8 minute read

Idę własną drogą

Idę własną drogą

Rozmawiała: Karolina Michalak

Advertisement

Foto: serwis prasowy marki Lidia Kalita

Nie poddaje się schematom, kreuje trendy, a tworzone przez nią ubrania to dzieła sztuki, którymi wyraża siebie. Niedawno stworzyła nową, streetwearową markę Miss LK, której kolejne odsłony podbijają polskie ulice. W wolnych chwilach spotyka się z przyjaciółmi, gotuje i czyta książki. Z racji wykonywanego zawodu, pasjonują ją biografie kolegów po fachu, dzięki którym dowiaduje się, jak bardzo podobne są doświadczenia i życie projektantów z różnych stron świata. Z Lidią Kalitą spotkaliśmy się w jej warszawskim atelier.

Debiutujesz z nową linią streatwear #MissLK – zaczepną, z pazurem, niebanalną, odważną. Z myślą o jakiej kobiecie została przygotowana? Na czym polega twoja streatwearowa rewolucja? Dlaczego streatwear?

Postanowiłam uporządkować myślenie o własnych kolekcjach, czyli podzielić kolekcje na te ekskluzywne, bardziej wizytowe i sprzedawać je pod marką Lidia Kalita, natomiast odpowiedzieć też na liczne pytania młodszych aspirantek do marki, które nie mogły odnaleźć się w dotychczasowych stylizacjach, a które szukają mody codziennej, streetwearowej i tej bardziej dostępnej cenowo. Ja nie tworzę dla określonej grupy wiekowej, nie chcę wiekiem ograniczać klientek ani narzucać im, co w ich wieku jest odpowiednie. Ale obserwując, kto odwiedza mój butik, wiem że Miss LK podoba się zarówno kobietom w wieku 20, 30, jak i 40 lat, i tym, co je charakteryzuje i skłania ku tej marce, to jej młody duch. One czują to ubranie, ten styl i są na tyle odważne, by takie rzeczy nosić. Nie czują żadnych ograniczeń w modzie.

Śledzisz trendy czy je tworzysz?

Nie ukrywam, że podglądam co robi świat. Wydaje mi się, że nie można zamykać się na to, co dzieje się wokół. Tworząc swoje kolekcje, nie korzystam jednak z look booków, w których zamieszczane są wskazówki, jakie trendy będą modne w danym sezonie. Wiele firm korzysta z nich, jednak ja nie chcę sugerować się prognozami, jakie kolory i fasony powinny znaleźć się na sklepowych półkach. Moje kolekcje są konsekwentne i wynikają z siebie. Chcę uniknąć sytuacji, jaką mamy w sieciówkach – oferta każdej z nich jest do siebie bardzo podobna. Poza tym ja się szybko nudzę i nie mogę zbyt długo na coś patrzeć. Kolory, które wprowadzam do swoich kolekcji są wynikiem mojego specyficznego postrzegania otoczenia i wrażliwości na detale. Najpierw wiedzę kolor na pewnych mało dostrzegalnych elementach, które mnie otaczają, na przykład na samochodowych felgach, nadruku, łepku od szpili. Wychwytuję ten kolor i kolejno wprowadzam go do kolekcji. Dziś na przykład widzę wszystko w kolorze musztardowym, dlatego kolekcja, którą teraz tworzymy będzie właśnie w bogatej palecie tego odcieniu wzbogaconego o kolory ziemi.

Ulubione tkaniny i surowce? Przeczytałam, że nie stosujesz poliestru nie sięgasz po wiskozę, wolisz wełnę z dodatkiem kaszmiru i jedwabie. W kolekcji streatwer widziałam jednak dużo nieoczywistych materiałów – przestrzenne siatki, pianki, czasem zastosowane w sposób nieoczywisty (neonowa piankowa sukienka). Po jakie materiały sięgasz najczęściej?

W przypadku gładkich tkanin, to faktycznie ta naturalność jest dla mnie bardzo istotna. Jest jednak coraz więcej tkanin z domieszką sztucznych dodatków, które powodują, że tkanina, a w konsekwencji nasze ubrania lepiej się układają. Są też pewne obostrzenia techniczne, chociażby w procesie nadruków, które sprawiają, że idealnym materiałem do tego celu jest poliester. Techniki robienia tkanin poszły do przodu i przekonałam się, że nawet te sztuczne tkaniny mogą być bardzo dobrej jakości. Siatki i pianki – przygody ciąg dalszy. Pierwsza kolekcja, którą zaczęłam, projektować pod swoim imieniem i nazwiskiem, była właśnie piankowa, i wtedy wywołała szok. Nie dość, że użyłam jej do kolekcji dziennej, to jeszcze zaprojektowałam suknie ślubne. W tamtym okresie nikt u nas nie tworzył z tego materiału, a dziś jest do niego powrót.

Jak wygląda Twój proces twórczy? Jak powstają twoje kolekcje, czy któryś element tego procesu jest według ciebie szczególny, kluczowy?

Mój proces twórczy nie kończy się. Ja cały czas jestem w pracy, choć przez tyle lat aktywności zawodowej, nauczyłam się nie zmuszać. Jeśli nie mam weny, jeśli nie czuję, że to jest moment na tworzenie, to tego nie robię. Czekam, zajmując się innymi tematami, aż przyjdzie odpowiednia chwila.

Jakie ubrania sama nosisz na co dzień?

Casualowe, wygodne, najlepiej czarne, a ulubiona marka to Lidia Kalita.

Mówisz (tak przeczytałam w jednym z wywiadów), że Polkom wciąż brakuje świadomości własnej figury, pewności siebie i takiej zwykłej akceptacji własnej osoby. Niekiedy podkreślają swoje wady obcisłym strojem. Ciężko też je przekonać do nowych, mocnych kolorów oraz do nowych fasonów. Bo Polki mają swoje przyzwyczajenia – co, twoim zdaniem, może zrobić projektant, sprzedawca żeby to zmienić?

To się zmienia. Myślę, że w tej zmianie duży wpływ odgrywają media społecznościowe i blogerki. Ich sukces pokazuje, że chcemy oglądać ludzi takich jak my, zwykłych, z wadami. Wiele z nich to dziś prawdziwe ikony, mimo że nie mają metra dziewięćdziesiąt wzrostu i pięćdziesięciu kilogramów. Wyglądają jak dziewczyna z sąsiedztwa, z którą chcą i mogą się utożsamić. Tworzą stylizacje, pokazują, co i z czym łączyć, by wyglądać, z jednej strony nietuzinkowo, a z drugiej jak gwiazda z wybiegu, że figura nie musi być naszym ograniczeniem, a w prosty sposób możemy uczynić z niej atut. My w tym sezonie rozszerzyliśmy asortyment i przygotowaliśmy akcję „Moda nie zna rozmiaru”. Nasza rozmiarówka jest dziś bogatsza o rozmiary do 48, choć nie dotyczy to wszystkich wybranych wzorów, bo ograniczeniami są względy konstrukcyjne. Jest takie zapotrzebowanie, a my słuchamy głosów naszych klientek. Nie ma nic bardziej frustrującego, gdy wychodząc na zakupy, by polepszyć sobie humor, wracam wkurzona, że nic na mnie nie pasuje. Dlatego dbając o dobre samopoczucie naszych klientek, kłaniając się większym dziewczynom, tworzymy pełną rozmiarówkę. Myślę, że po trosze, projektant powinien pełnić rolę terapeuty, który poprzez dobrze skrojone i dopasowane ubranie wprowadzi nas w lepszy nastrój.

Współtworzyłaś markę Simple, polski dom mody, ale wybrałaś tworzenie pod własnym nazwiskiem. Jak z perspektywy czasu postrzegasz te dwa obszary? Jakie wyzwania niósł każdy z nich? Jakie owoce przynosi? Czy pod własnym nazwiskiem również tworzysz dom mody, czy obrałaś zupełnie inną drogę? Co bardziej rekomendujesz tym osobom, które zastanawiają się nad wyborem ścieżki zawodowej?

Inwestorzy, którzy przyszli do Simple darzyli mnie bardzo dużym zaufaniem i nikt nie wtrącał się w moją pracę. Tak długo jak były dobre wyniki, a firmę zostawiłam w bardzo dobrej kondycji, nie miałam przypadków, aby ktoś negował moje pomysły. Rządziłam działem kreatywnym i do końca miałam wpływ na kształt kolekcji. W momencie wejścia inwestora odeszła mi cała działka logistyczna, tworzenia nowych sklepów, zatrudniania pracowników, czyli to co składa się na zarządzanie firmą. Bardzo komfortowa sytuacja. To przełożyło się na kolekcje, na które miałam zwyczajnie więcej czasu. Jako projektant tworzący pod własnym szyldem z ograniczoną liczbą butików, mogę pozwolić sobie na większą ekstrawagancję. Klientki właśnie tego oczekują. Żeby rzeczy, które kupują u projektanta były inne, lekko szalone. W Simple pod tym względem szłam na pewne kompromisy. Teraz pozwalam sobie na taki komfort, żeby uszyć tylko kilka egzemplarzy szalonych rzeczy, jak na przykład z ostatniej kolekcji bardzo długie, czarne, żakietowe kimono.

Jeszcze na chwilę nawiąże do Simple – zostawiłaś markę Simple z ponad 80 tysiącami wiernych klientek – jak osiąga się taki sukces? Czy ten schemat pasuje też do marki MissLK?

Nie osiąga się go z dnia na dzień. Simple działało jednak od 1993 roku i grono klientek rosło wraz z marką. A raczej marka rosła razem z nimi. Firmę razem z siostrą tworzyłyśmy bardzo intuicyjnie, nie miałyśmy planów i wizji czym ona się stanie. Zależało nam, aby zajmować się tym, co nam w sercu i duszy gra. Nie była to chęć szybkiego zarobku, nie myślałyśmy w kategoriach imperium modowego. Moda wówczas nie była zauważalna. To były czasy przemian. Skoku z komunizmu do kapitalizmu, kiedy wszystko dopiero się tworzyło, a nam udało się w strzelić w niszę, jaką niewątpliwie była moda i zapotrzebowanie na dobrej jakości, oryginalne ubrania. Cała reszta, jak butiki tworzyły się przy okazji.

Foto: serwis prasowy marki Lidia Kalita

Teraz pozwalam sobie na taki komfort, żeby uszyć tylko kilka egzemplarzy szalonych rzeczy, jak na przykład z ostatniej kolekcji bardzo długie, czarne, żakietowe kimono – mówi Lidia Kalita

Kolekcje twojego autorstwa można kupić w galerii handlowej, e-sklepie, twojej pracowni-butiku – który z tych kanałów dystrybucji sprawdza się najlepiej, czy wszystkie się uzupełniają czy których wiedzie prym. Czy właśnie taka dywersyfikacja to twój przepis na sukces?

Dywersyfikacja w dzisiejszych czasach, to gwarancja sukcesu, myślę, że w każdej branży. Jednak najszybciej rozwijającym się kanałem dystrybucji jest internet. Młode osoby już nie korzystają ze sklepów stacjonarnych. One urodziły się w czasach, gdy wszystko jest w zasięgu ręki, i aby to mieć wystarczy tylko jedno kliknięcie. Musimy więc dostosować się do potrzeb i wymagań rynku. Internet jest przyszłością, więc musimy dopieszczać formy prezentacji. Przykładać większą wagę do sesji zdjęciowych i położyć nacisk na filmy, chociażby takie kręcone komórką, które są bardziej autentyczne.

Jakie były twoje początki w branży mody?

Przez trzy miesiące pracowałam w Lewisie, od tego zaczęłam. Tam poznałam mojego męża, pobraliśmy się, a w korporacjach amerykańskich rodzina nie może pracować razem, więc musiałam zrezygnować. Potem rozpoczęłam pracę w Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego COTEX i tak na dobrą sprawę, cała moja przygoda z Simple zaczęła się właśnie od tego miejsca. Tu powstała moja pierwsza kolekcja, tu miałam możliwość wyjazdu do DÜsseldorfu na największe targi modowe w Europie, tam przyjeżdżały dziennikarki, pytały dlaczego nie ma tego jeszcze w Polsce, potem okazało się, że COTEX ma sklep w Warszawie na ulicy Mokotowskiej. Do DÜsseldorfu, by zaprezentować swoją kolekcję, zostałam zaproszona zaraz po kolekcji dyplomowej. Podpatrzył ją i zachwycił się nią przedstawiciel tych targów, który brał udział w pokazach dyplomowych studentów ASP. Drugi raz, kilka lat później, pojechałam, również na zaproszenie targów, które wytypowały czterech projektantów z krajów Europy Wschodniej i wówczas, co było dużym wyróżnieniem, otwierałam swoim autorskim pokazem tragi. Jednak, nie udało się przekuć tego w sukces medialny i komercyjny, czego powodem był brak środków finansowych na wyprodukowanie tej kolekcji. Wtedy właśnie powstał pomysł by stworzyć własną markę, która będzie produkowała w tym zakładzie, rzeczy dobrej jakości. Wraz z siostrą, zaproponowałyśmy właścicielom COTEXU, że będziemy prowadzić sklep na Mokotowskiej, ale w oparciu o nasze kolekcje. Taki układ trwał 10 lat.

Projektujesz od ponad 20 lat – czy pamiętasz swoją pierwszą kolekcję? Jaka była?

Znaczącą kolekcją, była właśnie ta, którą zaprezentowałam w DÜsseldorfie, a której motywem przewodnim było „eko”. Eko w postaci tkanin i kolorystyki. Stworzona został z wysoko gatunkowych przędz włoskich, jedwabi w przędzy, w formie szantungu: to były swetry, spodnie, suknie, w ecru i kolorach ziemi. Mimo że jej forma i wykonanie były zaskoczeniem, ponieważ wszystkie jej elementy zrobiłam z przędzy, to spotkała się z dużym zainteresowaniem.

Jak zmieniła się branża? Jak z tej perspektywy patrzysz na siebie? Jaka będzie w przyszłości ta branża? Jakie są twoje plany na przyszłość?

W branży zmieniło się wszystko, a ponieważ zmiany następowały stopniowo, i były konsekwencją rozwoju technologicznego, który zataczał coraz szersze kręgi w różnych sferach życia, można się było do nich dostosować i systematycznie je wprowadzać. Na początku nie było wiadomo, jak się zabrać do poszczególnych tematów i podchodziło się do nich jak do jeża, ale gdy już podjęło się te rękawice, to okazywało się, że warto. Tak było na przykład z naszym sklepem internetowym, w którym na początku upatrywaliśmy samych problemów, jak pakować ubrania, jak zrobić zdjęcia i ile, żeby oddać całą krasę danej rzeczy, a dziś jest to nasze główne źródło sprzedaży.

Czym jest dla ciebie moda?

Moda jest całym moim życiem. Będę się nią zajmowała tak długo, jak długo będzie sprawiała mi frajdę. Gdy zacznę się do niej zmuszać, to będzie znak, że muszę odejść z zawodu. Ja modę traktuję jako sztukę i jest to moja forma wyrażania siebie.

Co lubisz robić, gdy nie zajmujesz się modą?

Spotykać z przyjaciółmi, gotować, oglądać filmy i czytać książki, czyli takie przyziemne tematy. Lubię biografie, zwłaszcza modowe. Zainteresowała mnie także książka pod tytułem „Modni” Karoliny Sulej, w której dziesięciu polskich projektantów opowiada o swojej przygodzie z modą. Notabene jest tam również rozdział o mnie. Fajnie dowiedzieć się, jak inni z branży przeżywają modę i jaka była ich droga do sławy. Inną, inspirującą książką, była biografia Miuccia Prada. Jest to szalenie atrakcyjna, pracowita i kreatywna osoba, działająca na wielu frontach i postrzegana jest jako trendseterka, z której zdaniem liczy się cały modny świat. Dzięki tej książce mogłam poznać ją jako zwyczajną, temperamentną kobietę, Włoszkę, która kłóci się z mężem, dowiedzieć się, że Prada też jest człowiekiem z krwi i kości. Zaskakujące jest to, jak bardzo podobne są nasze życia, choć w zupełnie innej skali.

Foto: serwis prasowy marki Lidia Kalita

Najpierw wiedzę kolor na pewnych mało dostrzegalnych elementach, które mnie otaczają, na przykład na samochodowych felgach, nadruku, łepku od szpili. Wychwytuję ten kolor i kolejno wprowadzam go do kolekcji – mówi Lidia Kalita

This article is from: