OBYWATEL nr 5(37)/2007

Page 1

��������������������������������

�������������������������������������������������������������������������������������

���������

����������������

������������

��������������

���������������

��������������������� ����������������������� ������������������ ��������������������������



OKŁADKA: FOT JON BRADLEY, TŁO FOT. GALLMESE.

D������������� „Magazyn Obywatel” A���� ��������: Obywatel ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź tel./faks: /042/ 630 17 49 ���������� �������: redakcja@obywatel.org.pl

W numerze: Pęknięta Polska – z dr. Wiesławem Łagodzińskim rozmawia Michał Sobczyk .............. 4

�������, ���������: biuro@obywatel.org.pl

Procent większy niż życie – Jarosław Szczepanowski .................................................... 9

S���� � ����������� ���������: studio@obywatel.org.pl

Ojczyznę tanio sprzedajemy – Konrad Malec .............................................................. 13

��������: www.obywatel.org.pl

Bunt konsumentów – Stephen Armstrong ...................................................................... 18

R��� H�������: Jadwiga Chmielowska, prof. Mieczysław Chorąży, Piotr Ciompa, prof. Leszek Gilejko, Andrzej Gwiazda, dr Zbigniew Hałat, Bogusław Kaczmarek, Marek Kryda, Bernard Margueritte, Mariusz Muskat, Zofia Romaszewska, dr Zbigniew Romaszewski, dr Adam Sandauer, dr Paweł Soroka, Krzysztof Wyszkowski, Marian Zagórny, Jerzy Zalewski R�������: Rafał Górski Remigiusz Okraska (redaktor naczelny) Michał Sobczyk (zastępca red. naczelnego) Szymon Surmacz S���� ���������������: Karolina Bielenin, Piotr Bielski, Agata Brzyzka, Joanna Duda-Gwiazda, Rafał Łętocha, Sebastian Maćkowski, Konrad Malec, Bartosz Malinowski, Anna Mieszczanek, Leszek Nowakowski, Lech L. Przychodzki, Marcin Skoczek, Olaf Swolkień, Jarosław Tomasiewicz, Karol Trammer, Jacek Uglik, Krzysztof Wołodźko, Marta Zamorska, Andrzej Zybała, Jacek Zychowicz K�������: Zbigniew Bednarek, Justyna Bibel, Karioka Blumenfeld, Magdalena Doliwa-Górska, Monika A. Gorzelańska, Agnieszka Górczyńska, Marta Kasprzak, Maciej Kronenberg, Przemysław Prytek, Michał Stępień, Jarosław Szczepanowski, Piotr Świderek, Stanisław Świgoń, Michał Wenski, Michał Wołowski D���: „Profesjadruk”, tel. /042/ 25 26 755

Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego W całej Polsce „Magazyn Obywatel” można kupić w sieciach salonów prasowych Empik, Ruch, Kolporter, Inmedio, Relay. Wybrane teksty „Magazynu Obywatel” są dostępne na stronach OnetKiosku (http://kiosk.onet.pl). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z dwumiesięcznika „Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (www.obywatel.org.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem.

Mity i fakty o mutantach – z dr. Árpádem Pusztaiem rozmawia Michał Sobczyk ....... 21 Rozwój po swojemu, czyli irlandzkie paktowanie – Andrzej Zybała ....................... 24 Rozwój peryferii dzięki dialogowi – Tomasz Grosse .................................................... 30 Kibuce między zwątpieniem a odrodzeniem – z Elim Avrahamim rozmawia Karioka Blumenfeld ........................................................... 34

Kibuce w kryzysie – Eli Avrahami......................................................................................... 36 Lustracja pozytywna – prof. Teresa Grabińska, prof. Mirosław Zabierowski ................... 43 Teoria okrętu pod nadzorem Armii Ludowej – Joanna Duda-Gwiazda ..................... 46 Inteligencja wczoraj i dziś – z prof. Stanisławem Borzymem rozmawia Krzysztof Wołodźko .................................... 49

Przez saharyjskie bezdroża, czyli w 30 dni dookoła Mali – Ewa Cylwik .................. 52 Antysyjoniści na Antyle! – Tomasz Gabiś ....................................................................... 58 Czy Kaszubi są separatystami? – Tomasz Żuroch-Piechowski ...................................... 60 CHWILA ODDECHU Ironezje – Tadeusz Buraczewski.......................................................................................... 63 Bliższa ziemia – Lech L. Przychodzki ................................................................................. 64 Wolna twórczość i jej wrogowie – Krzysztof Kędziora .................................................. 67 Kronika Kontrasa ............................................................................................................. 70 Wiersze – Katarzyna Piotrowska ....................................................................................... 72 Encyklopedia Wyrażeń Makabrycznych – Paplo Maruda ............................................. 72 Z GRUBEJ RURY We wszystkim – miłość – Jarosław Tomasiewicz ............................................................ 73 O dobro powszechne. Ekonomia społeczna Stanisława Grabskiego – Rafał Łętocha ......................................................................... 77 Recenzja: Klęska lewicy – Remigiusz Okraska ................................................................ 81 Recenzja: Czerwona gwiazda Dawida – Karioka Blumenfeld ..................................... 87 FELIETONY Pomógł mi prezydent Putin – Joanna Duda-Gwiazda ....................................................89 Idźta przez zboże! – Anna Mieszczanek ..........................................................................90 Ironista i żołdak – Jacek Zychowicz..................................................................................91 Autorzy numeru...............................................................................................................92 Z obywatelskiego frontu ................................................................................................94

MAGAZYN OBYWATEL TWORZONY JEST W 99% SPOŁECZNIE

3


Pęknięta

Polska

FOT. MICHAŁ SOBCZYK

– z dr. Wiesławem Łagodzińskim rozmawia Michał Sobczyk

W mediach używa się często rozróżnienia na „Polskę A” i „Polskę B”, czyli regiony zamożne oraz prowincję. Czy faktycznie mamy dwie, a nawet trzy – doliczając regiony całkiem zmarginalizowane – Polski? Czy dysproporcje w rozwoju poszczególnych części kraju są u nas większe niż w przypadku innych państw?

W. Ł.: Są wręcz straszne! Polska jest jednym z państw Unii Europejskiej o największej rozpiętość międzyregionalnej, jeśli chodzi o różnego rodzaju parametry socjalne, bytowe i dochodowe. Jest u nas nie tylko „Polska A” i „Polska B”, ale i „Polska C”. Wszystkie stosowane kryteria dają nam podobny obraz zróżnicowania: Polska południowo-wschodnia i wschodnia bardzo różni się od Polski centralnej i Polski zachodniej, a duże miasta od małych, podobnie jest z ogromnymi różnicami między terenami mocno zurbanizowanymi a wiejskimi. Jeśli uznamy, że jednym z najbardziej rozwiniętych województw jest Wielkopolska, że tam „już jest Unia”, to Podkarpacie czy Podlasie są w stosunku do niej o trzy długości do tyłu, tam ciągle panują lata siedemdziesiąte... Jak się przejawiają te różnice?

W. Ł.: Czego byśmy się nie tknęli, jest u nas obszarem zróżnicowania i to, co dla Polski jest naprawdę ważne, to wyrównanie tego dystansu. Problem dotyczy wszystkich atrybutów naszego życia, w tym rzeczy najbardziej elementarnych, jak praca, z której przecież wszyscy żyjemy i utrzymujemy rodziny; podobnie jest ze zdrowiem. Weźmy największą skrajność: w Warszawie PKB na głowę mieszkańca wynosi ok. - tys. złotych, podczas gdy dla południowo-wschodnich regionów Polski ten wskaźnik to zaledwie - tys. To daje dobry ogólny pogląd o innych parametrach. Bezrobocie w Warszawie wynosi ok. , punktu procentowego ludności aktywnej ekonomicznie, natomiast na Warmii i Mazurach – - proc.

4

Ogromne jest także zróżnicowanie wykształcenia, zwłaszcza między miastem a wsią. Wielkie miasta mają - proc. ludności z wyższym wykształceniem, obszary wiejskie - proc. Odsetek dzieci, które kontynuują naukę po gimnazjum, po liceum, a później idą na studia, dobrze obrazuje to, kto właściwie jest beneficjentem tej rewolucji, wielkiego boomu edukacyjnego. Ale nie tylko o suche liczby tu chodzi. Jeśli zadamy w pierwszej lepszej szkole średniej w większym i dużym mieście pytanie o to, kto idzie na studia, to praktycznie wszyscy od razu się zadeklarują. Ale gdy w mojej gminnej wsi zadałem w liceum takie samo pytanie, to najpierw -osobowa klasa się przez chwilę zastanawiała, a potem podniosły się trzy ręce. Były to dzieci miejscowych notabli, jak aptekarz, szef sporej firmy, ktoś z Urzędu Gminy... Analitycy zwracają uwagę na nowe formy wykluczenia, nie tylko o charakterze materialnym, ale i bardziej symbolicznym. Jakie tego rodzaju wykluczenia są charakterystyczne dla terenów prowincjonalnych?

W. Ł.: Zacznijmy od rzeczy elementarnych. Cały kraj, jak długi i szeroki, buduje się, powstaje niesamowita ilość inwestycji. Budownictwo oznacza projektowanie, tytuły własności, materiały, doprowadzenie mediów, ale także coś, co w Polsce ciągle jeszcze nie istnieje w wielu wsiach: kanalizację. To musi być załatwione także tam! Bez kanalizacji nie będzie w ogóle żadnej gospodarki, tym bardziej, że zaczynają nas obowiązywać regulacje unijne. Podobnie to, że ludzie na wsi wyrzucają śmieci np. do lasu, bierze się stąd, że tam w ogóle nie ma żadnej gospodarki odpadami. Bo w mieście, jeżeli nie wyrzucimy odpadków do śmietnika, to przywalą mandat. A na wsi ludzie wywożą śmieci byle gdzie, bo nie istnieje żaden zorganizowany system odbioru odpadów komunalnych, nikogo nie obchodzi to, że „prowincjusze” powinni mieć możliwość


życia w czystym otoczeniu. Przecież oni śmiecą nie dlatego, że chcą, lecz dlatego, że nie mają innego wyboru. Inną podstawową barierą rozwoju cywilizacyjnego jest to, że w małych ośrodkach niemal w ogóle nie ma dostępu do Internetu. Jeśli cokolwiek ma się zmienić, czy to w mieście, czy na wsi, to jednym z absolutnie niezbędnych czynników jest szerokopasmowy dostęp do sieci informacyjnej. Ogromnym dramatem jest też to, że zlikwidowaliśmy placówki kulturalno-oświatowe (przykładowo: małe filie biblioteczne; nie ma już też w ogóle wiejskich kin, za mało jest klubów i świetlic), że na wsi nie ma szans na kupienie książki, chyba, że jest to Harlequin; zresztą nawet kiosków z prasą nie ma w wielu miejscowościach. Gdyby teraz zrobić badanie na wsi, to się okaże, że  dorosłych mieszkańców nigdy nie było w operze, teatrze czy filharmonii. Więcej: wieś ma ograniczony dostęp nawet do większej liczby programów telewizyjnych. Oferta w dużym mieście to co najmniej kilkadziesiąt kanałów, tymczasem w małej wsi już  km od Warszawy będzie ich jedynie kilka, tych najpopularniejszych, żadnego bardziej specjalistycznego czy ambitnego. Problem polega również na tym, że nawet gdybyśmy „podarowali” ludziom w najmniejszych ośrodkach np. ileś tam kanałów telewizyjnych i dostęp do nowoczesnego sprzętu, to trzeba im jeszcze zaoferować serwis. Jeżeli mój sąsiad kupuje supernowoczesny traktor, sterowany komputerem, to on musi mieć możliwość konsultacji. A u nas to w ogóle nie istnieje. Jeszcze inny przykład: jeżeli jedziemy przez Polskę, to mamy zasięg komórek wzdłuż dużych ciągów komunikacyjnych, ale wystarczy zboczyć - km w bok i już go nie ma, bo to w ogóle nikogo nie obchodziło i co gorsza – nadal nie obchodzi. Tu zawsze chodzi o zbyt, pieniądze, a nie o misję. To wszystko oznacza po prostu mniejszą szansę rozwoju cywilizacyjnego, przyswojenia nowych kompetencji kulturowych. Więc nie mówimy tylko o łatwych do policzenia, wymiernych wskaźnikach finansowych.

Dr Wiesław Łagodziński – statystyk i socjolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Od niemal 40 lat pracownik Głównego Urzędu Statystycznego. W latach 1993-2004 rzecznik prasowy GUS i Dyrektor Departamentu Informacji (Biura Informacji); od 2004 r. pracownik Urzędu Statystycznego w Warszawie, od 2006 r. ponownie w GUS, gdzie pełni funkcję Rzecznika Prasowego Prezesa. Od 1986 r. do chwili obecnej kierownik Biura Badań i Analiz Statystycznych przy Radzie Głównej Polskiego Towarzystwa Statystycznego. Autor i organizator ok. 250 badań ankietowych GUS, w tym zintegrowanego systemu badań gospodarstw domowych (1984-1992), badań uczestnictwa w kulturze (1979, 1985, 1990) oraz warunków życia i potrzeb młodzieży (1987). Autor ok. 400 artykułów i opracowań, w tym 15 książek, oraz licznych analiz i ekspertyz (m.in. dla Sejmu RP, Senatu RP, ministerstw i urzędów centralnych), w tym analizy „Szanse i zagrożenia uczestnictwa w kulturze 1990-2003” dla Narodowego Centrum Kultury (2004) oraz raportu „Rok z życia młodego przedsiębiorcy” (2004), a także opracowań w zakresie turystyki, wypoczynku i kultury fizycznej. Współautor i inicjator cyklu badań „Diagnoza społeczna”.

Jak to wygląda z perspektywy historycznej – np. jaka powinna być ocena dziedzictwa tzw. Polski Ludowej z punktu widzenia przezwyciężania zbyt dużych dysproporcji społecznych?

W. Ł.: Śmiertelnym grzechem PRL było przyjęcie w punkcie wyjścia takiego założenia, że wieś jest inna i należy ją „usocjalistycznić”, a nie ucywilizować. W związku z tym próbowano robić spółdzielnie produkcyjne i PGR-y. Natomiast nie próbowano tam wprowadzić cywilizacji – wszelkie próby zmiany, które podejmował realny socjalizm, były dosyć, określiłbym to, treserskie. Treserski system przekształcania wsi skończył się tragicznie, wieloletnim zapóźnieniem cywilizacyjnym. W PRL wieś potwornie drenowano przez cały czas, mimo że zachowała pewną autonomię i w praktyce prywatną własność ziemską. Jak idiotyczne musiały być te mechanizmy, jeżeli w  r. okazało się raptem, z dnia na dzień, że w kraju, w którym był potworny niedobór żywności, mieliśmy tak naprawdę jej nadmiar! A jak wyglądała rzeczywistość po roku ? Czy tzw. transformacja ustrojowa miała na uwadze problem minimalizowania dysproporcji rozwoju regionalnego i społecznego, czy też zignorowała tę kwestię? No i jak „miasto” obeszło się z „wsią”?

W. Ł.: Weszliśmy z transformacją na wieś, jak do tanga... Nikt się w ogóle nie zastanawiał, co z nią mamy zrobić, nie było dla niej żadnego programu ekonomicznego. Wiedzieliśmy jedynie, że rolnictwo jest rozdrobnione i że mają być uwolnione ceny na żywność. Skasowaliśmy m.in. szansę, jaką wieś miała w związku z chłoporobotnikami, których było około ,- mln. Zważywszy na strukturę społeczno-ekonomiczną wsi, gdzie  ludności stanowi ludność pozarolnicza, to był naprawdę bardzo istotny element zasilania budżetu wsi. Teraz chłoporobotników nie ma. Potem zaczęła się ostra konkurencja o zatrudnienie w mieście i stało się coś, co do złudzenia przypomina kolonizację – wszystkie ciężkie prace w miastach wykonują mieszkańcy pobliskich wsi: wodociągi, kanalizacja, asenizacja, naprawy torów, remonty, najbardziej uciążliwe prace budowlane... Większość z nich to są ludzie z okolic aglomeracji miejskich, a nie ich mieszkańcy; w przypadku Warszawy ok.  tys. zatrudnionych, czyli prawie połowa, jest spoza stolicy! Dla mieszkańców wielkich aglomeracji wspomniane zajęcia to nie jest godna praca. Jakby na to nie patrzeć, jest to zjawisko obrzydliwe. Wyrównanie różnic centra-peryferie w okresie transformacji szło i idzie wolno. Te zmiany tak na serio zaczęły się pojawiać dopiero po roku . Wieś zaczęła się zmieniać w momencie, kiedy trafiły tam dodatkowe pieniądze z Unii Europejskiej. Dopiero  rok „rzucił” na wieś znaczne środki finansowe. Pierwszy raz najmniejsze ośrodki dostały „wolne pieniądze”. To, co się tam stało w okresie transformacji, szczególnie w ciągu mniej więcej ostatnich siedmiu lat, pokazało, że wieś jest niesamowicie dynamiczna. Jednocześnie spora część tych pieniędzy, które wieś dostała, w zupełnie naturalny sposób została przeznaczona na wyrównanie dystansu cywilizacyjnego. Jeśli nie ma się nowoczesnej lodówki, to pierwsza rzecz, którą ktoś zrobi, gdy będzie miał na to środki, to zakup lodówki z zamrażarką i innymi „bajerami”.

5


Ludzie to wszystko znają choćby z telewizji, więc teraz mieszkańcy prowincji przeznaczają ogromną część tych pieniędzy na wyrównanie dystansu cywilizacyjnego, czy może raczej jego zewnętrznych atrybutów. Nadal jednak skala zacofania jest ogromna. Widać to dobrze na przykładzie tego, że choć - mieszkańców wsi ma własne mieszkanie, to np. co czwarte z nich nie ma łazienki z ciepłą wodą, a kilkanaście procent mieszkań nie ma w ogóle ubikacji... Ten napływ środków bardzo wieś „podciągnął”, ale jednocześnie stało się coś, czego nikt nie przewidywał. Wieś poczuła świadomość głodu cywilizacyjnego. Ludzie zdali sobie sprawę z tego, jak wielka jest różnica między dużymi a małymi ośrodkami. A jakie są Pana zdaniem skutki decentralizacji państwa i reformy samorządowej dla mieszkańców prowincji? Czy „Polska powiatowa” jest lepszym rozwiązaniem niż wcześniejszy, bardziej centralistyczny model władzy? Z jednej strony słyszy się opinie, że teraz władza jest bliżej obywateli, z drugiej natomiast, że to w zasadzie atrapa samorządności lokalnej, a likwidacja wielu województw skutkuje marginalizacją całych regionów, które teraz są bardzo odległe od ośrodków decyzyjnych, centrów kulturalnych itp.

W. Ł.: Jak pokazują doświadczenia „starszych braci i sióstr” z Unii, wielkie zmiany w podziale administracyjnym powinny być robione rzadko i możliwie zgodnie z naturalnymi podziałami społecznymi, historycznymi i kulturowymi. Obecne  województw to lepiej niż dawne . Dobrze się stało, że przywrócono powiaty i to one stały się początkiem nowej samorządowej Polski. Przyszłość jednak tkwi w perspektywach i szansach rozwojów subregionów (grupy powiatów) oraz różnego rodzaju metropolii. Rozwój całego kraju musi spowodować harmonizację indywidualnych interesów małych społeczności i ich samorządów z interesem regionalnym, krajowym czy unijnym. Jak jest dzisiaj w tej kwestii – każdy widzi i słyszy... Jestem człowiekiem, który urodził się, wychował i awansował społecznie w realnym socjalizmie, ale jednocześnie mam pełną świadomość tego, że okres „uspołeczniania” wsi w latach ., . i . był „zatrutym prezentem”. Zaowocował on m.in. tym, że w momencie, kiedy zrealizowano koncepcję decentralizacji państwa, okazało się, że nie ma dla niej odbiorców. Dlatego wieś wymaga edukacji społecznej, samorządowej – potrzeba ludzi, a to oznacza aktywność społeczną: kół gospodyń wiejskich, zrzeszeń producentów, ludzi, którzy potrafią zrobić biznesplan itp. Wieś się bardzo szybko uczy i z tych szans, które jej dano, jeśli chodzi o np. o samorząd, skorzystano. Jednak człowiek, żeby mógł w ogóle coś zrobić społecznie, musi mieć nie tylko szansę na to, ale także trzeba go nauczyć korzystania z tych narzędzi. Trzeba odbudować uniwersytety ludowe i w ogóle to wszystko, co przez te wszystkie lata transformacji zburzono, choć właściwie ten proces zaczął się już w latach . Trzeba zastąpić ośrodek zakupu i picia alkoholu, ośrodkiem komunikacji społecznej, miejscem dla różnych form aktywności. To jest jedna sprawa. Druga jest taka: żeby rządzić, trzeba mieć czym. Stały element samorządności to kompetencje

6

samorządu. Samorząd może odpowiadać za podatki, przydziały gruntów, za podział pastwisk, za gospodarkę wodną – lecz musi mieć realną władzę. Inna sprawa, że przy braku doświadczeń, edukacji społecznej, mogą się rodzić różne zagrożenia, np. korupcyjne lub wynikające z niekompetencji. Dodatkowo występuje m.in. taki problem, że jeszcze do niedawna miał miejsce import wójtów ze środowiska miejskiego. Tymczasem nie może być tak, żeby wsią samorządową rządzili delegaci miasta, bo to jest nienormalna sytuacja. W Polsce stało się coś bardzo niepokojącego, kiedy walka polityczna, rozbuchana do białości, przeniosła się także do małych struktur wiejskich. We wsi, w której mieszkam, w siedmioosobowej radzie sołeckiej było reprezentowanych pięć partii! Nie jestem pewien, czy wieś jest w ogóle odporna na tego typu rozbicie emocjonalne, polityczne, społeczne, programowe, które miasto jej zafundowało. Na prowincji chyba jednak życie wspólnotowe zachowało się w stosunkowo największym stopniu?

W. Ł.: W tej chwili na wsi istnieje tak naprawdę tylko jedna zorganizowana struktura społeczna, która, co by o niej nie sądzić, ma pewną wyznaczoną linię, jakiś konkretny program społeczny. To parafia. W przypadku tych instytucji, które rządzą naszym życiem, istotnym elementem jest społeczny ład, wprowadzany przez księdza. Jeżeli jest on mądry i światły, to naprawdę może zrobić dużo rzeczy, np. spowodować, że wieś będzie miała chodniki i zadbane ogródki, że będą w niej uporządkowane obejścia i numery na domach, że ludzie będą dbali o groby bliskich i segregowali śmieci. Ksiądz-ekolog, ksiądz-edukator, ksiądz-świadomy rolnik, to często jedyna szansa na pozytywne zmiany w danej wsi. Jak oceniłby Pan wiedzę naszych decydentów na temat aktualnych problemów polskiej prowincji oraz ich postawę wobec problemów społecznych tych terenów?

W. Ł.: W związku z pokonywaniem tego dystansu cywilizacyjnego niezbędne byłoby zrobienie diagnozy, której nikt nie chce zrobić. To byłoby jednak nieprzyjemne, bo okazałoby się np., że jeśli chodzi o budowę nowych zasobów mieszkaniowych, to cała wieś też się buduje, ale praktycznie sama, głównie tzw. sposobem gospodarczym. Ludzie na wsi niemal we wszystkim są skazani na siebie. Drugi problem: nigdy nie było dość determinacji, dość środków na to, żeby poważnie zmierzyć się z tymi wyzwaniami. Otóż wieś w nowoczesnym systemie wymaga inwestycji, nie może zostać sama z infrastrukturą, np. jazami, zbiornikami wodnymi, elektrycznością, gazyfikacją itp. A wieś została z tym sama. W takiej sytuacji nie można nawet zbudować elementarnej infrastruktury elektrycznej, ten „luksus” jest po prostu nieosiągalny. Trzeba bardzo długo wojować, żeby postawili kilka słupów i – jeśli ktoś mieszka trzy kilometry od drogi – doprowadzili prąd. Moi sąsiedzi i ja z własnych pieniędzy płaciliśmy, żeby nam doprowadzono elektryczność z pobliskiego słupa. Teraz, gdy znaleźliśmy się w Unii, rosną także standardy i wymogi produkcyjne, np. te dotyczące gospodarki nawozowej, wodnej, ściekowej, odpadowej itp. To jest mnóstwo wymagań, przy czym nikt nie pytał, za co i w jaki sposób ludzie


na wsi mają je spełnić. To są problemy, które pozostają niejako poza sferą wyobraźni decydentów – trudno powiedzieć tylko, czy oni tego nie wiedzą, czy nie chcą wiedzieć... W efekcie, z jednej strony są wobec wsi coraz większe oczekiwania i wymagania, z drugiej natomiast w dalszym ciągu nie mamy dla niej programu rozwoju cywilizacyjnego, pomysłu na wyrównanie różnic między miastem a wsią.

czeństwa. Otóż wieś jest tym środowiskiem, które może mieć największy wpływ na istotę przetrwania kraju w przyszłości, czyli na ekologię. No właśnie, tu dotykamy kolejnego problemu. Coraz częściej pojawia się opinia, że nie ma jednego, właściwego modelu dla każdego zbiorowości, nie każdy region może się rozwijać wedle tych samych wzorców. Zwraca się uwagę, że trzeba szukać samodzielnych dróg, np. zamiast forsownej modernizacji – przemysłu, infrastruktury itp. – niektórym regionom zaleca się kultywowanie innych atutów: oryginalnego dziedzictwa kulturowego, dbałości o zasoby przyrodnicze itp. Taka polityka ma swoje sukcesy, ale często skutkuje także oporem społecznym i obawami, że dany region chce się zamienić w skansen czy swoisty rezerwat...

Jaka powinna zatem być polityka władz publicznych, jeśli chodzi o niwelowanie przepaści cywilizacyjnej między centrami a prowincją? Jaką rolę powinien odgrywać w tym samorząd, organizacje obywatelskie, wreszcie – sami ludzie?

W. Ł.: Tradycyjne i ekologiczne produkty, agroturystyka na skalę dziesięciokrotnie większą niż obecnie, są ogromną szansą... Właściwie wszystkie małe i średnie wsie, w tym szczególnie te uboższe, czyli całe pogranicze wschodnie, powinny być zagospodarowane agroturystycznie. Mamy szansę niepowtarzalną w skali Europy! Jeśli wyjechać z Paryża, Rzymu, Berlina czy jakiegokolwiek innego zachodnioeuropejskiego miasta i trafić na tamtejsze tereny wiejskie, to wszystko jest tam strasznie „ucywilizowane”, zagospodarowane, zamknięte w betonie, asfalcie, metalu, plastiku. U nas ciągle jest szansa na przyrodę, świeże pieczywo i mleko, owoce, grzyby, runo leśne, naturalnie hodowany drób. Zresztą w rozmowie o problemach wsi niezwykle istotne jest to, że sam charakter życia, szczególnie w rolnictwie, podlega pewnym cyklom przyrodniczym. A to sprawia, że nie ma się pieniędzy od razu. Jeżeli ktoś sprzedaje zbiory

RYS. LESZEK NOWAKOWSKI

W. Ł.: Jedyną szansą, żeby się cokolwiek zmieniło, jest odtworzenie czegoś, co w przypadku wsi i małych miasteczek jest niezwykle istotne i może się okazać decydujące. Chodzi o rzeczywiste „tło społeczne” funkcjonowania tych zbiorowości: rady gminne, sołeckie, sąsiedzkie, koła gospodyń wiejskich. Bez tego wieś nie będzie istniała. Do pewnego stopnia wieś zachowała takie tradycyjne formy życia społecznego, ale tylko w niektórych regionach – tam, gdzie jest najsłabsza sytuacja gospodarcza, jak południowo-wschodnie pogranicze czy Podlasie, tradycyjnie oparte o kulturę ludową. W innych regionach struktury społeczne, te najniższe, w ogóle nie istnieją lub mają postać bądź to komercyjno-turystyczną, bądź archaiczną. A nam potrzebne są nowoczesne, bardzo dobrze zorganizowane struktury samorządowe, producenckie itd. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Jedną jest dziedzictwo realnego socjalizmu, o czym już wspominałem. Jeśli chodzi o sposoby na zmianę sytuacji najmniejszych ośrodków, to teraz pojawił się także nowy, niezwykle istotny element, który już jest grą dla całego kraju, całego społe-

7


owoców w lipcu, to pieniądze dostanie w październiku. Tacy ludzie mogą np. płacić podatki albo kupować nawozy wtedy, kiedy mają pieniądze, albo muszą mieć możliwość tworzenia rezerw produkcyjnych. Ponadto, chłop hodując bydło albo trzodę chlewną, jest zdany na system skupu. Raz mamy „świńską górkę”, innym razem „świński dołek” – system rynkowy obchodzi się z wsią bez żadnych ceregieli. Jeżeli czegoś jest za dużo, to chłopi rozpaczliwie walczą, żeby ktoś od nich to kupował. Ogromna ilość ludzi trzyma się danej produkcji, ponieważ innej oferty nie ma. Tu wracamy do tego, co jest szansą na zmiany. Powinniśmy stworzyć wsi alternatywne oferty zatrudnienia, oparte na jej lokalnych zasobach – to mogą być np. nasadzenia lasu albo uprawy roślin energetycznych czy wikliny. Gospodarka ekologiczna to jest opieka nad jeziorem, agroturystyka – to są dosłownie tysiące różnych rzeczy! Tacy ludzie mogą realizować usługi dla przybyszów z miasta, ale także dla swoich sąsiadów. Wtedy rozmawiamy o społeczeństwie ludzi, którzy są potrzebni, zarabiają, mają szansę przeżyć bez jeżdżenia po  km do pracy, jak ma to miejsce w przypadku Warszawy, gdzie ludzie dojeżdżają nawet daleko spoza Otwocka, z Siedlec. Jak Pan zatem widzi przyszłość „Polski B” i „Polski C”?

W. Ł.: To, jak będą przebiegały dalsze zmiany, jest bardzo silnie uwarunkowane obecnym podziałem społecznym, różnicami w jakości życia. Jaką skalę usług społecznych dostaniemy? W mieście mamy szansę, żeby zainteresować się ogromną ilością rzeczy, ponieważ oferta jest duża. Oferta dotycząca człowieka, jego rodziny, życia, mieszkania, komu-

www.skoq.pl

nikacji, sprzętu, rozrywek, zakupów... Im dalej od centrów, tym trudniej. W gminie do dyspozycji są może ze dwa naprawdę „poważne” sklepy i kilkanaście sklepików. W powiatowym mieście jest kilkanaście sporych sklepów, dlatego szansa, że zrealizuje się swoje potrzeby, jest już wielokrotnie większa. Podobnie jest z instytucjami kulturalnymi czy ofertą edukacyjną. Świadome wyrównywanie tego poziomu cywilizacyjnego jest przedsięwzięciem ogromnym, ale niezbędnym. Pod wpływem tego zróżnicowania i długu cywilizacyjnego, który Polska zaciągnęła wobec prowincji, będziemy żyli przez najbliższe - lat. Konieczna jest rozbudowa infrastruktury socjalnej i kulturalnej na wsi, w tym powrót do różnych rozwiązań, które były, lecz już ich nie ma. Mam na myśli takie formy, jak gminne i wiejskie ośrodki kultury, kluby, ośrodki zdrowia, kina objazdowe czy klubokawiarnie. To oznacza także szanse komunikacyjne, w tym zrealizowanie obietnicy, że dzieci będą jeździły gimbusem do szkoły, bo bardzo wiele z nich nie jeździ. Mieszkam na wsi i dzieci z mojej wsi chodzą do szkoły na piechotę. Postęp techniczny sprawił, że spora część tego dystansu cywilizacyjnego, jeżeli chodzi o codzienne warunki życia, się wypełniła, ale okazało się, że wieś chce po prostu więcej. Może nie tyle samo, co miasto, ale na pewno chce więcej i nikt wsi z tej drogi nie cofnie. Wieś nie odpuści, bo doskonale wie, że awans to jest edukacja dzieci, że lekarz nie ma być w szpitalu powiatowym, lecz blisko, że telewizor to nie jest grat, który działa na drut, tylko to jest nowoczesne urządzenie z programami dla osób o przeróżnych zainteresowaniach. Wszystko to wymaga jednak bardzo rozsądnego, racjonalnego programu społecznego, a przede wszystkim – wiedzy o wsi. Najpierw trzeba jednak w ogóle zacząć o tym rozmawiać. Nie pochylając się z litością nad mieszkańcami małych miejscowości, bo to nie są ludy pierwotne – bez protekcjonalizmu, po prostu z rzeczową oceną sytuacji, ze szczególną troską wobec dzieci, jako przyszłych pokoleń, i wyrównywaniem ich szans. Nie może być tak, że polska wieś stanowi kraj pomiędzy miastami, bo to jest  populacji, ogromna ilość ludzi, od których ponadto zależy nasza czysta woda, powietrze, normalne, dobre jedzenie. Tam leży także nasza jedyna szansa, żeby chociaż trochę odbudować polskie miasta, w których panuje straszna zapaść demograficzna. Program rozwoju wsi i prowincji musi być integralną częścią rozwoju całego kraju. Nie może być odrębnego programu rozwoju obszarów wiejskich, bo to ciągle będzie oznaczało tylko tyle, że „doganiamy cywilizację” w mieście. Na dłuższą metę ludzie ze wsi i małych miasteczek się na to nie zgodzą.

RYS. MARCIN SKOCZEK

Dziękuję za rozmowę.

Warszawa,  lipca  r.

 spółprac ustyn uj

8


Procent

większy niż życie

Jarosław Szczepanowski Słowo „lichwa” wywołuje wyłącznie negatywne skojarzenia. Jest wręcz epitetem, którym określa się wszelkie nieuczciwe praktyki kredytowe. Nadmierne oprocentowanie pożyczek, stanowiące dla posiadaczy kapitału szansę na łatwy zarobek, jest zjawiskiem starym jak świat. Choć zapewne nigdy nie uda się go w pełni wyeliminować, powinniśmy dążyć do minimalizacji skutków. A przede wszystkim – traktować jako ważny sygnał ostrzegawczy, że z systemem gospodarczo-finansowym oraz polityką społeczną coś jest nie tak. W powszechnej opinii, lichwiarz nie zarabia ciężką pracą, a w zasadzie: zarabia bez żadnej pracy. Jest gorszą kategorią kupca – handlarzem czasu, który upływa od momentu pożyczenia pieniędzy do chwili ich zwrotu. Robotnik zarabia tylko wtedy, gdy pracuje, a lichwiarz zarabia nawet śpiąc. Jak mawia przysłowie: czas to pieniądz – nawet duży pieniądz, gdy procent jest wysoki, a taki właśnie zwykli stosować lichwiarze. Ludzie zwracają się do nich w trudnych sytuacjach, gdy nie mogą zdobyć pieniędzy z innego źródła. To powoduje, że zdesperowani skłonni są zapłacić każdą cenę (procent) za pożyczoną gotówkę. Ekonomiści od dawna wiedzą: jest popyt, znajdzie się również podaż, choć cena może nieraz przyprawić o ból głowy i skurcze portfela. Dla desperata lichwiarz jest aniołem niosącym wybawienie, lecz tylko na chwilę. Wkrótce wraca świadomość wszystkich obowiązków wynikających z faktu bycia dłużnikiem. Wraca także chłodna kalkulacja i spostrzeżenie, iż pożyczkodawca wykorzystał trudne, czasami beznadziejne położenie drugiej osoby. Choroba, kradzież, pożar – dla lichwiarza nie ma znaczenia, co dłużnik zrobi z pieniędzmi, na co je wyda. Ważny jest czas, który biegnie bez ustanku i z każdym dniem przynosi nowy zarobek. Taka bezduszność może rodzić tylko negatywne uczucia.

Adwokat diabła Tymczasem optymista, szczególnie z obozu liberałów, dostrzeże pozytywne strony lichwy. Potraktuje je szeroko, do lichwiarzy dołączając bardziej „ludzkich” bankierów i traktując ich jako jeden zbiór finansistów. Tę grupę można więc przedstawić jako prekursorów gospodarki kapitalistycznej, a obec-

nie uznać za jeden z jej głównych motorów napędowych. To przecież finansjera, obracając kapitałem, umożliwia kredytowanie nowych przedsięwzięć gospodarczych. To dzięki „uprzejmości” kredytodawcy ktoś może cieszyć się kolejnymi produktami, nawet jeśli w domowej kasie często widać dno. Rozsądnie zaciągnięta pożyczka potrafi wyrwać niejedną osobę z poważnych tarapatów lub przysporzyć jej zysków przewyższających należne odsetki. Pozwala również wejść w posiadanie istotnych dóbr materialnych bez dysponowania od razu wystarczającą sumą pieniędzy (np. zakup mieszkania na kredyt). Dlatego też w dzisiejszych czasach instytucje kredytowe postrzega się umiarkowanie pozytywnie. Ponadto osoba udzielająca pożyczki wykonuje, wbrew pozorom, konkretną pracę (np. związaną z księgowością, obsługą dłużników), za którą należy jej się wynagrodzenie uzyskane z odsetek od kapitału. Muszą one pokryć także ewentualną stratę, gdy któryś z dłużników nie zwróci pożyczki lub uczyni to z dużym opóźnieniem – w tym drugim przypadku udzielający pożyczek ponosi stratę, gdyż nie może obracać zamrożonymi pieniędzmi. Właśnie ryzykiem tłumaczy się najczęściej wysokość odsetek. Im bardziej sytuacja finansowa pożyczkobiorców naznaczona jest potencjalnymi trudnościami w spłacaniu kredytu, tym odsetki muszą być wyższe. Zdarza się jednak nader często, że pobierane odsetki są mocno zawyżone, a ich wielkość nie wynika z racjonalnej kalkulacji ryzyka kredytowego. Stoi za nimi chciwość, chęć wykorzystania ciężkiego położenia osób, którym niski status materialny uniemożliwia „normalny” kredyt. Celują w tym nieduże, często „szemrane” firmy, pożyczające niewielkie pieniądze na bardzo wysoki procent.

Lichwa i jej wrogowie W Polsce problem ten pojawił się w momencie nastania drapieżnego kapitalizmu. Nagły wzrost potrzeb kredytowych w połączeniu z ciężką sytuacją na rynku pracy wywołał plagę lichwiarstwa. Nie pomógł ustawowy zakaz wyzysku, więc sądownictwo i gnębieni dłużnicy sięgnęli do innego sposobu obrony. Uznano wygórowane odsetki za sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Rozwiązanie to posiadało jednak wady, gdyż wymagało dochodzenia praw przed opieszałymi sądami. Opierało się także na niejasnej definicji zasad współżycia społecznego.

9


Pierwszą poważną próbę ukrócenia lichwy podjęła w  r. Liga Polskich Rodzin, tworząc projekt nowelizacji Kodeksu cywilnego. Pomysł ten, ograniczający maksymalne odsetki do dwukrotności stawek ustawowych, nie znalazł jednak uznania w oczach rządzących. Wkrótce z podobną inicjatywą wystąpiło SLD, opracowując projekt tzw. ustawy antylichwiarskiej. Jej losy były burzliwe. Obrazowały uniwersalne powiedzenie, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W trakcie wielomiesięcznych prac odbyło się bez liku debat medialnych, zakulisowych starć lobbystów i oficjalnych działań parlamentarzystów. Zgodny lament podnieśli przedstawiciele wszystkich podmiotów kredytowych, zrzeszeni m.in. w Związku Banków Polskich i Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych. Oburzenie wyraziły nawet banki spółdzielcze, które na co dzień szczycą się wspieraniem „bardziej ludzkiej” gospodarki. Dochodziło do kuriozalnych wydarzeń – w najgorętszym okresie prac sejmowych głos zabrał... ambasador Wielkiej Brytanii, Charles Crawford. Bronił on angielskiej firmy Provident, głównego gracza na rynku małych lichwiarskich pożyczek. Wszyscy oni protestowali przeciwko planowanym zmianom, argumentując to oczywiście „dobrem kredytobiorcy”, który najbardziej ucierpi po wprowadzeniu ustawy w życie. Obniżenie maksymalnych odsetek miało zmniejszyć dostępność kredytów, czyli utrudnić pożyczki przeciętnym Kowalskim. Oprócz wystąpień medialnych, instytucje finansowe podjęły szereg działań lobbystycznych. Ich efektem było ciągle zmieniające się poparcie dla ustawy przez posłów, a także nieoczekiwany rozłam wśród „rodziców” projektu – grupa senatorów SLD zaczęła blokować ostateczne przyjęcie ustawy. Po długich bojach ustawa weszła w życie. Poparły ją wszystkie kluby poselskie z wyjątkiem Platformy Obywatelskiej.

Ładna teoria Wspomniana ustawa z dnia  lipca  r. o zmianie ustawy Kodeks cywilny oraz zmianie niektórych innych ustaw (Dz. U. nr , poz. ) wprowadziła kilka zasadniczych rozwiązań. Maksymalna wysokość odsetek nie może przekraczać w ciągu roku czterokrotnej wysokości stopy kredytu lombardowego NBP (ustala ją Rada Polityki Pieniężnej, obecnie wynosi ,). Ograniczeniem objęte są kredyty do kwoty  tys. zł, w limicie tym mieszczą się więc wszystkie małe lichwiarskie pożyczki. Łączny koszt udzielenia kredytu konsumenckiego (czyli opłat pobieranych przy podpisaniu umowy kredytu) nie może przekroczyć  kwoty pożyczki. Za pobieranie zbyt wysokich odsetek przy kredycie konsumenckim grozi kara do  lat więzienia. Nie zmieniono jednocześnie innych pożytecznych przepisów ustawy z  lipca  r. o kredycie konsumenckim, czyli głównej ustawy, której muszą przestrzegać firmy udzielające pożyczek. Ustawa ta wprowadza m.in. obowiązek szczegółowego informowania klienta o warunkach, na jakich udzielany jest kredyt. Klient może także odstąpić od umowy w terminie  dni od dnia jej zawarcia, bez poniesienia kosztów kredytu.

10

Najstarszy zawód świata? Już na początku kształtowania się zrębów zachodniej cywilizacji uznawano lichwiarza za niegodziwca i piętnowano, do czego inspirację stanowił m.in. Stary Testament. Lichwę całkowicie odrzuca także cywilizacja muzułmańska. W czasach Imperium Rzymskiego karano lichwiarza dwukrotnie ciężej niż złodzieja, o czym wspomina Andrzej Frycz Modrzewski, podając to jako przykład działania mogącego naprawić Rzeczpospolitą. W średniowieczu istniał (systematycznie omijany) kościelny zakaz pobierania odsetek, zaś w XVIII w. papież Benedykt XIV wydał oficjalną encyklikę Vix pervenit, która z całą stanowczością potępiała lichwę. Średniowieczne przekonanie o stworzeniu przez Boga trzech kategorii ludzi – chłopów, rycerstwa i duchownych – uzupełniano czwartą kategorią: lichwiarzy stworzonych przez diabła. Około XV w. pojawił się niżej oprocentowany kredyt inwestycyjny, przeznaczony na cele handlowe lub produkcyjne. Można to uznać za moment, gdy z grupy powszechnie pogardzanych lichwiarzy-wyzyskiwaczy zaczynają się wykształcać pierwsi finansiści-bankierzy. Mniejsi lichwiarze jednak nie dali za wygraną, nadal żerując na ciężkiej sytuacji ludzi. Ograniczani coraz bardziej w swej działalności przez systemy prawne rozwijających się państw europejskich, zeszli częściowo do podziemia lub chwytali się różnych sposobów na działalność na granicy prawa. I tak to trwa aż po dzień dzisiejszy.

A życie sobie... Półtora roku obowiązywania ustawy (weszła w życie  lutego  r.) przynosi pierwsze obserwacje i wnioski. Niestety, głównie takie, które potwierdzają zasadę, że przepisy są po to, by je łamać... Z nowych rozwiązań cieszą się jedynie towarzystwa ubezpieczeniowe. Głównym sposobem na ominięcie ustawy antylichwiarskiej jest bowiem ubezpieczenie kredytu. Firma udzielająca kredytu oficjalnie ustala niskie odsetki i prowizję, a pozostałą część zarobku „przerzuca” do polisy ubezpieczeniowej. Polisa jest dla klienta obowiązkowa. Pół biedy, jeśli kredytobiorca nie poczuł różnicy w wysokości odsetek. Zdarza się jednak, że koszty wzrosły, zamiast spaść! Kredytodawca chce zarobić to, co dawniej, a towarzystwo ubezpieczeniowe także musi zyskać na „ubezpieczaniu” kredytu. W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się osoby, które starały się o kredyt za pośrednictwem agencji, jakich tysiące wyrosły w całym kraju. Od kwoty kredytu odciągana jest dodatkowo opłata (nawet do ). Zdarza się więc, że z kredytu  tys. zł otrzymać można „na rękę” tylko , tys. zł. Innym powszechnym sposobem utrzymania zysków jest podwyższanie istniejących i wprowadzanie nowych opłat. Obecny trend w sektorze bankowym wskazuje na to, że niedługo będziemy płacili dosłownie za wszystko. Czynności kiedyś darmowe (np. wypłata gotówki w kasie, wyciąg z konta) nagle okazują się całkiem słono płatne. Tak oto ziarnko do ziarnka i w banku zbiera się spora suma zdarta z klientów. Na szczęście z takimi zagrywkami stara się walczyć Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta, który od pewnego czasu kwestionuje m.in. wysokie opłaty za wcześniejszą spłatę (obowiązujące dla kredytów zawartych przed kilkoma laty) czy przewalutowanie kredytu.


Wielkie, drobne cwaniaki Jeszcze łatwiejszą sytuację mają pozostałe firmy udzielające dawniej lichwiarskich pożyczek. Ich nie ma kto skontrolować, bo żaden urząd nie będzie się zajmował taką „drobnicą”. Poza tym często nawet nie wie o ich istnieniu. Liderem na rynku małych pożyczek jest Provident Polska – oferuje pożyczki od  do  tys. zł, astronomicznie oprocentowane (od  do !). Zupełnie nie przejął się on ustawą. Zmienił nieznacznie treść umów, wprowadzając obowiązkowe ubezpieczenie i „dobrowolną” opłatę za obsługę. Klient ma do wyboru dwie wersje pożyczki. Pierwsza, niskooprocentowana (w granicach wynikających z ustawy), zakłada spłatę w tygodniowych ratach. Klient musi co tydzień dokonać wpłaty na rachunek Providenta, a za jakiekolwiek opóźnienia doliczane są drakońskie kary. Dodatkowo przedstawiciele firmy stają na głowie, żeby zniechęcić klienta do tej formy pożyczki, gdyż nie mają z niej zbyt wielkich profitów. Nie dziwi więc, że tylko symboliczna liczba osób korzysta z tej opcji. Drugą, bardziej powszechną formą – firma chwali się ponad półmilionową rzeszą naciągniętych klientów – jest spłata pożyczki bez wychodzenia z domu. Czynności związane z obsługą załatwia przedstawiciel, który co tydzień przychodzi po kolejną ratę. Oczywiście nic za darmo. Opłata za obsługę w domu powoduje, że odsetki sięgają  pożyczonej gotówki. Przykładowo,  zł spłaca się przez rok, czyli  tygodnie z ratą  zł, do spłaty jest więc  zł. I wszystko zgodnie z prawem. W ślady „Wielkiego Brata” idą konkurenci Providenta, np. Euro Providus, a także mniejsze lokalne firmy. Szczególnie te ostatnie wykazują się pomysłowością godną zarazem pozazdroszczenia i potępienia. Łódzkie firmy, takie jak Forta czy Profit, stosują lekko zmodyfikowaną ofertę Providenta. Forta udziela pożyczek na krótsze terminy, od  do  miesięcy, obciążając klienta odsetkami w wysokości . W skali roku otrzymać można więc wynik znacznie przekraczający ! Odsetki ukrywane są pod postacią ubezpieczenia pożyczki i opłaty za dojazd do klienta, pobieranej przy każdej racie.

RYS. TOMASZ „ASU” PASTUSZKA / WWW.PASKI.ORG

www.paski.org

Jest to tzw. pożyczka na telefon – jedynym źródłem informacji o ofercie firmy jest rozmowa telefoniczna, w trakcie której nie podaje się informacji o faktycznych kosztach. – „Klient o całkowitej wysokości odsetek dowiaduje się w momencie podpisywania umowy, ale jeśli widzi w mojej ręce pieniądze, to podpisze wszystko” – wspomina były przedstawiciel firmy działającej na podobnych zasadach. – „Przeważnie nie dajemy klientowi jego egzemplarza umowy, więc nie może się dowiedzieć, z czego wynikają takie odsetki i jak się przed nimi bronić. Desperaci spłacają bez gadania, bo nigdzie indziej nie dostaną już pożyczki...” – dodaje. Firma Profit, z ofertą bliźniaczą do Providenta, przerzuca koszty do osobnej umowy za obsługę kurierską. Co ciekawe, firma ta bardzo rzadko się reklamuje, a jednocześnie nie narzeka na brak klientów. Najwidoczniej osoby przyparte do muru wyjątkowo chętnie dzielą się informacjami o nowym źródle gotówki. Nieco odmienną formę pożyczki na telefon oferuje Profireal, spółka-córka firmy z Czech i Słowacji. Tutaj także nie ma szans dowiedzieć się o realnych odsetkach. A nie są one niskie, bo zadłużając się na  tys. zł otrzymujemy do ręki , tys. zł. Spłacić musimy zaś przez  lata ponad  tys. zł w miesięcznych ratach po około  zł.

Wciągnąć w sieć Opisane formy udzielania pożyczek to jednak mimo wszystko biznes dla odważnych. Wielu dłużników jest w tak katastrofalnej sytuacji, że często nie są w stanie spłacić należności. Osoby, które chcą zarobić na lichwie, udzielają więc pożyczek pod zastaw. Ich oferta jest prosta: pożyczka - zł na miesiąc, odsetki około  (czyli zgodnie z ustawą!), zabezpieczenie spłaty stanowi sprzęt AGD nie starszy niż  lata, na który jest spisywana osobna umowa przewłaszczenia (dłużnik może go nadal posiadać i używać, ale w razie braku spłaty firma może go zabrać na pokrycie strat). Tacy pożyczkobiorcy często nie są w stanie po miesiącu oddać kwoty z odsetkami. Przedstawiciel firmy podpowiada wtedy rozwiązanie: spłacić odsetki, starą umowę pożyczki zakończyć i jednocześnie podpisać umowę na następny miesiąc. W ten sposób wiele osób wpada w lichwiarską pajęczynę: pożyczone jeden raz  zł, a potem co miesiąc odsetki w wysokości  zł. Daje to w skali roku  zł odsetek, czyli... . W tej sytuacji nie dziwi, że tylko w Łodzi działa legalnie pięć takich firm, a średnio co pół roku powstaje następna! Przysłowiową brzytwą dla tonącego są lombardy. Udzielają one także pożyczek pod zastaw, tutaj jednak telewizor czy obrączkę ślubną trzeba przynieść i zostawić pod opieką lichwiarza do momentu oddania długu. Przed wejściem w życie ustawy, odsetki w lombardzie mieściły się w granicach ,-, dziennie, czyli w skali roku -. Obecnie niewiele się zmieniło, jedyną różnicą jest wprowadzenie odpowiednich kruczków prawnych do umów oraz dodatkowych opłat, np. za przechowywanie zastawionego sprzętu.

System zmusza Dlaczego w Polsce, mimo rosnących wskaźników makroekonomicznych, wciąż funkcjonują lichwiarze?

11


Wbrew pozorom, diagnoza nie jest prosta. Faktem jest, że mamy złe prawo, które nie potrafi wyeliminować tego niekorzystnego zjawiska. Ale faktem jest również to, że mimo dynamicznego rozwoju sektora bankowego, ludzie wciąż potrzebują korzystać z usług lichwiarzy. – „Wynika to z małej dostępności kredytów bankowych. Choć rośnie ona z roku na rok, jeszcze długo nie osiągnie takiego poziomu, jak w rozwiniętych krajach Zachodu. Ogromna liczba Polaków jest i będzie nadal odcięta od kredytów ze względu na swoją sytuację finansową” – ocenia Sebastian Żmudziński z firmy pożyczkowej Avis. Zbyt małe dochody lub ich niestabilne źródła sprawiają, że ciężko przebrnąć przez ocenę zdolności kredytowej, jakiej dokonuje bank. Praca na czarno, umowa-zlecenie, umowa o dzieło – wykorzystywane przez pracodawców do ominięcia prawa pracy i niepłacenia składek na ZUS – dyskwalifikują w większości „normalnych” instytucji finansowych. Głodowe renty i emerytury również nie zadowolą banku. Nawet uczciwa pensja nie zawsze pozwoli przedrzeć się przez bankowe formalności, np. gdy współmałżonek pracuje na czarno, a na utrzymaniu mamy dwoje dzieci. Co zrobić, gdy desperacko potrzeba nam gotówki, a dziesiątki reklam zachwalających łatwy i szybki kredyt bankowy, okazują się kolorową fikcją? Jedyną odpowiedzią często staje się lichwa. Przynajmniej do czasu.

Śmiertelna spirala Osobnym problemem jest BIK, czyli Biuro Informacji Kredytowej. Instytucja powstała w szczytnym celu rejestracji niesolidnych dłużników, a przez to ułatwienia pozostałym osobom dostępu do kredytu. Kij jednak zawsze ma dwa końce. Tzw. wpisanie do BIK-u – a więc uznanie za dłużnika, któremu nie powinno się dawać kredytu – następuje często z błahego powodu, np. opóźnienia w zapłacie dwóch rat lub niedopłacie dosłownie kilku złotych ostatniej raty lub karnych odsetek. Wszystko zależy od banku, a właściwie od pokrętnych regulaminów spłaty i humoru pracownika, który nie chce porozmawiać z klientem, lecz od razu nadaje mu negatywny status w systemie komputerowym. W BIK znajduje się także cała „dobra” historia kredytowa danej osoby. Jeśli zawsze wywiązywaliśmy się ze zobowiązań, jesteśmy dla banku dobrym klientem, który otrzyma kredyt tak, jak w reklamie: bez zaświadczeń, w  minut. I to może okazać się pułapką dla nierozsądnych. Jako dobry klient, zawsze łatwo przebrniemy przez ocenę zdolności kredytowej. Jest na to znany sposób dla osób z niską zdolnością kredytową: kupić coś na raty i spłacić w terminie, czyli wykazać się jako solidny klient. Na najbliższe święta można się spodziewać listu z banku, w którym spłacane były raty. List będzie zawierał ofertę kredytu w  minut bez zaświadczeń. Jednak w ten sposób możemy szybko wpaść w spiralę zadłużenia. Nie można poradzić sobie ze spłatą jednego kredytu, to bierze się następny, żeby pokryć zaległości w poprzednim, i tak dalej. Do czasu. Gdy ósmego kredytu nikt nie chce przyznać, okazuje się, że zaległości błyskawicznie rosną. Po kilku miesiącach siedem banków wypowiada umowy i żąda natychmiastowej spłaty zaległości. Na końcu spirali zadłużenia spotkać można tylko komornika. Niestety, wielu nie może się z tym pogodzić i wydłuża spiralę sięgając z kolei do pożyczek

12

pozabankowych. To pogarsza tylko sprawę, doprowadzając dłużnika do stanu, który nazwać można bankructwem. Warto w tym miejscu dodać, że w cywilizowanych krajach istnieje możliwość ogłoszenia bankructwa nie tylko firm, lecz także przez osoby fizyczne. Bankructwo umożliwia rozpoczęcie postępowania naprawczego, które wyprowadza dłużnika z beznadziejnego stanu, pozwala mu stanąć na nogi, wyrównać rachunki i zacząć życie od nowa. Niestety, w Polsce za sprawą silnego sprzeciwu sektora bankowego, ustawa o upadłości konsumenckiej nie została uchwalona. Sebastian Żmudziński potwierdza istnienie tego problemu: „Na porządku dziennym spotykamy sytuacje, gdy cały majątek osoby zadłużonej już nie pokrywa jej zobowiązań z tytułu pięciu kredytów bankowych i kolejnych sześciu pozabankowych, a osoba ta mimo wszystko stara się u nas o kolejną pożyczkę”. Nie istnieje coś takiego jak BIK dla małych firm pożyczkowych, zatem nie mają one pojęcia o faktycznym stanie długów klienta i udzielają pożyczek każdemu, kto pozornie spełnia kryterium dochodu.

Woda z mózgu Dlaczego jeszcze lichwa cieszy się takim powodzeniem? – „Lichwa obecnie ma ludzką twarz, jest sprzedawana jako tzw. produkt finansowy w ładnym opakowaniu, przynoszony przez uśmiechniętego przedstawiciela” – ocenia Gabriela Halakiewicz, pedagog społeczny. Ludzie nie potrafią się zorientować, co jest jeszcze normalną pożyczką, a co już lichwą. Osoby bardziej dociekliwe spotykają się z brakiem informacji, nie sposób bowiem poznać szczegółów oferty w lichwiarskiej firmie przed podpisaniem umowy pożyczki. Umowa ta często okazuje się cyrografem, który sprowadza dłużnika do finansowego piekła. – „Klienci sporadycznie korzystają z prawa odstąpienia od umowy, większość z nich cieszy się, że w ogóle dostali pożyczkę” – mówi Żmudziński. Według niego, jest jeszcze jeden powód powodzenia lichwy: „Szczególnie starsze osoby zraziły się do procedur bankowych, które jeszcze kilka lat temu były bardzo uciążliwe i nieprzyjazne dla klienta, dlatego teraz gotowe są zapłacić więcej za usługę dostarczenia pożyczki do domu przy minimum formalności ze strony pożyczkodawcy”.

Jak uciąć łeb hydrze? Można zaryzykować opinię, że zwiększenie dostępności kredytów bankowych zmniejszyłoby zainteresowanie lichwą. Nie można jej jednak zwiększać w nieskończoność. Zawsze pozostanie luka, którą zagospodarują pomniejsi lichwiarze. Całkowity zakaz lichwy mógłby spowodować wręcz odwrotne skutki – lichwiarze i ich klienci zeszliby do podziemia, a konieczność ukrywania procederu podniosłaby odsetki. Gdyby dochody społeczeństwa osiągnęły cywilizowany poziom i nie oscylowały w granicach minimum socjalnego, wtedy każdy mógłby skorzystać z taniego kredytu bankowego. Jeśli połączyć to z szeroko zakrojoną edukacją ekonomiczną – nie mylić z otumaniającymi reklamami kredytów, jakie obecnie atakują nas z każdej strony – dni lichwiarzy byłyby policzone.

 arosław zczepanowsi


tanio sprzedajemy Konrad Malec

Podczas jednej z pieszych wycieczek oglądałem piękny podworski park, wraz z przylegającym doń lasem, w miejscowości Klęk koło Łodzi. Za lasem było malownicze wzgórze, na którym stała ogrodzona nowiutka willa wraz z dwuhektarową działką. Całość w efekcie zabudowy stała się niedostępna dla zwykłych ludzi. Z osłupienia wyrwał mnie Hieronim Andrzejewski, dyrektor Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich, który powiedział sarkastycznie: „Nie ma się co dziwić, pan ordynator został »rolnikiem« i się na siedlisku pobudował”. Państwo polskie lekką rączką pozbywa się swych walorów kulturowych i przyrodniczych. Lawinowo rośnie liczba obiektów przyrodniczych lub stanowiących dziedzictwo kulturowe, które nie są już dostępne dla szeregowych obywateli, choć jeszcze niedawno stanowiły dobro wspólne. Na tym przykładzie doskonale widać, że prywatyzacja to nie tylko problem przemysłu i środków produkcji. „Święte” prawo własności całkowicie ogranicza zwykłe prawa obywatelskie lub przyznaje je tylko tym, którzy mogą zapłacić.

Atrakcje za płotem Swoistym zagłębiem takich zjawisk, skupiającym problem jak w soczewce, jest Jura Krakowsko-Częstochowska. – „Jakiś czas temu wybrałem się na wycieczkę w Wąwóz Bolechowicki. Nagle na środku ścieżki ujrzałem tablicę »Teren prywatny – koniec szlaku«” – relacjonuje Mariusz Waszkiewicz z krakowskiego Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody. Po zapoznaniu ze sprawą dowiedział się, że dawny właściciel próbował odzyskać znacjonalizowane po wojnie grunty, należące obecnie do Skarbu Państwa, a administrowane przez Lasy Państwowe. Sprawę w sądzie przegrał, ale się tym nie przejął, wbił tabliczkę w środek ścieżki i... nasadził drzewa, bez zgody i wiedzy obecnego gospodarza. Tak dzieje się nie tylko w okolicach Krakowa. – „Coraz więcej właścicieli decyduje się grodzić własne działki. To chore, bo atrakcją Jury jest właśnie to, że można się po niej swobod-

nie poruszać – mówi Paweł Abucki, prezes Klubu Sportów Ekstremalnych „JURA” w Zawierciu, od lat wspinający się po jurajskich skałkach. – W ostatnich latach wielu zamożnych ludzi postanowiło tu wybudować domy i problem, który dotyczył głównie Jury południowej, pojawił się również w północnej części, poważnie ograniczając możliwość jej swobodnego zwiedzania”. Każdy posiada prawo do ogrodzenia działki, a lokalne władze, nawet jeśli chcą, mają niewielkie możliwości ograniczenia tego zjawiska. Dotyczy to nawet terenów znanych jako największe atrakcje danej okolicy. Pewien miłośnik danieli postanowił założyć hodowlę tych zwierząt. W tym celu nabył kilka hektarów ziemi, a następnie ogrodził je szkaradnym betonowym płotem. Przeciął w ten sposób szlak turystyczny – wspomniana działka jest położona tuż koło pięknego ostańca skalnego, Okiennika Wielkiego (w pobliżu Zawiercia), jednego z symboli Jury, obowiązkowego punktu zwiedzania tego regionu, cieszącego się dużym zainteresowaniem przez niemal cały rok. Teraz idąc do Okiennika z najbliższej miejscowości Skarżyce, możemy oglądać po lewej stronie „malowniczy” długi betonowy płot – inne piękne jurajskie wzgórze z grupą skałek znalazło się właśnie za nim, niedostępne dla turystów... Jedynym pozytywnym wyjątkiem jaki udało mi się odnaleźć, jest gmina Włodowice nieopodal Zawiercia. Tylko tu uporządkowano sprawę płotów w zakresie, na jaki pozwalała ustawa o planowaniu przestrzennym. Nie można całkowicie zabronić wznoszenia ogrodzeń, ale ograniczono możliwość stawiania płotów z betonowych prefabrykatów i nakazano ujednolicenie pod względem formy ogrodzeń od strony frontu. Krzysztof Pucek, szef krakowskiego PTTK, wini za obecny stan rzeczy „eksplozję prawa własności”. – „Dawniej mogliśmy wyznaczać szlaki wzdłuż każdej drogi czy ścieżki, dziś nie możemy nawet namalować znaku na drzewie, które znajduje się na terenie prywatnym, przy publicznej drodze. Już kilka razy się zdarzało, że właściciel takiego drzewa dzwonił do nas z awanturą. Dochodzi do takich absurdów, że jeszcze trochę,

13

ZAMEK W BOBOLICACH W PRYWATNYCH RĘKACH NIEODWRACALNIE ZMIENIA SWÓJ WYGLĄD. FOT. JACO

O

jczyznę


FOT. MARIUSZ WASZKIEWICZ

a trzeba będzie wynajmować geodetę, żeby namalować znak dla turystów...” – mówi nam. Zgadza się z nim Andrzej Kucharczyk, architekt z Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych w Krakowie: „Przez rozbudowane prawo własności oraz wadliwie skonstruowaną ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym, każdy na swojej działce może robić niemal co chce. Dlatego to, co było do tej pory naturalne – że można chodzić wszędzie, jeśli nie wyrządza się szkód np. w uprawach – ulega zmianie. Póki płotki były niskie i drewniane, nie stanowiły problemu, wręcz harmonijnie wpisywały się w krajobraz. Kłopot nastał z erą betonowych monstrów i grodzenia dużych areałów”. Obecne sytuacja Jury jest tym bardziej wymowna, że to właśnie tu rozwijały się tradycje polskiej turystyki. W murach zamku w Ogrodzieńcu k. Zawiercia zrodziła się inicjatywa powołania Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. – „Przybywali tu wielcy Polacy już w XVIII w. Stanisław Staszic przybył tu, by prowadzić badania, a ostatni Polski król, Stanisław August Poniatowski, przyjechał właśnie po to, żeby podziwiać te ruiny” – przypomina prof. Romuald Olaczek, przewodniczący Komisji ds. parków narodowych i rezerwatów przyrody Państwowej Rady Ochrony Przyrody, od wielu lat wybitny znawca jurajskiej przyrody i kultury. Innym argumentem za zachowaniem tego terenu dla turystyki jest jego „łatwość” – nie trzeba mieć specjalistycznych butów, ubrań czy innego ekwipunku, nie trzeba być specjalnie sprawnym fizycznie, aby móc bez trudu poruszać się po Jurze. Niestety nie będzie to możliwe, jeśli cały obszar zostanie rozparcelowany i ogrodzony.

Kup pan zamek Właścicielami malowniczych jurajskich ruin zamków w Bobolicach i Mirowie, od wielu lat chętnie odwiedzanych przez rzesze turystów, są od niedawna bracia Jarosław i Dariusz Laseccy. Jak do tego doszło, że stali się właścicielami pereł polskiej sztuki obronnej? – „Zamek w Mirowie należał do lokalnej wspólnoty gruntowej i to ona postanowiła go sprzedać. Zaś w Bobolicach, okazało się, że zamek leży na gruntach

14

jednego z gospodarzy, który również postanowił się pozbyć tego obiektu. W takie decyzje nie możemy ingerować...” – relacjonuje Aleksandra Janikowska, kierownik delegatury śląskiego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków z siedzibą w Częstochowie. – „Przed przejęciem przeze mnie zamku, ostatnie prace zabezpieczające były przeprowadzone w latach . Od tamtego czasu nikt o niego nie dbał” – mówi Dariusz Lasecki. Słowa właściciela potwierdza Paweł Abucki, który dodaje: „Skoro nikt o to nie dbał, to dobrze się stało, że ktoś kupił i coś z tym robi – inaczej ruiny całkowicie by się rozpadły”. Odmiennego zdania jest prof. Olaczek. Uważa on, że zamki powinny być państwowe, czyli wspólne. – „Państwo nie zawsze właściwie wywiązuje się z opieki zad zabytkami, ale czy prywatni właściciele będą robili to lepiej i mądrzej?” – pyta. Inaczej postrzega problem archeolog dr Sławomir Dryja: „Dzięki nowym właścicielom były pieniądze na badania, a tak przez całe lata nawet nie wiedzieliśmy, jakie skarby spoczywają pod ziemią na terenie zamku. Należy dodać, że to, co odkopaliśmy, w większości trafi do muzeum, które Laseccy chcą stworzyć na zamku”. Bracia Laseccy twierdzą, że ze zrozumieniem podchodzą do obaw, iż dostęp do dobra ogólnonarodowego mógłby zostać ograniczony. Zapewniają, że turyści zawsze będą mieli wstęp na zamek. Nie istnieje jednak żadna gwarancja, że oni sami lub ich następcy nie zmienią zdania z jakiegoś powodu. Być może za  lat właściciele postanowią uczynić z nich obiekty zamknięte dla wszystkich lub otwarte tylko dla wybranych grup. Dr Dryja podsumowuje problem: „Zawsze może się zdarzyć, że prywatny właściciel uniemożliwi dostęp do swojej własności, dlatego te kwestie powinny być regulowane prawnie, by każdy miał dostęp do narodowych skarbów”.

Nowa „jakość” Kontrowersje wzbudza też odbudowa wspomnianych zamków z ruin. – „Panowie Laseccy powołują się na zamki nad Loarą, które często służą za hotele. Zapominają jednak dodać, że one nigdy nie zostały zburzone i są zamieszkiwane


RUINY ZAMKU W BOBOLICACH W XIX W. AKWARELA T. CHRZĄŃSKIEGO.

w sposób nieprzerwany od momentu zbudowania” – twierdzi Mariusz Waszkiewicz. Również prof. Janusz Hereźniak, znawca Jury, przyrodnik z uniwersytetu w Łodzi, krytycznie ocenia odbudowę zamków, widząc je raczej jako trwałą ruinę. Prof. Olaczek wskazuje, że ruiny wrosły w krajobraz Jury, więc nie powinny być odbudowywane. Z kolei szef krakowskiego PTTK uważa, że ruiny stanowią większą atrakcję niż coś, co po kilkuset latach zostanie odbudowane. Dr Dryja uważa natomiast, że koncepcja trwałych ruin jest już przestarzała, poza tym kosztowna. – „Miała ona sens w Wielkiej Brytanii, skąd się wywodzi. Brytyjczycy jednak nie żałowali środków na ich utrzymanie, a takie ruiny trzeba właściwie ciągle konserwować. Tymczasem zamki w Mirowie i Bobolicach nie były zabezpieczane od pół wieku!” – mówi archeolog. Ale przestrzega: „Można się pokusić o odbudowę, kiedy mamy informacje, jak te zamki wyglądały dawniej, jeśli zachowały się opisy i ikonografia. Tak jest w przypadku zamku w Bobolicach. Odbudowa zamku w Mirowie nie

będzie natomiast możliwa w takim zakresie”. Dr Waldemar Niewada, architekt i konserwator specjalizujący się w zamkach, dodaje: „Odbudowa nigdy nie jest pełna, gdyż nie udaje się zebrać wszystkich informacji o tym, jak zamek wyglądał dawniej. Ten w Bobolicach zostanie odrestaurowany w , zaś w Mirowie jedynie wewnątrz zachowanych resztek wieży można wstawić stropy. Bez tego ta konstrukcja długo się nie utrzyma – wieża jest w środku pusta i w związku z tym chwieje się w czasie wiatrów. Natomiast na zewnątrz nie będzie możliwe dobudowanie żadnych replik dawnych zabudowań, bo po pierwsze brak nam danych, a po drugie te ruiny stały się symbolem Jury i w ogóle polskich zamków. Dodatkowo zostały utrwalone w świadomości Polaków przy pomocy literatury i sztuki”. Na zarzuty przeciwników odbudowy Dariusz Lasecki odpowiada, że ogromna większość osób w ankiecie na internetowej stronie zamku w Bobolicach odpowiada, że podoba im się pomysł i sposób odbudowy zamku. – „Do tej pory spotkaliśmy się z daleko idącą przychylnością turystów. Potrafią oni docenić ogromny wysiłek i przede wszystkim pasję, gdyż

w naszych działaniach, jak na razie, nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia skądkolwiek”. Obawy w kwestii odbudowy zamków nie są jednak bezpodstawne. Przykładem nieprawidłowego odrestaurowania takich obiektów stała się Korzkiew, gdzie nowa forma budowli znacznie odbiega od swego historycznego wyglądu. – „Jej obecny właściciel położył zbyt wielki nacisk na uzyskanie jak największej kubatury do celów komercyjnych” – uważa dr Dryja. Z kolei dr Niewada mówi: „Konserwator nie zadziałał tu prawidłowo. Nawet jeśli inwestor najmuje fachowców, to konserwator powinien dopilnować, by to, co oni robią, było zgodne z pewną prawdą historyczną, takie właśnie jest zadanie jego urzędu”. Wątpliwości w kwestii odbudowy zamków w Mirowie i Bobolicach ma również Barbara Klajman, Konserwator Zabytków Województwa Śląskiego. – „Zgoda została wydana po wielu konsultacjach, m.in. z ministerstwem kultury i Wojewódzką Komisją Ochrony Zabytków, ponadto swoje opinie wyraziło wielu specjalistów w tej dziedzinie. Osobiście uważam, że te ruiny mają wartość same w sobie i chciałabym je widzieć takimi, jak dotychczas. Należy jednak pamiętać o czynniku czasu, który na nie oddziałuje i nadzwyczaj skromnych środkach, jakimi dysponujemy. To także wielki eksperyment, który z pewnością zaważy na przyszłych losach innych zamków w Polsce”. Tą opinią pani konserwator dotyka bardzo ważnego problemu. Państwo najpierw nie dba o dobro wspólne, a gdy później znajduje się ono w fatalnym stanie – wówczas pojawia się wymówka, aby sprzedać je prywatnemu właścicielowi, który uratuje obiekt przed całkowitą ruiną. O to, co naprawdę nowy właściciel zrobi, nikt już się nie martwi, ani nie ma na to zbyt wielkiego wpływu...

Wszystko na sprzedaż „Podchody” pod ogólnospołeczne dziedzictwo historyczne i krajobrazowe przybierają także mniej spektakularne, ale kto wie, czy nie bardziej szkodliwe formy. Innym symbolem Jury są ruiny zamku w Olsztynie k. Częstochowy. Podobnie jak wspomniany Okiennik, miejsce to znajduje się na trasie każdej wycieczki. Właściciel jednej z działek (oczywiście ogrodzonej), znajdującej się tuż przy szlaku prowadzącym na zamek, wybudował hotel. – „Został wzniesiony bez żadnych pozwoleń, nie prowadzi doń żadna droga, jest tylko ścieżka, więc póki co obiekt jest zamknięty” – mówi Paweł Abucki. Niestety, należy przypuszczać, że niebawem samowola budowlana zostanie zalegalizowana, a dzięki dobrym układom inwestora z lokalnymi władzami znajdą się środki i zezwolenia na dobudowanie drogi. Jakby tego było mało, wzdłuż drogi z Olsztyna w kierunku Janowic powstają nowe domy zasłaniające widok na ruiny. – „Problem nie jest nowy – dodaje prof. Hereźniak. – Już

15


FOT. MARIUSZ WASZKIEWICZ

w latach . została ogrodzona strażnica w Suliszowicach, ktoś kupił grunt u podnóża skały i go ogrodził. Również wówczas naliczyliśmy  pierwszych samowoli budowlanych”. Wójt Olsztyna postanowił także sprzedać tzw. rezerwę budowlaną – pod osiedle willowe. Sęk w tym, że owa rezerwa obecnie jest lasem, będącym strefą ochronną dla rezerwatu przyrody „Sokole Góry”. Działki sprzedały się błyskawicznie, głównie wśród częstochowian. Pomysł nie spodobał się organizacjom stawiającym sobie za cel ochronę przyrody. – „W sprawie tych działek leśnych jesteśmy stroną w postępowaniu. Działki były sprzedane jako leśne, po cichu nabywającym mówiono, że potem zostaną przekwalifikowane na budowlane. Na szczęście w porę interweniowaliśmy. Wójt cały czas mówi coś o kompromisie, żebyśmy się zgodzili na odlesienie chociaż części z nich, ale przecież jeśli to zrobimy, wówczas kwestią czasu będzie to, kiedy pojawią się żądania względem pozostałych. Tym samym strefa ochronna rezerwatu straci swoje znaczenie” – mówi Justyna Walenta z Ruchu Inicjatyw Społeczno-Ekologicznych „Przytulia”. – „Teraz właściciele działek głowią się, co zrobić z kawałkiem lasu, na którym nie wolno im nic budować. Przecież Olsztyn mógłby się rozbudowywać w stronę Częstochowy, tam już są drogi i nie ma jakiejś cennej przyrody, więc nikt by nie stwarzał żadnych problemów. Ale działki na terenach chronionych są dużo atrakcyjniejsze dla budujących się. Nabywcy jednak nie rozumieją, że przez ich działanie teren ten szybko straci na wartości i nie będzie się niczym różnił od tego między Olsztynem a Częstochową” – mówi prof. Olaczek. – „Ludzie posiadający ziemię w atrakcyjniejszych rejonach Olsztyna przychodzili wraz z wójtem do rady Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego i rozpaczali, że ich wnuki nie mają się gdzie budować. Kiedy Rada postanawiała ulżyć ludzkiej niedoli, szybko się okazywało, że zamiast wnuczka dom buduje mieszkaniec Częstochowy” – relacjonuje prof. Hereźniak. Sieć zabudowy na niemal całej Jurze jest dość gęsta, toteż prawie każdy skrawek niezabudowanego terenu jest cenny przyrodniczo i turystycznie. Podobne problemy nękają krakowską część Jury. Jednym z niewielu miejsc zupełnie otwartych, skąd nie widać żadnych

16

zabudowań, są łąki i pola w Jerzmanowicach, na zachód od Ojcowskiego Parku Narodowego i jednocześnie na terenie Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie. Władze Jerzmanowic postanowiły zmienić przeznaczenie tego terenu z rolniczego na budowlany. Zamiarom gminy sprzeciwiły się oba parki i sprawa skończyła się w sądzie. Niestety wyrok był niekorzystny dla jurajskiego krajobrazu. Oznacza to, że już niedługo turystów w tej okolicy powitają ogrodzenia i place budów, a przejście będzie możliwe tylko po nowych, asfaltowych drogach. Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja w miejscach niechronionych w żaden sposób. – „Tam wznoszenie nowych obiektów nie napotyka żadnych ograniczeń, a przecież cała Jura jest piękna, nie tylko te jej fragmenty, które są w granicach parków. Niestety chaos urbanistyczny jaki tu panuje, sprawia, że niedługo te miejsca stracą cały urok” – uważa Waszkiewicz. Największy problem stanowi to, że poza terenami należącymi do Lasów Państwowych, niemal wszystko na Jurze jest czyjąś prywatną własnością. – „Ani nasze prawo, ani obyczaj nie chronią krajobrazu dostatecznie” – twierdzi prof. Olaczek. – Aby go chronić, potrzebne jest nie tylko lepsze prawo, lecz także instytucje, które będą je egzekwowały. Takimi instytucjami są parki krajobrazowe, a jeszcze bardziej narodowe”.

Park narodowy czy plac budowy? Podobnie sytuacja wygląda w bezpośrednim otoczeniu, a także na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego, najmniejszego tego typu obiektu chronionego w naszym kraju. Od kilku lat władze Akademii Ekonomicznej w Krakowie, z aprobatą gminy Skała, próbują wybudować tuż przy granicy parku campus naukowy, w którym miałoby przebywać około tysiąca osób dziennie. Póki co władze uczelni nie mają na ten cel pieniędzy, lecz nie pozostawiają złudzeń – jeśli tylko je znajdą, budowa ruszy pełną parą. W tej samej gminie od dwóch lat firma Tara Polska usiłuje wybudować osiedle willowe. Dzięki zdecydowanej postawie władz parku narodowego oraz rzeszy miłośników przyrody, dotychczas się to nie udało, lecz inwestor wciąż prze do celu. Pikanterii całej sprawie dodają nazwiska ludzi nauki, w tym


profesorów zajmujących się na co dzień ochroną krajobrazu, którzy podpisują się pod projektami utworzenia osiedla Cianowice Ogród (tak ma się nazywać owa inwestycja w południowej części Skały). – „Pecunia non olet” – komentuje Józef Partyka, wicedyrektor Ojcowskiego Parku Narodowego. Pomysł zakłada budowę  domów. – „Oznacza to około tysiąca osób, przynajmniej  samochodów i zapewne z  psów i kotów. To ogromne obciążenie dla parku narodowego, oddalonego zaledwie o  m od takiego osiedla, to oznacza zanieczyszczenia, które będą się tam dostawać, a także ludzi i ich zwierzęta, co do których możemy być pewni, iż nie zastosują się do zakazów poruszania się poza wyznaczonymi szlakami” – wymienia zagrożenia prof. Olaczek. Aby przekonać park do zgody na budowę spornego osiedla, jego pomysłodawcy wymyślają coraz dziwniejsze eufemizmy. Mówią o działkach biologicznie czynnych, działkach siedliskowych czy wreszcie twierdzą, że utworzą murawę kserotermiczną (bardzo cenne zbiorowiska łąkowe). – „Doskonale wiedzą, że muraw kserotermicznych nie utworzą w jeden rok. To, co oni proponują, będzie w najlepszym razie skalniakiem obsadzonym obcymi gatunkami, więc żadna nazwa nie zmieni negatywnego wpływu tej inwestycji na środowisko parku. »Działki siedliskowe« to nic innego jak domki z ogródkami – mogą one podnosić różnorodność biologiczną, ale na terenach miejskich, nie zaś w sąsiedztwie parku narodowego – denerwuje się Partyka. – Na takie działania nie może być i nie będzie z naszej strony zgody!”. Stanowisko parku jest niezrozumiałe dla Jadwigi Polańskiej, inspektora ds. budownictwa w urzędzie gminy w Skale. – „Park nam tylko przeszkadza, nic wybudować nie pozwoli, życie nam tu zatruwa”. Nie dostrzega korzyści płynących z obecności parku, który przyciąga mnóstwo turystów, zostawiających w gminie spore pieniądze. Urzędniczka widzi natomiast wiele zalet budowy nowych osiedli willowych i denerwuje się istniejącymi ograniczeniami. – „Jak parkowi to przeszkadza, to niech się ogrodzi, żeby mu tam nikt nie wchodził. Niech strażników poustawia, a jak nic mu nie pasuje, to niech odkupi ten teren od inwestora, zresztą firma chciała go sprzedać parkowi”. Dyrektor Partyka twierdzi, że chętnie odkupiłby sporny teren i roztacza wizję utworzenia w tym miejscu

rezerwatu przyrody. Niestety, ochrona przyrody w Polsce jest chronicznie niedoinwestowania i o jakichkolwiek pieniądzach na powiększenie parku nie ma mowy...

Poza prawem i sprawiedliwością W gminie Sułoszowa, po zachodniej stronie Ojcowskiego PN, w miejscowości Smardzowice, kilkadziesiąt willi pozwolono wybudować z naruszeniem prawa. Ponieważ w tym miejscu nie ma obowiązującego planu zagospodarowania przestrzennego, wydano uproszczone decyzje o warunkach zabudowy – „zapomniano” je uzgodnić z dyrektorem parku narodowego, choć nakazują to stosowne przepisy. Sprawa na wniosek Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody znajduje się w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, ale sporne domy już powstają. Bez jakichkolwiek zezwoleń powstaje również wiele innych domów, które obecnie obowiązujące prawo pozwala zalegalizować po wpłaceniu niewielkiej kary, którą inwestor najczęściej wlicza w koszta. Często samowola dotyczy rozbudowy istniejącego obiektu. Przykładem jest zabytkowy młyn w Pieskowej Skale, który inwestor rozbudował – przy okazji makabrycznie zniekształcając – a następnie utworzył w środku restaurację. Kontrola nadzoru budowlanego stwierdziła działanie niezgodne z prawem, ale wniosku do organów ścigania nie przedstawiła, gdyż... zaginęła im nota z kontroli. – „Kopię posiada Ojcowski Park Narodowy, lecz boi się ją udostępnić, by ponownie nie zginęła” – twierdzi Mariusz Waszkiewicz.

*** – „Wiem, że to zabrzmi górnolotnie, ale ojczyzna to nie tylko ziemia, budowle historyczne i współczesne, to nie tylko pola czy zasoby, lecz także krajobraz! Jeśli chcemy, by młodzi ludzie pokochali Polskę, muszą ją znać z autopsji, nie z telewizji” – twierdzi prof. Olaczek. To chyba najlepsza puenta w kwestii tego, co dzieje się nie tylko z Jurą Krakowsko-Częstochowską, lecz także z całym naszym krajem.

 onrad alec REKLAMA

������� ���������

����������������� ������������������������� ����������������� ���������������������������������� ������������������������������ ���������������������������������� ������������������������� ��������������������������������������� ����������������������������

��������������������

� �

����������������� ��������������

��������������������������������������������������������������������������������� ����������������������������������������������������������� �������������������������������������������� ���������������������������������������������������������������������������

������������������������������������������������������������������������������������������������� ���������������������������������������������������������������������������������������������������������������

����������������������������������������������������������������������������������������������������������������������

17


Bunt

konsumentów Stephen Armstrong Rodzi się nowy ruch. Ruch bojowych konsumentów, uderzający wielkie koncerny tam, gdzie najbardziej boli – po kieszeniach. Tworzy go przede wszystkim klasa średnia, która mając serdecznie dość tragicznie niskiej jakości świadczonych usług, postanowiła się wreszcie zbuntować.

Głównym argumentem przeciwników strajków na kolei jest zwykle to, że uderzają one w zwykłych, ciężko pracujących ludzi, dojeżdżających codziennie do pracy. Jednak strajki przeprowadzone w tym roku [w Wielkiej Brytanii] sprawią wiele kłopotu osobom odpowiadającym w przedsiębiorstwach kolejowych za wizerunek firmy i kontakty z prasą. A to dlatego, że zostały one zorganizowane właśnie przez zwykłych, ciężko pracujących ludzi, dojeżdżających codziennie do pracy. Ogłoszony niedawno przez inicjatywę More Trains Less Strain plan zorganizowania ogólnokrajowego strajku taryfowego podniósł temperaturę w gabinetach prezesów wielu firm przewozowych, i nie tylko tam. Militant Consumer (Bojowy Konsument) – ruch, na który składa się luźny sojusz aktywistów i grup konsumenckich, rozpoczął ofensywę wymierzoną w portfele korporacji. Mająca swoją siedzibę w Somerset, organizacja More Trains Less Strain ogłosiła, że nie zamierza uiszczać opłat za przejazdy koleją po strajku zakończonym nieoczekiwanym sukcesem, chociaż przeprowadzonym na niewielką skalę. Zorganizowany w styczniu  r. protest polegał na tym, że  osób zainspirowanych i wspieranych przez działaczy tej organizacji odbyło podróż koleją na trasie Bath – Bristol posługując się przygotowanymi specjalnie na tę okazję sfałszowanymi biletami. Każdy z biletów posiadał wykaligrafowany jaskrawą czcionką napis „Fare Strike” (Strajk Taryfowy) wraz ze znakiem firmowym przedsiębiorstwa przewozowego Worst Great Western. Jako trasę przejazdu wpisano połączenie Hell and Back (Do piekła i z powrotem). Według przedstawicieli organizacji More Trains Less Strain, pasażerowie okazujący fałszywe bilety na przejazd nie napotykali żadnych trudności w podróży, a nawet obsługa dworca Bristol Temple Meads przepuszczała ich przez boczną bramkę.

18

Chociaż rzecznik First Great Western, Elaine Wilde, przekonywała, że tylko jedna osoba podróżowała posługując się sfałszowanym biletem, firma niemal natychmiast – w odpowiedzi na żądania protestujących – wypożyczyła od innych przewoźników dodatkowe wagony, by poprawić standard podróżowania i ograniczyć notoryczne zatłoczenie pociągów. – „Rozważamy obecnie przeprowadzenie strajku taryfowego na skalę ogólnokrajową i chcemy do tego przekonać inne organizacje zajmujące się działaniami na rzecz obrony konsumentów – mówi Peter Andrews, jeden z założycieli grupy. – To nie do pomyślenia, by firmy zajmujące się przewozem ludzi działały w tak skandaliczny sposób”. Powołanie w grudniu  r. organizacji More Trains Less Strain było swoistym ukoronowaniem działań prowadzonych przez rozmaite mniejsze, niezależne od siebie grupy na przestrzeni ostatnich  miesięcy. Przynajmniej dziesięć takich grup założonych spontanicznie przez konsumentów podjęło wysiłki zmierzające do zmniejszenia opłat lub zwrotu kosztów poniesionych na rzecz banków, urzędów, dostawców oprogramowania czy firm zajmujących się obsługą kart kredytowych. – „Głównym problemem i przyczyną niezadowolenia jest to, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat nasz rząd stworzył prawo i warunki sprzyjające obniżaniu standardów funkcjonowania przedsiębiorstw. Nieograniczony rozrost firm i tworzenie monopoli, w połączeniu z deregulacją i likwidacją mechanizmów kontrolnych, doprowadziły do tego, że klienci traktowani są bardzo często jako »zło konieczne« i w sposób pozbawiony należnego szacunku” – twierdzi Gareth Coombs, związany z Cambridge Strategy Centre. I dodaje: „Można odnieść wrażenie, że znajdujemy się obecnie w sytuacji, gdy wielu ludzi ma już serdecznie tego dosyć i każdy tylko czeka, aż ktoś inny otwarcie się zbuntuje, by natychmiast się do niego przyłączyć. Obawiają się działać pojedynczo, ale zdają sobie doskonale sprawę, że w przypadku zbiorowego protestu policja nie wsadzi do więzienia wszystkich jego uczestników. Dlatego czekają oni jedynie na sygnał. Dokładnie w ten właśnie sposób tworzyły się w przeszłości związki zawodowe. Może to właśnie takie walczące o prawa konsumentów organizacje, których celem ataku są zyski firm otwarcie lekceważących prawa klientów, staną się związkami zawodowymi nowej generacji”. Jednym z pierwszych przedstawicieli tego ruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa został Marc Gander, którego działalność przyniosła duże straty brytyjskiemu sektorowi bankowemu. Chociaż dokładna ich kwota jest trudna do


wodociągowej – wyjaśnia. – W sposób oczywisty przedsiębiorstwo nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, brak jest jakiejkolwiek reakcji ze strony organizacji nadzorujących, a jakby tego było mało, firma ames Water została niedawno sprzedana z ogromnym zyskiem”. Na stworzonej przez Morrella stronie internetowej – www.thameswaster.co.uk – można znaleźć prosty kalkulator pozwalający obliczyć kwotę, którą należy odjąć od rachunku za wodę. Ponadto umieszczono na niej odnośniki do stron firm produkujących wodomierze oraz liczne wskazówki, jak zmaksymalizować koszty ponoszone przez nierzetelnego dostawcę wody. W tym samym czasie, na stronie internetowej http:// www.bbctvlicence.com, Matt D umieścił szczegółowy opis tego, w jaki sposób można uniknąć postawienia przed sądem za nieuiszczanie abonamentu na rzecz stacji BBC. W kwietniu tego roku na witrynie można było przeczytać: „Strona nasza zanotowała niewielki, ale znaczący sukces. Dzięki zawartym tutaj informacjom udało się pomóc  osobom stawić PLAKAT NAWOŁUJĄCY DO STRAJKU TARYFOWEGO W VANCOUVER. FOT. ROLAND TANGLAO

oszacowania, to według posiadanych przez Gandera dokumentów, przyczynił się on do zmniejszenia dochodów banków o przynajmniej  milionów funtów szterlingów. Brytyjska prasa sugeruje jednak, że może to być nawet  milionów – i kwota ta z każdym dniem wzrasta. Pod koniec  r., Gander, z wykształcenia prawnik, pozostawał bez pracy. Z trudem wiązał koniec z końcem, a jego bank groził mu zamknięciem konta z powodu sporu o odsetki z tytułu  funtów debetu na karcie kredytowej. Nieustępliwość przedstawicieli banku przepełniła czarę goryczy i niezadowolenia z jakości świadczonych usług. Gander wraz ze swoim przyjacielem, programistą komputerowym, założył w styczniu  r. Consumer Action Group (CAG). Jego zdaniem, wysokość opłat pobieranych przez bank była niezgodna z obowiązującym prawem. – „Według brytyjskiego prawa, wysokość opłat karnych musi odpowiadać rzeczywistym kosztom poniesionym przez bank, nie może służyć pomnażaniu zysków” – tłumaczy Gander. Na założonej przez CAG stronie internetowej www.consumeractiongroup.co.uk Gander umieścił wzory listów i liczne porady prawne dla osób, które chciały dowiedzieć się, w jaki sposób odzyskać opłaty karne niesłusznie pobrane przez banki. Bardzo szybko temat podchwyciły inne witryny internetowe, jeszcze zanim działalność CAG spotkała się z zainteresowaniem ze strony licznych gazet oraz brytyjskiego Stowarzyszenia Konsumentów i wydawanego przez nie magazynu Which?. Stowarzyszenie CAG zrzesza obecnie  tys. członków, spośród których ponad  tys. odzyskało pieniądze zabrane im przez banki. Według danych zebranych przez dziennikarzy „e Independent”, z porad CAG skorzystały dodatkowo ponad dwa miliony osób nie będących członkami stowarzyszenia. W reakcji na ten powszechny wybuch niezadowolenia, Office of Fair Trading (Biuro ds. Uczciwego Handlu) postanowiło rozszerzyć zakres swojego dochodzenia związanego z opłatami z tytułu użytkowania kart kredytowych i objąć nim również sektor bankowy. – „Oczekuję, że OFT podejmie decyzję o znacznej redukcji karnych odsetek, ale jednocześnie mam nadzieję, że pozytywny werdykt nie spowoduje zawieszenia działalności naszego stowarzyszenia – mówi Gander. – Nieroztropnym byłoby roztrwonienie tego potencjału i energii”. Z kolei w lipcu  r., Andrew Morrell z Guildford, zatrudniony jako informatyk, podjął podobne działania w stosunku do firmy ames Water, która dostarcza mieszkańcom wodę. Po tym, jak szósty rok z rzędu nie wywiązała się ona ze swoich zobowiązań w zakresie likwidacji nieszczelności sieci wodociągowej, Morrell wściekł się i postanowił pomniejszyć swój rachunek proporcjonalnie do ilości wody marnotrawionej każdego roku przez nieszczelną sieć zarządzaną przez ames Water. Odpowiadało to  procentom kwoty płaconych rachunków. – „W podpisanej przeze mnie umowie z ames Water zobowiązałem się do odprowadzania opłat za dostarczanie wody, a firma zobowiązała się do likwidacji nieszczelności w sieci

czoła prześladowaniom ze strony BBC. Oznacza to, że przez ponad pół roku naszego funkcjonowania BBC straciła okrągłą sumkę  tys. funtów. Kwota ta jest nieporównywalna z wysokością rocznego wynagrodzenia Jonathana Rossa ( milionów funtów), ale to dopiero początek. Jeżeli informacje zawarte na BBCtvLicence.com pomogły Tobie w walce z BBC, odwdzięcz się i poinformuj o nas innych”. Coraz częstsze są takie przypadki nieposłuszeństwa konsumentów, wypowiadania konkretnym firmom wojny podjazdowej. Na forach dyskusyjnych, takich jak www.penaltycharges.co.uk, roi się od pomysłów coraz to nowych ataków wymierzonych w nierzetelne firmy. Nawet witryny internetowe należące do głównego nurtu mediów dostrzegły to zjawisko i wskutek zmiany nastrojów swoich czytelników postanowiły publikować również różnego rodzaju wskazówki dotyczące „partyzanckich” metod walki z korporacjami. Na przykład na stronach serwisu internetowego MoneySavingExpert.com można znaleźć opis, krok po kroku, „kredytowej zemsty”: tego, w jaki sposób bez odsetek zadłużać się za pomocą kart kredytowych, a uzyskane w ten sposób środki umieszczać na wysokooprocentowanych lokatach. Czasami taktyka walki prowadzonej przez konsumentów ma w sobie coś z surrealizmu. Przykładem niech będzie e Complaints Choir of Birmingham (www.complaintschoir.org) (Chór Niezadowolonych z Birmingham), który zachę-

19


CHÓR NIEZADOWOLONYCH Z WYBUDOWANIA KOLEJNEGO CENTRUM HANDLOWEGO W CENTRUM HELSINEK. FOT. WWW.COMPLAINTSCHOIR.ORG

ca mieszkańców do wyśpiewania przed siedzibami nierzetelnych przedsiębiorstw swoich skarg i zażaleń przeplatanych refrenem „I want my money back” (Chcę z powrotem moje pieniądze). Podobne grupy zrzeszające niezadowolonych konsumentów powstały w Helsinkach, Sankt Petersburgu i Pittsburghu. Wspólnym mianownikiem inicjatyw jest to, że zrodziły się mniej więcej w tym samym czasie oraz że w żadnym z tych przypadków obywatele nie zwrócili się o pomoc do już istniejących organizacji broniących praw konsumentów. Wręcz przeciwnie, działania przez nich podejmowane mają wiele wspólnego z technikami wykorzystywanymi w przeszłości przez radykalne grupy lewicowe; dobrą analogię stanowi także porównanie bojowego Animal Liberation Front (Front Wyzwolenia Zwierząt) do zachowawczej RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals – Królewskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami).

Większość uczestników tych nowych ruchów i inicjatyw nie ma żadnego wcześniejszego doświadczenia w przeprowadzaniu protestów społecznych czy akcji informacyjnych. Wręcz przeciwnie, są oni najczęściej przedstawicielami klasy średniej, która przez lata była chlubą i ostoją systemu. Ruch Bojowych Konsumentów tworzą ludzie siedzący w zniszczonych wagonach pociągów, naciągani przez firmy zajmujące się doradztwem finansowym i usługami bankowymi, ignorowani przez często monopolistyczne przedsiębiorstwa użyteczności publicznej. Jakby to określił Howard Beale z „Sieci”, ci ludzie są „wściekli jak diabli” i „nie zamierzają tego dłużej znosić”. Zdaniem Marka Ratcliffe’a, przewodniczącego firmy Murmur, zajmującej się badaniami rynku i zachowań konsumentów, ten bunt jest owocem procesów trwających w Wielkiej Brytanii od ponad dziesięciu lat. Do lat . Brytyjczykom wystarczały działania podejmowane przez Stowarzyszenie Konsumentów (Consumers’ Association) i rzeczników ich praw, a także nadawane przez telewizję programy piętnujące nieuczciwych przedsiębiorców. Jednak w miarę wzrostu zysków osiąganych przez firmy, połączonego z pogorszeniem jakości świadczonych usług, wiara w skuteczność dotych-

20

czasowych instytucji kontrolnych i nadzorujących wyraźnie w społeczeństwie osłabła. – „Ludzie dostrzegają, że pomimo tego, iż w ciągu ostatnich dziesięciu lat zyski banków wzrosły gigantycznie, sposób traktowania klientów nie uległ żadnej poprawie. Wręcz przeciwnie, banki stały się jeszcze bardziej małostkowe i mściwe – twierdzi Ratcliffe. – Żeby to złagodzić, pojawiają się potem w telewizorach przesycone ciepłem i miłością spoty reklamowe, które powodują niesmak i oburzenie, i tak kółko się zamyka. /.../ Wydaje mi się, że następnym celem ruchów konsumenckich będą firmy działające w branży telefonii komórkowej. Ich istnienie jest dzisiaj oczywistą koniecznością, ale większość użytkowników szczerze ich nie znosi. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że nawet gdy oferują nam one »darmowe« rozmowy telefoniczne oraz nieograniczony dostęp do Internetu za  funtów miesięcznie, to ich zysk wciąż wynosi  procent tej kwoty. Konsumenci aż przebierają nogami z niecierpliwości, szukając sposobu na dobranie im się do tyłków i wpakowanie tam petardy. Jeżeli ktoś go znajdzie i rozpowszechni, już za chwilę usłyszysz wielkie »bum!«”. Zarówno Ratcliffe, jak i Coombs przewidują w najbliższym czasie wzrost aktywności grup spod znaku Bojowego Konsumenta. – „Mała jest szansa, że główne partie polityczne czy istniejące grupy nacisku będą w stanie lepiej odpowiadać na codzienne potrzeby ludzi i ograniczać wszechobecną samowolę firm – przekonuje Ratcliffe. – Jeżeli nikt cię nie słucha i nie masz się do kogo zwrócić o pomoc, to albo toniesz w desperacji, albo podejmujesz działania, by ten stan rzeczy zmienić. W chwili obecnej wszystko wskazuje na to, że Brytyjczycy powoli przygotowują się do tego drugiego”.

 tephe rmstrong

Współpraca Shabeeh Abbas i Jonathan Pearson Tłum. Sebastian Maćowsi

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w brytyjskim lewicowym tygodniku „The New Statesman” z 14 maja 2007 r. Przedruk za zgodą redakcji. Więcej o piśmie: www.newstatesman.com Przypisy redakcji „Obywatela”: 1. W wolnym tłumaczeniu: Dodatkowe Pociągi Rozładują Napięcie. 2. Najgorsza Great Western – nazwa odnosząca się do brytyjskiego przewoźnika First Great Western. 3. W Wielkiej Brytanii wychodząc z peronu należy włożyć bilet do bramki, podobnie jak przy wejściu na peron, boczna bramka przeznaczona jest głównie dla osób niepełnosprawnych, wózków dziecięcych itp. 4. Znany brytyjski prezenter telewizyjny i krytyk filmowy. 5. Chodzi o słynny monolog z satyrycznego filmu Sidneya Lumeta z 1976 r. Odtwórca roli Beale’a, podstarzałego prezentera telewizyjnego planującego samobójstwo, Peter Finch, dostał za nią pośmiertnie Oskara, a jego kreacja przeszła do historii kina.


Mity i fakty

o mutantach

– z dr. Árpádem Pusztaiem rozmawia Michał Sobczyk

Co Pan sądzi o obecnym stanie wiedzy na temat organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO) oraz potencjalnych zagrożeń, jakie łączą się ze spożywaniem produktów, które je zawierają? Orędownicy tej technologii twierdzą, że możemy być spokojni o swoje bezpieczeństwo, bo są to pierwsze w historii tak skrupulatnie badane produkty.

A. P.: Takie opinie rzecz jasna wprowadzają nas w błąd. Na „normalne” jedzenie składa się tak przeogromny zakres rozmaitych produktów, że dokonywanie uogólnionych porównań z GMO nie może nic wyjaśnić. Uprawnione jest wyciąganie wniosków wyłącznie z badań porównawczych, obejmujących z jednej strony konwencjonalne, „tradycyjne” produkty żywnościowe, a z drugiej – ich genetycznie zmienione domniemane odpowiedniki czy też nowe produkty otrzymane z akceptowanych produktów konwencjonalnych poddanych „ulepszeniom” za pomocą jakichś nowoczesnych technologii. Takie bezpośrednie porównania muszą być oparte na najnowocześniejszej dostępnej metodologii analityki chemicznej oraz ocenie biologicznego wpływu na organizmy – rygorystycznych testach klinicznych na zwierzętach i ludziach. Wszystko to musi być przeprowadzone (lub przynajmniej zweryfikowane) przez niezależnych naukowców. Proszę jednak spróbować znaleźć wyniki takich badań na temat GMO! W tych zaledwie kilku przypadkach, gdy przeprowadzono takie badania i opublikowano ich wyniki, zawsze były one takie same: nie zostawiały suchej nitki na produktach modyfikowanych. O nieszkodliwości produktów zmienionych genetycznie można – w najlepszym przypadku! – powiedzieć tyle, że sąd na ich temat należałoby zawiesić zanim tę kwestię rozstrzygną wyniki badań przeprowadzonych przez niezależnych ekspertów. Do tego czasu zastosowanie powinna mieć tzw. zasada ostrożności. Produkty modyfikowane genetycznie nie powinny być dopuszczane do obrotu, a GMO nie należy uprawiać na otwartych polach.

bezpieczeństwa żywności zmodyfikowanej genetycznie. Służę za to całkiem licznymi, niezależnymi świadectwami badaczy, którzy stwierdzili istnienie rozmaitych zagrożeń związanych z taką żywnością. Nie jest raczej możliwe, by je tutaj zaprezentować w zwięzłej formie. Powiem więc tylko tyle, że wedle mojej opinii do głównych niebezpieczeństw, potwierdzonych naprawdę rzetelnymi badaniami, zaliczyć należałoby problemy z funkcjonowaniem układu odpornościowego, zwiększone ryzyko reakcji alergicznych oraz obniżoną wartość odżywczą produktów poddanych manipulacji w stosunku do ich konwencjonalnych odpowiedników. Jeśli poważnie potraktujemy wyniki badań prowadzonych przez Ermakową,

Dr Árpád Pusztai (ur. 1931) – światowej sławy specjalista w zakresie żywienia, zwłaszcza bezpieczeństwa żywności, pionier badań nad oddziaływaniem lektyn na przewód pokarmowy. Węgier, który po wydarzeniach roku 1956 opuścił ojczyznę i wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Na Węgrzech ukończył chemię, na Uniwersytecie Londyńskim – fizjologię; tamże uzyskał doktorat z biochemii. Wieloletni wykładowca akademicki, oprócz Budapesztu i Londynu pracował w instytutach naukowych w Chicago oraz w szkockim Aberdeen, w Rowett Research Institute. W 1998 r. stracił pracę w tej ostatniej placówce za upublicznienie w wywiadzie telewizyjnym wstępnych wyników badań, z których wynikało, że jedna z odmian genetycznie modyfikowanych ziemniaków, szykowana do wprowadzenia na rynek, może poważnie zagrażać zdrowiu konsumentów. Po tych wydarzeniach stał się jedną z czołowych postaci światowego ruchu oporu wobec blokowania przez korporacje biotechnologiczne rzetelnych badań nad GMO. Pełni funkcję m.in. konsultanta grup zamierzających prowadzić własne, niezależne testy. Za swoją działalności uhonorowany m.in. „Whistleblower Award” przez Federację Niemieckich Naukowców oraz IALANA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Prawników Sprzeciwiających się Broni Jądrowej), w 2005 r. Autor i współautor ok. 300 rozpraw naukowych, autor lub redaktor naukowy kilkunastu książek. Podkreśla, że nie jest przeciwnikiem biotechnologii, a jedynie walczy o bardzo dokładne przetestowanie wszelkich nowych rozwiązań przed ich zastosowaniem. Ostatnio zajmuje się potencjalnymi zagrożeniami związanymi ze stosowaniem nanotechnologii w produkcji żywności.

Proszę wyjaśnić, jakie zagrożenia dla ludzkiego zdrowia są charakterystyczne dla modyfikowanej żywności. Jak wiele z nich, w świetle mocnych dowodów naukowych, okazało się być realnymi i możemy je traktować jako coś więcej niż spekulacje?

A. P.: Główny powód do niepokoju stanowi to, że nie mamy jak dotąd żadnych „twardych” dowodów dotyczących

21


www.claybennett.com

RYS. CLAY BENNETT, WWW.CLAYBENNETT.COM

a powinniśmy, choć próbuje się je podważać, to do tej listy należałoby dodać problemy z reprodukcją [zespół pod kierunkiem dr Iriny Ermakowej z Rosyjskiej Akademii Nauk zaobserwował wysoki poziom śmiertelności i zaburzenia wzrostu u szczurów, których matki były podczas ciąży karmione genetycznie modyfikowaną soją – przyp. red.]. Proszę nam opowiedzieć o swoich badaniach, które stały się punktem zwrotnym w dyskusji na temat GMO i sprawiły, że ze zwolennika tej technologii stał się Pan jedną z najbardziej znanych osób w środowisku naukowym, które ostrzegają przed jej potencjalnymi skutkami ubocznymi.

A. P.: W  r., dwa lata po wprowadzeniu na amerykański rynek pierwszej genetycznie modyfikowanej rośliny, pomidora FLAVR-SAVR, w recenzowanych pismach naukowych ciągle nie było ani jednej publikacji poświęconej bezpieczeństwu takich produktów, choć znane były już głosy naukowców, że mogą być powody do niepokoju. Dlatego też Departament ds. Rolnictwa, Środowiska i Rybołówstwa ówczesnego brytyjskiego Ministerstwa ds. Szkocji (Scottish Office Agriculture, Environment and Fisheries Department) ogłosił konkurs ofert na projekty badawcze w zakresie możliwego wpływu upraw GMO na środowisko, glebę, mikroorganizmy, zwierzęta i zdrowie konsumentów. Opracowany przez nas, bardzo szczegółowy plan badań, został przyjęty: uznano, że spełnia wszelkie kryteria naukowej ścisłości. Zadania w ramach całego programu rozdzielono między jednostkami biorącymi w nim udział. Na prośbę innych naukowców uczestniczących w programie, zostałem mianowany jego koordynatorem. Zespół badawczy pod moim kierownictwem, działający w Rowett Institute w Aberdeen, miał za zadanie opracować jak najlepszą metodykę oceny ryzyka związanego z uprawami modyfikowanymi. W tym celu prowadziliśmy badania na genetycznie zmienionych ziemniakach, które miały stanowić model GMO. Mieliśmy zresztą nawet podpisaną umowę z firmą Axis Genetics, zapewniającą nam udział w zyskach, jeśli ostatecznie ich produkt trafi do normalnego obrotu handlowego. Kiedy przystępowaliśmy do badań, dysponowaliśmy wynikami poprzednich ustaleń naukowców. Wynikało z nich, że produkt wstawianego do ziemniaków genu, tzw. GNA (lektyna wytwarzana w cebulkach przebiśniegów), nie stwarza większego zagrożenia zdrowotnego dla zwierząt – nawet w ilościach  razy większych niż te, jakie spodziewano się znaleźć w modyfikowanych ziemniakach. Wszystkie wspomniane testy polegały jednak na zwykłym aplikowaniu GNA do diety ziemniaczanej, na której przebywały zwierzęta doświadczalne. Tymczasem w naszych badaniach szybko pojawiły się problemy. Najpierw stwierdziliśmy pierwsze niepokojące oznaki, że modyfikowane ziemniaki szkodziły nie tylko mszycom (do czego zostały zapro-

22

jektowane), ale także innym organizmom, w tym pożytecznym owadom, jak biedronka dwukropka, która w naturze kontroluje populacje mszyc. Co jeszcze bardziej niepokojące, dieta oparta na modyfikowanych ziemniakach hamowała wzrost szczurów, zwłaszcza jeśli bazowały na niej przez dłuższy czas, zaburzała prawidłowy rozwój kluczowych organów wewnętrznych i osłabiała układ odpornościowy. Uzyskane wyniki skłoniły nas do wniosku, że wszystkie te problemy wynikają bezpośrednio z samego faktu zastosowania technologii modyfikacji genetycznej roślin, jakoby w pełni bezpiecznej. Przede wszystkim z naszej nieumiejętności precyzyjnego wstawiania dodatkowych genów do genomów biorców, tak by nie zakłócać ekspresji „normalnych” genów. Co nastąpiło po tym, jak zdecydował się Pan zaalarmować opinię publiczną o wstępnych wynikach badań Pańskiego zespołu? Ta historia nie odbiła się niestety w Polsce zbyt szerokim echem.

A. P.: Bezpośrednio po moim dwuipółminutowym wystąpieniu telewizyjnym, wyemitowanym w sierpniu  r., moja macierzysta jednostka była niezwykle zadowolona, że znalazła się w centrum uwagi. Dyrektor bardzo mi gratulował, także w oficjalnych komunikatach prasowych Rowett Institute. Niestety, nie dotrzymał złożonego mi przyrzeczenia, że nie będzie ujawniał mediom szczegółowych wyników naszych badań i – co miało szczególnie katastrofalne skutki – nigdy nie konsultował ze mną ścisłości treści rozmaitych oświadczeń dla mediów. Efektem były bardzo poważne błędy w udzielanych przez niego wywiadach, co potem wykorzystywano do napastliwego kwestionowania moich wyników. Brytyjski rząd wkrótce poinstruował dyrektora, że uzyskane przeze mnie rezultaty stoją w sprzeczności z jego polityką, przychylną rozwojowi technologii GMO, dlatego należy uniemożliwić ich nagłośnienie oraz uciszyć moją osobę. I tak zostałem zawieszony, moje wyniki poddane rewizji przez powołaną naprędce, doraźną komisję i uznane za naukowo bezwartościowe. Stało się tak pomimo tego, że w komisji zasiadali naukow-


cy z innych dziedzin niż stanowiła przedmiot badań, a mi nie dano możliwości osobistego wyjaśnienia, jak wyglądała nasza praca badawcza. Ponadto, skonfiskowano wszystkie nasze wyniki, przejęto moją korespondencję, a dyrektor jednostki wystosował do mnie serię listów, w których napisał wprost: jeśli będę z kimkolwiek rozmawiał o wynikach naszej pracy – wszystko jedno, czy będą to osoby spoza instytutu, czy też jego pracownicy – podejmie przeciwko mnie kroki prawne. Pozwolono mi wypowiadać się na ten temat dopiero w lutym  r. Ponadto, niezwykle ostry atak przypuścił na mnie naukowy establishment, nie wyłączając Towarzystwa Królewskiego (e Royal Society) – i to pomimo tego, że w czternastu zdaniach, jakie wyemitowano z rozmowy ze mną, nie znalazły się żadne bliższe informacje na temat metodologicznych aspektów moich badań, a Towarzystwo nie miało sposobności zapoznać się z nimi w wersji oryginalnej. Nie wspominając już o tym, że nie istniały żadne inne badania na modyfikowanych ziemniakach, przeprowadzone czy to przez Towarzystwo, czy przez kogokolwiek innego, by móc porównać ich wyniki z naszymi. Towarzystwo po prostu opublikowało na łamach prasy specjalistycznej krytykę moich rezultatów, nie odnosząc się jednak bezpośrednio do danych zgromadzonych przez nasz zespół. Trudno byłoby znaleźć podobne przypadki w historii publikacji naukowych. Wszystko to pokazuje, jak diametralnie może się zmienić punkt widzenia, jeśli tylko jakieś odkrycia naukowe zagrażają czyimś interesom. Dodatkową kwestią jest fakt, że większość najważniejszych decyzji podejmują niewłaściwi ludzie: tacy, którzy dawno zarzucili aktywną działalność stricte naukową na rzecz zasiadania w rozmaitych komitetach i przestali choćby w miarę dokładnie śledzić rozwój swoich dziedzin. Jak Pan skomentuje reakcje innych naukowców na to, co przytrafiło się Panu po opublikowaniu tych wyników? Co było częstsze: otwarcie wyrażana solidarność, milczenie czy kwestionowanie poprawności rezultatów otrzymanych przez Pana? Jak wielu z nich aktywnie zaangażowało się w obronę wniosków z Pańskich badań?

A. P.: Część moich kolegów, zwłaszcza w Rowett Institute, było zastraszonych przez dyrektora. Część pozostałych, których prace badawcze były zależne od wsparcia finansowego przemysłu biotechnologicznego, atakowała mnie lub, w najlepszym razie, siedziała cicho i udawała, że sprawy nie ma. Z drugiej strony jednak wielu naukowców z całego świata, zwłaszcza tych, z którymi miałem okazję współpracować w przeszłości (razem z żoną koordynowaliśmy cztery bardzo poważne europejskie programy badawcze) stanęło w mojej obronie, gdy tylko mieli możliwość zapoznać się z wynikami mojego zespołu, opublikowanymi przez instytut, oraz moją reakcją na ten fakt. Wsparcia udzielił mi także Książę Karol. Przeciwnicy wprowadzania GMO podkreślają fakt bliskich związków środowiska naukowego z przemysłem biotechnologicznym, sponsorującym większość z jego działań. Czy oznacza to, że badania finansowane przez państwo można uważać za wolne od wpływu tego lobby?

europejskich, są naszpikowane przedstawicielami przemysłu biotechnologicznego. Przykładowo, przez pewien czas brytyjska BBSRC (Biotechnology and Biology Science Research Council – Rada ds. Badań Naukowych w zakresie biotechnologii i biologii) była kierowana przez jednego z byłych szefów firmy Zeneca, która obecnie stanowi część jednego z biotechnologicznych gigantów zajmujących się rozwojem technologii GMO. Nie muszę chyba wyjaśniać, jaką „swobodę” ma naukowiec, który otrzymuje fundusze od takiej korporacji, w kwestii opublikowania danych godzących w jej interesy. Państwowe wsparcie nauki jest obecnie niestety jedynie „przedłużeniem” systemu finansowania badań, opartego na środkach przemysłu biotechnologicznego. GMO łączą się z zagrożeniami nie tylko dla zdrowia, ale także np. dla różnorodności biologicznej czy możliwości utrzymania się przez niezależnych, drobnych rolników. Niestety, decydenci często przyjmują wąski, technokratyczny sposób patrzenia na te kwestie i nie dostrzegają tego – nawet jeśli nie są w żaden sposób skorumpowani przez korporacje biotechnologiczne. A jak to wygląda np. w przypadku badaczy i studentów zajmujących się biologią molekularną czy innymi naukami przyrodniczymi? Jakie jest ich podejście?

A. P.: Pieniądze, które na badania otrzymują biolodzy molekularni, również w większości pochodzą od przemysłu, producentów GMO. Jeśliby więc zaczęli otwarcie zgłaszać wątpliwości wobec tej technologii, mogą pomachać na pożegnanie swoim grantom badawczym... Nie sądzę też, by sytuacja innych naukowców, zajmujących się tzw. naukami o życiu (life sciences), różniła się w jakikolwiek istotny sposób. A politycy podążają w tym kierunku, w którym ich zdaniem płyną pieniądze. Rzecz jasna, eksperci doradzający im w sprawach nauki także pochodzą z kręgów biobiznesu. Udało im się przekonać polityków, że GMO oznacza przyszłe zyski, dodatkowe dochody budżetowe z podatków itp. W Wielkiej Brytanii bardzo znaczną część funduszy emerytalnych państwo zainwestowało właśnie w firmy biotechnologiczne... Niełatwo jest walczyć z wielkimi firmami, nawet jeśli dysponuje się naprawdę mocnymi argumentami. Chciałbym wiedzieć, co Pan uważa za najważniejsze w walce z lobby pro-GMO, utrzymującym mit nieszkodliwości tej technologii.

A. P.: Musimy ujawnić skalę skorumpowania badań naukowych nad organizmami genetycznie modyfikowanymi, na co jest masa bezstronnych świadectw. Musimy wyjaśniać obywatelom, że nie mogą spodziewać się rzetelnych opinii ze strony przekupionych naukowców. Ludzie muszą egzekwować swoje demokratyczne prawo do otrzymywania informacji o sprawach, które ich dotyczą. Jako że to oni będą ponosić bezpośrednie ryzyko negatywnych następstw, muszą żądać od polityków, by przywrócili niezależne badania nad bezpieczeństwem modyfikowanych produktów. Dziękuję za rozmowę.

raów,  wietnia  r.

A. P.: Stanowczo nie. Rady naukowe w większości krajów świata, a bez wątpienia w Wielkiej Brytanii i innych państwach

23


Rozwój

po swojemu,

czyli irlandzkie paktowanie Irlandia jest krajem olbrzymiego sukcesu gospodarczego w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia. I to jest jedyny fakt, w kwestii którego panuje zgoda między różnymi opiniami na temat genezy wielkiego skoku ekonomicznego w państwie, które zyskało miano celtyckiego tygrysa. Jedni uważają, że to skutek głównie amerykańskich inwestycji i niskich podatków. Ich oponenci twierdzą natomiast, że przyczyny są głębsze – wiążą się z niekonwencjonalnym modelem irlandzkiego partnerstwa społecznego i wypracowaniem własnych, efektywnych strategii rozwoju.

Andrzej Zybała niego dochodu w krajach UE – teraz wynosi on  (irlandzki dochód na głowę mieszkańca jest drugi na świecie). W ostatnich  latach wybudowano połowę wszystkich domów, które istnieją w kraju. W tym okresie stworzono ok.  tys. miejsc pracy (cała populacja wynosi , mln osób). Można wręcz odnieść wrażenie, że Irlandczycy rozmyślnie nie kopiowali żadnych modeli i w tym tkwi ważne źródło ich powodzenia. Zamiast przejmować się teoretycznymi zaleceniami, starannie analizują realia, w których przyszło im żyć i budują rozwiązania – programy społeczne i gospodarcze – odpowiadające ich warunkom.

Wielka transformacja

Swoją drogą Sukces „zielonej wyspy” jest tym ciekawszy, że kraj trudno jednoznacznie zaklasyfikować do powszechnie znanych modeli gospodarczych. Zwolennicy modelu anglosaskiego (amerykańskiego) uważają, że Irlandia poszła ich tropem – przyjęła zasadę niskich podatków i otwartości na zagraniczne inwestycje. Zapominają jednak, że ten kraj ma także silnie regulowany rynek zatrudnienia i układy zbiorowe pracy na szczeblu centralnym, a rząd jest dość aktywny w gospodarce. Ale zwolennicy modelu kontynentalnego (zachodnioeuropejskiego) również nie powinni odczuwać pełnego komfortu w przypisywaniu Irlandii do swojej ścieżki rozwoju. Kraj ten ma bowiem zarówno niskie podatki, jak i niskie świadczenia społeczne oraz dość słabe usługi publiczne (służba zdrowia, transport itp.). Zupełnie zrozumiałe jest natomiast to, dlaczego zwolennicy obu modeli bardzo chcieliby mieć Irlandię w swoim portfolio jako przykład trafności stosowania ich teorii. W ciągu ostatnich lat kraj ten dokonał olbrzymiego skoku rozwojowego, co widać najlepiej dzięki porównaniom. W Irlandii średnioroczny wzrost PKB wyniósł aż , w latach -, natomiast rozwój Włoch w tym czasie następował w tempie , rocznie, Francji – ,, Wielkiej Brytanii – ,, a USA – ,. Jeszcze kilkanaście lat temu Irlandia miała dochód narodowy odpowiadający  procentom śred-

24

Po wywalczeniu niepodległości w  r., przez kilka dekad Irlandia pozostawała gospodarką dość autarkiczną, co było w znacznym stopniu wyborem politycznym nowego państwa. Dominował sektor rolny, a pewnej części społeczeństwa wydawało się, że to jest właśnie model dla Irlandii: gospodarka zbudowana wokół rolnictwa i ośrodków prowincjonalnych. Uważano, że jeśli komuś zależy na życiu miejskim i rozwoju technologicznym, ma do wyboru sąsiednią Wielką Brytanię albo Stany Zjednoczone. Jednak z czasem okazywało się, że coraz trudniej utrzymać taki model. W rolnictwie topniały miejsca pracy, a nowe nie powstawały (jeszcze w  r. niemal  ludności pracowało w rolnictwie, leśnictwie i rybołówstwie). Irlandczycy zaczęli głosować – jak mówiono – nogami. W latach - wyjechało z kraju aż  tys. osób. Klasa polityczna została zmuszona do zweryfikowania swojego nastawienia. Tym bardziej, że padały opinie, iż pomimo kilku dekad niepodległości nie udało się młodemu państwu zbudować ekonomicznych fundamentów niezależnego bytu. Ray Mac Sharry i Padraic White, znane irlandzkie postacie, pisali, że „Polityczna niepodległość od Wielkiej Brytanii, wbrew nadziejom wielu osób, nie była tożsama z niepodległością ekonomiczną”. W latach . irlandzki eksport wciąż w  procentach trafiał do byłego kolonizatora, co nie świadczyło o realnej niezależności. Paradoksalnie, Irlandczykom pomógł kryzys lat . Wykorzystali go jako dogodny moment do przedefiniowania swoich działań w różnych ważnych sferach życia. A przeży-


FOT. WILLIAM MURPHY

wali wówczas głębokie zwątpienie we własne siły. Wyrażało się to choćby skalą emigracji. Rocznie  tys. Irlandczyków opuszczały kraj. Bezrobocie sięgało prawie , szalała inflacja. W latach - zatrudnienie w przemyśle skurczyło się aż o jedną czwartą, co odczuwano jak zapadanie się gruntu pod nogami. Wzrost gospodarczy wynosił zaledwie ,. Długi państwa były równe  PKB, a ich obsługa pochłaniała rocznie 1/ przychodów podatkowych. Sfera publiczna znajdowała się na krawędzi załamania. Rosła jednak także determinacja, aby odwrócić bieg wydarzeń. Irlandczycy zdawali sobie sprawę, że albo się zmobilizują, albo pozostanie im tylko czekać, kto ostatni zgasi światło na wyspie.

Zaczęli coraz silniej odwoływać się do metod partnerskiego działania. W połowie lat . odświeżyli powołaną w  r. Narodową Radę Ekonomiczno-Społeczną (National Economic & Social Council, NESC), która skupiała przedstawicieli związków zawodowych, biznesu, rolników, rządu i niezależnych ekspertów. W konsekwencji doszło do zawarcia przez nich w  r. pierwszego w tym kraju paktu społecznego, pn. Program Narodowego Odrodzenia (Programme for National Recovery). Zasługą Rady było uchwycenie istoty ówczesnego kryzysu. Dotyczyło to zarówno aspektu czysto ekonomicznego – głównie fiskalnego i w zakresie polityki dochodów pracowniczych – ale również szerszego, który pozwolił na dostrzeżenie istoty zazębiających się zjawisk, tworzących spiralę negatywnych czynników degradujących kraj. Przesłaniem Rady było to, że Irlandia musi nauczyć się radzić sobie ze współza-

leżnością różnych czynników wpływających na funkcjonowanie gospodarki. Podkreślano, że zwłaszcza mały kraj, aby radzić sobie w morzu globalizacji, musi mieć stabilne makroekonomiczne ramy, zapewniające niską inflację, lecz równie ważny jest stały wzrost popytu. Polityka kształtowania dochodów miała zapewniać Irlandii konkurencyjność, ale uznano także, iż zasady dystrybucji dochodów nie mogą wywoływać konfliktów, które będą zakłócały funkcjonowanie gospodarki.

Spory o wzory Obecnie Irlandia ma jedną z najbardziej zglobalizowanych gospodarek na świecie. Ale proces ten przeprowadzono z wielkim rozmysłem i przede wszystkim stopniowo, dając rodzimym przedsiębiorstwom czas na dostosowanie się do wysokiego poziomu konkurencji z zewnątrz. Irlandczycy, tworząc swoją gospodarkę, z pewnością chcieli oddalić się nieco od brytyjskich wzorców, również z racji kolonialnej przeszłości. Uważali też, że Wielka Brytania ciągnie ich w dół i dlatego woleli ściślejsze kontakty ekonomiczne z kontynentem. Ponadto uważali, że skoro chcą być bliżej Europy, powinni zbliżać się do niej systemowo, czyli przyjmować jej rozwiązania. Z tego względu chętniej regulowali swój rynek pracy, wprowadzając odgórne zasady wzrostu płac, silnie analizowali m.in. rozwiązania szwedzkie i niemieckie. Ale z drugiej strony nie było w tym kraju zgody co do przyjęcia modelu skandynawskiego, wyróżniającego się silną ochroną socjalną. Wprawdzie część społeczeństwa chciała takich regulacji, ale klasa polityczna boi się tych rozwiązań z powodu groźby konfliktów przy konstruowaniu systemu redystrybucji dochodów. Ponadto wielu Irlandczyków wciąż pamięta okres, kiedy podatki były wysokie, a mimo to świadczenia społeczne pozostały bardzo słabe, co zrodziło uprzedzenie w stosunku do państwa, które składa obietnice, lecz później ma problemy z wywiązaniem się z nich. Gdy sukces Irlandii jest bezdyskusyjny, jego rzecznicy podkreślają, że był on możliwy ze względu na przyjęcie niskich podatków. Wciąż jednak np. przywódcy związkowi głoszą, że model skandynawski byłby najlepszy dla Irlandii. Uważają, że udałoby się wówczas uniknąć skutków ubocznych rozwoju ostatnich  lat – bardzo silnych nierówności dochodów oraz słabych usług publicznych, zwłaszcza w służbie zdrowia. Podobne opinie formułują nie tylko związki, ale także socjalnie zwykle nastawione kręgi kościelne. Tego typu kwestie są stale podnoszone w debatach publicznych. Pomimo całego zaufania, jakim Irlandczycy darzą państwo, nie jest ono uznawane za socjalny wehikuł. Tradycyjnie już w większym stopniu taką rolę pełnił kiedyś Kościół, a i teraz organizacje katolickie są aktywne w sferze pomocy społecznej. Prawdopodobnie brakuje Irlandczykom także takiego poziomu społecznej spójności i wzajemnej solidarności, aby możliwe było wdrożenie modelu państwa mocno zaangażowanego w wyrównywanie szans życiowych, choć ów poziom jest z pewnością znacznie wyższy niż w Polsce. Ponadto jest to społeczeństwo, które dość niedawno wyszło z realiów życia wiejskiego, co oznacza ograniczoną zdolność realizowania zaawansowanych programów społecznych.

25


Myślenie ma przyszłość Irlandczycy przede wszystkim byli przekonani, że muszą wypracować własne rozwiązania, a przy tym pilnie przyglądać się, w jakim stopniu są one efektywne. Jasno zdefiniowali te elementy, na które nie mają wpływu (zwłaszcza jako mały kraj), a także te, które mogą kształtować i gdzie mogą wykazać się innowacyjnością. Uznali za oczywiste, że nie zmienią reguł globalnej gospodarki ani zasad panujących we Wspólnocie Europejskiej (wstąpili w  r.). Z kolei za istotne uznali przemyślenie tego, w jaki sposób zaadaptują się do realiów, które uznawano za niezmienialne. Docenili sprawne państwo jako element korygujący wady rynku oraz jako swoisty think-tank, który kreuje długofalowe wizje i tworzy podstawy ich realizacji. Strategiczne analizy uświadamiały im sens angażowania się w sektory technologiczne. Wokół tego celu wzmacniali inne sfery: edukację, kształcenie zawodowe, inwestycje, politykę społeczną. Ciekawe jest to, że już w okresie znacznego rozwoju w połowie lat ., rząd i jego partnerzy społeczni nie zachłysnęli się sukcesem. Mało tego, dokonali solidnego rachunku sumienia. W specjalnym raporcie uznali, że krajowi brakuje dogłębnej świadomości, jak mocno uwikłany jest w międzynarodowe zależności ekonomiczne i nie bardzo zdaje sobie sprawę, co z tego wynika. Doceniono wzrost ekonomiczny, ale jednocześnie uznano, że nie zarządzano nim należycie. Irlandczycy dbali o to, aby w analizach strategicznych uczestniczyły możliwie najszersze kręgi sektora obywatelskiego. Z tego przekonania narodziło się partnerstwo społeczne. Następnym istotnym punktem w ich podejściu było przekonanie, że konkurencyjność nie jest tylko kwestią tego, jak funkcjonuje sam rynek – ważne jest również jego otoczenie, instytucje społeczne. Podejmowali olbrzymie starania w sferze rynku pracy i kształcenia zawodowego. Dbano, aby przedsiębiorstwa miały pracowników o właściwych kwalifikacjach, zgodnie z profilem rozwoju kraju, a dostęp do rynku pracy był możliwie łatwy dla wszystkich grup społecznych, także tych, które zagrożone są marginalizacją społeczną. Jak przyznaje wielu ekspertów, bez zmian i usprawnień w tej dziedzinie, rozwój ekonomiczny nie byłby możliwy. Przede wszystkim zniesiono opłaty za szkoły średnie, a także wprowadzono darmowy transport do szkół na terenach wiejskich. Powołano kilka nowych wyższych uczelni technicznych w różnych regionach kraju. Dbano również o jakość usług okołobiznesowych. Dość szybko dostrzeżono znaczenie telekomunikacji jako branży, która w znacznym stopniu wpływa na konkurencyjność całej gospodarki. Ponadto rząd był aktywny w innych sferach gospodarki, m.in. prowadził politykę wspierania modernizacji za pomocą grantów, zachęt podatkowych itp.

Naród przy stole Od  r. Irlandczycy co trzy lata zasiadają do rozmów, aby z wielką intensywnością debatować nad nowymi wyzwaniami, przed którymi staje ich kraj. W ten sposób powstają pakty społeczne.

26

Pierwszy, wspomniany już pakt miał o tyle decydujące znaczenie, że umiejętnie nakreślił ramy rozwoju, rolę i sposób funkcjonowania Irlandii w warunkach integracji europejskiej oraz rosnącej globalizacji gospodarki. Początkowo pakty dotyczyły głównie określenia wskaźników minimalnego wzrostu płac, co miało kluczowe znaczenie dla ustabilizowania rozchwianej gospodarki i nadania jej dynamiki rozwoju. W kolejnych umowach społecznych uzgadniano wdrażanie programów, których celem było polepszenie sytuacji poszczególnych grup, a także stała poprawa jakości usług publicznych (edukacja, służba zdrowia itp.) Jak wspomniałem, pierwszy pakt zawarto w okresie szczególnie trudnej sytuacji kraju. Tym bardziej porozumienie uznawano za olbrzymi kompromis wszystkich stron. David Begg, sekretarz generalny Irlandzkiego Kongresu Związków Zawodowych, powiedział, że kraj był w tak żałosnym stanie, iż ratunkiem mógł być tylko faustowski układ, zwłaszcza w celu walki z bezrobociem. W jego ramach biznes otrzymał niemal wszystko, czego chciał: niższe podatki, niskie składki emerytalne, minimalne regulacje rynku pracy. Begg zaznacza, że warto było wówczas zawrzeć taki pakt, ponieważ udało się osiągnąć wiele istotnych celów, jak niski poziom bezrobocia, zaawansowanie technologiczne kraju itp. Ale teraz, jego zdaniem, realia się zmieniły, stara formuła zużyła się. Dzisiaj związkowcy nie chcą tak „spolegliwych” układów. Biznes zresztą nie proponuje rozwiązań, które nie uwzględniają interesów strony związkowej. Partnerzy społeczni dość zgodnie przyznają, że ustawodawstwo społeczne i ekonomiczne musi się uzupełniać. W  r. związki zgodziły się na ograniczenie wzrostu płac. Nie miał on przekroczyć poziomu , do roku  włącznie. Dodatkowy wzrost zaplanowano dla najsłabiej zarabiających. Ale zapowiedziano przy tym obniżenie opodatkowania dochodów, co zrekompensowało niski wzrost płac. Polityka umiarkowanych zarobków miała przyczynić się do uzdrowienia finansów publicznych, które były w bardzo złym stanie. Był to też czynnik wpływający na konkurencyjność, zwłaszcza w zabiegach o inwestycje zagraniczne. Niewątpliwie paktowi pomogło pewne specyficzne doświadczenie. Otóż na początku lat . związki były w stanie doprowadzić do podwyżek płac, często odwołując się do metody strajków. Ale okazywało się, że po podwyżkach następuje inflacja, która pożera znaczną część oczekiwanego wzrostu poziomu życia, wywołując przy tym dodatkowe kłopoty. Wszystko to skłaniało do przyjęcia bardziej umiarkowanej postawy w żądaniach płacowych. Związki większe nadzieje zaczęły pokładać w obniżaniu osobistych podatków, które w Irlandii były wysokie. Jak ocenia Garret FitzGerald, były premier, prawie połowa zwiększonej siły nabywczej pochodziła z obniżenia podatków. Partnerzy społeczni byli zmotywowani do paktowania jeszcze w inny sposób. Otóż związki zawodowe w latach . były w szczególnej sytuacji, wskutek poczynań Margaret atcher, która niemal rozgromiła ruch pracowniczy w sąsiedniej Anglii. Irlandzcy działacze nie chcieli, aby ten scenariusz powtórzył się w ich kraju. Z kolei pracodawcom zależało na pakcie, gdyż źle wspominali pierwszy okres lat ., kiedy nie było centralnych porozumień, a po fiasku prób ich ustanowienia doszło do wielu niepokojów i strajków. Praco-


dawcy musieli negocjować umowy płacowe na szczeblu swoich firm. Absorbowało to ich uwagę, a dodatkowo często prowadziło do konfliktów. Stąd woleli negocjować umowy płacowe na szczeblu krajowym. Ponadto partnerów społecznych pakt z  r. pociągał także i tą cechą, że nie miała to być już tylko umowa płacowa. Rząd zaproponował im bowiem, że negocjacje obejmą również szersze zagadnienia, np. pakt zakładał przeprowadzenie zmian w systemie podatkowym, ale również „zwiększenie sprawiedliwości systemu, poprzez radykalną poprawę ściągalności”. Stwierdzono, że podatek korporacyjny ma niski udział w całkowitych wpływach podatkowych. Dlatego zaplanowano przegląd regulacji, a priorytetem stało się poprawienie egzekucji podatków. Ponadto zapowiedziano surowe przestrzeganie wymogu posiadania certyfikatu czystości podatkowej, jako warunku zdobycia kontraktu publicznego o wartości przekraczającej  tys. funtów. Działania w systemie fiskalnym były szczególnie ważne, ponieważ w przeszłości został on źle ukształtowany. Wpływy podatkowe pochodziły głównie od indywidualnych osób, natomiast firmy płaciły niewiele, m.in. z powodu słabej ściągalności. Pakt z  r. zawiera również część pod nazwą „Większa sprawiedliwość społeczna”, gdzie partnerzy uzgodnili, iż rząd utrzyma ogólną wartość świadczeń społecznych, a także rozważy zwiększenie ich wysokości dla osób o najniższych wynagrodzeniach. Opisane są też działania w obrębie służby zdrowia, mieszkalnictwa, edukacji. W tej ostatniej dziedzinie pada stwierdzenie, że edukacja jest ważną częścią promocji sprawiedliwości, w tym równych szans w społeczeństwie. Rząd miał zwiększyć dostęp do nauki grupom dotychczas pokrzywdzonym. Przykład idzie z góry. Irlandczycy po pewnym czasie uznali za sukces partnerstwo na poziomie centralnym i stwierdzili, że należałoby wdrażać je także na niższym szczeblu. Lokalne pakty uznano za dobre narzędzia w walce ze współczesnymi zmorami, jak długoterminowe bezrobocie i wykluczenie społeczne. Podkreślono to podczas negocjowania drugiego ogólnonarodowego paktu zawartego w  r. Stwierdzono w nim, że długoterminowe bezrobocie wymaga, aby pierwsze skrzypce odgrywały społeczności lokalne. To na ich poziomie ma następować integracja wszelkich odgórnie finansowanych programów pomocowych, nakierowanych na walkę z tym zjawiskiem. Tu zaczęto realizować programy zakładające podnoszenie kwalifikacji, pomoc socjalną i zdrowotną czy inicjowanie oddolnej przedsiębiorczości.

Jak hartował się pakt Na początku września  r. partnerzy podpisali siódmy z kolei pakt społeczny, któremu nadano nazwę „W kierunku ”. Tym razem ma on dość burzliwą historię, m.in. z powodu Polaków. Otóż Irlandię zaczęły dręczyć napięcia wynikające z pojawienia się na wielką skalę zagranicznych pracowników, głównie z nowych krajów członkowskich UE. Jeden z konfliktów okazał się wręcz symboliczny i uzmysłowił, przed jakimi problemami staje kraj po otworzeniu rynku pracy. Otóż w firmie Irish Ferries, aby osiągnąć oszczędności płacowe, chciano zastąpić dotychczasową za-

łogę nową, składającą się z pracowników z nowych krajów unijnych. Konflikt trwał kilka tygodni. W tym okresie pracownicy strajkowali, odbyło się dużo manifestacji solidarności w wielu miastach. Ostatecznie problem został rozwiązany w grudniu  r. Kompromis polegał na tym, że pracodawca uzyskał pozwolenie na zatrudnianie przybyszów, ale pracę zachowali też dotychczasowi pracownicy. Za beneficjentów tego porozumienia można uznać również imigrantów, ponieważ zagwarantowano im takie jak dla Irlandczyków minimalny poziom wynagrodzeń i warunki pracy. Zakończenie sporu otworzyło drogę do podjęcia negocjacji nad paktem. Konflikt ten w znacznej mierze wpłynął na jego tematykę. Związki zawodowe podkreślały bowiem kwestie związane z zachowaniem standardów zatrudnienia w nowych warunkach funkcjonowania otwartego rynku pracy – i w tym zakresie sporo osiągnęły. Wspomniany lider związków, David Begg, powiedział, że w kategoriach standardów pracy zapisy paktu przynoszą najważniejsze zmiany na przestrzeni ostatnich lat. Na całym świecie standardy zatrudnienia znalazły się w sytuacji zagrożenia lub ulegają erozji, a w Irlandii odwrócono ten trend. Pakt zawiera tradycyjnie porozumienie w zakresie polityki wzrostu płac, a także cały szereg zapowiedzi wdrożenia programów społecznych. Wzrost płac ma osiągnąć poziom ,-, w ciągu  miesięcy od podpisania porozumienia. Nie wszystkie środowiska związkowe to zaakceptowały. Członkowie związku zawodowego sektora finansów – Irish Bank Officials Association, aż w  byli przeciwni porozumieniu. Uważali, że zaproponowane podwyżki są zbyt skromne, zwłaszcza w sytuacji wysokich zysków w bankowości i hojnych uposażeń menedżerów. Wskazywali również na sporą inflację, która „zjada” podwyżki, na rosnące ceny mieszkań oraz wysokie koszty kredytów hipotecznych. Z kolei przedstawiciele pracodawców i biznesu narzekali, że podwyżki są zbyt hojne. Turlough O’Sullivan, dyrektor generalny Konfederacji Irlandzkiego Biznesu i Pracodawców, ocenił, że propozycje wzrostu płac przewyższają to, co jest właściwe dla irlandzkiej gospodarki. Za zbyt hojne uznała je również Joanne Richardson, szefowa niezwykle wpływowej Amerykańskiej Izby Handlowej w Irlandii. Oświadczyła ona, że niektóre amerykańskie firmy mogą nie być w stanie wywiązać się z tych obietnic. Przestrzegała, że Irlandia może stracić na atrakcyjności jako lokalizacja amerykańskich inwestycji (amerykańskie firmy zatrudniają w Irlandii ok.  tys. osób). Mimo wszystko, biznes i pracodawcy zaakceptowali nowe warunki, uznając, że w zamian zyskają warunki stabilnego rozwoju ekonomicznego, spokój w stosunkach pracy, realne reformy w sektorze publicznym, zwiększoną wydajność i praktyczne działania na rzecz wsparcia sektora produkcyjnego. Z powodu m.in. kontrowersji dotyczących wzrostu płac, paktu nie zaakceptowali członkowie Unii Nauczycieli Irlandii. Sprzeciwiało mu się  głosujących (w głosowaniu brało udział , tys. nauczycieli). Uznali oni, że w sektorze publicznym podwyżki płac wcale nie są pewne, ponieważ uzależniono je od przebiegu modernizacji tego sektora. Ponadto nie chcieli zgodzić się na zasadę, że w trakcie obowiązywania paktu nie można podejmować akcji protestacyjnych – gdyby do nich doszło, nie zostałyby wprowadzone podwyżki płac.

27


Związkowców nie zadowolił również zapowiedziany wzrost liczby nauczycieli wspomagających naukę języka angielskiego (głównie na potrzeby nauki imigrantów). Nawet ci, którzy ostatecznie akceptowali pakt, przyznawali, że negocjacje były ciężkie. Od początku związkowcy byli wyjątkowo nieufni, bo wcześniej nie konsultowano ważnej dla nich decyzji otwarcia rynku pracy dla pracowników z nowych krajów UE. Związki uważały również, iż rząd nie opracował metod zapobiegania ewentualnym nadużyciom w tej kwestii. Ostatecznie jednak np. działaczy i czlonków SIPTU (Services, Industrial, Professional and Technical Union – Związek Zawodowy Usług Profesjonalnych i Technicznych oraz Przemysłu), który zrzesza ponad  tys. osób, przekonały zapisy paktu dotyczące walki z nieprzestrzeganiem praw pracowniczych, z wykorzystywaniem pracowników, uregulowaniem nieuzasadnionych zwolnień czy eliminowaniem niskich standardów pracy. Związek podkreślał, że wytargowano w pakcie to, co było możliwe do osiągnięcia w obecnych warunkach.

Pakt zakłada również powstanie zespołu do badania zjawisk występujących na rynku pracy, związanych np. ze zwolnieniami oraz zastojem płac w gospodarce. Powstała specjalna procedura, która zniechęca pracodawców do przeprowadzania zwolnień grupowych. W przypadku niezastosowania się do niej, Apelacyjny Trybunał Pracy może zasądzić przywrócenie do pracy lub przyznać zadośćuczynienie w wysokości odpowiadającej kilkuletniej pensji. Pakt wprowadza także prawo, które zapobiega możliwości zwolnienia załogi przez pracodawcę podczas akcji protestacyjnych (lokaut). Powstała również regulacja, która uniemożliwia firmom łamiącym przepisy pracy wykonywanie zleceń dla sektora publicznego. Zaplanowano utworzenie kodeksu pracy dla ochrony praw osób pracujących w domu. Emigranci będą mogli ubiegać się o pozwolenia o pracę osobiście i nie będą rozpatrywane ich oferty za stawkę poniżej ustawowego minimum.

Nie tylko gospodarka

Lepsza ochrona słabszych Na akceptację paktu przez związki duży wpływ miało to, że udało im się przeforsować wiele korzystnych regulacji dotyczących prawa pracy, zwłaszcza w zakresie jego przestrzegania. Związkowcy za atuty paktu uznali plan utworzenia nowego ustawowego ciała regulującego przestrzeganie prawa pracy, które będzie miało możliwości samodzielnego wszczynania dochodzeń i śledztw (New Office of Director of Employment Rights Compliance – ODERC). Uzgodniono także potrojenie liczby inspektorów pracy do końca roku  i poprawienie współpracy między poszczególnymi instytucjami zaangażowanymi w kontrolowanie przestrzegania prawa w miejscu pracy. Mają też być zwiększone kary dla pracodawców łamiących regulacje. Zapowiedziane przez rząd nowe przepisy pozwolą na płynną współpracę między pracownikami urzędu podatkowego (Revenue Commissioners), Ministerstwa ds. Opieki Społecznej i Rodziny (Departament of Social and Family Affairs) oraz ODERC. Polegać ma ona na wspólnym dostępie do informacji i przeprowadzaniu akcji śledczych przez połączone grupy ekspertów (Joint Investigation Units). Związki wynegocjowały również zapisy zobowiązujące pracodawców – pod groźbą bardzo wysokich kar (sięgających nawet ćwierć miliona euro) – do prowadzenia dokumentacji z danymi o czasie pracy, nadgodzinach itp. W sprawach roszczeń pracowniczych kierowanych do Apelacyjnego Trybunału Pracy (EAT), to po stronie pracodawcy będzie leżało udowodnienie działalności zgodnej z prawem przed sądem pracy lub komisarzem prawa. Ponadto Ministerstwo Gospodarki, Handlu i Pracy będzie prawnie upoważnione do publikacji raportów ze śledztw przeprowadzanych przez inspektoraty pracy w przypadkach, gdy pojawi się wyjątkowe zainteresowanie publiczne. Możliwe będzie też zasądzenie kary pozbawienia wolności za nieprzestrzeganie prawa pracy. Komisarze prawa, Apelacyjny Trybunał Pracy oraz sądy pracy mogą zasądzić zadośćuczynienie poszkodowanemu pracownikowi do wysokości dwuletniej pensji. Chronieni będą pracownicy, którzy informują władze o niezgodnych z prawem działaniach pracodawcy.

28

Irlandzki pakt oparto na założeniu, że rozwój gospodarczy i społeczny wzajemnie się uzupełniają. W tym duchu formułuje nową perspektywę polityki społecznej. Zakłada, że państwo musi mieć programy społeczne, które odpowiadają wszystkim najważniejszym fazom życia człowieka: dzieciństwa, aktywności zawodowej, starości, a osobno także niepełnosprawności. Dla pierwszej fazy ważną kwestią są urlopy macierzyńskie i ojcowskie, aby dostosować ich długość do potrzeb wychowywania dziecka. Ponadto do  r. zaplanowano utworzenie  tys. nowych miejsc w instytucjach opieki nad dziećmi, w tym  tys. przedszkolnych. Z drugiej strony, pakt zawiera działania, których celem jest uporanie się z problemem wagarowania i przedwczesnego kończenia edukacji. Dlatego stworzone zostanie dodatkowe  miejsc pracy dla opiekunów i psychologów w państwowych instytucjach edukacyjnych. Do końca  r. stworzonych będzie  dodatkowych placówek społeczno-kulturalnych dla młodzieży. Zatrudnionych zostanie dodatkowo  nauczycieli do pomocy w nauce języka. Poprawiona zostanie proporcja liczbowa w relacji uczeń-nauczyciel – w latach - zostanie zredukowana do poziomu :. Pakt planuje także działania adresowane dla fazy życia związanej z okresem pracy zawodowej. Tutaj znaczenie mają projekty edukacyjne, m.in. skierowane ku nisko wykwalifikowanym pracownikom. Pakt podkreśla znaczenie wprowadzenia wysokich standardów kwalifikacji zawodowych w sektorze produkcyjnym, który znacznie ucierpiał w wyniku przenoszenia produkcji do krajów o niższych kosztach pracy. Mowa jest także o zwiększaniu uczestnictwa w programie „Nauka przez całe życie”, ze szczególnym naciskiem na dokształcanie nisko opłacanych oraz słabo wykwalifikowanych pracowników. Z kolei dla fazy starości programy społeczne zarysowane w pakcie przewidują m.in., że w roku  najniższa stawka zapomogi zostanie podniesiona do  euro. Do końca  r. zaproponowane zostanie wprowadzenie świadczeń socjalnych dla starszych obywateli w wysokości  euro na tydzień. Do końca roku  poprawiony będzie system przyznawania środków na opiekę nad osobami starszymi w


kwotach po  milionów euro na opiekę hospicyjną oraz opiekę domową. W latach - dwa miliony euro zostaną przeznaczone na programy walki ze złym traktowaniem osób starszych. Rozwinięta zostanie państwowa strategia ds. osób niepełnosprawnych, ze szczególnym naciskiem na promocję edukacji i szkoleń zawodowych. Poprawiony ma być dostęp takich osób do transportu publicznego. Zaplanowano też rozwój sieci punktów konsultacyjnych dla niepełnosprawnych. Pakt przewiduje również rozwój opieki zdrowotnej, m.in. do roku  powstanie  nowych ośrodków zdrowia, do  r. – , do  r. natomiast . Okres oczekiwania na leczenie publiczne zostanie skrócony do maksymalnie trzech miesięcy.

Po pierwsze: praca Partnerstwa w Irlandii podlegały pewnej ewolucji. W latach . kluczowa w nich była ogólna kwestia bezrobocia, które w latach . było jeszcze dość wysokie. Dopiero w ostatnich latach priorytetem stały się problemy osób, które pomimo niskiej stopy bezrobocia nadal mają kłopoty z funkcjonowaniem na rynku pracy i są zagrożone różnymi formami wykluczenia. Partnerstwa zaczęły tworzyć projekty, które pomagały im w powrocie do zatrudnienia, co uznano za najlepszy sposób na zapewnienie właściwego poziomu integracji społecznej. Trudności w funkcjonowaniu na rynku pracy odczuwają głównie trzy grupy społeczne: . osoby o niskich kwalifikacjach i niskim wykształceniu, które dodatkowo mają problemy zdrowotne lub są niepełnosprawne, a także osoby o niskiej samoocenie lub z uzależnieniami, bezdomni oraz byli więźniowie. . ludzie, którzy przedwcześnie porzucili szkołę, najczęściej osoby o niskich kwalifikacjach i wykształceniu, a także osoby z przestarzałymi kwalifikacjami (zwolnieni z pracy, starsi) i imigranci. . pracujący w mało stabilnych miejscach zatrudnienia, ze słabymi perspektywami na poprawę swoich kwalifikacji. Dla oznaczenia tej grupy stosuje się termin „biedni pracujący” (working poor). Odbiorcami tych działań są zatem m.in. długotrwale bezrobotni, pracownicy sezonowi, kobiety w trudnej sytuacji życiowej, ludzie starsi, bezdomni, byli więźniowie, rolnicy o niskich dochodach, uchodźcy, samotni rodzice, osoby przedwcześnie porzucające szkoły czy całe społeczności o złej kondycji ekonomicznej. Partnerstwa koncentrują swoje działania wokół trzech sfer: () usługi dla bezrobotnych, () rozwój społeczności (pomoc dla zagrożonych marginalizacją), () inicjatywy pomocy dla młodych osób. Największa grupa osób otrzymała wsparcie związane z poszukiwaniem zatrudnienia i funkcjonowaniem na rynku pracy. W latach  pomoc w tym względzie otrzymało ponad  tys. osób, z których  znalazło pracę, a  założyło własną działalność gospodarczą. Z kolei w ramach wsparcia ludzi młodych, odbiorcami pomocy były  tys. osób. W zakresie pomocy dla bezrobotnych, partnerstwa pomagają oferując doradztwo i szkolenia. Funkcjonuje też system mentorów, czyli zawodowych doradców, którzy pomagają

osobom najbardziej zaniedbanym społecznie. Ma to często charakter pomocy indywidualnej, dostosowanej do potrzeb danej osoby. Pomoc przyjmuje także formę informowania o możliwościach zatrudnienia, nabycia nowych kwalifikacji, uzupełnienia wykształcenia. Dla osób chcących rozpocząć własną działalność gospodarczą oferowana jest pomoc organizacyjna i finansowa. W kategorii działań na rzecz bezrobotnych, największą grupą otrzymującą wsparcie są pozostający długotrwale bez pracy. Organizowane są również spółdzielnie socjalne albo zatrudnienie w sektorze non-profit. Partnerstwa intensywnie podjęły się także organizowania systemu opieki na dziećmi, aby umożliwić kobietom dostęp do zatrudnienia i podnoszenia kwalifikacji. Intensywne są też działania w sferze pomocy dla najsłabszych ekonomicznie członków lokalnych społeczności. Ma to miejsce najczęściej na obszarach, które pozostają w tyle pod względem rozwoju. Zadaniem partnerstw jest także angażowanie przedstawicieli tych grup w formułowanie programów działań, które mają ich wesprzeć. W latach - partnerstwa wsparły prawie , tysiąca oddolnych grup społecznych. Największą grupą odbiorców pomocy były kobiety znajdujące się w trudnym położeniu materialnym, samotni rodzice, ludzie starsi, młodzi przeżywający trudności, niepełnosprawni, osoby z niedostatecznym dochodem, Cyganie. Praca w tych środowiskach polega na wzmacnianiu ich zdolności do funkcjonowania w społeczeństwie. Chodzi również o przeciwdziałanie ich dyskryminowaniu.

Dialog dla rozwoju Premier Bertie Ahern po przedstawieniu najnowszego paktu do akceptacji w czerwcu  r. stwierdził, że partnerstwo było głównym czynnikiem, który wpłynął na udaną transformację kraju od początku lat ., kiedy to Irlandia znajdowała się w prawdziwych tarapatach. Zwrócił uwagę na umiejętne przekształcenie stosunków pracy, co umożliwiło przyciągnięcie kapitału inwestycyjnego do gospodarki. Irlandzki premier we wstępie do najnowszego paktu stwierdził wprost, że partnerstwo społeczne pomogło zachować strategiczną koncentrację na ważnych narodowych priorytetach. Pakt przynosi bowiem pogłębione analizy czynników, które mają podstawowe znaczenie dla rozwoju kraju i jego konkurencyjności w globalnej gospodarce. Konkurencyjność jest tu jednak rozumiana bardzo szeroko. Nie jest to tylko funkcjonowanie samej gospodarki, ale również całego jej otoczenia, a zwłaszcza edukacji, organizacji pomocy społecznej i systemu chroniącego przed popadaniem w marginalizację społeczną. Ahern rozumie partnerstwo jako wspólne tworzenie ram do rozwoju. Rząd pozostający w izolacji nie jest bowiem w stanie gwarantować, że przekształcenia dostosowujące kraj do wymogów narzucanych np. przez rewolucję technologiczną zostaną przeprowadzone optymalnie. Zmiany wymagają trudnej umiejętności łączenia wiedzy wszystkich partnerów. Tak budowana wiedza może dopiero sprawić, że państwo będzie z powodzeniem regulować istotne obszary w gospodarce i mądrze normować życie publiczne.

 ndrzej ybał

29


Rozwój peryferii

dzięki dialogowi

Tomasz Grosse Finlandia odniosła spektakularny sukces ekonomiczny, ponieważ odważnie ukierunkowała swój rozwój na sektor wysokich technologii. Ale wykorzystała także potencjał skandynawskiego modelu kapitalizmu, który oparty jest na mechanizmach dialogu społecznego. Słabiej rozwijające się regiony peryferyjne korzystają z szans tkwiących w pobudzeniu oddolnej aktywności społecznej, w tym w postaci animowania dialogu społecznego między miejscowymi organizacjami pracodawców i pracowników, a także władzami publicznymi i stowarzyszeniami pozarządowymi. Poniżej chcę omówić trzy podejścia stosowane w naukach społecznych do współdziałania społecznego na poziomie terytorialnym. Po pierwsze – koncepcje kapitału społecznego, po drugie – sieci oddolnej współpracy, a na przykładzie fińskim opiszę znaczenie stosowania mechanizmów koordynacyjnych w gospodarce, w tym wykorzystanie dialogu społecznego na rzecz rozwoju w regionach. Rola kapitału społecznego. Kapitał społeczny tworzą relacje między jednostkami, których potencjał może stać się ważnym zasobem rozwojowym danej lokalnej zbiorowości. James Coleman wprowadził do socjologii pojęcie kapitału społecznego. Podobnie jak kapitał finansowy (i fizyczny) lub kapitał ludzki (zasoby pracy), tworzy on specyficzny potencjał dla rozwoju gospodarczego. Zastosowaniem tej koncepcji do rozwoju regionalnego była przede wszystkim praca zespołu Roberta Putnama. Odnosi on kapitał społeczny do takich cech organizacji społeczeństwa, jak zaufanie, normy społeczne i sieci stowarzyszeń, które mogą zwiększyć sprawność wspólnoty regionalnej i lokalnej. Spośród norm społecznych szczególne znaczenie ma dla Putnama reguła uogólnionej wzajemności. Przyczynia się ona do wzrostu wzajemnego zaufania, a więc w istotny sposób buduje kapitał społeczny. Inną formą tego zasobu są sieci obywatelskiego zaangażowania, np. stowarzyszenia sąsiedzkie, chóry amatorskie, spółdzielnie itd. Są to poziome struktury organizacji społecznej, niejednokrotnie powstałe dla celów rozwiązywania problemów publicznych. Cechują się dobrowolnym zaangażowaniem na rzecz dobra wspólnego, wyzwoleniem aktywności społecznej, skłonnością do współpracy i budowy wzajemnego zaufania. Sieci obywatelskiego zaangażowania ułatwiają komunikację społeczną i wyrabiają skłonność do kompromisu. Kluczową tezą Putnama jest stwierdzenie, iż

30

kapitał społeczny wspólnot obywatelskich, charakteryzujący się wysokim poziomem wzajemnego zaufania, normami zaangażowania na rzecz dobra publicznego i gęstą siecią stowarzyszeń publicznych, sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Jako przykład przytacza dobrze rozwinięte regiony Trzeciej Italii (we Włoszech środkowych) i północnych Włoch. W badaniach Putnama tradycje kapitału obywatelskiego prognozują nawet lepiej stan rozwoju regionalnego aniżeli historyczne korzenie rozwoju samej gospodarki. Na drugim biegunie znajdują się regiony południowych Włoch. Tam wspólnota obywatelska niemal nie istnieje, a stowarzyszenia są nieliczne. Struktura społeczna jest zbudowana zgodnie z relacjami hierarchicznymi, czego przykładem jest dominująca zależność „patron-klient” w administracji samorządowej. Udział w życiu politycznym wynika z osobistego podporządkowania i żądzy władzy, a nie dążenia do wspólnego celu. Korupcja jest powszechnie uznawana za normę, nawet przez samych polityków. Zaufanie społeczne ogranicza się jedynie do członków najbliższej rodziny, co Edward Banfield () określił mianem amoralnego familizmu. Oznacza to przyjmowanie norm moralnych oraz reguł wzajemności jedynie wobec własnej rodziny. Badania Putnama wzbudziły szeroką dyskusję akademicką, choć ostatnio grupa naukowców potwierdziła zasadnicze tezy jego pracy. Według tych badań, kapitał społeczny (mierzony aktywnością charytatywną i liczbą wolontariuszy) jest silnie skorelowany z rozwojem gospodarczym w regionach europejskich. Warto również w tym miejscu przytoczyć badania regionalistów amerykańskich. Na przykład w modelu Storpera najważniejszym zasobem gospodarki regionalnej są nieekonomiczne czynniki rozwoju. Odwołuje się on do tzw. pozahandlowych współzależności (untraded interdependencies), występujących między podmiotami uczestniczącymi w działalności gospodarczej. Są to formalne i nieformalne reguły życia społecznego, normy zachowania i zwyczaje, które koordynują postępowanie w sferze gospodarki regionalnej. Stanowią one zbiór zasad obniżających ryzyko gospodarcze, mogących znacząco podwyższyć poziom ludzkiej inicjatywy i przedsiębiorczości, wesprzeć kooperację. Zdaniem Storpera, taki kapitał jest rzeczywistym źródłem sukcesu kapitalizmu na poziomie regionalnym. W tej sytuacji najważniejszym zadaniem władz publicznych jest więc wzmacnianie go w postaci umacniania pozaekonomicznych współzależności. W praktyce oznacza to przede wszystkim współtworzenie sieci współpracujących instytucji. Przedsiębiorcy powinni aktywnie uczestniczyć w polityce regionalnej, współtworzyć decyzje administracyjne, wypracowywać kierunki i sposoby realizowania regionalnej strategii rozwoju. Rezultatem takiej współpracy winno być mocniejsze związanie poszczególnych firm i koncernów z re-


CENTRUM NOWOCZESNYCH TECHNOLOGII, HELSINKI. FOT. TOMMI ARINA

gionem – wywołanie swoistej lojalności względem wspólnoty regionalnej, tj. zwiększenia ich zaangażowania na rzecz rozwoju całego obszaru oraz odpowiedzialności za lokalną społeczność. Doświadczenia wielu regionów peryferyjnych wskazują na to, że jednym z ich podstawowych problemów jest właśnie niedostatek tego zasobu społecznego. Na przykład w regionach peryferyjnych i rolniczych Grecji jedną z podstawowych

trudności był brak tradycji współdziałania i wyraźna niechęć przedsiębiorców do współpracy regionalnej. Utrudniało to rozwój miejscowej przedsiębiorczości, a także stanowiło wyzwanie dla programów publicznych, promujących współdziałanie między firmami. Również w słabiej rozwijających się regionach Węgier zaobserwowano brak nawyków współpracy między przedsiębiorcami a miejscowymi uniwersytetami. W sytuacji niedostatku kapitału współdziałania społecznego pomoc publiczna powinna zmierzać do stymulowania tego typu współpracy i dialogu. Jest to zadanie trudne i wymagające czasu oraz odpowiednio wyprofilowanych narzędzi pomocowych. Przykładem mogą być programy wymagające współdziałania różnych podmiotów albo powoływanie specjalnych agencji odpowiedzialnych za stymulowanie takiej kooperacji. Deficyt zaufania. Szczególnym problemem w regionach peryferyjnych, zwłaszcza w krajach wychodzących z gospodarki socjalistycznej, jest problem braku zaufania w stosunkach między przedsiębiorstwami. Niedostatek zaufania ogranicza gotowość przedsiębiorców do współpracy. Warto zauważyć, że brak zaufania można zrekompensować poprzez zastosowanie silnych mechanizmów egzekucji prawnosądowniczej, ale to wymaga sprawnych mechanizmów sądowych oraz rozwiniętej kultury prawnej. Po drugie, brak zaufania może przeradzać się w patologiczne formy współpracy. Przykładem może być współpraca korupcyjna lub klientelizm polityczny. Natomiast niesprawny system egzekucji prawnej umów może być zastępowany przez mafijne sposoby egzekucji zobowiązań lub patronat polityczny. W przypadku krajów postkomunistycznych częstym zjawiskiem jest stosowanie patologicznych sposobów kompensaty niedostatków kapitału społeczne-

go. Niektóre z nich, np. korupcja, mogą okazać się z upływem czasu nawet funkcjonalne, czyli niezbędne z punktu widzenia efektywności gospodarki i przedsiębiorstw. Dla niektórych socjologów słabość kapitału społecznego w krajach postkomunistycznych związana jest z tradycją socjalistyczną i trudnościami transformacji ustrojowej, które rozbijały więzi społeczne i ugruntowały nastawienie egoistyczne. Według innych interpretacji, problem niskiego kapitału społecznego w regionach peryferyjnych państw postkomunistycznych jest przede wszystkim związany z trudnymi uwarunkowaniami, wynikającymi z radykalnej i bolesnej społecznie transformacji gospodarczej. Przykładem są trudności współpracy przedsiębiorstw we wschodnich landach niemieckich. Przede wszystkim jest to związane ze słabością lokalnych przedsiębiorstw, ograniczonymi możliwościami dostępu do kapitału inwestycyjnego w tych regionach, a także z silnym zagrożeniem konkurencyjnym ze strony inwestorów zewnętrznych i zagranicznych. Właśnie asymetryczna pozycja rynkowa między przedsiębiorstwami regionalnymi i inwestorami zewnętrznymi (często dążącymi do przejęcia rynku lub słabszych przedsiębiorstw regionalnych) przynosiła złe doświadczenia wzajemnej współpracy i zniechęcała do podejmowania kooperacji. Rola sieci lokalnych i regionalnych. Rozwój regionalnej przedsiębiorczości, a zwłaszcza innowacyjności i kreatywności przedsiębiorców, uwarunkowany jest rozwojem sieci współpracy biznesu. O ile współdziałanie przedsiębiorców w regionach centralnych i metropolitalnych cechuje wysoka intensywność oraz „samoczynność” mechanizmów współpracy, o tyle w regionach peryferyjnych sieciowość biznesu jest niska a pobudzenie współpracy przedsiębiorców okazuje się trudne. Poważną przeszkodą mogą być zwłaszcza uwarunkowania kulturowe, niski poziom zaufania społecznego i brak tradycji współpracy dla dobra wspólnego. Dodatkowo w regionach peryferyjnych występuje z reguły niski poziom innowacyjności przedsiębiorstw oraz niski poziom zasobów ludzkich. Wspomniane trudności powodują, że konieczna jest odpowiednia polityka publiczna, zorientowana na pobudzanie rozwoju sieci współpracy przedsiębiorców. Sieci przedsiębiorczości przyjmują dwie postaci. Mogą ujawniać się w formie współdziałania podmiotów gospodarczych (np. kooperantów), a z drugiej strony – w formie współpracy szerokiego spektrum instytucji wspierających rozwój innowacyjnej przedsiębiorczości (władze publiczne, agencje rozwoju regionalnego, firmy usługowe, instytuty badawcze, uniwersyteckie, parki przemysłowe i inne instytucje pośredniczące w relacjach między sferą badawczą a biznesem itp.). W przypadku drugiej formy ujawniania się sieci przedsiębiorczości, możemy wyróżnić sieci kooperacji wewnątrzregionalnej lub sieci współpracy zewnętrznej, w których chodzi o zbieranie informacji i doświadczeń spoza danego regionu, w tym o poszukiwanie poza nim nowych rynków zbytu i partnerów. Obie grupy sieci przedsiębiorczości mają charakter umowny. Pozwalają na analityczne wyszczególnienie

31


32

nie wpływającymi na rozwój peryferyjnych obszarów tego kraju. Otóż wyróżnia się bardzo dużymi (w porównaniu do innych krajów) wydatkami na edukację i naukę, a także na działalność badawczą i rozwojową. Miało to bardzo istotny udział w kształtowaniu kadr dla rozwoju nowoczesnej gospodarki. Model nordycki przewiduje również (np. w porównaniu do rozwiązań modelu liberalnego) bardzo dużą pomoc państwa dla rozwoju przedsiębiorczości. Innowacją Finów jest jednak daleko posunięta prywatyzacja przedsiębiorstw użyteczności publicznej (np. firm telekomunikacyjnych), a także duże otwarcie rynku finansowego na kapitał zewnętrzny i inwestycje zagraniczne.

FOT: LAURA (MS L)

najważniejszych kierunków rozwoju współpracy regionalnej, co może być przydatne dla planowania polityki publicznej. Przykładem działań rozwijających sieci współpracy jest wspieranie rozwoju instytucji usługowych typu business support services. Funkcjonują one w wielu regionach peryferyjnych w bardzo różnej formule prawnej i własnościowej. Zajmują się zróznicowanymi rodzajami usług, m.in.: doradztwem w zakresie wprowadzania innowacji technologicznych lub restrukturyzacji przedsiębiorstw, doradztwem dotyczącym wsparcia kapitałowego, wyszukiwania dla danej firmy programów publicznych i pomocy w aplikowaniu o granty, rozwoju zasobów ludzkich, rozwoju eksportu i zewnętrznej ekspansji rynkowej. Instytucje usługowe biznesu współdziałają w zakresie nawiązywania zewnątrz- i wewnątrzregionalnych relacji kooperacyjnych, pośredniczą w nawiązywaniu kontaktów ze specjalistycznymi firmami usługowymi lub organizacjami badawczo-rozwojowymi. Badania wskazują, że są one najbardziej efektywne i pomocne dla rozwoju regionów peryferyjnych wówczas, kiedy działają jako agencje (fundacje) publiczne lub instytucje fundowane przez grupę przedsiębiorstw i instytucji publicznych. Instytucje business support services, działające wyłącznie na zasadach komercyjnych, najczęściej skupiają się na pomocy dla dużych przedsiębiorstw lub ich usługi są zbyt kosztowne, aby mogły z nich korzystać małe i średnie przedsiębiorstwa. Bardzo istotne jest również to, aby omawiane instytucje były zorientowane na potrzeby regionalnej gospodarki. Dlatego duże znaczenie ma to, czy dana instytucja jest organizowana na szczeblu regionalnym (i sponsorowana przez miejscowe władze publiczne, zajmujące się programowaniem rozwoju regionalnego). Ponadto, jak wykazuje praktyka, bardziej efektywne są instytucje wyspecjalizowane w określonym segmencie usług. Są to np. usługi w zakresie pomocy dla określonych branż gospodarczych, doradztwa specjalistycznego (np. finansowe, kadrowe itp.) lub pośrednictwa wobec instytucji i firm zajmujących się rozwojem regionalnym czy specjalistycznymi usługami biznesowymi. Rola kapitalizmu koordynacyjnego. Finlandia w ostatnich dwudziestu latach dokonała spektakularnego awansu gospodarczego. Z kraju peryferyjnego, wyspecjalizowanego w produkcji rolniczej i leśnej, stała się jedną z najbardziej nowoczesnych i konkurencyjnych gospodarek w skali światowej. W badaniu Światowego Forum Ekonomicznego Finlandia trzykrotnie w ostatnich latach zajmowała pierwsze miejsce pod względem konkurencyjności. Zestawienie jest wynikiem badania ankietowego wśród menedżerów, którzy oceniają klimat inwestycyjny i warunki prowadzenia działalności gospodarczej. Wydaje się, że istotnym elementem sukcesu fińskiego były dwa podstawowe czynniki. Po pierwsze, była to odważna polityka rządu, nastawiona na rozwój wysoko-technologicznej gospodarki. Istotnym jej składnikiem była rządowa polityka regionalna, nakierowana na budowanie nowoczesnej gospodarki w „klasycznych” peryferyjnych obszarach tego kraju. Po drugie, istotnym czynnikiem wspierającym działania rządu był skandynawski model kapitalizmu, który chętnie korzysta z mechanizmów dialogu społecznego. Fiński, jak i szerzej skandynawski, model kapitalizmu charakteryzuje się także kilkoma istotnymi cechami, korzyst-

Firmy prywatne korzystają więc zarówno z dopływu kapitału zewnętrznego i z finansowania poprzez giełdę (w tym giełdy zagraniczne), jak również, zwłaszcza w regionach peryferyjnych, ze wsparcia ze strony programów publicznych. Warto zauważyć, że w modelu kapitalizmu koordynacyjnego (którego odmianą jest model skandynawski) tradycyjnym zapleczem finansowania inwestycji przedsiębiorstw są banki. Na początku procesów transformacyjnych rozwój gospodarki fińskiej był ściśle powiązany właśnie z silnymi bankami krajowymi (na rynku dominowały trzy takie banki). Początek dynamicznego rozwoju Nokii, jako firmy technologicznej, opierał się właśnie na tym źródle finansowania oraz na znaczącej pomocy programów rządowych. Dopiero w kolejnym etapie rozwoju tego przedsiębiorstwa, kiedy zbudowało ono solidne podstawy do ekspansji zagranicznej, skorzystano z zewnętrznego kapitału inwestycyjnego i rozpoczęto notowania koncernu na giełdach zagranicznych. Należy jednak pamiętać, że fundusze te służyły jedynie wzmocnieniu ekspansji Nokii na rynkach globalnych, ale nie budowały podstaw dla tej ekspansji. Warto wspomnieć, że kapitalizm skandynawski w Finlandii ulega szerszym procesom transformacji. W jej ramach nastąpiła zmiana sposobu zasilania finansowego koncernów


fińskich. Na początku, gdy następowało przechodzenie z gospodarki surowcowej do technologicznej, państwo odgrywało silną rolę koordynującą. Miało duży udział w rynku instytucji i przedsiębiorstw, a także we wspieraniu finansowym firm. Na późniejszym etapie rozwoju cała gospodarka została w większym stopniu sprywatyzowana i zliberalizowana, otworzyła się na dopływ zewnętrznego kapitału, a rolę państwa ograniczono do funkcji pomocniczych i usprawniających procesy rozwojowe. Wspomniana ewolucja kapitalizmu w Finlandii zdaje się potwierdzać tezę, że transformacja gospodarcza wymaga w początkowym okresie wyraźnego przywództwa i stosunkowo dużej obecności państwa w gospodarce. Ponadto, zbyt wczesna liberalizacja systemu, w tym jego otwarcie na ekspansję zewnętrznych podmiotów (zwłaszcza na rynku usług finansowych), może być destrukcyjna dla procesów oddolnego rozwoju. Ważnym elementem wpływu modelu skandynawskiego na rozwój nowoczesnej gospodarki w Finlandii były mechanizmy dialogu społecznego między pracownikami a pracodawcami (zarówno na poziomie krajowym, jak również w zakładach pracy). W ujęciu mikroekonomicznym, a więc na poziomie przedsiębiorstw – dialog pracowników i pracodawców zapewnia lepszy obieg informacji, większą elastyczność zarządzania przedsiębiorstwem i łatwiejsze dostosowanie do zmieniających się uwarunkowań rynkowych. Pozwala również w bardziej racjonalny sposób wykorzystać zasoby ludzkie przedsiębiorstwa, zachęca pracowników do wprowadzanych zmian, doskonalenia zawodowego i zwiększenia wydajności pracy. Dialog społeczny poprawia także uwarunkowania makroekonomiczne. Badania empiryczne dowodzą, że zmniejsza presję inflacyjną związaną ze wzrostem płac, a także poprawia możliwości elastycznego dostosowania gospodarki do zmieniających się uwarunkowań zewnętrznych. W przypadku Finlandii instytucje dialogu społecznego ułatwiły transformację z gospodarki leśnej do wysoko-technologicznej. Bliska współpraca między władzami państwowymi, pracodawcami i pracownikami zaangażowały w procesy transformacji wysiłki wszystkich zainteresowanych stron. Zwiększyła również skalę oddziaływania programów szkoleniowych, dostosowała poziom zatrudnienia i oczekiwania płacowe pracowników do wymagań zmieniającej się gospodarki. Korzystne były również rozbudowane programy socjalne państwa, zmniejszające nierówności dochodowe ludności. Kształtowały one specyficzną kulturę organizacyjną przedsiębiorstw fińskich, którą cechują poziome struktury zarządzania, duży zakres swobody pracowników połączony z ich wysoką produktywnością i aktywnością (innowacyjnością) zawodową. Wspomniane reguły kapitalizmu skandynawskiego wpływały również na wysoką jakość kapitału społecznego, a więc także na budowanie sieci powiązań kooperacyjnych między poszczególnymi firmami i instytucjami służącymi budowaniu nowoczesnej gospodarki. Na rozwój gospodarki regionów peryferyjnych wpływały również skandynawskie rozwiązania dotyczące rynku pracy. Charakteryzują się one stosunkowo dużą elastycznością regulacji dotyczących zatrudnienia, za to bardzo wysokimi subsydiami dochodowymi dla bezrobotnych i szkoleniami zapewniającymi zmianę kwalifikacji zawodowych i ponowne zatrudnienie. Jest to więc

polityka, która nie kładzie nacisku na ochronę dotychczasowych miejsc pracy, ale na przekwalifikowanie zawodowe i utrzymanie dotychczasowych dochodów osób poszukujących pracy. Taki dobór priorytetów jest zgodny z Schumpeterowskim paradygmatem „kreatywnej destrukcji”, a więc stymuluje zmiany organizacyjne i innowację przedsiębiorstw. Stwarza także korzystne warunki dla wzrostu zatrudnienia w krajach skandynawskich, w tym zwłaszcza w regionach peryferyjnych Finlandii. Kapitalizm skandynawski oraz kulturę społeczną tych krajów cechuje silne poczucie wspólnoty i dumy narodowej. Pozwalało to na uniknięcie bezrefleksyjnego naśladownictwa obcych wzorców instytucjonalnych, a także kształtowanie własnego, odmiennego nurtu kapitalizmu, pomimo dominującej w latach . doktryny liberalnej w naukach ekonomicznych. Jednocześnie, jak dowodzą prace ekonomistów, model ten zachowuje w warunkach integrującej się Europy wysoki poziom rozwoju ekonomicznego, bez potrzeby dokonywania wyboru między globalną konkurencyjnością a równością społeczną.

 omasz ross Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w kwartaliku „Dialog. Pismo Dialogu Społecznego” nr 4(13)/2006. „Dialog” jest wydawany przez Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog” im. Andrzeja Bączkowskiego, przy Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. Przedruk za zgodą autora. Przypisy: 1. Coleman J. S. (1988): Social capital in the creation of human capital The American Journal of Sociology, Vol. 94, Supplement: Organizations and Institutions: Sociological and Economic Approaches to the Analysis of Social Structure, S95-S120. 2. Putnam R. D. (przy współpracy R. Leonardi, R. Y. Nanetti) (1995): Demokracja w działaniu, Kraków: Znak, Fundacja im. S. Batorego. 1995, ss. 233-240. 3. R. Putnam 1995, ss. 175-176. 4. Beugelsdijk S., Schaik T.: Social capital and growth in European regions: an empirical test, European Journal of Political Economy, vol. 21, no. 2, 2005, ss. 301-324. 5. Storper M., The Regional World. Territorial Development in a Global Economy, New York: The Guilford Press 1997. 6. por. Staniszkis J., Zybała A.: Szanse Polski. Nasze możliwości rozwoju w obecnym świecie. Wydawnictwo Rectus, Warszawa, s. 58. 7. Sztompka P.: Trust. A Sociological Theory, Cambridge: Cambridge University Press., 1999, s. 153. 8. por. Nuissl H. (2005): Trust in a „post-socialist region”. A study of East German ICT entrepreneurs’ willingness to trust each other, European Urban and Regional Studies, vol. 12, no. 1, 2005, ss. 65-81. 9. Bellini N., Condorelli F.: Peripherality and Proximity. Do Business Support Services Matter?, referat przedstawiony na konferencji RSA: Europe at the margins: EU regional policy, peripherality & rurality, Angers, 15-16. 10. Porter M. E., Schwab K., Lopez-Carlos A. (red.): The Global Competitiveness Report 2005-2006, World Economic Forum Reports, Palgrave Macmillan: Houndmills – New York 2005. 11. Pontusson J. (2005): Inequality and Prosperity. Social Europe vs. Liberal America, Ithaca, NY: Cornell University Press, s. 96. 12. Sapir A. (2006): Globalization and the Reform of European Social Models, Journal of Common Market Studies, vol. 44, no. 2, ss. 369-90. 13. Böckerman P. (2003): Unravelling the Mystery of Regional Unemployment in Finland, Regional Studies, vol. 37, no. 4, ss. 331-340.

33


Kibuce między zwątpieniem a odrodzeniem – z Elim Avrahamim

rozmawia Karioka Blumenfeld Proszę powiedzieć parę słów o początkach ruchu kibuców – o tym, jak grupa Żydów, którzy w Europie od stuleci parali się głównie handlem, rzemiosłem i pracą w przemyśle, postanowiła wrócić do Palestyny i zająć się uprawą roli.

E. A.: W XIX-wiecznej Europie rozprzestrzeniły się dwa główne prądy ideologiczne: nacjonalizm i socjalizm. Społeczności żydowskie, zwłaszcza w środkowej i wschodniej części Europy, znalazły się pod wpływem nowych, nacjonalistycznych nastrojów panujących wśród ich sąsiadów, na co nakładało się odczuwanie wrogości wobec Żydów, tradycyjnej dla otaczających ich społeczeństw. To przede wszystkim te dwa czynniki stały za powstaniem myśli syjonistycznej i rozwojem zainspirowanego nią ruchu. Młode pokolenie Żydów, głównie studentów i inteligencji, na które oddziaływał zarówno nacjonalizm, jak i socjalizm, za wszelką cenę usiłowało doprowadzić do tego, by postrzegano ich odtąd nie tylko przez pryzmat religii, ale przede wszystkim jako samodzielny, odrębny naród, czemu towarzyszyła silna wola fundamentalnej zmiany struktury tradycyjnych żydowskich zajęć. Cel ten nie mógł być osiągnięty, kiedy Żydzi byli rozsiani po całej Europie. Wyciągnięto z tego wniosek, że konieczna jest emigracja do starożytnej ojczyzny – Ziemi Izraela (Palestyny, która była podówczas prowincją Imperium Osmańskiego) i odtworzenie tam żydowskiego państwa w nowoczesnej formie. Dla tych, którzy stworzyli ruch kibuców – syjonistycznych socjalistów, podstawowym założeniem była wiara w to, że żydowskie poczucie przynależności narodowej można na powrót stworzyć jedynie poprzez zasiedlenie Ziemi Izraela i zapoczątkowanie tam nowego społeczeństwa, opartego na zasadzie sprawiedliwości. To miało stanowić rozwiązanie ich problemów jako Żydów, a wspólne życie, oparte na zasadzie wzajemnej pomocy i pełnej odpowiedzialności za pozostałych członków społeczności, miało być odpowiedzią na ekonomiczne i społeczne wyzwania codzienności osób uprawiających ziemię. Inspirowała ich także Tołstojowska filozofia

34

samozbawienia przez ciężką pracę i uprawę roli, XIX-wieczni utopijni myśliciele oraz socjaliści i marksiści, niezależnie od wszelkich różnic pomiędzy tymi prądami. Wielki wpływ miały na nich także prace żydowskich myślicieli ówczesnej epoki, jak Martin Buber, A. D. Gordon czy Ber Borochow. Jaką rolę kibuce (i kibucnicy) odegrały w powstaniu żydowskiego państwa na Bliskim Wschodzie, w jego przetrwaniu oraz późniejszym rozwoju? Jak bardzo ruch kibuców był związany z tworzeniem Izraela?

E. A.: Bez wątpienia budowa przez kibucników osad i obrona ich socjalnych i narodowych ideałów uczyniła z członków tego ruchu pionierów w dziele odrodzenia Żydów w ich ojczyźnie, w okresie poprzedzającym powstanie Państwa Izrael. Ruch kibucowy postrzegał się – i był tak widziany przez innych – jako depozytariusz statusu pionierów. Kibucników określano nieraz mianem „elity w służbie społeczeństwu”. Nawet gdy nowopowstałe państwo żydowskie podjęło się realizacji większości jego celów narodowych, ruch kibucowy nadal sam z siebie angażował się w działania społeczne, służące dobru ogółu. Mogło się to brać z przeświadczenia wielu osób, że służenie społeczeństwu i branie na swoje barki różnych przedsięwzięć na jego rzecz stanowi nieodłączny składnik kibucowej tożsamości. Było też odzwierciedleniem altruistycznego wymiaru życia w kibucach. Jaki jest dzisiaj, udział kibuców w gospodarce Izraela?

E. A.: Mimo tego, że sumaryczna populacja wszystkich kibuców stanowi jedynie ok.  proc. ludności Izraela, to mają one kluczowe znaczenie w rolnictwie (wytwarzają  proc. produkcji rolnej tego kraju, głównie na eksport) i w przemyśle (, proc. eksportowanych przez Izrael produktów przemysłowych powstaje w kibucach). Jeśli porównać je do reszty społeczeństwa, kibuce stanowią sektor o największej produktywności.


Czy ideały ruchu, który dowartościowywał pracę fizyczną, głosił bezwzględną solidarność i konieczność współpracy międzyludzkiej (nie tylko wewnątrz danego kibucu, ale także między nimi) wniosły trwałe wartości w życie społeczno-gospodarcze i etos kulturowy Izraela jako całości? Przykładowo, jak bardzo egalitarny jest model izraelskiej gospodarki i czy inicjatywy oparte na kolektywnym działaniu (np. spółdzielczość) cieszą się jakimś szczególnym wsparciem ze strony państwa?

E. A.: Od czasu przekształcenia organizacji pracowniczych z ruchu społecznego, dzielącego z ruchem kibucowym wiele ideałów, w zwyczajne związki zawodowe, zaniedbano większość z tych wspólnych wartości, wliczając ideę i zasady ruchu spółdzielczego. Neoliberalna ideologia „wolnego rynku” podbija kraj i niestety nie pozostaje to bez pewnego wpływu także na kibuce. Pański tekst, który przedrukowujemy obok, ma już kilka lat. Jak wiele zmieniło się przez ten czas? Przykładowo, czy kryzys Deganii, pierwszego kibucu, wywołał jakąś żywszą ogólnonarodową dyskusję? Czy ten fakt skłonił Izraelczyków do refleksji nad znaczeniem i przyszłością kibuców?

E. A.: Degania, podobnie do wielu innych kibuców, przechodzi bardzo poważne przemiany, mianowicie ma tam miejsce postępująca prywatyzacja w dziedzinie konsumpcji, zmniejszenie zależności jednostek od instytucji, ale przy zachowaniu pełnej wspólnej własności środków produkcji i wciąż wysokiego stopnia wzajemnej pomocy. Jeśli chodzi o opinię izraelskiego społeczeństwa jako całości, mniejszość przejmuje się problemami kibuców – większość jest wobec nich albo obojętna, albo uważa, że w świecie egoistycznego indywidualizmu nie ma już miejsca dla takiego fenomenu, jakim jest kolektywistyczny styl życia. Pod wpływem procesów gospodarczych i cywilizacyjnych kibuce bardzo się zmieniają i upodabniają do innych form życia społecznego, jednak wydaje się, że nadal pozytywnie wyróżniają się na tle innych modeli, np. podejściem do spraw zabezpieczenia potrzeb najsłabszych członków społeczności. Jakie są Pana zdaniem najważniejsze wartości, które w dzisiejszych czasach kibuce mają do zaoferowania swoim członkom? Czy „skomercjalizowane kibuce”, mimo odejścia od wielu ideałów ruchu, mogą być nadal wartościowym źródłem inspiracji?

E. A.: W telegraficznym skrócie: kolektywna własność środków produkcji; odpowiedzialność całej społeczności za edukację wszystkich dzieci w kibucu; pełna lub co najmniej dotowana opieka zdrowotna dla wszystkich mieszkańców; wzięcie odpowiedzialności za starszych członków wspólnoty; aktywne zaangażowanie w życie polityczne kraju (z naciskiem na działania na rzecz pokoju) i kwestie ogólnospołeczne. Ruch kibucowy może nadal być dla nowoczesnych społeczeństw źródłem inspiracji, bez względu na wszystkie zmiany jakim podlegał, jako alternatywny, sprawiedliwy i uczciwy wzorzec; być wzorem świeckiego życia kulturalnego w świecie wypaczanym przez religijny fundamentalizm, przy jednoczesnym – co należy podkreślić – pozostawieniu ludziom

wolności w wyborze życia zgodnego ze swoją wiarą i zamierzeniami. Jak Pan widzi dalszą przyszłość ruchu kibucowego? Czy możliwe jest znalezienie jakiegoś modelu, który pozwoli mu dostosować się do zmian cywilizacyjnych, czy też w dalszej perspektywie kibuce (jako wspólnoty) po prostu znikną?

E. A.: Ludzie i ich wspólnoty nie mogą tak „po prostu zniknąć” (chyba, że w krajach rządzonych przez dyktatury) – mają swobodę zmiany sposobu życia i przekonań oraz nadania nowego kształtu swojemu społeczeństwu. Niektóre kibuce, jeśli zrezygnują z części najbardziej podstawowych ideałów socjalnych, o których była wcześniej mowa, przestaną funkcjonować jako kibuce, ale nadal będą istnieć – jako kwitnące społeczności lokalne i wioski. Inne przekształcą się po prostu w jakieś inne rodzaje społeczności intencjonalnych, o różnym stopniu zachowania wspólnej własności dóbr, różnej aktywności społecznej itp. Będzie w końcu przecież i trzecia grupa – wiele kibuców pozostanie przy tradycyjnej formie funkcjonowania, choć bez wątpienia w jakimś stopniu będą się one adaptować do wymagań nowoczesności. Na koniec chciałbym wspomnieć zjawisko, które być może zwiastuje początek nowego stylu kibuców. W ciągu mniej więcej ostatnich dziesięciu lat, w różnych miejscach Izraela, zwłaszcza na zaniedbanych społecznie przedmieściach i obszarach peryferyjnych, młodzi ludzie, znacznie przed trzydziestką, stworzyli liczne komuny i różnego rodzaju intencjonalne społeczności, w których liczba członków waha się od kilku do ponad  osób. Większość z nich założyli członkowie ruchów młodzieżowych oraz ci spośród kibucowej młodzieży, którzy nie akceptują przemian i prywatyzacji, jakim podlegać zaczynają „tradycyjne” kibuce, oraz krytykują i odrzucają filozofię kapitalistyczną, rozprzestrzeniającą się w Izraelu i podporządkowującą sobie jego gospodarkę i społeczeństwo. Ci młodzi ludzie nie tylko żyją w sposób zupełnie inny od tego, co jest uznawane za „przystające” do panujących realiów oraz ducha czasów, ale i wyznają skrajnie odmienne wartości. Ich styl życia oparty jest na kolektywizmie, kultywowanym w warunkach materialnej skromności (co wynika zarówno ze świadomego wyboru, jak i obiektywnych uwarunkowań), poświęceniu swoistej misji, poprzez zaangażowanie w sprawy społeczne i publiczne, otwartości na innych i dużej dozie altruizmu. Są to wrażliwi młodzi ludzie, świadomi kwestii o znaczeniu ogólnospołecznym, żyjący wspólnie idealiści. Drogowskazami są im takie wartości, jak uniwersalizm, szczodrość, uduchowienie, samokształcenie. Może są oni „nasionami”, które dadzą początek odrodzeniu ruchu kibucowego? Dziękuję za rozmowę.

amat Efal,  sierpnia  r.

Więcej o Elim Avrahamim czytaj w naszym spisie autorów numeru.

35


Kibuce

w kryzysie

Eli Avrahami XX wiek, zapoczątkowany zamachem na austriackiego arcyksięcia w Sarajewie w  r. i następującą po nim wojną światową, zakończył się falą morderstw oraz czystkami etnicznymi w Kosowie i Serbii. Był to wiek pełen wojen, w których sowiecki komunizm oraz faszyzm/nazizm zwyciężyły – wykorzystując idee pełne nienawiści oraz skrajny nacjonalizm – nad głoszonymi przez socjalistów ideałami humanizmu i solidarności, które dla dziesiątek tysięcy Europejczyków oraz mieszkańców innych zakątków świata stanowiły na początku owego stulecia nadzieję na lepszą przyszłość. To właśnie w tym wieku zostało sprowadzone na Żydów największe nieszczęście od czasu wygnania ich z własnej ziemi przez Imperium Rzymskie w  r. n. e. Podczas II wojny światowej naziści zgładzili jedną trzecią populacji żydowskiej, w tym większość Żydów europejskich. Jednak w tym samym stuleciu rozpoczęło się także swoiste żydowskie odrodzenie narodowe, łączące się z wizją społeczeństwa opartego na humanizmie i socjalizmie. Społeczność żydowska, która poczęła gromadzić się na ziemiach Izraela pod koniec XIX w., zainicjowała wdrażanie projektu rozwoju swojego zacofanego kraju, pchając go w kierunku postępu technologicznego oraz nowoczesnej gospodarki. Siłą napędową tych starań była grupa młodych osadników, dzielących wspólną wizję sprawiedliwości społecznej. Wizja ta miała urzeczywistnić się przede wszystkim w organizacjach społecznych, zwanych kibucami. Kibuce były ucieleśnieniem najwspanialszych wartości ze sfery współpracy międzyludzkiej, próbą osiągnięcia jak najwyższego stopnia równości, kooperacji oraz poczucia wzajemnych zobowiązań. Na przestrzeni całego stulecia ruch kibucowy był – choć z pewnością nie tylko on – jednym z głównych elementów projektu wprowadzania w życie syjonistycznego socjalizmu, jego awangardą. Obecnie, na przełomie wieków, kibucowe wartości i idee są poddawane weryfikacji, zmienia się forma tej struktury i odnawiana jest idea społeczności opartych na zasadach współpracy.

1. Potrzeba i żywotność Poczynając od garstki założycieli, którzy boso i praktycznie z pustymi rękami przybyli na ziemie Izraela, by żyć w komunie (w kibucu Degania, założonym w  r.), z czasem sieć kibuców rozrosła się do skali ogólnonarodowej, osiągając liczbę , zrzeszających łącznie ponad  tys. osób. Jest to niespełna  populacji kraju. Jednak wkład kibuców w roz-

36

wój gospodarki, poprzez produkcję przemysłową i rolniczą oraz usługi, jest trzy do czterech razy większy. Taki sam jest też wkład kibuców w rozwój kultury i sztuki, edukację w Izraelu i diasporze żydowskiej, a także udział w siłach zbrojnych. W najstarszych kibucach trzecie i czwarte pokolenie, czyli wnuki oraz prawnuki założycieli, zaczęły już dzielić funkcje kierownicze i organizacyjne. Systemy społeczno-ekonomiczne przechodzą szybkie i gruntowne zmiany, adekwatnie do ogólnych warunków panujących na początku XXI wieku. Żywotność kibuców jest zależna od ich zdolności do przystosowania się, odnowienia struktur odpowiadających warunkom z przeszłości, zniesienia sztywnych form mogących stać na przeszkodzie rozwojowi, a także od umiejętności adaptacji do zaawansowanych technologii i od wprowadzenia nowoczesnych metod organizacji. Niektórzy spośród zewnętrznych obserwatorów wieszczyli rychły koniec kibuców. Oczekiwali, iż upadek tego, co od początku postrzegane było przez nich jako skazany na niepowodzenie eksperyment socjoekonomiczny, usprawiedliwi ich wieloletni krytycyzm. Inni z kolei obawiali się o losy tego zagrożonego obecnie, jedynego w swoim rodzaju przedsięwzięcia, stanowiącego część społeczno-kulturowego odrodzenia Żydów. Wydaje się, że ani jednym, ani drugim nie udało się prawidłowo ocenić siły i żywotności kibuców. Kibuce narodziły się z wyraźnej społecznej potrzeby. Stanowiły najlepszą odpowiedź na problemy epoki, w której powstały – i rozwinęły skrzydła na fali uniwersalnej humanistycznej oraz narodowo-syjonistycznej wizji ich założycieli. Członkowie kibuców próbowali – i udało im się – urzeczywistnić utopijną wizję. Mając na uwadze zmiany, jakie nastąpiły po upadku totalitarnego komunizmu oraz odrodzenie kapitalistycznego neokonserwatyzmu, można stwierdzić, iż kibuc to naprawdę sensowna alternatywa i odpowiedź na niektóre problemy nowoczesnych społeczeństw. Od momentu powstania, kibuce mają swoje miejsce w politycznym i kulturowym centrum żydowskiej społeczności w Palestynie. Przedstawiciele kibuców byli członkami społecznej i kulturowej elity, a z ich szeregów rekrutowało się wielu przywódców izraelskiego establishmentu politycznego. Społeczne i pionierskie wartości, urzeczywistniane w działaniach kibuców, znajdowały się także w centrum ideologii lewicowego syjonizmu, dlatego kibuce cieszyły się dużym szacunkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z powstaniem państwa żydowskiego, nowe instytucje przejęły większość funkcji pełnionych uprzednio przez kibuce. Ponadto, przeobrażenia w sferze wartości, ideologii i kultury, które nastąpiły w obrębie elity politycznej, wypchnęły ruch kibuców z samego centrum w kierunku marginesu społeczeństwa izraelskiego.


3. Oznaki kryzysu

Podstawą ruchu kibuców są osady działające na zasadzie spółdzielni. Punktem wyjścia do dobrego ich funkcjonowania było kilka głównych zasad: • Wspólna własność środków produkcji oraz konsumpcji • Zbiorowe współdziałanie i pomoc wzajemna • Niezależne i demokratyczne zarządzanie • Tożsamość osady i kibucu – stanowią one jedność (jednostka geograficzno-komunalna i przypisana do niej społeczność) • Zasada samowystarczalności jeśli chodzi o pracę – brak pracowników najemnych z zewnątrz osady • Związek organizacyjny każdego kibucu z ogólnonarodowym ruchem oraz związek całego ruchu kibucowego z ruchem związków zawodowych i z syjonistyczno-lewicowymi partiami politycznymi.

Gospodarczy i ideologiczny kryzys kibuców rozpoczął się około połowy lat . minionego stulecia. W większości przypadków przyspieszył jedynie zmiany, z których wiele kiełkowało od pewnego czasu; inne z kolei były bezpośrednim wynikiem kryzysu, miały mu zaradzić. Z powodu różnic pomiędzy poszczególnymi kibucami, nie wyłonił się jeden ściśle określony model zmian i nie wygląda na to, aby taki miał powstać. Przyczyny kryzysu można podzielić na wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze często były natury strukturalnej, miały także związek ze świadomością i ideologią. Drugie korespondowały z ogromnymi zmianami, jakie przez ostatnie trzy dekady nastąpiły zarówno w Izraelu, jak i w innych częściach świata. Podczas gdy wiele osób jest skłonnych określić kryzys kibuców mianem ekonomicznego, postaram się ukazać także ideologiczne i psychologiczne przyczyny problemu.

W początkowym okresie kształtowania się ruchu występowały różne spojrzenia na to, jaka powinna być istota jego podstawowej jednostki organizacyjnej oraz jaki typ gospodarki powinna ona realizować. Niektóre grupy postrzegały się jako zażyłe czy też wręcz organiczne społeczności, podczas gdy inne domagały się stworzenia „dużych, otwartych komunistycznych ośrodków osadnictwa”. Jedne opierały gospodarkę głównie na rolnictwie, drugie starały się inwestować w rozwój wszystkich gałęzi produkcji, włączając rzemiosło, przemysł i usługi. Z czasem różnice się zatarły. Dziś większość kibuców jest w posiadaniu zakładów przemysłowych, które stanowią rdzeń ich gospodarki; kładziony jest też nacisk na rozwój różnych gałęzi usług, handlu i turystyki. Rolnictwo znajduje się w stadium nieustannej redukcji, zarówno jeśli chodzi o udział w zatrudnieniu, jak i w generowanych dochodach. Pracownicy najemni na trwałe weszli w skład siły roboczej kibuców. Struktura kierownicza przypomina złożoną, centralistyczną, hierarchiczną organizację. Kibuc stał się stosunkowo dużą, niejednorodną społecznością, zrzeszającą członków w każdym wieku. Wiele kibuców zamieszkują osoby, które nie są ich członkami.

Od początków ich funkcjonowania aż do lat ., styl życia w kibucach był ascetyczny nie tylko z przyczyn ekonomicznych, lecz także z powodu ideologii, z którą należało się całkowicie utożsamiać oraz gorliwie wcielać w życie jej przesłanki. Stąd zasada „od każdego w zależności od umiejętności, każdemu według potrzeb” określała normy zachowania, a członkowie sami ograniczali swoje potrzeby i wymagania materialne. W drugiej dekadzie istnienia państwa Izrael stopa życiowa wzrosła. Kibuce zindustrializowały się bardzo szybko, co umożliwiło podniesienie jakości wielu sfer życia. Wzrost gospodarczy doprowadził do oczekiwań zwiększonej konsumpcji zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. Jednocześnie, społeczeństwo izraelskie zmieniało się. Pionierstwo wraz z socjalizmem, cechy ucieleśniane przez kibuce, utraciły swoje kluczowe znaczenie na terenie całego kraju. Nie będąc już społeczeństwem opartym na całościowym projekcie, którego podstawą były wartości socjalistyczne i narodowe oraz kolektywizm, izraelskie społeczeństwo przekształciło się w „normalne”, oparte na indywidualizmie. Zmiana ta miała wpływ na społeczność kibucników, siejąc zwątpienie w słuszność drogi obranej przez ruch oraz uderzając w postrzeganie się jego członków w ka-

FOT. XOR74

2. Główne zasady i struktura

37


tegoriach pionierskiej elity o zadaniach ogólnospołecznych. Zwątpienie rosło wraz z nadejściem pierwszych oznak kryzysu gospodarczego lat -tych. Dopóki kibucom udawało się odnosić sukces gospodarczy, dowodziło to słuszności stosowania modelu kooperatywnego. Kryzys sprawił, iż pojawiły się wątpliwości w tej kwestii. W tym samym czasie grupy członków, głównie spośród technokracji ekonomicznej, zaczęły zgłaszać roszczenia dotyczące wprowadzenia zróżnicowania materialnego, co stanowiło odejście od podstawowych, dotychczasowych zasad. Choć ówcześni izraelscy liderzy polityczni i ekonomiczni często przewodzili rewolucji przemysłowej w kibucach w latach . i ., nie zdawali sobie jednak do końca sprawy z rozwoju, jaki następował na Zachodzie. Kibuce zostały więc w tyle ze swoimi przestarzałymi fabrykami, nie będąc zdolnymi stać się częścią najnowocześniejszych branż. Z kolei w sferze politycznej zabrakło świadomości znaczenia zmian, jakie nastąpiły w Izraelu dzięki wdrażaniu nowej polityki gospodarczej. Nie rozumiano też konsekwencji tych zmian w odniesieniu do samych kibuców. Główna zewnętrzna przyczyna kryzysu miała naturę polityczną. Kiedy prawicowo-nacjonalistyczny blok, będący w odwiecznej opozycji do Partii Pracy, a szczególnie wobec ruchu kibuców, doszedł do władzy w  r., natychmiast zaczęto wprowadzać neoliberalną politykę gospodarczą wedle zaleceń sformułowanych przez Miltona Friedmana, tak jak w Wielkiej Brytanii pod rządami atcher. W ciągu kilku lat Izrael znalazł się w obliczu rocznej inflacji o skali aż  – dopiero po kilku latach udało się wyjść z niej poprzez wprowadzenie -procentowej rocznej stopy oprocentowania kredytów (sic!). Taka polityka zadała jednak dotkliwy cios całemu sektorowi produkcyjnemu, także kibucom. Wiele małych prywatnych przedsiębiorstw zbankrutowało. Natomiast skoro każdy kibuc był zbyt cenny, aby go rozwiązać – ponownie mieliśmy do czynienia z ideami zbiorowej odpowiedzialności oraz wzajemnego wsparcia w obrębie całego ruchu – wiele z nich zaciągnęło ogromne długi w okresie rosnącej inflacji, a później stanęło przed problemem spłaty gigantycznych odsetek. W  r. kibuce (wyłączając  jednostek powiązanych z ruchem religijnym) wykazały zysk w wysokości  milionów szekli ( dolar = , szekli), natomiast ich dług wynosił ok.  miliardów szekli. Nie stanowił on więc aż tak wielkiego obciążenia, jednak w latach - kibuce traciły średnio na rzecz systemu bankowego  milionów szekli rocznie, w rezultacie dług bankowy urósł w  r. do  miliardów nowych szekli izraelskich ( dolar = , nowej szekli). W  r. środowisko kibuców, rząd i banki, podpisały porozumienie o restrukturyzacji długu. Uzupełniono je w  r. Po raz pierwszy tereny rolnicze, należące do kibuców, na obszarach, gdzie popyt na ziemie pod budowę był duży, uzyskały status nieruchomości. Pomysł polegał na tym, żeby sprzedać część ziemi w celu spłaty długów, a z zysków wesprzeć oddłużenie kibuców w rejonach o znikomym popycie na ziemię. Dyskusja na temat przebiegu tego procesu dokonała uszczerbku na kolektywistycznym wizerunku kibuców, zmieniła także wyobrażenie, jakie członkowie ruchu mieli o sobie. U wielu z nich zdecydowanie osłabło poczucie misji, co spowodowane było faktem, iż państwo przestało uznawać nadrzędną wartość idei kooperacji, wycofu-

38

jąc poparcie zarówno dla rodzinnych kooperatyw w moszawach, jak i dla kolektywistycznej współpracy kibuców.

4. Kryzys demograficzny Inny problem zaczął się od masowych rezygnacji członków kibuców, wywodzących się z praktycznie wszystkich warstw społecznych. Zjawisko porzucania kibuców nie było niczym niezwykłym, gdyż egalitarny, oparty na kooperacji, pionierski styl życia nie każdemu odpowiadał na dłuższą metę. Jednak nowa fala rezygnujących członków miała zasięg o wiele większy i była wyjątkowo silna w niektórych grupach wiekowych. W latach ., po upływie dekady wzrostu populacji kibuców – na co składał się przyrost naturalny oraz migracje, jako że nowi członkowie napływali z dużych miast Izraela i z zagranicy – ów strumień ustał niemal całkowicie. Coraz więcej młodych ludzi zwlekało z powróceniem do kibuców po zakończeniu służby wojskowej, spadł wskaźnik urodzeń, wiele osób związanych z kibucami chciało na jak najdłużej się z nich wyrwać, by spróbować szczęścia gdzie indziej, co miało bardzo zły wpływ na morale pozostałych członków. Tabela  Rok

Liczba kibuców

Populacja

1970

229

85 100

1985

268

125 200

1990

270

125 400

1997

267

116 500

Źródło: Pavin A., The Kibbutz Movement 1998 – Facts and Figures, Yad Tabenkin 1999.

Malejąc, populacja jednocześnie się starzała. Średnia wieku wynosiła w  r. , lat, a w  – ,. Na przyczyny kryzysu demograficznego składa się kilka czynników: spadek wskaźnika urodzin przyspieszył proces starzenia się społeczeństwa; opuszczanie kibuców przez stosunkowo dużą liczbę młodych ludzi, będących w latach najwyższej płodności; zwlekanie z małżeństwem (zjawisko bynajmniej nienowe dla środowiska kibuców) oraz zmiana organizacji noclegów dla dzieci. Kiedy domy opieki dziecięcej zaczęły zapewniać jedynie opiekę dzienną, średnia liczba dzieci przypadająca na jedną rodzinę spadła. Tabela  Rok

Liczba urodzeń

Ogólny wskaźnik urodzeń*

1961

1 709

21,9

1985

2 975

24

1990

2 132

17,1

1997

1 785

15

*) Ogólny stopień przyrostu: na 1000 osób powyżej 15 roku życia. Źródło: Pavin, ibid.

Z końcem lat . wielkość populacji większości kibuców nieco się ustabilizowała. Można nawet zauważyć tendencję,


5. Zmiany w sferze zatrudnienia Przez cały omawiany tu okres, źródła dochodu zmieniały się z powodu zmian w strukturze gospodarki kibuców i we wzorcach zatrudnienia. Rozwinęły się dziedziny uprzednio nieznane (np. pracownicy umysłowi czy turystyka). Większa ilość członków pracuje poza swoimi kibucami, które także zatrudniają znacznie więcej ludzi „spoza”, co stanowi odejście od pierwotnej zasady „samowystarczalności pracowniczej”. W Izraelu (także w kibucach), tak jak we wszystkich krajach

rozwiniętych, rolnictwo traci status głównego elementu gospodarki, odsetek rolników stale spada, a ich zyski maleją. Liczba osób pracujących poza swoimi kibucami zwiększyła się ponad dwukrotnie w dekadzie kryzysu. W  r. było ich  ( siły roboczej kibuców), podczas gdy w  r. już , czyli ,. Równolegle wzrostowi podlegała, w tempie  rocznie, liczba pracowników najemnych: od  w  r. do  w  r.; większość stanowili pracownicy przemysłu. Miało to negatywny wpływ na wydajność i zyski. Częstokroć członkowie kibuców pracujących poza swoimi osadami zarabiają mniej niż pracownicy „spoza”, wynajęci, aby ich zastąpić. Niemniej jednak, coraz większa część ludzi pracuje poza swoimi kibucami, gdyż chce po prostu uprawiać zawód zgodny z wykształceniem. Tabela : Populacja kibuców – zatrudnienie wg zawodów Rok Zawód

1995

1997

L

%

L

%

Akademicy i naukowcy

5 500

7,1

6 800

8,9

Wolne zawody

9 000

11,7

10 700

13,7

Menedżerowie

4 000

5,2

5 000

6,5

Pracownicy biurowi

10 700

13,9

10 500

13,7

Marketing i usługi

13 800

18

13 100

17,1

Wykwalifikowani pracownicy rolni

10 100

13,2

9 100

11,9

Wykwalifikowani pracownicy produkcyjni

16 300

21,2

14 400

18,8

Niewykwalifikowani pracownicy

7 200

9,3

6 800

8,9

Łącznie (włączając zawody nieznane)

76 700

100

76 600

100

Źródło: Pavin, ibid.

FOT. JILL GRANBERG

zgodnie z którą młodzież powraca do kibuców po kilkuletnich podróżach zagranicznych. Zdarza się także, iż młode rodziny, zaznawszy życia poza kibucami, wracają do kolektywów. Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby stwierdzić, że kibuce wychodzą z kryzysu demograficznego, choć mają one taką nadzieję. Zbiorcze dane liczbowe mogą być zresztą nieco mylące. W wielu miejscach niemal nikt nie odchodzi, dołączają do nich nowi ludzie, a młodzież urodzona w kibucach wraca do domu. Z drugiej strony, istnieje wiele kibuców, gdzie sytuacja demograficzna jest wciąż na tyle dramatyczna, że ich społeczności mogą się wkrótce zmniejszyć i zestarzeć do tego stopnia, iż nie będą się w stanie utrzymać. Rozwiązanie nie tkwi jedynie w powstrzymaniu tendencji odchodzenia i sprowadzeniu młodych z powrotem – ogólnie rzecz biorąc, oba zjawiska zależą od adaptacji kibuców do nowych warunków społecznych – lecz także od szeroko zakrojonego procesu absorpcji ludzi z zewnątrz, jak to miało miejsce w przeszłości. W dużej mierze zależy to od tendencji w społeczeństwie izraelskim. Dopóki dąży ono do ekstremalnego, egoistycznego indywidualizmu, dopóki trwa orgia nieograniczonego licytowania się w konsumpcji – słowem, tak długo jak dominować będą mniej pozytywne aspekty procesu amerykanizacji, istnieje znikoma szansa na to, że alternatywna społeczność, taka jak kibuc (kładąca nacisk na współpracę, równość, solidarność, służbę społeczności itp.), przyciągnie znaczne rzesze.

39


Kryzysy – gospodarczy i ideologiczny – doprowadziły do wielu zmian. Niektóre z nich najprawdopodobniej odbywały się spontaniczne, jako reakcja na rutynę, która zaczęła się wkradać w działania kibuców po burzliwym okresie pionierskim. Wszystkie one jednak wyrażały chęć przystosowania się do nowych warunków społeczno-ekonomicznokulturowych, a także wolę pojedynczych członków ruchu oraz oczekiwania młodszej generacji. Za zmianami kryje się pragnienie zachowania systemów społecznych i ekonomicznych, które są w stanie utrzymać się w epoce wolnorynkowej gospodarki, przy jednoczesnym zachowaniu wartości związanych z ideą kooperacji. Jednak niektóre zmiany wyraźnie wskazują na odchodzenie od zasad i wartości, które niegdyś charakteryzowały ruch kibuców. Dzięki badaniom udało się wyróżnić trzy główne opcje wobec zmian. Pierwsza wspiera głębokie, daleko sięgające przemiany, które całkowicie mogą zmienić kibuc. Druga popiera zmiany na rzecz adaptacji, jednak zdecydowanie nie zgadza się na odejście od podstawowych zasad. Trzecia grupa składa się z ludzi obojętnych lub pragnących uniknąć wszelkich wstrząsów, które mogłyby zagrozić jedności społeczności. Jednakże, bez względu na to rozróżnienie, zachodzące zmiany osłabiły wszystkie tradycyjne podstawy solidarności i spójności społeczności kibucowych. Solidarność w kibucach oparta była na sześciu czynnikach. Zapewniały one jedność i więź społeczną, pomimo naturalnego zróżnicowania członków kibuców. Oto czynniki leżące u podstaw solidarności: . Ekonomiczny – powszechna i równa własność środków produkcji i konsumpcji; . Społeczny – więź, którą widać wyraźnie w komunalnych stołówkach; podczas specjalnych okazji, w społeczności gromadzącej się zarówno, aby świętować, jak i obchodzić żałobę; w grupach pracowniczych; w komitetach i na mityngach; w klubach i miejscach publicznych; . Psychologiczny – społeczna ufność, biorąca się z emocjonalnego wsparcia i poczucia więzi, jakie społeczność kibuców oferuje w trudnych chwilach; jedność podczas obchodów rodzinnych uroczystości, a także świętowania indywidualnych osiągnięć; poczucie siły czerpane z członkostwa w dobrze zorganizowanych strukturach lokalnych i narodowych; poczucie własnej wartości i prestiżu, które wynikają z bycia częścią ruchu kibuców, stanowiącego pionierską elitę w czynnej służbie społeczeństwu izraelskiemu; . Organizacyjny – przynależność do ruchu, który wydawał się być wszechpotężny, zapewniający polityczne i materialne wsparcie dzięki swym niezależnym systemom ekonomicznym oraz związkom z narodowymi i rządowymi strukturami politycznymi;

40

. Ideologiczny – socjalizm i pionierski syjonizm; ideologia obozu, który walczy o nowy ład społeczny; „obóz sprawiedliwych”, który wyznaje zarówno wartości narodowe, jak i uniwersalne; . Projektowy (wywodzący się z czynnika ideologicznego) – kibuc jest społecznością tworzoną w sposób świadomy (intencjonalną), którego celem jest osiąganie celów dla dobra społeczeństwa. Kibuc jest postrzegany jako elita w służbie czynnej, zarówno przez swoich własnych członków, jak i przez całe społeczeństwo.

KURZA FERMA W KIBUCU MATZUVA. FOT MAX NATHANS

6. Osłabiona solidarność i jedność społeczna

W każdym z tych obszarów zaszły ogromne zmiany. Ich rezultaty jasno wskazują na osłabienie solidarności i spójności społecznej: . Przyspieszona prywatyzacja konsumpcji nie tylko uwalnia ludzi od zależności od instytucji, lecz także, w dużej mierze, zwalnia społeczeństwo od odpowiedzialności za każdego współobywatela. Zagrożenie dla wspólnej i równej własności środków produkcji, choć może nie mające jeszcze do końca podstaw w rzeczywistości, przyczynia się do wzrostu niepewności jednostek o ich ekonomiczną przyszłość. . Zamiast socjalizować się z resztą społeczności, jej członkowie zamykają się w dużych mieszkaniach, które są znacznie lepiej wyposażone i wygodniejsze niż sale komunalne. Jadalnie, także z powodu prywatyzacji, nie pełnią już funkcji integracyjnej, jako że chętniej spożywa się dziś posiłki w gronie rodzinnym niż w społeczności. W wielu kibucach wspólne spotkania świąteczne stały się rzadkością, a we wszelkiego rodzaju uroczystościach rodzinnych często nie biorą już udziału całe kibuce. Otwarcie regionalnych instytucji edukacyjnych dla dzieci, w których przebywają one jedynie w czasie zajęć, wpłynęło na charakter oraz pory, w jakich obchodzi się uroczystości w domach: rodzice nie zawsze są w stanie w nich uczestniczyć, ponieważ nie odbywają się one już w godzinach wieczornych, lecz w ciągu dnia, kiedy są w pracy. Budynek klubu został zastąpiony pubem, do którego mogą przyjść także osoby z zewnątrz, i gdzie członkowie kibuców płacą prak-


.

.

.

.

tycznie tyle samo, co goście spoza wspólnoty, nie czując się przez to całkowicie jak u siebie w domu. Afera Beit Oren miała chyba najbardziej niszczycielski wpływ na zaufanie społeczne i poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego. Brak jakichkolwiek konkretnych ustaleń z rządem i bankami, dotyczących spłaty długów, jedynie zwiększa niepokój, szczególnie wśród ludzi starszych, którzy są coraz mniej pewni swojej przyszłości materialnej. Psychologiczna siła, jaka wypływała w przeszłości z poczucia przynależenia do wartościowej grupy odnoszącej sukcesy, uważanej przez większość społeczeństwa za elitę, drastycznie uległa zmniejszeniu w momencie, kiedy kibuc stał się grupą interesu. Przestał być więc postrzegany jako ruch prestiżowy. Ostatecznym ciosem dla morale w ruchu kibuców jest coraz częstsze postrzeganie pioniera jako zwykłego „frajera”. Ogólnonarodowy ruchy kibuców stracił swoją pozycję jako centrum pomocy ekonomicznej, przewodnictwa ideologicznego oraz pośrednictwa politycznego. Szczytem był kryzys ekonomiczny i całkowita zapaść finansowa organów ekonomicznych dwóch central ruchu kibucowego. Jednak redukcja ich znaczenia zaczęła się już w  r., wraz ze zmianą rządu, którego polityka pozbawiła zorganizowany ruch kibucowy funkcji przekazywania środków pojedynczym wspólnotom. Osłabiło to relacje ustawiające centrale w roli dostawcy (finanse, środki produkcji i siła robocza) w zamian za ideologiczną wierność kibuców. Izrael nie uniknął także skutków międzynarodowych zmian. Upadek tzw. świata komunistycznego stworzył atmosferę triumfu kapitalizmu i gospodarki rynkowej. Neoliberalizm i egoistyczny indywidualizm ramię w ramię opanowały rozwinięty świat. W Izraelu oba systemy promowały jednostkę, zapominając całkowicie o odpowiedzialności za kolektyw; rozpoczął się festiwal konsumpcji, któremu towarzyszyło złudzenie, iż era pionierów dobiegła już końca. Syjonistyczne poglądy na narodowość i liberalny judaizm zostały zastąpione tradycjonalistyczną religijnością i ultraortodoksyjnym fundamentalizmem. Kult Bogini Mamony oraz Sukcesu, który jest jej Prorokiem, wyparły wiarę w sprawiedliwe społeczeństwo. Taka właśnie atmosfera przeniknęła enklawę kibuców i zachwiała wiarą ich członków w ideologiczne zasady pionierskiego syjonizmu i w społeczeństwo socjalistyczne; innymi słowy, wiarą i pewnością co do stylu życia w kibucach. W ten sposób jeden ze składników społecznej spójności został w każdym kibucu osłabiony, zabrakło fundamentu solidarności. Kiedy entuzjazm dla idei elitarnej społeczności pionierów osłabł, a jej status stracił na znaczeniu, zarówno w oczach członków kibuców, jak i reszty społeczeństwa, kibuce angażowały się coraz mniej w projekty na rzecz dobra wspólnego. Przez to, coraz częściej nie są już postrzegane jako bezinteresownie działające społeczności.

Spośród podstawowych czynników prowadzących do solidarności i jedności społecznej, które osłabły i oddzieliły się od pozostałych, najprawdopodobniej najważniejsza jest ideologia. Ideologia straciła na znaczeniu, sprawiając, iż kibuc przekształcił się ze wspólnoty opartej na zasadach mo-

ralnych (moral community) w społeczność złożoną z grup interesu. Dyskusja wewnętrzna w kibucach odbywała się dawniej na płaszczyźnie wartości, w atmosferze wzajemnego zaufania, przy użyciu terminologii ideologicznej. Podobnie było w aktywności politycznej całego społeczeństwa, gdzie dało się zauważyć łączenie poczucia misji, opartego na altruistycznych i ideologicznych motywach, z wysiłkami na rzecz partykularnych interesów. Cele realizowania się w służbie dla ogółu, cele spoza sfery partykularnych interesów oraz związane z obszarem projektów i misji w kibucach, wszystkie one pełniły także dodatkową społeczną funkcję mobilizującą oraz jednoczyły obywateli w solidarności. Bez nich mamy do czynienia ze swego rodzaju rozprężeniem społecznym. Badania przeprowadzone pod koniec  r. wykazały spadek motywacji zadaniowo-misyjnej wśród członków kibuców. Po raz pierwszy w historii wśród kibucników tak nieznacznie przeważali ci, których zdaniem polityczna działalność kibuców powinna być nastawiona na „wspieranie ideałów prospołecznych”, podczas gdy reszta określiła jej cel jako „doglądanie interesów kibucu”. Należy zatem oddać nieco sprawiedliwości tym, którzy dostrzegają przemianę kibuców z elity w służbie czynnej w grupę interesu. Ma to wpływ także na całą opinię publiczną, co pokazują wyraźnie równolegle przeprowadzone badania na całym społeczeństwie, w których 1/ pytanych wyraziła się o kibucach negatywnie,  stało na stanowisku neutralnym, a tylko  nadal reprezentowało postawę pozytywną.

7. Rodzaje zmian i ich cele Istnieją dwa cele zmian zachodzących obecnie w kibucach: gwarancja przetrwania kibuców po okresie kryzysu oraz zaspokajanie pragnień członków, które wynikają z rosnącego indywidualizmu i odejścia od sztywnej formy kolektywu. Te dwa uzupełniające się cele są realizowane z zamiarem podtrzymania społeczności opartych na współpracy i solidarności, których członkom zagwarantowano by dużą wolność osobistą oraz szeroki wachlarz wyborów, a jednocześnie mieliby poczucie przynależności do wspólnoty i współodpowiedzialności za jej dobro. Analitycy rozpatrują zmiany na tle trzech głównych kategorii zagadnień: prywatyzacyjnej, zarządczej oraz asymilacyjnej. Prywatyzacja (jak dotąd) odnosi się jedynie do sfery konsumpcji. Jej celem jest przekazanie odpowiedzialności członkom oraz rodzinom w jak największej ilości dziedzin, przyznając im kolektywnie ustaloną pensję. Dokłada się wielu starań, aby nie prywatyzować służby zdrowia, edukacji i opieki społecznej, które wciąż pozostają domeną wspólnoty. W wielu kibucach także zatrudnienie wędruje w sferę indywidualną. Członkowie muszą podjąć każdą pracę, jakiej wymaga od nich kibuc, lub znaleźć zatrudnienie gdzie indziej, stając się w ten sposób odpowiedzialnymi za zarobek na życie pomimo faktu, iż wypłata jest przekazywana kibucowi, który wciąż dba o zaspokojenie większości ich potrzeb. Celem wprowadzenia nowych struktur zarządczych jest zwiększona wydajność, stąd zastąpienie przestarzałych form, które zdaniem wielu były w przeszłości przyczyną licznych

41


KREATYWNY RECYKLING. EKOLOGICZNY KIBUC LOTAN. FOT. HANAN COHEN

kłopotów ekonomicznych i niepowodzeń w zarządzaniu. Zarządy kierują oddziałami rolniczymi, a szczególnie przemysłowymi. Kierownictwo przedsiębiorstwa jest obecnie w taki sposób oddzielone od systemu społecznego, iż może ono podejmować własne decyzje ekonomiczne i handlowe, które nie są już uzależniane od czynników społecznych. Demokracja bezpośrednia, która polegała na regularnych spotkaniach i głosowaniach z udziałem wszystkich członków, została w dużej mierze wyparta przez wprowadzenie rad obieranych drogą wyborów. Dziś spotkania te bardziej przypominają zebranie udziałowców niż tradycyjne zgromadzenie członków kibucu. Sprowadzenie zarządzania do kwestii czysto ekonomicznych sprawiło, że w niektórych kibucach pojawiła się kwestia wprowadzenia zróżnicowania płacowego.

usunięcie podstaw współpracy doprowadziło do likwidacji samych kibuców lub gdyby kryzysy pozwoliły kredytodawcom (czyli bankom) przejąć ich majątek. Kibuce rozważają działania prowadzące do uczynienia własnością członków niektórych aktywów, takich jak rodzinne mieszkania, prawa emerytalne czy inne świadczenia. Niektóre kibuce planują to zrobić natychmiast, inne czynią przygotowania na wypadek, gdyby okoliczności przestały sprzyjać istnieniu społeczności kibuców. Pozwala to pozbyć się obaw, szczególnie żywionych przez starszych członków, stanowiąc podporę psychologiczną, zarówno dla pojedynczych osób, jak i dla całych społeczności. Wiele kibuców zindywidualizowało kwestię zabezpieczenia na starość, choć dopóki jest się członkiem kibucu, pieniądze nie płyną bezpośrednio do członków. Mogą oni rościć prawo do owych pieniędzy jedynie w momencie odejścia lub likwidacji kibucu. W niektórych kibucach rozważa się możliwość dziedziczenia własności, co jest kolejnym krokiem mającym na celu zniwelowanie lęku przed niepewną przyszłością.

 li vrahami

tłum. Maciej rzysztofczy

Jest to skrócona wersja tekstu, który pierwotnie ukazał się na stronie http://www.kibbutz.org.il. Przedruk i skróty za zgodą autora. Tytuł pochodzi od redakcji „Obywatela”.

Proces asymilacji, czy też, jak nazywa to wielu, „obniżanie murów”, zaciera granice pomiędzy kibucem a jego społeczno-ekonomiczno-kulturowym otoczeniem. Liczba członków pracujących poza obrębem gospodarki kibuców stale rośnie, przy jednoczesnym wzroście pracy najemnej wewnątrz nich samych. Z placówek edukacyjnych, medycznych i sportowych mogą, za opłatą, korzystać osoby z zewnątrz, podczas gdy członkowie kibuców wolą udać się w tym celu do pobliskiego miasteczka. Wolne mieszkania kibuców wynajmuje się osobom spoza nich, a inne puste budynki przeznacza na fabryki lub magazyny. Wszystko to sprawia, iż kibuc przestaje być geograficznie i społecznie odrębną jednostką. Powstają społeczności mieszane, w których skład wchodzi wspólnota oparta na zasadach spółdzielczych oraz „prywatni” mieszkańcy o odmiennych standardach życia i indywidualistycznych wartościach. Taki stan rzeczy stwarza pole do konfliktów, ale umożliwia także kibucom, których społeczność nieustannie maleje, utrzymanie części placówek, takich jak szkoły, czego nie byłyby w stanie zrobić na własną rękę.

8. Obawy o przyszłość W świetle obecnych zmian, kibuce przedsięwzięły kroki prawne w celu zapewnienia swoim członkom własności prywatnej oraz udziału w społeczności, w razie gdyby

42

Przypisy redakcji „Obywatela”: 1. Moszawy – kolektywne spółdzielnie rolnicze, podobnie jak kibuce powstałe w okresie syjonistycznego osadnictwa w Palestynie. Różnią się m.in. tym, że ich mieszkańcy posiadają własność prywatną (pola o identycznej wielkości, określonej dla całej osady), płacą za to równy dla wszystkich podatek na rzecz społeczności, dlatego też ten rodzaj spółdzielczości umożliwia bardziej pracowitym rodzinom uzyskanie większych dochodów. Istnieje jednak także typ moszawu, w którym zarówno praca, jak i zyski z upraw rolniczych są dzielone równo pomiędzy wszystkich mieszkańców. 2. W początkach ruchu kibucowego uznano, że dzieci również stanowią własność całej wspólnoty, dlatego wychowywano je w osobnych społecznościach, gdzie wyspecjalizowani nauczyciele czy pielęgniarki mieli zapewnić im „bardziej profesjonalną” opiekę niż rodzice, którzy spędzali z nimi jedynie niewielką część dnia. Chciano w ten sposób także m.in. uniknąć konieczności dyscyplinowania (a więc stresowania) dzieci przez rodziców oraz „wyzwolić” kobiety, dając im więcej czasu na pracę i rozwój własny. Co więcej, o edukacji dzieci i młodzieży decydowała rada kibucu, a wyborów dokonywano pod kątem potrzeb komuny. Obecnie w kibucach dzieci mieszkają z rodzicami (uznano, że tak jest lepiej dla ich rozwoju) i tylko w ciągu dnia przebywają w placówkach wychowawczych. 3. W latach 80. kibuc Beit Oren omal nie zbankrutował. W obliczu kryzysu, jego najstarszym członkom przedstawiono alternatywę: przeniesienie się do innego kibucu lub porzucenie go w ogóle; w obliczu utraty jakichkolwiek źródeł utrzymania zaoferowano im jedynie niewielkie rekompensaty za lata pracy na rzecz społeczności. Wywołało to duże poruszenie wśród ruchu kibucników, zwłaszcza weteranów, i stało się przyczynkiem do ożywionej debaty.


Lustracja

pozytywna

1. Błąd pierwszy – eliminacji

RYS. SZYMON SURMACZ

W dyskusji medialnej o lustracji, jak również w perspektywie uregulowań prawnych procedury lustracyjnej, akcentowany jest wyłącznie negatywny aspekt lustracji. Zgodnie z częścią warstwy znaczeniowej słowa lustracja, owa negatywność lustracji oznacza usunięcie (eliminację) przeszkód. Po roku  termin ów oznacza usunięcie z kluczowych dziedzin życia publicznego tych osób, które nie są wiarygodne z racji ich agenturalnej działalności. W pełnej warstwie znaczeniowej słowa lustracja jest jednak obecny także równorzędny pozytywny jej aspekt. O ile aspekt negatywny ma po części konsekwencje destrukcji, tak ochoczo podnoszone, w sposób przerysowany, przez przeciwników lustracji, o tyle aspekt pozytywny lustracji jest twórczy i rozwojowy. W pełnym znaczeniu słowa lustracja, jest ona przeglądem tego, co nastanie, pod kątem realizacji zamierzonych celów. Lustracja ma realizację celów przybliżyć poprzez eliminację elementów nieprzydatnych lub będących przeszkodą. Ale równocześnie lustracja ma zidentyfikować te elementy, które są szczególnie przydatne w realizacji celu. Twierdzimy, że obie strony – oponenci i zwolennicy lustracji – błędnie prowadzą wyjaśnianie celu lustracji. Cel lustracji nie może się bowiem sprowadzać do eliminacji. Eliminacja (lustracja negatywna) ma być wyłącznie środkiem do właściwego celu, podobnie zresztą jak lustracja pozytywna. Właściwie rozumianym celem, w którego osiągnięciu mają pomóc negatywna i pozytywna lustracja, jest przebudowa struktur państwowych w taki sposób, aby najlepiej służyły polskiemu społeczeństwu. Skoro dotychczas w Polsce dyskutowana (i równocześnie blokowana) była tylko lustracja negatywna, to wolno na tej podstawie twierdzić, że nie ma dotychczas strategicznego planu uzdrowienia państwa polskiego. Aspekt negatywny lustracji realizuje się w eliminacji tego, co nieprzydatne. Lustracja musi wskazać i wyeliminować ze struktur państwa (polityki, mediów, zarządzania zespołami i dużymi przedsiębiorstwami państwowymi, kierowania finansami, kulturą etc.) takie osoby, grupy czy korporacje, które żerując na dobru wspólnym wykazały się dominantą samolubną, egoistyczną, antyspołeczną, zdradą interesów państwa, przystąpiły do praktyk szkodliwych społecznie dla korzyści partykularnych. Już to odsunięcie jest ozdrowieńcze. Skoro jednak lustracja negatywna ma się odbywać niemal dwie dekady po formalnym zakończeniu -letniej państwowości PRL, to negatywną lustrację należy rozszerzyć

prof. Teresa Grabińska, prof. Mirosław Zabierowski

o osoby i korporacje, które, choć niepowiązane wprost z agenturą PRL, działają na szkodę III RP. Twierdzimy, że niewykorzystany potencjał lustracji polega na wzmożeniu działań w aspekcie pozytywnym, tzn. w odnalezieniu osób niezwykle przydatnych i sprawdzonych w budowaniu zdrowych struktur państwowych, kompetentnych, oddanych służbie społeczeństwu. Tymczasem w wyniku dokładniejszej analizy -lecia III RP daje się zauważyć, że istotą tego zjawiska jest takie sterowanie procesem lustracji po roku , aby nie zauważono i nie wdrożono pozytywnego potencjału lustracji. Pozytywnym celem lustracji powinno być dotarcie, wyłonienie i wciągnięcie do dalszej służby dla kraju wielkich osobowości, zepchniętych na boczny tor przez III RP. Gdyby te wyjątkowe osobowości, występujące w każdym zawodzie i branży, przywrócić życiu publicznemu, wtedy automatycznie zrealizowałby się cel negatywny, o który toczony jest bój w mediach i Trybunale Konstytucyjnym, tzn. odsunięcie osobowości wadliwych z punktu widzenia interesów państwa i polskiej racji stanu.

43


2. Błąd drugi – wyłącznej weryfikacji kręgów Kościoła rzymsko-katolickiego Drugim błędem lustracji jest położenie nacisku na kręgi Kościoła jako z jednej strony szczególnie ważny przedmiot lustracji, z drugiej zaś – jako szczególnie narażone na cierpienia od aparatu bezpieczeństwa w okresie PRL. Mamy tu do czynienia z podwójnym fałszem. Po pierwsze, kręgi kościelne zostały postawione przed prawdziwym pręgierzem powszechnej lustracji negatywnej, księża zostali zweryfikowani (często publicznie) na tyle, na ile jest to obecnie możliwe, podczas gdy inne grupy społeczne nie zostały poddane w ogóle lustracji, z wyjątkiem poszczególnych osób. Po drugie, księża katoliccy, jakkolwiek poddani silnej presji aparatu bezpieczeństwa, nie byli jedyną grupą społeczną dotkliwie uciskaną przez ten aparat – prześladowano przedstawicieli wszystkich zawodów (dziedzin życia, branż). Wielu przedstawicieli setek zawodów miało na tyle silną osobowość i intelekt oraz kręgosłup moralny, że odmówiło współpracy SB, PZPR itp., a często – dodatkowo, i ci są najcenniejsi – włączali się do walki przeciw agenturze. Oprócz księży, represjom poddano przedstawicieli wszystkich innych grup społecznych i zawodów, często bardziej dotkliwym dla jednostki (i jej rodziny) niż w przypadku duchownych, których Kościół nie pozostawiał bez wsparcia. Inaczej niż w przypadku nękania świeckich przez SB – usuwania z pracy, wytaczania procesów sądowych czy dyscyplinarnych – Kościół jako instytucja o szczególnej pozycji miał możliwość utrudniania nacisków na księży (zwłaszcza w późniejszym okresie PRL), podczas gdy przedstawicieli wielu profesji nękano np. pozbawianiem pracy czy represjami zawodowymi. Wobec reżimu cywile stawali sami, bez żadnego instytucjonalnego pancerza, zdani na własne siły. Warto też zwrócić uwagę na to, co jest nieobecne w dyskusji massmedialnej o lustracji, mianowicie na milczenie w kwestii agenturalności duchownych innych wyznań niż rzymsko-katolickie. Przeakcentowanie lustracji w Kościele oraz kwestii kolaboracji Kościoła z komunistyczną władzą jest nie tylko kolejnym instrumentem przewrotnej walki z wiarygodnością osób duchownych, lecz także zasłoną ważności (istotności) lustracji innych grup społecznych. Pogłębia ono -letni stan ignorowania osób cywilnych, sprawdzonych pozytywnie w PRL, osób o ważkim potencjale intelektualnym i osobowościowym. Bardziej cennych osób w różnych zawodach być już nie może, nie istnieją w żadnym kraju (z wyjątkiem walczących z najeźdźcą) doskonalsze egzaminy obywatelskości.

3. Błąd trzeci – trywializowania ciągłości pokoleniowej

komuna właśnie ową ciągłość z PRL kontynuuje i że trzeba to wreszcie przerwać, wytycza ograniczony (negatywny) cel lustracji. Ciągłość historyczna i kulturowa nie realizuje się li tylko w ciągłości występowania nazwisk występnych polityków czy tzw. autorytetów moralnych, od PRL po dzień dzisiejszy. PRL była równocześnie inkubatorem ogromnej większości wartościowych Polaków, żyjących w czasach opresyjnych, lecz świadomie (choć często po cichu) walczących o przetrwanie dobrych obyczajów i rozwijanie dóbr kultury, o właściwe (niekomunistyczne) wychowanie dzieci. Wśród nich była niemała rzesza autentycznych (niekoncesjonowanych) bojowników, jawnie przeciwstawiających się władzy na różnych szczeblach, i nadzwyczajnych kobiet-bojowniczek, które poświęciły dla dobra sprawy życie osobiste i rodzinne. Ukazywana i akcentowana postkomunistyczna ciągłość jest wyłącznie ciągłością przemocy osób i grup uzurpujących sobie prawo do władania Polską, a także ciągłością mechanizmów władzy, które te grupy przeniosły na III RP. Z kolei, narzucenie społeczeństwu przez prawicę wyłącznie negatywnego obrazu życia narodu w PRL jest kolejnym fałszem, godzącym ubeckim rykoszetem w najlepszych przedstawicieli narodu. Na takie odrzucenie i zapomnienie zbiorowego wysiłku, aby przetrwać obcą okupację (tym razem sowiecką), nigdy w dziejach Polski się nie odważono! Ponad stuletnie czasy zaborów są historią przede wszystkim pozytywną – bohaterskich zmagań z zaborcami, mężnej, acz mniej eksponowanej, walki o poziom życia kulturalnego, naukowego i społecznego. Komu zatem zależy, aby -lecie PRL, czyli walki narodu polskiego z sowieckim centralizmem, postrzegać wyłącznie negatywnie? Osiemnastoletnie władanie określonych środowisk w sposób celowy: a) zerwało ciągłość w działalności wybudowanych trudem społeczeństwa zakładów pracy i zdobytych rynków, b) poważnie nadwątliło ciągłość kulturową poprzez narzucanie języka „Gazety”, kreowanie mody na wyśmiewanie polskiej kultury i równocześnie propagowanie, w o wiele większym stopniu niż w PRL, szmiry, destrukcji i dekadencji, c) poważnie zagroziło ciągłości pokoleniowej (biologicznej) poprzez masowe bezrobocie (a ostatnio powszechny exodus) młodych i utrzymywanie zarobków często nawet dziesięciokrotnie niższych w porównaniu z krajami UE. Ciągłość kultury i tkanki biologicznej narodu nie będzie zabezpieczona negatywną stroną lustracji, przeciwnie – dać ją może tylko jej strona pozytywna.

4. Marnotrawstwo dziedzictwa

Przyjmijmy, że dezubekizacja jest celem działań władzy od  r., tym bardziej, że zdaje się to potwierdzać niebywały opór tzw. autorytetów z okresu -lecia, które inspirują wszystkie media. Jeżeli ten cel ma być osiągnięty, to będzie on celem wyłącznie dla siebie, jeśli nie zadba się o ciągłość historyczną. Wskazywanie (jakże częste na prawicy), że to post-

44

W Polsce żyje sporo osób zbyt silnych i wybitnych nawet jak na wielkie możliwości łamania karier przez aparat bezpieczeństwa. Trzeba to wyraźnie powiedzieć: większość z nich żyje na marginesie życia publicznego i zawodowego w III RP. Program lustracji negatywnej nie daje im (bohaterom, niezłomnym, najzdolniejszym) żadnych szans na służenie krajowi na miarę ich wielkich kompetencji,


energii, możliwości. Odmowa współpracy z SB czy PZPR przez uczonego, technika, inżyniera, konstruktora oznaczała poważne ryzyko zagrożenia jego kariery zawodowej. Czasami władzom nie udało się złamać kariery, ponieważ osobowość była zbyt wybitna. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi urodzonych po wojnie, którzy zaczęli tworzyć w latach ., a potem zorganizowali opozycję lat . Jest to pokolenie „najgorsze” dla celów nowej indoktrynacji, najodporniejsze na nowe werbowanie. Ci, którzy w latach . mieli - lat, byli pełni entuzjazmu w naprawie bytu politycznego, materialnego i narodowego. Niejednokrotnie poświęcili się temu całkowicie. Rekonstrukcja kraju po  r. mogła z powodzeniem włączyć AK-owców, Powstańców, przedstawicieli emigracji patriotycznej, bowiem wielu jeszcze wiek i stan zdrowia na to pozwalał. W  roku -latek z  r. miał zaledwie  lat, -latek –  lata, -latek – , -latek – . Można służyć krajowi jeszcze po -tce i to bardzo czynnie, często nawet operacyjnie, zwłaszcza w polityce, nauce, ekonomii, wojskowości, technice, edukacji wszystkich szczebli, kulturze etc. Obecnie marnujemy pokolenie urodzone po wojnie. Także w budowanej IV RP nie widać zdecydowania w pozytywnej lustracji, która mogłaby się toczyć bez ustaw sejmowych. Chodzi wszak o wymianę kadr na różnych szczeblach na ludzi sprawdzonych i wybitnych profesjonalistów. Niewybaczalnym błędem budowniczych IV RP będzie zmarnowanie tego pozytywnego dziedzictwa pokolenia żyjącego w PRL. Najwyższy czas, aby zawody i funkcje oddać ludziom, którzy przeszli pozytywnie egzamin służenia państwu i społeczeństwu. Niech oni kształtują młodych następców, nie zaś wegetują na przyspieszonych świadczeniach socjalnych. Stawianie po prostu na młodych jest zabiegiem władzy, która programowo (błędnie czy celowo?) zrywa z ciągłością. Stalinowcy czy hitlerowcy postawili wyłącznie na młodych – podatnych na sterowanie przez wyspecjalizowane agendy. Teraz do tych agend dołączają wszechwładne media. Kraj jest w tej szczęśliwej sytuacji, stworzonej, paradoksalnie, represjami SB, że posiada dużą kadrę ludzi niezwykle inteligentnych, psychicznie silnych, przeszkolonych w „podziemiu” lat . Młodzi nie przeszli jeszcze egzaminu historycznego i ich nabór będzie prawidłowy dopiero po rozpoznaniu, a nie przed. Absolutnie błędna jest norma korzystania z kadry gorszej w sytuacji, gdy jest do dyspozycji kadra sprawdzona – a tu chodzi o niezwykle drogie szkolenie kadry w walce o godne życie, w sytuacji obcego namiestnictwa i w walce z nim. Mądra władza nigdy nie lekceważy kadry wyselekcjonowanej w tak kosztownym Laboratorium Historii. Lustracja powinna służyć przede wszystkim wszechstronnemu wykorzystaniu tego potencjału danego przez Historię.

Klub Prenumeratorów

„Obywatela”

Prenumerata to konkretny sposób wsparcia „Obywatela”.

Nie oglądaj się na innych. Zrób to sam! Poniżej prezentujemy argumenty przemawiające za tym, że warto zostać członkiem Klubu Prenumeratorów „Obywatela”: • Prawie 50% ceny pisma sprzedawanego w salonach praso-

• • • • •

wych zabierają nam pośrednicy. Jakie są konsekwencje tego dla stabilności finansowej „Obywatela” nie musimy Ci chyba tłumaczyć. Gdy kupisz pismo bezpośrednio u wydawcy (prenumerata), to więcej pieniędzy trafia do nas, a mniej do pośredników. Twoja prenumerata to konkretny, realny i bardzo duży wkład w umacnianie niezależności finansowej „Obywatela”. W prenumeracie masz jeden numer „Obywatela” gratis. W salonach prasowych zapłacisz za 6 numerów 48 zł – u nas 42 zł. Co prawda musisz pieniądze zapłacić „z góry” i od razu całą sumę, ale wtedy pismo trafia co dwa miesiące prosto do Twojej skrzynki pocztowej – nie musisz go szukać w punktach sprzedaży. No i zyskujesz na zniżkach – patrz niżej. Wśród członków Klubu Prenumeratorów losujemy raz na 2 miesiące nagrodę. Masz szansę dostać za darmo coś, za co inni płacą. Jako prenumerator otrzymujesz nieodpłatnie (w miarę naszych możliwości) materiały dodatkowe: foldery, plakaty, gazety, ulotki, naklejki itp. Członkowie Klubu Prenumeratora mają 10% zniżki na książki z Biblioteki Obywatela. Będąc prenumeratorem masz bezpłatny wstęp na imprezy organizowane przez nas: Festiwal Obywatela, Konfrontacje Filmowe itp. Prenumerata to najpewniejszy sposób zdobycia kolejnych numerów pisma. Często dzwonią i piszą do nas czytelnicy, bo w salonie prasowym nakład „Obywatela” został wykupiony, a oni spóźnili się z zakupem. Przy zamówieniu rocznej prenumeraty (42 zł) nieodpłatnie dostaniesz wskazany przez Ciebie jeden z numerów archiwalnych „Obywatela” (do wyboru numery 7,10,13,14 i 16-36).

Nagrody dla prenumeratorów Informujemy, że nagrodę w postaci książki AUTOkarykatury wylosował Artur Wróblewski – Gdynia

 prof. eres rabińs,  prof. irosław abierowsi

Gratulujemy! Nagrodę prześlemy pocztą.

Jeżeli zależy Ci na tym, by w Polsce istniało takie pismo jak „Obywatel”,

Powyższy tekst jest zmienioną wersją artykułu, który ukazał się w materiałach Międzynarodowego Seminarium „25-lecie Solidarności Walczącej”, red. J. Chmielowska, P. Hlebowicz i in., Warszawa 2007.

nie zapomnij o prenumeracie!

45


Teoria okrętu

pod nadzorem Armii Ludowej

Batalion Szturmowy Armii Ludowej im. Czwartaków powstał w marcu  roku. Był przeznaczony do akcji dywersyjnych. Dowódcą batalionu był porucznik Lech Kobyliński, „Konrad”. W „Czwartakach” służył między innymi Zenon Kliszko, bliski współpracownik Władysława Gomułki i przyszły członek Komitetu Centralnego Biura Politycznego PZPR. W  r., pięć lat po studiach, Lech Kobyliński wydał obszerną monografię „Śruby okrętowe”. Zawierała ona charakterystyki profili śrub, przebadane w basenie modelowym w Wageningen w Holandii. Z tych charakterystyk korzystaliśmy dobierając śruby w studenckich projektach. Wszyscy na wydziale wiedzieli, że Lech Kobyliński i jego żona są zaprzyjaźnieni z „Krwawą Kliszką.” W  r. Lech Kobyliński, wciąż magister, lat , został przewodniczącym Rady Naukowo-Technicznej Polskiego Rejestru Statków. Nie ustąpił z tej funkcji nawet wówczas, gdy przez siedem lat był poza krajem. Jest też dożywotnim przewodniczącym grupy krajowej IMO (Międzynarodowa Organizacja Morska) ds. SLF (stateczności, linii ładunkowych i bezpieczeństwa statków rybackich) przy PRS, mimo że kilka lat temu w jawnym głosowaniu otrzymał zaledwie sześć głosów na ok.  głosujących. W  r. Lech Kobyliński obronił rozprawę doktorską. Była to jego ostatnia praca naukowa dotycząca śrub okrętowych. Rok później Lech Kobyliński uzyskał stopień doktora habilitowanego i również w tym samym roku tytuł profesora nadzwyczajnego. Nie trzeba znać szczegółowo ustawy i zwyczajów akademickich, aby stwierdzić, że chronologia tej kariery naukowej jest zdumiewająca. Do pracy naukowej i dydaktycznej Lech Kobyliński predyspozycji nie miał. Pozycja profesora była tak silna politycznie i tak słaba merytorycznie, że wielu młodych zdolnych ludzi opuściło katedrę przenosząc się do innych ośrodków. Np. wiele lat mówiło się w katedrze o skrypcie z właściwości morskich okrętu. Wykłady prowadził profesor bez zrozumienia przedmiotu, według przestarzałych książek rosyjskich, a skrypt miał opracować adiunkt, dr Jan Dudziak, który specjalizował się w tej tematyce. Dr J. Dudziak wydał nie tylko skrypt, ale także znakomitą książkę pt. „Teoria okrętu”, dopiero po opuszczeniu katedry w  r. Książka ta jest ewenementem, gdyż nie ma takiej drugiej w literaturze światowej, która obejmowałaby całość przedmiotu na poziomie zaawansowanym.

46

RYS. SZYMON SURMACZ

Joanna Duda-Gwiazda

Prof. Kobyliński preferował inwestycje. Pod jego kierownictwem katedra zamieniła się w zakład produkcji wodolotów (lata -) i poduszkowców (lata -). Po wyczerpaniu się takich pomysłów na rozwój nauki, prof. Kobyliński został oddelegowany do IMO (lata -). Trzeba wyjaśnić, że IMO nie prowadzi własnych badań, nie jest instytucją naukową. Międzynarodowa Organizacja Morska ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa ludziom i środowisku. Uzgadnia i wdraża przepisy i konwencje dotyczące budowy i eksploatacji statków morskich, dotyczące bezpieczeństwa. Podczas nieobecności Profesora w katedrze, docent Mieczysław Krężelewski mógł zrobić w końcu habilitację oraz opracować program nowego przedmiotu: hydromechanika okrętu, opartego na metodach fizyki matematycznej. Była to rewolucja w nauczaniu dotychczasowego przedmiotu: teoria okrętu, której nie sprostali nauczyciele ze „szkoły” Profesora. Po powrocie z IMO w  r., Profesor zmusił autora programu do wyodrębnienia z hydromechaniki okrętu części aplikacyjnej, nauczanej po staremu. Nową specjalnością Profesora stało się teraz organizowanie międzynarodowych konferencji naukowych. Zaczął od zorganizowania . Międzynarodowej Konferencja STAB (dot. stateczności statków) we wrześniu  r. Dr hab. Maciej Pawłowski był sekretarzem naukowym tej konferencji.


Na polecenie Profesora opracował i złożył do wydania tom zawierający dyskusję. Z tego powodu opóźnił o dwa miesiące wyjazd na roczny staż naukowy do Glasgow. Po powrocie okazało się, że tom nie został wydany. Profesor stracił zainteresowanie tą publikacją po otrzymaniu wysokich nagród przez cały komitet organizacyjny. Nagrody nie otrzymał tylko M. Pawłowski, który po powrocie z Glasgow dopilnował, aby publikacja jednak się ukazała. Po transformacji ustroju w III RP, Lech Kobyliński bez przeszkód kontynuował swoją działalność według zasad komercyjnych. Po konferencji HYDRONAV ‘ przez długie miesiące po katedrze poniewierały się materiały przygotowane do II tomu, lecz tom ten nigdy się nie ukazał. Niemniej jednak, cały komitet organizacyjny otrzymał bardzo wysokie nagrody (kilka tysięcy dolarów), nieproporcjonalne do znaczenia konferencji. Z dofinansowania z MEN na X Krajową Konferencję Mechaniki Płynów w Sarnówku we wrześniu  r. ponad połowę środków przeznaczono na dofinansowanie komitetu organizacyjnego ( milionów z ). Szkoła kapitanów, która zaczęła powstawać na jeziorze Silm k. Iławy w latach ., została w roku  przekształcona w Fundację Bezpieczeństwa Żeglugi i Ochrony Środowiska. Profesor nie był ani pomysłodawcą tej szkoły, ani autorem koncepcji modeli szkoleniowych, ani programu szkolenia. Profesor nie zna się ani na sterowności okrętu, ani nie znał praktycznych problemów manewrowania. Wykładów podczas kursów ( godz. dziennie) nie prowadził ze swoich notatek. Była to prawdopodobnie najdroższa godzina dydaktyczna w Polsce. Zasługą Profesora było zdobycie pieniędzy na tę inwestycję w ramach programu CPRB ., którego był kierownikiem. Z wykonania inwestycji rozliczał się sam przed sobą. Fundacja powstała bez wiedzy katedry żywotnie zainteresowanej przedmiotem, na majątku Wydziału. Późniejsze umowy między Fundacją i Wydziałem Oceanotechniki i Okrętownictwa dyskutowane były tylko na Radzie Wydziału, niezbyt zorientowanej w temacie. Profesor podpisywał umowy jako prezes Fundacji, a potem nie dotrzymywał ich, gdyż dbał o interes Fundacji, a nie Wydziału. PRS w wolnej Polsce bardzo sprawnie przystosował się od nowej rzeczywistości. W odnowionym budynku zachwyca piękna mozaika na podłodze w holu, płaskorzeźby na ścianach. Natomiast inspektorzy siedzą po trzech w ciasnych pokoikach przy małych biurkach, na których trudno rozłożyć dokumentację. Do ostatniego biurka w szeregu niemal nie dociera światło dzienne. Po tych zmianach zaczęło się mówić o prywatyzacji PRS-u, a nawet o sprzedaniu go Germanischer Lloyd. Laikowi trudno wytłumaczyć, co znaczy sprzedanie narodowego towarzystwa klasyfikacyjnego. Posłużmy się analogią – „Senat pożytku nam nie przynosi, sporo kosztuje, gmach pięknie odnowiony, sprzedajmy go Bundestagowi”. PRS od lat nie prowadzi własnych badań, a nawet nie ma woli, czy też może środków finansowych, na adaptowanie przepisów innych towarzystw klasyfikacyjnych. Np. długo brakowało polskich przepisów dotyczących stosowania lekkich stopów aluminiowych do budowy szybkich statków pasażerskich. Wobec kurczącej się ilości statków objętych dozorem, PRS zaczął przyjmować statki tanich bander i nadawać im klasę, bez należytej staranności sprawdzając ich stan tech-

niczny, przeważnie bardzo kiepski. Skończyło się kompromitacją i w maju  r. IACS (stowarzyszenie towarzystw klasyfikacyjnych) zawiesiło członkostwo PRS. Rada Naukowa PRS z prof. Kobylińskim na czele postanowiła przeczekać burzę, chociaż prasa zachodnia, nawet codzienna, przypuściła frontalny, częściowo przesadzony atak na PRS, a przy okazji na całe polskie okrętownictwo. Pokazałam dr. Dudziakowi, też członkowi Rady Naukowej PRS, cały plik faksów z artykułami prasy zachodniej, które dostawałam od znajomego z Holandii. Tej burzy nie można było przeczekać. Wdrożono program naprawczy, a pracownicy PRS wreszcie doczekali się zmiany na stanowisku dyrektora. Został nim naukowiec, dr Jan Jankowski. Prof. Kobyliński nie podał się do dymisji, nadal jest przewodniczącym Rady Naukowej, czym uniemożliwia odrodzenie się PRS. W styczniu  r. zatonął polski prom „Jan Heweliusz”. Zdarzyło się to w trakcie pobytu polskiej delegacji w IMO. Katastrofa ta wywołała w IMO zrozumiałe poruszenie i prof. Kobyliński obiecał złożyć kondolencje rodzinom ofiar. Nie wiadomo, czy to zrobił, natomiast jako przewodniczący Rady Naukowej PRS nie uruchomił żadnego programu badawczego, tak jak czyniły to inne państwa po katastrofach swoich promów. Odkrycia mechanizmu wywracania się promów, które miało dla IMO przełomowe znaczenie, dokonał polski uczony, Maciej Pawłowski w Glasgow. Jest to indywidualne osiągnięcie Polaka, ale liczy się jako sukces nauki brytyjskiej, ponieważ w Polsce pod okiem prof. Kobylińskiego prowadzenie tych prac nie było możliwe. Lech Kobyliński zmonopolizował kontakty Polski z IMO. Albo sam zawoził do IMO wyniki prac innych, albo pojawiały się trudności. Maciej Pawłowski został wyrugowany z polskiej grupy IMO. Miałam wyjątkowego pecha, kiedy w wyniku prac nad niezawodnością siłowni i bezpieczeństwem statku, zaproponowałam zmiany w systemie rejestracji wypadków morskich w bazie danych IMO, aby system ten był bardziej przydatny do analizy przyczyn i oceny ryzyka. Propozycja została pozytywnie zaopiniowana przez polską sekcję działającą przy PRS i wysłano ją do IMO jako oficjalne stanowisko strony polskiej. Niestety, dwukrotnie zaginęła na poczcie w drodze do Londynu, nie znalazła się w agendzie i mogłam ją przedstawić na sesji tylko jako głos w dyskusji. Po katastrofach dużych zbiornikowców („Amoco Cadiz” u wybrzeży Bretanii i „Exxon Valdez” na wodach Alaski) okrętowcy na całym świecie pracowali nad metodami zwiększenia bezpieczeństwa zbiornikowców. Sztywne przepisy IMO, uzupełnione pospiesznie pod wpływem zaalarmowanej opinii publicznej, o wymóg tzw. podwójnego kadłuba hamowały rozwój nowych konstrukcji. Wprowadzenie do konwencji SOLAS kryteriów opartych na prawdopodobieństwie rozwiązało problem. Ten rozdział konwencji jest wynikiem prac Macieja Pawłowskiego. Uczony o światowym dorobku, dr hab. Maciej Pawłowski, nie jest obecnie profesorem. W  r. L. Kobyliński, recenzując dorobek M. Pawłowskiego na tytuł profesora, napisał nieprawdę, a także skontaktował się z dwoma pozostałymi recenzentami i przewodniczącym komisji do spraw tytułu. W roku  M. Pawłowski dostał wprawdzie stanowisko profesora nadzwyczajnego, nadane przez uczelnię, tytułu profesora jednak nie dostał. W  r. stanowisko profeso-

47


����������������� ra utracił. Pytałam wówczas dwóch profesorów o przyczyny. ����������������������������������������� ���������������������� Usłyszałam: „Nie broń go, to donosiciel, doniósł na całe śro��������������������������������������������������������� dowisko do KBN-u” (Komitetu Badań Naukowych). ������������������������������������������������ ������������� Takimi metodami korporacja broni swoich, którzy ����������������������������������������������������������� mają dojście do pieniędzy. Wiem z autopsji, jak przyzna���������������������������������������������������������������� wane, prowadzone i rozliczane były granty utytułowanych ����������������������������������������������������������� „niekwestionowanych autorytetów” akademickich w latach ������������������������������������������������������������ ., ponieważ w  r. dostałam trzyletni grant, mimo for������������������������������� malnych protestów z uczelni przeciwko finansowaniu przez KBN���� pracownika CTO Techniki Okrętowej), nie ��� ������� ��(Centrum �������� ��������������� �������� naukowca. Pod koniec lat . interwencje M. Pawłowskiego ������ ���� �������� ����������� �� �� ������� ������������� w KBN położyły kres najbardziej jaskrawym przejawom roz��������������������������������������� pasania przy korzystaniu z dofinansowania nauki z budżetu. ��� ���� ���� ������ ���� ����� ������ ������������ �� ������� Poprzednio M. Pawłowski, kiedy pracował w Glasgow, bez �������� �������� ����� ���� ������ ��� swej wiedzy został��� dopisany do����������� wniosku o�������� przyznanie grantu, ��������������������������������������������������������������� ponieważ taki wniosek lepiej się prezentował przed komisją ��������������������������������������������������������� przyznającą fundusze. Sekretarka Profesora awansowała do ����������������������������������������������������������� roli p.o. docenta, a praca w grantach była jawnie pozorowana. �� ����� ������� ������ ������� �������� ������������ ������ Maciej Pawłowski zasłużył na miano donosiciela, odmawia�������������� ������� ������������ �� ������� ���� ������� ���� jąc zgody na żyrowanie własnym nazwiskiem pracy innych. ��������������������������������������������������������� To jeszcze nie koniec������� opowieści o ��� karierze naukowej ���������� ������������ �� ������ ����� ���������� dzielnego partyzanta Armii Ludowej.  stycznia  r. ����������������������������������������������������������� wszczęty został przewód o nadanie godności i tytułu dok������������������������������������������������������������ ����������������������������������������������������������� tora honoris causa Politechniki Gdańskiej prof. Lechowi Ko��������������������������������������������������������� bylińskiemu. Maciej Pawłowski wystosował do Rektora PG ��������� ��sprzeciw ������� ���wobec ���� ������ pismo, w ���������������� którym wyraził swój tego���������� zamiaru. ������������ �� ������� ������������ �������� �������� W marcu Senat PG, po������� wysłuchaniu koreferatu M. Pawłow������������������������������������������������������������� skiego, oddalił wniosek. W listopadzie wniosek został wzno������������������������������������������������������ wiony, ponieważ wpłynęły pisma dr. Jana Jankowskiego, pre������������������������� zesa PRS i dr. Jana Dudziaka, dyrektora ds. Badań i Rozwoju CTO, którzy w imieniu załóg wyrazili poparcie dla wniosku. �������

������������������������������������������� ��������������������������������� ���������������������������������������� �������������� ���������������������������������������������� ������������������������������� ���������������������������������������� ��������������������������

Załogi PRS i CTO nic nie wiedziały o swojej inicjatywie. Do ��������������������������������������������������� godności Budowniczego Polski Ludowej prof. Kobyliński do������������������� łączył doktorat honoris causa PG, nadany w  r. – niehonorowo, w drodze oszustwa. ��� ���� �������� ����� ����������� ������ �������� Do ���� napisania tego artykułu skłoniło mnie to���� zwieńczenie ��������������������������������������������������������� kariery naukowej prof. Kobylińskiego. Zdumiało mnie wy�������� ��� ���������������� ��� �������� ���� ��������� ������ stąpienie właśnie J. Jankowskiego i J. Dudziaka, naukowców, ����������������� ������ ������������ ��� ������ �������� ����� którzy wobec Profesora nie mają żadnego długu wdzięczno�������� ������ ��� ������� ���������� ���������� �������������� ści. ��������� Obserwując z zewnątrz, można by sądzić,������ że ra���� ���� sytuację ���������� �� ��������� ������������ czej staną u boku Macieja Pawłowskiego, który od lat usiłu��������������������������������� je powstrzymać obniżanie się standardów merytorycznych i etycznych w polskiej nauce. ��������������������������������������������������� ������������������� Między bajki można włożyć argumenty o godności osobistej i autonomii wyższych uczelni, podnoszone przez ��� ���� ������������������������������������������������ korporację akademicką w proteście przeciw lustracji tego ������ �� ����������� �� ���ustawy. ����� �������� ������ ��� ������ ����� ��� środowiska na mocy Argumenty te byłyby wiary�������� ������������ ��������� ������� ������ ������� ���� godne, gdyby elity intelektualne wypracowały jakiś własny ����������������������������������������������������������� system weryfikacji swoich autorytetów. Na ogół wiadomo, ���� ���������� �������� ������ ������ ���������� ��� ���������� kto w drodze do kariery naukowej korzystał z niedozwo������������ ����������� �� ���������� ���� ������������������ lonego dopingu i faulował konkurentów, ale nic z tego nie ������������������������������������������������������������ wynika. Przy pewnym stopniu demoralizacji i korporacyj��������������������������������������������������������� nym charakterze środowiska, nie jest ono w stanie oczyścić ����������������������������������������������������������� się bez ingerencji z zewnątrz, a tej nie ma i nie będzie. Lu������������������������������������������������������������� �������������������������������������������������������������� stracja z urzędu, pierwszy krok do uzdrowienia stosunków na ��������������������������������������������������������� wyższych uczelniach, została zablokowana przez środowisko ������������������������������������������������������������� akademickie. Dziennikarze, nawet gdyby chcieli, są bezradni ������������������������ wobec hermetyczności środowiska i skomplikowanej natury przedmiotu. Mogłam napisać ten artykuł tylko dlatego, że �� ������ ���� ������� ����������� ������ ���� ����� �� �������� nie jestem dziennikarzem, lecz okrętowcem. Nie można mnie ��������������� również posądzić o tendencyjność. Nie jestem rozgoryczonym naukowcem, się nie powiodło, ponieważ w ogóle nie ��� ���� ��któremu ���� ������������ ��� ����������� ���� ���� ������� jestem naukowcem, i to z własnego wyboru. Dr. hab. Macieja ���������������������������������������������������������� Pawłowskiego również nie można zaliczyć do uczonych, któ����������������������������������������������������������� rym się nie powiodło, ponieważ jego osiągnięć w nauce świa��������������������������������������������������������� ������������������������������������������������������� towej nikt w Polsce nie może zdezawuować. Jest to szczególny zbieg okoliczności i na wiele takich artykułów nie można liczyć,����������������������������������������������������� nawet gdyby redakcje chciały je publikować. ���������� Obym się myliła, ale odnoszę wrażenie, że sytuacja niepokornych naukowców jest teraz gorsza niż w czasach PRL. ������������������������������������������������������ Maćka Pawłowskiego poznałam wiele lat temu na studium ��������������������������������������������������������� doktoranckim. Wsławił się referatem na seminarium z eko��������������������������������������������������������������� nomii�������������� politycznej na������� temat ���� polityki rolnej W. I. Lenina. Dotarł ������ ��� ���� ��������������� ����� do listu Lenina skierowanego do sekretarzy partii, którzy pro������������������������������������������������������ ponowali organizowanie wzorcowych aby zachę������������ �� ����� �������� ���� ����kołchozów, ����� ���������� ����� cić rolników do kolektywnego gospodarowania. Lenin im od����������������������������������������������������������� �������������� ��������� ����� �����przeprowadzić ������� ����������� ������� pisał, że kolektywizację trzeba równocześnie ����������������������������������������������������������� w całym kraju i dopiero wtedy, gdy Partia na tyle się umocni, ����������������������������������������������������������� aby opanować bunty na wsi i protesty głodowe w mieście. �������������������������������������������������������������� Z referatu Pawłowskiego wynikło niezbicie, że Lenin nie �������������� ������� ������������ ��� ���������� był żadnym ideowcem, tylko pospolitym, żądnym ������� władzy ����������������������� zbrodniarzem. Na tym seminarium też popisywałam się jak umiałam i powstała wątpliwość, czy przejdziemy przez egza�������������������� min z ekonomii, dopuszczający do doktoratu. Zdaliśmy gładko, ale na wszelki wypadek jeden z profesorów-okrętowców przyszedł na egzamin, aby dopilnować, czy nie dzieje się nam ����������������������������� krzywda. Obawiam się, że obecnie trudno byłoby znaleźć profesora, który tak zachowałby się w analogicznej sytuacji.

 oann ud-wiazd

��

��������

48


Inteligencja

wczoraj i dziś

– z prof. Stanisławem Borzymem rozmawia Krzysztof Wołodźko

Józef Chałasiński stwierdził, że „być inteligentem to znaczy zajmować pewne miejsce w społeczeństwie – miejsce społeczne. Można do tego miejsca nie dojść, ale gdy się do niego dojdzie, nie można uchylić się całkowicie od tych wymagań, jakie to miejsce stawia jednostkom, które je zajmują. To miejsce kształtowało się w procesie społeczno-historycznym”... Czy da się określić moment powstania polskiej inteligencji? Ująć jej dzieje w pewien porządek, wyznaczyć momenty krytyczne, wskazać jej tożsamość?

S. B.: Nieraz już stwierdzano, że inteligencja oznacza pewien bardzo niejednorodny zbiór. Zawsze taki był, a dziś chyba zupełnie pogubilibyśmy się, gdybyśmy go chcieli dokładniej określić. W każdym razie na pewno warto, nawiązując do tytułu pisma, uwypuklić jej, w znacznym stopniu, obywatelski charakter. Od inteligencji wymaga się postawy obywatelskiej, tj. tego, by nie myślała za wiele tylko o własnych korzyściach, miała natomiast poczucie służebności wobec większej całości narodowej czy państwowej. W okresie zaborów chodziło przede wszystkim o pierwszą z tych całości, po odzyskaniu niepodległości także o drugą. Na temat genezy inteligencji jako warstwy nie mam nic

Prof. Stanisław Borzym (ur. 1939) – studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, po czym pracował w „Bibliotece Klasyków Filozofii” (PWN). Od 1970 r. na studium doktoranckim w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie. Doktorat (Poglądy filozoficzne Henryka Struvego, 1974) i habilitacja (Bergson a przemiany światopoglądowe w Polsce, 1984) tamże. Profesura w 1992. Rok wcześniej został kierownikiem Zakładu Filozofii Współczesnej, a ostatnio Zakładu Filozofii Nowożytnej i Współczesnej. Inne ważniejsze publikacje: Filozofia polska 1900-1950 (1991), Panorama polskiej myśli filozoficznej (1993), Obecność ryzyka (1998), Przeszłość dla przyszłości (2003). Z prac edytorskich można wymienić: E. Abramowski, Metafizyka doświadczalna. Wybór pism (1980) oraz współudział w Przewodniku po literaturze filozoficznej XX wieku (5 tomów, 1994-97, także jako autor kilku artykułów). Specjalizuje się w historii polskiej myśli filozoficznej w powiązaniu z myślą francuską i niemiecką. Redaktor naczelny rocznika „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej”. W Szkole Nauk Społecznych przy macierzystym instytucie prowadzi seminarium pt. „Polskie światopoglądy”.

oryginalnego do powiedzenia, mam poczucie, że nie da się jej zamknąć w jakiejś jednej formule. Co do sytuacji krytycznej to najbardziej typowa była związana z determinantą historyczną. W okresie zaborów wiązało się to z pytaniem, czy i kiedy odzyskamy niepodległość. W tym był zawarty pewien dylemat lojalnościowy. Sytuacja ta powtórzyła się w innym wariancie po II wojnie światowej. Ważnym i otwartym problemem jest sytuacja po odzyskaniu niepodległości, w okresie II Rzeczypospolitej. Co w ogóle mogła zrobić inteligencja, jakie były jej możliwości? Tutaj np. charakterystyczna jest bezsilność kręgów inteligenckich w kwestii ukraińskiej. Mieliśmy szereg błyskotliwych pomysłów, co należy robić, a jednocześnie wszystko to było w gruncie rzeczy marginesem, który w niewielkim lub za małym stopniu wpływał na politykę. Nie można było np. przełamać złowieszczego fatum, określanego przez sytuację międzynarodową. Inteligencja jako warstwa często zresztą wpadała w pułapki. Taką inteligencką pułapką był pacyfizm, „chleb za kamień”. Niektóre piękne pomysły były nie z tego świata, np. utworzenie państwa litewskiego jako państwa kantonalnego na wzór Szwajcarii. W tym miejscu Europy i w tym czasie! Jeśli inteligent wymyślał sobie jakąś „słuszną” sprawę, gotów był nawet do poświęceń, ale, niestety, dobrymi intencjami jest, jak wiadomo, wybrukowane piekło. Każdy pomysł musi być rozpatrywany w szerszym kontekście, uwzględniającym grę realnych sił. Dobre intencje i „duchowa niewinność” nie wystarczą. Niedobrze byłoby jednak patrzeć na inteligencję w kategoriach nadmiernie politycznych. Ważnym motywem jej działań było niekiedy uwolnienie się od presji obowiązków patriotycznych i bronienie się przed utylitaryzmem w imię kultury wyższej. A co znaczy określenie „społeczne miejsce inteligencji”? Działalność kulturową, stricte naukową? Czy także – społecznikowską, zaangażowanie w konkretne problemy społeczne? Może Pan wskazać, jak te dwa typy działalności mają się do siebie w historii polskiej inteligencji? Ukazać ważne, Pana zdaniem, postacie łączące obie te cechy?

S. B.: To, co nazwałem postawą obywatelską, wymaganą od inteligencji, to, rzecz jasna, powinność pewnego rodzaju społecznikostwa, choć często pośrednio, w postaci przykładu rzetelności, a niekoniecznie jakiejś działalności na rzecz czegoś. Nie można też zapomnieć, że część inteligencji twór-

49


czej ogranicza się w zasadzie do działalności czysto zawodowej, ale np. mającej doniosłe znaczenie cywilizacyjne, a więc pośrednio dla całego społeczeństwa. Inteligencja twórcza mimo woli zawsze „poświęcała się” dla ogółu, co np. sprawiło, że Erazm Majewski w okresie I wojny światowej sformułował, w opozycji do marksizmu, tezę, że jest ona najbardziej eksploatowaną, wyzyskiwaną warstwą w społeczeństwie. Mamy tu bowiem do czynienia z największą dysproporcją między tym, co się daje a tym, co się w zamian otrzymuje. Wykorzystywanie swoich zdolności na rzecz innych było czymś oczywistym i naturalnym. Każdy, kto wykonywał lub wykonuje swój inteligencki zawód tak, jak się tego oczekuje, był i jest godny uznania w skali społecznej. Powstrzymam się od dawania przykładów koryfeuszy. Z jednej strony, jest ich zbyt wielu, z drugiej, boję się mitologizowania konkretnych osób. Wad można doszukiwać się u każdego, chodzi raczej o zasadę, o kontynuację pewnych spraw, np. uważne dążenie do dobra narodu i państwa. Bezkrytyczne naśladownictwo osobowych wzorów jest ryzykowne, choć muszę przyznać, że patrzę często np. na historię światopoglądów w sposób personalistyczny. Interesuje mnie jednak interakcja, a nie kanonizowanie kogokolwiek. W  r. Ludwik Krzywicki zwracał się do młodych przedstawicieli polskiej inteligencji: „Jesteś dłużnikiem, wielkim dłużnikiem ludu pracującego. Zaciągnąłeś dług ten w dniach niemowlęctwa swego, przysparzasz go dzisiaj i będziesz to czynił aż do dnia twego ostatniego. Jeszcze raz wołam do Ciebie: dłużnikiem jesteś. Gdybym mógł, wziąłbym rozżarzone do białości żelazo i przyłożyłbym je do twego sumienia”. Na ile ważna historycznie jest dla polskiej inteligencji ta myśl – tak bliska tradycjom rosyjskiego narodnictwa – o długu, zaciągniętym wobec warstw upośledzonych?

S. B.: Sto lat temu to sumienie prospołeczne odzywało się w literaturze polskiej wyraźnie. Krzywicki nie bez powodu chciał na początku XX wieku poruszyć sumienia, by zwrócić uwagę na los pokrzywdzonych. Autorem z tamtych lat, którego uważnie studiowałem, był Abramowski. Powiedziałbym, że od strony moralnej sytuacja ówczesnych myślicieli lewicowych była komfortowa w tym sensie, że budowanie ustroju eliminującego krzywdę ludzką i otwarcie się na lud wydawało się bezdyskusyjne. Mamy wiele przykładów w literaturze, jak prostymi środkami można było poruszyć sumienia w tej kwestii. Później sprawa stała się mniej przejrzysta, a niekiedy, na skutek wydarzeń historycznych, paradoksalna. Inteligencja poniosła olbrzymie straty w czasie II wojny światowej a system sowiecki po wojnie programowo niszczył opór inteligencki. To jej działa się krzywda, a krzywdzącymi był – powiedzmy, choć to uproszczenie – lumpenproletariat, bezkarny w swojej nienawiści do lepiej wykształconych, ale także część zaślepionej inteligencji. Jakby jednak nie patrzeć na ten rachunek krzywd, lepiej uwolnić się, w miarę możności, od resentymentów i próbować budować nową elitę. Myśl o pokrzywdzonych jest zawsze aktualna. Dziś jednak mamy na ogół do czynienia z różnego rodzaju grą polityczną. Prosty apel do sumień, taki jak u wspomnianych narodników, stał się mimo woli podejrzanym frazesem.

50

A co ze stosunkiem inteligencji do religii? Stanisław Brzozowski w „Legendzie Młodej Polski” wyraził bardzo krytyczny sąd na ten temat. Z drugiej jednak strony, co wykazał prof. Andrzej Chwalba w książce „Sacrum i rewolucja”, religia zawsze była, także dla radykalnej, lewicowej inteligencji, ważnym narzędziem porozumiewania się z ludem.

S. B.: Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak trwale tkwimy w świecie wyobrażeń chrześcijańskich, nawet jeśli to się dzieje przez opozycję i negację. Zwłaszcza w świecie projektów społecznych, sprawiedliwości społecznej, bardziej niż w sferze czystej myśli. Jakiś wariant „Królestwa Bożego na ziemi” przejawiał się z wielką intensywnością w ruchu lewicowym, który skądinąd dążył do sekularyzacji. Ruch socjalistyczny w Polsce musiał liczyć się z katolicyzmem ludowym, w przeciwnym razie skazałby się na wyobcowanie. W XX w. wzmogło się gwałtownie znaczenie mas, a masom nastrój religijny jest bliski. Demagogia polityków polega na manipulowaniu tą podatnością, co prowadziło niekiedy do prawdziwego cynizmu. Jan Karol Kochanowski na początku wieku XX zwrócił uwagę na to, jak wielką rolę grać będzie to manipulowanie masami. Stało się to warunkiem sukcesu politycznego, stwarzało jednak klimat dla cynizmu i demagogii. W tej atmosferze ludowy katolicyzm był siłą stabilizującą. Brzozowski ostatecznie docenił społeczno-kulturową rolę katolicyzmu. Upadek quasi-religijnego mitu sowieckiego był dla lewicy ciosem w skali światowej, ale lewica nie powinna karmić się mitami, więc to w dłuższej skali czasowej wyjdzie jej na dobre. Ideologia sowiecka, obłudnie zresztą maskująca imperializm, nie mogła pełnić takiej zastępczej roli. Nibyreligijne rytuały i namiastki kultu były podszyte fałszem. Utrata wiary jest w naszych czasach zjawiskiem częstym, ale inteligencja z tych prywatnych doświadczeń nie powinna pochopnie wyciągać wniosków o znaczeniu ogólnospołecznym, a agresywny inteligencki ateizm sam siebie izoluje. Jednak, z drugiej strony, odnawianiu życia duchowego nie może towarzyszyć pogarda. Polską inteligencję jedni opisywali w perspektywie „getta”, zamkniętych saloników i kawiarnianych myślicieli. Stefanowi Żeromskiemu zawdzięczamy piękne mity Siłaczki, doktora Piotra, Cezarego Baryki. Prusowi zawdzięczamy Stanisława Wokulskiego. Czy jednak piękne mity mogą zwyciężyć z bolesną prawdą o „kawiarnianym” charakterze znacznej części polskiej inteligencji?

S. B.: Użycie słowa „perspektywa” jest tutaj bardzo stosowne. Co i z jakiej perspektywy widzimy, mówiąc o inteligencji i jej elitach. Elity „kawiarniane” też powinny być, nadają one koloryt miastom, ale spójrzmy na problem trochę inaczej. O tworzeniu się nowych elit obywatelskich już wspomniałem. To jest oczywiście długi proces, związany w znacznej mierze ze stabilizacją państwa i wzrostem znaczenia prawa w życiu publicznym. Jeśli chodzi o twórców, to tu już w ogóle nie da się planować. Trzeba im po prostu nie szkodzić. Twórcą, którego znaczenie jest trwałe, był np. van Gogh, a przecież to właściwie przedstawiciel margine-


su społecznego. Elita jako grupa ludzi schlebiająca sobie nawzajem lub prowadząca środowiskowe spory, to co innego. Wybitna twórczość jest niekonwencjonalna. Sięgając do bliższej mi dziedziny, taki np. Wittgenstein w ogóle nie mógłby utrzymać się w pracy w moim macierzystym instytucie, z powodu notorycznego uchylania się od publikacji. Nie miałby „wykonu”, tzn. nie wykonałby planu rocznego! Rozwaga w myśleniu o twórcach to uwzględnianie takich przypadków. U nas kwintesencją inteligencji są tzw. eksperci, którzy wypowiadają się w gazetach, radiu czy telewizji nieomal na każdy temat. Dysponują wystarczającą wiedzą, żeby zająć uwagę czytelników i widzów, a tym samym umocnić swój status. Są potrzebni. Ale to jest perspektywa zbyt krótka. Tacy ludzie przypominają tzw. dusze towarzystwa, niezbędne na każdym zebraniu towarzyskim, ale głębokie życie twórcze inteligencji, mam nadzieję, toczy się gdzieś obok, innym rytmem i często nie daje natychmiastowego efektu. Nie lekceważmy zatem kawiarni ani medialnych ekspertów, bo to wszystko składa się na życie kulturalne, którego nigdy nie dość – ale to jeszcze, z drugiej strony, nie wszystko, to niewystarczające. Czego jeszcze zatem trzeba?

S. B.: Lubię staromodny termin „życie duchowe” – życie, które rozwija się, gdy zostaną zaspokojone elementarne potrzeby. Ma ono wiele wymiarów. Trzeba im wszystkim sprzyjać, bowiem za dużo było w ostatnim stuleciu zjawisk degradujących życie ludzkie. Ekonomia i polityka za bardzo zdominowały naszą epokę. Myślenie w kategoriach egoistycznych potrzeb stało się wytrychem, który do wszystkiego ma pasować. Zgodnie z tą karkołomną logiką, Matka Teresa zaspokajała swoją egoistyczną potrzebę czynienia dobra! Horyzonty władzy i pieniądza będą nas uwierać. Ale dziś odkrywamy ze zdziwieniem, że nawet w świecie zwierząt nie wszystko da się wyjaśnić ciasnym utylitaryzmem i że są tam zachowania altruistyczne. Czy dziś inteligencja ma jeszcze rację bytu? Czy może rozmawiamy jedynie o kulturowym, społecznym fenomenie, który nie przetrwał próby czasu? Tym bardziej dziś, gdy tyle słyszymy o zakażonych minionym ustrojem „wykształciuchach”?

S. B.: Wszyscy ci, którzy odczuwają niezbędność życia duchowego, zawsze będą tworzyć pewną szczególną warstwę w życiu społeczeństwa. Nie chodzi, rzecz jasna, o jakiś nadzwyczajny jej status. W pewnym sensie taka warstwa tworzy się w sposób naturalny i częściowo nawet niezależnie od formalnego wykształcenia. Vilfredo Pareto spopularyzował myśl o „krążeniu elit”, czyli ich wymianie. Wymiana elit to nie jest postulat polityczny, ale właściwie naturalny proces. Przekreślanie dorobku pokoleń PRL-owskich byłoby głupotą, ale faktem jest też, że były one częściowo skażone oportunizmem i, najłagodniej mówiąc, niewiarą w to, że system sowiecki jest tylko przejściowym zjawiskiem historycznym. To krępowało wyobraźnię, a także determinowało tych, którzy nie chcieli znaleźć się na marginesie

życia publicznego. Zdarzały się też przypadki duchowego prostytuowania się. Dziś te dawniej ukształtowane elity nie chcą pogodzić się z utratą dawnego znaczenia, z tym, że nadeszli młodzi ludzie, nie obciążeni takim bagażem, i chcą wydobyć z faktu niepodległości (w szerokim rozumieniu) wszystko, co najlepsze. Nie chcą zadowolić się półprawdami minionych lat. Zmiana zawsze następuje przez opozycję, ale całkowite destruowanie dorobku epoki PRL i post-PRL-u nie ma uzasadnienia, ponieważ zawsze trzeba szukać i eksponować elementy ciągłości. Dziś sprawa jest o tyle skomplikowana, że mamy właśnie do czynienia z reakcją na okres brutalnego zerwania ciągłości. Na szczęście mieliśmy też bogate życie intelektualne emigracji, które podskórnie oddziaływało w tamtych czasach ograniczeń ideologicznych. Nowa elita nie ukształtuje się bez walki, ale to jeszcze nie tragedia. Nie należy za bardzo przejmować się epitetami popularyzowanymi przez massmedia. W takim razie – czy polska inteligencja wyszła z Polski Ludowej obronną ręką? I czy znajdzie dla siebie miejsce w tzw. IV RP?

S. B.: Wróćmy raz jeszcze do postaci Brzozowskiego. Jak wiadomo, jego tzw. sprawa nie została definitywnie wyjaśniona. Czy gdyby znaleziono dokument, że Brzozowski był formalnie agentem Ochrany, to jego pisma utraciłyby dla nas swoją wartość? Na pewno percepcja samej osoby zmieniłaby się, ale jego dorobek ma w pewnej mierze autonomiczną wartość. Słabość człowieka nie oznacza, że nie stać go na coś cennego, trwałego. Podobnie jest w odniesieniu do okresu Polski Ludowej. Donosicielstwo, służalczość są godne potępienia, niezależnie od tego, kto się tego dopuszcza. Czy lepiej tego nie wiedzieć? Wyprzeć ze świadomości? Mechanizm obronny jest tu zrozumiały, bo psuje nasze wyobrażenie o ludziach. Pamiętam, że kiedyś wychodziłem z teatru, zachwycony kreacją pewnego aktora, a znajoma, zdziwiona moim entuzjazmem, powiedziała karcąco: ale on sadystycznie znęca się nad żoną! Nie wiedziałem o tym i to popsuło dyskusję o artyzmie, chociaż zdania nie zmieniłem. Nie mieszajmy różnych porządków! Przecież w dziejach było wielu twórców o złej reputacji, którzy jednak zapisali się w pamięci zbiorowej. Czy to znaczy jednak, że np. znany pisarz jest w tej sytuacji rozgrzeszony z denuncjowania znajomych itp.? Nie, kryteria moralne pozostają bez zmian. Zbrodnia pozostaje zbrodnią, nikczemność nikczemnością. Każdy Raskolnikow musi odpowiedzieć za zamordowanie staruszki, a grono opętanych staruszek za zamordowanie niedoszłego Raskolnikowa. Myślę, że wszystkich obowiązuje uczciwy rachunek sumienia. Inteligencja PRL ma sporo na sumieniu, ale kto ma prawo mówić z pozycji bezgrzesznego? Każda moralistyka jest obarczona ryzykiem. Dziękuję za rozmowę.

raów,  lipca  r.

51


Przez saharyjskie

bezdroża, STUDNIA NA PUSTYNI. FOT. EWA CYLWIK

czyli w  dni dookoła Mali

Ewa Cylwik „Mali? Dlaczego właśnie Mali? Po co?” – pytała ze zdziwieniem większość znajomych, dowiedziawszy się o moich planach. Tymczasem magnesem przyciągającym mnie nieodparcie było Timbuktu, dawne centrum transsaharyjskiego handlu i kwitnąca metropolia. To prawda, w dzisiejszej, odartej z romantyzmu epoce, niewiele zostało z legendy otaczającej niegdyś to miasto. Nie spodziewałam się ani ociekających przepychem pałaców, ani kapiących złotem świątyń, ani tętniących życiem ulic i targów, których wizja tak niegdyś przemawiała do wyobraźni XIX-wiecznych podróżników, że ciągnęli tam niczym ćmy do płomienia. Miały mi wystarczyć piasek, pył i gliniana architektura. Bo też niewiele więcej pozostało z potężnych królestw Ghany, Mali i Songhaju, które rozkwitały i upadały niegdyś na terenach dzisiejszego Mali (wbrew egocentrycznemu przekonaniu Europy, Afryka wcale nie jest krajem bez historii). Ten zachodnioafrykański kraj Sahelu należy do pierwszej dziesiątki najbiedniejszych państw świata.  procent jego terytorium (trzykrotnie większego niż obszar Polski) to pustynie i półpustynie. Jest natomiast – zwłaszcza jak na warunki afrykańskie – krajem kwitnącej demokracji. Po dokonanym w  r. przewrocie i obaleniu dyktatury odbywają się tu regularnie demokratyczne wybory, które przynoszą nawet niekiedy zmianę na stanowisku przywódcy państwa.

*** Pewnego lutowego dnia znalazłam się w samolocie z Paryża do stolicy Mali, Bamako. Dotarliśmy szczęśliwie do celu. Mimo że to środek nocy, po wyjściu na płytę lotniska uderza w twarz gorące powietrze. Wraz z japońskim turystą, jedynym cudzoziemcem, który nie należał do rozkrzyczanej francuskiej grupy

52

oczekującej teraz na „tour-operateur”, pojechaliśmy taksówką do niewielkiego hoteliku na obrzeżach centrum miasta. Rankiem odkrywam okolice mojego lokum: to leżąca nieco na uboczu dzielnica, zabudowana niskimi parterowymi domkami (nie z glinianej cegły banko, lecz z betonu) ogrodzonymi murami, tak że od drogi widać jedynie gładką ścianę i bramy. Ulice wyglądają jak wytyczone od linijki, co ułatwia orientację, asfaltu ani śladu, są za to kanały z nieczystościami, wokół których biegają szczury. Samochody z rzadka błądzące w labiryncie uliczek wzbijają tumany kurzu, który pokrywa staruszków siedzących przed domami, kobiety krzątające się przy codziennych pracach oraz dzieci bawiące się na brzegach kanałku. Kiedy przechodzę ulicą, siedzący przy niej ludzie pozdrawiają mnie, przy czym nie kończy się na standardowym „Bonjour. Ça va?”, lecz następuje cała konwersacja: „A upał nie za bardzo dokucza? A słońce nie za bardzo dogrzewa? A spacer nie męczy? A dokąd to?”. Trochę to śmieszne, ale sympatyczne. Na mój mini-hotelik składa się parterowy budynek oraz podwórko ocienione ogromnym mangowcem, pod którym spędzam przez kilka następnych dni południowe godziny, gdy temperatura zdecydowanie nie sprzyja spacerom. Wieczorami, gdy robi się chłodniej, mangowiec staje się ośrodkiem ożywionego życia towarzysko-kulturalnego. Schodzą się zewsząd sąsiedzi, a Abdoulaye, chłopak hotelowy, wystawia na podwórze telewizor, przed którym zasiada liczna widownia. Wpatrzeni w hipnotyzujący ekran oglądają najpierw wiadomości, nadawane kolejno we wszystkich językach mówionych w Mali, od urzędowego francuskiego począwszy, poprzez bambara, songhaj i cały szereg innych, a na arabskim skończywszy. Później zaś dominują latynoamerykańskie seriale (tym razem to chyba „Zbuntowany Anioł” – czy tak ma wyglądać globalizacja?).


Turystyka niesterylna radzieckiego. Drugi, znacznie nowszy, Most Króla Fahda, jest namacalnym znakiem przyjaźni z Saudyjczykami. Spacerując wzdłuż Nigru obserwuję największą pralnię, jaką widziałam. Kilkudziesięciu ludzi stojących w rzece upstrzonej wysepkami mydlin tapla w brunatnej wodzie stosy kolorowego prania, przerzucając do siebie ubrania, łapiąc odpływające chusty, szorując grube dywany. Co bardziej pomysłowi wjeżdżają do rzeki dwukołowymi wózkami, co oszczędza im trudu dźwigania ciężkich namokniętych tkanin. Wyprane rzeczy wykłada się na piaszczysty brzeg, gdzie schną w promieniach słońca – ciągną się tam szeregi równo ułożonych spodni, koszul, kolorowych chust, koców i dywanów. Odwiedzam Muzeum Narodowe w Bamako. Trochę smutny widok: kilka masek, kilka figurek obrzędowych, trochę tkanin malowanych techniką bogolain. Wszystkie cenniejsze eksponaty trafiły do muzeum z punktów kontroli celnej we Francji, Japonii, USA, Niemczech...

DZIEWCZYNA Z TYKWĄ, FOMBORI, KRAINA DOGONÓW. FOT. EWA CYLWIK

Właśnie podczas takiego wieczorku mam okazję spróbować malijskiej herbaty i usłyszeć jej „historię”, którą później przytaczano mi wiele razy. Czarna herbata jest tu nieznana, pija się wyłącznie zieloną, parzoną w małym czajniczku podgrzewanym na czworobocznym stojaku, wypełnionym gorącymi węglami (to jedyny tutejszy sposób na gotowanie), a na jedną porcję tego szlachetnego napoju zużywa się całą paczkę. Fusy zalewa się trzykrotnie, zaś poczęstunek herbatą z pierwszego parzenia (thé premier) – ciemną niczym skóra Abdoulaye, cierpką i ostrą – jest najlepszym sposobem na uhonorowanie gościa i okazanie szacunku. Po pierwszym łyku z trudem udaje mi się opanować skrzywienie. Zwykło się tu mówić, że herbata jest odzwierciedleniem życia. Pierwsza – gorzka jak zdrada, druga – łagodna jak przyjaźń, trzecia zaś słodka jak miłość. Bamako nie oferuje odwiedzającym szczególnych atrakcji, fascynuje jednak sama atmosfera, intensywność życia, barw, ruchu, pracy. Jest jak olbrzymie mrowisko, w którym krzątają się tysiące maleńkich mrówek. Kipi życiem, hałasem, kolorem, zapachami. Przypomina ogromne targowisko, gdzie kto żyw sprzedaje, targuje i kupuje. Ulicami dostojnie przechadzają się matrony niosące na głowach kosze lub tace pełne wszelkich dóbr. Poukładane na sztorc marchewki wyglądające jak nastroszone pomarańczowe dready, rozczochrane sałaty, poskręcane strączki fasolki, suszone ryby, banany. Podczas gdy handel artykułami spożywczymi opanowany jest przez kobiety, obrót towarami przemysłowymi wydaje się domeną mężczyzn. Spacerują niespiesznie, objuczeni przenośnymi „szczękami”, oferując wszystko, czego dusza zapragnie i to w kolorach, od których dostaje się zawrotu głowy: plastikowe naczynia, zabawki, zegarki, narzędzia, krawaty, mydło, proszek do prania, koralikowe naszyjniki, plecione maty, batikowe tkaniny. Tradycja w zadziwiająco harmonijny sposób miesza się tu z nowoczesnością w plastikowym i przyciągającym oko wydaniu. Intrygują mnie malcy sprzedający czerwony, zmrożony płyn w torebkach. Ryzykuję i po zapewnieniach sprzedawcy, że to coś nadaje się do spożycia, próbuję. Tajemniczy produkt okazuje się być herbatką z hibiskusa, zamrożoną w nocy na kamień, dzięki czemu jeszcze w upalne południe w woreczkach pływają kawałki lodu. Nic prostszego, odgryza się róg torebki i wysysa zawartość. I niestety wyrzuca opakowanie gdzie popadnie. Kraj nie ma żadnego systemu wywozu czy utylizacji śmieci, co daje się zauważyć na każdym kroku. Jak wyjaśnia Abdulaye, co jakiś czas sąsiadom udaje się skrzyknąć i organizują coś na kształt dnia sprzątania świata, wybierając i zakopując śmieci z otoczenia domów. Nie jest to do końca efektywny system. I tylko dzięki temu, że tu każdą rzecz, plastikową butelkę i kawałek folii, zużywa się do szczętu, góry odpadów nie przysłaniają horyzontu.  Malijczyków deklaruje islam jako swoją religię, choć wielu z nich pozostaje w głębi ducha wiernymi animizmowi.  chrześcijan ma do dyspozycji okazałą katedrę w centrum stolicy. Neogotycki budynek z czerwonej cegły sprawia wrażenie, jakby przeniesiony tu został z innej rzeczywistości. Przed wejściem do świątyni cukierkowe różowo-błękitne obrazki Matki Boskiej i Jezusa z gorejącym sercem, stoją zgodnie obok czarnozłotych wersetów z Koranu. Pokojowa koegzystencja. Bamako, jako jedyne malijskie miasto, może poszczycić się posiadaniem mostu – a nawet dwóch. Odzwierciedlają one doskonale zakręty historii kraju. Pierwszy, Most Przyjaźni, wybudowany przez Rosjan, datuje się na czasy sojuszu malijsko-

*** Po kilku dniach aklimatyzacji ruszam w dalszą drogę. Na pokonanie  km do Mopti potrzebuję  godzin. Dodając  godziny oczekiwania na najbliższy autobus, wychodzi cały dzień. Godziny na dworcu nie są jednak czasem straconym. Zawieram znajomości z kilkoma pasażerami, którzy częstują bulwami jamu i orzeszkami kola (swoją drogą, orzeszki kola, których nazwa obiecuje tak wiele, smakują jak surowe ziarna fasoli zagryzane trawą). Dworzec pełen jest obnośnych sprzedawców thé premier, „markowych” zegarków, plastikowych grzebieni, grających zabawkowych telefonów komórkowych itp.

53


SANGHA, KRAINA DOGONÓW. FOT. EWA CYLWIK

Mopti pozostawia mieszane uczucia. Miasto jest pięknie położone w widłach rzek Niger i Bani, a w starej części „jeży się” gliniany meczet, nastroszony wieżyczkami i „wypustkami”. Niestety odremontowano go ostatnio, umacniając cementem od wysokości drugiej kondygnacji, co sprawia wrażenie, jakby na glinianą wątłą podstawę-szyję nałożono przydużą betonową koronę. Mniej podoba mi się atmosfera. Mopti to dla wielu przystanek w drodze do Krainy Dogonów, a zatem kwitnie tu przemysł turystyczny. Ponieważ sezon już się skończył, nieliczni obcokrajowcy i potencjalni klienci oblegani są przez wszelkiej maści guide’ów. Trwa coś w rodzaju polowania i mniej więcej co czwarta napotkana osoba proponuje, że zostanie moim przewodnikiem. Wykręcam się jak mogę, mówię, że mam już umówionego przewodnika, ale wytrwale ciągną: „no przecież można podyskutować...”. Chętnie podyskutowałabym na inny temat niż wycieczka do Dogonów, ale zaczynający tego typu rozmowy są monotematyczni. Cały ten dość natrętny, żeby nie powiedzieć agresywny przemysł turystyczny, jest dość męczący i nieco psuje wrażenia, jakie można by wywieźć z Mopti. Okazją do odetchnięcia jest kilka dni spędzonych w Krainie Dogonów na wędrówkach wzdłuż klifu, który ten tajemniczy lud obrał sobie za siedzibę. Posiadana przez Dogonów – jak wierzy wiele osób z Zachodu – wiedza tajemna i objawione im przez przybyszów z kosmosu sekrety wszechświata (Dogoni wiedzieli o istnieniu Syriusza B zanim odkryli go zachodni astronomowie) sprawiają, że wiele osób przybywa tu „w poszukiwaniu oświecenia”. Alex, młody Amerykanin z Atlanty, który nie mówi w żadnym innym języku niż angielski i nigdy wcześniej nie wyjeżdżał poza granice swojego stanu, postanawia zamieszkać w dogońskiej wiosce tak długo, dopóki nie spłynie nań mądrość. Zaprawdę, różne mogą być drogi do wiedzy... Wioski przycupnięte u stóp klifowej skały stanowią niepowtarzalny widok. Małe, ulepione z gliny i „tego, co wypada zwierzętom spod ogona” (jak eufemistycznie wyjaśnia mi pewna do-

54

gońska kobieta) domki, niektóre pokryte półokrągłymi chruścianymi dachami (to spichlerze), schodzą z klifu ku pustynnej równinie. Nad nimi zauważyć można przylepione do skał niczym jaskółcze gniazda budowle Tellemów, poprzedników Dogonów. Obecni mieszkańcy klifu używają ich jako miejsc pochówku. Piękna okolica na wieczny spoczynek... Stroma skała poprzecinana jest ścieżynkami, na których chyba nawet kozica miałaby zawroty głowy. Gdzieniegdzie widać przerzucone nad rozpadlinami schodki ze stopniami wyrąbanymi w pniu palmy. Wędrując wzdłuż klifu wraz z dwójką poznanych tu Kanadyjczyków, zatrzymujemy się w małych wioskowych „domach gościny”. Noce najwygodniej spędzać na dachu – jest nieco chłodniej, a po przebudzeniu widoki zapierają dech w piersiach. Jeden z naszych „hoteli” to świeżo odremontowana „tym, co wypadło zwierzęciu spod ogona” chatka, pełna jeszcze „aromatu” budulca... Wielkie święto masek, Sigi, odbywa się nadal co  lat (ostatnie miało miejsce w  r.). Ale tańce masek, odprawiane niegdyś jedynie przy szczególnych okazjach, można dziś zobaczyć na festiwalach folkloru lub zamówić – za odpowiednią opłatą oczywiście. Nadal jednak szczególnym szacunkiem otaczane są miejsca kultu i fetysze, kamienie lub skały, zamieszkane – jak się tu powszechnie wierzy – przez duchy. Duchy trzeba obłaskawić, by nie robiły żyjącym psikusów, toteż widać wokół ślady ofiar: rozlanych napojów i rozkruszonych pokarmów. Nieświadome niczego robimy sobie z Isabelle zdjęcia, siedząc na wielkim kamieniu na tle malowniczego uskoku skalnego. Nagle z oddali słyszymy rozzłoszczone krzyki, a w naszą stronę biegnie kilku zdenerwowanych mężczyzn. Jak się okazało, w kamieniu, który właśnie zbezcześciłyśmy sadzając na nim nasze niegodne zadki, mieszkają duchy przodków. Na szczęście nasz przewodnik zachowuje zimną krew i udaje mu się udobruchać duchy przy pomocy odpowiedniej sumki wręczonej jednemu z mężczyzn broniących fetysza własną piersią.


Turystyka niesterylna

Kolejnym punktem podróży ma być wymarzone Timbuktu. Nawet dzisiaj niełatwo dostać się do miasta – leży na uboczu,  km od jedynej w tej części kraju asfaltowej drogi. Nie ma tu żadnej regularnej komunikacji, oprócz kursującej dwa razy w tygodniu ogromnej ciężarówki, przewożącej towary i ludzi. Mam szczęście, bowiem w Douanza, czyli miasteczku, gdzie trzeba opuścić „cywilizowaną” szosę i zboczyć na północ, udaje mi się znaleźć jeepa, który następnego dnia o świcie jedzie do Timbuktu. Kierowca zjawia się , godziny przed umówioną porą, robi pobudkę, wyłuskuje zaspanych pasażerów z małego hoteliku i wyruszamy na długo przed świtem, żeby uniknąć żaru lejącego się z nieba, gdy tylko słońce wzniesie się nieco nad horyzont. Zanim dotrzemy do miasta, czeka nas jeszcze przeprawa promowa przez Niger. Jeden z kanałów tej rzeki doprowadzał niegdyś wodę do Timbuktu, ale przed kilkudziesięcioma laty został zasypany przez piasek. Całe zresztą miasto jest piaszczyste, asfaltem pokryto jedynie -kilometrowy odcinek drogi od rzeki do wjazdu do miasta. Także tradycyjne domy z cegły banko zbudowane są w istocie z piasku i błota, wysuszonego na słońcu tak, że staje się twarde jak skała. Mam szczęście. Jeden z miejscowych przewodników, Agisa, proponuje nocleg u pewnej rodziny i w ten sposób trafiam do domu Ismaela Dadié Haidara, pisarza, filozofa, historyka, właściciela biblioteki manuskryptów i potomka słynnego rodu Kutich, o którym czytałam przed wyjazdem. Protoplasta rodziny, Ali Ben Zijad, nawrócony na islam Toledańczyk, musiał opuścić Hiszpanię, gdy zaczęły się tam prześladowania muzułmanów (II poł. XV wieku). Zabrał bibliotekę manuskryptów i wzbogacał swoje zbiory podczas podróży na południe, gdzie osiadł na terenach dzisiejszego Mali. Na podstawie zapisków, jakich dokonywał na marginesach kupowanych manuskryptów, powstał później (zredagowany i opracowany przez jego syna Alfę Mahmuda Kuti) „Tarich al-Fettasz”, pierwsza spisana historia tej części Kraju Czarnych. Różne były koleje losu Kutich i ich biblioteki, manuskrypty zostały podzielone między członków rodu i dopiero ojcu Ismaela udało się zebrać je w jednym miejscu – w Timbuktu właśnie. Zatrzymuję się więc w domu Kutich – żona Ismaela, Hawa, prowadzi coś w rodzaju schroniska dla uczniów spoza Timbuktu, przyjmuje także turystów – a tuż za ścianą mojego pokoju stoi kilka tysięcy rękopisów, z których najstarsze mają  lat... Oprócz zbiorów Ismaela istnieją w mieście jeszcze dwie biblioteki manuskryptów. W jednej z nich, al-Wangare, właściciel wydobywa z kufrów rozsypujące się księgi i rozkłada przede mną, demonstrując ich rozpaczliwy stan. Z dumą pokazuje kilka rękopisów, które „odrestaurował” – książki mają nową oprawę a ich postrzępione brzegi zostały po prostu obcięte...

Samo miasto jest spokojniejsze i jakby bardziej wyciszone niż miejsca, które widziałam do tej pory. Otoczone zewsząd pustynią i wydmami żółtawego piasku, dość rozległe, miejska zabudowa to niskie domy, najczęściej z banko, czasem kamienne (gdzieniegdzie da się zauważyć charakterystyczne ciężkie drewniane drzwi, nabijane prostymi ozdobami z kutej blachy). Wiele z nich, zwłaszcza w centrum, popada w ruinę. Jak mówi Ismael, „Timbuktu to  domów,  ruin i garstka szaleńców, którzy jeszcze stąd nie uciekli”. Słynne meczety Dżingere Ber, Sidi Jahia oraz Sankore (przy nim działał niegdyś uniwersytet znany w całej Północnej Afryce) są dość niepozorne, wysokością nie wykraczają ponad inne budynki. Jedynie najeżone belkami minarety wyróżniają je spośród okolicznych zabudowań. Niewiele pozostało z dawnej świetności miasta, uniwersytet podupadł i został zamknięty, a Timbuktu dawno już przestało być centrum kultury i nauki. Wspomnieniem po czasach rozkwitu jest dziś jedynie handel. Miasto pełne jest małych, zakurzonych sklepików, a w centrum znajdują się dwa targowiska. Można tu znaleźć wszystko, od przedmiotów codziennego użytku, naczyń, narzędzi, części samochodowych, odbiorników radiowych, poprzez wszelkiego rodzaju artykuły spożywcze, łącznie z nieznanymi mi przyprawami i korzeniami, po rzemiosło artystyczne, biżuterię, wyroby z plecionej słomy i skóry. To najgwarniejsza część miasta. U północnych bram Timbuktu jest jeszcze targ bydła i zwierząt, na który przybywają ludzie pustyni, zamaskowani błękitnymi lub czarnymi zawojami Tuaregowie i Maurowie. To także tutaj przeładowuje się sól.

*** Marzy mi się wycieczka do Taudeni, położonych  km na północ od Timbuktu kopalni soli, skąd wielbłądzie karawany transportowały niegdyś solne tafle na timbuktyjskie targi. Jedyna możliwość pokonania tej drogi, to zabranie się jedną z ciężarówek, które raz na tydzień wyjeżdżają po sól. Jednak w pojedynkę się na to nie zdecyduję. Musi mi więc wystarczyć krótsza wycieczka za miasto. Agisa zna człowieka, który regularnie odwiedza rodzinę mieszkającą  km na północ. Mam szczęście – Aday wybiera się tam nazajutrz i godzi się zabrać mnie i Agisę

DOGOŃSKIE SPICHLERZE. FOT. EWA CYLWIK

***

55


56

ULICA W TIMBUKTU. FOT. EWA CYLWIK

MALOWIDŁA Z SANGHA. FOT. EWA CYLWIK

jako tłumacza. Co więcej, słysząc, że chciałabym dostać się do Tin Tehoun, góry z prehistorycznymi naskalnymi rysunkami żyraf, leżącej jeszcze dalej na północ, stwierdza, że i on chętnie się tam wybierze. Ruszamy następnego dnia rankiem. Aday, przejęty rolą przewodnika, pokazuje mi najciekawsze punkty okolicy. Gdy mijamy szkołę, czyli położony na pustkowiu maleńki gliniany budynek, zastanawiam się, kto chodzi do tej pustynnej placówki, bo w pobliżu nie widać śladów ludzkiej obecności. Aday wyjaśnia, że na przestrzeni kilku kilometrów rozsiane są obozowiska, z których dzieci uczęszczają tutaj na lekcje. W Mali trwa szeroko zakrojona akcja propagowania szkolnictwa, chyba dość skuteczna. Większość napotkanych w czasie podróży dzieci (w odróżnieniu od większości dorosłych) swobodnie posługuje się francuskim, co wskazuje na to, że chodzą do szkoły. Zatrzymujemy się przy pustynnej studni. Mały chłopiec przy pomocy wielbłąda wyciąga skórzanym workiem wodę z głębokości  metrów. Studnia jest wodopojem dla pasących się w okolicy stad, a dziecko musi naczerpać wody dla kilkudziesięciu sztuk bydła tłoczącego się wokół koryta. Około południa docieramy na miejsce. Zaczynamy od posiłku i sjesty w cieniu samochodu, jako że wątłe krzewy, rosnące z rzadka na tym pustkowiu, nie zapewniają ochrony przed palącym słońcem. Przeczekawszy najgorętsze godziny, wyruszam na poszukiwanie naskalnych rysunków żyraf. Szanse na ich znalezienie są jednak znikome. Góra Tin Tehoun jest olbrzymim stosem czarnych kamieni, pomiędzy którymi trudno cokolwiek wypatrzyć. Niezawodna w większości przypadków metoda „koniec języka za przewodnika”, jest bezużyteczna – nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby coś doradzić. Wieczorem odwiedzamy rodzinę Adaya. Domostwo składa się z czterech dużych namiotów z płótna z wielbłądziej wełny. Jeden zajmują rodzice Adaya, w drugim mieszka jego żona z dziećmi (i kilka innych kobiet z rodziny), trzeci jest pokojem gościnnym, w czwartym zaś gnieździ się służba. Aday jest Maurem i jego skóra ma nieco jaśniejszy odcień. W tutejszej hierarchii, niezmienionej od wieków, stoi on znacznie wyżej niż czarni jak węgiel Bella, potomkowie dawnych niewolników. Niewolnictwo wprawdzie zostało w Mali zniesione, ale i tak nie zmieniło to w zasadniczy sposób sytuacji Bella, którzy z braku

innych możliwości pozostają najczęściej u dawnych właścicieli, wykonując najcięższe prace za drobne wynagrodzenie, a czasem tylko za utrzymanie. W obozowisku nie ma mężczyzn oprócz starego ojca Adaya. Pozostali wędrują ze stadami w poszukiwaniu pastwisk i tylko z rzadka bywają w domu. Wieczór spędzamy przy ognisku, popijając herbatę i wielbłądzie mleko. Rozmowa toczy się po arabsku, ale tutejszy dialekt, hasanija, tak jest odległy od klasycznego arabskiego, że z trudem wyłapuję pojedyncze słowa. Aday, właściciel pokaźnych stad krów i wielbłądów, wypytuje, jakie zwierzęta hoduje się w Polsce. I nie może wyjść ze zdumienia: „Jak to, nie ma u was wielbłądów?!”. W obozowisku palą się dwa ogniska. Przy jednym siedzą rodzice Adaya, mój gospodarz i goście – para staruszków, którzy przyszli na wieczorne pogawędki z sąsiedniego obozowiska oddalonego o kilka kilometrów. Wokół drugiego ogniska skupiają się kobiety, żona Adaya, siostry, kuzynki i ich dzieci. Mam dylemat i nie wiem, jak się zachować: zostać przy ognisku wraz ze starszymi czy zasiąść z innymi kobietami. Ostatecznie, po pewnym czasie spędzonym wśród starszych, przesiadam się do ogniska kobiet. Próbuję wypytać o szczegóły ich dnia codziennego. Oburzają się, kiedy pytam o noszenie wody (najbliższa studnia znajduje się  km od obozu) – przecież wszystkie prace wykonuje służba. Otaczają nas kompletne ciemności, rozpraszane tylko pełgającym światłem niewielkiego ogniska. Dopiero teraz można przekonać się, jak wiele jest gwiazd na niebie. Ciemność wokół pełna jest odgłosów, dziwnego mlaskania i pomrukiwania – to kilka zwierząt, które pozostały w obozowisku. Napojeni herbatą i rozgrzani płomieniem ogniska zasypiamy w na wpół otwartych namiotach. Następnego dnia rankiem wracamy do Timbuktu. Po drodze mijamy karawanę wielbłądów objuczonych solnymi taflami. Czasem jeszcze można zobaczyć takie obrazki, choć dziś sól przewozi się głównie potężnymi ciężarówkami.


TIMBUKTU, PIEC CHLEBOWY NA ULICY. FOT. EWA CYLWIK

Turystyka niesterylna

*** Kolejnym etapem podróży ma być Gao, miasto leżące na krańcu jedynej asfaltowej drogi w tej części kraju. Pokonanie około  km zabiera mi  dni. Najpierw trzeba znaleźć jakikolwiek samochód wyjeżdżający na południe, później, w Douanza, odczekać kolejne długie godziny na autobus jadący we właściwym kierunku. Zaczynam się nieco denerwować tymi postojami – wbrew temu, co postanowiłam przed wyjazdem, bo tu przecież nie da się spieszyć – zbliża się bowiem dzień odlotu. Udaje mi się jednak w końcu dostać do Gao. To miasto pięknie położone nad rozlewiskami Nigru. Z okresu świetności, gdy było stolicą potężnego królestwa Songhaj, pozostał jedynie gliniany, najeżony drewnianymi belkami grobowiec Askiów i ruiny pałacu (właściwie szczątki jego fundamentów). Życie toczy się leniwie, niespiesznie, a najwięcej ruchu widać na brzegu jednej z odnóg Nigru. Miasto leży już poza trasami turystycznymi i nie spotykam tu ani jednej „bladej twarzy”. Chcąc dostać się na drugą stronę rzeki, wynajmuję pirogę – wąską, długą łódź skonstruowaną z pnia dzikiej palmy. Z uniesionymi nad wodą rufą i dziobem wygląda lekko i chybotliwie, ale okazuje się całkiem stabilna. Na rzece mijam liczne łódki wyładowane rybami, słomą lub nieznanymi mi zielonymi łodygami – cały transport (także osób) odbywa się przy użyciu piróg. Mój przewoźnik nienajlepiej zna meandry rozgałęzionego tutaj Nigru, błądzimy więc, nie mogąc znaleźć przeprawy. Nie przeszkadza mi to. Wierzę, że szczęśliwie wrócimy do brzegu, a tymczasem zachwycam się bujną roślinnością porastającą rozlewiska i obserwuję żyjące tu tysiące ptaków. Gdy zapada zmrok, rybacy wyruszają na łowy, a ich małe łódki oświetlone są lampkami, których płomienie chyboczą się na falach. Migoczące w kompletnych ciemnościach światełka wyglądają niczym błędne ognie. Jeden z rybaków wskazuje drogę i szczęśliwie przybijamy do brzegu. Nazajutrz jest dzień targowy. Targ zaczyna się alejką krawców – szyciem, podobnie jak tkaniem, zajmują się tutaj wyłącznie mężczyźni. Przy pomocy maszyn z napędem nożnym, tworzą na poczekaniu kreacje z barwnych materiałów, które można kupić

w sąsiedniej alejce. Obok szewc produkuje buty na zamówienie – zszyte rzemieniem dwie warstwy grubej skóry stanowić będą podeszwę. Kawałek dalej trwa produkcja stęporów, które używane są powszechnie do rozdrabniania ziarna, bryłek soli itp. Obok ciągnie się alejka sprzedawców soli. Transportuje się ją w taflach (formowanych podczas odparowywania wody z solanek Taudeni) i sprzedaje rozbijając na mniejsze grudki. W części spożywczej obfitość towaru: mięso oblegane przez stada much, pataty (także w postaci świeżo usmażonych frytek), bułeczki z mąki kukurydzianej, mleko nalewane z bukłaków mających kształt pierwszego właściciela skóry, z której je zrobiono. Wśród przedmiotów codziennego użytku króluje plastik, ale można znaleźć również naczynia z tykwy i plecione tace. Na skraju placu trwa handel zwierzętami, któremu towarzyszą zawzięte targi, a po ubitej transakcji zwierzęta (przede wszystkim kozy) ciągnięte są za przednie nogi przez nowych właścicieli. Próbuję nawiązać z miasta kontakt ze światem za pośrednictwem Internetu. Jest tu wprawdzie „centrum komputerowe”, ale brak mu dostępu do sieci. Obsługujący je człowiek odsyła mnie do... Douanza (jakieś  km od Gao). Czeka mnie jeszcze długa droga powrotna do Bamako, nie mogę więc dłużej pozostać w mieście. Jadę z kilkunastoma przesiadkami, zaglądając do Dżenne, gdzie znajduje się najwspanialszy i największy z glinianych meczetów w Mali.

*** Wracam do domu – jak zresztą z każdej podróży – w poczuciu, że to, co udało mi się zobaczyć, stanowi jedynie maleńką część bogactwa tutejszego świata. Wyjeżdżam zauroczona zarówno krajem, jak i ludźmi. Na przekór biedzie i trudom życia, zachowują oni w sobie tyle radości i pogody, jakiej my, zapędzeni między tysiącem ważnych spraw, możemy jedynie pozazdrościć. Mam nadzieję, że spędzony tutaj czas pozwolił mi nabrać nieco dystansu do mojej codzienności. Czas pokaże na jak długo. Jak zawsze, opuszczając jakieś miejsce, myślę, że muszę tam kiedyś powrócić...

 w ylwi

57


Antysyjonisci

na Antyle!

1.

W tekście „Krótki spacer po bezdrożach” („Obywatel” nr /), będącym odpowiedzią na zaczepki Piotra Kendziorka (nr 1/) przytoczyłem kilka pomysłów odnoszących się do przyszłości Izraela. Wśród nich był pomysł stworzenia jednego państwa żydowsko-palestyńskiego lub przyłączenia Izraela do Unii Europejskiej (Imperium Europejskiego). Tę drugą (moją) propozycję Piotr Kendziorek, powielając ślepo schematy myślowe Macieja Giertycha, potraktował jako chęć likwidacji izraelskiej państwowości. Streściłem także bardzo jasno propozycję amerykańskiego libertarianina Stephana Kinselli, który – przejęty alarmistycznymi tekstami w prasie, że izraelskim Żydom grozi śmierć w „atomowym Holocauście” – zaprasza ich do USA, aby tam znaleźli bezpieczne schronienie. Ba, chce żydowskim imigrantom oddać spory kawałek swojej własnej ojczyzny. Tymczasem Kendziorek w kolejnym tekście („Obywatel” nr /), na mocy jakiejś nieznanej mi logiki, wysnuł z tego wniosek, że Kinsella chce wypędzić Żydów z Izraela! Kinsella wyraźnie stwierdza, że chodzi o „dobrowolną przeprowadzkę”, finansowaną przez rząd USA, a Kendziorek z „dobrowolnej przeprowadzki” robi „przymusowe wysiedlenie”! Tak oto Kendziorek, fałszując bezczelnie myśl Kinselli, oskarża go o zbrodniczy zamysł wypędzenia niewinnych ludzi z ich ziemi i domów! Jedno z dwojga: albo nie rozumie tego, co czyta, albo rozumie i kłamie.

2.

Kendziorek powraca do opublikowanego w redagowanym przeze mnie „Stańczyku” (nr /) artykułu prezentującego nurt tzw. rewizjonizmu historycznego – jedynego artykułu na ten temat w -letniej historii pisma (-). Pozwolę sobie odsłonić kulisy tamtej publikacji sprzed  lat. W owym czasie (lata -), kiedy „Stańczyk” z fazy konserwatywno-liberalnej wszedł w fazę konserwatywno-rewolucyjną, za pośrednictwem przyjaciela z Berlina nawiązałem kontakt z działającą w Niemczech grupką tzw. narodowych bolszewików. Otrzymałem od nich różne materiały, m.in. pochodzący z  r. artykuł „Auschwitz albo wielkie alibi”, który na łamach pisma „Programme Communiste”, teoretycznego organu Międzynarodowej Partii Komunistycznej, opublikował jej działacz Amadeo Bordiga (), jeden z założycieli Włoskiej Partii Komunistycznej, ten sam, którego Lenin krytykował w „Dziecięcej chorobie »lewicowości« w komunizmie”. Inny przedstawiciel tzw. lewicy komunistycznej, Gilles Dauvé, rozwinął tezy Bordigi w tekście „Od eksploatacji w obozach koncentracyjnych do eksploatacji obozów koncentracyjnych” („La Guerre sociale”, czerwiec ). Czytałem też innych autorów zajmujących się tą tematyką, takich jak Pierre Guillaume, członek grupy „Socjalizm

58

Tomasz Gabiś albo Barbarzyństwo”, którą opuścił wraz z J.-F. Lyotardem, aby stworzyć czasopismo „Władza Robotnicza”. Do tego doszła lektura anarchotrockistów – Serge iona, Jean-Gabriela Cohn-Bendita i innych. A wszystko z błogosławieństwem samego Noama Chomsky’ego. Innymi słowy, przedstawiciele radykalnej lewicy zachęcili mnie do zaprezentowania na łamach „Stańczyka” rewizjonizmu historycznego. Post factum zostało to uznane przez naszą redakcję za poważny błąd polityczny – w tej kwestii opublikowałem specjalne oświadczenie, które ukazało się w „Stańczyku” (nr /), a także m.in. na łamach narodowej „Myśli Polskiej” i liberalnego „Przeglądu Politycznego”. Artykuł z  r. pozostał epizodem w historii pisma. Pojawił się jako efekt intelektualnego szoku po lekturze tekstów, zawierających niesłychanie brutalny atak „z lewa” na mieszczańsko-burżuazyjny antyfaszyzm (idealnie ucieleśniany przez Kendziorka). Bo kiedy marksista Amadeo Bordiga (autor powiedzenia: „Antyfaszyzm to najgorszy produkt faszyzmu”) pisze, że burżuazyjni demokraci wznoszą górę z Żydów pomordowanych przez narodowych socjalistów, żeby za górą tych trupów ukryć własne przeszłe i teraźniejsze zbrodnie, kiedy Dauvé potępia antyfaszystów jako lokajów burżuazyjnego państwa i stwierdza, że pokazują oni bez przerwy w mediach dawne obozy koncentracyjne po to, żeby robotnicy, dzisiaj eksploatowani przez kapitalistów, mogli sobie gratulować, jakie to szczęście ich spotyka, że nie trafili do tych obozów – to każdy przyzna, iż mogło to zrobić wrażenie. Ale wrażenie przeminęło, tak jak ok.  roku przeminęła faza konserwatywnorewolucyjna „Stańczyka”.

3.

Ponieważ Kendziorek rutynowo oskarża „Stańczyka” o antysemityzm, a mnie przedstawia jako głupca wierzącego w „żydowski spisek”, pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów z mojego tekstu dotyczącego przeszłości Europy i pokojowego współistnienia różnych nacji w zjednoczonej Europie, opublikowanego w „Stańczyku” (nr -/): „/.../ bajdurzenia o rzekomym, trwającym przez wieki wszechświatowym spisku żydowskim, o Żydach ukrytych za kulisami polityki, o ich niewidzialnej ręce ukrytej za każdą instytucją i pociągającej w tajemnicy za sznurki. To wszystko są zmyślenia, mity i legendy, na które dają się nabierać jedynie ludzie o nieskomplikowanych umysłach” (s. ). „Kiedy w Europie zwyciężał nieszczęsny duch nacjonalizmu, kiedy podlegała ona procesowi demokratyzacji, kiedy


nastąpił upadek szkolnictwa i zaczęło ono produkować miliony półanalfabetów, to zaczęli oni wierzyć w bzdurne teorie o wszechświatowym spisku Żydów, w bajdy o obdarzonym nadludzkim sprytem i drapieżną chciwością Żydzie jako Wielkim Sprawcy i wrogu rodzaju ludzkiego, który czai się pod łóżkiem każdego Europejczyka, żeby go zniewolić i okraść /.../. Chciano wmówić naiwnym masom, że Żydzi w tajemnicy zjednoczeni pod centralnym kierownictwem, chcą obalić rządy oraz kościoły i ustanowić żydowskie rządy nad światem” (s. ). „»Protokoły Mędrców Syjonu« i inne tego typu publikacje głoszące wszechświatowy, wszechobecny, tajny spisek żydowski, demonizujące przebiegłych Żydów, przypisujące im diaboliczne zamiary i zdolności, są w Europie przedmiotem zainteresowania tylko tak zwanych oszołomów albo wrogów Europy” (s.). W swoim artykule wyrażam szacunek i wdzięczność wszystkim Żydom, którzy współtworzyli ducha europejskiego w XIX i XX wieku i walczyli o jedność Europy (s. ). Ubolewam w nim, że Żydzi należący do europejskiej wspólnoty narodów musieli często niewinnie cierpieć w XX wieku, kiedy Europa pogrążyła się w bratobójczych wojnach, kiedy mobilizowano narodowo-plemienne nienawiści, a rasistowskie i nacjonalistyczne doktryny znajdowały posłuch wśród zdemokratyzowanych i zdezorientowanych mas (s. ). Wyrażam żal, że wśród milionów Europejczyków, którzy stracili życie w XX-wiecznych wojnach światowych, rewolucjach i kontrrewolucjach, w wyniku terroru i kontrterroru, prześladowań i masakr, internowań, deportacji i wypędzeń, było tak wielu niewinnych europejskich Żydów (s. ). Smucę się, że z europejskiego pejzażu, szczególnie Europy Środko-

www.skoq.pl

wo-Wschodniej, znikły dawne wspólnoty żydowskie: „świątobliwi talmudyści z Wilna, brodaci mistycy z Berdyczowa, cadykowie i kabaliści odeszli na zawsze, wielu z nich podążyło na ostatnią wędrówkę cienistą doliną śmierci, nie ma już żydowskich miasteczek – rozbite, rozproszone, spalone, zburzone, wymarłe sztetle przepadły w wirze historii. Naszym obowiązkiem jest opiekować się tym, co ocalało, czuwać nad żydowskimi cmentarzami, chronić duchowe dziedzictwo Żydów, będące częścią dziedzictwa Europy” (s. ). Podkreślam, że w zjednoczonej Europie nie ma miejsca na głoszenie antyżydowskich haseł, że nie wolno zniesławiać Żydów absurdalnymi oskarżeniami i obrzucać ich obelgami (s. ). Stwierdzam, że w Europie nie ma miejsca na szerzenie waśni narodowościowych, na nauczanie pogardy wobec jakiegokolwiek narodu, na podżeganie do nienawiści etnicznych, religijnych i rasowych, na propagandę, która judzi przeciwko innym Europejczykom, zagrażając braterstwu i solidarności narodów europejskich (s. ). Opowiadam się za tym, żeby obraz z katedry sandomierskiej, przedstawiający rzekomy żydowski mord rytualny, został przeniesiony do magazynu muzeum diecezjalnego (s. ).

4.

Kendziorek powinien przemyśleć tezę lewicowego aktywisty z Izraela, Jeffa Halpera, który w artykule „Izrael jako przedłużenie Imperium Amerykańskiego”, opublikowanym niedawno w „CounterPunchu”, skonstatował ze smutkiem, że tragizm historycznego procesu spowodował przesunięcie się na prawo Izraela jako całości, co przejawia się m.in. w strategicznym sojuszu establishmentu izraelskiego z fundamentalistyczną chrześcijańską prawicą i neokonserwatywną prawicą w USA. Izrael, twierdzi Halper, odnosi korzyść ze wzmocnienia prawicy w USA i wszędzie w Europie, i jest dzisiaj jednym z ważnych centrów mobilizacji prawicowych sił ideologicznych i politycznych na skalę globalną. Tę zmianę globalnej sytuacji „geoideologicznej” dawno wyczuli polscy prawicowcy, np. mój kolega z redakcji „Stańczyka”, Arkadiusz Karbowiak. Na łamach dwumiesięcznika „Arcana” (nr /) ogłosił on artykuł „Intifada”, będący swego rodzaju manifestem polskiej „prosyjonistycznej prawicy”. Izrael jawi się tu jako przykład konserwatywno-narodowej Arkadii, która, według Karbowiaka, powinna „być miła sercu każdego człowieka prawicy, a nie być przedmiotem niewybrednych ataków, którym początek dał stalinowski jeszcze Związek Sowiecki”.

RYS. MARCIN SKOCZEK

5.

Obrona polityki Izraela możliwa jest dziś wyłącznie z pozycji prawicowo-konserwatywnego realizmu politycznego, reprezentowanego przez Karbowiaka i przeze mnie, ale nie z pozycji lewicowych. Tylko twarda prawica, wolna od „trzecioświatowych nostalgii”, rację stanu i bezpieczeństwo obywateli stawiająca ponad mętną ideologię praw człowieka, uznająca „prawo podboju”, nie dająca się zastraszyć zarzutami „rasizmu”, „ksenofobii” etc. może być przydatna dla Izraela. Establishment izraelski wie o tym od dawna – i wie też, że światowa lewica jest już dlań stracona, albowiem antysyjonizm stał się integralnym składnikiem jej ideologii politycznej. Przewiduję zatem, że kiedy Kendziorek zobaczy, iż jego lewicowy prosyjonizm spychany jest na coraz dalszy margines obozu światowej lewicy, to albo będzie heroicznie

59


Czy

wegetował na marginesie, albo realistycznie zaakceptuje głównonurtowy lewicowy antysyjonizm, albo wreszcie przejdzie do nas, na prawicę, aby być w głównym, prosyjonistycznym nurcie. Kiedy patrzę na własną biografię intelektualno-polityczną, to dostrzegam pewną analogię: publikując w  r. wspomniany wyżej artykuł o rewizjonizmie, „stoczyłem się” na pozycje, które można słusznie określić jako konserwatywno-rewolucyjny, prawicowy antysyjonizm. Kiedy uświadomiłem sobie, że prawicowy antysyjonizm jest marginesem w obozie światowej prawicy, musiałem dokonać wyboru: być wiernym prawicowemu antysyjonizmowi wegetując heroicznie na marginesie, przejść na lewicę, żeby tam być w głównym antysyjonistycznym nurcie, albo porzucić antysyjonizm, żeby zmieścić się w głównym nurcie prawicy. Jak wiedzą wszyscy czytelnicy „Stańczyka” z lat -, wybrałem to trzecie rozwiązanie. Nie wie tego tylko Kendziorek, ale ma prawo, bo „Stańczyka” nigdy nie czytał. Ewentualnie czytał, ale nie rozumiał tego, co czyta.

Kaszubi

są separatystami? Tomasz Żuroch-Piechowski Z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Tomasza Szczepańskiego „Ruch kaszubski: między regionalizmem i separatyzmem” („Obywatel” nr /). Lekturze towarzyszyła jednak także narastającą irytacja. Reprezentuję bowiem pogląd, iż Kaszubi stanowią historycznie ukształtowany naród słowiański, odrębny od polskiego i innych narodów, posiadający prawo do kultywowania własnej tradycji, języka oraz życia w takim państwie, w jakim będą chcieli. Dla mnie państwem tym, a więc państwem kaszubskim, jest Rzeczpospolita Polska – ponieważ członkowie mojej rodziny (mający zresztą niemieckie „von” przed nazwiskiem) kładli daninę życia w obronie polskości Kaszub (Pomorza), ponieważ historyczne, kulturowe i rodzinne związki Kaszubów z Polakami są dobrowolne i oczywiste. Nie można też zignorować faktu, że u zdecydowanej większości Kaszubów identyfikacja narodowa przebiega inaczej. Określają się jako Polacy, czując jednocześnie „pierwotną” przynależność do zbiorowości kaszubskiej, pojmowanej jako grupa etniczna narodu polskiego, dlatego i oni uznają Rzeczpospolitą za własne państwo. Zanim przystąpię do bardziej szczegółowej dyskusji, pragnę wyrazić zastrzeżenie: za przedstawione poglądy odpowiadam ja sam, a nie jakakolwiek organizacja.

6.

Skąd Kendziorkowi przyszło do głowy, że chcę być w jednym obozie politycznym z Kowalewskim i Zgliczyńskim? Choć do żadnej partii nie należę, to mam kilka „politycznych” telefonów w moim notesie, i są to wyłącznie numery znajomych z proimperialnej, prosyjonistycznej, pisowskiej prawicy, która chce osi Waszyngton – Tel-Aviv – Warszawa. Ja, polityczny realista, miałbym kwestionować strategiczne sojusze naszego państwa, ignorować realia geopolityczne i rozdrażniać kolegów z prawicy? Gdybym podważał prawo Izraela do istnienia, o co uparcie i całkowicie bezpodstawnie posądza mnie Kendziorek, to podważałbym prawo do istnienia ważnej placówki światowego obozu prawicy, do którego sam należę! Podcinałbym gałąź, na której sam siedzę!

7.

Brednie i kłamstwa, które Kendziorek powypisywał na mój temat, wzięły się zapewne stąd, że potraktował mnie jako wroga politycznego, podczas gdy tak naprawdę – chociaż ideowo stoimy na przeciwległych biegunach – jesteśmy politycznymi sojusznikami, zaś naszymi wspólnymi politycznymi wrogami są (dzisiaj) Petras, Zgliczyński, Kowalewski et consortes. Teraz, kiedy nieporozumienie zostało wyjaśnione, wybaczam mu łaskawie jego propagandowe dyrdymały, bo rozumiem, że intencje polityczne miał dobre. Kendziorek musi jednak jeszcze trochę się podszkolić, żeby w przyszłości nie popełniać błędów przy identyfikowaniu naszych wrogów i sojuszników. No i oczekuję od niego przeprosin za to, że chcąc mnie za wszelką cenę skompromitować politycznie, ośmielił się przyrównać mnie do Zgliczyńskiego i Kowalewskiego.

Jest, choć go nie ma Podtytuł artykułu Szczepańskiego, brzmiący „między regionalizmem a separatyzmem,” sugeruje, że istnieje niebezpieczna alternatywa dla regionalnego ruchu kaszubskiego, której punktem skrajnym jest właśnie separatyzm. Niestety, autor tekstu nie precyzuje, jaką definicją separatyzmu się posługuje, choć można ją zrekonstruować z jego poglądów, o czym niżej. Tymczasem przywołam definicję separatyzmu wg popularnej encyklopedii internetowej: „Separatyzm (z łaciny separatio – oddzielenie), dążenie do wyodrębnienia się z jakiejś grupy, całości (narodu, państwa, wspólnoty religijnej). Najbardziej typowym jest separatyzm narodowościowy, a jednym z jego przejawów secesja narodowa. Narodowe ruchy separatystyczne są przykładem partykularyzmu i działalności antysystemowej, gdyż dążą one do

 omasz abiś Od redakcji: Niniejszym tekstem kończymy wymianę zdań na temat „antysyjonizmu” między Piotrem Kendziorkiem a Tomaszem Gabisiem.

60


rozpadu istniejącej organizacji państwowej i uzyskania pełnej autonomii lub niepodległości”. Skoro już wiemy, czym jest separatyzm, oddajmy głos Szczepańskiemu, który konkluduje: „Jeżeli nie istnieje problem separatyzmu terytorialnego – a nie było i nie ma takiego zjawiska, zaś separatyzm narodowy to garstka osób – nie znaczy to, że nie ma o czym mówić”. Autor przyznaje więc otwarcie, że na Kaszubach nie ma separatyzmu terytorialnego, ale – tu znowu cytat – „/.../ z faktu, że jakaś wspólnota narodowa nie żąda państwowości teraz, nie wynika, iż nie zrobi tego za ileś tam lat, gdy zmienią się koniunktury geopolityczne. Zwłaszcza, że prawo do samostanowienia narodów jest nadal obowiązującą zasadą”. Ponieważ jako historyk znam się jedynie na przeszłości, nie pozostaje mi nic innego, niż przyznać Szczepańskiemu rację. Nie można wykluczyć, że za ileś tam lat – Kaszubi zażądają własnego państwa. Pociągnę wątek futurologiczny dalej: nie można także wykluczyć, że za ileś tam lat Polacy zwrócą się do władz Rosji z prośbą o sfederowanie z tym krajem. Historia zna przecież przypadki, że Polacy prosili o rozwiązanie polskich problemów w Petersburgu i „pomoc” ta była ochoczo udzielana. Należałoby jednak całkowicie zignorować doświadczenia historyczne ostatnich  lat, aby postawić tak śmiałą tezę i ukazać Polaków w tak niekorzystnym świetle, w jakim Szczepański przedstawia Kaszubów. Szczepański zakłada, że „gdy zmienią się koniunktury geopolityczne”, Kaszubi gotowi są zapomnieć o dobrowolnych związkach z Polską, choć pamiętali o nich w godzinach największych prób. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do najnowszej monografii dotyczącej polskiego państwa podziemnego na Pomorzu.

W Spisie Powszechnym Autor artykułu dostrzega wśród Kaszubów separatyzm narodowy, opierając się na wynikach Spisu Powszechnego, który wykazał, iż  obywateli polskich zadeklarowało narodowość kaszubską. „Porównując to z liczbą tej społeczności [ok.  tys. osób – przyp. T. Ż.-P.] i biorąc pod uwagę fakt dobrego zakorzenienia ruchu regionalistycznego, należy uznać ten wynik za klęskę separatystów”. W kategorii liczb bezwzględnych rzeczywiście trudno uznać ten wynik za imponujący. Jednak zważywszy na fakt, że kampanię zachęcającą do deklarowania narodowości kaszubskiej prowadziło zaledwie kilka osób, głównie studentów, uważam to za spory sukces. W ten sposób Kaszubi uplasowali się na  miejscu wśród mniejszości narodowych w Polsce (z narodem śląskim włącznie), przed Karaimami, Tatarami, Czechami, Ormianami, Żydami i Słowakami, a tuż za Litwinami. Aby mieć obraz całości, należy dodać, że ówczesny prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego oficjalnie skrytykował wyniki spisu w części dotyczącej używania języka kaszubskiego, nazywając je „karykaturą kaszubskiej rzeczywistości”. Zrzeszenie nie miało natomiast interesu w tym, żeby krytykować wyniki w części dotyczącej narodowości, choć i one zostały zaniżone przynajmniej trzykrotnie. Jako członek redakcji pisma „Òdroda” zbierałem relacje potwierdzające różnego rodzaju „cuda nad urną”, jak odmowa wpisu narodowości kaszubskiej, pozostawianie pustej rubryki do

wypełnienia później czy ingerencje w formularz za pomocą korektora. Podobnie rzecz się miała z językiem kaszubskim. Tego rodzaju naciski to dla Kaszubów rzecz nienowa, stosowano je już w międzywojniu, co później pozwalało dowodzić, że wszyscy Kaszubi od zawsze czuli się Polakami – tyle, że znad morza. Nie wszyscy i nie od zawsze. Nie łudźmy się – gdyby odrębność kaszubska była pobożnym życzeniem lub literacką kreacją, nie udałoby się uzbierać nawet  głosów deklarujących kaszubską narodowość.

Niemiecka filozofia dziejów Powróćmy jednak do myśli T. Szczepańskiego. Aby zrozumieć, czym jest według niego separatyzm narodowy – zdaje się, że „potwierdziłem” wyżej jego istnienie wśród Kaszubów – należy wpierw uzgodnić, czym jest naród. „Państwo jest po prostu emanacją duchowości narodu – pisze Szczepański – i narzędziem jego bycia w świecie. Tylko takie ma prawo żądać bezwzględnej lojalności aż do ofiary życia. Nie ono bowiem w istocie żąda, a naród, który jest jego duszą”. Nie widzę tutaj płaszczyzny porozumienia z autorem. Mniej lub bardziej świadomie odwołuje się on bowiem do niemieckiej filozofii dziejów z okresu romantyzmu, która była reakcją na klęskę Prus w wojnach z Napoleonem na początku XIX w. oraz do pojęcia „Volksgeist” (duch narodów), urobionego nieco wcześniej przez J. G. von Herdera (-). Swoją drogą, czy to nie chichot historii, że przebrzmiałe tezy niemieckich romantyków znajdują posłuch nie tyle za Odrą, ile właśnie u nas i to wśród spadkobierców – z mniej lub bardziej prawego łoża – Narodowej Demokracji? Nie dysponując żadną metodą, która pozwalałaby zmierzyć i zważyć ową „duszę” (naród), wolę oprzeć się na definicji, która stwierdza, że naród jest historycznie ukształtowaną wspólnotą losów, złączoną wspólną kulturą, językiem, religią, tradycjami i świadomością odrębności od innych wspólnot. Elementy te mogą występować w różnej konfiguracji i nie zawsze w komplecie (np. narody zróżnicowane religijnie, językowo), ale definicja ta przynajmniej jest możliwa do empirycznej weryfikacji. Kaszubi (Pomorzanie) mieszkają na Kaszubach (Pomorzu) od połowy VI w., a więc zanim powstało państwo polskie. Nasza kultura jest nie tylko kulturą ludową i różni się od polskiej, nasz język nie jest dla przeciętnego Polaka zrozumiały. W średniowieczu istniały formy państwowości, których kaszubski charakter przekonująco wykazał przywoływany przez Szczepańskiego mediewista Gerard Labuda. Jednak najistotniejszym argumentem potwierdzającym, iż Kaszubi są narodem, jest fakt, że istnieją osoby, które tak właśnie definiują swoją tożsamość, czując się obywatelami polskimi narodowości kaszubskiej. Gdyby ich nie było, Kaszubi rzeczywiście byliby Polakami znad Bałtyku, podobnie jak np. zamieszkujący Trójmiasto Polacy wypędzeni z Kresów Wschodnich. Szczepański przypomniał m.in. wiec w Kościerzynie w kwietniu  r., na którym Kaszubi wyrazili poparcie dla państwa polskiego – wśród nich byli także moi krewni. Nie czuję się kaszubskim „separatystą narodowym”, ani uciekinierem z „polskiego obszaru etnicznego”, bo przynależę do

61


obszaru etnicznego pomorskiego, który stanowi odrębną całość kulturową. Oczywiście państwo polskie może starać się tej odrębności nie dostrzegać czy nawet ją tępić. Do niedawna w Turcji „nie było” Kurdów, nazywano ich bowiem „Turkami górskimi”. Ignorowanie nowej etniczności narodowej Kaszubów czy Ślązaków i nie umieszczenie ich na urzędowej liście mniejszości narodowych, sporządzonej na podstawie danych spisowych przez MSWiA, to jednak chowanie głowy w piasek. Uparte negowanie odrębności jakiejkolwiek grupy narodowej przez państwo (teoretycznie) homogeniczne narodowo, zawsze miało taki sam skutek – rodziło przekonanie dyskryminacji i wzmacniało poczucie odrębności.

Inteligencja pomorska – była, ale jej nie było W tekście Szczepańskiego dostrzegłem wiele niespójności logicznych. Brak miejsca na przedstawienie wszystkich, przywołam więc przykład. Omawiając sytuację na Pomorzu tuż po przyłączeniu do Polski w roku , autor omawia „drażliwą” sprawę napływu urzędników z Galicji i Kongresówki – regionów, które były cywilizacyjnie zapóźnione w stosunku do ziem byłego zaboru pruskiego. „Spowodowało to poczucie krzywdy w środowiskach miejscowej inteligencji, liczącej na zajęcie stanowisk opanowanych przez przybyszy”. Akapit niżej Szczepański stwierdza natomiast, że „brak inteligentów na Pomorzu był faktem”. Reasumując: „miejscowej” inteligencji na Pomorzu nie było, ale miała ona poczucie krzywdy... Na marginesie dodam, że tego rodzaju „polityka kulturalna” nie była dla Kaszubów niczym nowym – podobnie postępowali Krzyżacy po zajęciu Pomorza (/ r.), podobnie postąpiła I Rzeczpospolita po II pokoju toruńskim ( r.), łamiąc zagwarantowane wcześniej – jak byśmy dziś powiedzieli – „ustawowo” prawo obsadzania urzędów wyłącznie przez miejscową elitę. Może wydawać się, że Kaszubi wymagali zbyt wiele, ale jak zareagowaliby mieszkańcy województwa świętokrzyskiego, gdyby dziś tamtejsze urzędy obejmowali prawie wyłącznie ludzie napływowi, np. z Pomorza? Na szczęście era polskiego kolonializmu kulturowego w kraju Kaszubów dobiegła końca wraz z upadkiem Polski Ludowej.

Czas największej wolności Tomasz Szczepański wpadł we własne sidła, pisząc: „Istniejący spór o status tego [tj. kaszubskiego – T. Ż.-P.] etnolektu ma oczywiście aspekt także pozanaukowy – istnienie języka byłoby argumentem za istnieniem narodu, co miałoby określone skutki polityczne i prawne”. Spór o to, czy kaszubski jest językiem, ma charakter wyłącznie historyczny, bowiem status owego „etnolektu” uregulowała Ustawa z dnia  stycznia  r. o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym. „Językiem regionalnym” w rozumieniu ustawy jest właśnie kaszubski. Nie zamierzam jednak dowodzić w ten sposób, że naród kaszubski istnieje, bowiem dla części Kaszubów jest to byt równie realny, jak dla innych naród szwedzki, francuski czy polski, niezależnie od tego, co inni o tym sądzą.

62

Na zakończenie chciałbym zgodzić się ze Szczepańskim, który napisał: „Wobec każdego państwa lojalność jest tylko warunkowa, jej granice są wyznaczane stopniem realizacji przez to państwo interesów narodu”. W odniesieniu do Kaszubów słowo „lojalność” brzmi nieco obelżywie, bowiem gdyby nie poparcie naszych przodków, Rzeczpospolita miałaby dziś postać Czechosłowacji, która nie posiada dostępu do morza. Nie jest to twierdzenie bezpodstawne, gdyż istniały projekty utworzenia „separatystycznego” (z punktu widzenia Berlina) państwa zachodniopruskiego z przewagą ludności niemieckojęzycznej, czegoś w rodzaju Austrii nad Bałtykiem. Spaliły one na panewce także dzięki gremialnemu optowaniu elit kaszubskich za przyłączeniem Pomorza do Polski, co Szczepański dostrzegł i opisał. Żyjemy dziś w nie pozbawionej wad, ale jednak wolnej Rzeczpospolitej, my – wszyscy jej OBYWATELE, niezależnie od przynależności narodowej. Dla Kaszubów, pomimo szeregu zastrzeżeń szczegółowych, okres po roku  to czas największej wolności w dziejach. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której polskie władze miałyby przestać realizować nasze interesy, gdyż nie są one sprzeczne z interesami państwa polskiego, zaś tzw. separatyzm kaszubski, choć groźny z nazwy, przy bliższym poznaniu okazuje się tworem jedynie wirtualnym.

 omasz uroch-iechowsi

Przypisy: 1. Por. T. Żuroch-Piechowski, Polska pomorska, „Tygodnik Powszechny”, 24.05.2006 r. 2. http://portalwiedzy.onet.pl/ 3. Bogdan Chrzanowski, Andrzej Gąsiorowski, Krzysztof Steyer, Polska podziemna na Pomorzu w latach 1939-1945, Gdańsk 2005. 4. Prezes ZK-P o wynikach spisu ludności (7.07.2003). Karykatura kaszubskiej rzeczywistości http://hgalus.republika.pl/tekst04.htm. Teza wyrażona przez prof. B. Synaka, o tym, iż liczba osób deklarujących narodowość kaszubską jest zawyżona, to jedynie pobożne życzenie. Rok wcześniej twierdził on, iż takich osób – poza autorem niniejszego artykułu – w ogóle nie ma. 5. Por. Zygfryd Prószyński, Z belferskiego podwórka. Wspomnienia z Kaszub, Gdańsk 1984, ss. 18-21. T. Szczepański powinien znać opis fałszerstw dokonywanych na Kaszubach w czasie II Spisu Powszechnego (1931 r.), choćby z cytowanej przez niego rozprawy habilitacyjnej J. Kutty, Druga Rzeczpospolita i Kaszubi: 1920-1939, Bydgoszcz 2003. 6. Gerard Labuda, Historia Kaszubów w dziejach Pomorza. T. 1, Czasy średniowieczne, Gdańsk 2006. Por. Jak Kaszuba z Kaszubą. O straconych szansach, przywiązaniu do symboli oraz o narodzie kaszubskim z historykiem prof. Gerardem Labudą rozmawia Tomasz Żuroch-Piechowski, „Tygodnik Powszechny”, 26.03.2007 r. 7. Zastanawiam się przy okazji, jakim cudem jednemu z kaszubskich historyków udało się napisać i obronić rozprawę habilitacyjną, która jest w całości tejże inteligencji poświęcona: Józef Borzyszkowski, Inteligencja polska w Prusach Zachodnich 18481920, Gdańsk 1986. Warto dodać, że przez inteligencję polską rozumie się w tej pracy przedstawicieli tej warstwy społecznej będących w dużej części etnicznymi Kaszubami. 8. Dz. U. Z 2005 r. Nr 17, poz. 141, Rozdział 4: Język regionalny.


Chwila oddechu

Tadeusz Buraczewski

ronezj

(Feministerium) – Feministki śpiewają przy goleniu...

Grafomańska ballada

Instaluję krągłe słowa – bom poetka. Gdy idejka feminizmu we mnie wnika, to waruję przy tym garbie jak przy skarbie jak mawiają – niczym suka ogrodnika.

W cafe, co się zwie „Metafora” Gdzie disco, pogo itp. tańce Zakochał się wybitny grafoman W prawdziwej grafomance.

Wandę wspomnę – co nie chciała Niemca – ciała dajesz – gdy on prosi cię o rękę... A czy spytać komuś się zechciało – może Wanda preferuje – Niemkę?

Ona mu z kosza – „złotą malinę” A on jej – z „oscarów” – wianek... Ona-ż – to Muza jest – grafomanka. On – Muz – to jej – grafomanek.

Jestem cała – taka zakręcona od poranka poprzez dzionek caluteńki. Spox ! – luzuję się pod dwojgiem a nad dwiema... – delikatnie odkręcając im nakrętki.

Impotenci są płodni najbardziej Literaturka zaś za tym chodzi Aż uwiedzie pismaka z potencją Co płodzi o chlebie i wodzie.

Feministki śpiewają przy goleniu co jak refren płynie – od wrót raju, to, że samiec chciałby zawsze dominować? Stop! Szlus! Wara! Męskość – wszak żeńskiego jest rodzaju!

Grafoman klawe ma życie jemu zostało to dane (dar) – nigdy nie będzie wiedział, że właśnie to on – grafomanem.

Puchu marny – boski diable, etc. – tak poeci poecili nudnie o nas. Między losem a Erosem – jestem szczera to Gretkowska niechaj pisze – jak Safona! Dzisiaj film obejrzę – „Córkę botanika” Jutro? Na manifę Partii Kobiet! Pewne! Będzie nasz jutrzejszy dzień! Wiedźmo Manuelo – ty nas powiedź! Feministki śpiewają przy goleniu... I ty (man) nuć – kokietując swą kobietkę, co iloczyn według ciebie ma, bo ty – IQ... Wy... co móżdżek macie pod napletkiem...

On wszechwszystko potrafi naskrybać – epitafium, litanię i pamflet odbezpiecza długopis i zaczyna się popis bój o paszkwil, pastisz i fraszkę. Grafomanka & grafoman w duecie Kiedy tfu-rcze wyciągną macki To psze Państwa – Stowarzyszenie... Albo i... Związek Literacki. W lasach drzewa rżnąć trzeba na papier Jęczą piły i Morse’m rymują siekiery Nikną dżungle i bory, by pisackie tumory Oddziewiczać wciąż mogły śnieżnobiałe A--ry. Duma sobie grafoman – ech portale i dale Jeden omam pociąga go skrycie: – A pobiję Guinnessa! Pisać będę! Bez przerw żadnych – caluteńkie życie!!!

RYS. QRDE

Facetowi niepotrzebne są baterie – niech ładuje i szczytuje – no i cześć! Facet to jest taki bio-wibrator, co temperaturę ma  i .

63


UDZIE z pobocz

Bliższa ziemia Lech L. Przychodzki Każdy twórca posiada swój „raj”, ten skrawek ziemi, który daje mu potrzebny „napęd”, gdzie wszystko jest „swoje”, a ludzie sprawiają wrażenie przyjaznych. Dla kogokolwiek innego ów Eden może wydawać się co najmniej czyśćcem – to kwestia wrośnięcia, zakorzenienia, identyfikacji... Dla Mirosława Puciłowskiego ową „bliższą ziemią” było i jest Podlasie.

1. W poszukiwaniu niespodzianek Na świat przyszedł w roku  w Białymstoku. Mama Mirka pracowała w Zakładach im. Sierżana, miasto wszak przemysłem włókienniczym stało. Puciłowski miał się uczyć zawodu przydatnego w życiu, toteż uczęszczał do Zespołu Szkół Gastronomicznych. Tam, w szkole średniej, trafił na wilniuka, prof. Romanowskiego, który prowadził koło fotograficzne, dysponujące aparatami „Start” i „Pentacon”. – „Czemu fotografia? – skomentuje Mirek po latach, w czerwcu  r. – Być może dlatego, że mieliśmy w domu »Smienę«, skoro istniało kółko – z ciekawości poszedłem zobaczyć, co to właściwie jest”. Spotykali się w ciemni - razy w tygodniu. Romanowski zaczął z wysokiej półki – zaszczepił młodzieży znajomość dorobku Bułhaka, oficjalnie wciąż jeszcze pomijanego... Mówili tedy o historii fotografii, nieco zapoznawali się z procesami obróbki chemicznej. – „Filmy były szerokie i tylko -klatkowe. Trzeba było myśleć przed naciśnięciem migawki, szanowało się te klatki. Kiedy pojawiły się -klatkowe aparaty typu »Praktica«, szacunek do kadru mieliśmy już wpojony”. Wilniuk począł zabierać swych podopiecznych w plener, potem siedzieli wspólnie w ciemni, obrabiając „upolowane” zdjęcia. Z czasem powierzać im zaczęto dokumentowanie szkolnych wycieczek i rajdów. Dzięki rzetelnej znajomości podstaw – nie zawodzili. – „Co wciągało najbardziej? Zawsze to samo – wywoływanie, chwila, kiedy z białej kartki zaczynał się powoli wyłaniać obraz”. Dziś fotografuje się inaczej – obróbce służą minilaby, automaty, cyfrowa fotografia wypiera tradycyjny film. Tu wszystko widzi się natychmiast. Stąd różnica w sposobie myślenia – Puciłowski

64

musiał podejść, spojrzeć przez wizjer, sprawdzić, czy ma dobre światło... Teraz – wystarczy pstryknąć. W dodatku praca w ciemni mogła dodać zdjęciu określonych efektów, gdy poznało się tajniki wywoływaczy negatywowych – można było np. stosować gradację miękkości dzięki chemii lub rodzajom używanego papieru. Rozpoczęcie studiów polonistycznych (białostocka filia Uniwersytetu Warszawskiego) stanowiło dla młodego adepta fotografii skok jakościowy. Nie zmieniło jednak sposobu postrzegania świata.

2. Ludzie wpisani w krajobraz Krajobraz podlaski określał zawsze Puciłowski jako „pogodzenie zieleni i wody”. Fotografował przecież głównie przyrodę – pejzaż, niekiedy architekturę odchodzącego świata. – „Woda tu jest wpisana w krajobraz – żywa, nieokiełznana – stanowi podstawowy wyróżnik, przynajmniej dla mnie”. Ludzie na Podlasiu chcą mieć domostwa najbliższe naturze. Ta swoista reliktowość terenu świadczyć ma jednak przewrotnie o ich statusie i lepszym życiu. Na wschodnich krańcach województwa, w pobliżu granicy z Białorusią, trwają na poły wymarłe wsie, gdzie wciąż jako podstawowego budulca używa się „polskiego feng-shui” – drewna i słomy. Te domy, jak twierdzi Puciłowski, „mają duszę, przemawia poprzez nie mądrość pokoleń – latem chłodzą, zimą ogrzewają wnętrza. Szkoda, że to odchodzi, ale współczesność po macoszemu podchodzi do przyrody”. Tak, liberalne rządy większości krajów musiałyby przejść długą drogę, by najpierw samemu pojąć złożoność faktu naszego bycia-w-naturze, a potem zacząć przypominać tę prostą (a zapomnianą w obliczu możliwego zysku) prawdę. Nawet dokoła Białegostoku wyrosły osiedla i wsie z betonu. Obce wszystkiemu, co „tutejsze”. – „Trzeba dojść do świadomości Skandynawów – mówi fotografik – by zacząć ponownie wykorzystywać surowce, które mamy na miejscu: dachy z trzciny czy słomy, domy z drewna... Ale wreszcie na to czas!”. Podobnie jak prof. Dominik Fijałkowski, winiący za biologiczne obumieranie Polesia Zachodniego nie tylko górników z „Bogdanki”, ale również meliorantów, Puciłowski dostrzega wybitnie negatywną rolę próby zmiany stosunków wodnych na Podlasiu: „Robiłem spływy kajakowe Narwią od


Chwila oddechu zalewu przy granicy z Białorusią (kilka wsi wysiedlono pod ten zbiornik, zwany Siemianowskim). Kiedyś Narew w górnym biegu miała swoją osobowość, teraz dopiero, gdy mija się Suraż, wpływając na rozlewiska, poznaję tę rzekę”. Rozlewiska ocalały dzięki ludziom z Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, które po zmianie nazwy zmieniło i stosunek do przyrody – pozytywnie opiniując trasę głośnej i kontrowersyjnej drogi przez Dolinę Rospudy. Narew od Bondar do Suraża to już jednak rzeka typowa, uregulowana. Dzięki zachodnim grantom, Towarzystwo wprowadziło na starorzecze Narwi, zarastające łozą, dawne (czerwone) rasy krów – gospodarze dostają bydło gratis, byle wypasali. Ekolodzy płacą też rolnikom za koszenie łąk, by przywrócić gniazdowanie wielu gatunków ptaków. Za koszenie mechaniczne płacą mniej, za ręczne – więcej. Pokazują praktycznie poleskim swojakom, iż na sensownej idei da się jeszcze zarobić. – „Człowiek, ten tutejszy – mówi twórca – nie zakłóca pejzażu, bo go rozumie. Jest weń wręcz wpisany. Ma gdzieś to, jak wygląda, jak mówi. Jest wciąż szczery w ukazywaniu swych poglądów – w odróżnieniu od ludzi z miasteczek i miast. Tych ludzi obiektyw LUBI!”. Przed kamerą czy obiektywem aparatu fotograficznego mieszkańcy Podlasia wyglądają naturalnie. Kiedy Puciłowski kręcił cykl „Tak było”, poświęcony zbrodniom sowieckim na Ziemi Białostockiej, ludzie z wiosek wypadali fantastycznie. Za to choćby w Gródku spotykał się z tekstami: „To już ja się i przebiorę”... Poza tym tylko w mniejszych skupiskach rozmówcy nie dbają o dobór słów, wypowiedź jakby sama toczy się, narasta... Kiedyś, gdy Mirek wędrował z aparatem fotograficznym po Podlasiu, ludzie poproszeni o wodę, częstowali go mlekiem. Teraz? – „Kultura wprowadziła fałsz w ich dotychczasowy sposób odczuwania, grają zamiast być sobą”.

3. Od WAKS-ów po „fotografię astralną” Studia stały się dla Puciłowskiego momentem otwarcia na innych ludzi. Nie tylko fotografowanych – artystów także. Uruchomiły wyobraźnię i możliwości. Gierek postawił na kulturę studencką, której bał się Gomułka. Postawił – i przegrał, bo gros twórców szybko zasilało szeregi opozycji, a do czerwca roku  byli właściwie JEDYNĄ opozycją wobec istniejącego w PRL status quo. KOR nikomu się jeszcze nie śnił. W Białymstoku studenckim twórcom zafundowano „Spodki” – położone obok dworca PKP Akademickie Centrum Kultury „Sepularium”. Artyści i animatorzy zagospodarowali je sami, powołując do życia m.in. Akademickie Centrum Filmowo-Fotograficzne. Kto wcześniej pomyślał o powiększeniach  x  cm lub nawet  x  m? Środowisko Podlasia zasłynęło z Wakacyjnych Akademii Kultury Studenckiej, których szef, Marek Konopelko, miewał z uczestnikami niemało kłopotów. Cóż, Marek do dziś jest wierny dawnej idei (współtworzy Stowarzyszenie Ordynacka), my – goście WAKS-ów, miewaliśmy całkiem inne poglądy, nie zapomniawszy wcale o ich publicznym manifestowaniu. Cztery pierwsze imprezy białostoccy akademicy zorganizowali w Tykocinie, dwie ostatnie w Sokółce. Aktywna była podczas nich grupa podlaskich fotografików – prócz Puciłowskiego jeszcze Marek Jarych, Andrzej Sokólski, Piotrek Sawicki... Razem  czy  chłopa.

Dla Mirka był to czas zainteresowania fotografią kreacyjną – izohelią, solaryzacją, luksografią... W Białymstoku powstał zalążek twórczej bohemy, skupionej wokół wystaw po-WAKS-owskich. Zaczęto też zapraszać przedstawicieli nieznanego wcześniej środowiska do innych ośrodków. W Szczecinie Puciłowski przeprowadził akcję fotograficzną, nazwaną „Maska”. Widzowie szli poprzez labirynt ze zdjęć, przedstawiających „puste” oblicza ludzi, dochodząc u wyjścia z instalacji do fotografii „manekinowej” twarzy bez oczodołów, z napisem: Kim jesteś? Potem ogólnopolskie plenery – św. Krzyż, Warszawa, Wrocław... I prawie dwuletnia współpraca z akademickim teatrem „NAM” (wyróżnionym podczas Konfrontacji Młodego Teatru w Lublinie w roku ), zbliżonym do pantomimy. – „Fotografowałem teatr, ale nie nasz” – powie po latach. Szkoda, bo zostali tylko ludzie, bez dokumentacji odtworzenie wspólnej pracy jest raczej niemożliwe. Gdyby ktokolwiek docenił ich przygodę ze sceną... Po ukończeniu studiów Mirek podjął pracę w Wojewódzkim Domu Kultury, nie tracąc z oczu kultury akademickiej. Studencki Dyskusyjny Klub Filmowy w kategorii miast średniej wielkości oceniono najwyżej w Polsce za cykl spotkań „Surrealizm a film”. WDK to dla Puciłowskiego z jednej strony animacja życia fotograficzno-filmowego (napisał wówczas i wydał dwa zeszyty „Fotografii na materiałach nietypowych”), z drugiej poszukiwanie taśm do prezentacji podczas seansów DKF i kombinowanie, jak przechytrzyć cenzurę. Zdarzały się momenty godne Mrożka. Oto znudzony WDK-owskimi prelekcjami dla przeróżnych towarzyszy, twórca wpadł na pomysł, by urozmaicić sobie wykład „fotografią astralną, genialnym wynalazkiem uczonych z MIT (Massachusetts Institute of Technology)”. Najpierw spreparował papier, tak by przygotowane wcześniej zdjęcia stały się widoczne dopiero po z góry określonym czasie. Potem przedstawił zebranym wyimaginowaną technikę, będącą jakoby najnowszym wynalazkiem środowiska MIT, pozwalającą na... rejestrację myśli. Notable przykładali papier fotograficzny do swych głów, by po kwadransie zobaczyć... No, całkiem różne przedmioty, bo gama „myśli” była szeroka. Mirek słuchał potem, jak wymieniano się spostrzeżeniami: „Patrz, mnie się pokazała butelka, a tobie?”... Coraz bardziej skłaniał się Puciłowski ku filmowi. Podjął więc współpracę z AKF „Projektor”, jednym z lepszych wówczas w kraju. Odwiedził Wilno i Kowno, kręcił podczas plenerów w Bułgarii i Tunezji. Szło ku lepszemu...

4. Stan wojenny i później Stan wojenny powstrzymał impet podlaskich filmowców. – „Wszystko było zawieszone, wszystko padło!”. Dopiero w sezonie / zmontowali kilka udanych filmów. Najsłynniejszy, o Grabarce, stał się na lata wizytówką Mirka. Srebro podczas festiwalu w Rio de Plata, nagrody w Niemczech, Czechosłowacji, na Węgrzech... Siłą rozpędu powołał więc do życia Stowarzyszenie KF „Projektor”, dające możliwość zdobycia sensownych środków na działalność. I tak publicystyka filmowa po stanie wojennym już się nie odbudowała.

65


Dopiero na przełomie lat / udało się podlasiakom zorganizować pierwszy po . grudnia lokalny przegląd filmowy. Nowa władza była równie podejrzliwa, co poprzednia. Przekształcony w Festiwal Filmu Niezależnego „Projektor” – stał się na krótko jedną z ciekawszych imprez w Polsce. Już w  r. Puciłowski założył Towarzystwo Rozwoju Telewizji. Wcześniej Wielki Brat nie zezwalał na nadajniki w Białymstoku. Kilka lat trwało przekonywanie lokalnych polityków, iż lepiej mieć własną telewizję, niż jej nie posiadać. Jedni wieszczyli same kłopoty, innym zwyczajnie się nie chciało. Polska „lewica” znacznie szybciej pojęła, iż wpływ na media decydować może o rozkładzie wyborczych głosów, niźli „prawica”, której wciąż wystarczały niechlujne i nijakie wydawnictwa związkowe. Były szef Regionu ŚrodkowoWschodniego NSZZ „Solidarność”, Mieczysław Szczygieł, nie dopuścił np. do przekształcenia podległego sobie biuletynu we wkładkę do „Tygodnika Solidarność”, choć Warszawa dwukrotnie proponowała takie rozwiązanie. Pierwsze prace ruszyły dopiero z końcem roku , od lutego  nowy ośrodek począł zatrudniać ludzi. Mirka również. – „Ostatnie zdjęcia? Wiesz, chyba z  lat temu. Zająłem się filmem, dla TV również, co pochłaniało za dużo czasu, by jeszcze fotografować”. Puciłowski nie należy do ludzi o pokaźnej posturze. A robił (i robi) niemal wszystko – jest operatorem w studio, realizatorem wizji, kręci wyjazdy, czuwa nad oświetleniem. Kręgosłup zbuntował się na tyle, by kamera poczęła stanowić ciężar nie do udźwignięcia. Jeszcze gdy jest statyw, da się pracować, z ramienia już nie... Zresztą przy którejś okazji pozbyto się go z etatu, jak to zazwyczaj bywa z wszelkimi założycielami. Mają przygotować miejsce innym, to ich rola, wytyczona przez myślenie biurokratów. Gdyby nie fakt, iż mieszka blisko budynku ośrodka TV, nie zgodziłby się na nowe (umowa-zlecenie) warunki zatrudnienia.

5. Białystok – jaki jest?

 ech . rzychodzi

ROZRUSZANE STADO KRÓW JEST BARDZIEJ FOTOGENICZNE...

Na frontonie Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki jeszcze stara nazwa placówki. Odchodząc z końcem maja br., komisaryczny „zastępca” lokalnego Sejmiku (wreszcie go wybrano) podarował teatrowi nowego patrona. Podlasie posiada obecnie Teatr Dramatyczny im. Józefa Piłsudskiego. Furda, że scena, na której działał Komendant, była innej

całkiem natury. Polemizowało niewielu, środowisko wyraźnie nie umie zadbać o własne interesy. – „Cisza i błogostan. We mdłej, sennej atmosferze zawieszone są /.../ czasopisma i całe tutejsze życie kulturalne. Niby o czymś się pisze, niby porusza się jakieś sprawy, ale właśnie: jest to mówienie na niby. /.../. Dawno przestały mnie bawić niedouczenie, niekompetencja i arogancja dziennikarzy, zajmujących się lokalną kulturą w /.../ prasie codziennej. To już nie jest śmieszne. /.../ Stan posiadania w kulturze /.../ jest nieznany. Publiczność /.../ nie zna wszystkich tutejszych teatrów, wydawnictw, galerii, czasopism, nie zna wartościowych pisarzy, plastyków, muzyków, aktorów, reżyserów, wydawców. Doprowadziły do tego przez lata środki masowej komunikacji, które /.../ wcale się pod tym względem nie poprawiły. /.../ Ta grzeczność – praktykowana przez lata – tłumaczyła się do niedawna względami politycznymi. Dziś nie tłumaczy jej nic, jak tylko próba utrzymania istniejących koterii, układów, powiązań. Stąd poklepywanie zamiast analizy, hagiografowie zamiast krytyków. Efektem tego stanu rzeczy są /.../ fałszywe hierarchie, istniejące wśród lokalnych placówek kulturalnych i twórców, plasujące miernotę na świecznikach, a to co naprawdę wartościowe – usuwające w cień” – to nie Puciłowski o Białymstoku, a BYŁY naczelny kwartalnika „Kresy”, Grzegorz Filip, o Lublinie (Cyt. za: „Tygodnik Współczesny” nr  (), ). Tu i tam mamy do czynienia ze znacznie szerszym zjawiskiem, które sparafrazować można słowami Józefa Czechowicza: „prowincja. noc”. – „Na to miasto władze nie mają nawet pomysłu” – mówi fotografik z Podlasia. „Projektor” padł, nie starczyło środków. W Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury nie znaleziono miejsca dla filmowców i fotografików. – „W Białymstoku decydenci od kultury nie wiedzą, co to jest kultura – konstatuje twórca. – Rocznice, oficjałki, przemarsze – TAK!”. Smutne, gdy słyszę to od kogoś, kto ma za sobą kilka tysięcy programów TV, w tym dokumentację Festiwali Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce. Bo raczej wie, o czym opowiada. Co zostało? Dni plastyki i kultury ludowej... – „Nie możesz wyjechać?” – pytam Mirka. – „Jasne, że mogę, Warszawa potrzebuje fachowców. Tylko czy naprawdę polską kulturę muszą skupiać - ośrodki?”... Odpowiedź na to pytanie znają chyba tylko lokalni notable. A ci ze stolicy, Krakowa i Wrocławia mają prawo już zacierać ręce.

66


Chwila oddechu

Wolna

twórczość i jej wrogowie

RTUR RYS. A

Krzysztof Kędziora Jeśli za miarę wolności kultury przyjmiemy możliwość nieskrępowanej twórczości oraz swobodny dostęp do jej efektów, to ocena, jaką dziś musielibyśmy jej wystawić, byłaby nadzwyczaj surowa. Współczesna kultura nie jest wolna. Ugina się pod jarzmem nakładanym przez korporacyjny przemysł rozrywkowy, który w dążeniu do zapewnienia zysków nie waha się użyć żadnych środków. Zaliczają się do nich m.in. prawa autorskie wraz z towarzyszącą im ideologią, a także instytucjonalne i techniczne środki ich egzekwowania, groźby, czy w końcu polityczny lobbing. Okres obowiązywania autorskich praw majątkowych, czyli praw przyznających monopol ich właścicielowi (twórcy lub wydawcy) na decydowanie o użytkowaniu dzieła i czerpaniu z niego korzyści majątkowych, wynosi w chwili obecnej cały okres życia twórcy oraz  lat po jego śmierci. Swobodny, a więc wolny od ograniczeń wynikających z autorskich praw majątkowych, użytek z dzieł kultury będzie więc pozostawał w coraz większym stopniu poza naszymi możliwościami. Innymi słowy, wytwory kultury miast stać się dobrem wspólnym, będą funkcjonować w sferze prywatnej. Prawa autorskie nie odnoszą się tylko do wydawców, jak to miało miejsce dawniej, lecz również do użytkowników oraz innych twórców. Określają one to, co z zakupionym przez siebie dziełem możemy jako użytkownicy zrobić, a czego nie (w ramach tzw. dozwolonego użytku). Regulują też powstawanie utworów zależnych (tłumaczeń, adaptacji, przeróbek etc.). Jeśli chcesz wystawić sztukę będącą adaptacją książki, do której wciąż ktoś posiada prawa autorskie, musisz od niego uzyskać na to zgodę i najpewniej mu zapłacić. Towarzyszące prawom autorskie techniczne środki ich egzekwowania, takie jak mechanizmy DRM (Digital Rights Management), które zabezpieczają cyfrowe treści przed użyciem niezgodnym z wolą właściciela praw autorskich, przekształcają się w środki kontroli konsumentów. Dzięki DRM właściciel praw autorskich (w praktyce najczęściej wydawca) kontroluje to, jaki użytek czynię z utworu posiadanego w formie cyfrowej. Może określić, ile razy mam prawo odsłuchać piosenkę kupioną w Internecie, albo ile stron z ebooka mogę skopiować. Znajdujemy się w paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony rozwój nowoczesnych technologii pozwala na niespotykaną do tej pory możliwość twórczej aktywności oraz swobodnego

dostępu do dóbr kultury. Z drugiej natomiast robi się wszystko, i to przy użyciu tych samych środków, które wolność umożliwiają, aby je ograniczyć. Ataki na swobody nie pozostają jednak bez odpowiedzi. Reakcje te są różnorodne. Od prób budowania alternatywy po radykalne zakwestionowanie porządku opartego na prawach autorskich. Na przykładzie muzyki przyjrzyjmy się kilku z nich.

Licencje Jednym ze sposobów ograniczania terroru praw autorskich w ich korporacyjnej postaci, jest tworzenie alternatywnych licencji, czyli zbioru praw przysługujących twórcy. Każda z tych licencji funkcjonuje w ramach systemu prawa autorskiego i korzystając z możliwości, jakie on stwarza, przekształca go w taki sposób, by nie ograniczał wolności, lecz jej sprzyjał. Innymi słowy, twórca zawiera z szeroko rozumianym użytkownikiem dzieła umowę, której warunki precyzuje określona licencja. Istnieje wiele alternatywnych licencji, różniących się od siebie przedmiotem, jaki regulują oraz stopniem surowości. I tak np. Powszechna Licencja Publiczna GNU (GNU General Public License) odnosi się do oprogramowania i uznawana jest za jedną z najbardziej wolnościowych. Jej celem jest wyeliminowanie wszelkich praktyk, które mogłyby zniewolić oprogramowanie i ograniczyć swobodę jego użytkowania. Przyznaje ona prawo do swobodnego używania, kopiowania i modyfikowania oprogramowania nią objętego, pod warunkiem, że taka sama swoboda zostanie przyznana kolejnym użytkownikom. Tak jak licencja GNU w odniesieniu do oprogramowania jest jedną z najpopularniejszych alternatywnych licencji, tak Licencja Creative Commons jest najpopularniejszą spośród odnoszących się do twórczości artystycznej. Powstała ona z inspiracji Lawrence’a Lessinga, założyciela organizacji Creative Commons, profesora Stanford Law School, a także autora głośnej książki „Wolna Kultura”. Celem Licencji Creative Commons jest przekształcenie tradycyjnych zasad copyright – wszystkie prawa zastrzeżone – w zasady bardziej wolnościowe, zastrzegające tylko niektóre prawa. Licencja ta odnosi się do wszelkiej twórczości chronionej prawem autorskim, takiej jak książki, strony WWW, muzyka, film etc. Pozwala twórcy na określenie warunków, na jakich chce on udostępnić dzieło. Istnieją cztery takie warunki,

67

EK

CZAR

GAN


Chwila oddechu których kombinacje tworzą sześć możliwych licencji. I tak np. licencja „minimalna”, nakładająca najmniej warunków na użycie utworu, stwierdza, że „wolno kopiować, rozprowadzać, przedstawiać i wykonywać objęty prawem autorskim utwór oraz opracowane na jego podstawie utwory zależne pod warunkiem, że zostanie przywołane nazwisko autora pierwowzoru”. Innymi słowy, ta postać licencji Creative Commons gwarantuje jedynie autorskie prawa osobiste, czyli głównie prawo do wiązania utworu z nazwiskiem jego twórcy, zrzekając się innych praw. Jeśli twórca zechce, może upublicznić swoje dzieło pod innymi warunkami, np. takim, iż nie zostanie ono wykorzystane komercyjnie.

Wolni z wolnymi, równi z równymi Powstanie Internetu i technologii cyfrowego zapisu muzyki, głównie w formacie MP, umożliwiło dzielenie się nią na niespotykaną dotąd skalę. Przełomowym momentem było powstanie w  r. Napstera. Była to aplikacja pozwalająca każdemu posiadaczowi komputera z dostępem do Internetu dzielenie się plikami muzycznymi. I choć w roku  Napster został zamknięty, proceder bezpośredniej wymiany plików ma się dobrze i kwitnie mimo wysiłków podejmowanych przez instytucje zajmujące się ochroną praw autorskich i zwalczaniem „piractwa”. Sieci PP (bezpośredniej wymiany plików) realizują ideał wspólnoty wolnych i równych podmiotów, jaki pierwotnie przyświecał Internetowi. W sieci peer-to-peer (ang. równy z równym) wszystkie komputery lub ich użytkownicy są równouprawnieni, zaś sama technologia wymiany plików eliminuje pasożytnictwo i wymusza zachowania wspólnotowe. Warunkiem „ściągania” plików jest ich udostępnianie innym. Taki plik staje się automatycznie dobrem wspólnym, do którego każdy jest tak samo uprawniony. Większość wymiany w sieciach PP obejmuje utwory objęte prawem autorskim, które w jej ramach zostają zniesione, co powoduje, że z punktu widzenia istniejących regulacji prawnych ich aktywność jest wątpliwa. Nawet jeśli uznamy, że nie jest to rzecz, którą powinniśmy się kłopotać, to z dystrybucją twórczości w sieciach peer-to-peer wiąże się inny problem. Twórcy zostaje odebrana możliwość kontroli sposobu prezentacji swojego dzieła. Wyobraźmy sobie, że utwory na danej płycie powinny być odtwarzane w odpowiedniej kolejności, a klucz do ich zrozumienia leży w towarzyszącej grafice. W sieciach PP o charakterze prezentacji danego dzieła decydują ci, którzy je rozprowadzają. Mogą zmienić kolejność utworów, pozbyć się elementów graficznych etc. I choć takie działanie jest niezgodne z przyjętą „net-etykietą”, to nie jest jednak technicznie niemożliwe i zdarza się dość często. Powyższe trudności związane z dystrybucją muzyki w sieciach PP, czyli ich „nielegalność” (rozpowszechnianie plików objętych prawem autorskim) oraz niemożność kontroli zasad prezentacji, zrodziły potrzebę innej formy dystrybucji muzyki, która jednocześnie zachowałaby zalety znane z sieci peerto-peer: darmowość oraz łatwość dostępu.

Netlabel – wolność twórczości, swoboda dostępu Licencje Creative Commons zostały dostosowane do prawodawstwa poszczególnych krajów i są niezwykle proste

68

w zastosowaniu. Przykładem ich użycia jest działalność internetowych wydawnictw muzycznych, czyli tzw. netlabeli. Czym jest netlabel? Mówiąc ogólnie, to wytwórnia muzyczna funkcjonująca w Internecie. Co jednak różni netlabel od zwykłej wytwórni? Przede wszystkim to, że muzyka udostępniania jest w postaci cyfrowej i za darmo. Elektroniczna forma dystrybucji muzyki pozwala na wyeliminowanie kosztów, jakie wiążą się z tradycyjną edycją płyt. Wydawca nie musi płacić za tłoczenie płyty, druk okładek, dystrybucję i promocję. Dzięki temu możliwość zaprezentowania własnej twórczości leży w zasięgu niemal każdego, a odbiorca otrzymuje „pełnoprawną” płytę, nie odbiegającą zbytnio od jej „fizycznego” pierwowzoru. Do każdej dołączone zostają pliki graficzne z okładkami, które można sobie wydrukować i po nagraniu utworów na czystej płycie CD, włożyć do opakowania i postawić na półce. Szerokie możliwości, jakie przed twórcami otwierają netlabele oraz swobodny dostęp do muzyki powodują, że ten rodzaj dystrybucji jest alternatywą dla wielkich wytwórni. W przeciwieństwie do sieci peer-to-peer, jest on legalny. Co więcej, wolność twórcy i odbiorcy jest prawnie gwarantowana przez Licencję Creative Commons, która dopuszcza swobodny użytek z dzieła pod warunkiem uznania autorstwa i często niekomercyjnego wykorzystania. Netlabele są alternatywą nie tylko z uwagi na formę dystrybucji, ale także ze względu na treść. Oferują bardzo rozmaitą muzykę. Od disco, poprzez rock, po awangardę. Różnorodność oferty może przyprawić o zawrót głowy. Nie sposób omówić choćby skromnej części ich oferty. Niemniej wskażmy na kilka polskich przykładów. Netlabel „Aerbeat Records” (http://aerbeat.org/) specjalizuje się w muzyce dub, reggae, ragga/dancehall. Na swoim koncie ma dziewięć wydawnictw takich artystów, jak , Banda Tre, Dino Dub, Echo_TM, Emzk, Magara, Togetha Brotha, WWS czy Youthman Steppa. Z kolei „S!te Records” (http:// www.site-rec.com/) wydaje muzykę elektroniczną, często eksperymentalną, m.in. takich artystów, jak Wolfram czy Vitalis Popoff. W katalogu tej wytwórni na szczególną uwagę zasługują składanki Sad Electronics, prezentujące współczesną, nie tylko polską, muzykę elektroniczną. Profil innego polskiego netlabelu „lives.pl” (http://lives.pl/) jest bardziej zróżnicowany, choć skromniejszy ilościowo. Znajdziemy w jego katalogu artystów grających zarówno rocka, jak i electro. Często netlabele są nie tylko wytwórniami muzycznymi, lecz niemalże instytucjami kulturalnymi. Polski „AudioTong” (http://audiotong.net/) wydaje muzykę takich uznanych muzyków, jak Tetsuo Furudate, Emiter, Arszyn czy Zbigniew Karkowski, a także zajmuje się organizacją koncertów oraz innych imprez artystycznych. Na ich stronie można zapoznać się również z ciekawymi tekstami i wywiadami.

Plądrofonia Dla wielu filozofia twórczości, jaką wyraża Licencja Creative Commons, jest błędna. Nie ujmuje ona należycie istoty procesu twórczego oraz jego relacji do idei prawa autorskiego czy oryginalności. Ich zdaniem, prawa autorskie ograniczają to, co z danym dziełem możemy uczynić. Teoria plądrofonii, której najpełniejszy teoretyczny, ale i też świadomie arty-


styczny wyraz dał pochodzący z Kanady kompozytor i muzyk John Oswald, zakłada radykalnie odmienne rozumienie muzyki i twórczości. W  r. Oswald wydał płytę zatytułowaną „Plunderphonics”. Znajdowało się na niej ponad  utworów, które powstały w oparciu o nagrania chronione prawem autorskim. Wśród splądrowanych (twórczo przekształconych) przez Oswalda artystów znaleźli się m.in. Michael Jackson, Elvis Presley, Dolly Parton, Metallica, Franz Liszt, Anton Webern, Igor Strawiński czy Ludwig van Beethoven. Wydanie płyty zostało w całości sfinansowane przez Oswalda, a żaden z jej egzemplarzy nie został nigdy sprzedany. Rozsyłano je za darmo do stacji radiowych, prasy, krytyków muzycznych oraz innych artystów. Na okładce płyty widniał Michael Jackson „objawiający” się jako biała kobieta. Grafika owa symbolizować miała to, co działo się na płycie, czyli ujawnienie się czegoś nowego – często niespodziewanego – z tego, co wcześniej, wydawać by się mogło, było nam dobrze znane. W ciągu kilku miesięcy przedstawiciele Jacksona oraz przemysłu muzycznego doprowadzili do zniszczenia wszystkich pozostałych kopii płyty oraz do zakazu jej dystrybucji. W głośnym artykule „Plunderphonics, or Audio Piracy as a Compositional Prerogative”, Oswald przedstawił swoje artystyczne i filozoficzne credo. Powstanie technologii umożliwiających nagrywanie dźwięku, a następnie odtwarzanie go, nie tylko ułatwiło dostęp do muzyki, lecz także otworzyło przed twórcami nowe pole artystycznej kreacji. Z jednej strony, nagrany dźwięk (w tym i wykonania innych artystów) stał się nową muzyczną materią, z drugiej natomiast urządzenia odtwarzające dźwięk stały się instrumentami. Te możliwości zaczęto wykorzystywać już przed II wojną światową, by wspomnieć kompozycję „Imaginary Landscape ” autorstwa Johna Cage’a z  r. na perkusję i dźwięki z odtwarzanych z różną prędkością dwóch płyt gramofonowych. W tej kompozycji wykorzystane zostały jedynie dźwięki testowe oraz efekty zmiany prędkości odtwarzania płyt. Na teren zastrzeżony przez prawa autorskie Cage, choć nie intencjonalnie, wkroczył dopiero po wojnie, w „Imaginary Landscape ” ( r.) na  radioodbiorników, czy w „Imaginary Landscape ” ( r.) na  płyty gramofonowe. Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że John Cage nie był pierwszy – przed nim w podobny sposób eksperymentowali m.in. Stefan Wolpe () czy Edgard Varèse (). Nie był także jedyny – warto tu wspomnieć o poszukiwaniach Pierre Schaeffera oraz Pierre Henry’ego w ramach Groupe de Recherche de Musique Concrète. Jednakże pierwszego w pełni świadomego aktu zawłaszczenia i splądrowania dokonał zmarły w zeszłym roku amerykański kompozytor James Tenney. W  r. światło dzienne ujrzał jego utwór „College No.  (Blue Suede)”, będący wariacją na temat „Blue Suede Shoes” Elvisa Presleya. Oczywiście instrumentem był tu gramofon i płyta. Wykorzystywanie nagranych dźwięków, w tym utworów innych artystów, oraz traktowanie urządzeń odtwarzających jako instrumentów, nie było jedynie domeną twórców kultury „wysokiej”. Tacy artyści jak Frank Zappa, e Beatles czy e Residents na obszarze muzyki popularnej czy rockowej posługiwali się tą techniką równie skutecznie. Jednak dopiero pojawienie się w latach . samplera (instrumentu odgrywającego wcześniej nagrane próbki dźwięków – sample) pozwo-

liło tej technice na dobre zadomowić się w obszarze muzyki popularnej. Ten rodzaj twórczości zyskał miano samplingu. Polega on na budowaniu nowych utworów muzycznych z fragmentów utworów nagranych wcześniej. Z tej możliwości, obok tzw. scratchingu (generowaniu dźwięków poprzez „drapanie” i „rysowanie” płyt gramofonowych) początkowo zaczęli korzystać raperzy. Wkrótce jednak metoda stała się czymś wspólnym dla niemal całej kultury popularnej. Złote lata samplingu szybko przeminęły. W roku  Public Enemy, jedna z najważniejszych grup w historii rapu, nagrała album „It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back”, na który składały się setki sampli. Dwa lata później na albumie „Fear of a Black Planet” musieli pożegnać się ze swobodą, jaką wcześniej cieszyli się podczas samplowania. Prawnicy wielkich wytwórni coraz baczniej zaczęli przyglądać się tworzonym utworom w poszukiwaniu „ukradzionych” sampli, a opłaty za możliwość ich wykorzystania ciągle rosły. W ten oto sposób ograniczono potencjał twórczy leżący w tej technice muzycznej. Choć o samplingu można powiedzieć, że jest pewną formą plądrofonii, to jednak nieświadomą konsekwencji z niej płynących i założeń leżących u jej podstaw. Plądrofonia Oswalda ma na celu ich świadomą artykulację. Różni się ona od samplingu tym, że korzystając z materiału muzycznego, pozwala słuchaczowi na rozpoznanie jego źródła. Ten zabieg ujawnia pewną określoną wizję muzyki, według której jej naturalnym medium są tradycja i ludzka pamięć, a ona sama stanowi wspólnotową, nie zaś indywidualną formę ekspresji. Ekspresją, która jako taka jest nieskończona i nieokreślona, podlegająca ciągłej zmianie. Nawet przykład muzyki klasycznej, dalekiej od takiego pojmowania, wydaje się to poświadczać. Partytura musi zostać odczytana, dzieło wykonane, czyli twórczo przez innych zinterpretowane. Nie wspominając już o tym, że sam proces jego powstania nie dzieje się w próżni, lecz osadzony jest w pewnej tradycji, nawet jeśli ją neguje. Wspólnotowy, społeczny wymiar twórczości, nawet jeśli nie kwestionuje idei praw autorskich, to z pewnością osłabia ich moc. Muzyka należy do nas, do jej twórców i odbiorców, z pewnością nie do koncernów fonograficznych. Proces jej odzyskiwania już się zaczął i nie ma większego znaczenia, czy odbywać się będzie metodami rebelianckimi (jak w przypadku peer-to-peer i plądrofonii), czy też zgodnie z prawem (jak w przypadku netlabeli działających na Licencji Creative Commons) – ważne, żeby był skuteczny.

 rzysztof ędzior

Przydatne adresy: Creative Commons: http://creativecommons.org/ Creative Commons Polska: http://creativecommons.pl/ Wolna muzyka: http://www.phlow.de/netlabels/ http://www.rowolo.de/labels/ http://www.archive.org/details/netlabels http://www.jamendo.com

69


ronika K

Kontrasa

Godność nabrała nowego znaczenia. Otóż lekarze sugerują wszystkim, którzy zarabiają mniej niż  tysięcy, że żyją niegodnie. Sami, nawet jeśli zarabiają  tysięcy lub więcej, to nadal pracują na kilku etatach, w tym samym czasie, na jednym państwowym sprzęcie, żeby jeszcze dodać sobie... godności.

„Dawanie pracy” Ciekawej manipulacji dokonuje się też pojęciami związanymi z pracą. Otóż zatrudniający, kapitalista czy szef, okazuje się z samego polskiego brzmienia odpowiedniego słowa darczyńcą, który nas pracą obdarza. On nam jako „pracodawca” daje pracę i jeszcze w dodatku łaskawca wypłaca czasami pensje. Tymczasem on niczego nam nie daje i w związku z tym nie jest żadnym pracodawcą – on kupuje pracę, jest więc kupującym pracę pracokupcem. Cały zresztą obecny system, tak samo jak urzędowy język, preferuje nie tych, którzy robią coś pożytecznego dla innych i świata, lecz przede wszystkim takich, którzy zajęli w nim dobre pozycje pośredników i pobierają z tej racji coś w rodzaju myta. To im zawdzięczamy ten ciągły pośpiech, przymus tandeciarstwa i bylejakości zwanej innowacyjnością, gdyż w ich interesie jest to, by maszynka kręciła się coraz szybciej, a owieczki biegały coraz prędzej wokół tego, kto je strzyże. Natomiast samą pracę to ja komuś daję, jeśli coś dla niego zrobię bez zapłaty. Gdybym był związkowcem lub kimś w tym rodzaju, to domagałbym się takiej zmiany w języku urzędowych dokumentów, bo język też określa świadomość.

Za to Rafał A. Ziemkiewicz znalazł lukę prawną i zapisał się do KRUS, dzięki czemu, jak twierdzi, państwo „kradnie mu” mniej na ZUS. Ma czyste sumienie, bo jak zauważa dowcipnie: „bzdura lex, sed lex”. Jednocześnie nasz bezkompromisowy demaskator „polityków przyrośniętych do stołków”, „przekupnych ekologów” i zła wszelakiego, twierdzi, że nic ze swoich składek „nie ma i wie, że nigdy nie będzie miał”, bo on i jego rodzina leczy się prywatnie. Tylko po co w takim razie w ogóle zarejestrował się w KRUS, jeżeli przedtem żył sobie z honorariów, poza systemem? Jak sam twierdzi, dlatego, że został ojcem, a to uaktywniło u niego poczucie odpowiedzialności. Ale przecież dzieciom w wieku szkolnym nie odmawia się leczenia, gdy tatuś nie płaci składek na ZUS. Tak samo to nie złe państwo zabrania lekarzom otwierać prywatnych szpitali nie tylko do leczenia,

70

jak pisze Ziemkiewicz, „spraw drobnych” – to przede wszystkim sami polscy lekarze zajadle niszczą tego typu konkurencję, vide sprawa Korwity. Oni, owszem, chcą leczyć prywatnie, ale na społecznym sprzęcie, na społeczny koszt i żeby przypadkiem ktoś nie robił im konkurencji. Czyli coś tu nie gra, bo czyż odpowiedzialność oznacza wydawanie nawet skromnych sum na krusowskie składki bez żadnego sensu? Przecież ojcostwo powinno skłaniać do oszczędności, nawet drobnych, a nie do wyrzucania pieniędzy na „urzędniczego molocha”. A mnie się wydaje, że Ziemkiewicz po prostu boi się sytuacji, gdy on lub jego najbliżsi zapadną na chorobę na serio, której leczenie naprawdę dużo kosztuje, a wtedy nawet jego pensja może nie wystarczyć. Może się jednak w takim przypadku okazać, że takich „krusowników” jak on było więcej, no i będzie kłopot, bo w NFZ brakuje pieniędzy i trzeba będzie czekać w kolejce, dawać łapówki za wyniesienie basenu itp. Taka postawa, manifestowana ostentacyjnie przez jednego z najbardziej popularnych polskich publicystów, to zresztą symptom głębokiej choroby, jaka toczy współczesnych Polaków. Żadne, najdoskonalsze nawet procedury, nie uzdrowią ani służby zdrowia, ani jakiejkolwiek dziedziny publicznej, o ile utrzyma się w polskim społeczeństwie tolerancja dla tego rodzaju poszukiwaczy luk w prawie. Zastosowane w tym przypadku jako usprawiedliwienie, prymitywne neoliberalne dogmaty pokazują w przypadku Ziemkiewicza jak w soczewce swoją prawdziwą funkcję, którą jest uzasadnienie trywialnej nieumiejętności popatrzenia na jakiekolwiek zagadnienie szerzej niż z doraźnej perspektywy własnego płotu. Tyle tylko, że jest to spojrzenie krótkie, trochę mętne i bardzo nieodpowiedzialne.

CBA i inne służby spartaczyły kolejną robotę. Właściwie to nic im się nie udaje. Stokłosa uciekł, Blida się zastrzeliła, hegemon nie wydał Mazura, a teraz nawet nie zdołali do końca skorumpować agenta własnego lub podstawionego przez stare służby. A wszystko po to, żeby skompromitować Andrzeja Leppera. Jacek Kurski w audycji radiowej nazwał akcję CBA i odwołanie przewodniczącego Samoobrony „mistrzowskim posunięciem prezesa Kaczyńskiego”, rzucając nieco światła nie tylko na własną błaznowatość, lecz także – być może przypadkowo – na sens całej akcji. W takim razie oznaczałoby to, że Kaczyński chce wrócić do koncepcji sojuszu z PO, bo Lepper i Giertych jednak ciągle są zbyt niezależni, a przede wszystkim mają w odróżnieniu od Platformy jakieś szersze ambicje niż pilnowanie swo-


Chwila oddechu

Za to mój sąsiad złapał na gorącym uczynku grafficiarza, który niszczył nam elewację kamienicy. No i zaczął się kłopot. Chuligana przekazał policji, a ta od razu zaczęła narzekać, że strata za mała i że pewno nic z tego nie będzie. No i rzeczywiście, choć wartość straty zawyżyliśmy maksymalnie ( zł), to ziobrowski sąd chłopczyka uniewinnił ze względu na małą wysokość szkody. I co mi po CBA?

Jest jednak sprawiedliwość w Kościele i policjanci myśli znowu zawiedli się w swoich oczekiwaniach wobec ojca dyrektora. Właściwie trudno coś dodać do trafiających w sedno słów prowincjała zakonu redemptorystów czy – deklarującego się jako niewierzący – profesora Bogusława Wolniewicza. Pozwoliłbym sobie tylko na jedno. Otóż profesor powiedział, że nie rozumie ślepej nienawiści, jaka cechuje prześladowców ojca Rydzyka. I dalej dziwił się, że ci tak zwani intelektualiści nie widzą, że cenzura, donosy i szpiclowanie wykładowców uderzą również w nich, bo sprawią, że ludzie także na uczelni będą się bali mówić, co myślą. Otóż moim zdaniem przyczyna tego jest prosta. Tym ludziom to nic nie szkodzi, bo oni zawsze myślą, a przede wszystkim mówią tyl-

ko to, co akceptuje najsilniejszy w danym momencie kolektyw. Właśnie dzięki zewnętrznej cenzurze i wewnętrznemu zakłamaniu mogą pokonać konkurencję i dobrze ze swego zakłamania żyć. Jakakolwiek otwarta dyskusja, wesoła swoboda, swawolny, a czasem nawet na mój gust zbyt swobodny język, jaki prezentuje np. ojciec Rydzyk, to dla nich koniec. Czy ktoś widział kiedyś jednego z tych „intelektualistów” albo medialnych moralistów śmiejącego się szczerze? Czy to w ogóle zdarza się w dzisiejszej publicznej debacie, zastanówcie się czasem i poobserwujcie ich uśmieszki – wymuszone, złośliwe, ironiczne, ale nigdy szczere i wesołe. Przypomina się w tym kontekście „Imię róży” i śmiech jako największe zagrożenie dla panującej ortodoksji. Dla mnie cała historia to także potwierdzenie tego, jak bardzo prawdziwa jest historia Judasza. Szczerze mówiąc, nie zawsze rozumiałem na czym polegało „wydanie” Jezusa faryzeuszom w sytuacji, gdy ten zawsze nauczał jawnie – co tu było do wydawania. Ale to właśnie musiało być tak, musiał pojawić się szpicel, zdrajca i trzeba było właśnie takiego skumulowania podłości, by dać hasło do ataku na cnotę. Trzeba niejako ostentacyjnie odwrócić wszystkie wartości do góry nogami i zrobić przy tym wielki rejwach, wtedy służy on jako punkt zborny wszelkich szumowin, dodając im odwagi do zmasowanego ataku, nadając całej sytuacji przy okazji, głębszy, archetypiczny wymiar. Odwieczne rytuały politycznego mordu są jak widać prostsze niż się wydaje, tylko człowiek ciągle w swojej naiwności doszukuje się w nich jakichś subtelności. Gdybym był prezydentem, to po tym wszystkim ojcu dyrektorowi przyznałbym Order Orła Białego. Nie za to, że ojciec dyrektor takich jak ja zalicza być może do tak zwanej cywilizacji śmierci, lewicę uważa za synonim zła, a obrońców przyrody za wrogów Polski – kto myśli niezależnie i jest pewny swego, ten jedynie uśmiecha się na takie oskarżenia – lecz za zasługi dla szerzenia wolności słowa, za dokonanie pierwszego wyłomu w tym kołtuńskim czerepie, który dławił w Polsce swobodę myśli po  r. Przy okazji być może część z dotychczasowych posiadaczy orderu oddałaby swoje odznaczenia i za jednym zamachem także ten problem by się rozwiązał.

 ontras

RYS. PIOTR ŚWIDEREK. WWW.BARDZOFAJNY.NET

ich prywatnych biznesów. W dodatku Wielki Brat na pewno nie lubi, gdy wychodzą na jaw np. informacje o zgodzie suwerennych ponoć polskich władz na podsłuchiwanie przez jankesów wszystkich rozmów telefonicznych w Polsce. Aby pozbyć się Leppera, zmienia się nawet prawo, żeby „przestępcy nie zasiadali w Sejmie”. Tymczasem wszystkie „przestępstwa” Leppera, od wybatożenia komornika wykonującego balcerowiczowskie egzekucje, po wysypywanie zboża przemycanego pod osłoną polskich celników, mają charakter wręcz honorowy, znacznie bardziej niż owo wyszukiwanie luk w prawie, które wychwalają liberalni kombinatorzy. Jednak jeden raz Lepper został słusznie skarcony przez niezawisły sąd. Jak dowodzą ujawnione nieustanne i jakże pracowite kontakty Olka Kwaśniewskiego ze światem podejrzanego biznesu, wiele rzeczy można o byłym prezydencie powiedzieć, ale nie to, że był nierobem...

71


Katarzyna Piotrowska

Encyklopedia

***

Rysunek

przestrzeń jest ostra

czarna i skłębiona

wzdłuż tętnic biegną okopy

o postrzępionych brzegach

czas zamarł

niespokojna ruchliwa kreska biegnąca we wszystkie strony –

krzyżujemy oddechy i nagle jesteśmy tacy dalecy że aż bliscy śmierci mieniącej się w myślach próbą ukojenia

Wyrażeń Makabrycznych Paplo Maruda 8. System emerytalny Ostatnio ze strony Nauki pojawiają się coraz to nowe sygnały, że Homo Ledwo Sapiens istniał już znacznie dawniej, niż się dotąd wydawało, a więc już za czasów dinozaurów. Wtedy to występował głównie w charakterze pożywienia dla drapieżników. Otóż pierwszy system emerytalny działał w ten sposób, że ludzie starzy byli przez te stwory zwyczajnie omijani jako mięso łykowate. Potem ciała kosmiczne wytłukły dinozaury, a człowiek sporządził narzędzia do uśmiercania i kiełznania zwierząt mniejszych. Ludzie zaczęli żyć w hordach, plemionach, klanach i wszędzie tam starcy byli bardzo szanowani – do tego stopnia, że system emerytalny, jaki im fundowano, sięgał nawet życia pozagrobowego, bo wyposażenie pośmiertne było powszechne i nie dotyczyło tylko faraonów. O staruszków troszczono się jeszcze w czasach rodzin wielopokoleniowych (no, może z wyjątkiem Sparty) i oprócz strawy dawano im także zajęcie, np. pilnowanie kóz na podwórku, czyli mogli oni czuć się pożyteczni. Kiedy jednak dziadków zaczęto umieszczać w lokalach oddzielnych, ogłoszono powszechny podatek na ich utrzymanie, czyli na tzw. emeryturę. Coś, co było smutną koniecznością, okrzyknięto wielkim sukcesem postępu. I tak dotrwaliśmy do czasów dzisiejszych, kiedy to zaczęła obowiązywać żelazna zasada: „Każdy sobie rzepkę skrobie”, czyli odłóż sobie obywatelu na starość sam. No i znów, jak na początku dziejów, pojawiły się dinozaury, czyli, za przeproszeniem, Fundusze Emerytalne. Przed nimi, tak jak na początku – nie ma ucieczki. Zostawiają na boku tylko chorych – niezdolnych do ucieczki gdziekolwiek. Ci mogą sobie umrzeć w samotności, bez ich wspaniałomyślnej „opieki”. Resztę przeżuwają na papkę, a raczej na cienką zupkę, która na starość ma starczyć emerytom za pożywienie. Głównie zaś chodzi o to, żeby dinozaury mogły nieprzytomnie tuczyć swe grube cielska. Jedynym ratunkiem jawi się znów jakaś duża asteroida.

dziecko maluje śmierć (.IX.)

(.VI.)

*** natchnionym daj siłę i jasność widzenia a nam koczującym w pobliżu dnia ciszę wieczną na schodzenie w ciemność odwagę by nie wrócić i noc niepamięci (.XI.)

 aplo arud

FOT. CECKO HANSSEN

72


Z Polski rodem

We wszystkim

– miłość

 stycznia  r. na łamach wileńskiego „Słowa” artykułem „Katolicyzm a ideologia państwowa” zadebiutował dwudziestoletni Henryk Dembiński. „Słowo” było pismem elitarnym, wyrażającym poglądy tzw. żubrów wileńskich (skrajnie konserwatywnych obszarników, dla których nawet endecja była „nazbyt lewicowa”). Dlatego dopuszczenie na te łamy syna maszynisty świadczyło o niepoślednich talentach tegoż. Jako protegowany Stanisława Cata-Mackiewicza, młody katolicki publicysta głosił wówczas korporacjonistyczne idee „państwa stanowego”, występując przeciw jakobińskiemu dziedzictwu demokracji i nacjonalizmu. Z jednej strony więc, uznawszy demokrację za utopię, „pragnie oprzeć życie społeczne na sprawiedliwości, na zasadzie hierarchii i organicznej nierówności”. Z drugiej pisze, że „Nacjonalizm opiera się wyłącznie na pierwiastkach irracjonalnych duszy ludzkiej, /.../ na niskich instynktach egoizmu narodowego /.../”. Endeckiej koncepcji państwa narodowego przeciwstawia „ideę jagiellońską”: „Za mało dla Polski ciasnego, zatęchłego podwórka endeków” – pisał. Trzeba „/.../ połączyć narodowość polską, białoruską, litewską i ukraińską w jedną państwowość”.

RYS. BARBARA LATHAM

Jarosław Tomasiewicz

tą miłością chrześcijańską, wypleniamy lęk i bezradność wobec idących olbrzymich, a nieraz bolesnych przewrotów współczesnych. /.../. Chcemy wychować pokolenie ludzi czynu i tworzyć życie polskie we wszystkich jego dziedzinach”. Program „Odrodzenia” kapitalistycznemu wyzyskowi przeciwstawiał umocnienie rodziny i ustrój korporacyjny. Wspierany przez tę organizację Henryk dwukrotnie (w  i  r.) został wybrany prezesem wileńskiej Bratniej Pomocy, przełamując monopol endeckiej Młodzieży Wszechpolskiej, kontrolującej podówczas studenckie samorządy w Polsce.

*** Inspiracją dla Dembińskiego był katolicyzm – ale interpretowany w szczególny sposób. Konsekwentnie stosował się do zasady: „Walczmy z fałszywymi poglądami – kochajmy błądzących bliźnich”, zaś z idei katolickiego uniwersalizmu wyprowadzał akceptację pluralizmu politycznego. Przede wszystkim jednak nie był to katolicyzm kontemplacyjny, lecz społecznie zaangażowany, zanurzony w świecie doczesnym. „Wieczność to nie zwycięstwo nad życiem /.../, lecz to spotęgowane do nieskończoności życie doczesne /.../. Przyrodzoność i nadprzyrodzoność nie są czymś obcym sobie i wrogim. Chodzi o przeniknięcie do cna przyrodzonego przez nadprzyrodzone, przez Ducha Bożego. Nie niszczyć /.../, ale ubóstwiać życie przyrodzone – oto cel prawy chrześcijanina” – pisał. Co za tym idzie: „Praca produkcyjna jest dla katolika przetwarzaniem materii ku chwale i służbie Bożej, jest radosnym uczestnictwem człowieka w akcie twórczym Boga”. Bratnie dusze odnalazł Dembiński w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”. Deklaracja SKMA mówiła: „Zrywamy z fałszywą pokorą i ckliwie poję-

Konflikt z endekami oraz pogłębiający się kryzys ekonomiczny prowadziły do radykalizacji poglądów Dembińskiego i jego towarzyszy. Ks. Wojs pisał o nich: „Jest pewna grupa tak bardzo zapalonych apostołów sprawiedliwości społecznej /.../, że w niecierpliwości swojej, już dzisiaj chcieliby usunąć ustrój gospodarczy choćby nawet w sposób gwałtowny. Przejęci grozą zalewu komunizmu pogańskiego, pragnęliby go ochrzcić, aby w ten sposób uciśnione i cierpiące masy, ulegające pogańskim, materialistycznym wpływom uratować dla Boga, dla Kościoła”. Publikowane na łamach „Żagarów” na przełomie  i  r. artykuły Dembińskiego konstatowały, że „kapitalizm zdycha jak stara wypracowana szkapa”, a ich autor domagał się nacjonalizacji bankowości, rozbudowy przemysłu, mechanizacji rolnictwa... Powołuje się na lidera ruchu „Sillon”, Marca Sangniera. Do nienadążających woła: „Czyżby naprawdę katolicyzm ograniczał się do sentymentalnych paralityków przykościelnych? Czy Wy Panowie myślicie, że miłość, miłosierdzie i przebaczenie chrześcijańskie polegają

73


Z Polski rodem na mazgajskim niesprzeciwianiu się wyzyskowi proletariatu i zwyrodnieniu kultury burżuazyjnej”. Większość jednak go nie rozumiała. Konflikt eksploduje w czasie organizowanego przez SKMA latem  r. w Lublinie XI Tygodnia Społecznego – w efekcie Dembiński opuścił „Odrodzenie”.

nym zburzeniem kapitalizmu i jego nadbudówek”. Akcentował też antykomunizm: „Partia komunistyczna nie pracuje w interesie mas pracujących Polski, lecz dla ambicji potrzeb ZSRR i czerwonej biurokracji Stalina”.

***

***

RYS. ARCHIWUM

W maju  r. związał się z piłsudczykowską lewicą, skupioną wokół „Kuriera Wileńskiego”. Neutralny wobec sanacji, uznał autorytet marszałka Józefa Piłsudskiego. Działał wówczas w Akademickim Związku Zorganizowanej Pracy, głosząc program syndykalistyczny: „Wszystkie branże produkcji zorganizują się w trusty, monopole państwowe, których hierarchicznie ułożona administracja spoczywa w rękach zorganizowanych w syndykaty robotników i pracowników danej branży na czele z nowymi władzami kolektywnej produkcji. Razem wszystkie zmonopolizowane branże produkcji bierze się w kleszcze jednolitego zwierzchniego kierownictwa, które ześrodkowując całą produkcję narodową i łącząc w zorganizowane rynki spożycia w postaci intensywnie rozbudowanej sieci spółdzielczości spożywczej, prowadzi planowe gospodarstwo narodowe zgodnie z potrzebami całego społeczeństwa”.

Podkreślał zarazem patriotyczne i chrześcijańskie źródła swego radykalizmu: „/.../ jesteśmy korzeniami serc naszych wrośnięci w idee państwowości polskiej, jest ona naczelnym motywem naszego radykalizmu. Nie chcemy, by /.../ niepodległa Polska, stała się elastycznym narzędziem w ręku zorganizowanych karteli i przekleństwem w ustach polskiego świata pracy. /.../ jesteśmy katolikami. Nie możemy pogodzić się z tym ustrojem, gdzie religia jest w rękach polityki burżuazyjnej niczym więcej jak piłką, którą się zachwyca i zjednuje masy. /.../ Pełne odrodzenie religijne musi się łączyć z zupeł-

74

Kolejny przełom nastąpił w  r. Świeżym tropem Dembińskiego postępuje grupa radykalnych katolików, skupionych wokół dwutygodnika „PAX”. Ich lider, Antoni Gołubiew głosił to samo, co dwa lata wcześniej Henryk: „Walczymy z komunizmem, gdyż komunizm to wróg Boga i człowieka. Ale z nie mniejszą zajadłością winniśmy walczyć z kulturą, którą wiek XIX narzucił chrześcijaństwu. /.../ Walkę widzimy na dwa fronty”. Dembiński poszedł jednak już dalej, twierdząc, że nie istnieje trzecia strona barykady – są tylko dwie i trzeba się opowiedzieć za jedną z nich. Wielki wpływ na jego ewolucję wywarł pobyt zagranicą, gdzie przebywał jako stypendysta Funduszu Kultury Narodowej. W Wiedniu był świadkiem krwawej rozprawy autorytarnego chadeckiego rządu Dolfussa z socjaldemokratycznymi robotnikami, w Watykanie natomiast zbulwersowała go współpraca Kościoła z reżimem faszystowskim. Kapelan wileńskiego „Odrodzenia”, ks. Walerian Meysztowicz tak opisywał jego poglądy: „Henryk chronił swe uczucia próbując wierzyć, że religia, choć tak nadbudowana [nad „bazą” ekonomiczną – przyp. J. T.], może być mimo to prawdziwa /.../; przeciwieństwo partii komunistycznej i Kościoła było /.../ zjawiskiem nieistotnym, właściwym naszej epoce historycznej; wywołane przez konserwatyzm kleru /.../. Wrócił do Wilna utwierdzony zarówno w marksizmie, jak i w katolicyzmie, z zamiarem »ochrzczenia komunizmu« i z wiarą w możliwość takiego chrztu”. Poglądy te podzielała grupa dawnych odrodzeniowców, zorganizowana przez Marię Żeromską, a żartobliwie nazywana Kołem Matki Boskiej KZMP-owskiej. W  r. środowisko to uformowało konspiracyjną organizację „Front”, na czele której stanął Kazimierz Petrusewicz. „Front” odwoływał się do idei antyfaszystowskiego Frontu Ludowego, którą propagował na łamach pism „Poprostu” i „Karta” (maj  – lipiec ). W imię walki z faszyzmem nawiązał współpracę na zasadach autonomii z Komunistyczną Partią Zachodniej Białorusi. Co ciekawe, ewolucja grupy Dembińskiego nie znalazła jednak początkowo uznania w oczach komunistów. Jak odnotował historyk ruchu robotniczego, Józef Kowalski, marksistowski „Dwutygodnik Ilustrowany” w  r. uważał „twórczość


»Żagarów«, »w których /.../ organizują się katoliccy komuniści«, jeśli nie za prosanacyjną, to co najmniej za /.../ próbę dezorientowania robotników »mieszczańskim fałszem«”. Podejrzliwość stalinowskich ortodoksów okazała się być uzasadniona. Procesy moskiewskie skutecznie ostudziły prokomunistyczne sympatie wśród poputczyków Frontu Ludowego. Rozmawiając jesienią  r. z liderem PPS, Niedziałkowskim, Dembiński oświadczył: „Nie mogę i nie będę mógł nigdy współpracować z ruchem, którego ośrodki dyspozycji znajdują się poza granicami Państwa Polskiego”. Oficjalnie ogłosił: „/.../ miejsce nasze w życiu politycznym jest tylko tam, gdzie jest Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Ludowe i młodzież syndykalistyczna ZZZ [Związek Związków Zawodowych – przyp. J. T.]”.  kwietnia  r. wstąpił w szeregi PPS. Wanda Wasilewska wspominała: „Odniosłam wówczas takie wrażenie, że on w tych pepesowskich ramach znajdzie dla siebie wystarczające miejsce i nic go specjalnie nie razi i nie odpycha”. Paradoksalnie, pięć dni później został aresztowany pod zarzutem spisku komunistycznego i skazany na  lata więzienia (choć według Jerzego Putramenta, „Henryk na procesie zbyt dużo energii włożył w podkreślanie swoich rzekomych różnic w stosunku do partii [komunistycznej – przyp. J.T.]”). W jego obronie interweniował u premiera Składkowskiego ks. Władysław Korniłowicz, dzięki którego poręczeniu Dembiński opuścił więzienie w marcu  r. Udał się wówczas do Warszawy, gdzie związał się z żoliborskim ośrodkiem lewicy socjalistycznej Adama Próchnika, utrzymując zarazem kontakt z postępowo-katolickim kwartalnikiem „Verbum” ks. Korniłowicza.

*** Po wybuchu wojny Dembiński zgłosił się na ochotnika do wojska. Jako komunista nie został przyjęty, udał się więc do rodzinnego Wilna. Trafił do strefy okupowanej przez ZSRR. Nie angażował się jednak w działalność polityczną, podjął pracę jako dyrektor szkoły w Starej Wilejce. Jak wspominała z wyrzutem Wasilewska: „Mnie się wydaje, że to, iż Dembiński w  r. na terenie ZSRR zadowolił się posadą nauczyciela na głuchej prowincji i żadnego udziału w pracy [politycznej – przyp. J. T.] /.../ nie brał, bo przecież nie nawiązał kontaktu ze Lwowem ani z białostockim środowiskiem, to widocznie przechodził jakiś wewnętrzny kryzys. /.../ jego postępowanie na terenie Związku Radzieckiego tłumaczy się tym, że z takich czy innych względów odszedł na inne pozycje”. Dla faszystów Dembiński jednak i tak pozostał wrogiem. Po ataku na ZSRR, gestapo aresztowało go, a  sierpnia  r. został rozstrzelany.

*** Droga Dembińskiego może zadziwiać: w ciągu pięciu lat przejść z konserwatywnej skrajnej prawicy przez piłsudczykowski patriotyczny syndykalizm na marksistowską skrajną lewicę! Kierunku tej trajektorii nie wyznaczała jednak ani infantylna fascynacja ideologicznymi nowinkami, ani tym bardziej koniunkturalizm. Dembiński szedł pod prąd, tak, jak nakazywało mu sumienie. Był duchem gorejącym, któ-

rego żarliwy idealizm pchał do ekstremizmu: „Ale nic nie ma dla nas wstrętniejszego jak pokój za wszelką cenę – pisał w początkach kariery. Cynizmem i uwiądem starczym trąci ta świadoma apoteoza kompromisu dla życia. /.../ Ortodoksi i fanatycy wszystkich wieków podajcie sobie ręce, my z wami. Niech się leje krew, niech się w czerwieni łun rodzi heroizm nowego życia, niech będą same mocne wstrząsy, ale niech świat się toczy jedną drogą, niech będzie jedna myśl, jedna wola, jeden pion ideowy”. Mimo dramatycznych przewartościowań, jego myśl społeczno-polityczną cechowała elementarna ciągłość. Na przykład nawet jako zdeklarowany internacjonalista nigdy nie wyrzekł się patriotyzmu. W  r. pisał: „/.../ pokój kupiony kosztem dobrowolnego pójścia w jarzmo obcej niewoli, pokój uzyskany kosztem kapitulacji przed obcym zaborcą byłby oczywiście śmiertelnym ciosem dla ruchu robotniczego /.../ I dlatego w chwili istotnego zagrożenia niepodległości narodu ruch robotniczy staje w pierwszym szeregu tych, którzy z całą odpowiedzialnością gotowi są pracować nad umocnieniem obronności kraju”. A trzy lata wcześniej: „/.../ broniąc pełnego równouprawnienia wszystkich narodów zamieszkujących Państwo Polskie, walcząc piórem o wolność i swobody obywatelskie, o podniesienie poziomu kulturalnego i ekonomicznego mas ludowych, robiłem to z tym przekonaniem, że sprawy powyższe są istotne dla godności i przyszłości narodu polskiego, że walka o pokój, wolność, chleb i kulturę jest elementarnym obowiązkiem patriotycznym każdego uczciwego Polaka”. Jego wizja ustroju politycznego na pierwszy rzut oka dokonała zwrotu o  stopni: od potępienia demokracji do jej apoteozy. W rzeczywistości, następujące po sobie koncepcje korporacjonistycznego „państwa stanowego”, syndykalistycznego „państwa zorganizowanej pracy” i wreszcie socjalizmu samorządowego zawierają wspólne jądro – ideę organicznego ładu, opartego na autonomicznych grupach społecznych. W latach . idea ta zwracała swe ostrze w pierwszym rzędzie przeciw stalinowskiemu centralizmowi, określanemu przez Dembińskiego jako „proletariacka dyktatura kliki o mentalności burżuazyjnej wyzyskująca proletariat”. Jako remedium na biurokratyczne deformacje zalecał Dembiński demokrację bezpośrednią. „Demokracja /.../ to nie tylko rządzenie i administrowanie ludu przez wybranych przedstawicieli, ale też rządzenie i administrowanie bezpośrednio przez sam lud, przez samych rządzonych i administrowanych”. By demokracja bezpośrednia mogła funkcjonować – niezbędna jest decentralizacja, którą Dembiński śmiało przeciwstawiał panującemu w marksizmie kultowi centralizmu i „wielkiej skali”. Pisał: „/.../ skuteczna, wolna od biurokratycznego marnotrawstwa i tępoty centralizacja w dziedzinie ogólnego planowania i administrowania wymaga jednocześnie decentralizacji w dziedzinie szczegółowego wykonawczego planowania i administrowania mniejszymi jednostkami terytorialnymi; dyspozycjom, planom i kontroli, idącym z góry, musi iść na spotkanie inicjatywa, aktywność, nadzór i samorządowa praca od dołu, od strony najmniejszych, najbliższych jednostce grup społecznych”. Decentralizacja nie może jednak być mechaniczna. „Wielkie miasta /.../ są zbudowane /.../ z małych i najmniejszych grup społecznych i tylko poprzez te grupy można trafić do żywego człowieka, do jego świadomości i interesów.

75


Z Polski rodem /.../ Demokratyczne rządzenie się /.../ bez oparcia się o małe grupy, w których by tworzyła się i utrzymywała kultura demokratycznego samorządu, zawsze będzie biurokratyczną karykaturą demokracji”. Małe jest piękne! By jednak system ów mógł sprawnie funkcjonować, niezbędna jest transformacja mentalności społecznej w duchu obywatelskim. Dembiński pisał: „Nie ma /.../ większego wroga dla społecznie zorganizowanej roboty aniżeli bierność, /.../ aniżeli uchylanie się od współuczestnictwa w prowadzeniu i kontroli instytucji społecznych i w powoływaniu ich władz”. W ten sposób docieramy do kolejnej kwestii będącej stałym składnikiem światopoglądu Dembińskiego – do pamiętającej czasy SKMA idei połączenia reformy moralnej i strukturalnej. Równolegle do przemian w „bazie” muszą następować przeobrażenia w „nadbudowie” – naprawie ustroju towarzyszyć musi doskonalenie człowieka. „Przez wszystkie eksperymenty ustrojowe w historii, przez wszystkie smutne doświadczenia przewrotów społecznych przeziera zawsze jedna prawda. Wartość ustroju zależy przede wszystkim od moralnego podłoża, od wartości moralnej tych ludzi, którzy ustrój ten realizują. /.../ Dlatego też konieczną przesłanką zmiany ustroju jest rewolucja moralna”. Stąd wypływał wniosek: „/.../ jeśli nie będzie równowagi między podłożem psychicznym produkcji i kultury a rozmachem materialnych sił wytwórczych – to nie można mieć trwałego zwycięstwa, bo wcześniej czy później /.../ znów /.../ zamajaczy się ludziom ta sama morda ludzkiego zwierzęcia”. Idealizm nakazywał Dembińskiemu bezkompromisowo stawiać problem korupcji. Przemawiał przezeń ascetyzm chrześcijańskiej proweniencji, gdy pisał: „Służba społeczeństwu, tak samo jak służba Bogu, jest zawodem, który wymaga specjalnych wyrzeczeń. Wymagając od działaczy publicznych celibatu w stosunku do kapitału /.../ umożliwia się tym ludziom poczucie czystości własnego sumienia /.../”. Moralizatorski rys daje się odnaleźć także w jego w filipikach przeciwko alkoholizmowi: „Alkohol jest też wiernym przyjacielem burżuazji w jej wysiłkach nad demoralizowaniem i ogłupianiem robotnika. /.../ nie można być pijakiem i spółdzielcą /.../ w jednej osobie /.../. Byłoby bardzo wskazane, gdyby działacze społeczni /.../ zorganizowali /.../ planową i stanowczą propagandę na rzecz walki z alkoholizmem”. Tu jednak obok chrześcijańskiej bagażu odnajdujemy nawiązanie do zapomnianych dziś tradycji robotniczego ruchu abstynenckiego.

*** Idea rewolucji etycznej stawia Dembińskiego w rzędzie kontynuatorów tradycji Abramowskiego i Brzozowskiego. Nie może nam jednak umknąć, że pierwszoplanowym źródłem inspiracji pozostawał dlań do końca katolicyzm interpretowany w duchu Mouniera i Maritaina. Łącząc chrześcijańską teologię wyzwolenia od grzechu z marksistowską teorią i praktyką wyzwolenia społecznego, stawał się Dembiński niejako prekursorem Teologii Wyzwolenia. W liście z więzienia pisał do żony: „/.../ moja »rewolucyjność« była tylko nędznym, dwudziestowiecznym odbłyskiem

76

rewolucyjności Tego, którego wizerunek na krzyżu stoi na stole sędziowskim”. Cały program Dembińskiego to próba nadania politycznego wyrazu Ośmiu Błogosławieństwom. Celem miało być „społeczne miłowanie się prawdziwie równouprawnionych ludzi”, „bezklasowe społeczeństwo, gdzie na glebie uspołecznionej produkcji i kultury rosnąć będą ludzie podobni /.../ »ptakom niebieskim, co dla swego zysku nie sieją i nie żną, ani nie zbierają dla swych prywatnych gumien«. /.../ ubóstwo jako ewangeliczna cnota jednostki zrośnie się organicznie z bogactwem /.../ społeczeństwa i wówczas staną się własnością ludzi słowa, które dziś brzmią jak pusty dźwięk. »Nie troszczcie się o żywot wasz, obyście jedli, albo obyście pili, ani o ciało wasze, czymbyście się odziewali. Ale szukajcie naprzód Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego«”. Boga Dembiński doszukiwał się wszędzie. „Obecnie żyję pod znakiem »Katechizmu Soboru Trydenckiego«, i /.../ w tym katechizmie znajduję /.../ prawdziwie katolicką afirmację marksowskiego rozumienia dziejów. /.../ Sąd Boży zlewa się /.../ z sądem historii, a czyn jednostki porwany w wir dialektyki rozwojowej całej ludzkości jest sądzony tak długo, jak długo trwa historia globu ziemskiego”. W innym miejscu stwierdzał: „Prawa rozwoju dziejowego wykryte przez socjologię marksistowską /.../ można też uważać za narzędzie Opatrzności. Prawa Newtona i Keplera /.../ nie likwidują też logicznie Boga. Na odwrót, pozwalają ludziom wierzącym /.../ szukać nowych /.../ obrazów potęgi Bożej”. I wreszcie: „Mądrość Boża jest rozlana w całym stworzeniu od ogromów planetarnych do małej niezapominajki”. W tym ostatnim zdaniu odnajdujemy zalążek chrześcijańskiej refleksji ekologicznej. Etyczny perfekcjonizm kazał Dembińskiemu pisać, że „Mieszczański stosunek do Boga jest równie obrzydliwy, jak stosunek burżujów do kobiety, rodziny i ojczyzny”. On wymagał od wszystkich bezwarunkowej, wszechogarniającej miłości, sam konstatując w liście do żony, że „/.../ nie umiem nienawidzić konkretnego żywego człowieka”. Wymieniając jako trzy swoje inspiracje „chrześcijaństwo, marksizm i miłość do żony”, zwracał uwagę na nierozdzielność ideowego zaangażowania w życiu publicznym i osobistej postawy w sprawach codziennych. „/.../ w społeczeństwie, w którym wielka ilość ludzi umie doskonale kochać swe żony, /.../ tam też umieją kochać przyjaciół, sztukę i Boga. Bo miłość do żony /.../ jest najlepszą szkołą wszelkiej miłości, a więc miłości bliźniego i Boga /.../” – pisał. Imperatyw bezinteresownej miłości chyba najdobitniej wyrażają słowa: „/.../ Religia, która by heroicznie wyrzekając się nieśmiertelności człowieka mimo to uczyła czcić i kochać Boga, byłaby jedyną religią, którą by nie można podejrzewać o ukryty egoizm”. Dlatego, pomimo wszystkich tych wolt, możemy stwierdzić, że Dembiński zawsze pozostał wierny sobie i zapożyczonej od św. Tomasza dewizie: In necesariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus caritas – W koniecznym jedność, w wątpliwym wolność, we wszystkim miłość.

 arosław omasiewicz


dobro

powszechne Ekonomia społeczna Stanisława Grabskiego Rafał Łętocha Stanisław Grabski znany jest przede wszystkim jako długoletni działacz obozu narodowego i brat Władysława Grabskiego – architekta reformy monetarnej i skarbowej w Polsce międzywojennej. O wiele słabiej kojarzony jest zaś jako działacz społeczny oraz profesjonalny ekonomista, twórca autorskiego programu ekonomii społecznej. Na taki stan rzeczy złożyło się wiele przyczyn. Grabski w zasadzie odszedł od czynnej działalności politycznej po  r. Nie do końca akceptował bowiem ewolucję swojej formacji, krytycznie oceniał niektóre posunięcia Dmowskiego oraz kierunek ideowy wyznaczany przez młodą generację obozu narodowego, która zaczęła dochodzić do głosu po przewrocie majowym. Z drugiej strony, młodzi narodowcy traktowali koncepcje Grabskiego jako nie odpowiadające potrzebom chwili, wyrażające przebrzmiałego już ducha pozytywizmu, kształtującego ideologię obozu narodowego w pierwszej fazie jego istnienia. Do tego doszedł fakt zaangażowania się Grabskiego po II wojnie światowej w przemiany w Polsce, dokonujące się pod dyktando sowieckie. Spowodowało to, iż narodowcy w latach powojennych z dystansem i nieufnością podchodzili do jego osoby i niezbyt chętnie odwoływali się do niego jako antenata ideowego. Nie bez racji już w międzywojniu Adolf Bocheński pisał o Grabskim, że „...jego działalność polityczna budzi o wiele większe zainteresowanie od jego twórczości pisarskiej”.

*** Stanisław Grabski urodził się  kwietnia  r. w Borowie w woj. mazowieckim, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości związany był z ruchem socjalistycznym. Od początku odstawał jednak od poglądów dominujących w tym środowisku. Co prawda w młodości przestudiował „Kapitał” Marksa oraz „Manifest komunistyczny” i jak twierdził, był bodaj jedynym w Polsce gimnazjalistą, który mógł się tym poszczycić, jednak już wkrótce nie zawahał się bezpardonowo krytykować doktryny Marksa i Engelsa. Lektura „Krytyki czystego rozumu” Immanuela Kanta i „Logiki” Wilhelma Wundta doprowadziła go do „odrzucenia materialistycznej filozofii”, a wraz z tym stracił dla niego „wszelki urok i materializm dziejowy”. Kolejną z punktu widzenia ortodoksji marksistowskiej herezją Grabskiego było tzw. patriotnictwo. W  r. ogłosił

na łamach „Gazety Robotniczej” cykl artykułów, w których podkreślał, wbrew opinii dominującej w środowiskach socjalistycznych, iż nie można czekać ze sprawą niepodległości Polski aż do całkowitego załamania ustroju kapitalistycznego, lecz postulat ten winien być natychmiast włączony do programu politycznego socjalistów polskich. Reakcją na to był list podpisany m.in. przez Juliana Marchlewskiego i Różę Luksemburg, zarzucający Grabskiemu „...przemycanie do programu socjalistycznego »patriotnictwa«, które jest z istoty swej siłą reakcyjną. List ten kończył się retorycznym pytaniem, czy nie zamierzam wprowadzić na wiece socjalistyczne zamiast »Czerwonego sztandaru« – »Jeszcze Polska nie zginęła« wraz ze słowami »dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy«, i patetycznym wykrzyknikiem: »Więc Bonaparte, nie Marks«”. Dodatkowo, w redagowanej przez Grabskiego w Berlinie „Gazecie Robotniczej” pojawiły się artykuły Stanisława Przybyszewskiego, pełne cytatów z Nowego Testamentu i Ojców Kościoła. Jak pisze Grabski, była to „najgorsza herezja”, o której doniesiono przywódcom niemieckiej Socjalnej Demokracji. W konsekwencji został zaproszony przed oblicze Augusta Bebla, Karla Liebknechta i Ignaza Auera, którzy ostro skrytykowali odejście „Gazety Robotniczej” od zasad materializmu. Grabski miał odpowiedzieć dłuższą tyradą, której zwieńczenie stanowiła deklaracja, iż nie będzie „z polskich serc zabierał Boga, bo wtedy zostanie w nich tylko błoto”. Choć sam wówczas niewierzący, ostro sprzeciwiał się bowiem atakowaniu religii. Dał temu wyraz również na paryskim zjeździe socjalistów polskich w  r., konstatując, że „nie należy na religię napadać”, a obrona ateizmu nie ma sensu, gdyż jest on nienaukowy. Po powrocie z zagranicznych wojaży, Grabski aktywnie działał na niwie społecznej. Czerpiąc wzorce z rozwiązań szwajcarskich, którym przyjrzał się podczas pobytu w tym kraju, usiłował założyć np. we wsi Tonie spółkę mleczarską, aby ułatwić chłopom sprzedaż mleka. Na własny koszt dokonał wizytacji wszystkich kółek rolniczych w powiecie krakowskim, próbując propagować nowe techniki uprawy i uzyskać rozeznanie na temat stanu polskiej wsi oraz roli, jaką odgrywają organizacje samopomocowe. Rekonesans utwierdził go ostatecznie w przekonaniu, że jeśli Polska Partia Socjalistyczna chce rzeczywiście dotrzeć do mas ludowych, to musi porzucić frazeologię marksistowską. Dał temu wyraz na łamach „Głosu Ludowego”, gazetki, którą wydawał w Krakowie. Spotkało się to z niechęcią śro-

77


Z Polski rodem

RYS. ROCKWELL KENT

dowiska socjalistycznego i krytyką pod jego adresem, w efekcie został odsunięty od edycji pisma. W odpowiedzi wysłał do kierownictwa partii list, w którym oznajmił: „Ja uważam stronnictwo za środek, za metodę postępowania, wy za cel, a naród za środowisko działania. /.../ Wierzę w to głęboko, że za lat parę przyjdziecie do tego samego co ja, do potępienia walki klasowej, do ideału chłopa i robotnika obywatela kochającego ojczyznę, dążącego do praw na zasadzie przyjmowanych przez się obowiązków – a porzucicie dzisiejszy ideał proletariusza walącego silną pięścią w gmach społeczny, by otworzyć sobie drogę do dobrobytu i władzy. Wierzę w to i dlatego chcę i mogę czekać spokojnie. Tylko boję się, że później ciężko będzie odrabiać błędy dzisiejsze, bo wkrótce przekonacie się, że propaganda walki klasowej i egoizmu klasowego na wsi – to woda na młyn moskiewski. Nie świadomości odrębnych swych interesów klasowych, lecz poczuć obywatelskich, lecz ideałów Ojczyzny, wolności i sprawiedliwości chłopu dziś brakuje”.

*** Stopniowo tracił kontakt z ruchem socjalistycznym, przesuwając się w stronę obozu narodowego. Rozczarowany był do programu i metod działania socjalistów, coraz bardziej krytyczny wobec Józefa Piłsudskiego, a przede wszystkim z niepokojem patrzył na wzrost znaczenia w PPS internacjonalistów niechętnych „socjalpatriotyzmowi”. Na początku XX w. podejmował bezskuteczne próby na rzecz porozumienia PPS i Ligi Narodowej. Piłsudski, jak pisze, chciał „...jak najsilniej zrewolucjonizować lud polski. Do tego miały prowadzić po pierwsze – masowe demonstracje, po drugie – zbrojne działania /.../ Dmowski obawiał się, że gdy zacznie się w Królestwie walka rewolucyjna podobnymi, jak to się działo w Rosji,

78

metodami – w masach ludowych zaczną brać górę dążenia klasowe nad narodowymi”. Przystępując do Ligi Narodowej, Grabski zastrzegł, iż nie weźmie udziału w działalności galicyjskiego Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, w związku z zaangażowaniem w prace społeczno-kulturalne i naukowe. Wówczas bowiem został wybrany do zarządu Towarzystwa Kółek Rolniczych, gdzie kierował akcją zakładania sklepików kółek rolniczych, którym, jak wspomina, starał się nadać bardziej spółdzielczy charakter. Jego zainteresowanie sprawami wsi zaowocowało porozumieniem między Narodową Demokracją a Stronnictwem Chrześcijańsko-Ludowym znanego działacza chłopskiego, ks. Stanisława Stojałowskiego. W czasie I wojny prowadził szeroko zakrojoną działalność w Rosji, później zaś jako członek Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu zajmował się m.in. kwestią powojennych granic polskich. W II Rzeczypospolitej aktywnie działał na forum parlamentarnym jako jeden z inicjatorów konsolidacji środowisk narodowych, czego wyrazem był utworzony w lutym  r. klub parlamentarny Związku Sejmowego Ludowo-Narodowego. Jako delegat sejmu odegrał wiodącą rolę podczas rokowań pokojowych z bolszewikami w Mińsku i Rydze. W następnych latach dał się poznać również jako główny architekt konkordatu z  r., za co uhonorowany został tytułem doktora honoris causa Wydziału Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie oraz orderem Piusa XI. W  r. wszedł w skład tzw. Komisji Czterech, której zadaniem było uporządkowanie przepisów dotyczących urzędowego języka na Kresach Wschodnich. Grabskiemu udało się przeforsować projekt tworzenia na obszarze województw wschodnich szkół dwujęzycznych dla ludności ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej, który został przyjęty  VII  r. Tak uzasadniał ów projekt: „We wsiach narodowo mieszanych dzieci do siódmego roku życia bawiły się zgodnie na pastwisku gminnym, bez różnicy narodowości. Ale w siódmym roku życia jedno miało iść do szkoły ukraińskiej z nauczycielem, najczęściej ukraińskim nacjonalistą, apoteozującym bunty kozackie, a drugie do szkoły polskiej, w której by uczono je chwały zwycięskiego pod Beresteczkiem polskiego rycerstwa. Dwie w tej samej wsi odrębne szkoły państwowe dla polskich i niepolskich dzieci kształciłyby w nich z konieczności rzeczy poczucie nie tylko odrębności, ale i przeciwieństw narodowych ideałów i dążeń. Zaproponowałem więc oparcie szkolnictwa powszechnego w województwach narodowo mieszanych na wspólnych dla dzieci obu narodowości szkołach z nauką w dwu językach, w połowie godzin po polsku, a w drugiej połowie po ukraińsku lub białorusku. Przy tym decyzję o języku nauczania oddawałem rodzicom dzieci. Jeśli w danym obwodzie ogół rodziców żądał nauki w języku ukraińskim albo białoruskim, szkoła miała być ukraińska lub białoruska. Ale jeśli w obwodzie szkolnym o większości ukraińskiej lub białoruskiej rodzice dwadzieściorga dzieci żądają nauki w języku polskim – szkoła będzie dwujęzyczna”. Pełniąc funkcję ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego usiłował przeprowadzić reformę ustroju szkolnego, polegającą m.in. na zwiększeniu liczby szkół zawodowych oraz liceów i gimnazjów o takim profilu, dających absolwentowi konkretną profesję. W jednym z artykułów zarysowywał ideę tego projektu: „Obecnie nauka kształci przede


wszystkim myślenie dedukcyjne, w podstawie swej mające teoretyczne formuły czy frazes literacki. Należy to zmienić. Trzeba zreformować i programy szkolne, i sposób nauczania, by szkoła od najmłodszego wieku uczyła przede wszystkim dokładnej, ścisłej obserwacji /.../ Trzeba zwiększyć ilość ćwiczeń praktycznych i wycieczek przy nauce przyrody /.../ Jeśli nadal przeważać będzie u nas typ zdolnego dyletanta o niedostatecznym wykształceniu zawodowym – nie wytworzymy z Polski nowoczesnego mocarstwa. Musimy z gruntu zmienić hierarchię wartości intelektualnych. Musimy ustalić w powszechnej świadomości, że dobra znajomość szewstwa i stolarstwa jest bardziej szacowna od powierzchownego, dyletanckiego filozofowania”. Pomysł jednak nie doczekał się realizacji, przeszkodził w tym zamach majowy. Dopiero w wyniku reformy szkolnictwa J. Jędrzejewicza w latach - wdrożono wiele zmian postulowanych przez Grabskiego.

*** Po zamachu majowym wycofał się z życia politycznego, poświęcając się pracy naukowej i dydaktycznej. W  r. przystąpił do pisania monumentalnej „Ekonomii społecznej”. Praca została podzielona na  tomów – ukazywały się w latach - – co miało ułatwić studentom jej zakup. W badaniach społeczno-ekonomicznych Grabski przyjmował metodę historyczną, odrzucając możliwość generalizowania zjawisk gospodarczych i wyodrębnienia niezmienności motywów gospodarowania. Jego zdaniem, przyjęcie stanowiska szkoły klasycznej nadawało ekonomii charakter nauki abstrakcyjnej, nie uwzględniającej historycznej zmienności życia gospodarczego. „Uważam /.../ że nie sposób wyodrębnić, jak to czyniła szkoła liberalna, zjawiska ekonomiczne z całokształtu życia społecznego, że więc bez zrozumienia tego ostatniego, bez analizy socjologicznej, nie zrozumiemy dobrze kształtowania się tej jego strony, jaką stanowi gospodarcze współżycie i współdziałanie ludzi”. Motywy indywidualne jego zdaniem są pochodne wobec społecznych, w związku z tym podkreśla, iż to „nie współżycie gospodarcze powstaje z rozwoju życia indywidualno-gospodarczego, lecz życie indywidualno-gospodarcze rozwija się stopniowo ze współżycia gospodarczego gromad ludzkich”. Nie może więc dochodzić do wypreparowania motywów indywidualnych, prowadzi bowiem ono, wbrew temu, co się zwyczajowo twierdzi, do skonstruowania abstrakcyjnego „...człowieka urojonego, jakiego nigdy i nigdzie nie było”. Opieranie ekonomii na modelu wyizolowanej jednostki, kierującej się wyłącznie motywem zysku, uważał za nierealne. Życie gospodarcze kształtuje się bowiem zawsze w określonym środowisku, w specyficznych warunkach i organizacji społecznej, mającej u podstaw pewien system etyczno-religijny, regulujący stosunki pomiędzy ludźmi. Aby to zrozumieć, należy poznać całokształt życia społecznego, prawa jego kształtowania się i rozwoju. Dążenia i zabiegi gospodarcze jednostek można wytłumaczyć raczej „...ich kulturą, wychowaniem, majątkiem, pojęciami moralno-religijnymi niż wyprowadzić formy współżycia gospodarczego ludzi z ich sądów i działań indywidualno-gospodarczych (w izolacji i z abstrakcji)”. Regułą, którą przyjmował Grabski było komplementarne traktowanie kultury, polityki, życia społecznego oraz go-

spodarczego, które jest ściśle związane z całokształtem stosunków w danej społeczności, z nich wypływa i w nich jest zanurzone, tak więc nie jest możliwe jego wypreparowanie. Z tych pozycji krytykował koncepcje liberalne i marksistowskie, podkreślając iż oparte były na „czystej”, logicznej dedukcji i nie posiadały żadnych związków z rzeczywistością, stąd pełne są fałszywych wniosków. Grabski rozróżniał trzy kategorie praw społeczno-ekonomicznych: okresowe, podstawowe i rozwojowe. Pierwsze określają prawidłowości kształtowania się form gospodarczego współdziałania w poszczególnych okresach i ustrojach. Drugie ujmują te prawidłowości „zawsze i wszędzie”, jest nim np. prawo wartości, istniejące w każdym ustroju, choć konkretne jego przejawy przybierają postać okresowego prawa wartości. Trzecie dotyczą zaś prawidłowości rozwoju form współżycia gospodarczego całej cywilizacji. Wyróżnił tutaj siedem okresów cywilizacji: rodowy, plemienny, państw pierwotnych, państw ze zwierzchnią władzą społeczeństwa, państw feudalnych, nowoczesnych monarchii absolutnych oraz współczesnego kapitalizmu. Wyodrębnił też trzy rodzaje czynników, które oddziałując wzajemnie na siebie wpływały na rozwój cywilizacji ludzkiej. Pierwsze mają charakter indywidualistyczny przyczyniają się do słabnięcia i rozpadania wielkich grup społecznych; tworzą je pociąg do bogactwa, panowania, podboju itp. Drugie mają wartość uspołeczniającą i jednoczącą rody w plemiona i państwa, stany w narody. Trzecie, o charakterze ideowo-duchowym, podnoszą na wyższy poziom technikę wytwarzania i organizację społeczną, nadają wyższą rangę więzom duchowym. Interakcje, które zachodzą między nimi, powodują, że życie społeczne stopniowo staje się coraz bardziej świadome, a czynniki przymusu odgrywają coraz mniejszą rolę. Postęp nie jest jednak linearny – Grabski skłania się tu ku modelowi przedstawionemu przez Giambattistę Vico – lecz przebiega raczej po spirali, mamy więc do czynienia w różnych epokach z nawrotami indywidualizmu lub kolektywizmu. Jednak każdy nowy cykl, każda nowa epoka rozpoczyna się jakby na wyższym poziomie. Opierając się na tych właśnie założeniach, Grabski podjął próbę wypracowania polityki agrarnej, która posłużyłaby rozwojowi wsi w Galicji. Nie proponował cudownych recept, mających jakoby uniwersalny charakter i automatycznie powodujących wzrost poziomu życia społeczeństw, które zechcą je wdrożyć. Dokonał natomiast mozolnej i skrupulatnej analizy formowania się stosunków społeczno-gospodarczych na wsi polskiej, ich tendencji rozwojowych, problemów kredytu, własności ziemskiej, rynków zbytu, melioracji, agrotechniki itp. Stanowiło to warunek wstępny do ustalenia spójnego programu naprawczego, odpowiadającego warunkom czasu i miejsca. Stan rolnictwa w Galicji oceniał jako katastrofalny, pisząc: „Jesteśmy krajem rolniczym, a jednak nigdzie w całej Europie rolnictwo nie stoi tak nisko, jak u nas. /.../ jesteśmy takim dziwnym krajem rolniczym, co wywozi robotnika rolnego, a przywozi z zagranicy zboże”. Opracowany program zmian obejmował m.in. postulaty dostarczania kredytów parcelacyjnych, melioracyjnych i in., tworzenia systemu szkół agronomicznych, stacji doświadczalnych, ustanowienia prawa hipotecznego chroniącego chłopów przed wydziedziczeniem za długi, budowy elewatorów czy tworzenia tzw. spółek włościańskich.

79


Z Polski rodem Jeśli chodzi o ostatnią kwestię, Grabski stwierdzał, iż należy dążyć do tego, aby w gminie istniały „...wszystkie spółki, które są jej istotnie potrzebne. Gdy cały kraj pokryje sieć spółek, tj. organizacji samopomocy społecznej i ekonomicznego współdziałania, będziemy mogli o poważniejszych mówić rezultatach”. Podkreślał również znaczenie interwencjonizmu państwowego, służącego utrwalaniu równowagi sił produkcyjnych. Grabski uznawał, że liberalny indywidualizm jest sprzeczny z istotą i zadaniami państwa, prowadząc do despotyzmu silniejszych. Zauważał istnienie w nim stałej tendencji do niszczenia słabszych i mniejszych podmiotów przez wielkie koncerny. W związku z tym wzywał do niwelowania zbytniej przewagi wielkiego przemysłu i posiadłości rolniczych poprzez poddanie ścisłej kontroli publicznej zakładania i działalności karteli, trustów, syndykatów oraz wspieranie drobnej i średniej produkcji. Uważał, iż w przypadku gospodarek zacofanych, polityka protekcjonizmu jest jedyną drogą ich efektywnego unowocześnienia. Państwo winno wspierać niwelowanie kulturalnych i materialnych dysproporcji poprzez odpowiedni system podatkowy czy rozwój powszechnego nauczania. Zwracał również uwagę na wysokie zarobki robotników jako najwłaściwszy miernik bogactwa narodu. Tutaj państwo również powinno wykazywać aktywność poprzez ustalanie minimum płac, maksimum godzin pracy, wprowadzanie przymusowych ubezpieczeń czy wspieranie organizacji robotniczych. Będąc zwolennikiem kapitalizmu, akcentował jednak, iż musi on ulec przeobrażeniu. W tym przekonaniu utwierdził go wielki kryzys gospodarczy. Uznał, że stanowi on przełom analogiczny do tego „...jaki w historii średniowiecznego ustroju stanowo-korporacyjnego nastąpił z początkiem Odrodzenia”. Przede wszystkim poderwana została wiara w idee, które go dotychczas konstytuowały, zwłaszcza w dobroczynne skutki wolności gospodarczej, współzawodnictwa i indywidualnej przedsiębiorczości. Przed kapitalizmem stawiał w związku z tym alternatywę: zmiany lub destrukcja. Ewolucja stosunków w Europie, jak podkreślał, „...doprowadzi, zależnie od kierunku polityki społecznej państwa i narodów, albo ku wywłaszczeniu i upaństwowieniu przedsiębiorstw, albo ku uwłaszczeniu robotników, przez umożliwienie im dochodzenia własną pracą i oszczędnością do posiadania akcji przedsiębiorstw, w których pracują i zapewnienie im udziału w zwiększanych w miarę wzrostu intensywności ich pracy zyskach tych przedsiębiorstw”. W swojej pracy z lat . Grabski, odnosząc się do metod realizacji programu reform gospodarczych, zauważał jednak, iż aby „...przełamać kryzys ekonomiczny naszego życia, trzeba nasamprzód przełamać wzajemną nieufność, dzielącą dziś społeczeństwo od rządu, a rząd od społeczeństwa. Oczywiście rząd sam musi zdecydować, czy chce tę tylko po sobie pozostawić w przyszłych pokoleniach pamięć, że umiał się długo trzymać u władzy, czy też ma większe dziejowe ambicje. Ale prawem i obowiązkiem ekonomisty jest to powiedzieć, że dla przeprowadzenia wielkiego programu ekonomicznego nie wystarczą siły samej tylko administracji państwowej ani bierny posłuch ludności”. Adresatem tych słów były oczywiście rządy sanacyjne, ale dyrektywa ta jest na tyle uniwersalna, że warto byłoby, aby zechcieli ją również przemyśleć aktualnie sprawujący władzę.

80

*** We wrześniu  r. Grabskiego aresztowało NKWD we Lwowie, a następnie skazało na  lat pobytu w obozie pracy przymusowej. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski został uwolniony i w  r. przybył do Londynu. Na emigracji pełnił funkcję przewodniczącego Rady Narodowej. Po zakończeniu wojny, wraz ze Stanisławem Mikołajczykiem wrócił do Polski. Wkrótce został jednym z zastępców przewodniczącego Krajowej Rady Narodowej, wierząc w to, iż walkę o przyszłość Polski należy podjąć w kraju, a nie na emigracji, że jest możliwość wpływania na bieg wypadków w Polsce oraz współpracy z komunistami, a nawet uwolnienia się spod ich wpływów. W liście do Stanisława Kirkora pisał, iż „...powoli z dużymi zakrętami, bardzo mozolnie, ale idziemy ku normalnemu cywilizowanemu życiu i powrotowi obywatelskich wolności. Ale nic się samo nie stanie. Wszystko musi być przez nas samych zrobione i uzyskane. I do tego trzeba jak najwięcej ludzi rozumnych, fachowych i prawych”. Realia pokazał, iż jego analiza sytuacji była błędna, a nadzieje złudne, co zresztą sam wkrótce dostrzegł. Pod koniec życia współpracował z „Tygodnikiem Warszawskim”, publikując na jego łamach artykuły popularyzujące nauczanie społeczne Kościoła, w których wzywał do tego, aby Polska w warunkach powojennych zaproponowała światu model państwa kierującego się całkowicie ideałami chrześcijańskimi. W  r. zaprzestał działalności politycznej i objął katedrę ustrojów społecznych na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zmarł w  r. w Sulejówku.

 afał Łętoch

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22.

Przypisy: A. Bocheński, Mielizny ideologiczne Stanisława Grabskiego, „Bunt Mlodych” 1933 nr 8. S. Grabski, Pamiętniki, t. I, Warszawa 1989, s. 75. Ibid., s. 77. Ibid., s. 82. W. Wojdyło, Stanisław Grabski (1871-1949). Biografia polityczna, Toruń 2004, s. 54. S. Grabski, op. cit., s. 140. Ibid., s. 145. Ibid., s. 159. Ibid., t. II, s. 228. Ibid., s. 241. Ibid., ss. 260-261. Ibid., s. 260. Tenże, Ekonomia społeczna, cz. II, Lwów 1927, s. 94. S. Wójcik, Ekonomia społeczna według koncepcji Stanisława Grabskiego, Lublin 1995, ss. 127-128. S. Grabski, Ekonomia..., cz., I, ss. 93-95. S. Wójcik, op. cit., s. 104. S. Grabski, Spółki włościańskie, Kraków 1905, ss. 3, 5. Ibid., s. 44. S. Wójcik, op. cit., ss. 108-109. S. Grabski, Ekonomia..., cz. VII, Lwów 1928, s. 95. Tenże, Trzeba szukać drogi wyjścia, Lwów-Warszawa 1934, s. 153. Cyt. za W. Wojdyło, op. cit., s. 385.


Z grubej rury

Klęska lewicy Remigiusz Okraska „Klęska »Solidarności«”, autorstwa Davida Osta, amerykańskiego lewicowego socjologa i politologa, miała wszelkie zadatki, by stać się kluczową analizą zmian w Polsce po roku : jak wyglądała tzw. transformacja ustrojowa, jakie błędy popełniono w jej trakcie i jakie są ich społeczne skutki. Niestety, wyszła z tego książka zaledwie dobra jako opis przeszłości i w zasadzie niezbyt przydatna w refleksji nad tym „co dalej?”. Ost miał sporo atutów. Mógł swobodnie pisać to, co myśli, bez strachu, że w Polsce spotkają go jakiekolwiek reperkusje. Znał dobrze analizowane realia, gdyż poczynając od lat . odwiedzał nasz kraj, był świadkiem ważnych wydarzeń, poznał wielu informatorów, nieźle włada językiem polskim. Solidnie dokonał badań socjologicznych w wielu regionach i ośrodkach przemysłowych. Prezentował rzadką na polskim gruncie, lecz nieźle sprawdzoną w ogóle, krytyczną lewicową perspektywę, unikając zaczadzenia neoliberalizmem. Książka ta skłania do wielu przemyśleń, stawia bardzo ważne pytania, zawiera też cenny materiał z prowadzonych badań. W efekcie jest lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy próbują zrozumieć, dlaczego dzisiejsza Polska wygląda właśnie tak a nie inaczej. Jednak w kluczowych kwestiach autor okazał się bezradny.

Michnik na ławie oskarżonych Główna teza książki brzmi tak: „Solidarność” po roku  zawiodła nadzieje na lepszą, sprawiedliwą społecznie Polskę, przyczyniając się do budowy systemu neoliberalnego, który rodzi liczne sprzeczności i problemy, a na ich podłożu wyrastają groźne ruchy fundamentalistyczno-populistyczne, skierowane przeciwko demokracji i zasadom społeczeństwa obywatelskiego. Gniew zrodzony w łonie niesprawiedliwego systemu ekonomicznego zostaje nakierowany na niewłaściwy cel. Zamiast znajdować ujście w konfliktach o podłożu klasowym (ekonomicznym), przeradza się w swoistą kulturową wojnę domową. Ugruntowuje nierówności społeczne, a wykluczenie ekonomiczne wzmacnia o pogorszenie sytuacji wybranych „obiektów nienawiści”. W taki sposób klęskę ponosi cały „projekt solidarnościowy”. Masowy ruch, oparty na wzniosłych war-

tościach etycznych, prezentujący nowatorską wizję sprawiedliwej gospodarki i humanistycznego społeczeństwa, zamienia się w swoje przeciwieństwo. Z „Solidarności” zostaje niesprawiedliwy wolny rynek i triumf „kołtuńskich” wartości. Głównymi oskarżonymi w książce Osta są jednak liberalni intelektualiści – środowisko opozycyjnej „lewicy laickiej”, później „Gazety Wyborczej” i Unii Wolności – którzy niejako zdradzili lud (pracowników najemnych) i popchnęli go w ręce „złych sił”. W jego wizji, mówiąc nieco przesadnie, ojcami Leppera, Giertycha i Kaczyńskich są Michnik, Geremek i Balcerowicz.

Tu zaszła zmiana Kiedyś spora część polskiej inteligencji była lewicowa i antyautorytarna. Zaowocowało to buntem przeciwko systemowi komunistycznemu i sojuszem z robotnikami, którzy – wbrew propagandzie PZPR – nie byli przez „władzę ludową” traktowani podmiotowo. Ten alians znalazł dobitny wyraz, po „niszowym” epizodzie KOR-owskim, w tzw. pierwszej „Solidarności”. Robotnicy byli intelektualistom naprawdę wdzięczni za wsparcie i szacunek, inteligencja zaś szczerze podziwiała godność i niezłomność klasy robotniczej. Później jednak opozycyjna elita przestała widzieć partnera w robotnikach. Zaczęła się wręcz obawiać – już około  r. – ich zorganizowanej siły. Pracownicy wielkiego przemysłu budzili nie podziw, lecz trwogę. Znacznie bardziej „cywilizowanym” partnerem zaczęły się jawić reformatorskie kręgi Partii, zaś egalitarną, samorządną, odważną wizję ustroju po spodziewanym upadku komunizmu, zastąpił elitaryzm i „sprawdzone rozwiązania” rynkowe. „Lewica laicka” przestała być lewicą „ekonomiczną” i zachowała wierność jedynie lewicowości obyczajowo-kulturowej (poszanowanie praw mniejszości, tolerancja itp.). To jeszcze bardziej pogłębiło rozbrat z ludem, postrzeganym jako podatny na „ciemne” podszepty, niebezpieczny i skłonny do hołdowania rozbudzonym emocjom. Właśnie tych emocji liberalna elita bała się najbardziej – w jej wizji, roznamięt-

81


nione, oddolnie zorganizowane społeczeństwo ustąpiło miejsca oszalałemu, groźnemu motłochowi. Gdy dawni liderzy opozycji objęli władzę, ich ideałem stało się swoiste państwo beznamiętne. Budowa nowej rzeczywistości miała być projektem zracjonalizowanym, przygotowanym przez rozsądnych specjalistów, a silna, liczebna i „nerwowa” klasa robotnicza mogła zaszkodzić „jedynie słusznym” reformom. Niedawni główni aktorzy życia zbiorowego zostali z niego wykluczeni – realnie i symbolicznie – stając się znów jedynie przedmiotem manipulacji władz, portretowanym przez „wolne media” jako krzykacze i roszczeniowy tłum. Emocje zostały uznane za zagrożenie dla powstającego porządku. Nowa, technokratyczna elita usunęła je poza sferę decyzyjną. David Ost krytykuje tę utopię. Jego zdaniem, lekceważenie emocji i wynikające z niego dążenie do eliminowania konfliktów z udziałem szerokich rzesz społeczeństwa, było szkodliwe. Sprzeczności o charakterze ekonomicznym (klasowym) są naturalne dla społeczeństwa kapitalistycznego. Gdy jest ono dobrze zorganizowane, konflikty włącza się w krwioobieg systemu politycznego, a postulaty społeczne służą jego „uelastycznieniu”. Innymi słowy: zorganizowani i zbuntowani pracownicy najemni są „zbawieniem” demokratycznego systemu rynkowego, nie zaś jego przekleństwem.

Gniew, pot i łzy Gniew ludu rzadko bywa „bezpański”. To nie tyle władza, jak się czasem mawia, lecz właśnie gniew leży na ulicy. Kluczowy problem stanowi to, jak ktoś go wykorzysta. Gdyby został skierowany wedle kryteriów „klasowych”, przeciwko niesprawiedliwemu systemowi ekonomicznemu, przyczyniłby się do poprawy sytuacji szerokich warstw społecznych. A także umocnił system demokratyczny i samą gospodarkę rynkową, zapewniając stabilizację i oparcie w zbiorowym systemie wartości. Zdaniem autora „Klęski...”, problem polega na tym, że w Polsce gniew przeciwko pogarszającej się sytuacji bytowej nie został zagospodarowany w kategoriach klasowych. Niesprawiedliwości ekonomiczne pozostały nietknięte, a gniew ludu wykorzystano przeciwko „zastępczym obiektom nienawiści”. Demokracja z inkluzywnej – w której jest miejsce na różnorodne postawy i szacunek wobec nich – przerodziła się w wykluczającą, w efekcie stając się atrapą. Kto w Polsce podniósł gniew z ulicy? Zdaniem Davida Osta, zrobiła to „Solidarność”, lecz zamiast „ekonomicznych Innych” (kapitalistów czy systemu ekonomicznego) jej celem stali się „kulturowi Inni”: komuniści, ateiści, mniejszości seksualne, „nie dość prawdziwi” Polacy itp. W efekcie celowo – to słowo jest bardzo ważne – obroniła neoliberalny wolny rynek przed gniewem. I dwojako sprzeniewierzyła się swoim ideałom. Raz jako dziedziczka fascynującego cały świat, głęboko humanistycznego ruchu społecznego z początku lat ., opartego na przezwyciężeniu podziałów religijnych, kulturowych czy etnicznych. Drugi raz jako największy w Polsce, renomowany związek zawodowy, którego zadaniem – zgodnie z tradycjami trade unionizmu – powinna być walka o poprawę płac, warunków pracy i sytuacji ekonomicznej robotników.

82

Niebezpieczne związki „Solidarność” w wizji Osta jest związkiem, który po  r. za główny cel przyjął restaurację kapitalizmu. Mimo rozłamu po Wałęsowskiej „wojnie na górze”, obie frakcje dawnej opozycji antykomunistycznej dążyły do tego samego. Różnice dotyczyły sposobów realizacji tego celu – Michnik i spółka uznali, że ludowy gniew jest niebezpieczny i destrukcyjny, zaś prawicowi przywódcy „Solidarności” dostrzegli szansę w jego zagospodarowaniu. Gdy dawna „lewica laicka” lekceważyła pracowników najemnych jako relikt i „Ciemnogród”, związkowi liderzy uczynili z nich oddziały bojowe. Gniew ludu, mający podłoże w sytuacji ekonomicznej (bezrobocie, likwidacja przedsiębiorstw, obniżenie stopy życiowej), postrzegali oni jako „naturalny” element rzeczywistości. Umiejętnie sterując, można było zeń stworzyć siłę, która da władzę związkowym politykom, nie naruszając systemu kapitalistycznego w jego skrajnie niesprawiedliwym wydaniu. Środowisko „Gazety Wyborczej” wspierało budowę liberalizmu gospodarczego, bazując na liberalizmie kulturowym, a „Solidarność” postawiła na liberalizm gospodarczy, wsparty antyliberalizmem kulturowym. Czy był to Lech Wałęsa, czy rząd Jana Olszewskiego, czy AWS pod wodzą Mariana Krzaklewskiego – wedle Osta za każdym razem środowiska te, wspierane przez NSZZ „Solidarność”, tak gospodarowały gniewem ludu, by skierować go nie na wady systemu gospodarczego, lecz na postkomunistów, agentów SB, „libertynów”, „zdrajców Narodu” itd. Kapitalizm w ich wizji był zły nie dlatego, że taka jest istota „dzikiego” wolnego rynku. Był zły rzekomo dlatego, iż sterowali nim „czerwoni”, „agenci”, „zdrajcy z Magdalenki”... Krzaklewski i AWS zmobilizowali elektorat jednocześnie pod hasłami chrześcijańsko-narodowo-antykomunistycznymi oraz wskazując ekonomiczne bolączki systemu neoliberalnego. Triumf związkowej prawicy okazał się jednak klęską klasy robotniczej, która najbardziej ucierpiała na polityce cechującej się w praktyce dalszą liberalizacją gospodarki i demontażem socjalnych funkcji państwa. Sukces polityczny AWS-u szybko zaowocował też dotkliwą porażką „Solidarności” jako związku zawodowego. Zaangażowanie w politykę i konsumowanie owoców władzy zastąpiło obronę pracowników najemnych. Gdy do tego „Solidarność” obarczono odpowiedzialnością za to, co działo się w kraju, związek był już na równi pochyłej.

ONR przejął ster? Skutkiem neoliberalnej polityki wszystkich kolejnych rządów, nie łagodzonej bojową postawą świata pracy, wspartej pogardą wobec ludu ze strony liberalnej inteligencji, a także nieustannym sięganiem po język „nieklasowych” emocji, jest wedle Osta poważne zagrożenie demokracji, związane z triumfem prawicowego populizmu. Sukcesy Samoobrony i LPR w wyborach  r., a zwłaszcza późniejszy o cztery lata triumf tych partii oraz PiS-u, to zdaniem autora „Klęski...” apogeum „nieklasowego” gospodarowania ludowym gniewem. Na miejsce sto-


Z grubej rury sunkowo łagodnego AWS-u przyszli bezpardonowi „zarządcy” klasowymi emocjami w nie-klasowy sposób. Ost twierdzi, że w Polsce mamy do czynienia z kontynuacją skrajnie neoliberalnej polityki, a jej skutki tuszuje się gromkim pohukiwaniem na „kulturowych Innych” i wyszukiwaniem kozłów ofiarnych. Jedyne wyjście to wedle niego powrót liberalnej inteligencji do sojuszu z ludem, wyrażanie jego klasowego gniewu oraz wcielenie w życie takich rozwiązań ekonomicznych, które poprawią jego dolę. Plebejusze dostrzegą w liberalnej elicie sojusznika i przywrócą ją do władzy, gniew obróci się przeciwko systemowi gospodarczemu, „kulturowi Inni” przestaną być obiektem nagonki. Stabilizację zyska system demokratyczny, a prawicowi populiści stracą wpływy.

Błędni rycerze Okrągłego Stołu „Klęska »Solidarności«” mówi to, co przez wiele lat określano w Polsce mianem teorii spiskowych. Elita „Solidarności” już od połowy lat . nie poczuwała się do związków z robotnikami, nie chciała też powrotu emocji z czasów „karnawału”. Zdawano sobie sprawę, że zbliżająca się transformacja postawi w ostrym świetle problem gospodarki odziedziczonej po komunizmie – przestarzałej, opartej na modelu industrialnym, z silną wielkoprzemysłową klasą robotniczą. Zanim świadomie przyjęto model neoliberalny, spodziewano się, że nastąpi pewna dezindustrializacja, a część robotników stanie się „zbędna”. Im bardziej będą oni „rozbudzeni” i lepiej zorganizowani, tym silniejszy stawią opór. Postawiono zatem na pertraktacje z komunistami, a po protesty pracownicze sięgano tylko wtedy, gdy mogło to skłonić władze do większego liczenia się z liderami opozycji. Stąd też falę strajkową z  r., która miała oddolny charakter, związany z aktywnością młodego pokolenia robotników, potraktowano z niechęcią, a gdy nie udało się jej spacyfikować, wykorzystano do celów stricte politycznych. Podobnie było z odbudową struktur związku zawodowego – większość historycznych przywódców „eski” nie była tym zainteresowana, bojąc się takiej potencjalnej siły. Odrodzoną „Solidarnością” kierowali ludzie, których sprawy robotników niezbyt obchodziły. Nic dziwnego więc, że związek wystąpił w roli „parasola” nad reformami gospodarczymi. Pierwszemu „solidarnościowemu” rządowi wciąż ufali szeregowi związkowcy, a „druga linia” działaczy nie zdążyła jeszcze popaść z nim w konflikt i wyartykułować własnych interesów. Poparcie neoliberalnych reform miało korzenie nie tylko w odgórnej „manipulacji” czy „zdradzie” elit opozycji, ale także w stanie świadomości działaczy średniego szczebla związku. Pomniejsi liderzy, podobnie jak wierchuszka, szczerze wierzyli w zalety kapitalizmu oraz w to, że dla dobra społeczeństwa związek ma postawić interes obywateli ponad klasowym interesem członków-robotników. Postawy takie utrzymywały się do końca lat . nawet w tych ośrodkach przemysłowych, gdzie liberalizacja gospodarki przyniosła masowe bezrobocie i upadek zakładów stanowiących główną bazę związku. Ost na podstawie rozmów z liderami „Solidarności” m.in. w Mielcu, Staracho-

wicach, Stalowej Woli i na Górnym Śląsku dowodzi, że oni szczerze wierzyli w kapitalizm, a koszty transformacji uznawali za konieczne na drodze do „normalności”. Gdyby spojrzeć na „Solidarność” w kategoriach klasowego związku zawodowego, była ona pełna niewłaściwych ludzi na niewłaściwych miejscach...

Pod złym adresem David Ost postrzega „Solidarność” właśnie w takiej roli – zwykłego związku zawodowego, reprezentanta pracowników najemnych, dbającego o ich interesy, głównie ekonomiczne. Dlatego jest zdegustowany tym, że równie chętnie – a nawet chętniej – jak bezrobociem, wysokością płac czy prawami pracowniczymi zajmowała się ona zakazem aborcji, chrześcijańskim charakterem Konstytucji czy lustracją. W efekcie chciałby, aby „Solidarność” była wierna temu, czego... nigdy nie praktykowała. Powstała ona wszak jako masowy ruch, który – owszem – zaczął się od obrony robotników, a oni sami stanowili jego rdzeń, lecz błyskawicznie przekroczył klasowy charakter, obejmując mnóstwo problemów poza-pracowniczych i skupiając pod swym sztandarem przeróżne grupy. Oczywiście fałszywa jest propagowana przez kręgi katolicko-prawicowe wizja, jakoby w  r. buntowano się tylko w imię Wiary, Niepodległości, antykomunizmu, obrony Kościoła itp. Pierwsza „Solidarności” miała w swych szeregach sporo osób zorientowanych lewicowo, akcentujących kwestie socjalno-bytowe, niechętnych „prawdziwkom”. Jednak nigdy nie był to związek walczący tylko o „pełną michę”. I ten nieklasowy charakter „Solidarności” zapewnił jej ogromny sukces – jako szerokiemu ruchowi społecznemu. Choć robotnicy odgrywali znaczącą rolę, a struktury zakładowe stały się fundamentem działania, to gdyby „Solidarność” chciała być organizacją stricte związkową, nie wykraczającą poza „klasową” tematykę, zapewne nie stałaby się tak znaczącą siłą. To, co było jej atutem „za komuny”, po roku  stało się jednak przekleństwem. Zgadzam się z Ostem, że lepiej byłoby i dla „Solidarności”, i dla pracowników najemnych, i zapewne dla kształtu kapitalizmu, gdyby w nową epokę organizacja ta weszła jako silny, klasowo zorientowany związek zawodowy. Tyle tylko, że – inaczej niż autor „Klęski...” – nie uważam, aby było to możliwe w sensie ogólnym (nie da się zmienić tygrysa w, dajmy na to, orła) i szczegółowym („Solidarność” sprowadzona do wymiaru klasowego byłaby nie silniejsza, lecz znacznie słabsza).

Wartości mają wartość Ost nie rozumie specyfiki polskiego społeczeństwa powojennego. U nas – odwrotnie niż w krajach Zachodu – to władze były „postępowe” w sferze deklarowanych wartości i prowadzonej polityki modernizacyjnej. Z kolei opozycja, szczególnie jej nieinteligenckie kręgi, była „reakcyjna” – krytycznie oceniała komunistyczną inżynierię społeczną, walkę z Kościołem, chrześcijaństwem i tradycją narodową. Na Zachodzie mobilizacja oparta na związkach zawodowych dokonywała się pod hasłami postępowymi

83


– w PRL-u natomiast znacznie słabiej bazowała na wartościach lewicy, zwłaszcza w jej „pomajowym” (mam na myśli maj ’) wydaniu. Osobna kwestia dotyczy modernizacji w PRL-u. Nowe władze starły się z „zacofaniem” o korzeniach bardzo głębokich – Polska przed wojną była krajem „wiejskim” (znaczny odsetek mieszkańców wsi, silna rola rolnictwa, słabe uprzemysłowienie), a kulturowo dość konserwatywnym (mocne wpływy endecji). Choć komuniści dokonali forsownej industrializacji, to kraj pozostał daleko w tyle za nowoczesnymi państwami Zachodu. Przede wszystkim w sferze kulturowej – w Polsce żywy był „katolicyzm ludowy” i konserwatyzm obyczajowy. Doszła do tego słabo rozwinięta – z powodu niskiej wydajności gospodarki – kultura konsumpcyjna, a także „sztywność” obyczajów, konieczna w państwie autorytarnym. Dla wielu Polaków władza była także „obca” („sowiecka”), a zatem jej wartości kontestowano, sięgając do tradycji oficjalnie zwalczanych. To wszystko złożyło się na konserwatywne oblicze znacznej części społeczeństwa, zarówno przed, jak i po  r. David Ost ma za złe „Solidarności”, że w demokratycznej Polsce, zamiast dbać głównie o ekonomiczny byt klasy robotniczej, ona zajmowała się „wartościami chrześcijańskimi”. Nie widzi, że było to częścią historycznego dziedzictwa oraz – co ważniejsze – odzwierciedlało system wartości członków związku. Pewną rolę odegrało manipulowanie gniewem ludu i kierowanie go na „zastępcze obiekty nienawiści”, ale nie byłoby to możliwe, gdyby w związku i jego „okolicach” nie istniało zapotrzebowanie na takie hasła. Dla członków „Solidarności” to wszystko było istotne, na równi, a kto wie, czy nie bardziej niż kwestie klasowe. Ost, sprowadzając problem do „oszukania” szeregowych członków związku (i społeczeństwa) przez demagogię jego liderów, nie rozumie ani losów samej „Solidarności”, ani przyczyn triumfu „prawicowego populizmu”. Wedle niego, „zdrada” klasowego posłannictwa związku dokonała się wbrew szeregowym członkom. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego „Solidarność” wciąż jest największym związkiem zawodowym w Polsce – nie reprezentując klasowych interesów pracowników najemnych i wikłając się w fatalne układy polityczne (te zarzuty są dość trafne), mimo deregulacji rynku pracy oraz bezrobocia rosnącego przez lata, związek ma ok.  tys. członków. Odpowiedź jest prosta: prawicowy, antykomunistyczny, chrześcijański charakter „Solidarności” odpowiada jej członkom, dla wielu będąc istotnym czynnikiem przynależności do tego właśnie związku. Gdyby było inaczej, to już dawno znaczna część „solidaruchów” uciekłaby do OPZZ czy dokonała lewicowej secesji. Co znamienne, jedyny rozłam w „Solidarności” miał miejsce na fali niezadowolenia z braku obrony pracowników przed niekorzystnymi decyzjami ekonomicznymi, ale powstała w ten sposób „Solidarność ‘” łączyła klasową postawę z antykomunizmem i prawicowością jeszcze bardziej radykalnymi niż w „esce”. Mam wrażenie, że autor „Klęski...” nie może pogodzić się z tym, iż robotnicy nie są tacy, jakimi chciałby ich widzieć – świadomi klasowo, bojowi, postrzegający sytuację tylko w kategoriach ekonomicznych. A skoro tacy nie są, to widocznie ktoś nimi manipuluje...

84

Kapitalizm to (nie) bajka Kwestia „zdrady” i „manipulacji” wałkowana jest w „Klęsce...” aż do znudzenia. Szczególnie mocno podkreśla autor kwestię poparcia „Solidarności” dla kapitalizmu i wysiłki liderów związku, aby ochronić ten system przed gniewem ludu. Bez wątpienia celnie portretuje Ost świadomość działaczy związkowych, którzy popierali „parasol” nad liberalnymi reformami i wierzyli, że wolny rynek będzie wspaniały, gdy tylko przestanie być „nomenklaturowy”. Razi jednak perfidia przypisywana związkowcom, którzy w jego wizji jawią się niemalże bardziej liberalnymi od Balcerowicza. Autor „Klęski...” wielokrotnie formułuje pretensje, że „Solidarność” nie zahamowała wolnorynkowych reform. W jego wizji, liderzy związku byli wyrachowani, cyniczni, oderwani od bazy członkowskiej – nie zaś po prostu nieświadomi, bezradni, z braku wiedzy idealizujący wolny rynek. Byli też wszechmocni – „Solidarność” albo stanowiła główny motor reformy rynkowej, albo nie hamowała jej, choć przecież mogła to zrobić bez trudu. Takie tezy nie przeszkadzają mu twierdzić kilka stron dalej, że związki są w Polsce słabe i zrzeszają niewielką część pracowników. Nie widzi też tego, że np. rząd Jana Olszewskiego wadził się zarówno z komunistami zamienionymi w liberałów-biznesmenów, jak i z instytucjami globalnego kapitalizmu (Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Pomija fakt, że podczas rządów AWS – gospodarczo fatalnych i skutkujących gwałtownym wzrostem bezrobocia – ustawowa ochrona pracowników była nienaruszalna, a dopiero kolejna ekipa zliberalizowała kodeks pracy. Jednak przede wszystkim znów nie rozumie Ost ani specyfiki kulturowej. Wolny rynek postrzegano idealistycznie, gdyż nikt go dobrze nie znał. Szarobure realia PRL-u przegrywały z kolorową wizją Zachodu, pustawe półki z przepełnionymi, a jeśli o kapitalizmie coś wiedziano, to raczej tyle, że kraje europejskie oferują dobrobyt i zabezpieczenia socjalne, nie zaś, iż pod ciosami deregulacji gospodarki padają tam historyczne zdobycze pracowników najemnych. David Ost nie zdaje sobie również sprawy, jak silna, wieloaspektowa i bezpardonowa była presja prorynkowej propagandy. Serwowana społeczeństwu wiara w kapitalizm jako panaceum na wszelkie problemy była wprost przytłaczająca. Dyskurs publiczny w nieprawdopodobnym stopniu zdominował czołobitny stosunek wobec rynku – tej modzie, czy raczej manii, poddały się liczne tęgie umysły i nietrudno zrozumieć, że ulegli jej także „prości” związkowcy. Oczywiście jakaś część z nich mogła być szczerymi liberałami i celowo kierować związek na manowce poparcia rynku, jednak większość była po prostu zdezorientowana, a w sferze ideowo-symbolicznej zastraszona, bojąc się kwestionować to, „czego nikt rozsądny nie kwestionuje”. Tam, gdzie byli przytłoczeni, pogubieni, niepewni siebie ludzie, Ost widzi głównie cynicznych łotrów, którzy tak manipulują nastrojami, aby złość skierować na zastępcze obiekty i ani trochę nie drasnąć neoliberalizmu. W tej manierze eskalowania pretensji wobec „Solidarności” nie dostrzega, że w Polsce tego okresu w zasadzie nie-


Z grubej rury mal żadne poważne środowisko nie zdobyło się na bojowe zakwestionowanie ultrakapitalizmu. Ost ma pretensje do „Solidarności”, że nie uderzyła w klasowe tony. Ale dlaczego właśnie związek o historycznie uwarunkowanym, mocno „konserwatywnym” obliczu, miał zrobić coś, co powinno być zadaniem zupełnie innego podmiotu?

Wielka nieobecna To oczywiście nie mogła być książka „o wszystkim”. Jeśli jednak ktoś pisze z lewicowych pozycji o „Solidarności” i transformacji ustrojowej, to doprawdy nie wiem, dlaczego na  stronach po jednym razie padają nazwiska Andrzeja Gwiazdy i Józefa Piniora, a na dwie wzmianki zasłużyli Ryszard Bugaj i Zbigniew Romaszewski, czyli najbardziej znane spośród postaci lewego skrzydła pierwszej „Solidarności”, które po  r. negatywnie oceniały neoliberalizm. Ost tak jest zajęty potępianiem „Solidarności” za niedostateczną „klasowość”, że przeoczył dużo większy problem: brak w Polsce wyrazistej, konsekwentnej lewicy społecznej. Adam Michnik nigdy nie był bohaterem mojej bajki, ale dziecinne są zarzuty formułowane wobec niego w tej książce. Cóż dziwnego, że ktoś w  r. przeżył fascynację robotnikami i związał się z nimi, lecz w roku  przeżywa już inne fascynacje? Paradoksalnie, klasowa perspektywa Osta nie uwzględnia tego, że sojusz „lewicy laickiej” z robotnikami był zarazem fascynacją czymś „egzotycznym” i jednością taktyczną, wymuszoną ówczesnymi realiami. Środowisku Michnika nie można odmówić tego, że w czasach KOR-u odważnie, a momentami wręcz bohatersko pomagali represjonowanym robotnikom, a w roku  bez wahania włączyli się w ich bunt. Trudno natomiast zarzucać środowisku inteligencji, często ludziom z kręgów dobrze sytuowanych i ustosunkowanych, że nie związali się z robotnikami po kres życia, a w  r. wybrali inną drogę, sojuszników i ideologię, co wszak – jak zauważa Ost – dojrzewało od połowy lat . Powiem więcej – „michnikowcy”, wybierając liberalizm gospodarczy oraz jawnie odcinając się od robotników i ich interesów, zachowali się na swój sposób uczciwie. Ich klasowe interesy i środowiskowe uwikłania były zupełnie inne a sojusz z robotnikami na dłuższą metę mało realny. Oczywiście pozostaje kwestia moralnego długu wobec tych, którzy w mniejszym lub większym stopniu wynieśli „lewicę laicką” do władzy. Jednak z tego punktu widzenia było coś znacznie gorszego. Mianowicie to, że środowisko „Gazety Wyborczej” zrobiło bardzo wiele, aby storpedować powstanie w Polsce silnej, klasowej i konsekwentnej lewicy. A to właśnie jej – nie zaś „Solidarności” – zabrakło w roli „amortyzatora” skutków transformacji ustrojowej oraz organizatora klasowego gniewu. Środowisko Michnika miało ogromny wpływ na kwestie kluczowe z punktu widzenia odrodzenia autentycznej lewicy. Najpierw namaściło niedobitki PZPR na „cywilizowaną” partię SdRP/SLD. Jej „lewicowość”, bazująca na PRLowskich sentymentach, zyskała po tej stronie sceny politycznej niemal monopol za sprawą promocji w liberalnych mediach i legitymizacji przez „autorytety moralne”, a także wskutek utrzymania wpływów w gospodarce. Torpedowa-

nie przez środowisko Michnika lustracji i dekomunizacji umożliwiło przetrwanie i rozwój tej „lewicy”. Czy to przypadek? A może taka „lewica”, choć okresowo silna, była nieszkodliwa w kwestii stawienia oporu neoliberalizmowi i dlatego wygodna dla piewców „planu Balcerowicza”? Jej lewicowość była bardziej zestawem sloganów niż faktycznych przekonań. Bazując na tęsknocie za PRL-em, mogła mobilizować głównie elektorat schyłkowy, a przywoływane „stare dobre czasy” nie miały nic wspólnego z realiami epoki globalizacji. W dodatku, ze względów historycznych, taka „lewica” była skazana na ograniczone poparcie – „solidarnościowcy”, choćby mieli przekonania prospołeczne, nie poprą Oleksego, Szmajdzińskiego czy Urbana. SLD było więc przeciwwagą dla „Ciemnogrodu”, ale nie miało szans stać się masową, klasową i nowoczesną lewicą. Osobna kwestia to poparcie liberalnych elit dla „lewicy obyczajowej”. Wbrew temu, co można by wywnioskować z książki Osta, w „Gazecie Wyborczej” znalazło się niejednokrotnie miejsce na tematykę lewicową, nawet w wydaniu częściowo klasowym. Piszę „częściowo”, bowiem niezbędny był drugi element układanki – lewicowości klasowej musiała towarzyszyć lewicowość obyczajowa. Stanowiło to bowiem gwarancję, że w choć umiarkowanie konserwatywnym społeczeństwie taka lewica nie zakorzeni się, pozostając rozrywką znudzonych intelektualistów. To oczywiście nie musiał być żaden „spisek” czy konsekwentna strategia – zapewne w części takich przypadków wystarczył liberalizm obyczajowy redaktorów i wynikające stąd sympatie. Na łamy „Wyborczej” lewicowość trafiała nierzadko. Tylko wtedy jednak, gdy niejako gwarantowała niemożność oparcia w masowej bazie społecznej. Można było zamieszczać eseje Chomsky’ego i mędrców-alterglobalistów, kompletnie oderwanych od polskich realiów. Albo obok wywodów Balcerowicza reklamować ultraradykalne lewackie gazetki i ich peany na cześć Trockiego i Czerwonych Brygad. Można było prezentować taką lewicę, która waliła z armat w kler, zakaz aborcji, „dyskryminację” gejów i „patriarchat”. Nie można jednak było na równych prawach ukazać rozmaitych prób tworzenia lewicy na fundamencie czysto ekonomicznym, bez kulturowych ekstrawagancji odpychających społeczeństwo. W tej neoliberalnej gazecie łatwiej było znaleźć hurrarewolucyjne manifesty jakiegoś latynoskiego lewaka, pomstującego na „zbrodnie kapitalizmu”, niż łagodnie socjaldemokratyczną krytykę autorstwa Ryszarda Bugaja, gdy pożegnał się on z mającą „obyczajowe” ciągotki Unią Pracy. Można było przeczytać sentymentalne wywody o kolejach losu Che Guevary i zadymiarstwie Cohn-Bendita, lecz nie uczciwą prezentację działań Piotra Ikonowicza, gdy opuścił SLD i coraz bardziej zwracał uwagę na klasowy wymiar krytyki polskich realiów. Można drukować rzeczywiście lewicowe teksty prof. Tadeusza Kowalika, bo ich autor zatroska się także pochodem „kaczyzmu”, „zagrożeniem dla demokracji i tolerancji” itp., nie można zaś było na tych łamach znaleźć krytyki neoliberalizmu i globalizacji, dokonanej z pozycji „lewicy patriotycznej” przez Andrzeja Gwiazdę. Tego właśnie liberałowie bali się najbardziej – powstania silnej, niezbyt „postępowej” kulturowo lewicy. Mogłaby się ona stać realnym wyzwaniem dla neolibe-

85


ralizmu i znacznie stępić rynkowe ostrze – mobilizując społeczeństwo pod hasłami klasowymi, dotykającymi trapiących je problemów, a jednocześnie nie odrzucając obyczajowymi „nowinkami”.

Trzecia droga – prosta droga David Ost za mediami polskiego establishmentu powtarza slogany o triumfie w Polsce groźnych sił. Robi to żenująco naginając fakty, gdy określa Samoobronę mianem „radykalnej prawicy”. Tymczasem partia ta wiele niepokoju wzbudziła na liberalnych salonach właśnie dlatego, że była pierwszą po  r. silną formacją polityczną, która nie organizowała buntu społecznego wedle kategorii kulturowych. Czyniła to według pożądanych przez Osta kategorii klasowych – tyle tylko, że nie przewodzili jej „lewicowi intelektualiści”, którzy woleli kolaborację z wielkim kapitałem albo trzęśli portkami przed „populizmem”. Każda dotychczasowa większa formacja lewicowa podawała postulaty socjalne w sosie „obyczajowym”, zrażając bardziej konserwatywny elektorat. Z kolei ekonomicznie rewindykacyjne formacje prawicowe – inicjatywy na bazie „Solidarności”, „Solidarność ‘”, „prawica laicka” z KPNu, Radio Maryja – odpychały sporą część potencjalnych sympatyków nadmiernym tradycjonalizmem i ekskluzywizmem, węsząc „nie dość prawdziwych” Polaków, katolików czy antykomunistów. Formacja Andrzeja Leppera była natomiast pierwszą, która klasową bojowość i piętnowanie liberalizmu połączyła z konserwatyzmem „otwartym”, umiarkowanym i zdroworozsądkowym, wolnym od fanatyzmu religijnego, dalekim od bigoterii, bez obsesji na punkcie wyszukiwania „obcych” i „wrogów”. Osobna sprawa to błędy Samoobrony, z których największy to zbytnie granie na PRL-owskich sentymentach zamiast odwołania się do zachodnich modeli państwa opiekuńczego (wciąż silnych choćby tuż za zachodnią granicą). Do tego doszła słabość intelektualna liderów ugrupowania i brak zaplecza eksperckiego. Skutkowało to chwiejnością ideologiczną i brakiem konsekwencji. Nie pozwoliło też zakwestionować dogmatów neoliberalizmu na płaszczyźnie poważniejszej niż pokrzykiwania, że „Balcerowicz musi odejść”. Razem wzięte, uniemożliwiło to dotarcie na większą skalę do elektoratu wielkomiejskiego i lepiej wykształconego. To wszystko nie zmienia faktu, że Lepper, przedstawiany jako tępak i prostak, genialnie wyczuł bardzo istotny „brak” polskiej sceny politycznej: nieobecność formacji stosunkowo wyrazistej ekonomicznie, bez obaw sięgającej po lewicowe postulaty i klasowy język, a jednocześnie obyczajowo umiarkowanej.

oraz symbolicznego napiętnowania w sferze kulturowej. Ideologią mobilizującą lud stał się swoisty kulturowy „konserwatyzm”, ponieważ ideologią beneficjentów kapitalizmu jest liberalizm obyczajowy. Piewcy hiperkapitalistycznego porządku są liberalni w sferze obyczajów nie dlatego, że – jak często, choć nie zawsze, było dawniej – stanowi to część idealistycznego, oświeceniowego projektu emancypacji społeczeństwa z kulturowych ograniczeń. Są takimi, bo kultura liberalna jest dla nich wygodna, pozwalając czerpać mnóstwo korzyści i przyjemności, nie nakładając jednocześnie żadnych zobowiązań względem własnej wspólnoty. Kiedyś kultura liberalna bazowała na mozolnej pracy u podstaw w sferze krzewienia nowych wzorców. Dzisiaj przybiera postać pohukiwań na zacofany lud, który albo nie nadąża z przyswajaniem nowinek kulturowych, albo wręcz dostrzega, że w jego interesie nie leży dalszy demontaż kultury wspólnotowej – bo tylko na jej gruncie można realizować politykę egalitarną i prospołeczną. Prawdą jest, co podkreśla Ost, że organizowanie ludowego gniewu pod sztandarami wyraziście konserwatywnymi, prowadzi do zmarginalizowania problematyki ekonomicznej oraz wykluczenia rozmaitych grup mniejszościowych. Ale jeszcze większym błędem jest organizowanie tego gniewu pod sztandarami zarazem klasowymi i „postępowoobyczajowymi”. Lekceważenie postaw konserwatywnych i kultury wspólnotowej, odcinanie się np. od patriotyzmu, oznacza bowiem symboliczny gwałt na systemie wartości niższych warstw społecznych. W krajach takich jak Polska, „zacofanych” w stosunku do wysokorozwiniętych, jest to też nieskuteczne. O ile masy ludowe może zmobilizować ojciec Rydzyk czy właśnie „Solidarność”, o tyle nie zrobi tego żaden piewca feminizmu i praw gejów. I dlatego alternatywą dla „prawicowych populizmów” (niewielka krytyka neoliberalizmu i wielka krytyka „niemoralnej” kultury) nie jest żaden, postulowany przez Osta, ponowny sojusz liberalnej (obyczajowo) inteligencji z pracownikami najemnymi. Nie jest to ani możliwe, ani pożądane z punktu widzenia interesów ludu. Jedyną taką alternatywą jest połączenie wyrazistych postulatów socjalnych (w nowoczesnym wydaniu) z umiarkowanym konserwatyzmem obyczajowym. I jeśli taka formacja w końcu nie powstanie, to Polska i jej „masy ludowe” wyjdą na tym znacznie gorzej niż wskutek tego, że NSZZ „Solidarność” nie stał się taki, jak wymarzył to sobie amerykański liberalny lewicowiec.

 emigiusz ras

David Ost, Klęska „Solidarności”. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2007, przełożyła Hanna Jankowska.

Walka klasowa i kulturowa W Polsce wyraźniej widać to, co na zamożnym Zachodzie dopiero zaczyna się ujawniać – że walce klas towarzyszy walka kulturowa. Przemoc elit wobec ludu przybiera zarazem postać realnego wykluczenia ekonomicznego

86

Książkę można nabyć w sprzedaży wysyłkowej: MUZA SA, ul Marszałkowska 8, 00-590 Warszawa, dział zamówień /022/6286360, e-mail: info@muza.com.pl, księgarnia internetowa: www.muza.com.pl


Z grubej rury

Czerwona gwiazda Dawida Karioka Blumenfeld Związki między społecznością żydowską a lewicą wzbudzają od bardzo dawna silne emocje, zwykle niestety te najniższe. Również na polskim podwórku tematykę taką eksplorują zaciekle mniej lub bardziej marginalne grupki spod znaku skrajnej prawicy. Przy czym zarówno „Żydzi” jak i „lewica” są w tym przypadku sprowadzeni do roli figur – starannie wyselekcjonowane (lub zmyślone) fakty historyczne, podane często w dość plugawym sosie, mają potwierdzać z góry założone tezy na temat którejś z tych grup, najczęściej obu jednocześnie. Tym bardziej odczuwalny jest brak solidnych, naukowych publikacji. Jako że monografii na tematy żydowskie powstaje w Polsce sporo, przyczyn należy upatrywać w tym, iż lewica jest „niemodna”, pomijając oczywiście nurt rozliczeniowy z PRL i rosnącą aktywność środowisk nowolewicowych, skoncentrowanych przede wszystkim na obyczajowych nowinkach i salonowych podbojach, nie zaś na rzetelnym dialogu z dziedzictwem lewicy. Książka „Żydzi a lewica”, wydana niedawno przez Żydowski Instytut Historyczny, jest ważnym krokiem w kierunku zapełnienia wspomnianej luki, choć z racji swojego charakteru (zbiór kilkunastu studiów o mocno nieraz zawężonej tematyce) nie stanowi oczywiście całościowego przeglądu wzajemnych, skomplikowanych relacji między Żydami a środowiskami lewicowymi. Te jednak tematy, które podjęli autorzy tekstów, przedstawione są na ogół ciekawie i wyczerpująco. Wśród nich znalazły się m.in. analizy stosunku poszczególnych nurtów ruchu robotniczego wobec terytorialnego rozwiązania kwestii żydowskiej czy (neo)marksistowskie analizy nazistowskiego antysemityzmu i jego potwornych konsekwencji. Ponadto opisano kilka tematów, które choć ciekawe, należy uznać za niszowe („Udział Żydów polskich w walce o pamięć i rehabilitację twórców radzieckiej kultury żydowskiej – lata -”). Jeden z tekstów porusza temat aktualny: coraz częstsze przypadki przejmowania przez polską radykalną lewicę dyskursu antysemickiego, zamaskowanego pod postacią haseł „antysyjonistycznych”, antykapitalistycznych i anty-neokolonialnych (współautor rozprawy, Piotr Kendziorek, pisał o tym także w „Obywatelu” nr  i ). Kilku wspomnianym wątkom poświęcę nieco więcej uwagi.

Niespełnione obietnice Ziemi Obiecanej Zainteresowani historią dużo ciekawych faktów znajdą w artykule Artura Patka, poświęconym Żydowskiemu Ob-

wodowi Autonomicznemu ze stolicą w Birobidżanie. Ten twór został po koniec lat . arbitralnymi decyzjami władz ZSRR powołany do życia na Dalekim Wschodzie i miał służyć rozmaitym celom politycznym. Planowane na masową skalę osadnictwo w pobliżu granicy radziecko-chińskiej miało w pierwszym rzędzie „zagospodarować” masy żydowskie, pozbawione źródeł utrzymania w wyniku przejścia na gospodarkę centralnie planowaną (dotychczas zajmowały się one głównie działalnością „burżuazyjną”, np. handlem, rzemiosłem itp.) i stopniowo wytworzyć zsowietyzowaną żydowską warstwę chłopską, oderwaną od swoich korzeni, zwłaszcza religijnych. Nie mniej ważny był zamiar wykorzystania żydowskich pionierów do cywilizowania niegościnnych terenów, o rosnącym znaczeniu gospodarczym i militarnym. Do tego dochodziły względy propagandowe – „drugą Palestynę” wykorzystywano do odciągania uwagi radzieckich Żydów od ideologii syjonistycznej oraz jako poręczny argument pozwalający odrzucać płynące z Zachodu, uzasadnione oskarżenia o sowiecki antysemityzm, na przestrzeni lat przybierający rozmaite formy. Autor ciekawie kreśli losy „projektu Birobidżan” i obraz czynników, które zadecydowały o tym, że spektakularny pomysł spotkała jeszcze bardziej spektakularna klęska: już w  r. obwód był jeszcze mniej żydowski niż autonomiczny, gdyż Żydzi stanowili w nim zaledwie , proc. populacji. Władzom radzieckim, wprawionym w instrumentalnym traktowaniu kwestii żydowskiej, nie udało się – bo udać nie mogło – stworzenie żydowskiego quasi-państwa, opartego na negowaniu żydowskich wartości, etosu kulturowego, dotychczasowego stylu życia, represjach i jawnej ekonomicznej eksploatacji. Utrzymywały jednak propagandową fikcję, tym skrupulatniej, im silniej w pozostałej części imperium walczyły z „syjonizmem i kosmopolityzmem”.

Shoah według Marksa Niezwykle ciekawy jest także obszerny przegląd rozmaitych (neo)marksistowskich interpretacji nazistowskiego antysemityzmu. Piotr Weiser poddaje krytyce analizy Adorno i Horkheimera, zwracając uwagę na mało znane (czy uświadamiane) fakty, jak np. to, że niemiecka opinia publiczna tak naprawdę na masową skalę nigdy nie popierała przemocy

87


wobec Żydów, a deportacje i mordowanie były przed nią starannie ukrywane, również za pomocą propagandy. Wart uwagi jest również tekst Piotra Kendziorka. Przystępnie przedstawia on najciekawsze lewicowe próby zrozumienia niemieckiego ludobójczego antysemityzmu. Zaczyna od klasycznie marksowskich: powstanie faszyzmu i eksplozję nastrojów antyżydowskich należy postrzegać jako przejaw walki klas – był to efekt dążeń burżuazji do rozbicia ruchu robotniczego i dalszego zwiększenia wyzysku siły roboczej, po wyczerpaniu się możliwości tkwiących w „cywilizowanym” kapitalizmie i liberalnej demokracji. W dalszej kolejności autor przedstawia inne, często oryginalne analizy nazizmu, m.in. Ernsta Blocha. Według tego myśliciela, na fenomen narodowego socjalizmu należy patrzeć jako na historię instrumentalnego wykorzystania utopijnego sprzeciwu Niemców wobec nowoczesności i kapitalizmu, w imię tradycyjnych wartości wspólnotowych. Szczególnie dużo miejsca poświęca Kendziorek dorobkowi Szkoły Frankfurckiej (głównie Adorno i Horkheimera) i ich arcyciekawej analizie psychologii jednostek w warunkach późnego kapitalizmu. Odwołując się do psychoanalizy, przedstawiciele teorii krytycznej wykazywali, że zanik zdolności refleksyjnych i empatycznych, który umożliwił nazistowskie ludobójstwo, był ściśle związany z warunkami kapitalistycznego urzeczowienia i „totalnością nowoczesnych form uspołecznienia” (opartych o wymianę towarową), a wyobrażenia społeczne na temat Żydów czyniły ich „grupą wysokiego ryzyka” jako potencjalnych – i wkrótce faktycznych – ofiar. Prezentując wszystkie te teorie, Kendziorek skłania się do tezy, że poszczególnych wyjaśnień nazistowskiego antysemityzmu nie należy traktować jako alternatywnych wobec siebie. Wręcz przeciwnie: „karierę” antysemityzmu w III Rzeszy (i społeczeństwach zachodnich) należy rozpatrywać w odniesieniu do konfliktów klasowych, ale jednocześnie dostrzec pierwiastek irracjonalny tego zjawiska i nie sprowadzać go do kwestii związanych z wewnętrzną dynamiką systemu kapitalistycznego.

Jest Partii spadkobiercą – Kowalewski Kluczem interpretacyjnym, jaki powinniśmy stosować wobec żydowskiego państwa na Bliskim Wschodzie, jest jego rasistowski, a przede wszystkim – neokolonialny charakter, jako że jest ono ekspozyturą neoliberalnego amerykańskiego imperializmu, sterowanego zresztą przez lobby syjonistyczne (nadążacie Państwo?). Ergo, arabskie ataki bombowe na izraelskich cywilów stanowią awangardę walki z uciskiem klasowym nie tylko całego arabskiego proletariatu, ale i ludu pracującego miast i wsi na całym świecie, dlatego zasługują na bezwarunkowe poparcie. Ba, dla wyzwolenia ludzkości z kapitalistycznego ucisku sprawą najwyższej wagi jest unicestwienie „izraelskiego okupanta” i umożliwienie Palestyńczykom powrotu do ich kraju „w granicach sprzed  r.”. To nie żarty, bowiem wszystkich tych „mądrości” możemy się dowiedzieć z – pozujących na poważne periodyki – pism polskiej radykalnej lewicy, „Lewą Nogą” i „Rewolucja”, a szczególnie z wywodów spiritus movens tego środowiska, Zbigniewa Marcina Kowalewskiego.

88

Z uporem godnym lepszej sprawy on i jego koledzyredaktorzy oraz osoby, którym udzielają swoich łamów (m.in. sojusznicy negacjonistów Holocaustu i arabscy szowiniści), przekonują czytelników, jakim zagrożeniem dla świata jest „syjonizm”, który traci w ich wywodach precyzyjne znaczenie i staje się słowem-wytrychem. Być może dla części głosicieli takich poglądów „antysyjonizm” płynie przede wszystkim z antyamerykańskich fobii i zamiłowania do prostych formuł objaśniania (i zbawiania) świata oraz spiskowej mentalności, spowodowanej przebywaniem na co dzień w ideologicznym getcie, poza światem realnym. Nie da się jednak ukryć, że wiele z wątków pojawiających się na łamach wspomnianych periodyków to kalki (mimowolne?) stalinowskich i moczarowskich haseł, co dobrze pokazują autorzy analizy tych wywodów, August Grabski i Piotr Kendziorek. Ciekawe jest tu przeciwstawienie stosunku do kwestii żydowskiej klasycznego trockizmu (np. osadnictwa w Palestynie – obszernie pisze o tym Grabski w innym z tekstów), który stać było na trzeźwą i zniuansowaną refleksję na tematy bliskowschodnie, groźnemu pohukiwaniu jego dzisiejszych samozwańczych epigonów. Choć ideologiczny folklor jest ceną, jaką warto zapłacić za pluralizm poglądów, brednie tego rodzaju są potencjalnie niebezpieczne i nie powinno się ich zostawiać bez odpowiedzi. Tym bardziej, że głosiciele owych teorii pozostają dość widocznymi i wpływowymi postaciami na wątłej lewicy nie-postkomunistycznej (np. nic złego we współpracy ze wspomnianymi środowiskami „antysyjonistów” nie widzi rozpieszczane przez establishment pismo „Krytyka Polityczna”, w ten sposób legitymizując wyżej omówione chore poglądy). Co więcej, środowisko to całkiem skutecznie stroi się jednocześnie w szaty tropicieli, rzecz jasna prawicowego, antysemityzmu. Jest to o tyle groteskowe, że w Polsce trudno znaleźć poważne ugrupowanie czy pismo prawicowe, które głosiłoby, iż Palestyńczycy mają prawo do zamachów na przypadkowych izraelskich cywilów – a takie wywody można znaleźć na łamach omawianych periodyków lewicowych... Dobrze, że te absurdalne poglądy doczekały się precyzyjnej dekonstrukcji (w języku angielskim zresztą) w zbiorze „Żydzi a lewica”. Na koniec warto podkreślić, że choć większość autorów jest związana z przedmiotem swoich dociekań, nie wydaje się to rzutować na jakość ich rozważań, choć na pewno miało znaczenie dla wyboru samych tematów badawczych (vide nadreprezentacja trockizmu w stosunku do innych nurtów lewicy). W czasach, kiedy wyjątkowo często historii najnowszej używa się niczym maczugi na istniejących czy wyimaginowanych wrogów, jest to wartością samą w sobie.

 ario lumenfeld August Grabski (red.), Żydzi a lewica. Zbiór studiów historycznych, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2007. Książkę można nabyć w sprzedaży wysyłkowej u wydawcy: Żydowski Instytut Historyczny, ul. Tłomackie 3/5, 00-090 Warszawa, tel. (022) 827-92-21 wew. 123, fax (022) 827-83-72, e-mail: ksiegarnia@jhi.pl, oraz w księgarni internetowej na stronie http://www.jewishinstitute.org.pl


Z grubej rury Syntetyczną ocenę tego, co się w Polsce stało, podał prof. Juliusz Gardawski w wywiadzie dla „Obywatela”. „[Robotnicy] jeszcze w latach - byli siłą napędową przemian społecznych, zaś w okresie - gwarantem spokojnego przebiegu tych przekształceń”. Zmiana rewolucyjnego związku zawodowego w gwaranta spokoju oznaczała porzucenie działalności związkowej, co wymagało przemocy i tabunu agentów. Teraz przypominanie oczywistego faktu, że „Solidarność” była związkiem zawodowym, wywołuje wściekły atak całego establishmentu. Robotnicy przegrali, stracili miejsca pracy i pewność siebie, jak mówi prof. Gardawski. Teraz, kiedy już jest za późno, narzekają na Wałęsę, że ich oszukał. Trawestując powiedzenie Lenina – robotnicy sami upletli sznur, na którym kapitaliści ich powiesili. Patriotyczna prawica też czuje się oszukana, choć oszukała się sama. Pacyfikując zrewoltowany naród, zawierając ze służbami specjalnymi gentlemen’s agreement, wodzowie stracili wojsko i teraz nie mogą pozbyć się uciążliwego partnera. Odtworzenie historii transformacji, ujawnienie roli agentury, nikomu nie jest na rękę. Wszystkie opcje polityczne, niezależnie od poglądów, uprawiają politykę, którą sformułował ojciec Tadeusz Rydzyk: „Alleluja i do przodu”. Problem w tym, że nie wiadomo, gdzie przód, a gdzie tył. Np. w polityce zagranicznej lewica ostrzega, że Polska jest piłeczką w grze USA, a prawica – że w grze Rosji. Obawiam się, że obie strony mają rację, ale kiedy próbuję o tym mówić, podnosi się zgodny chór z obu stron, że np. zagrożeniem dla Polski są ekoterrorystki. Bardzo to pochlebna opinia, ponieważ ekoterroryści potrafią wspiąć się po łańcuchu kotwicznym na statek z azbestem, przykuć do torów kolejowych, a nawet do wyrzutni rakiet. Miło mi, jeśli ktoś sądzi, że stać mnie na takie wyczyny. Zamykający jedno oko i skaczący na jednej nodze, obojętne prawej czy lewej, są w tej dobrej sytuacji, że mają wielu sojuszników, jednoznacznie określonego wroga i wierzą w zwycięstwo. Natomiast ja wciąż czymś się martwię i bardzo często nie wiem, co sądzić o danej sytuacji. Jest to oczywiste, ponieważ patrząc obu oczami widzi się dwa razy tyle zagrożeń, a obraz przestrzenny ma więcej planów niż płaski. Podam przykłady moich rozterek z kilku ostatnich tygodni. Z programu „Pod prąd” dowiedzieliśmy się, że Ryszard Bugaj  lat temu jako poseł głosował za odwołaniem rządu premiera Jana Olszewskiego, ponieważ ministrem w nim był Olechowski, skrajny liberał. Czy to możliwe, aby uczciwy lewicowiec nie zauważył, że przyczyną dramatycznych zdarzeń tej nocy była próba lustracji, oskarżenie prezydenta Lecha Wałęsy o agenturalną przeszłość i ostra kontrowersja między prezydentem i premierem w sprawie baz radzieckich na terenie Polski? Wokół Bugaja znowu gromadzą się zwolennicy prospołecznej polityki i martwię się, gdzie zaprowadzi ich jednooki przywódca. Kilka dni później słucham przemówień ministrów rządu J. Olszewskiego w rocznicę „nocnej zmiany”. Jeden po drugim dowodzą tezy, że ich rząd miał szansę doprowadzić do pełnej niepodległości i suwerenności Polski, ale ktoś podłożył im świnię w postaci lustracji, co dało pretekst do

Pomógł mi prezydent Putin

ról jest nagi – odrywamy łamstw propagandy

Joanna Duda-Gwiazda obalenia rządu. Na drodze do niepodległości stanęło zatem dwóch posłów: Janusz Korwin-Mikke, który zgłosił projekt ustawy lustracyjnej, oraz Kazimierz Świtoń ogłaszając z trybuny sejmowej, że pierwszy na liście podejrzanych o współpracę jest prezydent. Dwóch posłów o różnych poglądach, nie uwikłanych w zależności, wyższe konieczności itp. zrobiło to, co uważali za słuszne. Moim zdaniem jest to mocny argument na rzecz demokracji. W pociągu do Warszawy czytam w „Obywatelu” bardzo ciekawe artykuły o Zapatystach i polityce prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. W Warszawie, na seminarium Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej bohaterzy narodów uwięzionych w Związku Radzieckim opowiadają o walce o niepodległość. Podstępna polityka Rosji, okrucieństwa masowych deportacji, wywoływanie zbrojnych konfliktów i jedyna realna, uczciwa pomoc od kilku osób z Polski. „Ważny jest nie eksport demokracji, tylko tworzenie jej od podstaw” – mówi Gruzin. Jestem dumna, że znam Jadwigę Chmielowską, że mogę jej czasem pomóc. Cieszę się, że Andrzej może wesprzeć projekt koordynacji badań akt oddziałów KGB w krajach Imperium. Może uda się odtworzyć wspólną historię i przebieg pierestrojki. Może zamknięcie polskich archiwów będzie mniej skuteczne. W Gdańsku uświadamiam sobie, że na seminarium nie było mowy o tym, iż bogactwami naturalnymi narodów byłego ZSRR już podzielili się oligarchowie z KGB i koncerny amerykańskie. Polityka i gospodarka postrzegane są jako dwie niezwiązane ze sobą dziedziny. „Obywatel” widzi ten związek i wnikliwie go opisuje, ale w odniesieniu do narodów Ameryki Łacińskiej, nie np. Tatarów Krymskich. Jadwiga nie chce słuchać o polityce Banku Światowego i amerykańskich korporacjach: „Zagrożeniem jest Rosja, ja popieram Amerykę”. Nie wiem, jak skleić te dwa światy porządnych, mądrych ludzi, połączyć dwa punkty widzenia, które dopiero w całości tworzą pełny obraz. Z pomocą pospieszył mi prezydent Rosji. Zaproponował umieszczenie elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w rosyjskiej bazie w niepodległym Azerbejdżanie. Prezydent USA uznał tę propozycję za interesującą, wartą rozważenia. To zdarzenie w światowej dyplomacji jest doskonałą syntezą sytuacji Polski. Lepszej nie wymyśliłabym nawet dla żartu.

 oann ud-wiazd

89


 pojedynczy rozu

Idźta przez zboże! Anna Mieszczanek

Niestety, nie wiem co należałoby zrobić z polskimi politykami. Z takim zapamiętaniem zajmują się sami sobą i utrzymaniem się przy władzy (a jeśli jej nie mają, to żeby tych, co mają, zohydzić hipotetycznym widzom), że chyba tylko jednego im brakuje: własnego teatru. Z wyraźnym szyldem: Prywatny Teatr Polityków, w skrócie PTP. Nie mylić z Polskim Towarzystwem Psychiatrycznym. Jeżeli już – to z towarzystwem psychotycznym, ewentualnie paranoicznym. Jedyny pomysł, który przychodzi mi w związku z tym do głowy jest taki, że My – Naród, powinniśmy zorganizować referendum z jedynym pytaniem: Czy zgadzasz się oddać politykom bezpłatnie, w wieczyste używanie, gmach na Wiejskiej, pod warunkiem, że obdarowani przez Naród politycy nie mogliby się z tejże Wiejskiej przemieszczać gdziekolwiek? Chodzi mi o to, żeby politycy już tam zostali. Ze swoimi domami poselskimi, restauracjami i cyrkową salą obrad. I niechby grali sobie co dzień nowe sceny z życia politycznego, Narodowi dając święty spokój, który umożliwi mu zajęcie się tym, co potrzebne. Ustaleniem, kto w biednym kraju powinien zarabiać lepiej: nauczyciel, lekarz czy policjant. W jaki sposób zadbać o wygodne warunki pracy dla każdego prywatnego przedsiębiorcy. Jak zatroszczyć się o tych, którzy się w nowoczesnym świecie nie wyrabiają, a także o tych, którzy się właśnie zestarzeli. Tym by się Naród mógł wtedy zająć. Gdyby Naród się zgodził i przekazał politykom teren na Wiejskiej, należałoby go dodatkowo jeszcze odgrodzić od reszty kraju, zapewniając jedynie usługi niezbędne do życia: stały dowóz wody pitnej i standardowych racji żywnościowych, wywóz śmieci i zapewnienie podstawowej opieki medycznej. Wszystko z zachowaniem norm europejskich i pod stałym monitoringiem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Fakt, musiałby się jeszcze Naród zgodzić na finansowanie tego przedsięwzięcia na czas nieokreślony – może nie aż tak długi, jak by się mogło wydawać, ale jednak niekrótki. Ja bym zachęcała, żeby się Naród zgodził. Tak czy inaczej, taniej nam to wyjdzie niż wymuszane przez polityków uczestniczenie w ich nieustającym spektaklu. Bo jak się już polityków odseparuje, nie będzie się Naród musiał denerwować, nie będzie zasiadał przed telewizorami, żeby być na bieżąco w przepychankach, nie będzie co raz to popadać w poczucie bezradności, frustracji i beznadziei, nie będzie tracił czasu na „demokratyczne” wyrażanie w Internecie opinii na temat polityków. Naród zyska wtedy spokój, niepotrzebna mu będzie w takim jak dziś stopniu służba zdrowia, bo wiadomo: Naród spokojny to Naród zdrowy. Politycy zaś dostaną to, co lubią obecnie najbardziej, czyli naparzanie się nawzajem po py-

90

skach oraz podkopywanie wzajemnych pozycji. A od nas się w końcu odczepią. I wtedy – zakładając, że Naród się zgodzi i że się Wiejską odizoluje od reszty kraju – nie będzie już miało sensu wołanie Jurka Owsiaka z lipcowego wywiadu: Idźta do wyborów. Chodzenie na wybory w sytuacji, kiedy nikt już nikogo nie reprezentuje i tylko nieliczni jeszcze swoim reprezentantom wierzą, jest bowiem absurdem. Należałoby raczej zakrzyknąć: Idźta przymknąć polityków, żeby przypadkiem nie wyleźli. A jakby się już odseparowało, jakby stanął mocny i naprawdę wysoki płot wokół Wiejskiej, przy okazji można by poprosić Maćka Muskata i greenpeace’owych ekologów, żeby zamiast wykosztowywać się na kolej do Augustowa, przykuwali się do tego płotu. Znów: taniej wyjdzie. A chłopaków i dziewczyny od Filipa Ilkowskiego z kolei: żeby demolowali sobie ten płot przy PTP, zamiast jeździć po Europie albo wynajmować autokar na Hel. Wiem, że w Juracie, kiedy był Bush, nie złamali nawet jednego kwiatka na deptaku, sama widziałam. Ale jak chodzą po różnych miastach, to korkują ulice i blokują komunikację, co Narodowi jednak trochę w normalnym życiu przeszkadza. A tak nikomu by nie blokowali, tylko w żywym zwarciu z tymi, o których im chodzi, mogliby wypracowywać w pocie czół inny świat, który na razie jakoś nijak nie chce być możliwy. Gdyby się już to wszystko udało, należałoby sobie odpowiedzieć jeszcze na dwa pytania. Po pierwsze: czym w tej sytuacji zajęłyby się media? Cała czwarta władza bez społecznej legitymacji, wszyscy redaktorzy i wydawcy chyba by trafili do psychiatryków, nie znajdując tematów do codziennej prasy i magazynów informacyjnych. Chociaż właściwie można by dla nich przygotować dodatkowy – ogrodzony, ogrodzony dodatkowo! – pas ziemi wokół PTP. Niechby tam na stałe poustawiali kamery i poinstalowali mikrofony. Nie będą mieli kłopotu, kto pierwszy zdobędzie dostęp do informacji (przepraszam za wyrażenie) i nie zdarzy im się to, co ostatnio w Stanach, gdzie dwa helikoptery prywatnych telewizji zderzyły się w powietrzu, filmując jakiś pościg (za bandytą oczywiście), a helikopter trzeciej stacji natychmiast zaczął transmitować na żywo, jak szczątki maszyn i ludzi spadają, paląc się malowniczo. Też – taniej wyjdzie. No i drugie pytanie, trochę trudniejsze. Jeśli odizolujemy polityków od zdrowego trzonu reszty Narodu – w jaki sposób miałby się ów Naród rządzić. No tak. Cholera wie. Przecież od rządzenia mieli być politycy, a tych trzeba było odizolować. To co zrobić?

*** Idźta przez zboże, we wsi Moskal stoi – wołali w „Kabareciku” Olgi Lipińskiej na zakończenie scen przedstawiających sielskie życie rodzinne połączone z mordobiciem w domu witkacowskiego Jana Macieja Karola Wścieklicy. Jeżeli stoi jeszcze jakieś zboże – idźta! I nie martwta się! Czasem lepiej wiedzieć, że się nie wie, co robić, niż udawać, że się wie i robić głupoty. Czasem lepiej robić nic – jako rzecze Stary Wagiel, rzecz jasna.

 nn ieszczane


Z grubej rury Śmierć Richarda Rorty’ego na pewno jest oznaką przemijania pewnej epoki we współczesnej myśli zachodniej. Zupełnie jednak nie wiadomo, czy i co nastąpi po zmianie warty w światku idei oraz ich prominentnych rzeczników. Rorty’emu można bez cienia wątpliwości przyznać zasługę wyzwolenia filozofii z branżowego skansenu. Wydziały czy instytuty filozoficzne są nie od dziś ponurym utrapieniem. Czasem jeszcze zgłaszają się na nie dość osobliwi, ale ciekawi młodzi ludzie, którzy w okolicach matury zaczynają się interesować tzw. przeklętymi pytaniami: jak żyć, co robić, czy Bóg istnieje. U progu systematycznego pobierania nauki oczekuje ich zimny prysznic. W moich koszmarnych snach nieraz powraca doktor habilitowany, wykładający bodaj epistemologię. Zwykł on brać kredę w dwa palce, podnosić ją uroczyście i poglądowo tłumaczyć: Platon uważał, że tej kredy, którą trzymam w ręku, nie ma... Jest tylko kreda-idea... Kant odróżnił kredę-zjawisko od kredy w sobie... Domyślam się, iż u Rorty’ego – zamiast kredy – identycznie koszmarny szok wywołał pomidor, którym jakiś szacowny starszy pan musiał mu poglądowo tłumaczyć swoje mądrości zza katedry. Temu bowiem popularnemu dodatkowi do dań głównych poświęcił on szkic, w którym miażdżył akademickich badaczy sceptycyzmu za narzucanie geniuszom przeszłości swoich własnych ograniczeń umysłowych. Czy „ten oto” pomidor istnieje... Czy w samej rzeczy jest on czerwony? Nie da się przypuścić, że – opatrzonych etykietą klasycznych sceptyków – Gorgiasza, Sekstusa Empiryka, Gassendiego bądź wreszcie Hume’a obchodziły takie dziecinne, a przy tym jałowe kwestie, które z pełną powagą odnajdują u nich wspomniani znawcy. Nad czymś takim z całą profesorską powagą może się głowić Nietzscheański wyedukowany filister, którego całkiem trafnie przezwano u nas niedawno wykształciuchem. Sceptykiem – wołał Rorty na specjalistycznej puszczy – bywa się w przełomowym momencie, w którym pęka mocny dotychczas węzeł uznawanych przekonań. Wyobraźmy sobie kleryka (w dodatku, co rzadkie, wierzącego w Boga), któremu umiera przewodnik duchowy. Nieśmiało wypatruje on cudu. Tymczasem mistrz naszego bohatera, zaraz po ceremonialnym wystawieniu jego zwłok na widok publiczny, zaczyna odrażająco wręcz śmierdzieć. Gdy coś takiego się wydarzy, biegnie się, łamiąc obowiązujący post, na wódkę pod kiełbasę i do prostytutki. Rorty nie użył tego przykładu, bo – jak się zdaje – nie lubił Dostojewskiego. Poszukując pięknej naoczności dla filozoficznych pojęć, które bez niej są puste, wolał obracać się w swoim – tyleż z urodzenia, co świadomie potwierdzonej przynależności – kręgu anglosaskim. By go skomplementować klasyczną frazą z poezji słowiańskiej: z Dickensa umiał on zrobić „no brylant, no istny cud”. Odwołaniami do „Olivera Twista” ilustrował swą ulubioną myśl, że zadaniem twórcy jest zmienić nasz słownik pojęciowy. Po ulicy błąka się wynędzniałe dziecko, które żebrze i kradnie. No tak, ale zbliżanie się do niego grozi nieprzyjemnym incydentem lub przynajmniej wrażeniem węchowym, poza tym ma ono pewnie jakichś rodziców, tak więc – ostatecznie – to nie moja sprawa. Dzięki Dickensowi, pokolenia pedagogów, społeczników, a z czasem i liderów politycznych na miejscu

ędrówi pod wiat

Ironista i żołdak Jacek Zychowicz

tego wygodnego zaimka „nie moja” postawiły inny: jak najbardziej „własna”. Każdy wybór jest równocześnie samoograniczeniem. Czytelnikowi z „nowej Europy” – o wiele bardziej zaś pewnie ze „starej” – książki Rorty’ego przypominają nieraz „Siedmiu wspaniałych”. Niby to ładne i szlachetne w intencjach, ale w porównaniu z oryginałem jakoś irytująco powierzchowne. Rorty do regularnie przez niego cytowanych Heideggera, Foucaulta czy nawet Derridy ma się nie inaczej niż ambitny reżyser amerykański do Akiro Kurosawy, którego egzotyczne kulturowo arcydzieła (jak, nie szukając daleko, „Siedmiu samurajów”) nieraz adaptowano w Hollywood. Rorty umiał jednak szukać siły w swoich słabościach. Pogrążonych w dręczących poszukiwaniach Europejczyków zmuszał on prędzej czy później do pokłonu przed koryfeuszem amerykańskiego pragmatyzmu, Johnem Dewey’em. Niech będzie – pouczał – że wobec Heideggera czy jego rywali z lewego brzegu zaangażowań politycznych, Dewey jest banalny, lecz za to ma on rację praktyczną. Ten aż nadto typowy Anglosas nie pojmował, czemu filozoficzni prorocy mieszkańców Starego Kontynentu uparli się szukać wiecznych fundamentów, a potem rozpaczać nad przepaścią, którą zamiast nich odkrywali. I podobnie, wizjonerzy wielkiej polityki, chętnie sięgający po broń, wzbudzali w nim łagodną, lecz stałą irytację. Rzeczywiście – przyznawał – nasze bardziej szczegółowe poglądy i decyzje odsyłają wprawdzie do ich poznawczego, moralnego bądź wreszcie kulturowego fundamentu, lecz on sam wisi nad Heideggerowskim „niczym”, które „jest bez racji”. I co z tego? Nicość nie jest taka straszna. Zajrzawszy w nią z ciekawości raz i nie więcej, szukajmy odtąd – z założenia przypadkowych i doraźnych – propozycji, które w danym kontekście wydają się interesujące. Równoczesnego pogrzebu z Prawdą domagała się, według niego, Rewolucja. Uczciwszy ją stypą – doradzał – pogódźmy się z demokracją liberalną, umacniając ją solidną domieszką państwa socjalnego. Jednak u schyłku życia musiał sobie uświadomić, że Amerykę Deweya, do której zapraszał, zniszczyła korozja. „Ironista” z ulubionego samookreślenia, który bez trudu rozbierał z sutanny zniedołężniałych kapłanów, przestraszył się żołdaka podróżującego po świecie w kompanii bezmyślnego eksperta. Żaden z nich nie boi się konwersacji z błyskotliwymi pointami, którą Rorty sobie upodobał. I co teraz?

 ace ychowicz

91


AUTORZY NUMERU: Stephen Armstrong – brytyjski dziennikarz piszący przede wszystkim o kulturze. Publikuje na łamach m.in. „The Guardian”, „New Statesman”, „Sunday Times”, „Men’s Health” i „Elle”. Współpracuje także z brytyjskim radiem publicznym. Autor książki poświęconej dziejom i teraźniejszości Ibizy, współautor m.in. książki poświęconej historii bielizny na Wyspach Brytyjskich. Animator teatralny, próbuje zresztą także swoich sił jako autor sztuk. Niespełniony muzyk – grał na basie w niezależnej kapeli. Eli Avrahami – pracownik naukowy w Centrum Badań Ruchu Kibucowego w izraelskim Yad Tabenkin Institute w Ramat Efal na przedmieściach Tel Awiwu. W swojej pracy badawczej zajmuje się przede wszystkim politologią, izraelskim społeczeństwem i polityką oraz komunami i kibucami. Autor m.in. książki „The Changing Kibbutz: An Examination of Values and Structure”. Redaktor „Kibbutz Lexicon”. Współredaguje poświęcony kibucom hebrajski kwartalnik „Mifne”. Członek zarządu International Communal Studies Association (ICSA), zajmującego się badaniami nad różnymi rodzajami społeczności intencjonalnych. Wieloletni członek kibucu Palmachim. Karioka Blumenfeld (ur. 1978) – absolwentka nauk społecznych na University of Haifa. Pochodzi z rodziny pomarcowych emigrantów z Polski. Interesuje się kulturą chasydzką, zwłaszcza postacią cadyka Chaima Halberstama z Nowego Sącza i jego wizją skromnego życia, wyrażoną słowami: „Upodobałem sobie biedaków. A wiecie dlaczego? Bo Bóg ich sobie upodobał”. Uwielbia specyficzny przejaw kultury masowej, jakim są Teletubbies. Po roku 1989 często odwiedza Polskę, zakochana w tym kraju, jego kulturze i krajobrazie. Tadeusz Buraczewski (ur. 1949) – inżynier, absolwent Politechniki Gdańskiej, specjalista od turbin wodnych, energetyk. Budowniczy zakładów przemysłowych w Polsce i byłej NRD. Od czasów studenckich aktywny na niwie kabaretowej. Współtworzył kabarety studenckie „Ad Hoc” i „Jelita”. Inicjator trzech imprez: Ogólnopolski Gdyński Konkurs Satyryczny „O Grudę Bursztynu”, Gdyński Konkurs Satyryczny „O Strusie Jajo” i Kaszubski Turniej Satyryczny w Pucku. Kierownik literacki i założyciel gdyńskiego kabaretu UNIQ. Stały współpracownik Programu III Polskiego Radia (magazyn „Parafonia”), satyrycznego miesięcznika „Twój Dobry Humor”, Radia Gdańsk (felietony i magazyn satyryczny „3 grosze”), Radia Eska Nord (magazyn satyryczny „Trzynastka”) oraz pomorskiej prasy lokalnej. Kontakt: tykocin@op.pl Ewa Cylwik (ur. 1973) – z wykształcenia arabistka, z zamiłowania tłumaczka. Zapalona podróżniczka, przekonana, że regularne ucieczki od cywilizacji i codzienności są niezbędnym warunkiem zachowania zdrowia psychicznego. Kocha różnorodność świata i z niechęcią myśli o globalizacji, która działa na zasadzie „przyjdzie walec i wyrówna”. Miłośniczka przyrody, literatury, kina i wypraw rowerowych. Joanna Duda-Gwiazda – inżynier okrętowiec, działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (1978) i pierwszej „Solidarności” (członek prezydium MKS-MKZ, Zarządu Regionu), w stanie wojennym internowana, niezależna dziennikarka i publicystka („Robotnik Wybrzeża”, „Skorpion”, „Poza Układem”). Od początku do dziś konsekwentnie w opozycji do metod i polityki firmowanej przez Lecha Wałęsę i jego następców. Żona Andrzeja Gwiazdy. Stała współpracownica „Obywatela”. Tomasz Gabiś (ur. 1955) – polonista, germanista, tłumacz, publicysta, w latach 1986-1989 redaktor, a od roku 1990 do 2004 redaktor naczelny nieistniejącego już dziś pisma „Stańczyk”. Publikuje głównie w prasie prawicowej, m.in. w „Arcanach” „Nowym Państwie” i „Opcji na prawo”. Teresa Grabińska – prof. dr hab., fizyk i filozof, autorka odkryć, teorii i hipotez naukowych w fizyce i kosmologii. Autorka ok. 200 prac naukowych oraz kilku książek, m.in.: „Teoria, model, rzeczywistość” (1993), „Poznanie i modelowanie” (1994), „Od nauki do metafizyki” (1998), „Aksjologiczny krąg Solidarności – rekonstrukcja uniwersalizmu Jana Pawła II” (z M. Zabierowskim, 1998), „Philosophy in Science” (2003). Otrzymała liczna nagrody za działalność naukową, w tym Nagrodę im. M. Kopernika Polskiej Akademii Umiejętności. W PRL działaczka pierwszej „Solidarności”, za działalność polityczną zwolniona w 1982 r. z pracy na uczelni. Krytyczna wobec sposobu, metod i skutków transformacji ustrojowej, autorka licznych analiz zwracających uwagę na jej błędy i alternatywne możliwości. Obecnie związana z Uniwersytetem Zielonogórskim i Akademią Pedagogiczną w Krakowie. Tomasz Grzegorz Grosse (ur. 1968) – dr nauk społecznych, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Socjologii oraz Instytut Historii), studia podyplomowe z zakresu integracji europejskiej (Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet w Maastricht). Stypendysta uniwersytetów w Oxfordzie, Florencji, Yale, Georgetown w Waszyngtonie. Ekspert Instytutu Spraw Publicznych. Członek Zespołu Problemowego ds. Polityki Regionalnej i Przestrzennej przy Komitecie Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN. Specjalizuje się w problematyce rozwoju regionalnego, studiach europejskich, administracji publicznej. Opublikował ponad 100 artykułów naukowych i około 10 książek na temat związane ze swoją specjalizacją. Krzysztof Kędziora (ur. 1977) – asystent w Katedrze Etyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego. Publicysta z bożej łaski, amator. Eksplorator osobliwych rejonów muzycznych i literackich. Zawodowo zajmuje się poszukiwaniem normatywnych podstaw demokracji, historią myśli społecznej i politycznej oraz innymi poważnymi sprawami. Kontras – światopogląd przyrodniczy, poglądy polityczne również, a ponieważ to dzisiaj niebezpieczna sprawa – woli pozostać anonimowy. Rafał Łętocha (ur. 1973) – mąż i ojciec. Doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Religioznawstwa UJ. Autor książek „Katolicyzm a idea narodowa. Miejsce religii w myśli obozu narodowego lat okupacji” (Lublin 2002) i „Oportet vos nasci denuo. Myśl społeczno-politycz-

92

na Jerzego Brauna” (Kraków 2006). Publikuje tu i ówdzie, czyta to i owo, słucha tego i owego. Mieszka w Myślenicach. Stały współpracownik „Obywatela”. Konrad Malec (ur. 1978) – przyrodnik, z zainteresowaniem i sympatią spogląda na tzw. hipotezę Gai, autorstwa Jamesa Lovelocka. Lubi przemieszczać się przy użyciu własnych sił, stąd rower i narty biegowe są mu nieocenionymi przyjaciółmi. Miłośnik tego, co lokalne i nieuchwytne, czego nie da się w prosty sposób przenieść w inne miejsce. Każdą wolną chwilę spędza na łonie Natury. Stały współpracownik „Obywatela”. Paplo Maruda – prawdziwe nazwisko: Jancio Rzecznik (prasowy nieznanej organizacji praw człowieka). Autor setek znakomitych wierszy, z których jeden na pewno został wydrukowany za Oceanem. W roku 1974 stanął na drodze butelki szampana zmierzającej w stronę burty statku na gdańskiej pochylni – od tego czasu na rencie. Bajkopisarz przygarnięty dotąd jedynie przez anarchistyczną „Mać Parjadkę”, publicysta niezaangażowany przez nikogo. Zakurzony naftaliną fundamentalista, co chwilę się wkurza i chciałby cofnąć czas – jak najdalej. Przeciwnik wszelkich partii i orędownik partii chrześcijańskiej lewicy, której w Polsce nie ma a być powinna jako jedyna. W swych licznych pseudonimach pozuje na starca, choć jest zaledwie lekko-półśrednim dziadkiem. Anna Mieszczanek (ur. 1954) – dziennikarka, zwolniona z pracy w stanie wojennym, w latach 80. redaktorka podziemnego pisma „Karta”, później m.in. prywatny wydawca. W latach 19961997 wiceprezes Społecznego Instytutu Ekologicznego, uczestniczka ruchu kobiecego. Założycielka i pierwszy Prezes Zarządu Stowarzyszenia Forum Mediacji i Mediatorów, inicjatorka powstania Ośrodka Mediacji Rodzinnych przy Fundacji „Zadbać o świat”. Autorka wydanej w podziemiu i nagrodzonej przez Fundację „Polcul” książki o wydarzeniach marca 1968 w Polsce oraz współautorka (z Wojciechem Eichelbergerem) bestsellera „Jak wychować szczęśliwe dzieci”. Stała współpracownica „Obywatela”. Remigiusz Okraska (ur. 1976) – absolwent socjologii (Uniw. Śląski); z zamiłowania społecznik, publicysta i poszukiwacz sprzeczności. Autor około 400 tekstów zamieszczonych na łamach czasopism społeczno-politycznych i portali internetowych różnych opcji (od radykalnej lewicy i anarchizmu po radykalną prawicę), w których od 1997 r. promował porzucenie przestarzałych ideologii, schematów myślowych i podziałów politycznych oraz wskazywał alternatywne rozwiązania. Od jesieni 2001 do lata 2005 r. był redaktorem naczelnym miesięcznika „Dzikie Życie”, poświęconego obronie przyrody i propagowaniu radykalnej ekologii; obecnie stały współpracownik tego pisma. Zredagował polskie edycje kilku książek z „klasyki” myśli ekologiczno-społecznej (A. Leopold, C. Maser, D. C. Korten, D. Foreman) i inne prace o podobnej tematyce. W kwestii poglądów społeczno-politycznych sympatyk klasycznej socjaldemokracji i lewicy patriotycznej, przedwojennego środkowoeuropejskiego agraryzmu, niemieckiego ordoliberalizmu, dystrybucjonizmu Chestertona i Belloca oraz doświadczeń pierwszej „Solidarności”. Z upływem czasu coraz mniej przywiązany do etykietek, sloganów i programów politycznych, bardziej natomiast do dobra wspólnego i konkretnej pracy na jego rzecz. Często za dokładnie te same działania czy opinie jest nazywany przez tępawych lewicowców faszystą, a przez tępawych prawicowców – lewakiem, i dobrze mu z tym. Piwosz. Współzałożyciel oraz redaktor naczelny „Obywatela”. Katarzyna Piotrowska (ur. 1980) – poetka, debiutowała w łódzkiej „Dike”, publikowała m.in. w „Konstelacji Cienia” i „Ulicy Wszystkich Świętych”. Autorka niedawno wydanego tomiku „Dziecko maluje śmierć”. Duch pośród ludzi – niekiedy widzialny. Miłośniczka Średniowiecza, wampirów i ciężkich brzmień. Kocha drzewa, jest niewolnicą książek. Obecnie mieszka w Oleśnicy. Czasem jeszcze ma ochotę na studia. Lech L. Przychodzki (ur. 1956) – w 1974 r. współzałożyciel ostatniej i najbardziej kontrkulturowej grupy literackiej „Nowej Fali” – „Ogrodu/Ogrodu-2”. W latach 80. jako twórca i krytyk związany z Centrum Sztuki Galeria EL w Elblągu. Lata 1986-90 i 1999-2004 to praca z międzynarodową ekipą „Double Travel”, w tym też czasie związany był z trójmiejskim Ruchem Społeczeństwa Alternatywnego i ruchem Mail Art. Od 1990 r. publicysta, nie tylko ekologiczny. Bohater telewizyjnego dokumentu „Jak cierń” (reż. A. Sikorski, 1991). Dopiero w latach 90. wspólnie z kolegami z b. „Ogrodu/Ogrodu-2” wydał trzy tomiki: „ponieważ noc”, „ciemnia” i „czekając na podłodze na wszystkie pory życia”. Uczestniczył też w projekcie „Moje miasto” (Gdańsk 2002). Samodzielnie natomiast: „Liście ze świata żywych, listy z Krainy Jaszczurek” (Lublin 2000), „Tao niewidzialnych” (Bensheim 2005) i „święto wojny” (Elbląg 2006). Prócz kierowania od roku 2000 Mail-Artową „Ulicą Wszystkich Świętych” (www.innyswiat.most.org.pl/ulica/) współtworzył w latach 2001-2004 niemiecki portal www.RegioPolis.net. Od antyszczytu „W-wa 29” zaprzyjaźniony z działaczami Stowarzyszenia „Biedaszyby”. Jako filozof sztuki, reportażysta i tłumacz publikuje na łamach pism i portali polskich, niemieckich i litewskich. Regularnie pisuje do elbląskiego kwartalnika „TygiEL” i mieleckiego „Innego Świata”. Chociaż mieszka od niedawna w Świdniku, częściej spotkać go można we Wrocławiu czy Wałbrzychu niż w Lublinie. Stały współpracownik „Obywatela”. Jarosław Szczepanowski (ur. 1980) – absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego, trochę z przypadku (ale i z zamiłowania) zagrzebany w suchych formułkach umów i ustaw. Na co dzień obserwuje destruktywny wpływ kredytów i pożyczek na zdrowe do niedawna jednostki polskiego społeczeństwa. Jarosław Tomasiewicz (ur. 1962) – doktor nauk politycznych, publicysta, autor książek „Terroryzm na tle przemocy politycznej (zarys encyklopedyczny)”, „Między faszyzmem a anarchizmem. Nowe idee dla nowej ery” i „Ugrupowania neoendeckie w III Rzeczypospolitej” oraz setek tekstów publicystycznych i naukowych. Stały współpracownik „Obywatela”.


Mirosław Zabierowski – prof. dr hab., fizyk, astronom i filozof, doktoryzował się z własnej teorii rozwoju, habilitował z dorobku stu odkryć, teorii i hipotez naukowych. Autor około 300 publikacji naukowych i kilku książek, m.in. „Wszechświat i człowiek” (1993), „Wszechświat i wiedza” (1994), „Wszechświat i kopernikanizm” (1998), „Wszechświat i metafizyka” (1998), „Aksjologiczny krąg Solidarności – rekonstrukcja uniwersalizmu Jana Pawła II” (z T. Grabińską). Związany z opozycją antykomunistyczną, w roku 1982 zwolniony z pracy na uczelni za działalność polityczną. Krytycznie oceniał sposób i skutki transformacji ustrojowej, zwracając uwagę w licznych publikacjach na błędne założenia wyjściowe, metody i cele tych działań. Obecnie związany z Politechniką Wrocławską oraz Akademią Pedagogiczną w Krakowie. Andrzej Zybała (ur. 1966) – ukończył studia w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Doktoryzuje się w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Pracował m.in. w tygodniku „Wprost” i dla TVP. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „W Drodze”, „Powściągliwości i Pracy”, „Międzynarodowym Przeglądzie Politycznym”. Autor książki „Globalna korekta. Szanse Polski w zglobalizowanym świecie” (2004) oraz wywiadu-rzeki z prof. Jadwigą Staniszkis, pt. „Szanse Polski” (2005). Prowadzi działalność wydawniczą i doradczą. Od listopada 2005 r. do kwietnia 2006 był członkiem gabinetu politycznego w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej oraz rzecznikiem prasowym Ministerstwa, obecnie pracuje tamże, zajmując się analityką pro-

blemów społecznych, tworzeniem ich rozwiązań oraz działalnością wydawniczą Ministerstwa. Stały współpracownik „Obywatela”. Jacek Zychowicz (ur. 1963) – dr nauk filozoficznych, polonista, tłumacz, muzykolog-amator, wykładowca akademicki, publicysta. Publikował m.in. w „Dziś”, „Trybunie”, „Nowym Tygodniku Popularnym”, „Myśli Socjaldemokratycznej”, „Wiadomościach Kulturalnych”, „Polityce”, „Przeglądzie Tygodniowym”, „Twórczości”, „Sztuce”, „Życiu” i „Europie”. Autor książki „Mieszanka wybuchowa. Felietony i powiastki ze świata jednowymiarowego”. Stały współpracownik „Obywatela”. Tomasz Żuroch-Piechowski (von Piechowski) (ur. 1974) – rodem z Tczewa, przez wiele lat związany z Toruniem, obecnie mieszka i pracuje w Pucku. Pochodzi z rodziny kaszubskiej po raz pierwszy odnotowanej w roku 1324 w Piechowicach pod Kościerzyną. Z wykształcenia historyk-archiwista, członek Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, jeden z pierwszych pracowników „Radia Kaszebe” z Władysławowa. Felietonista miesięcznika „Pomerania”. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Przeglądzie Powszechnym” i „Toposie”. Autor nagradzanych wierszy i opowiadań. Mąż Magdaleny, ojciec Joanny, przyjaciel kota Balbina. Miłośnik tabaki, twórczości Stanisława Lema, Thomasa Bernharda, e. e. cummingsa i Raymonda Chandlera. Przeciwnik kolektywizmu, zwłaszcza w myśleniu.

INFORMACJE: CENNIK REKLAM NA OKŁADCE: (W PEŁNYM KOLORZE) II strona okładki – 1600,- zł III strona okładki – 1600,- zł IV strona okładki – 2000,- zł

CENNIK REKLAM WEWNĄTRZ NUMERU 1 strona (wewnętrzna): 850,- zł 1⁄2 strony: 450,- zł; 1⁄4 strony: 250,- zł 10% zniżki przy zamówieniu 3 lub więcej reklam w kolejnych numerach, przy większych zamówieniach możliwość negocjacji cen. Uwaga: 1. Dla zaprzyjaźnionych inicjatyw obywatelskich stosujemy inny, uznaniowy, cennik reklam. 2. W sprawie płatności za reklamy oraz szczegółów technicznych prosimy o kontakt telefoniczny lub pocztą elektroniczną z Działem Reklam (Konrad Malec, malec@obywatel.org.pl, tel/fax: /42/ 630 17 49). 3. Zastrzegamy sobie prawo odrzucenia reklam oraz zamieszczania ich za darmo. 4.Możliwa jest nieodpłatna reklama w „Obywatelu” pod warunkiem zamieszczenia naszej reklamy w innym czasopiśmie. Decyzja o wymianie reklam zależy od jakości, nakładu, dystrybucji i zawartości pisma, które proponuje wymianę. Chętnych prosimy o kontakt w sprawie ustalenia warunków ew. wymiany. 5.Za treść reklam i poczynania reklamodawców nie ponosimy odpowiedzialności, choć staramy się sprawdzać ich rzetelność przed drukiem.

ZAMAWIANIE PUBLIKACJI UWAGA! Wypełniając kupon zamówienia miej na uwadze, że poczta i/lub bank przekazują nam treść Twojego treść zamówienia drogą elektroniczną. Kupony wypełniane przez Ciebie nie są nam przekazywane. Ich treść przepisywana jest w miejscu wpłaty (przez pracownika poczty lub banku), niestety, bardzo niestarannie, na ogół bez informacji co zostało zamówione, z pomyłkami w adresie i bez polskich liter. W celu szybkiego i sprawnego zrealizowania Twojego zamówienia prosimy abyś wysłał do nas, w ślad za wpłatą na poczcie lub w banku, pełną informację (liczbę i rodzaj produktu, swój dokładny adres, telefon, e-mail) dotyczącą zamówienia: pocztą elektroniczną (zamowienie@obywatel.org.pl), na kartce pocztowej (na adres redakcji) lub faksem (/042/ 630-17-49).

Prosimy o kontakt wszystkie osoby, które nie otrzymały zamówionych produktów w ciągu 20 dni od momentu dokonania wpłaty na nasze konto.

PRENUMERATA „Obywatel” ukazuje się co dwa miesiące – sześć razy w roku. Przyjmujemy prenumeratę roczną (6 numerów pisma), której koszt wynosi 42 zł. Aby zamówić prenumeratę wystarczy wpłacić na nasze konto 42 zł, podając na blankiecie wpłaty, od którego numeru zaczyna się prenumerata, oraz – koniecznie! – swój dokładny i czytelny adres pocztowy, a w miarę możliwości także telefon i e-mail, by ułatwić kontakt w razie potrzeby. Prenumerata roczna nie musi pokrywać się z rokiem kalendarzowym – oznacza ona jedynie chęć otrzymania kolejnych sześciu numerów Obywatela, np. od numeru 2 (34)/2007 do numeru 1 (39)/2008. Uwaga! Zamawiający prenumeratę może otrzymać gratisowo jeden z dostępnych w sprzedaży numerów archiwalnych „Obywatela”. Prosimy o dopisanie na blankiecie wpłaty, który numer jest zamawiany gratisowo, np. „GRATIS mO 21”

KSIĘGARNIE I SKLEPY PROWADZĄCE STAŁĄ SPRZEDAŻ „OBYWATELA”: Bydgoszcz • Księgarnia, ul. Dworcowa 51B/4 Biała Podlaska • Księgarnia „Słoń”, Pl. Wolności 12 Gdańsk • Księgarnia „Literka” Uniwersytet Gdański, Wydział Filozoficzno-Historyczny, ul. Wita Stwosza 55 Kraków • Księgarnia Akademicka, ul. Św. Anny 6 • Główna Ksiegarnia Naukowa, ul. Podwale 6 • Księgarnia „Korporacja Ha! Art”, Bunkier Sztuki, pl. Szczepański 3a Krosno • Księgarnia Antykwariat, ul. Portiusa 4 Łódź • Biuro redakcji „Obywatela”, ul Więckowskiego 33/127 • Sklep Zdrowa Chatka, ul. Wólczańska 25 • Cosiedrewnosie, Piotrkowska 111 • „Zielone Pola” – Zdrowa Żywność, ul.Nawrot 2a

93

Poznań • Bookarest, Stary Browar, Dziedziniec Sztuki,ul. Półwiejska 42 • Poznańska Księgarnia Naukowa „Kapitałka”, ul. Mielżyńskiego 27/29 • Kapitałka, ul. Niepodległości 4 (przy Collegium Novum) • Kapitałka, Pl. Nankiera 17, budynek Ossolineum • Księgarnia „Uniwersytecka”, ul. Zwierzyniecka • Księgarnia „Uniwersytecka”, Filia w Collegium Historicum, ul. Św. Marcin 78 • Acid Shop, ul. Ogrodowa 20 Szczecin • Książnica Pomorska, ul. Podgórska 15/16 Warszawa • Księgarnia Uniwersytecka „Liber”, ul. Krakowskie Przedmieście 24 • Główna Księgarnia Naukowa im. B. Prusa, ul. Krakowskie Przedmieście 7 • XLM Księgarnia Ludzi Myślących, ul. Tamka 45 • Księgarnia Antykwariat „Kapitałka”, ul. Marszałkowska 6 • Sklep „Vega”, al. Jana Pawła II 36c (na tyłach kina „Femina”) • Księgarnia „Spis treści” (Zamek Ujazdowski), Al. Ujazdowskie • Skład Tanich Książek, ul Koszykowa 59 • Żółty Cesarz (sklep wydawnictwa Wegetariański Świat), ul. Bruna 34 • Księgarnia i Klub Czuły Barbarzyńca, ul. Dobra 31 • Resursa, Krakowskie Przedmieście 62 Wrocław • Księgarnia „Chrobry”, ul. Jagiellończyka 22 • Księgarnia SFERA, ul. Szczytnicka 50/52.

SZUKAJ NAS TAKŻE W SALONACH PRASOWYCH

EMPIK,

KOLPORTER, INMEDIO,

RELAY I RUCH


Z

obywatelskiego frontu

13 czerwca

Konrad Malec z „Obywatela” udzielił wywiadu dla Wiadomości (TVP), poświęconego argumentom stojącym za obywatelską kampanią „TIR-y na tory!”, którą prowadzimy od lat.

16-17 czerwca W Łowiczu odbyło się drugie już szkolenie dla Sieci Liderek, w ramach kampanii „Zrobione, docenione, wiele warte...”, poświęconej dowartościowaniu pracy domowej kobiet. Więcej informacji o kampanii (w tym petycja, o której podpisywanie serdecznie prosimy wszystkich czytelników) – na stronie http://www.kasakobiet.oai.pl/

Uwięzienie?”, poświęconym wymianie doświadczeń i najefektywniejszych praktyk w rozwiązywaniu problemów więźniów na rynku pracy. Temat ten będzie w przyszłości przedmiotem artykułu, który opublikujemy w „Obywatelu”.

25 czerwca W organizowanych przez nasze środowisko szkoleniach dla członków rad pracowników w Katowicach wzięło udział ok.  osób (chętnych było prawie trzy razy tyle!). Spotkanie zostało bardzo pozytywnie ocenione przez uczestników, a jego szczególną wartością była ożywiona dyskusja, podczas której wymieniano praktyczne doświadczenia z działalności rad. Liczne były prośby o większą liczbę podobnych spotkań. Strona naszej kampanii na rzecz rozwoju rad: www.radypracownikow.info/ (znaleźć tam można m.in. informacje o kolejnych szkoleniach).

WYSTAWA TIRY NA TORY W PASAŻU SCHILLERA W ŁODZI. FOT. PRZEMEK STAŃCZAK

28 czerwca W Łodzi odbyły się kolejne Filmowe Konfrontacje Obywatelskie, organizowane przez Instytut Spraw Obywatelskich przy współpracy „Obywatela”, Obywatelskiej Agencji Informacyjnej OAI.pl i Fundacji na rzecz Kultury Żywej „Białe Gawrony”. Tym razem obejrzeć można było film pt. „Mieszkańcy Ziemi” (Earthlings), poświęcony okrutnej eksploatacji zwierząt w imię maksymalizacji zysków człowieka.

Lipiec

18 czerwca W Łodzi miała miejsce inauguracja wystawy „TIR-y na tory!”, promującej przenoszenie części transportu samochodowego na platformy kolejowe.

21 czerwca Michał Sobczyk wziął udział w imieniu Instytutu Spraw Obywatelskich w zorganizowanym w Warszawie Międzynarodowym Forum „Prewencja czy Ponowne

Trwały strajki w służbie zdrowia. Na palcach jednej ręki można policzyć środowiska, które zwracały uwagę opinii publicznej, że te protesty, zwłaszcza w wykonaniu cieszących się społecznym szacunkiem pielęgniarek, są przez różnych cwaniaków (także silne lobby liberalne, skupione w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Lekarzy) wykorzystywane do tego, by niepostrzeżenie forsować dalszą prywatyzację systemu opieki zdrowotnej. My należeliśmy do tej grupy, która krytycznie oceniła owo prywatyzacyjne „drugie dno” protestu pielęgniarek. Wraz ze Stowarzyszeniem Pacjentów Primum Non Nocere oraz Nową Lewicą byliśmy także

94

sygnatariuszem stanowiska przygotowanego przez tę ostatnią organizację, które było rozdawane podczas akcji ulotkowych w Łodzi i Warszawie. Zachęcamy do zapoznania się z informacjami i komentarzami na temat sytuacji służby zdrowia, które regularnie zamieszczamy na stronie www.obywatel.org.pl

5 lipca Na zaproszenie Biura Informacyjnego Parlamentu Europejskiego w Warszawie Joanna Suciu z naszego Instytutu Spraw Obywatelskich pojechała na sesję plenarną Parlamentu Europejskiego do Strasburga. W czasie tej sesji dyskutowane były m.in. kwestie związane z ochroną środowiska. Joanna była też w Wydziale Planowania Urbanistycznego Urzędu Miasta Strasburg, gdzie rozmawiała na temat transportu. Miasto to słynie z jednego z najlepszych rozwiązań systemowych na rzecz transportu zbiorowego i rowerowego.

5 lipca W Nowej Hucie odbyła się fotograficzna wystawa plenerowa pod hasłem „Nowa Huta – najmłodsza siostra Krakowa”, stanowiąca część projektu realizowanego z okazji -lecia lokacji Krakowa. Jednocześnie w Galeriach Nowohuckiego Centrum Kultury można oglądać kilka wystaw poświęconych temu miejscu, m.in. „Czas zatrzymany – fotografie z dawnych lat z terenów Nowej Huty i okolic”, będącą efektem projektu objętego patronatem medialnym „Obywatela”. Wystawy potrwają do  września.

9 lipca W Rzeszowie odbyły się kolejne z organizowanych przez nas szkoleń dla rad pracowników. W szkoleniach, powszechnie uznanych za udane, wzięło udział ok.  osób. Tradycyjnie przerwy pomiędzy poszczególnymi blokami tematycznymi wypełniła żywa dyskusja z prowadzącym i pomiędzy uczestnikami.

13-15 lipca W Krasnymstawie odbył się, objęty naszym patronatem medialnym, II Ogólnopolski Przegląd Kina Alternatywnego


„Klaps ”, zorganizowany przez Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne FREEDOM. Jednym z jego gości był redaktor „Obywatela”, Rafał Górski. W ramach przeglądu odbyły się liczne seanse poświęcone tematom „alternatywnym” – aktywności obywatelskiej, ekologii, prawom człowieka, ale można też było zobaczyć filmy fabularne i eksperymentalne. Wydarzeniu towarzyszyły różnorodne koncerty, warsztaty, szkolenia oraz dyskusje (szczegółowe informacje – na stronie http://www.klaps.org). My zaprezentowaliśmy trzy filmy z Filmoteki Obywatela: „Ucząc się od Ladakh”, „Ludzie Juranda” i „Dwa Kolory”. Uczestnicy przeglądu otrzymali nieodpłatnie archiwalne numery „Obywatela” z dołączonymi płytami z filmami „Brand New World” i „Ludzie Juranda”. Dziękujemy serdecznie organizatorom za zaproszenie!

list otwarty z postulatami organizacji ekologicznych, dotyczącymi organizacji w naszym kraju mistrzostw Europy w piłce nożnej. Ekologiczne organizacje pozarządowe wyraziły nadzieję, że Euro  będą stały pod znakiem sprawnej, wygodnej, taniej i ekologicznej komunikacji zbiorowej, nie zaś absurdalnej rozbudowy dróg, oraz że inwestycje na potrzeby tej imprezy będą realizowane z poszanowaniem ochrony przyrody i krajobrazu. Organizacje obywatelskie złożyły jednocześnie ofertę współpracy z rządem przy tym przedsięwzięciu.

27 lipca Licznik odwiedzin na naszej stronie internetowej zanotował  milion i  tysięcy wejść na stronę główną. Liczba ta obejmuje tylko unikatowe, pojedyncze wejścia na stronę główną, bez liczby odwiedzanych podstron – tych ostatnich jest znacznie więcej.

3 sierpnia

RAFAŁ GÓRSKI PODCZAS FESTIWALU KLAPS 2007

Na Zamku Grodno w Zagórzu Śląskim miał miejsce I Ogólnopolski Festiwal Filmów Amatorskich „Biała Dama ”, objęty naszym patronatem medialnym. Uczestnicy festiwalu, zorganizowanego przez Fundację Aktywizacji i Rozwoju Obszarów Wiejskich oraz Małych Miast „Nasze Sudety”, mieli okazję zapoznać się z „Obywatelem” oraz filmami „Brand New World” i „Ludzie Juranda”, które były dołączane do nr  i  naszego pisma.

6 sierpnia

23 lipca Zorganizowaliśmy następne szkolenia dla członków rad pracowników – tym razem w Gdańsku ok.  osób miało szansę dowiedzieć się więcej na temat przepisów dotyczących praw pracowników w zakresie dostępu do informacji o ich przedsiębiorstwach oraz wymienić doświadczenia.

24 lipca Koalicja Lanckorońska, którą współtworzymy, złożyła w Kancelarii Premiera

W Białymstoku odbyło się otwarcie naszej wystawy promującej tzw. transport intermodalny, bardziej przyjazny dla ludzi i środowiska. Wystawa pokazuje, jak w innych krajach tranzytowe TIR-y wożone są na platformach kolejowych, nie emitując spalin, nie powodując wypadków, nie hałasując, nie niszcząc dróg itp. Więcej o kampanii i towarzyszącej jej wystawie, którą będzie można zobaczyć w różnych zakątkach Polski, chętni znajdą na stronie internetowej http://www.tirynatory.oai.pl/. Nasza wystawa odbiła się szerokim echem w regionie, budząc liczne kontrowersje i ataki. Eurodeputowana z Platformy Obywatelskiej, Barbara Kudrycka, zarzuciła władzom samorządowym z PiS, że ulegają „propagandzie ekologów”, a przecież partia ta poparła budowę drogi przez Dolinę Rospudy w jej antyekologicznym wariancie. Do tej wrzawy przyłączyła się część prasy lokalnej, jak zwykle reagując z hi-

95

sterią na wszystko z ekologią w nazwie. To zresztą dobrze pokazuje hipokryzję tego środowiska, które z jednej strony udaje, że chce poprzez budowę obwodnic ochronić mieszkańców przed ruchem TIR-ów, ale gdy proponuje się transport tychże TIRów koleją, czyli w sposób nieszkodliwy dla ludzi, wówczas wściekle atakują oni taki pomysł. Widać więc jak na dłoni, że nie chodzi tu o dobro mieszkańców, lecz o zyski lobby budowniczych dróg oraz spekulantów gruntami wzdłuż planowanych tras samochodowych. Co ciekawe, w całym konflikcie po naszej stronie stanęła lokalna „Gazeta Wyborcza”, co po raz kolejny pokazuje, że w Polsce podziały polityczne i ideowe przebiegają w dużo bardziej skomplikowany sposób niż się to wydaje prostakom z lewa i prawa.

6 sierpnia We Wrocławiu miały miejsce szkolenia w ramach naszej kampanii na rzecz rad pracowników. Pomimo okresu urlopowego wzięło w nich udział ok.  osób, które wykazywały bardzo duże zainteresowanie tematyką, czego dowodem była spora liczba pytań z sali i ożywiona dyskusja.

7 sierpnia W Szczecinie odbyło się spotkanie pod hasłem „Polskie media regionalne w walce o wolność słowa”, w ramach którego miała miejsce m.in. dyskusja oraz pokaz białoruskiego filmu „Czernobylskie dżungle”. Gościem spotkania był Lech L. Przychodzki – filozof sztuki, artysta (m.in. poeta i autor filmów dokumentalnych), niezależny publicysta i społecznik, od bardzo wielu lat także działacz ruchu ekologicznego, stały współpracownik „Obywatela”.

7 sierpnia Na łamach ogólnopolskiego pisma „Dziennik” ukazała się opinia Konrada Malca na temat prowadzonej przez Instytut Spraw Obywatelskich kampanii społecznej pod hasłem „TIR-y na tory!”. Warto zauważyć, że „Dziennik” jest pierwszym dużym ogólnopolskim czasopismem, które zaprosiło na swe łamy przedstawiciela środowiska od ponad  lat walczącego o racjonalny transport w Polsce. Dodatkowe informacje o większości wspomnianych obywatelskich akcji znaleźć można w archiwum naszej strony internetowej (www.obywatel.org.pl) – część z nich nadal można wesprzeć!


Lektura „Obywatela” nie kończy się na ostatniej stronie… Zapraszamy do naszego sklepu wysyłkowego. www.obywatel.org.pl/sklep K1

David C. Korten, Świat po kapitalizmie. Alternatywy dla globalizacji

ka omawia wpływ globalizacji na polską gospodarkę. Uzasadnia, że nasza gospodarka została zbyt szybko i w sposób nieprzemyślany umiędzynarodowiona. W efekcie jesteśmy bezbronni wobec licznych zagrożeń, m.in. nie jesteśmy w stanie obronić się przed kapitałem spekulacyjnym czy wręcz kryminalnym przeszukującym światowe rynki w pogoni za łatwym łupem. Porcja solidnej krytyki globalizacji – bez histerii i sloganów, za to wiele konkretów. Autor jest współpracownikiem „Obywatela”.

Biblioteka Obywatela 2002, 300 stron, cena 25 zł.

Jedna z najlepszych na świecie prac omawiających kwestię globalizacji i jej skutków społecznych. Autor jest ekspertem Międzynarodowego Forum ds. Globalizacji, jednym z najtęższych umysłów ruchu antyglobalizacyjnego. Korten to doktor nauk ekonomicznych, wykładowca Uniwersytetu Harvarda, działacz ruchów obywatelskich. To mądra, inspirująca książka, przepełniona troską o godne życie ludzi i stan środowiska naszej planety. K4

KO26

Dave Foreman, Wyznania wojownika Ziemi

Wydawnictwo Rectus 2005, 176 stron, cena 25 zł u nas najtaniej!.

Biblioteka Obywatela 2004, 282 strony, cena 28 zł.

Znakomita książka legendarnego działacza radykalnego ruchu ekologicznego, założyciela organizacji Earth First!. Po 20 latach działalności Foreman dokonuje rozrachunku. Wskazuje blaski i cienie ekologii radykalnej i instytucjonalnej, wzywa do oporu wobec cywilizacji przemysłowej, która bezmyślnie niszczy Ziemię i roztrwania dorobek 3,5 miliarda lat ewolucji. Jedna z najważniejszych na świecie książek z tej dziedziny. KO2

Książka jest krytycznym spojrzeniem na sytuację, w jakiej znalazła się Polska po 15 latach reform. Jadwiga Staniszkis omawia zasadnicze błędy popełniane przez kolejne rządy, które w konsekwencji doprowadziły do 20-procentowego bezrobocia, znacznej skali ubóstwa, dewastacji sfery publicznej. Jedna z najwybitniejszych polskich socjologów próbuje naszkicować sposoby wyjścia z tej sytuacji i wskazać realistyczne metody przezwyciężenia kryzysu – nie serwuje jednak łatwych i przyjemnych recept. Wywiad-rzeka z Jadwigą Staniszkis zawiera wiele ciekawych spostrzeżeń, jego zaletą jest także przystępny język i klarowność wywodu.

José Bové, Francois Dufour, Świat nie jest towarem Wydawnictwo Andromeda 2002, 296 stron, cena 27 zł.

Znakomita książka autorstwa dwóch francuskich rolnikówantyglobalistów, z których jeden, José Bové, stał się symbolem walki z patologiami globalizacji. Książka zawiera ciekawy i przystępny opis głównych następstw globalizacji, ze szczególnym uwzględnieniem szeroko pojętej produkcji żywności i sytuacji rolnictwa. Autorzy opisują także kształtowanie się ruchu sprzeciwu wobec globalizacji i jego sposoby działania. KO11

KO29

Joel Bakan, Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą Wydawnictwo Lepszy Świat 2006, 254 strony, 29 zł u nas najtaniej!.

James Goldsmith, Odpowiedź zwolennikom GATT i Globalnego Wolnego Handlu

BESTSELLER

Wydawnictwo Nortom 1997, 102 strony, cena 10 zł.

Jedna z prekursorskich analiz globalizacji i jej skutków. Autor, milioner, który porzucił udział w wielkim biznesie, autor słynnej książki „Pułapka”, sponsor znanego miesięcznika „The Ecologist”, krytykuje tzw. wolny rynek, ekspansję wielkich koncernów, rozwarstwienie społeczne i niszczenie środowiska. Ta książka jest kontynuacją „Pułapki”, autor odpiera w niej zarzuty krytyków i jeszcze dobitniej ukazuje fałszywość ideologii neoliberalnej. KO20

Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Andrzejem Zybałą, Szanse Polski. Nasze możliwości rozwoju w obecnym świecie

Andrzej Zybała, Globalna korekta. Szanse Polski w zglobalizowanym świecie

Korporacja to opowieść o najpotężniejszej instytucji współczesnego kapitalizmu; opowieść o tym, jak z niepozornej formacji o wąskim i sprecyzowanym zakresie działania, doszło do powstania instytucji potężniejszej niż niejeden rząd i niejedno państwo. Autor twierdzi i udowadnia to, że wielkie, międzynarodowe korporacje są w istocie tworami psychopatycznymi, które za prawnie usankcjonowany cel stawiają sobie wyłącznie interes własny – kosztem jednostek, całych społeczeństw i środowiska naturalnego. Korporacje to dziś w istocie groźne „potwory Frankensteina”, które wymknęły się spod kontroli ludzi, którzy stworzyli je przecież kiedyś dla własnych celów. Jednak książka, oprócz pesymistycznej diagnozy, zawiera także przesłanie optymistyczne – nie jest jeszcze zbyt późno, by złe procesy powstrzymać i odwrócić. KO30

Piotr Kropotkin, Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju Biblioteka Klasyków Anarchizmu 2006, 230 stron, cena 20 zł.

Wydawnictwo Dolnośląskie 2004 (seria Poza Horyzont), 267 stron, 28 zł, u nas najtaniej!

Wznowienie klasycznej rozprawy jednego z głównych teoretyków anarchizmu. Książka prezentuje oryginalną, ciekawą i inspirującą wizję dziejów ludzkości przez pryzmat dobrowolnej współpracy i jej roli w tworzeniu lepszego społeczeństwa. W momencie swego powstania była polemiką Kropotkina z modnymi wówczas (a dziś ponownie) skrajnie uproszczonymi, liberalnymi koncep-

Analiza sytuacji Polski w zglobalizowanym świecie. Autor pokazuje, że już kilka lat temu nastąpił odwrót od globalizacji w ekonomii, gdyż zglobalizowana gospodarka okazała się niestabilna. W latach 90. mieliśmy do czynienia ze znaczną liczną kryzysów finansowych, m.in. w Meksyku, Azji Wschodniej, Argentynie, Rosji. Również wyniki gospodarcze w takich krajach, jak Polska nie są zachęcające. Książ-

96


KO 35 Wojciech Giełżyński, Inne światy, inne drogi,

cjami konkurencji i walki o byt, zaczerpniętymi z teorii Darwina. Autor prezentuje wiele przykładów z różnych epok historycznych, wskazujących, że samorządność, współpraca i wzajemna pomoc są nie tylko wartościowe moralnie, ale także skuteczne. Jako bonus, do książki włączono dwie inne rozprawy Kropotkina: „Państwo i jego rola historyczna” oraz „Etyka anarchistyczna”. KO31

Stanisław Remuszko, Gazeta Wyborcza - początki i okolice (wydanie nowe, poszerzone!)

Oficyna Wydawnicza Branta, Bydgoszcz-Warszawa 2006, 384 strony, cena 34 zł.

NOWOŚĆ

Warszawa 2006, 344 strony, cena 40 zł.

BESTSELLER

Trzecie wydanie jedynej w Polsce książki krytycznie analizującej „Gazetę Wyborczą”, zwłaszcza jej pierwszy okres, gdy formowało się „imperium Michnika”. Autorem jest były dziennikarz „Wyborczej”, który prezentuje wiele nieznanych faktów i dokumentów. Książka objęta współczesną cenzurą - prawie żadne media nie odważyły się o niej wspomnieć! Spokojny, rzeczowy wywód, prezentacja dokumentów - fakty mówią same za siebie. Nowe wydanie zawiera dodatkowych 100 stron. KO32

KO 36 Andy Singer, AUTOkarykatury, Carbusters Press 2007, 108 stron, cena 9 zł

NOWOŚĆ

Carlo Petrini, Ben Watson, Slow Food. Synonim dobrego smaku i naturalnej żywności Oficyna Wydawnicza ABA, Warszawa 2006, 280 stron, cena 32 zł.

NOWOŚĆ

Pierwsza w Polsce książka prezentująca ogólnoświatowy ruch Slow Food. Działa on na rzecz zachowania tradycji kulinarnych i regionalnych potraw, krytykuje niszczenie różnorodności żywieniowej i ofensywę „śmieciarskiego żarcia” z barów fast food. Książka zawiera kilkadziesiąt tekstów na temat tego zjawiska: od problemu globalizacji i ujednolicenia produktów w sektorze produkcji żywności, przez opis regionalnych tradycji żywieniowych wielu miejsc świata i tego, co im zagraża, a kończąc na opisach wielu oryginalnych potraw. Obywatelskie działanie zaczyna się w Twojej kuchni - przeczytaj o tym! KO33

Jeffrey M. Smith, Nasiona kłamstwa Oficyna 3.49; 2007, 304 strony, cena 32 zł.

NOWOŚĆ BESTSELLER

Światowy bestseller, a zarazem pierwsza w języku polskim obszerna publikacja nt. niebezpieczeństw związanych organizmami modyfikowanymi genetycznie. Autor w przystępny sposób prezentuje obawy naukowców wobec tej technologii oraz szczegółowo relacjonuje, na przykładzie USA i Wielkiej Brytanii, zagrożenia dla zdrowia publicznego związane z wprowadzaniem GMO, oraz nieuczciwe praktyki lobby biotechnologicznego. Dobrze udokumentowana i pełna faktów książka, którą mimo to czyta się jak najlepszy thriller.

KO 34 Guy Debord Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2006, 256 stron, cena 37 zł.

NOWOŚĆ

Kultowa i jedna z najważniejszych książek XX wieku. Całościowa krytyczna analiza współczesnej polityki, kultury i systemu kapitalistycznego w ich wszechogarniającej, totalnej postaci. „Społeczeństwo spektaklu” powstało w roku 1967 i stało się najpopularniejszą książką francuskiej młodzieżowej rewolty maja ’68. „Rozważania o społeczeństwie spektaklu” pochodzą z roku 1988 i są analizą zmian, jakie zaszły od wydania pierwszej książki. W polskim wydaniu oba teksty zebrano w jednym tomie i opatrzono wprowadzeniem przybliżającym postać autora. Debord, czołowy teoretyk Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, stał się inspiracją dla najbardziej oryginalnych analityków kultury oraz wielu interesujących radykalnych myślicieli z lewej i prawej strony sceny politycznej. U nas taniej niż w księgarniach.

97

Pasjonująca książki o różnorodności kulturowej świata, o wadach „jedynych słusznych rozwiązań” (kapitalistycznych i komunistycznych), o alternatywnych wizjach, poglądach, sposobach życia, modelach społeczeństwa i gospodarki. Dobitna krytyka tych, którzy chcą świat ujednolicić i narzucić wszystkim jeden sposób myślenia i jeden styl życia. Pochwała różnorodności, unikalności, rozwiązań lokalnych, a przy tym zachęta do wymiany doświadczeń, współpracy, czerpania z dorobku innych, do rozsądnie pojętej tolerancji.

Zabawna karykatura społeczeństwa uzależnionego od samochodu. Komiks w ironiczny i prowokacyjny sposób pokazuje to, jak negatywną rolę odgrywa samochód w naszym życiu. Rysunki opatrzone cytatami oraz krótkimi esejami na temat rozwoju motoryzacji i lobby samochodowego. Znakomite, bardzo śmieszne rysunki obrazują problemy związane z nadmiernym rozwojem motoryzacji: niszczenie miast i przestrzeni publicznej, „zawłaszczanie” miejsca dotychczas przeznaczonego dla ludzi, niszczenie środowiska, alienację społeczną, marnotrawstwo ogromnych kwot z budżetu, uzależnienie od lobby naftowego itp. Świetna lektura zarówno dla wielbicieli komiksów, jak i zwolenników rozrywki o charakterze poznawczym ze szczyptą ironii. Masz szansę pośmiać się co niemiara i bardziej krytycznie spojrzeć na samochodowe szaleństwo.

KO 37 Carlo Petrini, Slow Food. Prawo do smaku, Twój Styl 2007, 367 stron, cena 27 zł

NOWOŚĆ

Animator międzynarodowego ruchu Slow Food, „kulinarnych antyglobalistów” promujących tradycyjne, zdrowe jedzenie, przekonuje, że jedna z ważnych dróg do szczęśliwszego życia, a jednocześnie trochę lepszego świata wiedzie przez... kuchnię. Od tego, co i z kim jemy, zależy przecież nie tylko nasze zdrowie, ale także relacje z rodziną i przyjaciółmi, poczucie tożsamości i lokalne więzi społeczne oraz zachowanie różnorodności kulturowej i przyrodniczej krajów i regionów. Na naszych talerzach skupia się wiele patologii współczesnej cywilizacji i gospodarki, dlatego też dzięki refleksji nad tym, co jemy, można wyjątkowo dobrze zrozumieć, co jest w życiu naprawdę ważne. Przez żołądek do serca – i rozumu!

Powyżej prezentujemy tylko fragment naszej oferty. Pełny wykaz książek, koszulek i numerów archiwalnych naszego pisma znajdziesz na stronie internetowej www.obywatel.org.pl/sklep Do cen książek wliczony jest koszt przesyłki. Zamówione produkty przesyłamy po otrzymaniu na nasze konto wpłaty z zaznaczonymi na blankiecie symbolami (symbol znajduje się na samym początku opisu produktu, np. K1, KO10 itd.) zamawianych pozycji i podanym dokładnym i czytelnym adresem zamawiającego (mile widziany również telefon i e-mail w celu łatwiejszej komunikacji w przyszłości). Czas realizacji ok. 2 tygodnie od wpłaty. Nie wysyłamy za zaliczeniem pocztowym, gdyż jest to droższe (tak!) dla zamawiającego o 9 zł. Adres redakcji: „Obywatel” ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź tel./fax. /042/630-17-49; e-mail: obywatel@obywatel.org.pl Pieniądze prosimy wpłacać na konto:

Stowarzysze Obywatele-Obywatelom, Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi, nr rachunku 81-8784-0003-0005-0010-0005-8901.


Miejsce:

Wykłady i pokazy filmowe Uniwersytet Łódzki Wydział Zarządzania ul. Matejki 22/26 aula “A0”

1600

Otwarcie Festiwalu

1605

„Kościół, lewica. dialog” debata Ryszard Bugaj i Marek Jurek, prowadzenie Piotr Ciompa

Magazyn „Obywatel” Instytut Spraw Obywatelskich

1745

prof. dr hab. Marek Waldenberg – wybitny historyk związany z Uniwersytetem Jagiellońskim. Autor głośnej książki „Rozbicie Jugosławii”.

przerwa

1830

„Był raz dobry świat”

1915

przerwa

– film Jerzego Zalewskiego + dyskusja z udziałem reżysera.

1930

„Życie wymyka się spod kontroli”

Film poświęcony jest postaci Jana Krzysztofa Kelusa, barda opozycji przedsolidarnościowej. 2130

spotkanie integracyjne w pubie

SOBOTA (20 PAŹDZIERNIKA) 1000

spotkanie dla współpracowników „Obywatela”

1100

debata: „Aktywni obywatele w akcji”

– film Bertrama Verhaaga Wśród naukowców jedynie garstka idealistów sprzeciwia się wielkiemu przemysłowi. Przeprowadzają oni niezależne badania, niefinansowane przez biznes, nad wpływem transgenicznych roślin i zwierząt na środowisko oraz nasze zdrowie. Ich wyniki są bardzo niepokojące... 2130

– Danuta Kowalczyk, Grzegorz Groszyk, Irena Sienkiewicz i Marian Zagórny prowadzenie Michał Sobczyk Danuta Kowalczyk – prezes łódzkiego Stowarzyszenia “Bezpieczna Autostrada”, od prawie dziesięciu lat nagłaśnia przypadki łamania praw obywatelskich przy okazji budowy autostrady A. Grzegorz Groszyk – jeden z animatorów oddolnych patroli obywatelskich, które przyczyniły się do znacznego ograniczenia przestępczości w Spychowie (woj. warmińsko-mazurskie). Irena Sienkiewicz – liderka obywatelskiego ruchu, który odważył się stawić czoło byłemu senatorowi Henrykowi Stokłosie i ogromnej rzeszy pracowników należących do niego zakładów, które zatruwają środowisko północnej Wielkopolski.

u wag a! Organizatorzy są w stanie zapewnić siedemdziesięciu uczestnikom karty z  zniżką na przejazd koleją z miejsca zamieszkania do Łodzi. Zainteresowane osoby prosimy o pilny kontakt pod adresem festiwal@obywatel.org.pl. nie prz egap! Decyduje kolejność zgłoszeń.

„NATO na Bałkanach – i co z tego wynikło” – prof. Marek Waldenberg

18

00

Organizatorzy:

p r o g ra m

PIĄTEK (19 PAŹDZIERNIKA)

spotkanie integracyjne w pubie + koncert Ryszarda Borkowskiego, wykonującego piosenki z repertuaru Włodzimierza Wysockiego.

NIEDZIELA (21 PAŹDZIERNIKA) 1100

„Drogi i bezdroża związków zawodowych” – Grzegorz Ilka

Grzegorz Ilka – działacz lewicowy i związkowy. Współzałożyciel związku zawodowego „Konfederacja Pracy”. 1230

przerwa

1245

„Niszczenie rolnictwa i psucie jakości żywności” – Marek Kryda

Marek Kryda – ekspert w dziedzinie rolnictwa, żywności i ochrony środowiska. Kieruje polskimi działaniami amerykańskiego Instytutu Ochrony Zwierząt (Animal Welfare Institute).

1300

„Solidarność Walcząca – czynny opór i jego skutki” – Kornel Morawiecki

1430

przerwa

1415

przerwa

1530

debata „Drogi i bezdroża polskiej lewicy” – Piotr Ikonowicz,

1430

„Orkiestra” – film Marka Hermana

Mateusz Piskorski i Jarosław Urbański, prowadzenie Remigiusz Okraska Piotr Ikonowicz – jeden z liderów partii Nowa Lewica. Mateusz Piskorski – Samoobrona RP. Jarosław Urbański – Inicjatywa Pracownicza. 1730

przerwa

Szczegółowy program i dodatkowe informacje:

Hrabstwo Yorkshire,  rok. W całej północnej Anglii zamykane są kopalnie. Jednej z niewielkich górniczych społeczności grozi całkowity upadek. Film opowiada o losach kopalnianej orkiestry dętej, której członkowie zmuszeni są walczyć o przetrwanie swojego zespołu. 1630

Zakończenie Festiwalu

www.festiwal.obywatel.org.pl




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.