Fcuk nr19

Page 1




Fcuk zaczyna nowy rok z rozmachem! To najbardziej obszerny numer, jaki dotychczas udało nam się złożyć. W środku znajdziecie trzy duże fotorelacje z grudniowych koncertów, a także dołączone do nich wywiady. Polecam zajrzeć na stronę 18! Nikodem Sarna przedstawia najczęściej powtarzające się zarzuty wobec Wielkiej Orkiestry Świątecznej. Gościnnie pojawił się w naszym magazynie Jakub Bieniecki, który na 22 stronie opisuje psychologiczne spojrzenie na temat gry w totolotka. Podsumowaniem ubiegłego roku zajęła się „Niekulturalna” strona naszej redakcji. Co było sukcesem? Co okazało się totalną porażką? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie na stronie 72! Po dwumiesięcznej nieobecności na łamy Fcuka powraca Pan Świnia. Tym razem postanowił podzielić się z nami swoimi wrażeniami z pobytu na pakistańskim bazarze szmuglerów. Relacja znajduje się na 80str. To i wiele innym ciekawych rzeczy znajdziecie na pozostałych stronach 19 –tego numeru Fcuka. Zapraszam do lektury, Dominika Koryga PS Byłbym zapomniała, znakomitego 2012 roku! Pomysłodawca: Mateusz Papliński Redaktor Naczelna: Dominika Koryga Redakcja: Mateusz Papliński, Remigiusz Najdek, heartFAILure, Pulina Łatanik, Andrzej Agopsowicz, Michał Stachura, Łukasz Michalewicz, Paweł Hekman, Daria Kubasiewicz, Aleksandra "Acidolka" Mielińska, PigFace, Sebastian Rzepiel, Wojciech Waloch, Nikodem Sarna, Remigiusz Grześkiewicz, Łukasz Świerkowski, Damian Łobacz, Maciej Kardaś, Paweł Fita, Krzysztof Żak Współpraca: Jakub Bieniecki, Paulina Mietłowska Okładka: Wepritz84 Ilustracje: Aleksandra Koryga, Coffincat, Wepritz84 Korekta: Karolina Buganik Kontakt: projekt.fcuk@gmail.com 781-310-379 669-852-371 www.fcuk.net.pl


W NUMERZE: Wydarzenia...........................................................................................................................................6 Szorty.....................................................................................................................................................8 Felieton: Tapir.....................................................................................................................................11 Kino: Tupot Małych Stóp Po Zielonogórsku.............................................................................12 XX Rocznica WOŚP............................................................................................................................14 WOŚP: Miłość, Pieniądze i Rock&Roll........................................................................................18 Psychologia: Lucky Loosers.........................................................................................................22 Szorty...................................................................................................................................................24 Wywiad i fotorelacja: Fokus......................................................................................................26 Wywiad: Snowman..........................................................................................................................32 Wywiad i fotorelacja: Farben Lehre..........................................................................................38 Debiuty: Lana Del Rey.....................................................................................................................50 Wywiad i fotorelacja: The Analogs............................................................................................54 Podsumowanie roku: Łukasz Michalewicz..............................................................................64 Film......................................................................................................................................................66 Recenzje............................................................................................................................................68 Niekulturalnie...................................................................................................................................72 Moda....................................................................................................................................................78 Okiem Świni Świat..........................................................................................................................80 The End: Manewry............................................................................................................................94


6


7


N

a 21 stycznia przewidziane jest otwarcie nowego zielonogórskiego klubu Evenement Music Club. Powstanie on w miejscu bankrutującej Lemoniady. Nowi właściciele lokalu zapowiadają, że podczas imprez z głośników wydobywać się będzie muzyka radiowa, a bawić się będą mogli tylko i wyłącznie osoby pełnoletnie.

21

grudnia w Snooker Club przy ulicy gen. Okulickiego odbyły się pierwsze dziecięce konfrontacje muzyczne. Organizatorami imprezy była grupa Tabasco Break Rebels, która uczy dzieci breakdanca w czterech świetlicach parafialnych w Zielonej Górze. Podczas konfrontacji podopieczni mieli okazję wziąć udział w warsztatach tanecznych oraz sprawdzić swoje umiejętności w „walkach” z innymi dziećmi. Snooker zupełnie za darmo udostępnił chłopakom lokal , a także zapewnił jedzenie i napoje.

fot. Paulina Mietłowska

K więcej?

tóż z nas nigdy nie marzył o posiadaniu dwumetrowego, sowieckiego żołnierza w swoim ogródku? Miasto Kargowa wystawiło na tegoroczną licytację fundacji Jurka Oświata właśnie taki fant. Licytacja będzie trwać do 16 stycznia. Na chwilę obecną cena wynosi 1009zł. Kto da


8

studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego walczy o dofinansowanie w tegorocznej edycji Stypendium z Wyboru. Po raz drugi studenci z całej Polski mogą starać się o przyznanie pieniędzy na rozwój osobisty. By wziąć udział w konkursie, każdy uczestnik musiał się zaprezentować za pomocą filmu, opisy czy prezentacji multimedialnej. O tym, kto pojawi się na liście laureatów, zdecydują Internauci. Wystarczy wejść na stronę konkursu i zagłosować na swojego faworyta. Głosowanie potrwa do 21 stycznia!

P

ortal społecznościowy Facebook odpowiada za rozbite małżeństwa! Jest on bowiem wymieniany jako przyczyna założenia co trzeciego pozwu rozwodowego. Informację na ten temat podał brytyjski serwis Divorsce-Online specjalizujący się w tematyce rozwodowej. Najczęstszymi podwodami, dla których Facebook znajduje się w pozwach sądowych są nieodpowiednie wiadomości wysyłane do osób płci przeciwnej za pośrednictwem serwisu, umieszczanie nieprzyjemnych komentarzy na swój temat przez osoby będące w separacji, a także znajomi z portalu, którzy donoszą o nieodpowiednim zachowaniu współmałżonka.

win!

Zima Wasza, Wiosna Nasza! Zima w tym roku jak zwykle zaskoczyła drogowców. Jednak tym razem... nie pojawiła się wcale. Ten stan rzeczy z pewnością nie odpowiada dzieciom, które liczyły na śnieg i firmom odśnieżającym dachy, które liczyły na zyski. Cieszą się za to kierowcy i miasto. Na odśnieżaniu może zaoszczędzić nawet... milion złotych!

Kolej na kolej! Po długich chudych latach władze kolei

postanowiły zainwestować w nasz region 60mln zł. Pieniądze te w głównej mierze zostały przeznaczone na remont dworców i wybranych torowisk. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że fundusze pochodzą ze sprzedaży praw do wykorzystania infrastruktury PKP w kolejnych odcinkach programu Bear`a Grylls`a.

! L I FA

Need For Speed!

16 punktów karnych i 1000zł grzywny za rajd po krajowej trójce „zarobił” 18-letni kierowca ze Skwierzyny. Cała sytuacja miała miejsce zaledwie 3 miesiące po zdanym egzaminie. Jeżeli młodzieniec utrzyma tempo, to zmiany na kolei z pewnością go ucieszą.

Policeman! Zielonogórska Policja może pochwalić się

kolejnym imponującym sukcesem. Podczas patrolu na wzgórzach piastowskich funkcjonariusze zatrzymali dwóch bandytów, którzy próbowali zapalić jointa. Ci groźni przestępcy mieli przy sobie 4,5 grama marihuany – najgroźniejszego narkotyku na Świecie. Mamy nadzieję, że Ci zwyrodnialcy skończą na krześle elektrycznym!



TAPIR

Gdy kończy się rok, a zaczyna kolejny, większość normalnie myślących ludzi ma nadzieję na zmiany, powiew świeżości, nową jakość. Ale nie w Korei Północnej, haha! Tam syf był, jest i będzie, jeszcze przez długie lata. No ale – do rzeczy. Otóż północnokoreański „Najwyższy Przywódca” fiknął. I tu od razu małe dementi – nie taki on najwyższy, bo mierzył konus jeden zaledwie 159 cm wzrostu, czyli Roman Giertych luźno mógłby mu na głowie postawić kufel z browarem. Strach blady padł na państwa Zachodu, bo do piachu poszedł człowiek, który zostawił po sobie atomową walizeczkę, a tę z kolei odziedziczył jakiś Kim Dzwon Ćpun, syn zmarłego. I na tym cała sprawa mogłaby się dla mnie zakończyć, bo, jeżeli mogę być z Wami szczery, to mam głęboko w dupie Północną Koreę, równoleżnik trzydziesty ósmy i atomową walizeczkę. Ale nie. Jedna rzecz mnie poruszyła i nie mogę sobie darować, żeby o tym nie wspomnieć. Telewizje i gazety pokazywały masową histerię, lamenty, turlanie się po chodnikach „pogrążonych w żałobie” po stracie natapirowanego okularnika. Ale to nie to. Rzecz, która mnie wkurzyła to śmiech moich rodaków, którzy najwyraźniej zapomnieli ogólnonarodową histerię i lamenty starych bab, gdy w 2005 roku do Krainy Wiecznych Łowów udał się Pan Papież. Przecież w Polsce oglądaliśmy dokładnie to samo! Tydzień żałoby, cuda-wianki na patyku, nie było nawet Ligi Mistrzów w telewizji. Z cudzego kultu jednostki to śmiech wniebogłosy, ale o tym, że nam się w dupach poprzewracało, to już nikt nie wspomina. No bo jak inaczej nazwać masowe uwielbienie dla Pana Papieża? Nieomylny przywódca, któremu należy się wdzięczność od całego narodu – to raz. Dwa – wszędzie wiszą jego portrety, zdjęcia, pomniki i podobizny. Trzy – jakakolwiek próba zakwestionowania geniuszu spotyka się z surową krytyką. Nas od Korei Północnej odróżnia tylko to, że za krytykowanie Pana Papieża nie grozi kara śmierci., ale ostracyzm społeczny już tak, bo wiele osób dziwnie się patrzyło, gdy mówiłem, że nie płakałem po papieżu. I że do żadnego pokolenia JP2 nie należę. Należę do pokolenia MP3. No to się naraziłem, już na samym początku nowego roku. Zaraz mnie będą po sądach ciągać, jak Urbana. A ja nie przeproszę. Pocieszające jest to, że zapewne duża część z tych ping-pongów zalewała się łzami na pokaz, i ze strachu przed śmiercią udawała jak bardzo im przykro, że tapir wyciągnął kopyta. Pocieszające dla nich. Szczęśliwego nowego roku!

heartFAILure

11


Tupot maŁych stóp po zielonogórsku.

Telewizyjne show Bitwa na Głosy przyciągała przed telewizory miliony widów, szczególnie na finał. I choć emocje po programie opadły, ekipa Urszuli Dudziak nie spoczęła na laurach

K

ilka osób dostało propozycję zaśpiewania chórków do polskiej wersji piosenek filmu animowanego, „Happy Feet: Tupot małych stóp 2” to z pewnością było dla nas ogromne wyróżnienie – mówiła Natalia Iwaniec. Nie było lekko, przez trzy dni szlifowane były partie wokalne a wszystko to pod czujnym okiem osób, które miały wizje jak to dokładnie ma wyglądać. Efekt pracy sami możecie ocenić. W produkcji głosowo udzielali się między innymi studenci Jazzu i muzyki estradowej, bądź też żacy studiujący muzykę na naszym Uniwerku, wśród nich Maciej Sławny, Jadwiga Macewicz, Artur Caturian i Natalia Iwaniec. W sumie aż 13 osób wybrano do chóru i tylko jedna nie studiowała na dzisiejszym wydziale Instytutu Muzyki

12

UZ. To było niesamowicie ciekawe doświadczenie i chyba najśmieszniejsza była próba wyobrażenia sobie jaki głos wykonują pingwiny, było bardzo dużo kwestii onomatopeicznych – mówiła Iwaniec. Nad zespołem czuwali Bogumiła Tarasiewicz i Bartłomiej Stankowiak z Zakładu Dyrygowania Instytutu Muzyki. Partie wokalne nagrywane były w Studiu Polysound w Regionalnym Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze. Głównymi wykonawcami utworów w filmie są Kasia Cerekwicka i Jorgos Skoliasa. Całość zachwyca nie tylko najmłodszych widzów ale i tych nieco starszych.

Remigiusz Grześkiewicz



,

WOSP

XX rocznica

Już wkrótce, w niedzielę 8 stycznia, czerwone serca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zabiją po raz dwudziesty. Jak zwykle w przypadku takich rocznic, jest to świetna okazja do świętowania sukcesu i jeszcze większego zaangażowania w dobroczynną działalność orkiestry, ale też do podsumowań tego, co wydarzyło się na przestrzeni minionych dwóch dekad i wspomnień o tym, jak z jednorazowej świątecznej akcji wykluła się potężna charytatywna instytucja. Trudne dobrego początki Pierwszy finał WOŚP odbył się 3 stycznia 1993 w Warszawie, jeszcze przed oficjalnym założeniem fundacji, które nastąpiło 2 miesiące później, jako wynik nadspodziewanie wysokiej kwoty uzbieranej od darczyńców z całej Polski. Inicjatorem całej akcji był od początku Jerzy Owsiak, który swój pomysł na zorganizowanie świątecznej zbiórki pieniędzy zaprezentował najpierw na antenie Programu III Polskiego Radia, w prowadzonym przez

14

siebie programie BRUM TOP, a następnie w TVP 2, w programie muzycznym „Róbta, co chceta”. W studiu TVP 2 został również zorganizowany finał. Celem zbiórki w tym czasie było zorganizowanie pomocy finansowej dla Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka, niemniej zebrane środki były tak duże (ponad 1,5 mln USD), że wsparcie, oprócz Centrum Zdrowia Dziecka, otrzymało także 10 innych oddziałów kardiochirurgii dziecięcej w Polsce.


O ile pierwszy finał miał charakter eksperymentalny, można wręcz powiedzieć, że formuła programu tworzyła się na bieżąco w trakcie jego emisji, a dla organizatorów było to całkowite „pójście na żywioł”, o tyle kolejne miały już przetartą drogę i były już dużo dokładniej zaplanowane oraz sprawniej przeprowadzone. Osoby, które śledziły pionierskie chwile w 1993 roku pamiętają pewnie liczne potknięcia, mało profesjonalne (delikatnie mówiąc) wyposażenie studia, czy liczenie banknotów na wizji (sporą część datków stanowiła po prostu przesyłana listownie gotówka). Nie-

Przez 19 lat działalności Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zebrała łącznie ponad 120 mln USD[...]

mniej już wtedy wytworzyła się charakterystyczna dla „orkiestrowych” imprez ciepła atmosfera, którą udało się zachować na wszystkich kolejnych edycjach, dzięki czemu cieszą się one niezmienne wysoką popularnością, co zresztą łatwo zmierzyć śledząc wysokość uzbieranych kwot – w ubiegłym roku było to ponad 15 mln USD, a więc 10 razy więcej niż za pierwszym razem. Sukces i rozwój Założenie fundacji oraz świetne wyniki kolejnych edycji WOŚP sprawiły, że finał stał się imprezą cykliczną, której w kilku miastach Polski corocznie towarzyszą koncerty popularnych w kraju wykonawców (którzy w zdecydowanej większości występują zupełnie za darmo), a w Warszawie niemalże tradycją stał się już wielki pokaz sztucznych ogni, które podczas każdego finału rozświetlają niebo pod nazwą „światełka do nieba”. Co roku także, w ramach działalności orkiestry, w miasto wyrusza ponad stutysięczna grupa wolontariuszy, którzy zbierają datki od przechodniów na ulicach, przystankach, czy przy wejściach do metra i rozdają w zamian czerwone serduszka. Wolontariuszem może zostać każdy – wystarczy skontaktować się z fundacją i zgłosić chęć udziału. Każdemu finałowi towarzyszą także licyta-

cje różnych cennych przedmiotów, z których zyski przekazywane są na działalność fundacji. Od początku regularnie licytowane są wykonywane przez Mennicę Państwową „Złote Serduszka” (w których, de facto, znajduje się po trochę ponad 3 gramy złota) – wypuszczone zostało 10 serii po 500 serduszek. Podczas XII Finału w gronie przedmiotów licytowanych w ramach WOŚP pojawiły się też „Złote Medale”, również wykonane przez złotników z Mennicy Państwowej, które zawierają w sobie elementy zarówno złote, jak i srebrne, pochodzące z przedmiotów, które nie zostały zlicytowne w poprzednich latach. Do tradycji orkiestrowych licytacji weszły także „Złote Karty Telefoniczne” wyprodukowane przez Telekomunikację Polską, które zostały wręczone orkiestrze i były licytowane po raz pierwszy w trakcie VI Finału. Co roku fundacja wystawia do publicznej licytacji po 100 kart. Symboliczna karta z numerem „1” była licytowana kilkakrotnie, za każdym razem zyskując coraz wyższą cenę, jednak najwyższy wynik w historii WOŚP uzyskała karta z innym numerem, wystawiona i sprzedana w 2007 roku za, bagatela, 550 000 złotych. Oprócz licytacji stałych, fundacja WOŚP organizuje licytacje różnych innych przedmiotów, które orkiestra otrzymuje z rąk osób prywatnych i firm komercyjnych. Od kilku lat zaangażowana jest firma Gadu-Gadu, która co roku wystawia na aukcji numer konta odpowiadający numerowi finału – fundacja używa go przez cały rok pomiędzy finałami, a następnie przechodzi on w posiadanie osoby, która zwyciężyła w licytacji. Działalność orkiestry wspiera także firma Allegro, która udostępnia swój serwis osobom chcącym wziąć udział w aukcjach lub samodzielnie zorganizować licytacje, z których dochody zostaną przekazane na cele charytatywne. Przez 19 lat działalności Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zebrała łącznie ponad 120 mln USD, przez co, rok po roku, wspierano jednostki niosące pomoc dzieciom cierpiącym na różnego rodzaju przypadłości. Zbierano środki na leczenie▶ 15


dzieci z wadami serca, z chorobami wrodzonymi i schorzeniami laryngologicznymi, wspomagano wczesne wykrywanie nowotworów i kupowano pompy insulinowe, organizowane były także szkolenia w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Nie można też zapomnieć o zakupie sprzętu do ratowania wcześniaków czy sprzętu będącego wyposażeniem klinik onkologicznych. Nadchodzący finał również dedykowany jest ratowaniu życia noworodków, natomiast część środków po raz kolejny ma być przeznaczona na zakup pomp insulinowych, bezcennych w walce z cukrzycą. Sukces całego przedsięwzięcia i jego rozwój na przestrzeni lat doprowadził do tego, że WOŚP jest dziś największą pozarządową organizacją charytatywną w Polsce. Pociąg zwany orkiestrą Działalność fundacji WOŚP to jednak nie tylko coroczny finał na początku stycznia. Znany z zamiłowania do muzyki Jerzy Owsiak jest także pomysłodawcą i organizatorem Przystanku Woodstock. Ten odbywający się już od 16 lat festiwal muzyczny, z roku na rok nabiera coraz większego rozpędu. Na początku sierpnia do Kostrzynia nad Odrą zjeżdża cała masa fanów różnych gatunków muzyki oraz duża grupa wykonawców, i to nie tylko z Polski – dla przykładu, w tym roku Przystanek odwiedziły zespoły światowego formatu, między innymi elektroniczne Prodigy oraz Helloween, znana i zasłużona heavymetalowa załoga z Niemiec. Mimo kontrowersji, które przez wszystkie te lata pojawiły się wokół festiwalu, jego popularność jest bardzo wysoka, tym bardziej, że wstęp na koncerty i pole namiotowe jest bezpłatny, a całości towarzyszą różnego rodzaju warsztaty, które zapełniają czas pomiędzy samymi występami. Poza imprezami kulturalnymi, fundacja na przestrzeni całego roku organizuje szkolenia w zakresie udzielania pierwszej pomocy, a także, wspólnie z klubem piłkarskim Ruch Chorzów, stworzyła akcję o nazwie „Bezpieczne stadiony”, której działalność sprowadza się m. in. do wręczania darmowych wejściówek na mecze dzie16

ciom pochodzącym z biednych rodzin oraz do przekazywania fundacji środków pozyskanych z licytacji, na których wystawiane są np. stroje najlepszych piłkarzy w klubie. Do akcji dołączyła się ostatnio też żeńska reprezentacja Pogoni Szczecin. Warto też wspomnieć, że WOŚP przeprowadza i opłaca z własnych środków również całoroczne programy medyczne, na przykład, takie jak Program Powszechnych Przesiewowych Badań Słuchu u Noworodków i Program Nieinwazyjnego Wspomagania Oddychania u Noworodków – Infant Flow. Natomiast w lipcu 2010 roku przeprowadzono specjalną akcję „Stop powodziom!” (również mającą charakter finału), której celem było zorganizowanie zbiórki pieniędzy przeznaczonych dla Państwowej Straży Pożarnej, w ramach pomocy w walce z potężną powodzią, która nawiedziła Polskę w pierwszej połowie 2010 roku. Rozmiar, jaki przybrała działalność orkiestry, znacznie przekracza więc ramy jednorazowej imprezy – jest czymś o wiele większym niż miała być w założeniach i czym była w początkach jej istnienia, a co ważne, ma charakter pomocy ciągłej, nie tylko pojedynczych gestów. Mimo sprzecznych nieraz opinii na temat nie tylko WOŚP, ale też samego Jerzego Owsiaka, trudno odmówić im zasług i mnóstwa korzyści płynących z ich działalności. 20 lat minęło. I co dalej? W 1993 roku raczej nikt nie spodziewał się, że projekt Owsiaka osiągnie taki rozmach – trudno więc przewidzieć, co nas czeka w ciągu następnych kilkunastu lat. Kolejne finały, Przystanek Woodstock i akcje okolicznościowe? To na pewno. Czy pojawi się coś nowego? Być może tak, energia i inwencja twórców WOŚP, mimo tych 20 lat na karku, mimo tego, że zmieniła się zarówno orkiestra, jak i jej twórcy, nie sprawiają wrażenia, jakby miały się lada moment wyczerpać.

Tekst: Nikodem Sarna Fotografia: Sebastian Rzepiel



, ,

MIŁOSC, pieniadze ,

i ROCK&ROLL Nadchodząca, okrągła rocznica działalności Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy skłania nie tylko do wspomnień i podsumowań, ale również do zrewidowania poglądów na temat tej organizacji i rozważenia głosów, które z różnych powodów od dłuższego czasu są jej przeciwne. Chciałbym więc w tym miejscu, nie opowiadając się jednak po żadnej ze stron, przytoczyć i rozważyć najczęściej pojawiające się argumenty i zarzuty, które są wysuwane przeciwko orkiestrze przez osoby niekoniecznie widzące ją w pozytywnych kolorach. Zgromadzona kwota, a rzeczywista działalność charytatywna Jednym z częściej przewijających się aspektów orkiestry, które są poddawane ostrej fali krytyki, jest problem wykorzystania środków zgromadzonych przez fundację. Z całej sumy uzbieranej w danym roku znaczna część przeznaczona zostaje nie na wsparcie dla ośrodków zdrowia, ale na inne cele, takie jak szeroko rozumiane kwestie organizacyjne, koszty administracyjne czy na Przystanek Woodstock, spory kapitał pozostaje także na kontach fundacji, która wykorzystuje później odsetki wypływające z prowadzenia rachunku. Sprawozdania z działalności WOŚP jasno sugerują, że przedsięwzięcia charytatywne pokrywają tylko około połowy wydatków. Zdaniem przeciwników orkiestry jest to stanowczo za mało, a pozostałe inwestycje niewiele mają wspólnego z pierwotnym celem zbiórki pieniędzy. Szczególnie podkreśla się tu bardzo duże kwoty (rzędu kilku milionów złotych), które wydawane są na przygotowanie finału oraz kontrowersyjny Przystanek Woodstock (który, de facto, nie wiąże się raczej z pomocą potrzebującym ludziom), negatywne emocje wyzwala też ilość pieniędzy, która zostaje na kontach. Krytycy wietrzą tu z jednej strony marnotrawstwo, które polega na organizowaniu finału ze zbytnią pompą, 18

na co składają się bardzo duże apanaże dla artystów, którzy nie zawsze występują za darmo, wysokie koszty pokazów sztucznych ogni i wypłaty dla armii personelu, biorącego udział w finałach. Z drugiej zaś strony zarzuca się organizatorom, że część środków, które mają być wykorzystane na pomoc dla dzieci, trafia nie do szpitali, ale zasila kieszenie twórców fundacji. W parze z takim punktem widzenia pojawia się często pogląd, że orkiestra, zbierając pieniądze na wyposażenie szpitali, wykonuje to, co tak naprawdę leży w gestii państwa, przez co tuszuje jego nieudolność w kwestii organizacji służby zdrowia w kraju. Przy organizacji imprez, fundację bezpłatnie wspierają władze miast, przez co koszty, mimo tego, że są po części ukryte, stają się jeszcze większe, a dodatkowo w pewnej mierze pochodzą z pieniędzy podatników, którzy wcale nie muszą godzić się na taki sposób ich wykorzystania. Zbytnia medialność i kwestie natury moralnej Nie da się ukryć, że każdy finał WOŚP jest wielkim wydarzeniem o charakterze nie tylko charytatywnym, ale też rozrywkowym. W związku z niezmiennie wysoką popularnością, impreza ta zajmuje bardzo dużo czasu antenowego, w tym także na łamach mediów państwowych, co znów wywołuje


sprzeciw – przecież media państwowe opłacane są z podatków, dlaczego więc mają być okupowane przez jedną organizację? Czy tak właśnie należy rozumieć rozważne wydawanie publicznych pieniędzy? Pomijając kwestie finansowe, w przeciwnikach orkiestry niesmak budzi też otoczka każdego finału, która kojarzy im się raczej po prostu ze zwykłą imprezą, niż z pomocą bliźnim. Dodatkowo, wobec dominacji orkiestry, na dalszy plan odsuwane są inne akcje charytatywne – często przywołuje się tu Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom utworzone przez Caritas, które choć nie posiada tak dużej nośności w mediach jak WOŚP, również zbiera kwoty liczone w milionach złotych. Nachalność, którą zarzucają orkiestrze jej krytycy, wiąże się ich zdaniem także ze swego rodzaju ostracyzmem skierowanym przeciwko osobom niezainteresowanym braniem udziału w tej akcji.▶ 19


20

Ma on polegać na tym, że komuś, kto odcina się od wrzucania pieniędzy do puszek i przyklejania sobie do ubrań czerwonych serduszek, ale za to uwypukla kontrowersje związane z WOŚP, z miejsca zarzuca się brak ludzkich uczuć i „niemoralną” postawę. W końcu orkiestra pomaga dzieciom i nie do pomyśle-

„róbta, co chceta”, a dla niektórych nawet agitator politycznej lewicy. Oprócz negatywnego wrażenia, które budzi sama powierzchowność Jerzego Owsiaka, u przeciwników jego działalności niesmak wywołują także zarzucane mu despotyzm i brak odporności na

Twórcy i głównemu motorowi WOŚP poświęcono już niejedną publikację, niejednokrotnie też padał ofiarą krytyki. Dla jednych nieugięty hippis, spełniony przedstawiciel kontrkultury, można powiedzieć: idol, dla innych zaś żenujący, wieczny dzieciak[...]

nia jest, że ktoś może nie chcieć się do tej pomocy dołączyć. A tymczasem argumenty przeciwników wcale nie stawiają ich w gronie osób „pozbawionych człowieczeństwa”. Kolejną kością niezgody i powodem do krytyki jest organizacja Przystanku Woodstock. O kwestiach finansowych wspomniałem już wcześniej, ale u nieco bardziej konserwatywnej części społeczeństwa impreza ta budzi również oburzenie natury moralnej. W przeciwieństwie do organizatorów, nie widzą w niej wydarzenia łączącego we wspólnej i bezpiecznej zabawie miłośników muzyki różnych gatunków, dopatrują się natomiast szeroko pojętej demoralizacji młodzieży, która wybiera się na Woodstock po to, żeby zażywać narkotyki, nadużywać alkoholu i uprawiać przypadkowy seks. Taki punkt widzenia nie jest niczym nowym w kwestii atmosfery panującej na, w szczególności rockowych, koncertach – nie od dziś wywołują one sprzeciw i wizje moralnego upadku. Niemniej w tym przypadku zarzuty te są czymś poważniejszym, ponieważ, jako że Przystanek Woodstock jest bezpośrednio związany z WOŚP, odbierają one orkiestrze wiarygodność. Jeśli na koncertach panuje totalna degrengolada, to może finał wcale nie jest taki dobry i bezinteresowny? Charyzmatyczny Jerzy Owsiak Twórcy i głównemu motorowi WOŚP poświęcono już niejedną publikację, niejednokrotnie też padał ofiarą krytyki. Dla jednych nieugięty hippis, spełniony przedstawiciel kontrkultury, można powiedzieć: idol, dla innych zaś żenujący, wieczny dzieciak, tyleż infantylny, co odpychający ze swoim sztandarowym

krytykę, zarówno jego osoby, jak i samej orkiestry. W świetle tych opinii jest on człowiekiem trudnym, nieakceptującym sprzeciwu i odmiennych poglądów, rządzącym silną ręką. Mało wiarygodna wydaje im się także deklarowana przez Owsiaka apolityczność. Jego wypowiedzi, szczególnie te, które w jakiś sposób godzą w prawicowy światopogląd (krytykowanie badania przeszłości Wałęsy, kiepska, oględnie mówiąc, opinia na temat radia Maryja itp.) traktują nie jako osobiste poglądy autora, ale jako swego rodzaju polityczne wystąpienia, które mają być podprogową zachętą do przejęcia sposobu myślenia charakterystycznego dla organizacji lewicowych lub neoliberalnych (bardzo często krytycy WOŚP łączą je ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”), antykościelnych i antytradycjonalistycznych. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy budzi, jak się okazuje, bardzo sprzeczne emocje i odczucia. Z jednej strony bywa postrzegana jako pożyteczna organizacja pozarządowa, która poprzez atrakcyjny przekaz jest w stanie trafić w gust i serca milionów Polaków i zapewnić wyczerpujące wsparcie placówkom medycznym, z drugiej strony przypisuje się jej nieefektywność, cynizm, szantaż moralny i podskórne zaangażowanie polityczne. Celem niniejszego tekstu nie było jednak zniechęcenie (ani, poniekąd, zachęcenie) do orkiestry, dlatego warto, by każdy sam zastanowił się, co na ten temat sądzi – prawda zapewne jak zwykle leży gdzieś pośrodku.

Tekst: Nikodem Sarna Ilustracja: Wepritz84



22

lucky loosers

Ostatnio trafiłem na informację, że w Niemczech prawie 80 osób trafiło szóstkę w lotka, w jednym losowaniu. W tym, 69 osób będzie musiało zadowolić się wygraną w wysokości 30 tyś. euro. Można by powiedzieć, że to straszny pech! A ja myślę, że mogli odetchnąć z ulgą. Dlaczego? Trzeba zobaczyć co dzieje się w umysłach ludzi, którzy grają w lotka.

K

iedy wysyłamy kupon, fantazjujemy na temat wygranej, zatapiamy się na chwilę w marzeniach, pokładamy nadzieję, że może to my wygramy i dzielimy w myślach pieniądze na kupki. Kupimy dom, samochód, zwiedzimy świat, rodzinie damy tyle, a tyle, itd. Takie marzenia ma ok. 20 milionów ludzi w Polsce – bo rzekomo tyle osób gra w Dużego Lotka. Wszyscy ci ludzie wkładając pieniądze do puli, wkładają tam swoje marzenia na wygraną. Kiedy oglądamy losowanie wielkiej kumulacji i okazuje się, że nie wygraliśmy, przeżywamy zawód. Nadzieja nagle ulatuje, pojawia smutek, żal i złość. Im więcej kuponów wysłanych, tym większa lub dłuższa frustracja. Niektórzy świadomie w ogóle nie zwrócą nawet na to uwagi. A co się dzieje ze zwycięzcą? Zazwyczaj tego nie wiemy, ponieważ się ukrywa. Natomiast znane są historie, kiedy zwycięzcy stracili pieniądze, stali się biedni, zachorowali, mieli wypadek, czy też popełnili samobójstwo. Dlaczego tak się dzieje? Wyobraźmy sobie, że oglądamy losowanie i wygrywamy 10 milionów złotych. Pierwsze, trzeba zła-

pać oddech, aby nie dostać zawału serca. Następnie zaczyna się paranoja. Trzeba schować kupon. Jest najpilniej strzeżoną rzeczą. Wyjść do pracy i zostawić go w domu? Strach. Wyjdziesz do pracy z kuponem w kieszeni? Absolutnie. A jak dzieci sypną w szkole? Może lepiej im zakazać, żeby szły do szkoły. A jak mąż weźmie i ucieknie? A w ogóle jak dostarczyć kupon? Bandziory na pewno obserwują oddział totalizatora. A jak pracownik jest zmówiony z bandziorami? A jak teraz ukryć przed sąsiadami i znajomymi? Jak kupię samochód – zauważą i co im powiem? Jak się przeprowadzę - to też będzie podejrzane… Zielona Góra jest mała… Jeśli komuś wydaje się, że zachowałby zimną krew, proponuję mu przejść się przez miasto np. z 20 tysiącami złotych w kieszeni. Oczywiście ważne, kto ile zarabia. Bogatsi mogą się przejść z kwotą 200 tysięcy. Ma się wrażenie, że wszyscy dookoła o tym wiedzą i że na nas patrzą. Głowa kręci się na boki, patrzymy z podejrzeniem napaści na niemal każdego przechodnia. Nawet jeśli odbierzemy już pieniądze z lotka,


minie trochę czasu zanim się będziemy nimi cieszyć. Jeśli ktoś ma słabszą strukturę osobowości, lub skłonności do wchodzenia w paranoidalność, może stać się to dla niego codziennością. Cóż się dziwić, że wtedy uwolnić można się albo poprzez szybkie pozbycie się pieniędzy, albo śmierć. Spójrzmy jeszcze na to z innej strony. Po losowaniu ta wielka pula ludzkich nadziei i marzeń – zmienia się w pulę frustracji 20 milionów ludzi. Można by rzec, że ten, kto wygrywa, bierze na siebie frustracje wszystkich przegranych. Robi to kompletnie nieświadomie. Nie powinien dziwić fakt, że trudno się tymi pieniędzmi cieszyć, albo że trzeba się ich jak najszybciej pozbyć. Ponieważ ludzie mają naturalną potrzebę wyrównywania i kiedy dostają tak wiele – nie są w stanie tego oddać. Zaczynają postrzegać tych, od których dostali (lub los) – w sposób prześladowczy – jakby byli w niewoli ich długu. Wyjątek stanowią dzieci, które zamiast rodzicom, wyrównu-

ją dając potem swoim dzieciom. Jeśli ktoś chce przestać wydawać pieniądze na lotka, powinien myśleć o tym, że przyłącza się do puli przegranych. Innymi słowy – płacąc za kupon powiedz sobie, że chcesz przegrać. Bo przecież to właśnie robimy – przegrywamy. Ludzie zwykle zaprzeczają i złoszczą się, kiedy pokazuję im taką perspektywę. Być może traktują to jako próbę odebrania im ich marzeń. A ja nie zamierzam nikomu zabierać jego marzeń. Wręcz przeciwnie – zachęcam do marzeń, bo często nadają one sens życiu. Tylko po co płacić za marzenia 2,50zł?

Jakub Bieniecki - Psychoterapeuta członek Polskiej Federacji Psychoterapii oraz Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Integratywnej.

23


24

J

uż za kilka dni w sklepach muzycznyhc pojawi się debiutancki album gwiazdy „Mam Talent”. Mowa o Annie Teliczan, finalistce II edycji polskiego show. Ania urzekła widzów swoim niewiarygodnym wykonaniem utworu „Rehab” Amy Winehouse. Teliczan zainteresował się Troy Miller, producent płyty m.in. Macy Grey, Adele oraz wyżej wymienionej Amy Winehouse. Na płycie wokalistka zaśpiewa w języku polskim, jak również po angielsku.

A

merykańska Akademia Filmowa zastanawia się nad przeniesieniem gali wręczenia Oscarów do nowego miejsca. Prawdopodobnie w 2012 roku po raz ostatni uroczystość wręczenia Oscarów odbędzie się w Kodak Theatre w Hollywood. Dla przypomnienia! 84 gala wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej odbędzie się 26 lutego, a poprowadzi ją Billy Crystal.

L

ady Gaga ogłosiła, że w tym roku wyda nowy album. Piosenkarka w rozmowie z „The Insider” zdradziła, że chce kontynuować komponowanie muzyki, dlatego planuje wydanie nowego krążka w 2012r.

K

tóż by się spodziewał, że gwiazdor F1 zachwyci nas swoim talentem wokalnym? Lewis Hamilton pracuje nad swoim pierwszym krążkiem w Londynie. Kierowca osobiście wynajął studio, w którym nagrywali m.in. Robbie Williams i Kylie Minogue. Mało kto wie, że po ciężkich treningach sportowiec zajmował się muzyką. Jak podaje poranny dziennik brytyjski „the Sun” Lewis uwielbia muzykę R&B i w taka też będzie jego płyta.



26



28

Dnia 10.11.2011r. do zielonogórskiego Snooker Clubu zawitała gwiazda polskiej sceny rapu, członek legendarnych składów takich, jak Paktofonika, Pokahontaz i Pijani Powietrzem. Na koncercie prezentował drugą solową płytę, „Prewersje”. Wcześniej o muzyce, Internecie i działalności charytatywnej rozmawiał z nim Krzysztof Żak. FCUK: Spotykamy się na backstagu podczas meczu Real-Barcelona, jesteś kibicem którejś z drużyn? Fokus: Nie jestem kibicem Realu ani Barcelony, jak i specjalnie nie fascynuję się piłką nożną, po prostu lubię patrzeć jak coś jest robione dobrze. Tak, jak piłkarze grający w tych klubach, w przeciwieństwie do np. polskiej ligi, potrafią to robić naprawdę wyśmienicie. W twoich utworach nie brakuje emocji, często nasycone są dużą dozą ekspresji, czy nie obawiasz się zbyt silnego utożsamiania się odbiorcy z tekstem? Czy czujesz za niego pewnego rodzaju odpowiedzialność? -Tak, na pewno jest coś takiego i nie powiem słuchaczom, żeby zabijali innych ludzi, robili sobie krzywdę albo robili inne głupoty. Relacja z odbiorcą na pewno jest dwustronna, to szczególnie jest widoczne na koncertach, kiedy my swoimi emocjami dajemy sygnał publiczności i dostajemy lub nie, odpowiedź od nich poprzez różne formy ekspresji. Tańczymy, skaczemy i tak staramy się zachęcić słuchacza do aktywności i reakcji w trakcie koncertu, bo ten tworzymy wspólnie. A jeżeli chodzi o repertuar tego, co gracie na scenie, jest on uzależniony od tej relacji z publicznością czy gracie swoje? Czy często dochodzi do zupełnej zmiany formy koncertu przez spontaniczne wydarzenia w trakcie? -Na pewno w występie przed publicznością jest też pewny freestyle, jednak bardziej zachowaniowy niż werbalny. Oczywiście mamy pewne założenia na koncert i raczej się ich trzymamy, ale jest w tym też element spontaniczności. Wydałeś dwie solowe płyty „Alfa i Omega” oraz „Prewersje”. Stworzyłeś w nich swój pewien wizerunek artystyczny jako Fokus. Czy patrząc na to z dzisiejszej perspektywy jesteś z niego zadowolony?

-Jeżeli chodzi o teksty, to na pewno jest czasami tak, że zakładam maskę i jest w tym pewien element gry. Pewnie, że czasami teksty są trochę na wyrost, i chyba każdy raper tak robi, że mówi o czymś i potem stara się do tego dążyć. Moment rozpoczęcia solowej kariery, na pewno był czymś szczególnym, bo oznacza dla mnie coś jakby wylot z gniazda, otworzył przede mną nowe horyzonty, ale i nowe obowiązki. Ostatnio wyszedł drugi singiel Pezeta, na którym występujesz gościnnie. Kawałek jest nasycony sporą dawką dub stepu, wiem, że od zawsze mówiłeś o tym, że najbardziej lubisz muzykę elektroniczną. Czy wobec tego w przyszłości będziemy słyszeć więcej elektroniki w Twojej twórczości? -Muzyka elektroniczna jest praktycznie jedyną, której słucham. Robienie tekstów do niej jest dla mnie satysfakcjonujące, aczkolwiek hip hop klasyczny zawsze będę miał w sercu. Trochę się go już narobiłem, także będą eksperymenty. Mam kilka planów, w związku z tym co będziemy robić. Kilka kawałków już zostało nagranych, więc myślę, że jeśli będą pozytywne efekty, to na pewno będę szedł w tym kierunku, oczywiście nie rezygnując z hip hopu. Najbliższa solówka będzie stricte hip hopowa, będzie ją produkował White House i to będzie typowy rap i nie przeszkadza mi to w żadnym wymiarze. Wprost przeciwnie, jestem szczęśliwy, że będzie to zrobione przez najlepszych, a na projekty robione elektronicznie też będzie czas. Na twojej pierwszej solowej płycie w numerze z O.S.T.R. „Przetrwasz”, mówisz o motywacji, sile ducha, którą każdy ma. Skąd Ty czerpiesz źródła własnej motywacji by „przetrwać”? -Wydaje mi się, że to jest pierwiastek, który każdy ma w sobie i nie trzeba wcale daleko szukać. Po prostu według mojej filozofii życiowej, której część za-


Muzyka elektroniczna jest praktycznie jedyną, której słucham. Robienie tekstów do niej jest dla mnie satysfakcjonujące, aczkolwiek hip hop klasyczny zawsze będę miał w sercu.

29


30

warłem w tym numerze, zawsze trzeba wierzyć w siebie i w pozytywne zakończenie, bo nie ma sytuacji bez wyjścia i nie ma trudności nie do pokonania. Pozytywne nastawienie jest potrzebne, bo nawet będąc w najbardziej beznadziejnej sytuacji, pod wpływem jakichś okoliczności niezależnych nawet od Ciebie, które się zmienią i nagle okazuje się, że gdzieś jest światełko w tunelu. Na przełomie tego i przyszłego roku grasz na kilku akcjach charytatywnie m.in. dwukrotnie na WOŚPie. Czy często grasz w związku z takimi inicjatywami i skąd motywacja do bezinteresownej pomocy innym? W jakich jeszcze celach udzielasz się charytatywnie? -Dostajemy takie propozycje, najczęściej się zgadzamy, skoro można zrobić coś dobrego, w szczytnym celu, to robimy to, po prostu. Ostatnio Ania [żona Fokusa] wymyśliła, żeby robić smycze, zdjęcia z autografem i sprzedawać za drobne pieniądze, zyski z tego lecą na pomoc zwierzętom. Mnie to nic nie kosztuje, a mogę zrobić coś pożytecznego, dobrego dla zwierzaków. Lubię zwierzęta i uważam, że stosunek człowieka do zwierząt określa jego człowieczeństwo, więc Ci, którzy krzywdzą zwierzęta czyli słabszych, nie są dla mnie ludźmi. Na szczęście są jeszcze ludzie tacy, jak kupujący te zdjęcia czy to inne drobiazgi, którzy najczęściej kupują je dla idei, nie dla chęci posiadania tych przedmiotów. I w ten sposób za moim pośrednictwem możemy pomóc w słusznej sprawie. W polskim rapie jest kilka osób ciągle nie mogących zaufać internetowej formie promocji, ogól-

nie pojętej działalności na większą skalę przez sieć. Ty jesteś jednym z tych, którzy odważnie w to brną. Jakie widzisz możliwości i zagrożenia dla rapu w Internecie? -Zawsze byłem komputerowcem, od dziecka chciałem mieć komputer, kiedy już podpiąłem się do sieci, zawsze chętnie tam surfowałem. Dlatego powtarzam, że trzeba zrobić tyle, ile się da i nie oglądać się na to, czego nie mamy szansy zmienić. Proponujemy więc album mp3 do kupienia czy też normalny album w formie wysyłkowej. Dajemy słuchaczowi możliwość odpowiedniego użycia Internetu do kontaktu z naszą muzyką. A na to, jak odbiorca to wykorzysta nie mamy wpływu i nic w tym elemencie nie zmienimy. Na pewno nic tutaj nie da obrażanie się na Internet, bo to kwestia liczby ludzi, którzy kradną muzykę, co jest już, powiedziałbym, sporym problemem moralnym tego wieku. W singlu „6 ścian” mówisz o chwilach, w których potrzebujesz wyciszenia, odcięcia się na chwilę od biegu codzienności. Zbliża się specyficzny okres, koniec roku, święta. Będzie to dla Ciebie właśnie taki czas wyciszenia, zwolnienia biegu czy raczej nie będzie na to za wiele czasu? -Zawsze powtarzam, że jeżeli nie masz czasu, to zmień zajęcie. Jest dużo pracy, jednak chwilę dla siebie zawsze znajduję i nie mam z tym problemu. I tak, mam nadzieję, będzie również w najbliższym czasie.

Rozmawiał: Krzysztof Żak Fotografie: Mateusz Papliński



32

,

Dobrzy i Zli po Snowman to wyjątkowa kapela na naszej scenie. Z nietypowym składem, nietypowymi inspiracjami i nietypową płytą – nie dość, że zaskakująco dobrą, to jeszcze opakowaną w większe niż inne pudełko. O tych właśnie pudełkach, a także o pianinie Tori Amos, niemych filmach i czarnym, i białym hałasie opowiedział Adam Brzozowski, klawiszowiec „Bałwanków”.


licjanci

FCUK: „The Best Is Yet To Come” wyróżnia się już opakowaniem – ma nietypowe, nieco większe od innych płyt CD pudełko. Chwyt marketingowy? Adam: Tak, to był chwyt marketingowy. Nie chcieliśmy, żeby ta płyta była niezauważalna. Nie chcieliśmy zadawać sobie trudu, żeby wchodzić do każdego sklepu muzycznego i robić z siebie... bałwanów i pytać: „przepraszam, czy jest płyta Snowmana?”, sprawdzając, czy dystrybutor się wywiązał i album nie zalega gdzieś na tyłach. A tak mamy świadomość, że jeśli jest na półce, to napis „Snowman” wystaje ponad inne płyty i można bardzo łatwo go znaleźć. Wyróżniacie się też składem – saksofon nieczęsto jest kojarzony z muzyką alternatywną... -A propos tego mam taką anegdotę – graliśmy w jakimś mieście i podszedł do nas taki starszy mężczyzna, pogratulował koncertu i powiedział: „Saksofon? Doskonały pomysł! Doskonały!”. Ubawiło nas to o tyle, że nas to nie dziwi. Było Morphine i tam saksofon wszystko niósł... to też bardzo duża inspiracja dla nas, jeżeli chodzi o eklektyzm brzmieniowy. Mamy też to szczęście, że u nas w składzie jest Paweł Postaremczak, który w tym momencie jest wymieniany chyba jako... powiem to – najlepszy saksofonista młodej alternatywy free jazzowej w Polsce. To też jest muzyk, który ma tak ogromne horyzonty, że bez jego saksofonu nie wyobrażam sobie Snowmana. Co prawda jest go mniej, niż na „Lazy”, ale jest w takich momentach, w których robi bałagan niewyobrażalnie wymagany. A poza tym instrumentarium jest przecież rockowe. Pojawia się co prawda sithar, ale sithar pojawiał się już u Beatlesów, pojawiają się też jakieś cymbały... korzystamy z tego, co natura dała i co może spowodować, że emocje, które zawierasz w utworze i koncepcję, którą masz w głowie, możesz stworzyć jeszcze ładniejszą, doskonalszą, jeszcze bardziej satysfakcjonującą ciebie jako twórcę. „The Best Is Yet To Come” to bardzo różnorodny krążek. Takie było założenie? -Tworząc materiał nigdy nie zastanawiamy się, jak ma brzmieć od początku do końca. To w pewnym sensie concept album, jeśli chodzi o podejście produkcyjne, ale też robiąc utwór mieliśmy w głowie▶ 33


34

kwestię brzmienia, bo właśnie brzmieniowo ta płyta jest bardzo spójna. Rzeczywiście, jest kolorowa w kontekście aranżacyjnym, ale gdy te numery powstawały, mieliśmy świadomość tego, że nie są totalnie różne od siebie. Mają jakiś wspólny mianownik, ale przecież nic nas, do cholery, nie ogranicza. Nie musimy sobie kazać robić czegoś, co nam narzuca wytwórnia, manager i tak dalej. Pełna wolność służy w takich sytuacjach. A nie baliście się trochę, że ta różnorodność uczyni materiał trudnym do strawienia? -Nie... nie. Dlaczego? Jakby... Nam się ta płyta podoba (śmiech). Nie wiem jak tobie... Podoba się, nawet bardzo. Chodzi o to, że „Lazy” było bardzo spójne, stanowiło monolit. Tu jest bardzo różnie nawet na przestrzeni kilkunastu minut. -Ale zauważ, że ta płyta ma takie amplitudyczne (Adam na użytek tej rozmowy pozwolił sobie wymyślić nowe słowo – przyp. red.) rozłożenie napięć. Może to jest kluczem – jeżeli chodzi o znalezienie

się wydarzy i jest na nas jakaś odpowiedzialność wewnętrzna i z zewnątrz... a atmosfera przy wejściu już do samego studia jest trudna do zwerbalizowania, bo masz świadomość tego, że tam jest fortepian, na którym grała Tori Amos. To są takie czarowne sygnały i bardzo mocno się to odbiera. A jakie sygnały dotarły do was po koncercie w „Trójce”? -Wiesz, czerwieniąc się i mówiąc nieskromnie, są świetne... było bardzo emocjonalnie i te emocje przez eter docierały bardzo szeroko i bardzo mocno. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego koncertu, tym bardziej, że to było takie rozdziewiczenie nowej płyty – największa liczba ludzi słuchała premierowego wykonania całego materiału. Jesteście po przeprowadzce do wytwórni Kayax. Skąd ten wybór? -Dla nas bardzo ważną rzeczą było to, by znaleźć się w wydawnictwie, które dba o artystę, które tworzy normalną rodzinę wspólnej pracy nad publikacją, nad materiałem i jego promocją. A z drugiej strony

Ten drugi występ w „Trójce” był bardziej przerażający – gdy przed trzema laty wjechaliśmy tam, niczego się nie spodziewaliśmy. Nikt nie znał atmosfery, ani siły przekazu radiowego, a w tym momencie już wiedzieliśmy, że przy odbiornikach siedzi jakieś 200-300 tysięcy ludzi[...]

jakiejś wspólnej sprawy, to podejście do tego materiału z nastawieniem na góry i doliny nastrojowe. Odkryliśmy to, słuchaj, razem. W ramach promocji nowego krążka wystąpiliście już po raz drugi w studiu radiowej „Trójki”. Jakie to uczucie, grać w miejscu, z którego dotychczas słuchało się muzyki? -Ten drugi występ w „Trójce” był bardziej przerażający – gdy przed trzema laty wjechaliśmy tam, niczego się nie spodziewaliśmy. Nikt nie znał atmosfery, ani siły przekazu radiowego, a w tym momencie już wiedzieliśmy, że przy odbiornikach siedzi jakieś 200-300 tysięcy ludzi, takie pół Poznania (śmiech). Świadomość tego, że grasz dla takiej ilości ludzi jest lekko stresująca, nie powiem, że mocno, nie odbierająca możliwości grania. Drugi przyjazd był już nasączony świadomością tego, że coś

nie chcieliśmy się wiązać umową z „majorsem”, a ta niezależność nasza w Kayax jest zachowana i wręcz pielęgnowana. Sugerują nam coś, ale przy tym dają rozwiązania do wyboru. Czujemy też, że rzeczywiście to towarzystwo jak najbardziej nam odpowiada. Nie jest to 4AD, nie jest to Fat Cat (śmiech), ale obok Mystic to najbardziej sensowna wytwórnia w Polsce i mam wrażenie, że znaleźliśmy sobie tam miejsce przynajmniej na następne 2-3 płyty. Na debiucie w spisie utworów nie znalazł się numer „Lazy”, który pojawia się na tej płycie w formie ukrytego kawałka, choć dał temu albumowi tytuł. Dlaczego? Z czystej przekory? -„Lazy” to jest utwór, który może być spoiwem między tą płytą, a debiutem. Piosenka powstała w zasadzie już na etapie publikacji materiału, została nagrana w zupełnie innym studiu niż cała płyta.


Dorzuciliśmy „Lazy” chyba jako taki podświadomy komunikat tego, co będzie działo się na następnej płycie, w którą stronę pójdziemy, tak sugeruję, by to odczytywać. Kolejna duża zmiana względem debiutu to teksty. Zaczęliście śpiewać po polsku. Był ku temu jakiś konkretny powód? -To jest pytanie do Michała (Kowalonka, wokalisty i gitarzysty Snowmana), ale postaram się odpowiedzieć: przed dwoma laty stworzyliśmy z Michałem taki krótki projekt, piosenki o dzieciach i o rodzicach dla dzieci. Nazywał się Lumikulu i jako rzecz dla dzieciaków musiało być po polsku. W tym momencie Michał miał po raz pierwszy okazję zmierzyć się z fajnymi tekstami – bo tam jest moc – i po prostu z językiem polskim. Przepłynął na drugą stronę rzeki i mógł sobie pozwolić, przy wsparciu Marcina Borsa, by się na to odważyć. Tutaj największym problemem było szukanie tekstów, ja tu zawsze podaję przykład Ciechowskiego. To był chyba jedyny artysta, który umiał tak pięknie i tak fonetycznie, dźwięcznie poukładać nasze „sz”,

„cz”, „dż”, żeby brzmiały przyswajalnie, miękko i fajnie. Mieliśmy też świadomość, że siła dotarcia w Polsce jest większa, jeżeli śpiewasz po polsku. Cały czas wzbranialiśmy się przed tym, ale trzeba było się przemóc i przeskoczyć jakieś swoje zaparcia i wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni. Najbardziej Michał, bo ma świadomość tego, że nie taki diabeł straszny, jak go sobie malował. Wspomniałeś Marcina Borsa, producenta Waszej nowej płyty. Kto kogo znalazł? -My do siebie tak naprawdę wróciliśmy, już „Lazy” miało być robione z Marcinem, wtedy był realizatorem nagrań, a producentami byliśmy my. Tu chcieliśmy, żeby ktoś pozwolił nam trochę inaczej spojrzeć na materiał, który przygotowaliśmy. Po ośmiu latach grania potrzeba nam było tchnięcia czegoś nowego w to, co się dzieje. Takiego lustra, które ktoś nam ustawi i pozwoli się przejrzeć w troszeczkę innych ciuchach i troszeczkę innym wydaniu. I rzeczywiście ta praca była strasznie inspirująca. Marcin to facet, który nie mówi ci, co ma być, tylko pokazuje ci kartki i możesz sobie wydać którąś▶ 35


36

z nich i z reguły ona jest słuszna – bo tak naprawdę wszystkie trzy kartki są słuszne. Człowiek o strasznie wielkiej wiedzy muzycznej, pomysłowości, otwartości i na pewno nie wyobrażamy sobie, by następna płyta powstała z kimś innym. A sam materiał powstawał z wielkim utworem na Ziemi Lubuskiej, bo bębny, fortepian i bas oraz część wokali w Lubrzy w studiu RecPublika. Piękne miejsce, godne polecenia każdemu muzykowi, to studio na naprawdę wysokim poziomie, świetna atmosfera. Wakacje (śmiech). A jaka koncepcja przyświecała umieszczeniu na płycie utworu „It’s My Life” Talk Talk? Nie obawialiście się, że No Doubt wyczerpali temat? -No właśnie śmialiśmy się, że kilka osób na pewno będzie mówić „o, ale świetny cover No Doubt!”. To pokolenie, dla którego ten utwór to archaik porównywalny z Połomskim, po prostu tego nie wie. A odpowiedź na pytanie „dlaczego” jest prosta. Tam jest po prostu piękny tekst. Piękny, prosty tekst. I ten tekst był bardzo spójny z wydarzeniami, które miały miejsce na pewnym etapie życia ludzi z bandu i nie można było zrobić czegoś innego. To absolutnie było to i koniec. A granie coverów jest dla nas tworzeniem utworów na nowo „na podstawie”. Gracie jeszcze jakieś cudze utwory? -Wygłupialiśmy się i zagraliśmy „Like a Virgin” w Trójce, ale też przewróciliśmy go trochę na głowę i mieliśmy świetną zabawę. Jako Snowman działacie również poza przestrzenią waszych płyt i piosenek – ilustrujecie swoimi dźwiękami nieme filmy i sztuki teatralne... -Tak, właśnie wczoraj miała premierę kolejna sztuka, „Usta usta”. Wracając do twojego pytania, teraz mamy w głowach zupełnie inny pomysł. Pomysł, którego nie było, taka nasza natura snowmanowa chyba, że lubimy robić rzeczy, których jeszcze nikt nie robił, takie przynajmniej mamy wrażenie. Wczoraj padł właśnie pomysł, z którego jesteśmy strasznie zadowoleni i wręcz euforycznie podchodzimy do tej koncepcji. Na razie to tylko koncepcja, więc nic więcej nie mogę zdradzić, ale jeśli to wyjdzie, to będzie – mówiąc po poznańsku – luta. A jak wygląda praca nad przygotowaniem muzy-

ki do filmu niemego? -To były tematy, które powstawały tak, jak się pracuje nad materiałem filmowym. Oglądaliśmy te filmy i każdy przynosił swój temat, który siedzi w scenie. Zostawialiśmy sobie też miejsce na improwizacje. W tym, co robimy ze Snowmanem na tej płycie, jest trochę mniej na nią miejsca, ale zostawiamy sobie na nią bramkę i te rzeczy filmowe rzeczywiście są okraszone większą ilością takiej swobody w wyżyciu się instrumentalnym każdego z nas. Każdy może popłynąć i pobawić się w swoją stronę, ale oczywiście jest to osadzone w realiach struktury, którą wcześniej przygotowaliśmy. Objeżdżaliście kraj z pokazami filmów „Nosferatu – symfonia grozy” i „Gabinet Doktora Caligari”. Oba niemieckie, oba to nurt impresjonizmu. Masz ulubiony? -Zdecydowanie „Nosferatu”. Przez to, że graliśmy już to tak dużą ilość razy, że oglądając to gdzieś pokątnie w telewizji, mamy świadomość, jakbyśmy tych aktorów znali. To się wchodzi w taki świat, że Max Schreck (odtwórca roli tytułowej – przyp. red.) jest niemal twoim kolegą, takie to jest uczucie. No i to był pierwszy film, do którego tworzyliśmy muzykę, dlatego chyba jesteśmy najbardziej związani z „Nosferatu”. Ma piękną fabułę... romantyczną? Chyba tak. Jesteśmy romantykami, więc wiesz, pasowało nam. W opisie zespołu obok Twojego nazwiska widnieje napis „noir noise”, a obok Michała – „blanc noise”. Co te określenia znaczą? -To się odnosi do używania takich brzmień na granicy harmoniczności. Z mojej strony to są z reguły brzmienia analogowych syntezatorów. Jak sama nazwa wskazuje, to są takie noisy – brudy, zaburzenia percepcji odbioru, ale w taki sposób, żeby wyciągnąć to, co jest ważne. Tak sobie to z Michałem wymyśliliśmy. On z kolei tworzy takie brzmienia za pomocą syntezatorów gitarowych. I Michał robi tę atmosferę bardziej „pro”, a ja bardziej „anty”. On jest dobrym policjantem, ja jestem złym.

Rozmawiał: Michał Stachura Fotografie: M. Kłusak



38


,


40

11 grudnia w 4 Różach odbyła się długo wyczekiwana trasa koncerowa Punky Reggae Live. Gwiazdą wieczoru był zespół Farben Lehre z którego wokalistą mieliśmy okazję przeprowadzić wywiad. O początkach trasy i 25-leciu zespołu opowiada Wojciech Wojda. Fcuk: Punky Reggae Live – czyj to był pomysł? Wojtek Wojda: Od początku to był mój pomysł. Byłem kiedyś przypadkowo na imprezie Punk Rock Later w Parku Sowińskiego, w skrócie PRL. U nas za L stoi Live. Wyniosłem z tego koncertu dwa spostrzeżenia: po pierwsze najwyraźniej w Polsce funkcjonuje tzw. „układ warszawski”, gdzie „Warszawka” wszystko kreuje i promuje, no a druga sprawa to, że warto by było zorganizować podobną imprezę do PRL, tylko objazdową. Wziąć ze sobą kilka kapel zaprzyjaźnionych i niekoniecznie z Warszawy. Chcesz coś jeszcze dodać do tego pytania? -Pierwsza trasa odbyła się w 2004 roku, teraz jest 8 edycja, czyli pomysł można powiedzieć był trafiony. W pierwszej edycji brała udział firma, która wydała naszą płytę „Pozytywka”, a od drugiej trasy sam wziąłem się za organizację i tak to jest do dzisiaj.

Z roku na rok trasa jest coraz bardziej rozbudowywana, wcześniej nie graliście w mniejszych miejscowościach. Czy uważasz, że granie w takich miejscowościach ma sens? Wśród polskich kapel widać tendencję do grania tylko w dużych miastach takich, jak Poznań, Katowice, Wrocław itp. -Nie chciałbym krytykować zespołów, które tak robią, bo to ich droga i wybór, ale uważam, że trzeba mieć szacunek dla słuchaczy niezależnie od tego czy są oni z Warszawy czy Zielonej Góry. Nie podoba mi się takie segregowanie i nie wiem z czego ono wynika, może z jakichś kompleksów, trzeba zapytać tych, którzy tak robią. My tak nigdy nie robiliśmy. I i II edycja Punky Reggae Live rzeczywiście były małe: 15, 16 koncertów, ale z tego powodu, że chcieliśmy zobaczyć czy ten pomysł jest w ogóle sensowny i jeśli pojedziemy w większą ilość


miast, a zainteresowanie będzie małe, to więcej „umoczymy”. I nie do końca się z Tobą zgodzę, że trasa z roku na rok jest bardziej rozbudowana, bo najwyższa frekwencja była w 2006 roku – 32 koncerty i nigdy później taka nie była. Więc największą mamy już za sobą. Teraz to jesteśmy na w miarę równym poziomie od paru lat – dwudziestu paru koncertów. W tym roku przypadek sprawił, że jest 25, bo mamy 25-lecie Farben Lehre. Mogę powiedzieć więcej, że od następnego roku będzie mniej koncertów. I to nie chodzi o większe miasta, mniejsze miasta, tylko doszliśmy do wniosku, że takie miasta jak Legnica na przykład, czy Radom to lepiej samemu odwiedzać, bo jednak koszty są wysokie, a trzeba to podkreślić że PRL jest trasą, która utrzymuje się tylko z biletów. Punky Reggae Live, czyli trochę punku, trochę rocka, trochę reggae. -Rocka nie słyszę w tej nazwie… Ale jeżeli chodzi o to hasło, to ono nie jest ścisłe. Nazwa nie oznacza tego, że kapela grająca ska, rocka czy nawet hard rocka nie może zagrać. Na pewno ekstremalne ka-

pele takie, jak Vader czy Behemoth nie zagrają na tej trasie. Nie przywiązywałbym dużej uwagi na nazwę punk rock reggae – to jest otwarta formuła, mogą zagrać zespoły ska czy rockowe. Czyli drzwi otwarte? -Nie dla wszystkich, ale dla większości. Mówiłeś, że obchodzicie 25-lecie. Co trzeba zrobić, by tak długo utrzymać się na scenie? To znaczy, jak dalej grać, nagrywać i mieć taką rzeszę odbiorców? -Przede wszystkim trzeba kochać to, co się robi, bo bez tego nie widzę możliwości aby się utrzymać. Farben Lehre jest przykładem takiego zespołu, który nie miał ani jednego dnia przerwy, bo jest wiele kapel, które mają rzekomo te 25 lat na scenie, ale w tym czasie mieli przerwy od grania. I głównym warunkiem jest kochanie tego, co się robi, bo dzięki temu można przetrwać. Trzeba podkreślić, że nie jest łatwo i trzeba się psychicznie przygotować na te momenty szczęśliwe, jak i te mniej wesołe. Co się zmieniło przez te 25 lat, biorąc pod uwagę takie wyznaczniki, jak publika czy rynek? 41


42


[...] na początku przychodziły na nasze koncerty 20-latki, i dziś przychodzą 20-latki z tą różnicą, że w dużym stopniu są to synowie lub córki naszej wcześniejszej publiki


44

-Wszystko się zmieniło, bo nic nie stoi w miejscu, tylko idzie do przodu. Więcej klubów niż było kiedyś, lepszy dostęp do instrumentów, większa konkurencja, więcej mediów. Natomiast publika w znacznym przypadku się nie zmieniła, bo na początku przychodziły na nasze koncerty 20-latki, i dziś przychodzą 20-latki z tą różnicą, że w dużym stopniu są to synowie lub córki naszej wcześniejszej publiki. Średnia wieku publiczności nie zmienia się szczególnie. No trochę odmłodniała, ale ja nie mam z tym problemu. Bardziej bym się chyba zmartwił, gdyby publika się postarzała. Co jeszcze? Sytuacja polityczna się zmieniła w kraju. Nie ma cenzury, ale są inne problemy. Kiedyś kluczem do wszystkiego była polityka, wystarczyło być po właściwej stronie barykady – miało się wszystko, wystarczyło być po niewłaściwej stronie barykady – miało się blokadę. Dzisiaj niestety z komuny zostały pewne układy, bez których nie można załatwić sobie np. dobrej pracy. I to jest niestety ten spadek po komunizmie, który będziemy dźwigać jeszcze przez lata. Czasy się zmieniły i teraz rządzi kasa. Masz pieniądze, możesz wszystko załatwić. „Masz wolność, weź płać” jak śpiewał Dezerter.

Co do Dezertera, to nie wiem czy słyszałeś, że Arka Noego nagrała płytę z coverami polskich kapel rockowych i punk rockowych takimi, jak właśnie Dezerter. Czy myślisz, że tak młodzi wykonawcy mogą śpiewać muzykę punkową? -Obiło mi się to o uszy, ale trzeba by było spytać autora co amiał na myśli. Bo jeśli Litza chciał rzeczywiście złożyć hołd tym kapelom, to ja szanuję wszystkie szczere projekty. Ale jeśli chciał wypełnić lukę na polskim rynku, bo to jest coś nowego, czyli zagranie było czysto marketingowe, to już mniej pozytywne są moje odczucia. Tutaj trzeba by się spytać, jak mówiłem wcześniej autora, jaki był jego cel, bo Litza nie nawiązywał bezpośrednio do punku, kluczył raczej w klimatach metalowych, rockowych czy też hard rockowych. Ciężko mi w sumie coś o tym powiedzieć, ale jeśli jest to szczery projekt, to ok. Czego Wy słuchacie np. w busie na trasie? -Ja np. niczego nie słucham, a w domu to co innego. Jestem teraz bardziej otwarty na muzykę niż kiedyś. Podobają mi się np. nagrania Clawfingera, Sepultura, płyta Roots jest dla mnie przemawiająca, Rammstein, no i trochę lżejszej muzyki. Słucham





48


dużo reggae np. Damiana Marleya. W każdym gatunku poza jazzem można znaleźć coś fajnego. Nie rozumiem idei tej muzyki. Widzę, że jesteś trochę chory. Czy dajesz radę grać w takim stanie koncert? Nieraz można się spotkać z czymś takim, że idziesz na koncert, a tu informacja, że odwołany z powodu choroby muzyka. Dasz radę? -No, jeżeli choroba jest taka, że nie masz szans zaśpiewać, to nie zaśpiewasz. Ja szanuję piłkarza, którego boli nóżka i nie może wyjść na boisko. Ale jeśli po prostu trochę go zabolało i jest w stanie grać, a nie chce, no to już zupełnie inna sprawa. Tak samo jest z muzykami. Jeżeli kogoś gardełko lekko zabolało i rezygnuje z zagrania koncertu, to już jego sprawa. Także czy dam radę, to zobaczymy. Jeszcze wczoraj po koncercie dobrze się czułem, było bardzo dobrze, nawet za dobrze, i dlatego że dłużej graliśmy w ciepłym. Jutro będę wiedział więcej o stanie wykonywalności. A co macie zamiar zaprezentować dzisiaj na scenie? Starsze utwory, nowsze? Może czymś chcecie zaskoczyć? -25-lecie to jest taki moment, w którym z wieloma nowymi rzeczami się nie wyskakuje. Podsumowu-

jemy 25 lat tą trasą i na nic nowego bym nie liczył. Wybieramy te utwory według subiektywnego klucza, przekrojowe. Tu nie będzie zaskoczeń. Mamy tak dużo kawałków, które możemy zagrać, ok. 60, że możemy wybierać. Czyli najnowsze 2 płytowe wydanie to jest przekrój waszej twórczości? -Tak, taki był plan. Nie mam oporów, żeby nazwać to wydanie płytą The Best Of, bo nią po prostu jest. Czym się sugerowaliście wybierając utwory? -Głównym kluczem było to, że po pierwsze na 20-lecie wyszła też płyta: 20 utworów. Chcieliśmy, by utwory nie powtarzały się na płycie 25-lecia, jest tam tylko 7 utworów z tamtego wydawnictwa. Drugi klucz był bardziej prozaiczny, polegał na tym, że płyta może pomieścić 78 minut. Powiem tak, że dwa utwory, nie powiem które, znalazły się na płycie tylko ze względu na swoją długość. A niektóre z kolei się nie znalazły, bo były za długie. Staraliśmy się zamieścić najważniejsze utwory w historii zespołu. Dziękuję bardzo i życzę wszystkiego dobrego. Polecam też grzańca na gardło.

Rozmawiała: Aleksandra Mielińska Fotografie: Wojciech Waloch

49


50


Seks, YouTube i Nancy Sinatra Ma 24 lata, a już szaleje za nią cały muzyczny świat. Nie wydała nawet płyty, ale na dwa tygodnie przed jej wydaniem jest ona niesamowicie hodnym towarem i wielkim hitem. Mówi o sobie, że jest „Nancy Sinatra w wersji gangsta”. Jednak obok głosów zachwytu są też podejrzenia, że cała sprawa z genialnym debiutem dziewczyny z mrocznych zakamarków klubów to medialna nagonka, a niedopowiedzenia i „szemrana przeszłość” to obliczony na zysk chwyt marketingowy. Kim jest Lana Del Rey? Diamonds on my wrist, whiskey on my tongue

Naprawdę nazywa się Lizzy Grant – już zaczyna się, jak tani, pseudodetektywistyczny tekst. Urodziła się w 1986 i całkiem niedawno świat zwariował na punkcie jej singla „Video Games”. Ale ten utwór to wcale nie początek – do jego ukazania się wydarzyło się w życiu Lany bardzo wiele. I jeśli wierzyć jej zapewnieniom, duża część jej historii to opowieści przeznaczone dla osób pełnoletnich. Z drugiej strony powszechnie wiadomo, że pseudonim wybrali jej managerowie. Że jest córką milionera, Roba Granta. Elizabeth nie jest nawet całkowitą debiutantką – wydała album pod swym prawdziwym nazwiskiem, jednak z nieznanych przyczyn został on wycofany ze sprzedaży. Czyżby wycofanie się w celu przygotowania gruntu pod nowy wizerunek artystki?

Put me onto your black motorcycle

W 2010 roku ukazało się inne wydawnictwo-widmo Lany, „Kill Kill EP”. Na tym etapie zwracała uwagę przede wszystkim nienaturalnie pełnymi ustami, ale już wtedy w jej muzyce pobrzmiewało to, co dopiero miało urzekać . Oldschoolowy feeling, piękny, szepcący w niskich i wibrujący w wysokich

Za dwa tygodnie wyjaśni się, czy zaciskiwanie kciuków przez fanów, zachęty krytyków i działania promotorów Elizabeth Grant wyjdzie jej na dobre[...]

tonach głos Elizabeth i mroczne historie, które od tego czasu miały stać się jej znakiem firmowym. Lana Del Rey nie opowiada o prywatkach, piątkowych nocach i spełnionej miłości – u niej miłość jest toksyczna, w jej opowieściach przewijają się seks, dziwki, pieniądze i śmierć. A wszystko to podane w pięknych melodiach i wyśpiewane anielskim głosem. Takie było najlepsze na EP-ce „Yayo” – wielowątkowa, choć jednorodna w klimacie piosenka, do której niegdyś kobiety powoli rozbierały się za pieniądze.

I heard that you like them bad girls, honey

Cały ubiegły rok to ciężka praca Del Rey i umacnianie gruntu pod album, który ukaże się 27 stycznia. Na YouTube furorę robiły jej klipy, będące najczęściej kolażami starych filmów, kreskówek, malowniczych pejzaży i ujęć samej Lany. Prawdziwą rewelacją okazała się ballada „Video Games”. Zaaranżowana na pianino, harfę (!) i smyki pieśń była hitem na długo przed wydaniem jej na rynku. Internauci szybko dotarli do zagubionej płyty (jeszcze wtedy) Lizzy Grant i umieścili ją w internecie. W krótkim czasie (z pomocą managementu piosenkarki?) w sieci pełno było demówek, nagrań z różnych etapów kariery Del Rey. Wszystko miało się wyjaśnić 10 października, wtedy miał się ukazać singel „Video Games/Blue Jeans”.

I love you more than those bitches before

To, co wcześniej było żywym zainteresowaniem, 51


52

przerodziło się w gorączkowe wyczekiwanie albumu. Do tego czasu poznaliśmy jeszcze dwa utwory z (nie)debiutu – „tytułowy „Born To Die” i „Off To The Races”. Co ciekawe, oba rozczarowują pod względem aranżacyjnym – stylowe retro-kompozycje zgwałcono nowoczesną produkcją, być może starając się uczynić je bardziej przystępnymi dla radia. Podobnie rzecz miała się ze stroną B singla. „Blue Jeans” całe swe piękno ukazywał dopiero w oszczędnej wersji na żywo, gdzie Lanie towarzyszyła zazwyczaj jedynie gitara.

I think it’s kinda fun when I hit you in the back of the head with a gun

W tym momencie Lana jest dzieckiem, które zobaczyło swoje prezenty w przeddzień urodzin. Musi grzecznie iść spać i poczekać, aż dostanie to, co ma obiecane. Za dwa tygodnie wyjaśni się, czy zaciskiwanie kciuków przez fanów, zachęty krytyków i działania promotorów Elizabeth Grant wyjdzie jej na dobre. Wszystko wskazuje na to, że jednak wizerunek Lany uległ złagodzeniu – taki tekst z „Born To Die” zmieniono z „I wanna fuck you in the pouring rain” na „I wanna kiss you in the po-

uring rain”, na płycie nie znalazł się świetny „Kinda Outta Luck”, będący ni mniej ni więcej, jak tylko instrukcją, jak niegrzeczne dziewczęta postępują z chłopcami, którzy chcą je oswoić. W roli głównej: broń palna, bagażnik i femme fatale.

Time to give in to the kindness of strangers

W 2011 Lana Del Rey, niezależnie od tego, czy jest produktem, czy „prawdziwkiem”, namieszała tak mocno, jak tylko da się namieszać. Rozgłos dookoła niej zatacza coraz szersze kręgi i wykroczył już poza ramy alternatywy. Jak mawia moja znajoma, faceci kochają zimne suki. Lana Del Rey jest trochę „kobietą idealną” ze znanego dowcipu – trochę dziwka, trochę kochanka. Stripteaserka o złotym sercu. Kobieta po przejściach. Przynajmniej na taką się stylizuje. A może jest stylizowana? Nie ma to większego znaczenia – ostatecznie nawet Sex Pistols byli zespołem z castingu. Kto komu będzie wkładał dolary za bieliznę – okaże się w ostatnim tygodniu stycznia.

Michał Stachura



54



56

18 grudnia w Zielonej Górze odbył się koncert The Analogs. Legenda polskiego punk rocka wystąpiła w 4 Różach. Udało mi się przeprowadzić z nimi wywiad. Ale nie był to zwykły wywiad, bo chłopaki są tak zabiegani, że nie mieli czasu ani siły, aby ze mną porozmawiać. Wywiad przeprowadziłem z nimi drogą mailową. Mam nadzieje, że dowiecie się kilku rzeczy, o których nie mieliście fioletowego pojęcia. Nie będzie o świętach, o koncercie w Zielonej Górze również. Ale będzie za to luźna rozmowa pozwalająca ocenić to, co wspólnego mają Analogsi z Pudzianem, Shazzą i Godzillą. FCUK: Skąd wzięła się Wasza pasja do muzyki? Paweł: Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, bo od dziecka interesowałem się muzyką. Słuchałem piosenek nadawanych w radio, potem kupowałem płyty, których nie było zbyt wiele. Nieco później pojawiły się kasety... Muzyka to jedyne z moich zainteresowań, które, jak się okazało, nie było chwilowe. Mam ponad 40 lat i nadal tylko to mnie kręci. Skąd, Dominiku, ksywa Harcerz? Dominik: Może to niewiarygodne, ale byłem kiedyś harcerzem, takim prawdziwym w mundurku. Opowiedzcie o jednym, najgorszym dniu na scenie. Dominik: Kolejna niewiarygodna rzecz – nie przypominam sobie takiego dnia. Zawsze wszystko idzie tak, jak powinno, zawsze wszystko przebiega zgodnie z planem. OK – raz poszło coś nie tak. W jednym z klubów w połowie naszego występu popsuł się prąd i nie udało się tego naprawić – musieliśmy przerwać występ. To żenująca sytuacja, ale nie było innego wyjścia – nie potrafimy grać na gitarach akustycznych. Czy wyobrażacie sobie Waszego wokalistę śpiewającego w duecie z Shazzą lub Edytą Górniak? Jeżeli tak, to jaka to mogłaby być piosenka? Paweł: Ja wyobrażam go sobie w garderobie z tymi „dziewczynami”. Pewnie chciałby zaśpiewać „Jestem Kobietą”! Dominik: Spadaj, to twoja ulubiona piosenka. Nucisz ją przy goleniu. Paweł: Skąd wiesz? Mamy osobne pokoje w hotelach. Dominik: Ja mogę to sobie wyobrazić, ale one pewnie nie. Co Wam mówi nazwa DR.CYCOS? Paweł: Grałem tam. Właściwie to założyłem ten zespół razem z dwoma przyjaciółmi, potem przez ze-

spół przewinęło się kilka osób. Pierwszy perkusista i gitarzysta Analogs grali wtedy razem ze mną. To było w 1994 roku – prehistoria... Dzisiaj mówi się o tym zespole, że to legendarna formacja polskiej sceny ska. Może to prawda, a może nie, bo ja nigdy nie zauważyłem, żeby taka scena w Polsce istniała. W każdym razie graliśmy ska i skinhead reggae, i udało nam się nawet nagrać płytę. Co czułeś, Pawle, po zdobyciu złotego medalu w 2011 roku w Lizbonie na mistrzostwach Europy w brazylijskim Jiu Jitsu? Paweł: Jechałem tam po ten medal. Byłem świetnie przygotowany, moi trenerzy i przyjaciele z klubu zrobili wszystko, żebym był najlepszy. Przez pół roku katowali mnie bezlitośnie. Zresztą rok i dwa lata wcześniej też mnie tak przygotowali i też przywiozłem medale, ale wtedy nie było jeszcze facebooka i nikt o tym nie wiedział. W związku z tym sukcesem, kiedy walka z Pudzianem? Paweł: Gdyby zapłacili mi tyle, co Pudzianowi, to poszedłbym walczyć nawet z Godzillą. Musiało by być tylko wpisane w kontrakcie, że nie wolno jej na mnie chuchać. Czego możemy się spodziewać po najnowszej płycie? Dominik: Za sprawą nowego studio, w którym nagrywaliśmy i rewelacyjnego realizatora nagrań, brzmienie będzie pełniejsze, bardziej dynamiczne, a całość bardziej dopracowana pod względem realizacyjnym. Zmieniliśmy też wytwórnię, licząc na mocniejsze wsparcie promocyjne. Poza tym płyta będzie zawierać 14 piosenek opowiadających o tym, jak można zmarnować życie, że łatwo jest stracić kontrolę nad samym sobą, że czasem staje się tak, że twoi najbliżsi przyjaciele mogą być twoimi największymi wrogami, itp. ▶


57


58


Wspierajcie Wasze lokalne zespoły, chodźcie na ich koncerty, kupujcie ich płyty pamiętajcie, że kultura masowa to straszne gówno!


60


61


62

Czy nadal uważacie, że era techno jest (po?)pierdolona? Paweł: Era techno to nie piosenka przeciwko jakiemuś gatunkowi muzycznemu, ale przeciwko pewnemu stylowi życia. Lubię żywą muzykę zagraną na instrumentach, a nie odtwarzanie czegoś i mieszanie palcem. Jebać techno i cały ten syf!!! Gdybyście jako zespół, mieli możliwość wybrania jednego festiwalu na świecie, na którym możecie zagrać, jaki byłby to festiwal? Dominik: Ja chętnie zagrałbym na targach erotycznych. Paweł: A ja wolę kluby. To najlepsze miejsce dla zespołów punk rockowych. Na festiwalach kontakt z publicznością jest ograniczony, ludzie są daleko od sceny i dziwią się, że przed albo po koncercie widzą któregoś z nas wśród publiczności jak oglądamy występy innych zespołów. W klubie to normalna sytuacja. Którą z Waszych płyt uważacie za najbardziej udaną? Dominik: Jak zwykle ostatnią. Pod koniec lutego będziecie mogli sprawdzić czy to prawda. Limitowana część nakładu będzie dostępna z bonusowym DVD koncertowym, więc jeśli ktoś lubi ruchome obrazki, będzie mógł sobie nas włączać i zatrzymywać do woli.

Jest szansa na to, żeby zobaczyć Was na Przystanku Woodstock? Dominik: Nikt nas tam do tej pory nie zapraszał. Mamy wstręt do wszelkiego rodzaju konkursów, zgłoszeń, starania się o coś, a granie tam zależy chyba od czegoś takiego. Jesteście w stanie wskazać kogoś znanego z Zielonej Góry? Paweł: Ja znam Igora z klubu, w którym gramy koncerty. To mi wystarczy. Ty Dominik znasz kogoś? Dominik: Znam Igora i obsługę baru. Są bardzo mili. Czego chcielibyście życzyć zielonogórzanom w Nowym Roku? Paweł: Życzę wam, żebyście nie dali się ogłupić mediom. Najlepiej wyrzućcie telewizor przez okno. Słuchajcie punk rocka, bo większość kapel ma coś do powiedzenia i choć nie trzeba się ze wszystkimi zgadzać, to warto znać punkt widzenia innych ludzi. Dominik: Wspierajcie Wasze lokalne zespoły, chodźcie na ich koncerty, kupujcie ich płyty pamiętajcie, że kultura masowa to straszne gówno!

Rozmawiał: Łukasz Świerkowski Fotografie: Mateusz Papliński


63


64

MASTURBACJA TO NIE ZBRODNIA

Rankingi i podsumowania muzyczne mijającego roku to taka nowa, akceptowalna forma publicznej masturbacji. Pozwalają obiektowi A, reprezentowanemu przez recenzenta/portal muzyczny dokonywać aktu samogwałtu zadowalającego jego własne ego pod postacią właśnie takowej rekapitulacji. A wszystko to ku uciesze tłumów.

Mój wewnętrzny ekshibicjonizm i onanista-teoretyk popchnęły mnie po raz pierwszy w dwudziestotrzyletniej historii mego życia do tego obscenicznego czynu. Przez dwanaście mijających właśnie (a wręcz minionych) miesięcy, pochłaniałem muzykę niczym gąbka rozlaną wodę i teraz nadszedł czas, by o tym opowiedzieć. Nie znam połowy singli z notowania Beatport, Pitchfork czy Resident Advisor, a niektóre płyty z rankingów wywołują u mnie odruch wymiotny

przy samej nazwie wykonawcy. Jestem fanem staroci, muzyki z czasów „kaseciaków” i pierwszych komputerów w domach. Nowościami, co prawda, nie pogardzę, ale rzadko zdarza się, by mój zachwyt trwał naprawdę długo. Rok 2011 był inny... To był naprawdę dobry rok dla muzyki, jak również dla mnie. Dlaczego? Bo techno zdechło! I powróciło w zupełnie nowej, odmienionej i jakże zajebistej formie. Xhin – „Sword” to jeden z najlepszych przy-


kładów. Potężna dawka wygiętych niczym hipsterski wąs bitów, dźwiękowych gargantuł i aranżacyjnych eksperymentów. Na „nowej drodze” techno singapurskiemu producentowi wtórował Martyn, który swoim „Ghost People” zatarł granicę pomiędzy dubstepem, a berlińskim parkietem. Fuzja tych dwóch gatunków już od jakiegoś czasu powoli dojrzewała na komputerach producentów całego świata, ale dopiero kompozycje Martijna Deykersa i Buriala (fenomenalna EP’ka „Street Halo” i kolaboracja z Four Tet i Thom Yorke zatytułowana „Ego/Mirror”) stanowiły wyraźny zwrot. Większość roku minęła mi pod znakiem muzyki w rytmie 130-140 bpm, pełnej palety dźwięków sztucznie wytworzonych przy użyciu komputera. Wśród nawałnicy loopów znalazło się miejsce na gitarowe krucjaty i szaleństwo. Dawno nie czerpałem takiej radości ze słuchania riffów, solówek i perkusyjnego armagedonu. Orgiastyczny uśmiech na mojej twarzy wywołała grupa Jane’s Addiction, która za sprawą „The Great Escape Artist” pomogła cofnąć mi się w czasie do mojego ukochanego liceum. Serce me skradł również tłum muzyków ukrywających się pod jakże piękną nazwą Riding Alone for Thousands of Miles, który udowodnił, że post rock to nie tylko Mogwai i mutacje. „Brick City Ghost” stał się najpiękniejszym soundtrackiem dla deszczowego lata. Na podium znalazło się również miejsce dla wykonawców reprezentujących bardziej ekstremalne odmiany muzyki gitarowej. Liturgy swoim drugim albumem, „Aesthatica” wychłostali niemiłosiernie moje uszy. Zabójczo szybka mieszanka noise’u i black metalu z niekończącymi się kawalkadami blastów. Dwa lata temu świat, jak i również ja, zachwycał się dubstepem. Niestety gatunek ten w 2011 roku przeżył lekkie załamanie. Wszystko to spowodowane jest tragicznymi mezaliansami z house’em i trance’em. Producentom pokroju Skrillex czy Borgore bliżej do wiejskiej dyskoteki niż parkietów najlepszych klubów świata. W basowym szambie znalazło się jednak kilka perełek, które na stałe wpiszą się w kanon klasyków dudniącego basu. Zomby i jego „Dedication” to mroczna podróż na tere-

ny zarezerwowane dotąd dla twórców witch house, a Kuedo postawił na wspomnień czar. „Severant” pełen jest przepięknych melodii, płaczących syntezatorów i dialogu z muzyką lat 80. Do wyżej wymienionej dwójki dorzucam jeszcze Stumbleine i Swarms, którzy postawili na bardzo klimatyczne, wręcz ambientowe produkcje (odpowiednio „All for Your Smile”/„Rose Tinted EP” i „Old Ravers End”). Dwanaście minionych miesięcy obfitowało również w wspaniałe debiuty. Okres ten zdecydowanie należał do Ghostpoet i jego „Peanut Butter Blues & Melancholy Jam”. Pomimo ogromnej straty, jaką była śmierć Gil-Scott Herona możemy być spokojni o przyszłość spoken-word music. Umarł król, niech żyje król! Klasę pokazał również Theophilus London niezwykle zabawną i rozbujaną mieszanką popu, hip hopu, glamu i hipsterskich dodatków („Timez are Wierd These Days”) oraz duet They Live, który albumem „Cancel Standard” zabrał nas w mroczny świat minimal/dubstepu. Tak wymieniać bym mógł bez końca. Rok 2011 pod względem muzycznym był bardzo dobrym rokiem. Ochy, achy i jęki zachwytu towarzyszyły mi od stycznia do grudnia. W powyższym zestawieniu znalazł się zaledwie ułamek tego, co mnie zachwyciło. Jak łatwo zauważyć nie jest to ranking, nie ma miejsc, punktacji czy medali. Luźna notka pełna wspaniałych melodii. Co prawda kilka karnych kutasów również by się znalazło, jak np. dubstepowy „Path of Totality” Korn czy wspaniale nudny i bezbarwny Azari & III z imiennym debiutem. Ale zapamiętajmy ten rok dobrze, najlepiej jak się da i nie rozmawiajmy o rozczarowaniach w tym miejscu (zapraszam do lektury „Niekulturalnie”). Jeżeli dotrwałeś do tego miejsca, to gratuluje i przybijam piątkę. Sobie. Jeżeli przeszedłeś od razu do czytania zakończenia, to „twój ojciec jest chomikiem, a matka śmierdzi zgniłymi jagodami”.

Łukasz Michalewicz

65


66

Baseball, znaczy palant?

W naszym kraju kij baseballowy kojarzy się bardzo jednoznacznie. Jeden z polskich zespołów śpiewał: „Kije baseballowe to narzędzie pracy: ochroniarze, złodzieje, bandyci, łajdacy”.


N

ic więc dziwnego, że ta gra „u nas” praktycznie nie istnieje. Trochę to dziwi bo przecież każdy kiedyś grał w „palanta” a to praktycznie to samo. Przynajmniej tak mi się wydaje… W Ameryce to z kolei zupełnie inna historia, a w zasadzie niemal religia. Tym większe brawa należą się dystrybutorom filmu „Moneyball” za wprowadzenie go do naszych kin. Oczywiście ludzie odpowiedzialni za ten ruch doskonale wiedzieli, że takie nazwisko jak Brad Pitt powinno zadziałać jak marchewka na potencjalnego widza. Sam film opowiada pozornie dosyć oklepaną historię. Głównym bohaterem jest selekcjoner przeciętnej drużyny Oakland Athletics a niegdyś bardzo obiecujący gracz Billy Beane(Brad Pitt). Po niezbyt udanym sezonie jego czołowi gracze zostają wykupieni przez bogatsze drużyny co zmusza trenera do kombinowania. W wyniku splotu wydarzeń poznaje młodego ekonomistę, który opracował system pozyskiwania graczy skutecznych ale mało atrakcyjnych dla większych klubów. Niektórzy po kontuzjach dziwacznie rzucają piłkę, inni mają problem z imprezowaniem po meczach itd. Jak się okazuje pomysł przypada do gustu Billiemu i postanawia wcielić go do życia pomimo wielu głosów krytyki i sprzeciwów. Tak zaczyna się znana każdemu legenda „od zera do bohatera”. Tak jak wspomniałem, cała historia jest przez każdego znana i widziana setki razy. Oto dostajemy kolejny dramat sportowy pokazujący czyjś upór w dążeniu do celu pomimo ciągłych przeciwności losu. Jednak jest w tym filmie niesamowita siła, która sprawia, że ciężko się od niego oderwać. Na pew-

no olbrzymią zasługą jest świetnie rozpisany scenariusz autorstwa Aarona Sorkina(w zeszłym roku dostał Oscara za „Social Network). W całej historii obeszło się bez przesadnego patosu i niepotrzebnych, ckliwych momentów, którymi jesteśmy karmieni w podobnych produkcjach. Lwią częścią sukcesu tego filmu jest również obsada. Brad Pitt niejednokrotnie udowadniał swój warsztat aktorski, ale nie przypominam sobie, kiedy ostatnio błyszczał tak bardzo. Pokłady charyzmy w jego postaci wydają się być nieskończone i znając życie oraz szacowaną Akademię Filmową, nominacja do Oscara wydaje się być sprawą przesądzoną. Doskonale wtóruje mu Jonah Hill, który w końcu rozwinął skrzydła i być może jest na dobrej drodze żeby odciąć się od durnowatych komedii z jakich słynie. Jego gra jest dość oszczędna i stanowi doskonały kontrapunkt do popisów Pitta. Dodatkowo między tymi dwiema postaciami jest fantastyczna chemia, której rezultatem są całkiem zabawne i nienachlane sceny. Duet uzupełnia jak zwykle świetny Phillip Seymour Hoffman – klasa sama w sobie. Ponad dwu godzinny film spoczywa w zasadzie na barkach tych trzech postaci, co tylko potwierdza ich wielkość i rzemiosło. „Moneyball” to film , który poprzez swoją tematykę odrzuci wiele osób, a szkoda bo w naszych kinach coraz rzadziej goszczą obrazy mające do przekazania przejmującą historię z morałem. Nie trzeba być teoretykiem baseballu żeby w pełni docenić tą produkcję. Pominięcie tej produkcji byłoby wielkim błędem, przed którym lojalnie przestrzegam.

Paweł Hekman


68

BEZ

lizusostwa „Echoes Of Silence”, jak na zamknięcie trylogii, prezentuje się trochę słabo. Trochę jak z „Ojcem chrzestnym” – ostatnia część wyprzedzała w przedbiegach wszystko, co dookoła działo się w kinematografii, ale jako zamknięcie (dosłownie i w przenośni) epickiej sagi o rodzie Corleone, była po prostu przeciętna. The Weeknd może nie rozłożył na łopatki, ale po raz trzeci w przeciągu dziesięciu miesięcy dostarczył niemal godziny świetnego R&B odzianego w szaty z najszlachetniejszych odmian elektroniki.

N

ie zrozumcie mnie źle – wszystko, co dzieje się na tym albumie jest absolutnie topowe. Gdyby ktoś powiedział mi, że wyda trzy mixtape’y w ciągu roku i wszystkie będą świetne – nie uwierzyłbym. The Weeknd, czyli prywatnie Abel Tesfaye, postawił sobie właśnie taki cel – wydanie trylogii w Internecie, absolutnie za darmo. I przy okazji nie zanudzenie słuchacza na śmierć.

Czym chce zaskoczyć tym razem? Po klimatycznym, przestrzennym debiucie „House Of Balloons”, drugi materiał rozpoczął mocnym, gitarowym uderzeniem w postaci „Lonely Star”. Na najnowszym albumie również początek powala. Wierny oryginałowi w sferze wokalnej i rewelacyjnie pokombinowany w podkładach cover samego Michaela Jacksona. Przeróbka „Dirty Diana” na płycie ukryta jest pod tytułem „D.D.”. Z szacunkiem, ale bez lizusostwa, czyli krótki kurs pod tytułem „jak nie stracić twarzy, nagrywając własną wersję utworu, będącego totalnym kosmosem”. Potem wcale poziom nie spada. W każdym razie niezbyt mocno


– na „Echoes Of Silence” znajdziemy zarówno odwołania do poprzedniczek płyty, jak i próby odświeżenia brzmienia. Za takie uznać można mocne, rytmiczne „Montreal”, ponowny flirt z gitarą elektryczną, czyli „XO/The Host” czy delikatne „Next”. Wszystko nie wykracza poza ramy elektronicznego, minimalistycznego R&B. Bujającego, melodyjnego, ale i łechcącego alternatywne ucho. „Ale to już było”, rzekł niegdyś klasyk. I tak też zbyt wiele The Weeknd z tego wydawnictwa słyszeliśmy na „House Of Balloons” i „Thursday”, by wywołać szał. Dostajemy po prostu kolejną, solidną porcję tego samego. Ma to swoje dobre i złe strony, jedno nie ulega jednak wątpliwości. Dzięki swej hiperaktywności w 2011 The Weeknd został zauważony i doceniony – wystąpił na płycie Drake’a, został też zaproszony do współpracy przy albumie będącym zestawem remiksów ostatniej płyty Lady Gagi „Born This Way”. Cieszą też plany wydania trylogii na CD. Projekt The Weeknd jest zaprzeczeniem prawideł rządzących rynkiem muzycznym. Nie dał słuchaczom oddechu, wydając trzy mixtape’y w niecałe

dziesięć miesięcy. Nie zarobił na nich ani złotówki, bo wszystkie udostępnił do pobrania za darmo na swojej oficjalnej stronie. Kroczy własną drogą, na której brak krzyczących syntezatorów, czy dudniących basów, „Echoes Of Silence” to kolejny dowód na to, że dwudziestodwulatek będzie wielką pociechą dla muzyki jeszcze przez długi czas. Tym materiałem nie dodaje może nic do swego wizerunku, ale utrzymanie wysokiej formy to też jakieś osiągnięcie. Na ile wydawnictw możemy liczyć przez najbliższe dwanaście miesięcy? Czas pokaże.

Michał Stachura


70

, , Zle siE, dzieje w paNstwie

POLSKIM

Różne są opinie o rodzimej scenie muzycznej. Jedna z nich głosi zresztą, że nie ma u nas żadnej sceny – rynek zdechł, dogorywając w takt płyt za darmo dodawanych do czasopism, podrygując w konwulsjach do taktu darmowych koncertów z cyklu „Lato z Radiem”… Jeśli się nad tym zastanowić, że Edyta Górniak i taki Snowman oddychają tym samym powietrzem. Poznański zespół na swojej najnowszej płycie próbuje dodać trochę koloru naszej szaroburej rzeczywistoświetny krążek. ści muzycznej.

O

K., jeśli chodzi o scenę niezależną, nie jest aż tak źle. Pojawiają się nawet pretendenci do miana światowców, ale próżno szukać wspólnych nurtów. Każdy sobie rzepkę skrobie. Oczywiście, mnóstwo u nas wtórności, zrzynania – nawet z rodaków. Ale również dzięki temu każda dobra polska płyta jest czymś szczególnym. Również „The Best Is Yet To Come”, drugi album Snowmana. Po starcie zespołu albumem „Lazy”, łatwo można było spisać grupę na straty. Nie, żeby to był zły materiał – krążek był cholernie niemedialny. Jazzrockowy klimat, szczypta psychodeli i oniryczna atmosfera całości, wbrew temu, co można przypuszczać, to nie jest to, co wielkie stacje radiowe lubią najbardziej i grupa była o krok od zapomnienia. Poznaniacy nie mieli wyboru, zrobili trzy rzeczy, które uczynić powinien każdy zespół na ich miejscu. Zmienili wytwórnię, by mieć większe szanse na dotarcie do słuchacza. Producentem materiału uczynili największego speca nad Wisłą. I, co najważniejsze, nagrali

Być może spotkaliście się już z ekstatycznymi recenzjami „The Best Is Yet To Come”. Gdy zbyt powszechnie mówi się o czymś, że jest bardzo dobre, od razu wzbiera we mnie niepokój. Tu jednak to wszystko jest uzasadnione – drugi krążek Snowmana to mocny, piosenkowy album jednocześnie przebojowy i ciekawy brzmieniowo, zachowujący rozimprowizowany klimat debiutu i poszerzający go o popowy sznyt i mistrzowską produkcję Marcina Borsa. Najbardziej zapamiętywalne fragmenty następcy „Lazy” to zdecydowanie polskojęzyczne wyskoki Bałwanków: „Niezmiennie” i świetne, boysbandowe „Bzdurrra” to rzeczy gotowe do częstej emisji we wszystkich stacjach radiowych w kraju i poza nim. Poza nimi mamy oczywiście progresywne fragmenty, jak w otwierającym całość „Don’t Stop Me”, czy „Arrivederci Everyone” oraz przestrzenny cover Talk Talk „It’s My Life”. Podczas wywiadu, którego zapis przeczytacie w tym „Fcuku”, Adam Brzozowski opowiadając o tym krążku, powiedział „To jest bardzo dobra płyta”. Trudno nie przyznać pianiście Snowmana racji. „The Best Is Yet To Come” to najlepszy polski materiał, jaki w tym roku słyszałem. W ramach jego promocji zespół w lutym pojawi się również w Zielonej Górze. Do zobaczenia pod sceną!

Michał Stachura



72



74

Rok 2011 zaczął się i skończył jak wiele innych. Życie było ostre jak maczeta, również w Internecie, co i rusz komuś urwano, bądź też ktoś urywał. Na koniec trzeba to wszystko zebrać do kupy i podsumować. Od tego jesteśmy MY – powiemy wam, co było fajne, a co nie. Czy to dobrze, że Nasza Klasa przegrała z Facebookiem? Czy geje powinni funkcjonować w parlamencie? Czy zalegalizować aborcję? Eutanazję? Marihuanę? A co z karą śmierci? Tego wszystkiego nie dowiecie się z tego tekstu. Ale jest parę innych rzeczy, o których można powiedzieć. LUDZIE Michał: Cóż, powiedzmy eufemistycznie, że mądrzejsi nie są. Weźmy głosy dotyczące udziału Nergala w „Bitwie na włosy” (czy jakoś tak) – „o nie! to satanista, na pewno nie zna się na muzyce!”. Zresztą, jeśli ktoś w ogóle wyraża swoje zdanie, to już jest sukces. Rok 2011 to kolejny etap internetyzacji ludzkości, a co za tym idzie – jej zidiocenia. A Internet działa tu jak lupa. Jak to powiedział Jesse Eisenberg w filmie „Zombieland”: „Co jest dobrego w Zombielandzie? Koniec facebookowych statusów”. Łukasz: Rok 2011 pokazał, niestety po raz kolejny, że odsetek idiotów stąpających po Ziemi powiększa się w zastraszającym tempie. Facebook, powiadasz? Jest szał, moda, dziwki, koks i rozpierdol. Moda na statusy, linki i zasrane łańcuszki zebrała w Polsce olbrzymie żniwo. Każdy, kto żyje tam jest, a twórcy FB, a także Google skrzętnie to wykorzystują. Spersonalizowane reklamy, „odgórne” decyzje kto jest twoim znajomym, a kto nie itd. Trwa walka o pieniądze, a informacje o nas stały się dobrą kartą przetargową. Poruszyliśmy już kiedyś kwestię Nergala w TV. Skończyło się na tragedii (wyniki oglądalności) i fakcie, że Adaś to swój chłop, co lubi cycki i zna się na śpiewaniu. Nie było jedzenia kotów, darcia Biblii i pozdrowień gestapowskich. Szkoda? MUZYKA Michał: Na papierze wygląda to wszystko koszmarnie. Najczęściej odsłuchiwany utwór na Youtube – „Friday”, Rebecca Black. Najczęściej spotykany artysta – Justin Bieber. Strach lodówkę otworzyć.

Rok 2011 to też boom na dubstep – taki Skrillex obłowił się niesamowicie, a goście odpowiedzialni za powstanie gatunku cały czas są anonimowi. No i przez ostatnie 365 dostąpiliśmy zaszczytu odsłuchu wspólnego muzycznego dziecka Lou Reeda i Metalliki. Loutaliica nagrała najkoszmarniejszą płytę tej dekady, a nie wykluczone, że całego stulecia. Wszystko brzmi jak bardzo kiepski żart, tym gorszy, że robiony na poważnie. Prezent dla wroga. Więc jeśli dostaliście „Lulu” jako prezent pod choinkę... Ale ubiegły rok obfitował też w świetne płyty, Zajebisty Mastodon, świetny jak zawsze Waits, jebcze Jane’s Addiction, czy zrobione z przymrużeniem oka „El Camino” The Black Keys – to wszystko krążki, przed którymi trzeba zdejmować kapelusz. Łukasz: Poraziło mnie to! Nie będę ukrywał, że mam w dupie wszelkie rankingi, notowania i podsumowania. Jest tak od lat. Hipsterka? Nie. Nie ufam ludziom, jeżeli chodzi o muzykę, a w szczególności jeżeli chodzi o polecanie czegoś (rzekł „dziennikarz muzyczny”). Staram się je omijać, bo z reguły mają się one do mojego gustu jak Korea Płn. do demokracji. Aczkolwiek swoim własnym chętnie się podzielę, kiedyś. Mieszkając w Londynie mam zupełnie inne spojrzenie na muzykę, aniżeli miało to miejsce w Polsce. Płyty są relatywnie tańsze w porównaniu do zarobków, koncertów więcej, fajniejsze rzeczy w radiu. Prawdziwy raj obiecany...

Cytując filozofa, „nie ma chuja, trza to wszystko wyjebać w kosmos”.


Jedyne, co może martwić mnie jeżeli chodzi o mijający rok, to: masowe reaktywacje zapomnianych gwiazd, które powinny oddać się procesowi gnicia, moda na granie „przełomowych” albumów na żywo (rzadko się zdarza, by krążek był dobry od początku do końca, a idąc na koncert oczekuje samych dobrych numerów) oraz nowy Korn nagrany „in dubstep style”.... Okres od stycznia do grudnia uważam jednak za całkiem udany w muzyce. Przecież Black Sabbath się reaktywowało... FILM Michał: No, tu się działo. „Drive”, który już teraz jest filmem kultowym, najlepszy kowboj świata, czyli Jeff Bridges u braci Cohen w „Prawdziwym męstwie”, piękna Portman w „Czarnym łabędziu”... bardzo dużo można wymieniać. To był świetny rok dla kina, w zasadzie na każdym polu i w każdym gatunku można znaleźć coś co najmniej zadowalającego. Martwi stagnacja w rodzimym kinie – nie ukazało się nic, albo prawie nic wartego uwagi. Świetny „Lincz” i parę innych produkcji zniknęły między produkowanymi na akord szmirami: „Los numeros”, „Jak się pozbyć cellulitu”, „Wyjazd integracyjny”, „Wojna żeńsko-męska”... trudno uwierzyć, że tyle tak słabych filmów wydano w jednym kraju (i praktycznie z tą samą obsadą). Cytując filozofa, „nie ma chuja, trza to wszystko wyjebać w kosmos”. Bo nie wiadomo – dziś lub jutro możemy zapomnieć, że klasyką polskiej komedii jest „Seksmisja”, „Rejs”, czy „Miś”, a będą nas postrzegać przez pryzmat wyżej wypisanych filmów, z których oglądania przyjemności jest tyle, co z wbijania sobie gwoździ pod paznokcie. Łukasz: A propos gwoździ, to Trent Reznor z NIN popełnił piękny soundtrack do jednego z najlepszych obrazów tego roku, „Dziewczyna z tatuażem”. Ja widziałem… Powodów do narzekań w kategorii FILM w roku 2011 jest mało. To powinno cieszyć i jednocześnie dać do myślenia. Czy aby na pewno na świecie produkuje się teraz filmy, które zadowalają mój gust

czy może jednak udało mi się ominąć szmiry szerokim łukiem? Martwi tylko fakt, że produkcje na bardzo wysokim poziomie przeszły całkowicie bez echa jak takiego „Szpiega” z fenomenalnym Gary Oldmanem. Co do produkcji krajowych mamy bardzo podobne zdanie. Jajecznica z gówna, bez polotu, nie wspominając o zerowej zawartości humoru, staje się elementem dominującym w filmach made in Poland. Uczucie żenady zwiększa wywiad przeprowadzony z Tomkiem Karolakiem, któremu bardzo wstyd za produkcje, w których wystąpił. Dopóki jednak widownia w Polsce będzie walić drzwiami i oknami na „filmy biesiadne”, dopóty nie doczekamy się naprawdę dobrego polskiego filmu. Twierdzisz, że to stagnacja, a ja się nie zgadzam. To świadomy kierunek obrany przez twórców. Kierunek, który odpowiada gustom publiki. Cytując profesora Fanswortha z „Futuramy”: “I don’t want to live on this planet anymore”. POLITYKA Michał: Dochodzimy do ostatniej części naszych rozważań o roku 2011. Wydarzeń nie brakowało: rocznica Smoleńska, 11 listopada, prezydencja w Unii, jeszcze parę innych. Wieś, wieś, wieś. Co nam z tego? Od jakiegoś już czasu całość przypomina bańkę, która w końcu pieprznie i wszyscy oberwiemy gównem, które w środku się zebrało. Ostatnio pokazywano, jak posłowie za pomocą nowych mediów składali świąteczne życzenia „obywatelom”. Wszystko w poetyce „Disco Relax” spotykające Tadeusza Rydzyka. Polityka śmierdzi. A najgorsze jest to, że wszyscy ten smród musimy czuć i się w nim kąpać. Osobiście wolałbym być zaangażowany w zjadanie małych kóz i walkę o resztki z niedźwiedziem brunatnym. Ale polityka jest wszędzie, a małe kozy nie. Łukasz: Smoleńsk, kurwa! Rok po tragedii, ale wciąż czuć zapach spisku i antypolskości. Wydarzenia, które miały tak naprawdę łączyć Polaków, jak na przykład 11 listopada okazały się tylko demonstracją buractwa. Polskie społeczeństwo chyba cofa się▶ do „ciemnych wieków”. Wybory również odbiły


się echem, bo w końcu oszukali nas. Po raz kolejny. I do tego pan, który jest posłanką... Wszystko nam przeszkadza. Jasnowidze przepowiadają koniec świata w grudniu 2012, ale nie biorą pod uwagę EURO 2012. To będzie koniec. Piękny, niczym u Von Triera. Co prawda ciężko z idioty zrobić większego idiotę, ale wydaje mi się, że panowie Lato i Kręcina starają się podważyć tę teorię. Ich działania to jakiś pijacki amok! Komuna widocznie nie odeszła w zapomnienie. Szkoda tylko kibiców, którzy zjadą na mecze. Polityka to bagno, w którym nie mam zamiaru się brudzić. Jak to powiedział Napoleon: „W polityce głupota nie stanowi przeszkody”... SUMMA SUMMAMUR... SURRARUM... SŁOWO KOŃCOWE, KURWA. Michał: Rok 2011 był rokiem hejterów (stąd też pojawienie się tej uroczej kolumienki we Fcuku). Działo się tyle chujowych rzeczy dookoła, że, jak to mawiał Sokrates, „hate that shit”. Ale nie o rape-

rach mieliśmy pisać. Życzymy sobie i Wam, drodzy czytacze, by nadchodzący rok był równie słaby jak ten. By wokół nie brakowało idiotów i absurdów życia codziennego, bo inaczej zostaniemy bez pracy. Bardzo niekulturalnego roku! Łukasz: Dokładnie. Wam jak i również sobie życzę oceanów głupoty, kiczu i wieśniactwa. Kiboli w szalikach depczących trawniki, homoseksualistów na obozach szkoleniowych ONR, pijanych polityków, raperów w kreszowych kreacjach, programu muzycznego TV Trwam i wielu innych absurdów. Jednocześnie apeluje o zdrowy rozsądek i dystans do otaczającej rzeczywistości (takiego samego jak niżej podpisani), by nie dać się zwariować. Wszakże „Quidquid latine dictum sid altum videtur”.

Michał Stachura Łukasz Michalewicz



78

Atak KLONÓW I stało się. Jeden z moich największych koszmarów związanych z modą właśnie się spełnił. Pod koniec minionego już, 2010 roku do naszego sztandarowego centrum handlowego wprowadził się Stradivarius, marka będąca własnością hiszpańskiego koncernu Inditex. Sklep sam w sobie modny, właśnie ze względu na swoje koneksje. Stradivarius to bliska rodzina Zary i Bershki czyli wyższa półka, jeśli mówimy o popularnych sieciówkach.

S

amo hasło „popularna sieciówka” wywołuje migotanie przedsionków u młodej części naszej populacji, więc gdy pojawiła się taka na naszym terenie, nie ma odwrotu. Teraz trzeba mieć coś ze Stardivariusa. A najlepiej wszystko. To z kolei oznacza tylko jedno, czeka nas atak klonów. Mam na to dowody empiryczne ;) Po raz pierwszy widziałam w sklepie z odzieżą, kilometrową kolejkę do kasy. Połowy rozmiarów niektórych modeli nie było już kilka dni po otwarciu, a jeśli chodzi o sam opening to bitwa pod Verdun przy tym, to tzw. pikuś. Rozumiem takie kolejki i akty desperacji na wyprzedaży w butiku Chanel,

gdy torebka zostaje przeceniona z 1500 dolarów na 150 dolarów. Wtedy używanie paznokci w walce o ostatni egzemplarz nawet wskazane.

W naszym przypadku taki zryw mnie jednak smuci, a nawet przeraża. Czy to jest jakiś kompleks pipidówy, który mamy w Zielonej Górze? No tak. Przecież otworzyli nam sklep, który znamy tylko z wypadów na weekendowe zakupy do pobliskich miast, które mają więcej niż dwa centra handlowe. Sieciówki generalnie zabijają oryginalność. Nigdy nie wiesz, czy idąc na imprezę do klubu, nie spotkasz kogoś w takiej samej kiecce (Tak, napisałam kogoś, bo teraz na imprezie można spodziewać się także mężczyzny w spódnicy czy na obcasach. Przykro mi panowie, ale Michał Szpak I Maddox robią Wam taki PR). A każda fashion victim, choć nigdy się do tego nie przyzna, przeżyje modową śmierć kliniczną, gdy będzie musiała przebywać z kimś w tym samym stroju, w jednym pomieszczeniu. Już teraz przechadzając się po Focusie dostrzegam w tłumie stradivariusowy sznyt. Każdego dnia jest go co raz więcej. A w modzie przeciez nie chodzi o to żeby iść z tłumem. Chodzi o to by się z niego wyróżniać.

Fashion Victim



80

Bazar Szmuglerów

P

o dość długiej absencji spowodowanej brakiem intelektu, zdolności i martwicą sił witalnych, określiłbym to terminem medycznym ANTI-HUMAN BEHAVIOR AS FCUK, jednak taki termin nie istnieje, wiec nie określę powodu absencji piśmienniczej niczym, choć może po części lenistwem? W każdym razie jest pan Świnia i jest kolejna opowieść z cyklu tu i tam i sram. Historia dzieje sie w kraju na Pe (nie, nie w kraju mlekiem i miodem płynącym pośrodku Europy) czyli Pakistanie, a dokładniej w Peshawarze (miasto przy granicy z pań-

stwem na A. Trochę w lewo od Ravalpindi i stolicy, Islamabadu to jakby mapę przed sobą położyć, jednak jeśliby stanąć na granicy z państwem na ceha no wtedy byłby po prawej od obu wymienionych miast). Sprawę Pakistanu i samego Peshawaru opowiem przy innej okazji. Dziś jak w podtytule będzie bardzo krótka historia z bazaru (będzie nudnawo, więc odradzam czytanie). Otóż jest koniec stycznia 2008r. Pomieszkując czas jakiś w Pesh (pozwólcie bracia i siostry, że skrócę nazwę gdyż sił mi brak na wystukiwanie), swój czas dzieliłem pomiędzy kilka rozrywek. Jedną z nich


inwestowali i przy wieczornym ognisku raczyli podzielić się swoją wiedzą. Jest jednak inna możliwość :)

było prześlizgiwanie sie na tzw. Smugglers bazar. Inną rozrywką było łażenie do centrum Pesh, gdzie odnalazłem salon z grami komputerowymi i katowałem Kadilaki i Dinozaury:). Wróćmy jednak do sedna opowieści. Na początek aby być uczciwym. Są dwie możliwości wbicia sie na bazar. Pierwsza to płatna wycieczka, ok. 45 dolarów. Wszystko w programie brzmi pięknie, w rzeczywistości jest to wycyckaniem na monetę (jak zresztą wszystkie wycieczki zorganizowane). Miał być bazar, był i to jaki: siadasz w pokoju przy kominku, zamiast jedzenia wnoszona jest broń, trochę narkotyków oraz fałszywa kasa. Można zrobić zdjęcie i tyle. Potem do auta i przechodzi do drugiej pozycji programu – fabryki broni, która z nielegalności ma w sobie tyle ze jest…legalna. Tam tez fotosy, pokaz strzelającego długopisu itd. Niestety nie można było postrzelać ze strzelby, ponieważ w okolicy było pięć zamachów. I na tym zakończyła się wycieczka. Sam nie brałem w niej udziału, ale koledzy za-

Bazaru Szmuglerów historia w pigułce Z centrum Pesh bierzemy autobus nr 2. Ruszamy w stronę zachodniej części Pesh (czyli w stronę granicy z Afganistanem) i tak zwanej Khyber-pass. Autobus dojeżdża na przedmieścia (mijamy rozsypujący się obóz afgańskich uchodźców), gdzie znajduje się w pełni legalny (WSZYSTKO jest z przemytu, może za wyjątkiem owoców i fistaszków i kur niosek made in china) bazar, na którym można kupić wszystko dla domu, dla pań, do ogrodu i trumny. Można też zaopatrzyć się tam w umundurowanie i pełny asortyment wojskowy amerykańskich żołnierzy służących w Afganistanie. Poza ciuchami na targu, jest wszelkiego rodzaju bron biała. Kurwa bracia i siostry, jakie noże rambo tam widziałem, plecaki, buty i inne amerykańskie gówna! Poza tym jak już wspomniałem można tam znaleźć wszystko co istnieje od laptopów, po kury nioski made in China i wszystko co pomiędzy. Tak wygląda legalny bazar. Następnie idąc w kierunku zachodnim wyrasta na środku szlaban, a tam wojsko, policja i ich budka. Krajobraz wciąż taki sam, za szlabanem wszystko jak przed szlabanem z jedną małą różnicą - bazar otoczony jest murem. Za szlabanem zaczyna się osławiony bazar szmuglerów. Kończy się jurysdykcja rządu Pakistanu, a zaczynają się rządy okolicznych wodzów plemiennych i kolegów z Al-Kaidy oraz innych organizacji charytatywnych. W każdym razie na bazar jest zakaz wstępu i tyle. Nie wspomniałem jeszcze o tym, że przed wyjściem zaopatrzyłem się w miejscowe ubrania. W krajach z mniejszą bazą turystyczną jest to bardzo pomocne, w nawiązywaniu kontaktów. Umożliwia to m. in. bezproblemowe przemieszczanie się w różne ciekawe miejsca oraz jest to formą oddania honoru i respektu autochtonom. Poza tym paradowanie ubranym od stóp do głów w markowe ciuchy firmy północny ryj nie jest chyba w tamtych stronach wskazane.▶ 81


82



84


8585


W każdym razie ruszyłem ku bazarowi szmuglerów z kilku powodów. Ciekawość, chęć zobaczenia na własne oczy, czy prawdą jest, że w mniej więcej 1000 budek na bazarze sprzedaje się tylko trzy towary: -broń, która służy rolnikom z afgańskich i pakistańskich gór do ochrony przed porywaczami kur niosek made in china. Jako ciekawostkę podam, że shotgun kosztuje ok. 60dolarow. -narkotyki -fałszywe pieniądze. Najważniejszym powodem, dla którego tam się wybrałem, był zakup dobrej jakości haszyszu za 10 gram ok. 2 USD. Doszedłem więc do szlabanu i poczekałem na moment, w którym przejeżdżał autobus. Strażnicy zajęli sie dywagacjami nad wzbitym właśnie wielkim tumanem kurzu. Wykorzystując kolegę „tumana” przeszedłem obok szlabanu i po dwóch sekundach zaczepił mnie brodaty jegomość oferujący po mocno przystępnej cenie narkotyki i fałszywe dolary. Odmówiłem, co niemalże odbiło się czkawka w drodze powrotnej. Ruszyłem dalej. Zauważyłem

jednak, że coraz więcej miłych kupców zaczyna mi się przyglądać, więc korzystając z atrakcyjnego w tym momencie wyglądu jednej z budek bazarowych wstąpiłem do środka na tradycyjny poczęstunek(czyli herbatkę). No więc usiadłem w budce, porozglądałem się wokół i oczywiście utonąłem w godzinnej dyskusji, sesji zdjęciowej i próbie towaru z miłym sprzedawcą. Po godzince rozmowy o wszystkim i o niczym (ot zwykła rozmowa przy herbatce, o broni. Ponoć strzelby idą w tym sezonie słabiej, ale narkotyki całkiem dobrze. Na dolary zawsze jest popyt, gdyż bojowników trzeba jakoś opłacać.) powiedziałem, że chciałbym coś do palenia, Pan sprzedawca zapytał czy 1kg, 5, 10? Wszystko to z miną gościa, który oferuje ci np. no nie wiem, coś zupełnie banalnego jak np. banany. Minę zmienił na rozdziawioną dopiero, gdy powiedziałem, ze raczej jestem detalicznym nabywca i mój zakup oscyluje wokół 10g (które zresztą kupiłem). Poza tym porozmawialiśmy o Talibach, konflikcie wywołanym podziałami plemiennymi w Pakistanie (gwoli ścisłości Pakistan nie jest państwem jako takim, to sztuczny twór geograficzny wytyczony


ołówkiem na mapce i wszystko to dzięki kochanym Anglikom. Podobnie zresztą jak wysłanie Żydów do Palestyny, gdzie kochani Anglicy zapomnieli, że w Palestynie już ktoś mieszka.) . Po godzinie poszedłem jeszcze odwiedzić sprzedawcę nr 2. Sytuacja podobna, pokazał swój asortyment, czyli tradycyjnie, broń, narkotyki i fałszywą kasę. Poprosił czy mogę mu załatwić żonę w PL. Odpowiedziałem, że nie bardzo, ale zerknę , popytam tu i tam i coś pokombinuje. W każdym razie zbliżał się wieczór i postanowiłem ruszyć w drogę powrotną. Przy szlabanie stal ziomek, który oferował mi haszysz zaraz przy wejściu i koniobijca w srakę chłostany. Jak mnie zobaczył podbiegł do strażników, wskazał na mnie paluchem i jak sądzę, wspominał coś o przemycie i haszyszu. W każdym razie po dziś dzień nie wiem jak to się stało, gdy wskazany przez strażnika podszedłem do szlabanu, zostałem zabrany do tej ich budki. A w niej z poważnymi minami (nie, nie takimi jakie maja strażnicy szlabanu na bazarze szmuglerów, którym mówisz, że chcesz kupić mleko), goście myśleli, że dopiero wcho-

dziłem na bazar. Mówili, że, zakaz, że tam al-kaida, że cudzoziemiec nie ma prawa i mam spierdalać (ale w milej tonacji). Ja z miną kogoś, kto właśnie być może wykręcił się z więzienia lub innej nie mniej wesołej przygody, wykrzywiłem lico me parszywe w anielskim uśmiechu, przepraszając i robiąc zdumioną minę słysząc, że wejścia na bazar nie ma. Muszę przyznać, że tak naprawdę szlaban ten nie rzuca się w oczy i jedyne co wskazuje na to, że jest się już na bazarze to asortyment budek. Powiedziałem, ze Świnia przeprasza i już idzie precz. To mniej więcej koniec bazarowej przygody. Wsiadłem w autobus i popłynąłem ku centrum Peshawaru. Na bazar udałem się raz jeszcze. Tym razem wymyśliłem biznes plan. Miałem kupić 1kg haszyszu i udać się w drogę powrotną ku Europie, jednak pojawił się problem, gdyż właśnie tej nocy w Kandaharskim wiezieniu, jeden z kolegów wjebał się ciężarówką wypełniona czymś co robi wielkie jebudu w mury więzienia i ok 1000talibow(tak 1i3 zera) dało nogę, przez co odmówiono mi wydania wizy do państwa na A. Tak z perspektywy czasu, myślę▶

87


88


Ponoć strzelby idą w tym sezonie słabiej, ale narkotyki całkiem dobrze. Na dolary zawsze jest popyt, gdyż bojowników trzeba jakoś opłacać.





sobie, że może to i lepiej? Jebać się przez Afganistan, Iran, Turcję i Bóg wie co jeszcze z kilogramowa plastelina w plecaku? Myślę ze mamuśka zabiłaby mnie, gdyby zabili mnie za to w Iranie. Aha po powrocie z bazaru wskoczyłem na moment do net cafe, gdzie poznałem nauczyciela szkoły koranicznej (Madrasy), który na drugi dzień ruszał do swojej wioski Khana-Deri w plemiennym rejonie SWAT Valley (kilka godzin autobusami w kierunku północnym) i zapytał czy nie chciałbym mu towarzyszyć w dwudniowej wyprawie, gdyż właśnie zdał egzamin na jednej z uczelni i jedzie odwiedzić rodzinę (co wiązało się z mini przemytem świni przez posterunki na drogach, gdyż cudzoziemcy z reguły nie mają zezwolenia na przekraczanie granic plemiennych). Zgodziłem się, ponieważ: po pierwsze był to sunnita, nauczyciel Madrasy. Po drugie Tribal Area SWAT, a po trzecie wyglądał na dobrego człowieka… O tym, czy pojawiłem się następnego dnia na przystanku i czy ruszyłem z Mohamedem-Zadi, to juz chyba w innym odcinku... PigFace


94

MANEWRY

K

to zabroni bogatemu ciemną nocą wychylić nóżkę za próg jego M2 pałacu? Pss-pss, już w środku, klik, mig, pyk, cyk i oto pędzę prywatną linią nr osiemdziesiąt wprost do centrum. Tam są one i oni, a każdy piękniejszy od drugiego. Ten to znany DJ z baru tutaj niedaleko, pewnie go znacie, bo lubi dbać o to by był znany. Kiedyś nawet zamieniłem z nim parę słów, potem znów nam się drogi przecięły, ale wypiłem byłem za dużo, wzrok miałem mętniejszy i bardziej złowrogi, więc Ray Ban DJ, wystraszył się nieboga. Spokojnie, panie wojewódzkiego małego miasta celebryto, ja tylko tak łypię, bo wzrok mam słaby, to się przyjrzeć muszę dłużej. Stacja pierwsza, ‚Staromiejska’, one tam na mnie, ja na nie niby że nic. Kolegę mam w sukurs. Dobry stary kamrat, taki myśliciel, zawsze jak podpity to, że: ‚on by mógł, a to się boi, że to nic nie ma sensu, że kraj jaki jest, a kobiety to szmaty, albo nie, ale on nie chce się dla żadnej zmieniać.’ Może też taki typ znacie? Kurtka na ramieniu mym silnym, chlup, pani śliczna kelnereczka zręcznie raczy nas. Drugi dla kurażu. Kurtka na wieszaczek, bo jeszcze kto pomyśli, że chamy. Piwko jedno błogosławione, choć dla jutrzejszego wstawania gorzej. No i na odchodne po jednym z mrugnięciem oka bezczelnym. Krzywe zgryzy patrzą na nas czujnie. Starówka jak nówka. Tam zza lady postawny kelner, co drętwo gapi się na ciebie, tutaj, nieco milszy skołtuniony, student trzeci rok pierwszego roku. Grube Benki, Kebaby, Kotlety. Kobiety, pety. Uff. Jak żyje miasto nocą! Pinacolada, zapiętych koszul luźnych, luzaków z mechanicznym zacięciem, dziewczyny w legginsach na szpilach, włos prosty, łono gładkie. Dłonie marzną – myśli cierpkie mam i proste – chyba lekko mam już w czubie. W stronę świateł. W stronę ludzi, zapachów i dymu. W stronę gierek, flirtów, krzyków. (...) Drogie oczko czytelnicze. W tle, to Black Eyed Peas. Wyobraź sobie. Bum, bum, bum. W ustach kiep aż drży od basu, filtr ślizga się po szkliwie. Bum, bum, bum, ktoś krzyczy na mnie zza konsolety. Jak szlug na śliskiej wardze, tak ona drży, choć twierdzi, że tańczy. Bum, bum bum, wychodzę by pożywić się smakiem, co skutecznie zabił go czosnkowy sos. Manewr pierwszej próby, by żółć nie wylała mi się na stół. Bum, bum, bum, nie rozumiem tu ruchów, a sam ścianą idę w stronę drzwi, kieliszek Bolsa, zapijam lodem z colą, a oni w dłoniach grzeją nieźle wyglądające szkła. Bum, bum, bum, wpijam się w szyję tej, co pachnie jak bez, gdy okrywa nas sztuczna mgła, ręką sunę w stronę jej sromowych warg... (...) W uszach gwiżdże ten wiatr, co wieje z portfela. Jutro trzeźwość zwali z nóg. Wy bywalcy spelun i zgrabnych klubów, znacie to. Miękną łydki, sterta zwiniętych w kłębek ciuchów. Twarz malina wita z lustra. Uciekły najbardziej z odległych terminów. W ustach język biały, ślinianki poprzegryzane. Męczy napastliwa kupa kac. Niech żyje młodość, w każdym wieku, niech żyje w oczku błysk na widok cieczy. Niech żyją zgrabne słowa, które jutro pozwolą Ci zrozumieć.

Paweł Fita




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.