Literadar nr 19

Page 1

Piszemy o tym, co warto przeczytać!

#19

WYWIAD: HUTA DANUTA GREC AN I JAKUB BAR KSIĘGA MALAZAŃSKA PRZESADY

FENOMEN TERRY’EGO PRATCHETTA



Co w numerze: 5 6 12 14

28 40

46 52

EDITORIAL OD STRONY KSIĄŻKI SUBIEKTYWNY PRZEGLĄD NOWOŚCI KSIĄŻKOWYCH WYWIAD: DANUTA GRECHUTA I JAKUB BARAN FENOMEN TERRY’EGO PRATCHETTA WYWIAD: PIOTR W. CHOLEWA MALAZAŃSKA KSIĘGA PRZESADY MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY

61 RECENZJE 122 DZIECIĘCE ZACZYTANIE 138 BIBLIONETKOWICZE PISZĄ SENTYMENTALNIE 3 | nr 19


#19 Literadar jest wydawany przez: Porta Capena Sp. z o.o. ul. Świdnicka 19/315, 50-066 Wrocław Wydawca: Adam Błażowski Redaktor naczelny: Piotr Stankiewicz piotr.stankiewicz@literadar.pl tel. 535 215 200

PR i kontakty z wydawcami. Dział książek dla dzieci: Sylwia Skulimowska sylwia.skulimowska@literadar.pl tel. 792 291 281 Korekta: Marta Świerczyńska – kierownik zespołu korektorskiego korekta@literadar.pl Projekt graficzny i skład: Mateusz Janusz (Studio DTP Hussars Creation)

Współpracownicy: Michał Bryda, Robert Ciombor, Tomasz Chmielik, Piotr Chojnacki, Grzegorz Nowak, Marta Gulińska, Marcin Kłak, Jan Kołakowski, Iwona Kosmal, Katarzyna Lipska, Bartłomiej Łopatka, Katarzyna Malec, Joanna Marczuk, Michał Pudlik, Ewa Popielarz, Maciej Reputakowski, Maciej Sabat, Krzysztof Schechtel, Dawid Sznajder, Natalia Szpak, Piotr Tomza, Dorota Tukaj, Michał Paweł Urbaniak, Tymoteusz Wronka, Roksana Ziora-Krysa

Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych, jednocześnie zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i poprawek w nadesłanych materiałach.


Editorial „Wiosna, wiosna….!” – chciałoby się zaśpiewać, choć to już prawie lato. Niemniej okazja do nucenia jest, gdyż tym razem w literadarowym wywiadzie rozmawiamy z panią Danutą Grechutą, której książkowe wspomnienia poświęcone mężowi ukazały się jakiś czas temu. W rozmowie towarzyszy Jakub Baran, krakowski dziennikarz i impresario, który pisał książkę wraz z panią Danutą, stając się jednocześnie powiernikiem i „akuszerem” wspomnień, często bolesnych, jak przekonają się ci, którzy sięgną po tę pozycję. Z rzeczy przyziemnych: zanotowaliśmy mały poślizg związany z minionym i już dawno zapomnianym długim weekendem majowym. Wracamy za to jak zwykle z mnóstwem recenzji i świetnymi tekstami. Na gościnnych występach – znany doskonale stałym czytelnikom „Literadaru” – Krzysztof Schechtel. Tym razem z charakterystyczną dla siebie frazą bierze na warsztat zakończony właśnie megacykl fantasy – Malazańską Księgę Poległych. W ogóle w tym numerze znowu sporo tego fantasy. Nie chcemy zabierać chleba miłej naszemu sercu „Nowej Fantastyce”, nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na swoisty fenomen, jakim jest Terry Pratchett i jego cykl o Świecie Dysku. Na dobrą sprawę to już

nie fantasy, a czysta popkultura. Zresztą od lat obserwujemy proces wychodzenia fantastyki z literackiego getta, na które w Polsce najpierw skazywali ją różnej maści luminarze literatury, następnie zaś sami twórcy. Do dzisiaj spotkać się można z pisarzami (i redaktorami), z lubością afirmującymi uprawiany gatunek jako oblężoną twierdzę, poniżaną i deprecjonowaną. Oczywiście miną jeszcze lata, zanim salon dojrzeje do wpuszczenia w swoje podwoje „tych gorszych”. Na szczęście czytelnicy głosują portfelami, tak jest zarówno w przypadku fantastyki, jak i horroru (kto nie zna Stephena Kinga), kryminału czy książki sensacyjnej. Wystarczy pośledzić przez jakiś czas listy bestsellerów. Skoro o nich mowa, po raz drugi już dzięki uprzejmości Biblioteki Analiz, publikujemy listę najlepiej sprzedających się tytułów w Polsce. Jest to prawdopodobnie najbardziej rzetelny na dzień dzisiejszy ranking, nieskażony „życzeniową” postawą wydawców i dystrybutorów. Polecamy się jak zawsze łaskawej czytelniczej publiczności, życząc pasjonujących lektur w oparciu o informacje, które znajdziecie Państwo w Waszym ulubionym magazynie o książkach. Piotr Stankiewicz


OD STRONY

KSIĄŻKI

Zebrała Sylwia Skulimowska

OD STRONY KSIĄŻKI Zdarzenia z kraju i ze świata, ze stolicy i z ulicy, nowości, premiery, zapowiedzi. LiteRADAR włączony, wychwytuje, namierza i donosi, że...

Jak wyczarować czterysta osiemdziesiąt tysięcy nowych miejsc pracy? Można na przykład wybudować z rozmachem park rozrywki o tematyce potterowskiej. Wizarding World of Harry Potter ma powstać w 2014 roku w Osace. Do Japonii droga daleka, bliżej nam będzie do Stalowej Woli, gdzie powstaje park tematyczny inspirowany komiksami Grzegorza Rosińskiego o Thorgalu.

„Jestem bogaty, opodatkujecie mnie”, ogłosił Steven King, który co roku przeznacza cztery miliony dolarów na cele dobroczynne. W eseju zatytułowanym Tax Me, for F@%&’s Sake! na portalu The Daily Beast mistrz horrorów odważnie i zaczepnie stwierdził, że najbogatsi Amerykanie mają moralny obowiązek płacić wyższe podatki i regularnie wspomagać kraj, który umożliwił im zdobycie fortuny. Okazjonalna działalność charytatywna to zbyt mało, by zmienić coś na lepsze. 6 | nr 19


WARSZAWSKIE TARGI KSIĄŻKI 10-13 maja 2012

nia Komiksowego. Album Czasem (Grzegorz Janusz i Marcin Podolec) uznano za najlepszy polski komiks, a Pinokio (Vincent Paronnaud-Winshluss) za najlepszy komiks zagraniczny wydany w naszym kraju. Tytuł najlepszego rysownika otrzymał Grzegorz Janusz, a scenarzysty Wojciech Stefaniec. Wśród komiksów on-line wygrały Głosy w mojej głowie Macieja Łazowskiego. O, ja cię! Smok w krawacie! – bajka rysowanka autorstwa Magdy Wosik i Piotra Rychela zachwyciła czytelników i zdobyła główną nagrodę w konkursie Empiku „Przecinek i Kropka” 2011. Drugie miejsce na podium zajął wielokrotnie już nagradzany Pinokio Carlo Collodiego z ilustracjami Roberto Innocentiego, trzecie Zwierzaki cudaki Bibi Dumon Tak.

Labirynt pełen książek, gęstość zaludnienia dla optymistów integracyjna, dla pesymistów zniechęcająca, a do tego wydawcy, wykłady, wystawy. No i oczywiście oni – autorzy. Książkowe hity prezentowało w tym roku pięciuset wystawców, na odwiedzających czekało sześćset imprez towarzyszących, w tym głównie spotkania z pisarzami. Pałac Kultury i Nauki odwiedzili między innymi: Jonathan Carroll, noblista Tomas Transtroemer, Liao Yiwu, Józef Hen, Jacek Hugo Bader, Hanna Krall, Olga Tokarczuk, Beata Pawilkowska, Mariusz Szczygieł, Bohdan Butenko, Janusz Tazbir, Władysław Bartoszewski, Joanna Papuzińska, Rafał Kosik, Grzegorz Rosiński, Andrzej Sapkowski i... wielu, wielu innych twórców. Czterodniowe święto czytających i piszących przyniosło ogrom nagród i wyróżnień. Rozstrzygnięto 52. konkurs na Najpiękniejszą Książkę Roku organizowany przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. Ten tytuł w kategorii Literatura piękna zdobyły Listy. Wybór Fryderyka Chopina z ilustracjami Józefa Wilkonia. W kategorii Książki dla dzieci i młodzieży zwyciężyło Psie życie z tekstem i ilustracjami, a jakże, Józefa Wilkonia. Wreszcie poznaliśmy zdobywcę Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Został nim chiński pisarz Liao Yiwu, autor książki Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych. Na Festiawalu Komiksowa Warszawa rozdano nagrody Polskiego Stowarzysze-

Ogłoszono też nominacje do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia. Były też obietnice... Na Kanapie Literackiej w rozmowie z czytelnikami Andrzej Sapkowski potwierdził, że planuje kontynuacje przygód Geralta z Rivii. Trzymamy za słowo i wypatrujemy nowego Wiedźmina. Rangę imprezy potwierdziła rekordowa frekwencja – 40 000 osób (dokładnie 39 967). Kolejne wielkie spotkanie z literaturą już wkrótce – Kraków zaprasza na 2. Targi Książki dla Dzieci (1-3 czerwca). 7 | nr 19


OD STRONY

KSIĄŻKI

Nagroda Literacka NIKE – 20 nominacji BIOGRAFIE: Krystyna Czerni, Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego, Znak; Andrzej Franaszek, Miłosz. Biografia, Znak; Joanna Krakowska Mikołajska, Teatr i PRL, W.A.B.; Joanna Olczak-Ronikier, Korczak. Pró� ba biografii, W.A.B.

TOMY POETYCKIE: Julia Hartwig, Gorzkie żale, Wydawnictwo A5; Piotr Mitzner, Kropka, tCHu; Janusz Styczeń, Furia instynktu, Biuro Literackie; Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Imię i znamię, Biuro Literackie. POWIEŚCI: Jacek Dehnel, Saturn, W.A.B.; Michał Witkowski, Drwal, Świat Książki.

REPORTAŻE: Lidia Ostałowska, Farby wodne, Wydawnictwo Czarne; Filip Springer, Miedzianka. Historia znikania, Wydawnictwo Czarne; Małgorzata Szejnert, Dom żółwia. Zan� zibar, Znak; Paulina Wilk, Lalki w ogniu, Carta Blanca.

OPOWIADANIA: Brygida Helbig, Enerdowce i inne lu� dzie, Forma, Stowarzyszenie OFFicyna; Magdalena Tulli, Włoskie szpilki, Nisza. Nagroda to sto tysięcy złotych i statuetka Nike dłuta prof. Gustawa Zemły. Siedmiu finalistów poznamy na poczatku września, laureata w pierwszą niedzielę października. Fundatorami Nike są „Gazeta Wyborcza” i Fundacja Agory.

ESEJE: Marek Bieńczyk, Książka twarzy, Świat Książki; Renata Lis, Ręka Flauberta, Sic!; Małgorzata Łukasiewicz, Jak być artystą. Na przykładzie Thomasa Manna, Więź; Jarosław Mikołajewski, Rzymska kome� dia, Agora.

Paperella picchiatella, czyli nasza Kaczka Dziwaczka, co czesała się wykałaczką, wyrusza do gorącej Italii. Wiersze Jana Brzechwy w tłumaczeniu Moniki Woźniak, ubrane w szatę graficzną przez Ewę Kozyrę-Pawlak i Pawła Pawlaka zostaną zaprezentowane w Rzymie na festiwalu kultury polskiej Corso Polonia. To kolejny przekład promujący literaturę dziecięcą we Włoszech. Wcześniej z inicjatywy Instytutu Polskiego w Rzymie na język włoski przetłumaczono Kozioł� ka Matołka Kornela Makuszyńskiego, książkę Michała Rusinka Mały Chopin, wiersze Juliana Tuwima oraz baśnie o Syrence Warszawskiej, Złotej Kaczce i Smoku Wawelskim. 8 | nr 19


Piłkarski żargon wdarł sie również na plakaty promujące majowy Tydzień Bibliotek 2012. „Biblioteka ciągle w grze!” krzyczy tegoroczne hasło ogólnopolskiej akcji zachęcającej do częstego sięgania po książki (zwłaszcza te z bibliotecznym stemplem).

Polska – Ukraina 3:0. Gole strzelili Jacek Janowicz, Marek Masternak i Tomasz Pakuła. Mecz z Niemcami zakończył się przegraną Polaków 0:2. Ostatecznie po wygranej Niemców z Ukrainą 4:0 Reprezentacja Polskich Pisarzy w krakowskim etapie turnieju Euro Pisarzy 2012 zajęła drugie miejsce. Potyczkom na murawie towarzyszą literackie maratony. Książka w grze, jak mawiają na boisku...

Nagroda Literacka GDYNIA – 15 nominacji

Szczepan Twardoch, Tak jest dobrze, Powergraph; Filip Zawada, Psy pociągowe, Biuro Literackie.

POEZJA: Roman Honet, Piąte królestwo, Biuro Literackie; Eda Ostrowska, Dojrzałość piersi i pie� śni, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”; Marcin Sendecki, Farsz, Biuro Literackie; Edward Pasewicz, Pałacyk Bertolta Brechta, Wydawnictwo EMG; Marta Podgórnik, Rezydencja surykatek Biuro Literackie.

ESEISTYKA: Adam Lipszyc, Rewizja procesu Józefiny K. i inne lektury od zera, Sic!; Krystyna Czerni, Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego, Znak; Krzysztof Mrowcewicz, Małe folio, Instytut Badań Literackich PAN i Stowarzyszenie Pro Cultura Litteraria; Marian Sworzeń, Opis krainy Gog, Towarzystwo Więź; Filip Springer, Miedzianka. Historia znikania, Wydawnictwo Czarne.

PROZA: Magdalena Tulli, Włoskie szpilki, Nisza; Andrzej Turczyński, Koncert muzyki dawnej, Forma; Anna Nasiłowska, Konik, szabelka, Świat Książki;

Finalistów poznamy 30 czerwca. Nagroda to statuetki Kostki Literackie oraz pięćdziesiąt tysięcy złotych. 9 | nr 19


OD STRONY

KSIĄŻKI

Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka Maciej Kaczmarski Co łączy Philipa K. Dicka, jednego z najwybitniejszych prozaików XX wieku, z filozofią, religią i gnostycyzmem? Czy można pisać metaforyczne rozprawy o świecie, człowieku i absolucie, posługując się fantastyką naukową i czarnym humorem? Jak wyglądałby świat, gdyby Państwa Osi wygrały wojnę? O czym śnią androidy? Co kryje się za ciemnym zwierciadłem? Czy Bóg może przybrać formę aerozolu? Bóg w sprayu to analiza twórczości Dicka i obszerny komentarz do dziewięciu wybranych powieści jednego z najbardziej oryginalnych i inspirujących autorów światowej literatury. To również hołd dla niepowtarzalnego i nieustannie aktualnego twórcy, który mówił o sobie, że nie jest pisarzem, lecz beletryzującym filozofem.

Johny Cash. Biografia Michael Streissguth Zbuntowany „człowiek w czerni”, nieposkromiony patriota, król muzyki country. Zanim jednak zdobył sławę, był nieśmiałym wiejskim chłopcem, którego marzenia rodziły się na bawełnianych polach Arkansas. Mimo spektakularnego sukcesu Cash całe życie zmagał się z towarzyszącym mu od dzieciństwa poczuciem winy i brakiem wiary siebie. Michael Streissguth bada wiele sprzecznych i pomijanych aspektów życia i kariery legendy muzyki country. Pomaga zrozumieć walkę piosenkarza z osobistymi demonami, słabościami i uzależnieniem. Nie zapomina o jego wielkich powrotach, ogromnej woli zadośćuczynienia, kochania i tworzenia. Kolumb. Historia nieznana Manuel Rosa Bohater? Plebejusz? Żeglarz? Tkacz? Szlachcic? Biedak? Kim był naprawdę Krzysztof Kolumb i gdzie się urodził? Pytania te od dawna budzą wiele kontrowersji. Dwadzieścia lat sumiennych badań naukowych portugalskiego historyka Manuela Rosy zmieniło się w kontrowersyjną książkę o słynnym podróżniku. Krzysztof Kolumb realizował plan wywodzący się od templariuszy. Co więcej, był Polakiem, a nie Genueńczykiem. Dokładniej: był synem Władysława III Warneńczyka, który nie zginął w bitwie pod Warną w 1444 roku, tylko schronił się na Maderze, gdzie (już jako Henryk Niemiec) ożenił się z portugalską szlachcianką. 10 | nr 19


Magiczne lata to kronika życia dwunastoletniego Cory’ego Mackensona, mieszkającego w miasteczku Zephyr w Alabamie.

Czerwony Błazen Aleksandra Błażejowskiego jest uznawany za najstarszy polski kryminał (napisany w 1925 roku). Jeszcze przed wojną wydany był trzy razy oraz sfilmowany w reżyserii Henryka Szaro z udziałem gwiazd polskiego kina, m.in. Eugeniusza Bodo i Nory Ney. Po wojnie Czerwony Błazen trafił na listę książek zakazanych, a o Błażejowskim zupełnie zapomniano.

Pewnego marcowego ranka Cory jest świadkiem tajemniczego wypadku: w głąb miejscowego jeziora stacza się samochód z zamkniętymi wewnątrz zmasakrowanymi zwłokami. Prześladowany myślą, że w jego wspaniałym Zephyr ukrywa się morderca, chłopiec postanawia zdemaskować sprawcę zbrodni. Nie dysponuje jednak żadnymi śladami, więc próbuje odnaleźć mordercę, analizując życie i zwyczaje mieszkańców swojego miasteczka.

Warszawa, pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości. W kabarecie Złoty Ptak przy ulicy Marszałkowskiej występuje Czerwony Błazen. Nikt nie wie, kim jest, gdyż twarz skrywa za maską. Na scenie wyśmiewa polityków, urzędników i dorobkiewiczów. Jego występy przerwą jednak tragiczne wydarzenia. Czy sprawie podołają prokurator Gliński i komisarz Borewicz (!)?

11 | nr 19


Dawid Sznajder

Subiektywny przegląd nowości książkowych

Artur Andrus Blog osławiony między niewiastami Wybór najlepszych i najśmieszniejszych tekstów Artura Andrusa z blogu internetowego. Kto nie czytuje, ma okazję się zapoznać – warto! W książce, prócz pełnych humoru, rymowanych i nierymowanych tekstów blogowych, znajdziemy także felietony oraz teksty piosenek, które szturmem zdobywają polskie listy przebojów.

Trójka dzieciom Dla dorosłych i dla dzieci baśnie wy� brał Program Trzeci Z okazji 50-lecia Programu Trzeciego i Dnia Dziecka dziennikarze radiowej Trójki: Wojciech Mann, Baszka Marcinik, Artur Andrus, Marek Niedźwiecki, Marcin Łukawski, Kuba Strzyczkowski, Agnieszka Szydłowska, Małgorzata Maliborska, Piotr Stelmach, Michał Olszański, Piotr Baron i Magda Jethon zdradzają, dlaczego baśnie, które wybrali, zrobiły na nich takie wrażenie i dlaczego warto, by także i dziś dzieci je czytały. Tak powstał niezwykły wybór najpiękniejszych baśni braci Grimm i Hansa Christiana Andersena.

Stephen Batchelor Wyznania buddyjskiego ateisty Autobiografia Stephena Batchelora, byłego hipisa, później mnicha buddyjskiego, a obecnie ateisty promującego buddyzm laicki, wolny od wierzeń i mitów, obcych (według Batchelora) filozofii Buddy. Krótki wywiad z autorem.

Markéta Baňková Sroka w krainie entropii Bajki dla dzieci i dorosłych. Zwierzęta, które są ich bohaterami, pomagają zgłębiać tajemnice bytu i zrozumieć zasady rządzące światem. Książka wyjaśnia, dlaczego gruby i ciężki hipopotam utrzymuje się na powierzchni wody i czemu niektóre samce nie pogardzą samicą z tworzywa sztucznego. W jaki sposób lisy przechodzą kryzys wieku średniego i że nawet najokropniejsza szkarada może czuć się jak ideał piękna. Dlaczego nie ma sensu walczyć z bałaganem i w jaki sposób należy postępować z borsukiem – nałogowym alkoholikiem. Jak można upadek ze schodów wytłumaczyć zakrzywieniem czasoprzestrzeni i że nawet myszy mają określony pogląd na zasadę nieoznaczoności kwantowej. 12 | nr 19

Anna Mateja (opracowanie) Cud w medycynie. Historie pacjentów Historie ludzi chorych, którzy powrócili do zdrowia wbrew rokowaniom lekarzy. Opowieści o cudach przeżytych przez pacjentów, o ich walce z chorobą, nadziei lub jej braku, o ich własnej interpretacji wyzdrowienia, szans, których nie dawała medycyna. Co leczy, gdy bezradni są lekarze? Gdzie kończy się władza medycznej wiedzy, a zaczyna to, co niewyjaśnione?

Juraj Červenák Władca wilków Pierwszy tom opowieści o zemście potomka bogów, wojownika Rogana, wspieranego przez wilka z zaświatów, Gorywałda. Słowiańskie fantasy robiące wielką furorę za naszą południową granicą. Czy odniesie sukces także w Polsce? Niedługo się przekonamy.


Bestsellery

Bestsellery „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”

kwiecień 2012 maj 2012

Bestsellery „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”

Poz.

1 Poz.

2

Miejsce Liczba w poprzednim notowań notowaniu na liście

Tytuł

Miejsce Liczba 8 2 w poprzednim notowań notowaniu na liście

Tytuł

Autor

Jacek Hugo-Bader

Czarne

Znak Znak

Taniec ze smokami, część 2

Wydawnictwo

George R.R. Martin

Zysk i S-ka

1

4

1 3

13 25

22

Kobiety dyktatorów Tajny dziennik

Diane Ducret Miron Białoszewski

4 2

3 25

24

2

3

Wyśpiewam Marzenia i tajemnice Wam wszystko Dziedzictwo. Tom 2

Danuta Dudziak Wałęsa Urszula

5 3 6

7 4 8 5

22 18

9 6

17

10 7

Dzienniki kołymskie

Autor

Liczba punktów

ISBN

978-83-7506-898-6 Liczba 441

Wydawnictwo

ISBN

978-83-7536-292-3

punktów

359

978-83-240-1884-0 978-83-240-1888-8 358 350

nowość nowość

Chodzi mi tylko o prawdę Kobieta w lustrze

Kayax Production & Wydawnictwo Literackie Publishing Christopher Paolini Mag ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Fronda Eric-Emmanuel Schmitt Znak Tomasz Terlikowski

nowość nowość

978-83-08-04836-8 978-83-927811-2-7

334 291

978-83-7480-229-1

297

978-83-62268-26-9 978-83-240-1679-2

287 283

Spadkobiercy Niuch

KauiPratchett Hart Hemmings Terry

Znak Prószyński Media

978-83-240-1674-7 978-83-7839-105-0

257 246

22

Kwiaty nanieba poddaszu Więzień

Virginia C.Zafon Andrews Carlos Ruiz

Świat Książki Muza

978-83-7799-654-6 978-83-7758-187-2

255 222

33

Drzwi ze dosmokami, piekła Taniec część 2

Maria Nurowska George R.R. Martin

Znak Zysk i S-ka

978-83-240-1875-8 978-83-7506-898-6

239 215

Coco Chanel. Igrzyska śmierciŻycie intymne

Lisa Chaney Suzanne Collins

Znak Media Rodzina

978-83-240-1672-3 978-83-7278-637-1

224 191

nowość nowość

11 8

5

2 nowość

Passa śmierci. Trylogia Igrzyska

Jan Ordyński, Suzanne Collins Daniel Passent

Czerwone i Czarne Media Rodzina

978-83-7700-030-4 978-83-7278-636-4

222 186

12 9

2

nowość 5

Tutaj/Here Dzienniki kołymskie

Wisława Szymborska Jacek Hugo-Bader

Znak Czarne

978-83-240-1925-0 978-83-7536-292-3

207 179

13 10

nowość

Kobietykrólów dyktatorów Starcie

Dianekrólów Ducret Starcie

Znak Zysk i S-ka

978-83-240-1884-0 978-83-7506-995-2

204 178

14 11

17

nowość 3

978-83-245-7991-4 978-83-63387-01-3

194 165

4 8

5 3

P.C. Cast, Kristin Cast Janusz L. Wiśniewski , Irena Wiśniewska Maria Czubaszek,

Książnica Wielka Litera

15 12

Przebudzona. Dom nocy 8 Na fejsie z moim synem Każdy szczyt ma swój Kwiaty naCzubaszek poddaszu

Prószyński Media Świat Książki

978-83-7648-950-6 978-83-7799-654-6

193 155 154 192

978-83-7536-288-6

153

22

Na fejsie z moim synem Laska nebeska

Wydawnictwo Naukowe Eric-Emmanuel Schmitt Znak Krystyna Chiger, Daniel Paisner PWN Andrzej Stasiuk Czarne Janusz L. Wiśniewski, Wielka Mariusz Szczygieł AgoraLitera Irena Wiśniewska

978-83-240-1679-2 978-83-0116-754-7

nowość

Dziewczynka w zielonym Kobieta w lustrze sweterku. W ciemności Grochów

978-83-63387-01-3 978-83-268-0705-3

184 150

13 16

66

14

17 15

22

19 19

16 18

Artur C. Andrus Virginia Andrews

Nim nadejdzie Więzień nieba mróz

Henning Mankell Carlos Ruiz Zafón

W.A.B. Muza

978-83-7747-648-2 978-83-7758-187-2

141 181

4

5 nowość

Marzenia i tajemnice Laska nebeska

Danuta Wałęsa Mariusz Szczygieł

Wydawnictwo Literackie Agora

978-83-08-04836-8 978-83-268-0705-3

139 177

18 20

18

nowość 2

978-83-7278-395-0 978-83-7700-032-8

136 152

24

nowość 2

Znak Czerwone i Czarne

978-83-240-1894-9 978-83-7700-013-7

135 145

11 10 9

nowość 3 2 4

Zysk i S-ka Amber Czerwone i Czarne a5 Znak

978-83-7506-113-0 978-83-241-4193-7 978-83-7700-030-4 978-83-61298-26-7 978-83-240-1875-8

133 141 131 137 123

24 23

nowość nowość

Rewolucja na talerzu Śmiertelne Napięcie

Suzanne Collins Zbigniew Lew Starowicz, Krystyna Romanowska Ewa K. Czaczkowska Zbigniew Lew-Starowicz, Barbara Kasprzycka George R.R. Martin L.J. Smith Jan Ordyński, Daniel Passent Wisława Szymborska Maria Nurowska Olga Kwiecińska-Kaplińska, Alex Kava Agata Ziemnicka

Media Rodzina Czerwone i Czarne

19 21

W pierścieniu ognia Lew Starowicz o mężczyźnie Siostra Faustyna. Biografia Świętej Lew Starowicz o kobiecie Nawałnica mieczy. Tom 1 - Stalwampirów. i śnieg Pamiętniki Księga 5: Fantom Passa Wiersze wybrane Drzwi do piekła

Wydawnictwo Literackie Mira

978-83-08-04881-8 978-83-23882-00-8

130 121

24 25

nowość nowość

Dla Ciebie wszystko Wyśpiewam Wam wszystko

Nicholas Sparks Urszula Dudziak

Albatros 978-83-7659-631-0 Kayax Production & Publishing 978-83-927811-2-7

118 129

Pomnik cesarzowej Achai. Trylogia Millennium - pakiet Tom 1 Milczenie roślin Kłamca 4: Kill'em all Tam, gdzie ty Lepiej palić fajkę niż czarownice Ja, Ibra Spadkobiercy Ucieczka na szczyt Gra o tron

Stieg Larsson Andrzej Ziemiański

Czarna Owca Fabryka Słów

978-83-7554-304-9 978-83-7574-675-4

118 116

Wisława Szymborska Jakub Ćwiek Jodi Picoult ks. Adam Boniecki Zlatan Ibrahimović, David Lagercrantz Kaui Hart Hemmings Bernadette McDonald George R.R. Martin

Znak Fabryka Słów Prószyński Media Znak Sine Qua Non Znak Agora Zysk i S-ka

978-83-240-1920-5 978-83-7574-687-7 978-83-7839-013-8 978-83-240-1914-4 978-83-63248-10-9 978-83-240-1674-7 978-83-268-0688-9 978-83-7298-370-1

117 109 116 105 115 104 113 102

20 22 21 23 22

26 25

14

2 nowość

27 26 28 27 29 28 30 29

15

2 nowość nowość

7

nowość 2 nowość

30

3

3

Lista Bestsellerów – © Copyright Biblioteka Analiz 2012 Lista Bestsellerów – © Copyright Biblioteka Analiz 2012

nowość nowość

17 19

Tajny dziennik

Miron Białoszewski Znak 978-83-240-1888-8 100 Lista bestsellerów „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” jest przedrukowywana w tygodniku „Angora”, który ukazuje się w nakładzie 400 tys. egz. Lista bestsellerów „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” jest przedrukowywana w tygodniku „Angora”, który ukazuje się w nakładzie 400 tys. egz. Jak powstaje lista bestsellerów „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”?

Zestawienie powstaje na podstawie wyników sprzedaży w ponad 300 księgarniach całego kraju, w tym w sieciach: Empik, Matras, regionalnych Domach Książki. Jak powstaje lista bestsellerów „Magazynu KSIĄŻKI”? Pod uwagę bierzemy wyniki sprzedaży z 30 dni, Literackiego zamykamy listę 15 dnia miesiąca poprzedzającego wydanie aktualnego numeru „Magazynu”. O kolejności na liście Zestawienie powstaje na podstawie wyników w ponadplacówkach 300 księgarniach całego kraju, tymza wpierwsze sieciach: Empik, Domach decydują punkty przyznawane za miejsca 1-5 sprzedaży w poszczególnych księgarskich; przy w czym miejsceMatras, dajemyregionalnych 5 punktów, za piąte –Książki. 1. Pod uwagę bierzemy wyniki sprzedaży z 30 dni, zamykamy listę 15 dnia miesiąca poprzedzającego wydanie aktualnego numeru „Magazynu”. O kolejności na liście decydują punkty przyznawane za miejsca 1-5 w poszczególnych placówkach księgarskich; przy czym za pierwsze miejsce dajemy 5 punktów, za piąte – 1. b i b l i o t e k a b i b l i o t e k a

a n a l i z a n a l i z

p r z e d s t a w i a

13i a p r z e d s t a w | nr 19

k s i ą ż k i •

k s i ą ż k i

k w i e c i e ń •

m a j

2 0 1 2 2 0 1 2

13 15


Wyrywanie krat, fraki i jajecznica na białym serze Rozmowa z Danutą Grechutą i Jakubem Baranem Piotr Stankiewicz

Z DANUTĄ GRECHUTĄ i JAKUBEM BARANEM spotkaliśmy przed południem w gościnnych progach krakowskiej kawiarni Artefakt. Rozmawiało nam się niezmiernie miło i sympatycznie, czas minął niespodziewanie szybko, dlatego nie pozostało nam nic innego, jak umówić się ponownie. Korzystając z okazji, dziękuję właścicielowi kawiarni, Szymonowi Zającowi, za profesjonalną obsługę spotkania. 14 | nr 19


siała być ta jajecznica. W związku z tym, mimo że Marek bardzo lubił, gdy przygotowywałam mu jedzenie – jak twierdził potrawy przyrządzone samemu nigdy mu nie smakowały – nie mógł się o tę jajecznicę doprosić. Z książki wynika, że był nader wygodnym mężczyzną. DG: O tak. Ale to już kwestia wychowania na wschodzie Polski, wielopokoleniowej rodziny… Lubił być obsługiwany? DG: Bardzo. Wynika to również z tego, że od najmłodszych lat zaczął uprawiać zawód wiążący się ze stałym przebywaniem

fot. Michał Pudlik

Literadar: Zacznijmy od ulubionej jajecznicy pana Marka, z białym serem kupionym od „pani baby” na Starym Kleparzu. Pani mu tę jajecznicę robiła? Danuta Grechuta: W geście protestu nigdy nawet jej nie tknęłam. Potrafię wyczuć smak potrawy, czytając składniki, i bez smażenia wyobrażałam sobie, jak ohydna w smaku mu15 | nr 19


fot. Michał Pudlik

poza domem, a w trakcie tras koncertowych ciągle żywił się w restauracjach. Był zatem przyzwyczajony do stałej obsługi, ludzi odnoszących za niego talerze… Zresztą nie była to wyłącznie wada Marka. Usłyszałam kiedyś, że żony artystów tak mają i narzekają na to – mężowie spędzający większość życia w hotelach, jadający w restauracjach nie sprzątają po sobie, nie gotują ani nie zbierają swoich rzeczy.

innymi na tym, że wolny czas zapełniał tworząc. Miał taki okres w swojej karierze, gdy był najbardziej wydajny – mniej więcej między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia – podczas którego nie poświęcał czasu na nic innego poza tworzeniem. Nawet w rozmowie towarzyskiej było po nim widać, że właśnie pisze jakiś tekst, już coś dzieje się w jego głowie. Każdy zwrot, każde rzucone słowo zaczynał dopasowywać jak puzzle. Marek w życiu ciągle szukał tych brakujących części puzzli.

Miał jednak tę zaletę w stosunku do innych artystów, że nie pił i nie ćpał. DG: Tak, zdecydowanie.

Panie Jakubie, mam pytanie, na które bardzo proszę szczerze odpowiedzieć. Czy lubił pan twórczość Marka Grechuty, zanim rozpoczął pan pracę nad książką? Jakub Baran: Oczywiście, że tak, ale na poziomie przeciętnego rodaka. Lubiłem tak

Jak w takim razie radził sobie ze stresem? DG: Malując, pisząc piosenki… Obfitość jego twórczości opierała się między 16

| nr 19


fot. Michał Pudlik

fot. Michał Pudlik

zwane „złote przeboje”. Myślę, że pan Marek jest obecny w życiu każdego Polaka – dla jednych bardziej, dla innych mniej, zaś dla mnie powiedzmy „standardowo”.

No właśnie. Spodziewając się, że będziemy mieli do czynienia z posągowym, eterycznym, na wskroś ro-

Wieszcz Grechuta 17 | nr 19

fot. Marek Karewicz

Co było dla pana największym zaskoczeniem w kontekście tworzenia książki oraz osoby samego Marka Grechuty? JB: Mówiąc szczerze, nie byłem szczególnie zaskoczony. Większość ludzi uważa, że ktoś, kto zachowuje się na scenie w taki a nie inny sposób, w życiu jest bardzo podobny i nie może uwierzyć, gdy jest inaczej. Mnie natomiast wydaje się, iż prawdziwie bogate osobowości są różnorodne.


mantycznym człowiekiem, nagle zdajemy sobie sprawę, że jest zwykłym facetem, który siada w kapciach i płacze przy Znachorze. DG: Owszem [śmiech]. Mieliśmy taką zabawę w naszym domu – kiedy w telewizji pojawiał się film Znachor, a był w niej dość regularnie wyświetlany, syn i ja pozostawaliśmy w pogotowiu, chcąc przyłapać ojca na płaczu. Stanowił nieprawdopodobny widok, gdy zaczynała mu się zmieniać twarz.

zadziwiające, jak skromnymi środkami potrafił wzbudzić takie emocje. A emocje były czasami tak ogromne, że aż trudne do zrozumienia. Jak w takim razie można scharakteryzować typowego fana pana Marka? DG: Magda Umer przedstawiła to w maleńkiej pigułce, którą pozwolę sobie z lekka sparafrazować: „Marek jest w stanie zadowolić i profesora uniwersytetu, i przysłowiową prządkę”. Rzeczywiście taki jest rozstrzał charakterów, które uwielbiają Marka. Nawet na wczorajszym koncercie rozmawiałam z panią z obsługi, która zwierzała mi się, jak kochała Marka i jak bardzo chciała być na tym koncercie. Do tego stopnia, że postarała się o dyżur w jego trakcie. JB: To chyba fenomen charakterystyczny dla bardzo niewielu artystów, że mogą pogodzić tak różne wrażliwości, które na co dzień niekoniecznie miałyby możliwość spotkania się.

Co dało asumpt do napisania książki? JB: Społeczeństwo. DG: Tak, rzeczywiście, naciski z zewnątrz. Ja nie miałam takich skłonności ani pragnień i nigdy nie przypuszczałam, że tak się to wszystko zacznie toczyć. Po śmierci Marka zauważyłam, że powstała jakaś pustka. Ludzie zaczęli gwałtownie szukać jego obecności, a ja byłam najbliższym ekwiwalentem, stałam najbliżej idola. Mogli zacząć zadawać intymne pytania, szczególnie że nikt nigdy nie przeprowadzał takich rozmów z Markiem. Przez cały okres kariery o takich sprawach nigdy się nie mówiło.

Wróćmy do książki. To jest książka o Marku Grechucie, a pani jest swego rodzaju dysponentem spuścizny istotnej z punktu widzenia polskiej kultury czy też raczej to pani osobista historia? DG: Wydaje mi się, że przez fakt, iż jestem narratorem historii o naszym życiu, jest to spojrzenie z mojej strony. Moje choćby ze względu na płeć, rolę, pozycję. Ktoś może nawet odebrać książkę jako wizję nieobiektywną, bo inny człowiek obserwujący mnie i męża mógłby dojść do innych wniosków.

Można odnieść wrażenie, że nie robił teatrum z życia, lecz ze swojej twórczości i być może ludzie byli złaknieni poznania go „od kuchni”. DG: Możliwe, że faktycznie chcieli poznać ten fragment jego osobowości. Marek na scenie wycofywał się, był „zaledwie” przekaźnikiem tekstu. Pozostawał w bezruchu, bez objawiania stosunku wobec śpiewanego tekstu. To było zawsze 18

| nr 19


A według pana kto jest bohaterem książki? JB: Bohaterów jest kilku. Punktem wyjścia i głównym nurtem jest pan Marek. Jednak gdy przeczytać uważnie – poza głównym bohaterem – książka mówi o miłości wraz ze wszystkimi konsekwencjami, jak dziecko, okoliczności towarzyskie; także o ich świecie – świecie, który długo funkcjonował w ramach nienormalnej rzeczywistości przed przełomem. Wyszło to o tyle naturalnie, a zarazem wyjątkowo, iż pani Danuta mówi o wszystkim jako świadek tamtych wydarzeń, a przez obecność u boku pana Marka – świadek nietypowy. Książka ma wielu bohaterów, jakkolwiek wywiady oraz spotkania autorskie uświadomiły nam, że to pan Marek jest dla ludzi najważniejszy i najbardziej interesujący.

cie każdą stroną, czy może wystarczy kilka krótkich fraz. Stanowili przecież nierozłącznym tandem. Wszędzie przebywali razem, a ich miłość realizowała się w faktach. Dlatego myślę, że tekst stanowi także opowieść o miłości, tyle że niecodziennej. Skoro mowa o studentkach filologii polskiej – była pani zazdrosna o męża? DG: Od początku miałam takie założenie, że to nie ma sensu. Wiem po sobie, jak bardzo mnie zaintrygował, kiedy pierwszy raz usłyszałam jego wykonanie Tanga Ana� wa. Wszelkie objawy takiego samego zainteresowania Markiem ze strony innych osób przyjmowałam jako coś normalnego. Szczególnie że Marek bardzo oddzielał w życiu sferę sceniczną, bycie osobą publiczną, artystą od życia osobistego. Z chwilą zejścia ze sceny stawał się normalnym człowiekiem, ze słabościami, problemami, narzekaniami i tak dalej. Kiedy zaczęliśmy być razem ja również przyjęłam podobną postawę – tu były sprawy artystyczne, tu normalne, codzienne problemy. Nawet wzrost popularności Marka niczego w naszym życiu nie zmieniał, zwłaszcza że przed przełomem dochody często były poniżej przeciętnego poziomu. Odnosiłam wrażenie, że każda żona górnika miała dużo lepsze, dostatniejsze życie. JB: W tym samym czasie na Zachodzie artyści, jak Beatlesi, robili wielkie kariery. Gdyby nawet proporcjonalnie popatrzeć na to, co zdobyli dzięki swojej sztuce i co miał pan Marek z zespołem Anawa, otrzymamy doskonały dowód uświadamiający nam, jak niesprawiedliwy był komunizm.

Jak na książkę o miłości, znajduje się w niej relatywnie mało uniesień. JB: To ciekawe, jak bardzo ludzie potrzebują takich rzeczy. Kilkoro recenzentów zarzucało pani Danucie zbyt duży dystans, a mnie osobiście zdumiał w związku pani Danuty i pana Marka brak „słodzenia” czy miłosnych wyznań. Po własnych doświadczeniach i obserwacjach byłem przekonany, że kochający się ludzie lubią o tym mówić. Szczególnie że po Marku Grechucie można oczekiwać odrobiny afektacji. JB: Dokładnie! Ten brak nadmiernej czułości w relacjach był dużym zaskoczeniem w kontraście z obrazem romantyka, którego chciały schrupać wszystkie okoliczne studentki polonistyki. Pytanie, czy książka o miłości musi udowadniać uczu19

| nr 19


fot. Marek Karewicz

Kiedy w takim razie pojawiła „kasa”? DG: Dopiero wtedy, gdy zgodnie z zawołaniem z ’90 roku „Bierzcie sprawy w swoje ręce” zainteresowaliśmy się karierą Marka i mogliśmy zacząć mówić, że faktycznie jest wynagradzany.

JB: Mówiąc poważnie – z punktu widzenia tak zwanego rynku krajowego jest nieźle. Jak doszło do państwa współpracy? DG: Ponieważ pan Jakub był dziennikarzem lokalnego radia, zjawił się przed moim obliczem po wywiad w pierwszą rocznicę śmierci męża. JB: Najciekawsze jest to, że nie miałem iść na ten wywiad, co więcej, byłem nawet z tego zadania niezadowolony, gdyż zdawa-

A jak się sprzedaje książka? JB: W porównaniu z książką pani Wałęsowej nie ma wielkiej rewelacji [śmiech]. DG: Ale my się z panią Wałęsową nie porównujemy, chociaż obie mamy na imię Danuta. 20

| nr 19


łem sobie sprawę, że po odejściu pana Marka, pani Danuta stale znajdowała się w nietypowych sytuacjach, przez co pan Marek jest wciąż obecny w jej życiu.

fot. Michał Pudlik

Musimy się chyba pogodzić z faktem, że jako dziennikarze jesteśmy trochę hienami… JB: No właśnie, ja nie lubię być hieną, a w takich sytuacjach wymaga się szalonego wyczucia. Nie miałem wówczas ochoty na takie zachowanie, ale zostałem odgórnie zmuszony do wywiadu. Kiedy szedłem, myślałem, że nie jest dobrze, a dla pani Danuty to nie najlepszy okres. Niemniej jednak ostatecznie się skupiłem. DB: Muszę powiedzieć, że pan Jakub wyróżnił się na tle grupy dziennikarzy, jacy do mnie przyszli. W pewnym momencie fot. Stanisław Gołąb

21 | nr 19


fot. Michał Pudlik

byłam już znużona stereotypowymi pytaniami i wiedziałam, że będę odpowiadać mechanicznie, a tu okazało się inaczej. Chociaż gdy zadał mi pierwsze pytanie, mocno mnie zdenerwował. JB: I to jest najbardziej zabawne.

opatrznie. Momentalnie zamilkłam i zaczęłam się zastanawiać, czy gość nie zwariował. W końcu powiedziałam: „Wie pan, niektórzy mówią o mnie święta żona”. Potem wywiad już się potoczył. Zresztą był to wywiad w towarzystwie mojej koleżanki Grażyny, psycholożki, która po wszystkim skomentowała, że był to bardzo dobry wywiad i żebym zwróciła uwagę na tego człowieka.

A było to pytanie o… JB: Miałem taki zwyczaj, mimo że wiedziałem, z kim rozmawiam, oczekiwałem, że dana osoba powie, w jakiej funkcji chce zostać przedstawiona. Warto tu wspomnieć, że na przykład pani Danuta nie lubi być przedstawiana jako wdowa. DG: Tyle że ja nie zrozumiałam pytania, gdy usłyszałam: „Proszę powiedzieć, jak mam panią przedstawić”. Odebrałam je

Wtedy postanowili państwo wspólnie napisać książkę… DG: Nie, do tego doszliśmy dopiero po dwóch latach. Współpraca zaczęła się od tego, że pan Jakub zaraz po wywiadzie wykorzystał sytuację, wręczył mi swoją wizytówkę i zaprezentował się jako… 22 | nr 19


JB: Ale nie, nie, nie! Przecież pani sama narzekała, że różnie to bywa z organizacją na przykład koncertów, więc ja – ponieważ dysponowałem sceną – zaofiarowałem swoją pomoc. Niemniej byłem przekonany, że pani Danuta jak większość osób, którym wręczałem wizytówki, powie „Jasne, jasne” i zapomni o rozmowie. Po tygodniu odbieram telefon: „Dzień dobry, Danuta Grechuta, chciałabym zobaczyć pańską scenę”. I tak krakowska Scena Tęcza stała się stałą sceną Grechuta Festival.

DG: Okazuje się, że nie. Kiedy brzmi piosenka dystans znika i to staje się walorem. Ludzie się cieszyli, że Marek się stroi. Stykałam się z takimi opiniami, nawet słuchając różnych pań garderobianych, które lubiły plotkować, że „pan Marek, wychodząc na scenę, to się tak czesze, przebiera, a inni jak przyjadą, to tak byle jak”.

fot. Michał Pudlik

Na czym polegała „krakowskość” Marka Grechuty? DG: Na upodobaniu do fraków, starych strojów… Gdy zaczął występować z zespołem ubierał się klasycznie: trio smyczkowe jak w filharmonii, Marek w anglezie, Pawluśkiewicz w ogóle lubił się stroić w coś charakterystycznego… Szczególnie zwracali uwagę na to, żeby się wyróżnić i zdystansować od prostego świata. Marek często dystansował się tak do świata, jak i do mnie. Często wchodził na koturny, z czym strasznie walczyłam… Czy tym samym nie dystansowali publiczności? 23 | nr 19


fot. Michał Pudlik

Był młodzieńcem z dobrego domu, prawda? Takie miał emploi. JB: Wydaje mi się, że nie od parady pojawia się porównanie do Kabaretu Starszych Panów, którzy słali ku publiczności podobną energię. Jest tak, że każdy ma w sobie potrzebę piękna i elegancji, choć w tamtych czasach była ona skutecznie zabijana przez przaśną, komunistyczną rzeczywistość. Jednak kiedy ktoś się odważył złamać konwencję, ludziom się to bardzo podobało. DG: Brało się to również z charakteru piosenek, bo przecież gdy Marek zaczął śpiewać Korowód, czyli tak zwany „protest song”, zmienił emploi.

nego występu, nigdy nie miał potrzeby „wyrywania murom zębów krat”? DG: On je wyrywał, ale nie kleszczami. Czy nawet sama forma przedstawiania piosenek, wliczając w to wspomniane fraki, nie była skierowana przeciw ustrojowi? Jego działania były zamierzone. Czyli miał poglądy polityczne? DG: Oczywiście. Bardzo żył aktualną sytuacją, cierpiał… Jednak w odróżnieniu od Kaczmarskiego, nie został zapamiętany jako wróg systemu? DG: Przyczyna tej sytuacji tkwi w tym, co propagowano na temat Marka w publicznej rzeczywistości. To nie jego wina, że do dziś wszystkie rozgłośnie chcą puszczać wyłącznie Nie dokazuj, Będziesz moją panią,

No właśnie, Marek Grechuta, poza kilkoma epizodami w NRD, gdzie wyłączano mu prąd w trakcie nieprawomyśl24

| nr 19


Wiosna, ach to ty – szczególnie u zarania tej pory roku, Dni, których nie znamy… Już nawet Niepewności tak bardzo nie lubią. A przecież w repertuarze Marka znalazły się teksty Leszka Moczulskiego, na przykład Na szarość naszych nocy, na naszą nieobec� ność. Czy one nie „wyrywały krat”? Był cały szereg tekstów, które uderzały w system, tylko ich w ogóle nie nadawano. Marek opisywał tamten świat, opisywał bolączki naszego życia, przekazywał wszystko w formie metafor. JB: Właśnie. Z całym szacunkiem dla pana Kaczmarskiego – jego twórczość jest bezpośrednia, niemal brak w nich dwuznaczności, zaś u pana Grechuty mamy z nią stale do czynienia.

Marek i Danuta Grechutowie. W tle Wawel. 25 | nr 19

fot. Adam Bujak

Ale chyba nie było tak, że z zespołem wychodzili na scenę i mówili do siebie: „A teraz dop…my czerwonemu”? DG: Myślę, że oni to ciągle mieli pod czaszką. Weźmy choćby sytuację, gdy Marek sprzeciwił się występowi w Kołobrzegu na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej. Wielu innych artystów się złamało, a on nigdy.

JB: W książce poruszamy wątek z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. Pytałem panią Danutę o to, czy nie odczuwała z mężem potrzeby pójścia na barykady, lecz ona zaprzeczyła: „Pewni ludzie nie nadają się do pewnych rzeczy”. Co wcale nie oznacza, że nie mogą korodować systemu. DG: Myślę, że gdyby dać Markowi pistolet do ręki, okazałby się tchórzem. Bał się gwałtowności, zabijania.


fot. Michał Pudlik

Był miękkim mężczyzną? DG: Raczej łagodnym, ale czasem bywał bezwzględny, szczególnie w stosunku do ludzi, z jakimi pracował. Jak akustyk zawalał, to go natychmiast wyrzucał.

stu godzinach nagrania materiału jest bardzo dużo. W obrębie tego nie wszystko jest na takim poziomie „petardowości” jak to, co zostało finalnie dopuszczone. Jednakże nigdy nie chodziło nam o łagodzenie, a raczej danie czytelnikowi czegoś, co się dobrze czyta.

Proszę powiedzieć, jak się państwu pracowało nad książką. Pojawiały się kryzysy? DG: Miałam momenty ogromnego załamania, choć starałam się je ukryć. Myślałam wtedy: „Boże święty, co ja robię? O pewnych rzeczach było mi bardzo ciężko rozmawiać, chciałam pozbyć się pewnych tematów, a pan Jakub naciskał i naciskał, i wypytywał…

Czy w tworzeniu książki współuczestniczył państwa syn? DG: Owszem, Łukasz był świadkiem naszych rozmów. Często nam niechcący przeszkadzał, bo jest rozmownym człowiekiem i ze względu na podobny wiek miał bardzo wiele wspólnych tematów z panem Jakubem. Ewentualnie siedział i się przysłuchiwał, od czasu do czasu dodając coś od siebie. JB: Dla mnie był bardzo ważną osobą dlatego, że jego komentarze upewniały mnie, że opowieść jest taka, jaką być po-

Odniosłem wrażenie, że często pytania były łagodzone post factum. JB: Tak, tak. Generalnie w książce nie ma żadnych przekłamań, ale przy trzydzie26

| nr 19


Stały rozbrat? DG: Myślę, że tak. Przypuszczalnie konsekwencją owej kłótni była późniejsza ucieczka syna. Był bardzo rozczarowany sprzeciwem ojca, szczególnie w tak poważnej sprawie.

winna, czyli prawdziwa. Jednym z przykładów może być historia o panu Marku uciekającym do łazienki po wypowiedzeniu do żony kilku nieparlamentarnych słów. Pełnił zatem funkcję szczególnego weryfikatora, którego potrzebowałem.

Ale powrót z „giganta” był dobry? DG: Widać na zdjęciach, jak bardzo Marek się cieszył. Jakby nic się nie wydarzyło.

Napisała pani, że gdyby mąż czytał tę książkę, wiele rzeczy by wykreślił. Czy sądzi pani, w kontekście poprzedniego pytania, że syn napisałby inną książkę? DG: Na pewno wybrałby inne rzeczy jako charakterystyczne dla ojca, ponieważ odbierał go w odmienny sposób. Marek był inny w stosunku do Łukasza – bardzo łagodny – co mu często wyrzucałam, ponieważ zwyczajnie go rozpuszczał. Myślę, że brało się to stąd, że sam nie miał ojca oraz że często nie było go w domu. Nie potrafił znaleźć złotego środka. Póki Łukasz był malutki i płakał, Marek robił wszystko, żeby przestał, nawet gdy był zmęczony, zajmował się bawieniem dziecka zamiast odpocząć. Potem już się to tak kręciło, że mieli swoje sprawy, czasem także przeciwko mnie. Dajmy na to ja opierałam się zakupowi różnych gadżetów i zabaweczek, które oni obaj uwielbiali. Dlatego z całą stanowczością mogę powiedzieć, że Łukasz był przez Marka rozpuszczany.

Rozumiem, że pani miała do tej sytuacji bardziej pedagogiczny stosunek? DG: Musiałam. Ktoś musiał mieć. Zawsze odgrywałam rolę żandarma, zarówno wobec Łukasza, jak i Marka. Przecież Marek też miał w sobie dużo z dziecka… Z tego, co wiem, na potrzeby tej publikacji zostało stworzone wydawnictwo Widnokres. Kto stanowi jego skład? DG: My tu siedzący. Co w takim razie dalej? Wydacie kolejne tytuły? JB: Oczywiście. Mamy kilka mocnych koncepcji, rozmawiamy z chętnymi autorami, mamy także własne pomysły, jak wydania albumowe… DG: Mamy wyjątkowo mocne zaplecze, szczególnie jeśli idzie o twórczość Marka Grechuty. Pytanie, w jakiej formie ją zaprezentować. Na pewno zajmę się albumem z malarstwem Marka, na pewno wydamy nuty i postaramy się, aby były to najwierniejsze partytury i aranże. JB: A oprócz wydawnictw związanych z panem Markiem, mamy także inne plany. Ale to już temat na kolejną rozmowę.

Czy mąż kiedykolwiek się zreflektował, że być może popełnił błąd w wychowaniu? DG: Nie, nigdy. On po prostu nie umiał być inny. Tylko raz doszło między nimi do scysji, kiedy mąż skrytykował wszystkie narzeczone Łukasza. Pojechał po ich charakterach i wówczas nastąpił rozbrat. 27

| nr 19


FENOMEN

TERRY’EGO PRATCHETTA


Od

trzydziestu z górą lat fascynuje i przyciąga czytelników w różnym wieku serią książek o płaskim jak galaktyczna pizza Świecie Dysku. Wzloty i upadki koniunktury na literaturę fantasy przechodzą bokiem, pozwalając mu konsekwentnie utrzymywać się na wysokich miejscach list popularności. Jego książki przetłumaczono na trzydzieści trzy języki, w tym takie, do których potrzebny jest dodatkowy nos i dwa rzędy zębów, jak na przykład walijski. Sir Terry Pratchett, bo o nim mowa, urodził się w roku 1948 w Beaconsfield. Jako młody chłopiec zainteresował się astronomią, ale ze względu na nieporozumienia między nim a matematyką, ograniczyć się musiał do czytania literatury science fiction. Wówczas – w wieku lat trzynastu – napisał pierwsze opowiadanie, The Hades Bussiness. W wieku piętnastu lat opublikował po raz pierwszy swoją pracę komercyjnie. Dwa lata później porzucił szkołę na rzecz dziennikarstwa. Pierwsza powieść – Dywan – ukazała się w roku 1971. Od tamtej pory spod jego pióra wyszło pięćdziesiąt jeden kolejnych, powstają dwie nowe, a mimo to fani nie zdradzają najmniejszych objawów znudzenia. Można powiedzieć nawet więcej – odwrotnie niż w przypadku większości autorów, kolejne książki zyskują sobie coraz większą popularność. 29 | nr 19


Oprócz książek pisanych przez Pratchetta w tempie ekspresowym każdego roku pojawia się mnóstwo gadżetów i ciekawostek związanych ze Światem Dysku. Warto tu wspomnieć choćby o rzeczach takich jak terminarze, np. Terminarz Gildii Złodziei, Terminarz (Zreformowanych) Wampirów Świata Dysku, komiksy, albumy z rysunkami, Testy Niewidocznego Uniwersytetu. Sam Pratchett stwierdził, że czeka na dzień, w którym pojawi się papier toaletowy sygnowany marką Świata Dysku. Warto zauwa-

Na podstawie powieści Terry’ego Pratchetta powstało także kilka filmów i gier komputerowych. Filmy: 1996 – Muzyka duszy (animowany), 1996 – Trzy wiedźmy (animowany), 2006 – Wiedźmikołaj, 2008 – Kolor magii, 2010 – Piekło pocztowe. Powstało również kilka projektów fanowskich, m.in. Maskarada (nieukończony), Panowie i damy (Almost No Budget Films) i Run Rincewind, Run. Jeszcze w tym roku można spodziewać się Trollowego mostu, a już niedługo rozpoczną się zdjęcia do Wolnych Ciut Ludzi. Zapowiedziana została również ekranizacja Dobrego Omenu (napisanego wspólnie z Neilem Gaimanem). Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wydano dwie gry komputerowe o tytule Discworld, a parę lat temu mieliśmy okazję usłyszeć o kryminalnej przygodówce Discworld: Noir.

żyć, że niemal każdy fan club – a tych jest niemało – produkuje własne koszulki i przypinki. Na tym nie kończy się lista osobliwości. Już od szesnastu lat – a od niedawna oficjalnie, z błogosławieństwem autora – niejaki Paul Krużycki produkuje dyskowe piwo najróżniejszej proweniencji i smaków, o nazwach takich jak Black Hogswatch, Ridcully’s Revenge czy Nanny Ogg’s Scumble. Właśnie w tym roku zapowiedziane zostało wypuszczenie serii czterech kolejnych dyskowych piwek. Czekamy zatem na degustację.

Oprócz tego trzeba wspomnieć o oficjalnie wydanych grach planszowych (Ankh-Morpork, niewydanej jeszcze po polsku Guards! Guards! oraz Łups) czy o opracowanych przez fanów zasadach do gry w Okalecz Pana Cebulę. Jan Kołakowski Pratchett.pl 30 | nr 19


Wśród czytających Pratchetta znajdują się zarówno kilkunastoletnie podlotki, jak i poważni seniorzy. Co stoi za takim magnetyzmem jego historii? Czy płynie na wzbierającej od lat siedemdziesiątych fali popularności literatury fantasy? A może jest to tylko słynne angielskie poczucie humoru? Może chodzi o ogromną erudycję autora? Każdy z tych trzech argumentów na pewno znajdzie swoich zwolenników i zapewne niewielu oponowałoby przeciwko któremukolwiek z nich. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeżeli chcemy odnaleźć i w pełni zanalizować fenomen sir Terry’ego, to – jak mówi poeta – plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. Dywan niemal od razu zyskał sobie dużą popularność. Gatunek fantasy przeżywał wówczas renesans, zapoczątkowany przez sukces Władcy pierścieni. Biorąc pod uwagę koniunkturę, niemal każda tego typu pozycja była skazana na sukces. Z drugiej strony, przeniesienie świata baśni i demonów między futro dywanu stanowiło powiew świeżości. Tak absurdalnie nie pisał dotąd nikt – może poza wielebnym Lewisem Carrollem. Jeśli chodzi o słynne angielskie poczucie humoru, twórcę Świata Dysku śmiało można postawić w jednym rzędzie ze wspomnianym opiumistą lub z członkami trupy Monty Pythona. Sir Pratchett to przede wszystkim satyryk. Przy tym niewątpliwie wielki erudyta, Umberto Eco humorystycznej fantasy. Świat Dysku nie bawiłby tak bardzo, gdyby nie to, że widzimy w nim odbicie otaczającej nas rzeczywistości, współczesnej kultury, zwyczajów, ale i historii – wszystko w krzywym zwierciadle absurdu i ironii.

Świat Dysku miał być z początku zaledwie parodią literatury fantasy. Z takim zamiarem Pratchett napisał Kolor magii i Blask fantastyczny. Były to w zasadzie luźno powiązane kolejnością zdarzeń gagi, które z gracją obśmiewały wszystkie tworzone wówczas na potęgę uniwersa. Sam autor przyznał, że istnienie fabuły odkrył mniej więcej przy czwartej powieści i dosyć spodobał mu się ten pomysł... Mimo tak nieskomplikowanego założenia, odnajdujemy w tych pozycjach ogromne ilości zabawnych i błyskotliwych nawiązań do klasyki gatunku. Miecz Hruna Barbarzyńcy – w prostej linii potomek Gurthanga oraz oręża, którym władał fiński heros Kullervo. Lady Felmet – wypisz wymaluj Lady Makbet, pięćdziesiąt kilogramów później. 31 | nr 19


Wspomnieć można wreszcie bliźniaczo podobne do Olimpu Cori Celesti z wybudowanym na szczycie Dunmanifestin, wziętym z kolei wprost ze skandynawskiego Asgaardu, i wojnę bogów z lodowymi gigantami, którzy nie chcą oddać pożyczonej kosiarki. Intertekstualne peregrynacje skłaniają jednak do refleksji i wywołują głód poznania, poszukiwania wiadomości. I to być może stanowi magnes, haczyk, który połknęły rzesze czytelników jeszcze na etapie przymiarki do cyklu. Z biegiem czasu i wraz z kolejnymi książkami zmienia się charakter owych nawiązań. Nadal są zabawne, choć nie zawsze śmieszne. A przez to jeszcze bardziej wciągające. Pratchett już nie tylko bawi, ale porusza poważniejsze tematy i pomiędzy żartobliwą fabułę wplata przemyślenia filozoficzne czy teologiczne. Takie rzeczy z kolei należą do ulubionych tematów ambitnych licealistów i studentów kierunków humanistycznych. Nie sposób nie zauważyć wpływu, jaki na twórczość Pratchetta wywarła choroba. Jakiś czas temu wykryto u niego formę Alzheimera. W wydawanych od tej pory pozycjach coraz więcej pojawia się przemyśleń egzystencjalnych, coraz więcej mroku, co niewątpliwie dodaje powieściom głębi. Sam autor nie stracił jednak nic z poczucia humoru, stwierdził nawet kiedyś, że gdyby wiedział, jak bardzo choroba wpływa na tzw. public relations, to zdecydowałby się na Alzheimera dużo wcześniej. Umiejętność żartowania z własnych słabości, nawet w takiej sytuacji, przekłada się również na treść książek i na styl pisania. Wraz ze zmianą podejścia autora do swoich książek, zmienia się również i rozwija sam Dysk. Zmieniały

się koncepcje, w tym teologia. Na początku, w pierwszych tomach, był to klasyczny politeizm, wkrótce potem teologia Dysku przybrała formę zbliżoną do gnostycyzmu (więcej na ten temat można przeczytać na stronie www.pratchett.pl, w artykule pt. „Bogowie, stwórcy, demony”).

Zmiany są wbudowane w konwencję gatunku. Fantasy to nostalgia i przemijanie świata magii i elfów. Jednak tu znów sir Terry wyraźnie się wyróżnia. W jego powieściach bowiem rozwój to nie tyle odchodzenie starego świata, ile raczej postęp technologiczny. To oraz obserwowanie przejścia z mroków epoki „średniowiecznej” do atmosfery wiktoriańskiej Anglii powodują, że fani się nie nudzą. Świat Dysku – nie tylko z powodu żółwia, na którym spoczywa – jest w cią32 | nr 19


W ramach serii powieści o Świecie Dysku da się wyróżnić podcykle, mniej lub bardziej ze sobą powiązane. Zazwyczaj wyróżnikiem jest tu postać głównego bohatera.

Niemniej ważna jest seria o Śmierci. Śmierć Świata Dysku to bohater co najmniej niesztampowy. Został stworzony jako antropomorficzna personifikacja pewnego zjawiska, ale stara się wykroczyć poza tę rolę, uzyskać osobowość, zrozumieć ludzi. Dobry żniwiarz – jak twierdzi – musi interesować się plonem. Pro-

Pierwszą serią w serii, tą, od której zaczęła się cała przygoda, są powieści o Rincewindzie – nieudolnym magu, niepoprawnym, ale doświadczonym tchórzu i wiecznym pechowcu. Poznajemy go w Kolorze magii, by później śledzić jego dalsze perypetie w kolejnych książkach, z nowymi bohaterami i w coraz bardziej niecodziennych sytuacjach. Charakterystyczna dla tego cyklu jest duża dawka cynicznych spostrzeżeń głównego bohatera, jak zwykle zresztą, pod płaszczykiem żartu skrywających przemyślenia na temat ludzkiej natury. W skład serii wchodzą: Kolor magii, Blask fantastyczny, Czarodzicielstwo, Eryk, Ciekawe czasy, Ostatni kontynent, Ostatni bohater.

wadzi to do sytuacji, kiedy stoi pomiędzy obowiązkiem a dążeniem do poszerzania wiedzy, szukania sensu istnienia. Co jakiś czas musi także ratować ludzkość przed Audytorami Rzeczywistości. Cykl o Śmierci wskrzesza w dużej mierze idee romantyzmu, jeśli chodzi o świat przedstawiony. Poza tym postać ta jest wdzięcznym środkiem do przekazywania poglądów autora na temat sensu istnienia, posiadania wolnej woli oraz roli człowieka w całości bytu. Na cykl składają się: Mort, Kosiarz, Muzyka duszy, Wiedźmikołaj, Złodziej czasu oraz opowiadanie Śmierć i co potem nadchodzi. 33 | nr 19


Kolejnym cyklem – w gruncie rzeczy całkowicie różniącym się od innych – jest seria o czarownicach z Lancre. Ukazane dość przewrotnie wiedźmy są postaciami pozytywnymi, w odróżnieniu od, dajmy na to, elfów. Swoją drogą elfy to bodaj jedyna rasa, której Pratchett nie daje najmniejszej szansy na asymilację, stawiając je mniej więcej w punkcie, w którym Tolkien postawił orków. Większość z tych książek oparta jest przede wszystkim o utwory Williama Szekspira. Na cykl składają się: Równoumagicznienie, Trzy wiedźmy, Wyprawa czarownic, Panowie i damy, Maskarada, Carpe Juglum oraz opowiadanie Rybki małe ze wszystkich mórz.

Do najbardziej popularnych należy cykl o Straży Miejskiej Ankh-Morpork. Poszczególne tomy utrzymane są zazwyczaj w konwencji amerykańskich filmów akcji lat osiemdziesiątych: pościgi, brutalna siła, dochodzenia, policyjna robota. Na szczególną uwagę zasługuje tu postać komendanta Samuela Vimesa – byłego pijaka, znającego miasto jak zły szeląg człowieka o stalowych nerwach i dyscyplinie, ciągle walczącego z kryjącą się w jego duszy bestią. To Brudny Harry przeniesiony do świata fantasy. Choć w gruncie rzeczy niewiele w tym cyklu klasycznej fantastyki, więcej zaś klasycznego kryminału. Na cykl składają się: Straż! Straż!, Zbrojni, Na glinianych nogach, Bogowie, honor, Ank-Morpork, Piąty elefant, Prawda, Straż nocna, Potworny regiment, Łups!, opowiadanie Teatr okrucieństwa oraz Niuch – najnowsza powieść ze Świata Dysku.

Bezpośrednio z tematyką czarownic wiąże się również cykl o Tiffany Obolałej (w dawnym tłumaczeniu Akwili Dokuczliwej). Jest ona młodziutką wiedźmą z Kredy – wioski położonej w Ramtopach – która musi samotnie stawiać czoło niebezpieczeństwom tego (i tamtego) świata. Tak się przynajmniej wydaje, bo szybko okazuje się, że do pomocy ma cały klan Nac Mac Feegli: najniebezpieczniejszych żyjących stworzeń, kilkucalowego wzrostu osiłków w kiltach, z ciałem tak wytatuowanym, że praktycznie niebieskim, z niegasnącym zapałem do pijatyki i bijatyki, a na dodatek wierzących, że już nie żyją, więc nieznających pojęcia strachu. Cykl o Tiffany jest skierowany do młodszych czytelników, choć i dorośli będą bawić się przy nim równie dobrze. Na serię składają się: Wolni Ciut Ludzie, Kapelusz pełen nieba, Zimistrz oraz W północ się odzieję.

Oprócz wymienionych mamy również krótki – póki co – cykl o Moiście von Lipvigu (Piekło pocztowe, Świat finansjery), byłym przestępcy, skazanym na śmierć i ocalonym w zamian za postawienie na nogi urzędu pocztowego. Poza tym da się wyróżnić kilka książek opowiadających o filozofii, historii czy wielkich cywilizacjach, jak choćby Piramidy czy Pomniejsze bóstwa, które w gruncie rzeczy nie mieszczą się w żadnym z cykli. Jan Kołakowski – Pratchett.pl 34 | nr 19


głym ruchu. Płynąc w czasie, bez przerwy zmienia się i nigdy nie wiemy, co stoi za kolejnym zakrętem historii. Oprócz mijających epok, Pratchett częstuje nas różnymi lokacjami, często łatwo rozpoznawalnymi w kontekście naszego świata. Genoa – ojczyzna dyskowego voodoo, Kocioł Bałkański w Potwornym Regimencie czy Zakazane Miasto – to tylko niektóre z serwowanych nam miejsc, które skutecznie bronią czytelnika przed znużeniem. W dodatku wszystko okraszone jest ogromną wiedzą historyczną. Jak pisał Christopher Tolkien we wstępie do Niedo� kończonych opowieści swojego ojca – „więcej niż zaspokajanie zwykłej ciekawości kryje się w poznaniu, że Vëantur Númenorejczyk przyprowadził swój gnany wiosennymi wiatrami statek Entulessë czyli Powrót do Szarych Przystani w roku sześćsetnym drugiej ery...”. I choć mowa o innym cyklu innego autora, to jednak działa tu dokładnie ta sama zasada – dla ogromnej rzeszy fanów Pratchetta, więcej niż zaspokajanie zwykłej ciekawości Nowa przestrzeń słowa! kryje się w poznaŚwiatowy bestseller w formie audiobooka. Gwiazdorska obsada. Specjalne efekty dźwiękowe 35 i ponad dwie godziny muzyki! | nr 19


niu, że wojna Zlobenii z Borogravią wynikła z kształtowania się nacjonalizmów po upadku überwaldzkiego Imperium Zła, a Dolina Koom to karkołomny językowy żart (Cwm, wymawiane jako „kuum” to po walijsku „dolina”) czy to, że Legba, czarny kogut pani Gogol odziedziczył imię po strażniku świata umarłych z panteonu voodoo. Skoro już przy Tolkienie jesteśmy, to – mimo że Pratchett miał z początku odwrotne zupełnie założenia – daje się za-

uważyć pewne podobieństwo w procesie tworzenia. Tolkien moralizował, ukazywał świat wartości, jednocześnie tworząc mitologię. Pratchett zaś wyśmiewał stworzony przez niego gatunek, nie stroniąc od ironii i sarkazmu. Im dalej jednak, tym bardziej Świat Dysku poważniał i w pewien niezamierzony sposób zbliżał się do literatury quasi-tolkienowskiej. Pratchett, tak jak wcześniej Tolkien, czerpiąc ze wszystkich znanych sobie mitologii, tworzy coś nowego, własny świat w każdym jego aspekcie. Tolkien miał ambicję wykreować mitologię dla Anglii, zaczął więc od końca, żeby dojść – a właściwie odkryć – czasy najdawniejsze. Wykorzystał do tego celu mity, znane sobie języki, porównywał ze sobą ich pochodzenie i powiązania. Traktował jednocześnie swoją pracę bardzo poważnie. Pratchett, idąc w przeciwnym kierunku, zgodnie z osią czasu, korzysta dokładnie z tego samego warsztatu. Szuka, składa, przetwarza i prezentuje gotowy efekt. Często zaczyna od szczegółu, by skończyć dopiero na ogólnym obrazie. Cykl o płaskim świecie rozwinął na tyle, że warto zastanowić się nad wpływem, jaki autorowi jeszcze pozostał na to, co dzieje się na Dysku. Na podstawie książek rekonstruowano już popularne na Dysku gry (Okalecz Pana Cebulę, Łups), z powodzeniem doszukiwano się historycznego tła zdarzeń opisanych w książkach. Zasady gry nie zostały spisane w powieści, 36 | nr 19


dzieje polityczne Überwaldu zostały ledwie zaznaczone, jednak w pewnym momencie, po zbadaniu i przejrzeniu wszystkich informacji, logiczne i nieuniknione staje się następstwo pewnych zdarzeń pomiędzy jedną a drugą książką. To kolejny powód, dla którego Świat Dysku wciąż przyciąga nowych czytelników, stają się oni pełnoprawnymi na równi z autorem odkrywcami. W przypadku Świata Dysku owo pole spekulacji zawęża się i bardzo mocno konkretyzuje. Niedokończone wątki, ledwie zaznaczone w książkach, rodzą pytania. Pytania motywują do szukania odpowiedzi, a te z kolei wymagają zaangażowania wyobraźni i wie-

dzy pochodzącej z innych książek. A uzyskana odpowiedź nierzadko jest bardzo często zbieżna z wyobrażeniami innych osób. Zauważył to również sir Terry, wydając Mappę: „Ludzie bez przerwy przysyłają mi mapy, które zwykle wyglądają całkiem jak szkice, jakie rysowałem przez lata. Czasami popełniają błędy. Ale często mają wiele racji”. Wniosek nasuwa się sam: jeżeli świat jest już tak dokładnie opisany, że można odtworzyć zamysły autora, to znaczy, że on sam ma już coraz mniejszy wpływ na kwestie jego dalszego kształtowania. Władzę przejęła wielokrotnie przez Pratchetta wspominana bogini Narrativa, która od 37 | nr 19


tej pory sama wyznacza tory nieuchronnych zdarzeń. Stąd czytając te powieści możemy poczuć się po trosze jak badacz. Każdy znajdzie coś dla siebie. Umysły ścisłe zafascynują się czarami magów, które w gruncie rzeczy są czystą fizyką, łącznie z prawem zachowania masy (w sposób kla-

rowny tłumaczy to Nauka Świata Dysku). Historycy odnajdą Cromwella, filologowie multum postaci literackich, a i miłośnicy filmu czy muzyki rockowej nie będą zawiedzeni. W końcu w jakim innym uniwersum Śmierć jeździ na motocyklu, uwidaczniając jednocześnie w ciągu pięciu minut proces 38 | nr 19


przemiany cruiserów w choppery. Należy jeszcze wspomnieć o wzorcach czy też idolach literackich Terry’ego Pratchetta. W wywiadzie dla „The Independent” autor wymienia Marka Twaina i Jerome’a K. Jerome’a. Obaj byli pisarzami raczej realistycznymi niż fantastycznymi (może poza takim wyjątkiem jak Jankes na dworze Króla Artura), ale jest coś, co łączy ich z Pratchettem. Od nich zaczerpnął on bo-

braku. Stąd też biorą się cyniczne żarty i sarkastyczne uwagi padające co raz z ust bohaterów lub wtrącane mimochodem przez narratora. I tu dochodzimy do kolejnego powodu popularności autora. Wychowanie i presja otoczenia nakazują raczej uprzejmość, nawet jeżeli ma być nieszczera i wymuszona. Złośliwości na papierze, kierowane przez fikcyjne postaci do fikcyjnych postaci, pozwalają czytelnikom odreagować, popuścić cugli wewnętrznemu diabełkowi i – metaforycznie rzecz ujmując – pobiegać nago po deszczu. Mniej więcej z tych samych powodów Śmierć pozwolił na samodzielne funkcjonowanie w Śmierci Szczurów. Terry Pratchett udowodnił, że można pisać dużo, często wydawać nowe pozycje i nie wpaść przy tym w rutynę. Jest w tej chwili drugim najbardziej poczytnym z żyjących pisarzy brytyjskich. Mówi się nawet, że połowa sprzedawanych w Anglii książek to literatura fantasy, a połowa sprzedawanej fantasy to Pratchett. W amerykańskim r a n k i n g u najpopularniejszych zagranicznych autorów zajął miejsce siódme. Tak czy inaczej – twórczości Pratchetta nie można ignorować. Może się ona podobać lub nie, jednak na trwałe zajęła już swoje miejsce w światowym kanonie literatury popularnej. Jan Kołakowski redaktor Pratchett.pl

wiem sposób postrzegania ludzkiej natury – humor ystycznego opisywania człowieczego charakteru lub jego 39

| nr 19


WYWIAD Z PIOTREM W. CHOLEWĄ,

POLSKIM TŁUMACZEM TWÓRCZOŚCI TERRY’EGO PRATCHETTA Rozmawia Maciej Sabat 40 | nr 19


Wiem, że tłumaczysz fantastykę od dawna, ale sławę przyniósł ci Pratchett. Jak zaczęła się praca nad Światem Dysku? Teraz już trochę nie pamiętam, to było strasznie dawno. Kiedyś „Nowa Fantastyka” publikowała powieści w odcinkach. Potem rzeczywistość rynkowa doprowadziła do zamknięcia tego miłego zwyczaju. W każdym razie w 1994 roku to jeszcze trwało i ktoś wpadł na pomysł, żeby opublikować Pratchetta. Mam wrażenie, że potencjalnych konkurentów do tłumaczenia tego tekstu on zwyczajnie nie bawił. Mi się spodobał i trafił na mój warsztat. Reakcja czytelników okazała się bardzo pozytywna, więc Prószyński i S-ka postanowił wydać tekst jako książkę. Mogłem coś pomylić – pamiętajmy, że minęło prawie dwadzieścia lat. Ale tak to, mniej więcej, było.

do swoich tekstów, po co się mam denerwować? Zresztą w Kolorze magii Pratchett też jeszcze nie był całkiem pewien, jak to powinno wyglądać. Geografia jest tam nieco inna od ostatecznie ustalonej. Nie wiem, czy tam bym coś poprawiał, ale gdybym tłumaczył od początku, niektóre rzeczy wypadłyby inaczej. Ale też – powiem szczerze – niektórych szczegółów zwyczajnie nie pamiętam. Mam słowniczek, żeby się nie mylić. W sumie słowniczek to nie jest dobre określenie, to raczej całkiem spory słownik. Czytałbyś Pratchetta sam dla siebie, z własnej woli? Tak i nie. Opinia znajomego, który miał zbliżony do mojego gust brzmiała, że Kolor magii to seria anegdot i dowcipów bez fabuły, luźno połączonych śladowym wspólnym wątkiem i postaciami. To mnie trochę zniechęciło. Z drugiej strony lubię zabawne książki, więc się przymierzałem do tego Pratchetta i przymierzałem... Czekał w kolejce, na pewno bym po niego sięgnął. Stało się tak, że przeczytałem go w ramach obowiązków. I mnie wciągnął, bo jednak to są znakomite dowcipy, pełne ślicznych nawiązań i aluzji, anegdoty sensowne, fabuła nie aż tak śladowa, choć istotnie raczej pretekstowa. Krótko mówiąc, świetne. Odpowiedź brzmi: tak, na pewno bym czytał. Kiedy moja kolejka lektur doszłaby w końcu do Pratchetta, zostałbym oczarowany. Zresztą później wiele razy mi się zdarzyło, że czytałem Pratchetta „do przodu”, kilka tomów dalej, niż tłumaczyłem, nie tylko dlatego, żeby uniknąć wpadek przy tłumaczeniu, ale po prostu chciałem wiedzieć, co będzie dalej z bohaterami.

Mowa o Kolorze magii, prawda? Poprawiłbyś coś w tamtym tłumaczeniu? Chodzi mi o duże decyzje, które zaważyły na całości polskiej wersji cyklu. Przykładowo – czy imię Rincewind nie nabrałoby jakiegoś bardziej swojskiego brzmienia? To są dwie różne sprawy, czy powinienem, i czy bym to zrobił. Rincewind to dobry przykład. Zdążyłem się do niego przyzwyczaić, więc zmiana wydawałaby się sztuczna. Kiedyś założyłem sobie, że nazwiska ludzi raczej nie będą tłumaczone, chyba że to ważne dla akcji albo kiedy powinny brzmieć obco (dlatego Dwukwiat nazywa się Dwukwiat, co jest nietypowe). Wracając, być może powinienem coś zmienić, ale już się przyzwyczaiłem do obecnego brzmienia. Rzadko też wracam 41

| nr 19


Terry Pratchett jest tak angielski, jak tylko się da. Zdarzało ci się przerabiać oryginał, żeby był bardziej zrozumiały dla polskiego czytelnika? Mam wrażenie, że tak, ale to na ogół drobne rzeczy. Nazwy ulic, obyczaje, szczegóły konstrukcji budynków, tytuły piosenek i nazwy zespołów... Wydaje mi się, że kultura angielska jest dostatecznie popularna, zarówno w wersji fantasy, jak i wiktoriańskiej (bo od pewnego momentu całe Ankh-Morpork staje się wiktoriańskie). W końcu wszyscy widzieli Holmesa (klasycznego), Harry’ego Pottera, jakieś filmy z odpowiedniego okresu... Prawdziwy problem miałem raczej z nawiązaniami australijskimi, bo te są trudniejsze. Też nie robiłem dużych zmian, ale dołożyłem wstęp od tłumacza, w którym pozwoliłem sobie wyjaśnić pewne sprawy (np. o czym jest Walt� zing Matilda albo kto to był Ned Kelly).

któryś z dziennikarzy – literaturą młodzieżową), ale jako nazwisko, rozpoznawalna marka. Zauważ, że częściej się rozmawia o zjawisku czy wręcz fenomenie Pratchetta, a rzadziej o jego twórczości sensu stricto. Jednak literatura fantasy robi karierę, wystarczy wspomnieć Martina. A propos, była kiedykolwiek szansa na to, żeby Pieśń lodu i ognia trafiła na twój warsztat? Nie. To znaczy zawsze jest jakaś szansa, ale zapewne nie o to pytasz. Nie, nigdy nie było żadnych propozycji, rozmów ani nic. Zresztą Michał Jakuszewski robi to bardzo dobrze (i jest człowiekiem bardziej pracowitym ode mnie), więc nie żałuję specjalnie. Pieśń lodu i ognia jest bardziej powieścią wielotomową, podczas gdy Pratchett pisze serię powieści dziejących się w tym samym świecie. To inna koncepcja. U Martina wątki się urywają nagle (z końcem książki) i trzeba strasznie długo czekać na to, co dalej. Martinowi niezwykle pomógł serial HBO (skądinąd bardzo udany), ale ja go kojarzę nadal głównie z SF. Zresztą pewnie każdy, kto przeczytał Piaseczniki, tak właśnie go kojarzy. Trzeba jednak przyznać, że pisze świetnie.

Jak to jest, że w Polsce niemal wszyscy kojarzą Pratchetta? Skąd ten wielki sukces niszowej przecież literatury fantasy? Nie mam pojęcia. Nie rozumiem, dlaczego niektóre książki stają się przebojami, a inne nie. Mogę zgadywać, czemu Pratchett jest popularny w ogóle – pisze książki, które są śmieszne, ale przecież nie wesołe, często wręcz smutne. Jest trochę filozofem, świetnym aforystą, ma rewelacyjne poczucie humoru. To są naprawdę inteligentne książki. Czy to wystarczy, żeby odnieść wielki sukces? Niekoniecznie. W Polsce tym bardziej. Pratchettowi udało się przebić do mainstreamu, może nie jako literatura (wciąż jest fantastyką lub – jak stwierdził

Może niedyskretnie i wścibsko, ale muszę. Skąd się wzięła pani Malinowska w „twoim” cyklu? Chcesz zrobić, jak mówią internauci, „całego Praczeta po swojemu”? Cykl nie jest mój. Wydawca postanowił trochę przyspieszyć, więc Wolni Ciut Ludzie – którzy wprawdzie dzieją się na Dysku, ale stanowią osobną serię, różniącą 42 | nr 19


Lubicie się z Terrym P.? Chyba za mało się znamy, żeby się lubić lub nie. To znaczy ja go lubię. A także podziwiam. Zarówno teksty, jak też jego zachowanie wobec czytelników. Nasze kontakty były dobre i sympatyczne. Czy mnie lubi? Byłoby miło.

się choćby tym, że kierowaną do młodszych czytelników – powierzył Dorocie Malinowskiej. Nieprzypadkowo zresztą, Dorota jest dobrą tłumaczką, dobrze znającą fantastykę. Kiedy ukazał się trzeci tom, Dorota zajmowała się już czymś innym i nie chciała wracać do Świata Dysku. Dalsze tłumaczenie zaproponowano mnie, a ja miałem inną koncepcję. Generalnie niewygodnie jest wchodzić w cykl, który zaczynał ktoś inny, zgodziłem się, ale chciałem zrobić swoją wersję, celując w starszych czytelników. Przetłumaczyłem Zimistrza, potem wydawca zaproponował powtórzenie tych wcześniejszych tomów o Tiffany (i Maurycego… przy okazji). Czy chcę przerobić „całego Praczeta po swojemu”? Nie wiem. Tłumaczę, jak umiem najlepiej i jak uważam, że będzie dobrze.

Wydaje mi się, że niemal wszyscy fani Świata Dysku są przekonani, że wasza zażyłość jest większa. W końcu łączy was kilkadziesiąt książek i dwadzieścia lat pracy? Nasz układ jest udany jak małżeństwo sierżanta Colona – widujemy się zbyt rzadko, żeby mieć złe układy. Terry od zawsze był człowiekiem bardzo zapracowanym, unikał wywiadów i tak dalej. Czasem musiał ich udzielać, ale raczej bez entuzja-

43 | nr 19


Elżbieta Gepfert, Piotr W. Cholewa i Terry Pratchett

zmu. Wyjazdy promocyjne i wyjazdy na konwenty – to robił, ale chyba dlatego, że w ogóle lubi podróże. Czasami pytałem go o coś konkretnego, z czym miałem problem w tłumaczeniu, a on odpowiadał. Trochę częściej korespondowaliśmy przy okazji przedstawienia, spektaklu opartego na jego tekście. Ale znajmy proporcję: świat Dysku jest tłumaczony na kilkadziesiąt języków, gdyby z każdym tłumaczem spędzał parę godzin na pogawędkach, pewnie nic więcej by nie robił. Jestem elementem tej kilkudziesięcioosobowej grupy, miałem szczęście, że mogłem robić całość. Myślę, że istnieje sympatia. Co do zażyłości, jednak nie.

Och, mnóstwo razy myślałem o tym, żeby stworzyć wybitną powieść, sztandar pokolenia. Wiesz, tłumy wielbicielek, kwiaty i czekoladki, czerwone dywany. Na szczęście w porę odzywał się rozsądek. Powiedzmy, że zdrowy. A poważnie, nie mam jakichś ciągot do pisania własnych tekstów. Michał napisał fajną książkę, ja bym raczej nie potrafił. Jestem z niego dumny, ale nie czuję się na siłach wchodzić w tę dziedzinę. Jakieś prognozy na przyszłość? Znasz styl Pratchetta i Świat Dysku jak własną kieszeń. Czego spodziewasz się dalej? Wiem mniej więcej, nad czym pracuje. Kiedy zachorował, zapowiedział, że dokończy rozpoczęte podcykle i napisze Niewi� docznych Akademików, których zapowiadał od dłuższego czasu. Niuch był już poza tymi zapowiedzia-

Myślałeś kiedykolwiek o tym, żeby samemu napisać coś większego? Twój syn, Michał, w kwietniu wydał pierwszą powieść. 44

| nr 19


mi. Dokończył podcykl o Tiffany, pozostał jeszcze ostatni (chyba) tom przygód Moista von Lipwiga (Raising Taxes). Zaplanował jeszcze wcześniej dwie książki spoza świata Dysku (SF i „wiktoriańską” w świecie „Nacji”). W Niuchu osobiście dostrzegam pożegnanie z Vimesem. Jasne, nie ginie i nie umiera, po prostu odkrywa, że istnieje życie poza Strażą. Że można robić rzeczy, które są fajne, a nie są łapaniem bandytów (np. sterowanie barką na rzece). Pewnie nie będzie bardzo cierpiał, kiedy przekaże Straż Marchewie. Tak mi się zdaje. Zostaje ostatnia postać, bez której trudno sobie wyobrazić Ankh-Morpork – Vetinari. Czekam na powieść, która w podobny sposób pożegna Vetinariego. Niewykluczo-

ne, że będzie to właśnie Raising Taxes, ale w tej kwestii mogę tylko zgadywać. Robiłeś sobie test, którym bohaterem Świata Dysku jesteś? Robiłem kiedyś, a kiedy zapytałeś, spróbowałem jeszcze kilku innych. Odpowiedzi wyszły różne, choć starałem się odpowiadać szczerze i bez głupich dowcipów. Niekoniecznie jestem zachwycony wynikami, ale też niezbyt załamany. Zależnie od testu, byłem już Vimesem (fajnie), nianią Ogg, Detrytusem, Mustrumem Ridcullym (też nieźle) oraz – w takim procentowym teście – okazało się, że jestem w 30% Bibliotekarzem, w 20% Rincewindem, w 20% Śmiercią, w 20% Babcią Weatherwax i w 10% Marchewą. W sumie nie tak źle.

45 | nr 19


Krzysztof Schechtel

MALAZAŃSKA KSIĘGA PRZESADY - STEVEN ERIKSON

46 | nr 19


D

ziesięć tomów. Osiemnaście książek. Przeszło dziesięć tysięcy stron napisanych na przestrzeni dwunastu lat. Malazańska Księga Poległych. Potężne dzieło Stevena Eriksona nazywane serią, która zrewolucjonizowała cały gatunek fantasy. Czy słusznie? Jeśli miałbym jednym słowem nakreślić, czym jest seria Stevena Eriksona, to napisałbym – przesadą. Jeśli u Tolkiena elfy żyją tysiąc lat, to w Malazańskiej Księdze Poległych są rasy, które żyją po lat sto tysięcy. Jeśli u Martina jest dziesięć głównych wątków, to u Eriksona jest ich trzy razy tyle. Jeśli u Glena Cooka mamy pięćdziesięciu bohaterów, to tu jest dwustu pięćdziesięciu.

być pole „pradawnej bitwy”, na którym leżą setki tysięcy ciał. Nie wystarczy opisać spustoszeń wojennych na przykładzie miasta czy krainy. Nie, trzeba stworzyć wizję zrównanego z ziemią kontynentu!

Co więcej, Erikson również epatuje niespotykanym gdzie indziej przerysowaniem. Nie wystarczy opisać pola bitwy, to musi

Klimat powieści jest równie przesadzonych, co cała reszta – dosłownie wszędzie są pył, krew, łzy i bezradność. Zewsząd wyziera pesymizm – nic się nie uda, nie damy rady, po co wyruszać ,skoro i tak zginiemy? Erikson maluje tylko szarymi i krwawymi barwami. Brakuje barw pogodnych, brakuje Lorien, brakuje Rivendell, u niego wszystko jest zniszczoną Morią. I to męczy. Albo inaczej – większość ludzi nieznośnie męczyć może. Na to wszystko nakłada się jeszcze, jak to określił pewien mój znajomy, inflacja mocy. Bohater jest przeraźliwie wprost sprawny, powala dziesięciu przeciwników w cztery uderzenia serca? Bądźcie pewni, że za sto stron, czyli patrząc przez pryzmat eriksonowski, za chwilę, ktoś podejdzie 47 | nr 19


z mainstreamowej literatury, myśli bohaterów: „po co tu jestem?”, „kto mógł zadać tak niewyobrażalne cierpienie?”, „dlaczego ludzie tak drapieżnie pożerają wszystko wokół, dlaczego nic nie pozostawiają naturze?” itp. Niektórzy czytelnicy radzą sobie z tymi nieznośnymi tekstami, przeskakując całe akapity, inni całe strony. Część, rozkoszując się cierpieniem, brnie przez nie wszystkie. Co kilka, kilkanaście stron ma się tego wszystkiego dosyć – po co się męczyć? Po co przez to przechodzić... Po co ja się pytam?

Interluda

Na Polkony przestałem jeździć koło 2000 roku. Tak jakoś wyszło. Nie wiem czemu, wszak to najlepszy z polskich konwentów, a w każdym razie moim zdaniem. Przerwa trwała w najlepsze (wcześniej jeździłem na Polkony pasjami), aż do momentu, kiedy padło jedno zdanie. Gościem honorowym Trikonu (którego częścią był i Polkon) będzie Erikson. I już wiedziałem,

i „załatwi go” gołymi rękami, nawet się przy tym nie męcząc. Ale i on za dwa tomy znajdzie swojego pogromcę, który ze śmiechem skręci mu kark, nawet na niego nie spoglądając... I tu dochodzimy do kolejnej rzeczy, będącej zarzutem wobec całej serii – chęci ciągłego zaskakiwania. Na tym ołtarzu Erikson potrafi poświęcić spójność kolejnych tomów, potrafi zmieniać koncepcje niczym rękawiczki. Ktoś był w pierwszym tomie głównym „złym”? W drugim będzie sojusznikiem. Ktoś w piątym był sprawcą „niewyobrażalnych cierpień”? W siódmym pokaże swoje dobre serce i wyjaśni swoje wcześniejsze motywy. Częstokroć naciągane. I wreszcie, obrazu masochizmu, na który skazuje się eriksonowski czytelnik, dopełniają pretensjonalne przemyślenia. Co chwila nękają odbiorcę, jakby zapożyczone 48

| nr 19


że mój rozbrat z Polkonami właśnie dobiegł końca. Trikon. Zajmuję miejsce na sali jedyne trzy godziny wcześniej, wysłuchując spotkania z pewną przesympatyczną czeską pisarką, z którego nie rozumiałem nic, poza „na shledanou” na końcu. Potem jeszcze panel polskich autorów, których w większości nie znam, a co do jednego nie czytam. Wreszcie sala zaczęła się zapełniać…

*** – Zobacz, może będzie ci się podobać – powiedział mój serdeczny przyjaciel Michał, dając mi niebieską, nieco sfatygowaną książkę z jakimś rycerzem i czaszkami na okładce. „Taa, jasne” – pomyślałem sobie, wszak moja niechęć do fantasy jest całkiem niemała. Ale po pewnym czasie się złamałem. W treści książki panowało totalne skołowanie, dziwnie przemieszane wątki, nie wiadomo, co jest co. Ale jakoś się przemęczyłem. – Nie wymiękaj – rzucił Michał i dał mi „dwójkę”. Drugi tom Malazańskiej Księgi wciągnął mnie niczym narkotyk, tylko po to, żeby po chwili rzucić na kolana, wstrząsnąć i poruszyć. To, czego jedynie mętną obietnicą była wręczona mi przez Michała „jedynka”, rozkwitło z ogromną mocą w tomie drugim. Zresztą do dzisiaj uważam, że to jedna z najlepszych części całej serii. – Jak można mieć tyle pracy na głowie i nagle siąść nad tworzeniem encyklopedii do jakiejś książki? – zapytał się mnie Maciek, mój wspólnik. Wzruszyłem ramionami.

Spędzanie kilkunastu godzin dziennie nad tworzeniem encyklopedii do książki fantasy, to rzeczywiście dosyć dziwne zadanie. W sumie nigdy jej nie dokończyłem. Ale tworzyć ją musiałem. Jak wielu spośród nas – wyznawców. Bo Eriksona po prostu trzeba pokochać. Z tą całą jego przesadą, całą inflacją mocy, z dziesiątkami wątków i setkami postaci. Trzeba być jak pewien fan o ksywie Jarcok, który przed każdym kolejnym tomem czytał wszystkie poprzednie. Ponieważ w wypadku Eriksona nie ma półstanów – albo się go kocha, albo nienawidzi. Cóż, ja kocham, choć na początku tego tekstu stworzyłem sobie pożywkę dla ewentualnych wyrzutów sumienia. Nie możecie teraz mieć do mnie pretensji, jeśli stracicie parę miesięcy życia, czytając masochistycznie wprost męczące passusy. Powiem wtedy – a nie pisałem? 49 | nr 19


postaci może ginąć, o części (a naprawdę jest tych postaci mnóstwo) możemy nawet zapomnieć, ale o mitologii nie. Chcemy ją poznać, chcemy wiedzieć, co było wcześniej, co później, co pierwsze, a co ostatnie. Dowiemy się – wystarczy jedynie robić swoją encyklopedię albo użyć sposobu Jarcoka – to przecież tylko sto siedemdziesiąt książek do przeczytania. Poza wielką skalą i mitologią, istotne jest też ugryzienie prozy Cooka (do inspiracji, do której Erikson wprost się przyznaje), czyli skoncentrowanie części narracji na typowo żołnierskich losach. Ciężka dola, walka z potężnym wrogiem, który ma wszelkie dane po temu, aby zmiażdżyć bohaterów niczym insekta. Ale żołnierze pozostaną na stanowiskach, nie uciekną, bo przecież trzeba stać koło towarzysza. Wojsko Malazańczyków jest trochę jak marines – leave no man behind. I to też ważna część tej serii. Ważna nie tylko ze względu na swój niezaprzeczalny czar, ale również dlatego, że jest bardziej zwykła i codzienna, mniej podniosła i przesadzona. Jest kotwicą, dzięki której całość nie „odpływa”, spoiwem łączącym ze sobą wszystkie części. Daje też tej serii wiele świetnych, żołnierskich dialogów i doprawia ją poczuciem humoru, bez którego byłaby oschła i pompatyczna.

Dlaczego Erikson wielkim fantastą jest? Bo nikt w tym gatunku nie stworzył niczego z takim rozmachem. Nikt, nawet sam Tolkien, nie uczynił z całego świata jednego ze swoich głównych bohaterów. Nikt nie potrzaskał całej swojej mitologii niczym szklanki o ziemię, tylko po to, żeby ją rekonstruować na dziesięciu tysiącach stron, stopniowo klejąc wszystkie odłamki. Erikson nie ma swojego Silmarillionu, nie ma odrębnej księgi mówiącej: co się skąd tutaj wzięło. Przeciwnie – postanowił wyjaśniać nam wszystkie losy stopniowo, tom po tomie. Czy w sposób uporządkowany? A czy to prima aprilis?

Tym, co również imponuje, jest zerwanie z tolkienowskim podejściem do fantasy. Nie ma dobrych elfów i złych orków, są kompletnie nowe rasy, ujęte w sposób nowatorski i niespotykany. Są ich skomplikowane historie i losy. Są smoki oraz jednopochwycone smoki, czyli takie które

Poznawanie jego mitologii jest właśnie tym, co określam mianem narkotyku. Masa 50

| nr 19


mogą przybrać antropomorficzną postać. Są d’iversi, czyli jeden umysł, przebywający w wielu ciałach na raz (na przykład w stadzie wilków albo w chmarze szarańczy). Magię czerpie się z grot, będących równocześnie innymi światami, do których można wejść, dotknąć ich, a nawet w nich zginąć. A nad tym wszystkim panteon bogów, którym jednak daleko do wszechmocy – przeciwnie – mogą oni zginąć, jeśli zagnie na nich parol ktoś wystarczająco potężny, u Eriksona nikt nie jest nietykalny. W tym świecie niemal wszystko jest subiektywne, relatywne, zależące od punktu widzenia. Ktoś wymordował całą rasę? A może miał bardzo dobre powody? A może jednak był skrajnie okrutny, przecież aby to zrobić trzeba być okrutnym? Nie? Tak? Witajcie w świecie Eriksona.

żołnierskie losy i oryginalność. Czy to wszystko? Z całą pewnością nie. Ale tyle musi wystarczyć, aby każdy, kto malazańskiego cyklu nie czytał, mógł podjąć ważną decyzję – sięgnąć po Ogrody księ� życa (tom 1) czy też omijać półkę z nimi szerokim łukiem. A każdy, kto czytał, może odświeży sobie po tym tekście tomik czy dwa. Przecież każdy pretekst jest do tego dobry. Wiecie, co mam na myśli, prawda?

Zatem rozmach, zatem narkotycznie skonstruowana mitologia, zatem

*** … rozejrzałem się wokół, upewniając się, że to ja będę siedział najbliżej, że znoszenie czeskich wykładów i nudnych paneli nie poszło na marne. Wreszcie wszedł – cichy, szczupły, ubrany w dobrze skrojoną marynarkę pisarz… Ladies and gentlemen, Mr. Steven Erikson. 51 | nr 19


MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY czyli płciowe dyskusje o książkach toczą Dorota Tukaj i Michał Urbaniak

52 | nr 19


MĘSKA RZECZ

53 | nr 19

DAMSKIE SPRAWY


MĘSKA RZECZ

DAMSKIE SPRAWY

W ostatnich latach można zaobserwować swoisty renesans kryminałów milicyjnych. Niektóre z już dziś niedostępnych książek takich klasyków gatunku jak Helena Sekuła, Jerzy Edigey, Anna Kłodzińska czy Zygmunt Zeydler-Zborowski doczekały się wznowień, w Internecie prężnie działają nawet kluby powieści milicyjnej…

Bo w takim kryminale chodzi nie tyle o typową zgadywankę „kto i w jaki sposób zabił?”, co o ukazanie metod pracy dzielnej MO. Kłodzińska opisuje je z prawdziwym zamiłowaniem do szczegółu!

O, i dzięki temu czytelnik może się dowiedzieć na przykład, co to był dalekopis. Albo do czego służył borsuczy pędzelek. Scena, w której milicjanci zachwycają się tym niepozornym przedmiotem jest naprawdę porywająca! W kryminale milicyjnym nawet polski odpowiednik Herkulesa Poirota nosi niebieski mundur…

No bo to bardzo interesujący gatunek literacki, swoisty znak czasu – powstały z jednej strony dla zaspokojenia naturalnego zapotrzebowania czytelników na sensacyjne historie, a z drugiej pewnie jako przeciwwaga dla dostępnych wówczas kryminałów Agathy Christie i Georges’a Simenona. W końcu trzeba było pokazać, że socjalistyczny aparat bezpieczeństwa i sprawiedliwości tropi przestępców tak samo dobrze, jak angielscy niezależni detektywi i francuscy komisarze…

Bez dwóch zdań, najciekawszym elementem tej powieści (która jest czwartym z trzydziestu tomików oryginalnej serii z tym samym bohaterem) jest kapitan Szczęsny, reprezentujący typ funkcjonariusza doskonałego. Inteligentny, dociekliwy, myślący nieszablonowo (dzięki czemu nie daje się zbić z tropu pierwszym wrażeniem), odrobinkę niesubordynowany (ale nigdy na tyle, żeby zasłużyć na karę, a zawsze na tyle, by jego samodzielne działanie przyniosło rozwiązanie sprawy), całym sercem oddany pracy (jedynym sygnałem, że ma jakieś życie pozazawodowe, jest króciutka scenka, w której zdradza się z uczuciem do wywiadowczyni Krystyny). A do tego obcuje na co dzień z kulturą – chodzi do teatru, czyta „Przekrój”, kupuje książki (i to nie byle jakie czytadła), często zbyt drogie jak na oficerski portfel, zaskakuje kolegów cytowanymi z pamięci wierszami.

Jeden z ostatnio wznowionych unikatów powieści milicyjnej to Dwa włosy blond Anny Kłodzińskiej. W warszawskiej willi zostaje znalezione ciało Stanisława Okołowicza kierownika 17. Wydziału Finansowego. W kręgu podejrzanych znajdują się lokatorzy – sympatyczne małżeństwo i tajemnicza ekspedientka z salonu mód. Jednak szybko okazuje się, że sprawa ma więcej niż jeden trop… Jak w dobrym kryminale! Problem w tym, że trudno tu szukać skomplikowanych intryg rodem z kryminałów Christie czy Chandlera. 54

| nr 19


który „w życiu swoim, poza szkołą, nie czytał ani jednego wiersza”, dopiero poniewczasie dochodzi do wniosku, iż „można przecież się było domyślić, że nie ma w Polsce człowieka, który by się nazywał Kubuś Puchatek”, w niczym nie ustępuje powszechnym wówczas dowcipom o milicjantach.

Peerelowski James Bond, nic dodać, nic ująć. I to nieskalanie! Nic dziwnego, że nazywają go Białym Kapitanem…

Dobrze to brzmi, ale rzeczywista geneza tego przezwiska jest inna. Autorka obdarzyła bohatera ciekawą powierzchownością („Miał jasne, prawie białe włosy i śniadą twarz”, a do tego „czarne, podłużne oczy”), którą on sam, gdyby istniał w rzeczywistości, uznałby za nieprawdopodobną. Przed wstąpieniem w szeregi MO studiował przecież medycynę, wobec tego musiał liznąć nieco genetyki i wiedzieć, że kombinacja bardzo ciemnych oczu i jasnoblond włosów w naturze nie występuje.

I w ogóle ta powieść wcale nie jest nachalnie propagandowa. Nikt nie zachwyca się ustrojem, a złodzieje okradający państwowe przedsiębiorstwo traktowani są nie jak „wrogowie ludu”, tylko … właśnie jak złodzieje.

Choć jeśli się dobrze przyjrzeć, można znaleźć drobne akcenty świadczące o chęci zadowolenia władz. „Prywaciarze” to z natury osobnicy podejrzani, skłonni do „ciemnych interesów”. Podejrzany Wolski „był w II Armii”, co wystarcza, by sierżant Witecki, też kombatant tej armii, wpajał w kolegów przeświadczenie, że ktoś taki mordercą być nie może.

Ach, kto zwróci uwagę na taki drobiazg? Zapamięta, że Szczęsny jest przystojnym szczupłym blondynem, i że go wyraźnie widać na tle kolegów z komendy, których wyglądu możemy się tylko domyślać. Bo czytelnik nie ma się zastanawiać nad indywidualnymi cechami poszczególnych milicjantów, tylko widzieć ich zbiorowy portret. Lider musi być – tego się peerelowscy autorzy nauczyli z zagranicznych kryminałów – ale pozostali funkcjonariusze mają pozostać tylko elementami skutecznie działającej machiny do walki z przestępczością.

Jeśli zdarzają się peany, to właśnie na cześć milicji, wygłaszane głównie przez obywateli. „Jak człowiek nie nabroi, to się milicji nie boi” – stwierdza jeden z nich, dzielnie pomagający w śledztwie stróżom prawa. Co ciekawe, tej pomocy udzielają głównie przedstawiciele płci uznanej za brzydszą. Kobiety raczej przeszkadzają – albo nie mówią całej prawdy, albo robią za dużo zamieszania…

No i trzeba przy tym zauważyć, że autorka wcale nie stara się ich idealizować. Scena, gdzie poczciwy Kręglewski, 55

| nr 19


MĘSKA RZECZ

DAMSKIE SPRAWY

Cóż, to co niewątpliwie rzuca się w oczy w Dwóch włosach blond, to niezwykle sztampowe potraktowanie kobiet. Poza schemat wychodzi (tylko trochę) funkcjonariuszka Krystyna, której przymioty zawodowe muszą jednak łączyć się z „wyjątkową urodą”. Zaś wszystkie pozostałe typy to wręcz podręcznikowe kreacje rodem z wyobraźni mizogina: Danuta Kretz – tak piękna, jak pazerna i bezwzględna femme fatale; Anna Zaleska – słabowita i bojaźliwa „trusia domowa”; żona sklepikarza Owczarskiego – brzydka, gruba, tępa i mrukliwa; gosposia Marysia – blada, zahukana, bez żadnych cech indywidualnych. I pomyśleć, że te wszystkie wizerunki niewieście wyszły spod pióra kobiety!

A może o to tu właśnie chodzi? Kryminały milicyjne nie tylko są reliktem dawnych czasów, ale i świadectwem pewnej epoki, która już odeszła. Może w tym – bo przecież nie w banalnych intrygach! – tkwi źródło ich popularności? Ktoś pamiętający tamte czasy nieraz może uśmiechnąć się z sentymentem, zaś przedstawiciel młodszego rocznika zakosztuje egzotyki minionych czasów. Rzecz nie tylko w kolejkach i kłótniach w mięsnym. Danuta Kretz używa maszynki do kawy (zastąpionej przez dzisiejszy ekspres) i pracuje w Domu Mód Zofia, a nie w butiku, funkcjonariusze palą polskie giewonty i oddają się lekturze tygodnika milicyjnego „W służbie narodu”, amanci chcący zaimponować wybrankom serca kupują rarytasy w Peweksie (pomarańcze i sardynki), a kto uważa się za modnego, wkłada flanelową koszulę w kratę. Frajda tkwi w szczegółach!

Zapomniałaś jeszcze o oddanej żonie majora Daniłowicza, która pilnuje, żeby rano wypił gorącą herbatę, pakuje mu kanapki do teczki i dzielnie znosi nieobecność męża, choć od trzech tygodni nie może się doczekać zaplanowanego wyjścia do kina. Myślę, że takie odzwierciedlenie kobiet wpisuje się dobrze w schematyzm, którym rządzi się kryminał milicyjny.

Skoro już mowa o szczegółach, to jeszcze jedna ciekawostka natury socjologiczno-onomastycznej. Milicjanci powinni w zasadzie stanowić dowód na możliwość awansu społecznego – „władza w ręce ludu” i te rzeczy, prawda? Więc można by się spodziewać, że większość z nich będzie miała nazwiska typowe dla osób pochodzenia robotniczego lub chłopskiego…

Owszem! Milicja na pierwszym planie, zbrodnia i odkrycie mordercy na drugim (stąd niezbyt lotna intryga), minimum psychologii, a na osłodę odwzorowanie PRL-owskich realiów w tle… Tak, przeczytać jeden kryminał milicyjny, to jak przeczytać wszystkie!

…tak jak u Wiecha Piecyk i Wątróbka, a u Przymanowskiego Jeleń i Czereśniak? 56 | nr 19


No właśnie. Tymczasem w stołecznej komendzie oprócz Szczęsnego mamy Daniłowicza, Kowińskiego, Metelskiego, Witeckiego, Kręglewskiego; pięć z tych sześciu nazwisk można znaleźć w rozmaitych wykazach rodów szlacheckich, szóste do dziś nosi wielkopolska rodzina kupiecka z tradycjami... Jedyne nazwisko nie kończące się na „-ski/-cki” lub „-icz” to Otoczko (najpewniej nieherbowy kresowiak z Polesia). No i co o tym myśleć?

A może autorka w ten zawoalowany sposób sugerowała, że władza ludowa nikomu nie zamyka drogi do kariery, jeśli tylko ten ktoś zechce oddać swój potencjał intelektualny w służbę ustrojowi?

Jeśli tak, to nie całkiem mijała się z prawdą, bo przecież spora grupa potomków rodzin ziemiańskich i mieszczańskich znalazła w PRL zatrudnienie w różnych instytucjach związanych z nauką, kulturą, musiano też skorzystać z wiedzy przedwojennych inżynierów i lekarzy, nim wykształciła się z ich pomocą nowa kadra. Ale żeby się masowo garnęli do milicji – to chyba tylko pobożne życzenie…

Swoją drogą, na przykładzie popularności kryminałów milicyjnych można zaobserwować bardzo interesujące zjawisko. To był przecież gatunek czysto propagandowy, rodzaj podrzędnej sztuki użytko-

wej, naginającej rzeczywistość do celów ideologicznych Partii (dość powiedzieć, że każdy z kryminałów musiał obowiązkowo przejść przez cenzurę). Okazuje się, że w XXI wieku ta specyficzna literatura jest naprawdę chętnie czytana – w odróżnieniu na przykład od produkcyjniaków.

Oj, no bo produkcyjniaki to czysta fałszywka, podporządkowana sztucznie stworzonym celom, a nie przekazująca żadnej prawdy o ludziach i ich otoczeniu. A kryminał jest bliższy życia, bo przecież, jak powiada niekwestionowana królowa gatunku, Lady Agatha Christie, „zło czai się wszędzie”. A skoro jest zło, to muszą być i tacy, którzy je tropią. I niezależnie od tego, czy są ubrani w surdut i melonik czy w niebieski mundur. Czy gonią za złodziejem brylantów, czy za mordercą urzędnika ze skarbówki, lubimy obserwować, jak im idzie. Bez tego PRL-owska rzeczywistość, choć pełna swoistych smaczków, nie skusiłaby czytelnika…

Nasuwa się oczywisty wniosek: trudno podporządkowywać sztukę określonej politycznej doktrynie. A jednak to ideologie przemijają, a literatura – choćby na siłę podporządkowana tym ideologiom – pozostaje. I tym samym odnosi swoiste zwycięstwo!


58 | nr 19


zencie Mikołajkowym Najbliższym” (ortografia oryginalna). Ciekawe zjawisko!

No i przyszło nam omawiać kawał prawdziwie męskiej prozy! Kto wie, może za jakiś czas pojawi się u Krzysztofa Schechtela?

Męska proza, której entuzjastyczne recenzje piszą głównie anonimowe osoby płci żeńskiej, i to chyba dość młode, biorąc pod uwagę treść tekstów zamieszczonych na stronie wydawcy! „Książka jest dobrą rozrywką i ciekawym materiałem dydaktycznym, ponieważ doskonale przystosowuje nas do zaistniałej sytuacji. Czytelne opisy pozostałości po przyrodzie, potwornie uderzają w nasz obraz o jej pięknie”, „trafiła się niezła perła, kupię ją w pre-

59 | nr 19


RECE

Upał 62 | Czasem 64 | Światła września 68 | Sekret jej oczu 70 | Zielone piekło 72 | Zanim zasnę 74 | Os i Swinburne’a w dziwnej sprawie Skaczącego Jacka 82 | Wyznania młodego pisarza 84 | Lalki w ogniu Amazonki. Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego 94 | Ukraina: Przewodnik historyczny. Tragiczne dz 104 | Poszukiwany żywy lub martwy 106 | Buntownik, 60 cyklista, kosmopolak. O Andrzeju Bobkowskim i j niedocenione 114 | Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki 116 | Prześwietny raport kapitana | nr 19


ENZJE

statni taki Amerykanin 76 | Ready Player One 78 | Rycerze Krzyża 80 | Mark Hodder Przedstawia Burtona u. Opowieści z Indii 86 | Nie jestem seryjnym mordercą 88 | Pan Potwór 88 | Morski trakt 92 | Z nurtem zieje, polskie ślady. 96 | Klaps 98 | Panowie Północy 100 | Charakternik 102 | Miecze i mroczna magia jego twórczości 108 | Transmigracja Timothy’ego Archera 110 | Baśnie afroamerykańskie 112 | Historie 61 a Dosa 118 | Abalone 120 | nr 19


Upał Marcin Ciszewski

Tytuł: Upał Autor: Marcin Ciszewski Wydawnictwo: Znak, 2012 Liczba stron: 416 Cena: 34,90 zł Wydanie audio: Audioteka.pl, 2012 Czyta: Jarosław Łukomski Czas trwania: 11 godz. 49 min. Cena: 31,00 zł

Po pierwsze tytuł: Upał, po drugie autor: Marcin Ciszewski i po trzecie fabuła: zamach terrorystyczny. Co jeszcze zachęca do szybkiego rozpoczęcia lektury? Gorący temat, czyli Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. To wszystko można znaleźć na okładce i to wszystko wystarcza, aby natychmiast sięgnąć po kontynuację 62 | nr 19

Mrozu. Bo od początku wiadomo, że najnowsza powieść Marcina Ciszewskiego to kolejne losy i perypetie bohaterów jego wcześniejszej książki. Od początku wiadomo także, że nie da się uniknąć porównywania ze sobą tych dwóch powieści. Marcin Ciszewski szybko wprowadza czytelnika w bieżącą sytuację,


RECENZJE

przypomina bohaterów (przede wszystkim podinspektora Jakuba Tyszkiewicza) i przechodzi do konstruowania kolejnych zdarzeń. Ponownie, tak jak w Mrozie, sportowy sparring stanowi wstęp do rozwinięcia się fabuły. Czytający nie musi już poznawać mocnych charakterów i cech bohaterów, nie musi zaznajamiać się z łączącymi ich relacjami, tym razem autor skupia się od razu na tym, co potrafi opisywać najlepiej, czyli na toczącej się bezustannie akcji. Próba zamachu terrorystycznego w centrum Warszawy to preludium do kłopotów, jakie spotkają Tyszkiewicza i jego kolegów. Konieczność zapewnienia bezpieczeństwa rozpoczynających się rozgrywek Euro 2012 splata się z narastającymi konfliktami w służbach specjalnych. Śledztwo, rozwijane krok po kroku, pośpieszne i prowadzone nierzadko kontrowersyjnymi metodami, zderza się z kolejnymi zaplanowanymi atakami. Atmosfera staje się coraz gorętsza ze względu na ćwierćfinałowy mecz Polska – Niemcy (autor przewiduje taki właśnie scenariusz mistrzostw). Poszlaki wskazują na kolejny, planowany zamach. Terroryści atakują, szalony zamachowiec rozpoczyna realizację swego planu, czytelnik nie ma chwili wytchnienia, nie znajduje czasu na oddech ani tym bardziej na oderwanie się od kolejnych rozdziałów. Upał w powieści narasta. Tym razem jednak, w odróżnieniu do Mrozu, zjawisko atmosferyczne nie jest tak istotne, jak upał wynikający z rozgrzewającej akcji. Autor podsyca atmosferę wypróbowanymi uprzednio metodami. Ponownie spotykamy tajemniczą, intrygującą i kontrowersyjną kobiecą postać oficera służb specjalnych.

Ponownie następuje konflikt i wzajemna nieufność wysoko postawionych funkcjonariuszy państwowych. Główny bohater znowu niemal ginie podczas ataku i znowu nie omijają go kłopoty rodzinne. Nawet zakończenie powieści jest tak samo szybkie i pozostawia podobny niedosyt w obu przypadkach. A wszystko uzupełniają ostre, ironizujące, realistyczne dialogi i ciągła niepewność rozwoju sytuacji. Czy Upał jest więc powieleniem pomysłu Mrozu? Jest na pewno jego dobrą kontynuacją i chociaż nie zaskakuje już tak bardzo, jest biegle poprowadzoną, wciągającą powieścią sensacyjną. Gorący temat mistrzostw zachęca do jak najszybszego przeczytania książki, a bardzo realistycznie przedstawiona groźba ataku terrorystycznego pobudza do zastanowienia się nad możliwą konfrontacją z rzeczywistością. Po mistrzostwach pozostanie już tylko oczekiwanie na kolejne książki Marcina Ciszewskiego i kolejne sprawy, w które wplątany zostanie Jakub Tyszkiewicz. Upał został wydany jednocześnie w postaci drukowanej i jako audiobook. Jarosław Łukomski czyta go szybko i oszczędnie, bez zbędnego odgrywania postaci, podkreślając narastające napięcie i uwypuklając szybkie zwroty akcji. Słuchając tej interpretacji, tak samo trudno się od niej oderwać jak od czytania książki. Coraz trudniejsza staje się więc decyzja, czy czytać, czy słuchać. Co wybrać, jeżeli premiera obu nośników ma miejsce w tym samym dniu?

63 | nr 19


Czasem Scenariusz: Grzegorz Janusz Rysunki: Marcin Podolec

Tytuł: Czasem Scenariusz: Grzegorz Janusz Rysunki: Marcin Podolec Wydawca: Kultura Gniewu, 2011 Liczba stron: 72 Druk: czarno-biały Format: A5 Cena: 29,90 zł

W naszym półzawodowym światku komiksowym Grzegorz Janusz to człowiek instytucja. Jego największym sukcesem był wydany na rynku frankofońskim album Przebiegłe do� chodzenie Ottona i Watsona: Esencja (z rysunkami Krzysztofa Gawronkiewicza). Od tej pory Janusz, wygrywając kolejne konkursy i tworząc publi64 | nr 19

kacje edukacyjno-okolicznościowe, zapracował sobie na miano najlepszego polskiego scenarzysty. W sumie może pochwalić się pięcioma albumami, co jest – jak na nasze warunki – wynikiem niezgorszym. Nawet dla czterdziestoletniego twórcy. Z kolei Marcin Podolec (lat dwadzieścia jeden) znajduje się dopiero na po-


RECENZJE

czątku swojej artystycznej drogi. Ma na koncie ciepło przyjęty tomik Kapitan Sheer o dryfującym w łodzi, filozoficznie nastawionym do życia szczurze. Współpracę z Januszem można uznać za skok na głęboką wodę. Podolec udowadnia jednak, że pływać już się nauczył. W innym wypadku trudno byłoby mu udźwignąć balast bardzo ciężkiej historii, którą zaproponował scenarzysta. Czasem przygniata bowiem dawką emocji o podwyższonym stężeniu toksyn. Wszystko zaczyna się z pozoru niewinnie: małżeństwo wprowadza się do domku gdzieś na skraju lasu. Mąż, narrator opowieści, przedstawiający się jako Adam Ostatko, odkrywa w domu niezwykłe pomieszczenie – kanciapę, w której czas płynie szybciej niż na zewnątrz. Spełnienie marzeń! Któż nie chciałby nadrobić wszystkich zaległych lektur, nauczyć się dowolnego fachu lub po prostu mieć przysłowiową „dobę z gumy”? Dla Adama jednak magiczne pomieszczenie szybko staje się azylem wiecznej ucieczki. Zamiast pomóc w ujawniających się problemach, pozwala odkładać ich rozwiązanie na 65 | nr 19


święty nigdy. „Bonusowy” czas nie jest cudownym remedium, które może uleczyć ludzkie ułomności. Wręcz przeciwnie – jego nadmiar rozleniwia człowieka, potęgując cechy, które wniósł ze sobą do magicznego świata. Nie obserwujemy więc rozwoju (osobowego, duchowego) bohatera, ale jego postępującą degenerację. Cudowna kanciapa funkcjonuje jak alternatywna, równoległa rzeczywistość, oddziałująca jednak na świat poza nią. Tym światem „poza” jest małżeństwo Adama, które podlega przyśpieszonemu procesowi rozkładu. Relacje między małżonkami są pełne jadu i pretensji, z którymi mężczyzna – chociaż posiada cały czas świata – nie jest w stanie się zmierzyć, gubiąc się w pułapce wolności od przemijania. Opowieść Janusza i Podolca, duetu, który byłoby wspaniale jeszcze zobaczyć w działaniu, budzi niepokój, jedną z emocji, znamionujących wybitne dzieła. Czasem to klasyczny przykład tytułu, do którego po prostu trzeba wracać w poszukiwaniu nowych tropów interpretacyjnych. To również jeden z tych komiksów, których nie wypada nie znać. W roku 2011 nie ukazało się w Polsce wiele lepszych albumów.

66 | nr 19


67 | nr 19


Światła września Carlos Ruiz Zafón

Tytuł: Światła września Autor: Carlos Ruiz Zafón Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas Wydawnictwo: MUZA 2011 Liczba stron: 256 Cena: 34,90 zł Twarda oprawa

Carlos Ruiz Zafón to pisarz, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Uznanie wśród czytelników przyniosły mu książki: Cień wiatru i Gra anioła. Światła września to kolejna w dorobku autora, obok Pałacu Pół� nocy i Księcia Mgły, powieść dla młodzieży. Pierwszym elementem zwracającym uwagę jest okładka, świetnie 68 | nr 19

oddająca to, co czytelnik znajdzie w jej wnętrzu — tajemnicę do rozwikłania. Już od pierwszych stron Zafón zaprasza do nieco psychodelicznego świata mrocznych cieni. Lazarus Jann, były fabrykant i piekielnie zdolny konstruktor, mieszka w ogromnej rezydencji w lesie Cravenmoore. Poza jego chorą


RECENZJE

żoną i kucharką znajduje się tam ogrom mechanicznych stworów i zabawek. W tej dziwacznej posiadłości znalazła pracę Simone Sauvelle, wdowa i matka dwójga dzieci: Doriana i nastoletniej Irene. Niedługo po przeprowadzce rodziny Sauvelle’ów do Domu na Cyplu, w lesie Cravenmoore dochodzi do przerażającego morderstwa. Powracają wspomnienia serii zbrodni, jakie wiele lat temu miały miejsce w tych stronach. Tajemnicę śmierci młodej kobiety próbuje rozwikłać zakochana para nastolatków — Irene i Ismael. Groza, z którą przyjdzie im się zmierzyć, przerasta wszystko, co do tej pory mogli sobie wyobrazić. Narrator przedstawia również przejmującą historię chłopca, którego wychowywała umysłowo chora matka. Zamykała go w piwnicy i zastraszała do tego stopnia, że w końcu zaczął bać się własnego cienia. Marzył, by się go pozbyć. Nie wiedział wówczas, jakim piętnem odciśnie się to na całym jego dalszym życiu. Światła września to esencja dobrej literatury dla młodzieży. Autor dołożył starań, by wszelkie elementy fabuły były dopracowane. Obok wciągającej historii znalazło się tu miejsce na lekkie pogłębienie psychologiczne postaci i wspaniałą warstwę językową, której próżno szukać w wielu współcześnie wydawanych książkach dla młodzieży. Tajemniczy nastrój snutej historii i odpowiednio dawkowane napięcie sprawiają, że trudno się oderwać od czytania tej powieści. Groza, lęki i cienie z przeszłości powoli i stopniowo zapełniają kolejne strony. Pisarz w wyjątkowo plastyczny sposób przekazuje opisywane przez siebie miejsca, postaci i wydarzenia. Dzięki temu

czytelnik może zanurzyć się w iluzoryczny i psychodeliczny świat, nieomal poczuć na własnej skórze podmuchy wiatru, lekką bryzę, lodowaty chłód i wciskający się przez szparę pod drzwiami cień. Mimo że Światła września można postawić na półce obok literatury grozy, znalazła się tu także doza nostalgii i zadumy nad minionymi czasami. Powieść jest otwierana i zamykana przez listy, pisane przez głównych bohaterów kilka lat po wydarzeniach opisanych w książce. Znamienne są również lata, w których rozgrywa się akcja utworu: 1936–1937 i słowa z listu Irene, datowanego na 1947 rok: „Widziałam na własne oczy rzeczy, których nigdy nie spodziewałam się ujrzeć… Świat jest pełen cieni, Ismaelu, cieni o wiele gorszych od istoty, z którą walczyliśmy tamtej nocy w Cravenmoore. […] Cieni mieszkających w każdym z nas”. Proza Carlosa Ruiza Zafóna daje czytelnikowi tyle, ile on sam chce z niej otrzymać. Nie jest skomplikowana ponad miarę ani szczególnie wymagająca. Jeśli jednak podejdzie się do niej z otwartością i chęcią głębszego zasmakowania, przyniesie wiele emocji i refleksji nad światem, literaturą i wreszcie – nad samym człowiekiem.

69 | nr 19


Sekret jej oczu Eduardo Sacheri

Tytuł: Sekret jej oczu Autor: Eduardo Sacheri Tłumacz: Andrzej Sobol-Jurczykowski Wydawnictwo: Świat Książki 2012 Liczba stron: 272 Cena: 34,90 zł

W 2010 roku Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny otrzymał Sekret jej oczu, w reżyserii Juana Jose Campanelli. Film powstał na podstawie książki o takim samym tytule. Jej autorem jest Eduardo Sacheri, argentyński pisarz i scenarzysta. Pojawia się więc pytanie, jaka może być książka, na której oparty został tak uhonoro70 | nr 19

wany film? Warto się o tym przekonać. Sekret jej oczu składa się z dwóch powiązanych ze sobą i przeplatających się w toku fabuły opowieści. Autor posłużył się kompozycją szkatułkową, wewnątrz jednej historii umieścił drugą, której narratorem jest główny bohater. Ta pierwsza, to pisa-


RECENZJE

na w trzeciej osobie historia Benjamina Miguela Chaparro, emerytowanego komisarza sądowego, który szukając sobie jakiegoś zajęcia, a także dokonując pewnego podsumowania w swoim życiu, postanawia zostać pisarzem. Opisywana przez niego kryminalna zagadka z przeszłości dotyczy brutalnego gwałtu i morderstwa dokonanego na młodej kobiecie. Kilkanaście lat wcześniej Chaparro mocno się w tę sprawę zaangażował i przez bardzo długi czas pilnował, by śledztwo nie zostało umorzone. Wybór akurat tej historii nie jest przypadkowy także z innego powodu, dzięki niej bohater ma pretekst, by nadal przychodzić do sądu i spotykać kobietę, którą od dawna kocha. Nigdy nie wyznał jej swoich uczuć i być może teraz nadarzy się ku temu okazja. Mamy okazję między innymi śledzić proces twórczy pisarza. Każdy, kto kiedykolwiek próbował coś napisać, wie jak trudne to zadanie. Przekonuje się o tym także bohater. Chaparro bowiem przez długi czas nie wie, od czego zacząć swoją opowieść, ma ciągłe wątpliwości, zastanawia się, czy to, co pisze, da się w ogóle czytać, wreszcie, nie wie, jak ją zakończyć. Te fragmenty Sekretu jej oczu, które prezentują obecne życie Chaparro, jego zmaganie z samym sobą i tworzonym dziełem, stanowią także przerywnik dla opowiadanej przez niego historii. Dzięki tym wtrąceniom akcja zostaje nieco spowolniona, a kolejne elementy kryminalnej zagadki odkrywane są przed czytelnikiem stopniowo. Chaparro pisze swoją powieść, traktując siebie jako jednego z jej bohaterów. Sam nie wie, czemu ta sprawa była dla niego taka ważna i co spowodowało, że za wszelką cenę starał się pomóc

mężowi zamordowanej kobiety. Teraz, po latach, stara się odkryć także to. Ta powieść to nie tylko dobry kryminał, choć wątek kryminalny jest niewątpliwie bardzo ważnym jej elementem. Sekret jej oczu jest również opowieścią o męskiej przyjaźni i solidarności, ukazuje też polityczną sytuację Argentyny w latach 60. i 70., gdy panowały tam korupcja i bezprawie. Przede wszystkim jednak są to dwie historie miłosne. Ta pierwsza opowiada o miłości młodych małżonków, która, chociaż brutalnie przerwana, tak naprawdę wcale się nie kończy. Druga to z kolei subtelnie opisana, poprzez aluzje i niedopowiedzenia, nienarzucająca się historia uczucia Chaparro do Irene, swojej przełożonej. Najważniejszą rolę w ich relacji odgrywają spojrzenia i to one przekazują emocje, zdradzają uczucia. Zresztą to, co kryje się w spojrzeniu, jest też kluczem do rozwiązania kryminalnej zagadki. Sekret jej oczu to świetnie napisana książka. Autor sprawnie posługuje się językiem, nie ma tu zbędnych słów i rozwlekłych opisów. Sacheri potrafi także zaskoczyć czytelnika. Kiedy zagadka zostaje rozwiązana, a morderca schwytany, wydaje się, że to koniec kryminalnego wątku. Jak się okazuje, to dopiero początek jeszcze bardziej mrocznej i strasznej historii. Jednocześnie nie epatuje przemocą i krwią, jest w niej za to miejsce na psychologię. Dobrze przekonać się, że wciąż dobry kryminał nie musi być pełen krwi, seksu i przemocy, a taką historię można opowiedzieć inaczej.

71 | nr 19


Zielone piekło Raymond Maufrais

Tytuł: Zielone piekło Autor: Raymond Maufrais Tłumaczenie: Iwona Banach Wydawnictwo: Zysk i s-ka 2011 Liczba stron: 423 Cena: 34.90zł

Raymond Maufrais w wieku dziewiętnastu lat wyruszył z ekspedycją w głąb brazylijskiej dżungli, by odnaleźć i przyjrzeć się życiu Indian z Mato Grosso. Zachwycony wyprawą i spragniony kolejnych przeżyć trzy lata później samotnie rozpoczął przeprawę przez gujańską dżunglę, by przedostać się do masywu górskiego 72 | nr 19

Tumuc-Humac. Ślad po nim zaginął, a nad rzeką Tamouri odnaleziono opuszczony biwak oraz dziennik. Diariusz Raymonda z przejmującą relacją z wyprawy do Mato Grosso został wydany pod tytułem Zielone piekło. Ostatnia notatka pochodziła z 13 stycznia 1950 roku. Losy dwudziestotrzyletniego wówczas po-


RECENZJE

dróżnika śledził cały świat, a ekspedycjom poszukiwawczym, organizowanym przez ojca Raymonda, Edgara, który nigdy nie stracił nadziei, że odnajdzie syna żywego, kibicowali nie tylko przyjaciele rodziny, ale również przeciwnicy pomysłów małoletniego buntownika. Dwanaście lat później w Polsce wydawnictwo Iskry opublikowało dziennik Raymonda Maufaisa, który stał się jedną z najsłynniejszych książek podróżniczych na świecie. Wznowiona przez oficynę Zysk i S-ka w 2011 roku robi tak samo duże wrażenie. Walory literackie Zielonego piekła nie powinny podlegać ocenie. Dziennik, pisany w latach czterdziestych ubiegłego wieku, choć pełen zachwycających opisów, wydaje się surowy, wolny od stylizacji językowych i przekolorowań. Jego niepodważalną zaletą jest autentyczność, wyczuwalna niemal w każdym słowie, prawdziwość opisu, szczerość tego, co chce się przekazać. Taki był Raymond Maufrais, żądny przygód młody globtroter, który postanowił skonfrontować własne siły z siłami przyrody. Chociaż wcale nie chciał jej ujarzmić czy pokazać, że człowiek zawsze wygrywa. Chciał z nią współgrać, nie zapominając, że jego szanse na przeżycie w walce z żywiołem są o wiele mniejsze. Mimo widma przegranej do samego końca pozostawał pełen optymizmu i zapału do realizacji marzeń. Choć zwątpienie towarzyszyło mu często, lojalnymi towarzyszami pozostawały wiara, ciekawość i gotowość na zwycięstwo. Zadziwiający jest fakt, że książka to prawdziwy dokument. Kiedy została wydana po raz pierwszy, w latach 1951–1952, sprawa zaginięcia Maufraisa pozostawała

wciąż świeża, a niemożliwość rozwiązania zagadki jego zniknięcia nie dawała spokoju podróżnikom. Szlak, który przebył, pozostał do dziś nieodkryty. Dzienniki młodego trapera są więc zapisem niezwykłej siły charakteru, odwagi, po trosze też brawury — wszak Maufrais nie miał ani pieniędzy, ani odpowiedniego przygotowania do wyprawy. Kierowała nim jednak niezwykle silna potrzeba spełnienia marzeń, determinacja, potrzeba kontaktu z dziką naturą. Nie ma tu miejsca na zbeletryzowaną, barwną opowieść o wrogiej dżungli i dzikich zwierzętach. Jest zapis, zielony, piekielny, tętniący życiem gujańskiej przyrody, pełen pasji i nadziei. Takie relacje z podróży chce się czytać, to one napędzają serca tych, dla których ekspedycja w głąb dżungli jawi się jako niemal mistyczne przeżycie. Dodatkowym atutem książki dla współczesnego czytelnika będzie krok w przeszłość. Pozycja ta daje możliwość poznania mentalności i ówczesnych realiów, na przykład sposobu przygotowania do wyprawy, która dziś, w dobie Kobiety na krańcu świata czy Blondynki… nie byłaby niczym niezwykłym. Zielone piekło wciąga niczym dzikie bagna, intryguje, szalenie ciekawi. To lektura nie tylko dla miłośników literatury podróżniczej, ale literatury w ogóle, będącej świadectwem przeżyć i pragnień, które nie każdy ma odwagę spełniać.

73 | nr 19


Zanim zasnę S.J. Watson

Tytuł: Zanim zasnę Autor: S.J. Watson Tłumaczenie: Ewa Penksyk- Kluczkowska Wydawnictwo: Sonia Draga 2012 Liczba stron: 407 Cena: 35,90 zł

Zanim zasnę to powieść, która znalazła się ostatnio na liście pięćdziesięciu najlepszych tytułów w sklepach Empik. Promuje ją co prawda fatalna reklama, ale nie szkodzi, jak na debiut radzi sobie względnie dobrze. Na szczęście tekst w połączeniu ze śliczną okładką jest w stanie w miarę się obronić, bo gdyby nie to, mdlejący 74 | nr 19

głosik pani ze spotu spisałby na straty wszelkie wysiłki speców od marketingu. S. J. Watson podjął się naprawdę trudnej sztuki wejścia w świat osoby, której umysł – jakby na to nie patrzeć – nie działa poprawnie. Co więcej, Christine to przypadek szczególny. Nie tylko straciła pamięć jako taką, ale też z dnia na dzień nie jest


RECENZJE

w stanie wytwarzać nowych, bardziej aktualnych wspomnień. Codziennie budzi się ze świadomością młodej dziewczyny lub wręcz dziecka, które spojrzawszy w lustro przeżywa głęboki szok. Nie rozpoznaje swojego ciała, otoczenia, nawet osoby leżącej w tym samym łóżku. Do jej umysłu tylko czasem przebijają się jakieś wspomnienia. O przyjaciółce, synu, studiach. Nigdy o mężu. Prawda na każdym kroku miesza się tu z fałszem. Nie wiadomo do końca, ile z tego, co mówi bohaterce partner, jest zgodne z rzeczywistością, wątpliwości wzbudza to, czy w ogóle powinna mu ufać. Z jednej strony jego troskliwość powinna działać uspokajająco, jednak brak jakichkolwiek wspomnień z nim związanych czyni bohaterkę naturalnie nieufną. Zabieg jest o tyle ciekawy, że w celu wywołania efektu niepewności, autor powołuje się na najgłębsze sfery podświadomości. Bo przecież, gdyby wszystko było w porządku, istniałyby w bohaterce jakiekolwiek wrażenia dotyczące tego – bądź co bądź najbliższego – człowieka. A może nie? Akcja powieści dzieje się w ciągu jednego dnia, podczas którego – za pomocą dziennika Christine – przenosimy się w czasie, by poznać całą jej skomplikowaną historię. Zdarzenia z początku i końca tego samego dnia tworzą klamrę spinającą wszystko w całość. Trzeba przyznać, że zabieg ten jest całkiem udany i należą się zań autorowi brawa za pomysłowość i wykonanie. Do pewnego momentu język powieści jest jasny i klarowny, dlatego początkowo czyta się ją dość dobrze. Choć nie wciąga jak niektóre tytuły tego gatunku, nie stanowi to problemu. W pewnym momen-

cie pojawia się „ale”. Nagle pośród ładnie prowadzonych zdań zaczynają od czasu do czasu pojawiać się określenia wzbudzające gwałtowny, acz całkowicie uzasadniony sprzeciw odbiorcy. Czytelników coraz częściej przyzwyczaja się do obecności wulgaryzmów w literaturze i ze względu na potrzebę kreowania odpowiednich realiów można to uznać za akceptowalne. Z drugiej strony bohaterce zdarza się używać słów absolutnie niestosownych. I nie chodzi o wulgaryzmy najpopularniejsze, bo te dałoby się jeszcze uzasadnić. Tu mamy do czynienia z bardziej wydumanymi i absurdalnymi sformułowaniami, które nie dość, że wywołują niesmak, to jeszcze wpływają na odbiór całości tekstu. Jako thriller Zanim zasnę sprawdza się dość dobrze. Miłośnicy gatunku nie powinni się zawieść, inni czytelnicy też mają szansę się wciągnąć, szczególnie jeśli są zainteresowani psychologią. Na listę bestsellerów trafiały już gorsze książki.

75 | nr 19


Ostatni taki Amerykanin Elizabeth Gilbert

Tytuł: Ostatni taki Amerykanin Autor: Elizabeth Gilbert Tłumaczenie: Marta Jabłońska-Majchrzak Wydawnictwo: Rebis 2011 Liczba stron: 392 Cena: 34,90 zł Oprawa: twarda

Elizabeth Gilbert jest w Polsce znana przede wszystkim jako autorka książki Jedz, módl się i kochaj. Ta opowieść o dojrzałej kobiecie poszukującej na nowo sensu swojego życia podbiła serca czytelników, nie schodząc w Ameryce z listy bestsellerów „New York Timesa” przez wiele tygodni. Oszałamiający sukces został przypieczętowany ekranizacją, w której główną rolę zagrała Julia Roberts. Po takiej rekomendacji trudno nie 76 | nr 19

zainteresować się innymi publikacjami autorki. Czy są w stanie sprostać oczekiwaniom? Jesteśmy tak przesiąknięci amerykańską kulturą, wzorcami płynącymi z Zachodu i przyzwyczajeni do naśladowania tamtejszego stylu życia, że traktujemy ją jak swoją własną. Zapominamy jednak często o tym, jak bardzo różnimy się od siebie, choć przecież wyrośliśmy na tych samych, europejskich korzeniach.


RECENZJE

Niech za przykład posłuży wzorzec mężczyzny lansowany w literaturze XIX wieku. W Wielkiej Brytanii mężczyzna z wiekiem „cywilizował się”, z dzikiego młodzieńca stając się prawdziwym dżentelmenem. W Ameryce działo się niemal na odwrót – idealny mężczyzna wyrywał się z okowów cywilizacji i ruszał na pogranicze, rozpoczynając życie pioniera. Tradycja tej pionierskiej Ameryki jest głęboko zakorzeniona w tamtejszej kulturze, o czym niewiele osób dziś pamięta. Tytułowy Ostatni taki Amerykanin to Eustace Conway – prawdziwy amerykański pionier. To człowiek, który w wieku dwunastu lat potrafił przeżyć cały tydzień w lesie dzięki temu, co upolował i zdołał zbudować, a po ukończeniu siedemnastu lat wyprowadził się z domu rodzinnego i zamieszkał w tipi. Kąpał się w zimnych strumieniach, ubierał w skóry upolowanych zwierząt i rozpalał ogień dwoma patykami. I to wszystko miało miejsce w 1977 roku! Eustace Conway nie jest jednak typem nawiedzonego hipisa odrzucającego wszelkie zdobycze cywilizacji. W czasie studiów mieszkał w swoimi tipi i żywił się zupą z wiewiórek, jednocześnie będąc jednym z najlepszych studentów na swojej uczelni. Doskonalił się pod każdym względem, starając się osiągnąć we wszystkim perfekcję. Wreszcie organizował spotkania, na których próbował zarazić innych Amerykanów swoim stylem życia. Wielu z nich było zafascynowanych prawdziwym, pierwotnym mężczyzną, który chciał uleczyć Amerykę ze spasionych miłośników hamburgerów spędzających większość czasu „w pudełkach”. Ten niezwykły człowiek każdego dnia udowadniał sobie i światu, że potrafi być coraz lepszy. Przemierzył konno cały kontynent

amerykański i odbył wędrówkę Szlakiem Appalachów, mając na sobie jedynie przepaskę biodrową. Wreszcie zrealizował marzenie stworzenia skansenu odległego od betonowego zgiełku – tak powstała Żółwia Wyspa w Karolinie Północnej. Wszędzie, gdzie pojawiał się Eustace, znajdowali się zwolennicy oczarowani jego charyzmą, autorytetem i wiedzą. Wielu próbowało podążać jego śladem, jednak większość nie była wstanie wytrzymać z nim zbyt długo. Ceną za nieustępliwą wierność zasadom była samotność ostatniego pioniera, który potrafił zdobywać sobie przyjaciół w jednej chwili i zrażać ich do siebie ekstremalnym perfekcjonizmem niedługo później. Biografia napisana przez Elizabeth Gilbert, która spędziła wiele miesięcy w towarzystwie swojego bohatera, jest niesamowitą podróżą do źródeł amerykańskiej kultury oraz historią jej zetknięcia z dzisiejszym obrazem Ameryki. Autorka z dziennikarską dokładnością przedstawia postać Conwaya i osób towarzyszących mu na różnych etapach życia, budując niesamowicie ujmujący obraz człowieka wyjątkowego – żywe ucieleśnienie dawnych idei. Ostatni taki Amerykanin to rewelacyjna lektura, pochłaniająca czytelnika na długie godziny. Obserwowanie pasjonującego życia współczesnego pioniera potrafi zarazić tą samą magią, która sprawiała, że ludzie skłonni byli porzucić cywilizację i zamieszkać na Żółwiej Wyspie. Biografia stanowi również refleksję nad dzisiejszą Ameryką, ideałem mężczyzny, rolą kobiety, skutkiem oderwania człowieka od przyrody – w ten sposób wymieniać można długo. Jedno jest pewne, każdy znajdzie tu coś dla siebie i na pewno nie będzie zawiedziony. 77 | nr 19


Ready Player One Ernest Cline

Tytuł: Ready Player One Autor: Ernest Cline Tłumaczenie: Dariusz Ćwiklak Wydawnictwo: Amber 2012 Liczba stron: 416 Cena: 39,80 zł

To najważniejsza książka 2011 roku. Nie jest genialnie napisana, niewiele w niej artyzmu, a opowiadana przez autora historia jest dość mocno naiwna i sztampowa. Jest za to największym, najpełniejszym i najwierniejszym hołdem, jaki można było złożyć pogardzanej i deptanej kulturze nerdów. Dla tych, co nie trybią: nerd to obraźliwy termin używany od lat sześćdziesiątych przez umięśnionych amerykańskich 78 | nr 19

nastolatków dla pognębienia mniej umięśnionych amerykańskich nastolatków. To goście, którzy w hajskulu zakuwali matematykę i fizykę, nosząc w kieszonce odprasowanej koszulki długopisy w ochronnym futerale; goście, którzy na przerwach kryli się w kafeterii, żeby nie dostać wedgie albo nie nurkować w kiblu. To goście, którzy dziś stoją za Microsoftem, Google’em, Apple’em, Amazonem i całą resztą multimilardowego bizne-


RECENZJE

su. (Kto chce, niech zajrzy do „Literadaru” nr 7/2011, tam znajdzie nieco więcej informacji o tym zjawisku). Jak produkuje się nerda? Należy wziąć inteligentnego i wrażliwego dzieciaka, przez kilka lat macerować go w sosie z komiksów, fantastyki, gier fabularnych, programowania, gier komputerowych i muzyki spoza głównego nurtu. Dobrze go zarazić trądzikiem i wyhodować nieśmiałość do płci przeciwnej. Po pewnym czasie dostaniemy prawdziwego dziwaka, frajera, który zna się na fizyce kwantowej i migbłystalnych mieczach, ale średnio idzie mu samodzielne kupowanie ubrań. Każdy pozytywny bohater Ready Player One jest absolutnym i ostatecznym przykładem nerda. Wyizolowany ze społeczeństwa, z zaburzonymi układami rodzinnymi, uzależniony od swojego sosu komiksowo-growo-fantastycznego. Przywiązani do swojego świata, absolutnie przekonywająco symulowanego przez komputery, nie chcą oni widzieć wielkiej recesji, która panoszy się w tej gorszej wersji rzeczywistości. Istotna jest tylko Gra OASIS i zdobycie ostatecznej nagrody w imieniu wszystkich nerdów świata. Ale żeby dostać się do OASIS-owego Graala, należy doskonale zgłębić i zrozumieć Pierwszego Nerda, twórcę OASIS, Jamesa Hallidaya. W tym celu każdy poszukiwacz, w OASIS zwany jajogłowym, musi rozumieć i znać na pamięć specjały kultury nerdów: Blade Runner. Advanced ������������������������� Dungeons & Drag� ons. Ultraman. Godzilla. Zork. Gwiezdne Wojny. Monty Python i Święty Graal. Gry Wojenne. Pac-Man. Adventure. Tempest. The Adventures of Buckaroo Banzai Across the 8th Dimension. 2112. Zaklęta w sokoła...

Ernest Cline wpisał Ready Player One dwa genialne światy. Pierwszym z nich są gówniane Stany Zjednoczone, ogarnięte recesją i kryzysem paliwowym. Miejsce, gdzie nieprzyjemnie jest żyć. Kraj pozbawiony nadziei i sensu istnienia. Z miastami, które zamieniają się w koczowiska pełne neoplemion bezdomnych i półbezdomnych eksobywateli. Z bandytami, którzy na zniszczonych autostradach napadają na autobusy z rzadka przewożące podróżnych. Z OASIS, niezwykłą, wszechogarniającą symulacją życia – i na dodatek lepszą od tego prawdziwego. Z ludźmi, którzy miesiącami nie wychodzą z domów, bo wszystko, co robią – praca, rozrywka, zakupy – robią w/ przez OASIS. To prawdziwa grywalizacja życia. Drugi świat Cline’a to zaszyta w OASIS gloryfikacja kultury popularnej lat osiemdziesiątych – złotych czasów ery nadmiaru (przynajmniej na Zachodzie). Rodzinne miasteczko Hallidaya, odtworzone w dwustu pięćdziesięciu sześciu instancjach, pokrywa całą planetę w OASIS. W całym uniwersum znaleźć można klasyczne (kultowe) gry na Atari 600 i stare automaty, odwzorowane w tysięcznych replikach. Kod kulturowy lat osiemdziesiątych jest nowym językiem i nowym stylem, staje się protezą prawdziwego świata. To niesamowita wizja, pierwszy od czasów Gibsona przekonujący obraz cyberpunku, który staje się już dziś. Wystarczy spojrzeć na World of Warcraft i Second Life – nasza wersja OASIS rozpocznie się w chwili, kiedy te dwa imperia zaczną się mieszać. Przeczytajcie tę książkę koniecznie. Nie ma lepszego futurepunka na świecie. 79 | nr 19


Rycerze Krzyża Tom Harper

Tytuł: Rycerze Krzyża Autor: Tom Harper Tłumaczenie: Krystyna Chodorowska Wydawnictwo: ISA 2008 Liczba stron: Cena: ok. 32 zł

Okres wypraw krzyżowych jest jednym z najczęściej wykorzystywanych teł w powieściach historycznych. Nie dziwi więc, że i Tom Harper osadził akcję Rycerzy Krzyża, drugiego tomu przygód Demetriosa Askiatesa, podczas pierwszej krucjaty, a konkretnie w trakcie oblężenia, a następnie obrony Antiochii. Ten 80 | nr 19

jeden z bardziej spektakularnych epizodów podczas wypraw krzyżowych stanowi tło dla kryminalnej zagadki dotyczącej morderstwa jednego z rycerzy. Jak łatwo się domyślić za zabójstwem stoi znacznie więcej, niż się początkowo wydaje. Wpierw kilka ciepłych słów. Autor, jak przystało na historyka


RECENZJE

(chociaż nie zawsze jest to niestety normą), z detalami odwzorował realia epoki. W swej powieści nie rozmija się też z faktami, a nawet niezbyt je ubarwia. Oczywiście na potrzeby fabuły wplata losy postaci w wydarzenia znane z kronik, ale wszystkie kluczowe zdarzenia i postaci historyczne są oddane zgodnie ze współczesną wiedzą na ich temat. W wiarygodny sposób zostały przedstawione relacje i konflikty w armii krzyżowców; podobnie jak głód, zimno i ciągłe zagrożenie ze strony Turków. Co istotne, narrator w powieści nie jest wszystkowiedzący. Otoczenie poznajemy z punktu widzenia Demetriosa – osoby mającej sporadyczny dostęp do możnych, ale jednak posiadającej dosyć ograniczoną wiedzę. Stąd też narracji bliżej do perspektywy ciury obozowego niż dowódcy armii posiadającego szeroką wiedzę na temat sytuacji geopolitycznej oraz stanu armii. Jak wcześniej wspomniano, główny wątek fabularny ma naturę kryminalną i traktuje o poszukiwaniach mordercy pewnego rycerza. Główny bohater dostaje zlecenie od jednego z dowódców armii i rozpoczyna dochodzenie, podczas którego zmuszony jest walczyć z licznymi przeszkodami. Taki rozwój akcji nie dziwi, gdyż jest to standardowy schemat powieści detektywistycznych. Problem pojawia się w momencie, gdy okazuje się (dodajmy: dosyć szybko), że tak naprawdę nikt – łącznie z Demetriosem – nie jest szczególnie zainteresowany rozwikłaniem zagadki, trafiając na kolejne poszlaki jakby od niechcenia. Wrażenie to potęguje rozciągnięcie fabuły na około pięć miesięcy, co jest uzasadnione chęcią pokazania większej części wydarzeń pod

Antiochią. Trudno przy takim podejściu oczekiwać, że czytelnik wykrzesze z siebie zainteresowanie dla poczynań postaci. Należy również zwrócić uwagę, że dochodzenie Demetriosa tylko pośrednio jest powiązane z wydarzeniami historycznymi, które faktycznie są tylko tłem i sporadycznie dochodzi do styku z głównym wątkiem; a jeśli nawet, to dzieje się to na siłę, tak by można było umiejscowić głównego bohatera w jakimś istotnym miejscu (jak na przykład podczas kluczowego szturmu na mury miasta). Autor zdecydował się na wprowadzenie modnego – i wykorzystywanego ponad miarę – wątku odstąpienia od wiary chrześcijańskiej. Jednakże nawet to nie nadało barw powieści, gdyż harperowska herezja na dłuższą metę okazuje się marginalna i mało spektakularna. Książce należy się wysoka ocena za odwzorowanie realiów, ale przyćmiewa to bardzo słaby – by nie powiedzieć nieistotny – wątek detektywistyczny, a wykreowana przez niego fabuła nie porywa i prowadzi do mdłego i słabo uzasadnionego finału.

81 | nr 19


Mark Hodder Przedstawia Burtona i Swinburne’a w dziwnej sprawie Skaczącego Jacka

Tytuł: Mark Hodder Przedstawia Burtona i Swinburne’a w dziwnej sprawie Skaczącego Jacka Autor: Mark Hodder Wydawnictwo: Fabryka Słów 2012 Liczba stron: 515 Cena: 44,90 zł

Eksplozja! Owacje! Fajerwerki! Oto przed Zdumioną Publicznością sam Niesamowity Mark Hodder ze swoją Debiutancką Powieścią! Na jej kolejnych Spektakularnych Stronach zobaczymy ekstrrrraordynaryjną galerię Wielkich, Niezwykłych i Poruszających Bohaterów, których Zaskakujące Przygody bez najmniej82 | nr 19

szej wątpliwości wywołają Dreszczyk Emocji u Wielce Szanownych Czytelników! W głównych rolach tego Oszałamiającego Spektaklu zobaczymy Nieprzeciętny Duet – przed Państwem Richard Francis Burton, zapalony podróżnik, badacz źródeł Nilu, odkrywca Somalilandu oraz bohater wojny


RECENZJE

krymskiej. Towarzyszy mu najbardziej szalony z dekadentów, skandalista usunięty z Eaton i Oxfordu, znawca literatury i poeta – Algernon Charles Swinburne. Ta Zjawiskowa Para będzie musiała stawić czoła najpotężniejszej szajce Geniuszy Zbrodni, jaka kiedykolwiek trzymała w swych Okrutnych Szponach słodką Anglię! Przy okazji nasi Niecodzienni Dżentelmeni wyjaśnią również jedną z Największych Zagadek dziewiętnastego wieku i odkryją tożsamość Przerażającego Skaczącego Jacka! Sekretne Stowarzyszenia! Szaleni Naukowcy w Olbrzymich Statkach Powietrznych! O, tak, Szanowni Państwo, zaprawdę Dziwaczna Szajka, z którą przyjdzie się Bohaterom zmagać, godna jest miana Zbrodniczego Syndykatu Geniuszy! Oto na jej czele stoi Małpa Z Mózgiem Człowieka – Henry Beresford, Trzeci Markiz Waterford. Spiritus movens operacji są genialny eugenik, lekarz i naukowiec sir Francis Galton oraz ojciec teorii ewolucji – Charles Darwin. Towarzyszy im legendarny konstruktor Isambard Kingdom Brunel, jako Mózg w Słoju przymocowany do Mechanicznego Ciała. Tę Złowieszczą Grupę uzupełniają pozbawiona skrupułów artystka lanceta Florence Nightingale oraz Morderczy Mistyk, Laurence Oliphant. To oni knują i spiskują, tworząc Makabryczny Plan zawładnięcia Całą Ludzkością! W pozostałych rolach wystąpią Koszmary Z Kanałów, mrożące krew w żyłach loup-de-garou, wilkołaki porywające dzieci! A także Sprężynowobuty Jack, Upiorny Potwór, który według wszelkich poszlak stoi za śmiercią Młodej i Ukochanej Przez Naród królowej Wiktorii! Dodatkowo, Młode

Dziewczęta w Opałach, Konstable z Yardu, bulwersujący Liberałowie i skandalizujący Technofile. Zaiste, Drodzy Czytelnicy, naprawdę wiele Intrygujących Wydarzeń będzie miało miejsce na naszym Nieprawdopodobnym Pokazie! A wszystko to na tle Absolutnie Parowej, zasnutej Smogiem i Mgłą, Anglii. Cała rzecz dokona się przed oczyma Zszokowanego Audytorium na kartach powieści skreślonej z niecodziennym wyczuciem żywiołu narracyjnego! Szanowny Autor nie stroni bowiem od Gwałtownych Scen opisanych z Niezwykłym Realizmem! Nie unika Poruszających acz Zabawnych Dialogów, którymi Postaci przerzucają się z prędkością mknącego po szynach parowozu kolei żelaznej! Serwuje Wstrząśniętej Widowni obraz niespotykany, acz pełny, spójny, logiczny i zamknięty! Ci, którzy zdążyli skorzystać z Wczesnego Seansu wiedzą już, że Imponujący Talent Pisarski Marka Hoddera naprawdę godzien jest Wszelkich Pochwał. Już niedługo Druga, Jeszcze Bardziej Fascynująca część przygód Arcyintrygującego Duetu Burtona i Swinburne’a! Szukajcie, szukajcie – zaraz po Dziwnej sprawie Skaczącego Jacka Urzeczeni Czytelnicy będą mieli okazję zapoznać się z Zdumie� wającą sprawą Nakręcanego Człowieka. Jeśli będzie w połowie tak dobra, jak pierwszy tom – warto!

83 | nr 19


Wyznania młodego pisarza Umberto Eco

Tytuł: Wyznania młodego pisarza Autor: Umberto Eco Tłumaczenie: Jerzy Korpanty Wydawnictwo: Świat Książki 2011 Liczba stron: 238 Cena: 34,90 zł Oprawa twarda + obwoluta

Umberto Eco lubi czytelnika zaskakiwać, prowadzić z nim grę intelektualną, czasem z przymrużeniem oka, czasem zupełnie na serio. W Wyznaniach młodego pisarza ten element zaskoczenia i żartu kryje się w samym tytule. Czytelnik – zakładając, że nie zapoznał się wcześniej z notą wydawcy – zachodzi w głowę, 84 | nr 19

czy to jakieś notatki z czasów młodości autora, odgrzebane po kilkudziesięciu latach, czy może po prostu powieść, równie przewrotna i alegoryczna (co sugerowałaby okładkowa ilustracja), jak Wahadło Foucaulta? A tymczasem figa z makiem! Dostojny siwobrody pan puszcza do odbiorcy oko, tłumacząc na wstępie, że


RECENZJE

pomieszczone w tomiku rozważania są jak najbardziej jego własne i całkiem świeżej daty. A za „bardzo młodego i wielce obiecującego pisarza” – powiada – uważa się, ponieważ jego „kariera pisarska zaczęła się dwadzieścia osiem lat temu” i ma nadzieję, że „w następnych pięćdziesięciu latach z pewnością wyda wiele następnych” dzieł! Dalej jest już jak najbardziej poważnie. Pisarz dzieli się z czytelnikami garstką (niestety, tylko garstką!) swoich refleksji na tematy okołoliterackie. Choć wydawca nie wspomina o tym ani słowem, kilka słów padających na pierwszej stronie pozwala się domyślić, że książka jest zapisem wykładów wygłoszonych w ramach przedsięwzięcia o nazwie „Richard Ellmann Lectures” w roku 2008. Rzut oka na stronę internetową uniwersytetu Emory w Atlancie, co dwa lata organizującego sesję wykładową z udziałem jakiegoś znanego literata dla upamiętnienia zmarłego w roku 1987 profesora tej uczelni, Richarda Ellmanna, dostarcza niewątpliwego potwierdzenia tego faktu. Książka jednak, w odróżnieniu od wykładów przeznaczonych dla studentów, daje autorowi większą swobodę w doborze tematyki i sposobu prezentacji. To widać. Część pierwsza, Pisanie od lewej do prawej, to krótka, lekka i przyjemna gawęda o sprawach związanych z procesem powstawania dzieła literackiego; Eco opowiada w niej, jak wpadały mu do głowy pomysły na Imię róży i następne powieści, jak tworzył opisany w nich świat i na jakie ograniczenia przy tym napotykał. W części drugiej, Autor, tekst i interpretatorzy, zajmuje się kwestią aktualną bodaj odkąd od wykształconych ludzi wymaga się znajomości literatury; któż choć raz nie usłyszał

z ust nauczyciela sakramentalnej frazy: „co autor chciał powiedzieć...?”. I któryż autor, jeśli był na tyle znany i żył na tyle długo, by móc się dowiedzieć, czego dopatrzono się w jego dziełach, nie doznał zaskoczenia, gdy – tak, jak Eco – natrafił na hipotezę, że inspirował się powieścią mało znanego literata zza miedzy (o której w rzeczywistości dotychczas nie słyszał), albo że inicjały jego bohatera/-ów kryją jakąś zaszyfrowaną wiadomość? Część trzecia, Kilka uwag na te� mat postaci fikcyjnych, dotycząca funkcjonowania w świadomości odbiorców literatury bytów wykreowanych przez twórcę, zaczyna się równie przystępnie jak dwa wcześniejsze – opowieścią, jak to do Eco napisał pewien czytelnik, informując go, że odnalazł opisany przezeń (zmyślony) antykwariat. Potem jednak filozof bierze górę nad pisarzem i zaczynają się rozważania nieco zbyt ciężkie i zawikłane, jak na potrzeby przeciętnego czytelnika, któremu poznanie „trójkątów semiotycznych” raczej nie pomoże w odbiorze dzieł literackich. Najdłuższa – zajmująca 1/3 objętości całej książki – część czwarta, Moje listy, to rozmyślania nad rolą, jaką spełniają w literaturze rozmaite rejestry i katalogi. Któż, jak nie autor Szaleństwa katalogowa� nia, najlepiej wprowadzi nas w podobny temat, demonstrując przy okazji interesujące próbki własnej i cudzej twórczości? Nie da się ukryć, nie jest to książka dla wszystkich. Ale czytelnik zainteresowany literaturą również od strony teoretycznej – niezależnie od tego, czy jest studentem filologii, krytykiem czy zwykłym amatorem – nie powinien przejść koło niej obojętnie. A jeśli już spróbuje, będzie to najpewniej przechadzka i przyjemna, i pożyteczna. 85 | nr 19


Lalki w ogniu. Opowieści z Indii Paulina Wilk

Tytuł: Lalki w ogniu. Opowieści z Indii Autor: Paulina Wilk Wydawnictwo: Carta Blanka 2011 Liczba stron: 264 Cena: 34,90 zł

Jak pomóc w zrozumieniu Indii przeciętnemu Europejczykowi, wychowanemu w zupełnie innej kulturze, cywilizacji i religii? Co kryje się za fasadą zbudowaną z gospodarczych ambicji, potencjału ludzkiego czy magii Bollywood? Paulina Wilk pokazuje czytelnikom kraj pełen kontrastów, sprzeczności i niezapisanych praw 86 | nr 19

rządzących rzeczywistością każdego obywatela. Zabiera nas w fascynującą wędrówkę pomiędzy marzeniami a prozą życia, życia często na granicy przetrwania. Tylko czy wszyscy są gotowi na taką podróż? Książka pokazuje nam Indie bez znieczulenia. Mimo wielu lat od uwolnienia się spod brytyjskiej jurys-


RECENZJE

dykcji i szczycenia się mianem największej demokracji świata nadal panuje tu kastowy podział społeczeństwa. Walka z tradycyjnymi podziałami wynikającymi z urodzenia z góry skazana jest na porażkę – wszyscy podporządkowują się roli, jaką przypisało im społeczeństwo i uświęcony tradycją zwyczaj. Ważne miejsce w tym fenomenie nierówności odgrywa hinduizm, religia 2/3 ludności. To ona tłumaczy obecne życie odkupieniem lub zadośćuczynieniem za poprzednie wcielenia, dogmatycznie ucinając wszelkie próby odejścia od zakorzenionych w podświadomości podziałów. Autorka obrała sobie za drogowskaz właśnie tę niezwykłą amplitudę ludzkich stanów. Skrajności dominują w krajobrazie na każdym kroku. Szczycący się niesamowitością kolorowych i wystawnych produkcji filmowych kraj nie zapewnia swoim obywatelom dostępu do toalet, czyniąc z każdego swojego zakamarka latrynę. Obok pełnych sklepów i wystawnych witryn, ulice pełne są cicho i samotnie umierających bezdomnych. Zamknięte osiedla graniczą z dzielnicami budowanymi z wszystkiego, co wpadnie w ręce. Kobiety mogą zapomnieć o emancypacji – Indie to kraj mężczyzn, to oni maja prawa i władzę. Płeć wyznacza miejsce w hierarchii społecznej i rodzinnej. Patriarchat wrósł w świadomość i codzienność Hindusów w nie mniejszym stopniu niż podziały kastowe. Paulina Wilk pisze to językiem pozbawionym emocji, niemal ascetycznym. Nie każdego ten styl przekona, jednak gdy damy mu się unieść, pomoże nam poczuć otaczający reporterkę świat. Nie ocenia ona widzianych zdarzeń, podgląda je, okraszając

masą szczegółów i smaczków, które nie służą popisowi elokwencji, ale ułatwiają zrozumienie tak różnego kulturowo i społecznie krajobrazu. Mistrzowskie obserwacje, zdobyte podczas wielokrotnych podróży na subkontynent indyjski sprawiają, że możemy niemal poczuć smaki, kolory, dźwięki i dramaty opisywane na kartach książki. Mimo że nie jest to typowy reportaż (trochę brakuje tu interakcji autorki z otoczeniem) ze względu na sposób narracji, niczego nie odbiera to snutej opowieści, tym bardziej że wszystko opisywane jest z wyczuciem i wrażliwością. Lalki w ogniu to lektura wciągająca i fascynująca. Mnogość kontrastów widzianych na każdym kroku ukazuje oblicze kraju inne niż w przewodnikach turystycznych, niemniej interesujące niż monumentalne zabytki czy przyroda. Na bazie własnych przeżyć dziennikarka stworzyła relację pełną zrozumienia i szacunku dla opisywanych zdarzeń, nie bojąc się ukazania ciemnej strony wypełniającej tamtejszą rzeczywistość. Choć Hindusi mówią, że ich świat to funkcjonujący chaos, książka pozostaje spójną lekturą od początku do końca, od której trudno się oderwać i nie żałować, że to już koniec, gdy ją przeczytamy.

87 | nr 19


Nie jestem seryjnym mordercą Dan Wells

Pan Potwór

Tytuł: Nie jestem seryjnym mordercą Autor: Dan Wells Tłumaczenie: Maria Makuch Wydawnictwo: Znak 2012 Liczba stron: 256 Cena: 29,90 zł

Dan Wells

Tytuł: Pan Potwór Autor: Dan Wells Tłumaczenie: Mariusz Gądek Wydawnictwo: Znak 2012 Liczba stron: 294 Cena: 29,90 zł

88 | nr 19


Dexter jest jednym z głośniejszych seriali ostatnich lat: losy seryjnego mordercy pracującego jako ekspert od śladów krwi na posterunku w Miami wywołują kontrowersje, ale umiejętne przedstawienie głównego bohatera sprawia, że widz mu kibicuje. Nic więc dziwnego, że zachęceni sukcesem serialu inni twórcy postanowili też skorzystać z popularności i uszczknąć z tego coś dla siebie. Jednym z nich jest Dan Wells, którego dwie książki o Johnie Cleaverze wydawca reklamuje hasłem: „Dla fanów Dextera”. I nie jest to li tylko czczy chwyt marketingowy. Skojarzenia z bohaterem z małego ekranu są jak najbardziej na miejscu. Co prawda, Wells stara się wprowadzić kilka (nie zawsze udanych) modyfikacji w wykreowanej postaci, ale inspiracja widoczna jest jak na dłoni. John jest piętnastolatkiem z socjopatycznymi skłonnościami. Marzy o zabijaniu i torturowaniu, zupełnie nie układają mu się relacje rodzinne… no i przejawia niezdrowe zainteresowanie trupami, co akurat w tym przypadku nie jest aż tak dziwne. Jego rodzina bowiem prowadzi zakład pogrzebowy i John od małego pomaga przy balsamowaniu zwłok. By nie wypuścić na wolność swojego mrocznego „ja” (nazywa je Panem Potworem – stąd tytuł drugiego tomu), przestrzega szeregu zasad mających mu pozwolić zachować normalność, 89 | nr 19


a jednocześnie wtopić się w społeczeństwo. Skądś to znamy, nieprawdaż? O ile jednak Dexter miał mentora, to John dochodzi do wszystkiego sam. Trzeba jednocześnie uczciwie dodać, że ta maska nie jest aż tak nieprzenikniona i o jego inklinacjach wiedzą najbliżsi. W wykreowanym obrazie pojawia się też kilka niekonsekwencji (szczególnie w Panu Potworze), co niestety zaburza spójność rysu psychologicznego bohatera. Ciężko oczywiście wczuć się w sposób myślenia socjopaty, nie będąc takowym, ale i tak jego zachowanie miejscami nie wydaje się wiarygodne. Prawdopodobnie John dalej wiódłby spokojny, chociaż wystawiony na krwawe pokusy żywot, gdyby nie seria bestialskich morderstw w prowincjonalnym miasteczku będącym sceną wydarzeń opisywanych w Nie jestem seryjnym mordercą. Zaintrygowany zaczyna prowadzić własne śledztwo. Trochę dzięki szczęściu, a trochę dzięki wytrwałości trafia na zabójcę, którym okazuje się… John postanawia spuścić swojego wewnętrznego potwora ze smyczy. Większość treści zajmuje opis przygotowań i rozgrywki między antagonistami. Największa wada tej pozycji polega na wprowadzeniu elementu nadprzyrodzonego, który nie jest w żaden sposób uzasadniony. Ponadto zabieg ten rujnuje wizję i napięcie konsekwentnie budowane na początku powieści, przeradzając ją z intrygującego thrillera w kolejną wariację na temat łowców wampirów czy też innego mrocznego tałatajstwa. Lektura Pana Potwora przynosi jednakże jeszcze jedno możliwe wytłumaczenie – Wellsowi brak jest umiejętności konstruowania wiarygodnych zwrotów akcji i, by zaskoczyć czytelnika, zmuszony jest stosować zagrania niczym wyciągnięte z kapelusza. Przez po-

nad połowę książki John przeżywa pierwsze miłosne zauroczenie, co stanowi rozwinięcie jednego ze słabiej zaznaczonych wątków z pierwszego tomu. Z jednej strony można dzięki temu lepiej poznać głównego bohatera i targające nim dylematy, ale z drugiej fabuła nie za bardzo porusza się do przodu; gdzieś w tle oczywiście pojawiają się kolejne trupy, ale John nie ma możliwości prowadzenia własnego dochodzenia. Gdy wreszcie dochodzi do konfrontacji, nie ma w tym jego zasługi: po prostu wpada w pułapkę. Przynajmniej końcowa rozgrywka rekompensuje częściowo wcześniejsze niedostatki. Mimo wyżej wymienionych zarzutów serię o Johnie Cleaverze czyta się szybko i ze sporą przyjemnością – podczas lektury wady aż tak nie rażą, jedynie od czasu do czasu irytują. Czytelnik po prostu nie ma kiedy się nad nimi zastanawiać, gdyż Wells stworzył bardzo sprawnie napisane czytadła, które może nie oferują niczego ambitnego, ale zapewniają godziwą rozrywkę na jeden czy dwa wieczory. Wrażenie to potęguje niewielka objętość poszczególnych części oraz spora czcionka i interlinia polskiego wydania. Zadziałał tutaj ten sam mechanizm, co w przypadku książek Dana Browna. Bierzemy nieco kontrowersyjny temat – w tym przypadku młodocianego socjopatę z inklinacjami do mordowania wszystkich dookoła – i wtłaczamy go w leciutką, sensacyjną fabułę z dreszczykiem. Gdy połączyć to ze wzmiankowaną we wstępie zbieżnością z popularnym Dexterem, mamy gotowy przepis na hit. Wells wykorzystał samograja, ale na plus należy mu zaliczyć, że materiału wyjściowego nie zepsuł, a nawet dołożył nieco od siebie. 90 | nr 19


91 | nr 19


Morski trakt Ursula K. Le Guin

Tytuł: Morski trakt Autor: Ursula K. Le Guin Tłumacz: Maria Grabska – Ryńska Wydawnictwo: Książnica 2012 Liczba Stron: 272 Cena: 33,00 zł

Ursula Le Guin znana jest przede wszystkim z dzieł utrzymanych w konwencji science fiction i fantasy. Jednak autorka porusza się również wśród innych odmian literatury. W Polsce wydano jej książki dla dzieci z serii o Kotolotkach, a także tłumaczenie chińskiego tekstu filozoficznego Tao Te King. Le Guin dała 92 | nr 19

się też poznać jako poetka i eseistka. Wśród bogactwa jej twórczości znalazł się wreszcie Morski trakt – zbiór krótkich historii, który może być zaskoczeniem dla większości czytelników kojarzących artystkę głównie z fantastyką. Opowiadania te nie zawierają w sobie ani krzty fantastyki, natomiast przynoszą olbrzymią daw-


RECENZJE

kę realizmu ludzkich dążeń i pragnień. Poszczególne historie, nie tworząc jednej spójnej fabuły, w pewien sposób łączą się ze sobą. Oto bohater jednej staje się poboczną postacią innej. Wszystkie zaś opowiadania łączy miejsce akcji. Autorka opisuje bowiem losy ludzi zamieszkujących i odwiedzających niewielkie miasteczko Klatsand. Na swój sposób snuje opowieść o wszystkim i o niczym. Nie ma tu wielkich historii, które ozdobiłyby pierwsze strony gazet albo stały się kanwą hollywoodzkiej superprodukcji. Morski trakt przedstawia zwyczajnych ludzi i ich zwyczajne losy. Nie są to nawet historie ich życia, a jedynie małe jego wycinki (wyjątkiem tu jest ostatnie z opowiadań, które daje pełniejszy obraz losów bohaterek). Czytamy więc o romansie bibliotekarki, córce opiekującej się chorą matką, mężczyźnie, który nie pasuje do tego świata i o takim, który nie może pogodzić się z upływem czasu. Wydawałoby się więc, że fabuła to nic specjalnego – ot, zestaw kilku powieści obyczajowych w pigułce. I tu rodzi się pytanie, co sprawiło, że książka otrzymała nominację do Nagrody Pulitzera? Otóż historie prezentowane przez autorkę są nie tylko doskonale napisane, ale także do bólu realne. Każdy czytający prawdopodobnie zna kogoś, kto mógłby być pierwowzorem któregoś z bohaterów. Dodatkowo za sprawą wspólnego miejsca akcji, jakim jest niewielkie Klatsand, wszystko staje się jeszcze bardziej realne. Człowiek podnosi głowę znad lektury i zastanawia się, kto z jego sąsiadów spotkał się z problemami opisanymi na kartach książki. Potem przychodzi myśl, że skoro w małej nadmorskiej miejscowości tyle się

dzieje, to co musi mieć miejsce w dużych miastach? Niewątpliwie możliwość odniesienia książki do siebie oraz jej aktualność stanowią wielką zaletę utworu. Wydawca na okładce zachwala Morski trakt jako dzieło poruszające problem miejsca kobiety we współczesnym świecie. Podczas lektury rzeczywiście spotykamy wiele kobiecych postaci i ról: matkę, córkę, żonę, kochankę. Widzimy kobiety ciche i wycofane a także głośne w swojej niezależności. Wszystkie one są prawdziwe i każda ma coś do przekazania. Każda z nich zmusza czytelnika do zastanowienia się nad swoim losem. Podobnie rzecz się ma z bohaterami płci męskiej. Tych jest co prawda mniej, ale też się pojawiają i nie zawsze stanowią tylko tło dla historii kobiecych. To zbiór realistycznych opowiadań stworzonych przez znaną pisarkę fantastyki. Wszystkie zaprezentowane historie są prawdziwe nie przez to, że Le Guin zrezygnowała z magii czy kosmicznych cywilizacji, ale dzięki temu, że skupiła się ludziach, których codziennie spotkać można na ulicy. Książeczka jest cieniutka, ale za to niesamowicie pełna treści, a publikując ją, pisarka po raz kolejny udowodniła, że jest prawdziwą mistrzynią pióra.

93 | nr 19


Z nurtem Amazonki.

Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego Joe Kane

Tytuł: Z nurtem Amazonki. Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego Autor: Joe Kane Przekład: Maria Ciochoń Wydawnictwo: Bezdroża (Helion), 2012 Liczba stron: 364 Cena: 49,00 zł

Co tu dużo gadać – ta książka jest doskonała. Oczywiście znalazłoby się paru lepszych pisarzy od Joe Kane’a, jakiś Kafka, Rushdie czy kto tam jeszcze (wedle uznania), ale na szczęście nikt w tej chwili nie każe nam ich szukać. Za to czytać – już, i to bez gadania! Bo Z nurtem Amazonki jest dokładnie taka, jaka powinna być książka podróżnicza, której głównym tematem są 94 | nr 19

przygoda i ludzie jej poszukujący. Modelowa. Na początek trochę o faktach. Pionierska wyprawa z podtytułu nowego polskiego wydania to ekspedycja, która odbyła się w latach 1985-1986, zakończona pierwszym i jak dotąd jedynym w historii (co najlepiej świadczy o skali trudności) przepłynięciem Amazonki kajakiem i pontonem od źródeł aż do


RECENZJE

ujścia potężnej rzeki do Atlantyku. Wyczynu, który w 1992 r. „The New York Times” zaliczył do dwudziestu największych osiągnięć eksploracyjnych ostatniego stulecia, dokonał Polak, Piotr Chmieliński (w zestawieniu znalazł się m.in obok Edmunda Hillary’ego i Neila Armstronga). Kilometr po kilometrze (razem około siedmiu tysięcy) – począwszy od rwących andyjskich strumieni, przez kaniony tak głębokie, że z ich dna nigdy nie widać słońca, aż po szeroko rozlane wody, znacznie bardziej przypominające morze niż rzekę – mierząc się z naturą. Joe Kane towarzyszył Chmielińskiemu na Amazonce przez niemal całą wyprawę i razem z nim miał satysfakcję skosztować słonej wody na ostatnich kilometrach. W ekspedycji wziął udział właściwie przez przypadek i nie miał doświadczenia – ani w spływaniu rzekami, ani w pisaniu o tym książek. Tymczasem nie dość, że poradził sobie znakomicie i z jednym, i z drugim, to jeszcze – i to zasługuje chyba na największe uznanie (no, inaczej pewnie nie byłoby powodów do aż takich zachwytów) – udźwignął jednocześnie rolę uczestnika wyprawy i jej obserwatora. I zrobił to bardzo przekonująco. W historię „wchodzi się” od razu, od pierwszej strony. Kane zaczyna: „Był koniec sierpnia 1985 roku. Wysoko w Andach, na południu Peru, pod rdzawym zimowym niebem posuwała się wolno ciężarówka marki GMC, podskakując na wyboistym pustkowiu zwanym puną. (...) Bezwiednie rozejrzałem się wokół i poczułem niepokój, że pakuję się w coś, czego zupełnie nie rozumiem”. A im dalej, tym lepiej. Kane pisze plastycznie, daje rozbudowane porównania, zwraca uwagę na wygląd rze-

czy i ludzi. Nie przesadza przy tym i zachowuje oszczędność stylu. Świetnie też posługuje się szczegółem, prowadząc czytelnika dokładnie tam, gdzie ten powinien się znaleźć. Wszystko gra. Żeby jednak nikogo nie zmyliło, że jest to książka wyłącznie o spływaniu rzeką (co dla osób niezainteresowanych taką tematyką, mogłoby się wydawać odstręczające)! O tym też, jasna sprawa, ale jeśli chodzi o zmagania uczestników wyprawy z naturą, to w równym stopniu mierzą się oni z tą południowoamerykańską, co z ludzką. Narracja w Z nurtem Amazonki nie polega na odtwarzaniu kolejnych pokonywanych kilometrów rzeki, lecz została stworzona w oparciu o dynamikę relacji pomiędzy uczestnikami ekspedycji. A że, po pierwsze, sporo się działo (dziesięcioosobowy, mieszany, międzynarodowy skład, co najmniej dwóch „samców alfa”), a po drugie Kane jest znakomitym obserwatorem i bardzo umiejętnie pisze o konfliktach, dało to w książce znakomity efekt. Mimo tego, że całość dotyczy wyprawy sprzed ponad ćwierć wieku, a została napisana niewiele później, do dziś zachowuje świeżość, nie zestarzała się i czyta się ją znakomicie. A nowe polskie wydanie przygotowane w tym roku przez wydawnictwo Bezdroża ma jeszcze ten dodatkowy walor, że zostało wzbogacone dużą ilością świetnych, kolorowych zdjęć Zbigniewa Bzdaka, wyprawowego fotografa. No to co? Nie za słodko? Jeśli nie, jeszcze deser: „Już drugiego dnia rozchorowałem się, miałem ataki skurczów powodowanych, jak podejrzewałem, nerwami, zmęczeniem podróżą i lekarstwem przeciwko chorobie wysokościowej, którego ubocznym efektem była najwyraźniej właśnie choroba wysokościowa”. 95 | nr 19


Ukraina: Przewodnik historyczny. Tragiczne dzieje, polskie ślady. Sławomir Koper

Tytuł: Ukraina: Przewodnik historyczny. Tragiczne dzieje, polskie ślady. Autor: Sławomir Koper Wydawnictwo: Bellona 2011 Liczba stron: 456 Cena: 35 zł

Podobnie jak pierwsza publikacja Sławomira Kopra z gatunku historyczno-krajoznawczych (Chorwacja: Przewodnik historyczny), Ukraina: Przewodnik historyczny nie jest przewodnikiem w tym sensie, w jakim najczęściej używamy tego pojęcia w odniesieniu do książek. Nie znajdziemy tu ani jednej mapki, ani jednego opisu kon96 | nr 19

kretnej trasy, praktycznych porad typu „jak najszybciej uzyskać wizę”, wykazu muzeów, punktów gastronomicznych i baz noclegowych. Nim jednak zaczniemy autorowi zarzucać wprowadzenie czytelnika w błąd, zwróćmy uwagę na wieloznaczność słowa „przewodnik” i przyznajmy, że tekst każdego z kilkudziesięciu podrozdziałów jako żywo


RECENZJE

przypomina opowieść przewodnika oprowadzającego wycieczkę po zabytkach i miejscach pamięci historycznej. A takowych ma Ukraina sporo, bo na przestrzeni wieków niejeden raz część lub całość jej ziem zmieniała przynależność państwową, płonęła w ogniu bitew, oblewała się krwią żołnierzy i cywilów. Pamięć osiemdziesięciolatków urodzonych we Lwowie, Łucku, Stanisławowie czy jakiejś mniejszej miejscowości na ówczesnych polskich Kresach już nie ta, a gdyby nawet, trudno przypuszczać, by każdy kresowiak dokładnie znał dzieje wszystkich godnych uwagi miejsc i obiektów, położonych na rozległym terytorium. Jeśli więc zwiedzać Ukrainę, to może właśnie najlepiej z historykiem z wykształcenia, a podróżnikiem i gawędziarzem z zamiłowania, który nie dość, że masę dat i nazwisk ma w małym palcu, to jeszcze potrafi opowiadać, mieszając suche fakty z barwnymi anegdotami i reminiscencjami z własnych wojaży. Ten rodzaj opowieści ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony czytelnik zyskuje poczucie, że autor ma go nie za jakiś bezosobowy element masy odbiorców, lecz za wiernego słuchacza i potencjalnego partnera historycznych wędrówek. Przemawia doń z emfazą, coraz to podkreślając ważną frazę jednym, dwoma albo i trzema wykrzyknikami lub stawiając pytania retoryczne, przypuszcza go do konfidencji, zwierzając się na boku z wrażeń smakowych doznanych przy degustacji poszczególnych gatunków ukraińskich piw. Ale z drugiej strony, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że subiektywizm autora znajduje ujście nie tylko w ocenie smaków i widoków, lecz także w ustalaniu hierarchii ważności prezentowanych miejsc i wspominanych postaci. Bo czyżby żadne polskie ślady nie pozostały

w Stanisławowie (gdzie urodzili się i/lub pobierali nauki: Franciszek Karpiński, Mieczysław Romanowski, Jan Lam, Stanisław Sosabowski), Stryju (Kornel Makuszyński, Julian Stryjkowski, major „Łupaszka”), Tarnopolu (Kazimierz Michałowski, Aleksander Brückner, Franciszek Kleeberg)? Można argumentować, że wszystkiego nie da się pomieścić, bo gdyby każdemu z tych miast poświęcił autor choćby osobny podrozdzialik, a każdej osobistości półstronicowy akapit, objętość dzieła urosłaby ponad plan. Ale w zamian spokojnie dałoby się skrócić o 2/3 rozdział o Brunonie Schulzu (którego historię Koper opisał już w bardzo podobnych słowach w innej swojej książce, Życie prywatne elit artystycznych Dru� giej Rzeczypospolite), podając tylko odnośnik do stosownej pozycji. Albo darować sobie zamieszczanie tekstów lwowskich piosenek w niezupełnie poprawnej transkrypcji fonetycznej – ni to literackiej, ni to gwarowej. Korekta Bellony spisała się tym razem lepiej niż przy wspomnianym Życiu prywat� nym…, przepuszczając tylko parę literówek (obok poprawnej wersji nazwy „Jazłowiec” kilka razy pojawia się „Jałowiec” i nawet „Matka Boska Jałowiecka”) i jeden poważniejszy błąd historycznoliteracki (przypisanie Juliuszowi Słowackiemu autorstwa dzieła pt. „Ojciec Marek”). Ogólne wrażenie jest niezłe, bo lektura tyleż lekka, co zajmująca, a mogłoby być jeszcze lepsze, gdyby bogato zdobiące tekst fotografie, przynajmniej te współczesne, zreprodukowano w większej rozdzielczości i w kolorze. Byłoby drożej, ale czy za możliwość ujrzenia Ajudahu w takich barwach i oświetleniu, w jakich widział go Mickiewicz, nie dopłacilibyśmy tych paru złotych? 97 | nr 19


Klaps Christos Tsiolkas

Tytuł: Klaps Autor: Christos Tsiolkas Przekład: Jędrzej Polak Wydawnictwo: Replika 2012 Liczba stron: 416 Cena: 39,90 zł

Christos Tsiolkas – dramaturg, prozaik i scenarzysta – uważany za jednego z najwybitniejszych australijskich pisarzy, był dotychczas reprezentowany w naszych księgarniach jedynie przez powieść Martwa Europa. Obecnie polski czytelnik może nie tylko sięgnąć po inną książkę Tsiolkasa pt. Klaps – a sięgnąć naprawdę 98 | nr 19

warto! – ale również obejrzeć jej ekranizację (serial The Slap, zrealizowany na podstawie Klapsa, doczekał się już emisji w polskiej telewizji). W pewnym domu na przedmieściach Melbourne odbywa się wystawne przyjęcie z udziałem grupy przyjaciół. Przy stołach zastawionych dobrym jedzeniem toczą się konwen-


RECENZJE

cjonalne rozmowy, alkohol leje się strumieniami. Nagle ten prawie sielankowy obraz zostaje zburzony, kiedy jeden z gości wymierza rozpieszczonemu, niegrzecznemu dziecku znajomych siarczysty (choć może i zasłużony) policzek. To pozornie błahe zdarzenie odbija się na wszystkich uczestnikach przyjęcia – nie tylko muszą opowiedzieć się po którejś ze stron, ale nierzadko przewartościować swój światopogląd i znaleźć odpowiedzi na pytania, których do tej pory nie ośmielili się sobie zadać. Szybko okazuje się, że za tą – zdawałoby się – prostą historią kryje się wiele ludzkich dramatów, cierpień i niespełnienia. Christos Tsiolkas pokazuje wszystko oczami ośmiu postaci. Czyni opowieść wieloaspektową, pozwala mu na poruszenie całego spectrum trudnych, ale jakże aktualnych i uniwersalnych problemów: niespełnienia w małżeństwie, niewierności (właściwie większość bohaterów tej powieści zdradza swoich małżonków), zaborczej miłości do dzieci, wyuzdania seksualnego, poczucia obcości (przeważnie wynikłego z emigracji), złego wychowania, starzenia się, umierania, (nie)akceptacji swojej odmienności, niechęci wobec macierzyństwa połączonej z presją społeczną, wedle której każda kobieta powinna być matką, a wreszcie – i to bodaj zostało ukazane w Klapsie najlepiej – zaniku więzi międzyludzkich i umowności utartych pojęć. Bohaterowie Tsiolkasa żyją w rzekomo przykładnych małżeństwach, przyjaźnią się ze sobą, pracują, a jednak pod tą całą zwyczajową powłoczką cierpią, wchodzą w (nie)uświadomione konflikty ze sobą i otoczeniem, tłumią w sobie frustracje, złość i rozgory-

czenie. W ich życiu uczucia są nimi tylko z nazwy – zdradzić partnera życiowego czy znienawidzić przyjaciółkę jest równie łatwo, co zapewnić (z wątpliwą szczerością) o miłości czy lojalności. W tej powieści nic nie okazuje się ani łatwe, ani oczywiste. Wszystko składa się na druzgocący, choć zaprawiony sporą dawką gorzkiego humoru obraz współczesnej rodziny. Bo to właśnie rodzinie, czy szerzej ujmując: wszelkim relacjom międzyludzkim, zostaje wymierzony tytułowy klaps, a raczej dotkliwy cios. Na osobną uwagę zasługuje styl Christosa Tsiolkasa: z jednej strony oszczędny, a z drugiej niezwykle wyrazisty. Australijski twórca bezlitośnie wdziera się w domy kolejnych osób, obdzierając je z wszelkiej intymności i demaskując całą ułudę pozornie poukładanego, szczęśliwego życia. W ten sam sposób traktuje psychikę stworzonych postaci: obnaża najmroczniejsze aspekty ich osobowości. Dzięki takiemu ujęciu bohaterowie mogą budzić w czytelniku sprzeczne uczucia: od sympatii przez współczucie aż po niechęć i odrazę. Jednak, co najważniejsze, same w sobie pozostają boleśnie prawdziwe. To kawał mocnej, bezkompromisowej i, co niezwykle istotne, przemyślanej prozy. Christos Tsiolkas jest naprawdę przekonujący, a lektura Klapsa na pewno nie należy do przyjemności – i to paradoksalnie stanowi największy atut tej książki.

99 | nr 19


Panowie Północy Bernard Cornwell

Tytuł: Panowie Północy Autor: Bernard Cornwell Tłumaczenie: Agnieszka Zając, Mateusz Pyziak Wydawnictwo: Erica 2012 Liczba stron: 520 Cena: 42,90 zł

Uhtred z Bebbanburga powraca w trzecim tomie sagi Bernarda Cornwella. I jest to powrót triumfalny, mocny jako miedź brzęcząca, grzmiący i chwalebny. Wierni czytelnicy i fani brytyjskiego pisarza z Ameryki mogli żywić pewne obawy po nieco słabszym drugim tomie, ale „trójka” unaocznia, kto jest potęgą i wyrocz100 | nr 19

nią w branży współczesnej powieści historyczno-awanturniczej. Northumbryjski dziedzic-wygnaniec ma na koncie dwadzieścia jeden lat, dwa wierne miecze i jedną uratowaną Anglię. Jego odwaga i zdolności bojowe stają się legendarne, a czyny, jakich dokonuje, przyprawiają jego wrogów o przerażenie. Znudzony


RECENZJE

chrześcijańskim sposobem bycia króla Alfreda porzuca służbę i wyrusza na północ, aby zemścić się na mordercach przybranego ojca i odzyskać schedę po ojcu prawdziwym. Jak przystało na bohatera w cornwellowskim stylu, każdy swój krok znaczy krwią pokonanych wrogów. Przedziwne sploty wydarzeń pozwalają najpierw uratować króla z Północy, później stać się jego generałem i przyjacielem, aby na końcu zostać przezeń sprzedanym w niewolę. Rzecz jasna, gdzieś w cieniu zawsze jest Alfred, który ratuje Uhtreda z opresji i po raz kolejny czyni swoim dłużnikiem. Cała ta niesamowita fabuła szczodrze podlana jest gęstym sosem opisów epickich walk, bohaterskich czynów i doprawiona dwoma szczyptami wiedzy historycznej. Cornwell zdążył przyzwyczaić czytelników do wysokiej jakości swoich tekstów, Panowie Północy nie są od tej reguły wyjątkiem. Tym razem jednak do swych standardowych atutów dokłada podwójnie wciągającą fabułę, od której naprawdę ciężko się oderwać. Centralna postać cyklu wreszcie zaczyna nabierać głębi. W pierwszych dwóch tomach mieliśmy do czynienia z niedorostkiem, młodym zapaleńcem, który w gorączce ciska się na lewo i prawo, czyniąc rzeczy chaotycznie, bezmyślnie i prawem przypadku. Starszy Uhtred zyskuje mocniejszy rys psychologiczny, za jego działaniami zaczynają kryć się przemyślenia i plany, a nie tylko emocje i młodzieńczy wytrysk ducha. Zdradzony przez przyjaciela i sprzedany w niewolę uczy się pokory i skrytości, z których czyni nieprzezwyciężony atut. Nareszcie może się czytelnik wyzbyć tego dziwnego uczucia, jakiego mógł nabawić

się przy dwóch poprzednich tomach – rzeczywistość oglądana zza pleców bohatera nie jest już prostym światem młodzieniaszka z poprzednich tomów. Zamienia się w nader okrutne miejsce, z ukrytą pośród cieni pajęczyną tkaną przez Alfreda. Ale tym razem różnica jest zasadnicza – Uhtred zaczyna widzieć, jaki jest sens i cel działań króla Wessexu. Zmienia się również jego podejście do władcy. Nie, nie – ta dwójka nigdy nie będzie się lubić, o to czytelnik może być spokojny. Wraz ze zrozumieniem motywów religijnego króla zyskuje on coś w rodzaju szacunku w oczach swojego niechętnego wasala. Jeśli ktoś szuka pięknie opowiedzianej historii, z chwytającą za serce narracją, pełnej odważnych i dzielnych mężczyzn, bohaterskich czynów, śmiałych pojedynków i doskonale przedstawionych bitew, nie zawiedzie się na trzecim tomie cyklu. Cornwell po raz kolejny potwierdza swą klasę i umiejętność pokazywania historii żywej i kolorowej, jakże różnej od nudnych podręczników, które niosą li tylko suche fakty i beznamiętnie wyliczają daty. Dodatkowo, cykl przybliża niekoniecznie znane polskiemu czytelnikowi fragmenty dziejów Europy, nieco zmieniając obraz Wikingów, jaki edukacja zostawiła (a raczej nie zostawiła) w naszej pamięci. Czas poświęcony tej lekturze będzie zatem podwójnie wykorzystany, bo, jak zwykł mawiać Tytus de Zoo, książka bawiąc uczy i ucząc bawi.

101 | nr 19


Charakternik Jacek Piekara

Tytuł: Charakternik Autor: Jacek Piekara Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2009 Liczba stron: 384 Cena: 32,99 zł Wydanie audio: Biblioteka Akustyczna, 2011 Czyta: Tomasz Sobczak Czas trwania: 10 godz. 17 min. Cena: 29,90 zł

Największą zaletą książki bywa czasami język, którym jest ona napisana. Banalna fabuła, rozwlekła akcja, typowe postacie, powielane pomysły i niejasne intencje autora zderzają się wtedy z kwiecistą mową, stylizacją językową i wyszukaną formą. Taka sytuacja ma właśnie miejsce w przypadku Charakternika Jacka Piekary. 102 | nr 19

Powieść historyczna, osadzona w realiach epoki, która powinna przynieść czytelnikowi wiedzę o świecie i życiu, o ludziach i miejscach, o kulturze i zachowaniu musi być powieścią długą i rozbudowaną. Charakternik jest czymś przeciwnym, jest tylko wycinkiem historycznego świata Jeszcze przed rozpoczęciem lektu-


RECENZJE

ry można się domyślać, co będzie czekało na czytelnika wewnątrz książki. Sarmacka rzeczywistość, karczemne bójki, zwady, pijaństwo, brutalne zachowania, mocne dialogi. U Jacka Piekary znajdujemy jeszcze coś więcej: nieco fantastyki, nieco humoru i dużą dawkę krytyki. Charakternik przedstawia kilka dni z życia infamisa, pana Myszkowskiego, któremu nieodłącznie towarzyszy jego kompan, pan Szczurowicki i trochę przypadkowo biorący udział w ich podróży stary, gruby szlachcic, pan Żytowiecki. Kontrast wynikający z zestawienia tych trzech postaci, gdzie jedna jest cicha, nierzucająca słów na wiatr, druga pewna siebie, a trzecia chybocząca się od skrajności w skrajność, pozwala autorowi uwikłać je w wiele zdarzeń. Wyraźnie jednak nie to jest intencją Piekary. Woli on raczej niedomówienia, unika dynamicznych zwrotów akcji, powstrzymuje się od wprowadzania zbyt wielu dodatkowych postaci. Wydarzenia toczą się powoli ze strony na strony, opisywane z wykorzystaniem bogatego i mocno stylizowanego na staropolski języka, zdobnego w kwieciste i wyszukane słownictwo. Tajemnicze sytuacje, mroczne wizje i niewyjaśnione sny wprowadzają element niepewności i do końca powieści utrzymują czytelnika w niewiedzy, co jest właściwie celem podróży bohaterów. Skoro bogactwo języka i forma stylistyczna Charakternika stanowią siłę tej powieści, to szczególnie warto sięgnąć po wydanie audio i posłuchać jej w interpretacji profesjonalnego lektora. Tomasz Sobczak czyta książkę w wyjątkowy sposób. Jego głos, intonacja i lekkie aktorstwo w odgrywaniu postaci natychmiast przywołują

wyobrażenie otyłego szlachcica lub porywczego zabijaki, zwiększając przyjemność odsłuchiwania dialogów prowadzonych między bohaterami. Dodatkowo lektor tak bardzo upodabnia Myszkowskiego, czyli tytułowego charakternika, do sposobu wypowiadania się Daniela Olbrychskiego w filmowej roli Kmicica, że słuchacz natychmiast widzi oczami wyobraźni całą Rzeczpospolitą szlachecką znaną z Sienkiewiczowskich powieści. Historia przedstawiona w Charakterniku kończy się nagle, zaskakująco i w zasadzie pozostaje niedopowiedziana. W zamian za to zwieńczenie książki stanowi obszerny zestaw przypisów, będący ciekawym rozszerzeniem wiedzy historycznej, wzbogacony dodatkowo słownikiem stosowanych w powieści zwrotów łacińskich. W wersji audio takie przypisy brzmią nietypowo, jednak mimo wszystko warto wysłuchać ich do końca.

103 | nr 19


Miecze i mroczna magia Antologia

Tytuł: Miecze i mroczna magia Autor: antologia pod redakcją Jonathana Strahana i Lou Andersa Przekład: Ewa i Tomasz Hornowscy Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis 2011 Liczba Stron: 528 Cena: 49,90 zł Oprawa twarda

Miecze i mroczna magia to stosunkowo nowa antologia fantasy. Podtytuł Nowe opowieści spod znaku magii i miecza sugeruje wyraźnie, że redaktorami kierowała chęć zaprezentowania zaniedbanego w ostatnich latach nurtu fantasy, jakim jest właśnie magia i miecz (ang. Sword & Sorcery). 104 | nr 19

Na zbiór składa się siedemnaście opowiadań pióra bardzo różnorodnych twórców. Część z nich jest w Polsce doskonale znana (jak chociażby Glen Cook, Steven Erikson czy Robert Silverberg) dla innych zaś recenzowana książka stanowi debiut na polskim rynku (np. James Enge i Bill Willingham). Prezento-


RECENZJE

wani artyści zdobyli w swoich karierach tak prestiżowe nagrody jak Nebula czy Hugo. Również sama antologia była w latach 2010 i 2011 nominowana do Nagrody Locusa, World Fantasy Award oraz Shirley Jackson Award. Spośród trzech najważniejszych autorów literatury magii i miecza, wskazywanych przez Davida Pringle’a, w Mieczach i mrocznej magii znajdziemy tylko opowiadanie Michaela Moorcocka. Jest on traktowany często jako jeden z ojców gatunku, co zdaje się również sugerować dedykacja na początku książki. Jego opowiadanie Czer� wone perły. Opowieść o Elryku z Melnoboné może być w pewnym stopniu reprezentatywne dla zbioru. Już sam tytuł wskazuje, że jest to nowy epizod opisujący poczynania znanego fanom Moorcocka albinosa Elryka. Opowiadanie stoi na wysokim poziomie – jest nie tylko ciekawe, ale też dobrze napisane. Z kolei Glen Cook zaprezentował nowe opowiadanie odnoszące się do jego najpopularniejszego cyklu opowiadającego o przygodach Czarnej Kompanii. Jeśli ktoś nie spotkał się wcześniej z jego twórczością to Tides Elba. Opowieść o Czarnej Kompanii stanowić może znakomity początek, zachęcający do zapoznania się z innymi pozycjami w jego dorobku. Z kolei Robert Silverberg w Ciężkich czasach dla Nocnego Targu w Bombifale prezentuje kolejną odsłonę opowieści o Majipoorze. Opowiadanie to jest o tyle ciekawe, że główny bohater pod wieloma względami będzie bliższy czytelnikowi niż typowi dla fantasy herosi. Jest on co prawda obdarzony talentem magicznym, ale w życiu boryka się z zupełnie zwyczajnymi problemami związanymi z prowa-

dzeniem sklepu. Również kłopoty, w jakie wpada, nie będą całkiem obce zwyczajnym ludziom. Chociaż więc historia jest mocno fantastyczna, to jednocześnie pozostaje bliska realnemu życiu (a fakt, że obecnie dość trudno narazić się arystokracji, a łatwiej szefowi w pracy niczego nie zmienia). Oprócz tych wspomnianych wyżej, na szczególną uwagę zasługują jeszcze dwa. Apoteoza Dala Bamore’a. Z Dziejów Echo City Tima Lebbona w mistrzowski sposób oddziałuje na wyobraźnię. Lektura tej krótkiej skądinąd historii pozostawia niezatarte wrażenie. Z kolei Scott Lynch w Między regałami w pełen humoru sposób opisał, do czego może prowadzić nagromadzenie dużej ilości książek w jednym miejscu, zwłaszcza jeśli księgi te przez lata były towarzyszami magów oraz powiernikami ich najskrytszych tajemnic. Większość opowiadań dowodzi, że ich autorzy potrafią tworzyć atrakcyjne historie. Miecze i mroczna magia to dobra antologia prezentująca kilkanaście dopracowanych tekstów „przygodowej” fantasy. Większość utworów nie porusza trudnych, ciężkich tematów i może właśnie dlatego stanowi doskonałą propozycję dla osób poszukujących bezpretensjonalnej i niezobowiązującej rozrywki. Wszak tym w pewnym sensie był i jest ten gatunek literatury. Z pewnością lektura jest warta poświęconego jej czasu, a dodatkowym atutem jest kilka historii, w których autorzy powracają do swoich powszechnie znanych i lubianych cykli.

105 | nr 19


Poszukiwany żywy lub martwy Tom Clancy

Tytuł: Poszukiwany żywy lub martwy Autor: Tom Clancy Przekład: Janusz Szczepański Wydawnictwo: Fabryka sensacji (Buchmann) 2012 Liczba stron: 663 Cena: 44,90 zł

Jasne, że po przeczytaniu pierwszych trzystu (a dla pewności czterystu) stron „nowego Clancy’ego” jest się ciekawym, jak rozwiną się wątki (wątki? aż tyle?), w które zaangażowani są papierowi, zupełnie niewiarygodni psychologicznie bohaterowie tej książki, ale mimo wszytko nawet wtedy naprawdę nie warto brnąć w to do końca. 106 | nr 19

Tak czy owak oddajmy autorowi sprawiedliwość: nie jest tak, że nie ostrzega. Sygnały alarmowe są, to prawda, subtelne, ale uważny czytelnik na pewno je odczyta. Trzy z pierwszych czterech akapitów kończą się bowiem wielokropkiem. Sporo. Najbardziej wątpliwego znaku interpunkcyjnego Clancy używa


RECENZJE

zgodnie z jego najczęstszym zastosowaniem: niby markując tajemnicę, w istocie niezbyt dokładnie maskuje, że nie ma zbyt wiele (ani jak!) do powiedzenia. Więc ostrzega. A przed czym? Przed światem, w którym źli islamscy terroryści są do tego stopnia zdeprawowani, że bez wahania zabijają bezbronne prostytutki zamiast im zapłacić, a dobrzy amerykańscy antyterroryści są tak dobrzy, że po prostu już bardziej się nie da, właściwie brakuje tylko sceny zbiorowego przeprowadzania staruszek przez ruchliwą jezdnię. Jedyne odcienie to kiczowata biel i kiczowata czerń. Ostrzega też przed Szwedami. Wiadomo: palą papierosy, słuchają „heavymetalowych dźwięków”, ich ciała są zwieńczone jasnowłosymi czuprynami, a do tego – bo przecież prawdziwym fanatykom klisz wciąż mogłoby być mało – są piłkarskimi chuliganami. „Nigdy nie oglądałeś mistrzostw świata? Ci goście lubią naparzanki nawet bardziej od alkoholu” – wypowiada kwestię jeden z bohaterów, a czytelnik nawet nie ma czasu, by się gdzieś schować. Mistrzostw świata z udziałem szwedzkich kiboli? Tego rodzaju fajerwerki Clancy odpala praktycznie w każdym rozdziale. Jak nie Szwedzi ze zwieńczonymi ciałami, to dialogi o polityce, sceny erotyczne (panowie bez obaw mogą czytać w pociągu – konfuzji na pewno nie będzie), trochę filozofii lub rozważania na temat relatywizmu kulturowego. Straszne. Momentami wionie tandetą tak bardzo, że ten swąd aż fizycznie boli. Niewykluczone, że nie tylko czytelnika. Kiedy w okolicach strony numer czterysta nadchodzi moment przełomowy dla fabuły, a poziom niezamierzonego komizmu oraz absurdu pikuje, autor ucieka

się do przetestowanego na początku wielokropka. W sumie tyle... Chociaż... Tak naprawdę to wszystko może jeszcze jakoś by uszło. Nawet psychologia w stylu „Miał za sobą długi dzień i zabił dwóch ludzi, co dziwnie go rozstroiło” (tak, to jest cytat). W końcu to ma być powieść sensacyjna, a nie operacja dzielenia włosa na czworo. Ma być akcja, ma się dziać, wojnaaa! A tu proszę: w książce napisanej przez faceta, który uchodzi za mistrza sensacji, nie ma choćby najdrobniejszego zwrotu akcji. Nie ma. Jakiś tam przełom, że coś, co ma się wydarzyć, w końcu następuje – pewnie. Ale to ma być wszystko? To po co się do tego w ogóle zabierać? Brak zaskoczenia w sensacyjnej fabule – to jak... I tu przydałoby się jakieś efektowne porównanie. Innymi słowy: ruch jednostajny prostoliniowy. Można odnieść wrażenie, że milczącego od kilku lat Clancy’ego w końcu ktoś przycisnął za niezapłacone rachunki, i autor Polowania na Czerwony Październik nie miał wyboru – musiał podpisać tę umowę na trzydzieści arkuszy. A co na nich? Jak to co? Clancy! A o szczegóły lepiej nie pytać. I rzeczywiście – jak mówi Robert Burneika – nie ma lipy. Jak (dosłownie) w pysk strzelił trzydzieści arkuszy. Wszystkim, których Poszukiwany żywy lub martwy jednak zachwyca (co zupełnie fascynujące, w Internecie roi się od opinii zbudowanych wokół sformułowań „znakomite”, „wciągające”, „nie żałuję”, brakuje tylko „przeczytałam w jeden wieczór”) pozostaje polecić lekturę książki Dave’a Grossmana O zabijaniu. Na temat. 107 | nr 19


Buntownik, cyklista, kosmopolak.

O Andrzeju Bobkowskim i jego twórczości Redakcja: Jarosław Klejnocki i Andrzej St. Kowalczyk

Tytuł: Buntownik, cyklista, kosmopolak. O Andrzeju Bobkowskim i jego twórczości Redakcja: Jarosław Klejnocki i Andrzej St. Kowalczyk Wydawnictwo: Biblioteka „WIĘZI” Liczba stron: 224 Cena: 29,60 zł

Stuk, stuk, stuuuk... stuk. Gdy niechcący rozerwie sie sznur z koralami, każdy z nich toczy się w swoją stronę. Najpierw szybko, potem coraz wolniej i wolniej, by wreszcie zatrzymać się i czekać na ponowne nawleczenie, ustawienie w szeregu razem z innymi identycznymi paciorkami. Chyba tylko Andrzejowi Bob108 | nr 19

kowskiemu mogło przyjść do głowy porównanie ludzi z takimi ograniczanymi przez różne nici koralami i określenie samego siebie mianem „koralika, co urwał się ze sznurka”. Urwał się, dodajmy, całkowicie świadomie, celowo i nieodwracalnie, nade wszystko ceniąc sobie swobodę i niezależność.


RECENZJE

Swoisty boom na Bobkowskiego rozpoczął się kilka lat temu; do lat 90. ten „histeryk wolności” pozostawał praktycznie nieznany. W 1957 roku opublikowano jego wojenny dziennik pt. Szkice piórkiem, a już po śmierci autora zbiór opowiadań Coco de Oro. I to wszystko. Dopiero w ostatniej dekadzie XX wieku zaczęły pojawiać się kolejne zbiory opowiadań i korespondencji pisarza, jednak prawdziwy ich wysyp przyniósł wiek XXI. Podobnie jak przyniósł wysyp wszelakich działań poświęconych popularyzowaniu Bobkowskiego, a więc publikacji, audycji, wystaw o Bobkowskim. Mimo tego w dalszym ciągu pozostaje on nieznany szerszemu gronu czytelników. Zbiór esejów, wydany z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci pisarza, raczej mu tych czytelników nie przysporzy, będąc ciekawą pozycją przede wszystkim dla miłośników Bobkowskiego. Jeśli jednak ktoś chciałby rozpocząć z nim swoją przygodę od tej właśnie pozycji, nic nie stoi na przeszkodzie, raczej nie poczuje się zagubiony. Dziesięć szkiców prezentowanych w zbiorze koncentruje się na życiu i twórczości Bobkowskiego. Każdy z nich cechuje się solidnym przygotowaniem merytorycznym i, poza przedstawieniem głównego tematu, zawiera niesamowity gąszcz tropów historycznych i literackich. Dzięki swojej różnorodności eseje powinny więc zaciekawić zarówno osoby zainteresowane życiem Bobkowskiego, jak i czytelników szukających szerszych informacji o twórczości pisarza, o jego inspiracjach i motywacjach. Wszystkie teksty warte są przeczytania, ale na szczególną uwagę zasługują trzy poświęcone autentyczności najsłynniejszego

dzieła Bobkowskiego, jego dziennika pt. Szkice piórkiem. Jak się okazuje, w wielu miejscach ostatecznie opublikowana wersja różni się znacząco od oryginalnego rękopisu (odnalezionego dopiero w latach 90.). Autorzy esejów zadają więc pytania o przyczyny takiego stanu rzeczy i próbują znaleźć na nie odpowiedzi, dzięki czemu wywiązuje się między nimi coś na kształt niezwykle ciekawej dyskusji, podejmującej również bardziej ogólne zagadnienie kreacji pisarzy w dziełach o charakterze autobiograficznym. Jak już wspomniano, nie ma większego znaczenia, czy potencjalny odbiorca zbioru miał okazję poznać wcześniej utwory Bobkowskiego, czy nie. Podczas lektury pojawia się jednak problem innej natury – na poły naukowy charakter szkiców może zniechęcić osoby szukające li tylko możliwości pogłębienia lub zdobycia wiedzy o Bobkowskim, bez wchodzenia w bardzo szczegółowe dywagacje, odniesienia i porównania charakterystyczne raczej dla esejów o charakterze naukowym, nie publicystycznym (a taki, wydaje się, przyświecał cel twórcom zbioru). Nie jest to w żadnym wypadku zarzut do książki, ale jeśli ktoś niekoniecznie lubi pozycje, gdzie przypisom zdarza się zajmować większą część strony niż tekst właściwy, to forma esejów prezentowanych w tym zbiorze może mu nie przypaść do gustu. Warto jednak zaryzykować, sięgnąć po szkice i przekonać się samemu.

109 | nr 19


Transmigracja Timothy’ego Archera Philip K. Dick

Tytuł: Transmigracja Timothy’ego Archera Autor: Philip K. Dick Przekład: Lech Jęczmyk Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis 2012 Liczba stron: 312 Cena: 47,90 zł Oprawa twarda

Philip K. Dick nazywany jest niekiedy „Dostojewskim science fiction”. To nobilitujące określenie jest w pełni zasłużone. Wszak pisywał on głównie prozę zaliczającą się do nurtu fantastyki naukowej i zwykle robił to w iście mistrzowski sposób. W jego dorobku znajdują się klasyki gatunku, jak Blade Runner: Czy androidy 110 | nr 19

marzą o elektrycznych owcach? czy Ubik, a także sporo innych powieści i liczne opowiadania. Wiele jego dzieł doczekało się adaptacji filmowych, a i w Teatrze Starym w Krakowie można było obejrzeć Trzy stygmaty Palmera Eldritcha. Jednak Transmigracja Timothy’ego Archera to pozycja dość nietypowa jak na tego


RECENZJE

pisarza, nie można jej bowiem zaliczać do fantastyki. Jednak lektura dostarcza typowych dla Dicka emocji i wrażeń, wywołując tak charakterystyczny dla niego niepokój. W Transmigracji… autor poprzez narratorkę, Angel Archer, opowiada dość prostą, ale ciekawą historię opisującą fragment życia biskupa Timothy’ego Archera. Na samym początku dowiadujemy się o śmierci duchownego, a potem Angel przybliża czytelnikowi, jak doszło do sytuacji, w której Tim, jak sama nazywa biskupa, zmarł. Fabularnie otrzymujemy zręcznie napisaną opowieść. Jednak kunsztem prozaika, a także miarą dobrej literatury jest to, by w ciekawą historię wpleść coś więcej. Tak skonstruowana książka zapewnia prostą rozrywkę czytelnikowi, który tylko zapoznaje się z warstwą fabularną, ale bardziej wnikliwy odbiorca otrzymuje możliwość zagłębienia się w myśli i rozważania pisarza, co finalnie owocuje wyciągnięciem własnych wniosków. Sztuka ta niewątpliwie udała się Dickowi. Jeśli zanurzymy się w opowieść snutą przez Angel, odnajdziemy tam historię kapłana zaczynającego wątpić w Boga. Cierpienia osoby, która nie wierzy, a musi wygłaszać kazania, nie są narzucone odbiorcy, jednak pozostają widoczne. Z kolei czytelnik zaznajomiony z biografią pisarza odnajdzie odniesienia do jego życia i do osób znanych autorowi (tytułowy biskup wzorowany jest na biskupie episkopalnym Jamesie Pike’u). Narratorka miejscami prezentuje własne przemyślenia. Warto by spośród nich wymienić te, które odnoszą się do literatury czy nawet do słów samych w sobie. Angel już na samym początku wskazuje na pro-

blem widoczny w rozumowaniu biskupa Archera: „[…] Tim wierzył, że słowa są czymś rzeczywistym. Jeżeli coś można ująć w słowa, to znaczy, że jest to de facto prawda”. Jednocześnie w dalszej części lektury dowiadujemy się, że ona sama jest podobna do Tima — dla niej także w pewien przedziwny sposób książki łączą się z rzeczywistością. Z jednej więc strony poddano krytyce nadmierne zaufanie i przywiązanie do woluminów, a z drugiej ukazano to jako cechę nie do końca negatywną i wypływającą z ludzkich potrzeb i doświadczeń. Na kartach powieści przemyśleń tego typu znajduje się znacznie więcej i w efekcie poznajemy opinie samego autora na temat literatury czy religii. Transmigracja Timothy’ego Archera jest ostatnią z książek napisanych przez Dicka. Dość łatwo można ją odróżnić od większości utworów pisarza. Nie znaczy to jednak, że nie da się w niej odnaleźć ducha jego twórczości. Chociaż w kilku punktach mocno się odróżnia od klasycznych dzieł artysty, to jest jednak przesiąknięta jego niepowtarzalnym stylem. Nowe wydanie łączy w sobie doskonałą opowieść Dicka z pięknymi ilustracjami Wojciecha Siudmaka, co sprawia, że książka to nie tylko doskonała lektura, ale także uczta dla oka.

111 | nr 19


Poleca

Baśnie afroamerykańskie Roger Abrahams Baśnie są integralnym elementem kultury danego regionu. Jednocześnie dość ściśle zależą od warunków i okoliczności, w jakich przyszło żyć mieszkańcom danej części globu. Roger Abrahams w Baśniach afroamerykańskich zebrał sto trzy opowieści krążące pośród czarnoskórych mieszkańców półkuli zachodniej, przedstawiając swoisty przewodnik po folklorze tej rasy. 112 | nr 19

Najbardziej interesującymi elementami książki są wstęp i krótkie preludia przed poszczególnymi grupami baśni. W prologu Abrahams opisuje historię i tradycję przekazywanych ustnie opowieści w kulturze afroamerykańskiej, wskazując jej genezę, zastosowania oraz to, jak była postrzegana na przestrzeni lat, zarówno przez jej twórców i odbiorców, jak i postronnych obser-


RECENZJE

watorów (czyli białych). Tutaj także, autor porusza kwestię wcześniejszych badań przeprowadzonych w tej sferze, odwołuje się do tekstów innych naukowców, przedstawiając i uzasadniając swój pogląd na ich tle. Zarówno we wstępie, jak i krótkich przedmowach do każdego z rozdziałów (Abrahams uszeregował baśnie tematycznie) badacz próbuje wyjaśnić, co oznaczają poszczególne postacie i symbole zawarte w tych tekstach, jakie mają znaczenia. Omawia także specyficzne techniki narracyjne, których nie uświadczy się w baśni europejskiej – charakterystyczne przyśpiewki, gestykulacje, umowy społeczne. Te informacje momentami wydają się niepotrzebne, niektóre (szczególnie dotyczące badań) zbyt poplątane, ogólnikowe lub hermetyczne, ale bez nich zrozumienie przesłania baśni może okazać się trudne lub nawet niemożliwe. Ten zbiór zawiera teksty odmienne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni, nie tylko pod względem strukturalnym czy narracyjnym, ale przesłania (większość skupia się na relacji czarny człowiek – biały człowiek), przez co próba ich samodzielnej interpretacji może być trudna. Dodatkowo, przy każdej opowieści podane jest miejsce jej pochodzenia, co daje pojęcie o kompleksowości poszukiwań Abrahamsa. Jednak z drugiej strony, część tekstów jest bliźniaczo do siebie podobna lub bazuje na dokładnie tych samych założeniach, co może irytować, szczególnie że zdarza się, iż niemal te same utwory pojawiają się w różnych fragmentach książki, różniąc się jedynie jakimś detalem. Warto również zwrócić uwagę na znaczek „+18”

zamieszczony na okładce – niektóre ze spisanych bajek przypominają nieocenzurowane wersje baśni braci Grimm i raczej nie nadają się do czytania kilkulatkom na dobranoc. Nie zmienia to faktu, że Baśnie… są ciekawą i poszerzającą horyzonty lekturą, która pozwala dowiedzieć się więcej na temat kultury Afroamerykanów w sposób dość przystępny i do jakiego jesteśmy od małego przyzwyczajeni – za pomocą baśni. Bartłomiej Łopatka Redaktor naczelny działu książkowego serwisu Polter.pl

113 | nr 19


Historie niedocenione Ludwik Stomma

Tytuł: Historie niedocenione Autor: Ludwik Stomma Wydawnictwo: Iskry 2011 Liczba stron: 252 Cena: 34,90 zł

W dziejach naszej cywilizacji można wyznaczyć wiele kluczowych momentów, które przesądziły o przyszłości naszego kraju, kontynentu i świata. Historycy lubują się w robieniu zestawień najbardziej decydujących bitew i wydarzeń, bez których dzisiejszy świat nie istniałby albo znacząco różnił się od tego, 114 | nr 19

co widzimy za oknem. Niemal każdy potrafi wymienić kilka takich epizodów, które odwróciły bieg historii, wystarczy przypomnieć tak bliskie Polakom zwycięstwo Sobieskiego spod Wiednia czy zatrzymanie bolszewickiego pochodu na przedmieściach Warszawy w 1920 roku.


RECENZJE

Istnieje jednak znacznie więcej istotnych momentów zwrotnych w dziejach świata, które zadecydowały o jego obecnym wyglądzie, jednak w świadomości ogółu nie odgrywają większej roli lub są kompletnie pomijane. To właśnie one są głównym tematem Historii niedocenionych Ludwika Stommy. Mało kto bowiem słyszał o bitwie pod Covadongą, zwycięstwie Francuzów pod Valmy czy wyprawach Jermaka Timofiejewicza. Wśród przedstawionych historii pojawia się też wiele znanych epizodów jak np. przypowieść o Adamie i Ewie czy wyprawy krzyżowe zapoczątkowane przez wystąpienie papieża Urbana II. Jednak w każdej z nich autor zwraca uwagę na zazwyczaj pomijane, a istotne szczegóły. Stomma wskazuje w jaki sposób niewielkie księstwo Asturii jako pierwsze rozpoczęło skuteczną walkę z muzułmanami na Półwyspie Iberyjskim i tym samym pozwoliło opłynąć w splendor Karolowi Młotowi po sławnym zwycięstwie pod Poitiers. Tak samo znana wszystkim opowieść o rajskiej parze i zakazanym owocu miała według autora na wiele stuleci zepchnąć kobiety („połowę populacji”!) do podrzędnej wobec mężczyzn roli i odebrać im prawa do samostanowienia. Z kolei poszukiwanie źródeł współczesnego terroryzmu w krucjatach jest już odważnym założeniem i trudno go obronić na gruncie naukowym, co nie zmienia faktu, że czyta się o tym wyśmienicie. Siadając do lektury Historii niedocenionych, czytelnik powinien jednak posiadać już własną ugruntowaną wiedzę historyczną. Stomma posługuje się wieloma uproszczeniami, wielokrotnie nawiązując do wydarzeń, których nie rozwija

na stronach swojej książki. To zrozumiałe przy wymogach formy felietonu, jednak nie wszyscy odnajdą się pośród mnogości przedstawianych tematów. Mimo to warto sięgnąć po książkę, gdyż jest świetnym pokazem erudycji i obiektywnie dobrą, przyjemną lekturą. Ludwik Stomma nie jest historykiem, ale antropologiem i etnologiem zajmującym się historią w ramach publicystyki. Z tego powodu nie można jego dzieła traktować jak książki historycznej, a przedstawione poglądy mają raczej charakter osobistych rozważań niż analizy podpartej warsztatem naukowym. Czytelnicy żądni ścisłej wiedzy historycznej nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie, lecz przecież nie taki jest cel tego zbioru felietonów. Jest on raczej przeznaczony dla czytelnika ciekawego autorskiego punktu widzenia, popartego nierzadko trafnymi spostrzeżeniami. Historie niedocenione to już druga porcja felietonów Ludwika Stommy, po ciepło przyjętych Historiach przecenionych. Razem stanowią one zbiór znanych epizodów historii opowiedzianych na nowo i zupełnie pomijanych elementów procesu dziejowego. Autor skłania przede wszystkim do refleksji i zaraża czytelnika swoją dociekliwością, przekornością i umiejętnością zadawania odpowiednich pytań. Chyba najpoważniejszym zarzutem wobec tej książki jest to, że kończy się ona zbyt szybko i żal odkładać ją na półkę. Można mieć tylko nadzieję, że na tych historiach autor nie poprzestanie i podobnych pokazów sztuki publicystycznej będziemy jeszcze mieli okazję spróbować niejednokrotnie. 115 | nr 19


Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki Paul Theroux

Tytuł: Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki Autor: Paul Theroux Tłumaczenie: Paweł Lipszyc Wydawnictwo: Czarne 2012 Liczba stron: 536 Cena: 41,90 zł

Paul Theroux nie jest w Polsce autorem anonimowym. Na przestrzeni lat ukazało się kilka jego książek: powieści i reportaży. W publikowaniu tych drugich celuje Wydawnictwo Czarne, którego nakładem w serii Orient Express ukazały się do tej pory dwie książki pisarza o podróżach przez kontynent azjatycki. Trzecim 116 | nr 19

podróżniczym reportażem wydanym w naszym kraju jest Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki, w którym autor zdaje relację z przejazdu koleją (i nie tylko) od Bostonu aż po Esquel w Patagonii. Theroux swą wyprawę odbył pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. To więc naturalne, że


RECENZJE

wiele podanych informacji jest już nieaktualnych. Sytuacja polityczna w części krajów Ameryki Łacińskiej się zmieniła, a kwestie nad którymi autor zastanawia się podczas podróży (na przykład kwestia podpisania traktatu przekazującego Strefę Kanału Panamskiego pod panamską jurysdykcję) dawno zostały już rozwiązane. Prawdziwej wartości książki nie należy zatem upatrywać w przedstawieniu krajów, przez które wiedzie trasa Theroux, miast i miasteczek stanowiących przystanki na drodze. Na ich podstawie należy zbudować ogólny obraz o tych krajach i ludziach je zamieszkujących. Ciekawa byłaby również weryfikacja autorskich spostrzeżeń po latach, tak jak to pisarz uczynił częściowo w przypadku Wielkiego bazaru kolejowego i późniejszego o ponad trzydzieści lat Pociągu widmo do Gwiazdy Wschodu. Dla amerykańskiego pisarza liczą się przede wszystkim kolejne etapy, ciągły ruch, zmieniający się krajobraz za oknem. Punkty w przestrzeni nie są aż tak ważne jak proces przemieszczania się pomiędzy nimi. Gdy Theroux opisuje pobyt w jakiejś miejscowości, to robi to również przez pryzmat podróży: pisze o poszukiwaniach, oczekiwaniu, wyborach. Informacje o otoczeniu przemyca jakby przypadkiem, szkicując je w tle. Najwięcej o specyfice miejsc, przez które wiedzie trasa wyprawy, czytelnik dowiaduje się z rozmów z przypadkowo napotkanymi przez autora ludźmi. Theroux przyciąga barwne postaci, ale często prowadzi dyskusje ze zwykłymi ludźmi. W ten sposób budowany obraz zostaje przefiltrowany dwukrotnie: najpierw przez mieszkańców Ameryki Łacińskiej, a później

przez samego autora. Czytelnik otrzymuje więc nie wierny wizerunek, a szereg impresji. Niemniej, jak pisał Ryszard Kapuściński, dany kraj można poznać tylko poprzez przebywanie w nim i obcowanie z ludźmi, którzy go zamieszkują. Wydaje się, że Theroux jest wierny tej samej zasadzie. Autor Starego Ekspresu Patagońskiego jest nietypowym, pełnym sprzeczności narratorem. Z jednej strony pragnie nieznanego, a z drugiej tęskni za luksusami zachodniego świata. Potrafi stronić od ludzi, ale gdy ktoś mu towarzystwo narzuci, to chętnie wdaje się w dyskurs. Zafascynowany jest egzotyką, a jednocześnie wyżej stawia osiągnięcia własnej cywilizacji. Z pozoru wydaje się więc, że Theroux nie powinien porywać się na eskapadę przez dwa kontynenty. Wrażenie to wraz z upływem lektury okazuje się mylne; autor, za sprawą swojej postawy, pozwala na łatwiejsze dostrzeżenie różnic przy jednoczesnym braku gloryfikacji lokalnych społeczności czy nadmiernego zachwytu otoczeniem. Nie stara się narzucić swojego osądu rzeczywistości, chociaż podaje własne interpretacje. Jednakże, poprzez postawienie się nieco z boku w stosunku do otoczenia, umożliwia czytelnikowi dokonanie własnej oceny. W połączeniu z ciekawymi dialogami (np. świetna relacja ze spotkania z Borgesem) i trafnymi spostrzeżeniami dotyczącymi napotkanych ludzi (również innych turystów) narracja Theroux przykuwa uwagę i skłania do własnych refleksji.

117 | nr 19


Poleca

Prześwietny raport kapitana Dosa Eduardo Mendoza

Eduardo Mendoza znany jest z zabawnych książek, pełnych ironii, satyry i inteligentnego humoru. Nie inaczej sytuacja wygląda w przypadku jego Prześwietnego raportu kapitana Dosa, choć tym razem powieść okazuje się schematyczna i przewidywalna pod względem rozwoju akcji. Całość to zapis prowadzonego 118 | nr 19

z perspektywy tytułowego kapitana dziennika podróży statku kosmicznego. Warto zwrócić uwagę na sam styl bohatera-narratora. Człowiek ten jest naiwny, prostoduszny, przywiązany do zasad, a jednocześnie niesamowicie, prawie że całkowicie oderwany od rzeczywistości. Opisana wyprawa polega na błąkaniu się w przestrzeni


RECENZJE

i lądowaniu na najbliższych stacjach, w celu uzupełnienia szybko kurczących się zapasów. Fabuła jest dosyć banalna: Horacio Dos próbuje (z mizernym skutkiem) zapanować nad kolejnymi, niekiedy kuriozalnymi kryzysami na pokładzie i konfliktami pomiędzy załogą, które pogłębiają się z każdą wizytą na stacji kosmicznej. I tak przez większą część powieści. Jedynie zakończenie przełamuje ten schemat. Jednak to nie opowieść sama w sobie jest najważniejszym i najbardziej godnym uwagi elementem w książce. Mendoza ponownie daje się poznać jako wnikliwy i kąśliwy obserwator rzeczywistości, wyśmiewający ludzkie przywary oraz wiarę w możliwość kontrolowania swojego przeznaczenia. Dos jest idealnym przykładem tego, jak żałosne i śmieszne wydają się próby wprowadzenia ładu w życie i wmawiania sobie, że wszystko jest w porządku, ignorowania podstawowych i oczywistych symptomów zmian na gorsze. Pisarz uznaje za nieważną i nie wartą starania potrzebę przekonania, że posiada się jakąkolwiek władzę nad wydarzeniami dziejącymi się dookoła; świat to chaos, nad którym nie jesteśmy w stanie zapanować, zdaje się mówić. Świat przedstawiony wraz z wszelkimi wydarzeniami to istna karykatura. Razem pokazują obraz ludzkości naiwnej, podzielonej na kasty, pomiędzy którymi nie może dojść do porozumienia, możliwe są jedynie chwilowe przebłyski. Hiszpański pisarz w krzywym zwierciadle przedstawia poniekąd ustroje totalitarne, cenzurę (uosabiane przez kapitana Dosa), obnażając ich bezcelowość. Jednocześnie ukazuje społeczeństwo jako w większości bezmyślną gru-

pę, która potrzebuje lidera, kogoś, komu może zawierzyć swój los i zrzucić na niego całą odpowiedzialność. Książka jednak otwiera przed nami również inne interpretacje, a to za sprawą ironicznego poczucia humoru i groteski. Nie bez znaczenia jest samo miejsce akcji. Ciasny statek, zamknięta przestrzeń dają możliwość kondensacji i uniwersalizacji pewnych motywów, co jest zabiegiem znanym w literaturze od średniowiecza. Prześwietny raport kapitana Dosa to kolejny dowód na to, że Eduardo Mendoza bezbłędnie wychwytuje absurdy rzeczywistości i przywary ludzkie, bezlitośnie je wyśmiewając. I choć ta powieść nie jest tak humorystyczna i uderzająca jak Brak wia� domości od Gurba czy też inne wyśmienite utwory pisarza, to zawiera wiele charakterystycznych cech jego twórczości. Pomijając kilka niedostatków, książka na pewno da nam nie tylko dobrą zabawę, ale także głębszą refleksję nad współczesnością. Bartłomiej Łopatka Redaktor naczelny działu książkowego serwisu Polter.pl

119 | nr 19


Kup w sklepie:

Abalone Szachy i Go to klasyczne planszowe gry strategiczne, które obok warcabów są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych przedstawicieli tego gatunku na świecie. Ich niezwykła złożoność oraz ogrom wysiłku intelektualnego, jaki należy włożyć w pokonanie przeciwnika, łączą się ze stosunkowo prostymi 120 | nr 19

i intuicyjnymi zasadami rozgrywki. Są to tytuły, których reguły można poznać w kilka minut, natomiast doskonalenie umiejętności gry trwa latami i tak naprawdę nigdy się nie kończy. abalone to pozycja posiadająca wszystkie wymienione powyżej cechy i z całą pewnością zasługująca na to, aby postawić ją w jednym sze-


RECENZJE

regu z najważniejszymi przedstawicielami gatunku. Pomysł przesuwania po planszy czarnych i białych kulek może wydać się z początku dość infantylny, jednak wrażenie to bardzo szybko mija, kiedy tylko zasiądzie się do rozgrywki. Cel gry jest prosty i polega na wypchnięciu sześciu kul przeciwnika poza obręb planszy. Ruch kul, które zastępują tu znane choćby z szachów bierki, stanowi ucieleśnienie prostoty. Podczas swojej tury gracz może przesunąć w dowolnie wybranym przez siebie kierunku jedną albo dwie lub trzy stykające się ze sobą kule na sąsiadujące z nimi wolne pole. W Abalone nie ma żadnych wyjątków od tej reguły, więc wytłumaczenie połowy zasad rozgrywki zajmuje około minuty. Kiedy tylko kule białe zetkną się na planszy z czarnymi, do asortymentu zagrań graczy zostaje dodane „sumito”, tj. przepchnięcie kuli lub kul przeciwnika o jedno pole. I znów zasady są niezwykle proste – kule drugiego gracza można przepchnąć wyłącznie wtedy, gdy posiada się przewagę liczebną. Tak więc dwie lub trzy kule przepchną jedną, a trzy przepchną dwie. To już wszystkie możliwości. W przypadku „sumito” dochodzi jeszcze jedna zasada, mówiąca o tym, że za przepychanymi kulami przeciwnika musi znajdować się wolne pole lub krawędź planszy (w takiej sytuacji przepchnięta kula eliminowana jest z dalszej gry). Właśnie przeszliście przyśpieszony kurs zasad Abalone, który nie oddaje jednak w pełni obrazu rozgrywki. Jest to bowiem jeden z tych tytułów, który wciąga na długie godziny, a każda kolejna partia różni się od

pozostałych. Wraz z nabywaniem doświadczenia podejmowanie decyzji zaczyna być coraz trudniejsze, czas gry ulega znacznemu wydłużeniu, a realizacja odpowiedniej strategii staje się niezbędnym warunkiem do odniesienia zwycięstwa. Tak jak w innych wspomnianych wyżej grach, o zwycięstwie decyduje wyłącznie siła intelektu. Na pochwałę zasługuje również sama estetyka produktu. Funkcjonalna plastikowa plansza, świetnie wykonane kulki, które aż chce się po niej przesuwać, oraz wypraska mieszcząca wszystkie elementy zestawu to zdecydowane atuty Abalone, zaspokajające gusta nawet najbardziej wymagających nabywców. Popularna przed laty reklama głosiła: „podaruj sobie odrobinę luksusu”. W przypadku tej gry mamy wręcz do czynienia z jego ogromem.

121 | nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

DZIECIĘCE Z 122 | nr 19


fot. shutterstock.com

ZACZYTANIE

123

| nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

PIES HAUCZY, KOT MIAUCZY B

ocian nie lubi żab. Struś nie chowa głowy w piasek. Jeż nie wcina jabłek. Trochę książeczek edukacyjnych dla dzieci, radiowe audycje i filmy dla maluchów, no i proszę, wszystko jasne. Czy mięsożerny ptak będzie się uganiał za wodnistą żabą? Tylko wtedy, gdy w zasięgu jego dzioba nie będzie żadnych jaszczurek, chrząszczy lub pasikoników, a w brzuchu panować będzie nieznośna pustka. Tylko wtedy. Czy mistrz sprintu w niebezpieczeństwie chowałby głowę w piach, czy brał nogi za pas? No właśnie. I jeszcze ten jeż, za sprawą wybujałej wyobraźni Pliniusza Starszego zawzięcie rysowany z jabłkiem czy grzybkiem nabitym na kolce. Te drapieżne zwierzaki uwielbiają dżdżownice i ślimaki, nocą polują na węże i jaszczurki. Owoce? No może odrobinkę, najlepiej jakieś robaczywe. Transport na grzbiecie...? Zapomnijcie! Tak, dobrze jest czytać książki małym odkrywcom – wspólna lektura i mity obalone.

Dużo można się dowiedzieć także od samych maluchów. Świat przyrody znają doskonale. Potrafią rozmawiać z każdym zwierzem (i kamykiem, patykiem, kapslem, szkiełkiem, kwiatkiem, głazem, drzewem). Każdy ma imię. Ot, taki animizm w wersji dziecięcej. Celują w tym zwłaszcza pociechy około trzyletnie. Potem brzdąc wyjaśnia dorosłym niedowiarkom: kot miauczy, a pies hauczy, kopiec kreta to kretowiec, a w wodzie pływa pipopotam. Proste. W Dziecięcym zaczytaniu to i owo o zwierzakach. Sylwia Skulimowska

124 | nr 19


list do eksperta. Magiczna korespondencja działa, wszystko jest przecież możliwe. Tajemniczy specjalista od fauny odpowiada i wyjaśnia. A pytania nie są proste... Dlaczego zebra nie gubi pasków, choć przecież nikt ich klejem nie przykleił? Czy to prawda, że krokodyl może nie jeść dwa LATA? Czy kolibry potrafią latać do tyłu? Jakie zwierze gna z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę? Można dostać zwrotu głowy od tych różności i dziwności. Uroku książce dodają ilustracje Katarzyny Kołodziej. Napisać, że są barwne, subtelne i wesołe to banał. One po prostu idealnie oddają nastrój tekstu. Felicja i dziadek Ignacy nie mogli wyglądać inaczej. Mamy więc ładną szatę graficzną – rysunki i zdjęcia, wyjaśnienia prawdziwego specjalisty, przyjaźń i odrobinę magii. Czy czegoś brakuje? Książki dla dzieci na otyłość raczej nie cierpią, jednak kilka dodatkowych stron uprzyjemniłoby lekturę. Teksty eksperckie zajmują sporo miejsca i choć ciekawe, i ważne, może najważniejsze, to jednak przy zaledwie trzydziestu dwóch stronach spychają w cień Felicję i dziadka. A to naprawdę osoby warte poznania. Na pocieszenie, w przygotowaniu druga część przygód rudowłosej dziewczynki Jakie skarby kryją się w ziemi?

Dlaczego zebra nie gubi pasków? Rec. Sylwia Skulimowska O przyjaźni dziadka i wnuczki, o odkrywaniu tajemnic i, jakże by inaczej, o zwierzakach. Gdy książkę pisze Katarzyna Stoparczyk i Wojciech Mikołuszko, duet znany z Trójkowej audycji „Zagadkowa niedziela”, wiadomo czego się spodziewać: dobra zabawa, rzetelna wiedza i rozbudzanie ciekawości świata. A wszystko to podane tak, by spodobało się i małemu, i dużemu. Felicja ma rude włosy, piegi na nosie i dziadka, którego pozazdroszczą jej wszystkie dzieci czytające książkę. Starszy pan Ignacy nie boi się ani deszczu, ani krokodyli, zachwyca się maleńkim kolibrem, do parku potrafi przyjść w czerwonych bamboszkach i... kocha swoją wnuczkę. Razem z nią interesuje się wszystkim dookoła, a gdy coś przykuje uwagę malej Felki, wyruszają razem na Pocztową Polanę i piszą patykiem po piachu

Tytuł: Dlaczego zebra nie gubi pasków? Tekst: Katarzyna Stoparczyk Teksty eksperckie: Wojciech Mikołuszko Ilustracje: Katarzyna Kołodziej Wydawnictwo: Wilga, 2012 Liczba stron: 32 Cena: 24 zł Twarda oprawa 125 | nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

„Czy mnie znasz?” to pytanie, jakie zadają małym czytelnikom zwierzęta, których kolorowe portrety znalazły się w ciekawie wydanej książeczce wydawnictwa Egmont. Pytaniu towarzyszy podpowiedź: „Jestem zwierzęciem na literę...” i przesłonięta owalnym skrzydełkiem z otworem podobizna stworzenia zamieszkującego Afrykę. W otworze widać oko, nos albo kawałek dzioba, na skrzydełku zaś zamieszczono jakąś charakterystyczną cechę zwierzęcia. Dziecko musi zgadnąć, co kryje się na fotografii. Po udzieleniu odpowiedzi odkrywamy cały wizerunek i garść dodatkowych szczegółów o danym gatunku. Książeczka cieszy oko i wzbogaca wiedzę dziecka o egzotycznych stworzeniach. Miejmy nadzieję, że w serii pojawią się też tomiki poświęcone zwierzętom, które można spotkać podczas codziennych spacerów: w parku, na polu, na łące czy nad wodą. Równie atrakcyjna graficznie jest „Szkoła przetrwania”, wydana w serii Niepojęty Świat Zwierząt, skierowanej do starszych dzieci. Mowa jest w niej o różnych formach przystosowania zwierząt do skrajnie niekiedy trudnych warunków życia: zimna, braku wody, głębokości lub wysokości. Poznajemy też osobliwe związki między gatunkami, polegające na współpracy w celu zwiększenia swych szans przeżycia, ale też pasożytnicze, przynoszące korzyść tylko jednej stronie. Pożyteczna dla całej przyrody jest działalność padlinożerców: poza tymi najbardziej znanymi, np. sępami czy hienami, dowiadujemy się o padlinożercach z głębin wód. Dwa ostatnie rozdziały wypełniają opowieści o zwierzętach wędrownych oraz o tym, jak różne gatunki opiekują się swoimi młodymi, przekazując im umiejętności niezbędne, by przetrwać.

Czy mnie znasz? Zwierzęta Afryki

Niepojęty świat zwierząt. Szkoła przetrwania Rec. Piotr Chojnacki 126

| nr 19


Książkę można czytać w całości, można też ją po prostu kartkować i podczytywać fragmenty. Informacje podawane są bowiem w postaci krótkich „pigułek”, którym towarzyszą barwne zdjęcia i rysunki. Możemy dzięki nim zajrzeć do nory niedźwiedzia polarnego albo zobaczyć z bliska pokrytą pąklami skórę wieloryba. Przyswajanie wiedzy ułatwiają też liczne ciekawostki, choćby o makakach japońskich zażywających zimą kąpieli w ciepłych źródłach. Słowniczek wyjaśnia nowe terminy, a indeks pozwala szybko odnaleźć potrzebne dane. Obu publikacjom wydawnictwa Egmont patronuje Animal Planet, zadbano też o fachową konsultację tekstów, co gwarantuje rzetelny poziom przekazywanej wiedzy. Dobrym pomysłem jest różnicowanie wieku czytelników i dostosowanie koncepcji graficznej i merytorycznej do ich możliwości, począwszy od przekazywania prostej wiedzy przez zabawę w zagadki po podawanie bardziej złożonych treści w formie skondensowanej i atrakcyjnej wizualnie.

200 bajeczek o zwierzątkach Rec. Sylwia Skulimowska Są takie książeczki dla najmłodszych, na które rodzice źle reagują. Chowają je w najdalsze zakamarki półki i gdy nadchodzi pora czytania udają, że nie wiedzą, gdzie one leżą. Pełna konspiracja, może się nie wyda. Do tej grupy można zaliczyć 200 bajeczek o zwierzątkach. Maluchy przeciwnie, od razu polubią książkę. Obejrzą dokładnie każdą ilustrację, przekartkują dokładnie strona po stronie i wykrzykną: przeczytaj mi, proooszę! Teraz! Historyjki są króciutkie. Podzielono je na zabawne kategorie: bajki o zwierzątkach z dwoma łapkami, z czterema, z tysiącem łapek, z płetwami. Każde miniopowiadanie zdobią kolorowe, wesołe rysunki. Nawet mały, kwadratowy format grubej książki budzi sympatię. Ale gdy zaczniemy czytać... poznamy nowy wymiar konfliktu pokoleń. Bajeczki są proste, lekkie i tak przesłodzone, że dorosły czytelnik mocno zgrzyta zębami. Fabularne pomysły autorów czasem

Tytuł: Czy mnie znasz? Zwierzęta Afryki Tłumacz: Małgorzata Fabianowska Wydawnictwo: Egmont, 2012 Liczba stron: 24 Cena: 19 zł Tytuł: Niepojęty świat zwierząt. Szkoła przetrwania Autor: Margaret McPhee Tłumacz: Grażyna Winiarska Wydawnictwo: Egmont, 2012 Liczba stron: 64 Cena: 38 zł Oprawa twarda 127

| nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

zaskakują, np. wybory miss oceanu lub historyjka o zapłakanej ośmiornicy, księżniczce z królestwa Siedmiu Mórz, która zgubiła swoją ulubioną starą lalkę. Każde zakończenie niesie ze sobą morał, temat do rozmyślań i rozmowy z rodzicem. Jednak przy tak krótkim tekście dydaktyczna puenta wydaje się nachalna i sztuczna. Brakuje też napięcia i przygody. Brakuje tylko czytającemu, bo spokojne historie jakimś dziwnym trafem przemawiają do wyobraźni dziecka. Czyżby, mimo wszystko, idealna lektura do poduszki? Tytuł: 200 bajeczek o zwierzątkach Autor: brak informacji; praca zbiorowa Tłumaczenie: Zofia Pająk Ilustracje: Susanna Teodoro, Anna Cola, Sonia Angeli i in. Wydawnictwo: Jedność, 2011 Liczba stron: 381 Cena: 28 zł Oprawa twarda

Czyżyk i spółka Lech Zaciura Rec.: Ewa Popielarz Zwierzęta to chyba najpopularniejsi bohaterowie bajek dla dzieci. Jednak, nie wiedzieć czemu, rzadko pojawiają się w ich gronie ptaki. O wiele chętniej autorzy sięgają po psy, koty, a nawet małpki czy koziołki. Tę lukę postanowił wypełnić Lech Zaciura, pisząc historyjki z życia ptaków, które opatrzył zawadiackim tytułem Czyżyk i spółka. Okazuje się, że ptasie życie wcale nie jest tak beztroskie, jak mogłoby się wydawać. Autor wspomina o bitwach o jedzenie toczonych przy karmniku, o jemiołuszce, która niemal zmarła na mrozie, o bocianie, tak starym, że nie zdołał już odlecieć do ciepłych krajów na zimę. Nie brakuje historii bardziej optymistycznych, jak na przykład ta o narodzinach dzwońców. Do tego wszystkie bez wyjątku bajki mają szczęśliwe zakończenie. 128 | nr 19


Ogromnym atutem opowiadań jest mnogość nazw ptaków, jakie odnajdujemy na kartach książki. Pojawiają się: kulczyk, dzwoniec, szczygieł, jemiołuszka, orzechówka, trznadle i wiele innych. I tylko jedno można by autorowi zarzucić. Otóż w specjalistycznym nazewnictwie, do którego Lech Zaciura – jak się wydaje – wciąż się odwołuje, nie używa się nazwy „czyżyk”, a jedynie „czyż”. Skoro już o języku mowa – jest on zdecydowanie najsłabszym punktem książki. Szczególnie dialogi wołają o pomstę do nieba. Sikorki krzyczą pod karmnikiem: „Mamy żarcie!!!”, o kocie mówi się: „A to chamidło!”, zwierzęta operują słowami typu: „spoko”, „przekimać” czy „ukatrupić”. Bardzo młodzieżowa ta ptasia czereda… Książka opatrzona jest znakomitymi ilustracjami Andrzeja Kłapyty. Niestety, czasem ciężko stwierdzić, jakiego ptaka widzimy na obrazku. W tekście ich wygląd nie jest dokładnie opisany, a na ilustracjach najczęściej występują w wielogatunkowych grupach. Jeśli Czyżyk i spółka miałby mieć rzeczywiście walor edukacyjny, wypadałoby czytać go z atlasem ornitologicznym. Można jednak poprzestać na zapoznaniu się z ciekawymi historyjkami o mieszkańcach polskiego nieba, tak rzadko przecież obecnych w książkach dla dzieci.

Chiński Kot Rec. Piotr Chojnacki Mika Waltari znany jest w Polsce przed wszystkim jako autor znakomitych powieści historycznych, a od niedawna także kryminałów. Z zaledwie osiemdziesięcioletnim poślizgiem mamy teraz okazję poznać go jako twórcę książek dla dzieci. Chiński Kot wyróżniał się złotym futerkiem, łapkami i pyszczkiem czerwonymi jak róże, a przede wszystkim bardzo długim ogonem, którym mógł się owinąć trzy razy. Zaletom ciała towarzyszył niezwykły intelekt i skromność. Całe dnie spędzał na dumaniu, które prowadziło go do wniosku, że „samym rozmyślaniem nie można rozstrzygnąć wszystkiego”. Pewnego razu, kontemplując swym zwyczajem piękno natury, podsłuchał rozmowę o szerokim świecie za Murem Chińskim i morzem. I opanowało go nieprzeparte pragnienie, by zobaczyć te dalekie krainy. Wyruszył więc w drogę. Na Statku nad Statkami, płynącym do Europy,

Tytuł: Czyżyk i spółka Autor: Lech Zaciura Ilustrator: Andrzej Kłapyta Wydawnictwo: Skrzat, 2011 Liczba stron: 168 Cena: 29,90 zł Twarda oprawa 129

| nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

stoczyć musiał krwawą wojnę ze szczurami, ale wreszcie udało mu się dotrzeć do upragnionego Paryża. Popatrzył na Sekwanę, na szeregi wędkarzy na brzegu, odebrał hołdy za swą niezwykłą urodę i wrócił do domu. Historia o Chińskim Kocie otwierała przed autorem kilka możliwości rozwinięcia – mogła to być opowieść o zetknięciu Wschodu z Zachodem, mogła być też opowieść o przygodach zwierzęcego podróżnika. Jest natomiast po trosze jednym i drugim, przez co sprawia wrażenie niespójnej. Kolejne etapy fabuły są nieproporcjonalnej długości, konstrukcja wygląda więc na zachwianą: rejs do Europy wypełnia długa, szczegółowa (i dość naturalistyczna) opowieść o wojnie ze szczurami. Koci filozof okazuje się wybitym strategiem i żywą ma-

szyną do zabijania, przebiegłym wojownikiem i szlachetnym zwycięzcą. Tempo spada po dotarciu do brzegu Europy – w Paryżu Chińskiego Kota interesują głównie nadsekwańscy wędkarze. Uznaje ich za mędrców, którzy znaleźli doskonałe szczęście dzięki temu, że wznieśli się nad walki i światowe pragnienia. Inne przeżycia paryskie skwitowane są paroma zdaniami. To prześlizgnięcie się nad pobytem w wymarzonym miejscu może sugerować brak pomysłu. Waltari nie wykorzystał okazji do przeciwstawienia refleksyjnej atmosfery Wschodu, do której nawykł Chiński Kot, z rozmachem i pośpiechem zachodniej metropolii. Czy miało to służyć podkreśleniu, że w gruncie rzeczy wszystkie miejsca na świecie są podobne? A może wskazaniu, że mędrzec bezbłędnie

130 | nr 19


wybierze dla siebie wszędzie miejsce najbardziej mu odpowiadające atmosferą? Pomimo niedostatków fabularnych historię czyta się dobrze, w czym wiele zasługi tłumaczki, Iwony Kiuru, której udało się oddać lekko orientalny styl opowiadania. Znakomicie w klimat książki wpisują się ilustracje Marii Ekier z wyśmienitym okładkowym portretem głównego bohatera na czele. Warto zwrócić uwagę na dzieło Miki Waltariego, by poznać nieznane oblicze tego pisarza, a kilka wyśmienitych scen do pewnego stopnia wynagrodzi słabość całości. Tytuł: Chiński Kot Autor: Mika Waltari Ilustrator: Maria Ekier Tłumacz: Iwona Kiuru Wydawnictwo: Bona, 2011 Liczba stron: 52 Cena: 32 zł Oprawa twarda

Pies i jego chłopiec Rec. Marta Gulińska Piękny dom, a w nim wszystko, czego dusza zapragnie: modne wnętrza, puszyste dywany, drogie bibeloty, wymyślne zabawki i cała masa niepotrzebnych gadżetów. Jednak najmłodszy z jego mieszkańców wcale nie czuje się szczęśliwy. Hall odkąd tylko pamięta marzył o posiadaniu psa. Niestety, jego rodzice nie podzielają zainteresowań syna. Dla nich zwierzęta domowe to samo zło – wnieść mogą tylko zamęt i nieporządek do wspaniałych wnętrz ich nieskazitelnej willi. Aby jednak sprawić Hallowi przyjemność, postanawiają dać mu psa na urodziny. Są przekonani, że chłopiec znu131 | nr 19


DZIECIĘCE ZACZYTANIE

dzi się czworonogiem tak samo szybko jak wszystkimi zabawkami, które od nich otrzymał, dlatego nawet nie rozważają kupienia go na stałe. Na szczęście w ich modnej dzielnicy działa firma wypożyczająca psy. Wbrew oczekiwaniom dorosłych Hall okazuje się niezwykle dojrzały. Zwierzę staje się jego prawdziwym przyjacielem. Gdy chłopiec dowiaduje się, że jego psa Flecka zwrócono do wypożyczalni, postanowia uciec z domu. Pies i jego chłopiec to pochwała przyjaźni, miłości do zwierząt i dążenia do realizacji marzeń. W książce pojawia się wiele psich bohaterów. Każdy z nich jest inny, ma swój charakter i ulubione zajęcia. Wszystkie marzą o jednym – prawdziwym domu. Wyraźne przedstawienie cierpienia, jakie sprawia zwierzętom ich wypożyczanie, a potem oddawanie, uwrażliwia czytelnika na podobne zachowania, pokazuje, że pies to nie zabawka. Nie bez znaczenia jest tutaj także kreacja postaci dorosłych. W zdecydowanej większości przypadków nie są to osoby zbyt sympatyczne. Rodzice Halla są bogatymi snobami. Matka bardziej troszczy się o urządzanie wnętrz w zgodzie z najnowszymi trendami niż o dobro syna. Ojciec nie odpina zestawu słuchawkowego od telefonu nawet podczas posiłku, częściej rozmawia z zagranicznymi kontrahentami niż z rodziną. Właściciele wypożyczalni psów wykorzystują swoich pracowników, a zwierzęta oddają do uśpienia, gdy te przestają przynosić im zyski. Wyjątkiem są dziadkowie chłopca. To ubodzy ludzie mieszkający w starym domku, którzy jako nieliczni nie mają oczu przysłoniętych chęcią zarabia-

nia pieniędzy. Pies i jego chłopiec zawiera w sobie więc jeszcze jedną mądrość – pieniądze nie są w życiu najważniejsze, prawdziwe szczęście to rodzina, przytulny dom i przyjaciele. Książkę wzbogaca świetna szata graficzna. Ilustracje są stylizowane na dziecięcą kreskę, co czyni całość bardzo atrakcyjną publikacją. Lektura powinna być uzupełniona komentarzem ze strony dorosłych, w przeciwnym razie książka może zostać niewłaściwie odebrana. Hall, nie mogąc porozumieć się z rodzicami, ucieka z domu, jego odejście powoduje, że rodzice wreszcie zaczynają dostrzegać własne błędy wychowawcze. Nie jest to zbyt dobra inspiracja dla dzieci wkraczających w buntowniczy okres życia. Wydawca proponuje przedział wiekowy od lat ośmiu, lepiej jednak podnieść nieco tę dolną granicę. Tytuł: Pies i jego chłopiec Autor: Eva Ibbotson Ilustrator: Joanna Gwis Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski Wydawnictwo: Egmont, 2011 Seria: Księżycowy kamień Liczba stron: 240 Cena: 19,99 zł

132 | nr 19


dziewczynka i rodzice, to piesek z pewnością nie wpadałby w tarapaty. Jednak wraz z Kasią mieszka jej starsza siostra Jola, a także kotka Pchełka. Jak łatwo się domyślić mały i pełen energii szczeniak nie przypada do gustu starszej kocicy. Już ich pierwsze spotkanie pokazuje, że wspólne mieszkanie nie będzie proste. Konieczne staje się odizolowanie zwierząt od siebie. Niechęć Pchełki do Rubiego wywołuje drobne spięcia pomiędzy siostrami, jednak oczywiście cała historia kończy się szczęśliwie. Niemniej mały czytelnik może się nie na żarty zmartwić opisywanymi wydarzeniami. Dwa elementy Małego Rubiego w tarapatach mogą być dla rodzica kłopotliwe. Pierwszym jest sam pomysł kupowania zwierzaka w prezencie. Jak wiadomo, takie upominki skutkują często oddaniem pupila do schroniska. Drugą rzeczą, o której warto wiedzieć przed kupieniem książeczki dziecku, jest fakt, iż jej treść wyraźnie wskazuje, że prezenty pod choinką to nie zasługa Świętego Mikołaja. Jeśli dziecko ma taką świadomość to nie jest to, rzecz jasna, problem. Przygody Rubiego i Kasi to nie jedyna pozycja autorstwa Holly Web, jaka ukazała się na naszym rynku. W ofercie wydawnictwa znajduje się sporo innych książeczek pisarki. Dostępna jest także strona internetowa: http://zaopiekujsiemna.com.pl, na której dzieci mogą bawić się w grę polegającą na opiekowaniu się zwierzakiem. Pojawiają się tam także konkursy powiązane z książkami autorki. Zatem jeśli nasza pociecha zainteresuje się Rubim, będzie miała wiele okazji, by poznać i polubić inne czworonogi.

Mały Rubi w tarapatach Rec. Marcin Kłak Przyjaźń i miłość to jedne z najpiękniejszych uczuć. Przepięknie potrafi je ilustrować więź wytwarzająca się pomiędzy człowiekiem a domowym pupilem, psem lub kotem. Często to właśnie dziecko, a nie dorosły, potrafi takie uczucie wyrażać najpełniej. W Małym Rubim w tarapatach autorka Holly Webb porusza tematykę przyjaźni zwierzęcia i dziecka. Pisarka snuje urzekającą historię o Kasi, która bardzo chciała dostać w prezencie pieska. Bohaterce udaje się przekonać do pomysłu tatę i nie mija wiele czasu, a mały Rubi pojawia się jej domu. Gdyby w mieszkaniu żyła tylko 133

| nr 19


Mały Rubi w tarapatach to miła opowieść o przyjaźni pomiędzy dzieckiem a psem. Zastosowany zabieg personalizacji szczeniaka uświadamia młodemu czytelnikowi, że zwierzęta mają uczucia pod wieloma względami bardzo podobne do ludzkich.

i z powrotem! To dopiero musiałaby być fascynująca lektura! W dorosłym życiu nie ma wielu sytuacji, kiedy można by się takim osiągnięciem poszczycić. Tym bardziej młodzi czytelnicy powinni docenić książkę, która trafia do ich rąk dzięki wydawnictwu Egmont – magiczną książkę ze wstążeczkami. Od jednego do dziesięciu… i z powrotem to kartonowa bajeczka z wierszykami autorstwa Betty Ann Schwartz, które mają pomóc w nauce liczenia. Jak przystało na dobrą książkę edukacyjną, nauka odbywa się tu mimochodem. Dzieciak zafascynowany tym, co odkrywa na kolejnych kartach, nie zauważy nawet, jak opanuje kolejne liczby – od najmniejszej do największej i odwrotnie. Centralne miejsce każdej rozkładówki zajmuje żółto-czerwony kwiat. Na pierwszych stronach jest jeszcze beztroski i uśmiechnięty, ale z czasem, kiedy siadają na nim kolejne zwierzaki, zmniejsza się i zmniejsza, by na koniec zostać przypartym do ziemi i z niepokojem patrzeć w górę, czy nie nadlatują czasem nowi chętni do znalezienia chwili wytchnienia na jego płatkach. U dołu z kolei na kartkę wpełzają kolejni bohaterowie wyliczanki, którzy na następnej karcie zajmą już miejsce na wstążce zawieszonej nad kwiatkiem. I choć czarno-biała kolorystyka sugerowałaby, że książeczka Od jednego do dziesięciu… i z powrotem przeznaczona jest dla najmłodszych czytelników, to jednak zarówno jej tematyka, jak i sama konstrukcja przeczą temu założeniu. Lepiej nie dawać tej książki do ręki maluchom, jeśli chce się, by przetrwała dłużej niż jeden dzień. Chyba że starszy brat lub siostra pomogą

Tytuł: Mały Rubi w tarapatach Autor: Holly Webb Tłumaczenie: Jacek Drewnowski Wydawnictwo: Zielona Sowa, 2011 Liczba Stron: 128 Cena: 12,90 zł

Od jednego do dziesięciu… i z powrotem Rec.: Ewa Popielarz Jedną z najbardziej pozytywnych opinii, jakie można wydać o książce, jest stwierdzenie, że przeczytało się ją od deski do deski. A co dopiero, jeśli ktoś pochwali się, że przeczytał jakieś dzieło od deski do deski 134

| nr 19


im delikatnie przewracać kartki, na których najpierw będą się pojawiać, a po odwróceniu książki do góry nogami – chować kolorowe wstążki. Jedni i drudzy nawet nie zauważą, kiedy doskonała zabawa zaowocuje osiągnięciami w nauce. Tytuł: Od jednego do dziesięciu… i z powrotem Autor: Betty Ann Schwartz Ilustrator: Susie Shakir Tłumaczenie: Zuzanna Naczyńska Wydawnictwo: Egmont Polska, 2011 Liczba stron: 22 Cena: 39,99 zł Twarda oprawa, kartonowe strony

135 | nr 19


POD LUPĄ Ocena: 5

Ocena: 5

Ocena: 5,5

Ocena: 4

DLA DZIECI W WIEKU:

5+

3+

7+

3+

BAWI

!!

!!

!!

!!

UCZY

!!!

!!!

!!!

-

CIESZY OKO – SZATA GRAFICZNA

!!!

!!!

!!!

!!

CIESZY UCHO – EFEKTY DŹWIĘKOWE

-

-

-

WIERSZEM PISANE

-

-

-

Z KRAINY FANTAZJI

-

Z ŻYCIA WZIĘTE – AUTOR O CODZIENNOŚCI

-

-

-

AUTOR BAJKI OPOWIADA

-

-

AUTORYTET O ŻYCIU I ŚMIERCI - POWAŻNE TEMATY

-

-

AUTOR PRZYBLIŻA HISTORIĘ

-

-

AUTOR STRASZY

-

-

-

DODATKOWE ATRAKCJE - NIETYPOWE DEKORACJE

-

Okienka – zagadki

-

DOROSŁY TEŻ POLUBI

!!

!!!

-

136

!| nr 19


Ocena: 3

ocena:

4

Ocena: 4

Ocena: 4

Ocena: 5,5

5+

8+

8+

6+

0-6

!

!!

!!!

!!

!!

!!

!

-

-

!!!

!!

!!!

!!

!

!!!

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

-

Barwne wstążki rozwijające się na kolejnych kartach

!

!!

!

-

!

137

| nr 19


BIBLIONETKOWICZE PISZĄ SENTYMENTALNIE

DWA WRAŻENIA. GRANICE I BARWY

P

rzechodząc przez plac zastawiony karuzelami zobaczyłem kosa skaczącego po błotnistych koleinach pozostałych po przejechaniu tabunu naszych ciężarówek. Ptak trzymał w swoim żółtym dziobie dwie glisty i rozglądał się za następnymi. Zatrzymałem się patrząc na niego, bo wyglądał śmiesznie, jakby długie i obwisłe wąsy mu wyrosły, a kos nie zwracając uwagi na moją bliską obecność, szybkim ruchem głowy wyłowił z błota jeszcze jednego robaka i tak obciążony poderwał się do lotu. Później, już po pracy, nie chcąc zamykać zielonego i słonecznego jeszcze dnia w ciasnych ścianach campingu, usiadłem na trawie, z koła mojej ciężarówki robiąc oparcie pleców, i z ulgą wyciągnąłem nogi przed siebie. Siedziałem i po prostu gapiłem się przed siebie na zieleń drzew, na stok wzgórza zawłaszczonego przez tysiące mleczów – mniszków, na bliską kępę niezapominajek, na które patrzy się jak na drobinki nieba rozsiane wśród traw. Przy przednim kole ciężarówki usiadł kos, w dziobie trzymał robaka, a zza koła wybiegł inny ptak, nie wiem jakiego gatunku, był szary jak wróbel, ale wielkości kosa. Ten podbiegł do niego i szybkim ruchem głowy włożył mu w otwarty dziób przyniesione jedzenie.

Czy to ten kos, którego widziałem wcześniej z kilkoma robakami w dziobie? Więc nie dla siebie zbierał jedzenie? Ciekawe, czy karmiąc tego drugiego, sam nie był głodny... Po paru minutach ptak znowu przyleciał, a ten drugi, ukrywający się pod samochodem, wyszedł mu na spotkanie. Oczekiwał go i wyglądał? Chyba tak. Jest chory? A może jeszcze nie potrafi latać? Nie wiem, nie wiem. Pomyślałem, że tuż obok mnie dzieje się coś, czego nie rozumiem i co mnie nie dotyczy, coś niezwiązanego ze mną i do czego nie mam dostępu jako obcy. Pomyślałem o świecie podzielonym tysiącami granic, a właściwie o tysiącach światów jednocześnie współistniejących i rozdzielonych barierami, które istnieją wszędzie wokół nas, a niektóre i w nas. Kiedyś obserwowałem rybę tkwiącą nieruchomo w nurcie strumienia, wydawało mi się, że patrzy na mnie, i wtedy doznałem silnego wrażenia istnienia bariery między nami. Dzieliło nas tylko dwa metry przestrzeni, ale jednocześnie dzieliło wszystko i to tak dokładnie, że nasze światy nie miały nic wspólnego – oddzielone ostrą linią styku wody i powietrza. Nieskończoność światów.

138 | nr 19


Idę ulicą, mijam ludzi, na niektórych spojrzę, przez moment widzę ich twarze, czasami usłyszę ich głosy. Są zajęci, gdzieś idą, coś załatwiają, mają swoje sprawy, swoje życie, ale wiedząc o tym wszystkim, traktuję ich jak bezosobowych statystów w filmie mojego życia. Istnieją dla mnie przez mgnienie i nie znaczą więcej niż tamten kos; po prostu na ulicy widzi się samochody, drzewa, domy i ludzi. Pojawiają się na granicy horyzontu moich zdarzeń, przechodzą obok i znikają. Przestają istnieć w moim świecie – statyści istniejący na obrzeżu mojego świata. Dopiero uświadomienie sobie faktu bycia dokładnie takim samym drobnym i przez moment tylko istniejącym elementem świata każdego z tych ludzi (dla których miejsce przez nich zajmowane jest dla nich – jak moje dla mnie – w środku świata) pozwala podjąć próbę wyobrażenia sobie mnogości światów i ich nieustannego przenikania się przy zachowaniu granic każdego z nich. Mogę odezwać się do któregoś z tych anonimowych przechodniów, może się zdarzyć, iż ta drobna decyzja uruchomi lawinę skutków w rezultacie których dwie granice przywrą do siebie, ale istnieć będą nadal, tyle że otworzą się przejścia na drugą stronę, przez które zobaczę fragment czyjegoś świata, a czasami – to już kres możliwości – będzie mi dana możliwość ograniczonego zaistnienia w tym drugim świecie. Poczułem chęć zrobienia kroku ku innemu człowiekowi i uśmiechnąłem się. Znalazłem kamień: błyszczący, jakby wypolerowany dłońmi kawałek krzemienia bursztynowego koloru. Podniosłem go i obejrzałem. Podobał mi się. Zamknąłem

go w dłoni i poczułem jego miłe ciepło. Jego ciepło? Otworzyłem dłoń i jeszcze raz, inaczej, uważniej, obejrzałem kamień. Był gładki i miał miłą, ciepłą barwę. Czy nie jest tak, że ciepła barwa kamienia staje się ciepłem samego kamienia, a raczej ja, nieświadomie i odruchowo, przenoszę ciepło barwy na sam kamień? Tak, a przecież i ciepło tej bursztynowej barwy też jest umowne, jest moim jej odczuwaniem istniejącym dzięki tysięcznym skojarzeniom, wspomnieniom i lekturom; w cieple tej barwy jest chwila z dzieciństwa, gdy w upalny letni dzień lepiącymi się palcami poznawałem upajający zapach i podobieństwo świeżej żywicy do miodu, jest widok sosnowego lasu oświetlonego niskim słońcem, widok oglądany dawno temu, ale rokrocznie, niezmiennie budzący mój podziw, od tamtej chwili symbolizujący lato i słońce. A miód? Tyleż symboli w tym słowie, tak wiele budzi skojarzeń i wiele przywołuje obrazów, a wszystkie ciepłe i słoneczne. To wszystko tkwi we mnie, niewypowiedziane, nieuświadomione, ale przecież odczuwalne, gdy zamykam dłoń na połyskliwym, bursztynowym krzemieniu, znowu czując jego ciepło. Dwie zwykłe chwile. Z takich chwil składa się życie, a tak łatwo zlekceważyć je, niedocenić, a nawet niezauważyć. Cóż wtedy zostanie? Krzysztof Krzysztof Gdula Czytatnik autora

139 | nr 19


STRONA LITERADARU! www.literadar.pl

140 | nr 19


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.