Fcuk nr12

Page 1



Wrzesień się zaczął a wraz z nim przez wielu oczekiwane Winobranie 2011. Już za nie całe dwa dni będziemy mogli rozpocząć całotygodniowe biesiadowanie. Jak na porządną imprezę przystało zostały zaproszone gwiazdy „nie małego formatu”. Na sam początek zagra Lady Punk. Kolejne dni kończyć będą się koncertami Blue Cafe, Slywii Grzeszczak, Kasi Cerekwickiej i Proletaryatu. Oprócz koncertów organizatorzy przygotowani dla nas wiele imprez towarzyszących. Jedną z nich, która nie wątpliwie przyciągnęła moją uwagę jest przejęcie Zielonej Góry przez Zombie. Fcuk na pewno na tym pochodzie się znajdzie, czy wezmę w nim udział, zobaczymy. Dominika Koryga

Pomysłodawca: Mateusz Papliński Redaktor Naczelna: Dominika Koryga Redakcja: Mateusz Papliński, Remigiusz Najdek, heartFAILure, Pulina Łatanik, Andrzej Agopsowicz, Michał Stachura, Łukasz Michalewicz, Grzegorz Ufa, Paweł Hekman, Daria Kubasiewicz, Aleksandra "Acidolka" Mielińska, Natalia Kozłowska, PigFace, Sebastian Rzepiel, Wojciech Waloch Ilustracje: Aleksandra Koryga, Coffincat, Wepritz84 Okładka: Remigiusz Najdek Korekta: Karolina Buganik Kontakt: projekt.fcuk@gmail.com 781-310-379 669-852-371 www.fcuk.net.pl





75:15 „Sobota, dziesiąty dzień września, a więc ratuj się kto może, bowiem już za chwilę będziemy świadkami wydarzenia niecodziennego. Z samiuśkiego serca Zielonej Góry wita Państwa najbardziej popierdzielony fcukowy dziennikarz, by relacjonować na żywo to, co będzie się działo przez najbliższych osiem dni. Winosranie 2011 czas zacząć! Taśma w górze, ruszyli! Na początek Winobraniowy Korbowód, bo wszyscy od początku lecą na niezłej korbie. Najlepszy na starcie okazał się narąbany Bachus, na którego przy wyjściu z drugiego łuku po zewnętrznej zakłada się skąpo odziana Bachantka. Jadą jednak ciągle na 5:1, nagle katastrofa, bieg przerwany, bo pod sceną obok Filharmonii wyłożył się na chodnik pijany Panasewicz. Zespół Lady Pank musi ratować się „zetzetką”, wystawiając w miejsce wokalisty Kaśkę Cerekwicką. Trybuny szaleją, winobrańcy żrą, chleją, żurają, sikają i srają. Do parku maszyn spomiędzy cygańskich patelni i tandetnych jarmarcznych bibelotów przeciska się kierownik startu, by w przerwie między biegami pozwiedzać miasteczko winiarskie. Tam ni chuja nie ma ohydnego zielonogórskiego wina, jest za to równie ohydne, ale sprowadzane z zagranicy, dlatego wszyscy wolą uzupełniać baki (m)etanolem. Jeszcze szybka kosmetyka toru, z deptaka usuwane są knajpiane ogródki, za których wystawienie podczas Winosrania trzeba zapłacić majątek. Kolejna gonitwa dnia przed nami, taśma w górze, jak zwykle na początku manetki gazu odkręcone do oporu, a na końcu wśród zdobyczy punktowych drużyny Winobrania są tylko: taśma, defekt i zero. Kolejny bieg bez historii, drodzy Państwo, nasi jeździli jak zawsze i przegrywali jak zawsze. I nic w tym dziwnego, gdy sezon w sezon sięga się po tych samych najtańszych zawodników, a kolejne biegi odjeżdża się bez strategii i pomysłu tylko po to, żeby można było potem spisać protokół i podzielić się forsą. Z winobraniowego stadionu, z nieskrywaną dziką rozkoszą, że to już koniec, żegna się z Państwem rzygający lokalnym winem komentator posiadający mały defekt kardiologiczny. Kłaniam się nisko i oddaję mocz do studia w Warszawie”.

heartFAILure

7


8




W

ostatnie dni sierpnia w Zielonej Górze odbył się Międzynarodowy Festiwal Sztuki Ulicznej „BuskerBus”. Na Zielonogórskim deptaku mieszkańcy mogli podziwiać występy kilkudziesięciu wykonawców. Byli nimi wędrowni artyści uliczni z całego świata, uprawiający wszelakie techniki sztuki ulicznej. Podczas dwóch dni festiwalu deptak w Zielonej Górze był okupowany przez połykaczy ognia, klaunów, żonglerów, magików, szczudlarzy , tancerzy oraz cyrkowców. Warto również wspomnieć o tym, że cała impreza miała charakter niekomercyjny, dlatego też każdy mógł poczuć magię tego festiwalu. ■

11



13



Pink is Porn Prawie każda moja samotna podróż pociągiem kończy się z drzemką. Przeczytane słowa skaczą przed oczami, więc trudno skupić się nad ich sensem, mózg wsłuchany w tętent kół, po chwili wyłącza się, oczy zamknięte. Nagle (dla przykładu) rozdzwoni się telefon komórkowy marki zagranicznej (załóżmy - fińskiej), dzwonek głośny, głos wąsatego właściciela tubalny. Pobudka murowana! Kołatanie serca, suchość w ustach i pytanie zamierające na ustach, wypowiadane w głowie – „Czy nie przespałam swojej stacji?!” (tak, tak – przesadziłam trochę). W wagonach PKP rzadko zdarza mi się przeoczyć swój przystanek, ale sam fakt zaistnienia takiej sytuacji wprowadza mnie w stan lekkiego podenerwowania. A to przecież tak mało istotne! Zawsze można wysiąść, poczekać na pociąg nadjeżdżający z przeciwnej strony i zawrócić, kilka stacji, by znów znaleźć się u celu. Niepotrzebnie się stresuję. Metafora nie jest za nadto zawiła, więc można trafnie (mam nadzieję) przełożyć sytuację pociągową na życie codziennie. Towarzyszy nam (Istotom Rozumnym) cała gama udręk zwyczajnie ludzkich. Małe niepokoje i duże, szare lęki. Często po spojrzeniu im w twarz (?) okazują się pluszowe i mało straszne. Tylko nam tak trudno zaaranżować spotkanie, unikamy konfrontacji. Niekiedy jednak urządzamy sobie 24 godzinne radez – vous z naszymi strachamy, rozkładamy je na czynniki pierwsze i przeżuwamy. W moim wypadku, gdy urządzę taką analizę – bilans rzadko jest straszny. Nie odkryłam życia pozaziemskiego, to prawda. Wiele trzeba zjeździć, by dojechać. Błądząc, stawiając czoła niebezpiecznym strachom, może uda się znaleźć osobistą stację przystankową... Podróż nie zawsze uwieńczona jest sukcesem, ale nie można całego życia bezkarnie przespać i nie poszukać! Marchewa

15


16


17


18



„Nie dopalam. Jestem SPOKO” pod tym hasłem w pierwszy dzień roku szkolnego odbył się happening zorganizowany przez Urząd Marszałkowski w Zielonej Górze. Była to akcja profilaktyczna skierowana do dzieci i młodzieży z lubuskich szkół. Na uczestników imprezy czekało dużo atrakcji, m.in. pokaz skateboardingu, występ grupy tańca nowoczesnego SPOKO, czy wspólne wykonanie graffiti z hasłem akcji. Na sam koniec można było posłuchać koncerty Arki Noego oraz występu zespołu Luxtorpeda.


21




24



26

Nazwa: GRUNBERG Członkowie: Piotr „Bronek” Bronicki , Adrian „Wuja” Majchrzak , Cezary „Czarek” Bednarczyk . Rok założenia: 2004/2009 - ciągle się zakładamy. Gatunek: Punkrock . Miejsce: Zielona Góra, Radwanów. Wpływy: zielonogórskie , miejskie , uliczne , knajpiane , jak mawiał pewien ogolony wieszcz: „mój rap, moja rzeczywistośc”. Inspiracje muzyczne: Ramones, The Clash , Cock Sparrer, The Misfits, muzyka ska, reggae , punkopolo, szanty, Cancer Bats, Metallica, Rancid , król Elvis Presley, Komety i Partię . Oj naprawdę dużo tego. Wytwórnia: D.I.Y. Strona www: http://www.myspace .com/grunbergpunx Zasięg koncertowy: bez ograniczeń Osiągnięcia: Epka Grunberg 2010, Woodstock 2011, supportowanie Ga-Ga Zielone Żabki , Analogs, Sajgon , Farben Lehre i jeszcze parę innych kapelek , słowem: najlepsze przed nami .


Fcuk: Grünberg to z niemieckiego Zielona Góra, musicie bardzo kochać te miasto. Grünberg : O to czy kochamy to miasto, możecie nas spytać jak będziemy bardami po sześćdziesiątce, grającymi po zielonogórskich knajpkach za kufel piwa (śmiech). Na pewno coś w tym jest, swoisty lokalny patriotyzm, wszystkie przeżycia związane z tym miastem, szczególnie z ludźmi i miejscami. Z naszej trójki Bronek przejawia ponadprogramowe zainteresowanie Zieloną Górą, również historyczne. Waszym koncertem rozpoczął się tegoroczny Woodstock. Publiczność dopisała? -Owszem dopisała, głównie dlatego, że był to pierwszy koncert. Ludzie, którzy przyjechali dużo wcześniej na Woodstock spragnieni byli muzyki na żywo. My mogliśmy im ją zapewnić. Było ich sporo. Jakie macie wspomnienia z tego wydarzenia?

-Pierwszy raz graliśmy dla tak dużej publiki, stresu o dziwo nie było. W pierwszych rzędach wspierali nas ludzie z Zielonej Góry, co bardzo ułatwiło nam występ. Rzędy dalsze to ludzie zupełnie nowi, zewsząd, różni i kolorowi. Pogo od pierwszego zagranego kawałka. Reakcje były pozytywne, więc i takie wspomnienia zachowaliśmy. Jesteście w trakcie nagrywania płyty, kiedy możemy się jej spodziewać? -Chcielibyśmy sprawić sobie fajny prezent gwiazdkowy, ale różnie to w życiu bywa. Nagrywamy nakładem własnych chęci, sił i możliwości. Nie chcemy wykonywać nerwowych ruchów. Chcemy natomiast z czystym sumieniem podpisać się pod nagranym krążkiem. Co konkretnie na niej się znajdzie? - Na płycie znajdą się kawałki, które gramy na kon-


28


certach. Nadszedł już czas by je w końcu zarejestrować. Prawdopodobnie będzie też mała niespodzianka, ale póki co cicho sza. W 2010r. Wasze dwie piosenki znalazły się na składance Irokez vol.8. Możecie powiedzieć coś więcej na ten temat? -Irokez to wydawnictwo działające głównie przez Internet. Pojawiła się propozycja umieszczenia naszych dwóch kawałków na tej składance. Propozycję przyjęliśmy z radością. Na wydaniu ósmym składanki Irokez znalazł się grunbergowy „Bunt” i „Do pracy”. Dużo koncertujecie. Który występ zapadł wam szczególnie w pamięć? -W pamięć zapada szczególnie sympatia ludzi na koncertach, którzy słyszą nas pierwszy raz. Każda przybita „piątka” lub opustoszała „setka” pozytywnie nas nastraja. Każde nowe miejsce ma swoją spe-

cyfikę, klimat. Poczynając od kwestii technicznych, a kończąc na typowo międzyludzkich. Każdy z nas ma pewnie jakiś swój własny typ, ale raczej zgodni jesteśmy co do tego jedynego ( póki co:)), czyli koncertu na Woodstocku. Z tego co wiem, poza muzyka Czarek zajmuje się malarstwem, a Adrian fotografią. A Ty Bronek spełniasz się jakoś artystycznie? -Artystycznie spełniam się grając w zespole Grunberg:) Poza wydaniem płyty jakie macie najbliższe plany? -W planach mamy rozdziewiczanie nowych terenów koncertowych, również poza granicami kraju, z jednoczesnym dbaniem o te już rozdziewiczone.

Rozmawiała: Dominika Koryga


30

, Wszystko co chci e li b ysci e wi e , . dziec o , Paryzu ale boicie sie, zapytac.

. Paryz. Miasto romantyków i artystów. , podziaMity i legendy z nim zwiazane łały na wyobraznie, Woody’ego Alle, mocno, by własnie n’a wystarczajaco to miejsce na Ziemi doznało zaszczytu zostania głównym bohaterem, kolej, nej opowiesci ekscentrycznego nowojorczyka.


N

a samym początku filmu „O północy w Paryżu” zostajemy uraczeni pokazem pejzaży i widoków. Widzimy miasto o każdej porze dnia i nocy, w strugach deszczu i promieniach słońca. Zakorkowane ulice, opuszczone alejki nad ranem. Przepiękne, ruchome widokówki, które mogłyby upiększać każdy przewodnik. Płyniemy przez swoisty pokaz slajdów w rytm nastrojowej muzyki. Każdy kadr, pozornie prosty i banalny pokazuje magię Paryża, widzianego oczami Allen’a. Historia najnowszej produkcji słynnego okularnika jest dość prosta w swoim założeniu. Poznajemy Gil’a (Owen Wilson), początkującego pisarza i scenarzystę, człowieka chodzącego z głową w chmurach, nieco zagubionego romantyka, który z miejsca widzi w stolicy Francji swój przyszły dom. Towarzyszy mu jego przyszła żona – Inez (Rachel McAdams) - córka bogatego biznesmena, kobieta twardo stąpająca po ziemi, która już dawno zaplanowała ich wspólne życie na Malibu. Przy okazji pojawiają się rodzice narzeczonej Gila oraz jej były chłopak. Ten ostatni (genialnie nieznośny Michael Sheen) to niezwykle irytujący pseudo intelektualista, który staję się ich towarzyszem w trakcie wycieczek turystycznych. Gil nie może go znieść natomiast Inez jest nim zachwycona. Pewnego dnia postanawia zostawić wesołą gromadkę w klubie i wybiera się na spacer nocą po Paryżu. Wtedy o północy, mocno podchmielony, wsiada do tajemniczego samochodu i trafia w samo serce stolicy Francji… lat 20 –tych. Element podróży w czasie to coś zupełnie nowego w filmach Allena. Z pozornie banalnej komedii romantycznej obraz ewoluuje w pean na cześć czasów minionych. Jest to obraz ekstremalnie wręcz wyidealizowany i nieco naiwny, ale jednocześnie niezwykle szczery. Czuć w tym nutkę nadmiernej nostalgii jednak nie sposób oprzeć się urokowi, z jakim zostało to podane. W Paryżu lat 20 – tych spotykamy wraz z Gilem m.in. Ernesta Hemingwaya, Pabla Picassa, Salvadora Daliego czy Gertrudę Stein. Są to postacie niezwykle wyraziste i charyzmatyczne, pełne pasji i życia a jednocześnie zupełnie odrealnione i nierzeczywiste. Jednak ten dysonans zupełnie nam nie przeszkadza – chcemy

wierzyć we wszystko co serwuje nam Woody. To z resztą mógł być cel jaki sobie postawił w trakcie tworzenia scenariusza do „O północy…”. Pokazać nam ludzi, którzy mieli ochotę zatrzymać się na chwilę i rozkoszować życiem a nie biec na oślep razem z tłumem. Ludzi zupełnie innych niż tych spotykanych na co dzień na ulicy. A może chciał po prostu pokazać przerysowany, nieco kiczowaty obraz Paryża oczami pewnego Amerykanina a przy okazji lekką i zwiewną historię? Jakikolwiek nie był zamiar – wynikiem jest bardzo dobry film. Wszystko tu do siebie pasuje. Piękne lokacje, świetnie dobrana muzyka, absolutnie genialne role drugo- i trzecioplanowe (zwłaszcza nieco już zapomniana Kathy Bates, jako Gertruda Stein, czy piekielnie charyzmatyczny Corey Stoll w roli Ernesta Hemingwaya oraz arcyzabawny Adrien Brody wcielający się w postać Salvadora Daliego), dobrze rozpisany scenariusz i nawet nie tak bardzo denerwujący Owen Wilson jak zwykle (choć momentami za bardzo stara się naśladować grę samego Allena). Nie brakuje też charakterystycznej autoironii i całego mnóstwa aluzji zmieszanych z ironią. Mamy inteligentny humor, cięte riposty – wszystko to, za co kochamy (a czasami nienawidzimy) Allen’a a co daje w rezultacie najlepszy film Woody’ego od lat. Film, który śmiało będzie można postawić na półce obok „Manhattanu”, „Annie Hall” czy „Zbrodni i wykroczeń”. Najważniejsze jest jednak to, że powstał obraz absolutnie dla każdego, do którego z przyjemnością będziemy wracać po latach, nawet tylko po to by sprawdzić czy wciąż mamy w sobie ukrywanego z niemałym wstydem, naiwnego romantyka.

Paweł Hekman


32

N

adchodzi ulubiony zespół waszych matek. Każda z mam chciałaby zapewne usłyszeć, w odpowiedz na pytanie o ulubiony zespół: „wojna przeciwko narkotykom”. Ale to tylko przykrywka, bo przecież The War on Drugs nawiązują do dwóch najbardziej zaćpanych okresów w muzyce – lat 60. i końcówki ubiegłego wieku, gdy brytyjskie zespoły praktycznie nie schodziły z bani. Jaki jest pomysł The War on Drugs na „Slave Ambient”? Do dylanowskiego zaciągania i gitary dodali popowe melodie i rozmyte gitary. Na początku więcej jest amerykańskiego barda, potem proporcje dokładnie się odwracają – posłuchajcie trzeciego na płycie „I Was There” i zestawcie go z przedostatnim „Original Slave”. Zagrane jeden po drugim trudno uwierzyć, że tak różne utwory znajdują się na albumie jednego wykonawcy. I w zasadzie wszystkie kompozycje na płycie są bardzo dobre – zarówno spójne brzmieniowo, jak i świetnie współgrające. The War on Drugs to w zasadzie jedna osoba - Adam Granduciel, autor prawie wszystkich piosenek. I należy mu się solidne 4+ z songw-

ritingu, ale... No właśnie. Wszystko pięknie, ale takie hybrydy napotykają właściwe hybrydom problemy. Czyli – kiedy coś nowego? Kiedy coś od siebie? Kiedy przestanę operować jedną metaforą shoegaze’owego Dylana? Ta chwila niestety na „Slave Ambient” niestety nie nadchodzi. Dostajemy zatem świetnie brzmiącą, wypełnioną dobrymi utworami płytę, która świeci światłem odbitym. I z każdym przesłuchaniem coraz bardziej tęsknimy za pierwowzorami. To naprawdę dobry materiał. Mimo wszystko zestawienie folkowego brzdąkania z rozmytymi brzmieniami Wysp lat 90. jest ciekawe i ta płyta potrafi zaintrygować, może nawet zauroczyć. Problem w tym, że muzyka nie powinna mieć daty ważności, a ten album nadaje się tylko do kilkulub kilkunastokrotnego użytku.

Michał Stachura


C

o najbardziej urzekało na debiucie producenta? Duszna od seksu atmosfera? Przestrzenne, rozmyte baeaty? Głos, ewidentnie popowy, ale wtrącony w realia ambitnej elektroniki? Niezależnie o odpowiedzi, The Weeknd powraca, niezbyt zresztą zmieniony. Nowy mixtape to ten sam pomysł, choć inne składniki. Nadal mieszamy wokal R&B z różnymi gatunkami w podładach. Nie zmieniła się też jakość. Tak, „Thursday” to rzecz bardzo dobra. Abel Tesfaye, bo tak nazywa się jedyny członek The Weeknd, nie spuszcza z tonu i po raz drugi w tym roku wydaje świetny materiał. Może zaskakiwać wyrazistość podkładu i ogólna żwawość pierwszego w zestawie „Lonely Star”. Wzbogacono podkłady i wokal przez to jest nieco bardziej „z tyłu”, ale prawda jest taka, że na poprzedniczce było dokładnie na odwrót, więc to naturalny stan rzeczy. Drugi „Life of a Party” rozkłada rozbujaną elektryczną gitarą, a gdy leżymy na deskach, The Weeknd kopie leżącego dodając do tego wszystkiego pulsację reggae. Potem „Thursday” odpływa w klimaty dubstepowe i muzycznie trochę bliższe debiutowi. I tak można opisywać w zasadzie każdy kawałek z dziewięciootworowego mixtape. The Weeknd

wytworzył własny ekosystem, w którym dzieli i rządzi, stąd też jego produkcje nie mają konkurencji. Zarówno beaty, w których Kanadyjczyk dowodzi producenckiego mistrzostwa, jak i wokale, świadczące o poziomie „szef ” w tworzeniu chwytliwych melodii „Thursday” to druga część trylogii zainaugurowanej przez „House Of Balloons”. Część trzecia ma się ukazać jeszcze w tym roku. Jeśli tak się okaże, to The Weeknd pobije jakiś rekord w wydawaniu ilości minut świetnych dźwięków w skali roku. Mnie osobiście najbardziej kładzie fakt, że Abel ma 21 lat [sic!]. Kto wie, może to on będzie już niedługo dyktować warunki w stylowym , trochę popowym downtempo i klimatach pośrednich? Wbijajcie na www.the-weeknd.com i przekonajcie się sami.

Michał Stachura

33


34


facepalm T

o oczywiście z przymrużeniem oka, ale sprawa jest poważna. Bo facebookowi udało się to, co nie udało się żadnemu portalowi społecznościowemu – na stałe wszedł do naszej kultury, także kultury języka. Stał się środkiem komunikacji, miejscem spotkań, wyrażania opinii, w zasadzie stał się definicją życia w sieci. Stąd też oczywistym jest, że coś takiego, jak anonimowość, znika. Zdemaskowanie kogokolwiek w sieci to tylko kwestia odpowiedniego nakładu sił i czasu. Tak, jasne, wiemy. Tylko czemu się do tego za cholerę nie stosujemy? Tutaj nas znajomy, którego nawet nie pamiętamy, otaguje na zdjęciu, tu udostępniamy, gdzie pracujemy, z kim mieszkamy, numer telefonu... Gdybym był gwałcicielem, facebook na pewno byłby moją ulubioną stroną. Ale facebook przyczynił się też do odmóżdżenia mas. Zepsuje ci się DVD? Nie dzwonisz do serwisu, piszesz na fejsie. Musisz jechać do Wrocławia? Nie idziesz na PKS, piszesz na fejsie. Wykładowca podpadł? Piszesz na fejsie. Można spokojnie uznać, że facebook to takie miejsce zaspokajania zasobów narcyzmu – na zasadzie: wszystkich obchodzą moje problemy. „Babcia mi umarła.” 25 osób lubi to. Następna sprawa – „36cm, 3h”. A to już jest totalna głupota. Drodzy panowie, macie pojęcie, że w ten sposób... walczy się z rakiem piersi [sic!]? Cała zabawa polega na wpisaniu numeru buta przez nasze drogie panie i dodaniu „cm”, a potem czasu, jaki nasze muzy spędzają na układaniu włosów. Niewiasty mają też zakaz informowania samczej części publiczności, o co chodzi. „Niech się domyślają”. Waleczność naszych dam jest rozbrajająca. Martwisz się nowotworem? Walić mammografię – napisz na fejsie! Rak piersi spierdala w popłochu, zapewne.

Co prawda grupa hakerów z anarchistycznymi ciągotami, Anonymous, oświadczyła już, że nie mają zamiaru likwidować facebooka, ale ziarno strachu zostało zasiane. Co by się w zasadzie stało 5 listopada, gdyby tego tworu zabrakło? Przestalibyśmy się komunikować? Popełnilibyśmy zbiorowe samobójstwo? Wrócilibyśmy do naszej klasy?

Ale przecież to nie wina facebooka, prawda? „Don’t kill the messenger”, jak to się mówi. Bronie nie zabijają – ludzie to robią. Facebook nie jest głupi. Jest tylko narzędziem. A nie powiem, sam mogę tam spędzić wiele czasu, „lubiąc to”, linkując i znajomując, ile wlezie. Ale daleko mi od forsowania jakichś tam swoich ideologii. To chyba najbardziej wkurwiająca rzecz. Z jednej strony – oburzone głosy katolików: „AAAAAAAA! Nergal w TVP! AAAAAAAA! AAAAAAAA!”. Z drugiej – wcale nie mądrzejsze – naśmiewanie się innych środowisk z kataików: „HAHAHAHA! Powiedzieli: AAAAAAAA! Nergal w TVP! AAAAAAAA! AAAAAAAA! HAHAHHAHA!” Kogo, kurwa, obchodzi co myślisz na temat nowego programu na Dwójce?! Przypomina mi się taki obrazek z sieci: zdjęcie pustego pokoju i podpis „This room is full of people who care”. Jeśli chcesz zmieniać świadomość ludzi zamieszczając coś na fejsie – pozdrawiam. Ludzie są zbyt leniwi, żeby odpalić linka do youtube’a, na pewno z uwagą przeczytają artykuł. Tak, sarkazm. Ja lubię facebooka, za to, że mam koleżankę zajmującą się fotografią analogową i mogę obejrzeć jej prace, dowiem się, co się dzieje w mieście, pona35


rzekam na wynik meczu, wrzucę link do youtube’a, sam parę kliknę i polubię, zamienię dwa słowa ze znajomymi. I tu dochodzę do wniosku, że bardzo bym nie chciał, żeby 5 listopada dzieło Zuckerberga padło. Gdzie znalazłbym równie doskonałą lożę szyderców? Skąd brałbym tematy do Fcuka? Gdzie moglibyście komentować ten artykuł, jeśli nie na facebook.com/niekulturalnie?

Michał Stachura




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.