k s i ฤ ลผ k i l i t e r a c k i m a g a z y n
4@ )ว +A0,4@ 9(;6>(ว ( 5(:A@*/ )9(*0 )ว +ว 469+6>(ว &
12:2ยฅm
113 ilustracji 232 str., format albumowy 19,5 x 24 cm, papier offset, twarda oprawa ISBN: 978-83-7553-228-9
www.bialykruk.pl Cena detal.
59 ]รฏ (z VAT)
] SXEOLNDFMฤ NWyUHM ZLHONLP ZDORUHP MHVW WDNลงH GUDPDW\F]Q\FK LOXVWUDFML Eฤ Gฤ F\FK ZLHORNURรพ QDZHW WUDIQLHMV]\P NRPHQWDU]HP QLลง VรฃRZD :LHONL ]QDZFD WHPDWX NV SURI :DOGHPDU &LVรฃR SU]HZRG]ฤ F\ SROVNLHM VHNFML ล ZLDWRZHM RUJDQL]DFML 3RPRF .Rล FLRรฃRZL Z 3RWU]HELH NUHล OL JHQH]ฤ G]LVLHMV]HM KHNDWRPE\ FKU]Hล FLMDQ VWDQ IDNW\F]Q\ L ล URGNL UDWXQNRZH
%LDรฏ\ .UXN 6S ] R R XO 6]ZHG]ND .UDNรถZ WHO IDNV H PDLO PDUNHWLQJ#ELDO\NUXN SO 3U]\ ]DPรถZLHQLX QD NZRWร SRZ\ฤ HM b]รฏ NRV]W\ SU]HV\รฏNL b]รฏ SRQRVL Z\GDZQLFWZR
7/ 2 017
C
R WU]\ PLQXW\ JG]L Hล QD ล ZLHFLH JLQLH MHGHQ FKU]Hล FLMDQLQ QLH XPLHUD QDWXUDOQฤ ล PLHUFLฤ JLQLH Pฤ F]HฤธVNR ]D WR ลงH QLH FKFLDรฃ Z\U]HF VLฤ 3DQD -H]XVD ล ZLDW ] WHJR SRZRGX QLH ODPHQWXMH ZLHOF\ SROLW\F\ QLH SURWHVWXMฤ .WR FKFH GRFLHF SUDZG\ R FR FKRG]L Z NRQร LNFLH LPLJUDQFNLP SRZLQLHQ ]DSR]QDรพ VLฤ
Nr 7/2017 (250) Cena 14,50 zล (8% VAT) โ ข ISSN 2083-7747 โ ข Indeks 334464
9 771234 020171
07
DŁUGO OCZEKIWANY FINAŁ CYKLU ODRODZONE KRÓLESTWO
Już w sprzedaży! www.zysk.com.pl
Prequel świetnie przyjętej powieści „Żniwo gniewu”. Fascynująca opowieść, która przenosi czytelnika do przeszłości, ukazując piękno Kresów i trudne losy ich mieszkańców. www.zysk.com.pl
Spis treści
W numerze Staramy się odkrywać świat Numer 7 (250) Redaktor naczelny: Piotr Dobrołęcki Z-ca red. naczelnego: Ewa Tenderenda-Ożóg Zespół: Łukasz Gołębiewski, Joanna Hetman, Paweł Waszczyk Stale współpracują: Małgorzata Janina Berwid, Anna Czarnowska-Łabędzka, Janusz Drzewucki, Tomasz Gardziński, Jarosław Górski, Joanna Habiera, Piotr Kitrasiewicz, Bogdan Klukowski, Tadeusz Lewandowski, Marek Ławrynowicz, Krzysztof Masłoń, Wanda Morawiecka, Małgorzata Orlikowska, Urszula Pawlik, Bożena Rytel, Grzegorz Sowula, Michał Zając, Tomasz Zapert Reklama: Ewa Tenderenda-Ożóg Sekretariat: Ewa Zając Prenumerata: Ewa Zając Adres redakcji: 00-048 Warszawa, Mazowiecka 6/8 pok. 416 tel.:(22) 828 36 31 Internet: www.rynek-ksiazki.pl e-mail: marketing@rynek-ksiazki.pl facebook.com/magazynliteracki http://issuu.com/magazynliteracki Wersja elektroniczna dostępna jest w e-sklepach: Virtualo.pl, Publio.pl i Koobe.pl Łamanie: TYPO 2 Wydawca: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. 00-048 Warszawa, ul. Mazowiecka 6/8 pok. 416 Prezes zarządu: Ewa Tenderenda-Ożóg
Bardzo często jesteśmy z Anią Król pytane: „Jak promować czytelnictwo w kraju, gdzie ono spada?” Ja bym powiedziała inaczej – czytelnictwo się zmienia. Badanie błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości za pomocą przestarzałych metod nie ma chyba wielkiego sensu. Bardzo zmieniła się nasza relacja z czasem wolnym i stosunek do tekstu pisanego. W ciągu jednego weekendu festiwalu można przeżyć bardzo dużo i nabyć książek na czytanie przez cały rok. Jeśli uda się nam być mini-przewodnikiem, towarzyszyć ludziom w ich zmianie i ułatwiać czytelnikowi jego indywidualne sposoby dotarcia do lektury, to uważam, że odnieśliśmy sukces – Paulina Wilk w rozmowie z Tomaszem Gardzińskim podsumowuje tegoroczny Big Book Festival 8-9
Światełko dla grafomana W roku 2018 przypada setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, co z pewnością zostanie uczczone ogłoszeniem przez senat Roku Niepodległości. Z pewnością też, analogicznie do tegorocznego Roku Conrada, ubiegłorocznego Sienkiewicza, jeszcze wcześniejszego Żeromskiego itp., uczczony zostanie wybitny polski (lub z polski pochodzący) pisarz. Jaki? Ja proponowałbym nadanie przyszłemu rokowi zbiorowego patrona: polskiego grafomana. Dlaczego przyszłemu? Bo właśnie dwieście lat przed nim, na początku 1818 roku zjechał do Warszawy Kajetan Jaksa-Marcinkowski – zapraszamy do lektury artykułu Jarosława Górskiego o jednym z przedstawicieli literackiego salonu XIX-wiecznej Warszawy 14-20
europejski wstyd Tysiące osób na naszych oczach tonie w oceanie, bo uważamy, że przyjęcie ich do Europy za dużo by nas kosztowało. Jednocześnie odmawiamy jakiejkolwiek pomocy tym, którzy pozostali w Syrii. Trzeba jasno powiedzieć, że to najkrótsza droga do radykalizacji ludzi przeciwko Europie. Populiści, którzy rozsiewają strach przed muzułmańskimi uchodźcami są najlepszymi promotorami radykalizmu – z Wolfgangiem Bauerem, autorem książki „Przez morze. Z Syryjczykami do Europy”, rozmawia Tomasz Gardziński 22-23
Książki miesiąca „Wzgórze psów” Jakuba Żulczyka oraz „Kolej podziemna” Colsona Whiteheada 30 „Moje podróże z lotką” Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz oraz „Wiek ambasadora” Zofii Wojtkowskiej 31
Prenumerata: 1) Redakcja: tel. (22) 828 36 31, www.rynek-ksiazki.pl/sklep/czasopisma 2) Garmond Press Kraków: www.garmond.com.pl 3) Kolporter S.A.: www.kolporter.com.pl 4) Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 7175959 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora.
2
Proponujemy także Wydarzenia 4-9 • Bestsellery z komentarzem Krzysztofa Masłonia 10-12 • Rozmowa z Zofią Wojtkowską 21 • Książka zaczyna się od okładki – książki dla dzieci poleca Anna Czarnowska-Łabędzka 24 • ABC Mitów Świata 25 • Między wierszami – felieton Tomasza Zaperta 26 • Co czytają inni – felieton Grzegorza Sowuli 27 • Na-molny książkowiec – felieton Tadeusza Lewandowskiego 28 • Biblioteka w szponach mas, czyli krągłości pod koszulą – felieton Małgorzaty Karoliny Piekarskiej 29 • Recenzje 32-40 m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Wydarzenia
W
pierwszy weekend czerwca odbył się 2. Festiwal Książki Opole 2017 organizowany przez Fundację Fabryka Inspiracji PL oraz Drukarnię Opolgraf, przy wsparciu Miasta Opole. Podczas trzech festiwalowych dni w targach wzięło udział ponad 40 wystawców, a na scenie plenerowej wystąpiło ponad 30 autorów. Festiwal obejmował kiermasz książek, spotkania autorskie, koncerty oraz Wielkie Opolskie Dyktando, którego tekst czytał Mistrz Mowy Polskiej – Artur Andrus, a całość poprowadziła Paulina Mikuła – vlogerka i autorka książki „Mówiąc inaczej”. Podczas wydarzenia przeprowadzona została akcja charytatywna „800 książek na 800 lat Opola”, podczas której zebrano 1250 książek dla kilku opolskich instytucji. W ramach Festiwalu Książki odbyła się profesjonalna konferencja zatytułowana „Zachowanie czytelnika w trakcie zakupów – okulografia i lekki papier”, której celem było znalezienie odpowiedzi na pytania: jak zaprojektować okładkę oraz jaki wybrać papier, aby przyciągnąć uwagę czytelnika. – Jesteśmy bardzo zadowoleni z całego Festiwalu Książki, zadowoleni są też mieszkańcy Opola, którzy tłumnie uczestniczyli w festiwalowych wydarzeniach. Frekwencja była bardzo wysoka, bo szacujemy ją na 15 tys. osób, czyli na ponad dwa razy więcej niż przed rokiem, podczas pierwszej edycji – przekazała „Magazynowi Literackiemu KSIĄŻKI” Monika Błażejewska z Drukarni Opolgraf SA. (et, pD)
Raport Stowarzyszenia Kreatywna Polska
KSiĄżKoWe PiRaCtWo
„P
iractwo w internecie – straty dla kultury i gospodarki” to tytuł raportu z badania przeprowadzonego przez firmę Deloitte na zlecenie Stowarzyszenia Kreatywna Polska. Z raportu wynika, że łączne roczne straty generowane w polskiej gospodarce w 2016 roku w wyniku istnienia piractwa treści w internecie na badanych rynkach kreatywnych – telewizyjnym i filmowym, muzycznym, książkowym oraz prasowym – wyniosły 3 mld zł. Całkowita wartość przetwarzania treści z nielegalnych źródeł w internecie może w latach 2017–2024 wynieść ok. 30,4 mld zł. Według badania przeprowadzonego przez Deloitte, co drugi internauta w wieku 15-75 lat korzysta z nielegalnych źródeł treści w internecie. Natomiast nieco ponad połowa respondentów wskazała, że korzysta równocześnie z obydwu typów serwisów – legalnych i nielegalnych. Suma wydatków poniesionych na serwisy pirackie przez użytkowników internautów oszacowano na 900 mln zł. W przypadku książek 37,5 proc. badanych stwierdziło, że korzysta tylko z serwisów legalnych, 45,2 proc. zadeklarowało korzystanie z obydwu typów źródeł, a 17,3 proc. wskazało wyłącznie źródła nielegalne. W raporcie Kreatywnej Polski osobno rozpatrywano książki i audiobooki. Stąd kategorię tę opisano przy użyciu osobnych danych. Większość, bo 54,5 proc. respondentów zadeklarowało korzystanie zarówno z legalnych, jak i nielegalnych źródeł książek audio. 39,6 proc. stwierdziło, że korzysta wyłącznie ze źródeł legalnych, a na wyłącznie nielegalne serwisy wskazało 5,9 proc. badanych. Badanie pozwoliło również ustalić odsetek ankietowanych płacących za dostęp do treści w serwisach oferujących nielegalny dostęp. W przypadku książki było to 31 proc., a w przypadku audiobooków 28 proc. (pw)
Gryfia dla „Ganbare!” Znikające księgarnie
W
czerwcu z mapy Krakowa zniknęła kolejna księgarnia. Chodzi o Księgarnię Pod Szesnastką przy Alei Daszyńskiego 16. „Otwierając drugą księgarnię, mówiliśmy o niej jako o młodszej siostrze Księgarni Pod Globusem przy ul. Długiej 1 w Krakowie. Chcieliśmy bowiem skopiować stosowany tam z sukcesem format i podobnie prowadzić księgarnię na Daszyńskiego: zaproponowaliśmy taką samą ofertę książek, bo taką literaturę lubimy i czytamy, postawiliśmy też na książki właśnie, a nie na artykuły papiernicze lub kawiarnię – jesteśmy przede wszystkim księgarzami i sprzedajemy książki właśnie. Niestety, ten format w tym miejscu się nie sprawdził” – czytamy w komunikacie inicjatorów księgarskiego przedsięwzięcia. Część projektów realizowanych dotąd w Księgarni Pod Szesnastką, jak skierowany do dzieci cykl „Chodzi o czytanie!” czy spotkania Dyskusyjnych Klubów Czytelniczych, realizowanych będzie w Księgarni pod Globusem Likwidacja stała się również udziałem częstochowskiej księgarni Hit, zlokalizowanej od wielu lat w przy Al. NMP 31. (p, et) 4
K
atarzyna Boni została laureatką szóstej edycji Gryfii – Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki przyznawanej przez „Kurier Szczeciński”. Pisarkę uhonorowano za książkę „Ganbare! Warsztaty umierania” (Agora), reportaż o tsunami, które nawiedziło Japonię w 2011 roku. Laureatka otrzymała nagrodę finansową w wysokości 30 tys. zł. (pw)
PaK po raz drugi
30
czerwca prof. dr hab. Krzysztof Koehler, wicedyrektor Instytutu Książki uroczyście otworzył drugą edycję Polskiej Akademii Księgarstwa, której celem jest podniesienie prestiżu i poziomu polskiego księgarstwa przez zorganizowanie i prowadzenie kształcenia kadr księgarskich. Jest to pierwsza inicjatywa w Polsce stwarzająca możliwość podjęcia zawodowych studiów księgarskich na poziomie akademickim. Wym a g a z y n
l i t e r a c k i
fot. Max Pflegel_Wydawnictwo EMG
2. Festiwal Książki opole 2017
kład inauguracyjny „Rynek książki w Polsce z perspektywy PIK” wygłosił Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki i szef Wolters Kluwer Polska. Polska Akademia Księgarstwa, powołana przez Instytut Książki, Wydział Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii (do 2016 roku Instytut Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych) Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polską Izbę Książki, ma formę studiów podyplomowych lub kursu zawodowego (dla osób z wykształceniem średnim). Wykładowcami są uczestnicy i analitycy rynku książki, a także doświadczeni księgarze, znający omawiane zagadnienia z praktyki zawodowej. Studia na Polskiej Akademii Księgarstwa są finansowane przez Instytut Książki i są bezpłatne dla zakwalifikowanych słuchaczy. Pobierana jest jedynie opłata w wysokości 250 zł od osoby w formie wpisowego. Tak jak w pierwszej edycji, w trakcie studiów przewidziano wyjazd studyjny na Targi Książki we Frankfurcie, którego koszty pokrywa Instytut Książki. Udział w studiach zgłosiły osoby pracujące w księgarniach niezależnych lub sieciowych, jak też osoby deklarujące gotowość podjęcia takiej pracy, z całej Polski, m.in. z Zamościa, Brzegu Dolnego, Lublina, Ełku, k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Wydarzenia
Quo vadis Matras?
P
rzejęciem części księgarń sieci Matras zainteresowane są inne podmioty z segmentu stacjonarnej detalicznej sprzedaży książek, m.in. Empik, Świat Książki, BookBook czy Książnica Polska. Sposobność do tego stwarzają olbrzymie problemy finansowe firmy, których dowodem może być czerwcowy incydent z Krakowa, kiedy na drzwiach najstarszej księgarni w Europie na krakowskim Rynku Głównym pojawiła się kartka: „Księgarnia Matras zamknięta z powodu niepłacenia czynszu”. Matras od stycznia objęty jest nadzorem sądowym, a od kwietnia znajduje się w fazie sądowej sanacji. Swoje zainteresowanie przejęciem księgarń Matrasa deklarują m.in. sieć Świat Książki – powiązana kapitałowo z Firmą Księgarską Olesiejuk mogłaby przejąć 80 proc. pogrążonej w finansowych tarapatach sieci. Tymczasem pozyskaniem części księgarni Matrasa (co najmniej 40-50) zainteresowane jest też Przedsiębiorstwo Dom Książki (PDK), które dziś prowadzi 86 księgarni pod marką BookBook. Do gry może włączyć się również Empik, który zgłasza zainteresowanie ok. 50 wybranymi księgarniami podupadłej sieci. (p)
Każdy może żyć jak rolnik – W książce „Żyj jak rolnik” w przystępnych rozdziałach przedstawia pan praktyczne porady wiejskiego życia: od uprawy roślin i hodowli zwierząt, przez własnoręczne sporządzanie żywności (a nawet ubój zwierząt gospodarczych), po prace związane z utrzymaniem wiejskiego domu i gospodarstwa. Czy nie uważa pan jednak, że „życie jak rolnik” to zabawa dla bogaczy, których stać na drogą ziemię w oddaleniu od miasta, i którzy mają mnóstwo czasu na doglądanie upraw? – Z jednej strony może jest tak, jak pan mówi. Ale z drugiej, kto żyje jak rolnik, nie tylko wydaje, ale przede wszystkim oszczędza pieniądze. Przecież samodzielnie można wyhodować całe mnóstwo zdrowej i smacznej żywności, której zakup w sklepie wiązałby się ze znacznymi wydatkami. Z mojej książki skorzystają przede wszystkim ci, którzy dysponują małym balkonem albo choćby jasnym kuchennym oknem i parapetem, na którym można postawić doniczki. Uprawa własnej żywności nie jest trudna, a smak warzyw od lokalnego rolnika czy właśnie z własnego balkonu jest nieporównanie lepszy od tego, którego możemy zaznać, kupując jedzenie w hipermarkecie. – I można się jej podjąć w nielicznych wolnych chwilach po przyjściu z pracy w biurze lub fabryce? – Oczywiście. Ja sam przecież nie jestem zawodowym rolnikiem, jestem pisarzem, który zachęca ludzi do wzbogacenia swojego życia przez powrót do obcowania z przyrodą. Zajęcie się uprawą, do którego namawiam w swojej książce, ma nie tylko aspekt ekonomiczny. To przede wszystkim sposób na spędzanie czasu. Bardzo przyjemnie jest patrzeć, jak z ziemi wyrastają kiełki, potem zielone liście, a jeszcze później pomidory czy papryka, które można ze smakiem zjeść. – Czy pan jada tylko to, co sam pan wyhodował? – Nie, oczywiście kupuję żywność, zwłaszcza poza sezonem. Może gdybym żył we Włoszech lub Hiszpanii, gdzie rośliny mają dłuższy okres wegetacji, byłoby mi łatwiej. Jednak latem i jesienią, w porze plonów, żywię się głównie własnymi owocami i warzywami. Jadam także wiele potraw i przetworów, które z własnych lub kupnych surowców sam sporządziłem według tradycyjnych szwedzkich receptur, którymi dzielę się z czytelnikami w swojej książce. Wszystko to, co zrobi się samemu, lepiej wygląda, pachnie i smakuje, a i radość z pracy jest ogromna. Naprawdę, niewiele trzeba, żeby się o tym przekonać. Rozmawiał Jarosław Górski fot. archiwum
I
Miliony na czytelnictwo
nstytut Książki zapowiedział na bieżący rok realizację kampanii reklamowej promującej czytelnictwo. Akcja ma być skierowana głównie do osób w wieku produkcyjnym. Kampania ma przede wszystkim wykorzystywać tzw. reklamę ambientową, zarówno ATL, jak i BTL. W ramach akcji przewidziano emisję spotów w telewizji, radiu, reklamy na outdoorze, działania w mediach społecznościowych (Facebook, Twitter, Instagram). Wsparciem będą aktywności BTL, m.in. guerrilla marketing, marketing wirusowy i eventy. Instytut Książki w sierpniu przeprowadzi przetarg, w którym wybierze firmę odpowiedzialną za planowane działania. Budżet kampanii oszacowano na 3 mln zł netto. (pw)
Rozmowa z Niklasem Kämpargårdem
w 2016 roku księgarni w Złocieńcu” – komentuje prezes zarządu księgarni BookBook Kristof Zorde. (p, et)
Rozwój sieci BookBook
Dan Brown odwiedzi Polskę
W
czerwcu sieć BookBook została powiększona o nową księgarnię. BookBook Białogard ma ponad 100 mkw. i jest zlokalizowany przy ulicy Wojska Polskiego 13. Księgarnia Białogard ma szeroką ofertę czołowych polskich wydawnictw, wiele bestsellerów i nowości, posiada również szeroki wybór artykułów papierniczych i gier planszowych. „BookBook Białogard to nasza kolejna księgarnia, która stawia na szeroką i atrakcyjną ofertę. Odpowiada na lokalne zapotrzebowanie mieszkańców oraz
posiada profesjonalnych księgarzy, którzy pomogą w doborze odpowiedniej lektury. Nowy BookBook to ciepły i atrakcyjny wygląd księgarni, gdzie przyjazna atmosfera stwarza warunki do obcowania z książką. Cieszy nas obecność w nowym mieście województwa zachodniopomorskiego. To już drugi BookBook po otwartej
m a g a z y n
k s i ą ż k i
l i t e r a c k i
fot. Max Pflegel_Wydawnictwo EMG
Łodzi, Włocławka, Katowic, Torunia, Ostrowi Mazowieckiej, Aleksandrowa Łódzkiego czy Warszawy. (r)
•
7 / 2 0 1 7
D
an Brown, autor bestsellerowych powieści takich jak: „Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony”, „Inferno”, „Zaginiony symbol”, „Cyfrowa twierdza” i „Zwodniczy punkt” po raz pierwszy odwiedzi Polskę. Pisarz przyjedzie do naszego kraju na zaproszenie wydawnictwa Sonia Draga w październiku i będzie promował swoją najnowszą powieść „Origin” (polski tytuł „Początek”). 5
Wydarzenia Będzie także gościem krakowskiego Festiwalu Conrada. Dan Brown znalazł się na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie według magazynu „TIME”. Jego książki zostały przełożone na 56 języków, na podstawie aż trzech jego książek nakręcono znakomite filmy z Tomem Hanksem w roli Roberta Langdona. Łącznie ponad 200 mln sprzedanych egz. (p)
2 mln klientów
W
łaśnie tylu uczestników dołączyło do programu lojalnościowego Mój Empik w 10 miesięcy od jego premiery. O sukcesie programu świadczą również: 42-proc. udział transakcji z kartą w ogólnej sprzedaży, wysokie wskaźniki otwieralności personalizowanej komunikacji mailowej czy 10 tys. książek przekazanych bibliotekom szkolnym. Wiadomo również, że aż 70 proc. z dwóch milionów odbiorców stanowią kobiety, blisko 80 proc. to osoby do 40. roku życia, a 190 tysięcy osób korzysta z programu poprzez aplikację mobilną. (pw)
audiobooki od legimi
P
latforma Legimi, jeden z pierwszych na świecie serwisów oferujących subskrypcyjny dostęp do e-booków, poszerzyła katalog o książki audio. Tym samym liczba tytułów w abonamencie przekroczyła 20 tys. Dostępnych w niej audiobooków można słuchać w urządzeniach z Androidem, a Legimi zapowiedziało już uruchomienie usługi także dla posiadaczy iOS. Dodatkowo wszystkie ebooki bez profesjonalnej wersji dźwiękowej mają opcję odsłuchu w syntezatorze mowy. Z ponad 3000 audiobooków w Legimi ponad połowa dostępna jest w abonamencie, a wszystkie również w tradycyjnym modelu sprzedaży. Udostępnienie audiobooków przez Legimi oznaczało konieczność wprowadzenia nowych taryf bez limitu: 1. e-booki bez limitu (tylko wersje tekstowe) w cenie od 32,99 zł miesięcznie; 2. e-booki + audiobooki bez limitu (w tym wersje dźwiękowe) od 39,99 zł miesięcznie. W obydwu opcjach możliwe jest korzystanie z abonamentu nawet na czterech różnych urządzeniach (smartfon, tablet, komputer, e-czytnik). (pw)
Personalia
W
sieci księgarskiej Książnica Polska nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa zarządu. Na czele firmy stanął mgr inż. Łukasz Okuniewski, absolwent wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej i Podyplomowych Studiów Polska Akademia Księgarstwa na
6
Rozmowa z o. Bogusławem Kalungi dąbrowskim, autorem książki „Spalić paszport”
MaM oGRoMNĄ SatySFaKCjĘ – Dlaczego zdecydował się Ojciec napisać tę książkę? – Napisałem książkę, w której opisuję moje życie na misji w Kakooge w okresie 15 lat. Pomysł na jej napisanie zrodził się, gdy powstała potrzeba utrzymania szkoły zawodowej – St. John Paul Technical Institute. W tej szkole młodzież uczy się różnych zawodów, aby w przyszłości móc zarabiać na swoje utrzymanie. Kształcimy m.in. rolników, stolarzy, krawcowe, kucharki, sekretarki oraz nauczamy umiejętności obsługi komputerów. Część dochodów ze sprzedaży książki zostanie przeznaczona na funkcjonowanie szkoły (wypłaty dla nauczycieli i stypendia dla uczniów). – Czy nie była to czasem forma terapii po 15 latach trudnej pracy, z dala od ojczyzny, w obcej kulturze? – Być może, ale tego nie wiem na pewno. – Odnosząc się do tytułu książki – czy w czasie tych 15 lat spędzonych w Ugandzie często miał Ojciec ochotę spalić paszport? Jak udawało się przezwyciężyć kryzysy? – Tytuł odnosi się do zderzenia zapału misyjnego z rzeczywistością. Dawniej misjonarze Ojcowie Biali po przyjeździe na misje do Afryki palili swoje paszporty. Miało to im zablokować drogę powrotu w czasie kryzysów. Nie chcieli zawieść ludzi, którzy ich wysłali na misje. Ja nie spaliłem paszportu. Kryzysy rozwiązuję z pomocą Bożą i dobrych ludzi. – Czego przez czas pobytu w Ugandzie nauczył się Ojciec o sobie jako człowieku, chrześcijaninie? Czy pobyt tam ojca bardzo zmienił? – Wyszła cała prawda o mnie. Poznałem wiele swoich słabości, np. że czasem czułem się lepszy od miejscowych ludzi, rodziło się poczucie wyższości, że pochodzę z „lepszej” cywilizacji. Inne to brak cierpliwości, egoizm. Nad tym pracuję i trochę udaje mi się je przezwyciężać. – Celem założenia misji w Kakooge była pomoc ludziom poprzez np. zapewnianie im opieki medycznej czy edukacji oraz głoszenie Słowa Bożego, ewangelizacja. Co było dla ojca trudniejszym wyzwaniem i dlaczego? – Budowy sprawiają mi satysfakcję, bo od razu widać efekt, ponadto jestem po technikum budowlanym. Założenie szkół i szpitala udało się w 100 proc. – mam ogromną satysfakcję! Jednak głoszenie Słowa Bożego to czasem jak rzucanie grochu o ścianę, brak namacalnych efektów. Dzieje się to dlatego, że wciąż znam za słabo język luganda, ludzie mają też inne problemy, które wolą rozwiązywać w swoim gronie, a nie wtajemniczać w to białych przybyszów. – Jakiego rodzaju inwestycje chciałby ojciec zrealizować na misji w Kakooge? – Trzy lata temu otworzyłem w buszu Technical Institute im. św. Jana Pawła II i to jest teraz moje „oczko w głowie” tej misji. Chcę doprowadzić do tego, aby szkoła miała wysoki poziom i sama się finansowała. Drugą inwestycją jest szpital misyjny. Miałem wiele problemów z jego prowadzeniem. Powoli wychodzimy na prostą. Obecnie mamy pracujących w nim trzech miejscowych lekarzy i liczny personel medyczny. Rozmawiała małGoRzaTa oRlikowska Uniwersytecie Warszawskim. W Książnicy Polskiej ostatnio zatrudniony był na stanowisku głównego specjalisty ds. handlu i komunikacji z rynkiem. Dotychczasowy prezes zarządu olsztyńskiej firmy Jerzy L. Okuniewski, po pięćdziesięciu latach nieprzerwanej pracy w byłym Olsztyńskim „Domu Książki” i Przedsiębiorstwie Hurtowo – Detalicznym „Książnica Polska” oraz nieprzerwanym zarządzaniu tymi firmami od grudnia m a g a z y n
l i t e r a c k i
1981 roku, będzie pełnił funkcję członka zarządu spółki. Ma zajmować się głównie rozwojem i modernizacją sieci księgarskiej firmy, a także szkoleniem i podnoszeniem kwalifikacji księgarzy. Anita Musioł, doświadczona menadżer rynku książki, przez lata związana z wieloma firmami wydawniczymi (m.in. Egmont Polska, Grupa Foksal, Świat Książki), otwiera własna oficynę. Wydawnictwo Pauza zadebiutuje na rynku w 2018 roku. k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Wydarzenia
Big Book po raz piąty W
czerwcowy weekend odbyła się piąta edycja Big Book Festival. Mieszkańcy Warszawy i okolic mieli okazję posłuchać wielu zaproszonych pisarzy z Polski i zagranicy oraz wziąć udział w czytaniu na wolnym powietrzu, wymianie książek i innych atrakcjach. Tegoroczna edycja Festiwalu zgromadziła około 10 tys. czytelników. Udział wzięło w niej ponad 100 autorów z Polski i 15 państw. Na program Festiwalu złożyło się 60 wydarzeń, a przy ich organizacji uczestniczyło 70 wolontariuszy. Organizatorzy przygotowali szeroki wybór sal i wydarzeń. Sala od polskiego pozwalała premierowo zapoznać się z dawna wyczekiwanymi nowościami, Sala antywykładów pozwalała spojrzeć na literaturę z szerszej perspektywy naukowej, zaś w Sali eksperymentów odwiedzający wkraczali na obszar łączenia się sztuk i kultur.
m a g a z y n
k s i ą ż k i
fot. Marcin Łobaczewski
Pierwszego dnia festiwalu odbyła się wielka dyskusja z udziałem polskich pisarzy i reporterów na temat odwagi cywilnej w czasach post-prawdy, odwiedzający mogli wysłuchać profesjonalnych aktorów czytających m.in. „Króla”, „Niezwyciężonego” czy „Ojca chrzestnego”. Odbyły się spotkania autorskie z Kazuki Sakurabą, Matthew Knealem i Wiktorem Jerofiejewem. Najwięcej widzów przyciągnął jednak autor serii „Metro” Dmitry Glukhovsky. Rosyjski pisarz opowiedział o swojej współpracy z fanami i kłopotach z tłumaczeniami jego książek: „Nigdy nie chciałem pisać z czytelnikami. Ale ich rola przy tworzeniu uniwersum »Metro 2033« jest nie do przecenienia. Myślałem, że inni pisarze będą tworzyć w podobny sposób, ale tak się nie stało. Autor jest jednak najważniejszy. Tylko niemiecki tłumacz się do mnie odezwał po wskazówki. Jedyny sumienny człowiek. Nie wiem, czy w Polsce czytacie to, co wam napisałem. Podobno polski tłumacz (Paweł Podmiotko – red.) jest bardzo dobry i reakcje na moje książki też takie są. Choć to trochę dziwne, że Paweł zupełnie nie rozmawia po rosyjsku.
Dlatego mimo wszystko polecałbym czytanie książek w oryginale”. Glukhovsky opowiedział również, jak to jest być rosyjskim pisarzem, który nie waha się krytykować swojego kraju: „W książce »Futu.re« starałem się unikać rusycyzmów. Jestem zeuropeizowanym człowiekiem, ale jednocześnie w pozostałych książkach opisujących realia rosyjskie omijanie ich byłoby głupie. Właśnie to tworzy klimat i koloryt. Tylko jeden rosyjski pisarz był w stanie oddać rzeczywistość innego kraju – Nabokov. Reszta opisywała starą rzeczywistość, w której się wychowywali. Emigracja jest bardzo niebezpieczna dla pisarza. W Rosji mamy zapotrzebowanie niekoniecznie na proroka, bardziej orędownika prawdy. Poza latami dziewięćdziesiątymi telewizja nigdy nie była niezależna, a druk zawsze należał do władzy. Nie możemy liczyć, że nasi politycy reprezentują interesy społeczeństwa i mówią prawdę. Pozostaje sztuka – w jej ramach możemy rozmawiać na poważne tematy. Jedynym skutecznym kluczem walki z propagandą, populizmem i zwierzęcymi odruchami człowieka jest edukacja. Pisarzy widzę w roli służebnej. Muszą iść za emocjami. Natomiast w Rosji stosunek do twórców jest często bardzo subiektywny. Jeśli sprzedałeś miliony, to jesteś oceniany jako twórca komercyjnego gówna. Jeśli cię prześladują, to wtedy jesteś genialnym pisarzem. Ja siebie nie widzę jako rewolucjonisty. Nie jestem Maksimem Gorkim”. Niedzielne popołudnie na Big Book Festival stało pod znakiem duetów. W dyskusji o literackiej współpracy polsko-niemieckiej wzięli udział mieszkająca w Berlinie pisarka Magdalena Parys i tłumacz polskiej literatury na niemiecki Olaf Kühl, zaś Gaja Grzegorzewska i Leonie Swann opowiadały o byciu pisarkami-outsiderkami. „Szczepan Twardoch to autor, który pokazuje związki polsko-niemieckie z nowej perspektywy. W »Królu« ukazuje historię przed nastaniem historii – świat Polaków i Żydów przed Holocaustem. Całe to nasycenie okrucieństwem jeszcze przed nastaniem głównego gwałtu” – laurkę tłumaczonemu przez siebie pisarzowi wystawił Kühl, dodając, że te zalety mają wpływ na późniejszy sukces nad Renem. „Oczywiście, dla popularności autora w Niemczech liczy się dobór pewnych wspólnych dla obu nacji tematów. Zainteresowanie polską literaturą jest nad Renem ogromne. Większe niż rosyjską czy czeską. Choć nadal nie można na niej zarabiać. Może poza »Wojną polskoruską« Masłowskiej. O biografii Kapuścińskiego autorstwa Domosławskiego wiem, że w Niemczech sprzedała się w osiemnastu egzemplarzach”. Oboje zaproszeni go-
l i t e r a c k i
•
7 / 2 0 1 7
ście zgadzali się, że nad literacką współpracą Polaków i Niemców należy jeszcze długo pracować: „W tej wymianie widać straszny bałagan. Sama nie miałam dotychczas szczęścia do niemieckich tłumaczeń swoich powieści. Wielu tłumaczy naszej literatury na niemiecki robi to jednak w sposób znakomity, gdyż często sami są świetnymi pisarzami. Ale ich książkami żaden z polskich wydawców nie jest zainteresowany” – stwierdziła Parys, z czym zgodził się jej rozmówca: „Wydaje mi się, że recepcja niemieckiej literatury w Polsce jest znacznie mniej żywiołowa niż vice versa. Niestety, nie ma mocnej wymiany literackiej i filozoficznej między naszymi narodami”. Grzegorzewska i Swann na swoim spotkaniu skutecznie udowadniały z kolei, że życie poza literackim mainstreamem istnieje również (a może przede wszystkim) w gatunku kryminałów: „Od dziecka czułam się outsiderką i dlatego staram się to przenosić na karty moich powieści. Bywało to problemem dla wydawców, bo nigdy do końca nie wiadomo, do kogo jest skierowana moja oferta. Kryminał to tylko punkt wyjścia do opowiadania historii o ludziach, często mrocznych, ale tak też wygląda życie. Na szczęście jest też chyba najbardziej pojemnym gatunkiem, można do niego włożyć mnóstwo pomysłów” – opowiedziała Grzegorzewska. Obie autorki zaprzeczyły również, że przeszkadzają im próby zaszufladkowania przez krytykę: „Etykietki pomagają w uporządkowaniu w świecie pełnym nawału informacji. Nawet to porównanie do »Quentina Tarantino w spódnicy« ma jakiś sens. Istnieje duża szansa, że fanom tego reżysera spodobają się moje książki” – wyznała polska pisarka, zaś Swann dodała – „Większość moich książek polega na oglądaniu rzeczy »zza z płotu«, patrzeniu z perspektywy owcy, pchły czy papugi. Sama jednak nigdy nie czułam się outsiderką. Moi wydawcy mają podobny problem do wydawców Gai. Według mnie to dobrze, że czegoś nie można zaszufladkować. Właśnie takie rzeczy zaskakują czytelników. Nie mam poczucia misji, ale na pewno chcę, by ludzie spojrzeli na świat z innego punktu widzenia”. Na festiwalu wystąpili również m.in. Stefan Hertmans, Simon Beckett i Jelena Czyżowa. Kto nie miał ochoty na autorskie spotkania, mógł wysłuchać „Trans-Atlantyku” w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka lub „Czarodziejskiej góry” czytanej przez Przemysława Bluszcza, zainterpetować przed kamerą wiersz Juliana Tuwima lub posłuchać wykładu o książce, która zmieniła nasze pojmowanie biologii i historii, czyli „O powstawaniu gatunków” Karola Darwina. Tomasz Gardziński 7
Wydarzenia Rozmowa z Pauliną Wilk, współtwórczynią Big Book Festival
Staramy się odkrywać świat
– Przynieść trochę życia, ale również polityki i literatury. – Zależy nam, żeby zastaną przestrzeń w spójny sposób wpisywać w program i zawartość merytoryczną spotkań. Uważam, że w tym roku udało się nam to bardzo dobrze. Bieżący kontekst związany z budzącą duże emocje reformą edukacji dodatkowo wzmocnił otwartość i wielogłos, prezentowane przez nas choćby podczas okrągłego stołu pisarzy i czytelników. – Wykorzystaliście praktycznie każdą możliwą przestrzeń związaną z życiem szkolnym w pomysłowy sposób. Sale, korytarze, boisko… Chciałyśmy wykorzystać każdy wolny róg. Dlatego na boisku do koszykówki odbył się charytatywny mecz o bibliotekę, a na dziedzińcu pokazałyśmy spektakl, nawiązując do nieoczywistej historii centrum miasta. Nawet spacery literackie były w tym roku mocno powiązane ze Śródmieściem i historią edukacji w Warszawie. Nam bardzo zależy na programowej spójności. Big Book nie mógłby się odbyć w żadnym innym mieście. Myślę, że coroczne przenoszenie się z miejsca na miejsce jest dla nas bardzo twórcze, a dla odwiedzających to zawsze zaskoczenie. Namawiają nas zresztą co roku, byśmy pozostali w tej samej lokalizacji, ale pomysł przenoszenia pozostaje aktualny. – Reakcja mieszkańców Warszawy na festiwal była bardzo pozytywna, a jak na ideę Big Booka zareagowały władze miasta? 8
– Władze Warszawy jako pierwsze ze wszystkich późniejszych partnerów okazały życzliwość temu pomysłowi i dały nam szansę. Warszawa nigdy nie miała międzynarodowego festiwalu literackiego i mówiąc „nigdy” mam na myśli również przedwojnie. W 2013 roku władze miasta dały nam niewysoką dotację na stworzenie pierwszej edycji festiwalu. Te pieniądze były zdecydowanie niewystarczające, ale spojrzałyśmy na siebie i uznałyśmy: „Teraz albo nigdy!”. Pierwsza edycja była naprawdę porwaniem się z motyką na słońce i udała się dzięki pomocy bardzo wielu osób. Energia społeczna, która wtedy się wyzwoliła, nie osłabła do dzisiaj. Non-profitowe założenia festiwalu stały się jego kręgosłupem i czymś bardzo ważnym dla odbiorców i twórców. Uważamy, że Warszawa musi mieć takie kulturalne wydarzenia, w których nie chodzi o pieniądze. Pragniemy aktywizować obywatelską odpowiedzialność za kulturę, tak, by nie wytykać tylko palcami instytucji. Wsparcie miasta jest jednak silne i rośnie, bo w tym roku przyznano nam trzyletnią dotację. Dlatego najbliższe dwie edycje możemy programować z dużym wyprzedzeniem i spokojem. Lokal Big Book Cafe również udało nam się pozyskać we współpracy z miastem, a docelowo ma to być rozwijające idee festiwalu miejsce całorocznej działalności edukacji kulturalnej. – Czy macie już wstępne szacunki liczby odwiedzających tegoroczny festiwal? – Było około 10 tys. czytelników. Najwięcej odwiedzających zgromadziły spektakl „Miłość”, gdzie została zapełniona pięćsetosobowa widownia oraz spotkanie z Dmitrym Glukhovskym, na które przyszło ponad 200 osób, co jest naszym festiwalowym rekordem. Niezwykłym zainteresowaniem tak w sobotę, jak i niedzielę cieszył się okrągły stół pisarzy i czytelników. Na miejscu słuchało go około 300-400 widzów (niełatwo to oszacować na niebiletowanym wydarzeniu, ale kilkukrotnie w jego trakcie liczymy widownię i wyciągamy z tego średnią), a dodatkowa transmisja w internecie przyciągnęła kolejnych kilka tysięcy osób. Dzięki narzędziom z mediów społecznościowych zasięg się znacznie poszerza – wydarzenia z udziałem pisarzy śledziło za każdym razem około tysiąca osób – mamy też liczne doniesienia o powracających co rok osobach spoza Warszawy. Kilka procent odwiedzających festiwal stanowią też obcokrajowcy. – Big Book Festival to również, a może przede wszystkim, zaproszeni goście. Któm a g a z y n
l i t e r a c k i
fot. Rafał Guz
– Spotykamy się po zakończonej właśnie piątej edycji Big Book Festival i nie sposób oprzeć się wrażeniu, że festiwal coraz lepiej wtapia się w organiczną tkankę Warszawy, stając się jednym z najważniejszych wydarzeń literackich w roku. – Założenia festiwalu od samego początku pozostają niezmienne. Wraz z Anią Król chciałyśmy, żeby to było wydarzenie powiązane z przestrzenią miasta, mogące coś o nim opowiedzieć. Festiwal miał być tworzony przez nową grupę ludzi, stosunkowo młodych, patrzących na literaturę, przestrzeń publiczną i architekturę miasta w nowoczesny sposób. Uznających miasto za swoje, ale też biorących za nie odpowiedzialność. Festiwal co roku ożywia jakąś warszawską przestrzeń: Dworzec Centralny, Hotel Bristol czy jak w obecnej edycji dawne gimnazjum i liceum im. Klementyny Hoffmanowej. Cieszę się, że możemy do tych miejsc przynieść trochę życia, pokazując też, ile możliwości istnieje w Warszawie – mieście pozbawionym odpowiednich sal koncertowych i teatralnych.
rych pisarzy i pisarki najtrudniej było w tym roku ściągnąć do Warszawy? – To zawsze jest kwestia negocjacji i rozmów, ale wielu pisarzy z entuzjazmem przyjmuje nasze zaproszenia. Na Glukhovsky’ego musieliśmy poczekać, gdyż w zeszłym roku nie mógł się stawić. Dosyć długie negocjacje dotyczyły wizyty Kazuki Sakuraby i tutaj ukłony dla Wydawnictwa Literackiego, które podjęło się realizacji skomplikowanej podróży autorki. Bernd Heinrich nie chciał lecieć samolotem ze Stanów Zjednoczonych, ale namówiła go partnerka, przypominając mu, że ma polskie korzenie, z którymi warto się zmierzyć. Szybko udało się załatwić przyjazd Ece Temelkuran, która zrobiła drugi najlepszy wynik frekwencyjny na festiwalu, a jej książka osiągnęła najwyższą sprzedaż. Ona z kolei przyjechała do Polski pomimo choroby, więc tym bardziej cieszymy się, że jej dyskusja z publicznością była tak udana. Sama Polska jest dla wielu autorów interesującym miejscem. Być może jeszcze dwa lata temu wydawała się im bardziej przyjazna, ale nie ma co ukrywać, że od jakiegoś czasu jesteśmy na czołówkach światowych mediów. A ponieważ odgrywamy rolę w bieżącej rzeczywistości, to autorzy są nami zaciekawieni. Poza tym jesteśmy stosunkowo dużym rynkiem książki, a renoma festiwalu stale wzrasta. – Jaki wpływ ma na to polska publiczność? – Ogromny. Wcześniej to samo przeżywali zagraniczni muzycy, którzy nie posiadali się z zachwytu nad entuzjazmem polskiej publiczności. To samo jest z pisarzami. Widzą zaangażowanie ludzi, dostają też od nich świetne pytania. Big Book to nie jest pomysł, który Fundacja „Kultura nie boli” narzuciła Polakom. Doświadczenia pięciu lat pokazują, że festiwal dociera do swojej grupy docelowej i zachęca naszych widzów do corocznych powrotów. Mamy też przekonanie, że nasza publiczność dojrzewa do nowych eksperymentów, jak choćby wspomniany okrągły stół. k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Wydarzenia – Na spotkaniu „Czytaj i promuj� zorganizowanym przed festiwalem we współpracy z British Council mówiła pani o sukcesach zbudowanych na bazie istniejącego fandomu. Big Book Festival chyba właśnie staje się takim czytelniczym sukcesem, prawda? – Dla nas sprawą kluczową jest budowanie społeczności wokół festiwalu. Bardzo często jesteśmy z Anią Król pytane: „Jak promować czytelnictwo w kraju, gdzie ono spada?�. Ja bym powiedziała inaczej – czytelnictwo się zmienia. Badanie błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości za pomocą przestarzałych metod nie ma chyba wielkiego sensu. Bardzo zmieniła się nasza relacja z czasem wolnym i stosunek do tekstu pisanego. W ciągu jednego weekendu festiwalu moşna przeşyć bardzo duşo i nabyć ksiąşek na czytanie przez cały rok. Jeśli uda się nam być mini-przewodnikiem, towarzyszyć ludziom w ich zmianie i ułatwiać czytelnikowi jego indywidualne sposoby dotarcia do lektury, to uwaşam, şe odnieśliśmy sukces. Nasza publiczność jest unikatowa pod względem wieku – średnia wynosi 27-32 lata – i trzeba umieć to wykorzystać. Dlatego oferujemy e-booki w przecenie, mamy salę przesłuchań dla preferujących audiobooki i prezentujemy adaptacje ksiąşek, często w formie wizualnej. – Na festiwalu zawsze znajduje się czytelnia z kilkuset ksiąşkami wybieranymi na chy-
bił trafił. Wiadomo, şe większości z nich nikt nie przeczyta naraz w całości, ale ludzie i tak gromadnie po nie sięgają. – Być moşe şyjemy w czasach, w których trzeba się zgodzić na pewną fragmentaryzację narracji. Wszyscy ludzie mający kontakt z kulturą są przeciąşeni bodźcami. Muszę panu powiedzieć, şe mnie osobiście zadziwia, şe przyjemność leşenia na leşaku z ksiąşką w ciepły dzień jest wciąş bezkonkurencyjna. A budowanie społeczności to odpowiadanie na jej potrzeby. Ale i ich kreowanie. Naszym oczkiem w głowie jest znoszenie barier między autorem i czytelnikiem. Big Book Festival to wydarzenie masowe, ale pozwalające na kameralny i jakościowy kontakt z literaturą. W zeszłym roku rekordzista Ed Vulliamy został po spotkaniu cztery godziny, rozmawiając z kaşdym czytelnikiem z osobna. – Widać było, şe tegoroczna edycja miała za cel trochę zaskoczyć rodzimych czytelników i skonfrontować ich z nieznaną im literaturą. – Tak, poniewaş staramy się odkrywać świat. Nie warto trzymać się tego, co jest znane. To w pewnym sensie byłoby łatwiejsze – zaprosić autorów uwielbianych w Polsce i teş byłyby tłumy i moşna by otrąbić sukces. Ale powodzenie tego festiwalu ma dla nas zupełnie inny wymiar. To jest wydarzenie kulturotwórcze i do tego zostało powo-
Abstynencja, czy ograniczenie picia?
łane. Ma nas zabierać o krok dalej. Dlatego juş teraz prowadzimy rozmowy na temat gości przyszłorocznych. Dwa lata temu wprowadziłyśmy cykl autorskich wykładów, które są związane z ekspercką wiedzą. Zainteresowanie nimi było bardzo duşe, to chyba jedyna przestrzeń tegorocznego festiwalu, gdzie nieco brakowało miejsc. I dlatego chciałabym w następnym roku jeszcze mocniej pokazać potęgę umysłową Polaków i zaprosić więcej naukowców i ekspertów. Pokazać nie tylko literaturę piękną i reportaş, ale teş inny wymiar opisu świata. – I przy okazji trochę odkurzyć ksiąşki naukowe, które wielu przeraşają swoją wielkością i formą. – A to przeraşenie sprawia, şe zatrzymujemy się na pseudowiedzy i lądujemy na manowcach tzw. faktów alternatywnych. Dlatego moşliwość posłuchania autorytetu, który potrafi przedstawić swoją wiedzę w fascynujący, ale i udokumentowany sposób, jest niezwykle waşna. Opowiadała o tym choćby Claire Armitstead. Moją ambicją jest, aby takich osób w kolejnych edycjach pojawiało się jak najwięcej. Więcej marginesów, więcej odmienności. Jesteśmy dziećmi lat dziewięćdziesiątych i reklam „United Colors of Benetton�. I tego wyobraşenia o róşnorodności świata chcemy się trzymać. Rozmawiał Tomasz GaRdziński
POLECAMY
1.
76 *,Ƹ+ -/7"4&!64 Ė 016+"+ 'Ď 2 ,0Ť 27 )"Ƹ+&,+6 % ,! )(,%,)2 ,/ 7 ' ( 1, /, &Ėў
2.
(&" 7 0, 6 ,!$/64 'Ä? ()2 7,4Ä? /,)ÄŽ + -,07 7"$Ť)+6 % "1 - % 7!/,4&"+& Ńž
3.
(1Ť/6 % ,0Ť 4 /1, 01,0,4 Ė *,!") 1"/ -&& ,- /16 + 016+"+ '&Ѹ 4 01,02+(2 !, ' (& % - '"+1Ť4 46(,/760164 Ė -,!"'Ƅ &" ,$/ +& 7 +& -& & ў
Najnowsze badania, wnioski i sugestie dla terapeutĂłw 0&Ä?Ƹ(& !,01ÄŽ-+" 4 !, /6 % (0&ÄŽ$ /+& % & + 444ѡ(0&"$ /+& ѡ!&‍ޖ‏+ѡ-)
" ,,(ѡ ,*Ň&#x; 6! 4+& 14,ŇŒ &‍ޖ‏+
Bestsellery Książki lipca
od Wisły wieje chłodem „Jest coś nieodpartego w historiach, które sobie opowiadamy, w tym – jak świadomie lub nieświadomie można ukryć głosy i prawdy, zmyć wspomnienia i pogrążyć je w niepamięci” – tak komentowała swoją drugą książkę Paula Hawkins. Mieszkająca w Londynie, a urodzona w Zimbabwe pisarka wie, o czym mówi. Jej debiutancka „Dziewczyna z pociągu” sprzedała się w ponad 20 mln. egz. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach, przez wiele miesięcy była numerem 1 na listach bestsellerów. Teraz „Zapisane w wodzie” powtarza tamten sukces.
1
„Nowa Jadłonomia. Roślinne przepisy z całego świata” Marty Dymek zawiera receptury na przyrządzenie, na przykład, mizerii po koreańsku. Brzmi nieźle, choć jak się człowiek zastanowi, to mizeria pozostaje mizerią, taka czy inna. Ale zasadę: „Cudze chwalicie, swego nie znacie…” warto przypominać. Jest wiecznie zielona: taki życiowy evergreen.
2
Topniejący śnieg ma to do siebie, że na ogół odsłania przed nami coś niepięknego. Czasami jednak odkrywa istną makabrę. Jak tę na zboczu Giewontu, o czym opowiada Remigiusz Mróz w „Deniwelacji”.
3
Przed śmiercią Hannah nagrała trzynaście kaset. Dlaczego? Dowiemy się po zaznajomieniu z ich treścią. A skąd wiadomo – zadaje takie pytanie w „Trzynastu powodach” Jay Asher – „czy martwa dziewczyna nie kituje?”. Odpowiedź: „Bo już wykitowała”.
4
Książki Katarzyny Michalak wyróżniają już okładki, będące sztuką samą w sobie. Ponieważ zadowalam się ich kontemplacją, zachwyty nad „Czerwienią jarzębin” pozostawiam niezawodnym czytelniczkom, wiernym fankom autorki. A imię ich legion.
5
Peter Wohlleben w „Sekretnym życiu drzew” przekonuje: „Drzewo nie jest lasem, samo nie wytworzy
6
10
lokalnego, zrównoważonego klimatu, jest bez reszty wydane na pastwę wiatru i pogody. Natomiast wiele drzew tworzy wspólnie ekosystem, który łagodzi skutki skrajnych upałów i mrozów, gromadzi dużą ilość wody i produkuje bardzo wilgotne powietrze. W takim środowisku drzewa mogą rosnąć bezpiecznie i dożywać matuzalemowego wieku. By to osiągnąć, społeczność musi za wszelką cenę trzymać się razem. Gdyby wszystkie okazy troszczyły się tylko o siebie, wówczas niejeden nie doczekałby starości. Skutkiem bezustannych zgonów byłoby mnóstwo dużych dziur w sklepieniu drzewostanu, przez co burze łatwiej dostawałyby się do środka i obalały kolejne drzewa. Letni upał przenikałby aż do leśnej gleby i wysuszał ją. Wszyscy by cierpieli”. Ciekawych rzeczy dowiedzieć się można z „Duchowego życia zwierząt” Petera Wohllebena. Takie wrony, na przykład, widząc, że ktoś je obserwuje, chowają żołędzia do dołka i w pobliżu wykopują kolejne dołki, by zmylić potencjalnego złodzieja. Same powracają w to miejsce dopiero po pewnym czasie, kiedy zgłodnieją i bezbłędnie trafiają do właściwego dołka. Oczywiście, istnieje prawdopodobieństwo, że zapobiegliwa wrona utraci jednak swój przysmak, ale – przyznajmy, ptaszysko ryzyko to znacznie minimalizuje.
7
teoretycznie – dobra książka na lato. Oczywiście, dla dzieciaków. Karaiby, piraci, skarby – wszystko to przez lata uruchamiało młodzieńczą wyobraźnię. Ale czy również dzisiaj? Tytułowa bohaterka książki Anny Kamińskiej „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz” latem 1959 roku podróżowała po Polsce autostopem. O tych wakacjach nasza najwybitniejsza himalaistka opowiadała w 1990 roku w Polskim Radiu, dwa lata przed jej zaginięciem na Kanczendzondze: „Po maturze przeżyłam coś, co pamiętam do dzisiaj. Kiedyś wybraliśmy się z koleżankami i kolegami z klasy zupełnie prywatnie, bez żadnego zorganizowanego obozu i pojechaliśmy do Morskiego Oka. I zapamiętałam z tamtego czasu szum. Siedziałam na brzegu Morskiego Oka, nie było wtedy zbyt wielu turystów, pogoda nie była najlepsza. I wtedy usłyszałam, że góry szumią, że szumią kosówki, szumią sosny, mimo że nie było wiatru. Że góry też szumią, że tam nie ma ciszy, że szumią strumienie, być może gdzieś daleko szumi wiatr na grani Mięguszowieckich Szczytów. Pamiętam, że siedziałam na brzegu Morskiego Oka i myślałam, że tu jest tak pięknie, że właściwie mogłabym tu być stale, że chciałabym zostać tutaj na zawsze”.
11
9
„Poszczególne rozdziały „Wzgórza psów” Jakub Żulczyk zaopatrzył w podtytuły – zwraca uwagę Andrzej Horubała w „Do Rzeczy” – składające się na suplikację „Od powietrza/ Od głodu/ Od ognia/ Od wojny uchowaj nas, Panie” i nie jest to prosty zabieg podkręcający grozę powieści, ale – zdaje się – wyraz głębokiej rozpaczy. Rozpaczy pokolenia, które doszło do ściany, rozpaczy pokolenia, które widzi, że skończył się idealizowany świat i prysnęła bańka złudzeń związanych z jasną przyszłością”.
10
Swego „Lolka” Adam Wajrak zadedykował „wszystkim pieskom, które jeszcze nie odnalazły swojego człowieka i wszystkim ludziom, którzy nie odnaleźli jeszcze swojego psa”.
„Ponad wszystko” to książka dla 8 alergików. Żeby pocieszyli się, że ich uczulenie na truskawki, pyłki czy kocią sierść to mały pikuś w porównaniu z tym, na co cierpiała Maddy, bohaterka powieści Nicoli Yoon, pisarki mieszkającej w Los Angeles, a urodzonej na Jamajce. Mady bowiem uczulona jest na… wszystko. „Czarne narcyzy” Katarzyny Puzyńskiej – ósmy tom cyklu kryminalnego o policjantach z Lipowa. Polska odpowiedź na popularne książki Camilli Läckberg. „Nela i skarby Karaibów” Neli Małej Reporterki to – przynajmniej m a g a z y n
l i t e r a c k i
12
13
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Bestsellery Bestsellery „Magazynu literackiego KSiĄżKi”
lipiec 2017 Miejsce liczba w poprzednim notowań Poz. notowaniu na liście Tytuł
Autor
Wydawnictwo
ISBN
Liczba punktów
1
1
2
Zapisane w wodzie
Paula Hawkins
Świat Książki
978-83-8031-708-6
407
2
3
2
Nowa jadłonomia. Roślinne przepisy z całego świata
Marta dymek
Marginesy
978-83-65586-97-1
295
3
5
2
deniwelacja
Remigiusz Mróz
Filia
978-83-8075-251-1
283
4
11
3
13 powodów
Jay Asher
Dom Wydawniczy Rebis
978-83-8062-186-2
281
5
2
2
Czerwień jarzębin
Katarzyna Michalak
Znak
978-83-240-3814-5
261
6
10
10
Sekretne życie drzew
Peter Wohlleben
Wydawnictwo Otwarte
978-83-7515-187-9
260
3
Duchowe życie zwierząt. Edycja ilustrowana
Peter Wohlleben
Wydawnictwo Otwarte
978-83-7515-462-7
259
7
26
8
nowość
Ponad wszystko
Nicola Yoon
Wydawnictwo Dolnośląskie
978-83-271-5678-5
241
9
nowość
Czarne narcyzy
Katarzyna Puzyńska
Prószyński Media
978-83-8097-164-6
225
Nela i skarby Karaibów
Nela Mała Reporterka
Burda Książki
978-83-7596-647-3
221
Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz
Anna Kamińska
Wydawnictwo Literackie
978-83-08-06357-6
218
10
7
11 12
nowość 14
13 14 15
3
3
Wzgórze psów
Jakub Żulczyk
Świat Książki
978-83-8031-350-7
212
Lolek
Adam Wajrak
Agora
978-83-268-2556-9
198
5
Za zamkniętymi drzwiami
B. A. Paris
Albatros
978-83-7985-938-2
193
3
Dziennik cwaniaczka. Ryzyk-fizyk Część 11
Jeff Kinney
Nasza Księgarnia
978-83-10-13132-4
184
nowość 12 16
16
nowość
Lokatorka
JP. Delaney
Wydawnictwo Otwarte
978-83-7515-078-0
167
17
nowość
Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy
Paweł Reszka
Czerwone i Czarne
978-83-7700-282-7
166
Pragnienie
Jo Nesbø
Wydawnictwo Dolnośląskie
978-83-2715-597-9
164
18
9
19
13
20 21
4 4 nowość
18
22
2 nowość
23
Chata (okładka filmowa)
William Paul Young
Nowa Proza
978-83-7534-061-7
159
Prokurator
Paulina Świst
Akurat
978-83-287-0630-9
158
Arabski mąż
Tanya Valko
Prószyński Media
978-83-8097-135-6
155
Opowieść podręcznej
Margaret Atwood
Wielka Litera
978-83-80321-71-7
150
Wilcze leże
Andrzej Pilipiuk
Fabryka Słów
978-83-7964-245-8
139
4
2
Oszukana
Charlotte Link
Sonia Draga
978-83-7999-930-9
138
25
27
4
Mitologia nordycka
Neil Gaiman
Mag
978-83-7480-728-9
136
Joanna Bątkiewicz-Brożek
Esprit
978-83-65349-52-1
133
26
nowość
Jezu, Ty się tym zajmij. Ojciec Dolindo Ruotolo – życie i cuda
27
nowość
ABW. Nic nie jest tym, czym się wydaje
Wojciech Sumliński
Wojciech Sumliński Reporter
978-83-942934-8-2
131
Smak zdrowia
Agnieszka Maciąg
Wydawnictwo Otwarte
978-83-7515-358-3
125
28
15
2
29
6
2
Czereśnie zawsze muszą być dwie
Magdalena Witkiewicz
Filia
978-83-8075-252-8
122
30
25
2
Pypcie na języku
Michał Rusinek
Agora
978-83-268-2552-1
121
Lista Bestsellerów – © Copyright Biblioteka Analiz 2017
nowość
24
Lista bestsellerów „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” jest przedrukowywana w „Rzeczpospolitej”, w tygodniku „Angora”, w serwisie Swiatczytnikow.pl oraz prezentowana w programie „Xięgarnia” emitowanym w TVN24.
jak powstaje lista bestsellerów „Magazynu literackiego KSiĄżKi”? Zestawienie powstaje na podstawie wyników sprzedaży w ponad 600 księgarniach całego kraju, w tym w sieciach: Empik, Matras, BookBook i Książnica Polska. Pod uwagę bierzemy wyniki sprzedaży z 30 dni, zamykamy listę 15 dnia miesiąca poprzedzającego wydanie aktualnego numeru „Magazynu”. O kolejności na liście decydują punkty przyznawane za miejsca 1-5 w poszczególnych placówkach księgarskich; przy czym za pierwsze miejsce dajemy 5 punktów, za piąte – 1.
m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
11
Bestsellery Kogo przedstawia książka B.A. Paris „Za zamkniętymi drzwiami”: małżeństwo doskonałe czy związek oparty na jednym, wielkim kłamstwie? „Jack i Grace – czytamy – wydają się świetnie do siebie pasować. Każdy z nas zna taką parę. On jest przystojny i bogaty, ona – urocza i inteligentna. Nie mógłbyś ich nie lubić, nawet gdybyś chciał. Z przyjemnością poznałbyś Grace bliżej, ale okazuje się to niemożliwe, bo ona i Jack są właściwie nierozłączni. Ktoś powiedziałby, że to prawdziwa miłość. Ktoś inny mógłby spytać, dlaczego Grace nigdy nie odbiera telefonów, nie wychodzi z domu, a nawet nie pracuje. I jak to możliwe, że gotuje takie wymyślne potrawy i w ogóle nie tyje? Szczęściara? Możliwe. Tylko po co im w oknach kraty?”. Właściwie w tym opisie powiedziane zostało wszystko.
14
Jedenasta część „Dziennika cwaniaczka” Jeffa Kinneya nosi tytuł „Ryzyk-fizyk”. Za to nie ma żadnego ryzyka w prognozie, że jeszcze długo „Cwaniaczek” obecny będzie w rankingu najchętniej kupowanych książek.
15
„Lokatorka” – thriller psychologiczny J.P. Delaney ze sporą dozą erotyzmu. I z przesłaniem, by zachować ostrożność przy wprowadzaniu się do supernowoczesnego domu. Jak się okazuje, dom może być inteligentny, ale inteligencja ta wykorzystywana bywa nieodpowiednio.
16
Paweł Reszka postawił pod ścianą naszą służbę zdrowia, pisząc książkę zatytułowaną „Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy”. Kto następny w kolejce: sędziowie, aktorzy, naukowcy? O dziennikarzach nie zapominam. Była taka piosenka: „A kiedy przyjdzie na ciebie czas,/ a przyjdzie czas na ciebie”.
17
18
W „Pragnieniu” Jo Nesbø natrafiłem na znamienny dialog rand-
kowy: „– Więc pragniesz mężczyzny, Elise. Jakiego mężczyzny? – Takiego, który nie będzie pracował i zajmie się w domu trójką dzieci”. I to jest kierunek jak najbardziej poprawny i słuszny.
Z księgi cytatów: William Paul Young „Chata” – „Uczucia to kolory duszy. Są cudowne i niezwykłe. Bez nich świat staje się bezbarwny i ponury”. Mało? No to na bis: „Nie lekceważ cudu
19
12
łez. One mogą być uzdrawiającymi wodami i strumieniem radości. Czasami są najlepszymi słowami, jakie potrafi wypowiedzieć serce…”.
Charlotte Link „Oszukana”: poczet ludzi samotnych, jak to zazwyczaj u tej niemieckiej autorki, także bardzo popularnej między Bugiem i Odrą.
Kolejny dialog na cztery nogi, tym razem z „Prokuratora” Pauliny
Podobno z „Mitologii nordyckiej” Neila Gaimana dowiedzieć się można, „co jeszcze zrobił Thor, czym jest tęcza, jak przeżyć swoje życie i skąd się biorą złe wiersze”. Szczególnie zajmująca wydaje się odpowiedź na to ostatnie pytanie. Czy jednak wiarygodna…
20
Świst: „– Jak masz na imię? – zagadałem i w tym samym momencie zwymyślałem się od idiotów. – Klementyna – odparła z kamienną twarzą. Byłem niemal pewien, że kpi, ale w dobie nadawania dzieciom imion typu Dżasmina czy Nikola nie byłem w stanie stwierdzić, czy mówi prawdę. – Łukasz – wyszczerzyłem zęby. – No to zdrówko, Łukasz – skinęła w moją stronę szklanką. Po lekko niepewnych ruchach stwierdziłem, że nie był to jej pierwszy, drugi ani też trzeci drink. Wyprostowałem się na krześle, czując, jak krew szybciej krąży mi w żyłach. »To będzie proste« – pomyślałem, ignorując chwilowo, że jest starsza niż laski, które zwykle są w kręgu mojego zainteresowania”. Z kolei „Prokurator” wydał mi się książką spoza kręgu mojego zainteresowania. A w ogóle kryminalnopodobne produkty zdominowały listy bestsellerów w stopniu przekraczającym wszelkie możliwe normy. Tanya Valko, ukrywająca się pod pseudonimem autorka „Arabskiego męża” wyraża nadzieję, że po tej książce „nie zrodzą się opinie, iż generalizuję, ukazując tylko podłych Arabów. Hamina Binladena wszyscy moi czytelnicy dobrze już znają i wiedzą, że jest najporządniejszy Arab pod słońcem, choć nosi dość zniesławione nazwisko”. Dodam, że nie jest wcale wyjątkiem.
24
25
Joanna Bątkiewicz-Brożek w książce „Jezu, Ty się tym zajmij! Ojciec Dolindo Ruotolo – życie i cuda” przybliża postać neapolitańskiego tercjarza franciszkańskiego, do którego kierował ludzi Ojciec Pio. „Idźcie do ojca Dolindo” – odsyłał pielgrzymów kapucyn. A ten wręczał im Akt całkowitego oddania się Jezusowi. I dodawał: „Nie kombinuj nic, tylko módl się, tak jak Jezus prosi”.
26
Kolejna książka Wojciecha Sumlińskiego nosi tytuł „ABW. Nic nie jest tym, czym się wydaje”. Agencja agencją, ale rzeczywiście niemal wszystko widzimy dziś inaczej, niż się to jeszcze niedawno w ydawało. Wzrok się nam wyostrzył, czy co?
27
21
Feministyczna biblia, „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood powstała – o czym nie wszyscy pamiętają – ledwie 32 lata temu. A już klasyka!
22
Po informacji, jaką przeczytałem już na wstępie „Smaku zdrowia” Agnieszki Maciąg, odeszła mnie jakoś ochota do żartów. Otóż, Polska znajduje się dopiero na 48. miejscu w świecie, jeśli chodzi o długość życia. Może nie jest tak – jak twierdzi autorka – że za nami są już jedynie kraje byłego ZSRR i Trzeci Świat, ale z pewnością cieszyć się nie ma z czego. A jak można awansować w tym niebywale ważnym rankingu? Żyć zdrowiej, po prostu.
28
„Czereśnie zawsze muszą być dwie” Magdaleny Witkiewicz: Zosia Krasnopolska otrzymuje w spadku zrujnowaną willę, która okazuje się – jakże by inaczej – domem z duszą. Znacie? Znamy. To przeczytajcie jeszcze raz.
29
„Wilcze leże” to zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka z grupy tych, w których nie występuje Jakub Wędrowycz. Co nie znaczy, że na czytelników nie czekają liczne atrakcje. Choćby takie, jak na początku opowiadania „Odległe krainy”: „Zatrzymałem moje strupowate auto. Od Wisły wiało chłodem. W oddali budowano paskudne wiadro, zwane Stadionem Narodowym. Nawet stąd widać było dźwigi podnoszące jakieś detale. Dwa miliardy złotych w błoto, a zabytki niszczeją”. No ładnie, ładnie…
23
m a g a z y n
l i t e r a c k i
Na koniec z lekka upiorny zestaw słów z książki Michała Rusinka „Pypcie na języku”: „Znaleziono psa. Wiadomość w smażalni”. Ot, anons. R anking sporządziła Ewa Tenderenda-Ożóg Komentarz Krzysztof Masłoń
30
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Światełko dla grafomana
W
roku 2018 przypada setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, co z pewnością zostanie uczczone ogłoszeniem przez senat Roku Niepodległości. Z pewnością też, analogicznie do tegorocznego Roku Conrada, ubiegłorocznego Sienkiewicza, jeszcze wcześniejszego Żeromskiego itp., uczczony zostanie wybitny polski (lub z polski pochodzący) pisarz. Jaki? Ja proponowałbym nadanie przyszłemu rokowi zbiorowego patrona: polskiego grafomana. Dlaczego przyszłemu? Bo właśnie dwieście lat przed nim, na początku 1818 roku zjechał do Warszawy Kajetan Jaksa-Marcinkowski.
Szturm salonu W Warszawie w 1818 roku liczył się tylko jeden literacki salon. W pałacu Czapskich przy Krakowskim Przedmieściu (dziś mieści się tam Akademia Sztuk Pięknych), należącym do arystokraty generała Wincentego Krasińskiego, wcześniej oddanego dowódcy polskich gwardzistów Napoleona, teraz adiutanta i także gorliwego zwolennika cara Aleksandra I, zbierało się towarzystwo najwybitniejszych – jak o sobie zwykli mawiać – polskich piór i głów, chętnie zapraszających także młodych aspirantów do roli wybitnych pisarzy, filozofów, publicystów. Brylowali tam między innymi: Julian Ursyn Niemcewicz, dramaturg, publicysta, historyk; Kajetan Koźmian, poeta i jeden z wyższych urzędników oświatowych Królestwa; Franciszek Dzierżykraj-Morawski, pułkownik, później generał wojsk Królestwa oraz Ludwik Osiński, poeta, tłumacz klasyków, dramaturg i dyrektor Teatru Narodowego. Pewnego dnia na obiedzie pojawił się Kajetan Jaksa-Marcinkowski – przybysz w Wołynia, trochę po trzydziestce, odznaczający się wyraźnym (pod opiętym, źle skrojonym frakiem nie pierwszej nowości) brzuszkiem i zabawną fizjonomią. Starzy bywalcy natychmiast spostrzegli wielką chęć nowego do deklamowania swoich wierszy, zwłaszcza w obecności dam.
14
m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Jaksa, inaczej niż inni debiutanci, nie miał w sobie żadnej nieśmiałości, wręcz natrętnie domagał się słuchania jego wierszy i improwizacji. Skąd biedny jak mysz kościelna i niemający żadnych cenionych w towarzystwie zasług Marcinkowski wziął się w tak wysokich progach? Wcześniej, oprócz innych swoich urzędniczych i nauczycielskich zajęć, był także inspektorem szkolnym na Wołyniu. Było to przed rokiem 1812, kiedy polskie szkolnictwo pod zaborem rosyjskim cieszyło się jeszcze autonomią, co w guberniach ruskich wykorzystał Tadeusz Czacki, generalny wizytator, do budowania niemal od podstaw systemu polskich szkół średnich. Jaksa dał się poznać samemu Czackiemu jako bardzo sprawny i rzutki urzędnik, zapewne też wszedł ze swoim przełożonym w przyjacielskie relacje. Czacki, wuj generała Krasińskiego, zmarł w 1813 roku, ale kilkuletnia zawodowa podległość oraz prywatna znajomość z tak wybitnym oświeceniowym intelektualistą i bywanie u niego w domu oraz listy polecające od rodziny Czackich, były wystarczającą rekomendacją, aby ośmielić wołyńskiego poetę do zameldowania się u gospodarza warszawskiego salonu. Jaksa zaczął być zapraszany na spotkania literatów, odbywające się przy okazji obfitych śniadań i kolacji, co było dla niego tym cenniejsze, że nie posiadał chwilowo stałej posady. Cóż o zabawnym przybyszu wiedziano? Tyle, że dotychczas, jak wspominał Franciszek Salezy Dmochowski, „śmieszył znawców, a zajmował prostodusznych wierszami swoimi na Wołyniu. Przybył potem do Warszawy, chcąc w tym ognisku literatury zajaśnieć swoim talentem. Przywiózł z sobą list rekomendacyjny do generała hrabiego K[rasińskiego], nie wiedząc o tym, że w nim przywozi zarazem tę samą śmieszność, którą go obsypywano na Wołyniu”. Czy Dmochowski, który, nota bene, nie był bezpośrednim świadkiem pojawienia się Jaksy w salonie Krasińskiego (miał wówczas niespełna 17 lat i zaczynał studia na Uniwersytecie Warszawskim), miał słuszność, pisząc, że Jaksa przywiózł ze sobą śmieszność, której zaznał już na Wołyniu? Wśród innych świadectw przeważają takie, według których przybysz pewny był swoich literackich i towarzyskich sukcesów, zaznawał bowiem takich na Wołyniu. Ale co wystarczało, by bawić damy z kresowych salonów, to przedstawione śmietance warszawskich literatów o wszechstronnym filologicznym wykształceniu, szczycących się nienagannością stylu i naśladownictwem greckich wzorców, spotykających się, aby orzekać o stosowności lub niestosowności utworów i przyznawać lub odmawiać piszącym miana prawdziwego poety – stawało się zuchwalstwem. Brylujący w towarzystwie Kajetan Koźmian, znany z pryncypialnej odprawy, jaką nieco później dał nieudolnym, według niego, „Balladom i romansom” Adama Mickiewicza, i do końca życia utyskujący na to, że Polacy wolą czytać takich wierszokletów jak Mickiewicz, Słowacki czy Goszczyński, nie krył nawet po latach swojego oburzenia, że przybysz znikąd, człowiek o zabawnej fizjonomii i z prowincjonalno-eleganckim czubem na głowie, wchodzi pomiędzy koryfeuszy, by bez najm a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
mniejszego zażenowania czytać w ich obecności swoje poezje, a nawet improwizować: „Nieszczęśliwa myśl zarozumiałego i biednego nieuka, puścić się do stolicy z uprzedzeniem, że w niej znaczenia, sławy, a nawet fortuny dostąpi!”.
Biada obrażonym! Wśród bywalców obiadów fundowanych przez Wincentego Krasińskiego w pałacu Czapskich przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie nie brakowało w 1818 roku zdolnej literackiej młodzieży, niektórzy z nich, za co byli gromieni przez skupionych wokół Koźmiana zwolenników klasycystycznej poprawności, byli stałymi klientami księgarń Zawadzkiego i Glücksberga, którzy sprowadzali książki zachodnich przedromantyków i romantyków: Waltera Scotta, Schillera, Shelleya, Byrona, a także polskie nowości Kazimierza Brodzińskiego. Generał Krasiński uwielbiał wysoką temperaturę odbywających się w jego domu dyskusji, chętnie więc zapraszał młodych, aby mieć pewność, że rozmowa o literaturze zamieni się w awanturę.Bywał więc u niego Antonii Edward Odyniec, bywał Seweryn Goszczyński. Gospodarz z wysokości swojego fotela pytał któregoś z nich o pogląd na sprawy literackie lub prosił o odczytanie wiersza, a po usłyszeniu odpowiedzi zapraszał Koźmiana, Osińskiego lub Morawskiego do wyjaśnienia młodemu gościowi, jak wielkim jest ignorantem i jak miernym poeciną, dowiedzenia mu, że nie ma prawa wypowiadać się o literaturze, skoro, choćby, śmie pisać o wsi, nie naśladując „Georgik” Wergiliusza. Za chwilę dołączały chóry pomniejszych pieczeniarzy generała, z których każdy miał ambicję wykpić nieszczęsnego młodzieńca improwizowanym epigramatem. Oczywiście żarty robiono sobie nie tylko z młodych romantyków, ale i z tych, którzy próbowali tworzyć według klasycznych kryteriów, a wśród nich próbował szczęścia i Kajetan Jaksa-Marcinkowski. Bohaterowie takich seansów kpin i szyderstw znosili je z pokorą, bo nie było wtedy w zwyczaju odcinanie się przez aspirantów możnym i zasłużonym, a odmówienie uczestnictwa w salonie generała Krasińskiego oznaczało wpadnięcie młodego literata w otchłań niebytu. Ale w tymże 1818 roku pułkownik Morawski wystąpił na jednym z obiadów z wierszem „Nowy Parnas”, w którym bezlitośnie zadrwił z literackiej młodzieży, a zwłaszcza z jej przywódcy, pochodzącego z Wielkiego Księstwa Litewskiego bardzo zdolnego poety Antoniego Goreckiego: „Nie dziwisz mnie, młodzieży, takim rymów szałem; Zawsze laur najtrudniejszy był twoim udziałem; Stworzyłaś nowy dowcip, nową polską mowę, Nowy gust, nowe rymy, nawet głoski nowe. I by całkiem odróżnić nasz wiek dziewiętnasty, Już nie w laury się stroisz, ale w bujne chwasty. I któż to nad wszystkimi pierwszeństwo odnosi? Ciebie to tym zwycięzcą Nowy Parnas głosi, Śpiewaku lasów pińskich, smorgoński Pindarze! 7 / 2 0 1 7
15
Ty rozwalone Baki podniosłeś ołtarze I gdzie nigdy nie dosiągł Koźmian i Ogiński, Tam ciebie z chmarą wierszy wzniósł twój zapał piński”. A dalej występowała litania nazwisk młodych poetów – warszawskich bywalców salonów, acz z wyraźnym podkreśleniem ich prowincjonalnego pochodzenia – którzy gonią Goreckiego, aby zabrać mu miano „smorgońskiego Pindara”. Wśród nich nazwisko Jaksy: „Pędzi z wołyńskich krain Marcinkowski dzielny”. Wiersz rozbawił setnie generała Krasińskiego, a jeszcze bardziej wspomnianych w nim z atencją Koźmiana i Osińskiego. Jako druk ulotny (sfinansowany przez Krasińskiego) zaczął krążyć wśród warszawskich mieszczan, do pałacu Czapskich niemających wstępu, ale zawsze ciekawych tego, co się dzieje w wysokich sferach i zawsze chętnych do obśmiania szturmujących stolicę prowincjuszy. Mniej do śmiechu było wymienionym z nazwiska lub pod łatwymi do rozszyfrowania pseudonimami „podnosicielom ołtarzy Baki”. Ksiądz Baka, osiemnastowieczny autor niezliczonych dewocyjnych rymowanek, był w towarzystwie warszawskich klasycystów symbolem najgorszego literackiego gustu i niesmacznej potrzeby zamęczania publiczności płodami swojej wyobraźni. „Nowy Parnas” napisany został przez pułkownika Morawskiego i z inspiracji generała Krasińskiego – dwóch bardzo wysokich dowódców wojsk Królestwa Polskiego – którym nie można odpłacić pięknym za nadobne. Nie mógł tego zrobić Gorecki, który jako kapitan (zresztą z piękną frontową kartą podczas niedawnych wojen napoleońskich) winien był generałom cześć i posłuszeństwo. Antoni Gorecki – autor z całą pewnością przewyższający kunsztem i wyobraźnią Morawskiego („Czyliż Morawski zazdrościł Goreckiemu, bo tenże śmiało mógł iść w nim w zawód i nawet go oryginalnością przewyższał?” – pytał po latach Dmochowski) – po towarzyskim i ulicznym sukcesie paszkwilu spalił gotowy już do druku swój tom wierszy i na ponad dziesięć lat przestał pisać. Przestał także już na zawsze bywać w Pałacu Czapskich wraz z podobnie urażonymi Gerardem Witowskim, Józefem Brykczyńskim, Ferdynandem Chotomskim (on także po wydarzeniu nie uprawiał już własnej poezji). Wszyscy się obrazili, z wyjątkiem Jaksy. Choć i on miał do Morawskiego pretensję o przypisany mu epitet „dzielny”. Dlaczego „dzielny”? Przecież był Jaksa poetą, nie dzielność miała być jego atrybutem, ale natchnienie, lekkość pióra, kunszt, poczucie miary!
Ludzka osobliwość Reakcja Jaksy, który zdawał się w ogóle nie rozumieć, że znalazł się w wierszu Morawskiego jako przykład lichego poety – raczej widział się w roli niezrozumianego – tak bardzo spodobała się bywalcom, że prosili go teraz coraz częściej o czytanie swoich wierszy i o improwizacje. Przybysz z Wo-
16
m a g a z y n
łynia nigdy nie odmawiał, a towarzystwo miało okazję, aby bawić się udawanym zachwytem, które obiekt brał za autentyczne wyrazy uznania i wymyślaniem złośliwości, na które w ogóle nie zwracał uwagi. „Dla uciechy tych nowoczesnych Rzymian – pisał w literackim portrecie Konstantego Gaszyńskiego Lucjan Siemieński – lubiących facecjami zaprawiać poobiednie godziny trawienia, znachodziła się regularnie na każdym obiedzie komiczna figura parazyta i wierszoklety, Jaxy-Marcinkowskiego. Można o nim powiedzieć, że to była żywa parodia pseudo-klasycznej literatury; o ile koryfeusze powagi ubiegali się o poprawność, jasność, harmonię stylu i wierszów, o tyle on pisał liche wiersze i zawiązywał je tak łatwo rymami jak »kozom ogony«. Stąd pole do niewyczerpanych żartów i drwin, tym uporczywszych i zjadliwszych, że Jaxa nie grzeszył potulną skromnością, owszem odcinając się biorącym go na fundusz, często wyrzucał, że on sam więcej napisał już i wydrukował, niż oni wszyscy razem wzięci przez całe życie”. Jaksa zyskał stały wstęp na śniadania i obiady u Krasińskiego, który też na stałe udostępnił gościowi z Wołynia łóżko w klitce na poddaszu pałacu Czapskich. Goszczony był także chętnie w domach Morawskiego, Koźmiana, którzy, odwiedzając z kolei swoich znajomych z warszawskiej socjety, zabierali go ze sobą w charakterze żywej osobliwości. Zabawa zaczynała się, gdy po posiłku Jaksa zasiadał na fotelu, wyciągał z kieszeni wydrukowany (dzięki finansowej pomocy Krasińskiego, który wykupywał część nakładu, aby wręczać egzemplarze znajomym w charakterze curiosum) tom lub kartki rękopisu i zaczynał czytać z gestem i miną – jak to odbierali jego prześladowcy – niekrytego samouwielbienia. W takiej pozie samouwielbienia uwiecznił go na jedynym zachowanym rysunkowym portrecie Jakub Sokołowski. Gdy w pokoju były panie, Jaksa czytał wiersze miłosne, zalotnie spoglądając słuchaczkom w oczy, gdy tylko panowie, poważne moralizujące bajki i ody. Jeśli nie było młodzieży, czytał wyjątki z epopei komicznej „Gorset”, opowiadającej o próżnej hrabiance, która złożyła siebie w ofierze na ołtarzu bóstw próżności i urody, zbyt mocno ścisnąwszy się gorsetem. Czy to, co Jaksa czytał, było w istocie tak fatalne? Z pewnością wczesne utwory Jaksy nie były poezją wybitną. Jednak za wybitną poezję trudno przecież uznać nadęte poemaciska Koźmiana, żarty poetyckie Morawskiego czy wiersze Gustawa Olizara. Wiersze Jaksy są przegadane, przemądrzałe, naszpikowane nie wiadomo po co odwołaniami do greckich i rzymskich klasyków – ale tak się wtedy właśnie pisało. Osiemdziesiąt lat temu w swoim szkicu o Jaksie napisał Jan Stanisław Bystroń: „Stwierdzić należy, że »Gorset« jest nawet dla dzisiejszego czytelnika wcale zabawny i da się z pewną przyjemnością przeczytać, mimo dość prymitywnej formy wierszowej. (…) Nie jest to oczywiście wielka poezja, ale na poemat heroikomiczny w klasycznym stylu zupełnie wystarcza. Dziś jest to już ramota niemal nieczytalna, ale daję słowo, że wolałbym l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
w piekle mieć za jedyną lekturę »Gorset« Marcinkowskiego niż arcydzieło Koźmiana »Ziemiaństwo polskie«”.
Zabawy literatów Bawiono się nie tylko publicznymi występami Jaksy, ale także jego dziwactwami prywatnymi. Krasiński pozwolił Jaksie mieszkać w pokoiku na poddaszu pałacu dzielonym z jego sekretarzem Balińskim. „Ten Baliński – wspominał z uznaniem Kajetan Koźmian – był chłopiec dowcipny; stając w jednej stancji z Marcinkowskim, poznał wszystkie jego śmieszności, podchwytywał je, uważał, donosił towarzystwu zbierającemu się u generała i wobec niego wyprowadzał Marcinkowskiego na przechwałki; zdradzał go w jego zwierzeniach, pismach, projektach, wyciągał na spory z sobą, a stąd na zabawne sceny, wśród których Marcinkowski swoją miłość własną narażał”. Po skandalu z „Nowym Parnasem” Morawskiego i wycofaniu się grupy młodych, lecz uznanych już literatów, salon (który, acz bez Jaksy, jako „Salon warszawski” sportretował Mickiewicz w III części „Dziadów”) zaczęli szturmować na ich miejsce młodsi i mniej uznani. Zrobiła się wśród nich moda na udawane zachwyty nad geniuszem Jaksy, tym trwalsza, że generał Krasiński wciąż bardzo dobrze się tym bawił. Moda ta wkrótce znalazła swoją literacką realizację: posypały się niezliczone wiersze, wierszyki, fraszki, epigramaty mniej czy (rzadziej) bardziej udatnie parodiujące styl Jaksy, a także szyderczo opiewające jego poetycki kunszt. Zabawa ta spodobała się także koryfeuszom, i Koźmian, i Morawski uczynili przybysza z Wołynia motywem swojej twórczości. Dwudziestotrzyletni Gustaw Olizar (nota bene z urodzenia wołyński krajan bohatera) przedstawił przyjęty entuzjastycznie w towarzystwie poemat „Jaxiada”, którego istotnym motywem jest natchnienie dawane Jaksie przez ducha księdza Baki: „Niezrównanego męża dzielne śpiewam czyny, Co zadziwił mieszkańców dzikiej Ukrainy, Który gwałtem chcąc Lechów oświecić umysły, Lotem orła znad Dniepru przeniósł się do Wisły. Muzo! Ba, i wy wszystkie Parnasu dziewice, Wieszczym natchnijcie duchem słabą mózgownicę, Niech dla Jaxy wiersz gładki jak z procy wyleci, Wszak on pierwszy z ubocznych Apollina dzieci”. Po latach, w pamiętnikach, Olizar wspominał swój literacki i towarzyski sukces z widocznym zażenowaniem, wyraźnie dystansował się od dobrej zabawy, którą sprawił bywalcom. Przyznaje wprost – i z wyraźnym czynionym sobie wyrzutem – że zyskał sobie łaski „koterii literackiej” i stały wstęp na salony najpierw poematem „Podróż na Parnas”, w którym obśmiewał wiersze Marcinkowskiego, za to pozostałym gościom Krasińskiego jawnie i po nazwisku się podlizywał, a potem „Jaxiadą”. Z dużą za to życzliwością wyrażał się o Marcinkowskim, m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
„który na pociechę naszego towarzystwa ze swoimi rękopisami z Ukrainy do Warszawy przybył. Był on poniekąd pieczeniarzem Krasińskiego, nie z potrzeby, nie z płaskości, bo to był zacny człowiek, ale z nałogu próżnowania przy wygodach wielkiego domu. Na nim też się młode dowcipki zaprawiali, a i weterani Parnasu wesołość swoją ochoczą spędzali”. Tu może warto dodać, że wspominający po latach Jaksę bywalcy salonu Krasińskiego – wśród nich syn Kajetana Koźmiana, Andrzej Edward – jednogłośnie twierdzili, że oprócz nieokiełznanej potrzeby natrętnego prezentowania swojej twórczości, właściwie nie miał on innych wad, a wręcz był jednym z niewielu prawdziwie zacnych ludzi z otoczenia Krasińskiego. W środowisku, w którym aż huczało od intryg, plotek, donosów, był ewenementem. Nawet Kajetan Koźmian, któremu nawet po trzech dziesięcioleciach brakowało słów potępienia dla zuchwałości Jaksy mającego czelność czytać swoje wierszydła w jego obecności, wspominał, że wyjednując mu posadę płockiego wizytatora szkolnego, przekonywał decydentów, że kandydat jest organicznie niezdolny do donosów i intryg, a przy okazji pracowity i sumienny. Żyjący niemal wyłącznie dzięki proszonym śniadaniom i obiadom (a kiedy już 7 / 2 0 1 7
17
mu jeść dano, jadł, ile tylko zmieścił) Jaksa rzadko miał grosz gotówki zarobiony na korepetycjach lub ze sprzedaży autografowanych egzemplarzy swoich książek, ale kiedy miał, potrafił się dzielić. Zatrudnił między innymi do przepisywania swoich wierszy do druku (choć równie dobrze mógł sam przepisać) przymierającego głodem Seweryna Goszczyńskiego, nota bene, wtedy, gdy ten został przez areopag z pałacu Czapskich skazany na niebyt. Na Jaksę każdy mógł liczyć, każdy mógł prosić go o pomoc, o wsparcie, choć nie o protekcję, bo do tej Jaksa był niezdolny podobnie jak do donosu. Ale zacność nieszczęsnego poety nie zniechęcała dowcipnisiów, wśród których rej zaczął wodzić generał DzierżykrajMorawski. Obmyślane przez niego kpiny z Jaksy z reguły angażowały wielu uczestników i niemałe środki, często miały podobny schemat, a więc polegały na jednoczesnym fałszywym hołdzie dla poety i poniżeniu go. Kiedy Morawski wyjechał na ponad rok do Lublina, gdzie był dowódcą brygady, zabrał ze sobą Jaksę, oferując mu utrzymanie oraz pomoc w odnoszeniu artystycznych sukcesów na prowincji. Tam zapowiadał się z ludzką osobliwością w znamienitych domach, uprzedzając uczestników wydarzenia, że będą mieli do czynienia z zakochanym w sobie literackim nieudacznikiem. Czekały więc już od progu na rozanielonego Jaksę hołdy i zachwyty, publiczność domagała się wierszy i improwizacji, przyjmując każde z nich wiwatami. W odpowiednim momencie ukoronowano poetę wieńcem z róż, jednak szczególnie kolczastych, pomiędzy które wpleciono jeszcze pokrzywy. Skądinąd wiemy, że w domach, do których nie zdążyła jeszcze dotrzeć reklama generała Morawskiego, recytacje Jaksy podobały się publiczności (choć bez entuzjazmów), zwłaszcza damom. Jednak wykształcona publiczność literacka tamtych czasów nie odbiegała tak bardzo od dzisiejszej: podobnie jak pragnęła zachwycać się tym, czym zachwycają się arbitrzy elegancji i smaku, tak i chciała być do nich podobna w swoich szyderstwach. Zdarzyło się i tak, że Morawski skłonił Jaksę do napisania komedii, którą polecił potem zagrać zespołowi miejskiego teatru w Lublinie. Dużą część publiczności stanowili oficerowie pozostającej pod jego komendą brygady, którzy w najmniej odpowiednich momentach wznosili entuzjastyczne okrzyki i domagali się wyjścia autora na scenę. Kiedy Jaksa wychodził, milkli, a wtedy reszta publiczności, której przerwano przedstawienie, gwizdała, wyła i tupała. Innym razem, podczas salonowego spotkania, w obecności Jaksy młody poeta przedstawiał się jako wielbiciel talentu przybysza z Wołynia i czytał jego wiersz „Pobyt w Lublinie”. Jednak w zakończeniu – będącym retoryczną prośbą do lublinian o dobrą pamięć po pobycie poety – zmieniono: „Nadszedł moment rozstania, smutne pożegnanie! Może zawiść te wiersze położy pod plackiem! Lecz pomni, żem was sławił pod niebem sarmackiem, Proście mnie na obiady za te cztery kartki W niedziele, poniedziałki, wtorki, środy, czwartki.
18
m a g a z y n
A w piątki i soboty, obywszy się kaszą, Do zgonu pościć będę na intencję waszą”.
Łyżka rosołu W ogóle bardzo częstym motywem dowcipów mecenasów Jaksy – Krasińskiego i Morawskiego – a także ich akolitów było uzależnienie obiektu od ich materialnej pomocy, właśnie owo pieczeniarstwo, pozwalanie na robienie z siebie pośmiewiska za obiady i dach nad głową. Jednak, jak to bywa chyba z reguły, możni dowcipnisie byli szczególnie wrażliwi na podobne facecje kierowane w swoją stronę. Wspominał Franciszek Salezy Dmochowski, że pewnego razu po seansie dobrej zabawy z Jaksy pozwolił sobie na zaimprowizowanie epigramatu: „Przeto, żem rolę głupca grał u twego stołu, Zbyt drogom ci zapłacił za łyżkę rosołu”. Na te słowa „Morawski i Krasiński zapłonęli i zamilkli, po czym zaczęto mówić o czym innym, a po obiedzie Osiński wziąwszy mnie na stronę, rzekł: – Jakże niepotrzebnie wyrwałeś się z tym konceptem! Krasiński się obraził, a Morawski wiesz że cię od dawna nie lubi”. Jaksa nieodmiennie przyjmował udawane hołdy tak, jakby były prawdziwe, jakby nie miał zdolności odczytywania ironii, a tym bardziej dłuższego niż dzień pamiętania uczynionych mu krzywd. Jednak nie był wcale impregnowany na obrazę, ból czy poniżenie. Gustaw Olizar wspominał także jedną z zabaw, które kosztem przybysza z Ukrainy sprawiło sobie towarzystwo pod wodzą Krasińskiego: „Żarty i pogadanki literackie zaczynały się zwykle od śniadania. Na jednym z nich podano kotlety en papillotes, zawijane, jak wiadomo, w papierze; ale tym papierem były kartki drukowane jakiegoś poematu Jaksy. Sam amfitrion (gospodarz – JG) przy rozwijaniu pierwszego kotleta obruszył się jakoby na brak literackiego smaku swego kucharza, śmiejącego wierszami Jaksy kotlety zawijać… Dalej śmiech i przekąsy; a Marcinkowski, powstawszy z miejsca, godnie, bo spokojnie, wyrzekł te słowa: »Panie generale! Złe wiersze pisać, może być wadą rozumu, ale nieszkodliwą, bo nawet jak widzę, wesołość wywołują. Lecz we własnym domu upokarzać zaproszonego gościa, jest wadą serca… Tym szkodliwszą, że nas odziera z uznanej staropolskiej cnoty gościnności«. Po czym wyszedł. Próżne były wybiegania za nim po schodach i ekskuzy Krasińskiego; Jaksa dowiódł, że jest szlachcicem i nie wrócił. Gospodarzowi wielki wstyd, a nam wszystkim żal i upokorzenie”. Gniew Jaksy, a także wstyd gospodarza oraz żal i upokorzenie jego gości nie trwały długo i znów można było się jego kosztem dobrze bawić. Dowcip z kotletami i tak należy uznać za jeden z bardziej wyrafinowanych, bo na co dzień dominowały takie, jak oblanie Jaksy, który zasnął przy pisaniu l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
wierszy, kubłami lodowatej wody i zarykiwanie się nad jego lamentami po zniszczonych w ten sposób rękopisach.
Wiatr w salonie Warszawska kariera Jaksy trwała nieprzerwanie niemal 10 lat. Jeszcze w 1827 roku osiemnastoletni Konstanty Gaszyński zapragnął powtórzyć sukces Olizara i zaprezentował sążnisty poemat „Jaxiada”, dzięki któremu zyskał bilet na obiady w pałacu Czapskich i wstęp do redakcji warszawskich pism, a także osobistą sympatię generała Krasińskiego. Ale w 1828 roku salon arystokraty rozsypał się jak domek z kart. Sąd sejmowy rozpatrywał sprawę członków zdekonspirowanego Towarzystwa Patriotycznego oskarżonych o zdradę stanu, a więc zagrożonych nawet karą śmierci. Posłowie-sędziowie wydali wyrok salomonowy, uwalniając oskarżonych od najsroższego zarzutu, a skazując ich na niedługie więzienie tylko za przynależność do tajnej organizacji. Krasiński wiedział, że sam cesarz interesuje się sprawą, złożył więc głośne votum separatum. A Warszawa wiedziała, że generał ostrzy sobie zęby na stanowisko namiestnika. Król życia i ulubieniec publiczności z dnia na dzień został objęty towarzyskim bojkotem, a po jego gwarnym wcześniej salonie zaczął hulać wiatr. Zostali tylko najwierniejsi: Koźmian, Osiński, Gaszyński… I Jaksa. Ale w nowej sytuacji, kiedy salonowcom nie było już do śmiechu, wołyński poeta jak wcześniej bawił, tak teraz nudził. Hrabia generał wymówił mu kwaterę i obiady, a Koźmian z Osińskim, aby uratować pogardzanego wierszokletę od śmierci głodowej, wynaleźli mu posadę inspektora szkół w Płocku. Cokolwiek o tym Koźmian sądził, nie była to wyłącznie synekura. Jaksa miał kwalifikacje do stanowiska. Miał
przecież doświadczenia wołyńskie, a sprawą edukacji interesował się żywo. Oprócz niewysokiej jakości twórczości poetyckiej, napisał też i wydał rozprawę „Rzut oka na stan tegoczesny oświecenia w Polscze i sposoby dalszego rozwinięcia instrukcyi krajowey”, zaskakująco kompetentną, świadczącą o bardzo dobrej znajomości systemów szkolnictwa w Europie, o umiejętności ich porównania i krytycznej oceny, o znakomitym rozeznaniu w problemach edukacji na ziemiach polskich i umiejętności zaproponowania sensownych reform. Ale dla poety, który zaznał stołecznych triumfów – prawdziwych czy wydumanych – wyjazd do Płocka był zesłaniem, a zakaz pisania (którego nie przestrzegał), czy też tylko publicznego prezentowania swojej twórczości – życiową klęską. Jaksa na prowincji marniał dosłownie w oczach, a w tym czasie w Warszawie przerzedzeni akolici Krasińskiego jeszcze od czasu do czasu zabawiali się choćby wspomnieniem przybysza z Wołynia. Franciszek Morawski napisał odę „Do milczącego Jaxy”, którą uważał chyba za świetną, bo jeszcze po dziesięcioleciach włączał ją do wydawanych własnym sumptem wyborów swoich poezji: „Sowo Minerwy, perło Apolla, Szczytna topoli w poetów klombie, Ty coś tak piękne grywał nam sola Na Feba Trąbie. Sławny pijaku krynic parnaskich, Coś Bielawskiego, coś Jacka przepił, Któż ci na wieczny smutek Morawskich Gębę zalepił? Był czas, gdy jeden Bóg nas prowadził, I przyjacielskie godził nam lutnie, A każdy z nas się na koncept sadził, Kto lepiej utnie. Wtenczas to jakby Etna wzburzona, Wiersześ nam miotał, wierszem grzmiał, ryczał. Dziarski twój pegaz zadarł ogona, Wierzgał i kwiczał. Każden ci wprawdzie łatki przypinał, Lecz i tyś dowiódł, że umiesz kąsać: Poznał świat wówczas, co za kryminał Jaxą potrząsać. I skądże po tej bójce tak grackiej Milczysz na wieczne dni mych zatrucie. Zapiej! Ach zapiej – grzędy sarmackiej Sławny kogucie!” Kiedy tuż przed wybuchem powstania listopadowego lub tuż po wybuchu Jaksa wrócił do Warszawy, był już cieniem
m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
19
człowieka. Zapewne po udarze mózgu – świadkowie wspominają o jego bełkotliwej mowie i ogromnej trudności w dobieraniu słów – także z wyraźnymi symptomami rozszczepienia osobowości. Pierwsze kroki skierował ku domom Krasińskiego i Morawskiego – przygotowawszy wcześniej pozbawione sensu i deklamowane bełkotem ody na ich cześć – ale u nich już ani dachu nad głową i łyżki rosołu, ani audytorium nie znalazł. Znalazł się za to w szpitalu dla obłąkanych prowadzonym przez Panny Miłosierne, ale długo tam nie zabawił. Zmarł najprawdopodobniej tuż po klęsce powstania. Kajetan Koźmian, wybitny moralista swojego czasu i miejsca, a jednocześnie świadek i uczestnik warszawskiej epopei Jaksy, widział po latach w jego losie głęboki etyczny sens: „Nieszczęśliwa myśl zarozumiałego i biednego nieuka, puścić się do stolicy z uprzedzeniem, że się w niej znaczenia, sławy a nawet fortuny dostąpi! Gdyby był przyjechał bez pism, bez dumy, bez natręctwa, które tak bliskie jest podłości, gdyby się chciał był uczyć, douczyć i milczeć, byłby nawet poważany i lubiony, ale przez próżność wpadł we wszystkie rodzaje śmieszności, które są jej karą, a przynajmniej ją wywołują”.
Grafomani i grafomanki Figury grafomanów (czyli po prostu pisarzy piszących źle, dużo i nastręczających się ze swoją produkcją publiczności – sam termin „grafoman” wchodzi w naszym kraju w użycie dopiero z początkiem XX wieku) w dziejach polskiej kultury literackiej pojawiają się często tam, gdzie istnieją zintegrowane i zhierarchizowane środowiska. Bywalcy obiadów czwartkowych u Króla Stasia mają swojego, wspominanego zresztą w wymierzonych w Goreckiego i Jaksę wierszach generała Morawskiego, Józefa Bielawskiego. Ów twórca komedii, pierwszy dyrektor Teatru Narodowego, a także niezmordowany producent okolicznościowych ód, został w obecności króla złośliwie sparodiowany przez księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, a że – inaczej niż Jaksa – zareagował na to nie równie złośliwym epigramatem, ale wybuchem wściekłości, odtąd stał się bohaterem „bielawsciady” – zalewu mniejszych i większych utworów jawnie bądź ukrycie wyszydzających jego twórczość i charakter. Pisali te utwory, ku wielkiemu zadowoleniu króla, Kajetan Węgierski, Trembecki, Benedykt Hulewicz, Franciszek Ksawery Dmochowski (ojciec Franciszka Salezego) i niezliczeni pomniejsi. Kiedy Rzeczpospolita upadła, a wraz z nią królewski dwór i mecenat, nazwisko Bielawskiego było już synonimem złej poezji, a jego nosiciel próżno wystawał ze swoją twórczością (wcale nie gorszą niż tworzona przez jego gnębicieli, badacze do dziś np. przypisują Trembeckiemu utwory Bielawskiego i na odwrót) w antykamerach magnackich pałaców i przedsionkach redakcji. Właściciel patentu grafomana zmarł w nędzy w 1809 roku. Wyśmiewano się z Jacka Przybylskiego (również występuje w wierszu „Do milczącego Jaxy”) wielkiego erudyty o plebejskim pochodzeniu, znawcy języków starożytnych, tłumacza Homera, Hezjoda, Wergiliusza i Owidiusza, oraz – na swoje nieszczęście – nieudanego reformatora polszczyzny. W latach sześćdziesiątych
20
m a g a z y n
i siedemdziesiątych XIX wieku warszawscy inteligenci zabawiali się ironicznym uczęszczaniem na deklamacje Sotera Rozbickiego, który skoro został uznany grafomanem i odcięty od redakcji, prezentował swoje utwory we własnej kawiarni. Przybyszewszczycy bawili się szyderstwami z twórczości Lucjana Rydla i Jana Lemańskiego. Julian Tuwim zapoczątkował wśród przybocznych skamandrytów modę na wyszukiwanie grafomańskiej literatury z przeszłości, a w środowiskach literackich i wśród wybrednej publiczności dobrze jest ponarzekać na grafomanów wymienionych czy niewymienionych z nazwiska naprzykrzających się redakcjom ze swoją produkcją. Dowcipkowanie zyskuje dodatkowy smaczek, bo jest to właśnie czas względnej emancypacji, kiedy do rzesz grafomanów męskich dołączają grafomanki. Tadeusz Wittlin, redaktor „Cyrulika Warszawskiego” i fraszkopisarz z dumą wspominał jeszcze w latach osiemdziesiątych jeden ze swoich najwybitniejszych utworów oraz okoliczności jego zaprezentowania publiczności Instytutu Propagandy Sztuki: „Sala jest wyprzedana. Zajmując nasze miejsca na estradzie, dostrzegamy twarze intelektualnych małżeństw znajomych z kawiarń, teatrów, teatrzyków, wernisaży i dancingów. Tym stałym bywalcom doskonałych kabaretów politycznych Qui Pro Quo i Morskie Oko niełatwo dogodzić ani zaimponować lub skłonić ich do śmiechu. Zdjęty tremą Wittlin wychodzi przed tak wybredną publiczność i czyta swoją fraszkę zatytułowaną »Podstęp redaktora«: Przyszła do mnie grafomanka Z tomem groźnych wierszy. Rzekłem: »Tam jest otomanka, Rozbierz-że się, grafomanka«. Gdy skończyła się sielanka, Odsapnąłem pierwszy, Rzekłem: »Odejdź, grafomanka, Nie drukuję wierszy. Przyjęty zostaje nadspodziewanie dobrze. Publiczność zanosi się od śmiechu i wali brawo”. Głośne szyderstwa z grafomanów zapraszanych do kawiarnianych stolików były w zwyczaju wśród akolitów Hłaski, wśród akolitów Grochowiaka, a Roman Śliwonik szczycił się laniem grafomanów – zwłaszcza tych mizernej postury i pokojowego usposobienia – po mordzie. Grafoman, szturmujący ze swoją żałosną i obfitą produkcją literacki Parnas mężnie broniony przez pisarskich koryfeuszy i uznanych przez nich za zdolnych aspirantów, jest to postać pełniąca w polskiej kulturze literackiej i inteligenckiej bardzo istotną funkcję, która zasługuje i na dogłębne zbadanie, i na odpowiednie uczczenie. Może właśnie rok 2018 ogłoszony Rokiem Grafomana byłby stosownym uczczeniem i upamiętnieniem tej doniosłej roli? A jeśli nie, to może ulica Grafomanów, mała tablica pamiątkowa na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie albo choćby światełko zapalone podczas literackich zaduszek?
JAROSŁAW GÓRSKI l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Wywiad Rozmowa z Zofi ą Wojtkowską, autorką książki „Wiek ambasadora” o edwardzie Raczyńskim
Patriota
nia), które decydowałyby u losach Europy. To Raczyński przekonał Brytyjczyków, żeby nie godzili się na takie rozwiązanie. Z mojego punktu widzenia jeszcze istotniejsza była kluczowa rola Raczyńskiego w organizacji – w roku 1941 – pierwszej konferencji narodów podbitych i walczących z Hitlerem. Spotkanie to uważa się dziś za pierwszy krok w budowie ONZ, a przyjęta wtedy „Deklaracja St. James” była podstawą do otwarcia procesów norymberskich. – Miał trzy żony, ale najważniejszą kobietą jego życia była chyba matka… – Bez wątpienia. Róża z Potockich Raczyńska, primo voto Krasińska w jakimś stopniu „napisała” jego życiorys. Realizując jej oczekiwania, Edward porzucił marzenia o byciu pisarzem i „poszedł w dyplomaty”. Ona wyznaczała jego azymut, nawet wtedy, gdy był już zupełnie dorosłym człowiekiem, a pani Róża dawno nie żyła. Napisał nawet książkę wspomnieniową o swojej matce.
– Dlaczego tyle komeraży wywołał związek Edwarda Raczyńskiego z Anielą Mieczysławską? – Mieczysławska przyjechała do Londynu niespełna dwa lata po śmierci Cecylii Raczyńskiej – żony ambasadora. Oczywiście nie zamieszkali od razu razem, ale „polski Londyn” szybko zorientował się, że tych – Co było największym osiągnięciem jego dwoje łączy coś więcej niż przyjaźń i opieka, jaką Aniela sprawowała nad praktyczdziałalności dyplomatycznej? – On sam uważał, że sukcesy Polski, które nie niewidomym Raczyńskim. Była rozwynegocjował w Lidze Narodów. Przede wódką po pięćdziesiątce. On przekroczył wszystkim zapobieżenie proponowanemu siedemdziesiątkę. Myślę, że nawet dziś na początku lat trzydziestych przez Beni- taki związek budziłby liczne, nie zawsze to Mussoliniego „paktowi czterech”. Mia- przychylne emocje. A to działo się w połoło to być porozumienie czterech mocarstw wie lat sześćdziesiątych! Raczyński igno(Włochy, Niemcy, Francja, Wielka Bryta- rował plotki i złośliwości. Od chwili, gdy
fot. archiwum prywatne
– Państwowiec. Czy to adekwatne określenie dla bohatera biografii? – Z pewnością. Praca dla dobra kraju i państwa, nawet tego pozbawionego ziemi, była dla Edwarda Raczyńskiego najważniejszym życiowym zadaniem. Gdybym jednak miała znaleźć jedno najlepiej określające go sformułowanie – powiedziałabym po prostu patriota. Jak bardzo by to nie było dziś zdewaluowane określenie, to był właśnie patriotą. Człowiekiem, który kochał nie tylko ziemię, której został pozbawiony. Nie tylko ludzi, którzy urodzili się tam, gdzie on. Kochał polski język, literaturę, muzykę, obyczaje. Był niebywale dumny, gdy mógł ten dorobek polskiej kultury pokazywać Anglikom. Kochał polską przyrodę i rozumiał, ze trzeba ją chronić. I kochał to wszystko tak mocno, że był gotowy płacić za tę miłość wysoką cenę. Nie tylko w przenośni. Również bardzo praktycznie, co udowodnił, odmawiając przyjęcia angielskiego obywatelstwa, gdy komunistyczne władze pozbawiły go polskiego. Przez ponad 40 lat był bezpaństwowcem i ponosił wszelkie przykre skutki tej decyzji. Wreszcie ten swój patriotyzm pokazał, powołując, już w wolnej Polsce, fundację i oddając cały swój majątek narodowi. A znaczącym fragmentem tego majątku była warta miliony kolekcja dzieł sztuki. Taki gest znaczy dużo więcej niż tysiące słów o miłości do Ojczyzny.
zdecydował się być z Anielą do ostatnich dni pozostał jej zupełnie oddany i absolutnie lojalny. – Opisuje pani trzy córki Raczyńskiego, ale dzieci spłodził więcej; co stało się z nieślubną córką? – Pierworodną córkę Edwarda Raczyńskiego urodziła kobieta zamężna, pierwsza, „szczenięca”, ale wielka miłość ambasadora. Była starsza i bardziej doświadczona od Edwarda. Jak się łatwo domyślić, mimo błagań młodego człowieka, nie zdecydowała się odejść od męża, który córkę nazywaną Minią wychował jako swoje dziecko. W czasie II wojny obie kobiety trafiły do Londynu. I to w Wielkiej Brytanii córka ułożyła sobie życie, tam też zmarła. W tych londyńskich czasach Edward Raczyński utrzymywał z nią kontakty. Spotykali się na śniadania, rozmawiali, ale oficjalnie żadne nigdy nie mówiło o łączącej ich relacji. Zresztą nie oni jedni. W pokoleniu, w którym rozwody prawie nie istniały, takie sytuacje nie były ewenementem. Rozmawiał Tomasz zB. zapERT R ECEnzJa książki na sTRoniE 31
Zamów prenumeratę
Magazynu Literackiego KSIĄŻKI tel. 22 828 36 31 e-mail: marketing@rynek-ksiazki.pl www.rynek-ksiazki.pl/sklep/czasopisma
Rozmowa numeru Rozmowa z Wolfgangiem Bauerem, autorem książki „Przez morze. Z Syryjczykami do Europy”
Europejski wstyd – Niektóre z tych osób muszą być przeciwko przyjmowaniu uchodźców do Europy. Czy ich reakcje czymkolwiek się różnią? – Ofiary Boko Haram raczej nie emigrują do Europy, ale to prawda – znam osoby, które były zszokowane działaniami Boko Haram, a jednocześnie nie chciały pod żadnym pozorem widzieć u siebie uchodźców. Większość Europejczyków nie rozumie natury Boko Haram. Wbrew pozorom ta organizacja ma niewiele wspólnego z islamem, który jest w rękach terrorystów tylko propagandowym hasłem. To trochę jakby łączyć Adolfa Hitlera z chrześcijaństwem. Ich ofiary, bohaterki mojego reportażu, są w większości muzułmankami. Tylko nie w oczach Boko Haram, które zmusza kobiety do przejścia na ich wąski sposób myślenia o islamie. Niejako do nawrócenia się z islamu na islam. Dlatego kwestia Boko Haram dotyczy nie tyle religii, co władzy i mieszających się wpływów superplemion w Nigerii. Żeby móc to w pełni zrozumieć, trzeba do tego regionu pojechać i poznać związki między poszczególnymi ośrodkami władzy. – I dlatego właśnie pojechałeś do Nigerii? Żeby przybliżyć Europejczykom prawdziwy obraz konfliktu z Boko Haram i pomóc im zrozumieć? – Przede wszystkim sam chciałem to zrozumieć. Nie jestem misjonarzem i nie mam ambicji głoszenia słowa. Chcę zrozumieć samego siebie, ponieważ pragnę pojąć w pełni, w jakim czasie i okolicznościach żyję. Chęć poznania jak różni ludzie są w stanie uporać się z ekstremalnymi sytuacjami napędza mnie w pracy. Ale oczywiście chcę też informować ludzi o sprawach istotnych. – Czy uważasz, że to kluczowe, by reporter poszukiwał właśnie takich „wielkich” tematów? – Najważniejsze jest, by reporter opowiadał o tematach ważnych, ale w taki 22
fot. Andrzej Banaś
– Jaka jest pierwsza reakcja ludzi w Europie, gdy opowiadasz im o okrucieństwach popełnianych przez Boko Haram? – Zwykle szok. Nie pojmują, jak ludzie mogą być tak okrutni wobec innych ludzi. Nie rozumieją logiki i celowości w takim działaniu.
Wolfgang Bauer na spotkaniu zorganizowanym przez Wydawnictwo Czarne oraz Goethe-Institut w Krakowie, 22 maja 2017 roku sposób, jaki się ich zazwyczaj nie opowiada. Nie wiem, jak to jest w polskich gazetach, ale angielskie i niemieckie media są strasznie powtarzalne. Wałkują te same tematy w jeden sposób… – W Polsce jest nawet gorzej, bo gazety są dodatkowo podzielone na dwa obozy i często porzucają dziennikarstwo na rzecz propagandy. – Na szczęście „Die Zeit”, dla którego pracuję, nie jest ani prawicowy, ani lewicowy. Dzięki czemu czytają ich przedstawiciele wszystkich partii, bo nigdy nie mogą być zawczasu pewni, jakie artykuły znajdą się w numerze. Praca dla takiej gazety to rzadki przywilej, bo reporter potrzebuje absolutnej wolności. Ograniczać go powinna tylko jego własna wyobraźnia. – Oba reportaże pełne są zdjęć. Uważasz, że fotografie pomagają czytelnikom zbliżyć się do bohaterów i lepiej ich poznać? – Kocham pracować z fotografami. To dla mnie niezbędna część reportażu. Jak się mawia: „jedno zdjęcie jest warte więcej niż tysiąc słów”. Fotografia i reportaż to dwie strony tej samej monety. Zdjęcia dotykają emocji czytelników w inny sposób, co wzmacnia przekaz. Oprócz tego jestem raczej pisarzem-wzrokowcem. Zdjęcia pozwalają mi zwizualizować i wgłębić się w historię, dlatego w trakcie pisania mam nimi wytapetowany cały gabinet. m a g a z y n
l i t e r a c k i
– Reporter, który w pełni angażuje się w swoją historię nawiązuje jednak bardzo silne relacje ze swoimi bohaterami. W „Przez morze. Z Syryjczykami do Europy” próbowałeś nielegalnie przekroczyć Morze Śródziemne wraz z syryjskimi uchodźcami. Ale po waszym złapaniu ty i twój fotograf Stanislav Krupar zostaliście szybko wypuszczeni i odwiezieni do Europy. – To z pewnością był jeden z najtrudniejszych momentów tamtej wyprawy. Wypuszczono nas jako jednych z pierwszych, a wielu naszych przyjaciół pozostało w więzieniu. Ale właśnie dlatego wybieram takie niełatwe tematy. To była dla mnie ważna życiowa lekcja. Leciałem nocą z Aleksandrii do Stambułu, mając wciąż w pamięci nasze nieudane próby przedostania się przez morze. Oddano mi też mój europejski paszport, który w tamtych stronach oznacza przepustkę do raju. A przecież w niczym nie jestem lepszy od tych, których pozostawiłem. Nie mamy moralnego prawa, by korzystać z zachodnich luksusów, gdy wielu wokół nas cierpi. To dla mnie niezwykle irytujące. – Większość prób podejmowanych przez twoich bohaterów jest nieudana. Jak często podróż przez Morze Śródziemne kończy się dla uchodźców porażką? – Mogę mówić o własnych doświadczeniach. W więzieniu znalazło się razem k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Rozmowa numeru z nami około sześćdziesięciu mężczyzn. Z większością wciąż utrzymuję kontakty. Pięćdziesięciu przedostało się do Europy. Główni bohaterowie reportażu również, ale musieli podejmować ryzyko, na które ja nie byłem narażony. Inni umarli, kilku porzuciło marzenia o ucieczce, ponieważ zabrakło im pieniędzy i sił. – Wiem, że starasz się pomagać później swoim bohaterom. W jaki sposób ty i posiadający dobrą wolę chętni mogą wspierać uchodźców? – Naciskając na rodzime rządy, by zaczęły odróżniać uchodźców między sobą. Priorytet w pomaganiu powinien należeć do tych ludzi, którzy nie mieli innych alternatyw. Do tych, którzy uciekają ze stref działań wojennych, a w pobliżu ich miejsca zamieszkania nie ma żadnych bezpiecznych miejsc. Będąc syryjskim mężczyzną, zostajesz zmuszony do walki po stronie rebeliantów lub po stronie rządowej. Obie stosują okrutne, zabójcze metody i z europejskiego punktu widzenia stanowią równie zły wybór. Uważam, że tego typu uchodźcom Syrii powinniśmy zaoferować podobną ofertę, co Bośniakom w latach dziewięćdziesiątych. Wiele krajów Unii Europejskiej otwarło wtedy swoje granice dla mieszkańców Sarajewa, oferując im uproszczoną ścieżkę otrzymania statusu uchodźcy. Wszyscy wiedzieli, że życie tam jest niebezpieczne, więc nie było sensu, by dwóch biurokratów dyskutowało nad papierami przez dwa lata. Takie osoby podpisywały zobowiązanie, że po zakończeniu konfliktu wrócą do swojego kraju. – Na końcu książki dotyczącej Boko Haram znajduje się informacja, że istnieje możliwość finansowego wsparcia twoich bohaterek, które uciekły z rąk islamistów… – Jeszcze przed publikacją reportażu kobiece redaktorki z magazynu „Die Zeit” stwierdziły, że tego nie można tak zostawić i trzeba umożliwić czytelnikom wspieranie pokrzywdzonych przez Boko Haram. Gazeta zamieściła numer konta bankowego, na które można było przelewać pieniądze. Rozdzieliśmy 50 tys. euro między 72 kobiety. Obecnie mamy kolejne 30 tys. na koncie, w trakcie lata ponownie pojedziemy do Nigerii, gdzie spotkamy się z miejscowym biskupem, który przekaże nam dokładną listę kobiet i dziewcząt, które potrzebują pomocy. Jest ich 180, z czego połowa została wskazana przez katolickiego biskupa, a połowa przez naszych muzułmańskich kolegów reporterów. Sytuacja w Nigerii jest wciąż bardzo napięta, więc ani chrześcijanie, ani muzułmanie nie wskazują osób z przeciwnej religii. Niestety, nawet te zebrane pieniądze to tylko kropla w morzu potrzeb. m a g a z y n
l i t e r a c k i
– W pewnym sensie pieniądze są kluczem… – To dlatego, że chcemy jakoś pomóc, a czujemy się bezradni! Ale pieniądze z całą pewnością nie są kluczem do rozwiązania problemu. Tak samo nie rozwiążą kryzysu uchodźczego. – Oczywiście, ja miałem bardziej na myśli postawę ludzi, którzy wykorzystują cierpienie, by się wzbogacić. W twoim reportażu znajdziemy mnóstwo przykładów osób w Egipcie, ale i Europie, które na przemycie uchodźców zbudowały dobrze prosperujący biznes. Da się w jakikolwiek sposób zatrzymać to cyniczne żerowanie na cierpieniu? – Korupcja to powszechny problem nie tylko w Afryce, ale i Europie. Tacy ludzie zawsze będą wykorzystywać niewinnych. Tego nie zmienimy. Naszym zadaniem jest zmniejszyć często abstrakcyjny strach, który wielu ludzi odczuwa przed obcymi. Sprawić, by ludzie otworzyli się na drugiego człowieka. Tylko wtedy będziemy mogli naprawdę pomóc, nie finansowo, lecz poświęcając swój czas i uwagę. – Europa powinna się wstydzić swojej postawy wobec uchodźców? – Absolutnie! To największy wstyd nowoczesnej Europy. A przynajmniej od czasu upadku żelaznej kurtyny. Wydawało nam się wtedy, że podążamy w stronę nowej historii, że cały brud i okrucieństwa zostawiliśmy za sobą. A tymczasem znów jesteśmy w tym pogrążeni. Tysiące osób na naszych oczach tonie w oceanie, bo uważamy, że przyjęcie ich do Europy za dużo by nas kosztowało. Jednocześnie odmawiamy jakiejkolwiek pomocy tym, którzy pozostali w Syrii. Trzeba jasno powiedzieć, że to najkrótsza droga do radykalizacji ludzi przeciwko Europie. Populiści, którzy rozsiewają strach przed muzułmańskimi uchodźcami są najlepszymi promotorami radykalizmu. – Nie obawiasz się, że ktoś może cię nazwać „szlachetnym, ale naiwnym”? – Jestem naiwny, ale na pewno nie szlachetny!Przyznaję się! Wszyscy jesteśmy naiwni. Populiści też! Ci którzy twierdzą, że Angela Merkel jest naiwna i przyjęła za dużo uchodźców, a sami chcieliby stawiać mury i druty kolczaste, nie są wcale lepsi. Uchodźców nie powstrzymają żadne mury. W opozycji do pana Trumpa mogę zakrzyknąć: Mury nie działają! Więcej ludzi umrze po drodze, ale i tak będą przyjeżdżać, tylko okupią ten wysiłek większą traumą. A to dodatkowo utrudni integrację. – O czym piszesz w tej chwili? – Właśnie wróciłem z Sudanu Południowego, czyli jednego z czterech krajów, k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
których obywatelom (łącznie dwudziestu milionom ludzi) grozi śmierć głodowa. Zastanawia mnie, jakim sposobem w XXI wieku, pomimo ogromnej pomocy humanitarnej ze strony Zachodu, sytuacja w tych krajach jest gorsza niż kiedykolwiek. Chciałem wyciągnąć jakąś syntezę, dlatego zgodnie ze swoją filozofią pracy wybrałem małą scenę i przez dwa tygodnie przebywałem na największym mokradle świata, gdzie mieszka mniej niż trzydzieści osób. – Może ta pomoc nie przynosi efektów, bo sama w sobie jest kontrskuteczna? Wielu afrykańskich intelektualistów uważa, że taka forma pomocy upupia Afrykę i stawia ją w roli niesamodzielnego dziecka. Zgadzasz się z takim punktem widzenia? – Po części mają rację, ale w pewnej mierze się mylą. Bo jaka jest alternatywa? Rozwój Afryki zależy od rozwoju jej elit. A te przeważnie są wewnętrznie zgniłe. Dziennikarze, pisarze, intelektualiści w większości należą do elit. To często jedyny sposób, by zdobyć edukację. Efektem tego funkcjonują w ekstremalnych bańkach informacyjnych i totalnym oderwaniu od rzeczywistości. Właśnie to sprawia, że ruchy takie jak Boko Haram mają odpowiednią do istnienia przestrzeń i możliwości, a Europejczykom utrudnia wykształcenie właściwego podejścia. Czasem udaje nam się pomóc, a czasem – jak w Sudanie Południowym – pieniądze Zachodu tylko przedłużają cierpienie. Rząd tego kraju wydał w zeszłym roku 260 mln dolarów na rozbudowę wojska. Połowę zgromadzonego budżetu! – Elity zawiodły i w Europie, i w Afryce… – Niestety. W Nigerii, a to, z tego co pamiętam, druga gospodarka Afryki, władza ma środki na poprawę sytuacji, lecz kieruje je w niewłaściwe miejsca. Gdyby ich część kierowana była na północny wschód kraju, pewnie byśmy w tej chwili razem nie siedzieli i nie rozmawiali o rosnącej sile Boko Haram. Rozmawiał Tomasz Gardziński
Wolfgang Bauer (ur. 1970) – dzienni-
karz, korespondent wojenny i reporter „Die Zeit”. Studiował islamistykę, geografię i historię. Pracował w niemieckim magazynie „Focus”, „Zeit Dossier”, „Neon/Nido”, „Greenpeace Magazin”, „Geo” oraz „National Geographic”. Był korespondentem wojennym w Afganistanie. Laureat wielu nagród, w tym Nagrody im. Hansela Mietha, Europejskiej Nagrody Dziennikarskiej Columbus i Nagrody Bayeux-Calvados. 23
dla dzieci i młodzieży
Książka zaczyna się od okładki pytania: o cenę odwagi, szczerości i lojalności w przyjaźni, o granicę między kłamstwem a niepowiedzeniem prawdy czy o wierność własnym przekonaniom za wszelką cenę. Daleka od moralizatorstwa dydaktyka zostaje nienachalnie zanurzona w wartką akcję „Głowy pod dywanem”. Zapisany na różne sposoby tekst (różne wielkości i kolory czcionki, wyróżnienie poszczególnych słów w zależności od ich nacechowania emocjonalnego) tworzy spójną całość z obrazem. Soczyście kolorowe, wyraziste rysunki znakomitej ilustratorki i graficzki o bardzo rozpoznawalnej kresce, Oli Woldańskiej-Płocińskiej wnoszą w tę współczesną historię nieco retro powabu.
Anna Onichimowska
„Z głową pod dywanem” Ezop, Warszawa 2017, s. 52, 29,90 zł, ISBN 978-83-65230-14-0
„Z
głową pod dywanem” to druga, po „Prawie się nie boję…” część autorskiego cyklu Anny Onichimowskiej „Bulbes i Hania Papierek”. Pierwszy tom został uhonorowany wyróżnieniem literackim w konkursie „Książka Roku 2016” Polskiej Sekcji Ibby. Przyjaźń, która w pierwszej części połączyła parę głównych bohaterów – Bulbesa i Hanię, tym razem zostaje wystawiona na próbę. Na spotkaniu autorskim z Panią Pisarką jedno z bohaterów zostaje wyszydzone z powodu wypowiedzenia głośno niezbyt konwencjonalnego marzenia. Drugie zaś czuje się zawstydzone tym, że nie miało na tyle odwagi, by pójść w ślady pierwszego i przyznać się do marzeń, a jeszcze bardziej tym, że skłamało, by nie narażać się na drwiny. A najbardziej tym, że obawa przed krytyką okazała się na tyle duża, by pozwoliła dołączyć do loży szyderców i drwić z najlepszego przyjaciela. Doceniana zarówno przez dziecięcych czytelników, jak i krytykę literacką, mieszkająca na co dzień w Szwecji Anna Onichimowska po raz kolejny stawia ważne, nie tyko dla dzieci, 24
Justyna Bargielska
„obie” Wolno, Poznań 2017, s. 38 zł, ISBN 978-83-946297-0-0
I
nicjująca działalność wydawnictwa Wolno książka „Obie” to zapis spotkania dwóch niezwykłych twórczyń: odpowiedzialnej za tekst Justyny Bargielskiej oraz niekwestionowanej królowej polskich picturebooków – Iwony Chmielewskiej. Obie spotkały się wcześniej przy okazji „Królestwa dziewm a g a z y n
l i t e r a c k i
czynki” – pełnej baśniowych motywów opowieści o dojrzewaniu i budzącej się kobiecości. O ile wówczas tekst Bargielskiej ograniczał się do umieszczonych na okładce wrażeń z lektury autorskiej publikacji Chmielewskiej, tym razem obie są współtwórczyniami książki. To książka na wskroś poetycka, mariaż słowa z obrazem w ich najbardziej wykwintnej formie. Zaczynająca się już na okładce i obecna w całej książce stonowana szarość tła zostaje przełamana przez wyrazistą czerwień, będącą symbolem niepowtarzalnej, jedynej w swoimi rodzaju, nie tylko metaforycznej, ale także realnej więzi matki z dzieckiem kojarzącej się z pępowiną. Dokładnie w połowie książki młoda dziewczyna, a może raczej dziewczynka, zamierza ją przeciąć nożyczkami. Co stanie się potem? Rozdzielą się na zawsze, czy może jednak na zawsze pozostaną ze sobą związane niewidzialną na pierwszy rzut oka, a jednak obecną nicią? „Gdy urodziłam ciebie, wzięłaś sobie kawałek mojego serca i teraz z nim łazisz, nawet nie wiem gdzie. Gdy uciekasz z domu, robię ci kanapki na drogę, a jeśli jest noc i pada, daję latarkę i parasol. Chociaż wiem, że cokolwiek czyha w ciemności, nie zadowoli się kanapkami, nie wystraszy parasola i nie zniknie w świetle latarki” – tak pisze Bargielska. A Chmielewska tworzy z jej słów drugą, równorzędną opowieść wizualną. Z właściwym dla siebie kunsztem, zabawą kontekstami i zamierzonymi, otwierającymi przestrzeń dla czytelnika niedopowiedzeniami. „Obie” to książka o matczynej miłości, o konkretnej więzi między matką i córką. To miłość piękna i absolutna, choć także trudna, bo nawet przy najsilniejszej więzi – wymagająca, prędzej czy później, przecięcia pępowiny, rozdzielności i obdarzenia dziecka, któremu podarowaliśmy życie, zaufaniem. Nie tylko takim, które mogłoby je ustrzec przed zrobieniem czegoś niewłaściwego (z naszego punktu widzenia) czy nieodpowiedzialnego, ale przede wszystkim zaufaniem, które pozwala nam wierzyć, że ono bez nas świetnie sobie poradzi. I będzie żyć swoim osobnym, zazwyczaj innym od naszych wyobrażeń, życiem. a nna CzaRnowska-ł aBĘdzka k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
dla dzieci i młodzieży
ABC Mitów Świata W
kwietniu na wydawniczym niebie zabłysła nowa gwiazda – Merlin Publishing, wydawnictwo działające w ramach Merlin Group. Pierwszą książkę oficyna zaprezentowała na 8. Warszawskich Targach Książki. Była to „Indie games. Podręcznik niezależnego twórcy gier” autorstwa Richarda Hill-Whitalla (recenzja książki na stronie 40). Natomiast na początku sierpnia ukażą się kolejne tytuły Merlin Publishing, tym razem będzie to seria książek i kolorowanek dla dzieci „ABC Mitów Świata”. Cykl wprowadza młodych czytelników w świat różnorodnych mitologii i kultur, a przy okazji uczy abecadła. Każda litera przedstawia postać mityczną z danego universum. Pierwsze trzy książki z serii to: „A jak Asgard”, przedstawiająca mitologię nordycką, „B jak Bies” z opisem mitologii słowiańskiej i „C jak Cthulhu”, wprowadzająca do mało znanej w Polsce mitologii Cthulhu, stworzonej przez H.P. Lovecrafta, jednego z prekursorów fantastyki naukowej i horroru. – Seria „ABC Mitów Świata” powstała w odpowiedzi na coraz większe zainteresowanie rodziców, którzy pragną wychować dzieci na świadomych, tolerancyjnych dorosłych, sprawnie poruszających się wśród różnych kontekstów kultury. „A jak Asgard”, „B jak Bies” i „C jak Cthulhu” to dopiero początek serii, która zostanie rozbudowana o kolejne mitologie, również te mniej znane, które wymagają przybliżenia i ukazania ich niezwykłości w ciekawy i inspirujący sposób. Abecadło to tylko pretekst do poznania danej mitologii od A do Z, ale właśnie ten format sprawia, że seria jest tak wyjątkowa – wyjaśnia Agnieszka Adaszewska, dyrektor wydawnicza Merlin Publishing.
Każda z książeczek przyciąga atrakcyjną treścią, ale również świetnymi rysunkami. Ilustracje do książki „A jak Asgard” powstawały w dwuosobowym zespole: Natalia Hluzow – autorka książki od strony literackiej oraz Natasza Remesz – autorka ilustracji. O pracy nad książką opowiada Natasza Remesz: „Zaczęłyśmy od stworzenia szkieletu całej książki. Natalia wypisała kluczowe postaci, miejsca, stwory i atrybuty, tak by budowany przez nas świat był kompletny. Następnie szkielet ten wypełniały wstępne koncepcje bogów, cech ich wyglądu, atrybutów, strojów, a także miejsc i przedstawień światów. Wszystko z największą precyzją co do szczegółów. Tak między innymi powstawały wzory na młocie Thora – Mjolnirze. Każdy element odpowiada tutaj wzorom z epoki, a sam kształt młota jest zgodny z jego przedstawieniami u pogańskich Skandynawów. Mając gotowe, wspólne wyobrażenie każdego elementu, Natalia tworzyła teksty, na bazie których powstawały moje ilustracje – tak by uzupełniając się, tworzyły jedność, a nie oderwane od siebie elementy. Liczymy, że dzięki naszej wnikliwej analizie mitów, przemyślanym tekstom oraz detalicznemu rysunkowi, które otacza aura czarów i magii, czytelnicy poczują ducha Odyna i jego boskiej świty”. Natalia Hluzow jest także autorką książki „B jak Bies”, tom zdobią przepiękne ilustracje autorstwa Martyny Pawlak. Z kolei „C jak Cthulhu” to publikacja licencyjna, mityczną krainę opisał Jason Ciaramella, a postacie wykreował Greg Murphy. Książeczki z serii „ABC Mitów Świata” adresowane są dla dzieci w wieku 4-8 lat. Zostały starannie wydane w twardej oprawie i z płóciennym grzbietem. Uzupełniają je dwie kolorowanki,
m a g a z y n
k s i ą ż k i
l i t e r a c k i
•
7 / 2 0 1 7
„B jak Bies” i „C jak Cthulhu”, które również zawierają pełny alfabet postaci z danych mitologii, a także łamigłówki i wykreślanki ćwiczące umiejętności językowe. Każda kolorowanka to 50 stron słodko-strasznej zabawy w kolorowanie, podczas której dzieci mogą uwolnić wyobraźnię i poznać od A do Z istoty i miejsca z mitologii słowiańskiej i Cthulhu. Ewa TEndEREnda-ożóg
25
Między wierszami
Kociołek szczeciński 30
tysięcy złotych. Tyle warta była w tym roku nagroda Gryfia. Przyznana już po raz szósty. Wręczono ją jak zwykle w Szczecinie, w trakcie Pleneru Literackiego „Odkryj książkę na nowo”. Tyle że z uwagi na wyjątkowo niesprzyjającą pogodę, wichurę plus zacinający deszcz, przeniesionego pod dach dawnego gmachu miejscowej Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza, którego popiersie towarzyszyło spotkaniom autorskim. A miały je nie tylko nominowane do lauru Katarzyna Boni, Joanna Fabicka, Radka Franczak i Sylwia Kubryńska (Zośka Papużanka nie dotarła z powodu kontuzji odniesionej w czasie rowerowej wywrotki), ale też bijąca je urodą poznanianka Nina Majewska-Brown, prezentująca swą najnowszą powieść pt. „Grzech”, przywołującą echa nurtu znanego w piśmiennictwie polskim jako literatura chłopska (reprezentanci to m.in.: Stanisław Piętak, Julian Kawalec, Józef Morton, Tadeusz Nowak, Edward Redliński czy Wiesław Myśliwski). Urokliwą stolicę województwa zachodniopomorskiego odwiedzili również Leszek Talko – autor książek o dzieciach i nastolatkach, jak również kryminałów sygnowanych pseudonimem Wiktor Hagen oraz Ryszard Ćwirlej, twórca powieści neomilicyjnej, czyli nawiązującej do dokonań Anny Kłodzińskiej, Heleny Sekuły, Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego tudzież Jerzego Edigeya. Czytelnicy mieli także okazję poznania Edyty Jungowskiej, Pauliny Młynarskiej i Jacka Pałkiewicza, czołowego polskiego obieżyświata, na którego książkach wychowują się kolejne generacje miłośników egzotycznych podróży. On sam – będąc niepełnoletnim – poznawał świat poprzez prozę Arkadego Fiedlera, Wacła-
wa Korabiewicza i Ferdynanda Ossendowskiego. Chociaż ze zdobyciem prac tego ostatniego miał nie lada kłopot, ponieważ spuścizna ich autora znalazła się – en bloc – na liście proskrypcyjnej peerelowskiej cenzury. Spowodował to „Lenin”, czyli pierwsza w dziejach opowieść biograficzna dotycząca przywódcy bolszewików. Konterfekt opisywanego zasadniczo różnił się od wizerunku idealistycznego rewolucjonisty polepszającego byt robotników i chłopów – jak przedstawiała go komunistyczna propaganda – więc niemały – eufemistycznie mówiąc – dorobek Ossendowskiego został wycofany z bibliotek, o wznowieniach nie wspominając. Pod wpływem lektur oraz wędrówek palcem po globusie Pałkiewicz połknął bakcyla wojażowania. Marzył o ujrzeniu zakamarków globu ziemskiego, lecz w epoce słusznie minionej miał na to nikłą szansę. Jedno z niewielu okien na świat stanowił wtedy Bałtyk. Po maturze postanowił zatem zdawać do szkoły morskiej. Bez powodzenia, gdyż komisja lekarska zdyskwalifikowała go z uwagi na rzekomą wadę wzroku. Marynarzem zostać mu nie było dane, wybrał dziennikarstwo, też dające w Peerelu ponadprzeciętne perspektywy wyjazdów zagranicznych. Tyle że nasi ówcześni korespondenci zagraniczni wykonywali nie tylko pracę redakcyjną… Pałkiewicz usiłował przedostać się za żelazną kurtynę nielegalnie. Powiodło mu się za trzecim podejściem. Tak się rozpędził, że dotarł aż do Włoch, gdzie założył rodzinę i mieszka od 45 lat. W 1975 roku samotnie przepłynął Atlantyk łodzią ratunkową. Do podróżniczego panteonu trafił w nimbie odkrywcy źródeł Amazonki, a po-
fot. Martyka Czarnocka
26
fot. Martyka Czarnocka
fot. Martyka Czarnocka
Nina Majewska-Brown
tem zasłynął eksplorowaniem Syberii, możliwym przez stosunkowo krótki okres – od czasów Michaiła Gorbaczowa do schyłku rządów Borysa Jelcyna. W roku przyszłym planuje wyprawę Jedwabnym Szlakiem. I o tym wszystkim barwnie opowiadał w Szczecinie. Plener, zorganizowany przez Szczecińską Agencję Artystyczną i Murator Expo, przy merytorycznej współpracy spółki Targi Książki, zainaugurowała jak zwykle kolacja. Tym razem w tawernie „Porto Grande”, zlokalizowanej tuż nad brzegiem Odry, uroczo rozwidlającej się w mieście z gryfem w herbie. Po zagajeniu przez Rafała Skąpskiego, prezesa Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek i spółki Targi Książki, goście (m.in. Artur Daniel Liskowacki, red. Tomasz Kowalczyk, prof. Robert Cieślak) konwersowali przy łososiu z pieczonymi ziemniakami, wołowinie z kopytkami, tudzież deserze lodowym. Laureatkę Gryfii AD 2017, nagrody przyznawanej pod egidą „Kuriera Szczecińskiego”, poznaliśmy w Starej Rzeźni (elegancka sala widowiskowa). Została nią Katarzyna Boni, uhonorowana za wstrząsający tom reporterski „Ganbare! Warsztaty umierania” (Agora), obrazujący tragedię sprzed sześciu lat w Japonii, spowodowaną przez potężne trzęsienie ziemi, skutkującym poważną awarią elektrowni jądrowej Fukushima oraz tsunami, którego fala osiągnęła wysokość piętnastu metrów. Nagrodzonej wylewnie gratulowano (m.in. jurorzy Joanna Laprus-Mikulska i Konrad Wojtyła) w kuluarach. Nierzadko przy kociołku wypełnionym pikantną zupą. Sekret niepowtarzalnego smaku potrawy wynika z połączenia ryb żyjących w akwenach słodkich i słonych. (to -rt)
Leszek Talko m a g a z y n
l i t e r a c k i
Jacek Pałkiewicz k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Co czytają inni
Może wyjdę na idiotę M
oże wyjdę na idiotę, ale wpadł mi kilka dni temu w oko tekst o tzw. blokowaniu regionalnym, znanym szerzej jako „geo-blocking”. Na proste wyrazy: siedzę przy komputerze w Warszawie, znajduję przy pomocy internetu sklep w Kapsztadzie, który na magazynowych półkach ma rakiety na Księżyc. Bingo, właśnie o takich marzyłem! Zamawiam i… dingo, czyli bolesne ukąszenie: ze względu na to, że zamawiam z innego kraju (Polska nie ma w tym przypadku nic do rzeczy), mogę najwyżej otrzymać rakietkę do ping-ponga marki Moon. „Zróżnicowanie produktów kierowanych na poszczególne rynki”, można wyczytać w sieciowych komentarzach. Problem trochę akademicki, mogę powiedzieć, zwłaszcza dla Polaków (tu akurat to się liczy) – w opublikowanej niedawno przez Deloitte Polska analizie „Piractwo w internecie – straty dla kultury i gospodarki” wyczytać można, że w najbliższych latach tempo wzrostu piractwa w Polsce znacznie przewyższy tempo wzrostu PKB. Geoblocking? Nie takie rzeczy my ze szwagrem załatwiamy. Jednak tekst, o którym mówię, nieco mnie zastanowił. W brukselskich korytarzach mówi się o zmianach, zlikwidowaniu tych ograniczeń jako, po prawdzie,
dyskryminujących jednych klientów wobec nabywców uprzywilejowanych wyłącznie dzięki położeniu geograficznemu. Słuszne? Słuszne. A nie, niesłuszne. Okoniem stanęła EIBF (Europejska i Międzynarodowa Federacja Księgarzy), rozpoczynając adresowaną do swych klientów kampanię pod hasłem „Księgarnie wciąż chcą sprzedawać e-booki – przekaż to swojemu europosłowi”. Naprawdę chcą, tyle że jeśli Parlament Europejski się uprze, to z wielkim żalem i bólem serca będą musieli wyjść z tego biznesu. Dlaczego? Bo wiąże się to z nadmierną biurokracją: trzeba będzie przy e-booku sprzedawanym na przykład w Niemczech dodać stawkę VAT, jaka – normalna lub obniżona – obowiązuje w kraju nabywcy. Plus, jak twierdzi dr Jessica Sänger, prawniczka Börsenverein des Deutschen Buchhändels, wdrożyć „wiele innych, często złożonych regulacji właściwych dla sprzedaży, czy to wynikających z umowy, czy też ją nadzorujących, w każdym poszczególnym przypadku”. No tak, skomplikowana sprawa. Rzeczywiście wydawcy popłyną – zamiast uśmiechać się do gościa za ladą i pakować książki, będą musieli siedzieć przy komputerze i sprawdzać stawki podatkowe. Doktor Sänger zapomina jednak, że od dłuższego czasu
słyszymy, że sprzedaż książki elektronicznej nie rośnie bynajmniej tak szybko, jak się tego spodziewano, i to globalnie. Trudno powiedzieć, czy to „zmęczenie ekranem” (pisałem o tym niedawno), czy też swego rodzaju snobizm (winyle też wracają na rynek, Sony właśnie ogłosiło wznowienie produkcji czarnych krążków), ale książka drukowana ma się dobrze i z pewnością głoszenie jej zejścia jest grubo przesadzone. Zatem nie czarujmy się – na rynku książki elektronicznej dominują wielcy dystrybutorzy, dla małych księgarni sprzedaż e-booków to margines, nie z tego się utrzymują. A przy okazji – chętnie poznałbym prawdziwe koszty elektronicznej dystrybucji, jakie ponieśli, ponoszą i ponieść mają księgarze. Bo jeśli czytam, że „wielkie”, to od razu przypomina mi się kampania naszego Związku Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego, który walczy z nałożeniem opłaty reprograficznej na czyste nośniki najnowszej generacji – według ZIPSEE smartfony i tablety miałyby podrożeć o set złotych nieomal, gdy wyliczenia mówią o podwyżce niewielkiej, mało zauważalnej, a przy odpowiednim nastawieniu branży wręcz żadnej. Nikt nie chce stracić, to oczywiste, ale nie róbmy z tata wariata. Albo idioty. Grzegorz Sowula
Na-molny książkowiec
A więc wojna! D
ynamika żelaznej zmiany uchwyciła w swe szczęki polski rynek książki, teraz chwyt jeszcze wzmacnia i poprawia. Oj, jak boli! Za chwilę papier, materiał błogosławiony między okładkami, do imentu splami się celulozową krwią, zostanie nasycony łzami oraz śmiertelnym potem zwalonych między półki współzawodników. Przy okazji zgodnie zawyją e-booki. Zaś audiobooki im zawtórują. Hi, hi! Felieton umożliwia najdziksze swawole, więc i ja puściłem się na niebezpieczne fale wzburzonych metafor. Ale już cumuję w porcie powagi (względnej), bo dalej zamierzam podjąć temat bynajmniej nie żartobliwy. Wstrząsnęło mną ujawnione przez Bibliotekę Narodową podstawowe uwarunkowanie dzisiejszego czytelnictwa: bardzo niski procent Polaków współcześnie deklaruje utrwalone nawyki lekturowe. Skutek? Przede wszystkim narastające zgłupienie w narodzie. Wzrost agresji biorącej się z bezmyślności. Nie zamierzam drzeć szat ani marnować szmat na szarpie. Nikt nie może zabronić wszelkiej maści wtórnym analfabetom kultywować ich upośledzeń. Najwyżej, powtórzę za Bernardem Russelem, wszystkim pro memoria: „Nie zazdrość głupcom szczęścia”. Lecz ruchy obserwowane od kilku lat w branży skłaniają do uważnej refleksji. Już nie wspomnę, kto w systemie dzisiejszego kapitalizmu polskiego zaczął cały proces. Wydaje mi się, że wydawnictwo Prószyński w swym pierwotnym kształcie. Głowy pod topór nie położę, jednak pamiętam tę pierwszą ich księgarnię, w Warszawie, przy ulicy Różanej, gdzie mieściła się firma pod wodzą pana Mieczysława P. Co prawda inne oficyny (Arkady, Wydawnictwo Literackie, Czytelnik, Znak) również od dziesięcioleci prowadziły takie przyedytorskie składy dzieł własnych. Jednak to Wydawnictwo Prószyński i S-ka szybko rozszerzyło sieć własnych księgarń, od Krakowa począwszy. Ale aktywność wydawców na polu księgarskim to jednak były z początku jeno pieszczoty. Dopiero gdy do ataku na detal ruszyli hurtownicy, przy okazji rozbuchując własną produkcję 28
dzieł zwartych, zaczęła się wojna na serio. Znowu nie chciałbym skłamać (skrupulantów odsyłam do archiwalnych roczników „Ruchu Wydawniczego w Polsce”), lecz chyba pierwszymi agresywnymi hurtownikami przejmującymi obszary dotąd zastrzeżone dla innych sektorów rynku byli bracia Olesiejuk. Ich ekspansja, powodująca liczne sarkania wśród producentów książek, wywołała ostatnimi laty agresywną kontrreakcję. Szczególnie zrozumiałą w sytuacji, kiedy wyraźnie rosnąca liczba podmiotów wydawniczych (nie wszystkich określiłbym mianem wydawców) zwiększyła i tak wysoką ogólną podaż przy intensywnym spadku popytu. Za czym musiał nieuchronnie przyjść silny spadek nakładów produkowanych książek. Rosnąca podaż + malejący popyt = kryzys. A kryzys rodzi działania obronne. Gra rynkowa – ze stanu względnej równowagi między trzema sektorami (wydawcy, hurtownicy, detaliści) – przeszła w fazę aktywnego konfliktu. Dotąd jako tako szanowano ustalone przez trzydziestoma laty reguły i respektowano pola podziału, obecnie obserwujemy intensywną konsolidację bardzo rozmaitych podmiotów i rozszerzanie ich pól aktywności na całą przestrzeń rynku książki. Wydawcy stają się (jak np. Sonia Draga, Zysk czy holding Prószyński Media) równocześnie sieciowymi dystrybutorami oraz księgarzami. Porzucają dotychczasową monokulturę, intensywnie oplatają rynek lokalami własnych księgarń, ale powołanych nie do skuteczniejszej dystrybucji własnych, tylko sprzedających dzieła wszystkich w zasadzie chętnych edytorów. Co pozwala – i tu dopiero rozlega się dzwonek! – dyktować słabszym wydawcom warunki. Na przykład niewinny zwrot „w zasadzie”, jakiego użyłem, pozornie od niechcenia, może służyć do rozszerzonej regulacji podaży książek. Wedle wzoru: „Przyjmiemy do nas twoje książki. Tak, ale jeśli…”. Oczywiście, ani myślę bić w dzwon na trwogę! Wolność gospodarczą trzeba szanować. Jeszcze raz podkreślam: akcja rodzi reakcję. Lecz wywołuje również tzw. „określony skutek”. m a g a z y n
l i t e r a c k i
Jakiż on, ów skutek, będzie? Sądzę, że dotychczasowym wielkim „klasycznym” dystrybutorom, czyli firmom Azymut, Olesiejuk, Platon oraz Wikr, grozi wchłonięcie przez potężniejsze holdingi. Właśnie takie, jak wymieniona hurtownia, wydawnictwo oraz zarazem księgarnie w sieci Olesiejuk. Poza tym coś się wyłoni zapewne z grupy nowych stworzonych wydawcówhurtowników-księgarzy; jedni skonsolidują działania, by uzyskać dla siebie pożądane warunki handlowe, inni ulegną. Ulegną, czyli grozi im to, co przewiduję dla zasadniczej liczby wydawnictw skali średniej. Niestety, drodzy koleżanki i koledzy, nie przynoszę dobrych wieści: albo zawęzicie pulę tytułów, albo… czarno widzę. Lub powołajcie następne podmioty w rodzaju Platformy Dystrybucyjnej Wydawnictw. W przeciwnym wypadku książki klasycznego średniego poziomu, np. autorstwa Johna Irvinga, Margaret Atwood albo Katarzyny Bondy lub Remigiusza Mroza, uciekną wam hen, daleko. Bowiem już teraz obserwuje się wyniszczającą wojnę do kupna licencji lub praw wydawniczych na co atrakcyjniejsze dzieła. Niektórzy publicznie sugerują praktyki dumpingowe. O ile zresztą znam rynek, mają sporo racji. W wyniku brutalnych wojen zostaną prawdopodobnie użerające się ze sobą nadal holdingi oraz zacne małe płotki, takie jak, powiedzmy, wydawnictwo Nisza albo Claroscuro, zresztą też ratujące się tworzeniem grupy Świadomi Wydawcy. One będą wydawały tytuły dla elity, bez nadmiernej dbałości o maksymalizację zysku, jak to czyni oficyna słowo/obraz terytoria. Chociaż i tego nie byłbym wcale pewien, skoro identyczne funkcje spełniają wydawnicze imprinty. Czyli mniej więcej dzieje się już tak, jak na rynkach książki w całym kapitalistycznym systemie kultury. Bo na Zachodzie dla drobnicy w zasadzie brak rynkowej przestrzeni. Gdzie dojdziemy? Warto podyskutować. Zacytowałem w tytule słowa z ostatniego przemówienia Józefa Becka: „A więc wojna!”. Kasandra, która łka… Tadeusz Lewandowski k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Felieton
Biblioteka w szponach mas, czyli krągłości pod koszulą N
ikt nie ma wątpliwości, jeśli idzie o muzykę, że Wolfgang Amadeusz Mozart, Ludwig van Beethoven czy Fryderyk Chopin to jednak wyższa półka niż muzyka disco polo. Wiadomo, że kanał telewizyjny „Mezzo” ma niższą oglądalność niż „Polo TV”, a jednak nikt nie próbuje wmawiać ludziom, że z tego powodu muzyka klasyczna jest mniej wartościowa. Tymczasem w literaturze, zwłaszcza w Polsce, bardzo często wartość książek mierzy się słupkami sprzedawalności. Coś sprzedaje się w dużych nakładach – to jest na pewno dobre, a coś w małych – nic nie warte. Jednocześnie nie czytamy, jako społeczeństwo, poezji. Dlatego nakłady tomików poetyckich są w Polsce minimalne. Wyjątkami są tu nobliści i może jeszcze kilka nazwisk polskich poetów. Tymczasem pozostali twórcy muszą zadowalać się niewielkimi nakładami swoich książek, wydawanych zresztą często dzięki dotacjom lub sponsorom. Sporo jeżdżę na spotkania autorskie i to okazja nie tylko by poznać czytelników, ale przede wszystkim zajrzeć do Bibliotek i porozmawiać z Bibliotekarkami. Jak one to widzą? Jak postrzegają dzisiejszy świat książki, czytelnika i autora? Celowo pisząc słowa Biblioteka i Bibliotekarka, zastosowałam tu duże litery. Dla mnie to ważne miejsca i ważne osoby. Kiedyś to dzięki Bibliotekarce można było poznać nowości książkowe. Dziś informuje o nich internet i przez internet można je kupić. Nie trzeba nawet zaglądać do księgarń, choć ja lubię, bo lubię wziąć książkę do ręki. Księgarń jednak coraz mniej, salony Empiku czy upadający Matras nie mają w ofercie wszystkiego – zostają Biblioteki. Te duże oferują więcej, te małe pokazują, co czytają ludzie. I tu zaczynają się schody. By Biblioteka przytrzymała czytelnika, by nie był on tylko tym, który przychodzi skorzystać z komputera lub ksero, musi dawać mu to, czego ten czytelnik szuka. A ten szuka tego, co jest modne. Niestety to co jest modne, nie zawsze jest wartościowe. Kilka lat temu trafiłam do jednej z prowincjonalnych Bibliotek na spotkanie autorskie. Już po wszystkim spytałam, czy mogę skorzystać z toalety. Oczywiście problemu nie było, ale… Pani Bibliote-
karka uprzedziła mnie, bym wchodząc, uważała i nie wywróciła się, bo tam na podłodze leżą książki. I tak zasiadłam na sedesie pomiędzy dziełami Hemingwaya, Stendhala, Zoli, Maupassanta, Dumasa, Feuchtwangera etc. Gdy spytałam, co te książki tam robią, usłyszałam, że leżą i czekają na wywiezienie na makulaturę. W Bibliotece potrzebne jest bowiem miejsce na te książki, o które czytelnicy pytają najchętniej. O co zaś pytają? O to, co modne i szeroko reklamowane w mediach. To, co najpopularniejsze, można zarezerwować przez telefon. Często w Bibliotece jest specjalna półka z napisem „rezerwacja”, bo Bibliotekarki bardzo chcą przyciągnąć czytelnika, więc są miłe, uczynne, a nawet usłużne. Dlatego odkładają pożądaną lekturę na taką specjalną półkę, dzwonią do czytelnika z informacją, że książka już czeka, bo ktoś oddał wcześniej i… tak poznają czytelników i ich gusta. Między innymi to zdarzenie sprawiło, że kilka miesięcy później napisałam tekst sztuki: „Bubloteka”, której bohater ze zdumieniem odkrywa, że z Bibliotek wartościową literaturę wyparły pamiętniki celebrytów. To wypieranie dobrej literatury zaczęło się jednak dużo wcześniej. Jakieś dziesięć lat temu do pewnej z gazet codziennych dołożono romansidło. W redakcji, z którą byłam wtedy związana, to romansidło leżało na stole długi czas. Po mniej więcej dwóch tygodniach, gdy nikt książki nie chciał, ulitowałam się i wzięłam ją do domu. Tytułu dziś nie pamiętam. Pamiętam, że doszłam w lekturze do strony 14-tej, na której przeczytałam takie zdanie: „Przez zmrużone powieki dostrzegł dwie wypukłości pod jej koszulą. Inteligencja podpowiedziała mu, że to mogą być piersi”. Widziałam potem tę książkę w jednej z osiedlowych Bibliotek na półce z napisem: „rezerwacja”, co oznacza, że była popularna. Promowano ją zresztą mocno i moim zdaniem odwrotnie proporcjonalnie do jej wartości literackiej. Jak to odbierał czytelnik? Być może cieszył się, że sam jest inteligentny, bo podobnie jak bohater książki też wie, że dwie wypukłości pod kobiecą koszulką to piersi, a nie na przykład łokcie czy pośladki.
m a g a z y n
k s i ą ż k i
l i t e r a c k i
•
7 / 2 0 1 7
Faktem jednak jest, że czytelnik częściej sięga po lektury promowane i reklamowane, bo święcie wierzy, że to, co reklama mówi jest prawdą. Gdy czyta, że powieść „zapiera dech w piersiach”, albo że jest to „najlepszy kryminał ostatniego dwudziestolecia” wierzy w to niemal tak samo bezkrytycznie jak w reklamy leków i paramedykamentów, że zmienią jego życie. Są jednak wydawnictwa, które nie stać na reklamę. Czy to znaczy, że nie publikują dobrych książek? Ależ skąd! Oczywiście, że publikują! Nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że często wydają o wiele lepsze książki. Nie walcząc o miliony na koncie, publikują to, co uznają za wartościowe, rezygnując z zysku, który mogłyby zdobyć, publikując chłam. Jak poznać te książki? Tu często z pomocą przychodzi Biblioteka i Bibliotekarka. Ostatnio jednak coraz częściej słyszę od Bibliotekarek, że centrala wymaga wyników, a wyniki to więcej wypożyczonych książek i więcej czytelników. By ich Biblioteka miała więcej czytelników i więcej wypożyczonych książek, muszą schlebiać ich gustom. I tak… Bibliotekarki często wbrew sobie, wbrew swoim upodobaniom czytelniczym, wbrew własnym poglądom i zdrowemu rozsądkowi podpowiadającemu, że czytelnik powinien się rozwijać, polecają to, co modne, by mieć więcej czytelników. – Bardzo mnie to boli, że kolejka jest po to – powiedziała do mnie jedna z Bibliotekarek, pokazując mi pewien koszmar wydawniczy, który nie schodzi z list bestsellerów, choć szanujący się krytycy nie chcą nawet napisać krytycznej recenzji tego „dzieła”. – Ale tak to jest, że jak dowiadują się o wielkich nakładach, to wierzą, że to rewelacja. I potem pytają: „Ma pani coś w tym stylu?”. I choć można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach pogoni za sukcesem rozumianym przeważnie jako pieniądz, powinniśmy się cieszyć, że społeczeństwo w ogóle coś czyta. Jednak naprawdę jakość i poziom czytanych przez ludzi lektur też ma znaczenie! Inaczej niedługo wszyscy będziemy się cieszyć, że na pewno jesteśmy inteligentni, gdyż wiemy, że dwie wypukłości pod kobiecą koszulą to mogą być piersi. M ałgorzata K arolina Piekarska
29
PROZA POLSKA
Książki miesiąca
jakub żulczyk
Wzgórze psów Świat Książki, Warszawa 2017, s. 862, 42,90 zł, iSBN 978-83-8031-350-7
N
PROZA OBCA
ajtrwalszą i najbardziej absorbującą instytucją świata jest rodzina. Szczególnie zaś – nieszczęśliwa, kłótliwa rodzina – twierdzi Amos Oz. Każda jego książka jest o rodzinie, wyznał na jednym ze spotkań z czytelnikami, i właśnie taką kłótliwą rodziną jest dla autora „Opowieści o miłości i mroku” współczesny Izrael. Czy dla Żulczyka taką rodziną jest Polska? Niewątpliwie tak. „Może wszędzie, w każdym Zyborku, w każdym Radomiu, w każdej Warszawie ludzie muszą się z czymś bić, bo już inaczej nie potrafią? Bo to bicie się jest jak krew? Bo świadomość tego, że jest się wolnym, wyparowała już z puli genów? Akcja i reakcja. Atak i obrona. Mądrość i głupota. Dwa psy” – zastanawia się Mikołaj, trzydziestotrzyletni bohater książki będącej połączeniem thrillera z powieścią obyczajową, trochę outsider, któremu autor każe bezlitośnie rozliczyć się z własnym nieciekawym życiem.
Nie udało mu się to warszawskie życie, chociaż napisał książkę, która odniosła komercyjny sukces, stoczył się na dno. Pieniądze szybko się rozeszły, m.in. na narkotyki, w małżeństwie się nie układało, pomysłu na nową książkę brak. W końcu wrócił do punktu wyjścia, czyli swego rodzinnego Zyborka. Bolesny to powrót, bo brzmi jak przyznanie się do porażki. Z każdą stroną czytelnik poznaje przyczyny, dla których Mikołaj opuścił rodzinne miasteczko. Wraz z jego przyjazdem zaczynają się dziać dziwne rzeczy, mieszkańcy mówią o klątwie, gdy znika prominentny mieszkaniec, jego syn, miejscowy rozbijaka, w końcu ksiądz. Fabułę napędza tajemnicza zbrodnia sprzed lat. Pisarzowi udało się interesująco powiązać klimat miejscowości z narastającym zbiorowym szaleństwem. Bardzo podoba mi się w prozie Żulczyka to umiejętne konstruowanie intrygi i to
doskonałe sportretowanie mieszkańców mieściny, układów nią rządzących, młodego pokolenia, które żyje w całkowitym oderwaniu od tradycji, spraw kraju, rozgoryczonego, sfrustrowanego. „Wzgórze psów” to bolesny obraz polskiego piekła i zatrważające studium zła. Bardzo emocjonująco został przestawiony jeden z głównych tematów powieści – rodzina i niszcząca relacja między ojcem a synem, mężem a żoną. Autor „Ślepnąc od świateł” pisze sprawnie, plastycznie, język powieści jest żywy i dynamiczny, przemawia niejednokrotnie obrazami, wszak ma za sobą udany mariaż z X muzą (doskonały serial „Belfer”, na podstawie jego scenariusza). Nie można też odmówić pisarzowi społecznej wrażliwości i humoru. „Wzgórze psów” to trafna i cierpka powieść pokoleniowa. Wybitna. Ewa TEndEREnda-ożóg
Colson Whitehead
Kolej podziemna tłum. Rafał lisowski, albatros, Warszawa 2017, s. 384, 36,90 zł, iSBN 978-83-6578-101-7
G
dyby Krzysztof Kolumb się nie pomylił, czy świat dzisiaj wyglądałby inaczej? Tony Horowitz w swojej książce „Podróż długa i dziwna” nie pozostawia wątpliwości – ktokolwiek ruszyłby na podbój Nowego Kontynentu, kolonizatorskie działania, opętanie żądzą bogactw i władzy, zniszczyłoby i tak nowo odkrytą ziemię i pierwotną kulturę Indian. Nie ma także złudzeń Colson Whitehead: „Biała rasa wierzy, wierzy z całego serca, że przywłaszczenie tej ziemi jest jej prawem. Zabijanie Indian. Prowadzenie wojny. Zniewolenie swoich braci. Ten naród nie powinien istnieć, jeżeli istnieje sprawiedliwość na tym świecie, jest bowiem zbudowany na mordzie, kradzieży i okrucieństwie. A jednak tu jesteśmy”. Pisarz sięga do bolesnej, wypieranej historii Stanów Zjednoczonych. To zaskakująca podróż do świata, którego wciąż nie znamy. Ale jest nie tylko fascynującą podróżą w czasie, ale także, jak 30
na tradycję amerykańską przystało, swoistą literaturą drogi. Główna bohaterka, Cory, niewolnica na plantacji bawełny w stanie Georgia, w poszukiwaniu wolności, której nigdy nie zaznała, przemierza kolejne stany za pośrednictwem tytułowej kolei podziemnej. Właściwie to cała infrastruktura, sieć kryjówek, podziemnych tuneli i ludzi zaangażowanych w pomoc zbiegom, nierzadko ryzykujących własnym życiem. W każdym odwiedzanym przez Cory stanie działali abolicjoniści, podziemie jednoczyło czarnych i białych w walce o wolność i godność człowieka. Dziewczyna w żadnym z miast nie zagrzała miejsca, wszędzie natykała się na zajadłych zwolenników niewolniczego systemu, a na plecach czuła oddech bezwzględnego pogromcy niewolników, który za wszelką cenę chce doprowadzić ją do właściciela. A powrót oznacza dla niej więcej niż śmierć. W optyce autora Ameryka nie jest gospodarczą potęgą, zwycięstwem dem a g a z y n
l i t e r a c k i
mokracji czy ucieleśnieniem marzeń o wolności, ale krajem u swoich początków naznaczonym traumą, która do dziś dotyka kolejne pokolenia. „Oto prawdziwy Wielki Duch, boska nić łącząca ogół przedsięwzięć człowieka – jeśli nie potrafisz czegoś zatrzymać, nie jest twoje. Czy chodzi o własność, niewolnika czy kontynent. Taki jest amerykański imperatyw”. Historia mrozi krew w żyłach, a jednocześnie wciąga. Whitehead ma talent narracyjny i duże wyczucie melodii języka. Za tę powieść otrzymał Nagrodę Pulitzera i National Book Award. Wkrótce będzie mógł dopisać sobie jeszcze jeden sukces – jego książka doczeka się ekranizacji. Realizacją serialu (na zlecenie Amazonu) zajmie się Barry Jenkins, twórca oscarowego filmu „Moonlight”, zdobywcy statuetki dla najlepszego filmu 2016 roku. Ewa TEndEREnda-ożóg k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
BIOGRAFIE, WSPOMNIENIA
Książki miesiąca
jadwiga Ślawska-Szalewicz
Moje podróże z lotką edipresse, Warszawa 2017, s. 424, iSBN 978-83-7945-734-2
W
LITERATURA FAKTU
Polsce Ludowej odgrodzonej od cywilizowanego świata żelazną kurtyną istniało kilka dróg wyfrunięcia ku wolności. Jedną z nich był sport. Zawodnicy osiągający przyzwoite wyniki, ich teamy oraz działacze mieli okazję zwiedzać świat. Poza satysfakcją ze współzawodnictwa i poznawania krajów zamkniętych dla szarego obywatela, sportowcy i ich opiekunowie mieli możliwość nabywania luksusowych towarów, a wówczas luksusem było wszystko od mydła i ręcznika po cytryny i kawę. Posiłkując się własnym doświadczeniem działaczki dżudo, szermierki, a wreszcie badmintona, napisała o tym Jadwiga Ślawska-Szalewicz. Z całego życia zawodowego i wielu doświadczeń, właśnie podróże uznała za najistotniej-
sze, nadając im rangę symbolu. Przyklejona do przedniej szyby auta lotka towarzyszy jej po dziś dzień, kiedy już tylko jako mentor obserwuje kolegów, pracujących na rzecz polskiego badmintona, któremu ona, wraz z mężem Andrzejem Szalewiczem, oddała kilkadziesiąt lat. Jadwiga Ślawska-Szalewicz nie potrafiła wytrwać na emeryturze, sięgnęła po pióro. Wcześniej jako autorka bloga „Okiem Jadwigi”, teraz wydała wspomnienia, dzięki którym młodsi czytelnicy mogą wyobrazić sobie czasy PRL. Zastanawiam się tylko, czy uwierzą, że na dworzec kolejowy szło się pieszo przez morze ruin, mieszkania zasiedlało po kilka rodzin, a prywatność uzyskiwało się, remontując zrujnowany pokój, któremu –
bagatela! – brakowało tylko jednej ściany i sufitu. Marzenia mieli wtedy ludzie niewielkie, ot, by zapewnić sobie podstawy bytu.Zastanawiam się zatem, skąd u małej Jadzi, córki gospodyni domowej i kierowcy autobusu, ta ogromna potrzeba sukcesu? Skąd przedsiębiorczość, głód wiedzy i odwaga, a nawet tupet? Jednak „Moje podróże z lotką” to nie sentymentalne spojrzenie wstecz, tylko snuta lekkim, gawędziarskim tonem, pełna humoru opowieść o polskim sporcie czasów niedoboru i przeszkodach, jakie musieli pokonywać działacze. Historia jednej z niewielu działaczek, którym udało się zrobić prawdziwą europejską karierę. Polecam! małgoRzaTa guTowska-adamCzyk
Zofi a Wojtkowska
Wiek ambasadora iskry, Warszawa 2017, s. 250, iSBN 978-83-2440-473-5
P
rzez całe długie życie wiernie służył Polsce. Niezależnie od tego, czy była na mapie i jaki miała status. Edward Raczyński poznał wiele prominentów zeszłego stulecia. „Mołotowa opisuje jako najbardziej antypatycznego człowieka jakiego spotkał w życiu. Może z wyjątkiem Ribbentropa (sic!)” – czytamy w odkrywczej i napisanej z biglem biografii człowieka kształtującego naszą dyplomację. Będąc naczelnikiem Wydziału Spraw Międzynarodowych, zajmował się głównie współpracą z powstałą w roku 1918 Ligą Narodów. M.in. negocjuje kwestię mniejszości narodowych. „Po pierwszej wojnie Polska, Czechosłowacja i Jugosławia zostały zmuszone do podpisania specjalnych traktatów o ochronie mniejszości na swych terytoriach. W przypadku Polski traktat był spowodowany przede wszystkich strachem społeczności międzynarodowej przed polskim antysemityzmem”. Skąd my to znamy? W latach trzydziestych Raczyński zostaje ambasadorem II RP w Albionie. I nie jest to awans, bo: „ma kompletnie inny pogląd na politykę zagraniczną niż jego szef. Denerwuje go też zachowanie Becka. Jego megalomania, (…) skłonność do kie-
liszka, a zwłaszcza agresywne zachowanie po kilku głębszych”. Po wrześniu 1939 roku Raczyński, świetnie znający brytyjski establishment, okazuje się nieoceniony, choć przecież służył sanacji. A to dla gen. Sikorskiego i jego kamaryli jak najgorsza rekomendacja. „W nakręceniu polskiego piekła (…) prym wiedzie prof. Stanisław Kot, nie bez przyczyny zwany przez otocznie »ministrem wojny domowej«. Najbardziej ponura, zdaniem Raczyńskiego, postać rządów Władysława Sikorskiego. Zbiera donosy, wykorzystuje, uprawia polowania na ludzi podejrzanych o sympatię dla sanacji. Już niedługo da się poznać jako fatalny ambasador w ZSRR. Jego działania znacznie utrudnią organizację polskiej armii w Związku Radzieckim. (…) Przyjmując powracających z łagrów polskich oficerów, będzie ich pytał o preferencje polityczne. Tym, którzy spróbują bronić poprzedniego rządu, odmówi wydania… kalesonów”. Raczyński: „równie źle ocenia ministra pracy Jana Stańczyka z Polskiej Partii Socjalistycznej, który latami piastuje tekę dzięki świetnym układom w angielskich związkach zawodowych. Jest według niego czarną postacią kolejnych rzędów. (…)
m a g a z y n
k s i ą ż k i
l i t e r a c k i
•
7 / 2 0 1 7
Nieinteligentny, niewykształcony, niemówiący językami, a do tego snob i egotyk. »Pamiętam jak wdzięczył się przed mną Stańczyk, pokazując strój syrenowy (ubranie nakładane do schronu podczas bombardowań) mówił; ten sam mam strój, co Churchill, tylko mój jest piękniejszy, bo robiony na miarę«”. Wyróżniająca się także aparycją autorka ujawnia sportowe pasje opisywanego: „Do późnych lat pozostanie mu (…) miłość do tenisa, którego technikę szlifuje w swoim pokoju, odbijając piłki od ścian i próbując przy tym nie uszkodzić żadnego z dzieł malarskich zdobiących sypialnię. (…) Lubi też golfa. Kupuje sobie ubranie golfisty z pumpami do kolan. Te spodnie, starannie przeczesywane szczotką do ubrań i zasypywane naftaliną, będą wisiały w jego szafie do śmierci. (…) Jest w zarządzie pola golfowego w Powsinie. Działał na tyle aktywnie, że rok po wojnie, w 1946 roku, Józef Wielowieyski (…) będzie listownie prosił Raczyńskiego o ratowanie terenu, które komunistyczne władze zamierzają zaorać. (…) Przedwojenny dyplomata nie uratuje burżuazyjnego pola. Golf na lata zniknie z polskiego pejzażu”. Tomasz zB. zapERT 31
Recenzje proza polska
Rozmowa z Niną Majewską-Brown
Bezgrzeszne lata
Nina Majewska-Brown Gorące lato. W pewnej wsi ginie starsza kobieta. Mieszkańców paraliżuje strach, gdyż morderstwo zdaje się stanowić kolejne ogniwo w łańcuchu nieszczęść nawiedzających ostatnio okolicę. Wcześniej ktoś wiesza na płocie martwe koty, a młoda dziewczyna zostaje uprowadzona. Na te mało przyjemne okoliczności nakłada się przyjazd głównej bohaterki Oli, spędzającej na łonie natury urlop w towarzystwie swej nastoletniej córki, Moniki. Urlopowiczka łączy relaks z szaradą. Stara się wyjaśnić mroczny sekret własnej przeszłości, ściśle związany z tym terenem. Prywatne dochodzenie zazębia się z czasem ze śledztwem dotyczącym zabójstwa. Nie jest to jednak kryminał sensu stricto. Jak mniemam, intryga służy głównie po to, by dobitniej zaprezentować wiejską obyczajowość, pełną przesądów i zabobonów, niezmienną od dekad. Atutem powieści są sugestywne opisy (np. wiejskiego sklepu), wyraziste postacie – z kłusownikiem o ziemiańskim nazwisku na czele – oraz błyskotliwe i nafaszerowane humorem dialogi. Swoją drogą do „Grzechu” skłania też uroda autorki… (to-rt) Rebis, Poznań 2017, s. 394, ISBN 978-83-8062-151-0
Artur Górski
Cyngiel
Po spektakularnym sukcesie czytelniczym cyklu wywiadów z „Masą”, czyli Jarosławem Sokołowskim, świadkiem koronnym w procesach rodzimych mafiosów, Artur Górski powraca do beletrystki. Chociaż po lekturze zastanawiam się, czy aby losy „egzekutora polskiej mafii” – tak brzmi podtytuł powieści – to li tylko pisarska imaginacja. Książka obfituje w drastyczne sekwencje, soczyste dialogi, pościgi, strzelaniny. Bohaterowie są naszkicowani plastycznie, nie brak pięknych, mniej lub bardziej rozwiązłych pań. Akcja galopuje, a zło widać na każdym kroku. Słowem czytelnik ogląda oczyma wyobraźni kadry rodem z trzymającego w napięciu filmu gangsterskiego. Świat tytułowego bohatera – używającego pseudonimu „Czerwony” – jest z jednej strony wykwintny, bogaty i barwny, z drugiej zaś cyniczny, bezwzględny i okrutny. „Czerwony” zrazu jest narkotykowym dilerem. Przypadkowo otrzymuje zlecenie na wykonanie zabójstwa – obiekt stanowi rezydent rosyjskiej mafii. Potem sukcesywnie wspina się po drabinie przestępczej hierarchii. Kolejne awanse znaczy krew. (to-rt) Burda, Warszawa 2017, s. 2016, ISBN 978-83-8053-225-0
Krzysztof Czarnota
Czarodzieje koni „Kopałem grób. Długi na dwa metry, szeroki na półtora i odpowiednio głęboki, tak aby można w nim było pochować konia. Tego ranka musiałem uśpić rocznego źrebaka, któremu inny koń ze stada kompletnie roztrzaskał tylną nogę”. W taki sposób rozpoczyna swą wspaniałą opowieść o „zaklinaczach koni” Krzysztof Czarnota – znany jako satyryk, felietonista, cyrkowiec, myśliwy, trener i hodowca arabów, psiarz i koniarz. Już w młodości był przekonany, że Pan Bóg każdego z nas obdarza jakimś szczególnym talentem i naszą rolą jest ów talent odkryć, pielęgnować i doprowadzić do rozkwitu. Obecnie frapuje go coś, co można by określić mianem „pamięci genetycznej”. Zastanawia się, jak wyjaśnić to, że niektóre rodziny mają pewien szczególny rodzaj talentu. Jak nazwać fenomen wielopokoleniowych klanów kompozytorów, pisarzy, malarzy, których członkowie mają ten sam dar. Podobnie rzecz się ma z czarodziejami koni. Dawniej i dziś są ludzie, którzy potrafią okiełznać kompletnie nieobliczalne rumaki. Konie trudne potrafią kopać, gryźć, stawać dęba, ponosić i zrywać naj32
m a g a z y n
– Są w Polsce takie wsie, jak ta opisana w „Grzechu”? – Oczywiście. Duchota i atmosfera opisywanej w książce wsi tkwi w głowach jej mieszkańców, w ich filozofii, „co ludzie powiedzą”, braku możliwości, a w zasadzie potrzeby, poczynienia jakichkolwiek zmian i wyrwania się ze szponów tradycji. Zresztą ta atmosfera nie dotyczy tylko wsi, ale każdej niewielkiej społeczności, w której każdy wie o każdym wszystko. – Jak to się stało, że pisarka miejska zainteresowała się prowincją? – Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to właśnie te z wakacji u dziadków na wsi, beztroska, przestrzeń, którą można było zawładnąć w zabawie, i opowieści o przeszłości. Gdy wracam do tego miejsca po kilkunastu latach, okazuje się, że poza mechanizacją rolnictwa niewiele się zmieniło. No może jeszcze ubyło ludzi. Ale smutny sklep z jeszcze smutniejszą sprzedawczynią na rozstaju dróg jest taki sam, ławeczkę pod nim oblegają kolejne pokolenia mieszkańców, a ksiądz niezmiennie jest najbardziej opiniotwórczą postacią. To tworzy bardzo malownicze tło, które aż chce się opisać. – Charakterystyczna postać kłusownika o arystokratycznym nazwisku to tylko kreacja? – Tak, to tylko kreacja. Nie znam żadnego kłusownika i sporo mnie kosztowało rozgryzienie tematu pułapek i wnyków. Natomiast arystokratyczne nazwisko to taka moja zabawa z onomastyką i łamanie stereotypów, że pochodzenie i korzenie czynią nas z automatu kimś wyjątkowym. – Czemu porzuciła pani prozę obyczajową na rzecz kryminału? – Nie porzuciłam. Kryminalna historia daje możliwość głębszego wniknięcia w psychikę bohaterów i stwarza możliwość bardziej wnikliwej analizy tego, co tkwi w naszych umysłach i sprawia, że możemy zachować się w określony sposób. W głowie zaczyna się wszystko: akceptacja i jej brak, miłość i nienawiść, zemsta i szczęście i to od nas zależy, jakie uczucie dojdzie do głosu i zdominuje nasze działania. „Grzech” to w istocie powieść obyczajowa z mrocznym wątkiem kryminalnym. – Dała się pani poznać z powieściowego cyklu. Czy „Grzech” doczeka się kontynuacji? – Raczej nie, to zamknięta historia, ale się nie zarzekam. Moje poprzednie książki – „Wakacje”, „Zwyczajny dzień” i „Jak się nie zakochać” – też miały nie mieć kontynuacji, a jednak dopiero co ukazał się kolejny tom przygód Niny pt. „Nina”. Rozmawiał Tomasz Zb. Z apert fot. archiwum
Grzech
silniejsze nawet pęta. Kozacka legenda mówi o ludziach potrafiących w niewytłumaczalny sposób ułożyć najbardziej niebezpieczne konie. Wierzono, że ludzie ci dostali od Boga szczególny dar. Jak to jednak możliwe, aby rozumienie i czucie koni takich Kozaków jak Sokół, Mykoła czy Zahar było takie samo jak metody treningowe Polaka mieszkającego na wschodnich rubieżach na początku XXI wieku? Czy istnieje zatem „pamięć genetyczna”? Przekonajcie się sami z książki Krzysztofa Czarnoty. To bardzo ciekawa wędrówka po dawnych Kresach Rzeczpospolitej, po rodach słynnych wówczas magnatów i hodowców arabskich koni. Czy bohater powieści, śledząc nieprawdopodobne przygody Wacława Emira Rzewuskiego, Juliusza Dzieduszyckiego l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
czy Juliusza Kossaka, znajdzie klucz do rozwikłania współczesnej zagadki? Zgadzam się z redaktorem Markiem Szewczykiem, że tę historię o miłości do koni i talencie, którego nie można zmarnować, czyta się jak dobry kryminał. (map) Zysk i S-ka, Poznań 2017, s. 312, ISBN 978-83-65676-77-1
Łukasz Stachniak
Czarny charakter Powieść z Warszawą na pierwszym planie. Międzywojenną, okupowaną i bierutowską. Przywołująca poczytną sagę Grzegorza Kalinowskiego „Śmierć frajerom”, „Złego” Leopolda Tyrmanda, a także „Króla” Szczepana Twardocha, którą to powieść – tendencyjną w kwestii polsko-żydowskich relacji – bije jednak na głowę. Rolę przewodnika po syrenim grodzie pełni Ładeczek Lajzer, wnuk podrzędnego poborcy haraczu. Razem z nim wędrujemy przez targowiska, spelunki, meliny, jaskinie hazardu i nierządu… Łukasz Stachniak doskonale orientuje się w stołecznej topografii. Potrafi wiernie oddać atmosferę miasta. Zna warszawską gwarę (słowniczek na końcu książki obejmuje kilkanaście stron!), no i ma dar narracji: „Wyszedł z domu w samej koszuli i skarpetach, na trói czerwony jak rak, nie od zimna bynajmniej. W lewej ręce ściskał flaszkę do połowy pustą, w prawej toporek jak do mięsa bicia. Łzy na policzkach i smutny katar na wąsach zdążyły mu zamarznąć, zanim się odezwał. – Won stąd – powiedział. – Za mało nieszczęścia na ten dom sprowadziłeś? Won z ziemi mojej. Jak psa, jak psa ubiję, jeśli na oczy zobaczę. Najbardziej przerażające w nim było, że mówił powoli jak nigdy. Głosem pełnym goryczy cedził słowa przez zęby, żeby mu pijanego języka nie poplątały. Gniew i rozpacz w najczystszej postaci. Nikt o zdrowych zmysłach na metr nie odważyłby się do tego starca podejść. Ten napił się gorzały i powtórzył: »Jak psa«”. Tomasz Zb. Z apert
Kiedy HONOR i 6â$:$ staja¸ sie¸· waz· niejsze niz· Z YCIE...
Znak, Kraków 2017, s. 512, ISBN 978-83-2404-206-7
Marcin Wicha
Rzeczy, których nie wyrzuciłem Moja teściowa, która zmarła, mając 96 lat, mieszkała do końca w rodzinnym domu. Ze swojego pokoju na parterze wychodziła na papierosa (nie lubiła zapachu dymu, tłumaczyła) i by uzupełnić szklaneczkę ginu z tonikiem. Tak przynajmniej ze śmiechem przedstawiali to wszyscy członkowie rodziny; mama pojawiała się oczywiście przy różnych okazjach, ale prawdą jest, że spędzała wiele czasu w swoim pokoju, segregując rzeczy: dzieliła je tak, by do wyrzucenia nie pozostało nic. Odejście bliskiej osoby zawsze zostawia nas z takim kłopotem: co zrobić z książkami, płytami, taśmami wideo, rocznikami gazet, nienoszonymi od lat ubraniami, zastawą stołową, kuchennymi utensyliami, kompletem rżniętych kryształów, narzędziami niewiadomego przeznaczenia, bielizną pościelową, fotografiami z zapomnianej i zamkniętej już przeszłości, pornograficznymi sztychami i rysunkami technicznymi? Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, każdy zmarły ceduje na nas swój życiowy balast – często bałagan – i musimy z nim się jakoś uporać. Marcin Wicha, grafik-minimalista, w oszczędny i lapidarny sposób przedstawia pożegnanie z matką. Piszę „przedstawia”, bo rozłożył jej odchodzenie na rozdziały, właściwie epizody z życia: związek z ojcem, nauki dawane synowi („Trudna sztuka robienia awantur na poczcie” to tylko jedna z nich – nic nie straciła na aktualności), podejście do słowa pisanego i mówionego, sprawy zdrowotne, kwestia żydostwa. A, właśnie. Znana mi blisko osoba po lekturze „Rzeczy…” stwierdziła, że nie czytała dotąd „tak żydowskiej książki”. Spór między nami doprowadził do ustalenia, że tak, jest to bardzo subtelna i powiedziana wprost, bez żadnych udziwnień, wykrętów, niedomówień itp. opowieść o typowej polskiej rodzinie z żydowskimi korzeniami. „Kto nie jest Żydem, niech to udowodni”, powiedział kiedyś podobno Ludwik Starski, scenarzysta, tekściarz i człowiek filmu. W Polsce wciąż to prawdziwe, niestety. Podziwiam autora za naturalność, z jaką mówi Fotolia
Na wysokości ośmiu tysięcy metrów grupa wkracza w tzw. strefę śmierci, gdzie ustają kolejne funkcje niedotlenionego organizmu. Zegar tyka, a nawet niewielki błąd może prowadzić do śmierci... 2ZPǃǏRH KVZ[LJWUH ^L ^Za`Z[RPJO KVIY`JO RZPLJNHYUPHJO VYHa UH hitsalonik.pl >RENH˲ REW RE facebook.com/edipresseksiazki instagram.com/edipresseksiazki
Recenzje o pochodzeniu rodziny. Jestem z pokolenia jego matki – może dla jego pokolenia przestało to wreszcie mieć znaczenie? Oby tak było. Bo ja czytałem jego książkę jako czuły, pełen zrozumienia i wybaczenia hołd dla matki. Może graficy tak mają, wolą skromną kreskę. „Od czasu do czasu mówić prawdę prosto w oczy. Nie zawsze, ale na tyle często, żeby się nas obawiali”. Tyle. (gs) Karakter, Kraków 2017, s. 182, ISBN 978-83-65271-38-9
proza obca
tłum. Ewa Penksyk-Kluczkowska, Dorota Kaczor, Sonia Draga, Katowice 2017, s. 462,
Katie Fforde
ISBN 978-83-8110-044-1
Ślub z klasą W małym miasteczku na angielskiej prowincji los połączył trzy młode kobiety po przejściach: Beth, Rachel i Lindę: zranioną singielkę, nieufną rozwódkę i samotną matkę. Razem stworzą „Śluby z klasą” – firmę organizującą uroczystości dla „spłukanych panien młodych” lub „narzeczonych bez grosza”. Wspólnymi siłami i przy wsparciu całego miasteczka odniosą sukces, a przy okazji – choć wcale nie mimochodem – spotkają mężczyzn swego życia. Pomysł na książkę prosty i sympatyczny, a przede wszystkim sprawdzony. Kobiety uwielbiają miłosne potyczki pióra przewodniczącej Stowarzyszenia Autorów Romansów. Wszystkie jej książki zawierają zachętę: do przodu, dziewczyny! Prawdziwa miłość przyjdzie, trzeba tylko otworzyć jej drzwi (i czasem okna). Bo zwyczajne dziewczyny także, a może przede wszystkim one, zasługują na miłość. Od początku wiadomo, że wygra prawdziwa miłość i wszystkie przeciwności losu zostaną pokonane. Właśnie o to chodzi w romansach Fforde. Bo zakochać się (z wzajemnością) ma prawo każdy. Nawet kobieta zdradzona i zagorzała singielka. Czytelniczki zawsze mogą liczyć na autorkę „Przepisu na miłość” i „Francuskiego romansu”,na jej lekkie pióro, błyskotliwe pomysły fabularne i poczucie humoru oraz romantyczną duszę. „Słodka”, „cudowna”, „romantyczna”, „piękna książka o prawdziwej miłości”, „napawa nadzieją, pociesza i wzrusza, a przy tym jest zabawna i wciągająca” – oceniają czytelniczki. Lekki i przyjemny „czasoumilacz”. Na leżak, hamak, na długą podróż, na miły wieczór. (hab) tłum. Joanna Przybyła-Piątek, Sonia Draga, Katowice 2016, s. 442,
Chris Carter
Geniusz zbrodni Mrożący krew thriller Chrisa Cartera, kolejne wcielenie bohatera cyklu jego powieści kryminalnych z detektywem Robertem Hunterem w roli głównej. Policjant jest jednocześnie śledczym i ofiarą, a niewiele brakuje, by sam stał się także zabójcą. Na prośbę FBI przesłuchuje swojego dawnego kolegę z czasów studenckich, który okazuje się być seryjnym mordercą, geniuszem zła, który misternie zastawił pułapkę właśnie na detektywa Cartera. Wracają demony przeszłości, zamordowana żona policjanta, zaginiona przyjaciółka z lat studenckich… Wizyty lokalne w ujawnianych kryjówkach psychopatycznego mordercy pozwalają odkryć następne ofiary i następne sadystyczne zbrodnie. A osadzony w celi potwór zdaje się dobrze bawić, gdy kolejne ślady jego wieloletniej działalności wychodzą na jaw. Ma opracowany od dawna precyzyjny plan – czuje się bezkarny. Trzymająca w napięciu, świetnie napisana książka, a jej odrażający bohater może powrócić w koszmarze sennym. Carter epatuje przemocą, znosi granice zła, zabijanie zostaje sprowadzone do eksperymentu, niczym w hitlerowskich obozach zagłady. Poznajemy najczarniejszą naturę zbrodni. (ł) tłum. Radosław Madejski, Sonia Draga, Katowice 2017, s. 392, ISBN 978-83-7999-899-9
Petr Šabach
ISBN 978-83-7999-622-3
Dowód osobisty
Claire Messud
Dzieci cesarza Miejsce i czas są niczym dwie współrzędne na wykresie naszego życia. Każdy z nas żyje w jakimś określonym miejscu i czasie, a bieżące wydarzenia pośrednio lub bezpośrednio wpływają na nasze decyzje i losy. Pewnie każdy z nas śledził wydarzenia z 11 września 2001 roku. To, co się wówczas stało w Stanach Zjednoczonych miało ogromny wpływ nie tylko na losy nowojorczyków. Jednak to ich życie zmieniło się najbardziej. A jak? Danielle, Julius i Marina – troje trzydziestolatków z ambicjami. Pierwsza to producentka telewizyjna, która marzy o poważnych projektach, a zajmuje się takimi tematami jak liposukcja. Druga, chociaż otrzymała lukratywny kontrakt na książkę, wraca na garnuszek rodziców, bez pracy i z niedokończonym maszynopisem. Julius zaś jest krytykiem literackim i choć kreuje się na znaną osobistość, w rzeczywistości dorabia jako pomoc biurowa. W ich życiu pojawiają się bezwzględny Ludovic Seeley, wydawca, oraz Bootie, kuzyn Mariny, naiwnie przekonany, że przybył do miasta, w którym wszyscy odnoszą sukces. Jest jeszcze kilka innych bohaterów, pięćdziesięciolatków, całkowicie niespełnionych zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Ich życie pędzi w szalonym tempie jak cały Nowy Jork. Poznajemy je i śledzimy przed i po 11 września 2001 roku. Ten dzień, jak sami pamiętamy, 34
zmienił wszystko. Dla naszych bohaterów stał się swoistym katalizatorem, a dla jednego z nich początkiem nowego życia, jakże odmiennego od tego, które miał przed atakiem terrorystycznym. Szczera, sarkastyczna i zmuszająca do refleksji powieść. Autorka sporo miejsca poświęca drobiazgowej analizie i charakterystyce każdej z postaci, używając dosadnego i kpiącego języka. Umiejętnie przechodzi też od ironicznej charakterystyki nowojorczyków do kwestii ponadczasowych. I chociaż losy bohaterów rozwijają się w sposób intrygujący dla czytelnika, to nie każdemu ta książka przypadnie do gustu. Polecam jednak gorąco ze względu na samo zakończenie. Przy tak powolnej akcji naprawdę zaskakuje! (map)
m a g a z y n
Akcję powieści, która doczekała się udanej ekranizacji, zawiązuje wręczanie dowodów osobistych w szkole (w Czechosłowacji otrzymywano je po ukończeniu piętnastu lat). Inauguruje to wieloletnie zmagania bohaterów z władzą ludową: „umówiliśmy się z chłopakami, że przy wręczaniu dowodów zmiażdżymy dłoń gliniarza w morderczym uścisku”. Przejście do opozycji stanowiło również naderwanie (dzielniejsi ją wyrywali) trzynastej strony dokumentu w proteście przeciwko nadchodzącemu trzynastemu zjazdowi KPCZ. Po skończeniu szkoły młodzież dalej walczy z reżimem: unikając, a następnie sabotując służbę wojskową. Przychodzi sierpień roku 1968. Armia Czerwona i jej sojusznicy, między innymi LWP, najeżdżają Czechosłowację. Milicja staje solidarnie z obywatelami w obliczu obcej interwencji. „To był jeden jedyny rok, kiedy się ich nie baliśmy”. Potem następuje okres bolesnych rozliczeń i upokorzeń, gdy tow. Gustaw Husak i Lubomir Strougal nakazali zmuszać zaangażowanych w Praską Wiosnę do pracy w kotłowniach, stróżówkach, fabrykach, na roli. Doświadczył tego między innymi Emil Zatopek. W świetnie skrojonej prozie znajdziemy wszystkie ważniejsze wydarzenia z historii najnowszej naszych południowych sąsiadów. Autor z reguły okrasza je żartem. „Dowód osobisty” to wyśmienity obraz generacji, której komunistyczny system nie zdołał złamać: „Wszędzie się znajdzie jakiś biedny kapuś” konstatuje Petr Šabach, konkludując: „Może nadejść czas, gdy nikogo nie będzie interesować, co dokładnie widnieje w pańskiej teczce, ale to, że w ogóle ma pan jakąś teczkę”. Brzmi znajomo? Tomasz Zb. Z apert tłum. Julia Różewicz, Afera, Wrocław 2017, s. 216, ISBN 978-83-657-0701-7
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
6]NROHQLD QD PLDUÛ SRWU]HE :VSLHUDP\ QDXF]\FLHOL L G\UHNWRUµZ V]NµĄ UR]ZLMDP\ NRPSHWHQFMH ]DSR]QDMHP\ ]bQDMQRZV]\PL WUHQGDPL L ]PLDQDPL Z RĝZLDFLH SRPDJDP\ GRVNRQDOLÉ ZDUV]WDW SUDF\
2IHUXMHP\ praktyczne szkolenia dla rad pedagogicznych i dyrektorów, SRQDG WHPDWµZ V]NROHĆ ] REV]DUµZ HGXNDFML GRUDG]WZR GOD G\UHNWRUµZ V]NµĄ Z ]DNUHVLH VSUDZRZDQLD QDG]RUX SHGDJRJLF]QHJR
3R]QDM QDV]Ç RIHUWÛ 801 220 555
ZZZ RUNH SO
Recenzje Almudena Grandes
Pocałunki składane na chlebie Cudowna okładka i tytuł. Zlepek różnych fragmentów domów stanowi jedną całość, jak wielkomiejski wieżowiec z dziesiątkami mieszkań, który jest wspólnym domem dla setek mieszkańców. Jak chleb, który rodzi się z wielu ziaren. Chleb, który, jak uczono mnie w dzieciństwie, należy szanować do ostatniego okruszka. Jak łatwo się domyślić, dorośli przekazują tę samą naukę swoim dzieciom na całym świecie. Dlaczego przodkowie uczą nas całować chleb? Przekonajcie się sami wraz z bohaterami tej powieści – mieszkańcami jednej z madryckich dzielnic, których dotyka kryzys. Powieść składa się z wielu powiązanych ze sobą różnych historii. Opowiada o życiu kilku bohaterów: wielopokoleniowej rodziny, która wraca z wakacji z postanowieniem, że w jej życiu nic się nie zmieni, mężczyzny opłakującego swój rozwód, babci, ubierającej przed czasem choinkę, by dodać otuchy bliskim oraz kobiety, która postanawia wrócić na wieś, by uprawiać ziemię, odziedziczoną po przodkach. Wszyscy bohaterowie są przedstawieni wiarygodnie, z wielką czułością i wyczuciem oraz ukazani w codziennych sytuacjach i miejscach, jak bar czy salon fryzjerski. Całość stanowi żywe, przepełnione emocjami i poruszające świadectwo naszych czasów. Doceni je zwłaszcza ten czytelnik, który lubi książki o tym, co sam może zaobserwować, lub co może dotyczyć jego życia. Polecam serdecznie, cudowna lektura. (map) tłum. Katarzyna Okrasko, Sonia Draga, Katowice 2017, s. 302, ISBN 978-83-7999-953-8
B.A. Paris
Za zamkniętymi drzwiami Niezwykle udany debiut literacki angielskiej autorki, urodzonej w 1958 roku. Mamy dwie płaszczyzny czasowe – teraz i wcześniej, które w końcu się spotykają. Początek historii przedstawia pozornie idealne małżeństwo, kochającą się bogatą parę w pięknym domu. Wkrótce jednak okazuje się, że mąż jest psychopatycznym mordercą, a narratorka tej opowieści, naiwna Grace, jego izolowaną od otoczenia ofiarą. Więzi ją, racjonuje żywność, zabiera wszelkie rozrywki, a nawet przedmioty codziennego użytku, a na dokładkę chce robić to samo z upośledzoną siostrą Grace. Aby się wydostać, kobieta musi sama podjąć grę z oprawcą. Ile takich historii rozgrywa się na co dzień za zamkniętymi drzwiami? Zapewne nie jedna. Bohater jest szanowanym prawnikiem, człowiekiem sukcesu, otoczony przyjaciółmi, powszechnie lubiany i szanowany. Gdy jednak pozostaje sam z żoną, prowadzi sadystyczną grę. Niespieszna narracja i emocje więzionej bohaterki świetnie oddają napięcie i stan umysłu ofiary. Trudno zachować zdrowe zmysły, będąc zdanym na widzimisię szaleńca. (ł) tłum. Janusz Ochab, Albatros, Warszawa 2017, s. 304, ISBN 978-83-7985-938-2
biografie, wspomnienia Martin Kitchen
Umożliwiło to – jak pisze Martin Kitchen, emerytowany profesor Uniwersytetu w Londynie, specjalizujący się we współczesnej historii Europy, szczególnie Niemiec – przedłużenie wojny o wiele miesięcy. Speer umiał planować na wielką skalę i na bieżąco wprowadzać niezbędne korekty, by uporać się z monumentalnym zadaniem produkcji zbrojeniowej. Dlatego niemiecki przemysł zachował wysoką wydajność i stale ją zwiększał. Nie byłoby to możliwe bez udziału olbrzymich mas robotników przymusowych z podbitych państw Europy. I za bezlitosne, nierzadko okrutne, korzystanie z darmowej siły roboczej architekt Hitlera został skazany w procesie norymberskim na 20 lat więzienia. Przyznał się do winy i jako jedyny z oskarżonych wyraził skruchę i ubolewanie. Wolność odzyskał w 1966 roku, zmarł nagle w wieku 76 lat. Zbudował wokół swojej osoby mit „przyzwoitego narodowego socjalisty”, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, o czym przekonuje niniejsza biografia. Tomasz Zb. Z apert tłum. Sebastian Szymański, Prószyński i S-ka, Warszawa 2017, s. 738, ISBN 978-83-8097-145-5
Wiesław Jędrzejczak, Justyna Wojtaczek
Pozytywista do szpiku kości
Całe swoje życie podporządkował nauce i pacjentom. Przeprowadził pierwszą w Polsce operację przeszczepienia szpiku. Był pionierem w przeszczepianiu krwi pępowinowej. Do tego, co osiągnął dochodził ciężką pracą, wyrzeczeniami, zmagał się z przeciwnościami losu, niechęcią władz państwowych. Wielokrotnie przegrywał nierówną walkę z ze śmiertelnymi chorobami pacjentów, a wielu ocalił, chociaż nie dawano im już żadnych szans. Obecnie prof. Wiesław Jędrzejczak jest kierownikiem Katedry Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Warszawskiego, pełni obowiązki krajowego konsultanta w dziedzinie hematologii. Jest autorem lub współautorem 30 książek i ponad 300 prac naukowych, publikowanych również w zagranicznych czasopismach. Jest też bohaterem filmu dokumentalnego „Między złem a złem” w reżyserii Jakuba Kossakowskiego w ramach cyklu „Młodzi twórcy mistrzom”. „To wysokiej klasy specjalista, a przy tym bardzo miły i normalny człowiek – bardzo skromny. Mimo że jest profesorem, to można się bez problemu umówić na spotkanie z nim” – takie opinie pacjentów przewijają się wielokrotnie w internecie. Prof. Jędrzejczaka nie ominęły też słowa przykre, zwłaszcza po nieudanym przeszczepie, ale i takie doświadczenie wpisane jest w zawód. Po raz pierwszy zwierza się tak szczegółowo w rozmowie z Justyną Wojtaczek o swoim życiu, trudnych początkach kariery zawodowej, pobycie i zdobywaniu doświadczenia w Stanach Zjednoczonych, o gorzkim powrocie do Polski, gdzie odcięto go od badań i zdobyciu międzynarodowej kariery, kontaktach z kontrwywiadem wojskowym, o zawodowych rozterkach i sukcesach, o ambitnych planach zostania ministrem zdrowia. Ta książka to także opowieść o trudnych czasach dla nauki i pacjentów w okresie Peerelu. (et) Studio Emka, Warszawa 2017, s. 248, 39,90 zł, ISBN 978-83-65068-35-4
Speer. Architekt śmierci
Patrick Barclay
W grudniu 1930 roku obiecujący architekt Albert Speer związał się z nazistami, trzy lata później został głównym architektem Adolfa Hitlera, który powierzył mu mianowany projekt przebudowy Berlina na stolicę świata (tzw. Plan Germania). Centralnym budynkiem nowego centrum miała być wielka hala zgromadzeń, naśladująca rzymski Panteon, z kopułą o wysokości 300 metrów. Ciężar wojny sprawił, że śmiały zamysł pozostał na papierze, a Speer objął stanowisko ministra odpowiedzialnego za uzbrojenie i amunicję. Wydatnie zwiększył produkcję broni, amunicji, dział, czołgów, okrętów i samolotów. Także rozwój produkcji paliw syntetycznych uważany jest za jego wielki sukces.
Biografie sportowe to rynek, który cieszy się coraz większą popularnością w Polsce. Fanatycy piłki nożnej, koszykówki i lekkoatletyki pragną poznać ukochany sport od każdej możliwej strony. Wgląd w umysły i pasje sportowców czy selekcjonerów to jeden z lepszych sposobów, by to osiągnąć. A niewielu trenerów cieszy się taką popularnością, jest równie mocno kochanych i nienawidzonych, co José Mourinho. Nowa, uzupełniona wersja biografii byłego trenera Porto, Chelsea, Interu i Realu Madryt autorstwa Patricka Barclaya to lektura ciekawa, ale najwięksi fani Mourinho mogą się poczuć nieco zawiedzeni. Barclay to brytyjski dziennikarz sportowy współpracujący w trakcie swojej kariery m.in. z „Guardianem”, „Independent” czy „Sunday Timesem” oraz autor biografii Mourinho i Sir Alexa Fergusona. Nie
36
m a g a z y n
Mourinho. Pogłębiona anatomia zwycięzcy
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Recenzje
tłum. Piotr Kuś, Rebis, Poznań 2017, s. 374, 39,90 zł, ISBN 978-83-8062-147-3
Judyta Fibiger
Barbara Hulanicki. Ważne jest tylko jutro Inaugurację kariery bohaterki przykuwającej uwagę książki stanowiła wygrana w konkursie na projekt kostiumu plażowego, ogłoszonym przez „London Evening Standard” w 1955 roku. Potem przez kilka lat zajmowała się ilustracją modową – współpracując z renomowanymi magazynami „Vogue” czy „Women’s Wear Daily”. Jej sztandarowa marka – „Biba” – nie powstałaby, gdyby nie wsparcie męża – Stephena Fitz-Simona. Wspólnie uruchomili sprzedaż wysyłkową, co było zupełną nowością. Ubrania z metką „Biby” szybko zrobiły furorę – były nowoczesne, modne, efektowne i tanie. Bo młodzi ludzie – większość klientów firmy – u progu rewolucji kulturalnej, która ogarniała świat – pragnęli się usamodzielnić i żyć na własny rachunek. Dzięki jej projektom mogli odróżnić się od pokolenia rodziców i akcentować własną indywidualność. Twarzą „Biby” była Twiggy – ikona urody lat sześćdziesiątych. Anna Wintour, wtedy zaledwie 15-latka, to właśnie w „Bibie” stawiała pierwsze kroki w świecie mody. Niestety, dobra passa sklepu Hulanicki nie przetrwała próby czasu. W połowie lat siedemdziesiątych partnerzy Hulanicki zostali wykupieni przez większego inwestora, a projektantka utraciła kontrolę nad sklepem i w 1976 roku „Biba” została oficjalnie zamknięta. Barbara z mężem wyjechała do Brazylii, małżeństwo pozostało jednak w świecie mody jeszcze przez pewien czas, projektując między innymi dla Cacharel i Ferucci. Obecnie mieszka w Miami i od ponad 15 lat zajmuje się architekturą wnętrz. Projektowała m.in. wnętrza hoteli na Jamajce i Bahamach, a także wzory tapet dla europejskiej sieci sklepów Habitat. (to-rt) Znak, Kraków 2017, s. 288, ISBN 978-83-240-3803-9
Renata Gorczyńska
Małe miłosziana Renata Gorczyńska towarzyszyła Czesławowi Miłoszowi przez wiele lat – w 1978 roku przyszła na jego wieczór autorski w nowojorskim Muzeum Guggenheima; było to pierwsze ich osobiste spotkanie, choć już wcześniej nawiązała z nim kontakt listowy, prosząc o możliwość przeprowadzenia wywiadu-rzeki. Miłosz nie był do pomysłu nastawiony przychylnie, nie lubił kontaktów z mediami, przekładał terminy, wreszcie zaprosił autorkę do siebie, do Kalifornii, gdzie najpierw przeprowadziła z nim kilka rozmów, w końcu – gdy otrzymał literacką Nagrodę Nobla – zamieszkała w domku gościnnym, przejmując obowiązki asystentki i sekretarki. m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
Rozmowa z Barbarą Hulanicki
W imię ojca
– Miała pani 12 lat, gdy straciła tatę… – Często o nim myślę. Był najważniejszą osobą w mym życiu. Wzorcem i drogowskazem. Tkwi we mnie ogromny żal, że śmierć zabrała mi go tak szybko. – Powraca pani do dramatycznej daty 26 lutego 1948 roku? – Często. Po szóstej rano obudził mnie łomot do drzwi wejściowych naszego mieszkania na przedmieściu Jerozolimy. Po chwili usłyszałam podniesione głosy i lament matki. Zanim nieznajomi i uzbrojeni przybysze zmusili ojca do wyjścia, zajrzał jeszcze do pokoju dziecięcego i rzekł mi: „Basiu, opiekuj się swoją mamą, żegnaj”. Nie zdążyłam wyskoczyć z łóżka, by się do niego przytulić, czego do dziś nie mogę sobie darować. Ciało z raną postrzałową głowy odnaleziono po dwu dniach. Razem z nim zabito polskiego dziennikarza Stefana Arnolda, też uprzednio porwanego. Władze brytyjskie niezwłocznie ewakuowały mnie razem z mamą i dwiema siostrami do Brighton. – Kto dokonał tego mordu politycznego? – Przez wiele lat obowiązywała wersja, że dokonali tego żydowscy terroryści. Rzekomo za jego współpracę z Arabami. Istotnie, będąc przed wojną konsulem polskim w Palestynie, a potem szefem biura cenzury brytyjskiej na Bliskim Wschodzie, utrzymywał z nimi dobre kontakty. Jednak równie dobre relacje miał z Żydami. Ustalono, że padł ofiarą syjonistycznej organizacji Lechi. Było to zaskakujące, ponieważ pozostawał w zażyłych stosunkach z jej twórcą Abrahamem Sternem, co prawda wtedy już nieżyjącym. Nathan Yalin, jedna z kluczowych postaci tej formacji, w swoich wspomnieniach przyznał, że zabójstwo Hulanickiego stanowiło tragiczną pomyłkę. W domowym archiwum przechowuję list – być może rozszyfrowujący zagadkę tej zbrodni. Jego autor, Jan Szułdrzyński, opisuje tam rozmowę z Hulanickim, do której doszło niedługo przed zabójstwem. Ojciec obawiał się o swe życie, dementował pogłoski o rzekomym szpiegostwie na rzecz Zjednoczonego Królestwa i – co chyba najistotniejsze – przyznał, że przystąpił do antykomunistycznej komórki wywiadu USA. Był przekonany, że tylko tak może pomóc Polsce, zdradzonej przez sojuszników w Jałcie. Najnowsze publikacje historyków – i polskich, i izraelskich – jednoznacznie wskazują, iż zginął z woli komunistów. Zdaje się to potwierdzać notatka powstała w Moskwie, a będąca w posiadaniu Kima Philby’ego – czołowego szpiega sowieckiego. Dowiedziałam się o tym od pewnego wiekowego mężczyzny – podczas II wojny światowej pracującego w służbie wywiadowczej Polskich Sił Zbrojnych – na uroczystym pogrzebie taty, przed pięcioma laty na katolickiej nekropolii w Jerozolimie. W trakcie tejże ceremonii podeszła też do mnie nieznajoma starsza dama, informując, że człowiek, który przystawił do głowy ojca broń i nacisnął cyngiel, od dawna już nie żyje. – Brytyjką została pani przez przypadek? – Mogłam zostać Brazylijką. W marcu 1949 roku mieliśmy wypłynąć z Aleksandrii w rejs do Ameryki Południowej. Ojciec zdał sobie sprawę, że na konflikt zbrojny Zachodu z Sowietami, w którym podkładał nadzieję na odzyskanie przez Polskę suwerenności, nie ma co liczyć. Uznał, że porządek w Europie – przypieczętowany ostatecznie w czasie konferencji poczdamskiej – nie zmieni się przez dekady. Powrót do ojczyzny pod dyktatem Kremla oczywiście nie wchodził w rachubę. Nie wiem czemu zdecydował się na emigrację akurat do kraju kawy. Może nie wierzył w skuteczną obroną Europy przed komunizmem? Rozmawiał Tomasz Zb. Z apert fot. Dania Graibe
dziwi więc, że „Mourinho. Pogłębiona anatomia zwycięscy” koncentruje się przede wszystkim na perspektywie angielskiej. Nie ma w tym nic zdrożnego – w końcu Premier League to najbardziej ekscytująca liga świata – niekoniecznie zapewnia to jednak pełen obraz trenerskiego warsztatu popularnego „Mou”. Pracował on bowiem jako trener w Portugalii, Hiszpanii, Włoszech i dwóch wielkich klubach angielskich. Barclay najpilniej śledzi wczesny etap kariery portugalskiego trenera: początki pod okiem ojca w macierzystej lidze, współpracę z Sir Bobbym Robsonem i samodzielną pracę w Porto oraz Chelsea. Autor biografii robi wrażenie dbałością o szczegóły i sławą zdobytych rozmówców (takie nazwiska jak van Gaal, Robson czy Houllier znane są każdemu kibicowi piłki nożnej), ale również umiejętnością spojrzenia na prywatną stronę życia Mourinho, jakże odległą od kontrowersyjnej pracy zawodowej. Wymienione komplementy nie dotyczą jednak dalszej części książki. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że Barclay chciał w dalszym ciągu pisać o Mourinho, lecz nie miał równie wiele czasu i energii, co przy pracy nad pierwszą wersją jego biografii. Końcowe rozdziały książki to bardziej analiza działań trenera i kontrowersji z nimi związanych niż pełnoprawny wgląd w jego pracę dla Interu czy Realu. A to może być za mało dla polskich czytelników oryginalnej „Anatomii zwycięzcy”. Tomasz Gardziński
7 / 2 0 1 7
37
Recenzje Zebrane w tomie szkice – publikowane wcześniej, ale zredagowane na nowo – są świadectwem zarówno tamtych pierwszych kontaktów, jak i późniejszych wydarzeń. Gorczyńska nie ujawnia żadnych tajemnic, pozostając wierną „skrytemu Litwinowi” – Miłosz bardzo niechętnie mówił o swoich prywatnych sprawach, związkach, rodzinnych przejściach. Nie oznacza to jednak, że jego życie pełne było niedomówień i sekretów – kolejni autorzy analizujący jego postać i twórczość na podstawie relacji osób, które pozostawiły o nim wspomnienia czy choćby krótkie uwagi, a i wczytując się w korespondencję prowadzoną z wieloma przyjaciółmi i znajomymi, potrafili zrekonstruować całkiem dokładnie twórczą drogę noblisty i jego osobowości przydać zaskakującą liczbę szczegółów. Gorczyńska dodaje do tego portretu zbiorowego swoje maźnięcia pędzlem – pisze o codziennej rutynie poety, o jego kontaktach ze światem zewnętrznym, okresie pracy w dyplomacji, czasie spędzonym we Francji, ale także wczytuje się w jego twórczość, ocenia ją przez pryzmat związków z polskimi twórcami (przykładem „Zniewolony umysł”), wspomina wpływ, jaki na Czesława wywarł jego krewny Oskar, twórca metafizyczny. Bardzo wiele miejsca poświęca recepcji twórczości Miłosza w Ameryce, jego pracy ze studentami, którzy stali się później wybornymi tłumaczami jego dzieł (sam Miłosz posługiwał się biegle angielskim i francuskim, tworzył jednak niemal wyłącznie – a zwłaszcza poezję – w języku polskim). Można by zapytać: „Komu potrzebne małe miłosziana, skoro tyle wielkich prac poświęcono już nobliście?”. Są potrzebne, by go nie zapomnieć – na co dzień, sięgać po jego tomy poetyckie, przekłady, arcyciekawą korespondencję. Czytanie Miłosza przyda się dziś, to twórca wciąż zaskakujący swymi obserwacjami i profetycznością spostrzeżeń. (gs) Zeszyty Literackie, Warszawa 2017, s. 192, ISBN 978-83-64648-56-4
religia Jose de Carvalho
Fatima 1917-2017 Album powstał z okazji stulecia objawień Matki Bożej w Fatimie. Obrazuje zatem historię objawień słowem pisanym oraz fotografiami, przedstawia także wszystko to, co działo się w Fatimie w ciągu tegoż stulecia, czyli jak rozwijał się fatimski kult związany m.in. z pielgrzymowaniem czy praktykowaniem maryjnego przesłania, przekazanego trojgu dzieciom; Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi. W przedmowie do tej pozycji kardynał José Saraiva Martins pisze następująco: „Treść tego albumu nie jest przełomowa. Nawet nie mogłaby taka być. Nie znajdziecie w niej szokujących odkryć ani sensacyjnych informacji, które mogłyby zapełniać okładki gazet i otwierać programy informacyjne w telewizji, stając się atrakcją dla wielu osób. (…)Przywołuje istotę orędzia fatimskiego, którą jest codzienne odmawianie Różańca, nawrócenie i pokuta. Te słowa nadal są najważniejszym przesłaniem Matki Bożej Fatimskiej”. I tak oto mamy album, który wzrusza pieczołowicie dobranymi dokumentalnymi zdjęciami, także opisem wydarzeń historycznych i wciąż aktualnym przesłaniem. Bożena Rytel
wzajemności. Miłość bywa podobna do żebraka, który wyciąga ręce i nigdy nie wie, czy tego dnia coś otrzyma”. Jakie to trudne i jak bardzo prawdziwe. Warto się zapoznać z myślami świętych kobiet o miłości z ich celnymi spostrzeżeniami. (br) Wydawnictwo WAM, Kraków 2017, s.110, ISBN 978-83-277-1300-1
audio Arthur C. Clarke
Odyseja kosmiczna 2001 Najbardziej znana powieść Arthura C. Clarke’a, genialnie zekranizowana przez Stanleya Kubricka, ukazała się właśnie w Polsce w formie audio. Nie jest to zwykły audiobook, lecz superprodukcja, z udziałem kilkunastu lektorów, w świetnej oprawie muzyczno-dźwiękowej. Narratorką jest Krystyna Czubówna, a w rolach głównych: Mirosław Zbrojewicz, Antoni Pawlicki, Dawid Ogrodnik i Robert Jarociński. Słuchowisko wyreżyserował Grzegorz Gutkowski, a za opracowanie muzyczne odpowiada Kamil Sajewicz. To kolejna superprodukcja Audioteki, która chętnie sięga po klasykę science-fiction. Realizacja budzi podziw, role aktorskie są bez zarzutu. A mimo to całość pozostawia niedosyt. Są tego co najmniej trzy powody. Pierwszy, to odniesienie do filmu. W przypadku tej akurat powieści, trudno rozdzielić dzieło literackie i filmowe, zwłaszcza że książka powstawała równolegle ze scenariuszem. Czytając, słuchając, trudno nie mieć przed oczyma obrazów wykreowanych przez Kubricka. Drugi powód to długie i monotonne fragmenty narracji. Weźmy choćby pierwszy rozdział, stanowiący wyłącznie narrację. W tej powieści jest zbyt mało dialogów, byśmy mieli często okazję doceniać kunszt pozostałych lektorów, a Krystyna Czubówna znalazła się w bardzo nieprzyjemnej roli. Nieprzyjemnej, bo narracja jest monotonna. Nie da się tego czytać porywająco. I tu dochodzimy do trzeciego powodu – sama powieść trąci myszką. Nie dlatego, że mamy dawno za sobą rok 2001 (Clarke pisał powieść w latach sześćdziesiątych XX wieku). Sposób przedstawienia świata przyszłości jest już anachroniczny – zbyt nacechowany terminologią techniczną, inżynieryjną, biologiczną. Dziś jest to język opracowań popularnonaukowych i prasy, ale nie literatury science-fiction. Słuchając Krystyny Czubówny, wyraźnie widzimy, jak bardzo taki sposób narracji jest przestarzały, nużący. Świetna realizacja Audioteki nie jest w stanie uratować tej prozy, której czas zwyczajnie przeminął. Tak samo jak niektórych powieści Stanisława Lema czy Jerzego Żuławskiego. Kosmos nie jest już dla nas tak tajemniczy, byśmy ekscytowali się na kartach powieści astronautyką, inżynierią i technologią. Dziś czytelnik chce akcji. I tu jeszcze raz trzeba złożyć hołd Stanleyowi Kubrickowi, który „Odyseję kosmiczną 2001” potrafił na ekranie uczynić dziełem ponadczasowym. Pisarzowi ta sztuka nie wyszła. Łukasz Gołębiewski Audioteka/StoryBox.pl, Warszawa 2017, CD-MP3, ISBN 978-83-7927-824-4
tłum. Violetta Gawor, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2017, s. 192, ISBN 978-83-7971-660-9
A.G. Riddle
Miłość. Mądrość świętych kobiet
Gen atlantydzki
Kolejna pozycja z serii „mądrościowej” WAM. Po „ Miłosierdziu. Mądrość Ojców Kościoła” i „Modlitwie. Mądrość doktorów Kościoła” ukazała się „Miłość. Mądrość świętych kobiet”. Tym razem mistyczki święte, takie jak Julianna z Norwich, Katarzyna ze Sieny, Teresa z Avili, Urszula Ledóchowska czy Teresa Benedykta od Krzyża powiedzą o wielobarwnej miłości i jej sile, przyciąganiu i pragnieniu zjednoczenia, walce o nią, by wytrwać i nie zmienić decyzji pomimo burz i niepokojów. Dariusz Piórkowski SJ we wstępie do tej pozycji stwierdzi, że: „Miłość rodzi się ze zranienia. Mistyczki, które na modlitwie odkrywały istotę miłości, wiedzą, że bez cierpienia nie sposób kochać. Żeby nauczyć się miłości, trzeba ćwiczyć się w znoszeniu krzywdy, czasem w przyjmowaniu bólu odrzucenia, a nawet pogodzić się z brakiem 38
m a g a z y n
Powieść jest jak gotowy scenariusz do filmu katastroficznego, w którym mamy non stop akcję i prawie żadnych dialogów. Uśpieni Atlantydzi, tajemniczy gen, światowy spisek, mroczne sekty, które dysponują zaawansowanymi technologiami, ogromnymi finansami i bronią jądrową, w retrospekcjach I wojna światowa, jakiś niemiecki U-Boot na Antarktydzie, a do tego ukryty pod lodem statek kosmiczny i wisząca nad światem groźba zagłady, zegar już zaczął odliczanie… A.G. Riddle narzucił niewiarygodne tempo. Co z tego, że część pomysłów to odgrzewane kotlety, skoro wartka akcja wciąga i nie można się oderwać. Jest to jednak dopiero pierwszy tom trylogii… Polski przekład ukazał się w 2016 roku. Teraz jest znakomite wydanie audio, czyta Mariusz Bonaszewski, którego jako lektora l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
Recenzje znamy m.in. z książek Jo Nesbø, ale też z dzienników Gombrowicza. Lektor dotrzymuje autorowi tempa. (ł) tłum. Zuzanna Byczek, Jaguar, Warszawa 2017, MP3, ISBN 978-83-7686-483-9
Arleta Bojke
Władimir Putin. Wywiad, którego nie było Chwytliwy tytuł stanowi pretekst do ukazania Rosji w latach 20102014, kiedy autorka była korespondentką TVP w Moskwie. W dziesięciu odsłonach przedstawia olbrzymi wpływ Władimira Putina na własnych rodaków. Dane jej było uczestniczyć w wydarzeniach z pierwszych stron gazet: vide aneksja Krymu czy walki w Donbasie. Poznała Kozaków, wiernych Kremlowi, niezależnie od jego lokatorów. Podziwiamy krajobrazy Kraju Krasnojarskiego, zdaniem Arlety Bojke, najurodziwszego obszaru Rosji (a jest z czego wybierać!). Czytamy o ślimaczącym się śledztwie smoleńskim…. Diagnozy dziennikarki – zdecydowanie antyputinowskie – powstały zarówno na kanwie własnych obserwacji, jak i kontaktów z Rosjanami. Niekiedy niebezpiecznych. I dla jej informatorów, i dla niej. Tym bardziej zatem należy się autorce szacunek. (to-rt) Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2017, s. 304, ISBN 978-83-01-19163-4
Marek Rybarczyk
Wszystkie szaleństwa Anglików Wieloletni korespondent polskich mediów w Anglii zdradza osobliwości rodem z ojczyzny futbolu. Wyjaśnia, dlaczego to Anglicy wymyślili komputer, odkurzacz i termos, kto zaprojektował pistolet na osy, jak zabawiali się arystokraci w klubach Soho i posiadłości Cliveden, na co jeździ ekologiczny samochód księcia Karola, ile kochanek miał jego ojciec książę Filip… Małżonek królowej Elżbiety II bywał na elitarnych przyjęciach, co udokumentował biograf rodziny królewskiej Nick Davies. Ich scenariusz był starannie zaplanowany. Najpierw po wielkich schodach pałacyku schodziła grupa nagich lub skąpo odzianych pań w maskach. Przy kolacji panowie zasiadali przy stole, a niektóre z niewiast znikały pod długim, zwisającym do podłogi obrusem. Najbardziej skandaliczna była końcówka: bicie rekordu seksualnego z udziałem call-girls. „W tej konkurencji panowie zazwyczaj odpadali po dwóch, trzech partnerkach” – wspominał pewien uczestnik party. Filip miał wprawdzie wiele kochanek, ale na imprezach takich jak ta był skazany na rolę kibica. Marek Rybarczyk przypomina też twórców „Latającego Cyrku Monty Pythona”. John Cleese, Eric Idle, Michael Palin, Terry Jones i Terry Gilliam również w Polsce mają wyznawców. Utalentowani komedianci mieli w kieszeniach dyplomy prawa i historii Cambridge. Ich uczniem jest Rowen Atkinson, czyli Jaś Fasola. Tomasz Zb. Z apert Fabula Fraza, Warszawa 2017, s. 320, ISBN 978-83-65411-06-8
kulinaria Teo Vafiois
Filozofia smaku Jakże bliskie jest mi podejście mieszkańców Peloponezu – „Dla Greków jedzenie to nie tylko zaspokajanie głodu, to także sposób życia, zdrowie, długowieczność, rozrywka, dobre relacje prywatne i zawodowe, przyjemność zmysłowa”. Z rozkoszą więc udałam się razem z charyzmatycznym autorem w podróż po Grecji. Teo Vafiois jest wprawnym przewodnikiem, podpowiada jakie miejsca warto odwiedzić, co zobaczyć, przestrzega, czego nie należy robić, aby nie popełnić afrontu (nie wspominaj o rybie po grecku czy kawie po turecku). Opowiada o swoim dzieciństwie w Seres (miejscowości w pobliżu Salonik) i tradycjach kulinarnych jego rodziny. Babcia była kucharką i prowadziła tawernę, tata piekarzem, a mama prowadziła gospodarstwo domowe, m a g a z y n
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
Twarz Rosji
– Mówimy Putin – w domyśle Rosja, mówimy Rosja – w domyśle Putin. Czy ta parafraza poety jest trafna? – Jeśli odwołujemy się do książki, to nie parafraza poety, tylko obecnego przewodniczącego Dumy Państwowej. To pytanie otwiera pole do wielu rozważań. Na przykład, czy rosyjski prezydent jest tylko twarzą czy gwarantem obecnego systemu? Odpowiedź jest kluczowa – od niej zależy przyszłość Rosji po Putinie. Ta kwestia każe się też zastanowić nad fenomenem poparcia społecznego Władimira Putina i nad tą częścią rosyjskich obywateli, którzy go kontestują i niedawno znów przypomnieli o sobie podczas antyrządowych protestów. Ciśnie mi się na usta prosta odpowiedź „nie”; bo Rosja jest dużo bardziej skomplikowana i wielowymiarowa; bo władze to władze, a ludzie to ludzie; bo jest też inna Rosja. Jednak w jakimś stopniu, w obecnych warunkach to stwierdzenie jest prawdziwe. Szczególnie w wymiarze politycznym dla wielu ludzi – choćby na Zachodzie – twarzą Rosji jest Putin, bo inną Rosję niekoniecznie znają. – Za rok kończy się kadencja rosyjskiego prezydenta, drugą ma pewną, ale co dalej? Ponownie „malowana” prezydentura Dmitrija Miedwiediewa? – To by było już groteskowe. Pierwsza zamiana miejsc brzmiała jak żart. Wydaje mi się, że drugi raz ten sam zabieg by się już nie sprawdził. Zresztą sam Miedwiediew został po pierwsze tą „podmianką” skompromitowany w jakimś sensie, od dawna był regularnie ośmieszany w internecie, a teraz jeszcze w filmie Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego ponad 20 milionów ludzi zobaczyło ogromny majątek obecnego premiera, na który na pewno nie byłoby go stać z oficjalnych dochodów. To oczywiście tylko opinia, ale moim zdaniem sam Putin – jeżeli chce utrzymać wizerunek silnego polityka, który nie boi się radykalnych rozwiązań – musi albo zmienić konstytucję, tak jak Aleksandr Łukaszenka, i po drugiej kadencji zostać u władzy, albo wychowywać lojalnego następcę i raczej już nie tylko do popilnowania żyrandola przez jedną kadencję. – Ile prawdy jest w sugestii, że najwierniejszymi pretorianami Władimira Władimirowicza są Kozacy? – Nie wiem, czy zaryzykowałabym stwierdzenie, że są najwierniejszymi pretorianami, ale na pewno bardzo wiernymi i użytecznymi. Organizacje kozackie zostały za rządów Putina bardzo dofinansowane i niezwykle się rozwinęły. Nie wszystkie, ale wiele z nich to grupy paramilitarne, mające dostęp do broni. Przepisy pozwalają mobilizować je w określonych przypadkach. Pośród Kozaków rosyjskich wyróżniamy dońskich, kubańskich, a nawet krymskich. Chyba jednak nie ten podział jest najistotniejszy. Kozacy nierejestrowi, czyli tacy, którzy nie figurują w państwowym spisie, mogą być wykorzystywani do celów Kremla, ale zawsze łatwo można się od nich odciąć. Tak było na przykład na wschodzie Ukrainy – duża część samozwańczej Ługańskiej Republiki Donieckiej była przez jakiś czas opanowana przez taki oddział. O tym, jak bardzo byli pożyteczni świadczy to, że wykorzystywano ich we wszystkich ostatnich wojnach, w których Rosja uczestniczyła. Rozmawiał Tomasz Zb. Z apert fot. Katarzyna Piątkowska
literatura faktu
Rozmowa z Arletą Bojke
7 / 2 0 1 7
39
Recenzje nic dziwnego, że Teo bardzo dobrze czuł się w kuchni. W rodzinnym Seres otworzył własną knajpę, którą przeistoczył w dyskotekę. W 1985 roku na wakacjach w Bułgarii dopadła go strzała Amora, a wybranka okazała się być mieszkanką zimnej jak dla Greka Polski. Dla Małgorzaty zamieszkał w naszym kraju, gdzie stara się przybliżać kulturę i kuchnię swojej ojczyzny. W książce zebrał tradycyjne przepisy ze wszystkich regionów geograficznych Grecji. W tamtejszej kuchni królują: oliwa, miód, figi, ryby, zioła, warzywa, sery (Teo opisał aż 21 gatunków greckich serów). I oczywiście wino. I ouzo. Ale też tak niezwykłe przyprawy jak mastyks, czyli żywiczne kryształki z kory pistacji kleistej. Grecka kuchnia jest lekka i sycąca. W książce są więc przepisy na musakę i dolmadakię, jagnięcinę kleftiko, ale też lody z sera feta, brzoskwinie z kremem waniliowym i tort z kremem kasztanowym. Całość pysznie okraszona fotografiami. (et) Edipresse, Warszawa 2017, s. 248, 49,90 zł, ISBN 978-83-7945-750-2
poradniki Melanie Wenzel
Moje najlepsze przepisy z roślin leczniczych Autorka pragnie zarazić czytelnika swoim zachwytem nad działaniem roślin leczniczych. Toteż w książce znajdują się informacje o historii ziołolecznictwa, przepisy (m.in. na naturalne maści, żele, szampony, syropy czy okłady, a także syropy, herbatki, mieszanki do inhalacji, roztwory do płukania gardła, okłady, kremy, olejki, wina). „Weźmy zdrowie w swoje ręce” – mówi autorka, znawczyni i entuzjastka zielarstwa. Rośliny pomagają w trudnych chwilach życia, poprawiają samopoczucie, niwelują bóle stawów, łagodzą podwyższone ciśnienie krwi, uaktywniają pamięć. Przepisy zamieszczone w książce nie są trudne do wykonania, warto więc próbować! Ostatni rozdział poświęcony jest najważniejszym roślinom leczniczym. Autorka wymienia ich aż 71 i mówi o zastosowaniu praktycznym. Książka jest elegancko wydana, z pięknymi fotografiami ziół i przebiegiem wykonania przepisów ziołowych. (br) tłum. Magdalena Jałowiec, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2017, s. 240, ISBN 978-83-7971-167-3
Richard Hill-Whittal
Indie Games
Podtytuł pierwszej książki nowopowstałej oficyny Merlin Publishing wyjaśnia wszystko – „Podręcznik niezależnego twórcy gier”. Wybór tego rodzaju publikacji jest nieprzypadkowy. Twórcy wydawnictwa związani byli przez lata z dystrybucją gier. Książka jest odpowiedzią na dynamiczny rozwój branży gier wideo. Michał Gembicki, prezes Merlin Publishing, widzi w tym rynku duży potencjał: „Polskie gry odnoszą sukcesy na całym świecie, w kraju coraz więcej uczelni i organizacji zajmuje się edukacją przyszłych twórców gier, brakuje natomiast polskiej lektury, która pozwoliłaby na samodzielne zgłębienie tematu”. Autor przygodę z tworzeniem gier rozpoczął w 1995 roku. Od tego czasu wydał 33 tytuły. I jak wyznaje, robi to, co kocha i na tym jeszcze zarabia. Dzieli się z czytelnikami (którzy przymierzają się do stworzenia własnej gry) swoimi doświadczeniami, przytacza też porady profesjonalistów. Podaje przykłady najciekawszych projektów, podpowiada czytelnikom adresy stron internetowych, przydatnych w trakcie tworzenia gier (np. źródła grafik i designów, fora dyskusyjne i wspierające). Doskonałym dopełnieniem całości są ankiety-wywiady z przedstawicielami różnych deweloperów Indie. Poradnik w przystępny sposób opisuje wszystkie etapy prowadzenia projektów, od zbierania funduszy, poprzez produkcję i marketing po kwestie prawne (w tym rozdziale przydałoby się odniesienie do polskich realiów). 40
m a g a z y n
1 proc., przychodu ze sprzedaży tej książki zostanie przekazany na wspieranie polskich twórców gier niezależnych. (et) tłum. Patryk Fijałkowski, Merlin Publishing, Warszawa 2017, s. 330, ISBN 978-83-65845-00-9
Joachim Mayer
Pyszności prosto z balkonu i tarasu Zauroczyła mnie fotografia zamieszczona na początkowych stronach poradnika, przedstawiająca „taras obfitości”, czyli z urokliwą ławeczką, otoczoną doniczkami z owocującymi krzewami – jabłoń obwieszona owocami, czerwoniutkie truskawki, pomidorki, do tego kwiaty cukinii, pokaźna bazylia… Zamarzył mi się taki balkon. Autor zaznacza, że uprawy warzyw i owoców na tak małej przestrzeni nie zapewnią obfitych plonów, dostarczą natomiast smakołyków do zdrowego podjadania. W pigułce opisane zostały najważniejsze prace, które należy wykonać, aby doczekać się zbiorów, są też charakterystyki najbardziej znanych roślin jadalnych (ale też mało u nas popularnych, jak karczoch czy pepino, albo kiwi, które w krajach śródziemnomorskich jest bardzo powszechne jako roślina pnąca), całość uzupełniają wskazówki kulinarne. Mimo małych rozmiarów, książeczka zawiera dużą dawkę informacji, uzupełniają je wysokiej jakości zdjęcia. Wydawca oznaczył książkę znakiem „Gwarancja jakości” i jest to działanie w pełni uzasadnione. (et) tłum. Magadalena Jałowiec, Jedność, Kielce 2017, s. 64, 23 zł, ISBN 978-83-7971-107-9
dla dzieci Bohdan Butenko
Kurczątka – Gapiszątka Dorośli czytelnicy doskonale znają tego wesołego jegomościa w charakterystycznej pasiastej czapce z pomponem i krótkich spodenkach. Przygody Gapiszona ukazywały się w „Misiu” przez czterdzieści lat. Postać, wykreowana przez wspaniałego rysownika i ilustratora Bohdana Butenki, stała się również bohaterem polskiego serialu animowanego. Gapiszon jest zawsze pogodny, wesoły i ma ciekawe pomysły. W najnowszej książeczce towarzyszy mu Kropelka. Niespodziewanie natykają się na jajko. Gapiszon chętnie by je zjadł, a wtedy jajko znika. Po pewnym czasie wykluwa się z nich kurczaczek, a potem jeszcze jeden, i kolejny… Książeczka przeznaczona jest dla maluchów powyżej roku życia. Jest pięknie wydana, ma nietypowy format, ilustracje wykonane ręką Mistrza oglądamy na kartonowych stronach. Minimum treści, ilustracje mówią same za siebie, maksimum radości. (et) Zielona Sowa, Warszawa 2017, s. 22, ISBN 978-83-8073-562-0
Mateusz Wysocki
Las zabaw
Książka, która zaprasza do uruchomienia wyobraźni. Autor niezwykle sugestywnie kreśli obrazy, który przeniosą małych czytelników do cichego, spokojnego lasu, gdzie niepodzielnie króluje przyroda. Jego poetyckie opisy działają na różne zmysły („las jest jak kufer pełen zapachów, ukryty gdzieś daleko za miastem”) i wspaniale charakteryzują leśny kompleks. Z kolei gdy odwrócimy strony książki, natkniemy się na fauno-florystyczne ciekawostki (np. że niedźwiedź brunatny ma sto razy lepszy węch niż człowiek, a jeleń śpi zaledwie godzinkę lub dwie). Jestem pod ogromnym wrażeniem ilustracji, które wyszły spod ręki Agaty Królak. Rysowniczka w niezwykły sposób oddała piękno lasu, bawi się formą, uwrażliwia na estetykę. Na tym polu obraz i tekst nawzajem się dopełnią. Do książki dołączona jest mapa zapraszająca do wyprawy w prezentowane miejsca i wykonania tam proponowanych zadań. (et) Czerwony Konik, Kraków 2017, s. 16, 29,90 zł, ISBN 978-83-939357-4-1
l i t e r a c k i
k s i ą ż k i
•
7 / 2 0 1 7
DŁUGO OCZEKIWANY FINAŁ CYKLU ODRODZONE KRÓLESTWO
Już w sprzedaży! www.zysk.com.pl
Prequel świetnie przyjętej powieści „Żniwo gniewu”. Fascynująca opowieść, która przenosi czytelnika do przeszłości, ukazując piękno Kresów i trudne losy ich mieszkańców. www.zysk.com.pl
k s i ฤ ลผ k i l i t e r a c k i m a g a z y n
4@ )ว +A0,4@ 9(;6>(ว ( 5(:A@*/ )9(*0 )ว +ว 469+6>(ว &
12:2ยฅm
113 ilustracji 232 str., format albumowy 19,5 x 24 cm, papier offset, twarda oprawa ISBN: 978-83-7553-228-9
www.bialykruk.pl Cena detal.
59 ]รฏ (z VAT)
] SXEOLNDFMฤ NWyUHM ZLHONLP ZDORUHP MHVW WDNลงH GUDPDW\F]Q\FK LOXVWUDFML Eฤ Gฤ F\FK ZLHORNURรพ QDZHW WUDIQLHMV]\P NRPHQWDU]HP QLลง VรฃRZD :LHONL ]QDZFD WHPDWX NV SURI :DOGHPDU &LVรฃR SU]HZRG]ฤ F\ SROVNLHM VHNFML ล ZLDWRZHM RUJDQL]DFML 3RPRF .Rล FLRรฃRZL Z 3RWU]HELH NUHล OL JHQH]ฤ G]LVLHMV]HM KHNDWRPE\ FKU]Hล FLMDQ VWDQ IDNW\F]Q\ L ล URGNL UDWXQNRZH
%LDรฏ\ .UXN 6S ] R R XO 6]ZHG]ND .UDNรถZ WHO IDNV H PDLO PDUNHWLQJ#ELDO\NUXN SO 3U]\ ]DPรถZLHQLX QD NZRWร SRZ\ฤ HM b]รฏ NRV]W\ SU]HV\รฏNL b]รฏ SRQRVL Z\GDZQLFWZR
7/ 2 017
C
R WU]\ PLQXW\ JG]L Hล QD ล ZLHFLH JLQLH MHGHQ FKU]Hล FLMDQLQ QLH XPLHUD QDWXUDOQฤ ล PLHUFLฤ JLQLH Pฤ F]HฤธVNR ]D WR ลงH QLH FKFLDรฃ Z\U]HF VLฤ 3DQD -H]XVD ล ZLDW ] WHJR SRZRGX QLH ODPHQWXMH ZLHOF\ SROLW\F\ QLH SURWHVWXMฤ .WR FKFH GRFLHF SUDZG\ R FR FKRG]L Z NRQร LNFLH LPLJUDQFNLP SRZLQLHQ ]DSR]QDรพ VLฤ
Nr 7/2017 (250) Cena 14,50 zล (8% VAT) โ ข ISSN 2083-7747 โ ข Indeks 334464
9 771234 020171
07