Andrzej Poniedzielski / Dbałość o dystans
#4
ISSN 2451-408X
magazyn bezpłatny
Gdzie znajdziecie „Made in Świętokrzyskie”? Jesteśmy już w blisko 100 punktach w całym regionie. Wkrótce kolejne lokalizacje. KIELCE I OKOLICE: Instytucje: »» Instytut Dizajnu w Kielcach (ul. Zamkowa 3) »» Dom Środowisk Twórczych (ul. Zamkowa 5) »» Muzeum Narodowe w Kielcach – Dawny Pałac Biskupów Krakowskich (pl. Zamkowy 1)
»» Hotel Tara (ul. Kościuszki 24)
»» Wodociągi Kieleckie (ul. Krakowska 64)
»» Binkowski Hotel (ul. Szczepaniaka 42)
»» Souczek Design. (ul. Polna 7)
»» Binkowski Dworek (ul. Szczepaniaka 40)
»» Batero Spółka Jawna (ul. Pakosz 2)
»» Hostel Art (ul. Sienkiewicza 4C)
»» Folwark Samochodowy – Mitsubishi i Suzuki (ul. Gustawa Morcinka 1)
Zdrowie/rekreacja/rozrywka:
»» Folwark Samochodowy – Hyundai (ul. Sandomierska 233A)
»» Kieleckie Centrum Kultury (pl. Moniuszki 2B)
»» Kompleks Świętokrzyska Polana (Chrusty, Zagnańsk, ul. Laskowa 95)
»» Kielecki Teatr Tańca:
»» Pływalnia Koral (Morawica, ul. Szkolna 6)
»» Galeria Korona Kielce (ul. Warszawska 26)
• Impresariat (pl. Moniuszki 2B)
»» Studio Figura Kielce (ul. Zapolskiej 5)
• Szkoła Tańca KTT (pl. Konstytucji 3 Maja 3)
»» MEDICODENT Stomatologia (ul. Zapolskiej 5)
»» By o la la…! (Galeria Korona Kielce, ul. Warszawska 26)
»» Kino Moskwa (ul. Staszica 5)
»» Creative Motion (ul. Maksymiliana Strasza 30)
»» Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach (ul. Sienkiewicza 32) »» Biuro Wystaw Artystycznych (ul. Kapitulna 2) »» Filharmonia Świętokrzyska (ul. Żeromskiego 12) »» Wojewódzka Biblioteka Publiczna (ul. ks. Ściegiennego 13) »» Dworek Laszczyków w Kielcach (ul. Jana Pawła II 6) »» Wojewódzki Dom Kultury (ul. ks. Ściegiennego 2) »» Kielecki Park Technologiczny (ul. Olszewskiego 6) »» Regionalne Centrum Informacji Turystycznej (ul. Sienkiewicza 29) »» Świętokrzyski Urząd Wojewódzki (al. IX Wieków Kielc 3) »» Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku »» Muzeum Wsi Kieleckiej – Park Etnograficzny w Tokarni »» Regionalne Centrum Naukowo-Technologiczne w Podzamczu »» Gminna Biblioteka Publiczna w Samsonowie »» Gminna Biblioteka Publiczna w Miedzianej Górze »» Urząd Marszałkowski Województwa Świętokrzyskiego (al. IX Wieków Kielc 3)
»» NZOZ Diamed (ul. Paderewskiego 48/15A) »» Kino Helios – Galeria Echo (ul. Świętokrzyska 20) »» Klub Squash Korona – Galeria Korona (ul. Warszawska 26) »» Pensjonat Wczasowo-Leczniczy “Margaretka Świętokrzyska” (Masłów, Brzezinki 83) »» Re Vitae. Centrum medycyny estetycznej i kosmetologii (ul. Wojska Polskiego 60) »» Centrum Medyczne VISUS (ul. gen. Sikorskiego 14) »» Fit Mania. Fitness klub (os. na Stoku 72K) »» Gabinet Kosmetyki Profesjonalnej LUMIÉRE (ul. Żeromskiego 15/2) »» Vita. Salon odnowy biologicznej i rehabilitacji. Kosmetyka (ul. Jagiellońska 69) Restauracje/kluby/kawiarnie: »» Bistro/Restauracja Zielnik Kielecki (ul. Głowackiego 1) »» Restauracja Kielecka (pl. Wolności 1) »» BÓ Burgers & Fries (ul. Leśna 18) »» Backstage Restaurant & Bar (ul. Żeromskiego 12) »» Bistro Pani Naleśnik (ul. Słowackiego 4)
Uczelnie:
»» Czerwony Fortepian (ul. Bodzentyńska 10)
»» Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach (Rektorat, ul. Żeromskiego 5)
»» Choco Obsession (ul. Leonarda 15)
»» Wyższa Szkoła Ekonomii, Prawa i Nauk Medycznych im. prof. Edwarda Lipińskiego (ul. Jagiellońska 109)
»» Calimero Café (ul. Solna 4A)
»» Politechnika Świętokrzyska (Rektorat, al. Tysiąclecia Państwa Polskiego 7) »» Wszechnica Świętokrzyska (Biblioteka, ul. Orzeszkowej 15)
»» Si Señor (ul. Kozia 3/1) »» MaxiPizza (ul. Słoneczna 1)
»» Autocentrum I.M. Patecki (ul. Zakładowa 12)
Biura podróży: »» Agencja Turystyczno-Usługowa „Gold Tour” Sp. z o.o. (pl. Wolności 3) »» Centrum Last Minute (ul. Kościuszki 24) REGION: Bodzentyn: »» Świętokrzyski Park Narodowy (siedziba Dyrekcji, ul. Suchedniowska 4) Busko Zdrój: »» Hotel Słoneczny Zdrój Medical Spa & Wellness (ul. Bohaterów Warszawy 115) »» Hotel Bristol (ul. 1 Maja 1) Ostrowiec Świętokrzyski: »» Miejskie Centrum Kultury (ul. Siennieńska 54) »» Kino Etiuda (al. 3 Maja 6) »» Galeria BWA (ul. Siennieńska 54) »» Centrum Medyczne VISUS (ul. Śliska 16) Sandomierz: »» Centrum Informacji Turystycznej (Rynek 20) »» Brama Opatowska »» Biuro Wystaw Artystycznych (Rynek 18) »» Calimero Café (ul. Opatowska 9)
»» Bohomass Lab (ul. Kapitulna 4)
Skarżysko-Kamienna:
»» AleBabeczka Cukiernia (ul. Leonarda 11)
»» Miejskie Centrum Kultury (ul. Słowackiego 25)
Firmy:
»» Kombinat Formy (ul. Rejowska 99)
»» UNLOCKtheDOOR (pl. Wolności 8)
Starachowice:
Hotele/ośrodki SPA:
»» Sklep firmowy MK Porcelana (ul. Planty 16B)
»» Hotel Uroczysko (Cedzyna 44D)
»» Księgarnia Pod Zegarem (ul. Warszawska 6)
»» Starachowickie Centrum Kultury (ul. Radomska 21)
»» Hotel Kongresowy (al. Solidarności 34) »» Hotel Pod Złotą Różą (pl. Moniuszki 7)
»» Antykwariat Naukowy im. Andrzeja Metzgera (ul. Sienkiewicza 13)
»» Hotel Tęczowy Młyn (ul. Zakładowa 4)
»» Auto Motors Sierpień (ul. Podlasie 16A)
»» Hotel Przedwiośnie (Mąchocice Kapitulne 178)
»» Tech Oil Service (ul. Zagnańska 149)
Włoszczowa:
»» Pensjonat Łysica Wellnes&SPA (Święta Katarzyna, ul. Kielecka 23A)
»» Car-Bud w Daleszycach (ul. Chopina 21)
»» Dom Kultury (ul. Wiśniowa 19)
»» Targi Kielce (ul. Zakładowa 1)
»» Villa Aromat (ul. Jędrzejowska 81)
»» Centrum Medyczne VISUS (ul. Sawickiej 3) »» Hotel Senator (ul. Krywki 18)
madeinswietokrzyskie.pl
Dzień dobry! Średnie miasta wyryły zamiast hasła nad bramą swą jedyne słowo: „Basta” Grzegorz Turnau
Redakcja „Made in Świętokrzyskie” ul. Ogrodowa 13/4 25-024 Kielce redakcja@madeinswietokrzyskie.pl www.madeinswietokrzyskie.pl Redaktor naczelna Monika Rosmanowska tel. 506 141 076 monika.rosmanowska@madeinswietokrzyskie.pl Sekretarz redakcji Mateusz Wolski tel. 784 136 865 mateusz.wolski@madeinswietokrzyskie.pl Reklama tel. 531 114 340 reklama@madeinswietokrzyskie.pl Skład Tomasz Purski
Od lat śledzę w Kielcach dyskusję nad zasadnością wprowadzenia w miejski krwioobieg publicznych wypożyczalni rowerów. Raz jesteśmy blisko podjęcia decyzji na „tak”, innym razem oddalamy się od tego rozwiązania, tłumacząc że „za drogie, wadliwe, pożądane przez złodziei i wandali”. Tylko dlaczego w innych miastach się sprawdza? W Polsce systemy miejskich rowerów rozwijają się dynamicznie. Wypożyczonym sprzętem cykliści podróżują m.in. po Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Lublinie. Za chwilę rozjadą się także po ulicach Radomia. Wszędzie wypożyczalnie cieszą się powodzeniem. Tylko w Warszawie od 1 marca mieszkańcy sięgali po rowery już ponad 60 tys. razy! Gdy w sezonie odwiedzam rodzinny Białystok również zamieniam samochód na rower miejski. Rozmieszczenie samoobsługowych stacji pozwala szybko dotrzeć do celu. System nie ogranicza nas też czasowo (oferując dostęp przez całą dobę), ani finansowo (pierwsze pół godziny jest darmowe). Dziś zachłystujemy się zdrowym stylem życia. Uprawiamy sporty, wnikliwie studiujemy etykiety na opakowaniach produktów i przesiadamy się do publicznej komunikacji. Bardziej świadomie korzystamy z zasobów środowiska, zdając sobie
sprawę, że nie są niewyczerpane. I ten trend będzie się rozwijał. Dlaczego więc nie w Kielcach? To, czego brakuje, to pewnej otwartości na potrzeby mieszkańca i przyjazności. Często wystarczy niewielki gest, byśmy poczuli się w swoim mieście jeszcze lepiej: możliwość rozłożenia piknikowego koca na trawie w parku miejskim, czy skorzystania właśnie z ogólnodostępnych rowerów. Architekci i urbaniści są przekonani, że miasta do 200 tys. mieszkańców, ze wszystkimi ich zaletami: niewielkimi odległościami, niezakorkowanymi ulicami i bogatą ofertą sportową, będą w niedalekiej przyszłości dobrem poszukiwanym. Trzeba jednak uważać, by z pożądanego nie stać się takim, jak „średnie miasta, gdzie żaden dom nad inne nie wyrasta”.
Wydawca Marcin Agatowski Fundacja Możesz Więcej Bilcza, ul. Jeżynowa 30 26-026 Morawica
Na okładce Andrzej Poniedzielski
Monika Rosmanowska Redaktor naczelna
Zdjęcie Mateusz Wolski
W numerze 4 Zapowiedzi 6 Na scenie, ekranie i w galerii
Kreujemy, nie kopiujemy 12 Tacy są Wolni Ludzie
Pasja inżyniera Strasza 22 Jak Kielce stały się ojczyzną polskiej fotografii?
Powrót do czasów Luxtorpedy 30 Tajemnice kieleckiego dworca PKP
Design to komunikacja 38 Seniorzy w wirtualnej rzeczywistości
W zaczarowanej krainie jazzu 42 Alicja w krainie czarów
Dom wójta 46 Z cyklu „Kielce zapomniane”
Dzikie dzieci 52 W autorskiej pracowni Anny Bery
Podlaskie na długi weekend 58 Ruszamy na majówkę
Zawsze można więcej 68 Dlaczego warto pomagać?
Iluzjonista z bilą 76 Ziemowit Janaszek
Czy to jeszcze fast, czy już slow food? 80 Jakub Juszyński
Pochodzenie cię umacnia 82 Jakub Porada
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
8 Smartmagia Katarzyna Pura podbija mobilny świat
16 Dbałość o dystans Andrzej Poniedzielski
24 Zanim opadnie kurtyna Teatr, jakiego nie znamy
34 Dziś prawdziwych ułanów już nie ma? Śladami kawaleryjskich tradycji
40 Teatr bezsensu Po co komu recenzja niespektaklu?
44 Wyklęty według Konrada Łęckiego Premiera filmowa
48 Zanurzeni w krajobrazie Szkoła Wrażliwości w Kapkazach
56 Zaakceptujmy emocje Radzi psycholog Marta Szydłowska-Pierzak
64 Trenuj z mitrzem! Ćwiczymy z Mateuszem Jachlewskim
74 Hopy, dropy, rockgardeny Kamil Świercz o downhill
78 Arteterapia Bartosz Śmietański i Mateusz Wolski
81 Bo za moich czasów… Paweł Jańczyk
Zapowiedzi 6
Spektakle
Na scenie
Zaucha. Welcome to the .prl
Nie tylko dla marzycieli
Najnowsza produkcja Teatru im. Stefana Żeromskiego i Fundacji Serca Bicie to spektakl muzyczny w reżyserii Adama Biernackiego inspirowany postacią i twórczością Andrzeja Zauchy. 27 października 1991 roku. Andrzej Zaucha budzi się w Szpitalu im. Jana Pawła II w Krakowie. Przeżył, choć zastanawia się, czy nie wolałby dołączyć do swojej ukochanej żony Elżbiety. W śpiączce słyszał jej głos, który będzie go prowadził przez nadchodzące lata, gdy pierwsze wolne wybory wygra Partia Nowych Światłych Socjalistów, a sam Zaucha niczym Forrest Gump będzie regularnie wpływał na losy świata. W poszukiwaniu remedium na nieznośną samotność, kultowego piosenkarza pochłonie jego własna dobroduszność, dla której zadowolenie słuchaczy to za mało. W spektaklu Zaucha. Welcome to the .prl pojawia się nie tylko Andrzej Zaucha, ale i m.in. Wisława Szymborska, Matka Teresa, Jacek Cygan, Edyta Górniak, Jurek Owsiak, Bogusław Wołoszański, Borys Jelcyn, a nawet Freddie Mercury i sam Jezus.
Ania Dąbrowska wraca do Kielc i na scenę Bohomass Lab ze swoją ostatnią płytą Dla naiwnych marzycieli. Wydany przed rokiem krążek jest szóstym albumem studyjnym piosenkarki. Utrzymana w stylistyce pop płyta ma status platynowej. Do współpracy przy jej tworzeniu artystka zaprosiła Aleksandra Kowalskiego, znanego jako Czarny HIFI. Producenta, który kojarzony jest przede wszystkim z hip-hopem. Ania Dąbrowska jest nie tylko wokalistką, ale też kompozytorką i autorką tekstów. Sama napisała i skomponowała większość utworów z najnowszej płyty. Artystka jest też jedną z najczęściej nominowanych do Fryderyków. Ma na swoim koncie już osiem statuetek. Początek koncertu w piątek, 28 kwietnia o godz. 22.30 w klubie Bohomass Lab. Wcześniej organizatorzy zapraszają na Rozgrzewkę Kulturalną. Ceny biletów zaczynają się od 59 zł. Do kupienia na stronie www.biletyna.pl oraz bezpośrednio w klubie.
Frankenstein Bogusława Lindy Po raz pierwszy poza Warszawą będzie można zobaczyć jedną z najbardziej widowiskowych produkcji ostatnich lat – spektakl Teatru Syrena Frankenstein w reżyserii Bogusława Lindy. W polskiej wersji sztuki Nicka Deara opartej na powieści Mary Shelley występują m.in. Eryk Lubos, Jerzy Radziwiłowicz, Wojciech Zieliński, Tomasz Sapryk, Bartłomiej Nowosielski i Katarzyna Zawadzka. Grę aktorską uzupełniają efekty specjalne, elementy pirotechniczne i projekcje video. To rzetelnie zrobiona sztuka, bezkompromisowa i odważna, zmuszająca do myślenia i refleksji, wzruszająca i dająca emocjonalnego kopa, z żywiołową, pełną pasji i oddania kreacją Eryka Lubosa, którą po prostu trzeba zobaczyć – zachęca Rafał Donica na portalu eteatr.pl. Spektakl będzie można obejrzeć w niedzielę, 9 kwietnia o godz. 19 na dużej scenie Kieleckiego Centrum Kultury. Bilety kosztują 110 i 130 zł. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
Na półce Kameralnie z Kazikiem
Fantasy spod chęcińskiego zamku
Bliżej Kazika już nie będziesz – obiecują organizatorzy koncertu. Legenda polskiego rocka – Kult – zagra na 150 metrach kwadratowych sceny Bohomass Lab. Usłyszymy kawałki m.in. z najnowszej płyty Wstyd. Kult jest jedną z najciekawszych grup na polskiej scenie muzycznej. Charakterystyczne brzmienie oraz krytyczne wobec politycznej rzeczywistości teksty sprawiają, że wciąż (od 35 lat!) chce się tego słuchać. Od początku w składzie jest Kazik Staszewski, który pomimo innych projektów, m.in. zespołów Kazik Na Żywo, El Doopa, czy Buldog, nigdy nie przestał
Nakładem wydawnictwa Sine Qua Non ukazała się powieść fantasy kielczanina Jacka Łukawskiego Grom i szkwał. Jej bohaterem jest Arthorn, a jego przygody rozpoczynają się od zdrady, krwawej bitwy i następujących po nich przetasowań politycznych. Michał Cetnarowski z „Nowej Fantastyki” tak opisuje dzieło: Klasyczne fantasy quasi-średniowieczne, gdzie miecze są ostre, nawet jeśli podrdzewiałe, księżniczki piękne, choć wredne, a smoki zabójcze, jak to mają w zwyczaju. Na szczęście Łukawski – uważny czytelnik konwencji – umiejętnie przekracza znane ramy i schematy. Jacek Łukawski (rocznik 1980) z zawodu jest grafikiem komputerowym. Laureat wojewódzkiego konkursu Talenty 2000. Po kilkunastu latach przerwy napisał cykl opowiadań, które pojawiły się drukiem w antologii Gawędy motocyklowe. Współtworzył kwartalnik motocyklowy „Swoimi Drogami”. Grom i szkwał to druga po Krwi i stali część cyklu Kraina martwej ziemi. Wraz z żoną mieszka w pobliżu chęcińskiego zamku.
grać z Kultem. – To nie będzie „masówka”. Dostaniecie klimat, kameralność, bliskość – zapowiada Maksymilian Materna, właściciel Bohomass Lab. Start w piątek, 7 kwietnia o godz. 21. Bilety w cenie 79 i 89 zł można kupić na stronie www.biletyna.pl oraz w klubie.
Warsztaty i prelekcje Poznaj Coaching Coaching to podróż w głąb siebie, odkrywanie wewnętrznej siły i motywacji do działania. To znajdowanie odpowiedzi na pytania, co jest dla nas ważne, czego potrzebujemy, co jest wartością, o którą warto walczyć każdego dnia… Każdy, kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat coachingu, może wziąć udział w II edycji kampanii Poznaj Coaching, odbywającej się pod hasłem „Wartości w życiu i biznesie”. Od 8 do 13 maja w Kielcach, Krakowie, Warszawie, Gdańsku i Łodzi profesjonalni trenerzy poprowadzą bezpłatne warsztaty coachingowe związane z rozwojem osobistym i biznesowym oraz indywidualne sesje coachingowe. Może w nich wziąć udział każdy, kto interesuje się coachingiem. Liczba warsztatów jest nieograniczona, natomiast indywidualne sesje są limitowane – można wziąć udział tylko w jednej. Więcej informacji na temat kampanii, coachów oraz organizatorek można znaleźć na stronie www.poznajcoaching.pl
PATRONAT:
Blogotok Już po raz szósty podczas Blogotoku w Kieleckim Parku Technologicznym spotkają się blogerzy, vlogerzy i instagramerzy z całego kraju. Przed nami dyskusje i prelekcje, podczas których można zdobyć wiedzę, poznać nowych ludzi oraz wymienić się doświadczeniami i spostrzeżeniami. Wśród dotychczasowych prelegentów znalazła się czołówka polskiej blogosfery, specjalizująca się w najróżniejszych tematach. Ich serwisy wyróżniane były m.in. w konkursach Blog Roku, czy Blog Forum Gdańsk. Spotkania koncentrują się na praktycznych umiejętnościach niezbędnych do blogowania. Start już w sobotę, 22 kwietnia o godz. 10. Więcej informacji na www.blogotok.pl.
7
Uwaga! Talent
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
9
Katarzyna Pura
Smartmagia rozmawiał Michał Sierlecki zdjęcia Mateusz Wolski
Jej portal technologiczny Tabletowo.pl ma już blisko 700 tys. użytkowników miesięcznie. Gdy powstawał, kielczanka Katarzyna Pura nie liczyła na tak ogromną popularność. Od dawna interesowała się smartfonami i tabletami. I chyba intuicyjnie wyczuwała, że przyszłość to cyfrowy, mobilny świat. Przez kolejne lata wykształciła ważne cechy w tej branży: rzetelność, wiarygodność i zaufanie czytelników, którzy z Internetu chcą o nowoczesnym sprzęcie dowiedzieć się jak najwięcej.
MS: Jak wspominasz 2007 rok, gdy Steve Jobs po raz pierwszy prezentował światu smartfona z ekranem dotykowym? iPhone okazał się rewolucją na rynku mobilnych rozwiązań. Po nim przyszedł czas na tablety, które trzy lata później na dobre zagościły w naszych domach. Czy już wtedy myślałaś o założeniu portalu, który miał pomóc w podjęciu decyzji o zakupie mobilnego sprzętu? Katarzyna Pura: Zanim zaczęłam interesować się technologią, trenowałam piłkę ręczną, ale rzeczywiście smartfony już wtedy zwróciły moją uwagę. Wcześniej telefon służył głównie do dzwonienia i wysyłania SMS-ów. Czasem do nagrywania dźwięku. Natomiast okazało się, że w iPhonie można tak naprawdę zmieścić mały komputerek. Całkowite novum. Nagle za pomocą palca można było zrobić coś na małym ekraniku. To było nie do pomyślenia na tamte czasy. I okazało się strzałem w dziesiątkę. Za Apple poszły kolejne firmy. Trzeba tu wspomnieć Nokię, która nigdy już nie mogła podnieść się z upadku, jakiego doznała, gdy Apple weszło na rynek telefonów. Zresztą Nokia dopiero teraz znów poka-
zuje, na co ją stać. Została przejęta przez chińską firmę i produkuje ciekawe smartfony. Skończył się okres obowiązywania umowy z Microsoft, która – w moim przekonaniu – nie pozwalała na wykorzystanie potencjału drzemiącego w Nokii. MS: A skąd wziął się pomysł na portal i nazwę Tabletowo.pl. Kiedy to się stało? Gdy świat ujrzał pierwsze iPady? KP: Nazwa Tabletowo jest aktualnie moją zmorą. Zacznę od tego, że o tabletach piszemy teraz bardzo mało. Czytelnicy nawet nam to zarzucają. Ale dzieje się tak z prostego powodu. Ich po prostu nie ma. Ten rynek skurczył się w ciągu ostatnich dwóch lat. Widać wyraźnie, że tabletów pojawia się coraz mniej. Portal powstał 5 czerwca 2010 roku. Dziś dziwię się, że potrafiliśmy przetrwać siedem lat. Nie dlatego, że jest zły. Uważam, że jest wspaniały. I fajnie, że się wybiłam. Bardziej chodzi mi o to, że kiedy go zakładałam, miałam niewiele lat. Byłam nastolatką, skończyłam liceum i nie myślałam, co chcę robić w życiu. A to przyszło ot tak. Zawsze mówię, że w tamtym momencie uderzył mnie piorun. Tak napraw-
dę moja przygoda z pisaniem zaczęła się dużo wcześniej na Komórkomanii, która była kiedyś potężną stroną o telefonach, a potem o smartfonach. Dziś rywalizuję z portalem, w którym kiedyś sama pracowałam. Później przyszedł czas na Homelab.pl. Jednak on szybko upadł. Byłam tam redaktor naczelną. Nie dlatego nie przetrwał, ale zanim ostatecznie wygasł, zaczęłam sporo pisać o tabletach. I to był czas targów Computex na Tajwanie, początek czerwca 2010 roku. Kiedy pomyślałam, że piszę dla kogoś, stwierdziłam, że mogłabym przecież równie dobrze robić to dla siebie. To był ten moment. Postanowiłam, że zakładam Tabletowo. I od pomysłu na nazwę wszystko się zaczęło. MS: Od początku czułaś magię obcowania z ekranami dotykowymi? KP: Już kiedy smartfony pojawiły się na rynku, była w tym pewna magia. W tamtym okresie w małym urządzeniu zamknięto dużą moc obliczeniową. Dziś już niemal nieporównywalną, gdy mamy ośmiordzeniowe procesory i cztery lub sześć gigabajtów pamięci RAM w telefonie.
Uwaga! Talent 10 Natomiast wtedy podzespoły były trochę gorsze, ale można było zrobić wszystko. Teraz nie jestem w stanie wyobrazić sobie pracy bez telefonu. Nie mogę bez niego wyjść z domu. To jest moje okno na świat. Pisząc e-maile, czy kontaktując się na Slacku, mogę przedyskutować wszystkie tematy z redakcją. To także mój aparat fotograficzny, choć klasyczny też mam. Czy tablety były magiczne? Przez pewien czas tak. Jednak uważam, że ich pięć minut minęło. Widziałam to po statystykach portalu. Na początku, przez pierwsze dwa, trzy lata, bardzo rosła nam liczba odwiedzających, później statystyki malały i trzeba było podjąć decyzję: albo się zamykamy, co nie miałoby dla mnie sensu, gdyż nie wyobrażam sobie innej pracy, albo trochę zmieniamy tematykę tego, o czym piszemy. Kiedyś nie mogłam żyć
ju moda? Podobno smartfony są w Polsce niezwykle chętnie przyjmowane jako prezent pod choinkę. KP: Nie przytoczę w tym momencie szczegółowych badań, ale w ubiegłym roku przedstawiono statystyki, ile osób kupuje telefon w abonamencie, a ile na wolnym rynku. Tendencje się zmieniają. Jeszcze kilka lat temu topowe smartfony dla przeciętnego Kowalskiego były cenowo nieosiągalne. Dlatego, jeśli chciał mieć dobry telefon, brał go w abonamencie na 24 lub 36 miesięcy i spłatę rozkładał w czasie. Dziś jest trochę inaczej. Częściej kupujemy na wolnym rynku, ale nie wynika to z wyższych zarobków. Ludzie biorą kredyty gotówkowe, by kupić sobie telefon. Bo lubią być modni. Mają w kieszeni coś, czym mogą się pochwalić. Nie do końca to rozumiem,
bez tabletu. Chodziłam z nim nawet na uczelnię. Wykładowcy krzywo na mnie patrzyli. Często podczas zajęć pisałam artykuły. Niektórzy przymykali na to oko, inni nie. Studiów ostatecznie nie skończyłam. Natomiast sam fakt, że urządzenie to nie miało fizycznej klawiatury, powodowało, że mogłam pisać na nim bezgłośnie. I to było najfajniejsze. Jednak cykl życia tabletów jest dłuższy, niż smartfonów. To główny powód tego, że jest ich coraz mniej. Smartfony wymieniamy wraz z abonamentem, średnio co dwa lata.
gdyż ani telefon, ani żaden inny gadżet elektroniczny czy też samochód, nie świadczą o tym, że ktoś jest lepszym czy gorszym człowiekiem.
MS: Wymieniamy telefon, bo kończy nam się abonament, czy raczej jest to pewnego rodzaMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
MS: Prowadzenie portalu internetowego zajmującego się informacjami technologicznymi to nie lada wyzwanie. Nie wystarczy tylko umiejętność sprawnego pisania, trzeba też pozyskiwać reklamodawców, by można było się z tej działalności utrzymać. KP: Praca na własny rachunek jest czymś innym niż praca dla kogoś. Wymaga samozaparcia, dyscypliny, nawet zwykłej motywacji do wstania z łóżka. Teraz mam biuro w swoim pokoju
i własną firmę. Śpię, jem i pracuję w tym samym pomieszczeniu. Mam oczywiście w mieszkaniu do dyspozycji trzy przestrzenie, ale w tej jednej najlepiej się czuję. Widzę, jak przyjeżdżają kurierzy. Patrzę, jak żyje świat, jak się coś za tą szybą rusza. Gdy pracujesz dla kogoś, masz często mniej obowiązków. Bardzo niewielka część tego, co się dzieje na portalu, musi cię interesować. Obchodzi cię tylko twoja część zadań, czyli kilka artykułów, które trzeba napisać. Będąc „na swoim”, musisz nauczyć się kontaktu z ludźmi. Mnie to przyszło z trudem, bo z natury jestem introwertyczna. Może wzięło się to stąd, że wiem, jacy potrafią być ludzie, gdy komentują coś na portalu… MS: Jakie to są wpisy? Czy internauci lubią chwalić się swoją wiedzą i posiadanym sprzętem? KP: Najgorsze są dla mnie ankiety. Z reguły pod swoim artykułem na temat telefonów umieszczam na końcu pytanie w stylu „A Ty? Który telefon byś wybrał?” I tu odpowiedzi są jednoznaczne. Większość osób opisuje swój aktualny model smartfona, bo chce się nim pochwalić. I stawiają go ponad wszystko. Ich sprzęt musi być idealny, bo oni się na niego zdecydowali. To według nich po prostu najlepszy telefon na rynku. A prawda jest taka, że każdy ma indywidualne wymagania w stosunku do takiego urządzenia. Dotyczy to zarówno telefonu, jak i laptopa, aparatu fotograficznego, czy kamery wideo. Te przechwałki są stale widoczne. Często wychodzę też z domu, by popracować zdalnie, i siedząc w kawiarniach, obserwuję inne ciekawe zjawisko. W Warszawie, gdy wyjmuję z torby jakąś hybrydę, którą w Kielcach ma może pięć, czy dziesięć osób, ludzie patrzą na mnie dość dziwnie. Zastanawiają się, co to za sprzęt? I powstaje pytanie: czy ja się nim już chwalę i tak mam się czuć, czy ja faktycznie na nim pracuję? A może jedno i drugie? Widzę jednak te spojrzenia różnych osób i żałuję wtedy, że nie mogę czytać w ich myślach. MS: Tabletowo musiało poszerzyć tematykę artykułów. Na stronie można kliknąć w „forum”, jest poradnik „Co kupić?”. Są tablety i smartfony, ale także cieszący się w ostatnim czasie dużą popularnością dział „wearable”, czyli opisy sprzętu mierzącego między innymi naszą sprawność fizyczną z naciskiem na smartzegarki. Ale przecież portal to ludzie. Z kim tworzysz to przedsięwzięcie? KP: Pracujemy zdalnie. Wychodzę z założenia, że nie ma sensu utrzymywać biura w Kielcach. Nie byłabym w stanie zebrać tych ludzi w jednym mieście. To fajne, bo jest cała masa na-
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
11 rzędzi internetowych, które pozwalają nam się komunikować i pracować na bieżąco. Ja mogę być w Nowym Jorku, a mój kolega z redakcji, na przykład w Kutnie, a i tak jesteśmy w stanie się porozumieć i ustalić, co chcemy zrobić, na jaki temat pisać, co jest aktualnie na topie itd. Poza tym jestem typem osoby, która lubi być w ruchu. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że siedzę gdzieś na etacie, przykuta do biurka przez osiem godzin. Pierwsza rzecz, którą robię, gdy tylko otworzę oczy, to przeczytanie e-maili. Czasem idę spać po czternastu, piętnastu godzinach pracy. Sprawdzam też e-maile przychodzące z innych stref czasowych. Ostatnio redakcja przeszła reorganizację. I trochę mniej piszę, bo mam do tego zaufanych ludzi, a w zasadzie wydawców, którzy są odpowiedzialni za wszystko, co dzieje się na portalu. Średnio raz na godzinę na stronie pojawiają się nowe teksty. Jeśli piszą mniej doświadczeni redaktorzy, wówczas są one sprawdzane przez wydawców. Jestem bardzo zadowolona z mojego zespołu. Mamy w składzie Piotrka Góreckiego, który przede wszystkim jest REKLAMA
jednym z najważniejszych znawców Microsoftu i Windowsa w Polsce. Jest Albert Lewandowski, który miał chyba 16 lat, gdy zaczął u mnie pisać. Na niektórych technicznych kwestiach zna się znacznie lepiej ode mnie. Jednym z wydawców jest Grzegorz Dąbek, który studiował ze mną na uczelni na jednym roku. Po kilku latach się spotkaliśmy i stwierdziliśmy, że dobrze by było, gdyby zaczął pisać dla Tabletowa. I tak nasze losy się toczą przez ostatnich kilka miesięcy. Dobrze się stało, bo mieszkamy blisko siebie i gdy mamy jakieś problemy techniczne ze sprzętem, to ja pomagam Grzesiowi, a on mnie. Naprawdę mogłabym tu wymienić wszystkich, gdyż każdy jest bardzo istotną cegiełką w tym projekcie. MS: A Ty? Czym się zajmujesz? KP: Dzięki temu, że oddałam dział newsów, mogę poświęcić się sprawom, które są dla mnie ważne. To pozyskiwanie reklamodawców. Pieniędzy trzeba sporo, bo muszę utrzymać również zespół. Poza tym zajmuję się testami urządzeń i recenzjami sprzętu. I tu nieskromnie powiem,
Praca na własny rachunek jest czymś innym niż praca dla kogoś. Wymaga samozaparcia, dyscypliny, nawet zwykłej motywacji do wstania z łóżka. że uważam je za jedne z najlepszych w kraju. A ostatnio postawiłam sobie za punkt honoru, by takie były też moje recenzje video. Czasem wystarczy po prostu mówić do ludzi, być przed kamerą i się uśmiechnąć, a potem zobaczyć, ile jest „łapek w górę” pod spodem i pozytywnych komentarzy. To daje energię. MS: Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Uwaga! Talent 12
Kreujemy, nie kopiujemy tekst Grzegorz Rolecki zdjęcie Mateusz Wolski
Wiernych fanów przybywa po dobrze zagranym koncercie. Osiem sekund w serwisie informacyjnym to sława na dwa tygodnie – akompaniuje Piotr „Jackson” Wolski, zaglądając do salki prób Wolnych Ludzi. W środku ziąb, przykurzone statywy i sterta ulotek. Gdzie podziały się wiosła, gary, trąby i klawisze? – Zimą jest tu zbyt chłodno, teraz pracujemy w domu – objaśnia szczelnie opatulony Kamil „MarleyJah” Sewerzyński. Reggae’owa kapela z Kielc właśnie wydaje drugą płytę. Chwila spokoju*
Pokoik przytulony do pleców Bazy Zbożowej nie zdradza, że bywa świadkiem zmagań nagradzanej formacji ze Świętokrzyskiego. Białe palto śniegu za oknem kontrastuje z letnią scenerią teledysku Siły serc. Zdrapana tablica do koszykówki z klipu przypomina jednak, że ważne rzeczy rodzą się w miejscach niepozornych. – Salka jest nasza. Wylądowaliśmy w niej z Kiniorem, któremu zdarzało się tu kimać – opowiada Marek „Diabeł” Gawęcki, basista i współzałożyciel zespołu. – Musieliśmy zrobić małe przemeblowanie, bo osiem osób nie mogłoby się pomieścić. Czasem też sprzątamy, ale do końca posprzątać się nie da. To wszystko narzędzia pracy, które wciąż wnosimy i wynosimy – dodaje. Tu wzmacniacz, tam kartony. Przy ścianie zastygają trójkolorowe koszulki, flagi i banery, które zespół zabiera ze sobą na koncerty. Zielony, żółty i czerwony to barwy panafrykańskie, często spotykane na flagach państw Czarnego Kontynentu. Muzycy reggae używają ich, by nawiązać do korzeni i przypomnieć o losach niewolników, którymi handlowano na Jamajce. Etiopski cesarz Hajle Syllasje uważany był przez wyznawców ruchu Rastafari za kolejne wcielenie Chrystusa. – Gdzieś na Podkarpaciu, pan po paru piwach krzyczał do nas, żebyśmy pochowali te niemieckie flagi – śmieje się Gawęcki. W rastasalce powstała większość utworów Wolnych Ludzi. Dopiero srogie warunki pogodowe są w stanie zagonić ich w cieplejsze rejony.
Cofnąć czas
Zorganizowana przy Klubie Kotłownia miejscówka nie jest pierwszym przystankiem na muzycznej drodze kapeli. To wyjadacze, co z niejednego pieca lampowego akordy wyławiali. Były Trudy, Arger, Jedyna Maść, Kiniorski, Brylewski, ale także bardziej komercyjne projekty, takie jak Mafia i K.A.S.A. – Na Bazie gramy już 10 lat. Nie ma tu salki muzycznej, w której bym nie ćwiczył – mówi Piotr „Funek” Fuczyk, perkusista oraz współtwórca kolektywu. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e
13
Uwaga! Talent 14 Każdy pochodzi z innej kanciapy. To czwarty albo piąty zespół Marka, kolejny projekt wioślarza Oskara Wilmana, który do tej pory obracał się w klimatach The Clash i najnowsza pocztówka z dźwiękowej odysei Piotra „Jacksona” Wolskiego, pochodzącego z Częstochowy instrumentalisty perkusyjnego. Część zespołu współpracuje też m.in. z Teatrem Witkacego w Zakopanem. – Początkowe próby z aktorami były koszmarem. Nie frazowali odpowiednio, śpiewali na dwa albo trzy i nie potrafili wejść w odpowiednim momencie – wspomina Marek, chwaląc przy okazji Kamila „MarleyJah” Sewerzyńskiego, wokalistę i tekściarza Wolnych Ludzi. Kamil zaczynał od rapu. W mieście Wojtasa, Liroya i Borixona trudno było nie otrzeć się o tę poetykę. Dzięki niej frontman udoskonalił dykcję i sylabizację – sól ziemi jamajskiej. O założeniu zespołu marzył od 2008 roku. Dba też o karierę solową. – Nadal nagrywam rapy, ale reggae to coś, w czym spełniam się najbardziej – opowiada z błyskiem w oku. Do współpracy zaprosili go Piotr i Marek. Nie mieli przed sobą łatwego zadania. Kielce nie są wystarczająco dużym miastem, by w przeciągu taktu znaleźć 5-6 muzyków umiejących grać w ich stylu. – Musieliśmy się posiłkować kolegami z zewnątrz, np. Lublina i Częstochowy. Dla przykładu – nasz przyjaciel, świetny zresztą jazzman, nie jest w stanie zagrać reggae – tłumaczy „Diabeł”. – Pokutuje przeświadczenie, że to łatwizna – wtrąca „Funek”. – Ale kiedy przychodzi do wykonania, robi się trudno. Do skomponowania – jeszcze trudniej. A do tworzenia muzyki rasowej, do której wciąż nam daleko, zdecydowanie najtrudniej. Większość pewnych siebie muzyków opuszczała przesłuchanie zdziwiona. Reggae to konkret – mówi. Wolni Ludzie swój pierwszy koncert zagrali 6 lutego 2014 roku w Kinie Fenomen z okazji 69. rocznicy urodzin Boba Marleya. Miał to być projekt jednorazowy.
Nic nie zatrzyma mnie
– Gdy nam się uda, będziemy śpiewać te słowa do innych – akcentuje Kamil w pieśni Nie poddawaj się. Udaje się. Od pamiętnego wieczoru w WDK zagrali ponad 100 koncertów, w ubiegłym roku wystąpili na kilku ważnych imprezach, m.in. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, Ostróda Reggae Festival, czy płockim Reggaelandzie, na którym wygrali konkurs debiutów. – Droga do szerszej publiczności wiedzie przez podobne imprezy. Angaż niestety nie jest prostą sprawą. Stworzyliśmy repertuar i próbowaliśmy przez 2 lata. Świeżaki na dodatek grają o 15, a nie 23. Wtedy jeszcze niektórzy śpią – opisuje Piotr. W 2015 roku, za pieniądze zarobione ze sztuk, wydali pierwszą EP-kę z udziałem saksofonu Włodzimierza Kiniorskiego i klawiszy Radosława Kupisa. Drugą, w ramach nagrody, sfinansował im Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki. Na plenerach miejskich zaczynają występować w roli gwiazdy. Na horyzoncie wyrośli fani i ich oczekiwania. – Nie jesteśmy egoistami. Każdy z nas myśli o tym, żeby jego kompozycja trafiła do słuchaczy. Chcieliśmy wyjść z garażu – Kamil odkurza wzrokiem salkę. Nie zakładali, że będą grać reggae, roots czy rocka. Twórczość zespołu jest wypadkową wrażliwości spotykających się na próbie instrumentalistów. Utwory będą się zmieniać, bo zmieniają się wykonawcy. Riff otwierający Chwilę spokoju atakowany jest brzmieniem Deep Purple, by momentalnie zanurzyć się w basowej żegludze reggae. – Część repertuaru została wykreślona – przyznaje Marek. – Nie wszystkie piosenki wybrzmiewały na koncertach. Zależy nam, żeby set był różnorodny, a odbiorca nie usnął. W ciągu półtorej godziny musi się dziać. Kiedy Kamil zasiada do pisania, próbuje układać pod reggae, z całym baMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
gażem doświadczeń tego nurtu. Słońce ogrzewa usta i razi w oczy, a życie bywa pięknym zmaganiem zasłyszanym w „Waiting In Vain” Boba Marleya. – Utożsamiam się z tą muzyką. Pomogła mi zaakceptować siebie, wyjść do ludzi, nie siedzieć w domu – zdradza. Czasem pisze tu, na kolanie, wsłuchując się w granie kumpli z zespołu.
To nie tak
Romantyczne, jak żartuje Piotr, „dziadostwo” Bazy Zbożowej nuci skojarzenia z musicalem La La Land. Młody jazzman grany przez Ryana Goslinga mierzy się z podobnymi dylematami muzycznymi. Brudzić spodnie czy prasować mankiety, nie martwiąc się o czynsz? – Gdyby sukces komercyjny był naszym głównym celem, to wymyślilibyśmy popowe granie, idąc za przykładem Kamila Bednarka czy Tabu – ocenia Marek. – Wytwórnie i radia wymagają skracania piosenek do trzech minut. Na siłę tego nie robimy, ale samo nam wyszło w ostatnim okresie. Zobaczymy, czy zadziała. Mają na koncie bliższe spotkania z programami telewizyjnymi. W 2015 producenci polskiej edycji Must Be The Music zaprosili ich do wzięcia udziału w castingu jurorskim. Kapela podchodziła do tego pomysłu niechętnie, dystansując się od produkowanych taśmowo gwiazd. Odpadli, ale nie żałują. Ewentualna wygrana skutkuje kilkuletnim uwiązaniem z wytwórnią. Efekt jednak został osiągnięty – posypały się lajki na Facebooku i zaproszenia na koncerty. Podobna sytuacja miała miejsce po wizycie w Teleexpressie. Bez mediów ani rusz. – Trudno jest pracować i grać. Koledzy są pedagogami, ja pracuję w agencji reklamowej. Jedynie „Jackson” próbuje utrzymać się z muzyki, ale to niełatwe – przyznaje Gawęcki. – Wyżyć z grania można tylko w topowych składach, z Enej albo Marylą Rodowicz. Przez lata byłem w zespołach, które służyły zarabianiu pieniędzy, a nie realizacji własnych wizji. Dziś wiem, że warto robić swoje. Odkuć można się latem lub na imprezach okolicznościowych. Muzyka zapłaci za prąd, ale nowe buty kupuje bezpieczny etat. – Każdy musiałby mieć na koncie po pół miliona, żeby nie martwić się, co będzie za 10 lat. Za granie wciąż zarabia się małe kwoty. Jeżeli nie masz wesel albo modnego zespołu coverowego, to dłubiesz. Czasem żałuję, że nie zostałem chirurgiem – ironizuje „Funek”.
Siła serc
Powrót do muzycznych korzeni stanowi credo zespołu. Na ile jest on jednak możliwy, skoro nawet późny Marley oskarżany był przez purystów o polewanie reggae sosem funk rocka? – Wszyscy muzycy uprawiający ten styl inspirują się wyspą, czerpiąc z jej energii muzycznej i kulturowej – wyjaśnia Piotr. – Gdybyśmy chcieli, to bylibyśmy w stanie zagrać parę koncertów na ulicy w Kingston. Trzeba podróżować do miejsc, gdzie faceci grają na dwóch strunach tak, że większość muzyków w Kielcach nie jest w stanie tego powtórzyć. Oczywiście wszystko rozbija się o pieniądze, czas i możliwości. Zespół gra głównie po polsku. Jedynymi wyjątkami są kawałek I know i niektóre covery (marleyowskie One Love, War czy Brotherhood of Man Izraela). Zależy im na dialogu ze słuchaczem i przekazywaniu emocji w ojczystym języku. – Kreujemy, a nie kopiujemy. Na scenie jesteśmy wolni – Kamil dopisuje do spotkania codę wschodzącego uśmiechu. Zasuwa kurtkę, bo pora się zbierać. Zimnica dudni w kościach wzorem dobrego jam session, a południowe słońce zaczyna topić śnieg. „Jackson” Wolski dyscyplinuje kolegów, zapowiadając piątkowe granie. * Tytuły nagłówków pochodzą z utworów zespołu.
Postać 16
Andrzej Poniedzielski
Dbałość o dystans rozmawiał Michał Sierlecki zdjęcia Mateusz Wolski
Jest autorem scenariuszy sztuk teatralnych. Pisze wiersze i teksty piosenek, czasem o sceptycznym wydźwięku. To także pieśniarz, konferansjer, satyryk, humorysta, gitarzysta, reżyser i aktor Teatru Ateneum w Warszawie. Czytelnicy i widzowie od lat cenią go za spokój i wyważenie sceniczne. I za nienachalne poczucie humoru.
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e
17
Postać 18
waniska to miejscowość, z której Pan pochodzi, w Kielcach zdobywał Pan wykształcenie, co ciekawe – techniczne. I w Balu dyplomantów zawarł Pan całą prawdę o tamtym okresie: To będzie bal na kilka par I kilka tak zwanych samotnych serc To będzie bal na „trochę żal” Na trochę dobrze, trochę mniej Tak, to ogromne wydarzenie towarzyskie i obyczajowe. Studia na Politechnice Świętokrzyskiej wybrałem świadomie. Wcześniej skończyłem technikum elektroniczne. To nie było chwilowe fiu-bździu, jak to czasem się zdarza, gdy ktoś zaczyna zdawać egzaminy wstępne na architekturę, a kończy na chemii spożywczej. U mnie był to jednak rodzaj powołania. Profesorowie mówili, że mam intuicję techniczną, czyli poszedłem w kierunku swoich zapatrywań. To był
tak zwane pytania zasadnicze i tak przychodzi, bez względu na profil naszej działalności. Studia techniczne wiele mi dały, a wydział, a zwłaszcza specjalizacja – automatyka – „dopuszczała” do wielu dziedzin życia. Już wtedy zajmował się Pan twórczością kabaretową. I ona w pewien sposób wyznaczyła szlak, którym zaczął Pan podążać. Świadomie, czy zupełnie przypadkowo? Trochę świadomie, a trochę nie. Zauważyłem, że moja skłonność do matematyki i fizyki daje poczucie spokoju. Jeśli się pozna te dziedziny, to okazuje się, że wszystko można opisać wzorem, wszystko wymyślić, wyliczyć. I to jest niebezpieczne w człowieku, bo wtedy zaczyna być zbyt pewny siebie. Na początku odruchowo, a w tej chwili już świadomie, staram się łączyć te dwa sposoby życia. Przywiązanie do układu współrzędnych z takim „przebywaniem w chmurach”.
Myślę, że dla jednej i drugiej dziedziny to jest dobre, bo nie ma nic lepszego dla „technicznego” sposobu życia jak chwila abstrakcji. Stąd się wzięły wszystkie wynalazki. To wie każdy, kto wynalazł koło czy proch. Trzeba porzucić na chwilę układ współrzędnych, żeby stworzyć coś nowego.
Rok 1987 to wspaniała płyta koncertowa z Elżbietą Adamiak. Napisał Pan dla tej artystki mnóstwo piosenek. Na tym albumie pełni Pan także rolę konferansjera i kogoś, kto mówi o swoich dzieciach i o tym, że bieda cała będzie, gdy im trzeba będzie wytłumaczyć, co czarne jest, co białe. Patrzy na nas pokolenie zza firanki. Jak to pokolenie odnajduje się w dzisiejszej rzeczywistości? Czy zdołał im Pan wytłumaczyć to, co chciał? Trochę sobie wykrakałem. Jakbym przewidział kłopoty. Zgadzam się z takim stwierdzeniem, że „nie masz lepszej sprawiedliwości na świecie, jak sprawiedliwość polegająca na tym, że w swoich dzieciach zobaczysz swoje wady”. Oni ciągle dociekają, co jest czarne, co jest białe. I nikt nie jest w stanie im tego do końca wytłumaczyć. Definicja czarnego i białego wciąż się zmienia. Moje dzieci wyszły już z okresu dziecięctwa. Są samodzielne i nie śpią. Te pytania są w nich jednak żywe. Tylko w tej chwili schodzą na dalszy plan. Dziś są jedynie rodzicami moich wnuczek. Nic więcej.
A jakie wspomnienia wiąże Pan z uczelnianym Klubem pod Krechą? Tam miały miejsce wydarzenia i straszne i śmiesz-
Zapowiadając koncert zadaje Pan także odwieczne pytanie: „Jak żyć?”. I tu powtarza Pan za Włodzimierzem Majakowskim: Żyj, jak żył to-
Szczęście jest niezdefiniowane. Jego pojęcie powstaje zawsze „po szczęściu”. To jest jedyny przypadek na świecie. Oto widzimy, że zdaje się, było szczęście. taki czas w naszym kraju, że rzeczywiście tych magistrów, inżynierów było wielu, a nie było dla nich miejsc pracy. Wszelkie „sterowania numeryczne” – tak je nazwijmy – startowały, i to bardzo powoli. Byliśmy więc rodzajem „nadprodukcji”. Ale studiów nie żałuję, były bardzo dobre. Kiedy dziś pytają mnie młodzi ludzie: „Co robić?”, „Jak żyć?”, to polecam im kierunki techniczne. Bo naprawdę odpowiadają one na proste pytania, są tam też prawa i prawidła ciążenia, Ohma i Kirchhoffa. Oczywiście czas na MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
ne. To był mój debiut sceniczny w 1975 roku. Napisałem pierwszy wiersz na Dzień Kobiet, zaśpiewałem Gaudeamus. Potem ktoś wpadł na pomysł, żeby „ocieplić zjawisko dyskotek”. Sprawić, by były bardziej kulturalne. I tak w trakcie zabawy odbywały się piętnastominutowe przerwy, na których studenci mieli śpiewać piosenki. Mnie akurat mieli na stanie i mnie na to wypuścili. Zebrałem na siebie całą nienawiść tłumu. Kilka razy tam wystąpiłem, aż kiedyś pomógł mi Włodek Kiniorski, który się bawił w okolicach baru. Kiedy ludzie zdegustowani tą przerwą i moim śpiewem zaczęli coś buczeć, to on krzyknął „Cisza! Macie go słuchać!” Oni przycichli, a mnie się udało ujść z życiem.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
19
warzysz Dzierżyński. A tak całkiem serio, na to pytanie próbuje też odpowiedzieć Kardiogram, który jest jednym z klasycznych już Pańskich tekstów: (…) Gonisz gdzieś, wciąż prędzej, prędzej, prędzej Nie wiesz gdzie i nie wiesz, czy doganiasz Twoje serce musi razem z Tobą Odpoczywa, gdy twarz rękami zasłaniasz (...) Nie, to jeszcze nie koniec jeszcze trochę pożyjesz Założysz jeszcze niejedną czapkę Niejednym się płaszczem okryjesz Tylko przystań na chwilę na którymś ostrzejszym zakręcie Diabli niech porwą dostatek Diabli niech porwą szczęście? Czyli szczęście, w gruncie rzeczy nie jest tak istotną kwestią w życiu?
Napisałem swój tekst do piosenki My Way Franka Sinatry. Śpiewałem go z Dawidem Podsiadło i tam mu to tłumaczyłem. Pozwoliłem sobie napisać coś takiego: Tu pojawia się nieśmiało coś na kształt odkrycia. Jak żyć? Pytanie to niestety nie dotyczy życia. Niech to dziś sprawi, że złodziejom sensu twarze zbledną. Bo żyć to znaczy mieć drogę niejedną.
Bawitko to song wybrzmiewający na różnych Pana albumach i w różnych aranżacjach: Oj nieładnie człowieku, nieładnie Oj nieładnie człowieku, brzydko Ty się całe życie tylko bawisz czasem sobie zmieniasz bawitko Nawet sobie ostatnio przypomniałem, gdzie napisałem tę piosenkę. W Kielcach się to odbyło. Blisko kościoła św. Krzyża. Siadłem sobie
Gdyby nie skłonność do obcowania z nierzeczywistością, gdyby nie cudowna dyspozycja do tworzenia fikcji, dotąd nie latalibyśmy po niebie, ani nie dotarlibyśmy do głębin oceanów. Szczęście jest niezdefiniowane. Jego pojęcie powstaje zawsze „po szczęściu”. To jest jedyny przypadek na świecie. Oto widzimy, że, zdaje się, było szczęście. Przedtem nie tworzymy jego szczegółowej definicji. I może dlatego tak je poniechałem w tej piosence? Ale dziękuję za przypomnienie cytatu o Dzierżyńskim, bo minęły lata i niedawno znów musiałem się ustosunkować do pytania „Jak żyć?”, które przecież jest żywe w społeczeństwie od pewnego czasu.
na murku i to napisałem. Samo słowo „bawitko” poznałem od swojej babci Katarzyny. Ona mówiła tak na wszystko, czego człowiek używał do zabawy, to znaczy wtedy nie mieliśmy kolorowych zabawek, klocków Lego, ani różnych „barbiów”, czyli wszystko mogło być bawitkiem. Brało się kawałek patyka lub czegoś, dokładało wyobraźnię i to było już bawitko. Ja je przeniosłem na życie i postawy. Dzisiaj wszystko właściwie jest bawitkiem, czyli jest tak, jak babcia
mówiła. I to jest takie „celebrykanie” na różnych poziomach. Raz zagrażających życiu i zdrowiu obywatela, że się na chwilę do polityki zwrócę. A raz niegroźnych, że do zawodowych, koncesjonowanych celebrytów nawiążę. Mam wrażenie, że wyznaje Pan dewizę skrajnego wręcz czasem scepytycyzmu do życia. To jest w niektórych sytuacjach wskazane i wyraża się m.in. w Chyba już można: Albo donos napisać na życie bo należy mu się swoją drogą i podpisać zgryźliwie – „Żyćliwy” tylko gdzie to wysłać, do kogo Nie mam w sobie sceptycyzmu do życia. Inaczej nie moglibyśmy się spotkać, bo już bym dawno nie żył. Mamy takie chwile: gorsze i lepsze. Ostatnio jestem na etapie opisywania teorii, którą sobie wymyśliłem, że przyczyną pesymizmu jest optymizm po prostu. Zbyt wielki, niedostosowany do naszych możliwości. Jak sobie pozwolimy na taki optymizm bezsensowny, to potem organizm cierpi. Nazywam go nawet kieleckim. Optymizm kielecki. Chłodny, spokojny. Bez szaleństwa. Mój sąsiad – stolarz Stanisław mówi tak: „Panie Andrzejku, w życiu trzeba mieć jakąś pasję”. Po czym zaciąga się papieroskiem i dodaje: „I jakiś sposób na gorsze dni”. Napisał Pan mnóstwo tekstów dla innych artystów. Z nich powstały piosenki. W pamięć zapadają takie songi, jak choćby Wiem Grzegorza Turnaua: Wiem – słowo jak krem krem na zmarszczki w mojej głowie coś na trzepotanie powiek wiem – dobrze wiem wiem – drogi nasz tlen na podwodność naszych wrażeń stratosferę naszych marzeń wiem – dobrze wiem, słodkie wiem To jedna z piosenek, która powstała w sposób, w jaki właściwie powinno się je pisać. Bo wiele
Postać 20 rzeczy sobie notuję. Mam milion pięćset, sto dziewięćset takich karteluszków, do których potem już przeważnie nie sięgam. Jednak mam taką opętańczą skłonność notowania drobiazgów, zwykle równoważników zdań. Robię to z zamiarem, że kiedyś po nie sięgnę. I jeszcze mi się to nie zdarzyło. Jak przychodzi coś napisać i tak trzeba to zrobić od nowa. Kiedy pisałem Wiem, skojarzyłem słowa z Grześkiem Turnauem i zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy byśmy chcieli wokół tego piosenkę zrobić. A on odpowiedział, że tak. I dopisałem wtedy resztę. Tak powinny powstawać piosenki. Metodą kolejnych przybliżeń. Z Grześkiem jest o tyle pięknie, że on jest jej kompozytorem i wykonawcą. Jak już sobie coś napiszę, to nie ma lepszego wykonawcy. Edyta Geppert sięga często po Pana teksty. I to są wspaniałe piosenki, jak choćby Kamień i mgła: T(w)ego świata nie rozumiem Ani nawet chcę Zamień mnie, Zamień mnie W kamień Albo w mgłę I ona potrafi to zaśpiewać tak, że słuchacz może uronić niejedną łzę. Edyta ma w sobie wiarygodność. Bo smutek jest, tak naprawdę, łatwy i do zagrania i do wyśpiewania. Natomiast mało jest smutków wiarygodnych. On jest prosty w sensie dramaturgicznym. Stąd taka skłonność ludzi do grania w teatrach tragedii. Bo one są łatwiejszym sposobem narracji i inscenizacji.
Śpiewam życie (Ajde Jano) to z kolei jej wersja żydowskiej muzyki z zespołem Kroke. Czystym tonem, każdy dźwięk – dzień życia I niech płynie moja słodka tajemnica Jak dobrze śpiewem duszę ukołysać Z Edytą było tak, że poprosiła mnie o kilka tekstów i one się zmaterializowały. Miałem szczęście, bo nigdy nie wchodziło w grę tak zwane zamówienie zawodowe. To znaczy pisałem zawsze dla kogoś, kogo lubiłem, kogo czułem. Były to takie przyjacielskie sytuacje i nawet mimo różnicy pokoleń między mną, a na przykład Sewerynem Krajewskim, nastąpiło jakieś połączenie. I musi coś takiego być, bo pisze się tak jak dla siebie, ale dla siebie wychylonego w kierunku innej osoby. Myślę, że wtedy to wychodzi dobrze. To taki ukłon w kierunku przyjaciela, kogoś bliskiego. Tak było chyba również z Arturem Andrusem i projektem Przechowalnia, wieczorach kabaretowych opartych na znakomitym dialogu. Zapraszani byli ciekawi goście, a na scenie i w kontaktach z publicznością rozgrywały się sytuacje, które zaskakiwały również Pana. Tam też wystąpił element „lubienia się”. Może nie jakoś przesadnie, bo musieliśmy stworzyć na scenie dramat, który oparliśmy na różnicy wieku coraz bardziej widocznej i różnicy temperamentów, jakże przecież widocznej. Artur jest wspaniałym kompanem scenicznym, bo nie znam zbyt wielu osób, które bez specjalnego żalu są w stanie „spłonąć na scenie”, „spłonąć na stosie tego widowiska”. On nie ma skłonności do bycia pierwszym, MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
21 najlepszym, mimo że gra czasami taką postać. Nieraz dla dobra rzeczy całej trzeba spłonąć. I wtedy ten drugi może przejąć ster. Uwielbialiśmy się rozśmieszać nawzajem. Co jest oznaką tego, że się lubimy i cenimy. Na tym polega świadomość sceny. Jeżeli mówimy o dwóch osobach na scenie, to publiczność jest trzecim uczestnikiem tego zajścia. I godnym takiego samego szacunku. A widowisko jest bohaterem. Dlatego zawsze, gdy jestem w jurorskich gremiach, mówię młodzieży, że w wydarzeniu scenicznym typu śpiewanie piosenki, bohaterem jest piosenka. Jeśli się to zaniedba, to nieszczęście gotowe. Bo ludzie po to przychodzą. Mimo, że czasami im się wydaje, że przyszli na osobę. Nie. Przychodzą dla piosenki. Pisze pan scenariusze do spektakli słowno-muzycznych. Takim przykładem jest 12 godzin z życia kobiety – słów kilka o piosenkach i tekstach Wojciecha Młynarskiego – polskiego barda piosenki, który stworzył kilka nieśmiertelnych songów, jak Róbmy swoje, W Polskę idziemy, czy Przetrwamy. One weszły już także do naszego języka i się upowszechniły. Niedawno ukazała się książka zawierająca teksty Wojciecha Młynarskiego i zostałem zaproszony na jej premierę. Wówczas powiedziałem coś, co mogę dziś powtórzyć. Młynarski jest ważną postacią. Rozwój ludzkości polega przecież na rozbudowie systemu skojarzeń. Taki rozwijający się człowiek jest wtedy szybszy, bardziej wielobarwny. I zadaniem kogoś, kto pisze teksty piosenek, jest notowanie, zapisywanie tego w kronikarski sposób. Ale też wyznaczanie pewnych kierunków, to znaczy posiadanie elementu przewidywania. I Wojtek lata całe temu odebrał znaczenie jakże polskiemu drzewu wierzba i przerzucił tę całą radość na leszczynę. I się okazało, że to było bardzo dobre. Potem jeszcze były próby, żeby z tego narodowego drzewa naszego brzozę uczynić, ale moim zdaniem to się nie powiodło. I ta leszczyna, mam wrażenie, zostanie nam na długo jako takie drzewo narodowe, polskie. Magda Umer zagrała w 2006 roku rolę Imagine w spektaklu Chlip-Hop – czyli nasza mglista laptop–lista obok pana w roli Andrew. Wystąpił wówczas także Wojciech Borkowski. Próbowaliście ustalić pewne granice komunikacji międzyludzkiej za pomocą Internetu. Debatowaliście, czy jesteście na czacie, Skypie, czy na popularnym kiedyś Gadu-Gadu. REKLAMA
Przenieśliśmy to zgodnie z tendencją epoki. Kontakty sąsiedzkie, międzyludzkie i damsko-męskie w sferę Internetu. Sam byłem zdziwiony tym spektaklem, że cieszy się on takim powodzeniem. Najlepsza była Maryla Rodowicz, która przyszła kiedyś zobaczyć go w Ateneum, potem odwiedziła nas w garderobie i mówi: „Wiecie, że ci ludzie tego słuchają?” Jej się to wydawało niemożliwe, żeby trzy siedzące na scenie osoby, nietańczące, niepodrygujące, były w stanie zatrzymać ludzką uwagę. Piotr Machalica mówił: „Wpadnę na chwilę, bo muszę gdzieś lecieć. Patrzę, a oni już śpiewają ostatnią piosenkę”. Myślę, że to było odbierane jako swego rodzaju pożegnanie człowieka z jego intymną otoczką. Trochę pożegnanie z tamtym światem. Nagle w Internecie zaczęło być wszystko bardzo widoczne. Powstała nawet książka Jak trwoga, to do bloga 2008-2009. Dzisiaj istnieją też takie profesje, jak bloger, czy blogerka. Słyszałem, słyszałem. Gustaw Holoubek zaproponował Panu kiedyś objęcie kierownictwa literackiego Sceny na dole w warszawskim Teatrze Ateneum. Była to chyba duża odpowiedzialność, bo i „zostać namaszczonym” przez takiego aktora stanowiło zapewne nie lada wyzwanie. Nie będę mówił o spotkaniu z panem Gustawem i co on dla mnie znaczył, bo głos mi się załamał w tej chwili. Ale mam na tę okoliczność wyjście, mianowicie powiedział on kiedyś tak: „Gdyby nie skłonność do obcowania z nierzeczywistością, gdyby nie cudowna dyspozycja do tworzenia fikcji, dotąd nie latalibyśmy po niebie, ani nie dotarlibyśmy do głębin oceanów”. Tacy ludzie rodzą się raz na epokę. Nie częściej. I oni wyznaczają granice tej epoki. Postać wspaniała łącząca w sobie wszystko: ogromną wrażliwość, inteligencję, poczucie humoru, dbałość o dystans między nami a światem. Bo o to chyba chodzi. O odległość. „Distance” to po angielsku odległość. Jak sobie wyznaczymy odległość siebie od różnych przejawów życia i świata, to będziemy prawie szczęśliwi. Dziękuję za rozmowę. Bardzo dziękuję.
Postać 22
Pasja inżyniera Strasza, czyli rodzimej fotografii początki tekst Jacek Korczyński
Kielce ojczyzną polskiej fotografii Maksymilian Strasz, nazwany przez potomnych ojcem polskiej fotografii, w 1837 roku objął stanowisko inżyniera guberni krakowskiej i zamieszkał w Kielcach. Poza pracą zawodową zainteresował się m.in. malarstwem oraz fotografią, która stała się z czasem jego życiową pasją. To właśnie w Kielcach zaczął fotografować i o fotografii pisać. Zapoznał się z metodą wykonywania papierowych negatywów metodą Talbota (zapewne stało się to jeszcze w czasie pobytu w Londynie w 1830 r.), publikował fachowe artykuły m.in. na temat „przenoszenia na papier przedmiotów za pomocą kamery obscury przez wpływ samego światła”, a po latach wydał pierwszy polski podręcznik fotografowania. Kilkuletni kielecki epizod w życiu Maksymiliana Strasza był wielce znaczący dla grodu nad Silnicą, gdyż dzięki temu możemy nazwać Kielce ojczyzną polskiej fotografii. O swych dokonaniach inżynier Strasz napisał do „Wiadomości Handlowych i Przemysłowych”, w których 13 lipca 1839 r. ukazał się jego pionierski artykuł. Aby zebrać kamerą obskurą przedmioty za pomocą wpływu światła, bierze się na ten cel cienki papier listowy, równy i ścisły, ten macza się w wodzie, w której jest rozpuszczoną sól morska w małej ilości; po wyschnięciu wyciera się tak, aby sól na powierzchni równo była rozprowadzoną. Następnie macza się tenże papier z jednej tylko strony w wodzie nasyconej saletranem srebra, którego dobiera 1/6 lub 1/7 część na wagę do wody. Po wysuszeniu papieru przy ogniu, należy go strzec od wpływu słonecznego światła, aby nie sczerniał. Potem można go użyć do kamery obskury, za pomocą której bliższe przedmioty, jako to statuy, budowle, a mianowicie rośliny mocno oświecone, przenoszą się w przeciągu godziny czasu z zupełną dokładnością i czystością konturów – pisał kielecki pasjonat fotografii, dodając, że po wyjęciu tegoż papieru z urządzenia trzeba natychmiast dla utrwalenia wyobrażenia przedmiotów na nim wyrażonych, umaczać go w wodzie nasycoMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Maksymilian Strasz na okolicznościowym znaczku Poczty Polskiej
nej mocno solą zwyczajną kuchenną lub w małej bardzo ilości jodkiem potasu, w pierwszym razie kolor obrazu będzie fioletowy, w drugim żółtawy.
Fascynacja dagerotypem „Papierowa” metoda Talbota nie była jednak tym, czego Maksymilian Strasz tak naprawdę oczekiwał. Fascynował się odkryciami Josepha Niépce’a oraz Louisa Daguerre’a (od nazwiska tego ostatniego pochodzi nazwa „dagerotyp”, określająca obraz uzyskiwany na metalowej płytce). Nasz inżynier zawiadamiał bowiem: Przekonawszy się na własnem doświadczeniu, z jaką dokładnością przedmioty sposobem dopiero opisanym mają być na papier przenoszone, komunikuję lubownikom sztuk pięknych ten pana Talbota Anglika wynalazek, który zasługuje
jeszcze na dalsze badania dopóki odkrycie pana Daguerre’a ogłoszonem nie zostanie. Strasz nie zadowolił się próbami fotografii sposobem Talbota, lecz z wielką niecierpliwością oczekiwał na ogłoszenie dokładnego opisu sposobu Daguerra – co podkreślił Aleksander Maciesza w pierwszym solidnym artykule poświęconym postaci kieleckiego inżyniera gubernialnego, opublikowanym w 1938 r. na łamach „Fotografa Polskiego”. O dagerotypie Strasz zaczął pisać do „Wiadomości Handlowych i Przemysłowych” jeszcze w październiku 1839 roku. W artykule Opis szczegółowy sposobu wyrabiania daguerrotypów” wyjaśniał: Wykonanie daguerrotypu obejmuje pięć oddzielnych czynności, to jest: 1) Przysposobienie platy; 2) Nadanie jej powłoki z jodu; 3) Umieszczenie w kamerze ciemnej; 4) Wystawienie na parę merkuryalną; 5) Na koniec zmycie powłoki jodowej. O ważnym elemencie swego wynalazku, czyli metalowej płycie („placie”) tak z kolei pisał Louis Daguerre, pionier utrwalania „obrazów ciemnicy optycznej”, w swej książce z 1840 roku: Obrazy powstają na płycie miedzianej srebrem polerowanej. Lubo miedź właściwie służy za podścielisko cienkiej pokrywie srebra, połączenie to jednak dwóch metali szczególniej przykłada się do zupełnego skutku. Srebro powinno być ile możności jak najlepsze. Płyta zaś takiej grubości, aby powierzchnia pokrywy srebrnej tworzyła doskonałą płaszczyznę, gdyż inaczej obrazy wydałyby się przekręcone i niezgrabne.
Sztuka alchemii Na początku poważnym problemem pozostawał długi wielogodzinny czas naświetlania. Wykluczało to oczywiście możliwość fotografowania poruszających się obiektów. Radzono sobie z tym stopniowo, ale nawet, gdy udało się już zejść do kilkunastu sekund, przyznać trzeba, że wymagało to nieco cierpliwości od pozujących artyście modeli. Technika fotografowania z czasem okrzepła, ale i tak robienie zdjęć nadal wymaga-
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
23
Być może uwiecznił któryś z kieleckich zabytków, fragment codziennego życia kielczan pierwszej połowy XIX stulecia lub widok swego domu przy Wzgórzu Zamkowym. Tego się już nie dowiemy, prace się nie zachowały. Najważniejsze, że ów obrazek był pierwszą fotografią powstałą na ziemiach polskich. Stało się to w Kielcach, gdzieś na przełomie czerwca i lipca 1839 roku, a sprawcą wiekopomnego czynu był inżynier Maksymilian Strasz.
ło niemałych umiejętności. Wyruszając w XIX stuleciu w fotograficzny plener nie wystarczyło szybkie spakowanie sprzętu, najlepiej do jednej torby. Teodor Szajnok radził w Przewodniku fotograficznym dla fotografów zawodowych i miłośników z 1893 roku: Przed udaniem się na miejsce zdjęcia, należy kasetki zaopatrzyć w czułe płyty preparowane, wziąć ze sobą ciemnię z obiektywem i statywem, a jeżeli aparat ma matowe szkło, także ciemne sukno, potrzebne do osłonięcia aparatu, na ostatek lupę, aby w danym razie ułatwić sobie ostre ustawienie obrazu na szkle matowem. Do końcowego efektu potrzebne były oczywiście odpowiednie chemikalia, a czynności wykonywane w fotograficznym procesie mogły nieco przypominać zajęcia dawnych alchemików.
Warszawy, gdzie pracował w Wydziale Górnictwa Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Życiową pasją inżyniera Strasza pozostała jednak fotografia…
Pstrykamy co podleci
Dziś fotografowanie to rzecz powszechna. Żyjemy w epoce cyfrowego utrwalania obrazu, pstrykamy dużo, czym się da. Niezapomniany Ludwik Jerzy Kern już ponad 40 lat temu napisał dla „Przekroju”: „Czy Kraków, czy Warszawa, / Czy Biecz, czy Wołomin, / Pstrykamy co podleci: / Skwerek, drzewko, komin, chmurkę / Pociąg z daleka, / Nowych bloków bryłę / Lub kotka, co wciąż, bydlę, ustawia się tyłem...”.
Inżynier z fotograficzną pasją Wracając do postaci inżyniera Maksymiliana Strasza, człowieka o różnorodnych zainteresowaniach, nie możemy pominąć jego osiągnięć w pozafotograficznych dziedzinach. Urodził się w 1804 r. w Ojrzanowie na Mazowszu – jak podaje Świętokrzyski słownik biograficzny. Ukończył warszawski Instytut Inżynierii Cywilnej, otrzymał patent geometry, a następnie tytuł inżyniera. Pracował w Dyrekcji Dróg i Mostów, odbył praktyczne studia zagraniczne w Niemczech, Holandii i Wielkiej Brytanii. Gdy wrócił do kraju, trwało już powstanie listopadowe. Otrzymał wówczas stanowisko konduktora w kwatermistrzostwie Wojska Polskiego. Pracował później przy budowie Kanału Augustowskiego, po czym został mianowany inżynierem województwa augustowskiego. Jak wspomnieliśmy, Maksymilian Strasz w sierpniu 1837 r. zamieszkał w Kielcach, gdy otrzymał stanowisko inżyniera guberni krakowskiej. Jako specjalista kierował pracami nad utrzymaniem dróg, zajmował się dozorem nad urządzeniami wodnymi, mostami, groblami. Udzielał się także jako architekt, choć dwa jego projekty: nowej siedziby dla Rządu Gubernialnego Krakowskiego
Strona tytułowa ksiażki L. Daguerre’a z 1840 r.
oraz Dyrekcji Szczegółowej TKZ nie zostały zrealizowane. Zajmował się nadzorowaniem prac przy budowie kieleckiego szpitala św. Aleksandra, porządkowaniem stawu parkowego i jego otoczenia oraz urządzaniem parku miejskiego. Projektował też elementy małej architektury np. wykonaną w zakładach białogońskich pompę podwójną w Rynku. W centrum miasta zbudował dla siebie okazały piętrowy dom, przypuszczalnie według własnego projektu. Znany jest także, jako autor map okręgów górniczych Królestwa Polskiego, pomocnych przy planowaniu i rozwijaniu krajowej gospodarki. Z Kielc wyjechał w 1844 roku do
Dom Maksymiliana Strasza przy ul. Dużej w Kielcach
Miejsca mocy 24
Zanim opadnie kurtyna tekst Agata Niebudek-Śmiech zdjęcia Mateusz Wolski
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e
25
Miejsca mocy 26
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
27
I jeszcze jedne drewniane schody. I jeszcze jedna wyślizgana poręcz. Wyżej już się nie da. Szukamy włącznika, by oświetlić niski korytarz. Na białych, zniszczonych drzwiach ktoś zostawił wiadomość: „Jeżeli jesteś Wolandem lub Mistrzem nie dzwoń. Małgorzaty nie ma”.
Czerwiec 1999 r. Pamiętny spektakl Beckett w reżyserii Piotra Szczerskiego. Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach otwiera przed widzami swoje zakamarki, zdradza tajemnice. Zamiast siedzieć w wygodnych fotelach, publiczność wędruje ciemnymi korytarzami, wspina się po schodach, niezdarnie prześlizguje przez wąskie zaułki, co i rusz napotykając aktorów, którzy odgrywają jedenaście sztuk Samuela Becketa. Już wiemy, że budynek przy ul. Sienkiewicza 32 jest przestrzenią nieograniczoną, a scena i widownia to tylko jej część. Reszta zazwyczaj jest niedostępna.
Przed wielkim remontem Kielecki Teatr im. Stefana Żeromskiego szykuje się do remontu. Od chwili, gdy we wrześniu ubiegłego roku stał się właścicielem całego gmachu, rozpoczęły się przygotowania do tego wielkiego przedsięwzięcia, szacowanego na, bagatela, 50 mln zł. Konkurs na opracowanie koncepcji architektonicznej przebudowy już został ogłoszony. Termin składania prac upływa 3 lipca. Przewidziano trzy etapy: pierwszy to modernizacja budynku frontowego od strony
Miejsca mocy 28 ulicy Sienkiewicza wraz z oficyną zachodnią, w której mieści się scena i widownia. Drugi obejmie oficyny północną i wschodnią, która przeznaczona zostanie m.in. na małą scenę, trzeci przewiduje przebudowę dziedzińca. Prace remontowe ruszą najwcześniej w 2018 roku i potrwają przynajmniej trzy lata. Na ten czas kielecka scena zamknie swoje podwoje, aktorzy występować będą w innym miejscu, a widzowie już nigdy nie zobaczą teatru takim, jakim był on przez dziesięciolecia. To jeden z ostatnich momentów, by utrwalić ten odchodzący powoli do przeszłości świat.
Skrawki białego materiału
Stajemy na środku teatralnego podwórka. To w tym miejscu niespełna dwadzieścia lat temu rozpoczynał się spektakl Beckett. Dziś ta klasyczna studnia pełni funkcję parkingu, stąd też wchodzi się do oficyny północnej i wschodniej. – Ponoć w latach 50., czyli czasach dyrektorowania Ireny i Tadeusza Byrskich na dziedzińcu rosła jabłoń – mówi Halina Łabędzka, kierownik impresariatu, która oprowadza nas po zakamarkach teatru. Zwraca naszą uwagę na zewnętrzną windę w oficynie zachodniej, przez którą wprost na wystający balkon, a potem na scenę, transportowane są dekoracje. Zaglądamy do usytuowanej na wprost bramy oficyny północnej. Na samym dole po lewej stronie znajduje się malarnia. Trwają prace nad scenografią do dwóch spektakli Zaucha.Welcome to the .prl oraz Zabić celebrytę. Na podłodze leży wycięta ze styropianu naturalnych rozmiarów świnia. Obok niej farby, pędzle, zdjęcia… Wędrujemy na pierwsze piętro. Pod nogami skrzypi drewniana podłoga, ciemny korytarz prowadzi do pracowni krawieckich i mieszkań. Cisza. Pracownicy już dawno poszli do domu, na stołach pozostały skrawki białego materiału, nożyce i fotografie przedstawiające kostiumy. Maszyny do szycia umilkły, nie słychać ich stukotu, manekiny czekają, aż wprawne ręce krawców nałożą na nie tkaninę. Kierowniczka impresariatu uśmiecha się na wspomnienie wydarzeń, których świadkami były pracownie krawieckie. Ileż przymiarek, rozpruwania zszytych już kawałków materiału, zużytych nici i igieł. Gdy w ubiegłym sezonie kielecka scena wystawiała Szalbierza, do którego kostiumy przygotowywała Zofia de Inez, ekipa krawców stanęła przed nie lada wyzwaniem, bowiem plastyczka była niezwykle wymagająca. Niekiedy trzeba było przesuwać ścieg o dwa milimetry i przeszywać guziczki. Ale efekt końcowy był imponujący. Owoce pracy teatralnych krawców można oglądać w kostiumerni. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
To prawdziwa historia kieleckiej sceny – wędrowanie między rzędami niezliczonych kreacji, okryć noszonych przez królów i żebraków, damy i wieśniaczki, przyprawia o zawrót głowy. – Na etacie mamy krawcową i krawca, czasami przed premierami, gdy jest dużo pracy, zatrudniamy dodatkowe osoby – mówi Halina Łabędzka. Co warte podkreślenia – kielecka scena, jak na razie nie zamknęła żadnej pracowni. Tymczasem wiele teatrów coraz częściej zleca tego rodzaju usługi na zewnątrz.
Zakochany przemysłowiec
Opuszczamy północną oficynę, by na chwilę zajrzeć na klatkę schodową części wschodniej. Tu czas zatrzymał się przed wieloma dziesięcioleciami, przywodząc na myśl tak odległe wydarzenia, jak pierwsze powojenne spektakle grane na kieleckiej scenie. Wchodzimy do głównego budynku i dobrze znanymi schodami wędrujemy przez foyer na widownię, a potem znów schodami na piętro,
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
29 gdzie znajdują się loże. Zasiadał w nich pewnie Ludwik Stumpf, bogaty przemysłowiec, właściciel browarów, który w latach 1870-1878 wzniósł gmach przy dzisiejszej ulicy Sienkiewicza 32 dla ukochanej warszawskiej aktorki. Mieścił on scenę teatralną wraz z hotelem i restauracją. Według ustaleń konserwatorów budynek główny od początku powiązany był ze skrzydłem oficyny zachodniej oraz stajnią i wozownią znajdującymi się wewnątrz podwórka. Oficynę wschodnią wybudowano dopiero po 1911 r. Sala teatralna do początku miała kształt owalny z krzesłami w parterze, loggiami i balkonami w dwóch sferach. Pierwsze przedstawienie – opera komiczna Dzwony kornewilskie – odbyło się 6 stycznia 1879 r. Od tego czasu kielecka scena miała swoje wzloty i upadki, przez kolejne dziesięciolecia pracowali na niej aktorzy, reżyserzy, scenografowie. Tuż po II wojnie światowej, ze względu na ogromne zniszczenie gmachu, aktorzy występowali w Wojewódzkim Domu Kultury, rychło jednak wrócili na stare śmieci, bo tylko tu czuli ducha prawdziwego teatru. I nikomu nie przeszkadzało to, że – jak czytamy w wydawnictwie Plotka i prawda o teatrze – w całym budynku brakowało szyb, a widzowie musieli siedzieć na spektaklach w paltach. Scena nie miała podłogi, budowano ją sukcesywnie z pieniędzy ze sprzedaży biletów, reflektory wykonane były z ocynkowanych wiader, które dobrze odbijały światła żarówek. Takie były początki – pionierskie, pełne entuzjazmu i fascynacji. Znakomity aktor i kielczanin Wiesław Gołas wspominał kielecką scenę jako małe REKLAMA
cacuszko wlepione w malowniczą ulicę Sienkiewicza, które zawsze rozpoznawał po niepowtarzalnym zapachu starej kurtyny i skrzypiących fotelach.
Świat, który przestanie istnieć Zdaje się, że ten zapach, mimo upływu lat, wciąż roznosi się po teatralnych zakamarkach. Wędrujemy za kulisy – niewielkie stanowisko inspicjenta i suflera, na wprost drzwi prowadzące do garderoby. Kolejne piętro. Halina Łabędzka wyjmuje pęk kluczy i otwiera przed nami następne pomieszczenia: magazyn podręczny rekwizytów, charakteryzatornia, garderoby, za którymi znajduje się pokoik do prób stolikowych. Wracamy korytarzem ozdobionym czarno-białymi fotografiami ze spektakli. I znów kolejne schody. I jeszcze jedne. Jesteśmy na samej górze. Na strychu znajdują się mieszkania i archiwum. Na białych, zniszczonych drzwiach ktoś zostawił wiadomość: Jeżeli jesteś Wolandem lub Mistrzem
nie dzwoń. Małgorzaty nie ma. Wpuszczę ewentualnie Behemota. – Pamiętam taką anegdotę. W czasach Byrskich mieszkali tu aktorzy, którzy wspólnie gotowali jakieś potrawy w wielkim garze, każdy po kolei wpadał tu na chwilę i mieszał, żeby się nie przypaliło, a potem wspólnie jedli – uśmiecha się Halina Łabędzka. – Tak wyglądało wówczas życie w teatrze. Świat starego teatru wkrótce przestanie istnieć. Znikną drewniane stropy i skrzypiące schody, rozbudowana zostanie scena, nowy wymiar zyska widownia i foyer, w oficynie północnej lub wschodniej powstanie także mała scena na około 100 miejsc. Wyburzone zostaną budynki gospodarcze przy oficynie zachodniej. Ale duch wzniesionego z wielkiej miłości budynku wciąż będzie ten sam, bo powrócą tu ci sami ludzie. Aktorzy, pracownicy, widzowie. A to przecież oni tak naprawdę tworzą teatr.
Miejsca mocy 30 1
Powrót do czasów Luxtorpedy Zbudowany pod koniec XIX wieku kielecki dworzec kolejowy był trzykrotnie burzony i odbudowywany. Przez lata był świadkiem wielu ciekawych zdarzeń, m.in. podróży Paderewskiego z fortepianem. Dziś ważą się jego losy. tekst Rafał Zamojski
2
Kielce XIX wieku Przez wieki Kielce rozciągały się na osi północ-południe, między Wzgórzem Zamkowym a Rynkiem. Główną ulicą była Duża. Burzliwe zmiany topograficzne początku XIX wieku przyczyniły się do powstania dzisiejszej ul. Sienkiewicza – odtąd zaczęła dominować oś wschód-zachód. Minęło kilkadziesiąt lat i Sienkiewicza (wtedy Konstantego, Pocztowa) stała się pryncypialną. Daleko jednak jej było do współczesnego deptaka, liczącego łącznie prawie 1,3 km długości. Do końca XIX wieku zaczynająca się od gmachu Leonarda (czytelników odsyłam do poprzedniego numeru) sięgała zaledwie podmokłego rejonu Silnicy. Mieszczanin, który chciał się udać do wsi Czarnów korzystał z traktu Czarnowskiego (dzisiejszej ul. Czarnowskiej), odgałęzienia od ulicy Starowarszawskiej (dziś Piotrkowskiej i 1 Maja). Kielce przez cały XIX wiek rozwijały się, choć dość niespiesznie. Głównym motorem rozkwitu było fakt, że na początku wieku miasto stało się siedzibą wojewódzkich/gubernialnych władz administracyjnych oraz, co się z tym wiąże, różnych innych instytucji. Nie bez znaczenia było także to, że w Kielcach stacjonował liczny garnizon carskiego wojska. Nie licząc odległego wówczas Białogonu, przemysł był dość szczątkowy. Dopiero w latach 70. powstały dwa nowoczesne zakłady: „Marmury” (czyli Przedsiębiorstwo Kopalń Marmurów Kieleckich, których kontynuacją są dzisiejsze ŚKSM) i browar Stumpfa (później Karscha).
Pasażer Paderewski Prawdziwa rewolucja przyszła dopiero dekadę później, w latach 80. Po podjęciu decyzji o budowie kolei Iwangrodzko (Dęblińsko)-Dąbrowskiej, trzeba było wybrać wariant jej przebiegu przez miasto, ze szczególnym MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
31 3
4
1, 2, 3, 4 – reprodukcje pocztówek z różnych okresów
5
6
7
5, 6, 7 – fot. z lat 80. XIX w. z archiwum prof. J. L. Adamczyka
fot. Krzysztof Wilczyński
Miejsca mocy 32 uwzględnieniem umiejscowienia dworca. Rozważano jego lokalizację m.in. w rejonie wapienników na Kadzielni. Ostatecznie jednak, dzięki mobilizacji kieleckich środowisk gospodarczych, wybrano wariant posadowienia budowli na przedłużeniu głównej ulicy. Linia kolejowa i piękna,elegancka budowla dworca powstały szybko. Zachowały się m.in. fotografie z czasów budowy ze zbliżeniem na front gmachu, na którym widać dwie daty: 1883 i 1884. Przedłużenie głównej ulicy (na nowym odcinku została ona nazwana Kolejową) szybko zaczęto zabudowywać. A wzdłuż linii kolejowej powstały zakłady przemysłowe, składy i magazyny. To był prawdziwy przełom, nie tylko jeśli chodzi o transport towarów. Nagle Warszawa stała się bardzo bliska. Jeszcze niedawno, aby się do niej dostać, trzeba było długiej,trwającej co najmniej dobę wyprawy konnym powozem gruntową szosą (dodajmy – szosą nie zawsze dobrej jakości). Tymczasem od utworzenia połączenia kolejowego podróż do stolicy zaczęła zajmować zaledwie kilka godzin i to w wygodnych warunkach. To otworzyło nieznane wcześniej możliwości. Koleją przyjechał do Kielc wraz z fortepianem Ignacy Jan Paderewski, by dać koncert w domu zaprzyjaźnionej rodziny Jarońskich (bardzo skądinąd dla Kielc zasłużonej).
Luxtorpedą do Zakopanego Pierwszy dworzec miał m.in. zegar i piękną przylegającą do niego ażurową wiatę dla podróżnych. Dotrwał do I wojny światowej, gdy wycofujący się z Kielc Rosjanie go spalili. Wcześniej – w 1914 roku – zdążył jeszcze być świadkiem pierwszego zbrojnego epizodu legionowego – potyczki Strzelców Józefa Piłsudskiego z Kozakami. Jeszcze w trakcie I wojny dworzec został odbudowany zyskując nową, inną niż pierwotna, elewację. W 1929 roku na placu przed nim odsłonięto pomnik Niepodległości, upamiętniający wydarzenia sprzed 15 lat. Zburzony przez Niemców 10 lat później, został odbudowany w 2002 roku. W latach 30. przez Kielce regularnie kursował słynny skład Luxtorpeda – wtedy można nim było dojechać do Zakopanego w czasie krótszym niż dziś. 5 września 1939 roku budynek został zbombardowany przez Niemców. Zginęło lub zostało rannych około 80 osób.
Nowy dworzec Ponownie odbudowany służył kielczanom jeszcze przez ponad dwie dekady. W międzyczasie, w połowie lat 50., zbudowano nad peronami kładkę dla
fot. kolejowekielce.blogspot.com
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
fot. cm pieszych. Do dziś została po niej pamiątka: dwie wieżyczki będące pierwotnie jej klatkami schodowymi. Ostatecznie w 1966 roku zdecydowano o wyburzeniu starego obiektu i wybudowaniu nowego, bardziej funkcjonalnego. Wielu kielczanom do dziś żal starego gmachu. Jak mógłby wyglądać, gdyby zapadły inne decyzje, możemy zobaczyć w Radomiu. Tam, bardzo podobny do kieleckiego, stary dworzec został wyremontowany. Nowy budynek,oddany do użytku w 1971 roku,jest jednak dobrą architekturą. Po wybudowaniu, wraz z Pocztą Główną i Hotelem Centralnym, stał się częścią udanego zespołu modernistycznej architektury. Niestety już nieistniejącego. Poczta podczas nieprzemyślanej termomodernizacji zamurowała dużą część okien, degradując wygląd gmachu, zaś właściciel hotelu okleił jego elewację historyzującymi detalami, dodając np. grecki portyk wejściowy. Największą wartością architektury dworca jest przeszklona przestrzeń w głównej jego części, dziś niestety często zakrywana reklamowymi płachtami. Największą wadą – niedostosowanie do potrzeb osób niepełnosprawnych.
Powrót do świetności? Od około 20 lat kielecki dworzec kolejowy trwa w zawieszeniu. W całej Polsce wre praca przy budowie lub renowacji licznych kolejnych gmachów. Tymczasem w Kielcach, za kolejnymi ogłaszanymi koncepcjami nie szły dotąd żadne konkretne decyzje. To swoiste uśpienie korelowało z marginalizacją Kielc jako węzła kolejowego. Kolejne lata przynosiły pogarszanie kolejowej dostępności miasta wojewódzkiego. Znikały kolejne połączenia i doszło do paradoksu, że podróż pociągiem z Kielc do Warszawy zaczęła trwać dłużej niż z Krakowa do stolicy (przez Centralną Magistralę Kolejową). Na szczęście ostatnio zaczęło się to zmieniać. Wreszcie remonty linii kolejowych z Kielc na wszystkich odcinkach stały się realne (w tym budowa łącznicy z CMK w Czarncy). Znów zaczęła wzrastać liczba połączeń, a PKP zaczęły inwestować w pozostałe kieleckie stacje. Dużym sukcesem jest zakończona właśnie gruntowna przebudowa przystanku przy osiedlu Ślichowice. Choć jeszcze nie ma do niego sensownego dojazdu, od grudnia 2016, na stacji Kielce Czarnów zaczęły się zatrzymywać dalekobieżne pociągi, kursujące na trasie Warszawa-Kraków (przez Włoszczowę). Przygotowywane są podobne inwestycje na wysokości osiedla Podkarczówka i na Piaskach. Aktualne działania na rzecz rozwoju transportu kolejowe-
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
33 rozmowy na temat przyszłości budynku prowadzą z PKP władze miasta. Różne były koleje tych rozmów, teraz znów mogliśmy usłyszeć o „nowym otwarciu”. Niewątpliwie zaangażowanie władz miasta jest samo w sobie pozytywne. To daje szansę na kompleksowe podejście do tematu, w tym także twórczą debatę z wybitnymi urbanistami, architektami i specjalistami od zintegrowanego transportu. To wyjątkowa szansa m.in. na wypracowanie rozwiązań dotyczących „sklejenia” dwóch części Kielc, przedzielonych torami jak rzeką. Tym bardziej, że między ulicą Mielczarskiego a Jagiellońską ma powstać tzw. nowe miasto (od ośmiu już lat trwają prace nad miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego dla tego terenu).
Potrzeba dyskusji
fot. Janusz Buczkowski (Muzeum Historii Kielc) go pozwalają podejrzewać, że wzorem państw UE, w Polsce mieszkańcy będą z powrotem codziennie korzystać z połączeń kolejowych w drodze do i z pracy. Również kielecki dworzec może znów zacząć tętnić życiem (już teraz są momenty, gdy jest za ciasny).
Nowe otwarcie Sam główny gmach kieleckiego dworca, poddany w międzyczasie częściowym remontom, nie jest w złym stanie (choć antresola od lat jest niewykorzystana – ostatecznie zamknięto ją dla podróżnych). Z całą pewnością jednak Kielce już od dawna potrzebują przebudowy peronów, tunelu, montażu schodów ruchomych i wind. Również modernizacji placu Niepodległości, choć w tym przypadku niewiele, poza estetyką, da się zrobić. Przez długie lata będzie się mścić decyzja o odcięciu dworca od ulicy Sienkiewicza (i od dworca autobusowego) ruchliwą wielopasmową arterią. Od dekady REKLAMA
Może warto rozważyć likwidację części torów, co pozwoli zagospodarować wschodnią pierzeję ulicy Mielczarskiego? I poza remontem tunelu, zbudować nad peronami wygodny pasaż dla pieszych i rowerzystów, łączący ulicę Sienkiewicza z Piekoszowską, co przy okazji włączyłoby w „krwioobieg” antresolę dworca? Póki co takiej debaty nie ma, a władze Kielc ogłosiły, że przedstawiły PKP swój niepodlegający dyskusji warunek uczestnictwa w projekcie. Jest nim budowa nad peronami parkingu samochodowego (jako ciekawostkę warto przypomnieć, że ten istniejący na dachu pobliskiej galerii Hossa nie cieszy się powodzeniem). Wcześniej była również mowa o likwidacji najlepszego elementu architektury dworca, czyli dużej przeszklonej przestrzeni. Uzgodniono wstępnie, że antresola zniknie, bo główna część budynku zostanie podzielona na dwa piętra. Górne miałyby zająć biura instytucji miejskich, dolne – kasy i poczekalnia dla pasażerów. Parking nad peronami ma być niezbędny właśnie ze względu na pracowników miejskich biuri ich klientów. Ponieważ temat budzi spore kontrowersje w środowiskach urbanistyczno-transportowych, może jest jeszcze czas na publiczną debatę specjalistów? Niewątpliwie decyzje tak ważne dla społeczności powinny być podejmowane rozważnie, z realnym wzięciem pod uwagę sugestii ekspertów o różnych poglądach. Tak czy inaczej w najbliższym czasie zdecyduje się dalszy los kieleckiego dworca. Oby stał się on – jak dworzec autobusowy – powodem do dumy.
Pasja 34
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
35
Dziś prawdziwych ułanów już nie ma? rozmawiał Łukasz Wojtczak zdjęcia Katarzyna Grosicka
Ułani to bez dwóch zdań ludzie wyjątkowi! Zarówno ci znani z kart historii jak i współcześni kontynuatorzy tradycji kawaleryjskich. Kielecki Ochotniczy Szwadron Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich jest dumą regionu. Jego poczynania można podziwiać podczas świąt państwowych, pokazów w Polsce i za granicą.
Pasja 36 ŁW: Jakie były początki Kieleckiego Ochotniczego Szwadronu Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich, skąd pomysł na taką formację? Mariusz Kowalski: Nasz szwadron jest kontynuatorem tradycji kawaleryjskich 80 Kieleckiej Konnej Drużyny Harcerskiej, założonej w 1982 roku. Drużyna powstała z inicjatywy instruktorów Związku Harcerstwa Polskiego i – jako pierwsza w Polsce – przyjęła tradycje kresowego 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Spotykaliśmy się w tamtym czasie z kawalerzystami, m.in. wachmistrzem Tadeuszem Burczynem, porucznikiem Marianem Sobczykiem, rotmistrzami Michałem Szrekiem oraz Witoldem Milewskim. To właśnie oni dali nam impuls, aby w naszym mieście utworzyć drużynę konną. Był to dość oryginalny pomysł, bo wówczas istniało zaledwie około pięciu w całej Polsce, z czego tylko dwie posiadały swoje konie.
Mariusz Kowalski, historyk, wieloletni instruktor Związku Harcerstwa Polskiego w stopniu podharcmistrza, Harcerz Orli, kawaler oficerskiej odznaki pamiątkowej 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Związany z harcerstwem od 1975 r., a z ruchem kawaleryjskim w Polsce nieprzerwanie od 1982 r. Podoficer 16 Batalionu Powietrzno-Desantowego z elitarnej 6 Brygady Desantowo-Szturmowej z Krakowa. Wiceprezes Fundacji i Szef Kieleckiego Ochotniczego Szwadronu Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Drużynowy 13 Wędrowniczej Drużyny Kawalerii Harcerskiej im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Robert Mazur, opolanin, pasjonat oręża polskiego, hobbysta, wieloletni instruktor Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej w stopniu przewodnika, Harcerz Orli. Kawaler oficerskiej odznaki pamiątkowej 13 Pułku Ułanów Wileńskich, pracownik instytucji kultury. Od lat 80. poprzez Drużyny Kawalerii Harcerskiej związany z ruchem kawaleryjskim w Polsce. Członek 141 Opolskiej Drużyny Harcerzy i 9 Konnej Opolskiej Drużyny Harcerzy im. 9 Pułku Ułanów Małopolskich, należących do elitarnego Opolskiego Hufca ZHR im. Szarych Szeregów. Prezes Fundacji i Dowódca Kieleckiego Ochotniczego Szwadronu Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Przyboczny 13 Kieleckiej Drużyny Wędrowniczej Kawalerii Harcerskiej im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
ŁW: Dlaczego przyjęliście imię 13 Pułku Ułanów Wileńskich? Co to ma wspólnego z Kielcami? MK: Kielce nie mają tradycji kawaleryjskich, w przeciwieństwie do miast, gdzie już wówczas podobne formacje istniały: Krakowa, czy Bydgoszczy. Mieliśmy więc spory problem. W czasach, kiedy tworzyliśmy drużynę ukazała się książka porucznika Grzegorza Cydzika Ułani, ułani, która była dla nas inspiracją do tego, aby spróbować kultywować tradycję właśnie 13 Pułku Ułanów Wileńskich. W latach 80. było to dość niezręczne i wielu osobom mogło się nie podobać. Drugi powód był taki, że w czasie kampanii wrześniowej, pułk w składzie Wileńskiej Brygady Kawalerii, która była częścią odwodowej Armii Prusy, bronił północnych krańców ówczesnego województwa kieleckiego. ŁW: Wasza działalność jest bardzo wszechstronna. MK: Najważniejsze jest pokazywanie, odtwarzanie i kultywowanie tradycji kawalerii z okresu II Rzeczypospolitej. Z czasem zaczęliśmy brać udział w rekonstrukcjach historycznych z okresu od średniowiecza aż po II wojnę światową. Mamy wiele kompletów umundurowania, m.in. rycerstwa średniowiecznego, jazdy pancernej, husarii, kostiumy z okresu powstania styczniowego, mundury beliniaków z 1914 r. oraz kawalerii z 1920 r. ŁW: Wspieracie również naszych rodaków na Wschodzie… MK: Prowadzimy tego rodzaju działalność wzorem jednostek wojskowych II Rzeczypospolitej, które w pewnym sensie przejmowały opiekę m.in. nad placówkami edukacyjnymi. Znaleź-
liśmy szkoły w Nowej Wilejce, dzielnicy Wilna, gdzie stacjonował 13 Pułk Ułanów Wileńskich. Nawiązaliśmy z nimi kontakt w 2010 r. i od tego czasu kilka razy do roku tam jesteśmy, zbieramy dla nich pieniądze oraz książki. W tej inicjatywie wspiera nas kilka kieleckich szkół oraz władze samorządowe. Robert Mazur: Dzięki wsparciu Senatu RP zaprosiliśmy również dzieci z Wilna na wakacje do naszego województwa. Dwukrotnie udało się to zrealizować, były to grupy liczące około 50 osób. Działalność edukacyjna jest dla nas ważna. Od 11 lat prowadzimy lekcje w szkołach. Pokazujemy elementy symboliki narodowej, umundurowanie, uzbrojenie z okresu II Rzeczypospolitej. Szkolimy poczty sztandarowe, prowadzimy zajęcia z musztry itp. MK: Jednym z przejawów naszej działalności jest także publikowanie. Kilka razy do roku wydajemy „Kuryer Kielecki”. Opisujemy w nim różnego rodzaju uroczystości rocznicowe, wyjaśniamy czego one dotyczą. Ponadto współpracujemy z Instytutem Pamięci Narodowej oraz Instytutem Historii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. ŁW: Jak liczny jest Wasz pułk? MK: Aktualnie mamy trzy sekcje, czyli łącznie jest to osiemnastu ułanów oraz dowódca, gotowych w każdej chwili wziąć udział na przykład w pokazach. Poza tym mamy wielu sympatyków, których można liczyć co najmniej w setkach. ŁW: Jak wstąpić w Wasze szeregi? MK: Oficjalnie nie robimy żadnej rekrutacji, bo wiemy, że wstąpienie do pułku wiążę się z dużymi kosztami, rzędu około 10 tys. zł. Nie każdego na to stać. Nowy członek szkoli się na kolejnych spotkaniach oraz we własnym zakresie. Kompletuje umundurowanie, którego wykaz przekazujemy. Trzeba być jednocześnie zapaleńcem, miłośnikiem historii, lubić jazdę konną i mieć określoną sumę. Co roku otrzymujemy też pewną pulę pieniędzy od prezydenta Kielc na umundurowanie i uzbrojenie, w zamian za udział
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
37 w pokazach, co wiąże się z promocją naszego miasta. Od czasu do czasu trenujemy, ćwiczymy przed pokazami. Często mamy jednak problem, żeby zebrać cały szwadron w jednym miejscu. Nasze konie trzymane są w różnych stajniach, oddalonych nawet o kilkadziesiąt kilometrów od siebie. Najczęściej więc poszczególne sekcje trenują osobno. ŁW: Konie są Wam niezbędne, musicie być z nimi mocno związani… MK: Wszyscy jesteśmy miłośnikami koni, to naturalne. Bardzo przyjemnie jest uczestniczyć w pokazach, ale to jest już efekt finalny pewnej drogi. Wcześniej trzeba nauczyć wiele zarówno siebie, jak i konia. Czasami powoduje to zniechęcenie, zwłaszcza wśród młodych. Potrzebna jest cierpliwość. ŁW: Czy swoje działanie traktujecie jako hobby, czy może liczą się wznioślejsze cele? MK: Trzeba podkreślić, że nie jesteśmy grupą reREKLAMA
konstrukcji historycznej i mamy pewne poczucie misji. Przede wszystkim chcieliśmy odtworzyć w minimalnej skali prawdziwą jednostkę kawalerii. Taką, która charakteryzuje się określonymi wartościami i tradycjami. Z wieloma grupami rekonstrukcyjnymi współpracujemy, cenimy to, co robią, ale chcielibyśmy być postrzegani, jako kontynuatorzy pewnych tradycji. To jest dla nas największa motywacja. ŁW: Spędzacie razem dużo czasu, co na to rodziny ułanów? MK: Biorąc pod uwagę, że obecnie mamy 40-50 wydarzeń w ciągu roku, nie zostaje nam wiele czasu, aby poza działalnością kawaleryjską, dołożyć do kalendarza jeszcze inne rzeczy. Funkcjonuje coś takiego jak rodzina pułkowa, która powstała po to, aby nasi bliscy nie cierpieli na tym, że ciągle wyjeżdżamy. ŁW: Co przyciąga ludzi na pokazy kawaleryjskie? RM: Efektywność i dynamika. Ludzie lubią ko-
nie, z którymi nie wszyscy na co dzień obcują. Koni jest coraz mniej nawet na wsiach. Obecnie do łask wróciła także historia. Pojawiło się wiele czasopism i programów telewizyjnych. Ludzie chcą dotknąć i posmakować historii, stać się jej częścią choćby na chwilę. To jest dziś modne. Czasami wśród starszych osób, którzy widzieli nas w mundurach, widać autentyczne wzruszenie. Niektórzy na pewno pamiętają ułanów jeszcze z lat młodości. ŁW: Jakie są Wasze plany? RM: To wyjątkowy czas, bo w przyszłym roku przypada 100. rocznica powstania pułku. Chcemy zorganizować w Kielcach dużą uroczystość w maju, a potem kolejną w grudniu już w samym Wilnie. Chcielibyśmy ponadto wmurować tablicę pamiątkową w kieleckiej katedrze, poświęconą 13 Pułkowi Ułanów Wileńskich. Poza tym czeka nas codzienna praca, szkolenie i pokazy… ŁW: Dziękuję za rozmowę.
NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK 38 NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKXNETWORKETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK tekst i grafiki Judyta Marczewska NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK nie powinien być zbyt często zakłócany dodatkowymi opcjami. Istotne są NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK też odpowiednie kontrasty, dobór kolorów, przejrzystość ekranu.Dobrym NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK przykładem jest interfejs iPada oraz pralki Philips. NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK Bilet tylko online NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK Technologia dotykowa nadal jest obca ludziom starszej generacji. TymczaNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK sem dziś bilet autobusowy można kupić głównie w biletomacie, a parkinNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK gowy w parkometrze. To staje się źródłem wielu problemów. Seniorzy mają NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK często kłopoty ze wzrokiem, co – przy zastosowaniu ciemnych kolorów NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK – nie pozwala im na odczytanie tekstu na ekranach tych urządzeń. DodatNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK kowo zniechęca duża ilość informacji. Dlatego obraz na monitorach np. NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK biletomatów powinien być maksymalnie uproszczony, skupiony na głównej NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK nawigacji, bez przesadnej możliwości dodawania kolejnych opcji. NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK Po pierwsze interfejs NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK Dodatkowo prywatni przewoźnicy wprowadzili sprzedaż biletów wyłączNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORK Dziś osoby starsze próbują oswajać się z nowymi rozwiązaniami, które
Design
Design to komunikacja Nasze miasta zmieniają się każdego dnia. Przybywa biletomatów, parkometrów, bankomatów. Z interfejsu korzystamy w domu,wybierając program w pralce, mikrofalówce, czy zmywarce. Zamiast kolejki do lekarza jest e-rejestracja. Opłaty za telefon, prąd, gaz także wykonujemy przez Internet. Jak z tym wszystkim radzą sobie seniorzy?
– przynajmniej w teorii – mają usprawnić im życie. Napotykają przy tym na cały szereg barier: psychologicznych, technicznych, fizycznych. Gdy obsługują komputer lub korzystają z Internetu obawiają się, że popełnią jakiś błąd. Nie zauważają możliwości cofnięcia operacji, czy ponowienia procesu. Często obwiniają siebie za niemożność wykonania określonej czynności. To stresuje i frustruje. Kluczowe jest tu odpowiednie zaprojektowanie interfejsu użytkownika (User Interface Design). Duże znaczenie ma na pewno wielkość pisma,którą projektanci stosują np. w paragonach kas fiskalnych, biletomatach, formularzach, ulotkach. Zbyt małe litery na ekranie monitora mogą sprzyjać powstawaniu nie tylko wady wzroku użytkownika, ale również negatywnie wpływać na jego kręgosłup: przecież stale korzysta ze sprzętu w nienaturalnie pochylonej pozycji. Typografia, czyli warstwa tekstowa, to podstawowa sprawa dobrze zaprojektowanego interfejsu. Litery powinny być odpowiedniej wielkości i grubości, by stały się jak najbardziej czytelne. Jeszcze ważniejsze jest zachowanie ciągłości procesu decyzyjnego, który MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
nie online. Osoby starsze, bez dostępu do Internetu, nie są w stanie ich kupić, a co za tym idzie skorzystać z danego środka transportu. Podobnie rzecz ma się w kasach niektórych instytucji kultury. Przykładem dobrze zaprojektowanej pod względem użyteczności strony internetowej jest www.kielceexpocity.pl, prezentująca kalendarz z aktualnymi wydarzeniami w mieście. Przejrzystość podanej oferty nie budzi wątpliwości, mimo sporów w kwestiach estetycznych.
Weź pigułkę Na rynku istnieje wiele firm, które projektują telefony dedykowane seniorom np. Fujitsu (Raku Raku). W tym urządzeniu nie można ściągać żadnych aplikacji. Bo i po co? Polski senior nie jest smart. Według badań spośród osób w wieku 50+ osiem na dziesięć (78 proc.) nie korzysta z dodatkowych funkcji w telefonie. Osoby starsze przede wszystkim dzwonią, rzadziej wysyłają esemesy. Uproszczony interfejs oferują specjalne aplikacje: Big Launcher Senior Phone, Phonotto Simple Phone Seniors, Voice Reading, Silver Surf (służąca do przeglądania stron www), czy Dragon
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
39
Dictation(wykorzystywana do pisania e-maili).Dodatkowe aplikacje kierowane do seniorów dotyczą głównie: komunikacji, zdrowia, telemedycyny, umożliwiającej monitorowanie własnego organizmu, czy pomocy w życiu codziennym. PillReminder – Drugs.com przypomina na przykład o konieczności zażycia lekarstw.
Koniec z zusowszczyzną
A co z komunikatywnością pism urzędniczych? Według badań co trzeci Polak nie rozumie urzędowego języka. Obecnie formularze i pisma wysyłane do klientów, ZUS upraszcza w ramach akcji „Prosto z ZUS”. Instytucja chce w ten sposób poprawić komunikację, swój wizerunek i relację z klientami. Firma powołała zespół ekspertów, a Wrocławska Pracownia Prostej Polszczyzny opracowała Księgę dobrego stylu strony internetowej oraz poradnik Jak zaprojektować dobry formularz. Nowe wzory dokumentów zbadała firma Millward Brown i oceniła zmianę pozytywnie. Bo to, jak wygląda strona formularza, nie powinno być przypadkowe. Nasze oko akceptuje zasadę tzw. złotego podziału strony czy ciągu Fibonacciego, a więc odpowiedniego zachowania proporcji. Nowe wzory dokumentów funkcjonują już w kilku miastach.
Interaktywne Kielce
Kielczanie co i rusz zaskakiwani są nowymi rozwiązaniami w przestrzeni miasta. W 2009 roku do kieleckich autobusów i na przystanki wprowadzono biletomaty, rozwija się informacja pasażerska. Montowane przy przystankach tablice elektroniczne chwalą niewidomi, którzy mogą usłyszeć informację głosową, uruchomianą bezpośrednio na przystanku lub jednym z kilkuset pilotów przekazanych Polskiemu Związkowi Niewidomych przez ZTM. Kolejne udogodnienia to aplikacja myBus online, czyli mobilna informacja pasażerska.Każdy może wyświetlić elektroniczną tablicę w swoim telefonie. Aplikację można pobrać ze strony ZTM. Od niedawna kielczanie mogą też kupować bilety autobusowe przez aplikację SkyCash. A w kilku przychodniach w Kielcach mamy już do czynienia z e-rejestracją. Jednak póki co seniorzy sporadycznie korzystają z systemu.
Koła ratunkowe
Naprzeciw potrzebom seniorów wychodzą organizacje pozarządowe. Stowarzyszenie „Miasta w Internecie” oraz Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji realizują program „Polska cyfrowa równych szans”, który ma wprowadzić Polaków z pokolenia 50+ w świat komunikacji cyfrowej oraz usług i treści dostępnych w Internecie. Organizacja,w porozumieniu z ponad 220 gminami z całego kraju, realizuje także projekt „Latarnicy2020.pl”, czyli cały szereg szkoleń z zakresu kompetencji cyfrowych osób dorosłych. „Seniorzy w akcji” to działania Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, których celem jest włączenie osób starszych w życie społeczności, nie tylko lokalnej. Poprzednie edycje pokazały, że senior może być inicjatorem, liderem, a nie wyłącznie odbiorcą działań. Animatorem jednego z projektów „Od radia do iPada” był pan Ryszard,wiek 60+. Powstają również specjalne publikacje, wspomagające osoby starsze w poruszaniu się po wirtualnym świecie, m.in. Serwisy społecznościowe dla seniorów, Smartfon dla seniorów czy Tablet dla seniorów.
NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKXNETWORKETWORKNETWORKNETWOR NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO NETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWORKNETWO
Kultura 40
Koncertowe zatracenie
Wykorzystanie konwencji widowiska muzycznego, inspiracja koncertem Stop making sense Talking Heads i kreatywność samych wykonawców tworzą w efekcie nawet nie eksperyment, a coś na pograniczu próby teatralnej i zabawy na scenie. Tematyka niby poważna, ubrana w schludny kostium rozważań psychologicznych, ale ostatecznie zwycięża luz, ekspresja, koncertowe zatracenie. Grupa, mimo wstępnych założeń demokracji tworzenia, zdominowana zostaje przez Ulubienicę (Magdalenę Grąziowską), która w takiej konwencji najwyraźniej czuje się, jak ryba w wodzie. Hipnotyzuje, zaraża swoimi emocjami i zapada w pamięć. „Po co komu kolektyw?”, jeśli zajmujemy się jedynie poszukiwaniem sensu, jeśli rozmawiamy tylko słowami, zapominając, a wręcz wyrzekając się emocji – zdaje się pytać reżyser Paweł Paczesny. Czy wykonawcom koncepcji udało się nawiązać dialog emocji z widzami? Czy eksperyment przebił się przez skorupę utartych szlaków odbioru teatru, czy też zderzył się ze ścianą niezrozumienia? Na te pytania poznamy odpowiedź MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
tekst Aneta Zychma zdjęcia Krzysztof Bieliński
Wydaje się, że jednym z ważnych elementów kropko-kreskowej układanki jest przeświadczenie, że to, co w latach 70. i 80. bolało młodych Amerykanów, doskwiera obecnie większości z nas i co gorsza dzieje się to niezależnie od wieku. Historia lubi się powtarzać, a niezgoda na owe powroty rodzi skrajne emocje. Bunt, jako sposób na odreagowanie, jest ponadczasowy jak mała czarna. Jest dobry na każdą okazję niedopasowania społecznego. A dlaczego nie można zbuntować się w teatrze? Tak naprawdę, jakby się chwilę zastanowić, po co komu tekst sztuki napisany od a do z? Dlaczego aktor musi upokarzać się w imię wizji reżysera czy dyrektora teatru? Skoro dość popularne jest przeświadczenie, że artyści wyrażają siebie na scenie i w ten sposób pielęgnują egoizm, to może zamiast spektaklu zrobić im publiczną psychoterapię, w ostatecznym rozrachunku efekt powinien być ten sam. Czy cały ten biznes teatralny ma jakiś sens? Twórcy eksperymentu Kropka kreska... szarpią pewne struny osobiste, odpowiedzialne za relację aktor-reżyser, aktor-widz. Chcą wreszcie poczuć teatr, a nie analizować „szkiełkiem i okiem”, chcą emocji, wypatrują połączenia z intuicją sceniczną. To jest ten drobny, prawie niezauważalny romantyczny ścieg, eksperymentalny szept ekipy, nawołujący do przeżywania, a nie recenzowania i dorabiania do wszystkiego łatki racjonalnego zachowania.
Teatr bezsensu
Bunt jest jak mała czarna
Po co komu sens, po co komu dorabiana do wszystkiego ideologia? Po co komu recenzja niespektaklu? Niewinnie, koncertowo, bez lidera, bazując na tym, co już było, grupa artystów zamienia na moment scenę Teatru im. Stefana Żeromskiego w miejsce zbiorowej ekspresji. Nie ma sensu (!) doszukiwać się w Kropce kresce. Kropce kresce czegoś nadzwyczajnego, śledzić z zapartym tchem każdą wypowiadaną kwestię. Wystarczy być i współodczuwać z wykonawcami. w dalszej przyszłości, obserwując zainteresowanie „spektaklem” wśród kieleckiej widowni.
Recenzja bez sensu
Przemyślenia oparte na odbiorze „koncertu” nijak mają się do uczuć, jakie wywołało doświadczanie go na żywo w teatrze. Pewne stany nie dają się ubrać w słowa, dlatego przestańmy szukać sensu w pójściu do teatru, czytając najpierw czarne litery na białym tle. Poczujmy zwykłą chęć do zabawy, tańca, obcowania ze sztuką i dajmy się jej porwać. Chciejmy chcieć. Doświadczajmy. Eksperymentujmy. Żyjmy.
Tysiące osób czekają na pierwszą edycję MasscodeFestival!
Kilkanaście miesięcy temu na portalu społecznościowym Facebook wybuchła prawdziwa bomba! Właściciel kieleckiego klubu i restauracji Boho zapowiedział, że w Kielcach odbędzie się pierwszy prawdziwy festiwal muzyczno-kulturalny, który przyciągnie do naszego miasta znane sceniczne nazwiska. W ciągu kilku tygodni liczba osób deklarujących zainteresowanie wydarzeniem urosła do prawie 5 tysięcy. Czas mijał i wielu użytkowników zdążyło już zapomnieć o tym, że akcja miała miejsce, ale w tym momencie Boho odezwało się ze szczegółami. Ujawnione zostały również wiążące detale. Już dzisiaj wiadomo, że MasscodeFestival odbędzie się 1 i 2 września 2017 roku w plenerze, na terenie Kieleckiego Centrum Biznesu (dawny Exbud, al. Solidarności 34, Kielce). Zaprezentowano również większą część listy artystów, którzy zadeklarowali swój udział i wystąpią podczas festiwalu. Są nimi między innymi: Grubson, Łąki Łan, Xxanaxx, Piotr Zioła, Kortez, Domowe Melodie, Małpa... Koncerty odbywać się będą na trzech scenach (głównej i pod dwoma namiotami). Dodatkowo do dys-
Bohomass Lab i Restauracja Boho rozwijają festiwalowe skrzydła
Na przestrzeni lat wiele już było w Kielcach pomysłów na rozwój kultury...
pozycji uczestników wydzielona zostanie strefa food trucków, kino festiwalowe i galeria sztuki. Kielce nie pamiętają imprezy planowanej z takim rozmachem. Co najciekawsze, ceny biletów są również bardzo przystępne i wahają się od 59 do 79 zł za bilet jednodniowy oraz od 109 do 149 zł za dwudniowy karnet. Organizatorzy przekonują, że głód porządnego festiwalu jest w naszym mieście ogromny, o czym świadczy chociażby liczebność zainteresowanych. Czy nadszedł czas, który da Kielcom cykliczną imprezę utrzymaną na wysokim poziomie? Mamy nadzieję, że tak i trzymamy za to kciuki!
Bohomass Lab ul. Kapitulna 4 bohomasslab@gmail.com www.biletyna.pl www.facebook.com/masscodefestival
42
W zaczarowanej krainie jazzu tekst Aneta Zychma zdjęcie Bartosz Kruk
Niewinność, radość i swawola w towarzystwie świetnej muzyki, oprawione bajecznymi kostiumami. Wyśmienitą ucztę dla zmysłów oferuje nam Kielecki Teatr Tańca w spektaklu Alicja w krainie czarów.
Najnowsze widowisko KTT jest dowodem na to, że inspiracja arcydziełem światowej literatury w połączeniu z nieśmiertelnym jazzem, to prosty i sprawdzony przepis na spektakularny sukces. Propozycja kieleckich artystów nie jest zwykłą adaptacją historii Alicji Carrolla Lewisa na potrzeby sztuki, a doskonale wykorzystanym motywem do snucia własnej taneczno-muzycznej opowieści dla dzieci i dorosłych.
Bajeczna inspiracja Widowisko zawdzięcza swą magię przede wszystkim pięknym i bogato zdobionym kostiumom autorstwa Małgorzaty Słoniowskiej. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Trudno oderwać wzrok od barwnych motylich skrzydeł, awangardowych marynarek gąsienic, czy kapeluszy rodem z magazynów high fashion. Każdy kostium jest małym dziełem sztuki, wznoszącym warstwę wizualną widowiska na estetyczne wyżyny. Wyjątkowe stroje wraz z energicznym, żywiołowym tańcem tworzą zmysłową przestrzeń dla widzów dorosłych. Artyści Kieleckiego Teatru Tańca pokazali w Alicji..., że ciało jest cudem natury, a ruch ten cud potęguje. Nawiązania do francuskiej rewii i kankana wywołują dreszczyk estetycznej przyjemności, a taniec Damy Kier to majstersztyk, który na długo zapada w pamięć.
Choreografom widowiska, Elżbiecie i Grzegorzowi Pańtakom, zależało na ukazaniu radosnego i przyjemnego oblicza jazzu. Broadway jazz, lirycal jazz, czy styl modern w połączeniu ze stepowaniem i tańcem shim sham, to główne elementy taneczne spektaklu. Mogłoby się wydawać, że zestawienie bajkowej scenerii z tego rodzaju muzyką nie będzie do siebie pasowało, a jednak Alicja w krainie czarów udowadnia, że w teatrze nic nie jest oczywiste, a eksperymenty w wykonaniu profesjonalistów dają zaskakujące efekty.
Taniec z przesłaniem Propozycja KTT jest również skierowana do widzów najmłodszych. Przestrzeń dla nich zarezerwowano po części w warstwie wizualnej, a po części w samej treści spektaklu. Główne przesłanie, które niesie ze sobą Alicja w krainie czarów, to wiara w cudowne moce uśmiechu, przyjaźni i optymizmu. Młodsza widownia, uczestnicząc w przygodach głównej bohaterki, odkrywa wraz z nią, że z każdej sytuacji jest wyjście, a dobro zawsze ostatecznie zwycięża. Zamiast szukać kolejnego filmu dla całej rodziny, warto wybrać się do Kieleckiego Teatru Tańca i spędzić czas przyjemnie i wspólnie, oglądając wyjątkowe taneczne popisy na żywo. Od premiery, która miała miejsce w styczniu tego roku spektakl bije rekordy popularności i nie ma się co dziwić. O bilety ciężko, ale gra jest warta świeczki. Polecam.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
By o la la…! jest już w Kielcach
Ponadczasowe fasony, dbałość o każdy szczegół i wysoka jakość wykorzystywanych materiałów. Taka jest polska marka odzieżowa By o la la…!, która od czterech lat podbija rodzimy rynek kobiecej mody. Od niedawna także w Kielcach. Pierwszy w mieście firmowy sklep By o la la…! działa w Galerii Korona na poziomie 0. Eleganckie, nowoczesne wnętrze kusi stale odświeżaną kolekcją ubrań, butów i dodatków oraz miłą i profesjonalną obsługą. Warto tu zaglądać nawet co tydzień, bo z taką częstotliwością pojawiają się nowości. I dać się zaskoczyć. – By o la la…! to nie jest typowa marka sieciowa. Kolekcje nie są wprowadzane i pokazywane światu z wyprzedzeniem. Co wtorek do asortymentu włączane są nowe produkty, dzięki czemu za każdym razem możemy się spodziewać,
że znajdziemy dla siebie coś wyjątkowego – zdradza Krzysztofa Zdanowicz-Janke, właścicielka salonu. Proste w formie ubrania By o la la…! dedykowane są aktywnym kobietom, świadomie dbającym o wygląd. Marka łączy nowoczesną elegancję ze sportową wygodą. W swoim asortymencie ma wizytowe sukienki i bluzki, sportowe spodnie, kurtki i płaszcze. Na półkach znajdziemy też spory wybór modnego obuwia, torebek i biżuterii. To, co wyróżnia markę, to krótkie serie i pojedyncze sztuki danego modelu, dzięki czemu możemy być pewne, że nasza stylizacja będzie niepowtarzalna. – Zgodnie z najnowszymi trendami produkty marki są także uniwersalne. Wełniany sweter w kolorze pudrowego różu równie dobrze będzie pasował do romantycznej sukienki i szpilek oraz do dżinsów i sportowych butów. Można kupić jedną sztukę lub skomponować zestaw – mówi Krzysztofa Zdanowicz-Janke.
Asortyment marki By o la la…! to średnia półka cenowa. Dodatkowo stali klienci mogą liczyć na 10-procentową zniżkę na całą kolekcję. Warto śledzić fanpage kieleckiego butiku na Facebooku, gdzie znajdziemy wszystkie aktualne promocje i rabaty. W 2014 roku podczas Gali Moda&Styl firma otrzymała nagrodę dla najlepszej polskiej marki modowej.
Sklep By o la la…! Galeria Korona Kielce Poziom 0 www.facebook.com/ByolalaKoronaKielce
43
Kultura 44
Wyklęty według Konrada Łęckiego rozmawiała Katarzyna Rudnik zdjęcia Marian Folga www.facebook.com/marian.folga.bodypainting
Członków zbrojnego podziemia niepodległościowego, walczących z władzą ludową o kształt powojennej Polski, kielczanin Konrad Łęcki uczynił bohaterami swojego najnowszego filmu Wyklęty. Na ekranie zobaczymy kieleckich aktorów, m.in. Wojciecha Niemczyka i Andrzeja Platę oraz świętokrzyskie plenery. Już na etapie pisania scenariusza planowałem, aby w całości zdjęcia kręcić tutaj i to się udało. 99 proc. scen powstało w Kielcach i regionie. Tylko jeden dzień zdjęciowy odbywał się poza Świętokrzyskiem, bo nie mogłem znaleźć dworu, jakiego potrzebowałem. Ta scena powstała w Turowej Woli, czyli tam, gdzie Andrzej Wajda kręcił Pana Tadeusza i gdzie powstawało wiele innych polskich filmów.
Skąd pomysł na scenariusz filmu? Z głowy (śmiech). Sama myśl kiełkowała we mnie około roku, a scenariusz powstał… w tydzień. Generalnie mam tak, że gdy siadam do pisania, to efekty pojawiają się szybko.
Wyklęty to ogromne przedsięwzięcie. Istotnie duże i duży wysiłek organizacyjny, ludzki. Zdjęcia do filmu powstawały przez dwa lata. Gdy zaczynaliśmy kręcić to rodziły mi się bliźniaczki, a teraz całkiem niedawno, tuż przed premierą, urodził mi się syn. Piękna klamra kompozycyjna spinająca powstanie filmu. Ciekawe co będzie w trakcie kręcenia kolejnych? Wystarczy... Ale rozumiem, że nie mówimy tu o filmach? Nie wiem, zobaczymy. Na tworzenie filmów w Polsce składa się wiele czynników nie do końca zależnych od twórcy, więc życie pokaże, co będzie się działo dalej. Wracając do Wyklętego, to świętokrzyska produkcja nie tylko ze względu na reżysera, ale i wykorzystane plenery. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Jakie dokładnie miejsca zobaczymy na ekranie? Same Kielce oczywiście: więzienie, dawny budynek UB przy Paderewskiego, Wojewódzki Dom Kultury, fragmenty starych Kielc, w tym ulice: Leśną, Słowackiego, Kościuszki. Świętokrzyskie było gotową scenografią. Kręciliśmy m.in. w Stąporkowie, w rezerwacie w Stradowie na Ponidziu, na Świętym Krzyżu i w Świętej Katarzynie.
Nie można nie wspomnieć o Tokarni, gdzie m.in. Wojciech Smarzowski kręcił zdjęcia do Wołynia. Tak,w Tokarni spędziliśmy wiele dni zdjęciowych. Bardzo pomogli nam pracownicy Muzeum Wsi Kieleckiej i tu wielki ukłon w ich stronę. Wiele jest skansenów w Polsce, ale Tokarnia wyróżnia się swoim układem i usytuowaniem.Jest po prostu bardzo filmowa. Smarzowski, Bajon, Krauze, wszyscy tam kręcili. Nie było więc nic dziwnego w tym, że i ekipa Wyklętego tam się pojawiła. Poza dużymi aktorskimi nazwiskami w obsadzie znalazło się wielu kieleckich aktorów. Założenie było takie, że główne role w filmie zagrają aktorzy, przede wszystkim z Teatru im. Stefana Żeromskiego, ale też Teatru Lalki i Aktora „Kubuś”. No i tak rzeczywiście jest, że te znane nazwiska, jak m.in. Janusz Chabior, Olgierd Łukaszewicz, Marek Siudym, Leszek Teleszyński, tak naprawdę grają małe role. Główne należą do Wojciecha Niemczyka, Łukasza Pruchniewicza, Andrzeja Platy, Dawida Żłobińskiego i Michała Węgrzyńskiego.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
45 Intryguje finansowanie Wyklętego. Wydłużenie zdjęć do dwóch lat, jak przypuszczam, było związane z pieniędzmi, a właściwie ich brakiem? Zdecydowanie. W ogóle film zamknął się w niewielkim budżecie 2,5 miliona złotych. To jak na polski film historyczny mała kwota. Dla porównania w Hiszpance, która kompletnie się nie sprzedała i nie miała widowni, utopiono 35 milionów. Jednak i przy Wyklętym jest to masa pieniędzy, którą trzeba było zdobyć. Nie było zrozumienia dla tematów historycznych na poziomie centralnym, ani możliwości pozyskania pieniędzy w regionie. Większość rozmów kończyła się jedynie obietnicami. Dlatego zwróciliśmy się bezpośrednio do widzów.
Konrad Łęcki – reżyser, absolwent Wydziału Prawa Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa iAdministracji w Warszawie i Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Ukończył także studio aktorskie L’Art w Krakowie. Wyklęty, którego jest reżyserem i scenarzystą, jest jego pełometrażowym debiutem.
Ale nie brakowało też momentów optymistycznych? Mieliśmy kilku dowcipnych rekonstruktorów. Jeden na przykład ubrany w mundur z bronią, w przerwie między zdjęciami poszedł na spacer do lasu, gdzie spotkał starsze małżeństwo. Ci ludzie nie mieli pojęcia, że w pobliżu jest kręcony film i dosyć mocno się zdziwili widząc żołnierza w mundurze z lat 40., który na dodatek zapytał ich, czy wojna już się skończyła.
I to była ogromna siła... Tak, zebraliśmy dzięki temu dość dużą kwotę. Bez tych pieniędzy nawet byśmy nie ruszyli z dalszymi zdjęciami. Pieniądze wpłacała Polonia z Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii…I choć kwoty były różnej wysokości, to nadal nie wystarczały na dokończenie produkcji, postprodukcję i spięcie wszystkiego w całość. I tu na szczęście pojawiło się kilku strategicznych partnerów. Czy widzom brakuje filmów historycznych? Tak, ale podanych w odpowiedni sposób, bo do tej pory było tak, że – z małymi wyjątkami – tego rodzaju filmy był trudne i nieatrakcyjne. Polski film historyczny zaczął kojarzyć się z dziełem nieciekawym, nudnym. Amerykanie REKLAMA
momenty zwątpienia. Pracowaliśmy w skrajnie trudnych warunkach pogodowych: na mrozie, w palącym letnim słońcu, z dużą liczbą statystów, rekonstruktorów. Organizacja często nawalała, bo brakowało ludzi. Przy tej produkcji nie było zespołów odpowiedzialnych za poszczególne części, jak to ma miejsce przy dużych produkcjach. Wiele osób angażowało się dobrowolnie, jak wolontariusze, i ich początkowy entuzjazm z czasem opadał, a trzeba było utrzymywać tempo produkcyjne. To było meczące.
od lat z powodzeniem robią kino historyczne. Mam nadzieję, że Wyklęty spodoba się widzom. Wspomniałeś, że kręcenie zdjęć nie było łatwe. Trudnych momentów było wiele. Tak naprawdę cały czas coś szło nie tak. Były chwile, gdy myślałem, że już nie dam rady, ekipa też miała
Mimo, że zdjęcia trwały tak długo produkcja nie traciła tempa. Cały czas trzymałeś rękę na pulsie. Przynajmniej się starałem. Było mi o tyle łatwiej, że sam napisałem scenariusz, wiedziałem o czym jest ta historia i nie musiałem do niej wracać. Jednak gdybym drugi raz miał pracować w takich warunkach nie zdecydowałbym się na to. Dziękuję za rozmowę.
Kielce zapomniane 46
Drewniana zabudowa mieszczańska znikła niemal w całości w jeden feralny dzień – podczas wielkiego pożaru w roku 1800
Dom wójta tekst Rafał Zamojski fotografie pochodzą z archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków
D
o końca XVIII wieku Kielce, prywatne miasto biskupów krakowskich, składały się z dwóch odrębnych organizmów: „miasta księży”, czyli zespołu budowli skupionych wokół kolegiaty oraz „miasta mieszczan”, czyli Rynku i jego najbliższych okolic. Miasto mieszczan to – oprócz Rynku – zaledwie kilka odchodzących od niego uliczek (dzisiejsze: Bodzentyńska, Piotrkowska, Duża i Mała) oraz ich zatyłki, które potem przeobraziły się w ulice: Leśną, Wesołą, Silniczną. Oprócz tego od Rynku odchodziła niemająca MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
wówczas statusu ulicy droga do Leonarda (czyli do kościółka Św. Leonarda), wzdłuż której ciągnął się folwark Daleszczyzna. Do początku XIX wieku stał przy niej tylko jeden dom. Jedyny, ale bardzo ważny dla miejskiej tożsamości Kielc – tu właśnie mieszkał kielecki wójt. Drewniana zabudowa mieszczańska znikła niemal w całości w jeden feralny dzień – podczas wielkiego pożaru w roku 1800. Nieco oddalony od Rynku dom wójta uchował się przed ogniem i, choć wielokrotnie przebudowywany, dotrwał do połowy lat 80. XX w., kiedy to został wykupiony
od prywatnego właściciela na siedzibę Towarzystwa Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego i zaraz potem… rozebrany. Podczas rozbiórki odkryto belkę stropową z datą 1634 (do tego momentu znana była belka z innej jego części z datą 1710). Straciliśmy więc unikatowego, 350-letniego świadka historii Kielc, drewniany dworek wybudowany kilka lat przed pałacem biskupim. Warto zwrócić uwagę, że jedyny, do dziś zachowany w Kielcach, ważny drewniany zabytek z czasów biskupich to znajdujący się w obrębie „miasta księży” dawny dom starosty Jaworskiego (znany jako dworek Laszczyków). Dom wójta był o ponad 150 lat starszy… Choć przebudowy zatarły jego charakter, do końca swego istnienia zachował elementy pierwotnej budowli, bardzo ciekawe późniejsze elementy wyposażenia, w tym piec z żeliwną płytą z datą 1796 oraz kolebkowe piwnice. Piwnice, z wyjątkiem ich części wykraczającej poza budynek, również zostały zburzone. Po skandalu związanym z rozbiórką, w latach 1989-92 wybudowano atrapę dworku z pustaków, zabrano obiekt towarzystwu górniczemu i przekazano na siedzibę Urzędu Miar i Wag. Z całego obiektu zachowały się jedynie: bardzo urokliwa, ale stosunkowo młoda (najpewniej XIX-wieczna) drewniana brama od strony ul. św. Leonarda (odrestaurowana przez Muzeum Wsi Kieleckiej), mała oficyna oraz część piwnic, na której posadowiono później… pawilon handlowy. Żeliwną płytę pieca odnalazło i kupiło Muzeum Historii Kielc, zaś belka stropowa z datą 1634 znalazła się w skansenie w Tokarni – wbudowana w spichlerz ze Złotej. Sądzę, że posesja z domem wójta z pustaków – kielecki wyrzut sumienia – powinna służyć innym celom niż siedziba Urzędu Miar i Wag. Najlepiej byłoby, gdyby trafiła do zasobów Muzeum Historii Kielc, któremu zresztą bardzo brakuje powierzchni. Warto też przywrócić kielczanom zachowaną część ciekawych XVIII-wiecznych piwnic.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
47
Powiatowa ziemia obiecana fot. Mateusz Wolski
Rozmawiała Monika Rosmanowska
Kielczanie coraz częściej zmieniają adres na podkielecki. Już co czwarte wydane przez powiat pozwolenie na budowę dotyczy mieszkańców stolicy województwa. Swoje domy budują głównie w Morawicy, Górnie, Daleszycach i Masłowie.
mieszkańców powiatu, aby zadeklarowali w urzędzie skarbowym, że mieszkają i rozliczają się na jego terenie. Pieniądze te trafią do samorządów poszczególnych gmin i zostaną spożytkowane także na inwestycje w obiekty użyteczności publicznej.
Kielczanie coraz chętniej budują się za miastem, wybierając okoliczne gminy jako nowe miejsce do życia. Co ich przyciąga? Michał Godowski, starosta kielecki: Tylko w ubiegłym roku Starostwo Powiatowe w Kielcach wydało 907 pozwoleń na budowę domów mieszkalnych, z czego 232 dotyczyły inwestorów z Kielc. I ten trend stale się utrzymuje. Jesteśmy specyficznym powiatem okalającym Kielce i od lat zauważamy zainteresowanie mieszkańców stolicy województwa podmiejskimi gminami, a w szczególności tymi miejscowościami, które są położone blisko granic miasta. To, co może przyciągać, to coraz bardziej atrakcyjna sieć infrastruktury technicznej i drogowej. W wielu miejscowościach jest sieć gazociągowa, która wciąż jest pożądanym dobrem. Włodarze gmin oferują atrakcyjne tereny inwestycyjne z dobrą lokalizacją, kanalizacją, wodą i drogą. Gwarantują też m.in. coraz szerszy dostęp do różnego rodzaju usług: szkół, przedszkoli, opieki zdrowotnej, czy ogólnodostępnych obiektów kulturalnych i sportowo-rekreacyjnych. Dużo jeżdżę po Polsce i uważam, że powiat kielecki jest miejscem wyjątkowym. Co ważne jednak w myśl zasady „tu żyjemy, tu płacimy podatki”, zachęcamy nowych
Które gminy cieszą się największą popularnością? I co jest w nich wyjątkowego? Najatrakcyjniejszą gminą, w której wydano najwięcej pozwoleń na budowę, jest Morawica, tuż za nią Masłów. Następne w kolejności są: Daleszyce, Górno, Chęciny i Piekoszów. Im bliższa odległość od miasta, tym większa siła przyciągania. Dziś wielu chce mieć własny dom z ogrodem, w którym może cieszyć się ciszą i spokojem. W latach 50., 60. i 70., ze względu na pracę w przemyśle, wielu mieszkańców dzisiejszego powiatu kieleckiego przeprowadzało się do miasta. Kierunek jest odwrotny. Wielu z nich wraca do swoich korzeni i wybiera te miejscowości, w których pobliżu mieszkali ich rodzice, dziadkowie i przyjaciele z lat dzieciństwa. Czy ten trend ma szansę się utrzymać? Na pewno, obserwujemy dziś chęć ucieczki z dużego miasta. A jeśli tylko uda się wybudować drugą jezdnię drogi nr 73 od granicy Kielc oraz obwodnicę Morawicy i Woli Morawickiej, to atrakcyjność tych terenów jeszcze wzrośnie. Inwestycja mogłaby także zachęcić do przeprowadzki do takich gmin, jak Pierzchnica, czy Chmielnik, których potencjał – ze względu także na trudności komunikacyjne – nie
jest w pełni wykorzystany. Potrzebujemy dużego lobbingu na rzecz tej budowy. W tej chwili władze centralne mają inne priorytety i szansa wymyka nam się z rąk. Każdy mieszkaniec regionu i przy każdej okazji powinien głośno mówić o konieczności tej budowy. Czy podobnym zainteresowaniem cieszą się pozwolenia na budowę wydawane przedsiębiorcom? Jeśli chodzi o biznes, to także zauważamy wzrost zainteresowania powiatem. W części podkieleckich gmin powstały tereny inwestycyjne. Działają podstrefy ekonomiczne, które oferują szereg zwolnień podatkowych dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Samorządowcy doskonale zdają sobie sprawę, jak ważne jest, żeby na ich terenie inwestowały i funkcjonowały firmy. I prześcigają się w pomysłach, w jaki sposób tych przedsiębiorców przyciągnąć. W Daleszycach znacząco zostały obniżone podatki od środków transportu. Dziękuję za rozmowę.
Starostwo Powiatowe w Kielcach ul. Wrzosowa 44, 25-211 Kielce www.powiat.kielce.pl
Zanurzeni w krajobrazie tekst Agnieszka Gołębiowska zdjęcia Mateusz Wolski i archiwum Szkoły Wrażliwości
Być eko
48
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
49
Zdziczały sad. Wydeptane ścieżki do sąsiadów. Stary dom z widokiem na Bukową Górę. Budynek ze słomy i gliny. Pracownia w przedwojennej obórce. Galeria i scena teatralna w stodole. Na jej wrotach zaprzyjaźniony artysta namalował Drzewa Życia: jedno dla Ewy Skowerskiej, drugie dla Mariusza Kosmalskiego. Oboje od lat tworzą w Kapkazach Szkołę Wrażliwości.
Daleko od szosy Dom w Kapkazach znaleźli 22 lata temu. Mieszkali w Kielcach, ale czuli, że miasto nie jest ich środowiskiem naturalnym. W każdej wolnej chwili wsiadali z dzieciakami do malucha i szukali swojego miejsca. Trwało to trzy lata, aż spodobał im się dom w Klonowie. Będąc w okolicy, odwiedzili znajomych w Zagórzu i Kapkazach. Od nich dowiedzieli się, że do kupienia jest gospodarstwo na górce. – Jak wróciliśmy do Kielc, to kładąc się spać, myślałem: chciałbym już tam zamieszkać – wspomina Mariusz Kosmalski. – Mnie się tu w pierwszej chwili nie spodobało tak bardzo, bo chciałam mieszkać w drewnianym domu i takiego szukaliśmy. Ale potem pojechaliśmy do naszego przyjaciela Radka Nowakowskiego, który mieszka za górą, i ma bardzo podobny dom. Gdy nas po nim oprowadził, to jakoś się przekonałam. Tym bardziej, że dużych drewnianych domów w Górach Świętokrzyskich nie ma, są raczej jedno lub dwuizbowe chatki, a my potrzebowaliśmy czegoś większego – mówi Ewa Skowerska. To była prawdziwa wieś, po której jeździły furmanki, a zimą sanie. Wszędzie pasły się krowy, chłopi kradli drzewo z lasu – takie trochę Bieszczady. Gdy się przeprowadzili jesienią 1995 roku, to do najbliższego asfaltu było pięć kilometrów. – Mieszkaliśmy w zadrzewionym wąwozie. Jak zawiało śniegiem, to dzieci dwa tygodnie do szkoły nie chodziły – wspominają.
Jak ścieżki się ułożą Kupili siedlisko ze starym domem do remontu, ale nie mieli pomysłu na życie na wsi. – W Kielcach robiliśmy biżuterię ceramiczną i nawet całkiem nieźle nam szło. Stwierdziliśmy, że przeprowadzimy się na wieś, będziemy nadal ją wytwarzać i sprzedawać do Holandii. Ale życie, jak to życie, napisało trochę inny scenariusz. I zaraz jak się sprowadziliśmy rynek biżuteryjny się załamał – wspomina Kosmalski.
Na szczęście nigdy nie brakowało im kreatywności. Już latem 1996 roku otwierali w stodole autorską galerię ceramiki Ewy, której wystrój Mariusz wykonał sam, bez pieniędzy, ze starych worków i słomianych mat. Na uroczyste otwarcie zaprosili wszystkich przyjaciół, a Radek Nowakowski zagrał koncert. – To był początek reakcji łańcuchowej, bo zaczęli nas odwiedzać goście z okolicznych gospodarstw agroturystycznych i kielczanie, którzy dowiedzieli się o galerii z gazety. Jak zaczęli przyjeżdżać, to chcieli kupić ceramikę, a nawet samemu coś polepić. Niejako ludzie wymusili powstanie oferty warsztatowej – mówią. Warsztaty odbywają się w przedwojennej, kamiennej oborze. Grupy szkolne przyjeżdżają na Gliniane Cudoki, a ci, którzy chcą dowiedzieć się więcej, uczestniczą w Letniej Akademii Ceramiki. Szybko poszli za ciosem i w drugiej części stodoły zainaugurowali scenę teatralną, na której zaczęli organizować przedstawienia i koncerty. Czasem są to spektakularne wydarzenia, częściej mniejsze, zależy od budżetu. W ramach przeglądu „Drogi Teatru – Spotkanie” do Kapkazów przyjechał teatr Pieśń Kozła – spektakl obejrzało 500 osób, tylko dzięki temu, że gospodarz rozebrał jedną ze ścian stodoły. Pamiętny był koncert grupy Osjan, ale Kosmalskiego szczególnie wzruszył duet Sol et Luna. Goście, którzy przyjeżdżali na warsztaty, chcieli w Kapkazach nocować. Bazę noclegową gospodarze stworzyli dzięki pieniądzom, które zarobili, tworząc ceramiczne pamiątki na zamówienie Telekomunikacji Polskiej. Gdy dostali nagrodę za najlepszy agroturystyczny produkt regionalny, mogli eternit na dachu obórki zastąpić strzechą.
W zgodzie z naturą
Kilka lat temu dzięki stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Ewa Skowerska stworzyła Dzbaniska Źródliska – ustawiła przy źródle w Kapkazach trzy wielkie dzbany. Zastrzega, że to nie jest atrakcja, która ma przyciągać turystów, ale sposób na ochronę, upiększenie i korzystanie
Być eko 50
z ważnego, z powodów przyrodniczych i kulturowych, miejsca. Twórcy Szkoły Wrażliwości stali się w naturalny sposób strażnikami źródła. Ich gościom radość sprawia rytualne wyprawianie się tam po wodę. W zasięgu ich zainteresowań jest budownictwo naturalne, nic więc dziwnego, że najnowszy obiekt w siedlisku to przykład nowatorskiej metody biobudownictwa. Ściany zbudowane są ze skompresowanych kostek słomy, umocowanych w drewnianej konstrukcji szkieletowej, wewnętrzny tynk jest gliniany, a zewnętrzny wapienny. W środku uwagę zwraca ściana cordwoodowa, czyli z okrąglaków łączonych gliną. Gospodarz postawił budynek bez dofinansowania i biznesplanu, sposobem chałupniczym, z pomocą sąsiada i kolegi. Wiosną wspólnie z Ligą Ochrony Przyrody będą realizować projekt dla nauczycieli „Z naturą w sercu – świętokrzyskie źródła wrażliwości”. Muzykując z przyjaciółmi, tworzą melodie do wierszy regionalisty Jana Gajzlera, żeby potem uczyć tych piosenek i miłości do małej ojczyzny dzieci, które przyjadą na zajęcia ceramiczne. Można w Kapkazach uczestniczyć w warsztatach gotowania czy zielarskich oraz praktykować jogę. Z Łodzi przyjeżdża Akademia Poprawy Jakości Życia Stefana Poprawy.
Boso po trawie
Przykra jest dla nich świadomość, że wkrótce nie będzie już prawdziwej wsi. Znikły konie, furmanki, sanie, coraz rzadziej widać krowę, czy kurę. – Nie można zatrzymać zmian, trzeba gospodarować zasobami, ale my ubolewamy, że nie jest to dobre gospodarowanie. Bywamy na konferencjach o zrównoważonym rozwoju i ochronie dziedzictwa kulturowego. Wydaje się mnóstwo pieniędzy na rozmawianie, na piękne publikacje, ale to nijak ma się do praktyki – uważa Kosmalski. – Gdybym miała na to wpływ, nie lałabym tu asfaltu. Wiem, że ludzie tego potrzebują, bo to jest wygodne, ale ten kawałek nie zbawi ludzkoMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
ści, a uchroniłby tę enklawę. To samo z latarniami. Nasi goście nie chcą sztucznego światła, strefa ciemnego nieba jest dla nich atrakcją – tłumaczy Skowerska. – Można wybetonować podwórko kostką Bauma, żeby było czysto i elegancko, ale nam to nie odpowiada. My mamy zieloną trawkę, która wymaga ciągłej pracy, ale to nasz wybór, bo chcemy chodzić boso po trawie – dodaje jej mąż. Jedyna zmiana, której cudem udało się zapobiec, to postawienie w okolicy 180-metrowego wiatraka, który miał popsuć jeden z piękniejszych widoków. – Robimy na swoim podwórku, w swojej rodzinie, wśród znajomych i przyjaciół to, co do nas należy. Kultywujemy to, co dla nas wartościowe, przede wszystkim kontakt z naturą. Tylko w ten sposób możemy coś w tej małej ojczyźnie zdziałać – uważa ceramiczka. Podczas warsztatów dzieci i młodzież nie tylko uczą się lepienia z gliny, ale dowiadują się, że można żyć inaczej. – Trudno o lepszy sposób niż pokazanie swojej pasji, zaangażowania, radości, spokoju i szczęścia płynącego z tworzenia. Nic nie działa mocniej na młodych ludzi niż autentyczność, żadne słowa. Wtedy widzą, że to nie jest ściema – uważają. Kosmalski dodaje: – Jak ten cały świat będzie już taki całkiem nowoczesny, to my zostaniemy nienowocześni i może nam się to opłaci. Jeśli wszyscy chcą zmierzać w stronę korporacyjności, to zawsze znajdzie się grupa, która pójdzie w przeciwną stronę. W Niemczech jest coraz więcej leśnych przedszkoli i jest to ekskluzywny towar, trudno się do nich dostać. Nasza oferta też jest niszowa i cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Cztery lata temu przyszła gołoledź i przez zerwane linie połowa gminy od poniedziałku do piątku nie miała prądu. Nowoczesne piece mają podajniki na prąd, więc sąsiedzi marzli w nowych domach i nie mieli jak zagotować wody. Tymczasem w Szkole Wrażliwości w Kapkazach ciepło biło od starego pieca, a gospodarze siedzieli ze znajomymi przy herbacie i dźwiękach gitary.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
51
fot. Krzysztof Pęczalski
Prawie 100 lat tradycji
Wytwórcza Spółdzielnia Pracy „Społem” Kielce działa na polskim rynku od blisko stu lat. Firma zajmuje dziś drugie miejsce w produkcji majonezu w kraju i wysoką pozycję wśród rodzimych wytwórców musztardy. Polska norma na majonez WSP „Społem” rozpoczęła swoją działalność dokładnie 15 września 1920 roku, jako Zakłady Wytwórcze w Kielcach. Początkowo firma specjalizowała się w produkcji chemii gospodarczej: szarego mydła, świec, proszków do prania, pasty do podłóg, czy bibułek papierosowych. Intensywny rozwoju branży spożywczej w Polsce sprawił, że zakłady zaczęły poszerzać asortyment o nowe produkty, co w rezultacie doprowadziło do dzisiejszego sukcesu Spółdzielni na rynku FMCG (produktów szybkozbywalnych). W 1932 roku z taśm fabryki zeszły pierwsze octy spirytusowe oraz musztardy. Już wtedy wyroby te zyskiwały uznanie konsumentów, stając się synonimem wysokiej jakości i wyjątkowego smaku. Kolejne etapy rozwoju firmy ograniczyła II wojna światowa. Władze niemieckie, które przejęły zakłady, znacząco zmniejszyły zatrudnienie i produkcję. Jednak dzięki zaangażowaniu pracowników przedsiębiorstwo przetrwało i odnalazło się w powojennej rzeczywistości. Przełomowy dla Kieleckiej Spółdzielni był rok 1959. Wówczas w fabryce „Społem” ruszyła pierwsza w Polsce przemysłowa linia do produkcji majonezów. Receptura Majonezu Kieleckiego stała się podstawą do opracowania Polskiej Normy na majonez.
Nowa nazwa, dotychczasowa jakość Kolejne lata zaowocowały unowocześnieniem infrastruktury fabryki, rozszerzaniem oferty produktowej i zmianami organizacyjnym. Na początku lat 90. firma przeszła proces przekształceń związanych z transformacją polityczno-gospodarczą kraju oraz likwidacją Centralnego Zarządu Spółdzielni Spożywców. Wówczas kieleckie zakłady stały się własnością pracowników i pod nazwą Wytwórcza Spółdzielnia Pracy „Społem” rozpoczęły kolejny etap ekspansji. Nowe przedsiębiorstwo musiało uporać się z wieloma problemami m.in. spłacić obce udziały oraz doinwestować produkcję. Mimo to w tym najtrudniejszym okresie wybudowano oczyszczalnię ścieków, dokupiono dodatkowe linie do produkcji m.in. przekąski „Snack – Przysmak Świętokrzyski” oraz poszerzono asortyment, dostosowując go do wymagań gospodarki rynkowej, a jednocześnie utrzymując wszelkie atuty z jakimi Spółdzielnia kojarzona była w przeszłości. W 1993 roku WSP „Społem” postawiła na eksport. Od tego czasu jest on konsekwentnie rozwijany. Obecnie Spółdzielnia współpracuje z odbiorcami z 18 państw, położonych na czterech kontynentach. Lider rynku Zachowanie tradycyjnych procedur, wysoka jakość oferowanych produktów oraz smak zbliżony do wyrobów domowych sprawiły, że dodatki od WSP „Społem” uznawane są za jedne z najlepszych na rynku. W portfolio firmy, poza sztandarowym „Majonezem Kieleckim”, znajdują się również – sięgające tradycją lat 30. ubiegłego wieku – musztardy (na
sklepowych półkach można dziś znaleźć aż osiem ich wariantów: delikatesową, sarepską, kremską, czeską, chrzanową, pikantną, rosyjską i grillową) oraz octy. Firma produkuje także wyraziste sosy (chrzanowy, curry, tatarski, czosnkowy, kanapkowy, cygański, amerykański, hamburgerowy), aromatyczne keczupy, przekąskę „Snack – Przysmak Świętokrzyski” oraz chemię gospodarczą. Dzięki umiejętnemu łączeniu tradycji i nowoczesności WSP „Społem” jest obecnie jednym z liderów na polskim rynku FMCG. Jeśli chodzi o produkcję majonezu zajmuje drugie miejsce w kraju, znajduje się też wysoko na liście polskich wytwórców musztardy. Spółdzielnia i jej wyroby są laureatami kilkudziesięciu nagród, znaków jakości, medali i wyróżnień targowych. Dla przykładu już w 1997 roku, jako firma działająca w oparciu o polski kapitał, zdobyła nagrodę i tytuł „Polski Producent Żywności”. Wśród innych prestiżowych wyróżnień znajdują się m.in. godło promocyjne „Poznaj Dobrą Żywność”, „Znak Jakości Q” czy znak „Jakość Tradycja”. Ponadto WSP „Społem” stanowi ważny element lokalnej społeczności województwa świętokrzyskiego. Zatrudnia blisko 400 osób, troszczy się o środowisko naturalne, a także prowadzi aktywne działania prospołeczne.
Wytwórcza Spółdzielnia Pracy „Społem” ul. Mielczarskiego 93-95, Kielce www.wspspolem.com.pl
Być eko 52
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
53
Dzikie Dzieci tekst Agnieszka Gołębiowska zdjęcia pochodzą z archiwum Instytutu Dizajnu w Kielcach
Sosnowe kamienie, pieńki z orzecha czy wiśni, patyk ze sznurkiem, klocki, które do siebie nie pasują, a wreszcie złożona z wielu elementów Osada. Pod marką Dzikie Dzieci w pracowni autorskiej Anny Bery pod Łysą Górą powstają oryginalne zabawki, które wspierają naturalną dla dzieci swobodę twórczą.
Być eko 54 Powrót do stolarni
– Byłam dzikim dzieckiem. Wychowałam się na wsi w Lechowie koło Bielin i moje dzieciństwo to było bieganie po polach z wiankiem na głowie, zabawa z psami, kotami, piach we włosach i zdarte kolana. Brzmi to sielsko i rzeczywiście tak było – zabawy w kontakcie z naturą, nieskrępowane obecnością dorosłych – wspomina Anna Bera. Pamięta zapach wiórów w stolarni dziadka, ale to nie wtedy zrodziła się jej miłość do drewna, choć idąc do kieleckiego liceum plastycznego, wybrała właśnie snycerstwo. Do tej pory wspomina wspaniałe pracownie Plastyka. Po liceum były studia na Wydziale Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Dobrze je zapamiętała, gdyż przygotowały ją do pracy koncepcyjnej, ale była zmęczona brakiem fizycznego kontaktu z materiałem. – Dużo pracuję konceptualnie, intelektualnie na różnych poziomach, ale potrzebuję też zmęczyć się fizycznie – tłumaczy. Z potrzeby zrealizowania swoich pomysłów urządziła w rodzinnej miejscowości pracownię, kupiła maszyny i nauczyła się je obsługiwać. Jest nie tylko projektantką wzornictwa i artystką sztuk wizualnych, ale także stolarzem. Markę meblową The Whole Elements stworzyła w 2014 roku z inspiracji jednym obiektem konceptualnym, który bardzo chciała zrealizować. Jej dzieła to obiekty z pogranicza sztuki i designu, produkowane ręcznie w krótkich seriach lub jako unikatowe egzemplarze. Artystkę inspiruje kontakt człowieka z naturą, a także geologia Gór Świętokrzyskich – wielofunkcyjne modułowe meble z litego drewna, które projektuje i wykonuje, nawiązują do piaskowców kwarcytowych. Jej pierwsza kolekcja Earth Stone Wood prezentowana była w ubiegłym roku na targach w Mediolanie i na festiwalu Wanted Design w Nowym Jorku.
Zabawki ze stolarni
Dzikie Dzieci przyszły na świat dwa lata temu. – Dzieciaki same zainicjowały powstanie tych zabawek. Gdy założyłam pracownię stolarską i zaczęłam robić meble, maluchy z mojej rodziny przychodziły się bawić. Z czasem zyskały nawet własny stół, gdzie składowałam ścinki z mebli, a one je sobie układały. Stwierdziłam, że bardzo dużo jest tych odpadów i niedobrze byłoby je wyrzucać, bo to ładnie obrobione kawałki drewna, więc fajnie byłoby zrobić coś dla dzieci – wspomina artystka. Jej bratanek Kuba mając 3-4 lata, z wyciągniętym językiem godzinami układał wieże z nieregularnych, trójkątnych kawałków drewna. Potrafił skupić się na budowie precyzyjnych konstrukcji, choć był dzieciakiem dość rozbieganym. Zainspirowało to projektantkę do stworzenia klocków, które do MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
siebie nie pasują, czyli Stardust. – To było niesamowite, że on sam to sobie wymyślił, układał te wieże, burzył, znów układał. Z kolei syn mojej siostry, wychowywany na nieprzyjaznym przyrodzie osiedlu w Warszawie, gdy znalazł w pracowni patyk ze sznurkiem, to wpadł w dziki szał i biegał z nim cały dzień. Po miesiącu znów przyjechał i pierwsze co zrobił, to szukał tego patyka – podkreśla. Nic więc dziwnego, że wśród jej zabawek jest wędka z drewnianą rybką. Oprócz ścinków drewna artystka wykorzystuje w swoich zabawkach to, co znajdzie w lesie: gałęzie, korę, korzenie. Każdemu elementowi wnikliwie się przygląda, zanim zdecyduje, co może z niego stworzyć. Inspiruje ją biophilic design, czyli sposób myślenia o projektowaniu, który uwzględnia potrzebę kontaktu człowieka z przyrodą, ale w taki sposób, że np. architekturę dostosowuje do krajobrazu, a nie odwrotnie. – Staram się do Dzikich Dzieci przenieść ten sposób myślenia. Nie projektuję na kartce, czy w komputerze, żeby potem zmusić materiał, by wyglądał tak, jak chcę. Odwrotnie – próbuję się zmierzyć z tym, co daje mi przyroda – tłumaczy. Bera podkreśla, że jej zabawki nie mają wyręczać milusińskich w myśleniu, wyobraźni. – Do największego zestawu Dzikie Dzieci i Osada dołączam książeczkę, w której jest opis sugerowanej formy zabawy, choć wiem, że dzieci z tego nie korzystają, bawią się bardzo abstrakcyjnie. Równie dobrze może to być pudło sensoryczne z różnymi rodzajami drewna, żeby dzieci odróżniły np. miękką sosnę od twardego dębu – wyjaśnia. Zachęca, by dzieci wąchały kawałki drzewa, odrywały korę, dokładnie poczuły, czym jest drewno. Są takie zestawy, które zawierają jeden, dwa gatunki, a w innych jest ich pięć, dziesięć. Niektóre zabawki są bardzo gładko oszlifowane, inne mniej, a teraz projektantka nosi się z pomysłem zestawu zupełnie nieoszlifowanego. – Siłą tych zabawek jest to, że stanowią czystą formę, nie narzucają dzieciom, jak mają się bawić, co zbudować. To zabawa dla zabawy, tworzenie dla tworzenia, liczy się tu i teraz – uważa siostra projektantki, Małgorzata Matwiejczyk, która jest psychologiem, psychoterapeutką i mamą. Jej zdaniem drewniane zabawki oddziałują na wszystkie zmysły i stymulują rozwój maluchów. Jednocześnie stanowią dla dzieci pomost do natury, która jest im niezbędna. Dzikie Dzieci to także warsztaty stolarskie, podczas których najmłodsi sami robią zabawki. – Podczas zajęć staram się dać dzieciom jak najwięcej wolności i możliwości zmęczenia się. Nawet gdy prace są dość niebezpieczne, to apeluję, żeby dorośli nie wyręczali swoich pociech – mówi artystka. Warsztaty cieszą się ogromnym powodzeniem: – Dorośli pamiętają jeszcze swoje zabawy na podwórku i widzą, że ich dzieciom tego brakuje, więc szukają dla nich takich zajęć. Najmłodsi dostają prawdziwe piły i młotki. Artystka pokazuje i tłumaczy, jak obchodzić się z narzędziami oraz z materiałem: – Należy szanować drewno, bo każde drzewo rosło 100-200 lat. Trzeba się trzy razy zastanowić, zanim się coś zrobi, żeby nie zmarnować cennego materiału – tłumaczy. Najpierw dzieci wykonują prostsze zadania. Podczas ferii w Instytucie Designu w Kielcach stworzyły planszę i pionki do gry w kółko i krzyżyk. Po wprawkach przychodzi pora na ambitniejsze rzeczy, na koniec tygodniowych warsztatów dzieciaki z dumą prezentowały zaprojektowane przez siebie i własnoręcznie wykonane pojazdy. – Dzieci mają naturalną swobodę twórczą, którą artyści starają się odzyskać – uważa Anna Bera.
REKLAMA
Uwaga! Można dotykać
Psychologia 56
Zaakceptujmy emocje – to one nas tworzą
Marta Szydłowska-Pierzak – psycholog, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna. Założycielka Centrum Psychoterapii i Rozwoju Osobistego EMPATIA. Pracuje z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Terapeutka w programach naukowych „Trakt” na UW, prowadzi terapię traumy PTSD dla ofiar wypadków komunikacyjnych oraz E-Compared na Uniwersytecie SWPS, pracuje z osobami cierpiącymi na depresję. Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej.
rozmawiała Daria Malicka zdjęcie Mateusz Wolski
Emocji doświadczamy niezależnie od wieku, reagując w ten sposób na to, co dzieje się dookoła. Dzieci robią to samo, często w sposób zupełnie niekontrolowany. Jak sobie z tym radzić, podpowiada psycholog Marta Szydłowska-Pierzak.
DM: Często słyszymy: „uspokój się”, „po co się tak emocjonujesz”. Jak to jest z tymi emocjami? Walczyć z nimi, czy je akceptować? Marta Szydłowska-Pierzak: Emocje to nasza reakcja na otoczenie. To, że ich doświadczamy poznajemy po fizycznych objawach. Może to być szybsze bicie serca, przyśpieszony oddech, zimne dłonie, wzmożona potliwość, ból brzucha, głowy, napięcie mięśni. Spójrzmy na emocje bez podziału na dobre i złe. Zauważmy, że coś nam komunikują, podpowiadają, jak zareagować. Wiedza o nich pozwala lepiej je rozumieć, a ich regulacja daje nam poczucie skuteczności w codziennych sytuacjach. DM: A co z całkowicie niekontrolowanymi wybuchami emocji np. złości czy agresji u małych dzieci? MSP: W ich świecie jest ekspresja, spontaniczność, emocje wyrażane są ze spotęgowaną siłą i całym sobą. Dziecko czuje złość, smutek, lęk, radość i reaguje bez analizy, dlaczego właśnie teraz to czuje i czy to dobry moment na takie reagowanie. Wyobraźmy sobie podskakującego ze złości trzylatka, który właśnie zepsuł ulubioną zabawkę. Dla niego to koniec świata. Niezwykle istotną umiejętnością, nazywam to „polisą na bezpieczeństwo emocjonalne”, w którą wyposażam rodziców, jest akceptacja i traktowanie poważnie tego, co czuje ich dziecko. Pierwszym krokiem jest wiedza, że za pomocą emocji maluch się z nami komunikuje. Jeśli płacze, krzyczy, rzuca się na podłogę to znak, że próbuje powiedzieć, że nie umie sobie poradzić z daną sytuacją. Wróćmy do zepsutej zabawki. Naturalnym zachowaniem rodzica jest chęć złagodzenia frustracji dziecka, prawdopodobnie powie więc „nie płacz, nie wolno się tak złościć, nic się nie stało”. Dziecko może pomyśleć, że to, co czuje jest nieistotne, a lęk i złość są nieakceptowane przez najbliższych. Rodzic może okazać współczucie mówiąc „widzę, że ci smutno, zepsułeś zabawkę”. Maluch po tych słowach może płakać dłużej, ale dostaje komunikat, że to, co czuje jest zauważane i akceptowane. DM: Czy takie same zasady reagowania dotyczą dzieci starszych? MSP: W emocjonalnym świecie 10-latka również niezwykle ważna jest MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
reakcja rodziców. Bycie przy nim, próba zrozumienia tego, co czuje, zauważenie, jakie potrzeby za nimi stoją, pozwolenie na doświadczanie różnych uczuć, również tych frustrujących, nieprzyjemnych i niedawanie gotowych rozwiązań, to przepis dla dziecka na adekwatne reagowanie na swoje potrzeby, emocje oraz na budowanie relacji z rodzicem. DM: Obserwując znajome nastolatki mam wrażenie, że emocje pędzą u nich niczym rollercoaster… MSP: Okres dojrzewania to faktycznie czas dynamicznych zmian w odczuwanych emocjach. Popularna huśtawka nastrojów wprowadza wiele frustracji w życie nastolatka. Warto wiedzieć, że pomimo pozornej dorosłości i samodzielności potrzebuje on wsparcia rodzica, jego akceptacji, życzliwości, szacunku, miłości. Zachęcam rodziców do kształtowania świadomości na temat tego, co czują, co myślą i jak to wpływa na zachowanie ich samych oraz dzieci. Warto pamiętać, że dziecko nie jest projekcją nas samych. Należy widzieć i szanować jego indywidualność.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
57
Dla równowagi ducha i ciała
O pięknie człowieka decydują nie tylko zabiegi estetyczne. Warto spojrzeć na problem holistycznie, czyli całościowo. Przecież organizm człowieka to system ściśle powiązanych ze sobą narządów, które wzajemnie wpływają na swoją pracę. Dbając o swoje zdrowie musimy brać to pod uwagę. O tym, co jest ważne w prawidłowym funkcjonowaniu naszego organizmu pisze Magdalena Ściubeł, wieloletni fizjoterapeuta Vita BeautyTherapy. Patrząc na organizm jako całość patrzymy na wnętrze, ale również na czynniki zewnętrze, takie jak środowisko, klimat, warunki pracy, kosmetyki używane na co dzień. Jeśli chcemy zmienić wygląd swojej skóry, wyleczyć choroby, zlikwidować cellulit, odciążyć organizm, utrzymać ładny wygląd,powinniśmy najpierw określić przyczyny problemów. Na cały system prawidłowego funkcjonowania organizmu składa się bowiem nie tylko nasze ciało, ale i psychika, stan emocjonalny. Naszym celem powinna być pełna równowaga pomiędzy tymi częściami składowymi, dlatego tak ważne jest, aby nie tylko odżywiać się zdrowo, ale i unikać stresu. Współczesność generuje wiele czynników powodujących choroby cywilizacyjne. Chcąc zachować równowagę ducha i ciała należy aktywnie przeciwdziałać tym negatywnym następstwom, wpływając na odnowę sił życiowych. Zabiegi wchodzące w skład dzisiejszej terapii przeciwstarzeniowej – anti-ageing, skutecznie wpływają na spowolnienie fizjologicznego procesu starzenia się i poprawienie jakości życia. Naturalny lifting Masaż twarzy, szyi i dekoltu stosuje się w celu aktywizacji funkcji skóry twarzy, pobudzenia recep-
jest w rzeczywistości. Stąd stosowanie intensywnego masażu manualnego o silnym działaniu liftingującym podnosi i wzmacnia strukturę, wyraźnie polepsza cerę i koloryt skóry poprzez zwiększenie przepływu krwi i limfy czy naturalne zwiększenie produkcji kolagenu i elastyny. Wzrost ilości tych podstawowych budulców skóry powoduje jej dokrwienie i usunięcie nadmiaru wody. To wyraźnie poprawia jędrność i elastyczność skóry i sprawia, że nasza twarz wygląda znacznie młodziej. LPG Endermologie Za nazwą Endermologie®, wykonywaną jedynie za pomocą oryginalnych urządzeń LPG, kryje się naturalna, bezpieczna, nieinwazyjna i skuteczna metoda dbania o zdrowie i urodę. Ciesząca się ciągle rosnącym zainteresowaniem technologia mechanicznie stymuluje tkanki, pomaga redukować tłuszcz, likwidować cellulit oraz ujędrniać i rozświetlać skórę. Stan naszej skóry obrazuje styl naszego życia, pokazuje, jak dbamy o siebie, jakie mamy nawyki, czy nawet jaką stosujemy dietę. Cellulit to znak, że należy pozbyć się nagromadzonych toksyn w organizmie, aby nie wyrządziły większych szkód. To nie tylko defekt estetyczny. To patologiczne zmiany w tkance tłuszczowej, tkance łącznej i układnie
limfatycznym. Jeśli chcemy skutecznie pozbyć się cellulitu, działajmy wielokierunkowo. Kapsuła Neoqi oraz algi morskie Morze to cudowny, zachowujący naturalną równowagę ogród, w którym możemy odnaleźć naszą przeszłość. Jest źródłem ogromnej ilości substancji o dobroczynnym działaniu dla zdrowia i urody, m.in. związków nawilżających, regulujących gospodarkę jonową, przywracających prawidłowy poziom wapnia, usprawniających metabolizm, stymulujących siły obronne organizmu. Morze daje nam wszystko, czego potrzebuje nasze ciało: sole mineralne, witaminy, proteiny. Algi to niezwykłe organizmy, które dzięki procesowi osmozy gromadzą w sobie bogactwo morza: jod, magnez, żelazo, selen, cynk, miedź, witaminy. Algi wykorzystywane w naszym gabinecie pozyskiwane są z surowców naturalnych i w pełni ekologicznych. Produkty posiadają prestiżowe certyfikaty GMP oraz Ecocert, obejmujące wszystkie etapy produkcyjne, począwszy od zbierania naturalnych składników, poprzez produkcję, realizowane zgodnie z normami Dobrej Praktyki Produkcyjnej – GMP, która zapewnia najwyższy poziom czystości, jakości i skuteczności produktu. Nie pochodzą również z roślin genetycznie modyfikowanych. Wszystko to, w połączeniu z możliwościami Kapsuły Neoqi, stwarza idealne warunki dla eliminacji toksyn, wyszczuplenia, redukcji cellulitu, intensywnego nawilżenia, modelowania sylwetki, jak i poprawy tak ważnego, ogólnego samopoczucia.
fot. Mateusz Wolski
torów w skórze i mięśniach, usprawnienia krążenia krwi i limfy. Twarz dzięki takiemu masażowi zostaje ujędrniona, a zmarszczki spłycone. Zanikają obrzęki, nawet te zastoinowe i zapalne. Usunięte zostają toksyny z komórek skóry,a krążenie limfy przebiega znacznie sprawniej. Wraz z wiekiem mięśnie twarzy osłabiają się i wiotczeją, tracąc elastyczność. Zmarszczki, delikatne linie, wiotka skóra i uszkodzenia słoneczne stają się bardziej wyraźne i widoczne, co sprawia, że twarz wygląda starzej, niż
Vita BeautyTherapy ul. Jagiellońska 69, Kielce tel. (41) 366 46 53, 534 749 812 www.vita.kielce.org
Turystyka 58
Podlaskie na długi weekend tekst i zdjęcia Andrzej Kłopotowski
Na początek spotkanie z żubrami. Później prawosławne wsie na wschodzie regionu, Supraśl ze znakomitym Muzeum Ikon i Tykocin z XVII-wieczną synagogą. Następnie Białystok rodu Branickich, osady Tatarów, dolina Biebrzy oraz augustowskie jeziora. A na zakończenie Suwalska Fudżijama. Takie jest Podlaskie. Miejsce, które można odkryć w trakcie majówki.
Suwalski Park Narodowy
Żubry w Białowieży MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Monaster w Supraślu
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
59 Różnorodność – to określenie najlepiej oddaje ducha województwa podlaskiego. Przez wieki stykały się tu kultury i religie. Tygiel tworzyli Polacy, Żydzi, Białorusini, Ukraińcy, Litwini, Tatarzy, Niemcy, Rosjanie... W miastach i miasteczkach obok kościołów stały cerkwie, synagogi i kirchy. We wsiach – molenny staroobrzędowców oraz meczety Tatarów. Ten tygiel wciąż jest tu zauważalny. Weźmy Tykocin. Położone nad Narwią miasteczko jest i dziś wyraźnie podzielone na dwie części. Nad wschodnią górują dwie wieże barokowego kościoła p.w. Trójcy Świętej. Nad zachodnią – wysoki dach synagogi. To głównie ona przyciąga tu turystów. W zbudowanej w 1642 roku bożnicy właśnie odtworzono historyczne wyposażenie wnętrza. Dziś to placówka muzealna, która może się pochwalić ciekawą kolekcją judaików. W trakcie wędrówek po Tykocinie miniemy wiele domów przypominających o przedwojennych mieszkańcach. Do Supraśla z kolei przyciąga prawosławny monaster p.w. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Cerkiew klasztorna wysadzona została w powietrze przez wojska niemieckie. Zrekonstruowana ozdabiana jest dziś na nowo freskami przez mistrzów z Serbii. Część oryginalnych malowideł, datowanych na XVI wiek, zaprezentowano w Muzeum Ikon zajmującym część Pałacu Archimandrytów. Intrygujące jest też samo miasteczko, nad rzeką o tej samej nazwie, rozplanowane przez fabrykantów na wzór Zgierza. Pamiątką po ich działalności jest przede wszystkim secesyjny pałac Buchholtzów (dziś kształcą się w nim przyszli artyści). Sokółka w ostatnich latach stała się ważnym miejscem pielgrzymkowym. Wszystko za sprawą cudu eucharystycznego, do jakiego miało dojść w 2008 roku w miejscowym kościele św. Antoniego Padewskiego. Sokółka to też dobre miejsce wypadowe na Szlak Tatarski. Zaledwie kilka kilometrów stąd znajduje się wieś Bohoniki z drewnianym meczetem oraz mizarem (cmentarzem tatarskim). Druga z tatarskich wsi to Kruszyniany. W niej też
znajdziemy drewniany meczet i mizar. Odwiedzając Tatarów pamiętajmy, by skosztować dań ich orientalnej kuchni. Z Kruszynian mamy już tylko krok do Krynek, miasteczka zlokalizowanego wokół placu, od którego odchodzi dwanaście dróg. Drugi taki plac jest tylko w Paryżu! Tu zachowały się pamiątki pożydowskie, z dawnymi bożnicami i kirkutem. Okolice Bielska Podlaskiego i Hajnówki zamieszkałe są przez Białorusinów i Ukraińców. Ich tradycje można poznać, wędrując przez wsie z charakterystyczną zabudową – jak choćby te w Krainie Otwartych Okiennic. Po drodze warto zaglądać do drewnianych cerkiewek. Najważniejsze prawosławne sanktuarium położone jest na górze Grabarce, gdzie pątnicy rokrocznie przynoszą drewniane krzyże. Ciekawostką będą dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości po polsku i białorusku, które stanęły w gminie Orla. Z kolei Sejny i Puńsk na północy województwa to ważne ośrodki społeczności litewskiej. Nie można zapomnieć o trzech największych miastach Podlasia. Suwałki to doskonały przykład klasycystycznego miasta. To tu urodziła się Maria Konopnicka, a wymyślone przez nią krasnoludki można znaleźć w trakcie spaceru. Łomży – z gotycką katedrą – bliżej niż do Podlasia jest do Mazowsza. Z miastem nad Narwią związana była Hanka Bielicka. Jej ławeczka stoi w sąsiedztwie rynku. Z kolei Białystok to dawna osada przy rezydencji Branickich. Ich pałac do dziś znajduje się w samym sercu miasta. Zwiedzać Białystok można jedną z kilku ścieżek – rodu Branickich, fabrykantów, świątyń, czy architektury modernistycznej. Wieczór najlepiej spędzić w którymś z lokali przy Rynku Kościuszki, gdzie serwowane jest regionalne jadło. Do różnorodności kulturalnej dołożyć należy jeszcze różnorodność przyrodniczą. Podlaskie może się pochwalić czterema parkami narodowymi: Wigierskim, Biebrzańskim, Narwiańskim oraz Białowieskim. Do tego dochodzą jeszcze parki krajobrazowe oraz rezerwaty. Puszcza Białowieska – jako jedyny polski obiekt przyrodniczy – znajduje się na prestiżowej Liście
Puszcza Białowieska – jako jedyny polski obiekt przyrodniczy – znajduje się na prestiżowej Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
REKLAMA
Turystyka 60
Wodziłki – wieś staroobrzędowców
Położony na północy województwa Wigierski Park Narodowy chroni przyrodę jeziora, nad którym góruje klasztor pokamedulski. Okolice Suwałk to też Suwalski Park Krajobrazowy. W jego sercu wznosi się Cisowa Góra, zwana Suwalską Fudżijamą. To wymarzone tereny, by przemierzać je na dwóch kółkach. Zresztą przez Podlaskie, podobnie jak przez Świętokrzyskie, poprowadzony jest szlak rowerowy Green Velo. Region można zwiedzać też... kajakiem. Szczególnie interesujący jest szlak po Kanale Augustowskim, wytyczonej w XIX wieku drodze wodnej, którą można wpłynąć nawet na sąsiednią Białoruś. Pisząc o kanale, nie można nie wspomnieć o Augustowie, w którym rokrocznie organizowane są Mistrzostwa Polski w Pływaniu na Byle Czym. Podróż przez region byłaby niepełna bez skosztowania lokalnych przysmaków. W Supraślu odbywają się Mistrzostwa Świata w... Pieczeniu Babki i Kiszki Ziemniaczanej. Kruszewo nad Narwią słynie z ogórków kiszonych. Tatarskim smakołykiem jest pierekaczewnik. Litewskimi przysmakami mięsnymi są kindziuk i kumpiak. Z napitków wspomnieć trzeba o buzie i kwasie chlebowym. No i jest jeszcze tradycyjny „duch puszczy”, pędzony w leśnych ostępach. To też lokalna tradycja. Nie powinno więc dziwić, że w Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej, obok drewnianych gospodarstw, zobaczyć można leśną bimbrownię. Takie jest Podlaskie.
Kraina otwartych okiennic Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Turyści na początek najczęściej wybierają właśnie Białowieżę, położoną pośrodku pierwotnej puszczy miejscowość, znaną w świecie za sprawą żubrów. Ale żubr pojawia się nie tylko w Białowieży. Jest też w pikselowym logo województwa, które stworzył malarz Leon Tarasewicz, a także na półkach sklepów spożywczych, gdzie stoją... piwo „Żubr” oraz wódka „Żubrówka”. Wiele osób nie docenia jednak Puszczy Białowieskiej. Chcieliby, aby był to jeszcze jeden użytek leśny. By wyśledzić łosie, wybrać się trzeba do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Kraina bagien, która rozciąga się od Lipska do okolic Wizny, przyciąga miłośników bezkrwawych łowów, wyposażonych w aparaty fotograficzne. Tu też zaglądają miłośnicy militariów. Nad Biebrzą bowiem znajduje się słynna twierdza Osowiec. Prowadzi do niej Carska Droga, przy której usytuowane są wieże widokowe i kładki pozwalające wejść w głąb bagien. Jeszcze większą atrakcją jest kładka Śliwno – Waniewo na terenie Narwiańskiego Parku Narodowego. Ścieżka na drewnianych palach pozwala przejść suchą stopą przez rzekę. Dodatkowym urozmaiceniem są pływające platformy, pozwalające pokonać odnogi i starorzecza Narwi. W trakcie wiosennych roztopów Narew wygląda szczególnie urokliwie ze szczytu Góry Strękowej, miejsca, gdzie pochowany jest obrońca Wizny z września 1939 roku, kapitan Władysław Raginis. Niedaleko stąd, pod wsią Ruś wpada do niej Biebrza. Tu też wiosną można podziwiać licznie przybyłe ptactwo wodne. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Supraśl. Pałac Buchholtzów
Augustów
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
61
Laser bez L4 * Julita Stępień – kosmetolog z kilkunastoletnim doświadczeniem zawodowym. Właścicielka Gabinetu Kosmetyki Profesjonalnej LUMIÉRE. Członkini Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Kosmetologii „Przyjazna Kosmetyka”.
bruzd nosowo-wargowych, widocznych zmian spowodowanych starzeniem się skóry (brak jędrności, nierównomierny koloryt, rozszerzone pory), powierzchownych zmian pigmentowych, czyli przebarwień, blizn potrądzikowych, pooperacyjnych, pourazowych, czy rozstępów.
Zmarszczki, blizny, bruzdy, przebarwienia… Skuteczne rozwiązanie tych problemów często wymaga inwazyjnych zabiegów i rekonwalescencji, na którą nie mamy czasu. Na szczęście nie zawsze. Na rynku dostępne są dziś lasery, które po terapii nie wyłączają pacjentów z codziennego życia. Czym jest i do czego służy laser frakcyjny Emerge? Julita Stepień*: To laser amerykańskiej firmy Palomar. Jego działanie polega na wykorzystaniu zjawiska tzw. fototermolizy frakcyjnej, które powoduje głęboką regenerację skóry. Emerge służy do tzw. resurfacingu, czyli odbudowy i odmłodzenia skóry. Emituje energię w postaci mikrowiązek światła, które w kontrolowany sposób uszkadzają wybrane obszary naskórka oraz skóry właściwej. Naturalny proces gojenia się stymuluje produkcję nowych, zdrowych komórek oraz kolagenu i elastyny. Efektem jest zdrowsza i młodsza skóra, pozbawiona głębokich bruzd i zmarszczek. Dla kogo przeznaczone są tego rodzaju zabiegi? Dla wszystkich, którzy chcą zniwelować lub pozbyć się problemów, m.in. zmarszczek mimicznych na czole i w okolicach oczu, czyli tzw. kurzych łapek,
Jak to działa? Frakcyjny, czyli niecałkowity oznacza, że wiązka laserowa nie oddziałuje na całą powierzchnię miejsca, które poddajemy zabiegowi, a jedynie na pojedyncze punkty. Pomiędzy nimi znajduje się część zdrowej, nienaświetlonej tkanki, co umożliwia uruchomienie naturalnych procesów odtwórczych i regeneracyjnych. Dzięki temu dochodzi do ujędrnienia i napięcia skóry poprzez jej odbudowę oraz produkcji nowych włókien kolagenowych i elastynowych. Laser nieablacyjny działa na zasadzie uszkodzenia i pobudzenia odnowy kolagenu, bez naruszenia ciągłości naskórka i skóry właściwej. Zabiegi nie wymagają okresu rekonwalescencji, a czas regeneracji jest krótki. Nie są też bolesne, wykonywane są bez znieczulenia. Dziś w kosmetologii i medycynie estetycznej wychodzi się z założenia, że lepiej jest skórę stymulować systematycznie i delikatnie, niż raz, ale agresywnie. Tego rodzaju zabiegi zwykle wymagają serii. Ile potrzeba, aby przyniosły spodziewane efekty? W zależności od kondycji skóry oraz problemu zalecamy wykonanie 3-10 zabiegów. W przypadku odmładzania skóry, niwelowania zmarszczek mimicznych, czy bruzd wystarczy seria 3-6 zabiegów raz na 2-3 tygodnie. Przy redukcji blizn, rozstępów i przebarwień potrzeba trochę więcej, bo około 5-10 w odstępach 3-tygodniowych. Pierwsze efekty zobaczymy już na drugi dzień, choć najlepsze rezultaty osiągniemy po upływie 2-3 tygodni, gdy nastąpi przebudowa tkanek.
Czy są jakieś przeciwwskazania? Oczywiście, na przeszkodzie stoją wszelkie terapie doustne retinoidami (Roaccutan, Accutan) oraz izotretinoiną (Izotek, Curacne, Aknenormin) lub sterydami. Wykonanie zabiegu uniemożliwia też przyjmowanie leków fotouczulających (antybiotyków, czy antydepresantów), a nawet picie takich ziół, jak dziurawiec, nagietek, czy skrzyp. Przeciwwskazaniem są także aktywne infekcje bakteryjne i wirusowe, nowotwory skóry, fotodermatozy, czyli choroby skóry wywoływane przez światło, stany zapalne oraz przewlekłe zapalne dermatozy (łuszczyca, atopowe zapalenie skóry), niedawne wypełnianie zmarszczek kwasem hialuronowym, skóra opalona, stosowanie samoopalaczy lub kremów samoopalających, niedawne peelingi, cukrzyca, ciąża, a nawet obniżenie odporności organizmu. Czy potrzeba specjalnej pielęgnacji skóry po zabiegu? Trzeba wyjątkowo zadbać o higienę skóry, używając preparatów łagodzących. Skórę powinno się oczyszczać tylko delikatnymi preparatami. W ciągu doby unikamy też nakładania mocnego makijażu lub produktów silnie nawilżających. A przez kolejne 2-3 tygodnie chronimy skórę przed słońcem. W pierwszych dniach po zabiegu powinniśmy też unikać ćwiczeń, basenu czy sauny. Dziękujemy za rozmowę.
GABINET KOSMETYKI PROFESJONALNEJ LUMIERE ul. Żeromskiego 15/2, Kielce tel: 500 230 124 info@gabinetlumiere.pl www.gabinetlumiere.pl facebook.com/GabinetKosmetycznyLumiere
62
Urodne porządki
fot. Mateusz Wolski
* Nina Grabka jest magistrem kosmetologii, absolwentką Wyższej Szkoły Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia w Warszawie. Z Centrum Medycyny Estetycznej i Chirurgii Plastycznej„Re Vitae” związana jest od 2014 roku. Specjalistka w zakresie innowacyjnych metod pielęgnacji twarzy z zastosowaniem medycznych peelingów chemicznych. Wykonuje również zabiegi pielęgnacyjne skóry problematycznej ze skłonnością do trądziku, przebarwień oraz teleangiektazji.
Piękny, zdrowy i młody wygląd to lepsze samopoczucie. Tym bardziej pożądane wiosną, gdy długie ciepłe swetry zastępujemy zwiewnymi i odkrywającymi ciało ubraniami. Wiosna to czas, kiedy wydaje nam się, że bardziej potrzebujemy zadbać o zdrowie i urodę. Nina Grabka*:To nawet nie jest kwestia samych chęci, ale obiektywnych czynników. Ciało trzeba pielęgnować przez cały rok, a wiosną szczególnie. To ostatni dzwonek, aby przygotować się do sezonu letniego. Zimą skóra bardziej jest narażona na działanie mrozu, wiatru, czy niskiej temperatury. Staje się zmęczona, przesuszona i pozbawiona blasku, pękają naczynia krwionośne i tworzą się pajączki. Zabiegów na twarz i ciało jest mnóstwo. Zanim jednak zdecydujemy się na jakikolwiek lekarz medycyny estetycznej lub kosmetolog powinien przeprowadzić z nami wywiad. Odpowiedź na kilka pytań pozwoli dobrać najbardziej odpowiedni zabieg. Od czego powinniśmy zacząć? Szczególnie polecam peelingi chemiczne. To doskonała metoda pielęgnacji ciała, polegająca na kontrolowanym złuszczaniu naskórka. Jest to zabieg bezbolesny, który dobrze sobie radzi z przebarwieniami, szarą i szorstką skórą, utratą jędrności, zmarszczkami, trądzikiem pospolitym, rozstępami i bliznami. Najlepszy efekt – w zależności od potrzeb skóry – uzyskamy po wykonaniu serii 3-6 zabiegów. Po takim peelingu nie można MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
wystawiać skóry na słońce, przeciwwskazaniem jest też świeża opalenizna, ciąża, karmienie piersią, opryszczka i skłonność do powstawania bliznowców. Dlatego warto skorzystać z zabiegu wczesną wiosną, kiedy promienie słoneczne nie są jeszcze tak intensywne. Zresztą o ochronie przez słońcem pamiętajmy przez cały rok. Promienie UV mają niekorzystny wpływ na skórę, powodują jej szybkie starzenie się, pogrubienie warstwy rogowej, przebarwienia oraz rozszerzenie naczynek. O tej porze roku świetnie sprawdzają się też zabiegi pielęgnacyjne do skóry mieszanej, trądzikowej, z przebarwieniami, czy pękającymi naczyniami krwionośnymi. Może to być dogłębne oczyszczanie (peelingi), czy odżywianie (maseczki). Pacjentom ze skórą naczyniową polecam terapię laserową. Uzupełnieniem mogą tu być zabiegi silnie regenerujące, odżywcze i liftingujące. Wraz z nadejściem cieplejszych dni chcemy się też pozbyć zbędnych kilogramów. Czy w i tym mogą nam pomóc zabiegi? Rezygnując z ciepłej odzieży i odkrywając ciałodobrze jest zadbać o usunięcie zbędnego owłosienia oraz zabiegi wyszczuplające i ujędrniające. Zaradzimy też na dość często występujący u kobiet problem z cellulitem. Działania na „własną rękę”, polegające na stosowaniu różnych, czasem bardzo drogich kosmetyków, nie zawsze dają zadawalające rezultaty. Dlatego z pełną odpowiedzialnością polecam i zachęcam do skorzystania z zabiegów endermologii na przemian z kriolipolizą.
Na czym one polegają? Endermologia to naturalna nieinwazyjna technika modelowania sylwetki, mająca silne właściwości wzmacniające. Jest wykonywana w postaci masażu podciśnieniowego, wzbogaconego o fale radiowe i podczerwień, które eliminują tłuszcz z organizmu, oddziałując na tkankę łączną skóry. Dzięki zastosowaniu tego masażu możemy pozbyć się cellulitu, odchudzić, wymodelować sylwetkę, czy poprawić kontur twarzy, a nawet zmniejszyć ból. Kriolipoliza również zaliczana jest do nieinwazyjnych, bezbolesnych metod usuwania tkanki tłuszczowej. To niezwykle skuteczna metoda walki z otyłością. Przy jej zastosowaniu można pozbyć się fałdów tłuszczu na brzuchu, biodrach, czy udach. Jest całkowicie bezpieczna, gdyż polega na zamrożeniu tkanki tłuszczowej i doprowadzeniu do apoptozy, czyli śmierci komórek tłuszczowych, a następnie usunięcia ich z organizmu w wyniku procesów metabolicznych. Zalecane jest wykonanie 1-3 zabiegów,nie częściej niż raz na miesiąc. Maksymalna długość trwania terapii to sześć miesięcy, przy czym należy zrobić dwumiesięczną przerwę. Przy kriolipolizie nie ma żadnych efektów ubocznych. W przypadku łączenia kriopolizy z endermologią polecam najpierw wykonanie serii endermologii, a dopiero po jej ukończeniu rozpoczęcie kriopolizy. Bo piękny, zdrowy i młody wygląd to marzenie, które może się ziścić. Dziękujemy za rozmowę.
Mateusz Jachlewski
64
Trenuj z mistrzem! Marzec to taki miesiąc, w którym jesteśmy rozdwojeni między noworocznymi postanowieniami a szeroko zakrojoną akcją „lato”. Zaczynamy powoli myśleć o plaży i zastanawiamy się, czy jesteśmy gotowi założyć bikini lub kąpielówki? Podsuwam więc ćwiczenia, które pomogą Wam osiągnąć założone cele. Tym razem będziemy ćwiczyć korpus. Potrzebna będzie piłka lekarska i mata. Pamiętajcie, aby nie ćwiczyć na miękkim podłożu – wasz wysiłek nie przyniesie wtedy oczekiwanego efektu.
1
Umieść piłkę między stopami, następnie połóż się na plecach. Unieś lekko nogi. Wyprostowane ręce połóż nad głową. Ruch polega na przenoszeniu piłki z pomiędzy kostek nad głowę. Ilość powtórzeń: 20
Przyjmij pozycję jak do pompki, ale między rękami umieść piłkę lekarską. Odbijamy ręce od ziemi lekko dotykając piłki obiema dłońmi. Ilość powtórzeń: 20
Wykonaj dynamiczny wypad, uginając lewą nogę, a następnie wybij się mocno z prawej. Wyląduj na niej i zrób wypad przyklękając znów na lewym kolanie. Po 10 powtórzeniach zmień nogę. Ilość powtórzeń: 10 na nogę
4
3
2
Przyjmij pozycję do klasycznej deski. Następnie wykonaj pracę kolanem po przekątnej – lewe kolano wędruje do prawego łokcia, następnie prawe do lewego łokcia i wracamy do pozycji wyjściowej. Ilość powtórzeń: 10 na nogę
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Zdjęcia Patryk Ptak
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
65
O urodzie przy kawie saż twarzy Ewy Pająk grozi uzależnieniem. – Ale nie bankructwem. Wszystkie proponowane przez nas zabiegi mają przystępne ceny. Dodatkowo oferujemy różnego rodzaju pakiety na każdą kieszeń – zwraca uwagę Ewa Pająk. Zabiegi wykonuje kosmetolog Karolina Mendak, a za te wykorzystujące botoks i osocze bogatopłytkowe dr Małgorzata Bryk. Wszystkie potrzebują serii. – Nie ma takiego zabiegu, którego nie wymaga powtórzenia, po którym efekty widać natychmiast. Potrzeba konsekwencji, regularności, zaangażowania i dbania o siebie. Bez diety, dodatkowego ruchu żaden zabieg wyszczuplający nic nie da. Nie ma cudów i efektu na całe życie – przypomina Karolina Mendak.
Zabieg upiększający, wyszczuplający, masaż… i dobra herbata wypita w wygodnym fotelu. Bo w Rodzinnym Gabinecie Kosmetyki Estetycznej „My Clinic” troska o komfort ducha jest równie ważna co dbałość o piękno ciała. Tu nie ma klientów, są goście, z którymi właścicielka Ewa Pająk, także aktorka teatralna i filmowa, od razu przechodzi na „ty”. Od progu wita wszystkich sączący się z głośników smooth jazz w klimatycznym saloniku w stylu retro z fotelami, w które można się zapaść na długie godziny. – Bo dla mnie ważne są przede wszystkim spotkania przy herbacie i rozmowa. Zabiegi są tylko pretekstem do tego, by zasiąść z gośćmi w saloniku. Zresztą nie potrzebujemy umawiać się na wizytę, by wpaść na kawę i podyskutować o filmie, teatrze… W „My Clinic” zapewniamy profesjonalną opiekę w życzliwej, domowej atmosferze – mówi Ewa Pająk. Od rozmowy z pacjentem i wypytania czego potrzebuje, zaczyna się każda wizyta w gabinecie. – Nasi goście przychodzą do nas z różnymi problemami. Chcą lepiej wyglądać, ale też poprawić sobie nastrój, usłyszeć dobre słowo. Zawsze staramy się zauważać to, co w drugim człowieku jest najpiękniejsze i chętnie o tym mówimy – zapewnia Ewa Pająk.
Gabinet oferuje swoim gościom m.in. zabieg CaviFast 2, przeprowadzany za pomocą urządzenia, którego nie ma nigdzie indziej w regionie, a w Polsce znajduje się tylko kilka. Wykorzystywane są tu fale ultradźwiękowe, które pozwalają wysmuklić i modelować wybrane partie ciała, w tym ramiona, brzuch, uda, pośladki. Rozstępy, cellulit, nagromadzenie tłuszczu, czy zwiotczenie skóry możemy potraktować karboksyterapią, która polega na wprowadzeniu za pomocą specjalistycznego urządzenia kontrolowanej ilości dwutlenku węgla śródskórnie lub podskórnie. Na zmarszczki, blizny i rozszerzone pory w „My Clinic” zaproponują nam Pixel Peel, zabieg będący połączeniem mikronakłuwania skóry i złuszczania specjalnymi kwasami. Na skórę zmęczoną, pozbawioną jędrności, z przebarwieniami możemy wypróbować terapię osoczem bogatopłytkowym, dedykowaną tym, którzy szukają naturalnych produktów, i alergikom. Osocze uzyskiwane jest z krwi pacjenta, co daje gwarancję 100-procentowego bezpieczeństwa. Ci, którzy chcą wyglądać młodo i pozbyć się cellulitu, powinni poddać się mezoterapii igłowej, która polega na wstrzykiwaniu substancji aktywnych za pomocą urządzenia Concerto. Koktajle witaminowe dobierane są indywidualnie. I uwaga! Autorski ma-
Rodzinny Gabinet Kosmetyki Estetycznej „My Clinic” ul. Przecznica 4/2 tel. 535 469 555, 503 44 68 71 myclinic@wp.pl www.myclinic.com.pl
66
ABC bezpieczeństwa Kursy dla zawodowców i amatorów Świętokrzyskie WOPR szkoli ratowników wodnych, sterników motorowodnych, żeglarzy jachtowych, instruktorów ratownictwa wodnego i pływania. Pracuje też z najmłodszymi, ucząc zasad bezpiecznego zachowania na wodzie i lodzie oraz udzielania pierwszej pomocy.
– Zajmujemy się szeroko rozumianą edukacją użytkowników naszych pływalni i regionalnych kąpielisk. Propagujemy aktywny i bezpieczny wypoczynek, organizując i prowadząc wiele szkoleń związanych z tematyką wodną. Duża baza pomocy dydaktycznych i sprzętu oraz profesjonalna kadra sprawiają, że nasze kursy cieszą się dobrą opinią i niesłabnącą popularnością – przyznaje Piotr MoMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
lasy, prezes Stowarzyszenia Świętokrzyskie Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Ratownicy i instruktorzy ŚWOPR szkoli przede wszystkim przyszłych ratowników wodnych, ucząc ich praktycznych umiejętności oraz odpowiedniego zachowania podczas niesienia pomocy tonącym. Większość zajęć re-
alizowana jest na pływalni i wodach otwartych, a adepci uczestniczą w symulowanych akcjach ratunkowych, co pozwala oswoić ich z potencjalnymi niebezpieczeństwami, a także pokazuje im ich własne możliwości. – Najlepsi kursanci szybko znajdują zatrudnienie zarówno na pływalniach, jak i na sezonowych kąpieliskach naszego regionu – zapewnia Piotr Molasy.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
67
Zdjęcia Patryk Ptak
zjazdowego, instruktor snowboardu, kursy pierwszej pomocy dla firm i instytucji. – Prowadzimy również całoroczne zajęcia nauki i doskonalenia pływania dla dzieci, w tym niemowląt od trzeciego miesiąca życia oraz dla młodzieży i dorosłych. Nasze zajęcia oparte są o autorskie programy wzbogacone o naukę samoratowania oraz ratownictwa wodnego – tłumaczy Karolina Kasprzycka, ratownik wodny. ŚWOPR szkoli również tych, którzy chcą prowadzić zajęcia z nauki oraz doskonalenia pływania dzieci, młodzieży i dorosłych. – Zajęcia odbywają się z użyciem kamer podwodnych, co pozwala uczestnikom pogłębić swoją wiedzę i zwrócić uwagę na wszystkie szczegóły właściwej techniki pływania i przygotować się do samodzielnej pracy instruktorskiej – zachęca Piotr Molasy.
Ratownicy, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę, zdobyć nowe umiejętności i zacząć szkolić innych, mogą też wziąć udział w szkoleniu Instruktorów Ratownictwa Wodnego. Sporym zainteresowaniem cieszy się kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy. Jego ukończenie i zdanie egzaminu gwarantuje uzyskanie tytułu ratownika. Kurs dedykowany jest m.in. ratownikom wodnym, policjantom, strażakom, Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi. Zajęcia prowadzą m.in. pracownicy Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego oraz Lotniczego Pogotowania Ratunkowego. – Duża liczba ćwiczeń powoduje, że uczestnicy nabierają nie tylko bardzo ważnych dla bezpieczeństwa umiejętności, ale także pewności siebie podczas ich wykonywania. Dla ratowników oferujemy szkolenia teoretyczne i praktyczne na pływalni, podnoszące kwalifikacje, a w przypadku innych instytucji dostosowujemy je do określonych potrzeb – zwraca uwagę Piotr Molasy. ŚWOPR prowadzi także recertyfikację Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy dla ratowników. Te zajęcia organizowane są w formie „burzy mózgów”. Rozmowa między instruktorem a kursantem wyjaśnia ewentualne wątpliwości oraz rozwiązuje konkretne problemy, jakie pojawiają się w pracy ratownika. Sporty wodne z uprawnieniami ŚWOPR w swojej ofercie ma także całe mnóstwo innych, przydatnych w ratownictwie wodnym kursów. Wśród najbardziej popularnych jest szkolenie przygotowujące do egzaminu na patent sternika
motorowodnego. Kursanci biorą udział w wykładach teoretycznych oraz zajęciach praktycznych na wodzie z wykorzystaniem trzech łodzi motorowych o różnych mocach silnika. Po zdaniu egzaminu mogą pływać po wodach śródlądowych, prowadzić jachty motorowodne o długości kadłuba do 12 metrów po morskich wodach wewnętrznych oraz na pełnym morzu (w odległości do 2 mil morskich od brzegu i w ciągu dnia). – Uprawnienia, jakie można tu zdobyć, mogą się przydać każdemu, kto kocha spędzać aktywnie czas nad wodą. Nie trzeba posiadać żadnych umiejętności, wszystkiego uczymy od podstaw. Jedyny warunek przystąpienia do kursu to ukończone 14 lat, osoby w tym wieku mogą pływać na jachtach do 60 kW – mówi Piotr Molasy. Wspólnie z Klubem Morskim HORN Kielce ŚWOPR organizuje także szkolenie na patent żeglarza jachtowego. Zajęcia teoretyczne prowadzą doświadczeni żeglarze-instruktorzy, którzy podczas wykładów często odwołują się do własnych doświadczeń, zaś praktyczne realizowane są na zalewie w Cedzynie. Kurs kończy się egzaminem. Razem ze ŚWOPR można wreszcie zdobyć licencję holowania narciarza wodnego oraz holowania statków powietrznych. Te szkolenia mają pokazać uczestnikom nie tylko przyjemność z uprawiania sportów wodnych, ale też uczulić ich na niebezpieczeństwa, z jakimi się wiążą. Pływanie od 3 miesiąca życia Stowarzyszenie organizuje również takie kursy, jak m.in. instruktor kajakarstwa, nauka i doskonalenie narciarstwa zjazdowego, instruktor narciarstwa
Bezpieczeństwo dzieci Poza szkoleniami stowarzyszenie prowadzi także wiele akcji edukacyjnych, propagujących bezpieczny wypoczynek nad wodą. – Te spotkania kierujemy przede wszystkim do dzieci i młodzieży z całego regionu. Współpracujemy ze szkołami oraz urzędami – miejskimi, powiatowymi i wojewódzkimi. Kluczowym projektem jest m.in. „Bezpieczna woda”, akcja organizowana wspólnie z Centrum Kongresowym Targi Kielce. W ubiegłych roku w ciągu pięciu dni szkoleniowych odwiedziło nas 2500 dzieciaków – zdradza Piotr Molasy. Warsztaty składają się z prelekcji na temat bezpieczeństwa na wodzie oraz przypomnienia, jak zadzwonić po służby ratunkowe i rozmawiać z dyspozytorami. Dzieci przyglądają się także symulowanym akcjom ratowniczym z użyciem specjalistycznego sprzętu: koła ratunkowego, boi SP, rzutki ratunkowej czy pasa ratowniczego typu węgorz. Następnie już w małych grupach w praktyce uczą się udzielania pierwszej pomocy. Na fantomach ćwiczą resuscytację krążeniowo-oddechową z wykorzystaniem AED (automatycznego defibrylatora zewnętrznego) i poznają zasady użycia tlenu medycznego, unieruchomienia poszkodowanego przy użyciu kołnierza oraz deski ortopedycznej czy opatrywania ran. Zapoznają się też ze sprzętem ratowniczym i uczą węzłów wykorzystywanych w ratownictwie wodnym.
Stowarzyszenie Świętokrzyskie Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe tel. 690 037 439, 607 753 756 biuro@swietokrzyskiewopr.eu www.swietokrzyskiewopr.eu
3 sektor 68
Pomagam,
bo warto
Publiczne zbiórki, sąsiedzkie wsparcie, 1% podatku, wolontariat pracowniczy… Form pomocy jest mnóstwo, podobnie jak potrzebujących. I choć wszystkich problemów nie da się rozwiązać, to nie można się zniechęcać. Uśmiech tego, komu pomogliśmy, rekompensuje wszelkie wątpliwości. tekst Marcin Agatowski zdjęcia Paweł Małecki, Mateusz Wolski
Niewielkie koszty, duże zyski
Marcin Agatowski jest prezesem i jednym z fundatorów Fundacji Możesz Więcej, prezesem Zarządu Stowarzyszenia PROREW oraz członkiem Komisji Rewizyjnej Federacji Forum Wiedzy. Mediatorem, trenerem rozwoju osobistego oraz szkoleniowcem pozyskiwania funduszy na działalność organizacji pozarządowych. MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Możliwości pomocy drugiemu są praktycznie nieograniczone. Możemy uczestniczyć w publicznych zbiórkach żywności, pieniędzy lub odzieży, pomagając w ten sposób na przykład rodzinom będącym w trudnej sytuacji finansowej. Niewiele kosztuje nas również pomoc sąsiedzka, choć dziś coraz mniej popularna, bo zabiegani i ciągle w niedoczasie nie znamy tych, którzy mieszkają tuż obok nas i nie wiemy, czego potrzebują. To dlatego miejsce pomocy po sąsiedzku zajęła dziś Szlachetna Paczka. Wolontariusze odwiedzają rodziny i sprawdzają, co jest im niezbędne. A często wystarczy naprawdę niewiele, by poprawić komuś jakość życia. Możemy również przekazać 1% naszego podatku. Wystarczy, że wybierzemy odpowiednią organizację pożytku publicznego i wypełnimy w naszym zeznaniu rocznym dwa dodatkowe pola. Cała procedura odbywa się poza nami, przy okazji corocznego rozliczania się z urzędem skarbowym. To naczelnicy skarbówek w naszym imieniu przelewają środki na konto wybranej organizacji. I to bez względu na to, którą for-
mułę wybierzemy: tradycyjną czy elektroniczną. Pieniądze z tegorocznych PIT-ów na konta organizacji trafią do końca lipca. Z finansowego punktu widzenia nie zyskujemy nic, ale też nic nie tracimy. 1% stanowi niewielką część podatku dochodowego, który i tak trafiłby do kasy skarbu państwa. Moralnie natomiast zyskujemy wiele, przyczyniając się do wsparcia ważnych społecznie spraw np. poprawy jakości życia kogoś, kto bardzo tego potrzebuje.
Pomagamy lokalnie Pomoc nie musi być spektakularna. Duże, ogólnopolskie akcje, prowadzone przez znane organizacje przyciągają uwagę. Warto jednak wspierać także te stowarzyszenia i fundacje, które działają lokalnie, na naszym terenie. Wówczas będziemy widzieli efekt naszej pomocy. Tym bardziej, że województwo świętokrzyskie należy do tych biedniejszych. W regionie realizowanych jest mnóstwo projektów, polegających m.in. na pomocy pedagogicznej, psychologicznej, doradztwie zawodowym i wsparciu w znalezieniu pracy, czy stażu. Te projekty zasługują na uwagę.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
69 Coraz bardziej popularną formą jest też tworzenie fundacji, czy stowarzyszeń przez mieszkańców danej miejscowości i na rzecz jej rozwoju. Ci ludzie widzą konkretne problemy i próbują je rozwiązać.
W firmie i przez Internet Trzeci sektor otrzymuje również wsparcie od ludzi biznesu. Sporo firm zakłada własne fundacje, inne w ramach CSR, czyli społecznej odpowiedzialności biznesu, pomagają organizacjom lub tworzą narzędzia do realizacji na przykład popularnego od niedawna wolontariatu pracowniczego. Polega to na tym, że pracownicy pomagają potrzebującym w ramach swojej pracy, a pracodawca wspiera ich nie tylko finansowo, ale i organizacyjnie. Może to być udział w ogólnopolskich akcjach społeczno-charytatywnych, tworzenie firmowych programów społecznych, pomoc podczas wyjazdów integracyjnych lub szkoleniowych, czy projekty zainicjowane przez samych zatrudnionych. W Polsce zaczynają także funkcjonować zbiórki prowadzone przez REKLAMA
Internet, czyli finansowanie społecznościowe, crowdfunding. Takie portale, jak m.in. Wspieram.to, czy PolakPomaga.pl promują różnego rodzaju projekty, także z zakresu szeroko rozumianej pomocy dla potrzebujących. Oczywiście jedna akcja nie rozwiąże wszystkich problemów, ale możemy przyczynić się do poprawy jakości czyjegoś życia.
Dla dzieci i chorych Nasza pomoc trafia najczęściej do osób, które nie radzą sobie w życiu, o niskim statusie materialnym, z dysfunkcjami, chorobami… Głównie są to podopieczni miejskich i gminnych ośrodków pomocy społecznej, osoby bezrobotne, bardzo często dzieci. Dlaczego warto ich wesprzeć? Bo uśmiech na twarzy osoby, której pomogliśmy rozwiązać konkretny problem, jest bezcenny. Dlatego też tak ważne jest, aby wspierać środowisko lokalne. Tylko wówczas mamy okazję zobaczyć, że nasz datek przełożył się na konkretne efekty. A ci, do których wyciągnęliśmy rękę, pomogą następnym.
70
Jestem kobietą, więc idę. Mammografia MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
71
Piersi to symbol płodności i kobiecości. C-50 – symbol raka. Co roku na świecie raka piersi diagnozuje się u ponad miliona kobiet. W Polsce szacuje się, że chorych jest około 14 tysięcy. I co gorsza, umieralność jest jedną z najwyższych w Europie. Strach przed chorobą wzmacnia obawy przed badaniem. A to właśnie ono może uratować życie.
72 Anatomia symbolu Rak piersi rozwija się z komórek nabłonka przewodów lub zrazików gruczołu piersiowego, tworząc w jego obrębie guz. Może on naciekać na skórę, ściany klatki piersiowej, a także poprzez naczynia limfatyczne dotrzeć do węzłów chłonnych pachy i okolic obojczyka. Późno wykryty możne spowodować przerzuty do odległych organów: płuc, wątroby, a nawet mózgu. Pokaż się! Pierwszymi objawami choroby są najczęściej nieduże, niebolące guzy zlokalizowane w piersi. Mogą pojawić się także pod pachą. Często biust zmienia kształt, a brodawki są nienaturalnie wyciągnięte. Niektóre kobiety spotykają się z owrzodzeniem gruczołu lub zmianą koloru piersi – przyjmuje ona strukturę i barwę owocu pomarańczy.
Trzeba wielkiej odwagi, aby po usłyszeniu diagnozy stawić jej czoła. Ale tę odwagę znajdziesz w sobie. Bo jesteś kobietą.
Dotykaj Wiele kobiet, które chorobę mają za sobą mówią jasno – „wyczułam zmianę”, „wymacałam go”, „poczułam pod palcami”. Każda kobieta powinna umieć i nie bać się wykonać samobadania. Jest ono pierwszym krokiem do tego, aby wykryć zmiany w piersi na wczesnym etapie. Jednak na tym nie koniec. Nawet jeśli wydaje nam się, że wszystko jest w porządku powinnyśmy korzystać z profilaktycznych badań mammograficznych. Tylko one dadzą nam pewność. Badania ratują życie Mammografia, ultrasonografia i rezonans magnetyczny – to badania radiologiczne, które pomagają w wykryciu raka piersi. To lekarz decyduje o ich wykonaniu. Można jednak skorzystać z darmowych badań profilaktycznych – bez kolejek, czekania i stresu. Wystarczy zgłosić się do odpowiedniej placówki, która je wykonuje, i wypełnić ankietę.
Czym jest mammografia? Prześwietlasz bolącą rękę, płuca po chorobie, tak samo możesz prześwietlić pierś. Tym właśnie jest mammografia. Wykonuje się ją u kobiet zdrowych, aby wykryć ewentualne radiologiczne zmiany, które mogą być wczesnymi oznakami raka piersi. Pierwsze badanie powinno wykonać się między 35. a 40. rokiem życia. Nie rzadziej niż co dwa lata. Jeśli jednak ktoś z naszej najbliższej rodziny zachorował na nowotwór, powinnyśmy badać się częściej. A co jeśli… Świętokrzyskie Amazonki, kobiety, które raka piersi przeżyły, mówią jasno „To nie wyrok. To nowe otwarcie”. Trzeba wielkiej odwagi, aby po usłyszeniu diagnozy stawić jej czoła. Ale tę odwagę znajdziesz w sobie. Bo jesteś kobietą.
Chcesz dowiedzieć się więcej o programach profilaktycznych wejdź na www.jestemkobieta.org
Projekt „Jestem kobietą więc idę. Mammografia” jest współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Świętokrzyskiego na lata 2014-2020.
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
73 Gdzie wykonamy badanie profilaktyczne? NZOZ DIAMED w Kielcach ul. Paderewskiego 48/15A, 25-502 Kielce, tel.: 41 345 08 70
Świętokrzyskie Centrum Matki i Noworodka – Szpital Specjalistyczny w Kielcach ul. Prosta 30, 25-371 Kielce tel.: 41 201 39 01
Świętokrzyskie Centrum Onkologii ul. Artwińskiego 3, 25-734 Kielce tel: 41 367 46 41
Partnerzy Projektu
Patronat honorowy
REKLAMA
Patronat medialny
NZOZ PROMONT ul. Chęcińska 40A, 25-020 Kielce tel.: 41 366 10 91
Sport 74
Hopy, dropy, rockgardeny rozmawiał Łukasz Wojtczak zdjęcia Mateusz Wolski
Ten sport nie należy do łatwych i bezpiecznych. Jednak Kamila Świercza, kielczanina, który odnosi coraz większe sukcesy w downhill, nie są w stanie powstrzymać opinie innych, ani groźby poważnych kontuzji. Bo bez pasji człowiek umiera…
se, tak bardzo w tym sporcie potrzebne. I koło się zamyka. Są tacy, którzy po poważniejszych urazach blokują się psychicznie. Myślą o tym, że upadek może się powtórzyć, a nawet skończyć poważniejszymi konsekwencjami. Wielu podchodzi do sprawy w ten sposób, że nie rezygnuje całkowicie z jazdy na rowerze, ale odpuszcza niektóre zawody i pokonywanie trudniejszych przeszkód. Ciebie kontuzja nie odstraszyła… Miałem chwile załamania, kiedy chodziłem z ręką w gipsie. W pewnym momencie pozbyłem się nawet roweru. Postanowiłem skończyć z downhillem. Kiedy jednak zdjęto mi gips, a rehabilitacja zaczęła dawać efekty, wróciła mi chęć do dalszej jazdy. Zacząłem trenować od nowa.
Na czym polega downhill?Bo przyznam, że nazwa niewiele mówi przeciętnemu Kowalskiemu. Kamil Świercz: Downhill, czyli kolarstwo grawitacyjne, to indywidualna jazda na rowerze na czas – z góry, po stromym zboczu. Mamy do pokonania pewną trasę, którą musimy przebyć jak najszybciej. Po drodze jest wiele przeszkód, to tzw. hopy, dropy, rockgardeny, czyli miejsca z dużą ilością wystających kamieni. Ten sport nie należy do łatwych, jest bardzo niebezpieczny i wymaga dużej koncentracji oraz ponadprzeciętnych umiejętności.
Czy Świętokrzyskie to dobre miejsce na uprawianie tego rodzaju sportu? Nasze województwo ma wielki potencjał ze względu na dużą ilość terenów górzystych. Nie są to może wysokie góry, ale na potrzeby downhillu i lekkiego freeride’u zupełnie wystarczające. Niestety mamy duże problemy z leśnikami oraz plagą ścinek, które demolują cały las, a przy okazji nasze trasy.
Jeśli jest tak niebezpieczny, to nie są Wam też obce kontuzje. Czy często zdarza się, żeby z ich powodu ktoś rezygnował z tego sportu? Kontuzje zawsze odstraszają, poza tym – tak jak w moim przypadku – mogą powodować problemy w życiu prywatnym, przede wszystkim w pracy. To z kolei przekłada się na finan-
W jaki sposób je wyszukujecie i przygotowujecie? Robimy je sami, własnoręcznie. Dosłownie bierzemy łopaty, grabie i pracujemy. Można oczywiście jeździć po naturalnym terenie i nie ingerować w środowisko, choć staramy się dbać o las i zmieniać tak, by nasze poprawki były mi-
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
nimalne. Bardziej niszczy go nadmierna gospodarka leśna. Na czym jeździcie? Nasze rowery posiadają wytrzymałe amortyzatory oraz ramę wykonaną z utwardzonego aluminium lub karbonu, czyli tworzywa sztucznego. Odpowiednią odporność muszą mieć także koła, których nie oszczędzamy, jeżdżąc po kamieniach. Felgi narażone są na częste uszkodzenia. Od sezonu 2015 w kolarstwie grawitacyjnym upowszechnił się nowy rodzaj kół o rozmiarze 27,5 cala. Dzięki temu rower jest dłuższy, stabilniejszy oraz lepiej pokonuje nierówności. Są już plany, aby koła osiągnęły rozmiar 29 cali, choć mam nadzieję, że to rozwiązanie nie wejdzie w życie, bo takie koła będą już nieporęczne. Hamulce także odgrywają znaczącą rolę. W rowerach zjazdowych montowane są jedynie tarczowe, hydrauliczne. Musimy mieć pewność, że na trasie nas nie zawiodą. Czy to sport na każdą kieszeń? Jeśli zaczynamy przygodę z downhillem i zależy nam na profesjonalnym sprzęcie, to musimy się liczyć z wydatkiem rzędu 10 tys. zł. Wiele osób zaczyna jednak od rowerów używanych, starszych typów, które nieco odbiegają od tego, co jest wprowadzane na bieżąco na rynek. Do tego trzeba zgromadzić pozostałe akcesoria, takie jak ochraniacze, kask, czy gogle. Jak popularny jest downhill w Polsce? Z każdym rokiem nasza dyscyplina nabiera większego rozpędu, ale głównie wśród zawod-
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
75 ników. Jest ich coraz więcej. Zawody przyciągają nawet pół tysiąca osób. Niestety nie przekłada się to na popularność wśród odbiorców. Niewielu wie, czym jest downhill, nie jesteśmy obecni w mediach. A przecież w Polsce mamy mistrza Europy – Sławka Łukasika. O jego sukcesie większe portale nawet się nie zająknęły. Jakie były Twoje początki na rowerze? Zaczynałem od jazdy rekreacyjnej, bez planów na jakiekolwiek ściganie. To była czysta przyjemność. Z czasem zacząłem próbować co raz to nowych rzeczy, a Internet stał się źródłem inspiracji i wiedzy na temat downhillu, o którym wcześniej nawet nie słyszałem. Krok po kroku uczyłem się nowych rzeczy. Wszystkiego próbowałem sam. Jaki jest Twój największy sukces? Zająłem drugie miejsce na Diverse Downhill Contest w Wiśle. Cieszy mnie to podwójnie, bo ze względu na kontuzję sezon 2016 był dla mnie praktycznie stracony. Na szczęście udało mi się pozbierać. Po trzech miesiącach przerwy wsiadłem na rower i mogłem startować. Cieszę się, że znalazłem w sobie determinację. Zima to dla Ciebie „martwy sezon”? Zdecydowanie nie. Należy wtedy ciężko pracować, może nawet ciężej niż latem. Konieczne są ćwiczenia na siłowni, rower stacjonarny i wszystko, co pomaga utrzymać kondycję. Ja jeżdżę na snowboardzie, ćwiczę w domu. Dbać trzeba również o sprzęt. Dokonywać zmian, udoskonalać. Jakie masz plany na najbliższy sezon? Chciałbym wystartować w jak największej liczbie zawodów i pokazać się z jak najlepszej strony. Będę się ścigał w najwyższej kategorii Elita. Ciężko na to pracuję i tylko ja wiem, ile mnie to kosztuje fizycznie, finansowo i przede wszystkim psychicznie. Załamanie przychodzi co jakiś czas, ale mam marzenia, które chcę zrealizować. Pasja jest w życiu najważniejsza, choć są ludzie, którzy nie potrafią tego zrozumieć. Wręcz namawiają mnie, żeby przestać inwestować swój czas i pieniądze w downhill. Jeśli chodzi o dalszą przyszłość, to – o ile dopisze mi zdrowie i nie zabraknie sponsorów – chciałbym, aby sport stał się moim pomysłem na życie. Jak długo może trwać kariera zawodowca w downhillu? Poza wspomnianym zdrowiem i pieniędzmi, zależy to już wyłącznie od tego, jak długo nam
się chce to robić. Dopóki jesteśmy sprawni, możemy jeździć. Wiek nie jest barierą. Pochodzący z Wielkiej Brytanii były mistrz świata Steve Peat jeździł do 42 roku życia. Downhill Telegraf. Co to takiego? To jest – mówiąc w cudzysłowie – rodzaj spontanicznej ligi sportowej. Mamy utworzony profil na Facebooku, gdzie dodajemy filmy z naszych weekendowych poczynań, treningów itp. Telegraf to dobre miejsce, nie tylko ze względu na
Downhill, czyli kolarstwo grawitacyjne, to indywidualna jazda na rowerze na czas – z góry, po stromym zboczu.
ukształtowanie terenu. Jego wielkim atutem jest też wyciąg krzesełkowy, który znacznie ułatwia nam treningi. Nie musimy tracić czasu i energii na wchodzenie z rowerami pod górę. W każdy weekend zbieramy się na Telegrafie i razem jeździmy. Czy w naszym regionie odbywają się zawody downhillowe? Jedyne duże zawody to te ku pamięci zmarłego Edwina Chlewickiego. Biorą w nich udział ludzie z całej Polski. Poza tym w naszym regionie nie ma tego typu imprez. Szkoda, bo mamy wielki potencjał: trasy i rowerzystów. O niektórych na pewno jeszcze usłyszymy… Czego Ci życzyć? Żeby nasz sport się rozwijał i żeby traktowano nas nie jako wandali, ale ludzi z pasją, którzy nie tylko nie niszczą lasu, ale o niego dbają. Poza tym proszę życzyć mi zdrowia! W dalszym ciągu również odpowiednich funduszy. Paradoksalnie mogą mi pomóc stosunkowo niewielkie kwoty. Na przykład w najbliższym czasie będę potrzebował około 2 tysięcy złotych. Przyszło mi w tym momencie do głowy, że może dzięki temu wywiadowi uda mi się uzyskać stosowne wsparcie. Mogę za to obiecać, że dam z siebie wszystko w tym sezonie (śmiech). Dziękuję za rozmowę.
Kamil Świercz – 24-letni kielczanin, który od ośmiu lat trenuje kolarstwo grawitacyjne. Wśród dotychczasowych, licznych sukcesów może pochwalić się m.in.: drugim miejscem w zawodach Dual Slalom w 2015 r. w Zakopanem; trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej Joy Ride Downhill w 2015 r. oraz drugim podczas Diverse Downhill Contest European Championship w ubiegłym roku. Uwielbia góry, podróże i muzykę trance. Życiowe motto: „Człowiek bez pasji umiera”.
76
Iluzjonista z bilą tekst Agata Niebudek-Śmiech zdjęcie archiwum prywatne Ziemowita Janaszka
Szybkie, zdecydowane uderzeniem kijem i bila niczym zaczarowana wędruje po stole, odbija się o bandę, trafia w kolejną kulę. Stół zaczyna tańczyć, oczy w szaleńczym pośpiechu śledzą to, co dzieje się na zielonym suknie. A Ziemowit Janaszek uśmiecha się szelmowsko.
MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
Sport
P
recyzja, koncentracja, intuicja – wylicza kielczanin Ziemowit Janaszek, mistrz Polski w trikach bilardowych. Oczywiście, aby dojść do wprawy, potrzeba jeszcze długich lat żmudnych, wielogodzinnych treningów, uporczywego powtarzania tych samych ruchów. Trzeba też mieć naturę showmana, magika, który wciąga widza w fascynujące widowisko.
I bilą i kijem
To ojciec – znany kielecki aktor – Edward Janaszek zaraził Ziemowita miłością do bilardu. Początki były dość siermiężne. W Kielcach w kliku klubach i pizzeriach pojawiły stoły bilardowe na żetony – zapiaszczone, z rozdartym suknem i sfatygowanymi bilami. Ale to nic. Spędzali przy nich sporo czasu, licytując się, kto jest lepszy. Najczęściej wygrywał Ziemowit. – Mama dowiedziała się, że w Kielcach działa Świętokrzyskie Centrum Bilardowe i tam, w wieku osiemnastu lat, rozpocząłem swoją przygodę z tym sportem. Dość późno, biorąc pod uwagę, że sam szkolę dziś zaledwie kilkuletnie dzieciaki – wspomina Ziemowit. Późny start nadrabiał morderczym treningiem, ćwiczył bez wytchnienia, od poniedziałku do piątku po kilkanaście godzin dziennie. Powoli z amatora przeistaczał się w zawodowca, na treningach wypadał znakomicie, rozpoczął grę na turniejach, odnosząc pierwsze sukcesy. Ale nigdy w bilardzie zawodowym nie wspiął się na wyżyny. Bynajmniej nie chodziło tu o technikę gry czy przygotowanie, lecz coś, co pozostaje w sferze psychiki. Zrozumiał, że sportowa rywalizacja nie jest dla niego, ale kochał bilard i nie wyobrażał sobie życia bez niego. W tym czasie zaczął dawać pierwsze pokazy dla firm, serce mu rosło, gdy widział ludzi patrzących z niedowierzaniem na to, co wyprawia z kijem i bilami. Był jak iluzjonista, który za pomocą sobie tylko znanych chwytów czaruje rzeczywistość, i nikt nie jest w stanie odkryć, jak to wszystko działa. Robiąc triki bilardowe czuł się jak ryba w wodzie. Być może dlatego, że zawsze miał naturę showmana, którą odziedziczył pewnie po tacie. – Trzy razy zdawałem do szkoły aktorskiej, niestety bez powodzenia – mówi z uśmiechem. Nie żałuje jednak, że nie poszczęściło mu się na scenicznych deskach, bo i tak realizuje się jako artysta. Ale o tym za chwilę.
Skok do kubka
Triki bilardowe to dyscyplina bardzo elitarna, na wyżyny wspinają się nieliczni. – Łukasz Szywała, Bogdan Wołkowski – wylicza Ziemowit.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
77 Szczególnie z tym ostatnim od lat toczy mordercze boje o palmę pierwszeństwa. Dwa razy był drugi. Po raz pierwszy udało mu się pokonać utytułowanego bilardzistę i zdobyć tytuł Mistrza Polski w 2014 roku. To był morderczy pojedynek, którego losy ważyły się do ostatniej minuty. – Do pewnego momentu był remis, potem szala przechyliła się na stronę Bogdana Wołkowskiego – wspomina Ziemowit Janaszek. Panowie, próbując trzymać nerwy na wodzy, zaliczali kolejne sesje: triki obowiązkowe, programy dowolne…– O ostatecznym wyniku zadecydował trik nazywany „skok do kubka” – mówi kielecki zawodnik i tłumaczy obrazowo, jak wygląda to zagranie. – Leżącą na stole bilę trzeba tak podbić kijem, aby odbiła się o bandę, podskoczyła i wpadła do kubka – tłumaczy. – Mnie się to wówczas udało, Wołkowskiemu nie i to zadecydowało o moim zwycięstwie i tytule. Trwający krótką chwilę trik robi wrażenie. Precyzja ruchów, maksymalna koncentracja, a przy tym niewymuszony luz, uśmiech. Ziemowit Janaszek mówi, że perfekcyjne opanowanie jednego zagrania wymaga dziesiątek godzin mozolnych treningów. Tylko to pozwala osiągnąć przynajmniej 70–procentową bezbłędną powtarzalność.– Skok do shakera potrafię wykonać obudzony w środku nocy. W tym zagraniu mam 90 proc. powtarzalności – zapewnia bilardzista. Jakie są najtrudniejsze bilardowe triki? Ziemowit zastanawia się i po chwili wypowiada słowo:masse. Polega na takim uderzeniu bili, by wykonała na stole nagły skręt pod określonym kątem. O tym, jaką sławę może przynieść perfekcyjne wykonywanie trików bilardowych, przekonał się, gdy na stronie producenta kamer GoPro pojawił się krótki film z jego udziałem. W ciągu pierwszych dwóch dób od umieszczenia go w sieci miał 200 tys. odsłon, teraz już ponad milion, i to na całym świecie.
bie. Daje z siebie wszystko, podgrzewa atmosferę, a w jego bilardowym szaleństwie nie ma ani krzty udawania czy wymuszonego „spontanu”. On taki po prostu jest i czuje się to od pierwszej chwili, gdy się go pozna. To tak, jakby, używając aktorskiej nomenklatury, na scenie i w życiu był wciąż tą samą osobą. Bo dla Ziemowita Janaszka bilard to życie, a życie to bilard. Choć może nie tylko. I tu należy wrócić do przerwanego wątku artystycznego.
Bilard to życie
Niewykonalne? Nie dla Ziemowita
Publiczność zachwyca się bilardowymi sztuczkami. Ludzie reagują żywiołowo: burze oklasków, głośny entuzjazm, kręcenie głowami z niedowierzaniem. Szczególnie niesamowite pod tym względem są dzieci. To dla nich od kilku lat organizowana jest akcja „Bilard sportem wszystkich – Polska gra w bilarda”. W jej ramach przedstawiciele Polskiego Związku Bilardowego organizują pokazy trików, turnieje i spotkania z najlepszymi zawodnikami. Podczas tych prezentacji Ziemowit czuje się w swoim żywiole – ma niezwykłą umiejętność nawiązywania dobrego kontaktu z publicznością, wręcz rozkochiwania jej w so-
Chórzysta w oratoriach Wprawdzie Ziemowit nie został zawodowym aktorem, ale ma na swoim koncie występy na deskach kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego, m.in. w Ani z Zielonego Wzgórza. Brał również udział jako chórzysta w słynnych oratoriach Piotra Rubika i Zbigniewa Książka. – To był wspaniały czas, jeździliśmy z koncertami po całej Polsce, a ja uwielbiam tak tułać się po świecie, poznawać ludzi – śmieje się Ziemowit Janaszek. Swoje gruntowne wykształcenie muzyczne, potwierdzone dyplomem Uniwersytetu Jana Kochanowskiego, wykorzystuje podczas realizacji różnych projektów artystycznych. Ostatni to zespół The Last Chance, który stworzył wraz z Norbertem Kwietniem. – Gramy pop, rock, funk – wylicza. – Teraz jesteśmy na etapie przygotowywania płyty, trochę to już trwa, bo jednocześnie pracuję nad płytą mojej mamy – dodaje. Do tego należy dodać fotografię, wideofilmowanie, przygotowywanie reportaży sportowych i to, co ostatnio pochłania zawodnika, czyli pracę z dzieciakami. Trenuje dziesięciu młodych adeptów, z satysfakcją obserwując, jak osiągają kolejne kręgi wtajemniczenia. – Jak odpoczywam? Gram w bilard, to bardzo mnie uspokaja, wycisza – śmieje się i po chwili dodaje: uwielbiam też oglądać filmy, dużo czytam. Wydaje się, że bile zostały rozstawione na stole zupełnie przypadkowo. Zawodnik pochyla się nad stołem, przez chwilę testuje kij. Jego uderzenie jest krótkie, zdecydowane. Kula rusza, odbija się o sąsiednią, ta o kolejną i tak jedna po drugiej lądują w łuzach. Proste? Tylko z pozoru. A może inaczej – spróbujmy umieścić kilkanaście bil na dwóch kijach. Niewykonalne? Nie dla Ziemowita. Pytany o marzenia, odpowiada, że chciałby spróbować swoich sił w mistrzostwach świata. Zmierzyć się z najlepszymi z najlepszych. To dopiero wyzwanie.
Arteterapia
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
79
laczego to akurat ja mam niezrozumiałą dla siebie wyrozumiałość dla niej? Cały wieczór, cały Boży wieczór powtarzam – Pani, patrz Pani, no, klamka nie ten… Eh, głupie toto! Leonku, Leosiu, Leonard! Tyś opiekun tej ulicy. Schowaj mnie, a ja ślubuję Ci, że już sobie wchodzę do domku. O! W „Staszicu” tylko u woźnego się świeci. A ja już sobie idę, ja już sobie idę. Klucze zostawiła za klapką, jak zwykle. Na pewno zostawiła. Na pewno…
Bartosz Śmietański
Mateusz Wolski
Felieton 80
Czy to jeszcze fast, czy już slow food? Jakub Juszyński
J
eszcze kilka, czy kilkanaście lat temu tradycyjny polski obiad przegrywał z rozwijającym się fast foodem. Szybki kebab, hamburger, frytki smażone na czymś bliżej nieokreślonym, hot dog, czy pizza dla wielu były smaczniejszym sposobem na zaspokojenie apetytu. Dziś to się zmienia. Świat próbuje zwolnić. Życie w biegu zastąpiła moda na bieganie, całe dnie spędzane w pracy przerywamy wycieczkami na łono natury, a szybkie i mało wartościowe jedzenie zyskuje silnego konkurenta. Słyszeliście kiedyś o slow food? Abstrahując od tego, skąd się wywodzi i jak wstępuje się w szeregi ruchu, to idea ta jest prosta. Przygotowujemy posiłki, korzystając jedynie z lokalnych produktów sezonowych i przywiązując dużą wagę do smaku dania. Oprócz tego, że slow food to idea wspierająca lokalne gospodarstwa i miejscowych producentów, to także światowy ruch mający zmienić podejście do jedzenia. I tu warto się zastanowić, czy MARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
dzisiejszy burger (jeszcze niedawno zwany hamburgerem) to jeszcze fast food? Nie wiem jak Wy, ale ja wiele razy słyszałem, że niezdrowo się odżywiam, bo czasem zjem burgera. Dla przypomnienia dodam tylko, że myślę o burgerach, a nie gastronomicznych sztucznych bułkach, wypełnionych mięsem mielonym z mało jadalnymi dodatkami (a właściwie dodatkami z mięsem) i do tego polanych sosami, z których wiele nigdy koło żadnego naturalnego składnika nawet nie leżało. Co prawda nadal istnieją na rynku, ale stopniowo ustępują pola burgerowym arcydziełom serwowanym przez liczne lokale. Restauracje i bary wypiekają swoje własne bułki, często dekorując je ziarnami, mięso to 100-procentowa wołowina pochodząca ze sprawdzonego źródła, a sosy to najczęściej autorskie pomysły kucharzy, które zaskakują smakiem, podkreślając równocześnie charakter innych składników. Czy w Kielcach są takie dobre burgery? Oczywiście, że tak! Zaczynając od klasyki, takiej jak
John Burg czy Burger&Co, a kończąc na lokalach nowszych, ale na równie wysokim poziomie takich jak BóBurger, Piwnica czy Boho. W tych miejscach macie szansę na porządnego burgera. Na kieleckim rynku można skosztować także kanapek, dania uznawanego za następcę burgerów i kolejny trend w gastronomii. Ale nie takich z szynką i serem, podgrzanych w mikrofalówce, tylko prawdziwych arcydzieł z wolno pieczonymi mięsami i innymi równie ciekawymi dodatkami. Takie przysmaki serwuje u nas między innymi Magazyn Duża 9. Czy burgery są typowym slow foodem? Zdecydowanie nie, ale przez ostatnie kilka lat przeszły ewolucję, awansując z taniego i niezdrowego fast foodu na wyższy poziom. Teraz zaskakują smakiem i rozkochują w sobie świeżymi składnikami i zdrowymi, często nieoczywistymi dodatkami. Wiele z takich propozycji ideę slow foodu w sobie zawiera. Spróbujcie koniecznie, czy i Was wciągnie.
m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e
81
Bo za moich czasów… Paweł Jańczyk
D
wadzieścia czy trzydzieści lat temu byłem przekonany, że podobny tekst spod moich rąk nie wyjdzie nigdy, ale… No właśnie! Denerwowałem się, gdy mama, czy inne osoby o kolejne dwadzieścia lat starsze ode mnie, komentowały to, co dzieje się dookoła słowami „za moich czasów to było nie do pomyślenia”. Jednak teraz często, i przyznaję się do tego publicznie, zdarza mi się myśleć dokładnie tak samo. Wychowałem się w bermudzkim trójkącie – na kieleckim Czarnowie. Pomiędzy Owsianą, Grochową, Mielczarskiego, ze świecą trzeba było szukać wzorowych uczniów ze 100-procentową frekwencją na lekcjach. Okolica delikatnie mówiąc – średnia. Tory, myjnia dla pociągów, tunel, małe wąskie uliczki, bar „Kaszana”, dworzec PKS, jedna lodziarnia i tyle. W tym wszystkim my – zmora sąsiadów. Sąsiadów, których nie cierpieliśmy za ich upór w walce z nami, ale do których mieliśmy szacunek, jak do wszystkich starszych. Wystarczyło, że ktoś z piętra krzyknął,
że gramy w piłkę na trawie, a już zmykaliśmy gdzie pieprz rośnie. Kowalska zwróciła uwagę, że za głośno pod klatką, i już nas tam nie było. No ok, bywało, że odwdzięczaliśmy się spuszczeniem powietrza z kół wychuchanej przez Nowaka zastawy, czy zapchaniem kłódki do piwnicy zapałkami, ot taka łobuzerka. Raz ukradliśmy kalafiora z żuka należącego do upierdliwego sąsiada. To chyba nasze największe przestępstwa. Kilka lat później, gdy data urodzenia pozwalała na zakup czegoś innego niż oranżada, każdorazowe pojawienie się sąsiada w pobliżu wejścia do klatki schodowej powodowało nerwowe chowanie butelek po kieszeniach. Nerwowym ruchom towarzyszyło oczywiście uprzejme i niczym niewymuszone dzień dobry, choć częściej było to dobry wieczór. Tak było, mogliśmy lubić, czy nie lubić, denerwować się i pieklić, ale szacunek do starszych był zawsze i nawet w wieku 20+ zwyczajnie wstydziliśmy się afiszować z butelką piwa, czy papierosem przy sąsiadach. Zawsze je
chowaliśmy. Minęło lat 20, stoję na balkonie bloku na jednym z największych kieleckich osiedli, młodzież (dzieci?) lat mniej więcej 12-14 skacze po przyblokowych ogródkach niszcząc totalnie wszystko, co tam rośnie. Na balkonie pojawia się sąsiad, który mógłby być moim dziadkiem, zwraca grzecznie uwagę i prosi, aby zmienili miejsce zabawy. W odpowiedzi słyszy takie przekleństwa i groźby, których nawet ja w życiu nie słyszałem. Sąsiad szybciutko chowa się za balkonowym oknem. Wieczorem wychodzę z domu, pod klatką młodzież, lat na oko 15, no może 16. „Eejj ziomek masz fajki? Wyskocz z jednej, albo rzuć monety na browara” – usłyszałem na dzień dobry, przechodząc przez chmurę dziwnie pachnącego dymu i potykając się o puste butelki nie po kaskadzie. Uwagi nikt nie zwraca bo różnie bywa…Zdrowie jest jedno, a opony drogie i lakieru szkoda w nowym aucie. Jednak za moich czasów to było nie do pomyślenia…
Felieton 82
Pochodzenie cię umacnia Jakub Porada
A
co tam u was jest w tych Węglokopach poza kopalniami? – koleżanka z redakcji ucina dyskusję. Rozmawiamy jak większość warszawskich słoików, mających w pamięci rodzinne kąty, o miejscach godnych zobaczenia. Temat wydaje się być przewidywalny, a jednak w trakcie rozmowy przeżywam zaskoczenie. – Co ty opowiadasz? Przecież w Kielcach w ogóle niema kopalni – odpowiadam z niepewnym uśmiechem, łudząc się, że to żart. – Nie ma? – pyta koleżanka. – A to sorry, pomyliłam je z Katowicami. Kurtyna. Oklasków brak. Może nie jestem mistrzem geografii,lecz zawsze sądziłem, że większość z nas dysponuje przynajmniej elementarną wiedzą o Polsce, zatem taka ignorancja doprowadza mnie niemal do apopleksji. Niemniej, po pierwszym szoku, zadaję sobie pytanie na wzór hasła z socrealistycznego plakatu z robotnikiem wskazującym palcem: a co TY wiesz o swojej ojczyźnie? No właśnie. Jestem rodowitym kielczaninem, który spędził tu osiemnaście lat, od urodzenia, aż do matury w Śniadku. Musiało jednak upłynąć trochę wody w Silnicy, żebym uświadomił sobie, jak duży poMARZ E C / K W I E C I E Ń 2017
tencjał ma to miasto, napędzane siłą literatury Żeromskiego i Herlinga-Grudzińskiego, rozsławione piosenkami Liroya i K.A.S.Y. Zwłaszcza od kiedy mieszkam w stolicy, mającej dziwną zdolność wywoływania amnezji. – Jestem z Warszawy – zdają się mówić już pierwszego dnia legiony przyjeżdżających tu na studia i do pracy. – Jestem warszawiakiem – powtarzają w restauracjach i pubach ukrywając tożsamość, jakby wiedzeni bezrozumnym przekonaniem, że bycie STĄD jest czymś gorszym. W skrajnych przypadkach wstydzą się swoich świętokrzyskich miasteczek i wsi. Próbują przejść proces mimikry, jak niektórzy Hindusi w czasach kolonialnych, prześcignąć Brytyjczyków w brytyjskości. Zaprawdę powiadam wam: nie idźcie tą drogą. A wszystkim, którzy zapomnieli, skąd ich ród i nakładają cudze buty, chcę przekazać mądrość nabytą w trakcie trzydziestu lat pracy zawodowej i licznych przeprowadzek z miasta do miasta. Pamiętajcie, że pochodzenie nie osłabia, a umacnia. Mała ojczyzna daje nam siłę, sprawiając, że odrzucamy imitację na rzecz natury. Nie bez powodu świat oklaskuje ludowy zespół pieśni i tańca, ignorując piosenkarkę kopiującą
anglosaskie przeboje. Dlatego promuję Świętokrzyskie przy każdej okazji. Jaskinia Raj, Święty Krzyż, opatowskie Krzemionki, kąpiele siarkowe w Busku-Zdroju czy Solcu-Zdroju, to zaledwie kilka miejsc z długiej listy atrakcji, o których mówię Pomorzanom, Ślązakom i mieszkańcom Podlasia. W sezonie zimowym zachwalam stoki w Szwajcarii Bałtowskiej, w lecie zachęcam do odwiedzenia Ponidzia, zwanego czasem świętokrzyskim stepem. Kielce towarzyszą mi w pracy i podróżach. Robiłem o nich telewizyjne materiały, wspominam je w książkach, dzięki czemu wtłaczam do głowy zagubionym tożsamościowo krajanom znaczenie małej ojczyzny. Czy ja nie widzę w Kielcach wad? Oczywiście, że tak. Czyż jednak nie widzimy wad u rodziców? Czy nie kłócimy się z nimi? To przecież nie wyklucza miłości i przywiązania. Warszawa jest świetnym miastem, ale to jeden z przystanków w podróży. Nie wiem jeszcze gdzie jest jej kres, ale wiem, gdzie się zaczęła. Kiedy zaś ogłaszam: jestem z Kielc, to czuję jak postać z „Krainy lodu” Disneya, że „mam tę moc”. I napawam się dumą regionu, którego wspomnienie odkłada w moim sercu hałdy pozytywnych emocji. Mimo albo raczej na szczęście, że nie ma tam kopalni węgla.
Jestem kobietą, więc idę. Mammografia. INFOLINIA 690 06 06 41 www.jestemkobieta.org
Projekt „Jestem kobietą więc idę. Mammografia” jest współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Świętokrzyskiego na lata 2014-2020.