Catwalk#4-5

Page 1

1


Catwalk #4 Redaktor Naczelna: Anna Pajęcka Zastępca Redaktor Naczelnej: Justyna Pajęcka Oprawa Graficzna: Olga Żukowska Bartłomiej Balicki Szef Działu Foto: Kamil Bogdański Redaktorzy: Justyna Pajęcka Łukasz Zasłona Adrian Zwierzchowski Anna Pajęcka Martyna Mierzejewska Michał Strzelecki Bartłomiej Balicki Natalia Miler Małgorzata Twardowska Arkadiusz Lorenc Dobrawa Zowisło Olivia Drost Redakcja techniczna: Adam Hemer Adam Wojtaś Kinga Krasoń Fotografowie: Sandra Gałka Alice Nowicka Paweł Lewandowski Łukasz Wierzbowski Paulina Jarzembska partner technologiczny: futurehost.pl

2

kontakt: kontakt@catwalkmagazine.pl PR: pr@catwalkmagazine.pl reklama: reklama@catwalkmagazine.pl Editorials by Catwalk: editorial@catwalkmagazine.pl catwalkmagazine.pl facebook.com/MagazineCatwalk instagram.com/catwalkmagazine zdjęcie z okładki: Fotograf: Sandra Gałka Modele: Pete & Natalia @AMQ Models


WSTĘP Hollywood. Trudno zdefiniować co dzisiaj kryje się pod tym terminem. Dla mnie Hollywood to złote lata kina, kiedy nie każdemu nadawano status „gwiazdy”, a jeśli ktoś się nią stawał to do dziś mówi się o nim w kategorii „ikony”. To bardziej „Czarnoksiężnik z Oz” niż „Artysta”. W prawdziwym, hollywoodzkim kinie było mnóstwo udawania, skandali, długów i sztuczności, ale była też chęć tworzenia i rozwoju kierunku. To przede wszystkim potrzeba nowości stworzyła produkcje, które dziś określamy jako arcydzieła. W trakcie tego stulecia wykształciło się mnóstwo nowych gatunków, film z niemego ewoluował na dźwiękowy, z czarno-bieli do koloru, z trudnej do zniesienia, kiczowatej muzyki, do bogatych ścieżek dźwiękowych. Tęsknię za starym kinem. Uwielbiam oglądać obrazy sprzed kilku dekad, bo pozostają jedynym, prawdziwym łącznikiem z czasem, który znam tylko z opowiadań. Film nie porusza wyobraźni. Film pokazuje. Inspiruje. Mam nadzieję, że nowy numer Catwalku poświęcony Hollywood też was w jakiś sposób zainspiruje. Z przyjemnością zapraszam do czytania. Anna Pajęcka Redaktor Naczelna

3


Spis treści

4

6 - moda: Historia hollywoodzkiego kostiumu 10 - felieton: Hollywood 12 - edytorial: ‘Little Noir’ Paulina Jarzembska 14 - film: Rebel without a cause 22 - film: Seks i skandal w Hollywood 24 - film: Amerykańska księżniczka 25 - felieton: Co tak naprawdę jest w tym świecie mody? 30 - edytorial: ‘Smak Izolacji’ Alice Nowicka 40 - felieton: Skopiuj. Wklej. Rebloguj. 42 - moda: Barwy (w) PRL-u 46 - sztuka: Akt 50 - edytorial: Zderzenie Składników’ Alice Nowicka 60 - wywiad: Ilona Felicjańska 68 - sztuka: Moda na sztukę 75 - wywiad: Michał Zaczyński 80 - edytorial: ‘HollywoodPL’ Sandra Gałka 94 - wywiad: Paulina Plizga 98 - wywiad: Magda Jagnicka 104 - sylwetka stylisty: Serafin Zieliński 108 - wywiad: Szymon Brzóska 112 - edytorial: ‘Homeless Fashion’ Paweł Lewandowski 122 - moda: Jacek Poremba 126 - felieton: Światowa moda Hollywood 128 - moda: Fresh Faces 132 - wywiad: Marta Kochanek i Basia Gibson 138 - felieton: Trzymaj nos w swoim portfelu 140 - edytorial: ‘Dreams Factory’ Łukasz Wierzbowski 156 - wydarzenia


5


Historia Hollywoodzkiego kostiumu Kostium w produkcji filmowej stanowi niezaprzeczalnie istotny element. To dzięki niemu charakter postaci nabiera finalnego kształtu. Komunikaty filmowe i kostiumowe kursują między sobą w bardzo szerokim obiegu społecznym, stając się atrakcyjnymi tekstami kultury i skutecznie przenikając do zbiorowej świadomości. To jego czasem nie do końca uświadomiona obecność kieruje intuicją widza w odbiorze obrazu. Michał Strzelecki Przy pierwszych realizacjach filmowych w większości ubrania noszone przez aktorów pochodziły z ich własnych szaf. Wyjątek stanowiły filmy historyczne, na potrzeby których kostiumy wypożyczane były z teatrów. Osobą, która przyczyniła się do utworzenia funkcji kostiumografa był Adolph Zukor (założyciel Paramount), który przy produkcji filmu Królowa Elżbieta w 1912 roku postanowił zatrudnić znanego francuskiego projektanta mody Paula Poiret. Natomiast do powstania wyspecjalizowanych departamentów kostiumowych przyczynił się producent i reżyser D. W. Griffith, który w swoim filmie Nietolerancja z 1916 roku zadbał o to, aby nie tylko aktorzy grający główne role, ale i statyści mieli specjalnie przygotowane kostiumy. Filmowcami, którzy zdali sobie sprawę z tego, że trzeba inwestować w kostiumy do produkcji filmowych, byli Erich von Stroheim i Cecile Blount DeMille. Co więcej, Stroheim, jako reżyser i aktor nie tylko przekonał o tym bossów hollywoodzkich wytwórni, ale narzucił im właśnie takie podejście do kostiumu filmowego, aby w niego inwestować, co przyczyniło się do tego, że stroje zaczęły być elementem promocji filmu.

6


To właśnie w tamtym czasie dla wielkich wytwórni sprowadzono do Hollywood legendarnych już dziś projektantów: Howarda Greera (Paramount), Adriana Adolpha Greenberga i Travisa Bantona (obaj dla Metro-Goldwyn-Mayer). Wówczas także fabryka snów zaczęła dyktować światu nowe trendy w modzie, wyprzedzając pod tym względem nawet Paryż i Londyn. W tamtym okresie nadrzędną wytyczną w sztuce projektowania kostiumów dla kina stanowiła ich ekstrawagancja, budząca podziw i zdumienie widowni. Moda stała się magnesem zdolnym przyciągać do kin tłumy. Jednak przy pracy nad czarno-białym filmem projektant musiał uważać na dobór kolorów – dobry kostiumograf musiał wiedzieć jak dana barwa będzie wyglądać na taśmie. Miarą rozwoju kostiumów filmowych był fakt, że w latach 20. wytwórnia Paramonut miała już na składzie około 50 000 strojów. Aby udoskonalić ten element produkcji wytwórnie zaczęły zatrudniać coraz więcej znanych projektantów mody. Ale nie zawsze przyciąganie wielkich nazwisk ówczesnego świata mody sprawdzało się na planie filmowym i w końcowym jego efekcie. Jednym z takich przypadków było zatrudnienie w MGM francuskiego projektanta teatralnego Erté. Został on przywitany z wielką pompą, ale, niestety, wkrótce okazało się, że decyzja o jego zatrudnieniu była błędem. Kostiumy projektanta, które olśniewały na scenie nie sprawdzały się na srebrnym ekranie. Jedną z przyczyn mógł być fakt, iż kreator w aktorkach widział raczej manekiny niż konkretne postacie w scenariuszu filmowym. Konflikt z gwiazdą Lillian Gish, która uważała zaprojektowane przez niego kostiumy do filmu Cyganeria (1926) za niepasujące do roli przypieczętował jego decyzje o powrocie do Paryża, gdzie później zgryźliwie komentował zły gust Amerykanów. Uświadomienie sobie wagi kostiumu w filmie, przyczyniło się do tego, że wiele gwiazd komediowych takich jak Charlie Chaplin, Laurel i Hardy, czy Buster Keaton, zbudowało swoje postacie właśnie na stroju. Również aktorki uświadomiły sobie siłę oddziaływania wizerunku, jaki można zbudować poprzez kostium. Czym bardziej widz identyfikował się z postacią i jej historią w filmie, tym chętniej przyswajał sobie jej styl. Prześcigano się w wymyślaniu coraz to bardziej niezwykłych kostiumowych efektów. Ekran, co wieczór zmieniał się w istną rewię mody, a największe gwiazdy zaczęły mieć własnych projektantów: Gretę Garbo, Normę Shearer, Joan Crawford i Jean Harlow ubierał mistrz Adrian, zaś Marlene Dietrich, Carole Lombard i Claudette Colbert jego konkurent Travis Banton. O rozpowszechnienie wizerunku gwiazd w filmach dbały także działy reklamowe wytwórni, które były odpowiedzialne za kontakty z prasą. Pod koniec lat 20. sztuka tworzenia kostiumów filmowych ugruntowała swoją pozycje w świecie kina, ale docenienie jej w pełni trwało jeszcze wiele lat. Akademia Filmowa kategorię Oscara za najlepszy kostium wprowadziła dopiero w 1948 roku, przez co wiele utalentowanych osób nie doczekało się należnego uznania. Oscar za kostiumy jest najcenniejszym w świecie kina i mody trofeum, jakie może zdobyć projektant kostiumów filmowych. Statuetki w kategorii Best Costume, jak już pisałem rozdano po raz pierwszy w 1949, oceniając najwybitniejsze osiągnięcia minionego sezonu w dwóch kategoriach: najlepsze kostiumy czarno-białe i najlepsze kostiumy barwne. Inauguracyjny Oscar ’48 przypadł wów-

7


czas Brytyjczykowi Rogerowi K. Furse za kostium do czarno-białego Hamleta w reżyserii Laurence’a Oliviera oraz projektantom Dorothy Jeakins i Madame Karinskiej za kostiumy w barwnym dramacie historycznym Victora Fleminga Joanna d’Arc. Przyjęty na samym początku istnienia nagrody podział na obie specjalności zachowano w Hollywood aż do roku 1967, kiedy to został zlikwidowany wobec zakończonej już wtedy pełnym sukcesem inwazji filmów w kolorze i coraz mniejszej liczby produkowanych w USA filmów czarno-białych. Klasą samą w sobie wśród kostiumografów amerykańskich jest Edith Head. Za swoje projekty aż trzydzieści cztery razy uzyskiwała nominację do nagrody Akademii, zdobywając w sumie osiem Oscarów. Złote statuetki przypadły między innymi zaprojektowanym przez nią kostiumom do filmów: Dziedziczka (1949), Miejsce pod słońcem (1951), Rzymskie wakacje (1953) i Sabrina (1954). Trudno także przecenić wpływ, jaki charakteryzujące się niezwykłą elegancją kostiumy autorstwa Edith Head wywarły na kształtowanie się wspaniałego stylu, i niebywałego uroku młodej wówczas Audrey Hepburn. Oceniam go jako bardzo znaczny. O nominacjach w tej kategorii rozstrzyga głosowanie kostiumologów będących członkami sekcji projektantów kostiumów (Costume Designer), działającej w ramach prestiżowego Wydziału Scenograficznego hollywoodzkiej Akademii Filmowej (Academy Art. Directors Branch). Trwałe powiązanie reprezentantów tej dziedziny nie pozostaje bez wpływu na utrzymującą się od lat tendencje do nagradzania kostiumów, na które w żargonie zawodowym amerykańskiego środowiska filmowego istnieje kapitalne określenie dresy spectacles. Termin ten obejmuje przede wszystkim wielkospektaklowe rekonstrukcje historyczne i musicale. Widoczne gołym okiem zachowawcze podejście jurorów utrwala od dziesiątków lat pewien standard tego, jak powinien wyglądać kostium projektowany z myślą o profesjonalnej produkcji filmowej. Zadziwia fakt, że finezyjne cytaty modowe kostiumografki Charlotte Flemming w Kabarecie Boba Fosse’a nie doczekały się nawet nominacji, nie mówiąc o Oscarze. Zdarzyły się jednak zaskakujące wyjątki od wspomnianej reguły. Tak było, gdy w roku 1995 akademicy Hollywood nagrodzili Oscarem ’94 wspomniane wyżej kapitalne kostiumy do Priscilli, królowej pustyni. Tamtego pamiętnego roku Akademia Filmowa jednym szokującym werdyktem odrobiła wieloletnie zapóźnienie i własną rezerwę wobec wszystkiego, co choć trochę odbiega od przyjętych i utrzymujących się przez długie lata standardów filmowego kostiumu. Kto by pomyślał, że Oscara dla najlepszych kostiumów zdobędzie film tak bardzo szokujący obyczajowo i do tego operujący z tak śmiałą i na taką skalę ideą crossdressing. Klasyczne kino hollywoodzkie zawdzięcza styl i klasę kostiumowi filmowemu przede wszystkim dokonaniom samych Amerykanów. Dziś jednak sytuacja się zmieniła i od dawna w corocznych zmaganiach o „kostiumowego” Oscara toczy się na tym polu zacięty bój między kinematografiami m.in. z Australii, USA, Francji, Włoch i Wielkiej Brytanii. Czołówka najwybitniejszych projektantów kostiumów filmowych składa się ze znakomitych artystów. Prestiżowa pozycja, jaką zajmują w swym zawodzie, w coraz większym stopniu osiąga charakter autorski, nadając kostiumowi filmowemu należną rangę kulturotwórczą i artystyczną.

8


9


Holly Natalia Miler Chcąc napisać tekst o Hollywood pomyślałam, że fajnie byłoby najpierw zagrać w skojarzenia, zrobić burzę mózgów. Znając myśl przewodnią dla artykułu, zapytałam jeszcze z ciekawości kilka osób o ich skojarzenia. Znajomi odpowiadali podobnie, dlatego pozwoliłam sobie zebrać ich wypowiedzi w szereg następujących słów-kluczy: glamour, beautiful outsides, ruined insides, wytwórnie filmowe, Oskary, sława, gwiazdy, palmy, plaże, piękna pogoda, kariera, przygoda, sukces, zabawa, narkotyki, cierpienie. Ale pośród pytanych, dla urozmaicenia poszukiwań, zapytałam również kilka kobiet, które wyznaczają trendy i tworzą współczesną definicję kobiecości. Izabela Borska – film, sława, Oscary, piękno, pieniądze, zepsucie, nałogi, zdrada, talent, biały uśmiech, zachcianki, młodość, operacje plastyczne, blichtr. Magda Jagnicka – Rita Hayworth, Elizabeth Taylor, wygląd jak milion dolarów: loki, futro, czerwona szminka. Kokorinoo – film i gwiazdy takie jak Marylin Monroe, wielki świat zza oceanu, to, co nieosiągalne i niewiarygodne, szaleństwo i zabawa, wszystko co intrygujące i fascynujące, Dior, Chanel, czerwony dywan. Napisałam kobiety i kobiecość, ponieważ dla mnie Hollywood jest jak kobieta. Dlaczego? Nigdy stałe, zawsze zmienne. Ale… zawsze piękne! Nawet jeśli świetność jednej ery przemija, zaraz pojawia się druga, jeszcze przed upadkiem tej pierwszej, która powoli rozkwita, gotowa tryumfować. Wiadomo powszechnie, że niczego nie da się zastąpić, dlatego wszystko, co nastaje potem, nie zwróci straty. To, co my teraz nazywamy złotymi latami Hollywood, do czego chętnie powracają artyści, czerpiąc pełnymi garściami inspiracje, komuś z przyszłości może wydać się dziwne. A może nie? Może lata 50 i 60 XX wieku pozostaną wiecznie żywe. Uznałabym, że dzieje się to za sprawą kobiet, kobiety, poprzez którą widzę krainę filmów, klimatycznej muzyki, strojów niczym w Niezapomnianym romansie, salonów fryzjerskich, w których ucztują hollywoodzkie panny i panie oraz sklepów oferujących high fashion za niebagatelne ceny. Gdybym miała wehikuł czasu i mogła się cofnąć do różnych miejsc, pośród panowaniem Marty Stewart, latami 50 w Londynie, erą Jane Austen i wielu innych, chciałabym choć na chwilę znaleźć się w Hollywood. Poczuć powiew blichtru i magii, które rozsiewa. Jakby to wszystko wyglądało? Nie mam pojęcia i nie chcę teoretyzować, na wypadek, gdyby jednak wehikuł wpadł mi w ręce. Mogłabym przejrzeć stare przewodniki, encyklopedie, albumy. Ale wątpię, że znalazłabym w nich dokładnie to, co chciałabym znaleźć. Oczywiście poza definicjami wszelkiego rodzaju i ewentualnie zdjęciem ze wzgórzem i białym napisem encyklopedia nie ma mi więcej do zaoferowania. Z tego związku

10


ywood bez przyszłości wyrosło za to we mnie przekonanie, że nie ma nikogo i niczego, co byłoby bardziej Hollywood, niż Marilyn Monroe! Mężczyźni wolą blondynki, Pół żartem, pół serio, Jak poślubić milionera. Każdy z nas o niej słyszał! Każdy z nas wie o filmach, w których grała. Każdy zna zdjęcia autorstwa Andyego Warhola. Blond włosy układające się w seksowne fale, czerwone usta i podkreślony pieprzyk. Samobójstwo było kropką nad i, bo już za życia, stała się legendą. Nie bez powodu obecne gwiazdy tak chętnie powracają do stylu, szyku i piękna, które ucieleśniała. Nie bez przyczyny Adrian Hodges stworzył scenariusz do filmu Mój tydzień z Marilyn z 2011 roku (z gwiazdorską z resztą obsadą). I również nie bez powodu powstało kilkadziesiąt książek jej poświęconych. Od tych autorskich, poprzez biografie do poświęconych ikonom mody. Oglądając Jak poślubić milionera zakochałam się w kostiumach z tego filmu i śmiałam się cały czas w trakcie domowego seansu Słomianego wdowca. A trzeba przyznać, że filmy te określa pewna ponadczasowość, kult. Jeśli nie znasz dawnych filmów z gwiazdorską obsadą, jeśli nie kojarzysz melodii Deszczowej piosenki, gdzieś głęboko czujesz jednak potrzebę nadrobienia zaległości. Ale filmy to jedno. Każdy bohater żyje swoim życiem i dzieje się to tylko na ekranie. Rzeczywistość, to co innego. I nie mam tutaj na myśli romansów, problemów z narkotykami, depresją. Ani Marilyn Monroe ani Grace Kelly ani Bette Davis nie żyją losem swoich postaci. Zderzają się z prawdziwym światem, żyją swoim życiem i ich świetność czy kariera kiedyś dobiega końca. Pozostają zawsze owiane tajemnicą, magią. Postrzegane jako ideały, często niedoścignione. Długo pozostałam pod urokiem i czarem Rity Hayworth. Długo nuciłam Put the blade on mame jej wykonania zasłyszane w Gildzie. Podobnie było z utworem America z West Side Story, w którym zagrała Natalie Wood. Są historie z happy endem lub takie, które mają nas pouczyć. Są westerny, które robią dużo hałasu, ale zapewniają dobry humor (jak The Good, The Bad and The Ugly) i są filmy trzymające w napięciu, jak mistrzowskie Okno na podwórze ze wspaniałą Grace Kelly. Znając te wszystkie filmy i oglądając kolejne dochodzę do wniosku, że w życiu liczy się miłość, bo tylko jej jesteśmy w stanie poświęcić życie. I nie ma znaczenia, czy jest to życie samo w sobie, czy filmowy scenariusz. Dlaczego Marilyn była nieszczęśliwa? W imię czego Grace Grimaldi zrezygnowała z kariery filmowej? Co skłoniło filmową Gildę do poślubienia Ballina, skoro go nie kochała? Każdy szuka własnej drogi do szczęścia. I szczęśliwy jest ten, kto znajdzie swoją przystań. Podobno Marilyn Monroe powiedziała Hollywood to miejsce gdzie płacą ci 1000 $ za pocałunek, a 50 centów za duszę. Dlatego nie zaprzedajmy własnych marzeń za błędne wyobrażenia.

11


Little Noir Fotograf: Paulina Jarzembska Modelka: Antonina Zwolińska/ Gagamodels Projekt sukni: Paulina Ostrowska Stylistka fryzury: Diana Kaczmarek Szczególne podziękowania dla salonu fryzjerskiego w Sopocie na ul.Armii Krajowej 4, oraz Kawiarni Cafe Julka również w Sopocie. 12


13


14


15


16


17


18


19


Rebel Without A Cause Pierwsze skojarzenie – James Dean? Symbol buntu, przystojny chłopiec z papierosem w ustach. Dziś mało kto pamięta, że był tylko naśladowcą – pierwsze szlaki buntownikom przetarł Marlon Brando. Bartłomiej Balicki Od chwili debiutu w latach 50. Brando szokował. Był całkowitym zaprzeczeniem tego, do czego przyzwyczajona była amerykańska widownia. Bezkompromisowy i spontaniczny. Zanim trafił na ekrany, aktorstwo kojarzono z czymś subtelnym i podniosłym. Brando stworzył zupełnie nowy styl gry – chropawy i naturalny. Bez niego nie byłoby Roberta De Niro, Jacka Nicholsona a w szczególności Jamesa Deana. Brando miał coś, czego nie da się wyuczyć – talent. Wystarczyły mu więc jedynie lekkie szlify, które zdobył w nowojorskim Actors Studio. Tam właśnie Marlon dowiedział się, że w teatrze, czy na planie filmowym ma myśleć, a nie grać. Od czasu jego pojawienia się, Hollywood nie było już takie, jak przedtem. Zwłaszcza po nominowanej do Oscara roli w filmie Elii Kazana “Tramwaj zwany pożądaniem”, gdzie wcielił się w Stanleya Kowalskiego, prymitywnego chama, którego krew była mieszanką alkoholu, testosteronu i adrenaliny. Oszołomieni krytycy piali z zachwytu, a nastolatkom hormony uderzały do głów. Jednakże idolem stał się dopiero po “Dzikim” z 1954. Jego Johnny ubrany w dżinsy, skórzaną kurtkę i kaszkiet z miejsca stał się wzorem dla kolejnych pokoleń amerykańskich buntowników i do dziś dla wielu stanowi modową inspirację.

20


Nie bezpodstawnie Bernardo Bertolucci powiedział o Brando, że: “jako człowiek to anioł, jako aktor to potwór”, bo praca z nim na planie była udręką. Pozostawał głuchy na wskazówki reżyserów. Sam wiedział lepiej, co ma robić. Improwizował, nie uczył się ról, karteczki ze swoimi kwestiami przypinał partnerującym mu aktorom gdzie się tylko dało. Brando był ekscentrykiem. Kupił sobie wyspę na polinezyjskim atolu, zdarzyło mu się rzucić kosiarką do trawy w jakiegoś namolnego paparazzi. Odmówił też przyjęcia Oscara za “Ojca chrzestnego” w geście protestu przeciw dyskryminacji Indian przez amerykański rząd. Jego życie prywatne było jedną wielką porażką. Syn okazał się mordercą, a córka chorowała na depresję i popełniła samobójstwo. Po jej śmierci Brando zaszył się w swojej rezydencji i zaczął się bez pamięci objadać. Od czasu do czasu wyskakiwał, by tu i tam zagrać coś swoją monstrualną tuszą, chwytał się kiepskich ról aby zarobić i spłacić choć część swoich absurdalnych długów. Marlon Brando był prawdziwym symbolem seksu. Świadczyły o tym jego niezliczone romanse m.in. z Marlin Monroe, Jacqueline Kennedy, czy Jamesem Deanem. Ten ostatni miał na punkcie Marlona prawdziwą obsesję. Naśladował jego grę, ruchy i styl ubierania, jeździł także identycznym motocyklem. Oficjalnie jednak Brando nie chciał się z Deanem zaprzyjaźnić i niejednokrotnie publicznie gardził jego fanatyzmem. Dopiero po wielu latach przyznał się romansu jaki łączył dwóch zbuntowanych chłopców. Buntownik z wyboru, który miał cały świat u stóp, zmarł 10 lat temu zapomniany przez świat i opuszczony przez bliskich. Leżący w bezruchu i ważący 200 kilogramów starzec w niczym nie przypominał już Marlona Brando, za którym pół wieku wcześniej szalały miliony.

21


Seks i skandal w Hollywood

Anna Pajęcka Legenda największych gwiazd światowego kina została zbudowana na skandalu. Od Orsona Wellesa, przez Charliego Chaplina, do Brigitte Bardot. Hollywood rządzą pieniądze, afery, tajemnice i seks. Moralność Hollywood od zawsze była bardzo wątpliwa. W latach trzydziestych na tyle, że interweniował papież, wydając pierwszą w historii encyklikę ingerującą w sprawy filmu, potępiając rozpustę i prowadzenie się gwiazd ekranu. Amerykanie – dosyć konserwatywne społeczeństwo – zbierali się pod kinami, żeby protestować w tej sprawie, aż osiągnęli cel. Cenzura obyczajowa Stanów Zjednoczonych została zaostrzona i wprowadzono specjalny Kodeks Haysa, który mocno ograniczał swobodę kręcenia scen. Pojawiły się w nim na przykład takie zasady: „zabrania się realizowania jakiegokolwiek filmu, który może wpłynąć na obniżenie poziomu moralnego widzów”, „zabrania się pokazywania na ekranie pocałunków, uścisków i sugestywnych gestów miłosnych”, „surowo zabrania się przedstawiania perwersji seksualnych”, „w żadnym wypadku nie będzie przyjęta nagość, organy płciowe mężczyzn nie mogą być uwidaczniane sugestywną wypukłością lub fałdą kostiumu”. Nawet tak absurdalne jak: „zabrania się pokazywania kobiet zdejmujących pończochy, mężczyzna nie może zdejmować spodni”, „wskazane jest żeby pary małżeńskie sypiały w osobnych łóżkach”. Zakazy dotknęły również kostiumów: „zabrania się pokazywania w filmie tkanin prześwitujących i przezroczystych, bardziej sugestywnych niż sama nagość”. Ktoś z pewnością dobrze się bawił, układając te hasła, a Hollywood zadrżało. Od tej pory

22


każdy film, który miał być przeniesiony na kinowe ekrany, musiał przejść przez ręce cenzorów. Kto by pomyślał, że to wszystko za sprawą Mae West i jej roli w filmie Piękność lat dziewięćdziesiątych. Holandia i Norwegia odrzuciły produkcję jako deprawującą i sprzyjającą złym obyczajom. Mae West to jedna z pierwszych wyzwolonych kobiet Hollywood. Daleko jej było do anorektycznej, młodej piękności. Pulchna, czterdziestoletnia blondynka, mimo wszystko epatowała erotyzmem. Na pytanie, czemu nie jest cnotliwa jak Królewna Śnieżka, którą zagrała, odpowiedziała: „Owszem, bywałam czasami Królewną Śnieżką, ale ich było siedmiu i zawsze mnie ponosiło”. Kiedy Watykan po raz kolejny wtrącił się w sprawy filmu, zrobił to, aby oficjalnie potępić Brigitte Bardot i film z jej udziałem I Bóg stworzył kobietę. Plakaty przedstawiające aktorkę zawisły na rzymskich ulicach, a kościół grzmiał, że to „propagowanie pornografii i to w najgorszym znaczeniu tego słowa”. Na drugi dzień plakaty zdjęto, skonfiskowano taśmę i zakazano wyświetlania tej obrazoburczej produkcji. Bardot wypromowana przez Rogera Vadima, który odkrył też Catherine Deneuve i Jane Fondę szybko stała się ulubienicą prasy brukowej i symbolem epoki jazzu. Rolę bogini seksu przypłaciła załamaniem nerwowym i brakiem życia prywatnego. Niejednokrotnie mówiła, że już sama nie wie kim jest i, że codziennie zabija ją myśl, że w pewnej chwili może przestać się podobać. Próbowała popełnić samobójstwo połykając tabletki nasenne i podcinając sobie żyły. Kilka dni walczyła o życie w szpitalu. Po tym incydencie wiele razy mówiła o toksyczności środowiska Hollywood. Lekko nie miała też kolejna wielka gwiazda ekranu - Marylin Monroe. Pod koniec lat pięćdziesiątych, wykończona wymaganiami wobec siebie, aktorka była w kryzysie psychicznym, przez który cały czas spóźniała się na plan filmowy, nie uczyła się swoich kwestii, wrzeszczała na współpracowników i ciągle przerywała ujęcia. Była nie do zniesienia. Kilka lat później prasa huczała od plotek na temat jednej z największych tajemnic kina: Marylin Monroe została znaleziona martwa w swojej posiadłości w przedziwnych i rodzących setki pytań okolicznościach. Znalazła ją gosposia, ale policję zawiadomiła dopiero kilka godzin później. Na miejscu byli dwaj lekarze, a pracująca w willi Monroe kobieta urządzała ogromne pranie. Wszędzie suszyły się kołdry i prześcieradła, a pralka pracowała na okrągło. Samobójstwo określono od razu. Gwiazda zmagała się z depresją, więc było to najprostsze wytłumaczenie. Okoliczności śmierci wcale na to nie wskazywały. Piękna aktorka, kochanka braci Kennedych, została zamordowana, a moment zbrodni i późniejsze rozmowy nagrane na taśmie magnetofonowej. Okazało się, że w willi Monroe założony jest podsłuch, a właściwie kilkanaście podsłuchów. Taśmy trafiały wprost do CIA. Cała sprawa została oczywiście zatuszowana, ale jeden z członków wywiadu zeznawał jako informator. Ujawnił nazwiska, ale do publicznej wiadomości podano jedynie, że było to dwóch mężczyzn. Jeden z nich to polityk, który bardzo często bywał w Białym Domu, a drugi to znany gwiazdor filmowy. Ponoć obaj panowie dzień wcześniej bawili się na przyjęciu w apartamencie gwiazdy. Do dzisiaj jest to jedna z najbardziej tajemniczych śmierci, o których mówi się w kuluarach. Kryzysy psychiczne, depresja, to domena wielu gwiazd filmowych lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy od ludzi filmu wymagano szczególnie wiele. Zazwyczaj wszelkie problemy dotyczyły zewnętrza, próby dorównania ideałowi, ale też ogromnych kompleksów. Na przykład Liz Taylor, która realizowała główną rolę w filmie Kleopatra zmagała się z kompleksami na punkcie swojej wagi. I chociaż została określona jako „najpiękniejsza kobieta świata”, wcale nie pomogło jej to w zaakceptowaniu siebie, a prasa też temu nie sprzyjała. Po premierze Kleopatry zaczęła się dyskusja na temat ideału kobiecego piękna. To był okres, w którym kobiety masowo zmagały się z nadwagą i chciały dojść do jak najmniejszych rozmiarów. Być może stąd dyskusja została zakończona oficjalną wypowiedzią naukowców, którzy ogłosili, że mężczyźni wolą kobiety, które mają pełniejsze kształty, ponieważ to wynika z praw biologii. Liz Taylor jest jedną z bojowniczek o smukłą sylwetkę, przez całe życie walczyła ze skłonnością do nadwagi. Najprawdopodobniej przełożyło się to na jej stan psychiczny. Nie jest tajemnicą, że razem z mężem Richardem Burtonem nadużywali alkoholu, kończyło się to awanturami i kłótniami małżonków, które kochała prasa, a po których Liz chodziła przez kilka tygodni z siniakami i zadrapaniami na twarzy. To, że Burton znęca się nad żoną, także było tajemnicą poliszynela. Aktor umarł dosyć młodo, odszedł w wieku 58 lat. „Aktorstwo robi ze mnie idiotę. Wszystko jest takie nudne. Umrę wskutek alkoholu i szminki” – powiedział kiedyś, pięknie podsumowując – tym samym z pozoru wesołe, ale tak naprawdę bardzo smutne i wymagające życie całej filmowej branży.

23


Amerykańska księżniczka Nikodem Waldorf Dictator of Good Taste gościnnie dla Catwalk

W dobie komercji za czołowe aktorki złotego Hollywood uznaje się głównie Marilyn Monroe i Audrey Hepburn, których podobizny pojawiają się na śniadanióweczkach, poduszeczkach i bluzeczkach. Wydaje się masę ich biografii, fotoalbumów i wystarczy przeżyć kiedyś tydzień z Marilyn, by dziś pławić się w sławie i luksusie. Po macoszemu traktujemy zimną, kuszącą Marlene Dietrich, “czyniącej ulicy zaszczyt stąpając po niej”, do której dobrać się chciał sam Hitler i która nawet na starość budziła podziw (pewnie przesz szpilki, które wbijała sobie w skórę by ją naciągnąć), zapominamy o legendarnej Elizabeth Taylor, Królowej Nilu i patronce rozwodów, którą potępił sam papież Jan XXII. Wśród wielu zdolnych aktorek nie wolno również pomijać uroczej Natalie Wood, jednej z żeńskich kochanek Jamesa Deana. Szczególnie bolesna jest sprawa Grace Kelly. O jej istnieniu wie dość spora grupa ludzi, ale niewielu dostrzega, że była kimś więcej niż tylko ładną twarzą, czego dowodziła przez swoje zbyt szybko zakończone życie. Urodziła się w listopadzie 1929 w Filadelfii. Pochodziła z dobrej i zamożnej rodziny co jej pomogło w przyszłości. Jej ojciec był dawnym sportowcem, przedsiębiorcą, trochę hulaką, matka była zgoła inna – konserwatywna i wymagająca. Łączyła ich jednak jedna sprawa – wśród swoim dzieci najmniej doceniali Grace Patricię Kelly. Przyszła aktorka i księżna Monako była wątłym dzieckiem, wiecznie chorym (nosowego głosu nie pozbyła się nigdy). Wychowała się trochę w głodzie miłości – była wrażliwa, lubiła towarzystwo czarnoskórego służącego domu Kellych, a jej stryj był jawnym homoseksualistą. Dzięki namową stryja, reżysera, Kelly pozwolili córce grać w lokalnych teatrach amatorskich, by później umieścić ją w konserwatywnym hotelu dla kobiet na Manhattanie, gdzie rozpoczęła się jej wielka kariera. Po egzaminach, w których oceniono ją jako wrażliwą, młodzieńczą i tchnącą świeżością dostała się do Amerykańskiej Akademii Teatralnej. Zaczęła dorabiać jako modelka i dzięki

24


świeżej i trochę zimnej urodzie, zaczęła wkrótce zarabiać, w przeliczeniu na obecne czasy, blisko czterech tysięcy dolarów tygodniowo. Zadebiutowała w spektaklu wyreżyserowanym przez stryja, później pojawiała się na Broadway’u w sztukach telewizyjnych, które zajęcie pokochała. Była urodzoną aktorką teatralną, lecz nie przeszkodziło jej to wkrótce pojawić się na wielkim ekranie. Szczerze zaprzyjaźniła się z Clarkiem Gable, towarzyszem z “Mogambo”, a także z Avą Gardner i jej mężem Frankiem Sinatrą. Jednak rola w tym filmie przysporzyła jej nowego przyjaciela, dla którego stała się muzą – Alfreda Hitchcocka. Zagrała u niego w “M jak Morderstw” i wypełniła lukę w sercu Alfreda po stracie poprzedniej muzy Ingrid Bergman. Za czasów “Mogambo” i “M jak morderstwo” Grace Kelly silnie zaangażowała się w związek z rozwodnikiem i kostiumologiem Olegiem Cassinim. Grace zagrała w kolejnym filmie Hitchcocka – “Okno na podwórze”. Był to czas gdy czołową rolę w Hollywood miały dwie świeżo odkryte aktorkiGrace Kelly i Audrey Hepburn, grająca wówczas w “Sabrinie”. Audrey musiała jeszcze poczekać na prym w Hollywood, ponieważ należał on do Grace Kelly. Aktorka stała się również alternatywą dla Marilyn Monroe. Obie były blondynkami, ale gdy nudziła już śmiałość i przejadał się seksapil Madame Monroe, uciekano do Grace, która ujmowała klasą i skromnością. Różnicę między obiema nakreśliło pytanie, co noszą, gdy kładą się do snu. Monroe odpowiedziała, że Chanel. 5, Grace podkreśliła, że jest to jej sprawa prywatna. Odpowiedź Grace nie była wyniosła, jedynie starała się nie być wytworem medialnym, ale osobą prywatną, w której dostrzegano osiągnięcia filmowe, a nie prywatne nonsensy. Rok 1954 należał do Grace. Na swoim koncie miała rolę w: “M jak morderstwo”, “Oknie na podwórze”, “Mostach Toko-Ri”, “Mogambo”, “Dziewczynie z prowincji”, “Płomieniu Zieleni” i “Złodzieju w hotelu”. Jej pozycja w Hollywood była niepodważalna, a rodzice musieli uznać sukces córki, której nigdy nie doceniali. W szczycie popularności Grace zaczęła uciekać z Hollywood do Nowego Jorku i odrzucać rolę filmowe, coraz częściej myślała o założeniu rodziny. Plany małżeńskie Grace i Olega przerwała jej nominacja do Oscara za rolę w “Dziewczynie z prowincji”. Zdobywając

25


Oscara, Grace Kelly zwyciężyła między innymi z Judy Garland i Audrey Hepburn, jednak zdobycie statuetki było początkiem końca wielkiej kariery aktorskiej. Jej związek z Cassinim rozpadł się, a Grace zagrała jeszcze w “Łabędziu”. Podczas festiwalu w Cannes zaaranżowano spotkanie “Królowej Hollywood” z księciem Monako. Gdy wróciła do Hollywood odrzuciła rolę w “Kotce na gorącym, blaszanym dachu”, którą otrzymała później Elizabeth Taylor. Grace i książę Rainier zaczęli prowadzić korespondencję. Większości listów nie ujawniono, oboje cenili sobie prywatność. Wiadome było jedno – Grace Kelly porzuciła tron Hollywood dla niego. Światowa prasa zawrzała, że wybrankiem dwudziestopięcioletniej panny Kelly został prawdziwy książę. Małżeństwo obojga było również korzystne ze względów politycznych. Monako cieszyło się złą sławą, a książę nie miał potomka, wierzono, że gwiazda “Amerykańskiej Księżniczki” rozświetli księstwo Monako, a katolicka małżonka urodzi następcę tronu. Jak to określić miał Alfred Hitchcock, Grace miała się wcielić w “najlepszą rolę swojego życia”. Życie Grace Kelly jako księżnej Monako, owiane jest wieloma domysłami. Istnieje obóz skrajny, który sądzi, że żyło się jej jak w bajce w nadmorskim księstwie, inni sądzą znowu, że było pasmem cierpienia i zdrad. Rzeczywistość była o wiele bardziej skomplikowana. Grace i Rainera połączyła miłość, oboje pragnęli założyć rodziny i szukali wyciszenia, jednak “Księżniczka z Filadelfii”, nigdy nie przestałą być aktorką. Pozostawiła nie tylko w sercu czekającego wciąż Alfreda Hitchcocka, ale i w całym świecie filmowym olbrzymią lukę. Gdyby nie jej małżeństwo, zapewne nie mówiłoby się teraz o Audrey Hepburn i Marilyn Monroe. Pomijając ogromną stratę dla Hollywood, które wciąż wierzyło w jej powrót, cierpiała przede wszystkim Grace, tęskniąca za aktorstwem. Wbrew wielu opiniom książę nie zakazywał jej kategorycznie powrotu na ekran. Urodziła dwójkę dzieci – Carolinę i Alberta. Gdy wydoroślały, postanowiła przygotowywać się poważnie do ponownego grania. Księżna zaszła w ciążę i zmuszona była jednak odrzucić propozycje filmowe. Dziecko poroniła (aktorce zdarzały się poronienia, po których zapadała w depresję), później urodziła ostatnio

26


córkę – Stefanię. Grace Kelly Grimaldi zagrała w jeszcze jednym kilkunastu minutowym filmie samą siebie, film jednak nigdy nie trafił do szerokiej publiczności po niespodziewanej śmierci aktorki. Kim była Grace Kelly Grimaldi? Piękną, uroczą aktorką z Broadwayu? Gwiazdą wielkiego ekranu, muzą Hitchcocka? Silną aktorską konkurencją, zdobywczynią Oscara? Przyjaciółką czarnoskórych, mniejszości, działaczką charytatywną? Dobrą i oddaną żoną? A może księżną europejskiego państewka, składającej wizyty Kennedym i ściskającą dłoń księżnej Dianie? Nie ważne kim w danej chwili była Grace, bo kochała to czym się zajmowała. Wkładała we wszystko mnóstwo energii i odwagi, cierpiała gdy to traciła. Utalentowana Grace Kelly Grimaldi była postacią nietuzinkową, wyzutą z aktorskiego blichtru, prywatnie uroczą i kochającą kobietą, żyjąca z pasją. Pamięć o Grace Kelly żyje wciąż w filmach i wąskich uliczkach Monako.

27


“Co tak naprawdę jest w tym świecie mody?” Dobrawa Zowisło

28


Nawet w czasie, w którym postanowiłam zrezygnować z modelingu, ludzie, którzy mnie otaczali… byli ludźmi mody. Szczęśliwie lub też nieszczęśliwie, mając na ukończeniu 15 lat, wpadłam w formę modelki, tym samym poznając tysiące fotografów, projektantów, bookerów czy modeli. Wielu spośród nich zostało moimi najbliższymi przyjaciółmi i nawet w momentach, kiedy chciałam się w końcu odciąć od tego świata, nie mogłam, bo byłam obok nich. Mam wrażenie, że czasem z wyboru, czasem nie, ale z dnia na dzień poznaję ten świat coraz bardziej. Fascynuje mnie i uzależnia. Jest jak narkotyk, z którego trudno zrezygnować. Świat mody jest złym światem, to po pierwsze i chyba najważniejsze. Wszędzie wokół słyszy się o wychudzonych czy ćpających modelkach, o oszustwach finansowych czy o projektantach zarywających noce, by skończyć swoje projekty na czas. Nie będę tego negować, co więcej przyznam, że byłam świadkiem tego wszystkiego, tak…, to prawda. Jest jednak coś więcej. Ta NARKOTYCZNA cząstka świata mody, która tak usilnie trzyma kogoś, kto choć raz wdepnął w ten pozornie głupiutki światek, kto choć raz odetchnął tym nad wyraz szybkim życiem… Będąc dwa lata modelką, pracowałam trochę z przyzwyczajenia i z rozbiegu. Wszystko na tyle szybko się działo, że zapominałam, kim tak naprawdę jestem. Dopiero, kiedy postanowiłam odejść, spojrzałam na wszystko z dystansu. Wracając do szkoły, rodziny i starych przyjaciół szybko uświadomiłam sobie, że duszę się wśród „normalnych” ludzi. Oczywiście, że rozsądek i ustatkowanie są ważnymi wartościami, ale ja należę do grona ludzi, którzy chcą płonąć, działać, żyć…! Do tych, którzy są świadomi, iż sukces nie spływa sam na człowieka, że często tylko przekraczając granice osiąga się coś naprawdę znaczącego. Nuda, przeciętność, bylejakość… Nie o to przecież chodzi w życiu. Czasami trzeba się przepracować, przemęczyć i zapomnieć o rutynie. Poświęcić się. Ach! To właśnie jest codziennością fotografów czy projektantów. Ludzi mody. Dla nich pasja jest wszystkim, numerem jeden, czymś niepodważalnym. Modelki często chodzą z podkrążonymi oczami, a najważniejszym rekwizytem projektanta jest kubek ciepłej kawy. Jasne, że zmęczenie i brak czasu wykańczają człowieka, ale czasami tylko z takimi efektami ludzie są w stanie osiągnąć coś wielkiego. Świat mody jest naszpikowany ludźmi, którzy nie znają granic, a jedna czy dwie nieprzespane z rzędu noce nie robią im różnicy. Więc tak, pozornie ten świat wydaje się bogaty i puściutki, ale faktycznie składa się z osób nad wyraz odważnych i pełnych mocy. Tych, którzy wiedzą co to znaczy ciężko pracować, wiedzą jak zostawić po sobie widoczny ślad. I robią to. A plotkami o show biznesie, w którym tkwią, zwyczajnie się nie przejmują, bo robiąc swoje, czynią to przede wszystkim dla własnej satysfakcji. Wiele osób uznać może to za absurdalne i szalone myślenie, ale żyjemy przecież raz. Wyniszczamy się, po to by w końcu i tak odejść. Charles Bukowski powiedział „Find what you love and let it kill you.” Dopiero wchodząc w przestrzeń mody, zrozumiałam co to znaczy.

29


30


SMAK IZOLACJI Fotograf: Alice Nowicka Model: Arkadiusz Studziński Stylizacja: Alice Nowicka Make-up : Sasha Natalia Suska Fryzura: Sasha Natalia Suska

31


32


33


34


35


36


37


38


39


Skopiuj,

wklej,

rebloguj Justyna Pajęcka Kiedy słyszymy ‘Hollywood’, zawsze gdzieś obok pojawia się słowo ‘sława’. Dzisiaj niestety ma ono dość negatywny wydźwięk. Oczywiście nie ma nic złego w pragnieniu popularności. Praktycznie każdy z nas marzy o tym, żeby swoje nazwisko widzieć na pierwszych stronach gazet. Chcemy robić wielkie rzeczy i czerpać z tego ogromne zyski. I to jest świetne dopóki tę popularność budujemy na osiągnięciach. Niestety ostatnio zwracamy na to uwagę w coraz mniejszym stopniu. Obecnie na bardzo szeroką skalę rozwija się zjawisko ‘celebryckości’ – próżnego lansu na salonach bez ambicji większych niż posiadanie znanej twarzy. Już nawet rzadziej pracujemy na własne nazwisko niż ten właśnie zewnętrzny wizerunek, póki możemy się oznaczyć na fejsie na fotkach z ostatniego eventu w stolicy. Stajemy się nickiem w internecie, profilowym zdjęciem na instagramie i nie dbamy o tę tożsamość spoza sieci. A świat mody daje nam ku temu ogromne możliwości, bo w końcu jest ona sztuką wizualną i ważniejsze jest to co widzisz niż o czym czytasz czy nawet mówisz. I tutaj chcąc nie chcąc, muszę nawiązać do blogosfery, choć to temat tak często przerabiany, że zdaje się, że powiedzieliśmy już o nim wszystko. Warto jednak postawić sobie pytanie czy w tych dziewczynach wciąż widzimy je same, czy chcemy wiedzieć co myślą, co chcą nam powiedzieć czy patrzymy na nie jedynie jako marketingowy produkt służący do spełniania zachcianek reklamodawców. Często, choć może nieumyślnie odbieramy im przy tym prawo do budowania własnego nazwiska. Nie pytamy co myśli Julia Kuczyńska, ale co nosi Maffashion. Z drugiej strony oceniamy Kasię Tusk, a nie zawartość jej platformy, ale to już inna historia. Ciekawym przykładem jest to co kiedyś powiedziała Ryfka, autorka bloga ‘Szafa Sztywniary’. Na swojej stronie poprosiła, żeby nie zwracać się do niej per ‘Szafo’, bo nazwa jej bloga nie ma nic wspólnego z jej tożsamością. Inną rzeczą jest to czy mając więcej niż 16 lat traktujemy blogerki jako interesujące osobowości czy podobnie jak obrzucając wzrokiem manekin z Zary czy H&M zwracamy uwagę tylko na ładną bluzkę? Bo może dla przeciętnej nastolatki życie takiej dziewczyny będzie ekscytujące jak kiedyś ‘Big Brother’ czy teraz ‘Warsaw Shore’ dla zepsutej młodzieży i niezbyt dojrzałych dorosłych, ale ja na przykład czuję się na to zwyczajnie za stara. Sama śledzę blogi, choć teraz już bardziej z konieczności niż fascynacji zjawiskiem, ale nie bawią mnie dramaty blogosfery, nie bardzo obchodzi mnie co ktoś jadł na obiad czy z kim pokłócił się o miejsce na pokazie. Pozostając w tym temacie męcząca staje się wszechobecna walka o pierwszy rząd, bo wiele osób nie ocenia Cię przez to co robisz, ale przez to gdzie siedzisz i gdzie Twoja stylizacja była obecna. Stylizację zresztą możemy uznać za słowo klucz, bo więcej tutaj kreacji niż prawdy. Nadużywamy też pojęcia ‘ikona’, więc określenie kogoś tym mianem przestało być już jakąkolwiek nobilitacją. Teraz określamy nim każdego kto gdzieś tam zdobył popularność. Dla mnie ikoną nie jest Rihanna, Beyonce czy jakaś czołowo blogerka. Może być nią Twiggy, Diana Vreeland czy nawet James Dean, bo oni stanowią jakiś symbol swojej epoki. Właściwie ciężko używać tytułu ‘ikona’ bazując na tym co dzieje się obecnie. W końcu ten zwrot na ogół odnosimy do minionego okresu, aby podkreślić znaczenie konkretnej osoby dla danych czasów. Skąd, więc moda na tę ‘ikonizację nie wiem, ale

40


dzisiaj lubimy używać wielkich słów nie pytając czy są one potrzebne. Istnieje oczywiście druga strona medalu, bo słowa coraz częściej zastępujemy obrazkami, a nawet emocje wyrażamy w emotikonach. Tłumaczymy się, że nie mamy czasu, ale mamy go tyle samo co nasi rówieśnicy kilkanaście czy kilkadziesiąt lat wstecz, bo doba przecież nigdy nie była dłuższa niż teraz. W ogóle na wszystko mamy argument. Często popieramy go znanym cytatem, zresztą dość banalnym, który przypisujemy Coco Chanel czy Marylin Monroe. Nie sprawdzamy faktycznego źródła, bo znane nazwisko wszystko sprzeda. Nie obchodzi nas czy Kate Moss rzeczywiście używa kosmetyków Rimmel, skoro w kampanii reklamowej widnieje jej twarz. Podobnie nie robi nam różnicy to czy metkę przyszył turecki sprzedawca jeżeli jest na niej napis ‘Louis Vuitton’. Świadome podejmowanie decyzji w kwestii mody to już nie standard, a wyjątek. Lubimy używać terminu ‘inspiracja’. Kwieciste mowy na ten temat to nasza specjalność, choćby jej główne źródło stanowił jedynie bilboard nad centrum handlowym, sieciówkowy manekin czy wczorajszy strój koleżanki ze studiów. Nie można zaprzeczyć, że to co nosimy wiele mówi na nasz temat. Pytanie tylko jak wiele sami mamy do powiedzenia. Poprzewracało nam się w głowach, Drodzy Państwo. Rzeczywistość wszystko podaje nam na tacy i nawet nie mamy okazji zastanowić się co nam samym się tak naprawdę podoba. Kupujemy metki, zachwycamy się nazwiskiem – nie efektem, lubimy coś, bo tak wypada bądź wręcz przeciwnie. I tak na przykład widząc zdjęcie, o którym wiemy, że zrobił je Mario Testino będziemy rozpływać się nad jakością wykonania, bo głupio przyznać, że naszym zdaniem jest tandetne. Ale jeśli ktoś pokaże nam tę samą pracę, mówiąc, że to dzieło jakiegoś nieznanego z nazwiska fotografa przestajemy wstydzić się tej opinii. Poważnie. Przyznaję, że wiele razy powstrzymywałam się od krytyki ulubionego projektanta, pisarza, muzyka itd., choć byłam rozczarowana. Co najciekawsze, wręcz krzyczałam głośno, że jestem zachwycona. Aż sama w to uwierzyłam. I myślę, że nie ja jedna. Nigdy nie pytałam siebie o powód. Ale czy to, że jakiś element twórczości konkretnej osoby mi się nie podoba w jakiś sposób zmienia moje postrzeganie całego dorobku? Raczej nie. Szczególnie jeśli sama chcę słyszeć szczere opinie na temat tego co robię. Myślę, że to nie tylko mój problem, ale obecnie dotyczy on każdego z nas. Kreujemy rzeczywistość i nie ma w tym nic złego dopóki sami dla siebie nie stajemy się produktem. Reklamowym banerem. Tablicą ogłoszeń. Instagram, Facebook, Tumblr, Twitter. Kopiujemy, udostępniamy, reblogujemy. ‘Własny styl’ w 5 minut sygnowany nazwiskiem gwiazdy Openera. Moda z puszki i gust z mikrofali. Takie czasy. I tak popularny staje się brak własnego zdania, a wygrywa ten komu brak skrupułów, żeby pokazać coś co odbije się szerokim echem. Środkowy palec, biust, sekstaśmę, kawałek prywatnego życia. Na każdym kroku wyginamy się przed wyimaginowanym obiektywem prezentując najpiękniejszy uśmiech albo przestraszeni rozglądamy się ze strachem, że ktoś się nam przygląda. Ale zawsze sprawdzamy czy patrzą. Wszyscy mamy w sobie coś z celebryty. Zawsze gdzieś w tle towarzyszy nam ścianka sponsorska. To czy widnieje na niej Stendhal, Paramount, Maybelline czy Zara to już nasz wybór. Trzeba tylko sobie zadać pytanie, gdzie leży granica między kreacją, a maskaradą.

41


W. Fangor ‘Postaci’ 1950r.

BARWY (W) PRL-u

Parę lat po wojnie każdy chciał śnić swój American Dream, słuchać jazzu, łamać zasady, buntować się przeciw normom. Londyńczycy mieli swoich ‘Teddy Boys’, Francuzi ‘Zazous’, a rosjanie ‘Stylagów’. W Polsce też nie było inaczej. Justyna Pajęcka Przenieśmy się na chwilę kilka dekad wstecz. Mamy lata 50. Miłośnicy kina zapomnieli już o ‘Casablance’, miejsce Bogarta zajął Marlon Brando, a gwiazda Monroe świeci coraz jaśniej. Za chwilę urodzi się Madonna, ale teraz oczy wszystkich zwrócone są na Grace Kelly. Młodzi chłopcy marzą o Bettie Page, coraz częściej śni im się Little Bastard, a James Dean staje się legendą. Jazz, choć już w połowie dekady, także w Polsce, grany oficjalnie, wciąż wydaje się być zbyt ‘brudny’ dla dziewczyn z dobrych domów, podobnie jak twórczość Burroughsa. Orlovsky i Ginsberg świętują pierwszą rocznicę poznania, nieświadomi, że będzie prawie czterdzieści kolejnych. Hollywood przeżywa swoje srebrne lata. Epoka telewizji, bitników i hard bopu trwa w najlepsze. Zachód jest już właściwie wszędzie. W naszym kraju pod jego wpływem tworzy się pierwszy ruch, który poprzez ubiór i styl życia buntuje się przeciwko szarzyźnie i twardym zasadom PRLu. Nazywamy ich Bikiniarzami.

42


Na ogół o subkulturach mówi się źle albo wcale. A ta była pierwszą utworzoną w Polsce. Można się, więc domyślać, że wśród przedstawicieli tej grupy żadna matka nie widzi kandydata na męża dla ukochanej córki. Buntownicy w ekstrawaganckich ciuchach, stojący po niewłaściwej stronie barykady, głoszący zbyt śmiałe poglądy, w dodatku troszkę za bardzo aroganccy i pewni siebie. Jedni ich kochali, inni wręcz tępili. Trudno jednak było pozostać obojętnym. Zatrzymajmy się na moment przy wyglądzie tych chłopców. Oni przez swój strój krzyczeli, określali przynależność, wyrażali bunt. Ubrania miały wręcz charakter propagandowy, były niczym hasła wypisane na ciele, które każdy mógł przeczytać. Jak w dokumencie Judyty Fibigier mówi Janusz Głowacki: moda była wtedy formą protestu. Każdy bikiniarz nosił obowiązkowo kolorowe skarpety, buty na słoninie, wąskie spodnie, samodziałową marynarkę i charakterystyczny krawat. Od tego ostatniego zresztą powstała nazwa samej społeczności. A wzięła się stąd, że wzór na nim przedstawiony ukazywał wybuch na atolu Bikini w ‘46 roku. W całym stroju mogła też pojawić się wysoka czapka, często wypchana gazetą, określana mianem’naleśnika’, a całości dopełniała fryzura, zwana plerezą. Marek Hłasko w ‘Pięknych Dwudziestoletnich’ wspomina o trzech rodzajach tego uczesania: na cukier, na białko i na szklaną wodę. Wersja z użyciem cukru trzymała się przez dobę, białka – trzy dni, a ta ostatnia nawet przez tydzień. Bikiniarze znani byli z tego, że nie stronili od bójek, a o swoje poglądy potrafili walczyć dość agresywnie. Największą zniewagą dla każdego z nich podczas takiej potyczki było rozpuszczenie jego plerezy przez przeciwnika. To był cios, który nie pozwalał na kontynuowanie walki. Ubierano się wtedy głównie na tak zwanych ‘ciuchach’, gdzie dostarczany towar pochodził przede wszystkim ze Stanów, co ułatwiało bikiniarzom dostęp do ukochanego Zachodu. W końcu charakterystyczny wygląd tych chłopaków opierał się na ich własnej wizji amerykańskiej kultury, a ta była dla nich głównym wzorcem. Mówiło się, że to polski odpowiednik beatników. Coś jak angielscy ‘teddy boys’. Tyle, że nastawieni na konsumpcjonizm, którego inaczej niż Kerouac i jego koledzy, nie potępiali. Przynależność do tej subkultury nie opierała się jedynie na ekscentrycznym ubiorze, ale też na prowadzeniu określonego stylu życia, więc bikiniarze podobnie jak bohaterowie zachodnich

43


filmów, które namiętnie oglądali, spędzali całe dnie na przesiadywaniu w kawiarniach, słuchaniu jazzu i rozmowach o kulturze. To byli zwykle chłopcy z dobrze sytuowanych rodzin, dużych miast. Tylko tacy mieli wtedy dostęp do zagranicznych płyt, literatury czy prasy. Palili amerykańskie papierosy (choć często polskie wprost z oryginalnych opakowań ze Stanów) używali anglojęzycznych słów (których zdarzało im się nie rozumieć) i wierzyli, że kiedyś uciekną na Zachód. Marzenie to jednak zdawało się być bardzo odległe, nierealne. Ich wizja świata za oceanem była dość naiwna, a zderzenie jej z brutalną rzeczywistością mogłoby być niebezpieczne w skutkach. Większość z nich tak naprawdę nigdy nie miała dostać szansy, żeby zobaczyć tę Amerykę na własne oczy. Bikiniarze kreowali się na grupę inteligencką, choć na ogół nie kończyli studiów, bo z uczelni za nietypowy wygląd łatwo było zostać wyrzuconym. Często z tak zwanym ‘wilczym biletem’, który uniemożliwiał studiowanie na wszystkich uniwersytetach w kraju. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale ekstrawagancji nie tolerowały nawet Akademie Sztuk Pięknych. Modę, szczególnie tę z wrogiej Ameryki uważano wtedy za przejaw buntu przeciwko władzy, dlatego też była idealnym działem do walki z systemem. Ci chłopcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Za najsłynniejszego bikiniarza uważany był Leopold Tyrmand, którego charakterystyczny styl dokładnie odpowiada wizerunkowi członka tej grupy, zresztą pisarz sam w swoim dzienniku poświęca jej sporo uwagi. Dziś po publikacji jego amerykańskiej biografii pojawiają się polemiki czy rzeczywiście do niej należał czy też nie. Raczej nie ulega wątpliwości natomiast, że bikiniarzem był w młodości Jerzy Skolimowski, reżyser filmu ‘Cztery noce z Anną’. Ważny element życia każdego z przedstawicieli tego ruchu stanowiły kobiety. One też wyróżniały się wyglądem. Charakterystyczną część ich stroju stanowiły buty tzw. ‘trumniaki’, własnoręcznie przerabiane, stworzone przez Barbarę Hoff, która później zresztą była żoną Tyrmanda, wtedy dziennikarkę ‘Przekroju’, następnie właścicielkę Hofflandu, jedną z najważniejszych dla polskiej mody kobiet z okresu PRLu. Dziewczyny w tamtych czasach chętnie naśladowały francuską modę, co niewątpliwie kojarzy się z elegancją, a ta też była wtedy w złym guście, bo przywodziła na myśl burżuazję. Idealnie podsumowuje ten okres obraz Wojciecha Fangora ‘Postaci’ z 1950r. na którym widzimy zestawienie dwóch zupełnie odrębnych światów, przeciwieństw, ludzi, którzy choć stoją po dwóch przeciwległych stronach ciągle jednak żyją na tej samej ziemi. Znajduje się on w łódzkim Muzeum Sztuki. Historia bikiniarzy kończy się jakiś czas po śmierci Stalina, kiedy to władze w coraz mniejszym stopniu próbują studzić ich zapał. Ameryka przebija się do coraz większej ilości domów. Na ulicy pojawia się coraz więcej koloru. Zaczynają mieszać się z tłumem. Tracić barwy. Ich bunt staje się coraz mniej potrzebny. Krzyk cichnie. W końcu przestajemy o nich słyszeć. Moda z okresu PRL-u to w naszym kraju wciąż wyjątkowo pomijany temat. Pojawia się głównie wtedy, kiedy chcemy skrytykować obecny stan ubioru Polaków jako argument, dlaczego to wciąż jesteśmy nudni, szarzy i boimy się eksperymentować. Niestety, wiele osób zdaje się żyć w przekonaniu, że dopóki modą nie zaczął rządzić internet, Polska znajdowała się zbyt daleko od cywilizacji, żeby ta zdążyła tutaj dotrzeć. Jakże smutne i błędne jest to myślenie, bo choć pod względem historycznym trudno nazywać ten okres najlepszym, dla naszej mody, sztuki czy kultury były to naprawdę dobre czasy. I tutaj muszę się zgodzić, że sporo nam z nich dzisiaj zostało. Genialnych nazwisk. Inspirujących fotografii. Filmów. Obrazów. Książek. Ja jestem dumna z tego dorobku i nie marzę o ucieczce na Zachód, bo mam ten Zachód tutaj. Bikiniarze też mieli. Tak naprawdę nie potrzebowali prawdziwej Ameryki, bo stworzyli sobie własną i ten obrazek nigdy ich nie rozczarował. Czy ich myślenie było słuszne, o tym można dyskutować. Nie można im jednak odmówić odwagi. Także tej w kwestii ubioru. I tego dziś możemy się od nich uczyć.

44


45


AKT

46

Anna Pajęcka


Jak podaje definicja aktu, jest to przedstawienie nagiego ciała ludzkiego w sztuce, zazwyczaj w oparciu o studium z żywego modela. Jak pokazała historia, akty wyszły daleko poza sztukę. W pewnym momencie stały się nieodłączną częścią reklamy, powstawały poświęcone im magazyny, a nagość stawiała się coraz bliżej produktu niż sztuki. Dzisiaj oswoiliśmy się z nią i nie stanowi dla nas czegoś niepokojącego czy wstydliwego. Pierwsza fotografia aktu wykonana została techniką dagerotypu. Przedstawiała dziewczynę pozującą na ciemnym tle. Gładko uczesane włosy, łono zakryte płachtą materiału i światło, które eksponowało piersi. Nie ma w niej lekkości, raczej napięcie, nie wiadomo czy wywołane długim pozowaniem czy absolutnym nowatorstwem takiej sesji. Minę ma poważną, nie zalotną. Jest rok 1841. Pozowaniem trudnią się te same kobiety, które pozują malarzom, młode szwaczki, panny sklepowe i pomoce domowe. Kobiety chętnie eksponujące swoje wdzięki nazywa się “paryżankami”. Na kształtowanie się fotografii aktu w tym czasie wpływ miało malarstwo z okresu klasycystyczno-akademickiego. Artyści wzorowali się na greckich boginiach i boginkach, nimfach, bożkach, faunach i amorach. Dodatkowo nawet sceneria byłą przystosowana do motywów mitologicznych. Ustawiono ciężkie, czarne draperie, imitacje kolumn, waz i greckich popiersi. Aby pomóc modelom w utrzymaniu bezruchu na czas ekspozycji, używano specjalnych wsporników. W połowie XIX wieku dagerotypia ustąpiła miejsca nowym technikom fotograficznym. Zdjęcia można było otrzymać na papierowym podłożu w znacznie większej ilości kopii i co ważne, było to o wiele tańsze. Powstały warunki dla rozwoju fotografii. W tym samym czasie rozpoczyna się epoka wiktoriańska i wielkie obyczajowe zmiany. Ciało ludzkie traktowane było jako tabu i zakrywane jak się tylko da - woalki i rękawiczki stały się obowiązkowym elementem garderoby. Ubiór zyskał dodatkową funkcję, nie tylko zakrywał, ale wręcz ukrywał i deformował ciało. Wtedy stworzono gorset. Talia szesnastolatki po kilku latach noszenia sznurowanych gorsetów z 60 cm zmniejszała się do 35 cm. Kobiety mdlały, wycinały sobie żebra i głodziły się, aby uzyskać wymarzoną talię osy. Im większa seksualna pruderia panowała w społeczeństwie, tym bardziej rosło pożądanie kobiecego ciała. Skandal wzbudzała odsłonięta kostka czy kolano. Co ciekawe, ci sami faceci, którzy cenzurowali Szekspira, byli stałymi klientami domów publicznych. W odpowiedzi na sytuację obyczajową w całej Europie kwitła perwersja. Pornografia spod lady, biczowanie i erotyczne zabawy w tortury. Fotografia, pomimo nienajlepszego dla siebie okresu, jakoś sobie poradziła. W samym Londynie powstało prawie 150 atelier. Zajęto się fotografią salonową, przemycając nagość i erotyzm pod motywami mitologicznymi. Chcąc nie chcąc w pewien sposób sztuka stała się orędowniczką erotyki w tych czasach. W 1858 roku w Wielkiej Brytanii pierwszy raz pokazano akt publicznie. Oskar G. Rajlender wykonał ekspozycję z 30 odbitek w tym kilku nagich fotografii. Dzieło zakupiła Królowa Wiktoria w prezencie dla Księcia Alberta. W latach 20. XX wieku przyjęto inną formę fotografowania nagich ciał. Zdjęcia zaczęły być proste, ostre, naturalistyczne. Odchodzono od eksponowania modeli jak na obrazach. Zaczęto ukazywać nagość prawie dokumentalnie. Zrezygnowano z rozmyć i mgiełek, które nadawały zdjęciom charakter impresjonistycznych obrazów, na rzecz detalicznych, realistycznych ujęć eksponujących cielesność. Zresztą inspiracja impresjonizmem zaowocowała szeregiem pięknych, klimatycznych aktów. Eteryczna natura kobiety ukazywana była w arkadyjskiej, wręcz nierealnej scenerii. Fotografem, który wsławił się takimi aktami był Constant Puyo. Na zdjęciach pokazywał kobiety o smutnych twarzach, pięknych figurach, zmęczone,

47


wykreowane na nimfy. Inny francuski fotograf Robert Demachy inspirował się estetyką Degasa i Renoira. Przedstawiał młodziutkie dziewczyny w kokieteryjnych pozach, najczęściej fotografował w studio, nadawał całości pastelowe kolory, co potęgowało impresjonistyczny wydźwięk. Na przełomie XIX i XX wieku fotografował Edward Steichen. Ukazywał modelki na tle mrocznych cieni. Oszczędzał światło, stosował głównie boczne, ślizgające się po ciałach. Wszystkie modelki Steichena mają zakryte twarze. Nie były to modelki jakie zwykle się wtedy zatrudniało “ze środowiska”. Te kobiety nie pozowały za pieniądze, ale dla czystej sztuki. W latach 20. zmieniła się mentalność, świat zaczął się uprzemysławiać, co jednocześnie umożliwiało fotografii jeszcze większe pole rozwoju. Postanowiono zupełnie odejść od motywów literackich i mitologicznych. Fotografia zyskała autonomiczność względem sztuki. W tych czasach Edward Weston był pierwszym fotografem, który do aktów postanowił podejść prosto i przestał traktować ludzie ciało wyjątkowo. Stało się dla niego kolejnym przedmiotem do fotografowanie, nie ważniejszym niż kosz z owocami. Stawiał na formę, można powiedzieć, że był wręcz ogarnięty obsesją na jej punkcie. Zasłynął ze zdjęć modelek na kalifornijskiej plaży, niezwykle ostrych, gdzie widać było każde ziarnko piasku przyklejone do skóry. Pełne napięcia seksualnego kadry były pewnym przełomem w pokazywaniu nagości. Przestano robić to „malarsko”, a zaczęto „dokumentalnie”. Z kolei współczesny Westonowi fotograf Man Ray (skądinąd Emmanuel Rudnicki, żyd polskiego pochodzenia, który tworzył w Paryżu) fascynował się oświetleniem ciała. Przez ustawienie światła, tworzył nierealne efekty, nadające zdjęciom oniryczny klimat. Po I wojnie światowej zaczęła się swoboda obyczajowa, epoka jazzu, a nagość stała się kolejnym komercyjnym produktem. Moda ewoluowała, bo dziewczynki w grzecznych sukienkach zamieniły się w wyemancypowane chłopczyce w krótkich fryzurach i spódniczkach przed kolano. Jedną z takich kobiet była Kiki – muza, a później towarzyszka życia Mana Raya. To dzięki niej powstały jego najbardziej znamienne prace m.in. „Skr-

48


zypce Ingres’a”. Man Ray należał do śmietanki artystycznej tamtych czasów, przyjaźnił się m.in. z Jamesem Joycem, Ezrą Poundem, Virginią Woolf, Ernestem Hemingwayem, Kandinskym, Magrittem i Dalim. W tych samych latach coraz więcej kobiet chciało mieć swoje akty, więc do atelier fotografów nie przychodziły już jedynie modelki pozujące malarzom, ale też markizy i damy z towarzystwa. W latach 50. podejście do ciała znowu uległo zmianie. Angielski fotograf Bill Brandt zasłynął ze zdjęć, które przestały eksponować piękno ciała. Poprzez to, że eksperymentował z perspektywą i jego zdjęcia miały wyjątkową głębię, stworzył zupełnie nowy sposób pokazywania ciała. Fragmentarycznie, momentami nawet jako zdeformowane. Mniej więcej w tym czasie nagość zaczęła stawać się wartością komercyjną, którą można dobrze sprzedać. Reklamy, kampanie i kalendarze zalewały rynek. Jednym z najbardziej znanych kalendarzy jest do dziś wydawany kalendarz „Pirelli”. W 1953 roku powstał magazyn Playboy wydawany przez Hugh M. Hefnera, w 1965 w Londynie wyszedł pierwszy „Penthouse”. Pewna rywalizacja między tymi dwoma tytułami była oczywista. W latach 70. ostatecznie większą renomę zdobył „Penthouse” uznany za bardziej naturalny i swobodny niż wykreowane wizerunkowo „króliczki” Playboya. Za to „Playboy” jako pierwszy zamieścił duże, rozkładane zdjęcie w środku numeru tzw. „playmate”. Fotografię aktu przejęła też reklama. Jednym z bardziej znaczących w tej materii fotografów był Helmut Newton. Newton nie pokazuje nagości wprost, raczej robi to poprzez aluzje. Jego fotografie przypominają sceny z filmów kryminalnych i szpiegowskich. Tak różne i zmieniające się spojrzenia na fotografię aktu pokazują nam, że granice swobody obyczajowej wcale nie przesuwały się płynnie z nadejściem kolejnych dekad. Nigdy nie było tak jak teraz, gdzie na każdym kroku spotykamy się z nagim ciałem i nie stanowi to dla nas żadnego zaskoczenia. Nawet w konserwatywnych kręgach, niektóre wizerunki są dozwolone. Czy skomercjalizowanie nagości zabrało ją sztuce? A może to sztuka sama ją oddała, bo nie chciała być dla niej ideologiczną osłoną?

49


Zderzenie

Składników Fotograf: Alice Nowicka Stylizacja: Alice Nowicka Modelki: Roksana Leśniak, Paulina Krzyształowicz Make-up: Sasha Natalia Suska Fryzura: Sasha Natalia Suska

50


51


52


53


54


55


56


57


58


59


ILONA FELICJAŃSKA: W TEMACIE MODY NIE POWIEDZIAŁAM JESZCZE OSTATNIEGO SŁOWA Rozmawiała: Olivia Drost

60


W tym roku mija dokładnie dwadzieścia lat od momentu, gdy Ilona Felicjańska po raz pierwszy pojawiła się na wybiegu. Przez dwie dekady obserwowała nieustannie przeobrażający się świat mody, nie tylko polskiej. Zaczynała i dorastała z Maciejem Zieniem, Paprockim i Brzozowskim, prowadziła pierwszy pokaz Łukasza Jemioła, gdy jeszcze nikt nie wiedział, kim on jest. Moda dała jej możliwość poznania świata show-biznesu i budowania swojej działalności społecznej. Mimo tego, że jej rola w karierze Ilony Felicjańskiej cały czas się zmienia, jak sama mówi – moda pozostanie istotnym elementem jej życia na zawsze. Z perspektywy osoby przypatrującej się tej branży z boku, zdecydowała się podsumować minione lata i porównać dzisiejszy świat modelingu z tym sprzed dwudziestu lat. Zadebiutowała Pani na wybiegu w 1994 roku, była to kolekcja Mody Polskiej. Jak wspomina Pani ten pokaz? Z pewnością był to dla mnie pierwszy ważny pokaz w kraju, a w dodatku — ogromnie stresujący. Wówczas nie znałam jeszcze pozostałych modelek, a wyjścia zostały poustawiane na tablicy, gdzie dostrzec można było wyłącznie imię i kawałek materiału z sukienki. Wszystkie dziewczyny dobrze się znały, a ja mogłam jedynie odnaleźć rzeczy na podstawie tych kawałków. Imion właścicielek nie potrafiłam dopasować, a przyznam, że tamte modelki niechętnie mi pomagały. Dla mnie ogromne znaczenie miały też pokazy z agencją Moda Forte, tworzącą obecnie polski Fashion Week. Irmina Kubiak uczyła mnie chodzić po wybiegu, a z Jackiem Kłakiem i agencją Moda Forte byłam na pokazie na kole podbiegunowym i w Lyonie. Polska moda zawsze była na wysokim poziomie, chociaż dwadzieścia lat temu było jej po prostu bardzo mało. Czym pokazy sprzed 20 lat różniły się od tych dzisiejszych? Prób przed pokazem było zazwyczaj kilka i wychodząc z nich, miałyśmy całe zeszyty z notatkami, jak, gdzie, w jakim miejscu się odwrócić, co zrobić. Dzisiaj modelka idzie kilka kroków do przodu i do tyłu, czasami nawet się nie zatrzymuje lub zatrzymuje się tylko na końcu. Kiedyś miałyśmy układy wyjściowe, nawet po 2 czy 3 osoby. Mijałyśmy się, robiłyśmy obroty, przygotowywałyśmy choreografię. To były czasami naprawdę skomplikowane układy. Wówczas stres przed wejściem na wybieg był też dużo większy. Na początku mojej kariery na pokaz przychodziło się o 6 rano, a rozpoczęcie planowe było na godzinę 21. Razem z innymi modelkami brałyśmy ze sobą pełne torby apaszek, toreb, butów, dodatków, które dopasowywałyśmy do sukienek, by urozmaicić show. Na backstage’u nie było nie tylko stylistów, ale też fryzjerów i makijażystek. Same musiałyśmy się czesać i malować, dlatego potrzebowałyśmy znacznie więcej czasu. Bardzo podoba mi się ujednolicenie na dzisiejszych pokazach. Modelki wyglądają bardzo podobnie, bo mają prezentować ubranie, a nie siebie. Kiedyś wszystkie były indywidualistkami, starały się upiększyć jak najlepiej, i przez to prawdopodobnie wykreowano największe top modelki, które istnieją do teraz - Naomi Campbell, Linda Evangelista. Jak z perspektywy osoby obserwującej ten świat przez 20 lat, ocenia Pani zmiany zachodzące w polskiej branży modowej? Rok 1993, czyli wybory Miss Polonia, identyfikuję z początkiem mojej kariery, dlatego w 2013 świętowałam 40 lat swojego życia i 20-lecie pracy zawodowej. Ostatnio wspominaliśmy z Jackiem Kłakiem, że właśnie dwadzieścia lat temu, po pokazach zorganizowanych przez Moda Forte, kilku polskich projektantów otrzymało propozycję ze światowej stolicy mody, ale wtedy polscy projektanci nie byli jeszcze gotowi do takiej współpracy. To ich po prostu przerosło. Dzisiaj mamy wolny rynek, każdy może szukać swoich wartości i odkrywać siebie, to największy atut tych czasów. Nasza moda była i jest dobra, tylko przez to, że jest dużo osób poszukujących, można zaobserwować zalew projektantów na polskim rynku, którzy szyją rzeczy dość podobne. A żeby być dobrym projektantem, trzeba szyć wyjątkowo, mieć pewien dodatkowy zmysł, który nawet w klasycznych formach pozwala ci stworzyć coś rozpoznawalnego, twojego. Dzisiaj tej mody jest więcej, ale to wcale nie znaczy, że jest lepsza niż 20 lat temu. Polacy mają w sobie dużo zapału i pragnienie nieustannego rozwijania się. Niestety często też naśladowania. Polscy projektanci dobrze wykorzystali te 20 lat, otwierając się na Zachód i dzięki temu nasza moda nie odstaje już od reszty świata. Ale wiele jest jeszcze do zrobienia. Przede wszystkim na poziomie rozumienia, czym jest biznes modowy.

61


A kiedyś odstawała? Musiała odstawać. Nie mieliśmy dostępu do materiałów, technologii, inspiracji. Żyliśmy w izolacji. Powiem szczerze, że wtedy ciężko było to docenić, ale patrząc na tamte czasy z perspektywy uważam, że nasi projektanci z lat osiemdziesiątych byli geniuszami! Tworzyć rzeczy na takim poziomie, mogące znaleźć swoje miejsce na świecie, w takich warunkach… To naprawdę nie było łatwe. Mam wrażenie, że przez moje życie wydarzyło się najwięcej istotnych zmian w modzie — ekonomicznych, technologicznych, gospodarczych. Zmiany te dotyczyły różnych dziedzin, nie tylko tej branży. Zachód był daleko przed nami… Pamiętam pokazy Prêt-àporter, na których modelki chodziły już z telefonami komórkowymi! To było dla mnie niebywałe, że one miały w ręku takie małe „coś”, co umożliwiało rozmowę z inną osobą. Chwilkę później telefony trafiły oczywiście do Polski, ale przyznam, że byłam ogromnie zaskoczona. Chodziła Pani kiedyś na pokazach Zienia. Pamięta Pani początki topowych polskich projektantów? Miałam to szczęście, że, gdy zaczynałam, to zaczynała też większość dzisiejszych najbardziej znanych polskich projektantów. W tamtych czasach były bardzo popularne pokazy w Lublinie, tzw. „Prowokacje”. Prowokowały one bardziej, lub mniej, ale było to miejsce, gdzie można się było zaprezentować i wybić. Tam też poznałam Maćka Zienia. Pamiętam go jako młodego chłopczyka, z ogromną energią i ogromnym zapałem. Bo ten zapał jest bardzo ważny. Musimy wierzyć, że odniesiemy sukces, a nie — “spróbuję, zobaczymy, co z tego wyjdzie”. Jeśli będziemy tak gdybać, to niczego nie osiągniemy. Jeśli będziemy wierzyć w swój sukces, to go odniesiemy – Maciek wierzył. Pamiętam jego pierwsze suknie wieczorowe, z których już wtedy słynął. Do dzisiaj mam w swojej szafie kilka z nich. Są one tak ponadczasowe, piękne, klasyczne i eleganckie, że jeśli dzisiaj pójdę w nich na imprezę, to nikt nie powie, że to jest sukienka sprzed 10 czy 15 lat. Paprocki i Brzozowski na początku tworzyli modę, która była dziwna, inna i nie do końca pasowała do mnie. Pokochałam ich chwilę później, musiałam dorosnąć do ich stylu. Kolejnym ważnym dla mnie projektantem, którego od początku śledzę, jest Łukasz Jemioł. Prowadziłam jego pierwszy pokaz, kiedy jeszcze nikt nie wiedział, kim on jest. Odebrałam bardzo istotną dla mnie nagrodę - Ecco Walk In Style, w jego kreacji. Na kogo Pani dzisiaj stawia, kto ma szansę zaistnieć na światowych wybiegach? Mam wrażenie, że dopiero teraz, gdy obserwuję ten świat z boku, zauważam, jak on wygląda. Zdałam sobie sprawę, że polska moda to nie tylko Warszawa i najbardziej promowani projektanci. Jakiś czas temu trafiłam na wspaniałą dziewczynę z Torunia — MarylaW, której projekty zwróciły moją uwagę. Śledzę też cały czas Gavła, ale wydaje mi się, że jako projektant tworzy rzeczy zbyt podobne i schematyczne. Za bardzo inwestuje w siebie, a nie w kreowanie kolekcji. Nadal go lubię, jest ciekawy i życzę mu jak najlepiej. Mam też wiele sukienek L’Emi Atelier. Są piękne. Z kolei BOSKA - Eliza Borkowska, prezentuje projekty inne, ale ciekawe i wyjątkowe, czasem dziwne. Ta dziwność nie jest odrzucająca, ale intrygująca i za to bardzo ją lubię, wróżę Elizie duży sukces. Teraz promuję mojego przyjaciela, projektanta Macieja Muszyńskiego. Stworzył trzy linie unikatowych toreb: eco, art – z obrazami Dominika Jasińskiego i linię „na życzenie”, która polega na tym, że każdy może zaproponować, co chce mieć na torbie — zdjęcie dziecka, psa, dzieło sztuki. Od ponad dwóch lat Maciej szyje też kreacje, ale wyłącznie dla mnie! Torby Macieja już odniosły sukces i sprzedają się na całym świecie. Projekty Macieja budzą ogromne emocje i jestem pewna, że z czasem rynek zmusi go, żeby szył swoje sukienki także dla innych kobiet. Ewa Wojciechowska w swoim ostatnim felietonie po pokazie Łukasza Jemioła pięknie napisała, że to Ilona Felicjańska, dobra wróżka, powiedziała jej, żeby śledziła tego projektanta, bo będzie gwiazdą. W przypadku MIMA też mam nadzieję, że okażę się być dobrą wróżką. Rok 1994 to także Pani pierwszy kontrakt z MODEL PLUS, która dzisiaj uznawana jest za jedną z najbardziej prestiżowych na rynku. Obserwuje Pani rozwój agencji modelingu? Kiedyś byłam w jednej agencji, a dzisiaj sama jestem swego rodzaju agencją, instytucją, więc nie śledzę za bardzo pozostałych. Widzę, że te największe, które były za moich czasów i wówczas zaistniały, najprężniej się rozwijały, zagarnęły rynek — D’Vision, Model Plus, New Age Models, Mango, są nadal. Pojawiło się oczywiście wiele nowych firm, ale nie wiem, czy jest to zjawisko pozytywne…

62


63


Ilość nie przekłada się na jakość? W niczym! Tam gdzie jest popyt, tam musi być podaż. Skoro jest bardzo dużo modelek, to musi powstawać dużo nowych agencji, które chcą je przyciągnąć i na nich zarobić. Wczoraj spotkałam pana, który zapytał mnie, czy to normalne, że jego córka po castingu otrzymała informację, że na dzień dobry trzeba zapłacić około 500 zł. Absolutnie nie znam takich praktyk! Agencja jest po to, żeby zarabiać na naszej pracy, a nie na nas żerować i obawiam się, że tego typu firmy mogą wykorzystywać napływ młodych, niedoświadczonych modelek. Czy kiedyś było trudniej podpisać kontrakt z dobrą agencją? Można zaobserwować, że dzisiaj sporo polskich modelek pojawia się na zagranicznych wybiegach… Rozmawiałam ostatnio z jedną piękną modelką, która powiedziała, że głównym warunkiem wysłania jej za granicę było to, żeby zrobiła sobie operację plastyczną pewnej części twarzy. Odmówiła i nie podpisała kontraktu. Są przecież modelki z nietypową urodą! Swego czasu Karolina Malinowska zrobiła karierę przez to, że miała odstające uszy i to było tak dziwne, że aż piękne. Piękno wynika z osobowości, a nie z twarzy. Dziewczyny narzekają, że agencje zajmują się tylko topowymi modelkami, a resztę pomijają. Kiedyś w Berlin Models na 30 modelek było 6 opiekunów. Każdy z nich miał kilka podopiecznych, którymi się zajmował i starał się nas jak najlepiej wypromować. Jakie kryteria musi spełniać modelka, żeby mogła osiągnąć sukces na skalę światową? Być dobrą modelką, odnosić sukcesy, to nie znaczy być ładną — to znaczy być pokorną, pracowitą, punktualną. Trzeba mieć bardzo dużo innych cech, które spowodują, że inni będą chcieli z nami pracować. Słyszałam plotki, że Naomi Campbell jest rozkapryszona. Ona może być rozkapryszona w stosunku do swojej asystentki czy paparazzi, ale nie przypuszczam, żeby zachowywała się tak w trakcie pracy, na sesjach zdjęciowych, bo jest tak dużo innych gwiazd, że nikt nie chciałby podejmować z nią współpracy. Linda Evangelista powiedziała kiedyś, że nie może pozwolić sobie na zjedzenie popcornu z szacunku do swoich klientów. Jeśli oni płacą jej tak duże pieniądze za to, że pozuje im do zdjęć, to ona nie może tego zjeść. Co sądzi Pani o Polskich modelkach? Przede wszystkim, jestem dumna z tego, że polskie modelki osiągają ogromne sukcesy na świecie. Jest to bardzo budujące. Anja Rubik to osoba, która zagarnęła świat mody i można spekulować na temat jej urody, mówić, że jest ładna czy nieładna, ale jest tak fotogeniczna i plastyczna, że darzę ją ogromnym szacunkiem. Kto w świecie mody ma dzisiaj status gwiazdy, prawdziwej ikony? Dla mnie Kate Moss jest i będzie ikoną stylu. Zawsze będę cenić ją za to, co osiągnęła, pomimo niełatwego życia. Podniosła się po upadku i radzi sobie z tym bardzo dobrze. To potknięcie jest mi bardzo bliskie. Jeżeli chodzi o modelki, to zawsze uwielbiałam też Lindę Evangelistę — za inność i urodę odbiegającą od kanonu, ale ona dzisiaj troszeczkę zniknęła. Nie ma Pani wrażenia, że celebryci coraz częściej przenikają do świata mody i przyćmiewają prawdziwe gwiazdy? Kreowanie celebrytów to potrzeba mediów, które żywią się skandalami i nowościami. Jeśli nic się nie dzieje, to trzeba stworzyć nową gwiazdę, o której ludzie będą chcieli czytać. My sami dajemy się złapać w tę pułapkę. Zespół Weekend, z którego wszyscy się teraz śmieją, nagrał swoją piosenkę po angielsku, a my, co robimy? Słuchamy tego, podnosimy im popularność, a za chwilę dowiemy się, że kilka milionów osób odtworzyło ich klip. Z jednej strony krytykujemy to zjawisko, a z drugiej strony sami je tworzymy. Jeśli nie będziemy czytać o pani Pająk czy pani Pietrasińskiej, to nie będą o nich pisać. Skądinąd sądzę, że jeśli obie te panie potrafią wykorzystać swój czas, popularność i odnaleźć się w tym świecie, to proszę bardzo. Wszystko w życiu można przełożyć na sukces. Jestem wielką fanką Natalii Siwiec, która umiejętnie rozciąga swoje pięć minut. Robi coraz ładniejsze sesje, występuje w kolejnych kampaniach. Bardzo podobało mi się, że wygłosiła wykład na uniwersytecie. Przykro mi tylko, że w mediach nie wymieniono pozostałych ważnych nazwisk ciekawych wykładowców.

64


65


Moda towarzyszy Pani już dwie dekady, zagarnęła połowę Pani życia. Jakie ma dzisiaj znaczenie? Moda była i jest ważnym elementem mojego życia. Czas sprawia, że ma dzisiaj ma dla mnie inne znaczenie niż dwadzieścia lat temu, ale to właśnie jej zawdzięczam wszystko, co mam. Przez modę dotarłam do wielkiego świata show-biznesu, co pozwoliło mi rozwijać działalność społeczną. Dzięki temu poznałam takie osoby, jak Pani Teresa Rosati, Jolanta Kwaśniewska czy Bożena Batycka – kobiety idealne, o nienagannym stylu, ponadczasowe. Kobiety, które stały się dla mnie inspiracją i najważniejszym probierzem. Dzięki modzie dzisiaj mogę zajmować się problemem alkoholizmu. Zamierzam wykorzystać swoją siłę i pozycję, żeby robić kolejne dobre rzeczy. Ale jednocześnie nie chcę znikać ze świata mody – w żadnym wypadku! To jest moja macierz. Na modzie wzrosłam i zbudowałam swoją siłę i w temacie mody nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. O uzależnieniach mówi Pani w swoich książkach — czytałam, że niedługo pojawi się kolejna… Piszę nową książkę, która będzie dotykać problemów przemocy, depresji i choroby alkoholowej, czyli wszystkiego, co mnie w życiu spotkało, co zmusiło mnie do ciężkiej pracy nad sobą, ale paradoksalnie stało się też moją przepustką do tego, żeby dzisiaj być szczęśliwą osobą. Mogę zdradzić, że zabiorą w niej głos dwie bardzo ważne dla mnie osoby — pan Woronowicz i pani Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet. Czym jeszcze — poza książką — nas Pani zaskoczy? Pojawi się Pani w tym roku w świecie mody? Ten świat zawsze będzie mi bardzo bliski. Dzisiaj czuję się bardziej fotomodelką i mam świetny pomysł na połączenie mody i fotografii oraz imprezę towarzyszącą Fashion Week’owi, który spodobał się już Jackowi Kłakowi. Mam nadzieję, że przy okazji następnej edycji odbędzie się już planowane przeze mnie wydarzenie – myślę że to będzie duże zaskoczeni dla wszystkich. Chciałabym bardzo, żeby fotografia była bardziej zauważona w naszym kraju, bo w przeciwieństwie do mody, nie posiada jeszcze należnej jej pozycji. Nie ma w Polsce kultury kupowania zdjęć jako dzieł sztuki, a na świecie jest to powszechnie praktykowane. Mam nadzieję że to co robię będzie wpływało na tą sytuację. Ale planów mam wiele i liczę na to że nie raz w 2014 roku zaskoczę wszystkich tym, co zrobię. Życzę realizacji wszystkich planów i kolejnych sukcesów. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję bardzo!

Fotograf: Marcin Szpak Modelka: Ilona Felicjańska Stylizacja/ubrania/torby: Maciej Muszyński, MIMA Bags Maciej Muszyński Buty: BALDIDINI Bizuteria: Aleksandra Godziszewska Make up, włosy: Daria Sikorska, dariasikorska.pl Peruki: Kayetan Góra Paznokcie: Kasia Trzaska

66


67


MODA NA SZTUKĘ Łukasz Zasłona Moda opuszcza wybieg i bierze we władanie wnętrza galerii. Pretenduje do miana sztuki. Wystawy poświęcone historii ubioru oraz premiery nowych kolekcji coraz częściej odbywają się w najbardziej prestiżowych muzeach świata. Największe konglomeraty mody, takie jak LVHM, Kerring czy Prada, powołują do życia własne fundacje zajmujące się promocją działalności artystycznej. Współczesny dialog między sztuką i modą zyskuje formę podszytej biznesem symbiozy, która wszystkim uczestnikom konwersacji zapewnia sowite zyski. Młode pokolenie twórców, poszukujące nowego języka artystycznej wypowiedzi, a często także zwykłego rozgłosu, odkrywa modę na nowo. Ta z kolei, coraz częściej utożsamiana ze sztuką, poszerza grono odbiorców o nowych klientów - intelektualistów o zasobnych portfelach. Wyrastające jak grzyby po deszczu, liczne projekty oparte na współpracy artystów z domami mody dowodzą jednego - sztuka staje się modna. Aby orientować się dziś w artystycznym światku, nie wystarczy już spacer po największych galeriach. Równie ważne okazuje się dobre miejsce na widowni największych tygodni mody.

68


Sztuka z wybiegu Przestronne wnętrza pokaźnego budynku przy Via Fogazzaro w Mediolanie, zajmowane przez dom mody Prada, z okazji premiery damskiej kolekcji na wiosnę/lato 2014 uległy spektakularnej przemianie. Ściany sali, w której odbywał się pokaz, ozdobiły olbrzymie, różnobarwne murale wykonane przez młodych artystów związanych z ruchem street artu. Portrety kobiet, autorstwa Jeanne Detallante, Gabriela Spectera, El Maca czy Mesy, stanowiły część zainicjowanego przez markę projektu In the Heart of Multitude. U podłoża kolaboracji łączącej skrajnie luksusową modę z nonszalancką sztuką ulicy znalazła się chęć zdefiniowania natury współczesnej kobiecości przez twórców młodego pokolenia. Wykonane przez nich dynamiczne graffiti przekształcono następnie w nadruki, które zagościły w kolekcji. Dekorowały powierzchnię prostych sukienek, ołówkowych spódnic, tęczowych futer oraz dodatków zaprojektowanych przez Pradę, nadając klasycznym formom nowoczesny, młodzieńczy charakter. Dla Christiana Diora sztuka od zawsze stanowiła jedno z głównych źródeł inspiracji. Zanim zajął się projektowaniem ubrań i rewolucjonizowaniem damskiej mody, przez wiele lat prowadził własną galerię artystyczną, w której wnętrzach, jako jeden z pierwszych wystawiał kontrowersyjne dzieła surrealistów - Max’a Ernsta, Man Raya czy Salvadora Dali. Raf Simons, który od 2012 roku dzierży stery paryskiego giganta mody, podąża ścieżką wyznaczoną przez legendarnego założyciela. W jednej z pierwszych damskich kolekcji stworzonych dla Diora na jesień/zimę 2013/14, zdecydował się połączyć siły z The Andy Warhol Foundation for the Visual Arts. Simons wykorzystał archiwalne szkice mistrza pop-artu powstałe w latach 50. XX wieku, którymi udekorował zaprojektowane ubrania i dodatki. Delikatne rysunki damskich pantofli oraz subtelnych kobiecych twarzy ozdobiły powierzchnię szykownych kopertówek oraz widowiskowych kreacji, nazwanych przez Simonsa „sukniami pamięci”. W formie aplikacji pojawiły się także na kultowym modelu marki, torbie Lady Dior. Co ciekawe, rozpoczęty u Diora flirt z Warholem, Simons kontynuował także w ramach własnej, męskiej marki. W tym wypadku, zamiast korzystać z gotowych realizacji, zaprojektował serię autorskich nadruków, nawiązujących do najsłynniejszych dzieł mistrza popartu. Zabawne wzory, przedstawiające wyimaginowane loga i slogany reklamowe produktów codziennego użytku, znalazły się w męskiej kolekcji projektanta na nadchodzące lato. Także szumnie zapowiadana najnowsza kolekcja kreatywnego Belga, której premiera odbędzie się 15 stycznia, podczas męskiego tygodnia mody w Paryżu, pozostaje w silnym związku ze sztuką. Całości, powstałej w wyniku bliskiej współpracy z amerykańskim artystą Sterlingiem Rubym, przyświeca cel wzniesienia artystyczno-modowych kolaboracji na nowy poziom. Jak twierdzi projektant: „W kolekcji nie znajdzie się żadna koszula, para butów czy nawet skarpetka, która nie powstałaby w wyniku wspólnego procesu myślenia”. Aby podkreślić głęboki wymiar współpracy, na okres jednego sezonu marka Simonsa zmieni nazwę i wzbogaci się o nowe logo, zawierające nazwiska obu twórców, artysty i projektanta. Twórca odpowiedzialny za męską linię Diora, Kris Van Assche, najwyraźniej stara się dotrzymać kroku swemu koledze z biura. W ostatniej kolekcji mistrzowsko połączył trzy różne źródła inspiracji silnie zakorzenione w sztuce współczesnej. Pierwszą część, Disappear Here wypełniły ubrania pokryte wzorami nawiązującymi do twórczości Jacksona Pollocka. Tkaniny precyzyjnie skrojonych marynarek i koszul projektant potraktował

69


niczym płótno malarskie, na które naniósł plamy barwne o nieregularnych kształtach. Podobna stylistyka charakteryzuje także drugą część kolekcji, Stroke, odznaczającą się subtelniejszą grą kolorów. W ostatnim segmencie, zatytułowanym Zero, odnajdziemy z kolei echa twórczości konstruktywistów. Zbudowały ją sylwetki pokryte abstrakcyjnymi, geometrycznymi wzorami w przeróżnych konfiguracjach. Autor lookbooka Karim Sadli sfotografował projekty Van Assche na neutralnym tle plaży i błękitnego nieba. Na zdjęciach umieścił metalowe konstrukcje wielobarwnych obramowań, które nadały całości futurystycznego sznytu. To nie konkretny nurt czy artysta, lecz sam świat sztuki współczesnej stał się z kolei inspiracją dla Karla Lagerfelda podczas pracy nad letnią kolekcją marki Chanel. Jak co roku pokaz odbywał się we wnętrzach paryskiego Grand Palais, które tym razem przeobrażono w prywatną galerię. Wybieg otoczyły obrazy i rzeźby osobiście zaprojektowane przez Lagerfelda. Monumentalne realizacje w liczbie 75 sztuk, powstały w ironicznym stylu, charakterystycznym dla artystów, którzy w swych pracach łączą sztukę z wytworami kultury masowej Jeffa Koonsa, Ai Wei Wei czy Anselma Keifera. Wszystkie wzbogacono elementami kojarzącymi się z estetyką Coco Chanel. Kolekcję osadzoną w klimacie pokazu, uszytą z tkanin pokrytych tęczowymi kolażami barw, uzupełniły niebanalne akcesoria: perłowe naszyjniki przypominające olbrzymie słuchawki, miniaturowe torebki w soczystych kolorach, wyglądające jak klocki lego, oraz przewieszone przez ramię repliki teczek malarskich. W nadchodzącym sezonie inspiracje czerpane z uniwersum sztuki nie stanowią jedynie uzupełnienia, dodatkowego wtrętu wzbogacającego pokazy. Świat artystyczny stał się szkieletem, na którym budowane są całe kolekcje. Projektanci, którzy dotychczas pozostawali wierni własnej, unikalnej estetyce, pod wpływem sztuki dokonują zaskakujących rewolt stylu. Na wybiegu Céline, paryskiej marki dowodzonej przez Phoebe Philo, obok dopracowanych, minimalistycznych form i obszernych kształtów charakterystycznych dla domu mody, tym razem zagościły także wielobarwne malarskie nadruki. Projektantka, zapytana o źródła kolekcji, powoływała się na cykl fotografii węgierskiego artysty Gyulego Halasza, lepiej znanego jako Brassaï, w którym to, jako jeden z pierwszych dokumentował graffiti powstające na murach paryskich budynków. Mistrzowskie operowanie światłem i cieniem, potrafiące wydobyć wszystkie niuanse ówczesnych murali, dla Philo stało się punktem wyjścia do zainicjowania własnej gry polegającej na łączeniu faktur różnych materiałów. Obok Brassaïego, w kolekcji widoczne są wpływy innych twórców i ruchów artystycznych XX wieku. Zastosowana paleta kolorów i sposób komponowania barw, a także geometryczne formy dodatków prezentowanych na wybiegu, zdradzają zainteresowanie Pollockiem, pop-artem czy futuryzmem. Równie zaskakująca okazała się najnowsza kolekcja Jil Sander, ostatnia stworzona przez projektantkę w ramach autorskiej marki. Pokaz rozpoczęty w charakterystycznym surowym stylu w połowie przełamały sylwetki zbudowane z ubrań ozdobionych dynamicznymi nadrukami. Wzory stworzone przez Sander naśladowały kolorowe grafiki autorstwa Alighiero Boettiego, jednego z czołowych przedstawicieli nurtu Arte povera.

70


Od stóp do głów Debiutujące między regularnymi sezonami, limitowane, a tym samym bardziej prestiżowe mini-kolekcje tworzone przez artystów, wybrukowały kolejną z dróg, którą sztuka dociera do sfery mody. Współpraca londyńskiej marki Alexander McQueen z Damienem Hirstem to jeden z licznych przykładów kolaboracji powstających na mniejszą skalę. Brytyjski artysta, który w swoim dorobku na polu mody zgromadził dotychczas kolekcję toreb z pleksiglasu stworzoną dla Prady, czy też linię skórzanych plecaków w nieprzyzwoicie wygórowanych cenach, zaprojektowaną dla marki The Row, tym razem podjął się reinterpretacji kultowej apaszki McQueena dekorowanej wzorem z czaszek. Projektując pierwowzór, McQueen, zainspirowany Boską komedią Alighieriego, starał się odtworzyć sieć tajemniczych powiązań między życiem, śmiercią, sztuką i... entomologią. Hirst, artystycznie poruszający się w podobnej, onirycznej tematyce, okazał się zatem naturalnym wyborem domu mody, gdyż jak nikt inny wydaje się rozumieć estetyczne DNA marki. Stworzył kolekcję olbrzymich jedwabnych szali, na których umieścił całe owadzie uniwersum skłębione wokół emblematycznych czaszek McQueena. Śladami wyznaczanymi przez domy mody podążają także nieliczne, wyjątkowo przedsiębiorcze butiki. Sklepy, które w swojej ofercie, oprócz standardowych kolekcji, pragną posiadać unikalne modele przykuwające uwagę najbardziej wybrednych klientów. Taką kreatywnością odznacza się na przykład amerykański concept store Just One Eye, który o reinterpretację kultowego modelu trampek Converse poprosił Nate Lowman’a. Kolaboracja wymagała od twórcy sporej dozy dystansu wobec swojego dorobku, gdyż stworzone w jej wyniku buty powstały z... wcześniejszych dzieł artysty. Z płótna uzyskanego w wyniku dekonstrukcji dwóch wielkoformatowych obrazów Lowman uszył jedyne w swoim rodzaju trampki. Wykonanie każdej z 21 par, obok walki z własnym ego, wymagało 180 godzin ręcznej pracy. Cena butów to bagatela 25 000 dolarów!

Ozdobiona graficznymi wzorami fasada budynku na Union Square w Nowym Jorku, w którego

71


wnętrzach znajduje się butik Ralph Lauren Denim & Supply, stanowi realizację kolejnego pomysłu na to, jak sztuka w innowacyjny sposób potrafi łączyć się z modą. Program The Art Wall, stworzony przez amerykańskiego projektanta, ma na celu promocję młodych artystów tworzących w duchu ulicy. Lauren nakłonił ich, aby chwycili za farby i wyżyli się na witrynach. Nowojorski artysta Hell Bent jako pierwszy nadał nową tożsamość wiekowej budowli. Dodatkowo zaprojektował także limitowaną kolekcję t-shirtów dostępnych w butikach marki. Cały dochód ze sprzedaży koszulek zasili konto School of Visual Art, kształcącej młodych twórców. Promocja nowej sztuki oraz filantropia w jednym.

Sztuka w kuluarach mody Trafiające w każdym sezonie do niewielkiej garstki szczęśliwców, klasyczne zaproszenia na pokazy mody, stopniowo odchodzą do lamusa. Coraz częściej zastępują je albumy pokaźnych rozmiarów, tworzone przez artystów. Popularyzatorem nowego trendu jest francuski dom mody Saint Laurent Paris, poddany generalnej renowacji pod wodzą nowego dyrektora kreatywnego - Hediego Slimane. Wydawany od 2012 roku, wypełniony fotografiami i obrazami, które inspirowały projektanta podczas pracy nad kolekcją, tzw. little black notebook pełni funkcję oficjalnego zaproszenia na pokaz, które w każdym sezonie marka dostarcza swym gościom. Dotychczas powstało 5 edycji albumu stworzonych przez różnych artystów. Notes uzupełniający damską kolekcję na jesień/zimę 2013/14, autorstwa Theodory Allen, zawiera ilustracje ikon popkultury inspirujących Slimane. Prezentację na nadchodzące lato zwiastowały z kolei prace autorstwa Guya de Cointet, które w formie błyszczących instalacji, zagościły również w scenografii pokazu. Z podobną pieczołowitością nad niebanalną oprawą wizualną swoich kolekcji czuwa także Riccardo Tisci, od 2005 roku głównodowodzący marki Givenchy. W przeciwieństwie do Slimane, projektant od lat pozostaje wierny jednemu duetowi twórców. Michael Amzalag i Mathias Augustyniak tworzący markę M/M Paris, przed każdym pokazem przygotowują serię prac będących artystyczną zapowiedzią tego, co w danym sezonie pojawi się na wybiegu Givenchy. Projektują albumy, plakaty, nawet znaczki pocztowe, które następnie wysyłane są osobom zaproszonym na pokaz. Efekty wieloletniej współpracy z domem mody sumuje album The Givenchy Files wydany przez francuskie studio projektowe. Od 2008 roku promocją artystów zajmuje się także marka Comme des Garçons. Twórca wyselekcjonowany przez brand, którego nazwisko ogłaszane jest na początku każdego roku, podejmuje się kompletnej opieki nad wizualną reprezentacją domu mody. Jego dzieła dekorują wystrój butików marki, towarzyszą także premierom nowych kolekcji, perfum czy linii akcesoriów. W przeciągu roku powstaje około 40 różnych prac artysty, które następnie sumowane są w postaci zbiorowego albumu wydawanego przez dom mody. Stojąca na czele awangardowej marki Rei Kawakubo osobiście dokonuje wyboru twórców zapraszanych do projektu, a następnie trzyma pieczę nad przebiegiem współpracy. W gronie artystów znaleźli się dotychczas Mondongo, the Quay Brothers, Ai Wei Wei, graficy tworzący grupę Astro Focus oraz fotograf René Burri. Rok 2013 należał z kolei do japońskiego artysty mangi, twórcy słynnego komiksu Akira - Katsuhiro Otomo. Nie chcąc zostać posądzonym o nadmierny kosmopolityzm i brak patriotycznego ducha, na koniec przenosimy się na grunt polskiej mody. Tu jednak trafiamy w pustkę... Oprócz debiutującej wraz z końcem zeszłego roku, limitowanej kolekcji marki UEG powstałej we współpracy z Filipem Pągowskim oraz rozpisanych na mniejszą skalę kolaboracji Marcina Podsiadło z fotografem Pawełem Eiblem czy Michała Pajonka z ilustratorem Bartkiem Arobalem, polska moda w tej kwestii ma stosunkowo niewiele do powiedzenia. Zamiast z utalentowanymi, jednak najwyraźniej zbyt mało znanymi i nośnymi medialnie, artystami młodego pokolenia, rodzimi projektanci współpracują z markami mebli, producentami płytek łazienkowych, celebrytami i blogerami. Kolaboracje, dla których priorytetem jest znane nazwisko, a nie wartość artystyczna powstającego projektu, posiadają najczęściej opłakane skutki. Aby sztuka zagościła na polskim wybiegu potrzebna jest odrobina odwagi, szczypta ryzyka, a przede wszystkim zmiana dotychczasowego sposobu myślenia. Tymczasem o fiaskach nie ma sensu wzmiankować.

72


73


74


ARMANI WYKORZYSTAŁ

HOLLYWOOD JAKO MASZYNĘ MARKETINGOWĄ wywiad z Michałem Zaczyńskim Hollywood, założone przez Harveya Wilcoxa, nierozerwalnie wiąże się z gwiazdami, które wyrosły na gruncie – raczkującego jeszcze ówcześnie – przemysłu filmowo-telewizyjnego. Rozwój kinematografii, mediów, PR i marketingu oraz pojawienie się Internetu odegrało ogromną rolę nie tylko w świecie kina, ale także w branży modowej. O ikonach stylu i celebrytach związanych z polską modą, Giorgio Armanim, który zapoczątkował współpracę z gwiazdami, a co więcej – wykorzystał Hollywood jako narzędzie reklamowe, oraz o przyszłości projektantów i kierunku, w jakim będą zmierzać rozmawiałam z Michałem Zaczyńskim, wicenaczelnym „Fashion Magazine”, autorem bloga michalzaczynski.com. Rozmawiała: Olivia Drost

75


Kogo umieściłbyś w alei gwiazd polskiej mody? To będzie pewnie banalne, ale od razu przychodzi mi do głowy Małgorzata Kożuchowska, która pięknie prezentuje sukienki Gosi Baczyńskiej i można powiedzieć - jest jej ambasadorką. Jednak na ile ona rzeczywiście jest ikoną mody i ma własny styl, to jest kwestia dyskusyjna. Ja nie wiem, jaki jest styl Małgorzaty Kożuchowskiej, widzę tylko, jak wygląda na galach. Dyskusyjny dla mnie jest też fakt noszenia przez aktorkę futer. Dla mnie w XXI wieku nikt, kto nosi naturalne futra nie powinien być stawiany za wzór i wyznacznik stylu. Myślę też o Joannie Horodyńskiej, ambasadorce MMC. Rafał Michalak, projektant tej marki, mówił mi, że specjalnie ją wybrali, bo – oprócz oczywistych walorów urody - Horodyńska jest osobą kontrowersyjną i często krytykowaną. A więc poniekąd z przekory. To ciekawe wytłumaczenie, ale też i oryginalny patent, który sprawia, że MMC ma jednocześnie światowy (bo Joasia znana jest z zamiłowania do strojów i dodatków zachodnich domów mody) i pyskaty image, choć założyciele tej marki od lat pracują dla „poważnych”, konserwatywnych firm odzieżowych. Cenię Horodyńską, ale od kiedy w Łodzi założyła futrzaną etolę, ma u mnie przechlapane. To znaczy będzie miała, bo obiecałem, że obleję jej następnym razem to futro mazutem. Ikoną jest także Monika Brodka, która często pojawia się w Zuo Corp. To jest postać, którą posądzam o wyjątkowe wyczucie stylu. Widać, że przychodzi jej to z łatwością i jej szyk nie zależy od godzin spędzonych z stylistką. Niektórzy projektanci sami w sobie są gwiazdami. Nie masz wrażenia, że ta promocja w mediach lub pojawianie się w świecie show-biznesu jest czasami ważniejsze dla skali sukcesu niż talent i cała kolekcja? To widać głównie w przypadku młodych. Wystarczy spojrzeć na przykład na GAVLA, by zauważyć potrzebę zaistnienia w mediach bez zaplecza zawodowego, specjalnego talentu i dorobku. W przypadku „starszej gwardii”, medialność jest o tyle uzasadniona, że Gosia Baczyńska, Paprocki&Brzozowski, Łukasz Jemioł czy Mariusz Przybylski mają doświadczenie i dokonania. A Dawid Woliński, który opuścił już kilka sezonów? A to on jest jeszcze kojarzony z modą? To bardziej postać telewizji, Instagramu, Pudelka, taka - można powiedzieć - socialite. Jednak wyrósł na gruncie mody – jako projektant, juror programu „Top model”… Ale zobacz, jak rzadko on robi pokazy, w zasadzie nie sprzedaje swoich rzeczy, nie ma go w sklepach online…. Zamiast tego od lat słyszę, że ubiera Paris Hilton. Co to znaczy? Dał jej raz jakąś sukienkę (albo nawet i jej sprzedał) - czy to już znaczy, że ją ubiera? A nawet jeśli, to czy ubieranie Paris Hilton jest powodem do dumy? On sam chwali się tym na swojej stronie internetowej, której newsy, nota bene, kończą się na 2009 roku. Swoją drogą, to kolejne interesujące zagadnienie - jak projektanci posiłkują się gwiazdami… A skąd się to wzięło? Gdzie można doszukiwać się początków? Nie jest tak, że moda od zawsze szła w parze z show-biznesem. Stosunkowo od niedawna, czyli od lat dziewięćdziesiątych zaczął się mariaż gwiazd kina z modą, kiedy to projektanci zaczęli zabiegać o gwiazdy. Oczywiście, Hubert de Givenchy już w latach sześćdziesiątych był związany z Audrey Hepburn, Jacqueline Kennedy była ubierana przez Olega Cassiniego, nosiła chanelowskie kostiumy, a w latach osiemdziesiątych „American Gigolo”, w reżyserii Paula Schradera, do którego stroje zaprojektował Giorgio Armani, zapoczątkował fascynację Armanim w USA i proponowanym przez jego stylem. Ale na skalę masową to dopiero na przełomie lat 80. i 90. projektanci zaczęli być wymieniani jednym tchem z celebrytami. Sam Armani umiejętnie wykorzystał hollywoodzkich aktorów jako maszynę marketingową, a pomagała mu w tym nasza rodaczka, arystokratka Lee Radziwill. Zajmowała się między innymi przekonywaniem gwiazd, by na wyjątkowe gale zakładały stroje tego właśnie projektanta.

76


Z jakim skutkiem? W 1991 roku galę wręczenia Oskarów nazwaną „Galą Armaniego”, on sam wystroił na nią chyba trzy czwarte wszystkich aktorów, a gazety ze środowiska modowego donosiły, że Armani to pierwsza osoba w historii, która była głównym bohaterem Oskarów, chociaż nie wyszła stamtąd z żadną statuetką. Gala byłą momentem przełomowym, jakiś czas później do wyścigu dołączył Versace, potem kolejni. I się zaczęło. Dzisiaj relacje z wszystkich imprez, począwszy od Złotych Globów, na naszych polskich biednych galach kończąc, opierają się w większości na tym, kto jak wyglądał i w czym przyszedł. Gwiazdy są znakomitym nośnikiem reklamy, najlepszym pośrednikiem między klientem a projektantem. Ludzie patrzą na sławy i mówią: „chcę tak wyglądać, więc kupię to”. W wersji użytkowej można zaobserwować szał na tzw. „more dash than cash”, czyli tańsze zamienniki – „wyglądaj jak Gwyneth Paltrow, ale za 300 zł”. Wcześniej hollywodzkie sławy były ubierane przez garderobianych. Wyobraź sobie Marilyn Monroe i tę białą sukienkę z filmu „Słomiany wdowiec”, w której zapozowała nad wywietrznikiem metra. Dzisiaj byłoby od razu wiadomo, kto ją zaprojektował. A tak niejaki William Travilla, czyli jej autor, do śmierci pozostał właściwie anonimowy.

“Żaden projektant w Polsce nie jest

w stanie pozwolić sobie finansowo na organizację pokazu za własne pieniądze”

Nie masz wrażenia, że ten świat się przewartościował? Na pokazach zamiast autorytetów pojawiają się celebryci i blogerzy, którzy nic nie wnoszą do polskiej mody. Projektanci sami przyznają, że jeśli nie zaproszą celebrytów, to nie będzie relacji w mediach, a zatem nie uda im się pozyskać sponsorów. Żaden projektant w Polsce nie jest w stanie pozwolić sobie finansowo na organizację pokazu za własne pieniądze. Marki typu Vistula, owszem. Ale nawet najbardziej znani, jak Zień czy Baczyńska – nie. Są uzależnieni od większych firm i korporacji, a jaka jest korzyść dla sponsora, który wyda tysiące złotych na pokaz, o którym nikt nie przeczyta, nie zobaczy ścianki z logotypami? Skądinąd wydaje mi się, że projektanci popełniają błąd, że nie zapraszają ludzi z „starej gwardii”, z ogromnym doświadczeniem. Jest sporo osób związanych z światem mody, które nie urodziły się wczoraj i dla których polscy projektanci nie zaczęli się wraz z Maćkiem Zieniem, a polskie firmy nie zaczęły się wraz z Local Heroes. Oni doskonale pamiętają lata dziewięćdziesiąte, osiemdziesiąte, siedemdziesiąte i mają ogromną wiedzę. Gdybym ja był projektantem, to zaprosiłbym Jagodę Komorowską, Grażynę Hase, Jerzego Antkowiaka, Bernarda Hanaokę, Barbarę Hoff, by posłuchać ich opinii. Możliwe, że pewne ich poglądy mogłyby okazać się staroświeckie, ale jestem przekonany, że mieliby mnóstwo cennych uwag. Niezapraszanie takich osób na pokaz to pozbawianie się szansy na ocenę swojej kolekcji z innego punktu widzenia. Póki co, jedynie Hannę Gajos widzę na pokazach relatywnie często.

77


Myślisz, że w tym kierunku pójdzie przemysł modowy, produkcja pokazów w przyszłości? Suzy Menkes mówi, że przyszłość powinna należeć do zamkniętych pokazów, takich tylko dla znawców. Przez to, że są tysiące blogerów i tysiąc sartorialistów na metr kwadratowy, to świat mody przypomina wodewil chorych na nerwicę. Fotografowie streetowi skrzywdzili wygląd ulicy, bo ludzie zaczęli wyglądać niedorzecznie i ubierać się pod nich, byle tylko pokazano ich na zdjęciach. Wokół Fashion Weeków powstaje cała otoczka, którą Suzy Menkes w zeszłym roku w „International Herald Tribune” trafnie nazwała cyrkiem mody. Ona twierdzi, że jeden pokaz powinien być zamknięty dla znawców, a drugi dla gawiedzi. To jest jakiś sposób, by utrzymać elitarność. Ale na tym będzie zależało tylko kilku ekskluzywnym projektantom. A ci od dresów w ogóle nie będą musieli robić żadnych pokazów, bo kanał marketingu i promocji w Internecie wystarcza w zupełności.

“Szaleństwo wokół mody wynika też – a może przede wszystkim – z faktu, że zaczęto na niej robić ogromne pieniądze. “ Internet odpowiada za zamieszanie w tej branży i za „modę na modę”, którą tak łatwo dzisiaj zaobserwować? Internet niewątpliwie wprowadził do świata mody rewolucję, wywrócił go do góry nogami. Wprowadził kolosalną zmianę w promowaniu, marketingu i popularyzacji. Internet pozytywnie przyczynia się do tego, że dzisiaj zdecydowanie łatwiej jest się wybić, szczególnie projektantom, którzy nie oferują mody wieczorowej, ekskluzywnej, kojarzącej się z luksusem, ale proponują bluzy, T-shirty, dresy, torebki płócienne, stąd ten ogromny sukces w Polsce Aloha from deer, Local Heroes, She/s a riot. Projektanci, którzy zaczynali w okolicach 2000 roku, czyli Maciej Zień, Paprocki&Brzozowski, Mariusz Przybylski, też poszli w tę stronę, bo zauważyli, że nowe marki „kradną” im biznes. Media, a w szczególności telewizje śniadaniowe, także odpowiadają za zamieszanie wokół mody. Choćby wokół stylistów. Także w Polsce. Najpierw był Tomek Jacyków i styliści z doświadczeniem, potem celebryci, tacy jak na przykład Maja Sablewska, którzy w modzie odnaleźli swoje powołania, a w końcu panie znane z tego, że mają znanych partnerów i inne osoby, które radziły, jak się ubierać. Telewizja śniadaniowa potrzebuje lekkich tematów, a moda, trendy i ubrania niewątpliwie do nich należą. Mamy też dzisiaj cywilizację narcyzmu, która przyczynia się do wzrostu zainteresowania tą tematyką. Każdy chce się pokazać i chce, by inni oceniali jego wygląd. Ale szaleństwo wokół mody wynika też – a może przede wszystkim – z faktu, że zaczęto na niej robić ogromne pieniądze. Wystarczy podać przykład ZARY i najbogatszego człowieka w Hiszpanii, Armaniego, najbardziej zamożnego projektanta świata, czy Louisa Vuittona – najbogatszego na świecie koncernu modowego, wartego 25 miliardów euro, by uzmysłowić sobie, że moda jest w stanie przynieść gigantyczne zyski. W jakim kierunku będą podążali polscy projektanci? Możliwe, że pójdą tropem Łukasza Jemioła, który zrobił linię basic, a linię ekskluzywną z kreacjami wieczorowymi, zarezerwują dla gwiazd formatu Małgorzaty Kożuchowskiej. To jest moim zdaniem jedno rozwiązanie. Nie liczyłbym na to, że podniosą jakość swoich kolekcji i że będziemy obserwować haute couture, bo to jest sztuka dla sztuki. Nikt tego nie robi na świecie, bo się to nie opłaca, więc w Polsce też się haute couture nie

78


doczekamy. Jest też kilku projektantów, dla których pewna granica jest nie do przeskoczenia. Nie potrafię wyobrazić sobie Baczyńskiej projektującej dresy, ale jestem akurat pewien, że ona sobie i bez tego poradzi, bo jest znakomitą projektantką i artystką. Z kolei Paprocki&Brzozowski już mają bluzy i linię komercyjną. Rozmawiałem z nimi na ten temat. Powiedzieli mi, że nie krępuje ich już tworzenie komercji i że z radością projektują z myślą o klientach. Oni dzisiaj konkurują z Simple, Arytonem, Deni Cler, zerwali z kreacjami pompatycznymi, wzbogaconymi falbanami, tiurniurami i piórami. To w tę stronę musi pójść. Choćby ze względu na rachunek ekonomiczny. Których projektantów widzisz za kilkanaście lat? To jest trudne pytanie i dość przykre, bo oglądam wszystkie pokazy, jestem jurorem konkursów od wielu lat i widzę, ile zdolnych ludzi przepadło. Choć też obserwowałem „od kołyski” takich projektantów, jak Maldoror, Konrad Parol, Jacek Kłosiński, Łukasz Jemioł, Natasha Pavluchenko… Przypuszczałeś, że osiągną tak wielki sukces? Tak. Otrzymywali ode mnie nagrody, głosowałem na nich, wiedziałem, że są dobrzy. Ale też – nie odbierając im zasług, ani talentu – mieli trochę szczęścia. Moda to ciężki temat. Nie tylko na początku, ale i przez całe lata projektant musi się szarpać w tym zawodzie; zwłaszcza w takim kraju, jak nasz. Skutkiem czego nawet podczas rozmów z czołowymi polskimi kreatorami mody dowiaduję się, że oni cały czas myślą o odejściu z tej branży. Żeby odnieść sukces trzeba mieć samozaparcie i być bardzo asertywnym. Trzeba umieć odmawiać i stawiać warunki. Egzekwować je, być bardzo konkretnym, czasem nawet na granicy chamstwa. Nie chodzi mi teraz o ludzką nieuczciwość, chociaż zdarza się, że wypływają jakieś skandale; mam na myśli fakt, że mili i uczynni projektanci często są wykorzystywani. Weźmiesz udział w akcji charytatywnej, pokażesz się w jakiejś powiatowej dziurze na dniach miasta, bo zostaniesz o to poproszony, wygłosisz pięć wykładów za darmo, rozdasz kiecki cwanym paniom z telewizji, wystąpisz na źle zorganizowanych, amatorskich konkursach, a to tylko obniży wartość twojego nazwiska. Stracisz ochotę i wiarę w to, co robisz. Zresztą: sam co chwilę otrzymuję różne propozycje, ludzie próbują mnie wplątać w jakieś szemrane imprezy, czy eventy, to co dopiero projektanci, nieporównywalnie przecież atrakcyjniejsi ode mnie. Wyróżniłbyś kilka nazwisk, którym wróżysz sukces? Joanna Startek, Paulina Ptasznik, Aneta Zielińska, Ima Mad, Jakub Pieczarkowski, PAJONK. Tych nazwisk jest sporo, ale są też intrygujący projektanci, którzy pokazali dopiero jedną kolekcję, więc wstrzymam się od rekomendacji. O, Kamila Gawrońska-Kasperska - to też bardzo ciekawe nazwisko. Zaprezentowała chyba dopiero trzy kolekcje; jest bardzo inna i charakterystyczna. A co z blogerami? Czy ten fenomen przetrwa? Myślę, że nie. Zostaną tylko profesjonaliści, którzy się nie skompromitują głupotą i oszustwami. Cała reszta odpadnie, bo czytelnicy zwyczajnie się znudzą i nie będą mieli ochoty już tego oglądać (bo ile można). Naszaklasa też była fenomenem. Albo Gadu-Gadu. Za parę lat nie będzie zapewne Facebooka, chociaż dzisiaj ciężko nam sobie to wyobrazić. Technologie się rozwijają, powstają nowe rozwiązania. A komu wróżysz przetrwanie w tej branży? Mam nadzieję, że sobie… Tego Ci w takim razie życzę. I dziękuję za rozmowę! Dziękuję.

http://michalzaczynski.com/

79


HollywoodPL Fotograf: Sandra Gałka Modele: Natalia Piasecka @AMQ Models Pete Wyszyński @AMQ Models Sara Skrajna Robert Kuta Make-up: Anna Maria Zieja Stylizacja: Siwa & Fobos (hybrydion project)

80


kurtka: Jakub Pieczarkowski buty: Piniak

81


Pete/płaszcz: Serafin Andrzejak Natalia/ bluzka: Maciej Trzmiel

82


płaszcz: Jakub Pieczarkowski

83


84


85


Robert/ buty: Piniak

86


87


88


89


90


91


92


93


Paulina Plizga: ‘Szyję do ostatniej chwili’

Rozmawiała: Justyna Pajęcka Z twórczością Pauliny Plizgi po raz pierwszy zetknęłam się trzy lata temu. Pamiętam, że przed pokazem ktoś mi powiedział, że jej ubrania są dziwne i nie nadają się do noszenia. Rzeczywiście usta pomalowane na niebiesko, faceci w bluzkach odsłaniających brzuch czy szpitalne ochraniacze na obuwie nałożone na szpilki nie są czymś co codziennie spotykamy na polskich ulicach, było w tym jednak coś bardzo przyciągającego. Te z pozoru brzydkie elementy tworzyły razem piękną całość, a ja byłam zachwycona. Byli jednak tacy, którzy się trochę krzywili, bo czekali na wieczorowe suknie czy garnitury, w końcu tak właśnie dla nich miał wyglądać pokaz mody. Od tej pory sporo się zmieniło. Trochę się otworzyliśmy na tę awangardę w modzie i więcej jesteśmy w stanie zaakceptować. A jeśli wtedy było za wcześnie to strach pomyśleć jakby to było, gdyby projektantka ponad 20 lat temu nie uciekła ze swoimi marzeniami do Paryża. Dzisiaj to bardzo świadoma swojej drogi artystka i jak każdy twórca ma swój kod, który trzeba umieć czytać. Jej projekty nie są nastawione na masową sprzedaż, a na konkretnego odbiorcę. I tak jak w przypadku sztuki, jeśli nie lubisz pop-artu, nie pokochasz Warhola, podobnie jest z modą Plizgi. W krótkim wywiadzie dla nas projektantka mówi o Paryżu, ‘Architekturze Światła’ i nowej kolekcji.

94


W 2014 roku minie 20 lat od twojego pierwszego pokazu w Paryżu. Zwykle takie liczby skłaniają do podsumowań. Jak bardzo różni się Paulina Plizga obecnie od tej z ‘94? Jest zdecydowanie bardziej czarna i minimalistyczna A jak to było wtedy? Jak dzisiaj wspominasz ten debiut? Już nie bardzo pamiętam jak to było, ale chyba dość wesoło. Pamiętam tylko, że nie spałam poprzedniej nocy, bo szyłam ostatnie detale. No i dalej tak mam, że szyję do ostatniej chwili. Jeśli dobrze pamiętam podczas 3 edycji FFWP uzupełniałaś stylizację o biżuterię przed samym wyjściem modelek na wybieg. Zdarza się tak, że przed samym pokazem zmieniasz koncepcję? Tak, ostateczna koncepcja powstaje zazwyczaj na żywo, tuż przed pokazem. To jakby ukoronowanie początkowego zarysu kolekcji. Biżuteria i dodatki sprawiają, że sylwetka jest “skończona” i można ja wypuścić. A jak to jest w przypadku kostiumów scenicznych, tutaj też jest czas na zmiany? Pracowałaś przy spektaklu ‘Architektura Światła’. O tutaj jest jeszcze gorzej. Praca przy kostiumach to ciągłe zmiany i poprawki. Kostium jest gotowy właściwie dopiero po próbie generalnej. Kostiumy do “Architektury Światła” to było dla mnie nie lada wyzwanie, bo wiele pomysłów okazało się w praktyce niekompatybilnych z ruchami tanecznymi. Wszystkie kostiumy wymagały ciągłych poprawek. Niektóre trzeba było zrobić od nowa. Wiele wad wykrywałam dopiero w trakcie prób, gdy tancerze robili swoje ruchy. Wtedy trzeba pilnie obserwować wszystko, co się dzieje z kostiumem, notować wszelkie komentarze od tancerzy i rozmawiać cały czas z choreografem. To raczej praca w grupie. Przy kolekcji pret-a-porter jest o wiele prościej. Odzież użytkowa nie musi spełniać takich parametrów jak kostium do tańca. Chociaż podczas pokazu kolekcji ‘Flesh and Bone’ na wybiegu pojawiła się tancerka baletowa. Każdy twój pokaz to swojego rodzaju show, gdzieś na pograniczu mody i sztuki. To pomagało w tworzeniu kostiumów? W pokazie “Flesh and Bone” wystąpiła Kaya Kołodziejczyk, zawodowa tancerka współczesna, która stworzyła taneczny performance na granicy baletu i tańca współczesnego. Była to uwertura do kolekcji, która w całości zainspirowana była światem tańca. Dla mnie od zawsze był to temat fascynujący, zatem powstanie tej kolekcji i

95


spotkanie z Kayą przyczyniły się w dużym stopniu do mojej współpracy z Polskim Teatrem Tańca w Poznaniu. Planujesz powtórzyć to doświadczenie? Mam taką nadzieję. Zresztą dostałam już następne propozycje,więc wszystko idzie w dobrym kierunku. A co z nową kolekcją? Nie było Cię na ostatnim polskim Fashion Weeku. To chyba pierwsza edycja bez Pauliny Plizgi. No właśnie się zastanawiam. Tym bardziej, że muszę stworzyć 2 kolekcje za jednym zamachem: tę zaległą letnią oraz następną na przyszłą zimę. Czego możemy się spodziewać? Kolekcja na najbliższe lato powinna być gotowa w styczniu. Minimalistyczna forma, szlachetne tkaniny, ręcznie malowane. Na razie nie wiem czy będę robiła pokaz, bo to trochę mało czasu na organizacje, ale kto wie? Z pewnością będzie zaanonsowana i wprowadzona do sprzedaży internetowej. O kolekcji na następną zimę na razie nie będę mówić, wszystko po kolei. A jeśli pokaz to w Polsce czy raczej w Paryżu? Zapytam z ciekawości, odbiorcy w którym kraju bardziej rozumieją twój styl? W obydwu miejscach mam swoją publiczność. Już dawno nie robiłam pokazu w Paryżu, wiec myślę o tym, ale to wszystko zależy od czasu i organizacji. Koniecznie muszę zapytać o początki twojej kariery. Bo mam wrażenie, że lata 90 nie były najlepszym okresem dla mody autorskiej w Polsce. Dzisiaj decyzja o szybkim wyjeździe nikogo nie szokuje. Wtedy jednak było inaczej. Jak to było z tym wyjazdem do Paryża? Zawsze marzyłam o tym by wyjechać do Paryża i projektować modę. Oczywiście mając naście lat nigdy nie podejrzewałam, że to marzenie kiedyś się zrealizuje. Uczyłam się konserwacji rzeźby w Krakowie, ale wieczorami rysowałam sylwetki do wyimaginowanego pokazu. Gdy koleżanka z Instytutu Francuskiego zaproponowała mi abym zamiast niej pojechała do pracy na 2 miesiące do Paryża bez wahania się spakowałam. Zobaczyłam Paryż, zakochałam się w tym mieście. Zrozumiałam wtedy, że to jest ten moment, aby to marzenie zrealizować i nie wróciłam do Polski. Jest coś w Polsce czego brakuje Ci w Paryżu? Rodzina oraz kilka osób za którymi tęsknię. A czego Polacy mogliby uczyć się od Paryżan? Lekkości bytu. A w kwestii mody? Paryżanie dość przeciętnie się ubierają, ale za to znają wszelakie nazwy związane z ubiorem. Polacy są o wiele bardziej modnie ubrani,zwłaszcza w Warszawie, ale za to mają znikome pojecie o ubraniach które noszą. Wydaje mi się, że podobnie jest ze znajomością historii rodzimej mody. Znamy światowych projektantów, fotografów, modelki, a o polskich nie mamy pojęcia. Jest lub był ktoś na naszym rynku kto twoim zdaniem ma duży wpływ na obecny stan polskiej mody? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż mieszkając tu w Paryżu, mam małe pojęcie, co to jest polska moda. Poznałam kilku projektantów przez Fashion Week w Łodzi, ich obecność na rynku na pewno miała duży wpływ na obecną modę w Polsce. Odnoszę jednak wrażenie, że moda w Polsce jest odzwierciedleniem mody światowej, wiec w sumie pojęcie “moda polska” nie ma sensu, bo w Polsce nie powstaje nic odkrywczego, co byłoby typowo polskie. To raczej powielenie aktualnych trendów. Dziękuję bardzo za rozmowę. Jeszcze na koniec zapytam, bo nowy numer dedykujemy ‘Hollywood’, jakie pierwsze skojarzenia nasuwają się na myśl, kiedy słyszysz ten termin? Gwiazda, glamour, kino, iluzja, kariera.

96


97


Magda Jagnicka Mówi się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, dlatego postanowiłam dobrze się przygotować do wywiadu i odpowiednio zabrać do pracy. Ale zanim zaczęłam robić szczegółowy research, doszłam do wniosku, że chcę poznać tę dziewczynę osobiście, poprzez nią samą. I że dobry wywiad nie zależy tylko od moich pytań, ale w dużej mierze od osoby i jej odpowiedzi. Magda pojawiła się kilka minut przed czasem i była gotowa odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. Zanim zdążyłyśmy się rozgadać, ja już byłam zakochana. Zakochana od pierwszego… słowa! Poprosiłam, aby powiedziała mi trzy słowa do opisania samej siebie. Ja mam własne trzy. Superskromna. Supermiła. Superutalentowana. Rozmawiała: Natalia Miler

98


Powiedz mi trzy słowa, które pierwsze przychodzą Ci na myśl w opisie samej siebie. Szczęściara, pokorna i bałaganiara Kim zatem jest Magda Jagnicka? Jestem młodą dziewczyną, która ciężko, w ciszy i skupieniu pracuje i powoli spełnia swoje marzenia. Zawodowo jestem stylistką i szefem działu mody dwutygodnika Gala. Moja praca wymaga otwartości i łatwości w nawiązywaniu relacji, niezależnie, czy z asystentem fotografa, panią z pralni, czy z młodym projektantem. Codziennie poznaje nowych - różnych - ludzi. Czy musiałaś się do tego jakoś przystosować? Powiedziałaś, że jesteś szczęściarą. Czy to oznacza, że miejsce, w którym teraz jesteś, jest też trochę zależne od szczęścia? Jasne, że tak! Wierzę w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny i w to, że sukces, powodzenie, to kwestia nie tylko ciężkiej pracy czy talentu, ale też znalezienia się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu i z odpowiednim towarzystwem. Ja nawet fakt, że urodziłam się w Warszawie uważam za dar od losu. Dzięki temu mogłam pracować, mając kilkanaście lat, a gdybym pochodziła z małej miejscowości, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej, a przynajmniej w dużo wolniejszym tempie. Od zawsze zajmowałam się wieloma sprawami, byłam bardzo aktywna i towarzyska, więc właściwie mało spraw związanych z moją pracą przynosi mi zakłopotanie czy zawstydzenie. Kiedy wiedziałaś, byłaś pewna, że chcesz robić to, co robisz? Staram się nie być pewna spraw związanych ze swoim życiem, zwłaszcza zawodowym. Zawsze zdarzają się niespodzianki i sytuacje zupełnie przewrotne. Tym bardziej, że stylista to specyficzny zawód, szybko męczy. Nigdy nie marzyłam o tej pracy, zawsze miałam fioła na punkcie ubrań, ale nie śniłam o ubieraniu modelek czy gwiazd, to stało się zupełnie przypadkiem. Może kiedy nie ma się presji i ciśnienia, to zawód naturalnie „wybiera”? Ja długo robiłam stylizacje dodatkowo, a zawodowo pracowałam w innym charakterze. W momencie, gdy pojawiła się kolejna propozycja stałej współpracy w redakcji, postanowiłam spróbować, dać szansę pracy stylisty i redaktora mody już na stałe, na etacie, na 100%. Jak na Twój pierwszy sukces zareagowali rodzice i przyjaciele? Czy pośród tych drugich nie pojawiła się pewna zazdrość? Nie mówili „to Cię zmieni”? Rodzice długo nie mogli się przekonać do zawodu stylisty, uważali go za niepoważny. Mama dodatkowo zawsze narzekała na sterty ciuchów w domu i było jej mnie szkoda, kiedy widziała, jak już prawie nieprzytomna podklejam w domu siódmą parę butów, przygotowując się do sesji. Teraz kibicują mi, są na czasie, wiedzą nad czym pracuję. Oglądają efekty sesji jeszcze przed retuszem. Myślę, że gdyby mój tata został moim agentem, to załatwiłby mi każdy kontrakt, jest niemalże ślepo zapatrzony w moje stylizacje. Mama bardzo pomaga mi w sprawach doraźnych. Nie raz jechała w moim imieniu zwrócić wypożyczenie do butiku, nie raz prasowała ubrania na sesję. Bez rodziców byłoby mi dużo trudniej. Jeśli chodzi o przyjaciół, są to znajomości nawiązane na przestrzeni lat. Gdybym zaczęła coś kombinować w złą stronę, to od razu zorganizowaliby dla mnie interwencję. Nikt nie mówił, że ta branża może mnie zmienić, bo na mnie nigdy nie wywierało wrażenia czyjeś bogactwo czy sława. Zazdrości, a raczej takiej zawiści, też nie doświadczyłam, bo w sytuacjach prywatnych nie mówię sama z siebie o swojej pracy, nie chwalę się i nie opowiadam „czego to ja nie robiłam, kogo ja nie znam”. Zresztą ponieważ pracuję z osobami publicznymi, dyskrecja, to bardzo ważny element pracy. Znajomi bardziej się martwili, że ta branża mnie „wykończy” - pracuję kilkanaście godzin dziennie, także w weekendy. Nie wspominając o tym, jak toksyczny i zakłamany potrafi być świat mody i showbiznesu.

99


Właśnie. Jest niedziela. Godzina 15. Zdaje się, że to czas na rodzinne spotkanie, pyszny obiad i chwilę relaksu. Ale Ty jesteś w pracy, jednocześnie rozmawiasz ze mną i nadzorujesz sesję. Jutro poniedziałek i na pewno musisz pojawić się w redakcji. Jak utrzymujesz balans w życiu? Jak sobie radzisz z tym, że praca wymaga od Ciebie tyle uwagi i wyrzeczeń? Ktoś powszechnie znany, kiedy zwierzałam mu się, że mam dość chronicznego braku czasu na życie prywatne, powiedział mi: „Jeśli chcesz osiągnąć sukces w tej branży, przez kilka lat nie pośpisz dłużej niż 4 godziny na dobę”. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Myślę, że jeśli człowiek ma zbyt dużo na głowie, odbija się to nie tylko na jego zdrowiu czy samopoczuciu (choć dla branży jest nieistotne, bo to, czy właśnie boli nas ząb, czy pokłóciliśmy się z chłopakiem, dla klienta jest nieważne), ale także na efektach pracy. Człowiek zmęczony i niezadowolony nie będzie w stanie wycisnąć z siebie 100%. Moim sposobem na chwilowe doły jest patrzenie w przyszłość. Np. teraz do świąt muszę zrealizować w 20 dni 9 sesji zdjęciowych, w tym trzy wyjazdowe. Ale nie skupiam się na tym, że „ojej, jak ja to wytrzymam”, tylko na osobach, które poznam dzięki tym sesjom i perspektywie Świąt i błogiego spokoju już za 3 tygodnie. Przestałam postrzegać dni w kategoriach „wtorek”, „sobota”, „rano”, „wieczór” itd. Gdy jest praca, trzeba ją wykonać. Dopiero jak jest tak dużo pracy i obowiązków, człowiek uczy się nie marnować czasu i doceniać każdą chwilę. Żeby zachować balans życia prywatnego z zawodowym, myślę, że trzeba być wszechstronnym. Mieć inne, dodatkowe zajęcia lub pasje. Ważne jest też uważne łączenie życia zawodowego z prywatnym. Uwielbiam spotykać się z moimi przyjaciółmi, plotkować o wszystkim, byle nie o gwiazdach czy showbiznesie, totalnie odcinać się od mojej pracy i tego co mam na co dzień do tego stopnia, że ciągle chodzę w tych samych ciuchach, bo nie mam siły, aby w czasie wolnym dobierać ubrania i stylizacje dla siebie. Czy masz jakąś swoją życiową filozofię, mantrę, która pomaga Ci każdego dnia? Zawsze powtarzam sobie, że nowy dzień to nowa szansa i początek. Nawet jeśli w danej chwili coś mnie zdenerwowało, wiem, że następnego dnia nie będę nawet o tym pamiętać. Nie warto się złościć czy smucić. W ciągu jednego momentu czy jednego dnia wiele spraw może się zmienić. W sumie taka niepewność i niespodzianki od życia są najfajniejsze. Jak Twoim zdaniem wygląda przepis na sukces? Coś, co powiedziałabyś innym, taka złota rada. Nie ma jednego przepisu na sukces. Nie ma też jednej jasnej definicji tego zjawiska. Każdy musi przebyć swoją drogę, by osiągnąć spełnienie, choć nie każdemu jest ono pisane. Wiele osób osiągnęło dużo już w latach młodości, a później wszystko zaprzepaściło. Z drugiej strony mamy też przypadki takich osób, jak Giorgio Armani, który powszechny sukces osiągnął dopiero po 40stce. Trzeba spełnić przynajmniej jeden element z układanki talentu, ciężkiej pracy, odpowiednich osób u boku, wykształcenia, cennych doświadczeń zbieranych przez lata czy też za sprawą przypadku. Ale jednej recepty na dostatek i powodzenie na pewno nie ma. Pracujesz z osobami publicznymi, rozpoznawalnymi. Czy myślałaś, że kiedyś znajdziesz się w ich szeregu? Staniesz się jedną z nich? Podejrzewałaś, że będą się o Ciebie „bić” („ach, ma mnie stylizować Magda Jagnicka, nie chcę nikogo innego!”) albo prosić o wywiady? Nie sądziłam, że będę pracowała z osobami sławnymi, zawsze rozwijałam się w stronę stylizacji modelek, edytoriali stricte modowych - odrealnionych od świata rzeczywistego. Okazało się jednak, że stylizacja gwiazd pozwala mi na spotkanie bardzo interesujących ludzi, często wybitnych w swoich dziedzinach (np. Anja Rubik, Robert Lewandowski, Beata Tyszkiewicz czy Edyta Górniak). I możliwość poznania ich z innej strony okazała się dla mnie bardziej cenna od samych stylizacji - bo od ciuchów nie nauczę się życiowo nic, a gdy Pani Beata Tyszkiewicz opowiada mi, jak wyglądała praca przy kręceniu „Lalki” 40 lat temu, to słucham jak zaczarowana. Z niektórymi osobami publicznymi utrzymuję również kontakt prywatny, spotykamy się i dzwonimy do siebie, ale tak jak mówiłam już wcześniej, dla mnie człowieka nie definiuje jego zawód, więc traktuję gwiazdy tak samo jak każdą inną osobę. Absolutnie nie mam zamiaru stać się osobą rozpoznawalną, raczej unikam sytuacji lub propozycji, które mogłyby w tym pomóc. Skupiam się na swojej pracy, której jest tak wiele, że nie mam

100


ナ「kasz Pukowiec, kampania dla aloha from deer

101


nawet czasu na zabawy w celebrytkę. Najważniejsze jest dla mnie, aby ludzie szanowali mnie za moją pracę i żeby ona dawała świadectwo mojego profesjonalizmu. Jeśli kiedyś stanę się rozpoznawalna, to właśnie dzięki swoim osiągnięciom. Uważam, że ostatnia rzecz na której polega praca stylistki, to lansowanie siebie...To już po prostu celebryctwo, a wtedy stylizacja to nie ciężka praca i pasja, tylko pusty frazes, sposób na popularność. Które z doświadczeń, którą współpracę cenisz sobie do tej pory najbardziej? Bardzo cenię sobie współpracę z Łukaszem Pukowcem, z którym jesteśmy w tym samym wieku i wspólnie zaczynaliśmy przygodę z modą. Robiliśmy sesje, chodząc jeszcze do liceum. Nie było znajomości ani pieniędzy. Nie było portfolio, ale wiele wiary i pasji, że te nasze kombinacje mają sens. Dlatego teraz, gdy pracujemy nad sesjami do zagranicznych Harper’s Bazaar, gdy dostajemy wyceny naszych sesji od Vogue’a, albo wylatujemy zagranicę na zdjęcia, to wszystko wydaje się nieprawdopodobne. Rozumiemy się bez słów i myślę, że tworzymy bardzo zgrany duet. Oczywiście moja praca dla „Gali” to bardzo cenne doświadczenie. Tam hartuje się mój charakter, tam często spotykają mnie stresujące sytuacje, gdy nasz bohater ma na sesję zdjęciową tylko godzinę i wszystko trzeba zrealizować na tip-top, albo gdy piosenkarka jest bardzo marudna i nieprzyjemna, sesja trwa wiele godzin, nieraz do rana, i też trzeba to wytrzymać. To też jest, w pewnym sensie, cenne doświadczenie. No i gdyby nie „Gala”, nie poznałabym tak prędko ikon polskiego świata mody takich jak Anja Rubik i Marcin Tyszka. Choć do tej pory pracowałam z tym duetem tylko trzy razy, bardzo wiele z tych spotkań wyniosłam. Są dla mnie wielką inspiracją, a możliwość współpracy z nimi uznaję za ogromne wyróżnienie i kredyt zaufania, który pozwala mi utrzymać chęć do dalszego rozwoju i nauki. O czym marzysz, co jeszcze chciałabyś w życiu osiągnąć? Chciałabym przeprowadzić się do Nowego Jorku. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi na to odwagi. Chciałabym mieć możliwość pracy z najlepszymi markami, podróżowania po świecie i korzystania z zapleczy największych domów mody. Z takich bardziej abstrakcyjnych zawodowych marzeń, to coraz częściej zaczynam wyobrażać sobie stylizację w polskim serialu czy w filmie jako formę wyzwania i przygody. Coś w stylu stylizacji na miarę „Seksu w wielkim mieście” czy „Plotkary”. Jaka jest Twoja stylistyczna rada, która zawsze się sprawdza? Mała czarna! Pozwoli uniknąć każdej wpadki. Jestem fanką wynajdowania w sieciówkach i lumpeksach ubrań, które wyglądają światowo i oryginalnie, a kosztują grosze. Nie sztuką jest stylizacja z najlepszych i najdroższych marek.

102

Łukasz Pukowiec, bizuu


ナ「kasz Pukowiec, VESTAL Magazine

103


fot. Piotr Serafin

Sylwetka stylisty: Serafin Zieliński Martyna Mierzejewska Serafin Zieliński to 24-letni utalentowany stylista, który wykazując się wielkim zaangażowaniem i ciężką pracą w tym co robi pnie się coraz wyżej. Jego przygoda z modą zaczęła się dosyć niedawno, jednak jak sam podkreśla: „Artystą jestem od zawsze. Od dziecka uczęszczałem na lekcje rysunku. Zawsze wzrok był dla mnie głównym bodźcem poznawania świata. Jednak moje ukierunkowanie na modę zrodziło się w liceum. Wtedy sposób ubierania się nie był mi już obojętny. Bawiłem się modą, chciałem artystycznie wyrażać siebie już nie tylko rysunkiem, ale i strojem. Poznałem fotografa, który był dla mnie przyjacielem. I choć nasze drogi się rozeszły to zaszczepił we mnie fascynację fotografią modową. Stylizacja jest moją pasją od ponad 3 lat, jednak prężniej działam od ponad roku. Obecnie jestem studentem Sztuki Nowych Mediów na Polsko – Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych. Dzięki temu mogę nieustannie ćwiczyć swoją wyobraźnię i łączyć modę z grafiką, rzeźbą, czy malarstwem”. Serafin ukończył dwa kursy- zawodowy i uzupełniający (kurs dla stylistów ubioru organizowany przez Europejską Szkołę Stylizacji – SELECT, kurs dla stylistów/personal shopperów organizowany przez Chowański – Akademia Stylu). „Mimo, że moja wiedza się w pewnym sensie wypełniła to mam wrażenie, że nigdy nie przestanę się uczyć. Jedynymi książkami jakie potrafię czytać są te dotyczące mody i stylizacji, ewentualnie biografie artystów muzycznych! (śmiech) Choćbym miał słuchać w kółko o tych samych zagadnieniach, to i tak zawsze będę chętny do uczestnictwa w takich szkoleniach. Na pewne rzeczy człowiek zaczyna patrzeć z nowej perspektywy. Zdecydowanie jestem typem wiecznego ucznia. Ponadto nauka to najlepsza droga do samodoskonalenia się, a co najważniejsze, zachowania pokory. Jest jeszcze kilka ważnych szkoleń w których na pewno wezmę udział” – dodaje.

104


fot. Artur Cieślakowski

105


W swoim dorobku może pochwalić się współpracą z wieloma fotografami, wizażystami oraz fryzjerami przy sesjach zdjęciowych w studiu i w plenerze. „Mam kilku ulubionych fotografów, z którymi świetnie się dogaduję, ale jestem zawsze otwarty na ciekawe propozycje i nowe znajomości” Najczęściej współpracuje z Arturem Cieślikowskim z tego względu, że mają podobną estetykę. „Bardzo mu kibicuję!” – dodaje. Ceni sobie pracę z Piotrem Serafinem, „bo daje mi wolną rękę i jest otwarty na moje artystyczne wizje”. Miał również przyjemność asystować Magdzie Jagnickiej i jak podkreśla „pracą z nią była dla mnie prawdziwą lekcją pokory”. Serafin może pochwalić się niemałym dorobkiem. Na swoim koncie ma publikacje na łamach wielu internetowych magazynów oraz portali modowych, takich jak: laMODE.INFO, The Fashionisto, Design Scene, Vanity Teen, MODO magazine, Confashion Magazine, Papercut Magazine, Kismet Magazine, Fashionising. com czy SLAVE Magazine. Ponadto niedawno w druku ukazał się premierowy numer magazynu IPRESS, gdzie można zobaczyć jego prace. Miał również przyjemność pracować z wieloma projektantami, m.in. Anią Cichosz, Haliną Mrożek, Aleksandrą Kucharczyk, Bartoszem Malewiczem, Edyta Kaczyńską, Asią Wysoczyńską, czy Edytą Jermacz. „Dziękuje tym wymienionym i wszystkim innym za zaufanie jakim mnie obdarzyli dając mi pod opiekę swoje cenne projekty” – dodaje.

Najbardziej pasjonuje go stylizacja modelek i modeli do sesji zdjęciowych – „uwielbiam tworzyć stylizacje i zawsze staram się je tworzyć z otoczeniem. Chcę aby opowiadały historię, pokazywały metamorfozę. Nie zależy mi na uchwyceniu zestawienia pasujących ze sobą elementów garderoby, ale ulotnego wrażenia. Pewnych postaw, odzwierciedlających konkretne typy temperamentów”. Serafin podczas odbywania swojego stażu miał także możliwość stylizowania wielu prezenterów stacji telewizyjnych. Jego zainteresowanie stylizacją jest wszechstronne – począwszy od stylizacji dziecięcej, personal shoppingu, prowadzenia szkoleń, stylizacji gwiazd, sesji zdjęciowych po visual merchandising. Uważa, że „stylista powinien czuć się we wszystkich tych dziedzinach jak ryba w wodzie. Odnaleźć się w każdej sytuacji wymagającej wprawnego oka i zmysłu estetycznego. Jednak podkreślam, że to styl- fot. Dorota Szafranska i Krzysztof Kowalski izowanie do sesji zdjęciowych upodobałem sobie najbardziej, bo mogę dać się ponieść swojej wyobraźni, nie zważając na zasady kształtowania sylwetki, czy dress code”.

106


Jego największą inspiracją jest ulica oraz wszystko wokół, co go otacza. „Wszystko to zostaje w naszej podświadomości i z pewnością wpływa na nasze twórcze procesy. W mojej szafie brak miejsca na ubrania z powodu nadmiernej liczby magazynów modowych. Nie ma chwili w ciągu dnia, której nie poświęciłbym na myślenie o modzie. Obserwując, otrzymuję wiele impulsów ze świata, czy to kolor liści na chodniku, czy kształt budynku. Dla mnie najważniejsza jest realizacja pomysłów, które rodzą się w mojej głowie. Zawsze “rękoma i nogami” bronię się przed powielaniem pomysłów innych ludzi. Chociaż powiedzmy sobie szczerze. Już wszystko kiedyś zostało zrobione. Wszyscy budujemy na pewnym fundamencie. Ciężko jest wprowadzić coś prawdziwie nowatorskiego. Lubię bawić się modą, ale nie lubię popadać w banał. Wszystko zależy od okoliczności i potrzeb klientów. Nie przepadam również za przesadną nagością. To nie sztuka kogoś rozebrać. Wyzwaniem jest ubrać tak, aby wzbudzić zachwyt wszystkich wokół! Jeżeli moja praca zatrzymała wzrok widza choćby na chwilę, to cel został osiągnięty. Obojętność to już śmierć”. Ogromne źródło inspiracji stanowią dla niego także sylwetki stylistów, czy też redaktorów mody, których podziwia za ich działalność i kreatywną duszę. Wśród nich najważniejsze to: Grace Coddington i Giovanna Battaglia. Argumentuje to w następujący sposób: „W stylizacjach obu pań panuje pewna atmosfera baśniowości. Człowiek przenosi się za ich sprawą w inny czas i miejsce. To jest poziom jaki pragnę osiągnąć. To jest właśnie mój cel. Jeżeli moje stylizacje nie będą tak oddziaływały na ludzi, to wszelkie moje starania tracą jakikolwiek sens”. Podziwia także prace Williama Bakera, który „tworzy zapierające dech w piersiach trasy koncertowe, całe widowiska, pełne wspaniałego tańca, kostiumów i gry świateł”. Wśród polskich idoli wymienia Sławomira Blaszewskiego, Magdę Jagnicką oraz Krzysztofa Łoszewskiego. Serafin zdradził nam, że jego największym celem jest praca stylisty, najchętniej w redakcji modowego magazynu. A marzeniem? „Chciałbym pracować przy organizacji światowej trasy koncertowej. Czuwać nad strojami, scenografią, muzyką i światłem”. W chwili obecnej jest na etapie przygotowań do projektu, który wiąże się z jego pracą dyplomową. Zdradził nam tylko, że będzie to fot. Artur Cieślakowski jego debiut w roli „projektanta”. „Sam jeszcze nie wiem jak to wszystko się ułoży, ale jestem bardzo podekscytowany” – podkreśla. Już nie możemy doczekać się efektów. Cała redakcja Catwalk trzyma kciuki za projekt i za dalszy rozwój kariery. Wierzymy, ze przy takiej determinacji i pracowitości zajdzie daleko i spełni swoje marzenia!

107


STYLE STALKER Rozmawiał: Adrian Zwierzchowski

Style Stalker to projekt stworzony przez Szymona Brzóskę, polskiego fotografa, który na co dzień zajmuje się fotografią street fashion. Uważa, że Polacy są oryginalni i inspirujący, i to oni stanowią główny cel artysty. Specjalnie dla Magazynu „Catwalk”, Szymon Brzóska w rozmowie z Adrianem Zwierzchowskim: Zamiłowanie do fotografii odziedziczyłeś po tacie. Mając trzynaście lat, kupiłeś pierwszą lustrzankę. Twój tata też był fotografem? W jaki sposób zaraził Cię tą pasją? Mój tata był i jest przede wszystkim pasjonatem fotografii. Studiował w łódzkiej Szkole Filmowej i to właśnie on wpoił mi podstawy. Kiedy byłem mały dużo podróżowaliśmy po Europie. W czasie każdego wyjazdu towarzyszyły nam aparaty. Uzależniłem się także od wyjazdów. Do dzisiaj zdarza nam się robić razem zdjęcia, chociaż tata z zawodu jest kuśnierzem. Ja też chciałbym się sprawdzić w tej roli.

108


Jak wyglądał sam początek: to były marzenia kilkunastoletniego chłopca uwiecznione jednym kliknięciem czy czas kiedy zaczynałeś myśleć o fotografii coraz poważniej? Brałeś udział w konkursach, starałeś się wejść do świata artystów, poznawać ludzi, uczyć się tej sztuki? Początek był dziwny i mało świadomy. To były długie poszukiwania tego, co faktycznie chciałbym fotografować. Zaczynałem od krajobrazów, poznawałem ludzi, aby się od nich uczyć. Dostałem się do Polskiego Związku Fotografów Przyrody, do którego nadal należę. Ale oprócz tego, tworzyłem portrety i po kilku latach okazało się, że koncentruję się głównie na tym. Człowiek stanowi obszerny temat, dlatego poszukiwania wciąż trwały... Razem z tatą przez parę lat pracowałem dla Fundacji Hospicyjnej (http://szymonbrzoska.com/projekty/podrozza-horyzont), gdzie robiliśmy zdjęcia do plakatów, książek i na strony internetowe organizacji. Fotografowałem na ślubach, robiłem różnego typu fotoreportaże imprez. Wtedy też pojawiło się silne zainteresowanie modą. Niecałe trzy lata temu nawiązałem znajomość z Dorotą Wróblewską, dla której pracowałem przez dwa lata. Owocem tej współpracy są dwie książki: „Fashion People Poland” i „Fashion People Colours”. Kiedy robiłem zdjęcia do tej drugiej, współpracując z blogerką Pauliną Rudnicką, poznałem mnóstwo ciekawych ludzi. Jedną z tych osób był Kamil Szczepaniak, którego wpierw spotkałem we Wrocławiu, później kilkakrotnie podczas łódzkiego Tygodnia Mody. Obecnie wraz z Kamilem Szczepaniakiem i Aleksandrą Smolińską współpracujemy jako HIGHSMILE. Część naszych prac można już oglądać na stronie http://highsmile.pl/. Dzięki zdjęciom z targów mody, które ukazały się w „Przekroju”, moja strona (http://www.stylestalker.net/) dotarła do szerszego grona odbiorców. Pojechałem do Londynu i Mediolanu fotografować ludzi na Fashion Weeku. W Londynie jeszcze przed Tygodniem Mody fotografowałem ludzi na Carnaby Style Night (http:// www.stylestalker.net/2013/09/carnaby-style-night-portraits.html), gdzie zupełnie przypadkowo poznałem jedną z ważniejszych osób związanych z WGSN, największą na świecie firmą przewidującą trendy. „The world’s trend forecaster” obecnie pracuje dla WGSN w Europie Centralnej i Wschodniej. Robiłem dla nich relację z polskiego Tygodnia Mody w Łodzi i rosyjskiego w Moskwie. Aktualnie planuję podróż do Włoch na targi Pitti Uomo we Florencji. Co chcesz wydobyć z ludzi, robiąc im zdjęcia? Chcesz pokazać każdego człowieka jako wyjątkowego, innego niż pozostali czy chcesz ich w pewien sposób zaszufladkować? Stawiasz na jednostkę czy wolisz pokazać różnice kulturowe, to, jak ludzie ubierają się w Polsce, a jak wyglądają za granicą; jak potrafią a jak nie potrafią dobrze wyglądać? A może chodzi tutaj zupełnie o coś innego? Myślę że szukam kilku rzeczy na raz. Oprócz stylu, szukam również osobowości i oryginalności u ludzi. Mam na myśli nie tylko ubranie, ale i urodę. Rzeczywiście, poszukuję różnic kulturowych, staram się fotografować tak, aby te rozbieżności pokazywać. Zdjęcia street mają dla mnie ogromne znaczenie, są to w końcu też portrety ludzi. Nie chcę jedynie dokumentować ich looków, chcę robić coś więcej. Najbardziej cenię sobie ludzi spotkanych przypadkowo na ulicy, nie tych fotografowanych podczas Tygodni Mody, gdzie oni sami czekają na zainteresowanie, żeby móc stanąć przed obiektywem. Z drugiej jednak strony, na takich wydarzeniach możemy znaleźć prawdziwe perły. Jak tu nie uwielbiać zdjęć z Pitti Uomo czy New York Fashion Week! Jak wygląda moja przyszłość w street fashion? Poza komercyjnymi wydarzeniami modowymi, chcę tworzyć autorskie portfolio, chcę fotografować dla siebie. Poza tym, ważna jest także kompozycja zdjęcia w odniesieniu do geometrii, formy ubrania, kolorystyka tła w stosunku do palety barwnej całej sylwetki osoby. Lubię to łączyć lub przełamywać. Na drugim planie, staram się ukazywać krajobraz miejski.

109


Chciałbym w swoich zdjęciach wprowadzić więcej ruchu. Tak się stanie od styczniowych targów mody męskiej we Florencji, mam nadzieję. Co daje Ci fotografia? Czujesz się świadomym artystą? Co czujesz, robiąc zdjęcia? Jeśli nie byłaby to fotografia, co byś wybrał...? Fotografia przede wszystkim daje mi wolność i poczucie niezależności, które sobie niezwykle cenię. Nie wiem jak to jest czuć się artystą. Jestem zadowolony z tego, co robię, ale cały czas staram się patrzeć na swoje zdjęcia krytycznie. Zawsze szukam negatywów, rzadko coś mi się podoba. Chciałbym stworzyć swoją kolekcję butów. Ale na pewno nie jestem jeszcze na to gotowy. Tak jak wspomniałem wcześniej, chciałbym nauczyć się szyć od taty. Wolność i poczucie niezależności... Czy to aby nie kłóci się z tym komercyjnym światem, gdzie wszystko musi być wpisane w jakiś schemat? Gdzie budowana jest granica, taka, która blokuje i która sprawia, że zatracamy pasję i poczucie wolności? Komercja - szczególnie ta obecna na rynku sztuki - nie sprawia, że gubisz po trosze chęć fotografowania? Nie chcesz odpocząć od wszystkiego? Myślę, że mam niesamowite szczęście. Moją pasją jest fotografia sama w sobie, więc nawet jeśli jestem zmęczony, robiąc zdjęcia, czuję przypływ energii. Kryzys szybko mija. Moją metodą na pokonywanie barier jest nic innego, jak podróżowanie. Nie mogę się już doczekać 7 stycznia i mojej podróży do Włoch. Muszę przyznać, że jestem ostatnio nieco zmęczony, ale wizja tego, co mam w planach przedsięwziąć, jest o wiele silniejsza niż chęć odpoczynku od obowiązków. Oprócz tego, ogromną motywacją są dla mnie ludzie, których na co dzień spotykam na ulicy. Nie ma chyba nic lepszego niż rozmowa z przypadkowymi przechodniami i nagabywanie ich do zdjęć. Jakich ludzi spotykasz? Spotykam najróżniejszych ludzi. Najczęściej okazuje się, że są to artyści i ludzie zajmujący się modą. To te dwie grupy wydają się najbardziej wyczulone na kolory i ich łączenie. Poza tym, mają niekonwencjonalne myślenie, które bardzo doceniam. Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę wielu sukcesów. Niech się dzieje!

http://www.stylestalker.net/

110


111


112


homeless fashion Fotograf: Paweł Lewandowski Modelka: Dominika Tarnicka / D’Vision Make-up & styl: Dominika Ziętara

113


114


115


116


117


118


119


120


121


JACEK POREMBA Adrian Zwierzchowski

„Zdjęcia są efektem inspiracji i pracy umysłu fotografa, a aparat to tylko skomplikowane narzędzie pracy. W czasach łatwej dostępności medium, jakim jest fotografia, zdarza nam się o tym zapominać i nie szanować kolejnych naciśnięć spustu.” Jacek Poremba to jeden z najważniejszych współczesnych polskich fotografów, którego niezwykłe ujęcia zachwycają już od ponad dwudziestu lat. Rocznik 1966. Pochodzi z Łodzi. 122


„Przez długi czas nie interesowałem się fotografią na tyle, żeby bardziej zgłębiać jej tajniki. Dopiero gdzieś po 20. roku życia chwyciłem za aparat.” Wszystko zaczęło się tak naprawdę od autorskich fotografii Poremby, którego fascynację zakorzenił w nim jego własny ojciec. Niesamowite wystawy artysty poprowadziły go ku fotografii komercyjnej, którą para się już od bardzo dawna. Jak sam przyznaje, niejednokrotnie przeżywał moment, gdzie jego autorskie prace wydawały mu się bardziej zjawiskowe, bogatsze w emocje. Tempo pracy, wespół z ogromną energią, jaką Poremba musiał sukcesywnie wkładać w swoje działania, sprawiły, że fotograf nieustannie tęsknił za tym, czym zajmował się na samym początku kariery; pragnął wrócić do momentu, w którym mógł poświęcić się swoim autoportretom, wyrażonym krajobrazem czy przedmiotem. Poremba odbył podróż do Sudanu. Odkrył tam przestrzenie, dzięki którym może kontynuować autorską fotografię razem z tą komercyjną. Sudan okazał się miejscem, w którym artysta odnajduje „piękne przestrzenie i pięknych ludzi”, może szukać sam siebie, własnej tożsamości. Te liczne samotne podróże do serca Afryki sprawiają, że Poremba odkrywa zupełnie inną energię pracy. Czarny Ląd staje się azylem artysty, do którego on sam może nieustannie wracać. „W mojej fotografii nie jest ważne konkretne miejsce, Polska mogłaby być Sudanem i odwrotnie”, najważniejszy jest człowiek, a Sudan - jak sam mówi - to nie tylko wojna i głód, to też skromnie żyjący i często szczęśliwi ludzie. Jacek Poremba nie fotografuje głodujących, ani biednych, nie uwiecznia cierpienia, za które miałby mieć zapłacone. Jego zdjęcia są ponad czasem. Prowadzi także warsztaty autorskie, dzieli się wiedzą i doświadczeniem. Artysta odszedł od fotografii mody - bo „tam nie było duszy” - i skupił się na portrecie. Wykorzystując czarne tło, chce wydobyć to, co w człowieku ukryte najgłębiej. W tym, co tworzy, nie powinno być żadnego kontekstu, narzucającego interpretację. Portret człowieka musi epatować agresywnością jego natury, tym, co w nim najsilniejsze. Zdjęcie winno wyrażać to, co najmniej uwydatnione, a będące najlepszą charakterystyką bohatera fotografii; tego, co ma w sobie. Poremba sztukę traktuje intuicyjnie. Z uwagi na to, że nie ma w kierunku fotografii żadnego wykształcenia - jest mechanikiem automatyki przemysłowej - tworząc, wykorzystuje głównie własne emocje i odczucia. Bliskie jest mu malarstwo niderlandzkie, jest samoukiem, świat artystyczny odkrywa wrażeniowo. Czy fotografie Poremby możemy uznać za ikoniczne a samego artystę za polskiego Yousufa Karsha? Ponad dwadzieścia lat temu, mieliśmy do czynienia z fotografią analogową i polaroidami. Proces wywoływania zdjęć stanowił doniosły moment, w którym artysta przystępował do spłodzenia swojego dzieła. Takie działanie nauczyło Porembę dyscypliny. Fotograf nabrał świadomości swojego zawodu. Dziś doskonale zdaje sobie sprawę, że nie sztuką jest zrobienie tysiąca zdjęć aparatem cyfrowym. Jeżeli jesteś dobry, uchwycisz to, co najlepsze w czterech ujęciach - bo przecież nie możesz pozwolić sobie na więcej migawek. Fotografia jest masowa. Dawno już zatraciła to, co miała w sobie dwadzieścia lat temu. Poremba sam przyznaje, nie jest do końca przekonany czy jego przygoda z aparatem potrwa długo. Nie wybiega w przyszłość.

123


Współpracuje z polskimi magazynami, m.in. „Twój Styl”, „Playboy”, „Pani”, „Gala”. Portretuje największe gwiazdy polskiej sceny muzycznej, kinowej i teatralnej. Ma na swoim koncie wiele wystaw w Polsce i za granicą, m.in. w Teatrze Pstrąg (Łódź, 1990), w Centrum Sztuki Współczesnej (Zamek Ujazdowski w Warszawie, 1990), w Photokina (Kolonia, Niemcy, 1998), w Galerii 65 (Warszawa, 2006). Najważniejszymi nagrodami, jakie otrzymał, są: wyróżnienie w konkursie Nikon (Japonia 1993), druga nagroda w konkursie Polaroid (USA 1998), Złote Orły za katalog Joanny Klimas (konkurs reklamowy, 1998). „Na twarzach są historie. To ludzki dziennik”, który Poremba chcę uwznioślić, akcentując to, co najpiękniejsze, najbardziej ludzkie. Zmarszczki, niedoskonałości, zarost to cały charakter bohatera fotografii. To, co widoczne gołym okiem, a jednak najmniej zauważalne przy pierwszym kontakcie ze zdjęciem. Jacek Poremba jest artystą samym w sobie, i nawet jeśli miałby zrezygnować z bezdusznej fotografii pełnej „wzruszającej agresywności” - na rzecz malarstwa, którego nie jest do końca pewny - to jego dotychczasowy dorobek sprawia, że sylwetka tego znakomitego portrecisty bezsprzecznie znajduje się w towarzystwie najbardziej zacnych polskich fotografów.

124


125


Ĺšwiatowa moda Hollywood

126


Adrian Zwierzchowski Ameryki by chcieli! A przecież całe to Hollywood jest już nawet w sklepie spożywczym za rogiem. Nie dajmy się zwariować, dajmy upust żądzy, która w nas głęboko siedzi. Jak trzeba wyglądać na Hollywood Film Festival? Co wolno, a czego nie? Kto tworzy zasady i kto ma niby ich przestrzegać? Spróbujmy zrozumieć fenomen Taylor Swift, Jane Fonda czy Kate Middleton. Moda jest sztuką, to nie ulega wątpliwości. Jednak tym, co może dziwić, jest fakt, ilu „artystów” pojawia nam się z roku na rok w „modnych” kreacjach podczas największych imprez kulturalno-modowych. Nagle wszyscy chcą być projektantami: aktorki, piosenkarki, pogodynki, prezenterki. Na czym polega fenomen zawodu kreatora mody? Co ma wspólnego z celebrytami, których oglądamy nieustannie na czerwonym dywanie? Światowe domy mody tworzą to, co najbardziej pożądane przez największe gwiazdy światowego kina czy sceny muzycznej. Projekty Jean-Paul Gaultier, Chanel, Valentino kosztują krocie. O tych, którzy je noszą, ma być głośno. W jaki sposób tworzy się moda Hollywood? I czy rzeczywiście mamy wolny wybór: możemy ubrać sukienkę McQueen’a, Johna Galliano, kostium od Céline? Projektantów jest na pęczki, tylko... co tak naprawdę wypada włożyć, idąc na galę filmową w sercu Los Angeles? Celebryci walą drzwiami i oknami, prosząc o unikatowe projekty sukienek i smokingów za parenaście tysięcy dolarów, tylko po to, żeby wyglądać oszałamiająco tego jednego wieczoru. Valentino, prezentujący długie zwiewne suknie, eleganckie wykończenia, koronki, jest jednym z najchętniej wybieranych domów mody przez gwiazdy. Jego finezyjne projekty haute couture zaskakują, a przecież o to właśnie chodzi: by zostać zauważonym w ferworze uroczystego bankietu. Z jednej strony awangardowy, z drugiej zmysłowy John Galliano to projektant mody ekstrawaganckiej, bogatej w kolory, twórca sylwetki odważnej i pewnej siebie. Wiktoriańskie krynoliny, podkreślające talię w towarzystwie wykwintnych kreacji z jedwabnej satyny. Z kolei projekty Chanel zbyt skromne na czerwony dywan, mimo ceny, parokrotnie wyższej niż niejeden model Fiata 500 z Allegro. Projekty Céline zbyt casualowe. Acne Studios zbyt minimalistyczne i awangardowe. Givenchy? Dopiero po gali. Comme des Garçons, zbyt wyszukane. Yohji Yamamoto, wykorzystując często proste cięcia i bazując na japońskim stylu, bynajmniej nie przemawia do celebrytów. Sharon Wauchob, Bruns Bazaar, Michael Kors? W żadnym wypadku. Ja bym sięgnął jeszcze po Versace, bo obok kobiecych i lekkich sukienek na co dzień, widzimy też wykwintne, idealne by pozować w blasku fleszy. Alexander McQueen, „luxury clothing”, nadaje się idealnie! Christian Dior, Fendi, Marc Jacobs, Prada, Viktor & Rolf, Maison Martin Margiela, Schiaparelli - haute couture w najlepszym wydaniu. Trzeba znakomicie wyglądać, żeby potem o nas napisali. Trzeba się dużo uśmiechać, wtedy zachęcimy fotografów, żeby zrobili nam pamiątkowe zdjęcie. I wreszcie, trzeba powiedzieć coś mądrego, żeby pomyśleli, że oprócz ładnego wyglądu, posiadamy też jakąś wiedzę. Wybierając się zatem na hollywoodzką galę wręczenia nagród, załóżmy podkreślającą talię, wydekoltowaną sukienkę z marszczeniami od Valentino, kupmy szpilki od Louboutin, mówmy o pokoju na świecie. Sukces murowany! Za dwa dni będzie o nas głośno na Pudelku. A może znajdziemy się nawet w jakimś przydługim felietonie obok takich nazwisk, jak: Hans Kloss albo Schleswig & Holstein?

127


Fresh faces Fot: Katia Wik

Adrianna Myślicka/ MILK 178 88/60/89

128


Fot: Małgorzata Twardowska

Fot: Igor Drozdowski

Sandra Kaczorowska/ ECManagement 173 82/58/87 Fot: Aleksandra Zaborowska

Fot: Artur Cieślakowski

Oliwia Chodziutko/ GAGA 179 83/61/88

Dominika Jaroszczak/ Avant Models 175 76/61/88

Aleksandra Olbryt/ ECManagement 172 80/59/88

129


Fot: Krzysztof Wyżyński

Fot: Natalia Erdman

Dominika Tarnicka/ D’vision 177 84/61/90 Fot: Remi Kozdra&Kasia Baczulis

Fot: Hania Komasińska

Julia Robaszkiewicz/ GAGA 177 70/59/85

130

Luna / MLStudio 177 80/61/87

Wiktoria Soszyńska/ AMQ 178 82/62/85


Fot: Yana Bardadim

Natalia Piętka/ Mango Models 175 83/59/86

131


Człowiek i jego miejsce w fotografii Marty Kochanek i Basi Gibson Rozmawiał: Michał Strzelecki

Dwa odmienne sposoby obrazowania. Artystki, dla których fotografia stała się drogą od pasji – do sposobu na życie. W rozmowie dla Catwalk Magazine o sposobie patrzenia na otaczającą rzeczywistość, drugiego człowieka i odkrywaniu samych siebie za pomocą obiektywu, opowiedzą Marta Kochanek i Basia Gibson. ©Marta Kochanek Żyjecie dziś ze sobą razem, ale przygodę z fotografią zaczęłyście dużo wcześniej, nie znając się. Każda z Was jest również na zupełnie innej drodze rozwoju. Możecie opowiedzieć o swoich początkach związanych z fotografią? BASIA GIBSON: Zdjęcia były od kiedy tylko pamiętam, a aparat towarzyszy mi zawsze gdziekolwiek jestem. Najpierw były klisze, setki odbitek, później pojawiła się cyfra, ale do 2010 roku fotografia była dla mnie tylko hobby. Zaczęłam ją traktować poważnie i myśleć o niej pod kątem zawodowym trzy lata temu, kiedy poszłam do Warszawskiej Szkoły Fotografii. To był czas, w którym miałam okazje dowiedzieć się czegoś więcej o fotografii, zobaczyć, że nie istnieje tylko ta, którą ja robię, ale jest jej wiele odmian i to mnie naprawdę zafascynowało. Szkole zawdzięczam możliwość spotkania ludzi, którzy są pasjonatami fotografii, którzy pokazali mi szeroki wachlarz zagadnień z nią związanych. Miałam okazję uczestniczyć w wykładach z historii sztuki i fotografii, ćwiczyć swój warsztat w pracowni fotografii mody, krajobrazu, portretu, jak również dowiedzieć się i zobaczyć, czym naprawdę jest fotografia dokumentalna, reportaż czy kolaż. MARTA KOCHANEK: Od 8 lat żyję za granica i moje życie jest właśnie tam. Wyjechałam do Wielkiej Brytanii z nastawieniem ciężkiej pracy, ale też ze świadomością, że coś może z tego wyjść. Wówczas moja wiedza związana z tamtym rynkiem była dość duża, poza tym miałam znajomych, na których mogłam liczyć, nie obawiałam się wyjazdu. Wielka Brytania była przemyślana przeze mnie pod kątem rozwoju przede wszystkim. Nie pojechałam tam i nie stałam się nagle fotografem, ponieważ wcześniej fotografią zajmowałam się w Polsce. Tutaj stawiałam pierwsze kroki fotograficzne, a dokładnie we Wrocławiu gdzie mieszkałam. I właściwie nic się tutaj nie wydarzało. Brak dalszych perspektyw był impulsem, który pchnął mnie właśnie do wyjazdu. W Polsce, jeżeli masz plecy, masz znajomości to możesz coś osiągnąć, jest na pewno znacznie łatwiej. Rynek Brytyjski jest

132


dla mnie bardziej otwarty, przyznaję – ja to tak odbieram. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe to Anglia mi służy, mam tam wydeptane ścieżki, znam osoby, które są skore do współpracy, i pomocy przy różnych projektach. Na to pracowałam wiele lat. Tam było mi znaczenie łatwiej się przebić. Nigdy nie uzyskałam pomocy finansowej od polskich instytucji, to jest coś, czego w tym kraju nigdy nie mogłam przeskoczyć, chcąc się dalej rozwijać. Czyli ciężka praca opłaciła się? Skończyłaś tam również studia, prawda? MK: Tak, ukończyłam studia i kilka lat ciężkiej pracy rzeczywiście opłaciło się. W tym momencie jestem na etapie różnego rodzaju osiągnięć, znajomości. Zawdzięczam temu państwu wszystko to, co do tej pory osiągnęłam. Bumerang, który rzuciłam wrócił do mnie. Wiem, że moja praca opłaciła się i moja inwestycja w rozwój nie poszła na marne. W Anglii poprzez zlecenia, granty, mogłam pozwolić sobie na zakup sprzętu fotograficznego. Do Anglii wyjechałam z jedną walizką i świadomością, że chcę coś osiągnąć w życiu. Wiedziałam, że chcę robić zdjęcia i że chcę być fotografem i do tego dążyłam. MS: Znowu Basia całe życie funkcjonuje w polskiej rzeczywistości. Jak ty postrzegasz swoje szanse na rozwój z perspektywy czasu i doświadczenia? BG: Jeśli chodzi o rynek to myślę, że aby coś osiągnąć trzeba liczyć na siebie i bardzo ciężko pracować. Magazyny i wszelkiego rodzaju konkursy fotograficzne zasypywane są tysiącami zdjęć i trzeba mieć dużo szczęścia, aby się przebić i pokazać coś, czego jeszcze nie było. Sposobem, aby sobie radzić z rynkiem jest ciągłe poszukiwanie własnych ścieżek pozwalających pokazać swój indywidualny charakter zdjęć. Razem z Martą interesowałyśmy się możliwościami związanymi z pracą dla wydawnictw czy agencji, jednak rynek w tym temacie jest mocno nasycony, a magazyny zazwyczaj od lat współpracują ze znanymi już sobie fotografami. Bardzo ciężko jest bez rekomendacji „wejść z ulicy” i dostać szanse na przedstawienie swojego portfolio, chyba, że za sprawą szczęścia i „złotego strzału” wszyscy z dnia na dzień dowiedzą się tobie i twoich zdjęciach. Sztuka a komercja, te dwa wyrazy możemy rozdzielić, ale i połączyć w całość. Uważacie, że sztuka może być podporządkowana względom handlowym? Ryzyko jest takie, że tego typu zlecenia mogą wiązać się z tandetą artystyczną, a z drugiej strony artysta, aby tworzyć współcześnie musi zarabiać. Jaki macie pogląd na ten temat? MK: Dziś nie do końca można być artystą dla idei. Można oczywiście angażować się w projekty niekomercyjne, które robi się samemu dla siebie. To co robię jest pracą, która wymaga poświecenia, czasu, zaangażowania, więc jak każdy, kto pracuje oczekuję na zapłatę. Jeśli chodzi o zlecenia to, muszę pokonać pewną podróż do osoby, którą fotografuję. Zleceniodawca zdjęcia wie czego może ode mnie oczekiwać pod względem estetycznym i jeżeli moja twórczość odpowiada mu, zgłasza się i oczekuje ode mnie zaangażowania, kreatywności. Ważne, aby w tym, co się robi, również za pieniądze, być zgodnym z samym sobą. BG: Poza tym są pewne marki, które kojarzą się ludziom z prestiżem i spełnieniem. Dlaczego nie powiedzieć, że owszem robię dla takiej marki zdjęcia? Idzie to przecież w parze z pewną nobilitacją, twoje nazwisko pojawia się w szerszym odbiorze. Na tym to polega wg mnie. Szansę na to, aby, zostać dostrzeżoną, Marto, miałaś m.in. dzięki współpracy z Annie Leibovitz. Jak dziewczyna z Polski, nikomu jeszcze nieznana, nagle, dostaje angaż u boku jednej z najlepszych fotografek świata? MK: Pracowałam na to w sumie 10 lat. Spotkanie Annie było priorytetem powiązanym z wielką ciekawością jej jako osoby twórczej. Byłam świadoma tego, że z ulicy do takiej osoby się nie dostanę. Jest również ciężko o kontakt, ponieważ jest to osoba tak znana, nawet nie musi posiadać swojej strony internetowej. Droga dotarcia nie była łatwa, tutaj mój ukłon w stronę wielu osób, które pomogły mi w tym, abym mogła z nią pracować. Pewne kontakty i wsparcie oraz zdobyte zaufanie nowojorskiego jak i wiedeńskiego muzeum okazały się pomocne. Zawsze byłam zafascynowana archiwami fotograficznymi, historią zdjęcia. To pewien wyznacznik szacunku do medium, jakim jest fotografia oraz droga ugruntowania mnie samej jako fotografki. Moja wspomniana fascynacja oraz ciekawość sprowokowały mnie do researchu w tej dziedzinie. Jeździłam po archiwach, rozmawiałam, pytałam, zdobywałam potrzebną mi samej wiedzę. To zaimponowało archiwiście z Leibovitz

133


Studio, który zaproponował mi stanowisko koordynatora przy pracy nad projektem archiwalnym Annie. Projekt obejmował archiwizacje całokształtu jej twórczości. Byłam odpowiedzialna za chronologie całego dorobku twórczego. Spędziłam nad tym ponad 3 miesiące, dowodziłam pracy od A do Z. To, co łączy Twój warsztat z Leibovitz, to na pewno portret. Dokumentowanie otaczającego nas świata to jedno z podstawowych zadań fotografii, a rejestracja wyglądu naszych bliskich czy może ludzi w ogóle to jeden z najstarszych tematów. Najbardziej naturalnym obiektem w stronę którego można zwrócić obiektyw, jest przecież właśnie człowiek. A ilu ludzi, tyle możliwych twarzy i portretów. Czym jest dla Ciebie, Marto portret, jak podchodzisz do tego tematu, aby oddać to, co chcesz pokazać pod względem techniki, wykonania, czy kompozycji? MK: Zdjęcie najpierw widzę w swojej głowie. Intensywnie myślę o osobie, która mam fotografować. Później staram się z detaliczna dokładnością oddać, to co wykreowałam w myślach. Ważne jest oświetlenie, dużą role odgrywa kompozycja, każdy kadr jest zaplanowany. Moje zdjęcia nie są przypadkowe. Zawsze niezależnie od sytuacji ważne jest dla mnie, aby spotkać się z drugim człowiekiem, poznać go. Jest to bardzo istotna rzecz w mojej pracy. Aranżując zdjęcia, istotnym jest dla mnie by pozująca osoba czuła się komfortowo. Basiu, u Ciebie, w przeciwieństwie do Marty, na fotografii wyłania się zgoła inny obraz. BG: Odwrotnie do Marty, jestem na drugim biegunie. W przeciwieństwie do niej w swoich zdjęciach celowo „uciekam” od ludzi i nie pracuję w studiu. Marta ma wcześniej przygotowaną koncepcję zdjęcia, ja natomiast najczęściej fotografuję to, co zauważę, to co kompletnie nie jest zaaranżowane, czego nie jestem w stanie wcześniej przewidzieć. W mojej fotografii skupiam się na tym wszystkim, co człowiek tworzy i co go otacza. Ja jednak myślę, że na twoich fotografiach, pomimo pozornego braku człowieka, on gdzieś jest, wyłania się z tej miejskiej tkanki. BG: Fascynuje mnie to, co człowiek sam wokół siebie tworzy. Architektura, linie, światła, to czym się otaczamy, przestrzeń jest dla mnie bardzo istotna, a człowiek w pewien sposób staje się jej tłem. Nie poszukuje miejsc, które kojarzą się z konkretnymi wydarzeniami czy historiami, to raczej przypadek, moment sprawia, że przechodząc chwytam za aparat i robię zdjęcie w tym, a nie innym miejscu. Dla Ciebie, Marto istotą jest sam człowiek. Przyglądając się twoim zdjęciom wydaje mi się, że obnażasz pewną prywatną sferę swoich modeli. Pokazujesz to, co Ty w danej chwili dostrzegasz, czy osoba fotografowana pokazuje to, co chce, aby było widoczne. Kim są portretowane przez Ciebie osoby? W jaki sposób wchodzisz z drugim człowiekiem w interakcje? MK: Fotografuję najczęściej osoby, które nie mają nic wspólnego z modelingiem czy fotografią. Są to przeważnie artyści i biznesmeni. Zazwyczaj pierwsza rozmowa z osobą naprowadza mnie na trop, w jakiej pozie będzie czuł się dobrze. Odkrywam człowieka, badam, poznaję i współpracuję. Jest w tym jakiś kompromis pomiędzy tym, jak ja chcę oddać portretowaną osobę, a jak ona widzi samą siebie. Poprzez zachowanie danej osoby wiem, czego mogę od niej oczekiwać, a co ona ode mnie. W twoim portfolio nie brakuje także aktów, na które przyznam się zwróciłem szczególną uwagę, może zabrzmi to banalnie, ale są po prostu piękne. Jaką rolę odgrywa w twojej twórczości ten rodzaj fotografii? MK: Fotografowanie ciała wiąże się dla mnie z fascynacją. Ciało jest piękne, może to być zarówno młode jak i stare ciało, kobiece lub męskie. W mojej fotografii najpierw otarłam się o akt, a później o portret. Cała fascynacja człowiekiem łączy się z obserwacja, przyglądaniem się drugiej osobie. Tworzenie aktu jest momentem faktycznego poznania osoby. Podchodzę do tego bardzo spokojne. Akt jest dla mnie bardzo ważnym przeżyciem i odkrywczym momentem. Tutaj zaczęłam swoją przygodę fotograficzną. W nim zawsze staram się pokazać wolność człowieka. Później obiektyw skierowałam bardziej na wizerunek.

134


135

ŠMarta Kochanek

ŠMarta Kochanek


A w czym dostrzegasz piękno drugiego człowieka? MK: Miałam okazje pracować nad projektem gdzie spotkałam się z osobą chorą na Parkinsona. Był to mężczyzna – wiedziałam że idę na spotkanie z osobą, której ciało nie jest perfekcyjne. Nie uważam jednak, aby coś takiego jak ciało perfekcyjne funkcjonowało. Ciało z defektem wciąż jest dla mnie piękne. Z Timem – bohaterem projektu, przegadałam mnóstwo czasu. Razem oswajaliśmy się z tym, że stanie przede mną, nie tylko nagi fizycznie, ale również psychicznie. Był to mój pierwszy męski akt, więc i duże przeżycie. Nagość wiąże się z emocjami z obu stron, tej fotografowanej i tej fotografującej. Jest to dodatkowo związane z poznawaniem samych siebie. Jestem wdzięczna tym osobom, że są w pewien sposób kreatorami mojej twórczości. Czego natomiast poprzez twój sposób fotografowania dowiadujemy się o człowieku, jego kondycji, o społeczeństwie? W swojej konwencji, Basiu ukazujesz wszelkie kontrasty, twoje obrazy stają się kulturowym nośnikiem zdarzeń, miejsc, które fotografujesz. BG: Uwielbiam kontrasty, dzięki nim pojawiają się emocje, a o to przecież chodzi. Im więcej myślę i wracam do swoich wcześniejszych zdjęć, tym bardziej odnoszę wrażenie oddalania się ludzi od siebie. Coraz częściej drugi człowiek przestaje być dla nas pretekstem do rozmowy. Paradoksalnie im bogatsze społeczeństwo tym więcej w nim samotności i oddzielenia, i to widać w zabudowie i przestrzeni, jaka nas otacza i jaką dostrzegam. W moich zdjęciach człowiek funkcjonuje w szerszym kontekście i najczęściej towarzyszy mu ulica. To właśnie ona, jako nasze naturalne środowisko mówi o nas najwięcej. Każdy dom, deptak, mur czy nawet tęcza są dla mnie opowieścią obnażającą to wszystko, na co składa się obraz społeczeństwa, który chcę pokazywać na swoich zdjęciach.

136

©Barbara Gibson


Marta, Ty odkrywasz człowieka namacalnie, patrząc na twoje zdjęcie jest on przed nami. Z kolei Basia stara się uciekać od ludzi, ale paradoksalnie człowiek jest widoczny w jej twórczości, bo jest dowodem na to, co sam stworzył, a czemu Ty poprzez aparat przyglądasz się. Wymieniacie się spostrzeżeniami nawzajem, czego uczycie się od siebie? MK: Basi fotografia pokazuje mi jej sposób myślenia, patrzenia na otacząjącą rzeczywistość. BG: Ja dzięki Marcie oswajam się z człowiekiem, przełamuję bariery sama w sobie. W takim razie życzę, abyście mogły wzajemnie się inspirować, jak najdłużej rozwijać artystycznie i podbijać świat. Dziękuję za rozmowę.

©Barbara Gibson

137


Trzymaj nos w swoim portfelu

138


Arkadiusz Lorenc Suknia ślubna Krupy kosztowała kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Suknia Tajner była tańsza, zaledwie 100 tysięcy złotych. A suknia Zielińskiej... Coraz częściej natrafić można w Internecie na artykuły zawierające już w tytule podobną informację, opatrzoną setką wykrzykników (bo jeden mógłby przecież pozostać niezauważony). Nieważne, czy suknia była ładna, czy może celebrytka wyglądała w niej jak sto nieszczęść. Liczy się, że kosztowała majątek. Wpisy tego typu zyskują coraz większą popularność i przysparzają portalom publikującym je rzesze czytelników. Setki komentarzy, na ogół zjadliwych, pojawiają się już kilka minut po opublikowaniu artykułu. A mnie czasami zastanawia, dlaczego tak jest. Dlaczego aż tak bardzo uwielbiamy zaglądać innym nawet nie tyle do szafy – co po prostu do portfela? Zdaję sobie sprawę, że przeciętnego przedstawiciela naszego narodu nie cechuje, bynajmniej, wypchany portfel. Boli nas, że inni mogą pozwolić sobie na luksus, o którym my możemy jedynie pomarzyć. Ale nie przyznajemy tego – to byłaby hańba, plama na honorze uczciwego obywatela, tyrającego za tysiąc pięćset na miesiąc! Krytykujemy celebrytów za kupowanie i noszenie w najwyższej jakości ubrań, bo sami nigdy nie będziemy mogli robić tego samego. Dlatego z podniesioną głową zasiadamy do komputera i w komentarzu – niemal identyfikując się z tym, co piszemy – zostawiamy twierdzenie, że przecież za kilkaset złotych można się ubrać podobnie. Zdaje mi się, że jesteśmy na tyle zakłamani, że nie potrafimy w większości przypadków przyznać przed samym sobą: dysponując setkami tysięcy na koncie, sami raczej nie wpadlibyśmy na pomysł ubrania się jak najniższym kosztem. Bo po co? I prawdopodobnie nie przejmowalibyśmy się żadnymi komentarzami wszelkiej maści zazdrośników. Mam takie wrażenie, że krytykowani przez nas w ten dość zabawny sposób ludzie podchodzą do sprawy zupełnie podobnie. Dlatego może powinniśmy znaleźć inny sposób na podnoszenie swojej samooceny? Zaglądanie do cudzych portfeli może tylko człowieka rozdrażnić. A po co? Bo tak na serio: co cię interesuje, ile ktoś wydał na ciuchy? Życzę wszystkim zazdrośnikom odrobiny zdroworozsądkowego podejścia do życia.

139


“Dreams Factory”

Fotograf: Łukasz Wierzbowski Model: Krzysztof Trzepizur Modelka: Aleksandra Talacha Za użyczenie przestrzeni dziękujemy: WIMA (Piłsudskiego 135, Łódź)

140


141


142


143


144


145


146


147


148


149


150


151


152


153


154


155


wydarzenia

Fashion Democracy

29-31 I,Warszawa W ostatnich dniach stycznia w Blue City odbędzie się kolejna edycja targów mody- Fashion Democracy. Jest to jedna z wielu propozycji, która daje możliwość zapoznania się z projektami młodych artystów. Wcześniejsze edycje potwierdziły duże zainteresowanie tą imprezą ze względu na oryginalne marki. Nie może Was na nich zabraknąć. Więcej informacji na temat wystawców na: https://www.facebook.com/events/591218294291127/?ref=22

Fashion in Warsaw

2.II. 2014, Warszawa Targi mody są idealnym miejscem, gdzie można spotkać się bezpośrednio z projektantami i kupić ich rzeczy. Kolejna, tym razem zimowa edycja odbędzie się w Kinotece w Pałacu Kultury. Pojawi się na nich 50 polskich marek. Nie zabraknie ubrań zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, dodatków oraz biżuterii. Jest to idealna alternatywa dla osób szukających oryginalnych i stylowych rzeczy. Więcej na: https://www.facebook.com/pages/Fashion-in-Warsaw/159397124266797?fref=ts

156


“Niekonwencjonalny marketing w modzie”

25.II.2014 godz. 17.00, Warszawa Pod koniec lutego na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego odbędzie się konferencja organizowana przez Koło Naukowe Dziennikarstwa i PR Mody. Gośćmi będą prelegenci związani z PRem mody w Polsce. Dodatkowa atrakcja to warsztaty, które poprowadzi p. Magda Bullera-Payne, PR manager Louis Vuitton Polska. Zostanie także zaprezentowany e-magazyn Koła Naukowego z opracowaniem ich własnych badań nt. marketingu niekonwencjonalnego. Więcej nt. samej konferencji będzie można przeczytać na ich fanpage’u na Facebooku: https://www.facebook.com/ fashionuw?fref=ts oraz http://moda-kn-uw.tumblr. com/

2 m² Mody

17.01.-22.02.2014, Warszawa Wystawa “2 m² Mody”z poznańskiej Galerii Siłownia przenosi się do warszawskiej Lookout Gallery. Jej przewodnim celem jest prezentacja młodej polskiej fotografii mody. Udział w niej biorą artyści o różnym stażu pracy, publikujący w głównym stopniu na łamach czasopism, a także realizujących reklamy o zasięgu międzynarodowym. Zamiar wystawy był jeden- każdy z twórców dostał identyczną przestrzeń do zagospodarowania, czyli 2m wysokości, 1 m szerokości. Znajdziemy na niej prace osiemnastu twórców, w tym: Agnieszki Kuleszy & Łukasza Pik, Adama Plucińskiego, Kuby Dąbrowskiego czy Izy Grzybowskiej. Wernisaż z 16.01 pokazał ogromne zainteresowanie tą wystawą, dlatego Was też nie może tam zabraknąć. Więcej informacji: http://lookoutgallery.pl

157


catwalkmagazine.pl

158


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.