Szanowni czytelnicy, Trudno, żeby ostatnie wydarzenia, które miały miejsce w Zielonej Górze, zostały bez komentarza. Świat staje na głowie. Zielonogórzanie poczuli klimat Londynu, Tunezji, Egiptu. Oczywiście obywatele Egiptu, czy Tunezji mają na swoje zachowanie usprawiedliwienie, ale czy Zielonogórzanie? Chyba nie. Wiadome, jest, że zamieszki kiboli odebrały chwałę zwycięstwa Falubazowi. Dlatego też, z tego miejsca chciałabym pogratulować chłopakom z Falubazu, oraz podziękować za tak piękne, szóste mistrzostwo. Do zobaczenia. Dominika Koryga
Pomysłodawca: Mateusz Papliński Redaktor Naczelna: Dominika Koryga Redakcja: Mateusz Papliński, Remigiusz Najdek, heartFAILure, Pulina Łatanik, Andrzej Agopsowicz, Michał Stachura, Łukasz Michalewicz, Grzegorz Ufa, Paweł Hekman, Daria Kubasiewicz, Aleksandra "Acidolka" Mielińska, Natalia Kozłowska, PigFace, Sebastian Rzepiel, Wojciech Waloch, Nikodem Sarna, Remigiusz Grześkiewicz Ilustracje: Aleksandra Koryga, Coffincat, Wepritz84 Korekta: Karolina Buganik Kontakt: projekt.fcuk@gmail.com 781-310-379 669-852-371 www.fcuk.net.pl
6
7
Krwisty blask
zŁota
W pierwszą niedzielę października mieliśmy w Zielonej Górze apogeum żużlowej zajebiozy, ale tylko od dziesiątej wieczorem do drugiej w nocy, bo potem się sprawy wzięły i nieco skomplikowały. Nie tak wszystko miało wyglądać, bo żadnemu z kibiców naszej czy jakiejkolwiek innej drużyny nie można życzyć, żeby wyciągnął nogi podczas świętowania zwycięstwa swojej drużyny i to jeszcze w tak młodym wieku.
Na złoto spłynęła krew. Co z tego, że zwycięstwo, skoro cieszyć się nim nie ma jak? Wszystko zaczęło się od przypału z udziałem niebieskich. Swoją drogą – Policja w Zielonej Górze ma ostatnio wyjątkowego pecha. W odstępie kilku dni od siebie winnogrodzcy mundurowi zaliczają dwa dużej skali fajfusy: najpierw afera z gwałtem i podejrzanym oficerem w roli głównej. Teraz, dla odmiany, jeszcze cięższy kaliber, bo jest trup pod kołem radiowozu. O ile to pierwsze to czyste skurwysyństwo, tak druga rzecz to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Podwójnie nieszczęśliwy, bo trafiło na najmniej ulubioną formację gówniarzy podszytych ideologią JP. I tak oto w myśl koncepcji „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” tysiące porządnych kibiców Falubazu zebrało cięgi za kilkudziesięciu jełopów, którzy w ramach ulicznych ćwiczeń gimnastycznych przestawili kości twarzy dwóm umundurowanym dziewczynom. Szedłem sobie tamtej feralnej nocy i widziałem jak traktowali radiowóz. Przez myśl mi jednak wówczas nie przeszło, że kretyni niewiasty skopali. Gdybym wtedy wiedział, to sam położyłbym buta na twarzy temu czy tamtej za takie numery. I niech nikt nie gada bzdur, że taka akcja była możliwa tylko w Zielonej Górze i że tylko kibice Falubazu są do tego zdolni. Czy Gorzów, czy Leszno, czy Toruń, Bydgoszcz i Rzeszów – w każdym z tych miast sprawy potoczyłyby się podobnie. Zemsta i w jej efekcie gruntowny rozpierdol to domena idiotów, czekających na pretekst, by dać ujście swoim emocjom, a tacy są wszędzie, nie tylko w Zielonej Górze. „Pan tego dnia poprowadził nas do złota”, niemniej jednak świebodzińskiemu Chrystusowi nie wystarczyło już jajec, żeby po imprezie poprowadzić co niektórych do domu, zamiast pod koła Fiata. Widocznie bozia się wkurwiła. Za szalik.
heartFAILure Ilustracja: Coffincat
9
10
Z
ostatnich badań Ipsos ”Trendy w zwyczajach żywieniowych” wyniki, że Polacy coraz rzadziej jedzą poza domem, a jak już uda im się wyjść, to najwcześniej udają się na….pizze. Najwięcej z nas, bo aż 94% osób deklarujących jedzenie poza domem, spożywa posiłki u rodziny, 81% zmierza do pizzerii, a 74% stołuje się w Fast foodach. Bary sushi to miejsca najrzadziej wybierane przez Polaków.
C
zas kryzysu to czas cieć domowych budżetów. Badanie przeprowadzone przez firmę epanel.pl we wrześniu tego roku mówi, że Polacy w czasie kryzysu najczęściej rezygnują z kultury. Najłatwiej przychodzi to osobom w młodym wieku, tj. od 18- do 25 roku życia.
W
nocy z środy na czwartek, zmarł Steve Jobs. Był on jednym z założycieli firmy Apple. Nie znana jest jeszcze oficjalna przyczyna śmierci, wiadomo jednak, że Steve Jobs od lat cierpiał na chorobę nowotworową.
W
ostatni wtorek Zielonogórzanie mieli okazję uczestniczyć w oficjalnym otwarciu boiska do koszykówki . Stary asfalt na Kaczym Dole zastąpiła nowoczesna nawierzchnia oraz dwa kosze. Sponsorem boiska jest Dolnośląska Spółka Gazownictwa sp. z o. o.
U
niwersytet Zielonogórski już nie długo doczeka się biblioteki z prawdziwego zdarzenia. Będzie nowocześnie i nie banalnie. Biblioteka ma mieć 8 tys. m kw powierzchni, która będzie w stanie pomieścić ponad milion zbiorów.
P
olacy to naród który boryka się z wieloma problemami, między innymi ze stresem. Aż 60% naszych rodaków ma problemy z rozładowaniem złych emocji. Osoby, o których mowa to zazwyczaj 50-tkowie, żyjący w związkach!!!
win!
Trochę biesiadnie, trochę breakcore!
Zajawka Białystok Up To Date Festival to prawdziwy marketingowy Win. Tę niskobudżetową reklamę w pięć dni zobaczyło ponad 600tys. Internautów. Babcia Eugenia dzieli i rządzi!
Złota Myszka Miki!
Ś
piewać każdy może, ale czy uprawiać marihuanę? Oczywiście, że tak, czego dowodem jest ostatnia akcja zielonogórskiej policji. Mundurowi złapali na uprawie konopi indyjskiej miłą 51-letnią panią. Grozi kara pozbawienia wolności do lat 3.
To że Falubaz zgarnie złoto czuć było w kościach. Nie spodziewaliśmy się jednak, że zwycięstwo przyjdzie z taką łatwością. Taki finał chcielibyśmy oglądać co roku.
! L I A F
Londyn w ZG!
W
2040r. z półek sklepów znikną dzienniki. Francis Gurry, dyrektor generalny Światowej Organizacji Własności Intelektualnej, twierdzi, że dzisiejsze dzienniki za 30 lat zostaną zastąpione wersjami cyfrowymi.
Po ostatnich zamieszkach w Egipcie, Tunezji i Londynie przyszedł czas na Zieloną Górę. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci płytą chodnikową.
Miasto Kastratów!
W zeszłym roku za sprawą Prezydenta Zielonej Góry przyrodzenie straciła rzeźba stojąca pod aquaparkiem. W tym roku podobne nieszczęście spotkało Bachusika, który wystraszył swoim „sprzętem” władze Palmiarni. Najwyraźniej niektórym urzędnikom „brakuje jaj” do podejmowania odważnych decyzji. 11
12
fot. CNW Media
warzywna alternatywa , . . Juz, kilka stuleci przed Chrystusem najwybitniejsi mysliciele starozyt, z jadłospisu, a nawet, w niektónosci nawoływali do wykluczenia miesa rych przypadkach, stawiali takie jako wymóg dla swoich , wyrzeczenie , uczniów. Wystarczy wspomniec chocby Sokratesa, Platona czy Pitagorasa, którego szkoła nawoływała do trzymania sie, jarskiej diety nie tylko ze wzgledu na jej walory zdrowotne.
W
spierała ona również pogląd, że jest to wręcz nieodzowny krok w kierunku pełnego rozwoju osobowości człowieka (przede wszystkim w aspekcie intelektualnym i moralnym) i warunek sine qua non prowadzenia godnego życia. Cywilizację antyczną od dawna postrzega się jako źródło czy też korzenie współczesnej Europy. Dziwnym jednak trafem wegetarianizm jako ruch społeczny przez długi czas pozostawał na marginesie tzw. mainstreamu i nie wychodził poza względnie wąski krąg intelektualistów, obrońców praw zwierząt i niektórych subkultur młodzieżowych. Dziwi to tym bardziej, że przejście na wegetarianizm wiąże się nie tylko ze zmianą nawyków żywieniowych, ale też ze zmianą w postrzeganiu otaczającego nas świata – a obie te zmiany wiążą się z korzyściami zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Nawet dziś, kiedy grono amatorów bezmięsnego trybu życia rośnie z roku na rok, wegetarianie tworzą zaledwie nieznaczną mniejszość. Od początku... Wegetarianizm, który powierzchownie postrzega się tylko jako niespożywanie mięsa, jest tak naprawdę pewną postawą filozoficzną i etyczną oraz, o ile można tak to ująć, nurtem ekologicznym. U jego podstawy leży szeroko pojęta empatia wobec zwierząt oraz troska o zdrowe i czyste środowisko naturalne. Wegetarianin rezygnuje z mięsnej diety, ponieważ bestialskie mordowanie (bo jak to ina-
14
czej nazwać?) zwierząt i przetrzymywanie ich w skandalicznie złych warunkach budzi w nim silny sprzeciw – taki proceder uważa za niehumanitarny i niemoralny, nie znajduje dla niego żadnego usprawiedliwienia i nie chce w nim uczestniczyć. Odrzucenie mięsa stanowi więc dla niego formę czynnego oporu przeciwko przedmiotowemu traktowaniu zwierząt. Do tego dochodzi jeszcze kwestia problemów zdrowotnych, ekonomicznych i ekologicznych, które są nieodłącznie związane z produkcją i konsumpcją mięsa. Wegetarianizm to także pewien styl życia i codziennych relacji z otoczeniem. Poza całą kwestią ideologiczną w wegetarianizmie ważna jest też zwykła dbałość o zdrowie (swoje i bliskich) i ogólne, dobre nastawienie do ludzi i zwierząt. Życie w zgodzie ze sobą i ze światem jest wszak naturalną konsekwencją darzenia szacunkiem i empatią wszystkiego, co żyje. Zresztą, głównymi hasłami The Vegetarian Society (brytyjskiego stowarzyszenia wegetarian) są takie sentencje, jak: „Żyj i pozwól żyć innym” czy „Wegetarianizm to po prostu zdrowy rozsądek i współczucie”. Współcześnie, ze względu na różnice w obostrzeniach dotyczących spożywanych produktów, wegetarianizm można podzielić na kilka węższych nurtów. Kiedy oprócz roślin do diety włączamy także produkty pochodzenia zwierzęcego, takie jak nabiał, czy jaja, mówimy o laktowegetarianizmie (warzywa + nabiał) lub laktoowowegetarianizmie
(warzywa + mleko i jaja) – są to de facto najczęściej występujące odłamy wegetarianizmu. Dieta składająca się wyłącznie z pokarmu roślinnego nosi nazwę weganizmu, choć istnieją też poglądy mówiące, że należy jeść wyłącznie surowe owoce i warzywa (witarianizm), a nawet tylko owoce (frutarianizm). Ja osobiście preferuję jednak dietę laktoowowegetariańską. Dlaczego warto? Wspomniana wyżej kwestia etyczna wydaje się być oczywista. W świetle badań naukowych nad problemem żywienia i diety u ludzi mięso jawi się jako pokarm, bez którego spokojnie możemy się obejść. Wychodzi więc na to, że miliony zwierząt giną tylko dlatego, że hołdujemy archaicznemu przyzwyczajeniu i utartemu, choć nieprawdziwemu przekonaniu, że mięso jest niezbędnym skład-
nikiem menu. Czy rzeczywiście tędy droga? Skoro trzymamy w domach psy, koty, rybki, chomiki i liczne, inne gatunki zwierząt, obdarzamy je czułością i dbamy o to, żeby były szczęśliwe i zdrowe, przyzwolenie na śmierć (niepotrzebną!) i zupełny brak współczucia dla zwierząt hodowlanych wydają się być po prostu niekonsekwentne, a nawet, mówiąc krótko, jest to zwykła hipokryzja. Jeśli możemy żyć nie jedząc mięsa, hodowla nastawiona na pozyskanie tego rodzaju pożywienia wydaje się być tym bardziej pozbawiona zarówno sensu, jak i jakiegokolwiek humanitaryzmu. Do pary z walorami etycznymi na korzyść wegetarianizmu przemawiają również negatywne z ekologicznego punktu widzenia skutki hodowli zwierząt na masową skalę, których można by uniknąć (a przynajmniej znacznie ograniczyć), gdyby większa część ludzi żywiła się pokarmem pocho-
dzenia roślinnego. Na chwilę obecną ponad 50% światowych upraw (w tym aż 90% zbóż i roślin strączkowych) przeznaczone jest tylko i wyłącznie na paszę dla zwierząt – a mięso tejże trzody zaspokaja potrzeby żywieniowe zaledwie 30% ludności świata. Jest to więc nieekonomiczne; gdyby uprawy były przeznaczone na pokarm dla ludzi, można by wyżywić znacznie większą ich liczbę, a także istniałaby szansa na poważne zmniejszenie zagrożenia głodem w przyszłości. Dodatkowo, warto wspomnieć o tym, że ogromne zapotrzebowanie na paszę dla zwierząt hodowlanych, a co za tym idzie tendencja w kierunku ciągłego podnoszenia wysokości plonów, doprowadziła do prób zwiększania urodzajności gleb przy użyciu sztucznych nawozów i środków przeciwko owadom i chwastom. Efektem takiej działalności jest degradacja oraz stałe skażenie gleby i, w konsekwencji, produkowanej żywności; ergo, my też się trujemy. Do tego dochodzi proces wyrębu ogromnych połaci lasów, których rola w oczyszczaniu środowiska jest nieoceniona. Nie należy też zapominać o kwestii zużycia wody i emisji CO2. Hodowla zwierząt wymaga poświęcenia znacznie większej ilości wody niż uprawa roli, co ma niemałe znaczenie w sytuacji, w której rośnie powierzchnia terenów zagrożonych suszą, w których dostęp do wody słodkiej jest poważnie ograniczony. Zwierzęta produkują również znacznie więcej dwutlenku węgla, przez co walnie przyczyniają się np. do zwiększenia efektu cieplarnianego. Kończąc przegląd zalet wegetarianizmu dodam jeszcze fakt, że odpowiednio skomponowana jarska dieta jest, przynajmniej dla dorosłego człowieka, zdrowsza niż dieta mięsna. Właściwa kombinacja pokarmu roślinnego i nabiału nie tylko zapewnia całą gamę składników niezbędnych do funkcjonowania ludzkiego organizmu, pozwala również zmniejszyć ryzyko występowania licznych dolegliwości (np. poprzez obniżenie poziomu cholesterolu we krwi) i ułatwia utrzymanie dobrej kondycji. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że spożywanie mięsa przyczynia się do wzrostu 16
zachorowań na serce, czy też zagrożenia tzw. chorobami cywilizacyjnymi. Pojawia się, co prawda, możliwość występowania niedoborów niektórych mikroelementów, na przykład żelaza i witaminy B12, niemniej można temu zapobiec włączając do codziennego menu warzywa o wysokiej zawartości tych składników (tego typu informacje są powszechnie dostępne w literaturze i w internecie) lub stosując suplementy diety. Na koniec... …warto podkreślić, że wegetarianizm był i jest praktykowany przez wielu wybitnych przedstawicieli świata nauki, sztuki i filozofii. Od wspomnianych już we wstępie greckich filozofów, przez Rzymian pokroju Owidiusza, a dalej Buddę, Mahawirę, Lwa Tołstoja i Leonarda da Vinci, aż do Gandhi’ego, Alberta Einsteina, Isaaka Bachevisa Singera czy Beatlesów. Szerokie grono znakomitości opowiadało się za współczuciem i szacunkiem dla naszych braci mniejszych. Nie da się jednak uciec przed faktem, że mięsna dieta ma silne podłoże kulturowe i jakiekolwiek gwałtowne zmiany na tym tle są po prostu niemożliwe. „Ludzie od zawsze jedli mięso” – to słowa, które niejednokrotnie można usłyszeć w odpowiedzi na sugestię przejścia na wegetarianizm. Poza tym nikt (tym bardziej ja) nie chce popadać w rolę kaznodziei głoszącego, że wegetarianizm to „jedyna słuszna droga” i straszyć czarnymi scenariuszami. Po prostu, warto uświadomić sobie, że skutki przejścia na bezmięsną dietę mogą być praktycznie tylko pozytywne. I tyle. Może ktoś poczuje potrzebę zmiany.
Tekst: Nikodem Sarna Ilustracja: Aleksandra Koryga
kieŁbasa wyborcza K
ampania wyborcza wre, nie sposób uciec choćby na chwilę od bijących po oczach billboardów, czy też rażących reklam telebimowych. Jak co roku sprawdza się metoda kija i marchewki, choć raczej w tym wypadku będzie to sama marchewka. Obietnice, przyrzekania i mydlenie oczu osiągnęło szczyt. Wyborcze dywagacje programowe PO liczą około 200 stron, ci którzy czekają na zmiany gospodarcze mogą się jednak rozczarować, choć może to i lepiej, że niewiele tego tam jest bowiem cały program nie wnosi nic nowego w życie przeciętnego Kowalskiego. Wśród smaczków znaleźć można likwidację formularza PIT, dodam, że partia nie wspomina ile tysięcy urzędników trzeba będzie dodatkowo zatrudnić w urzędach skarbowych, żeby obliczali te podatki. Kolejne zapewnienie PO jest takie, że do 2018 roku obniży dług publiczny, ani słowa o tym, że kadencja skończy się w 2015 roku. No i coś co mnie osobiście urzekło: „wysokie przychody z wydobycia gazu łupkowego przeznaczymy na bezpieczeństwo przyszłych emerytur” – Jeśli ktoś wie gdzie wydobywamy gaz łupkowy, proszę o informację! No to może PiS w kwestii gospodarczej będzie lepszym wyborem? Otóż, chyba nie bardzo. J. Kaczyński zamiast zaprezentować dwa nowe projekty dotyczące ustaw podatkowych, przyniósł… dwa świstki papieru, które okazały się być formularzami podatkowymi i to nie byle jakimi a konkretnie błędnymi.
18
W całym tym beznadziejstwie politycznym, nie można uciec od wrażenia, że robią z nas głupków. Gdyby pokusić się jednak (na podstawie wyborczych programów) o ułożenie jakiegoś hasła, to najbardziej pasowałoby ostatnie słowo sloganu Clintona „It’s the economy, stupid! (Liczy się gospodarka, głupcze!). Właśnie z takim hasłem do wyborów wystartował Bill, po czym spędził w Białym Domu 8 lat. Decyzje wyborcze pozostawiam Wam. I na zdrowy chłopski rozum, nie bacząc na programy polityczne, oglądając ładne, zachęcające obrazki jestem skłonny zagłosować na Katarzynę Lenart (SLD), która ma 23 lata i jest absolwentką Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji na kierunku stosunki międzynarodowe. O tych stosunkach to ja z chęcią bym z nią porozmawiał, oglądając jej „program” wyborczy.
Tekst: Remigiusz Grześkiewicz
remigiuszgrzeskiewicz@index.zgora.pl Ilustracja: Coffincat
wybierz swojego
IDOLA
Czymże jest manipulacja? Jak daleko można posunąć się, by „odkryć” nowy talent muzyczny? Gdzie jest granica? Druga edycja „Must Be The Music”. W szranki o uznanie w oczach profesjonalnego jury i sympatię widzów staje zespół z Wolsztyna, mojego rodzinnego miasta, Drunk N’ Rolled. Sympatia tym większa, że tworzą go moi znajomi, z którymi nie raz ostro zabalowałem w życiu. Po co? Przecież „drunki” ni chuj mi pasują do programu, którego celem jest wypromowanie nowej gwiazdy muzyki. Ostry, rockandrollowy image, oldschoolowe granie w duchu G’N’R czy Black Label Society nie jest chyba pożądane w telewizji. Dawid, wokalista, wytłumaczył mi, że chcieli się pokazać i tyle. I się pokazali. Casting w Warszawie, Teatr Roma. Występ „drunków” miażdży jury. Cztery głosy na tak! CZTERY! Jest szał! Szaleją wszyscy, od dźwiękowców po innych uczestników. Niemożliwe staje się prawdą. Ale zaraz, zaraz. Mamy półfinały w TV, a chłopaków nie widać. O co kaman?I tu pojawiają się odpowiedzi na zadane na początku pytania. Rock and roll nie jest tematem wdzięcznym i szczególnie leżącym polskim mediom. Pomimo zachwytów, zespół nie dostał możliwości pokazania się w TV i zawalczenia o końcowe zwycięstwo. Drążę temat, wypytuję i uszom nie wierzę. „Szał” skończył się wraz z wkroczeniem marketingu medialnego. Kapela, która uwielbia ostro imprezować, mówi, co myśli i nie powtarza w każdym zdaniu jak bardzo kocha Polsat i MBTM nie ma szans na zwycięstwo. Zbytnie oddanie wyznawanym wartościom i obrzydzenie dla kierowania przez ludzi z zewnątrz stają się problemem. Najprościej rzecz ujmując Drunk N’ Rolled nie chcieli stać się marionetkami, a to było w niesmak twórcom programu. Co z tego, że Kora piszczała z zachwytu, a Sztaba był oczarowany, skoro zespół nie da sobą sterować. Szacunek największy należy się wolsztyńskiej ekipie za to, co robią. Mozolnie pracują na sukces, występując na festiwalach w całym kraju i promując się wszelkimi dostępnymi metodami. Perfekcyjny występ na zielonogórskim „Rock Nocą” był najlepszym koncertem tego festiwalu. Nie tylko w mojej opinii, ale mimo to, nie dał im zwycięstwa. Czyżby było to preludium do tego, co miało stać się w Warszawie? I tu rodzi się kolejne pytanie: Czy aby na pewno mamy realny wpływ na to, kto wygrywa takie programy? Czy nasze głosy nie są manipulowane? Jak nietrudno zauważyć karierę w TV robią tylko Ci, co poddają się machinie. Gdzie jest Gienek Loska, zwycięzca „X Factor”? Dlaczego chuja wart Szpak pojawia się wszędzie ze swoją sraczkowatą osobowością? Wszystkim rządzi kasa. Specjaliści od marketingu stają na głowie, aby z każdego wykonawcy, wydarzenia, zdania wycisnąć jak najwięcej kasy. Nie śpią po nocach, tylko planują i układają scenariusze, by zarobić grube miliony. Wszystko zdaje się być z góry zaplanowane, a my w to ślepo wierzymy...
Łukasz Michalewicz 21
22
Bachus w todze i birecie? Nic dziwnego dopiero co wrócił z absolutorium. Ponoć zdał tylko na tróję ale tytuł magistra zdobył. Tak przynajmniej twierdzili stali rezydenci Klubu Gęba. Zielonogórskie Zagłębie Kabaretowe przy wsparciu Formacji BIS oraz Akademickiego Radia Index wyszli na deptak i zachwalali studiowanie na UZecie. Nie zabrakło mnóstwa atrakcji. Można było m.in: wysłuchać poezji Leopolda Staffa czytanej przez megafon, zrobić sobie zdjęcie w olbrzymiej legitymacji studenckiej, skorzystać z ludzkiej kopalni wiedzy czy pozdrowić bliskich na antenie Indexu. Brawa dla kabareciarzy za pomysł i odwagę. Oby więcej takich akcji w ich wykonaniu! ■
26
W
przyszłym roku fani Epoki Lodowcowej doczekają się następnej kontynuacji. Czwarta cześć produkcji będzie nosiła tytuł „Epoka Lodowcowa 4 : Wędrówka Kontynentów 3D”. Jak zwykle Wiewiór wpadnie w tarapaty, co z tego wyniknie? Przekonamy się w lipcu 2012r.
W
szystkim dobrze znana kreskówka „Simpsonowie” najprawdopodobniej doczeka się własnego kanału telewizyjnego. Żółta rodzinka rozpoczęła właśnie swój 23 sezon, zaś w nadchodzącym roku będziemy mogli oglądnąć 500 odcinek. Twórcy kreskówki twierdzą, że utworzenie kanału telewizyjnego wygeneruje zyski, poza płatnymi powtórkami oraz sprzedażą DVD.
P
iosenkarka Adele, rozpoczęła pracę nad nową piosenką, która zostanie wykorzystana w najnowszej produkcji Jamesa Bonda. Twórcy obrazu są pewni, że po ostatnim sukcesie Adele, otrzymają od piosenkarki hit. Wiadomo również, że w filmie o agencie 007 zagrają Daniel Craig, Javier Bardem, Ralph Fiennes i Naomie Harris. Film ma trafić do kin w listopadzie 2012r.
K
lasyka filmu lat 80-tych wróci na ekrany kin. Mowa oczywiście o słynnym filmie „Top Gun”. Film będzie można oglądać, w formacie 3D. Twórcy przewidują premierę na początek 2012 roku.
K
olejna seria sławnego serialu „Dexter” stoi pod znakiem zapytania. Wytwórnia Showtime nie może dość do porozumienia, z Michael C. Hall’em, odtwórcą głównej roli. Aktor zażyczył sobie za przedłużenie kontraktu z wytwórnią aż 24 miliony dolarów.
28
niezawieszenie
Niedawno przedstawialiśmy sylwetkę zespołu Bezsensu. Zielonogórska kapela doczekała się swojego pierwszego teledysku. Fcuk rozmawia z nimi o tym co działo się na planie oraz planach na przyszłość. Fcuk: Jesteście świeżo po premierze swojego pierwszego teledysku do piosenki „Niezawieszenie”, powiedźcie bo bardzo nurtuje mnie, kto wcielił się w główną rolę? Bezsensu: Główną rolę zagrał Maciej Wojciechowski. Naprawdę byliśmy pod wrażeniem, jak radził sobie z tym globusem na głowie. Wytrzymywał w nim bardzo długo. Myśleliśmy, że co dwie minuty będzie trzeba robić przerwę, ale on był bardzo wytrwały, a przecież głowę miał niemal całkowicie zamkniętą w tym globusie i do tego musiał się na oślep poruszać. Zresztą cała ekipa Firefly Film Studio spisała się świetnie. Dziękujemy im i pozdrawiamy. Na tym teledysku brakuje mi trochę was „w akcji”. Dlaczego nie ma ujęć, jak gracie? -W teledysku przedstawiony jest dzień z życia Globusa. Zależało nam, żeby obraz nawiązywał do tekstu
piosenki, żeby go uzupełnił. Ale chcieliśmy też, żeby to był film krótkometrażowy, którego fabuła obroni się nie tylko jako dodatek do muzyki. Poza tym pomysłów było tyle, że i tak nie wszystkie się zmieściły, więc tym bardziej szkoda nam było marnować scen z Globusem kosztem nudnych ujęć z czterema grającymi chłopakami. Generalnie nie lubimy klipów, w których po prostu zespół gra – nudy. Jak długo trwały zdjęcia? -Zdjęcia trwały dwa dni. Pierwszego kręciliśmy w domu i parku, drugiego – na deptaku, w szkole i 4 różach. Planujecie kręcić kolejne teledyski? -Tak, mamy już sporo nowych pomysłów. Bardzo lubimy klipy, dużo ich oglądamy. Pisanie scenariuszy to dobra odskocznia od pisania piosenek. Jednak najpierw musimy wejść do studia i nagrać muzykę,
bo trzeba mieć do czego robić te kolejne teledyski. To na koniec powiedźcie szybko kiedy i gdzie można przyjść was posłuchać? -13 października gramy we Wrocławiu z Manescape, 15 października w Kostrzynie na toni-Festivalu, a 8 listopada w Zielonej Górze w 4 różach, ale zaglądajcie jeszcze na nasze strony: www.bezsensuzespol. art.pl i www.myspace.com/bezsensu, bo coś jeszcze może się zmienić, niedługo podamy terminy koncertów w kilku kolejnych miastach.
Rozmawiała: Dominika Koryga Bezsensu – „Niezawieszenie” Muzyka: Bezsensu Słowa: Arek Tyda Scenariusz: Arek Tyda Realizacja: Firefly Film Studio Zdjęcia: Łukasz Sikorski Montaż: Marcin Olechnowski Efekty: Marcin Kuśnierz
fot. M. Drozda
32
wisŁa ,
cud nad
Niecałe 2 godziny po tym jak zobaczyłem, na co poszło 28 milionów złotych w głowie miałem tylko jedną rzecz. Natasza Urbańska i prawdopodobnie najgenialniejszy tekst piosenki w historii muzyki popularnej: tam, tam tam, pam pam pam parara pam pam parara…
C
o właśnie miało miejsce? Otóż zakończył się seans „Bitwy Warszawskiej 1920”. Scenariusz można streścić w dwóch zdaniach. On (Borys Szyc) jedzie na wojnę i ma tam zdrowo przerąbane, Ona (Natasza Urbańska) wciąż śpiewa na estradzie, potem dowiaduje się, że jej ukochany ma zdrowo przerąbane, więc też idzie na wojnę. W międzyczasie jest Piłsudski zwany Olbrychskim (albo odwrotnie), Boguś Linda, który nie przeklina oraz Ferency i jego problemy z hemoroidami. Powiedzieć, że fabularnie film leży, kwiczy i co rusz wpada w konwulsje to jak stwierdzić, że woda w rzeczy samej jest mokra. Aktorstwo… ekhm, że co proszę? Biję pokłony przed panią Urbańską, która śmiało
może walczyć o rolę w kolejnym „Zmierzchu” – ta sama liga. Natasza polskim Robertem Pattinsonem! Nie mamy się czego wstydzić. Borys wygląda jakby nie do końca potrafił odnaleźć się na planie. Nie można powiedzieć, że gra źle ale widać jak bardzo rola mu nie leży. Drugi plan wygląda już nieco lepiej, choć fajerwerków wciąż brak. W momentach, kiedy myślimy, że gorzej już nie będzie pojawia się Krzesimir Dębski ze swoją muzyką. Absurdalny dobór dźwięków do tego, co widzimy na ekranie kojarzy się bardziej z Monty Pythonem niż historyczną epopeją. Jest jednak kilka rzeczy, które w tym filmie wyszły niewiarygodnie wręcz dobrze. Przede wszystkim –
3D. Taką głębię obrazu i elementy „wystające” mogliśmy podziwiać ostatnio w „Avatarze”! Po raz pierwszy od bardzo dawna można śmiało powiedzieć, że nie potrzebujemy okularów tylko po to by przeczytać napisy. Wielki ukłon i brawa! Kolejna kwestia to dźwięk. Krystaliczny, niebywale wręcz selektywny, słychać każdą kwestię głośno i wyraźnie. Pod tym względem polska kinematografia weszła w końcu w XXI wiek. Nie dziwi też świetne oko i zmysł Sławomira Idziaka. Jest w „Bitwie” kilka bardzo ładnych obrazków, choć momentami mogą kojarzyć się ze scenami z „Helikoptera w ogniu” (za którego Idziak otrzymał Oscara). Jednak zachwyt nad technicznymi nowinkami kończy się w momencie, kiedy ktoś w trakcie montażu dostał ataku epilepsji i czasami na ekranie widać jedno wielkie i rozedrgane NIC. Absurdów w tym filmie jest cała masa, ale wymienianie wszystkich nie ma najmniejszego sensu. Większą radochę będziecie mieli wyłapując je samodzielnie w trakcie seansu. Nie mam złudzeń „Bitwa Warszawska” będzie gigantycznym sukcesem kasowym, może nawet ustanowi jakiś rekord. Nic w tym dziwnego skoro jest to produkcja bezczelnie wycelowana w szkoły, gimnazja itd. Niech błogosławione
będą niebiosa! –zakrzyknie niejeden licealista – nie będziemy musieli czytać nudnych podręczników – teraz mamy lekcję historii w 3D! Do tego może Urbańska się rozbierze! Muszę przyznać, że uśmiałem się na tym filmie jak na mało którym. Walor komediowy jest niezaprzeczalnie gigantycznym atutem (choć absolutnie przez twórców niezamierzonym) tej produkcji i jeśli nie żal Wam pieniędzy, idźcie i śmiejcie się głośno bo tylko to już nam pozostało. W czasach, kiedy polskie komedie nie śmieszą „Bitwa” jest lekiem na całe zło świata. Tym bardziej, że przecież płakać już nie wypada. Skoro Jurek Hoffman się nie wstydzi to my nie powinniśmy tym bardziej.
Paweł Hekman
34
T
o na szczęście (?) tylko cytaty. Ze wszystkich rozentuzjazmowanych recenzji tej płyty. Czasami myślę, że wszystkie te pismaki mają przygotowane szablony płyt takiej pani Katarzyny i tylko uzupełniają daty i tytuły. „Aaaa... nowa Nosowska! Rok 2011, jej piąta płyta, najlepsze kawałki numer 5, 7 i 8. Cztery gwiazdki. Może nawet posłucham w wolnej chwili. Następny!”. Jeśli ktoś mieszka w domu, gdzie nie ma nic, poza płytami Maryli Rodowicz, to ten album rzeczywiście może być jakimś wstrząsem. Ale z wszystkimi tymi dobrodziejstwami możemy zauważyć, że taki singel brzmi jak Björk. Pomysł wcale niezły, ma jednak pewną wadę: jedna Björk już jest, nagrywa i ma się dobrze. Ascetyczny podkład, do tego wokal sprawiający wrażenie szkicu, tam, gdzie zabraknie inwencji, Kasia charakterystycznie zaciąga „po islandzku”. Ale tragedia ma miejsce dopiero w tekście. Tak pretensjonalnego zlepku słów artystka jeszcze nie skleciła. W końcu, zażenowana własnym brakiem pomysłu, przeszła w proste „tydydydy...”. Aż dziw, że nie zwróciła na posadzkę. Tylko parę momentów na tej płycie działa. Najpiękniejszym momentem na pewno jest wieńcząca płytę „O lesie”. Rewelacyjna, prosta, tekst również
zorientowany na treść, a nie formę. Niezłe są jeszcze zadziorne „Daj spać” i – znowu fajny tekst – „Kto”. Żeby było ciekawiej, po małych korektach, wszystkim doskonale by było na którejś z ostatnich płyt Heya. Przypadek? To jest w zasadzie najmniej istotna recenzja w dziejach, bo Nosowska wielką poetką jest. Odpowiednie media już przykleiły tej płycie łatkę „najlepszej rzeczy, jaką kiedykolwiek nagrała”. Według mnie aspiruje – do spółki z ostatnią płytą Hey – do najgorszej. Jest pretensjonalnie, o niczym, a muzyka czymś bliskim świeżości byłaby AD 2000. Ja rozumiem, zmiany, nowości, i tak dalej. Ale próbują nam tu wcisnąć tak zwany bulszit, a my się dajemy. Gdyby Björk się nie urodziła, może ta płyta byłaby dobra? Niestety, to tylko marzenia. A o marzeniach Nosowskiej można powtórzyć za klasykiem: „Stój Katarzyno! Koronę Carów sen taki jak ten może Ci z głowy zdjąć!”.
Michał Stachura
G
dy debiutował kilka lat temu krążkiem „Great Lenghts”, wielu wróżyło mu wielką karierę. Holenderski producent ukrywający się pod pseudonimem Martyn, miał własny, wyjątkowy przepis na skostniałą strukturę dubstepu. Czerpiąc pełnymi garściami z muzyki techno czy house, prezentował własną formułę na basowe brzmienia. Starania te zostały wkrótce docenione przez samego Flying Lotusa, który postanowił zaprosić Holendra do wytwórni Brainfeeder, by tam mógł wydać kolejny album. Echa tej decyzji unoszą się nad całym krążkiem. Granica pomiędzy techno, a dubstepem powoli ulega zatarciu. Wszystko za sprawą producentów takich, jak m.in. Martyn czy Scuba. Ich zamiłowanie do łamania struktur i nawiązania do minimalu inspirują coraz to większe grono producentów. Pozycja numer dwa w dyskografii Holendra rozpoczyna się kosmicznym ambientem w stylu Sun Ra w „Love and Machines”, gdzie synthpopowe klawisze sąsiadują z mantrycznym głosem Spaceape’a. Po tym specyficznym intro nadchodzi czas na „Horror Vacui”, który idealnie wprowadza nas w klimat płyty. Bas dudni aż zapiera dech w piersi, a stopa wybija potężny bit w towarzystwie szeleszczących przeszkadzajek w stylu Mike’a Dehnerta. W „We Are You in the Future” natrafiamy połamany rytm porażający taneczną siłą i syntezatory nawiązujące do starego rave’u. Wszystkiemu towarzyszy epicko dudniący bas. „Masks” to muzyczny ukłon w Berghain i twórców kojarzonych z tamtejszą sceną. Pojawiający się zaraz po nim „Distortions” to utrzymany w żółwim tempie utwór oparty na płynącym basie i „nożyczkach” fantastycznie korespondującymi z ciepłymi klawiszami. Drugi album Martyn to nie tylko parkietowe killery. „Viper” iskrzy zardzewiałym basem na tle me-
lodii rodem z „Miami Vice” i zdaje się być okiem puszczonym przez Holendra w stronę innego producenta, Zomby’ego. W „I Saw You At Tule Lake” powtarzające się nawoływania powoli wynurzają się zza ściany glitchowych spięć, by w kilka sekund uderzyć kompozycją tytułową. Techno najlepszej próby, podlane odrobiną oldskulowych klawiszy i przyprawione (?) tribalowymi bongosami. Czuję pustkę, wielką pustkę. „Ghost People” sprawił, że najnormalniej brak mi słów, by oddać istotę jego zajebistości. Martyn zmiażdżył pod każdym względem. Nagrał niesamowicie dojrzały i najbardziej nieprzewidywalny album jaki słyszałem w tym roku. Precyzja, feeling, bas, nowatorskie podejście do tematu dubstepu. GENIUSZ!
Łukasz Michalewicz
35
C
hyba tylko ten zespół mógł opatrzyć swój album tak ohydną okładką, piosenkom dać takie tytuły, jak „The Octopus Has No Friends” i przekonać wszystkich, że to wszystko jest świetne. W przypadku innego zespołu być może to by się nie udało. Ale mówimy o Mastodonie. A Mastodon jest jak Danny Trejo. Nie gra pierwszych skrzypiec, nie wybija się tam, gdzie nie trzeba, robi swoje i robi to diabelnie dobrze. I, podobnie jak Trejo w „Maczecie”, Mastodon ze swoim piątym krążkiem może w końcu trafić na pierwszy plan. Co jest najlepsze na tej płycie? Z jednej strony to, że Mastodon pozostaje sobą. To nadal mocne granie, ale dzięki niepozbawionej groove’u grze perkusji i świetnym, melodyjnym wokalom traci na ciężarze. Z drugiej flanki mamy nowości. Singlowy „Curl Of The Burl” z miejsca trafia do ścisłej czołówki najlepszych rzeczy, jakie ta kapela ma na koncie. Tak czystych i melodyjnych wokali nawet oni nie mieli. I co z tego, że te wokale wyśpiewują rzeczy w stylu „I killed a man ‘cause he killed my goat”. Wisienką na torcie jest rewelacyjny teledysk. Trudno przecenić to, co dzieje się na „The Hunter”. Kiedy trzeba, zespół wymiata, innym razem przyłoży, a to wszystko podane w lekkostrawnej formie. Przypuszczam, że nieczęsto słuchacie płyt metalowych z uśmiechem? Po tym albumie będziecie mieć skurcze twarzy. Mastodon bawiąc – buja, bujając –
bawi. Poza tym mamy oczywiście obowiązkowy łomot gitar. Obok takich czadów, jak „Stargasm” czy „All The Heavy Lifting” mamy spokojniejszy utwór tytułowy i ostatni w zestawie „The Sparrow”. Jedyny zarzut, jaki można postawić tej płycie to... że nie jest jeszcze lepsza. Zdarzyło wam się kiedyś, chwaląc się czwórką z chemii, usłyszeć „a czemu nie 5?”. Mastodon nie zmienia świata, ale na pewno go wzbogacił o jedną świetną płytę. „The Hunter” to chyba najlepszy ich materiał i obowiązkowa pozycja dla każdego gustującego w trochę mocniejszym graniu.
Michał Stachura
37
38
R
zadko zdarza się, by zespół/projekt/muzyk nagrał dwa albumy, a każdy z nich był zgoła inny i równie fantastyczny. Bronset i Szary pod szyldem Modeselektor zadebiutowali sześć lat temu krążkiem „Hello Mom!” wydanym na berlińskim labelu BPitch Control. Electro-hiphop-funky-disco petarda podbiła parkiety całego świata. Dwa lata temu ukazał się album, który umocnił pozycję Niemców na piedestale nowoczesnej elektroniki. Wybuchowa mieszanka techno, electro, basowej ekwilibrystyki, jamajskich odjazdów i muzycznych gości (m.in. Otto Von Schirach, Thom Yorke) zatytułowana „Happy Birthday!” zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Lata mijają, a duet nie próżnuje. Po wydaniu albumu do spółki z Apparat, pod szyldem Moderat, przyszedł czas na „Monkeytown”, trzecie dziecko Modeselektor wydane w własnym labelu. Bronset i Szary w przeciągu 55 minut trwania krążka gniotą konkurencję niczym robaka. Z wrodzonym dla siebie poczuciem humoru i nieludzką precyzją żonglują stylami i nawiązaniami serwując mieszankę idealną. Rozpoczyna się połamanym dubstepem i dziecięcymi klawiszami w „Blue Clouds”, który przywołuje echa wczesnego happy hardcore. Następny na liście „Pretentious Friends” to muzyczna wizytówka Niemców. Basowy walec czerpiący pełnymi garściami ze stylistyki grime. Ciężka stopa tłucze bit niczym kucharka kotlety, a
tłusty syntezator idealnie komponuje się z rymami Busdrivera. Według podobnego wzoru przygotowane zostały „Berlin” z Miss Platnum oraz „Humanized”, gdzie pojawia się Anti Pop Consortium. To oczywiście nie wszyscy goście, którzy pojawiają się na „Monkeytown”. Tradycyjnie już swego wokalu udziela wokalista Radiohead, prywatnie wielki fan Mdslktr, Thom Yorke. „Shipwreck” to IDM-owa zabawa rytmem, rzężącymi klawiszami i charakterystycznym wokalem Brytyjczyka. Z kolei w „This” otrzymujemy hipnotyczną żonglerkę samplami wokalnymi, która szokuje minimalistycznym podejściem. Zgoła odmienne są pozostałe featuringi. W kompozycji „Evil Twin” pojawia się mistrz breakcoreu Otto Von Schirach. Charakterystyczny wokal kubańskiego Niemca został genialne wkomponowany pomiędzy zawodzące syntezatory, butelkowe basy i toporny bit, nadając wszystkiemu złowrogi charakter. „Green Light Go” to efekt współpracy z australijskim PVT. Album zamyka „War Cry”, wariacja na temat loopów, ambientu i pokrzykujący wioślarze na pirackim statku. GENIALNE! „Monkeytown” to wspaniały krążek, pełen niczym nieskrępowanej radości z tworzenia muzyki, okraszonej olbrzymim poczuciem humoru. Szaleństwo w najczystszej postaci, które sprawia, że Modeselektor to najbardziej inspirujący projekt w ostatnich latach. Konkurencja zostaje w tyle!
Łukasz Michalewicz
40
42
ANARCHY IN THE ZG
Wstęp stwórzcie sami. Wejdźcie na jakikolwiek zielonogórski portal i popatrzcie na komentarze pod informacjami o niedzielnych zamieszkach. Pseudokibice wykorzystujący śmierć kolegi do własnych celów zachowują się jak ci, których ponoć tak nienawidzą. „Bo policja i ta zasrana władza zawsze znajdą kija żeby uderzyć p sa, którym niestety jesteśmy My, kibice... to wcale tak nie musiało być, nie musiała się stać taka tragedia! Dla mnie trochę śmieszne, skoro niby policjant zachował ostrożność itd., to by go nie potrącił! Sami nas podjudzali nawet dużo wcześniej przed tragedią... oni myśleli, że mecz się skończy, a kibice pójdą do domu...”
Michał: Jeszcze nie tak dawno pisałem, że zielonogórscy kibole są spoko. Za to, jak epicko wypięli się na miasto przy okazji Festiwalu Piosenki Radz... to znaczy Rosyjskiej, godne było wielkich braw. A tu... w zasadzie trudno cokolwiek powiedzieć. No bo co? Jaki Londyn, takie zamieszki? Kocham to miasto? Tragedia się stała, racja. Z tym, że czego spodziewa się człowiek biegnący przez jedną z bardziej ruchliwych ulic w Zielonej Górze? Rozmawiając przez telefon? Mój ulubiony komentarz znaleziony w sieci to: „policja mogła przewidzieć, że po meczu ludzie będą przechodzić nie po pasach...”. A tak mamy kolejny odcinek serialu „wyszedł na mróz i się zdziwił, że zimno”. Łukasz: Młodzież musi się wyszumieć!... „policja mogła przewidzieć, że po meczu ludzie będą przechodzić nie po pasach...” – no kurwa mać! Jakim debilem trzeba być, aby w ogóle w ten sposób pomyśleć?! Obiegowa opinia krążąca o kibolach, że jakoby są to osobniki całkowicie
pozbawione mózgu, chyba znalazła najdobitniejsze potwierdzenie. Cała ta sytuacja jest takowym. Koleś gadał przez telefon, wlazł niespodziewanie pod koła jadącego samochodu, który wg raportów jechał wyjątkowo wolno, uderzony przez pojazd upadł, uderzył głową w asfalt i umarł. Tragedia, do której doprowadził nieszczęśliwy splot wydarzeń. Nie wiem, może wraz z wiekiem zanika u mnie umiejętność logicznego myślenia, ale nie widzę fragmentu, w którym policjanci z premedytacją wjechali w biednego kibica. Tą drogą, zdaje się, podążyli fani Falubazu i miast świętować „majstra” postanowili wprowadzić trochę anarchii do ZG. Michał:Największym nieszczęściem okazuje się być fakt, że chłopak wpadł pod nieoznakowany wóz policyjny. Pijani pseudokibice i policja to nigdy nie było dobre połączenie... a za chwilę usłyszymy biadolenie, jaki krzywdzący jest stereotyp kibica. Cóż, nie jest. W życiu nie zabrałbym swojej rodziny na stadion. Tam jest po prostu niebezpiecznie,
niebezpiecznie jest wracać. Nawet, jeśli policja nadużyła siły, to półdebile, które zafundowały młodej policjantce pęknięcie czaszki muszą być z siebie zadowolone. „Dostała za swoje”? Ja tam czekam na następne zakazy stadionowe. I serio, mam na nie sporą nadzieję. Łukasz: Kibicowanie po polsku od wielu lat kojarzy się z baranami w szalikach na twarzach, śpiewających, że „Legia to stara kurwa!” i okładających każdego, kto za innym klubem. To jest masakra. Bojowe zapędy polskich kiboli odczuły również służby bezpieczeństwa poza granicami naszego kraju. To jest bandytyzm i nie ma nic ze sportem wspólnego! Każdy, kto w nocy z niedzieli na poniedziałek podniósł rękę na funkcjonariusza policji jest najzwyklejszym bandytą! BANDYTĄ, KURWA! Teraz to kamieniami rzucają, a jak Golfika spod osiedla podprowadzą, to pierwsi na posterunek biegną! Jebani hipokryci! Michał:Mnie tam dziwi przede wszystkim to, że ludziom się chce tak spinać... Nie jest fajnie dostać po mordzie. Komuś dać po mordzie dla zdrowej na umyśle osoby to też umiarkowana rozrywka. Kilkaset idiotów zepsuło świętowanie całemu miastu (albo części, których to obchodzi). Zamieszki to straszne spłycenie śmierci chłopaka. Wracając dziś do domu, zastanawiałem się, czy to jest to, co nas czeka – oglądanie radiowozów jeżdżących 20km/h, szukających zgromadzeń pseudokibiców? Ci ponoć zapowiadają „odwety”. Za swoje punkty IQ, zapewne. Pobożnym życzeniem pozostaje, by sprawa rozeszła się po kątach. Łukasz: Dziwne jest już to, że szalikowcy znają takie trudne słowo jakim jest „odwet”. Szacun. Ktoś zajebiście spuentował nocne zamieszki pięknym zdaniem: „kibole tak przejęli się śmiercią swojego kolegi, że postanowili w zamian zabić kilku innych”. Tu nie chodzi o spinanie się. To część naszego dziedzictwa narodowego! A jak! Od wieków we krwi naszej płynie wojaczka. Walczyliśmy z Tatarami, zaborcami, ze sobą nawzajem, z nazistami, z komuną. A teraz przyszło nam walczyć z policją! Tak, całe społeczeństwo popiera walkę z mundurowymi. W końcu to przez służby mundurowe nie możemy oddawać moczu w miejscach publicz-
nych, handlować narkotykami, sikać do fontanny czy drzeć się jak opętani w środku nocy na osiedlu. Oni ograniczają nasze prawa, zabierają naszą wolność! Do boju, kibole! Do boju! Walczcie za nas z systemem. Bądźcie bohaterami! Absurd! A-B-S-U-R-D! - Mariusz! Sprawdź w słowniku co to znaczy i przetłumacz kolegom. Michał: Coś czuję, że hasło podpowiadające, co i gdzie policja może sobie włożyć znów będzie na topie. To i za dużo filmów – część psychopatów pewnie by chciała, żeby to mundurowi kogoś zabili, wtedy mieliby prawdziwy powód do zamieszek. A tak trzeba być bandytą bez powodu. Czytając różne relacje typu „mnie tam nie było, ale wiem, co się stało”, można dojść do wniosku, że po wypadku policjanci otworzyli po piwie, zapalili papierosa i plotkowali w najlepsze, podczas gdy heroiczni kibice Falubazu reanimowali poszkodowanego. Łukasz: Pewnie niejeden z szalikiem na twarzy uważa teraz, że chłopak zginął „za słuszną sprawę”. Widziałem materiały w TV, przeczytałem masę tekstów w Internecie – newsów, komentarzy, raportów, wpisów na forach i nadal nie rozumiem takiego zachowania. Emocje i alkohol zrobiły swoje. Jakie, kurwa, emocje?! Od kiedy to radość okazuje się niszcząc wszystko na swojej drodze, rozbijając butelki i syfiąc na około? Troglodyci. Szkoda mi tylko chłopaka, bo był młody, miał dziecko, życie przed sobą. Michał: W Internecie już królują teorie spiskowe o manipulujących mediach, zakłamanej policji i politykach... swoją drogą, ciekawe, jak to wpłynie na wybory. Szczególnie mnie interesuje, czy ktoś będzie się solidaryzować z szalikowcami. O sytuacji w ZG wypowiedział się i premier, i prezydent, więc teraz to będzie niezły kąsek.
Michał Stachura Łukasz Michalewicz
44
Moja szara eminencja szafa N
o i mamy jesień. I tak to już bywa, że o tej porze roku człowiekowi płowieje garderoba. Normalnie cuda wianki, otwieram szafę , a tu same szarości. Coś jej się chyba w półkach poprzestawiało. To znaczy, wiem , że jej szwy poszły z tyłu od nadmiaru ubrań, ale to nie jest powód do takich fochów. Czasem mi się wydaje, że ona żyje własnym, dość skomplikowanym emocjonalnie, życiem. I chyba teraz cholera jedna ma depresję. Biedna. Więc wpycham w nią kolory, a ona mi ciągle wypluwa jakieś szmatki w kolorze wody po myciu naczyń ( a moje naczynia długo stoją w zlewie, więc sami rozumiecie ). Też tak macie? To znaczy nie z naczyniami, tylko z szafą. Dlatego pomyślałam, że żaden tam mebel nie bedzie mi dyktatorem mody. Za kogo ona się uważa? Karla Lagerfelda? Za punkt honoru postawiłam sobie tej jesieni przemycać kolor na nasze zielonogórskie ulice. Na szczęście mam pełne poparcie topowych projektantów mody, którzy nie zawahali użyć się całej palety barw przy kolekcjach jesień - zima 2011/2012. I tak zaczynam od płaszcza. Ha! Kiedy myślę - okrycie wierzchnie ostatnią rzeczą jaką mi się nasuwa jest kolor. Myśleliście kiedyś o jesiennych płaszczach i kurtkach w tej kategorii? Soczysty pomarańcz, głęboki fiolet, butelkowa zieleń. Kto chce spróbować jak to jest rzucać sie w oczy? Ręka do góry. Jesienna garderoba nie musi byc nudna, przewidywalna, zsynchronizowana z tym co dzieje się za oknem. I to nie
tak, że nie lubię szarego. Bardzo fajny kolor, taki... szary. A tak całkiem serio, to szary potęguje we mnie poczucie nieuchronnie nadciągającej jesiennej pluchy. Zrobi się buro - ponuro, sennie, mgliście, pogodowy Armagiedon. Więc idę na wojnę, a moje barwy ochronne będą kolorowe. P.S. Najświeższe wiadomości z modowego frontu. Zawarłam pakt o nieagresji z moją szafą. Ona ma swoje szarości, ja moje kolorki. Pomiędzy przebiga linia demarkacyjna. Tymczasowy spokój. Aż z wrażenia pójdę umyć te nieszczęsne naczynia. Bez odbioru.
Fashion Victim