Kontakt nr 28: Małe obczyzny (zajawka)

Page 1

28 lato 2015 temat numeru:

Małe obczyzny Robert Traba Nieprześniona rewolucja 1945

Paweł Cywiński Chorobliwa nostalgia za Kresami

Jarosław Ziółkowski

Biblijny komunizm

Edwin Bendyk

KRAJOZNAWCZY

POZA EUROPĄ

Demokracja energetyczna

KULTURA

Julia Lis

KATOLEW

WIARA

Werbusi i gorole na Ślunsku

Wendy Carlin Ekonomiści zawstydzeni bezradnością

OBYWATEL

magazyn nieuziemiony magazynkontakt.pl



magazyn nieuziemiony magazynkontakt.pl redakcja@kik.waw.pl

Od redakcji redaktor naczelny Misza Tomaszewski misza.tomaszewski@gmail.com zastępca redaktora naczelnego Cyryl Skibiński cyrski@wp.pl sekretarz redakcji Tomek Kaczor t_kaczor@poczta.onet.pl

zespół redakcyjny: redaktor prowadzący numer Cyryl Skibiński Katolew Misza Tomaszewski

projekt graficzny Urszula Woźniak urszul.wozniak@gmail.com

Kultura Katarzyna Kucharska-Hornung

skład i łamanie Rafał Kucharczuk Zosia Mironiuk

Obywatel Konstancja Święcicka

fotoedycja Tomek Kaczor

Poza Europą Paweł Cywiński Krajoznawczy Tomek Kaczor Wiara Ignacy Dudkiewicz Zmienna/Zmiennik: Mateusz Luft Ala Budzyńska, Jan Mencwel, Maciek Onyszkiewicz, Joanna Sawicka, Ignacy Święcicki, Konstancja Święcicka, Jan Wiśniewski, Stanisław Zakroczymski, Jarosław Ziółkowski Redakcja dwutygodnika magazynkontakt.pl: Ala Budzyńska, Stanisław Chankowski, Anna Dobrowolska, Arek Gruszczyński, Wanda Kaczor, Mateusz Luft, Zuzanna Morawska, Szymon Rębowski, Stanisław Zakroczymski Stale współpracują: Rafał Bakalarczyk, Jędrzej Dudkiewicz, Maciej Folta, ks. Andrzej Gałka, Monika Grubizna, Ewa Kiedio, Karol Kleczka, Anna Libera, Jan Libera, Anna Litwiniuk, Piotr Maciejewski, Katarzyna Majchrowska, Hanka Mazurkiewicz, Kuba Mazurkiewicz, ks. Wacław Oszajca, Piotr Popiołek, Antek Sieczkowski, Ewa Smyk, Joanna Święcicka, Agnieszka Wiśniewska, Krzysztof Wołodźko, Piotr Wójcik, Martyna Wójcik-Śmierska, Bartosz Wróblewski, Paweł Zerka, Marysia Złonkiewicz

ilustracja na pierwszej stronie okładki Anna Libera allibera@gmail.com komiks na str. 2–3 Kuba Mazurkiewicz zespolwespol.org korekta Ewa Wasilewska i zespół redakcyjny nakład 1000 egzemplarzy wydawca KIK Warszawa prenumerata magazynkontakt.pl/prenumerata złożono krojami Range Serif, Bree, Tabac Sans Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O mazurskiej wsi Nakomiady głośno zrobiło się w 2005 roku. Właśnie wtedy miejscowy wójt zdecydował o postawieniu na cokole kamienia upamiętniającego Kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka. Kamień ten, zwalony po 1945 roku, wrastał w ziemię na rozstaju dróg. Choć wójt miał poparcie mieszkańców gminy, w lokalnych gazetach zawrzało. Części komentatorów pomysł ustawienia pomnika najsłynniejszemu dziewiętnastowiecznemu polakożercy po prostu nie mieścił się w głowie. Inni przekonywali, że kamień należy pozostawić na cokole jako istotny element krajobrazu kulturowego tych okolic. Proponowano przy tym, żeby opatrzyć go dodatkową tabliczką, która jednoznacznie wskazywałaby na niechlubną rolę Bismarcka w polskiej historii. Sprzeciw wyraziła jednak Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a odpowiednie służby uznały kamień za samowolę budowlaną. Obalono go więc ponownie, z tą różnicą, że teraz leży napisem do góry. Siedemdziesiąt lat po wojnie wciąż nie wiemy, jak radzić sobie z historią ziem, które przyłączono do Polski na mocy decyzji podjętych w Jałcie. Przejawem tej bezradności jest ciągłe powielanie klisz wypracowanych przez propagandę PRL. Zdajemy się wierzyć w to, że dzięki wojennym przesunięciom granic odwiecznie piastowskie ziemie wróciły do macierzy. Tereny na północy i zachodzie Polski są dla nas wciąż „Ziemiami Odzyskanymi”. Kłopoty z nazwaniem i przyswojeniem tego dziedzictwa mają niepokojące skutki: mieszkańcom terenów poprzesiedleńczych trudniej niż innym budować swoją tożsamość. Problem ten dotyczy mieszkańców jednej trzeciej terytorium dzisiejszej Polski. A nawet większej ich liczby, bo masowe wędrówki Polaków nie były w tym czasie jedynie skutkiem wojennej zawieruchy i wymuszonych siłą przesiedleń. W związku z realizowaniem przez komunistyczne władze w niezwykle szybkim tempie programu industrializacji kraju, coraz większa część mieszkańców wsi szukała zatrudnienia w nowych fabrykach. Przemysłowe miasta pęczniały, niektóre z nich budowano od zera. Wprowadzając się do bloków, ludzie ze wsi przeżywali nieraz większy szok kulturowy niż „pionierzy”, którzy zajmowali poniemieckie domy. W pewnym sensie jesteśmy więc narodem migrantów i przesiedleńców. I chociaż historyczne zaszłości w niewielkim stopniu dotykają młodsze pokolenia, chociaż na terenach włączonych do Polski po wojnie działają lokalne stowarzyszenia, które starają się oswajać ich prawdziwy krajobraz kulturowy, to wielu Polaków wciąż bardziej niż w „małych ojczyznach” żyje w „małych obczyznach”. W niniejszym numerze „Kontaktu” staramy się opisać tę lukę w polskiej tożsamości, zrozumieć jej przyczyny i znaleźć sposób na to, jak ją załatać. Dużo w tym numerze historii, ale piszemy o niej tylko w takim zakresie, w jakim wpływa ona na teraźniejszą polską tożsamość.


2

numer:

28

lato 2015

małe obczyzny

5

Dorota Borodaj:

Małe obczyzny

Mała ojczyzna to kraina silnego zakorzenienia w regionalnej specyfice. O „małych obczyznach” możemy mówić wtedy, gdy lokalna pamięć naznaczona jest jakąś wyrwą. Taką na przykład, jak nieprzepracowana historia powojennych przesiedleń.

10

Rozmowa z Robertem Trabą:

Powrót przesiedlonych

19

Tomek Kaczor:

Krajobraz wielokulturowy

24

Rozmowa z Ewą Klekot:

Rzeczy odzyskane

30 Infografika:

Polacy tęsknią bardziej niż Niemcy

32

Paweł Cywiński:

Kresy. Między winą a powinnością

38

Karol Janas:

Nomadowie z Nowej Huty

45

Jarosław Ziółkowski:

Opowieść o ludziach „stond”


3

f ot or e p orta ż

k u lt u r a

52

78

Karolina Grzywnowicz: Chwasty

w i a r a

58

Rozmowa z o. Józefem Puciłowskim:

Gniew z miłości

64

Karol Kleczka :

Święte oburzenie

Istotą gniewu jest opór wobec zła, przekonuje autor tekstu o wartości gniewu w życiu chrześcijanina. Żeby jednak nie przerodził się w nienawiść, musi być nakierowany na obronę konkretnych wartości, a nie przeciw drugiemu człowiekowi.

69

Ignacy Dudkiewicz: Ludzie drogi

k a t o l e w

70

Julia Lis:

Wszystko mieli wspólne

76

Krzysztof Wołodźko:

Dorothy Day – matka wydziedziczonych

Rozmowa z Edwinem Bendykiem: Demokracja energetyczna

82

Aleksandra Jach:

Krajobrazy antropocenu

p oz a e u ropą

88

Rozmowa z Małgorzatą Polańską:

Meksyk w odcieniach szarości

94

Monika Erva Banach:

Listki Świętej Katarzyny. O ludobójstwie w Gwatemali

o by wat e l

100

Rozmowa z Wendy Carlin:

Więcej niż lifting

104

Konstancja Święcicka:

Skąd się biorą ekonomiści?


4

małe obczyzny


5

Małe obczyzny

Zachodnie i północne tereny Polski to dla większości ich mieszkańców wciąż „Ziemie Odzyskane”. Określenie to, utrwalone w języku przez PRL-owską propagandę, jest jak zrobiony w młodości tatuaż. Wiemy, że po latach nie przystaje do rzeczywistości, ale wysiłek usunięcia go zdaje się nie wart zachodu.

Dorota Borodaj Rafał Kucharczuk

W

jednej z dolnośląskich wsi do kotów mówi się po niemiecku. Osiedlający się tu po wojnie mieszkańcy zastali we wsi nie tylko domy, ale i „poniemieckie” zwierzęta domowe. Zauważyli, że te reagują na znane niemieckie słowa. Do napotykanych kotów wołali więc „raus” i „komm” i tak już zostało. W wielkopolskim miasteczku w kilku poniemieckich domach po dziś dzień kurki przy zlewie oznaczone są napisami „kälte” i „wärme”. W niemal każdym długo po wojnie można było znaleźć przedmiot będący śladem po poprzednich mieszkańcach: zegar, młynek do kawy, mityczna już niemal porcelana, którą pradziadek zastał w kredensie (a może i „zdobył”, komu to dzisiaj wiedzieć). Siedemdziesiąt lat po tym, jak przyjechały tu pierwsze transporty z osadnikami, przeszłość nadal wychodzi na wierzch, jak podszewka przez przedarty materiał spódnicy.

Niepotrzebne przesiedlenia Blisko pięć milionów ludzi. Tyle łącznie zamieszkało opustoszałe po wysiedleniu niemieckich mieszkańców wsie i miasta na zachodzie i północy Polski. Ich migracja trwała od 1945 roku do połowy lat 50. Przyjeżdżali tu z różnych stron i z różnych powodów – z Polski centralnej, kuszeni propagandowymi hasłami budowania nowego życia na „Ziemiach Odzyskanych”; z Kresów Wschodnich, przymusowo przesiedlani w ramach Akcji „Wisła”; z Niemiec i Francji, powracający z obozów i wojennej emigracji. Wreszcie – z zesłania w głębi ZSRR. W pustych domach natrafiali na wspomniane „poniemieckie” sprzęty codziennego użytku. Architektura, układ ulic, wyposażenie domowych gospodarstw i zakładów rzemieślniczych, wnętrza i symbolika świątyń, cmentarze – wszystko to przypominało o niedawnej obecności poprzednich mieszkańców. Wielu z nich nie zdążyło wyjechać przed przyjazdem polskich osadników. Zdarzało się, że polskie i niemieckie rodziny mieszkały pod jednym dachem przez kilka miesięcy. Dwie gospodynie

w jednej kuchni: ta niemiecka – właściwie już spakowana, ale wciąż przecież jeszcze u siebie, i ta polska – używająca wciąż jeszcze nie swoich talerzy, obrusów, pościeli. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych trwała niezwykła faza przejścia – jedni przygotowywali się do odejścia, drudzy wciąż jeszcze nie byli w domu. Uderzające są te wspomnienia o współ-byciu. Jak to, w którym niemiecka kobieta uczy młodą Polkę szyć na maszynie i, odjeżdżając, zostawia jej swoją. Albo inna, o Polaku i Niemce, którzy przez tych kilka tygodni zdążyli się w sobie zakochać. A gdzieś między słowami daje się wyczuć grozę. Jak wtedy, gdy Polak wspomina Sowietów, którzy „ganiali po wsi Niemki”, w związku z czym bały się wychodzić z domów po zmroku. To wszystko – gotowanie w tych samych garnkach, spakowane kufry jednych i drugich (bo przecież nie wiadomo, czy zaraz nie przyjdzie nam wracać do siebie), wspólny ogród, który trzeba było plewić, strach młodych kobiet przed pijanym rosyjskim żołdakiem – działo się w tle pracującej już →


6

małe obczyzny

na pełnych obrotach machiny propagandy państwowej. Przekonywano, że „ziemia czeka na Zachodzie”, a „powrót do słowiańskiej macierzy” stanowi ostatni etap zwycięstwa nad niemieckim agresorem. W zasiedlanych miejscowościach, zamiast śladów tej „odwiecznej słowiańskości”, na każdym jednak kroku widoczne były niemieckie szyldy. To, czego nie zdążyli wywieźć szabrownicy, z jednej strony pozwalało rekompensować sobie wojenne straty, z drugiej – było jak świeża blizna po wojennym koszmarze. Układający od początku swoje życie nowi mieszkańcy poniemieckich domów – niezależnie od tego, czy przybyli do nich dobrowolnie, czy zostali przymusowo przesiedleni – musieli oswajać otaczające ich elementy krajobrazu i dostosowywać je do własnych potrzeb. Na ten trudny, rozciągający się często na kolejne pokolenie proces nałożyło się jeszcze jedno zjawisko – powojenna rzeczywistość polityczna, której architekci próbowali od nowa kształtować pamięć historyczną. Niektóre z jej kluczowych sloganów, takie jak „repolonizacja” czy „degermanizacja” odeszły już chyba do językowo-historycznego lamusa. Inne, takie jak „Ziemie Odzyskane” i „repatriacja”, funkcjonują po dziś dzień. Ciekawe jest to, jak „zapomina się” o ich pejoratywnym, zakłamującym rzeczywistość

znaczeniu. Używa się ich nie tylko w sferze czysto językowej, ale i symbolicznej. Czy nie jest tak, że choć nie działają już tryby PRL-owskiej propagandy, wciąż trochę udajemy, że nie pamiętamy o historii najnowszej zachodniej i północnej Polski? Choć w podręcznikach nikt już nie przekłamuje opresyjnego charakteru Akcji „Wisła”, polski uczeń nieporównywalnie więcej uwagi poświęca analizie kultur starożytnych i polityce Jagiellonów niż wydarzeniom, które odcisnęły trwałe piętno na życiu mieszkańców blisko jednej trzeciej terytorium dzisiejszej Polski. Wciąż, poza wyspecjalizowanym kręgiem akademickim, brakuje języka, który adekwatnie opisywałby kształtowanie się postmigracyjnej tożsamości Polaków i współczesne skutki tego procesu. Jedno z najbardziej znaczących dla powojennego życia społecznego, kulturowego i politycznego doświadczeń wciąż pozostaje nieprzepracowane i niedopowiedziane – tak w publicznym dyskursie, jak i w prywatnych doświadczeniach potomków powojennych migrantów. Komu przepracowanie tego doświadczenia jest dziś potrzebne? Odchodzi już przecież najstarsze pokolenie – zarówno dumnych „pionierów”, jak i zapatrzonych na Wschód nestorów rodów, trzymających przy łóżku kufer ze spakowaną

najlepszą domową zastawą i odświętną pościelą – na wypadek, gdyby można już było wracać „do siebie”. Następne pokolenie, urodzone w latach 50. i 60., od początku jest „u siebie”. Wchodzący dziś w dorosłość wnukowie i prawnukowie powojennych migrantów na ostatnim możliwym miejscu (jeśli w ogóle!) wymieniliby przesiedlenia jako doświadczenie mające jakikolwiek wpływ na ich poczucie narodowego, kulturowego czy społecznego „ja”. Trzy pocztówki z Zachodu W miejscach niedopowiedzianej, nieprzepracowanej historii tworzą się luki. Pustkę trzeba czymś wypełnić – z historii i kultury wybierane są elementy, przy pomocy których tworzy się „protezy pamięci”. Uzupełniają one ów brak, maskują go, ale nie są w stanie całkowicie mu zaprzeczyć. Dolny Śląsk. „Krzywa Wieża oraz legenda doktora Frankensteina to atrakcje, które nas wyróżniają!” – piszą na Facebooku autorzy strony poświęconej Ząbkowicom Śląskim. W budynku Izby Pamiątek Regionalnych znajduje się ekspozycja zatytułowana „Śladami doktora Frankensteina”. Od 1996 roku w mieście organizowany jest Weekend Frankensteina. Co ma wspólnego bohater powieści Mary Shelly z dolnośląskim


7

Przekonywano, że „ziemia czeka na Zachodzie”, a „powrót do słowiańskiej macierzy” stanowi ostatni etap zwycięstwa nad niemieckim agresorem.

miasteczkiem? Po pierwsze, na początku XVII wieku schwytano tu i osądzono szajkę grabarzy, posądzonych o czary, rozprzestrzenienie epidemii i bogacenie się na licznych pogrzebach. Po drugie, w czasie tych wydarzeń i później, do 1945 roku, miasto nazywało się Frankenstein. Lubuskie. Na obrzeżach jednej z wiosek znajduje się skansen – filia zielonogórskiego Muzeum Etnograficznego. Odtworzono tu układ tradycyjnych wiejskich zabudowań, przenosząc bądź rekonstruując zabytkowe chałupy z przedwojennych terenów Niemiec: Łużyc, Dolnego Śląska i zachodniej Wielkopolski. Wyposażenie prezentowane w tych chatach to jednak w znacznej mierze przedmioty przywiezione tu po 1945 roku przez wysiedlonych mieszkańców Kresów Wschodnich. Na terenie skansenu znajduje się także zrekonstruowana chałupa z Bukowiny, a w niej wystawa „Bukowina – dziedzictwo kulturowe”, prezentująca kulturę pogranicza rumuńsko-ukraińskiego. W „poniemieckich” chałupach można wziąć udział w zajęciach edukacyjnych poświęconych między innymi kulturze bukowińskiej oraz historii i tradycji Kresów Wschodnich. Zachodniopomorskie. W Kamieniu Pomorskim od dwudziestu lat organizowany jest Festiwal Współczesnej Kultury

Ludowej. W prezentacjach uczestniczyć mogą wykonawcy z województw włączonych do Polski po II wojnie światowej. „Na tych ziemiach od ponad sześćdziesięciu lat powstaje nowa kultura lokalna, regionalna i ludowa. Mieszkańcy tworzą ją w oparciu o własne tradycje, dawne i rodzące się współcześnie” – czytamy w regulaminie festiwalowego konkursu. Te dawne tradycje trudno jednak odnaleźć w repertuarze większości występujących zespołów – z rzadka na przykład trafiają się kresowe pieśni wielogłosowe, które zapewne przywozili ze sobą powojenni przesiedleńcy. Znakomita większość to piosenki o jarzębinie i urokach życia oraz pisane współcześnie, stylizowane na wiejskie przyśpiewki, utwory o rodzinnych stronach w zachodniej i północnej Polsce. „W naszej wiosce Lubanice tylko jedna jest ulica […]. Nasza mała to ojczyzna i bogata ziemia żyzna” – śpiewa zespół Czerwona Jarzębina. Trzy pocztówki. Pierwsza z poniemieckiego miasteczka, którego nieoficjalny patron nigdy nie istniał. Druga z pruskiej chaty z zawieszoną w kącie prawosławną ikoną przywiezioną zza Buga. Trzecia – z amfiteatru, na deskach którego zespoły Nadodrzanie, Karkonosze i Bukowina śpiewają o swoich „małych ojczyznach”.

Patchwork Co łączy te trzy miejsca? Po pierwsze, województwa, o których mowa, przyłączono do Polski w 1945 roku, a ich mieszkańcy przybyli tu w wyniku tużpowojennych przesiedleń i migracji. Po drugie, wszystkie stanowią dość jaskrawe przykłady tego, w jaki sposób może tworzyć się dziś lokalna specyfika kulturowa podobnych miejsc – złożona z tego, co w nich zastali nowi mieszkańcy, i (w znacznej części) z tego, co przywieźli ze sobą tuż po wojnie w kulturowo-społecznym bagażu. Przez ponad czterdzieści powojennych lat lokalne historie i lokalne tożsamości tkane były według odgórnie narzuconych wzorów. Mieszkaniec zachodniej czy północnej Polski był spadkobiercą Piastów Śląskich, tym, który powrócił, odzyskał, ponownie udomowił ten fragment ojczyzny. Przełom 1989 roku nie przyniósł od razu nowego sposobu rozumienia tych miejsc i skutków historii, która się przez nie przetoczyła. Przystąpienie do Unii Europejskiej otworzyło nie tylko granice państwowe, ale też społeczne i kulturowe. Zgodnie z mottem Unii, jej mieszkańcy mają pozostawać „zjednoczeni w różnorodności”, to znaczy „wspólnie działać, aby zapewnić pokój i dobrobyt oraz chronić bogactwo kultur, tradycji i języków w Europie”. Owa różnorodność definiowana →


8

małe obczyzny

W budynku Izby Pamiątek Regionalnych w Ząbkowicach Śląskich znajduje się ekspozycja zatytułowana „Śladami doktora Frankensteina”.

jest zarówno na poziomie międzynarodowym, jak i regionalnym. Kluczem do jej wspierania jest wzmacnianie idei „małych ojczyzn”. Mała ojczyzna to kraina silnego zakorzenienia, obejmującą szeroko rozumiany krajobraz kulturowy – wraz z jego regionalną specyfiką, językiem i zwyczajami. To fizyczny i symboliczny obszar, w którym kształtują się odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”, tworzą się więzi społeczne, a wszystko to umacniane jest w trakcie i pomimo historycznych zawieruch i wymiany pokoleń (a może nawet – dzięki nim). W ostatnich latach jak grzyby po deszczu wyrastają lokalne i ponadlokalne działania edukacyjne, wspierane przez polskie i europejskie instytucje. Co roku ogłaszane są liczne konkursy na projekty opisujące i wzmacniające kształtowanie się małych ojczyzn. Do listy konkursowych tematów właśnie doszedł jeszcze jeden. W tym roku mija siedemdziesiąt lat, odkąd pierwsi przesiedleńcy przybyli na Zachód. Okrągła rocznica stanowi pretekst do organizowania wydarzeń rocznicowych i edukacyjnych, które mają przypominać o historycznych, społecznych i kulturowych skutkach II wojny światowej. Jak to wszystko – zwrot ku lokalności z jednej i ogólnoeuropejska refleksja historyczna z drugiej strony – ma się

do ziem zachodnich i północnych? Po pierwsze, wydaje się, że w ich tożsamość wciąż w minimalnym stopniu wpisane jest doświadczenie migracji. Od kilkunastu lat wzrasta zainteresowanie historią lokalną, dużą popularnością cieszą się projekty z zakresu tak zwanej historii mówionej, polegające na rejestrowaniu i opracowywaniu wspomnień mieszkańców. Do tej pory jednak znaczna część tych opowieści powielała znany już obraz pionierów, z poświęceniem budujących nowy porządek lub tęskniących za utraconymi na wschodzie domami. Dopiero od jakiegoś czasu uwaga mieszkańców kieruje się ku miejscu, w którym żyją od kilku pokoleń, a nawet – ku ludziom, którzy żyli tu przed nimi. Dziesięciolecia historycznej amnezji nie zostały jeszcze zrekompensowane. Po drugie, zastany przez pionierów siedemdziesiąt lat temu krajobraz kulturowy wciąż nie składa się na obraz małych ojczyzn. Lata zaniedbań doprowadziły do ruiny tysiące niemieckich domów i kamienic, ewangelickie kościoły ogołacano z wyposażenia i rozbierano, cmentarze równano z ziemią i przerabiano na parki. Przestrzeń publiczną znaczyły – i w dużej mierze nadal znaczą – pomniki, niezliczone osiedla nazywane na cześć Piastów Śląskich, popadające w ruinę poniemieckie pałacyki przerobione na PGR-y, „czworaki” i wielka płyta

wciśnięte pomiędzy kamienice z czerwonej cegły. A także napisy takie jak ten w jednej z północnych miejscowości, głoszący: „Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”. Ten ostatni przykład ma, swoją drogą, również współczesną kontynuację. W wielkopolskiej miejscowości Krzyż w 1995 roku na rynku stanął głaz narzutowy z tablicą o treści „W 50. rocznicę powrotu ziem krzyskich do macierzy” (wspomina o tym Anna Wylegała w wydanej niedawno książce „Przesiedlenia a pamięć. Studium (nie)pamięci społecznej na przykładzie ukraińskiej Galicji i polskich «Ziem Odzyskanych»”). Z jednej strony lepiono więc powojenne tożsamości z tego, co narzucało państwo i z tego, co udało się zachować większym, bardziej zintegrowanym grupom przesiedleńców. Z drugiej – proces ten odbywał się w bardzo specyficznych „dekoracjach”, wśród obcego kulturowo, stopniowo oswajanego krajobrazu, przekształcanego dodatkowo przez panujący ustrój. W tym patchworku dorastały kolejne pokolenia, przyjmując go za stan naturalny, nie domagając się wyjaśnień. Czy nie jest zatem prawdą, że w ideę „małych ojczyzn” na terenach powojennych przesiedleń wpisana jest pewnego rodzaju obcość, potrzeba wypełnienia nową treścią elementów wyrwanych z rzeczywistości lub niepasujących do niej? Zamiast


9

„małych ojczyzn” mamy tu „małe obczyzny” – naznaczone pewnym brakiem, wciąż potrzebujące wypracowania nowej narracji. Takiej, która umożliwiłaby włączenie w mozaikę lokalnej pamięci elementów zastanego siedemdziesiąt lat temu krajobrazu i tych, którzy ów krajobraz tworzyli. Pamięć skrojona na miarę Widać już pierwsze jaskółki zwrotu ku nowym sposobom pamiętania o przeszłości i jej upamiętniania. Profesor Maria Lewicka, badająca zależności między przywiązaniem do miejsca a świadomością jego historii, podkreśla, że młode pokolenia nie mają problemu z przypominaniem o niemieckiej historii swoich rodzinnych stron. Taka postawa nie tylko wzmacnia ich poczucie przynależności, ale sprzyja również niwelowaniu postaw ksenofobicznych: im więcej wiemy o historii danego miejsca, tym większą bierzemy za nie odpowiedzialność, uwzględniając jego złożoną specyfikę jako coś naturalnego. Ciekawym tego przykładem jest też opublikowany w marcu 2015 roku w „Rzeczpospolitej” tekst Kazimierza Kleiny, senatora ze Słupska, który postuluje powołanie w tym mieście Centrum Osadników. Centrum „ma być naszą zbiorową pamięcią o tych, którzy stracili swoje domy i zaczęli je

budować na nowo. Ma przypominać historię tworzenia nowej tożsamości tak zwanych Ziem Odzyskanych. Ich kultury, gospodarki, więzów społecznych, a z czasem zwyczajów i tradycji" – pisze Kleina i dodaje, że misją Centrum byłoby tworzenie wspólnej narracji i pola do pojednania wszystkich, którzy w wyniku powojennego rozkładu sił politycznych musieli opuścić swoje domy: od Polaków, przez Łemków i Ukraińców, po Niemców. Pamiętać trzeba też o organizacjach takich jak chociażby olsztyńska Borussia, które jako pierwsze zauważyły opisane tu luki w pamięci lokalnej i od lat prowadzą działania animacyjne i badawcze, konsekwentnie wypełniając te puste miejsca treścią. Dlaczego wciąż łatwiej zbudować lokalną legendę wokół oswojonej postaci literackiej, niż w słowa przyśpiewki o rodzinnej wiosce wpleść historię tych, w których domach zamieszkaliśmy? Opowieść o przyjściu potrzebna jest nie tylko bezpośrednim potomkom przesiedleńców. Musi się w niej znaleźć miejsce zarówno dla tych, którzy nadeszli, jak i tych, których zastąpili. Opowiedziana, będzie jak dobrze skrojona podszewka – mocna, trzymająca formę całego ubrania, bez której traci ono na jakości.

Dorota Borodaj Rafał Kucharczuk jest animatorką kultury, zuwiu.toxic.pl pracuje w Towarzystwie Inicjatyw Twórczych „ę”.



28

cena : 15 pln (w tym 5% VAT)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.