FAUNA I FLORA
PUSZCZA AŻ DUDNI
Dzicze gody, czyli huczka, to czas, gdy odyńce za nic mają ciche przemykanie w leśnych ostępach. Głośnym chrumkaniem, przeraźliwym kwiczeniem i innymi, trudnymi do oddania słowami dźwiękami zawiadamiają swych rywali i samice, że to oni są najsilniejsi. Czas huczki trwa około miesiąca i przypada na koniec listopada. To weselisko dzików zaczyna się jednak wyłamywać z dawnych kalendarzowych standardów i potrafi się zdarzać wiosną, a nawet latem. tekst:
Tomasz Kłosowski l
zdjęcia:
G. i T. Kłosowscy
Z
nawcy ścieżek czarnego zwierza – jak dzika nazywają myśliwi – zauważają, że las w tym czasie nie tyle huczy, ile cuchnie. Odyńce bowiem zaczynają wtedy wydzielać mazistą ciecz, której ślady zostawiają, gdzie tylko mogą: na roślinach runa, wiatrołomach i karpach. Wyczulony nos leśnika uchwyci zapach doskonale, a bywa, że ma tego odoru dość. Dla laika może być niezauważalny wobec mocnych zapachów listopadowego czy grudniowego lasu – woni wilgotnej ściółki, zgnilizny i grzybów. HUCZNE WESELISKO Leśniczy Wawrzyniec Łuszcz, od lat pilny obserwator dzików, w szczególności w czasie ich godów, gdy idzie o wrażenia węchowe, nie przebiera w słowach. – Odór jest jak ze świniarni – zapewnia. – Tylko dużo mocniejszy. Tym bardziej że teraz dziki, które przez większość roku trzymają się w rodzinnych watahach albo – jak odyńce i starsze lochy – krążą po uroczyskach samotnie, zaczynają się zbliżać do siebie, skupiać w duże grupy, przez co sumują się wszelkie płynące z ich rozochoconych ciał sygnały – i węchowe, i dźwiękowe. Na ogół nie w gęstym lesie, ale wśród polan, zarastających krzewami mokradeł czy przylegających do lasu łąk. Wawrzyniec Łuszcz od dawna zna niejedno takie miejsce i wciąż znajduje nowe. – Mnie oglądanie huczki przynosi więcej wrażeń niż rykowisko jeleni czy bukowisko łosi – zapewnia. Leśniczy, choć również
22
poluje, to najbardziej pragnie obserwować, paść oczy, uszy, a w przypadku dzików także nos całą gamą doznań. – Mogę siedzieć i czatować godzinami – zwierza się. – Czasem po parę dni i nocy z rzędu. Tej jesieni też szykuję się na podpatrywanie dziczego weseliska. Nie ma dwóch takich samych, zawsze trafia się jakieś zaskoczenie. STARCIE Najmocniej zapisało mu się w pamięci jedno zdarzenie, trochę niespodziewane, choćby dlatego, że nastąpiło tak blisko, a czworonożni uczestnicy wydarzenia w ogóle nie zwracali uwagi na ludzi. – Zdobyłem wtedy elektryczny wabik na dziki, coś jakby radyjko na baterie. Postanowiliśmy go z kolegą wypróbować. Noc była grudniowa, jasna, gdyż leżało już trochę śniegu, a księżyc mocno świecił. Poszliśmy na zakrzaczoną polanę, gdzie miała swoje terytorium rujna locha. I nagle pojawiły się koło niej dwa odyńce. Chrumkanie, kwiki, tupot – zaczęło się ostre starcie. Ustawione obok siebie, jeden wzdłuż drugiego, zaczęły się dźgać szablami po łopatkach. Ta szarpanina trwała dobre dziesięć minut. Staliśmy jak wryci, dech nam zaparło, przerażeni – bo to nie wiadomo, co takiemu rozwścieczonemu odyńcowi do łba strzeli, na kim jeszcze zechce wyładować swoją agresję. Wreszcie walka wyłoniła zwycięzcę, a ten przegonił rywala. Panuje przekonanie, powtarzane w wielu źródłach pisanych, że walczące samce starają się nawzajem nastraszyć i przepędzić jak najdalej od