#16 012
2 Luty
GRY KSIĄŻKOWE BENIAMIN MUSZYŃSKI
AUDIOBOOKI TO PRZYSZŁOŚĆ Wywiad z Marcinem Beme, twórcą Audioteka.pl
Co w numerze:
12
EDYTORIAL
5
OD STRONY KSIĄŻKI
6
GRY KSIĄŻKOWE
12
WYWIAD Z MARCINEM BEME Jak nie mam z kim, walczę sam ze sobą
24
MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY
36
ROZWAŻANIA O LISTACH NA WYCZERPANYM PAPIERZE
42
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
46
RECENZJE
59
46
24
59
3 | nr 15 styczeń 2012 r.
#16 012
2 Luty
Literadar jest wydawany przez: Porta Capena Sp. z o.o. ul. Świdnicka 19/315, 50-066 Wrocław
PR i kontakty z wydawcami. Dział książek dla dzieci: Sylwia Skulimowska sylwia.skulimowska@literadar.pl tel. 792 291 281
Wydawca: Adam Błażowski
Korekta: Marta Świerczyńska – kierownik zespołu korektorskiego korekta@literadar.pl
Redaktor naczelny: Piotr Stankiewicz piotr.stankiewicz@literadar.pl tel. 535 215 200
Projekt graficzny i skład: Mateusz Janusz (Studio DTP Hussars Creation)
Współpracownicy: Mateusz Budziakowski, Robert Ciombor, Tomasz Chmielik, Piotr Chojnacki, Monika Gielarek, Waldemar Jagodziński, Przemysław Klaman, Marcin Kłak, Iwona Kosmal, Joanna Marczuk, Beniamin Muszyński, Grzegorz Nowak, Ewa Popielarz, Maciej Reputakowski, Natalia Szpak, Dorota Tukaj, Michał Paweł Urbaniak, Tymoteusz Wronka, Elżbieta Piotrowska (BiblioNETka)
Okładka: Fot. Archiwum Marcina Beme
Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych, jednocześnie zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i poprawek w nadesłanych materiałach.
fot. Mateusz Janusz
Editorial Od
kilku lat wszyscy czekają na rewolucję na rynku księgarskim, która ma nastąpić za przyczyną rozpowszechnienia się książek cyfrowych – popularnie zwanych z angielska e-bookami. Co roku wszystkie prognozy, proroctwa i jeremiady uwzględniają ten element, jako jeden z najistotniejszych czynników mających wpływ na rynek książki w nadchodzącym okresie. I trochę w myśl zasady goebbelsowskiej propagandy powtarzano to tak wiele razy, aż wszyscy w to uwierzyli. Tymczasem rewolucja, jak już kilka razy w historii naszego pięknego kraju bywało, znowu nas jakby trochę ominęła. Niby coś się dzieje, jest kilka firm, które co prawda działają na rynku ebooków, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że raczej zachowawczo. Również polski rząd tradycyjnie poszedł na rękę nowej formie czytelnictwa, obciążając książki cyfrowe 23% VAT-em. Przez ostatni rok w trakcie prywatnych rozmów z wydawcami i dystrybutorami pojawiała się księgarnia Amazon. Stała się ona na pewien czas mitycznym nowym graczem, który zmieni wszystko. Bali się niemal wszyscy, jak Buki w Muminkach. „Wejdą, nie wejdą” śpiewał kiedyś Tadeusz Ross o Sowietach. Dziś wiemy, że nie weszli, a Amazon wejdzie. I znowu,
póki co, diametralnych zmian na horyzoncie nie widać. Biednego narodku znad Wisły nie dość, że generalnie nie ciągnie do czytania, to również nie stać na drogie czytniki. A jeszcze śmieszniejsze jest, że nawet gdyby było, to wciąż nie wiadomo, jaki czytnik byłby najlepszy, posiadałby najpełniejszą ofertę. Dlaczego o tym piszę? Wygląda na to, że rewolucja może nadejść z najmniej spodziewanej strony. Mam na myśli książki w wersji audio – do niedawna brzydkie kaczątko branży wydawniczej – które zdają się być doskonałą odpowiedzią na bolączkę sporej grupy potencjalnych czytelników, czyli brak czasu. Audiobooka można słuchać w drodze do pracy, w trakcie jazdy samochodem czy w domowym zaciszu po ciężkim dniu. Pisał o tym w poprzednim numerze Robert Ciombor, a Literadar idzie za ciosem, publikując teraz obszerny wywiad z pomysłodawcą i właścicielem firmy Audioteka.pl. Po więcej szczegółów odsyłam do wywiadu, na koniec zaznaczę tylko, że w przypadku audiobooków nie ma problemu z czytnikiem, jak w przypadku ebooków. Coraz więcej Polaków i tak posiada już aparaty telefoniczne, które doskonale radzą sobie z obsługą książek elektronicznych. I to jest przyszłość, Drodzy Państwo. Piotr Stankiewicz 5
| nr 15 styczeń 2012 r.
Materiał zebrała Sylwia Skulimowska
OD STRONY KSIĄŻKI Zdarzenia z kraju i ze świata, ze stolicy i z ulicy, nowości, premiery, zapowiedzi. LiteRADAR włączony, wychwytuje, namierza i donosi, że...
1 lutego po długiej chorobie zmarła Wisława Szymborska, laureatka Literackiej Nagrody Nobla, krytyk, eseistka, tłumaczka, autorka przeszło 350 wierszy, ceniona za „poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości”. Była znana i lubiana także za granicą - jej książki zostały przetłumaczone na 42 języki. Miała 89 lat. Zmarła podczas snu w swoim domu w Krakowie. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 9 lutego. W 14 numerze Literadaru zamiesczono wywiad z sekretarzem Wisławy Szymborskiej, Michałem Rusinkiem.
Happy 200th birthday Mr Dickens! W Polsce obchodzimy Rok Janusza Korczaka, tymczasem Wielka Brytania poświęca 2012 r. na uczczenie pamięci mistrza powieści społeczno-obyczajowej, Karola Dickensa. W Londynie uroczystym obchodom 200 rocznicy urodzin pisarza przewodniczyli książę Karol z księżną Camillą. 6 | nr 15 styczeń 2012 r.
Rok 2012 upłynie na Mazowszu poetycko. Z uwagi na okrągłe rocznice związane z trzema cenionymi poetami: 200. rocznica urodzin Zygmunta Krasińskiego, 110. rocznica urodzin poety, muzyka i malarza Władysława Sebyły oraz 50 lat od śmierci Władysława Broniewskiego. Obecny rok, decyzją Sejmiku Województwa Mazowieckiego, będzie poświęcony ich twórczości. W planach wystawy, wykłady, wieczorki literackie, a także odrestaurowanie symbolicznego miejsca pochówku Władysława Sebyły (zginął w kwietniu 1940 r. w Charkowie, zastrzelony przez NKWD).
N
LiteRADAR donosi, że... W związku z premierą książki Kobieta w lustrze Eric-Emmanuel Schmitt spotka się z czytelnikami w Warszawie i Katowicach w dniach 21-23 lutego.
LiteRADAR donosi, że... Fani steampunku nie mogą narzekać. W lutym dwie wyczekiwane premiery: Dziwna sprawa skaczącego Jacka, czyli tajemniczy XIX-wieczny Londyn według Marka Hoddera, oraz Kościotrzep, szalona powieść Cherie Priest (piraci, powietrzne bitwy, wojna i mission impossible nastoletniego bohatera).
iełatwo być kobietą nowoczesną. Stawianie czoła wszechobecnym oczekiwaniom wymaga mocnego charakteru. Bez wiary w siebie, determinacji i poczucia dumy nie da się odnieść sukcesu w życiu osobistym i zawodowym. Przekonuje się o tym Monika Wetter, 39-letnia pracownica biura tłumaczeń. Choć doskonale posługuje się angielskim i hiszpańskim, jej cała zawodowa aktywność polega na tłumaczeniu instrukcji herbatek na przeczyszczenie. Poznajemy Monikę w momencie powrotu z Paryża. Spędziła tam romantyczny weekend ze swoim partnerem, Krzysztofem Karwatem. Wbrew jej oczekiwaniom ukochany nie oświadczył się. Monika jest rozczarowana. Jej blisko dziewięcioletnie narzeczeństwo weszło w fazę stagnacji. Postanawia więc oświadczyć się sama. Krzysztof dławi się jednak umieszczonym w serniku pierścieniem, a gdy dochodzi do siebie, zdecydowanie oświadcza, że nie chce żadnych zobowiązań.
OD STRONY
KSIĄŻKI
LiteRADAR donosi, że... Bestsellerem Empiku 2011 w kategorii Biografie i literatura faktu została książka Danuty Wałęsy Marzenia i tajemnice. Czy tym sukcesem należy tłumaczyć obfitość ciekawych biografii w księgarniach? Wydawnictwo Otwarte przygotowało czytelnikom wspomnienia Bohdana Smolenia Niestety wszyscy się znamy. W 29 lat po śmierci Mirona Białoszewskiego Wydawnictwo Znak opublikowało jego Tajny dziennik. W drugiej połowie lutego do księgarni trafi Życie prywatne dyktatorów XX wieku Anny Poppek. Zainteresowani dziennikarstwem, a szczególnie reportażem powinni sięgnąć po książkę Pisanie. Z Ryszardem Kapuścińskim rozmawia Marek Miller. Od ósmego lutego kupić można książkę Queen. Nieznana historia, wspomnienia Petera Hince, który w latach 70 i 80tych, był w składzie ekipy technicznej zespołu. Życie, autobiografia charyzmatycznego gitarzysty The Rolling Stones, Keitha Richardsa, to propozycja Wydawnictwa Albatros. W zapowiedziach uwagę przyciąga książka Życie i czasy Stephena Kinga Lisy Rogak. LiteRADAR donosi, że... Po raz pierwszy w Polsce ukazał się głośny Wywiad z historią Oriany Fallaci, LiteRADAR donosi, że... we Włoszech opublikowany W dniach 3-5 lutego w Poznaniu odbyły się XI już w 1974 roku. Poznańskie Spotkania Targowe – Książka dla Dzieci i Młodzieży. Swoją ofertę zaprezentowało 56 wystawców. Dużym zainteresowaniem cieszyły się piękne publikacje wydawnictwa Media Rodzina, nagrodzony nagrodą IBBY Pamiętnik Blumki Iwony Chmielewskiej, opowiadający o dzieciach z Domu Sierot Janusza Korczaka, oraz nowe wydanie Pinokia z niesamowitymi ilustracjami Roberto Innocentego. Zgodnie z tradycją wręczno Nagrody Pegazika. Statuetki trafiły do wspomnianej już Iwony Chmielewskej w kategorii „Twórca książki dla dzieci” oraz Krystyny Adamczak w kategorii „Przyjaciel książki dla dzieci”. Inną formę literackiej promocji wybrała Łódź. Miasto połączyło film z książką. Do końca 2013 roku w ramach projektu „Łódź bajkowa” na szlaku turystycznym do istniejących już pomników Misia Uszatka, Pingwina Pik-Poka, kotów Filemona i Bonifacego oraz bohatera Zaczarowanego ołówka dołączą nowe. Będą to Plastuś, wróbel Ćwirek, trzy misie oraz Maurycy i Hawranek. Za to wrocławianie mogą szczycić się najpiękniejszą księgarnią w kraju. Właśnie za taką w głosowaniu na portalu Lubimy Czytać internauci z całej Polski uznali wrocławską księgarnię „Tajne Komplety”. 8 | nr 15 styczeń 2012 r.
LiteRADAR donosi, że... Akcja Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka! została uznana za najlepszą kampanię społeczną 2011 r. Plebiscyt zorganizował portal Kampaniespoleczne.pl prowadzony przez Fundację Komunikacji Społecznej. Efektywniejszą inicjatywą promującą czytanie wydaje się jednak akcja 52 książki, czyli gotowi, do startu, start: czytamy jedną książkę tygodniowo. Razem 52 książki rocznie.
Ciekawie w tym kontekście prezentuje się książka Betty Herbert Jedna para, jeden rok, 52 uwiedzenia.
LiteRADAR donosi, że... W marcu dowiemy się, co by było gdyby... Stanisław Wokulski zapomniał o oziębłej Izabeli Łęckiej i zajął się eksperymentami naukowymi. Alkaloid, alternatywna historia opisana przez Aleksandra Głowackiego (choć nie Prusa), na księgarnianych półkach od 16 marca.
OD STRONY
KSIĄŻKI
Jedna para, jeden rok, 52 uwiedzenia Pamiętacie te czasy, gdy nie potrafiliście utrzymać rąk przy sobie? Gdy nie mogliście się powstrzymać przed całowaniem w miejscach publicznych? Gdy nawet we wkładaniu naczyń do zmywarki potrafiliście dopatrzyć się aluzji seksualnych? Betty i Herbert też to pamiętają. Jednak po dziesięciu latach małżeństwa wspomnienia zaczynają się zacierać. Dlatego umawiają się, że przez najbliższy rok co tydzień będą uwodzić się nawzajem. Wesoła, poruszająca opowieść o parze małżonków po trzydziestce, którzy pozbywają się zahamowań, odkrywają na nowo pożądanie i w końcu zrywają z rutyną.
Kobieta w lustrze Eric-Emmanuel Schmitt
Niestety wszyscy się znamy Bohdana Smoleń, Anna Karolina Kłys
Życie to coś więcej. Więcej niż rola do odegrania. Niż religia i konwenanse. Więcej niż mąż i dziecko. Pieniądze i sława. Trzy kobiety. Gwiazda filmowa, mistyczka, arystokratka zafascynowana psychoanalizą. Na pozór dzieli je wszystko. Łączy obsesyjna myśl, że muszą porzucić swoje dotychczasowe życie i odnaleźć to, co naprawdę ważne. Eric-Emmanuel Schmitt, zdobywca Nagrody Literackiej Goncourtów 2010, zabiera czytelników w niezwykłą podróż przez czas i historię, by przedstawić losy fascynujących kobiet. W swej najnowszej powieści z wrażliwością filozofa i pasją wytrawnego detektywa zgłębia tajemnice kobiecej duszy. W tym lustrze może się przejrzeć każda z nas.
Jeden z najbardziej rozpoznawalnych artystów epoki PRL, aktor, satyryk, współtwórca kultowego kabaretu Tey, po raz pierwszy otwarcie opowiada o swoim życiu i karierze, chwilach triumfów i upadkach, o kobietach, nałogach i „artystycznym” życiu. Zdradza kulisy powstawania skeczów, przytacza nieznane anegdoty, szczerze opowiada o konflikcie z Zenonem Laskowikiem, współpracownikami, o życiu osobistym, chorobie, rodzinnej tragedii.
10 | nr 15 styczeń 2012 r.
Dziwna sprawa Skaczącego Jacka Cykl „Burton i Swinburne”, część 1
Życie prywatne dyktatorów XX wieku Anna Poppek
Sir Richard Francis Burton. Badacz, Sylwetki kilkunastu lingwista, naukowiec, największych dyktatorów fechmistrz. NadXX wieku: kacyków, woszarpnięta reputacja, dzów, potworów, zbrodniakariera w gruzach. rzy… Ludzi, którzy na zawsze zmienili historię. Algernon CharOglądamy ich odbicia w prywatnych lustrach les Swinburne. Mło– poznajemy ich rodziny, przyjaciół, kobiety, dziedy, obiecujący poeta ci. Wady i zalety. Cechy charakteru. Upodobania, spragniony mocnych często bardzo osobliwe. Książka zawiera opisy wiewrażeń, wyznawca lu znanych i mniej znanych faktów z życiorysów Markiza de Sade’a. dwudziestowiecznych dyktatorów, skrzy się od Ból jest dla niego rozkoszą, brandy - ruiną. anegdot i opowieści, dzięki którym czyta się ją jedGdy jeden człowiek zmienia historię, nym tchem. Stanowi świetne uzupełnienie oficjalhistoria zmienia nas wszystkich. Młonych podręczników do historii najnowszej. Lenin, dziutka królowa Wiktoria ginie z ręki Stalin, Mao Tse Tung, Mussolini, Hitler, Péron, zamachowca, a na tronie zasiada książę Kim Ir Sen, Castro, Tito, Bierut, Amin, Bokassa, Albert. Imperium targają sprzeczne siły. Husajn, Kaddafi, Kim Dzong Il. Oto wiek triumfu inżynierii i eugeniki. Ulicami przetaczaTajny dziennik ją się parowe powozy, śmigają Miron Białoszewski dymiące welocypedy, na niebie klekocą rotofotele. Dyszą Nikt nie mógł przeczytać sztucznie wyhodowane megaTajnego dziennika wcześniej. konie. Libertyni na przekór reCała twórczość Białoszewskiepresyjnemu prawu śnią o spogo to osobliwy pamiętnik. To dzieło - ze względu na stopień łeczeństwie zbudowanym na szczerości i samoobnażenia fundamencie piękna, a hulacy mogło zostać wydane dopiero przesuwają dopuszczalne grakilkadziesiąt lat po śmierci poety. W swojej „domowej nice ludzkich zachowań dzięki epopei” Białoszewski przygląda się ludziom, znanym magii, narkotykom i anarchii. i nieznanym. Przygląda się również sobie, odsłania Burton i Swinburne na prośbę bujne życie towarzyskie, artystyczne, prywatne, eroz Downing Street 10 podejmują tyczne. Grzesznik, który „grzech” swój wybrał i przesię rozwiązania zagadki upiornego łamał tabu. Optymista, któremu życie nie oszczędziło Skaczącego Jacka, szaleńca atakumęczarni, choroby i samotności. jącego młode kobiety. 11 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY KSIĄŻKOWE
12 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
Z
KSIĄŻKOWE
dernizacja już istniejących gatunków literackich oraz, przede wszystkim, formowanie nowych metod pisania, ściśle opartych o wzory matematyczne. Liczne eksperymenty doprowadziły do zrodzenia koncepcji tree literature, czyli literatury drzewa, której główne założenia są zbieżne z zasadą działania gier książkowych, gdzie poszczególne wybory czytelnika coraz bardziej rozwarstwiają fabułę, tworząc nowe, alternatywne ścieżki fabularne. Ich graficzny zapis, jak sama nazwa wskazuje, przypomina drzewo. Przełomem w historii rozwoju gier książkowych była niewątpliwie Gra w klasy, powieść eksperymentalna argentyńskiego pisarza Julia Cortázara, wydana w 1963 roku. Składała się ona ze stu pięćdziesięciu pięciu1 krót-
pewnością wielu czytelników Literadaru zagrywało się niegdyś w legendarnego dziś Wojownika autostrady lub też przeżywało niesamowite przygody dzięki serii Wehikuł czasu. Dziś gry książkowe zdają się być kompletnie zapomniane, odeszły do lamusa jak lody bambino czy oranżada w proszku i stanowią co najwyżej obiekt tęsknych westchnień co poniektórych trzydziestolatków. Gdyby spytać dziś przeciętnego polskiego czytelnika, czym są gry książkowe, najprawdopodobniej wzruszyłby ramionami albo uniósł pytająco brew. OD CORTAZARA DO WOJOWNIKA AUTOSTRADY Idea książki, której treść zależałaby pośrednio od samego czytelnika, to pomysł, który szczególnie nęcił postmodernistów. Wcielili go w życie członkowie założonej w 1960 roku eksperymentalnej francuskiej grupy literackiej OuLiPo (Ouvroir de Littérature Potentielle – Warsztat Literatury Potencjalnej). Ich głównym celem była mo-
1 Podzielonych na trzy części: Z tamtej strony, Z tej strony oraz Z różnych stron (rozdziały, bez których można się obejść).
Ciekawą propozycją są gry książkowe z wątkiem detektywistycznym. Niestety, w naszym kraju wyszły tylko dwie tego typu pozycje: Pajęcza sieć oraz Wodny pająk, wspólnego autorstwa Robina Waterfielda i Wilfrieda Daviesa. Mimo stosunkowo niewielkiej objętości są to pozycje trudne, do ukończenia których potrzeba sporej dozy dedukcji i intuicji lub co najmniej kilku podejść.
13 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
Doktor MACIEJ SŁOMCZYŃSKI (Uniwersytet Warszawski)
o roli gier książkowych w procesie edukacji. Książka od początku swego istnienia pełniła funkcje informacyjne oraz eksponujące, dlatego od dawna wykorzystywana była jako środek dydaktyczny. Jej rola zaczęła się stopniowo zmniejszać, kiedy zauważano, że tradycyjna szkoła, skupiona wokół metod kształtowania określonych postaw, nie spełnia wymogów współczesnego społeczeństwa. W obliczu ogromnych zmian cywilizacyjno-społecznych związanych z procesem globalizacji, technicyzacji i mediatyzacji środowiska, w którym żyjemy, szczególną rolę w edukacji zaczął pełnić tok problemowy nauczania. Tradycyjna książka z natury rzeczy nie jest w stanie odwzorować procesu rozwiązywania problemów, gdyż ten zakłada podmiotowość jednostki w działaniu, wyrażającą się w podejmowaniu przez nią decyzji. Gra książkowa przełamuje ten schemat, stanowi przykład gier symulacyjnych/sytuacyjnych, które od dawna i z powodzeniem używane są do realizacji toku problemowego w placówkach edukacyjnych. Można się jedynie zastanowić, czemu gry paragrafowe nie są popularnym środkiem dydaktycznym w szkołach czy kursach doszkalających. Z pewnością jedną z przyczyn jest niska świadomość walorów takich książek, hasła „gra książkowa” nie znajdziemy w podręcznikach do dydaktyki. Natomiast książka posiadająca nieliniową strukturę treści jest czasem używana w tzw. nauczaniu programowanym, gdzie pytania kontrolne przedstawione pod koniec rozdziału pozwalają wyznaczyć kierunek poznawania treści podręcznika. Drugą przyczyną jest z pewnością pracochłonność, jaką musi wykazać twórca gry paragrafowej, która wielokrotnie przekracza wysiłek, jaki należy włożyć podczas realizacji toku podającego.
kich rozdziałów, które można było czytać tradycyjnie (po kolei) lub w podanej przez autora kolejności. Równie dobrze czytelnik mógł sam wybierać następne numery, dostosowując fabułę do własnych potrzeb. Nie była to wprawdzie gra książkowa w dzisiejszym rozumieniu tego terminu, lecz wizja interaktywnej prozy została w tym dziele mocno skrystalizowana. Autorem pierwszego w historii pełnoprawnego gamebooka był Edmund Wallace Hildick, brytyjski twórca książek dla dzieci. W 1967 roku stworzył opowieść o kocie2, którego przygody zależały od czytelnika. Podejmował on decyzje o dalszych losach zwierzaka, przechodząc na odpowiednie strony, przyporządkowane do danej ścieżki fabularnej. Począwszy od końca lat sześćdziesiątych gry książkowe zaczęły rozwijać się w stronę nowej formy rozrywki, odchodząc tym samym od swoich literackich korzeni. Proces ten przyśpieszył po roku 1976, kiedy to światło dzienne ujrzała gra Tunnels and Trolls, oparta na tytułowym systemie RPG, wykorzystująca kości oraz statystyki. Od tej pory tematyka gier książkowych zaczęła skupiać się przede wszystkim na fantastyce, głównie fantasy, a sam gatunek stopniowo zyskiwał na popularności. Kolejne pozycje wychodziły w coraz większych nakładach, sięgających setek tysięcy, a nawet 2 Lucky Les.
14 | nr 15 styczeń 2012 r.
15 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
Poniżej dwa początkowe fragmenty gier książkowych, aby lepiej zobrazować, jak autorzy zwracają się do czytelnika oraz w jaki sposób ten może podejmować decyzje w obrębie zaproponowanych opcji. (…) Poszedłeś do kuchni napić się wody. Odkręciłeś kran, wylała się z niego jasnoczerwona ciecz. Strasznie chciałeś pić, pragnienie było zbyt silne. Zanurzyłeś w niej szklankę. Napełniła się całkowicie. Orzeźwiający łyk przepłynął przez gardło raz, potem drugi i trzeci. Ponownie spojrzałeś na naczynie. Była w nim zwykła woda. Zwykła? Trzeba coś zrobić. Tym razem musisz sobie poradzić bez Starca. Jeszcze raz spojrzałeś w kąt, gdzie przed chwilą chciałeś cisnąć swój język… Jest tam... Twoja bliźniacza dusza. Czujesz, że Cię przywołuje. Nie wiesz, na ile możesz jej ufać. Starzec nie bał się jej. Uśmiechał się, gdy na nią patrzyłeś. Idziesz w jej stronę. – 8 Nie ufasz jej, czekasz na Starca, nieważne jak długo by nie przychodził. – 6 *** Wysłany ciemnoczerwonym, wypłowiałym dywanem korytarz jest stanowczo zbyt słabo oświetlony. Umieszczone na jego końcu okno, w dodatku przysłonięte dziwaczną, zielonkawą zasłoną, daje niewiele światła. Sytuację nieco ratują zwisające z sufitu brązowe klosze, z których sączy się żółtawy blask żarówek. To ponure, obskurne, lecz na swój sposób melancholijne miejsce. Gdy tylko schodzisz na parter, natychmiast toniesz w blasku dnia wpuszczanym do środka przez szerokie okna i przeszklone drzwi. Recepcjonista rzuca Ci przyjazne spojrzenie, zapewne gotów udzielić wszelkich niezbędnych informacji. Schodząc z ostatniego stopnia zastanawiasz się, czy skorzystać z tej możliwości (35), czy też bez słowa opuścić hotel (6).
milionów egzemplarzy. Rekord należy do zapoczątkowanej w 1979 roku serii dla dzieci i młodzieży Choose Your Own Adventure3. Do tej pory w jej obrębie wydano niemal dwieście pozycji. Już choćby te liczby dobitnie świadczą o skali popularności gamebooków w innych krajach, szczególnie w USA i Wielkiej Brytanii. Na uwagę zasługuje też Joe Dever, autor jednej z najpoczytniejszych serii gier książkowych Samotny wilk oraz czterotomowego cyklu postapokaliptycznego Wojownik autostrady. Jego utwory już od chwili ukazania się na rynku cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem czytelników. ALE O CO CHODZI? Najbardziej charakterystyczną cechą gry książkowej jest zatarcie granicy pomiędzy czytelnikiem a uczestnikiem wydarzeń. Autor, opisując losy bohatera, zwraca się bezpośrednio do czytelnika, dając mu możliwość podejmowania wyboru w imieniu bohatera, pytając go niejako o to, co ma się dalej stać. Tekst podzielony jest zwykle na szereg małych fragmentów (paragrafów4), a każdy z nich zawiera opis sytuacji, w której aktualnie znajduje się główny bohater (gracz). Na końcu takiego roz3 Do tej pory sprzedano ponad 250 milionów egzemplarz 4 Stąd wywodzi się często niegdyś stosowany termin „ gra paragrafowa”.
16 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
Joe Dever
– najpopularniejszy w Polsce autor gier książkowych Joe Dever jest znany przede wszystkim z serii gier książkowych spod znaku heroic fantasy – Samotny wilk. Pierwsza pozycja wyszła w 1984 roku, a do tej pory powstało kolejnych dwadzieścia siedem części. W Polsce, nakładem Wydawnictwa Copernicus, opublikowano dotychczas sześć tomów. Gracz wciela się w postać tytułowego Samotnego wilka, który pobierał nauki w klasztorze Mistrzów Kai. Gdy zostaje on zniszczony przez Mrocznych Władców, bohater postanawia zemścić się na oprawcach swoich nauczycieli i rusza w podróż wypełnioną walką z pleniącym się wszędzie złem. Mechanika Samotnego wilka jest prosta, ogranicza się do podstawowych statystyk określających cechy fizyczne oraz „Dyscyplin Kai”, specjalnych umiejętności z pogranicza magii. Do gry nie potrzeba kości, zamiast tego należy z zamkniętymi oczyma wybrać jedno z okienek w „tablicy liczb losowych”. Zdobyte umiejętności i niektóre przedmioty mogą być przenoszone z tomu na tom, dzięki czemu gracz może stale rozwijać swoją postać lub też w każdej części zaczynać przygodę od nowa. Kolejna gra Devera, Wojownik autostrady, składa się z czterech fabularnie powiązanych ze sobą części. Pierwsza została wydana w 1988 roku, a w 1991 trafiła do Polski (wszystkie tomy wydało wydawnictwo AMBER). Świat przedstawiony w utworach to klasyczna, postapokaliptyczna wizja. Globalna katastrofy nastąpiła za sprawą terrorystycznej organizacji HAVOC, której liderzy odpalili rozmieszczone na całym świecie głowice nuklearne (w 2012 roku!). Bohaterem serii jest Cal Phoenix, ocalony dzięki temu, że feralnego dnia wraz z wujostwem zwiedzał kopalnię. Po ośmiu latach spędzonych w podziemiach Cal wychodzi na powierzchnię i w towarzystwie rodziny oraz grupki spotkanych ludzi podąża ku Kalifornii. Tu właśnie gracz przejmuje kontrolę nad dalszym rozwojem fabuły, podejmując się eskortowania ocalałych przez dzikie obszary zniszczonej Ameryki. Na swojej drodze przyjdzie mu zmierzyć się z licznymi przeciwnikami, takimi jak przedstawiciele brutalnych gangów samochodowych. Warto zauważyć, że sama kreacja świata przypomina tą znaną z trylogii filmowej Mad Max (tytułowa rolę zagrał Mel Gibson) oraz późniejszej serii komputerowych gier RPG Fallout. Jest to pustynna, złowroga kraina pełna wręcz groteskowych bandytów ubranych w skórzane kurtki, a w rękach dzierżących grube łańcuchy i strzelby. Seria gier książkowych o Calu Phoenixie obrosła w Polsce w legendę, na portalach aukcyjnych nawet zaczytane egzemplarze osiągają bardzo wysokie ceny. Mimo upływu lat wciąż zapewnia czytelnikom sporo rozrywki na bardzo przyzwoitym poziomie literackim, a dla miłośników postapokalipycznej konwencji to pozycja wręcz obowiązkowa.
17 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
GRY KSIĄŻKOWE W POLSCE Według dostępnych źródeł pierwszą pozycją opublikowaną w naszym kraju był Kosmolot „Podróżnik”, autorstwa Steve’a Jacksona. Została ona wydana na łamach miesięcznika „Fikcje”, przez Śląski Klub Fantastyki w 1985 roku. Dwa lata później, w magazynie „Razem”, ukazała się pierwsza polska gra książkowa – Dreszcz Jacka Ciesielskiego. Ta prosta, rozgrywająca się w ponurych podziemiach przygoda została nazwana przez samego autora fantasolo, co było próbą spolszczenia angielskiego terminu fighting fantasy, określającego gatunek gier książkowych skupionych wokół nieustannych walk z hordami przeciwników, w światach spod szyldu magii i miecza.
działu zawarte są potencjalne możliwości kontynuacji fabuły, opatrzone odpowiednim numerem paragrafu, do którego należy przejść. Wybory mogą być wplecione bezpośrednio w tekst albo umieszczone na końcu paragrafu. Ci, dla których nieobcy jest temat gier fabularnych, zapewne zauważą pewne podobieństwa między RPG (Role Playing Games) a grami książkowymi (gamebookami). W obu przypadkach narrator czy Mistrz gry w przypadku gry fabularnej opisuje świat i pyta odbiorcę o decyzje. Wiele z gier książkowych posiada też zasady zbliżone lub wręcz zaczerpnięte z systemów RPG, jednak istota obu rodzajów rozrywki jest inna i byłoby błędem utożsamianie ich ze sobą.
Wehikuł czasu W Polsce, w latach 1989-1991, przetłumaczono i wydano siedem gier z serii Wehikuł czasu. Te proste, przygodowe gamebooki napisano przede wszystkim z myślą o dzieciach, i jako pozycje edukacyjne doskonale spełniają swoją rolę. W każdym tomie gracz ma za zadanie odnaleźć się w innym okresie historycznym (czasy arturiańskie, rewolucja francuska), skacząc pomiędzy ważnymi historycznymi wydarzeniami, musi jednocześnie uniknąć pułapki w postaci pętli czasowej. W grze nie można zginać i właśnie zapętlenie w czasie kończy rozgrywkę. Autorzy przygotowali liczne podpowiedzi i informacje o epoce, w której toczy się gra, i dzięki temu łatwiej podjąć prawidłową decyzję. Paragrafy są dość długie i napisane ciekawym, choć momentami nieco infantylnym językiem. Jak dotąd nie wznowiono wydania tej serii, chociaż z powodzeniem mogłaby się sprawdzić jak dobry materiał dydaktyczny. 18 | nr 15 styczeń 2012 r.
19 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
Postać Jacka Ciesielskiego jest szczególnie ważna w historii polskiego rozwoju gier książkowych z racji jego zaangażowania w przybliżenie ich idei szerszemu gronu entuzjastów fantastyki sensu largo. W 1988 napisał kolejne fantasolo pod tytułem Goblin. Kolejne lata przyniosły publikację jeszcze kilkudziesięciu pozycji, głównie zagranicznych autorów, jednak po początkowym zachłyśnięciu się tą ideą przez polskiego czytelnika zainteresowanie gamebookami, począwszy od połowy lat dziewięćdziesiątych, zaczęło wyraźnie spadać. Złożyło się na to kilka czynników. Jednym z nich było niewątpliwie rozpowszechnienie się w Polsce RPG (między innymi za pośrednictwem startującego wówczas wydawnictwa MAG). Swoją rolę odegrały też niewątpliwie zawirowania na rynku wydawniczym i prawdziwy zalew zagranicznych tytułów, głównie fantastyki i horroru. W tym czasie na rynek wchodzą śmielej pierwsze komputery osobiste i konsole. Coraz trudniej było się poruszać w tej gmatwaninie nowości. Prawdopodobnie też zbyt mało uwagi poświęcono promocji gier książkowych. Bezlitosne prawa rynku zepchnęły je do
Choose Your Own Adventure To niezwykle obszerna seria napisana z myślą o młodszych czytelnikach. Sugerowany przedział wiekowy wynosi od dziesięciu do czternastu lat. Chociaż zapoczątkowany w 1979 roku cykl liczy blisko dwieście pozycji, a na świecie sprzedano łącznie ponad dwieście pięćdziesiąt milionów egzemplarzy, to w Polsce, niestety, nie wydano ani jednego tytułu. Pomysł na Choose Your Own Adventure bazuje na koncepcji serii przygodowych gamebooków dla młodzieży, stworzonej przez Edwarda Packarda w 1976 (wydał wtedy Sugarcane Island). Kilka lat później Raymond Montgomery wynegocjował kontrakt z wydawnictwem Bantam Books, z którym obaj pisarze, a także wielu innych, związali się na wiele lat, aż do 1998 roku.
20 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
niszy wydawniczej. W roku 2002 Łukasz Sewastianik założył portal skupiający miłośników tej formy rozrywki. Przez szereg lat niewielka strona sukcesywnie przyciągała sporo osób zainteresowanych wymierającym, zdawałoby się, gatunkiem. Na jej łamach zaczęto publikować amatorskie gry polskich twórców oraz zbierać dane bibliograficzne dotyczące wszystkich wydanych w naszym kraju gamebooków. Pod koniec 2007 roku powstało forum5, na którym ostatecznie wykrystalizowała się grupa najbardziej aktywnych twórców i miłośników, dążących do przeobrażenia i rozpropagowania idei gier książkowych. Zwieńczeniem tego procesu było powstanie pod koniec 2010 roku Wydawnictwa Wielokrotnego Wyboru oraz założonego przez Mikołaja Kołyszko czasopisma cyfrowego „Masz Wybór”6, poświęconego literaturze interaktywnej.
KSIĄŻKOWE
rozpoczęcia gry od nowa. Walki, podobnie jak w grach fabularnych (RPG), prowadzone są za pomocą kości, najczęściej sześciościennych, a główny cel przygody to zdobycie określonego skarbu bądź pokonanie głównego wroga. Akcja natomiast dzieje się w podziemiach, bagnach,
twierdzach czy innych tego typu miejscach. Gracz, w miarę rozwoju gry, rysuje mapę już zbadanych obszarów, z czasem tworząc w ten sposób, mniej lub bardziej obszerny, obraz „labiryntu”, który eksploruje. Rozgrywka ogranicza się więc do nieustannych walk z niekończącymi się zastępami wrogów i zdobywaniem skarbów. Rozwinięciem tej koncepcji jest w pewnym sensie specyficzny gatunek gier komputerowych, tzw. dungeon crawl, którego najbardziej znanym przedstawicielem jest seria Diablo. Ten model może być też oczywiście znacznie bardziej rozbudowany, w takim wypadku czytelnik przemierza całe krainy, a jego przygody związane są z głównym wątkiem fabularnym, który może ciągnąc się przez kolejne tomy danego cyklu. Labiryntowe gry książkowe święciły triumfy w latach
NIE BĘDZIESZ ŁĄCZYŁ DWÓCH GATUNKÓW… Gry książkowe podzielić można na dwa główne podgatunki: labiryntowe i fabularne. Pierwszy, klasyczny model rozgrywki pochodzi jeszcze z lat siedemdziesiątych, a wiąże się zarówno z miejscem akcji, jak i sposobem poruszania się po świecie gry. Postać, w którą wciela się gracz, jest w tym wypadku opisana za pomocą mniej lub bardziej rozbudowanych statystyk. Posiada kartę ekwipunku oraz współczynniki typu zręczność czy żywotność. Ich utrata jest równoznaczna z porażką i koniecznością 5 http://www.paragrafowegranie.fora.pl 6 http://masz-wybor.com.pl/
21 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
KSIĄŻKOWE
Pismo dla miłośników gier książkowych Założony przez Mikołaja Kołyszko i Beniamina Muszyńskiego magazyn Masz Wybór jest jedynym w Polsce pismem poświęconym stricte interaktywnym, fabularnym gałęziom kultury. Skupia się na utworach, które umożliwiają czytelnikowi wpływ na historię prezentowaną przez autora. Głównym, choć nie jedynym, obiektem naszego zainteresowania są gry książkowe (zwane też grami paragrafowymi lub gamebookami) i filmy interaktywne. Na łamach magazynu zamieszczane są wywiady, artykułu publicystyczne, recenzje gier książkowych (zarówno tych wydanych oficjalnie, jak i projektów amatorskich) oraz filmów interaktywnych. Poruszana jest też problematyka związana z procesem twórczym, pojawiają się praktyczne porady dotyczące tego, jak napisać własną grę książkową. Czytelnicy zachęcani są do przysyłania swoich utworów, które publikowane są w kolejnych numerach. Magazyn jest bezpłatny i dostępny do pobrania w formacie PDF, a niebawem także epub i mobi. Egzemplarze drukowane, również darmowe, dostępne są w sześciu miastach Polski (Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź. Rzeszów, Bielsko-Biała). Sponsorem drukowanej wersji jest Waldemar Krasuski, administrator portalu http://www.magiaimiecz.eu. Pismo wychodzi nieprzerwanie od grudnia 2010 roku, na jego stronie dostępne są też obszerne, darmowe gry książkowe, również w formacie PDF, epub i mobi wydawane przez Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru (grupa nieformalna). Adres: http://masz-wybor.com.pl/
22 | nr 15 styczeń 2012 r.
GRY
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, również nasz rodzimy Dreszcz zalicza się do tego podgatunku. Do dziś ukazuje się na Zachodzie wiele pozycji opartych o ten prosty, jednak dostarczający wiele rozrywki schemat. Zupełnie inaczej ma się rzecz w przypadku gier książkowych, które w swojej formie starają się w mniejszy lub większy sposób przypominać klasyczną beletrystykę, pogłębioną o interakcje czytelnika z fabułą. Tutaj na pierwszym miejscu postawiona jest sama historia, a zadanie gracza to opowiedzieć ją sobie w konkretny, uzależniony od własnych wyborów, sposób. Sporą rolę odgrywają też partie dialogowe, dzięki którym możemy ustalić interesujące dla nas informacje bądź zyskać sprzymierzeńców lub wrogów. Poszczególne paragrafy są bardziej rozbudowane, jednak ilość stron nie zawsze przekłada się na dłuższy czas rozrgywki, ponieważ czytelnik nie musi prowadzić ciągłych, czasochłonnych walk. Niektóre pozycje podzielone są dodatkowo na spójnie fabularne rozdziały i posiadają często kilka alternatywnych zakończeń.
KSIĄŻKOWE
dodatkowe notatki. Zasadniczo nie istnieją żadne sztywne reguły na stałe przypisane do konkretnych konwencji czy gatunków. Dobór mechaniki zależy od autora, chociaż rzecz jasna powinna ona być dostosowana do tematyki książki-gry. Oczywiście pozostaje kwestia de gustibus, dla jednych gra książkowa powinna być przede wszystkim grą, inni wolą, żeby aspirowała do miana dzieła literackiego i maksymalnie rezygnowała z atrybutów kojarzonych z grami – rozbudowanych zasad, statystyk, rzutów kośćmi. CZY GRY KSIĄŻKOWE TO LITERATURA? Oczywiście wiele zależy od podjętej przez autora konwencji. Idea narodziła się jako pomysł na nowy gatunek literacki i przez pewien czas w tym właśnie kierunku podążały eksperymenty z formą przyszłych gier książkowych. Wciąż istnieją liczne projekty podtrzymujące tę tradycję. Charakteryzują się barwnym językiem, licznymi postaciami, z którymi bohater może nawiązać dialog, oraz rezygnacją z typowych dla gier atrybutów (kości, statystyk). Te interaktywne nowele, powieści czy opowiadania bezsprzecznie są dziełami beletrystycznymi, pełniąc funkcje zarówno estetyczną, jak i ludyczną. Szczególną rolę może odgrywać tu zarysowanie konfliktu dwóch równorzędnych wartości i związanych z tym dylematów moralnych, przed którymi stanie bohater-czytelnik. Być może to właśnie jest przyszłość gamebooków? Stopniowa transformacja w formy coraz bliższe „wysokiej” literaturze z zachowaniem głównych cech swojego gatunku. Beniamin Muszyński
ILE GRY W GRZE? Warto wspomnieć o „obsłudze” czynnika losowego w grach książkowych, którego całkowita eliminacja jest wyjątkowo trudna przy planowaniu rozbudowanej, wielowątkowej historii. Zwykle do gry dołączone są stosunkowo nieskomplikowane (wszystkich obliczeń musi dokonywać gracz) zasady oraz parametry opisujące poszczególne cechy głównego bohatera. Wszystko to pozwala sprawnie zarządzać czytelnikowi czynnikami losowymi wynikającymi z fabuły. Często pomocne są również kości lub miejsce na 23
| nr 15 styczeń 2012 r.
JAK NIE MAM Z KIM, WALCZĘ SAM ZE SOBĄ Wywiad z MARCINEM BEME, właścicielem firmy Audioteka.pl
24 | nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
Osobiście uważam, że audiobooki przespały swój czas w Polsce. Moje doświadczenie wskazuje na to, że wręcz przeciwnie. Audioteka nie mogłaby powstać pięć czy siedem lat temu. Budujemy firmę na trzech falach mobilności: ludzi, treści oraz technologii. To taki magiczny trójkąt. Okazuje się, że audiobook to najlepiej dopasowany content elektroniczny dystrybuowany online, tworzony od razu z myślą o komputerze lub smartfonie. Ludzie konsumujący media cyfrowe oczekują konkretnej rzeczy w danym miejscu i czasie, podanej w przystępny sposób. Dlatego wydaje mi się, że audiobooki stanowią raczej fenomen obecnych czasów i początek pewnej rewolucji. Nikt tu niczego nie przespał.
dopiero, gdy wydawcy zarobią u mnie po pół miliona złotych rocznie. Przed firmą jeszcze długa droga. Pieniądze stanowią miernik sukcesu, miernik zwrócenia uwagi wydawców. Jesteśmy już na ich radarze, lecz wolałbym znaleźć się bliżej centrum. Ostatecznie przemówi arkusz kalkulacyjny oraz raporty, dlatego wspominam o pieniądzach. Trzy lata temu sprzedaż audiobooków metodą online wynosiła zero, a dziś stanowi około 25% rynku audiobooków w ogóle. Nie siadaliście do pustego stołu. Co w takim razie wyróżnia ofertę Audioteki? Audioteka jest dystrybutorem online. Oferujemy audiobooki w formie plików do pobrania, przede wszystkim na smartfony oraz na komputery osobiste. Nie interesują nas nośniki fizyczne. Płyta CD umiera, co pokazała branża filmowa, muzyczna czy gier komputerowych. W ofercie dla klienta końcowego jesteśmy najbardziej oczywistym miejscem z książkami w wersji audio w sieci mobilnej, stacjonarnej i każdej innej. Miejscem, które po prostu trzeba odwiedzić. Właśnie to nas odróżnia. Dodatkowo dajemy wygodę. Audiobook dzięki naszej aplikacji jest po prostu one click away, w zasięgu jednego kliknięcia. Zawarcie transakcji w naszym sklepie trwa piętnaście sekund, a chwilę później można już zacząć słuchać. Nie chodzi o to, żeby pobić rekord szybkości, ale by audiobook pozostawał zawsze pod ręką. Umówmy się, że można przeżyć bez tej przyjemności, dlatego należy zachęcać ludzi, oferując im wygodę oraz łatwość dostępu. Jeżeli,
W Polsce audiobooki funkcjonują raczej ze zmiennym szczęściem od lat dziewięćdziesiątych. Zgadza się. My też przeanalizowaliśmy sytuację, tworząc biznesplan, ale problem zasadzał się do niedawna na braku osób chętnych, by zająć się tym tematem na poważnie. Osobiście wierzę, że obecny potencjał na sukces Audioteki można ująć w trzech słowach: konsekwencja, koncentracja i pasja. Czyli Audioteka odniosła sukces? Jeszcze daleko do tego, żeby go odniosła. Naszym celem jest zostanie najbardziej rozpoznawalną marką branży audiobookowej w Europie. Co najmniej w Europie. W Polsce osiągnęliście już wszystko, co planowaliście? Jeszcze nie. Uważam, że zarabiam dla wydawców wciąż za mało. Będę szczęśliwy 25
| nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
Jak wspominasz nawiązywanie kolejnych kontaktów z wydawcami? Osobiście bardzo lubię tego typu pracę i wspominam ją jako dużą przyjemność. Swego czasu była to ciężka robota, bo musiałem niemalże rozbijać namiot pod drzwiami różnych wydawnictw i przekonywać decydentów na wszelkie możliwe sposoby, że ten projekt może się udać, że nie jestem kompletny wariatem.
przykładowo, stoisz w korku i chcesz sobie coś włączyć, nie musisz szukać płyty, zatrzymywać się czy gdzieś iść, wystarczy nacisnąć guzik na swoim aparacie telefonicznym. Sięgamy dodatkowo po materiały archiwalne, niedostępne do tej pory na CD, tworzymy też własne nagrania wyłącznie w wersji online do pobrania. Czyli nie tylko współpracujecie z wydawcami, ale sami jesteście wydawcą? Raczej producentem, bo nigdy nie omijamy wydawców. Dla nas wydawca jest klientem – nie możemy stać się konkurentem własnych klientów. Audioteka produkuje bardzo dużo, często na zlecenie wydawnictw, czasami współfinansując niektóre nagrania, niemniej zawsze działa za zgodą i aprobatą danego wydawnictwa.
Macie już na koncie jakiegoś zachwyconego wydawcę? Do tej pory żadnego „wow!” nie było, choć na przykład wydawnictwo Insignis było pod wielkim wrażeniem ilości pewnego sprzedanego audiobooka (biografia Steve’a Jobsa – przyp. red.). Po premierze praktycznie ścigaliśmy się z tradycyjnym wydaniem w liczbie sprzedanych egzemplarzy. Ostatecznie nie osiągnęliśmy tak dobrych wyników, ale zeszło około 25003000 sztuk. Z drugiej strony książka wygaśnie, a audiobook będzie żył bardzo długo.
Czy ktoś odradzał ci ten biznes? Na początku sami wydawcy byli sceptyczni. Spotykasz się z wydawcami, którzy nie są zainteresowani waszą ofertą? Teraz już prawie nie, choć wciąż zdarzają się takie wydawnictwa, jak na przykład Mag, od którego dostałem jednozdaniową odmowę współpracy, napisaną w odpowiedzi na mojego sążnistego maila. Niemniej już bardzo niewiele wydawnictw pozostaje obojętnych na moje zaloty. Oczywiście obecna sytuacja ma się nijak do bardzo ciężkich początków. Niewielu ludzi wierzyło wtedy, że cokolwiek się uda, zwłaszcza że domy wydawnicze zainwestowały w audiobooki na CD, a te sprzedawały się bardzo słabo.
No właśnie, skoro przy tym jesteśmy, chciałem spytać, czy audiobooki sprzedają się inaczej niż tradycyjne książki? Rynkowy cykl życia audiobooka jest znacznie dłuższy. Książka Marcina Ciszewskiego www.1939.com.pl, która miała debiut w 2009 roku, potrafi wrócić na audiobookową listę bestsellerów po trzech latach i wciąż wysoko się utrzymuje, podczas gdy wersja tradycyjna jest właściwie niedostępna. 26
| nr 15 styczeń 2012 r.
Najbardziej poszukiwaNa . ksiazka ostatNich lat
Audiobook Audiobook czytA:kAMillA czytA:kAMillA bAAr bAAr
kolejny kolejny toM toM
już już w w MAju! MAju!
Mieli się ukryć tylko na chwilę… ale mama nie powiedziała im wszystkiego Książka Książkadostępna dostępna również równieżwwwersji wersji
27
Znajdź ZnajdźSaveUp SaveUpna naApp AppStore Store i iAndroid AndroidMarket Market
| nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
Co jest powodem takiej sytuacji? Ciągłe pojawianie się nowych użytkowników, co zresztą pokazuje ogromne nienasycenie rynku.
Zakładaliście to w swoich planach? Nie do końca. Pierwotnie występowaliśmy jako serwis internetowy, dziś jesteśmy głównie serwisem mobilnym. Zainteresowanie smartfonami nie było planowane. Nastąpiła lekka korekta kierunku rozwoju firmy, bez zmiany jej fundamentów oraz podstawowej strategii. Od początku chcieliśmy dać ludziom wygodny dostęp do audiobooków i wydawało się, że zakończymy na serwisie www. Jednak upowszechniły się smartfony i zrobiliśmy zwrot, stając się platformą mobilną. Nie wydaje mi się, żeby był to ostatni taki ruch w naszej działalności. Zmiana wiązała się z inwestycją w aplikacje mobilne, choć jeszcze nie zarabialiśmy na pierwotnym biznesie. To była klasyczna ucieczka do przodu i do dziś właściwie nie przestaliśmy uciekać. Głównie przed samymi sobą.
Startowaliście trzy lata temu. Ile czasu zajęło wam rozwinięcie się do aktualnego stanu? Rozwijamy się cały czas, ale jeśli pytasz o tzw. break even, czyli punkt zwrotu inwestycji, to miał on miejsce jakieś sześć miesięcy temu. Zatem na rozruch potrzebowaliśmy dwa i pół roku. To długo czy krótko? Standardowo. Nie jest to ani świetny, ani zły czas. Spodziewaliśmy się, że zajmie nam to mniej więcej tyle. Może z początku zdawało się, że poradzimy sobie lepiej, ale z drugiej strony obecny potencjał firmy jest znacznie większy od spodziewanego. Gdy patrzę wstecz, myślę, że wystartowaliśmy ciut za wcześnie; pamiętaj, że w tego typu biznesach istotny jest tzw. time to market – najbardziej właściwy moment wejścia na rynek. Gdybyśmy wystartowali pięć lat temu nic by z tego nie wyszło. Ruszyliśmy w momencie, kiedy nasze czynniki wzrostu – wśród nich smartfony, których wcześniej w ogóle nie było – pozwoliły wykorzystać falę popularności pewnych technologii. Nie wiem, czy była to kwestia intuicji, czy szczęścia, ale się udało. Dzisiaj to one dają szansę na dynamiczny rozwój firmy – obecnie mamy w Polsce 4,5 miliona smartfonów, a za dwa lata mamy ich mieć 13,5 miliona, rynek znacznie się powiększy.
A co z konkurencją? Śpi? Mówisz o innych producentach? Ależ to są moi klienci! Ja dla nich sprzedaję, i to coraz więcej. To nie są konkurenci, tylko wydawcy, o których stale zabiegam. A firma Storybox? Ich audiobooki są dobrej jakości, sporo tytułów z pomysłem. Gdyby chcieli, mógłbym być ich dystrybutorem, ale póki co nie mieliśmy okazji się spotkać. Decyzja o formie sprzedaży należy do nich. Jesteśmy jedyną firmą w branży wydającą pieniądze na duży, zewnętrzny marketing – outdoory, radio i tym podobne. Trzeba robić wszystko, żeby inwestycja w budowanie tego rynku się zwracała. Dlatego pilnujemy wyłącz28
| nr 15 styczeń 2012 r.
ności i bardzo nam na niej zależy. Zresztą wydawnictwa mają z tym coraz mniejszy problem, bo jesteśmy jedynymi, którzy sprzedają pliki w sensownych ilościach.
nam się w ciągu trzech czy czterech dni. Momentalnie mamy setki pobrań, bo trafiamy w bardzo konkretną grupę. W przeciwieństwie do tego, kilka tytułów kobiecych, jakie oferujemy, zanotowało kompletne porażki – góra kilkadziesiąt pobrań w ciągu roku. Związane jest to bezpośrednio z faktem, że po smartfony, które dziś są nowinką, sięgają głównie mężczyźni. Za dwa lata, kiedy staną się absolutnym standardem, sytuacja się zmieni. Panie mają więcej predyspozycji do słuchania niż my, faceci, a ja swoją drogą cieszę się, że mężczyźni nieodmiennie posądzani o niechęć do czytania, zaczynają sięgać po audiobooki.
Kim jest klient Audioteki? Mężczyzna, trzydzieści lat, mieszkający w dużym mieście, dobrze zarabiający, zapracowany, uprawiający wolny zawód lub zajmujący stanowisko średniego szczebla w dużej firmie, niekoniecznie mól książkowy. Można go spotkać w galerii handlowej, na siłowni, w parku. Kobiety nie słuchają audiobooków? Dzisiaj słuchają mniej. Za jakiś czas się to wyrówna, dlatego inwestujemy także w content kobiecy, aby nie wpaść w pułapkę bycia wyłącznie serwisem dla mężczyzn. Niemniej na ten moment, robiąc premierę powieści Marcina Ciszewskiego piszącego bardzo męskie historie, wiemy, że książka zwróci
Czy zaszkodziłoby wam, gdyby tradycyjne książki sprzedawano od razu z wersją audio lub kodem pozwalającym ściągnąć plik? Już robimy podobny program pilotażowy, zobaczymy, jak wyjdzie. Pozwala on ku29
| nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
pić treść i samemu wybrać formę. Chcemy zamieścić kodowaną kartę upominkową na audiobooka w książce, aby zorientować się, jak zadziała takie rozwiązanie. To jedna z możliwych strategii działania.
nie na audiobookach. Dzięki temu sytuacja jest jasna tak dla wydawców, jak i klientów. Osobiście wolę trzymać się audiobooków, bo wierzę w silną, internetową markę. Jako klient chciałbym kupić audiobooka w markowym serwisie, oferującym najwyższą jakość, szybki i wygodny dostęp, doskonałą obsługę klienta i tak dalej. E-booki pozostawiam innym. Gdybym miał kupić e-booka, wybrałbym Kindle’a, bo jest najlepszy. W epoce ogromnego szumu informacyjnego silne marki zwyciężają.
Nie myślałeś, żeby równie sprawnie i kreatywnie zająć się e-bookami? Dużo osób o to pyta, bo póki co nie wyłonił się jeszcze żaden lider e-bookowy. Jednak dziś mam Audiotekę, wciąż wymagającą wiele pracy, a skoro mówiłem wcześniej o koncentracji oraz konsekwencji, sam bym sobie przeczył. Nie chcę się rozdrabniać. Oczywiście może zdarzyć się coś, co skieruje nas na e-booki, lecz obecnie nasza przewaga opiera się na skupieniu tylko i wyłącz-
Jakie wyzwania czekają Audiotekę w najbliższych latach? Ilość wyzwań jest potwornie wielka: rodzaj i ciężar plików, transmisja danych,
30 | nr 15 styczeń 2012 r.
31 | nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
Nagrywanie efektów dźwiękowych do Gry o tron
funkcjonalność i jakość contentu… Naprawdę masa problemów przed nami, co zresztą czyni tę pracę ciekawą. Mamy bojowe nastawienie, jesteśmy komandosami, zdobywającymi kolejne obszary nowego rynku.
ani gorzej od tradycyjnej książki. Zawierają identyczną treść, zamykając ją po prostu w inną formę. Klient ma wybrać, którą wersję preferuje i jakie są zalety każdej z nich. Zachęcam czytelników „Literadaru”, żeby spróbowali, bo każdy znajdzie w audiobooku coś dla siebie. Dla mnie osobiście zalety są następujące: stać mnie na kupno pliku, brakuje mi czasu na normalne czytanie, a w pewnych środowiskach czuję niedosyt związany z nieznajomością określonych tytułów, traktuję słuchanie jako doskonałą rozrywkę albo źródło zdobywania wiedzy, a dodatkowo takie rozwiązanie dobrze sprawdza się w praktyce. Zamiast iść do sklepu po książkę lub zgrywać płytę, mam audiobooka w zasięgu ręki. Raz wybiorę Historię myśli ekonomicznej, a innym zaś, stojąc w korku, wyluzuję się przy Kronikach Jakuba Wędrowycza.
Istnieje realna możliwość wprowadzenia funkcji przeszukiwania audiobooka po słowach kluczach lub zdaniach? Jak najbardziej, to żadne wyzwanie. Jeśli pojawi się potrzeba klienta, technologicznie właściwie wszystko jest możliwe. Pytanie tylko, po co i jak to funkcjonalnie rozwiązać. Dlaczego warto sięgać po książki w wersji audio? Wkładamy dużo energii w to, żeby audiobooki nie były traktowane ani lepiej, 32
| nr 15 styczeń 2012 r.
Produkcja audiobooka Gra o tron
Na marzec/kwiecień przygotowujecie superprodukcję – Grę o tron George’a Martina w wersji audio. Dziesiątki aktorów, specjalnie przygotowana muzyka i efekty dźwiękowe. Opowiedz, jak się robi taką superprodukcję? Najpierw trzeba zdobyć prawa. W przypadku Gry o tron zwróciliśmy się do wydawnictwa Zysk i Spółka. Musiałem się porozumieć z Adamem Nowickim i przekonać go, żeby on z kolei skontaktował się z agentem odnośnie praw do tego projektu. Mając pozwolenia, należy się zastanowić, kto to zrobi, czyli znaleźć trzy kluczowe postaci: reżysera, kompozytora oraz producenta. W Audiotece producentem jest Paweł Andryszczyk. To absolutnie fenomenalny, młody człowiek, wykształcony jako reżyser dźwięku
i informatyk, więc jednocześnie rozumie wszystkie technologiczne wyzwania. Ponadto, jak mówiłem, potrzebny jest reżyser, który tchnie w to wszystko swoją energię oraz kompozytor zajmujący się muzyką. W przypadku Gry o tron reżyserem jest Krzysiek Czeczot, a kompozytorem Adam Walicki. Muzykę robimy dość nietypowo bo kompozytor najpierw usłyszał wszystko, co zostało zrobione, a potem siadł z reżyserem i zaczął komponować dokładnie pod to, co się dzieje, a nie na podstawie naszego briefu. Efekty będą niesamowite. Nie słyszałem nigy nic tak spójnego w swojej wymowie. Jak wygląda praca z aktorami? Jest bardzo przyjemna, bo to prawdziwi fachowcy. Produkcja wiąże się z całą skomplikowaną logistyką. Wszystko musi 33
| nr 15 styczeń 2012 r.
WYWIAD
być bezbłędnie rozpisane na role, mamy wyliczenia co do minuty, aby oszacować koszty studia oraz czasu pracy artystów. Aktorzy dostają wszelkie potrzebne materiały, a potem pracują z reżyserem, który wprowadza ich w klimat. Wykorzystujemy także różne triki, na przykład jeśli w scenie książkowej pojawia się wicher, zakładamy wykonawcom słuchawki i puszczamy im wycie wiatru, które muszą przekrzyczeć. Daje to sto razy lepsze efekty, bo normalnie trudno zagrać coś podobnego. Innym razem ubieramy ich w kapoty, żeby zza nich mówili… Stosujemy wiele różnych metod. Niezależnie, czy w scenie występują dwie osoby, czy cała grupa, wszyscy są fizycznie obecni. W studiu mieści się na raz około dwudziestu osób, więc nie ma problemu
pomieszczeniem wszystkich. Wykorzystujemy także przestrzeń – jeśli w książce osoby są oddalone, stoją albo idą, musisz to usłyszeć w wersji audio. W filmie po prostu widzisz, a producenci audiobooka mają do dyspozycji wyłącznie dźwięk. Reżyser musi nad tym wszystkim zapanować. Tworzy wizję, którą masz przed sobą, gdy z zamkniętymi oczami słuchasz nagrania, decyduje o kształcie tej wizji. To naprawdę ciężka praca. Czyli mamy wszystko: plan, reżysera, inspicjenta, panią od klapsów i tak dalej? Oczywiście, wszystko jest. No, może z tym wyjątkiem, że realizator robi klapsy paszczą, mówiąc, że zaczynamy.
34 | nr 15 styczeń 2012 r.
Uchyl rąbka tajemnicy i powiedz co nieco na temat obsady. Kto na przykład zagra Eddarda Starka? Robert Więckiewicz. Trudno dziś o bardziej znanego aktora.
I zwraca się? Owszem. Audioteka potrafi tak zająć się sprzedażą, aby inwestycja się zwróciła i żeby na tym zarobić. Oczywiście marketing rozkładamy na cały serwis, superprodukcja promuje całą markę. Tytuł takiej klasy zawsze znajdzie odbiorców, odbije się, mam nadzieję, echem i jeszcze więcej ludzi dowie się o audiobookach.
Jeszcze jakieś gwiazdy? Same gwiazdy. Zatrudniliśmy absolutny gwiazdorski top, ludzi nie tylko świetnych warsztatowo, ale równocześnie powszechnie znanych. Twarze z najważniejszych planów filmowych i najpopularniejszych seriali, doskonale dobranych przez naszego reżysera Krzysia Czeczota. Jeśli chodzi o jakieś nazwiska, to na przykład Ania Dereszowska, Agata Kulesza… Nawet ja mam jakąś rolę. Nie wiem, kim jestem, ale mówię „Tak, panie. Nie, panie”.
Kiedy nastąpi przełom i Polacy, jako ogół, odkryją audiobooki? Póki co znają je ludzie z bardzo wąskiej grupy bogatych, zapracowanych fanów nowinek technicznych. Zacznijmy od tego, że właśnie ci ludzie zarażają audiobookami swoje otoczenie. Co do naszej firmy, będziemy powoli rozszerzać zasięg oddziaływania. Kiedy? Jak już wejdziemy we wszystkie możliwe miejsca, stworzymy świadomość istnienia audiobooka w głowie potencjalnych klientów, gdy uświadomimy im, jak jest wygodny i dostępny, uderzymy z wielką kampanią reklamową, zamieniając ten format w produkt masowy. Zapewnimy powszechną dostępność produktu, a potem zorganizujemy szeroko zakrojoną promocję.
Ile trwa cały nagrany materiał? Bardzo dużo, około trzydziestu godzin. Planujecie iść szybko z całością cyklu Pieśń lodu i ognia? Zobaczymy, jak się to będzie rozwijało. Będzie płyta CD? To zależy od wydawnictwa. Myślę, że Zysk i Spółka chce ją wyprodukować i będę ich do tego zachęcał. Mimo że z zasady nie lubię płyt, to wydaje mi się, że ten konkretny produkt powinien ładnie wyglądać w kolekcjonerskiej edycji.
Nie boisz się, że opowiadasz właśnie o strategii z potencjałem na sukces i gdy przeczyta to jakiś duży gracz, zechce wejść na rynek? Super, uwielbiam konkurencję! Chętnie się z kimś pobiję. Jeśli ktoś ma ochotę się zmierzyć, nie widzę najmniejszego problemu, wręcz zapraszam. Mówię całkiem poważnie. Jestem typem wojownika. Jak nie mam z kim, walczę sam ze sobą.
Wcześniej wyprodukowaliście na podobnej zasadzie Narrenturm Andrzeja Sapkowskiego. Ile kosztuje taka superprodukcja? Setki tysięcy złotych. 35
| nr 15 styczeń 2012 r.
MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY czyli płciowe dyskusje o książkach toczą Dorota Tukaj i Michał Urbaniak
36 | nr 15 styczeń 2012 r.
MĘSKA RZECZ
37 | nr 15 styczeń 2012 r.
DAMSKIE SPRAWY
MĘSKA RZECZ
DAMSKIE SPRAWY
mieszczonych na jej polskiej stronie internetowej, to chyba rzeczywiście zbliżony nurt. Chociaż poprzednia czytana przeze mnie powieść Lingas-Łoniewskiej – Bez przebaczenia – nasunęła mi raczej skojarzenia z przedwojennym rodzimym hitem, czyli Trędowatą Mniszkówny…
Nie da się ukryć, że Agnieszka Lingas-Łoniewska ma oddane grono fanek. Rozmaite blogerki prześcigają się w zachwytach nad jej twórczością! Bez przebaczenia czy Zakręty losu doczekały się bardzo entuzjastycznych recenzji.
Rzeczywiście. „Czasami, bardzo rzadko, znajdujemy wśród tony przysłowiowej makulatury jedną perełkę. Wyjątkową książkę, której fabuła wbija nas w ziemię. Która zakorzenia się w naszym umyśle i pozostaje w nim na bardzo, bardzo długo. Czasami nawet do końca naszych dni. Jedną z takich książek jest właśnie powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Gości ona na półkach księgarń dopiero od kilku dni, ale na pewno zdążyła zmienić już życie wielu osób”. Ha, podejrzewam, że niejeden znany i nagradzany twórca też ucieszyłby się z takiej laurki!
Bo chyba współczesne czytelniczki tak samo jak te sprzed stu lat lubią ten prosty schemat. On i ona – miłość od pierwszego wejrzenia, niesamowita fascynacja, otoczenie rzucające kłody pod nogi, nieporozumienie, które rozdziela zakochanych na kilka lat, nieoczekiwane ponowne spotkanie i wybuch jeszcze większej namiętności. A wszystko to w aurze miłosnych westchnień i niezliczonej ilości zbliżeń erotycznych.
Pod tym względem Mniszkówna była ciut lepsza – u niej „zmysły wypełzały na usta” i „po ciele przelatywały płomienie”, ale na tym się kończyło, a w ostateczności na porwaniu w ramiona. A czytelnicy jakoś nie potrzebowali szczegółowych wyjaśnień, które części ciała i w jaki sposób wchodziły do akcji zaraz po ramionach!
Cóż, mnie również te książki wbiły w ziemię, zostały w moim umyśle na bardzo długo i stały się dla mnie prawdziwą perłę grafomanii. Nawet nie chodzi o to, że nie przemawia do mnie forma płomiennego romansu z nutką sensacji. Byłoby to do przejścia – i może polska literatura doczekałaby się swojej Nory Roberts – gdyby nie kulawa, pełna tzw. „kwiatków” stylistyka, przypominająca wypociny mało uzdolnionej gimnazjalistki…
Erotyka w powieściach nie jest niczym złym, ale jej nadmiar nie tyle gorszy, co śmieszy. Zwłaszcza że pani Łoniewska lubuje się w detalicznym – i banalnym dodajmy – opisie zbliżeń. Żaden ruch, aż do wiadomego finału, nie może zostać po-
Norę Roberts jakoś ominęłam, ale sądząc po streszczeniach utworów za38
| nr 15 styczeń 2012 r.
minięty. Jak w scenie z Zakrętów losu: „Ręce położył na jej pośladkach ubranych w jedwabne majteczki i ściągnął je [pośladki czy majteczki?], tak aby mieć dostęp do nagiej skóry, do niej całej, wszędzie (...) Poczuła jego ciężar, jego twardego członka wbijającego się jej w udo i poczuła, że musi go tam dotknąć. (...) Pokazał jej, jak ma go pieścić [gwoli ścisłości – nie członek, lecz właściciel członka] i robiła to, nie czując zawstydzenia czy zażenowania, tylko pragnienie, tylko pożądanie i rosnący w jej wnętrzu żar. Po chwili zanurzył palce w jej wilgotnym wnętrzu i ona lekko się wygięła…”. Jest to zaledwie fragment bardzo długiego opisu… Właściwie autorka opisuje głównych bohaterów przede wszystkim w sypialni, i tym samym wielka miłość – tak wzniośle deklarowana w powieściach – sprowadza się w gruncie rzeczy do wielkiej pornografii.
łem się, że Zakład o miłość niczym nie będzie się od nich różnić. Cóż, w tym wypadku czekało mnie naprawdę zaskakujące i miłe rozczarowanie…
Też zauważyłam, że dawka erotyki została znacznie ograniczona, mamy tu tylko właściwie jedną namiętną scenę z „szelestem zrzucanych ubrań”, „zapachem podniecenia wwiercającym się w nozdrza” i „dzikim orgazmem”, ale bez nadmiaru anatomicznych szczegółów.
Trochę niezręcznych sformułowań jednak jest: „piersi sterczały zachęcająco”, „gdy tylko zobaczyłam jego czarne auto, moje serca zabiło podwójnie. Albo nawet potrójnie”, „jego ochrypły szept kroił moją duszę na drobniutkie kawałki”. Aczkolwiek trzeba przyznać, że mniej niż w tak chwalonych Zakrętach losu czy Bez przebaczenia.
W ogóle szumne deklaracje uczuć, składane między jednym a drugim orgazmem przez ludzi, którzy dopiero co się poznali, jakoś tracą na wartości, a przynajmniej nie przekonują…A tymczasem epatowanie dosłowną erotyką to grzech powszedni co najmniej połowy współczesnych prozaików! Nawet pisarzom światowej sławy, na przykład Updike’owi czy Follettowi, zdarzyło się w tym względzie przesadzić.
Zdecydowanie mniej, choć w zamian zdarza się bohaterom wypowiadać w sposób nieco sztuczny (która dwudziestoparolatka zwraca się do chłopaka, używając prawidłowej formy wołacza – w tym przypadku „Aleksie”?!) i snuć pseudofilozoficzne myśli typu: „życie składa się z niezliczonej ilości klocków o często nieregularnych brzegach, które trudno ze sobą połączyć. I trzeba próbować naprawdę długo, dopasowywać niezwykle starannie, by w końcu skomponować idealny obraz”. Ale mankamenty językowe nie są aż tak do-
No dobrze, ale po następnego Folletta sięgniesz bez obawy, że nadziejesz się na banalność, ckliwość, infantylny styl! A sądząc po poprzednich powieściach Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, spodziewa39
| nr 15 styczeń 2012 r.
MĘSKA RZECZ
DAMSKIE SPRAWY
kuczliwe. Czyta się Zakład o miłość jak normalny, klasyczny romans…
niu – zarówno Marcelowi (który gardzi wyzwolonymi od konwenansów, samodzielnymi kobietami), koleżankom czy Aleksowi. To właśnie spotkanie z tym ostatnim sprawi, że dziewczyna nie tylko otworzy się na prawdziwą miłość, ale też wreszcie zacznie mówić własnym głosem, będzie żyć po swojemu. I to jest właściwie główny plus Zakładu o miłość. Ta powieść to w gruncie rzeczy tyleż romans, co historia dojrzewania do samej siebie.
Normalny, choć mimo wszystko trochę banalny! Na tym samym koncepcie opierało się już wiele innych powieści. A bohaterowie całkiem jak u naszej ulubionej Danielle Steel: ona z rodziny o arystokratycznych koligacjach, prowadzącej kilka galerii sztuki, on – jedyny dziedzic i wiceprezes świetnie prosperującej sieci sklepów z artykułami budowlanymi, do tego oboje dobrze wykształceni, piękni i młodzi.
Nie tylko „samej” – „samego” też! Aleks również musi dojrzeć, tylko w inny sposób niż Sylwia. Bo on w wieku dwudziestu siedmiu lat wciąż jest „niegrzecznym chłopczykiem”, prowadzącym tryb życia, który za czasów Mniszkówny zapewne określono by jako hulaszczy. I odgrywa się na wszystkich kobietach za uraz emocjonalny, doznany w dzieciństwie wskutek rozstania rodziców.
Tak, to podobieństwo też mi się rzuciło w oczy. Ale wbrew pozorom jest tu coś więcej, motyw, którego w przeciętnych romansach nie uświadczymy. Bo do chwili poznania Aleksa Sylwia jest typową „grzeczną dziewczynką”, której życie upływa na spełnianiu oczekiwań rodziców. Nosi długie włosy nie dlatego, że tak jej się podoba, ale dlatego, że tak nakazuje rodzinna tradycja. Studiuje historię sztuki, bo takie studia są potrzebne do podjęcia pracy w jednej z rodzinnych galerii. Zaręcza się z Marcelem, myląc zwykłą sympatię z miłością, bo widzi, jak bardzo ten młody człowiek podoba się jej rodzicom I nawet ostrzegawcze odczucie „braku powietrza” nie skłania jej do refleksji nad sobą.
A nie wydaje ci się ta historia trochę naciągana? W końcu tyle małżeństw się rozwodzi, a mężczyźni traktujący kobiety jak zabawki wcale niekoniecznie muszą pochodzić z rozbitych rodzin!
Nie, oczywiście, sam fakt wychowania w niepełnej rodzinie niczego nie przesądza, ale spójrz, jak to wyglądało w przypadku Aleksa. Ojciec pracowicie wpajał mu przez całe lata tezę, że miłość to oszustwo – przy czym jakże to męski punkt widzenia! Pójście do łóżka z inną kobietą
Rzeczywiście, Sylwia jest osobą bierną i uległą. Podporządkowuje się nie tylko rodzicom, ale również całemu otocze40
| nr 15 styczeń 2012 r.
podczas choroby żony to nieszkodliwy skok w bok, ale gdy zraniona tym małżonka odchodzi z innym – o, to już niewybaczalne, trzeba ją uznać za niegodną kontaktów z synem, a dziecku wmówić, że matka „ich” zostawiła… Pierwszy lepszy psycholog rodzinny potwierdzi, że to najczęstszy błąd popełniany przez rozstającą się parę, rzutujący na rozwój emocjonalny dziecka i na jego problemy w tworzeniu relacji w wieku dorosłym.
A zamiast tego dowiadujemy się, że właściwie wcale nie wpłynęła… Sam finał w gruncie rzeczy popsuł świetny zamysł. W ostatnim rozdziale Lingas-Łoniewska zostawiła czytelnika w niepewności: nie wiadomo, czy bohaterowie zdecydują się na związek, czy raczej przewinienia i niedojrzałość – właściwie tylko mężczyzny! – przekreślą ich wspólną przyszłość. Niestety epilog, w dodatku rozgrywający się w czasie, który w rzeczywistości dopiero nadejdzie, wyjaśnia, że oczywiście miłość zwyciężyła. Tym samym powieść stała się niczym więcej niż romansidłem, choć raczej spod znaku Nicholasa Sparksa niż Danielle Steel.
W Zakładzie o miłość jednak jest to zbyt czarno-białe. „Dobry” ojciec okazuje się wszystkiemu winien, a kobieta, której Aleks nie ośmiela się nawet nazwać matką, zostaje rozgrzeszona. Płeć piękniejsza górą!
Nie powiedziałabym, że porównanie ze Sparksem ma wydźwięk aż tak negatywny! To raczej dowód na to, że z literackiego brzydkiego kaczątka może wyrosnąć łabędź, może jeszcze trochę kulawy, ale zawsze łabędź.
A może to tylko sprawiedliwość? Ojciec nie powinien był nastawiać chłopca przeciw matce i jej nowemu partnerowi, bez względu na to, jak bardzo się czuł zraniony. To się mogło zemścić, no i się zemściło... Ale wróćmy do samych bohaterów: kolejny punkt dla autorki za rozbicie narracji na dwa głosy. Ukazana w ten sposób opozycja „grzecznej dziewczynki” i „niegrzecznego chłopczyka”, których spotkanie każdemu z nich przynosi pewien rodzaj wyzwolenia, to z genderowego punktu widzenia bardzo łakomy kąsek. Choć byłby on zdecydowanie bardziej wart uwagi, gdyby udało się pokazać, jak ta zmiana wpłynie na ich przyszłe losy, bez względu na to, czy zostaną ze sobą, czy nie.
Tylko oby ten łabędź od pochwał nie obrósł nadto w piórka, bo znów stanie się brzydkim kaczątkiem!
41 | nr 15 styczeń 2012 r.
Biblionetkowicze piszą sentymentalnie
ROZWAŻANIA O LISTACH NA WYCZERPANYM PAPIERZE
D
awno temu byłam w Moskwie. I, jak pewnie większość turystów, „zwiedziłam” Mauzoleum Lenina. Widziałam wpółoszkloną trumnę, w której leżał ten, co zmienił porządek świata (jakkolwiek by oceniać tę zmianę). I pomyślałam sobie wtedy, że jeśli dusza ludzka rzeczywiście jest nieśmiertelna, to dusza tego człowieka nie zazna spokoju, póki jego doczesne szczątki będą wystawione na widok publiczny, narażone na ciekawskie spojrzenia przypadkowych gapiów. Będąc tam, wśród nich, czułam się, jakbym robiła coś niestosownego. Mam bardzo podobne uczucie po przeczytaniu „Listów na wyczerpanym papierze”. Czuję się przypadkowym gapiem, który wtargnął w intymny świat dwojga ludzi. Tych dwoje to Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora, a książka jest zbiorem ich listów z czasów, gdy „byli parą” (1964-66). To są 42 | nr 15 styczeń 2012 r.
piękne i poruszające listy. Do bólu poruszające. Takie lekkie, zwiewne, liryczne. Są w nich i tęsknota, i nienasycenie, i czułość, i poezja. Zawarty w nich ładunek emocjonalny przekracza możliwość przeczytania ich jednym tchem… Są szczere i spontaniczne. Jednocześnie są to po prostu literackie perełki. W końcu i On, i Ona byli mistrzami słowa. Obydwoje już nie żyją, a te piękne listy wciąż dają świadectwo… czego właściwie? Uczucia zainteresowanych? Czy też faktu, że umieli pięknie pisać, a kochać nie aż tak pięknie? Bo uczucie przetrwało tylko w korespondencji. A może to świadectwo braku wyczucia spadkobierców Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory? I tak sobie myślę, czy to w porządku, że czytamy te listy? Mam wrażenie, że biedne, skołatane dusze kochanków przeżywają wciąż na nowo tę miłość i jej powolne umieranie. Z każdym nowym czytelnikiem i z każdym tego czytelnika wzruszeniem. Czy rzeczywiście literatura byłaby uboższa, gdyby nie zostały wydane (taka sugestia pada we wstępie książki)? Czy nie znając tych listów, myślelibyśmy o Osieckiej i Przyborze jako o mniejszej rangi poetach? Czy piosenki tych dwojga byłyby mniej warte? Cóż… Może cechą dobrej literatury jest pobudzić czytelnika do refleksji, a ta pięknie wydana książka niewątpliwie do refleksji skłania. Tylko to paskudne uczucie niedyskrecji, niestosowności, wścibstwa wręcz… więc nie czytać? Elżbieta Piotrowska 43 | nr 15 styczeń 2012 r.
44 | nr 15 styczeń 2012 r.
zencie Mikołajkowym Najbliższym” (ortografia oryginalna). Ciekawe zjawisko!
No i przyszło nam omawiać kawał prawdziwie męskiej prozy! Kto wie, może za jakiś czas pojawi się u Krzysztofa Schechtela?
Męska proza, której entuzjastyczne recenzje piszą głównie anonimowe osoby płci żeńskiej, i to chyba dość młode, biorąc pod uwagę treść tekstów zamieszczonych na stronie wydawcy! „Książka jest dobrą rozrywką i ciekawym materiałem dydaktycznym, ponieważ doskonale przystosowuje nas do zaistniałej sytuacji. Czytelne opisy pozostałości po przyrodzie, potwornie uderzają w nasz obraz o jej pięknie”, „trafiła się niezła perła, kupię ją w pre-
45 | nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
DZIECIĘCE Z 46 | nr 15 styczeń 2012 r.
fot. shutterstock.com
ZACZYTANIE 47 | nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
Z ADZIWIA JĄCE
Z
robi, zaraz go pociąg przejedzie! Babciu, a ty kiedy umrzesz? Mamo, a ten pan stoi na moim cieniu!!! Mamo, zobacz, jaki fajny wózek ma ten pan, jak sobie na nim jeździ, kup mi taki!
adziwiające, doprawdy. Trudno to wszystko zrozumieć. Ziemia jest kulą, ludzie mają rozmaite kolory skóry, mówią różnymi językami, dzieci na początku są małe jak ziarenka i mieszkają w brzuchu mamy, a Jezusek ze stajenki ma tatę Pana Boga w niebie. Babcie, ale też czasem i dzieci umierają. Nie wszyscy mają rodziców. Zadziwiające, doprawdy. Zwłaszcza gdy na świat patrzy czteroletnie dziecko.
Wszystko jest ciekawe, o wszystkim warto opowiedzieć i o wszystko warto spytać. Czasem, gdy zapamiętale coś dziecku tłumaczymy, efekty mogą nas zaskoczyć... Mamo, uderzyłam się w kolano! Boli? Boli! A jakiego jest koloru? Mamo, no przecież różowe. Jak ktoś ma różową skórę, to ma różowe kolano i kości. Jak ktoś ma żółtą skórę, to ma żółte kolano i żółte kości. Jak ktoś ma niebieską skórę, to też ma niebieskie kolano i kości. Tak? Tak, mamo. Tak już po prostu jest.
I tak mimo rozmów, opowieści i czytania wartościowych książeczek każdy rodzic musi zmierzyć się z humorystycznymi (najczęściej) sytuacjami. Wygląda to mniej więcej tak... Rezolutny maluch, nieskażony konwenansami i wiedzą o tym, co wypada, a czego nie, głośno dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Mamo, ten pan ma brązową skórę! Mamo, ta pani jest w ciąży! Zobacz, jaki ma brzuch! Mamo, ten pan stoi blisko torów, źle
Sylwia Skulimowska 48
| nr 15 styczeń 2012 r.
a piąty otrzymał kolor brązowo-czerwony jak jesienne liście. Wszystkie były piękne na swój sposób i wprawiły w zachwyt swoich stwórców. Kolory ludzi to bardzo ciepła i niezwykle mądra historia. Cieniutka książeczka zawiera w sobie więcej treści, niż mogłoby się wydawać. Matula Księżycowa obawia się, jak człowiek zachowa się względem innych istot sobie podobnych, martwi się, jak wypadnie pierwsze spotkanie odmiennych ras. Matka przypuszcza, że różne kolory skóry mogą stać się przyczyną konfliktów i wielu nieszczęść. Ojczulek-Niebo w swej dobroduszności nawet nie dopuszcza takiej możliwości. W jego przekonaniu ludzie będą się szanować i traktować jak bracia. Istniejące między nimi różnice będą zaś podstawą do wymiany ciekawych doświadczeń i życiowej mądrości. Kolory ludzi zachęcają do rozmowy z dziećmi na temat tolerancji, do uzmysłowienia im, że to, co różne, nie dzieli, ale niczym wielki skarb, wzbogaca. Treść dopełniają piękne ilustracje. Lekko rozmyte akwarele i okładka w pięciu kolorach harmonizują z tą nieco baśniową historią. Choć publikacja jest kierowana do dzieci powyżej trzeciego roku życia, z powodzeniem mogą po nią sięgać także dorośli. To maleńka książeczka z ogromnym wnętrzem.
Kolory ludzi Gyula Böszörményi Írisz Agócs Rec. Marta Gulińska „Podejrzewam, że różowy będzie krzywdzić czerwonoskórego, czerwonoskóry czarnego, czarny brązowego, brązowy żółtego, a żółty z kolei różowego, bo każdy z nich będzie myślał, że to właśnie on jest naszym ulubieńcem”. Wydawnictwo Namas podejmuje w swych publikacjach dla najmłodszych ważne, choć zarazem trudne tematy. Kolory ludzi to opowieść o odmienności i tolerancji. Pretekstem do refleksji jest symboliczny opis stworzenia świata i człowieka. Ojczulek-Niebo w asyście Księżycowej Matuli ulepił z błota pięć ludzików. By uczynić świat jeszcze bardziej interesującym, każdemu z nich przypadł inny kolor skóry. Jeden był różowy i delikatny, drugi miał skórę brązową jak kora starego drzewa, trzeci stał się żółty niczym promienie słońca, czwarty był prawie tak czarny jak heban,
Tytuł: Kolory ludzi Autor: Gyula Böszörményi Ilustrator: Írisz Agócs Tłumaczenie: Sebastian Stachowski Wydawnictwo Namas, 2011 Liczba stron: 24 Cena: 22,90 zł Twarda oprawa 49
| nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
bie z trudnościami. Systematyczna praca, pomoc nauczyciela i psychoterapeuty przynoszą dobre efekty. Chłopiec coraz lepiej radzi sobie w szkole, nawiązuje bliższe kontakty z rówieśnikami, odkrywa swoje talenty, muzykalność, ogromne poczucie humoru i kreatywność. Dochodzi do wniosku, że: „nikt nie musi być dobry we wszystkim. (...) nieźle sobie radzę z naprawdę wieloma rzeczami. Wspaniale o tym wiedzieć. Życie staje się fajne!”. Obrazkową historię Tomka stworzyli Jeanne Kraus, spejalista do spraw edukacji i ADHD, oraz ilustrator, Whitney Martin. Tekst przystępnie i zajmująco wyjaśnia dzieciom trudności, z którymi na co dzień zmagają się chorzy na ADHD. Tomek wzbudza sympatię, można wczuć się w jego sytuację i z zaangażowaniem obserwować, jak krok po kroku pokonuje ograniczenia choroby. Czarno-białe rysunki są ładne, duże, dominują nad tekstem i jednoczesnie świetnie się z nim komponują. Na końcu książeczki zamieszczono również uwagi dla rodziców autorstwa psycholog, dr Jane Annunziata. Tomek ma ADHD to ciekawa i pożyteczna lektura nie tylko dla dzieci, które zetknęły się z tą chorobą. Książeczka uwrażliwia, pokazuje, jak pokonywać trudności, uczy zrozumienia i empatii, a przy tym jest lekka i miła w odbiorze. Warto, by przeczytało ją jak najwięcej dzieci.
Tomek ma ADHD Jeanne Kraus, Whitney Martin Rec. Sylwia Skulimowska „Czy czasem czujecie, że tak was rozpiera energia, jakby coś miało was rozsadzić od środka!”. Tomek tak ma. Często chciałby zwolnić, uspokoić się, wyciszyć, tylko jak to zrobić? Gdzie jest przycisk STOP? Chłopiec jest roztargniony i przewrażliwiony, nadpobudliwy i poddenerwowany faktem, że wyraźnie jest inny niż jego rówieśnicy. Ma problem z koordynacją ruchów, sztućce wypadają mu z rąk, często traci równowagę. Nawiązywanie przyjaźni wydaje się barierą nie do pokonania. Pomysły, słowa i myśli kłębią się chaotycznie, trudno je ułożyć w spójną całość, przedstawić je komuś, opowiedzieć o nich. Tomek ma ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Nazwanie problemu przynosi chłopcu ulgę. Tomek wie, co mu dolega, i razem z rodzicami dowiaduje się, jak stopniowo poradzić so-
Tytuł: Tomek ma ADHD. Historia chłopca takiego jak Ty! Tekst: Jeanne Kraus Ilustracje: Whitney Martin Wydawnictwo Jedność, 2011 Liczba stron: 32 Cena: 9 zł 50
| nr 15 styczeń 2012 r.
czas to po raz ostatni babcia Kato odwiedziła swe ulubione miejsce w ogrodzie. Wraz z jej odejściem zniknął także niezwykły kwiat. Minęła sroga zima. Wraz z nadejściem wiosny ogród zaczął się odradzać. Niespodziewanie, w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się sztuczny kwiat, mała Hajnalka odkryła najprawdziwszy nowy kwiatuszek. Cykliczność wszelkich zjawisk w przyrodzie jest niezwykle wyraźna w tej książeczce. Przemijanie i śmierć są pokazane jako rzecz nieuchronna i całkowicie naturalna, wpleciona w krąg życia. Wdzięczny kwiat pomoże delikatnie wprowadzić dzieci w tę istotną tematykę. Oprócz samej historii w książeczce godne uwagi są ilustracje oraz rymowane podpisy pod nimi. Sprawiają, że można odczytywać historię niezwykłego kwiatu na trzy sposoby – poprzez tekst, ilustrację i podpisy. Szata graficzna Wdzięcznego kwiatu jest wręcz baśniowa, czyni przekaz jeszcze bardziej przystępnym.
Wdzięczny kwiat Sarolta Szulyovszky Rec. Marta Gulińska Temat śmierci i przemijania w publikacjach dla najmłodszych nie pojawia się zbyt często. Jest to jednak kwestia tak ludzka i dotykająca wszystkich bez wyjątku, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Z pomocą w oswajaniu dzieci z tą tematyką przychodzi Wydawnictwo Namas i jego publikacja Wdzięczny kwiat. Pewnego dnia babcia Kato znajduje w ogrodzie nowy, nieznany i dość osobliwy kwiat. Staruszka każdego dnia przychodzi, by się nim zachwycać. Jej gasnący wzrok zdaje się nie dostrzegać, że roślina jest sztuczna i dlatego nie straszne są jej coraz zimniejsze, jesienne dni. Podczas gdy pozostałe kwiaty przekwitły, a drzewa i krzewy zrzuciły liście, niezwykły kwiat pozostał niewzruszony aż do pierwszych opadów śniegu. Wów-
Tytuł: Wdzięczny kwiat Autor: Sarolta Szulyovszky Autor wiersza: Luca Morandini Ilustrator: Sarolta Szulyovszky Tłumaczenie: Sebastian Stachowski Wydawnictwo Namas, 2011 Liczba stron: 24 Cena: 22,90 Twarda oprawa
51 | nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
zwierzę i mieszkańca danej części świata. I tak widzimy europejskiego bociana, piramidę Cheopsa z Afryki, Grand Canyon z USA czy argentyńską pampę, na której wypasa się krowy. Najciekawiej przedstawieni są jednak ludzie – nie jako dzieci o różnych kolorach skóry, jak to zazwyczaj praktykuje się w atlasach dla maluchów. Poznajemy albo rdzennych mieszkańców danej części świata, których imiona mogą przyprawić niejednego rodzica o połamanie języka (Hiawatha z Ameryki Południowej, Mandawuy z Australii), albo bardzo znane w świecie dorosłych postacie (np. królowa Elżbieta II reprezentująca Europę czy cesarz Akihito z Azji). Ostatnia rozkładówka to mapa świata, na której owe lalkowe postacie są rozlokowane według swojego miejsca zamieszkania. Mój pierwszy atlas świata to książka, która może przez długi czas fascynować małego czytelnika. Duży format pozwala przejrzyście zaprezentować piękne ilustracje i zdjęcia. To właśnie od ich oglądania można rozpocząć przygodę z atlasem, by z czasem pójść dalej i odkrywać ciekawostki, zręcznie ubrane w zwięzłe i doskonale wyeksponowane zdania.
Mój pierwszy atlas świata Ewa i Paweł Pawlakowie Rec. Ewa Popielarz Widok malucha przewracającego kartki książki, która jest niemal większa od niego, u każdego wywoła uśmiech na twarzy. Taką właśnie rozweselającą moc ma Mój pierwszy atlas świata Ewy i Pawła Pawlaków. To jedna z części serii Wielka książka dla małego dziecka, w skład której wchodzą również między innymi Mój pierwszy alfabet i Moja pierwsza księga pojazdów.Gwoli ścisłości należałoby napisać, że autorką atlasu jest Maria Deskur – to jej teksty widnieją na kolejnych stronach. Jednak to nie one, choć bardzo intersujące i pięknie zaprezentowane, stanowią sedno książki. Kwintesencją atlasu są kolorowe ilustracje Pawła Pawlaka i zdjęcia szmacianych lalek w regionalnych strojach stworzonych przez Ewę Pawlak. Każda rozkładówka przedstawia jeden kontynent i cztery wyróżniające go elementy: ukształtowanie terenu, znany obiekt,
Tytuł: Mój pierwszy atlas świata Tekst: Maria Deskur Lalki i mapa: Ewa Kozyra-Pawlak Ilustrator: Paweł Pawlak Wydawnictwo Egmont Polska, 2011 Liczba stron: 16 Cena: 19,99 zł Książka kartonowa
52 | nr 15 styczeń 2012 r.
chwil. Z pomocą przyjaciół: szpaka Huberta (w burzliwej przeszłości człowieka i czarnoksiężnika), wiewiórki Basi, myszy Kubusia oraz pary żab o zabawnych imionach Kum-strzelec i Kuma-zaduma rozwiązuje zagadkę tajemniczego Drzewieja. Walczy z wirakami, łuponiami, wampikorami i innymi śmieszno-strasznymi stworzeniami niszczącymi roślinność. Franek i duch drzewa to druga powieść o przygodach chłopca. Czytelnikom pierwszej części – Czarodziejskie przygody Franka – książek Lecha Zaciury polecać nie trzeba. Przygoda, odważny bohater, z którym można się identyfikować, i piękne ilustracje Alicji Rybickiej to zalety zjednujące przychylność małych czytelników. Ciepły sposób narracji, ładny styl i eksponowanie wartości, takich jak przyjaźń i szacunek wobec natury, to także mocne atuty powieści. Dorośli polubią małego Franka od razu – grzeczny, kochający i szanujący rodziców bohater, przecież to dziś niemal unikat.
Franek i duch drzewa Lech Zaciura Rec. Sylwia Skulimowska Przyjaźń, magia i przygoda. Do tego w centrum uwagi piękno przyrody i kochająca się rodzina. Łączymy składniki w odpowiednich proporcjach i oto jest: ciekawa, mądra, momentami wzruszająca książka dla dzieci. Można ją bez wahania wręczyć maluchowi. Autor w niebanalny sposób, z fantazją i pomysłem pokazuje młodym czytelnikom dobre wzory postępowania. Franek jest chłopcem wesołym i zaradnym. Ma bogatą wyobraźnię, odwagę i jest zwyczajnie, po chłopięcemu ciekawy świata i spragniony przygód. Od razu spostrzega, że w okolicy dzieje się coś podejrzanego. Rośliny w ogrodzie obumierają, z dnia na dzień wyglądają coraz gorzej. W pobliskim parku czai się coś niewidzialnego, coś... złego? Pomniejszony do rozmiarów malutkich zwierząt, niczym Alicja w Krainie Czarów, Franek przeżywa mnóstwo niebezpiecznych
Tytuł: Franek i duch drzewa Autor: Lech Zaciura Ilustrator: Alicja Rybicka Wydawnictwo Skrzat, 2011 Liczba stron: 197 Cena: 22 zł Twarda oprawa
53 | nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
Andy Chandler nie pozostaje jednak w tyle za słynnym reżyserem, mianuje się bowiem prawnukiem Sherlocka Holmesa. Przygoda zaczęła się niepozornie, od zlecenia odszukania zaginionej papugi. Wydawałoby się, że jedynym niezwykłym elementem całej tej zagadki pozostanie fakt, iż zabłąkany ptak jąka się. Sprawa zagmatwała się jednak już na wstępie. Trzej detektywi, idąc na pierwsze spotkanie z właścicielem papugi, zostali zaatakowani przez uzbrojonego człowieka. Potem było już tylko gorzej – telefony z groźbami, tajemniczy przestępca, przyjaciele, którzy okazywali się wrogami, spacer we mgle po cmentarzu… Do tego liczba ptaków wzrosła do siedmiu, a jeden z nich nie okazał się wcale papugą! Co więcej, wszystkie tropy zaczęły prowadzić do… ukrytego skarbu. Mimo tak skomplikowanej historii przyjaciele z Rocky Beach i tym razem potwierdzili, że miano detektywów bynajmniej nie zostało im przyznane na wyrost. Wielu młodych chłopców będzie zapewne przeżywać przygody Boba, Pete’a i Jupitera z wypiekami na twarzy, nie mogąc się doczekać rozwiązania tajemniczej zagadki. Potencjalnym adeptom sztuki detektywistycznej należy się tylko jedna przestroga – „Nie próbujcie robić tego w domu!”.
Tajemnica jąkającej się papugi Andy Chandler Rec. Ewa Popielarz „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – ta wciąż aktualna Dumasowska dewiza mogłaby stać się hasłem współczesnych muszkieterów, trzech detektywów z Rocky Beach. Bob Andrews, Pete Crenshaw i Jupiter Jones to młodzi chłopcy, na pozór zupełnie zwyczajni, ale posiadający nadzwyczajny talent do wpadania w kłopoty. I to na własne życzenie, założyli bowiem „agencję detektywistyczną”, sygnowaną trzema pytajnikami. Tym razem zagadkę do rozwiązania podsunął im niejaki Andrew Chandler, nota bene autor książki Tajemnica jąkającej się papugi. Powieść Chandlera to drugi tom z serii Przygody trzech detektywów, wznowionej niedawno nakładem wydawnictwa Siedmioróg. Niegdyś „podpisywał się” pod nimi sam Alfred Hitchcock, tym razem jednak wydawcy zrezygnowali z tego chwytu.
Tytuł: Tajemnica jąkającej się papugi Autor: Andy Chandler Tłumaczenie: Anna Iwańska Wydawnictwo Siedmioróg, 2011 Liczba stron: 118 Seria: Przygody Trzech Detektywów Cena: 16 zł 54
| nr 15 styczeń 2012 r.
zabawy, bynajmniej nie jest bezpiecznie. Czyha już tam na bohaterów bezlitosny herszt bandy piratów – Kapitan Hak – i jego świta… O korzyściach płynących z lektury nie trzeba nikogo przekonywać, obcowanie ze słowem pisanym wpływa na wyobraźnię dziecka, pobudza jego wrażliwość, empatię, podnosi zdolność koncentracji, powiększa zasób słów. Dzięki zastosowaniu dużej wielkości czcionki i niezwykle barwnym ilustracjom pierwsze samodzielne czytanie może stać się przyjemnością dla dziecka, a wysłuchanie dołączonego do książki audiobooka z kojącym głosem lektora, Artura Barcisia, będzie niezwykłym zwieńczeniem kolejnego dnia pełnego wrażeń, rytuałem rodzica i malucha bezpośrednio przed położeniem pociechy do łóżka.
Piotruś Pan Rec. Katarzyna Malec Już od przeszło wieku historia Piotrusia Pana bawi najmłodszego czytelnika. Choć wielokrotnie adaptowana, jej możliwości przekładu wciąż wydają się niewyczerpane. W tym przypadku potwierdza się teza, że utwory żyją dłużej niż ich autorzy i są zdecydowanie bardziej rozpoznawalne. Kto bowiem nie słyszał o przygodach małego chłopca, którego współczesna psychologia podniosła do rangi syndromu niedorosłego mężczyzny? A kto z kolei potrafi wskazać jego autora? Fabuła koncentruje się na przedstawieniu niecodziennych przygód rodzeństwa Darling, Wendy, Jasia i Misia. Za sprawą posiadającego umiejętność latania Piotrusia Pana i jego najwierniejszej przyjaciółki, wróżki o wdzięcznym imieniu Cynka Dzwoneczek, dzieci przenoszą się do fantastycznej Nibylandii. W tej wyimaginowanej krainie, będącej zapowiedzią wspaniałej
Tytuł: Piotruś Pan Lektor: Artur Barciś Ilustracje, opracowanie: Disney Przekład: Anna Niedźwiecka Wydawnictwo Egmont, 2011 Liczba stron: 64 Cena: 27 zł Twarda oprawa, audiobook
55 | nr 15 styczeń 2012 r.
DZIECIĘCE ZACZYTANIE
Zabawna i pożyteczna książka. Poradnik jest adresowany do dziewczynek powyżej siedmiu lat. Dobre maniery są omówione króciutko i powierzchownie, czyli, zdaje się, poziom zaawansowania treści został dobrze dostosowany do możliwości dziecięcego odbiorcy. Niebanalny prezent na zbliżający się dzień kobiet. Tytuł: Jak być genialną dziewczyną! Tekst: Irène Colas Ilustracje: Magali Fournier Tłumaczenie: Natalia Jaskuła Wydawnictwo Book House, 2011 Liczba stron: 64 Cena: 16 zł Twarda oprawa
Jak być genialną dziewczyną! Krótki podręcznik kurtuazji i dobrych manier. Irène Colas, Magali Fournier Rec. Sylwia Skulimowska Savoir vivre dla nastolatek podany kolorowo, atrakcyjnie i z poczuciem humoru. Autorki dosadnie i ironicznie, słowem i rysunkiem zaznajamiają małoletnią płeć żeńską z dobrymi manierami. Na pierwszy ogień trafia temat wyglądu i czystości. Nieświeży oddech, paluchy w nosie, niechlujny ubiór czy strój „na Barbie” – nie zabraknie słów krytyki. Garść porad i wskazówek znajdą czytelniczki w rozdziale Jak zwracać się do innych? W trzeciej części autorki zajmują się zachowaniem przy stole, sztućcami, chińskimi pałeczkami i tym, czego robić stanowczo nie wypada... Na koniec uwagi o tym, jak obchodzić się z „drażliwymi” przedmiotami: telefonem, MP3, konsolą do gry... 56
| nr 15 styczeń 2012 r.
POD LUPĄ
Ocena: 6
Ocena: 5
Ocena: 5,5
Ocena: 5
Ocena: 5
Ocena: 4,5
Ocena: 4,5
Ocena: 4
DLA DZIECI W WIEKU:
3+
4+
6+
0-6
6+
9+
0-6
7+
BAWI
!!
!
!
!
!!
!!
!!
!!
UCZY
!!!
!!!
!!!
!!!
!!
!!
!
!!
CIESZY OKO SZATA GRAFICZNA
!!!
!!
!!!
!!!
!!!
-
!!!
!
CIESZY UCHO EFEKTY DŹWIĘKOWE
-
-
-
-
-
-
!!!
-
WIERSZEM PISANE
-
-
√
-
-
-
-
-
Z KRAINY FANTAZJI
√
-
-
-
√
-
√
-
Z ŻYCIA WZIĘTE AUTOR O CODZIENNOŚCI
√
√
√
-
-
-
-
√
AUTOR BAJKI OPOWIADA
√
-
-
-
-
-
-
-
AUTORYTET O ŻYCIU I ŚMIERCI - POWAŻNE TEMATY
√
√
√
-
√
-
-
-
AUTOR STRASZY
-
-
-
-
-
!!
-
-
DOROSŁY TEŻ POLUBI
!!!
!!
!
| nr 15 styczeń 2012 r.
!
!
!
!!
!
57
RECE
Londyn. Biografia 60 | Chorągiew Michała Archanioła 62 | Kaidan - japońskie opowieści niesamowite ep gniewu 74 | Złote ryby 76 | Kompozytor burz 78 | Tak jest dobrze 80 | Sztuka morderstwa 82 | Spotkanie z Marzi #3: Nie ma wolności bez solidarności 98 | Francuska oberża 102 | Wygnana królowa. Siedem Króles 58 | Numery. Chaos 112 | Kacper Ryx i król alchemików 114 | nr 15 styczeń 2012 r.
ENZJE
poki Edo 64 | Serenada, czyli moje życie niecodzienne 66 | Ty 68 | Magia krwi 70 | Pustka: Sny 72 | Żniwo Ramą 84 | Kruczobór 86 | Tam 88 | Talisman: Magia i Miecz 90 | Miłosz. Biografia 94 | Siła perswazji 96 | stw – księga druga. 104 | Jest super! 106 | Niedoręczony list 108 | Motyl 110 | Numery. Czas uciekać 112 59 | nr 15 styczeń 2012 r.
Londyn. Biografia Peter Ackroyd
Tytuł: Londyn. Biografia Autor: Peter Ackroyd Tłumaczenie: Tomasz Bieron Wydawnictwo: ZYSK i S-ka 2011 Liczba stron: 792 Cena: 69,90 zł
Czy miasto można porównać do żywego organizmu, który zmienia się i rozwija, a jego życie toczy się nieustannym rytmem wzlotów i upadków? Czy można je przyrównać do sławnych ludzi, których dzieje lub talent wzbudzą zainteresowanie czytelników? Jeśli nawet jest tak w istocie, to czy akurat Lon-
dyn zasługuje na takie wyróżnienie? Peter Ackroyd zna odpowiedzi na te pytania i próbuje nas o tym przekonać, oferując nie historię, monografię czy dzieje, ale prawdziwą biografię Londynu. Ackroyd to biografista, krytyk literacki i autor wielu powieści. Znany jest jednak z zamiłowania do Londynu, jego
60 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
historii i kultury, uznawany jest również za specjalistę w tej dziedzinie. Dzieje czy też jak wolałby sam autor – życie osady nad Tamizą – jest niezwykle długie i obfitujące w bogactwo wydarzeń, zarówno wspaniałych, jak i tragicznych. Od pierwszych osad neolitycznych, przez podbój i panowanie rzymskie, aż po czasy królów angielskich, Imperium Brytyjskie i niemieckie bombardowania. Przez te kilka tysięcy lat Londyn zmieniał się i rozwijał, jednak ciągle pozostawał tym samym domem dla swoich mieszkańców i kuriozum dla odwiedzających. Chociaż wielokrotnie wisiało nad nim widmo klęski, a pożary i zarazy były niemal na porządku dziennym, wielkie miasto za każdym razem podnosiło się z ruiny, nie tylko siłą swoich mieszkańców, ale tajemniczego ducha opiekuńczego, który zawsze czuwał nad jego pomyślnością. Zresztą mity, legendy, anegdoty i bohaterowie powieści znanych brytyjskich pisarzy są nieustannymi towarzyszami każdego, kto wraz z Peterem Ackroydem zdecyduje się na wędrówkę po wielkiej metropolii. O Londynie pisali przecież tacy mistrzowie pióra jak Charles Dickens, Daniel Defoe czy Joseph Conrad, a każdy z nich widział wielkie miasto na swój własny sposób. Wraz z erudycją autora otrzymujemy prawdziwą ucztę dla każdego, kto choć trochę interesuje się dziejami angielskiej stolicy. Sam Ackroyd podkreśla, że nie jest historykiem, a jedynie miłośnikiem Londynu, co jednak stawia znacznie wyżej jego pracę w porównaniu do suchych opracowań naukowych. W jego dziele widać wyraźnie ogromną pasję i uczucie, jakie żywi do przedmiotu swoich zainteresowań.
Dzięki niemu możemy poznać zaułki średniowiecznego warownego miasta, dzieje najstarszych kościołów, warunki bytowania biednych i bogatych czy też podział ulic ze względu na zawody mieszkających przy nim rzemieślników. A to wszystko podane w świetnej formie, która przyciągnie nawet tych niebędących z historią za pan brat. Choć ta osobliwa biografia miasta zachowuje ogólne ramy chronologiczne, daleko jej w tej kwestii do naukowej poprawności. Autor znacznie bardziej woli skupiać się na wybranych zagadnieniach, jak np. londyńskich zapachach, błocie, pubach czy chociażby egzekucjach. Zresztą, jak stwierdza, czas w Londynie nie płynie linearnie, więc też nie da się o nim opowiadać w taki sposób. Dzięki temu na niemal ośmiuset stronach, pośród osiemdziesięciu rozdziałów, znajdziemy cudownie różnorodne opowieści. Czytelnik może otworzyć książkę na dowolnej stronie i zawsze znajdzie tam coś ciekawego, a do lektury wracać można po wielokroć – Londyn ma do zaoferowania tak wiele, że nie sposób wszystko okiełznać za pierwszym czytaniem. We wstępie dowiemy się, że czytelnicy „muszą być wędrowcami i wyznawcami”, że podczas lektury „mogą ich dezorientować dziwne fantazje i teorie”, a w jej trakcie pojawią się „anomalie i sprzeczności”. Z tej książki z pewnością czytelnik nie nauczy się historii Londynu, będzie miał jednak niepowtarzalną okazję poznać jego nieprzemijającego ducha. To wspaniałe zwieńczenie wielu lat fascynacji brytyjską stolicą, dlatego na koniec wypada dodać parę słów ostrzeżenia – bardzo łatwo jest się tą fascynacją zarazić. 61
| nr 15 styczeń 2012 r.
Chorągiew Michała Archanioła Adam Przechrzta
Tytuł: Chorągiew Michała Archanioła Autor: Adam Przechrzta Wydawnictwo: Fabryka Słów 2011 Liczba stron: 400 Cena: 29,99 zł
Fantastykę najczęściej utożsamia się z magicznymi krainami, pełnymi elfów, wróżek i złych demonów, albo też z odległą przyszłością pełną rozmaitych kosmicznych ras, żyjących w pokoju (lub nie) z odgrywającą dominującą rolę w fabule ludzkością. W rzeczywistości jednak nurt ten jest dużo pojemniejszy i obejmuje tak-
że utwory, w których zjawiska nadprzyrodzone dzieją się tuż obok nas. Książką prezentującą to podejście do fantastyki jest Chorągiew Michała Archanioła autorstwa Adama Przechrzty. „Tajne operacje sił specjalnych. Afgańcy. Terroryści. Rosyjska mafia (…)”. Te i kilka kolejnych równo-
62 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
ważników zdań na okładce sugerują dużą ilość wartkiej akcji. Równie dobrze mogłyby promować najnowszą produkcję rodem z Hollywood. Co ważne, ta reklama wcale nie wprowadza w błąd. Chorągiew... rzeczywiście jest pełna akcji i trzyma w napięciu, a jednak czegoś jej brakuje. Fabularnie całość nie zachwyca. Ot, polski naukowiec, Janusz Korpacki, prowadzi czasami wykłady dla sił specjalnych. Dotyczą one cybernetyki społecznej i na tym w zasadzie kontakty naszego bohatera z wojskiem powinny się kończyć. Jednak młody naukowiec miał dość traumatyczne dzieciństwo. Z opresji wyratował go mężczyzna, którego obecnie nazywa Wujkiem Maksem. To on nauczył przyszłego doktora walczyć i otwierać zamki (sic!). Dodatkowo dziwnym trafem promotor pracy naukowej pana Korpackiego ma kontakty z rosyjskim Specnazem. Akcja nabiera tempa i wszystko to, co lakonicznie wspomniano na okładce, pojawia się sukcesywnie na kartach powieści. Niewątpliwie atutem książki jest bardzo lekki styl Adama Przechrzty, dzięki czemu lektura nie zajmuje dużo czasu: Chorągiew Michała Archanioła skończy się zanim czytelnik zdąży się zorientować, że mu się nie podoba. Niestety lekki styl to jedna z nielicznych zalet, jakie autor nadał swojemu dziełu. Pierwszą rzeczą, jaka uderza podczas lektury, jest jej naiwność. Oczywiście fakt, że polski naukowiec prowadzi wykłady dla naszych służb specjalnych, nie dziwi, ale już to, iż zostaje bezrefleksyjnie zaakceptowany przez rosyjskich wojskowych, jest zastanawiające. Jeśli dodamy do tego pułkownika Specnazu, zlecającego mu misję o dość klu-
czowym znaczeniu… Ponadto z kart książki aż „wyciekają” niespełnione pragnienia autora. Pracownik akademicki pali drogie cygara i pije alkohole z wyższej półki, wokół niego zaś kręci się dużo pań, a każda jest niemal ideałem. Doktor zaś, nieczuły na wdzięki innych kobiet, może zachowywać wierność swojej wybrance. Wszystko to sprawia, że książkę można czytać z przyjemnością, ale tylko jeżli podejdzie się do niej z przymrużeniem oka. Drobne niespójności logiczne, na przykład fakt, że niezależny i nieufny z natury główny bohater przywiązuje się do ludzi niemalże natychmiast, można pominąć. Podobnie jak wplecenie w fabułę wątków całkowicie niezwiązanych z resztą książki. Chorągiew Michała Archanioła to utwór, który po raz kolejny udowadnia, że fantastyka to nie tyle gatunek literacki, ile środek wyrazu. Autor stworzył powieść sensacyjną okraszoną jedynie kilkoma wątkami nadprzyrodzonymi. Niestety, alchemia, niebiański artefakt, wartka akcja i lekki styl nie są w stanie zrekompensować infantylności treści. Książkę można potraktować jako odpoczynek i odskocznię po poważniejszej lekturze, jednak tylko jeśli będziemy gotowi obudzić w sobie mało rozgarniętego nastolatka.
63 | nr 15 styczeń 2012 r.
Kaidan
- japońskie opowieści niesamowite epoki Edo Marcin Tatarczuk
Tytuł: Kaidan - japońskie opowieści niesamowite epoki Edo Autor: Marcin Tatarczuk Wydawnictwo: TRIO 2011 Liczba stron: 188 Cena: 29 zł
Ostatnie dwadzieścia lat to nieśmiałe próby wkroczenia kultury japońskiej do świadomości polskiego odbiorcy. Próby, dodajmy, coraz bardziej śmiałe i udane. Cóż, od czasu zachłyśnięcia się Nipponem przez Feliksa „Mangghę” Jasieńskiego i jemu współczesnych, sto lat temu bez mała, pozbawieni byliśmy jakichkolwiek in-
formacji, prądów czy idei z Dalekiego Wschodu (pomijając rzecz jasna łzawe wierszyki o biednych chińskich kulisach czy gniewnych skośnych oczach koreańskich chłopców). Sytuacja zaczęła zmieniać się po roku 90.: któż z dzisiejszych trzydziestolatków nie pamięta Telewizji Krater czy kanału Polonia 1? Seriale ani-
64 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
me: Gigi la trottola, Kapitan Hawk, Generał Daimos… Później pojawiły się kolejne, za nimi komiksy, czasopisma, książki. Pierwszy bastion został zdobyty. Równolegle chłonęliśmy wszystko, co serwował i serwuje Zachód, ale i tu gdzieniegdzie pojawiają się wpływy japońskie. Chociażby filmy, najczęściej remaki, m.in. Ring, Siedmiu wspaniałych, ale nie tylko, bo mało kto wie że np. Gwiezdne wojny Lucasa były inspirowane Niewidzialną fortecą Kurosawy. Tak więc o ile kultura Japonii jest dostępna bez większych problemów, to osobną kwestią pozostaje pytanie – na ile jest ona zrozumiała? Tu z pomocą przyjdzie z pewnością książka Marcina Tatarczuka Kaidan – japońskie opowieści niesamowite epoki Edo. To dość drobiazgowa analiza zjawiska będącego solidnym fundamentem japońskiej kultury – historii o duchach i demonach. Z jednej strony dotykających podstawowych lęków i obaw człowieka (ciemność, śmierć, zemsta itp.), z drugiej – będących uzupełnieniem czy też przedłużeniem japońskiej teologii. Autor opisuje kaidan jako zjawisko społeczno-religijne, ale rozpisuje się też szeroko i ciekawie na tematy stricte fabularno-literackie. Istotną część książki stanowią m.in. opisy legendarnych istot, zarówno tych znanych także w naszym kręgu kulturowym, jak np. duchy yurei, wodniki kappa czy personifikacja echa – yamabiko, ale też charakterystycznych wyłącznie dla japońskiego kręgu kulturowego (tu wymienić można latające głowy rokuro kubi czy morskiego potwora umi bozu). Czytając o kaidan można odnieść wrażenie kojarzenia niektórych wątków i moty-
wów. Nie ma w tym nic dziwnego, opowieści niesamowite odcisnęły wyraźne piętno na dalekowschodnim folklorze, a ten, po otwarciu się Japonii na świat, przekazał je dalej, rzecz jasna często w karykaturalnej czy pozbawionej wyjaśnień formie. Dla przykładu: większość kojarzy z pewnością wspomniany wyżej Ring i motyw dziewczynki (w wersji oryginalnej – dziewczyny) wychodzącej ze studni. To stara japońska opowieść, jedna z najważniejszych i opowiadanych od Hokkaido po Kiusiu. Często w najprzeróżniejszych wersjach, mających jednak wspólny korzeń: powód, dla którego dziewczyna się tam znalazła, czyli kara (straszniejszy dla Japończyków, niż sam fakt wychodzenia). Tu warto wspomnieć o zwyczaju kaidan kai, czyli nocnych opowieściach niesamowitych. Podczas spotkań o północy samurajowie prześcigali się w snuciu poruszających, nieraz makabrycznych i tajemniczych historii. Obyczaj rozprzestrzenił się na terenie całej Japonii i miał wpływ na tamtejszą literaturę i sztuki teatralne. Książkę zamyka właśnie kilkanaście typowych historii, opowiadanych na spotkaniach tego typu. W dzisiejszych czasach kaidan nie zrobią raczej na nikim większego wrażenia, ale warto sprawdzić, co wzbudzało lęk u Japończyków XVII wieku. Choć literacko przestarzałe, opowieści te dołączyły do dorobku kultury światowej i są przez nią, mniej lub bardziej świadomie, wykorzystywane. Dla miłośników mangi i kultury japońskiej – pozycja obowiązkowa.
65 | nr 15 styczeń 2012 r.
Serenada, czyli moje życie niecodzienne Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Tytuł: Serenada, czyli moje życie niecodzienne Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 2012 Liczba stron: 359 Cena: 31,90 zł
Małgorzata Gutowska-Adamczyk jeszcze do niedawna była kojarzona przede wszystkim jako autorka powieści dla młodzieży (110 ulic, 220 linii, 13. Poprzeczna, Wystarczy, że jesteś). Jednak prawdziwy rozgłos przyniosła jej przeznaczona dla dorosłych czytelników fenomenalna trzytomowa saga rodzinna Cukiernia
pod Amorem. Obecnie – zapewne jako pokłosie niewątpliwego sukcesu Cukierni… – w księgarniach pojawiają się kolejne wydania starszych książek warszawskiej pisarki. Serenada, czyli moje życie niecodzienne również stanowi reprint (pierwotnie ukazała się w 2007 roku jako pierwsza powieść Gutowskiej-
66 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
-Adamczyk przeznaczona dla dorosłego odbiorcy). Trzydziestoletnia Kasia Zalewska – sfrustrowana, niespełniona aktorka Białostockiego Teatru Lalek – otrzymuje propozycję, która może zmienić jej monotonne życie. Na dwa tygodnie ma zastąpić popularną aktorkę Serenę Lipiec (do której jest uderzająco podobna), będącą gwiazdą popularnego serialu „Życie codzienne”. Początkowo kobieta odmawia, przekonana, że nie podoła wyzwaniu. Ostatecznie podstępem zostaje zmuszona do podszywania się pod Serenę – i to nie tylko na planie filmowym. Wkrótce zostaje wciągnięta w pociągający i zarazem bezwzględny świat polskiego show-biznesu, poznając wszystkie blaski i cienie sławy. Serenada… to właściwie współczesna wersja baśni o niewinnym Kopciuszku (Kasia), który spotyka swojego księcia (jest aż trzech kandydatów na to stanowisko), musi walczyć z niedobrą macochą (ta rola przypada Serenie), brzydką siostrą (aktorka Bogna), do pomocy ma dobrą wróżkę (homoseksualnego charakteryzatora Adama), a wszystko rozgrywa się w polskim Hollywood, w atmosferze luksusu, szampana, wystawnych przyjęć, w błysku fleszy, przy nieustannej obecności paparazzich. Trzeba przyznać, że przetworzenie znanej opowieści na chick-litową modłę udało się Gutowskiej-Adamczyk wyśmienicie. Główna bohaterka wzbudza sympatię, a jej historia po prostu wciąga, skrzy się humorem, jest pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jednak głównym atutem tej książki pozostaje wnikliwe przedstawienie środowiska filmowego. Autorka odważnie, ale nie bez zabarwionego ironią humoru, opi-
suje sieć układów, rozliczne intrygi, bezwzględność, kłamstwa, dążenie do znalezienia się na pierwszych stronach brukowców za wszelką cenę. Właśnie takie ujęcie każe stawiać Serenadę… bliżej powieści Lauren Weisberger niż Helen Fielding. To również – i tu kolejny ukłon w stronę konwencji chick-litowej – opowieść o dojrzewaniu. Kasia z pasywnej, niepewnej siebie i nieco bezwolnej prowincjuszki zamienia się w silną, asertywną kobietę, zdolną do odpowiedzialnych decyzji i kierowania własnym życiem bez niczyjej pomocy. To dotyczy również strony uczuciowej: naiwna, ulegająca szybkim zauroczeniom, w końcu odnajdzie właściwego mężczyznę. Jednak na wyrazistość tej przemiany rzutuje kilka literackich niedociągnięć. Czytelnik nie zna bohaterki sprzed jej angażu w serialu, dawne życie w Białymstoku jest zaledwie wspominane – przez pominięcie tego okresu metamorfoza bohaterki traci siłę rażenia. Niestety swoisty brak przeszłości nie stanowi jedynego zgrzytu w kreacji tej postaci. Jej zestawienie z późniejszymi bohaterkami książek Gutowskiej-Adamczyk pokazuje twórczy rozwój pisarki. Przekształcenie baśni o Kopciuszku i wyposażenie jej w nowy morał nadaje tej powieści głębi, zwłaszcza że przez humor przebijają się dyskretnie gorzkie refleksje o współczesności z jej wyścigiem szczurów, ulotnością związków, niepewnością jutra. Ponadto ubranie tej historii w znaną i lubianą konwencję literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej sprawi, że czytelnik – a może przede wszystkim czytelniczka – na pewno będzie się dobrze bawić przy lekturze. 67
| nr 15 styczeń 2012 r.
Ty Zoran Drvenkar
Tytuł: Ty Autor: Zoran Drvenkar Tłumaczenie: Bartłomiej Szymkowski Wydawnictwo: TELBIT 2011 Liczba stron: 576 Cena: 43 zł
Cierpliwość. Czytelnikowi zaleca się przede wszystkim zaopatrzenie się w solidną dawkę cierpliwości. Będzie potrzebna, gdyż Zoran Drvenkar, autor Ty, wrzuca nas w sam środek wydarzeń, a przez wiele następnych rozdziałów wraca do przeszłości, przeplatając ją z teraźniejszym czasem akcji, stopniowo dodając kolejne
elementy układanki. Można się zirytować, kiedy po wielu przeczytanych stronach wciąż tak naprawdę nie wiadomo, co jest głównym motywem czy też tematem i jaki związek mają z nim te pozostałe. Po pewnym czasie okazuje się jednak, że wszystko pięknie się ze sobą łączy i że tak naprawdę trudno wyobrazić sobie tę książkę
68 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
uboższą o któryś z podejmowanych przez nią wątków. Skupienie. Pisarz stawia czytelnikom wysokie wymagania i już od pierwszych kart powieści bombarduje ich całą galerią postaci, zachowując sposób pisania ze swojej wcześniejszej powieści Sorry, czyli pokazując wydarzenia z różnych punktów widzenia. Śledzimy więc perypetie pięciu przyjaciółek (które na początku zlewają się w jedną nastolatkę; ale spokojnie, to tylko na początku), gangstera i tajemniczego mordercy. W międzyczasie pojawiają się też inne osoby. O dziwo, nie wprowadza to chaosu, więcej, daje bardziej kompletny, spójny i wielostronny obraz wydarzeń. Ciekawostką jest narracja – zawsze drugoosobowa. Dociekliwość. Trzeba uważać, bo Drvenkar zastawia na czytelnika trudne do zauważenia pułapki i nie zawsze to, co bierzemy za tę prawdziwą wersję, ostatecznie się nią okazuje. Podzielność uwagi. Również wskazana, inaczej nie będzie się wstanie ogarnąć wszystkich bohaterów, miejsc, dat i wątków oraz oddzielić informacji prawdziwych od mylnych tropów (chociaż zapewne mało kto wpadnie na ślad największego przekrętu, który autor funduje czytelnikowi – i dobrze, tym większe będą później przyjemność z czytania oraz końcowe zaskoczenie). Czas i wygodny fotel, ewentualnie łóżko. Są potrzebne – książka liczy sobie prawie sześćset stron i wciąga, z każdym rozdziałem coraz bardziej. Kiedy jeszcze nie do końca wiemy, o co chodzi i jaki jest cel prezentowania tak dużej ilości informacji i wątków, pojawia się niebezpieczeństwo,
że książkę odłoży się któregoś wieczoru na półkę i następnego dnia już do niej nie wróci. To będzie błąd! Warto, naprawdę warto przebić się przez trudne początki i postarać się zapamiętać jak najwięcej z tego, co opisuje autor. Wszystko w książce okazuje się ważne, potrzebne dla fabuły i ma swój cel. Czy po takim przedstawieniu jest jeszcze sens pisania o fabule? Raczej nie, samodzielne jej odkrywanie oraz łączenie ze sobą poszczególnych faktów i osób daje dużo radości. Nie należy też zniechęcać się enigmatycznym i może trochę dziwnie brzmiącym opisem na okładce – tak naprawdę trudno coś więcej napisać o przedstawionych w książce wypadkach, nie zdradzając równocześnie zbyt wielu szczegółów, które zapewne zdecydowana większość czytelników woli poznawać już podczas lektury. Ty to druga książka Drvenkara wydana w Polsce. Czytający wcześniej Sorry raczej nie poczują się zawiedzeni, a ci, dla których Ty to pierwsze spotkanie z prozą tego autora, z pewnością będą chcieli sięgnąć po jego poprzednią powieść.
69 | nr 15 styczeń 2012 r.
Magia krwi Anthony Huso
Tytuł: Magia krwi Autor: Anthony Huso Tłumaczenie: Jarosław Skowroński Wydawnictwo: Prószyński i S-ka Liczba stron: 656 Cena: 42 zł
Zbiorczym terminem „fantastyka” określa się zarówno literaturę fantasy, jak i science fiction. Z reguły jest tak, nie wiedzieć czemu, że zwolennicy tej pierwszej nie przepadają za tą drugą i odwrotnie. Próba zadowolenia obu gustów za jednym zamachem z góry jest chyba skazana na niepowodzenie. Miłośników fantasy zniechęcą fizyczne i techniczne szczegóły, zwolenników science fiction będą niewątpliwie iry-
towały wymykające się racjonalnym uzasadnieniom zaklęcia i potwory z innych światów. Anthony Huso w swej powieści próbuje połączyć oba gatunki literackie. Jednocześnie jednak potyka się o każdą z wyżej wymienionych trudności w odbiorze powieści, a podczas lektury pojawiają się także nowe przeszkody. Kreując swój świat, autor w ogóle nie podał podstawowych informacji,
70 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
które pozwoliłyby czytelnikowi ogarnąć fabułę. Nie wiadomo, według jakich reguł biegnie czas. Nie ma też żadnej informacji wyjaśniającej, jak liczone są godziny. Co prawda, można próbować odtworzyć te zasady na własną rękę, tym bardziej że od czasu do czasu pojawiają się pewne wskazówki, jak np. ta, że o godzinie ósmej sześćdziesiąt cztery pozostało jeszcze szesnaście minut do południa, ale czy warto zajmować się takimi łamigłówkami podczas lektury? Pojawiające się niekiedy potwory, wyłaniające się nie wiadomo skąd, są dla bohaterów nie mniej zagadkowe niż dla czytelnika. Nikt zatem nie wie, do czego taki potwór jest zdolny ani dlaczego postanowił zaatakować. Szkoda, że wzorem innych powieści fantasy autor nie zamieścił na końcu książki słowniczka z odpowiednimi objaśnieniami, które czyniłyby lekturę powieści przyjemniejszą, a na pewno bardziej zrozumiałą. Rozczarowany poczuje się każdy, kto spodziewa się książki przepełnionej magią. Pojawia się ona tylko w jednej postaci. Tytułowa magia krwi to holomorfia oparta na matematyce, która dekonstruuje zastaną rzeczywistość, tworząc nową. Co ciekawe, czasami skutków zaklęć nie znają nawet sami czarujący, dzięki czemu stosowanie czarów przypomina nieco grę w rosyjską ruletkę. Książka nie jest jednak pozbawiona pewnych zalet, a to dzięki rozterkom głównych bohaterów. Jednym z nich jest Caliph Howl, który ma zostać królem. Długo zastanawia się, czy w ogóle nadaje się na to stanowisko, tym bardziej że kraj, którym ma rządzić, stoi w obliczu wojny domowej. Gdy już podejmie stosowną decyzję, okaże się, że musi uważać na każdego, kogo spotka na swej drodze. Tu zdrada, tam spisek, przyjaciel staje się wro-
giem. Huso wprowadza do powieści sporo różnorodnych postaci, w pewnym momencie trudno już połapać się, kto jest kim i kto kogo i dlaczego zdradza. Sprawa nieco się rozjaśnia przy drugim podejściu do książki, jeśli ktoś się na nie zdecyduje. Drugą bohaterką jest shie-sin Megan Sena, czyli Sena, uczennica wiedźmy Megan (więcej o języku powieści za chwilę). Jej wytrwałość i desperacja w dążeniu do celu, chęć znalezienia własnej drogi życiowej i podążanie wytyczonym sobie szlakiem są godne podziwu. To na jej przykładzie Huso pokazuje, jak daleko można się posunąć, by osiągnąć wyznaczony cel. Podobnie jak Caliph, tak i Sena nie chce robić tego, czego oczekują od niej inni. Woli sama decydować o swoim życiu, na własną rękę poznając jego cienie i blaski. O prawie każdym z licznych bohaterów można by napisać coś ciekawego, gdyż Huso, mimo nagromadzenia tylu osób na kartach jednej powieści, stworzył żywe postaci, które posiadają marzenia i dążą do ich realizacji. Magia krwi jest książką wielowątkową. Akcja toczy się wolno, tylko miejscami trzymając w napięciu. Naprawdę ciekawie zaczyna się robić pod koniec, tak jakby autor, pisząc ostatnie strony, przypomniał sobie, że przecież ma zamiar napisać ciąg dalszy opowiadanej historii. Na zakończenie kilka słów o wymyślonym języku stosowanym w powieści. Czasem Huso go tłumaczy, czasem ogranicza się tylko do podania przybliżonej formy brzmieniowej. Niekonsekwencja ta sprawia, że nie zawsze wiadomo, o co chodzi, a podanie wymowy poszczególnych słów tak naprawdę na niewiele się zdaje, co najwyżej świadczyć może o łatwości, z jaką pisarz wymyśla zbitki liter. 71
| nr 15 styczeń 2012 r.
Pustka: Sny Peter F. Hamilton
Tytuł: Pustka: Sny Autor: Peter F. Hamilton Tłumaczenie: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski Wydawnictwo: Mag 2011 Liczba stron: 546 Cena: 45 zł
Peter F. Hamilton jest znany przede wszystkim ze space oper. Na polskim rynku dostępne są inne tytuły autora, m.in. książki rozgrywające się w tym samym uniwersum, co Pustka: Sny (Gwiazda Pandory, Judasz wyzwolony). Niestety, poprzednie tytuły ukazały się nakładem innego wydawcy i nie zachowano spójności w tłumaczeniu.
Fabuła powieści dzieli się na dwie części. W siedmiu rozdziałach opisywana jest historia wysoko rozwiniętej cywilizacji ludzkiej targanej walkami o władzę i wpływy. Ludzkość, jak i inne rasy zamieszkujące galaktykę, stoi w obliczu zagrożenia ekspansji Pustki – tworu zbliżonego do czarnej dziury, jednak zachowującego się odmiennie. Niemniej akcja nie kon-
72 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
centruje się na opisie zmagań z tym problemem. Historia skupia się na przemian na zwykłych ludziach i wielkiej polityce. Pomiędzy rozdziałami znajdują tytułowe sny, krótkie opowiadania traktujące o życiu ludzi na Querencii – planecie znajdującej się wewnątrz Pustki. Zabieg kompozycyjny polegający na prezentacji dwóch osobnych linii fabularnych jest ciekawy, jednak w pierwszym tomie (na Zachodzie dostępne są już dwa kolejne) nie widać wyraźnie sensu w prowadzeniu tych równoległych opowieści. Warto podkreślić, że wspomniane sny są zdecydowanie ciekawsze od głównej osi fabuły. Ta ostatnia zresztą jest dość dobrze ukryta pod licznymi warstwami dygresji i pobocznych wątków, które powodują, że lektura poszczególnych rozdziałów staje się z czasem lekko nużąca. Do zalet wykreowanego świata niewątpliwie należy jego bogactwo. Autor zaprezentował na kartach powieści przekonującą wizję cywilizacji ludzkiej. Cenne jest to, że ludzkość przyszłości nie została przedstawiona jako monolit, a raczej jako zbiór kilku odmiennych kultur, różniących się podejściem do tego, w jakim kierunku powinna się potoczyć ewolucja. Równocześnie opisane są rozmaite zdobycze techniki, które osadzają czytelnika w mocno futurystycznym świecie. Kwestią dyskusyjną jest to, czy wprowadzenie tak olbrzymiej ilości pojęć technicznych przyczynia się do zwiększenia wiarygodności świata przedstawionego czy też raczej utrudnia odbiór lektury. Hamilton szafuje słowami, które same w sobie są dość intuicyjne (np. ultranapęd), ale także takimi, które nie są zro-
zumiałe (np. m-rząpie Hawkinga). Szczęśliwie większość nietypowych nazw pojawia się w takim kontekście, że czytelnik obyty z fantastyką jest w stanie zrozumieć co autor miał na myśli. Jednak wciąż utrudnia to czytanie. Wielkie wady książki to jakość jej tłumaczenia i wydania. Przede wszystkim wydawca „zapomniał” o jednym rozdziale. W porównaniu z tym błędem blakną drobne niedoskonałości, takie jak liczne literówki czy wspomniane już niedostosowanie tłumaczenia do innych pozycji z tego samego uniwersum. Potencjalnym problemem jest erotyka zawarta w dziele. W kilku miejscach pojawiają się fragmenty opisujące akty seksualne (momentami bardzo dosłownie). Oczywiście, to nie wada, ale może powodować pewien niesmak. Warto więc przed sięgnięciem po lekturę zastanowić się, czy taki styl opisu nie zepsuje nam przyjemności płynącej z czytania. Jednoznaczna ocena tej pozycji jest niemożliwa. Utwór nie należy do uniwersalnych i dla większości czytelników będzie po prostu nieciekawy. Jednak rozmach wykreowanego świata i postacie bohaterów z pewnością przyciągną uwagę fanów gatunku. Ważne jest także to, że mimo iż miejscami książka nuży czytelnika, to po obróceniu ostatniej strony pojawia się nieodparta chęć, by przeczytać kolejny tom, który niestety na razie nie został w Polsce wydany.
73 | nr 15 styczeń 2012 r.
Żniwo gniewu Lucie Di Angeli-Ilovan
Tytuł: Żniwo gniewu Autor: Lucie Di Angeli-Ilovan Wydawnictwo: Zysk i S-ka 2011 Liczba stron: 368 Cena: 34,90 zł
Powieści, dzienników i wspomnień opowiadających o tragicznych losach polskich rodzin podczas drugiej wojny światowej ukazało się już co niemiara. I póki żyją przedstawiciele pokolenia, które na własnej skórze doświadczyło tego koszmaru, albo ich dzieci, znające wojenne realia z opowieści rodziców, póty należy się spodziewać, że jeszcze niejeden tego rodzaju utwór trafi w ręce czytelników. Czasem bodźcem do jego
powstania będzie dopiero odkrycie jakichś zdjęć, notatek, dokumentów wśród papierów pozostałych po zmarłym ojcu czy matce. Jest tak w przypadku narratorki prologu i epilogu Żniwa gniewu, Magdaleny, będącej najwyraźniej literackim alter ego autorki (czego można dociec, przeczytawszy notę biograficzną tej ostatniej i poznawszy imiona kobiet, którym swą opowieść zadedykowała).
74 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
Żniwo gniewu to historia dwóch sióstr z Wileńszczyzny, których życiowa droga i przed wojną nie była usłana różami. Przyszły na świat w niezamożnej rodzinie, której biedę pogłębiało jeszcze pijaństwo ojca. Młodsza, Maruszka (Maria), wyuczyła się na krawcową i tuż przed wojną poślubiła oficera z ziemiańskiej rodziny, bez wiedzy i woli jego krewnych, starsza, Kaszmira (Katarzyna Mirosława), bywała służącą i kucharką, a po burzliwych przejściach osobistych znalazła chwilową przystań u boku rosyjskiego Żyda-komunisty. Zajęcie Wilna i okolic przez Sowietów zapoczątkowało kilkuletni ciąg dramatycznych wydarzeń, nietypowy tylko o tyle, że nikt z rodziny nie został wywieziony w głąb Azji. Ale poza tym los nie oszczędził siostrom żadnych doświadczeń: głodu, poniewierki, upokorzenia, śmierci bliskich. A to, czego nie opowiedziały dzieciom, wyszło na jaw dopiero wtedy, gdy w ręce Magdaleny trafiło żółte kartonowe pudło, zawierające zapiski zmarłej matki. Jest w tej książce przede wszystkim prawda o ludzkiej naturze, ujawniającej swoje niepodejrzewane strony. U jednych niepospolite przymioty, u innych cechy stawiające człowieczeństwo pod znakiem zapytania w warunkach ekstremalnych. O sile kobiet, pozwalającej rodzinom i całym narodom przetrwać kolejne wojenne kataklizmy. O wojnie, nieważne, przez kogo i z jakich pobudek zainicjowanej, bo i tak zawsze niosącej ze sobą tylko destrukcję i ludzkie cierpienie. I o pewnym wycinku polskiej historii, bodaj najboleśniejszym na przestrzeni dziejów. Jest też ogromna dawka emocji, która niejednego czytelnika
(czy raczej czytelniczkę) bez wątpienia doprowadzi do łez. Dodawszy do tego ciekawą kompozycję z krótkimi partiami narracji pierwszoosobowej na początku i na końcu, z przepleceniem właściwego tekstu powieści fragmentami korespondencji mailowej młodszej generacji rodziny – Magdaleny, Oli i Marka – powinniśmy w rezultacie uzyskać dzieło zasługujące na maksymalne oceny. A jednak… Dziennikom i wspomnieniom nie zawsze szkodzi brak literackiego szlifu; przeciwnie, czasem nawet nieporadny styl i chropawy język dodaje autentyzmu, czego przykładem są chociażby teksty zebrane w antologii W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali… czy też Pięć lat kacetu Grzesiuka. Lecz Żniwo gniewu, choć opowiada o tym samym – o dramatach konkretnych ludzi pozbawionych ojczyzny i mienia, głodzonych, katowanych, upokarzanych, jest powieścią, a od powieści należałoby wymagać czegoś więcej. Tymczasem wnikliwszy czytelnik bez trudu dostrzeże w niej znamiona amatorszczyzny: nadużywanie słów-wytrychów („wszystko” powtarza się gdzieniegdzie 3-4 razy na stronie), błędy językowe („… zrobiło się pobojowisko mąki, kiełbasy…”), błędy w odmianie i pisowni wyrazów obcojęzycznych („z austriackiego Linza”, „Vouge’a”), niechęć do budowania zdań bardziej złożonych („Teraz dopiero obejrzała zabawki, które przyniósł porucznik. Drewniany samochodzik i lalkę”), całe fragmenty pisane naiwnym, topornym stylem („Leżała na stole. Przywiązali ją sznurem do blatu. Pewnie chcieli, żeby się nie ruszała. Nogi miała rozstawione”). A taka oprawa skutecznie potrafi przesłonić inne walory, w sumie dając efekt zaledwie przeciętny. 75
| nr 15 styczeń 2012 r.
Złote ryby Dmitrij Strelnikoff
Tytuł: Złote ryby Autor: Dmitrij Strelnikoff Wydawnictwo: WAB 2011 Cena: 34,90 zł Liczba stron: 248 Oprawa twarda
Magia, atmosfera mrocznej baśni, tajemnicze zdarzenia, przedmioty i postacie to główne elementy powieści rosyjskiego pisarza, tworzącego także po polsku. Jego osoba szerszej publiczności może kojarzyć się z programem Europa da się lubić, w którym w mniej lub bardziej zabawny sposób, starał się przybliżyć nam swo-
ją ojczyznę. Natomiast akcja jego najnowszej książki nie toczy się w Rosji i ma z nią niewiele wspólnego. Głównym bohaterem Złotych ryb jest Norbert Hanke, Niemiec mieszkający wraz ze swoją żoną i kilkuletnią córką Emilką w Polsce. Ich rodzina byłaby szczęśliwa, gdyby nie przepowiednia bezdomnego włóczę-
76 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
gi, a także dziwne zachowanie dziecka, które nigdy się nie uśmiecha, i jak okazuje się pewnego dnia, rozumie mowę ryb. Pomóc dziewczynce może tylko Norbert, pod warunkiem jednak, że odnajdzie bardzo stary, tajemniczy przedmiot. Czytając książkę Dmitrija Strielnikoffa, a przynajmniej jej początkową część, można odnieść nieodparte wrażenie, że jest ona tylko streszczeniem innej, dużo obszerniejszej i bardziej szczegółowej powieści. Autor pobieżnie odtwarza życie Norberta od dnia narodzin, małżeństwo jego rodziców oraz ich wcześniejsze losy, prześlizgując się po temacie. Brak tu szczątkowej choćby psychologii postaci, ich sposobu myślenia, charakterystyki, opisu wyglądu czy przeżywanych przez nie emocji. I chociaż książka nie nudzi, niewątpliwie co bardziej wymagający czytelnik będzie rozczarowany. Pomimo tych niedociągnięć autorowi udaje się rozbudzić ciekawość czytelnika, który czeka na kontynuację poruszonych wątków. Niestety, część z nich, jak na przykład to, że Norbert miał w młodości problemy z alkoholem, nie ma ani dalszego ciągu, ani znaczenia dla przyszłych wydarzeń. Okazuje się, że niektóre informacje są zwyczajnie niepotrzebne. Wygląda na to, że autor nie mógł się zdecydować, które z przychodzących mu do głowy koncepcji wybrać i umieścić w książce. Prawdopodobnie starał się wykorzystać większość pomysłów i dlatego na nieco ponad dwustu stronach umieścił tak wiele różnych historii, wśród których znajdują się też fragmenty dawnych legend. Doszukanie się pomiędzy nimi związku nie jest sprawą bardzo trudną, ale być może w pewnym stopniu zaangażuje uwagę czytelnika.
Fragmenty legend pojawiające się w powieści tworzą atmosferę magii i baśniowości. Jednak to, co dzieje się z córką Norberta, na której szyi pojawiają się zagadkowe sińce, jej niepokojące zachowanie i ciągły smutek, powodują, że historia robi się mroczna i przygnębiająca. Potęguje to postać bezdomnego włóczęgi, który zdaje się śledzić rodzinę Norberta, zawsze czając się gdzieś obok. Z drugiej strony zachowanie bohaterów, to, co mówią i robią, tworzy dziwne wrażenie nieadekwatności i psuje enigmatyczny klimat. Przy tak dużej liczbie wątków, zagadek, tajemnic z przeszłości i nierealnych zdarzeń w teraźniejszości czytelnik ma prawo spodziewać się skomplikowanego i wciągającego rozwinięcia akcji oraz ciekawego i niespodziewanego zakończenia. Niestety, nie doczeka się. Miejsce początkowego zainteresowanie zajmie uczucie niedosytu, ponieważ cała historia kończy się prosto i bezpiecznie – po prostu banalnie.
77 | nr 15 styczeń 2012 r.
Kompozytor burz Andrés Pascual
Tytuł: Kompozytor burz Autor: Andrés Pascual Tłumaczenie: Sylwia Mazurkiewicz-Petek Wydawnictwo: Otwarte 2011 Liczba stron: 386 Cena: 34,90 zł
Zgodnie z popularnym jakiś czas temu prawem Murphy’ego, jeśli coś może się nie udać, to się nie uda. Ta ulubiona zasada malkontentów i pesymistów miewa praktyczne przełożenie na realne życie, a jeszcze częściej – na wątki utworów fikcjonalnych, powieści czy filmów, w których staje się ciekawym narzędziem w budowie trzymającej w napięciu fabuły. Jed-
nak konstrukcja Kompozytora burz pióra hiszpańskiego prozaika Andrésa Pascuala zdaje się opierać na odwróconym prawie Murphy’ego. Historia ma potencjał. W popularnej już od czasów Platona i jego Uczty kompozycji szufladkowej najpierw zostaje przedstawiony przeżywający osobisty kryzys kompozytor Michael Steiner, pachnący olejkiem
78 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
mandarynkowym starszy pan (przypominający, z pewnością niezamierzenie, Jerome’a z Mostu nad rwącą rzeką Stanisławy Fleszarowej-Muskat), skrywający tajemnicę stworzonej przed laty „cudownej melodii”. Zaniepokojony jego stanem przyjaciel, dyrektor paryskiej opery Garnier, pokazuje mu intrygujący manuskrypt z XVIII wieku. W ten sposób zgrabnie przechodzimy do osadzonej w realiach chylącego się ku upadkowi imperium Francji Ludwika XIV barwnej opowieści o młodym skrzypku Matthieu, bratanku sławnego wówczas kompozytora Marca-Antoine’a Charpentiera. Młodzieniec, obdarowany przez los ponadprzeciętnym słuchem i niezachwianie przekonany o własnym geniuszu, po serii dramatycznych wydarzeń zapoczątkowanych tragiczną śmiercią brata z rąk bezwzględnych morderców, daje się wplątać w poszukiwanie niezwykłej „pierwotnej melodii”, klucza do tajemnej formuły najpotężniejszego z alchemików. Tak rozpoczyna się pełna niebezpieczeństw podróż na Madagaskar, gdzie wśród dziewiczej dżungli ukryto dźwięki duszy... Pascual świetnie sobie radzi z budowaniem nastroju. Pobudza zmysły czytelnika feerią barw, opisami muzyki i odgłosów natury, egzotycznymi zapachami. Tworzy szczegółowe, zapadające w pamięć obrazy i sytuacje. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie problem z połączeniem ich w spójną całość, gdyby nie nagromadzenie naiwnych do granic możliwości niespodziewanych zwrotów akcji. W jedną z rozmów między głównym bohaterem a dowodzącym wyprawą wzdłuż afrykańskiego wybrzeża kapitanem La Bouche wplata autor cytat z Seneki: „Nie
ma sprzyjających wiatrów dla okrętu płynącego bez celu”. Wydaje się, że słowa te zrobiły na Pascualu duże wrażenie, gdyż mają wyraźny wpływ na jego sposób prowadzenia fabuły. Szeroko pojmowane „wiatry” są dla Matthieu momentami wręcz niewiarygodnie sprzyjające – nie sposób zliczyć sytuacji zagrożenia życia, z których w ostatniej chwili, z pomocą nieoczekiwanego i naiwnego zwrotu akcji, wychodzi cały i zdrów. Skrzypek ma szczęście niczym bohaterowie kreskówek, którzy nawet po upadku w przepaść albo bliskim spotkaniu z tonowym odważnikiem wstają, otrzepują się z kurzu i z uśmiechem na twarzy idą dalej. Można powiedzieć, że największym kłopotem hiszpańskiego pisarza staje się nadmierna kreatywność. Jego pomysły na perypetie opisywanych postaci to pokaźny materiał, który można by podzielić na kilka autonomicznych powieści. Zwyczajnie przerastają one nośność jednego utworu. Warto docenić jego wysiłki, jeśli chodzi o historyczne tło Kompozytora burz – bardzo realistycznie odmalował obraz Francji przełomu XVII i XVIII wieku, jak również jej kolonialnych posiadłości w Afryce. Ciekawie podjął też temat czarnoskórych niewolników, którzy, choć uważani za „niecywilizowanych”, okazują się mądrzejsi i bardziej ludzcy od swoich francuskich prześladowców. Książka naprawdę zyskałaby na wartości, gdyby okroić ją z kilku naciąganych i mniej znaczących wątków. Pozostaje mieć nadzieję, że Andrés Pascual nie popełni dwa razy tego samego błędu i w swoim kolejnym dziele nie zaprzepaści umiejętności konstruowania urzekających przestrzeni i postaci przez fabularne przeładowanie. 79
| nr 15 styczeń 2012 r.
Poleca!
Tak jest dobrze Szczepan Twardoch
Tak jest dobrze Szczepana Twardocha otwiera nową serię Powegraphu – Kontrapunkty. Wedle założeń w jej ramach ma ukazywać się nietypowa polska proza, wymykająca się wszelkim schematom. Zbiór opowiadań Twardocha dobrze wypełnia te założenia. Niestety, nie zawsze z dobrym skutkiem.
Otwierający antologię Gerd jest tego najlepszym przykładem. To przepełniona emocjami, smutna historia o poczuciu tożsamości i relacjach ojca z synem. Tekst czyta się bardzo ciężko. Jednym z powodów jest stylizacja na język śląski (bardzo dobra, wszak Twardoch jest dumnym Ślązakiem) oraz motyw fantastyczny,
80 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
niepotrzebnie zaciemniający obraz i dodatkowo utrudniający odbiór. Podobnie sytuacja wygląda w opowiadaniu Ona płynie w moich żyłach – literacko i językowo utwór stoi na bardzo wysokim poziomie, ale dodany na siłę wątek nadnaturalny (dość wyświechtany zresztą) niweluje wyżej wymienione zalety. Z kolei Masara gorzko komentuje zastaną rzeczywistość. To świetne obyczajowe opowiadanie o przemianie i tym, co tkwi w człowieku, czym kierujemy się w życiu, jak płytką często okazuje się zarówno nasza percepcja, jak i cele, priorytety czy poziom uwagi poświęcany wyglądowi zewnętrznemu. Równie przejmujące są Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka, choć bardziej koncentrują się na tym, jak łatwo przenikalna jest granica pomiędzy szczytem a samym dnem. Niestety, nieco przejaskrawiony obraz zamiast pobudzać do przemyśleń, epatuje czytelnika, co ostatecznie wpływa negatywnie na odbiór całości. Uderz mnie przedstawia historię człowieka, który próbuje kontrolować swoje instynkty, by wieść szczęśliwe życie zawodowe i rodzinne, co powoduje różne większe i mniejsze dramaty oraz przekłamania. Poruszająca i przerażająco realistyczna wizja. Osobne słowa należą się tytułowemu tekstowi – Tak jest dobrze. Stylistycznie bardzo przypomina Drogę Cormaca McCarthy’ego: brak wyszczególnionych dialogów, surowe opisy, duża ilość emocji. Tu znów głównym wątkiem jest relacja rodzinna. Bardzo depresyjne opowiadanie, świetnie napisane i przeprowadzone, z zaskakującym zakończeniem.
Depresyjny to najlepsze słowo opisujące cały zbiór. Wszystkie teksty z antologii koncentrują się na sprawach mało przyjemnych, naszych codziennych wadach, grzechach i zaniedbaniach, pokazując, że w każdym z nas tkwi zło, czekające na pozwolenie, aby się uwolnić i pokazać światu. Twardoch wszystko opisał świetnym językiem, dostosowując go do narratora i sytuacji – raz pisze praktycznie bez ozdobników, następny tekst jest pełen metafor, a kolejny wypełniają wulgaryzmy i rynsztokowa polszczyzna. W rezultacie, pomimo szeregu zastrzeżeń, Tak jest dobrze to zbiór świetnej prozy obyczajowej, poruszającej ważne tematy, ocierający się gdzieniegdzie o fantastykę. Bardzo dobry wybór dla czytelników lubiących niebanalną, niekomercyjną lekturę, o jaką coraz trudniej. Bartek Łopatka red. nacz. działu książkowego serwisu Polter.pl
81 | nr 15 styczeń 2012 r.
Sztuka morderstwa Michael White
Tytuł: Sztuka morderstwa Autor: Michael White Tłumaczenie: Maciej Szymański Wydawnictwo: Rebis 2011 Liczba stron: 399 Cena: 33,90 zł
Zgodnie z opinią spotykaną wśród literackich czarnych charakterów zbrodnia jest sztuką. Od profesora Moriarty’ego po Hannibala Lectera można natknąć się na takie wytłumaczenie motywów działania przestępcy w wielu utworach. Kreacja takiego bohatera jest dla autora szczególnie trudna. Aby bowiem był dla czytelni-
ka ciekawy, należy uczynić go wiarygodnym. A to, w przypadku tak abstrakcyjnego powodu do popełniania zbrodni jak sztuka, nie jest rzeczą prostą. Nic więc dziwnego, że raczej mniej niż więcej pisarzy i twórców wychodzi z takiej próby obronną ręką. Sztuka morderstwa jest kryminałem rozgrywającym się we współ-
82 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
czesnym Londynie. Akcja obraca się wokół serii morderstw, których ofiary pośmiertnie upozowane są w taki sposób, aby przypominać znane, surrealistyczne obrazy. Z całą drastycznością. Sprawę dostaje w swoje kompetentne ręce „detektyw główny inspektor” (ang. detective chief inspektor – w Polsce najbliższym odpowiednikiem tego stopnia jest nadkomisarz) Jack Pendragon, z posterunku przy Brick Lane, znany niektórym czytelnikom z powieści Pierścień Borgiów. Nad zawiłościami fabuły rozwodzić się zbyt długo nie można, bo po prostu nie ma nad czym. Policjanci prowadzą swoje śledztwo, przechodząc od jednej czynności do drugiej dość powoli, morderca jest tak zapobiegliwy i pedantyczny, że pozostawia bardzo niewiele śladów, za to zabija kolejne ofiary z prędkością przemysłowej taśmy produkcyjnej. Jego motywy aż do finałowej sceny pozostają dla tropiących go funkcjonariuszy zupełną tajemnicą, co jest dla nich bez wątpienia błogosławieństwem. Gdyby wcześniej zdali sobie sprawę, jak bardzo są infantylne, mogliby nie być w stanie potraktować śledztwa poważnie. Na szczęście dla nich, nieprawdopodobnie wręcz zdyscyplinowany, zorganizowany i myślący o wszystkim z wyprzedzeniem przestępca, zdradzi się w odpowiednim momencie kompletnie bezmyślnym kłamstwem i po problemie. Książka jest napisana w spopularyzowanym przez Dana Browna stylu krótkich i bardzo krótkich rozdziałów. Obejmują one zazwyczaj od kilku minut do kilku godzin akcji i dzięki poprawnemu tempu pozwalają czytać bez większego bólu czy znudze-
nia, mimo dość niezdarnego języka, przynajmniej w polskim tłumaczeniu. Oprócz tego, pomiędzy rozdziałami, przewija się wątek retrospektywny, rozgrywający się w XIX wieku i prowadzony powolniejszą, bardziej ciągłą narracją. Niestety, jest on dodany na siłę, a jego związek z główną osią fabuły jest niewiele więcej niż znikomy. Tłumaczenie i redakcja są, łagodnie mówiąc, słabe. Rażą błędy w rodzaju przetłumaczenia „positively” jako „pozytywnie”, w miejscu, gdzie z kontekstu jasno wynika inne znaczenie tego słowa – „bezsprzecznie”. Razi pozostawienie policyjnego stopnia superintendenta bez tłumaczenia, podczas gdy wszystkie inne są przetłumaczone (jak, to już zupełnie inna historia), a słowo „intendent” ma w języku angielskim zupełnie inne znaczenie niż w polskim. Rażą literówki i niekonsekwencja w zamianie angielskiego systemu określania godziny na system dwudziestoczterogodzinny, przez co po rozdziale zaczynającym się o godzinie 13.00 następuje rozdział zaczynający się o 7.30, a po nim kolejny – o 22.00. I nie jest to retrospekcja! Napisanie dobrego kryminału nie jest rzeczą łatwą, o czym przekonały się już rzesze autorów. Napisanie przyzwoitego kryminalnego czytadła nadającego się do pociągu, tramwaju czy na inną okoliczność, gdy czytelnikowi potrzeba czegokolwiek, żeby zabić nudę, jest już rzeczą dużo prostszą. A i to nie zawsze się udaje.
83 | nr 15 styczeń 2012 r.
Spotkanie z Ramą Arthur C. Clarke
Tytuł: Spotkanie z Ramą Autor: Arthur C. Clarke Tłumaczenie: Zofia Kierszyc Wydawnictwo: Vis-à-vis/Etiuda 2011 Liczba stron: 248 Cena: 24,99 zł
Literatura popularna, do której zwykle zalicza się również science fiction, podlega ewolucji jak każdy inny rodzaj sztuki. W przypadku gatunku stosunkowo młodego może wydawać się, że zmiany będą kosmetyczne, ale wystarczy sięgnąć po jednego z klasyków piszących kilkadziesiąt lat temu, by stwierdzić,
iż współczesna fantastyka naukowa na wielu poziomach różni się od tej pisanej przed laty. Jak na dłoni widać to w Spotkaniu z Ramą (nota bene książki napisanej w momencie, gdy na scenie pojawiali się pisarze tworzący już w zupełnie inny sposób) Arthura C. Clarke’a, należącego wraz z Isaakiem Asimovem i Al-
84 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
fredem Besterem do tak zwanej Wielkiej Trójki science fiction. Najbardziej oczywistą różnicą jest kwestia prowadzania fabuły. Obecnie pisane książki są przeważnie opasłymi tomami, pełnymi wątków pobocznych, rozbudowanych opisów, detali. Tymczasem Clarke w swej powieści ogranicza tę warstwę do minimum, koncentrując się na pomyśle leżącym u podstaw i nie pozwalając sobie na żadne odbieganie od tematu. Dlatego też Spotkanie z Ramą jawi się, szczególnie w początkowej części powieści, niemalże jako rozbudowany konspekt większej całości. Linearny układ fabuły jest cechą charakterystyczną prozy Clarke’a, co również widać w 2001: Odysei kosmicznej. Czy takie rozwiązanie jest złe i przeszkadza w lekturze? Skądże, jeśli tylko czytelnik przyzwyczai się do innych standardów. Jeżeli tak się stanie, to opowieść o eksploracji tajemniczej asteroidy przelatującej przez Układ Słoneczny będzie mogła go zainteresować. Utwór Clarke’a porusza klasyczny dla science fiction wątek, jakim jest kontakt z obcą cywilizacją. Co prawda, w tym przypadku polega on przede wszystkim na badaniu artefaktów, a nie spotkaniu z żywymi przedstawicielami gości z kosmosu, ale nie przeszkadza to autorowi poruszyć szeregu kwestii związanych z tym zagadnieniem. Spekulacje się mnożą, a pojawiające się co chwila nowe fakty tylko je wzbogacają. Kolejnym elementem różniącym ówczesną i współczesną science fiction jest sposób kreowania bohaterów. Obecnie przyjęło się, że postaci powinny mieć rozbudowaną charakterystykę, nie być jednowymiarowe, posiadać głębię psychologiczną. Za czasów
Clarke’a było zupełnie inaczej. Protagoniści pełnią funkcję służebną, podobnie jak pozostałe elementy świata przedstawionego – służą do wprowadzania zwrotów fabularnych. Są obserwatorami, za pomocą których czytelnik widzi otaczający ich świat; są przekaźnikami, za pomocą których autor prezentuje swoje pomysły i spekulacje odnoszące się do wnętrza Ramy; są wreszcie eksploratorami, dzięki którym akcja posuwa się do przodu, a odbiorca poznaje nowe tajemnice związane z budowlami obcych. W omawianej tu pozycji próby nadania postaciom dodatkowego wymiaru są nieliczne i ograniczają się niemal wyłącznie do komandora Nortona dowodzącego misją badawczą, ale i one są raczej symboliczne. Czy przy tych cechach powieść ta jest warta lektury? Paradoksalnie tak, i to nie tylko dla fanów gatunku i osób pragnących poznać korzenie science fiction, chociaż właśnie oni będą należeć obecnie do głównych odbiorców prozy Clarke’a. Spotkanie z Ramą, mimo wymienionych powyżej braków, ma jedną niezaprzeczalną zaletę: prostotę. Autor rzuca pomysłami, ledwie je zarysowując, nie eksploatując ich na wszelkie możliwe sposoby. W dobie obszernych, często przegadanych powieści, lakoniczny utwór brytyjskiego pisarza paradoksalnie niesie ze sobą powiew świeżości; rzecz to zaskakująca w przypadku pozycji liczącej sobie czterdzieści lat, co w przypadku science fiction stanowi co najmniej kilka epok.
85 | nr 15 styczeń 2012 r.
Kruczobór Andrew Peters
Tytuł: Kruczobór Autor: Andrew Peters Tłumaczenie: Iwona i Piotr Grzegorzewscy Wydawnictwo: Bukowy Las 2011 Liczba stron: 367 Cena: 35,90 zł
Andrew Peters w swej najnowszej powieści zabiera nas do Arborium, krainy, której mieszkańcy – dendranie – żyją wśród koron drzew, uciekając tym samym od zatrutego spalinami świata znajdującego się poniżej. O tym, jak bardzo niebezpieczne jest opuszczenie leśnego azylu, może świadczyć jedno z dendrańskich przy-
słów: „Pozostań na drzewie jak słońce na niebie, Lasu opuszczenie – wieczne potępienie”. Ponieważ pewne prawa biologiczne są niezmienne, również i leśni mieszkańcy muszą załatwiać potrzeby fizjologiczne. Hydraulicy mają zatem ręce pełne roboty. Głównym bohaterem powieści jest właśnie po-
86 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
mocnik hydraulika, który, czyszcząc rury kanalizacyjne w domu zamożnego polityka, dowiaduje się przypadkowo o planach obalenia króla. Od tego momentu zaczyna się przygoda Arka, starającego się ze wszystkich sił udaremnić intrygę, a mającego niewiele czasu. Szukając sposobu dotarcia do króla, bohater zawiera nowe znajomości, m.in. z mieszkańcami innych części drzew. Liczne ucieczki, zdrady i bitwy sprawiają, że młody Ark dociera do własnych korzeni (w sensie metaforycznym) i coraz lepiej poznaje samego siebie. Akcja powieści rozgrywa się szybko. Zarówno główny bohater, jak i jego przeciwnicy zostają wrzuceni w wir wydarzeń, dzięki czemu od książki trudno się oderwać. Nieco irytować może fakt, że główny bohater z każdej opresji wychodzi niemal bez szwanku, a zawdzięcza to nie własnym umiejętnościom, lecz sile wyższej. Petersowi udało się jednak skonstruować przekonujący fantastyczny świat, nie tylko dzięki dokładnym opisom przestrzeni i osób. Wyraźnych konturów nabiera także dzięki przedstawieniu wierzeń religijnych, które jednak u niektórych mogą budzić niemały niesmak. Okazuje się bowiem, że Peters pod tym względem tworzy niewiele nowego, całymi garściami czerpiąc z wiary chrześcijańskiej. O ile uśmiech może wzbudzić wzmianka o Księdze Dobra, która wspomina o wypędzeniu przez leśną boginię handlarzy kory ze świątyni, o tyle stwierdzenie padające z ust bóstwa, że opowieści o chodzeniu po wodzie można włożyć między bajki, może wywołać pewną konsternację. Nie mniej zaskakujące jest postrzeganie rytualnego oddawania czci bóstwu w postaci
klęczenia. Sama zainteresowana kwituje ten rytuał słowami: „Szorowanie drewna kolanami jest dobre dla najbardziej tępych pielgrzymów”. Warto także podkreślić próby wykreowania specyficznego języka, którym posługują się dendranie, choć i tu można mieć swoiste déjà vu. Słownictwo bohaterów, jak na mieszkańców koron drzew przystało, bogate jest w „drzewne” skojarzenia. Oprócz pojedynczych słów (drewnodukt, gałęziościeżka) pojawiają się także i całe zdania („W kasztany sobie lecisz?”). Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś to było (czyżby w Smurfach?). Cóż, pewne motywy i sposoby kreowania przestrzeni życiowej bohaterów wydają się ponadczasowe. W swą powieść Peters bardzo zgrabnie wplata również wątki pedagogiczne, ukazując, jaki wpływ może mieć niedocenianie starań dzieci przez rodziców. Wiecznie poniżany i niedoceniany Petronio, adwersarz Arka, za wszelką cenę stara się udowodnić ojcu, że wart jest jego miłości. I jak to z reguły bywa, najważniejsze rzeczy rozumie się zbyt późno, by można było się cieszyć ich odkryciem. Nie można też nie wspomnieć o ekologicznym przesłaniu powieści. W czasach, gdy środowisko jest nieustannie zanieczyszczane, życie w świecie podobnym do tego przedstawionego przez Petersa może stać się niedługo marzeniem każdego z nas. Tylko w momencie, gdy gałązka będzie warta więcej niż złoto, może być już za późno, by zatroszczyć się o zniszczoną faunę i florę. Szybka akcja, zgrabnie wplecione wątki pedagogiczne i przesłanie ekologiczne sprawiają, że po książkę warto sięgnąć bez względu na wiek. 87
| nr 15 styczeń 2012 r.
Tam Ida Huberman
Tytuł: Tam Autor: Ida Huberman Tłumacz: Tomasz Korzeniowski Wydawnictwo: WAM 2010 Cena: 19 zł Liczba stron: 146
Zagłada Żydów ciągle jest jeszcze tematem aktualnym i ważnym, szczególnie dla ludzi, którzy przeżyli tamte czasy. Jedną z takich osób jest Ida Huberman, obecnie wykładowca na Uniwersytecie Hebrajskim. Kiedy wybuchła wojna, była małą dziewczynką, bezbronną siedmiolatką ukrywającą się w wielu miejscach
i nie do końca rozumiejącą to, co się wokół niej dzieje. W zbiorze dwudziestu opowiadań, zatytułowanym Tam, zdaje relację z tamtych czasów, przedstawia osoby i wydarzenia, które najbardziej utkwiły jej w pamięci. Nie są to tylko wspomnienia z czasów wojny. Tytułowe Tam to też powojenna Polska, a jeszcze później Izrael,
88 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
gdzie wyjechała z matką w poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi i gdzie przez długi jeszcze czas czuła się obco. Książka pisana przez dorosłą kobietę ukazuje jednak świat widziany oczami dziecka. Autorka nie moralizuje i nie ocenia. Nie dzieli ludzi na dobrych Żydów i złych Niemców. W jednym z opowiadań pojawia się postać niemieckiego żołnierza, młodego człowieka, który nie godzi się na bezpodstawne aresztowania i mordownie Żydów. Nawet na wojnie domaga się sprawiedliwości i uczciwości. W innym – polskiego partyzanta, który, mimo że sam musi się ukrywać, nie chce zaakceptować obok siebie obecności dwóch żydowskich dziewczynek. Z tego też powodu obecność schowanych w stodole innych Żydów jest przed nim utrzymywana w tajemnicy. W kolejnym – katolickiego księdza, który świadomie kłamie, by zapewnić dziewczynkom maksimum bezpieczeństwa. Zbiór opowiadań Tam tworzy jeszcze jeden obraz, chyba najbardziej przejmujący i smutny, obraz dziecka, któremu odebrano dzieciństwo, prawo do zabawy, radości i nawiązywania przyjaźni z innymi dziećmi. W jednym z utworów autorka wspomina beztroski świat dziecka sprzed wojny, w porównaniu z którym tym większa wydaje się krzywda wyrządzona dziewczynce. Także późniejsze lata nie są dla niej szczęśliwe. Wyjazd z Litwy do Polski nie przynosi dziecku nic dobrego, tym bardziej że nowe miejsce jest dla niej całkiem obce. Czuje się nieakceptowana i odrzucona przez rówieśników. Jeszcze większym dramatem wydaje się odmówienie jej prawa do nauki. Później przez kilka kolejnych lat autorka wstydzi się
swojego braku wykształcenia. To powoduje, że również w Izraelu czuje się źle. Jako dorosła kobieta spotyka się zarówno z objawami sympatii, jak i brakiem zrozumienia ze strony swoich rozmówców. Wspomnienia z czasów wojny wracają do niej w najmniej spodziewanych okolicznościach. Okazją do nich staje się na przykład wycieczka do Wilna, ale też rozmowa ze spotkanymi przypadkowo ludźmi. Tematem każdego z pozornie niezwiązanych ze sobą opowiadań jest coś innego: osoba, wydarzenie lub miejsce. Zebrane wszystkie razem tworzą całość, dają obraz tamtych czasów i tego, co przeżywali prześladowani Żydzi. Stłoczeni w ciasnych, zawszonych i brudnych kryjówkach, trwający w ciągłym strachu o życie swoje i swoich bliskich, a jednocześnie wdzięczni za każdy kolejny dzień. Pomimo tego, że książka jest krótka, ukazuje szeroką panoramę uczuć i przeżyć (wśród których dominujące są strach i wyobcowanie) osób doświadczonych wojną.
89 | nr 15 styczeń 2012 r.
Kup w sklepie:
Talisman: Magia i Miecz Gra planszowa
Każde medium posiada swoje ponadczasowe tytuły. Komiks ma swojego Thorgala, książka Imię róży, film Obcego, a gry planszowe Magię i Miecz. Dla wielu fanów planszówek (szczególnie tych nieco starszych) jest to tytuł kultowy, prawdziwe opus magnum, od którego często zaczynali swoją przygodę z grami planszowymi.
Oczywiście istnieje też grupa osób, które wywrócą oczami, kręcąc na wzór elit intelektualnych młynki palcami i wzdychając w poczuciu straconego czasu. Podniosą oni larum, że to gra losowa, polegająca na chodzeniu w kółko, że za dużo w niej rzutów kośćmi, że nie wytrzymała próby czasu… Osoby tego pokroju zapomnia-
90 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
ły już niejednokrotnie, że kiedyś były ciekawymi świata dziećmi, rzucającymi się z zachwytem na każde kolorowe pudełko. Mimo że w ich zarzutach tkwi ziarno prawdy, nie odejmuje to ani krzty uroku Magii i Mieczowi, ponieważ nie jest to po prostu kolejna gra planszowa. Jest ona czymś znacznie większym – dla
wielu stanowi żywe wspomnienie dzieciństwa, zaraz obok smaku pierwszej oranżady i lodów na patyku. Talisman: Magia i Miecz to nowe wydanie tego ponadczasowego hitu. Co ciekawe, poza granicami naszego kraju gra od swojej pierwszej edycji była po prostu Talismanem. Dopiero polski wydawca (wydawnictwo Sfera) zdecydował się na
zmianę tego tytułu na bardziej „trafiony marketingowo”. Dodatkowo nasze rodzime wydanie posiadało zupełnie odmienną od światowego oprawę graficzną, stworzoną przez Grzegorza Komorowskiego, która podbiła w krótkim czasie serca fanów. Po utracie licencji na Magię i Miecz, Sfera ruszyła z Magicznym Mieczem, ale to już temat na zupełnie inną historię… Obecnie 91
| nr 15 styczeń 2012 r.
polskim wydawcą Talismana jest Galakta, podchodząca do tego zadania niezwykle profesjonalnie. Jakość obydwu wydań stoi na identycznym, bardzo wysokim poziomie, a kolejne dodatki otrzymują swoją lokalizację w krótkim czasie po amerykańskiej premierze. Gra traktuje o wyprawie śmiałków po legendarną Koronę Władzy. Zwycięzca może być tylko jeden, więc należy się śpieszyć, aby dotrzeć do niej przed innymi. Plansza, na której toczy się rozgrywka, została podzielona na trzy krainy, te zaś na obszary, po których poruszają się postaci kontrolowane przez graczy. To trochę tak jak w Eurobusinessie – najpierw rzut sześciościenną kostką, następnie przesunięcie się o liczbę wyrzuconych oczek. Na tym podobieństwa się jednak kończą, ponieważ większość obszarów wymaga pociągnięcia określonej liczby kart Przygód. Te zaś skrywają w sobie to, w czym zakochały się miliony graczy na całym świecie: skarby, smoki, śmiertelne niebezpieczeństwa i magiczne artefakty… Kolejnym atutem gry jest fakt, że prowadzeni przez graczy bohaterowie (różniący się od siebie współczynnikami i zasadami specjalnymi) rozwijają się wraz z pokonywaniem kolejnych wyzwań. Obserwowanie, jak postać przemienia się z prowincjonalnego bohatera trzeciej kategorii w pełnoprawnego herosa, sprawia dużo frajdy. A wszystko to przy niezwykle prostych zasadach, w których
najtrudniejszym do opanowania elementem jest rzut kostką. Talisman to gra, przy której niedzielne popołudnie spędzi cała rodzina, wyśmienicie się przy tym bawiąc. W dobie gier MMO (Massive Multiplayer Online) jest to z pewnością alternatywa, która pomoże oderwać dzieciaki od monitorów i nawiązać z nimi nić porozumienia – inną niż donoszenie im przed komputer kolejnych kanapek i napojów chłodzących. Jeżeli zagrywaliście się w Magię i Miecz w latach 80. lub 90., najwyższy czas przestać rozmyślać o zbawiennym działaniu szamponów zapobiegających wypadaniu włosów i rozegrać partyjkę lub dwie Talismanu. Włosów od tego nie przybędzie, ale przynajmniej przez chwilę przestaniecie się tym zamartwiać. Jeśli zaś nigdy nie mieliście z Talismanem do czynienia, grzechem byłoby chociażby nie spróbować zawrzeć z nim bliższej znajomości.
92 | nr 15 styczeń 2012 r.
93 | nr 15 styczeń 2012 r.
Miłosz. Biografia Andrzej Franaszek
Tytuł: Miłosz. Biografia Autor: Andrzej Franaszek Wydawnictwo: Znak 2011 Cena: 69,90 zł Liczba stron: 1104
Rok 2011 został ogłoszony Rokiem Czesława Miłosza dla uczczenia setnej rocznicy urodzin poety. Z tej okazji pojawiło się też kilka publikacji poświęconych życiu i twórczości naszego noblisty. Jedną z nich jest obszerna biografia pióra Andrzeja Franaszka, nad którą autor pracował ponad dziesięć lat. Informacji o swo-
im bohaterze szukał nie tylko w Polsce, ale także we Francji, na Litwie czy w USA – wszędzie tam, gdzie Miłosz przebywał przez dłuższy czas i gdzie pozostawił po sobie jakiś ślad. Dzięki jego wysiłkowi powstała niezwykła książka ukazująca go nie tylko jako wybitnego i utalentowanego twórcę, ale także jako zwykłego człowieka,
94 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
popełniającego błędy, cierpiącego i osamotnionego. W tej prawie tysiącstronicowej książce Franaszek przedstawia kolejne etapy życia poety, od beztroskiego dzieciństwa na Litwie, przez burzliwą młodość, czasy wojny i emigracji, aż po jego ostatnie lata. Jednocześnie autor nie koncentruje się tylko na osobie Miłosza, ale tworzy wielobarwny wachlarz postaci, które wywarły szczególny wpływ na twórczość i osobowość późniejszego noblisty. Czytelnik ma okazję poznać jego krewnych, przyjaciół, kobiety, a także wrogów i rywali. Momentami to oni stają się bohaterami tej biografii. Z tego powodu Miłosz. Biografia jest po części kroniką XX wieku. Autor stara się jak najdokładniej nakreślić portret twórcy. Dlatego też, obok znanych, przynoszących dumę i nobilitujących kwestii, porusza tematy bolesne, trudne, drażliwe czy mało znane, takie jak próba samobójcza czy relacje z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Jednocześnie nie próbuje w ten sposób umniejszyć rangi poety. Widać zresztą, że autor jest jego miłośnikiem. Nie rozdmuchuje tych spraw, wspomina o nich dlatego, że miały miejsce, by przez odnotowanie tych momentów słabości jeszcze bardziej przybliżyć czytelnikowi swojego bohatera. Unika oceniania i krytykowania. Opisując niektóre wydarzenia, posługuje się czasem teraźniejszym, pozwalając czytelnikowi w ten sposób poczuć nastrój i atmosferę tamtych chwil i stać się obserwatorem zdarzeń. Biografię czyta się momentami jak emocjonujące opowiadanie. Wiele informacji Franaszek odnajduje w dziełach Miłosza, dlatego właśnie książka
jest pełna cytatów z poezji i prozy noblisty: z wierszy, opowiadań, esejów, prywatnych korespondencji, również nigdy wcześniej niepublikowanych utworów i zapisków. Podejmuje się ich interpretacji. Pomimo tego brak jest nadal odpowiedzi na niektóre pytania dotyczące poszczególnych decyzji i wyborów. Autor, szukając tych odpowiedzi, stawia hipotezy, ale zaznacza, że są to tylko domysły, umieszczając w nawiasie znak zapytania. Jedynym minusem książki jest jej objętość, niezachęcająca do czytania zwłaszcza tych, którzy nie robią tego zbyt często, czyli większości rodaków Miłosza.
95 | nr 15 styczeń 2012 r.
Siła perswazji Lee Child
Tytuł: Siła perswazji Autor: Lee Child Tłumaczenie: Paulina Braiter Wydawnictwo: Albatros 2011 Liczba stron: 448 Cena: 32,99 zł
Jack Reacher to specyficzny typ bohatera. Na zdrowy rozsądek nie ma specjalnych powodów, by stał się przedmiotem podziwu czy szacunku. Nie ma etatowej pracy. Nie ma domu ani żadnego trwałego majątku. Nie wykazuje chęci do wchodzenia w stałe związki z kobietami, choć lubi sobie zafundować przelotny romansik
bez żadnych zobowiązań. Jeżeli nawet słyszał o elegancji, nic sobie z niej nie robi – ubiera się w najtańsze ciuchy z marketów i nosi je, aż mu same z grzbietu spadną. A co gorsza, nic sobie nie robi z dziesięciu przykazań, a przynajmniej z piątego, szóstego i siódmego, ani z niektórych paragrafów kodeksu karnego i wygląda na to,
96 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
że nie ma z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia. Czy można polubić kogoś tylko za niemal nieprawdopodobną sprawność fizyczną, stalowe nerwy, niezłomność i przenikliwość? No, cóż… chyba nietrudno, bo Reacher ma wśród stałe grono wielbicieli. A twórca tego bohatera, Lee Child, systematycznie dba o wynajdywanie dla niego takich opałów, by mógł zademonstrować wszystkie swoje atuty, i to niejeden raz. W Sile perswazji Reacher – jak zwykle – przypadkiem znajduje się w miejscu, gdzie dzieje się coś złego. Udaje mu się udaremnić porwanie młodzieńca wychodzącego z uczelnianego kampusu; bez ofiar obejść się nie da…, tyle że prócz porywaczy z jego ręki pada także policjant w cywilu, który zbliżył się od niewłaściwej strony. Jack ma tylko jedno wyjście: zniknąć. Skradzionym samochodem odwozi uratowanego chłopaka do domu, a wtedy… okazuje się, że to dopiero początek. A właściwie początek końca historii, która zaczęła się dziesięć lat wcześniej. I skończy się dopiero wtedy, gdy Reacher wymierzy sprawiedliwość. Że wyjdzie z tego cało, to dla czytelnika nie tajemnica: skoro on sam jest narratorem, logiczne jest, że musi przeżyć, by móc opowiedzieć, co się zdarzyło. Lecz ta świadomość w żaden sposób nie zmniejsza napięcia, jakie towarzyszy nam przy lekturze. Bo przecież musimy się dowiedzieć, kto był zaangażowany w dramatyczny incydent pod uczelnią i jaki to ma związek z człowiekiem, na którego widok Jack doznał takiego szoku, jak gdyby zobaczył upiora. Musimy mu towarzyszyć przy odkrywaniu tajemnic rezydencji Becków i przy odgrzebywaniu wspomnienia tragedii sprzed lat.
I chociaż dobrze wiemy, że schemat będzie taki sam jak zawsze – Reacher zaangażuje się w sprawę ekstremalnie trudną, napotykając na swojej drodze co najmniej kilku bezwzględnych zbirów i na dodatek paru ludzi dość nieudolnych, by wpakować go w jeszcze większe tarapaty, po czym dokona wyczynów, których organizm przeciętnego człowieka nie byłby w stanie znieść bez szwanku. Będziemy tę przygodę śledzić z takim samym przejęciem, jak każdą do tej pory i każdą następną. Będziemy smakować detale, przyglądać się śladom, po których Jack pójdzie tropem złoczyńców. I chociaż zdajemy sobie sprawę, że intryga będzie nieco przekombinowana – trudno uwierzyć w takie nagromadzenie „sił zła”, jakie Child regularnie stawia na drodze swojego bohatera – wytłumaczymy sobie, że tak być musi. I chociaż budzi nasz sprzeciw ilość scen krwawych i brutalnych, a w szczególności sposób, w jaki Reacher rozprawia się z wrogami, możemy sobie zadać pytanie: czy przeszkodzilibyśmy mu potraktować tak bandytę, który zagraża życiu kogoś nam bliskiego? Tak… Jack Reacher to specyficzny bohater, który nas może zezłościć, ale nie znudzić. I kiedy skończymy Siłę perswazji bardzo prawdopodobne, że zatęsknimy za kolejną sytuacją, w której stanie on po stronie kogoś, kto nie może się sam obronić.
97 | nr 15 styczeń 2012 r.
Marzi #3: Nie ma wolności bez solidarności Scenariusz: Marzena Sowa Rysunki: Sylvain Savoia
Tytuł: Marzi #3: Nie ma wolności bez solidarności Scenariusz: Marzena Sowa Rysunki: Sylvain Savoia Wydawca: Egmont Polska Format: A5, Druk: kolorowy, Okładka; twarda, kolorowa Cena: 39,99 zł
Rok temu ogólnopolskie media oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego kompromitowały się, robiąc „z niczego” aferę wokół antologii Chopin New Romantic. Pojawił się nawet bulwersujący pomysł, by nakład feralnego zbiorku oddać na przemiał. Do tego na szczęście nie doszło, a ministerstwo usu-
nęło jedynie z publikacji swoje logo. To samo logo, które dumnie zasłania prawy dolny róg okładki trzeciego tomu serii Marzi. Honorowy patron mógł tym razem spać spokojnie. Cykl Marzeny Sowy i Sylvaina Savoi to sprawdzony i uznany tytuł, doskonale nadający się do promocji marki Polski. Jej ambasadorami na najważ-
98 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
niejszym w Europie rynku frankofońskim są przede wszystkim rysownicy: Grzegorz Rosiński (Thorgal), Zbigniew Kasprzak (Yans, Halloween Blues), a od niedawna także Piotr Kowalski (Wydział Lincoln). Marzena Sowa to unikatowy przypadek polskiej scenarzystki, której udało się przekonać francuskiego wydawcę, a sukces serii został także dostrzeżony w Stanach Zjednoczonych (publikacja w prestiżowym wydawnictwie Vertigo). Autorka zaprasza czytelników do świata swojego dzieciństwa, przy okazji kreśląc obraz Polski lat 80. minionego wieku. Narracja Sowy jest nieco statyczna (większość kadrów uzupełniają teksty w ramkach), wyraźnie widać w niej też dystans do przeszłości. Pomimo delikatnej stylizacji na wspomnienia i punkt widzenia dziecka, w refleksjach dziewczynki przebija się świadomość dorosłej kobiety. Wydaje się to niezbędne, by z przekazem dotrzeć do pierwotnego odbiorcy, czyli czytelnika francuskiego. Wiele informacji o realiach życia w PRL, które wydają się nam oczywiste, na Zachodzie z pewnością niesie posmak egzotyki i wymaga wręcz „ło-
patologicznego” objaśnienia. Nie może być inaczej, skoro w samej Polsce opinie na temat Okrągłego Stołu i pierwszych wolnych wyborów wciąż budzą spory i żywe emocje. Tymczasem ciepły dystans do przeszłości, który emanuje z kadrów Marzi, pozwala nam przypomnieć sobie, w jak absurdalnej rzeczywistości jeszcze stosunkowo niedawno funkcjonowaliśmy. Marzi ma jeszcze jeden walor, szczególnie cenny dla osób urodzonych na przełomie lat 70. i 80. Autorka umieszcza 99
| nr 15 styczeń 2012 r.
bowiem w opowieści o historii Polski i swoim dzieciństwie wiele zdarzeń, które nie mają aż tak doniosłego znaczenia jak Solidarność, ale składają się na zbiorową pamięć pokolenia. Dzisiejsi trzydziestolatkowie ze zrozumieniem przyjmą zachwyty małej Marzi, gdy po upadku komunizmu może przebierać w kolorowych słodyczach i z uśmiechem przypomną sobie telewizyjne hity tamtych lat, na czele z Dempsey i Makepeace na tropie. Takich motywów jest w komiksie Sowy i Savoi znacznie więcej. Sylvain Savoia, uznany francuski rysownik, umiejętnie oddaje pamiętnikarski charakter opowieści. Chociaż życie w PRL było zasadniczo ponure i pozbawione barw, to konwencja historii opowiadanej z perspektywy dziecka wymaga bogactwa kolorów. Savoia znalazł się przy okazji w dość niezwykłej dla rysownika sytuacji – ilustruje dzieciństwo swojej partnerki życiowej, której doświadczenia są jakże odmienne od jego własnych. Sowa raczej unika nadmiernego ekshibicjonizmu emocjonalnego w kreacji swojego alter ego, a kreska Savoi to szanuje. Portretowana przez niego bohaterka jest traktowana z głębokim wyczuciem
i uczuciem, przez co w rudej, niebieskookiej Marzi nie sposób się nie zakochać. Marzena Sowa oszczędnie dawkuje czytelnikom fragmenty swojego życia. Śledzenie jej dalszych losów na tle borykającej się z odzyskaną wolnością Polski powinno być interesujące. Pytanie tylko, czy jest to sceneria na tyle egzotyczna, by dalej pasjonować odbiorców na rynkach frankofońskim i amerykańskim. Jedno jest pewne: minister Zdrojewski lub jego następcy mogą w Marzi inwestować w ciemno i bez obaw, że trzeba będzie później udawać greka. 100
| nr 15 styczeń 2012 r.
OcEnIaM FiLmY WyGrYwAm NaGrOdY 101
| nr 15 styczeń 2012 r.
Francuska oberża Julia Stagg
Tytuł: Francuska oberża Autor: Julia Stagg Tłumaczenie: Magdalena Słysz Wydawnictwo: Świat Książki 2011 Stron: 256 Cena: 34,90 zł
Websterowie zauroczeni Francją pod wpływem impulsu porzucają swoje dotychczasowe życie w Wielkiej Brytanii i kupują nieczynną francuską oberżę. Chcą ożywić to miejsce, sprawić, aby znów stało się przyjazne dla gości. Jednak droga do spełnienia marzeń jest długa i wyboista. Miejscowi nie są przychylni
angielskiemu małżeństwu, ponadto piętrzą się trudności natury formalnej, co opóźnia czy wręcz stawia pod znakiem zapytania otwarcie oberży. Czy Websterowie porzucą swoje marzenia? Francuska oberża to jedna z tych ciepłych, niosących ze sobą mnóstwo pozytywnych emocji powieści, które zapadają prędzej w serce
102 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
niż w pamięć. W tej historii dezintegrujący lokalną społeczność przyjazd pary Anglików staje się początkiem zmian na lepsze. Nieco zagubieni Websterowie zyskują prawdziwych przyjaciół, a miejscowi pokonują swoje uprzedzenia i jednoczą się, aby pomóc potrzebującym. Jednak powieść ta przedstawia przede wszystkim szereg konfliktów targających małym miasteczkiem – wzajemne animozje, niezapomniane krzywdy, dawne grzechy kładące się cieniem na teraźniejszości. Problem w tym, że nie idzie to w parze z przekonującym opisaniem tych konfliktów. Portrety bohaterów są ciekawe, natomiast ich problemy zarysowane dość powierzchownie. Najwyraźniej Julii Stagg zabrakło pisarskiej cierpliwości na rozbudowanie drugiego planu – i cała powieść na tym traci. Ponadto autorka nie umie się zdecydować na konwencję, samo oscylowanie między komizmem i dramatyzmem (czy może gorzkim realizmem) nie jest niczym złym, ale jednocześnie trzeba zachować właściwe proporcje – a z tym już sobie nie poradziła. Francuska oberża nie należy do książek udanych, przede wszystkim dlatego, że ta historia niosła ze sobą ogromne możliwości, których Stagg zupełnie nie potrafiła wykorzystać. Akcja wlecze się niemiłosiernie, a autorka stawia ostatnią kropkę właśnie tam, gdzie powinien się zacząć nowy – można przypuszczać interesujący – etap w życiu Websterów. Bo czy Lorna i Paul, pozbawieni zupełnie doświadczenia w branży hotelarskiej czy restauracyjnej, poradzą sobie z prowadzeniem oberży? Tego czytelnik niestety się nie dowie.
Dodatkowym mankamentem jest nieprzetłumaczenie rozlicznych francuskich zwrotów czy słów pojawiających się w tekście. To utrudnia lekturę i w gruncie rzeczy jest nieuczciwe wobec czytelnika. Zresztą nie jest to jedyna wpadka Świata Książki – w opisie na okładce pomylono imię jednego z głównych bohaterów – Paula przechrzczono na Alexa. Równie nietrafione wydaje się okładkowe wydawnicze kuszenie: „W czasie lektury uśmiejesz się do łez, a także… zgłodniejesz”. Cóż, co prawda rzeczywiście można oczekiwać zabawnych sytuacji wynikłych z bariery kulturowo-językowej (dość wspomnieć, że Websterowie ledwie mówią po francusku), a także istotnej roli jedzenia w powieści, jednak w książce humoru jest jak na lekarstwo, a samo jedzenie odgrywa marginalną rolę. Francuska oberża mogła być wspaniałą, ciepłą książką o realizowaniu marzeń i pokonywaniu barier kulturowych. Jednak powieść traci swój potencjał przy dość marnej realizacji – może to wina nie dość wyrobionego jeszcze pióra autorki. Cóż, czytelnik spragniony dobrej literatury miał zgłodnieć, a może co najwyżej obejść się smakiem.
103 | nr 15 styczeń 2012 r.
Wygnana królowa.
Siedem Królestw – księga druga. Cinda Williams Chima
Tytuł: Wygnana królowa. Siedem Królestw – księga druga. Autor: Cinda Williams Chima Tłumaczenie: Dorota Dziewońska Wydawnictwo: Galeria Książki 2011 Liczba stron: 672 Cena: 39,90 zł
Cykle powieściowe mają to do siebie, że jeśli pierwszy tom jest w miarę udany, czytelnik aż się gotuje z ciekawości, co też wydarzy się w następnym, a równocześnie dręczy go niepewność, czy autor sprosta jego oczekiwaniom i nie obniży lotów. Na szczęście Cinda Williams Chima jest autorką zdyscyplinowaną i kolejne
części sagi Siedem Królestw kończy zgodnie z planem w odstępach plus minus rocznych (księga trzecia ukazała się w USA w sierpniu ubiegłego roku), a Galeria Książki dokłada starań, by czytelnicy otrzymywali ich polskie przekłady w jeszcze szybszym tempie. Wygnaną królową dzieli od Króla Demona niespełna pół roku,
104 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
można więc przystąpić do porównania, mając świeżo w pamięci fabułę i sylwetki postaci. Z czworgiem bohaterów rozstaliśmy się, gdy niezależnie od siebie – Raisa z Amonem i jego drużyną, a Han z Tancerzem – wyruszali w kierunku centrum edukacyjnego Siedmiu Królestw, Oden’s Ford. Od początku wiadomo, że już sama droga nie będzie łatwa: wielu jest chętnych na nagrodę za odnalezienie zaginionej księżniczki, a są i tacy, którzy z przyjemnością schwytaliby poszukiwanego za rzekome zabójstwa Bransoleciarza. W dodatku na zachodnich rubieżach Fells buntują się na wpół dzicy Wodni Wędrowcy, a na południu, w Ardenie, trwa nieustająca wojna domowa. Nic więc dziwnego, że niemal 1/3 objętości książki stanowią relacje z podróży obu par bohaterów, co chwilę przerywanej jakimiś dramatycznymi lub nieprzyjemnymi incydentami. A w Oden’s Ford rozpoczyna się pozornie normalne życie adeptów różnych kierunków nauczania: aklimatyzacja w bursach, poznawanie kolegów i nauczycieli, przygotowania do zajęć, szkolne uroczystości, romanse i animozje. Ale jak przystało na niezwykłe szkoły i niezwykłych uczniów, nie wszystko przebiega tak, jak by sobie życzyli sami zainteresowani... Nie sposób uniknąć porównań Wygnanej królowej z mniej lub bardziej znanymi tytułami, których bohaterowie również pobierają nauki w szkołach magii. Każdą właściwie sytuację – upokarzanie przez pyszałkowatych kolegów, rywalizację niemal na śmierć i życie, faworyzowanie lub prześladowanie przez nauczyciela, śmiertelnie niebezpieczne magiczne eksperymenty –
znajdziemy jeśli nie w którejś z części Harry’ego Pottera, to w Trylogii Czarnego Maga, Kręgu Magii czy Czarnym Pryzmacie. Nie są to jednak analogie na tyle oczywiste, by sugerować któremuś z autorów wzorowanie się na innym; ot, po prostu, każda instytucja edukacyjna dla młodzieży rządzi się zbliżonymi prawami, a magiczny świat wymusza tylko niezwykłość pewnych elementów szkolnego środowiska. Jeśli zaś zestawimy Wygnaną królową z Królem Demonem, dadzą się zauważyć i podobieństwa, i różnice. Fabuła konsekwentnie prowadzona jest dwoma torami, ze skupieniem uwagi narratora na przemian na wątkach Hana i Raisy, które od czasu do czasu delikatnie się splatają, a potem znów rozbiegają. Bieg wydarzeń robi się jednak znacznie bardziej statyczny, szczególnie od momentu, gdy bohaterowie przybywają do Oden’s Ford. Wydaje się też, że autorka mogła trochę więcej starań dołożyć do pogłębienia psychologicznego profilu bohaterów zamiast dokładnie opisywać na przykład kolejne etapy nauk savoir-vivre’u, udzielanych Hanowi przez Rebekę. Co prawda Wygnaną królową czyta się tak samo lekko i szybko jak część poprzednią, pozostaje jednak po lekturze pewien niedosyt, którego mogą nie odczuć jedynie czytelnicy nastawieni na nieskomplikowaną pozycję fantasy z dominującymi wątkami przygodowymi i romansowymi.
105 | nr 15 styczeń 2012 r.
Jest super! Agnieszka Sikorska-Celejewska
Tytuł: Jest super! Autor: Agnieszka Sikorska-Celejewska Wydawnictwo: Skrzat, 2011 Liczba stron: 244 Cena: 15,90 zł
Prymuska i outsiderka. Dziewczyna z dobrego domu i łobuziara wychowywana przez babcię. Zwolenniczka muzyki klasycznej i miłośniczka zespołu Hey. Chciałoby się zaśpiewać: „Ale to już było”, i to nie raz. A jednak – nie do końca. Powieść Agnieszki Sikorskiej-Celejewskiej daje swoim czytelnikom
pierwszą lekcję już na samym początku, właśnie dzięki stopniowemu przybliżaniu charakterów i historii dwóch głównych bohaterek. Dorotę i Jagodę poznajemy w momencie, kiedy wkraczają w dorosłość. Chcą to zrobić z impetem i pełnym zaangażowaniem. Właśnie zdały maturę i nie zamierzają tracić kolejnych lat na na-
106 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
ukę. Ruszają w świat (a konkretnie do Bydgoszczy), by rozpocząć życie na własną rękę. Jedno ze swoich pragnień dziewczyny spełniły na pewno – wkroczyły w prawdziwą dorosłość. Choć chyba nie tak ją sobie wyobrażały. Szybko przekonały się, że życie nie polega na robieniu tego, co się chce, ale – niezwykle często – tego, co trzeba. A trzeba znaleźć dach nad głową, trzeba coś zjeść i trzeba znaleźć pracę, by za to wszystko zapłacić. Tylko jak znaleźć pracę, jeśli nie ma się wykształcenia? Pozostaje akwizycja, roznoszenie ulotek, ewentualnie posada kasjerki w supermarkecie. A przecież Jagoda marzyła o założeniu własnego zespołu, Dorota chciała robić coś ważnego, pożytecznego. Okazało się jednak, że w dorosłym świecie wcale nie jest tak „super”, jak głosi tytuł książki. Dziewczyny mają więcej szczęścia niż rozumu. Z każdej sytuacji wychodzą, jeśli nie zwycięsko, to przynajmniej bez większych szkód. Jednak największym szczęściem, jakie mogło się im przytrafić, jest spotykanie na swojej drodze odpowiednich ludzi, chociażby chłopców, którzy pokazali im, że można łączyć studia z pasją, uczyć się i grać, a przy tym całkiem nieźle zarabiać na życie. Ukrytych „morałów” jest w powieści tak wiele, że nie sposób ich wszystkich wypunktować. Jagoda i Dorota zyskują siebie nawzajem – prawdziwą przyjaźń, o którą niełatwo w dzisiejszych czasach. Uczą się szacunku dla pracy innych, nawet tej – wydawałoby się – najbardziej prozaicznej. Ktoś, kto choć raz próbował rozdawać ulotki na ulicy, nigdy nie przejdzie obojętnie obok człowieka pracującego w ten właśnie sposób. Kto przetrwał dzień
na kasie w markecie, nie będzie irytował się z byle powodu na ekspedientkę, która siedzi tam już może którąś godzinę z kolei. Dowiedziały się też, czym jest miłość, którą początkowo Jagoda myli z poczuciem obowiązku i przywiązaniem. Szczęśliwie (znów!) w odpowiedniej chwili przejrzy na oczy. Można by tak wymieniać w nieskończoność same tylko lekcje, jakie odebrały dwie przyjaciółki. A czego dowiaduje się młody czytelnik? Tego mianowicie, że nie można ufać pozorom. Dorota wychowywała się w „dobrym domu”, który okazał się piekłem na ziemi. Nie była bita, nikt na nią nie krzyczał, miała wszystkiego pod dostatkiem, a jednak była tam bardzo samotna. I kto wie, czy większe szczęście nie panowało w domu Jagody, w którym nie było rodziców, a jedynie babcia, ale za to kochająca, ufająca i zawsze gotowa przyjąć swoją wnuczkę z otwartymi ramionami. I choć ciężko uwierzyć, że współczesne nastolatki słuchają Elektrycznych Gitar, poezji śpiewanej i oglądają czechosłowacką kreskówkę Sąsiedzi, emitowaną w Polsce pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, to mimo wszystko bije z kart powieści prawda, której nie da się zaprzeczyć.
107 | nr 15 styczeń 2012 r.
Niedoręczony list Sarah Blake
Tytuł: Niedoręczony list Autor: Sarah Blake Tłumaczenie: Beata Turska Wydawnictwo: Świat Książki 2011 Liczba stron: 310 Cena: 29,90 zł
Ludzie listy piszą… coraz rzadziej. Własnoręcznie pisane listy, te z duszą, perfumowane, z zasuszonym kwiatkiem w środku są już raczej tylko domeną romantyków i naszych dziadków. Nikt już nie siedzi wieczorem nad czystą kartką, zastanawiając się, co napisać. Nikt nie wyczekuje codziennie listonosza, nie stoi
w oknie, wypatrując jego sylwetki i licząc, że to akurat dziś nareszcie dostanie list od ukochanej osoby. Dziś wystarczy chwila, by napisać do kogoś na drugim końcu świata, i druga, by dostać odpowiedź. I choć pewnie romantycy ubolewają czasem nad bezdusznością poczty elektronicznej, nie mogą zaprzeczyć, że ma jeszcze
108 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
jedną ogromną zaletę: listy zawsze docierają do adresata. Nie zawsze przecież tak było, zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu w wojennej zawierusze. Niedoręczony list przedstawia trzy kobiety, których losy splatają się właśnie dzięki listom. Pierwszą z nich jest Iris, naczelniczka poczty w małej miejscowości w Stanach, wierząca, że w listach tkwi ogromna siła i moc wpływania na ludzkie życie. Poznajemy ją w dość nietypowych okolicznościach: podczas wizyty u ginekologa, która kończy się wystawieniem zaświadczenia, że Iris jest jeszcze dziewicą. Odpowiedź na pytanie, po co jej takie zaświadczenie, jest prosta: Iris zakochała się i chce je dać ukochanemu. A przecież „każdy mężczyzna chciałby mieć takie zaświadczenie”. Wracając z wizyty, Iris poznaje młodziutką żonę miejscowego lekarza, Emmę. Emma nie wie jeszcze, że niedługo jej mąż wyjedzie do Londynu, by tam pomagać ludziom, których doświadcza wojna. Zrobi to pod wpływem tragedii, w której weźmie udział, i korespondencji radiowych amerykańskiej dziennikarki, Frankie Bard, starającej się pokazać Amerykanom, że wojna w Europie nie jest problemem wyłącznie Europejczyków i prędzej czy później Ameryka będzie musiała interweniować. Ryzykuje swoje życie, by opowiadać o dramacie, który rozgrywa się w Londynie, a który stał się częścią życia Emmy wyczekującej codziennych listów od ukochanego Willa. Niedoręczony list porusza ważne tematy, stara się ukazać wojnę z innej perspektywy. Z perspektywy żony czekającej na wieści od męża i o mężu, zapalonej dziennikarki, chcącej pokazać ludziom prawdzi-
we oblicze wojny, a także jej codzienność i ludzki wymiar. To, że w czasie wojny trzeba było w miarę normalnie żyć, pracować, robić zakupy. I że skutki bombardowań były widoczne nie tylko jako zniszczone budynki, ale było je widać przede wszystkim w tym, że nagle znikali ludzie, których do tej pory mijało się codziennie. Wreszcie, jest też Iris i jej decyzja – czy dostarczyć list, który zmieni czyjeś życie? Niewątpliwie autorka sięgnęła po dobry temat, niestety na tym właściwie kończą się zalety tej powieści. Największą wadą książki jest sposób, w jaki potraktowane są najciekawsze wątki – po macoszemu, płytko. Holocaust na przykład został pokazany jako ciągłe jeżdżenie Żydów, wyrzuconych ze swoich domów, po całej Europie i przesiadywanie na dworcach w oczekiwaniu na pociąg, mający ich zabrać w miejsce, z którego wypłyną do Stanów. Autorka często skupia się też na całkowicie niepotrzebnych szczegółach i opisach, pomijając dużo ważniejsze kwestie. Drugim mankamentem jest język: Blake używa długich, kwiecistych metafor i porównań, które bardziej śmieszą, niż wzruszają czy skłaniają do refleksji. Przez to wszystko powieść wydaje się po prostu naiwna i przekombinowana, jakby pisarka chciała nam za dużo opowiedzieć naraz. Jest to więc dobra lektura na leniwy wieczór czy nudny wykład, opowieść o wojnie i miłości w wersji soft i bez rumieńców.
109 | nr 15 styczeń 2012 r.
Motyl Lisa Genova
Tytuł: Motyl Autor: Lisa Genova Tłumaczenie: Łukasz Dunajski Wydawnictwo: Papierowy Księżyc 2011 Liczba stron: 365 Cena: 34,90 zł
Diagnozę Alzheimera można porównać do wyroku skazującego na dożywocie, wyroku nie tylko dla chorego, ale i jego bliskich, bez możliwości apelacji. I choć na tę chorobę zapada coraz więcej osób, w społeczeństwie wciąż jest ona stosunkowo słabo znana. Większości ludzi Alzheimer kojarzy się z utratą pamięci. To dobre
skojarzenie, choć nieco wybrakowane, bo zaburzenia pamięci to tylko jeden z bardzo wielu objawów choroby. Większości ludzi Alzheimer kojarzy się także z osobami w wieku około siedemdziesięciu lat i starszymi. I znów: skojarzenie dobre, choć niepełne, ponieważ u części chorych diagnozuje się tak zwanego Alzhe-
110 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
imera o wczesnym początku, uwarunkowanego nie wiekiem, ale genami. W skrajnych przypadkach objawy mogą pojawić się już w wieku trzydziestu kilku lat. I właśnie na tę chorobę – Alzheimera o wczesnym początku – zapada bohaterka powieści Motyl Lisy Genovy, pięćdziesięcioletnia naukowiec Alice, spełniona w życiu osobistym i znajdująca się u szczytu swojej kariery. Będąc osobą o niezwykle błyskotliwym umyśle, bardzo szybko zauważa w swoim organizmie pierwsze zmiany spowodowane przez chorobę. Prawidłowa diagnoza zostaje postawiona równie szybko, dzięki czemu Alice może w pewien sposób przygotować się na chwilę, gdy całkowicie straci pamięć i stanie się zależna od innych. Trzeba przyznać, że Genova pomysł na książkę miała niebanalny. Niemedialny, trudny temat, dodatkowo pokazany z punktu widzenia chorego – tego jeszcze nie było, na Alzheimera niemal zawsze patrzy się z punktu widzenia opiekunów. To oni dźwigają ciężar codziennego zajmowania się chorym, to im się współczuje, to dla nich powstają grupy wsparcia i całe stowarzyszenia, wreszcie to opiekunom oferuje się pomoc psychologiczną i psychiatryczną, gdy ciężar opieki staje się zbyt duży do udźwignięcia. Chorych często traktuje się bardzo przedmiotowo, podając im leki, zajmując się nimi i generalnie dbając o fizyczny aspekt opieki, ale nie próbując wejść w ich psychikę, zagubienie i lęk. Wymaga to sporej dawki cierpliwości, której nie mają ani lekarze, ani pielęgniarki, ani wyczerpani opiekunowie. Motyl pokazuje nam więc Alzheimera od strony chorego. Czytelnik razem z Ali-
ce doświadcza jej coraz częstszych zaników pamięci, dezorientacji, paniki, ale też złości, wybuchów gniewu i nieświadomości choroby. Widzi, jak powoli i nieodwracalnie zmienia się postrzeganie świata przez bohaterkę, jak białe plamy rozprzestrzeniają się na kolejne części jej mózgu. Obserwuje reakcje rodziny, której członkowie w większości albo nie rozumieją do końca choroby Alice albo z kolei nie chcą dopuścić do siebie świadomości o diagnozie. Motyl to książka bardzo prawdziwa w ukazaniu Alzheimera. Lisa Genova po mistrzowsku przedstawia rozwój choroby i związane z tym zachowania bohaterki; niesamowicie wnikliwie ukazuje też reakcje rodziny. Równocześnie powieść napisano w bardzo wyważony sposób, bo bez nadmiernego dramatyzowania – autorka skupia się na opisywaniu zachowań i sytuacji, które mówią o wiele więcej niż najlepsze opisy uczuć. Chyba najbardziej powieść docenią właśnie opiekunowie, ponieważ przedstawia ona ich rzeczywistość, a pokazanie wszystkiego z punktu widzenia chorego pomaga zrozumieć wiele jego zachowań. Ale tak naprawdę Motyl jest książką dla każdego, kto chciałby poszerzyć swoją wiedzę o chorobie Alzheimera, a niekoniecznie ma ochotę na zapoznawanie się z literaturą specjalistyczną.
111 | nr 15 styczeń 2012 r.
Numery. Czas uciekać Numery. Chaos Rachel Ward Tytuł: Numery. Czas uciekać Autor: Rachel Ward Tłumacz: Anna Dorota Kamińska Wydawnictwo: Wilga, 2009 Liczba stron: 320 Cena: 24,90 zł Tytuł: Numery. Chaos Autor: Rachel Ward Tłumacz: Anna Dorota Kamińska Wydawnictwo: Wilga, 2011 Liczba stron: 384 Cena: 29,90 zł
Od kilku lat trudno sobie wyobrazić książkę dla młodzieży bez jakiegoś elementu nadprzyrodzonego. Po wyeksploatowaniu wampirów autorzy prześcigają się w wymyślaniu nietypowych bohaterów albo chociaż w obdarzaniu zwykłych nastolatków niezwykłymi cechami i umiejętnościami. Na tym tle pomysł Rachel
Ward wygląda ciekawie – gdy piętnastoletnia Jem spojrzy komukolwiek w oczy, widzi sekwencję cyfr, datę śmierci. Taki dar jest właściwie przekleństwem, a Jem i bez tego ma dość problemów. Córka narkomanki, od śmierci matki wychowywana w rodzinach zastępczych, ciągle wpadająca w kłopoty samotniczka. Unika szkoły
112 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
i pewnego dnia podczas wagarów natyka się na Pająka, takiego samego outsidera po uszy tkwiącego w kłopotach. Początkowa niechęć zmienia się powoli w przyjaźń i przywiązanie. Coraz więcej czasu spędzają razem. W czasie jednej z wypraw dziewczyna wpada w histerię – wszyscy naokoło mają ten sam numer, za chwilę wydarzy się coś strasznego. I rzeczywiście. Londynem wstrząsa wybuch, a nastolatkowie zarejestrowani przez kamery od razu stają się podejrzanymi numer jeden. Para w popłochu ucieka z miasta. Pierwszy tom cyklu pokazuje wyraźnie, że nie wystarczy niezły pomysł, trzeba go jeszcze umieć zrealizować. Ward się to nie bardzo udaje. Postacie są mało przekonujące, pobieżnie zarysowane, sztampowe. Dar Jem w toku akcji traci na znaczeniu i wystarczyłyby drobne zmiany w fabule, żeby w ogóle książka mogła się bez niego obyć. Autorka zbytnio nie umiała się zdecydować, czy chce napisać thriller – zabrakło jej pomysłu na odpowiednie stopniowanie napięcia i w pewnym momencie książka robi się po prostu nużąca i przewidywalna, czy też powieść o dojrzewaniu i pierwszej miłości, tu jednak z kolei nie zdecydowała się na pogłębienie portretów psychologicznych bohaterów. Nijaką i nudnawą całość ratuje nieco zakończenie. To jednak za mało, by Numery. Czas uciekać uznać za pozycję udaną. Niedostatki tomu pierwszego z nawiązką rekompensuje tom drugi. Tu też mamy parę outsiderów – Adama, syna Jem, który przejął jej dar widzenia numerów, i Sarę, ciężarną dziewczynę, która ucieka z zamożnego domu, by pędzić życie bezdomnej. Mamy rok 2026, na świat spadają kolejne
klęski żywiołowe, a społeczeństwo jest inwigilowane w niesłychanym stopniu. Trudno się ukryć przed systemem, Sarze i jej maleńkiej córeczce się to udaje – jednak do czasu. Adam, zafascynowany dziewczyną, na wieść o ucieczce postanawia ją odszukać. Sara to jednak tylko jeden z jego problemów. Drugim jest to, że coraz więcej ludzi ma ten sam numer, tę samą datę śmierci: Nowy Rok 2027. Chłopak musi nie tylko pomóc Sarze, ale również podjąć próbę zapobieżenia tragedii. Tym razem Ward zgrabnie połączyła narastającą atmosferę grozy i wartką akcję z opowieścią o dojrzewaniu, poznawaniu siebie, miłości. Na zmianę oddała głos Adamowi i Sarze, dzięki czemu oboje stali się bliżsi czytelnikowi. Wiemy, czym się kierują w swoich wyborach, jak się zmieniają, przełamując wzajemną nieufność i uprzedzenia. W przeciwieństwie do Jem i Pająka, Adam i Sara budzą najpierw zainteresowanie, następnie sympatię. Ich przeżycia wciągają i nie pozostawiają obojętnym. W większym też stopniu niż w pierwszym tomie autorce udało się uwypuklić pewne problemy społeczne(przemoc, pedofilię, narkomanię, bezduszność biurokracji), ale też pokazać ludzką solidarność i bezinteresowną pomoc w obliczu nieszczęścia. Wrażenie psuje tylko język, jakim posługują się bohaterowie – nastolatkowie swój bunt wyrażają za pomocą przekleństw, częstokroć niepotrzebnych, i dość ubogiego repertuaru slangowych powiedzonek. Jest to szczególnie nużące w pierwszym tomie, z jego lektury można zresztą bez żalu zrezygnować. W kolejnej części jest dość informacji, żeby sobie z grubsza zrekonstruować fabułę. 113
| nr 15 styczeń 2012 r.
Kacper Ryx i król alchemików Mariusz Wollny
Tytuł: Kacper Ryx i król alchemików Autor: Mariusz Wollny Wydawnictwo: Otwarte 2012 Cykl: Kacper Ryx Liczba stron: 560 Cena: 39,90 zł
Kacper Ryx powraca po raz ostatni. Ta część, czyli czwarta powieść w cyklu historycznym Mariusza Wollnego, zamyka krąg przygód inwestygatora Kacpra Ryxa i przedstawia go na tle zdarzeń i czasów króla Zygmunta III Wazy. Stąd też tytuł powieści: Kacper Ryx i król alchemików, bo takim królem określano
właśnie Zygmunta. Kim jest główny bohater? To pierwszy w Rzeczypospolitej inwestygator królewski, który w dzisiejszych czasach nazwany byłby zapewne prywatnym detektywem. Choć to postać fikcyjna, ukazana jest na kartach książki w otoczeniu wielu znanych, historycznych osobistości począwszy od władców Polski, a na
114 | nr 15 styczeń 2012 r.
RECENZJE
wielkich infamisach kończąc (na drodze Kacpra stają Zborowscy i Stadnicki). Co czeka Kacpra w tej części przygód? Przede wszystkim spotkanie z alchemią, jako nauką XVI wieku. Kacper spotka się z Michałem Sędziwojem, najsłynniejszym polskim alchemikiem, ale pomoże też królowi rozwiać tajemnice niejednego alchemicznego oszustwa. Oprócz tego zapląta się w niezliczoną ilość intryg ówczesnego dworu królewskiego, po raz kolejny zmierzy się ze swymi śmiertelnymi wrogami, wyjdzie obronną ręką z niejednej potyczki, ale przybędzie mu i nowych ran. Czy i tym razem wszystko zakończy się szczęśliwie i dlaczego autor uznał tę czwartą cześć za ostatnią w serii, tego czytelnik z niecierpliwością będzie szukał, aż do ostatnich stron powieści. Książkę trudno byłoby czytać w oderwaniu od poprzednich części. Nie tylko bohaterowie pojawiają się po raz kolejny, nie tylko wcześniejsze wydarzenia przywoływane są w pamięci, ale cała historia przygód Kacpra Ryxa zatacza koło. Groźba, wypowiedziana na ostatnich stronach wcześniejszego tomu Kacper Ryx i tyran nienawistny przez jego największego wroga, spełnia się. Sprawy, które wydawały się zakończone jeszcze w pierwszym tomie, a dotyczące Mistrza Twardowskiego i jego magicznych konszachtów odżywają ponownie. Na szczęście zagadki kryminalne wciąż pozostają nieskomplikowane, na miarę ówczesnego wieku i chociaż Kacper chce zaprzestać uprawiania profesji inwestygatora rozwiązuje je tak samo sprawnie, jak we wcześniejszych przypadkach. Co ważne dla zagorzałych miłośników serii akcja powieści ponownie dzieje się niemal w całości
w Krakowie. Znowu można odkryć tajemnice starego miasta królewskiego i poznać nowe zaułki historycznego grodu. Ten tom nie odbiega swoją formą od poprzednich powieści Wollnego. Książka aż kipi od historii podawanej w sposób lekki i przystępny, wzbogaconej o charakterystyczną, staropolską stylizację językową. Fikcyjne zdarzenia i przygody mieszają się z prawdą historyczną, pozwalając mimowolnie chłonąć wiedzę. Nawet drobne, niezwiązane bezpośrednio z fabułą fakty uprzyjemniają lekturę. Nie każdy wie na przykład, który władca Rzeczypospolitej urodził się w więzieniu lub że Zygmunt III Waza osobiście zajmował się alchemią i miał swoją pracownię wśród wawelskich komnat. Kończąc lekturę po tylu wspólnie spędzonych chwilach z Kacprem, wielu czytelników zatęskni do jego przygód. Na spotkaniu autorskim Mariusz Wollny zapewniał, że jest odrobina szansy na kolejną powieść, która z inwestygatorem królewskim może być związana. Nie ma to nastąpić jednak zbyt prędko, więc na razie tęskniąc można odwiedzać przepełniony atmosferą staropolską Skład Towarów Kacpra Ryxa, czyli mały sklepik historyczny w Krakowie.
115 | nr 15 styczeń 2012 r.
116 | nr 15 styczeń 2012 r.