Wakacje się kończą a w raz z nimi wszystkie letnie festiwale. Czas zakończyć wojaże po Polsce i przywitać się ze swoją szkołą, uczelnią czy pracą. Koniec ogródków, grilli, namiotów , za to znowu powrócą do nas imprezy, za którymi tęsknimy od czerwca. Na sam początek przywitamy w ZG Kazika. Oprócz tego na powitanie roku szkolnego (na otarcie łez) odbędzie się darmowy koncert Luxtorpedy (zapraszam do przeczytania wywiadu z Litzem, który jest w tym numerze). Warto również wspomnieć o koncercie, który również będzie miał w miejsce w Kawonie. Otóż, nasz zielonogórski System Subtelny zacznie promocję swojej płyty właśnie od tego miejsca. Ci, którzy jeszcze nie ochłonęli po ostatnim „Mam Talent” będą mogli zobaczyć „zwycięzcę” już w październiku. Dlatego też moi mili, nie ma co płakać, ze niedługo koniec wakacji , bo z tego faktu po prostu należy niewątpliwie się cieszyć. Właściwie to wrzesień nie jest taki zły, w końcu to ostatni miesiąc wojaży studentów. Korzystać, bo niedługo się skończy! Dominika Koryga Pomysłodawca: Mateusz Papliński Redaktor Naczelna: Dominika Koryga Redakcja: Mateusz Papliński, Remigiusz Najdek, heartFAILure, Pulina Łatanik, Andrzej Agopsowicz, Michał Stachura, Łukasz Michalewicz, Grzegorz Ufa, Paweł Hekman, Daria Kubasiewicz, Aleksandra "Acidolka" Mielińska, Natalia Kozłowska, PigFace, Sebastian Rzepiel Ilustracje: Aleksandra Koryga, Coffincat, Wepritz84 Okładka: Coffincat Korekta: Karolina Buganik Kontakt: projekt.fcuk@gmail.com 781-310-379 669-852-371 www.fcuk.net.pl
Drinking bitches Od początku roku był święty spokój. Nie było ich. Spały, zaszyły się gdzieś, a może zaszyły się i nie piły. I wszyscy szczęśliwi, bo idziesz w las, na działkę, na piwo, nad wodę – i spokój. A tu nagle: jeb! Obudziły się na początku sierpnia, france pieprzone. I cały leśny wypoczynek mi spieprzyły wszystko. Bo komary to najlepsi imprezowicze – są na wszystkich grillach i piją codziennie. Przychodzą mimo że nikt ich nie zapraszał. Ale żeby tylko grill, kurna, ostatnio na grzyby poszedłem to moje grzybobranie to był bardziej sprint po grzyby niż spacer i zbieranie. Kiedy idziesz to jeszcze jakoś to wygląda, ale spróbuj tylko przykucnąć po grzyba to z miejsca obsiądą i ogryzą do kości, krwiopijce rypane. Po godzinie było jeszcze gorzej, bo nawet jak szedłem to lądowały na mnie jak na lotniskowcu. Bzyczące potwory straszą też po zmroku, gdy człowiek zaczyna zgrywać oko z poduszką. Błogostan, cisza, spokój, spać będę zaraz, a tu… bzzzzzzz… bzzzzzzz… I weź tu się skup na kimaniu, jak co chwilę nadlatuje. Światło trzeba zapalić, paputka chwycić w rączkę i rozpocząć polowanie, bo przecież położyć się i zasnąć od razu to zbyt piękne. Kto zna się trochę na komarach to wie, że komar gdy kłuje, wpuszcza pod naszą skórę swoją ślinę i to właśnie ona ma jakieś enzymy które powodują że swędzi potem jak cholera. I teraz najważniejsze, o czym wie każdy, ale co trzeba podkreślać zawsze, gdy mowa o komarach: faceci nie gryzą, ino baby. Samiec komara przeleci nas wzdłuż i wszerz, usiądzie, pomizia, ale nie ugryzie. Ni cholery. Za to pani komar… Przyleci, zatrzepocze skrzydełkami, niby niezainteresowana, ale zaraz wyląduje, wyciągnie rurkę do picia i ciach, sączy juchę jak drinka. Wycycka posoki do oporu, nasączy się krwinkami i poleci w pizdu. Od zawsze uczeni szukali podobieństw między światem zwierząt i ludźmi. Ludzkie zachowania nie wzięły się znikąd. Homo sapiens robią to samo co zwierzęta, bo sami zwierzętami są. Dlatego pamiętaj – jeżeli idziesz w ślinę z obcą komarzycą to strzeż się. Bo baby to chuje.
heartFAILure
7
. zyje, z MUZYKI
. Pedant muzyczny, perfekcjonista w kazdym calu. Potrafi , , , , ,wiele, miedzy , wyspiewac innymi grac na wszystkim, co znajdzie w kuchni, badz . „prawy do lewego” od tyłu. O tym, czy boi sie, aligatorów i czy wciaz kocha kobiety z grzywka, opowiada Cezary Nowak znany wszystkim jako Cezik. Fcuk: Kiedy odkryłeś w sobie, zdolność do śpiewania wspak? Cezik: Nigdy, ponieważ to nie jest zdolność. Na początku nie umie się mnożyć, ani dodawać. Nabywamy te umiejętności poprzez trening i naukę. Tak samo ja nabyłem umiejętność śpiewania w „od tyły” poprzez trening i naukę. Nie ma to nic wspólnego z żadną nadprzyrodzoną zdolnością. Jak długo zajmowało Ci przygotowanie piosenki, „od tyłu?” -Ten film, który jest dostępny w Internecie, przy-
8
gotowywałem łącznie z treningiem, tych czynności ruchowych przez trzy miesiące. Jesteś w trakcie nagrywania swojej pierwszej płyty. Będzie to autorski projekt czy płyta Hadronów? -Z tą płytą to jest tak, że niby powiedziałem kiedyś, że ją nagrywam, ale niestety musiałem zawiesić nagrania, na rzecz innych projektów, które były dla mnie bardziej absorbujące i ciekawsze. Jeszcze nie wiem jaka będzie, czy to będą covery, czy coś innego. To nie będzie płyta Hadronów, bo ten zespół już nie istnieje. Co na niej się znajdzie? Może znaleźć
się wszystko, jeszcze nie wiem. Jest mnogość możliwości. Po wydaniu płyty, będziemy mogli spodziewać się jeszcze takich klipów w stylu forfiter blues? -Ja nie chciałbym być stricte poważnym muzykiem, który wchodzi na scenę gra dwanaście kawałków, dziękuje i schodzi ze sceny. Ale nie wiem czy będą takie projekty jak forfiter, bo forfiter był charakterystyczny, gdyż nagrałem go z kolegą, który jest współautorem tego kawałka. Nie planujemy dłuższej współpracy, forfiter był projektem bardzo spontanicznym. Boisz się aligatorów? Skąd pomysł na zrobienie tego klipu? -Zainspirował mnie oryginał, ale nie ze względów, jakiś tam uprzedzeń do aligatorów, tylko wydał mi się wyjątkowo zabawny, jak zresztą Mercowi też. Myśmy to wzięli na tapetę bardzo spontanicznie. Tak naprawdę, to po prostu siedzieliśmy z gitarami, coś tam brzdękaliśmy. Melodia wpadła nam ni stąd ni z owąd. Przejdźmy do telewizji, przez długi czas mogliśmy Cię oglądać u Majewskiego. Po tym programie dostałeś inne propozycję występowania w takiego typu programach? -Nie, do takich programów nikt mnie nie zapraszał. Były oczywiście propozycje „śpiewania od tyłu” na jakiś imprezach firmowych, ale ja się bardzo wzbraniałem przed tym i dalej się wzbraniam. Bardzo ostrożnie dobieram takie oferty, żeby się nie dać zaszufladkować. W programie Dzień dobry TVN powiedziałeś, że dostałeś nieprzyzwoitą propozycję współpracy po raz drugi u Szymona Majewskiego. Możesz powiedzieć, co oznaczała ta nieprzyzwoitość? -Ach, myślę, że źle użyłem tego słowa. Nie dosłownie to miałem na myśli. To nie była jakaś nieprzyzwoita propozycja, wręcz przeciwnie, całkiem normalna. Dotyczyła mnie i Merca. Myśmy tą propozycję odrzucili, wydała się dla nas mało interesująca. Jesteś niewątpliwie popularny, czujesz się gwiazdą polskiego Internetu? -Unikam słowa gwiazda,, dla mnie to słowo w dzisiejszych czasach straciło zupełnie na wartości. Tak naprawdę gwiazdą może być każdy, zwłaszcza w
Internecie i nie trzeba wiele zrobić, żeby zostać nazwanym gwiazdą. Także, ja nie chciałbym być nazywany gwiazdą. Dla mnie to słowo się zdewaluowało konkretnie. Istnieje sobie w tym Internecie, czasem wrzucę coś, co ewidentnie wzbudza ciekawość internautów i tyle. Dobrze, a czy uważasz, się za artystę? -W jakimś stopniu tak, chociaż to słowo z kolei dla mnie jest takie wzniosłe, a ja bardzo się wystrzegam wzniosłości. Popularność zapewne jest przyjemna, ma też swoje mroczne, ciemne strony? -Ja tych ciemnych, mrocznych stron jeszcze nie odczuwam. Myślę, że moja popularność jest na takim poziomie, że mnie nie dotyka, jakaś fala paparazzi czy wścibskość, tylko zupełnie takie przyjemne spotkania z ludźmi, z fanami. Nagrałeś piosenkę grając wyłącznie na sprzętach kuchennych, powiedz czy często masz taki bałagan w kuchni? -Zależy w której kuchni, akurat w tamtej rzadko urzęduje. Moja domowa kuchnia, jest znacznie mniejsza i też mam w niej syf. Ogólnie robię syf wokół siebie, jestem, jak to się nazywa… Bałaganiarzem? -O właśnie, chciałem powiedzieć, burdelarzem. Tak więc, burdelarzem nie jestem, jestem bałaganiarzem. Ale wbrew pozorom lubię porządek, tylko mam problem z utrzymaniem go. Czyli jesteś bałaganiącym pedantem? -Jestem muzycznym pedantem. Bardzo długo, zanim powiem, że jest dobrze, to gwałcę swoją pracę nieprzyzwoicie do samego końca. Ile rzeczy potłukłeś przy kręceniu tego klipu? -Myślę, że z sześć kieliszków. Nie myślałeś o wysłaniu tego utworu do Hey’a? -Myślałem i nawet to zrobiłem. Dostałem odpowiedź od samej Pani Nosowskiej z wyrazami uznania. Wróćmy do muzyki, zazwyczaj przy nagrywaniu piosenek, grasz sam na wszystkich instrumentach, skończyłeś Szkołę Muzyczną, czy jesteś tzw. „samoukiem”? -Do Szkoły Muzycznej chodziłem na wokal klasyczny ale, że jestem bardzo oporny, jeśli chodzi o na9
10
ukę, dlatego nie ukończyłem tej szkoły. Pobierałem prywatne lekcje gry na gitarze, ale głównie jestem samoukiem. Najwięcej nauczyłem się grając w kapelach garażowych. Właściwie to na ilu instrumentach potrafisz grać, tzn. inaczej, na czym nie potrafisz? -Myślę, że opinia krążąca na mój temat, że jestem multiinstrumentalistą jest bardzo przesadzona. Multiinstrumentalizm polega na bardzo dobrym opanowaniu instrumentów, ja opanowałem tylko podstawy gry na perkusji, gitarze basowej czy pianinie. Jeśli ktoś mnie pyta na czym potrafię grać, to mówię , że mówię , że na gitarze. Dodatkowo potrafię zaśpiewać. Na tym się zamyka mój multiinstrumentalizm. Czyli uczysz się gry na instrumencie, wtedy kiedy potrzebujesz go w swojej pracy? Chcesz skrzypiec, próbujesz nauczyć się na nich grać? -Tak, i nie. Tak jeśli czuję, że jestem w stanie opanować dany instrument, nie jeśli chodzi o skrzypce. Nie miałoby sensu opanowywanie gry na takim trudnym instrumencie Są dla mnie za trudne, wolę po prostu skorzystać z muzyków sesyjnych, którzy
grają od lat. To powiedź mi, czym zajmujesz się na co dzień? -Muzyką. Żyję, z muzyki. Czyli, można utrzymać się „ z Internetu”? -Można, ale to, z czego żyję, to są oferty, które powstały dzięki temu, że promuję się w Internecie, ale niekoniecznie są związane z Internetem. Koncertujesz? Gdzie można Cię posłuchać na żywo? -Bardzo rzadko gram koncerty. Jeśli już, to na imprezach firmowych, zamkniętych. Przygotowuję wtedy materiał od zera, pod konkretne wydarzenie. Ale to też rzadko. Ja na razie jestem zjawiskiem ekranowym, a nie scenicznym, aczkolwiek myślę o scenicznych występach. A czego słucha sam Cezik, gdy nie tłucze w garnki i miski? -Różnie z tym jest. Przez ostatnie lata bardzo wzbraniałem się przed muzyką. Nie lubiłem słuchać muzyki, bo miałem, mam takie przeczucie, że jak czegoś posłucham, to później już nie będę mógł tego wymyślić. Ale ostatnio szukając inspiracji do autorskiej muzyki, wsłuchiwałem się w Jaffe Bucley’u.
Czasem, internauci zarzucają Ci „plagiaty”, jesteś odporny na tego typu komentarze? -Jestem odporny, gdybym nie był, musiałbym szybko zawiesić swoją działalność, załamując się tym, że ludzie mnie obrażają. Ja to zazwyczaj olewam, jak ktoś ma konstruktywny komentarz, to ja chętnie biorę taki komentarz pod uwagę. Miłe komentarze czytam i się łechtam. Czym się aktualnie zajmujesz? Możesz coś zdradzić? -Dużo tego jest. Pomysłów mam mnóstwo, ale od pomysłu do realizacji długa droga. Są projekty, których nie mogę niestety zdradzić, bo są to projekty zewnętrzne, na które mnie obowiązuje klauzula poufności. Niestety nie mogę nic powiedzieć, bo nie mam nic na tyle zaawansowanego, bym mógł się tym powalić, że niedługo ujrzy światło dzienne. To teraz opowiedz o tych pozytywnych aspektach popularności. Zdarza ci się dostawać propozycje matrymonialne od fanek? -Owszem, zdarza się, nawet ze zdjęciem. Ale niestety muszę się wzbraniać przed tym, bo moja dziewczyna by mi łeb urwała.
Właśnie, a jak znosi to Twoja dziewczyna? -Dobrze to znosi, dam jej buzi i jest ok. A ma grzywkę, bo chodzą słuchy, że tolerujesz tylko i wyłącznie dziewczyny z grzywkami? -Niedawno rozmawialiśmy na ten temat. Nie ma grzywki, bo to nie jest w niej najważniejsze. Grzywka to jest mój, może nie fetysz, ale takie upodobanie, ale jak już powiedziałem nie jest ona najważniejsza. No cóż, jesteś zajęty, fankom pozostaje płacz i czekanie aż będziesz wolny. -Myślę, że nie ma nad czym płakać, ja nie jestem łatwy we współżyciu. Raczej powinny się cieszyć. Dobrze, myślę, że to jest dobry moment na zakończenie rozmowy. Dziękuje Ci za poświęcony czas. -Nie ma sprawy, ja również dziękuje.
Rozmawiała: Dominika Koryga Fotografie: Katarzyna Chęcińska
uwaga zagadka! , Kto to jest: w miejscowosci Waksmund. 24 lat pó, urodził, sie, w 1961 roku . zniej ukonczył Panstwowa, Wyzsza Szkołe, Teatralna, w Krakowie. Grał , w wielu. filmach, miedzy innymi w Panu Tadeuszu, Ekstradycji 2, czy chociazby Darmozjadzie polskim. Zapewne nie macie bladego poje-, cia o kim mowa, prawda?
A
jeśli dam Wam pewną podpowiedź? Od 1997 roku gra on w najdłuższym serialu telewizyjnym pod tytułem Klan i to nie byle kogo, tylko taksówkarza! Tak, teraz macie rację, Rysio z Klanu, a dokładniej Pan Piotr Cyrwus jest rozwiązaniem mojej zagadki. Zapewne gdybym zmieniła kolejność wymienianych przeze mnie tytułów to jestem pewna, że od razu zgadlibyście o kogo mi dokładnie chodzi. O czym to może świadczyć? Zapewne o tym, że niestety (albo i stety) jest on aktorem jednej roli. Zaszufladkowanie dla artysty dramatycznego to najgorsze co może się zdarzyć. Ale czy słusznie można tak twierdzić? Oczywiście wszelkie możliwe tezy należy rozpatrywać oddzielnie i obiektywnie. Zapewne Pan Piotr nie płacze z tego powodu. Bynajmniej. Jest on przecież jednym z najlepiej rozpoznawalnych aktorów w Polsce. Zna go przedszkolak, zna go emeryt, zna go student i uczeń też go zna. Skąd wziął się jego fenomen? Już Wam odpowiadam, ale najpierw idźcie umyć rączki! Jak krótko można scharakteryzować postać, graną przez Pana Piotra Cyrwusa? Hmm… Rysio jest z zawodu taksówkarzem, ma żonę, którą nigdy nie zdradził (o dziwo), trójkę dzieci i spokojne życie, nuda prawda? No trudno się z tym nie zgodzić. Moja babcia ma bujniejsze życie od niego. Przecież
12
grana przez niego postać jest całkowitym zaprzeczeniem wszelkich możliwych twierdzeń telewizyjnych. Został wykreowany na bardzo przykładnego a wręcz idealnego ojca, syna, brata i w końcu także męża. To niestety zamiast spowodować wielki podziw telewidzów nad graną przez niego postacią, spowodowało skutek odwrotny do zamierzonego. Stał się on po prostu tematem do drwin i żartów, oraz symbolem zwykłego nieudacznika. Od zawsze w pamięci widzom zapadają postacie oryginalne, charakterystyczne i przede wszystkim charyzmatyczne takie jak: Don Corleone, Rambo, czy Agent James Bond. I może właśnie w tym tkwi fenomen popularności Rysia z Klanu. Gra on postać, która jest niezwykle prosta, a przede wszystkim prawdziwa. Duże grono ludzi może się z nim utożsamiać. Miewa on podobne problemy, co połowa Polaków. Mało kto może utożsamiać się z Ojcem Chrzestnym czy Agentem 007. Życie telewidza jest często szare, nudne i bez wyrazu i postać taksówkarza jest swego rodzaju ucieleśnieniem tego wszystkiego. Zapewne nikt, ani scenarzyści, ani reżyser, ani sam Pan Piotr Cyrwus nie spodziewali się aż tak wielkiego zainteresowania, można powiedzieć, że przeszło to wszelkie możliwe oczekiwania (!). Rysio taxi driver nie gra tam przecież postaci pierwszoplanowej (w Klanie, swoja drogą chyba nie ma
głównej postaci ;). No cóż, jak w każdej sytuacji, również w tej, medal ma dwie strony. Rysia z Klanu zna (prawie) każdy, ale niestety nie budzi on żadnego szacunku, o autorytecie nie ma tu mowy. Stał się on po prostu powodem do wielu żartów, drwin, czy oszczerstw. Mało kto traktuje teraz Pana Piotra Cyrwusa poważnie, raczej podchodzą do niego z przymrużeniem oka, z lekkim, niewymuszonym uśmiechem na ustach. Jakie są tego konsekwencje? Otóż wcale nie małe. Dziesiątki stron internetowych poświęconych tematyce tej postaci oraz żarty na jego temat. Wiele powiedzonek Rysia, prosto ze scenariusza Klanu weszło już do życia codziennego, jako zwrotów używanych bardzo często przez wszystkich (zwłaszcza przez młodzież). Przykłady? Może nie jest ich za wiele, ale za to są bardzo dosadne: tak Grażynko, już lecę, dzieci umyjcie rączki, dobrze Grażynko, a teraz dzieci myjemy rączki bo obiad na stole. Proste zwięzłe i na temat! Często możemy usłyszeć stwierdzenie zachowujesz się jak Rysio z Klanu co znaczy, że jest się totalnym fajtłapą i pantoflem. Wszystkie te żarty, powiedzonka wcale nie brzmią pozytywnie, a wręcz przeciwnie. No cóż, nie ma się czemu dziwić, skoro taksówkarz z telenoweli kojarzy się właśnie z takimi niepochlebnymi synonimami. Ale czy ktokolwiek wie kim jest człowiek, który gra taksówkarza w Klanie? Jak trafnie i zwięźle można scharakteryzować Pana Piotra Cyrwusa? Kuba Wojewódzki w swoim programie zapowiedział go w bardzo ciekawy sposób „Jack Nicholson polskich mediów” co odpowiedział? „Pozdrawiam. Myjcie rączki!”. O czym to może świadczyć? Zapewne o niesamowitym dystansie do siebie i roli, która gra. Podczas tego wywiadu był on bardzo otwarty, rozmowny oraz dowcipny. Często możemy być świadkami takiej sytuacji, że aktorzy, którzy są kojarzeni tylko z jedną rolą, odcinają się od niej całkowicie, nie mają ochoty o tym rozmawiać i kolejny raz odpowiadać na te same pytania. Z Panem Piotrem jest z goła odmienna sytuacja. On się z tego śmieje, traktuje postać Rysia z dużym dystansem. Zrobił z tego swój
atut a nie zmorę, która będzie się za nim ciągnęła, przez długi, długi czas. W pewnym wywiadzie powiedział on, że prawdopodobnie w przyszłości dostanie Oscara w kategorii ubierania i rozbierania dzieci z kurtek. Ciekawe jest to, że na wielu plotkarskich stronach internetowych niezwykle trudno jest znaleźć Pana Piotra Cyrwusa. Nie robi wkoło siebie sztucznego szumu, nie szuka poklasku, nie jest ekscentryczny. A mimo to każdy go zna. Zastanawiające może być to dlaczego więc rola Rysia z Klanu stała się tak popularna? Widocznie brak charyzmy, czy charakteru w dzisiejszych czasach staje się na tyle oryginalne, że w konsekwencji wzbudza to spore zainteresowanie. Chcę tylko zauważyć, że rzesza „fanów” i „zwolenników” Rysia z Klanu bije na głowę miłośników telenoweli, który (niestety) systematycznie traci w rankingach popularności. O czymś to chyba świadczy, prawda? Może właśnie dlatego serialowi producenci próbowali chwytać się brzytwy i zmienić wizerunek poczciwego taksówkarza, a który ze spokojnego i statycznego ojca stał się mężczyzną, który strzela w domu…publicznym. Już teraz czekam na kolejne zwroty akcji z głównym udziałem Rysia z Klanu.
Tekst: Natalia Kozłowska
13
morze
Morze, plaża, szum fal i zimne piwko? A może morze i parę czadowych koncertów na piachu? Wakacje w zaludnionym kurorcie nadmorskim, gdy pogoda nie dopisuje Ci się nie podobają? W tym roku, przy odrobinie szczęścia, można było załapać się na porządny koncert . Nie było biletów, w zamian, każdy, kto miał ochotę mógł wesprzeć zespół wg własnego uznania, dzieląc się swymi oszczędnościami wrzucając je do futerłu, leżącego na scenie. A zespół nie jest takim zaś podziemnym. Ich utwór „autystyczny” z debiutanckiej płyty zagościł na dobre na Liście Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia, mając duże szanse na tytuł hitu lata. Nad morze jechaliśmy potężny szmat drogi, po to bym mogła powłóczyć się za Luxtorpedą. Nie to, że bym ich śledziła czy coś, po prostu, co roku ustalam sobie wakacje zerkając na terminarz koncertowy. Czyż to nie wspaniały pomysł grania koncertów przy plaży? Wywiad z Robertem ”Litzą” Friedrichem, przeprowadzony po jednym z koncertów wakacyjnej trasy zespołu „Luxtorpeda”. Fcuk: Dzisiaj jesteśmy w Kołobrzegu, czyli licząc od początku trasy Beach Boys Tour jest to trzeci nadmorski koncert Luxtorpedy Litza: W sumie jest to chyba 27 koncert zespołu od trzech miesięcy działającego a tej planowanej trasy nadmorskiej trzeci. Na szczęście dzisiaj nie padało. Czym się różni koncert plażowy od koncertu klubowego? -W klubie piasek nie wchodzi w buty… A publika? Daje się zauważyć, że jest to po części publiczność przypadkowa. Jakie są reakcje takich ludzi? Czy Wasza muzyka powinna trafiać do nich, czy raczej do grupy fanów wariujących pod sceną? Dla kogo wy gracie? -W klubach na koncerty biletowane przychodzą tylko ci co chcą, a na tej nadmorskiej trasie przychodzą ludzie przypadkowo, nawet nie wiedząc, że taka formacja jak „Luxtorpeda” istnieje. O to nam właśnie chodziło, żeby trafić do ludzi, którzy nie wiedzą, że istniejemy. Medialnie nie jesteśmy w żadnej dużej wytwórni, nikt nas nie będzie promował nikt za nami nie będzie chodził, żeby wepchać nas do radia czy telewizji, dlatego sami musimy wyjść na ulicę i
14
grać naszą muzykę. Dzisiaj cieszę się, że nie padało, że mogliśmy rozłożyć naszą przyczepę i zagrać tutaj pod latarnią. Jestem pewien, że większość niż połowa nie znała naszych utworów. Teksty, które śpiewamy są ważne i o to nam chodzi, żeby trafić z nimi do ludzi. Podzielić się z nimi tymi naszymi zmaganiami, troskami, nadziejami – tym, co my przeżywamy, na co dzień i właśnie w tekstach „Luxtorpedy” można to wszystko odnaleźć. Kiedy wpadłeś na pomysł, żeby stworzyć ten zespół. Kiedy obudziła się w Tobie chęć zrobienia czegoś swojego, coś nowego? -Grając z „Acid Drinkers”, Kazikiem (KNŻ), 2Tm2,3, czy w innych formacjach miałem tam swoje pojedyncze piosenki, ale marzyło mi się nagrać jakąś całkowicie swoją płytę z przyjaciółmi. Tak się złożyło, że ten czas odpowiedni w końcu nadszedł, bo czekanie na nową płytę Tymoteusza (2Tm2,3) czy Kazika się dłużyło, aż w końcu wziąłem w łapy gitarę i sam zacząłem coś robić. Tak powstało wspólne granie z Krzyżykiem, Kmietą i Drężkiem. Jak poczuliśmy ogólne zadowolenie i poczuliśmy, że z tego co robimy może powstać zespół, dołączył do nas
Robert Friedrich, gitarzysta wielu legendarnych kapel min: Turbo, Acid Drinkers, Cration Of Death, Flapjack, Kazik Na Żywo, 2Tm2,3 czy Arka Noego. Poznaniak, który nie boi się życiowych wyzwań. Ma świra na punkcie gitar i osprzętu. Szanowany w środowisku muzycznym, za charyzmę i prostotę zachowaną w swojej twórczości.
15
Hans ze swoimi super tekstami idealnie się wpasowując do nas. No i taką zgraną paką tworzyliśmy „Luxtorpedę”. Natomiast już od dawna były chęci, żeby coś takiego zrobić, ale nigdy nie było na to czasu. Zawsze jakaś praca, kolejne obowiązki i teraz tak się jakoś wyluzowało, dzieci mam starsze, że teraz mogę sobie spokojnie pograć. Miałem jeszcze paru kumpli, którzy mi marudzili od wielu lat, żebym nagrał coś swojego min: Stive – człowiek, który nam tłumaczył teksty piosenek w Acid Drinkers. Zawsze się mu podobały te utwory „Poplin Twist” czy „Slow and Stoned” ,czyli przeważnie te, w których śpiewam. Chociaż na początku było rozczarowanie, że oprócz mnie śpiewa jeszcze ktoś, ale po przyjściu na parę naszych koncertów, stwierdził, że to jest idealny skład, że bez Hansa sobie tego nie wyobraża. W sumie przypadkowo, ale z jakimiś marzeniami to w sumie powstało. Skąd, się wziął pomysł wcielenia w skład zespołu Hansa? Słyszałam od paru osób, że pytałeś się ich o uczestniczeniu w tym projekcie. Skąd pomysł na kolejnego wokalistę w zespole, skoro sam dobrze dajesz sobie wokalnie radę? Skąd ogólnie pomysł „zatargania” do zespołu kogoś z innego środowiska muzycznego? -To nie był pomysł, to był przypadek. Ja tam zbytnio nie jestem usatysfakcjonowany swoimi możliwościami wokalnymi i był nawet pomysł, że jak będę nagrywał płytę to zaproszę różnych muzyków do projektu min: Kazika, Bartosiewicz, Kowalską, z którymi kiedyś grałem. Ostatecznie moja żona, która pomaga mi w decyzjach powiedziała mi, że lepiej by było gdybym sam śpiewał. Wiedziałem, że ciągnąć całą płytę tym moim „charczącym” wokalem było by to nudne słuchać tego w kółko, ale nie miałem kogo innego z kim bym mógł to robić. Pewnego razu w Małym Studio w którym nagrywam różne zespoły pojawił się człowiek, który nagrywał utwór „Babilon” i moja córka rozpoznała w nim Hansa z 52 Dębiec. Ja tej formacji wcześniej tak dobrze nie znałem, ale nie były mi obce te hity, które wszyscy znamy: „Chcesz ze mnie kpić” , „To my Polacy” czy „ Gdzie Ty jesteś?” które wykonujemy. Hans dostał propozycje zaśpiewania jednej piosenki, a potem mi 16
się zamierzyło, żeby został z nami na stałe. Chociaż, wydawał w tym samym czasie swoją solową płytę, zgodził się. Widzimy, że jest piątym palcem przy tej ręce i bardzo potrzebny. Tak jak mówiłem to tylko czysty przypadek, że trafił on do nas. Odejdźmy może od tematu „Luxtorpedy”. Ty jesteś takim człowiekiem, który zajmuje się wszystkim, takim „cyborgiem” . Jesteś muzykiem, nagrywasz w studio, komponujesz, jesteś ojcem, mężem, wujkiem itd. Jak Ty znajdujesz czas dla siebie? Czy istnieje w ogóle coś takiego jak czas wolny w Twoim planie dnia? -Czasami brakuje mi tego momentu, że mogę spokojnie usiąść, ale tak naprawdę odpoczywam w czasie grania. Mam tą godzinę – półtorej gdzie stoję na scenie, zamykam się w swoim świecie brzmień i riffów. To mi daje dużo siły. Z żoną mamy dużo takiego czasu, że idziemy sobie do kina, że jesteśmy razem. Szczególnie jak się rozpoczyna rok szkolny i dzieciaki idą do szkoły. Mamy poranki wolne. Ale są takie dni bardzo napięte. Ostatnie pół roku cały czas spędzam w trasie i wtedy zabieram ze sobą dzieci i żonę, żeby być razem by rodzina się nie rozpadła. Ale rzeczywiście czasu jest mało, a ja bym chciał coś jeszcze porobić, coś pograć. Czyli doba dla Ciebie powinna trwać więcej niż 24 godziny? -Zdecydowanie. Skoro jesteśmy przy temacie trasy… Kiedyś w wywiadzie ś.p. Olass z Acid Drinkers rzekł, że w trasie jest OK. Czy rzeczywiście? -Ja mam taką naturę cygańską. Jak jestem w trasie to się czuje dobrze. Poznaje nowe miejsca, ciekawych ludzi. Mogę powtórzyć słowa Olka, że w trasie naprawdę jest OK. Najtrudniej jest mi w domu, szczególnie, jeśli czeka na mnie praca w studio. Wiesz o 9 do studia kończysz o 18, potem następny dzień to samo. Taka monotonia mnie trochę przytłacza. Na trasie, rzeczywiście czuję się bardzo dobrze, zresztą to dotyczy całej mojej rodziny. Lubimy być w autokarze, lubimy ten klimat. Wielu młodych muzyków stawia Cię na podium, jako wzór do naśladowania. Nie ukrywajmy, jesteś człowiekiem charyzmatycznym , pełnym energii i
pozytywnej mocy która jest wychwytywana przez gitarzystów. Znam wiele osób, które chwytając za wiosło Twoja osoba nie jest im obca. Czy czujesz się takim wzorem? Ty też masz swoich ulubionych gitarzystów? -To jest bardzo miłe. Ci ludzie motywują mnie do tego żeby nie dać plamy, a jak już coś robię, to żeby robić na całego. Natomiast ja też mam paru gitarzystów których lubię, którzy mnie inspirują. Czasem starszych ode mnie czasem młodszych. Ja jestem rytmicznym gitarzystom, nie jestem wybitnym wioślarzem, zawsze grałem z wybitnymi gitarzystami. Także, jako gitarzysta to przykład jestem marny. Natomiast, jako człowiek, który kocha gitary, efekty, kable i ma świra na tym punkcie no to jestem niebezpieczny. Czy sprzęt, jaki się posiada jest wyznacznikiem talentu? Wiele osób zamyka się w swoich możliwościach finansowych spisując się na straty. Człowiek marzy o Gibsonie Vce a stać go na jedynie na Defila.
-Defili chyba się już nie używa. Na allegro można kupić tanią gitarę i w miarę dobrą, o klasę lepszą niż to, co my używaliśmy w Acid Drinkers. Grając w Turbo, nawet nie miałem swojej gitary, pożyczałem od drugiego gitarzysty. To moja żona, kiedy kupuję coś nowego, mówi, że to brzmi jak tamto nie słysząc różnicy. Wiesz, może jest to zjadanie swojego ogona wiele razy, bo gitarzyści mają takiego hopla na temat brzmienia. Brzmienie tak naprawdę jest to kompozycja, partykulacja. Nie od sprzętu to zazwyczaj zależy. Oczywiście, kiedy u nas w studio pojawia się jakiś zespół, który gra na instrumentach może nie tanich, ale złych, to nie brzmi to tak dobrze. Zdarza się, że kapela grająca na polskich gitarach brzmi rewelacyjnie. Sam miałem kiedyś taką podrubę B.C. Richa koreańską i ona brzmiała o wiele lepiej niż potem amerykańskie B.C. Rich’e , które kupiłem później. To też czasami sprawa przypadku. Ale najważniejsze, żeby kochać grać i tyle. Jak się tylko zatrzymamy na sprzęcie to zamieni się to w kolekcjonerstwo. Chociaż ja mam na tym punkcie
17
świra. Wiesz to wszystko co mam , te kable, efekty to musi mieć jakąś historię, jakiś charakter. Wspominałeś o gitarzystach, którzy Cię inspirują, czy możesz wymienić trzech swoich ulubionych? -Tak… Jahnz, Popcorn i Burza. Janhza cenię za melodię, za melodyjność i dźwięk, Popcorna za niesamowitą precyzję i taką lekkość grania a Burzę za ten całokształt muzyczności, który wniósł do KNŻtu, jestem też mu wdzięczny za to, że mi dużo pomógł, jeśli chodzi o sprawy sprzętu. Nigdy bym siebie nie podejrzewał, że będę grał kiedyś na gitarze hollow body – pustej w środku. Kiedyś się śmialiśmy, ze to są patelnie a nie gitary. Teraz sam gram na takiej i bardzo ją lubię. KNŻ, co właściwie dzieje się w obozie u Kazika? Wchodzicie do studia, nagrywacie płytę? -Mamy 17 nowych piosenek, tzn 16, ale Janka Wiśniewskiego chcemy nagrać. Ale płyta zupełnie nowa, będzie rejestrowana we wrześniu, 13 września wchodzimy do studia RECpublica w Lubrzy, potem Kazik będzie nagrywał wokale w Warszawie a mixy zobaczymy czy ja będę robił, czy Dziki.
18
Jeszcze nie wiemy kto. Natomiast materiał gotowy, zrobiony ogólnie jest. Mamy o tyle fajnie, że gramy próby w SP Records i zawsze możemy sobie to zgrać i spojrzeć z dystansem na to co robimy. Bywa tak, że grasz, utwór wydaje CI się świetny a ktoś mówi, że to jest kiszka. Tak jak kiedyś z Acidami nagrywaliśmy się na magnetofon, żeby sprawdzić jak to brzmi, tak teraz możemy się z Kazikiem zamknąć i pod każdym względem nadzorować kompozycję. Fajny materiał, myslę, że będzie się podobał. Kazik to jest firma sama w sobie i teksty też ma dobre, niektóre śmieszne, niektóre zaangażowane. Może nie jest to wszystko tak fajne jak Luxtorpeda ale też niezłe :D Grałeś w wielu zespołach, a tak naprawdę to gdzie zaczynałeś? Która Twoja kapela była pierwsza? -Pierwszy mój koncert, który zagrałem to był w technikum energetycznym. To była kapela bez nazwy, która wykonywała chyba na jakiejś akademii przed radą pedagogiczną i uczniami parę utworów. Dwa jakieś własne, nie pamiętam tytułu a jeden to było „Kocham Cię a kochanie moje” Manaamu. Byłem
stremowany na maxa. Potem były kapele takie wiesz punkowe. Jakiś Slavoy, Los Desperados. To były kapele, które miały regularne próby i tak dalej. Ale z tą pierwszą kapelą Sajgon grałem w chacie i była tylko gitara, bas i wokal. Perkusji w sumie nie potrzebowaliśmy. Basista grał perkusyjnie na basie. To były te początki. Moja żona mi mówiła, że zawsze gram tak samo. Jakieś pomysły i charakterystyczne wydobycie dźwięku tak miałem i tak mi zostało. Patrząc z biegiem lat, gdybyś miał wskazać kapelę, w której grałeś, a która najbardziej Cię zaangażowała, w której zostało dużo z Ciebie. -Na pewno wielu ludzi będzie mnie kojarzyło z Arką Noego, bo to jest takie wydarzenie przełomowe. To, co ten zespół osiągnął to jest coś fenomenalnego w Polsce. Doczekaliśmy się tłumaczeń na inne języki. Wydaliśmy ponad 6 mln płyt – to jest niesamowity zespół. Ciekawe jest to też, że nikt nie wie, że my jeszcze gramy i przychodzą tłumy ludzi na koncerty. Pytają się nas czy jeszcze funkcjonujemy. Ten zespół wymagał dużego zaangażowania z mej strony. -Miejmy nadzieję, że w końcu zagracie w Zielonej
Górze. Czekamy tam na Was. -Ciekawe jest to, że dodając jakiegoś newsa na facebooku, raptem pojawia się kilkanaście komentarzy „a kiedy zagracie w Zielonej Górze” „a kiedy w Legnicy” „a kiedy w Warszawie”. Myslę, że,wszystko będzie w swoim czasie. Prawdopodobnie na jesień zagramy trasę. Na razie chcemy popracować nad nową płytą… Wywiad był przeprowadzany 30 lipca, wtedy znaki na niebie i na ziemi nie wskazywały na to, że zespół odwiedzi Zieloną Górę. Jeśli chcesz dobrze rozpocząć nowy rok szkolny, lub też ostatni miesiąc wakacji wpadnij na zielonogórski deptak 1 września. Zagra Arka Noego i Luxtorpeda wszystko startuje o godz. 15. Wjazd bezpłatny W następnym numerze druga cześć wywiadu. Cierpliwie na moje pytania będzie odpowiadał Przemek „Hans” Frencel, drugi głos Luxtorpedy oraz raper z formacji 52 Dębiec Wywiad i fotografie: Acidolka
20
21
22
Nazwa: DERILERS Członkowie: Michał Stachura, Paweł Hekman , Paweł Bobrowski , Robert Piotrowicz Rok założenia: 2010 Gatunek: stoner rock Miejsce: Zielona Góra Wpływy: QOTSA, Guns n’ Roses, Jimi Hendrix, Led Zeppelin , Jane’s Addiction Brzmi jak: Faith No More nagrywające na pustyni po wypiciu jednej tequilli za dużo Wytwórnia: brak Strona www: brak Zasięg koncertowy: Zielona Góra i okolice Osiągnięcia: II miejsce na Open Air Festival w Yarogniewitzach
Fcuk: Jesteście obecni na zielonogórskiej scenie muzycznej od niedawna. Jakie były początki Derailers? Robert: To był październik 2010. Otrzymałem telefon od Ancika z Pigwar w sprawie zagrania razem w ramach projektu Silva. Tam tez poznałem Bobra (Paweł Bobrowski - perkusista). Projekt niestety nie doszedł do skutku i po zaledwie dwóch próbach został zawieszony. Kilka dni później wykonałem telefon do Pawła i umówiliśmy się na wspólną próbę. Prze dwa miesiące było nas tylko dwóch. Po zrobieniu kilku kawałków pojawił się basista... Paweł B.: Był to mój znajomy, Marcin Osiewicz pseud. Owsik
Robert: Był grudzień. W składzie trzyosobowym działaliśmy do kwietnia. W międzyczasie próbowaliśmy kilku wokalistów, ale żaden z nich nie spełnił naszych oczekiwań. W kwietniu dostaliśmy propozycję zagrania koncertu w klubie „Gęba”. Na wokalu gościnnie wsparł nas Michał, który został od tamtej pory stałym członkiem zespołu. Po występ w „Gębie” był jeszcze koncert na festiwalu w Yarogniewitzach. Wtedy też Derilers przeszło poważne zmiany personalne. Michał zastąpił Marcina na basie, a na wokalu pojawił się Paweł. Derilers znaczy wyklejeni/wykolejeńcy. Jak można było zaobserwować na waszych dotychcza-
23
24
sowych koncertach, nazwa kapeli jest w pewien sposób adekwatna do rock’n’roll’owego trybu życia jaki prowadzicie. Czy ma to wpływ na waszą twórczość? Robert i Michał: W głównej mierze rozrywkowy tryb życia wpływa na nieregularność prób. Na szczęście potrafimy oddzielić zabawę od pracy. Czy pracujecie obecnie nad nowymi utworami? Michał: Aby pracować nad nowym materiałem trzeba mieć wpierw jakiś stary. Na dotychczasowych koncertach zgraliśmy kilka własnych kompozycji, do których w ostatnim czasie doszły trzy covery i jeden zupełnie nowy utwór. Stawiamy na melodię, czego idealnym przykładem są nasze dotychczasowe utwory np. „Zabójca” czy „Black Betty”. Spowodowane jest to tym, że ludzie nie do końca wiedzą jak wymawiać nasza nazwę. Idąc tym tropem stwierdziliśmy, że nie ma sensu przejmować się jakimś przekazem w tekstach czy skomplikowanymi aranżacjami. Robert: Efekty dotychczasowej pracy mamy zamiar zaprezentować w trakcie najbliższej edycji „Loch Mess” w „Pubie w Lochach”.▶
Koncert w ramach „Loch Mess” będzie ostatnim występem Roberta z wami. Co dalej będzie się działo z Derilers po odejściu gitarzysty? Michał: Na pewno wymusi to jaką zmianę, ale jak daleko idącą ciężko powiedzieć. Celem jest znalezienie nowego gitarzysty i grać dalej. Najważniejsze jednak jest zagranie najbliższego koncertu jak najlepiej. Paweł H.: Liczymy po cichu na to, że po miesiącu Roberta deportują i wróci do nas. ■
25
26
Z
asadnicze różnice między The Jicks a Pavement? Hmm, nazwa? Tak, moi drodzy, ten album równie dobrze mogłoby wyjść pod szyldem rodzimego składu Malkmusa. Mogłaby to być jego solowa płyta. Zresztą, to nieistotne – liczy się muzyka. A ta nie zawodzi. Nie chcę być źle zrozumiany, nie ma tu jakiejś miazgi. Niczym nas Stefek nie zaskakuje. „Mirror Traffic” to rzecz dla sympatyków gitarowego indie ze środka ubiegłej dekady. Przez większą część czasu – wypisz, wymaluj Pavement. W totalnie obojętnym głosie Malkmusa, w TYCH tekstach, wreszcie w tej muzyce jest coś takiego, że się nie nudzi. A nawet jeśli poczujecie się znużeni, to wtedy wystrzeliwuje się w naszym kierunku hasłem typu „I know what the senator wants, what the senator wants is a blooooowjooob”. No jaaaaa. Mistrz.
Trochę głupio się przyznawać, ale przy wydawnictwach tego typu pytania o rozwój muzyczny, różnice względem poprzedniego wydawnictwa i tym podobne bzdury nie mają najmniejszego sensu. Tu nie schodzi się poniżej pewnego poziomu, od czasu do czasu, jakby od niechcenia, niszcząc system przebłyskami geniuszu. To już nie są największe dokonania Pavement. To nie „Crooked Rain, Crooked Rain”, to nie “Brighten The Corners” - Stephen Malkmus & The Jicks na “Mirror Traffic” dają nam porcję muzycznie bezbłędnych (choć nie jakichś tam rewelacyjnych) utworów i polewają to sosem przemyśleń frontmana Pavement. Komu zawsze to smakowało – pokocha i tę płytę, kto nigdy nie gustował – nie polubi i tym razem. Tyle.
Michał Stachura
P
od pseudonimem The Field ukrywa się, pochodzący ze Sztokholmu producent i multiinstrumentalista Axel Willner, znany też jako Cordouan, James Larsson czy Lars Blerk. Popularność zyskał na początku XXI wieku dzięki singlowi „Things Keep Falling Down” i blogerom, wśród których stał się artystą niemal kultowym. Ukazujący się właśnie „Looping State of Mind” kontynuuje muzyczne tradycje poprzednich dwóch krążków, poszerzając sprawdzoną formułę mantrycznego ambient techno o mnogość akustycznych sampli. Już w otwierającym „Is This Power” otrzymujemy masywną, hipnotyczną pętlę syntezatorów opartą na marszowym rytmie. Basowe tąpnięcia wyłaniają się leniwie z tła, wstrząsając naszym ciałem. W kolejnym na liście „It’s Up There” ambientowe intro fantastycznie koresponduje z tanecznym bitem. Rytm hipnotyzuje i hipnotyzuje, i hipnotyzuje. Główny zamysł stworzenia albumu opartego na niekończących się repetycjach w teorii wydaje się być nudny i przewidywalny. Muzyce The Field daleko jednak od wtórności. Idealnym przykładem na to jest utwór „Looping State of Mind”, gdzie „nożycowy” hi-hat tnie gitarową pętlę w rytmie basowych kroków. Słuchać tu także echa tribalowej rytmiki okraszonej sporą dawką minimalistycznej
wrażliwości. Prawdziwy opus magnum krążka jest jednak spokojna ballada „Then It’s White”. Skąpane w delikatnym brzmieniu fortepianu echa osadzono w delikatnym rytmie, którego nie powstydziłby się sam Burial. Siedem utworów, ponad godzina doskonałej muzyki i ani jednego zbędnego dźwięku. „Looping state of Mind”, trzeci album Axela Willnera to fantastyczna propozycja na ostatnie dni lata. Pełna niesamowitej wrażliwości i dbałości o każdy najmniejszy szczegół płyta poraża rozmachem. Przepiękne, miejscami mantryczne pętle idealnie sprawdzają się do słuchania przy blasku zachodzącego słońca.
Łukasz Michalewicz
27
28
N
ajpierw słówko wyjaśnienia w sprawie wstępu o gitarzystach. Chodzi o to, że Frusciante razem ze strzykawkami wyrzucił dryg do komponowania morderczych numerów. Już „Californication” było odwrotem od funkowego wymiatania. Potem mieliśmy już do czynienia z równią pochyłą. Wymieniono zatem Johna na Josha, a Frusciantego na Klinghoffera i przystąpiono do prac nad nową płytą. Za każdym razem, gdy RHCP zmieniało gitarzystę, rezultat był wybitny („Mother’s Milk” nagrany po śmierci Slovaka, „One Hot Minute”, trochę na siłe „Califronication”), zatem oczekiwania były wielkie. Nie ogarniam tego całego popowego kierunku w twórczości Chili Peppers. Ten zespół miał nam dostarczać niezbędnego do życia groove’u po śmierci Jamesa Browna, a tu w dyskografii wtopa wtopę goni. OK, jest trochę mniej wsi niż na poprzedniej płycie. Choć w czwartym na krążku (jednym , dzięki
Bogu) „Ethiopia” pojawia się następca „Snow (Hey Oh)” w kategorii: najbardziej wkurwiający zaśpiew roku. ”I-a-o-a-i-a-je”?! W tym wieku? Przecież parolatki operują bardziej złożonymi muzycznymi fakturami! Ocena nie spada za to przy singlowym „The Adventures Of Rain Dance Maggie”, bo nóżka tupie, a główka się kiwa. Ocena idzie zdecydowanie w górę przy z a j e b i s t y m „Goodbye Hooray”. Naprawdę, mam nadzieję, że to wyjdzie na singlu, bo warto mieć taki kawałek muzyki na półce. Co z nowym gitarzystą? Ano, nic. Chłopak pewnie umie grać na gitarze, bo musi utrzymywać tempo z Flea i Smithem. Ma też niezły gust, jeśli chodzi o okulary, czego dowodzi teledysk do piosenki promującej „I’m With You”. Najczęściej gra akordowo, w stylu Fru z trzech ostatnich płyt RHCP, czasem wtrąci beatlesujące (jak na mój gust) wstawki z fajowym, oldschoolowym przesterem. Ale to za mało. Kompozycyjnie ta płyta to marność razy rzadkość
i nawet, jeśli weterani nie dopuścili Josha do komponowania, to i tak lanie się należy. Na przykład za wprowadzenie na płyty Red Hotów pianina [sic!]. Kłóciłem się ze znajomymi o tę płytę. Przekonywałem, że „The Adventures Of Rain Dance Maggie” nie jest takie złe, że to niezły, radiowy kawałek, w sam raz na wakacje (zresztą nadal tak uważam). Jednak Kiedis i spółka wbili mi nóż w plecy. Jak sami śpiewają, „Even You Brutus”? I co, do cholery, z tego, że ten numer jest nawet całkiem niezły, skoro piosenka oparta na pianinie ma z Red Hotami tyle wspólnego, co niżej podpisany?! Mamy zatem jeden kawałek, który nie zaniża oceny, jeden niezły, którego z kolei za Chiny Ludowe nie chciałbym usłyszeć na płycie RHCP i jedną naprawdę wymiatającą piosenkę. A utworów na tej płycie jest czternaście. I trwają razem bardzo bolesną godzinę. Może to już jest ten okres w twórczo-
ści Red Hot Chili Peppers, że chcą się tylko wbić na anteny radiowe, zbić hajs z tantiemów i wrócić do siorbania drinka z palemką. I do tego ta płyta pewnie się nadaje. XXI wiek – Red Hot Chil Peppers: już 3:0.
Michał Stachura
30
H
ajp jaki pojawił się wokół twórczości Nero spowodowany jest kilkoma istotnymi elementami. Raz: fantastyczne remixy dla m.in. The Streets, Calvin Harris, NERD. Dwa: nagrody od Beatport, nominacja do BBC’s Sounds of 2011. Trzy: olbrzymi sukces „No More Idols” autorstwa Chase and Status, pod których okiem Nero przygotowywało swój debiut. Cała ta sytuacja zaczynała bliźniaczo przypominać historię francuskiego duetu Justice, który wyhajpowany do granic możliwości nagrał średnio udany debiutancki album i męczy się z kolejnym. Jako zawzięty przeciwnik chwalenia dnia przed zachodem słońca podszedłem do odsłuchu „Welcome Reality” ze sporym dystansem. Krążek pokochałem całym sercem już od pierwszych taktów miniatury zatytułowanej „2808”. Wspaniała kompozycja utrzymana w stylu wixiarskiego ambientu zagranego przy pomocy kościelnych organów. Porażony jej brzmieniem całkowicie zapomniałem o „Doomsday” i „My Eyes”. Otrzeźwienie przyniósł dopiero singlowy „Guilt”. Pełen smutku i żalu wokal Alany Watson dryfuje po morzu przesterowanych wobbli i topornego bitu. Klasyczny przykład nowej formuły dubstepu, która szturmem zdobywa listy przebojów i sympatię gigantów sceny muzycznej
pokroju Katy Perry. „W dusbtepie najważniejsze jest pierdolnięcie” - zwykła mawiać moja mama. I jak tu się nie zgodzić tymi słowami, kiedy słuchamy „In the Way” zaczynającego się delikatnymi syntezatorowymi flażoletami, by za chwilę powalić nas siłą potężnego basu i masywnego bitu. Alana Watson sapie, jęczy, krzyczy i robi co może by dodać kolorytu kolejnym kompozycjom („Scorpions” - brzmiący niczym restartowany maluch i „Crush on You” utrzymany w najlepszym stylu rodem z wiejskich przytupajek, upiększonym piszczącymi wobblami ). Podobieństwa do Francuzów z Justice widoczne są nie tylko w biografii grupy, ale również w brzmieniu. Idealnym przykładem jest „Must Be The Feeling” oparty na funkowym basie utwór cuchnie brudnym electro niczym stajnia końskim łajnem. Po tak sowitej porcji wspaniałych aranżacji, rytmicznej ekwilibrystyki i tanecznej energii darowałem sobie resztę płyty. „Welcome Reality”, debiutancki materiał Nero to prawdziwy muzyczny koszmar. Czerpiący pełnymi garściami z hajpu na „popową” formułę dubstepu i drum and bassu album niemiłosiernie szydzi ze słuchacza. Wypadek przy pracy? Jeżeli ktoś tworzy 20 kompozycji (tyle utworów znajduje się w edycji deluxe) to nie można tego tłumaczyć jako wpadki. „Welcome Reality” jest świadomym zamachem na dobry smak i godność każdego kto sięgnie po tę płytę.
Łukasz Michalewicz
„O
ut Of Love” ukazało się 16 sierpnia, ale głośno wokół tej płyty było dużo wcześniej. Chociażby za sprawą darmowego singla sprzed półrocza. Później dorzucili jeszcze jedną lub dwie piosenki z płyty i cierpliwie czekali do premiery. Narobili apetytu, bo udostępnione w ten czy inny sposób „Bronx Sniper”, „Pineapple Girl”, czy – przede wszystkim – rewelacyjny „Mister Heavenly” są naprawdę świetne. Wsłuchajcie się w ostatnie 43 sekundy tego ostatniego – tak beatlesowsko rzadko kiedy grali sami The Beatles. Mister Heavenly oczywiście nie przeprowadzają rewolucji. Nie zmienią waszego spojrzenia na świat, przy ich utworach nie będziecie płakać z tęsknoty w poduszkę. Panowie skupili się na czymś dużo bardziej w lato przydatnym: „Out Of Love” to zestaw melodyjnych, gitarowych i bardzo, bardzo dobrych numerów z lekkim przymrużeniem oka. Tylko od was zależy, którą z zaraźliwych melodii będziecie nucić przez następny miesiąc. „Be my little pineapple girl”? „I’m not your mister heavenly”? A może będziecie wykrzykiwać wersy z “Bronx Sniper”: “this heart’s a stranger”? Tu nie ma
lepszych i gorszych wyborów, zdecydowana większość z zawartych tu utworów jest... tu już brakuje mi określeń... zajebista. Nie jakaś odkrywcza, wzruszająca, po prostu zajebista – fajne granie bez kompleksów, że „już coś podobnego było”. Bardzo potrzebna na lato płyta. W koncertowym składzie udziela się aktor Michael Cera z filmów „Juno”, czy „Scott Pilgrim vs. The World”. Szczególnie ten drugi jest tu ważny – Mister Heavenly są podobnie absurdalni i pogięci jak ta produkcja. Jeśli macie już na półkach wystarczająco dużo płyt od wzruszeń, samotnych nocy, kojących kąpieli, a brakuje wam kolorowej, sympatycznej, wesołej płyty z jajem – oto coś dla was.
Michał Stachura
31
32
P
o wydaniu płyty „Echoes” Amerykanie byli na absolutnym topie. Mieli wsparcie prasy i słuchaczy (na które zasłużyli), dawali świetne koncerty, cieszyli się ogólnym dobrobytem. I nagle to wszystko prysnęło. Zniknął szał wokół „House Of Jealous Lovers”, rozpłynął się hype na dance punk. W kategorii gitarowych zespołów do tańca prym wiedli wspomniani Franz Ferdinand (co dziwi, bo poza pierwsza i połową drugiej płyty nie wydali już nic ciekawego). The Rapture wrócili do rzeczywistości sprzed wydania „Echoes”: solidny zespół, wydający dobre płyty, o którym nikt nie pamięta. Wydane w 2006 „Pieces Of People We Love” zostało ciepło przyjęte przez krytyków, ale po prostu się o nim nie mówiło. Dziś dostajemy do rąk „In The Grace Of Your Love”. The Rapture powracają bardziej taneczni niż kiedykolwiek. Nie tak dawno zachwycałem się albumem “Pala” Friendly Fires, tam muzyka była popowa, taneczna i ambitna jednocześnie. Teraz miejsce tej płyty zajmuje krążek The Rapture. Pozornie wchodzący gładko, pozornie niezbyt głośny i przesterowany,
a łamiący po drodze wszystkie zasady. Wystarczy rzucić okiem na singel „How Deep Is Your Love”. Raczej niewiele stacji radiowych zdecyduje się na jego emisję, ma w końcu sześć minut. Ale on nie może być krótszy – przekonacie się o tym w trzeciej minucie jego trwania, kiedy zespół do już rewelacyjnego numery dodaje powalającą, gospelową codę. „In The Grace Of Your Love” to przede wszystkim dobra impreza. Nie każdy z jedenastu utworów zabija. Tak, jak na każdej imprezie, czasami potrzebny jest oddech, czasami trochę zwalniamy. Na chwilę zatęsknimy za starymi czasami, wspomnimy byłe dziewczyny. A potem znowu do tańca. Zdecydowanie najbardziej niszczą numer tytułowy, „How Deep Is Your Love” i otwierające zestaw „Sail Awal”. Kojąco działają chillujące „Come Back To Me” i wieńczące płytę „It Takes Time To Be A Man”. Impreza się skończyła, czas iść do domu. Napisałem wcześniej, że nie tu przesterów. Rzeczywiście, ta płyta jest bardziej „dance”, mniej „punk”. Elektroniczne nowinki w postaci nowoczesnych beatów The Rapture łączą z wokalami gospel. Co z tego wychodzi? Cóż, The Rapture w 2011 już nie są cool, już nie rządzą muzyczną sceną. A w jakiś dziwny sposób są lepsi, niż kiedykolwiek.
Michał Stachura
34
36
Wszyscy kochaja, dubstep
Pewien znany teoretyk sztuki, zapytany o mechanizmy rządzące podążaniem za modą i ludzkie instynkty prowokujące zwroty w tym, czy innym kierunku, powiedział kiedyś: „co za ludzie, ja pierdolę”. Trudno się z nim nie zgodzić. Nie tylko mamy do czynienia z podążaniem w dyktowanych nam kierunkach, ale i refleksja nad własnymi działaniami w tym temacie jest mniejsza lub równa zeru.
Michał 20 lat temu działo to się z grunge’em. Wcześniej z metalem. Potem z indie, britpopem, popem. Teraz przyszedł czas na dubstep. Mało kto potrafi wymienić więcej niż trzech wykonawców. Mało kto w ogóle słucha dubstepu. Ale lubią go wszyscy. Łukasz Padłem na twarz. To jest chyba jakaś plaga. No kurwa, ale nie wytrzymuję nerwowo kiedy widzę tych wszystkich znawców tematu, którzy gadają na prawo i lewo czego to oni nie słuchają i jacy to są zajebiści. Dubstep? Proszę bardzo! I tu padają nazwiska wykonawców, którzy z dubstepem mają tyle wspólnego co Kaczyński z zakupami w Biedronce!. Dzisiejsza muzyka tak szybko ulega przemianom i mutacjom, że nie ma czasu na zagłębianie się w historię. Problemem jest moda. Przeklęta moda, która spłyca wszystko i sprowadza wszystko do muzycznego śmietnika. Michał Żeby sprawę utrudnić, teraz modne jest, by pieprzyć modę - vide hipsterzy. Do tego dochodzi skłonność mas do szufladkowania wszystkiego, co to możliwe. Popularność takiego last.fm wzięła się po prostu z tego, że można było się lansować i mówić: patrzcie, słucham wegetariańskiego indie popowego americana tex-mex antifa rap-core’u z domieszką christian metalu. So cool.
Łukasz Najzabawniejsze w byciu hipsterem jest to, że ci ludzie podążają za modą! Pierdolą o indywidualności, a wszyscy wyglądają tak samo i zachowują się w ten sam sposób. Szufladkowanie - zmora XX wieku. Pamiętam jak na scenie pojawił się Korn, Limp Bizkit, Deftones itd. i praktycznie z miejsca dostali łatkę „nu-metal”. Jaki „nu”? Jaki „metal”? Najczęściej tego typu klopsy pojawiają się w momencie, kiedy trudno jednoznacznie określić wykonawcę i jego twórczość. Jeden wali babola, a reszta ślepo za nim podąża. I tu znowu pojawia się temat mody - moda na tagowanie. Fajnie jest mieć lasta i nakurwiać etykietami! Moda kills music! Michał Modne jest to, w czym ci wygodnie - więc napinka na dubstep niepotrzebna. Nie wierzę, że każdy, kto lubi to, jest za pan brat z dokonaniami Bengi, Skreama, Buriala, czy kogo tam jeszcze... zreszta, ja sam nie jestem. Ale wiem, że mało wiem;) A propos nu metalu - czytałem gdzieś zestawienie, że ten gatunek stworzyli m.in. Queens Of The Stone Age, Metallica, czy Nirvana. Toż to dopiero fachowcy! Albo i fachofcy. Tych wszystkich wykonawców łączy co najwyżej to, że mogliby wystąpić na jednym festiwalu (poza Nirvaną, bo ostatnio nie koncertują. Coś związanego z kłopotami zdrowotnymi lidera). Łukasz No dobra, ale rozgraniczmy. Fajnie, że niszowe do tej pory gatunki muzyczne stają się „modne” i trafiają do szerszego grona odbiorców. Z drugiej strony chujowo, bo przez tę popularność każdy chce grać dubstep, techno, indie grandż i powstaje masa kaszany. To jest dla mnie największą bolączką! Ty chociaż masz świadomość, że mało wiesz. Niestety znawcy napinają poślady i hejtują wszystkich dookoła, bo to Katy Perry wymyśliła dubstep, a nie Kode9 czy Digital Mystikz! Niestety ta tendencja będzie się utrzymywać i nic
nie jesteśmy w stanie z tym zrobić. Dopóki moda na słuchanie będzie na pierwszym miejscu, dopóty będziemy świadkami takich wygłaszania takich farmazonów. Drodzy Czytelnicy! Jebie nas czego i kogo słuchacie! Nie zaśmiecajcie tylko waszą muzyczną herezją kwejka czy demotów. Robienie z siebie idiotów zostawcie politykom!
Łukasz Michalewicz Michał Stachura 37
38
Pokaz mi swoje ciuchy, a powiem ci jakiej słuchasz muzyki
M
etal, plastik, punk, emo i wszelkie pochodne. Tak teraz dzieli się młode społeczeństwo i nie chodzi tu tylko o muzykę, choć od niej wszystko się zaczyna. Słuchasz danego stylu muzycznego? Zacznij się ubierać zgodnie z jego dekalogiem. Wybór należy do ciebie! Dołącz do nas, damy ci nasze barwy ochronne! Noś je z dumą, by każdego dnia przypominały Ci, że należysz do naszej subkultury. Brzmi trochę jak kiepska reklama masci na hemoroidy? No cóż! W dzisiejszych czasach trzeba się określić. Ale powoli. Przyjrzyjmy się czterem najbardziej charakterystycznym grupom. Możesz wybrać subkulturę bardzo ogólnie nazywaną metalami. Nie mają oni nic wspólnego z tablicą Mendelejewa, no może odrobinę z siarką, bo część społeczeństwa( mam na myśli tę w wieku emerytalnym) nazwie ich po prostu szatanami. Outfit obowiązkowy: nieważne jaki, byleby czarny. Glany, ćwieki, nity, gwoździe ( na zakupy polecam Castorame) i obowiązkowo długie baty. Bujny zarost niezwykle pożądany, ale raczej w wersji męskiej. Miejsce występowania: 4 Róże dla Lucienne i okolice. Czas na plastiki! Dla mnie to oficjalna subkultura. Ba! Patrząc na co sobotnią frekwencję w Heaven, to rzekłabym nawet, że to mała armia. Look? Przeciwieństwo czerni, czyli wszystko co białe, do tego kuse i błyszczące. Istnieje jedna zasada: im mnie, tym lepiej. Białe kozaczki to już legenda ( niektórzy twierdzą nawet, że to stan umysłu). W wersji męskiej rządzi obuwie sportowe i obcisłe T-shirty z gigantycznym nazwiskiem wybranego projektanta made in china. Niemile widziane blade twarze. Miejsce występowania: wspomniane juz Niebo, a wkrótce także bardziej demoniczny klub. Jak wygląda punk? Wydaje się, że jego stylizacja nie wymaga pracy. Ot, ubiorę się w to co akurat było czyste. Nic bardziej mylnego. Postawić kolorowego
irokeza na cukier, to dopiero jest sztuka. Poza tym czerwona krata, przypinki, pieszczochy i obowiązkowe płynne siarczany w dłoni, to znaki rozpoznawcze tzw. dzieci ulicy. Prawdziwy punk także modyfikacji ciała się nie boi, więc tatuaże ( najczęściej znak anarchii ) i kolczyki znajdziecie u nich w każdym możliwym zakątku świata. Miejsce występowania: pojedyncze egzemplarze widać czasem w okolicach galerii BWA, a jeśli chcecie zobaczyć całe stada, to zapraszam na przyszłoroczny Woodstock. A teraz zrobi sie smutno, bo na tapetę wjeżdża emo. Od razu ostrzegam, że tu czasem trudno odróżnić rodzaj męski od żeńskiego, ale to wina grzywki, która zasłania im zawsze pół twarzy. Dominuje czerń, bo to przecież taki dołujący kolor. I nie dotyczy ona tylko ubrań, ale i koloru włosów. Obowiązkowy print to czaszki. A z gadżetów podobno gustują w fikuśnych żyletkach. Dodajmy do tego mroczny makijaż (niezaleznie od płci) i mamy imołka jak malowane. Miejsce występowania: rzadko widywani na mieście z racji tego, że im permamentnie smutno, więc siedzą w domu i słuchają dołujących piosenek. I tak mogłabym bez końca. Muzyka stworzyła pewne subkultury, a one zaczęły określać się wyglądowo, by odróżnić się od innych. Niektórzy, to połączenie muzyki i ubioru traktują bardzo serio. Czyli jeśli słucham death metalu, to nie wolno mi ubrać różowego sweterka? A jak ma się ubrać ktoś, kto lubi jednocześnie Metallice i Lady Gage? Przecież biedak może dostać modowego rozdwojenia jaźni. A ja jako, że bawię się stylizacjami w różnym klimacie, to ktoś kiedyś sprzedał mi komplement/obelgę, że wyglądam jak fanka Piotra Kupichy. wtf? Nie wiem jak wyglada subkultura związana z Feelem, ale dowiem się, promise. Dla potomnych i ku przestrodze. Jest juz ciemno...więc muszę kończyć.
Fashion Victim
40
dwa bratanki , . Wiem ,wiem, miało byc. o psach pasterskich, moze troche, o seksie, i wiecej , , o wybuchach...a moze wcale nie miało byc.
D
ziś niekoniecznie z innej beczki, opowieść będzie o tym, jak Pan Świnia dzięki temu, że w kraju na Pe na świat przyszedł, płaci po dziś dzień tantiemy, za przynależność do tego miejsca po środku kontynentu. Otóż dramat w jednym akcie odbywa sie w stolicy Turcji, czyli w Ankarze, żeby być bardziej szczegółowy, to nawet nie w Ankarze jako takiej, a w niezawisłym mieszkanku islamskiej republiki Irańskiej, czyli w skrócie w Irańskiej ambasadzie. Jako, że w kolejce po osmańskim imperium pradawna Persja truchtała, Pana Świnię czekała epicka wyprawa ze słonecznego Goereme, ku mniej słonecznej Ankarze. Cel był jeden: Wiza do Iranu. Wszystko tradycyjnie(jak to u Pana Świni) do-
pięte na ostatni guzik, a wiec wyjazd w poniedziałek skoro świt(by jeszcze tego samego dnia zameldować sie u panów poważnych z Irańskiej chatynki), odebrać wizę i jakby jutra nie było, triumfalnie powrócić do Pana Miłego oczekującego w słonecznym Goereme (wiza Pana Miłego już w paszporcie grzecznie czekała na swoja kolejkę). Wszystko działało jak w szwajcarskim serze dziury...no ok, do 45minuty wyprawy. Autobus złapał ogumowanie i to by było na tyle z ekspedycji w szwajcarskim stylu. Później było już tylko lepiej:). Po 4h na poboczu załogę podebrał inny autobus, który już bez przeszkód do Ankary, raczył się toczyć. Tam lądowanie późną porą i ze świńskim ozorem na wierzchu, bieg ku ambasadzie.
Nadmienić muszę, że gnał Pan Świnia na złamanie karku, gdyż pozostały już tylko minuty do zamknięcia miejsca schadzek dla rządnych wiz. Podbiegł wiec do okienka, a tam pan tudzież pani z nikłym uśmiechem oznajmia, że dziś w Turcji święto narodowe i trzeba przyjść jutro, gdyż dom schadzek nieczynny(swoją drogą to Tureckie święto narodowe, a nie Irańskie),no ale tam tak jest i tak było, że wizy nie było. Żeby, nie przynudzać, przeskoczę epizod, popijania trunków, kleju, nowych znajomości i poszukiwania miejsca do snu(nazajutrz wizyta w ambasadzie wypadła). W każdym razie, nastał kolejny dzień i uskrzydlony Pan Świnia ku ambasadzie ponownie wyruszył.Mały domek i jeszcze mniejszy pokoik, małe okienko, a za nim całkiem niemali panowie urzędasy dwaj. Tak moi drodzy Pan Świnia po raz pierwszy, ale nie ostatni na terytorium Iranu. Przyznam, że z bijącym sercem podchodził Pan Świnia do czynności urzędowych (w pamięci miał obwieszczenie, że oczekiwanie na wizę to minimum dwa tygodnie),a kolejne dwa tygodnie na terytorium turka, ujęło by kilka talarów ze świńskiej skarpety. Przed nim do okienka podskoczył Słowak, po 5 minutach odskoczył z gotową miesięczną wiza. Powiem wam drogie dziatki, że jak Świnia to zobaczył, mało co mu serce z radości nie odjebało czok czoka kozaczoka. Rozebrał sytuację logicznie na czynniki pozytywne, jako, że Polak Słowak dwa bratanki, pomyślał, że wiza już jest w świńskim paszporcie. Jakże się mylił dowiecie się właśnie teraz. Podskok do okienka, Pan Świnia zapodał formularz wypisany starannie i z uśmiechem czekał, odważył się nawet zapytać ile to potrwa, miły pan odpowiedział, ze na luzie ok 5minut. Po czym uśmiech zniknął, popatrzył i zapytał (a było to jak pytanie czy Pan Świnia woli stracić lewą rękę i prawą nogę, czy prawą nogę i np. lewą rękę)pan urzędnik miły, czy Świnia jest z Polski? Odpowiedział, że owszem i spodziewając się spodziewanego powiedział, że jest anarchista i PIE**LI polski rząd. Pan oznajmił, że czas oczekiwania na wizę dla obywateli kraju na pe, to...no dokładnie, dwa jebane tygodnie!!!.Jak to Pan Świnia usłyszał, w ryk i płacz uderzył. Jako, że
sytuacja i tak była beznadziejna zapytał, ale dlaczego????(choć odpowiedź i tak znał). Pan na to sorry winetu, ale dyrektywy odgórne POLAK czeka i ch*j. No więc zapytał jeszcze raz, but why??Na to pan mniej więcej tak, sorry boss ale za dużo wojsk polskich stacjonuje to tu, to tam i z psami z hameryki robią rozpiździel. Pan Świnia na to w lament i z okrzykiem, że po pierwsze primo (o czym już wspomniał),NIENAWIDZI TYCH SK*****LI POLITYKÓW (notabene nie tylko polskich), po drugie secundo, że nawet w wojsku nie był, po trzecie POLITYKA DO SMIETNIKA!!, po czwarte próbował logicznie, otóż dwa tygodnie dłużej u turka, to wydawanie talarów o dwa tygodnie dłużej tu a nie w przepięknym Iranie!!.Rzecz jasna nic nie zdziałał, i ustawił się po odbiór wizy we wschodnim tureckim Erzurum (niedaleko granicy z Iranem).Jak zbita świnia opuścił Iran (nie po raz ostatni),i ruszył ku słonecznemu Goereme. Morał taki, że dzięki zawszonym politykierom, nawet turystyczna świnia musi cierpieć. Dla wszelkiej maści polityków i nie tylko, środkowy palec i staroindiańskie CH.W.D.P (ostatnia literkę skrótu niech każdy przetłumaczy w/g własnej fantazji:) PS: Nie ma jednak tego, złego co by na dobre nie wyszło ,zamiast dwóch tygodni u turka, szybka wyprawa w Syrie, a tam autostop z przemytnikami, wyprawa i wystawa u Beduinów na pustyni ,próba przeskoku przez granice syryjsko-iracką, wylegiwanie się na cmentarzu i groźba wiezienia. To wszystko jednak, to już inna historia. PS1: Po dwóch tygodniach Pan Świnia pojawił się w Erzurum po odbiór wizy, a tam...nikt o panu świni nie słyszał, i papierów żadnych nie ma:).Po prostu mili panowie z ambasady w Ankarze, zapomnieli wysłać:):).Tydzień dłużej w Kurdystanie, a tam atak psów, wspinaczka po wzgórzach tureckiego poligonu, rozmarzone zerkanie ku górze Ararat, itd. itp. To jednak jeszcze inna historia:) L(amen)T
Tekst i fotografie: Pigface 41