(49) 2/2010
cena 12 zł
(w tym 0% VAT)
dla dobra wspólnego
NFAE8 F KNFA<
NL: . NL=
>nkhiZ -%. >NK
bg]^q ,/*./2
9 771641 102002
02
BLLG */-*&*)+*
Q;IFN@<
Wolne czasopismo Wolne licencje Wolna twórczość >> www.take-me.pl <<
Grafika w tle www.take-me.pl LTM Milena Kowalska
FOT. KATARZYNA RESZKA
EDY TO RIAL
Prawie wszystko jest możliwe Niewdzięczna jest rola twórców czasopism nastawionych krytycznie wobec rzeczywistości społecznej, politycznej i gospodarczej. Czego się nie tkniemy, zawsze coś nie gra, w każdej całości można znaleźć jakąś dziurę. Od ilości negatywnych zjawisk kręci się czasem w głowie. Można popaść w frustrację i zniechęcenie. Można uczynić z narzekania zawód i powołanie. I do końca życia utwierdzać się w przekonaniu, że lepiej nie będzie. Za to gorzej – na pewno. „Upadek cywilizacji”, „krach wszelkich wartości”, „nędza i upodlenie”, „ofensywa wyzysku”, naród, społeczeństwo lub wręcz ludzkość na skraju zagłady itd., itp. – tego rodzaju slogany zna każdy, kto czytał choć raz publikacje produkowane przez radykałów wszelkiej maści, od lewa do prawa. Porzućmy więc wszelką nadzieję? My odpowiadamy: nadzieja umiera ostatnia. Nie żyjemy w najlepszym z możliwych światów, to pewne. Ale katastrofizm, czarnowidztwo, nastroje apokaliptyczne nie są wcale odpowiedzią na taki stan rzeczy. Wręcz przeciwnie – jak byśmy nie nazwali „sił ciemności”, zależy im, aby sparaliżować wszelki opór właśnie poczuciem tego, że wszystko już przegrane, że sytuacja jest bez wyjścia. Nie z nami te numery. W niniejszym „Obywatelu” nie rezygnujemy z prezentacji negatywnych zjawisk i problemów – opisujemy
je obszernie m.in. w systemie opieki zdrowotnej, w sektorze przemysłowej produkcji żywności, w stosunkach pracy i ubezpieczeniach społecznych – jednak mamy tym razem sporą porcję informacji zgoła odmiennych. Zachodzą również zmiany na lepsze, obywatele stawiają opór i wygrywają, nie wszystko jest stracone. Tak dzieje się zarówno w Polsce, jak i na świecie. Opisujemy, jak w naszym kraju – i z naszą pomocą – udało się uratować przed prywatyzacją kilka zakładów świadczących usługi dla grupy szczególnie bezbronnej – niepełnosprawnych. Pokazujemy, jak w polskiej fabryce Fiata organizuje się oddolny, podziemny ruch oporu pracowników przeciwko wyzyskowi. Na jego czele stoją ludzie odważni i twardzi, którzy mimo szykan ze strony pracodawców nie poddają się, lecz stają kością w gardle wielkiego, bezwzględnego biznesu. Z kolei we Francji rozwija się ruch na rzecz przejmowania likwidowanych firm prywatnych przez spółdzielnie tworzone przez ich pracowników – ratując nie tylko „miejsca pracy”, ale także ludzką godność i nadzieję. W Austin w stanie Teksas
najbardziej wyzyskiwani z wyzyskiwanych – imigranci zatrudnieni na budowach – nie ustają w walce o swoje prawa i kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. A w Kostaryce nie tylko obywatele, ale również władze publiczne tworzą krok po kroku lepszy świat. Nawet Afryka, kontynent, zdawałoby się, pogrążony na trwałe w beznadziei i upodleniu, podnosi się z kolan. O tym wszystkim piszemy w niniejszym numerze. Nic się nie da zrobić? Skończmy to marudzenie. Czytajmy i bierzmy przykład – to ludzie tacy sami, jak my, żadni herosi, ludzie z krwi i kości. W osobnym artykule autor z odległej Australii, opisuje coś mniej wymiernego, lecz jakże ważnego – długą tradycję pieśni, które przez wieki i dekady zagrzewały do walki wszystkich tych, którzy nie chcieli się poddać, ani też nie zamierzali dokonać żywota w atmosferze narzekania i marazmu. Jeśli damy sobie wmówić, że wszystko jest stracone, że jesteśmy bezsilni i pozbawieni szans – to właśnie tak będzie. Ale możemy zrobić coś zgoła odmiennego – mieć wiarę, nadzieję i odwagę. Czesław Miłosz w swym „Traktacie moralnym” pisał lat temu wiele: A więc pamiętaj – w trudną porę / Marzeń masz być ambasadorem. Nie bójmy się marzyć – a przede wszystkim wcielać marzeń w życie. Remigiusz Okraska
3
4
w numerze 8
Going postal – Jerzy Jacek Pilchowski
11
Szpitale dla ludzi, nie dla zysku – rozmowa z dr. Markiem Balickim
19
Jest prawie pewne, że w trakcie swojej kampanii będzie pozowała do „Playboya”, obieca w „New York Timesie” zabicie wszystkich muzułmanów, a w telewizyjnym programie „Meet the Press” zadeklaruje, że wyboru wiceprezydenta i ważniejszych ministrów w jej rządzie dokona rada nadzorcza banku Goldman Sachs.
Ścieżka zdrowia – Artur Lewandowski
Należy odnotować, że w latach 2006-2008 sytuacja pogorszyła się przede wszystkim w odniesieniu do tych porad, dla których czas oczekiwania już należał do najdłuższych.
29
Okiem (euro)pacjenta – Michał Sobczyk
Wskaźniki takie jak okres oczekiwania na poważne operacje, śmiertelność w wyniku nowotworów, jakość opieki nad chorymi na cukrzycę, powszechność przeprowadzania transplantacji nerek czy badań mammograficznych – lokują nas wśród krajów o najgorszej służbie zdrowia na Starym Kontynencie.
34
Byle nie na moim podwórku – Konrad Malec
40
Uprawa głodnych i otyłych
8 Gdzie prywatny właściciel zbuduje szpital? Tam, gdzie jest duża gęstość zaludnienia i wysokie dochody mieszkańców, czy może tam, gdzie gęstość zaludnienia jest niewielka, a dochody niskie? Innymi słowy, zainwestuje w szpital w Bieszczadach czy raczej w Warszawie? Z pewnością wybierze stolicę. Co wtedy mają zrobić ludzie w Bieszczadach? Tak właśnie działają prawa rynku w ochronie zdrowia.
11
b n a CURRENT RESIDENT
Szwecja łączy zaopatrzeniową technikę dostarczania świadczeń zdrowotnych z częściową decentralizacją finansowania i organizacji. Poprzez uniwersalność świadczeń zapobiega się wykluczeniu zdrowotnemu, a także systemowo tworzy poczucie wspólnoty. Z kolei decentralizacja na poziomie finansowania i organizowania opieki zdrowotnej sprawia, że system jest bliższy obywatelowi, ale także łatwiejszy do kontroli, co umożliwia zwiększanie przejrzystości i efektywności.
– Maciej Muskat Wielu wykształconych ludzi bez mrugnięcia okiem wyda pieniądze na nowy modelu samochodu, telewizora czy komputera, ale krzyczy „drogie!”, gdy ktoś proponuje im dobrą żywność, od której zależy zdrowie ich samych, ich dzieci, ich środowiska.
44
Cargill sam się wyżywi – Marek Kryda
34
Większość z nas w tej czy innej formie codziennie spożywa produkty Cargilla, choć nigdy nawet nie słyszeliśmy o tej korporacji. Jesteśmy karmieni homogeniczną żywnością z taśmy produkcyjnej, którą buduje się wszędzie z kilku tych samych, podstawowych składników, jak z klocków.
50
Rozlane mleko – Anna Witowska-Ritter
Oskarżyły Komisję i ministrów o to, że powodem decyzji o stopniowym zwiększaniu kwot mlecznych jest chęć zapewnienia stałych dostaw taniego mleka dla korporacji wielkiego agrobiznesu, takich jak Nestlé czy Kraft.
b n a BENJAMIN CHAN
Zdrowy rozsądek zza morza – Rafał Bakalarczyk
Wyjaśnia, że wbrew zarzutom nowobogackich mieszkańców, utyskujących na konieczność „utrzymywania ludzi z marginesu”, płacą czynsz, a także podatki, gdyż wielu z nich pracuje. W odpowiedzi jedna z mieszkanek „porządnej” części osiedla napisała: Jesteście zwykłą swołoczą i prędzej czy później się was pozbędziemy, czy to się wam podoba, czy nie.
b n a SEAN DREILINGER HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/SEANDREILINGER/
23
SPIS TRE ŚCI 55
5
Oddolna budowa lepszego Austin – Carlos Pérez de Alejo
Coraz silniejsza baza społeczna WDP to rezultat partycypacyjnego modelu funkcjonowania tej organizacji. Kładzie on szczególny nacisk, by liderami stawały się osoby bezpośrednio dotknięte niesprawiedliwością. Po latach pracy u podstaw, budowania sojuszy i akcji bezpośrednich, WDP zaczęła radzić sobie z najgorszymi nadużyciami w branży.
58
Dobre wiadomości z Afryki – Jędrzej Czerep
Potrzeba zdarcia łatki, jaka lata temu przylgnęła do kontynentu – wiecznego petenta, niesamodzielnego, zdanego na łaskę Zachodu – staje się w tych działaniach dodatkową motywacją. Pojawiła się i jest silnie akcentowana potrzeba udowodnienia światu i samym sobie, że potrafimy wziąć sprawy we własne ręce, niekoniecznie powielając zachodnie wzorce.
62
Są powody do radości (w Kostaryce) – Lisa Gale Garrigues
Opublikowała klasyfikację, której kryteria stanowią wkład kraju w ochronę środowiska naturalnego oraz zdrowie i samopoczucie mieszkańców. Pierwsze miejsce przypadło w udziale Kostaryce. Stany Zjednoczone uplasowały się na pozycji… .
65
Wespół w zespół – Liliana Milewska
Oddanie decyzji w ręce miłośników muzyki i uczynienie z nich mecenasów sztuki może zrewolucjonizować rynek muzyczny, wzbogacając go o wiele ciekawych i wartościowych wydawnictw. To słuchacze stają się wytwórnią fonograficzną.
75
Bez zabezpieczenia? – rozmowa z dr. Krzysztofem Hagemejerem
Nie podjęto w ogóle kwestii zasadniczej – tego, jak zapewnić wszystkim godziwy poziom bezpieczeństwa dochodowego na starość, a także w sytuacji inwalidztwa czy utraty jedynego żywiciela rodziny. Wszystkie analizy dokonywane w ciągu ostatnich lat pokazują, że przyszłe świadczenia emerytalne będą niskie.
83
Podziemna solidarność – Konrad Malec
Motywy działania wyjaśnia następująco: Nie może być tak, że 20 lat po odzyskaniu niepodległości ludzie schodzą do podziemia, by walczyć ze swoim pracodawcą. Dodaje przy tym jednak, że to fascynujące patrzeć, jak robotnicy stają do walki o swoje, jak się organizują.
89
Koniec etatu? – Jakub Grzegorczyk
Niestabilność zatrudnienia związana z pracą czasową przyczynia się wydatnie do pogorszenia warunków pracy w skali całej gospodarki. Tracą na niej zarówno zatrudniani na „śmieciowe umowy”, jak i pracownicy etatowi, których sytuacja może się pogarszać wraz z zastępowaniem ich przez pracowników czasowych czy też po prostu używaniem możliwości wykorzystania zatrudnienia czasowego jako „straszaka” na „zbyt duże aspiracje płacowe”.
95
Ucieczka spod szafotu – Agnieszka Wasilewska
b D-32
– Tę firmę budowali nasi dziadowie i ojcowie, przechodziła różne koleje losu, a teraz chce się ją po prostu sprzedać wraz z pracownikami, jak jakimiś przedmiotami. A przecież ci, którzy chcą tego dokonać, nie wybudowali tej firmy, nie zrobili nic, by poprawić jej funkcjonowanie. Nagle, po 90 latach przychodzi jakiś pan Grad i mówi: „Trzeba to sprzedać, bo jest dziura budżetowa”.
69
Polska swojska i egzotyczna – rozmowa z dr. Grzegorzem Rąkowskim
W ten sposób zdewastowano krajobraz wielu regionów kraju, jak choćby Podkarpacie, pojezierza czy rejony nadmorskie. Tym pilniejsza staje się potrzeba ochrony tych nielicznych enklaw tradycyjnego, harmonijnego krajobrazu kulturowego, jakie się jeszcze zachowały, jak np. wschodnia Białostocczyzna, Podlasie i niektóre rejony Mazur.
b n STIAN OLSEN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/STIAN_OLSEN/
6
99
O własność waszą i naszą
120 Duch angielskiej rebelii – Paul Kingsnorth
Te ze spółek, w których wprowadzono dodatkowo odpowiednie systemy pracowniczego współdecydowania (głównie na poziomie warsztatu pracy, gdzie pracownicy są najczęściej bardziej kompetentni od zarządu), okazują się bardziej efektywne od tradycyjnych przedsiębiorstw prywatnych, co wykazało wiele niezależnych badań.
Zapamiętali w bezmyślnym szale bożonarodzeniowych wyprzedaży, omamieni morfiną płynącą z kolorowych czasopism, otumanieni farsą polityki zmonopolizowanej przez partie polityczne, daliśmy sobie wmówić, że synonimami wolności są „wybór konsumencki” i możliwość zabrania głosu raz na kilka lat, przy urnie.
106 Gdy prywatne staje się wspólne
125
– dr Adam Piechowski Dotychczasowi pracownicy, w przeciwieństwie do ewentualnych zewnętrznych inwestorów, doskonale znają swoją firmę, jej klientów, sposoby działania i własne obowiązki. Mają również silną motywację do utrzymania działalności przedsiębiorstwa, a więc zapewnienia sobie trwałego zatrudnienia, przy „budującej” świadomości wzięcia losu we własne ręce, partycypacji we własności, zarządzaniu i zyskach.
110 Z piersi i z pieśni – Mark Gregory Można wskazać wiele „pokoleń” pieśni walki i protestu, które łącznie składają się na alternatywną historię społeczną, historię widzianą z perspektywy „dołów”.
115 Głos z dołu – Rik Palieri
b n a ADAM SHAILER, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ADASHA/
Zakończyliśmy wieczór piosenkami polskich górników. Nigdy w życiu nie słyszałem tak mocnego i pięknego śpiewu, po którym mężczyźni zakrzyknęli „Piwo!” i wypili następną kolejkę.
NASZE TRADYCJE: Program Polski Ludowej
Na tej drodze lud pracujący musi również przezwyciężyć opór klas i grup uprzywilejowanych w dawnej Polsce i pragnących swe przywileje utrzymać. Koncentracja demokratyczna winna być przeto obozem przygotowania zbrojnego powstania przeciwko okupantom i zdecydowanej walki z rodzimą reakcją.
131
NASZE TRADYCJE: O nową treść i formę
Zacięta nienawiść przeciwko nowemu, na starej metodzie gwałtu opartemu terrorowi – połączona z perspektywą dobrej, sprawiedliwej Polski, nie da im upaść na kolana przed okupantem i pozwoli na przetrzymanie prześladowań i ponoszenie ofiar takich, jakich wymaga każdy dzień powszedni systematycznej i wytrwałej walki.
136
Z POLSKI RODEM: Pro Societas
– dr hab. Rafał Łętocha Najbardziej charakterystycznym jednak elementem programu tego środowiska jest idea „uspołecznienia państwa”, aktywizacji społeczeństwa, które śmiało winno wejść w życie publiczne, przejmując część uprawnień od państwa.
Kwartalnik „Obywatel” nr 2 (49)/2010 okładka: Wykorzystano motyw z amerykańskiego plakatu propagującego zdrowie publiczne. Redakcja: Rafał Górski, Konrad Malec, Remigiusz Okraska (redaktor naczelny), Michał Sobczyk (zastępca red. naczelnego), Szymon Surmacz
117 Robotnicy tworzą – dr hab. Paweł Soroka Dokonująca się w Polsce transformacja nie jest przyjazna środowiskom robotniczym. To, że w takich warunkach ruch RSTK przetrwał i ochronił znacznie swój potencjał, jest zasługą jego twórców i działaczy, pasjonatów, dla których aktywność w kulturze jest wewnętrzną potrzebą i misją społeczną.
Stali współpracownicy: Rafał Bakalarczyk, dr Karolina Bielenin, Marcin Domagała, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Maciej Krzysztofczyk, dr hab. Rafał Łętocha, dr hab. Sebastian Maćkowski, Anna Mieszczanek, dr Arkadiusz Peisert, Lech L. Przychodzki, dr Jarosław Tomasiewicz, Karol Trammer, Bartosz Wieczorek, Krzysztof Wołodźko, Marta Zamorska, dr Andrzej Zybała, dr Jacek Zychowicz Rada Honorowa: Jadwiga Chmielowska, prof. Mieczysław Chorąży, Piotr Ciompa, prof. Leszek Gilejko, Andrzej Gwiazda, dr Zbigniew Hałat, Bogusław Kaczmarek, Marek Kryda, Jan Koziar, Bernard Margueritte, Mariusz Muskat, dr hab. Włodzimierz Pańków, Zofia Romaszewska, dr Zbigniew Romaszewski, dr Adam Sandauer, dr hab. Paweł Soroka, prof. Jacek Tittenbrun, Krzysztof Wyszkowski, Marian Zagórny, Jerzy Zalewski
OBYWATEL TWORZONY JEST W 99% SPOŁECZNIE
GOSPODARKA SPOŁECZNA
– Jan Koziar
SPIS TRE ŚCI
7
141
Wielkie widowiska, z masowym udziałem widzów-aktorów, oznaczały nie tylko odrzucenie naśladownictwa schematycznych ram teatru zawodowego. Przede wszystkim wyrażały idee emancypacyjne i demokratyczne – lud przestawał być biernym odbiorcą, a stawał się równouprawnionym współtwórcą.
Z POLSKI RODEM RECENZJA AUTORZY TEKSTÓW, FOTOGRAFII ORAZ REDAKTORZY NIE POBIERAJĄ WYNAGRODZENIA ZA PRACĘ PRZY GAZECIE
147
RECENZJA: Pełzający kryzys
w wędrującym świecie
– Joanna Duda-Gwiazda
151
RECENZJA: Ludowa historia Anglii
– dr hab. Rafał Łętocha To, co zwiemy historią popularną, powinno się raczej zwać historią antypopularną. Wszystkie bowiem podręczniki historii, prawie bez wyjątku, są albo wrogo nastawione do mas, albo je ignorują, lub też w sposób kunsztowny dowodzą, że wina leży po stronie mas.
141 W nagrodę za utratę bezpieczeństwa socjalnego, za pracę, w której tylko pracoholik może liczyć na uznanie, dostajemy „śmieciowe żarcie”, usługi, w ramach których musimy się sami obsłużyć, buty, które nie wytrzymują jednego sezonu.
147
b n WEBPONCE, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/WEBPONCE/
Adres redakcji: Obywatel, ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź, tel./faks: (42) 630 17 49 propozycje tekstów: redakcja@obywatel.org.pl reklama, kolportaż: biuro@obywatel.org.pl Skład i opracowanie graficzne: studio@obywatel.org.pl internet: www.obywatel.org.pl W całej Polsce „Obywatela” można kupić w sieciach salonów prasowych Empik, Ruch, Inmedio, Relay. Wybrane teksty z „Obywatela” są dostępne na stronach OnetKiosku (http://kiosk.onet.pl). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (www.obywatel.org.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem. Nakład: 2250 egz.
Z POLSKI RODEM: Folklor i awangarda
– Remigiusz Okraska
154
RECENZJA: Dom wspólny, dom obcy
– Krzysztof Wołodźko Ujawnia podstawowy mechanizm hamujący rzeczywisty wzrost spółdzielczości: cała energia poświęcona jest nie na omawianie perspektyw rozwoju, lecz na koteryjno-środowiskowe przepychanki. Ujawnia także serwilizm i bezradność ludzi zrzeszonych w spółdzielniach mieszkaniowych.
158 Autorzy numeru
© PIOTR ŚWIDEREK, WWW.BARDZOFAJNY.NET
8
Going postal Jerzy Jacek Pilchowski
20 sierpnia 1986 r. w urzędzie pocztowym w Edmond w stanie Oklahoma, Patrick Sherrill zastrzelił 14 osób. Do tamtego wydarzenia nawiązuje zwrot going postal, którym określa się trudne do wytłumaczenia wybuchy agresji. listopada r. major armii amerykańskiej, Nadil Malik Hasan, zastrzelił osób. W tym samym dniu, Jason Rodriguez zabił jedną osobę w biurze firmy, z której został zwolniony ponad rok wcześniej. listopada, rezerwista Jasen D. Bruce, uderzył kilka razy w głowę łyżką do opon greckiego popa Alexiosa Marakisa, gdyż „obowiązkiem każdego patrioty jest walczyć z arabskimi terrorystami”. Potęgę Ameryki budowali tacy ludzie, jak John D. Rockefeller, J. P. Morgan, Meyer Guggenheim, Andrew Carnegie czy Cornelius Vanderbilt. Każdy z nich, w czasach swojej największej świetności, powinien zostać powieszony. Równocześnie, z szacunkiem i podziwem należy pochylić przed nimi głowę. Linie kolejowe, drogi, mosty, huty, kopalnie i fabryki, które zostały dzięki nim zbudowane, stanowią do dziś fundament amerykańskiej gospodarki. W tamtych czasach ludzi oceniano bowiem w oparciu o to, co potrafili stworzyć, a nie w oparciu o ilość zer na ich koncie bankowym. Fundamenty to jednak nie wszystko. Aby państwa mogły się rozwijać, musi również istnieć akceptowana przez większość moralność i oparte na niej prawo. W Ameryce głosem zbiorowego sumienia była Matka Jones. To właśnie ona przypomniała wszystkim, że miejsce dzieci jest w szkole, a nie w fabryce, a mężczyzna w drelichu i kobieta w wystrzępionej sukience to tacy sami ludzie, jak inni. Dobroć jest jednak zbyt słaba, aby wygrać z chciwością. Kapitalistyczni rycerze-rozbójnicy mieli jednak pecha, który nazywa się Atlantyk. W XVIII i XIX w., aby próbować sięgnąć po zagwarantowane w amerykańskiej konstytucji prawo do poszukiwania szczęścia, trzeba było najpierw przepłynąć w łupince przez ocean. To wymagało odwagi. Ci, którzy się na to decydowali, mieli rogate dusze (wersja dla wierzących) lub rogate DNA (wersja dla ateistów). Amerykańskie związki zawodowe składały się więc nie tylko z ludzi „polubownych”. Do ich skrajnego skrzydła zaliczyć trzeba Molly Maguires. Członkowie tej tajnej organizacji, wywodzącej się z Irlandii, nie wahali się prosić „sędziego Colta” o interwencję w obronie ich prawa do chleba i godności. W sumie, na mocy wyroków sądów,
powieszono dwudziestu Mollies. Nie kwestionując tych wyroków, należy z szacunkiem i podziwem pochylić głowę przed skazanymi. Szalę przechylił Henry Ford. Dobrowolne podniesienie płacy robotników o (słownie: sto procent) wywołało w prasie ataki histerycznej nienawiści. Lawiny nie udało się jednak zatrzymać. Amerykanie, w tym wielu kapitalistów i polityków, zrozumieli, że będzie dla wszystkich lepiej, jeżeli robotnicy zostaną konsumentami o większej sile nabywczej. Zeznając przed kongresową komisją, Ford cytował m.in. list od proboszcza polskiej parafii w Detroit: Praca w Ford Motor Company przynosi ogromnie pozytywne skutki dla moich parafian. Wiem, że pijaństwo jest charakterystyczną cechą Polaków. Skutkiem Pańskiej pracy jest to, że trzeźwość jest teraz w mojej parafii czymś powszechnym, a nie wyjątkowym. Tak rozpoczął się złoty okres w historii Ameryki. W porównaniu ze średnią pensją sprzątaczki, wykwalifikowany robotnik zarabiał w tym czasie - razy tyle, profesjonalista -, menedżerowie średniego szczebla -, dyrektorzy -, a właściciele wszystko to, co jest czystym zyskiem firmy. Nie było w tym niczego nowego, podobna struktura płac jest światowym standardem. Nowe było to, że pensja amerykańskiej sprzątaczki była tak wysoka, że ludzie zaliczani do klasy średniej (od wykwalifikowanego robotnika wzwyż) mogli kupować domy, kształcić dzieci i zostawało im jeszcze na wyjazd z całą rodziną na wakacje. Wielka była depresja bankierów na widok zwykłej kobiety, która za gotówkę – bez konieczności brania pożyczki – kupowała na obiad całego indyka. W roku ziściło się marzenie bankierów. Powstał bank centralny (FED) i mogli zacząć tzw. lewarowanie. Na skutki nie trzeba było długo czekać. W roku rozpoczęła się Wielka Depresja. W kolejkach po talerz „kuroniówki” ustawiło się ponad ludzi zdolnych do pracy. W oczy wszystkich zajrzało widmo krwawej rewolucji. Na szczęście nie istniała jeszcze wtedy telewizja, dlatego czytanie i myślenie przychodziło ludziom dużo łatwiej.
Mozolna praca bankierów, aby konsumenta kupującego za zarobione pieniądze, zmienić w konsumenta kupującego za pieniądze pożyczone – trwała oczywiście dalej b n a BENJAMIN CHAN b n JEREMY BROOKS
b n WAYAN VOTA, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/DCMETROBLOGGER/ b n a BENJAMIN CHAN
Bankierom założono więc kaganiec, wzmocniono siłę związków zawodowych, a bezrobotnych zatrudniono przy przebudowie dróg na autostrady oraz wznoszeniu brakujących mostów, tam, tuneli, szkół i bibliotek. Infrastrukturę Ameryki dostosowano dzięki temu do potrzeb XX wieku. Stopniowo wracał czas dzielonej bardziej sprawiedliwie prosperity. Mozolna praca bankierów, aby konsumenta kupującego za zarobione pieniądze, zmienić w konsumenta kupującego za pieniądze pożyczone – trwała oczywiście dalej. Szybko postępująca monopolizacja mediów pozwoliła im na to, aby dominująca stała się narracja mówiąca, że za wszystko, co w gospodarce dobre, odpowiada niewidzialna ręka rynku, a rękę związków zawodowych należy obciąć i zakopać. Towarzyszyły temu systematyczne działania FED, powodujące stopniową dewaluację dolara, czyli spadek realnej wartości płac. Równocześnie wolno, lecz systematycznie, rosło bezrobocie. Obecny kryzys rozpoczął się kilkanaście lat temu. Przeciętnego Amerykanina przestało być stać na utrzymanie takiego poziomu życia, do jakiego był przyzwyczajony, w tym na kupno domu. Głupim, ale ludzkim odruchem braki w domowych budżetach łatano przy pomocy kart kredytowych. Gorzej było z zakupem domu. Tradycyjnie, młode małżeństwo zaraz po ślubie kupowało
dom. Zdobycie - tysięcy na pierwszą wpłatę nie było najczęściej problemem: część dali rodzice, resztę można było szybko zaoszczędzić. Dokładniejsze sprawdzenie własnego budżetu powodowało jednak, że coraz więcej ludzi odkrywało prawdziwą sytuację. W stosunku do zarobków, spłata kredytu na dom okazywała się tak dużym obciążeniem, że nowy samochód i wakacje, a nawet pójście z przyjaciółmi do restauracji lub na koncert, stawało się luksusem. Przez Amerykę przetoczyła się wtedy pierwsza fala niezadowolenia. Zdmuchnęła ona Busha seniora oraz wielu republikańskich kongresmanów i senatorów. Nowy prezydent, Clinton, nie poszedł jednak śladami Franklina Delano Roosevelta. Wybrał postpolitykę czy raczej post-ekonomię. Wspólnie z szefem FED Alanem Greenspanem i sekretarzem skarbu Robertem Rubinem zaoferowano tym wszystkim, których nie było stać na dom, nowe zasady udzielania kredytów – znanych teraz jako subprime. Z punktu widzenia Wall Street była to genialna koncepcja. Obniżono wysokość, a często zlikwidowano wymóg zapłacenia gotówką pierwszej raty, a oprocentowanie przeorganizowano w taki sposób, że początkowo raty były bardzo niskie. Gdzieś tam, na piątej lub dziesiątej stronie umowy, było oczywiście drobnym drukiem napisane, że po kilku latach oprocentowanie drastycznie wzrośnie – czyli drastycznie wzrośnie
10 kwota do spłaty. Mało komu starczało jednak cierpliwości, aby przeczytać dokładnie całą umowę. Tym bardziej, że aby zrozumieć bankowy żargon, trzeba być co najmniej absolwentem prawa. Wiedzę o tym, jak działają nowe zasady udzielania kredytów hipotecznych, większość ludzi czerpała z telewizji i prasy. Obowiązująca w korporacyjnych mediach narracja była prosta: jeśli nie stać cię na kupno na normalnych zasadach domu za tysięcy, to należy wziąć subprime i kupić dom za tys. Ceny domów zawsze rosną, a teraz rosną szybko (to była prawda, złagodzenie kryteriów udzielania kredytów spowodowało duży ruch w interesie, czyli szybki wzrost cen), więc za - lata dom ten sprzedasz za tys. Zrobisz tak - razy i kupisz sobie dom za gotówkę. Szeroką rzeką popłynęły też kredyty udzielane pod zastaw nadwyżki wartości domu nad długiem pozostałym do spłacenia. Wyglądało to jak idealne uzupełnienie dla kart kredytowych. Za te pieniądze można było wyremontować i powiększyć stary dom, zwiększając jego wartość o kwotę wyższą niż się wydało, a za resztę kupić nowy samochód, telewizor z dużym plazmowym ekranem i pojechać na wymarzone wakacje. Mówiąc krótko, żyć nie umierać. W tym samym czasie FED sprawdzał na kilku bankach i korporacjach, jak działa doktryna „zbyt duży, aby upaść”. Trudno się więc dziwić, że na Wall Street szampan lał się strumieniami, a ogromne premie sypały się jak manna z nieba. W roku średnie zarobki CEO (prezesów zarządu) w największych amerykańskich korporacjach były razy większe od przeciętnych zarobków robotników. W roku ta proporcja wynosiła już do … Nadszedł czas, kiedy zaczęło „wskakiwać” bardzo wysokie oprocentowanie kredytów na domy. Zbliżały się też wybory i Wall Street nie była pewna, czy nowy prezydent zachowa się „racjonalnie”. W tej sytuacji zdecydowano o ruchu wyprzedzającym i jeszcze w trakcie trwania prezydentury Busha juniora ogłoszono, że jest kryzys. Tym razem rolę „The Committee to Save the World” przyjęli na siebie sekretarz skarbu Henry Paulson i Ben Bernanke, szef FED. Nic w tym dziwnego. Wiemy przecież dobrze, że bankierzy raz na około dziesięć lat muszą ratować świat. FED wypłacił więc bankierom ogromną zaliczkę (tzw. TARP) na konto chwilowych strat. Równocześnie rozpoczęło się masowe przekazywanie bankom domów ludzi, którzy zbankrutowali. Szacuje się, że będzie to - milionów domów. Ci, którzy je stracili, a właściwie ich dzieci, będą musieli – gdzieś przecież muszą mieszkać – odkupić je od banków. Amerykanie zaciągnęli tym samym gigantyczny kredyt, który będą spłacać przez następne pokolenie, oczywiście wraz z szybko rosnącymi odsetkami. Trudno się więc dziwić, że coraz więcej ludzi – gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – are going postal. Ograniczony do spraw ekonomicznych obraz kryzysu ma dużo białych plam. Największą z nich jest szybko postępująca laicyzacja i związany z tym kryzys
etyczno-moralny. Nie znaczy to wcale, że jesteśmy gorsi od poprzedzających nas pokoleń. Chyba nawet jesteśmy, o jedną tysięczną milimetra, lepsi. W czasach, gdy latamy do nieba i poznajemy tajemnice kodu DNA, coraz trudniej jest jednak wierzyć, że wszechmogący Bóg stworzył świat w sześć dni, a siódmego odpoczywał. Wielu ateistów chętnie i bez hipokryzji klęka dalej przed krzyżem, gdyż widzi w nim godny najwyższego szacunku symbol, na którym opiera się chrześcijańska cywilizacja, do której chcą się dalej zaliczać. Zwątpienie w istnienie Boga jest jednak zawsze przeżyciem bardzo traumatycznym. Wielu ludzi nie umie sobie z tym poradzić i ruszają na wojnę ze Stwórcą. Popularna jest również ucieczka w objęcia sekt, które nakazują w wierzyć w to, co głoszą. W Ameryce można codziennie oglądać w telewizji pastorów, którzy dokonują aktów cudownego uzdrawiania i przekazują ludziom to, co poprzedniego dnia po kolacji Bóg powiedział im w bezpośredniej rozmowie. A te powyżej to część zarobków, którą należy systematycznie oddawać telewizyjnym mesjaszom – aby zostać zbawionym. Dla wielu jest to dobry interes, gdyż w zamian dostają poczucie przynależności do narodu wybranego, wiedzę o tym, co planuje Bóg i miejsce przy oknie na arce zbawienia. Proszę się nie śmiać. Ludzi „nowo narodzonych” (tak tutaj określa się ogólnie członków różnych sekt), są miliony. Miesięcznik „The Atlantic” informuje, że w Ameryce zarejestrowanych jest teraz wyznań, a aż Amerykanów nie identyfikuje się z wiarą swoich rodziców. Mija co prawda moda na hinduskich guru oraz buddyjskich nauczycieli, lecz zastępują ich wysłannicy ufoludków. Z tradycyjnych religii, tylko w kościele katolickim zwiększa się ilość wiernych, ale dzieje się tak głównie ze względu na duży napływ Latynosów. Kościoły protestanckie znikają jednak jak poranna mgła. To właśnie je zastępują „telewizyjni judeochrześcijanie”. Tu już nie chodzi o jakąś małą sektę. Dla milionów Amerykanów jest obecnie czymś oczywistym, że aby przyspieszyć powrót Chrystusa, należy wygrać wojnę z muzułmanami i odbudować Jego dom, czyli świątynię jerozolimską. Powstanie wtedy uniwersalny Kościół, a ci, którzy się nie nawrócą, zostaną strąceni do piekła. Trudno się więc dziwić, że going postal dotyka również wyznawców Proroka i chłopców, którzy chcą koniecznie, nawet tylko z łyżką do opon w ręce, brać udział w religijnej wojnie XXI w. Co będzie dalej? Możliwe, że następne wybory prezydenckie wygra Sarah Palin. Jest prawie pewne, że w trakcie swojej kampanii będzie pozowała do „Playboya”, obieca w „New York Timesie” zabicie wszystkich muzułmanów, a w telewizyjnym programie „Meet the Press” zadeklaruje, że wyboru wiceprezydenta i ważniejszych ministrów w jej rządzie dokona rada nadzorcza banku Goldman Sachs. Historia, aby zmienić kierunek, musi zawsze najpierw dojść do absurdu. Jerzy Jacek Pilchowski
Szpitale dla ludzi, nie dla zysku – z dr. Markiem Balickim rozmawia Rafał Bakalarczyk
Jakimi kryteriami powinniśmy się kierować, projektując oraz oceniając politykę zdrowotną i funkcjonowanie służby zdrowia? Marek Balicki: Zacząć należy od odpowiedzi na pytanie o zakres odpowiedzialności państwa w zapewnianiu opieki zdrowotnej swoim obywatelom. Czy opowiadamy się za takim wariantem, który polega – najogólniej ujmując – na tym, iż jest to przede wszystkim prywatna sprawa każdego z nas i sami musimy się zabezpieczyć na wypadek choroby? Wówczas to, czy będziemy mieli dostęp do opieki zdrowotnej i możliwości leczenia się, uzależnione będzie od naszej zapobiegliwości, a także od zamożności. Działające w takich warunkach towarzystwa ubezpieczeniowe i szpitale będą funkcjonowały na zasadach komercyjnych, podobnie jak to jest w przypadku innych ubezpieczeń, np. komunikacyjnych, na wypadek pożaru czy zalania mieszkania. Można jednak wybrać inny wariant – taki, który wynika z przekonania, że odpowiedzialność za zdrowie obywateli ponosi także państwo. I to państwo z obowiązkowych danin, czy to w postaci podatków, czy też składek na ubezpieczenie zdrowotne, organizuje i finansuje system opieki zdrowotnej, oparty na zasadzie solidaryzmu społecznego. W jego ramach gwarantuje wszystkim równy dostęp do świadczeń. Oznacza to, że zasady korzystania ze świadczeń są niezależne od stopnia partycypacji w tworzeniu zasobu środków publicznych, przeznaczanych na opiekę zdrowotną. Pierwszy model, choć nie w czystej postaci, funkcjonuje ciągle jeszcze w USA. Za jedną z głównych wad amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej uznaje się brak zapewnienia bezpieczeństwa zdrowotnego wszystkim Amerykanom i groźbę ruiny majątkowej w przypadku choroby, co dotyczy zwłaszcza osób nieubezpieczonych, których jest ponad milionów. Krótko mówiąc – system ten okazał się
moralnym bankrutem. Na dodatek jest on najdroższy na świecie, gdyż pochłania ponad amerykańskiego PKB. Prezydent Obama chce go zmienić i wprowadzić zasadę, że wszyscy obywatele są objęci ubezpieczeniem zdrowotnym i mają zagwarantowane prawo do leczenia. Założenia tej reformy przewidują obowiązek wykupienia przez wszystkich obywateli ubezpieczenia zdrowotnego, przy czym osoby mniej zamożne będą otrzymywały na ten cel państwowe subwencje w postaci ulg podatkowych. Firmy ubezpieczeniowe nie będą mogły odmówić polisy nawet osobom już chorym, unikać pokrycia kosztów leczenia pod różnymi pretekstami itp., co teraz jest tam powszechną praktyką. Polska publiczna służba zdrowia też jest krytykowana – nie tylko przez doktrynalnych liberałów, ale również przez zwykłych ludzi – zwłaszcza za sięgający nieraz wielu miesięcy czas oczekiwania na konsultacje czy zabiegi. Czy rezygnując z modelu liberalnego na rzecz publicznego jesteśmy skazani na wszystkie jego obecne ułomności? M. B.: Zastanówmy się, jaka jest alternatywa wobec status quo? Jeśli uznamy za nią model, w którym zdrowie jest wyłącznie prywatną sprawą każdego człowieka, a więc zgodzimy się z liberałami, którzy mówią: „niech państwo się tym nie zajmuje, ludzie najlepiej zrobią to sami” – wówczas większość z nas w ogóle nie będzie miała szans na skorzystanie z opieki zdrowotnej. Ja bym odradzał zgodę na taki model, bo wtedy większość polskich obywateli nie będzie miała wcale – albo jedynie bardzo ograniczony – dostępu do ochrony zdrowia. Alternatywą dla obecnych rozwiązań powinien być lepiej funkcjonujący system publiczny. Jeśli szukamy czynnika, z którym byłaby skorelowana jakość opieki, to na podstawie analizy systemów funkcjonujących w krajach UE czy
11
12 OECD można powiedzieć, że bez wątpienia jest nim wysokość nakładów publicznych. Gdyby były one u nas przynajmniej takie, jak w większości krajów europejskich, kolejki byłyby zdecydowanie krótsze. Bo średnio w UE wydaje się na zdrowie ze środków publicznych - PKB, a w Polsce poniżej , PKB. To zdecydowanie za mało. Niestety, nasze państwo po r. uznało, że może się stopniowo wycofywać z odpowiedzialności za opiekę zdrowotną w ten sposób, że będzie zmniejszać swój udział w jej finansowaniu. Rosnący udział wydatków prywatnych nie jest w stanie tego wyrównać, a ponadto dotyczy on zamożniejszej części społeczeństwa. Problemem jest też oczywiście organizacja systemu, ale przy zbyt małych środkach trudno sprawić, żeby działał on sprawnie. To tak, jakbyśmy zbudowali supermarket i wprowadzili limity sprzedaży z powodu braku pieniędzy na sprowadzenie towaru. Wyobraźmy sobie reakcje klientów odchodzących z pustymi koszykami. Natomiast gdy państwo co do zasady nie odpowiada za opiekę zdrowotną, to nie znaczy, że nie będzie miało problemów. W końcu zawsze się one jednak pojawiają, tak jak w USA, gdy brak dostępu do opieki dotyczy coraz większej liczby osób – starych, biednych, wykluczonych. I w rezultacie państwo dochodzi do wniosku, że tym ludziom w jakiś sposób trzeba pomóc. Dlatego w latach . powstały w Stanach Zjednoczonych instytucje publiczne, zapewniające opiekę osobom biednym (Medicaid) oraz osobom powyżej . roku życia i niepełnosprawnym (Medicare). Co ciekawe, oparte są one na zasadzie solidaryzmu i finansowane ze środków publicznych. Obejmują łącznie blisko mieszkańców USA. Ale mimo przyjęcia tych rozwiązań, nadal populacji – wspomniane milionów osób – nie ma
Na co więc idą tak duże nakłady? M. B.: W ten sposób powróciliśmy do poprzedniego pytania. Jeśli kluczowe elementy systemu ochrony zdrowia są zorganizowane zgodnie z zasadą maksymalizacji zysku, czyli działają w sposób rynkowy, to system nie jest tańszy, lecz droższy. Na tym polega specyfika komercyjnej opieki zdrowotnej. W USA działalność firm medycznych nastawiona jest na zysk, więc pieniądze trafiają tam, gdzie stworzona jest możliwość dużego zysku, a nie tam, gdzie jest potrzeba medyczna. Wiele z możliwych celów opieki zdrowotnej nie jest osiąganych, natomiast niepotrzebna opieka medyczna sprawowana jest tam, gdzie można dużo zarobić. Co oczywiste, jej rozwój jest szybki. Rezultatem jest mieszanina niepotrzebnego, nadmiernego leczenia oraz niedostatecznego potrzebnego leczenia, przy rosnących kosztach. Prywatne podmioty agresywniej walczą o przychody, pobierają wysoką premię za ryzyko, wykazują dużą elastyczność i inicjatywę. I na tym polega błąd w doktrynie skrajnych liberałów. Prywatyzując opiekę zdrowotną, w praktyce okazuje się, że wymaga ona większych nakładów publicznych, a jednocześnie nie realizujemy tych celów, które są realizowane, lepiej lub gorzej, gdy system ma charakter powszechny. Jakie inne argumenty przemawiają na niekorzyść systemu skomercjalizowanego?
b n a MARTA MANSO, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/LADYPAIN/
Zmiany w formule funkcjonowania placowek medycznych nie mogą być ukierunkowane jedynie na wypracowywanie zysku
zagwarantowanego prawa do leczenia. Warto powtórzyć, że ten niesprawiedliwy system wcale nie jest tani. Amerykanie wydają na zdrowie więcej publicznych pieniędzy niż Niemcy, którzy zapewniają wszystkim obywatelom równy dostęp do nowoczesnej medycyny, a łączne wydatki na ochronę zdrowia, publiczne i prywatne, są w USA dwa razy większe w Niemczech.
M. B.: Przede wszystkim, jest on niesprawiedliwy. Dlaczego Obama bierze tego byka za rogi? Po prostu widzi, że duża część społeczeństwa jest pozbawiona opieki zdrowotnej. Jeśli ktoś stracił pracę, a nie wyzbył się wszystkich pieniędzy i nie przechodzi na garnuszek Medicaid, to musi płacić za leczenie. Większość pracowników jest ubezpieczonych przez pracodawców. W dobie kryzysu wielu z nich chce się z tego wycofywać, ze względu na koszty. Niektórzy pracownicy, zatrudnieni przez drobnych przedsiębiorców, np. w restauracjach, w ogóle nie są ubezpieczani. I jeśli ktoś z tej grupy jest obciążony jakimś ryzykiem zdrowotnym, np. jest otyły lub ma cukrzycę, to komercyjni ubezpieczyciele nie sprzedadzą mu polisy. Bo polisy nie są po to, by rozwiązywać problemy zdrowotne, lecz po to, by przynosić pieniądze. Kiedy dążymy do osiągnięcia zysku, „odcinamy” te złe ryzyka, ponieważ na ich leczenie trzeba będzie wydać więcej pieniędzy niż przeciętnie i zysk będzie mniejszy. W działalności komercyjnej celem jest maksymalizacja zysku, a nie przysparzanie zdrowia czy dobrobytu społecznego.
13 Liberałowie przekonują, że dla dostępności opieki zdrowotnej kluczowa jest nie tyle struktura własności placówek medycznych, ile zakres tzw. koszyka świadczeń gwarantowanych. M. B.: No to wyobraźmy sobie, że jesteśmy dyrektorami szpitala, który działa dla zysku. Niektóre segmenty usług są zyskowne, inne deficytowe. Jak pan myśli, które będziemy rozwijać, a które ograniczać? Przykładowo, oddziały chorób zakaźnych są potrzebne, gdy notuje się większą liczbę zachorowań na te choroby, ale przez resztę roku stoją puste i generują koszty. Z punktu widzenia ekonomii jest to problem, który trzeba rozwiązać. Nas nie obchodzi, co robią inne szpitale, a jedynie to, by konkurując z nimi wygenerować jak największy zysk. Część nieopłacalnych klientów możemy nadal leczyć, ale jeśli przysparza to nam chętnych na inne usługi zdrowotne, które są opłacalne. Tak więc, kierując się zdrowym rozsądkiem, tniemy koszty. Oddział chorób zakaźnych zamykamy. A co będzie, gdy przyjdzie sezon zachorowań na nie? Odpowiemy, że to już nie nasz problem, bo my chorobami zakaźnymi się nie zajmujemy. To jest wówczas problem władz publicznych. Poza tym, gdzie prywatny właściciel zbuduje szpital? Tam, gdzie jest duża gęstość zaludnienia i wysokie dochody mieszkańców, czy może tam, gdzie gęstość zaludnienia jest niewielka, a dochody niskie? Innymi słowy, zainwestuje w szpital w Bieszczadach czy raczej w Warszawie? Z pewnością wybierze stolicę. Co wtedy mają zrobić ludzie w Bieszczadach? Tak właśnie działają prawa rynku w ochronie zdrowia. Dlatego to nie jest dobre rozwiązanie, jeśli celem jest zapewnienie wszystkim równego dostępu do zdrowia. Albo weźmy inny argument liberałów, ten o konkurencji wymuszającej lepszą jakość usług. Ile może być szpitali w mieście powiatowym? To oczywiste, że jeden, więc „niewidzialna ręka rynku” nic tu nie pomoże. A dwa szpitale jedynie zwiększą koszty. W ramach obecnego systemu NFZ płaci ZOZ-om za ilość wykonanych usług. W związku z tym pojawia się kolejny problem: nieuwzględnianie ich jakości, także tej subiektywnej, wyrażonej satysfakcją pacjenta. Co można zrobić, by również ten czynnik był brany pod uwagę? M. B.: Rzeczywiście płaci się za usługę i właściwie nie ma możliwości różnicowania stawek; byłoby to zresztą korupcjogenne. Prawdą jest też, że zbyt wolno rozwija się system zapewniania jakości usług zdrowotnych, którego jednym z elementów jest badanie satysfakcji pacjentów. Póki nie będzie specjalistycznych raportów, a szpitale nie zostaną zobowiązane do publikowania danych o swojej działalności, takich jak liczba powikłań, skarg czy wypłaconych
BA LI CKI Dr Marek Balicki (ur. 1953) – lekarz (specjalista w dziedzinie anestezjologii i psychiatrii), polityk, działacz społeczny i samorządowy. W latach 80. związany z opozycją antykomunistyczną, delegat na I Zjazd „Solidarności”, w 1983 r. więziony przez kilka miesięcy. Minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki, wiceminister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, w latach 1998-2001 doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Pracował na stanowiskach kierowniczych w stołecznych i podwarszawskich szpitalach, aktualnie jest dyrektorem Szpitala Wolskiego w Warszawie. W wolnej Polsce czterokrotnie wybierany do parlamentu, do obecnego Sejmu – z listy Lewica i Demokraci. Prezes Warszawskiego Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Psychicznie i Nerwowo Chorymi, inicjator powołania stowarzyszenia Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, członek zarządu Stowarzyszenia Studiów i Inicjatyw Społecznych oraz wiceprzewodniczący Klubu Dialogu Politycznego im. Zofii Kuratowskiej. Zaangażowany w liczne kampanie społeczne, m.in. przeciwko komercjalizacji służby zdrowia.
odszkodowań, trudno będzie mówić o postępie w jakości usług medycznych. Poza tym, istnieje asymetria w dostępie do informacji pomiędzy świadczeniodawcą a świadczeniobiorcą. O samochodach moglibyśmy zapewne jako potencjalni użytkownicy rozmawiać dość kompetentnie przez wiele godzin, natomiast z medycyną już tak łatwo nie jest. Pacjent nie jest w stanie samodzielnie postawić diagnozy ani sporządzić planu leczenia, bo ma za mało wiedzy i robi zwykle to, co mu zaleci lekarz. Może oczywiście zmienić lekarza na innego, któremu będzie bardziej ufał. Ale jeśli już podejmuje jakąś decyzję, to często kieruje się tym, co z punktu widzenia skuteczności postępowania terapeutycznego nie jest najważniejsze, np. przyjaznością systemu umawiania wizyt, lepszym wyposażeniem sali chorych, choć sama jakość leczenia może być tam gorsza niż gdzie indziej. Zjawisko to zresztą wykorzystują często placówki niepubliczne.
14 Wspomniał Pan, że nakłady na służbę zdrowia są niewystarczające. A co z ich rozlokowaniem wewnątrz systemu? M. B.: Tutaj również jest sporo do zrobienia. Ale zacznijmy od pytania: gdy jest za mało pieniędzy, to jak je sprawiedliwie dzielić? To tak, jak w „Eroice” Munka. Mamy wagę i ważymy dokładnie każdy kawałek chleba, ale i tak nikt nie jest zadowolony. Kiedy jest za mało pieniędzy, nie da się ich dobrze podzielić, co jednak nie zmienia faktu, że sposób podziału – ile na onkologię, ile na przeszczepy, kardiologię itp., powinien być przejrzysty. A tej przejrzystości brakuje. NFZ nie ujawnia kryteriów podziału środków na poszczególne dziedziny medycyny i żaden raport ministerstwa zdrowia nie odpowiada na to pytanie. Tymczasem np. w Słowenii dopracowano się przejrzystego dla opinii publicznej systemu podziału środków na poszczególne obszary. Jeśli nas nie stać na wszystko, to trzeba ustalić priorytety, które muszą być jawne i zrozumiałe dla ludzi. No i oczywiście stosować je w praktyce. Ostatnio weszła w życie ustawa koszykowa, w której zapisano ustalanie priorytetów przez ministra zdrowia. Ale nic z tego nie wynikło, NFZ działa po staremu. Gwarantowana przez państwo opieka zdrowotna może być oparta na składkach zdrowotnych, jak w Polsce, albo być finansowana z budżetu, a więc z podatków wszystkich obywateli, jak w socjaldemokratycznych krajach skandynawskich. Jakie są wady i zalety obu modeli? M. B.: W r., gdy była uchwalana pierwsza ustawa o ubezpieczeniach, moje ówczesne środowisko podnosiło ten problem. Sztuczne wydzielenie składki na ubezpieczenie zdrowotne z podatku od dochodów osobistych nie zwiększyło kwot pobieranych od obywateli, a jest bardzo kosztowne. Obecnie pochłania ok. mln zł rocznie. A można było wprowadzić inne rozwiązania, bez tworzenia niepotrzebnej biurokracji i kosztów. Przecież gminy na realizację swoich zadań też dostają część naszych podatków i odbywa się to w uproszczony sposób. Chociaż trzeba powiedzieć, że w okresach, gdy rosną wynagrodzenia, uzależnienie nakładów na zdrowie od ich wysokości jest dla obywateli opłacalne. O ile jednak w ostatnich trzech latach społeczeństwo na tym rozwiązaniu korzystało, w tym roku jest już gorzej, bo wynagrodzenia przestały rosnąć, a potrzeby – nie. Ale powiązanie nakładów na NFZ z zarobkami nie wymaga wyodrębniania składki na zdrowie. Przecież gminy również dostawały więcej z tytułu odpisu od PIT, gdy rosły nasze wynagrodzenia. Ciekawy model poboru składek wypracowano w Belgii. Tam na opłacanie kosztów wszystkich ryzyk społecznych – niezdolności do pracy z powodu choroby, inwalidztwa, zasiłków rodzinnych itp. – składka jest wspólna, a podziału na poszczególne świadczenia dokonuje się w zależności od
potrzeb. Fundusz składkowy otrzymuje też dotacje z budżetu państwa. W okresie dobrej koniunktury państwo nie obniża składki na ubezpieczenia, lecz wykorzystuje napływające pieniądze na lepsze zaspokojenie potrzeb społecznych. Gdyby u nas funkcjonowało takie rozwiązanie, niewykorzystaną część składek rentowych można by przeznaczyć na zdrowie, zamiast, jak obecnie, bezmyślnie obniżać ich wysokość. Natomiast postulat finansowania opieki zdrowotnej bezpośrednio z budżetu państwa, tak jak to jest w Wielkiej Brytanii, trzeba uznać za ryzykowny. Przy dominacji neoliberalnego podejścia, które dobrze ilustruje hasło „służba zdrowia to dziurawe wiadro”, pieniędzy na nią mogłoby być jeszcze mniej niż dzisiaj. Żeby system funkcjonował, trzeba będzie zwiększyć podatki? M. B.: To jest kwestia mądrości rządzących, którzy decydują o alokacji publicznych pieniędzy. Od dawna wiadomo, że zbyt mało wydajemy na zdrowie – tylko około mld zł rocznie. Musi więc być wreszcie podjęta świadoma decyzja, że publiczna służba zdrowia jest jednym z priorytetów, a każde rozwiązanie prowadzące do jej zaniku jest gorsze i w dłuższej perspektywie – droższe. Dzisiaj ludzie ze środowisk opiniotwórczych mają zapewnioną dodatkową opiekę w placówkach prywatnych, z dobrą recepcją i komfortem. Dla nich, a to oni nadają ton komentarzom w mediach i uczestniczą w publicznych dyskusjach, im bardziej komercyjny system, tym lepiej. Także dla niektórych ekspertów z takich uznanych instytucji, jak np. Centrum im. Adama Smitha, sprawa ta jest oczywista. Warto jednak pamiętać, że komercjalizacja szpitali na pewno nie zaszkodzi właśnie tym ludziom, a na dodatek rozwinie biznes medyczny, co stworzy im nowe możliwości. Natomiast dla większości Polaków i naszego budżetu to wielkie ryzyko. Nasuwają się analogie z reformą emerytalną i funkcjonowaniem OFE oraz obciążeniem na długie lata budżetu państwa z tego powodu. Czy istnieją jakiekolwiek instytucje zajmujące się gromadzeniem wiedzy na temat funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej – na potrzeby merytorycznej debaty publicznej? M. B.: Poważnym problemem, dotyczącym zresztą nie tylko ochrony zdrowia, jest brak instytutów badawczo-monitoringowych, które przedstawiałyby opinii publicznej niezależne dane na temat kluczowych systemów usług publicznych i w ogóle funkcjonowania państwa. Tylko czasem pojawiają się bezstronne ideologicznie raporty, najczęściej dotyczące wąskich zagadnień. Generalnie tego rodzaju opracowań nie ma. Wprawdzie mamy pewną ilość think tanków czy organizacji pozarządowych, ale one są często zorientowane wokół jakiejś ideologii. Jeśli o coś zapytamy
15 Centrum im. A. Smitha, to z góry mniej więcej wiadomo, co odpowie. A tu przecież chodzi o niezależne analizy, dające rzeczywisty obraz sytuacji. Brak eksperckich opracowań, finansowanych z państwowych środków, jest częścią szerszego problemu. Nasze państwo wycofuje się z odpowiedzialności nie tylko za zdrowie, ale także za naukę czy kulturę, w związku z czym niewiele środków przeznacza na obiektywne badania dotyczące tych „nieprodukcyjnych” sfer życia. A kiedy nie ma środków publicznych na niezależne od rządu instytucje badawcze – wówczas opanowuje je biznes. Wtedy obywatele nie mają rzeczywistego obrazu państwa i nie wiedzą, co wybrać, a to osłabia demokrację. Powstaje pytanie, czy istnieje siła polityczna, która znalazłaby wolę przeprowadzenia takich reform. M. B.: Ochrona zdrowia nie jest traktowana poważnie przez polityków podejmujących kluczowe decyzje. Donald Tusk zdaje się uważać, że problemu lecznictwa nie należy specjalnie ruszać, bo może stać się jeszcze większy, dlatego zostawia sprawy własnemu biegowi. A szkoda, bo koalicja rządząca, która ma przewagę w parlamencie, mogłaby bn PAUL SCHREIBER, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/PAUL/
b a SHAUN DUNMALL, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/LLAMNUDS/
pozyskać do sensownych zmian systemu część opozycji i rozpocząć działania naprawcze. Nie istnieje jednak żaden dokument, jakakolwiek strategia czy raport, w której obecna władza przedstawiłaby diagnozę sytuacji, cele, założenia i proponowane kierunki wyjścia z kryzysu, gdzie byłyby opisane słabe i mocne strony istniejącego systemu, zagrożenia i szanse w jego otoczeniu. Były jedynie hasła i zapowiedzi. Skoro plany zmian pozostają tak niekonkretne, czy powinniśmy się obawiać jakichś szczególnych zagrożeń dla służby zdrowia, wynikających z działań lub zaniechań obecnej ekipy rządzącej? M. B.: Tak jak w przypadku emerytur, ogromnym, długofalowym i systemowym zagrożeniem jest starzenie się populacji. Gdy jesteśmy starzy, nie tylko nie jesteśmy zdolni do pracy i potrzebujemy emerytury, ale i najwięcej chorujemy. Dlatego zwiększa się nasze zapotrzebowanie na opiekę medyczną. W grupie wiekowej powyżej . roku życia wydatki na służbę zdrowia w przeliczeniu na jedną osobę, nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach, są kilkakrotnie większe niż w młodszych grupach. b a SHAUN DUNMALL, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/LLAMNUDS/
b n GRANT NEUFELD
16 Niebawem w wiek emerytalny wejdzie pokolenie powojennego wyżu demograficznego. Tak więc drastyczny wzrost potrzeb zdrowotnych i związanych z tym kosztów nie jest kwestią odległej przyszłości, lecz sprawą naglącą. Jeśli spojrzymy na wykresy pokazujące, od kiedy zacznie skokowo rosnąć liczba najstarszych członków społeczeństwa, to okaże się, że właśnie od r. Obecny system tego nie wytrzyma, bo potrzeby wzrosną znacznie bardziej niż udział liczbowy -latków i osób starszych w populacji. Wszak oni - razy częściej korzystają ze służby zdrowia!
Polska zajmuje w Unii ostatnie miejsce, jeśli chodzi o liczbę lekarzy w stosunku do liczby mieszkańców (około na tys.) – i nie robi się nic, aby to zmienić. Tymczasem lekarze nadal wyjeżdżają, a w miarę starzenia się społeczeństwa ich niedobór będzie coraz bardziej dotkliwy. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest zwiększenie liczby miejsc na studiach medycznych oraz podwyższenie nakładów na służbę zdrowia. Wtedy też płace jeszcze trochę się poprawią. Natomiast mydleniem oczu jest mówienie, że niedługo płace lekarzy będą w Polsce porównywalne do tych na Zachodzie.
W jaki sposób powinniśmy odpowiedzieć na to wyzwanie?
Jak rozumiem, postulowałby Pan m.in. zwiększenie publicznych wydatków na uczelnie medyczne?
M. B.: Konieczne jest profesjonalne podejście, jak ma to miejsce np. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, czyli poważna analiza obecnej sytuacji z prognozą na przyszłość. Trzeba uszczegółowić to, co już wiemy, oraz wytyczyć drogi, które pozwolą uniknąć nadciągającej katastrofy. W ciągu najbliższych dwudziestu lat możemy się spodziewać -procentowego wzrostu liczby -latków. Jedną z odpowiedzi musi być zwiększenie finansowania, bo tego, co nas czeka, nie da się udźwignąć przy obecnych nakładach i wysokości składki zdrowotnej. Powinien zatem powstać rządowy raport poświęcony zdrowiu. Coraz bardziej oczywista wydaje się dzisiaj potrzeba nowego otwarcia w reformowaniu systemu opieki zdrowotnej i określenia na nowo celów i podstawowych założeń. Ich realizacji powinny służyć szczegółowe rozwiązania dotyczące poszczególnych obszarów, np. zasad korzystania ze świadczeń przez pacjentów, zasad alokacji środków, przyszłości NFZ, roli samorządów, zasad wynagradzania świadczeniodawców, sieci szpitali i ich formy organizacyjnej itd. Chyba, że zmienimy Konstytucję, a konkretnie art. . I zamiast tego, że państwo gwarantuje obywatelom opiekę zdrowotną, wpiszemy: ratuj się, kto może!
M. B.: To konieczność. Tak zrobiono np. w Belgii, gdy zaczęło brakować farmaceutów, czy w Szwecji w odniesieniu do lekarzy. Tyle że taka polityka przynosi efekty dopiero po latach. Gdyby rząd podjął teraz decyzję, że zwiększamy ilość miejsc na uczelniach medycznych, to efekty – licząc przynajmniej lat studiów i lat specjalizacji – odczulibyśmy dopiero około r. Ale przecież powinnością polityków jest właśnie to, żeby myśleć w dłuższej perspektywie. Tymczasem najczęściej postrzegają oni rzeczywistość w perspektywie co najwyżej czteroletniej kadencji parlamentu, a obecnie już tylko roku, w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi.
Borykamy się z problemem exodusu lekarzy i absolwentów uczelni medycznych za granicę, ale przecież nie wszyscy lekarze zarabiają mało. M. B.: Zarobki lekarzy, tak jak hydraulików czy nauczycieli, są uzależnione od zamożności kraju. Ponieważ lekarzy wszędzie brakuje, wielu wyjeżdża za granicę, gdzie oferuje się im lepsze warunki. Natomiast ogólnie rzecz biorąc lekarze wcale już dzisiaj nie zarabiają tak mało, jak jeszcze kilka lat temu. W raporcie prof. Czapińskiego znalazła się informacja, że pod względem zarobków wyprzedzili już prawników! Co można zrobić, aby zapobiec znacznemu niedoborowi lekarzy w najbliższych latach? Więcej ich kształcić. Ponieważ zgodziliśmy się na zasady, jakie panują w UE – otwarte granice, swobodny przepływ ludzi, usług, towarów – nie można tworzyć żadnych barier wyjazdu z kraju dla kończących studia, także medyczne.
Nie brzmi to zbyt optymistycznie. Czy można w ogóle liczyć na systemowe zmiany w sektorze zdrowotnym, skoro okres, po którym ujawniają się pozytywne efekty reform, nie pokrywa się z cyklem sprawowania władzy? M. B.: Jeśli władza nie zamówi takiej analizy, jak raport Beveridge’a, który powstał w Anglii w czasie wojny, i nie zostanie on poddany debacie publicznej, a ponadto nie zostanie zawarte porozumienie głównych sił politycznych w sprawie systemu ochrony zdrowia, to nadal będziemy mieli do czynienia jedynie z przepychankami na poziomie tabloidów. Swoją drogą już mało kto dzisiaj pamięta, że opublikowanie raportu Beveridge’a, uznawane za początek państwa opiekuńczego, miało miejsce za czasów konserwatywnego rządu Winstona Churchilla… Chciałem zapytać o Pańskie doświadczenia praktyczne. Zgłosił Pan postulat, by kierowany przez Pana Szpital Wolski zaczął funkcjonować jako tzw. przedsiębiorstwo społeczne. M. B.: To jedna z możliwych dróg przekształceń. Zmiany w formule funkcjonowania placówek medycznych nie mogą być ukierunkowane jedynie na wypracowywanie zysku. Ich cel musi pozostać misyjny, i właśnie taki charakter ma przedsiębiorstwo społeczne. Jest to instytucja prowadząca działalność gospodarczą, ale zamiast kierować się zasadą
17 hotel, w Europie – sieć aptek. A szpitale są szczególnie predestynowane do funkcjonowania w takiej formule. Tymczasem ministerialna propozycja przekształceń opierała się na tym, żeby szpitale stawały się klasycznymi przedsiębiorstwami, działającymi na podstawie kodeksu spółek handlowych. Ich celem byłaby działalność gospodarcza, a więc maksymalizacja zysku. Jedną z alternatywnych formuł jest właśnie przedsiębiorstwo społeczne, którego celem nie jest merkantylizacja. Wśród działających w Polsce przedsiębiorstw społecznych są m.in. domy pomocy społecznej i hospicja, nie znam natomiast żadnego tak działającego szpitala, co jest paradoksem i świadczy o swoistym niedorozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Rozumiem, że nie istnieją przeszkody prawne, by placówki ochrony zdrowia działały w formie przedsiębiorstw społecznych – po prostu brakuje ludzi zorganizowanych wokół takiego celu? M. B.: Jest i prawne podłoże, i praktyczne doświadczenie. Władza nie sprzyja jednak takim inicjatywom, choć powinna, bo jest to jedno z jej zadań. Nie może być tak, jak nieraz robią władze lokalne, że albo samorząd sam prowadzi szkołę czy szpital, albo je komercjalizuje. Dobrym przykładem są tu przedszkola, likwidowane w latach ., a teraz ponownie otwierane. A przecież już dawno można b n DANIEL KULIŃSKI, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/DIDMYSELF/
osiągania jak największego zysku na rzecz właścicieli, posiada ściśle społeczne cele, a wszelkie nadwyżki inwestuje w ich realizację. Według Europejskiej Sieci Badań nad Ekonomią Społeczną (EMES), przedsiębiorstwo społeczne musi także spełniać kilka dodatkowych kryteriów. Prowadzi ciągłą aktywność ekonomiczną, polegającą na odpłatnym dostarczaniu określonych produktów – dóbr lub usług; jest autonomiczne, tzn. stworzone i kontrolowane przez grupę ludzi, a nie administrację publiczną czy inne organizacje; ponosi ryzyko ekonomiczne; zatrudnia płatny personel, choć może także korzystać z pracy społecznej; jest wyraźnie zorientowane na cele społeczne, ma oddolny, obywatelski charakter; uczestnictwo w podejmowanych decyzjach nie jest w nim oparte na wielkości posiadanych udziałów, lecz na regule „jeden człowiek, jeden głos”; ma naturę partycypacyjną, wyrażającą się włączaniem w zarządzanie przedsiębiorstwem środowiska społecznego, w którym działa. Zatem tworzenie przedsiębiorstw społecznych jest zgodne z ideą budowy demokracji uczestniczącej, prowadzi do integracji społecznej poprzez tworzenie wspólnot opartych na solidarności, a nie na zależności. Jest również istotnym elementem polityki wzrostu zatrudnienia oraz wypełniania przestrzeni lokalnej w sferze usług społecznych. W Wielkiej Brytanii bywają nawet deweloperzy, którzy działają w formule non profit, na zasadzie misji. W każdej dziedzinie związanej z zaspokajaniem potrzeb społecznych można działać nie dla zysku, np. w Krakowie jest taki
18
W jaki konkretnie sposób władza miałaby wspierać podobne zmiany? M. B.: Przykładowo, żeby szpital mógł być przedsiębiorstwem społecznym, samorząd, dajmy na to władze miasta, mogłyby wydzierżawić publiczny majątek, na bazie którego funkcjonuje szpital, jego pracownikom, zorganizowanym w spółkę pracowniczą. Zarząd wybrany przez udziałowców spółki kierowałby tym szpitalem i cały zysk przeznaczał na działalność statutową i rozwój, a nie na dywidendę dla udziałowców. Gdyby tak prowadzony szpital utracił płynność finansową i upadł, to wydzierżawiony spółce pracowniczej majątek nie przepadłby, lecz wrócił do miasta. Tego rodzaju przekształcenia nie niosą żadnego wielkiego ryzyka. Taką właśnie propozycję zawierał nasz projekt, który złożyliśmy pani prezydent Gronkiewicz-Waltz. Tego rodzaju inicjatywy nie rozwijają się głównie na skutek braku odwagi władz czy z powodu braku inicjatywy ze strony społeczeństwa? M. B.: Władze lokalne, czyli reprezentacja wszystkich mieszkańców, powinny nie tylko wspierać, ale i zachęcać do podejmowania tego rodzaju inicjatyw. Tymczasem u nas władze lokalne bardzo szybko odchodzą od myślenia prospołecznego i odgradzają się od inicjatyw oddolnych. Niedawno duże poruszenie opinii publicznej wywołała groźba likwidacji, działającej w dużej mierze dzięki pracy społecznej, lecznicy dla bezdomnych, prowadzonej przez pozarządową organizację lekarzy. Dopiero pod presją mediów znalazło się jakieś tymczasowe rozwiązanie. Ciągle mam jednak nadzieję, że idea uspołecznienia służby zdrowia w końcu się przyjmie.
W Polsce stało się niemalże dogmatem, że albo coś pozostaje państwowe, albo przekazuje się to w prywatne ręce. To myślenie dość ograniczone, związane chyba także z neofickim podejściem do wprowadzania kapitalizmu po r. W niektórych przypadkach dosłownie neofickim, bo wcześniej część obecnych liberałów należała do PZPR i broniła tamtego ustroju, a po przełomie dokonała zwrotu o stopni i zaczęła głosić, że prywatyzacja i rynek rozwiążą wszystkie nasze problemy. Brał Pan udział w akcji społecznej „Szpitale dla ludzi, nie dla zysku!”. W jej ramach jeździł Pan po Polsce i przekonywał, że prywatyzacja służby zdrowia nie jest dobrym rozwiązaniem. Jakie były reakcje? M. B.: Skala aktywności społecznej nie jest w Polsce duża. Na takie spotkania przychodzą głównie ludzie już zorientowani w temacie. Najczęściej są pełni obaw, że nieprzemyślane decyzje rządzących spowodują pogorszenie sytuacji, że jeszcze bardziej skurczy się dostęp do opieki zdrowotnej, przede wszystkim dla niezamożnych. Przychylnie oceniali Pańską wizję służby zdrowia? M. B.: Wciąż jeszcze większość uczestników takich spotkań stanowią osoby wychowane na „Ludziach bezdomnych”. Im doktor Judym jest bardzo bliski, natomiast zupełnie obce jest myślenie, że można wypracowywać zysk w szpitalu w Siemianowicach, na leczeniu poparzonych górników. Zresztą postać doktora Judyma nadal funkcjonuje w zbiorowej świadomości. I choć w realu Judymów już prawie nie ma, to Polacy czują, że w planach prywatyzacji służby zdrowia coś jest nie tak. Dziękuję za rozmowę. Warszawa, luty r. b n a DANIEL KULIŃSKI, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/DIDMYSELF/
było wzmocnić ten nurt myślenia o organizowaniu życia społecznego, zgodnie z którym pewne usługi mogłyby być świadczone przez przedsiębiorstwa społeczne.
19
Ścieżka zdrowia Artur Lewandowski
Realizowane na zlecenie państwa badania dostępności służby zdrowia, tak jak odczuwają ją pacjenci, stanowią wartościowy materiał do dyskusji o bolączkach publicznego lecznictwa oraz najpilniejszych zmianach w tym zakresie. Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia to jednostka budżetowa, wśród której statutowych zadań znajduje się m.in. „prowadzenie badań statystycznych w ochronie zdrowia” oraz „dokonywanie analiz i ocen skutków wprowadzania programów zdrowotnych w aspekcie organizacyjnym, socjologicznym, i ekonomiczno-finansowym”. Od r., Wydział Badań i Analiz Socjologicznych CSIOZ regularnie opracowuje i publikuje na stronie internetowej instytucji (www.csioz.gov.pl) wyniki badań ankietowych na temat dostępności świadczeń zdrowotnych. Najnowsze opracowanie z tego cyklu, autorstwa dr Marii Pączkowskiej, ujrzało światło dzienne w sierpniu r. Badania, które stanowią jego podstawę, przeprowadzono na ogólnopolskiej próbie losowej, liczącej osób, metodą wywiadów bezpośrednich. Dostępność świadczeń, tak jak w poprzednich edycjach badań, analizowano w takich aspektach, jak dostęp do lekarzy pierwszego kontaktu oraz lekarzy specjalistów, korzystanie z prywatnych usług medycznych, dostępność leczenia szpitalnego i koszty ponoszone przez pacjentów w związku z pobytem w szpitalu, bariery finansowe w korzystaniu
z opieki zdrowotnej, postrzegane przez Polaków nierówności społeczne pod względem możliwości leczenia. Respondentów proszono o ocenę – co należy wyraźnie podkreślić, przez pryzmat osobistych doświadczeń – dostępności usług w roku ubiegłym (tj. ) oraz trudności w tej dziedzinie. W poniższym omówieniu wyników wspomnianych badań skupiono się na tych sferach, w których dostępność publicznej służby zdrowia budzi niepokój – jest relatywnie niska lub na przestrzeni lat uległa pogorszeniu.
Problem od pierwszego wejrzenia W r. ponad respondentów korzystało z porad lekarza pierwszego kontaktu w ramach ubezpieczenia. Natomiast w roku , który objęła poprzednia edycja badań – . Zdaniem Polaków, dostępność tego świadczenia się pogarsza. O ile możliwość uzyskania wizyty w przychodni w dniu zgłoszenia badanych ocenia jako wysoką, jedynie za łatwe uznaje uzyskanie wizyty nocnej, choć jeszcze w r. uważało tak pytanych. Wśród osób, którym trudno było uzyskać nocną pomoc lekarską, skorzystało z odpłatnej nagłej pomocy.
Tabela 1. Przyczyny trudności w dostępie do lekarza pierwszego kontaktu (% wskazań) 2006
2008
Zbyt mało numerków dziennie wydaje się do lekarza
Przyczyny trudności
52
76
Trzeba długo czekać w kolejce, aby dostać się do gabinetu
67
73
Trzeba bardzo wcześnie wstać i czekać w kolejce po numerek
56
69
Nie można dodzwonić się do rejestracji*
45
58
Rejestracja nie przyjmuje telefonicznych zgłoszeń*
45
52
Nie można się zapisać do lekarza wcześniej
52
50
Godziny przyjęć lekarza niedostosowane do potrzeb pacjentów
40
46
Duża odległość od przychodni i/lub brak dobrej komunikacji
15
16
* W roku 2006 obie sytuacje występowały jako jeden rodzaj trudności, określony jako niemożność telefonicznego zamówienia numerka.
20 Tabela 2. Negatywne oceny dostępności porad lekarzy specjalistów (nieodpłatnych, w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego) (%)* Lekarze specjaliści
Nie tylko więcej osób narzeka na dostępność porad lekarzy pierwszego kontaktu, ale i częściej wskazywane są trudności szczególnie poważnego rodzaju, co obrazuje tabela .
2006
2008
Kardiolog
38
47
Za czym kolejka ta stoi?
Neurolog
36
46
W r. respondentów korzystało z porad lekarzy specjalistów w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Natomiast skorzystało z tego rodzaju świadczenia w sektorze prywatnym. W porównaniu z poprzednią edycją badań, ocena dostępności tego rodzaju porad – przypomnijmy, że respondenci oceniali tylko ten rodzaj konsultacji, z jakiego korzystali w danym roku – uległa zarówno korzystnym, jak i negatywnym zmianom. W powszechnym systemie lecznictwa Polakom najbardziej doskwiera słaba dostępność porad kardiologicznych (niemal połowa wskazań była tu negatywnych), neurologicznych i alergologicznych. Co szczególnie niepokojące, ocena sytuacji pod tym względem pogorszyła się od r. Nawet w przypadku tych rodzajów porad, których dostępność wydaje się zwiększać, warto wstrzymać się z optymizmem. Trzeba […] mieć na uwadze, że korzystna zmiana opinii, zwłaszcza dotyczących porad stomatologa, może być związana z rzadszym korzystaniem z tych usług w sektorze publicznym i podejmowaniem leczenia odpłatnie – pisze dr Pączkowska. Zwraca ona także uwagę, iż większość trudności związanych z uzyskaniem wizyty u lekarza specjalisty w roku nasiliła się, tj. znacząco wzrósł odsetek wskazań. Najczęściej zwracano uwagę na odległe terminy wizyt, w dalszej kolejności na długie oczekiwanie w kolejce do gabinetu oraz zbyt mało pacjentów obsługiwanych w godzinach przyjęć. Warto zwrócić uwagę, że podobnie jak w przypadku oceny dostępu do porad lekarza ogólnego, problemy (lub wręcz brak możliwości) z umówieniem wizyty przez telefon okazują się dla dużego odsetka pacjentów istotnym utrudnieniem (co w epoce Internetu jest kuriozalne, komentuje ekspertka CSIOZ).
Ortopeda
40
40
Alergolog
27
39
Stomatolog
36
36
Okulista
37
35
Reumatolog
41
35
Dermatolog
30
24
Laryngolog
34
24
Onkolog
33
20
Ginekolog
14
19
* Łączny procent odpowiedzi „zdecydowanie trudno” i „raczej trudno”.
Jak radzą sobie w tej sytuacji pozostali potrzebujący, można się zorientować choćby z doniesień prasowych, wskazujących na złe działanie systemu nocnej pomocy lekarskiej i niepotrzebne przewożenie do szpitali pacjentów nie wymagających hospitalizacji – czytamy w opracowaniu CSIOZ. Oceny dostępności porad lekarza ogólnego kolejny raz okazały się zróżnicowane w zależności od miejsca zamieszkania, poziomu wykształcenia oraz grupy społeczno-zawodowej respondenta. I tak, o ile mieszkańców wsi uzyskanie wizyty w przychodni uznało za łatwe, wśród mieszkańców miast powyżej tys. mieszkańców aż dwie na pięć osób otrzymanie tego typu porady określiło jako trudne. Wzrost udziału ocen negatywnych w tej grupie w okresie - był niemal trzykrotny! Bardzo niepokojący jest też fakt czterokrotnego przyrostu takich ocen wśród ankietowanych o najniższych dochodach (z do ).
Tabela 3. Przyczyny trudności w uzyskaniu wizyty u lekarza specjalisty (% wskazań) 2006
2008
Trudno otrzymać skierowanie do lekarza
Przyczyny trudności
22
21
Trzeba bardzo wcześnie wstać i czekać w kolejce po numerek
38
53
Rejestracja w ogóle nie przyjmuje telefonicznych zgłoszeń
31
45
Trudno się dodzwonić do rejestracji
31
44
Lekarz przyjmuje zbyt mało pacjentów w godzinach przyjęć
59
64
Trzeba długo czekać w kolejce, aby dostać się do gabinetu
52
74
Godziny przyjęć są niedostosowane do potrzeb pacjentów
26
40
Terminy wizyt są bardzo odległe
81
92
Duża odległość od przychodni lub brak dobrej komunikacji
19
26
Nie można uzyskać informacji o poradniach specjalistycznych
14
20
21 Stopień odczuwania trudności różni się zależnie od miejsca zamieszkania ankietowanych oraz ich statusu materialnego. Przykładowo, „Duża odległość od przychodni” ponad dwukrotnie częściej jest wymieniana przez mieszkańców wsi niż przez osoby zamieszkujące wielkie miasta (odpowiednio i ). Podobna dysproporcja występuje, jeśli chodzi o problemy z otrzymaniem skierowania do lekarza specjalisty (odpowiednio i wskazań). Z kolei osoby gorzej sytuowane m.in. dwa razy częściej niż zamożne skarżą się na brak informacji o poradniach ( i ). W roku najtrudniejsze było uzyskanie porady kardiologa – dla ponad respondentów czas oczekiwania wynosił ponad miesiąc, w tym dla niemal ⁄ ponad trzy miesiące. Prawie ⁄ pacjentów alergologów czekało na poradę ponad miesiąc, w przypadku poradni neurologicznych i reumatologicznych – ⁄ osób napotkała na tak długie kolejki. Należy odnotować, że w latach - sytuacja pogorszyła się przede wszystkim w odniesieniu do tych porad, dla których czas oczekiwania już należał do najdłuższych – nastąpił bardzo wyraźny wzrost odsetków pacjentów długo czekających oraz spadek odsetków nie czekających na wizytę u kardiologa, alergologa i neurologa.
Polaku, (nie) lecz się sam! Jak zwraca uwagę autorka opracowania, korzystanie z prywatnych usług medycznych zasługuje z dwóch powodów na uwagę w analizie dostępności świadczeń zdrowotnych. Może być traktowane jako pośredni wskaźnik istnienia ograniczeń w dostępie do świadczeń udzielanych przez sektor publiczny, a także dlatego, że są to usługi opłacane z kieszeni pacjenta, a więc takie, w przypadku których bariera finansowa uniemożliwia lub co najmniej utrudnia pewnym grupom społecznym dostęp […], co może być uważane za przejaw nierówności szans w sferze leczenia. Co ciekawe, w r. obniżył się poziom korzystania z odpłatnych porad lekarzy ogólnych oraz specjalistów – spadek odpowiednio z do i z do . Natomiast niemal dwukrotnie, z do , wzrósł odsetek korzystających z prywatnych badań diagnostycznych, zarówno jednorazowo, jak i wielokrotnie. Opracowanie CSIOZ zawiera spostrzeżenie, że spadek odpłatnego korzystania z porad specjalistów ma miejsce w obliczu wydłużenia czasu oczekiwania na wizytę w systemie publicznym. Może to de facto oznaczać ograniczenie dostępu do usług zdrowotnych. Badania potwierdziły znaczne zróżnicowanie korzystania z prywatnych świadczeń w zależności od sytuacji materialnej, miejsca zamieszkania oraz poziomu wykształcenia. Z komercyjnych porad lekarzy specjalistów oraz badań diagnostycznych znacznie częściej korzystają osoby zamożniejsze, lepiej wykształcone, mieszkające w większych ośrodkach. Przykładowo, z odpłatnych badań diagnostycznych w roku korzystała niemal połowa ankietowanych z wyższym wykształceniem i tylko z wykształceniem
podstawowym, ponad połowa osób o najwyższych dochodach oraz zaledwie o dochodach najniższych. Choć na tego rodzaju różnice składać się może kilka rodzajów czynników (związanych np. ze świadomością zdrowotną), wydają się one stanowić kolejny pośredni dowód na istnienie w Polsce zjawiska „wykluczenia zdrowotnego”.
Leż i płać Interesujące dane można także wyłuskać wśród wyników części badania dotyczącej hospitalizacji. Wymowny jest niemal dwukrotny wzrost odsetka przyjęć uzyskanych dzięki prywatnej wizycie u lekarza zatrudnionego w szpitalu (z do ). Co więcej, przy nieznacznym spadku między a r. odsetka osób, dla których pobyt w szpitalu wiązał się z kosztami (odpowiednio i ), znacznie wzrosła średnia kwota tych wydatków (z do zł), choć istotne znaczenie może tu mieć fakt, że w ostatnim sondażu pytano o przybliżoną kwotę wszystkich wydatków, w poprzednim – o koszty związane z zakupem prezentu (sic!). Autorka opracowania uzupełnia, że trudność oszacowania średniej kwoty oraz zmiany jej wysokości wynika także z tego, że w najnowszym badaniu aż ⁄ ankietowanych odmówiła odpowiedzi na wspomniane pytanie lub stwierdziła, że nie pamięta kwoty wydatków wynikających z pobytu w szpitalu. Jeśli chodzi o rodzaje ponoszonych kosztów towarzyszących hospitalizacji, to odzwierciedla je tabela . Zwróćmy uwagę, że koszty związane z zapewnieniem lepszej opieki, najczęściej wskazywane w roku , obecnie znalazły się na dalszym miejscu, co jest jedną z pozytywnych informacji zawartych w raporcie. Powyższa tabela Tabela 4. Za co płacono w związku z pobytem w szpitalu (% wskazań) 2006
2008
Wykupywanie leków zapisanych przez lekarza w szpitalu
21
41
Otrzymanie trudnodostępnych leków, sprzętu medycznego
15
36
Przeprowadzenie operacji
18
25
Skrócenie kolejki
6
19
Zapewnienie lepszej opieki lekarskiej, pielęgniarskiej
22
15
Zakup prezentu w dowód wdzięczności za leczenie, opiekę*
–
12
Towarzyszenie dziecku
20
14
Opłacanie nocnych dyżurów
10
5
Zakup nowoczesnych materiałów do operacji
9
4
Dobrowolna wpłata na rzecz szpitala**
–
4
* W roku 2006 ta kategoria kosztów była przedmiotem osobnego pytania. ** Pozycja ta nie występowała w roku 2006.
22 zawiera jednak także wskaźniki bardzo niepokojące. O ile zwiększenie odsetka ankietowanych wskazujących na wykupywanie leków można uznać za symptom przerzucania części kosztów hospitalizacji na pacjenta, o tyle wzrost wskazań dotyczących kosztów przyjęcia do szpitala może przemawiać za istnieniem pewnego obszaru korupcji związanej ze skróceniem czasu oczekiwania na hospitalizację – komentuje autorka opracowania.
Niezdrowe nierówności W ocenie dostępności świadczeń zdrowotnych ważne jest nie tylko rozpoznanie ograniczeń i przeszkód natury organizacyjnej bądź technicznej, utrudniających korzystanie ze świadczeń, lecz również ocena dostępu do usług medycznych z punktu widzenia realizacji zasady równości szans – pisze ona dalej. W badaniach CSIOZ jako wskaźnik występowania ekonomicznych barier dostępności świadczeń zdrowotnych przyjmuje się deklaracje o niemożności wykupienia niezbędnych leków (kwestię tę badano za pomocą osobnego sondażu, przeprowadzonego w r.) oraz rezygnacji z leczenia z powodów finansowych. I tak, jeden na pięciu respondentów skarży się, że co najmniej kilkakrotnie zdarzyło mu się nie być w stanie wykupić przepisanych leków z powodu braku pieniędzy, a miało takie problemy sporadycznie. Zgodnie z tym, czego można by się spodziewać, leków nie wykupują – lub np. zadłużają się, by móc to zrobić – przede wszystkim osoby źle oceniające własne położenie ekonomiczne (przy czym subiektywny wskaźnik sytuacji materialnej ma tu istotniejsze znaczenie niż faktyczna wysokość dochodów), renciści, najstarsi ankietowani oraz osoby legitymujące się podstawowym wykształceniem. Mimo ogólnie niższego – w porównaniu do wcześniejszych lat – odsetka respondentów, którym brakuje pieniędzy na wykupienie leków, jego zróżnicowanie międzygrupowe nadal pozostaje bardzo silne, a skala występowania zjawiska w grupach o niskim statusie społeczno-ekonomicznym nadal jest duża (dotyczy ono ponad połowy osób najbiedniejszych, niemal połowy rencistów, ⁄ osób starszych) – pisze dr Pączkowska.
W roku było pacjentów stwierdzających, że nie podejmowali leczenia lub z niego rezygnowali ze względu na brak pieniędzy. Poza wykupem leków, rezygnowano przede wszystkim z usług stomatologa i specjalistycznych porad (odpowiednio: i ), a ponadto z badań diagnostycznych, rehabilitacji i wyjazdów do sanatoriów (, i ). W poszczególnych grupach skala rezygnacji z leczenia była znacznie zróżnicowana. Badanie faktycznych nierówności w tej dziedzinie wykracza wprawdzie poza ramy przeprowadzonego sondażu, wyżej prezentowane dane wskazują jednak na istnienie pewnych barier finansowych, chociażby w dostępie do farmakoterapii – czytamy w opracowaniu.
Równiejsi wśród równych W raporcie znalazło się także miejsce na statystyki dotyczące subiektywnego postrzegania nierówności w faktycznym dostępie do publicznej opieki zdrowotnej. W latach - z do wzrósł odsetek osób przekonanych, że nie wszyscy ubezpieczeni mają jednakowe możliwości leczenia w ramach publicznej opieki zdrowotnej. Jednocześnie spadł – nadal wysoki! – udział osób, które wierzą w egalitaryzm systemu ( i ) oraz osób niezdecydowanych (z do ). Co ciekawe, przekonanie o nierównych szansach jest relatywnie najsilniejsze wśród mieszkańców wielkich miast, osób o wyższym wykształceniu, reprezentujących kategorie zawodowe pracowników administracyjno-biurowych, średni personel oraz pracujących na własny rachunek. Częściej dostrzegają nierówności respondenci zamożni niż ci o najniższych dochodach ( do ). Można przyjąć, że reprezentanci grup, w których przekonania o dyskryminacji w dziedzinie opieki zdrowotnej są silniejsze, niekoniecznie sami jej doświadczają, natomiast są bardziej wyczuleni na jej przejawy i dysponują większą wiedzą na ten temat. Są to zarazem grupy bardziej krytyczne w swoich opiniach na temat innych aspektów funkcjonowania opieki zdrowotnej, na przykład gorzej oceniają dostępność świadczeń zdrowotnych – komentuje dr Pączkowska. Artur Lewandowski
Tabela 5. Rezygnujący z leczenia w poszczególnych kategoriach respondentów (2008) Najczęściej
%
Najrzadziej
%
Źle oceniający swoją sytuację materialną
23
Pracujący na rachunek własny
2
Mający najniższe dochody
15
Dobrze oceniający swoją sytuację materialną
3
Renciści
15
Uczniowie i studenci
3
Gospodynie domowe
15
Rolnicy
5
Bezrobotni
14
Mający najwyższe dochody
5
Robotnicy niewykwalifikowani
13
Osoby w wieku 18-24 lata
5
Mieszkańcy wielkich miast
13
Kadra kierownicza
6
Pracownicy usług
12
Osoby z wyższym wykształceniem
6
Osoby w wieku 45 i więcej lat
12
Mieszkańcy wsi
7
23
Zdrowy rozsądek zza morza Rafał Bakalarczyk
W narzekaniach na naszą służbę zdrowia często pojawia się argument, że o jej słabości stanowi publiczny charakter. Czyżby? Wysokie wskaźniki zdrowotne oraz społecznego zadowolenia z lecznictwa udaje się uzyskiwać w krajach, w których państwo bierze za to odpowiedzialność w stopniu większym niż w Polsce. Wzorów do naśladowania nie trzeba daleko szukać: są po drugiej stronie Bałtyku. Przyjrzyjmy się skuteczności skandynawskich systemów opieki zdrowotnej, szczególnie w Szwecji. Zdrowie Skandynawów Porównując zdrowie publiczne w krajach o różnych systemach, tradycyjnie posługiwano się stałym zestawem wskaźników – negatywnych (umieralność niemowląt, zachorowalność na określone choroby oraz śmiertelność na ich skutek) i pozytywnych (przewidywana długość życia). W ostatnich latach ostatni ze wskaźników stosuje się z pewną rezerwą, wskazując na to, że ważna jest nie tylko długość życia, ale także tzw. przewidywana długość życia w zdrowiu w chwili urodzenia (healthy life expectancy – HALE). Przyjrzyjmy się kilku wskaźnikom:
2007
Umieralność noworodków na 1000 urodzeń
Widzimy, że kraje nordyckie, a zwłaszcza Szwecja, Norwegia i Islandia, pod względem wskaźników zdrowia przewyższają nie tylko Polskę, ale również kraje o zbliżonym do nich poziomie rozwoju ekonomicznego. Szczególnie USA, które realizują liberalny model stosunków społecznych z dużym udziałem prywatnej służby zdrowia. Różnice nie są wprawdzie wielkie, jednak daje się zauważyć, że w trzech wspomnianych krajach wszystkie wskaźniki osiągają wartości korzystne społecznie. Poniższe, biomedyczne wskaźniki zdrowia, są zobiektywizowane. Nie sposób jednak pominąć subiektywnego
Przewidywana długość życia w chwili narodzin
HALE
Ile osób na tysiąc prawdopodobnie umrze w wieku 15-60 lat
UE15*
4
80,3
–
–
UE12*
7,6
74,3
–
–
OECD*
5,2
79
–
–
Islandia
2
82
74
58
Dania
4
78
72
93
Norwegia
3
81
73
69
Szwecja
2,8
81
74
63
Finlandia
4
79
72
96
Niemcy
4
80
73
80
Francja
3
81
73
89
UK
5
80
72
79
Polska
6
75
67
146
USA
6
78
70
108
* Dla OECD, UE15 i UE12 – dane z 2006 r., w pozostałych przypadkach z 2007. Źródło: zestawienie własne na podstawie: World Health Statistics 2009, WHO; European Health Raport 2009.
24 wymiaru kondycji zdrowotnej społeczeństwa, co jest zresztą zgodne z definiowaniem tego pojęcia przez organizacje międzynarodowe, jak Światowa Organizacja Zdrowia. W konstytucji WHO z r. zdrowie jest pojmowane jako pełnia dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brak choroby lub kalectwa1. Tak rozumiane zdrowie wydaje się być niemal tożsame z dobrobytem jednostki, a przynajmniej stanowi jego istotny element. Kluczowe jest tu „samopoczucie”. Zapytajmy zatem, czy w państwie dobrobytu, jakim jest Szwecja, statystycznie dość zdrowi obywatele mają poczucie, że ich zdrowie jest w nienajgorszym stanie? Spójrzmy na tabelę prezentującą dane Eurostatu, mówiące o odsetku osób deklarujących, że ich poziom zdrowia jest zły lub bardzo zły – w UE i w Szwecji: Odsetek osób oceniających stan własnego zdrowia jako zły lub bardzo zły Kobiety Wiek UE15 Szwecja UE15 Szwecja UE15 Szwecja UE15 Szwecja UE15 Szwecja UE15 Szwecja UE15 Szwecja
15-24 25-34 35-44 45-54 55-64 65-74 75-84
2004
2005
Mężczyźni 2004
2005
–
1,6
–
1,4
2,7
1,8
2,8
1,2
–
2,5
–
2,8
3,6
4,0
4,0
1,6
–
5,1
–
4,9
6,2
5,8
4,5
2,9
–
9,9
– 9,2 – 11,7
10,7 7,9 15,9 5,6
8,5 – 7,9
6,2 14,6 7,9
–
24,0
–
8,2
12,4
6,1
19,0 7,2
–
34,6
–
28,8
18,6
14,1
13,1
13,7
Źródło: Eurostat, EU SILC 2005.
Powyższa tabela pokazuje, że zła ocena własnego zdrowia jest w starszych pokoleniach istotnie rzadsza w Szwecji niż w pozostałych krajach „starej Unii” – gdybyśmy wzięli pod uwagę jej rozszerzony skład, różnica mogłaby być jeszcze większa. Natomiast nieco częściej w Szwecji niż w Unii oceniają swoje zdrowie źle lub bardzo źle ludzie z pokoleń młodszych i średnich (nie są to jednak różnice aż tak znaczące). Wobec wszystkich powyższych informacji można wysnuć wniosek, że zarówno w wymiarze czysto medycznym, jak i psychologicznym, w kraju tym poziom zdrowia obywateli jest wysoki. Co się na to składa? Badacze zdrowia wskazują na następujące jego determinanty: styl życia (w tym zachowania prozdrowotne); środowisko społeczne; środowisko fizyczne (warunki ekologiczne) i – last but not
least – jakość opieki medycznej. Mimo że ranga tego ostatniego czynnika jest nieco mniejsza niż np. stylu życia czy otoczenia społecznego, jego oddziaływanie nie pozostaje bez znaczenia zarówno dla zaspokojenia potrzeb zdrowotnych, jak i dla oceny systemu społecznego w danym państwie. Przyjrzyjmy się zatem, czy w Szwecji służba zdrowia faktycznie może być czynnikiem wzmacniającym zadowolenie z własnej kondycji zdrowotnej?
Uniwersalny dostęp i podmiotowość samorządów W krajach nordyckich (Norwegii, Szwecji, Danii) działa zaopatrzeniowy system lecznictwa. Polega on na tym, że służba zdrowia jest finansowana nie ze składek (jak w systemie ubezpieczeniowym), lecz z podatków, a uprawnione do korzystania są nie tylko osoby ubezpieczone (jak np. w Polsce), ale wszyscy obywatele. Nie zawsze służba zdrowia jest finansowana głównie z podatków krajowych. Dla przykładu, w Szwecji, gdzie polityka fiskalna realizowana jest na poziomie zarówno państwowym, jak i regionalnym oraz lokalnym, akurat usługi zdrowotne są finansowane przede wszystkim z podatków ściąganych przez województwa i gminy. Podstawowa odpowiedzialność za zapewnienie opieki zdrowotnej spoczywa na województwach, którym podlegają szpitale regionalne, przychodnie oraz opieka dentystyczna. Z kolei na poziomie lokalnym organizuje się opiekę długoterminową, psychiatryczną oraz nad osobami niepełnosprawnymi, aczkolwiek gminy mogą również przejmować część kompetencji od województw, co jest wyrazem postępującej decentralizacji systemu służby zdrowia. Państwo z kolei wytycza ogólne kierunki polityki zdrowotnej, tworzy regulacje prawne i monitoruje poprzez szereg instytucji centralnych ich wdrażanie i egzekwowanie. Przekazuje też środki na określone cele i programy w zakresie poprawy zdrowia publicznego. Szwecja zatem łączy zaopatrzeniową technikę dostarczania świadczeń zdrowotnych z częściową decentralizacją finansowania i organizacji. Taka formuła wydaje się korzystna z dwóch powodów. Poprzez uniwersalność świadczeń zapobiega się wykluczeniu zdrowotnemu, a także systemowo tworzy poczucie wspólnoty (wszyscy mogą korzystać z tego samego systemu podstawowych świadczeń). Z kolei decentralizacja na poziomie finansowania i organizowania opieki zdrowotnej sprawia, że system jest bliższy obywatelowi, ale także łatwiejszy do kontroli, co umożliwia zwiększanie przejrzystości i efektywności. Ponieważ jest przyjęte, że większość podatków zbieranych na poziomie regionalnym i lokalnym przeznacza się właśnie na cele zdrowotne i socjalne, których wypełnianie (lub brak) obywatele mogą odczuć na własnej skórze, sprzyja to społecznej kontroli nad służbą zdrowia, czego niestety brakuje choćby w polskim systemie. Oprócz nieformalnej społecznej kontroli istnieją tam także inne, odgórne mechanizmy monitoringu.
25 System szwedzkiej służby zdrowia w zakresie organizacji ma też inną cechę, która na pierwszy rzut oka wydaje się sprzeczna z socjaldemokratycznym, uniwersalnym charakterem tamtejszego lecznictwa. Jest to częściowa odpłatność ze strony pacjenta. Kształtuje się ona w skali kraju na poziomie ok. łącznych kosztów leczenia. Ogólny zaś udział wydatków publicznych w łącznych nakładach na zdrowie wynosi w tym kraju , (podczas gdy w Polsce tylko ,). Również udział nakładów publicznych na opiekę zdrowotną w łącznej puli wydatków publicznych jest w Szwecji stosunkowo wysoki – w r. utrzymywał się na poziomie , (w Polsce – ,) 2. Jak widać, państwo szwedzkie uznaje zdrowie obywateli za jeden z priorytetów, skoro decyduje się przeznaczać na to relatywnie dużą część budżetu. Dba także, by obywatele w niewielkim stopniu ponosili koszty zaspokajania swoich potrzeb zdrowotnych z prywatnych funduszy, na co nie mogą sobie przecież pozwolić osoby gorzej sytuowane. Jeszcze korzystniej z punktu widzenia przeciętnego – a zwłaszcza mniej zamożnego – obywatela struktura wydatków na służbę zdrowia kształtuje się w takich krajach, jak Norwegia, Dania i Islandia. W Norwegii udział publicznych wydatków w relacji do sumy nakładów na opiekę zdrowotną wynosi ,, w Danii ,, w Islandii ,; jedynie w Finlandii nieco mniej – ,, co zbliża ją do średniej unijnej (,). Jeśli zaś chodzi o nakłady na służbę zdrowia w relacji do ogólnych wydatków publicznych, w pozostałych krajach skandynawskich ich udział jest również wysoki: Islandia – przeznacza na ten cel , środków budżetowych, Norwegia – , Dania – ,, zaś Finlandia – ,. Aczkolwiek są w Europie kraje, jak Szwajcaria (,) czy Irlandia (,), które przeznaczają jeszcze większą część budżetów na cele zdrowotne 3. Warto jednak dodać, że same liczby, choć sporo mówią o randze, jaką władze i społeczeństwa nadają kwestii zdrowotnej, nie określają końcowych korzyści obywateli z danego systemu lecznictwa. Może być on bowiem kosztowny, ale nieefektywny, np. ze względu na koszty biurokratyczne, nieszczelność. Albo nieskuteczny – ze względu na nierówny dostęp do świadczeń. Przykładem jest system amerykański, gdzie bardzo liczna grupa mieszkańców jest pozbawiona opieki zdrowotnej, na którą idą jednocześnie duże nakłady publiczne. Rozbieżność między „kosztochłonnością” a niską skutecznością w gwarantowaniu możliwie szerokiej grupie obywateli opieki zdrowotnej na godziwym poziomie nie dotyczy jednak krajów skandynawskich, co pokazały wskaźniki w pierwszej tabeli, a potwierdzą statystyki mówiące o wynikach leczenia i jego dostępności, które omówię później. Wracając do kwestii częściowej odpłatności w szwedzkiej służbie zdrowia, rozwiązanie to funkcjonuje od bardzo dawna. Miało zapobiec nadmiernemu, nieuzasadnionemu korzystaniu z usług. Jednocześnie stawki te są bardzo niewielkie, a co więcej – istnieją limity: osoby, które
przekroczyły pewną pulę kosztów, są całkowicie zwolnione do końca roku z dalszych opłat, podobnie jak dzieci i młodzież do . roku życia 4. Mimo częściowej odpłatności, odsetek osób, które deklarowały, że ich potrzeby zdrowotne nie zostały zaspokojone poprzez opiekę medyczną za sprawą problemów z kosztami, czasem oczekiwania czy odległością – nie jest wcale na tle unijnej średniej wysoki (tym bardziej, że – jak zobaczymy dalej – na wysokość tego wskaźnika składa się w przypadku Szwecji głównie czas oczekiwania, a nie wysokość kosztów):
UE Szwecja UE Szwecja UE Szwecja UE Szwecja UE Szwecja
Wiek
2004
2005 (UE15)
2006 (UE25)
18-44 lata
–
4,4
3,2
3,1
2,8
3,5
–
5,2
4,2
1,6
2,8
3,2
45-54 55-64 65-74 75+
–
4,8
3,7
2,3
2,5
2,4
–
4,8
3,5
1,7
2,8
2,1
–
3,9
3,3
2,1
1,4
0,9
Źródło: Eurostat, EU-SILC 2005.
Powyższe zestawienie pokazuje, że Szwedzi wyjątkowo dobrze radzą sobie z zapewnianiem opieki zdrowotnej starszym pokoleniom, natomiast nieco gorzej – młodszym. W trudnej sytuacji są zwłaszcza osoby młode, dla których również zagrożenie ubóstwem i sytuacja na rynku pracy są szczególnie niekorzystne względem pozostałych grup wiekowych. Nie przypadkiem w ostatniej strategii przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu osoby młode stały się jedną z grup priorytetowych. Cieszy wysoki poziom zaspokojenia potrzeb zdrowotnych seniorów, szczególnie przecież wysokich, ale jednocześnie wyrównanie szans na uzyskanie odpowiedniej opieki zdrowotnej dla wszystkich generacji, jak wynika z tabeli, stanowi poważne wyzwanie dla tamtejszego systemu. Szwecja w tym względzie przypomina nieco Polskę, gdzie również społeczna sytuacja osób starszych, mimo że pozostawia wiele do życzenia, jest statystycznie korzystniejsza niż ludzi młodych, w tym dzieci. Deficyt dobrobytu młodszych pokoleń może jednak w niedalekiej przyszłości „pociągnąć w dół” dobrobyt starszych. Jeśli osoby młode nie wejdą na rynek pracy i na skutek dezaktywizacji utracą kompetencje albo wręcz popadną w społeczną degradację, system emerytalny (oparty w dużej mierze na zasadzie solidarności międzypokoleniowej) nie udźwignie ciężaru świadczeń dla osób starszych, co może prowadzić do ich zubożenia. Przed tym problemem, choć w innej skali i postaci, stoi nie tylko Polska, ale także Szwecja. Nierówności w poziomie dostępu do opieki zdrowotnej potwierdzają jego istnienie.
26
Oprócz kwestii organizacji i dostępności usług medycznych, warto przyjrzeć się temu, jak duża jest podmiotowość pacjenta/obywatela w danym systemie. Jedną z niewielu prób głębszego wniknięcia w ten temat, z jaką mógł zetknąć się polski czytelnik, są poczytne eseje szwedzkiego dziennikarza polskiego pochodzenia, Macieja Zaremby, zebrane w książce „Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji”. Autor wystawia tam szwedzkiej służbie zdrowia surową ocenę. Wydaje się, że mimo uchwycenia rzeczywistych problemów, popada niekiedy w jednostronność, a wręcz błędy myślowe i terminologiczne. Pisze on na przykład: Grecja jest najzdrowszym krajem Europy, mówią statystyki, Szwecja zaś najbardziej schorowanym. To właśnie na dalekiej północy, gdzie powietrze jest najczystsze, wodę można pić z kałuży, gdzie jest prawie sama Przyroda – człowiek ma się najgorzej 5. Jak pokazałem w tabelach pierwszej części tekstu, trudno powiedzieć, żeby Szwedzi mogli narzekać na swoje zdrowie; jest raczej przeciwnie. Co więc autor mógł mieć na myśli? Jak dowiadujemy się dalej, chodzi o liczbę osób przebywających na zwolnieniu chorobowym. Autor dotyka istotnego problemu, tyle że nie jest to wyraz „braku zdrowia”, lecz raczej polityki przyznawania świadczeń chorobowych oraz skłonności do korzystania z nich. Praktyka ta oczywiście nie dzieje się w oderwaniu od stanu zdrowia obywateli, ale także nie wyraża go wprost. Niemniej problem nadmiernej dezaktywizacji na skutek przebywania na zwolnieniach chorobowych faktycznie w Szwecji występuje. Mają tego świadomość władze tego kraju. W rządowej strategii przeciwdziałania wykluczeniu na lata - 6 , obok inkluzji osób starszych, zapobiegania społecznej degradacji i wspierania grup najbardziej bezbronnych, kwestia ograniczenia liczby osób pozostających na długotrwałych zwolnieniach chorobowych została uznana za jeden z czterech priorytetów. Co ciekawe, kwestia ta została podniesiona nie w kontekście odbierania przywilejów, ale właśnie przeciwdziałania wykluczeniu, gdyż według autorów strategii pozostawanie poza rynkiem pracy może powodować utratę kompetencji i życiowej motywacji. Szwedzką odpowiedzią na ten problem jest nie tylko ograniczanie skali zwolnień, ale przede wszystkim – usprawnianie systemu rehabilitacji, w tym włączanie w ten proces aktorów społecznych (poprzez rządowe dotacje dla organizacji, które tym zadaniem chciałyby się zająć). Innym zarzutem, jaki formułują niektórzy komentatorzy, których opinie przytacza Zaremba, jest wyjątkowy autorytaryzm szwedzkiej służby zdrowia. Nie ufa, że Szwed sam wie, kiedy potrzebuje pomocy – opowiada pewien lekarz z Soraker koło Harnosand. Twierdzi, że służba zdrowia celowo stawia bariery pacjentowi w obawie, że inaczej nachapie się bez umiaru 7. Być może z perspektywy osób, które spędziły w tamtym kraju większą cześć życia, tak to wygląda. Nie sposób
jednak nie dostrzec systemowych mechanizmów, które dają pacjentowi dość duży zakres praw i autonomii. Przykładowo, od r. pacjent ma dowolność w wyborze miejsca, w którym chciałby się leczyć, a władze mają obowiązek zapewnienia mu takich samych warunków, jakie miałby w placówkach zdrowotnych we własnym województwie. Ponadto, w r. szwedzki parlament uchwalił zasadę, że pacjent ma prawo decydować, czy chce korzystać – na tych samych zasadach – z prywatnej, czy z publicznej służby zdrowia (obecnie usług zdrowotnych jest świadczonych przez prywatne centra medyczne). Każda prywatna placówka, która spełni określone wymogi (odpowiednio wykwalifikowany i dyspozycyjny personel, zakres oferowanych usług, godziny pracy), ma otrzymywać fundusze z rady województwa. Wysokość przekazywanych środków jest zależna od liczby przyjmowanych pacjentów. Istnieje jednak odgórna regulacja, nakazująca pobieranie opłat za daną usługę wszędzie w takiej samej wysokości.
b JIM KUHN
Pozycja obywatela w służbie zdrowia
Co stanowi o jakości służby zdrowia? Aby umożliwić całościową ocenę systemów opieki zdrowotnej oraz porównania między różnymi krajami, stworzono wskaźnik o nazwie Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia (EHCI – Euro Health Consumer Index). Jest on wypadkową wielu wskaźników w następujących obszarach: prawa pacjenta i dostęp do informacji ( wskaźników), tzw. E-zdrowie ( wskaźników), czas oczekiwania na zabiegi i porady (), wyniki leczenia (), stan zdrowia ludności (), zakres oferowanych usług (), środki farmaceutyczne ( wskaźniki). Wyniki piątej już edycji rankingu, obejmującego kraje Europy, przyniosły Szwecji . miejsce. Liderem okazała się Holandia, kolejne pozycje zajęły Dania i Islandia, zaś Polska znalazła się dopiero na . miejscu. Szwecja uzyskała bardzo wysokie wskaźniki w dwóch obszarach: efekty leczenia (zdecydowanie najwyższy wynik spośród wszystkich państw ujętych
27 w badaniu) oraz zasięg i zakres usług (również jeden z najwyższych wyników). W pozostałych kategoriach uzyskiwała wyniki niezłe, ale już nie „pierwszoligowe”. Wyraźne słabości jej systemu widzimy natomiast w kwestii czasu oczekiwania na zabiegi. Jak czytamy o Szwecji w podsumowaniu rankingu: Nadal europejski lider w kategorii „Wyników Leczenia”. Od pięciu lat wydaje się, że nie ma znaczenia, jakie wskaźniki stosuje się w przypadku kategorii Wyniki Leczenia (przynajmniej jeśli chodzi o poważne przypadki), Szwecja wciąż pozostaje jedynym krajem, który zdobywa wszystkie „zielone” wartości wskaźników. Jednocześnie, powszechnie znana słaba dostępność usług zdrowotnych wydaje się być problemem trudnym do naprawienia, pomimo wysiłków podejmowanych przez rząd tego kraju, zmierzających do pobudzenia zdecentralizowanego państwowego systemu opieki zdrowotnej do skrócenia list oczekujących 8. Z kolei Dania, która pod względem pozycji w rankingu zdystansowała swych skandynawskich sąsiadów, zawdzięcza to między innymi uwzględnieniu kategorii E-zdrowia. Dania radzi sobie szczególnie dobrze w podkategorii Prawa Pacjenta i Informacje, będąc jednym z zaledwie trzech państw […] zdobywających „zielone” wyniki punktowe zarówno w podkategorii Swobodny Wybór świadczeniodawcy usług zdrowotnych w UE oraz z tytułu posiadania internetowego rejestru szpitali informującego o tym, które szpitale osiągają najlepsze wyniki leczenia 9. Wracając do Szwecji, władze tego państwa zdają się mieć świadomość najsłabszego ogniwa swego systemu zdrowotnego. W tym celu rząd w porozumieniu z radami wojewódzkimi wprowadził specjalną gwarancję, mówiącą, że pacjent nie może czekać dłużej niż dni od momentu zdiagnozowania. Jeśli świadczenie nie zostanie w tym czasie dostarczone, wówczas udaje się w inne miejsce, gdzie usługa może być świadczona, a pełen koszt dojazdu i leczenia ponosi rada województwa. Od tego czasu sytuacja się nieco poprawiła – w r. pacjentów otrzymało pomoc w ramach limitu czasowego. Aby przyspieszyć uzdrawianie tego mechanizmu, rząd zdecydował się przeznaczać w latach - coroczne dotacje na ten cel, w wysokości około mln dolarów. Województwa, którym uda się zapewnić odpowiednio krótki czas oczekiwania dla przynajmniej pacjentów i zamieszczą rzetelne informacje na ten temat w nowej narodowej bazie danych, mogą liczyć na dodatkowe dotacje 10.
Zdrowa struktura społeczna – zdrowy obywatel Jak wspomniałem, badacze są zgodni, że funkcjonowanie służby zdrowia jest jednym (i to niekoniecznie najważniejszym) z wielu czynników wpływających na zdrowie obywateli. W krajach skandynawskich występują korzystne warunki społeczne. Państwa te przodują w rankingach niskiego ubóstwa (np. wskaźnik Human Poverty Index)
i w wysokości wskaźników rozwoju społecznego (Human Development Index). Na ową zdrową strukturę społeczną wpływ ma wiele czynników. Niski poziom ubóstwa i wykluczenia społecznego oraz sprawny system opieki nad seniorami redukują stres związany z niepewnością jutra lub obawami przed brakiem zabezpieczenia na stare lata. Skutkiem tego może być postępujący od lat . spadek liczby osób cierpiących na choroby serca oraz zmniejszająca się liczba samobójstw 11. Niestety nie zmalała zachorowalność na choroby psychiczne i psychosomatyczne, ale na to składa się m.in. wyjątkowo niekorzystny klimat (zimna i długa zima, z niewielką ilością słońca i bardzo długimi nocami), który sprzyja stanom depresyjnym. Z kolei tamtejszy rynek pracy, przyjazny pracownikowi, może poprawiać jego psychofizyczną kondycję. Istotne, choć wciąż niedocenione we wszystkich opracowaniach znaczenie może mieć wysoki poziom kapitału społecznego. Według badań European Social Survey, Szwecja i Dania zajmują odpowiednio pierwsze i drugie miejsce pod względem aktywności stowarzyszeniowej. Jeśli chodzi o styl życia, trudno o jednoznaczną ocenę. Z jednej strony istnieją tendencje do zachowań prozdrowotnych, jak mające długą tradycję zainteresowanie sportem czy unikanie nikotyny (aż osób nie pali). Jednocześnie Szwedom póki co nie udaje się zwalczyć rozmaitych chorób cywilizacyjnych, jak otyłość. Mówiąc o behawioralnych determinantach zdrowia, wydaje się, że niełatwo je wprost kształtować przy pomocy klasycznych instrumentów polityki społecznej. Przydatne mogą się natomiast okazać przemyślane strategie marketingu społecznego, rozumiane jako wysiłki zmierzające do wywarcia wpływu na zachowania, które spowodują poprawę stanu zdrowia 12. Przykładów takich strategii w odniesieniu do zdrowia, które zakończyły się sukcesem, dostarcza wschodni sąsiad Szwecji – Finlandia. Jak podsumował to parę lat temu w „Guardianie” Ian Sample, w tekście zatytułowanym „Od grubego do sprawnego: jak to zrobiono w Finlandii”: Trzydzieści lat temu Finowie należeli do najmniej zdrowych narodów świata […] obecnie obywatele Finlandii należą do najsprawniejszych fizycznie na Ziemi. Jak wynika z artykułu, Finowie w latach . wzięli sobie do serca rekordowe wskaźniki dotyczące m.in. chorób układu krążenia, dość łatwo wytłumaczalne (mężczyźni całe dni po pracy spędzali w knajpach; otyłe dzieci zniechęcały się do dalszego uprawiania sportu; rolnikom płacono w zależności od zawartości tłuszczu w produktach itp.). Opracowano i wcielono w życie strategię, która obejmowała zmiany w ustawodawstwie (zakaz reklam produktów tytoniowych, uzależnienie cen produktów rolnych od zawartości białka, a nawet obowiązek odgarniania śniegu przed domami – zamiast oczekiwania, aż zrobią to maszyny); przekazanie przez rząd władzom lokalnym środków na promocję aktywności fizycznej; zwiększenie dostępu do basenów i budowę nowych obiektów sportowych; rozbudowę sieci ścieżek rowerowych i wygospodarowanie środków na ich
28 dobre oświetlenie, aby możliwe było korzystanie także po zmroku; zwolnienie z opłat lub istotne dofinansowanie zajęć sportowych dla wszystkich. Zaczęto zachęcać obywateli, by włączali ćwiczenia w codzienne czynności, np. dojazd do pracy. Z kolei lekarzom zalecono, by przepisywali pacjentom odpowiednie ćwiczenia, w ramach inicjatywy, którą później nazwano „projektem recepty na ruch”. Wiele z tych działań oparto na partnerstwie między różnymi instytucjami publicznymi. Przykładowo, w jednym z miast władze przekonały instytucje transportu zbiorowego, by lokalizowały przystanki autobusowe w pobliżu ośrodków dla osób starszych i domów opieki, a także do przewożenia osób starszych do miejscowych pływalni (które opłacały koszt przejazdu), by seniorzy mogli korzystać z gimnastyki wodnej 13.
Czy szwedzka służba zdrowia może być dla nas inspiracją? Na szwedzki i skandynawski „sukces zdrowotny” składa się wiele czynników, przy czym największą rolę można przypisać korzystnym warunkom życia zdecydowanej większości społeczeństwa. Nie bez znaczenia jest także funkcjonowanie tamtejszej służby zdrowia. Jest to przykład ciekawy, aczkolwiek prawdopodobnie niełatwy (co nie znaczy, że całkowicie niemożliwy!) do wdrożenia poza krajami skandynawskimi. Choćby z tego względu, że tamtejszy system opieki zdrowotnej kształtuje się w zupełnie odmiennym otoczeniu społecznym, instytucjonalnym i fiskalnym. W wymiarze społecznym mamy do czynienia z korzystniejszymi i stabilniejszymi warunkami bytowymi i zawodowymi, które ograniczają skalę występowania rozmaitych schorzeń. W wymiarze fiskalnym, w Szwecji istnieje długa tradycja i współczesne przyzwolenie na wysokie podatki, charakteryzujące się też wysoką progresywnością. Dzięki temu możliwe jest finansowanie wielu obszarów właśnie z dochodów budżetowych. Mniej natomiast znana zagranicznej opinii publicznej jest formuła nakładania i pobierania podatków na wszystkich szczeblach administracji: państwowym, regionalnym, lokalnym. Podatki na szczeblach innych niż centralny są przeznaczane na cele najbliższe życiu obywatela, czyli socjalne i zdrowotne, co nie pozostaje bez wpływu na przejrzystość i skuteczność tamtego systemu. W Polsce polityka podatkowa jest odmienna zarówno jeśli chodzi o wysokość podatków, ich zróżnicowanie dla różnych grup dochodowych, jak i mechanizm pobierania i wydatkowania. Wreszcie w wymiarze instytucjonalnym, powiązanym ściśle z poprzednimi, mamy w Szwecji do czynienia z systemem w dużej mierze uniwersalnym, opartym o technikę zaopatrzeniową, co ma gwarantować wszystkim obywatelom dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Natomiast poszczególnym, dość szerokim grupom (jak dzieci) niezależnie od ich statusu rynkowego są świadczone usługi na szczególnie korzystnych zasadach. Podobne zasady nie działają w Polsce. Dopiero po przedstawieniu tych trzech, wykraczających poza wąsko rozumianą służbę zdrowia odrębności
między Polską a państwami skandynawskimi, należy wspomnieć o budzącej zrozumiałe kontrowersje formule częściowej odpłatności za usługi zdrowotne, która od lat stosowana jest w modelu szwedzkim. Warto jednak pamiętać, że mowa o kwotach bardzo niskich. Wydaje się, że ważnymi punktami wyjścia w debacie nad kondycją służby zdrowia, którą powinniśmy prowadzić także w Polsce, są parametry polityki w zakresie finansów publicznych oraz to, w jakim stopniu chcemy przeznaczać je na cele zdrowotne i socjalne (w Szwecji zdrowie i polityka społeczna są koordynowane w ramach tego samego ministerstwa). Ale niezależnie od debat o fundamentach, warto pokusić się o zidentyfikowanie konkretnych, najsłabszych punktów systemu. Tak jak zrobiły to władze szwedzkie, np. w odniesieniu do czasu oczekiwania na zabieg czy nieefektywnej polityki zwolnień chorobowych. Wtedy będzie można zastosować wobec tych problemów zintegrowane działania naprawcze. System ochrony zdrowia to, jak widać, temat-morze. Składają się nań elementy odwołujące się zarówno do ogólnych ram systemu społecznego, jak i bardzo konkretne, niemal techniczne rozwiązania. Na obydwu tych poziomach warto myśleć również o reformach polskiej służby zdrowia oraz o działaniach na rzecz poprawy ogólnego poziomu zdrowia publicznego w naszym kraju. Model szwedzki może w tym myśleniu dostarczyć cennych inspiracji. Rafał Bakalarczyk
Przypisy: 1.
R. Szarfenberg, Kwestia zdrowia [w:] „Polityka społeczna”, red. A. Rajkiewicz, J. Supińska, M. Księżopolski, Katowice 1998.
2.
The European Health Report 2009. Health and health systems, s. 162, WHO 2009.
3.
Ibidem.
4.
Health care systems in transition. Sweden, WHO 2005.
5.
Maciej Zaremba, Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji, s. 66,
6.
Swedish strategy report for social protection and social exclusion
Wołowiec 2008. 2008-2010, Government offices of Sweden. 7.
Ibidem, s. 69.
8.
A. Björnberg, B. Cebolla Garoffé, S. Lindblad, Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia. Raport 2009, s. 12, Health Consumer Powerhouse 2009.
9.
Ibidem, s. 10.
10. Health care in Sweden (fact sheet), Swedish Institute 2009. 11. M. Dziubińska-Michalewicz, Kierunki zmian systemu ochrony zdrowia w Szwecji, Kancelaria Sejmu: Biuro Studiów i Analiz 2005. 12. P. Kotler, N. Lee, Marketing w sektorze publicznym, Warszawa 2008. 13. Ian Sample, Fat to fit: how Finland did it, „The Guardian”, 15 stycznia 2005.
29
Okiem (euro)pacjenta b a KRZYSZTOF PEDRYS, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/REDHAND/
Michał Sobczyk
Na naszą, powszechnie krytykowaną służbę zdrowia warto spojrzeć przez pryzmat innych krajów Starego Kontynentu. Niestety, także na tym tle nasz system opieki medycznej wypada blado. Wraz ze wzrostem płac, istotnie zwiększyły się w ostatnich latach środki ze składki na powszechne ubezpieczenie zdrowotne, a organizacja systemu lecznictwa jest nieustannie modyfikowana. Tymczasem zdanie Polaków na jego temat nadal nie jest zbyt wysokie. Przykładowo, w ogólnopolskim sondażu zrealizowanym na zamówienie „Rzeczpospolitej”, aż respondentów nie odczuło w ubiegłym roku żadnej poprawy w dostępie do podstawowej opieki medycznej. Dla stał się on (w ich przekonaniu) trudniejszy, a jedynie odczuło w tym zakresie poprawę (pozostałe nie korzystało w r. z tego rodzaju usług). Jednak podobne opinie, choć nie sposób ich zignorować, trudno uznać za miarodajny obraz funkcjonowania systemu. Choćby z powodu chronicznego, niemal odruchowego niezadowolenia
Polaków z publicznych instytucji czy zrozumiałego wzrostu ich oczekiwań. Wreszcie, powszechne odczucia nie mówią nic o tym, jaką ocenę należałoby wystawić naszej służbie zdrowia, jeśli wziąć pod uwagę zmieniający się kontekst jej funkcjonowania. Tworzą go choćby trendy demograficzne, charakterystyczne dla większości europejskich społeczeństw. Zobiektywizowanej oceny naszego lecznictwa można natomiast spróbować dokonać na podstawie raportu przygotowanego przez organizację Euro Health Consumer Powerhouse. Przedstawiono go pod auspicjami szwedzkiej prezydencji UE, omawiając wyniki ubiegłorocznego, piątego już międzynarodowego rankingu opartego o Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia (European Health Consumer Index, EHCI).
Pacjent, czyli konsument Ideą wskaźnika EHCI jest ocena narodowych systemów opieki medycznej pod kątem realizacji ich podstawowego zadania: zaspokajania potrzeb obywateli („konsumentów usług zdrowotnych”). Indeks nie uwzględnia, czy dany system jest finansowany / zarządzany prywatnie, czy też publicznie. Celem tego indeksu jest nadanie pacjentom praw oraz możliwości wyboru, nie zaś promocja jakiejkolwiek ideologii politycznej – zastrzegają autorzy badań. Podkreślają, że trudno za pomocą ich rankingu zmierzyć, które państwa dysponują najlepszymi systemami – stanowi on raczej ocenę „życzliwości w stosunku do konsumenta”. W tegorocznej edycji badań EHCI, która objęła kraje ( krajów członkowskich UE oraz Albania, Chorwacja, Islandia, Macedonia, Norwegia i Szwajcaria), zastosowano wskaźników efektywności opieki zdrowotnej, w sześciu podkategoriach. Są to:
30 → Prawa pacjenta i informacje, w ramach której brany pod uwagę jest np. wpływ organizacji pacjentów na procesy decyzyjne związane z opieką zdrowotną, łatwość dochodzenia odszkodowań za niezawinione błędy w sztuce medycznej, uprawnienia świadczeniobiorców do drugiej opinii lekarskiej czy wglądu w swoją dokumentację medyczną, a także istnienie katalogów świadczeniodawców (szpitali), zawierających informacje o skuteczności leczenia, przeżywalności pacjentów itp.; → e-Zdrowie, w ramach której badano np. możliwości umawiania wizyt przez Internet czy elektroniczny obieg dokumentów medycznych pomiędzy świadczeniodawcami; → Czas oczekiwania na leczenie – m.in. dostęp do lekarzy rodzinnych w tym samym dniu, do lekarzy specjalistów bez skierowania, okres oczekiwania na poważne, nie nagłe zabiegi operacyjne, na rozpoczęcie chemioterapii oraz na wykonanie tomografii komputerowej; → Wyniki leczenia , które oceniano m.in. na podstawie rzeczywistej śmiertelności na skutek zawałów serca, stosunku zgonów spowodowanych chorobami nowotworowymi do zapadalności na nie, jakości opieki psychiatrycznej (mierzonej względnym spadkiem wskaźnika liczby samobójstw) oraz diabetologicznej (odsetek cukrzyków
o wysokim poziomie hemoglobiny glikowanej HbAc); → Zakres i zasięg świadczonych usług – dotyczy „szczodrości” oferty publicznego systemu opieki zdrowotnej i jest oceniany poprzez odniesienie do udziału wydatków publicznych na ochronę zdrowia w całkowitych wydatkach na ten cel, zasad refundacji leczenia dentystycznego czy wskaźnika przeprowadzania badań mammograficznych; → Środki farmaceutyczne – tutaj brano pod uwagę m.in. to, jaki odsetek całkowitego obrotu lekami na receptę jest refundowany ze środków publicznych, tempo wprowadzania nowych leków przeciwnowotworowych, przystępność dla pacjentów informacji zawartych w urzędowym spisie leków i jego dostępność.
silnie uzależnionych od bogactwa poszczególnych państw. Przywołanym przez autorów przykładem jest liczba operacji wymiany stawu biodrowego w przeliczeniu na tys. mieszkańców. Koszt tej usługi zdrowotnej jest na tyle wysoki, że poziom jej świadczenia staje się ściśle powiązany z wysokością PKB na mieszkańca. Zamiast niej, za probierz możliwości poszczególnych systemów w kwestii zapewniania opieki pacjentom z chorobami nie zagrażającymi życiu, czyli takiej, której celem jest poprawa jakości ich życia, uczyniono operacje usunięcia zaćmy (w przeliczeniu na tys. osób w wieku powyżej lat), na których masowe przeprowadzanie powinno stać wszystkie kraje europejskie. Autorzy raportu twierdzą wręcz, że znalezienie się na szczycie ich rankingu jest w pełni możliwe także dla krajów mniej zamożnych. Podkreślają, że zapewnienie takich cech systemu, jak silna pozycja pacjenta (prawo wyboru, dostęp do informacji) czy przejrzystość – wcale nie musi wymagać wysokich kosztów. Kluczowym czynnikiem wydaje się być ogólna „życzliwość” krajowego systemu opieki zdrowotnej oraz zdolność do wdrażania zmian strategicznych – czytamy. Konstruując EHCI unikano także wykorzystywania parametrów, które mogłyby się okazać silniej uzależnione od czynników zewnętrznych niż od wydajności służby
Zdrowie się liczy
Podkategorie
Albania
Austria
Belgia
Bułgaria
Chorwacja
Cypr
Czechy
Dania
Estonia
Finlandia
Francja
Macedonia
Niemcy
Grecja
Węgry
Islandia
Irlandia
Należy wyjaśnić, że punktacje uzyskane w poszczególnych podkategoriach w nieidentyczny sposób ważą na rezultacie końcowym. Odzwierciedlają to odpowiednie współczynniki, np. Wyniki leczenia są kilkakrotnie „wyżej cenione” niż dokonania krajów w rozwoju e-Zdrowia; szczególnie istotna jest także dostępność leczenia. Trzeba też zauważyć, że w przeciwieństwie do wielu innych badań porównawczych, przy konstruowaniu EHCI unikano wskaźników
1. Prawa pacjenta i informacja
117
149
130
84
117
110
84
175
130
143
143
110
123
84
136
143
110
2. e-Zdrowie
29
50
38
42
54
38
38
63
46
50
33
50
38
25
46
54
42
3. Czas oczekiwania
187 173
187 120
120
160
133
120
120
93
173 160
187
147
147
173
120
4. Wyniki leczenia
95
190
155
95
143
155 190
202 143
226 202 107
214 190
119
226 202
5. Zakres i zasięg usług
64
107 136
57
93
100
121 100
121
114
86
100
79
86
114
114
6. Środki farmaceutyczne
50
125
50
100
75
100 138 100
88
113
63
125
75
100 100
113
Suma punktów
542 795 732 448
627 637 667 819 638 721 778
576 787 600 633
Miejsce
30
23
25
4
88 11
33
19
121
17
2
18
12
7
6
24
20
811
701
3
13
31 5000
Całkowite wydatki na opiekę zdrowotną per capita
4500
(PPP$, 2007 lub najnowsze dostępne dane)
4000 3500 3000 2500 2000 1500 1000
Litwa
Luksemburg
Malta
Holandia
Norwegia
Polska
Portugalia
Rumunia
Słowacja
Słowenia
Hiszpania
Szwecja
Szwajcaria
Wielka Bryt.
110
91
136
136
97
162
136
117
123
91
104 149
84
117
136
123
33
29
38
42
29
63
50
38
67
25
29
38
42
54
46
54
120
120
120
173
120
147
107
107
80
120
133
120
93
93
187
80
214
131
131
202
131
226 226
131
155
107
95
155
179
250
214
179
93
79
71
136 100
129
121
86
107
71
86
107
107 136
93
121
100
63
50
88
138 100
88
100
75
113
100
125
113
125
671
512 546 777 565 863 740
565 632 489 560 668 630 762 788 682
15
31
26
29
8
88 26
1
10
21
32
28
16
22
113 9
5
14
Norwegia
Szwajcaria
Luksemburg
Austria
Holandia
Belgia
Francja
Dania
Niemcy
Irlandia
Szwecja
Islandia
Wielka Bryt.
Grecja
Finlandia
Włochy
Hiszpania
Słowenia
Portugalia
Malta
Czechy
Cypr
Łotwa
punkty, za przeciętną – , a za „kolor czerwony” (lub za pozycję „brak danych”) – punkt. Wynik danego kraju w każdej z podkategorii obliczano uwzględniając maksymalną liczbę punktów możliwych w niej do zdobycia oraz przyjętą dla niej „ważność”. Łączny wynik dla poszczególnych narodowych systemów uzyskano sumując tak otrzymane sześć liczb, przy czym EHCI jest tak skonstruowany, że maksymalna możliwa do zdobycia liczba punktów, odpowiadająca „zielonym” ocenom w przypadku każdego z wskaźników z sześciu kategorii, wynosi . Sumaryczne wyniki osiągnięte w tym „sześcioboju” oraz wyniki uzyskane w poszczególnych „dyscyplinach”, przedstawia poniższa tabela.
Włochy
zdrowia. Dlatego np. zamiast całkowitej śmiertelności z powodu chorób serca – niższej w krajach śródziemnomorskich prawdopodobnie m.in. ze względu na dietę – zastosowano wskaźnik rzeczywistej śmiertelności w wyniku zawału serca w ciągu dni od dnia hospitalizacji. Wydajność poszczególnych systemów opieki zdrowotnej oceniano w trzypunktowej skali dla każdego wskaźnika, którą obejmowały wyniki „zielony” (bardzo dobry), „pomarańczowy” (średni) oraz „czerwony” (niezadowalający). Przypisano do nich możliwie wymierne kryteria, np. w przypadku śmiertelności z powodu zawału była to różnica w stosunku do średniej unijnej. Za każdą najwyższą ocenę przyznawano
Słowacja
Węgry
Chorwacja
Polska
Estonia
Litwa
Łotwa
Bułgaria
Macedonia
Albania
0
Rumunia
500
Nasz kraj, aspirujący do roli jednego z europejskich „tygrysów”, uzyskał w rankingu słabe, . miejsce.
Co z tą Polską? Brak tu miejsca na szczegółowe porównywanie wszystkich wyników osiągniętych przez Polskę i inne kraje – czytelnik może zapoznać się ze szczegółowym zestawieniem w polskiej wersji językowej omawianego raportu, którą umieszczono na stronie Polskiej Izby Ubezpieczeń (www. piu.org.pl). Warto jednak pokusić się o kilka wniosków ogólnych. Po pierwsze, pod wieloma względami kraje o podobnym do Polski standardzie życia potrafią lepiej dbać o potrzeby zdrowotne obywateli. Przykładowo, na Węgrzech na wykonanie tomografii komputerowej (stanowiącej w badaniu EHCI wskaźnik reprezentatywny dla czasów oczekiwania na zaawansowane procedury diagnostyczne) czeka się krócej niż tydzień, w Polsce – ponad trzy tygodnie. Nie oznacza to dla Węgrów dodatkowych kosztów, lecz… oszczędności. Długie okresy oczekiwania na tego rodzaju badania, jak czytamy w opracowaniu, zwiększają koszty opieki zdrowotnej, ponieważ procedura utrzymywania ciągłego kontaktu z pacjentami przez okres
32 całych tygodni / miesięcy związana jest ze znacznymi kosztami, a samo badanie jest tańsze, jeśli pacjent (i świadczeniodawca usługi) ma świeżo w pamięci zasadniczy powód przeprowadzenia takiego badania. Po drugie, w europejskich badaniach porównawczych potwierdzenie znajdują najcięższe zarzuty pod adresem naszego lecznictwa. Wskaźniki takie jak okres
oczekiwania na poważne operacje, śmiertelność w wyniku nowotworów, jakość opieki nad osobami chorymi na cukrzycę, powszechność przeprowadzania transplantacji nerek czy badań mammograficznych – lokują nas wśród krajów o najgorszej służbie zdrowia na Starym Kontynencie. Po trzecie wreszcie, nowoczesna organizacja służby zdrowia nie pozostaje domeną jedynie państw
Zdrowe fundamenty? Autorzy badań formułują kilka wniosków ogólnych, które mogą być interesujące w polskim kontekście. Warto przywołać zwłaszcza dwa z nich, stanowiące głosy w fundamentalnych, „odwiecznych” sporach o optymalną organizację systemu ochrony zdrowia. Po pierwsze, odnotowano prawidłowość, że w przypadku krajów o dużej liczbie mieszkańców, państwowe systemy opieki zdrowotnej oparte na modelu Bismarcka (Niemcy, Francja), czyli składkach ubezpieczeniowych i istnieniu co najmniej kilku ubezpieczycieli (np. kasy chorych), organizacyjnie niezależnych od świadczeniodawców usług medycznych, uzyskały w rankingu wyższe noty niż systemy oparte na modelu Beveridge’a (Wielka Brytania, Włochy), w ramach którego organy finansujące oraz świadczeniodawcy całkowicie lub częściowo wchodzą w skład jednej organizacji. Autorzy raportu sugerują dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Zaczynają od tego, że zarządzanie organizacją taką jak angielska NHS, zatrudniająca prawie 1,5 miliona pracowników, którzy kierują się swoimi własnymi planami działania, nie ułatwiającymi pracy zarządu i niekoniecznie pokrywającymi się z planami administracji / kadry zarządzającej, wymaga zarządzania na najwyższym światowym poziomie – tymczasem wynagrodzenia w instytucjach publicznych nie pozwalają pozyskać menedżerów zdolnych sprostać temu zadaniu. Druga hipoteza: w organizacjach opartych na modelu Beveridge’a, odpowiedzialnych zarówno za finansowanie, jak i świadczenie opieki zdrowotnej, istnieje ryzyko, że lojalność polityków oraz innych decydentów może zmienić się z pierwotnego ukierunkowania na konsumenta / pacjenta – w kierunku (z)budowanej przez siebie organizacji, ale też np. w kierunku takich aspektów, jak tworzenie miejsc pracy w rodzinnych miastach polityków. Po drugie, badacze udowadniają, że oparcie systemów opieki zdrowotnej na lekarzach rodzinnych (pierwszego kontaktu), wydłużające drogę do lekarzy o określonych specjalnościach, nie przynosi spodziewanych korzyści, tj. nie obniża kosztów opieki ambulatoryjnej ani ogólnego poziomu kosztów opieki zdrowotnej. W przeciwieństwie do powszechnie panującego przekonania, bezpośredni dostęp do opieki specjalistycznej nie tworzy problemów związanych z dostępem do specjalistów, który wynikałby ze zwiększonego zapotrzebowania na tego typu usługi. Czas oczekiwania na opiekę specjalistyczną to cecha głównie restrykcyjnych systemów opieki zdrowotnej, co wydaje się być wręcz niedorzeczną obserwacją – czytamy w raporcie.
najbogatszych – bywa efektywnie wprowadzana w krajach o podobnym lub mniejszym potencjale ekonomicznym, co Polska. Przykładem niech będzie elektroniczna wymiana danych medycznych pomiędzy świadczeniodawcami, mocno kulejąca w naszym kraju, a bardzo sprawna w Chorwacji. Innym przykładem jest kwestia usługi polegającej na dostarczaniu interaktywnej, internetowej lub telefonicznej informacji o ochronie zdrowia, ogólnie dostępnej we wszystkich regionach kraju, przez godziny na dobę przez dni w tygodniu. Mają do niej dostęp Słoweńcy i Estończycy („zielony” wynik), Polacy – nadal nie. Z danych zawartych w opracowaniu warto także przywołać całkowite roczne wydatki na ochronę zdrowia na mieszkańca, dostosowane do tzw. Parytetu Siły Nabywczej (ang. PPP – Purchasing Power Parity), podanej w dolarach amerykańskich. Także pod tym względem Polska wypada znacznie gorzej nie tylko w porównaniu z bogatymi krajami Zachodu, ale i Czechami czy Słowenią.
Uczmy się (nie tylko) od najlepszych Międzynarodowe porównania nie tylko pokazują braki poszczególnych systemów, ale i mogą stanowić inspirację we wprowadzaniu zmian na lepsze. Gdyby urzędnicy odpowiedzialni za opiekę zdrowotną oraz politycy zajęli się przyglądaniem temu, co dzieje się w sąsiednich krajach oraz „wykradaniem” od swoich kolegów z państw UE pomysłów dotyczących usprawnienia sytuacji panującej w ochronie zdrowia, istniałoby duże prawdopodobieństwo zbliżenia się ich narodowych systemów opieki zdrowotnej do teoretycznie maksymalnego wyniku punktów. Oto najbardziej jaskrawy przykład: gdyby Szwecja mogła osiągnąć wskaźnik listy oczekujących identyczny z wartością uzyskaną przez Niemcy, już sam ten fakt wystarczyłby do wywindowania Szwecji na drugie miejsce w rankingu z punktami – czytamy w opracowaniu.
b n a RYS. PIOTR ŚWIDEREK, © FOT. WWW.KAMIL.FOTOLOG.PL
33
Na podstawie raportu można m.in. wskazać obszary, w których systemy opieki zdrowotnej państw o podobnej do Polski fazie i ścieżce rozwoju (postsocjalistycznych) potencjalnie mogłyby być punktem odniesienia przy ulepszaniu naszego lecznictwa. I tak, Słowenia wprowadziła zmiany w zakresie ubezpieczeń od niezawinionych błędów medycznych oraz prawa do drugiej opinii lekarskiej, a także znacznie poprawiła dostęp pacjentów do informacji (zwłaszcza próba stworzenia katalogu świadczeniodawców usług medycznych z rankingiem jakości). Na Węgrzech wprowadzono usługę „Informacji o lekarzach”, połączoną z rejestrem medyków, udostępniono informacje dotyczące kwot przeznaczanych przez świadczeniodawców na opiekę nad pacjentem, podjęto także próby stworzenia katalogu szpitali. Węgry są zdaniem badaczy dobrym przykładem tego, że można osiągnąć istotną poprawę wyników w rankingu EHCI na przestrzeni zaledwie kilku lat, bez konieczności znacznego
zwiększania nakładów finansowych na opiekę zdrowotną. Zazwyczaj znacznie tańszym rozwiązaniem jest włączenie praw pacjenta do legislacji krajowej lub udostępnienie społeczeństwu informacji przechowywanych już w innym miejscu, takich jak rejestry lekarzy lub informacje dotyczące środków farmaceutycznych. Nie bezcelowe byłoby nawet zapoznanie się z przykładem… Albanii (. miejsce w rankingu), która uzyskała czołowe wyniki w kategorii Czas oczekiwania – razem z Belgią, Niemcami oraz Szwajcarią, i to pomimo, że mieszkańcy tego kraju stosunkowo często odwiedzają lekarzy pierwszego kontaktu (średnio , wizyty rocznie w porównaniu do np. , wizyty Szwedów). Bez wątpienia pouczające mogłoby być także bliższe przyjrzenie się krajom o najwyższej wartości EHCI, zwłaszcza Holandii. Jest ona jedynym państwem, które nieprzerwanie od r. lokuje się w pierwszej trójce rankingu. Jego autorzy stawiają przypuszczenie, że jednym z kluczy do tego sukcesu może być fakt,
iż w ramach niderlandzkiego systemu decyzje operacyjne związane z opieką zdrowotną podejmowane są, w niezwykle wysokim stopniu, przez osoby zawodowo związane ze środowiskiem lekarskim, przy udziale pacjenta, natomiast politycy i biurokraci trzymani są od nich możliwie daleko. Należy przy tym zauważyć, że żaden kraj nie uzyskuje najlepszych wyników w całym zakresie wskaźników indeksu. W opinii badaczy, wyniki uzyskane przez poszczególne kraje wydają się bardziej odzwierciedlać „narodową i organizacyjną kulturę oraz postawę” niż wielkość środków wydawanych przez dany kraj na opiekę zdrowotną. Cechy kulturowe są, według wszelkiego prawdopodobieństwa, głęboko zakorzenione historycznie. Wyprowadzenie dużej korporacji na prostą zajmuje kilka lat, wyprowadzenie kraju na prostą może zająć całe dziesięciolecia! Tym bardziej – czas zacząć. Michał Sobczyk
34
Byle nie na moim podwórku Konrad Malec
Czy potrzebne są nowe schroniska dla bezdomnych? A placówki dla dzieci z trudnych rodzin, hospicja, mieszkania socjalne, ośrodki dla uciekinierów z krajów ogarniętych wojną? Niemal każdy odpowie: tak. Chyba że tego rodzaju placówka miałaby powstać w pobliżu… Pozbyć się swołoczy – Nikt nie pomyślał o tym, że mieszkania oraz domy w takim strasznym sąsiedztwie tracą na wartości. Czemu mieszkańcy mają ponosić straty z powodu jakichś pijaków i życiowych nieudaczników? – taki komentarz znalazł się pod artykułem na stronie internetowej jednego z lokalnych dzienników. Tekst traktował o proteście mieszkańców poznańskiej ul. Pogodnej przeciwko ośrodkowi Markotu – schronisku dla bezdomnych. Był jednym z najłagodniejszych. – To się można naprawdę wk…ć, mając takich pod oknem – tak o czekających w kolejce po jedzenie wyraziła się internautka, której zawtórował jeden z okolicznych mieszkańców, sugerujący, jakoby niemal wszyscy biedni i bezdomni przyjeżdżali po pomoc samochodami i taksówkami. Podobny poziom miała cała „dyskusja” dotycząca poznańskiego Markotu: mało argumentów, dużo demagogii i przekleństw. Pośród całego zgiełku uwagę przykuwa wpis mieszkanki ośrodka. Jako jeden z nielicznych napisany kulturalnym językiem, jedyny – podpisany imieniem i nazwiskiem. Autorka, samotna matka, bez problemów z alkoholem (po prostu przytrafił się jej splot nieszczęśliwych zdarzeń), wyjaśnia, że wbrew zarzutom nowobogackich mieszkańców, utyskujących na konieczność „utrzymywania ludzi z marginesu”, lokatorzy placówki nie pozostają na garnuszku magistratu. Płacą czynsz, a także podatki, gdyż wielu z nich pracuje. W odpowiedzi jedna z mieszkanek „porządnej” części osiedla napisała: Jesteście zwykłą swołoczą i prędzej czy później się was pozbędziemy, czy to się wam podoba, czy nie. Bardziej oględnie wyraża się Leszek Orkisz, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Dom nad Słupią” ze Słupska. O blokach socjalnych, które miały powstać w sąsiedztwie
osiedla, mówił: Wiadomo, kto do takich domów idzie, są to osoby mające problemy finansowe i w ogóle różnorakie problemy. Przecież tam nie będą mieszkały same niewiniątka. Także i w tym przypadku komentarze internetowe aż kipiały od nienawiści. – Won z tymi slamsami!!! – napisał internauta Razor.
Niezbite dowody Bez względu na sedno konfliktu, scenariusz wyzwisk oraz konfabulacji jest zwykle podobny. Dość często powtarza się też wątek „niezbitych dowodów” w postaci nagrań filmowych czy zdjęć, mających potwierdzić nieobyczajne zachowania mieszkańców placówek pomocowych. W przypadku ośrodka przy Pogodnej okoliczni mieszkańcy zarzekali się, że są w posiadaniu obrazów libacji odbywających się na jego terenie, mimo iż żelazną zasadą wszelkich noclegowni i ośrodków dla bezdomnych jest zakaz spożywania alkoholu. Temat wydaje się więc wprost stworzony dla mediów, jeśli nie tych poważnych i opiniotwórczych, to przynajmniej dla brukowców. Dziwne więc, że nikt nie przekazał dziennikarzom rzekomo posiadanych przez siebie dowodów, skoro mogłyby one ułatwić osiągnięcie celu. Nieco lepiej zrozumiałem problem, gdy zapoznałem się z sytuacją podobnych ośrodków w innych częściach kraju. Analogiczny konflikt ma miejsce na szczecińskim Stołczynie, gdzie znajduje się schronisko dla bezdomnych Fenix. Jeden z mieszkańców okolic schroniska zapewnia, że ma kompromitujące zdjęcia jego pensjonariuszki, która pijana śpi na ławce. Po prośbie o zdjęcie i dłuższej rozmowie okazuje się, iż rzeczywiście posiada zdjęcie jakiejś kobiety, ale na jego podstawie nie można określić ani stanu jej trzeźwości, ani stwierdzić nic innego ponad to, że śpi.
35 Zresztą sam fotograf nie sprawdził w żaden sposób, czy sfotografowana kobieta piła alkohol. – Kiedy protest części zmanipulowanych mieszkańców trafił do mediów, dziennikarze przyjeżdżali tu po kryjomu z kamerami i aparatami, chcąc nas nakryć na imprezach. Ani jeden nie trafił na jakikolwiek ślad, który by potwierdzał doniesienia o rzekomym pijaństwie – relacjonuje Arkadiusz Oryszewski, kierownik Fenixa, a zarazem prezes stowarzyszenia o tej samej nazwie.
Kradną, deprawują i śmierdzą Gdy argumenty o nadużywaniu alkoholu nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością, na podorędziu są zawsze inne. Niektórzy mieszkańcy Stołczyna „widzieli niejednokrotnie”, jak bezdomni z Fenixa kupują alkohol nieletnim, w zamian za odstąpienie jego części. Mowa też o tym, że niechciani bezdomni są uciążliwi dla otoczenia. Chyba każdy spotkał kiedyś bezdomnego, który „nie pachniał różami”. Kierownik Fenixa zarzeka się jednak, że jego podopieczni chodzą czysto odziani i umyci. – Niektórzy nie są już w pełni sprawni, ale dbają o siebie nawzajem, pomagają sobie w toalecie czy ubraniu się – mówi pan Arkadiusz. Podobnie jest w Poznaniu. Pracowałem kiedyś z pensjonariuszami schroniska dla bezdomnych mężczyzn, prowadzonego przez Towarzystwo
Pomocy im. św. Brata Alberta. Na podstawie tego doświadczenia jestem gotów wierzyć zapewnieniom kierowników obu ośrodków. Tych kilkanaście osób, z którymi się zetknąłem, przychodziło punktualnie, byli zawsze czyści i trzeźwi, w przeciwieństwie do niektórych pracowników mieszkających w normalnych warunkach. Owszem, wielu z nich miało w przeszłości problemy z alkoholem, jednak każdy posiadał silne postanowienie wyjścia na prostą, rozpoczęcia wszystkiego od nowa i wszelkie okazje ku temu łapali, jak tylko mogli. Nawet, gdy zgubiłem klucze i znalazł je jeden z bezdomnych kolegów, spotkałem się ze stanowczą odmową zwyczajowej w takich okolicznościach butelki wódki. Bronią cięższego kalibru są oskarżenia o kradzież. Bezdomni musieliby być jednak wyjątkowo nieudolnymi złodziejami, skoro ciągle mieszkają w schronisku… Dlatego ten argument dużo częściej wykorzystywany jest w kampaniach przeciwko lokatorom mieszkań socjalnych. Prezes Orkisz mówi wprost: My tu już mieliśmy w latach . sąsiedztwo domów komunalnych. Pamiętamy, co tu się działo, to były zdarzenia kryminalne. Twierdzi, że jego protest spowodowany jest zgłoszeniem mieszkańców, którzy boją się o swoje mienie. Kilka minut później mówi, że bloki komunalne „mogłyby być”, bo to jednak „inny poziom kultury”, ale na socjalne zgody nie wyraża. b n AVTON0M, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/AVTON0M/
36 b a CELINE NADEAU, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/CELINET/
Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale kto by chciał mieć takie sąsiedztwo
Forsa über alles Mieszkańcy osiedla „Dom nad Słupią” obawiają się także spadku wartości swoich mieszkań. – Każdy, kto będzie chciał sprzedać mieszkanie w naszej spółdzielni, od razu będzie miał dobrą cenę z głowy – uważa prezes Orkisz. Obawy te znajdują potwierdzenie na krakowskich Klinach, gdzie ceny nieruchomości znacznie spadły po wybudowaniu w sąsiedztwie bloków socjalnych i komunalnych. – Jak można wprowadzać taki socjal i komunalne w takie osiedle, my tu własność mamy – dziwi się Barbara Lambor, radna X dzielnicy. Podłoże finansowe mają także obawy mieszkańców Jastrzębiej Góry. Przed rokiem dotarła do nich plotka o zamiarach lokalizacji w mieście ośrodka dla uchodźców. Natychmiast zawiązali komitet obywatelski, którego celem było niedopuszczenie do powstania placówki. Chociaż w rzeczywistości nikt nie planował jej utworzenia, reakcja lokalnej społeczności była symptomatyczna. Dziewięćdziesiąt procent z nas zajmuje się turystyką, tj. wynajmem pokoi, gastronomią, prowadzeniem barów […] Jeśli uchodźcy wystraszą
turystów, o dotychczasowym sposobie zarobkowania będziemy mogli zapomnieć – napisali mieszkańcy w liście skierowanym do mediów. W dalszej części powołują się na ten sam aspekt, co słupszczanie, czyli na problem spadku wartości nieruchomości. Deklarują, iż nie są ksenofobami, obawiają się tylko utraty dochodów. Jako dogodne miejsce dla osób, które uciekły od koszmaru wojny, wskazują zlikwidowany PGR lub… poligon. Podobnie argumentowali mieszkańcy warszawskiej Białołęki, przeciwnicy utworzenia… przedszkola. – Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale kto by chciał mieć takie sąsiedztwo – mówił we wrześniu r. jeden z sąsiadów placówki. Choć ciężko w to uwierzyć, mieszkańcy obawiali się, że powstanie przedszkola znacznie obniży wartość ich domów. Szczególnie bulwersujący jest jednak przypadek hospicjum na łódzkim Julianowie, przy szpitalu im. Jordana. Również tutaj protestujący mieszkańcy obawiają się spadku cen nieruchomości. Dodać należy, że w obu przypadkach mamy do czynienia z zamożnymi osiedlami domów jednorodzinnych. Przedszkole, póki co, funkcjonuje, choć jego los jest niepewny: wcześniej w tym samym miejscu istniał Klub Malucha, który musiał zakończyć działalność właśnie z uwagi na niechęć mieszkańców. Batalia o hospicjum wciąż trwa, a jego przeciwnicy wymyślają coraz to nowe argumenty. Przykładowo, nagle zainteresowali się kwestiami ekologicznymi (choć kilka lat temu prosili o usunięcie pojemników na surowce wtórne) i zaczęli podkreślać, że budowa hospicjum oznacza wycięcie pewnej liczby drzew oraz zwiększenie ruchu samochodowego. Największym problemem jest jednak dla mieszkańców Julianowa widok karawanów i wynoszonych zwłok. – To jakiś absurd. Na oddziałach internistycznych, a taki znajduje się na terenie szpitala, jest więcej zgonów niż w hospicjach – komentuje dr Iwona Sitarska z łódzkiego Caritasu, zaangażowana w tworzenie placówki. I dodaje: Z jednej strony mamy telewizję czy gry komputerowe pełne śmierci, z drugiej – próbujemy przed nią uciec, gdzieś ją schować…
Przepraszam, czy tu biją? Niespełna rok temu mieszkańcy ulicy Paderewskiego w Gliwicach zaprotestowali przeciw utworzeniu na parterze ich bloków mieszkań przystosowawczych dla wychowanków domów dziecka. Młodzi lokatorzy mieli się tam uczyć samodzielności, zanim ostatecznie opuszczą mury placówki – w której zakupy, przygotowywanie posiłków czy większość sprzątania wykonywane było przez pracowników. Lokalizacji takich mieszkań sprzeciwili się sąsiedzi. Argumentowali to poczuciem zagrożenia możliwością wspięcia się przez podopiecznych domów dziecka po balkonowych barierkach na wyższe piętra, w celu dokonania kradzieży. Żadnego skutku nie odniósł argument dyrektor placówki, Ireny Paprockiej, że tylko jeden z podopiecznych miał jakikolwiek konflikt z prawem i w dodatku oczekuje na przeniesienie do ośrodka wychowawczego. Na niewiele
37 zdały się również zapewnienia magistratu, że w sąsiedztwie innych mieszkań przystosowawczych nie dochodzi do żadnych incydentów. Potwierdza to pani Irena: Tam, gdzie są tego typu ośrodki, dzieci starają się dobrze zaprezentować. Protestujący przeciwko osiedlom socjalnym bardzo często wyrażają obawę, jakoby miały one stanowić swoiste getto. Ma to, niestety, solidne podstawy socjologiczne. Pomimo zapewnień urzędników, że do mieszkań socjalnych niekoniecznie trafia się na resztę życia, szanse na wyjście ze skupiska biedy mają i wykorzystują nieliczni. Leszek Orkisz dowodzi, że osoby, które mają kłopoty finansowe i nie stać ich na normalne mieszkania oraz którym często towarzyszą inne problemy, mają tendencje do wzajemnego „nakręcania się” w zachowaniach destrukcyjnych. Przekonuje, że takie osoby należy umieszczać pomiędzy „normalnymi” mieszkańcami – wówczas mają szansę „wyjść na prostą”. Gdy zbierałem informacje do artykułu o mieszkaniach komunalnych i socjalnych („Obywatel” nr ), specjaliści, z którymi się wówczas spotkałem, byli podobnego zdania. Powstaje jednak pytanie, czy mieszkańcy osiedla zgodziliby się przyjąć do swoich bloków po jednej rodzinie z różnymi problemami. Po części odpowiedzi udziela sam prezes Orkisz, który mówi, że czeka na… mieszkania socjalne dla dwóch rodzin, które chce eksmitować. Chwilę później wskazuje inną część miasta jako znakomitą lokalizację dla takiego osiedla. Na takie pomysły władze lokalne się jednak nie godzą. – Nie może być mowy o lokowaniu uboższych mieszkańców na obrzeżach miasta. To byłoby traktowanie osób mniej zamożnych jako obywateli drugiej kategorii, a ponadto właśnie to prowadziłoby do powstawania gett – mówi Mariusz Smoliński, rzecznik prasowy prezydenta Słupska.
Przykładu, że strach przed „gettem” miewa pewne podstawy, dostarcza dawny hotel robotniczy przy ul. Koreańskiej we Wrocławiu. Samorząd zaadaptował go na lokale socjalne i umieścił w nim osoby po wyrokach sądowych, alkoholików, ale i tych, którym po prostu powinęła się noga. Powstała mieszanka wybuchowa, a do budynku boi się wchodzić nawet firma ochroniarska, wynajęta w celu zapewnienia spokoju. Brak sensu tworzenia skupisk lokatorów „z problemami” widać też na przykładzie krakowskich Klinów, gdzie w blokach socjalnych umieszczono wiele osób mających wcześniej konflikt z prawem, nierzadko recydywistów. – Oni terroryzują całe osiedle, całą jego porządną część. Próbują rządzić naszymi, porządnymi ludźmi – mówi radna Lambor, a następnie wylicza cały wachlarz przestępstw, częstotliwość popełniania których wzrosła po wzniesieniu budynków socjalnych. Zaznacza, że mieszkania socjalne, również dla byłych przestępców, powinny się znaleźć, jednak w rozproszeniu. Z zaistniałej sytuacji niezadowolona jest znaczna część lokatorów mieszkań socjalnych i komunalnych, którzy również cierpią wskutek sąsiedztwa osób z marginesu. – Nowy blok, a wygląda jakby miał z lat – mówi o swoim budynku jedna z mieszkanek, prosząca o anonimowość. I kontynuuje: Młodzież stoi na klatkach, pali i pije. Wszystkie zamki w piwnicach są powyrywane. Jesteśmy sterroryzowani. Kiedyś zwróciłam takim jedenastolatkom uwagę, to wrzucili mi foliówki wypełnione wodą do mieszkania. Mieszkam z dziesięcioletnią wnusią, z początku ona sama tu chodziła, ale teraz się boi. Policja nie reaguje. Inaczej jest na Stołczynie. Wprawdzie oskarżano mieszkańców Fenixa o agresywne zachowania wobec członków społeczności lokalnej, jednak, jak wynika z policyjnych
Własne ponad wspólne Wszędzie ludzie dbają o swoje osobiste interesy i dobro własnej rodziny. Niechętnie patrzą więc na takie zmiany w otoczeniu, które zapowiadają (przynajmniej w ich mniemaniu) pogorszenie jakości życia. W Polsce są jednak dodatkowe czynniki, które skłaniają do wyrażania sprzeciwu wobec różnych projektów szeroko rozumianej władzy. Po pierwsze, Polacy są w bardzo słabym stopniu „zorganizowani”, zdecydowana większość nie należy do żadnych stowarzyszeń, organizacji; nie tworzy
większych całości. Dlatego nie dostrzegamy lub nie cenimy wysoko dobra wspólnego, szerszego niż dobro własnej rodziny czy najbliższego sąsiedztwa. Skoro tak, to nie chcemy ponosić żadnych kosztów dla korzyści obcych nam ludzi czy grup. Po drugie, każda władza jest dla większości Polaków albo źródłem opresji (rzeczywistych lub urojonych), albo/i obiektem do wykorzystania, „dojną krową”, z której trzeba próbować wyssać, co się tylko da. Na ogół nie ma dobrej współpracy między
obywatelami i władzą, nie przepływają szybko ważne informacje, nieznane są plany zabudowy osiedli czy miast. Gdy Polak zauważa, że jakaś władza czegoś od niego potrzebuje, zaczyna myśleć, jak na tym zrobić dobry interes. Po trzecie, mało aktywni społecznie Polacy nie potrafią skutecznie artykułować swoich obaw i żądań, ani negocjować z władzą swoich roszczeń. Często czują się bezradni, skrzywdzeni, niesprawiedliwie potraktowani, a to eskaluje złe emocje i protesty. Prof. dr hab. Krystyna Skarżyńska Instytut Psychologii PAN i Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej
38 raportów, nie było żadnego zgłoszenia przypadku przemocy w wykonaniu bezdomnych. Zdarzały się natomiast sytuacje odwrotne, w tym jeden przypadek skatowania na śmierć bezdomnego przez grupę wyrostków w pobliżu schroniska.
Nie chcemy tu patologii
Problemów z przemocą doświadczają w Polsce także uchodźcy. Po wystąpieniu posła Lecha Kołakowskiego (PiS) z wnioskiem o likwidację ośrodka dla uchodźców w Łomży, doszło do pobicia dwóch Czeczenek. Wprawdzie teza, że to wniosek posła spowodował przemoc wobec kobiet, jest zbyt daleko idącą, bowiem w żaden sposób nie nawoływał on do takich postaw. Jednak mógł mieć udział w tworzeniu atmosfery „oblężonej twierdzy”, która wywołała w końcu reakcję „obronną” napastników. W ośrodku przebywają głównie Czeczeni i przedstawiciele innych kaukaskich narodów, którzy uciekli przed wojną i represjami politycznymi. Poseł w swoim wniosku powoływał się na kłopoty w porozumiewaniu się z mieszkańcami z uwagi na nieznajomość języka polskiego, brak pracy dla cudzoziemców w Łomży, konflikty z prawem oraz na to, że tak małego miasteczka nie stać na utrzymanie ośrodka. Poselskiej reakcji nie może się nadziwić Ewa Piechota, rzecznik prasowy Urzędu ds. Cudzoziemców: Przecież ośrodek jest w całości utrzymywany z budżetu centralnego, a osoby w nim przebywające są w trakcie rozpatrywania wniosku o azyl oraz aklimatyzacji do naszych warunków, w tym nauki języka. Sensacyjnych wieści o dużej ilości przestępstw, których sprawcami mieliby być cudzoziemcy, nie potwierdza łomżyńska policja. – Zdarzają się przestępstwa popełnione przez obcokrajowców, ale w skali miasta to jest promil – relacjonuje Sławomir Dąbrowski, oficer prasowy miejskiej policji. – Trzeba pamiętać, że są to ludzie, którzy wynieśli z wojny traumatyczne przeżycia, a teraz znajdują się w zupełnie nowym środowisku, co stanowi dla nich pewien szok kulturowy. Przenoszenie ich z miejsca na miejsce z pewnością im się nie przysłuży – zauważa Ewa Piechota. Inną kwestią jest lokowanie ośrodków dla azylantów w małych miejscowościach lub biednych dzielnicach, borykających się z problemem bezrobocia. Społeczności lokalne czują się zagrożone utratą pracy na rzecz „obcych”, a w takich warunkach o konflikt nietrudno. Gdy założono podobny ośrodek w Katowicach, okoliczni mieszkańcy okazywali silną niechęć wobec uciekinierów. Wskazywano na ich odmienność kulturową, w tym na to, że Czeczenki… wywieszają pranie w oknach, co przez tradycyjne śląskie rodziny jest uznawane za przejaw bałaganiarstwa – tylko skąd niedawni mieszkańcy Kaukazu mają o tym wiedzieć – oraz na to, że ich dzieci hałasują, bawiąc się na dworze. Hałas był także jednym z czynników, które przeszkadzały mieszkańcom Białołęki, jeszcze zanim wspomniane przedszkole rozpoczęło działalność. Ten argument można
b n DANIELE, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/MASTERPIGA/
„Dogadać się z nimi nie idzie”
zrozumieć (np. w przypadku osób pracujących w systemie zmianowym, które śpią w godzinach pracy przedszkola), mało kto jednak uświadamia sobie, że dzięki właściwemu planowaniu przestrzennemu można nie dopuszczać do takich konfliktów. Gdyby wcześniej zaplanowano przedszkole w miejscu nieco oddalonym od zabudowy mieszkalnej, wówczas jego lokalizacja nie stanowiłaby problemu. Niestety, w r. prawie wszystkie plany zostały ustawowo zniesione, by już nic nie stało na przeszkodzie „inwestowaniu”. Białołęka jest modelowym przykładem chaosu, który wynika z takiego (braku) myślenia. O hałasie wspominają także protestujący z Julianowa. Oni jednak – inaczej niż mieszkańcy Gliwic czy Białołęki – nie martwią się o siebie, lecz o to, że odgłosy dochodzące z boiska pobliskiej szkoły będą przeszkadzać pensjonariuszom planowanego hospicjum. Tego, przeciwko którego budowie protestują…
Brudna bomba socjalna Podobnie jak zaskakujący jest protest przeciw lokalizacji przedszkola, tak przerażający był opór mieszkańców wsi Żelazno w woj. dolnośląskim wobec planów utworzenia ośrodka dla dzieci z trudnych środowisk. – Chodziło o stworzenie miejsca, w którym umieszczalibyśmy dzieci do . roku życia, pochodzące z rodzin z problemami, na okres roku. Dzieci miały się oderwać od problemów, z którymi
39 stykają się na co dzień oraz otrzymać opiekę terapeutyczną – relacjonuje Jolanta Łazuga-Koczurowska, prezes stowarzyszenia Monar. Gdy wieść się rozeszła, mieszkańcy zaprotestowali. W wypowiedziach prasowych sprzed sześciu lat możemy przeczytać: „Nie chcemy tu patologii”, „Niech no tylko przyjadą tu ci narkomani” itp. Gdy pani Jolanta pojawiła się przed bramą zabytkowego pałacyku, w którym miał funkcjonować ośrodek, zastała oflagowaną wieś, wozy strażackie i jasny przekaz: wybij sobie z głowy jakikolwiek Monar w naszej wsi – wspomina po latach. I dodaje: Oczywiście nie wszyscy byli przeciw, wiele osób było za, podchodzili do nas mówiąc, że się nie identyfikują z postawą swoich sąsiadów, życzyli powodzenia. Wśród argumentów „przeciw” pojawiały się te o „własnych problemach”. Rodzice obawiali się też, że rozmaite patologie, z którymi miały się borykać „trudne dzieci” z całej Polski, przejdą na ich własne pociechy. Wydaje się, że najtrafniej ówczesną atmosferę niepokoju wyraziła siostra Erna ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. – Absolutnie się na to nie zgodzimy. Mało to mamy problemów ze „swoimi” dziećmi? – mówiła zakonnica jednemu z lokalnych dzienników. Po latach nie może sobie przypomnieć własnych słów i wszystkiemu zaprzecza. Niestety, to nie jedyny przypadek, gdy duchowni zapomnieli o przykazaniu miłości bliźniego. Przed czterema laty proboszcz Jan Bartkowiak opowiadał się przeciw usytuowaniu placówki Markotu na poznańskiej ul. Głównej, argumentując, że w tej okolicy dość już jest patologii. Na identyczny argument powołuje się Zygmunt Serafin, przewodniczący Rady Osiedla Stołczyn: Nie dość, że ta dzielnica jest już patologiczna, to jeszcze nam się podrzuca jakieś kukułcze jajo w postaci ośrodka dla bezdomnych. Kiedy zauważam, że bezdomni też gdzieś muszą mieszkać, natychmiast odparowuje: To już jest miasta problem. W Myszkowie (woj. śląskie) przeciwko lokalizacji mieszkań socjalnych w dawnej bursie szkolnej zaprotestowała inna grupa, którą można by podejrzewać o szersze horyzonty i empatię. Tym razem byli to nauczyciele z sąsiadującej szkoły i członkowie wspólnoty mieszkaniowej, w większości pracownicy placówki. Wskazali na rzekome zagrożenie patologiami ze strony „tych z socjalu”. W liście do starosty pytają: Kto o zdrowych zmysłach wyśle dziecko do szkoły znajdującej się w takim otoczeniu? Cały pomysł władz miasta określają mianem „brudnej bomby socjalnej”.
Warto rozmawiać Zachowania takie, jak wyżej opisane, określane są przez socjologów mianem NIMBY, od angielskiego Not In My Back Yard (byle nie na moim podwórku). Osoby, które wpisują się w to zjawisko, deklarują, że popierają sam cel „inwestycji”, ale sprzeciwiają się jej lokalizacji na „swoim” terenie.
Bardzo często takim reakcjom można zaradzić poprzez dialog i rzetelną informację. – W rozmowach, jakie prowadziliśmy ze społecznością lokalną, cały czas przewijał się wątek tego, że tak ważnej decyzji nikt nie skonsultował z mieszkańcami – relacjonuje pani Łazuga-Koczurowska. Efektem negocjacji było referendum, które okazało się korzystne dla Monaru i jego podopiecznych. – Protesty natychmiast po plebiscycie zniknęły, a trzy miesiące później żyliśmy już w zgodzie z całą wsią – cieszy się pani Jolanta. Gdy ośrodek Monaru ruszył pełną parą, okazało się, że pomocy potrzebują nie tylko przybysze z różnych stron Polski – na miejscu jest wiele osób ubogich czy z problemem alkoholowym. Niestety, po paru latach PCK, będący właścicielem budynku, wymówił dzierżawę i sprzedał pałac… Rozmowy nie zawsze jednak udaje się przeprowadzić z pozytywnym skutkiem. W Gliwicach, pomimo prób mediacji, nie udało się przekonać mieszkańców, że mieszkania przystosowawcze nikomu nie sprawią problemów. – Mieszkańcy cały czas mówili „nie”, „uzasadniając”: „bo nie!”. Nie pomagały nawet pozytywne przykłady, również z Gliwic – mówi ze smutkiem Irena Paprocka. Ostatecznie decyzją administracyjną ośrodek na Paderewskiego został zatwierdzony. Mieszkańcy, z poczuciem przegranej, zakończyli protest. Dialogiem i partnerskim traktowaniem wiele jednak można osiągnąć. W połowie września r. Urząd ds. Cudzoziemców otwierał ośrodek dla uchodźców w Białej Podlaskiej. – Zorganizowaliśmy wcześniej spotkania informacyjne dla mieszkańców, przy współpracy księdza z miejscowej parafii – wspomina Piechota. – Również przy jego pomocy zorganizowaliśmy otwarcie ośrodka. Przyszło około trzystu osób. W czasie, gdy czeczeńskie dzieci tańczyły, widownia klaskała do rytmu – dodaje pani Ewa. – Za każdym razem, gdy otwierany jest nowy ośrodek, należy zaczynać w ten sposób. Między nami są duże różnice kulturowe i Polakom należy pokazać, że jesteśmy takimi samymi ludźmi, że musieliśmy uciekać z kraju, że teraz tu prosimy o gościnę, że chcemy się integrować i żyć w pokoju. To zapobiega sytuacjom, kiedy ludzie mówią: „nie, bo nie” – dzieli się swoimi doświadczeniami Malika Abdoulvakhabova, wiceprezes Fundacji „Ocalenie”, czeczeńska azylantka w Polsce. Efekt takiego podejścia najlepiej widać w Dąbrowie Górniczej, gdzie po warsztatach Fundacji w szkołach, do których uczęszczają dzieci uchodźców, wrogość do obcokrajowców zniknęła. – Kiedy dzieciom wytłumaczyliśmy, w jakiej jesteśmy sytuacji, dlaczego znaleźliśmy się w Polsce, kiedy trochę o sobie opowiedzieliśmy, to nastolatki, które były wobec nas wrogo nastawione, przychodziły i pytały, jak nam mogą pomóc, twierdziły, że chcą działać na rzecz uchodźców – wskazuje praktyczne skutki działań pani Malika. Konrad Malec Współpraca Liliana Milewska, Agata Bartnicka
40
Uprawa głodnych i otyłych Maciej Muskat © MARK, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/MLSTEL/
„Jesteś tym, co jesz” – skąd zatem bierze się to, co jemy, od czego zależy i co z nami robi? Przystawka – miejsce i skala mają znaczenie W tym roku najpierw go nie było i ziemia pękała od suszy, a potem zaszalał w przypadkowy sposób, zatapiając kilka dystryktów w środkowych Indiach i pozbawiając setki tysięcy osób dachu nad głową oraz zbiorów. Ludzie mówią, że od jakichś - lat monsun jest coraz bardziej nieprzewidywalny. Jest początek października, prognozy zdają się potwierdzać, że monsun już odchodzi, więc wsiadamy z moją dziewczyną do autobusu i jedziemy w okolice Mysore na południu Subkontynentu. W małym miasteczku, które jest naszym celem, widzę ciężarówki wypełnione po brzegi białą „watą”. Za jakiś czas trafi ona m.in. do Polski, w formie koszulek i spodni – Indie stały się w ostatnich latach głównym producentem bawełny na świecie. To, co widzę, to bawełna Bt, genetycznie zmodyfikowana odmiana produkująca substancję zabijającą insekty. Stanowi ona intelektualną własność Monsanto, korporacji kontrolującej obecnie większość patentów na GMO. Naszym celem jest jednak grupa rolników uprawiających bawełnę w sposób przyjazny dla środowiska. Odwiedzamy w ciągu dnia kilka gospodarstw, które niedawno przeszły z Bt na ekologiczny sposób uprawy. Ich pola mają zazwyczaj nie więcej niż hektar powierzchni. Wszyscy, z którymi rozmawiamy, są autentycznie zadowoleni z przejścia na „eko”. Podstawowy powód jest bardzo prosty – pomimo tego, że czasem osiągają niższe zbiory, nie płacą za nawozy sztuczne i pestycydy. Ich zysk jest więc zazwyczaj większy, a co jeszcze ważniejsze, nie grozi im najgorsza zmora wsi w Indiach – pętla długów, którą nakręca potrzeba zakupu nowych nasion i pestycydów. Owo zadłużenie jest głównym powodem samobójstw tysięcy rolników rocznie. Gdy pierwszy raz usłyszałem tę liczbę,
byłem przekonany, że to jakaś pomyłka, że chodzi przynajmniej o jedno zero mniej. Być może z powodu skuteczności, a być może z powodu indyjskiej skłonności do symboliki, rolnicy odbierają sobie życie pijąc to, co jest główną przyczyną ich problemów – pestycydy. Po zadaniu wszystkich pytań zazwyczaj sami stajemy się obiektem przesłuchania. Co uprawia się w waszym kraju? Naprawdę nie macie w ogóle bawełny? Skąd macie nasiona? Jak przechowujecie swoje zbiory? I tak dalej. Nie jest to moja pierwsza wizyta na indyjskiej wsi, więc tym razem jestem lepiej przygotowany i nie wychodzę już na kompletnego ignoranta, ale pomimo to plączę się w zeznaniach. Ogarnia mnie wątpliwość – jak wytłumaczyć polsko-unijny system dotacji i subsydiów rolnikowi, w którego wsi nie ma traktora, gdzie kobiety zbierające bawełnę dostają dolara za dzień pracy i nikt nie słyszał o ubezpieczeniach na wypadek katastrofy czy choroby. Na większości terytorium Indii rolnik nawet nie wygląda jak „rolnik” – taki, jakiego znamy z Polski. Jest bardzo szczupły, bosy i jeśli tylko jest pewien, że zdoła wyżywić rodzinę – uśmiecha się delikatnie i obdarowuje cię tym, co ma. Azja była jednym z rejonów świata, gdzie z wielką pompą wprowadzono „Zieloną Rewolucję”. Była to faktycznie rewolucja, choć jej zieloność nie miała nic wspólnego ani z ekologią, ani z jakością żywności, a jedynie z industrializacją rolnictwa. Jej głównymi elementami były nowe nasiona – hybrydy, których nie można oszczędzać na kolejny zasiew, lecz trzeba kupować od producenta, sztuczne nawozy zawierające azot, fosfor i potas, a także pestycydy, które miały chronić przed szkodnikami. System zadziałał – od lat . XX zbiory poszły w górę. Jednakże, zgodnie z tym, co przewidywali tacy ludzie, jak sir Albert Howard – pionier rolnictwa ekologicznego, którego podwaliny stworzył przebywając właśnie w Indiach – produkcja w pełnym chemii rolnictwie przemysłowym odbywa się na kredyt, a ów kredyt jest znacznie bardziej realny niż wszystkie długi systemu finansowego. Zielona Rewolucja w szybkim tempie wyniszczyła dobrą kondycję gleby i różnorodność biologiczną,
41
FOT. MACIEJ MUSKAT
będące podstawą przetrwania jakiejkolwiek uprawy roli. I dziś nawet rządy nie mogą już ukryć tego, że plony przestały rosnąć, a coraz więcej obszarów zaczyna być niezdatnych dla rolnictwa. Z tego, co słyszę i widzę, przynajmniej w Indiach większość głodujących mieszka na terenach rolniczych. Ludzi żyjących z ziemi jest w tym kraju mln, w Chinach – mln. I tylko niewielka część uprawia ją ekologicznie.
Danie główne Quiz – co wspólnego mają ze sobą: a) wzrastająca liczba chorych i pęczniejące budżety ochrony zdrowia b) zmiany klimatu i niezależność energetyczna c) bezpieczeństwo narodowe Podpowiedź od przyjaciela – nigdy nie słyszałeś na ten temat debaty polityków głównych ugrupowań politycznych w Polsce. W innych krajach jest podobnie. Prawidłowa odpowiedź: żywność. Nie tylko w Polsce przedmiotem ostrych sporów są takie kwestie, jak cena cukru, mleka albo żywca. Przedmiotem medialnego szumu są też nowe „odkrycia” dietetyki, które co rok albo dwa donoszą o tym, co powinniśmy jeść, a czego już nie. Od czasu do czasu pojawia się panika przy okazji grypy świńskiej czy ptasiej albo choroby wściekłych krów. Przy czym do savoir-vivre’u polityków i komentatorów należy unikanie łączenia wszystkich tych rzeczy. Musimy „produkować więcej”, żeby „zlikwidować głód”, a najskuteczniejszą drogą do tego celu jest „podniesienie wydajności” (czytaj: monokultura) i „dostęp do rynków” (czytaj: zniesienie barier dla handlu żywnością). Amen. No więc załóżmy najpierw, że zasieję tę monokulturę… Oznacza to, że decyduję się na uprawę jednego typu (tylko bawełna albo tylko pszenica, rok po roku), przez co szybko wyjaławiam glebę. Żeby nadal rodziła w takich warunkach,
muszę stosować sztuczny nawóz, co wymaga ogromnych ilości gazu, ropy albo – jak w Chinach – węgla. Moja monokultura opiera się na nasionach, które oprócz sztucznego nawozu wymagają wielkich ilości wody, której poziom się obniża, a do której pompowania również potrzeba energii. Jedzenie, które trafia do naszego żołądka, jest również coraz bardziej przetworzone, a każde stadium tego procesu oznacza więcej transportu i więcej zużytej energii. Na jedną kalorię, którą pobieramy z pożywienia pochodzącego z przemysłowego rolnictwa, przypada dziś średnio kalorii z paliw kopalnych. Nigdy wcześniej produkcja żywności nie była bardziej marnotrawna i nigdy wcześniej nie była w istocie zakładnikiem przemysłu wydobycia paliw kopalnych. Kiedy wchodzisz do supermarketu czy McDonalda, to – choć tego nie widzisz – jedząc posiłek, jednocześnie konsumujesz ropę oraz produkujesz chmurę gazów cieplarnianych. Chmura ta jest zdecydowanie większa, gdy zamiast „przemysłowego vege” twoja dieta jest „przemysłowo-mięsna” – w tym przypadku kotlet ważący g jest po prostu wielokrotnością tej wagi, wyrażoną w przemysłowej soi czy kukurydzy. Plus hormon wzrostu i antybiotyki – na okrasę. Ale w końcu owo coś, mające żywność jedynie w nazwie, przechodzi przez mój przewód pokarmowy. Oceniając dzisiejsze jedzenie po reklamach, powinniśmy po jego spożyciu być zdrowi jak Spartan. Dlaczego więc amerykańskie dane pokazują, że pomimo postępu medycyny pokolenie przychodzące teraz na świat będzie miało prawdopodobnie krótsze życie niż ich rodzice? Dlaczego według polskich danych nadwaga (umiarkowana otyłość) występuje u - dorosłych i ok. dzieci, zaś otyłość znaczna u - populacji dorosłych i ok. dzieci? Głównym źródłem nadwagi i chorób, jakie ona za sobą pociąga (od cukrzycy do chorób układu krążenia) nie jest dziś ilość jedzenia, lecz to, co jemy, oraz siedzący tryb życia. Im produkt bardziej przetworzony – im mniej przypomina jedzenie, jakie mógłbyś znaleźć w przepisach
42 prababci – tym bardziej jest bezwartościowy, a czasami zabójczy w powolny sposób. Ale naprawdę istotną dla zdrowia informacją jest to, że z powodu hodowli i upraw nastawionych na odmiany gwarantujące szybki wzrost, nawet nieprzetworzona żywność zawiera dziś mniej składników odżywczych niż ta sama żywność przed kilkoma dekadami. Inaczej mówiąc, żeby zaspokoić zapotrzebowanie ciała na minerały (jak cynk czy żelazo) musisz zjeść więcej chleba, jabłek czy nabiału niż wystarczało twoim rodzicom. Informacja ta wywołała w przemyśle spożywczym prawdziwy entuzjazm… Dzisiejsza dieta mieszkańca globalnej wioski, niezależnie od tego, czy mieszka w Łodzi, czy w Bombaju, składa się w - z czterech gatunków – soi, kukurydzy, pszenicy i ryżu. Dotyczy to również „mięsożerców” – zwierzęta hodowlane jedzą paszę, na którą składa się soja albo kukurydza. Rośliny te znajdują się pod różną postacią w większości produktów na sklepowych półkach. Tymczasem historia rodzaju ludzkiego zaświadcza, że na przestrzeni naszego rozwoju konsumowaliśmy niemal tysięcy jadalnych gatunków, z czego tysiące znajdowały się w szerokim użyciu. Dlaczego powinniśmy się tym przejmować? Ponieważ jesteśmy wszystkożercami. Nie oznacza to, że możemy czy powinniśmy zjeść każdy syf, który zostanie ładnie opakowany. Oznacza, że potrzebujemy od do różnych związków i pierwiastków, aby utrzymać nasze zdrowie w normie. Wracając do mojej monokultury – jej uprawa stanowi odpowiednik wielkiego bankietu dla insektów, które wyewoluowały właśnie po to, żeby posilać się na moim morzu soi, kukurydzy, jabłek albo sałaty. Co robię? Wielokrotne prysznice z pestycydów – często można ich znaleźć więcej niż pięć na jednym owocu. Pestycydy można posegregować na wiele sposobów, ale ja najbardziej lubię podział na rakotwórcze, uszkadzające system nerwowy, system rozrodczy, system hormonalny. Istnieją substancje służące do zwalczania chwastów, które nawet w minimalnym stężeniu potrafią zmienić samce żab w hermafrodytów. Oprócz tych, co jedzą, muszą być też ci, którzy produkują, albo raczej – obsikują pestycydami. W supermarkecie, gdzie większość z nas spotyka swoje jedzenie, ich nie widać. Ale na indyjskich albo afrykańskich polach często można zobaczyć bosych ludzi brodzących z kanistrami na plecach, bez żadnych strojów czy masek ochronnych. W Pendżabie, gdzie zaczęła się Zielona Rewolucja w Indiach i gdzie zapuściła najsilniejsze korzenie, można usłyszeć o „Cancer Train” – pociągu przewożącym raz w tygodniu pacjentów chorych na raka z rejonu produkcji żywności do miasta, gdzie znajduje się odpowiedni szpital. W tak zwanym cywilizowanym świecie pola opryskuje się z samolotów, ale i tak odsetek chorych na raka jest dużo wyższy w rejonach oprysku. Obsikana żywność trafia następnie do fabryk przetwórczych, których rozmiary rosną wszędzie, również w Polsce. Tommy Thompson, jeden z niedawnych amerykańskich ministrów zdrowia, stwierdził, że jedną z największych
niespodzianek podczas jego kadencji było to, że nikt nie zaatakował produkcji żywności, choć „to byłoby takie łatwe”. Jedna fabryka hamburgerów może wypluwać - mln sztuk tygodniowo. Jeśli ktoś chciałby użyć terroru do osiągnięcia jakichkolwiek celów, to skażenie scentralizowanej produkcji żywności jest znacznie skuteczniejsze niż atak bombowy lub detonacja samolotu. Tania żywność jest tak naprawdę cholernie droga. Dzisiejsza „polityka rolna” stanowi w istocie system subsydiów dla wielkich farm, które zużywają najwięcej paliw, wody i chemii, emitują najwięcej gazów cieplarnianych, uprawiają te rzeczy, które najbardziej przyczyniają się do otyłości i wypychają ludzi z terenów rolniczych do miast.
Deser – dwa wnioski, dwa modele Kilka miesięcy temu odwiedziłem w Rzymie siedzibę FAO – Światowej Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa. Pamiętam, iż wychodząc z tego wielkiego budynku myślałem o tym, że przynajmniej od lat . FAO oraz wielu przywódców państw obiecywało uporanie się z głodem w ciągu dekady, dwóch, do końca milenium, do roku… Głównym rozwiązaniem miało być zawsze to samo: „większa produkcja”, która faktycznie się powiększała. Pomimo tego, według danych FAO, na skutek kryzysu żywnościowego w latach -, liczba ludzi cierpiących z powodu głodu i niedożywienia wzrosła w r. do miliarda. W tym samym czasie: → zysk trzech czołowych korporacji kontrolujących handlu zbożami (Cargill, ADM, Bunge) wzrósł o , → zysk trzech czołowych korporacji produkujących nasiona i pestycydy (Monsanto, Syngenta, DuPont) wzrósł o , → zysk trzech czołowych producentów nawozów sztucznych (Potash, Mosaic i Yara) wzrósł o . Liczba osób cierpiących na otyłość wynosi blisko miliard w skali globu. Jakieś wnioski? Jeśli wziąć pod uwagę wypowiedzi FAO, Banku Światowego oraz dzisiejszych przywódców, wnioskiem jest – oczywiście – „nowe technologie i większa produkcja”. Innym słowy, dalsze stawianie na GMO (dla których „nie ma alternatywy”). A także na eksport przemysłowego modelu rolnictwa do kolejnych zakątków świata, tym razem do Afryki, gdzie prym wiodą obecnie Chiny, które kupują ziemię pod uprawę nie tylko w celu wytwarzania żywności dla Społeczeństwa Harmonii, ale także produkcji biopaliw dla jego szybko rosnącej grupy posiadaczy samochodów. A liczba głodnych rośnie wraz z liczbą tych, którzy co roku wypychani są z rolnictwa do szybko rozrastających się slumsów. Wraz z nią rośnie potencjał wybuchu – liczne protesty na ulicach wielu miast świata w r., gdy ceny podstawowych produktów żywnościowych wzrosły o kilkadziesiąt procent, były jedynie przymiarką, rozgrzewką. Albert Einstein zdefiniował kiedyś szaleństwo jako robienie wciąż tego samego i oczekiwanie innych rezultatów.
43 Są jednak tacy, którzy wyciągnęli inne wnioski… Tego dnia, kiedy odwiedzałem rolników uprawiających bawełnę, trafiłem też do miejsca, gdzie dwoje szalonych ludzi wciela w życie nowe podejście do rolnictwa w tym regionie. To miejsce jest inne. Otoczone rzeką i wysokimi, porośniętymi dżunglą wzgórzami, po których buszują słonie. Pracujący tu ludzie poruszają się jakby wolniej. Szukając gospodarzy, widzę jakieś konstrukcje, których zastosowanie mogę tylko zgadywać; widać też więcej prostych maszyn, które świadczą o tym, że przetwórstwo dużej części zbiorów odbywa się na miejscu. W końcu na jednym z małych pól widzę większą grupkę pracujących osób. Ktoś odrywa się od pracy i już za chwilę stoi przede mną obuta w kalosze, szczupła i dziwnie piękna kobieta, która jakoś nie wygląda na Hinduskę. Płynnym angielskim mówi: Czym mogę służyć? Dwadzieścia kilka lat temu Vivek i Julie, oboje po lat, dobrze wykształceni, ona pół-Amerykanka, zdecydowali się wybrać kawałek ziemi i uczynić go swoim domem. Pomimo tego, że ojciec Julie pracował w FAO, żadne z nich nie miało praktycznej wiedzy rolniczej. Ale byli odważni i mieli marzenie. Choć Indie były właśnie u szczytu Zielonej Rewolucji, ta dwójka uwierzyła, że ziemia może dać im tyle samo albo więcej bez nawozów sztucznych i pestycydów. W ciągu lat nauczyli się, że oszczędność i dzielenie się nasionami, optymalne wykorzystanie odpadów zwierzęcych i roślinnych, dbanie o zdrową współzależność pomiędzy zwierzętami a glebą, oraz przechowywanie żywności na małą skalę – stanowią fundament silnej wspólnoty. Dziś na swoich hektarach produkują własną energię, uprawiają ponad gatunków roślin, przetwarzają je i zaopatrują w żywność ponad rodzin w Mysore i innych miastach. Słońce powoli zaczyna schodzić w dół i sączymy herbatę, kiedy dołącza do nas Vivek. W sile wieku, z niespotykaną w tej części Indii gęstą brodą, kolczykiem w uchu i błyskającymi oczyma kojarzy mi się z Zeusem. Przed chwilą pakował na przyczepę proso, a teraz tłumaczy, że choć nadwyżka żywności jest statystycznie przyjemną rzeczą, poziom bezpieczeństwa żywnościowego na indyjskiej wsi jest mniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, a rolnicy coraz bardziej tracą możliwość przetrwania w „wolnorynkowym” świecie. Pytam go o reformę subsydiów na nawozy sztuczne, które stanowiły największą pozycję w indyjskim budżecie w ubiegłym roku. Nie bardzo wierzy w jej powodzenie – jego doświadczenie potwierdza, że rządy, nawet mając dobre intencje, nie mają woli i determinacji, aby dokonać prawdziwej zmiany. Razem z Julie zaczęli działać przeciwko GMO już w połowie lat ., organizowali seminaria i akcje, tymczasem rząd siedział okrakiem na płocie, a w końcu dopuścił uprawy zmodyfikowanej bawełny. Dzięki agresywnej reklamie, zmodyfikowana odmiana zdominowała indyjskie pola, więc aby uniknąć genetycznego zanieczyszczenia swoich zbiorów Julie i Vivek całkowicie porzucili komercyjną uprawę bawełny. Na małym kawałku ziemi uprawiają
lokalne odmiany, żeby – jak mówią – „ziarno żyło”, żeby przetrwało. – Bt to prymitywna technologia, choć uchodzi za zaawansowaną. Natura sobie z nią poradzi poprzez bardziej odporne insekty czy coś innego, tak jak robiła to wcześniej. Nie wiem, czy to się stanie za , czy za lat, ale kiedy to się stanie, wszyscy będą szukać odmian, która nie mają nic wspólnego z GMO i które najlepiej pasują do tego klimatu i do tej gleby – mówi Vivek. W r. naukowców opublikowało pod egidą ONZ najbardziej przekrojowy raport na temat stanu rolnictwa i jego przyszłości. Większość rządów i mediów nie poświęciła mu żadnej uwagi. Te stron mówi o tym, że ratunek leży nie w GMO, lecz w czymś podobnym do tego, co widzę w tym małym indyjskim gospodarstwie. Julie przedstawia nam najstarszego syna. Przystojny i też nie wygląda zbyt indyjsko w kapeluszu z szerokim rondem. Rozmawiam z nim krótko i dowiaduję się, że jakiś czas temu, mając lat , opuścił rodzinne gospodarstwo, aby poznać tajniki rolnictwa biodynamicznego. Te nieznane mi konstrukcje to właśnie ślady jego pracy, wprowadzającej jeszcze bardziej ekologiczny model uprawy ziemi. Pytam, gdzie studiuje, a moje pytanie wywołuje gromki śmiech całej rodziny. Julie tłumaczy mi, że ani on, ani jego brat nigdy nie chodzili do żadnej szkoły – ich edukacja to ta ziemia, rodzice, ich znajomi, okoliczni mieszkańcy, książki i Internet. Rozmawiamy jeszcze trochę o nowych projektach, pączkujących w różnych miejscach Indii i Ziemi – o rolnictwie miejskim (w ramach którego uprawiane są nieużytki w ekologiczny, ale jednocześnie wyjątkowo efektywny sposób); o „rolnictwie wspieranym przez społeczność” – gdzie my, konsumenci, kupujemy na początku sezonu „udział” w zbiorach rolnika, dając mu pewność utrzymania i uzyskując w zamian żywność ze znanego i bezpiecznego źródła; o sukcesach w omijaniu pośredników i dostarczaniu żywności bezpośrednio do konsumenta, który ma dzięki temu szansę dowiedzieć się więcej o tym, skąd pochodzą jego jajka czy pomidory i może uścisnąć rękę, która go karmi; o posiłkach szkolnych i tych miejscach, gdzie dzieci mają szansę zobaczyć swoje jedzenie nie tylko w przetworzonej i szczelnie zapakowanej formie, ale czerpią radość z brania udziału w uprawie warzyw czy owoców. Kiedy przedzieram się jeepem do asfaltu, dopadają mnie dwie myśli. Pierwsza – że nadal zadziwia mnie to, jak wielu wykształconych ludzi bez mrugnięcia okiem wyda pieniądze na nowy modelu samochodu, telewizora czy komputera, ale krzyczy „drogie!”, gdy ktoś proponuje im dobrą żywność, od której zależy zdrowie ich samych, ich dzieci, ich środowiska. Druga – że wiem już, gdzie chciałbym się znaleźć, gdy ten sztucznie rozdęty twór, zwany globalną gospodarką, ostatecznie wjedzie na równię pochyłą, ciągnąc za sobą to nakręcane pustymi kaloriami globalne agropolis. Maciej Muskat
44
Cargill
sam się wyżywi
Marek Kryda
Większość ludzi uważa zapewne że to, co znajduje się na naszym talerzu, stanowi efekt świadomego wyboru. To błąd. W świecie gigantycznych, wspieranych przez rządy ponadnarodowych koncernów produkcji żywności, w królestwie sieci hipermarketów, do których dostępu nie mają tradycyjni, polscy producenci – konsument ma niewiele do powiedzenia. Jest to świat, gdzie używa się słów: „dominacja rynkowa”, „wrogie przejęcie”, „dumping”, „target”, które zastąpiły takie, jak np. „dobre imię producenta”. Dziennikarze brytyjskiego „Guardiana” stawiają pytanie: Dlaczego kupujemy śmieci zamiast żywności? Kto nas do tego zmusza? Supermarkety i koncerny żywnościowe zarzekają się, że nigdy przedtem nie mieliśmy takiego wyboru, jak teraz. Jednak my mamy problem z tym wyborem – nasze zmysły z premedytacją oszukuje się w procesie produkcji i pakowania żywności. […] Genialne motto globalnego kapitalizmu brzmi: „Nie o to chodzi, by dać konsumentowi to, czego chce. Trzeba tylko konsumenta przekonać, by chciał właśnie tego, co my mamy na zbyciu”. Dla zilustrowania tego problemu, dziennikarka „Guardiana”, Felicity Lawrence, wybrała przypadek – obecnej również w Polsce – ponadnarodowej korporacji Cargill.
Imperium Elewatorów w natarciu Cargill jest największą prywatną (tj. nie notowaną na giełdzie) korporacją w USA – w r. obroty firmy wyniosły miliardów dolarów. Jest także gigantem globalnym – prowadzi przedsięwzięć w krajach. Jak wynika z zeznań jej przedstawicieli w Senacie USA, firma kontroluje światowego obrotu zbożem, w tym znaczną część amerykańskiego eksportu: kukurydzy, jedną trzecią soi oraz ok. pszenicy. Jest największym światowym przetwórcą soi, rzepaku i ziarna kakaowego oraz drugim co do wielkości przetwórcą mięsa i producentem mąki w Stanach Zjednoczonych. Jest wreszcie drugim co do wielkości światowym producentem pasz, które wytwarza w fabrykach w krajach, w tym w Polsce.
Korporacja zajmuje się także uprawą własnych odmian roślin, którymi później obraca na całym świecie, używając swego imperium elewatorów, terminali załadunkowych, pociągów, barek rzecznych, a nawet statków oceanicznych o łącznym tonażu ton. Używa własnych satelitów do prognozowania, gdzie na świecie wystąpi susza, a gdzie klęska urodzaju. Jako firma prywatna nie ma obowiązku publikować danych o swoim udziale w rynku i skwapliwie z tego korzysta. Jej pozycja w przetwórstwie i na rynku hurtowym żywności jest jednak tak niewiarygodnie silna, że pozwala nawet wpływać na ceny gotowych produktów. – Zarówno w pożywieniu dla kota, jak i w słoiczkach z jedzeniem dla małych dzieci znajdziemy składniki pochodzące z kilku mocno subsydiowanych produktów: soi, rzepaku, oleju palmowego, kukurydzy, cukru i ryżu – pisze F. Lawrence w książce „Eat Your Heart Out: Why the Food Business is Bad for the Planet and Your Health” (Pożerając własne serce: O tym, dlaczego przemysł spożywczy szkodzi naszej planecie i naszemu zdrowiu). Według niej, większość z nas codziennie spożywa produkty Cargilla, choć nigdy nawet nie słyszeliśmy o tej korporacji. Podobnie działają ADM, Bunge i francuska grupa Louis Dreyfus. W czwórkę kontrolują światowy handel i przetwórstwo podstawowych produktów rolnych, używanych w przemysłowym wytwarzaniu żywności. W rezultacie jesteśmy karmieni homogeniczną żywnością z taśmy produkcyjnej, którą buduje się wszędzie z kilku tych samych, podstawowych składników, jak z klocków. Najczęściej pochodzą one z nadwyżek produkcji rolnej w USA,
45 a także w Ameryce Południowej, gdzie na tysiącach hektarów rośnie soja – Cargill, ADM i Bunge finansują ⁄ produkcji tej rośliny w Brazylii, której zbiory eksportują do Europy. W r. Cargill zawiązał joint venture z potentatem w dziedzinie biotechnologii rolniczej, firmą Monsanto, by wspólnie działać na rynku modyfikowanej genetycznie żywności i pasz.
Skąd się biorą giganci? Szczególnie dobre czasy dla Cargilla przyszły na początku lat ., gdy koncern zaczął sprzedawać duże ilości amerykańskiego zboża krajom bloku wschodniego. Gwałtownie wzrastające zyski firma lokowała nie tylko na rynku zbożowym, ale także np. w hutnictwie (w tej branży działając jako North Star). Ważnym źródłem jej dochodów stały się także środki publiczne. Anne Kanten, reprezentująca administrację rolną stanu Minnesota, oskarżyła Cargilla o wykorzystywanie zapisów Federalnej Ustawy Rolnej z r. do zwielokrotniania zysków. Ustawa ta utrzymywała ceny skupu ziarna na niskim poziomie, jednocześnie gwarantując wysokie dopłaty do jego eksportu. Kanten powiedziała: Ustawa ta była przygotowana przez handlujących ziarnem dla realizacji ich potrzeb, dając im możliwość zwiększania zysków kosztem producentów. Obecna polityka rolna zabiera pieniądze z kieszeni farmerów, ze społeczności wiejskich i przekazuje je na konta bankowe wielkich korporacji. Co więcej, jak pisze F. Lawrence, dzięki ogromnym amerykańskim subsydiom eksportowym ( mld dol. w latach -), firmy takie jak Cargill mogły sprzedawać zboża i rośliny oleiste poniżej kosztów produkcji, rujnując rolników w wielu krajach świata, niczym kompanie handlowe epoki kolonialnej. To właśnie postępująca globalizacja umożliwiła Cargillowi tak dynamiczny rozwój. Firma ta jest jednym z głównych graczy w światowych negocjacjach dotyczących tzw. wolnego handlu, których celem jest zlikwidowanie barier chroniących niezależność żywnościową większości krajów świata. Koncern ten utrzymuje, że to właśnie liberalizacja zwiększa bezpieczeństwo żywnościowe na poziomie lokalnym, lecz w rzeczywistości stanowi ona jedynie szansę na kolejne zyski dla molochów. Zamyka bowiem rynki zbytu dla gospodarstw rodzinnych, wspiera rolnictwo uprzemysłowione, zmusza rolników do uprawiania monokultur, stosowania coraz większych dawek środków chemicznych, używania jedynie nasion (także modyfikowanych genetycznie) wielkich koncernów i zrzuca na ich rodziny skutki nadprodukcji i okresowych spadków cen na rynku światowym. Według Dana Morgana, autora książki „The Merchants of Grain” (Handlarze ziarnem), globalizacja jest dla Cargilla także szansą na unikanie podatków – większość dochodów firma ma przepuszczać przez swoją gałąź finansową, zarejestrowaną w raju podatkowym, Panamie. Gdy Cargill sprzedaje ładunek kukurydzy holenderskiemu
producentowi pasz, ziarno jest transportowane w dół Missisipi, ładowane na statek w Baton Rouge i wysyłane do Rotterdamu. Na papierze jednak trasa jest o wiele bardziej skomplikowana – Cargill najpierw sprzedaje ziarno firmie Tradax International w Panamie, która „wynajmuje” Tradax w Genewie jako pośrednika. Tradax Genewa może teraz zaaranżować sprzedaż dla firmy holenderskiej poprzez swą filię – Tradax Holandia. Niemal wszystkie zyski będą wtedy zaksięgowane po stronie Tradax Panama, płacącej najniższe podatki.
b n MARIO KLINGEMANN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/QUASIMONDO/
Firma potrafi zarabiać także na nieszczęściach. Według organizacji Food and Water Watch: Cargill odniósł wielkie korzyści z kryzysu żywnościowego w r.: jego rekordowe zyski związane były z wysokimi cenami zbóż i nawozów. Jak stwierdził Greg Page, szef firmy: „W takich warunkach Cargill miał możliwość zarobienia większej ilości pieniędzy i myślę, że powinniśmy mówić o tym otwarcie”. Wysokie ceny doprowadziły wtedy milionów ludzi do głodu lub poważnego niedożywienia…
Obrotowe drzwi do sukcesu Cargill od swoich początków w XIX w. rozwinął bardzo zażyłe stosunki z rządem USA. Dzięki temu systematycznie reprezentował on interesy owej firmy, np. podczas negocjacji międzynarodowych na temat handlu. Cargill zatrudniał byłych urzędników państwowych, a stanowiska rządowe obsadzano ex-pracownikami tej korporacji,
46 co nazwano „techniką drzwi obrotowych”. Dawni pracownicy firmy przenosili się z jednej agendy rządowej do drugiej tak często, że jeden z urzędników państwowych podczas dochodzenia w tej sprawie zapytał, czy nie jest to rodzaj „strukturalnej korupcji”. Przykładem tego mechanizmu może być ex-wiceprezes Cargilla, William Pearce, który otrzymał posadę w administracji Richarda Nixona w randze ambasadora. W r. był jednym z autorów raportu Prezydenckiej Komisji Handlu Międzynarodowego, który rekomendował „usunięcie barier w handlu produktami rolnymi i likwidację subwencji dla gospodarstw rodzinnych”. W późniejszym okresie Pearce powrócił do pracy w Cargillu. Podobną drogę przeszedł Daniel Amstutz, w latach . wiceprezes firmy, a następnie w latach . Zastępca Sekretarza Stanu ds. Rolnictwa i główny negocjator rządu amerykańskiego w dziedzinie rolnictwa podczas rozmów o liberalizacji handlu w ramach GATT (Układ Ogólny w Sprawie Ceł i Handlu). W roku r. wrócił do pracy w korporacji. Z kolei jej były prezes, Ernest Micek, za kadencji Clintona stał się członkiem Prezydenckiej Rady Eksportowej, doradzającej, jak prowadzić rządową politykę tak, by skorzystały na tym wielkie korporacje agrobiznesu. Micek towarzyszył Clintonowi m.in. podczas jego podróży na Czarny Ląd w r. na konferencję dotyczącą Traktatu o Rozwoju i Potencjale Afryki. Lobbing wielkich korporacji był tak skuteczny, że podczas Światowego Szczytu Żywnościowego FAO w r., rząd USA odmówił podpisania dokumentu końcowego, mówiącego, że posiadanie bezpiecznego źródła wyżywienia stanowi niezbywalne prawo człowieka. Według autora książki o Cargillu pt. „Invisible Giant” (Niewidzialny gigant), Brewstera Kneena, firma ta na różne sposoby wpływa na amerykańską politykę rolną. Pierwszy z nich to darowizny na rzecz komitetów wyborczych kongresmanów z rolniczych stanów USA, oraz tych, którzy zasiadają w komisjach rolnych ciał ustawodawczych. Z kolei w r. prezes firmy, Warren R. Staley, prowadził zbiórkę na kampanię wyborczą George’a W. Busha. David Ostendorf, dyrektor stowarzyszenia rolniczego Prairiefire Rural Action ze stanu Iowa, stwierdził, że urzędnicy ministerstwa rolnictwa (USDA), a nawet członkowie Kongresu, „siedzą w kieszeni Cargilla”. Zwycięstwem tej firmy był też rządowy kontrakt na dostarczanie ziarna w ramach programu „Żywność za Pokój” i innych programów pomocy zagranicznej USA.
Coś tu śmierdzi… Również w dziedzinie degradacji środowiska Cargill ma niejedno na sumieniu. Amerykańska administracja wielokrotnie zarzucała firmie nie tylko zatruwanie rzek chemikaliami czy skażenie okolic gnojowicą z gigantycznych ferm hodowlanych. W r. należące do Cargilla przedsiębiorstwo North Star Steel zgodziło się zapłacić , miliona dolarów w ramach ugody pozasądowej w odpowiedzi na
zarzuty, iż oszukało urzędników stanu Arizona w sprawie emisji toksycznych gazów z fabryki w Kingman. W roku zajmująca się produkcją wieprzowiny Cargill Pork zapłaciła milion dolarów kary za nielegalny zrzut odchodów świń z fermy w Martinsburgu (Missouri). We wrześniu r. doszło do ugody pomiędzy korporacją a Departamentem Sprawiedliwości i Agencją Ochrony Środowiska USA w związku z łamaniem przez firmę ustawy o ochronie powietrza. W jej ramach Cargill zobowiązał się zapłacić , miliona dolarów kary gotówką i przeznaczyć , mln dolarów na ograniczenie negatywnego wpływu na środowisko swoich zakładów w stanach USA. Zakłady mięsne firmy mają problemy ze skażeniem bakteriologicznym własnych wyrobów. Tylko w r. wycofano z amerykańskiego rynku tys. ton produktów z indyka, pochodzących z zakładów Cargilla w Waco w Teksasie, z powodu zakażenia listerią, która każdego roku zabija tysiąc Amerykanów. Jesienią r. dwukrotnie wycofywano wielkie ilości wołowiny tejże firmy z powodu zakażenia groźną bakterią kałową E. coli. Cargill chwali się w swoich materiałach promocyjnych, że wspiera programy międzynarodowych organizacji humanitarnych, jak Światowy Program Żywienia ONZ czy CARE, aby zapewnić dostępność, bezpieczeństwo i odpowiednią wartość odżywczą globalnych zasobów żywności. Jednak w r. amerykańskie organizacje obrony praw człowieka wytoczyły Cargillowi proces, zarzucając nabywanie ziarna kakaowego z afrykańskich plantacji opartych na niewolniczej pracy dzieci. Według B. Kneena, firma była także karana m.in. za niepłacenie podatków w Anglii i oskarżona o manipulację cenami w Brazylii. Zresztą nieuczciwe praktyki handlowe i działania przeciw związkom zawodowym to zarzuty, jakie stawia się Cargillowi w wielu krajach świata, od Wenezueli po Indie.
Soja – rak „Płuc Ziemi” Amazonia jest nie tylko największą puszczą równikową Ziemi, domem setek tysięcy gatunków, ale także spełnia kluczową rolę w regulacji klimatu naszej planety. Tymczasem w ciągu ostatnich lat wykarczowano aż tys. km2 tamtejszej puszczy, obszar dwukrotnie większy od Polski. Karczowanie odbywa się przeważnie według następującego schematu: najpierw wycina się drzewa, po drwalach przychodzi wypas bydła, a na koniec – plantacje soi modyfikowanej genetycznie. Drzewa wycinane są dzień i noc, legalnie i (częściej) nielegalnie, czemu władze biernie się przyglądają. Nikt tu nie liczy się z odwiecznymi mieszkańcami – w XX w. wyginęło tam całkowicie plemion Indian. Ich miejsce zajęła soja, której uprawy kontrolują ponadnarodowe „Trzy Siostry”. Od nich pochodzą modyfikowane genetycznie nasiona, nawozy i silnie toksyczne środki ochrony roślin. Giganty te następnie skupują soję od rolników i ładują na statki płynące do Europy. Cargill, który skoncentrował się na stanie Mato Grosso, jest według wszelkich szacunków największym eksporterem
47 soi wyprodukowanej w Brazylii. – W tym świecie bezprawia próby powstrzymania ekspansji hodowców bydła i właścicieli monokultur soi, którzy przekształcają niezbędną dla naszej planety Puszczę na grunty orne i pastwiska, okazują się nieskuteczne. Cargill wykupuje całą ziemię – mówi działaczka związków zawodowych, Ivete Bastos de Santos. Media w Polsce milczą na temat tego, że sprowadzana z Ameryki Południowej genetycznie modyfikowana soja, którą masowo karmi się zwierzęta na wielkich fermach hodowlanych, jest zabójcza dla środowiska naturalnego całego kontynentu. Czy komuś zależy na tym, byśmy nie wiedzieli, że kupując wyroby mięsne i jaja kurze wielkich producentów, po kawałku zjadamy Płuca Ziemi?
Zjadamy Amazonię, dając się truć Od początku lat . w obrotach handlu zagranicznego ziarnem roślin oleistych utrzymuje się wysokie ujemne saldo handlowe Polski, rzędu - mln dolarów. Jest to spowodowane przede wszystkim olbrzymim importem śruty soi modyfikowanej genetycznie, właśnie z Ameryki Południowej. W sezonie / sprowadziliśmy jej aż tys. ton. W r. Senat chciał wprowadzić moratorium na stosowanie GMO w żywieniu zwierząt, poprzez odpowiedni zapis w ustawie o paszach. Spotkało się to jednak z bardzo ostrą reakcją ministerstwa rolnictwa, które stwierdziło: śruty sojowej w Polsce jest modyfikowane genetycznie – i Sejm poprawkę odrzucił. Skutkiem była niekontrolowana eksplozja importu śruty soi modyfikowanej genetycznie, która teraz skutecznie wypiera polskich rolników z krajowego rynku pasz. Dziś Polska sprowadza rocznie już prawie mln ton takiej śruty, czyli jej import w ciągu dekady uległ podwojeniu. Kontrolowana przez firmy zagraniczne branża paszowa należy do najbardziej skonsolidowanych i zyskownych sektorów przemysłu rolno-spożywczego. Jedną trzecią jej łącznych przychodów, wynoszących ok. mld zł rocznie, uzyskują trzej międzynarodowi giganci: Provimi-Rolimpex, De Heus Koudijs-Hima oraz Cargill. Prócz biotechnologów, którzy w swoich badaniach korzystają prawie wyłącznie z funduszy międzynarodowych koncernów, trudno znaleźć rodzimych beneficjentów obecnej skrajnej monopolizacji nasiennictwa, dystrybucji środków ochrony roślin oraz rynku pasz w Polsce. Koncerny paszowe blisko współpracują z koncernami zajmującymi się przemysłową hodowlą zwierząt, ponieważ podstawą żywienia na wielkich fermach jest soja. Pasza z soją modyfikowaną genetycznie stosowana jest przede wszystkim na fermach świń i drobiu, gdyż umożliwia nienaturalnie szybki przyrost masy ciała tuczników i brojlerów. Jak pisze F. Lawrence: Drób jest szczególnie spektakularnym przykładem: potrzeba tylko kg białka sojowego, by wyprodukować pół kilo białka drobiowego. Jeśli uda się przekonać ludzi, by jedli bardzo dużo drobiu, soja staje się kopalnią złota. To, co jest tak zyskowne dla korporacji, jest jednocześnie niebezpieczne dla środowiska naturalnego Polski.
Odchody świń karmionych śrutą soi modyfikowanej genetycznie zawierają olbrzymią ilość szkodliwych związków azotu, które w formie amoniaku rozprzestrzeniają się na dziesiątki kilometrów wokół wielkich ferm, niosąc śmierć biologiczną rzekom i jeziorom. Ograniczenie podawania zwierzętom pasz z soją zmniejszyłoby wydzielanie niebezpiecznych gazów. Odchody tradycyjnie karmionych zwierząt, utrzymywanych na ściółce, nie wydzielają ich tak dużych ilości. Według resortu rolnictwa, - śruty sojowej, obecnie dostępnej na krajowym rynku, stanowi śruta soi modyfikowanej genetycznie. Urzędnicy przekonują, że wprowadzenie zakazu jej stosowania spowodowałoby drastyczny deficyt białka paszowego i pogorszenie konkurencyjności krajowej produkcji zwierzęcej. W tym samym czasie likwiduje się jednak polskie uprawy roślin strączkowych, które mogłyby być dochodową dla naszych rolników alternatywą dla importu soi z drugiej półkuli. Po cichu areał uprawy tych roślin w naszym kraju dramatycznie się zmniejsza – jak wynika z danych GUS, ich udział spadł do niespotykanego w powojennej historii Polski poziomu zaledwie jednego procenta ogółu upraw. Aktualnie uprawia się u nas rośliny strączkowe z przeznaczeniem na pasze już tylko na tys. ha. Również zbiory pastewnych roślin strączkowych spadają – w roku wyniosły , tys. ton, czyli były o , tys. ton mniejsze niż w roku . Co istotne, rośliny te oprócz dostarczania nasion o wysokiej zawartości białka, spełniają jednocześnie niezwykle ważną funkcję w ekosystemach rolniczych: wzbogacają glebę w azot, wpływają na utrzymanie jej gruzełkowatej struktury, korzystnej dla roślin. Podczas gdy kraje Europy Zachodniej robią wiele, by ograniczać import soi modyfikowanej genetycznie, nasze władze odwrotnie – z niejasnych powodów robią wszystko, by zachować stan obecny, w którym miliardy złotych przepływają z portfeli polskich konsumentów na konta koncernów produkujących soję w Ameryce Południowej. W tym samym czasie rodzima produkcja zbóż, mleka i mięsa staje się nieopłacalna.
Słona cena słodzika Izoglukoza to słodzik sztucznie wytwarzany z mąki pszennej lub kukurydzianej – substytut cukru, którego używa się m.in. do produkcji napojów, soków, w przemyśle cukierniczym (np. Cadbury Wedel), w przetwórstwie owoców i warzyw. Choć część ekspertów ostrzega, że wpływ izoglukozy na zdrowie nie jest jeszcze dobrze zbadany, w wielu krajach stopniowo wypiera ona cukier z przemysłu spożywczego. W USA podjęcie produkcji izoglukozy doprowadziło do likwidacji około potencjału krajowego cukrownictwa. Całkowicie zastąpiła tam ona cukier w produkcji napojów, w – lodów, w w piekarnictwie. W październiku r. Cargill wybudował w podwrocławskich Bielanach jedyną w Polsce fabrykę izoglukozy. Gmina Kobierzyce, sprzedając korporacji ha gruntu
b a DOC SEARLS, GIGANTYCZNE BASENY CARGILLA DO POZYSKIWANIA SOLI Z WODY MORSKIEJ, ZBUDOWANE NA MOKRADŁACH W SĄSIEDZTWIE ZATOKI SAN FRANCISCO, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/DOCSEARLS/
48
w sąsiedztwie zakładów Cadbury, zapewniła jej pełne uzbrojenie terenu i trzyletnie ulgi w podatku od nieruchomości. Fabryka rozwijała się w niezwykłym tempie – w r. wyprodukowano tam , tys. ton tego słodzika, w r. – już tys. ton. Gdy w r. rząd podwyższył limit produkcji izoglukozy do tys. ton rocznie, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, Roman Wierzbicki, określił tę decyzję jako bezprawną – nie odbyły się w tej sprawie konsultacje ze związkami rolniczymi. Co ciekawe, Samoobrona wspierała podwyższenie limitu, co prezes Kółek Rolniczych, Władysław Serafin, skomentował: Polski rząd zaczyna dbać o polityczne i gospodarcze interesy Samoobrony, która jawnie popiera amerykański koncern, wbrew interesowi polskich rolników. Latem r., podczas swej wizyty w Polsce, sekretarz Departamentu Handlu USA, William H. Lash, ostro skrytykował nasz rząd za stosowanie kwot ograniczających produkcję izoglukozy przez Cargilla. W konsekwencji, pod koniec tego samego roku rząd zwiększył wspomniany limit – kosztem limitów produkcji cukru w Polsce. W reakcji na to Krajowy Związek Plantatorów Buraka Cukrowego oraz Cukrownicza Izba Gospodarcza zarzuciły ministrowi rolnictwa, że decyzję o podniesieniu limitu produkcji izoglukozy dla Cargilla w Polsce do tys. ton podjął bez konsultacji z zainteresowanymi stronami.
Pytano też ministra, dlaczego koncerny nabywające akcje polskich cukrowni płacą za kwoty produkcji cukru wielkie sumy, podczas gdy Cargill – wbrew zasadom uczciwej konkurencji – kwoty produkcji izoglukozy otrzymuje za darmo? Z jakiego powodu zgadzając się na tak dużą produkcję słodzika promowano tylko jednego producenta, kosztem tysięcy polskich plantatorów i pracowników cukrowni? Rolnicy zwrócili też uwagę, że z ha buraków cukrowych można uzyskać ton cukru. Natomiast do wyprodukowania takiej samej ilości środka słodzącego powierzchnia uprawy pszenicy musi być ,-, razy większa. – Zmniejszenie limitu produkcji cukru na rynek krajowy oznacza praktycznie konieczność likwidacji jednej cukrowni – mówił Mieczysław Pietrzak, ówczesny prezes CIB. Oznacza też zmniejszenie areału produkcji buraka cukrowego przez ok. plantatorów na , tys. hektarów. Był to „prezent” polskiego rządu dla konkretnej, zagranicznej firmy, za który zapłacili podatnicy, polscy plantatorzy i ich rodziny. Decydujące dla poziomu produkcji izoglukozy okazały się wyniki negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską, kiedy to limit produkcji tego zamiennika cukru do sprzedaży w Polsce ustalono na tys. ton, zaś produkcji na eksport – na ton. Jeszcze przed wstąpieniem Polski
49 do UE, lutego r. Cargill poinformował kancelarię premiera o wszczęciu postępowania arbitrażowego, dotyczącego limitów przyznanych firmie przez ministra rolnictwa. Cargill uznał limity produkcji za sprzeczne z podpisanym przez premiera Mazowieckiego w r. – bardzo niekorzystnym dla Polski – Traktatem Waszyngtońskim o stosunkach handlowych między Polską i USA. Firma uznała limity za „środek równoznaczny z wywłaszczeniem” i oceniła, że ich wprowadzenie kosztowało ją mln USD. W rzeczywistości Cargill domagał się odszkodowania od rządu polskiego za limit, który wprowadziła Unia Europejska, chroniąc opłacalność europejskich upraw buraków cukrowych. Pytany przez PAP o tę sprawę, ówczesny premier Leszek Miller potwierdzał: Wynegocjowaliśmy ok. tys. ton rocznie. Jeśli jakieś fabryki chciały produkować więcej, to my byliśmy związani decyzjami Unii Europejskiej, podobnie jak inne kraje. Po czterech latach, w lipcu r., Cargill wygrał spór z Polską przed międzynarodowym arbitrażem w Paryżu – naszemu krajowi nakazano wypłatę odszkodowania w wysokości milionów dolarów, licząc wraz z odsetkami.
Tajemnica przedsiębiorstwa Można postawić pytanie, czy monopolistyczna pozycja Cargilla jako producenta izoglukozy w Polsce jest tematem tabu dla urzędników państwowych? Wskazywałaby na to decyzja prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z listopada r., zezwalająca na przejęcie przez firmę Cargill Polska kontroli nad firmą Rel Alfa. Oto, co możemy wyczytać w tej decyzji: Udział Fabryki w Bielanach Wrocławskich w rynku syropów glukozowych wyniósł w r. [tajemnica przedsiębiorstwa], a w r. – [tajemnica przedsiębiorstwa], natomiast w rynku syropów fruktozowych – [tajemnica przedsiębiorstwa] w każdym z tych lat. Czy jest to „tajemnica przedsiębiorstwa” dlatego, że Cargill jest jedynym producentem izoglukozy w Polsce i żadna inna firma nie otrzymała prawa jej produkcji w naszym kraju? Dalej, jeżeli rzeczywiście jedna firma ma -procentowy monopol na produkcję tego słodzika, to czy UOKiK nie powinien interweniować, np. wymuszając podział monopolisty na mniejsze podmioty, tak jak to robi choćby Komisja Europejska? Przecież przepisy mówią, że przedsiębiorca ma pozycję dominującą już wtedy, gdy jego udział w rynku przekracza . Jak urząd antymonopolowy może skutecznie działać, gdy opiera się wyłącznie na danych uzyskanych od kontrolowanej firmy, w dodatku takich, w których informacje o udziale w rynku są wykropkowane? Jednocześnie pojawiają się wątpliwości prawne – czy kwota produkcji izoglukozy dla Cargilla została przyznana zgodnie z prawem? Dlaczego kwotę produkcji przyznano tylko jednej firmie, bezpłatnie, drogą bezprzetargową?
grudnia r. prezes urzędu antymonopolowego wydał jeszcze jedną zaskakującą decyzję w sprawie Cargilla – udziela zgody na przejęcie przez tę korporację firmy paszowej LNB, jednocześnie stwierdzając: Prezes UOKiK […] odstępuje od uzasadnienia niniejszej decyzji z uwagi na to, iż decyzja w całości uwzględnia żądania strony, nie rozstrzyga przy tym spornych interesów stron, nie została również wydana na skutek odwołania. Czy prezes zapomniał, że Skarb Państwa jest stroną w tym postępowaniu? Ciekawe, iż urząd nie wspomina, czy przeprowadził w tej sprawie jakiekolwiek postępowanie i na jakiej podstawie wydaje swoją decyzję (prócz oświadczenia zainteresowanej firmy)? Trudno też oprzeć się wątpliwości, czy urzędowi antymonopolowemu nie chodzi o to, by ktoś inny zamiast niego przeprowadził postępowanie sprawdzające, czy Cargill łamie przepisy, czy też nie, i dopiero jeżeli coś znajdzie – wtedy on wkroczy do akcji. Niepokojące prognozy cukrowników sprzed lat już stały się faktem. Tylko w latach - powierzchnia upraw buraków cukrowych w kraju zmniejszyła się z tysięcy hektarów do tys., nastąpił także dramatyczny spadek liczby plantatorów: z tys. do tys. Polska z eksportera, stała się importerem cukru. Czy był to tylko efekt reformy unijnego rynku, czy także konkurencji ze strony taniej izoglukozy, za którą wystawiono nam wszystkim słony rachunek?
Bez happy endu Warto zadać pytanie, czy wyrosły w ostatnich dwudziestu latach światowy system masowej produkcji żywności musi być systemem, w którym najwięksi gracze, mający monopolistyczną pozycję, ograniczają suwerenność żywnościową całych narodów, zaburzają równowagę klimatyczną planety, żerują na publicznych finansach, znęcają się nad zwierzętami hodowlanymi, niszczą środowisko i miejsca pracy? Niech odpowiedzią na to pytanie będą słowa Roberta F. Kennedy’ego juniora, który tak skomentował ekspansję w Polsce amerykańskiego koncernu Smithfield Foods: Tak niedawno Polacy z wielkim poświęceniem obalili komunistyczną tyranię. Chcę do was gorąco zaapelować: nie zgódźcie się na równie bezlitosną tyranię korporacyjnych monopoli. Polska nigdy nie poddawała się obcym inwazjom, opór potrzebny jest również dziś. Jeżeli Smithfield zwycięży, nie zrozumiecie ogromu waszej klęski aż do chwili, kiedy będzie nieodwracalna. Dziś Polska usiłuje dostosować się do zachodniego systemu korporacyjnego rolnictwa. Proponuję inne rozwiązanie. Zamiast ślepo kopiować systemy, które zbankrutowały w USA i Europie, wylansujcie swoje walory. Wasze mięso smakuje lepiej niż produkty z „fabryk świń”. Polska kiełbasa słynie na cały świat. Konsument będzie zadowolony, że mięso pochodzi od zwierzęcia, które hodowano w sposób humanitarny, nie niszcząc środowiska i gospodarstw rodzinnych. Marek Kryda
50
Rozlane mleko Początek końca rodzinnych gospodarstw rolnych? Anna Witowska-Ritter
Kryzys mleczny już na dobre zagościł na naszym kontynencie. Rolnicy europejscy od ponad roku narzekają na ceny skupu mleka, niewspółmiernie niskie do kosztów produkcji. Szczególne nasilenie protestów przypadło na lato i jesień . Niemal każdego tygodnia jakiś region Europy był wówczas miejscem akcji zdesperowanych producentów mleka. Czasem przybierały one formę jego rozdawnictwa, jak miało to miejsce pod koniec sierpnia w Koszalinie czy w drugiej połowie września w Paryżu. Innym razem rolnicy decydowali się na blokady dróg lub wylewanie mleka na pola i przed siedzibami instytucji państwowych lub unijnych.
Europejska polityka rolna i jej błędy Już na początku lat . Wspólnota Europejska miała spore nadwyżki w produkcji rolnej, w tym znaczną nadprodukcję mleka. Dlatego w r. wprowadzono kwoty mleczne, czyli mechanizm ograniczający produkcję. Założono jej zmniejszenie o w porównaniu z rokiem . Dla każdego kraju Wspólnoty ustalono pewien pułap sprzedaży mleka – kraje historycznie produkujące go więcej, otrzymały wyższe kwoty niż te, gdzie produkcja mleczna była stosunkowo niska. Rolnicy nabywali kwoty, których wielkość odpowiadała ilości litrów mleka, jaką zamierzali sprzedać. System ten przetrwał ponad dwie dekady, co nie znaczy, że był idealny. Poszczególne kraje, w tym Polska, narzekały na zbyt niskie limity produkcji, podczas gdy inne kraje nie zawsze w pełni wykorzystywały swoje. Za przekroczenie kwot rolnicy płacili kary, co zawsze było
źródłem niezadowolenia. Krytycy systemu kwotowego twierdzili, że faworyzuje duże farmy mleczne. Zwolennicy tego mechanizmu odpowiadali, że brak kwot jeszcze bardziej utrwalałby przewagę takich gospodarstw, gdzie hodowla setek lub tysięcy krów odbywa się w zamkniętych pomieszczeniach, w oparciu o pasze sojowe. Brak regulacji produkcji byłby mniej korzystny dla gospodarstw rodzinnych, prowadzonych na małą skalę, które jeszcze szybciej niż obecnie znikałyby z krajobrazu wiejskiego Europy. Kwoty miały więc stanowić swego rodzaju ochronę interesów rolników, ale nie do końca rozwiązywały problem nadprodukcji, zwłaszcza w kontekście rozszerzania Unii. Wkrótce po przyjęciu nowych państw członkowskich w r., radykalna organizacja rolnicza Via Campesina krytykowała Unię za zbyt wysokie kwoty, które znacznie przekraczały możliwości konsumpcyjne Europejczyków. Z kolei eksport nadwyżek mleka często oznaczał dumping jego cen w krajach nie wchodzących w skład UE. Mimo tych i innych ostrzeżeń, zaczęły pojawiać się naciski ze strony zarówno Światowej Organizacji Handlu (WTO), jak i państw członkowskich, nastawionych na wolny rynek, takich jak Dania czy Holandia, by kwoty mleczne znieść. Wspólna Polityka Rolna (WPR) UE, która kiedyś wprowadziła kwoty mleczne, w czasie swojej ostatniej dużej reformy w r. przyjęła kierunek opowiadający się za ich likwidacją do końca marca . Ta reforma oraz następująca po niej mini-reforma z r., określana jako „health check”, czyli kontrola zdrowia WPR, oznaczały dostosowanie się do wymogów WTO i liberalizację europejskiego rynku rolnego. Europejska Komisarz ds. Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Mariann Fischer Boel, która objęła urząd w r., wielokrotnie podkreślała, że polityka rolna Unii musi sprostać oczekiwaniom WTO, a wręcz popierać
51 dalsze zaangażowanie w negocjacje w sprawie wolnego handlu, tzw. Rundę z Doha. Komisarz uznała, że likwidacja kwot nie podlega dyskusji, ale należy przygotować Europę na sytuację braku ograniczeń produkcji mlecznej, przez stopniowe zwiększanie kwot, począwszy od r. Pod koniec r. sytuacja na rynku mlecznym była dobra dla producentów, ale mniej korzystna dla konsumentów. Ceny mleka i jego przetworów były relatywnie wysokie, a europejskie nadwyżki z zyskiem sprzedawano do Chin. Litr mleka na rynku światowym kosztował wówczas około eurocenty. Rolnicy byli zadowoleni i raczej nie spodziewali się, że proponowane przez UE stopniowe zwiększanie kwot doprowadzi do katastrofy. Ostrzegały jednak przed tym organizacje takie, jak Via Campesina czy Food & Water Europe, która w lutym r. wysłała list do komisarz Fischer Boel, ostrzegając przed skutkami zwiększenia kwot dla rolników posiadających małe stada krów mlecznych. Analiza trendów na rynku mlecznym, które Komisja Europejska rzekomo dokładnie zbadała, była zdaniem Food & Water Europe zbyt optymistyczna. Już kilka miesięcy później pierwsze oznaki niezadowolenia ze strony rolników stały się widoczne. Na początku czerwca r. łotewscy rolnicy rozlewali mleko w centrum Rygi i rozdawali je za darmo mieszkańcom, w proteście przeciw podniesieniu kwot. W tym samym czasie niemieccy rolnicy woleli niszczyć mleko niż sprzedawać je po niskich cenach. W lipcu r. zalali siedzibę KE przesyłkami mlecznymi. Zaadresowane do samej Komisarz Rolnictwa, wysłane zwykłą pocztą, najczęściej docierały do jej biura w stanie zaawansowanego rozkładu. Pani Komisarz na swoim blogu poprosiła rolników o zaprzestanie akcji, wyrażając gotowość do rozmowy. Jednak zarówno ona, jak i ministrowie rolnictwa krajów unijnych zaakceptowali listopada r. zwiększenie europejskiego limitu produkcji mleka o w skali rocznej aż do r., gdy przestanie on zupełnie obowiązywać. Skutki tej decyzji stały się widoczne niemal od razu. Już w styczniu r. media w Niemczech donosiły, że w tym kraju sytuacja małych farm mlecznych jest gorsza niż kiedykolwiek. Chociaż produkcja mleka w Niemczech utrzymuje się od lat na podobnym poziomie, liczba farm i krów mlecznych maleje od ponad dwudziestu lat. Gdy w r. Niemcy mogli pochwalić się tysiącami farm mlecznych, ich obecna liczba wynosi tys. Jednocześnie ich średnia wielkość, najczęściej mierzona liczbą krów, wykazuje tendencję wzrostową. Rolnicy (nie tylko w Niemczech, ale i w całej Europie) wpadają w pułapkę „powiększ produkcję lub zrób miejsce innym”. Ci, którzy chcą nadal czerpać dochody z produkcji mleka, zmuszeni są do ekspansji. Małe farmy wypadają z gry. Już na początku r. okazało się, że farmy obecnie niezdolne do przetrwania, nie są wcale małe ani zaniedbane, a ich właściciele niekoniecznie są nieudolni i dlatego zostali „negatywnie zweryfikowani przez rynek”. Fakt, że Europa produkuje nazbyt dużo mleka, by
sprzedać je po dobrych cenach, może być zbyt trudnym testem umiejętności menedżerskich nawet dla najbardziej utalentowanego i zaangażowanego producenta. Wiosna nie przyniosła poprawy sytuacji. W marcu r. rolnicy z Niemiec, Austrii, Polski, Czech, Słowacji i Słowenii protestowali w Pradze przeciwko niskim cenom skupu mleka. Było ich około tysięcy. Mniej więcej w tym samym czasie demonstracje niezadowolonych producentów odbywały się także w Bułgarii i Grecji. W lecie protesty jeszcze bardziej się nasiliły. W lipcu kilku niemieckich producentów mleka zwróciło się nawet o pomoc do papieża Benedykta XVI, a już we wrześniu demonstracje, niszczenie i rozdawanie mleka miały miejsce co kilka dni w różnych częściach Europy, przede wszystkim w Belgii i Francji. Gniew rolników wzmógł się szczególnie po raporcie o sytuacji w sektorze mlecznym, który KE opublikowała lipca, twierdząc, że robi wszystko, co w jej mocy, żeby im pomóc. Jednak zamiast zamrozić kwoty mleczne, Komisja nadal chce ich stopniowego zwiększania, co tylko utrwali nadprodukcję. KE skłonna jest zaoferować rolnikom wyłącznie wsparcie finansowe dla prywatnego przechowywania mleka i przywrócenie dopłat eksportowych, mimo że niszczą one producentów w krajach rozwijających się. Rada Ministrów Rolnictwa UE, która zebrała się na początku września, również zawiodła farmerów. Mini-reforma („health check”) okazała się nie tylko dla Fischer Boel, ale także dla ministrów rolnictwa państw członkowskich ważniejsza niż los rolników, dla których produkcja mleka już dawno przestała być opłacalna. Ministrowie zignorowali prośby i żądania rolników, co spowodowało wzmożenie protestów i falę krytyki ze strony organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Niektóre z nich wręcz oskarżyły Komisję i ministrów, że powodem decyzji o stopniowym zwiększaniu kwot mlecznych jest chęć zapewnienia stałych dostaw taniego mleka dla wielkich korporacji, jak Nestlé czy Kraft. Chociaż oba te koncerny doświadczyły w ostatnich miesiącach spadku zysków, to jednak w dobie globalnego kryzysu ekonomicznego radzą sobie lepiej niż mniejsze firmy, a zwłaszcza mleczarnie. Nestlé jest największym światowym odbiorcą mleka i w okresie spowolnienia rynków w r. odnotowało zyski netto w wysokości miliardów euro i ponad dwuprocentowy wzrost sprzedaży. Na pewno kształtująca się na bardzo niskim poziomie światowa cena mleka odegrała rolę czynnika wspomagającego osiąganie zysków. Czy konsumenci kupują jednak produkty Nestlé taniej niż uprzednio? Pod koniec roku sytuacja w europejskim sektorze mlecznym zaczęła się stabilizować. Ceny skupu wzrosły, co oznacza lekką poprawę sytuacji dla rolników, ale nie dla konsumentów – bo ceny produktów mlecznych w sklepach wzrosły jeszcze bardziej. Do końca czerwca każdy z krajów Unii ma otrzymać pieniądze na wsparcie swoich producentów mlecznych. Całościowy koszt tej
52 pomocy ma wynieść milionów euro. Być może po wyczerpaniu środków sytuacja w sektorze znowu się pogorszy. Eksperci branży są w miarę optymistyczni i przewidują, że w kolejnych latach produkcja mleka w Unii będzie wzrastała tylko o ,, bo staje się ona coraz mniej opłacalna, zwłaszcza dla drobnych producentów. W takim świetle interpretacja planowanej likwidacji kwot mlecznych jako mającej na celu eliminację mniejszych producentów w sytuacji nadprodukcji i niskich cen, nie wydaje się nielogiczna. Możliwość całkowitego upadku małych farm w obliczu dalszej liberalizacji europejskiego rynku mlecznego – nie jest urojeniem pesymistów. Gdy farmerzy posiadający małe stada krów mlecznych porzucą produkcję z powodu jej nieopłacalności, wówczas korporacyjni producenci mogą pozostać jedynymi graczami na rynku.
Mleko i Trzeci Świat Komuś, kto nigdy nie doświadczył poczucia braku bezpieczeństwa żywnościowego, czyli stałej niepewności, kiedy i czy w ogóle będzie można spożyć kolejny posiłek, trudno zrozumieć, jak wielkie znaczenie dla wiejskiej rodziny afrykańskiej może mieć posiadanie krowy. Krowa to nie tylko mleko dla dzieci i ich rodziców, ale także mikro-
-przedsiębiorstwo. Nadwyżkę mleka można przetworzyć, sprzedać, zamienić na inne artykuły spożywcze i środki pierwszej potrzeby. Niestety, jeśli globalna cena mleka spada, to afrykański farmer otrzyma za swoje mleko bardzo mało pieniędzy. Gdy na rynkach krajów Trzeciego Świata mógł kupić tanie mleko w proszku z Europy, to nikt nie da dobrej ceny rodzimemu drobnemu producentowi. Świeże, lokalne mleko przegrywa konkurencję z subsydiowanym mlekiem w proszku, którego na nasyconym Starym Kontynencie nikt już nie chciał. Dumping nadwyżek mleka i produktów mlecznych z krajów rozwiniętych może poważnie zakłócić funkcjonowanie sektora spożywczego w Trzecim Świecie. Tak było w Kenii w r., gdy to samowystarczalne pod względem produkcji mleka państwo zostało zalane europejskim mlekiem w proszku i masłem. Ceny tych produktów nie były wysokie, gdyż firmy eksportujące je (w tym Nestlé) otrzymały dopłaty eksportowe. W rezultacie kenijskie mleczarnie i przetwórnie zaczęły oferować rodzimym farmerom tak niskie ceny za świeże mleko, że produkcja stała się nieopłacalna. Burkina Faso to kolejny kraj, gdzie ogólnodostępne i tanie mleko w proszku, pochodzące z Europy, utrudniało
b a ISHAIP, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ISHAIP/
53 lokalnym rolnikom sprzedaż świeżego mleka. Także w Egipcie wiosną r. wzmożony import sproszkowanego mleka znacznie pogorszył sytuację rodzimych producentów. Zaczęli domagać się wprowadzenia ceł antydumpingowych, ale to z kolei spotkało się ze sprzeciwem przemysłu przetwórczego i samych konsumentów, obawiających się znacznego wzrostu cen produktów nabiałowych. Przykłady te pokazują, że oburzenie, jakie opinia publiczna kieruje pod adresem europejskich rolników niszczących mleko w aktach protestu, nie jest do końca uzasadnione. Trudno pochwalać takie metody, ale warto rozważyć, jak bardzo zdesperowany musi być farmer decydujący się na wylanie mleka, w którego produkcję włożył swój czas, pracę i pieniądze. Rolnik taki nie ma możliwości wysłania tego mleka do afrykańskich sierocińców lub miejsc zamieszkałych przez uchodźców wojennych. Przetworzenie mleka na sproszkowane i jego wysyłka, to kosztowny proces – zwykle nie zajmują się tym rolnicy indywidualni, lecz wielkie koncerny i to właśnie one dostają dopłaty eksportowe. Wysłane do Trzeciego Świata mleko może teoretycznie dotrzeć do potrzebujących, ale częściej przynosi więcej szkody niż pożytku. Lepiej byłoby stworzyć tamtejszym rolnikom dobre warunki produkcji i sprzedaży własnego mleka. Przyniosłoby to ich stopniowe uniezależnienie od pomocy żywnościowej i pozwoliłoby na zatrzymanie środków finansowych w społecznościach rolniczych, a nie w rękach agrobiznesu.
Po drugiej stronie Atlantyku Kryzys mleczny to zmartwienie nie tylko Europy i producentów z Trzeciego Świata. Jego zasięg jest szerszy i dotyka rolników tradycyjnie uważanych za najbardziej uprzywilejowanych, czyli tych z Ameryki Północnej. Branża mleczarska przeszła tam w ostatniej dekadzie ogromną transformację. Chociaż wielkość produkcji mlecznej w Stanach Zjednoczonych utrzymuje się mniej więcej na stałym poziomie, to liczba farm mlecznych stopniowo maleje. Tylko w ciągu ostatniej dekady przestało istnieć ponad tysięcy takich gospodarstw. Te, które przetrwały, stają się coraz większe; wiele z nich to megafarmy. Co prawda jeszcze w r. większość amerykańskiego mleka pochodziła z farm, które liczyły mniej niż krów, ale już dziesięć lat później sektor mleczny zdominowały gospodarstwa, gdzie liczba krów przekraczała , zaś jedną czwartą farm stanowiły przedsiębiorstwa przemysłowe o i więcej krów. Około krów mlecznych w hodowli zamkniętej na farmach przemysłowych otrzymuje hormon (rBGH) zwiększający ich mleczność, a gdy nadmiar mleka doprowadza je do infekcji, są leczone antybiotykami. Nie mają dostępu do pastwisk. Karmi się je paszami zawierającymi kukurydzę, mimo że ich przewody pokarmowe nie są przystosowane do takiego pożywienia. Mniejsze farmy mleczne rzadziej stosują hormon wzrostu i antybiotyki, za to ich właściciele częściej wypasają swoje krowy, a wielu z nich także uprawia
rośliny na paszę. Im jednak najtrudniej jest przetrwać w coraz bardziej skonsolidowanym i korporacyjnym sektorze mlecznym. Mleko jest produktem nietrwałym, więc farmer musi je szybko sprzedać. W sytuacji istnienia niewielkiej ilości przetwórni skupujących mleko, skazany jest na tzw. spółdzielnię rynkową Dairy Farmers of America, która powiązana jest z dużymi firmami przetwórczymi, takimi jak Dean Foods. Ta ostatnia firma kontroluje podaży płynnego mleka i produkcji mleka ekologicznego w całym kraju. W niektórych stanach, takich jak Michigan, Massachusetts czy New Jersey, jej udział w rynku wynosi -. Firma ta nie narzeka na kryzys mleczny, gdyż od początku roku odnotowała -procentowy wzrost zysków. Dla Dean Foods nastał „wspaniały, słoneczny dzień”, jak określili to szefowie firmy. Tymczasem rok przyniósł producentom mleka w USA tak duży spadek cen, że niektórzy z nich szacowali swoje straty na dolarów na miesiąc w przeliczeniu na jedną krowę. Kilka miesięcy później media określiły sytuację farm mlecznych jako najgorszą od czasu Wielkiego Kryzysu. Tak jak osiem dekad temu, tak i teraz zanotowano przypadki samobójstw wśród rolników zajmujących się produkcją mleczną. W ciągu sześciu miesięcy, od grudnia r., ceny płacone rolnikom za mleko spadły o połowę, podczas gdy obniżka cen mleka na półkach sklepowych była prawie niezauważalna. Ponad tys. krów mlecznych sprzedano przetwórcom wołowiny. Amerykańskie Ministerstwo Rolnictwa skupuje co prawda nadwyżki mleka (w postaci mleka sproszkowanego, masła i sera), jednak rolnicy narzekają, że ceny otrzymywane w ramach tego programu są niższe od stawki światowej. Gorzką ironią jest to, że Amerykanie zajmujący się produkcją mleka i nauczeni, że rynek powinien opierać się na konkurencji, padają ofiarą kilku korporacji, które zdominowały rynek mleczny. Odbywa się to za przyzwoleniem spółdzielni Dairy Farmers of America, która powinna reprezentować interesy rolników. Rolnicy oskarżają ją o sztuczne zaniżanie cen. Producenci mleka z Południowego Zachodu wkroczyli na drogę sądową, oskarżając Dairy Farmers of America i Dean Foods o działania wymierzone w wolną konkurencję, drapieżczą politykę biznesową i de facto stworzenie kartelu mlecznego w tym regionie USA. Wcześniej Ministerstwo Sprawiedliwości USA przez dwa lata prowadziło śledztwo przeciw nim w związku z praktykami monopolistycznymi, lecz administracja prezydenta Busha położyła kres tej sprawie. Obecnie trzech senatorów żąda, by nowe kierownictwo wydziału antymonopolowego Ministerstwa Sprawiedliwości wznowiło śledztwo. Ze swojej zaś strony wszczęli postępowanie przeciw nim na drodze cywilnej. Niezależnie od tego, jak potoczy się ta sprawa i czy Ministerstwo Sprawiedliwości na nowo zajmie się praktykami firmy Dean Foods, rolnicy
54 i organizacje walczące o ochronę ich interesów oraz o prawa konsumentów stwierdzają, że większa rządowa kontrola nad sektorem mlecznym jest niezbędna.
Globalna krowa wolnego handlu? Znamienne, że kryzys mleczny może być tak wszechogarniający, gdy sprzedaż rynkowa obejmuje tylko mleka produkowanego na świecie. Cena światowa jest dziwnym, abstrakcyjnym konstruktem, który potrafi doprowadzić rolników do bankructwa. To tak, jakby istniała jakaś globalna krowa, której mleko wycenia się na globalnym rynku i mleko innych krów powinno mieć przybliżoną wartość. Poddanie rolnictwa, w tym sektora mlecznego, bezpośredniemu działaniu rynku bez zachowania mechanizmów ochronnych, grozi czymś więcej niż tylko zawirowaniami w branży mleczarskiej. Drobne farmy mleczne przestają mieć rację bytu, bo gdy rynek jest niestabilny, łatwiej utrzymać rentowność dużych farm, gdzie koszty produkcji w przeliczeniu na litr mleka są niższe. Korporacyjni przetwórcy wolą mieć do czynienia z dużymi farmami, bo łatwiej
pracuje się z kilkoma dużymi dostawcami niż z wielką liczbą drobnych partnerów. Rodzinne farmy mleczne są w świecie biznesu agro-spożywczego traktowane jako relikty przeszłości. Powszechna akceptacja ideologii wolnego handlu sprawia, że przetrwanie farm rodzinnych i witalność obszarów wiejskich przestają mieć jakiekolwiek znaczenie dla polityków odpowiedzialnych za kwestie rolne i żywnościowe. Jednak, jak pokazuje przykład USA, rynek mleczny wcale nie jest wolny czy oparty na zasadach uczciwej konkurencji. W Europie, mimo pozornej troski o rolników, polityka mleczna jest prowadzona w interesie korporacji agrobiznesowych. Zatem krytyka i słowa potępienia, których opinia publiczna nie szczędzi rolnikom za rozlane mleko, powinny być skierowane gdzie indziej. Należy kwestionować sens liberalizacji polityk rolnych, które z jednej strony nie zapewniają przetrwania rodzinnym gospodarstwom, a z drugiej – godzą się na dopłaty eksportowe dla korporacji. Anna Witowska-Ritter
Światowy bestseller w Bibliotece „Obywatela” Największy na świecie koncern biotechnologiczny, firma Monsanto, chce narzucić organizmy modyfikowane genetycznie (GMO) światowemu rolnictwu i rynkowi spożywczemu. Zmierza do tego „po trupach” – stosując korupcję, zastraszanie, fałszując wyniki badań naukowych... Marie-Monique Robin prezentuje fakty nie budzące wątpliwości, przedstawia zgodne i liczne zeznania, ujawnia nieznane dokumenty. Dziś, gdy w Europie trwa ożywiona debata na temat zdrowotnych, społecznych i ekologicznych konsekwencji łączących się ze stosowaniem GMO w produkcji żywności, książka ta pojawia się we właściwym momencie.
Cena – 34 zł (zawiera koszty wysyłki), w księgarniach – 39 zł
Książkę można nabyć w naszym sklepiku wysyłkowym – szczegóły na stronie www.obywatel.org.pl/sklep oraz pod numerem telefonu 504 268 206
W opisie prosimy wpisać „Monsanto” (brak tej informacji spowoduje odłożenie wysyłki w czasie).
Patronat medialny:
Do publikacji dołączona jest bezpłatna płyta DVD zawierająca cztery filmy poświęcone zagrożeniom związanym z GMO.
Prosimy o wpłatę takiej kwoty na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-734 Łódź Bank Spółdzielczy Rzemiosła, ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001
Publikacja wydana w ramach kampanii „Naturalne Geny” www.naturalnegeny.pl
55
Oddolna budowa
lepszego Austin
Carlos Pérez de Alejo
Imigranccy robotnicy stawiają czoła biznesowi budowlanemu w stolicy stanu Teksas. czerwca r. trzech robotników-imigrantów poniosło śmierć w wyniku upadku, po zawaleniu się rusztowania na wysokości . piętra na budowie nieopodal Uniwersytetu Teksasu w Austin. Tragiczna śmierć Wilsona Joela Iríasa Cerritos, Raudela Ramíreza Camacho i Jesúsa Ángela Lópeza Pérez poruszyła społeczność latynoskich imigrantów w Austin. Utrata trzech młodych robotników z Meksyku i Ameryki Środkowej w ponury sposób przypomniała o niebezpieczeństwach związanych z pracą na budowach w stanie samotnej gwiazdy. Teksas jest jednym z najszybciej rozwijających się stanów, z ogromną liczbą ludności, przekraczającą miliony, oraz z prężnym przemysłem budowlanym, mającym zaspokoić jego rosnące potrzeby. Koszty wzrostu ponoszą jednak w dużej mierze ci, którzy pracują przy budowie nieruchomości komercyjnych, mieszkań i infrastruktury. W Teksasie co dwa i pół dnia traci życie kolejny robotnik budowlany. Według najnowszych danych Departamentu Pracy USA, w samym tylko r. na tamtejszych budowach odnotowano ofiary śmiertelne (więcej niż w roku poprzednim, w którym było ich ). Statystyki te czynią z Teksasu najbardziej zabójczy dla robotników budowlanych stan, zdecydowanie wyprzedzający drugą w kolejności Kalifornię. – Branżę [budowlaną] w Teksasie dotyka problem złych warunków pracy oraz braku podstawowej ochrony bezpieczeństwa i zdrowia – twierdzi Christina Tzintzún z Workers Defense Project (WDP, Inicjatywa Obrony Pracowników), organizacji zrzeszającej latynoskich robotników-imigrantów, mającej swoją siedzibę w Austin. – Sytuacja w Austin daje obraz trudności istniejących w całym stanie. Przez ostatnie siedem lat WDP zmobilizowała tysiące robotników-imigrantów do walki z wyzyskiem szerzącym się w przemyśle budowlanym w Austin. Coraz silniejsza baza społeczna WDP to rezultat partycypacyjnego modelu funkcjonowania tej organizacji.
Kładzie on szczególny nacisk, by liderami stawały się osoby bezpośrednio dotknięte niesprawiedliwością. Po latach pracy u podstaw, budowania sojuszy i akcji bezpośrednich, WDP zaczęła radzić sobie z najgorszymi nadużyciami w branży. A robi to oddolnie.
Ukryte koszty rozwoju W połowie czerwca r. Workers Defense Project opublikowała obszerny raport poświęcony branży budowlanej, zatytułowany „Building Austin, Building Injustice: Construction Working Conditions in Austin, Texas” (Budując Austin, budując niesprawiedliwość: warunki pracy w budownictwie w Austin w stanie Teksas). Badanie to przeprowadzone zostało we współpracy z Uniwersytetem Teksasu w Austin oraz Uniwersytetem Illinois w Chicago. Raport opiera się na trwającej ponad rok analizie lokalnych, stanowych i federalnych danych, a także na wywiadach pogłębionych z robotnikami budowlanymi w miejscu ich pracy oraz na wywiadach z lokalnymi pracodawcami. „Building Austin” dostarcza szokujących informacji o społecznych i ekonomicznych kosztach rozwoju miasta. Austin, znane jako „światowa stolica muzyki na żywo”, znalazło się pod względem rozwoju na czele teksańskich miast. Jego nowoczesny charakter i prężna scena muzyczna przyciągnęły w ostatnich latach dużą liczbę nowych mieszkańców. Miasto zajęło w ten sposób drugie miejsce na liście najszybciej rozwijających się obszarów metropolitarnych w kraju. Dźwigi dominujące nad śródmieściem oraz rozsiane po całym Austin drewniane szkielety przyszłych domów, to namacalne dowody rozwoju. Jednak patrząc na place budowy, niewielu mieszkańców Austin zdaje się dostrzegać problemy robotników. Siła robocza na budowach w Austin składa się, podobnie jak w wielu innych miastach Stanów Zjednoczonych, w głównej mierze z latynoskich imigrantów. Ponad dwie dekady neoliberalnych reform – charakteryzujących się dążeniem do „liberalizacji” wolnego rynku poprzez skrajną prywatyzację i deregulację – zmusiły tysiące mieszkańców Meksyku i Ameryki Środkowej do opuszczenia własnych domów, nierzadko także rodzin, i poszukiwania
pracy w Austin i innych miastach „El Norte” [„Północy”, czyli USA – przyp. red. „Obywatela”]. W latach - latynoska populacja Austin wzrosła o , a odsetek latynoskich robotników budowlanych o . Pracują oni zazwyczaj długimi godzinami, otrzymując niewiele lub wręcz nic. Fakt bycia imigrantami naraża ich często na wyzysk ze strony pracodawców pozbawionych skrupułów. – Każdego roku odnotowujemy coraz więcej przypadków niewypłacania wynagrodzeń – mówi Emily Timm, koordynatorka ds. sprawiedliwości w miejscu pracy, zajmująca się takimi przypadkami z ramienia WDP. – Poziom nadużyć jest wielce niepokojący, zwłaszcza od czasu wybuchu kryzysu ekonomicznego. Ponieważ nie wszystkie przypadki są zgłaszane, niemożliwe jest precyzyjne określenie skali nieprawidłowości. WDP szacuje, że w przypadku robotników budowlanych chodzi co roku o kwotę blisko milionów dolarów zaległych płac. Wobec możliwości szantażu, imigranci pracujący „na czarno” są szczególnie narażeni na wszelkiego rodzaju nadużycia. We wspomnianym raporcie, poza przypadkami zalegania z wynagrodzeniem, odnotowano także inne patologie. Połowa robotników budowlanych, z którymi przeprowadzono wywiady, przyznała, że nie otrzymali pieniędzy za nadgodziny. Aż – pracowało za głodowe stawki. Jeden na pięciu doznał podczas pracy uszczerbku na zdrowiu, wymagającego pomocy medycznej. robotników nie zostało przeszkolonych w zakresie BHP, a wielu z nich musiało na własną rękę zapewnić sobie wyposażenie ochronne. Kulejący system nadzoru przez lata nie zajmował się złymi warunkami pracy w stolicy stanu. Większość spośród pytanych robotników nigdy nawet nie słyszała o Occupational Safety and Health Administration [Urząd ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy, jedna z agencji Departamentu Pracy USA – przyp. tłum.], nie mówiąc już o innych służbach. Mimo raptownego rozwoju branży budowlanej, Teksas zajmuje czwarte miejsce na liście stanów z najmniejszą liczbą inspektorów OSHA. Według „Building Austin”, ani jeden spośród robotników, którym nie wypłacono na czas ich wynagrodzeń, nie zgłosił tego do Texas Workforce Commission (Teksańskiej Komisji ds. Pracowników Najemnych), Departamentu Pracy lub policji – instytucji zajmujących się takimi przestępstwami. Wielu robotników zwracało się po należne im wynagrodzenia bezpośrednio do pracodawców, którzy okazali się jednak głusi na żądania. Wielu spośród tych, którzy zaryzykowali spotkanie z szefem, straszono następnie zwolnieniem lub zgłoszeniem do władz zajmujących się imigrantami. Niektórym robotnikom grożono nawet przemocą. Niedbałe egzekwowanie prawa w przemyśle budowlanym to efekt ponad dwudziestu lat intensywnej deregulacji, która zapoczątkowana została przez administrację Reagana, lecz praktykowana jest także w dobie obecnego kryzysu ekonomicznego. Dwutygodnik „Texas Observer” stwierdził, że w tym okresie „przestrzeganie prawa stało się w dużej mierze kwestią dobrej woli”. Texas Workforce
Niedbałe egzekwowanie prawa w przemyśle budowlanym to efekt ponad dwudziestu lat intensywnej deregulacji
b n a DAN MACHOLD, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/MYBLOODYSELF/
56
Commission, stanowa agencja odpowiedzialna za badanie nieprawidłowości związanych z płacami oraz czasem pracy, od r. nie przeprowadziła ani jednej inspekcji w terenie. W rzeczonym roku legislatura stanowa znacząco obcięła budżet agencji. Od tego czasu badanie nieprawidłowości odbywa się wyłącznie za pośrednictwem telefonów i e-maili, a rozsiane po stanie biura terenowe agencji zostały zamknięte. Cały Teksas obsłużyć musi zaledwie inspektorów prawa pracy i to z jedynego biura mieszczącego się w centrum Austin. W obliczu braku działającego systemu kontroli, WDP zajęła się organizacją tysięcy nielegalnych robotników. Mieli sprawić, by branża budowlana stała się bardziej sprawiedliwa.
Budując od fundamentów Workers Defense Project powstała w sierpniu r. w odpowiedzi na coraz liczniejsze przypadki niewypłacania wynagrodzeń robotnikom-imigrantom w Austin. Inicjatywa zaczynała jako organizacja skupiająca się na pomocy potrzebującym, głównie w dochodzeniu roszczeń płacowych, w której kluczowe rolę odgrywali przede wszystkim biali mężczyźni. Po pewnych zmianach kadrowych, określeniu strategii rozwoju i ostrożnym stworzeniu bazy organizacyjnej, stała się jedną z najbardziej dynamicznych struktur opartych na masowym członkostwie i wewnętrznej demokracji, działających na rzecz praw pracowniczych w Austin.
57 – W ostatnich latach znacznie się rozwinęliśmy – mówi Christina Tzintzún, będąca w WDP niemalże od początku. – Staliśmy się organizacją zarządzaną przez członków, pracującą u podstaw. Wierzymy, że prawdziwa siła bierze się z oddolnych inicjatyw, tworzonych przez ludzi bezpośrednio dotkniętych społeczną i ekonomiczną nierównością. Demokratyczne uczestnictwo ponad latynoskich robotników-imigrantów jest cenione i wspierane na wszystkich szczeblach organizacji. Członkowie biorą udział w podejmowaniu kluczowych decyzji podczas comiesięcznych dyskusji na zgromadzeniu ogólnym, podczas cotygodniowych spotkań Komitetu Robotników Budowlanych oraz poprzez zarząd, w którym robotnicy zajmują ponad połowę stanowisk. Rosnący zakres partycypacji, mimo pewnych trudności, doprowadził do okrzepnięcia WDP jako organizacji i wzmocnił determinację jej członków w walce na rzecz zmian społecznych. – Nam jako robotnikom [WDP] daje poczucie, że jesteśmy w stanie zmienić bieg wydarzeń – mówi Martín Ruíz, działacz inicjatywy. – Jesteśmy tu, ponieważ wszyscy należymy do organizacji, jesteśmy częścią jednej rodziny. Ruíz wstąpił do WDP rok temu, gdy pracodawca odmówił mu zapłaty za nadgodziny. Od tego czasu uczestniczył w kilku akcjach bezpośrednich przeciwko pracodawcom, przemawiał podczas ostatniego pochodu z okazji Święta Pracy i brał aktywny udział w rekrutacji nowych członków. Ruíz jest teraz w WDP jednym z głównych koordynatorów szkoły liderów. Szkoła ta, odwołująca się do tradycji szkolnictwa ludowego, które kładzie nacisk na praktyczne doświadczenie jako podstawę wiedzy i działania, w ciągu ostatnich lat znacząco się rozrosła. Zaczynano od kursów dotyczących praw pracowniczych, a obecnie porusza się tam takie tematy, jak globalizacja, kwestie rasowe, imigracja, równość płci, historia Stanów Zjednoczonych czy sztuka przemawiania. – Rząd nie sprawi, że ludzie przejrzą na oczy – twierdzi Ruíz. – Uniwersytet z kolei nie będzie się skupiał na ich robotniczych doświadczeniach. Tutaj natomiast mogą zdobywać wiedzę, bazując na przeżyciach własnych i innych osób… Dzielą się tu doświadczeniami – i doświadczają radości z dzielenia się. Model edukacji uczestniczącej wykorzystywany w WDP ma umożliwić dotarcie do źródeł społecznych nierówności i pomagać robotnikom w zrozumieniu ich własnego położenia. Jest on jednak czymś więcej niż tylko narzędziem analitycznym. W edukacji członków organizacji chodzi o wynajdywanie potencjalnych liderów i rozwijanie ich umiejętności przywódczych – zauważają Bill Fletcher Jr. i Fernando Gapasin w książce „Solidarity Divided: The Crisis in Organized Labor and a New Path Toward Social Justice” (Rozłam solidarności: kryzys ruchu pracowniczego i nowe drogi ku sprawiedliwości społecznej). Jej celem jest zapewnienie zestawu instrumentów, których aktywiści będą mogli używać, by… działać we własnym interesie.
Akcja bezpośrednia: to działa! Wielu robotników dzięki działalność w WDP przekonuje się, czym jest akcja bezpośrednia. Organizacji udało się odzyskać w sumie ponad tys. dolarów z łącznej kwoty niewypłaconych wynagrodzeń. Niektórych pracodawców da się skłonić do ustępstw poprzez negocjacje, pozostałych trzeba „przekonywać” w nieco inny sposób. Gdy jakiś pracodawca uparcie odmawia zapłaty, WDP mobilizuje swych członków i sprzymierzeńców w społeczności lokalnej, by wspólnie stawić czoła problemowi. Pod koniec r. KB Home, jedna z największych firm budowlanych w kraju, wypłaciła, po pięciu miesiącach nacisków ze strony WDP, prawie tysięcy dolarów zaległej pensji zrzeszonym w organizacji robotnikom pracującym przy budowie luksusowych domów. Kampania przeciwko KB osiągnęła apogeum we wrześniu, gdy ponad zwolenników, działaczy związkowych oraz religijnych dołączyło do WDP i rozpoczęło okupację siedziby firmy w północnej części Austin. Ominąwszy ochronę, protestujący wdarli się do głównego holu i otoczyli recepcję. Żądali natychmiastowej wypłaty wynagrodzenia dla robotników. Następnego dnia KB skontaktowała się z Workers Defense Project i zgodziła spełnić żądania. W trakcie walki o konkretne, doraźne cele uwidacznia się potęga kolektywnego działania. Akcja bezpośrednia wzmacnia w ten sposób poczucie solidarności między robotnikami i ich sojusznikami ze społeczności lokalnej. – Zastępując polityków, którzy mieliby wprowadzać pożądane zmiany – stwierdza Ruíz – [akcja bezpośrednia] pozwala nam uwierzyć, że poprzez zjednoczenie się i samoorganizację sami jesteśmy w stanie coś zmienić. W mieście pozbawionym sprawnego aparatu egzekwującego przestrzeganie prawa pracy, WDP wzięła sprawy w swoje ręce. Organizacja połączyła robotników oraz ich sojuszników we wspólnej walce o bardziej sprawiedliwe warunki pracy. Publikacja „Building Austin, Building Injustice” pozwoliła zwrócić wreszcie społeczną uwagę na warunki panujące w branży budowlanej w Austin. W odpowiedzi na raport, Hilda Solis, sekretarz Departamentu Pracy, ogłosiła, że inspektorzy OSHA z innych stanów zajmą się badaniem nadużyć w Teksasie. Mimo tego WDP wciąż ma ręce pełne roboty. Jak wskazuje Ruíz, walka nie ogranicza się jedynie do miejsca pracy, ale toczy się także w społecznościach lokalnych – o to, by wciągnąć do działania jak najwięcej ludzi. Carlos Pérez de Alejo Tłum. Mateusz Batelt
Więcej informacji na stronach www.workersdefense.org i www.buildaustin.org. Tekst pierwotnie ukazał się w 284 numerze dwumiesięcznika „Dollars & Sense” (wrzesień-październik 2009). Strona internetowa czasopisma: www.dollarsandsense.org.
58
Dobre wiadomości
z Afryki Jędrzej Czerep
Współczesna Afryka kojarzy się przeciętnemu odbiorcy przekazów medialnych z Czarną Dziurą. Wyobraża on sobie, że kontynent zaludniają wyłącznie dzieci z wydętymi od głodu brzuchami, ekscentryczni dyktatorzy w wojskowych mundurach i zdesperowani uchodźcy zmierzający do Europy. Pomiędzy nimi przemykają bezradni misjonarze, od czasu do czasu zagląda Madonna, żeby zaadoptować dziecko z Malawi, albo książę Harry, aby pomóc remontować szkołę w Lesotho. To, co dobre, jak może się wydawać, przybywa z zewnątrz: pomoc humanitarna od ONZ i organizacji charytatywnych, a także zachodnie wzorce i pomysły. Wybuch bomby, porwania dla okupu czy inne spektakularne tragedie są chwytliwymi newsami. Żmudna praca na rzecz poprawy jakości rządów, wzmocnienia społeczeństwa obywatelskiego, długoterminowe procesy ekonomiczne – nie są. W ten sposób odbiorcę omija fascynujący moment w historii Afryki. Bez udziału Zachodu mają tam miejsce zjawiska, które trwale odmieniają jej oblicze.
Bohaterowie dnia codziennego Gdy zapytać grupy studentów, kto słyszał o Mobutu Sese Seko czy o cesarzu Bokassie, podniesie się las rąk. Dawni tyrani z Zairu i Środkowej Afryki, lubujący się w zbytkach i okrucieństwach, na tyle wryli się w powszechną świadomość, że są jednymi z pierwszych automatycznych skojarzeń, jakie wywołuje hasło „Afryka”. Idźmy tym tropem i zapytajmy o kolejne nazwiska wpływowych afrykańskich przywódców: Festus Mogae, Joaquim Chissano… To postaci nieobecne na ekranach telewizorów, mimo że ich rolę trudno przecenić. Emerytowani już prezydenci Botswany i Mozambiku wykonali i wykonują nadal nieocenioną pracę dla rozwoju swoich państw i regionu. Botswana to niemal modelowa demokracja, dla której zasoby naturalne (diamenty) stały się źródłem prosperity, a nie walki o władzę. Mogae postawił na walkę z ubóstwem i AIDS, a także na zróżnicowanie gospodarki, w celu uniezależnienia kraju od wahań koniunktury. Z kolei Chissano po zakończeniu pełnej sukcesów prezydentury
w Mozambiku, z dala od kamer niestrudzenie występuje jako mediator w różnych punktach zapalnych kontynentu. Czy nie warto wydobywać na światło dzienne i dawać za przykład „bohaterów dnia codziennego”? To pytanie zadał sobie sudański biznesmen i filantrop Mo Ibrahim. Od trzech lat opracowuje on, we współpracy z dziesiątkami afrykańskich ośrodków badawczych, Afrykański Indeks Jakości Rządów, ocenę sukcesów i porażek poszczególnych państw w oparciu o niemal setkę kryteriów. Jej wyniki są publicznie ogłaszane i szeroko analizowane w mediach, komentowane przez ekspertów i samych rządzących. Fundacja Mo Ibrahima, począwszy od r., przyznaje też nagrody dla najlepszych byłych liderów politycznych; Chissano i Mogae to właśnie pierwsi z jej laureatów. Rok przyniósł rozszerzenie listy państw uwzględnianych w rankingu – doszły arabskie kraje Afryki Północnej, więc obecnie ocenie poddawane są już wszystkie państwa kontynentu. Zauważalne jest także, zgodne z intencją twórców Indeksu, silniejsze oparcie się na pracy lokalnych ośrodków badawczych. Dowodem na to, że nagroda nie jest przyznawana pochopnie, jest choćby fakt, iż w ubiegłym roku nie uhonorowano żadnego byłego przywódcy, mimo silnych kandydatur, takich jak eks-prezydent Ghany, John Kufuor.
Rządy pod tablicą Mo Ibrahim wychodzi z założenia, że problemów Afryki nie można w nieskończoność tłumaczyć skutkami kolonializmu i oczekiwać pomocy z zewnątrz. Trzeba za to skoncentrować się na wyławianiu dobrych przykładów i zachęcać do korzystania z tych doświadczeń. Indeks Jakości Rządów zaczyna zajmować w debacie publicznej miejsce obok takich renomowanych rankingów, jak ONZ-owski Wskaźnik Rozwoju Społecznego (HDI) czy Światowy Wskaźnik Wolności Prasy, opracowywany przez organizację Reporterzy Bez Granic. Przede wszystkim jednak możliwość porównania wyników własnych rządów na przestrzeni kolejnych lat daje obywatelom narzędzie nacisku na polityków, namacalny argument przy ocenie, czy zasługują oni na legitymację
59 społeczną. Jeszcze kilkanaście lat temu afrykańscy prezydenci rzadko kiedy odczuwali oddolną presję na rzecz poprawy jakości rządów. Natomiast dziś społeczeństwo obywatelskie – organizacje pozarządowe, dziennikarze, związki zawodowe, a także liderzy religijni i powszechnie szanowane osobistości – jest w Afryce siłą, z którą przywódcy muszą się liczyć. Inną formą „patrzenia rządom na ręce”, która w ciągu ostatnich kilku lat zrobiła zawrotną karierę, jest mechanizm recenzowania rzeczywistości społeczno-politycznej, zwany African Peer Review Mechanism (APRM), zainicjowany przez Unię Afrykańską. Państwa, które przystąpią do APRM, poddają się dobrowolnym, cyklicznym przeglądom w czterech sektorach: Demokracja i Dobre Zarządzanie Polityczne; Zarządzanie Ekonomiczne; Dobre Praktyki w Tworzeniu Ram dla Funkcjonowania Biznesu (corporate governance); Rozwój Społeczno-Ekonomiczny. APRM opiera się na zasadzie współdziałania rządów, społeczeństwa obywatelskiego i forów międzynarodowych w identyfikowaniu luk w dobrych rządach i wypracowywaniu (oraz realizowaniu) skutecznych rozwiązań. W kilku etapach procesu badane są postępy rządów w realizacji postawionych sobie zadań, potrzeby mieszkańców i sektory wymagające poprawy. Uczestniczą w tym specjalne misje zagraniczne, prowadzące szerokie konsultacje z lokalnymi grupami społeczeństwa obywatelskiego, a także panel osobistości reprezentujących poszczególne regiony kontynentu. Mechanizm ten uważany jest za jeden z najambitniejszych programów wypracowanych przez afrykańskich liderów, zaś doświadczenia pierwszych państw poddanych procesowi są szeroko analizowane i komentowane. Program, który wystartował w r. i obejmuje już ponad połowę krajów Afryki, zaprzęga siły stojące zazwyczaj
po przeciwnych stronach barykady (rządy – społeczeństwo obywatelskie) do współdziałania w osiąganiu poprawy jakości życia. Jest mechanizmem samodoskonalenia się, a zarazem przejmowania odpowiedzialności i rozliczania z zadań długoterminowych. Lokalnie daje mieszkańcom kolejne narzędzie w egzaminowaniu swoich rządów, zaś globalnie jest miernikiem zaufania do państw, co przekłada się m.in. na klimat inwestycyjny. Pierwsza dekada po r. odznaczyła się zdecydowanym wzrostem znaczenia społeczeństwa obywatelskiego w Afryce. Rozwój Internetu i telewizji satelitarnych stworzył nowe możliwości debaty i konstruktywnej krytyki. Szybko rozwijające się platformy wymiany informacji dają możność wglądu w komentarze z różnych źródeł, podchodzące do bieżących problemów z różnych perspektyw. Przykładowo, popularna witryna internetowa AllAfrica.com działa w oparciu o umowy z ponad afrykańskimi redakcjami, agencjami informacyjnymi i ośrodkami badawczymi. W krótkim czasie stała się jednym z tych mediów, które publikują największą ilość tekstów. Dobrze obrazuje to popyt czytelników na pogłębione informacje.
Koniec z zamachami Zmieniły się też wyraźnie reguły przejmowania władzy. Zamach stanu zdecydowanie wyszedł z mody. Jeśli gdzieś się jeszcze zdarza (np. w Gwinei czy na Madagaskarze – przykłady z zeszłego roku), bynajmniej nie przechodzi się nad nim do porządku dziennego. Przeciwnie, uruchamiany zostaje mechanizm nacisku, perswazji i negocjacji z udziałem społeczeństwa obywatelskiego. Na początek chętnego na przejęcie władzy z pominięciem wyborów spotyka zimny prysznic w postaci zawieszenia w prawach członkowskich Unii Afrykańskiej
b n MO IBRAHIM. FOT. CHRISTOPHERFLEMING HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/CHRISTOPHERFLEMING/
dziś społeczeństwo obywatelskie jest w Afryce siłą, z którą przywódcy muszą się liczyć
60 i regionalnych bloków politycznych. Następnie żąda się od niego przedstawienia kalendarza przekazania władzy cywilom, w jego stolicy nie ustają wizyty negocjatorów, pojawiają się kolejne kompromisowe propozycje rozwoju sytuacji. Z reguły kończy się powołaniem tymczasowego rządu jedności z udziałem sił opozycyjnych, który przygotowuje wolne wybory, po czym wycofuje się. W przypadku wydarzeń na Madagaskarze czy kryzysu w Gwinei, kluczową rolę odgrywa zaangażowanie organizacji międzyrządowych, takich jak Południowoafrykańska Wspólnota Rozwoju (South African Development Community, SADC) czy Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (Economic Community of West African States, ECOWAS). Wyraźnie widoczna jest zmiana w podejściu do kryzysów władzy. Jeszcze kilkanaście lat temu objęcie sterów państwa przez generała armii lub skonfliktowanego współpracownika premiera było przyjmowane przez sąsiednie kraje z obojętnością. Dziś wypływające głęboko z tradycji afrykańskiej poczucie solidarności wspólnotowej przekłada się na język polityki: zawirowania w jednym państwie traktowane są jako problem, nad którego rozwiązaniem pochylić się muszą także pozostałe. Międzyrządowe organizacje, jak ECOWAS czy Unia Afrykańska, coraz chętniej przejmują odpowiedzialność za stabilność kontynentu, zgodnie z zasadą, że problemy w jednym państwie to problemy wszystkich w regionie. Odkąd po raz pierwszy temat ten pojawił się na forum Unii Afrykańskiej w r., skuteczny i trwały zamach stanu to dziś zdecydowany wyjątek od reguły.
Rozwój bez granic Do świadomości publicznej coraz mocniej dochodzi też potrzeba otwarcia granic. Bolączką kontynentu od dawna był problem z komunikacją. Trudno mówić o jakościowej zmianie sytuacji, pomijając aspekty ekonomiczne. Coraz częściej państwa sąsiadujące, a także regionalne grupy państw, znoszą wzajemnie bariery celne, otwierają się na transgraniczną wymianę gospodarczą, a także ułatwiają ruch ludności. Dawniej martwe granice, jak między Mauretanią a Marokiem, zapełniają się ciężarówkami przewożącymi żywność i inne produkty. Od czasu ustanowienia w r. unii celnej w ramach Wspólnoty Wschodnioafrykańskiej (East African Community, EAC), obroty handlowe pomiędzy sąsiadującymi Kenią i Ugandą wzrosły o . Wciąż pozostaje ogromnie wiele do zrobienia, jednak wyraźnie zmienia się klimat – upowszechnia się przekonanie, że rozdrobnienie na kilkadziesiąt państw nie pomaga wytrzymywać konkurencji z globalnymi potęgami. Państwa EAC, wybijającej się w dziedzinie integracji politycznej i zrzeszającej Kenię, Tanzanię, Rwandę, Ugandę i Burundi, od kilku lat posługują się na potrzeby wewnętrzne wspólnym paszportem, a w listopadzie r. zainaugurowały wspólny rynek, oparty na swobodnym przepływie towarów i osób. Wspólnota przymierza się do ustanowienia jednej waluty (jej wprowadzenie, pierwotnie zaplanowane
na r., zapewne się opóźni), a także urzędu rotacyjnego prezydenta. Udane przykłady regionalnej współpracy pociągają za sobą kolejne. Zgodnie z przyjętą w ubiegłym roku „mapą drogową”, do r. wspólną walutę pragną także przyjąć państwa z zachodniego wybrzeża kontynentu, w większości anglojęzyczne: Nigeria, Ghana, Gambia, Gwinea i Sierra Leone (być może też Liberia). Strefa Eco w ciągu kolejnych pięciu lat połączyłaby się z istniejącą strefą zachodnioafrykańskiego franka CFA ( państw, głównie dawnych kolonii francuskich, od Senegalu do Beninu), co zaowocować ma jednolitą, stabilną walutą w całej Afryce Zachodniej. Współczesny kierunek na integrację ma o wiele większe szanse powodzenia niż wizje jedności afrykańskiej, kreślone w okresie wybijania się na niepodległość przez romantycznych panafrykanistów z lat . XX w. (jak senegalski polityk i poeta Léopold Senghor). Tamte nie przetrwały długo z powodu ambicji lokalnych polityków, te dzisiejsze natomiast opierają się na ocenie wymiernych korzyści ekonomicznych, zwłaszcza stabilności warunków do wymiany handlowej i silniejszej pozycji przetargowej w skali globalnej.
Nadrabianie zaległości Mówiąc o rynku światowym, niekoniecznie chodzi o takie punkty odniesienia, jak Stany Zjednoczone czy Europa. Coraz częściej punktem tym stają się dla państw afrykańskich wschodzące potęgi Azji – zwłaszcza Chiny, które na naszych oczach ugruntowują pozycję lidera w kontaktach z Czarnym Kontynentem. Oprócz masowego wydobycia surowców, co wzbudza sporo kontrowersji, chińskie firmy budują drogi, linie kolejowe i sieci telekomunikacyjne na niespotykaną dotychczas skalę. Z chińską pomocą na orbicie znalazł się pierwszy afrykański geostacjonarny satelita komunikacyjny (nigeryjski NigComSat-). W tym samym czasie, gdy pogrążone w kryzysie zachodnie firmy masowo wycofywały się z inwestycji na Czarnym Lądzie, na szczycie afrykańsko-chińskim w Sharm el-Sheikh (listopad ) premier Chin, Wen Jiabao, zapowiedział przekazanie kolejnych miliardów dolarów w pożyczkach i wsparcie w wybudowaniu stu stacji pozyskiwania czystej energii na kontynencie. Nic dziwnego, że to Chiny traktowane są z perspektywy afrykańskiej jako gracz numer jeden. Drugi azjatycki gigant, Indie, bogatszy o doświadczenia Chin, konsekwentnie zwiększa nacisk na pozytywny odbiór swego zaangażowania. Oprócz wzrostu wymiany handlowej (osiągnęła już wartość mld dolarów rocznie, wymiana z Chinami – ponad mld), New Delhi rozbudowuje sieć telemostów medycznych, dzięki którym szpitale w odległych rejonach Afryki (np. w Sierra Leone) uzyskują możliwość konsultacji skomplikowanych przypadków. Dziś to Chiny i Indie wyrównują zaległości kontynentu odziedziczone po okresie europejskiej dominacji. Jakkolwiek by nie oceniać ich powszechnie krytykowanej działalności w przemyśle wydobywczym czy
61 praktyki przywożenia własnych robotników kontraktowych, nie ma wątpliwości, że to właśnie za ich pośrednictwem zmniejsza się zapaść cywilizacyjna Afryki. Podstawy samodzielnego rozwoju państw afrykańskich – drogi czy telekomunikacja – powstają dzięki współpracy z partnerami azjatyckimi.
Na pełnych prawach Kraje afrykańskie są postrzegane głównie jako odbiorcy międzynarodowej pomocy. Nie przeszkodziło to jednak wielu państwom kontynentu z pobudek humanitarnych wygospodarować sporych kwot na włączenie się w akcję pomocy ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti. Republika Południowej Afryki wysłała na miejsce tragedii ratowników, Gwinea Równikowa zaoferowała miliony dolarów pomocy, Demokratyczna Republika Konga , mln, Gabon, Namibia i Senegal po milionie. Prezydent tego ostatniego państwa zapowiedział nawet możliwość osiedlenia się i przyznania ziemi ofiarom trzęsienia ziemi, chcącym rozpocząć nowe życie ma kontynencie, z którego pochodzili przecież przodkowie Haitańczyków. Dołożenie swojego,
relatywnie dużego wkładu do globalnego odruchu solidarności, jest symptomatyczne. Pokazuje, że państwa kontynentu należy już traktować jako pełnoprawnych członków społeczności międzynarodowej, zdolnych do szybkiej reakcji w przypadku kryzysu w innej części globu. O zmianach, jakie zachodzą w ostatniej dekadzie, warto mówić z innego jeszcze względu. Są one efektem fermentu intelektualnego wśród odpowiedzialnie myślących Afrykanów. Potrzeba zdarcia łatki, jaka lata temu przylgnęła do kontynentu – wiecznego petenta, niesamodzielnego, zdanego na łaskę Zachodu – staje się w tych działaniach dodatkową motywacją. Pojawiła się i jest silnie akcentowana potrzeba udowodnienia światu i samym sobie, że potrafimy wziąć sprawy we własne ręce, niekoniecznie powielając wzorce zachodnie. Unia Afrykańska i regionalne bloki ekonomiczne, oddolne lub mieszane mechanizmy nadzorujące (Indeks Jakości Rządów, APRM), sieci informacyjne – rozwijane są, finansowane i doskonalone przez Afrykanów dla Afrykanów. Jędrzej Czerep
Serdecznie zapraszamy Pozarządowe Organizacje Ekologiczne z całej Polski do udziału w Ogólnopolskim Spotkaniu Ekologicznych Organizacji Pozarządowych eKolumna 2010 w dniach 13–15 maja 2010 w Spale k. Tomaszowa Mazowieckiego EKOLUMNA 2010 jest próbą wznowienia spotkań ekologów, które odbywały się w latach 90. w Kolumnie. Jeśli chcecie mieć wpływ na to, co dzieje się w ochronie środowiska w naszym kraju – przyjedźcie! Nie zapomnijmy o tym, jaka siła tkwi we wspólnej pracy na rzecz natury. Dodatkowe informacje, formularz zgłoszeniowy na stronie projektu www.ekolumna.org.pl
Dodatkowe informacje: ekolumna2010@gmail.com
Wszystkie koszty uczestnictwa poza dojazdem pokrywa organizator ze środków FOP.
Wsparcie udzielone przez Islandię, Liechtenstein, i Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego, a także ze środków budżetu Rzeczpospolitej Polskiej w ramach Funduszu dla Organizacji Pozarządowych
62
Są powody do radości (w Kostaryce)
Lisa Gale Garrigues
Dziecko wychowujące się na pozamiejskich terenach Kostaryki dorasta pośród krajobrazu uznawanego za jeden z najpiękniejszych i najbardziej różnorodnych na świecie. Władze tego niewielkiego kraju w Ameryce Środkowej starają się, by tak pozostało. Jednak ochrona tropikalnych lasów deszczowych to nie jedyne osiągnięcie Kostarykan. Tamtejszy rząd zapewnia wszystkim obywatelom dostęp do opieki zdrowotnej i edukacji, ponadto kraj aktywnie wspiera pokój na świecie. Toteż gdy New Economics Foundation 1 opublikowała drugi światowy ranking oparty na Wskaźniku Szczęśliwej Planety (Happy Planet Index, HPI) – klasyfikację, której kryteria stanowią wkład kraju w ochronę środowiska naturalnego oraz zdrowie i samopoczucie mieszkańców – pierwsze miejsce przypadło w udziale właśnie czteromilionowej Kostaryce. Stany Zjednoczone uplasowały się na pozycji… . 2 Czego mieszkańcy tego okołorównikowego kraju mogliby nauczyć nas na temat szczęścia, długowieczności i rozsądnego gospodarowania zasobami naturalnymi? – Kostaryka zajmuje uprzywilejowaną pozycję średniozamożnego państwa, gdzie ludzie mają wystarczająco dużo wolnego czasu, by cieszyć się bogatym życiem rodzinnym i towarzyskim – mówi Kostarykanin Mariano Rojas, profesor ekonomii. – Przeciętna pensja pozwala tu zaspokoić podstawowe potrzeby. Aktywne działania rządu gwarantują powszechny dostęp do szkolnictwa, opieki zdrowotnej i wyżywienia. Jak zauważa Rojas, Kostarykanie nigdy nie dołączyli do pogoni za prestiżem i ostentacyjną konsumpcją. Stworzony w r. Wskaźnik Szczęśliwej Planety ujmuje trwałe szczęście, mierzone na poziomie poszczególnych krajów, w oparciu o trzy główne kryteria: jak bardzo zadowoleni z życia są ich mieszkańcy, jak długo żyją i jak dużo zasobów naturalnych zużywają. Ów wskaźnik „szczęścia narodowego” oblicza się za pomocą prostego wzoru. Mnożąc średnią długość życia przez wartość wskaźnika satysfakcji z życia, uzyskanego na podstawie sondaży Instytutu Gallupa czy World Values Survey (światowego badania systemów wartości), otrzymujemy liczbę
„szczęśliwych lat życia” przypadającą na mieszkańca. Następnie dzielimy ją przez wielkość tzw. śladu ekologicznego danego kraju – jest on miarą tego, ile hektarów ziemi i ile wody jest niezbędnych, by zaspokoić potrzeby życiowe statystycznego mieszkańca. Według rankingu, ślad ekologiczny statystycznego Kostarykanina stanowi jedną czwartą śladu pozostawianego przez mieszkańca USA. Saamah Abdallah, badacz z New Economics Foundation, uważa, że HPI dociera do istoty ekonomii, obnażając to, co liczy się naprawdę. Uwzględnia bowiem koszty, czyli zużycie zasobów naturalnych, oraz jedyne autentyczne zyski, które stanowi zdrowe i szczęśliwe życie. Przypomina nam w ten sposób, że ekonomia to nauka, która ma określony cel – jest nim poprawianie jakości życia każdego człowieka. Wysoką pozycję rodziny, przyjaciół i poczucia więzi ze społecznością w narodowej hierarchii wartości Abdallah nazywa „kapitałem społecznym”. Paradoksalnie – mieszkańcy zamożnych krajów nierzadko opisują się jako mniej szczęśliwi niż osoby mieszkające w krajach biedniejszych, gdzie jednak więzi międzyludzkie są autentyczne i silne. W badaniach ekonomisty Stefano Bartoliniego, Stany Zjednoczone znalazły się w gronie państw, których kapitał społeczny gwałtownie się zmniejsza. – Nic w tym dziwnego – komentuje Abdallah. – Amerykanie, w porównaniu do innych zachodnich społeczeństw, pracują najwięcej, w dodatku mają najkrótsze urlopy. Cały swój czas przeznaczają na zarabianie pieniędzy, zamiast poświęcić go na nawiązywanie i pielęgnowanie relacji, które są równie istotne dla szerzej rozumianego dobrobytu.
Znaczenie pokoju Pokój w kraju i na świecie od dawna jest dla Kostaryki wartością nadrzędną. W r. władze tego państwa podjęły decyzję o likwidacji sił zbrojnych, co pozwoliło zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia i szkolnictwo. We wrześniu ub.r. rząd Kostaryki powołał Ministerstwo Sprawiedliwości i Pokoju, akcentując znaczenie
63 propagowania pokoju i ugodowego stylu rozwiązywania konfliktów. Niedługo potem Kostaryka została gospodarzem światowego szczytu, podczas którego przedstawiciele czterdziestu rządów wspólnie pracowali nad możliwościami rozbudowy „zaplecza pokojowego” w ramach administracji swoich państw. Tak aktywne promowanie pokoju przez Kostarykę to w ogromnej mierze zasługa Fundacji Rasur, która zorganizowała szczyt i zabiegała o stworzenie nowego resortu. Nazwę fundacji zaczerpnięto z kostarykańskiego poematu – Rasur jest nauczycielem, który powiedział dzieciom: zanim zechcecie władać błyskawicami, musicie najpierw poskromić burzę w waszych sercach. Za pośrednictwem inicjatywy nazwanej Akademią Pokoju, fundacja współpracuje z Ministerstwem Edukacji we włączaniu sposobów pokojowego rozwiązywania konfliktów do programu nauczania oraz propagowaniu wśród uczniów pokoju jako sposobu na życie. Jednym z haseł przewodnich fundacji stały się słowa Óscara Ariasa Sáncheza – prezydenta Kostaryki w latach - oraz ponownie od r., laureata pokojowej Nagrody Nobla w r. 3, jednego z uczestników wspomnianego szczytu. Powiedział on: Pokój to nie piękny sen. To wyzwanie wymagające żmudnej pracy. Musimy zacząć od szukania ugodowych rozwiązań w codziennych sporach z ludźmi, którzy nas otaczają. Pokój nigdy nie bierze początku z drugiej osoby, lecz zaczyna się urzeczywistniać, gdy wszyscy zaczynają go pragnąć.
…długo i szczęśliwie Mieszkańcy Kostaryki nie tylko żyją szczęśliwie. Badania dowodzą również ich długowieczności. Okazuje się, że średnia długość życia wynosi tu , roku – więcej niż dla mieszkańców USA (,). Niektóre dane sugerują wręcz, że kostarykańscy mężczyźni żyją dłużej niż mężczyźni w jakimkolwiek innym kraju. W dodatku długość życia w „najszczęśliwszym państwie świata” nie zależy w istotnym stopniu od wysokości dochodów czy pozycji społecznej jednostki, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych wskaźniki te są wyraźnie powiązane (badacze z Harvard School of Public Health zaobserwowali tam olbrzymie różnice w przeciętnej długości życia w zależności od dochodów, miejsca zamieszkania, rasy i innych czynników). Półwysep Nicoya w północno-zachodniej Kostaryce jest jedną z tzw. Błękitnych Stref. Mowa o obszarach, których mieszkańcy znacznie częściej niż w innych miejscach na Ziemi dożywają ponad stu lat, zachowując sprawność 4. Mieszkańcy tych obszarów na ogół dobrze się odżywiają, regularnie ćwiczą i wykazują wrodzone predyspozycje do długowieczności. W skali całego kraju, mieszkańcy korzystają z dobrodziejstw systemu zabezpieczenia społecznego, na który składają się zarówno powszechne, publiczne świadczenia, jak i usługi prywatne. Polityka prozdrowotna obejmuje również przyszłych obywateli – lekarze i pielęgniarki
zatrudniani są do pracy na terenach wiejskich, by zapewnić kobietom w ciąży właściwą opiekę i wyposażyć przyszłych rodziców w wiedzę o tym, jak dbać o zdrowie dzieci.
Krajobraz pod specjalnym nadzorem Zrównoważona polityka władz Kostaryki obejmuje nie tylko troskę o spokój i zdrowie obywateli, ale i podobne podejście do świata przyrody i korzystania z bogactw naturalnych. Wysokość wskaźnika śladu ekologicznego wskazuje, że Kostaryka tylko nieznacznie wykracza poza model globalnie sprawiedliwego podziału, zapewniający takie gospodarowanie zasobami, by nie naruszyć równowagi ziemskiego ekosystemu – czytamy w raporcie z badań nad HPI. To w tym kraju wprowadzono nowatorskie rozwiązania w zakresie gospodarki przestrzennej, ponownego zalesiania terenów po wyciętej puszczy i źródeł energii alternatywnych wobec paliw kopalnych. W latach . władze Kostaryki, zaniepokojone błyskawicznie postępującym zmniejszaniem się powierzchni dziewiczych lasów deszczowych, spowodowanym pozyskiwaniem drzew oraz szybkim rozwojem rolnictwa, rozpoczęły przekształcanie części terytorium kraju w parki narodowe; zakazano również eksportu niektórych gatunków drewna. Mimo tych działań, do r. nielegalna wycinka drzew, hodowla bydła i tzw. rozwój gospodarczy zredukowały wielkość obszaru zajmowanego przez lasy deszczowe z do powierzchni kraju. Wobec tego faktu, w r. rząd Kostaryki wdrożył system opłat za korzystanie ze środowiska (Payment for Environmental Services, PES). W jego ramach, importerzy ropy naftowej, producenci napojów w plastikowych butelkach i oczyszczalnie ścieków muszą płacić dodatkowy podatek, by móc prowadzić działalność na terenie kraju, podczas gdy pozostałe przedsiębiorstwa mają możliwość dokładania się do neutralizacji skutków emisji gazów cieplarnianych uiszczając specjalne, dobrowolne opłaty. Pozyskiwane środki przeznaczane są na rekompensaty dla mieszkańców wsi, którzy rezygnując z hodowli bydła i wycinania drzew pomagają chronić ekosystem w swojej okolicy. Efekty realizacji tego pomysłu są zróżnicowane – w niektórych regionach hodowla zwierząt i nielegalne wycinanie lasów pozostają znacznie bardziej atrakcyjnym sposobem na życie niż rządowe dotacje, a środków na realizację programu tak bardzo brakuje, że nieledwie trzeba było wyszarpywać je innym potrzebującym. Jednak zasadniczo nowe strategie z dziedziny ochrony środowiska, łącznie z programem masowego sadzenia drzew, zainaugurowanym w r. i sponsorowanym przez ONZ, sprawiły, że obecnie znów ponad połowę terytorium Kostaryki porastają lasy deszczowe. Kolejnym krokiem na drodze ku bardziej ekologicznej gospodarce była decyzja o wstrzymaniu eksploatacji zasobów ropy naftowej na terenie całego kraju i zainwestowanie znacznych środków w odnawialne źródła energii – elektrownie wodne, turbiny wiatrowe, w wykorzystanie energii
64 geotermalnej – które obecnie pokrywają krajowego zapotrzebowania. W centrum stolicy Kostaryki, San José, poruszanie się samochodem jest dozwolone wyłącznie w określone dni, inne w zależności od numeru rejestracyjnego. Sieć kolei podmiejskich, której budowa planowana jest w niedalekiej przyszłości, dodatkowo zmniejszy zanieczyszczenie środowiska powodowane przez samochody. Do roku , na który przypada dwusetna rocznica proklamowania niepodległości, Kostaryka ma zamiar stać się „państwem zeroemisyjnym”, tj. takim, którego bilans aktywności nie zwiększa zawartości gazów cieplarnianych w atmosferze. – My, Kostarykanie, uważamy, że wszyscy powinni uświadomić sobie znaczenie zmian klimatycznych – powiedział nam Gerardo Mondragón z inicjatywy „Paz con la Naturaleza” (W zgodzie z Naturą), zapoczątkowanej przez prezydenta Ariasa i doradzającej mu w sprawach związanych z ochroną środowiska. – Chcemy, by wszystkie kraje zrozumiały, że muszą pomagać sobie nawzajem dla dobra środowiska. W szczególności kraje wysoko uprzemysłowione powinny wspierać te mniej zamożne w ich inicjatywach, np. na rzecz rozwoju czystych technologii. Krytycy kostarykańskiej „zielonej polityki”, jak Rachel Godfrey Wood z Council on Hemispheric Affairs 5 podkreślają jednak, że żadna ilość posadzonych drzew nie będzie w stanie w pełni zrekompensować szkód wiążących się z wykorzystaniem paliw kopalnych. Również FECON, krajowa organizacja działająca na rzecz ochrony przyrody, nie kryje zaniepokojenia – na swojej stronie internetowej regularnie zamieszcza informacje o przewlekłych problemach ekologicznych, jak wyrąb lasów przez właścicieli ziemskich, erozja gleby powodowana przez plantacje ananasów i zanieczyszczanie wody pitnej pochodzącymi stamtąd pestycydami, czy rozwój przemysłu wydobywczego w okolicach Las Crucitas, z którym łączy się ryzyko skażenia przyległych obszarów solami kwasu cyjanowodorowego. Kolejnym, nowym powodem do zmartwień jest rozwój przemysłu w regionie Las Baulas – ekolodzy obawiają się, że industrializacja zagrozi tamtejszej populacji żółwi. – Musimy zwolnić obroty – tymi słowy Mondragón nawiązuje do wyzwań w dziedzinie ochrony środowiska, którym Kostaryka wciąż musi sprostać. – Cały czas dbając jednak o to, by ludzie wiedzieli, co się dzieje. Za problemy z kopalnią złota w Las Crucitas wini przestarzałe prawo, które nie gwarantuje Kostaryce dostatecznej ochrony przed niszczeniem środowiska przez biznes. – Należy zmienić przepisy tak, by postęp mógł przebiegać w zgodzie z naturą. Stabilny ustrój demokratyczny, panujący w Kostaryce przez minione sto lat sprawia, że uznawana jest ona za „przyjazną przedsiębiorczości”. Choć wielkie plantacje bananów, ananasów czy kawy nie zniknęły, w ostatnich latach w kraju tym zaczęły chętnie inwestować przedsiębiorstwa zajmujące się ekoturystyką i nowymi technologiami. Jednak niedawne spory dotyczące CAFTA, czyli Strefy Wolnego Handlu Ameryki Środkowej – uwydatniły różnice
zdań w sprawie liberalizacji handlu. Po jednej stronie znaleźli się zwolennicy strefy, z prezydentem Ariasem na czele, którzy wierzą, że dzięki obecności w niej Kostaryki nastąpi wzrost liczby zagranicznych inwestycji. Przeciwny obóz zjednoczył obawiających się, że liberalizacja i prywatyzacja spowodują, iż biznes zostanie de facto wyłączony spod obowiązywania kostarykańskiego prawa pracy i przepisów ochrony środowiska. Kontrowersje wokół niedawnego przystąpienia do CAFTA obrazują nieodłączny dylemat kostarykańskiej „zielonej polityki” – jak kraj, którego budżet zależny jest od inwestycji ponadnarodowych korporacji, może skutecznie egzekwować od nich przestrzeganie wytycznych dotyczących ochrony środowiska? Żaden kraj, nawet Kostaryka ze swoim pierwszym miejscem w rankingu, nie osiągnął ideału „konsumpcji na miarę jednej Ziemi”, do którego, zdaniem twórców Wskaźnika Szczęśliwej Planety, powinniśmy wszyscy dążyć: zużywania zasobów naturalnych zgodnie z zasadą „sprawiedliwego podziału”. – Chcemy, by narody, regiony i miasta dokonały oceny osiąganych przez siebie wyników – z jednej strony biorąc pod uwagę poziom zadowolenia z życia, a z drugiej – swój wpływ na środowisko – mówi Abdallah. – Chcemy położyć nacisk na uświadomienie jak największej liczbie ludzi, że „dobre życie” nie musi odbywać się kosztem środowiska i że „konsumpcja na miarę jednej Ziemi” tak naprawdę oznacza wzrost jakości życia. Lisa Gale Garrigues Tłum. Magdalena Gorzak
Tekst pierwotnie ukazał się w „YES! Magazine”, w numerze 52 (zima 2010 r.), publikujemy go z niewielkimi skrótami. Strona pisma: www.yesmagazine.org. Przypisy tłumaczki: 1.
Założony w 1986 r. brytyjski niezależny ośrodek badawczy, zajmujący się analizą szeroko pojętych problemów społecznych i ekologicznych oraz formułowaniem praktycznych rozwiązań. Slogan NEF głosi: „Ekonomia, w której ludzie i Ziemia są najważniejsi”. Strona fundacji: www.neweconomics.org.
2. 3.
Polska zajęła w tym rankingu 77. miejsce. Nagrodę przyniosła mu realizacja planu pokojowego, znanego jako plan Ariasa, jednoczącego kraje Ameryki Środkowej – Kostarykę, Nikaraguę, Gwatemalę, Honduras i Salwador.
4.
Dotychczas zidentyfikowano pięć takich miejsc – poza kostarykańskim półwyspem są to górskie wioski w Sardynii, Ikaria – grecka wyspa na Morzu Egejskim, japońskie wyspy Okinawa i miasto Loma Linda w Kalifornii – centrum ruchu Adwentystów Dnia Siódmego.
5.
Utworzony w 1975 r. niezależny instytut badawczy, zajmujący się problematyką północno- i południowoamerykańską, ze szczególnym uwzględnieniem możliwości współpracy regionalnej. Witryna internetowa: www.coha.org.
65
Wespół w zespół Liliana Milewska
Nowe technologie otwierają przed twórcami i odbiorcami muzyki nowe możliwości. Demokratyzują produkcję muzyczną i umożliwiają większą swobodę twórczą. Uwalniając muzykę spod dyktatu wielkich koncernów płytowych – dają słuchaczom możliwość współdecydowania o kształcie rynku fonograficznego. Tańczymy, jak nam (koncerny) zagrają?
Pokażcie, na co was stać
Na całym świecie rynki fonograficzne zdominowały największe wytwórnie, tzw. majors. Stawiają one przede wszystkim na wykonawców o największym potencjale komercyjnym, który niekoniecznie idzie w parze z wartościami artystycznymi. Wobec znaczącego spadku liczby kupowanych płyt – co w Polsce pokazuje choćby obniżanie pułapu sprzedaży potrzebnego do otrzymania „złotej” lub „platynowej” – „majorsy” coraz rzadziej inwestują w debiutantów, bo to dla nich większe ryzyko, niż wydanie artysty, który już zdobył popularność. Wytwórnie próbując bronić swych dochodów, podnoszą ceny płyt. W efekcie coraz więcej osób przestaje kupować albumy, a jedynie ściąga muzykę z Internetu, np. za pośrednictwem serwisów PP, umożliwiających użytkownikom wymienianie się plikami. Jednocześnie, Internet zwiększa szanse artystów na dotarcie do szerszego grona odbiorców. Po pierwsze, serwisy społecznościowe, takie jak MySpace, YouTube czy Last.fm, dały słuchaczom możliwość odkrywania zespołów z różnych zakątków świata, których nie odnaleźliby w sklepie z płytami ani nie usłyszeli w radiu. Po drugie, Sieć umożliwiła artystom ograniczenie liczby – lub wręcz eliminację – pośredników między nimi a odbiorcami. Taką możliwość daje sprzedaż piosenek w formacie cyfrowym. Sklepy internetowe oferują zakup muzyki, w tym pojedynczych utworów, w postaci plików do samodzielnego pobrania, za znacznie mniejsze kwoty niż tradycyjne wydawnictwa, jednocześnie pozwalając artystom na godziwy zarobek. Tej formie dystrybucji sprzyjają nowe trendy w słuchaniu muzyki: coraz więcej osób korzysta w tym celu z odtwarzaczy mp, iPodów czy telefonów komórkowych.
Gdy przed laty Prince rozpoczął sprzedaż utworów w Internecie, wszyscy pukali się w czoło. Dziś coraz więcej zespołów jest rozczarowanych współpracą z dużymi koncernami. Dlatego wykorzystują Sieć jako alternatywną formę rozpowszechniania swojej twórczości. Szlak przetarł brytyjski zespół Radiohead. Niezadowolony ze współpracy z wytwórnią Parlophone (wcześniej związany z EMI Music – jednym z największych światowych koncernów fonograficznych) postanowił wykorzystać fakt, że właśnie wygasł im kontrakt. I samodzielnie wydał kolejny album. Nie byłoby w tym niczego rewolucyjnego, gdyby nie fakt, że muzycy zdecydowali się zamieścić „In Rainbows” na stronie internetowej, pozwalając fanom samodzielnie decydować, ile jest dla nich wart – i za taką kwotę pobierać go na dyski swoich komputerów. Oznaczało to, że można go również ściągnąć zupełnie za darmo. Zaufanie okazane przez zespół jego miłośnikom jednak zaprocentowało. Nieoficjalne źródła podają, że tylko w pierwszych dwóch tygodniach internetowej dystrybucji zakupiono , miliona egzemplarzy płyty. Jak się szacuje, przyniosło to muzykom dochód rzędu - milionów dolarów, z czego wynikałoby, że za możliwość ściągnięcia albumu fani rewanżowali się kwotami o średniej wysokości - dolarów. Udostępnienie albumu w Sieci nie przeszkodziło zresztą zespołowi zarobić na sprzedaży płyty także po wprowadzeniu jej do sklepów. Natomiast odbiorcy, którzy ściągnęli muzykę za darmo, są dla muzyków w pewnym sensie inwestycją, ponieważ mogą w przyszłości przynieść zyski, poszerzając rzeszę wiernych fanów i np. kupując bilety na koncerty. Radiohead zdecydowanie uprościło drogę muzyki do odbiorców. Wyeliminowało pośredników i zwróciło się
66 bezpośrednio do fanów, dając im możliwość posiadania legalnych plików muzycznych za przystępną cenę. Niedługo później krok w podobnym kierunku zrobiła legenda tzw. rocka industrialnego, amerykański zespół Nine Inch Nails, który opublikował na swojej stronie internetowej płytę „Ghosts IIV”, składającą się z czterech minialbumów liczących po dziewięć piosenek. Pierwszy udostępniony został do ściągnięcia za darmo, wszystkie utworów – po dokonaniu wpłaty dolarów. Dla kolekcjonerów przygotowano pakiety zawierające rozmaite dodatki; najdroższa, luksusowa wersja, kosztująca dolarów i zawierająca m.in. edycję albumu na płytach winylowych, przeznaczona była dla najwierniejszych fanów i rozeszła się jeszcze w przedsprzedaży. Wyjątkowość posunięcia NIN polega również na tym, że zespół udostępnił swoje utwory na licencji Creative Commons BYNCSA, co oznacza, że płytę można swobodnie dystrybuować w celach niekomercyjnych. Słuchacze mogą ją zatem nieodpłatnie rozsyłać innym osobom, udostępniać w sieciach PP czy
Z Sieci – na głęboką wodę? Nie tylko początkujący muzycy szukają źródeł finansowania swojej twórczości bezpośrednio u potencjalnych odbiorców. Młody reżyser, Artur Wyrzykowski, chciał wyprodukować film krótkometrażowy na taśmie 16 mm, co umożliwiłoby jego późniejszą dystrybucję w kinach. Nie posiadał jednak wystarczających funduszy na zakup takiej taśmy oraz na wynajęcie ekipy filmowej. Dlatego postanowił zebrać je za pośrednictwem strony internetowej. Pod koniec 2006 r. założył witrynę www.wszystko.net, dzięki której sympatycy projektu mogli wesprzeć go finansowo. W ciągu kilku miesięcy udało mu się zgromadzić ponad 48 tysięcy złotych (w tym nagroda w wysokości 20 tys. zł od dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Agnieszki Odorowicz), co umożliwiło mu opłacenie wynajęcia ekipy i sprzętu. Zdjęcia zrealizowano w maju 2007 r. W filmie wystąpiły – za darmo – wschodzące gwiazdy polskiego kina: Mateusz Banasik, Antoni Pawlicki i Michał Koterski, a także Marta Żmuda-Trzebiatowska, dla której był to pierwszy kontakt z filmem, ponieważ aktorka grała wcześniej jedynie w teatrze i serialach. Kolejną przeszkodą stały się koszty postprodukcji, jednak Artur, dzięki firmom i osobom zaangażowanym w projekt, zebrał wystarczający budżet. 7 lipca 2009 r. odbyła się uroczysta premiera obrazu. Obecnie, również za pośrednictwem strony internetowej, twórcy filmu walczą o wprowadzenie go do kin. Zainteresowani obejrzeniem dzieła, zatytułowanego „Wszystko”, mogą wyrażać swoje poparcie pod adresem www.chcezobaczycwszystko.net.
zamieszczać na innych stronach WWW. Wspomniana licencja nadaje także piosenkom „drugie życie”, ponieważ zezwala na dokonywanie remiksów i adaptacji. Dwa miesiące później, bez żadnej zapowiedzi i reklamy, zespół zamieścił na stronie kolejny album, „The Slip”, również do ściągnięcia za darmo i na „wolnej” licencji. Muzycy Radiohead w wielu wywiadach podkreślali, że udostępnienie przez nich płyty w Internecie nie miało charakteru rewolucyjnego, po prostu wydało im się kolejnym, naturalnym krokiem. Tymczasem Trent Reznor, lider NIN, swoje przedsięwzięcie świadomie wymierzył w koncerny fonograficzne. Jeszcze podczas obowiązywania kontraktu zespołu z Interscope Records, Reznor nawoływał fanów, by kopiowali płyty zamiast kupować je po cenach zawyżonych przez wytwórnię. Niezależnie od motywacji, w ślady wymienionych wykonawców poszli kolejni, m.in. The Charlatans, a jeszcze inni zapowiadają takie kroki.
Wszyscy jesteśmy wytwórniami Sceptycy komentują, że zespoły takie jak Radiohead czy Nine Inch Nails mogą sobie pozwolić na sprzedaż płyt na zasadzie „zapłać, ile chcesz”, gdyż wcześniej dorobiły się milionów sympatyków. Sieć oferuje jednak nowe możliwości także debiutantom, na co dowodem jest historia pomysłu młodego holenderskiego przedsiębiorcy, a zarazem fana dobrego rocka. Pim Betist, który w rodzinnym Amsterdamie obracał się w środowisku początkujących muzyków, widział ich frustrację spowodowaną sytuacją na rynku muzycznym. Doskwierał im brak zainteresowania ze strony dużych koncernów fonograficznych, niechętnych odkrywaniu i inwestowaniu w młode talenty. Postanowił im pomóc. Traf chciał, że spotkał Johana Vosmeijera i Dagmara Heijmansa, którzy mieli za sobą doświadczenie pracy dla „majorsów” – Sony BMG i EMI Music. Postanowili zaryzykować i rzucić wyzwanie byłym pracodawcom. W sierpniu r. zainaugurowali działalność portalu internetowego sellaband.com. Jego idea jest prosta: każdy zespół może za darmo założyć swój profil i udostępnić wybrane nagrania do bezpłatnego odsłuchiwania przez wszystkich zainteresowanych. Różnica z innymi portalami polega jednak na tym, że pozyskani tą drogą fani mają możliwość wspólnie z twórcami zbierać fundusze na ich przedsięwzięcia artystyczne. Najczęściej jest to wydanie albumu lub jego promocja. SellaBand pozwala bowiem użytkownikom na nabywanie udziałów w planowanych projektach, które wzbudziły ich zainteresowanie. Artyści określają swoje potrzeby oraz szczegóły oferty dla potencjalnych „inwestorów”, na przykład jaka część zysków ze sprzedaży albumu wróci do nich w postaci „dywidendy”, proporcjonalnej do zainwestowanych środków, jakie gadżety będą dostępne wyłącznie dla nich itp. Dochody ze wspierania debiutujących artystów, zwłaszcza przy kupnie niedużej liczby udziałów, są siłą rzeczy niewielkie – całość ma raczej
67
a dalej było już „z górki”. W październiku r. wydała upragniony album. Płyta „It might like you” szybko zyskała uznanie krytyków zarówno w kraju, jak i za granicą, a w artykule opublikowanym w „The Guardian” Julia została nazwana „polską Tori Amos”. Muzycy popularnego w kręgach alternatywnych trójmiejskiego zespołu DickDick, choć sami promują się w Internecie, zalecają sceptycyzm wobec możliwości zrobienia wielkiej kariery dzięki tego rodzaju serwisom. – Te portale niczego nie zmieniły i wszystko funkcjonuje po staremu. Czyli: nikt nie kupuje płyt i trzeba grać jak najwięcej koncertów – mówi Bobby Dick, gitarzysta i wokalista formacji. – Popularność na scenie w ogóle nie przekłada się na to, co się dzieje w serwisach w rodzaju SellaBand. Trzeba jak najwięcej jeździć i grać wszędzie – takie są realia – a do tego można dodatkowo tam się lansować.
Tak nam się wydaje Na polski odpowiednik holenderskiego portalu czekaliśmy niespełna rok: na przełomie lipca i sierpnia r. powstał megatotal.pl, na którego istnienie zwrócił uwagę
b D-32
zagraniczny sukces Julii. MegaTotal działa podobnie jak jego pierwowzór. Artysta zakłada profil i udostępnia nagrania, które użytkownicy mogą nieodpłatnie odsłuchiwać na stronie lub ściągnąć na swój dysk – pod warunkiem, że zainwestują w przygotowywane wydawnictwo (stawki minimalne wahają się od gr do zł za utwór, zależnie od jego popularności). Dzięki drobnym wpłatom, oprócz kont artystów fani zasilają również swoje. Zyski z dalszej sprzedaży – za pośrednictwem serwisu oraz później, w wersji płytowej – utworów, w które zainwestowali, kumulują się, pozwalając im kupować nowe nagrania udostępnione w portalu. W ten sposób wspierają kolejnych muzyków, zbierających na swoje
b n d WOLLBINHO, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/WOLLBINHO/
charakter zabawy, która jednak pozwala użytkownikom portalu wpływać na kształt rynku muzycznego zgodnie z własnymi preferencjami. Pierwsza grupa, Nemesea z Holandii, zebrała potrzebne jej tysięcy dolarów już października r., kolejna – Cub World z USA – stycznia r. W tym ostatnim roku kwotę niezbędną do nagrania płyty zgromadziła także olsztyńska wokalistka i pianistka, występująca jako Julia Marcell. Artystka, która trafiła na portal przypadkowo, miała za sobą prawie dziesięcioletnie doświadczenia wokalne, jednak przez ten czas udało jej się wydać jedynie minialbum. Za pośrednictwem SellaBand pierwsze tysięcy dolarów uzbierała w ciągu miesiąca,
wydawnictwa, dzięki czemu cała machina się kręci. Identyczna jest również zasada, że fundusze inwestowane w artystę są magazynowane na jego koncie do czasu, aż uzbiera kwotę, która pozwoli wydać płytę. MegaTotal daje trzy możliwości: zespół może wydać singiel – gdy zbierze tysięcy złotych, minialbum przy tys. zł i płytę długogrającą przy tys. zł. W zależności od potrzeb artysty, kwota może być przeznaczona na nagranie, mastering lub promocję wydawnictwa. W przeciwieństwie do tradycyjnych wytwórni, MegaTotal nie narzuca, gdzie album ma być nagrany i nie wpływa na jego ostateczny kształt. Służy jedynie pomocą merytoryczną, szeregiem profesjonalnych kontaktów, pomaga uzyskać zniżki. Nie przejmuje też do niego żadnych praw autorskich. Muzycy wrocławskiego zespołu Rabastabarbar, który w tygodni zebrał fundusze na wydanie singla, zapytani, dlaczego założyli profil w portalu, opowiadają: Myślimy, że motywacje są podobne dla większości zespołów. Po pierwsze, MegaTotal jest po prostu dobrym miejscem promocji swojego materiału, jest tutaj sporo osób spragnionych nowych zespołów. Założenie tu konta można zatem traktować w kategoriach
68 czysto promocyjnych. Po drugie, i to było dla nas ważniejsze, jest to sposób na uzyskanie środków na nagranie na naprawdę dobrym poziomie. Nagranie w dobrym studiu wiąże się ze sporymi kosztami, co więcej – nawet, jeśli wyłożylibyśmy na ten cel własne pieniądze, to nie ma gwarancji, że ktoś później tę płytę wyda i w konsekwencji – że ktoś o niej usłyszy. MegaTotal łączy te dwie kwestie – daje pieniądze na nagranie (fani oczywiście, nie sam portal), a jednocześnie gwarantuje po wydaniu jakieś audytorium, nawet jeśli to będą tylko użytkownicy serwisu. Zwracają też uwagę na jeszcze jeden aspekt. – Już po wrzuceniu tutaj materiału okazało się, że są ludzie, często nasi znajomi, którzy chcieliby nam pomóc, ale wcześniej nie mieli takiej możliwości – mówią. W serwisie zarejestrowało się już ponad wykonawców. Profile zakładają nie tylko zupełni debiutanci, ale także zespoły z marką uznaną wśród alternatywnej publiczności, np. Pawilon czy wspomniane DickDick – wśród użytkowników SellaBand fundusze na wydanie kolejnego albumu zbiera jeden z gigantów rapu, formacja Public Enemy. Ciekawym przykładem jest łódzki Tosteer, którego debiutancką płytę wydał Universal. Rozczarowany współpracą z „majorsem”, zespół postanowił kolejny album wydać dzięki MegaTotalowi. – Portale takie jak MegaTotal to znak czasów – mówi Bartek Księżyk, wokalista śląskiego zespołu Nell, który jako pierwszy wydał singiel za pieniądze zebrane za pośrednictwem serwisu. – Wspierają demokratyzację produkcji muzyki i jej odbioru. Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie na temat nagrywania, może dziś wydać płytę. MegaTotal w tym pomaga o tyle, że pośredniczy w zbieraniu środków i częściowo organizuje jej produkcję; reszta jest w rękach muzyków. I to jest dobre, bo nie ma żadnych ograniczeń w stylu: „Nie ta piosenka”, „Dodajcie więcej klawiszy” czy „To jest zbyt ciężkie”. Kluczową zaletą takich portali jest to, że integrują one fanów i muzyków. Uczestnicząc w procesie zbierania funduszy na płytę, dyskutując z twórcami i między sobą – użytkownicy angażują się w losy „swoich” zespołów. Choćby tylko dlatego, że mają w tym własny interes: połowa z każdej inwestycji w ramach MegaTotal trafia na konto planowanego do wydania albumu, reszta zaś jest dzielona pomiędzy dotychczasowych udziałowców danego przedsięwzięcia. Gdy uda się wreszcie nagrać płytę, społeczność jej współwydawców staje się machiną promocyjną, działającą na zasadzie marketingu szeptanego. Idea jest odwrotna niż w przypadku tradycyjnych wytwórni. Koncerny fonograficzne najpierw przygotowują produkt, następnie
4×
+
promują go i szukają dla niego odbiorców. Tutaj natomiast słuchacze najpierw zapoznają się z dokonaniami twórców i mogą decydować, które z nich umieściliby w swojej płytotece. Oddanie decyzji w ręce miłośników muzyki i uczynienie z nich mecenasów sztuki może zrewolucjonizować rynek muzyczny, wzbogacając go o wiele ciekawych i wartościowych wydawnictw. To słuchacze stają się wytwórnią fonograficzną. O korzyściach, jakie z uczestnictwa w społeczności portalu odnoszą fani, opowiada mi Artur. – Na MegaTotal najpierw trafiłem jako artysta (ZBieg OKoliczności), zebrałem tys. zł na singla. Nagranie profesjonalnej płyty bardzo rozwinęło nasze umiejętności i stworzyło nowe możliwości zespołowi. Po pewnym czasie założyłem także konto fana. Na początku inwestowałem głównie w swój zespół, ale z czasem zaczęło się to zmieniać. Uważam, że MegaTotal pozwala młodym dobrym zespołom rozwinąć skrzydła i pozyskać nowych fanów, którzy inwestując – integrują się ze swoimi ulubieńcami. To zresztą bardzo fajna zabawa. Lubię wspierać dobre zespoły, cieszę się ich sukcesami, a największa radość jest wtedy, gdy listonosz przynosi świeżą płytkę, do której wydania się przyczyniłem – uśmiecha się. – Radość jest tym większa, że wcześniej w ogóle nie kupowałem płyt. Dużym plusem jest także aspekt społecznościowy portalu. Można spotkać tu naprawdę ciekawych ludzi, poznać opinie na temat swojej muzyki oraz wymienić się doświadczeniami – dodaje. Twórcy MegaTotal nie spoczywają na laurach. Planują wkrótce wejść do sklepów z dystrybucją swoich wydawnictw oraz organizować koncerty promujące artystów skupionych wokół portalu.
Piratom naprzeciw Badania przeprowadzone w kwietniu r. przez naukowców z Norwegian School of Management pokazały, że „piraci” kupują muzykę w e-sklepach dziesięciokrotnie częściej niż pozostali użytkownicy Internetu. Systematyczne wyrabianie u nich nawyku płacenia za muzykę poprzez podarowanie im odpowiednio wygodnych narzędzi, alternatywnych wobec sieci PP i dających poczucie realnego wspierania swoich faworytów bez konieczności ponoszenia wygórowanych wydatków, prawdopodobnie pomogłoby znacząco zwiększyć dochody artystów. To nieprawda, że ludzie nie chcą płacić za muzykę w Internecie – trzeba im tylko dać możliwość zainwestowania w to, co lubią.
= 42 zł
„Obywatel” w prenumeracie…
Liliana Milewska
szczegóły s. 161
To się opłaca!
Polska swojska i egzotyczna – z dr. Grzegorzem Rąkowskim rozmawia Natalia Żuk
Chciałabym zacząć od Pana przewodnika „Polska egzotyczna”, który był wielokrotnie nagradzany i jest bardzo popularny wśród czytelników. Jak Pan myśli, skąd tak duże zainteresowanie obecnymi polskimi „Kresami”? Grzegorz Rąkowski: Myślę, że bierze się ono stąd, że te enklawy różnorodności są po prostu bardzo mało znane. Nie zdawano sobie sprawy, iż mamy jeszcze w Polsce tereny, gdzie występuje mozaika kulturowa charakterystyczna dla dawnej Rzeczpospolitej, gdzie społeczności lokalne bywają wielonarodowe i wieloreligijne, gdzie spotkać można ślady innych kultur. Powojenna Polska jest krajem zasadniczo jednonarodowym, zdecydowanie dominuje jedna nacja i jedna religia. Tymczasem jeszcze przed wojną mniejszości stanowiły znacznie większy odsetek i choć różnie się układało między poszczególnymi grupami narodowościowymi, generalnie duże społeczności mniejszościowe były akceptowane. Obszary, na których ta różnorodność przetrwała, fascynują. Czy ta różnorodność jest obecnie charakterystyczna wyłącznie dla ściany wschodniej? G. R.: Ze względu na poważne ruchy migracyjne i przesiedlenia po wojnie, z mniejszościami mamy do czynienia nie tylko na ścianie wschodniej, aczkolwiek tam są one szczególnie silne i naturalne. Poza nią, grupy mniejszościowe występują zwłaszcza na ziemiach północnych i zachodnich. Na tereny Mazur i Pomorza Północnego były przesiedlane znaczne grupy Ukraińców z Beskidu Niskiego, Nadsania, wschodniej Lubelszczyzny – tworzą tam one zwarte społeczności. Inny przykład stanowią Ormianie – grupa przesiedlana po wojnie z Kresów Wschodnich, mocno spolonizowana, występująca obecnie na ziemiach zachodnich, w okolicach Opola, Gliwic. Dalej – polscy Tatarzy, przesiedlani
z Wileńszczyzny czy terenów obecnej Białorusi tworzą duże społeczności, np. w Gdańsku czy Gorzowie Wielkopolskim. Mamy mniejszość niemiecką, mamy społeczność mazurską, już w tej chwili nieliczną. Są jeszcze mniejszości nie tyle narodowe, ile kulturowe, jak fascynujący górale czadeccy, których oryginalnym miejscem zamieszkania są okolice Czadcy w Beskidzie Śląskim, a którzy byli wielokrotnie przesiedlani. W XIX w. tra fili na Bukowinę, znajdująca się wówczas w granicach Austrii. Po wojnie część z nich wróciła do Polski, ale już nie do pierwotnych miejsc w górach, lecz np. do Jastrowia na Pomorzu, które jest dziś ośrodkiem ich kultury. Mamy zatem mozaikę kulturową w wielu różnych miejscach, być może najciekawszą i najbardziej żywą właśnie na ścianie wschodniej, ale również na północnych i zachodnich terenach przygranicznych. Co wyróżnia Polskę spośród innych państw Europy pod względem „etno-różnorodności” oraz różnorodności przyrody? Jakie zakątki kraju, ze względu na ich absolutną unikalność, najlepiej opisuje słowo „egzotyczne”? G. R.: „Egzotyczność” wschodniej, przygranicznej części kraju, bo ona właśnie została opisana w mojej książce „Polska egzotyczna”, nie wynika z jej wyjątkowości w skali Europy. Na naszym kontynencie z pewnością można znaleźć miejsca bardziej egzotyczne. Jest to jednak obszar zupełnie wyjątkowy w skali Polski, silnie kontrastujący z utrwalonym w naszym społeczeństwie po II światowej obrazem Polski jako kraju jednonarodowego i ze zdecydowaną dominacją jednej religii. Wschodnie pogranicze to obszar, gdzie w zwartych grupach zamieszkują mniejszości narodowe, etniczne i religijne. Należą do nich rosyjscy staroobrzędowcy, Litwini, Tatarzy, Białorusini, Ukraińcy i Łemkowie. Są na obszarach przygranicznych takie rejony, gdzie Polacy wyznania rzymskokatolickiego są w zdecydowanej mniejszości.
69
70
Promować należy to, co jest unikatowe, czego nie ma w innych europejskich państwach, a więc przede wszystkim nasz krajobraz i przyrodę.
Czy nie obawia się Pan, że popularyzacja „egzotycznej Polski” spowoduje masowy „najazd” turystów na te tereny, co bezpowrotnie zmieni ich charakter? G. R.: Mimo wszystko, to na pewno nie grozi tym terenom; zawsze będą one miejscami dla koneserów. Ściana wschodnia, owszem, zmienia się, ale nie pod wpływem turystyki, lecz tzw. rozwoju cywilizacyjnego, który powoduje ujednolicenie społeczeństwa – i krajobrazu. Zagrożeniem dla „Polski egzotycznej” jest np. sposób wykorzystywania funduszy unijnych. Jednym z takich programów jest Rozwój Polski Wschodniej, który oczywiście stanowi wielką szansę, ale równocześnie zagraża enklawom, gdzie zachowała się tradycyjna kultura. Obawiam się, że pod hasłem unowocześniania tej „zacofanej” części kraju, wiele jej unikalnych cech zostanie bardzo poważnie przekształconych, przez co zniszczeniu ulegną harmonia i tradycyjny krajobraz kulturowy. Władze wojewódzkie nastawione są bowiem na rozwój infrastruktury drogowej i nowoczesnego budownictwa, bo pod tym względem są to tereny niedoinwestowane. Zmianom podlega nie tylko krajobraz, ale i ludzie. Część grup mniejszościowych podlega asymilacji – społeczności tradycyjne się starzeją, młodzi wyjeżdżają do miast, gdzie ulegają uniformizacji. W efekcie obu tych procesów,
b n LUKAS, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/DEVILTECH/
b n a ONNUFRY JOHANN BITSOENN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ONNUFRY/
Dla mieszkańców innych części kraju taka mozaika etniczno-religijna jest rzeczywiście „egzotyczna”. Turystyczna wędrówka po wschodnim pograniczu, podczas której można oglądać świątynie i cmentarze różnych wyznań oraz osobiście spotykać się z „egzotycznymi” mieszkańcami tych terenów, może być naprawdę pasjonująca przygodą. Jeśli chodzi o przyrodę i krajobraz wschodniej części Polski, to ich wyjątkowość polega na tym, że zachowały się one tu w o wiele mniej zniszczonej i przekształconej postaci niż w innych rejonach kraju. Sprawia to, że ich walory są niezwykle cenne w skali nie tylko krajowej, lecz – właśnie w tym względzie – również europejskiej. „Egzotyczność” przyrody i krajobrazu tych terenów polega również na tym, że są one jedynymi w obecnych granicach naszego kraju fragmentami obszarów o unikatowym krajobrazie, rozciągających się dalej na wschodzie, na „prawdziwych” Kresach. Północna Suwalszczyzna jest przecież fragmentem Pojezierza Litewskiego, Puszcze Augustowska i Białowieska to typowe „puszcze litewskie”, Bagna Biebrzańskie i Polesie Lubelskie przypominają bagna właściwego Polesia, na Lubelszczyźnie mamy fragmenty Wołynia Zachodniego z charakterystycznym krajobrazem, zaś bieszczadzkie połoniny to najdalej na zachód wysunięty fragment Karpat Wschodnich.
71 za kilkanaście lat niektórych kultur może już po prostu nie być, o ile nie zostanie wdrożony jakiś program ochronny. Jak widziałby Pan ten program? Co musielibyśmy uczynić, by przetrwały w naszej kulturze społeczności mniejszościowe, o których Pan mówił? G. R.: Obecnie pomoc dla mniejszości narodowych i religijnych koordynowana jest przez Departament Wyznań i Mniejszości Narodowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jednak w wielu przypadkach jest to pomoc niewystarczająca, szczególnie w odniesieniu do najmniej licznych grup mniejszościowych. Moim zdaniem, powinien zostać opracowany specjalny, duży program wspierania i aktywnego promowania kultur mniejszości jako części wielokulturowego dziedzictwa dawnej Rzeczypospolitej, koordynowany np. wspólnie przez MSWiA oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Z całą pewnością środki na taki program można by zdobyć z funduszy europejskich. Powinien on umożliwić m.in. inwentaryzację i restaurację zabytków związanych z kulturami mniejszości (np. świątyń, cmentarzy, tradycyjnego budownictwa wiejskiego), opracowanie serii monograficznych publikacji poświęconych poszczególnym mniejszościom, wspierać wydawnictwa własne (czasopisma i inne publikacje) różnych grup mniejszościowych, charakterystyczną dla tych grup sztukę i wytwórczość ludową oraz zespoły ludowe kontynuujące dawne tradycje. Szczególną opieką powinno się otoczyć grupy najmniej liczne i najsłabsze, których kultura jest najbardziej zagrożona. Dużą rolę w promocji kultur mniejszości narodowych i religijnych może też odegrać rozwój turystyki, a zwłaszcza agroturystyki, na terenach zamieszkanych przez te mniejszości, co zresztą już się w pewnej mierze dzieje. Dla wielu turystów odwiedzających wschodnią Polskę niezwykłymi atrakcjami, jakich nie znajdą w innych częściach kraju, są np. kąpiel w starowierskiej bani, możliwość skosztowania specjałów kuchni litewskiej, wizyta w tatarskim meczecie czy nocleg w tradycyjnej białoruskiej drewnianej chacie. W ideę „rozwoju cywilizacyjnego” wpisane jest przekonanie, że enklawy odmienności są czymś gorszym, wcześniejszymi stadiami pewnej naturalnej ewolucji. Z tego, co Pan mówi, wynika, że powinno nam zależeć na ich zachowaniu. G. R.: Z całą pewnością! Trzeba uświadamiać grupom mniejszościowym, jaką wartość ma ich kultura, ponieważ przeważają tendencje do unifikacji. Jeśli ktoś się wyróżnia, to ma zwykle poczucie, że różni się in minus, więc woli się zmienić, by się zintegrować. Natomiast poczucie dumy z własnej kultury, świadomość, że trzeba o nią walczyć, ma stosunkowo niewielka część społeczności lokalnych. Pozostali ich przedstawiciele wstydzą się swojej narodowości, religii, swoich drewnianych domów, którymi
RĄ KO WSKI Grzegorz Rąkowski – absolwent Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk przyrodniczych, pracownik Instytutu Ochrony Środowiska w Warszawie. Podróżnik, krajoznawca, pasjonat ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Redaktor i współautor cyklu obszernych monograficznych publikacji o obszarach chronionych w Polsce („Parki krajobrazowe w Polsce”, „Rezerwaty przyrody w Polsce” – 3 tomy, „Parki narodowe w Polsce”). Autor kilkunastu przewodników turystycznych po Kresach Wschodnich i wschodniej części Polski, z których największą popularność zdobyła dwutomowa „Polska egzotyczna”, przedstawiająca krajoznawczy obraz przygranicznych terenów Polski wschodniej, zamieszkanych w znacznej części przez mniejszości narodowe i etniczne.
turyści tak się zachwycają. Należałoby uświadomić tym ludziom, że drewniane chaty to też jest część kultury, którą należy zachować. Szczególnie winne są władze lokalne, które nie doceniają kultury materialnej i duchowej; nie ma żadnych programów ochrony walorów kulturowych. Dość powszechna jest świadomość – nawet w społecznościach lokalnych – że środowisko naturalne jest czymś ważnym, co należy otoczyć opieką. Natomiast krajobraz kulturowy, który także jest cenny i jest być może jeszcze bardziej zagrożony, w świadomości społecznej nie przedstawia żadnej wartości. Największym problemem jest brak świadomości, że taki krajobraz jest wytworem wielu lat historii, obcowania człowieka z przyrodą i dostosowywania się do lokalnych warunków. Wiejskie drogi, zadrzewienia, sposób uprawy roli, układ przestrzenny we wsiach – to wszystko są walory kulturowe, o które się zupełnie nie dba. Dodatkowo, są one bardzo podatne na zniszczenie, bo wystarczy kilka domów nie pasujących do tradycyjnej zabudowy wsi i już cały jej historyczny układ przestrzenny zostaje zaburzony. Jak Pan sobie wyobraża owo uświadamianie? Na kim powinien spoczywać taki obowiązek? G. R.: Taką rolę formalnie powinny pełnić np. wydziały kultury odpowiednich władz samorządowych, służby konserwatorskie, architekci gminni i powiatowi, biura
72 planowania przestrzennego. Ale najczęściej tego nie czynią. W praktyce, o czym świadczą stosunkowo nieliczne przykłady takich działań, rolę taką mogą również spełniać lokalne ośrodki kulturotwórcze, wyższe uczelnie, prasa regionalna, lokalne stowarzyszenia czy nawet indywidualni pasjonaci. W jaki sposób można chronić tego rodzaju dziedzictwo przed zniknięciem? G. R.: Większość – jeśli nie wszystkie – obszarów wartościowych przyrodniczo jest już objęta jakimiś formami ochrony. Nie istnieje natomiast coś takiego, jak system ochrony krajobrazu kulturowego. Na wzór obszarów ochrony przyrody należałoby stworzyć obszary chronionego krajobrazu kulturowego tam, gdzie on się jeszcze zachował, jak np. na wschodniej Białostocczyźnie, gdzie wciąż są wsie z drewnianą zabudową. Wszelkie działania w tym kierunku powinna poprzedzić szczegółowa inwentaryzacja cennych krajobrazów kulturowych, układów przestrzennych i tradycyjnego budownictwa. Na podstawie wyników takiej inwentaryzacji powinno się wyznaczyć obszary, gdzie krajobraz kulturowy podlegałby szczególnej ochronie, a jednocześnie zadbać o to, by ludzie nie mieszkali tam jak w skansenie. Powinni otrzymywać pieniądze na renowację swoich pięknych domów, tak jak dzieje się to na Litwie, gdzie lokalne tradycje wiejskie są o wiele silniejsze (jest to bowiem społeczeństwo chłopskie) i nawet nowo budowane domy przypominają tradycyjne. Poza tym na Litwie tam, gdzie stara zabudowa i historyczne układy przestrzenne są dobrze zachowane, tworzy się tzw. wsie etnograficzne. Ich mieszkańcy dostają spore dotacje od rządu na utrzymywanie domów w niezmienionej formie, również po to, by taka zabudowa służyła jako atrakcja turystyczna. U nas czegoś takiego niestety nie ma. A co z potencjałem istniejącym w różnych formach ochrony przyrody? W końcu parki krajobrazowe czy obszary chronionego krajobrazu zawierają w swych celach również ochronę krajobrazu kulturowego. Są też przepisy o ochronie zabytków, plany zagospodarowania przestrzennego… G. R.: Rzeczywiście, formalnie celem tworzenia różnych form ochrony przyrody jest także ochrona krajobrazu. Jednak status np. obszaru chronionego krajobrazu czy parku krajobrazowego jest niski, zaś faktyczne możliwości zarządzających nimi służb ochrony przyrody – raczej niewielkie. O ile można zapobiec np. zlokalizowaniu na takim terenie dużej fabryki, o tyle nie można np. powstrzymać „zaśmiecania” krajobrazu przez pozbawione kontroli budownictwo indywidualne. Problemem jest nie tylko to, że polskie przepisy dotyczące zagospodarowania przestrzennego są złe i niewystarczające dla ochrony cennych elementów krajobrazu kulturowego. W praktyce trudno jest wyegzekwować
nawet te zapisy w odpowiednich ustawach i rozporządzeniach, które takiej ochronie służą. W wielu krajach Europy Zachodniej w zabytkowych miejscowościach i na obszarach o cennym krajobrazie kulturowym istnieją bardzo precyzyjne przepisy, regulujące np. wysokość budynków, rodzaj materiału, z jakiego mogą być wykonywane, kąt nachylenia dachów i ich pokrycie itd. W wielu przypadkach te przepisy są nawet niepotrzebne, bo mieszkańcom świadomych lokalnych społeczności nawet do głowy nie przyjdzie, żeby zbudować budynek, który nie pasowałby do otoczenia i zaburzył jego harmonię. U nas, w imię źle pojętej „wolności”, nawet w najpiękniejszych okolicach wznosi się budynki dowolne, często szpetne, nie zawracając sobie zupełnie głowy dostosowaniem ich wyglądu, skali i stylu do otaczającego krajobrazu i tradycyjnej architektury lokalnej, wprowadzając chaos i nieład przestrzenny. W ten sposób zaśmiecono i zdewastowano krajobraz wielu regionów kraju, jak choćby Podkarpacie, pojezierza czy rejony nadmorskie. Tym pilniejsza staje się potrzeba ochrony nielicznych enklaw tradycyjnego, harmonijnego krajobrazu kulturowego, jakie się jeszcze zachowały, jak np. wschodnia Białostocczyzna, Podlasie i niektóre rejony Mazur. Sami mieszkańcy bywają niechętni działaniom na rzecz ochrony krajobrazu przyrodniczego i kulturowego, gdyż obawiają się „zamknięcia w skansenie”, zablokowania możliwości rozwoju ekonomicznego ich okolicy. Jako kompromisowe rozwiązanie tego problemu lansuje się turystykę, np. ekologiczną. Jednak czy rozwój całej ściany wschodniej może być oparty o turystykę? G. R.: Na pewno tak! Przy czym jeśli chodzi o tworzenie obszarów chronionego krajobrazu kulturowego, nie ma potrzeby obejmować nimi dużych powierzchni, lecz poszczególne miejscowości z ich najbliższym otoczeniem – tam, gdzie krajobraz jest najlepiej zachowany. Taka forma ochrony umożliwiałaby jednoczesne wprowadzanie programów rozwoju turystyki, nie tylko ekologicznej, ale również kulturowej. Takie programy powstają już np. na Białostocczyźnie czy Suwalszczyźnie, gdzie łączy się poznawanie przyrody z odkrywaniem walorów kulturowych, kuchni regionalnych, z kultywowaniem lokalnych zwyczajów, jak np. zbieranie miodu. Takie rodzaje turystyki już cieszą się dość dużym powodzeniem. Należy je jednak rozwijać umiejętnie. Weźmy agroturystykę – spędzanie wolnego czasu na wsi to piękna idea, ale gdy spojrzymy na oferty agroturystyczne, to ponad kwater agroturystycznych jest zlokalizowanych w brzydkich murowanych domach, które nie mają nic wspólnego z lokalną tradycją architektoniczną. Powinno się raczej przystosowywać do celów turystycznych piękne, tradycyjne drewniane chaty, które jeszcze stoją, choć oczywiście łatwiej jest zorganizować noclegi w murowanym domu, który ma wodę, kanalizację itd. Na Litwie się to robi, są takie przypadki i u nas, ale to nadal kropla w morzu potrzeb.
73 Wspomniał Pan, że „Polska egzotyczna” to nie tylko krajobraz kulturowy, ale także unikalne wartości przyrodnicze. Postulowany przez Pana rozwój turystyki im nie zagrozi?
Może goszczenie turystów w murowanych domach wynika po prostu z ich oczekiwań? G. R.: Wynika przede wszystkim z tego, że bardziej aktywni ludzie na wsiach, to osoby bogatsze, czyli takie, które stać było na zbudowanie nowego domu. Mieszkańcy drewnianych domów są mniej aktywni, mniej zamożni, nie mają środków na inwestowanie w tworzenie kwater agroturystycznych. Poza tym stowarzyszenia agroturystyczne, których działa w Polsce bardzo dużo, nie przykładają należytej wagi do tego, że agroturystyka jest szansą zachowania tradycyjnej zabudowy. Przecież dopiero zamieszkanie w drewnianym, tradycyjnym domu będzie prawdziwą atrakcją dla turysty z miasta! W przeciwieństwie do noclegu w budynku o standardzie przypominającym ten, który turysta ma na co dzień.
G. R.: Środowisku naturalnemu zagraża wszystko! Ochrona przyrody nie polega na tym, by „zamknąć środowisko” i nikogo nie wpuszczać, lecz na umiarkowanym korzystaniu z niego – tak, by go nie zdewastować, by przyroda miała szanse się zregenerować. Na tym właśnie polega idea turystyki ekologicznej czy zrównoważonej: nie zamykamy, ale wprowadzamy pewne ograniczenia, dzięki którym będzie można trwale korzystać z zasobów przyrodniczych. Przykładem kompromisu są np. limity liczby turystów w parkach narodowych. Muszą one uwzględniać potrzeby ochrony przyrody, ale i to, że społeczność lokalna żyje z turystyki. To nieustający problem dla administracji obszarów chronionych – znajduje się ona pomiędzy władzami centralnymi, które narzucają pewne normy, a społecznościami lokalnymi, które mają swoje potrzeby. Nie można być z nimi cały czas w stanie wojny.
Jaka powinna być rola ustawowych zakazów w takich inicjatywach, jakie Pan wspomina? G. R.: Obejmowanie obszarów ochroną powinno się odbywać za przyzwoleniem ich mieszkańców. Można pewne rozwiązania sugerować, dyskutować, przekonywać do nich, ale dopiero po uzyskaniu zgody społeczności lokalnej można je wprowadzać. Oczywiście może być z tym różnie, od czegoś jednak trzeba zacząć. Pamiętajmy, że na początku społeczności lokalne „z założenia” nie godziły się na tworzenie jakichkolwiek obszarów chronionych na swoim terenie, bo uważały, że to będzie ograniczało ich działalność. W tej chwili świadomość potrzeby chronienia środowiska jest już wśród nich znacznie większa.
Jaki stosunek do „Polski egzotycznej” ma pozostała jej część? Czy Polacy uważają ją za wartość, godną zachowania? Czy mają o niej podstawową wiedzę? Czy jest ona dla nich atrakcyjnym miejscem wycieczek – w czasach, kiedy podróże zagraniczne, a więc i „klasyczna” egzotyka, stały się dostępne dla znacznej części społeczeństwa?
b n a ONNUFRY JOHANN BITSOENN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ONNUFRY/
b n SIERRAVALLEYGIRL, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/SIERRAVALLEYGIRL/
G. R.: Dla mnie osobiście i dla wielu Polaków „Polska egzotyczna” ma znaczenie zupełnie inne niż „prawdziwe” kraje
74 egzotyczne, dokąd rzeczywiście w dzisiejszych czasach wyjechać łatwo. Jest to bowiem namiastka, a właściwie nie namiastka, lecz rzeczywisty zachodni skrawek dawnych Kresów Wschodnich, krainy, która została zmitologizowana przez liczne utwory literatury pięknej i wspomnieniowej, która dla wielu rodaków jest symbolem utraconej Arkadii. Nie zapominajmy, że około połowa obywateli naszego kraju ma kresowe korzenie. Co prawda „właściwe” Kresy są w dzisiejszych czasach bardziej dostępne niż w okresie sowieckim, ale w praktyce często łatwiej wyjechać gdzieś na antypody niż za wschodnią granicę. Nasi najbliżsi wschodni sąsiedzi, Białoruś i Rosja, to jedyne w całej Europie – o paradoksie! – kraje, do których musimy mieć wizę, poza tym w obu krajach obowiązują restrykcyjne przepisy meldunkowe, rodem z czasów komunistycznych. Na Ukrainę co prawda nie musimy mieć wizy, ale wielu podróżnych odstraszają kolejki i przedłużające się odprawy na granicy. Także stąd bierze się zainteresowanie turystów „Kresami w miniaturze”, czyli „Polską egzotyczną”. Jakie powinno być miejsce tradycji kulturowych w wizjach nowoczesnej Polski oraz w jej wizerunku za granicą? Dość często słyszy się głosy irytacji, kiedy np. na międzynarodowych targach nasz
Audycja społeczno-ekologiczna w Studenckim Radiu „Żak” Politechniki Łódzkiej, od 15 do 18 w każdą ostatnią sobotę miesiąca 00
00
Audycja dla tych, którzy szukają wiedzy, a nie informacji Do usłyszenia! Wsparcie udzielone przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego, a także ze środków budżetu Rzeczpospolitej Polskiej w ramach Funduszu dla Organizacji Pozarządowych. Audycja dofinansowana przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej
kraj promuje się „na ludowo”, gdyż jakoby utwierdza to stereotyp o naszym zacofaniu. G. R.: Promowanie jakiegoś kraju jako nowoczesnego i innowacyjnego świadczy właśnie o kompleksach. W dzisiejszych czasach nowoczesność i innowacyjność to europejski standard i promując te właśnie walory, nie przyciągniemy do Polski turystów z Europy. Promować należy to, co jest unikatowe, czego nie ma w innych europejskich państwach, a więc przede wszystkim nasz krajobraz i przyrodę. To nimi zachwycają się przybysze z Europy Zachodniej, gdzie środowisko przyrodnicze zostało przekształcone o wiele bardziej niż u nas. Równie warta promocji jest różnorodność kulturowa oraz niezwykle różnorodna i bogata polska kuchnia, która robi furorę w Europie. Warto tu zauważyć, że specjały polskiej kuchni zawierają wiele elementów tradycji kulinarnych rozmaitych mniejszości zamieszkujących nasz kraj dawniej i obecnie, że wspomnijmy tu tylko barszcz ukraiński, kołduny litewskie czy karpia po żydowsku. Dziękuję za rozmowę. Warszawa, listopada r.
eter: 88,8 MHz internet: www.zak.lodz.pl podcast: www.czymaszswiadomosc.pl/sub/podcast
www.czymaszswiadomosc.pl
w w w.oby watel.org.pl
GOSPODARKA SPOŁECZNA Nr 4 MMX
dodatek ekonomiczny do kwartalnika „Obywatel”
Bez zabezpieczenia? – z dr. Krzysztofem Hagemejerem rozmawia Michał Sobczyk
Zacznijmy od korzeni współczesnych europejskich systemów zabezpieczenia społecznego. Krzysztof Hagemejer: Pierwsze o większej skali programy finansowane ze środków publicznych, redystrybuujące na rzecz ubogich środki pochodzące z podatków, zaczęły pojawiać się w Europie (ale i w Stanach Zjednoczonych) w końcu XVIII i na początku XIX wieku. Idea zabezpieczenia społecznego od początku wywoływała kontrowersje. Jednym z krytyków „nadmiernej” publicznej pomocy ubogim był Malthus w swym słynnym „Eseju o ludności”. W połowie XIX w. doszło zresztą w Anglii do „reformy” programów dla ubogich, o ponad połowę zmniejszającej skalę tych transferów. Potem zrodziła się w Prusach bismarckowskich idea obowiązkowego ubezpieczenia na wypadek niemożności dalszej pracy zarobkowej z powodu starości czy inwalidztwa. Wszystkie te programy niewiele jednak miały wspólnego z ideą solidarności społecznej, która po II wojnie światowej stała się fundamentem europejskiej idei „państwa opiekuńczego”. Za ich powstawaniem kryły się przede wszystkim względy pragmatyczne – przeciwdziałanie niepokojom społecznym, jakie mogą wywołać rosnące obszary ubóstwa. Pierwsze emerytury czy renty inwalidzkie wprowadzano nie w imię solidarności społecznej, ale – mówiąc brutalnie – po to, by móc bezkonfliktowo pozbyć się z rynku pracy nisko wydajnych, niedołężniejących starców. Prawo do emerytury zyskiwało się sto lat temu w wieku lat. Wielkim impulsem do dalszego rozwoju programów zabezpieczenia społecznego były I wojna światowa oraz rewolucja bolszewicka. Traktat wersalski powołał do życia w r. Międzynarodową Organizację Pracy.
W wydaniu: Bez zabezpieczenia? .......
i
Podziemna solidarność .......................
ix
Koniec etatu? ...................
xv
Ucieczka spod szafotu .................................
xxi
O własność waszą i naszą ....................................
xxv
Gdy prywatne staje się wspólne ............. xxxii
76 III
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Wśród jej pierwszych stanowisk, uchwalonych jeszcze tego samego roku, znalazły się konwencje z zakresu zabezpieczenia społecznego: o pomocy bezrobotnym (nr ) i o ochronie macierzyństwa (nr ). Następnie mieliśmy wielki kryzys gospodarczy przełomu lat 20. i 30. K. H.: Stanowił on kolejny impuls w rozwoju systemów zabezpieczenia społecznego. Myśl ekonomiczna zwróciła uwagę na rolę takich rozwiązań jako automatycznych stabilizatorów popytu konsumpcyjnego (Keynes, ale także Michał Kalecki). Częścią polityki New Dealu w USA stało się utworzenie programu ubezpieczeń na wypadek starości i inwalidztwa. II wojna światowa i kolejne dowody na to, do czego doprowadzić może świat nędza, niesprawiedliwość i wywołany nimi gniew społeczny, w krajach Europy i niektórych pozaeuropejskich dały początek rozwojowi powszechnych systemów zabezpieczenia społecznego, obejmujących stopniowo wszystkie grupy ludności i wszystkie tzw. ryzyka społeczne. W Anglii już w r. ogłoszono plan Beveridge’a, który zrealizowano po wojnie, wprowadzając powszechny, kompleksowy system ubezpieczeń społecznych [więcej na ten temat przeczytać można w „Obywatelu” nr – przyp. redakcji]. W r. w Filadelfii Międzynarodowa Konferencja Pracy uchwaliła deklarację dotyczącą zamierzeń i celów Międzynarodowej Organizacji Pracy, która stała się częścią Konstytucji MOP i jest nią do dziś. Zapisano w niej m.in.,
NR 4
że ubóstwo, gdziekolwiek istnieje, stanowi niebezpieczeństwo dla dobrobytu wszystkich oraz że Konferencja uznaje solenny obowiązek Międzynarodowej Organizacji Pracy popierania, wśród różnych narodów świata, programów zapewniających realizowanie: […] upowszechnienia programów zabezpieczenia społecznego celem zapewnienia podstawowego dochodu wszystkim w potrzebie, jako też powszechnego dostępu do usług medycznych. Na tej samej konferencji uchwalono dwa fundamentalne (i aktualne do dziś) zalecenia MOP: nr o bezpieczeństwie dochodowym i nr – o opiece medycznej. Na tej podstawie przyjęto w r. Konwencję nr MOP o minimalnych normach zabezpieczenia społecznego. Konwencja ta jest po dziś dzień na całym świecie punktem odniesienia w budowie i funkcjonowaniu systemów zabezpieczenia społecznego: definiuje je i wprowadza podstawowe zasady, którym powinny sprostać. Konwencja nr (lub prawie identyczny Europejski Kodeks Zabezpieczenia Społecznego) została ratyfikowana przez prawie wszystkie kraje członkowskie Unii Europejskiej, w tym, kilka lat temu, przez Polskę. W efekcie tych kolejnych deklaracji i działań prawo do bezpieczeństwa socjalnego zaczęło być traktowane jako coś oczywistego. K. H.: Powiem więcej: w okresie powojennym systemy zabezpieczenia społecznego z programów dla ubogich stały się ważnym elementem dobrobytu klasy średniej. Państwo „opiekuńcze” stało się bardziej państwem „dobrobytu”. Przejście na emeryturę to nie jest coś dla zniedołężniałych starców, ale okres, kiedy ludzie chcą jeszcze móc korzystać z uroków życia. Dziś jednak te zdobycze nie wydają się tak oczywiste jak jeszcze dwie, trzy dekady wstecz. K. H.: Począwszy od przełomu lat . i ., na skutek tzw. konsensu waszyngtońskiego (określającego stanowisko międzynarodowych instytucji finansowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy), pojawiła się z różnych stron krytyka państwa opiekuńczego oraz dążenia do ograniczenia jego zakresu, sprowadzenia go znów do roli zestawu programów dla ubogich. Konsens waszyngtoński podporządkowuje politykę gospodarczą i społeczną wąskim celom niskiej inflacji i dyscypliny fiskalnej oraz promuje prywatyzację, liberalizację i deregulację. Zaprzecza on idei wspomnianej wcześniej deklaracji filadelfijskiej, która podporządkowuje politykę gospodarczą wielkim celom społecznym. Wykorzystuje się napięcia, które pojawią się w przyszłości z powodu starzenia się społeczeństw. Tyle że z nimi można sobie poradzić, choć bez wątpienia wymagać to będzie reform systemów zabezpieczenia społecznego, przede
b n a JULIEN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/SPIDEY-MAN/
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
wszystkim rozsądnego przesuwania wieku, w którym ludzie udają się na emeryturę. Mimo to szermuje się hasłami „kryzysu” zabezpieczenia społecznego, co ma stanowić uzasadnienie dla radykalnych cięć wydatków socjalnych. Tymczasem kryzys jest gdzie indziej. Kryzys prawdziwy polega na tym, że w ślad za globalizacją gospodarki światowej nie następuje globalizacja polityki gospodarczej i społecznej w celu przeciwdziałania narastającym nierównościom w skali globalnej, które coraz bardziej grożą równie globalnym konfliktem między Południem i Północą. Wydają się zdawać z tego sprawę przedstawiciele krajów członkowskich MOP, którzy w uchwalonej w r. deklaracji „Sprawiedliwość społeczna na rzecz godziwej globalizacji” powołali się na słowa deklaracji filadefijskiej o wyższości celów społecznych i wezwali rządy do wspierania budowy pełnych systemów zabezpieczenia społecznego – jako że tak naprawdę niespełna jedna czwarta ludności świata ma obecnie do nich dostęp. Obecny kryzys gospodarczy dobitnie przypomniał nieco zapomnianą lekcję z lat .: w porze załamania gospodarczego systemy takie działają jako automatyczne stabilizatory gospodarki oraz jako stabilizatory społeczne. W r. MOP uchwaliła kolejną deklarację na rzecz „Globalnego paktu o miejscach pracy”, w której wzywa do postawienia zatrudnienia w centrum polityki gospodarczej i społecznej, wzywa też jeszcze raz do wzmacniania systemów zabezpieczenia społecznego. Ale kraje reprezentowane są w MOP przez ministrów pracy, pracodawców i związki zawodowe – nie przez ministrów finansów, którzy chętniej patrzą z perspektywy Waszyngtonu niż Genewy. Czy doświadczenie ostatnich lat coś zmieni, czy też wrócimy do business as usual i dopiero następny, jeszcze silniejszy kryzys lub konflikt zmusi do rewizji polityki? Nie jestem optymistą, ale trzeba mieć nadzieję. W określeniu „system ubezpieczeń społecznych” zawarta jest obietnica pewnej kompleksowości. Do jakiego stopnia polskie ubezpieczenia społeczne tworzą rzeczywisty system, zbudowany na pewnej wspólnej logice? Przykładowo, jak dalece udało się zharmonizować systemy – emerytalny i rentowy? K. H.: Mówimy „system” z trzech powodów. Po pierwsze, programy zabezpieczenia społecznego dotyczą zabezpieczenia ludzi na wypadek różnych zdarzeń w cyklu życia (macierzyństwo, starość) i całego szeregu ryzyk życiowych i społecznych (choroba, wypadek przy pracy, inwalidztwo, śmierć żywiciela rodziny czy bezrobocie). Każde z tych ryzyk wymaga co najmniej jednego odrębnego programu, a wszystkie te programy składają się na system. Po drugie, zarówno te życiowe zdarzenia, jak i sposoby zabezpieczania się przed nimi są ze sobą powiązane i wpływają łącznie na nasze zachowania (mamy tu do czynienia z systemem naczyń połączonych). Po trzecie wreszcie – z uwagi na
IIII
HAGE MEJER Dr Krzysztof Hagemejer (ur. 1951) – ekonomista, pracownik naukowy Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego; od 1993 r. pracuje w Międzynarodowym Biurze Pracy z siedzibą w Genewie, gdzie obecnie pełni funkcję szefa zespołu ds. projektowania polityki i badań w Departamencie Zabezpieczenia Społecznego. W latach 1991-1993 doradca Ministra Pracy i Polityki Socjalnej, w latach 1980-1991 doradca ds. polityki społeczno-gospodarczej Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” (w okresie 1990-1991 jako dyrektor Ośrodka Prac SpołecznoZawodowych przy KK NSZZ „S”), w latach 1976-1980 współpracownik KOR i KSS „KOR”. Jest autorem publikacji na temat kwestii ekonomicznych w zabezpieczeniu społecznym, zwłaszcza problemów związanych z możliwością wprowadzenia podstawowej ochrony społecznej w krajach rozwijających się oraz na temat reform zabezpieczenia społecznego w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Prowadzi zajęcia z budżetowania polityki społecznej na Uniwersytecie w Maastricht w Holandii. powyższe, wspomniane programy wymagają koordynacji, harmonizacji itp., jeśli chcemy prowadzić spójną politykę społeczną. Mamy więc w Polsce bez wątpienia system zabezpieczenia, z uwagi na dwa pierwsze powody. Czy mamy skoordynowaną i spójną politykę zabezpieczenia społecznego? Przedstawiamy ją jako taką w raportach dla Brukseli, w rzeczywistości jest trochę gorzej, ale prawdę mówiąc problemy z koordynacją mają wszystkie kraje, gdyż zawsze polityka ta jest realizowana przez kilka odrębnych ministerstw. Oczywiście, że program emerytalny i program rentowy są powiązane. Jeśli obniżymy emerytury i podwyższymy faktyczny wiek emerytalny, może się zdarzyć, że ludzie będą starać się o rentę inwalidzką, jeśli zapewnia ona wyższe świadczenie lub gdy z takich czy innych powodów będą chcieli skończyć pracę zarobkową, a nie będą już
77
78 IV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
mieli, tak jak poprzednio, prawa do emerytury. Czy jednak harmonizacja musi polegać na obniżeniu także i rent inwalidzkich, jak to próbowano zrobić w Polsce w zeszłym roku, a pewnie próba zostanie wkrótce ponowiona? Niekoniecznie. Istnieją dobre powody by ci, którzy kwalifikują się do renty inwalidzkiej, mieli wyższe świadczenia. Problem można rozwiązać nie poprzez zmianę sposobu wyliczania renty, ale wprowadzając szczelny system kwalifikowania do jej otrzymywania. Klasyczne systemy ubezpieczeń społecznych rozkładały ryzyko socjalne, tj. w ich ramach miała miejsce pewna redystrybucja, podyktowana interesem słabszych grup. Do jakiego stopnia idea ta realizowana jest w ramach obecnego polskiego systemu i jak wypadamy pod tym względem na tle innych krajów Europy? K. H.: Opublikowany w zeszłym roku raport OECD o nierówności i biedzie w krajach członkowskich („Growing unequal”) pokazuje Polskę jako kraj należący do grupy o najwyższym rozwarstwieniu dochodów pieniężnych, a jednocześnie taki, w którym zarówno system zabezpieczenia społecznego, jak i system podatkowy w najmniejszym stopniu redukują rozwarstwienie dochodów. Powody są dwa. Po pierwsze, nasz system podatkowy wyjątkowo wysoko opodatkowuje dochody niskie. Po drugie, bardzo mało wydajemy na te wszystkie programy, które powinny uzupełniać dochody uboższych – zasiłki dla bezrobotnych, świadczenia rodzinne, pomoc społeczną. Pod względem tych wydatków jesteśmy na szarym końcu w Europie. Jedynie system emerytalny póki co spełnia swoje zadanie i wskaźniki ubóstwa pośród osób starszych mamy najniższe w Europie. Ale to nie znaczy, że trzeba z tego powodu obciąć wydatki na emerytury – trzeba zwiększyć wydatki na wspomniane programy. Jeśli chodzi bowiem o całość wydatków na zabezpieczenie społeczne, też nie jesteśmy w europejskiej czołówce. Tymczasem wskutek reformy emerytalnej czeka nas w przyszłości radykalny wzrost ubóstwa także pośród osób starszych: nowy system emerytalny nie zapewni dostatecznych środków do życia przede wszystkim tym o niskich zarobkach i o krótkich czy przerywanych – nie z własnej winy – karierach zawodowych. Obecny system trzeba koniecznie uzupełnić, wprowadzając powszechną państwową emeryturę bazową, którą otrzymywaliby wszyscy, poczynając od pewnego wieku ( lat, a w przyszłości pewnie więcej), niezależnie od tego, jak długo płacili składki. Jak świadczenia w ramach polskiego systemu mają się do międzynarodowych, minimalnych norm zabezpieczenia społecznego? K. H.: Polska ratyfikowała Konwencję nr MOP. Jednakże nie mogła ratyfikować części dotyczącej zasiłków
NR 4
dla bezrobotnych. Są one u nas za niskie, ich wysokość nie spełnia wymogów Konwencji czy Europejskiego Kodeksu Zabezpieczenia Społecznego. Tymczasem najniższa z tych norm nie jest specjalnie wysoka – wynosi wynagrodzenia robotnika niewykwalifikowanego. Jeśli chodzi o emerytury, to w przyszłości nie tylko nie zapobiegną one ubóstwu wśród osób starszych, ale także i przeciętnie obniżą się do poziomu niższego od wymagań ratyfikowanej przez Polskę części Konwencji nr , która mówi, że ich wysokość musi odpowiadać co najmniej uprzednich zarobków już po latach pracy. Raz jeszcze – sytuację może zmienić wprowadzenie powszechnej państwowej emerytury bazowej. Istnieje duże zróżnicowanie systemów zabezpieczenia socjalnego między poszczególnymi krajami. Rozwiązania których państw należałoby uznać za najlepsze w relacji koszty – efekty, a więc za potencjalny wzór do naśladowania? K. H.: Cele – a więc i ocena efektów – polityki zabezpieczenia społecznego są bardzo zróżnicowane, inne w zależności od kraju. W jednych uwaga skupia się na pomocy ubogim i przeciwdziałaniu ubóstwu, w innych na zmniejszaniu różnic dochodowych w znacznie szerszym zakresie. Różne są też oczekiwania co do wpływu na rynek pracy, konkurencyjność itp. Jednakże wiele krajów o wysokich wydatkach na zabezpieczenie społeczne (Francja, Niemcy, Szwecja, Dania) dowiodło, że świetnie współistnieją one z dynamizmem gospodarczym, prawdziwą konkurencyjnością i wysoką wydajnością. W ostatnich latach miały miejsce daleko idące zmiany na rynku pracy, np. wzrost znaczenia form zatrudnienia innych niż klasyczna praca „na etacie”, rosnąca skala kilkuletnich wyjazdów „na saksy” etc. Do jakiego stopnia kształt polskiego systemu jest dostosowany do tych nowych zjawisk? K. H.: Migracja w ramach Unii Europejskiej (pod warunkiem, że pracujemy legalnie) w zasadzie nie powinna wpływać na nasze uprawnienia do różnych świadczeń, gdyż istnieją odpowiednie umowy wewnątrzunijne. Podobne umowy Polska ma i zawiera z wieloma innymi krajami. Przyzwoite zabezpieczenia społeczne da się pogodzić z mobilnością, trzeba tylko chcieć. Jeśli zaś chodzi o inne niż „praca na etacie” formy zatrudnienia i pracy zarobkowej, to także wszystko jest możliwe – nie ma chyba legalnej formy zatrudnienia w Polsce, której nie towarzyszyłby obowiązek płacenia większości typów składek na ubezpieczenia społeczne. Problem się zaczyna, gdy chcemy zarabiać nie płacąc składek i podatków. A z tym trzeba po prostu walczyć. Problem w tej sferze pojawia się natomiast, gdy te „inne” formy zatrudnienia w sumie składają się na krótki staż
GOSPODARKA SPOŁECZNA
V
79
b ORIN ZEBEST, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ORINROBERTJOHN/
NR 4
składkowy i niskie zarobki i składki. To można rozwiązać tylko wprowadzając do systemu emerytalnego składnik emerytury, który otrzymuje się niezależnie od długości okresu płacenia składek. A więc znów – potrzebna jest powszechna emerytura bazowa. Inny, ważny rodzaj strukturalnych zmian społecznych wiąże się z trendami demograficznymi. Przewidywany wzrost kosztów finansowania systemu emerytalno-rentowego, związany z tzw. starzeniem się społeczeństwa, był jednym z argumentów za reformą, której efektem będzie drastyczne obniżenie wymiaru świadczeń. Co po upływie dekady można powiedzieć na temat słuszności jej założeń? K. H.: Reformy są niezbędne, przede wszystkim takie, które spowodują, że będziemy pracować dłużej. Główne założenie reformy w Polsce stanowiło oczekiwanie, że ludzie będą pracowali dłużej, zmuszeni do tego ekonomicznie, gdyż w przeciwnym razie zreformowany sposób wyliczania wysokości emerytur sprawi, że ich świadczenia nie wystarczą na życie. Czy tak się stanie, można będzie powiedzieć gdzieś za trzydzieści-czterdzieści lat. Ja jednak w to nie wierzę. Ani poprawa stanu zdrowia, ani poprawa warunków pracy, ani poprawa sytuacji na rynku pracy nie pozwolą na
to, aby wszyscy ludzie pracowali non-stop - lat. Bo tyle lat łącznego płacenia składek trzeba w nowym systemie, by osiągnąć godziwą emeryturę (i to zakładając, że zarobki w tym okresie są przyzwoitej wysokości). Zamiast reformy, która do tego doprowadziła, powinno się po prostu wprowadzić stopniowy wzrost wieku emerytalnego, z dużym wyprzedzeniem np. dla roczników, które stosunkowo niedawno weszły na rynek pracy. Nikt z polityków nie miał jednak na tyle odwagi. Również tak znaczne obniżenie wymiaru świadczeń w ramach reformy było błędem. Prognozy sporządzone w ostatnich latach na użytek OECD i Komisji Europejskiej pokazują, że pomimo oczekiwanego parokrotnego wzrostu tzw. wskaźnika obciążenia demograficznego (proporcja liczby osób w wieku emerytalnym do liczby osób w wieku aktywności zawodowej) w Polsce – jako jedynym kraju Unii – wydatki na emerytury mierzone w proporcji do PKB mogą być w roku nawet niższe niż obecnie! Podsumowując: przekształcenia demograficzne nakazują dostosowania systemów emerytalnych, ale w żadnym razie nie muszą one iść tą drogą, którą poszła Polska. A złożyła się na nią prywatyzacja jednej trzeciej obowiązkowego systemu emerytalnego (nikomu, poza firmami z sektora usług finansowych, nie przyniosła ona korzyści) oraz radykalne obniżenie świadczeń.
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Argumentem za wprowadzeniem systemu kapitałowego było m.in. to, że pozwala on uczynić płatników panami własnego losu. K. H.: Reforma emerytalna uczyniła wysokość przyszłych emerytur w znacznie wyższym stopniu niż poprzednio zależną od czynników znajdujących się poza kontrolą jednostki – takich jak koniunktura gospodarcza (długość okresów pozostawania bezrobotnym, wysokość zarobków) i koniunktura na rynkach finansowych (określająca, czy inwestowanie składek płaconych do II filara przyniesie zyski, czy straty). Kryzys finansowy pochłonął składki płacone przez uczestników II filara przez ostatnie dwa-trzy lata, co znacząco odbije się na świadczeniach zwłaszcza tych, którym pozostało stosunkowo niewiele lat do przejścia na emeryturę. Dla tych, którzy zostaną dotknięci bezrobociem wskutek kryzysu gospodarczego, przyszła emerytura skurczy się o dodatkowe miesiące lub nawet lata niepłaconych lub niskich składek. Należałoby się zastanowić, czy i jak zrekompensować przyszłym emerytom skutki kryzysu, ale jednocześnie wraca pytanie bardziej zasadnicze – jak uczynić system bezpieczniejszym i jakie dodatkowe gwarancje należy weń wbudować? Reforma przerzuciła ryzyko w kwestii wysokości przyszłych świadczeń całkowicie z „ubezpieczyciela” (i to w obu filarach) na ubezpieczonego. W I filarze gwarantowana wysokość emerytury jest zbyt niska, w II w zasadzie nie ma żadnych gwarancji. Konieczne jest wprowadzenie takich gwarancji do systemu (wyższa indeksacja składek w I filarze, gwarantowana przez państwo stopa zwrotu w II), by przyszłe emerytury przynajmniej spełniały wymogi Konwencji nr , choć prawdę mówiąc wolałbym ambitniejszy cel. Jednocześnie trzeba zacząć poważnie i otwarcie dyskutować o podwyższaniu wieku emerytalnego. Indeksacja, czyli ochrona siły nabywczej emerytur, jest koniecznością – także w ich części wypłacanej w zamian za fundusze zgromadzone w II filarze. Jak duże pole manewru istnieje, jeśli chodzi o zmiany „zreformowanego” systemu ubezpieczeń, w kierunku większej jego sprawiedliwości i solidarności? Czy w przypadku systemu emerytalnego odwrót od modelu kapitałowego jest obecnie możliwy, a jeśli nie – jakimi sposobami można ograniczyć jego wady? K. H.: Muszę powiedzieć, że z pewnym zdziwieniem patrzę na obecne propozycje daleko idącego zmniejszenia „prywatnej” części systemu emerytalnego. Z jednej strony powinienem się cieszyć – byłem przeciwnikiem prywatyzacji. Przeważa jednak zmartwienie – tym, że ze względu na bieżące potrzeby chce się radykalnie zmienić politykę emerytalną, z konsekwencjami dotykającymi pokoleń. Zmartwienie także tym, że to nie troska o wysokość przyszłych emerytur stoi za proponowanymi zmianami. Gdyby to było troską, można pomyśleć o alternatywnym rozwiązaniu.
NR 4
Jedynym chyba sposobem stworzenia systemu odpowiadającego w choć minimalnym sensie zaleceniom Konwencji , a jednocześnie nie burzącego wewnętrznej logiki systemu emerytalnego, opartego na zdefiniowanej składce (co do którego ponoć był społeczny konsens dziesięć lat temu), byłoby wprowadzenie powszechnej gwarancji minimalnego dochodu (co najmniej na poziomie minimalnego wynagrodzenia) dla osób powyżej pewnej granicy wieku; wiek i zamieszkiwanie w Polsce byłyby tu jedynymi kryteriami przyznawania świadczenia. Warto zwrócić uwagę na to, że obecna zasada dofinansowywania z budżetu państwa minimalnych świadczeń tylko dla tych, którzy mają staż składkowy (kobiety) lub (mężczyźni) lat, kłóci się z zasadami sprawiedliwego rozdysponowywania środków pochodzących z ogólnego opodatkowania. System emerytalny niejednakowo traktuje różne kategorie płatników, np. kobiety i mężczyzn. K. H.: W sprawie wieku emerytalnego Konwencja nr zezwala na ustanowienie go na wybranym poziomie – jednakże nakazuje, aby brano pod uwagę stan zdrowia i tym samym zdolność do pracy osób starszych. Inna Konwencja MOP, nr (nie ratyfikowana przez Polskę), dotycząca specyficznie emerytur, rent inwalidzkich i rodzinnych dodaje także, iż jeśli wiek emerytalny ustalony jest na lat lub więcej, konieczne jest stworzenie możliwości wcześniejszego przechodzenia na emeryturę osób zatrudnionych w warunkach trudnych lub szkodliwych dla zdrowia.
b GUILHERME TAVARES, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/GUITAVARES/
80 VI
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Wiele przemawia za tym, by zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn. Logika systemu – czym wcześniejszy wiek przejścia na emeryturę, tym niższy jej wymiar – wskazuje także, iż to zrównanie powinno się odbyć poprzez podwyższenie wieku emerytalnego kobiet. Nie wystarczy to jednak, by znacząco podnieść emerytury kobiet. Ze względu na ich gorszą pozycję na rynku pracy i dużo większe niż mężczyzn zaangażowanie w niewynagradzaną pracę w gospodarstwach domowych, w nowym systemie emerytury kobiet przeciętnie mogą nie sięgnąć nawet minimalnego poziomu wymaganego przez Konwencję nr . Konieczna jest dyskusja, jak bardziej niż dotychczas zrekompensować w systemie emerytalnym zaangażowanie kobiet w pracę poza standardowym rynkiem pracy. Powstaje też inne pytanie: czy minimalny wiek emerytalny nie powinien być jednak zróżnicowany w zależności od tego, jak wcześnie ktoś zaczął aktywność zawodową? Czy ktoś, kto zaczął pracować w wieku lat , powinien musieć pracować do tego samego wieku, co ten, który wszedł na rynek pracy w wieku czy lat? I czy zasada, że im wcześniejszy wiek przejścia na emeryturę, tym niższa wypłacana kwota, jest w tym kontekście sprawiedliwa także w sensie społecznym? Konieczne są badania nad zróżnicowaniem i długością okresów pracy zawodowej, charakterem i warunkami tego zatrudnienia oraz stanem zdrowia w momencie osiągania wieku emerytalnego. W Polsce mężczyzna osiągający pięćdziesiątkę może przeciętnie liczyć na przeżycie kolejnych lat. Jednakże – znów przeciętnie – tylko niecałe lat będzie on zdrowy i w pełni sprawny. Mężczyźni opuszczają rynek pracy w wieku lat. Ci z nich, którzy dożywają lat, mogą oczekiwać jeszcze prawie kolejnych lat życia, ale tylko z nich będzie w zdrowiu i pełnej sprawności. W przypadku kobiet wyniki podobnych szacunków są bardziej optymistyczne. Jednakże są to przeciętne – potrzebna jest znacznie głębsza wiedza o istniejących zróżnicowaniach w zależności od charakteru wykonywanej pracy i długości kariery zawodowej. Podkreśla Pan konieczność szerokiego dialogu społecznego na temat ubezpieczeń socjalnych. K. H.: Kluczowymi elementami nowego systemu emerytalnego, które nie zostały rozstrzygnięte dziesięć lat temu, było to, jaką postać mają mieć emerytury z II filara: czy ma to być wyłącznie tzw. renta dożywotnia („annuitet”), czyli comiesięczna emerytura, czy też dopuścić także inne formy, np. częściową wypłatę w formie jednorazowego ryczałtu. Nie odpowiedziano także na to, jak te wypłaty mają się dokonywać (poprzez prywatny rynek annuitetów, instytucję publiczną czy też w kombinacji tych rozwiązań), a także w jaki sposób dokonywać się będzie indeksacja emerytur z II filara. Trudno zrozumieć, jak można było wymagać od ludzi – tych, którzy mieli taki wybór – rozsądnych decyzji
VII
w sprawie tego, czy chcą, czy też nie chcą przystąpić do II filara, w sytuacji, gdy te podstawowe zagadnienia pozostawały nierozstrzygnięte. Najbardziej zagadkowe jest to, że kwestie te, tak istotne dla wysokości przyszłych emerytur, nie tylko pozostawały nierozstrzygnięte aż do ostatniej chwili (czyli do roku , jako że w roku miały nastąpić pierwsze wypłaty emerytur z II filara), ale że także i wtedy nie odbyła się żadna poważna publiczna debata, wykraczająca poza ścisłe grona eksperckie. Jedynym aktywnym aktorem tej dyskusji był sektor usług finansowych, widzący tu kolejne źródło zysków. Ostatnia z kwestii to sprawa rent inwalidzkich. Reforma wprowadzona w r. nie objęła ani tych świadczeń, ani też rent rodzinnych. Ze względu jednak na to, że wysokość przyszłych świadczeń emerytalnych uległa znacznemu obniżeniu dla osób o krótszych karierach zawodowych i niższych zarobkach, od początku było jasne, że dla wielu z nich w przyszłości renta inwalidzka obliczana na dotychczasowych zasadach może stać się alternatywą atrakcyjną pod względem wysokości. Konieczne były więc zmiany, które mogłyby polegać albo na wbudowaniu w system dodatkowych gwarancji dochodowych dla tej grupy osób, albo na obniżeniu wysokości rent inwalidzkich. I znów, przez dziesięć lat nie było żadnej rzeczowej publicznej debaty na ten temat. W roku nie można było już dłużej czekać z podejmowaniem decyzji w powyższych sprawach. Trafiły więc do konsultacji społecznych, a później do Sejmu propozycje rozwiązań prawnych. Były to kolejne wersje ustaw o emeryturach „kapitałowych” i rozwiązaniach instytucjonalnych, które miałyby ich dostarczyć, kolejne wersje projektu ustawy o emeryturach „pomostowych”, wreszcie – projekt zmiany ustawy o rentach i emeryturach z ubezpieczenia społecznego, radykalnie obniżający ich wysokość. Tymczasem zarówno w Komisji Trójstronnej, jak i w mediach dominował temat emerytur pomostowych – sprawa ważna, ale dla stosunkowo wąskiej grupy ubezpieczonych. W sprawach dotyczących większości płacących składki było znacznie mniej dyskusji publicznej i zwekslowała ona na tematy raczej marginalne. W sprawie rent inwalidzkich z ubezpieczenia społecznego, obejmującego wszystkich ubezpieczonych – dyskusji publicznej nie było w ogóle. I to pomimo, że centrale związkowe zgodnie sprzeciwiły się projektowi – nie przedstawiając niestety żadnych propozycji alternatywnych. Nie podjęto w ogóle kwestii zasadniczej – tego, jak zapewnić wszystkim godziwy poziom bezpieczeństwa dochodowego na starość, a także w sytuacji inwalidztwa czy utraty jedynego żywiciela rodziny. Wszystkie analizy dokonywane w ciągu ostatnich lat pokazują, że przyszłe świadczenia emerytalne będą niskie, w części przypadków niższe nawet niż minimalne wymagania MOP. Podobnie będzie w wyniku wprowadzenia zaproponowanych ostatnio zmian w przypadku rent inwalidzkich (pomimo, że Polska nie
81
82 VIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
ratyfikowała dotyczącej ich części Konwencji, należałoby oczekiwać także i w tym wypadku dochowania tych niezbyt przecież wygórowanych norm). Jednocześnie prognozy makro pokazują, że z punktu widzenia przyszłych kosztów emerytur i rent reforma jest „przestrzelona” – nie ma potrzeby aż tak drastycznego obniżania świadczeń. Jest więc pole manewru dla sfinansowania rozwiązań wzmacniających minimalne gwarancje. Zaproponował Pan, by jednym z instrumentów dialogu na temat reform ubezpieczeń socjalnych stała się Rada Emerytalna. K. H.: Reforma jest procesem, a nie jednorazowym aktem. Wymaga myślenia w horyzoncie pokoleń, a nie kilkuletniego cyklu wyborczego. Dlatego sprawa podwyższenia wieku emerytalnego i inne propozycje zmian powinny stać się wreszcie przedmiotem spokojnej, szczerej – ale i konstruktywnej – publicznej debaty, opartej na uzyskanej w drodze badań i analiz pełnej wiedzy o różnorodnych konsekwencjach istniejących i alternatywnych rozwiązań. Taka debata powinna doprowadzić do wypracowania spójnych i kompleksowych propozycji.
NR 4
Forum dla takiego dialogu mogłaby się stać Rada Emerytalna, na wzór francuskiej Conseil d’orientation des retraites. Należałoby jej zlecić stałe dokonywanie ocen funkcjonowania systemu i przygotowywanie kierowanych do rządu propozycji nowych rozwiązań. Rada taka powinna składać się z przedstawicieli pracowników, pracodawców, emerytów, innych osób ubezpieczonych, reprezentantów sektora usług finansowych, Sejmu i Senatu, rządu oraz czołowych ekspertów, a także mieć możność zlecania niezbędnych badań i analiz. Jej dokumenty powinny mieć charakter publiczny. Dotychczasowa historia reformy emerytalnej w Polsce pokazuje, jak bardzo potrzebne jest, by rozwiązania polityki społecznej rodziły się w warunkach dialogu, w którym uczestniczą wszyscy zainteresowani – i w którym wszyscy są w pełni świadomi konsekwencji różnych działań. Choć dotychczas takiego dialogu było za mało, nigdy nie jest nań za późno: reforma emerytalna bynajmniej się nie skończyła. Dziękuję za rozmowę. Genewa, stycznia r.
Wielki powrót „wielkich nieobecnych” polskiej debaty publicznej! „Obywatel” wydał dwie książki Joanny i Andrzeja Gwiazdów – legendarnych współzałożycieli Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża oraz liderów Pierwszej „Solidarności”, po ‘89 r. zepchniętych na margines przez wielbicieli nowego porządku. Wśród tematów książek m.in. Okrągły Stół, krytyka liberalizmu gospodarczego, Unia Europejska, globalizacja, dziedzictwo „Solidarności”.
„Poza układem. Publicystyka z lat 1988-2006” 238 stron
„Gwiazdozbiór w »Solidarności«. Joanna i Andrzej Gwiazdowie w rozmowie z Remigiuszem Okraską” 512 stron, 32 strony wkładki zdjęciowej + płyta DVD z filmem W pakiecie taniej – kupując u nas obie książki zapłacisz 65 zł (cena wysyłki wliczona) i dostaniesz upominek!
Kupując u w yd Cena w księga awcy nie rni 49 zł, płacisz za w ys u w ydawcy – je Prosimy o wpłatę takiej kwoty (lub należności yłkę – cena dynie za wybraną książkę – ceny zobacz obok) na konto: 44 zł 2 9 zł Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-734 Łódź Bank Spółdzielczy Rzemiosła, ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź Numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 W opisie prosimy wpisać „Poza układem” lub „Gwiazdozbiór” (brak tej informacji spowoduje odłożenie wysyłki w czasie).
Wszelkich informacji na temat możliwości zakupu książek udziela Konrad Malec, malec@iso.edu.pl, tel. 504 268 206
NR 4
IX
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Podziemna solidarność Konrad Malec Inżynier znający kulisy handlu międzynarodowego, biegle mówiący po francusku i niemiecku. Młody i uzdolniony pracownik, który szybko awansował w zakładowej hierarchii. Robotnik z dużym doświadczeniem, dzielący się swoją wiedzą z kolegami o krótszym stażu. Co łączy te osoby? Zostały zwolnione z polskich fabryk koncernu Fiat. Nic dziwnego, że w zakładach rośnie w siłę „tajny ruch oporu”.
Na czarnej liście Rajmund Pollak pierwszy raz naraził się turyńskiemu potentatowi motoryzacyjnemu w r. Działacz jako jeden z nielicznych związkowców z Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej poparł najdłuższy w historii III RP, -dniowy strajk w bliźniaczych zakładach FSM w Tychach. Zbojkotował także akcję wysyłania do nich łamistrajków. Tamtejsi robotnicy strajkowali, domagając się akcji swojego, prywatyzowanego wówczas przedsiębiorstwa. – Włosi, którzy jeszcze nie byli właścicielami obu fabryk, już wówczas stosowali swoje metody skłócania pracowników, przeciwstawiając bielskich robotników strajkującym w Tychach. Za pośrednictwem dyrekcji fabryki puścili informację, że jeśli bielscy robotnicy poprą tyskich, to zamkną nasz zakład – wspomina pan Rajmund. Poza poparciem dla kolegów z innego miasta, związkowiec naraził się Włochom publicznie nawołując, by strona polska sprzedając fabryki, zachowała prawo własności do ziemi, na której stoją. W końcu za swoją postawę został wciągnięty na czarną listę koncernu. – O tym, że mają mnie zwolnić, dowiedziałem się w r., od włoskich związkowców, którzy często spotykają się ze swoimi szefami na stopie prywatnej – wyjaśnia. W ciągu ostatnich lat Rajmunda Pollaka regularnie wybierano do komisji zakładowej i międzyzakładowej „Solidarności” w Fiat Auto Poland. Był także społecznym inspektorem pracy w Fiat Gesko Poland (spółka-córka zajmująca się księgowością Grupy). Za swą działalność został wyróżniony przez Komisję Krajową „Eski” oraz… kilkakrotnie próbowano wyrzucić go z pracy. Za każdym razem, po wyrokach sądowych, odstępowano od tego. Przez cały wspomniany okres usiłował zainteresować kolejne rządy, posłów, senatorów i wymiar sprawiedliwości
nieprawidłowościami związanymi z polskimi zakładami giganta z Turynu. Pytał, dlaczego bielską fabrykę, wartą ponad , bln starych złotych i mającą bardzo dobre perspektywy na przyszłość, sprzedano za… ówczesnych milionów. Niestrudzenie walczył także o należne pracownikom akcji. Kolejne ekipy obiecywały, że naprawią błąd przy okazji sprzedaży przybudówek FSM, jednak w r. rząd Donalda Tuska ogłosił ostatecznie, że załogi nie otrzymają żadnych udziałów. Być może ostatnie zwolnienie pana Rajmunda ma związek z faktem wzięcia obu tych spraw „na warsztat” przez Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Nie ma wolności bez własności Rajmund Pollak jest przekonany, że gdyby pracownicy otrzymali przysługujące im akcje, dziś ich los mógłby wyglądać zupełnie inaczej. – Gdy załoga posiada udziały, posiada także głos na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Oczywiście nie daje głosu decydującego, ale… Pracownicy pewnego banku poprosili mnie, bym kupił jego pięć akcji i reprezentował na Zgromadzeniu ich interesy. Kiedy zgłaszałem moich pięć akcji, pani prezes spojrzała na mnie z wyraźną wyższością. Nieco później zgłosiłem w imieniu załogi postulat odwołania jej ze stanowiska. Miała bardzo zdziwioną minę, kiedy został przegłosowany przez pozostałych udziałowców – wyjaśnia pan Pollak. Dodaje też, że w dzisiejszych czasach wolności ma się tyle, ile własności. – Warto w tym kontekście spojrzeć na to, co z polskiej gospodarki pozostało w polskich rękach. Ponadto, wbrew bzdurom wypisywanym przez liberalną prasę o zbyt dużym wpływie związków zawodowych i rad pracowników, to nie one decydują o strategii. Nie decyduje o niej nawet dyrektor, ta decyzja jest w rękach właściciela. Innym problemem akcentowanym przez pana Rajmunda jest kwestia zarobków. W tej samej firmie, w tym samym zakładzie, na tym samym stanowisku istnieją duże różnice wynikające z narodowości: Włosi zarabiają znacznie więcej. – Doszło do takiego absurdu, że jeden z bielszczan wyjechał do Włoch, tam się ożenił, a następnie dostał włoski paszport. Po powrocie do kraju zarabiał już znacznie więcej od Polaków – relacjonuje związkowiec. Polskich specjalistów z czasem zdegradowano do kategorii samodzielnych pracowników. – Wykonują te same zadania, co wcześniej, ale zarabiają mniej od Włochów,
83
84 X
GOSPODARKA SPOŁECZNA
którzy często, nie mając wyższego wykształcenia, są klasyfikowani jako specjaliści – wyjaśnia. Sam pan Rajmund miał szansę na lepsze zarobki, być może na włoskim poziomie. – W r. miałem rozmowę z jednym z włoskich dyrektorów. Złożył mi propozycję objęcia „stanowiska odpowiedniego do mojej wiedzy i doświadczenia”, ale pod warunkiem, że dam słowo honoru, że zaprzestanę aktywnej działalności związkowej. Nawet nie musiałbym się wypisywać, bylebym „przestał rozrabiać”. Z propozycji nie skorzystał.
Imperium kontratakuje Najnowsza potyczka pana Rajmunda rozpoczęła się kwietnia r. Wówczas Paolo Rebaudengo, wiceprezes ds. relacji przemysłowych w koncernie Fiat, odmówił wszczęcia rozmów w sprawie podwyżek oraz wprowadził przymusową pracę w soboty, uzasadniając te decyzje kryzysem gospodarczym. – Żaden związek nie ogłosił pogotowia strajkowego, ani nie wszczął sporu zbiorowego. Pracownicy z prośbą o reakcję dzwonili do mnie – wspomina Pollak. Jako pracownik Fiat Group, wystosował do centrali list otwarty, w którym przywołał liczbę i jakość produkowanych w Polsce samochodów w porównaniu do fabryk Fiata poza naszymi granicami. Porównał w nim także wysokość zarobków w Polsce i we Włoszech. „Odpowiedź” przyszła niecałe dwa tygodnie później: zwolnienie „z przyczyn niedotyczących pracownika”. Do tej pory zwolnienie Pollaka było niemożliwe z powodu piastowania przez niego stanowiska wiceprzewodniczącego komisji międzyzakładowej. Jednak w połowie r., po proteście pana Rajmunda przeciw wykorzystywaniu logo „Solidarności” w reklamach Fiata, odwołano go z pełnienia tej funkcji. Następnie, bez wiedzy zainteresowanego, wysłano do jego pracodawcy informację, że przestał być członkiem „Solidarności”, z prośbą o zaprzestanie potrącania mu z pensji comiesięcznych składek. Został wystawiony na strzał. Zapytana o tę sprawę Wanda Stróżyk, przewodnicząca „Solidarności” w FAP, odmówiła mi komentarza, twierdząc, że to sprawa „rodzinna”, dla niej osobiście bardzo trudna…
Kapitalizm bez ludzkiej twarzy Paweł Sobocik wymówienie otrzymał tuż przed świętami Bożego Narodzenia. – Pod koniec zmiany podszedł do mnie kierownik i wręczył mi je z delikatnym uśmiechem na twarzy. Powiedział, że daje je dopiero teraz, gdyż nie chciał mi psuć dniówki – relacjonuje zwolniony z fabryki w Tychach. Pomimo takiego potraktowania przez szefa, deklaruje: Nigdy wcześniej w tak dobrej pracy nie byłem. Młody chłopak szybko się uczył, co rychło zaowocowało podpisaniem umowy
NR 4
na czas nieokreślony, a to nieczęsta praktyka w FAP. – Potrafiłem szybko wykonać dość wiele różnych operacji należących do zadań mojej brygady, a niestety większość ludzi nie przykłada wagi do wszechstronności – wyjaśnia pan Paweł. Dobrą opinię o Sobociku potwierdza jego były bezpośredni przełożony – ten sam, który wręczył mu wypowiedzenie – w wywiadzie dla „Fiatowca” (pracowniczego serwisu internetowego, o którym będzie jeszcze mowa). Współpraca układała się bardzo dobrze do momentu choroby. Zwolnienia lekarskie łączyły się z hospitalizacją, w ciągu roku Sobocik łącznie przebywał na nich dni, cierpiąc na ciężkie zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. – Usiłowałem walczyć z chorobą, ale niestety ciągła praca przez dni w tygodniu jest dużym wysiłkiem: nie wolno odchodzić od taśmy nawet na chwilę, poza wyznaczonymi przerwami. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy wręczyłem ostatnie L. Próbowałem porozmawiać o tym z przełożonym, ale rozmowa kończyła się zawsze stwierdzeniem, że nie ma czasu. Właśnie chorobowe zaważyło na tym, że firma się mnie pozbyła – relacjonuje. Jego zdaniem, dyrekcja w ten sposób próbuje nastraszyć pracowników, dając im do zrozumienia, że branie zwolnień jest równoznaczne z utratą pracy. Podczas trwania okresu wypowiedzenia, kiedy kierownik już wiedział, że choroba pana Pawła nie jest symulacją, odmówił mu dwóch dni wolnych na poszukiwanie nowej pracy, należących się z tytułu zapisów Kodeksu pracy. Zwolniony pracownik nie mógł wziąć udziału w umówionej rozmowie kwalifikacyjnej (ostatecznie w uzyskaniu trzech dni urlopu pomógł mu pan Rajmund). – Pracy w Fiacie nie chcę odpuszczać – deklaruje Sobocik. – Złożyłem już papiery do sądu, ale do rozprawy jest sporo czasu, przez który muszę się jakoś utrzymać. Tym bardziej, że mam bardzo trudną sytuację materialną. Pochodzę z wielodzietnej rodziny – mam trójkę rodzeństwa, w tym siostrę z pierwszym stopniem upośledzenia. Pracuje tylko tata, mama zajmuje się siostrą. Nie mieszkam już z rodzicami, ale staram się im pomagać jak tylko mogę. Moja partnerka ma dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa i jest bezrobotna. Odmowę urlopu kierownik uzasadnił brakiem ludzi potrzebnych do pracy. – Ironicznie spytałem: skoro jestem tak potrzebny, to czemu mnie zwalniacie? – wspomina pan Paweł, którego wymówienie uzasadniono wysoką absencją chorobową, niską przydatnością zawodową i dezorganizacją pracy. Po otrzymaniu wypowiedzenia udał się do Związku Zawodowego „Metalowcy” w FAP. – Powiedziano mi, że mogę dostać nową umowę o pracę, ale już tylko na rok. To nie do końca satysfakcjonowało młodego pracownika, który postanowił walczyć o swoje. Po pomoc udał się do „Solidarności”. – To tam doradzono mi pójście do sądu pracy. Choć powiedzieli, że nie są w stanie bardziej mnie wesprzeć, gdyż nie jestem zapisany do związku, mimo wszystko jedynie „Solidarność” rzeczywiście mi pomogła, pokierowała, gdzie mam iść i co robić – relacjonuje.
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Miałeś wypadek? Spadaj! W grudniu r. monter Mateusz Gruźla otrzymał zwolnienie dyscyplinarne. Z „wilczym biletem” mógł o nowej pracy co najwyżej pomarzyć. Tymczasem jego partnerka była w trzeciej, zagrożonej ciąży. Zostali bez środków do życia, zmuszeni byli ogłosić upadłość konsumencką. Podobnie jak pan Paweł, pan Mateusz był cenionym pracownikiem – dopóki nie zaczął tyskiemu pracodawcy (firma DENSO, jeden z podwykonawców Fiata) „sprawiać kłopotów”. Pierwszy raz… ulegając wypadkowi. W r. na jego głowę spadła źle przymocowana, metalowa półka, m.in. rozcinając łuk brwiowy. Wypadek zgłosił przełożonemu, który sporządził protokół powypadkowy… trzy lata później. Kolejny kłopot Gruźla sprawił pracodawcy w r., kiedy opaska zaciskająca przewody zraniła go w oko. Wypadek był naprawdę poważny i ponownie zgłoszony przełożonemu. Dwa lata później na pracownika spadł zestaw palet; poważne rozcięcie nogi wyeliminowało go z pracy na trzy miesiące, gdyż uraz wymagał rehabilitacji. Tym razem przewina pana Mateusza była tak poważna, że kierownik wysłał mu pismo,
XI
85
w którym zagroził zwolnieniem dyscyplinarnym, jeśli ten nie zjawi się przy taśmie… Groźba została spełniona. Jako powód rozwiązania stosunku pracy na wymówieniu widniało… brak powiadomienia o wypadkach w pracy i brak współpracy przy sporządzaniu protokołów powypadkowych. Pracownik postanowił drogo sprzedać skórę – złożył pozew do sądu pracy. Ten uznał oba uzasadnienia za niezgodne ze stanem faktycznym. Pracodawca zaczął wtedy wysuwać kolejne argumenty: konfliktowość montera, grożenie przełożonym oraz oddalenie się z wyznaczonego stanowiska pracy. Tylko ten ostatni ma pewne potwierdzenie w rzeczywistości. Pan Mateusz rzeczywiście zszedł ze swego stanowiska… po wykonaniu zadania, by pomóc nowemu pracownikowi. Warto zauważyć, że za ostatni czyn Gruźla otrzymał upomnienie, które sam pracodawca anulował. Sądy dwóch instancji nakazały przywrócenie p. Mateusza do pracy, dzięki czemu dziś ma stabilne źródło utrzymania. Nauczony doświadczeniem, a także doznawszy solidarności ze strony kolegów, jest założycielem struktur i aktywnym działaczem NSZZ „Solidarność”, chętnie niosącym pomoc ludziom, którzy znaleźli się w tarapatach w DENSO.
b a WBAIV, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/WBAIV/
NR 4
86 XII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
W obu opisanych powyżej przypadkach – a było ich w imperium Fiata w Polsce znacznie więcej – pracodawca nie skorzystał z możliwości sprawdzenia faktycznego stanu zdrowia pracownika za pośrednictwem ZUS-u. Atmosfera panująca w zakładach sprawia, że większość niesprawiedliwie traktowanych boi się ujawniać. Do tego dochodzi ciągłe poganianie pracowników, mobbing, utrudnianie działalności związkowej. Pracownicy dla rozładowania napięcia, niczym czarnoskórzy niewolnicy na XIX-wiecznych plantacjach bawełny, śpiewają piosenki o pracy ponad siły i ustawiają te songi jako dzwonki w komórkach. W rozmowach między sobą nazywają fabryki FAP włoskimi obozami pracy w Polsce.
Cyfrowa „bibuła” Reakcja na bezprawne i niemoralne działania dyrekcji oraz indolencję związków zawodowych była bardzo nietypowa. Człowiek kryjący się pod pseudonimem Fiatowiec, wieloletni pracownik fabryki w Tychach, założył stronę internetową, poświęconą nieprawidłowościom w polskich oddziałach koncernu. – Blog pracowniczy „Fiatowiec” powstał marca r. jako głos rozpaczy pracowników Grupy Fiata w Polsce. Nie mogliśmy nikogo zainteresować naszymi
© BENTO DAN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/BENTO_DAN/
NR 4
problemami z pracodawcą, od dwóch tygodni pracowaliśmy po dni w tygodniu. Mało tego, Okręgowy Inspektorat Pracy w Katowicach nie wszczynał kontroli, pomimo zgłoszeń pisemnych i telefonicznych. Tematem nie były zainteresowane polskie media prasowe, radiowe i telewizyjne, a nawet internetowe. Na nasze apele odpowiedział jedynie portal Redakcja.pl, którego administratorzy zaproponowali, byśmy założyli bloga – wspomina Fiatowiec. Regularnie aktualizowana strona działa pod adresem www.redakcja.newsweek.pl/Autor/Fapwloskiobozpracy/. – Początkowo redagowała ją grupa - osób, teraz na spotkania redakcyjne „w realu” przychodzi ich -, choć nie wszyscy piszą – opowiada animator przedsięwzięcia. Warto odnotować, że zaangażowali się w to ludzie, którzy przez dni w tygodniu ciężko pracują, a mimo to nawet w co drugą niedzielę poświęcają swój czas i spotykają się. – Takie spotkanie to nie jest chwila i koniec, one potrafią trwać - godzin. A niejeden z uczestników musi najpierw przejechać pół Polski, bo FAP ma swoje podjednostki w całym kraju – relacjonuje Micek, pełniący funkcję rzecznika prasowego inicjatywy. I dodaje z nieskrywanym podziwem: Proszę sobie wyobrazić, że prości robotnicy, pracując razem, w ciągu miesięcy osiągnęli tys. wejść na stronę! Niejeden portal chciałby mieć taką oglądalność. Jednej z przyczyn tak dobrych wyników można upatrywać w rzetelności serwisu. – Każdą informację sprawdzamy przed publikacją – mówi z dumą Fiatowiec. Redakcję chwali pan Paweł: Już wcześniej obserwowałem tego bloga. To od jego twórców otrzymałem największą pomoc. Fiatowcowi udało się pozyskać do współpracy osoby z różnym doświadczeniem życiowym, o bardzo różnorodnych umiejętnościach. Jedną z nich jest wspomniany Micek. – Fiatowiec jest moim kolegą, wiele razy się ścinaliśmy na różnych płaszczyznach, ale jesteśmy zgodni co do tego, że ludziom trzeba pomagać – wyjaśnia. Ukrywa się pod pseudonimem, ponieważ na co dzień jest dziennikarzem i nie chce palić sobie mostów. – Liczę się z tym, że kiedyś będę musiał wystąpić przed kamerami, ale póki się da, chcę tego uniknąć – wyjaśnia. I dodaje: Tym bardziej, że „po nitce do kłębka” wiele rzeczy można ze sobą powiązać. Ujawnienie personaliów jednego z nas może pociągnąć za sobą dekonspirację kolejnych. Sam Fiatowiec jest znakomitym organizatorem. Całe życie przepracował w tyskiej fabryce. Micek opowiada o nim jako o człowieku o wielkim entuzjazmie, który potrafi porwać ludzi do działania. On sam o sobie pisze na blogu: „Pracownik z -letnim stażem w FSM, a następnie FAP, gnębiony za strajki z lat . i ., pracownik fizyczny, Wasz kolega”. Motywy działania wyjaśnia następująco: Nie może być tak, że lat po odzyskaniu niepodległości ludzie schodzą do podziemia, by walczyć ze swoim pracodawcą. Dodaje przy tym jednak, że to fascynujące patrzeć, jak robotnicy stają do walki o swoje, jak się organizują. – Piszą na blog często prostym językiem, ale o sprawach
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
bardzo ważnych dla nich i ogółu społeczeństwa. To chyba dzięki temu trafiają do ludzi, a blog czyta także coraz więcej moich kolegów-dziennikarzy. Początkowo nie do końca wierzyłem w to, co mówił Fiatowiec, ale kiedy wszedłem w to głębiej, okazało się, że tam jest tragedia, i to od wielu lat – komentuje Micek. Podobnie wypowiada się redaktor naczelny pracowniczego serwisu, szybko przechodząc do konkretów. – Dyrekcja w cotygodniowych komunikatach informuje załogę, że ma ona obowiązek świadczenia pracy w sobotę, a od marca do czerwca r. mieliśmy również obowiązek pracy w niedzielę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma możliwości uzyskania wolnej soboty, gdy zaistnieje taka potrzeba, nawet rodzinna, bo zawsze się słyszy, że jest zbyt wysoka absencja („zrób sobie kiedy indziej imprezę rodzinną”) – relacjonuje Fiatowiec. Na próby sprzeciwu ze strony pracowników dyrektor odpowiada, że barany mają pracować, a nie dyskutować.
Po niewłaściwej stronie W Fiat Auto Poland działa aż związków zawodowych. Jednak „działa” to określenie mocno na wyrost. – To niesamowite: działacze żyją na związkowych etatach i nie robią nic – mówi Micek. – Weźmy choćby kwestię z ubiegłego roku, bojkotu pracy w niedzielę. Po pierwszej niedzieli, kiedy pracownicy dostali po tyłku za to, że nie przyszli do pracy, oni się wycofali i podpisali z dyrekcją porozumienie. Wprawdzie „Solidarność” go nie sygnowała, ale i nie pociągnęła tego wózka dalej. Zdaniem mojego rozmówcy, ten ostatni związek „coś robi”, a przynajmniej jest widoczny. Pozostałe – często stają po stronie dyrekcji. – Weźmy spór o podwyżki. Tylko „Solidarność” o nie walczyła, pozostałe związki milczały, choć początkowo wspólnie głosiły konieczność wzrostu płac. Wanda Stróżyk widzi cały problem nieco inaczej: W tej chwili nasze niepodpisywanie porozumień wynika z konsekwencji w działaniach. Ale co z tego, skoro pozostałych sześć związków propozycje dyrekcji przyjmuje. My protestujemy, ale w tej walce jesteśmy osamotnieni. Pomimo ogólnie niepochlebnej opinii o związkach działających w FAP, na szczególną pozycję w oczach redaktorów „Fiatowca” wysuwa się jeden. To związek, który w środkach masowego przekazu kreuje się na szczególnie bojowy – WZZ „Sierpień ’”. – Mam nadzieję, że wasza gazeta nie ma nic wspólnego z „Sierpniem ’” – zaczyna rozmowę Micek. Chwilę później wyjaśnia, o co chodzi. – Tak jak Fiatowiec, jestem starym działaczem „Solidarności” i nieraz dostałem pałą. Nie chciałbym, by owoce naszej pracy zostały zgarnięte przez „sierpniowców”. Jestem przerażony, że związek, który kreuje się na obrońców uciśnionych, który prowadzi szumne działania medialne, tak się zaprzedał dyrekcji. Przewodniczący tego związku w FAP jeździ nowym modelem Alfa Romeo, wartym tys. zł, który nabył z bardzo dużym upustem, bliskim połowy ceny. Jeśli związkowcy wjeżdżają
XIII
do zakładu prywatnym samochodem na specjalną przepustkę, to jest paradoks. Proszę sobie wyobrazić, że dyrektor do związkowców z „Sierpnia ’” czy „Metalowców” mówi wprost: „Panowie, jeśli będziecie podskakiwali, to wam zabiorę te przepustki”. Najaktywniejszą formą „działania” „Sierpnia” są… wystąpienia do premiera Pawlaka o dofinansowanie zakładu. – Pracownicy mówią wprost: jak to, to my mamy teraz dofinansowywać koncern, który przejął fabrykę nieomal za złotówkę, który przez tyle lat miał ulgi podatkowe? – relacjonuje nastroje załogi Micek. Z doniesień pracowników wynika ponadto, że zdarzają się sytuacje, kiedy „sierpniowcy” próbują straszyć załogę: Jeśli będziesz podskakiwał, to my cię załatwimy. Micek nie może się nadziwić takiemu zachowaniu: Jak związkowiec może wypowiadać takie słowa do pracownika? Ci sami działacze, jeśli nie mają interesu, nigdy nie pokazują się wśród załogi. Najlepszym przykładem łamania solidarności pracowniczej są działania Franciszka Gierota, przewodniczącego „Sierpnia ’” w FAP. Od początku roku fiatowska „Solidarność” walczyła o podwyżki w wysokości zł dla każdego pracownika. Na masówkach, dzięki którym ostatecznie wszyscy członkowie załogi otrzymali po zł podwyżki brutto, zł nagrody rocznej oraz dodatkowe bonusy za regularną pracę w soboty, pojawiał się także Gierot, w celu… medialnego podważania sensowności działań „Eski”. – Podczas rozmów z dyrekcją o podwyżkach zdarzało się, że inne związki przypuszczały na nas atak, wyzywając nawet od oszustów – relacjonuje „współpracę” z ugodową częścią związków przewodnicząca Stróżyk. I dodaje: W tych atakach szczególnie celuje „Sierpień ’”. Potrafią podawać przykłady żądań innych związków zawodowych i mówić, byśmy je sobie porównali, a przecież związkowcy powinni równać zarobki pracowników w górę, nie w dół. I tak negocjacje płacowe zamieniły się w ataki na nas, na zakończenie których dyrektor oświadczył, że proponuje „stówkę”. Stróżyk ubolewa, że „Solidarność” nie może samodzielnie siadać do stołu negocjacyjnego, bo pracodawca zwołuje wszystkie związki. – Inna sprawa to podział podwyżki – kontynuuje. – My chcieliśmy, aby objąć nią wszystkich po równo, zaś pozostałe związki – by podwyżka była uśredniona. To oznacza, że najlepiej zarabiający dostaliby większe podwyżki, a przecież naszym zadaniem jest występować po stronie najsłabszych.
Zejście do podziemia Niemoc związkowa, a z drugiej strony – siła, jaką dysponuje dyrekcja, doprowadziły do powstania Tajnej Komisji Zakładowej Solidarność.pl. Podobnie jak w przypadku pracowniczego bloga, działają w niej społecznie fiatowcy, którzy dla własnego bezpieczeństwa wolą nie
87
88 XIV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
ujawniać nazwisk. Inspiracją dla takiego działania były tajne struktury Pierwszej „Solidarności” oraz Solidarności Walczącej. Celem działaczy nie jest zakładanie ósmego związku zawodowego, lecz reforma „Solidarności”. Większość członków TKZ jest lub była z nią związana w przeszłości i zależy im na dobrym działaniu tej organizacji. We wszystkich wypowiedziach podkreślają, że związek jest im niezwykle bliski. Cel powołania TKZ tak wyjaśnia Fiatowiec: Tajne struktury nie chcą przejmować władzy związkowej, a raczej pragną pomóc legalnie działającej „Solidarności”w walce o prawa pracownicze i swobody obywatelskie. Dobrym przykładem takich działań jest konflikt wokół podwyżek. Zarówno Tajna Komisja, jak i redakcja „Fiatowca” udzieliły poparcia pikietom organizowanym przez „Eskę”, wzywały pracowników do uczestnictwa. W informacji, że „wartością dodaną” pikiet jest wzrost uzwiązkowienia pracowników, czuć było szczególną radość.
Tajniacy w Fiacie Efekty działań TKZ i prowadzony przez robotników serwis internetowy są pilnie śledzone przez wewnętrzne służby pracodawcy, tzw. REPO. Wanda Stróżyk nazywa tę kategorię kadrowców odpowiednikiem oficerów politycznych w wojsku w czasach PRL. Jeszcze dobitniej rolę „tajnej policji koncernu” podsumowuje Fiatowiec, przyrównując ją do SB. – Stosuje wysokiej klasy techniki socjotechniczne, prowadzi politykę zastraszania i szantażowania pracowników, posiada kartotekę niepokornych – wylicza
NR 4
w uzasadnieniu. Na każdym z wydziałów są komórki REPO, w których pracuje jedna lub dwie osoby. – Oni się mocno narażają, kolportując materiały czy idee – mówi Micek o „podziemnych” działaczach. – Paranoją jest, że dwie dekady po odzyskaniu niepodległości dochodzi do takich sytuacji. Warta podkreślenia jest solidarność pracowników: w ciągu roku działalności twórcy bloga i działacze TKZ nie zostali zdekonspirowani. Micek akcentuje, że udaje się to pomimo wyznaczenia nagrody „za głowę” Fiatowca. – Początkowo było to tysięcy zł, teraz jest już tys. Nie jest to może bardzo znacząca kwota, ale rozpala wyobraźnię. Mimo tego, jest dobrej myśli co do możliwości utrzymania nazwisk działaczy w tajemnicy przez kolejne miesiące. Dodaje jednak zaraz, że mają oni pełną świadomość, iż kiedyś będą musieli usiąść do rozmów i się ujawnić. Skoro mowa o przyszłości, to pytany o nią Fiatowiec zdradza, że chciałby, aby kiedyś współtworzony przez niego blog przekształcił się w Niezależną Pracowniczą Agencję Informacyjną, która będzie ujawniać wszystko, co dotyka polskich pracowników u różnych pracodawców. Mówi mi: Już teraz współpracujemy z pracownikami różnych firm, opisując ich problemy oraz przypadki łamania prawa pracy. Istnieje na to piękne słowo: solidarność. Konrad Malec
P.S. Rzecznik prasowy FAP, Bogusław Cieślar, odmówił wypowiedzi. Jako uzasadnienie podał, że Fiat Auto Poland nie komentuje anonimowych donosów.
POLECAMY
Wiem, jaka jest strategia firmy Wiem, czy przedsiębiorstwo nie kuleje finasowo Wiem, czy nie planują zwolnień grupowych
Wiem – jestem w radzie pracowników
Rady Pracowników.info b VASE PETROVSKI
wszechstronna pomoc dla rad
Centrum wspierania rad pracowników t rady@iso.edu.pl t tel. (42) 630 17 49 Projekt jest realizowany przy wsparciu udzielonym przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego oraz budżetu Rzeczypospolitej Polskiej w ramach Funduszu dla Organizacji Pozarządowych.
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XV
Koniec etatu? Jakub Grzegorczyk Współczesnych stosunków pracy nie da się scharakteryzować bez odwołania do takich pojęć, jak „elastyczne zatrudnienie” i „deregulacja rynku pracy”. Pod tymi terminami najczęściej rozumie się sposób organizacji stosunków pracy (oparty o zdolność przedsiębiorstw do dokonywania szybkich zmian w zależności od koniunktury) oraz politykę rynku pracy (dążącą do znoszenia ograniczeń dla pracodawców w swobodzie kształtowania stosunków pracy). Można powiedzieć, że elastyczne zatrudnienie jest w takim samym stopniu synonimem współczesnych stosunków pracy, jak w epoce przed globalizacją było nim stabilne, długotrwałe zatrudnienie na etacie (zarówno w krajach „socjalistycznych”, jak i kapitalistycznych). Neoliberalna rewolucja, która w Europie Zachodniej rozpoczęła się już na przełomie lat . i ., a „na Wschód” dotarła tuż po upadku muru berlińskiego, nie pozostała bez wpływu również na stosunki pracy. Ten proces całkowicie zmienił kategorie, w których myślimy o zasadach i stabilności zatrudnienia, o systemach motywacji pracowników czy wreszcie o całym życiu zawodowym. Choć ostatnio wiele mówi się o „końcu pracy” – zarówno w sensie ilościowym, jak i spadku znaczenia aktywności zawodowej w życiu ludzkim, to jednak jest to wciąż kluczowa kategoria określająca większą część naszego życia oraz warunkująca stosunki społeczne. Jeśli więc chcemy lepiej zrozumieć, jak organizowane jest nasze życie indywidualne oraz jego kontekst społeczny, musimy analizować zmiany charakteru pracy, związane z rozwojem elastycznych form zatrudnienia i deregulacją rynku pracy. Analiza ta nie ma przy tym wyłącznie poznawczego charakteru. Znając dokładnie współczesny „reżim stosunków pracy”, jesteśmy w stanie skuteczniej planować aktywność społeczną, zmierzającą do budowy bardziej sprawiedliwego porządku.
Od etatu do pracy czasowej W analizach dotyczących rozwoju elastycznego zatrudnienia w Europie istnieją dwa podejścia, akcentujące różne czynniki. Część badaczy wskazuje na wzrost bezrobocia w krajach Unii Europejskiej w latach ., który następnie stał się powodem reform rynku pracy 1. Inni natomiast kluczową rolę przypisują kryzysowi społecznemu lat . i nasileniu w tamtym okresie walk pracowniczych 2. Niezależnie od motywacji – proponowane wyjaśnienia nie wykluczają
się zresztą nawzajem – faktem jest, że lata . i . to w Europie okres gwałtownych zmian modelu stosunków pracy. Stanowiły one część szerszej fali reform o charakterze neoliberalnym. Odnowiona myśli liberalna zakładała bowiem kilka najważniejszych „osi” zmian: ograniczenie państwowej aktywności w gospodarce, zwiększenie swobody pracodawców (kosztem praw pracowniczych i uprawnień związków zawodowych), redukcję wydatków socjalnych, ograniczenie zakresu usług publicznych wraz z jak najdalej idącą komercjalizacją tego sektora, reorganizację systemu zabezpieczenia społecznego. Celem był prymat wolnego rynku w stosunkach społecznych. Zgodnie z taką optyką, stosunki pracy również wymagały totalnej zmiany: konieczne było ograniczenie ochrony przed zwolnieniem, dopuszczenie większej swobody w organizacji czasu pracy, zwiększenie mobilności pracowników oraz ograniczenie praw związkowych. Co ciekawe, zmiany rozpoczęły się w całej Europie jeszcze w momencie, gdy władzę dzierżyli socjaldemokraci. W Wielkiej Brytanii początkiem była reforma podjęta przez rząd Labour Party w r., zmierzająca do decentralizacji negocjacji zbiorowych; we Francji podobne procesy miały miejsce na przestrzeni lat . i . Opierając się na przykładzie tego kraju możemy prześledzić, jak proces deregulacji rynku pracy postępował w Europie Zachodniej 3. Jego początkiem zazwyczaj była reorganizacja systemu negocjacji zbiorowych, zmierzająca do przeniesienia ich na maksymalnie niski poziom. We Francji kolejne rządy systematycznie zmierzały do odejścia od krajowych i branżowych zbiorowych układów pracy na rzecz układów zawieranych na poziomie firmy. Paradoksalnie, pierwsze zmiany w ramach działań podjętych przez rządy zwiększały w niektórych aspektach możliwości działania struktur związkowych i instytucji partycypacji pracowniczej (rad pracowniczych). Jednak ich drugą stroną było wyeliminowanie państwa z procesu przeprowadzania zwolnień grupowych oraz zwiększenie swobody kształtowania układów zbiorowych (możliwe stało się zawieranie w nich zapisów mniej korzystnych dla pracowników od przepisów prawa pracy). Tym samym, zapoczątkowano powolny proces wycofywania się państwa z mediacji i zarządzania stosunkami pracy, na rzecz przeniesienia tych zadań na negocjacje pracodawców i reprezentacji pracowników na poziomie firmy. W warunkach specyficznych dla Francji (niska aktywność struktur związkowych na poziomie pojedynczego przedsiębiorstwa) doprowadziło to do zawierania
89
90 XVI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
porozumień niekorzystnych dla świata pracy za pomocą albo wygrywania konfliktów pomiędzy poszczególnymi centralami, albo wykorzystywania przez pracodawców antagonizmów na linii rady pracownicze – związki zawodowe. Drugim etapem reform było wprowadzenie w skali makro rozwiązań umożliwiających bardziej elastyczną organizację czasu pracy i zwiększających elastyczność w zakresie zatrudniania i zwalniania pracowników. We Francji przykładem rozwiązań pierwszego typu była redukcja tygodniowego czasu pracy do godzin, wprowadzana stopniowo reformami z lat , -, , , i (wszystkie opracowane przez rządy Partii Socjalistycznej). Chociaż ich deklarowanym celem była „walka z bezrobociem poprzez podział pracy”, to jednak zmiany okazały się funkcjonalne także dla pracodawców, którzy jednocześnie zyskali możliwość korzystania z większych limitów nadgodzin, dłuższych okresów rozliczeniowych i wielu innych mechanizmów wykorzystywanych do wydłużania zakładowego czasu pracy. Równolegle do rozluźnienia organizacji czasu pracy, wprowadzano także nowe typu umów o pracę. Charakteryzowały się znacznie mniejszym stopniem ochrony przed zwolnieniem niż umowa o pracę na czas nieokreślony (CDI) oraz mniejszymi obciążeniami składkami na ubezpieczenie społeczne4. W r., w ramach „Paktu na rzecz zatrudnienia młodzieży” wprowadzono pierwsze umowy, na mocy których składki na ubezpieczenie społeczne zamiast pracodawcy opłaca państwo; w latach i wprowadzono typów staży zwolnionych od podatku; w r. umożliwiono zawieranie umów o pracę na czas określony (CDD), a wkrótce potem także umów z pracownikami tymczasowymi (wynajmowanymi od agencji pracy tymczasowej). Ostatnim etapem deregulacji w zakresie ochrony przed zwolnieniem było wprowadzenie „Kontraktu Nowa Praca” (CNE) w sierpniu r., przeznaczonego dla firm zatrudniających mniej niż osób i zakładającego -letni okres próbny, podczas którego można zwolnić pracownika bez konieczności podawania uzasadnienia. Krótko po wprowadzeniu CNE, zgłoszono także propozycję „Kontraktu Pierwsza Praca” (CPE), przeznaczonego dla pracowników młodych (do . roku życia), zakładającego podobny, dwuletni okres próbny. Jednak po fali protestów społecznych rząd Dominique’a de Villepin musiał się wycofać z tego pomysłu. Powyższy przegląd układa się w dość jasny schemat reform mających na celu deregulację rynku pracy: od decentralizacji procesu negocjacji zbiorowych, poprzez uelastycznienie czasu pracy i rozwój nowych, elastycznych form zatrudnienia, zakładających słabszą ochronę przed zwolnieniem. Wraz z demontażem systemu regulacji stosunków pracy, rośnie liczba osób zatrudnianych w elastycznych formach oraz liczba miejsc pracy, które opisać można jako „niestabilne”. Tak właśnie było we Francji. Oto przykładowe statystyki dla początku r.5: około dwóch trzecich
NR 4
ofert pracy wpływających do ANPE (Krajowej Agencji na rzecz Zatrudnienia) w styczniu i lutym wspomnianego roku było propozycjami zatrudnienia czasowego (prace dorywcze, sezonowe, na podstawie CNE) – większość z nich miała przewidywany okres trwania krótszy niż lata. Praca czasowa wdziera się nawet w sektory tradycyjnie utożsamiane ze stabilnością zatrudnienia: w niektórych fabrykach Renault zdarza się, że połowa linii montażowej jest obsługiwana przez pracowników agencji pracy tymczasowej, na poczcie około ⁄ pracowników nie jest klasyfikowana jako „pracownicy poczty”, a we francuskiej służbie cywilnej około pracowników zatrudnia się na krótkie okresy czasu. Trend do uelastyczniania francuskiego rynku pracy pokazują także dane Eurostatu6: w IV kwartale r., , wszystkich zatrudnionych stanowiły osoby pracujące „dorywczo” (na czas określony). Dane średnioroczne dla roku wskazują, że wskaźnik ten osiągnął poziom ,7. Chociaż w Europie nie obowiązuje jeden model stosunków pracy, logika i struktura reform podjętych we Francji jest charakterystyczna praktycznie dla wszystkich państw UE (a wsparcia udziela jej Komisja Europejska). Analogiczne zmiany podejmowano także w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Niemczech. Można więc powiedzieć, że pod koniec lat . europejskie rynki pracy weszły w fazę zaawansowanych reform, zmierzających do budowy modelu rodem z teorii liberalnych.
Elastyczny rynek pracy Przyglądając się reformom rynku pracy, interesujące jest spojrzenie na ich cel finalny – zakładany model rynku pracy. Założenie leżące u podstaw polityk deregulacyjnych jest następujące: przedsiębiorstwo ma być elastyczne – tzn. ma być zdolne do szybkiego przystosowania się do zmieniających warunków zewnętrznych (rynkowych i technologicznych) 8. W zdolności dostosowawczej kluczowe znaczenie ma natomiast możliwość redukcji kosztów zarządzania personelem. Patrząc na elastyczność pod względem sfer, w jakich koszty te mogą być ograniczane, wyróżnia się 9: . elastyczność numeryczną (zatrudnienia) . elastyczność czasu pracy . elastyczność płac . elastyczność podaży pracy Pierwsza sfera dotyczy zasad nawiązywania i rozwiązywania stosunku pracy – przede wszystkim w aspekcie ochrony przed zwolnieniem (np. okres wypowiedzenia, konieczność uzasadnienia zwolnienia, możliwość przywrócenia zatrudnienia wyrokiem sądu). Jeżeli chodzi o elastyczność w wymiarze czasu pracy, jest to przede wszystkim możliwość organizowania pracy w różnych porach dnia i nocy (także w tzw. godzinach aspołecznych), dłuższe okresy rozliczeniowe (pozwalające na swobodniejsze zarządzanie miesięcznym i rocznym czasem pracy), a także wprowadzenie „indywidualnych rozkładów czasu pracy”,
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
za pomocą których produkcja lub działalność usługowa mogą być przedłużane poza standardowo przyjęte normy, wyznaczane -godzinnym dniem pracy. W aspekcie płacowym, elastyczność to po prostu „giętkie płace” – uzależnione od fluktuacji sytuacji na rynku, nie ograniczane np. zbiorowymi układami pracy. Wreszcie, ostatnia sfera, w której może się przejawiać elastyczność, to podaż pracy. Jest to aspekt makroekonomiczny, związany z możliwościami dostosowania się klasy pracującej do zmiennych warunków rynkowych – zmian miejsca pracy, przekwalifikowań, migracji. Widać więc, że w aspekcie mikro, elastyczne przedsiębiorstwo to takie, które potrafi w krótkim okresie maksymalnie zredukować lub zwiększyć swój personel, tak zaplanować organizację czasu pracy, aby produkcja trwała tyle, ile akurat potrzeba i w taki sposób zarządzać pensjami, aby mogły one nadążać za koniunkturą. W skali makro, rynek pracy ma natomiast być sprawnym mechanizmem, w którym warunki pracy (skala zatrudnienia, czas pracy, płace) zmieniają się wraz z koniunkturą. Co więcej, w modelu tym zakłada się „likwidację bezrobocia” poprzez maksymalne możliwe wykorzystanie zasobów pracy 10. Usuwając „bariery” ograniczające zatrudnienie („sztywne” płace czy wysokie koszty zwalniania pracowników), rynek pracy ma funkcjonować na zasadzie „wchłaniania” wszystkich bezrobotnych zdolnych do pracy, którzy godzą się na zastane warunki. W takim ujęciu, bezrobocie staje się de facto wolnym wyborem osób, które nie chcą pracować za stawki oferowane im na rynku i jest związane albo z poszukiwaniem pracy, albo z „decyzjami jednostek”. Tym samym, wyłania się przed nami obraz sprawnie funkcjonującego rynku pracy, który nie tylko idealnie odzwierciedla koniunkturę gospodarczą, ale także zapewnia maksymalną możliwą redukcję bezrobocia. Taki wyidealizowany obraz jest zapewne doskonale znany każdemu, kto w choć minimalnym stopniu śledzi debatę publiczną w Polsce. Jest on też podstawowym uzasadnieniem polityki deregulacji rynku pracy. Widzimy więc związek pomiędzy deregulacją a elastycznością – ta pierwsza jest bowiem
XVII
mechanizmem służącym budowie rynku „dostosowanego do zmieniającej się sytuacji gospodarczej”.
Prawo jako narzędzie deregulacji Z powyższego przeglądu reform francuskiego rynku pracy widać, że istnieje wiele narzędzi służących polityce deregulacji. Mogą to być zmiany układów zbiorowych pracy, normy prawne określające zakres działania i uprawnienia związków zawodowych, zmiany prawa pracy czy też reformy systemu zabezpieczenia społecznego. Przechodząc na „polskie podwórko”, można zaobserwować wykorzystanie podobnych narzędzi. W analizach polityk deregulacyjnych zazwyczaj podkreśla się, że ich głównym elementem jest wprowadzanie elastyczności za pomocą następujących reform 11: . usuwanie ograniczeń związanych z systemem zabezpieczenia społecznego; . ograniczenie wysokości lub zniesienie płacy minimalnej; . ograniczenie ochrony stosunku pracy; . zmniejszenie uprawnień związków zawodowych. Wszystkie te kierunki można wyodrębnić, jeśli dokładniej przyjrzymy się polskiej polityce rynku pracy po r. 12 Zasadniczo, za początek deregulacji polskiego rynku pracy można uznać wprowadzenie Ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych w r., która umożliwiła dokonywanie masowych zwolnień pracowników z zakładów poddawanych restrukturyzacji. W celu zapobieżenia prawdopodobnym protestom społecznym, możliwość zwolnień grupowych połączono z wprowadzeniem powszechnych zasiłków dla bezrobotnych (od r.). Drugą fazą deregulacji były reformy systemu zabezpieczenia społecznego. Kluczowa zmiana dotyczyła zasad przyznawania zasiłków dla bezrobotnych – w r. nadano im charakter selektywny (ograniczony do osób aktywnie poszukujących pracy), a wraz z reformą samorządową z r. urzędy pracy włączono do administracji samorządowej na szczeblu powiatowym i wojewódzkim. Ponadto,
b n a STEREOTYPE441, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/STEREOTYPE441/
91
92 XVIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
b n DAYLAND SHANNON, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/DAYLAND/
w r. zmieniono radykalnie zasady systemu emerytalnego, wprowadzając model bazujący na rozwiązaniach chilijskich, zakładający indywidualne konta emerytalne, ścisłą zależność wysokości emerytury od zarobków i okresu zatrudnienia oraz oparcie systemu na prywatnych (obowiązkowych) funduszach emerytalnych. Tym samym, system zabezpieczenia od bezrobocia i system emerytalny zostały zreorganizowane w sposób ograniczający wydatki publiczne na te cele oraz wymuszający zwiększenie aktywności obywateli na rynku pracy. Elementy stabilizacji sytuacji materialnej w przypadku utraty źródła dochodu oraz zabezpieczenia przed ryzykiem utraty pracy ustąpiły miejsca mechanizmom „wypychania” pracowników na rynek pracy za wszelką cenę. Od r. można w Polsce mówić o deregulacji nakierowanej przede wszystkim na zmiany stosunków pracy. Rok ten przyniósł kluczowe zmiany w Kodeksie pracy, zakładające m.in. zwiększenie rocznego limitu nadgodzin, jakie można przepracować u jednego pracodawcy (do ), zwolnienie firm zatrudniających poniżej osób z obowiązku wydawania regulaminów wynagrodzeń i pracy oraz z przepisów o zwolnieniach grupowych, ograniczenie obowiązku konsultacji zwolnień do organizacji związkowych na poziomie zakładu pracy (tj. wyłączenie struktur regionalnych, branżowych i krajowych). Ograniczono także liczbę dni zwolnienia chorobowego opłacanych przez pracodawcę (z do ) oraz zniesiono zakaz zawierania umów na czas określony z tym samym pracownikiem częściej niż trzy razy. Tym samym dokonano istotnego zwiększenia elastyczności polskiego rynku pracy w wymiarach: elastyczności numerycznej, czasu pracy i płacowej. Niektóre ze zmian z r. zostały następnie ograniczone w związku
NR 4
z wymogami stawianymi przez Unię Europejską w ramach przygotowania do akcesji (np. przywrócono zakaz zawierania z jednym pracownikiem więcej niż trzech umów na czas określony). Jednak kolejna nowelizacja Kodeksu pracy (z r.), implementująca te wymogi na grunt polskiego prawa pracy, zwiększyła jednocześnie możliwości elastycznego kształtowania czasu pracy. Wydłużyła okres, w którym należy zwrócić dzień wolny za pracę w niedzielę lub święto z do tygodni, zastąpiła czterogodzinny dzienny limit nadgodzin obowiązkiem zapewnienia pracownikowi godzin odpoczynku od pracy w ciągu doby. Wreszcie, ostatnim istotnym elementem deregulacji polskiego rynku pracy było ustawowe uregulowanie pracy tymczasowej (zatrudniania pracowników agencji pracy tymczasowej). lipca r. przyjęto Ustawę o zatrudnianiu pracowników tymczasowych, która kompleksowo uregulowała zasady funkcjonowania agencji pracy tymczasowej i wynajmowania pracowników tymczasowych, umożliwiając rozwój tego sektora gospodarki. Widać więc wyraźnie, że zmiany polskiego prawa pracy oraz prawa zabezpieczenia społecznego generalnie odpowiadają trendom, które można co najmniej od lat . obserwować w krajach Europy Zachodniej.
Pracownicy czasowi – jest nas coraz więcej Polska to kraj, w którym od lat odnotowuje się szczególnie wysoki udział osób pracujących dorywczo wśród ogółu pracowników najemnych. W II kwartale r. aż miliony tysiące osób pracowało na podstawie umów o pracę na czas określony, co stanowiło , ogółu pracowników najemnych 13. Patrząc na rozwój tej formy zatrudnienia z perspektywy czasowej, widać wyraźnie, że systematycznie rośnie liczba osób pracujących dorywczo – dzieje się to niezależnie od zmian koniunkturalnych i prawnych. W r. liczba pracowników dorywczych wynosiła tysiące. W kolejnych latach rosła systematycznie o - tys., osiągając w roku średni poziom milionów tysięcy 14. Co ciekawe, na tę dynamikę nie wpłynęły nawet tak istotne zmiany prawne, jak zniesienie w r. możliwości odnawiania dowolną ilość razy umowy o pracę na czas określony. Co więcej, jak pokazują dane GUS, równocześnie ze wzrostem liczby osób zatrudnianych na czas określony ma miejsce wyraźny spadek liczby osób zatrudnianych na czas nieokreślony. W roku liczba pracowników posiadających „tradycyjną” umowę o pracę wynosiła milionów tysięcy (co stanowiło , ogółu pracowników najemnych). Osiem lat później takich osób było mln tys., ale procentowo stanowili oni jedynie wszystkich pracowników. Relacja procentowa w II kwartale r. wyglądała podobnie – pracownicy „etatowi” stanowili , ogółu. Drugą najpopularniejszą elastyczną formą zatrudnienia w Polsce jest praca w niepełnym wymiarze czasu
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
pracy. W II kwartale r. w ten sposób pracowało łącznie milion tysięcy osób, z czego tys. pracowników najemnych, tys. pracujących na własny rachunek i tys. pomagających członków rodzin 15. Oznacza to, że , wszystkich osób pracujących (i , pracowników najemnych) wykonuje pracę w niepełnym wymiarze czasu. Na przestrzeni lat - odsetek tej kategorii pracujących pozostawał stosunkowo wysoki, a ich liczba oscylowała między a , miliona. Zatrudnienie na czas określony i praca w niepełnym wymiarze stanowią ilościowo najliczniejsze kategorie elastycznego zatrudnienia. Są to też historycznie najstarsze jego formy. W ostatnich latach zaobserwować można także rozwój dwóch innych form elastycznego zatrudnienia – pracy tymczasowej oraz pracy na podstawie umów cywilnoprawnych. Praca tymczasowa to, najkrócej mówiąc, zatrudnienie dorywcze (zgodnie z prawem powinno być oparte na umowach o pracę na czas określony), realizowane w szczególny sposób – poprzez „wynajmowanie” pracowników zatrudnionych w agencjach pracy tymczasowej przez tzw. pracodawców-użytkowników. Według danych Związku Agencji Pracy Tymczasowej (www.zapt.pl), liczba pracowników agencji pracy tymczasowej wykazuje podobne tendencje wzrostowe, jak zatrudnienie na umowę o pracę na czas określony. W r. – pierwszym, dla którego zgromadzono odrębne dane nt. pracowników tymczasowych – ich liczba wynosiła tysięcy. Cztery lata później (w r.) takich osób było już tys. 16 Zgodnie z danymi Eurociett (Europejskiej Konfederacji Prywatnych Agencji Zatrudnienia), w r. w Polsce liczba pracowników tymczasowych wzrosła do tys. 17 Ostatnią formą elastycznego zatrudnienia jest zatrudnienie oparte o umowy cywilnoprawne – w tej kategorii mieszczą się zarówno osoby prowadzące własną działalność gospodarczą (prawnicy, tłumacze etc.), pracownicy zmuszeni do samozatrudnienia, ale świadczący taką samą pracę jak osoby zatrudnione na umowy o pracę, jak i osoby utrzymujące się z umów-zleceń i umów o dzieło. W przypadku tej grupy trudno oszacować, jaki dokładnie odsetek stanowią pracownicy czasowi, a ilu jest wysokiej klasy specjalistów korzystających z nowatorskich form prawnych dla świadczenia swoich usług. Niemniej jednak liczba osób pracujących „na własny rachunek” daje nam orientacyjny obraz skali tej formy elastycznego zatrudnienia. W latach - ich liczba oscylowała w granicach milionów tysięcy 18. Wedle szacunków na rok , spośród mln tys. osób klasyfikowanych przez GUS jako „pracujący na własny rachunek”, około - tys. można było zaliczyć do kategorii „fałszywie samozatrudnionych”, a więc osób, które de facto wykonywały pracę najemną, choć zostały – z naruszeniem prawa – zmuszone do zarejestrowania własnej działalności gospodarczej 19. Do tej liczby należy dodać bliżej nieokreśloną grupę osób, których jedynym źródłem utrzymania są
XIX
dorywcze prace podejmowane na podstawie umów-zleceń i umów o dzieło. Choć trudno podać łączne szacunki ogólnej liczby pracowników czasowych – niektóre kategorie statystyczne nie są rozłączne, jak np. zatrudnienie na umowy na czas określony i praca tymczasowa – to z zaprezentowanego przeglądu wynika wprost ogólny trend rozwoju elastycznych form zatrudnienia.
Konsekwencje społeczne Widzimy więc, że rynek pracy w Polsce, jak w całej Europie, podlega procesom deregulacji, a elastyczne formy zatrudnienia stają się coraz powszechniejsze. Z punktu widzenia logiki maksymalizacji zysku, właściwej gospodarce kapitalistycznej, dążenie do minimalizacji kosztów zwalniania pracowników jest jak najbardziej racjonalne. Taki stan rzeczy ma jednak także swoje negatywne konsekwencje społeczne – zarówno w wymiarze indywidualnego życia pracowników czasowych, jak i ogólnej sytuacji klasy pracującej. Z perspektywy pracownika, praca czasowa wiąże się przede wszystkim z ryzykiem niestabilności materialnej – nieregularnych dochodów lub też niższego wynagrodzenia niż w przypadku pracowników etatowych. To zagrożenie dotyczy przede wszystkim form zatrudnienia zakładających niską ochronę przed zwolnieniem i wynika głównie z niskiej pozycji przetargowej pracowników czasowych. Pracodawcy łatwiej jest narzucić niższą pensję lub zwolnić pracownika czasowego. Potwierdzenie tej prawidłowości dają statystyki dotyczące zagrożenia ubóstwem 20. Według danych Eurostatu, zatrudnienie jest czynnikiem w dużym stopniu ograniczającym ryzyko popadnięcia w ubóstwo, jednak gdy porównamy ryzyko ubóstwa w populacjach pracowników etatowych i czasowych, okazuje się, że ci ostatni są nim zagrożeni mniej więcej dwa razy bardziej. Według danych na rok , we Francji ubóstwem zagrożonych było pracowników etatowych i czasowych; we Włoszech te proporcje wynosiły : , a na poziomie unijnej „piętnastki” – : . Podobnie wygląda sytuacja, gdy porównamy pracowników najemnych i osób samozatrudnionych. Łatwe zwalnianie to także większa podatność na presję pracodawcy w kierunku intensyfikacji pracy oraz wydłużania jej wymiaru czasowego (także np. przez nieewidencjonowane nadgodziny czy inne formy redukcji „kosztów”). Sferą, w której elastyczne zatrudnienie kształtuje życie pracowników, są wreszcie więzi społeczne w pracy. Są one dużo słabsze niż w przypadku pracowników etatowych, przerywane częstymi zmianami miejsca zatrudnienia oraz innym statusem. Ten aspekt dość dobrze został zobrazowany przez amerykańskiego socjologa Richarda Sennetta w książce „Korozja charakteru”, gdzie znalazł się opis badań jakościowych, prowadzonych wśród różnych grup pracowników (m.in. w przemyśle przetwórstwa spożywczego) 21. W każdej
93
94 XX
GOSPODARKA SPOŁECZNA
z badanych grup, porównanie kultury pracy i modelu życia zawodowego sprzed okresu globalizacji z czasami obecnymi przynosiło konstatację, że w chwili obecnej przemiany gospodarki wymuszają ciągłe zmiany i brak przywiązania do wykonywanej pracy. Przechodząc do analizy społecznych konsekwencji w skali makro, niestabilność zatrudnienia związana z pracą czasową przyczynia się wydatnie do pogorszenia warunków pracy w skali całej gospodarki. Tracą na niej zarówno zatrudniani na „śmieciowe umowy”, jak i pracownicy etatowi, których sytuacja może się pogarszać wraz z zastępowaniem ich przez pracowników czasowych czy też po prostu używaniem możliwości wykorzystania zatrudnienia czasowego jako „straszaka” na „zbyt duże aspiracje płacowe”. Elastyczne formy zatrudnienia ograniczają także możliwości organizowania się pracowników i działania na rzecz poprawy warunków pracy – rozbijają więzi pomiędzy pracownikami danego zakładu czy branży, dzieląc rynek pracy na segmenty zatrudnianych etatowo i czasowo, zwiększają ryzyko represji (zwolnienia) w przypadku podjęcia akcji protestacyjnej oraz utrudniają organizowanie się w związki zawodowe 22.
2.
NR 4
Por. np. Chris Howell, The State and Reconstruction of Industrial Relations Institutions after Fordism: Britain and France Compared, [URL:] http://ies.berkeley.edu/research/files/SAS04/SAS04-Britain_France_Comp.pdf [20.09.2009].
3.
Chris Howell, The State and Reconstruction…, op. cit.
4.
25 ans de liquidation des Acquis sociaux du Monde du travail. L’exemple français, Dossier grupy Échanges et mouvement [maszynopis w posiadaniu autora].
5.
A lovely spring in France, CPE report from Mouvement Communist ; „Prol-position news” nr 7, listopad 2006, publikacja dostępna na stronie internetowej: http://www.prol-position.net
6.
Labour Market Latest Trends – 4th quarter 2008 data, Eurostat, „Data in focus” nr 14/2009, publikacja dostępna na stronie internetowej: http://epp.eurostat.ec.europa.eu
7.
European Union Labour Force Survey – Annual results 2008, Eurostat, „Data in focus” nr 33/2009, publikacja dostępna na stronie internetowej: http://epp.eurostat.ec.europa.eu
8.
Eugeniusz Kwiatkowski, Problem deregulacji rynku pracy w alternatywnych opisach gospodarki [w:] Kazimierz W. Frieske (red.), Deregulacja polskiego rynku pracy, Instytut Pracy i Spraw Socjalnych, Warszawa 2003, s. 18.
9.
Ibid. ss. 18-19.
10. Ibid. 11. Ibid. s. 19.
Próba podsumowania
12. Na podstawie: Marek Rymsza (red.), Elastyczny rynek pracy i bez-
Praca czasowa i polityki deregulacji rynku pracy w dużej mierze redefiniują współczesne stosunki pracy, wprowadzając do nich dużą dozę niestabilności i ograniczając możliwości kolektywnej walki pracowników o lepsze warunki pracy czy też zmianę systemu społeczno-gospodarczego. Gwałtowny wzrost procentowego udziału pracowników zatrudnianych czasowo w całej populacji pracujących jest bezsprzecznym faktem, który wywiera wpływ na miliony zatrudnionych. Wpływ ten – zarówno na poziomie indywidualnym, jak i społecznym – jest zdecydowanie negatywny: za cenę wzrostu rentowności przedsiębiorstw, ogół pracowników zostaje pozbawiony stabilności zatrudnienia, a przez to także i stabilności dochodów. W chwili obecnej, gdy globalna gospodarka weszła w fazę kryzysu, który w pierwszej kolejności dotyka osób zatrudnianych czasowo, wydaje się, iż nadszedł czas na podjęcie szerokiej kampanii społecznej, zmierzającej do uznania prawa do stabilności zatrudnienia (a także stabilności dochodowej) za prawo wszystkich pracujących.
pieczeństwo socjalne. Flexicurity po polsku?, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2005. 13. Aktywność ekonomiczna ludności Polski, I kwartał 2009, GUS, Warszawa 2009, źródło: strona internetowa http://www.stat. gov.pl 14. Opracowanie własne na podstawie danych GUS – BAEL. 15. Aktywność ekonomiczna ludności Polski, I kwartał 2009, op. cit. 16. ZAPT, Tymczasowy boom, strona internetowa ZAPT [9.06.2006]: http://www.zapt.pl/dlaprasy.php?id_akt=28 17. Polski rynek pracy tymczasowej, portal eGospodarka.pl [29.09.2009], źródło: http://www.egospodarka.pl 18. Aktywność ekonomiczna ludności Polski w latach 2003-2007, GUS, Warszawa 2009, źródło: strona internetowa http://www.stat. gov.pl 19. Magdalena Sewastynowicz, Przewidywane kierunki zmian nietypowych form zatrudnienia w Polsce [w:] Marek Rymsza (red.), Elastyczny rynek pracy i bezpieczeństwo socjalne. Flexicurity po polsku?, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2005, ss. 131-133. 20. In-work poverty, Eurostat, „Statistics in focus” nr 5/2005, dostępne na stronie internetowej: http://epp.eurostat.ec.europa.eu
Jakub Grzegorczyk
21. Richard Sennett, Korozja charakteru. Osobiste konsekwencje pracy w nowym kapitalizmie, Wydawnictwo Literackie Muza S.A., Warszawa 2006.
Przypisy: 1.
Zenon Wiśniewski, Deregulacja rynku pracy w krajach Unii Eu-
22. Jakub Grzegorczyk, Praca czasowa – wyzwanie dla związków zawodowych i ruchów społecznych, „Nowe strategie i analizy”,
ropejskiej [w:] Kazimierz W. Frieske (red.), Deregulacja polskiego
broszura OZZ „Inicjatywa Pracownicza”, dostępna na stronie
rynku pracy, Instytut Pracy i Spraw Socjalnych, Warszawa 2003,
internetowej: http://ozzip.pl/images/pdf/ip_brosz01.pdf
ss. 53-66.
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXI
Ucieczka spod szafotu Agnieszka Wasilewska Mamy w Polsce wyjątkowe zakłady, które pomagają chorym członkom społeczeństwa osiągnąć możliwie największą samodzielność. Za kilka miesięcy, jeśli powiedzie się kolejne podejście do ich prywatyzacji, firmy te mogą po prostu zniknąć. Na razie udało się je uratować. Niezastąpieni – Jesteśmy nastawieni na zamówienia indywidualne, dla wyjątkowego klienta – z dumą zaczyna prezentację swojego zakładu Jan Mamasik, członek zarządu komisji zakładowej „Solidarności” oraz członek zarządu rady pracowników Krakowskich Zakładów Sprzętu Ortopedycznego. – Obsługujemy pół Polski, od Opola po Kielce, Częstochowę i Rzeszów – podkreśla. Równie dumni ze swojej pracy są przedstawiciele bliźniaczych zakładów z Poznania i Warszawy. Wyjątkowi klienci to osoby niepełnosprawne ruchowo, którym wspomniane zakłady oferują wszystko, co niezbędne do normalnego funkcjonowania. Zaczynając od sznurowadeł, przez materace i wózki inwalidzkie, po nowoczesne protezy. – Każdy człowiek jest wyjątkowy, a jeśli jeszcze ma jakieś ułomności fizyczne, to te indywidualne potrzeby są dużo bardziej uwypuklone. Nawet przy identycznych amputacjach potrzeby dwóch różnych ludzi bywają diametralnie różne. Takie właśnie skomplikowane i pracochłonne przypadki trafiają do nas – mówi Mamasik. I uzupełnia: Oczywiście istnieje konkurencja, ale większość firemek nie jest w stanie wykonać dobrych produktów. Często się zdarza, że kiedy inwalida wraca do takiej firmy i mówi, że nie pasuje mu to czy tamto, słyszy: „Idź pan na Prądnicką, bo my więcej nie potrafimy. Tam są specjaliści”. Małe zakłady nie są w stanie wykonać całości asortymentu. Niektórym zadaniom tylko my jesteśmy w stanie podołać. Jest jeszcze jedna, niezwykle ważna różnica. – „Prywaciarz” jest nastawiony na zysk, tymczasem my nie odrzucamy żadnego pacjenta – zapewnia Ryszard Lesiewicz, przewodniczący NSZZ Pracowników Poznańskich ZSO. Bezcennym kapitałem państwowych zakładów są ich pracownicy. – Ludzi do takiej produkcji nie można zatrudnić z dnia na dzień, bo nauka tego zawodu wymaga lat praktyki – zauważa krakowski poseł PiS, prof. Ryszard Terlecki. Wtóruje mu klubowy kolega, Andrzej Adamczyk: Nie stać nas na trwonienie takiego kapitału. Musimy zdać sobie sprawę, że ortopedycznego obuwia nie kupi się w zwykłym sklepie. Bogdan Zalasiński, wiceprzewodniczący „Solidarności” i przewodniczący rady pracowników krakowskiego
zakładu, mówi, że jego załoga pracuje razem przynajmniej od lat. – Niewiele jest osób z krótszym stażem. To ciężka praca, wymagająca nie tyle wykształcenia, co ogromnej praktyki, doświadczenia. I wyjątkowego charakteru. – Większość ludzi pracuje u nas z poczucia misji. Bo przecież nie dla zarobków… – gorzko zauważa pan Jan. Na problem niewielkiej liczby takich fachowców zwracają uwagę także najbardziej zainteresowani istnieniem zakładów. W liście Małopolskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych do premiera czytamy, że niskie zarobki ortopedów spowodowały całkowity brak zainteresowania zawodem. W stolicy jest kilka dobrych, choć niewielkich firm specjalizujących się w sprzęcie ortopedycznym. – Nie ma zagrożenia, że gdybyśmy przestali istnieć, niepełnosprawni z centralnej Polski nie mieliby dokąd pójść – mówi prezes Warszawskich ZSO, Henryk Buczkowski. Zaznacza jednak, że odbiorcy bardzo przyzwyczajają się do dobrych wykonawców: Buty wymienia się co rok, protezy co trzy lata, ale klienci z reguły nie „wędrują” pomiędzy zakładami. A Karol Gliński, przewodniczący zakładowej „Solidarności”, zapewnia: Zdarza się, że ktoś przychodzi do nas na poprawki w produktach pochodzących z innych zakładów. Nasze umiejętności są ciągle wyższe niż konkurencji.
Bez kokosów Chociaż żaden z zakładów nie ma długów, nie jest to branża szczególnie dochodowa. – Jesteśmy na garnuszku NFZ. Niestety, obowiązujące limity wyznaczono w r. i nie są one w żaden sposób aktualizowane. Tymczasem ceny ustalono w oparciu o analogiczną firmę w Bytomiu, która jako zakład budżetowy miała o połowę niższe koszty funkcjonowania. Co więcej, gdy oddziałom NFZ kończą się pieniądze, nie finansują nawet zakontraktowanych protez – nie kryje goryczy Jan Mamasik. W Krakowie mówi się o nadchodzących zwolnieniach. W zakładach w Poznaniu jeszcze niedawno pracowało ponad osób – obecnie zaledwie . – Odchodzą ludzie z dużym doświadczeniem. Uzasadnia się to ekonomią, ale przecież ci ludzie zabierają ze sobą część wiedzy, trudnej do wycenienia – zauważa Lesiewicz. I uzupełnia: Nie kształcimy w tym kierunku, nie ma szkół, więc pracownicy z taką wiedzą powinni być szczególnie doceniani. Spadek liczby etatów to problem całej branży. – Kilkanaście lat temu pracowało tu osób, docelowo miało być zatrudnionych ponad tysiąc. Obecnie załoga liczy zaledwie nieco ponad – mówi Gliński.
95
96 XXII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
NR 4
Daleko idące redukcje zatrudnienia są związane ze spadkiem liczby zamówień ze strony szpitali, np. na wózki inwalidzkie. Również tania i słaba jakościowo produkcja z Dalekiego Wschodu doprowadziła do skurczenia się rodzimej branży.
Pracownicy nie mogą zrozumieć istoty obecnych założeń prywatyzacyjnych. – Gdzie tu jest interes? – zastanawia się Zalasiński. – Państwo sprzeda zakład, do którego nie dopłaca… i będzie musiało zacząć łożyć na zasiłki dla bezrobotnych.
Pochłonięte przez dziurę?
Przeklęte grunty
Krakowski zakład powstał w r. z myślą o powracających z frontu inwalidach wojennych, na zlecenie ówczesnych władz zaborczych. Dwa lata później, w trakcie powstania wielkopolskiego, utworzono podobny w Poznaniu, również z myślą o rannych żołnierzach. W tym samym czasie rozpoczęło też działalność przedsiębiorstwo w Warszawie. Rodzime zakłady nie tylko zaspakajały krajowe potrzeby, ale także były ośrodkami badań, dzięki którym polska ortopedia zyskała ogólnoświatowe uznanie. Na te wspaniałe tradycje zwraca uwagę środowisko niepełnosprawnych. Przemysł ortopedyczny w Polsce istnieje już lat. Wiele pokoleń specjalistów wypracowało wspaniałą tradycję techniki ortopedycznej, poświęcając swoje najlepsze zdolności pomocy ludziom potrzebującym. Wielu zrozumiało, że to nie jest zawód, a służba drugiemu człowiekowi – czytamy w oświadczeniu Małopolskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. – Tę firmę budowali nasi dziadowie i ojcowie, przechodziła różne koleje losu, a teraz chce się ją po prostu sprzedać wraz z pracownikami, jak jakimiś przedmiotami. A przecież ci, którzy chcą tego dokonać, nie wybudowali tej firmy, nie zrobili nic, by poprawić jej funkcjonowanie. Nagle, po latach przychodzi jakiś pan Grad i mówi: „Trzeba to sprzedać, bo jest dziura budżetowa” – nie kryje żalu pan Bogdan. Rozgoryczenie budzi także sposób, w jaki państwo przygotowuje sprzedaż zakładów ortopedycznych. – Zaczęło się od ogłoszenia na tablicy, września ub. r. – wspomina Zalasiński – w którym zarząd poinformował, że decyzją Ministerstwa Skarbu Państwa zmienia się tryb planowanej prywatyzacji, z negocjacyjnego na przetarg publiczny. Tymczasem jeszcze sierpnia przedstawiciele załogi w radzie nadzorczej spółki zapewniali kolegów, że prywatyzacja odbędzie się w tym pierwszym trybie i właśnie do negocjacji przygotowywali się związkowcy. W żaden sposób nie poinformowano związku zawodowego i rady pracowników o zmianie procedury prywatyzacji. – Pracownicy po prostu przynieśli nam to ogłoszenie – denerwuje się Mamasik. W Poznaniu było niewiele lepiej. – Podczas zebrania kierowników prezes powiedział, że jesteśmy przeznaczeni do prywatyzacji – wspomina Lesiewicz. – Do tej pory była mowa, że prywatyzowani będziemy dopiero w r. O trybie przetargowym dowiedzieliśmy się niemal w ostatniej chwili, na dwa dni przed ogłoszeniem w prasie – dodaje. W drodze przetargu państwo zamierza także zbyć udziały warszawskiej fabryki, w pierwszym kwartale obecnego roku. Odwleczenie w czasie jest podyktowane wyłącznie niejasnościami wokół praw własności do gruntów zakładu.
Poza wysoką jakością oferowanych produktów, wszystkie wspomniane zakłady mają jeszcze jeden wspólny mianownik. To ich lokalizacja – wszystkie znajdują się w centrach dużych miast. – To przekleństwo naszego zakładu – mówi pan Jan. – Dzień w dzień, przez dwa tygodnie, przychodzili tu potencjalni kupcy. Tylko jeden zainteresował się poszczególnymi działami, stanem magazynowym, „papierami”. Pozostałych interesował tylko budynek i działka – relacjonuje przewodniczący rady pracowników krakowskiego zakładu. Analogicznie jest w Poznaniu. – Zakład jest zlokalizowany w pobliżu dworców, kolejowego i autobusowego. To jedna z najbardziej atrakcyjnych działek w mieście – mówi pan Ryszard. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Warszawie. – Tu się już nic nie produkuje. Na wszelkie zakłady, jakie się jeszcze ostały, są zakusy. I to nie tylko w samym centrum, ale w całej stolicy. Byli tu już przedstawiciele różnych centrów handlowych i interesowali się nieruchomością – relacjonuje Gliński. Związkowiec zwraca uwagę na niepełnosprawnych: Lokalizacja w pobliżu dworca to podstawa. Wielu z nich nie dałoby rady dotrzeć pod Warszawę. Usytuowanie wszystkich trzech zakładów jest nieprzypadkowe: chodziło o ułatwienie życia inwalidom.
Wyprzedaż! 50% taniej! – Jedynym, co się liczy przy prywatyzacji, jest cena. Rządu nie obchodzi, co i dla kogo robimy, ważne są tylko pieniądze – denerwuje się Mamasik. Obecnej ekipie rządzącej tak bardzo ciąży dziura budżetowa, że gotowa jest oddać zakłady za półdarmo. W Poznaniu sam budynek wart jest ponad mln zł, tymczasem cena wywoławcza za całe przedsiębiorstwo wynosi… , mln. Identycznie było w Krakowie: MSP jako cenę wyjściową podało , mln zł, choć tylko budynek wart jest ponad mln. Posłanka Krystyna Łybacka z SLD ma swoje podejrzenia co do prób pospiesznej prywatyzacji zakładów. – Idzie po prostu o to, by wykonać założenia budżetowe, które tak naprawdę w żadnym roku nie zostały wykonane – mówi. W pogoni za łatą dla dziury budżetowej, resort skarbu przeoczył możliwość zdobycia większej gotówki. Uwagę na to zwrócił ekspert Instytutu Spraw Obywatelskich, Piotr Ciompa, który w liście do ministerstwa zauważył, że możliwość łącznego zakupu zakładów w Krakowie i Poznaniu mogłaby przynieść większe wpływy dla budżetu, przy jednoczesnym ograniczeniu ryzyka spekulacji. Tymczasem wiceminister Jan Bury przyznaje, że nabywcy nie będą
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXIII
Jedynym, co się liczy przy prywatyzacji, jest cena
związani żadnymi umowami dotyczącymi wykorzystania zakupionej własności.
Być jak 16 milionów W oświadczeniu Małopolskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych czytamy, że w przypadku pospiesznej prywatyzacji zakłady ortopedyczne w naszym kraju bardzo szybko przestaną istnieć, a po protezy, aparaty ortopedyczne czy też gorsety, niepełnosprawni będą musieli jeździć za granicę. W podobnym duchu interpelował poseł Zbigniew Wassermann: Źle przeprowadzona prywatyzacja może pozbawić te osoby dostępu do słynącego z doskonałości sprzętu. Wtóruje mu poseł Adamczyk: Ministerstwo Skarbu prywatyzuje tak istotny zakład, nie troszcząc się zupełnie o zachowanie produkcji. Posłanka Łybacka w interpelacji pyta zaś: Czy nie uważa Pan Premier, że w odniesieniu do tak specjalistycznego i ważnego sektora produkcji, procedury prywatyzacyjne powinny odbywać się ze szczególnym uwzględnieniem potrzeby zachowania dotychczasowego charakteru ww. zakładów? Jeden z deweloperów ostrzących sobie zęby na Poznańskie ZSO zapowiedział, że po przejęciu gruntów przeniesie firmę na obrzeża miasta, w centrum pozostawiając tylko punkt sprzedaży. – Wielu naszych klientów przyjeżdża np. w celu dokonania doraźnych napraw, czekając chwilę, aż naprawimy protezę. Przy tak funkcjonującej firmie proteza będzie musiała u nas zostać, co będzie dużym utrudnieniem dla inwalidów, szczególnie tych spoza miasta – zauważa Ryszard Lesiewicz. Pracownicy podejrzewają też, że drugiemu z zainteresowanych inwestorów, Tomaszowi Sworowskiemu, kanclerzowi Poznańskiej Wyższej Szkoły Biznesu i Języków Obcych, może chodzić o doprowadzenie zakładu do „śmierci naturalnej” i zajęcie budynku na potrzeby uczelni. – O klienta trzeba walczyć. Jeśli pan Sworowski zajmuje się prowadzeniem szkoły, to kiedy znajdzie czas, by zająć się dodatkową działalnością? – retoryczne pyta Lesiewicz. – Widzieliśmy już, co się działo z innymi firmami o równie atrakcyjnej lokalizacji, więc nie mamy złudzeń co do intencji ewentualnych inwestorów – mówi Zalasiński. I dodaje:
97 b n STIAN OLSEN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/STIAN_OLSEN/
NR 4
Tanio kupią, drożej sprzedadzą. Zrobią biznes. Niebezpieczeństwo dostrzega także prezes KZSO, Grzegorz Kosch. – Owszem, istnieje prawdopodobieństwo, że przyjdzie inwestor, któremu będzie zależało tylko na działce. Nie widziałem dokumentacji ministerstwa, możliwe jednak, że zawarto w niej jakieś klauzule zabezpieczające. – Z pomocą Piotra Ciompy nawiązaliśmy kontakt z potencjalnym inwestorem. Deklarował, że zapewni zatrudnienie załodze i utrzyma produkcję, jednak kiedy przedstawiliśmy mu porozumienie w tej sprawie, przygotowane przez Piotra, wycofał się – nie ukrywa żalu Lesiewicz. Inwestor zaproponował swoje porozumienie, jednak załoga je odrzuciła. – A co mieli zrobić? – pyta retorycznie Ciompa. – Nie miało ono żadnej mocy wiążącej. Zupełnie innego zdania jest kanclerz Sworowski. – Rozmowy ze związkami zakończyły się podpisaniem porozumienia, zawierającego zapis zobowiązujący szkołę do kontynuowania produkcji w miejscu, w którym jest obecnie, oraz do utrzymania zatrudnienia. Kanclerz twierdzi, że podczas pierwszego, nieudanego podejścia prywatyzacyjnego szkoła dawała wszelkie gwarancje ciągłości zatrudnienia i produkcji. Przy drugim podejściu przetargowym, w przeciwieństwie do firmy Eko-Developer, z którą konkurowała, ponowiła gwarancje. – Zrobiliśmy to, choć nie musieliśmy – zaznacza Sworowski. – Wszystko można sprawdzić w dokumentacji, którą złożyliśmy w ministerstwie. Oferta negocjacyjna jest jednak tajna. Kanclerz uważa, że MSP może ją odtajnić; naczelnik w Departamencie Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji zaprzecza i informuje, że to szkoła – jeśli zechce – może ujawniać takie dane. Analizując sposób prowadzenia prywatyzacji przez MSP, ekspert ISO doszedł do wniosku, że preferowani są spekulanci. – Deweloperzy znają wartość gruntów na terenie, na którym działają. Wartość ta istotnie wpływa na cenę, jaką nabywca zaproponuje za przedsiębiorstwo. Tymczasem inwestor branżowy musi wynająć zewnętrznych specjalistów, by dokonali dla niego stosownej wyceny. Czas, jaki ministerstwo skarbu dało
98 XXIV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
na złożenie ofert, wyeliminował nabywców innych niż deweloperzy – mówi Ciompa. Za jego namową krakowska załoga wystąpiła z inicjatywą stworzenia koalicji z firmami warszawską i poznańską. W jej ramach pracownicy kontaktowali się z lokalnymi parlamentarzystami, pisali listy protestacyjne i alarmowali środowiska niepełnosprawnych. Przedstawiciel ISO wraz z reprezentantami krakowskich związkowców udał się do MSP, przedstawili się jako inwestorzy… i uzyskali dokumentację prywatyzacyjną, wycenę przedsiębiorstw itp. (czyli dane, którymi nie dysponowali prezesi zakładów). – Pierwszy raz ktoś patrzył na mnie jak na żywe milionów – wspomina z uśmiechem pan Bogdan. – Sposób, w jaki byłem traktowany, był naprawdę wspaniały. Kiedy już się wydało, że jestem z załogi KZSO, kontakt z urzędniczką stał się bardziej „surowy” – dodaje.
Wrzawą w spekulantów Przy wsparciu regionalnej „Solidarności” i biur poselskich, związkowcy z krakowskiego zakładu października r. zorganizowali konferencję prasową. – To był kolejny sygnał, że się nie poddajemy i chcemy ratować firmę – wspomina pan Bogdan. – A potem było oczekiwanie, sześć dni, do otwarcia ofert. Liczyliśmy, że przetarg zostanie unieważniony na skutek wszystkich protestów i naszej argumentacji. Do tej chwili pracownikom ciężko było uzyskać jakąkolwiek informację; tego dnia było inaczej. – Z ministerstwa sami od rana wydzwaniali. Generalnie chodziło im o to, by załoga zachowała spokój – wspomina Zalasiński. Odpowiedziałem, że nie bardzo wiem, co to znaczy „zachować spokój”, a urzędniczka na to, by „nie robić głupstw”, bo „ministerstwo myśli o pracownikach”. Strajk związkowcom nie przyszedł nawet do głowy. – Kto by się przejął setką ludzi – zastanawia się Mamasik, a Zalasiński dopowiada: Nasi pacjenci! Jak by to było? Ktoś jedzie - km, być może z jakiejś wsi na odludziu, skąd ciężko się wydostać. Pewnie miał ze dwie przesiadki, dotelepał się, a tu zamknięte, bo załoga akurat strajkuje. Kiedy października otworzono koperty, okazało się, że chętnych do kupna KZSO nie było. – Zadzwoniłem do ministerstwa i spytałem, co dalej. Powiedziano mi, że musi upłynąć minimum pół roku, by móc ponownie przygotować przetarg. I że narobiliśmy takiej wrzawy, że byłoby dziwne, gdyby ktokolwiek się zgłosił. Piotr Ciompa komentuje: Kapitał spekulacyjny lubi ciszę i spokój. Tego samego dnia unieważniono z przyczyn formalnych przetarg na zakład w Poznaniu. Zarówno w Krakowie, jak i w Poznaniu, związkowcy wychwalają Instytut Spraw Obywatelskich, w szczególności Piotra Ciompę, którego zaangażowanie doprowadziło do zawiązania koalicji, a następnie do udanej blokady działań, które najprawdopodobniej doprowadziłyby do likwidacji całej branży. Także on pilotował działania w MSP, przeprowadził również szkolenia dla załóg, z których dowiedziały się one „z czym się je” prywatyzację przez licytację. – Obawiam się, że nadużywaliśmy pomocy Piotra. Bardzo często
NR 4
dzwoniliśmy, nawet po kilka razy dziennie – mówi Zalasiński. Zaś Mamasik podsumowuje: To złoty człowiek. Podobne wrażenie ekspert ISO wywarł w Poznaniu. – W życiu by nam nie przyszło do głowy, aby się podawać za inwestora. Albo żeby się kontaktować z innymi zakładami – wymienia Lesiewicz. – Bez niego bylibyśmy bezradni. Pracownicy krakowskich i poznańskich zakładów byli dla siebie wsparciem, warszawskie trzymały się na uboczu. – Nie chcieliśmy się wyrywać przed szereg. Prywatyzacja naszej firmy musi poczekać, aż urzędnicy ministerstwa skarbu sprawdzą, do kogo należy grunt pod budynkiem – relacjonuje Gliński. Ciompa krytycznie ocenia tę postawę. – Liczą, że spokojnie przeczekają, tymczasem zostaną osamotnieni i znikąd nie otrzymają wsparcia, gdy przyjdzie ich kolej.
A może na swoim? – Mamy zamiar trzymać rękę na pulsie – deklaruje Zalasiński. – Wyślemy pismo z prośbą o to, by kolejna prywatyzacja miała miejsce w trybie negocjacyjnym, z takim samym pismem obiecali wystąpić posłowie Terlecki i Adamczyk oraz zarząd regionu „Solidarności”. No i chcę spytać pracowników, czy nie chcieliby wykupić własnego zakładu – rozmarza się. Po czym uzasadnia, że do r. (póki byli „budżetówką”) firma umiała nieźle odnaleźć się na rynku. – Potem zostaliśmy skomercjalizowani i z roku na rok było coraz gorzej. Pracownicze pensje nie poszły do góry przez kilka lat, tymczasem utworzył się zarząd z pensjami w wysokości czterokrotnej średniej krajowej, pięcioosobowa rada nadzorcza, która „zjada” ponad tys. z naszych dochodów i właściwie nic nie wnosi, no i prezes powoływany na lata, który właściwie nie wiadomo za co i w jaki sposób odpowiada. Teraz się udało, ale za pół roku będzie to samo, tymczasem jeśli chcemy przetrwać – musimy wyjść naprzeciw sytuacji. Nie ukrywam, że liczymy tutaj na dalszą współpracę z Piotrem – mówi. Swoje wsparcie dla procesu prywatyzacji pracowniczej lub uspółdzielczenia zadeklarował już poseł Terlecki. – W takich przypadkach prywatyzacja pracownicza jest najlepszą metodą – zgadza się poseł Adamczyk. Podobnie myśli poznańska załoga. – Już dwa lata temu pytaliśmy panią pełnomocnik w resorcie skarbu, czy jest możliwość przejęcia zakładu, ale wówczas było to dla nas trudne. Obecnie czekamy na nową ustawę, która ma ułatwić pracownikom przejmowanie firm. Zobaczymy, może tym razem nam się to uda – rozważa Lesiewicz. Agnieszka Wasilewska
P. S. Już po ukończeniu tego tekstu okazało się, że zgodnie z przewidywaniami rząd nie wycofa się z planów prywatyzacyjnych. W Krakowie jedynym kryterium wyboru oferenta ma być cena. Podobnie w Poznaniu, choć tu MSP puszcza oko do pracowników, mówiąc, że postara się znaleźć inwestora, który będzie chciał kontynuować produkcję.
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXV
O WŁASNOŚĆ WASZĄ I NASZĄ Projekt polskiego systemu własności pracowniczej Jan Koziar
Właściwie realizowany akcjonariat pracowniczy służy upowszechnieniu własności prywatnej, zachowaniu jej w rękach miejscowych właścicieli, podnoszeniu efektywności gospodarki i zasilaniu budżetu państwa większymi wpływami podatkowymi. Służy też większemu zatrudnieniu i z natury swej (otwartość) ma charakter antykorupcyjny. Akcjonariat taki nie może być rozumiany wyłącznie jako doraźna forma zasilania budżetu poprzez prywatyzację – choć jest to jej najlepsza forma. Własność pracownicza powinna być rozwijana, tak jak w Stanach Zjednoczonych, przede wszystkim na bazie przedsiębiorstw prywatnych.
Transformacyjna parodia akcjonariatu Ustawa prywatyzacyjna z lipca r. wprowadziła dwie formy własności pracowniczej. Pierwszą z nich stanowi bezpłatny przydział pracownikom prywatyzowanego przedsiębiorstwa jego akcji. Druga to leasingowy wykup firmy: załoga na wstępie musi wyłożyć jej wartości, reszta spłacana jest stopniowo, z wypracowywanych zysków. Tak wykupywane przedsiębiorstwa nazywane są w Polsce spółkami pracowniczymi. Żadna z tych form nie spełnia jednak podstawowych zasad własności pracowniczej, jakimi są: . przechowywanie akcji we wspólnym funduszu pod wspólnym zarządem oraz . ich niezbywalność w okresie zatrudnienia pracownika. Obie formy zostały bowiem wprowadzone jako tzw. smar prywatyzacyjny, a nie dla rzeczywistego rozwoju akcjonariatu pracowniczego. Liczono przy tym na szybki wykup akcji pracowniczych – w pierwszym przypadku przez inwestora zewnętrznego, w drugim przez kadrę kierowniczą. Procesy te w sposób nieunikniony nastąpiły, co powodowane było niespełnieniem podanych wyżej, podstawowych zasad własności pracowniczej. Sprzedaż darmowo przyznanych akcji następowała prawie natychmiast, a uzyskana przez pracowników gotówka została w krótkim czasie zużytkowana konsumpcyjnie. W ten sposób nasz wspólny majątek zostawał (i zostaje nadal) marnotrawiony, nie przyczyniając się do rozwoju gospodarki. Konsumpcyjne zachowanie się pracowników zostało ponadto wykorzystane do kompromitowania
„akcjonariatu pracowniczego”, gdy tymczasem kompromituje ono jedynie autorów tak bezsensownych i szkodliwych zasad prywatyzacji. W drugim przypadku wykup akcji pracowniczych następuje wolniej, gdyż pracownik nabywa je z własnych środków i funkcjonuje formalnie w ramach „spółki pracowniczej”. Niemniej jednak, spółki te stają się stopniowo spółkami menedżerskimi, a niektóre są nimi od początku. W spółkach takich nie stosuje się też wypróbowanych na Zachodzie systemów pracowniczego współdecydowania, które istotnie zwiększają efektywność przedsiębiorstwa. Mimo tego, spółki te okazały się najlepszą formą prywatyzacji, co udowodniły wieloletnie badania zespołu prof. Marii Jarosz. Kolejną zaletą tej formy prywatyzacji jest to, że pozostawia ona publiczny majątek w polskich rękach. Jednak spółki takie mają niewiele wspólnego z rzeczywistymi spółkami pracowniczymi i dlatego prawo regulujące ich działalność również powinno być zmienione.
Jak to się robi w Ameryce? W Stanach Zjednoczonych masowy rozwój własności pracowniczej rozpoczął się w latach ., w oparciu o tzw. system ESOP (Employee Stock Ownership Plan, Plan Pracowniczej Własności Kapitału) i systemy pokrewne. Obecnie posiadaczami akcji własnych przedsiębiorstw jest około milionów amerykańskich pracowników. Większość tych akcji wchodzi w skład pakietów mniejszościowych, jednak spółki pracownicze z udziałami pracowników przekraczającymi kapitału zajmują w amerykańskim akcjonariacie poczesne miejsce. Wśród nich są prawdziwe giganty, jak Publix Super Markets – sieć sklepów zatrudniająca ok. tys. pracowników-właścicieli (na łączną liczbę pracowników wynoszącą ok. tys.), czy Science
99
100 XXVI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Applications, firma licząca ok. tys. inżynierów i naukowców, pracujących głównie dla przemysłu obronnego. Te ze spółek, w których wprowadzono dodatkowo odpowiednie systemy pracowniczego współdecydowania (głównie na poziomie warsztatu pracy, gdzie pracownicy są najczęściej bardziej kompetentni od zarządu), okazują się efektywniejsze od tradycyjnych przedsiębiorstw prywatnych, co wykazało wiele niezależnych badań. Znaczna część pracowniczych wykupów przedsiębiorstw w USA jest organizowana przez związki zawodowe, które poszerzają swą formułę działania w zmienionym układzie praca-kapitał. Przy firmie, która uruchamia system ESOP, zakładany jest tzw. ESOP-trust. Gromadzi on kapitał pracowniczy, generowany wyłącznie przez firmę. Mechanizm jest następujący: co roku firma wpłaca do trustu pewną kwotę, nie przekraczającą równowartości funduszu płac (lub w przypadku ESOP-ów połączonych z planem emerytalnym). Sumę tę firma odlicza od podstawy opodatkowania. Trust nabywa za te pieniądze akcje firmy i przydziela je – za darmo! – pracownikom. Obrazowo mówiąc, w systemie amerykańskim właściciel firmy przekazuje zwolnioną z opodatkowania darowiznę swojemu pracownikowi, a ten obowiązkowo inwestuje ją w tejże firmie. Korzyść dla przedsiębiorstwa polega na tym, że unika opodatkowania tej kwoty (co jest formą ulgi inwestycyjnej), a dla pracowników – że
NR 4
stają się właścicielami kapitału inwestowanego w taki sposób. Uzasadnieniem darmowego przydzielania kapitału jest opinia, że pracownicy przyczyniają się do rozwoju firmy i ich udział w jej własności jest uprawniony. Żelazną zasadą jest, że pracownik nie otrzymuje „do ręki” wspomnianej „darowizny”. Akcje firmy są rozprowadzane w ESOP-truście na indywidualne konta pracowników, proporcjonalnie do ich zarobków – z ograniczeniem dla menedżerów, których zarobki są bardzo wysokie. Chodzi o to, by system generował akcjonariat pracowniczy, a nie menedżerski. Wysokość rocznych wpłat firmy do ESOP-trustu w granicach do funduszu płac i zasada rozdziału tej kwoty proporcjonalnie do wysokości zarobków, oznaczają, że pracownik otrzymuje co roku akcje o wartości sięgającej wysokości jego dwumiesięcznego zarobku (z uwzględnieniem „trzynastki”). Przyznawane akcje są niezbywalne (drugie żelazne prawo) w okresie zatrudnienia pracownika. Staje się on ich właścicielem nie od razu, a dopiero po - latach, kiedy nabywa do nich prawo własności (vesting). Jeżeli zwolni się wcześniej, nie otrzymuje z ESOP-trustu nic. Przy odchodzeniu pracownika z firmy, trust ma prawo pierwokupu akcji i otrzymana wówczas przez pracownika gotówka jest swego rodzaju pieniężną odprawą. Przy przechodzeniu na emeryturę kwota ta jest istotnym uzupełnieniem zabezpieczenia emerytalnego.
b n a ALAIN BACHELLIER, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PHOTOS/ALAINBACHELLIER/
Polski system własności pracowniczej powinien być systemem demokratycznym
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Pracownicze akcje są zblokowane i przypadającymi na nie głosami na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy dysponuje zarząd trustu, który często stanowią osoby spoza firmy. Pracownicy nie mają wpływu na sposób głosowania zarządu, za wyjątkiem tzw. ESOP-ów demokratycznych, gdzie jest on zagwarantowany (takimi ESOP-ami są z reguły te powstające z inicjatywy związków zawodowych). Ważną cechą ESOP-trustu jest jego zdolność zaciągania kredytów, przy pomocy których pracownicy mogą „skokowo” wykupić znaczną część przedsiębiorstwa lub jego całość. Jest to tzw. wykup wspomagany (leveraged buyout). Spłata kredytów odbywa się ze wspomnianych corocznych, nieopodatkowanych wpłat firmy do trustu. Banki kredytujące pracownicze wykupy przedsiębiorstw płacą tylko połowę podatku od dochodów z kredytu. Trzeba podkreślić, że w USA ulgi podatkowe towarzyszą tylko generowaniu kapitału pracowniczego. Później zaś działa już on zupełnie samodzielnie (i – jak już wspomniałem – lepiej od tradycyjnej własności prywatnej). Ulgi podatkowe w tym systemie mają charakter ulg inwestycyjnych, które (jak każde tego typu ulgi) nastawione są na rozwój gospodarki i długofalowo rozumiane zwiększenie wpływów budżetowych. Jak widzimy, narastaniu kapitału pracowniczego w ESOP-ie nie towarzyszy żaden własny wkład pracowników. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo ułatwia szybkie upowszechnienie się akcjonariatu. Złe, bo mniej wiąże pracownika z akcjonariatem i z firmą, nie zmusza do gromadzenia oszczędności (ich niski poziom jest w USA problemem), mniej zasila firmę w kapitał, w końcu – dostarcza argumentów przeciwnikom akcjonariatu.
Jak to robiono u nas? Polska dysponuje znakomitym przykładem spółki pracowniczej z okresu przedwojennego – jest to Gazolina. Spółka ta, z siedzibą we Lwowie, utworzona została przez inż. Mariana Wieleżyńskiego w r. przez połączenie dwóch spółek założonych przez niego wcześniej. Pierwszą z nich był powstały w r. w Borysławiu „Zakład Gazu Ziemnego, Inż. Marian Wieleżyński Sp. z o.o.”, drugą – założona w r. w Tustanowicach „Gazolina Sp. z o.o.”. W tej drugiej spółce Wieleżyński wprowadził od razu akcjonariat pracowniczy. W r. założyciel spółki został przez Ukraińców internowany, a gdy po pół roku wrócił do firmy, zastał ją w jak najlepszym porządku, prowadzoną przez pracowników. Ten stan rzeczy skłonił go do połączenia obu firm i przekształcenia ich w spółkę pracowniczą pod nazwą „Gazolina S.A.”. Spółka zajmowała się eksploatacją ropy naftowej, eksploatacją i rozprowadzaniem gazu ziemnego własnymi rurociągami oraz produkcją gazoliny, czyli dzisiejszego propan-butanu. Pierwsza polska spółka pracownicza doskonale prosperowała, a w r. jej pracownicy oparli się propozycji wykupu przez kapitał zagraniczny, który oferował cenę razy (!) przekraczającą wartość nominalną ich akcji imiennych.
XXVII
Pierwszy statut Gazoliny, określający zasady akcjonariatu pracowniczego, został zatwierdzony przez Radę Zawiadowczą (nadzorczą) w końcu r., a przez Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy w lutym roku. Statut ten był stopniowo udoskonalany, jednak bez wprowadzania zasadniczych zmian. Ostatnia wersja pochodzi z maja r. Konstrukcja akcjonariatu pracowniczego w Gazolinie jest świadectwem dużych zdolności Mariana Wieleżyńskiego, co można należycie ocenić dopiero po latach, przez jego porównanie z formami współczesnego akcjonariatu. Statut Gazoliny dzielił pracowników na stałych i prowizorycznych. Pracownicy stali to ci, którzy włączyli się w akcjonariat i zostali współwłaścicielami firmy. Pracownicy prowizoryczni – to zwykli pracownicy najemni. Struktura była więc elastyczna. Akcjonariat nie był obowiązkowy i nikogo się do niego nie przymuszało, a tylko zachęcało. Zachęcie służył m.in. każdorazowy przydział pewnej ilości nowo emitowanych akcji po cenach preferencyjnych; obejmował obie kategorie pracowników, a jego wielkość była proporcjonalna do zarobków. Jednak nie te akcje były podstawą akcjonariatu Gazoliny. Każdy pracownik stały, o ile już się zdecydował, żeby nim być, miał obowiązek corocznie zakupić akcje Gazoliny za swą jednomiesięczną pensję. Nie był to duży wysiłek finansowy, zważywszy, że Gazolina wypłacała – jak wiele innych firm – tzw. trzynastki, a oprócz tego tzw. remuneracje, które obejmowały wszystkich pracowników stałych. Remuneracja to liczone w skali rocznej wynagrodzenie wyrównawcze, uzależnione od dochodów firmy, płacone w innych przedsiębiorstwach tylko członkom kierownictwa. Ta forma udziału w zyskach też była wypłacana proporcjonalnie do zarobków, a więc również proporcjonalnie do wartości obowiązkowo nabywanych akcji. Do tego dochodziły dywidendy z akcji już posiadanych. W okresie największej prosperity firmy, w latach -, wynosiły one aż od zainwestowanego kapitału. Dodajmy jeszcze, że pracownik stały zarabiał więcej (o czym statut nie mówił) od pracownika zwykłego i była to różnica duża. Przykładowo, w roku przeciętna płaca pracownika zwykłego wynosiła , a stałego – zł. Podstawowy, obligatoryjny kapitał pracownika stałego narastał więc – zgodnie z o wiele późniejszą amerykańską zasadą – proporcjonalnie do zarobków. Jednak amerykański pracownik dostaje udziały od firmy za darmo, a pracownik Gazoliny musiał je kupić! Jak jednak dalej zobaczymy, spółka rekompensowała mu ten wydatek. Akcje pracowników stałych były imienne i niezbywalne przez cały okres zatrudnienia ich posiadaczy. Jest to żelazne prawo akcjonariatu pracowniczego, szeroko dziś w świecie stosowane (poza Polską, Rosją i niektórymi innymi krajami postkomunistycznymi). Co więcej, akcje te nie mogły być przechowywane indywidualnie, ale składane były do wspólnego depozytu, którym opiekował się Syndykat Pracowników Spółki Akcyjnej „Gazolina”, czyli związek
101
102 XXVIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
zawodowy. Związek nabywał akcje dla pracowników, przechowywał je i nimi zarządzał. Wieleżyński znalazł więc nową trafną funkcję dla związku zawodowego w zmienionych relacjach między pracą a kapitałem, wyprzedzając jednocześnie o ok. pół wieku wynalazek amerykańskiego ESOP-trustu. Oprócz akcji nabywanych obowiązkowo, pracownicy stali mogli nabyć dowolną ilość dodatkowych niezbywalnych akcji imiennych, i wielu z nich to robiło. Mogli też nabywać na giełdzie zbywalne akcje Gazoliny, ale było to prawie niemożliwe, bo mało kto je odsprzedawał ze względu na wysoką dywidendę. Poza tym nie opłacało im się to, bo cena na giełdzie była nawet trzykrotnie wyższa od ceny nominalnej i były to akcje zwykłe z siłą jednego głosu, akcje imienne zaś były akcjami uprzywilejowanymi, z pięciokrotną siłą głosu. Kapitał pracowników stałych był zblokowany w depozycie i zblokowana była ich (jego) siła głosu. Corocznie wszyscy pracownicy stali wybierali swego przedstawiciela, reprezentującego zbiorczo ich (i ich łączny kapitał) na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Dzięki swym akcjom uprzywilejowanym, pracownicy szybko uzyskali głos decydujący na tych zgromadzeniach. Przy opuszczaniu firmy, pracownikom stałym przysługiwała specjalna, wysoka odprawa. Zagadnienie to może się wydać drugorzędne, ale właśnie sposób naliczania tej odprawy stanowi o rewolucyjności systemu akcjonariatu Gazoliny. Znaczenie tej innowacji Wieleżyńskiego (bodaj nigdzie nie powielonej) może być porównane do znaczenia „zasady roczdelskiej”, która nadała rozmach spółdzielczości konsumenckiej. Przed ustanowieniem tej ostatniej, wypłacano spółdzielcy zyski od zainwestowanego w spółdzielnię kapitału, co nie zmuszało do kupowania we własnym sklepie. Po wprowadzeniu wypłaty proporcjonalnie do dokonanych w spółdzielni zakupów, sytuacja się zmieniła. Podobnie, pracownik nie zawsze jest skłonny do inwestowania w swoje przedsiębiorstwo. System odpraw Wieleżyńskiego skłania go do tego, czyniąc go tzw. właścicielem obecnym, czyli działającym w firmie, w którą inwestuje. Sens zasady Wieleżyńskiego jest prosty: otóż pracownikowi stałemu przysługiwała odprawa w wysokości obowiązkowego wkładu własnego do depozytu. Innym słowy, Gazolina dokładała odchodzącemu pracownikowi stałemu drugie tyle, ile on sam w nią obligatoryjnie zainwestował, podczas gdy zainwestowany kapitał pozostawał jego własnością i odprawa nie była formą jego wykupu przez firmę. Taki prezent na rozstanie się to dla pracownika duży zysk, dlatego zasada „tyle darmowo od firmy dostajesz, ile w nią obowiązkowo zainwestujesz”, była główną sprężyną akcjonariatu. Wieleżyński wprowadził przy tym istotne ograniczenie, nie pozwalające korzystać z dobrodziejstwa nadzwyczajnych odpraw w sposób niezasłużony. Mianowicie, dyplomowany pracownik stały mógł skorzystać z niego dopiero po przepracowaniu w Gazolinie pięciu (później
NR 4
ośmiu) lat w charakterze pracownika stałego, a pracownik stały nie dyplomowany – po dziesięciu latach.
Podobieństwa i różnice Odpowiednikiem ESOP-trustu jest depozyt akcji imiennych Gazoliny i zarządzający nim Syndykat Pracowników. Wieleżyński przelicytował tu Amerykanów, powierzając opiekę nad akcjami zakładowemu związkowi zawodowemu i zapewniając demokratyczną procedurę realizacji prawa głosu. Wynikające z pracowniczych akcji prawo głosu jest w obu przypadkach zblokowane. W obu też systemach kapitał pracowniczy narasta proporcjonalnie do płac. W systemie Gazoliny dotyczy to zarówno akcji imiennych, jak i osobno wypłacanych odpraw. Jeżeli przyjrzymy się dokładnie obu systemom, to widzimy, że odpowiednikiem ESOP-u nie są akcje imienne Gazoliny, ale narastające z czasem prawo do pieniężnej odprawy, w wysokości wkładu kapitałowego poszczególnych pracowników. System odpraw Gazoliny to jakby amerykański ESOP bez ulg podatkowych. Odprawa przysługująca każdemu pracownikowi była corocznie obliczana i znana. Gdy potraktujemy ją jako darowane pracownikowi co roku, nieoprocentowane depozyty, wypłacane w momencie odchodzenia pracownika, to analogia z ESOP-em staje się silniejsza. Istnieje przy tym istotna analogia: zbyt szybkie korzystanie z wysokich, „darmowych” odpraw w Gazolinie do zbyt szybkiego spieniężania darmowych akcji ESOP-u. Dlatego Wieleżyńskiemu należy się pierwszeństwo, na wiele lat przed Amerykanami, w wymyśleniu owego vesting – czyli kilkuletniego okresu nabywania prawa, w tym przypadku do odprawy. Na porównanie zasługuje też poziom samorządności pracowników, który – przypomnijmy – wpływa w decydujący sposób na efektywność firm z akcjonariatem. W Stanach Zjednoczonych samorządność ta jest najczęściej sformalizowana w różnego rodzaju programach partycypacyjnych. W Gazolinie nie była ona sformalizowana, ale jej poziom był wysoki. Miarą samorządności był sposób przyjmowania nowych pracowników. Mianowicie, pracownicy sami się dobierali i ich oficjalne zatrudnienie przez kierownictwo było czystą formalnością.
Synteza polskich i amerykańskich doświadczeń Obecne polskie prawo regulujące nabywanie akcji przez pracowników posiada opisane wcześniej, zasadnicze wady, które nie pozwalają zaliczyć go do prawa kreującego akcjonariat pracowniczy. Poza tym ograniczone jest ono tylko do prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Tymczasem przepisy powinny regulować zarówno stopniowe tworzenie akcjonariatu w zwykłych przedsiębiorstwach prywatnych oraz państwowych, jak i jednorazowy pracowniczy wykup dużej części lub całości przedsiębiorstwa państwowego czy prywatnego. Praktyka amerykańska wykazała, że pracownicy
NR 4
GOSPODARKA SPOŁECZNA
są często jedyną grupą skłonną wykupić przedsiębiorstwo, które dotychczasowy właściciel chce sprzedać. Szczególnie często zachodzi tam sprzedaż firmy pracownikom przez pojedynczego właściciela przechodzącego w stan spoczynku. Podstawą polskiego systemu własności pracowniczej powinien być system polskiej Gazoliny skojarzony z amerykańskim ESOP-em. System Gazoliny obywał się bez państwowych regulacji prawnych i państwowej pomocy w postaci inwestycyjnych ulg podatkowych. Wymagał on jednak wyjątkowego formatu twórcy i kierownika spółki. Warunkiem upowszechnienia tego systemu obecnie jest uzupełnienie go, wzorem amerykańskim, o państwowe regulacje prawne oraz ulgi inwestycyjne.
Akcjonariat w przedsiębiorstwach prywatnych Wprowadzanie akcjonariatu przez właściciela prywatnego powinno być dobrowolne, motywowane potrzebą dofinansowania przedsiębiorstwa i podniesienia jego efektywności lub chęcią jego korzystnego sprzedania. Podobnie, dobrowolne powinno być angażowanie się w akcjonariat samych pracowników – wszystkich lub ich części. Jeżeli dotychczasowy właściciel nie chce zmienić swojego przedsiębiorstwa w spółkę pracowniczą, chcąc zachować w nim głos decydujący, powinien mieć możność określenia górnego pułapu udziałów pracowniczych. Z kolei pracownicy powinni decydować, czy będą wchodzić w ten tzw. akcjonariat mniejszościowy. Przy przedsiębiorstwie prywatnym wprowadzającym akcjonariat powinien być utworzony Fundusz Pracowniczy,
XXIX
gromadzący akcje pracownicze. Akcje te powinny być imienne i niezbywalne przez cały okres zatrudnienia pracownika. W przypadku odejścia pracownika, Fundusz powinien odkupywać jego akcje. Przy przechodzeniu na emeryturę pracownik mógłby zachować swoje akcje, ale Fundusz miałby wobec nich prawo pierwokupu. Fundusz Pracowniczy powinien mieć prawną możliwość zaciągania kredytów gwarantowanych majątkiem przedsiębiorstwa, czego nie było w Gazolinie, a co jest normą w amerykańskich ESOP-ach. Spłata kredytów dokonywana byłaby z narastającego kapitału pracowniczego i ewentualnie z bieżących zysków przedsiębiorstwa. Tak jak w USA, kredyty te mogłyby być wykorzystywane przez pracowników do skokowego wykupu całego przedsiębiorstwa lub jego części, przy czym bank udzielający kredytu pracowniczym wykupom przedsiębiorstw powinien korzystać, tak jak w Stanach, z ulg podatkowych. Jak widać, uprawiana u nas od czasów rządu M. Rakowskiego propaganda głosząca, że pracownicy nie mogą wykupywać przedsiębiorstw, bo nie mają na to środków, opiera się na ignorancji lub jest celową dezinformacją. Pracownik wchodzący w akcjonariat powinien godzić się na bezpośrednie przekazywanie (wprost z funduszu płac) do Funduszu Pracowniczego jego tzw. trzynastki. Ten dodatkowy w skali roku miesięczny zarobek powinien być zwolniony z podatku na zasadzie ulgi inwestycyjnej. W ten sposób rzeczywista roczna obligatoryjna wpłata pracownika, czyli roczny przyrost jego kapitału, byłby większy od jego miesięcznego zarobku. Niezależnie od tego, pracownik powinien móc wnosić do Funduszu dowolną ilość kapitału.
b n NH567, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/NH567/
103
104 XXX
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Równolegle do wpłat pracownika firma dokonywałaby, wzorem amerykańskim, wpłaty do Funduszu Pracowniczego takiej samej kwoty na jego rachunek kapitałowy, zwolnionej od opodatkowania (wliczanej w koszty firmy). Spełniona byłaby tu zasada Wieleżyńskiego „tyle darmowo od firmy dostajesz, ile w nią obowiązkowo zainwestujesz” (czego nie ma w USA), z tym, że udział firmy (dzięki możliwości uzyskania ulg inwestycyjnych) byłby wtedy mocniejszy niż w systemie Gazoliny. To już nie odprawa, czyli odroczone świadczenia konsumpcyjne, a bieżące wspomaganie kapitałowe (inwestycyjne), przez co akcjonariat staje się mocniejszy. Przy odchodzeniu z firmy, pracownik mógłby spieniężać akcje od niej otrzymane, co jest dokładnym odpowiednikiem odpraw w systemie Gazoliny. Należy nadmienić, że w Stanach Zjednoczonych również istnieje system akcjonariatu oparty na zwolnionych od podatku wpłatach własnych pracowników – są to tzw. plany (k). System ten bywa kombinowany z systemem ESOP, ale całość jest przez to bardzo skomplikowana i nie ma w niej bezpośredniego związku motywującego pracowników, wprowadzonego przez Wieleżyńskiego. Wyżej określony wkład własny firmy jest równy tylko połowie maksymalnego wkładu firm amerykańskich, czyli jest mniej dla niej obciążający, lecz dzięki wkładom pracowniczym ma ona zdolność spłacania kredytu wspomagającego wykup, na poziomie amerykańskim. Wkład własny firmy trzeba jednak podnieść do poziomu amerykańskiego przy prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych (o czym będzie dalej mowa) lub ewentualnie przy pełnym pracowniczym wykupie firmy odchodzącego właściciela. O ile do własnych wpłat pracownik musi mieć prawo niezależnie od momentu odchodzenia z firmy, to do udziałów przyznanych mu przez przedsiębiorstwo nabywałby je – wzorem amerykańskim i przedwojennym polskim – dopiero po przepracowaniu określonego okresu (w granicach np. - lat). Trzeba tu ustosunkować się do argumentu neoliberałów, którzy twierdzą, że każdy powinien mieć pełne prawo rozporządzania swoją własnością, dlatego pracownik powinien mieć możność natychmiastowego odsprzedania akcji – o co im właśnie chodzi. Jeżeli jednak wręcza się komuś prezent, można stawiać warunki względem przekazywanej własności. Tak właśnie postępują w swoim akcjonariacie Amerykanie, a według maksymy samych neoliberałów „należy ściągać od prymusów”. Polski system własności pracowniczej powinien być, tak jak Gazolina i najlepsze amerykańskie ESOP-y, systemem demokratycznym. Złożone w Funduszu imienne akcje pracowników powinny mieć większą siłę głosu od akcji zbywalnych (o ile takie byłyby emitowane). Można im przyznać np. pięciokrotną siłę głosu – tak jak w Gazolinie. W obecnych polskich realiach zarządem Funduszu Pracowniczego powinna zostać instytucja likwidowana w czasie transformacji ustrojowej, a przywrócona na mocy
NR 4
regulacji europejskich – rada pracowników. W Gazolinie zarząd sprawował jej związek zawodowy, który był tylko jeden. W dzisiejszych polskich przedsiębiorstwach związków jest często kilka, zaś rada pracowników reprezentuje je wszystkie, łącznie z pracownikami nie należącymi do żadnego związku. W ten sposób związki mogłyby czynnie uczestniczyć w akcjonariacie, zwiększając swój zakres przydatności pracownikom. Uprawiana u nas od dawna, wroga wobec akcjonariatu propaganda utrzymująca, że własność pracownicza jest rozwiązaniem antyzwiązkowym, jest również oparta na ignorancji – lub jest celową dezinformacją. Wzorem dla polskiego związkowca powinien być szef przedwojennego borysławskiego związku pracowników przemysłu naftowego, Franciszek Haluch, doskonale rozumiejący doniosłość powstania Gazoliny.
Akcjonariat w prywatyzowanych przedsiębiorstwach państwowych Podczas prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych akcjonariat powinien być traktowany priorytetowo, ze względu na wymienione wcześniej zalety. Pula akcji przekazywanych darmowo pracownikom powinna zostać podniesiona z do . Akcje te należy przekazywać bezpośrednio do utworzonego Funduszu Pracowniczego, zarządzanego przez radę pracowników. Powinny być one rozdzielane na imienne rachunki pracowników, proporcjonalnie do ich zarobków. Dalej akcjonariat powinien działać w opisany poprzednio sposób, przy czym wkład firmy powinien być podniesiony do poziomu amerykańskiego, tzn. do równowartości funduszu płac (czyli do równoważnika dwóch miesięcznych zarobków rocznie, przekazywanego na kapitałowe rachunki indywidualne pracowników). W ten sposób zdolność spłacania kredytu zaciągniętego na wykup przedsiębiorstwa (w tym przypadku od Skarbu Państwa) byłaby wyższa od poziomu amerykańskiego, uwzględniając równoległe wpłaty pracowników. Na bazie dochodów z -procentowej puli akcji, rada pracowników mogłaby wynajmować ekspertów dla analizy sytuacji przedsiębiorstwa i ustalania strategii rozwojowej. W Stanach Zjednoczonych związki zawodowe linii lotniczych United Airlines wynajęły wysokiej klasy menedżera Geralda Greenwalda do przeprowadzenia pracowniczego wykupu przedsiębiorstwa, a następnie zatrudniły go na stanowisku dyrektora naczelnego. W naszych warunkach należy dbać o współpracę rady pracowników z aktualną dyrekcją i kontynuację działalności tej drugiej w ramach nowej formy własności przedsiębiorstwa. Menedżerami z prawdziwego zdarzenia są ci spośród nich, którzy wspólnie ze swoimi pracownikami zmagają się z konkurencją. Menedżer, który walczy na dwa fronty – nie tylko z konkurencją, ale i z pracownikami – to ekonomiczna aberracja. W związku z innym punktem startu prywatyzowanych przedsiębiorstw państwowych niż w przypadku
NR 4
XXXI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
uruchamiania akcjonariatu w przedsiębiorstwach prywatnych, inaczej powinien być potraktowany problem nabywania prawa własności do akcji z początkowej puli . Otóż osoby zwalniane oraz przechodzące na wczesną i zwykłą emeryturę powinny mieć prawo natychmiastowego spieniężania akcji z tej puli, z tym, że Fundusz Pracowniczy powinien mieć prawo ich pierwokupu. W przypadku większych redukcji zatrudnienia (restrukturyzacja), Fundusz mógłby zaciągnąć kredyt na wykup akcji odchodzących pracowników. Pracownicy odchodzący (w szczególności emeryci) powinni mieć prawo zachowania akcji w Funduszu i korzystania z dywidend, jako członkowie związanej z zakładem społeczności lokalnej. W proponowanym modelu pracownicy kontynuujący zatrudnienie nie mogą sprzedawać akcji z puli początkowej, natomiast uzyskują do nich prawo własności w momencie zwolnienia się, niezależnie od jego terminu. Natomiast do akcji przyznawanych na bieżąco uzyskują prawo dopiero po przewidzianym okresie (- lat); przy wcześniejszym zwolnieniu nie otrzymują tych akcji. Pracownicy nowo zatrudniani nie mają prawa do akcji z puli początkowej. Po zrealizowaniu wykupu przedsiębiorstwa, poziom wpłat firmy do Funduszu Pracowniczego powinien być
obniżony do równowartości ok. , funduszu płac (wartość jednego miesięcznego zarobku rocznie, przekazywana na kapitałowe rachunki indywidualne pracowników). Jest oczywiste, że poziom kreowania kapitału pracowniczego nie może przekraczać poziomu potrzeb inwestycyjnych firmy. Jeżeli poziom ten byłby z jakichś względów przekraczany, należy obniżyć tempo tworzenia kapitału pracowniczego w stosunku do zasady przedstawionej w niniejszym projekcie (tj. dwa miesięczne wynagrodzenia pracownicze rocznie).
Obywatelskie lektury obowiązkowe Książki, które każdy OBYWATEL powinien znać… t globalizacja t alternatywna ekonomia t publicystyka niepoprawna politycznie t ekologia i tradycja Pełną listę znaleźć można na stronie internetowej naszego sklepu wysyłkowego: www.obywatel.org.pl/sklep Wszelkich dodatkowych informacji udziela Konrad Malec, malec@iso.edu.pl, tel. 504 268 206
Jan Koziar
Zarysowany powyżej projekt polskiego systemu własności pracowniczej jest zmodyfikowaną i rozwiniętą wersją propozycji zaprezentowanej na konferencji pt. „Spółdzielczość i akcjonariat pracowniczy jako elementy bezpieczeństwa społecznego i trwałego rozwoju”, zorganizowanej przez Krajową Radę Spółdzielczą i Polskie Lobby Przemysłowe im. Eugeniusza Kwiatkowskiego 12 października 2009 r. w Warszawie. Wersja pierwotna została przyjęta w podsumowaniu Konferencji.
105
106 XXXII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
NR 4
Gdy prywatne staje się wspólne dr Adam Piechowski Ciekawym zjawiskiem w ramach gospodarek wielu krajów rozwiniętych jest przejmowanie upadających lub likwidowanych firm prywatnych – szczególnie małych i średnich przedsiębiorstw – przez kolektywy pracownicze. Przybiera ono różne modele prawne. Częsty jest akcjonariat pracowniczy (Employee Stock Ownership Plan, czyli ESOP w USA), istnieją formy pośrednie, jak hiszpańskie Sociedades Laborales (Stowarzyszenia Pracownicze), a także typowe spółdzielnie pracy, których tworzenie na bazie likwidowanych firm prywatnych jest szczególnie popularne w krajach o „romańskiej” tradycji spółdzielczej (Francja, Włochy, Hiszpania). Być może dlatego, że w tych państwach szczególnie silnie ugruntowane jest pojęcie gospodarki społecznej: sektora nastawionego nie na zysk, lecz na realizację ważnych potrzeb społecznych. Proces ten wpisuje się w nowoczesne formy nadawania gospodarce bardziej ludzkiego wymiaru – angażowania pracowników w partycypację w zarządzaniu przedsiębiorstwami, tworzenia silnych więzi ze środowiskiem lokalnym czy pobudzania odpowiedzialności społecznej biznesu – których znaczenie ujawnia się obecnie, w dobie światowego kryzysu. Zresztą już w czasie kryzysu lat ., gdy nawet w najwyżej rozwiniętych gospodarkach świata obserwowano upadek licznych firm i gwałtowny wzrost bezrobocia, spółdzielcze i pokrewne formy przejmowania przedsiębiorstw przez pracowników wykazały swoją ogromną przydatność. Nastąpiła wówczas pierwsza fala takich przejęć, wykształciły się również ich modele aktualne do dzisiaj. Spółdzielcza droga przekształceń likwidowanych firm jest nierzadko wspierana przez organizacje gospodarki społecznej, ale również władze publiczne różnych szczebli. Umożliwia bowiem utrzymanie zatrudnienia, a nieraz nawet tworzenie nowych miejsc pracy, a także kontynuację produkcji i usług ważnych na lokalnym rynku. Zobaczmy, jak wygląda to we Francji, kraju przodującym w tym zjawisku. Spółdzielnie pracy we Francji określane są zwykle skrótem SCOP, co oznacza Sociétés Coopératives Ouvrières de Production – Robotnicze Stowarzyszenia Spółdzielcze Produkcji. Kraj ten uchodzi za kolebkę tego typu spółdzielni. Za pierwszą uważa się „Zrzeszenie Jubilerów-Złotników”, założoną już w r. w efekcie działań znanego publicysty i propagatora idei spółdzielczych, lekarza i polityka Philippa
Bucheza. W tym samym czasie działał Louis Blanc, propagujący rozwój spółdzielni pracy, nazywanych przez siebie „warsztatami społecznymi” 1, oraz postulujący objęcie ich szczególnym wsparciem państwa. Następne, liczniejsze inicjatywy rodziły się na fali wydarzeń r. i Komuny Paryskiej. Najbardziej znane, to „Nowa Drukarnia” ( r.), „Praca” (spółdzielnia malarska, ) czy grupa drukarni założonych w r. Kolejne fale powstawania spółdzielni pracy to lata , , , , i - (w tym ostatnim okresie liczba istniejących SCOP-ów podwoiła się!). Warunkowane były zawsze aktualnymi wydarzeniami politycznymi i ekonomicznymi, jak zakończenie wojen, kryzysy gospodarcze, fale strajków 2. We Francji istnieje generalnie korzystne prawo spółdzielcze. Ustawa z r. nakłada na spółdzielnie pracy obowiązek przyjmowania charakteru spółek o zmiennym kapitale w formie prawnej spółek z o. o. lub spółek akcyjnych. Przewiduje też możliwość przekształcania przedsiębiorstw innego typu w spółdzielnie 3. Niezależnie od swojej formy prawnej, SCOP-y stosują się do zasad spółdzielczych, a w szczególności: • osoby zatrudnione są członkami spółdzielni i łącznie posiadają co najmniej jej kapitału, • zyski przeznaczane są w pierwszym rzędzie do podziału pomiędzy zatrudnionych oraz na konsolidację finansową spółdzielni, • fundusz rezerwowy (zasobowy) pozostaje zawsze wspólną własnością i służy nadaniu spółdzielni trwałości, • decyzje na Walnym Zgromadzeniu podejmowane są zgodnie z zasadą „ członek – głos” 4. W ostatnich latach rejestrowanych jest ok. nowych spółdzielni rocznie. Wyróżnia się generalnie sposobów powstawania SCOP-ów: . Tworzenie nowych przedsiębiorstw spółdzielczych od podstaw (ex nihilo) – ok. wszystkich nowo powstających podmiotów. . Przejmowanie (transmission) likwidowanych, lecz pozostających w dobrej kondycji firm prywatnych, przez pracowników. . Przekształcanie (transformation) w SCOP-y innych form prawnych (stowarzyszeń, spółek z o. o., spółek akcyjnych, zespołów wolnych zawodów itp.) pozostających w dobrej kondycji – przejmowanie i przekształcanie stanowią obecnie ok. wszystkich inicjatyw założycielskich.
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXXIII
107 b n a JANNE MOREN, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/JANNEM/
NR 4
. Reaktywacja (re-création) w formie SCOP-u przez wszystkich bądź część pracowników przedsiębiorstwa prywatnego lub spółki postawionej w stan likwidacji. . Ożywienie (réanimation) w formie spółdzielczej firmy działającej, lecz przeżywającej trudności – dwie ostatnie formy stanowią łącznie ok. . Mimo że spółdzielnie powstałe poprzez przejmowanie likwidowanych lub zagrożonych przedsiębiorstw prywatnych stanowią jedynie ok. ⁄ wszystkich powstających SCOP-ów, tworzą one najwięcej nowych miejsc pracy – nawet ponad . Wykazują się też największą żywotnością – spośród nich udaje się przetrwać na rynku co najmniej lat, wobec spółdzielni powstałych ex nihilo. Jest to także grupa o największej dynamice wzrostu wśród nowo tworzonych – odsetek ich wzrósł w latach - ponad dwukrotnie 5. Małe firmy prywatne są likwidowane z różnych powodów. Ocenia się, że z samej tylko przyczyny przejścia właścicieli na emeryturę, w latach - zagrożonych jest we Francji ok. tys. małych i średnich przedsiębiorstw. Jeśli nie zostaną one przekazane naturalnym następcom, mogą zostać zlikwidowane lub sprzedane inwestorom zewnętrznym, którzy niekoniecznie będą zainteresowani kontynuacją ich dotychczasowego charakteru, utrzymaniem miejsc pracy, produkcją na lokalny rynek itp. Dlatego za rozwiązanie optymalne uważa się przejmowanie ich przez
wcześniej zatrudnionych. Szacuje się, że w ciągu wspomnianego dziesięciolecia szansa taka stanie przed ok. tys. firm, tj. ok. rocznie 6. Istnieje wiele korzyści dla wszystkich stron takiego rozwiązania. Przede wszystkim dotychczasowi pracownicy, w przeciwieństwie do ewentualnych zewnętrznych inwestorów, doskonale znają firmę, jej klientów, sposoby działania i swoje obowiązki. Mają również silną motywację do utrzymania działalności przedsiębiorstwa, a więc zapewnienia sobie trwałego zatrudnienia, przy „budującej” świadomości wzięcia losu we własne ręce, partycypacji we własności, zarządzaniu i zyskach, choć oczywiście ponoszą zwiększone ryzyko i odpowiedzialność. Chętniej podporządkowują się wybranej przez siebie, a nie narzuconej z zewnątrz, kadrze kierowniczej, tworząc ostatecznie zgraną, silnie zmotywowaną, wydajną załogę. Z kolei dotychczasowy właściciel, przekazując firmę pracownikom, nie musi szukać zewnętrznego nabywcy lub likwidować jej, co pozwala zaoszczędzić czas i energię. Nie bez znaczenia pozostają względy „sentymentalne” – firma pozostaje przy życiu, zwykle pod tą samą nazwą (czasem pochodzącą od nazwiska twórcy), wieloletni nieraz wysiłek nie jest roztrwoniony, a pracownicy, których zna od lat, nie idą „na bruk”. Na mocy obowiązującego we Francji prawa (art. ust. z lipca r.), w przypadku przekształcenia firmy w SCOP, nowy podmiot pozostaje tą samą osobą prawną,
GOSPODARKA SPOŁECZNA
obowiązują go więc wcześniejsze umowy z klientami, dostawcami, bankami itp., którzy mogą płynnie kontynuować dotychczasową współpracę, jest to więc rozwiązanie korzystne także dla nich. Również dla miejscowego samorządu lokalnego i władz publicznych, zwłaszcza służb zatrudnienia, proces taki jest bez wątpienia korzystny z uwagi na zmniejszanie problemu bezrobocia 7. Ze względu na ważną społecznie rolę przejmowania likwidowanych lub upadających firm przez spółdzielnie dotychczasowych pracowników, jest ono we Francji wspierane przez organizacje gospodarki społecznej oraz przez władze regionalne i lokalne. Istnieją również ogólnokrajowe regulacje zachęcające do takich operacji. Kluczową rolę w niesieniu pomocy przy przejmowaniu przedsiębiorstw i tworzeniu na ich bazie spółdzielni pracy, odgrywa Konfederacja Generalna SCOP-ów (CG SCOP), a ściślej poszczególne Związki Regionalne (UR SCOP), których jest 8. To właśnie z najbliższym z nich kontaktuje się zwykle likwidator upadłego przedsiębiorstwa (w przypadkach bankructwa, utraty płynności finansowej, postawienia w stan likwidacji itp.), dotychczasowy właściciel (np. z chwilą przechodzenia na emeryturę) czy przedstawiciel grupy pracowników zamierzających wykupić firmę. Związek udziela pomocy na poziomie administracyjnym, przede wszystkim w przygotowaniu dokumentów niezbędnych do przejęcia przedsiębiorstwa,
NR 4
zarejestrowania spółdzielni, a następnie otrzymania pomocy rządowej czy regionalnej. Ta pierwsza to zwolnienie wynagrodzeń z obciążeń socjalnych 10 przez rok dla wszystkich osób, które zostaną członkami nowej spółdzielni. Pomoc regionalna polega natomiast na udzieleniu przez Radę Regionu pożyczki o zerowej stopie oprocentowania na wykup przedsiębiorstwa. Możliwe jest również dalsze finansowanie założonej w ten sposób spółdzielni przez związane z systemem SCOP instrumenty finansowe. Najstarszym z nich jest powstały już w r. SOCODEN FEC, udzielający – szczególnie niechętnie przyznawanych przez banki – pożyczek na środki obrotowe, niezbędne do rozruchu przedsiębiorstwa. Jest to rodzaj ogólnokrajowego towarzystwa pożyczkowego systemu SCOP, którego kapitał tworzony jest przez odpisy w wysokości , obrotów wszystkich spółdzielni pracy. Wysokość preferencyjnie oprocentowanej pożyczki, udzielanej na okres do lat, zależy od liczby zatrudnionych i wynosić może do tys. euro na osobę; nie są przy tym wymagane żadne gwarancje. Drugim ważnym instrumentem wspomagania finansowego nowo powstających spółdzielni pracy są fundusze regionalne. Pomoc może mieć formę kredytów, udziałów w majątku i in. Jak przekształcanie prywatnej firmy w spółdzielnię pracy wygląda w praktyce? Zobaczmy na konkretnym przykładzie.
b GASPARD GAZULE, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/FDECOMITE/
108 XXXIV
NR 4
XXXV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
SCOP USIS został założony w r. w wyniku prawnej likwidacji dawnych Zakładów Plissona pod Arles w Prowansji. Stara rodzinna firma, zajmująca się obróbką i spajaniem mechanicznym wielkogabarytowych elementów metalowych, z chwilą przejścia właściciela na emeryturę w sierpniu r. została sprzedana prywatnemu inwestorowi. Ten jednak zarządzał nią niewłaściwie, zwłaszcza prowadząc fatalną politykę cen, które osiągnęły pułap o wyższy od cen konkurentów; nastąpiło załamanie zamówień i w rezultacie firmę postawiono w stan likwidacji. Aby zachować miejsca pracy, większość załogi – z osób, pracownicy o najwyższych kwalifikacjach – podjęła decyzję o zrzeszeniu się w spółdzielnię pracy „USIS Entreprise” i przejęciu dawnych zakładów. Przy pomocy regionalnego związku SCOP-ów regionu PACA, w niezwykle krótkim czasie udało się przebrnąć przez procedury i uzyskać wsparcie finansowe na wykupienie przedsiębiorstwa. Nowa spółdzielnia rozpoczęła działalność grudnia r., przyjmując dodatkowo do pracy nowych osób. Warunki działania, trudne już ze względu na złą kondycję i likwidację jej poprzedniczki, co przełożyło się na utratę zaufania części partnerów (klientów, dostawców, finansistów), jeszcze bardziej się pogorszyły w wyniku zalania hali produkcyjnej przez powódź w grudniu r. Nie wpłynęło to jednak na zaangażowanie i motywację załogi. W ciągu trzech pierwszych miesięcy działania udało jej się usunąć prawie całkowicie skutki likwidacji i powodzi. Dużą rolę odegrał w tym jeden z inicjatorów przejęcia firmy, następnie wybrany prezesem spółdzielni – dawny dyrektor produkcji, z wykształcenia inżynier o bardzo wysokich kwalifikacjach. Obecnie pełni on również funkcję głównego handlowca. USIS odzyskała część dawnych odbiorców, a także pozyskała jako klientów ważne przedsiębiorstwa (m.in. wielkie koncerny samochodowe czy aeronautyczne), co konkretyzuje się w rosnącym pakiecie zamówień. Poza dotychczasowymi, typowymi zleceniami, firma wykonuje studia techniczne nowych produktów, które są sprzedawane bądź w uzupełnieniu zrealizowanych zamówień, bądź samodzielnie; w tym celu powołała swoje biuro studiów. Niskie ceny udaje się utrzymywać m.in. dzięki wysokiej wydajności pracy i optymalizacji zatrudnienia – na obecnych członków-pracowników aż pracuje bezpośrednio przy produkcji, a tylko w biurze studiów. Stosowane jest również roczne bilansowanie czasu pracy, pozwalające na łatwiejsze zarządzanie przedsiębiorstwem w okresach zmieniającej się koniunktury, bez bezpośrednich konsekwencji dla zatrudnionych. W razie potrzeby okresowo pracuje się również na nocną zmianę lub w weekendy, by sprostać rosnącym zamówieniom. Na stosowanie tych metod zarządzania niewątpliwy wpływ miały szkolenia i konsultacje prowadzone przez związek regionalny SCOP-ów. Obserwatorzy podkreślają wysoko rozwiniętą kulturę przedsiębiorstwa, integrację załogi, tworzącej „jeden blok”
z zarządzającymi. Przestrzegane są zasady demokracji spółdzielczej, a przejęcie w postaci SCOP-u dawnej firmy przyniosło wszystkim wymierne korzyści 10. Mechanizmy promujące przejmowanie likwidowanych firm przez kolektywy pracownicze istnieją również w pozostałych regionach Francji, a zbliżone do nich także w innych krajach „starej” Unii Europejskiej, zwłaszcza we Włoszech, Hiszpanii, a do pewnego stopnia także np. w Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Charakterystycznym dla tych krajów zjawiskiem, będącym efektem powszechnego uznania roli gospodarki społecznej, są inicjatywy wspierania przedsiębiorstw społecznych, w tym spółdzielni tworzonych na bazie likwidowanych firm prywatnych, oparte o szerokie partnerstwa z udziałem podmiotów publicznych – władz państwowych, regionalnych i lokalnych, publicznych i prywatnych instytucji finansowych (w tym banków komercyjnych i spółdzielczych), organizacji gospodarki społecznej, a w wielu przypadkach także instytucji edukacyjnych. Inicjatywy takie mają charakter zintegrowany, obejmują zarówno pomoc finansową, jak i doradczą oraz szkoleniową. Zaprezentowane przykłady konkretnych rozwiązań wspierających przekształcanie przedsiębiorstw prywatnych w spółdzielnie pracy nie wyczerpują oczywiście wszystkiego, co realizowane jest na tym polu. Mogą być jednak traktowane jako przykłady dobrych praktyk, które mogłyby przynajmniej po części – po dostosowaniu do jakże odmiennych warunków i tradycji naszego kraju – być wprowadzone w życie również w Polsce. dr Adam Piechowski
Przypisy: 1.
Danièle Demoustier, Les coopératives de production, Éditions La
2.
Générations SCOP, La Coopération de Production 1992 nr 500
3.
Zob.: Co-operative movements in the European Union, Higher Co-
Découverte, Paris 1984, ss. 19-25. (VIII-IX), ss. 6-7. uncil for Cooperation, DIES, Paris 2001, ss. 71-72. 4. 5.
www.scop.coop/transmission-d-entreprise.htm www.scop.coop/chiffres-cles-scop.htm; Pierre Liret, La Scop, une solution pour l’ancrage territorial des PME, Participer nr 623 (maj-czerwiec) 2007, s. 15.
6.
Philippe Chibani-Jacquot, Transmission-reprise. Un potentiel de 10 000 PME à transformer en Scop dans les dix ans, Participer nr 610 (kwiecień-maj) 2005, s. 14.
7.
Zob.: www.scop.coop/transmission-d-entreprise.htm
8.
www.scop.coop/union-regionale.htm
9.
Odpowiednik opłat ZUS w Polsce.
10. W powyższym fragmencie wykorzystano własne obserwacje oraz informacje Myriam Gasque, przedstawicielki regionalnej UR SCOP PACA, uzyskane w czasie wizyty studyjnej we Francji w 2006 r., zorganizowanej w ramach projektu IW EQUAL „Tu jest praca”.
109
110
Z piersi i z pieśni b n a TONI ZAPATA, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/TZAPATA/
Mark Gregory
Niezależnie od miejsca na świecie i momentu w historii, walka o równość i demokrację odbywa się zwykle ze śpiewem na ustach. Związki zawodowe mają co najmniej dwieście lat historii. Narodziły się w czasach, gdy nie mogły działać jawnie, ze względu na panujące prawo (w Wielkiej Brytanii stanowiły je tzw. ustawy o zrzeszeniach, combination acts), które uznawało wszelkie formy samoorganizacji pracowników najemnych lub pracodawców za nielegalne. Nie trzeba dodawać, że przepisy te wykorzystywano wyłącznie przeciwko pracownikom – w czasach, kiedy jedynie pracodawcy i klasa posiadaczy mieli czynne i bierne prawo wyborcze oraz realny wpływ na stanowienie prawa. Z tego względu związki zaczęły zabiegać o powszechne prawo wyborcze, które umożliwiłoby im wyjście z podziemia. O brytyjskiej demokracji mówi się tak, jakby rozciągała się na setki lat wstecz, tymczasem aby większość mieszkańców uzyskała prawo udziału w wyborach, niezbędne były wysiłki wielu kolejnych pokoleń. W Wielkiej Brytanii dopiero w latach . XX wieku kobiety uzyskały prawa wyborcze. Związki zawodowe od zawsze należały do tych organizacji, które zarówno same opierały się na wewnętrznej demokracji, jak i walczyły o bardziej demokratyczny ustrój.
Dość szybko zwróciły także uwagę na korzyści z tworzenia sojuszy z podobnymi sobie zrzeszeniami, w kraju i na świecie. Jak głosi pieśń: „Na zawsze solidarni!” (Solidarity Forever). Istnieje duży opór przed uznaniem historycznej roli związków jako siły modernizującej, a często wręcz całkowicie się ją pomija. Tymczasem w pieśniach, wierszach i opowieściach, będących w każdym kraju częścią tradycji ruchu pracowniczego, znaleźć możemy całkowicie odmienne spojrzenie na dzieje powszechne. To, że są one mało znane szerszemu odbiorcy, wiele mówi o tym, jak bardzo obowiązująca wizja historii opiera się na oficjalnych dokumentach, kosztem ustnych przekazów na temat poszczególnych wydarzeń. Dziś możliwe jest znaczne poszerzenie naszego oglądu wspólnej historii, dzięki potraktowaniu pieśni i wierszy jako „relacji z przemian społecznych”. Liczni kronikarze tego dziedzictwa kulturowego, w ogromnej części niezbadanego, pozostawili nam w spadku niezwykłe bogactwo. Co istotne, jest to ten rodzaj tradycji, który choć czasem wydaje się zanikać niemal do szczętu, ostatecznie zawsze odzyskuje swoją żywotność.
*** Bywa, że połączone głosy sprzeciwu milionów ludzi na całym świecie zostają zignorowane przez potężne siły.
111 Tak było w przypadku globalnego protestu wobec inwazji na Irak, której przewodziły USA. W mojej rodzinnej Australii w r. około miliona osób demonstrowało przeciwko wojnie, jednak nasz premier po prostu to zlekceważył. Choć na fali tego sprzeciwu powstało wiele pieśni i wierszy, w gazetach można było przeczytać rozważania na temat tego, „gdzie się podziały protest-songi”. Wychodzi na to, że dziennikarze wypatrywali ich na listach przebojów i po prostu umknęły im – lub zbagatelizowali je – utwory powstające w zupełnie innym obiegu. Tak się często dzieje w czasach dominacji tzw. mediów masowych – jakże wiele ciekawych wydarzeń nie jest przez nie uznawanych za „wystarczająco atrakcyjne”. Zalew reklam oraz nieustanne poszukiwanie sensacji zdają się być wprost wymierzone we wszelkie autentyczne działania kulturotwórcze. Bo przecież mało kto kwestionuje fakt, że wspólne śpiewanie pieśni jest ważną częścią każdej kultury. O ile wiadomo, były częścią ludzkiej cywilizacji od samych jej początków. Niektóre z nich, np. te o charakterze religijnym, są ściśle związane z konkretnymi aspektami życia społecznego. Także poszczególne narody mają własne pieśni: są nimi ich hymny. Z kolei związki zawodowe zajęły ważne miejsce w społeczeństwie zaledwie nieco ponad dwustoma laty, po rewolucji przemysłowej. Zwłaszcza włókniarze i górnicy mają już jednak bogate tradycje związane z własnymi pieśniami. O czym nie można zapomnieć: pieśni są pisane i wykonywane przede wszystkim wtedy, kiedy istnieją ludzie, którzy chcą ich słuchać. Choć zrzeszanie się było jeszcze wtedy nielegalne, w r. angielscy tkacze wspólnie zniszczyli nowe krosna mechaniczne w wiosce Anstey. Podziemne sprzysiężenie tkaczy, które stało się znane jako Luddyści, działało na zasadach ścisłej tajności. Rząd był bardzo zdeterminowany, by się z nimi ostatecznie rozprawić; doszło nawet do tego, że niszczenie maszyn przemysłowych zostało uznane za przestępstwo zagrożone karą śmierci. W roku siedemnastu robotników zostało straconych, wielu innych skazańców wywieziono do Australii. Pozostała nam po tych podziemnych organizacjach nikła liczba świadectw, zachowało się natomiast trochę pieśni. Oto „Tkalnia Fostera” (Foster’s Mill), pod którą zapisano datę r.: Niezłomni sukna postrzygacze, niechaj wam serca w piersiach rosną! Spójrzcie na waszych w Yorku braci: biorą się za Fostera krosno. Łuna nad tkalnią rozgorzała wybiegli ludzie wprost spod pierzyn; w księżyca blasku drżącym tłumem ugasić pożar miasto bieży.
A oni ramię w ramię stojąc się zaklinają na Święty Duch, że nie pozwolą cebrom z wodą by je ktokolwiek puścił w ruch! My też staniemy ramię w ramię nasze przysięgi równie srogie; puścimy z dymem postrzygalnie – i resztę maszyn, co nam wrogie!
Jako że związki zawodowe były u swej kolebki czymś wyjętym spod prawa, nie powinno dziwić, że przywiązywały szczególną wagę do własnej historii i tradycji. Można wskazać wiele „pokoleń” pieśni walki i protestu, które łącznie składają się na alternatywną historię społeczną, historię widzianą z perspektywy „dołów”. Etnografowie zaczęli postrzegać tego rodzaju twórczość jako ważne świadectwo zmian społecznych, dlatego obecnie jest ona ceniona bardziej niż kiedykolwiek – nadal pozostając światem niemal niezauważanym przez ogół. Gromadzenie i popularyzowanie takich pieśni jest niełatwym zadaniem, jednak wysiłek włożony w ich badanie zwraca się z dużą nawiązką: pozwala lepiej zrozumieć wkład, jaki w kulturę wniósł zorganizowany ruch pracowniczy.
*** Niedawno miałem okazję uczestniczyć w imprezie będącej hołdem dla Jacka Mundeya w . rocznicę jego urodzin. Ten robotnik budowlany i przywódca związkowy stał się w Australii sławny w latach . z powodu swojego wkładu w zachowanie dużych fragmentów historycznej zabudowy Sydney przed wyburzeniami. Związek, któremu przewodził, Builders Labourers Federation (BLF), zorganizował wspólnie ze społecznościami lokalnymi tzw. zielone strajki (green bans) w obronie miejsc o szczególnym znaczeniu przyrodniczym oraz budynków wyjątkowo cennych pod względem historycznym. Prasa i politycy owego okresu z ogromnym lekceważeniem wypowiadali się na temat koncepcji, w myśl której robotnicy budowlani mogliby mieć cokolwiek do powiedzenia na temat losów zabudowy miejskiej. Tymczasem zielone strajki stały się ważną inspiracją w wielu krajach świata. W Niemczech Petra Kelly założyła Partię Zielonych, a ruchy związkowe zaczęły uświadamiać sobie istnienie problemów ekologicznych. Podczas uroczystości na cześć Mundeya odśpiewano szereg pieśni, które powstały przy okazji zielonych strajków, jak „Zielone strajki teraz i zawsze” (Green Bans Forever), „Miasto zieleni” (City of Green), „Pomniki” (Monuments), „Szkło i beton dziś w natarciu” (Under Concrete and Glass), ale i „Na zawsze solidarni!”, hymn IWW [Industrial Workers of the World (Robotnicy Przemysłowi Świata), radykalna międzynarodowa organizacja związkowa, bliska ideologii anarchosyndykalistycznej – przyp. red.], napisany podczas I wojny światowej.
112 b n JOY GARNETT, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/NEWSGRIST/
Zapoznajcie się z fragmentem „Szkło i beton dziś w natarciu”, pieśni znanej także pod tytułem „Wśród Zachodnich Przedmieść” (Across the Western Suburbs):
Tu gdzie stoisz, stał mój piękny mały domek w gruzy zmienił go chciwości strasznej walec dziś ekipa rozbiórkowa wyburzyła go bez słowa wśród Zachodnich Przedmieść każą się odnaleźć. : Szkło i beton dziś w natarciu, Stare Sydney – na wymarciu w gruzy zmienia je chciwości strasznej walec my nie chcemy się stąd ruszać, lecz się nas do tego zmusza wśród Zachodnich Przedmieść każą się odnaleźć. Mój dom to dziś klitka ciasna, w bloku na obrzeżach miasta ech, chłopaki, na sam widok chce się płakać… aż po dach, który przecieka, obciążona hipoteka jeszcze tylko przez pół wieku mam go spłacać. Przyszła już najwyższa pora skończyć rządy „inwestora” przecież widać, jaka straszna jest to plaga mafii dasz rozwinąć skrzydła – zaraz zrobi cię bez mydła …i obudzisz się gdzieś aż za Wagga Wagga!
Powyższy przykład udowadnia, że bojowym działaniom „tu i teraz” mogą z powodzeniem towarzyszyć bojowe pieśni z dawnych czasów. Zawarty w nich sposób postrzegania świata nie przestaje bowiem istnieć: trwa w kulturze, ale i przekazywany jest w łonie organizacji. Pieśń związkowa, tak jak i każdy inny utwór, stanowi element wspólnego śpiewnika całego społeczeństwa. Bywa, że staje się popularna wiele lat od jej napisania czy pierwszego wykonania. Weźmy pieśń Woody’ego Guthrie, „Ten kraj należy do ciebie” (This Land is Your Land). Napisana została w r., podczas II wojny światowej, Guthrie nagrał ją w r., z kolei jej słowa opublikowano w r. Dużą popularność zyskała w USA (ale i w innych krajach) w latach .; pierwszy raz usłyszałem ją na początku r. na obozie w Springwood w Górach Błękitnych na zachód od Sydney. Od tamtych czasów nagrano ją i wydano wiele, wiele razy. Jej słowa zmieniano i tłumaczono, dopisywano nowe, ale i cenzurowano dotychczasowe. W r. utwór znalazł się wśród nagrań, które Biblioteka Kongresu uznała za godne dopisania do Narodowego Rejestru Nagrań. Na początku ubiegłego roku oglądałem, za pośrednictwem Internetu, jak zbliżający się do dziewięćdziesiątki Pete Seeger na koncercie z okazji objęcia urzędu przez Baracka Obamę porwał za sobą ogromną widownię. Wspólnie odśpiewano pieśń „Ten kraj należy do ciebie” – łącznie z trzema zwrotkami, które zwykle się omija, z racji ich jednoznacznie politycznego przesłania:
113 Na ulicach tego miasta, w cieniu wielkich chmur drapaczy i w kolejce po zasiłek – dziś widziałem moich braci. Kiedy stali, wygłodniali, takie słowa wyszeptałem: ten kraj stworzono dla ciebie i dla mnie. Mur wysoki aż do nieba kazał mi zakończyć drogę, a litery na tablicy mówią: dalej iść nie mogę. I zostałem po tej stronie, o której tablica milczy tę stronę stworzono dla ciebie i dla mnie. Nikt na ziemi mi nie zabroni kroczyć przed siebie autostradą wolności; nikt na ziemi nie jest w stanie mnie zawrócić, bo ten kraj stworzono dla ciebie i dla mnie.
Jak wiele innych pieśni związkowych, pieśń ta niesie w sobie zarówno ładunek historii, jak i potencjalny ładunek wybuchowy na dzisiejsze czasy. Napisana pod koniec poprzedniego wielkiego kryzysu, przywitano nią prezydenta, po którym oczekuje się powstrzymania pierwszego kryzysu XXI w.
*** Bez wątpienia Woody’ego Guthrie można uznać za ważnego autora pieśni związkowych. Jednak wielu twórców tego rodzaju utworów nie jest szerzej znanych, o ile w ogóle nie pozostają anonimowi. Co więcej, wiele utworów śpiewanych przez związkowców stanowi parodię powszechnie rozpoznawanych piosenek. Joe Hill, bard i męczennik IWW działający w Stanach Zjednoczonych (choć urodzony w Szwecji), napisał cały szereg pieśni opartych na hymnach lub je parodiujących. Związek wsławił się pieśniami, wydanymi w postaci niewielkiego czerwonego śpiewnika, zatytułowanego „Rozniecając płomienie buntu” (To Fan the Flames of Discontent). Oddziały IWW, utworzonego w r. w Chicago, zaczęły szybko powstawać w innych krajach, jak Kanada, Australia czy Chile, a wpływ działalności związku można było odczuć w Irlandii, Afryce Południowej, Skandynawii, Chinach… Jedną z jego naczelnych zasad, z której zasłynął, była walka z uprzedzeniami rasowymi, które postrzegał jako narzędzie rozbijania solidarności świata pracy; był też zawziętym przeciwnikiem wojen, w ramach których robotnicy z poszczególnych krajów mieli zabijać swoich towarzyszy z innych. W r. w Sydney
siedmiu członków IWW zostało skazanych na karę piętnastu lat więzienia za działalność antywojenną, inni dostali wyroki pięcio- i dziesięcioletnie. Bill Casey, członek IWW, który później został sekretarzem Seamen’s Union of Australia [australijskiego związku zawodowego marynarzy floty handlowej – przyp. red.], napisał „Do sejmu niczym z procy” (Bump me into Parliament), poświęconą politykom tamtego okresu. Oto kilka zwrotek:
Nadstawcie uszu, dobrzy ludzie! Formalny wniosek tutaj zgłaszam: ptasiego mleczka dla każdego! Mam na to patent pierwsza klasa: : Elektoracie, wystrzel mnie do sejmu, niczym z procy! Nieważne, jak to zrobić chcesz zrób wszystko, co w Twej mocy! Kolegów mam, z nadzorczych rad co mówią, że się nadam, bo senatorski rozum mam i wzruszająco gadam. Ja z tobą, ludu pracujący! Wraz z wyklętymi chcę powstawać! Mam na to sposób niezawodny, to „podkomisja” i „ustawa”. Pracownik z szefem się dogada nam niepotrzebne spory nowe; już ja ustawą poustawiam te całe związki zawodowe!
Duch pieśni i filozofii IWW unosi się nad wszystkimi hymnami związkowymi, powstałymi w późniejszych okresach. Związki zawodowe na całym świecie sprzeciwiały się inwazji na Irak, podobnie zresztą jak przywódcy religijni. Świadectwa oporu przeciwko wojnie odnaleźć można w australijskich pieśniach związkowych; gdy mowa o wojnie w Wietnamie, na myśl przychodzą „Pokój jest sprawą związkowców” (Peace is Union Business) oraz „Boonaroo” – w r. członkowie Seamen’s Union of Australia odmówili służby na statku handlowym o tej nazwie, który pełen ładunku dla wojska szykował się do rejsu do Wietnamu. W latach . australijskie związki zawodowe pracowników branży morskiej uniemożliwiły holenderskiej marynarce wojennej próby utrzymania kolonialnego statusu Indonezji. W r. należący do związków robotnicy udaremnili eksport żeliwa do Japonii, w sprzeciwie wobec jej napaści na Chiny. W r. Clem Parkinson poświęcił tamtej akcji „Żeliwną piosenkę” (The Pig-iron Song):
114 Czy nie byłeś nigdy ciekaw, czemu pracownicza brać „Człowiekiem z żeliwa” zwykła Roberta Menziesa zwać? Fascynuje ta opowieść, chociaż ma już tyle lat obowiązek ma ją poznać cały robotniczy świat! : Nie dostał od nas żeliwa zrodzony w Japonii faszyzm nici ze statku załadunku, nie daliśmy się zastraszyć! Kiedy stawką demokracja, zawsze walczy się do końca tak jak z krajem Wschodzącego, mocno Brunatnego Słońca. Był to rok trzydziesty siódmy, gdy japoński imperializm postanowił na kolana dumny chiński lud powalić. Chłopski naród walczył dzielnie, choć miał karabinów mało za to w australijskich dokach miał przyjaciół armię całą. Prokurator Menzies orzekł: „Wypłynięcie kto blokuje, ten do życia w ciasnej celi niech od jutra się szykuje!”. Ale nikt się nie wyłamał, równo twardzi chłopcy nasi – nie dostał od nas żeliwa zrodzony w Japonii faszyzm! Polityku-sprzedawczyku, ktoś twe winy zmazać musi krzyż ten niosą robotnicy gdzieś w Gwinei Nowej głuszy. Dla pokoleń przyszłych tej historii jest przesłanie: aby pokój mógł się ziścić – stać musimy ramię w ramię!
*** Patrząc z perspektywy globalnej, postawa ruchu pracowniczego odegrała ważną rolę w walce z dyskryminacją, kolonializmem, apartheidem, niewolnictwem, wojną i grabieżą ekonomiczną. Fundamentem związkowego światopoglądu jest przekonanie o konieczności tworzenia – w skali lokalnej, krajowej i międzynarodowej – oddolnych, niezależnych organizacji, opartych o ideały powszechnej równości i sprawiedliwości. Związki zawodowe uważają bezpieczeństwo w miejscu pracy, bezpłatną opiekę zdrowotną i edukację za podstawy cywilizowanego społeczeństwa. Stojące przed nimi wyzwania, w dobie korporacyjnej globalizacji i nadciągającego
Tak dla wspólnej korzyści I dla dobra wspólnego Wszyscy muszą pracować Mój maleńki kolego Julian Tuwim, „Wszyscy dla wszystkich”
kryzysu ekologicznego, spowodowanego brakiem jakiejkolwiek kontroli nad działaniem „sił rynkowych”, są coraz większe, a potrzeba stawienia im czoła – nagląca. Mnóstwo naszych współczesnych zmartwień stanowią zatem kwestie, którym autorzy pieśni zdążyli już poświęcić naprawdę dużo uwagi. Na mojej stronie internetowej, www.unionsong.com, zgromadziłem wiele takich utworów, w przekonaniu, że są one czymś niezmiernie ważnym. Pieśni związkowe powstają wszędzie, gdzie tylko istnieją związki zawodowe. Niedawno, na japońskim festiwalu filmowym miałem okazję obejrzeć koreański film dokumentalny „Nie wrócę na noc” (Weabak: Stayed Out All Night), wyreżyserowany przez Kim Mi-re. Pracownice supermarketu, które przeprowadziły -miesięczny strajk okupacyjny, nieustannie pisały i śpiewały pieśni na temat swojej walki. Gdyby nie film, nigdy nie usłyszałbym o tych utworach, ani o samym strajku. Żyjemy w świecie, w którym tego typu rzeczy nie zwracają na siebie uwagi tzw. mass mediów. Tak zresztą było zawsze, dlaczego więc jesteśmy zaskoczeni, przyłapując samych siebie na totalnej niewiedzy na temat historii, kultury i pieśni związków zawodowych? To ulotne dziedzictwo, dlatego powinniśmy wspomóc jego zachowanie dla przyszłych pokoleń. Wymagać to będzie skoordynowanych działań w kierunku gromadzenia i udostępniania tych „relacji z przemian społecznych”. Internet stanowi bardzo dobre narzędzie zbierania takich pieśni i ich ochrony przed zapomnieniem, ale także zachęty do tworzenia nowych. Rzadko która osiągnie popularność „Na zawsze solidarni!” czy „Ten kraj należy do ciebie”, jednak każda z nich oferuje sposób patrzenia na świat niemal nie zauważany przez wielkie koncerny. Mark Gregory Tłum. Włodzimierz Kaniec Teksty piosenek przełożył Michał Sobczyk
Powyższy tekst został napisany specjalnie dla „Obywatela”.
Głos z dołu Rik Palieri
Podczas mojego pobytu w Polsce w r. zostałem poproszony o występ dla grupy górników. Byłem gościem Franka, mojego przyjaciela, inspektora ds. BHP w kopalniach. Umożliwił mi spędzenie dnia w jednej z nich i zorganizował występ na świątecznej imprezie, podczas której zwyczajowo organizuje się zbiórkę pieniędzy na bożonarodzeniowy fundusz dla sierot. To był dla mnie wielki zaszczyt, móc zaśpiewać dla górników, a także powrót do korzeni, gdyż mój pradziadek pracował jako górnik w kopalniach w Polsce, a później w zachodniej Pensylwanii. Gdy przybyliśmy, gospodarze zaprowadzili nas do szatni, gdzie założyliśmy ciężkie białe górnicze kombinezony, koszule flanelowe, gumowe buty i kaski wyposażone w latarki. Następnie szybka winda zwiozła nas na sam dół. Polskie kopalnie węgla są znacznie głębsze niż amerykańskie; część szybów sięga poniżej metrów. Na Śląsku – w górniczym regionie Polski, w którym się znajdowaliśmy – kopalnie tworzą labirynt tuneli większych niż niejedno miasto. Na dole w szybach wiał chłodny i wilgotny wiatr. Panowała spokojna atmosfera. Trudno było sobie wyobrazić, jak bardzo praca w tych kopalniach jest niebezpieczna. Spędziliśmy tam kilka godzin, obserwując górników odkuwających węgiel kamienny od ścian. Następnie wróciliśmy do windy, a potem na powierzchnię, aby spotkać się z dyrektorem kopalni. Po kilku symbolicznych kieliszkach mocnej polskiej wódki usłyszałem, co jest w planach wieczornej uroczystości. Raz w roku górnicy wspólnie organizują imprezę, aby zbierać pieniądze na sieroty i wdowy. To więcej niż biesiada. Odbywa się wówczas także coś w rodzaju „sądu nad czarownicami”, w trakcie którego nakładane są grzywny i wymierzane specjalne kary za nieuniknione naruszenie zasad. Dostałem marynarkę i krawat oraz polecenie, aby zjawić się w sali obrad związku zawodowego o : . Wieczorem przyszedłem więc do dużej sali z wielkim podwyższeniem, pełnej stołów i krzeseł. Na wspomnianej scenie znajdowały się dziwaczne przedmioty: wychodek, klatka, huśtawka, stół z młotkiem i torba pogiętych gwoździ, drewniane dyby, jakich używano w dawnych czasach do zakuwania więźniów, spory pniak z dwuosobową piłą,
a także wielka ikona przedstawiająca Polkę, z dwoma olbrzymimi plastikowymi piersiami pełnymi piwa, wraz ze słomkami do picia! W głębi sali siedzieli sędziowie. Byli ubrani w tradycyjne czarne mundury galowe i czapki ozdobione pióropuszami. Gdy mężczyźni wchodzili do sali, z potężnego dzbana napełniano piwem każdy kufel. Gdy goście usiedli, jeden z oficjeli związku odczytał zasady: Witamy na naszej dorocznej zbiórce pieniędzy dla sierot. Jeśli jesteście tu po raz pierwszy, proszę mieć świadomość, że możecie zostać ukarani finansowo przez nasz komitet za najmniejsze naruszenie zasad. Przykładowo – wszyscy, którzy przybyli bez marynarki i krawata, proszę wstać! Około dwudziestu pięciu mężczyzn poderwało się i zostali natychmiast ukarani grzywną. Następnie prowadzący kontynuował: Będziemy obserwować was cały wieczór; jeśli ominiecie kolejkę, zostaniecie ukarani. Jeśli nie będziecie śpiewać lub zaśpiewacie zbyt głośno, zostaniecie ukarani. Jeśli będziecie jedli zbyt szybko, zostaniecie ukarani. Za każdym razem, gdy opuścicie salę, by skorzystać z toalety, zostaniecie ukarani i im częściej będziecie wychodzić, tym więcej zapłacicie! Gdy zebrani usiedli, jeden z sędziów zaproponował toast. Momentalnie wszyscy wstali i odśpiewali starą polską górniczą pieśń, następnie unieśli pełne kufle i wypili do dna. Z upływem czasu sąd nakładał coraz więcej grzywien. Scena szybko się ożywiła, ponieważ za „przewinienia” nie tylko płacono pieniędzmi, lecz otrzymywano także inne kary. Mój znajomy – Franek, został przyłapany, gdy postawił kufel na stole bez oficjalnego pozwolenia. Doprowadzono go przed oblicze sędziów. Ukarali go grzywną o równowartości kilku dolarów i uwięzili w drewnianych dybach. Niedługo potem ukarano innych i wykonano na nich wyroki. W ciągu godziny na scenie dwaj skazani piłowali drewno, inny wyklepywał gwoździe, kolejnych zamknięto w wychodku i klatce, dwaj następni ważyli swoje ubrania na huśtawce i, co było najśmieszniejsze, dwóch mężczyzn o skrajnie odmiennych gabarytach musiało wymienić się ubraniami.
115
116 „We Shall Not Be Moved” (Nie ustąpimy ni kroku) i klasyczny „Dark As A Dungeon” (Ciemno niczym w lochu) Merlego Travisa [w swoich tekstach często opisywał wyzysk górników – przyp. red. „Obywatela”]. Po piosenkach typowo związkowych zagrałem kilka utworów country. Wielu mężczyzn wtórowało mi i tańczyło w zapamiętaniu, gdy przyszła kolej na utwór „Jambalaya” Hanka Williamsa. Zakończyliśmy wieczór piosenkami polskich górników. Nigdy w życiu nie słyszałem tak mocnego i pięknego śpiewu, po którym mężczyźni zakrzyknęli „Piwo!” i wypili następną kolejkę. Był wczesny ranek i impreza miała się ku końcowi. Dyrektor kopalni podszedł do mnie oraz Franka i powiedział, że to był bardzo wesoły wieczór. Moje piosenki zostały świetnie przyjęte, gościom bardzo podobało się także moje banjo. – Ponieważ macie kawał drogi, nie daj się prosić: mój kierowca odwiezie was do domu. Ja się przejdę! – powiedział do mnie. Śmialiśmy się podczas pakowania instrumentów do lśniącego czarnego samochodu, machając dyrektorowi kopalni, gdy wyruszał na spacer do domu. Rik Palieri tłum. Wojciech Wilk
Opowieść przedrukowujemy za www.unionsong.com. Strona domowa Rika: www.banjo.net.
b n a ADAM SHAILER, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/ADASHA/
Gdy zobaczyłem tego wielkiego i tęgiego człowieka podskakującego w bieliźnie oraz próbującego wbić się w spodnie i buty innego, o ponad połowę mniejszego, podczas gdy jego kompan „pływał” w zbyt dużych butach i w spodniach sięgających mu niemal do brody, straciłem panowanie nad sobą i wybuchnąłem śmiechem! Nagle sala ucichła, gdy sędziowie zwrócili się w moim kierunku: A więc, Panie Biesiadny Żartownisiu, myślisz, że to jest zabawne. Zobaczymy, jak dobry naprawdę jesteś, a jeśli nie będziemy zadowoleni, ukarzemy cię, więc dalej, zaśpiewaj nam piosenkę! Stanąłem przed sędziami i zaśpiewałem jedną z góralskich ballad, nauczoną od Józefa Brody, charakterystycznym wysokim tonem górali, zwanym „białym głosem” [inaczej śpiewokrzykiem – przyp. red. „Obywatela”]. Gdy skończyłem, nastąpił wielki aplauz. Uśmiechnięci sędziowie wręczyli mi kupon na nielimitowane darmowe korzystanie z toalety. Impreza trwała dalej, z niekończącymi się kolejkami mocnego polskiego piwa i jedzenia. Zbierano pieniądze i dziękowano robotnikom. Zostałem poproszony o wyjście na scenę. Zaprezentowałem krótki program złożony z amerykańskich pieśni związkowych, wyjaśniając z pomocą Franka znaczenie ich słów. Wkrótce całą salę przepełniło brzmienie „Union Maid” (Panny ze związków) Woody’ego Guthrie, gdy setki polskich górników śpiewało refren: Oh you can’t scare me, I’m sticking to the union (Nie wystraszysz mnie, bo trzymamy się razem); następnie przyszła kolej na „Which Side Are You On?” (Po czyjej jesteś stronie?),
Robotnicy tworzą dr hab. Paweł Soroka
Początki ruchu Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury sięgają września 1980 r., kiedy to – wkrótce po podpisaniu w Stoczni Gdańskiej porozumień kończących słynny strajk – w Warszawie zebrał się Komitet Założycielski Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. W jego składzie dominowali członkowie Warszawskiego Robotniczego Klubu Literackiego, który prowadził działalność od r. Podobne kluby w latach . istniały w innych miastach, patronowało im Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa, a ich działalność wspierały Wojewódzkie Rady Związków Zawodowych. W gronie założycieli znalazła się również grupa członków Studenckiego Centrum Literackiego „Gremium”, które w drugiej połowie lat . ściśle współpracowało z WRKL. listopada r. Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury w Warszawie zostało zarejestrowane i uzyskało osobowość prawną. Pierwszym prezesem Warszawskiego RSTK wybrany został nieżyjący już Michał Krajewski, literat – murarz, inicjator słynnych trójek murarskich w okresie odbudowy Warszawy, na którego życiorysie częściowo oparty był scenariusz filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”. Formuła i statut Warszawskiego RSTK stały się wzorem dla podobnych inicjatyw w innych regionach Polski. Do czasu ogłoszenia stanu wojennego powstało i uzyskało osobowość prawną jeszcze pięć Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury, m.in. w Gorzowie Wlkp., Bydgoszczy, Rzeszowie i Wodzisławiu Śląskim. Powstanie społecznokulturalnego ruchu RSTK było przejawem podmiotowości i emancypacji środowisk robotniczych w dziedzinie kultury i wyrazem ich samoświadomości. Nie przypadkiem stało się to po wydarzeniach Sierpnia ‘ r., kiedy to klasa robotnicza stała się wiodącą siłą społeczną w Polsce. Rozwój ruchu przyśpieszony został powołaniem w sierpniu r. redakcji dwutygodnika RSTK – „Twórczość Robotników”, którego pierwszy numer ukazał się czerwca r. Wielu jego współpracowników z terenu, przy wsparciu redakcji, stało się inicjatorami i założycielami nowych ogniw terenowych RSTK, które w większości uzyskały osobowość prawną – pod koniec lat . działało oficjalnie samodzielnych RSTK. W dniu kwietnia r. w Warszawie zebrał się Komitet Założycielski Federacji RSTK. Ówczesne władze – pod wpływem nacisków Służby Bezpieczeństwa – odmówiły jednak zarejestrowania Federacji. W tej sytuacji Komitet
przyjął propozycję prof. Bogdana Suchodolskiego, dotyczącą udzielenia patronatu Narodowej Rady Kultury dla ogólnopolskiej działalności RSTK. marca r. powstał Zespół Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury przy Narodowej Radzie, który istniał do lutego r., spełniając funkcję ogólnopolskiej reprezentacji ruchu. W momencie liberalizowania systemu realnego socjalizmu, gdy weszło w życie nowe prawo o stowarzyszeniach, na podstawie którego zaczęły być one rejestrowane przez sądy, listopada r. zarejestrowana została Rada Krajowa Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury jako ogólnopolska reprezentacja ruchu RSTK o charakterze
117
118 federacyjnym. W dniach - kwietnia r. w Tychach odbył się I Krajowy Zjazd RSTK. Przyjęto program działalności dla całego ruchu i wybrano władze Rady Krajowej (jej przewodniczącym został autor niniejszego tekstu i pełni tę funkcję do dziś). Od początku istnienia, RSTK było ruchem społeczno-kulturalnym, skupiającym twórców nieprofesjonalnych, głównie ze środowisk pracowniczych. W poszczególnych Robotniczych Stowarzyszeniach Twórców Kultury istniały najczęściej sekcje literackie i plastyczne. W niektórych RSTK prowadzona jest także działalność grup fotografików i zespoły sceniczne. W ruchu RSTK realizowana jest idea twórcy-animatora, nic więc dziwnego, że działacze RSTK w okresie lat istnienia ruchu zorganizowali setki imprez o zasięgu ogólnopolskim i lokalnym, w trakcie których ze swoją twórczością docierali do różnych środowisk.
Do najważniejszych imprez ogólnopolskich, które organizowane są od wielu lat, należy zaliczyć Interdyscyplinarne Warsztaty Artystyczne w Lubniewicach (organizatorem jest gorzowskie RSTK, ostatnio odbywają się w Garbiczu k. Rzepina), Ogólnopolskie Literackie Spotkania Pokoleń w Kobylnikach k. Kruszwicy (organizator RSTK w Bydgoszczy), Warsztaty Fotograficzne „Diastar”
(organizator RSTK w Starachowicach), Prezentacje w Świdniku (organizator RSTK woj. lubelskiego), a od kilku lat Interdyscyplinarny Plener w Jaszowcu (organizator Wielkopolskie RSTK w Poznaniu). Plenery plastyczne organizują także RSTK we Wrocławiu, Chełmku, Jastrzębiu-Zdroju, Starachowicach, Szczecinie i Warszawie. Dużą popularnością cieszą się konkursy literackie, plastyczne i fotograficzne, które towarzyszą dużym imprezom organizowanym w ramach naszego ruchu. Do najbardziej znanych i dobrze rozpropagowanych należy zaliczyć ogólnopolski konkurs literacki im. Edwarda Szymańskiego, który towarzyszył Prezentacjom Artystycznym Robotników w Szczecinie, oraz ogólnopolski konkurs fotograficzny, organizowany z okazji Warsztatów Fotograficznych „Diastar”. Kilka edycji konkursu o tematyce ekologicznej „Ekoart” zorganizowało wrocławskie RSTK. Z kolei Płockie RSTK ma w dorobku kilka edycji konkursu recytatorskiego im. Władysława Broniewskiego. Ważną sferą aktywności Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury w okresie już prawie trzech dekad istnienia ruchu, była działalność wydawnicza. W tym okresie pod szyldem RSTK ukazały się setki almanachów, tomików poezji, prozy i satyry oraz setki katalogów plastycznych. W drugiej połowie lat . w ramach ruchu RSTK ukazywało się kilka tytułów jednodniówek, a poznańskie RSTK wydawało interesująco redagowany miesięcznik „Bez Przysłony” – odważnie wyrażający interesy pracownicze. Do dziś ukazuje się pismo „Bez Kurtyny” we Wrocławiu. Szczególnie dużym dorobkiem wydawniczym mogą się poszczycić RSTK we Wrocławiu, Warszawie, Bydgoszczy, Poznaniu, Płocku, Szczecinie i Gorzowie Wlkp. Obecnie na rzecz całego ruchu RSTK działają dwie oficyny – prowadzona przez Mariana Adama Kasprzyka Oficyna MAK w Szczecinie oraz Oficyna „TAD-AD” w Jastrzębiu Zdroju, prowadzona przez Andrzeja Duboniewicza. Większość tych wydawnictw została złożona w Krajowym Centrum Dorobku Twórczego RSTK, istniejącym przy Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Kruszwicy. W r. bydgoskie RSTK ustanowiło Honorowy Medal „Za zasługi dla kultury robotniczej im. Jakuba Wojciechowskiego” – robotnika z Barcina, nazywanego klasykiem w robotniczej bluzie, który w okresie międzywojennym za swój „Pamiętnik własny robotnika” otrzymał Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury. Społeczna Kapituła Medalu przyznaje go osobom szczególnie zasłużonym w dziedzinie edukacji kulturalnej i upowszechniania kultury, zwłaszcza w środowiskach pracowniczych. Warto wspomnieć, że w drugiej połowie lat . niektóre RSTK zajmowały się problematyką kultury pracy. Artykuły poświęcone tej tematyce często ukazywały się na łamach istniejącego do marca r. dwutygodnika „Twórczość Robotników”. Czasopismo to stworzyło nawet społeczny ruch grup partnerskich – samorządnych brygad, wyzwalających podmiotowość pracowników i sprzyjających lepszej kulturze pracy. Przez pewien czas problematykę
119 tę kontynuowało obecnie wydawane pismo społeczno-kulturalne Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury, „Własnym Głosem”. Istniejący od r. ruch RSTK przetrwał okres głębokich zmian ustrojowych w Polsce. Nie wszystkim stowarzyszeniom kulturalnym udało się to. Na przykład zasłużony dla polskiej kultury Korespondencyjny Klub Młodych Pisarzy, z którego wyszło wielu znanych polskich literatów, na początku lat . zaprzestał działalności. Dokonująca się w Polsce transformacja nie jest przyjazna środowiskom robotniczym. W istocie dokonuje się ich kosztem. To, że w takich warunkach ruch RSTK przetrwał i ochronił znacznie swój potencjał, jest zasługą jego twórców i działaczy, pasjonatów, dla których aktywność w kulturze jest wewnętrzną potrzebą i misją społeczną. Świadczy to również o tym, że RSTK okazały się ruchem autentycznym, o głębokich korzeniach. Co prawda niektóre Robotnicze Stowarzyszenia Twórców Kultury zmieniły nazwę, pozbywając się przymiotnika „robotnicze” i nabierając charakteru regionalnego, ale nadal identyfikują się z całym ruchem i przynależą do federacji – Rady Krajowej Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury.
Rada Krajowa RSTK od czerwca r. wydaje ogólnopolskie pismo społeczno-kulturalne „Własnym głosem” (dotąd ukazały się numery), będące organem RSTK, integrującym cały ruch. Jego łamy wypełnia publicystyka społeczno-kulturalna, zamieszczane są eseje krytyczno-literackie i recenzje, wiersze, opowiadania i reportaże członków ruchu, prezentowane są prace plastyczne i fotografia artystyczna oraz omawiane najważniejsze imprezy i wydarzenia artystyczne. W ciągu niemal lat istnienia, w ruchu RSTK wyłoniła się czołówka twórców, których dokonania stały się cząstką polskiej kultury. Wystarczy powiedzieć, że ponad członków RSTK zostało przyjętych w poczet Związku Literatów Polskich. Wielu zostało członkami profesjonalnych plastycznych związków twórczych. Dorobek RSTK w zakresie upowszechniania kultury trudno przecenić. dr hab. Paweł Soroka Kontakt: Rada Krajowa Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury, ul. Nowogrodzka 46 m. 5, 00-695 Warszawa, tel. do przewodniczącego: 603 425 568.
Edward Abramowski
Braterstwo, solidarność, współdziałanie Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe Wybór i opracowanie Remigiusz Okraska Wspólna edycja „Obywatela”, Krajowej Rady Spółdzielczej i Instytutu Stefczyka
Po raz pierwszy w historii w osobnym tomie (280 stron) zebrane wszystkie artykuły Abramowskiego poświęcone kooperatyzmowi, współpracy, stowarzyszeniom, oddolnym inicjatywom społecznym, w tym kilka niepublikowanych od roku 1938! Jako bonus, unikatowy artykuł Jana Wolskiego „Z przemówień Edwarda Abramowskiego” oraz obszerne posłowie Remigiusza Okraski. To książka o szlachetnej i wizjonerskiej idei Abramowskiego, który akcentował znaczenie prawdziwej demokracji, oddolnej współpracy, braterstwa i przyjaźni, jako dróg ku lepszemu światu, pozbawionemu wad kapitalizmu i marksowskiego socjalizmu. Jeden z najwybitniejszych polskich myślicieli, twórca oryginalnego systemu etycznego, wykłada swoje koncepcje nie za pomocą naukowego żargonu i wizji oderwanych od życia, lecz malowniczym i przystępnym językiem, odwołując się do codziennych ludzkich postaw, problemów społecznych i ekonomicznych oraz sposobów ich rozwiązywania.
stron Cena w księgarniach 29 zł – u nas kupisz za 24 zł (koszt przesyłki wliczony)! Prosimy o wpłatę takiej kwoty na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-734 Łódź Bank Spółdzielczy Rzemiosła, ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź Numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 W opisie prosimy wpisać „Abramowski” (brak tej informacji spowoduje odłożenie wysyłki w czasie).
120
Duch angielskiej
rebelii
Paul Kingsnorth
Gdzie się podziała nasza odwieczna tradycja buntu i sprzeciwu? Dzisiaj potrzebujemy jej bardziej niż kiedykolwiek. Wszyscy znamy historię inwazji Normanów na Anglię, a z pewnością pamiętamy przynajmniej, że najważniejszą w tej kampanii była bitwa pod Hastings, w r. Uczy się o tym na lekcjach historii w każdej brytyjskiej szkole, a wygląda to mniej więcej tak: W roku książę normandzki Wilhelm Zdobywca dokonał najazdu na Anglię, chcąc podważyć przejęcie władzy przez niedawno koronowanego na króla Harolda II Godwina. Wilhelm był przekonany, niekoniecznie w zgodzie ze stanem faktycznym, że tron należy się jemu. Jego armia wylądowała w Pevensey, a w odpowiedzi na to wojska Harolda rozpoczęły marsz na południe, by stawić jej czoła. Do starcia obu armii doszło na zboczach Senlac Hill, na zachód od Hastings. Harold skończył ze strzałą w oku, Wilhelm – na tronie Anglii. Jego koronacja odbyła się w święto Bożego Narodzenia r. w Katedrze Westminsterskiej… i na tym historia się kończy. Następnym ważnym wydarzeniem, o którym uczą w szkołach, jest wojna domowa za czasu rządów Plantagenetów. Tymczasem w rzeczywistości historia tego podboju wyglądała nieco inaczej. Szkolne podręczniki nie mówią ani słowa o tym, że bitwa pod Hastings była zaledwie początkiem, a nie końcem normańskiej kampanii, mającej na celu podbój Anglii. Przez następne pięć lat na obszarze niemal całego kraju prowadzona była zacięta i bezwzględna wojna partyzancka, której celem było wypędzenie Normanów. Bardziej współczesnymi odpowiednikami tej walki, oddającymi jej determinację, mogą być francuski ruch oporu, działalność Wietkongu czy wojna partyzancka w okupowanym Iraku. Czasami można było nawet odnieść wrażenie, że władanie Wilhelma I Zdobywcy będzie równie krótkie i niepewne, jak jego poprzednika. To właśnie wtedy narodził się angielski ruch oporu. Po zwycięstwie pod Hastings, Wilhelm oczekiwał, że cała Anglia padnie pokornie do jego stóp. Rozwój wydarzeń
potoczył się jednak w zupełnie przeciwnym kierunku. Rozproszone grupy szlachty i możnowładztwa zjednoczyły się i wspólnie ogłosiły, że nowym królem Anglii jest nie Wilhelm, lecz Edgar II Ætheling, -letni wnuk jednego z poprzednich władców, Edmunda II Żelaznobokiego. Najpoważniejszym problemem Wilhelma było bowiem to, że tron angielski nie był dziedziczny, lecz król był każdorazowo wybierany. A Wilhelma nikt nie wybrał i dlatego postanowił on rozwiązać ten problem w sposób, w jaki rozwiązywał większość trudnych sytuacji w swoim życiu: uciekając się do wyjątkowej przemocy. Na czele armii rozpoczął marsz przez południową Anglię, mordując, niszcząc i gwałcąc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Najpierw splądrował wybrzeże, a następnie wielkim łukiem obszedł Londyn, by odciąć stolicę od źródeł zaopatrzenia w żywność. Doszczętnie spalił Southwark, by potem wyruszyć na zachód, wyrzynając mieszkańców Buckinghamshire, Bedfordshire, Middlesex i Hertfordshire. W wyniku tych działań, zbuntowani przywódcy Anglii wycofali się w mniej dostępne rejony kraju. Edgar, któremu nigdy nie było dane objąć angielskiego tronu, oddał hołd najeźdźcy, podporządkowując się jego władzy. Ceremonia koronacji została zorganizowana naprędce w Katedrze Westminsterskiej. Niewykluczone, że zamiarem Wilhelma było przekształcenie uroczystości koronacji w wydarzenie o wymowie pojednawczej, jednak nic z tego nie wyszło. Tradycyjnym zachowaniem kończącym każdą koronację było spontaniczne wychwalanie nowego króla i pozdrowienie go okrzykiem radości przez zgromadzoną gawiedź. Wilhelm rozkazał otoczyć opactwo kordonem żołnierzy, na wypadek gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Gdy rycerze usłyszeli w trakcie koronacji, że niektórzy spośród zgromadzonych wznoszą okrzyki w nieznanym im samym języku, pomyśleli, że to początek rebelii. W konsekwencji zaczęli podpalać stojące nieopodal domy i zabijać gapiów. Wybuchła panika i katedra niemal w mgnieniu oka opustoszała, a świeżo namaszczony król pozostał sam samiutki, dzierżąc w dłoniach berło i jabłko, trzęsąc się z gniewu, strachu i wściekłości na osamotnionym tronie.
121 Być może to właśnie katastrofa ceremonii i zamieszki, do których doszło w jej trakcie, wzmocniły opór Anglików wobec Wilhelma. A może przyczyna buntu była bardziej prozaiczna: pierwszą decyzją nowego króla było odebranie wszystkim ziemi i żądanie haraczu za jej oddanie. Procesowi pojednawczemu nie pomogło przejęcie ogromnych połaci kraju i rozparcelowanie gruntów pomiędzy swoich popleczników. Niezależnie od tego, jaka była przyczyna oporu, koronacja dała Wilhelmowi papierową władzę, Anglia i Anglicy musieli jeszcze zostać przez niego podbici. Na zachodzie kraju bardzo silny opór ofensywie Normanów stawili mieszkańcy hrabstwa Exeter. Synowie zmarłego króla Harolda, którzy uciekli do Irlandii, zwarli szeregi i nękali wojska Wilhelma w hrabstwach Devon i Kornwalia. Edgar udał się na wygnanie do Szkocji, gdzie udało mu się uzyskać poparcie króla Malcolma III. Na granicy z Walią, buntownik znany jako Eadric Dziki prowadził wojnę partyzancką i przy wsparciu książąt walijskich latami nękał armię Normanów. Praktycznie bez przerwy, na obszarze całego kraju, grupy buntowników zbierały się w lasach, na bagnach i mokradłach, na terenach trudno dostępnych, by, korzystając z cichego wsparcia okolicznej ludności, gnębić i mordować okupantów. Normanowie nazy wali tych bojowników silvatici – „ludźmi z lasu”. Anglicy określali ich mianem „dzikich” lub „zielonych”. Tak jak większość grup prowadzących wojnę partyzancką, tak i oni byli praktycznie nie do pokonania. Rok to czas potężnego powstania na północy kraju. Władcy Mercji i Nortumbrii zwołali swoje armie i wezwali na pomoc króla Szwecji. Dołączył do nich młody Edgar i razem wypowiedzieli wojnę samozwańczemu królowi Anglii. Wilhelm wyruszył na północ, by się z nimi zmierzyć i ich sobie podporządkować, a na nowo zajętych terenach stawiał ogromne fortece. Po przemarszu jego armii nie pozostał kamień na kamieniu między Jorkiem a Durham, wszystko zrównano z ziemią, by pozbawić nowe oddziały rebeliantów miejsc schronienia. Każde zwierzę, każdy dom, każde pole uprawne zostało zniszczone. Aby przeżyć, ocaleni mieszkańcy musieli sprzedawać dzieci na niewolników, a w skrajnych przypadkach – wykopywać zwłoki, by mieć się czym pożywić. Wciąż jednak jeden obszar Anglii pozostawał niezdobyty: bagna Fens, a zwłaszcza wyspa Ely, którą w XI w. otaczały nieprzebyte mokradła, chaszcze i trzęsawiska. Ely stała się ostatnim bastionem ruchu oporu przeciwko inwazji Wilhelma Zdobywcy, bastionem dowodzonym przez człowieka w równym stopniu co Wilhelm bezwzględnego, okrutnego i zdeterminowanego; człowieka, który okazał się równorzędnym rywalem dla Normanów i którego nie udało się Wilhelmowi pokonać w otwartym starciu. Nazywał się on Hereward i był ostatnią nadzieją Anglii. Hereward, syn wielkiego posiadacza ziemskiego, został dekretem nowego króla pozbawiony majątku, dlatego pałał
żądzą zemsty. Własnymi siłami przekształcił wyspę w fortecę, obsadzając ją grupą rebeliantów połączonych świętą przysięgą. Opat klasztoru na Ely, obawiając się o losy opactwa w przypadku wygranej Wilhelma, poparł Herewarda. Działania lokalnych baronów normandzkich, zmierzające do oczyszczenia wyspy z rebeliantów, zakończyły się fiaskiem. Dlatego w r. Wilhelm osobiście stanął na czele armii i wyruszył na podbój wyspy Ely. Jednak Hereward okazał się być przeciwnikiem dużo bardziej wymagającym niż Harold. Pierwsze podejście Wilhelma mające na celu zdobycie Ely opierało się na zbudowaniu gigantycznej pływającej konstrukcji, która miała umożliwić rycerzom przedostanie się przez bagno otaczające wyspę. Hereward i jego ludzie obserwowali z rozbawieniem całą operację: gdy konstrukcja została ukończona, rycerze Wilhelma, żądni sławy i majątku, rzucili się na nią. Wówczas, pod naporem zbyt dużego obciążenia, załamała się ona, a wielu spośród wojów utonęło w mokradłach. Wściekłość Wilhelma nie miała granic. Obmyślił kolejny fortel: za namową jednego z doradców, sprowadził lokalną wiedźmę, by ta rzuciła urok na Herewarda, co miało zapewnić zwycięstwo. Następnie odciął wyspę od świata i wybudował cztery wieże oblężnicze, uzbrojone w katapulty. Skonstruował także kolejną olbrzymią tratwę, tym razem bardziej stabilną. Nakazał wiedźmie stanąć na jednej z wież i rozpoczął bombardowanie wyspy zarówno kamieniami, jak i czarami. Hereward ze swoimi ludźmi czekali ukryci w grzęzawisku. W odpowiedzi na atak Wilhelma, oblali oliwą rosnące wokół wyspy trzcinowiska i je podpalili. Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie, połykając olbrzymią tratwę, cztery wieże oblężnicze oraz wiedźmę, która wrzeszcząc wniebogłosy spadła z jednej z nich, skręcając sobie kark. Oblężenie wyspy trwało około osiemnastu miesięcy. Wilhelm atakował, Hereward umiejętnie te ataki odpierał: wyspa pozostawała niezdobyta. Koniec obrony, który w końcu nadszedł, był w pewnym sensie banalny. Wilhelm wysłał tajną wiadomość do opata klasztoru na Ely: jeżeli się nie poddasz, natychmiast zajmę twoje posiadłości. A gdy w końcu was pokonam, to odbiorę ci wszystko, wszelkie bogactwo i życie. To wystarczyło. Pod nieobecność Herewarda, który wybrał się na bagna w poszukiwaniu żywności, mnich wpuścił na wyspę wojska Wilhelma. Zdrada, nie wygrana w bitwie, zdecydowała o ostatecznym zwycięstwie najeźdźcy. Opowieść o bohaterstwie Herewarda i o jego szaleńczym oporze przeciwko okupantom przetrwała stulecia i była powodem do dumy wielu pokoleń Anglików. Stało się tak najprawdopodobniej dlatego, że Hereward i jego ludzie byli jednymi z pierwszych angielskich buntowników. Ludzie ci stali się wzorem dla następnych pokoleń, które przez kolejne tysiąc lat przeciwstawiały się próbom ograniczania wolności na rzecz zniewolenia, wciąż anektującego kolejne obszary życia.
122 Historia Anglii jest bardzo często przedstawiana, nawet obecnie, jako dzieje władzy i szlachty, jako sekwencja kolejnych podbojów, wojen i bitew. Nie jest to oczywiście nic nadzwyczajnego, historia wykładana w szkołach w każdym niemal kraju wygląda bardzo podobnie, niezależnie od tego, czy ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, czy w Korei Północnej. Jest to historia establishmentu, opowiadająca o dokonaniach grabieżców, złodziei, morderców i psychopatów, którzy na przestrzeni wieków tworzyli to, co dzisiaj nazywamy współczesnością. Historia ta jest splotem dat wielkich bitew i traktatów pokojowych; sławi ona ludzi uwielbiających wbijać flagi w ciała pokonanych. W tak opowiadanej historii Wilhelmowie Zdobywcy występują jako wielcy bohaterowie, a Herewardowie – w charakterze przypisów. Ale jest też i inna historia, w Anglii jak i w każdym innym kraju: historia opowiadająca o ludziach, którzy decydowali się stawić opór wzbierającym falom, zdając sobie zapewne sprawę, że stoją na straconej pozycji. Jest to historia buntowników-straceńców, którzy rzucali wyzwanie przyszłości i sprzeciwiali się marginalizowaniu ich przez wielkich tego świata. Jest to historia, którą powinniśmy dobrze sobie przyswoić, zwłaszcza dzisiaj, w sytuacji, gdy staczamy się coraz bardziej w odmęty bezmyślnego, posłusznego konsumeryzmu. Może nam to pomóc ocalić samych siebie. Przykładem może być bunt chłopski z r. Wydarzenie to było czymś więcej niż jednostkowym i mało istotnym aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa w wykonaniu przerzucających gnój ignorantów. Był to nie mający precedensu w historii wybuch społecznego gniewu, który – niewiele brakowało – zakończyłby się rewolucją. Przez dziesięciolecia angielska biedota była trzymana pod butem niezwykle surowego prawa, które ograniczało jej dochody i swobodę poruszania się, a z drugiej strony sankcjonowało wysokie kary, niewspółmierne do wykroczeń (stryczek za kradzież kurczaka – ktoś reflektuje?). Kościół i państwo tuczyli się bez umiaru na pracy zwykłych ludzi, aż w końcu miarka się przebrała. Kroplą, która przepełniła czarę, było wprowadzenie przez parlament podatku pogłównego. W efekcie, na terytorium południowej Anglii ludzie zaczęli protestować. Początkowo napadali i zabijali urzędników, którzy zajmowali się egzekucją podatków, następnie zaczęli podpalać domy szlachty i duchowieństwa. Wreszcie rozpoczęli marsz na Londyn. Zanim dotarli do stolicy, było ich już ponad tysięcy. Przywódca, Wat Tyler, zapowiadał rewolucję, a jego prawa ręka, radykalny duchowny John Ball, wzywał do zniesienia pańszczyzny, rozdziału kościoła od państwa, redystrybucji majątków należących do kleru i możnowładców. Rebelianci zwrócili się do króla z żądaniem audiencji. Ponieważ ten nie odpowiedział, zaatakowali Londyn. Ścięli arcybiskupa Canterbury, napadali na kościoły, grabili posiadłości bogaczy. W obliczu tych wydarzeń, Ryszard II Plantagenet, który miał wówczas zaledwie lat, zbiegł do
Tower of London w obawie, że „zagrożone jest dziedzictwo i chwała Anglii”. Koniec końców nic takiego się nie stało. Młody król odważył się jednak spotkać z rebeliantami; na miejsce spotkania wyznaczono Blackheath, leżące poza stolicą. W trakcie spotkania król nakazał zgładzić Wata Tylera, pozbawiając buntowników przywództwa, a następnie wspaniałomyślnie zgodził się na wszystkie ich postulaty. Gdy chłopi wrócili do domów, okazało się, że wszystko było jedynie zagrywką taktyczną. Król nie dotrzymał żadnej ze swoich obietnic, a lokalnych przywódców buntu rozkazał pojmać i zabić. Rewolucja zakończyła się klęską, ale była także lekcją dla przyszłych pokoleń: nie wolno wierzyć obietnicom składanym przez władzę. Przez kolejnych kilka stuleci do podobnych wydarzeń dochodziło dość często: Jack Cade był przywódcą rebelii w hrabstwie Kent w r. (uczestniczył w niej jeden z moich przodków), górnicy kornwalijscy wystąpili przeciwko królowi Henrykowi VII w roku , w r. wybuchły powstania na północy kraju przeciwko rządom Henryka VIII, a w r. doszło do powstania chłopskiego w Norfolk, dowodzonego przez Roberta Ketta. Ale prawdziwy wybuch społecznego niezadowolenia miał miejsce w latach . XVII w., gdy Anglia znalazła się w ogniu wojny domowej. Wtedy to potężne pokłady frustracji i od zawsze niszczonego społecznego radykalizmu wypłynęły z całą mocą na powierzchnię. Zrównywacze (Levellers), podobnie jak ludzie, których lat wcześniej Wat Tyler prowadził na Londyn, domagali się zniesienia władzy arystokracji i instytucjonalnego Kościoła. Z kolei Kopacze (Diggers), dowodzeni przez Gerarda Winstanleya, żądali tego samego, a ponadto wzywali do rozdysponowania ziemi pomiędzy wszystkich mieszkańców kraju. Podobnie Deklamatorzy (Ranters), Kwakrzy (Quakers), Muggletonianie (Muggletonians) czy wiele innych ruchów oddolnych, których celem było wykorzystanie upadku monarchii dla stworzenia sprawiedliwszego, bardziej egalitarnego porządku społecznego. Niezwykle wymownym jest fakt, że wiele z tych grup odwoływało się do poglądu o istnieniu „normandzkiego jarzma” i z niego wywodziło swój bunt. Według nich, Anglia była kiedyś krajem wolnych ludzi, do czasu inwazji Wilhelma Zdobywcy i jego brutalnych baronów, którzy zepchnęli naród do rangi służby. Egzekucja Karola I, który był potomkiem najeźdźcy, ponownie uczyniła Anglię wolnym krajem, po sześciu stuleciach. Teraz najważniejszym zadaniem było utrwalenie odzyskanej wolności. Sześć wieków później, uczestnicy wojny domowej zobaczyli w sobie kontynuatorów idei i walki Herewarda. Oliver Cromwell, spadkobierca Wilhelma, gnębił ich, by chronić interesy swoje i klasy posiadaczy, do której należał. Ironią historii jest to, że triumf parlamentu, którym zakończyła się wojna domowa, doprowadził do przeprowadzenia na ogromną skalę procesu, który stał się zarzewiem kolejnej fali oporu przeciwko rządzącym: konfiskaty ziemi
b AUTOR: E. HULL
123
publicznej. W wyniku wojny domowej, do władzy doszli przedstawiciele ziemiaństwa, którzy teraz, wyzwoleni spod zwierzchności króla, zaczęli korzystać z nowych możliwości. W ciągu kolejnych lat parlament przyjmował ustawy sankcjonujące konfiskatę – czyli zwykłą kradzież – ziemi stanowiącej dotąd wspólny majątek. W XVIII w. doszło do gwałtownych protestów przeciwko temu procesowi, ludzie organizowali się i niszczyli płoty okalające skonfiskowane tereny, a także atakowali urzędników, odpowiedzialnych za ich stawianie. Jednak przejmowanie ziemi rolnej przez arystokrację stanowiło zaledwie zwiastun czegoś, co było jeszcze trudniejsze do przezwyciężenia: zniewolenia całych społeczności przez rewolucję przemysłową. Gdy właściciele ziemscy i bogaci kupcy dostrzegli potencjał technologii, które pojawiły się w końcówce XVIII w., nic nie mogło ich powstrzymać. Nagle, w analogii do wywłaszczenia małorolnych chłopów w procesie konfiskat ziemi, rzemieślnicy tracili możliwość zarobkowania na skutek ekspansji maszyn. Trwający od dłuższego czasu proces odzierania ludzi z ich niezależności przybrał znacznie na sile, w miarę jak industrializacja wymuszała migrację całych społeczności, które osiedlały się w podmiejskich slumsach, by pracować w kopalniach i hutach. Praca najemna i powstanie miejskiej biedoty stały się wyznacznikami nowej rzeczywistości, a wraz z nimi
rodził się nowy ruch oporu społecznego. Odsądzani od czci i wiary luddyści widzieli dokładnie, jaki wpływ na ich wolność i niezależność, na życie, którym kiedyś się cieszyli, ma postępująca rewolucja przemysłowa. Wzięli więc sprawy – i maszyny – w swoje ręce. Protest osiągnął taką skalę, że konieczne było wysłanie wojska dla stłumienia buntu. Owiany legendą Kapitan Swing poprowadził robotników rolnych przez południowe obszary Anglii, gdzie niszczyli oni maszyny rolnicze, które pozbawiały ich możliwości pracy i utrzymania, i gdzie napadali na „wrogów ludu”, którzy wykorzystywali maszyny, a nie ludzi, do młócenia ziarna. XX w. przyniósł nową falę rebelii. Zrodziła się ona głównie w społecznościach poupychanych w coraz większych miastach, gdzie socjalizm, komunizm, ruch związkowy, a od niedawna ruchy ekologiczne, stawały się kolejno formą i uzasadnieniem sprzeciwu wobec systemu, którego ostatecznym celem jest całkowite zniewolenie społeczeństwa. W imię czegoś, co kiedyś okrzyknięto „postępem”, a obecnie coraz częściej nazywa się „rozwojem” i „wzrostem”, większość społeczeństwa musi bardzo ciężko pracować, by żyć, skazana jest na niskie wynagrodzenia i wysokie zadłużenie. W tym samym czasie garstka „równiejszych świnek” pożera bez opamiętania owoce pracy innych, eksploatując ponad miarę zasoby coraz bardziej nadwerężonej planety.
124 Dzisiejsze pokolenie doświadcza na własnej skórze, jak wygląda najnowsza faza trwającego od długiego czasu marszu od wolności. Jest to era biometrycznych dowodów osobistych, wszechobecnego monitoringu, zdalnie sterowanych samolotów szpiegowskich i znajdujących się w posiadaniu rządów baz DNA. Jest to czas, w którym społeczeństwo jest bez przerwy ogłupiane promocjami, zakupami, idiotycznymi programami w telewizji, plotkami z życia gwiazd i gwiazdeczek, pseudoinformacjami, które rozchodzą się z szybkością błyskawicy dzięki internetowym łączom. Obraz dzisiejszego świata zadziwiłby nawet Aldousa Huxleya. Świat, który stworzyliśmy, to świat globalnego ocieplenia, inżynierii genetycznej, masowego wymierania gatunków i produkcji dzieci według oczekiwań i zachcianek rodziców. Przyszło nam żyć w kraju, w którym aparat państwa mówi nam, gdzie możemy palić papierosy, jak powinniśmy się odżywiać i ile wolno nam wypić. W kraju, w którym każdy rok przynosi kolejne ograniczenia i zakazy związane najczęściej z nieszkodliwymi przyjemnościami, połączone z wykładnią, o czym i w jaki sposób można głośno mówić. W kraju, w którym wielkie ponadnarodowe korporacje, następczynie arystokracji, lordów i baronów, nie mają oporów przed doprowadzaniem nas do bankructwa, a jednocześnie wyciągają łapy po nasze pieniądze, gdy same staną w obliczu zapaści. Na początku I wojny światowej narodziła się przesiąknięta duchem patriotyzmu legenda, która miała poprawić morale Anglików w czasie, gdy Niemcy zdobywali coraz większe obszary Europy. Mówiła ona o tym, że w czasie bitwy pod Mons w szeregach brytyjskich oddziałów pojawiły się duchy łuczników spod Agincourt, sprzed lat, i że to oni pomogli pokonać wojska niemieckie. Historia ta, choć oczywiście była czystą fantazją, pomogła wzniecić w żołnierzach ducha walki. Bohaterowie z przeszłości pojawili się na placu boju i wsparli swoich następców, dając im zwycięstwo. Można przypuszczać, że dzisiaj więcej ludzi słyszało o „aniołach spod Mons” niż o samej bitwie. Bardzo by się nam przydało kilka zastępów aniołów. Podobnie jak postawienie sobie przed oczyma Herewarda, który przeciwstawił się Wilhelmowi, najlepiej w jaskrawych barwach na tle czarnego nieba. Dobrze by nam zrobiła wizyta „ludzi z lasu”, Kopaczy, luddystów czy czartystów. Dla opamiętania warto byłoby przypomnieć sobie w jasny i dobitny sposób o tradycji radykalizmu i buntu, która jest starsza niż Izba Lordów czy monarchia, starsza nawet niż sama Anglia. A to wszystko dlatego, że ta chlubna tradycja oporu i walki o wolność wydaje się dzisiaj zanikać. Zapamiętali w bezmyślnym szale bożonarodzeniowych wyprzedaży, omamieni morfiną płynącą z kolorowych czasopism, otumanieni farsą polityki zmonopolizowanej przez partie polityczne, daliśmy sobie wmówić, że synonimami wolności są „wybór konsumencki” i możliwość zabrania głosu raz na kilka lat, przy urnie. W rzeczywistości
POJMANY WAT TYLER. RZEŹBA ROBERTA KOENIGA, © SALLY1100, HTTP://WWW.FLICKR.COM/PEOPLE/SALLY-BOM-BALLY/
jednak jesteśmy niewolnikami, dokładnie w takim samym stopniu jak narody, które padały ofiarą podbojów, a nasza strata jest równa stracie naszych przodków, którym zabierano wspólne pastwiska. Z tą różnicą, że dzisiaj najeźdźca siedzi w naszych głowach i szepcze nam do ucha, że jesteśmy wolni nawet wtedy, gdy na własne życzenie ulegamy zniewoleniu. Tracimy w ten sposób szacunek do samych siebie, niezależność w myśleniu i działaniu, a także swobodę mówienia „nie”. Herewardowi, zgodnie z XI-wiecznym przekazem, udało się uciec z Ely, nie został pokonany ani poskromiony. Nie wiadomo, gdzie się udał i gdzie dokonał żywota. Ani nawet – czy w ogóle. W chwilach, kiedy oddaję się marzeniom, pragnę wierzyć, że Hereward wciąż jest wśród nas, czy to włócząc się gdzieś po bezdrożach, czy też pozostając w letargu w niedostępnych jaskiniach, jak król Artur ze swoimi rycerzami. I czeka na sygnał. Doczeka się go jednak tylko wówczas, gdy my sami się najpierw przebudzimy i uświadomimy sobie, że niezależnie od tego, co nam próbują wmówić każdego dnia i z każdej strony, nie jesteśmy ludźmi wolnymi. Doczeka się go jedynie wówczas, gdy przypomnimy sobie, że wolność to coś, o co trzeba wciąż walczyć; tylko wtedy staje się rzeczywistością. To właśnie Hereward i anioły spod Mons powinni nam uświadomić, że wolność rodzi się w ogniu bitwy i tylko wtedy ma szansę ujawnić swój prawdziwy, szalony, rewolucyjny potencjał. Paul Kingsnorth tłum. Sebastian Maćkowski
Tekst pierwotnie ukazał się w 42 numerze czasopisma „The Idler” (www.idler.co.uk). Przedruk za zgodą autora.
Program Polski Ludowej J
eszcze przed wojn¹ niezale¿ny ruch robotniczy, ch³opski i pracowniczy zbli¿y³y siê bardzo znacznie w zakresie programowego ujêcia zjawisk ¿ycia polskiego. Klêska, jaka spad³a na nasz kraj, ujawni³a koniecznoœæ jak najœciœlejszego zespolenia ca³ego obozu demokracji i uczynienia zeñ potê¿nego bloku, który jedyny skutecznie mo¿e podj¹æ i przeprowadziæ walkê z okupantem i dźwign¹æ zrêby nowej Polski. Podstaw¹ takiego bloku musi byæ konkretny program polityczny i spo³eczny. Tote¿ prawie od pierwszych dni okupacji wysi³ki przedstawicieli obozu robotniczego, ch³opskiego i demokratycznej inteligencji zmierza³y do tego, by dotychczasowy dorobek ideowy poszczególnych grup uj¹æ w jednolite ramy wspólnego programu. Tekst, który poni¿ej podajemy, jest wynikiem rozwa¿añ i dyskusji, przeprowadzonych przede wszystkim w obozie robotniczym i ch³opskim. Daje on odpowiedź na trzy zasadnicze pytania naszego ¿ycia: • po pierwsze, jaki charakter ma mieæ nasza walka powstañcza i jak powinien byæ skonstruowany jej organ kierowniczy w postaci pierwszego rz¹du odrodzonej Polski; • po drugie, na jakich zrêbach politycznych zostanie odbudowana Polska; • po trzecie, w jaki sposób bêd¹ rozwi¹zywane zasadnicze problemy spo³eczne. U podstawy wszystkich tych ujêæ spoczywa teza zasadnicza o jednoœci interesów spo³ecznych i politycznych ludu pracuj¹cego na wsi i w mieœcie. I dlatego te¿ program ten nie jest owocem kompromisu, nie zawiera on ¿adnych ustêpstw ideowych z czyjejkolwiek strony, lecz wyra¿a dojrza³e pogl¹dy, bêd¹ce wspólnym dorobkiem zarówno zorganizowanych mas ch³opskich, jak i robotników. Program ten ujmuje sprawy zasadnicze. Œwiadomie pomija niektóre szczegó³y, inne tylko zaznacza. Jego zadaniem jest wytyczyæ drogê, po której pójd¹ ju¿ opracowania
NASZE TRA DYCJE
specjalne, przygotowuj¹ce szczegó³y politycznej czy gospodarczej struktury przysz³ej Polski. Wierzymy, ¿e program ten scementuje opiniê demokratyczn¹ w Polsce, spowoduje ostateczne samookreœlenie siê ideowe i polityczne poszczególnych grup, a przez to pomo¿e odnaleźæ najlepsze drogi dla niezbêdnej koncentracji si³ demokratycznych, pragn¹cych zdobycia dla Polski pozycji potê¿nej nie tylko przez si³ê materialn¹, lecz równie¿ przez wydobycie jej najwiêkszych wartoœci, które nieraz w historii stawia³y Polskê na œwieczniku Ludzkoœci.
*** Brutalny napad hitlerowskich Niemiec na Polskê przerwa³ we wrzeœniu 1939 roku proces dźwigania siê masowego ruchu ch³opskiego i robotniczego, zmierzaj¹cego do obalenia dyktatorskich rz¹dów ozonowej kliki i ugruntowania w Polsce wolnoœci i sprawiedliwoœci spo³ecznej. Ruchy te mimo zepchniêcia ich z oficjalnej areny politycznej, okaza³y siê jednak w chwili wybuchu wojny jedynymi czynnikami spo³ecznymi, zdolnymi do podjêcia zadañ obrony i na nich te¿ po katastrofie wrzeœniowej spocz¹³ g³ówny ciê¿ar walki z okupacj¹, jak i przygotowañ do odbudowy Pañstwa Polskiego. Rozumiej¹c dziejow¹ rolê Ludu Polskiego, zorganizowane ruchy mas pracuj¹cych na wsi i w mieœcie musz¹ podj¹æ zadanie skoncentrowania wszystkich si³ demokracji polskiej w walce o ca³kowite usuniêcie z ziem Rzeczypospolitej okupacji oraz odbudowanie Pañstwa Polskiego w takich rozmiarach i sile, by zdolne ono by³o nie tylko do trwa³ego niepodleg³ego bytu, ale równie¿ by dawa³o rêkojmiê pokoju w œrodkowej Europie i stanowi³o ostojê wolnoœci s¹siednich narodów. Dla urzeczywistnienia tego celu koniecznym jest od pierwszego dnia odbudowania niepodleg³ej Polski, ugruntowanie w niej na sta³e ustroju demokratyczno-republikañskiego, opartego o niezbêdne reformy spo³eczne, zapewniaj¹ce masom ludowym nale¿yte warunki gospodarczego, spo³ecznego i kulturalnego rozwoju.
125
126
KO MEN TARZ
To nie tak musiało być „G³upi ludzie wierz¹ w g³upie bzdury, m¹drzy ludzie wierz¹ w m¹dre bzdury” – œpiewa³ przed laty zespó³ Dezerter. Jedn¹ z bzdur, w które wierz¹ ludzie nierzadko m¹drzy i porz¹dni, jest fatalistyczne przekonanie, ¿e po zakoñczeniu II wojny œwiatowej alternatyw¹ wobec komunizmu by³o w Polsce wy³¹cznie odtworzenie porz¹dków sprzed wrzeœnia 1939 r. Tego rodzaju pogl¹d jest wyra¿any nierzadko przez osoby dalekie od sympatii wobec komunizmu, a posiadaj¹ce pogl¹dy prospo³eczne. W ich mniemaniu, PRL by³ niedoskona³¹, lecz jak¹œ w ogóle realizacj¹ idea³ów socjalnych i emancypacyjnych, które w przeciwnym razie nie zosta³yby nawet podjête. Alternatyw¹ wobec tej u³omnej modernizacji Polski – przekonuj¹ oni – by³oby odtworzenie realiów II RP, z jej bied¹, zacofaniem, masowym wykluczeniem, elitaryzmem. Innymi s³owy, z niepodzieln¹ w³adz¹ pana, wójta i plebana w ich najgorszych wersjach. Nie szczêdz¹ zatem s³ów krytyki wobec „komuny”, zw³aszcza tej z okresu „stalinizmu”, lecz twierdz¹ z pewn¹ rezygnacj¹, ¿e tak byæ musia³o, ¿e tê cenê warto by³o zap³aciæ. Polska gomu³kowskich bloków ze œlepymi kuchniami i gierkowskich „mrówkowców” z wielkiej p³yty nie jest Polsk¹ czworaków i wiejskich cha³up, pozbawionych nawet pod³óg. Nie miejsce tu, by rozwa¿aæ inne aspekty problemu, jak choæby realia geopolityczne i militarne, które zaowocowa³y tym, ¿e PRL sta³ siê faktem dokonanym. Nie miejsce te¿ na ocenê II RP w kontekœcie epoki i krajowych realiów. Zamiast tego, spróbujmy odpowiedzieæ na pytanie, czy po wojnie faktycznie nast¹pi³by powrót do stosunków spo³ecznych sprzed wrzeœnia 1939 r., gdyby nie miêdzynarodowy uk³ad si³ i wcielenie Polski do sowieckiej strefy wp³ywów. Wielu historyków wskazuje, ¿e podczas wojny dokona³ siê znaczny zwrot nastrojów spo³ecznych „na lewo”. Niekoniecznie w sensie poparcia dla formacji wprost lewicowych, ale jako uznanie dla rozwi¹zañ o charakterze egalitarnym. Natomiast klêska wrzeœniowa sprawi³a, ¿e uœwiadomiono sobie s³aboœæ pañstwa – nie tylko militarn¹, ale równie¿ ekonomiczn¹, infrastrukturaln¹ itp. W po³¹czeniu z narastaj¹cym wskutek kryzysu
Organizuj¹c w sposób celowy jak najwiêkszy wysi³ek ludu pracuj¹cego Polski w walce o odzyskanie niepodleg³oœci, masowe ruchy warstwy ch³opskiej i robotniczej, zjednoczone z demokratycznym ruchem pracowników umys³owych, musz¹ sprawiæ, by od pierwszych dni odzyskania niepodleg³oœci lud pracuj¹cy Polski uzyska³ decyduj¹cy i trwa³y wp³yw na rz¹dy w pañstwie – w postaci Rz¹du Ludowego. Koncentracja si³ demokratycznych winna ju¿ dziœ w toku walki z okupacj¹ zjednoczyæ swe si³y, uzbrajaj¹c je w jednolity program polityczno-spo³eczny, wynikaj¹cy z nastêpuj¹cych zasad.
*** Pierwszy Rz¹d Niepodleg³ej Polski, maj¹cy za sob¹ zdecydowan¹ wolê mas ludowych wyda natychmiast po swoim powstaniu dekrety, ustalaj¹ce zasadnicze zrêby tak politycznej, jak i spo³eczno-gospodarczej struktury nowej Rzeczypospolitej. W szczególnoœci dekrety te przeprowadz¹: a) reformê roln¹ przez wyw³aszczenie wiêkszych obszarów i stworzenie z nich zapasu ziemi do parcelacji, oddaj¹c natychmiast obszary wyw³aszczone pieczy gminnych i powiatowych komitetów reformy rolnej; b) wyw³aszczenie i przekazanie pañstwu, samorz¹dowi i spó³dzielczoœci dojrza³ych do uspo³ecznienia przedsiêbiorstw przemys³owych, stwarzaj¹c dla nich jednoczeœnie uspo³ecznione kierownictwo; c) reformy systemu podatkowego, zmierzaj¹cego do sprawiedliwego roz³o¿enia ciê¿arów podatkowych na wszystkie warstwy spo³eczne;
127 d) uniewa¿nienie wszystkich aktów wydanych przez okupantów w zakresie mienia i dobrobytu obywateli Rzeczypospolitej, przekazuj¹c to mienie dla zabezpieczenia powo³anym w tym celu instytucjom spo³ecznym; e) odpowiedzialnoœæ karn¹ wszystkich obywateli, którzy zdradzili Rzeczpospolit¹ przez wys³ugiwanie siê okupantom; f) specjalny trybuna³, przed którym stan¹ dygnitarze cywilni i wojskowi re¿imu sanacyjnego, odpowiedzialni za jego nadu¿ycia i szkody wyrz¹dzone pañstwu oraz masom ludowym. Rz¹d ten og³osi wybory do Sejmu i Senatu na zasadach demokratycznego prawa wyborczego oraz opracuje plan przebudowy Rzeczypospolitej i ugruntowania na nowych podstawach jej ¿ycia wewnêtrznego. Plan ten winien siê opieraæ na nastêpuj¹cych tezach: A. W ZAKRESIE POLITYCZNYM Ustrój pañstwa republikañsko-demokratyczny, zapewniaj¹cy pañstwu niezbêdn¹ trwa³oœæ, sprawnoœæ i si³ê rz¹dów, obywatelom mo¿noœæ wywierania wp³ywu tak na kszta³towanie siê najwy¿szych w³adz w pañstwie, jak i na ich politykê oraz dzia³alnoœæ przez przywrócony do swej godnoœci, z demokratycznych wyborów pochodz¹cy, parlament oraz prawo plebiscytu i inicjatywy publicznej: • szeroko rozbudowany samorz¹d terytorialny, który przejmie szereg funkcji, spe³nianych dotychczas przez administracjê rz¹dow¹; obok samorz¹du terytorialnego bêdzie móg³ swobodnie rozwijaæ siê samorz¹d gospodarczy, instytucji spo³ecznych i zak³adów naukowych. Ruch zawodowy robotników i pracowników umys³owych, jak równie¿ organizacje gospodarcze i spo³eczne wiejskie i spó³dzielnie zachowaj¹ pe³ny samorz¹d, otrzymuj¹c jednoczeœnie okreœlone zadania w systemie Rzeczypospolitej. • swobodê w ukszta³towaniu siê i wyra¿aniu opinii oraz w organizowaniu ¿ycia ideowo-politycznego, spo³ecznego i kulturalnego na p³aszczyźnie demokracji i niepodleg³oœci. • wszyscy obywatele Rzeczypospolitej otrzymaj¹ mo¿liwie równe warunki startu ¿yciowego przez rzeczywiœcie powszechne i bezp³atne nauczanie, zabezpieczaj¹ce ka¿demu obywatelowi niezbêdne minimum wykszta³cenia ogólnego i otwieraj¹ce dostêp do skarbów kultury. • wszyscy lojalni obywatele Rzeczypospolitej bez ró¿nicy wyznania i narodowoœci otrzymaj¹ równe prawa. Ludnoœæ niemiecka osadzona na ziemiach polskich w intencjach germanizacyjnych – w szczególnoœci poczynaj¹c od pierwszego rozbioru – zostanie przesiedlona do Niemiec. To samo dotyczyæ bêdzie tych wszystkich, którzy og³osili siê za tak zwanych Volksdeutschów. Pozostaæ w granicach Polski bêd¹ mogli tylko ci obywatele pochodzenia niemieckiego,
gospodarczego ju¿ w latach 30. przekonaniem o fiasku liberalizmu gospodarczego – w kierunku „etatyzmu” ewoluowa³y pod koniec II RP niemal wszystkie istotne si³y polityczne – tworzy³o to dobry grunt pod dokonanie przeobra¿eñ prospo³ecznych. Nie przypadkiem w czasie wojny Polska Partia Socjalistyczna – Wolnoœæ, Równoœæ, Niepodleg³oœæ by³a jednym z najsilniejszych podziemnych ugrupowañ politycznych. Nie przypadkiem drug¹ pod wzglêdem liczebnoœci – 160 tysiêcy ¿o³nierzy! – formacj¹ militarn¹ ruchu oporu by³y Bataliony Ch³opskie (zwi¹zane z ruchem ludowym, wówczas ju¿ mocno lewicuj¹cym). Nie przypadkiem tyle k³opotów komunistom sprawi³o po wojnie Polskie Stronnictwo Ludowe z jego programem dalekim od liberalnego kapitalizmu – o którym to programie zreszt¹ wol¹ nie pamiêtaæ dzisiejsi centroprawicowi budowniczowie kapliczek ku czci Miko³ajczyka. Osobn¹ spraw¹ s¹ trendy ponadnarodowe. Te zaœ po II wojnie œwiatowej by³y przez kilka dekad takie, ¿e w szeroko pojêtym œwiecie zachodnim wszystkie kraje przesz³y forsown¹ modernizacjê. Zjawisko to mia³o tak wielki zasiêg, ¿e objê³o nawet pañstwa niedemokratyczne i rz¹dzone przez si³y bardzo konserwatywne kulturowo oraz liberalne lub „nielewicowe” w sferze gospodarki. Gdy wychwalamy gierkowskie blokowiska w zestawieniu z sytuacj¹ mieszkaniow¹ II RP, to warto pamiêtaæ, ¿e nawet Grecja – przed wojn¹ uboga, po niej zaœ wiele lat rz¹dzona przez prawicow¹ juntê – by³a w latach 70. krajem o wiele bardziej nowoczesnymi i z mniejszym rozwarstwieniem spo³ecznym ni¿ 40 lat wczeœniej. A co dopiero powiedzieæ o demokratycznych pañstwach Europy Zachodniej czy o jakimkolwiek kraju skandynawskim! Oczywiœcie Polski nie by³oby staæ na taki „socjal”, na jaki mog³a sobie pozwoliæ Francja czy Niemcy, ale trudno zrozumieæ logikê, wedle której nie by³oby jej staæ na taki, jaki oferowa³ marnotrawny i przaœny „socjalizm” gomu³kowski czy gierkowski. A jeœli wiemy, z jakiego poziomu startowa³a w okresie zbli¿onym do pocz¹tków PRL-u na przyk³ad Finlandia – kraj ma³y, peryferyjny, z niekorzystnym klimatem, wówczas biedny, ch³opski, pozbawiony przemys³u – to ca³kowit¹ grotesk¹ staj¹ siê stwierdzenia, ¿e dziêki ubekom i „mê¿om stanu” pokroju Gomu³ki i Jaruzelskiego nasza ojczyzna cokolwiek zmodernizowa³a, nadgoni³a czy przeskoczy³a. Oczywiœcie PRL by³ faktem, którego nie mo¿na odmieniæ dziœ, a zapewne nie by³o mo¿na odmieniæ nawet w po³owie lat 40., jeœli weźmiemy pod uwagê potêgê sowieck¹ i potraktowanie Polski przez zachodnich „sojuszników”. Nawet jednak gdyby uznaæ, ¿e PRL by³ rzeczywiœcie okresem realizacji idea³ów egalitarnych, postêpowych i modernizacyjnych – co nie jest wcale pewne nawet w wymiarze stricte
128 ekonomicznym, zostawiaj¹c na boku kwestiê swobód obywatelskich – to niewiele wspólnego z faktami ma opinia, i¿ gdyby go nie by³o, mielibyœmy do czynienia z rzeczywistoœci¹ znacznie gorsz¹. Wszelkie rozwa¿ania spod znaku „co by by³o, gdyby”, obarczone s¹ oczywiœcie znacznym ryzykiem pomy³ki. Sprawdźmy jednak, czego chcia³y i co deklarowa³y dwie si³y polityczne, które w czasach okupacji mia³y du¿e poparcie spo³eczne. Jak wyobra¿a³y sobie one Polskê po zrzuceniu hitlerowskiego jarzma? Przypominamy dziœ dwa dokumenty z lat okupacji, sygnowane przez ruch socjalistyczny i ludowy. Przede wszystkim jest to „Program Polski Ludowej”, manifest polityczny, poœwiêcony wizjom kraju po zakoñczeniu wojny. Zaledwie kilka miesiêcy po rozpoczêciu okupacji hitlerowskiej, Zygmunt Zaremba, znany przed wojn¹ socjalista, dzia³acz lewego skrzyd³a PPS, nawi¹za³ jako przedstawiciel konspiracyjnego PPS-WRN kontakty ze Stanis³awem Mi³kowskim. Ten ostatni by³ czo³owym teoretykiem ruchu ludowego, przed wojn¹ ideologiem i dzia³aczem Zwi¹zku M³odzie¿y Wiejskiej RP i Stronnictwa Ludowego, podczas okupacji zaanga¿owa³ siê w prace konspiracyjnego Stronnictwa Ludowego „Roch” (przewodnicz¹cy okrêgowego kierownictwa w woj. warszawskim), by³ te¿ przewodnicz¹cym Komisji Programowej Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego (o Mi³kowskim pisa³em obszernie w „Obywatelu” nr 45). Z upowa¿nienia w³adz obu ugrupowañ, Zaremba i Mi³kowski postanowili przygotowaæ wspólny program polityczny, umo¿liwiaj¹cy stworzenie p³aszczyzny porozumienia tych znacz¹cych ugrupowañ, reprezentuj¹cych klasê robotnicz¹ i ch³opów. Wkrótce do wspó³pracy pozyskali równie¿ przedstawicieli politycznych inteligencji zawodowej, czyli Stronnictwo Demokratyczne. Uwa¿ali, ¿e wojna i okupacja nie powinny byæ okresem zawieszenia pracy ideowo-programowej, a wrêcz przeciwnie – Polacy powinni nie tylko walczyæ o niepodleg³oœæ, lecz tak¿e posiadaæ wizjê przysz³ej, nowej Polski. Zaremba w swych wspomnieniach „Wojna i okupacja” pisa³: Myœl przewodnia „Programu Polski Ludowej” polega³a na zwi¹zaniu sprawy walki z okupantem o odzyskanie niepodleg³oœci z przebudow¹ polityczn¹ i gospodarcz¹ pañstwa. G³ównym autorem manifestu by³ Mi³kowski, a kolejne spotkania dyskusyjne odbywa³y siê w drugiej po³owie roku 1940. Ostateczn¹ wersjê dokumentu przygotowa³ zespó³ w sk³adzie Mi³kowski, Zaremba i Teofil Wojeñski z SD (podczas okupacji jeden z liderów i twórców struktur podziemnego szkolnictwa), a wedle niektórych tak¿e Tadeusz Szturm de Sztrem (wybitny naukowiec – ekonomista i statystyk, zwi¹zany z Instytutem Gospodarstwa Spo³ecznego,
którzy czynami swymi, a w szczególnoœci zachowaniem siê swoim w czasie ostatniej wojny i okupacji stwierdzili swoje przywi¹zanie i wiernoœæ dla pañstwa polskiego. Przebudowa ustroju spo³ecznego usunie gospodarcze podstawy antagonizmów narodowoœciowych i w szczególnoœci w zakresie sprawy ¿ydowskiej zniesie nienaturalne i jednostronne skupienie ¯ydów w handlu, jak równie¿ ca³kowicie usunie niektóre przerosty gospodarcze. Ustrój demokratyczny w Polsce bêdzie nale¿ycie zabezpieczony przed wszelkimi wrogimi sobie d¹¿eniami. Rzeczpospolita wejdzie w sk³ad Zwi¹zku Wolnych Ludów Europy, reprezentuj¹c w nim d¹¿enie do jak najwiêkszej jego spoistoœci, autorytetu i si³y zarówno zdolnej unicestwiæ wszelkie próby dywersji wewnêtrznej wybuja³ego nacjonalizmu, jak i zabezpieczyæ Zwi¹zek Ludów i jego cz³onków przed niebezpieczeñstwem inwazji zewnêtrznej. B. W ZAKRESIE SPO£ECZNO-GOSPODARCZYM Celem przebudowy ustroju spo³ecznego jest: • sprawiedliwy podzia³ dochodu spo³ecznego. Przebudowa ta winna byæ dokonana w sposób, który nie tylko nie obni¿y wydajnoœci produkcji, ale j¹ podniesie, podnosz¹c zarazem poziom ¿ycia gospodarczego; tylko na tej drodze mo¿na bêdzie osi¹gn¹æ powszechne podniesienie stopy ¿yciowej mas pracuj¹cych w mieœcie i na wsi; • realizowanie idea³u sprawiedliwoœci spo³ecznej drog¹ uspo³ecznienia pewnych dzia³ów ¿ycia gospodarczego, w dziedzinach zaœ nieuspo³ecznionych zmniejszenie, do mo¿liwych granic, rozpiêtoœci w posiadaniu i dochodzie spo³ecznym; • tytu³em do uczestniczenia w dochodzie spo³ecznym bêdzie praca. Wszelki wyzysk cz³owieka powinien znikn¹æ z terenu ¿ycia spo³ecznego. Przebudowa ustroju spo³eczno-gospodarczego oraz polityka gospodarcza pañstwa musz¹ wychodziæ z za³o¿enia œcis³ej solidarnoœci intere sów ch³opskich, robotniczych i pracowniczych, i zmierzaæ do urzeczywistnienia ca³kowitej równowagi w podziale dochodu spo³ecznego miêdzy poszczególne grupy zawodowe œwiata pracy. Budowa nowego ustroju oprze siê przede wszystkim na wolnym, samodzielnym i uspo³ecznionym cz³owieku. Oparcie nowego porz¹dku spo³ecznego na szerokich masach bêdzie wyrazem istotnej demokratyzacji ¿ycia spo³ecznego i gospodarczego, i rozstrzygnie o jego dynamice rozwojowej. Podstawow¹ form¹ uspo³ecznienia bêdzie przejêcie poszczególnych funkcji ¿ycia gospodarczego przez zorganizowane spo³eczeñstwo (spó³dzielnie, samorz¹d itp.). Spó³dzielczoœæ wiêc produkcyjna, rolnicza i spo¿ywców, jako te¿ produkcja samorz¹dowa, zw³aszcza w zakresie produkowania dóbr u¿ytecznoœci publicznej, znajdzie w przysz³ym ustroju szerokie zastosowanie i nale¿yte poparcie ze strony pañstwa i spo³eczeñstwa.
129 Upañstwowienie bêdzie zastosowane przede wszystkim do tych dzia³ów ¿ycia gospodarczego, które maj¹ zwi¹zek z obronnoœci¹ pañstwa lub maj¹ charakter kluczowy dla ca³oœci gospodarki spo³ecznej (kolej, poczta, komunikacja, przemys³ wojenny, przemys³y surowcowe, hutniczy itp.). Drobne przedsiêbiorstwa prywatne zostan¹ objête kontrol¹ spo³eczn¹ ze strony uspo³ecznionych samorz¹dowych zwi¹zków danej ga³êzi produkcji, reprezentuj¹cych producentów i spo¿ywców. Rzemios³o, jako drobna wytwórczoœæ przemys³owa, pozostaje w zasadzie w prywatnym w³adaniu. Poszczególne dzia³y rzemios³ winny stwarzaæ nadbudowê spo³eczn¹ w formie spó³dzielczej dla rozwi¹zywania wspól nych zagadnieñ, jak zakup surowca, zbyt gotowych wyrobów, wspólne korzystanie z urz¹dzeñ technicznych, organizacji kredytu itp. Na zasadach spó³dzielczych winna siê oprzeæ wytwórczoœæ cha³upnicza i przemys³u ludowego. Wielkie obszary ziemskie zostan¹ wyw³aszczone bez odszkodowania. Podstaw¹ ustroju rolnego bêdzie samodzielny warsztat rolny, obrabiany rêkami osiad³ej na nim rodziny. Na czêœci terenów wyw³aszczonych o wysokiej kulturze rolnej mog¹ zostaæ utworzone samorz¹dowe wzorowe gospodarstwa rolne, stacje doœwiadczalne, gospodarstwa nasienne itp. Techniczne, ekonomiczne i organizacyjne braki i niedomagania drobnej gospodarki rolnej wype³nione bêd¹ przez szeroko rozbudowan¹ spó³dzielczoœæ. Organizacja wymiany oprze siê w przysz³ym ustroju przede wszystkim na spó³dzielczoœci. Aparat bankowo-kredytowy przejdzie w ca³oœci w rêce organizacji spo³ecznych i pañstwa. Polityka walutowa i finansowa pañstwa zostanie dostosowana do ogólnych potrzeb rozbudowuj¹cego siê gospodarstwa spo³ecznego. Szeroko zostanie rozbudowana sieæ instytucji ubezpieczeñ spo³ecznych w mieœcie i na wsi. Rozwój ¿ycia gospodarczego oprze siê na systemie gospodarki planowej. Plan gospodarczy bêdzie polega³ na wytyczeniu kierunku i zasad rozwoju ¿ycia gospodarczego oraz na stwarzaniu ram dzia³alnoœci dla wszelkich elementów bior¹cych udzia³ w produkcji i wymianie towarowej i pieniê¿nej. Organizacja ¿ycia gospodarczego oprze siê na zasadach samorz¹du reprezentuj¹cego poszczególne ga³êzie ¿ycia gospodarczego, a skupiaj¹cego w swoich szeregach wszystkie zainteresowane elementy spo³ecz ne, a wiêc robotników, pracowników umys³owych oraz w³aœcicieli zak³adów przemys³owych i rolnych (pañstwowych, uspo³ecznionych i prywatnych). Poszczególne dzia³y produkcji przemys³owej i rzemieœlniczej, tworz¹ce odrêbne zwi¹zki wed³ug ga³êzi przemys³u, znajd¹ koordynacjê w postaci Wojewódzkiej Izby Przemys³owej, wspó³dzia³aj¹cej z Wojewódzk¹ Izb¹ Rolnicz¹. Nadbudow¹ poszczególnych dzia³ów samorz¹du gospodarczego bêdzie Naczelna Izba Gospodarcza, której najwy¿szym uprawnieniem bêdzie: reprezentacja interesów wszystkich ga³êzi ¿ycia gospodarczego w stosunku
w czasie wojny dzia³acz PPS-WRN, cz³onek Komendy G³ównej Gwardii Ludowej, odpowiedzialny za akcje dywersyjne). Ca³oœæ by³a gotowa późn¹ jesieni¹ 1940, zaœ na pocz¹tku roku 1941 w³adze ludowców i socjalistów zatwierdzi³y ów dokument jako swój oficjalny manifest programowy. „Program Polski Ludowej” nigdy nie zosta³ jednak og³oszony jako wspólny dla PPS-WRN i SL „Roch”. Z niejasnych do dziœ przyczyn taktycznych i/lub personalnych czêœæ ludowców doprowadzi³a do zerwania wspó³pracy z socjalistami (sam Mi³kowski by³ przeciwny tej decyzji). Ci ostatni postanowili jednak opublikowaæ dokument, który – jak stwierdza³ Zaremba – zosta³ uznany za wyraz d¹¿eñ aktualnych PPS. Napisa³ on wstêp wyjaœniaj¹cy, i¿ jest to stanowisko powsta³e wspólnym wysi³kiem trzech œrodowisk, reprezentuj¹cych robotników, pracowników umys³owych i ch³opów. W sierpniu 1941 r. wydano broszurê w Polsce. Manifest spotka³ siê z du¿ym odzewem. Oddajmy g³os Zarembie: Bezpoœrednio po ukazaniu siê „Programu” w kraju zosta³ on w mikrofilmach przes³any do Londynu i og³oszony w „Robotniku Polskim”. Tu¿ potem ukaza³ siê w wydaniu broszurowym po polsku i po angielsku z przedmowami Artura Greenwooda, jednego z przywódców Labour Party, i Jana Kwapiñskiego. Inne jeszcze wydanie po angielsku ukaza³o siê w Stanach Zjednoczonych. Opublikowanie „Programu Polski Ludowej” w jêzyku angielskim zrobi³o ogromne wra¿enie w œwiecie politycznym Zachodu. Miar¹ tego mo¿e s³u¿yæ wielka iloœæ odg³osów prasowych, wielokrotne cytowanie i komentowanie „Programu” w ró¿nojêzycznych audycjach radiowych BBC, a mo¿e najbardziej fakt rozes³ania broszury przy oficjalnym biuletynie prasowym Partii Pracy [...] z komentarzem, w którym czytamy: „Si³a, wytrwa³oœæ i skutecznoœæ walki polskiego podziemnego ruchu z niemieckim najeźdźc¹ znane s¹ nam i podziwiamy je od d³u¿szego czasu. Nie wiedzieliœmy jednak, ¿e nie bacz¹c na rz¹dy terroru [...] polskie masy pracuj¹ce wsi i miast jednoczeœnie ze stawianiem oporu Niemcom zastanawia³y siê nad przysz³oœci¹ spraw kraju i kreœli³y plany Polski, która powstanie po zwyciêstwie narodów zjednoczonych. »Program Polski Ludowej« i plan jego wykonania powinny byæ czytane przez wszystkich cz³onków Partii Pracy”. [...] w listopadzie 1942 na posiedzeniu Rady Narodowej w Londynie dwunastu przedstawicieli socjalistów, ludowców i demokratów z³o¿y³o wniosek, zalecaj¹cy rz¹dowi opracowanie projektu ustroju pañstwa polskiego na zasadzie tekstu „Programu Polski Ludowej”. [...] Zapotrzebowanie czytelników na broszurê [...] by³o tak ogromne, ¿e nie wystarczy³ nawet drugi 10-tysiêczny nak³ad. Trzeba by³o wypuœciæ trzecie wydanie, które równie¿ rozesz³o
130 siê w oka mgnieniu po wszystkich zak¹tkach kraju. PPS-WRN posz³a za ciosem, publikuj¹c kilka kolejnych broszur z „Materia³ami do Programu Polski Ludowej”, szerzej omawiaj¹cych wybrane kwestie ustrojowe. Choæ ludowcy zawiesili wspó³pracê z socjalistami, nie oznacza to, ¿e porzucili pogl¹dy wyra¿one w „PPL”. Wrêcz przeciwnie, ich kluczowe deklaracje ideowe zawiera³y w zasadzie identyczne postulaty. Dokumentuje to przypomniana przez nas czwarta czêœæ manifestu „O formê i treœæ przysz³ej Polski”, zatytu³owana „O now¹ treœæ i formê”. Tekst ten zosta³ przygotowany przez Komisjê Programow¹ Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego, a sygnowany by³ przez Stronnictwo Ludowe „Roch” i kolportowany przez jego podziemn¹ siatkê wspó³pracowników. Prawdopodobnie g³ównym autorem dokumentu by³ w³aœnie wspomniany Stanis³aw Mi³kowski. Manifest „O formê i treœæ przysz³ej Polski” ukaza³ siê w czterech czêœciach, z których pierwsz¹ opublikowano ju¿ w sierpniu 1940 r., drug¹ miesi¹c później, trzeci¹ – w kwietniu 1941, zaœ ostatni¹, przypominan¹ przez nas, w lipcu 1941 r. (wedle niektórych badaczy, jeden z dokumentów traktuje siê jako czêœæ pi¹t¹, opublikowan¹ we wrzeœniu 1941 r.) Publikujemy czwart¹ czêœæ z tego wzglêdu, ¿e poprzednie w znacznej mierze poœwiêcone s¹ rozwa¿aniom natury historycznej i ideowej, ta zaœ wype³niona jest spo³eczno-gospodarczymi „konkretami”, pokazuj¹c, jak ruch ludowy wyobra¿a³ sobie Polskê po odzyskaniu niepodleg³oœci. Jak wspomnia³em, „gdybanie” bywa ja³owe i nara¿a na ryzyko œmiesznoœci. Przedstawione dokumenty mówi¹ jednak sam za siebie i pokazuj¹ tak¹ wizjê przeobra¿eñ spo³ecznych i gospodarczych – autorstwa dwóch znacz¹cych ugrupowañ politycznych – która nie ma nic wspólnego z chêci¹ odtworzenia realiów II RP. A jednoczeœnie nie ma nic wspólnego z tym, czym okupiona zosta³a w³adza komunistów. Socjaliœci i ludowcy rozumieli, ¿e chleb i wolnoœæ s¹ jednako wa¿nymi wartoœciami i celami. Historia potoczy³a siê tak, jak siê potoczy³a. Dzisiejsi „realiœci”, którzy twierdz¹, ¿e tak byæ musia³o, nie rozumiej¹ jednak, i¿ na ka¿dy fakt dokonany przypada inny fakt dokonany. Skoro PRL „musia³ byæ”, to „musia³ byæ” równie¿ jego demonta¿ czy „plan Balcerowicza”; wszystko to by³o „realne”, „nie mia³o alternatywy” itd. Jeœli ktoœ uznaje, ¿e warte uwagi jest tylko to, co siê wydarzy³o, bez zwracania uwagi na koszty takiego rozwoju wypadków i na jego wymiar moralny, to nie tylko broni PRL-u, ale te¿ pozbawia siê intelektualnego i etycznego orê¿a, aby obroniæ go skutecznie. Pokora wobec faktów i realiów nie powinna usprawiedliwiaæ tworzenia mitów. W tym takiego, który mówi, ¿e komuniœci byli „mniejszym z³em” wobec ma³o realnego powrotu realiów II RP.
R. O.
do administracji pañstwowej, planowanie i koordynacja ¿ycia gospodarczego. Nad ca³oœci¹ rozwoju ¿ycia gospodarczego i nad dzia³alnoœci¹ gospodarczych organizacji samorz¹dowych i zwi¹zków poszczególnych ga³êzi produkcji roztacza kontrolê i opiekê pañstwo. Ma ono w szczególnoœci na uwadze, by wyniki ca³oœci gospodarki dostarczy³y odpowiednich œrodków obrony i ugruntowa³y znaczenie Polski miêdzy innymi narodami.
*** Tylko wytrwa³a i zdecydowana walka przeciwko okupantom ziem Polski mo¿e byæ skuteczn¹ drog¹ do urzeczywistnienia powy¿szych zasad politycznych i spo³ecznego przekszta³cenia ¿ycia Polski. Na tej drodze lud pracuj¹cy musi równie¿ przezwyciê¿yæ opór klas i grup uprzywilejowanych w dawnej Polsce i pragn¹cych swe przywileje utrzymaæ. Koncentracja demokratyczna winna byæ przeto obozem przygotowania zbrojnego powstania przeciwko okupantom i zdecydowanej walki z rodzim¹ reakcj¹. Demokracja polska zjednoczona ideowo i zdyscyplinowana politycznie, przygotowana do rozprawy z wrogiem i zdecydowana do przezwy ciê¿enia wszelkich zapór reakcji wewnêtrznej musi zwyciê¿yæ i stworzyæ now¹ erê rozwoju Polski w braterskim wspó³¿yciu z innymi, wolnymi narodami. Sierpieñ, 1941 [data opublikowania]
O nową treść i formę
NASZE TRA DYCJE
(O formę i treść przyszłej Polski – część IV)
W
zwi¹zku z wydanymi dotychczas rozwa¿aniami na temat treœci i formy przysz³ej Polski spotkaliœmy siê z uwagami, ¿e dziœ to jeszcze za wczeœnie, ¿e na razie cel: Polska Niepodleg³a – wystarcza ca³kowicie, i dyskusja nad tym, jak ona ma wygl¹daæ – rozprasza energiê i zwartoœæ polskiego spo³eczeñstwa. Czy takie stanowisko jest s³uszne? Wydaje siê nam, ¿e nie. Jesteœmy zdania, ¿e w³aœnie teraz jest czas na przemyœlenie pope³nionych b³êdów i znalezienie dróg dla unikniêcia ich w przysz³oœci. W³aœnie teraz jest czas na gruntowne przepracowanie tych zagadnieñ i na wewnêtrzne przygotowanie siê do nowego okresu pañstwowej niezawis³oœci. Jesteœmy przekonani, ¿e ukazanie zarysu jej form i wewnêtrznej treœci w wyraźniej okreœlonych kszta³tach nie tylko energii walcz¹cych o ni¹ nie os³abi, ale wrêcz przeciwnie – spotêguje. G³êbokie przekonanie, i¿ przysz³e pañstwo polskie podstawow¹ warstwê narodu – ch³opów – przestanie traktowaæ po macoszemu, ¿e zapewni im nale¿yte warunki ¿ycia i rozwoju – pozwoli masom ch³opskim utrzymaæ dotychczasow¹ tward¹ postawê. Zaciêta nienawiœæ przeciwko nowemu, na starej metodzie gwa³tu opartemu terrorowi – po³¹czona z perspektyw¹ dobrej, sprawiedliwej Polski, nie da im upaœæ na kolana przed okupantem i pozwoli na przetrzymanie przeœladowañ i ponoszenie ofiar takich, jakich wymaga ka¿dy dzieñ powszedni systematycznej i wytrwa³ej walki. Maj¹c to na uwadze prowadziæ bêdziemy dalej nasze rozwa¿ania.
Niezbędne uzupełnienie W ostatniej, III czêœci, po omówieniu poszczególnych kierunków rozwojowych przedwojennej Polski, doszliœmy do wniosku, i¿ jedyn¹ form¹ rozwojow¹ przysz³ej Rzeczypospolitej mo¿e byæ tylko demokracja. Demokracja wyleczona ze swych wad, demokracja usprawniona, zdolna do wci¹gniêcia do pracy nad organizowaniem nowego ¿ycia wszystkich ¿ywych si³ spo³ecznych.
Aby tego rodzaju demokracja mog³a ca³kowicie spe³niæ swoje zadanie, niezbêdne jest uzupe³nienie o odpowiedni¹ przebudowê gospodarcz¹, która stworzy nale¿yte warunki jej rozwoju. Proces kszta³towania ¿ycia gospodarczego musi obecnie pójœæ w innym nieco kierunku, ani¿eli po pierwszej wielkiej wojnie œwiatowej. W latach 1919 i 1920 warstwy pracuj¹ce, ch³opi i robotnicy, nie zastosowa³y ¿adnych powa¿niejszych ciêæ przeciwko tym, co nimi wieki ca³e pomiatali. W radoœci z odzyskania niepodleg³oœci wspania³omyœlnie przebaczono i uszanowano ca³kowicie interesy elementów, które później okaza³y siê wrogami demokracji. Historia dwudziestolecia powsta³ej po wojnie œwiatowej Polski dobitnie wykaza³a, i¿ by³ to b³¹d. B³êdu tego po drugiej powszechnej wojnie powtórzyæ nam nie wolno. Wyrównanie praw i mo¿liwoœci ¿yciowych cz³owieka pracuj¹cego – w p³aszczyźnie politycznej – uzupe³nione byæ musi wyrównaniem stanu ¿yciowego na p³aszczyźnie gospodarczej. Przepaœcie ró¿nic maj¹tkowych i w³adania na polu gospodarczym musz¹ zostaæ o ile mo¿noœci zwê¿one, wzglêdnie zasypane. To nic, i¿ w nielicznych bezpoœrednio zagro¿onych oœrodkach podnios¹ siê okrzyki protestu przeciwko rzekomo wyrz¹dzonej im „krzywdzie”. W d¹¿eniu do celu, jakim jest pe³na demokracja, nie mo¿na zatrzymywaæ siê w po³owie drogi, trzeba byæ konsekwentnym. Wspania³omyœlnoœæ nie zawsze jest dobr¹ broni¹. Czêsto mœci siê. Czasem konieczne s¹ zdecydowane posuniêcia, którym nie zawsze wszyscy przyklasn¹, ale które dalszy bieg historii w pe³ni usprawiedliwi. Z przeprowadzeniem gruntownych reform ustroju gospodarczego nie mo¿na czekaæ, a¿ dalsze lata powojenne mieæ bêd¹ sprzyjaj¹ce po temu warunki. Dotychczasowy bowiem system gospodarczy zosta³ przez wojnê mocno nadwerê¿ony. Zaborcy przyswoiwszy sobie najbardziej okrutne metody gwa³tu i rozboju, jakie na przestrzeni dziejów wymyœlili tyrani, poniszczyli i poprzewracali wszystko, co siê tylko da³o. Konfiskaty, przesiedlenia,
131
ca³kowite podporz¹dkowanie sobie wszystkich dziedzin ¿ycia gospodarczego mocno zmieni³y dotychczasow¹ strukturê ustroju gospodarczego. Nie poprawi³y jej, ale przeciwnie – wielokrotnie pogorszy³y. Po przepêdzeniu okupantów, zamiast zajmowaæ siê ³ataniem dziur i wyrw porobionych nie tylko w domu i œcianach, ale i fundamentach, celowiej bêdzie zacz¹æ przebudowê ustroju w myœl nowego planu. Bêdzie to tym ³atwiejsze, i¿ podobne procesy rozwojowe odbywaæ siê bêd¹ w wiêkszej iloœci krajów. W miarê przed³u¿aj¹cej siê wojny coraz wyraźniej rysuje siê charakter tych przemian, w bloku pañstw koalicji, przy bli¿szym okreœlaniu porz¹dku, jaki trzeba bêdzie wprowadziæ po zlikwidowaniu hitlerowsko-faszystowskiego rozboju, coraz wiêkszy g³os zdobywaj¹ ludzie pracy. Sprawy spo³eczno-gospodarcze s¹ coraz mocniej akcentowane.
Cel i kierunek przebudowy ustroju gospodarczego Wymieniony wy¿ej pr¹d nurtuje równie¿ w szerokich masach polskiego spo³eczeñstwa. Coraz bardziej zaczyna upowszechniaæ siê przekonanie, i¿ po wojnie nie mo¿e byæ dalej uœwiêcana tego rodzaju forma gospodarki, w której olbrzymia czêœæ dochodu spo³ecznego skupiaæ siê bêdzie w rêkach nielicznych grup, pozostawiaj¹c warstwom pracuj¹cym tylko och³apy. Podzia³ tego dochodu musi byæ równomierny, sprawiedliwy.
Nie jest i nie bêdzie w stanie dokonaæ tego zbiurokratyzowana, niszczycielska, podporz¹dkowana interesom uprzywilejowanej kliki gospodarka totalistyczna; nie jest i nie bêdzie w stanie spe³niaæ tego czyni¹ca z cz³owieka zwyk³e bydlê robocze gospodarka bolszewicka. Bli¿sze zetkniêcie siê z tymi formami ustrojowymi wszystkim, nawet ich entuzjastom, dostatecznie je obrzydzi³o. Nowy system gospodarczy budowany byæ musi na nowych podstawach, wypracowanych i wykonanych przez szerokie masy spo³eczne nie tylko z imienia, ale i w rzeczywistoœci. Podstawowym tytu³em do uczestniczenia w dochodzie spo³ecznym bêdzie praca. Kryj¹cy siê pod ró¿nymi formami wyzysk cz³owieka przez cz³owieka musi zostaæ zlikwidowany. Zastanawiaj¹c siê nad realizacj¹ takiego systemu gospodarczego, nasuwa siê jedno nadzwyczaj wa¿ne zastrze¿enie. Przebudowa i budowa nowych form i instytucji gospodarczych dokonaæ siê musi w sposób, który nie tylko nie obni¿y wydajnoœci produkcji, ale j¹ usprawni i zwiêkszy. Jest bowiem rzecz¹ zrozumia³¹, ¿e tylko w tym wypadku osi¹gn¹æ bêdzie mo¿na powszechne podniesienie stopy ¿yciowej ludzi pracy zarówno na wsi, jak i w mieœcie. Solidarnoœæ i œcis³a wspó³zale¿noœæ interesów tych dwóch warstw, obejmuj¹cych olbrzymie wiêkszoœci ludnoœci w pañstwie, musi staæ siê punktem wyjœcia przy przebudowie. Polityka gospodarcza pañstwa musi mieæ to stale na uwadze i zmierzaæ musi do równowagi przy podziale dochodu miêdzy poszczególne zawodowe grupy œwiata pracy.
133 Podstaw¹ i oœrodkiem budowy nowego ustroju bêdzie wolny, samodzielny i uspo³eczniony cz³owiek. Zapa³ i entuzjazm, jaki wywo³a zbrojne usuniêcie okupantów, œwiadomoœæ, i¿ ten nowy ustrój, nowy dom budowaæ bêdziemy dla siebie, pozwoli nam wykrzesaæ z siebie olbrzymi¹ masê energii i uporaæ siê z ró¿nymi trudnoœciami, jakie wysun¹ poszczególne etapy realizacji. Przyjdzie nam nieraz pracowaæ bardzo ciê¿ko, ale robiæ to bêdziemy z przekonaniem, i¿ system gospodarczy, który tworzyæ bêd¹ szerokie masy dobrowolnie, a nie pod przymusem – ³¹cz¹c zdobycze techniczne z wolnoœci¹ – udaæ siê musi. Zagadnienie zapewnienia nale¿ytego udzia³u w dochodzie spo³ecznym, po prostu odpowiedniej zap³aty za pracê, rozwi¹zane byæ mo¿e z jednej strony drog¹ uspo³ecznienia niektórych dzia³ów ¿ycia gospodarczego i z drugiej strony poprzez zmniejszenie rozpiêtoœci w posiadaniu i nale¿yt¹ organizacjê nieuspo³ecznionych ga³êzi gospodarki. Umówmy siê i okreœlmy, co rozumiemy przez szerokie s³owo: uspo³ecznienie. W naszym pojêciu bêdzie to przejêcie okreœlonych przedsiêbiorstw, wzglêdnie spe³nianych przez nie funkcji, przez zespo³y ludzi zorganizowane w formie spó³dzielczej, wzglêdnie ró¿nego rodzaju samorz¹du. ¯ycie wypracowa³o ju¿ ca³y szereg typów jednego i drugiego. Trudno wyliczyæ w tej chwili szczegó³owo, co ulegnie tego rodzaju uspo³ecznieniu. Nie ulega jednak w¹tpliwoœci, ¿e dotyczyæ ono bêdzie tych ga³êzi ¿ycia gospodarczego, których dzia³alnoœæ dotyczy szerszych kó³ ludzi, a których uspo³ecznienie nie spowoduje obni¿enia produkcji. Uspo³ecznieniu w formie spó³dzielczej ulegn¹ zatem te przedsiêbiorstwa, których dzia³alnoœæ dotyczy przetwórstwa i zbytu artyku³ów rolnych, dalej te przedsiêbiorstwa, co do których specjalnie zainteresowana jest spó³dzielczoœæ spo¿ywców. Du¿e mo¿liwoœci w tej dziedzinie mo¿e mieæ równie¿ spó³dzielczoœæ pracy. Uspo³ecznieniu w formie przejêcia przez samorz¹d podlegaæ bêd¹ przedsiêbiorstwa produkuj¹ce dobra o charakterze u¿ytecznoœci publicznej, jak: zak³ady elektryfikacyjne, gazowe, wodne, komunikacji tramwajowej, autobusowej itp., co w³aœciwie w pewnej mierze mia³o ju¿ miejsce. Szczególn¹ form¹ uspo³ecznienia mo¿e byæ upañstwowienie. Stosowane jednak byæ winno tylko w wypadkach specjalnie uzasadnionych i tylko do tych dzia³ów ¿ycia gospodarczego, które maj¹ zwi¹zek z obronnoœci¹ pañstwa lub maj¹ charakter kluczowy dla ca³oœci gospodarki spo³ecznej, jak np. kolej, poczta, komunikacja, przemys³ wojenny, przemys³y surowcowe, jak górniczy, hutniczy itp. Przy demokratycznym systemie rz¹dów spo³eczeñstwo bêdzie mia³o zapewniony wgl¹d i kontrolê do przejêtych i prowadzonych przez pañstwo przedsiêbiorstw, co w du¿ej mierze pozwoli na unikniêcie tych wad i niedomagañ, jakie przynosi tego rodzaju forma gospodarki. Szczególnie dojrza³e do uspo³ecznienia, wzglêdnie upañstwowienia wydaj¹ siê przedsiêbiorstwa, które nale¿a³y do skartelizowanych ga³êzi ¿ycia gospodarczego. Im
uspo³ecznienie wcale nie zaszkodzi, wrêcz przeciwnie, pomo¿e zarówno do rozwiniêcia i zwiêkszenia produkcji, jak równie¿ do obni¿enia cen wytwarzanych artyku³ów. Poza wy¿ej wymienionymi dziedzinami, w rêkach organizacji spo³ecznych i pañstwa znaleźæ siê musi tak wa¿ny dzia³ dla rozwoju ca³oœci gospodarstwa, jakim jest aparat bankowo-kredytowy. W ten sposób o polityce gospodarczej pañstwa decydowaæ bêd¹ nie egoistyczne interesy jednostek, wzglêdnie sprytnie zamaskowanych klik, ale interesy ogó³u. Te przedsiêbiorstwa, które pozostan¹ w ramach gospodarki prywatnej, zostan¹ objête kontrol¹ spo³eczn¹ ze strony uspo³ecznionych zwi¹zków danej ga³êzi produkcji, reprezentuj¹cych zarówno producentów, jak i spo¿ywców. Rzemios³o pozostanie oczywiœcie w prywatnym w³adaniu. Wa¿ne zagadnienia, jak: zakup surowca, zbyt gotowych artyku³ów, wspólne korzystanie z urz¹dzeñ technicznych, rozwi¹zywaæ bêd¹ poszczególne grupy rzemios³ w formie spó³dzielczej. Na zasadach spó³dzielczych oprzeæ siê bêdzie równie¿ mog³a wytwórczoœæ cha³upnicza i przemys³u ludowego. Do najwa¿niejszych, nieuspo³ecznionych ga³êzi gospodarki nale¿eæ bêdzie rolnictwo. Nie mo¿e ono jednak obyæ siê bez gruntownych reform. Poniewa¿ sprawa ta najbardziej nas interesuje, zatrzymamy siê przy niej nieco d³u¿ej.
Reforma rolna jako zagadnienie państwowe Nie bez przyczyny budzi³o zagadnienie reformy rolnej mnóstwo ró¿nych odg³osów na wsi i w mieœcie. Ju¿ z tego s¹dz¹c mo¿na by w tytule niniejszego napisaæ: reforma rolna jest spraw¹ pierwszorzêdnej wagi w ¿yciu pañstwa polskiego. Obok najliczniejszych g³osów potakuj¹cych odzywa³y siê jednak w sprawie reformy rolnej, zrozumianej jako podzia³ du¿ych maj¹tków folwarcznych na mniejsze gospodarstwa ch³opskie, równie¿ pewne g³osy nie tak ¿yczliwe. Byli np. tacy, którzy bagatelizowali znaczenie reformy, bêd¹c w³aœciwie przeciwnikami wielkiego czynu. Przeto s³yszeliœmy, ¿e reforma rolna nie zapobiegnie wiejskiej biedzie, ¿e s¹ inne wa¿niejsze i pilniejsze w tej mierze sprawy, jak choæby wychodźstwo do miast, do przemys³u za granic¹ czy do kolonii, czy jeszcze gdzie indziej. A nam siê wtedy zdawa³o, ¿e wieœ zachowa³a w istniej¹cych warunkach trzeźwy ch³opski rozum, gdy z myœl¹ o reformie szuka³a podstawy utrzymania i polepszenia bytu w pracy najbli¿szej wiekowemu umi³owaniu, a co najwa¿niejsza i rzeczywistemu dzisiejszemu przygotowaniu ch³opów. Czy na wsi nie myœlano o ¿yciu miejskim, o kszta³ceniu siê w handlu albo w fachu? Owszem. To jednak prosty cz³owiek wiedzia³ i wie, ¿e trzeba gotówki, przygotowania i mozo³u, aby wychodz¹c ze wsi zaj¹æ samodzielne stanowisko w rêkodziele czy w handlu miejskim, czy choæby
134 stanowisko odpowiedzialnego robotnika. Je¿eliby mia³o byæ takim prostym zaradzeniem na biedê wiejsk¹ wychodźstwo do miast, to dlaczego klêsk¹ miast by³o bezrobocie, jakim dobrym prawem ma byæ ch³opu ³atwiej w mieœcie, ni¿ mieszczaninowi, robotnikowi czy inteligentowi? Niech wiêc tymczasem ludzie miejscy robi¹ reformê miejsk¹ w rêkodziele, przemyœle i handlu, a ludzie wiejscy potrzebuj¹ reformy wiejskiej w rolnictwie. I ten pogl¹d o koniecznoœci reformy rolnej nie by³o to demagogiczne has³o Stronnictwa Ludowego, bo ono nie mia³o na to has³o monopolu. ¯¹danie reformy przeniknê³o masy wiejskie bez wzglêdu na ich œwiatopogl¹d ogólny i przynale¿noœæ ideow¹. I z tym zjawiskiem ogólnowiejskim, jako ze zjawiskiem o pierwszorzêdnej donios³oœci pañstwowej, trzeba siê liczyæ. Ze swej strony wyra¿aliœmy niejednokrotnie zamiary w sprawie reformy, wiemy, czego siê po niej spodziewaæ, a czego nie trzeba siê spodziewaæ – i wiemy, ¿e j¹ trzeba nie robiæ, ale zrobiæ raz i dobrze. Po³o¿yliœmy na szalê interes prywatny tych kilkudziesiêciu setek w³aœcicieli ziemskich, którzy s¹ panami zapasu ziemi, a z drugiej strony interes wiêcej ni¿ paruset tysiêcy tych ch³opów gospodarzy, którzy z rodzinami ¿yj¹ na kilkumorgowych gospodarstwach. Po tej stronie szali widzimy, ¿e tylko twardy mus trzyma ludzi przy ¿yciu – pó³-¿yciu, w którym ani pracy, ani jad³a, ani widoków dla rodziny nie znajdzie. Od tego musu i g³odowania sta³ego przed wojn¹ musi siê oderwaæ tysi¹ce tysiêcy osób, jeœli pokolenie narodu ch³opskiego ma nie skarleæ lub nie wykoleiæ siê. To wydaje siê nam zgodne z wy¿szym interesem spo³ecznym. A je¿eli nam mówi¹, ¿e nie zaspokoimy nadmiernego g³odu ziemi, ¿e w myœl dotychczasowej ustawy pozosta³ ju¿ tylko niewielki zapas ziemi do parcelacji, to godz¹c siê, ¿e tak jest istotnie, dochodzimy do przekonania, ¿e trzeba ów zapas powiêkszyæ, zmieniaj¹c ustawy w tym miejscu, gdzie mówi siê o maksimum posiadania. Spo³ecznie bior¹c nie ma racji, aby w rêku pojedynczych w³aœcicieli obszary rolne mia³y dochodziæ do 180 ha, gdy za miedz¹ t³ocz¹ siê przy tej ustawie ludzie pozbawieni minimum egzystencji. Pewne zrównanie szans maj¹tkowych zwiêkszy równowagê ustroju spo³ecznego, zdemokratyzuje go w miarê, i utrudni prawe i lewe nañ zakusy. Za tym idzie sprawa odszkodowania. Co do tego, jak siê obejœæ z prawem w³asnoœci rodzin ziemiañskich, opinia wiejska jest zale¿na od ró¿nic œwiatopogl¹du spo³ecznego i politycznego, tak ¿e mo¿na jeszcze us³yszeæ rozmaite g³osy. Wszyscy ch³opi s¹ jednak bez wzglêdu na sympatie polityczne na ogó³ zgodni w ocenie niedawnej swej przesz³oœci gospodarczej, a st¹d mo¿e nietrudno bêdzie o uzgodnienie zdañ w przysz³oœci. Ogó³ wiejski uwa¿a za b³êdn¹ minion¹ politykê takiej reformy, która stwarza³a gospodarstwa nadmiernie zad³u¿one, niezdolne przez to do ¿ycia. By³ czas, kiedy wysoko szacowano ziemiê, udzielaj¹c na jej kupno wysokooprocentowanego kredytu. Wysokie ceny ziemi stworzy³a przejœciowa koniunktura powojenna dla rolnictwa, a obok
niej nieustaj¹cy g³ód ziemi, który swoj¹ drog¹ równie¿ prowadzi³ do podbijania ceny kupna ziemi, poniewa¿ ludzi przybywa³o, a o zajêcie poza rolnictwem by³o trudno. Szczêœliwcy kupowali za amerykañskie dolary, inni gromadzili niejakie oszczêdnoœci zaciskaniem pasa, najwiêcej jednak zaciskali zêby i w krytyce tego, co siê dzieje, ¿¹dali parcelacji bez odszkodowania, nie widz¹c innego dla siebie i rodzin wyjœcia. Jakie¿ ma byæ wyjœcie, je¿eli siê zdecydujemy masowo usamodzielniæ istniej¹ce gospodarstwa niesamodzielne czy te¿ tworzyæ przez parcelacjê nowe gospodarstwa, których szanse robienia interesów s¹, powiedzmy od razu, ma³e. Wprawdzie rolnictwo ma obecnie chwilê, której mu inne dziedziny gospodarcze zazdroszcz¹, ale nie mo¿emy rentownoœci normalnej mierzyæ kup¹ dzisiejszego papieru i nie wiemy, jaki naprawdê maj¹tek z tej chwili na d³u¿ej w papierkach siê przechowa. A w tym normalnym czasie rolnictwo europejskie, w szczególnoœci krajów eksportuj¹cych, wobec konkurencji rolnictwa amerykañskiego na rynku œwiatowym, nie mo¿e uprawiaæ polityki wysokich cen ziemi. To ca³a wieœ rozumie i z tym siê zgadza. Wybór w przysz³oœci mo¿e byæ tylko miêdzy niskimi szacunkami i zarazem niskim oprocentowaniem kredytów na ziemiê, albo te¿ radykaln¹ uchwa³¹ o bezp³atnym jej przejmowaniu na cele reformy. My przed wojn¹ wyboru w tym ostatnim kierunku ju¿ dokonaliœmy. Dalszy bieg rzeczy bêdzie zale¿a³ od pañstwowych cia³ ustawodawczych, w których uchwa³y nasze bêdziemy zmieniaæ w obowi¹zuj¹ce ustawy pañstwowe. Ale na przejêciu ziemi, czy uchwale o przejêciu, nie mo¿e siê koñczyæ pañstwowy program ustroju rolnego. On siê w³aœciwie w tym miejscu na dobre zaczyna. Musi byæ dalej podjêty odpowiednio wielki wysi³ek finansowy i organizacyjny. Nie mo¿e siê powtórzyæ pod wzglêdem wyposa¿enia finansowego ten stan, który w poprzednich dwóch dziesiêcioleciach by³ poza momentami politycznymi jednym z hamulców wykonania ustawy. Przyjd¹ te¿ nowe zadania organizacyjne. Wszak najwiêksze nasze zapasy ziemi na parcelacjê znajduj¹ siê na zachodzie, a najwiêksza iloœæ wymagaj¹cych upe³norolnienia albo przesiedlenia na po³udniu i w œrodku kraju. St¹d musz¹ na zachód i pó³noc odp³yn¹æ zorganizowane gromady do przewidzianych z góry powiatów z zapasem ziemi. Procesów w tej skali, przychodz¹cych jako koniecznoœæ spo³eczna i dziejowa, nie mo¿na puœciæ na tory dzikiej, dobrowolnej parcelacji, w której braliby udzia³ z jednej strony jako dostarczyciele ziemi ró¿ni poœrednicy, czy choæby sami w³aœciciele, z drugiej pojedynczy ryzykanci wiejscy. Nale¿yty ³ad i celowoœæ, a tym samym w³aœciwe uporz¹dkowanie stosunków w³adania ziemi¹ na ca³ym obszarze kraju mo¿e daæ ca³kowite przejêcie akcji przez pañstwo, które jedno mo¿e rozporz¹dzaæ dostateczn¹ si³¹, opiek¹ i kierownictwem. Czy trzeba dodawaæ, ¿e w ramach planu wykonania ustawy o reformie rolnej musi byæ przewidziana zabudowa
135 i urzšdzenia osad oraz poczštkowa opieka nad rozwojem produkcji rolnej, ktĂłra musi siĂŞ budowaĂŚ na zasadach spó³dzielczych? Czy trzeba dodawaĂŚ, Âże w tychÂże ramach musi siĂŞ znaleźÌ miejsce na rozwijanie kultury czÂłowieka, zaspokojenie jego dawnych oraz nowych potrzeb spoÂłecznych? Te waÂżne sprawy sš same przez siĂŞ zrozumiaÂłe. Sumujšc to, o czym piszemy z myĹ&#x201C;lš o reformie rolnej, jako wielkim zagadnieniu paĂąstwowym, podkreĹ&#x201C;lamy: a) zapas ziemi na parcelacjĂŞ trzeba wydatnie zwiĂŞkszyĂŚ, aby umoÂżliwiĂŚ Âżycie milionowej liczbie niesamodzielnych i pó³samodzielnych rolnikĂłw; b) ze wzglĂŞdu na niskš opÂłacalnoĹ&#x201C;ĂŚ wytwĂłrczoĹ&#x201C;ci rolnej w europej skich krajach eksportu rolnego trzeba pozyskaĂŚ konieczny zapas ziemi bez odszkodowania wielkich wÂłaĹ&#x201C;cicieli; c) zorganizowaĂŚ dobrowolne, zgodne z wymaganiami struktury rolnej przesiedlenia ludnoĹ&#x201C;ci i zbiorowš zabudowĂŞ nowych osiedli, zwÂłaszcza na terenach pó³nocnych i zachodnich Polski; d) przyjĹ&#x201C;ĂŚ nowym osiedlom z pomocš w poczštkach rozwijania produkcji rolnej, dajšc im dobry fundament spó³dzielczoĹ&#x201C;ci w jej ró¿nych formach: spoÂżywczej, kredytowej, przetwĂłrczej, handlowej. CaÂłoĹ&#x201C;ĂŚ tak podjĂŞtej i przeprowadzonej reformy rolnej winna stanowiĂŚ twĂłrczy wysiÂłek paĂąstwa i narodu demokratycznego, dokonany w zwišzku z odmÂłodzeniem spoÂłecznej i narodowej kultury, po zrzuceniu marazmu przeszÂłoĹ&#x201C;ci.
OczywiĹ&#x201C;cie caÂłkowicie zdajemy sobie sprawĂŞ z tego, Âże zagadnienie poprawy bytu ludnoĹ&#x201C;ci wiejskiej nie zaleÂży li tylko od samej parcelacji. Pod pojĂŞciem reformy rolnej rozumiemy znacznie wiĂŞcej, a wiĂŞc rĂłwnieÂż komasacjĂŞ, melioracjĂŞ, uporzšdkowanie stanu posiadania, organizacjĂŞ zabudowy itp. Ten zespó³ Ĺ&#x201C;rodkĂłw ma stworzyĂŚ wydajnoĹ&#x201C;ĂŚ i dochodowoĹ&#x201C;ĂŚ gospodarstw rolnych. Ale to takÂże nie stanowi caÂłoĹ&#x201C;ci. NiesÂłychanie doniosÂłe znaczenie dla ludnoĹ&#x201C;ci wiejskiej bĂŞdzie mieĂŚ uzyskanie odpowiedniego wpÂływu na kierunek polityki gospodarczej paĂąstwa i czuwanie nad tym, aby byÂła zachowana rĂłwnowaga cen w poszczegĂłlnych ga³êziach Âżycia gospodarczego i rĂłwnowaga dochodu spoÂłecznego miĂŞdzy poszczegĂłlnymi warstwami spoÂłecznymi. Przed wojnš widzieliĹ&#x201C;my, Âże nie iloĹ&#x201C;ĂŚ posiadanej ziemi stanowi o stopie Âżyciowej ludnoĹ&#x201C;ci wiejskiej. Punkt ciĂŞÂżkoĹ&#x201C;ci zagadnienia przesunš³ siĂŞ w kierunku cen i ich wzajemnego do siebie stosunku. Dlatego teÂż w przyszÂłoĹ&#x201C;ci caÂła organizacja Âżycia gospodarczego bĂŞdzie zmierzaĂŚ ku temu, aby utrzymaĂŚ sprawie dliwš rĂłwnowagĂŞ cen. Cel ten bĂŞdzie moÂżna osišgnšÌ z jednej strony Ĺ&#x201C;rodkami polityki gospodarczej, z drugiej strony przez odpowiedniš organizacjĂŞ Âżycia gospodarczego, w czym donios³š rolĂŞ bĂŞdzie odgrywaĂŚ spó³dzielczoĹ&#x201C;ĂŚ handlowa i przetwĂłrczo-przemysÂłowa. Spó³dzielczoĹ&#x201C;ĂŚ musi usunšÌ nie tylko wyzysk ze strony prywatnych poĹ&#x201C;rednikĂłw, ale przede wszystkim znieĹ&#x201C;ĂŚ wpÂływ hurtownikĂłw i karteli kupieckich na ksztaÂłtowanie siĂŞ cen. Lipiec 1941
polecamy
Czy lewica to PZPR, UB, Ĺ&#x201A;agry, Stalin, â&#x20AC;&#x17E;dzieĹ&#x201A;a Marksa i Leninaâ&#x20AC;?? Czy socjalizm to ZSRR, Bierut, GomuĹ&#x201A;ka i Moczar? Czy â&#x20AC;&#x17E;polska droga do socjalizmuâ&#x20AC;? to cukier na kartki, cenzura i strzelanie do robotnikĂłw?
Poznaj innÄ&#x2026; lewicÄ&#x2122;!
Pierwszy i jedyny portal internetowy poĹ&#x203A;wiÄ&#x2122;cony tradycjom i dorobkowi polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej www.lewicowo.pl t "CSBNPXTLJ t %BT[ZÇŠTLJ t -JNBOPXTLJ t 114 t TQĂ&#x2DC;Â&#x2019;E[JFMD[PÇ´Ç&#x17D; t [XJÇ&#x152;[LJ [BXPEPXF t .PSBD[FXTLJ t .JDLJFXJD[ t #S[P[PXTLJ t 5IVHVUU t 4FNQPÂ&#x2019;PXTLB t Ç&#x2C6;FSPNTLJ t ,SBIFMTLB t )PÂ&#x2019;Ă&#x2DC;XLP t 0TTPXTLJ t ;BSFNCB t $JPÂ&#x2019;LPT[PXJF t 1SĂ&#x2DC;DIOJL t 1SBHJFS t ;ZHJFMCPKN t #BSMJDLJ t 1FSM t /JFE[JBÂ&#x2019;LPXTLJ t ,S[ZXJDLJy J XJFMF JOOZDI NBUFSJBÂ&#x2019;Ă&#x2DC;X ,JMLB SB[Z X UZHPEOJV OPXF UFLTUZ w tym unikatowe, niewznawiane od kilkudziesiÄ&#x2122;ciu lat.
Z POL SKI RODEM
136
Pro societas Jan Hoppe – polityk, społecznik, człowiek idei DR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA
K
onrad Sieniewicz w swoich wspomnieniach dotycz¹cych Jana Hoppego pisa³, i¿ by³ on przede wszystkim patriot¹ i ca³e swe ¿ycie, sw¹ pracê i swe myœli odda³ s³u¿bie Polsce [. . .]. By³ ¿arliwym wyznawc¹ zasad chrzeœcijañstwa. Swym prywatnym i organizacyjnym czy politycznym ¿yciem œwiadczy³ o niezmiennoœci i jednoœci chrzeœcijañskiej etyki. By³ gor¹cym demokrat¹, który szanowa³ pogl¹dy i opinie innych i który nigdy swego zdania nie narzucaj¹c umia³ przekonywaæ. W ka¿dym cz³owieku widzia³ towarzysza pracy lub towarzysza dyskusji, dyskusji zorganizowanej, wiod¹cej do uzgodnieñ, a potem do realizacji. [. . .] By³ niezrównanym nauczycielem i wychowawc¹ politycznym, promieniuj¹c szeroko swym umys³em i sercem. Dawa³ przyk³ad swoj¹ postaw¹, zapalaj¹c do pracy i do czynu entuzjazmem i porywaj¹cym s³owem. By³ przyjacielem oddanym i wiernym, gotowym do ofiar i samowyrzeczenia, gdy zachodzi³a potrzeba by³ surowy w krytyce, ale zawsze pe³ny taktu i serdecznoœci; mo¿na by³o na nim bezwzglêdnie polegaæ 1.
*** Jan W³adys³aw Hoppe urodzi³ siê 27 grudnia 1902 r. w Skierniewicach. W czasach szkolnych anga¿owa³ siê mocno w dzia³alnoœæ harcersk¹. W latach I wojny œwiatowej zosta³ ewakuowany do Rosji, wróci³ do kraju w 1918 r. i rozpocz¹³ studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W 1920 r. wzi¹³ udzia³ jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej. Po wojnie mocno zaanga¿owa³ siê w dzia³alnoœæ zwi¹zków zawodowych. Pe³ni³ funkcjê wiceprzewodnicz¹cego Rady Okrêgowej Zwi¹zku Zawodowego Pracowników Umys³owych, a nastêpnie sekretarza centrali tej organizacji. W 1928 r. zosta³ redaktorem naczelnym pisma
„Pracownik”. W tych w³aœnie œrodowiskach tworz¹ siê zal¹¿ki grupy „Jutro Pracy”, tam poznaje jej późniejszych znacz¹cych cz³onków. W 1930 r. powsta³ tygodnik „Jutro Pracy”, wokó³ którego narodzi³o siê wkrótce œrodowisko polityczne – jego czo³owymi postaciami byli Wac³aw Budzyñski, Julian Dudziñski, Zbigniew Madeyski czy Brunon Sikorski. Pismo pocz¹tkowo zajmowa³o siê przede wszystkim tematyk¹ pracownicz¹ i zwi¹zkow¹, bêd¹c organem Unii Zwi¹zków Zawodowych Pracowników Umys³owych. Stopniowo jednak rozszerza³o zakres tematyczny, podejmuj¹c problemy z zakresu polityki pañstwowej, kultury i ¿ycia narodowego. W 1932 r. Hoppe zosta³ sekretarzem Rady Naczelnej Organizacji Pracy Obywatelskiej M³odzie¿y „Stra¿ Przednia”, powo³anej z inicjatywy Adama Skwarczyñskiego. Jej celem by³o powstrzymanie rosn¹cych wp³ywów ruchu narodowego wœród m³odzie¿y szkó³ œrednich, jej konsolidacja w duchu „wychowania pañstwowego” oraz przygotowanie do udzia³u w akademickiej organizacji „Legion M³odych” 2. Idee g³oszone przez „Jutro Pracy” znalaz³y uznanie jednej z czo³owych postaci obozu sanacyjnego – Walerego S³awka, pe³ni¹cego funkcjê prezesa Bezpartyjnego Bloku Wspó³pracy z Rz¹dem (BBWR). Hoppe zosta³ nawet osobistym sekretarzem pu³kownika oraz kierownikiem referatu spo³ecznego BBWR. Dziêki jego poparciu, w wyborach z 1935 r. grupa „Jutro Pracy” wprowadzi³a do Sejmu 16 pos³ów. W latach 1935-38 Hoppe pe³ni³ mandat poselski, sprawuj¹c przy tym eksponowane funkcje sekretarza Prezydium Sejmu oraz Komisji Prawniczej. Jak wspomina³ Karol Popiel, wœród szeœciu okrêgów wyborczych, na które podzielono Warszawê [...] w okrêgu najbardziej robotniczym, obejmuj¹cym Wolê z przyleg³ymi dzielnicami, liczba g³osuj¹cych by³a nieporównanie wy¿sza ni¿ w innych okrêgach, w których przewa¿ali wyborcy z kó³ inteligencji i mieszczañstwa. Po bli¿szym zbadaniu tego b¹dź co b¹dź niezwyk³ego
137 zjawiska okaza³o siê, ¿e ta rekordowa frekwencja by³a rezultatem kampanii wyborczej, prowadzonej przez kandydata, którym by³… Jan Hoppe 3. W 1937 r. na zaproszenie p³k. Adama Koca, Hoppe podj¹³ rozmowy w sprawie wejœcia grupy „Jutra Pracy” do nowo powsta³ego Obozu Zjednoczenia Narodowego (Ozon). Jak pisa³: Po d³ugich rozwa¿aniach „za i przeciw” postanowiono ca³ej grupy formalnie nie anga¿owaæ, a mnie zlecono podj¹æ próbê wspó³pracy. Mo¿e w ten sposób uda siê choæ w pewnym stopniu hamowaæ nadmierne apetyty wielu rozpolitykowanych wojskowych, wyznawców metod twardej rêki 4. Hoppe zosta³ sekretarzem Sektora Miejskiego oraz cz³onkiem Rady Naczelnej Ozonu – jak pisa³, aby ca³kowicie siê nie zaprzedaæ i nie uzale¿niæ, zrezygnowa³ z proponowanego wynagrodzenia. Przynale¿noœæ do Obozu nie by³a jednak zbyt d³uga i owocna, od pocz¹tku Hoppego cechowa³ du¿y krytycyzm wobec tego tworu. Przekonanie to gwa³townie pog³êbi³o siê wraz z czynionymi obserwacjami dotycz¹cymi jego ewolucji ideowej i organizacyjnej. W zwi¹zku z tym w 1938 r. wyst¹pi³ z Ozonu, co rozpoczê³o represje i szykany wobec tygodnika i œrodowiska skupionego wokó³ niego. Obejmowa³o to m.in. czêst¹ konfiskatê numerów pisma, utrudnianie kolporta¿u, wyrzucenie starego legionisty dr. Zbigniewa Madeyskiego ze Zwi¹zku Legionistów, a nawet planowano czynn¹ napaœæ na Hoppego, która zosta³a udaremniona na skutek ostrze¿enia ze strony gen. Jana Jur-Gorzechowskiego, mê¿a Zofii Na³kowskiej 5.
Politykê Ozonu nazwa³ później Hoppe mianem kiczu politycznego, pisz¹c: Kicz lubi operowaæ œwiêtoœciami. Twórcy kiczów umiej¹ graæ na wielkich uczuciach, wiedz¹ na przyk³ad, ¿e mi³oœæ ojczyzny to samograj niezawodny [. . .] Pójdziesz z nami – wo³ano – zdobêdziesz tanim kosztem patent na patriotyzm. Oci¹gasz siê, wa¿ysz – nie kochasz Polski i wodza! [. . .] Tu ju¿ zaczê³a siê gra symboli i grzmi¹cych hase³. Bu³awa [. . .], „byczo jest” i „ani guzika” – to akcenty tamtych dni, a gorliwi dziennikarze do ka¿dego z nich dorabiali kadzidlane g³osy 6. Po rozstaniu z Ozonem, grupa „Jutra Pracy” zaczê³a nawi¹zywaæ coraz œciœlejsze kontakty z opozycj¹. Prowadzono rozmowy i podejmowano wspó³pracê z ró¿nymi œrodowiskami politycznymi: ludowcami, Stronnictwem Pracy czy ONR „ABC”. Hoppe propagowa³ w tym okresie swoisty ekumenizm polityczny, wzywaj¹c do pojednania wszystkich si³, którym dobro Polski le¿y na sercu. Nic mi to nie przeszkadza – pisa³ – ¿e by³eœ endekiem czy pepeesowcem. Jeszcze parê lat temu [. . .] nie móg³bym z Tob¹ gadaæ – zapewne odwróci³bym siê plecami i odszed³. Dziœ, je¿eli o¿ywia nas dobra wola zespalania wysi³ku i chêæ wspólnego poszukiwania rozwi¹zañ – wyci¹gam d³oñ. [. . .] Czym by³eœ wczoraj? Endekiem? Pepesowcem? Nic mnie to nie obchodzi. Wiem tylko to, ¿e wczoraj byliœmy s³abi, a dziœ musimy byæ mocni 7.
*** Grupê „Jutra Pracy” i jej lidera trudno jednoznacznie zakwalifikowaæ do którejœ ze stron sceny politycznej. Jedni widz¹ w niej prawicê obozu pi³sudczykowskiego, ze wzglêdu na deklarowany przez jej cz³onków nacjonalizm oraz mocne akcenty antymasoñskie czy krytykê wp³ywów ¯ydów w sferze gospodarczej. Inni sk³onni s¹ wskazywaæ na lewicowe komponenty w ich programie, walkê o polepszenie bytu robotników, projekty syndykalistyczne itp. Adam Skwarczyñski, bêd¹cy niekwestionowanym autorytetem dla Hoppego, trafnie, jak siê wydaje, podsumowa³ swoiste zawieszenie tego œrodowiska pomiêdzy ró¿nymi obozami politycznymi: …dla marksistów za du¿o w was œladów romantyzmu, za du¿o chrzeœcijañskiej mi³oœci bliźniego. Myœlê, ¿e kolor krwi nie jest wasz¹ ulubion¹ barw¹. Dla bezkompromisowych klasowców za du¿o macie w sobie wyniesionych z harcerstwa, a zaczerpniêtych z dawnego arsena³u, pojêæ. Takie s³owa jak s³u¿ba, honor, obowi¹zek, niesienie pomocy s³abym, to mieszanina s³ownictwa dawnych formacji spo³ecznych. [. . .] wy macie du¿e sk³onnoœci do kompromisów spo³ecznych. Rewolucjoniœci nie lubi¹ tych tendencji. Przejêliœcie od Brzozowskiego, a zw³aszcza od Sorela wiarê w moc legend i mitów, ale sorelowski mit strajku generalnego, jako koñcowy akcent dzia³añ rewolucyjnych, nie nale¿y do waszego programu. Szukacie pó³œrodków 8.
138 Najbardziej charakterystycznym jednak elementem programu tego œrodowiska jest idea „uspo³ecznienia pañstwa”, aktywizacji spo³eczeñstwa, które œmia³o winno wejœæ w ¿ycie publiczne, przejmuj¹c czêœæ uprawnieñ od pañstwa. Hoppe sam przyznawa³, i¿ z dorobku myœlowego pi³sudczyków najwiêcej interesowa³a go wci¹¿ nieskrystalizowana, ale zaprz¹taj¹ca umys³y wielu ludzi, koncepcja czy idea uspo³ecznienia pañstwa 9. Odrzuca³ on koncepcjê pañstwa jako „stró¿a nocnego” nie tylko jako szkodliw¹, ale przebrzmia³¹, nie przystaj¹c¹ do warunków aktualnych 10. Z drugiej jednak strony obawia³ siê nadmiernego rozrostu jego prerogatyw, zbyt du¿ej etatyzacji wszystkich dziedzin ¿ycia, przesadnej jego ingerencji w ¿ycie obywateli, wiedz¹c, ¿e wiêcej w³adzy oznacza automatycznie mniej spo³ecznoœci i wewnêtrznego ¿ycia. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e jeœli wspólnota bêdzie nak³adaæ na swych cz³onków stale rosn¹ce zobowi¹zania, wówczas zacznie obumieraæ ich autonomia, a wspólnotowe wiêzi os³abn¹, bowiem powinnoœci spo³eczne zamieni¹ siê w przykre, narzucane z zewn¹trz obowi¹zki. I odwrotnie: nadmierny wzrost si³ odœrodkowych powoduje powa¿ny uszczerbek wspólnoty, ale i zmniejszenie autonomii pojedynczych osób, zale¿nych od tej¿e wspólnoty w sferze zaspokojenia podstawowych potrzeb. Jak pisa³ Hoppe, „stró¿ nocny” rozrós³ siê, zbogaci³ i zagospodarowa³. Widzimy dalej, ¿e ten „stró¿” coraz silniej zaczyna wkraczaæ w ramy ¿ycia zbiorowego. Zaczyna wychowywaæ i pouczaæ, zaczyna sam gospodarowaæ, regulowaæ przez swe organa stosunki na rynku pracy, kontrolowaæ ¿ycie gospodarcze, budowaæ porty, okrêty, drogi i fabryki. [. . .] Masy ludzkie – obywatele, te¿ zmieniaj¹ swój charakter. Na miejsce dawnych, niezale¿nych przedsiêbiorców, kupców i rzemieœlników widzimy coraz liczniejsze szeregi pracowników najemnych, robotników i urzêdników. [. . .] Dotychczasowa zasada nieograniczonej wolnej konkurencji zaczyna byæ rewidowana i poddawana krytyce, gdy¿ ¿ycie gospodarcze dosz³o do takiego stanu komplikacji, gdzie kryterium interesu jednostki nie daje gwarancji rozwi¹zania nagromadzonych trudnoœci. Na pytanie: obywatele czy poddani? – odpowiada³ zdecydowanie – obywatele 11. Ju¿ po wojnie pisa³, i¿ obywatelskoœæ i samorz¹dnoœæ – to podstawowe cechy naszej spo³ecznej kultury. Prawo na pewno musi zawieraæ elementy przymusu, ale polski model wspó³¿ycia – to dobrowolnoœæ plus przymus 12. Zauwa¿a³ Hoppe, i¿ spo³eczeñstwo staje siê coraz bardziej znacz¹cym czynnikiem w ¿yciu publicznym i pragn¹³, aby ten proces nabra³ jeszcze wiêkszej dynamiki. Stoj¹c na gruncie zasady subsydiarnoœci pañstwa, podkreœla³, i¿ spo³eczeñstwo domaga siê coraz mocniej oficjalnego miejsca w konstrukcji pañstwa, chce byæ jego organiczn¹ i uznan¹ czêœci¹ sk³adow¹, spe³niaj¹c¹ szereg przekazanych mu funkcji. Tak, jak kiedyœ jednostka chcia³a ograniczaæ uprawnienia pañstwa, tak teraz organizuj¹ce siê spo³eczeñstwo walczy o nowe zadania
i prace, pragnie przejmowaæ szereg uprawnieñ, d¹¿y do wyodrêbnienia pewnych dziedzin ¿ycia, na których zamierza pod nadzorem w³adz pañstwowych samodzielnie gospodarowaæ 13. Warto wspomnieæ, i¿ Hoppe nie stworzy³ ¿adnego ca³oœciowego i szczegó³owego programu reform spo³eczno-gospodarczych. Pisa³, i¿ nie ma zamiaru wskazywaæ nowych form ustroju gospodarczego, nie chc¹c naœladowaæ tych wszystkich, którzy w kawiarniach, salonach i na wiecach lekkomyœlnie konstruuj¹ formy przysz³oœci i wypisuj¹ recepty na dzisiejsze choroby ¿ycia publicznego 14. Cechowa³a go maj¹ca wrêcz konserwatywny rys wstrzemiêźliwoœæ, jeœli chodzi o budowanie sztucznych, gotowych koncepcji czy programów. Nie wierzy³ w mo¿liwoœæ ich mechanicznego wdro¿enia bez przemian na p³aszczyźnie psychicznej, bez zmian oddolnych i spontanicznych. Pozbawiony by³ te¿ z³udzeñ co do tego, ¿e spo³eczeñstwo obywatelskie mo¿na stworzyæ ad hoc za pomoc¹ odgórnego dekretu. W jednej z jego prac czytamy: to musi byæ rezultat ciê¿kiej i systematycznej pracy zwartych gromad i zespo³ów, pracy zharmonizowanej z g³oszonymi has³ami, pracy i trybu ¿ycia, opartego o przymus praktykowania zasad, pracy, w której pe³ne nastawienie woli i energii bêdzie zwrócone w kierunku realizacji idei. Drogi do istotnego uzdrowienia s¹ proste: redukcja blagi – wiêcej prostoty – podobnie jak w sztuce, jak w architekturze, jak w obyczajach wiêcej prawdy, ale blagi nie niszczy siê such¹ form¹ przepisu – dekretem, dlatego nie przywi¹zujmy tak wielkiej wagi do spraw formalnych, do form ustrojowych, do programów. Pracê tê nale¿y rozpoczynaæ z innego koñca, od do³u, od podstaw 15. Uspo³ecznienie pañstwa to – jak podkreœla³ – ciê¿ka praca, przejêcie niektórych funkcji od pañstwa wi¹¿e siê z nowymi zadaniami i obowi¹zkami. Ten zatem, kto g³osi tego rodzaju idea³y, niech na pierwszym miejscu stawia tward¹ szko³ê nowych obowi¹zków, pracy i odpowiedzialnoœci, a w drugim rzêdzie dopiero niech myœli o rozbudowie uprawnieñ 16.
*** G³ówna idea, jaka mu przyœwieca³a zw³aszcza w drugiej po³owie lat 30. to Polska i jej dobro. Przeczuwaj¹c zbli¿aj¹c¹ siê katastrofê, wzywa³ wszystkie patriotycznie nastawione si³y polityczne do zdecydowanego dzia³ania na rzecz wzmocnienia kraju. St¹d te¿ jego coraz mocniej deklarowany nacjonalizm. Zdawa³ sobie sprawê z geopolitycznego po³o¿enia Polski i rozumia³, ¿e jeœli chcemy mieæ jakiekolwiek szanse przeciwstawienia siê s¹siaduj¹cym z nami pañstwom totalnym, to musimy wypracowaæ w³asn¹ doktrynê, która zdo³a³aby wzmocniæ potêgê narodow¹, uwolniæ drzemi¹c¹ energiê, zogniskowaæ wszystkie si³y spo³eczne na wspólnych zadaniach i celach. Wzdraga³ siê jednak przed kopiowaniem wzorów obcych, zw³aszcza tych totalitarnych. Z pesymizmem konstatowa³ co prawda, i¿ zapewne i nas moda na totalizm nie ominie, gdy¿ „prawa
139 DEFILADA LEGIONU MŁODYCH, POZNAŃ 1933 R. ŹRÓDŁO: KONCERN ILUSTROWANY KURIER CODZIENNY – ARCHIWUM ILUSTRACJI
wojny s¹ totalne”, jednak apelowa³ aby odrzuciæ to s³owo, bêd¹ce dobr¹ gleb¹ dla przeró¿nych hitlerkowatych pomys³ów o zamachach, przewrotach, wstrz¹sach, a zast¹piæ je terminem „polska myœl ¿o³nierska” 17. W pracy z 1937 r. Hoppe, sam przecie¿ bêd¹cy admiratorem Sorela, pisa³: Towarzysze soreliœci i socjaldemokraci, jesteœcie we mgle, w takich razach znacznie praktyczniej jest patrzyæ na ziemiê, ani¿eli w s³oñce. Bardzo to niebezpieczna i zwodnicza metoda ulokowaæ ca³y kapita³ swego entuzjazmu i umi³owañ w jakiejœ, choæby najbardziej czcigodnej, ale do warunków w³asnej ojczyzny niedopasowanej teorii. Jest to metoda studencka – dobra dla peleryniarzy, ale nie dla odrodzonych Polaków, których los postawi³ w roli stra¿ników kraju z natury bezbronnego. Je¿eli s³owo naród jest dla was czymœ ¿ywym, je¿eli okrzyk „proletariusze wszystkich krajów ³¹czcie siê!” nie zamroczy³ was doszczêtnie, to zostawcie w spokoju mit strajku generalnego, weźcie siê lepiej do studiów nad histori¹ Sparty – to pewno bêdzie dla Polski po¿yteczniejsze 18. Wzywa³: Zróbmy wielkie œwiêto palenia. Na oczach narodu spalmy kuk³y sanacji, endecji, PPS, Partii Pracy itp. i wprowadźmy na tron symbol zjednoczenia. Rozpuœæmy na kraj wici – niech pop³ynie gromkie wo³anie o wspólny wielki, nowy front narodu polskiego. [. . .] W³asnoœæ, praca, drobny warsztat, rodzina, bez marksizmów, bez materializmów. Kultura musi byæ polsk¹ kultur¹. Wyprzeda¿ starych zabawek – antykwariusze smutnej przesz³oœci do dymisji 19.
*** Okres okupacji to dla Hoppego przede wszystkim czas o¿ywionej dzia³alnoœci w konspiracyjnej organizacji Unia. Do jej narodzin dosz³o w wyniku po³¹czenia kilku mniejszych inicjatyw wiosn¹ 1940 r. G³ówny trzon ugrupowania stanowi³y trzy podziemne grupy: Warszawianka, Grunwald
i Nowa Polska. Pierwsza z nich za³o¿ona zosta³a ju¿ 6 października 1939 r. w œrodowisku zwi¹zanym z osob¹ prezydenta Warszawy Stefana Starzyñskiego. Inicjatorami jej powo³ania by³y w³aœnie osoby wywodz¹ce siê z przedwojennego „Jutra Pracy”: Jan Hoppe, Cyprian Odorkiewicz, Henryk Paw³owicz i Bronis³aw Chajêcki. Hoppe obok Jerzego Brauna, Kazimierza Studentowicza czy Stanis³awa Bukowskiego nale¿a³ do czo³owych postaci tej organizacji. W czasach, gdy hitlerowskie hordy okupowa³y Polskê, a hordy bolszewickie szykowa³y siê by nas „wyzwoliæ”, kiedy – jak pisze Hoppe – na ulicach p³ynê³a krew, a niestety i alkohol, w melinach „Unii” kipia³a i burzy³a siê myœl 20, tworzono fantastyczne projekty uniwersalnej reformy moralno-politycznej œwiata poprzez odnowienie wszystkiego w Chrystusie, stosuj¹c siê do maksymy Norwida, i¿ „równoczeœnie do powstania mieczem, trzeba powstania si³¹ myœli”. 13 lutego 1943 r. dosz³o do po³¹czenia Unii ze Stronnictwem Pracy. Jak podkreœla³ Hoppe: Unioniœci weszli do Stronnictwa Pracy, ale nie zmienili swej postawy myœlowej i nadal pozostawali unionistami, bo formy nie mog¹ zmieniaæ tego, co jest znacznie silniejsze, co siê narodzi³o w innym duchowym laboratorium 21. Co wiêcej, unioniœci nie tylko nie zrezygnowali z wypracowanych przez siebie koncepcji, lecz potrafili je zaszczepiæ Stronnictwu, a tym samym zdominowaæ je ideologicznie. Hoppe pe³ni³ równie¿ od 1943 r. funkcjê redaktora naczelnego oficjalnego organu prasowego Stronnictwa Pracy, jakim by³o pismo „Reforma”, by³ tak¿e przewodnicz¹cym komisji koordynuj¹cej dzia³alnoœæ wydawnicz¹ ugrupowania 22. W marcu 1945 r. zosta³ aresztowany przez NKWD podczas spotkania w Brwinowie z przewodnicz¹cym krajowego Stronnictwa Narodowego, Aleksandrem Zwierzyñskim, na którym próbowano uzgodniæ wspóln¹ taktykê w zaistnia³ej sytuacji. Zaopatrzony w sfa³szowane dokumenty na nazwisko Jan Chmielewski, zosta³ wywieziony na pocz¹tku kwietnia
140 do Swierd³owska 23. W ZSRR przebywa³ do 1947 r., wróci³ schorowany, jednak w³adza komunistyczna nie zapomnia³a o nim. W lutym 1949 r. zosta³ aresztowany, a nastêpnie skazany w procesie dzia³aczy Stronnictwa Pracy na karê do¿ywotniego wiêzienia. Jerzy Braun, który zetkn¹³ siê w jednej celi z Hoppem w 1953 r., pisa³, ¿e cech¹ tego ju¿ powa¿nie schorowanego po pobycie na Syberii cz³owieka by³ niczym nie zm¹cony spokój i stoicyzm w znoszeniu przeciwnoœci losu. U ludzi ma³ego wzrostu – a Hoppe mia³ wzrost i wygl¹d niemal ch³opiêcy – zaznacza siê nieraz d¹¿noœæ do rekompensaty i górowania nad otoczeniem w³adz¹, wol¹, samokontrol¹, niez³omnoœci¹ charakteru. W Hoppem wyczuwa³o siê ci¹g³¹ dba³oœæ o „zachowanie twarzy”, o powagê postawy i decyzji, odpowiedzialnoœæ za s³owa i czyny, by ¿aden jego postêpek, ¿adna wypowiedź nie kolidowa³a z wypracowanym w sobie idea³em cz³owieka, przywódcy i dzia³acza spo³ecznego. [. . .] W wiêzieniu, w ci¹g³ym obcowaniu wzajemnym, w warunkach niezmiernie uci¹¿liwych, wymagaj¹cych opanowania i wielu wyrzeczeñ, wychodz¹ na jaw wszystkie ujemne i pozytywne cechy charakterów. [. . .] Nic nie da siê ukryæ i zakamu‚owaæ. Odebrane s¹ wszystkie akcesoria w³adzy, posiadania, stanowiska, piastowanego urzêdu. [. . .] W takim klimacie duchowym i scenerii „zachowaæ twarz” i zdobyæ autorytet jest nies³ychanie trudno. Autorytet ten zdobywa³ Hoppe gdziekolwiek siê zjawi³, zarówno wœród ludzi wybitnych, olœnionych jego logik¹, jasnoœci¹ ocen, etyczn¹ nieskazitelnoœci¹, jak i wœród maluczkich, nawet prawdziwych bandytów i z³odziei. By³ nie tylko podziwiany i szanowany, lecz i kochany. Jego talent wychowawcy, kierownika dusz ludzkich, wypróbowany ju¿ w harcerstwie, zjednywa³ mu szczególnie m³odych, którzy jeszcze po wyjœciu z wiêzienia lgnêli do niego jak do ojca, uwa¿ali go za swój drogowskaz i wzór ¿yciowy 24. W 1956 r. opuœci³ wiêzienie. Lekarze zalecili mu zmianê klimatu na ³agodniejszy w miesi¹cach zimowych. Starania o zezwolenie na wyjazd do W³och w celu podreperowania zdrowia zakoñczy³y siê sukcesem. Obserwuj¹c z bliska na Zachodzie politykê prowadzon¹ przez niektóre œrodowiska emigracyjne wobec kraju, a w zasadzie spo³eczeñstwa polskiego, stawa³ siê wobec niej coraz bardziej krytyczny. Karol Popiel pisa³, i¿ odgradzanie siê, bojkotowanie zwyk³ych ludzkich stosunków miêdzy emigracj¹ a spo³eczeñstwem w kraju, wszystkie te przejawy emigracyjnej niez³omnoœci by³y dla niego [. . .] œwiadomym kopaniem przepaœci pomiêdzy synami jednej ojczyzny i budowaniem pomiêdzy nimi jakiegoœ niesamowitego „chiñskiego muru”. I to w sytuacji, gdy tylko zacieœnienie stosunków miêdzy spo³ecznoœci¹ emigracyjn¹ a macierz¹ mog³o skutecznie hamowaæ proces utraty dla polskoœci m³odych pokoleñ 25. W³adze jednak postanowi³y nie daæ mu o sobie zapomnieæ. Jesieni¹ 1967 r. za¿¹dano od niego wys³ania do
trzech wybranych osobistoœci w Rzymie listu, w którym podda³by krytyce postawê Prymasa Stefana Wyszyñskiego. Hoppe nie przysta³ na to, co zaowocowa³o wstrzymaniem paszportu. Odmowê tê powtórzono w roku nastêpnym, co prawda po odwo³aniach uzyska³ w koñcu zgodê na wyjazd, ale by³o ju¿ za późno. Wiadomoœæ o tym przysz³a do niego bowiem 17 lutego 1969 r., w przeddzieñ œmierci 26. Ciê¿ka praca, a nie blaga czy gra; s³u¿ba zamiast interesu; czyn, a nie has³a; œwiadomy obywatel w miejsce poddanego; konkret zamiast frazesu – to idee, które przez ca³e ¿ycie przyœwieca³y Hoppemu w pracy spo³ecznej, politycznej czy pisarskiej. Jego zdaniem, stanowi³y one kluczowe elementy ¿ycia publicznego, od których zale¿eæ mia³o powstanie, jak dziœ zwyk³o siê mówiæ, „spo³eczeñstwa obywatelskiego”.
dr hab. Rafał Łętocha
Przypisy: 1.
K. Sieniewicz, Jan – pragmatyk [w:] J. Braun, K. Popiel, K. Sieniewicz, Człowiek ze spiżu, Wrocław 1987, ss. 71-72.
2.
M. Grzybowska, Adam Skwarczyński jako ideolog obozu sanacji. Koncepcje publiczno-ustrojowe, Kraków - Kielce 1997, ss. 168-169.
3.
K. Popiel, Droga ideowego piłsudczyka [w:] J. Braun, K. Popiel, K. Sieniewicz, op. cit., s. 12.
4.
J. Hoppe, Wspomnienia, przyczynki, refleksje, Londyn 1972,
5.
Ibid., s. 223.
6.
Ibid., ss. 227-228.
7.
J. Hoppe, Wierzyłem (Artykuły), Warszawa 1938, ss. 12, 14.
s. 190.
8.
Idem, Wspomnienia…, ss. 32-33.
9.
Ibid., s. 136.
10. Myśl społeczna. Gawędy i wykłady , oprac. J. Hoppe, Warszawa 1933, ss. 30-32. 11. Ibid., s. 36. 12. Idem, Wspomnienia…, s. 260. 13. Myśl społeczna… , ss. 41-42. 14. Ibid., s. 32. 15. Ibid., s. 59. 16. J. Hoppe, Adam Skwarczyński. Myśli o związkach zawodowych, Warszawa 1934, s. 30. 17. J. Hoppe, Wierzyłem…, s. 11. 18. Idem, Mozaika robotnicza (Artykuły), Warszawa 1937, ss. 42-43. 19. Idem, Wierzyłem…, ss. 51, 53. 20. Idem, Wspomnienia…, s. 289. 21. Ibid., s. 341. 22. K. Sieniewicz, op. cit., ss. 86-87. 23. Ibid., s. 104. 24. J. Braun, Jan Hoppe – polityk w służbie idei [w:] J. Braun, K. Popiel, K. Sieniewicz, op. cit., ss. 213-214. 25. K. Popiel, op. cit., s. 34. 26. Ibid., s. 31.
Folklor
i awangarda
Z POL SKI RODEM
REMIGIUSZ OKRASKA
C
hoæ traktowana na ogó³ z nutk¹ sympatii, kultura ludowa kojarzy siê ze skansenem, „cepeliad¹”, czymœ archaicznym i konserwatywnym. Istnia³ jednak w Polsce nurt kulturowo-polityczny, który traktowa³ dziedzictwo wsi i prowincji jako punkt wyjœcia do œmia³ych, wrêcz awangardowych projektów artystycznych, które z kolei mia³y stanowiæ si³ê sprawcz¹ emancypacji ni¿szych warstw spo³ecznych. Spiritus movens takich koncepcji i inicjatyw by³ Jêdrzej Cierniak.
*** Urodzi³ siê 15 października 1886 r. we wsi Zaborów w powiecie Brzesko w Ma³opolsce. Jego dzieciñstwo up³ynê³o pod znakiem typowej „nêdzy galicyjskiej”. Gdy jednak okaza³o siê, ¿e ch³opiec jest bardzo zdolny, rodzina – kosztem wielu wyrzeczeñ – zapewni³a mu mo¿liwoœæ edukacji. Po maturze podj¹³ na Uniwersytecie Jagielloñskim studia filologii klasycznej i polonistyki, które ukoñczy³ w 1913 r., zaœ rok później zda³ egzamin nauczycielski. Przejawia³ równie¿ zdolnoœci muzyczne, literackie i malarskie, jednak ze wzglêdów materialnych nie mia³ mo¿noœci ich profesjonalnego rozwijania. Zaj¹³ siê natomiast dzia³alnoœci¹ spo³eczn¹. W wakacje 1905 r. zaborowska m³odzie¿ za jego namow¹ wystawi³a amatorsk¹ sztukê „Dziesi¹ty pawilon” o tematyce patriotycznej. W 1908 r. za³o¿y³ wiejski zespó³ teatralny; próby odbywa³y siê w domu rodzinnym. Wraz z kolegami z gimnazjum powo³a³ te¿ tajne kó³ko samokszta³ceniowe, na cmentarzu w Bochni œlubowali wytrwa³oœæ w walce o odzyskanie niepodleg³oœci. Podczas studiów dzia³a³ w akademickim kole Towarzystwa Szko³y Ludowej, bra³ tak¿e udzia³ w szkoleniach wojskowych Zwi¹zku Strzeleckiego. Gdy wybuch³a wojna, wst¹pi³ do Legionów. Bra³ udzia³ w walkach na terenie dzisiejszej Ukrainy, na froncie spêdzi³ niemal trzy lata. Po tzw. kryzysie przysiêgowym sier¿ant Cierniak zagro¿ony by³ wcieleniem do armii austro-wêgierskiej, wiêc latem 1917 r. wyjecha³ z fa³szywym paszportem do Warszawy. Tam podj¹³ pracê jako nauczyciel polskiego i ³aciny w renomowanym gimnazjum Wojciecha Górskiego. Jego talent pedagogiczny i zaanga¿owanie w ¿ycie szko³y szybko zaowocowa³y awansem na stanowisko wicedyrektora (tzw. inspektor) placówki.
*** Szko³a Górskiego, w której chêtnie siêgano po niestandardowe metody wychowawcze, by³a dogodnym miejscem dla amatorskiej dzia³alnoœci teatralnej z udzia³em uczniów. Z inicjatywy Cierniaka zorganizowano oko³o 25 pokazów „Szopki krakowskiej”, a nastêpnie, wedle autorskiego scenariusza, wystawiono widowisko „Wesele krakowskie”, które zyska³o znakomite recenzje. Wkrótce ten rodzaj aktywnoœci wykroczy³ poza szkolne mury. Cierniak w 1923 r. podj¹³ siê spo³ecznie funkcji redaktora pisma „Teatr Ludowy”, któremu z braku funduszy grozi³ upadek. Szybko pozyska³ do wspó³pracy w finansowaniu i kolporta¿u organizacje spo³eczne – pismo okresowo ukazywa³o siê, oprócz standardowego wydania, m.in. w formie wk³adki do ró¿nych gazet trafiaj¹cych do liderów spo³ecznoœci wiejskich, osi¹gaj¹c nawet 10 tys. egz. nak³adu.
141
142 Jako jego redaktor, wszed³ do Komitetu Wykonawczego Zwi¹zku Teatrów Ludowych. W 1924 r. zosta³ cz³onkiem komisji kulturalnej Centralnego Zwi¹zku M³odzie¿y Wiejskiej, co pozwoli³o wp³ywaæ pod wzglêdem organizacyjnym i ideowym na zespo³y teatralne zwi¹zane z t¹ prê¿n¹ i masow¹ inicjatyw¹. W roku 1927 w ramach ZTL zainicjowa³ Cierniak wraz z Adamem Bieniem szeroko zakrojone badania amatorskiego ruchu teatralnego. Ich wyniki, omówione nastêpnie w ksi¹¿ce „Teatry ludowe w Polsce”, nie tylko da³y pierwszy ca³oœciowy obraz zjawiska, ale przede wszystkim pomog³y autorom sformu³owaæ wnioski dotycz¹ce po¿¹danych kierunków rozwoju.
*** Amatorski teatr ludowy by³ jednym z prê¿nych fenomenów kulturowych miêdzywojnia. Szacuje siê, ¿e dzia³a³o wówczas na wsi 5-7 tysiêcy sta³ych zespo³ów teatralnych, które dawa³y rocznie 20-30 tys. przedstawieñ. Do tego dochodz¹ amatorskie zespo³y w miastach, a tak¿e znaczna liczba inicjatyw okazjonalnych, co w sumie oznacza ok. 10 tys. oddolnych, niezawodowych przedsiêwziêæ teatralnych. By³a to zatem ogromna rzesza ludzi – aktywnych twórców, a zw³aszcza odbiorców ich wysi³ku mo¿na liczyæ w setkach tysiêcy. Teatr ludowy nierzadko by³ na prowincji jedynym przejawem zbiorowych dzia³añ artystycznych, a w wielu przypadkach jedn¹ z nielicznych form jakiejkolwiek aktywnoœci spo³ecznej. Na wsi w owym okresie zamieszkiwa³o zaœ 75% obywateli Polski. Gdy do tego dodamy ma³e miasta oraz amatorskie wysi³ki teatralne w ³onie œrodowisk robotniczych, m³odzie¿owych, w ró¿nych grupach zawodowych, wówczas widzimy, ¿e by³o to zjawisko o niema³ym zasiêgu i znaczeniu. Jêdrzej Cierniak zdawa³ sobie doskonale sprawê, ¿e to, jaki repertuar i metody pracy przyjmie ów ruch artystyczny, stanowiæ bêdzie o rozwoju kulturowym mas spo³ecznych. Natomiast to, jaki bêdzie udzia³ owych mas w ¿yciu kraju, wp³ynie znacz¹co na oblicze kultury narodowej. I wreszcie – to, co i jak bêd¹ w swych inicjatywach kulturalnych czyni³y masy, nie pozostanie bez wp³ywu na ich pozycjê spo³eczn¹, si³ê polityczn¹ i udzia³ w ¿yciu publicznym.
*** Na pocz¹tku lat 20. nawi¹za³ wspó³pracê z warszawskimi twórcami teatru zawodowego. Byli to m.in. Leon Schiller, Juliusz Osterwa i Mieczys³aw Limanowski. Zwi¹zani z eksperymentalnym teatrem „Reduta”, propagowali nowe trendy w tej dziedzinie sztuki. Schiller stworzy³ koncepcjê teatru monumentalnego – takiego, którego odbiorcami s¹ masy ludowe, a same spektakle przybieraj¹ rodzaj uroczystoœci, swoistego obrzêdu. Zespó³ „Reduty” opiera³ dzia³alnoœæ i program ideowy na pracy zespo³owej (swoistym uspo³ecznieniu pracy aktorów), a tak¿e na faktycznym prze¿ywaniu treœci widowiska przez jego twórców (aktor „jest” dan¹ postaci¹, nie zaœ j¹ „gra”).
Sojusz wielkomiejskich eksperymentatorów z ch³opskim spo³ecznikiem wynika³ z podobnych d¹¿eñ, choæ nieco inaczej akcentowanych. Oni chcieli, by „teatr narodowy” zwróci³ siê do mas ludowych (nie tylko ch³opskich), by sta³ siê teatrem bazuj¹cym na zbiorowych emocjach i czerpa³ z autentycznych tradycji ludowych (Schiller ju¿ w 1919 r. wystawi³ „Szopkê staropolsk¹”, która w „Reducie” przybra³a postaæ „Pastora³ki”). Cierniak zaœ dostrzega³ w kulturze ludowej inspiruj¹cy „materia³” artystyczny, wœród mieszkañców wsi twórców i odbiorców monumentalnych widowisk, zaœ w amatorskim teatrze – potencja³ „obywatelski”. Jerzy Zawieyski, wieloletni i bodaj najbli¿szy wspó³pracownik Cierniaka, pisa³, ¿e by³ twórc¹ teatru ludowego. Twórc¹ prawdziwym, to znaczy, ¿e odrzuci³ wszystko, co w tej dziedzinie zasta³ i urzeczywistni³ w³asn¹ wizjê o tym, jaki powinien byæ teatr ludowy, nowoczesny, zgodny z d¹¿eniami wspó³czesnej wsi. Przede wszystkim postawi³ odwa¿n¹, a dla wielu obrazoburcz¹ tezê, ¿e choæ amatorski ruch teatralny rozwija siê prê¿nie, to jednak jego znaczn¹, jeœli nie dominuj¹c¹ czêœæ stanowi¹ inicjatywy pozbawione wiêkszej wartoœci. Dotychczasowy rozwój teatru ludowego bazowa³ bowiem na kilku negatywnych trendach. Po pierwsze, s³u¿yæ mia³ g³ównie rozrywce. W praktyce oznacza³o to, ¿e siêgano po utwory ³atwe w przygotowaniu, lecz pozbawione wartoœciowego wp³ywu na odtwórców oraz widzów. W dodatku teksty te w niewielkim stopniu odzwierciedla³y realia i problemy ni¿szych warstw spo³ecznych. By³y to tandetne „sztuczki”, które pisali zazwyczaj miejscy literaci niskiej klasy, a ich edycj¹ zajmowa³y siê wydawnictwa zainteresowane zyskiem, nie zaœ rozwojem artystycznym ludu. Po drugie, nawet jeœli takim inicjatywom przypisywano funkcje wychowawcze, to bardzo w¹sko rozumiane – ot, wiejska m³odzie¿ zamiast siê nudziæ, mia³a „zaj¹æ siê teatrem”, zaœ widzowie otrzymaæ „coœ patriotycznego lub religijnego”. Po trzecie, teatr taki nieudolnie kopiowa³ wzorce z zawodowego teatru miejskiego, od scenografii poczynaj¹c („pude³kowa” scena), poprzez podzia³ pracy (re¿yser, który „tresowa³” aktorów) i granie przedstawieñ w celach zarobkowych (z t¹ ró¿nic¹, ¿e dochód przeznaczano zwykle na cele spo³eczne), a koñcz¹c na pozbawionej re‚eksji nauce ról na pamiêæ i beznamiêtnym ich odgrywaniu. Teatr taki polega – pisa³ Cierniak – na niewolniczym naœladowaniu w treœci i formach teatru zawodowego, [...] z pominiêciem prawdziwego artyzmu sceny zawodowej. Ani repertuar, ani sposób przygotowywania przedstawieñ i ich odgrywania oraz spo³eczna i kulturowa rola takich inicjatyw, nie pozwala³y mówiæ o w³aœciwym teatrze ludowym. W ¿aden sposób taki teatr nie odwo³ywa³ siê do specyfiki spo³ecznej ludu, ani nie czerpa³ z jego dorobku kulturowego. W ksi¹¿ce Cierniaka i Bienia czytamy: my w³aœciwie w obecnej Polsce [. . .] nie mamy teatru ludowego w istotnym tego s³owa znaczeniu. Trzeba go zatem dopiero tworzyæ. A któ¿ go ma stworzyæ, je¿eli w³aœnie nie masy ludowe, skoro
143
JUBILEUSZ 30-LECIA PRACY SPOŁECZNEJ I OŚWIATOWEJ ZAŁOŻYCIELA TEATRÓW LUDOWYCH JĘDRZEJA CIERNIAKA, ZORGANIZOWANY PO ZAKOŃCZENIU WIDOWISKA LUDOWEGO „FRANUSIOWA DOLA” NA SCENIE TEATRU IM. JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE. FOT.: KONCERN ILUSTROWANY KURIER CODZIENNY – ARCHIWUM ILUSTRACJI
to ma byæ ich teatr [. . .]. uwa¿amy, ¿e 1) teatr ludowy bêdzie o tyle ludowym, o ile jak najwiêcej bêdzie w nim samorodnej twórczoœci samego ludu [. . .] 2) organizacje winny wspomagaæ, wyzwalaæ uzdolnienia artystyczne w masach, a nie musztrowaæ, nie tresowaæ ich w bezmyœlnym naœladownictwie. Teatr ludowy to nie tylko teatr wiejski czy ch³opski, aczkolwiek wieœ i ch³opstwo ze wzglêdów demograficznych stanowi³y wówczas g³ówny punkt odniesienia. Bieñ i Cierniak pisali: Nasz teatr jest przede wszystkim teatrem [. . .] gromad ludzkich, a gromady te mog¹ byæ rozmaite, jak np. mieszkañcy wsi lub miasteczka, cz³onkowie jakiegoœ stowarzyszenia, m³odzie¿ w szkole, ¿o³nierze w oddziale wojskowym, robotnicy w fabryce itd. Ka¿da taka gromada ¿yje w skupieniu, jakby szersza rodzina, wszyscy siê znaj¹ wzajemnie, a teatralne przedstawienia urz¹dzaj¹ rzadko, od œwiêta, sami dla siebie. I w³aœnie dlatego ten teatr ma dla danej spo³ecznoœci osobliwy urok, jest przecie wyrazem jej uczuæ, myœli i marzeñ, daje ca³ej zbiorowoœci chwile zespo³owych prze¿yæ i doznañ estetycznych. Teatr ludowy to zatem teatr oddolny, bêd¹cy efektem pasji cz³onków spo³ecznoœci, zroœniêty z ¿yciem i kultur¹ danej zbiorowoœci. [. . .] zasad¹ organizacji winna byæ jak najwiêksza jej prostota i przystosowanie do warunków miejscowych, zasadniczo bezinteresowny – spo³eczny – stosunek [...] do tej pracy, oparcie wzajemnych stosunków cz³onków na zasadach demokratycznych – pisali autorzy „Teatrów ludowych w Polsce”.
*** Byæ mo¿e dlatego, ¿e pochodzi³ z ch³opskiej rodziny, nie idealizowa³ ludu. Przekonaniu o samoistnych wartoœciach kultury plebejskiej, ze szczególnym uwzglêdnieniem wiejskiej, towarzyszy³a wywa¿ona ocena faktycznych mo¿liwoœci tych warstw. Dostrzega³ wady ch³opstwa, bêd¹ce skutkiem m.in. wieków poddañstwa, a tak¿e wci¹¿ trwaj¹cej marginalizacji. St¹d te¿ postawy ch³opów, oprócz cech wartoœciowych, charakteryzuj¹ siê nadmiernym, bezre‚eksyjnym konserwatyzmem, w¹skimi horyzontami, nieumiejêtnoœci¹ odró¿nienia tandety. Z tego wzglêdu przekonany by³, ¿e konieczny jest d³ugotrwa³y, mozolny wysi³ek formacyjny w kwestii repertuaru, metod pracy teatralnej, doboru technik scenicznych itp. Dostrzega³ potrzebê istnienia „przewodników” w dziele zmiany negatywnych tendencji, powinny to jednak byæ osoby „z ludu” lub potrafi¹ce z nim znaleźæ wspólny jêzyk i uszanowaæ tê warstwê. Dziœ nie czas na dawanie ³askawego chleba za korny uk³on i uca³owanie pañskiej rêki, dziœ chcemy byæ równi [. . .] dziœ nie czas, by narzucaæ ludowi gotowe recepty [. . .]. Ludowi polskiemu trzeba s³u¿yæ bratersk¹ pomoc¹, by dojrza³ i sam sob¹ pokierowa³. Bo gdybyœmy masom ludowym narzucili wszystko w gotowiźnie, nie pozwolili rozwin¹æ siê samodzielnie, to byœmy zabili w nich nie tylko zdolnoœci, ale sam¹ potrzebê w³asnej samorzutnej twórczoœci. [. . .] praca artystyczna wœród [. . .] mas ludowych powinna polegaæ tylko na wytwarzaniu dla tych gromad warunków, w których by taki czy inny, drzemi¹cy
144 religijnego, jako ¿e chrzeœcijañska wiara i obrzêdowoœæ odgrywa³y niebagateln¹ rolê w ¿yciu polskich plebejuszy, to jako potencjalnego twórcê scenariuszów o takiej tematyce wskazywa³… mocno lewicuj¹cego i awangardowego Emila Zegad³owicza. Teatr ludowy nie mia³ byæ teatrem konserwatywnym i czo³obitnym wobec tradycji. Mia³ jednak¿e byæ silnie zakorzeniony w ¿yciu ludu i jego dorobku kulturalnym. Jak pisa³ prof. Stanis³aw Pigoñ, Cierniak zerwa³ stanowczo z mniemaniem, ¿e teatr ludowy to jest teatr amatorski, odgrywaj¹cy po wsiach popularne sztuczki komiczne lub patriotyczne. Nie w³¹cza³ doñ nawet sztuk pisanych po wsiach przez samorodnych autorów-ch³opów. Wszystko to mia³ za czcz¹ zabawkê. Jego koncepcja teatru ludowego by³a o wiele g³êbsza. Wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e pierwotne ¿ycie gromadzkie wsi wytworzy³o i utrwali³o pewn¹ iloœæ obrzêdów – widowisk o charakterze w³aœnie dramatycznym, zeœrodkowuj¹cych w sobie momenty jakichœ donioœlejszych zespoleñ duchowych. [. . .] Remanenty takich prastarych, w sakralny porz¹dek dramatyczny ujêtych obrzêdów s¹ wcale czêste po wsiach, zwi¹zane z por¹ roku (gaiki czy maje, sobótki), z czynnoœciami gospodarskimi (¿niwne, kosiarskie, zak³adziny domostwa), z biegiem ¿ycia i œmierci (pogrzeby, zaduszki). Jednym s³owem, w³aœciwe widowisko dramatyczne dla ch³opa – to nie zabawa, nie „kumedyje”, to obrzêd spo³eczny o charakterze sakralnym [. . .] za g³ówne zadanie teatru ludowego uzna³ [. . .] przywrócenie widowiskom obrzêdowym ich charakteru i dostojeñstwa i uczynienie ich ogniskiem ¿ycia artystycznego [. . .].
DOM LUDOWY W ZABOROWIE, STAN OBECNY. PO PRAWEJ STRONIE DRZWI WEJŚCIOWYCH WIDOCZNE POPIERSIE JĘDRZEJA CIERNIAKA. ZA: WWW.SZCZUROWA.PL
w cz³owieku talent lub zdolnoœæ mog³y siê wyzwoliæ, odezwaæ i uzewnêtrzniæ, ale mo¿liwie samodzielnie, tak jak myœli, czuje i wierzy. To bêdzie twórczoœæ jego w³asna – pisa³ w roku 1927 w programowym tekœcie „Nasz cel i nasze drogi”. Cierniak zreszt¹ przy ka¿dej sposobnoœci akcentowa³ potrzebê samodzielnoœci i demokratycznoœci w pracach teatralnych. W 1926 r. w przedmowie do edycji „Wesela krakowskiego”, pisa³: Re¿yser teatru ludowego na takich samych prawach, co ka¿dy cz³onek zespo³u. On tylko z woli wszystkich czuwa nad ³adem w pracy, rozpala indywidualn¹ inicjatywê, ale liczy siê z ka¿dym g³osem, z ka¿dym samorodnym pomys³em. Bo teatr stwarzamy wszyscy razem. Nie uwa¿a³ te¿, ¿e nale¿y dokonywaæ separacji teatru ludowego i kultury wiejskiej od wp³ywów „miastowych”. Wrêcz przeciwnie – kultura ludowa powinna byæ punktem wyjœcia, tyle¿ z uwagi na jej wartoœci, ile z racji tego, ¿e stanowi istotn¹ czêœæ etosu warstw plebejskich, jednak nale¿y j¹ wykorzystaæ w sposób krytyczny oraz czerpaæ ze wsparcia innych œrodowisk. St¹d nie tylko zwi¹zki Cierniaka z awangardow¹ „Redut¹” i zainteresowanie jej eksperymentami repertuarowymi, scenograficznymi czy dotycz¹cymi metod pracy w zespole, ale tak¿e inne jego pomys³y. Przyk³adowo, poszukuj¹c wartoœciowego repertuaru dla teatrów ludowych, z uznaniem wypowiada³ siê np. o komunizuj¹cym poecie, re¿yserze i dramaturgu Witoldzie Wandurskim i dokonanej przez niego nowoczesnej adaptacji ludowej legendy o madejowym ³o¿u. Gdy natomiast postulowa³ odrodzenie w teatrze ludowym nurtu
145
***
[. . .] chcia³by wypracowaæ wzorowy w treœci i formach teatr naprawdê ludowy, teatr samoistny, niezale¿ny od zawodowego, o ile mo¿noœci w typie oryginalny, nasz rdzennie polski. W ramach Instytutu prowadzono prace badawcze (dokumentowano „teatralne” aspekty kultury ludowej), archiwizacyjne (zbiór publikacji o teatrze amatorskim oraz rekwizytów), wydawnicze (przejêto edycjê „Teatru Ludowego”, opublikowano kilka ksi¹¿kowych edycji dramatów scenicznych, m.in. „Pastora³kê” Schillera i „Powsinogi beskidzkie” Zegad³owicza), a przede wszystkim formacyjne. Mimo i¿ Instytut dysponowa³ niezwykle skromnymi œrodkami – zazwyczaj pozwalaj¹cymi op³aciæ jeden sta³y etat; Cierniak pracowa³ ca³kowicie spo³ecznie – zasiêg jego dzia³alnoœci by³ znaczny. Jedn¹ z g³ównych form aktywnoœci by³y kursy i konferencje szkoleniowe. Pomniejszych spotkañ tego rodzaju odbywa³o siê nawet kilkadziesi¹t w roku, zaœ corocznie urz¹dzano jedn¹ d³u¿sz¹ konferencjê programow¹, gdzie oprócz formu³owania koncepcji i wymiany myœli, wspólnie opracowywano jedno „wzorcowe” przedstawienie, które nastêpnie liderzy ruchu propagowali w swoich regionach, tak¿e w postaci swoistych wariacji na temat. W krêgu bezpoœredniego oddzia³ywania Zwi¹zku Teatrów Ludowych oraz Instytutu Teatrów Ludowych znajdowa³o siê w latach 30. od 1000 do 1400 zespo³ów doœæ œciœle wspó³pracuj¹cych oraz ponad drugie tyle o luźniejszych wiêzach z tym œrodowiskiem.
Rok 1927 przyniós³ wydarzenie, które umo¿liwi³o Cierniakowi promowanie swoich wizji na skalê znacznie wiêksz¹ ni¿ dotychczas. Zaproponowano mu w Ministerstwie Wyznañ Religijnych i Oœwiecenia Publicznego posadê wizytatora ds. oœwiaty doros³ych, uniwersytetów ludowych i teatru ludowego. Choæ praca ta wi¹za³a siê z pensj¹ znacznie mniejsz¹ ni¿ wicedyrektora prywatnego gimnazjum, przyj¹³ propozycjê. Piastuj¹c stanowisko, wiele przebywa³ w terenie, wizytuj¹c placówki zwi¹zane z amatorskimi inicjatywami teatralnymi. Cierniak oprócz zaanga¿owania ideowego dysponowa³ te¿ innym atutem. Wszyscy wspominaj¹ go jako cz³owieka ³atwo zjednuj¹cego sobie sympatiê, podbijaj¹cego szczególnie serca m³odzie¿y pasj¹, ale tak¿e sposobem bycia oraz wra¿liwoœci¹ na rozmaite problemy i zaanga¿owaniem w ich rozwi¹zywanie. Niezliczone wyjazdy, podczas których propagowa³ swoje wizje w sposób daleki od standardu – do legendy przesz³y jego gawêdy przeplatane gr¹ na gêœlikach, czyli miniaturowych skrzypcach – przysparza³y mu zwolenników, zaszczepia³y idee, przekonywa³y m³odzie¿ i jej opiekunów do zerwania z teatraln¹ sztamp¹, do siêgniêcia po nowy repertuar i metody pracy. Wiosn¹ 1929 r. utworzono w Warszawie Instytut Teatrów Ludowych. Prezesem Instytutu wybrano jego pomys³odawcê, czyli Cierniaka, a zastêpc¹ zosta³ Schiller. Organizacja ta mia³a w sposób systematyczny i ca³oœciowy propagowaæ oraz wcielaæ w ¿ycie Cierniakow¹ ideê teatru ludowego. W 1931 r. jego twórca pisa³: Instytut
Cytowany ju¿ Pigoñ napisa³ o Cierniaku, ¿e by³ on jednym z najpiêkniejszych przyk³adów inteligenta, który siê nie da³ wykorzeniæ z gruntu rodzinnego. Choæ od lat mieszka³ w Warszawie, nigdy nie zapomnia³ o maleñkim Zaborowie. W nawale pracy zawodowej i spo³ecznikowskiej, znajdowa³ czas na ró¿norakie formy wspierania spo³ecznoœci lokalnej. To dziêki jego wieloletnim zabiegom sfinalizowano w niedu¿ej wiosce budowê okaza³ego Domu Ludowego, w którym siedzibê znalaz³y wszelkie miejscowe inicjatywy spo³eczne. Spor¹ czêœæ œrodków na ten cel wyjedna³ u emigrantów, którzy za chlebem wyjechali do Stanów Zjednoczonych. By³ jednym z g³ównych fundatorów ksiêgozbioru zaborowskiej biblioteki, a tak¿e pomys³odawc¹ badañ socjologicznych lokalnej zbiorowoœci, realizowanych przez Instytut Gospodarstwa Spo³ecznego. W 1936 r. ukoñczy³ i wyda³ w znacznej mierze w³asnym sumptem ksi¹¿kê „Wieœ Zaborów i zaborowski Dom Ludowy” – by³a to pierwsza, a przy tym fachowa monografia rodzinnych stron autora. Wynika³o to nie tylko z przywi¹zania do „ojcowizny”, lecz tak¿e ze swoistej filozofii ¿yciowej Cierniaka. Jak pisa³ po latach Franciszek Mleczko, lubi³ podkreœlaæ potrzebê dwóch krzy¿uj¹cych siê spojrzeñ na ojczysty kraj. Jedno – to spojrzenie ze stanowiska stolicy, drugie – spojrzenie ze stanowiska prowincji dalekiej od stolicy.
Oprócz wymienionych „sk³adników” postulowanego teatru ludowego, Cierniak interesowa³ siê pomniejszymi elementami kultury plebejskiej, jak pieœni, które zazwyczaj opowiadaj¹ fabu³ê z w¹tkiem dramatycznym, a tak¿e podania, legendy, rozmaite „gadki”. Podkreœla³ w tej kwestii wagê regionalnego zró¿nicowania kultury ludowej i wynikaj¹ce st¹d dodatkowe mo¿liwoœci w kwestii urozmaicenia repertuaru. Chodzi³o mu jednak o twórcze inspiracje, nie zaœ o naœladownictwo przesz³oœci. W 1934 r. pisa³, i¿ Folklor ma byæ z jednej strony materia³em na ów teatr o charakterze odœwiêtnym (i nie mo¿e byæ nadu¿ywany!); ale z drugiej strony ma tak¿e staæ siê jakby punktem wyjœcia dla przysz³ych autorów i inscenizatorów [. . .]. Dlatego repertuar teatru ludowego planowa³ wzbogaciæ o ca³kiem nowe formy, jak np. inscenizacje z okazji „Œwiêta Wolnoœci”, czyli w rocznice „cudu nad Wis³¹” czy o te elementy dorobku kultury wysokiej i narodowej, które wspó³graj¹ z „duchem” ludu. W jego œrodowisku siêgano tak¿e po nowatorskie, czy wrêcz tzw. kontrowersyjne formy wyrazu – jednym z ciekawszych eksperymentów by³a inscenizacja II czêœci „Dziadów”, zorganizowana na Wo³yniu w scenerii prawdziwego cmentarza, dokonana z aprobat¹ Cierniaka przez pozostaj¹cego pod jego du¿ym wp³ywem Stanis³awa I³owskiego.
***
146 Prawdê wed³ug niego zdobywa siê dopiero w punkcie przeciêcia tych dwóch spojrzeñ.
*** Jêdrzej Cierniak zas³u¿y³ siê dla popularyzacji teatru ludowego (oprócz „TL”, okresowo redagowa³ tak¿e „Teatr w Szkole” i „Pracê Oœwiatow¹”), dla nadania mu form organizacyjnych i polepszenia jakoœci repertuaru. By³ równie¿ autorem kilku dobrze ocenionych przez krytykê utworów dramatycznych dla teatrów ludowych – „Franusiowa dola”, „W s³onecznym krêgu”, „Wesele krakowskie”. Jednak na pamiêæ zas³uguje przede wszystkim jako twórca nowatorskiej koncepcji teatru, daleko wykraczaj¹cej poza sztukê czy nawet dzia³alnoœæ kulturaln¹. Jak pisa³ Zawieyski, który po latach nazwa³ wizjê Cierniaka „wiejskim teatrem monumentalnym”, widzia³ [. . .] teatr inaczej, ni¿ go dot¹d widziano. Nie jako budê z pude³kow¹ scen¹, lecz raczej jako przestrzeñ sceniczn¹, któr¹ mo¿e byæ na wsi polana, uroczysko leœne, fragment architektury. Marzy³a mu siê ta nowa, wiejska scena na podobieñstwo sceny antycznej greckiej [. . .]. Pieœñ zespo³owa – mówi³ nieraz – lub zespo³owa recytacja w widowisku wiejskim, wpleciona do akcji, mo¿e byæ czymœ jak chór w tragedii Sofoklesa. [. . .] Mia³ to byæ teatr prawdziwie ogromny, wielkie œwiêto dla wszystkich ludzi ze wsi, którzy uczestnicz¹ w widowisku nie jako bierni widzowie, lecz wspó³dzia³aj¹cy aktorzy. Nade wszystko chodzi³o Cierniakowi o zbiorowe, gromadzkie prze¿ycie artystyczne, silne, podnosz¹ce i buduj¹ce. Teatr wedle Cierniaka mia³ byæ „uroczysty” w sensie budzenia wznios³ych uczuæ, kreowania atmosfery œwiêta, poczucia uczestnictwa w czymœ istotnym, niecodziennym. W ten sposób mia³ nie tylko oddzia³ywaæ na indywidualne zmys³y, lecz tak¿e stanowiæ zbiorowe prze¿ycie, cementuj¹ce wspólnotê, nadaj¹ce jej swoist¹ moc. Tak rozumiany teatr by³ z jednej strony silnie zanurzony w przesz³oœci – nie w „folklorze” i „zwyczajach”, lecz w najg³êbszych, wrêcz uniwersalnych aspektach kultury ludu, jakimi s¹ wiejskie „œwiêta”, czy to o charakterze religijnym, czy œwieckim, zwi¹zane z rytmem przyrody, prac¹ na roli i innymi wa¿kimi wydarzeniami w ¿yciu wspólnoty. Z drugiej zaœ strony by³ to teatr na wskroœ nowoczesny. Wielkie widowiska, z masowym udzia³em widzów-aktorów, oznacza³y nie tylko odrzucenie naœladownictwa schematycznych ram teatru zawodowego. Przede wszystkim wyra¿a³y idee emancypacyjne i demokratyczne – lud przestawa³ byæ biernym odbiorc¹, a stawa³ siê równouprawnionym wspó³twórc¹. Prezentuj¹c sw¹ wizjê, stwierdza³ Cierniak w roku 1930: To ju¿ nie bêdzie teatr dla ludu, ograniczaj¹cego siê do biernego odbierania wra¿eñ, ale teatr ludu, odprawiany zbiorowym wysi³kiem wszystkich danego widowiska uczestników. Masy ludowe w teatrze Cierniaka wchodzi³y na scenê nie tylko dos³ownie, lecz tak¿e w wymiarze symbolicznym,
wkracza³y w ¿ycie publiczne, zrzucaj¹c jarzmo wielowiekowej pañszczyzny i późniejszego traktowania jako obywateli drugiej kategorii. Tak pomyœlany teatr nadawa³ ludowi poczucie si³y i w³asnej wartoœci. Folklor nie mia³ tu nic wspólnego z sentymentalnym wzdychaniem za „starymi dobrymi czasami”, z kurczowym trzymaniem siê tradycji, lecz s³u¿y³ jako budulec to¿samoœci mas ludowych. Nawet jeœli nie by³ doskona³y – i nale¿a³o go rozwijaæ, ulepszaæ, co Cierniak podkreœla³ wielokrotnie – to by³ w³asny, pozwala³ ch³opom czuæ siê samodzielnymi twórcami, nie zaœ zaledwie konsumentami tego, co przygotowa³y dla nich stare elity spo³eczno-kulturalne. Redaktor „Teatru Ludowego” uwa¿a³, ¿e nowy repertuar i sposoby uczestnictwa w widowiskach s¹ zarazem odpowiedzi¹ na zachodz¹ce tendencje spo³eczne, jak i przyspieszaj¹ ich rozwój. W programowym tekœcie „O treœæ teatru ch³opskiego” pisa³ w 1937 r., ¿e nowoœci w teatrze ludowym pozostaj¹ w œcis³ym zwi¹zku [. . .] z ogóln¹ atmosfer¹ [. . .] w Polsce, w której [. . .] musia³ siê obudziæ w najszerszych warstwach, a wiêc i na wsi, pêd do œwiat³a, do nauki, w ogóle do kultury. [. . .] ¿ycie na wsi i jej szybki rozwój organizacyjno-spo³eczny przynios³y nowe treœci, nowe niepokoje, kon‚ikty, marzenia i têsknoty, które domagaj¹ siê w³aœciwej wypowiedzi w teatrze. Wieœ siê budzi do nowego ¿ycia, prê¿y siê, z uporem idzie ku nowej historii i w³aœnie chcia³aby siê zobaczyæ na scenie w tej nowej, tworz¹cej swoje ch³opskie i ogólnonarodowe jutro, postawie. Chcia³aby zobaczyæ to, co ju¿ wyra¿aæ zaczyna w wierszu, w pismach m³odzie¿y, w dyskusjach i zjazdach, [. . .] w uniwersytetach ludowych, na zebraniach kó³ m³odzie¿y wiejskiej, spó³dzielni, kó³ Stronnictwa Ludowego. W tym samym roku na ³amach „Pracy Oœwiatowej” stwierdza³: [. . .] têsknimy przecie¿ – jak zawsze – ku nowej, lepszej przysz³oœci, st¹d tyle marzeñ o wielkich przemianach. [. . .] Dzisiejsze czasy, zw³aszcza w ¿yciu wsi polskiej, s¹ czasami naprawdê epokowymi, bo w³aœnie teraz rozpocz¹³ siê ów historyczny pochód ch³opa ku pañstwu i jego sprawom, ku dojrzewaniu do podjêcia pe³nej odpowiedzialnoœci za losy tego pañstwa [. . .].
*** W dorobku Cierniaka oprócz szeroko pojêtego „artyzmu”, wyraźnie widzimy – jak ujê³a to Kazimiera Zawistowicz-Adamska: drugi nurt – to „sprawa ch³opska”, to ideologiczna walka o pozycjê ch³opa, o wydźwigniêcie go z upoœledzenia gospodarczego i kulturalnego, o zapewnienie pe³noprawnego uczestnictwa w kulturze narodowej. Zawieyski zaœ dodaje, ¿e nale¿a³ ca³ym sercem do radykalnego ruchu ch³opskiego i by³ w ostatnich latach przed wojn¹ cz³onkiem opozycyjnego Stronnictwa Ludowego. Pragn¹³ tego, czego pragnêli wówczas wszyscy radykalni dzia³acze polityczni i ch³opskie partie [. . .].
147 Sympatie ideowe i organizacyjne Cierniaka nie pozostawiaj¹ w¹tpliwoœci, ¿e o lata œwietlne odleg³y by³ od kultury ludowej w pojêciu „skansenu” czy kurczowego trzymania siê „tradycji”. Dodajmy, ¿e tego rodzaju jawne afiliacje stanowi³y dowód znacznej odwagi cywilnej, wszak Cierniak pozostawa³ urzêdnikiem pañstwowym na etacie w sanacyjnym ministerstwie. Tylko szacunek dla jego autorytetu i uznanie dla wielkiej pracy spo³ecznej sprawi³y, ¿e redaktor „Teatru Ludowego” nie popad³ w nie³askê w obozie rz¹dz¹cym. A Cierniak, choæ dobroduszny i serdeczny, nie cofa³ siê przed ostr¹ krytyk¹ ówczesnej rzeczywistoœci. We wspomnieniach uczestnika Ogólnopolskiej Konferencji Teatralnej w Katowicach w maju 1934 r. zachowa³ siê taki incydent: [. . .] przedstawiciel Komendy G³ównej Zwi¹zku Strzeleckiego zaatakowa³ dzia³alnoœæ Instytutu Teatrów Ludowych [. . .], ¿e „nie uwzglêdniaj¹ w repertuarze teatru ludowego dzisiejszej rzeczywistoœci”. Na to porwa³ siê Cierniak [. . .]: „Owszem, mo¿emy uwzglêdniæ wasz¹ propozycjê i inscenizowaæ [. . .] dzisiejsz¹ rzeczywistoœæ, ale mam w¹tpliwoœci, czy nam w³adze pozwol¹ inscenizowaæ sprawê Brzeœcia i Berezy Kartuskiej”. Nie nale¿y jednak wi¹zaæ tego z polityk¹ pojmowan¹ jako walka o interesy partyjne. On sam okreœla³ siê mianem „ludowca”, jednak odcina³ od zbyt silnych identyfikacji partyjnych; sojuszników potrafi³ dostrzec w œrodowiskach nierzadko odleg³ych od swego „zaplecza”. Bywa³em z nim na uroczystoœciach otwarcia domów ludowych i œwietlic. [. . .] Cieszy³ siê z ka¿dej œwietlicy – Wiciowej [radykalna m³odzie¿ ludowa], TUR-owej [PPS] czy Siewowej [sanacja] lub Katolickiego Stowarzyszenia M³odzie¿y [bliskie endecji]. [. . .] zawsze podkreœla³ te momenty w dzia³aniu, które wieœ ³¹cz¹, scalaj¹ jej wysi³ki w kierunku pozytywnych przeobra¿eñ – wspomina³ Marian Trendota. M³odzi radyka³owie z ruchu ludowego zarzucali mu czasem pozostawanie „na s³u¿bie” obozu w³adzy. Ale Cierniak te¿ by³ radyka³em, tyle ¿e na g³êbszym poziomie. Przemawiaj¹c w 1936 r. na konferencji zorganizowanej przez Prezydium Rady Ministrów, mówi³ do sanacyjnych urzêdników: Nie cofajmy siê, gdy zajdzie wy¿sza potrzeba, przed poœwiêceniem [. . .] nie tylko interesów
grupowych, ale tak¿e dziœ obowi¹zuj¹cych zarz¹dzeñ ustrojowych, je¿eli wejdzie w grê Salus Republicae [Dobro Rzeczypospolitej].
*** Po niemieckiej napaœci na Polskê, pozbawiony pracy, znalaz³ siê w bardzo trudnej sytuacji materialnej – mia³ na utrzymaniu ¿onê i córki. Gdy uda³o mu siê otrzymaæ posadê nauczyciela w szkole na warszawskim Targówku, zacz¹³ tê pracê od pomocy dla najbiedniejszych uczniów. W liœcie do Pigonia pisa³: [. . .] ju¿ temu zaradzi³em zorganizowawszy wewn¹trz klasy samopomoc œniadaniow¹: dzieci zamo¿niejsze przynosz¹ po kromce chleba dla niezamo¿nych i dzielimy siê tym tak, ¿e przynajmniej te dzieci, co nie jedz¹ w domu, zawsze w szkole na pauzie coœ przetr¹c¹ [...]. Zbieram po znajomych i innych szko³ach rzeczy ubraniowe, bieliznê, obuwie, przybory szkolne, ksi¹¿ki i obdzielam tych biedaków. W³¹czy³ siê te¿ w dzia³alnoœæ konspiracyjn¹ w Stronnictwie Ludowym „Roch”, wkrótce zosta³ cz³onkiem Komisji Oœwiaty tego¿ ugrupowania. W 1940 r. utworzy³ podziemny Ludowy Instytut Oœwiaty i Kultury, pe³ni³ rolê jego lidera. Bra³ czynny udzia³ w redagowaniu i kolporta¿u prasy podziemnej. Prawdopodobnie zadenuncjowany za tê dzia³alnoœæ, zosta³ aresztowany przez Gestapo 22 kwietnia 1941 r. i osadzony na Pawiaku. Ciê¿ko chory, spêdzi³ kilka miesiêcy w wiêziennym szpitalu. 2 marca 1942 r., w odwecie za zastrzelenie kilku gestapowców przez ruch oporu, hitlerowcy w zbiorowej egzekucji w nieznanym do dziœ miejscu rozstrzelali 100 wiêźniów Pawiaka, miêdzy nimi Jêdrzeja Cierniaka. Jego symboliczny grób znajduje siê w Palmirach. Tu¿ po zakoñczeniu wojny, znany pisarz ch³opski, Jan Wiktor, napisa³: Zgin¹³ w bezimiennym dole, a móg³by byæ jutro dum¹ Polski, najpracowitszym cieœl¹ przy wznoszeniu zrêbu dla przysz³ych pokoleñ.
Remigiusz Okraska
Bibliografię do tekstu zamieszczamy z braku miejsca tylko w jego wersji elektronicznej na stronie internetowej „Obywatela”.
Antykwa Pó³tawskiego Dzia³y „Nasze tradycje” oraz „Z Polski rodem” zosta³y z³o¿one Antykw¹ Pó³tawskiego – czcionk¹ zaprojektowan¹ w latach 1923-1928 przez polskiego grafika i typografa Adama Pó³tawskiego. Jest to pierwszy polski krój pisma zaprojektowany od podstaw. Antykwa Pó³tawskiego bywa nazywana „polskim krojem narodowym”.
Wiêcej informacji o tradycjach polskiej typografii oraz elektroniczne wersje czcionki mo¿na znaleźæ na stronie internetowej: http://nowacki.strefa.pl/
148
RE CEN ZJA
Pełzający kryzys w wędrującym świecie Joanna Duda-Gwiazda
Światowy kryzys gospodarczy nie jest cyklicznym pogorszeniem koniunktury, ani naturalną korektą notowań giełdowych. W systemie tkwi jakiś błąd zasadniczy. Grzegorz Kołodko w książce „Wędrujący świat” ogłosił pogrzeb neoliberalizmu, ponieważ na światowych forach ekonomicznych dostrzeżono, że ślepe trzymanie się tej doktryny wywołało więcej problemów niż rozwiązało. Kołodko przyznaje, że monetaryzm związany z neoliberalną ideologią poradził sobie z inflacją, ale to właściwie jedyne osiągnięcie. Z polskiej perspektywy trudno nawet tę zaletę dostrzec, ponieważ neoliberalni politycy najpierw spowodowali hiperinflację. To, co wiedzą miliony ludzi na świecie, dotarło do światowych uczonych. Do polskich jeszcze nie. U nas nie toczy się na ten temat żadna debata publiczna. Politycy chwalą się wzrostem PKB. Ekonomiści uczą, jak na kryzysie zarobić. Jedynie Konwersatorium „O lepszą Polskę”, koordynowane przez dr. hab. Pawła Sorokę, miało odwagę powiedzieć, że kryzys gospodarczy rozwija się w sposób pełzający; ma on charakter strukturalny oraz systemowy i potrwa co najmniej kilka lat. […] ostateczne przezwyciężenie kryzysu będzie wymagało zastosowania odmiennych i nowych sposobów, instrumentów i narzędzi. Głos „niszowego” gremium nie ma jednak szans przedostać się do opinii publicznej. W mediach i w praktyce partii rządzącej nadal jedyną receptą na wzrost PKB jest prywatyzacja, komercjalizacja, deregulacja, cięcia budżetowe oraz większy wysiłek w pracy za mniejsze pieniądze. Te dobre rady ćwiczymy od lat z marnym skutkiem. Polacy nietypowo reagują na kryzys, ponieważ kryzys mamy permanentny: od powstania „Solidarności” w r., poprzez stan wojenny, szokową transformację, aż do dzisiaj, z krótkimi przerwami na rządy SLD i PiS-u. Klienci nie zaciskają pasa, bo albo dziurek już brak, albo po szokowych doświadczeniach obawiają się najgorszego, czyli utraty wszystkich oszczędności. Mieliśmy szczęście, że PO nie udało się wprowadzić Polski do strefy euro. Łotwa,
która związała swojego łata z euro sztywnym kursem, tak jak niegdyś Argentyna peso z dolarem, pogrąża się w chaosie. Słowacy w południowej Polsce wykupują nawet ziemniaki. Osłabienie złotego okazało się korzystne dla polskiej gospodarki. Wzrost zainteresowania ekonomią jest dobrą stroną kryzysu. Dotychczas ekonomię przedstawiano z jednej strony jako naukę prawie już zbędną, ponieważ niewidzialna ręka rynku sama wie najlepiej, jak kierować gospodarką i finansami. Z drugiej zaś – jako skomplikowaną wiedzę, zastrzeżoną dla profesjonalnych ekonomistów. Okazało się, że ani niewidzialna ręka, ani ekonomiści nie wiedzą, jak poradzić sobie z tym kryzysem. Ogromne pieniądze wpompowane przez rządy zapobiegły załamaniu się systemu finansowego, ale go nie uzdrowiły. Pieniądze, którymi zasilono banki i wielkie korporacje przemysłu motoryzacyjnego, pochodzą z budżetów, czyli są to nasze pieniądze, podatników. Warto przypomnieć tę mantrę, dotychczas powtarzaną przy każdej propozycji dofinansowania transportu publicznego, edukacji, nauki, służby zdrowia czy lokalnego przemysłu. Zasady ideologii neoliberalnej, powtarzane nieustannie, wbijano nam do głów jako twarde prawa ekonomii. Przykładem może być podatek liniowy, rzekomo sprzyjający rozwojowi gospodarczemu. Przedstawiano go jako korzystny dla wszystkich, chociaż jest oczywiste, że chodzi o zlikwidowanie progresji podatkowej dla ludzi o najwyższych dochodach. Większość o niższych dochodach nie protestuje, pod presją oskarżenia o przywiązanie do
149 komunistycznej „urawniłowki”. Tymczasem w książce „Wędrujący świat” możemy znaleźć dane statystyczne potwierdzające tezę, że to nadmierne rozwarstwienie hamuje rozwój. Miarą rozkładu dochodów jest tzw. współczynnik Giniego. Definicja tego wskaźnika jest dosyć skomplikowana, ale sens bardzo prosty. Przy równych dochodach wszystkich obywateli, współczynnik Giniego wynosi zero, jeśli jeden człowiek zgarnie dochody z całego państwa – jeden. Dziesiątka najbardziej egalitarnych państw świata to Azerbejdżan ze wskaźnikiem Giniego ,, Dania, Japonia, Szwecja, Czechy, Norwegia, Słowacja, Uzbekistan, Finlandia i Ukraina – ,-, i zaraz za nimi Niemcy – ,. Natomiast rekordziści w nierównomiernym podziale dochodów to Namibia – ,, Lesotho, Botswana, Sierra Leone, Republika Środkowoafrykańska, Swaziland, Boliwia, Haiti, Kolumbia, i Paragwaj – ,-,. Większość obywateli w tych państwach żyje w skrajnej nędzy, choć niektóre są bogate w zasoby naturalne i mają całkiem przyzwoity PKB. Jednak żadnego nie można zaliczyć do państw o rozwiniętej gospodarce rynkowej. Ciekawy jest rozkład wskaźnika Giniego w najważniejszych gospodarkach świata: Indie – ,, Francja i Kanada – ,, Włochy i Wielka Brytania – ,, Rosja – ,, USA – ,, Chiny – ,, Brazylia – ,. Nie dziwi znaczne rozwarstwienie w Rosji, zbliżone do USA, ponieważ oligarchów rosyjskich znamy nawet z nazwiska. Zastanawiający jest wysoki wskaźnik Giniego w Chinach, najwyższy wśród krajów wychodzących z systemu komunistycznego, a w tym przypadku – także z powszechnej biedy. Rzuca to cień na sukces gospodarczy Chin, którym Kołodko się zachwyca. Chińską drogę od gospodarki komunistycznej do rynkowej przedstawia jako modelową, niemal idealną. Ciekawa jestem, czy Kołodko rzeczywiście widział Chiny. Aby zobaczyć Chiny, trzeba uwolnić się od opiekunów i przewodników i zapuścić w dzielnice niedostępne cudzoziemcom. Podobnie jak niegdyś w ZSRR, nie jest to łatwe. Na wycieczce musieliśmy użyć podstępu, aby urwać się na kilka godzin od grupy, a to, co zobaczyliśmy, jest trudne do opisania, ponieważ taka nędza i warunki życia są w Polsce niewyobrażalne. Książkę „Wędrujący świat” warto przeczytać. Jest ciekawa, inspirująca, zawiera mnóstwo informacji i stanowi doskonałą odtrutkę na ideologiczne podejście do problemów gospodarczych, w którym byliśmy tresowani najpierw w systemie komunistycznym, potem w neoliberalnym. Wśród wielu interesujących rozważań godne uwagi są próby sformułowania celu działalności gospodarczej. Tym celem nie jest wzrost PKB, lecz rozwój społecznogospodarczy. Jest to oczywiste, ale taka zmiana celu to niemal rewolucja polityczna i mentalna. Uwzględniając wyłącznie wzrost PKB, martwimy się, że Europa jest o lat opóźniona w stosunku do USA. Nie jest to prawdą. Wzrost efektywności gospodarowania i wydajności pracy po obu stronach Atlantyku był zbliżony, ale
Amerykanie wybrali wzrost dochodów, zaś Europejczycy – skrócenie czasu pracy. Od r. według OECD średni roczny czas pracy na jednego zatrudnionego zmniejszył się w USA o ,, w Niemczech i Francji o ok. , we Włoszech o , zaś w Wielkiej Brytanii, uchodzącej za wzór neoliberalizmu, o ,. PKB może błędnie informować o stanie gospodarki, a do oceny poziomu rozwoju społeczno-gospodarczego jest przydatny tylko częściowo. Dlatego poszukuje się innych miar rozwoju. Od r. stosowany jest wskaźnik rozwoju społecznego, HDI (Human Development Index), na który składają się w równych częściach: poziom dochodów (PKB), średnia długość życia (miara poziomu ochrony zdrowia i stanu środowiska) oraz poziom wiedzy. Jeśli celem jest wysoki wskaźnik HDI, to nakłady na ochronę zdrowia i edukację nie są już tylko przyszłościową inwestycją w kapitał ludzki, która być może za wiele lat „zwróci się” gospodarce. Wzrost HDI poprawia poziom rozwoju tu i teraz. Celem naszych wysiłków jest pomyślność człowieka, nie gospodarki, na co zwracał uwagę i Jan Paweł II, i Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, i wszyscy logicznie myślący, z wyjątkiem neoliberałów. Ciekawą miarę pomyślności zaproponował król Bhutanu, państewka w Himalajach, odpierając zarzuty „Financial Times”, że kraj słabo się rozwija. Tę miarę nazwano „szczęście krajowe brutto” (Gross National Happiness). Składają się na nią sprawiedliwy i trwały rozwój społeczno-gospodarczy, ochrona wartości kultury, dbałość o środowisko naturalne człowieka, dobre rządzenie i zarządzanie gospodarką i sprawami publicznymi. Badania w krajach wykazały, że rzeczywiście ludzie w Bhutanie są najbardziej szczęśliwi. W tym ciekawym rankingu wysoką pozycję zajmują kraje skandynawskie, USA
150 są na . pozycji, Chiny na ., Polska na ., Ukraina na ., a Rosja na . Jacek Kwieciński w „Gazecie Polskiej” skomentował to tak: N. Sarkozy zalecił, aby ekonomiczni statystycy uwzględniali „poczucie szczęścia” w danych na temat PKB. Odtąd każdy sukces piłkarski, ładna pogoda lub wynalezienie nowego gatunku sera zwiększy produkt krajowy Francji. I zmniejszy jej dług, deficyt, a pewno i bezrobocie. Wykładowcy wyższych uczelni i studenci zapewne wnikliwie śledzą propozycje nowych miar poziomu rozwoju. Książka Kołodki, dedykowana „Wszystkim”, jest pierwszą polską publikacją dla nieprofesjonalistów otwarcie krytykującą neoliberalizm. Polacy wychowani w kulcie autorytetów, karmieni propagandą fetyszyzującą PKB, mogą zapoznać się z innym podejściem do gospodarki znanego na świecie ekonomisty, nie jakichś tam oszołomów – antyglobalistów. Jest to główna zaleta tej książki. Jednak fakt, że autor należy do establishmentu i podlega ograniczeniom związanym z tym statusem, powoduje, że w książce jest wiele sprzeczności i wątpliwych hipotez dotyczących kierunku rozwoju i przyszłości świata. Jego krytyczne uwagi są bardzo ogólnikowe, nie dotykają osób ani instytucji, chociaż dłuższy wywód poświęca rozróżnieniu między interesownym kłamstwem, pomyłką i ideologicznym zaślepieniem. Z tego względu książka jest mało przydatna dla działaczy, którzy chcieliby już teraz podjąć walkę z korporacjami i instytucjami powodującymi najwięcej szkód. Perspektywa stulecia, kiedy to na skutek instytucjonalizacji globalizacji doczekamy się „globalizacji z ludzką twarzą”, to cel zbyt odległy. Ponadto, jaką mamy pewność, że rolę wiodącą w tej instytucjonalizacji odegrają profesjonaliści, ludzie o szerokich horyzontach, wrażliwi na problemy społeczne i nieskorumpowani? Nie mamy podstaw wątpić, że autor do takich należy, a mimo to był bezradny wobec niszczącej gospodarkę szokowej terapii w pierwszym okresie polskiej transformacji. Wydaje się, że był zaskoczony nagłym odejściem od społecznej gospodarki rynkowej, deklarowanej przy Okrągłym Stole, chociaż należał do establishmentu PRL. Wygląda na to, że bezpieka oszukała nie tylko naród, również własną partię. Neoliberalizm został importowany z Zachodu, ale przecież nie bez zgody ludzi, którzy w Polsce rozdawali polityczne karty i sprawowali realną władzę. Może Kołodko wierzy, że była to „Solidarność”, a ludzie z obozu władzy nie mieli głosu decydującego? Z drugiej strony, Kołodko twierdzi, że „Solidarność” głosiła wówczas utopię państwa związkowego. Byłby to argument wzmacniający pozycję neoliberałów. Nie wiemy, jak było naprawdę. Prawdopodobnie przeciwnik, a raczej partner wyhodowany przez Kiszczaka w stanie wojennym i posadzony przy Okrągłym Stole, głosił różne egzotyczne poglądy. Potem Grzegorz Kołodko był wicepremierem i ministrem finansów w rządach W. Pawlaka, J. Oleksego, W. Cimoszewicza i L. Millera. Nie może i nie powinien dezawuować swojej polityki na stanowiskach rządowych, gdyż miał wówczas realne osiągnięcia. W rezultacie opinie autora o polskiej
transformacji, rozsiane w różnych miejscach książki, są wzajemnie sprzeczne i trudno je poskładać w spójną całość. Od niewygodnych problemów autor wędruje do Chin, albo umyka do roli światowego ekonomisty, który z lotu ptaka analizuje i ocenia procesy. Patrząc z lotu ptaka wyszliśmy nienajgorzej, ponieważ mogły się nam przytrafić takie nieszczęścia, jakie dotknęły Rosję i Ukrainę. J. E. Stiglitz w swojej książce „Globalizacja” przywołuje teorię i pozytywne rezultaty polityki gospodarczej polskiego ekonomisty, czyli Grzegorza Kołodki. Prawdopodobnie jakiś rodzaj poprawności politycznej powoduje, że światowej sławy ekonomiści przedstawiają katastrofalne skutki neoliberalizmu na przykładzie państw Ameryki Łacińskiej, np. Boliwii, nigdy Polski albo Rumunii. Swój udział w tej poprawności ma również Kołodko. Autor bez zastrzeżeń pozytywnie ocenia transformację chińskiej gospodarki. Był doradcą chińskich władz i sukces Chin jest również jego sukcesem. Nawet decyzję pacyfikacji na placu Tiananmen w r. ocenia jako wybór tragiczny, lecz słuszny z punktu widzenia rozwoju gospodarczego. Konieczne było okiełznanie demokratycznych zapędów podważających scentralizowany model państwa i jednopartyjny system. Z drugiej strony, Kołodko proponuje włączenie demokracji do wskaźnika HDI kwantyfikującego poziom rozwoju społeczno-gospodarczego. Pobłażliwość dla łamania w Chinach praw człowieka i obywatela jest sprzeczna z podstawową zasadą, że gospodarka powinna służyć człowiekowi. Okazuje się, że czasem trzeba poświęcić ludzi dla dobra gospodarki… Grzegorz Kołodko zaleca instytucjonalizację globalizacji, aby narastający brak koordynacji nie doprowadził do chaosu. Przyszłość widzi w integracji regionalnej, stopniowo obejmującej cały świat, ze wspólnym pieniądzem – globalem. Jako sposób wyjścia z neoliberalnej pułapki zaleca pohamowanie chciwości świata bogatych i zatroszczenie się o los biednych w regionach słabo rozwiniętych. Skłonić świat do takiego zwrotu miałaby rozumna strategia, globalne instytucje i światowe organizacje pozarządowe, monitorujące punkty zapalne w skali globu. A zatem nowy wspaniały świat byłby stopniowo budowany z dobrej woli zarządzających, ponieważ nacisk zrewoltowanych mas w skali narodowej jest bezskuteczny, a rewolucja globalna – niemożliwa. Hipoteza o dobrowolnym pohamowaniu chciwości jest bardzo mało prawdopodobna. Odpowiedzialność za losy maluczkich jest w świecie finansów i wielkich korporacji pojęciem nieznanym. Nawet perspektywa światowej recesji nie skłoniła banków do ułatwienia przedsiębiorcom zaciągania kredytów. Przeciwnie, po świadomym rozdęciu bańki kredytów hipotecznych, uzasadnioną ostrożnością tłumaczą się z zaostrzenia kryteriów. Banki połknęły publiczne pieniądze jak należną im daninę i wypłaciły wysokie premie zarządom i radom nadzorczym – tym samym, które doprowadziły je na skraj bankructwa. Gdy administracja Baracka Obamy wprowadziła ograniczenia kominów wynagrodzeń w instytucjach korzystających z pomocy publicznej, banki
151 zrezygnowały z pomocy lub ją zwróciły, ponieważ prezesi ze swoich niebotycznych dochodów zrezygnować nie chcą. Piękny przykład solidarności z biednymi, których recesja wywołana przez kryzys finansowy wpędza w nędzę! Może patrząc z szerszej perspektywy lub z odległej przyszłości, neoliberalizm jest już skompromitowany i pozostaje nam tylko rozprawić się z jego „marną spuścizną”. Z dołu, z naszej perspektywy, nie wygląda to tak dobrze. Neoliberalizm trzyma się mocno, ignorując merytoryczne argumenty. Nie wydaje się też możliwe doprowadzenie do zrównoważonego rozwoju w wyobrażalnej perspektywie czasowej bez zakwestionowania modelu tego rozwoju. Musimy coraz więcej produkować, kupować, wyrzucać na śmietnik, znów kupować i produkować, aby przemysł nie stracił klientów, a pracownicy – zatrudnienia. Obecnie jedyną receptą na pełzający kryzys jest przyspieszanie tego cyklu marnotrawienia zasobów Ziemi i ludzkiej pracy. Przykładem może być ratowanie gospodarki niemieckiej za pomocą premii dla klientów, którzy oddali na złom swój samochód. W nagrodę za utratę bezpieczeństwa socjalnego, za pracę, w której tylko pracoholik może liczyć na uznanie, dostajemy „śmieciowe żarcie”, usługi, w ramach których musimy się sami obsłużyć, buty, które nie wytrzymują jednego sezonu. Antyglobaliści mają rację, że ten model rozwoju to pułapka, z której trzeba się wycofać. Chiny, podążając autorytarną drogą, inną niż pozostałe państwa posocjalistyczne, wykorzystały globalizację dla własnego sukcesu gospodarczego. Nie jest to droga neoliberalna w tym sensie, że państwo nie zrezygnowało ze swoich funkcji inspirowania i koordynowania procesów gospodarczych na rzecz niewidzialnej ręki rynku. O kursie juana nadal decyduje partia, komunistyczna już chyba tylko z nazwy. Poza tym Chiny nie zaproponowały nic rozsądniejszego niż masowa produkcja gadżetów i towarów o niskiej trwałości, które trzeba szybko wyrzucić, aby kupić następne. Jeśli Chiny powtórzą sukces państw rozwiniętych w powszechnej motoryzacji, dojdzie do katastrofy komunikacyjnej w gigantycznych chińskich miastach, a zasoby ropy wyczerpią się jeszcze szybciej niż wynika to z obecnych prognoz. Teraz Chińczycy jeżdżą rowerami. Nie wiemy, co zrobią, gdy będzie ich stać na samochody. W r. nie widzieliśmy budowy metra ani w Pekinie, ani w Szanghaju. Chiny szeroko otworzyły się za to na GMO. Transgeniczne odmiany roślin zajmują w Chinach , mln hektarów (Marie-Monique Robin – „Świat według Monsanto”, s. ). Chińskie transgeniczne pomidory, nielegalnie sprowadzane do Włoch, już zrujnowały włoskich plantatorów, a ci z kolei – rolników w Ghanie. Kołodko przyznaje, że transformacja genetyczna nie może nie budzić obaw. Choć faktycznie transformacja genów w naturze nie jest czymś niecodziennym, wielu uważa, że jest to wbrew naturze albo, jak kto woli, niezgodne z prawami boskimi. Z drugiej strony, takie blokujące działania są przejściowe, bo tego nie da się zatrzymać. To, co może być stworzone, będzie stworzone. Kołodko sądzi, że GMO są „postępowe” i dlatego ludzie broniąc się przed nimi, są bezsilni. Trudno
uwierzyć, że Kołodko nie czytał książki „Nasiona kłamstwa” J. Smitha, nie słyszał o kryminalnych praktykach koncernu Monsanto. Równocześnie autor potępia zmuszanie Irakijczyków przez amerykańską administrację do kupowania modyfikowanych nasion. Haniebnych praktyk przy wprowadzaniu GMO w innych rejonach świata, patentowania nasion lokalnych odmian, Kołodko nie wspomina. Nie jest łatwo określić poglądy autora. Jest „za, a nawet przeciw” w tych sprawach, w których występuje ostry konflikt interesów. Powstrzymanie ocieplenia klimatu wydaje się Kołodce możliwe, konieczne i postępowe. Nie proponuje ograniczenia transportu na ogromne odległości, pomija rolę korporacji w zanieczyszczaniu środowiska. Jakościowo odmiennie ludzie – jednostki i społeczeństwa – podchodzić będą do kwestii zatrucia środowiska, jego zaśmiecania i niszczenia. […] Będą to traktować tak jak obecnie palenie papierosów, a przecież stosunek do tej dewiacji zmienił się bardzo szybko, na przestrzeni zaledwie paru dekad. Jest to pogląd zbyt optymistyczny. Nawet narkomanii nie udało się wyeliminować wyższą świadomością społeczeństwa. Interesujące jest, o czym autor nie pisze. Socjaldemokrata nie używa słów „wyzysk” i „własność”. Korporacja nie jest własnością prywatną w tradycyjnym znaczeniu. Z definicji jest własnością zbiorową i anonimową. Poświęcając wiele uwagi krajom biednym, Kołodko nie wspomina o uprawach monokulturowych, wprowadzonych przez koncerny. Zlecanie badań naukowych przez korporacje ocenia pozytywnie. Ubolewa, że w Polsce wciąż za mały jest udział takich zleceń. O ujemnych skutkach komercjalizacji instytucji naukowych, korumpowaniu naukowców, fałszowaniu wyników – Kołodko nie pisze. Dostrzega rolę koncernów zbrojeniowych w światowej polityce, natomiast nie docenia wpływów koncernów energetycznych. Nie znajdujemy też żadnej refleksji na temat zagrożeń, jakie zalecana przez Kołodkę integracja regionalna może przynieść krajom peryferyjnym, takim jak Meksyk w NAFTA czy Rumunia i Bułgaria w Unii Europejskiej. „Wędrujący świat” wyznacza nowy trend w przedstawianiu problemów rozwoju po załamaniu się ideologii neoliberalizmu. Jednak kompromitacja ideologii nie oznacza utraty władzy i możliwości praktycznego działania. W Chinach nadal rządzi partia komunistyczna. W Polsce na wiele lat przed upadkiem komunizmu nawet członkowie PZPR nie wierzyli w doktrynę marksistowską. Kołodko proponuje ujawnianie nadużyć. Jest to bardzo ważne, ale nie wystarczy, aby neoliberalizm pozbawić władzy. Joanna Duda-Gwiazda
Grzegorz W. Kołodko, Wędrujący świat, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008. Strona internetowa książki, na której znaleźć można m.in. okresowo aktualizowane tabele, wykresy i mapy dotyczące dziedzin, którym jest poświęcona: www.wedrujacyswiat.pl
152
Ludowa historia Anglii
RE CEN ZJA
dr hab. Rafał Łętocha
Po wielu latach doczekaliśmy się drugiego wydania książki Gilberta Keitha Chestertona „Krótka historia Anglii” w tłumaczeniu Adama Doboszyńskiego, jednego z największych polskich admiratorów talentu angielskiego pisarza i myśliciela. Wielbicielom twórczości autora „Napoleona z Notting Hill” książki specjalnie rekomendować nie trzeba. Jeśli nawet nie czytali jej wcześniej, wiedzą mniej więcej, co mogą w niej znaleźć. Pełna jest ona bowiem charakterystycznego dla Chestertona humoru, przewrotności, paradoksów, łamania stereotypów. Zabiera nas w podróż po dziejach Anglii, jest to jednak bardzo osobista i subiektywna historia tego kraju. Tytuł książki z pewnością nie zachęca do lektury czytelnika, który dotychczas nie zetknął się z tym autorem. Mamy dziś prawdziwy zalew „krótkich historii”, stanowiących najczęściej różnego rodzaju kompendia czy wręcz bryki, przeznaczone dla żyjących w coraz większym biegu współczesnych ćwierć- i półinteligentów. Książki Chestertona poza tytułem jednak nic nie łączy z tego rodzaju wywodami. Co prawda nie jest zbyt obszerna, ale absolutnie nie jest też przeznaczona dla osób, które nie mają bladego pojęcia na temat tego, co na Wyspach Brytyjskich działo się przez ostatnie dwa tysiące lat. Chesterton bynajmniej nie zaprząta naszej uwagi wydarzeniami, które urosły do rangi przełomowych w historii Wysp. Podąża swoim szlakiem, zgłębiając i eksploatując tematy, którym niemało miejsca poświęcił już w innych książkach, walcząc z frazesem, obiegową opinią i „najnowszymi odkryciami” nauki. Jest to swego rodzaju spojrzenie na dzieje Anglii z lotu ptaka z perspektywy cywilizacyjnej i w związku tym, żeby pracę zrozumieć i w pełni docenić jej walory, konieczna jest choćby pobieżna znajomość historii politycznej. Interesuje Chestertona przede wszystkim to, jak tworzyła się kultura, mentalność angielska, jakie jest źródło charakterystycznych dla tego kraju instytucji, kładzie nacisk na wydarzenia, które miały jego zdaniem kluczowe znaczenie dla kształtowania się tamtejszej cywilizacji. Dodatkowo przez cały czas polemizuje on z różnymi
rozpowszechnionymi, modnymi, acz uproszczonymi poglądami, obecnymi w świadomości powszechnej i w obiegu naukowym. Wszystko to napisane jest nie suchym, akademickim żargonem, lecz mistrzowskim stylem, pełnym ironii i dystansu, charakterystycznym dla tego znakomitego pisarza. Stronice książki nie są przeładowane datami czy opisami przebiegu bitew, kampanii, wojen. Autora interesuje bowiem coś zupełnie innego – większe znaczenie mają dla niego często półlegendarne czy wręcz baśniowe opowieści, niż twarde fakty, bowiem to te pierwsze, jego zdaniem, w większym stopniu kształtowały angielską duszę. We wprowadzeniu Chesterton uzasadnia, dlaczego nie będąc przecież profesjonalnym historykiem, podjął się napisania takiego dzieła. Jestem przecież zwykłym członkiem szerokiego ogółu – czytamy – i nie zdradzam żadnych pretensji do jakiejś szczególnej uczoności. Odpowiadam krótko: wiedza moja wystarczy akurat na to, by wiedzieć jedną rzecz, że nikt nie napisał jak dotąd historii ujętej z punktu widzenia członka szerokiego ogółu. To, co zwiemy historią popularną, powinno się raczej zwać historią antypopularną. Wszystkie bowiem podręczniki historii, prawie bez wyjątku, są albo wrogo nastawione do mas, albo je ignorują, lub też w sposób kunsztowny dowodzą, że wina leży po stronie mas. Pisząc o zwyczajowym sposobie przedstawiania historii, o tym, czego się uczy, na co zwraca uwagę, Chesterton słusznie zauważa, iż nie pozwala to zupełnie na zrozumienie charakteru danej epoki, tego, co stanowiło jej sedno. W efekcie, często jawią się one jako szereg wydarzeń pojawiających się ex abrupto, w żaden sposób nie powiązanych,
153 niewiele mających ze sobą wspólnego. Nie może potem dziwić, iż cały świat zaczyna być postrzegany na sposób owych strasznych mieszczan z wiersza Tuwima, którzy idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc – widzą wszystko oddzielnie. Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo… Chesterton zwraca uwagę, iż mówiąc np. o Wielkiej Karcie Swobód, przedstawia się ją zazwyczaj jako coś całkowicie odosobnionego, przy czym upiorną nieledwie jej samotność tłumaczy się faktem, że wyprzedziła ona swój czas. Nie uczy się jednak robotnika, że całe średniowiecze zapchane było pergaminowymi kartami. Cieśla słyszy o jednej tylko karcie, danej baronom, i to głównie w interesie baronów. Nie słyszy natomiast o żadnej z kart nadanych cieślom, bednarzom, czy też w ogóle ludziom tego samego autoramentu. Chesterton kładzie bardzo silny nacisk na wpływy rzymskie oraz chrześcijańskie, które miały w głównej mierze kształtować cywilizację angielską. Bez czynnika religijnego, jak pisze, nie byłoby w ogóle żadnych dziejów Anglii. Wyliczanie angielskich królów i parlamentów, jak ma to miejsce w wielu podręcznikach historii, bez wspominania na temat rewolucji, która dokonuje się w życiu codziennym na skutek oddziaływania czynnika religijnego, to dla niego głupota tak piramidalna, że brak nawet dla niej stosownego porównania. W słabym przybliżeniu można by ją oddać poprzez paralelę z bliższych nam czasów, gdybyśmy zamienili miejscami religię i sekularyzm. Wyobraźmy więc sobie, że jakiś klerykalny czy rojalistyczny pisarz ogłasza spis arcybiskupów Paryża z lat -, zaznaczając skrupulatnie, że jeden z nich umarł na czarną ospę, inny ze starości, a jeszcze innemu, osobliwym przypadkiem, ucięto głowę – lecz całkowicie przemilczając naturę, i nawet nazwę, rewolucji francuskiej. Prawie połowę książki poświęca swojej ukochanej epoce – średniowieczu, o którego dobre imię walczył już niejednokrotnie we wcześniejszych pracach, próbując obalać narosłe stereotypy. Jeśli chodzi o ten okres, kładzie nacisk na konflikt między Henrykiem II a św. Tomaszem Beckettem, zakończony zamordowaniem tego ostatniego. Uznaje on, iż dla ukształtowania duszy angielskiej sprawa ta miała o wiele większe znaczenie niż bitwa pod Hastings. Dużym zainteresowaniem Chestertona cieszy się również średniowieczny ustrój społeczny. Wiele pisze na temat uwłaszczenia chłopów, czyli przemiany, za sprawą której niewolnik przemienił się w chłopa pańszczyźnianego, a później w uwłaszczonego. Przede wszystkim jednak koncentruje uwagę na ustroju cechowym. Mamy wręcz do czynienia z apoteozą samorządności w tamtych czasach. Ludzie średniowiecza, jak czytamy, nie tylko mieli samorząd, ale ten samorząd był ich własnym wytworem. Oczywiście szukali oni i uzyskiwali zatwierdzającą pieczęć państwa, w miarę jak centralne władze monarchii narodowych rosły w siłę. Ta pieczęć była [jednak] zatwierdzeniem faktu już istniejącego. Ludzie związali się w cechy i parafie na długo, zanim przyśniły
się komukolwiek akty o samorządach. […] W nowoczesnych państwach konstytucyjnych nie spotyka się w praktyce instytucji nadanych sobie w ten sposób przez sam lud. Wszystkie takie instytucje otrzymuje lud w darze od kogoś innego. Jedna tylko rzecz ostała się dziś jeszcze wśród nas, osłabiona wprawdzie i zagrożona, ale dzierżąca nadal pewną władzę, jakby jakaś zjawa średniowiecza: związki zawodowe. Oczywiście ta atencja Chestertona wobec ustroju cechowego łączy się z propagowaniem przez niego ideologii zwanej dystrybucjonizmem, który postrzegał poniekąd jako powrót do tych średniowiecznych ideałów i wzorców. Głównym bowiem zadaniem cechów miała być naprawa szewców, podobnie jak butów, i łatanie sukienników ich własnym suknem; wzmacnianie najsłabszego punktu i szukanie zgubionej owieczki. Jednym słowem chodziło o utrzymanie linii małych warsztatów nieprzerwanej jak linii frontu. Cech bronił się przed wzrostem wielkiego warsztatu. Warto zwrócić też uwagę, że Chesterton w dużej mierze pokazuje dzieje Anglii przez pryzmat konfrontacji trzech czynników: ludu, arystokracji i monarchii. Nietrudno zauważyć po czyjej stronie jest jego sympatia. Przede wszystkim przyznaje rację ludowi, w dalszej kolejności widać jego duży szacunek i sentyment do monarchii. Najgorszą opinią autora „Krótkiej historii Anglii” cieszy się arystokracja. Większość jej działań postrzega jako egoistyczne, mające za zadanie jedynie doprowadzenie do zwiększenia swoich wpływów, realizację celu partykularnego bez oglądania się na interesy innych warstw. W ten sposób przedstawione zostały np. panowanie i upadek Ryszarda II czy powstanie Wata Tylera. W wieku XIV, jak pisze Chesterton, doszło na Wyspach do rewolucji ubogich.
154 Nie potrzebuję kryć się z przekonaniem, że byłoby dla nas wszystkich rzeczą możliwie najlepszą, gdyby się była całkowicie udała. Gdyby Ryszard II rzeczywiście skoczył w siodło Wata Tylera, czy raczej gdyby parlament nie był go zrzucił z konia, gdy się nań dostał, gdyby był potwierdził fakt nowej wolności chłopskiej jakimś aktem władzy królewskiej […] nasz kraj byłby zapewne miał dzieje na tyle szczęśliwe, na ile pozwala natura człowieka. Upadek tej rewolucji ubogich, pozbycie się króla Ryszarda II Plantageneta, usiłującego wzmocnić władzę królewską i pozostającego w permanentnym konflikcie z baronami – było wynikiem kontrrewolucji bogaczy. Dalszym jej ciągiem de facto miała być angielska reformacja. W tych kwestiach Chesterton również z właściwą sobie błyskotliwością i żelazną logiką rozprawia się z najbardziej wyświechtanymi poglądami na temat jej źródeł. Rzeczą jaskrawo niesłuszną nazywa on bowiem podpieranie tezy, jakoby reformacja była wyłącznie słuszną reakcją przeciwko nadużyciom Kościoła. Od plądrowania klasztorów oligarchowie przeszli wkrótce do plądrowania cechów i tak oto dwie instytucje, które zabezpieczały ubogich i stanowiły dla nich ratunek w trudnych chwilach, zostały unicestwione wskutek rewolucji bogaczy. Chesterton pokazuje, jak za sprawą tych wydarzeń ginie – oczywiście zmitologizowana przez niego do pewnego stopnia – Old Merry England, stara, wesoła, chrześcijańska, plebejska kraina, w której ludzie polecamy
potrafili się prawdziwie cieszyć, modlić i walczyć. Być może to właśnie stanowi tak naprawdę oś wywodu angielskiego myśliciela. Książkę zaraz po wydaniu spotkała oczywiście ostra krytyka z wielu stron. Dziennikarz „Times Literary Supplement” pisał na przykład o skrzywionym spojrzeniu na dzieje Anglii, podkreślając, iż nie można z niej wynieść żadnej wiedzy na temat brytyjskiej historii, co najwyżej tylko na temat tego, jak „pokręconą” jej wizję ma Chesterton. Obrońcą pracy był natomiast m.in. George Bernard Shaw, polemizujący wszak niejednokrotnie z autorem „Latającej gospody”. Pomimo utyskiwań krytyków, książka jednak bez wątpienia obroniła się, jak w zasadzie wszystkie dzieła – nie waham się użyć tego słowa – genialnego Anglika. Czekam zatem z niecierpliwością na kolejne akty tej prawdziwej chestertoniady, którą od jakiegoś czasu urządza Wydawnictwo „Fronda”, zwłaszcza zaś na nie wydawany w naszym kraju od r. „Powrót Don Kichota”. dr hab. Rafał Łętocha
Gilbert Keith Chesterton, Krótka historia Anglii, Stowarzyszenie Kulturalne „Fronda”, Wydawnictwo „Apostolicum”, Warszawa – Ząbki 2009, przekład Adam Doboszyński. Sprzedaż wysyłkowa: www. wydawnictwo.fronda.pl
Dom wspólny,
dom obcy
RE CEN ZJA
Krzysztof Wołodźko
Spółdzielczość jest dziś w powszechnym odbiorze PRL-owskim reliktem, jako taka nie ma więc zbyt dobrej marki. Na ile zasłużenie? Odpowiedź na to pytanie stara się przynieść książka „Spółdzielnie mieszkaniowe: pomiędzy wspólnotą obywatelską a alienacją” dr. Arkadiusza Peiserta. Już w tytule zawarte są problemy, przed którymi stoi współczesna spółdzielczość mieszkaniowa. Tworzenie lokalnej społeczności, a z drugiej strony – wyobcowanie jednostek i samych struktur, to fundamentalny punkt odniesienia dla autora publikacji. Peisert zaczyna od przedstawienia teoretycznych podstaw demokracji w jej różnorodności, od form władzy politycznej do „ludowładztwa” jako formy samoorganizacji lokalnych społeczności. Wiąże się to bezpośrednio z kwestią społeczeństwa obywatelskiego (w tradycji republikańskiej: wspólnota moralna, zmierzająca do powszechnego dobra) i jego pojmowania. Cywilizacja, którą pojmujemy często w kategoriach ściśle technologicznych, materialnych, okazuje się mieć zdaniem autora swoje korzenie w społeczeństwie obywatelskim. Peisert zauważa, iż Edward Abramowski wskazywał na zacofanie cywilizacyjne polskiego społeczeństwa i związane z nim przyzwyczajenie do bierności jako główną przeszkodę w rozwoju spółdzielczości, w demokracji spółdzielczej zaś upatrywał szansę na przezwyciężenie tego zacofania. Autor książki przypomina także badania Roberta Putnama nad wspólnotami regionalnymi w północnych Włoszech, opisane w pracy „Demokracja w działaniu”. Użyte tam kategorie „cnót obywatelskich”, „amoralnego familiaryzmu”, ukazanie różnic postaw mieszkańców Południa i Północy kraju w życiu społecznym będą później użyteczne dla autora „Spółdzielni…”, podobnie jak analiza pojęć klientelizmu (cechy charakterystycznej dla społeczności pochodzenia chłopskiego) czy kapitału społecznego. Truizmem, wartym jednak nieustannego przypominania, jest to, że wspólnoty lokalne dla prawidłowego funkcjonowania potrzebują historycznego zakorzenienia i ciągłości.
Pisze o tym także Peisert: demokratyczny charakter spółdzielni i towarzysząca jej obywatelskość członków jest uzależniona od istnienia w społeczności spółdzielni wartości wyniesionych z wielopokoleniowych tradycji wspólnego działania. Jeżeli takie tradycje istnieją, łatwiej o demokratyczny charakter spółdzielni, jeśli brak takich tradycji – wówczas będzie dominował w nich egoizm członków i niesprawność władz. Pierwsza spółdzielnia mieszkaniowa powstała w Stanach Zjednoczonych w r., zaś w r. spółdzielnie typu mieszkaniowo-budowlanego skupiały już mln członków. W Anglii, ojczyźnie rewolucji przemysłowej, sytuacja klasy robotniczej wymuszała działania legislacyjne i reakcję ze strony warstw posiadających: Powołano wyspecjalizowaną instytucję, Poor Law Commission, która miała systematycznie badać warunki mieszkaniowe w miastach. Były one bardzo złe, co doprowadziło do kilkakrotnego wybuchu epidemii cholery w biednych dzielnicach Londynu. […] ten problem dostrzegać zaczęli również sami pracodawcy – kapitaliści. Zaczęli oni budować tanie osiedla patronackie dla robotników. Zazwyczaj nie spełniały one standardów higieny i służyły tylko związaniu najlepszych robotników z zakładem. Robotnicy, którzy mieli lepsze warunki mieszkaniowe, mogli być bardziej wydajni w pracy. Ten krótki cytat wymownie ukazuje logikę kapitalistycznego „humanitaryzmu”.
155
156 Pionierska, rodzima spółdzielczość mieszkaniowa to Wielkopolska drugiej połowy XIX w. Później zaczęły powstawać spółdzielnie mieszkaniowe na terenie zaborów rosyjskiego i austriackiego (koniec XIX w.). Działalność spółdzielcza w tym pierwszym zaborze miała początkowo charakter przede wszystkim filantropijny, gdyż władze rosyjskie przeciwstawiały się stricte spółdzielczym inicjatywom, cechującym się niebezpieczną z punktu widzenia caratu suwerenną samorządnością. Spółdzielczość mieszkaniowa najsilniej rozwinęła się na terenie Łodzi, gdzie istniał znaczny niedobór mieszkań. Były to przede wszystkim stowarzyszenia zakładane przez robotników, ponadto w mieście tym istniało największe skupisko osiedli robotniczych, przy zakładach Scheiblera. Polska międzywojenna to także olbrzymie kłopoty mieszkaniowe. Jak zauważa Peisert, dla wielu rodzin luksusem było posiadanie jednej izby, dlatego też podnajmowały one „kąty” osobom z zewnątrz. Około roku podnajmujących „kąty” w Warszawie było co najmniej tys. Coraz wyraźniej dostrzegano potrzebę inicjowania i wspierania budownictwa społecznego, w którym widziano jeden z głównych sposobów na złagodzenie problemu braku mieszkań. Wskazuje przy tym, że II Rzeczpospolita to w Polsce czas funkcjonowania dwóch typów spółdzielni mieszkaniowych: mieszkaniowo-budowlanych (własnościowe) i mieszkaniowych (lokatorskie). Podkreśla, że pierwszy rodzaj był właściwie znany jedynie w Polsce, tworzyły go osoby wywodzące się z lepiej sytuowanych warstw społeczeństwa, […] miał zachęcać do oszczędzania i związania lokatorów-właścicieli z mieszkaniami i spółdzielnią, inaczej niż to było w charakteryzujących się dużą rotacją lokatorów domach czynszowych, a często – jak wykazała międzywojenna praktyka – również w spółdzielniach mieszkaniowych typu lokatorskiego. Spółdzielnie lokatorskie miały natomiast korzenie socjalistyczne, a ze względu na możliwości finansowe osób, dla których powstawały, budowały mieszkania tanie, skromne i małe. Czas Polski Ludowej autor publikacji podsumowuje w następujący, warty przytoczenia sposób: bezpośrednio po II wojnie światowej ruch spółdzielczy, najczęściej związany z partiami centrolewicowymi, był w Polsce bardzo rozpowszechniony. Władze komunistyczne dostrzegały w niezależnej spółdzielczości zagrożenie, gdyż była ona ważnym ogniwem samoorganizacji społeczeństwa […]. Jednakże z powodu pokrewieństwa ideowego, nie mogły lub nie chciały jej otwarcie zwalczać. Władze starały się więc z jednej strony zdominować spółdzielczość, ale z drugiej strony zachować jej fasadę spółdzielczą, by zaangażować energię i środki społeczeństwa. Taka polityka prowadzona była także wobec spółdzielni mieszkaniowych: Nowe mieszkanie było w PRL dobrem luksusowym; powodowało to, że mieszkańcy osiedli spółdzielczych byli wdzięczni za przydzielenie mieszkania i nie byli skłonni do zrzeszania się w organach samorządowych, gdyż nie rozumieli ich praktycznej roli. Nie było sensu się zrzeszać, jeżeli popierało się (w latach siedemdziesiątych narzucane i zdominowane
przez państwo) władze spółdzielni […]. Paradoksalnie, rozmiary tego konformizmu zaskakiwały nawet przedstawicieli władz spółdzielczych i struktur ogólnospółdzielczych. W tekstach z tamtego okresu widać rozczarowanie biernością członków i oczekiwanie większej aktywności. Z drugiej strony aktywność tę przedstawiciele ówczesnych władz spółdzielczych rozumieli tylko jako samorządne zarządzanie takimi rzeczami, jak rozkład trawników, placów zabaw itp. W drugiej, bardziej analitycznej części „Spółdzielni mieszkaniowych…” Peisert omawia ramy formalnoprawne spółdzielczości mieszkaniowej: najważniejsze przepisy dotyczące spółdzielni mieszkaniowych w Polsce, podstawy prawne samorządu spółdzielni mieszkaniowej oraz prawa członków spółdzielni. Autor stwierdza we wnioskach: następujące z dużą częstotliwością zmiany prawa spółdzielczego, moim zdaniem, świadczą o braku koncepcji kolejnych rządów względem roli, jaką powinna odgrywać spółdzielczość mieszkaniowa w gospodarce narodowej czy polityce społecznej. Wprowadzane zmiany prawne są wypadkową gry interesów i sił politycznych. Według Peiserta, los spółdzielni zależy w tej sytuacji przede wszystkim od determinacji samych spółdzielców i ich zdolności długofalowego myślenia o instytucjach, za które współodpowiadają. Czasy PRL zebrały smutne żniwo stłamszenia inicjatywy społecznej: w drugiej połowie lat siedemdziesiątych frekwencja na zebraniach grup członkowskich wynosiła około i stale spadała. W roku, w którym obecna była euforia z powodu „karnawału Solidarności”, frekwencja wynosiła . Zmiana ustrojowa, choć pożądana, przyniosła nowe bolączki: społeczeństwo polskie nie nadążało za zmianami polityczno-ekonomicznymi. Społeczna mobilizacja wygasła po osiągnięciu zwycięstwa. […] Społeczeństwo zajęło się konsumpcją i przestało interesować się polityką. „Prywatne” wydawało się czymś bardziej poszukiwanym niż „społeczne”. Zdaniem dr. Peiserta, uwzględnić należy – również w perspektywie badań nad spółdzielczością mieszkaniową – silnie zaznaczający się konformizm obywateli wobec władzy. Jednocześnie, transformacja przyniosła ze sobą wykreowanie nowych punktów odniesienia. Nowe wartości – stwierdza autor – indywidualizm, przedsiębiorczość itd. – nie odnosiły się do niczego, co byłoby wcześniej w społeczeństwie zakorzenione. Niektórzy badacze określają to mianem „niechcianej rewolucji społecznej”, która dodatkowo utrudniła budowę nowego porządku wspólnotowego, gdyż społeczeństwo zatomizowane w okresie istnienia systemu totalitarnego (lub autorytarnego) po odzyskaniu wolności przejawiało bardzo ograniczoną zdolność do zbiorowego działania. Zawarta w książce analiza funkcjonowania czterech wybranych spółdzielni mieszkaniowych pokazuje, jak ogólnoustrojowe paradygmaty przekładają się na realia dnia powszedniego w III RP. Dyskusje na zebraniach grup członkowskich i przedstawicieli to nie zmaganie się dwóch lub więcej koncepcji, ale zmaganie się członków domagających się dyskusji nad sprawami spółdzielni z grupą (oraz zarządem i radą nadzorczą) dążącą do zamknięcia tej dyskusji,
157 przegłosowania wniosków zarządu i zamknięcia spotkania. Czytelnik odnosi wrażenie, że ta patologiczna z punktu widzenia samorządności i lokalnej demokracji sytuacja ujawnia podstawowy mechanizm hamujący rzeczywisty wzrost spółdzielczości: cała energia poświęcona jest nie na omawianie perspektyw rozwoju, lecz na koteryjno-środowiskowe przepychanki. Ujawnia także serwilizm i bezradność ludzi zrzeszonych w spółdzielniach mieszkaniowych. Ostatecznie, sytuacja spółdzielczości mieszkaniowej w perspektywie kilku dziesięcioleci ukazuje stan polskiego kapitału społecznego, w tym także jego zwyrodniałej formy, „brudnego kapitału społecznego”. Kapitał społeczny, który – to truizm – jest budowany nade wszystko w skali mikro, na poziomie lokalnym, wpływa na stopień integracji społeczności osiedlowych, lokalnych stowarzyszeń i kształt „demokracji na co dzień”. Interesującym czynnikiem, na który zwraca uwagę Peisert, mającym utrudniać demokratyzację spółdzielni, są zaległości w opłatach czynszowych. Jednak kwestia ta, poza analizą konkretnych sytuacji w danych spółdzielniach mieszkaniowych, nie zostaje poddana żadnemu omówieniu, które uwiarygodniałoby tezę autora. Socjologiczne badanie czterech różnych spółdzielni mieszkaniowych w ich codziennym funkcjonowaniu ukazuje możliwe modele działania i cechy takich instytucji w skali kraju: „miękki autorytaryzm”, inercja, brak zaangażowania, a z drugiej strony wyrosły na tym gruncie gwałtowny konflikt nielicznej, ale aktywnej mniejszości z władzą przyzwyczajoną do bierności ogółu, aż po „demokratyczny przełom”. Podczas tego ostatniego, zorganizowana, niewielka grupa członków spółdzielni postanowiła trwale zaangażować się w jej funkcjonowanie, aby […] nadać jej demokratyczny charakter. Wnioski, jakie przedstawia Arkadiusz Peisert w zakończeniu pracy, dalekie są od optymizmu. Znalazłem więcej ograniczeń [dla tworzenia rzeczywistych spółdzielni
mieszkaniowych – przyp. K. W.], wobec czego perspektywa powstawania wspólnot obywatelskich wydaje się odległa. Więcej szans na ich powstanie można znaleźć w spółdzielniach małych […], ale takie mniejsze organizmy społeczne będą narażone na większe trudności, a w przypadku załamania się obywatelskiego samorządu konsekwencje będą bardziej bolesne niż w obecnych spółdzielniach konsekwencje braku demokracji – pisze. Ograniczenie dla rozwoju spółdzielczości stanowią także kwestie stricte ekonomiczne, narastające nierówności statusowe i materialne: Rozwarstwienie powoduje w spółdzielniach zróżnicowanie interesów poszczególnych grup, a przez to utrudnia kształtowanie się poczucia wspólnego interesu ogółu członków spółdzielni oraz otwiera pole do uzgodnień klientelistycznych. Całościowy ogląd sytuacji nie napawa zatem nadzieją. Kondycja spółdzielni mieszkaniowych może służyć za papierek lakmusowy polskiej demokracji, umożliwiający zrozumienie jej bolączek. Powszechne niezadowolenie z jakości życia publicznego bierze swój początek nie tylko z rozwiązań ogólnoustrojowych czy tzw. wielkiej polityki, ale także z niskiej jakości oddolnej demokracji i poczucia wyobcowania, izolacji. Sprawia to, że dom wspólny jest wciąż, niestety, domem obcym. Krzysztof Wołodźko
Arkadiusz Peisert, Spółdzielnie mieszkaniowe: pomiędzy wspólnotą obywatelską a alienacją, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2009. Książkę można nabyć bezpośrednio u wydawcy: Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, ul. Nowy Świat 4, 00-497 Warszawa, (22) 553 13 33, dz.handlowy@uw.edu.pl; księgarnia internetowa: www.wuw.pl.
Wiedza dla obywateli Misją Instytutu Spraw Obywatelskich (ISO) jest tworzenie i rozpowszechnianie idei i praktycznych rozwiązań, których wspólny mianownik stanowi dbałość o dobro wspólne. Przygotowaliśmy m.in.: ■ Raport, w którym zaproponowaliśmy sposoby na poprawę sytuacji materialnej i wizerunku społecznego kobiet prowadzących dom ■ Przewodnik po tzw. dobrych praktykach w zakresie organizacji transportu zbiorowego w miastach, oraz analizę niezbędnych zmian w polskiej polityce transportowej ■ Praktyczny poradnik na temat tego, jak skutecznie wykorzystywać zapisy ustawowe do walki o interesy zatrudnionych i dobro ich zakładów pracy ■ Kompendium wiedzy na temat wprowadzania organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO) do produkcji żywności
Wszystkie te opracowania można znaleźć na stronie: www.iso.edu.pl/raporty Osoby zainteresowane bezpłatnym otrzymaniem wersji drukowanej prosimy o kontakt pod numerem: (42) 630 17 49
AUTO RZY NUMERU
158
Carlos Pérez de Alejo – amerykański aktywista społeczny i dziennikarz. W r. brał udział w protestach antyglobalistów, od tamtego czasu zajmuje się animowaniem rozmaitych kampanii na rzecz sprawiedliwości społecznej, których tematyka rozciąga się od praw mniejszości seksualnych aż po ruchy sprzeciwu wobec wojny. Pochodzi z Miami. Już na studiach historycznych na Uniwersytecie Stanowym Florydy zainteresował się ideą demokracji w miejscu pracy, czemu dał praktyczny wyraz współzakładając uczelniany miesięcznik redagowany na zasadach kolektywnych. W r. przeprowadził się do Austin, gdzie na Uniwersytecie Teksasu zrobił dyplom ze studiów latynoamerykańskich. Od czasu przeprowadzki zdążył się zaangażować m.in. w prowadzenie spółdzielczej księgarni, działalność w młodzieżowej organizacji walczącej z wyzyskiem robotników rolnych oraz w animowanie samoorganizacji imigrantów zatrudnionych na budowach. Aktywnie działa w niezamożnych społecznościach Austin na rzecz rozwoju przyjaznych środowisku przedsiębiorstw spółdzielczych. Jako dziennikarz porusza tematy takie jak kooperatyzm, prawa pracownicze i problemy imigrantów; publikował na łamach „Dollars and Sense”, „YES! Magazine” oraz „Z Magazine”. Zapalony rowerzysta. Rafał Bakalarczyk (ur. ) – student polityki społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, założyciel Koła Myśli Krytycznej, początkujący publicysta (m.in. prowadzi bloga pod adresem www.wwwrbakalarczyk.redakcja.pl). Interesuje się gerontologią i edukacją, jest miłośnikiem książek Żeromskiego. Stały współpracownik „Obywatela”. Jędrzej Czerep (ur. ) – niezależny publicysta, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Publikuje m.in. w Portalu Spraw Zagranicznych. Absolwent Master in Euro-Mediterranean
Affairs (MEMA), międzynarodowego projektu akademickiego, łączącego nauki polityczne, ekonomię i studia kulturoznawcze. Studiował i pracował m.in. w Barcelonie, Casablance, Brukseli, współpracował ze stacją telewizyjną Al Jazeera English. Specjalizuje się w analizach problemów międzynarodowych, dotykających nowych procesów społecznych i zjawisk kulturowych. Geograficznie szczególnie zainteresowany Białorusią, regionem śródziemnomorskim i Afryką Subsaharyjską. Kontakt: jedrzej.czerep@gmail.com. Joanna Duda-Gwiazda – inżynier okrętowiec, działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża () i pierwszej „Solidarności” (członek prezydium MKSMKZ, Zarządu Regionu), w stanie wojennym internowana, niezależna dziennikarka i publicystka („Robotnik Wybrzeża”, „Skorpion”, „Poza Układem”). Od początku do dziś konsekwentnie w opozycji do metod i polityki firmowanej przez Lecha Wałęsę i jego następców. Żona Andrzeja Gwiazdy. Odznaczona Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Stała współpracownica „Obywatela”. Lisa Gale Garrigues (ur. ) – pisarka, dziennikarka, poetka i fotografka, pisząca po angielsku i hiszpańsku. Urodziła się i mieszka w Kalifornii, jednak wiele lat spędziła w Europie i Ameryce Południowej. W r., podczas argentyńskiego kryzysu, przeprowadziła się do Buenos Aires, gdzie przez dwa lata – pracując jako nauczycielka angielskiego i dziennikarski „wolny strzelec” – obserwowała tamtejszą samoorganizację społeczną; autorka głośnych relacji z tego procesu. Do Ameryki Łacińskiej wróciła w r. – dwa lata podróżowała po kontynencie, dokumentując piórem i obiektywem m.in. efekty rządów Evo Moralesa w Boliwii oraz konsekwencje eksploatacji złóż gazu w Peru. Publikowała w wielu czasopismach literackich i społeczno-
-politycznych, jest stałą współpracownicą „YES! Magazine”. Mark Gregory (ur. ) – etnograf, muzyk i producent. Pieśniami związkowymi zainteresował się w latach ., uczestnicząc w pracach nad śpiewnikiem Towarzystwa Miłośników Muzyki Ludowej przy Uniwersytecie w Sydney, zatytułowanym „Songs of Our Times” (Pieśni naszych czasów). W latach . w Londynie współtworzył Cinema Action, radykalny projekt filmowy, pisząc piosenki na potrzeby dokumentów poświęconych protestom pracowniczym; działał też w brytyjskich związkach zawodowych. Autor wystąpień i publikacji na temat pieśni związkowych i ich dokumentowania, prezentowanych na licznych konferencjach i festiwalach. Jego praca dyplomowa z muzykologii, obroniona na Uniwersytecie Macquariego, w r. ukazała się w wersji książkowej, pod tytułem „Sixty Years of Australian Union Songs” (Sześć dekad australijskich pieśni związkowych). Twórca internetowego zbioru niemal siedmiuset pieśni i wierszy o szeroko rozumianej tematyce związkowej: www.unionsong.com. Jakub Grzegorczyk (ur. ) – w r. ukończył studia w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych w Warszawie obroną pracy magisterskiej pt. „Społeczne konsekwencje rozwoju elastycznych form zatrudnienia w Polsce”. Działa w Lewicowej Alternatywie, Warszawskim Stowarzyszeniu Lokatorów i Ogólnopolskim Związku Zawodowym Inicjatywa Pracownicza. Paul Kingsnorth (ur. ) – angielski pisarz, publicysta i dziennikarz, aktywista społeczny i ekologiczny; z wykształcenia historyk. Jego aktywność obywatelska zaczęła się na studiach, kiedy zaangażował się w akcję przeciwko budowie autostrad, za co został aresztowany. W r. znalazł się na liście „ największych rozrabiaków Wielkiej
Brytanii”. Jego teksty ukazują się na łamach pism głównonurtowych („The Guardian”, „Independent”, „Le Monde”, „New Statesman”) i niezależnych (m.in. „The Ecologist”, do którego redakcji swego czasu należał). Autor książkowych reportaży o ruchu antyglobalistycznym („One No, Many Yeses”) oraz na temat niszczenia angielskiego krajobrazu i lokalnych więzi społecznych („Real England”). Jak sam mówi, stara się wskazywać powiązania między ludźmi a miejscami, polityką a życiem jednostek – tak, by zaczęły się interesować procesami, które dzieją się wokół nich. Jeden z głównych animatorów ambitnej inicjatywy, której celem jest wypracowanie nowego języka opisu rzeczywistości w obliczu kryzysu cywilizacyjnego i ekologicznego (zob. www.dark-mountain.net). Pracował m.in. w centrum rehabilitacji orangutanów na Borneo, był pokojowym obserwatorem podczas rewolucji zapatystowskiej w Meksyku i sprzątaczem w barze sieci McDonald’s. Autor nagradzanych wierszy. Mieszka na Tamizie, w pobliżu Oxfordu. Strona internetowa: www.paulkingsnorth.net. Jan Koziar (ur. ) – z wykształcenia geolog; emerytowany pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego, założyciel Wrocławskiej Pracowni Geotektonicznej. Od r. zaangażowany w działalność opozycji antykomunistycznej; w październiku r. usunięty z uczelni, przez sześć i pół roku prowadził intensywną działalność opozycyjną w ścisłym podziemiu, poszukiwany listem gończym przez SB. Od połowy lat ., zaniepokojony rozwijającą się w podziemiu propagandą neoliberalną, zajął się popularyzacją demokracji gospodarczej (zwłaszcza różnych form własności pracowniczej), etyki gospodarczej oraz racjonalnych form kapitalizmu; autor wielu publikacji na ten temat. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Polonia Restituta. Marek Kryda (ur. ) – ekolog, Dyrektor Instytutu Ochrony Zwierząt w Polsce, członek Polskiego Towarzystwa Nauk Weterynaryjnych, Międzynarodowego Komitetu Sterującego Inicjatywy Odpowiedzialności Agrobiznesu (USA) oraz Polskiej Inicjatywy
DOŁĄCZ DO NAS! jest pismem tworzonym społecznie przez ludzi, którzy utożsamiają się z celami i wartościami zebranymi w manifeście „Dla dobra wspólnego”, który znajdziesz na ostatniej stronie gazety. Jeżeli są one bliskie także Tobie, dołącz do nas! Propozycje tekstów: redakcja@obywatel.org.pl Ilustracje, fotografie: studio@obywatel.org.pl Inne formy wsparcia, wolontariat: biuro@obywatel.org.pl „Obywatel”, ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź tel./faks: (42) 630 17 49
Agro-środowiskowej. Przez kilka lat działał na rzecz ochrony Puszczy Białowieskiej, był współzałożycielem Towarzystwa Ochrony Puszczy Białowieskiej. W r. rozpoczął współpracę z Instytutem Ochrony Zwierząt (Waszyngton, USA) i obecnie kieruje pracami Instytutu w Polsce, które koncentrują się na dokumentowaniu zagrożeń ze strony przemysłowego chowu świń dla polskiego rolnictwa (zwłaszcza dla rodzinnych gospodarstw) i środowiska. Uczestnik prac nad ustawą o ochronie zwierząt w Komisji Europejskiej Sejmu, w AgroKonwencie Parlamentu Europejskiego oraz w Międzynarodowym Trybunale Praw Zwierząt w Genewie. Członek Rady Honorowej „Obywatela”. Artur Lewandowski (ur. ) – absolwent studiów w dziedzinie pracy socjalnej, urzędnik samorządowy w Bydgoszczy. W ramach pracy zawodowej zajmuje się m.in. problematyką służby zdrowia. Żeglarz, taternik. Rafał Łętocha (ur. ) – politolog i religioznawca. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, zastępca Dyrektora w Instytucie Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor w Instytucie Politologii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Oświęcimiu. Autor książek „Katolicyzm a idea narodowa. Miejsce religii w myśli obozu narodowego lat okupacji” (Lublin ) i „Oportet vos nasci denuo. Myśl społeczno-polityczna Jerzego Brauna” (Kraków ). Publikował m.in. we „Frondzie”, „Glaukopisie”, „Nomosie”, „Nowej Myśli Polskiej”, „Państwie i Społeczeństwie”, „Pro Fide Rege
et Lege”, „Studiach Judaica”, „Templum Novum”. Od urodzenia mieszka w Myślenicach i bardzo jest z tego zadowolony. Stały współpracownik „Obywatela”. Konrad Malec (ur. ) – przyrodnik, z zainteresowaniem i sympatią spogląda na tzw. hipotezę Gai, autorstwa Jamesa Lovelocka. Lubi przemieszczać się przy użyciu własnych sił, stąd rower i narty biegowe są mu nieocenionymi przyjaciółmi. Miłośnik tego, co lokalne i nieuchwytne, czego nie da się w prosty sposób przenieść w inne miejsce. Każdą wolną chwilę spędza na łonie Natury. Redaktor „Obywatela”. Liliana Milewska (ur. ) – słuchaczka Podyplomowych Studiów Zarządzania Kulturą na Uniwersytecie Łódzkim, magister psychologii, od lat zajmuje się szerzeniem niezależnej kultury, organizując koncerty wschodzących gwiazd alternatywnej sceny muzycznej. W wolnym czasie fotografuje i próbuje przeczytać książki z wciąż powiększającego się stosu czekających w kolejce. Miłośniczka kina i kawy. Maciej Muskat (ur. ) – współzałożyciel wielu inicjatyw w Polsce, w tym „Obywatela”. Dyrektor Greenpeace w Polsce w latach -, obecnie pracuje dla Greenpeace International, koordynując kampanię Ekologiczne Rolnictwo w Azji. Zazwyczaj można go spotkać w Bangalore na południu Indii. Remigiusz Okraska (ur. ) – z wykształcenia socjolog (Uniw. Śląski), z zamiłowania społecznik, publicysta
160 i poszukiwacz sprzeczności. Autor ponad tekstów zamieszczonych na łamach czasopism społeczno-politycznych różnych opcji (od radykalnej lewicy i anarchizmu po radykalną prawicę), w których od r. promował porzucenie przestarzałych ideologii, schematów myślowych i podziałów politycznych oraz wskazywał alternatywne rozwiązania. Od połowy lat . związany z polskim ruchem ekologicznym, od jesieni do lata r. był redaktorem naczelnym miesięcznika „Dzikie Życie”, poświęconego radykalnej obronie przyrody. Zredagował polskie edycje kilku książek z „klasyki” myśli ekologiczno-społecznej (A. Leopold, C. Maser, D. Korten, D. Foreman) i inne prace o podobnej tematyce. W kwestii poglądów społeczno-politycznych sympatyk „starej” socjaldemokracji i lewicy patriotycznej, środkowoeuropejskiego agraryzmu, niemieckiego ordoliberalizmu, dystrybucjonizmu Chestertona i Belloca oraz doświadczeń pierwszej „Solidarności”, choć z upływem czasu coraz mniej przywiązany do etykietek, sloganów i programów, bardziej natomiast do dobra wspólnego i konkretnej pracy na jego rzecz. Często za dokładnie te same działania czy opinie jest przez tępawych lewicowców nazywany faszystą, a przez tępawych prawicowców – lewakiem, i dobrze mu z tym. Redaktor naczelny portalu Lewicowo.pl, poświęconego dorobkowi i tradycjom polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej. Współzałożyciel i redaktor naczelny „Obywatela”. Rik Palieri – wykonawca muzyki folkowej (autor piosenek, wokalista i multiinstrumentalista), popularyzator różnorodności kulturowej, gawędziarz i wagabunda. Występował na festiwalach, w klubach i programach radiowych na kilku kontynentach, grał m.in. z Petem Seegerem, prowadzi własny program telewizyjny. Pochodzi z New Jersey, urodził się w rodzinie o polskowłoskich korzeniach. W naszym kraju zaczął bywać w związku ze swoją grą na dudach, w latach - jako stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej mieszkał w Istebnej, gdzie nauczył się gry na tradycyjnych instrumentach góralskich. Był twarzą kampanii promującej wśród Amerykanów wycieczki szlakiem polskiej kultury ludowej. Strona internetowa: www.banjo.net.
Adam Piechowski (ur. ) – historyk i działacz spółdzielczości. W latach - pracownik naukowy Spółdzielczego Instytutu Badawczego, w r. uzyskał stopień doktora historii na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego na podstawie rozprawy o spółdzielczości mieszkaniowej w stolicy w czasie okupacji. Od r. pracownik Krajowej Rady Spółdzielczej odpowiedzialny za kontakty międzynarodowe. Współpracował jako wykładowca m.in. z Instytutem Krajów Rozwijających się, Instytutem Polityki Społecznej UW oraz Warszawską Wyższą Szkołą Ekonomiczną. Uczestnik projektów z zakresu ekonomii społecznej, m. in. jeden z koordynatorów projektu „Tu jest praca”. W latach PRL współdziałał z opozycją demokratyczną, m.in. z KOR i Niezależną Oficyną Wydawniczą NOWA. Jego pasją są góry, podróże i fotografia, czemu dał wyraz w wielu artykułach i książkach, m.in. „Grań Tatr” (; przetłumaczona na jęz. węgierski), „Lud Syriusza. W poszukiwaniu tajemnic Dogonów” (), „Bedeker tatrzański” (współautor, Warszawa ). Jerzy Jacek Pilchowski (ur. ) – od r. działacz KOR-owskiej opozycji: członek kolegium redakcyjnego „Robotnika”, sygnatariusz Karty Praw Robotniczych, reprezentant wrocławskiego Klubu Samoobrony Społecznej, współpracownik Niezależnej Oficyny Wydawniczej oraz Biura Interwencyjnego i Komisji Helsińskiej. W okresie Pierwszej „Solidarności” wiceprzewodniczący wałbrzyskiego MKZ i członek prezydium Zarządu Regionu Dolny Śląsk. Po ogłoszeniu stanu wojennego internowany. W roku odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Obecnie mieszka w USA, gdzie pracuje jako informatyk. Pisze na tematy związane z informatyką, żeglarstwem, końmi, turystyką oraz amerykańską ekonomią i polityką; publikuje w pismach polskich i polonijnych. E-mail: jacek.pilchowski@gmail.com Michał Sobczyk (ur. ) – dziennikarz obywatelski, z wykształcenia specjalista w zakresie ochrony środowiska. Z „Obywatelem” współpracuje od kilku lat, od r. wchodzi w skład redakcji pisma, obecnie jest zastępcą redaktora naczelnego. Od urodzenia mieszka na
łódzkich Bałutach. Kontakt: sobczyk@ obywatel.org.pl. Paweł Soroka (ur. ) – doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Adiunkt Warszawskiej Szkoły Zarządzania – Szkoły Wyższej, kierownik studiów podyplomowych w tej uczelni. Od r. społecznie pełni funkcję koordynatora Polskiego Lobby Przemysłowego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Organizator inicjatyw kulturalnych, przewodniczący Rady Krajowej Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury oraz redaktor naczelny czasopisma ruchu RSTK pt. „Własnym Głosem”. Autor tomików wierszy. Był koordynatorem prac Konserwatorium „O lepszą Polskę”, które w r. opublikowało „Raport o stanie państwa i sposobach jego naprawy”. Autor książki „Polistrategia bezpieczeństwa zewnętrznego Polski. Ujęcie normatywne”. Członek Rady Honorowej „Obywatela”. Agnieszka Wasilewska (ur. ) – ekonomistka o lewicowych przekonaniach i poglądach na gospodarkę. Pracuje w polskim oddziale jednego z zagranicznych koncernów. Dużo czyta, a niedawno postanowiła także pisać. Anna Witowska-Ritter – socjolog, doktorantka w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Działa w organizacji Food and Water Europe, która przeciwstawia się korporacyjnej kontroli nad zasobami żywności i wody, a jednocześnie popiera rolnictwo rodzinne i zrównoważone. Mieszka w Dąbrowie Tarnowskiej wraz z mężem i córką. Marzy o pracy przy naprawie systemu rolno-spożywczego w Zimbabwe lub innym kraju, którego mieszkańcy cierpią głód i niedożywienie. Krzysztof Wołodźko (ur. ) – wychował się w Szołdrach, pegeerowskiej wsi w Wielkopolsce, mieszka wraz z Żoną w Krakowie. Współpracownik platformy hostingowej www.salon.pl, czasem tłumacz, czasem dziennikarz; lubi pisać i mówić o Nowej Hucie. Kontakt: k.wolodzko@iphils.uj.edu.pl. Stały współpracownik „Obywatela”.
4×
+
Czytelniku Zaprenumeruj „Obywatela”!
Warto, bo: ■ Zamawiając prenumeratę, zapłacisz taniej. Wesprzesz przy tym finansowo nasze społeczne inicjatywy (pośrednicy pobierają nawet do 50% ceny pisma!) ■ Masz szansę na ciekawe i cenne nagrody ■ Często dostaniesz drobny upominek dołączony do numeru ■ Prenumerata to wygoda – „Obywatel” w Twojej skrzynce pocztowej ■ Przy zamawianiu prenumeraty, wybrany archiwalny numer dostaniesz gratis (do wyboru nr 45–48)
Prenumerata naprawdę się opłaca! Chcesz dołączyć do prenumeratorów i otrzymywać obywatelskie prezenty? Opłać roczną prenumeratę w banku lub na poczcie i czekaj, aż „Obywatel” sam do Ciebie przywędruje :-). Możesz też skorzystać z naszego sklepu wysyłkowego, dostępnego na stronie www.obywatel.org pl/sklep Wpłat w wysokości 42 zł należy dokonywać na rachunek:
Świat wg Monsanto otrzymują: Tomasz Agrasiński z Krakowa Paweł Richert z Gdyni Jolanta Brodzińska z Kielc Mariusz Sikora z Połańca Andrzej Chilmon z Augustowa
Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 Prenumeratę można rozpocząć w dowolnym momencie, od wybranego numeru.
161
dla dobra wspólnego Celem, do którego dążymy, jest państwo, społeczeństwo i kultura zorganizowane wokół idei dobra wspólnego. Przyświecają nam następujące wartości: Samorządność, czyli faktyczny udział obywateli w procesach decyzyjnych we wszelkich możliwych sferach życia publicznego. (Re)animacja społeczeństwa. Sprzeciwiając się zarówno omnipotentnemu państwu, jak i liberalnemu egoizmowi, dążymy do odtworzenia tkanki inicjatyw społecznych, kulturalnych, religijnych itp., dzięki którym zamiast biernych konsumentów zyskamy aktywnych obywateli. „Demokracja przemysłowa”. Dążymy do zwiększenia wpływu obywateli na gospodarkę, poprzez np. akcjonariat pracowniczy, ruch związkowy, rady pracowników. ⁄ życia spędzamy w pracy – to zbyt wiele, aby nie mieć na nią wpływu. Sprawiedliwe prawo i praktyka jego egzekwowania, aby służyło społeczeństwu, nie zaś interesom najsilniejszych grup. Media obywatelskie, czyli takie, które w wyborze tematów i sposobów ich prezentowania kierują się interesem społecznym zamiast oczekiwaniami swoich sponsorów. Wolna kultura. Chcemy takiej ochrony własności intelektualnej, która nie będzie ograniczała dostępu do kultury i dorobku ludzkości. Rozwój autentyczny, nie pozorny. Kultowi wskaźników ekonomicznych i wzrostu konsumpcji, przeciwstawiamy dążenie do podniesienia jakości życia, na którą składają się m.in. sprawna publiczna służba zdrowia, powszechna edukacja na dobrym poziomie, wartościowa żywność i czyste powietrze. Ochrona dzikiej przyrody, która obecnie jest niszczona i lekceważona w imię indywidualnych zysków i prymitywnie pojmowanego postępu. Jeśli mamy do wyboru nową autostradę i nowy park narodowy – wybieramy park. Solidarne społeczeństwo. Egoizmowi i uznaniowej filantropii przeciwstawiamy społeczeństwo gotowe do wyrzeczeń w imię systemowej pomocy słabszym i wykluczonym oraz stwarzania im realnych możliwości poprawy własnego losu. Sprawiedliwe państwo, czyli takie, w którym zróżnicowanie majątkowe obywateli jest możliwie najmniejsze (m.in. dzięki prospołecznej polityce podatkowej) i wynika z różnicy talentów i pracowitości, skromne dochody nie stanowią bariery w dostępie do edukacji, pomocy prawnej czy opieki zdrowotnej. Gospodarka trójsektorowa. Mechanizmom rynkowym i własności prywatnej powinna towarzyszyć kontrola państwa nad strategicznymi sektorami gospodarki, sprawna własność publiczna (ogólnokrajowa i komunalna) oraz prężny sektor spółdzielczy. Nie zawsze prywatne jest najlepsze z punktu widzenia kondycji społeczeństwa. Gospodarka dla człowieka – nie odwrotnie. Zamiast pochwał „globalnego wolnego handlu”, postulujemy dbałość o regionalne i lokalne systemy ekonomiczne oraz domagamy się, by państwo chroniło interesy swoich obywateli, nie zaś ponadnarodowych korporacji i „zagranicznych inwestorów”. Przeszłość i różnorodność dla przyszłości. Odrzucamy jałowy konserwatyzm i sentymenty za „starymi dobrymi czasami”, ale wierzymy w mądrość gromadzoną przez pokolenia. Każdy kraj ma swoją specyfikę – mówimy „tak” dla wymiany kulturowej, lecz „nie” dla ślepego naśladownictwa.
TWOJE PODATKI DLA Dobra WSPóLNEGO – przekaż 1% DLA „Obywatela”
Zamiast naprawiać skutki - zapobiegamy! Nasze działania mają na celu zmiany systemowe, edukację i aktywizację społeczeństwa
Przekaż nam 1% podatku przy rozliczaniu PIT-a. Twoje pieniądze mogą wspierać nasze działania: Tworzymy niezależne media: „Obywatel” i jego serwis internetowy (www.obywatel.org.pl), mądre książki audycję radiową (www.czymaszswiadomosc.pl) pomagamy pracownikom (radypracownikow.info) chronimy konsumentów (www.naturalnegeny.pl) bronimy ludzi i środowisko przed spalinami (www.tirynatory.pl) … i wiele innych działań, dzięki którym ubywa chorób oraz potrzebujących chleba i schronisk.
1% KROK PO KROKU:
W rubryce: Wniosek o przekazanie 1% podatku należnego na rzecz organizacji pożytku publicznego (OPP) proszę wpisać nazwę organizacji – Stowarzyszenie „Obywatele-Obywatelom”
W rubryce Wnioskowana kwota proszę wpisać kwotę stanowiącą 1% podatku należnego urzędowi skarbowemu – trzeba zaokrąglić do pełnych dziesiątek, np. kwotę 38,14 zaokrąglamy do kwoty 38,10
W rubryce nr KRS proszę wpisać
0000248901
FUNDUSZ „OBYWATELA” Twój wkład w działania dla dobra wspólnego
„Obywatel” powstaje dzięki zaangażowaniu dziesiątek autorów, grafików, tłumaczy, korektorów i innych aktywistów, którzy swoją codzienną wolontariacką pracą umożliwiają wydawanie kwartalnika i książek, organizowanie dyskusji, prelekcji, pokazów filmowych i innych działań.
Podoba Ci się to, co robimy? Dołącz do nas! Wesprzyj Fundusz „Obywatela”! Dzięki Twojej wpłacie będziemy mogli wydrukować następny numer gazety, zorganizować pokaz filmowy, dojechać z prelekcjami do małych miejscowości. Każda podarowana złotówka umożliwia rozwijanie naszych działań.
Wpłaty można przekazywać na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-743 Łódź Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1344 0001 z dopiskiem „Fundusz »Obywatela«”
Fundusz Obywatela wsparli: Aleksander Stryszak, Anonim, Wojciech Trojanowski. Dziękujemy!
To jedyny sposób na prawdziwą niezależność!
BIBLIOTEKA OBYWATELA NR 4
Jan Gwalbert Pawlikowski
Kultura a natura i inne manifesty ekologiczne Pierwsze w historii wznowienie całości unikatowego tekstu pierwotnej edycji książki „Kultura a natura” z roku 1913 – pionierskiego w Polsce manifestu ochrony przyrody. Oprócz niego książka zawiera dwa inne ważne teksty tego autora – „Tatry parkiem narodowym” (1923) i „W obronie idei parku narodowego” (1936), a także obszerną przedmowę Remigiusza Okraski. „Kultura a natura” była pierwszym w Polsce całościowym i tak dobitnym głosem wskazującym na konieczność ochrony dziedzictwa przyrodniczego, głosem przenikliwym, ponadczasowym i odważnym, o wiele lat wyprzedzającym „modę” na ekologię i powstanie ruchu „zielonych”. Do dziś aktualne, dalekowzroczne przesłanie, łączące ochronę przyrody z dbałością o rozwój kulturalny i wartości humanistyczne. Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939) – prawnik, ekonomista, badacz i popularyzator twórczości Juliusza Słowackiego, polityk i społecznik. Wybitny taternik, znany m.in. z pierwszego wejścia na szczyt Mnicha, działacz Towarzystwa Tatrzańskiego, autor zasad przyjętych przez europejskie organizacje alpinistyczne, piewca i obrońca kultury ludowej Podhala. Przede wszystkim jednak „duchowy ojciec” ochrony przyrody w Polsce, współautor pionierskiej ustawy o ochronie przyrody (1934 r.), współtwórca Ligi Ochrony Przyrody, propagator koncepcji Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kawaler Orderu Polonia Restituta. Pawlikowski stworzył odrębny kierunek w światowym ruchu ochrony przyrody, który można nazwać idealistycznym lub lepiej humanistycznym, gdyż głównych motywów ochrony przyrody upatruje w idealnych wartościach przyrody, w jej znaczeniu dla naszego rozwoju duchowego. Prof. Adam Wodziczko Wydawcy:
Jan Gwalbert Pawlikowski – „Kultura a natura i inne manifesty ekologiczne” 150 stron, cena 19.00 zł (w księgarniach) 17,00 zł bezpośrednio u wydawcy (koszt przesyłki wliczony) Wpłaty na zakup książki: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-734 Łódź tel./fax. (42) 6301749, e-mail: biuro@obywatel.org.pl Bank Spółdzielczy Rzemiosła, ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 z dopiskiem „Pawlikowski” Wszelkich dodatkowych informacji na temat książki udziela Konrad Malec pod numerem telefonu 504 268 206 oraz adresem poczty elektronicznej malec@obywatel.org.pl Więcej o książce oraz zamówienia w Internecie:
www.obywatel.org.pl/pawlikowski Patronat medialny: