W minionym miesiącu Zielona Góra przyłączyła się do jednego z największych protestów jakie miały miejsce w III RP. Mieszkańcy wyszli na ulicę, aby bronić wolności słowa w Internecie. Chociaż protesty przyniosły pozytywne rezultaty, nie możemy ustawać w walce! Wejście umowy Acta w życie może oznaczać koniec dla artystów, chociażby takich jak Pan Chwytak. Mamy nadzieję, że tak się nie stanie i dalej będzie mogli tworzyć Fcuka mając cenzurę głęboko w….:) Zapraszam do lektury, Dominika Koryga
Pomysłodawca: Mateusz Papliński Redaktor Naczelna: Dominika Koryga Redakcja: Mateusz Papliński, Remigiusz Najdek, heartFAILure, Pulina Łatanik, Andrzej Agopsowicz, Michał Stachura, Łukasz Michalewicz, Paweł Hekman, Daria Kubasiewicz, Aleksandra "Acidolka" Mielińska, PigFace, Sebastian Rzepiel, Wojciech Waloch, Nikodem Sarna, Remigiusz Grześkiewicz, Łukasz Świerkowski, Damian Łobacz, Maciej Kardaś, Paweł Fita, Krzysztof Żak Współpraca: Jakub Bieniecki, Paulina Mietłowska Okładka: Remigiusz Najdek Ilustracje: Aleksandra Koryga, Coffincat, Wepritz84 Korekta: Karolina Buganik Kontakt: projekt.fcuk@gmail.com 781-310-379 669-852-371 www.fcuk.net.pl
W NUMERZE: Wydarzenia...........................................................................................................................................6 Szorty.....................................................................................................................................................8 Felieton: O Siedmiu Takich Co Ukradli Laurkę........................................................................11 Fotorelacja: NIE dla ACTA................................................................................................................12 Kościół: Fanatycy czy Reformatorzy?.......................................................................................22 Wywiad: Kim Jest Kurwa Pan Chwytak?..................................................................................28 MZK: Karciana Gra...........................................................................................................................30 Szorty..................................................................................................................................................32 Wywiad i fotorelacja: James Harries......................................................................................34 Sylwetka: Mistic Mind....................................................................................................................44 Wywiad: Erking.................................................................................................................................48 Fotorelacja: Konkret Melanż........................................................................................................54 Film......................................................................................................................................................60 Zapowiedzi Płyt................................................................................................................................66 Recenzje............................................................................................................................................68 Niekulturalnie...................................................................................................................................72 Moda: Blogi, Tusk i Peja.................................................................................................................76 Okiem Świni Świat..........................................................................................................................78 The End:Grafoman............................................................................................................................90
T
o już pewne! Uniwersytet Zielonogórski otrzymał 6 mln złotych na uruchomienie wydziału lekarskiego. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pierwsi studenci zielonogórskiej medycyny pojawią się już za dwa lata.
W
tym roku województwo lubuskie wzbogaci się o 9 nowoczesnych kompleksów sportowych. Nowe „Orliki” zostaną wybudowane w Zielonej Górze, Łagowie, Szprotawie, Żarach, Sulechowie, Nowej Soli, Kargowej oraz Raculi.
W
Zielonej Górze powstają nowe kluby! Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, w centrum miasta zostały otwarte: w ramach przypomnienia Entertaiment Club, Before&After, a także coś całkiem w innym… klimacie. Czar PRL-u to klubokawiarnia inna niż wszystkie. To miejsce przenosi nas do czasów, w których półki sklepowe świeciły pustkami, a w telewizji były tylko dwa kanały.
L
ubuscy celnicy zatrzymali Polaka, który próbował przemyć 2 kg marihuany z Holandii. Od bagażu przemytnika nie dało się odciągnąć tropiącego narkotyki labradora. Mężczyzna zamiast tracić na przesłuchanie wylądował w kartce, niestety nie wytrzymał stresującej sytuacji.
8
Z
ostały rozdanie pieniądze na kulturę! Miasto miało do rozdysponowania ponad pół miliona złotych. Najwięcej pieniędzy, bo aż 45 tys. złotych, otrzymał Festiwal Kina Autorskiego Quest Europe. Miasto postanowiło przyznać Piekarni Cichej Kobiety 30 tys. zł. Wśród szczęśliwców znalazło się również stowarzyszenie Uzeciak, które na organizację tegorocznych Bachanaliów otrzymało 20 tys. zł.
win!
SZTUKA.COM!
Teatr Lubuski w przeciwieństwie do rządu jest świadomy potęgi jaką stanowi Internet. Najlepszym tego dowodem jest wprowadzona ostatnio możliwość zakupu przez sieć biletów na spektakle. Mamy nadzieję, że inne zielonogórskie instytucje pójdą tą drogą. Wirtualna pani z dziekanatu to by było coś...
Polak Potrafi!
D
zięki współpracy polsko-niemieckiej zostało utworzone bezpośrednie połącznie pomiędzy Zieloną Górą w Frankfurtem nad Odrą. To zdecydowanie skróci podróż pasażerom podróżującym do Berlina, ponieważ z Frankfurtu z cogodzinną częstotliwością odjeżdżają regionalne pociągi do stolicy Niemiec.
K
ER otrzymała skargę na spot dezodorantu Old Spice ze słynnym Old Spice Manem. Komisja Etyki i Reklamy przychyliła się do opinii skarżącego, że przekaz dyskryminuje mężczyzn. Autor skargi uważa, że pierwsze słowa wypowiedziane w reklamie: „Spójrz na swojego mężczyznę i na mnie, jeszcze raz spójrz na niego i na mnie. Szkoda, że nie jest mną” są poniżające i wpędzają w kompleksy i frustrację mężczyzn pracujących ciężko na rodzinę i niemających czasu na siłownie.
Nasze miasto przemysłem/pomysłem stoi. Najnowszą rewelacją z Zielonej Góry jest... Zgazowywarka zbudowana przez firmę Intercal. O co w tym chodzi? Otóż to tajemnicze urządzenie łączy naukę, magię i szatańskie siły. Ze zwykłych śmieci produkuje energię cieplną czterokrotnie taniej od konwencjonalnych rozwiązań. Brawo!
! L I FA
Inkwizycja!
Gdy jesienią ubiegłego roku kibice Falubazu wieszali słynny już na całą Polskę klubowy szalik na świebodzińskim Jezusie z pewnością nie spodziewali się, że jego historia zakończy się w... piecu. Wszystko przez wniosek prokuratora, który prowadził śledztwo. Ta decyzja obraża nasze poglądy religijne!
Big Brother!
Dwóm gimnazjalistom z Żagania udało się osiągnąć szczyt absurdu po tym jak ukradli ze sklepu kamerę zewnętrzną, aby zamontować ją w pokoju jednego z nich i oglądać samych siebie w TV. Czego to ludzie nie wymyślą żeby zaistnieć na srebrnym ekranie.
O siedmiu takich,
co ukradli
LAURKE,
„Nie ma nic gorszego, gdy przychodzi termin oddania tekstu, a w głowie siedzi niemoc twórcza, brak pomysłu na temat i świadomość, że jak się nie wyrobię na czas, to Pani Redaktor Naczelna znowu będzie biła trzcinką. Obok laptopa i służbowej komórki, podstawowym narzędziem pracy szefowej jest właśnie trzcinka. To nią dostaję wpierdol, gdy jestem niegrzeczny. Trzcinka ma siedemdziesiąt centymetrów długości i zostawia na łapkach siniejące pręgi, które trzymają się przez dobrych kilka dni. Ulubionym sportem Pierwszej jest oczywiście opierdolling. Normalna rzecz w warunkach gdy coś zbroję, ale szefowa lubi też kontrolnie zrypać za chęć do życia, lub też po prostu na wszelki wypadek. Przez telefon to jeszcze pół biedy, bo zawsze można odsunąć aparat od ucha i przeczekać aż skończy, za to o wiele gorzej jest, gdy do zjebki dochodzi face to face. Wtedy już żartów nie ma, bo można w ataku szału szefowej dostać z liścia, albo co gorsza – trzcinką. Paleta wyzwisk, które Naczelna stosuje, jest szeroka jak dupa posłanki Sobeckiej. „Idiota” to już praktycznie moje pierwsze imię, a tylko w ciągu ostatniego tygodnia byłem kretynem, burakiem, jełopem, bucem, fujarą, tępym chujem, złamasem, półgłówkiem, ścierwem, dziadem, nieudacznikiem, ofermą, cymbałem i wsiurem. O spotkaniach opłatkowych możemy zapomnieć. Jest tylko zjebka kontrolna w ramach prezentu świątecznego i oskubana choinka. Każda próba załagodzenia sytuacji, każda próba dyskusji, a już nie daj bóg pyskowania, skutkuje od razu pójściem w ruch trzcinki. Szast, prast, i na łapkach zostają dwie sine pręgi.” I wtedy się obudziłem. Zlany potem i bóg wie czym jeszcze zrozumiałem, że przecież tak mogłoby być, gdyby nasza Redaktor Naczelna była Bezczelna. Na szczęście inwektywy, terror i trzcinka były tylko złym snem. Mogę odetchnąć z ulgą, bo przecież nic strasznego się nie dzieje. A tym, którzy narzekają na przełożonych można przypomnieć stare ludowe przysłowie: „Szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego”. Ale piękna laurka, droga szefowo, prawda? :D
heartFAILure
11
12
Z
aczęło się od naszego kraju i rozpaliło emocje w całej europie. Mowa o ACTA [Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianym – wikipedia]. Rzecz w tym, że Polski rząd podpisując wniosek do ratyfikacji nie spodziewał się, że lud zareaguje i to tak stanowczo. Efektem podpisania przez Premiera Donalda Tuska są lecące ”na łeb na szyję” słupki poparcia PO, w ciągu zaledwie jednego miesiąca partia straciła ponad 7%, zyskał zaś Ruch Poparcia Palikota. Sam premier naraził się już chyba wszystkim możliwym największym grupom wyborczym, kierowcom, kibicom i internautom. Widząc strajki, które miały miejsce również w naszym mieście, blokowanie rządowych stron przez hakerów i nasilające się sygnały ze strony społeczeństwa o kolejnych manifestacjach rząd powoli zaczął odchodzić od swojej decyzji tłumacząc się nieprzeanalizowaniem wszelkich szczegółów umowy dot. ACTA. Fala przeciwników umowy w końcu przelała się również na inne kraje Unii Europejskiej [m. in. Bułgaria, Austria, Wielka Brytania, Węgry] łącznie strajkowano w 133 miastach
14
i 21 krajach europejskich. To chyba wystarczający powód by zastanowić się nad dalszymi decyzjami. Czego obawiają się przeciwnicy? Obawiają się cenzury w Internecie, szpiegowania, drożejących leków i dantejskich scen związanych z prawami autorskimi. Zwolennicy ACTA mówią, że wszelkie zapisy zawarte w umowie już fizycznie istnieją, nie są tylko zebrane do jednej umowy. Przeciwników jest znacznie więcej co można zauważyć w wirtualnym świecie, gdzie informacje o ACTA i wizji przyszłości gdy ta zacznie obowiązywać rozsiane są wszędzie. Blogerzy, użytkownicy Facebooka, NK i innych portali społecznościowych łączą się by wspólnie protestować. Powstają wciąż nowe fora, filmiki na Youtub\’ie, blogi i fanpag\’e. Pozytywnym faktem jest sprawa, że jeśli którykolwiek z państw członkowskich nie podpisze Umowy ACTA, ta zgodnie z Unijnym prawem nie będzie mogła wejść w życie. Choć ostatnie słowo z ust włodarzy naszego [i nie tylko] nie padło, wszystko wskazuje na to, że pierwszy raz po upadku muru Berlińskiego, demokratyczny głos ludzi odnosi sukces. ■
16
18
20
FANATYCY czy RefoRmatoRzy? Polska to bez cienia wątpliwości kraj, w którym katolicyzm bardzo silnie wpisuje się w narodową tradycję. Różne zaszłości historyczne, jak choćby wątki narodowowyzwoleńcze z czasów zaborów, w których wiara szła w parze z patriotyczną postawą („Polska Chrystusem narodów” etc.), czy poważna rola, jaką kościół odegrał w walce z komunizmem, doprowadziły do stanu, w którym o Polsce można mówić jako o swego rodzaju ostoi katolicyzmu w Europie. I mimo postępującej w krajach zachodu laicyzacji, nasi rodacy nadal zachowują wyjątkową na tle reszty kontynentu religijność.
Z
naczenie szeroko rozumianego kościoła i jego dzisiejsze przesłanie nie są jednak jednakowo przez Polaków rozumiane. Podobnie, w skład polskiego kleru wchodzą nierzadko bardzo różne osoby, o zupełnie odmiennych poglądach. Do hierarchów kościelnych zaliczają się zarówno światłe umysły, rozumiejące logikę tych trudnych dla kościoła czasów i umiejące wpleść wartości chrześcijańskie w wartości demokratyczne, a przez to dotrzeć ze swym przekazem do mas i nadać mu odpowiednie znaczenie. Niemniej jest też grupa księży, którzy nie tylko serwują swoim słuchaczom przaśno – zaściankową wersję katolicyzmu, ale łączą ją w parze z bezkompromisową postawą, ostrym językiem i szeregiem nagannych, nieakceptowanych przez większość hierarchów zachowań, co czyni ich jednymi z bardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej Polski. Bez trudu można wskazać kilka najszerzej rozpoznawalnych przykładów. Nawiedzony outsider Wiele osób pamięta pewnie sławetne kazanie, które zrobiło furorę dzięki serwisowi Youtube, a w którym gorliwy, natchniony bożą mocą duszpasterz poucza swoich wiernych o tym, jakie znamio-
na pojawiają się u dzieci, gdy interesuje się nimi Szatan i grozi im opętanie – mówi więc oczywiście o „żelach i irokezach”, czarnych ubraniach, tatuażach, słuchaniu „techno, heavy metalu i czarnego rocka”, czyli o wszystkim, co nosi na sobie odcisk czarciego sygnetu. Ksiądz Piotr Natanek, autor głośnego kazania, z pewnością zasługuje na wysokie miejsce w hierarchii duchownych, którzy wzbudzają nad wyraz mieszane uczucia. Ks. Natanek, mimo tego, że publicznie głosi tezy, które do dzisiejszych czasów zdecydowanie nie przystają, jest świetnie wykształconym człowiekiem. Obronił doktorat z teologii, ma również tytuł doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie historii, a swego czasu pełnił też rolę wykładowcy w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Tym bardziej więc dziwi, że niezłomnie trwa przy poglądach nie dość, że kontrowersyjnych, to jeszcze niezgodnych z oficjalną doktryną kościoła. Jego przesłanie sprowadza się do całkowitej kontestacji współczesnej kultury popularnej (choć nie tylko – w jego kazaniach pojawiają się zarzuty nawet pod adresem uniwersytetu w Oxfordzie!) oraz wszelkich poglądów religijnych i filozoficznych nie
24
tyle niezgodnych z nauką kościoła, co po prostu nie będących nią w sensie ścisłym, połączonej z fanatycznym doszukiwaniem się w nich działania diabelskich mocy i źródeł upadku chrześcijańskiej kultury. Ks. Natanek piętnuje więc nie tylko New Age, okultyzm, heavy metal i tatuowanie ciała, ale też buddyzm, islam, filozofię transcendentalną itp., a nawet takie działania, jak akupunktura czy lektury pokroju Harry’ego Pottera, choć nie bardzo wiadomo, jakież to zło się w nich ukrywa. Na tym nie koniec – założył on własne centrum rekolekcyjne, Pustelnię Niepokalanów, gdzie prowadzi, mówiąc krótko, indoktrynację młodych ludzi w zakresie „jedynych słusznych” poglądów. Znany jest także z ostrej krytyki środowisk żydowskich, masonerii i Unii Europejskiej. Jest również zwolennikiem intronizacji Chrystusa na króla Polski (najwyraźniej zapominając o tym, że według Biblii Jezus odrzucił kiedyś „wszystkie królestwa świata”), zdarzyło mu się nawet obłożyć klątwą filmujących go dziennikarzy, słowem - cały wachlarz przeróżnych dziwactw. Jego ostre słowa, pełne patosu i apokaliptycznej atmosfery (choć pozbawione jakichkolwiek argumentów natury, można by rzec, racjonalnej) wśród osób niewierzących wywołują raczej szyderczy uśmiech na twarzy niż poczucie bycia atakowanym, problem tkwi jednak w czym innym. Mimo tego, że od rzeczonego księdza odcina się większość ludzi wierzących, którzy jego osobą są zwyczajnie zażenowani, zdążyła się już zgromadzić grupa (wcale niemała!) osób usilnie trzymających stronę Natanka i regularnie uczęszczających na jego kazania i rekolekcje. Dla środowiska hierarchów kościelnych jego popularność musiała być z pewnością bardzo niepokojąca, pojawiła się bowiem silna reakcja z ich strony. W związku z poważnym odstępstwem treści głoszonych przez niesfornego duchownego od oficjalnej linii kościoła, ksiądz Natanek otrzymał szereg upomnień od swojego przełożonego, kard. Dziwisza, które miały nakłonić go do zmiany zachowania. Upomnienia okazały się jednak nieskutecznie, gdyż natchnione i żarliwe przemowy księdza nie ustały, w związku z czym w lipcu ubiegłego
roku kard. Dziwisz nałożył na niego suspensę, co w praktyce sprowadza się do zakazu działalności duszpasterskiej i dydaktycznej. Nie pomogło jednak nawet to – do dziś wielbiciele Piotra Natanka gromadzą się tłumnie podczas jego kazań. Nieposłuszny ksiądz to bez wątpienia barwna postać, choć dla kościoła stanowi nie lada problem – nie dość, że przynosi mu ujmę, to jeszcze obnaża bezsilność kościelnych władz. 16 stycznia Rada Stała Episkopatu Polski ponownie wydała oświadczenie, w którym ostrzega wiernych przed księdzem Natankiem oraz wspieraniem jego działań i poglądów. Nie wiadomo jednak, czy coś się zmieni. Anarchista z Torunia Znana ze środowisk anarchizujących zasada DIY (Do It Yourself) okazała się świetnie działać w sytuacji, gdy weźmie ją sobie do serca duchowny. Słynny na całą Polskę redemptorysta, ojciec Tadeusz Rydzyk, jeden z założycieli i prezes Fundacji Lux Veritatis, założyciel i dyrektor TV Trwam oraz Radia Maryja i wreszcie założyciel i dawny rektor Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, zaczynał praktycznie od zera, dysponując tylko dwiema rękami i głową na karku. W drugiej połowie lat 80-tych ojciec Rydzyk przebywał w Niemczech zachodnich, najpierw w Norymberdze, później w Oberstaufen, gdzie pełnił rolę kapelana w żeńskim zakonie. To właśnie podczas tego pobytu narodził się pomysł na otwarcie własnej rozgłośni radiowej – inspirację Rydzyk znalazł w czasie wizyty w archidiecezji augsburskiej, gdzie miał okazję zapoznać się z działalnością Radia Maria International i zdobyć podstawową wiedzę o szczegółach związanych z działalnością tego typu mediów. Po powrocie do Polski w 1991 roku, Tadeusz Rydzyk zaczął wprowadzać w życie swoje postanowienie i postawił pierwsze kroki w tworzeniu religijnego radia. Ponieważ sam nie dysponował odpowiednimi środkami, rozgłośnia miała być finansowana z budżetu zakonu redemptorystów. Odszukana po prawie 10 latach decyzja prowincjała zakonu okazała się prawdziwą rewelacją – nie
wiadomo dlaczego, Ojciec Rydzyk otrzymał zgodę na finansowanie projektu w sposób niemalże nieograniczony, mając możliwość korzystania ze wspólnych środków, zakładania kont bankowych, zawierania umów kupna i sprzedaży etc. praktycznie bez żadnej odpowiedzialności i kontroli. Oczywiście, został on jedynym dyrektorem, jednoosobowym organem zarządzającym, nowo powstałego Radia Maryja. W toku swoich przedsięwzięć, kuty na cztery nogi redemptorysta kupił także gazetę, „Kurier Polski”, choć kulisy tej sprzedaży nie są do końca jasne. W statucie Radia Maryja pojawiły się dwa dość znamienne zapisy – o odrębności podatkowej radia i nieporuszaniu na jego antenie kwestii związanych z polityką. Odrębność podatkowa oznacza
„
kwapi się do silnego sankcjonowania poczynań Rydzyka, ograniczając się jedynie do pouczeń (a ten, co raczej nie dziwi, lekceważy zalecenia zakonu). Radio Maryja stanowiło tylko pierwszy krok w działalności przedsiębiorczej Rydzyka. Ojciec założył już szereg instytucji, z czego najbardziej znane to Fundacja Lux Veritatis, TV Trwam, szkoła wyższa i pismo „Nasz Dziennik”, choć jest ich więcej. Pomijając jednak kwestię działalności biznesowej i kontrowersje wokół źródła i rozmiaru finansów, zarówno podmiotów należących do ojca Rydzyka, jak i jego samego (w końcu Maybach to nie przelewki; albo willa, którą kupił de facto sam od siebie). Warto poruszyć jeszcze kwestię przekazu, który płynie z ust księdza i jego współpracowników na antenie Radia Maryja i TV Trwam, jak
W statucie Radia Maryja pojawiły się dwa dość znamienne zapisy – o odrębności podatkowej radia i nieporuszaniu na jego antenie kwestii związanych z polityką.
ni mniej ni więcej tylko tyle, że jest ono zobowiązane do płacenia podatków. Tychże podatków radio jednak nie płaciło, ponadto sprzęt stanowiący wyposażenie radia był sprowadzany z Niemiec bez opłacania dewiz lub przez pośrednictwo fikcyjnych darczyńców – czyli nielegalnie. W obu sprawach na początku roku 2000 przeprowadzono śledztwa, które jednak zostały umorzone z powodu przedawnienia sprawy. Niemniej temat nadal budzi kontrowersje. Podobnie sprawa przedstawia się z rzekomą apolitycznością Radia Maryja – wszak tematy polityczne nierzadko goszczą w jego programie. Kwestia finansowania rozgłośni również pozostawia mnóstwo wątpliwości. Teoretycznie jego działalność jest opłacana z datków zbieranych od słuchaczy, którzy „czują współodpowiedzialność za proces nowej ewangelizacji”, niemniej nie jest to w żaden sposób księgowane ani monitorowane. Problem ten jest jednak trudny do zbadania – rozmowa z ojcem Rydzykiem na ten temat jest praktycznie niemożliwa, pracownicy radia również nabierają wody w usta, a zakon redemptorystów nie
również innych jego wystąpień. O łamaniu zapisanej w statucie apolityczności radia wspomniałem już wcześniej, ale nie tylko sam ten fakt budzi sprzeczne uczucia. Treści przekazywane przez prowadzących, w szczególności związane z gorącymi wydarzeniami, jak choćby katastrofa smoleńska, czy wybory parlamentarne, są bardzo jednostronne i mocno dzielą opinię publiczną – dla jednych jest to heroiczne krzewienie prawdy za wszelką cenę i wbrew obowiązującym nurtom, dla drugich, pozostających chyba jednak w większości, zwykła manipulacja i żerowanie na ludzkiej naiwności oraz przywiązaniu do autorytetu duchownego. Tak, czy inaczej, budzi to silne emocje. Dla osób o odmiennych, mniej nacjonalistycznych poglądach (w tym, oczywiście, dużej grupy duchownych), rażące są też wypowiedzi zakrawające na antysemityzm oraz lekceważenie niegodnego zachowania księży, jak choćby prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu (co było zresztą wytłumaczone przez ojca jako normalne, bo przecież każdy pije i może się zdarzyć, że wsiądzie za kółko). O ile ksiądz Natanek dał się poznać szerokiej
26
opinii publicznej stosunkowo niedawno, o tyle ojciec Rydzyk już od dłuższego czasu jest znaną całej Polsce osobą. Tematy związane z jego osobą i działalnością już wielokrotnie gościły w mediach, powstał nawet film dokumentalny odsłaniający kulisy jego biznesowej działalności. Mimo licznych zarzutów pod jego adresem jest jednak mało prawdopodobne, żeby lokomotywa, którą rozpędził, mogła się zatrzymać. Wszystko wskazuje na to, że Radio Maryja i TV Trwam nadal będą nadawać, a studenci jeszcze długo nie opuszczą murów stworzonej przez niego uczelni. Pozostali Ksiądz Natanek i ojciec Rydzyk grają w pierwszej lidze, jeśli chodzi o rozpoznawalność oraz siłę kontrowersji, które wzbudzają, niemniej co jakiś czas, tu i ówdzie można usłyszeć o duchownych, których nietypowe zachowanie staje się punktem zapalnym w skali lokalnej. Bywają to przede wszystkim księża z małych miejscowości, gdzie, zważywszy na siłę tradycji, kościół odgrywa znacznie większą rolę niż w dużych miastach, którzy w większości przypadków rażą zbytnią „gorliwością” podczas swojej działalności duszpasterskiej (wskazywanie palcami w czasie mszy, apokaliptyczne wizje przyszłości etc.) i edukacyjnej lub też znajdują niecodzienne źródła finansowania kościoła. Przykładem niech będzie choćby proboszcz Kobylan, niewielkiej mieściny położonej w woj. małopolskim, który zdobył sobie chwilowy rozgłos wybitnie restrykcyjnym sposobem prowadzenia lekcji religii w miejscowej szkole podstawowej, a nawet doczekał się artykułu w „Gazecie Krakowskiej”. Ksiądz Iwulski dołożył wszelkich starań, żeby w sposób pełny przekazać dzieciom wiedzę z zakresu religii i dobrze przygotować je do komunii świętej. Efektem jego gorliwej misji oświatowej okazała się jednak tylko długotrwała, nieznośna dla wielu maluchów nerwowa atmosfera, powszechny strach (dzieci po prostu się go bały), a nawet problemy z dopuszczaniem do sakramentu (komunii i bierzmowania) pod stałym zarzutem „niedouczenia”. Z księdzem, o despotycznym usposobieniu i po-
zbawionym zarówno umiejętności dyskutowania jak i przyjmowania sprzeciwu, dzieci i młodzież nie potrafiły sobie poradzić. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Gorzej, że rodzice nie byli w stanie utworzyć wspólnego frontu. Część z nich, w trosce o swoje dzieci przenosiła je po prostu do innej parafii, zdarzył się nawet przypadek złożenia na księdza skargi do kurii biskupiej. Niemniej większość dorosłych milcząco akceptowała (i chyba nadal akceptuje) taki, a nie inny stan rzeczy, znaleźli się i tacy, którzy pozytywnie oceniali to, co robi ksiądz – bo przecież to dobrze, że jest wymagający i sumienny, a przy okazji jest świetnym zarządcą i dzięki niemu lokalny kościół prężnie się rozwija. Skarga do kurii nie przyniosła więc efektu i ostatecznie nic nie zmieniło się ani o jotę. Duchowni, którzy z różnych powodów budzą na przemian zachwyt i oburzenie to stały obraz polskiego katolicyzmu, choć tego typu sytuacje zdarzają się też w innych krajach. Trudno jednak szukać tu jakichkolwiek podsumowań, gdyż każdy z tych przypadków stanowi odmienną całość i powinien być rozpatrywany osobno, niemniej, przynajmniej moim zdaniem, mają one jeden punkt wspólny. Bezpardonowa samowolka tych księży, lekceważenie głosu przełożonych, łamanie prawa kanonicznego, czy po prostu dobrego obyczaju, świadczy o złym stanie i bezsilności dzisiejszego kościoła, który, mówiąc krótko, nie jest w stanie poradzić sobie z takimi odstępstwami i chwilami sprawia wrażenie, że woli sprawę zbagatelizować i zamieść pod dywan, zamiast podjąć przeciw niej bardziej konkretne działania. Martwi to tym bardziej, że taka sytuacja powoduje rozdarcie w kościele i w jeszcze większym stopniu osłabia tę instytucję, a z drugiej strony przyczynia się do radykalizacji niektórych postaw i coraz większego fanatyzmu.
Tekst: Nikodem Sarna Ilustracja: Coffincat
28
kim jest Kurwa
PAN CHWYTAK?
FCUK: W teledysku „wj...bię jej” można zauważyć, że na stole stoi spora ilość piwa Keniger, powiedz czy wypiłeś to wszystko sam, czy ktoś Ci pomagał? Chwytak: Hahahaha ;) Nie, sam tego nie wychlałem – pomagała mi moja Kobita. Tak naprawdę zbieraliśmy te puszki przez około tydzień, wypijając po dwa Kenigery na głowę co wieczór. Dla mnie osobiście smak Kenigera nie jest zagadką, bo za młodych lat pijałem ten trunek, ale dla większości niezorientowanych czytelników – opowiedz czy dałeś radę pić tę berbeluchę na potrzeby teledysku? -Cóż – mamy takie, a nie inne czasy i każdy szuka oszczędności. Kilka razy widziałem w Biedronce te czerwone puszki i przyciągały one moją uwagę… Cena okazała się być dosyć atrakcyjna – 1,49 pln. Kupiłem 4 na początek i okazało się, że jest to bardziej „napój piwny” niż piwo, ale za to nie ryje tak po bani, jak normalny browar i można bardziej efektywnie pracować przy kompie wieczorami wypijając kilka „piwek”. Skąd się wziął pomysł akurat na chwytak, a nie np. na młotek? -To nie pomysł tylko przypadek. Pewnej niedzieli udaliśmy się z moją Kobitą na zakupy do Kauflandu. Były tam w głównym przejściu poustawiane półki z różnymi pierdołami za 5 pln. Moją uwagę przyciągnął leżący na jednej z owych półek chwytak. Mówię do mojej Baby – „kurwa, ale zajebisty chwytak, chyba se go kupię”. Ona na to – „a po jaki chuj ci to będzie?”, odpowiedziałem – „będę jaja tym robił na domówkach”. Wtedy jednak nie zakupiłem chwytaka, bo stwierdziłem – no faktycznie, po chuj mi to będzie? Za kilka dni znów byliśmy w Kauflandzie i chwytaki były przecenio-
ne na 3 pln. Nie wytrzymałem i zakupiłem ;) Pani przy kasie dziwnie na mnie patrzyła, chyba tylko ja, jako jedyny, kupiłem wtedy to ustrojstwo. Potem na lekkiej bańce nakręciłem film pod tytułem „Chwytak”, wrzuciłem na YT. Film miał niezłą oglądalność i jakoś tak samo poszło. W mojej głowie zawsze roiło się od porytych pomysłów, w końcu znalazłem sposób na wylanie ich z mojej bani i podzielenie się nimi z innymi ;) Jakbyś chciał, żeby potoczyła się kariera Pana Chwytaka? -Szczerze mówiąc – nie wiem, to trudne pytanie. Dla mnie to tylko odskocznia od codzienności jak na razie. Jak wszyscy, na co dzień normalnie pracuję, popołudnia też mam zajęte i mam bardzo mało czasu na kręcenie „chwytakowych” filmów. Dopóki będą pomysły (a na razie mi ich nie brakuje, brakuje mi czasu na ich realizację), to będę kręcił poryte klipy i filmy. A czy coś więcej z tego będzie? Kto to wie… niczego nie zakładam. Cieszy mnie to, że wielu ludziom podoba się to, co robię i to, że mają z tego ubaw. To jest dla mnie najważniejsze i przynosi mi satysfakcję. Planujesz w najbliższym czasie napisać jakiś nowy tekst, jeśli tak, to o czym tym razem? -Ha, już napisałem ;) Powiem więcej – piosenka jest już nagrana, jeszcze tylko „mastering” no i oczywiście klip. Za jakiś czas na pewno się ukaże – a o czym będzie? Tego nie zdradzę… Ale jak zwykle – nic odkrywczego ;) Czy możemy liczyć na to, że kiedyś pokażesz twarz? -Pokazałem już połowę ;) Jak określasz to, co robisz? -Hmm… Nie zastanawiałem się nad tym. Piosenki to po prostu w większości parodie, a filmy? Nie
wiem… coś w rodzaju „abstrakcyjnej komedii”? Kurwa, nie wiem… Czy traktujesz to w kategoriach prześmiewczych, ale takiej humoreski, karykatury bez ubliżania? -Jak najbardziej tak – nie mam zamiaru nikogo obrażać czy urazić, tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę. Wielu np. myślało, że kawałek „Wjebię jej” traktuje o relacjach między synem pijakiem, a jego matką. Nic bardziej mylnego. Tu chodzi o relację między mężem pijakiem, a jego żoną. To satyra na właśnie takich drobnych pijaczków chlejących piwo i lejących swoje żony w wolnej chwili. I to niestety jest prawda – wiele takich rodzin żyje między nami, śpiewając o tym w sposób satyryczny, nikogo jednak nie obrażam, bo to są po prostu fakty, a nie wymyślone obelgi. Ten kawałek tak naprawdę ma drugie dno, ot taki śmiech przez łzy. Ale jeśli mam być szczery – jak to pisałem nie myślałem o tym tekście w ten sposób – zaczęło się od „Wjebię jej” zamiast „wierzę jej”, a dalej jakoś samo poszło. A może to jest jakiś nowy nurt? -Czy ja wiem… Jest wielu podobnych twórców na YT. Nie uważam się za kogoś szczególnego. Teraz to wygląda tak, że dzisiaj jesteś Ty, a jutro już ktoś inny jest na topie na YT. Co nie znaczy, że trzeba się od razu zniechęcać. Jak się ma pomysły, to trzeba je realizować, publika sama zweryfikuje, czy coś jest fajne czy nie. Czy to jest odpowiedź na istniejące już Twory wyrazu artystycznego? -Myślę, że nikt do tej pory nie kręcił filmów z chwytakiem, więc raczej nie ;) 2 miliony odsłon „wj...bię jej” w ciągu tygodnia
to niemała liczba, ma jakiś wpływ na twoje życie? -Minimalny – dzwonili do mnie moi znajomi, z którymi się lata nie widziałem, mówiąc, że poznali mnie na teledysku i piosenka się im podoba. Pytali też czy wiem, że w radiu Zet u Niekrytego był mój kawałek ;) No i ogólne poruszenie wśród znajomych, że zajebiście, że popularny jestem itd. Ale poza tym nic szczególnego. Czy zostałeś przez kogoś rozpoznany na ulicy, a może masz jakąś śmieszną sytuacje z tym związaną? -Na ulicy nie, ale zostałem rozpoznany po głosie przez jednego z pracowników sezonowych firmy, w której pracuję ;) Akurat się przekomarzałem z jednym z moich kumpli z pracy i trochę się na niego wydarłem – tak dla jaj oczywiście ;) Wtedy ten chłopak podszedł do mnie i z trudem hamując śmiech zapytał – „Ty jesteś ten chwytak z YT? To musisz być Ty, masz identyczny głos”. Widząc że facet z trudem powstrzymuje śmiech, też jebnąłem śmiechem i już nie miałem nawet cienia szansy się wykręcić, że to nie ja ;) Czy którykolwiek z artystów, których przerobiłeś zareagował na Twoją wersję? - Tak – pewnego razu na „chwytakowym” profilu na FB zobaczyłem wpis: „Znajdziemy i wjebiemy, Chwytaka schwytamy”. To był post umieszczony przez „Maciej Maleńczuk z Zespołem Psychodancing & Psychodancing” Jakieś przesłanie na zakończenie dla czytelników? -Tiaaa... nie zapominajcie o mnie, a ja nie zapomnę o Was ;) No to nara! Cze! ;)
Rozmawiał: Remigiusz Najdek
29
30
GRA KARCIANA Z
ielona Góra, niegdyś miasto wojewódzkie, dziś z całą pewnością miasto akademickie. Uniwersytet Zielonogórski, uczelnia wysoko rozwinięta i wciąż rozwijająca się, w swych szeregach kształci około 16 tys. studentów, z czego ponad ¾ z nich to studenci stacjonarni. Blisko 10 tys. uczących się młodych ludzi osiedla się tu co rok akademicki, z czego pewna część dojeżdża na uczelnię dzień w dzień ze swoich rodzinnych miejscowości. Zielonogórscy studenci swoje nauki pobierają w dużej mierze na 2 dużych kampusach uczelni odległych od siebie o ponad 4,5 km przy których funkcjonują akademiki. Ponadto uczelnia posiada również swoje placówki w różnych punktach miasta. Niektóre kierunki studiów wymagają swym planem zajęć częstego przemieszczania się z miejsca na miejsce, z budynku do budynku, a co niektórzy studiujący często dwa rozbieżne kierunki
muszą mieć sposób na dotarcie z jednego kampusu do drugiego. Jak więc nasi dzielni studenci sobie radzą? Otóż do tej pory sprawę bardzo ułatwiał im dzielnie i sprawnie funkcjonujący Miejski Zakład Komunikacji, skrótowo i zwyczajowo MZK. Zielonogórskie szlaki drogowe są wolne od trakcji tramwajowych. Takich urządzeń budzących popłoch wśród zdających egzaminy na prawo jazdy tutaj na szczęście nie ma. Miasto jednak musiało w pewien sposób zrekompensować ich szczęśliwy brak i odpowiednio rozwinąć transport autobusowy do ruchu miejskiego i możliwości komunikacyjnych. Można przyznać, że w pewnym sensie nawet się udało. Utworzono sporo linii komunikacyjnych, przystanków, automatów biletowych, elektronicznych systemów informacji o godzinach odjazdów i na bardziej uczęszczanych liniach sporo przejazdów w ciągu jednej godziny. Kiedy przy-
jeżdża się do Zielonej Góry na studia, najważniejszą nauką jaką trzeba przyswoić jest to, skąd jedzie słynna „8” dokąd jedzie i że w kioskach niechętnie rozmieniają pieniądze na drobne do „biletomatu”. Charakterystyczne żółto-zielone autobusy rozproszyły się po całym ponad 100 tys. mieście. Świat oczywiście nie jest idealny, nie wszędzie autobus
„
wie biletu elektronicznego, który trzeba będzie sobie wyrobić. Nowe zasady MZK wyraźnie mówią, że „ceny za przejazdy w miejskiej strefie biletowej płacone będą biletem elektronicznym według ilości przejechanych przystanków, liczonych na podstawie rejestracji wejścia i wyjścia z pojazdu”. A co z tą elektroniką? Cywilizacja zmierza w kierunku
Zielonogórska komunikacja miejska również idzie z postępem i ma zamiar już niedługo zmienić zasady gry.
dojeżdża, jest akademik z którego trzeba się pofatygować spory kawałek do przystanku. Nie wszędzie autobusy dojeżdżają, nie ma ich tyle ile byśmy sobie życzyli, to automaty pieniędzy nie przyjmują, to kontrolerzy za szybko zamykają kasowniki i nie zawsze zdąży się skasować bilet. Jednak do tej pory bardzo narzekać nie mogliśmy. Wręcz przeciwnie, zestawiając różnorodność opłat i opcji biletowych chociażby w akademickim Wrocławiu, Zielona Góra plasowała się na miejscu tych czytelnych i prostych zasad transportu. Bilety w jednej cenie na przejazd całą linią do końca jej trasy. Bilety dzieliły się cenowo na miejskie i podmiejskie oraz pozamiejskie, gdzie różniła je zasadniczo cena. Bilety miesięczne czy jednorazowe były o 50% tańsze dla studentów do 26 roku życia za okazaniem ważnej legitymacji studenckiej. Można było kupić bilet całodniowy normalny lub ulgowy. Bilet miesięczny pozwalał na przejazd każdą dowolną linią oprócz podmiejskich, chyba że na takie usługi był zakupiony. Czasy jednak się zmieniają, a z nimi nasz status materialny nie bardzo chce się zmieniać. Jak wiadomo wszystko drożeje, a my nie mamy na to wpływu. Możemy jedynie wielu rzeczy sobie odmawiać. Zielonogórska komunikacja miejska również idzie z postępem i ma zamiar już niedługo zmienić zasady gry. Po pierwsze, nowa uchwała ustala trzy strefy komunikacyjne: miejską, podmiejską i pozamiejską. My skupimy się na miejskiej. Po drugie, płatność za przejazd w systemie biletów miesięcznych liczona będzie na podsta-
„karcianej ery”. Karcianej, bo niedługo za pomocą karty chipowej otworzymy własną lodówkę i będziemy doładowywać je punktami na kiełbasę. Podobnie będzie w kwestii biletu elektronicznego w MZK. Takie urządzenie mieszczące się w portfelu posłuży nam do uiszczania opłaty za przejazd. Podanie o wydanie biletu elektronicznego już można składać w kasach MZK. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże. Czy w dobie drożejących biletów, cen paliw i niedługo pewnie chleba ilość przejechanych przystanków będzie bardziej opłacalna? Trudno powiedzieć. Pomysł zmiany w żółto-zielonych autobusach będziemy mogli ocenić dopiero gdy system zacznie działać i my pasażerowie z niego skorzystamy. Miejmy nadzieje, że studentom podróżującym czasem kilka razy dziennie z kampusu na kampus wyjdzie ta zmiana na dobre.
Tekst: Andrzej Agopsowicz Fot: Wojciech Waloch
32
J
uż niedługo miejsce Paula McCartneya – najbogatszego rockmana świata zajmie lider rockowego zespołu U2. Wszystko to dzięki inwestycji, którą Bono poczynił w 2005 roku. Mowa tu o wykupienia 1.5 procent udziałów Facebooka za 90 milionów dolarów. Firma niedługo wejdzie na giełdę, dzięki czemu 1.5 procent zyska wartość nieco poniżej milarda dolarów.
J
ay-z i Beyonce złożyli wniosek do urzędu patentowego o utworzenie znaku towarowego imieniem ich pierwszego dziecka „Blue Ivy”. Młodzi rodzice postanowili zastrzec znak „Blue Ivy” po tym, jak urząd odrzucił dwa zgłoszenia związane z wykorzystaniem imienia ich córeczki.
W
sieci pojawił się interaktywny teledysk Red Hot Chili Peppers. Alternatywna wersja powstała do utworu „Look Around”. Internauci sami decydują, którego pokojowi i muzykowi chcą przyjrzeć. Piosenka Look Around jest trzecim promującym singlem ubiegłorocznego albumu I’m with You.
K
oniec serialu „Doktor House”. Stacja Fox poinformowała, że obecny ósmy sezon przygód grającego przez Hugh Laurie doktora House będzie ostatnim. Finałowy odcinek zostanie wyemitowany w maju.
K
omedia „Listy do M” biję rekordy oglądalności, stając się najbardziej popularną komedią polską od 1989r. Film obejrzało już 2 miliony 535 tysięcy widzów. Już chwilę po premierze komedia trafiła na trzecie miejsce zestawienia najlepszych otwarć polskiego filmu na przestrzeni ostatnich 20 lat. Obraz wyreżyserowany przez Mitję Okorną swoją oglądalnością wyprzedza m.in. takie filmy jak „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach 3D”, „Harry Poterr i Insygnia Śmierci. Cześć druga”.
34
36
Gdy dotarłem do 4 Róż Dla Lucienne, nie sądziłem, że zainteresowanie muzykiem będzie aż tak duże. Mało znany na polskiej scenie muzycznej wykonawca nigdy nie przyciąga tłumów, mimo to, cały klub wypełniony był po brzegi i trudno było znaleźć wolne miejsce. Nazwisko czy kraj pochodzenia? Trudno jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną tak udanej frekwencji. James Harries to urodzony artysta-performer. Wielu rodzimych muzyków mogłoby się sporo nauczyć od James’a, przede wszystkim wyczucia muzyki i prezentowania jej całym sobą. Byłem na wielu koncertach, na których, niestety, nasi polscy wykonawcy po każdej piosence mówili „Dzięki, dzięki” i grali/śpiewali dalej, co by nie tracić czasu na pierdoły. James pokazał coś zupełnie innego, pokazał, że granie i śpiewanie to nie praca i pieniądze, a prawdziwa pasja. Po jego dwugodzinnym koncercie udało mi się z nim porozmawiać. FCUK: Czym się teraz zajmujesz? Pracujesz nad czymś? Masz jakieś plany? James: Ostatni rok był dla mnie bardzo pracowity, pracowałem nad muzyką do filmu, wraz z orkiestrą nagrałem płytę w Stanach, teraz skupiam się na trasie koncertowej. Styczeń to koncerty w Polsce, w lutym koncertuję w Czechach. Chcę również przyszykować się do trasy w Stanach, Niemczech i Holandii. Powiedz mi coś o Twojej muzyce, to jest jazz, folk,
rock? Co to dokładnie jest? -Hmm, nie wiem, to jest po prostu muzyka, to nie jest folk ani rock, to są po prostu utwory, ja tego nie kataloguję, nie nazywam. Ktoś, kto lubi jazz, może nazwać to jazzem, a ktoś, kto lubi muzykę akustyczną może to nazwać inaczej. Zmieńmy na chwilę temat, pochodzisz z Wielkiej Brytanii, ale teraz mieszkasz w Czechach, jak to się stało? Dlaczego zamieszkałeś w Czechach? -Oj dlaczego, jest wiele miejsc, w których, mógł-
37
38
39
40
41
42
bym mieszkać i byłbym szczęśliwy. Mam żonę i dwójkę wspaniałych dzieci, jakby to powiedzieć, w Czechach jest łatwiej. Wracając do muzyki, masz problemy ze sprzedażą swoich płyt? -Myślę, że każdy ma, tak mi się wydaje, ja generalnie sprzedaję swoje płyty podczas tras koncertowych. Ludzie coraz mniej płyt kupują w sklepach, częściej w Internecie. Na koncerty różnie przychodzą, czasami jest spora publiczność, czasami bardzo mała, ale zawsze ktoś kupi płytę, to się przekłada na ilość ludzi podczas koncertu. Jakiś czas temu współpracowałeś z Czeskimi i Słowackimi muzykami, jak ich poznałeś i jak układa się twoja współpraca? -Współpracuję z wieloma muzykami i w Czechach, i na Słowacji, ale nie tylko. Poznaję ludzi przypadkiem, kiedy trzeba stworzyć jakiś wspólny projekt, muzyka łączy ludzi. Jak wygląda twój zwykły dzień? -Jestem muzykiem, nie miewam zwykłych dni… Podczas tras koncertowych budzę się rano, czasem nawet nie wiedząc w jakim jestem miejscu, jem coś, koncertuję i jadę dalej. Całkiem inaczej wyglądają dni, kiedy nagrywam, to już coś zupełnie innego i dzień z rodziną jest też zupełnie innym dniem. Tak naprawdę trudno powiedzieć, jaki jest mój normalny dzień. Zastanawiam się czy masz swojego ulubionego artystę, idola? -Ja chyba już jestem za stary, żeby mieć idola. Gdy byłem dzieckiem uwielbiałem starszych wykonawców The Beatles, Stones’ów, Boba Dylana. Teraz raczej nie mam idola, ani ulubionej piosenki. Lubię naprawdę wielu wykonawców, wiele piosenek.
Na Twojej stronie internetowej znalazłem wiele miast w Polsce, które odwiedzisz w ramach swojej trasy koncertowej. Dlaczego, i jak to się stało, że wybrałeś nasz kraj? -Hmm, to tak naprawdę eksperyment, dostałem mnóstwo komentarzy i maili z Polski z zapytaniem „Dlaczego nie koncertujesz u nas?”, więc postanowiłem, że spróbuję. Zacząłem szukać kontaktów, tak też trafiłem na Bartka [Borówka – przyp. red.] i bardzo dobrze, i szybko udało się zorganizować trasę w Polsce.
Rozmawiał: Remigiusz Grześkiewicz Fotografie: Remigiusz Najdek
44
46
Nazwa: Mystic Mind Członkowie: Orzeł - gitary/Mrozek - wokal/ Ormo - bas/ Grześ - Bębny. Rok założenia: Grudzień 2009 Gatunek: Metal Miejsce: Sulechów Wpływy: Polska muzyka lat 90. Kapele typu Illusion, Acid Drinkers, Flapjack, Houk. Brzmi jak: Mystic Mind Inspiracje muzyczne: Illusion, Acid Drinkers, Luxtorpeda, Pantera. Wytwórnia: Brak Strona WWW: www.myspace.com/mysticmindband Zasięg koncertowy: Cały kraj. Osiągnięcia: Wytrzymaliśmy razem tyle czasu;) Sporo koncertów/ Wydanie płyty własnymi siłami.
O osiągnięciach napiszemy za 5 lat ;) Szefem zespołu jest: To trudne pytanie:) Ja (Orzeł) odpowiedzialny jestem za muzykę, organizację koncertów i cały bałagan związany z „menadżerowaniem”. Ormo i Grześ zawsze kombinują transport na koncerty i zazwyczaj prowadzą samochód. Ormo nieoficjalnie jest odpowiedzialny za dobrą zabawę po koncercie...:) Jednak na koncertach wszyscy jesteśmy Mystic Mind, każdy daje z siebie 100% mocy! Muzyka dla was to: Pasja, sposób na szarość codziennego dnia, muzyka to odzwierciedlenie tego jacy jesteśmy. Poza graniem zajmujecie się: Mrozek jest Ratownikiem medycznym...jeździ karetką i ratuje ludzi. Dla mnie jest mega kozakiem, bo żeby to robić trzeba być albo nienormalnym albo bardzo odpornym...Niektóre jego akcje z dnia pracy są bardzo stresujące . Ormo jest Geodetą, biega z wielką „linijką” po polach i coś tam sobie mierzy...oprócz tego studiuje geodezję (Miłośnik tej dziedziny). Grześ robi te wszystkie śmieszne, duże skrzynie na sprzęt muzyczny, skrzynie na wzmacniacze, głośniki itd. Ja (Orzeł) studiuję Pedagogikę Animacje- Kultury na UZ. Największe marzenie: Grać poważne koncerty, nagrywać kolejne płyty, narobić ogólnego zamieszania na naszym rynku muzycznym;) Zapisy nutowe są dla was: Sympatycznymi, powykręcanymi robaczkami biegającymi po kartkach. Lubimy, szanujemy, nie czytamy. Gracie dla: Gramy dla siebie ale również dla ludzi, którzy przychodzą na koncerty posłuchać tego co mamy do powiedzenia. Grześ... gra trochę dla pieniędzy...ale ja wam tego nie powiedziałem;) Na scenę nigdy nie wyszlibyście z: Trzeźwym basistą... bo kiepsko wtedy gra:) Na pewno nie wyszlibyśmy z niesympatycznymi ludźmi, bo przecież w rock’n’rollu chodzi o dobry klimat! Największa wpadka: Wszystko przed nami:) Do tej pory nic większego się nie przytrafiło, co najwyżej akcje typu...zerwana struna, zapomnienie czegoś na koncert, ostatnio...gitary basowej:) Ale za każdym razem wychodziliśmy z tego obronną ręką. W najbliższym roku planujecie: Przede wszystkim promocja albumu na koncertach oraz w różnych mediach. Chcemy żeby ludzie o nas usłyszeli. Powoli zaczynamy pracę nad następną płytą.
48
Obet-on
Zielona Góra kojarzy się wielu osobom z winobraniem, żużlem i zapewne trzeba by jeszcze długo wymieniać, zanim ktoś zasugerowałby, że kojarzy mu się z rapem. Chcąc zaprzeczyć powtarzającej się opinii, że w naszym mieście nie ma hip hopu, chcę przedstawić szerzej Erkinga i NNFoF. Trio, w którego skład wchodzi Erking, znany również jako Robert W., oraz duet producencki Tykshta i Siwski, niedawno wydało drugą płytę Sixpack 2, która zebrała wiele pozytywnych opinii w środowisku hiphopowym. Mimo stałego pobytu Erkinga poza granicami kraju, udało mi się w trakcie jego krótkiej wizyty w Zielonej Górze z nim spotkać i porozmawiać na temat ich twórczości, sytuacji na lokalnej scenie oraz dalszych planach artystycznych i prywatnych. Mam nadzieję, że ta krótka wizytówka zachęci wszystkich, którzy jeszcze go nie znają, do odsłuchania mocno boom-bapowego brzmienia prosto z naszego miasta. FCUK: Jesteście po wydaniu dwóch płyt. Jak oceniasz efekt pracy, którą wykonaliście? Erking`: Pierwsza płyta, z perspektywy czasu, wydaje mi się słaba technicznie i sam nie mogę jej słuchać. Stąd też, druga jest zrobiona w bardzo zbliżonym stylu, jednak o wiele bardziej dopracowana. Zarówno chłopaki postarali się, aby bity były po-
zbawione tego „brudu”, który pojawiał się momentami na pierwszej epce, tak i ja popracowałem nad techniką. Płyta powstawała prawie półtora roku, a sam utwór „Dług pokuty”, do którego niedawno powstał teledysk, pisałem przez trzy miesiące. Wykorzystywałem w nim tylko podwójne rymy. Zresztą na całej płycie starałem się budować dobre
technicznie teksty, jednocześnie przekazując treści, w które naprawdę wierzę i które są mi bliskie. Teledysk do „Długu pokuty” był waszym pierwszym profesjonalnym. Jak wyglądały prace nad nim i czy będą kolejne do utworów z Sixpack 2? -Video zrealizował Sebastian Rzepiel, pokazaliśmy w nim miejscówki, które są mi bliskie, i które mogą znaczyć coś dla osób, które je znają. Jestem z niego zadowolony, ponieważ wychwytuje ważne dla mnie chwile, jest kilka naprawdę fajnych ujęć. Co mogę więcej dodać, po prostu mogę polecić czytelnikom sprawdzenie materiału. Właśnie jestem po nagraniu kolejnego teledysku. Nie zabiegaliśmy o to specjalnie, zgłosiła się do mnie nasza wytwórnia (Stay True) z propozycją. Klip jest sponsorowany przez Diamante, a realizowany przez Rumburaka z Katowic, osobiście miałem na ten materiał mniejszy wpływ, co mniej mi się podoba, jednak poczekajmy na końcowy efekt. Płyta to wiele szczegółów organizacyjnych, mieliście z tym problemy podczas wydawania? Być może wiążą się z tym jakieś ciekawe historie? -Oczywiście, że tak. Nagrywaliśmy w wielu studiach, kwestią, która od początku mocno nam utrudniała pracę, jest fakt, że bezpośrednio w Zielonej Górze nie ma zbyt wielu dobrych realizato-
„
zem kolejny materiał, ponieważ bardzo dobrze nam się razem pracuje i nie ma sensu tego przerywać. Chcemy teraz dać sobie trochę czasu, po to, żeby kolejny materiał miał w sobie świeżość, coś innego, czym zaskoczymy, być może nawet samych siebie. Wydaliśmy pierwszą płytę w 2010 roku, cały czas działamy, więc mam nadzieję, że chwila oddechu przyniesie tylko pozytywne skutki. Myślę, na chwilę obecną, że jakoś bardzo nie odejdę w swoich tekstach z treścią, ponieważ opisuję swoje życie, bo to jest wycinek rzeczywistości, który znam i dlatego to o nim będę pisał już chyba zawsze. Póki co, Tykshta i Siwski szykują się do swojej producenckiej płyty, na której, mogę zdradzić, znajdzie się kilka naprawdę wyśmienitych postaci polskiego rapu, znanych również wśród szerszej publiczności. Teraz przyjechałem do Polski również dlatego, że kręciliśmy we Wrocławiu drugi teledysk. Niedługo mam być również gościnnie na kilku produkcjach, poza tym tak, jak mówiłem odpoczywamy trochę od tego, zbieramy pomysły, żeby zrobić coś, co będzie inne. Nie chcę robić znowu tego samego, aby tylko wydać. Nie gonią nas terminy, więc zrobimy to dopiero wtedy, kiedy będziemy czuli, że jesteśmy w stanie zrobić coś na naprawdę wysokim poziomie.
Ciężko też powiedzieć, że istnieje zielonogórska scena, ponieważ trudno mi teraz znaleźć rapera, który wydał samodzielnie płytę. Mamy osoby związane z kulturą rapu[...]
rów. Musieliśmy docierać do różnych miejsc, organizować się tak, jak to było możliwe, nie zawsze to było proste, ale najważniejsze, że udało nam się zrealizować cel. Wiele osób mi pomogło, zaczynaliśmy nagrywanie w radiu Index, w którym kiedyś pracował mój kolega, potem pracowaliśmy w innych akademickich studiach, a ostatecznie skończyłem dopiero u znajomego w Anglii, który ma tam domowe studio. Obie płyty były bardzo osobiste, czy już myśleliście nad ewentualnym trzecim krążkiem i tym, jaki miałby być jego charakter? -Wstępnie uzgodniliśmy z NNFoF, że zrobimy ra-
Z jakimi reakcjami szeroko rozumianej publiczności mieliście do czynienia? Odnoszę wrażenie, że w Zielonej Górze ciągle nie wszyscy, którzy są zainteresowani tą kulturą, wiedzą o Was. Jak to wygląda Twoim okiem? -Na pewno jest w tym trochę prawdy, bo z tego, co wiem, pod względem miast, w których nasza twórczość została przyjęta przez szerszą grupę odbiorców, Zielona Góra była dopiero trzecia. Tak naprawdę, nie myślimy jakoś bardzo o tym, nie zależy nam na tym, żeby przebijać się poprzez jakąś tanią komercję. Studiuję public relations i poznaję możliwości ewentualnych trików marketingowych,
50
które można by wykorzystać w walce o słuchacza, jednak nie chcemy tego robić na siłę, chcemy pokazać swoje umiejętności, dać potencjalnym słuchaczom możliwość sprawdzenia naszej muzyki, ale nie poprzez tanie chwyty. Rozwijamy się powoli i na pewno nie osiągnąłem jeszcze poziomu, który jest moim celem i zamierzam ciągle iść do przodu. Pierwsza płyta z perspektywy czasu jest dla mnie bardzo słaba, chociaż z pewnością jako autor, dużo więcej słyszę i wymagam. Śmiało mogę powiedzieć, że druga jest progresem, ale to ciągle, jest maksymalnie 50% tego, co chciałbym osiągnąć. Cieszy na pewno fakt, że ludzie powoli nas zauważają i dzieje się tak nie ze względu na to, że wszędzie jest nas pełno, tylko z czasem ktoś docenia to, co wypracowaliśmy. Pojawiają się gesty uznania słuchaczy. A jak wygląda sytuacja z ludźmi związanymi z organizacją imprez hiphopowych, czy będzie można usłyszeć Was na żywo? -Niestety, chociaż sam uważam to za słabość, nie gramy koncertów. Pojawiały się oczywiście propozycje ich zagrania. Jednak, kiedy zacząłem nagrywać, pokryło się to z moim wyjazdem za granicę. Nie jest możliwe przyjeżdżanie specjalnie po to, żeby grać koncerty. Mogę jednak powiedzieć, że są projekty na przyszłość i mam nadzieję, że będzie okazja zagrania dla naszych słuchaczy na żywo. Póki co, wstępnie dogadany jest występ na festiwalu w Brzegu, gdzie ma być również scena hiphopowa. A w przyszłości mam nadzieję, że zaprezentujemy się również na terenie naszego miasta, co uzależnione jest tylko i wyłącznie od czasu, a tego
niestety brakuje póki co. Zarówno w Twoich rymach na nowej płycie, jak i w dość mocnej dedykacji Tykshty na okładce, możemy zauważyć negację wobec części lokalnej sceny. Czy ma to związek z konfliktem z jakimiś konkretnymi raperami? -Nie ma żadnego konfliktu. Ciężko też powiedzieć, że istnieje zielonogórska scena, ponieważ trudno mi teraz znaleźć rapera, który wydał samodzielnie płytę. Mamy osoby związane z kulturą rapu, jednak to trochę za mało, aby mówić o scenie. Nie przebywam teraz zbyt często w Zielonej Górze, więc możliwe, że się mylę i jest ktoś, a ja go po prostu nie znam, ale jak najbardziej liczę i czekam na dobry rap z tego miasta. Są osoby i zachowania, które mi się nie podobają. Nie boli mnie to jednak, dlatego nie kontynuuję tematu, ponieważ szkoda czasu czytelnika i naszego. Jeśli ktoś chce poznać moje poglądy, opinie w tym temacie, to odsyłam do płyty. Powiedziałeś sporo o planach związanych z muzyką, a jak wyglądają Twoje prywatne plany? Zamierzasz wrócić do Zielonej Góry, czy myślisz o pozostaniu za granicą? -Na razie na pewno zostaję w Anglii. Chcę dokończyć studia, które tam są według mnie w dużo ciekawszej formie, nastawionej na praktyczne działanie. A czy zostanę tam po ich zakończeniu, jeszcze nie wiem. Chociaż na pewno przyjeżdżając tutaj, szokuję się tym, co się u nas dzieje. Myślę, czy tam nie żyłoby mi się lepiej, póki co, nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji.
Rozmawiał: Krzysztof Żak
Zapraszamy na taneczne zakończenie karnawału i Rockowy Dancing z zespołem Cadillac. Podczas tego wieczoru usłyszycie utwory takich zespołów i wykonawców jak: Led Zeppelin, Deep Purple, Prince, David Bowie, The Beatles, Maroon 5, Lady Pank, Myslovitz, Pink Floyd i wielu innych. Podczas tego koncertu zatańczycie na parkiecie a muzykę na żywo zagra Wam najpopulerniejszy zespół coverowy w tej części Europy !!! Muzyka nażywo przeplatana będzie setami z największymi hiciorami muzyki popularnej, rockowej i rozrywkowej przez naszego DJa. Do tego barmani przygotowali zakąski i napoje godne zakończenia karnawału. Rockowy Dancing odbędzie się w klubie „4 Róże dla Lucienne” w sobotę 17 lutego 2012 o godz.20.00. Zapraszamy zatem na moc atrakcji wieńczących karnawał !!!
„Czwartkowa Prywatka” to prawdziwy ewenement i najstarsza impreza w tej część wszechświata. Niezmiennie od 15 lat prowadzi ją Michał Chłodnicki, który niestrudzenie co tydzień stara się znaleźć kompromis pomiędzy gustami wszystkich gości i swoimi własnymi. Jedni twierdzą, że „to ciągle to samo”, a inni z nieprawdopodobnym uporem żądają tych samych pieśni. Jedni mówią, że „za ostra muzyka”, inni że „za mało czadu”. Jedni powtarzają „więcej reggae”, a inni „dość tego gibania”. „Czwartkowa Prywatka” cieszy się jednak od lat nieustającą popularnością, bo wszystko na świecie może się zmieniać, ale ta impreza trwa i trwać będzie póki starczy sił. Niektórzy z pierwszych wielbicieli tych prywatek mają już rodziny, a ich dzieci lada dzień zaczną zapewne nawiedzać parkiet w „4 Różach”, bo to wchodzi w krew. Szczególnie jeśli kocha się szeroko rozumianą muzykę rockową oraz dobre towarzystwo.
Stała na stacji lokomotywa i wszystko czego potrzebowała, żeby się z niej urwać na wolność to czterech kolesi z gitarami i perkusją! Od kiedy Jakub, Łukasz, Krzysiek i Grzesiek oddali jej swój power, mknie jak szalona, po prostych torach w kierunku chwały. A tak serio… Zespół Power Of Trinity powstał w Łodzi i jak większość tamtejszych artystów oparł swoją twórczość na łączeniu rzeczy na pozór bardzo od siebie odległych. Monce rockowe riffy połączone z dubstepem? I jeszcze elementy reggae? Tak! Na ich koncert zapraszamy do zielonogórskiego klubu „4 Róże dla Lucienne” w niedzielę 19 lutego 2012 o godz.19.00 bilety: 15/20 zł dostępne w klubie oraz Muz-Arcie
Uwaga !!! 26 lutego 2012, w Zielonej Górze ponownie odbędzie się koncert Acid Drinkers. Fani tego zespołu będą mogli na żywo usłyszeć takie hity, jak „New York, New York”, „Hit The Road Jack”, czy smaczki pokroju „Et si tu n’existais pas”. Wszystko to serwowane w kwaśnym sosie, doprawione garścią poczucia humoru i okraszone rock’n’rollową nutą! Koncert odbędzie się w klubie „4 Roże dla Lucienne” o godz.19.00 bilety: 35/40 zł dostępne w klubie oraz Muz-Arcie Acid Drinkers po ponad 20 latach na scenie stał się prawdziwą legendą - ikoną rocka i metalu - absolutnym władcą tej sceny. Najbardziej rozpoznawalny band trash-metalowy w Polsce, znany z rewelacyjnych płyt takich jak „Are You a Rebel?”, „Infernal Conection” czy „Versess of Steel”. Kwasożłopy to prawdziwi mistrzowie sztuki koncertowej- zawsze na żywo, grają z ogromną pasją i energią, od lat gromadzą pod sceną tłumy. Acid Drinkers to zespół, który podbił serca wielu. Nie sposób przejść obojętnie obok tak wielkiego doświadczenia i znakomitego kunsztu. Koncerty grane przez nich to niepowtarzalne widowiska - Acidzi są symbolem ostrego szaleństwa i dobrej zabawy. Gwarancja satysfakcji i źródło niezapomnianych wrażeń. Ich po prostu trzeba zobaczyć!!!
54
Po długiej przerwie do Zielnej Góry powrócił KONKRET MELANŻ. Na scenie pojawili się Grapexim, Esencja Miejskiego Brzmienia i Tamotua, jednak w tej edycji zdecydowanie rządził beatbox. Wszystko to za sprawą koncertu Zgasa z ekipą FPAT WYPAT, który był atrakcją wieczoru. Za konsoletą zasiadł niezawodny Dj Danek, a w przerwie między koncertami odbyła się bitwa betboxowa. Reaktywację imprezy zawdzięczamy Rademenezowi i GRB (Tamotua). Z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję! ■
56
58
60
„We all live in our yellow submarine” „Większość ludzi uważa, że jest wyjątkowa, że nie istnieje nikt do nich podobny. Ta myśl motywuje ich, by wyjść z łóżka, jeść i żyć, jakby wszystko było w porządku. Nazywam się Oliver Tate”.
W
taki sposób wita się z nami bohater filmu „Moja łódź podwodna”. Jest młody, dziwnie się ubiera, dużo czyta, jeszcze więcej rozmyśla. Erudyta i introwertyk w jednym. Rówieśnicy go nie rozumieją i wyśmiewają. Typowy outsider. Bacznie obserwuje życie seksualne swoich rodziców, a raczej jego brak. Do tego niepokoi go obecność nowego sąsiada, który ewidentnie ma jakiś interes do jego matki. No i oczywiście jest też ona – Jordana. Małomówna, tajemnicza manipulantka, lubuje się w dokuczaniu innym. Ma też egzemę. Oliverowi to jednak nie przeszkadza w marzeniu o ich wspólnym romansie. Opowieści o dojrzewaniu widzieliśmy już w kinie niezliczone ilości. Czym więc próbuje nas zaskoczyć Richard Ayoade? Przede wszystkim oprawą. Jako autor kilku teledysków (m.in. Arctic Monkeys, Kasabian, Yeah Yeah Yeah’s) wie, że nic tak nie wpływa na dynamizm, jak szybki montaż. Ma też mnóstwo pomysłów na wizualne fanaberie i totalne optyczne odjazdy. Trzeba przyznać, że doświadczenie wyniesione z branży muzycznej sprawdza się świetnie i jest w „Łodzi” kilka tego typu perełek. Od samego początku można odnieść wrażenie, że oglądamy naprawdę dobry wideoklip. Jednak nie samymi widokami człowiek żyje (choć i pięknych krajobrazów malowniczej Walii tu nie brakuje). Wszystkie te „upiększacze” starają się odciągnąć naszą uwagę od chłodu i szarości w jakiej żyją główni bohaterowie, co tworzy interesujący kontrast. Po kilku sekundach obcowania z filmem widać, że spory nacisk został też położony na muzykę. Jej autorem jest kolega re-
żysera i frontman wspomnianego już Arctic Monkeys – Alex Turner. Jego spokojne, gitarowe ballady są doskonałym kontrapunktem do nieco szalonych wizualizacji i tempa filmu. Poza tym to po prostu kawał bardzo przyjemnej muzyki. Jednak esencję filmu stanowi duet głównych bohaterów. Craig Roberts i Yasmine Page pomimo bardzo młodego wieku radzą sobie po prostu rewelacyjnie. Niejeden wyjadacz aktorstwa mógłby się wiele nauczyć. Z jednej strony ich bohaterowie są dziećmi, jednak momentami ich twarze zdają się nosić za sobą całe lata życiowego bagażu. O tym pierwszym mówi się, że jest brytyjską odpowiedzią na Michaela Cerę czy Jessiego Eisenberga i coś w tym porównaniu jest, choć winę za to ponosi bardziej konwencja filmu niż gra Robertsa. „Moja łódź podwodna” to film, w którym pod płaszczem naiwności, nastoletnich buntów kryją się pytania o normalność. Jest też prosta i dość zwykła, niemal obyczajowa historia pewnej rodziny. Nie można odmówić produkcji pewnej bezpretensjonalności, której próżno szukać w wielkich hollywoodzkich produkcjach. Może nie ma tu nic odkrywczego ani oryginalnego, ale nie brakuje też pewnej magii, bijącej z ekranu, a także nostalgii za młodzieńczymi uniesieniami i rozczarowaniami.
Paweł Hekman
62
,
Jak pozbyc sie, dziecka
„Musimy porozmawiać o Kevinie” to film, jak to mówią, istotny. Opowiadający o ludzkich uczuciach, trudnej relacji rodzic-dziecko i stawiający pytanie: czy (a jeśli tak, to gdzie) kończy się matczyna miłość? Dotąd od takich zadań specjalnych były smutne dramaty o dzieciach chorych na białaczkę nadawane po „M jak miłość” na TVP2. Ale tym razem miało być inaczej. Ambitnie. Ciężko. Prawdziwie. I co, było?
N
ie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Czasami ten film ciągnie się i mizdrzy, jak wspomniane wieczorne zapychacze typu: Życie w kawałkach; Walka o moje dziecko; Gdzie jesteś?; Szukanie jej pośród drzew; Zagubiona; Odszukana (Część 2). Kiedy indziej mamy do czynienia z obiecanym ciężkim kinem psychologicznym. „Satysfakcjonujący” w opisie filmu to słowo okropne, ale owszem, ten film momentami taki właśnie jest, nawet dla najbardziej wymagającego widza. Kevin to trudne dziecko. Przez niemal dwie godziny obserwujemy go od niemowlęctwa do ukończenia osiemnastu lat. Mimo bardzo młodego wieku mamy wrażenie, że z rozmysłem uprzykrza swej matce życie, okazując jej w rozmaity i niewyszukany sposób brak jakichkolwiek ciepłych uczuć. Eva (naprawdę dobra w tej roli Tilda Swinton) wytrzymuje to przez kilkanaście lat – nie rozumiem dlaczego. U mnie takie dziecko znalazłoby się bardzo szybko w rzece z czymś ciężkim przywiązanym do nogi, ale w Stanach muszą mieć jakieś śmieszne prawo zakazujące takich metod wychowawczych. Fabuła prezentowana jest nam nielinearnie, to znaczy: chcę dwie godziny filmu, ale scenariusza wystarczy tylko na godzinę, dam więc koniec na początek, środek na koniec, a początek w środek i dodam długie ujęcia. I tak to wygląda. Smutki się dłużą, dzieci są okrutne, mąż – idiota nie rozumie, a świat to głupie miejsce. Piękny przykład przeintelektualizowanej papki, chciałoby się rzec. Gdyby nie to, że chwilami „Musimy porozmawiać o Kevinie” zamienia się w pełnokrwisty, ciężki dramat. Siadający na psychice. I tu mamy problem. Co począć z kinem, które jednocześnie rozczarowuje i cieszy? Często na przestrzeni kilku- lub kilkunastu minut przechodzimy od nudy do psychicznej miazgi. Raz pustostan fabularny próbuje się zakryć dynamicznymi przejściami między długimi, a szybkimi, „poszatkowanymi” ujęciami. Za chwilę nie
ma to najmniejszego znaczenia, bo wchodzimy w głowę matki demonicznego, małego sukinsyna tak głęboko, że po kolana brodzimy w jej zwojach mózgowych. Sam dzieciak – Kevin, czyli Ezra Miller, dostosował sposób gry do filmu. W sensie, że jest nierówno. Od niemal karykaturalnych wersów do aktorskiego konkretu. Za to wcielający się w jego ojca John C. Reilly może być z siebie dumny – w tym momencie wyświetlane są dwa bardzo dobre filmy z jego dwiema świetnymi kreacjami. W „Rzezi” Polańskiego gra trochę więcej, ale i tu, w roli trzecioplanowej, pokazuje kunszt. Zapada w pamięć, ale pozostawia dla Millera i Swinton odpowiednio dużo przestrzeni, byśmy nie zapomnieli, o kogo tu naprawdę chodzi. Na brawa zasługuje też malutka Ashley Gerasimovich. Byle więcej takich dzieciaków w kinie. Jako Ceila jest uroczą, niewinną dziewczynką. Jej obecność sprawia, że jeszcze bardziej dziwimy się rodzicom. Skoro mają kilkuletniego blond-aniołka, dlaczego w ten, czy inny sposób nie pozbędą się niesfornego Kevina? O tym, co dzieje się na końcu przewidujemy od początku filmu. Mimo to, finał nakręcony jest ze smakiem i choć troszkę za dużo w nim waty cukrowej, nic w nim nie boli. „Musimy porozmawiać o Kevinie” to film cholernie nierówny – ocierający się o wyżyny sztuki, by za chwilę zaryć w kamieniste dno kiczu. Nie ma tu jednak mowy o niewykorzystanym potencjale. Produkcja to od początku do końca konsekwentnie zrealizowany koncept Ashley Gerasimovich (a nie Lynne Ramsay?). I choćby dlatego warto dać jej szansę.
Michał Stachura
64
Optymizm i patriotyzm
Dwa powyższe określenia jakoś rzadko stawiam obok siebie, wybierając się do kina na rodzimą produkcję. Przykład: „Nasz kandydat do Oscara” – takie hasło po nieszczęsnym „Katyniu” przyprawia mnie o mdłości. Dodajmy do tego tematykę wojenną i od razu na myśl przychodzi kolejna perełka nadwiślańskiej kinematografii – „Bitwa Warszawska”.
P
omimo takiego nastawienia szedłem na „W ciemności” z pewną nadzieją w sercu. Nie potrafię nawet wytłumaczyć skąd się tam wzięła, ale naiwnie wierzyłem, że gorzej niż w wyżej wymienionych tytułach być nie może. Przynajmniej nie dużo gorzej. Film oparto na wspomnieniach Krystyny Chiger „Dziewczynka w zielonym sweterku”. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy (wszystkie media świata już dawno mnie ubiegły), że jest ona jedną z osób, która przeżyła 14 miesięcy w kanałach Lwowa w trakcie II Wojny Światowej. Wszystko dzięki drobnemu złodziejowi i kanalarzowi. Leopold Socha przygarnął grupkę uciekinierów z żydowskiego getta i opiekował się nimi, organizując schronienie w podziemiach miasta, które znał lepiej niż ktokolwiek. Na początku robił to z chciwości, pobierając niemałe opłaty za swoje usługi. Po czasie jednak zżył się z nimi na tyle, by niejednokrotnie ryzykować życiem własnym i najbliższych za bezpieczeństwo „swoich mośków”, jak zwykł ich nazywać. Na początku obawiałem się, czy Agnieszka Holland nie postawi pomnika głównemu bohaterowi i oprze się pokusie pokazania postaci nieskazitelnej. Całe szczęście pani reżyser ma głowę na karku i wszystkie osoby są do bólu ludzkie i niezwykle
prawdziwe. Robert Więckiewicz w roli Leopolda to zdecydowanie szczytowe osiągnięcie w jego karierze. Wewnętrzne bitwy, jakie bohater stacza ze sobą, malują się na jego twarzy w sposób niezwykle sugestywny i przejmujący. Z ekranu bije ciężar każdej decyzji, jaką musi podjąć. Brawo! Z resztą na aplauz zasługuje cała obsada, choć trzeba przyznać, że to Więckiewicz kradnie większość ekranu dla siebie. „W ciemności” pełne jest kontrastów. Z jednej strony akcja dzieje się w dusznych, klaustrofobicznych kanałach, z drugiej na ulicach Lwowa. Sceny koszmaru życia w podziemiach krzyżują się z próbą odnalezienia w nowej codzienności namiastki normalności. Wszystko okraszone jest dużą dawką naturalizmu i brutalnego realizmu. Uwidacznia się to zwłaszcza przy scenach erotycznych. Niezwykle ważne jest również to, że reżyserka podeszła do tematu bez zbędnego nadęcia. Nie ma tu epatowania przesadnym męczeństwem, machania flagami ani zbędnej martyrologii. Olbrzymim atutem filmu jest brak podziału na postacie czarne i białe. Tutaj największe zło czai się w każdym człowieku. W każdym z nas.
Paweł Hekman
66
Apparatjik – „Square Peg in a Round Hole”. Kolesie z A-ha, Coldplay, Mew i Martin Terefe założyli „supergrupę”. Było fajnie, EP’ka się pojawiła, więc trzeba było zacząć myśleć o jakimś dłuższym materiale. Pokombinowali z elektroniką, rockiem i popem, i wyszła maszkara urodziwa niczym norweski Troll. No, ale fanki mają...
Air – „Le Voyage Dans La Lune”. Francuski duet pozazdrościł kolegom z wszystkich innych projektów muzycznych na świecie i też zapragnął soundtracku. Padło na klasykę kina niemego, „Podróż na Księżyc”. Ni to hołd dla twórczości Georges’a Mélièsa, ni to coś odkrywczego. Takie tam z „głębszym zamysłem” w tle. Jeżeli udało wam się nie wymiotować na „Hugo i jego wynalazek”, to jeszcze nic straconego...
Nedry – „In a Dim Light” . Nedry to takie trio, które nagle stało się sławne, bo piosenka w ich wykonaniu znalazła się w soundtracku do serialu „Skins”. Downtempo spotyka wobblujące basy i Björk, błądzącą po omacku w lesie, tak pokrótce. Fajnie, fajnie. Mam nadzieję, że zbliżą się do poziomu debiutu..
68
Reszty nie trzeba Lana Del Rey chyba na dobre porzuciła szaty mistyfikacji. Po osiągnięciu upragnionego rozgłosu może w końcu zakosztować sławy. A co z ideałami? Co z historiami o dojrzewaniu w przyczepie? Jak żyć? Czy to wszystko jeden wielki przekręt?
C
hyba tak. Ze smutkiem zauważam, że operacja „Born To Die” to klasyczny hype obliczony na zbieranie owoców w postaci dolarów. Sam broniłem młodziutkiej piosenkarki jak mogłem, ale upadają ostatnie bastiony, a ostatnie mosty płoną. Lana dała się poznać jako retro dziewczyna, próbująca odnaleźć się w realiach muzyki współczesnej. Najczęściej popowej, choć jej twórczość mocno naznaczona jest również hip hopem. Po krótkiej, acz intensywnej akcji promocyjnej na Youtube, dostrzeżona, bierze się za nagrywanie płyty. Pierwszy singel i… bum! Trach! Tam! Wysoko! Tam ulatują moje nadzieje na wielką sztukę. „Born To Die” to okropny, przeprodukowany złom. Serce me zadrżało, gdy na trackliście dojrzałem „Diet Mtn. Dew”. Jedna z moich ukochanych demówek ery przedkontraktowej na płycie została
bezczelnie przyśpieszona, pozbawiona oryginalnego, bujającego rytmu, za to w fakturze produkcyjnej mamy fikołek na fikołku. Na szczęście otwierające zestaw „Video Games” nie podzieliło tego losu i na album trafiło w wersji niezmienionej względem pierwowzoru. Co z resztą? Reszty nie trzeba. Mimo wyżyn, na jakie wspięli się inżynierowie dźwięku, producenci, aranżerowie i wszyscy, którzy majstrowali przy brzmieniu tych piosenek, nic nie jest w stanie ukryć mielizn kompozycyjnych. Poza wspomnianym „Video Games”, słuchać da się jeszcze niezłego (choć znowu bardzo nachalnego brzmieniowo) „Blue Jeans”, „Million Dollar Man” i, stanowiącego najbardziej udany tutaj, flirt popu i hip hopu „This Is What Makes Us Girls”. Poza tym wszystko daje ciała. Czyli osiem kawałków. Plus trzy utwory bonusowe. Przeprodukowany koszmar. Amen Lana Del Rey już teraz zapowiada wydanie swego, zaginionego w akcji, debiutu. Wydany jeszcze jako Lizzy Grant, jest krążkiem dużo lepszym niż „Born To Die”. Jeśli płytę tę, zapowiadaną na lato, wzbogaci gratisami (rewelacyjne „Kinda Outta Luck”!), pierwszy ustawię się w kolejce. Jeśli zaś chodzi o „Born To Die”… to ja wolę swoje video games.
Michał Stachura
70
KUPA
2.0 [2012] Jak można zmarnować niesamowity potencjał? Np. kupując sportowe BMW i instalować gaz. To, że gówno ubierzemy w ładny papierek nie sprawi, że stanie się cukierkiem. Widocznie Chino Moreno miał jakąś wizję, ale trochę zabłądził.
D
ruga EP’ka jego projektu ††† (Crosses), zatytułowana po prostu „EP ††”, to piękny przykład marnotrawstwa. Debiutanckie wydawnictwo, które ukazało się w połowie 2011 roku zwiastowało przepiękną fuzję stylu Deftones okraszonego mrokiem, brudem na witch house’ową modłę. Zapowiadało się genialnie. Kilka dni temu ukazało się drugie wydawnictwo, które poprzedza pełno grający krążek i zaczęło śmierdzieć. „EP ††” to zbiór pięciu utworów, które powodują u mnie skok ciśnienia porównywalny do oglądania GILF porno. Jest bieda i olbrzymi niesmak, powodujący wymioty. Charakterystyczny klimat poprzedniczki ustępuje miejsca słodkiemu pitoleniu i powielaniu pomysłów. No, bo gdzie takie-
mu „Fron†ier” czy „†rophys” do zajebistości „Bermuda Locke†”? Szczerze powiedziawszy, to ciężko jakkolwiek ugryźć nowy materiał ††† (Crosses), by odnaleźć jakikolwiek plus. Irytacja pojawia się już po kilku sekundach i trwa, trwa, trwa, aż biała gorączka zalewa ciało. Cukierki, kucyki Pony i inne tego typu badziewia wylewają się z głośników strumieniami. „†rophys”, przykładowo, to takie naćpane reggae, soulowe organki i wokal, który chyba sam nie wierzy w to, co śpiewa. „Prurien†” z kolei ciśnie klimatami polskiego rocka tak bardzo, że nie zdziwię się jeżeli na LP pojawi się jakiś Rogucki. Posłuchajcie też ejtisowego „†Elepa†hy”, numer trzy, którego to sam Bono i spółka by się nie powstydzili... Ehhhh. Nadzieje, jakie wiązałem z ww. zespołem były olbrzymie. Ciekawe pomysły, klimat, Deftones. Miał być hit, płyta, która powalczy w rankingach na zakończenie roku. Niestety wyszedł straszny gniot, który ostudził zapał i nie pozwala na nic innego, jak spisanie projektu na straty.
Łukasz Michalewicz
JAK
PRAWIE BIGOS Bierzesz trochę bluesa i zakopujesz go w ziemi, następnie dodajesz obłocony hip hop, pijaną melorecytację, czubatą łyżeczkę psychodelii i miksujesz. Nie za długo, by nie przedobrzyć! Trochę piasku z pustyni i kilka pęczków jogi i magicznego zioła. Tadam!!! „MU.ZZ.LE” gotowe!
M
inialbum „MU.ZZ.LE” autorstwa nadwornego jogina wytwórni Brainfeeder – Gonjasufi to kolejne znakomite wydawnictwo artysty. Konsekwentnie kroczący wytyczoną ścieżką, Sumach pokazał nam, jak należy robić hip hop bez kajdan, dup i rollexów. Dziesięć premierowych utworów, które atakują nasze zmysły siłą jadu grzechotnika. Szaloną jazdę rozpoczynamy od „White Picket Fence”, powolny niczym karawana bit, psychodelicznie brzęcząca gitara i dławiony wokal. Słuchając propozycji, takich jak „Rubberband”, „Feedin’ Birds” czy „Skin” nie trudno obejść się bez porównań z Gaslamp Killerem. Piętno Willie’go słyszalne jest w każdym utworze. Duża dawka nawiązań do lat 70., chórki w tle, pokręcone bity, to znak rozpoznawczy tej dwójki. To strasznie zabawne jak muzyka, teoretycznie będąca parodią znanego wszem i wobec hip hopu, nawiązująca do kultury „dzieci kwiatów” z „amatorsko” brzmiącym wokalem,
sieje takie spustoszenie! Muzyka od Gonjasufi, a w szczególności zawartość „MU.ZZ.LE”, to solidny kopniak w jaja, który boli i nie daje o sobie zapomnieć. To jednocześnie doskonała prognoza przed kolejnymi płytami, które mają się pojawić w tym roku. Czasami staram się oddać słowami zajebistość albumu, ale nie jestem w stanie. Najlepiej w takim przypadku przemawaia sama muzyka. Dlatego odpalajcie „Blaksuit” i podążajcie szlakiem Gonjasufi ku nirwanie.
Łukasz Michalewicz
72
73
74
, WKRoTCE NIE POPACZYSZ „Nie wiem, jaka broń zostanie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie” – rzekł Albert Einstein. Cóż, wszystko wskazuje na to, że wkrótce będziemy świadkami pierwszej cyberwojny. A wszystko przez trzy dokumenty, które spędzają sen z powiek każdego internauty. Ciekawe tylko z jakim skutkiem się to wszystko na nas odbije... Łukasz: Witaj Milordzie, czuję się zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami na świecie i w Polsce. SOPA, PIPA, ACTA, Srakta! Smoleńsk, kurwa! Albo zapadłem w dziwnej natury hibernację, albo nie zawracałem sobie liter tą szopką, która ma właśnie miejsce. Jak to się dzieje, że literacka fikcja opublikowana w 1949 roku, znana pod tytułem „1984”, tak dobitnie opisuje to, co właśnie się dzieje na naszych oczach? Inwigilacja, gromadzenie danych, kontrola społeczeństwa, a wszystko to w imieniu „ochrony dorobku intelektualnego”. Wydaje mi się, że Amerykańce rozmrozili jakiegoś jaskiniowca, pokazali mu komputer z internetem i dali państwową posadkę. Niestety dla nas, chłopak wziął się ostro do roboty... Michał: Wszystko wskazuje na to, że w końcu ktoś bardzo ważny doznał poważnej suchoty portfela, skoro zdecydowano się zamknąć Megaupload – szczególnie w USA, gdzie wszyscy są pieprznięci na punkcie swobód Uczciwego, Bogobojnego, Wolnego Amerykanina. Jeśli tam to przeszło, Europa była tylko kwestią czasu. Do tego doszło mataczenie polityków – raz mówili, że wszystkie kraje europejskie podpisały ACTA (w rzeczywistości było inaczej), innym razem – że przepis ten nic nie zmieni. Dziwne to postępowanie – wprowadzanie przepisów, które nic nie zmieniają. Najciekawszym jednak zjawiskiem pozostaje jawny bunt internautów. Ludzie wyszli na ulice – w największych miastach w Polsce przeszły wielkie manifestacje, które, mimo że spontaniczne, sprawiały wrażenie lepiej zorganizowanych niż te z okazji 11 listopada. Nagle okazało się, że można podnosić ceny benzyny, papierosów, alkoholu,
mąki, soli, słowem – wszystkiego. Ale nie wolno tknąć internetu. Łukasz: Ale to chyba jakiś pacan, bo Jankesi lubują się w wykupywaniu kont premium na tego typu serwerach... No cóż, takie życie. Manifestacje... Ohhh. Jakie to słodkie widzieć zjednoczonych obywateli, walczących o dobro przecież najważniejsze! Fajki? Obędę się bez! Benzyna? Pojeżdżę komunikacją miejską! Chleb? Przechodzę na dietę! INTERNET?! Jezusie Brodaty, nigdy!!!! Początkowo mi to wyglądało na paradę zombie, które niezupełnie ogarnęły temat i dały się ponieść emocjom. Jednak po przeczytaniu tego i owego stwierdzam, że większego skurwysyństwa na tak masową skalę od czasów II WŚ nie było... Michał: Trudno uwierzyć w to, że ACTA to pomysł, na który zgadza się wiele krajów. Wszystko wskazywałoby na to, że to jakiś bełkot podupadającej firmy fonograficznej lub dystrybutora filmowego, któremu się nie dzieje. Takiemu to na rękę cenzura internetu i kontrola tego, co dzieje się w sieci. Tylko wszystkie mądre głowy nie dostrzegają jednego, cholernie ważnego szczegółu. Po tych wszystkich latach rozwoju technologicznego, mędrcy tego świata chcą, byśmy zrobili wielki krok w tył i udawali, że nie wiemy, co to filmy w .avi, muzyka w .mp3 i nie znali dobrodziejstw szerokopasmowego internetu. Udowodniono niedawno, że osoby, które ściągają pliki multimedialne na dużą skalę (i własny użytek) to też osoby zainteresowane sztuką, które przeznaczają na nią pieniądze. Ale nie – według ACTA lepiej jest sprzedać dwa pliki po 70 gr/sztuka, zamiast pozwolić na ściągnięcie 100 płyt, jeśli w
wyniku tego ktoś kupi, powiedzmy, pięć krążków. To daje do myślenia. I tu okazuje się, że nie chodzi o płacenie za „własność intelektualną” (kto, kurwa, wymyśla takie terminy?!), tylko o kontrolę. Łukasz: Kontrola. To słowo bardzo często pojawia się w tych ustawach. Tak, jak to pięknie ująłeś, „oni” mają w dupie to, czy stargałeś płytę/film. Oni chcą informacji o Tobie! O tym, czego szukasz, co piszesz, wysyłasz, ściągasz. Chcą wszystkiego. Zastanawiacie się pewnie po co? To łatwe! By kontrolować! Sprzedawać nasze dane firmom, pracodawcom, sklepom, reklamodawcom! Każdemu, komu może na takich informacjach zależeć! Roznosi się o pieniądze, które można zarobić i nie są to małe sumy. Po chuj nam rozwój technologiczny, skoro teraz mamy się cofnąć?! Czarno to wszystko widzę... Michał: „Zmiana ustawień prywatności” to już od dawna najstraszniejsze słowa świata. To tak gdzieś
„
sób działania hakerów na całym, mam nadzieję, świecie. To taki piękny obrazek, jak w tym filmie z Jolie i ćpunem z Glasgow, „Hackers”... No, ale jak coś konkretnie pierdolnie, to zostaną oskarżeni o zabicie Jezusa i spaleni żywcem. No, ale ataki atakami, a efektów ni(iiiiiii) widu, ni(iiiii) słychu. Czy blokowanie ulic i stron internetowych coś da? Obawiam się, że nie. Przyczyni się co najwyżej do egzekwowania ustaleń ustawy. W pewnym momencie Możni Tego Świata obudzą się z ręką w nocniku, do którego przed chwilą sami wpuścili kreta i będzie płacz, i zgrzytanie zębami. Ale wtedy będzie za późno. Martwi najbardziej fakt, co z nami dalej będzie? Ostatnie pokolenie, które jako tako bawiło się bez komputera, internetu i porno w internecie skończyło studia i zaczyna pracować na siebie i swoją przyszłość. Nie ma już czasu na TAZO, Dragon Ball, piłkę kopaną na boisku, trzepak, piaskownicę....
Wydaje mi się, że Amerykańce rozmrozili jakiegoś jaskiniowca, pokazali mu komputer z internetem i dali państwową posadkę. Niestety dla nas, chłopak wziął się ostro do roboty...
pomiędzy „twoje dziecko wsadziło rękę do kontaktu”, „jestem w ciąży”, a „masz raka”. Zwiastują to, co najgorsze: ktoś gdzieś zyskał właśnie dostęp do tego, co właśnie robisz. Przykład hackerów pokazuje, że to kwestia czasu i umiejętności, by za pomocą klawiatury i łącza internetowego doprowadzić do chaosu na świecie. Jednak są cały czas ignorowani, do momentu, aż coś wielkiego w końcu pierdolnie i wtedy będą przestępcami w zbrodni przeciwko Allahowi, Jezusowi, Jehowie, Potworowi Spaghetti, Jedi i Wielkiemu Przyrządowi do Masażu Pleców. Osobiście mam nadzieję, że cała sprawa rozejdzie się po kościach, jak domniemane wielkie czystki w mieszkaniach parę lat temu. Dyski fruwały, całe komputery wylatywały przez okno, a wszystko przez to, że paru gówniarzy nie zrozumiało o co chodzi i rozkręcili panikę. I nakręcili kurewsko wielką, zbiorową paranoję. Podobnie zresztą, jak teraz. Łukasz: Też po cichu liczę na masową panikę, za którą nie idzie nic strasznego. Podoba mi się spo-
Przecież gówniarze wyjdą na ulicę i zaczną mordować, bo nie mogą EXpić w „WoWie”... Michał: Nie wiem, jak poradzą sobie z tym gdzie indziej, ale nasi politycy mają doświadczenie w ignorowaniu swych ludzi. A jeśli już ktoś stanowi wyjątek, to odpieprza jakąś populistyczną błazenadę. A my... my będziemy wiedzieć, jak to jest kopnąć piłkę i pocisnąć torrenta jednocześnie. Jeśli tak dalej pójdzie, to przyszłe pokolenia nie posmakują ani jednego, ani drugiego. A co do ACTA – więcej czytania, a mniej podnoszenia niepotrzebnego krzyku. Jeśli czegoś nam potrzeba, to na pewno nie rozwścieczonych krzykaczy, internetowych Don Kichotów, którzy walczą z uciskiem systemu obrazkami wrzucanymi na walla. I to jest niestety, tak smutne, jak to brzmi.
Michał Stachura Łukasz Michalewicz
76
Blogi, Tusk
i peja
„Jesteś brzydka, Twoje ciuchy są z lumpa, a zdjęcia chyba robisz komórką” – takie komentarze najczęściej dostają szafiarki i modowi blogerzy pod swoimi postami.
O
czywiście anonimowo, bo jakże kłuje nas widok modnie, fantazyjnie i odrębnie ubranych ludzi. Nie mówię tu o Kasi Tusk, do której żaden z tych przymiotników nie pasuje, bo ubiera się całkowicie zwyczajnie, ale jest… Kasią Tusk. Stąd już na starcie awansowała na nową wyrocznię mody i może teraz ją warto zapytać: „Jak żyć?”. Apropo. Zwróćcie uwagę, na to że papa Donald ubiera się lepiej niż ona. Serio, serio. Po mistrzowsku dopasowany krawat do koszuli i świetnie skrojone garnitury. Co nie popremieruje, to dowygląda. Może powinien pomyśleć nad takim hasłem wyborczym ;) Ale, to nie jest kącik polityczny tylko tekstylny, więc dobierzmy się do dupy komu innemu. Najpierw jednak trochę wazeliny, jakże potrzebnej w brutalnym świecie hejterów. Mówiąc o modzie w Internecie, mam na myśli garstkę naprawdę dobrych blogerek, które przede wszystkim mają osobowość… oczywiście zapakowaną w gustowny outfit. Doprecyzowując, na mojej krótkiej liście znajdują się m.in. Maffashion, Macademian Girl, Pani Ekscelencja, Jessy Mercedes, Jestem Kasia i Cajmel. Wklepując ich nicki w internetowej wyszukiwarce traficie na blogi zróżnicowane, nie zawsze prowadzone zgodnie z obowiązującą modą, raczej proponujące własny styl (Maffashion), pełne niezwykłej fantazji i kolorów (Macademian Girl),
ekstrawaganckie i nieszablonowe (Pani Ekscelencja), świadome obowiązujących trendów (Jessy Mercedes) przyciągające dbałością o detale (Jestem Kasia ) i dość zachowawcze, ale zawsze pięknie podane (Cajmel). Wiem, co sobie myślicie. Nie. Dziewczyny nie płacą mi za reklamę. No dobrze. A jak się ma do tej blogosfery nasze zielonogórskie poletko? A no nijak. Z naszych okolic nikt nie wypłynął na modowe wody. Ostatnimi czasy wydaje mi się, że Zielona Góra ma z modą tylko jeden wspólny mianownik: mieszkającą tu Ewę Minge. Ale co z tymi blogerami? Przecież życie szafiarki to niekończące się pasmo zaproszeń na pokazy mody, imprez pełnych celebrytów, darmowych ubrań i butów, często też zaproszeń do kampanii reklamowych, a stąd już niewielki krok do wejścia w branżę mody. No tak, ale trzeba mieć co pokazać. W zalewie nowo tworzących się blogów o modzie wypadałoby się jakos wyróżniać. Pokazać coś więcej niż tylko kolejny tiszert z motywem amerykańskiej flagi. I tu jest pies pogrzebany. Patrzę na nasze ulice i nie widzę materiału na bloga. Ale wciąż czekam. „Jakie życie, taki rap” – jak mawiał klasyk. ;)
Fashion Victim
78
MUHARRAM
Na ascetyczno-sportową nutę Woli ścisłości: po 1 pierwsze primo, mój ulubiony rawboat ANDRZEY zgotował mi opierdol za przydługawe nudne preludia do świńskich przygód, więc tym razem obędzie się BEZ!! Ok., może z lekka krótkawą inwokacją (w sumie to właśnie trwa:). Po 2 secundo, jako, że kryzys tu i tam, kierownica Fcuka stwierdziła ,ze świni zarobki czas ukrócić lub Świnia teksty zniweluje, ot na takie, żeby mogły się zmieścić, w jednej wiadomości tekstowej telefonu marki LUJ. Poza tym i tak opłata 1 PLN za słowo to świńska tragedia (jak ja piglety moje odchowam???) Czy są we Fcuku związki zawodowe? Jak nie, to OSTRZEGAM, POWSTANIEMY!! Dobra, do rzeczy! Zostaniemy w Pakistanie i poobijamy się przy obchodach święta MUHARRAM. Choć jeśli o foto pocztówki idzie, to raczej skupienie na końcowych 2dniach, czyli obchodach ASHURA. Dziś mniej tekstu więcej pocztówek.
80
82
84
M
uharram, to pierwszy miesiąc kalendarza islamskiego, podczas którego (jak nazwa wskazuje) organizowane są obchody... Muharram. Jest to głównie szyickie święto (więc sunnici upodobali sobie podkładać bomby właśnie podczas). Z wyjątkiem Ramadan, to najważniejszy czas szyickiego kalendarza (pozwólcie, że o podziałach w świecie Islamu innym razem).W każdym razie, święto upamiętnia rocznice bitwy pod Karbala (680r. według kalendarza muzułmańskiego 10 muharram roku 61ego). W mega skrócie (wszystko to możecie wyczytać w wirtualnym świecie, więc i dupy truł nie będę): wnusio profa Mohameta (Husajn ibn Ali, nie nie ten boxer) kitę odwalił przy altruistycznej pomocy kalifa Umajjadow Jazida I (z którego to wojskami wnusio napierdalać się raczył).W każdym razie wnusio Husajn stał się tzw. panem męczenników, tym samym przywódcą wszystkich szyitów (Karbala stała się miejscem kultu i pielgrzymek szyitów). Ihihi ot tak w pokoleniu wirtualnym wygląda historia powstania odłamu Islamu zwanego Szyitami.
P odsumowując obchody, Muharram to wspominki i opłakiwanie śmierci Husajna ibn Alego. Idąc dalej, podczas ośmiu pierwszych dni Muharram szyici poszczą, odbywają liczne procesje(podczas których mężczyźni, kobiety oraz dzieciaki okładają się dłońmi po klatkach piersiowych, przygotowując się do dwóch finalnych dni (9,10dzien Muharram), które jako ASHURA znane są. Ashura skupia się na wydarzeniu i właśnie dniu, w którym Husajn zginął (wraz z załogą 72osobników). Kalif Jazid I oszczędził jednak kobiety i dzieciaki, po czym w jasyr pobrać ich raczył i do Damaszku odtransportował. Ok., nie wiem czy ktokolwiek przetrwał tę szczyptę teoro-wiedzy. Jeśli tak to można ruszyć ku praktyce i Świni Panu wśród męczenników. 9 dzień Muharram(czyli pierwszy ASHURY) spędziłem w wiosce pod Lahore. 10 dzień już w samym Lahore. Jako, że ma być ascetycznie będzie więc. O przygodach w wiosce nie ma co pisać, gdyż obyło się raczej bez. W samym Lahore było ciekawiej jako, że główne obchody miały miejsce w starym mieście, a więc tysiące męczenników, noc, sunnici, którzy cze-
86
88
kają z bombami, brak elektryczności co jakiś czas, więc egipskie ciemności, posterunki wojska i policji mierzące do każdego zbliżającego się świniaka, ze swoich karabino-pistoletów. Zresztą to już oficjalnie drugi raz, jak świnia na nocnym celowniku wylądował (poprzednio w 2005 w Nepalu, podczas wojny rządowo-maoistycznej i 22godzinnych godzin policyjnych:),o tym jednak next time). No i chyba to tyle. Świnia przeżył, włóczył się do wczesnych godzin porannych, poznał wielu ,nie poznał jeszcze więcej. Bomby nie wybuchły, krew męczenników lać się raczyła a reszta była najebana. Właśnie uzmysłowiłem sobie, że było jednak trochę przygód o których mógłbym pisać und pisać, ale muszę do pracy lecieć. PS Żart to oczywisty o świńskich zarobkach we Fcuku:). Swoją drogą ciekawe, czy ktoś słowa próbował policzyć i na plany przełożyć:):) tan(ZEN),tan(ZEN) zus(AMEN)
pigface
90
GRAFOMAN P
olska, to wyraz, którym, jeśli tekst zaczniesz, nie będzie łatwo. Polska, to zwrot i stan umysłu. Kraj pewnie 70 milionów ludzi. W bliżej nieokreślonej części Europy, przynajmniej mentalnie bliżej nieokreślonej. Tu, gdzie zawodowa armia liczy sto tysięcy dusz. Z puli zdolnych i prężnych ponad 11 procent nie pała się zarobkową pracą, a co drugi maturzysta szkoli się na szczeblu wyższym. W kraju na dorobku, kraju hipermarketowych puszek, przeciętnej piłki kopanej, świetnej siatkowej, zachłannej konsumpcji, której nie ima się światowy ekonomiczny impas. Kraju grafomanów myślicieli. W kraju tem, gdzie kruszynę chleba... Pod wieczór, gdy zimą jest już ciemno, a w lecie najprzyjemniej, tuż po reklamach: masła, tabletek na erekcję, gazetki „Flesz,” zapowiedzi Szczęścia Barw. Rozpoczyna się, zbiorowej hipnozy, rytuał. Blisko 8 milionów głów, tyleż samo w fotel wbitych dup, ogląda pana Lucka, rolnika, który żyje z paru krów i kilku jabłonek. W świecie intryg, które zawsze wyjdą na jaw. W Polsce zgrabnych wnętrz, nie najgorszych aut, w tym gdzie jeden Mroczek z dnia na dzień zaczął żyć z robienia zdjęć. One patrzą, marząc o miłości – ‚oni tam są szlachetni i nie klną.’ Oni patrzą, oglądając zgrabne warszawskie aktoreczki, które potem tańczą i śpiewają na koszt Twoich sms. Terapia narodu trwa. Tutaj, gdzie nie wolno mi odurzyć się czym chcę. Państwo dla siebie bierze piątą część każdej z kupionej paczki szlug. Gdy mi tu każdy mały papierosik odbiera oddech i niesie śmierć lub, o zgrozo dużo większa, wiotkiego wacka. Kraj mój na mej zgubie bogaci się w podatkach, a ja nie mogę palić już prawie nigdzie (i szybko smrodzę w kibelkach wagonowych). W zamian dostaję słodką historię o młodzieży, co w coś wierzy, starszych spokojnej starości, dorosłych pełnych wierności. Tutaj wstaje się z inwalidzkich wózków, tutaj awans dostaje główny bohater, to odtrutka jest dla maruderów. Uczą nas, że gej też człowiek, że już czas na równość kobiet, powolutku, bo gawiedź głupia, wolno przyswaja. Nielegalne jest się naćpać i trwonić beznamiętnie czas, ale 1/3 ludu, je, gotuje, śpi, rozmawia, czyta, sprząta przy włączonym tv odbiorniku. Te seriale, wątki znikąd, nuda i pastelowy kolor ścian. Młodzi mają swoje Vivy, starsi nucą coś z Janowskim, każdy wierzy w dobry koniec kina prosto z Hollywood. Dżingiel i znów parę reklam, nagle każdy wie, że brak mu jest magnezu, a zamiast pierdzieć może ‚Espumisan’ zjeść. Gdy tak siedzę podszyty mądralą, myślę czy w tym jest coś naprawdę złego? Przecież coś złego naprawdę jest, gdy jeden w twarz bije drugiego. Jakiś czas temu, nikt nie zaprzeczał, hasłu: ‚telewizja kłamie’. Oczywistość to była oczywista. Dziś mało kto to hasło już pamięta. Dziś przecież się nie kłamie, a jedynie barwi się prawdę, bądź z tą prawdą, w najgorszym wypadku mija.
Czy w tym jest coś naprawdę złego?
Paweł Fita