6 minute read
AZJATYCKA ZARAZA KONTRA DĘBY
Pochodząca z Azji zaraza w ciągu czterech dekad doprowadziła na skraj wyginięcia jedno z niegdyś najpowszechniejszych drzew w Stanach Zjednoczonych, kasztan amerykański. Już w pierwszej połowie XX wieku tak zwana zgorzel kasztana, bo o niej mowa, pojawiła się także w Europie. Choć postępuje wolniej niż za oceanem, odnotowano ją również w Polsce. Zdaniem krajowych naukowców istnieje ryzyko, że zaatakuje znowu. Zagrożony jest nie tylko kasztan jadalny, lecz także popularny w Rzeczpospolitej dąb bezszypułkowy.
tekst: Aleksander Piński
Advertisement
Pochodząca z Azji zaraza w ciągu kilkudziesięciu lat zabiła prawie cztery miliardy kasztanów amerykańskich. W XIX wieku w Ameryce drewno z kasztana amerykańskiego towarzyszyło mieszkańcom kontynentu od urodzenia aż do ostatnich dni. Można było ukołysać do snu dziecko w kołysce z kasztanowego drewna, ale także pochować zmarłego krewnego w trumnie, której budulcem była ta roślina. To drzewo królowało na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, od stanu Georgia aż po Maine. Jedna czwarta wśród drzew i krzewów w Appalachach, łańcuchu górskim w Karolinie Północnej, to były kasztany amerykańskie. Farmerzy na drewnie tego gatunku oparli niemal wszystkie aspekty codziennego życia. Kasztan był wykorzystywany jako materiał budowlany, źródło energii i pożywienia, a jego owoce także jako pasza dla świń czy indyków. Wyjątkowość tego gatunku polegała na tym, że drewno było wszędzie i mogło zastąpić każde inne. I było trwałe, bo zawierało dużo taniny, substancji chemicznej, która zapobiega gniciu.
Z kasztana amerykańskiego robiono słupy telegraficzne i telefoniczne, podkłady kolejowe, wspierano nim sklepienia kopalni. I równie często jak dąb służył także do tworzenia mebli. To z niego wytwarzano główne elementy stołów i biurek, a następnie wykańczano drewnem droższych gatunków drzew.
NIEPOZORNY WRÓG
Początek końca kasztana amerykańskiego nastąpił w 1904 roku. Jak opisuje Susan Freinkel w książce „Amerykański kasztan: życie, śmierć i odrodzenie perfekcyjnego drzewa”, w gorący, letni dzień tegoż roku niejaki Hermann Merkel, główny specjalista do spraw drzew ówczesnego parku ZOO Nowego Jorku (obecnie jest on znany pod nazwą ZOO Bronksu) oraz architekt krajobrazu, zauważył, że jeden z kasztanów amerykańskich rosnących w parku dziwnie wygląda.
Sąsiednie drzewa miały piękne zielone korony, a ten jeden okaz nie. Na kilku gałęziach smętnie zwisały zwiędnięte, brązowe liście. Wyglądało to tak, jakby jesień nadeszła zbyt wcześnie. Okazało się, że w podobnym stanie było także wiele innych kasztanów amerykańskich rosnących w parku. I, jak ustalił Merkel, w ostatnich miesiącach z niewiadomego powodu zaczęły umierać. Specjalista podejrzewał, że do zamierania drzew przyczyniły się insekty. Jednak po bliższym przyjrzeniu się kasztanom zauważył dziwne znaki na ich pniach i gałęziach. W miejscach, gdzie drzewo zostało zainfekowane, pojawiała się martwica tkanek, która doprowadzała do zamierania pojedynczych gałęzi, a z czasem całych pni. Kora zmieniała kolor, coraz częściej pojawiały się w niej głębokie pęknięcia i czerwonopomarańczowe zmiany rakowe. Po jakimś czasie miazga twórcza, nie bez powodu nazwana też tkanką twórczą, ciemniała i zamierała. Zaledwie po dwóch latach od zarażenia rozwijające się liście więdły i opadały.
Choroba postępowała w ekspresowym tempie. Przed kolejną wiosną prawie wszystkie kasztany
w nowojorskim parku wyglądały na zainfekowane. Merkel pobrał próbki i wysłał je do Williama Alphonso Murrilla, mykologa, długoletniego kuratora ogrodu botanicznego w Nowym Jorku, a także założyciela specjalistycznego pisma „Mycologia”. Murrill zbadał je i ustalił, że powodem jest grzyb, ale taki, z jakim jeszcze się nie zetknął. Opisu gatunku grzyba nie znalazł także w dostępnej literaturze. Postanowił zatem wykonać go sam, a swoje ustalenia opublikował w 1906 roku w magazynie „Journal of the New York Botanical Garden”.
Murrill doszedł do tego, że zaraza wnika pod korę, na przykład gałęzi, a następnie odcina ją od wody i składników odżywczych, doprowadzając do śmierci. Grzyb był w stanie zabić zdrowe drzewo w ciągu dwóch, trzech lat. Co ciekawe, do infekcji wystarczyło nacięcie na korze, nawet bardzo małe, jak podrapanie jej przez wiewiórkę czy uszkodzenie przez insekty. Murrill jednak błędnie
Grzyb rozpowszechnia się nie tylko przez wiatr, deszcz czy zwierzęta, lecz także działalność człowieka.
Fot. Shutterstock.com/Nikolay Kurzenko zakwalifikował grzyba i dopiero w 1978 roku ostatecznie ustalono, że czarne chmury nad kasztanami zawisły z powodu pasożytniczego grzyba Cryphonectria parasitica.
KARA ZA GRZECHY
W 1906 roku pojawiły się pierwsze raporty, że zarazę zidentyfikowano nie tylko w Nowym Jorku, lecz także w stanach Maryland i Wirginia. Stopniowo zaczęła interesować osoby spoza kręgu tych zawodowo związanych z dendrologią czy leśnictwem. W maju 1908 roku na łamach szacownego „New York Timesa” ukazał się artykuł zatytułowany „Kasztany czeka zagłada”.
Murrill stał się ogólnokrajowym ekspertem od zarazy i często wypowiadał się na jej temat. Nawoływał do wprowadzenia zakazu transportu kasztanów do innych krajów i stanów, ale amerykański rząd nie spieszył się realizować jego zaleceń, kwarantannę natomiast wprowadził rząd Kanady.
Naukowiec zaczął dostawać listy od ludzi twierdzących, że zaraza to kara Boża za grzeszne postępki Amerykanów. Pojawiło się także wielu drzewnych znachorów, którzy utrzymywali, że znają sprawdzone sposoby na uzdrowienie zarażonych roślin. Zwykle proponowali wypełnianie zagłębień w korze siarką albo lanie trucizny na korzenie.
Wprawdzie Murrill uważał, że to stek bzdur, ale sam także nie znał sposobu na pozbycie się grzyba i jedyne, co mógł zaproponować, to ścięcie drzewa. Dla właścicieli drzew lekarstwo jawiło się gorzej od choroby. Pozbycie się drzewa było o tyle bolesne, że jeden zdrowy kasztan po ścięciu mógł przynieść jego właścicielowi równowartość dzisiejszych 3 tys. dol., czyli około 13 tys. zł, a drzewo rosnące w odpowiednim miejscu na posesji mogło podnieść jej wartość o nawet 30 tys. dol.
W tym czasie ustalono, że grzyb pochodzi z Azji, najprawdopodobniej z Chin. I został przywleczony do Stanów Zjednoczonych już pod koniec XIX wieku wraz z zainfekowanymi kasztanami japońskimi, które podobnie jak kasztan chiński wykształciły w sobie odporność na zarazę. Tej odporności niestety kasztan amerykański nie miał.
CHOROBA U WRÓT
W ciągu czterech dekad zaraza zniszczyła w Stanach Zjednoczonych między 3 a 4 mld drzew (dla
porównania obecnie w całej Polsce jest 6,4 mld drzew), czyli mniej więcej dwa drzewa na każdego ówczesnego mieszkańca Ziemi. Kiedy grzyb kończył swoją niszczycielską działalność w Ameryce, w 1938 roku zauważono go w Europie, w pobliżu międzynarodowego lotniska we włoskiej Genui.
W 1948 roku zgorzel kasztana zaobserwowano na kasztanie jadalnym w Szwajcarii, a w kolejnych dziesięcioleciach pomór był we Francji i na Słowacji, w Grecji i Austrii. Tuż przy polskiej granicy, w Niemczech, symptomy choroby odnotowano w 1990 roku. Jak podają Patrycja Bieniek, Tomasz Oszako i Wojciech Pusz w opublikowanej w 2020 roku pracy „Zagrożenie drzewostanów dębowych przez Cryphonectria parasitica”, w Europie zgorzel kasztana szerzy się znacznie wolniej niż za oceanem. Nie jest to związane z wyjątkową odpornością europejskich kasztanów, ale z ich występowaniem. Na Starym Kontynencie gatunek ten, mimo że rozprzestrzenił się w XVI i XVII wieku, to wciąż występuje wyspowo.
Wspomniani naukowcy przestrzegają jednak, że oprócz kasztanów zaraza może atakować także dęby bezszypułkowe, które są u nas powszechne. Kilka przypadków zarazy w naszym kraju stwierdzono w 1993 roku, ale grzyb został szybko zidentyfikowany i pozbyto się go. W Polsce uznany za organizm kwarantannowy podlegający obowiązkowemu zwalczaniu. Sytuację cały czas monitoruje Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, na zlecenie której w latach 2009–2013 przeprowadzono 6640 kontroli. Pobrano wówczas 3490 próbek do badań laboratoryjnych i, na szczęście, wszystkie dały negatywne wyniki.
Według obecnego stanu wiedzy grzyba nie ma także w Danii, Estonii i Finlandii. Mimo to krajowi naukowcy zalecają czujność. Tym bardziej że nie tak dawno temu na europejskie wiązy i jesiony również przez grzyby został wydany wyrok śmierci (patrz ramka). Badacze zwracają uwagę na to, że grzyb rozpowszechnia się nie tylko przez wiatr, deszcz czy zwierzęta, lecz także działalność człowieka, taką jak handel zainfekowanymi roślinami, szczepienia, przycinanie czy transport drewna opałowego. „Ryzyko ponownego zawleczenia patogenu i zadomowienia w naszym kraju można uznać za wysokie” – konkludują Patrycja Bieniek, Tomasz Oszako i Wojciech Pusz we wspomnianym artykule.
Fot. Shutterstock.com/Gabriela Beres
NIEBEZPIECZNE GRZYBY
Na początku lat 90. ubiegłego wieku w Europie i w Polsce ofiarą tajemniczej zarazy padły drzewa dwóch innych gatunków – jesion wyniosły oraz wiąz. Okazało się, że jesiony dziesiątkuje zawleczony z Azji grzyb Hymenoscyphus fraxineus (dawniej Chalara fraxinea), który występuje na jesionie mandżurskim, nie będąc jego patogenem. Dziesięć lat temu choroba wywołana przez ten niepozorny grzyb występowała już w 25 krajach, między innymi na Litwie, w Danii (gdzie stracono około 90 proc. jesionów), Polsce, Czechach, Słowenii czy Austrii. Ku wielkiemu zaskoczeniu w 2013 roku stwierdzono, że grzyb zawędrował nawet na Wyspy Brytyjskie.
Równie niszczycielskie żniwo zebrała holenderska choroba wiązów, wywołana przez pochodzące z Azji grzyby Ophiostomaulmi, Ophiostomahimal-ulmi i Ophiostomanovo-ulmi, a nazwa choroby wzięła się od miejsca, gdzie po raz pierwszy zidentyfikowano zarazę. Grzyby atakujące wiązy są przenoszone przez chrząszcze, a zarażone drzewo zwykle obumiera w ciągu zaledwie dwóch lat.
Wprawdzie przyczyny choroby jesionów i wiązów są już znane, jednak do dziś problemem jest znalezienie skutecznego antidotum. Niestety, jedynym orężem w walce z tymi niepozornymi, ale groźnymi grzybami pozostaje ścięcie i usunięcie zakażonych drzew.