9 771641 102095
02
USA 5 USD
Europa 4,5 EUR
index 361569
ISSN 1641-1021
(47) 3/2009
dla dobra wspólnego
(w tym 0% VAT)
cena 12 zł
Demo-farsa Z demokracją jest jak z seksem. Im więcej się o nim mówi, tym mniej z tego wynika. Choć żyjemy w kulturze przesyconej erotyzmem – od billboardów i teledysków po tematykę prac naukowych – to raporty seksuologów dowodzą, że faktycznego, jak to kiedyś mówiono, obcowania płciowego jest obecnie mniej niż na przykład w pruderyjnych latach pięćdziesiątych. Nie inaczej dzieje się z demokracją. Niewielu powie wprost, że są przeciwni władzy ludu. Poza garstką zwolenników Janusza Korwin-Mikkego i jeszcze mniej licznych prawicowych, elitarystycznych grupek albo – dla odmiany – pogrobowców „lewych” totalitaryzmów, mało kto wyraża bez „ściemniania” niechęć wobec ludowładztwa. Wręcz przeciwnie, wszechobecne są slogany o demokracji oraz pochwały społeczeństwa obywatelskiego. Trawestując znany dialog dwóch łódzkich fabrykantów z „Ziemi obiecanej”, można rzec: Myśl dużo o demokracji i podmiotowości ludu – to nic nie kosztuje. Ba, jest jeszcze lepiej, to znaczy gorzej. Dziś tzw. wspieranie społeczeństwa obywatelskiego to wręcz świetny interes. Gdyby oszacować kwoty wydatkowane z przeróżnych źródeł – budżetu europejskiego, centralnego, samorządowego, z prywatnych fundacji itd. – na ten cel, okazałoby się, że istnieje osobny sektor finansowo-gospodarczy, którego celem jest udawanie, iż wspiera się aktywność społeczną, że zachęca się ludzi, aby wzięli sprawy we własne ręce. Ale przecież gdyby na serio tak uczynili, to cała zabawa w ich wspieranie straciłaby rację bytu… Faktyczną demokrację warto by wesprzeć. „Wielka polityka” odzwyczaiła nas od wcielania w życie swoich zamysłów – uważamy, że „ktoś powinien coś z tym zrobić”. Wielki
biznes oduczył organizowania się dla celów socjalno-bytowych – on nam wszystko poda na tacy, bylebyśmy zapłacili. Wielkie media oduczyły zdobywania informacji i weryfikowania ich – mamy łykać podawaną papkę, a wszelki krytycyzm i zaangażowanie ograniczyć do zmiany kanałów. Dominujące wzorce kulturowe oduczyły współdziałania – bo przecież bogiem dzisiaj jest nasze ego, „tylko silni przetrwają”, a wszystko, co wykracza poza czubek własnego nosa, to nieżyciowy idealizm i frajerstwo. I wreszcie, na koniec, coraz bardziej sztuczne, zapośredniczone życie, w otoczeniu tysiąca gadżetów, nacechowane notorycznym „brakiem czasu” – oduczyło nas elementarnych postaw zbiorowych. Wspólnota losów i działań ogranicza się coraz częściej w krajach Zachodu do kręgów hobbystycznych, do rozmaitych fan clubów i zwolenników określonego lifestyle’u, zaś w krajach mniej „nowoczesnych”, ale już nie tradycyjnych, jak Polska, oznacza izolację na poziomie „życia rodzinnego”. Oczywiście jest to na rękę władcom tego świata. Tu nie potrzeba żadnych teorii spiskowych – wystarczy spostrzegawczość. Niezwykle łatwo rządzi się społecznością podzieloną na setki i tysiące niewielkich grupek, wzajemnie obojętnych, a nawet wrogich, nacechowanych podejrzliwością i niechęcią wobec dobra wspólnego. I może dlatego to „wspieranie
EDY TO RIAL demokracji” nie przynosi żadnych efektów. Bo chyba o to chodzi, żeby tak wiele się zmieniło, lecz wszystko zostało po staremu. W takiej sytuacji rzeczywiste wsparcie zaangażowania społecznego byłoby niezwykle pożądane. Zamiast tego mamy jednak rozrost barier, które uniemożliwiają jego powstanie, umocnienie się i wywalczenie realnego wpływu na rzeczywistość. Cała para zbiorowej aktywności – a w Polsce jest ona z przyczyn historycznych i tak znacznie słabsza niż w krajach Zachodu – idzie w gwizdek. Zza szczytnych sloganów i transferowanych sporych kwot finansowych wyłania się szara rzeczywistość pseudowartości, pseudozaangażowania, pseudoinicjatyw. I jak najbardziej realnych przeszkód instytucjonalnych, finansowych i kulturowych, które niszczą w zarodku autentyczne przejawy aktywności społecznej. W tym numerze „Obywatela” przyglądamy się różnym kłopotom z demokracją. Analizujemy je na przykładzie realiów funkcjonowania organizacji pozarządowych (polecam otwierający numer tekst Marcina Janasika), w kontekście kapitału społecznego, w szkolnictwie, w pomocy socjalnej, w sferze Internetu, w walce o kształt przestrzeni publicznej, w gospodarce (spółdzielczość, pracownicza okupacja fabryki w obronie jej przed likwidacją), a mimochodem nawet w służbie zdrowia. Wszędzie tam widać znaczące deficyty podmiotowości obywateli, wbrew głoszonym sloganom, wezwaniom, rządowym strategiom i fundacyjnym dotacjom. Tytuł naszego pisma zobowiązuje do demaskowania uchybień w tej kwestii. Chcemy faktycznej demokracji – i chcemy jej teraz! Remigiusz Okraska
3
4
w numerze 8
Obywatelskość kontrolowana
14
bnd JACOB DAVIS
– Marcin Janasik
Do potęgi klucz – rozmowa ze Sławomirem Broniarzem
21
Zadania do odrobienia – Michał Sobczyk
Gdyby status społeczno-ekonomiczny polskich rodzin osiągnął średnią dla OECD, w teście mierzącym umiejętności rozumowania w zakresie nauk przyrodniczych nasze -latki uzyskałyby dodatkowe punktów, tj. wynik o punktów lepszy, niż wynosi poziom bazowy. Dałoby to nam miejsce w grupie państw-prymusów.
27
Samorządowe czy pozarządowe? – Michał Juszczak
Rozwiązanie szkoły w małej wsi oznaczać może upadek życia społeczno-kulturalnego lokalnej wspólnoty. Przekazanie placówki w ręce organizacji pozarządowej traktowane jest więc jako jedyna alternatywa dla likwidacji.
32
Jeżeli poziom „obywatelskości” zależałby od tysięcy organizacji w rodzaju stowarzyszeń miłośników kaktusów, musielibyśmy uznać sytuację za wręcz doskonałą. Frekwencja wyborcza nie byłaby tak żałosna, zaś protesty społeczne przybierałyby skalę masową. Tak jednak nie jest – i może o zachowanie takiego stanu rzeczy chodzi?
Mam wrażenie, że w sferze haseł Polska jest mistrzem świata. Hasło „inwestowania w edukację” trafia automatycznie do milionów rodziców; jest bardzo nośne, prospołeczne i prorozwojowe. Natomiast nie idą za tym dalsze kroki.
8 14
Lekcje demokracji – Ilona Majewska
37
bnd TIFFANY WU
Czy istnieją alternatywy dla dyscyplinowania uczniów za pomocą „kija i marchewki”? Warto zainteresować się trendem w edukacji, który buduje społeczność szkoły w oparciu o idee poszanowania indywidualizmu jednostki oraz dbałości o dobro wspólnoty.
Zreprywatyzowani – Konrad Malec
Coraz bardziej agresywne postępowanie kamieniczników – oraz obojętność urzędników – sprawiają, że budzi się społeczny opór. Mieszkańcy zakładają portale internetowe, blokują ulice, pikietują urząd miasta, wydają swoją prasę, zrzeszają się w stowarzyszenia. – Mnie osobiście stać na czynsz, jaki płacę, ale mam już dość słuchania w telewizji, że znowu kogoś wyrzucono.
44
44
Kapitał społeczny bogactwem narodu – Rafał Bakalarczyk
Jak wylać dziecko z kąpielą? – dr Izabela Książkiewicz
Nawet poważniejszy problem niż brak niezbędnych danych, stanowi brak świadomości tego faktu. „Wiedza” samorządów o rzeczywistych potrzebach społeczności lokalnych opiera się w dużej mierze na przekonaniu, że MY wiemy najlepiej, jakie są problemy u nas.
Polska w 2004 r. plasowała się na ostatnim miejscu pośród krajów europejskich, zarówno pod względem sondaży zaufania, jak i udziału w tym, co określamy mianem społeczeństwa obywatelskiego.
bna STEVE RHODES
52
SPIS TRE ŚCI 56
5
E-polityka: kolejna złudna utopia? – Łukasz Medeksza, Gniewomir Świechowski
Żyjemy w ciągłym dialogu. Oceniamy (jak w serwisach typu Digg czy polski Wykop) i decydujemy (jak w Wikipedii). Dlaczego nie mielibyśmy w identyczny sposób uczestniczyć w życiu politycznym? Dlaczego nie mielibyśmy np. współtworzyć i oceniać projektów ustaw?
61
Semiotyczni partyzanci – Liliana Milewska
Uznał, że sytuacja, w której nie można powiedzieć nic złego o sponsorach mediów, niebezpiecznie przypomina położenie mieszkańców Związku Radzieckiego, gdzie nie można było skrytykować rządu.
85
Kryzysowe wyzwania i rozwiązania – rozmowa z dr. Stéphanem Portetem
To jeden z najbardziej elastycznych rynków pracy na kontynencie! Gdy prowadziłem szkolenie dla inspektorów pracy z Francji i Hiszpanii, prawie godzinę musiałem im wyjaśniać, co to jest umowa na czas określony, umowa-zlecenie, o dzieło czy samozatrudnienie. W żaden sposób nie mogli pojąć, że ktoś może pracować - lata w jednej firmie, nie mając umowy o pracę.
92
Czy kryzys gospodarczy jest dobry dla ubogich? – dr hab. Ryszard Szarfenberg
bn GIRLINTHECAFE
Kryzys sprzyja ponownemu przemyśleniu hipotez uznawanych za wiarygodne przez takich polskich ekonomistów, jak prof. Leszek Balcerowicz. Martin Ravallion przekonuje, że należy odrzucić trzy twierdzenia – o nieuchronnej sprzeczności: między równością a efektywnością, między ubezpieczeniem a efektywnością oraz między efektami polityki społecznej w krótkim i w długim okresie.
67
98
– Tomasz Borkowski
Ucieczka do wolności – Michał Sobczyk
Każdego roku areszty śledcze i zakłady karne opuszcza około tysięcy osób. Co robimy lub jesteśmy w stanie zrobić, by jak najmniej spośród nich trafiło tam ponownie?
75
Poza rynkiem
(Korporacyjny) pakiet prokryzysowy – Roger Bybee
Karuzela stanowisk kręci się coraz szybciej, jednak za każdym jej obrotem dobrych miejsc pracy, pozwalających utrzymać rodzinę, jest coraz mniej. Nawet po ukończeniu szkolenia i zmianie fachu, „wysadzeni z siodła” robotnicy nie są zatem w stanie znaleźć zatrudnienia, które oferowałoby warunki porównywalne z utraconymi.
Osoby takie nie są w stanie założyć w banku rachunku, nie udziela im się kredytów ani pożyczek, nie wydaje kart płatniczych, nie wypłaca pieniędzy w kasach banku, nie przyjmuje również wpłat, jeśli sumy są zbyt niskie.
101 Błędne diagnozy – Mateusz Żuk Rzadko się zdarza, aby prywatne gabinety wykonywały bardziej ryzykowne zabiegi medyczne. Próżno szukać informacji o tym, że oferują one opiekę medyczną dla ofiar wypadków drogowych, katastrof budowlanych lub osób obłożnie chorych. Każdy taki zabieg wiąże się z ryzykiem niepowodzenia, dlatego prywatne kliniki zwykle ograniczają się do tych nieskomplikowanych. Ewentualne powikłania lub lecznictwo pozabiegowe obciążą placówki publiczne.
109 (Pseudo)ekologia dla bogaczy – Aleksandra Lis
81
Bardzo zuchwałe marzenie – Kari Lydersen, James Tracy
Działania podjęte przez pracowników zmusiły media do pokazania twarzy ludzi skrywanych zwykle za liczbami i tabelkami. I były to twarze pełne dumy i sprzeciwu, a nie słabości i bezradności.
System handlu uprawnieniami do emisji pozwoli zamienić kolejny rynek towarów (CO) w prywatny system podatkowy. Dlatego też Goldman Sachs chce ustawy o handlu pozwoleniami na emisję w Stanach Zjednoczonych. W zeszłym roku na lobbing w sprawach klimatu wydał , miliona dolarów.
6
146
– rozmowa z dr. Sławomirem Nałęczem
NASZE TRADYCJE: Marks o Polsce
– Adam Pragier
123 Razem przeciwko wykluczeniu – dr Adam Piechowski Cztery główne sektory, w ramach których działają spółdzielnie w Trentino to kredytowy, handlowy, rolniczy oraz łączący spółdzielnie pracy, socjalne, usługowe i mieszkaniowe. W regionie liczącym zaledwie pół miliona mieszkańców działa ok. spółdzielni, zrzeszających ponad tys. członków.
146
Marks sprzed niespełna stu laty jest i dziś aktualny. Zwraca się jakby przeciw dzisiejszym lewicowym snobom, chwalcom i obrońcom Rosji sowieckiej. Wspomina gniewnie, że z frontu polityki zagranicznej robotników Europy Zachodniej i Środkowej wyłączyli się zwolennicy Proudhona, którzy odprawiają sąd nad uciśnioną Polską i wyrokują, że zasłużyła na swój los.
130 Chrońcie fabryki Pensylwanii – Jan Koziar Wiara w fałszywą tezę, iż motorem rozwoju Stanów Zjednoczonych (i innych państw rozwiniętych) był wolny handel, miała decydujący wpływ na katastrofalny charakter naszej transformacji gospodarczej.
135 Cela 21 – Grzegorz Szymanik W maju roku, dziewięćdziesiąt dziewięć lat po samobójstwie w Cytadeli, sto lat po posadzeniu na dziedzińcu X Pawilonu polnej gruszy, lekarz wojskowy, major Henryk Julian Levittoux, stryjeczny prawnuk spaleńca, zgodnie z radzieckim rozkazem nr („o rozładowaniu więzień”) z obozu jenieckiego w Starobielsku trafia do miasta Charków. W budynku NKWD, przy placu Dzierżyńskiego , do jego karku przywiera zimno lufy. Inne Imperium pożera innego Levittoux.
152
NASZE TRADYCJE: Rewolucja i ewolucja
w rozwoju ludzkości
– Bronisław Siwik Wielkim błędem socjalizmu ortodoksyjnego, materialistycznego, było sprowadzenie idei do konieczności dziejowej, która ma się stać i stanie się pomimo nas, bez świadomego naszego wysiłku duchowego. To stanowisko musiało się wyrodzić w brutalny determinizm, głoszony przez bolszewików rosyjskich. Uważają się oni za narzędzie ślepe w ręku dziejów. Czują się uprawnieni do zbrodni najpotworniejszych.
Kwartalnik „Obywatel” nr 3 (47)/2009
138
RECENZJA: Żywią i się bronią
– Bartłomiej Grubich Otóż głównymi aktorami w dotychczasowych protestach byli właściciele dużych gospodarstw, z rejonów, gdzie rolnictwo jest względnie nowoczesne. Nie są to więc wcale inicjatywy środowisk „zacofanych” i „nieprzystowanych”.
141
RECENZJA: Historia pewnej szlachetności
– Remigiusz Okraska Oferuje znacznie większe możliwości takiego ustalenia reguł, aby praca nie była monotonną, żmudną harówką, lecz czynem twórczym. Wolski zaś był właśnie takim lewicowcem, który silnie akcentował zarówno wymiar ekonomiczny, jak i psychologiczno-moralny wyzwolenia – dążył do sytuacji, w której zaistnieje zarazem wolne społeczeństwo, jak i wolna jednostka.
okładka: Wykorzystano motyw graficzny z plakatu strony republikańskiej z czasów wojny domowej w Hiszpanii.
Rada Honorowa: Jadwiga Chmielowska, prof. Mieczysław Chorąży, Piotr Ciompa, prof. Leszek Gilejko, Andrzej Gwiazda, dr Zbigniew Hałat, Bogusław Kaczmarek, Marek Kryda, Jan Koziar, Bernard Margueritte, Mariusz Muskat, dr hab. Włodzimierz Pańków, Zofia Romaszewska, dr Zbigniew Romaszewski, dr Adam Sandauer, dr hab. Paweł Soroka, prof. Jacek Tittenbrun, Krzysztof Wyszkowski, Marian Zagórny, Jerzy Zalewski Redakcja: Rafał Górski, Konrad Malec, Remigiusz Okraska (redaktor naczelny), Michał Sobczyk (zastępca red. naczelnego), Szymon Surmacz Stali współpracownicy: Rafał Bakalarczyk, dr Karolina Bielenin, Agata Brzyzka, Marcin Domagała, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Maciej Krzysztofczyk, dr hab. Rafał Łętocha, dr hab. Sebastian Maćkowski, Anna Mieszczanek, dr Arkadiusz Peisert, Lech L. Przychodzki, Marcin Skoczek, dr Jarosław Tomasiewicz, Karol Trammer, Bartosz Wieczorek, Krzysztof Wołodźko, Marta Zamorska, dr Andrzej Zybała, dr Jacek Zychowicz
OBYWATEL TWORZONY JEST W 99% SPOŁECZNIE
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Zatrudnienie w spółdzielczości maleje o tys. pracowników rocznie. Tymczasem polski podatnik często płaci bardzo duże pieniądze za to, żebyśmy zachęcili jakiegoś inwestora zagranicznego do zainwestowania w fabrykę, która zatrudni tysiące osób.
NASZE TRADYCJE
115 Producenci korzyści społecznych
SPIS TRE ŚCI
7
156
NASZE TRADYCJE: Przemówienie sejmowe
– Zygmunt Żuławski
W oczach socjalistów każdy, kto nie przysięga na Marksa i nie jest zwolennikiem jego teorii materializmu dziejowego, jest tym samym „drobnomieszczaninem”, zwyczajnym „burżujem”, z którym i mówić nie warto. W tej sytuacji, atakowani z dwóch stron, znaleźli się w Europie powojennej w chwili renesansu myśli liberalnej, dawni zwolennicy szkoły historyczno-etycznej niemieckiej, solidarystycznej francuskiej i szkoły samopomocy spółdzielczej z Nimes, demokraci chrześcijańscy i solidaryści.
159
Co ja zdradziłem kiedykolwiek w życiu? Swoje socjalistyczne ideały czy nasz wspólny program PPS, w którym nigdy nie było hasła „jednolitego frontu” ani z PPR, którego wówczas jeszcze nie było, ani z komunistami, których dziś znowu już nie ma. To nie ja się zmieniłem, to wyście się zmienili i stanęliście na stanowisku dyktatury proletariatu, choć pokrywacie ją nową nazwą „demokracji ludowej”. To wam wolno. Ale nie wolno wam nazywać mnie zdrajcą za to, że wspólnie z wami nie chciałem dokonać tej karkołomnej zmiany.
159
Z POLSKI RODEM: W imię dobra wspólnego.
Leopold Caro – teoretyk solidaryzmu chrześcijańskiego
– dr hab. Rafał Łętocha
165
Z POLSKI RODEM: Moc woli
AUTORZY TEKSTÓW, FOTOGRAFII ORAZ REDAKTORZY NIE POBIERAJĄ WYNAGRODZENIA ZA PRACĘ PRZY GAZECIE
Z POLSKI RODEM
– Remigiusz Okraska To wielki nauczyciel, który nieustannie przypominał, że życie publiczne to przede wszystkim problem moralny. Nauczyciel, który uczył jednocześnie patrzyć i w niebo, i na ziemię. Cel musi być wysoki, realizacja prawdziwa, przyziemna, niefałszowana pięknym słówkiem.
176 Autorzy numeru
165
Adres redakcji: Obywatel, ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź, tel./faks: /042/ 630 17 49 propozycje tekstów: redakcja@obywatel.org.pl reklama, kolportaż: biuro@obywatel.org.pl Skład i opracowanie graficzne: studio@obywatel.org.pl internet: www.obywatel.org.pl W całej Polsce „Obywatela” można kupić w sieciach salonów prasowych Empik, Ruch, Inmedio, Relay, Garmond Press. Wybrane teksty z „Obywatela” są dostępne na stronach OnetKiosku (http://kiosk.onet.pl). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (www.obywatel.org.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem.
nic śmiesznego… © PIOTR ŚWIDEREK, WWW.BARDZOFAJNY.NET
8
Obywatelskość kontrolowana Marcin Janasik
Rozwój społeczeństwa obywatelskiego, rola NGO’sów (organizacji pozarządowych) i wolontariatu – to zagadnienia dziś bardzo modne. Stanowią wręcz podstawę dyskursu dotyczącego problemów społecznych. Dla nas, społeczników zaangażowanych w walkę z neoliberalizmem, organizacje obywatelskie stanowią jeden z ostatnich bastionów, po których straceniu pozostanie już tylko życie na marginesie społeczeństwa z wszelkim, czerwonym i czarnym, politycznym folklorem. Gra zdecydowanie jest więc warta świeczki. Obywatelskie kolekcjonowanie kaktusów Podstawowym dążeniem rządzących elit jest zmanipulowanie samego pojęcia społeczeństwa obywatelskiego. Za jego przejawy uznawana jest więc wszelka aktywność w sferze społecznej, niezależnie od tego, kto i w jakim celu ją podejmuje. Jako uczestnik panelu dyskusyjnego podczas targów wolontariatu w Poznaniu zadałem więc przedstawicielom Instytutu Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, NGO’sów i samorządów lokalnych pytanie: skoro tak, to czy za najbardziej aktywną obywatelsko grupę w Polsce uznają oni kibiców piłkarskich? Przecież kibice – weźmy przykład Lecha Poznań – potrafią określić swoje interesy (promocja klubu, oglądanie meczów, ubarwianie ich, stadionowa konkurencja z fanami innych zespołów), organizować się dla ich realizacji
(Stowarzyszenie „Wiara Lecha”), a nawet walczyć o nie z narażeniem zdrowia (bojówka Lecha jest szanowana przez chuliganów w Polsce i zagranicą). Przejęli też dbanie o porządek na stadionie (od lat nie było w Poznaniu zamieszek na trybunach, bojówka trzyma je żelazną ręką, czy raczej pięścią), samofinansują swoje działania (choć dziennikarze „Gazety Wyborczej” wytykają im wymuszanie haraczy na kibicach i klubie). W dodatku, kibice Lecha są pierwszą i jak na razie ostatnią grupą w Polsce, której udało się przeprowadzić zakrojoną na naprawdę szeroką skalę akcję bojkotową (browaru, który przestał sponsorować ich klub, porzucając go na rzecz innego). Zaproponowałem więc inną definicję – społeczeństwa świadomego swych realnych potrzeb indywidualnych i zbiorowych (przez które rozumiem przede wszystkim, jakkolwiek archaicznie by to nie zabrzmiało, interes klasowy i upodmiotowienie obywateli w procesie demokratycznym), zdolnego do ich artykulacji i realizacji poprzez samoorganizację i – co najważniejsze – wywarcie wpływu na władze publiczne lub tej władzy przejęcie. Uczestniczący w panelu socjolog z niechęcią przyznał, że może i stosowanie szerszej definicji „obywatelskości” nie jest do końca uzasadnione, ale używając tej zawężonej do działalności stricte publicznej, trzeba dojść do wniosku, że społeczeństwo obywatelskie w Polsce w zasadzie nie istnieje. Muszę się z nim zgodzić – w tym właśnie kierunku Polacy, niestety, bardzo szybko zmierzają. Jeżeli bowiem poziom „obywatelskości” zależałby od tysięcy organizacji w rodzaju stowarzyszeń miłośników kaktusów, istniejących w każdym większym mieście, musielibyśmy uznać sytuację za wręcz doskonałą. Wówczas frekwencja wyborcza nie byłaby tak żałosna jak obecnie, zaś protesty społeczne przybierałyby skalę masową zamiast pojedynczych wybuchów frustracji. Tak jednak nie jest – i może o zachowanie takiego stanu rzeczy właśnie chodzi?
bn GABRIELA CAMEROTTI
9
Nie istnieją oczywiście żadne prawne obwarowania, które uniemożliwiałyby rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Istnieje za to sporo czynników „miękkich”, zniechęcających „pozarządówkę” do angażowania się w działalność publiczną (utożsamianą z działalnością polityczną). Za najważniejsze z nich uznać należy: mechanizmy przyznawania środków z funduszy dotacyjnych (grantowych), prywatyzację przestrzeni publicznej, politykę lokalową samorządów, dyktat mediów korporacyjnych i zdominowanych przez mainstreamowych polityków mediów publicznych oraz wzorce zachowań przez nie promowane.
Grantem w aktywistę Wbrew temu, co wydaje się osobom spoza Trzeciego Sektora, zdobycie środków pochodzących z dotacji nie jest wcale proste, a już na pewno – przyjemne. Sama procedura, wypełnianie dziesiątek stron w obawie, że brak jednego podpisu na załączniku nr lub nawet czasem użycie niewłaściwego koloru długopisu (sic!) spowoduje odrzucenie wniosku z przyczyn formalnych (i spowoduje konieczność
zwolnienia pracowników organizacji), jest niczym w porównaniu z koniecznością kamuflowania wszelkich przejawów działalności publicznej. Nawet fundusze, wydawałoby się, nastawione na promocję „obywatelskości”, zastrzegają najczęściej, że wszelkie przejawy działalności „politycznej” organizacji ubiegających się o wsparcie, są po prostu zabronione. Wyjaśnię: za działalność polityczną uważa się w tym środowisku każdą działalność publiczną, może poza tzw. strażniczą, polegającą na monitorowaniu działań wybranych instytucji. Dobrym przykładem jest tu Fundacja Edukacja dla Demokracji, która rozdysponowuje pieniądze z MSZ. Po roku „wolnej amerykanki” dopisała ona do regulaminu dla grantobiorców punkt, w którym zabrania nawet zbierania podpisów pod jakimikolwiek petycjami. Można więc prowadzić warsztaty, wydać materiały informacyjne czy zrobić szkolenie, ale już np. kampania na rzecz tego, by rząd przestał płaszczyć się przed korporacjami inwestującymi w Chinach i potępił łamanie praw człowieka w tym kraju – jest niedopuszczalna.
10 „Wspieranie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego” jest deklarowanym celem bodaj wszystkich konkursów dotacyjnych. Realne tworzenie zrębów tego społeczeństwa nie jest jednak mile wskazane – o wiele łatwiej uzyskać środki na warsztaty, szkolenia czy konferencje, niż na faktyczną samoorganizację ludzi, zwłaszcza jeśli jej efekty miałyby choć ocierać się o „politykę”. W ramach działań Stowarzyszenia „Lepszy Świat” przez dwa lata z rzędu staraliśmy się o pozyskanie środków na sprowadzenie do Poznania, w ramach współpracy miast partnerskich, dzieci z palestyńskiego Nablusu, i zorganizowanie dla nich szeregu warsztatów i wydarzeń artystycznych, promując jednocześnie wśród Polaków solidarność z okupowaną Palestyną. Gdy dopominaliśmy się po odrzuceniu naszej aplikacji o uzasadnienie, otrzymaliśmy (oczywiście nieoficjalnie) informację, że projekt ten jest… zbyt nowatorski i niepoprawny politycznie. W momencie pisania tego artykułu dzieci z Nablusu dotarły wreszcie do Polski, niezbędne środki musieliśmy jednak uzyskać z darowizn od sympatyków wolnej Palestyny i z ambasady tego kraju w Polsce. Żadnych funduszy grantowych nie udało się na ten cel otrzymać. Organizacjom pozarządowym zostaje nieraz jedynie prowadzenie swoistej partyzantki: wykorzystywanie dla podnoszenia świadomości obywatelskiej środków przeznaczonych na działania „neutralne”. W czerwcu tego roku stworzyliśmy w Poznaniu serię zaangażowanych murali (wielkopowierzchniowych malowideł naściennych), korzystając z funduszy pochodzących z wygranego konkursu, ogłoszonego przez Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Miasta. Malowidła na pl. Wolności, enigmatycznie określone w umowie jako „proekologiczne”, stanowią artystyczną wariację na temat nowej strategii promocyjnej miasta i ostrzeżenie przed kontynuacją jego aktualnej polityki, przyzwalającej na niszczenie terenów zielonych przez zabudowę deweloperską.
Pieniądze dla „swoich” Na straży głównego nurtu stoi jednak przede wszystkim brak przejrzystości samych procedur przyznawania dotacji. W zeszłym roku Wielkopolski Urząd Wojewódzki ogłosił konkurs na warsztaty edukacyjne, dotyczące handlu ludźmi. Gdy złożyliśmy naszą aplikację, skoncentrowaną zgodnie z tematem konkursu na warsztatach, komisja po zebraniu zgłoszeń uznała, że podczas przyznawania środków priorytetowo (oczywiście żadne priorytety nie zostały wcześniej ogłoszone) traktowane będą jednak kampanie medialne. Kiedy zażądaliśmy uzasadnienia faktycznej zmiany samego celu konkursu, w odpowiedzi napisano, że komisja dokonała wyboru priorytetów na podstawie złożonych wniosków. Tak więc równie dobrze zamiast warsztatów dofinansowanie mogła uzyskać wystawa artystyczna czy konkurs muzyczny dla dzieci – jeżeli tylko dany wniosek złożyłaby „odpowiednia” organizacja. Oczywiście droga odwoławcza od decyzji komisji nie istnieje, ponieważ jest ona „niezawisła”.
Na domiar złego, polskie NGO’sy żyją w permanentnym strachu przed utratą głównego źródła finansowania, jakim są dla większości z nich granty na konkretne projekty. Daje to naszym władcom ogromny środek nacisku: krótkie okresy realizacji zadań zlecanych organizacjom (w większości roczne) umożliwiają szybkie i skuteczne karanie niepokornych i sprawiających kłopoty swą „polityczną” postawą. Wystarczy, przy braku jakiejkolwiek społecznej kontroli, ustalić komisjom konkursowym odpowiednie priorytety, czy po prostu… zlikwidować wszystkie te fundusze (poza istniejącymi na mocy ustaw), którymi dana organizacja najbardziej się interesuje. Nic prostszego – pozorna transparentność komisji konkursowych na poziomie miejskim, żywiącym większość organizacji, uniemożliwia otrzymanie rzeczowego uzasadnienia danej oceny. Uzyskać można co najwyżej punktację poszczególnych członków komisji – nikt jednak nie ma obowiązku tłumaczyć się, dlaczego danemu wnioskowi w określonej kategorii przyznał np. , a nie czy punktów. Przy problemach ze zwoływaniem komisji i „maszynowością” ich sądów, stwarza to ogromne pole do nadużyć i zemsty na organizacjach czy choćby blokowania „niewygodnych” pomysłów. Podobnie wygląda sytuacja na poziomie centralnym – gdy po odrzuceniu naszej aplikacji przez Ministerstwo Kultury domagaliśmy się uzasadnienia, przepychanki listowne z resortem trwały pół roku, a ostatecznie uzyskaliśmy jedynie informację o ilości punktów przyznanych nam przez komisję. Uzasadnienia dla takiej, a nie innej punktacji, jak i informacji o ilości punktów przyznanych innym organizacjom w tym konkursie, nie udzielono. Jak nam powiedziano w ministerstwie, „o przyznaniu dotacji decyduje pan minister i nawet gdyby komisja dała nam więcej punktów, i tak nie musielibyśmy otrzymać dotacji”. I odwrotnie – pewna organizacja, której wniosek do Funduszu Inicjatyw Obywatelskich został odrzucony ze względów formalnych (sic!) otrzymała jednak dotację, gdyż… minister obiecał jej dofinansowanie przed rozpisaniem konkursu! Nikt oczywiście nie poniósł żadnych konsekwencji.
Co zamiast projektów? Dotacje instytucjonalne – czyli środki na działalność samej organizacji, a nie na konkretne projekty czy akcje, tylko częściowo rozwiązałyby problem strachu przed „wycinaniem” z konkursów tematycznych. Choć organizacje zyskałyby stabilność, umożliwiającą im stałe zatrudnienie niezbędnej administracji (księgowość, obsługa biura, pozyskiwanie środków na działalność, koordynacja najważniejszych obszarów działania), a przede wszystkim najem pomieszczeń bez obawy, że za kilka miesięcy trzeba się będzie pakować – bez czytelnych procedur oceniania i odwoływania się od tychże ocen, efekt może być niestety niewystarczający. Przyczyną takiej sytuacji jest m.in. gigantyczne rozdrobnienie organizacyjne. Co drugi uczestnik Trzeciego
11 Sektora chce założyć „swoją organizację”, wielu z nich traktuje je bowiem jako oparte na samozatrudnieniu firmy umożliwiające żerowanie na finansach publicznych. Dodatkowo, zdecydowana większość organizacji nie posiada żadnej misji poza (w najlepszym wypadku) doraźnymi działaniami w celu realizacji partykularnych potrzeb niewielkich grup społecznych. Wielokrotnie spotykałem się z wypowiedziami, zwłaszcza absolwentów studiów humanistycznych, że mają zamiar „założyć fundację”. Pytani o cel, odpowiadali: „żeby robić szkolenia”… Takie właśnie organizacje zdobywają w Polsce zdecydowaną większość funduszy, często wykorzystując specyfikę konkursów grantowych. Przykładowo, działając w dużym mieście, rejestrują siedzibę w małej wiosce, żeby załapać się na środki przeznaczone na rozwój terenów wiejskich. Rozdrobnienie organizacyjne zdegenerowałoby system dotacji instytucjonalnych podobnie jak ma to obecnie miejsce w przypadku konkursów tematycznych. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, że przy ograniczonych środkach na dotacje instytucjonalne, pieniądze na bardziej stabilną działalność dostają „swoi”, a pozostałe fundusze – wykorzystujące luki prawne i regulaminowe „pozarządowe firmy”. Naprawdę zaangażowane organizacje nie będą mogły nic z tym zrobić, gdyż podobnie jak obecnie, bać się będą represji finansowych: braku szans na instytucjonalny grant na działalność przy następnym rozdaniu. Czytelne reguły punktacji i transparentne procedury odwoławcze, wraz z rozwojem systemu dotacji instytucjonalnych, są niezbędnym warunkiem stabilizacji Trzeciego Sektora i zmniejszenia jego uzależnienia od przeróżnych układów i układzików, od politycznych po personalne. Warto pamiętać, że np. w komisjach konkursowych na poziomie samorządu zasiadają przedstawiciele NGO’sów – i muszą oceniać aplikacje organizacji, z którymi na co dzień współpracują lub… konkurują! Ograniczoność środków wymusi wówczas konsolidację „pozarządówki” i likwidację tysięcy organizacji o fikcyjnej działalności bądź strukturze, wzmacniając te prawdziwie obywatelskie i uczciwe. Jasne procedury uniemożliwią też częstą obecnie sytuację, gdy przy zmieniających się władzach lokalnych fundusze dla organizacji nienależących do nowego „układu” zostają nagle wstrzymane lub „znikąd” pojawia się w nich kilka kontroli (dziwnym zbiegiem okoliczności, Fundacja Familijny Poznań przeszła istny najazd kontrolerów wkrótce po tym, gdy… posadę w Radzie Miasta stracił jej założyciel).
Wolność – nie dla biednych Kolejnym strażnikiem prawomyślności NGO’sów jest polityka lokalowa samorządów. W Poznaniu, mieście, w którym na nowy domek dla słoni wydaje się mln zł, a brakuje mieszkań socjalnych dla najbiedniejszych przedstawicieli gatunku ludzkiego, NGO’sy stoją na z góry przegranej pozycji w stosunku do firm komercyjnych. Oczywiście nawet
w tym środowisku znajdują się „równiejsi”, zwykle organizacje powiązane bądź z urzędnikami i politykami, bądź ze sponsorującymi kampanie wyborcze biznesowymi grupami nacisku. Stawki preferencyjne są wyjątkiem od reguły i organizacji społecznych zmuszonych jest do rejestrowania swojej działalności w domach prywatnych lub opłacania komercyjnego czynszu. Od r. staramy się o większy budynek na centrum społeczne, w którym chcielibyśmy prowadzić bardzo szeroką, niekomercyjną i – co najważniejsze w mieście, gdzie podobna oferta dla ubogich jest znikoma – bezpłatną działalność pomocową, edukacyjną, kulturalną, a nawet sportową. Znalazłoby w nim miejsce również centrum wspierania organizacji pozarządowych i centrum wolontariatu. Nasze kolejne oferty najmu budynków położonych w centrum Poznania, mimo posiadanego przez nas patronatu… prezydenta miasta (objętego przez nieżyjącego już Macieja Frankiewicza) oraz rekomendacji od instytucji i naukowców zajmujących się pomocą społeczną i wykluczeniem, są odrzucane. Przynajmniej dwa z nich stoją puste do dziś – a miasto płaci koszty ich utrzymania z naszych podatków – gdyż nikt za stawki wyśnione przez urzędników Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych nie chciał ich wynająć. W przypływie szczerości b. dyrektor ZKZL przyznał, że „priorytetem jego instytucji jest osiąganie zysków” i że woli, aby budynek stał pusty, niż wynająć go po stawkach preferencyjnych, nawet „na tak szczytny cel”, gdyż może za kilka, kilkanaście lat ktoś zechce go wykupić. Dodatkowo, zupełny brak procedur dotyczących np. preferencyjnych stawek najmu sprawia, że przy ubieganiu się o lokal, organizacje prowadzące działalność publiczną stoją na z góry przegranej pozycji w stosunku do NGO’sów niezaangażowanych, mogących się za to pochwalić działaniami na rzecz grup szczególnie „chwytających za serce” – niepełnosprawnych czy dzieci. Prywatyzacja przestrzeni publicznej i komercjalizacja instytucji publicznych sprawiają, że organizacje spoza establishmentu (czyli inne, niż Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy Polska Akcja Humanitarna) nie mają też w praktyce możliwości promocji swoich celów i akcji. W Poznaniu, skrajnie neoliberalnym mieście, stanowiącym ewenement nawet jak na standardy polskie, w centrum nie ma, poza kilkoma małymi tablicami, żadnych miejsc, w których legalnie i bezpłatnie można przyklejać plakaty. Zakaz plakatowania jest oczywiście łamany, są nawet firmy utrzymujące się wyłącznie z tej nielegalnej działalności, z których usług korzystają największe kluby i organizatorzy imprez masowych. Zagrożenie represjami finansowymi dotyka jednak przede wszystkim aktywistów organizacji „zaangażowanych”, zwłaszcza, że zwykle nie stać ich na pokrywanie mandatów czy łapówki. Odcina też możliwości promocji organizacjom młodym (których struktury nie pozwalają jeszcze na wyłonienie grupy plakatowej), trudno też sobie wyobrazić przemykających chyłkiem ulicami staruszków rozklejających plakaty Klubu Seniora.
12
ba JEFF KUBINA
pozornie wszyscy mają równe szanse, wygrywają jednak zawsze najbogatsi
Nawet instytucje powołane w celu promocji wydarzeń społecznych i kulturalnych (w przypadku Poznania będzie to przede wszystkim Centrum Informacji Miejskiej) bywają barierą dla wolnego przepływu informacji. Nie chcą po prostu wystawiać plakatów darmowych imprez kulturalnych, gdyż… nie sprzedają na nie biletów, a to właśnie sprzedaż jest ich priorytetem. Wielokrotnie zdarzało się, że zanoszone do CIM plakaty informujące np. o bezpłatnych projekcjach filmów dokumentalnych o tematyce antywojennej czy historycznej nie były w nim wystawiane, gdyż całą powierzchnię wystawienniczą zajmowały plakaty promujące koncerty gwiazdek pop. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji jest oczywiście, jak na Poznań przystało, nastawione na osiąganie zysków. Otrzymanie przez organizacje społeczne darmowych powierzchni wystawienniczych na tablicach w autobusach i tramwajach jest więc niemożliwe; uzyskać można co najwyżej rabaty, mimo których ceny usługi przekraczają możliwości mniej zamożnych społeczników. Oczywiście, decyzja o przyznaniu zniżek jest całkowicie uznaniowa i podejmowana nawet nie przez MPK, lecz przez firmę, która zarządza tablicami w tramwajach kupionych za nasze podatki.
1% dla korporacji Powyższe ograniczenia wpływają także na możliwości pozyskania darczyńców (im bardziej znana jest organizacja, tym szanse na to są większe), w tym również środków z tzw. podatku. Początkowo możliwość
przekazywania Organizacjom Pożytku Publicznego swojego podatku uznawana była za szansę na ich uniezależnienie od grantów i dobrej woli urzędników. Mechanizm ten jednak przechodzi tę samą ewolucję, co firmy komercyjne w systemie korporacyjnego neoliberalizmu. Zdecydowana większość środków zagarniana jest przez nieliczną grupę największych organizacji, posiadających gigantyczne środki na kampanie promocyjne (trzeba pamiętać, że gros środków grantowych jest zabezpieczonych przed możliwościami wykorzystania ich do promocji organizacji jako takiej, a nie konkretnego projektu czy akcji), a przede wszystkim – na tyle „apolitycznych”, że wspierane są w swych kampaniach przez korporacyjne oraz zdominowane przez polityczny mainstream publiczne media. Brak realnych możliwości dotarcia do opinii publicznej wyłącza w praktyce z mechanizmu organizacje małe oraz te, których działalność jest niewystarczająco poprawna politycznie. Działa tutaj podobny mechanizm, jak w przypadku szans radykalnych partii w wyścigu wyborczym – teoretycznie można przegłosować bogatych, jednak w praktyce przebicie się przez blokadę medialną jest ekstremalnie trudne. Zaangażowane NGO’sy sytuację mają jeszcze gorszą – brak przepisów wykonawczych do Ustawy o pożytku publicznym i wolontariacie sprawia, że nawet zdobycie prestiżowego statusu Organizacji Pożytku Publicznego nie oznacza dostępu do mediów publicznych (gwarantowanego przez ustawę!), który
13 partie – niezależnie od swego programu – jednak mają zapewniony podczas kampanii wyborczej. Konkurencja na „rynku” organizacji pozarządowych wygląda więc tak, jak w kapitalizmie – pozornie wszyscy mają równe szanse, wygrywają jednak zawsze najbogatsi.
Cenzura wiecznie żywa Jeszcze inną barierą dla organizacji obywatelskich jest cenzura w mediach, która działa na wielu polach, może nawet skuteczniej niż za czasów PRL-u, obejmując przede wszystkim media ogólnopolskie. Świetnym przykładem był zeszłoroczny rajd solidarności z Tybetem, zorganizowany przez „Lepszy Świat”. Wydawać by się mogło, że w sezonie ogórkowym, w dodatku w kraju, w którym mówienie źle o Chinach było w kontekście olimpiady względnie modne, licząca km trasa z możliwością przelotów dziennikarzy motoparalotniami nad głównymi miastami, będzie kusząca dla mediów. Wystarczyło jednak wspomnieć w materiałach o udziale międzynarodowych korporacji oraz USA i UE we wspieraniu chińskiego reżimu, by żadna ogólnopolska stacja telewizyjna nie zgodziła się na objęcie patronatu medialnego nad akcją. Media robią jednak o wiele więcej – będąc najważniejszym filarem neoliberalnej socjalizacji, wychowują ludzi do fałszywie pojmowanego zaangażowania i wolontariatu. Nieświadome tłumy zasilają więc szeregi największej darmowej siły roboczej XXI w. – wolontariuszy, bez cienia refleksji, że wspierają w ten sposób dumping socjalny wobec pracowników ośrodków opieki społecznej (niedawno w Poznaniu radny Antoni Szczuciński apelował, by podnieść wypłaty pracownikom Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, aby… nie zarabiali mniej od swoich podopiecznych). Media kreują też oczekiwania wobec organizacji i pracy, którą ochotnicy chcą wykonywać. Najnowsze badania firmy DGA pokazują, że najwięcej wolontariuszy chce pracować na rzecz dzieci, zaś działania obywatelskie stanowią zupełny margines. Podobnie zresztą wygląda sytuacja z organizacjami korzystającymi z pracy wolontariuszy. Prawie żadne z nich nie tłumaczą im, że system, w którym pomoc społeczna zależy od wspaniałomyślności ludzi, jest wręcz barbarzyński i poza np. zajęciami dla dzieci powinni zaangażować się w ruch obywatelski, by kiedyś ich pomoc nie była niezbędna. Można oczywiście powiedzieć, że media nie tworzą rzeczywistości, lecz jedynie ją odzwierciedlają, ale wystarczy spojrzeć na wspierane przez nie kampanie, jak akcja w obronie Doliny Rospudy czy brutalna nagonka na poprzedni rząd, by zobaczyć, jak wiele od nich zależy.
Co dalej? Ponieważ wśród narodów świata wyróżniamy się talentem do niekonstruktywnego marudzenia, jak to wokół nas jest źle, warto zaproponować samorządowy program dotyczący tworzenia prawdziwie obywatelskiego społeczeństwa. W odniesieniu do NGO’sów najważniejsze jest zniesienie
wymienionych powyżej barier i można to zrobić w dużym stopniu już na poziomie lokalnym. Przede wszystkim konieczna jest zmiana procedur przyznawania grantów (w tym umożliwienie wszystkim chętnym NGO’som uczestniczenia w obradach komisji w charakterze obserwatorów) oraz priorytetów konkursów, właśnie na angażowanie obywateli w życie publiczne i promowanie wiedzy niezbędnej do tego. Dotacje instytucjonalne są możliwe do ustanowienia także na szczeblu lokalnym. Konieczne jest odzyskanie sfery publicznej – urzędnicy już dziś mogą wyznaczyć bezpłatne miejsca na plakaty na miejskich budynkach i urządzeniach, czy wręcz zakupić dla obywatelskich NGO’sów billboardy. Podobnie tablice w tramwajach i autobusach – poprzez system konkursowy (o czytelnych i uczciwych zasadach), w określonym procencie mogą być przeznaczane wyłącznie na promocję działalności obywatelskiej. Co się tyczy polityki lokalowej, powinno się wdrożyć regulację, na mocy której instytucje zarządzające mieniem komunalnym mają określony czas (np. - lata) na znalezienie komercyjnego najemcy, a jeżeli nie zgłosi się żaden chętny, lokal czy budynek automatycznie staje się przedmiotem aukcji dla NGO’sów, z symboliczną stawką wywoławczą. Możliwe jest także włączanie wychowania obywatelskiego do programu nauczania w szkołach. Wystarczy zielone światło z miejskiego Wydziału Oświaty dla prezentacji w szkołach obywatelskich NGO’sów i dodatkowe środki: zamiast na kolejne letnie zajęcia, prowadzone głównie przez organizacje kościelne (bez angażowania młodzieży w działalność obywatelską, za to z codzienną, obowiązkową mszą) – na np. programy wolontariatu obywatelskiego. Zrobić można naprawdę bardzo wiele – trzeba tylko chcieć. Ponieważ jednak społeczeństwo bierne i nieświadome jest marzeniem wszystkich władców, to na nas, społecznikach, leży ciężar zmuszenia ich do tego przez oddolny, obywatelski lobbing. Powiedziałbym, że stoimy obecnie na instytucjonalnym rozdrożu, które może upodmiotowić społeczeństwo lub tę podmiotowość konsekwentnie tłamsić. Niestety, proces ten już się odbywa i zmierza w bardzo niepokojącą stronę. Wprawdzie nadal istnieją możliwości „grantowej partyzantki”, jednak podejmuje ją niewielu, a jeżeli nic się nie zmieni – organizacji pozarządowych będzie li tylko smutnym wentylem bezpieczeństwa systemu, kanalizując chęć pomocy innym, frustrację i energię społeczną zamiast w konstruktywnych zmianach systemowych – w hodowli kaktusów i organizowaniu konferencji o tym, jak się organizuje konferencje, czy w wolontariacie na stadionach podczas Euro… Nie zmienia to faktu, że Rubikon zniewolenia nie został jeszcze osiągnięty i NGO’sy są jednym z najważniejszych frontów, na których toczy się walka o wolność i faktyczne społeczeństwo obywatelskie. Marcin Janasik
14
Do potęgi klucz – ze Sławomirem Broniarzem rozmawia Ilona Majewska
Od lat trwa festiwal narzekań, że programy nauczania są przeładowane i że zamiast uczyć „wszystkiego”, należy kształcić bardziej „pragmatycznie”. Ten kierunek myślenia propagują także kolejne ekipy rządzące. Sławomir Broniarz: Punktem wyjścia do dyskusji powinna być podstawa programowa. To ona jest dla nauczycieli bazą do wyboru treści, które zamierzają realizować w czasie cyklu nauczania swoich przedmiotów – w ciągu roku, dwóch, trzech lat. Podstawa jest tak skrojona, że daje nauczycielowi dużą swobodę. Z drugiej strony, rzeczywiście dostrzegam potrzebę przekazywania nie tylko wiedzy teoretycznej, ale i praktycznych umiejętności. Z tym jest u naszych uczniów trochę gorzej, być może dlatego, że przez wiele lat nie to było istotą nauczania. Szczególnie mocno należałoby się jednak zastanowić nad tym, czy podstawa programowa nie jest konstruowane ściśle „pod egzamin”. Jeżeli tak jest, a wielu z nas – nauczycieli, rodziców – tak twierdzi, to moim zdaniem jest to niepotrzebne okrawanie programu z wiedzy, którą uczniowie powinni posiąść, na rzecz umiejętności, których jedyną istotną funkcją jest umożliwienie zdania egzaminu na jak najlepszą ocenę. Trzeba zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście egzamin powinien być tu priorytetem i jedynym wskaźnikiem naszych działań, czy też zdobyta przez ucznia wiedza i umiejętności, same w sobie, powinny być kwestią nadrzędną. Reasumując: uważam, że nauczyciele, posiadając podstawę programową, mają pełną możliwość, ale i obowiązek przekazu zarówno wiedzy, jak i umiejętności jej wykorzystania. Byłoby błędem, gdybyśmy dokonywali okrojenia treści merytorycznych, które chcielibyśmy uczniom przekazać, tylko dlatego, że na egzaminie nie będą one wymagane. Jednocześnie należy dbać o pewną korelację treści teoretycznych i praktycznych. Bo co z tego, że dziecko wie na przykład, jaki jest wzór na pole kwadratu, jeśli nie umie tej wiedzy zastosować w życiu codziennym? Umiejętne pogodzenie wymogów teoretycznych, które stawiamy dziecku
w kontekście egzaminu, z użytkowaniem tej wiedzy, np. na rynku pracy, to jednak wyzwanie bardzo trudne. Tegoroczny, wyjątkowo prosty egzamin z języka polskiego, prowokuje do dyskusji na temat poziomu nauczania przedmiotów humanistycznych. Jednym z działań zmierzających do ich redukowania, na rzecz nabywania umiejętności przydatnych na rynku pracy, jest ograniczanie kanonu lektur szkolnych, z którego zniknąć miałaby klasyka, np. Żeromski. S.B.: Jestem zwolennikiem jak najszerszego kanonu lektur, przy czym wybór zostawiłbym nauczycielowi. Oczywiście pamiętajmy, że rok szkolny to tygodni, który to czas stanowi dla nas spore wyzwanie. Musimy zdążyć z realizacją treści programowych, tak abyśmy nie tylko – mówiąc kolokwialnie – „przerabiali lektury”, ale i zastanawiali się nad ich wymową, treścią i istotą. Po drugie, wydaje się, że sposób egzaminowania, który został określony w ostatnich kilku latach, jeśli chodzi o maturę zmierza do tego, żebyśmy ten egzamin maksymalnie zestandaryzowali, aby był jednakowy dla wszystkich, bez względu na to, kto będzie go sprawdzał. Ten sam klucz odpowiedzi ma być punktem wyjścia dla nauczyciela i w Szczecinie, i w Ustrzykach. Nie ukrywam jednak, że jeśli chodzi o język polski, jestem zwolennikiem solidnego wypracowania, które pozwoli dziecku napisać nie tylko wszystko to, co wie na dany temat, ale także zachować poprawność formy wypowiedzi i konstrukcji, wynikające z oczekiwań związanych z konkretnym gatunkiem. Wypracowanie, rozprawka, esej rządzą się swoimi prawami i należałoby sprawdzić, czy uczeń potrafi sobie poradzić z konstrukcją danej formy. Jestem natomiast przeciwny aktualnej postaci ustnej matury z języka polskiego – prezentacjom przygotowywanym przez uczniów. Po pierwsze, rodzi ona patologie, o czym często Związek Nauczycielstwa Polskiego mówił, po drugie – jest okrojeniem treściowym, które nie służy poprawie jakości nauczania. Wreszcie – nie motywuje samych uczniów
15 do tego, żeby dawali od siebie coś więcej, niż jest zawarte w kluczu wymagań. Czy Pana zdaniem nowa matura i tryb przygotowywania do niej obniżyły poziom edukacji? S.B.: Wydaje się, że tak – i nie jest to wina nauczycieli czy uczniów. Ktoś postanowił, wprowadzając nową maturę, że musi istnieć pewien standard, jednakowa dawka wiedzy, którą każde dziecko musi się wykazać, żeby mogło na te swoje , czy zaliczyć. Nie można tego zrobić w sytuacji, gdy nie ustanowimy jednolitego wzorca, owego sławetnego klucza. Jeżeli chcemy, żeby dziecko było oceniane przez dwóch różnych nauczycieli, nie mających ze sobą bezpośredniego kontaktu, to klucz jest jedyną metodą. Pytanie jednak, czy jest ona tym, czego oczekiwaliśmy? I czy w tym kierunku powinniśmy zmierzać? Pamiętajmy, że nauczyciel to osoba, która jest przygotowana do wykonywania swojego zawodu i posiada wykształcone umiejętności oceniania dziecka. Oczywiście powinien dążyć do postulowanego obiektywnego oceniania. W przedmiotach humanistycznych nauczyciel, mając prawo do oceny, powinien mieć jednak prawo do tego, żeby oprzeć ją także o to, co wynika z jego wiedzy o pracy dziecka. Od wielu już lat, szczególnie od czasu „czterech reform” rządu AWS, trwa ograniczanie liczby placówek oświatowych. Tłumaczy się je niżem demograficznym. Jednocześnie od dawna wiadomo – również z doświadczeń krajów Zachodu, w który polscy politycy są tak zapatrzeni – że efektywna edukacja wymaga klas mniej licznych niż obecnie, gdy liczą one nawet ok. 40 dzieci. S.B.: Ten problem jest w Polsce roztrząsany od wielu lat; mówienie o nim mogłoby zająć całą naszą rozmowę. W ostatnich kilku latach ubyło z systemu edukacyjnego ok. tys. uczniów, ale jednocześnie zniknęło kilka tysięcy szkół i przedszkoli. Likwidację placówek tłumaczyć można czynnikami demograficznymi oraz finansowymi, bardzo zresztą ściśle ze sobą powiązanymi – dlatego, że finansowanie polskiej edukacji jest skalkulowane w przeliczeniu na „fizycznego” ucznia. W związku z tym, gdy brakuje dzieci, koszt jednostkowy kształcenia pozostałych uczniów staje się dużo wyższy. Czasem samorządy podejmują dramatyczną decyzję likwidacji szkoły, a dzieci przenoszą do innych placówek, co powoduje stłoczenie uczniów. Klasy -osobowe nie są wcale rzadkością, zwłaszcza w szkołach ponadgimnazjalnych. To dylemat, który stoi przed samorządami – brak dostatecznych środków finansowych często zmusza je do takich działań. Wiele z nich najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie realizować wszystkich stawianych zadań przy użyciu przekazywanych im funduszy. Rodzi się pytanie, czy przy pogarszających się warunkach pracy dzieci i nauczycieli jesteśmy w stanie
BRO NIARZ Sławomir Broniarz (ur. 1958) – prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Z wykształcenia historyk, absolwent historii na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego oraz studiów podyplomowych w zakresie marketingu i zarządzania. Był nauczycielem historii, następnie dyrektorem szkoły podstawowej. W latach 1988-1995 pełnił funkcję dyrektora Zespołu Szkół nr 3 w Skierniewicach. Od 1981 r. związany z ZNP. W 1983 r. został prezesem Zarządu Okręgowego ZNP Gminy Skierniewice, po 7 latach objął funkcję prezesa Zarządu Okręgu ZNP woj. skierniewickiego. W 1994 r. został wybrany na stanowisko wiceprezesa Zarządu Głównego. Od 1998 r. jest jego prezesem. Członek Zarządu Europejskiego Komitetu Związków Zawodowych Oświaty i Nauki (ETUCE). W Komisji Trójstronnej przewodniczy zespołowi ds. usług.
osiągnąć cele, które stawia się szkolnictwu? Stąd też, do ustawy o systemie edukacji i Karty Nauczyciela wpisano nowe regulacje dotyczące zreformowanego systemu szkolnego – zapis, że organ prowadzący ma obowiązek składania radzie gminy / powiatu sprawozdania z funkcjonowania szkół w danym regionie, o co zabiegał ZNP. Forsowaliśmy to rozwiązanie, aby pokazać, jak ściśle powiązane są ze sobą dwie kwestie: efekt finalny, jakim jest ta wartość wiedzy, którą dziecko uzyskuje między pierwszą a ostatnią klasą, oraz warunki pracy tegoż ucznia i jego nauczyciela. Nie jest tajemnicą, że lepsze rezultaty osiągają mało liczne szkoły czy klasy, gdzie mniej dzieci uczy się w jednym pomieszczeniu. Do tego powinniśmy dążyć. Miejmy świadomość, że samorządom zależy na tym, żeby móc się pochwalić swoimi szkołami, że robią dla poprawy warunków ich funkcjonowania bardzo dużo. Zdecydowana większość samorządów troszczy się o swoje szkoły. I trzeba wyraźnie zaznaczyć, że po roku obraz polskiej szkoły jako budynku, miejsca edukacji, uległ niebywałej poprawie. Takiego skoku nie odnotowaliśmy od akcji „Tysiąc szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego” – i jest to zasługa samorządów właśnie. Jednakże
16
wiele z nich ma dylematy – kosztem czego dołożyć do remontu drogi czy innej inwestycji. Najłatwiejsze do zaoszczędzenia są wydatki na edukację, rodzi to jednak negatywne skutki, bo trudno o osiąganie rezultatów na miarę naszych aspiracji – np. w zakresie nauczania języków obcych – w sytuacji, gdy mamy klasę czterdziestoosobową, albo kiedy nauczanie niektórych przedmiotów nie odbywa się tak, jak mówi rozporządzenie – z podziałem na mniejsze grupy. Nie ma wtedy możliwości bezpośredniego kontaktu, tymczasem nam zależy, żeby nauczyciel otrzymał możliwość pracy z każdym dzieckiem, a uczeń wychodząc z lekcji miał poczucie, że te minut solidnie przepracował. W związku z likwidacją szkół publicznych, w wielu małych miejscowościach szkolnictwo niepaństwowe, nierzadko o odcieniu „eksperymentalnym”, stanowi jedyną szansę istnienia instytucji oświatowych. S.B.: Polska oświata to głównie szkoły zarządzane przez samorządy terytorialne. Uzupełnieniem dla nich jest szkolnictwo niepubliczne, mające uprawnienia szkół publicznych. Jest to element, który działa, ale chodzi o możliwość pewnej weryfikacji jakości nauczania w tych szkołach, gdyż jak pokazał raport Najwyższej Izby Kontroli, jest z nią raczej słabo. Ewenementem było to, że w jednej ze szkół nie realizowano zajęć z fizyki, bo uczniowie tego przedmiotu nie
ba STUARTPILBROW
co z tego, że dziecko wie na przykład, jaki jest wzór na pole kwadratu, jeśli nie umie tej wiedzy zastosować w życiu codziennym?
lubili. Wydatki z budżetu państwa na szkoły niepubliczne nie są wcale małe. To, że one istnieją, jest urozmaiceniem kolorytu oferty edukacyjnej, ale zwracam uwagę, że odpowiedzialność za wychowanie młodego pokolenia spoczywa na państwie, a realizować ten obowiązek mają jednostki samorządu terytorialnego. Udało nam się ostatnimi czasy doprowadzić do wprowadzenia zapisu, że w jednostkach zajmujących się tzw. inną formą wychowania przedszkolnego, prowadzonych np. przez osoby fizyczne, obowiązkowo musi być zatrudniony nauczyciel z przygotowaniem pedagogicznym. Bo jeszcze nie tak dawno, w czasach poprzedniej ustawy, te alternatywne formy wychowania przedszkolnego mogły być prowadzone przez ludzi bez jakiegokolwiek przygotowania merytorycznego. Teraz w ustawie figuruje zapis, że taka placówka ma realizować pełną podstawę programową i mają to przeprowadzać osoby z kwalifikacjami. Powiedział Pan, że wiele samorządów, mimo najszczerszych chęci, nie jest w stanie realizować swoich zadań. Podpisałby się Pan pod uogólnieniem, że zasadniczą przyczyną problemów polskiego szkolnictwa są zbyt niskie nakłady? To dość popularne przeświadczenie. S.B.: Rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana. Rzecz paradoksalna – ubyło niemal milion dzieci w wieku szkolnym, ale subwencja zwiększyła się o prawie jedną
17 trzecią. Tak więc nakłady rosną, jednak gdy schodzimy na poziom konkretnej szkoły, samorząd niejednokrotnie mówi: niestety, nie podzielimy klasy na grupy, bo nas nie stać… Ostatnio obserwujemy narastanie zjawiska, które trudno w ogóle pojąć, mianowicie powstawania klas łączonych w nauczaniu wczesnoszkolnym, w klasach -. W niektórych małych organizmach szkolnych dochodzi do tego, że uczniowie uczą się w takich klasach. To bardzo niepokojące w kontekście tego, że obecnie pewnikiem myślenia o państwie i jego długofalowej strategii jest przekonanie, że inwestowanie w system edukacji obywateli stanowi najlepszą inwestycję w dobrobyt kraju i społeczeństwa. Także u nas ten postulat jest chętnie podnoszony przez polityków. S.B.: Mam wrażenie, że w sferze haseł Polska jest mistrzem świata. Hasło „inwestowania w edukację” trafia automatycznie do milionów rodziców; jest bardzo nośne, prospołeczne i prorozwojowe. Natomiast nie idą za tym dalsze kroki, o których już mówiliśmy. Nie tak dawno ZNP zgłosił inicjatywę obywatelską, której istotą było to, aby nauczycieli przedszkolnych opłacano z budżetu państwa. Pozwoliłoby to wspomóc uboższe gminy, które mają trudności z budową przedszkoli – zaoszczędzone środki można by wykorzystać na ten cel. Proszę pamiętać, że w Polsce dla tys. dzieci nie ma miejsca w przedszkolu – to jest półtora rocznika! Jesteśmy na szarym końcu Europy. Wydawało się, że wspomagając gminy w rozwoju placówek przedszkolnych rozwiążemy ten problem, jednak parlament nie podzielił naszych racji. Z bardzo prostej przyczyny: zdecydowanie większą „wartość dodaną” dla polityków ma np. zniesienie abonamentu radiowo-telewizyjnego dla emerytów i rencistów, aniżeli inwestowanie w przedszkola, bo przedszkolak będzie wyborcą za kilkanaście lat, a emeryt jest – tu i teraz. Innym aspektem realizacji hasła „inwestowania w edukację” są sprawy bytowe nauczycieli. Kwestia ta jest niezwykle złożona. Polscy pedagodzy zarabiają przeraźliwie mało w porównaniu ze swoimi zachodnimi kolegami. Z drugiej strony, istnieje dziś znaczne zróżnicowanie zarobków, uzależnione od zamożności gmin, które przejęły szkoły. Wreszcie, po trzecie, krytycy wskazują, że nauczyciele może nie zarabiają dużo, ale rekompensują im to liczne płatne okresy bez pracy, jak wakacje i ferie, a także niewielkie – formalnie– pensum. S.B.: Problem zarobków nauczycieli jest problemem istotnym, i to z wielu powodów. Po pierwsze, stanowimy grupę ok. tys. osób. Każde zł „w górę” oznacza zatem potężny wydatek z budżetu. Z tych mld zł, które przeznacza się każdego roku na edukację, około stanowią płace. Warto się jednak zastanowić: czy te nakłady są wystarczające? Twierdzimy, że nie. Skoro płace mają ogromny
udział w subwencji, a my jako środowisko mamy obiektywne powody do narzekania, oznacza to, że należałoby wydatki na edukację zwielokrotnić. Zwracam także uwagę, że dzisiaj istnieją prawne możliwości podnoszenia wynagrodzenia nauczycielom przez jednostki samorządu terytorialnego; nawet dyrektor szkoły, w oparciu o posiadane środki, może zmieniać uposażenie nauczycieli. Pytanie tylko – skąd brać te uwolnione środki. Niektóre gminy, niekoniecznie te najbogatsze, podnoszą uposażenie nauczycieli, bo wiedzą, że to jest inwestycja w dzieci. Dobrze opłacając nauczycieli, możemy wybierać najlepszych z grona tych, którzy aplikują, co rzutuje na poprawę jakości wiedzy przekazywanej uczniowi. Zdajmy sobie sprawę z tego, że bez bardzo wyraźnego zwiększenia środków na edukację nie przeskoczymy tego problemu. Chcę przy okazji zwrócić uwagę, że dzięki działaniom ZNP zauważalnie podniesiono płace nauczycielom rozpoczynającym pracę. To nie jest jeszcze płaca na tyle konkurencyjna, żeby absolwent informatyki miał dylemat: iść do szkoły czy do sektora prywatnego, ale taka, która rozpoczynających pracę skłania do zastanowienia. Elementem, który dodatkowo zaciemnia obraz naszych wynagrodzeń, jest system ich kształtowania. Płaca nauczycielska składa się z pensji zasadniczej i kilku dodatków, które są czasem wirtualne. Proszę sobie wyobrazić płacę nauczyciela stażysty, do której doliczana jest odprawa emerytalna (a on do emerytury ma czterdzieści lat) czy dodatek funkcyjny (a który stażysta jest dyrektorem szkoły?). Nauczyciele słyszą w mediach, że dyplomowany zarabia zł, co wynika ze stopnia awansu zawodowego, a gdy idą do kasy, to odbierają . To irytuje. Równocześnie powstają zbędne dyskusje: jak to się dzieje, że wy narzekacie, skoro płaca nauczyciela dyplomowanego wynosi tys. zł? Nikt z osób postronnych nie wie, że te tys. ma się nijak do właściwego wynagrodzenia zasadniczego. Jakie widzi Pan możliwości rozwiązania tego problemu? S.B.: W tym roku uczyniono poważny krok naprzód i mam nadzieję, że kryzys nie zahamuje poprawy sytuacji materialnej nauczycieli, jednak nadal możemy powiedzieć, że jesteśmy grupą relatywnie słabo opłacaną. O ok. naszego uposażenia decyduje samorząd – to są dodatki funkcyjne czy motywacyjne, więc samorządy mają ograniczoną rolę w tym zakresie. Przypomnę, że kilka lat temu ZNP przygotował i skutecznie przeprowadził przez proces legislacyjny ustawę – inicjatywę obywatelską, pod którą podpisało się około tys. osób, wprowadzającą zasadę, że płaca nauczyciela ma być w całości finansowana z budżetu państwa. Żeby nie było tak, iż w sąsiadujących ze sobą gminach panują istotne rozbieżności. Bo nawet w poszczególnych dzielnicach Warszawy różnice w wysokości wspomnianych dodatków potrafiły dochodzić do zł. Ustawę uchwalono, ale w praktyce nigdy nie funkcjonowała, gdyż na lata - przypadł dramatyczny kryzys finansów publicznych, który zaważył na jej realizacji. Mam nadzieję, że te
18 działania, które podejmowane są od kilku miesięcy, będą realizacją hasła wyborczego – żeby polskie dzieci były uczone przez dobrze wynagradzanych nauczycieli. Że inwestowanie w edukację przestanie być wyłącznie sloganem. Na niedobór środków cierpi także szkolnictwo wyższe – jak widać, „inwestowanie w edukację” Polaków mających już prawa wyborcze również nie należy do priorytetów kolejnych rządów… S.B.: Tak. Dramatem w Polsce jest bardzo niski poziom nakładów na szkolnictwo wyższe, badania, na rozwój tych nauk, które bez zasilenia z budżetu nie są w stanie konkurować w Europie. Słysząc wypowiedzi np. prof. Balcerowicza, że Polska nauka jest mało konkurencyjna w stosunku do zachodniej, muszę powiedzieć, że dzieje się tak, ponieważ na Zachodzie mamy potężny transfer środków na badania. Ośrodki badawcze są tam też często finansowane z sektora prywatnego, co w Polsce zasadniczo nie istnieje. Nasze instytuty naukowo-badawcze egzystują na tyle, na ile mogą, rozwijają się, ale bez zastrzyku gotówki z sektora prywatnego i budżetu nie uzyskamy cudów. Jeżeli potraktujemy edukację jako proces „od przedszkola po doktorat”, to okaże się, że Polska ma zbyt małe nakłady na tę, moim zdaniem najważniejszą dziedzinę życia. Najważniejszą również pod względem rentowności. Bo nie ulega wątpliwości, że inwestycje w naukę zwracają się wielokrotnie. Odnoszę wrażenie, że niedofinansowanie w większym stopniu dotyka obecnie nauki humanistyczne. Dlatego, że są mniej bezpośrednio powiązane z rozwojem gospodarczym? S.B.: Rzeczywiście, zdecydowanie większy nacisk kładzie się na nauki stosowane, ale nie można sprowadzać wszystkiego do kształcenia politechnicznego czy ekonomii i zarządzania. Skala przemian, które dokonują się w społeczeństwie polskim, wymaga sprawnej humanistyki, która będzie je rejestrować. Aby tak się stało, również te dziedziny wymagają finansowej troski. Pomówmy teraz o pozafinansowych czynnikach decydujących o jakości kształcenia. Bez wątpienia należą do nich mechanizmy weryfikacji kompetencji nauczycieli. Idea ciągłego rozwoju w tym zawodzie wydaje się być jak najbardziej słuszna, spotkać się jednak można z opiniami kadry pedagogicznej, że wprowadzony w ostatnich latach system awansu zawodowego premiuje nie tyle nauczycieli twórczych, ambitnych i „rozwojowych”, ile tych, którzy są sprawni w spełnianiu biurokratycznych wymogów. S.B.: Widzę w tym pewien stereotyp, uproszczenie. Nie ulega wątpliwości, że w całym procesie reformowania szkolnictwa najsilniejszymi elementami były dwa
ogniwa – samorządy i nauczyciele. Dzięki nim to wszystko się nie zawaliło – niczym służba zdrowia – po reformach ministra Handkego, a pamiętajmy, że pominięto wówczas reformę szkolnictwa specjalnego i zawodowego, czyli potężnego segmentu polskiego systemu kształcenia. To wszystko było eksperymentem na żywym organizmie. Nauczyciele przeszli potężny proces weryfikacji, samokształcenia i doskonalenia zawodowego – głównie za środki własne. Cały system szkolnictwa wyższego, studiów podyplomowych, rozwijał się dzięki potężnej sile ssącej ze strony edukacji, która chciała mieć coraz lepszych nauczycieli, a nauczyciele potrafili sprostać temu zadaniu. Natomiast to, że towarzyszyła temu „papieromania”, było skutkiem ubocznym. Istotnym problemem było i jest zbyt łatwe osiąganie kolejnych szczebli awansu zawodowego. Mówiliśmy i mówimy to dzisiaj – jesteśmy tylko ludźmi, i kiedy mamy do czynienia z kandydatem, który ma dosyć wątpliwe predyspozycje, żeby być nauczycielem, często odzywa się w nas myślenie: nie zróbmy mu krzywdy. Nie zastanawiamy się wtedy, że nie robiąc jemu krzywdy, awansując go – robimy krzywdę dzieciom. Takich przypadków w skali kraju nie jest może aż tak dużo, jednak zjawisko istnieje. Jeżeli jednak jako środowisko umieliśmy sprostać nowym wyzwaniom stawianym przed szkołą, to stało się tak dlatego, że jesteśmy grupą bardzo mobilną, niezwykle ambitną, potrafiącą stawić czoła wymaganiom. Zdajemy sobie sprawę z tego, iż nasz rozwój zawodowy powinien się przekładać na poprawę jakości kształcenia. Nie zawsze tak się dzieje; pytanie jednak dlaczego tak się dzieje nie powinno stawiane być jedynie nauczycielom. Raz jeszcze pragnę jednak podkreślić, że w swojej zdecydowanej większości środowisko wie, co to znaczy być nauczycielem. Jak wygląda formalna strona procesu weryfikacji? S.B.: Zanim nauczyciel przejdzie proces weryfikacji, zdaje co najmniej trzy egzaminy: między nauczycielem stażystą a kontraktowym, drugi między kontraktowym a mianowanym, trzeci – między mianowanym a dyplomowanym. To jest procedura rozłożona na wiele lat. Zjawisko weryfikacji jest pożądane, szkoda tylko, że nadano mu tak bardzo sformalizowany charakter, że towarzyszą temu wszystkie te papiery, teczki, kosze dokumentów, które nauczyciele muszą złożyć. Takie standardy zostały jednak narzucone, a nauczyciele stawiają czoła tym wymaganiom, co dowodzi, że jest to grupa inteligentna, potrafiąca się odnaleźć w każdej sytuacji. Nauczyciel z nałożonych obowiązków wywiąże się na ogół bez zarzutu, ale to nie on układa program czy decyduje o innych kwestiach. Mówię to nie dlatego, że tak wypada, ale naprawdę zdecydowana większość nauczycieli wie, dlaczego pracuje w szkole. Szkoda, że nie umiemy zweryfikować tych, którzy w tej szkole pracować nie powinni. Towarzyszy temu błędna teza, że likwidując Kartę Nauczyciela, będziemy mieli w szkołach
19
bn JON 1000 WATT DREAM
Hasło „inwestowania w edukację” trafia automatycznie do milionów rodziców; jest bardzo nośne, prospołeczne i prorozwojowe. Natomiast nie idą za tym dalsze kroki...
samych fantastycznych pedagogów, i że to Karta hamuje możliwości weryfikacji kadry i wyrzucania złych nauczycieli. Jeżeli ktoś tak mówi, to polecam mu lekturę tego dokumentu, czyli przeczytanie kilkunastu stron i wtedy niewątpliwie zmieni zdanie. Karta Nauczyciela nie chroniła, nie chroni i nie powinna chronić źle pracujących nauczycieli. Ich ocena jest natomiast zadaniem, które leży w kompetencjach dyrektora, samorządu terytorialnego i organu nadzoru. Mówię o tym w odniesieniu do tych jednostek, które w edukacji znalazły się przez przypadek lub nie potrafią należycie spełniać swoich zadań. Nie można rozciągać krytycznej oceny na całe środowisko – bo to byłoby niesprawiedliwe. Realia kulturowe zmieniają się w galopującym tempie. Co zrobić, żeby zarówno uczniowie, jak i nauczyciele czuli się w szkole dobrze, żeby mogli realizować w niej swoje talenty, pasje, oczekiwania? S.B.: Rzeczywiście, współczesna młodzież jest zupełnie inna – szybciej dojrzewa, otacza ją zupełnie inny świat – niż ta, z która mieli do czynienia nauczyciele, gdy wchodzili na drogę zawodową, np. lat temu. Ci nauczyciele
wychowani byli w innych warunkach, w innej rzeczywistości. Postęp niesłychanie przyspieszył, w związku z tym nauczyciele muszą stawić mu czoła. Zabiegamy o to, żeby do zawodu wchodziło jak największe grono młodych ludzi. Źle się stało, że zmiany emerytalne zahamowały naturalny proces odchodzenia z zawodu ludzi w pewnym wieku. Wydłużono czas pracy nauczyciela do - lat. Zwracam uwagę na to, że dzisiaj rola nauczyciela jest zupełnie inna. On ma być bardziej przewodnikiem w świecie wszechogarniającej nas informacji, wskazać dziecku, skąd ją brać i jak selekcjonować, jak wykorzystywać do swoich potrzeb, jak budować wiedzę w oparciu o różne źródła. Dawniej podstawą była tylko książka i wiedza nauczyciela. Obecnie uczeń może samodzielnie weryfikować umiejętności nauczyciela – w oparciu choćby o to, co znajdzie w Internecie. Czasem dziecko już przychodząc na lekcję dysponuje wystarczającą wiedzą, aby sprawdzić nauczyciela: czy wie tyle, ile powinien. Mimo trudności, mam przekonanie, że to jeden z piękniejszych zawodów, a to, że każda epoka stawia nauczycielowi nowe wymagania, jest tylko dodatkowym argumentem dla tych, którzy do tego zawodu przychodzą.
20 Media przybliżają nam często świadectwa zaniku autorytetu nauczyciela. Jeden z ostatnich ministrów edukacji, Roman Giertych, problem ten chciał rozwiązać przez przywrócenie dyscypliny w szkołach. Dyskusyjność zaproponowanych przez niego metod nie zmienia faktu, że można odczuwać pewien lęk, czy dzisiejsza szkoła jest miejscem bezpiecznym, przyjaznym i kulturalnym – zarówno dla dzieci, jak i nauczycieli. S.B.: Czy polska szkoła jest szkołą bezpieczną? Z pełnym przekonaniem mogę odpowiedzieć, że tak. Ale równocześnie możemy powiedzieć, że w tej szkole zachodzą zjawiska, w związku z którymi uczniowie i nauczyciele na swoje bezpieczeństwo mogą narzekać. Natomiast samo administracyjne narzucanie ograniczeń nie do końca będzie skuteczne, jeśli nie będzie mu towarzyszył komplementarny zespół działań środowiska, w którym szkoła funkcjonuje – domu rodzinnego, administracji samorządowej itp. Nauczyciel idąc do szkoły ma na pewno autorytet merytoryczny – jest przynajmniej teoretycznie mądrzejszy od tych, którzy stoją przed nim. Autorytet formalny, bo jest nauczycielem. Pytanie tylko, na ile te bardzo istotne komponenty uda się także poszerzyć o autorytet moralny, pokazać: „Oto ja jestem waszym przewodnikiem, podążacie za mną, bo stanowię pewien wzorzec do naśladowania”. Nie wszyscy nauczyciele potrafią temu sprostać. Osobiście jestem też gorącym przeciwnikiem zawierania bliższych znajomości między uczniami a nauczycielami, które powodują, że dystans między nimi nadmiernie się skraca; kumplowanie się, bratanie i „tykanie” nie prowadzi do absolutnie niczego pozytywnego. Jednocześnie
. Warszawa . Wrocław . Poznań
mam świadomość, że młody człowiek wchodzący do zawodu, mający lat i stający przed ludźmi -letnimi, naprawdę ma potężny problem do rozstrzygnięcia i to jest coś, co wymaga wsparcia i pomocy ze strony starszych pedagogów. Mechaniczne, ustawowe zapisywanie „masz szanować swojego nauczyciela”, nie jest skuteczne. Pedagog, zgodnie z Kartą Nauczyciela, podlega ochronie jak funkcjonariusz publiczny. Powinien mieć gwarancję, że jeśli ktoś zechce naruszyć jego nietykalność osobistą, cielesną, zachowa się wobec niego w sposób sprzeczny z prawem – cały aparat administracyjny państwa stanie po jego stronie. Wtedy dopiero nauczyciel będzie miał daleko idące poczucie bezpieczeństwa. Ale jednocześnie zwracam uwagę, że opinie, iż polska szkoła zagraża bezpieczeństwu dziecka czy nauczyciela – są nieporozumieniem. Mamy także do czynienia z oczekiwaniami nauczycieli, którzy skarżą się, że uczniom wszystko wolno, a im nie. Nie podzielam tego poglądu. Jestem przeświadczony, że istotą funkcjonowania polskiej szkoły jest uczeń. Cóż nam będzie po tys. nauczycieli – bez uczniów? Nauczyciel, poza zespołem autorytetów, ma w swoim ręku jeden, niezaprzeczalnie potężny instrument – możliwość oceniania drugiego człowieka. To prawo jest niesłychanie ważnym prawem. Musi z niego korzystać w sposób niezwykle rozważny, umiejętny, taktowny. Próby ograniczania praw ucznia na rzecz praw nauczycieli wynikają z tego, że niektórzy nie do końca zrozumieli, co to znaczy być nauczycielem. Dziękuję za rozmowę. Warszawa, czerwca r.
Seminarium
Codex Alimentarius a nasze zdrowie Globalne prawo, dające kontrolę
■ Dowiedz się, czym jest Codex Alimentarius i jakie zagrożenia niesie dla Twojego zdrowia i wolności wyboru, ■ w jaki sposób prawo wykorzystywane jest do ekonomicznego uzależniania kolejnych krajów poprzez pozbawianie ich samowystarczalności, ■ jaki wpływ ma kodeks na niszczenie naturalnego dziedzictwa krajów i zdrowia ich mieszkańców.
nad żywnością rządom i korporacjom
www.kodeks-a-zdrowie.pl Organizatorzy:
kampania natura bez granic ul. Warchałowskiego 2/48, 02-776 Warszawa tel: 793 793 000, e-mail: kontakt@fnbg.org, www.fnbg.org Koalicja na Rzecz Naturalnego Zdrowia www.anhcampaign.org Koalicja Polska wolna od GMO www.polska-wolna-od-gmo.org Serwis www.stopcodex.pl
Zadania do odrobienia Michał Sobczyk
Niezmiennym zadaniem edukacji jest przygotowywanie młodych ludzi do stawiania czoła wyzwaniom charakterystycznym dla ich czasów. Współcześnie stanowią je m.in. konieczność sprawnego poruszania się w morzu informacji oraz nieustannego uczenia się nowych rzeczy. Wyniki badań przeprowadzonych w ramach Programu Międzynarodowej Oceny Uczniów pokazują, że polską szkołę trudno na razie uznać za sprawną w tych kwestiach. Piętnastolatki pod lupą Program PISA (Programme for International Student Assessment) jest interesującym instrumentem porównywania potencjału rozwojowego poszczególnych społeczeństw. Nie sprawdza on bowiem wiedzy uczniów, silnie zróżnicowanej w zależności od specyfiki narodowych systemów edukacji. Analizuje natomiast, na ile skutecznie kształtują one umiejętności i postawy umożliwiające pełnoprawne uczestnictwo w życiu społecznym, zawodowym i obywatelskim. Kolejne badania PISA odbywają się co trzy lata i każdorazowo posiadają jeden temat wiodący. W przypadku ostatniego z zakończonych projektów badawczych, PISA , była nim science literacy, czyli umiejętność rozumowania w zakresie nauk przyrodniczych, jak fizyka, chemia, biologia czy geografia. Praktycznemu stosowaniu wiedzy matematycznej oraz czytaniu i rozumowaniu w naukach humanistycznych (reading literacy), które stanowiły wiodące tematy odpowiednio w i r., tym razem poświęcono mniej uwagi. Tym, co czyni wyniki PISA szczególnie interesującymi, jest fakt, że science literacy powszechnie uważa się za kluczową kompetencję dla budowania tzw. gospodarki opartej na wiedzy. W raporcie z badań podkreślono, że rozwój innowacyjnych gałęzi gospodarki jest możliwy jedynie wtedy, gdy w społeczeństwie rozpowszechnione są umiejętności korzystania
z nowoczesnych technologii oraz zrozumienie wzajemnych związków między nauką, techniką, środowiskiem naturalnym i życiem społecznym. Raport PISA stanowi podsumowanie wyników testu kompetencyjnego (zawierającego zarówno tzw. pytania otwarte, jak i wymagające wyboru prawidłowych odpowiedzi), któremu poddano ok. tysięcy -latków1 reprezentujących milionów uczniów z krajów wysokorozwiniętych, będących członkami Organizacji Współpra-
cy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), oraz z krajów partnerskich organizacji. Uczniów pytano także m.in. o ich stosunek do poszczególnych przedmiotów, a pracowników oświaty – o warunki pracy.
Nauka poszła w las? Polska jest jedynym krajem OECD, w którym poszczególne nauki przyrodnicze mają postać osobnych, obowiązkowych przedmiotów. Mimo to w teście mierzącym science literacy, nasze -latki otrzymały zaledwie punktów, przy poziomie bazowym ustalonym na punktów2 . Dało to nam . miejsce w rankingu3, przy czym wyraźnie lepiej od naszej młodzieży wypadli nie tylko jego liderzy, znane z nowoczesnych gospodarek Finlandia i Hongkong (odpowiednio i punkty), ale także np. Estonia () i Czechy (). Potwierdziło się przekonanie, że polska
szkoła szczególnie słabo uczy ważnej umiejętności rozumowania naukowego, na które składa się rozpoznawanie zagadnień naukowych oraz samodzielne interpretowanie i wykorzystywanie wyników i dowodów naukowych. W tej dziedzinie nasze -latki otrzymały, odpowiednio, zaledwie i punkty, co lokuje nas w grupie krajów słabych. Nieco lepiej niż przeciętnie w krajach OECD idzie młodym Polakom wyjaśnianie zjawisk w sposób naukowy, z wykorzystaniem posiadanej wiedzy (). Obserwowany rozkład wyników można próbować wyjaśniać z jednej strony tradycyjnym naciskiem polskiej szkoły na pamięciowe przyswajanie sporych ilości informacji4, z drugiej – niewielkim zakresem wykorzystania samodzielnych eksperymentów naukowych. Aż polskich uczniów deklaruje, że nigdy lub prawie nigdy nie robi w trakcie lekcji doświadczeń w laboratorium – gorszy wynik uzyskały jedynie Węgry. Zdaniem autorów polskiej części raportu, ciekawych wniosków może dostarczyć porównanie wyników osiągniętych przez uczniów polskich i francuskich, którzy uzyskali podobny łączny wynik w zakresie science literacy, z ich deklaracjami dotyczącymi sposobu nauczania nauk przyrodniczych w ich szkołach. Badacze podkreślają znaczenie postaw wobec określonych dziedzin
21
22 Tabela 1. Różnice między umiejętnościami na podskalach w Polsce i we Francji Różnica pomiędzy wynikiem ogólnym a wynikiem na skalach (w pkt na skali) Kraj
Wynik ogólny
Rozpoznawanie zagadnień naukowych
Wyjaśnianie zjawisk przyrodniczych w sposób naukowy
Interpretacja i wykorzystywanie wyników i dowodów naukowych
Polska
498
-15
8
-4
Francja
495
4
-14
16
wiedzy dla dalszego rozwijania umiejętności z ich zakresu. Polskie -latki mają, ogólnie biorąc, pozytywny stosunek do nauk przyrodniczych, świadome są także ich wagi dla rozumienia otaczającej rzeczywistości, co więcej – niemal co drugi z nich deklaruje, że regularnie ogląda programy popularnonaukowe, a co trzeci – że czyta teksty popularnonaukowe (w krajach OECD wspomniane aktywności podejmuje średnio co piąty uczeń). Co ciekawe, spośród wszystkich krajów biorących udział w PISA , to polscy uczniowie najwyżej ocenili swoje potencjalne możliwości zgłębiania nauk przyrodniczych i przezwyciężania napotykanych trudności w tej kwestii. Niestety, polskie szkolnictwo najwyraźniej nie potrafi zagospodarować potencjału tych uczniów: jedynie z nich znajduje przyjemność w zajęciach z przedmiotów przyrodniczych, a deklaruje zainteresowanie uczeniem się o przyrodzie (średnia wartość obu wskaźników wynosi dla OECD ).
Szkoły przeciętniactwa Wyniki PISA pokazują także inny problem z naszą oświatą. W ławkach polskich szkół zasiada niewielki odsetek uczniów bardzo
dobrych i wybitnych, natomiast stosunkowo wysoki – najsłabszych, bo znajdujących się poniżej drugiego poziomu umiejętności (w skali sześciostopniowej). Zdaniem badaczy, polska szkoła nie stwarza najbardziej utalentowanym uczniom dodatkowych możliwości rozwoju, co może wpływać na ich decyzje w sprawie dalszego kształcenia, np. na postrzeganie atrakcyjności pracy naukowej. W Polsce kierunki techniczne i związane z przemysłem studiuje zaledwie ok. studentów – w krajach Unii Europejskiej wskaźnik ten sięga -. Tymczasem już teraz w sektorach takich jak nauka i edukacja, nowoczesny przemysł oraz usługi związane z przetwarzaniem i przesyłaniem informacji – powstaje lwia część nowych miejsc pracy. Innym hamulcem rozwoju społeczno-gospodarczego staje się to, że polska szkoła „produkuje” stosunkowo dużo uczniów o niewielkich kompetencjach w zakresie science literacy. Nie tylko grozić im będzie marginalizacja na (globalizującym się) rynku pracy, ale będą mieli problemy także np. z podejmowaniem racjonalnych decyzji dotyczących własnego zdrowia. Być może zatem
warto zwrócić wzrok np. na szkolnictwo postsocjalistycznej Estonii, w której odsetek takich uczniów jest niewielki.
Na co oni liczą? Również jeśli chodzi o kształtowanie u uczniów umiejętności rozumowania matematycznego, polski system edukacyjny nie zasługuje na dobrą ocenę. Nasi gimnazjaliści nadal gorzej niż ich rówieśnicy radzą sobie w sytuacjach, gdy muszą wyjść poza znane sposoby działania, podjąć bardziej samodzielne rozumowanie matematyczne czy zaplanować strategię postępowania. W PISA Polska z trudem osiągnęła status przeciętny, uzyskując punktów. Wśród krajów, które powinny stanowić dla nas punkt odniesienia, ponownie można przywołać Estonię i Czechy ( i punktów). To nie koniec problemów: odsetek gimnazjalistów znajdujących się na najwyższym, szóstym poziomie umiejętności matematycznych, jest u nas obecnie bardzo niski (, podczas gdy w Finlandii – aż ,), nawet w porównaniu z krajami, które sąsiadują z nami na skali osiągnięć matematycznych; na dodatek, zmniejszył się w stosunku do r. Pewne
Tabela 2. Deklaracje uczniów dotyczące sposobu nauczania nauk przyrodniczych Jak często na lekcjach biologii, chemii lub fizyki mają miejsce opisane niżej sytuacje?
Odsetek odpowiedzi nigdy lub prawie nigdy (%) Polska
Francja
Średnia OECD
Uczniowie spędzają czas w laboratorium robiąc doświadczenia
62
27
32
Od uczniów wymaga się, żeby zaplanowali w jaki sposób zagadnienie z biologii, chemii lub fizyki można zbadać w laboratorium
52
36
37
Uczniowie robią doświadczenia według poleceń nauczyciela
26
10
19
23 Tabela 3. Odsetek uczniów na każdym poziomie osiągnięć dla Polski i OECD Poziomy osiągnięć Poniżej poziomu 1
Poziom 1
Poziom 2
Poziom 3
Poziom 4
Poziom 5
Poziom 6
Ogólna skala umiejętności rozumowania w naukach przyrodniczych Polska
3,2
13,8
27,5
29,4
19,3
6,1
0,7
OECD
5,2
14,1
24
27,4
20,3
7,7
1,3
Rozpoznawanie zagadnień naukowych Polska
4
15,7
30,4
30,8
15,7
3,1
0,2
OECD
5,2
13,5
24,6
28,3
20
7,1
1,3
Wyjaśnianie zjawisk przyrodniczych w sposób naukowy Polska
3,2
13
25,6
28,9
19,9
7,9
1,6
OECD
5,4
14,2
24
27
19,7
8
1,8
Interpretacja i wykorzystywanie dowodów naukowych Polska
5,6
14,9
25,5
27,7
18,8
6,6
1
OECD
7,9
14,1
21,7
24,7
19,8
9,4
2,4
pocieszenie stanowić może fakt, że spadł odsetek polskich -latków na dwóch najniższych poziomach umiejętności i jest już on obecnie niższy niż średnia dla OECD.
Czytamy między wierszami Znacznie lepiej wypadają polscy uczniowie jeśli chodzi o reading literacy, czyli umiejętności wyszukiwania i selekcji informacji, odnoszenia ich do własnego doświadczenia i wiedzy oraz wykorzystywania do analizy tekstów. Wśród krajów objętych badaniem, młodzi Polacy z wynikiem punktów zajęli dziewiąte miejsce, a trzecie w Unii Europejskiej, za Finlandią ( punktów) i Irlandią (). Równie cieszy to, że odsetek uczniów z umiejętnościami z tej kategorii na najwyższym poziomie wzrósł w Polsce w latach - niemal dwukrotnie i jest obecnie większy niż przeciętna dla krajów OECD (wynoszą one odpowiednio , i ,). Mamy też niższy niż średnio w OECD odsetek uczniów poniżej pierwszego poziomu umiejętności związanych z czytaniem ( w stosunku do ,)5.
Wreszcie, optymizmem napawa bardzo znacząca, bo aż o punktów od r., poprawa średnich umiejętności naszej młodzieży w dziedzinie reading literacy. Powinszować możemy sobie zwłaszcza faktu, że zmniejszyła się liczba uczniów na poziomie pierwszym, a więc zagrożonych
w przyszłości trudnościami na rynku pracy i wykluczeniem społecznym. Pozytywne zmiany próbuje się tłumaczyć wprowadzeniem w r. obowiązkowych gimnazjów, czego następstwem było wydłużenie o rok okresu jednolitego kształcenia ogólnego.
Tabela 4. Średni wynik polskich uczniów na poziomie szkoły w zależności od wyposażenia placówki w pracownie przedmiotowe Czy Liczba w szkole są szkół pracownie?
Wyjaśnianie RozpoInterpretacja zjawisk znawanie i wykorzystywanie przyrodniczych zagadnień wyników i dowow sposób naukowych dów naukowych naukowy
biologiczna nie
42
467
495
478
tak
136
493
515
505
+26
+19
+27
różnica chemiczna nie
52
471
498
484
tak
126
493
515
505
+22
+17
+21
różnica fizyczna nie
52
472
496
481
tak
126
493
516
506
+21
+20
+25
różnica
24 Nie samą szkołą człowiek żyje Dane zebrane w ramach PISA dają możliwości formułowania różnego rodzaju zaleceń, których wprowadzenie w życie dałoby szansę na podniesienie badanych kompetencji polskich uczniów. Potwierdzają one zasadność wieloletnich nawoływań polskich pedagogów o zmniejszanie liczebności klas. Lub przynajmniej przeprowadzanie jak największej ilości zajęć w podziale na grupy: uczniowie szkół, w których zajęcia z zakresu nauk przyrodniczych odbywały się w tym trybie, osiągali w teście PISA średnio ok. punktów więcej. Potwierdziło się także przekonanie, iż wyposażanie szkół w pracownie
Szkoła szkole nierówna W Polsce badaniami PISA objęto nie tylko -latków, ale także uczniów pierwszych i drugich klas liceów ogólnokształcących, średnich szkół zawodowych (techników i liceów profilowanych) oraz zasadniczych szkół zawodowych, z wyłączeniem szkół specjalnych. Osiągnięte przez nich wyniki nie były uwzględniane
przedmiotowe może mieć pewne znaczenie dla podnoszenia science literacy młodych Polaków. Wreszcie, wyniki badań sprzed trzech lat stanowią potwierdzenie słuszności poglądu, że wspieranie młodych pokoleń w rozwoju ich potencjału nie może się ograniczać do reform krajowych systemów edukacji. Kompetencje uczniów są bowiem silnie powiązane z sytuacją materialną i statusem społecznym ich rodzin, a więc pośrednio zależą od całokształtu polityki społecznej państwa (transferów socjalnych, polityki mieszkaniowej itp.). Wyraźnie pokazuje to zastosowany w PISA wskaźnik ekonomicznego, społecznego i kulturalnego statusu rodzin, uwzględniający czynniki takie,
jak warunki do nauki (czy dziecko ma własny pokój oraz własne biurko), dostęp do wiedzy i kultury (np. czy w domu rodzinnym ucznia są książki i słowniki oraz czy ma on stały dostęp do Internetu) oraz zamożność gospodarstwa domowego. Z badań wynika, że gdyby status społeczno-ekonomiczny polskich rodzin osiągnął średnią dla OECD, w teście mierzącym umiejętności rozumowania w zakresie nauk przyrodniczych nasze -latki uzyskałyby dodatkowe punktów, tj. wynik o punktów lepszy, niż wynosi poziom bazowy. Dałoby to nam miejsce w grupie państw-prymusów. Umiejętności młodych Polaków znacznie poprawiłoby także zwiększenie nakładów na
podczas dokonywania porównań międzynarodowych, stanowią natomiast wartościowy przyczynek do refleksji nad stanem naszego szkolnictwa pogimnazjalnego. Niepisanym założeniem systemu edukacji jest pogląd, że szkoły zawodowe przeznaczone są dla uczniów najmniej zdolnych, natomiast ogólnokształcące – dla tych o największym potencjale. Test kompetencji naukowych zdaje się potwierdzać tę prawidłowość: uczniowie liceów ogólnokształcących osiągnęli w nim
bardzo dobre wyniki (), techników – średnie (), liceów profilowanych – kiepskie (), natomiast zasadniczych szkół zawodowych – zatrważająco słabe (); w przypadku pozostałych objętych badaniem grup umiejętności, dysproporcje były podobne. Porównanie średnich wyników osiąganych przez uczniów pierwszych i drugich klas sugeruje jednak, że przyczyny obserwowanego zróżnicowania mają bardziej złożony charakter niż tylko mechanizm selekcji do poszczególnych typów szkół.
Różnica w wynikach uczniów I i II klas szkół pogimnazjalnych Rozumowanie w naukach przyrodniczych Średni wynik dla klasy I
Średni wynik dla klasy II
Licea ogólnokształcące
572
Technika
Czytanie i rozumowanie w naukach humanistycznych
różnica
Średni wynik dla klasy I
Średni wynik dla klasy II
578
+6
580
499
500
+1
Licea profilowane
487
488
Zasadnicze szkoły zawodowe
410
408
Matematyka
różnica
Średni wynik dla klasy I
Średni wynik dla klasy II
różnica
592
+12
566
575
+9
506
508
+2
499
498
-1
+1
495
495
0
483
484
+1
-4
389
384
-5
410
407
-3
*Pogrubionym drukiem zaznaczono różnice istotne statystycznie
25 statystycznego ucznia w wieku - lat. Gdyby wzrosły one do średniego poziomu dla krajów wysokorozwiniętych, należałoby oczekiwać, że we wspomnianym teście osiągnęliby oni nie , lecz aż punktów.
m.in. 15-letnich uczniów szkół podsta-
2.
jednoznaczny jest jedynie podział na kraje, które osiągnęły „dobre”, „prze-
ski badania objęły w przeważającej
ciętne” i „słabe” wyniki na tle średniej
mierze uczniów gimnazjów.
dla krajów OECD. We wspomnianej
Wyniki z dziedziny wiodącej w da-
kategorii Polska znalazła się w gronie
nej edycji badań PISA przeliczane
Michał Sobczyk
Ze względów statystycznych w pełni
nych intelektualnie. W przypadku Pol-
są w taki sposób, by średnia dla kra-
„przeciętniaków”. 4.
Hipotezę tę uprawdopodabnia fakt, że
jów OECD wynosiła 500, a wynik 2/3
silne i słabe strony polskich uczniów
uczniów z tych krajów znajdował
okazują się być identyczne w przypad-
się w przedziale 400-600 punktów
ku uczniów gimnazjów oraz uczęsz-
Wyniki badań PISA 2006 oraz ich
(w edycji, w której dana skala poja-
czających do szkół pogimnazjalnych,
analizę znaleźć można na stronach
wia się pierwszy raz). Począwszy od
którzy również zostali objęci badania-
www.pisa.oecd.org oraz www.
roku, gdy dana dziedzina jest wiodą-
ifispan.waw.pl (polska część raportu).
cą, wyniki z niej są w perspektywie wieloletniej bezpośrednio porówny-
1.
3.
wowych oraz uczniów niepełnospraw-
mi PISA 2006 (patrz ramka). 5.
Badacze zwracają przy tym uwagę, że w Polsce jak dotąd niewiele jest en-
Chodzi o uczniów, którzy ukończyli 15
walne – przykładowo, w przypadku
klaw kulturowych, trudnych do obję-
lat w roku kalendarzowym poprzedza-
science literacy podstawę dla przy-
cia efektywną skolaryzacją.
jącym badanie, przy czym ze wzglę-
szłych zestawień stanowić będą wy-
dów praktycznych z badań wyłączono
niki PISA 2006.
Okazuje się, że jedynie licea ogólnokształcące w zauważalny sposób rozwijają umiejętności, które młodzież nabywa w gimnazjach. Natomiast w szkołach zawodowych pomiędzy pierwszą a drugą klasą poziom wszystkich trzech badanych kompetencji obniża się zamiast rosnąć! Niepokoi także m.in. fakt, że w szkołach pogimnazjalnych innych niż licea ogólnokształcące, niemal nie spotyka się uczniów na najwyższym poziomie umiejętności matematycznych,
a także to, że w „zawodówkach” ponad połowa uczniów nie osiąga poziomu drugiego w zakresie rozumowania w naukach przyrodniczych (w „ogólniakach” poziom trzeci lub wyższy osiąga więcej niż czterech na pięciu). Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież specjalistyczne kadry „gospodarki opartej na wiedzy” w niewielkim stopniu rekrutują się z młodzieży trafiającej do szkół zasadniczych, więc w jej przypadku przedmiotem troski powinna być jakość
100%
poziom 6
80%
poziom 5 poziom 4
60%
poziom 3 40%
poziom 2 poziom 1
20%
poniżej 1 0%
Liceum ogólnokształcące
Technikum
Liceum profilowane
Zasadnicza szkoła zawodowa
Odsetki uczniów na poszczególnych poziomach umiejętności rozumowania w naukach przyrodniczych w poszczególnych typach szkół
kształcenia zawodowego. Byłoby to jednak mylne zrozumienie istoty kompetencji mierzonych badaniami PISA. Ich kształtowanie jest zadaniem szkoły niezależnie od realizowanego w niej programu, są one bowiem niezbędne do nabywania nowych umiejętności na bazie już posiadanych, na co współczesny rynek pracy kładzie silny nacisk. Ale nie tylko – są także nieodzowne dla pełnego uczestnictwa w życiu społecznym. Autorzy raportu z polskiej części badań na przykładzie wprowadzania organizmów modyfikowanych genetycznie do produkcji żywności oraz wyczerpywania się zasobów surowców energetycznych, zwracają uwagę na konieczność uczenia młodych ludzi odróżniania w przekazach informacyjnych argumentów naukowych od nienaukowych oraz wyrabiania, często na podstawie sprzecznych opinii, własnego zdania w sprawach związanych z naukami przyrodniczymi. Wyniki badań PISA sugerują, że szkoły pogimnazjalne inne niż licea ogólnokształcące nie przygotowują młodzieży do sprostania tym wyzwaniom.
26
Samorządowe czy pozarządowe? Michał Juszczak
Rozwiązanie szkoły w małej miejscowości oznacza zawsze utratę prestiżu i cywilizacyjny regres społeczności, której dotyka. Sposobem na uchronienie niewielkich placówek przed zamknięciem może być przekazywanie ich prowadzenia organizacjom pozarządowym. Władze gmin decydują się niekiedy na tyleż radykalny, co niepopularny krok w postaci likwidacji szkoły powszechnej. Problem ten dotyczy niemal wyłącznie niewielkich, wiejskich bądź małomiasteczkowych placówek. Szkoły te, wskutek zmian demograficznych, cierpią na niedobór uczniów, skutkujący zmniejszeniem dotacji z budżetu państwa. Mniejsza ilość środków płynących z centrali skłania władze lokalne do ograniczania sieci szkół na swoim terenie. Grupa badaczy podjęła się próby odpowiedzi na pytanie o warunki, w jakich przekazanie zagrożonych likwidacją placówek pod egidę organizacji pozarządowych jest korzystne i efektywne zarówno dla samorządu, jak i dla szkolnych społeczności. Raport pt. „III Sektor w edukacji. Współpraca samorządu gminnego i organizacji pozarządowych”, przygotowany przez Arkadiusza Peiserta, Agnieszkę Nowakowską, Krzysztofa Brosza i Marcina Chludzińskiego, powstał w ramach projektu badawczego, realizowanego przez Instytut Jagielloński ze środków Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Jak podkreślają autorzy, Raport ten nie stanowi studium systemu edukacji gminnej, lecz obrazuje rzeczywisty bilans korzyści i kosztów na wybranych przykładach. Do badań wytypowano dwie gminy (Karczew i Boguty-Pianki) oraz dwie organizacje pozarządowe – Społeczno-Oświatowe Stowarzyszenie Pomocy Pokrzywdzonym i Niepełnosprawnym „Edukator” z siedzibą w Łomży (prowadzące szkoły podstawowe) oraz lokalne Stowarzyszenie Rozwoju Wsi Nadbrzeż (mające pod opieką jedną szkołę). Dla uzyskania wiarygodnych danych porównawczych, badaniem objęto szkoły o zbliżonej liczbie uczniów. W przypadku szkół pozarządowych były to: Publiczna Szkoła Podstawowa im. S. Mikołajczyka w Nadbrzeżu (gm. Karczew, woj. mazowieckie), prowadzona przez SRWN, oraz SP w Zawistach-Dworakach (gm. Boguty-Pianki, woj.
mazowieckie), prowadzona przez Stowarzyszenie „Edukator”. Spośród szkół samorządowych wybrano: SP im. Jana Pawła II w Otwocku Wielkim (gm. Karczew) oraz SP im. Ks. Kard. S. Wyszyńskiego w Bogutach-Piankach. Jak zaznaczają autorzy raportu, Zebrane wyniki należy oceniać przez pryzmat tego, że badane placówki prowadzone przez stowarzyszenia to szkoły małe, dość mocno wtopione w otoczenie, co warunkuje charakter ich działania: daje szanse, ale też ogranicza swobodę zarządzania. Szkoły poddane badaniom położone są na terenach o ujemnym saldzie demograficznym. Sprawia to, że stale znajdują się w obliczu groźby likwidacji. Od tych okoliczności nie sposób abstrahować, dokonując oceny efektywności funkcjonowania szkół pozarządowych – ewentualne rozwiązanie szkoły w małej wsi oznaczać może upadek życia społeczno-kulturalnego lokalnej wspólnoty (szczególnie, gdy brak także kościoła lub świetlicy). Przekazanie placówki w ręce organizacji pozarządowej traktowane jest – zarówno przez władze samorządowe, jak i środowisko nauczycieli oraz rodziców – jako jedyna alternatywa dla likwidacji.
Tu się pracuje ciężko Jak wynika z cytowanych w raporcie danych systemu informacji oświatowej (SIO), w marcu r. w publicznych szkołach podstawowych, prowadzonych przez organizacje pozarządowe (NGO), uczyło się dzieci, pracowało w nich na pełny etat nauczycieli, zaś kolejnych pedagogów zatrudniano na etacie niepełnym. Suma etatów nauczycielskich w szkołach prowadzonych przez NGO’sy wyniosła . Na jednego pełnoetatowego, a więc mogącego otrzymywać wychowawstwo nauczyciela szkoły pozarządowej przypadało średnio , klasy, natomiast w szkołach
27 publicznych – ,. Dane te dowodzą, że nauczyciele szkół pozarządowych mają więcej pracy organizacyjnej, a także więcej godzin dydaktycznych, niż wynikałoby z prostej proporcji liczby dzieci do nauczycieli. Z drugiej strony, jest regułą, że pracują w klasach o mniejszej liczebności niż w przypadku szkół prowadzonych przez samorządy, co czyni ich aktywność łatwiejszą. Jednocześnie otrzymują jednak znacznie niższe wynagrodzenia. Badane szkoły różnią się znacznie pod względem rzeczywistej średniej liczby godzin dydaktycznych przypadających na jeden etat przeliczeniowy: w roku szkolnym / w szkole w Nadbrzeżu wyniosła ona , godziny; w Zawistach-Dworakach – ,; w szkole samorządowej w Otwocku Wielkim było to , godziny, natomiast w Bogutach-Piankach – , (zasadniczo im mniejsza szkoła, tym większa liczba godzin przypadających na jednego nauczyciela). Ważną miarą, stanowiącą dobre odzwierciedlenie dostępności nauczycieli, jest liczba godzin, jaką tygodniowo oferuje szkoła w postaci godzin dydaktycznych w przeliczeniu na jednego ucznia. Wedle autorów raportu, porównanie badanych czterech placówek pod tym kątem pozwala sądzić, że o jakość pracy najbardziej dbają dyrekcje szkół małych, zagrożonych wciąż likwidacją, do których należały Nadbrzeż oraz Otwock Wielki. W placówce w Zawistach-Dworakach, aby zapewnić jej utrzymanie, Stowarzyszenie „Edukator” obrało raczej drogę obniżania kosztów (przez redukcję godzin dydaktycznych i lekcje łączone) niż podnoszenia jakości pracy. Analizując wyniki ogólnopolskiego sprawdzianu szóstoklasistów w r., badacze stwierdzili, że szkoły publiczne po przekazaniu ich organizacjom pozarządowym utrzymały dotychczasowy poziom nauczania.
Pieniądze na uczniów Gmina, zlecając prowadzenie placówki edukacyjnej innej jednostce (najczęściej organizacji pozarządowej), jest zobowiązana do przeznaczania na działalność szkoły subwencji oświatowej, otrzymywanej z budżetu państwa. Na rok szkolny / wysokość subwencji wyniosła w skali kraju ponad miliardów złotych. Wysokość subwencji przypadającej na daną gminę uzależniona jest od liczby tzw. uczniów przeliczeniowych, struktury uczniów na danym terenie (w oparciu o miejsce zamieszkania) oraz miejsca zatrudnienia nauczycieli (miasto / wieś). Jak wynika z przywoływanych w raporcie badań, wahania wysokości kwot subwencji oświatowej przypadających na poszczególne samorządy zależą w ponad procentach od przynależności lub nie do administracyjnej kategorii wsi i małego miasta. Należy przy tym zaznaczyć, że budżet państwa nie ma obowiązku pokrywania całości kosztów edukacji – częściowe finansowanie nauczania znajduje się wśród zadań samorządów. Autorzy raportu diagnozują, że w praktyce sposób obliczania
subwencji ma niewiele wspólnego (nawet metodologicznie) z rzeczywistymi kosztami edukacji. Rozbieżność między wysokością subwencji oczekiwaną przez samorząd a wysokością rzeczywistą prowadzi do trzech możliwych rozwiązań. W pierwszym przypadku, samorząd otrzymuje subwencję niewystarczającą do pokrycia kosztów prowadzenia szkół i różnicę zmuszony jest opłacać ze środków własnych, co w dłuższej perspektywie może prowadzić do likwidacji niektórych placówek. W drugim z przypadków, samorząd otrzymuje kwotę wyższą, niż jest to konieczne do sfinansowania faktycznych kosztów edukacji, po czym nadwyżkę przeznacza na inne cele. Na trzeci wariant, polegający na dopłacaniu do systemu edukacyjnego znacznych kwot, mogą pozwolić sobie tylko największe miasta, traktujące subwencję jako podstawowe, lecz nie jedyne źródło finansowania oświaty.
Oszczędność to wielki dochód? W szkołach, których organem prowadzącym jest samorząd, wynagrodzenia dla nauczycieli wypłacane są zgodnie z zapisami Karty Nauczyciela. Z racji tego, że nakłady na wynagrodzenia i świadczenia pochodne stanowią największy składnik budżetu edukacji, możliwość rezygnacji z konieczności wypłat według standardów regulacji zawartych w Karcie Nauczyciela pozwala zaoszczędzić znaczne kwoty – piszą badacze. W ich opinii, wówczas, gdy realna staje się groźba likwidacji placówek, wybór przekazania ich pod kuratelę organizacji pozarządowych dyktowany jest głównie właśnie możliwością zaoszczędzenia na płacach, a wskutek tego – przy tylko nieco zmniejszonej subwencji – polepszenia kondycji budżetu samorządu. Analiza oszczędności generowanych przez szkoły pozarządowe wykazuje różnicę ok. zarówno w wysokości przeciętnych wynagrodzeń, jak i w nakładach na jednego ucznia. Roczna subwencja przypadająca na jednego ucznia okazała się w badanych szkołach pozarządowych o - zł niższa w porównaniu do placówek pozostających w gestii samorządów. Jakkolwiek najważniejsze z punktu widzenia lokalnej społeczności jest uniknięcie likwidacji szkoły, szukanie oszczędności w pensjach nauczycieli prowadzić może w konsekwencji do obniżenia jakości edukacji. Natomiast w sytuacji, gdy samorząd wykazuje gotowość ponoszenia obciążeń związanych m.in. z utrzymaniem poziomu płac satysfakcjonującego pedagogów, przekazanie placówki organizacji pozarządowej może stworzyć przestrzeń dla stosowania innowacyjnych rozwiązań, a tym samym prowadzić do wzrostu poziomu nauczania. Raport nie stwierdza znaczących różnic między szkołami kierowanymi przez samorządy a placówkami prowadzonymi przez stowarzyszenia w zakresie wyrównywania szans dzieci o niejednakowych potencjałach edukacyjnych. Jak podkreślają autorzy: Samo istnienie (utrzymanie) placówki w środowisku lokalnym jest
28
Szkoły stowarzyszeń – między marginalizacją a szansą
Badanie przeprowadzone na zlecenie Instytutu Jagiellońskiego jest przykładem tego, jak pozornie niewinny, rzec można poboczny temat, może sięgnąć samej głębi problemów społecznych. Wyniki analizy kierują nas ku ważnemu pytaniu: na ile i w jakich dziedzinach organizacje społeczeństwa obywatelskiego są w stanie same to społeczeństwo organizować i prowadzić do rozwoju. O ile w odniesieniu do wielu obszarów życia publicznego (a także prywatnego) w Polsce istnieją przesłanki, by sądzić, że organizacje społeczne dobrze dałyby sobie radę z tym zadaniem, o tyle wciąż wątpliwym pozostaje, czy podobnie rzecz ma się z edukacją. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, mimo oczywistych swoich mankamentów, „socjalistyczne welfare state” (by użyć terminu znanego przed laty socjologa Winicjusza Narojka), jakim był PRL, stosunkowo dobrze wypełniało rolę popularyzatora i organizatora powszechnej edukacji, a szczególnie wyrównywania szans edukacyjnych. Wykształcona i zaangażowana do pracy w małych miejscowościach kadra nauczycielska wciąż wykonuje swoje zadania z dużym poświęceniem, a przez to skutecznie, przynajmniej w zakresie tej wiedzy i tych wzorców, które nie są podatne na upływ czasu. Zawód nauczyciela przestał być atrakcyjny dla młodych absolwentów uczelni, dlatego tym bardziej ten „nauczycielski kapitał” staje się dobrem zagrożonym, które powinno być wspierane przez państwo, jeżeli chcemy, by nasze dzieci ze szkoły podstawowej wyniosły większą wiedzę ogólną niż dzieci po publicznej szkole brytyjskiej czy amerykańskiej. Po drugie – ostateczna ocena pracy edukacyjnej możliwa jest dopiero po upływie długiego okresu, zazwyczaj dłuższego niż żywot większości stowarzyszeń prowadzących obecnie szkoły publiczne w Polsce. Innymi słowy – prowadzenie działalności edukacyjnej wymaga, aby organizacja pozarządowa rozwijała działalność w perspektywie dziesięcioleci, i żeby w oparciu o te doświadczenia podnosiła jakość kształcenia. Jakie z obecnie istniejących stowarzyszeń przetrwają próbę czasu i nie znikną wraz z ukończeniem szkoły przez dzieci osób, które daną organizację założyły – pokaże czas. Samorządy w stosunku do takich małych szkół przyjmują dwuznaczną postawę. Z jednej strony, od kiedy to możliwe, wiele z nich dąży do przekazania placówek edukacyjnych stowarzyszeniom. Z drugiej jednak, politycy samorządowi zdają sobie sprawę, że nauczyciele stanowią bardzo istotny czynnik opiniotwórczy w społecznościach lokalnych. Upolitycznienie samorządów,
faktem o bardzo doniosłym znaczeniu, jeżeli chodzi o dalsze możliwości edukacyjne dzieci z małych miejscowości. Pomocą w wyrównywaniu szans edukacyjnych służą także przedszkola oraz punkty przedszkolne, powstające przy małych szkołach (często również ze względów ekonomicznych), jak w przypadku szkół w Nadbrzeżu i Zawistach-Dworakach1. Jednak ze względu na konieczność szukania oszczędności, również w zakresie oferowanych godzin dydaktycznych, placówki kierowane przez organizacje pozarządowe nie zawsze są w stanie sprostać edukacji dzieci niepełnosprawnych intelektualnie lub ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się (dysleksja, dysgrafia i in.). W badanych szkołach stowarzyszeniowych nie zatrudniano także psychologów ani pedagogów szkolnych. Z powodu narzucanych przez Unię Europejską złożonych i trudnych do spełnienia norm sanitarnych, dyrektorzy szkół pozarządowych nie prowadzili również stołówek w swoich placówkach.
Plusy dodatnie, plusy ujemne Dyrektorzy wszystkich czterech badanych placówek wśród zalet „uspołecznionych” szkół wymieniali głównie brak nadzoru ze strony samorządowego wydziału oświaty oraz konsekwencje odrzucenia zapisów Karty Nauczyciela, zapewniające dyrekcji większą elastyczność w zakresie kształtowania wynagrodzeń i przydzielania zadań nauczycielom. Podkreślano także lepszą atmosferę pracy, wynikającą z samodzielności szkoły, oraz zdjęcie z dyrektorów – na rzecz organizacji prowadzącej – części obowiązków związanych z zarządzaniem (co w przypadku prowadzenia placówki przez dużą NGO skutkuje jednak znacznym ograniczeniem niezależności finansowej szkoły)2. Dyrektorzy zgodnie uznali, że największym mankamentem placówek pozarządowych są niskie zarobki nauczycieli, balansujące na granicy godności zawodowej3. Rodzi to konsekwencje w postaci konieczności zatrudniania osób niedostatecznie wykwalifikowanych. Sami nauczyciele zwracali uwagę na mniejszy nacisk ze strony dyrekcji na podnoszenie kwalifikacji i doszkalanie (będący skutkiem bardzo niskich nakładów na dokształcanie nauczycieli). Akcentowali także lepsze stosunki interpersonalne w gronie pedagogicznym i z dyrekcją, wynikające m.in. z odrzucenia Karty Nauczyciela i wywoływanego przez nią ducha rywalizacji. Oprócz niskich wynagrodzeń, negatywnie oceniali konieczność prowadzenia wielu zajęć w klasach łączonych, co jednak w przypadku klas liczących po kilka osób jest praktycznie nieuniknione4. Z kolei angażowanie pedagogów do różnorodnych projektów okołoedukacyjnych (Stowarzyszenie „Edukator”) stwarza dla nich możliwość uzyskania drobnego, dodatkowego wynagrodzenia oraz urozmaicenia procesu dydaktycznego, lecz jednocześnie skutkuje koniecznością poświęcania prywatnego czasu, przy czym tylko niektóre z tych obowiązków wliczane są następnie w poczet nadgodzin.
29 Dla przedstawicieli władz lokalnych najważniejszym pozytywnym skutkiem przekazywania placówek edukacyjnych organizacjom pozarządowym pozostaje możliwość uniknięcia ich likwidacji. A tym samym – zachowanie głównego czynnika integracji społecznej w obrębie wsi i małych miast oraz zmniejszenie niezadowolenia mieszkańców wskutek rozwiązania szkoły. Nie bez znaczenia jest też możliwość ograniczenia wydatków na edukację i odciążenia w ten sposób budżetu gminy. Rodzice z kolei podkreślali lepszą atmosferę w szkole oraz – w przypadku placówki w Nadbrzeżu, prowadzonej przez stowarzyszenie lokalne – większy wpływ opiekunów na jej funkcjonowanie, dostrzegając zarazem zagrożenia dla jakości edukacji, płynące z frustracji nauczycieli poziomem wynagrodzeń oraz wynikające z obowiązku prowadzenia zajęć w klasach łączonych. Jak zauważają autorzy raportu: Czynnikiem integrującym rodziców wokół szkoły nie jest fakt przekazania placówki stowarzyszeniu, a raczej sama groźba likwidacji i związane z tym konsekwencje.
Specyfika szkół pozarządowych Badane szkoły pozarządowe spośród ogółu szkół powszechnych wyróżnia m.in. zawieranie przez nauczycieli umów na czas określony, najczęściej na rok. Rozwiązanie takie skutkuje większą swobodą w zarządzaniu kadrą poprzez dostosowywanie liczby etatów do wysokości otrzymywanej subwencji oraz dodatkowego wsparcia samorządu. Badacze podkreślają jednak, że taka forma zatrudnienia nie jest korzystna dla młodych pracowników, rozważających związanie się ze szkołą na dłuższy czas – w placówkach podlegających badaniu znaleziono tylko jeden przypadek młodego nauczyciela, który przystąpił do pracy po zmianie organu prowadzącego. W dłuższej perspektywie ograniczenie wynagrodzeń nauczycieli, wynikające z rezygnacji z Karty Nauczyciela, może okazać się zgubne dla placówek, których dotyczy – na tak znaczną redukcję uposażeń zgadzają się zazwyczaj jedynie nauczyciele z długim stażem, którzy nie są już skłonni do zmiany miejsca pracy. Gdy znaczna ich część przejdzie na emeryturę, pozarządowe szkoły mogą stanąć wobec problemu braków kadrowych i zostać zmuszone do zatrudniania osób o niskich kwalifikacjach. Szkoły zarządzane przez NGO’sy charakteryzuje także uczestnictwo w różnorodnych projektach edukacyjnych, mających na celu m.in. uzyskiwanie dodatkowych środków finansowych (np. ogniska czy punkty przedszkolne, subsydiowane z funduszy unijnych). Niewątpliwą zaletą tego rozwiązania jest pogłębianie więzi nauczycieli z miejscem pracy, środowiskiem lokalnym i młodzieżą. Jednak, jak zaznaczają autorzy raportu, niektóre projekty nie są dostosowane profilem do potrzeb placówki, np. „Edukator” realizował szereg programów dotyczących przedszkoli, w które angażowano nauczycieli szkolnych. Uczestnictwo w dodatkowych
a z drugiej strony deficyt wartości wspólnotowych prowadzą do konfliktów o szkoły, których ofiarą padają zwykle te słabsze – w małych miejscowościach. Jedno nie ulega wszakże wątpliwości – w omawianym badaniu organizacje pozarządowe ujawniły swoją powszechnie znaną zaletę – zdolność autoregulacyjną w zakresie dostosowywania kosztów do wyników pracy (tak ważną szczególnie w przypadku małych szkół), której to zdolności nie posiada żadna instancja administracyjna. Nauczyciele i dyrekcja publicznych szkół pozarządowych zdają sobie sprawę, że będą przez zarządy stowarzyszeń oceniani nie pod kątem osiągów proceduralnych, „papierkowych”, jak to się dzieje w szkołach samorządowych, ale pod kątem rzeczywistych efektów pracy. Sęk jednak w tym, że tak zaoszczędzone pieniądze nie trafiają do tych szkół, lecz pozostają w rękach samorządów. Polskie przepisy bowiem nagradzają w tym zakresie nie oszczędność i zaradność, a rozrzutność (niektórych szkół samorządowych i samorządów). dr Arkadiusz Peisert
programach pochłania także czas, który powinien być przeznaczony na standardową edukację.
Samorządowe czy pozarządowe? Szczególne rozwiązanie zastosowano w gminie BogutyPianki, w której aż cztery szkoły podstawowe przekazano Stowarzyszeniu „Edukator”. Z uwagi na fakt, że rozliczane są one wspólnie, możliwe stało się ocalenie tych małych placówek, które w razie pozostawienia ich w gestii samorządu raczej nie miałyby szans na przetrwanie. Wariant ten nie jest korzystny dla badanej szkoły w Zawistach-Dworakach (najbardziej efektywnej ekonomicznie z placówek zarządzanych przez „Edukatora”), lecz dzięki niemu wszyscy nauczyciele w obrębie gminy zachowali etaty, aczkolwiek za cenę zwiększenia czasu pracy oraz spadku realnych wynagrodzeń. Natomiast patrząc z perspektywy dyrekcji szkół, przejęcie przez władze stowarzyszenia większości zadań związanych z zarządzaniem znacznie ułatwiło dyrektorom koordynowanie procesu nauczania. Wedle autorów raportu, zasadniczym wnioskiem z badania jest konstatacja, że pytanie o to, które z placówek – samorządowe czy pozarządowe – są bardziej efektywne czy lepsze, jest pytaniem postawionym niewłaściwe. Zrzeczenie się przez samorząd – na rzecz organizacji pozarządowej – administrowania szkołą, traktowane jest przez wszystkie strony zaangażowane w proces edukacji jako jedyna alternatywa dla likwidacji placówki. Z uwagi na to, że zachowanie małych szkół powinno być dla samorządu priorytetem, lepszym rozwiązaniem, jak widać w gminie Boguty-Pianki, jest oddanie nawet kilku szkół do prowadzenia stowarzyszeniu niż likwidacja choćby jednej.
30 W sytuacji, gdy społeczność lokalna nie jest dostatecznie zorganizowana, by wziąć na siebie ciężar prowadzenia szkoły, w opinii badaczy najlepszym rozwiązaniem jest przekazanie placówki stowarzyszeniu już istniejącemu, specjalizującemu się w edukacji. Na podstawie analizy działalności Stowarzyszenia „Edukator” autorzy konkludują, iż główną wartością dodaną, jaką wnosi „Edukator”, jest sprawność zarządzania oraz przejrzystość reguł i zasad, w jakich poruszają się dyrektorzy i nauczyciele.
Propozycje zmian W kwestii kształtowania wysokości zarobków nauczycieli, w żadnej z badanych szkół nie znaleziono rozwiązania, które usatysfakcjonowałoby wszystkie strony. Zdaniem badaczy, to właśnie dotychczasowe, niewielkie dysproporcje w wysokości pensji nauczycielskich w miejscowościach różnej wielkości skutkują stosunkowo małym zróżnicowaniem wyników edukacyjnych między ośrodkami miejskimi i wiejskimi. Sugerowane przez autorów zmiany w zapisach Karty Nauczyciela to m.in. uzależnienie wymiaru etatu od liczby dzieci w klasach5, a także wprowadzenie fakultatywności niektórych dodatków do pensji. Biorąc natomiast pod uwagę większe zaangażowanie nauczycieli wiejskich w życie szkoły niż ma to miejsce w miastach, powinien być zagwarantowany dodatek wiejski i to we wszystkich typach szkół publicznych. W pełnej wysokości powinien finansować go budżet państwa, gdyż jest to instrument ogólnonarodowej polityki spójności. W sytuacji, gdy adekwatna ocena jakości pracy nauczyciela jest praktycznie niemożliwa, przesadne uzależnienie wysokości pensji od jakości nauczania może doprowadzić do koncentracji nauczycieli na podnoszeniu tych wskaźników ich działania, które poddają się obiektywnej ocenie. Zjawisko takie ma już miejsce w procesie ubiegania się o kolejne stopnie awansu zawodowego. Uzupełnieniem struktury rozwoju powinien być /…/ system indywidualnej, zewnętrznej ewaluacji jakości pracy nauczycieli i uzależnienie pewnych składników uposażenia od tej oceny 6 – czytamy w raporcie. Uwzględniając powyższe czynniki, autorzy dopuszczają konieczność ograniczonego wpływu mechanizmu rynkowego na proces selekcji kadry pedagogicznej. Obecny system awansu zawodowego, niepochlebnie oceniany przez dyrektorów szkół samorządowych, sprawia bowiem, że efektywność pracy nauczycieli rośnie najczęściej jedynie w okresie trwania procedury awansu, co skutkuje niepowiązaniem stopnia awansu nauczyciela z rzeczywistą jakością jego pracy (uzyskany stopień nie podlega późniejszej weryfikacji). Do doskonałości daleko również procedurze naliczania wysokości subwencji oświatowej dla szkół pracujących w oparciu o regulacje Karty Nauczyciela. Problem stanowi tutaj przede wszystkim brak powiązania jej z procedurą wyliczania należnych wynagrodzeń i świadczeń. W efekcie, samorząd nie jest w stanie precyzyjnie przewidzieć kwoty,
jaką w danym roku szkolnym będzie musiał przeznaczyć na dofinansowanie placówek oświatowych. Raport zwraca także uwagę na konieczność angażowania rodziców w sprawy szkoły na zasadach partnerstwa. Podkreśla jednocześnie, iż przekazywanie zarządzania szkołą stowarzyszeniom tworzonym od podstaw przez rodziców niesie ze sobą szereg zagrożeń, wynikających z nietrwałości tego typu struktur. Jest regułą, że aktywizacja rodziców napotyka mniejsze trudności w środowiskach wiejskich, z uwagi na bliskość miejsca pracy i zamieszkania. Jednakże – jak podkreślają badacze – gotowość opiekunów do współpracy nie zawsze idzie w parze z gotowością do samodzielnych, aktywnych działań; z tego względu proces angażowania ich jako partnerów i powierzania odpowiedzialności za szkołę powinien następować powoli. Przykład szkoły w Nadbrzeżu, kierowanej przez Stowarzyszenie Rozwoju Wsi Nadbrzeż, dowodzi, że umiejętnie prowadzona integracja rodziców ze szkołą może skutkować zarówno sukcesem w postaci uchronienia placówki przed likwidacją, jak i aktywizacją lokalnej wspólnoty. Michał Juszczak Pełną wersję raportu pobrać można ze strony Instytutu Jagiellońskiego, www.jagiellonski.pl Przypisy: 1.
Zaznaczyć należy, że programy edukacji przedszkolnej realizowane są także w objętych badaniem szkołach samorządowych.
2.
W szczególnie trudnej sytuacji znajdują się dyrektorzy małych szkół samorządowych. Muszą wykazywać się kwalifikacjami i wiedzą z zakresu prawa pracy, rachunkowości, zarządzania, infrastruktury szkoły, znajomością przepisów z różnych dziedzin. Obciążenie dyrektorów pracą dydaktyczną bardzo utrudnia proces zarządzania – piszą autorzy opracowania.
3.
Dla przykładu, w szkole w Zawistach-Dworakach zasadnicza pensja nauczycielska odpowiadała uposażeniu określonemu w Karcie Nauczyciela, lecz nie naliczano większości dodatków („trzynastej pensji”, odpisu socjalnego, dodatku za wychowawstwo, dodatku wiejskiego etc.). Z kolei w Nadbrzeżu szacowano, że nauczyciele zarabiają o jedną trzecią mniej, niż gdyby szkoła nadal pozostawała w gestii samorządu.
4.
O ile jednak w szkołach samorządowych przysługuje z tego tytułu dodatek, o tyle w placówkach pozarządowych lekcje z dwoma klasami, w trakcie których realizowane są dwa programy, rozliczane są jako jedna godzina (obniżając o połowę koszt lekcji, lecz przyczyniając się także do znacznego spadku efektywności nauczania).
5.
Obecnie zajęcia w klasie kilku- i np. trzydziestoosobowej rozliczane są według jednolitej stawki.
6.
Prezes „Edukatora” uważa wręcz, że 50-60% wynagrodzenia nauczyciela mianowanego powinno zależeć od stopnia jego zaangażowania.
bnd SUSAN SERMONETA
31
Lekcje demokracji Ilona Majewska
Czy istnieją alternatywy dla dyscyplinowania uczniów za pomocą „kija i marchewki”? Warto zainteresować się trendem w edukacji, który buduje społeczność szkoły w oparciu o idee poszanowania indywidualizmu jednostki oraz dbałości o dobro wspólnoty. Nie tędy droga W tradycyjnej szkole nauczyciel tworzy swój autorytet, objawiając wiedzę przed uczniami. Weryfikuje jej przyswojenie, przeprowadzając sprawdziany. Następnie ocenia osiągnięcia każdego dziecka, decydując o jego promocji do następnej klasy. Trudno nie dostrzec, że taki model szkolnictwa przeżywa obecnie kryzys. Szkoła boryka się z problemem niedotrzymywania kroku przeobrażeniom w kulturze oraz zmianom, jakie zaszły w mentalności młodych ludzi. Żyjemy w czasach zasobów wiedzy rosnących tak szybko, że nie sposób dogłębnie poznać choćby jednej dziedziny. Do tego dochodzi powszechność Internetu i nabywanie kompetencji technologicznych, którymi dzieci mogą przewyższać dorosłych. W takiej sytuacji między uczniem a nauczycielem tracą rację bytu relacje oparte na bezsprzecznym autorytecie tego drugiego. Współczesny uczeń potrzebuje partnera, tłumacza świata. Bunt i niechęć młodych wzbudza wzmaganie dyscypliny i ograniczanie praw uczniów, przy równoczesnym
wzmacnianiu władzy nauczycieli. Dr Jacek Pyżalski z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi przeprowadził badania w szkołach podstawowych, liceach i gimnazjach całego województwa. Wyniki rozmów z nauczycielami na temat metod radzenia sobie z niesfornymi uczniami wskazują, że coraz mniej skuteczne jest stosowane przez ok. nauczycieli dyscyplinowanie za pomocą „stawiania do kąta”, wzywania rodziców czy odpytywania przy tablicy. Według pedagoga, sukces w rozwiązywaniu problemów wychowawczych jest możliwy do osiągnięcia, gdy relacje między uczniem a nauczycielem opierać się będą na wzajemnej sympatii i szacunku. – Obecnie priorytetowa funkcja edukacji polega na uczeniu dzieci życia społecznego. Ludzie muszą uczyć się przez całe życie, funkcjonować w społeczeństwie konfliktu, gdzie istnieją różne poglądy i przekonania, muszą odnaleźć w świecie swoje miejsce – w tym właśnie ma im pomóc nauczyciel – mówi dr Pyżalski. Przyglądając się organizacji oświaty można odnieść wrażenie, że w najbliższym czasie konieczna będzie znaczna zmiana polityki edukacyjnej. Jednym z możliwych kierunków jest edukacja demokratyczna.
Jest skąd czerpać Idee edukacji demokratycznej nie są trendem nowym. Reformy oświaty w tym duchu inicjował w XIX-wiecznych Prusach Friedrich A. Froebel (pedagog, kreator humanistycznego wychowania przedszkolnego). Widział on potrzebę kształtowania samodzielnego myślenia oraz
32 i w jaki sposób będzie się uczył – kiełkowała w myśli pedagogicznej od dawna. Ideę tę w pełni zrealizował Aleksander S. Neill. Tworząc w r. swoją szkołę w Summerhill w brytyjskim hrabstwie Suffolk, Neill przyjął, że dzieci są z natury dobre i że należy dać im swobodę w działaniu oraz decydowaniu o sobie. Wbrew temu, jak się je przyjęło traktować, są rozsądne i wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Neill postulował zmianę celów wychowania – zamiast procesem „tresowania”, które ułatwia życie rodzica, miało się ono stać przywracaniem dzieciom szczęścia. Według reformatora, istnieje silny związek pomiędzy szczęściem a dobrem. Tylko człowiek szczęśliwy może być dobry dla siebie i innych, a osiągnięcie szczęścia nie jest realne w warunkach zniewolenia. „Czekać i patrzeć”, nie wywierać presji – to zasady, którymi powinni kierować się dorośli, aby stworzyć dzieciom warunki swobodnego rozwoju. Uświadamianie, że edukacja demokratyczna ma za sobą lat doświadczeń, jest ważnym elementem przełamywania nieufności wobec takiej formy organizacji oświaty. – To nie eksperyment i coś radykalnego. Trzeba wiedzieć, że edukacja demokratyczna działa i sprawdza się – przekonywał związany z Summerhill pedagog Leonard Turton w czasie Otwartego Spotkania w ramach Walnego Zgromadzenia EUDEC (European Democratic Education Community, Europejska Wspólnota Edukacji Demokratycznej), które na przełomie lipca i sierpnia odbyło się w Cieszynie.
„Czekać i patrzeć”, nie wywierać presji – to zasady, którymi powinni kierować się dorośli, aby stworzyć dzieciom warunki swobodnego rozwoju b ND.STRUPLER
umiejętności życia w społeczeństwie już u najmłodszych dzieci. Jego postulaty nie spotkały się z pozytywnym odbiorem władz, a placówki „Ogrodów dla dzieci” wedle jego pomysłu – zlikwidowano. Za prekursora szkół demokratycznych można uznać Johna Dewey’a, twórcę Laboratory School w Chicago. Wyszedł on z założenia, że szkoły są instytucjami, które kształtują w dzieciach bierność, a uczniowie po pewnym czasie stają się recesywni, jedynie wchłaniając w siebie to, co jest im przekazywane. Dewey nawoływał do tworzenia warunków, w których dzieci będą mogły rozwijać swą bystrość, spełniać się w aktywności. W funkcjonującej w latach - placówce, którą współtworzył, nauka w dużej mierze opierała się na doświadczeniach. Dzieci zdobywały umiejętności takie jak szycie, tkanie, gotowanie, które następnie wzbogacano naukową refleksją – tłumaczono przyczyny danych procesów. Dewey przekonywał, że przyszłością oświaty jest poszanowanie samodzielności oraz indywidualności każdego ucznia. W polskiej myśli pedagogicznej do uznania autonomii i godności dziecka zachęcał Janusz Korczak. Krytykując stosowanie kar cielesnych i psychicznych (poniżanie, ośmieszanie dziecka), pracujący w domu sierot Korczak zachęcał podopiecznych do współgospodarzenia. Tworzył takie instytucje demokratyczne, jak sądy koleżeńskie, samorządy, kółka samopomocowe itd. Świadomość potrzeby istnienia szkół, które pozwolą uczniowi współdecydować – także o tym, czego
33 Koniec tresury Mówiąc o szkołach demokratycznych, warto mieć świadomość, że nie istnieje jeden wzorzec takiej placówki. Chociaż zasady „personalizmu pedagogicznego”, jak czasem określa się poglądy Neilla, przyświecają większości szkół, to reguły każdego ośrodka są wypracowywane przez społeczność, która go tworzy. Szkoły takie jak Summerhill czy Sands w Wielkiej Brytanii, placówki związane z IED w Izraelu (patrz ramka), czy Sodbury School w Stanach Zjednoczonych tym między innymi różnią się od wielu szkół „niedemokratycznych”, że są osadzone w lokalnym kontekście, a także odzwierciedlają potrzeby i pomysły osób, które się w nich kształcą. Najstarsza – Summerhill – to szkoła koedukacyjna z internatem. Po śmierci założyciela w r., kierownictwo nad nią przejęły jego żona Ena z córką, Zoe Readhead. Przebywa tu obecnie ok. osób, w tym wychowanków – preferuje się przyjmowanie dzieci do . roku życia, ale nie jest to „twarda” reguła. Uczniowie mają możliwość przygotować się do egzaminu GSCE („mała matura”). Inną znaną szkołą demokratyczną jest Sands, która powstała, gdy w r. zamknięto demokratyczną Dartington Hall, a jej uczniowie oraz pracownicy postanowili kontynuować misję. Wśród nich był David Gribble, dziś obok Leonarda Turtona jeden z bardziej znanych propagatorów edukacji alternatywnej. W Sands nie ma dyrektora, wszystkie postanowienia uchwala społeczność (ok. - osób). Po próbnym tygodniu, w czasie którego kandydat poznaje zasady panujące w szkole, uczniowie oraz nauczyciele wspólnie decydują o ewentualnym przyjęciu w poczet uczniów. Jak w innych „wolnych szkołach”, także w Sands nie usłyszy się dzwonka, dzieci nie są karane za brak uczestnictwa w zajęciach. Wychowankowie wiedzą, że w imię swej wolności mogą robić wszystko, co chcą, dopóki nie przynosi to szkody innym.
Świadomi praw i obowiązków Kto oczekuje, że swoboda i brak przymusu powodują chaos i anarchię, zdziwi się widząc, jak skrupulatnie w szkołach demokratycznych przestrzegane są zasady. – Dzieci lubią struktury, prawa, jeśli mają jakiś wpływ na ich ustalanie. Są bardzo entuzjastyczne, jeśli chodzi o wprowadzanie tych reguł w życie – twierdzi Turton. Jego doświadczenia w pracy z tzw. trudną młodzieżą wskazują, że zmiana atmosfery i charakteru relacji nauczyciel-uczeń często niweluje trudności wychowawcze. W Summerhill już kilkulatek cieszy się takim samym prawem zgłaszania inicjatyw i wyrażania opinii na temat pomysłów innych, jak nauczyciele i kierownictwo szkoły. Podczas spotkań szkolnej społeczności uchwala się reguły, a także omawia zachowania tych, którzy zasady złamali. Taki system to trening demokracji, przydatny w dorosłym życiu – uczy swobodnie wyrażać myśli, sprzyja otwartości oraz opanowaniu trudnej sztuki kompromisu.
Jak to się robi w Izraelu „Piękno różnienia się” to hasło przewodnie szkół demokratycznych w Izraelu. Instytut Edukacji Demokratycznej (IED), powołany przez Yaacova Hechta, od 1987 r. zainicjował utworzenie 30 placówek szkolnych. Podobnie jak w innych wolnych szkołach, w placówkach tych prowadzi się przemyślaną, długofalową politykę wychowawczą. Szkoły IED realizują w procesie edukacji tzw. system inkubatora. Czteroletni proces składa się z następujących etapów: poszukiwanie z uczniem jego mocnych stron; podjęcie przez niego decyzji, czego chce się uczyć, jak i z kim; zastosowanie zdobytej wiedzy w praktyce; samorealizacja w roli specjalisty. IED cieszy się dużym poważaniem, a jego rola nie ogranicza się do koordynowania działań placówek szkolnych. Rodzice lub pedagodzy pragnący powołać nową szkołę, mogą liczyć na merytoryczne i praktyczne wsparcie Instytutu. Za sprawą zaproszenia ze strony Ministerstwa Edukacji, IED przewodzi procesom demokratyzacji ogólnokrajowego systemu oświaty. Powierzono mu kontrolę procesów wdrażania i rozwijania innowacyjnych systemów kształcenia w kilku miastach Izraela. Gdy w 2001 r. rozpoczęto opracowywanie nowych metod pracy z młodzieżą zagrożoną wykluczeniem społecznym, w gronie doradczym zasiedli przedstawiciele IED. To jeden ze wskaźników, że podejście Izraela do kwestii edukacji jest dużo bardziej otwarte niż w innych krajach. Zamiast przyglądać się nieufnie demokratycznym szkołom i piętrzyć przed nimi urzędnicze trudności, postanowiono przenosić do szkół „tradycyjnych” rozwiązania dające pozytywne rezultaty. IED wydaje periodyk o tematyce oświatowej, prowadzi działalność wydawniczą. Od ośmiu lat w jego ramach prowadzone są też studia licencjackie w zakresie edukacji demokratycznej. Przygotowanie kadry pedagogicznej ściśle do pracy w wolnych szkołach jest dużym ułatwieniem, jak twierdzą osoby związane z tego typu instytucjami, gdyż kształcony w duchu tradycyjnej pedagogiki nauczyciel potrzebuje później sporo czasu, aby dostosować się do trybu pracy w wolnej szkole.
34 Partnerskie traktowanie dzieci nie jest jedynie pustą deklaracją. Świadczy o tym historia, która przydarzyła się Summerhill w czasie rządów Tony’ego Blaira. Placówka przechodziła poważne kłopoty – grożono jej zamknięciem z powodu „niedociągnięć w realizacji programu”. Podczas ważnych negocjacji na temat ugody, naprzeciwko urzędników reprezentujących rząd zasiedli uczniowie pod wodzą -letniej dziewczynki. Jej poziom argumentacji i wysoka kultura dyskusji zapewniły sukces szkole oraz zaskoczyły państwowych urzędników. Również inne funkcje i zadania nie są twardo przypisane do poszczególnych osób: pracownicy administracyjni zamieniają się w czasie lekcji w nauczycieli, niektóre zajęcia mogą prowadzić rodzice, dzieci często przejmują kompetencje kierownictwa i podejmują najważniejsze decyzje, wspólnie wykonuje się prace gospodarcze. Koncentrując się na odczuciach uczniów, nie można pominąć opinii nauczycieli – dla niektórych praca w takiej szkole jest czymś, czego zawsze szukali. Dla Huw Morgana metody pracy z dziećmi, jakich uczono go na studiach, były nie do przyjęcia. Przeszkadzało mu niepoważne traktowanie uczniów i dopiero, gdy odwiedził Sands, „poczuł się jak w domu”. Ale demokratyczna edukacja nie dla każdego jest taka prosta. Jak mówi Turton: Prawdziwa edukacja demokratyczna, tak jak sam ustrój demokratyczny, to ciężka praca. Nie można się lenić i ukrywać, należy brać udział i mieć odwagę prezentować siebie i swoje pomysły. O ile według Turtona dzieciom przystosowanie się do szkoły demokratycznej przychodzi „tak naturalnie, jak ptakom latanie”, o tyle dorośli muszą zrewidować poglądy, które wpaja im się na studiach, m.in. że „nauczyciel powinien sprawiać wrażenie, jakby wiedział wszystko”.
Szczęśliwi zamiatacze Szkołom demokratycznym często zarzuca się, że dzieci niczego się tam nie nauczą i nie zrealizują zatwierdzonego programu. Z kolei możliwość rezygnacji ucznia z wybranych zajęć jawi się jako zachęta do próżniactwa. Faktem jest, że w placówkach takich obecność na lekcjach obowiązuje jedynie nauczyciela, a mimo to np. w Summerhill poziom absencji jest znacznie niższy niż w tradycyjnych szkołach Wielkiej Brytanii. Uczeń sam podejmuje decyzje, czego chce się uczyć, a to zwiększa szanse na jego zaangażowanie w zdobywanie wiedzy. Nauka w Summerhill nie polega na przesiadywaniu w ławce, a po zajęciach „wkuwaniu” dat i pojęć, które po sprawdzianie czy egzaminie można zapomnieć. Mimo braku przymusu, większość uczniów uczy się chętnie, osiągając wysokie noty w czasie GSCE. Szkoły dążą do tego, aby rozwijać w dzieciach specjalistów, wychodząc z założenia, że każda jednostka, której pozostawi się wybór, ma szansę zostać ekspertem w samodzielnie wybranej dziedzinie. Dzieci podkreślają, że odkąd
nikt nie zmusza ich do udziału w lekcjach, mają ochotę uczyć się dla samych siebie. Jednym z zadań kadry jest wspieranie uczniów w podejmowaniu decyzji. W Sands zachęca się najmłodszych do udziału w większości oferowanych zajęć, dopiero po pewnym czasie mogą zawęzić liczbę przedmiotów i skupić się na ulubionej dziedzinie. Mimo tego, jak twierdzi nauczyciel Martin Roberts, na możliwych przedmiotów, które kończą się egzaminami, dzieci zdają - egzaminów, a zdarzają się uczniowie, którzy przystępują do wszystkich jedenastu. Niektóre szkoły powołują instytucję „opiekunów edukacyjnych”. Jednym z nich jest właśnie Roberts: Moim zadaniem jest spotkać się z uczniem, którego jestem opiekunem, przynajmniej raz na semestr. W czasie tych spotkań rozmawiamy o jego postępach. Do jego kompetencji należy także utrzymywanie kontaktu z rodzicami i konsultowanie z nimi pracy wychowawczej. Uczniowie mają czuć się samodzielni, ale nie osamotnieni w poszukiwaniu własnej drogi. Według -letniej Sizu, która edukację w Summerhill rozpoczęła w wieku lat, wolność uczy samoorganizacji: W tej szkole możesz robić cokolwiek zechcesz. Jeśli wolisz grać w tenisa zamiast iść na lekcje, robisz tak. Takiej szansy nie dostaniesz w zwykłej szkole. Podkreśla, że konieczność samodzielnego organizowania sobie zajęć dała jej umiejętności podejmowania decyzji. Dzięki Summerhill już dzisiaj czuje się taką osobą, jaką chce być w przyszłości. Również w Sands uczniowie mogą zrezygnować z udziału w zajęciach wybranego przez siebie kursu, ale nie powinno to być tożsame z nieróbstwem. Zachęca się dzieci, żeby zyskany czas poświęciły na działania artystyczne (szkoła posiada świetnie wyposażone pracownie muzyczne i plastyczne) lub zaangażowanie na rzecz społeczności, jak np. pomoc w przygotowaniu lunchu. Dzięki takim praktykom nawet nie będąc na lekcji – uczeń nie traci czasu i ma możliwość rozwoju. Podobnie jak w każdej szkole, także tu zdarzają się jednostki, którym mimo wszystkich udogodnień zdobywanie wiedzy nie sprawia satysfakcji. Jak twierdzą pedagodzy związani z wolnymi szkołami, lepiej być szczęśliwym zamiataczem ulic niż sfrustrowanym profesorem akademickim – i nie zmuszają ich do nauki nielubianych zagadnień. Absolwentów cechuje dojrzałość oraz świadomość tego, co jest w życiu ważne. Świadczyć może o tym wypowiedź -letniej Carli (siedem lat w Summerhill): Nawet popełniając złą decyzję wiem, że życie toczy się dalej! Mam świadomość, że nie muszę mieć najwyższych not z GSCE, aby być wartościowym człowiekiem. Dziewczynka podkreśla, że zaletą jej szkoły jest szanowanie czasu uczniów, których nie zmusza się do uczestnictwa w zajęciach tylko dlatego, że „wypada”. Według Zsa-Zsy Shea z Sands, ukończenie takiej szkoły dodaje atrakcyjności na rynku pracy: Możemy o sobie mówić – i tak nas postrzegają – że jesteśmy pracowitymi ludźmi, mającymi jasną wizję swoich celów.
35 Daleko od Summerhill Dla placówek edukacyjnych, które próbują przenosić na polski grunt doświadczenia szkół demokratycznych, trafniejszym określeniem byłoby „szkoły demokratyzujące”. Jak dotąd nigdzie bowiem nie udało się w pełni zrealizować koncepcji pedagogicznych np. Neilla. Mówiąc o ideach wolnej edukacji, należy przywołać nazwisko Krystyny Starczewskiej – polonistki związanej z opozycyjną „Solidarnością”. Wraz z Zespołem Ekspertów Oświaty przedłożyła władzom w r. dokument „Szkoła jako środowisko wychowawcze”. Nawoływano w nim do odkłamania nauczanej historii, umożliwienia tworzenia szkół opartych na autorskich programach oraz uznania,
towarzyszyć rozszerzenie innego (redukcji nie mogą ulegać tylko lekcje języka polskiego). W radzie szkoły, sejmie i sądzie koleżeńskim zasiadają wspólnie uczniowie, rodzice i nauczyciele. Również absolwenci włączają się w życie placówki, część z nich powraca po studiach jako nauczyciele. Należy do nich Ika Matyjaszkiewicz, która o szkole pisze tak: Zdać na Bednarską to decyzja na całe życie – na zawsze już pozostaje się w kręgu tworzących to miejsce ludzi i idei. To nie jest zwykła szkoła, bo nie można jej po prostu skończyć i odejść. Wróciłam tu jako nauczycielka i znowu czuję, że jestem w centrum ważnego i mądrego przedsięwzięcia. Uczniowie z ulicy Bednarskiej często na dobre wiążą się z działalnością społeczną.
b D. SHARON PRUITT
każda jednostka, której pozostawi się wybór, ma szansę zostać ekspertem w samodzielnie wybranej dziedzinie
że misją szkół jest troska o dobro dzieci. Dopiero w czasie przemian ustrojowych udało się Starczewskiej wynegocjować prawo tworzenia szkół społecznych, a nabór do pierwszej z nich odbył się jeszcze przed czerwcowymi wyborami ’ r. I Społeczne Liceum Ogólnokształcące na ul. Bednarskiej w Warszawie funkcjonuje do dzisiaj, jego patronem jest Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji. Szkole zależy na integracji międzykulturowej, przyznaje więc stypendia uchodźcom np. z Gruzji czy Armenii. Uczniowie są zachęcani do udziału w działaniach Amnesty International, Polskiej Akcji Humanitarnej czy Komitetu Helsińskiego, prowadzą spółdzielnię „Kardamon” zajmującą się sprzedażą produktów tzw. sprawiedliwego handlu, organizują Wigilię dla bezdomnych, pomagają dzieciom z domów dziecka. Szkoła działa w oparciu o własną Konstytucję, która stanowi m.in., że uczniowie nie mogą całkiem rezygnować z nauki nielubianych przedmiotów, mają jedynie możliwość wyboru ich poziomu, przy czym zawężeniu zakresu jednego przedmiotu musi
Idee Bednarskiej realizują także stołeczne Gimnazjum przy ul. Raszyńskiej oraz Wielokulturowe Liceum Humanistyczne im. Jacka Kuronia. Również z tymi placówkami współpracuje duża grupa absolwentów SLO, m.in. prowadząc fakultety i seminaria. Warto jednak pamiętać, że szkoły z wysokim czesnym, jakimi są powyższe placówki, to miejsca elitarne, w których „demokracji” doświadczyć mogą jedynie uczniowie z majętnych rodzin. Można spotkać się z opinią, że jedyną polską szkołą, która zbliżała się do demokratycznych idei, był Szkolny Ośrodek Socjoterapii. SOS powstał w r. na warszawskiej Pradze jako eksperymentalny projekt pedagogiczny; stanowił rozszerzenie działalności przyszpitalnej klasy dla leczących się narkomanów. Jedynymi regułami szkoły były zakazy używania narkotyków i stosowania przemocy. W krótkim czasie SOS przyciągnął i dał schronienie artystom, dziwakom i buntownikom (jedną z postaci związanych z placówką był Andrzej Stasiuk). Pierwsze lata działalności SOS owiane są dzisiaj legendą. Ci, którzy
36 w tamtym czasie należeli do społeczności, wspominają niezwykły charakter relacji z nauczycielami. Zainteresowanie uczniów nauką było jednak marginalne. Od lat . charakter szkoły uległ przeobrażeniom, nauczyciele, którymi dawniej byli terapeuci, zmieniali się w pedagogów. Zaczęto przykładać większą wagę do zdobywania wiedzy, uczniów z problemem narkotykowym otacza się terapią rodzinną itp. Kolejna próba stworzenia wolnej szkoły była inspirowana doświadczeniami Summerhill. Innowacyjny program LO w Łodzi, który opracowano we współpracy z pedagogami i psychologami z Pracowni Alternatywnego Wychowania, został zatwierdzony przez MEN w r. Pierwszego września tego samego roku placówka rozpoczęła działalność. Co decydowało o rewolucyjnych charakterze łódzkiego liceum? Rezygnacja z ocen na rzecz opisu umiejętności ucznia, otwarcie szkoły do godziny . (umożliwiające korzystanie z oferty dodatkowych zajęć, a także indywidualnej pracy z nauczycielem), wprowadzenie zajęć o charakterze terapeutycznym (np. fakultatywnej psychoedukacji), czy wreszcie spotkania społeczności szkolnej, w czasie których miały zapadać wspólne decyzje. Szansy dla siebie w „Czwórkach” zaczęła upatrywać młodzież, która nie potrafiła przystosować się do zasad i wymagań „normalnych” szkół publicznych, przechodziła kryzysy emocjonalne związane z dojrzewaniem oraz problemy rodzinne. – Dano nam możliwość stworzenia szkoły, ustanowienia norm i reguł, według których chcemy funkcjonować. O dziwo, nie pojawiła się anarchia: skoro możemy, to nie ustanawiamy żadnych reguł. Wręcz odwrotnie; okazało się, że ta „zdeprawowana” młodzież jest w stanie wynegocjować zasady, a także znajdować rozwiązania, kiedy są one łamane. Gdy teraz na to patrzę, to zdobywaliśmy konkretne umiejętności życia w społeczeństwie, wyrażania własnego zdania, przekonywania ludzi do tego, co dla nas ważne – wspomina Magdalena Trzaskała, absolwentka pierwszego rocznika „Czwórek”, obecnie pracująca w nich jako psycholog. W pewnym momencie placówka stała się przestrzenią, która jako jedyna w Łodzi zajmowała się pogłębioną pracą wychowawczą. Często osoby, które nie radziły sobie w innych szkołach, dzięki partnerskim relacjom odkrywały zdolności, o jakie w poprzednich placówkach nawet by ich nie podejrzewano. Niestety, jak twierdzi Trzaskała, liceum stopniowo zatraca swoją wyjątkową tożsamość: Z tamtej szkoły została legenda, dobre i złe opowieści o niej. Liceum straciło charakter, swoją wyjątkowość i niepowtarzalność. Wypalił się taki system pracy, gdyż okazał się niezwykle trudny i kosztowny. Niepokój o przyszłość placówki, nadal dość mocno odmiennej od przeciętnej, budzi także wypowiedź obecnej uczennicy, Kasi Pawlak: Ludzie nie mają ochoty włożyć trochę wysiłku w to, aby było jak kiedyś. Nie przychodzą na spotkania społeczności. Nauczyciele też się pozmieniali, bardziej kierują się ku „starym, sprawdzonym zasadom”. Oczywiście,
są jeszcze wyjątki. Ale co z tego, że jest parę jednostek, które chcą coś robić – do stworzenia całej współgrającej szkolnej społeczności potrzeba zaangażowania wszystkich. Mimo zmian, uczniowie i absolwenci pozytywnie wyrażają się o szkole. – W . nauczyłam się czegoś ważniejszego, niż rozwiązywanie zadań z chemii… Pokazano, że mój głos jest ważny, że jeśli czegoś chcę, mogę to osiągnąć, gdy dobiorę odpowiednie środki. Nauczyłam się szacunku dla cudzych decyzji, poglądów i tego samego wymagam od innych – mówi Dominika Brożyńska, absolwentka z r., obecnie związana ze Stowarzyszeniem Artystyczno-Edukacyjnym PORT-Łódź, zajmującym się m.in. propagowaniem idei demokratycznej edukacji.
(Nie)demokracja w edukacji Dla władz oświatowych szkoły demokratyczne są tworem kłopotliwym. „Antydemokratyczna” forma edukacji jest „dobra, ponieważ znana”. Były minister edukacji Roman Giertych twierdził, że o demokracji w szkole nie może być mowy – jak mówił, „demokracja jest dla ludzi świadomych, nie dla dzieci”. Zamiast niej proponował dyscyplinę, która miała według niego uleczyć zepsutych i zdeprawowanych uczniów polskich szkół. Wygłaszając takie tezy, zapomniał o jednym: Młodzież nie „popsuła się” w szkołach demokratycznych, lecz w tradycyjnych placówkach, w których uczniowie nigdy tak naprawdę nie mogli stanowić o sobie i współdecydować o ich formie. Czytając i słuchając opowieści o szkołach demokratycznych, trudno nie pozazdrościć atmosfery, metod pracy oraz efektów, jakie uzyskują te placówki. Naiwne byłoby marzenie o takiej reformie edukacji, która każdą polską szkołę przemieni w Summerhill. Jednak już rozwiązania izraelskie pokazują, że ciekawe efekty można osiągnąć na znaczną skalę stosunkowo niewielkim wysiłkiem. Również w Polsce są realne i nie wymagają dużych nakładów finansowych takie zmiany, które wzmacniać będą samorządność uczniów, nakłaniać rodziców do angażowania się w życie szkoły, promować idee dialogu, rozwijać kreatywność, zachęcać nauczycieli do zmiany relacji z uczniami na bardziej partnerskie. Jeśli dorośli odpowiedzialni za oświatę (władze centralne i samorządowe, dyrektorzy szkół i pedagodzy, rodzice), wykrzesają z siebie chęci, być może ich dzieci będą miały szansę, zgodnie z koncepcjami Neilla, odkryć w sobie wewnętrzne dobro, mieć odwagę realizować własne pasje, a w ostatecznym rozrachunku – być aktywnymi obywatelami. Ilona Majewska współpraca Dominika Brożyńska
Cytowane wypowiedzi uczniów Summerhill pochodzą ze strony internetowej szkoły, natomiast uczniów z Sands oraz L. Turtona zostały zarejestrowane podczas wspomnianego w tekście spotkania EUDEC w Cieszynie.
Zreprywatyzowani Konrad Malec
Na powojenną odbudowę stolicy złożyli się wszyscy pracujący Polacy. Każdy z nich od swojej skromnej pensji miał odciąganą pewną kwotę na ten cel. Ponadto, sami warszawiacy czynnie odbudowywali domy własne i sąsiadów. Po latach, spadkobiercy właścicieli budynków, które spłonęły podczas wojny, nierzadko wedle stanu na wrzesień 1939 zadłużone po same dachy, domagają się ich zwrotu. To, co według nich jest „dziejową sprawiedliwością”, dla mieszkańców reprywatyzowanych budynków stanowi często początek pasma krzywd. Z wszystkich zakątków Polski dochodzą informacje o kamienicznikach, którzy niczym ich XIX-wieczni poprzednicy decydują o ludzkim „mieszkać albo nie mieszkać”. Warszawa skupia te problemy niczym w soczewce, ponieważ w dość zamożnym mieście dużo jaskrawiej wyglądają problemy ludzi biednych.
Wszystko przez Bieruta Historia reprywatyzacji rozpoczyna się października r. Wówczas to Bolesław Bierut wydaje dekret „O własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy”. Zgodnie z nim, wszystkie nieruchomości w stolicy przechodzą na własność państwa. Paradoksalnie, po latach to właśnie na niego powołają się spadkobiercy dawnych właścicieli, dążący do przejęcia placów i budynków. Prawo to stworzono, by móc szybko odbudować stolicę. Nawet potomkowie byłych właścicieli uważają, że było to wówczas konieczne. – Podobne akty obowiązywały również w Niemczech, dzięki nim można było odbudować miasta. Tyle, że tamtejsze umocowania prawne zakładały czasowy zabór mienia, nieruchomości były zwracane po zapłaceniu przez właścicieli za odbudowę – mówi Mirosław Szypowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych (OPOR). – No właśnie, a odzyskujący swe dawne własności w Warszawie nie ponoszą żadnych kosztów odbudowy ani utrzymania tych budynków przez kilkadziesiąt lat – ripostuje Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów (WSL). Kiedy PZPR przechrzciła się na socjaldemokrację, a na scenie politycznej pojawiła się antykomunistyczna prawica, potomkowie właścicieli poczuli, że nadszedł ich czas. Kolejne prawicowe rządy w programach wyborczych obiecywały reprywatyzację i choć do dziś stosowny akt
prawny nie został uchwalony, potomkowie przedwojennych kamieniczników stopniowo przejmują mienie – a właściwie, zgodnie z postanowieniem Bieruta, uzyskują wieczystą dzierżawę za symboliczną opłatą. Za jedną z nieruchomości w centrum Warszawy, na której stoi czteropiętrowa kamienica, właściciel płaci… zł rocznie. Wspomniany wyżej dekret zostawił furtkę, dzięki której takie sytuacje są możliwe. Jego art. przyznawał dotychczasowym właścicielom prawo do tego, by w ciągu miesięcy zgłaszali wnioski o wieczystą dzierżawę lub prawo zabudowy za symboliczną opłatą. W r. zlikwidowano własność samorządową i nieruchomości przejął Skarb Państwa. Aby odzyskać kamienicę czy plac, należy udowodnić, że było się właścicielem lub spadkobiercą znacjonalizowanego mienia. W tym celu trzeba okazać akt notarialny, potwierdzający prawo do własności, zaświadczenie z księgi hipotecznej lub wieczystej i dokument zakupu działki. Znaczna część tych dokumentów spłonęła w czasie wojny. Wydawałoby się, że zamyka to wielu osobom drogę do odzyskania dawnego majątku. „Cuda” się jednak zdarzają.
Grabież zagrabionego W środowiskach osób tracących mieszkania w następstwie reprywatyzacji nieoficjalnie mówi się o osobach, które nie mają dokumentów, ale wiedzą, do kogo się udać, by odzyskać majątki. Nierzadko takie, które nigdy nie należały ani do nich, ani do ich krewnych. Trzeba bowiem pamiętać, że powojenne zamieszanie było wymarzoną sytuacją dla wszelkiej maści oszustów. Na spekulacje i kradzieże szczególnie narażone było mienie pożydowskie. Ciekawego przykładu dostarcza budynek przy Noakowskiego . W sierpniu r. niejaki Leon
37
38
Wątpliwe świętości Niezależnie od przypadków typowo kryminalnych, przy obecnym porządku prawnym władze Warszawy mogłyby niczego nikomu nie oddawać, gdyż „bierutowe prawo” nie jest do końca jednoznaczne, zwłaszcza w zestawieniu z innymi aktami legislacyjnymi. Władze stolicy sprzyjają jednak dawnym właścicielom, a urzędnicy przymykają oczy na „detale”. Spadkobiercy właścicieli korzystają z tych udogodnień, lecz proces odzyskiwania budynków bywa dla nich zbyt długotrwały. Kierują więc skargi do sądu, a że te nie zawsze przynoszą skutek ze względu na niejasności prawne,
postanowili złożyć wniosek do Międzynarodowego Komitetu Praw Człowieka w Genewie, przed którym będzie ich reprezentowała szwajcarska kancelaria specjalizująca się w reprywatyzacji. Ewentualna wygrana potomków właścicieli oznaczać będzie konieczność uwzględniania wykładni Komitetu przez polskie sądy. Platforma Obywatelska w czasie kampanii wyborczej obiecywała, że po dojściu do władzy doprowadzi do uchwalenia ustawy, która w sposób możliwie najmniej dotkliwy dla społeczeństwa ureguluje roszczenia tej grupy. Początkowo myślano o zwrocie mienia w naturze wszędzie tam, gdzie to możliwe. Wycofano się z tego pomysłu, prawdopodobnie pod wpływem koalicjanta, na rzecz odszkodowań, na które miano przeznaczyć mld zł. Wysocy przedstawiciele resortu skarbu nieoficjalnie mówią, że Polski nie stać na takie wydatki w czasie kryzysu. – Oceniamy, że majątków można zwrócić w naturze, a to znacząco obniżyłoby koszty funkcjonowania ustawy – przekonuje Mirosław Szypowski. Interpretacja „świętego prawa własności”, na które tak lubują się powoływać spadkobiercy kamieniczników, nie jest w tym przypadku jednoznaczna. Przez kilkadziesiąt lat zaszły bowiem znaczące zmiany. Podczas odbudowy Warszawy kamienice niejednokrotnie były restaurowane z przesunięciem, wskutek czego dziś znajdują się na innych działkach niż siedemdziesiąt lat temu. – Często są to również zupełnie inne budynki niż te, które stały w danym miejscu przed wojną – podkreśla Ciszewski.
b LOKATORZY.INFO.PL
Kalinowski, funkcjonariusz UB, sfałszował dokumenty przedstawicielskie rodzin Oppenheimów i Regirerów, właścicieli trzech warszawskich kamienic. Następnie odsprzedał wspomniany budynek Romanowi Kępskiemu i Zygmuntowi Szczechowiczowi. Rok później do Warszawy wróciła prawowita właścicielka. Sprawa trafiła do sądu. Po krótkim procesie Kalinowski znalazł się w więzieniu, skąd wyszedł tylko na rok, by ponownie trafić przed oblicze Temidy za podobne przestępstwa. Z więzienia żywy już nie wyszedł. Pomimo tych wydarzeń, Roman Kępski w r. wniósł sprawę o odzyskanie kamienicy. Umarł jednak w r., nie doczekawszy „zwrotu” majątku. Ostatecznie kamienicę przyznano jego spadkobiercom, wśród których jest Andrzej Waltz, mąż… obecnie urzędującej prezydent Warszawy.
39 Frajerzy i pokrzywdzeni
Inny poważny problem polega na wykupieniu części mieszkań przez ich lokatorów. Odebranie im własności byłoby naruszeniem zasady nie działania prawa wstecz, w związku z czym przy reprywatyzacji zwraca się tylko tę część nieruchomości, do której praw nie nabyła w międzyczasie inna osoba. Szypowski zgadza się z takim podejściem do sprawy, jednak zastrzega: Jeśli kolesie Gierka kupowali mieszkania za ówczesną równowartość malucha, świadczy to o zakupie w złej woli. Legalność takich przypadków staramy się podważać w sądzie. Zdarzają się także tak kuriozalne sytuacje, jak przypadek kamienicy przy Chmielnej . Po wyzwoleniu Warszawy budynek był niemal doszczętnie zniszczony. Wprawdzie w r. właściciel otrzymał prawo dzierżawy i zgodę na odbudowę, jednak jego hipoteka była obciążona stutysięcznym długiem na rzecz państwa. W dodatku już w r. lokatorzy i kupcy zawiązali spółkę, przy użyciu której własnymi siłami odbudowali kamienicę. Zachowały się dokumenty potwierdzające tę oddolną inicjatywę i jej wykonanie przez mieszkańców, w przeciwieństwie do dokumentów potwierdzających zakup prawa do gruntu przez spółkę lokatorów i właścicieli. To było przyczyną, dla której sądy kolejnych instancji odrzucały pozew spadkobierców o zwrot kamienicy. Wbrew sądowym wyrokom, władze lokalne postanowiły nieruchomość podarować potomkom właściciela.
Przypadków odbudowy kamienic przez lokatorów, rzemieślników i sklepikarzy jest wiele. Śmiało można powiedzieć, że bez takiej kooperatywy większość budynków nie powstałaby z gruzów. Jednak to, co wydaje się być atutem mieszkańców, w oczach stołecznych urzędników jest frajerstwem. – Jeśli byli lokatorzy lub najemcy lokali użytkowych partycypowali w odbudowie domów, to znaczy, że nadbudowywali je na nieruchomościach należących do kogoś innego. Prawo mówi jasno, że to, co zostanie nadbudowane, należy do właściciela nieruchomości. Nieznajomość prawa działa na niekorzyść osób prawo ignorujących – mówił w r. dla jednego z dzienników Krzysztof Ratowski, kierownik wydziału spraw dekretowych i związków wyznaniowych w Biurze Gospodarki Nieruchomościami, Geodezji i Katastru Miasta Warszawy. I dodawał, że po r. właściciele nieruchomości ponieśli ogromne straty. – Należy im się wyrównanie krzywd. Przez ponad lat działo się w Polsce bezprawie. My to bezprawie po prostu usuwamy – twierdził. A że kosztem krzywd lokatorów – co za problem… Rolę mieszkańców w podźwignięciu Warszawy z powojennej ruiny umniejsza również Małgorzata Kazimierczak: Proszę nie brać tej odbudowy stolicy przez mieszkańców tak bardzo serio. Nawet jeśli mieszkańcy sami ją odbudowywali, to Skarb Państwa organizował cegły i wyrażał na to zgodę. Jak widać, cegły i decyzja wystarczą do wzniesienia budynku.
I odpuść nam nasze długi…
Cuda na ojcowiźnie
Jeśli spojrzymy w przedwojenne hipoteki, to okaże się, że znaczna część kamienic była zadłużona. Precyzyjnych statystyk nie sposób podać, ponieważ wojenne spustoszenia nie ominęły dokumentów miejskich. – Jeśli dług dotyczył Skarbu Państwa lub Warszawy, to przeliczamy go i oddajemy kamienicę, kiedy odzyskamy pieniądze – mówi Małgorzata Kazimierczak z Biura Gospodarki Nieruchomościami m.st. Warszawy. Długi względem państwa były jedynie niewielkim ułamkiem wszystkich wierzytelności. Szypowski twierdzi, że należności wobec państwa i miast są honorowane i zwracane przez środowiska właścicielskie, jednak nie udało mi się odnaleźć ani jednego takiego przypadku. Co istotne, w większości przypadków nigdy nie spłacony kredyt był zaciągnięty na budowę kamienicy. W tym świetle dość groteskowo brzmią hasła o „zagrabionym majątku”. Ciekawym przypadkiem jest nieruchomość na Nowym Świecie . Obecny budynek stanowi zaledwie starej kamienicy. Reszta została odbudowana w r. przez państwo (wartość hipoteczna ponad mln zł) oraz Spółdzielnię Komunikacyjno-Budowlaną (kolejne , mln na hipotece). W odbudowie brali udział także lokatorzy i najemcy pomieszczeń handlowo-usługowych, dodatkowo budynek był potem odnawiany i modernizowany. Z kolei jego przedwojenna hipoteka była obciążona znaczącą pożyczką. Nie przeszkodziło to jednak władzom samorządowym oddać nieruchomości spadkobiercom jako wolnej od obciążeń.
Przejmowaniu kamienic często towarzyszą zadziwiające „zbiegi okoliczności”. Przykładowo, w budynku przy Racławickiej , na krótko przed przejęciem go przez nowego, prywatnego właściciela, rozpoczął się remont, o który mieszkańcy nie mogli się doprosić od lat! Agnieszka Grabowska-Urbanek, nowa właścicielka, wymieniła już tylko okna na klatce schodowej i ją pomalowała. Warto wspomnieć, że w związku z nowymi przyłączami instalacyjnymi mieszkańcy zainwestowali w wanny, umywalki czy sedesy. Jednocześnie musieli naprawić ściany, które wymiana rur uszkodziła. Dla mało zamożnych lokatorów były to znaczące wydatki, na które musieli wziąć kredyty. Radość z zakończonego remontu nie trwała długo, ponieważ wkrótce okazało się, że są zmuszeni płacić czynsz w wysokości swoich poborów. Podniesienie standardu życia mieszkańców było uzasadnieniem podwyższenia przez nową właścicielkę stawki za metr kwadratowy z , do… , zł. Jednym z koronnych argumentów zwolenników reprywatyzacji jest wieloletni zastój w inwestycjach w kamienice w okresie gospodarowania nimi przez państwo i gminę. To właśnie między innymi fatalny stan kamienic często decydował o umieszczaniu w nich mieszkań socjalnych. – Cała warszawska Praga w r. była w dobrym stanie, zniszczyły ją powojenne rządy – grzmi Mirosław Szypowski. Potomkowie kamieniczników posiłkują się próbami dowodów, jakoby na kamienicach nie dało się zarobić. Nierzadko deklarują, że zupełnie nie zależy im na pieniądzach, lecz po
40 o mało nie doprowadził do śmierci starszej kobiety), wreszcie – „nieznani sprawcy” zaczęli podrzucać śmieci i bazgrać po klatce schodowej. Podobna droga przez mękę stała się udziałem mieszkańców budynku przy Nabielaka . Marek Mossakowski poza sprawdzonymi metodami, przedstawionymi wyżej, próbował dostać się do mieszkania lokatorów broniących się przed wysiedleniem (nie mieli wyroku eksmisyjnego) odcinając zawiasy szlifierką kątową; przed wdarciem się do lokalu powstrzymała go policja. Co ciekawe, Mossakowski ani lokatorom, ani sądowi, przed którym toczy się rozprawa eksmisyjna, do dziś nie przedstawił dokumentów potwierdzających jego prawo własności budynku. Z kolei Robert J., właściciel kamienicy przy Konduktorskiej i firmy Polskie Biura Rachunkowe, uznał za niepotrzebne centralne ogrzewanie w sezonie zimowym oraz zignorował wyrok sądu, który nakazał jego ponowne przyłączenie. W tym towarzystwie właściciel budynku przy Wspólnej to istny baranek. Ograniczył się „zaledwie” do możliwie uciążliwego prowadzenia remontów kamienicy, która zgodnie z jego marzeniami miała się przeistoczyć w luksusowy biurowiec. No i zatrudnienia ochrony, która wpuszczała przychodzących do budynku według właścicielskiego uznania.
Stawki większe niż życie prostu chcą odzyskać „ojcowiznę”. Jednocześnie, często bezpośrednio po zakończeniu procesu reprywatyzacji, chętnie odsprzedają ową umiłowaną ojcowiznę firmom wyspecjalizowanym w wyciskaniu ostatnich groszy z lokatorów lub ich usuwaniu, by w miejscu mieszkań zorganizować biurowiec.
Brudne chwyty Sytuacja, w której lokatorzy stają się przedmiotem swoistego handlu żywym towarem oznacza nieraz dopiero początek katorgi. Kamienicznicy nie przebierają w środkach, by się ich pozbyć. Weźmy przypadek kamienicy na Marysińskiej , przejętej przez Józefa Piaszczyńskiego, właściciela firmy „Kominiarz”. Kamienicznik, chcąc się pozbyć lokatorów, posunął się m.in. do zmiany adresu budynku. W związku z nią miało nastąpić przemeldowanie mieszkańców, Piaszczyński powiadomił ich jednak o rzekomym obowiązku wymeldowania się, a następnie próbował pozbyć się jednej z rodzin, meldując w jej mieszkaniu swoją córkę, co było o tyle dziwne, że połowa lokali w owym czasie była pusta. Meldowanie rodziny w zamieszkałym lokalu to częsty sposób na pozbycie się osób, których nie można ot tak po prostu wyeksmitować. Rzekoma potrzeba zapewnienia mieszkania dla rodziny pozwala bowiem dość szybko pozbyć się dotychczasowych lokatorów, nawet jeśli sumiennie płacą czynsz. Są i jeszcze inne metody. Kiedy jednej z rodzin nie udało się pozbyć zawyżonym czynszem, wówczas właściciel sięgnął po „środki ostateczne”: stopniowo odcinał prąd i wodę, następnie zatkał komin (czym
Na samej Pradze do początku br. oddano prywatnym właścicielom kamienic, a dalszych czeka na urzędnicze decyzje. Tylko w ubiegłym roku zwrócono w całej Warszawie ponad majątków (w tym placów), łącznie – ok. , tys., zaś w kolejce na rozpatrzenie czeka , tys. podobnych wniosków. Należy się spodziewać, że reprywatyzacja może dotyczyć kolejnych - tys. nieruchomości. Nowi właściciele bez litości podnoszą czynsze, do poziomu nieosiągalnego dla mieszkańców, którzy w większości wprowadzali się do lokali komunalnych. Przykładem może być budynek przy Nowym Świecie , gdzie w ciągu trzech lat wzrosły one ponad dwunastokrotnie, osiągając lutego r. wysokość , zł za m2. Pierwszego września tegoż roku lokatorom skończył się trzyletni okres wypowiedzenia, w związku z czym właściciel zażądał od nich odszkodowań za bezprawne zajmowanie lokali, w wysokości zł za m2. Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że właściciele życzą sobie samego czynszu zł za metr. Ponieważ na otrzymanie mieszkania komunalnego szans właściwie nie ma, mieszkańcy popadają w spiralę zadłużenia. – W tej sytuacji nawet gdyby komuś udało się nabyć mieszkanie, to na jego hipotekę natychmiast wszedłby komornik, tytułem zadłużenia za odszkodowanie, które może sięgać nawet kilkudziesięciu tys. zł – wyjaśnia Ciszewski. – Takie sytuacje są rzadkością. Właściciele nie mogą sobie dowolnie podnosić czynszu, to reguluje ustawa o ochronie praw lokatora – uważa M. Kazimierczak. I dodaje: Najemcy muszą się liczyć z tym, że trzeba się zrzucić np. na remont dachu. Mieszkam we
41 wspólnocie mieszkaniowej i my sami sobie ustanowiliśmy dość wysoki czynsz właśnie po to, by móc przeprowadzić remonty. To, czy jej opłaty przewyższają dochód rodziny, urzędniczka dyskretnie przemilczała. Mniejszym optymistą jest Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej. – Część właścicieli natychmiast po przejęciu budynku podnosi czynsze, i to w znaczący sposób. Robią to pomimo tego, że ludzie np. wodę mają na korytarzu – nie kryje zbulwersowania. Teoretycznie stawka za metr kwadratowy nie powinna przekroczyć zł, stanowiących wartość odtworzeniową. – Można to jednak ominąć, powołując się na koszty remontu i/lub utrzymania. Lokator może skierować sprawę do sądu, gdzie właściciel powinien udowodnić, że tak wysoki czynsz jest zasadny. Procedura jest jednak długotrwała i nie gwarantuje sukcesu, a przez ten czas trzeba płacić – wyjaśnia mechanizm Piotr Ciszewski. By przeciwdziałać takim sytuacjom, Praska Wspólnota Samorządowa wyszła z propozycją dopłacania do mieszkań tym, których nie stać na horrendalne czynsze. – Oczywiście to nie może być rozwiązanie ostateczne – docelowo powinniśmy dążyć do budowania mieszkań komunalnych – zaznacza Wachowicz. To nie jedyne działania Wspólnoty w tej materii, ugrupowanie stara się m.in. o tanie kredyty dla mieszkańców Towarzystw Budownictwa Społecznego.
Bez prawa do prawa Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów w liście otwartym do prezydent Warszawy z kwietnia r. pisało m.in.: Każdemu z nas odebrana została godność osobista, w majestacie prawa odebrano nam nasze dobra materialne, a także prawo do obrony. W wyniku toczących się procesów administracyjnych oraz sądowych po kolei tracimy dachy nad głowami i meldunki – budynki, w których mieszkamy, są bowiem zwracane właścicielom prywatnym, zainteresowanym wyłącznie maksymalizacją zysków, a więc także opłat czynszowych. /…/ Jeśli ten proces będzie kontynuowany, to już wkrótce, jako osoby bezdomne i bez stałego zameldowania, nie będziemy mieli prawa do udziału w wyborach, nie rozliczymy się z fiskusem, nie będziemy mogli pracować ani założyć konta w banku. Lokatorzy oddani spadkobiercom wraz z budynkami, a następnie wraz z nimi odsprzedani, są rozgoryczeni obojętnością władz publicznych. Wielu z nas odbudowywało Warszawę, a dziś stoi na skraju bezdomności. Zostaliśmy potraktowani przedmiotowo i przekazywani z rąk do rąk bez informowania nas o tym. Państwo wyraziło zgodę, byśmy byli towarem, a także pozwoliło na haniebny handel nami. Jako przedmioty, w dodatku nikomu niepotrzebne, dla wszystkich władz, urzędów, a nawet administratorów budynków – nie jesteśmy stroną. /…/ My nie istniejemy. Ustawa, która miała nas chronić, odebrała nam nawet prawo wglądu do wydatków, jakie faktycznie ponosimy – czytamy we wspomnianym liście otwartym. Znamienne, że na ten aspekt problemu zwracali uwagę wszyscy moi rozmówcy – z wyjątkiem właścicieli i urzędników.
Oskar Hejka, założyciel portalu www.obywatel.pl, przedstawia mechanizm „przekazywania lokatora”. – Kodeks cywilny zakłada, że w przypadku zmiany właściciela czy zarządcy budynku, następuje przekazanie umowy najmu. Przed reprywatyzacją każdy miał umowę na lokal komunalny. To pierwsze źródło problemu, drugim zaś jest orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, z którego wynika, że niektóre zapisy ustawy o ochronie praw lokatorów są niekonstytucyjne; m.in. podważył on mechanizmy regulowanej polityki czynszowej. Przypomina to nieco sytuację, w której ktoś wziął w banku kredyt na lat i spłacał go wzorcowo przez dekadę. Po latach bank orzeka, że środki na ów kredyt pochodziły z lokaty Iksa, w związku z czym teraz pieniądze spłacamy jemu, przy czym Iks podnosi oprocentowanie z od . My umowy mieliśmy podpisane z miastem, nie z nowym właścicielem. Nie rozumiem, czemu one przestają nagle obowiązywać, skoro nie złamaliśmy żadnych zapisanych w nich warunków – pyta retorycznie.
Obywatele drugiej kategorii W obliczu bezprawia, które dotyka lokatorów, policja i sądy wykazują zadziwiającą bierność. Nawet kiedy dochodzi do próby włamania, jak w przypadku Mossakowskiego, funkcjonariusze reagują niezwykle opieszale. W tym konkretnym przypadku nie zatrzymali właściciela, który usiłował się włamać do cudzego mieszkania! Nie reagowali nawet, gdy w ich obecności groził lokatorom. Policjantom zwykle nie udaje się także wykryć sprawców zniszczenia klatki czy podrzucenia śmieci, zaś próby zastraszenia, a nawet pobicia są lekceważone. Zdarza się, że wezwany patrol nawet się nie pojawia. Niełatwo także zrozumieć działanie sądów. Choćby w przypadku mieszkańców z Konduktorskiej, którzy złożyli pozew w sprawie odcięcia im centralnego ogrzewania. Właściciel złożył wniosek o oddalenie, gdyż był w nim uwzględniony tylko on, podczas gdy drugim właścicielem jest jego żona. Lokatorzy wcześniej próbowali się dowiedzieć, kto jest rzeczywistym właścicielem budynku, jednak Robert J. im to uniemożliwiał. Sprawa toczyła się w grudniu, a więc już w sezonie grzewczym. Sąd przyznał rację właścicielowi i odroczył sprawę celem uzupełnienia pozwu do… maja. Kolejnej zimy sytuacja oczywiście się powtórzyła, skutkiem czego mieszkańcy przez dwa sezony ogrzewali się piecykami elektrycznymi, co znacząco podniosło koszty utrzymania. W tym samym czasie właściciel otwierał okna w pustych lokalach i na klatce schodowej, aby dodatkowo wyziębić budynek… Podczas procesu reprywatyzacyjnego mieszkańcy nie są dla miasta partnerem. Później – nie są nim dla właściciela. Gdy właściciele kierują sprawy o eksmisję, miasto jest powiadamiane z urzędu i z urzędu ma prawo włączyć się w proces. Sprawa wygląda zawsze tak samo: władze Warszawy korzystają ze swego uprawnienia i wnioskują o nieprzyznanie lokalu komunalnego lub socjalnego. W ten sposób podsądny niemal zawsze jest przegrany, gdyż właściciel ma prawo domagać się eksmisji lokatora, który nie płaci. Miasto wykazuje,
42 że ma zbyt wysokie dochody, aby otrzymać komunalne mieszkanie. Zwykle jest jednak także za biedny, aby otrzymać kredyt na własne cztery kąty, więc ostatecznie kończy na bruku. – W Polsce mamy ustawę chroniącą zwierzęta przed złym traktowaniem, tymczasem ludzie z reprywatyzowanych kamienic nie mają żadnych praw, żadnej ochrony – zauważa Jacek Wachowicz. I dodaje: Nierówność właścicieli i lokatorów wynika nie tylko z różnic w majętności. Prezydent Gronkiewicz-Waltz wyznaczyła prawników pracujących w urzędzie do pomocy dla właścicieli. My po latach walki wyszarpaliśmy prawników dla lokatorów. Przeważnie są to jednak ludzie pracujący dla opieki społecznej, a to niestety słabi fachowcy.
Lokatorom biada Aby wnieść sprawę do sądu, trzeba mieć pieniądze na pokrycie kosztów procesu. Osoby niezamożne mogą być z nich zwolnione, jednak o tym, kto jest wystarczająco biedny, aby ich nie ponieść, każdorazowo arbitralnie orzeka sąd. – Znam rodzinę, w której dochód na głowę wynosił zł, lecz sąd uznał, że są zbyt bogaci, by zwolnić ich z opłat – podaje przykład Hejka. – Sądy są niekonsekwentne. Zarejestrowaliśmy stowarzyszenie i właściciel wytoczył mi i mojej rodzinie proces o eksmisję, ponieważ bez jego zgody… użyczyliśmy skrzynki pocztowej na rzecz stowarzyszenia. Osobny proces miałem ja, a osobno toczył się dla żony i dzieci, choć jego przyczyna była ta sama. Ja dostałem wyrok eksmisyjny, podczas gdy żona – nie. Nie wiadomo, na jakiej podstawie zapadły oba wyroki – relacjonuje Krzysztof Lewandowski ze stowarzyszenia Noakowskiego . Nierówności mają swoje źródło także w samym Kodeksie cywilnym. Jeżeli państwo czy gmina sprzedaje budynek, ma obowiązek zapewnić lokatorom inne lokum o podobnym standardzie i kosztach utrzymania. Jeśli jednak zbywa nieruchomość w inny sposób, wspomniany obowiązek nie istnieje. Zdaniem Oskara Hejki zapis ten jest niekonstytucyjny: Założyliśmy sprawę sądową przeciw ministrowi skarbu państwa. Uważamy, że to rząd jest winien tej sytuacji, ponieważ wypuścił bubel prawny. Obywatel nie może się w prosty sposób zwrócić do Trybunału Konstytucyjnego, więc liczymy na to, że na pierwszej rozprawie sędzia skieruje zapytanie prawne do TK, a ten orzeknie niekonstytucyjność tego zapisu, dzięki czemu przestanie on działać. Agata Nosal z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, organizacji zajmującej się m.in. obroną niezamożnych lokatorów przed wyrzuceniem na bruk, opowiada jedną z historii, jaka miała miejsce po sądowym wyroku eksmisyjnym. – Pięćdziesięcioletnie małżeństwo musiało wyprowadzić się z kamienicy. Nie otrzymali żadnego innego lokalu, więc stanęło na tym, że każde z nich musiało zamieszkać ze swoimi rodzicami. Teraz spotykają się w parkach. Wyprowadzając się do ciasnych mieszkań swoich rodziców nie mogli zabrać większości dobytku, na który pracowali całe życie, ponieważ nie byłoby gdzie go wstawić. Znaczną jego część rozdali za darmo, by nie wpadł w ręce kamienicznika – mówi.
Agata Nosal twierdzi, że choć polskie prawo zabrania eksmisji „na bruk”, przepisy można ominąć. – Eksmisja może nastąpić do lokalu tymczasowego, którym najczęściej jest hotel robotniczy, opłacony na miesiąc przez kamienicznika. Po miesiącu lokatorzy muszą płacić sami, a jeśli ich na to nie stać, to… do widzenia, hotel nie ma obowiązku nikomu zapewniać dachu nad głową. Są jeszcze prostsze metody. Ostatnio były próby przeniesienia mieszkańców bezpośrednio do noclegowni dla bezdomnych lub placówek MONAR-u – relacjonuje. Podstawą eksmisji może być niepłacenie czynszu przez trzy miesiące. Aby ułatwić sobie zadanie, niektórzy nowi właściciele nie informują o sposobach dokonywania wpłat, np. nie udostępniając, nawet na wyraźną prośbę, numeru konta. Po trzech miesiącach mogą naliczyć karne odsetki i wystąpić o eksmisję. Efektem wszystkich opisanych działań jest stopniowe opuszczanie reprywatyzowanych budynków przez ich dotychczasowych najemców. Ci, którzy zostają, poza utratą wiary w sprawiedliwość, tracą także zdrowie, a nawet życie. – My to jeszcze jakoś wytrzymujemy, ale starsi ludzie – nie. Ostatnio dwie sąsiadki zaangażowane w nasze działania zmarły na atak serca. Wiadomo, że żaden lekarz nie orzeknie, że to wina kamienicznika i jego metod, ale myślę, iż nie pozostaje to bez związku, tym bardziej, że jedna miała dopiero lat – dzieli się swymi uwagami Lewandowski. Podobny przypadek opisuje Oskar Hejka w przypadku kamienicy na Nowym Świecie . Z czasem zostają tylko ci naprawdę najbardziej zacięci i w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Prezes OPOR, który jest jednocześnie prezydentem Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, mówi o nich w ostrych słowach: To czarne owce. Oni nam, porządnym właścicielom, przyprawiają kłopotów, psują nam opinię. Ich działania są niemoralne i niezgodne z prawem. Równie wymowne są inne jego słowa, przyjęte za swoiste antymotto przez redakcję portalu Lokatorzy.pl: Zamiast biadolić nad rzekomą krzywdą, jaka spadła na lokatorów, to państwo powinno wznieść wszystkim właścicielom nieruchomości w Polsce symboliczny pomnik wdzięczności z napisem na cokole: ,,Tym, co dali współbraciom dach nad głową – wdzięczne Państwo”. Proste, prawda?
Lokatorska samoobrona Coraz bardziej agresywne postępowanie kamieniczników – oraz obojętność urzędników – sprawiają, że budzi się społeczny opór. Mieszkańcy mający kłopoty z nowymi właścicielami zakładają portale internetowe, blokują ulice, pikietują urząd miasta, wydają swoją prasę („Sprawa Lokatorska”), zrzeszają się w stowarzyszenia, jak Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. Ponieważ ludzi z podobnymi kłopotami przybywa bardzo szybko, rośnie zapotrzebowanie na pomoc prawną. Jako że mieszkańców rzadko kiedy stać na adwokata, a sądy sporadycznie przyznają takowego z urzędu (Pani jest bystrą osobą, da pani sobie radę – miała usłyszeć jedna z kobiet, wobec której toczyło się postępowanie o eksmisję; oczywiście właściciel miał pomoc mecenasa), toteż ci, którzy już
43
„coś wiedzą”, dzielą się informacjami z kolejnymi osobami. – Coraz częściej dzwonią do mnie ludzie z różnych stron Polski i pytają, co robić – mówi Hejka. Tam, gdzie wiedza oparta na własnym doświadczeniu nie wystarczy, w miarę możliwości ugrupowania lokatorskie kierują pomoc prawną zawodowych prawników. Bardzo ciekawą inicjatywą było skierowanie przez WSL listu otwartego do posłów, w którym zadano pytania m.in. o możliwość powstrzymania dowolnego podnoszenia czynszów i eksmisji lokatorów na bruk, o zabezpieczenia dla mieszkańców, którzy tracą dom nad głową, wsparcie państwa dla budowy mieszkań komunalnych i TBS-ów. Odpowiedziała nań zaledwie szóstka parlamentarzystów. Alicja Dąbrowska i Witold Namyślak z klubu Platformy Obywatelskiej niezależnie od siebie wystosowali interpelacje do ministra infrastruktury, w których pytają o problemy trapiące lokatorów i o to, jak rząd ma zamiar je rozwiązać. Podobnie zachowała się Krystyna Łybacka (Lewica, ówcześnie – LiD), z tym, że swoje pismo skierowała do ministerstwa pracy i polityki społecznej. Jednocześnie jej asystent zadeklarował chęć współpracy w celu poprawienia losu lokatorów czynszówek. Antoni Macierewicz (Prawo i Sprawiedliwość) odpowiedział krótkim listem, w którym obiecał zająć się sprawą, jeśli dostanie konkretne propozycje do przedstawienia na sejmowej sali. Równie krótki był list od Jana Widackiego (LiD; obecnie – Stronnictwo Demokratyczne), który odpisał, że jego ugrupowanie popiera budowę mieszkań komunalnych i utworzenie na ten cel
specjalnego funduszu. Poseł PO Arkadiusz Litwiński zbagatelizował bolączki lokatorów, nie dostrzegając większych problemów tej grupy. Środowiska lokatorskie często deklarują, że nie są przeciwne reprywatyzacji, a jedynie obecnemu sposobowi jej przeprowadzania: oddawaniu budynków potomkom dawnych właścicieli wraz z lokatorami, co skutkuje ludzkimi tragediami. – Nie tędy droga, najpierw mieszkańców trzeba wyprowadzić do innego domu – twierdzi Jacek Wachowicz. Podobnego zdania jest Krzysztof Lewandowski: Jeżeli państwo popełniło błąd i teraz chce go naprawić, to chyba nie powinno się to odbywać naszym kosztem. Lokatorzy powinni otrzymywać inne mieszkania, o podobnym standardzie i czynszu.
Musimy to załatwić – Nie jesteśmy pieniaczami, którzy chodzą po sądach, bo lubią. Procesowanie się jest ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy rozbić. Mnie osobiście stać na czynsz, jaki płacę, ale mam już dość słuchania w telewizji, że znowu kogoś wyrzucono – wyjaśnia Oskar Hejka. Problemy lokatorów reprywatyzowanych budynków komentuje krótko: Ktoś to musi załatwić. Nie oznacza to bynajmniej, że obywatele mają na to biernie czekać. – Jesteśmy na początku budowania demokracji i od nas zależy, czy za - lat będziemy żyli w państwie prawa, czy w republice bananowej. Konrad Malec współpraca Marta Kasprzak
44
Kapitał społeczny
bogactwem narodu Rafał Bakalarczyk
Gdy stoimy na przystanku lub idziemy ulicą, może nam przyjść na myśl pytanie, co nas właściwie łączy z ludźmi wokół? Czy bylibyśmy w stanie cokolwiek wspólnie z nimi zdziałać? I czy w ogóle odczuwamy taką potrzebę? Wszystkie te pytania warto postawić, ale czy rzeczywiście się je stawia? A może doświadczenie wspólnoty – bo o nią przecież tu chodzi – i gotowość jej budowania wyszły z języka, w którym odbija się świat naszych przeżyć i potrzeb? I czy ów domniemany zanik wspólnotowości na rzecz eskalacji sztucznych podziałów i atomizacji, to efekt tego, że elity wyalienowały się i zaproponowały nowy język – wbrew ideałom zawartym w micie założycielskim III RP i wbrew temu, co mieści się w systemie wartości społeczeństwa? Bez wątpienia jest w tym nieco prawdy, ale uproszczeniem wydaje się zrzucenie odpowiedzialności tylko na elity. Prawdopodobne wydaje się, że nie tylko „na górze”, ale również „na dole” coś się popsuło. Owszem, elity (nie tylko polityczne) zawiniły i wyalienowały się, ale owo oddzielenie wydaje się być elementem szerszego procesu, w którym dezintegracji podlega zarówno całe społeczeństwo, jak i lokalne zbiorowości. Czy to prawda? Kluczem do odpowiedzi mogą być badania nad kapitałem społecznym, czyli – w uproszczeniu – więziami i skłonnością do współdziałania w ramach zbiorowości.
Czym jest kapitał społeczny? Kapitał społeczny od lat stanowi przedmiot badań. Poświęcili mu uwagę tacy naukowcy, jak James Coleman (jako pierwszy użył tego terminu), Pierre Bourdieu, Claus Offe czy – chyba najbardziej zasłużony w tej kwestii – Robert Putnam. Mimo to, wspomniane pojęcie wymyka się jednoznacznej definicji. Pierwszą kwestią jest to, czy mówić o kapitale społecznym jako atrybucie jednostek lub grup, czy też o czymś,
co pozwala opisać całą, dużą zbiorowość. W pierwszym znaczeniu, kapitał społeczny to sieć kontaktów, w jakiej osadzona jest jednostka i które to kontakty może wykorzystywać w preferowanych przez siebie celach. Takie ujęcie, bliskie Bourdieu i Colemanowi, dość dobrze umożliwia mierzenie poziomu nierówności i stratyfikacji społecznej. Można zapytać na przykład, czy poziom wykształcenia albo pochodzenie rodzinne wpływają na kapitał społeczny jednostki. Drugie ujęcie, bliskie Putnamowi, pozwala opisywać reguły, które rządzą całymi społecznościami. W tym sensie można mówić na przykład, że w danej gminie jest wysoki poziom kapitału społecznego. Jak sądzę, obydwa rozumienia uzupełniają się w analizie zjawiska. Druga kwestia dotyczy tego, jakie elementy akcentować – czy będzie to zaufanie, czy określony typ aktywności? Jednym z możliwych rozwiązań jest uznanie, że kapitał społeczny składa się z kilku wymiarów, które stanowią: a) zainteresowanie losem wspólnoty i innych, b) zaufanie, c) udział w nieformalnych oraz sformalizowanych organizacjach działających na rzecz wspólnoty. Trzecią kwestią jest podział kapitału społecznego na różne rodzaje, np. na stowarzyszeniowo-obywatelski, rodzinny, sąsiedzki itp. Jak się okazuje, poszczególne kategorie społeczne różnią się nie tylko wielkością kapitału społecznego, ale także dominacją poszczególnych jego rodzajów. Czwartym i najczęściej podnoszonym w literaturze podziałem jest ten na kapitał wiążący (bonding), łączący ludzi o podobnych cechach społeczno-ekonomicznych, kapitał pomostowy (bridging), łączący ludzi o cechach odmiennych, a wreszcie pionowy (linking), mówiący o relacjach z władzą.
Komu ufamy? Warto przyjrzeć się współczesnemu polskiemu społeczeństwu pod tym kątem. Obraz kapitału społecznego można stworzyć przy pomocy wyników badań dotyczących poszczególnych zasobów, które prowadzą do jego budowania, np. zaufania społecznego, członkostwa w organizacjach społecznych i gotowości do zaangażowania się na rzecz społeczności.
45 Przeprowadzone przez Centrum Badania Opinii Społecznej w roku przystąpienia Polski do UE i po latach trwania III RP badania dotyczące zaufania społecznego, pokazują, że Polacy z reguły deklarują wysoki poziom zaufania wobec najbliższej rodziny (), dalszych krewnych (), współpracowników () oraz sąsiadów (). Również dość znacznym zaufaniem cieszą się organizacje charytatywne (Caritas, PCK, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy), a także wojsko, harcerstwo i Kościół. Nieco mniejszym, choć również sporym, cieszyły się wówczas instytucje międzynarodowe, jak ONZ, UE, NATO, a także telewizja, policja i władze samorządowe. Niski poziom zaufania odnotowały z kolei publiczna władza państwowa, wobec której respondenci znacznie częściej deklarowali nieufność niż zaufanie. Z badań wynika również, że jedynie respondentów stwierdziło, iż ogólnie większości ludzi można ufać, zaś powiedziało, że w stosunkach z innymi należy być ostrożnym1. Czy powyższe wyniki pozwalają uznać, iż zaufanie jest znaczącym zasobem dla budowania kapitału społecznego? Niezupełnie, natomiast mówią nam one sporo o tym, jaki charakter może mieć ów kapitał. Przede wszystkim rzuca się w oczy dysproporcja między wysokim poziomem zaufania względem osób z bliskiego otoczenia (rodzina, sąsiedzi, współpracownicy) a niskim zaufaniem do ludzi w ogólności. Różnica jest zrozumiała – z reguły bardziej ufamy bliskim, znajomym, niż obcym i nieznanym – natomiast jej wielkość mówi nieco więcej o społeczeństwie. Pierwsze przypuszczenie, jakie nasuwa się po przemyśleniu powyższych wyników, jest takie, że rozkład zaufania znacznie bardziej sprzyja budowaniu w Polsce kapitału wiążącego niż pomostowego. Czyli raczej tego między ludźmi o podobnych cechach społeczno-ekonomicznych niż między osobami o cechach odmiennych. To jednak właśnie kapitał społeczny pomostowy jest najbardziej pożądany. Po pierwsze dlatego, że jest on mniej podatny na powstawanie grupowych partykularyzmów. Po drugie, jest bardziej inkluzywny (pozwala włączyć jednostki spoza lub z marginesu społeczności i reintegrować je). Po trzecie, kapitał oparty na więziach o charakterze pomostowym może dawać lepsze efekty – jeśli jesteśmy otwarci także na obcych, to łatwiej nam rozwiązywać skomplikowane kwestie społeczne, wymagające przeważnie synergii ludzi o różnych cechach. Po czwarte, ów kapitał sprzyja myśleniu w szerszej perspektywie wspólnotowej. A każda większa wspólnota siłą rzeczy składa się z grup o bardzo odmiennych cechach społeczno-ekonomicznych. Być może brak zaufania do obcych jest przyczyną i wyrazem atrofii myślenia wspólnotowego. W tym kontekście jakże interesująco wygląda polski fenomen pierwszej „Solidarności”, której budulcem był przecież kapitał społeczny – i to o ogromnym „natężeniu”. Okoliczności były niesprzyjające: brak środków, a także inwigilacja sporej części społeczeństwa przez służby bezpieczeństwa, wobec czego trudno
Skąd brać kapitał (społeczny)? – rozmowa z dr Marią Theiss Badała Pani kapitał społeczny w środowiskach lokalnych w kontekście nierówności społecznych. Jakie zależności udało się uchwycić? Maria Theiss: To wynika nie tylko z moich badań – zależności między poziomem nierówności a kapitałem społecznym są szeroko rozpoznane. Widać je np. w „Diagnozie Społecznej”, z kolei z Tomaszem Żukowskim badaliśmy na bardzo dużej próbie stowarzyszeniowo-obywatelski kapitał społeczny – to, z jakimi charakterystykami społecznymi on współwystępuje. Bardzo dokładnie widać, że nierówności w poziomie kapitału społecznego bardzo silnie nakładają się na nierówności edukacyjne. Zwykle im wyższe wykształcenie, tym wyższy kapitał społeczny. Następnie, znaczenie mają nierówności dochodowe: ludzie o wyższych dochodach mają statystycznie wyższy kapitał społeczny. W swoich badaniach wyróżnialiśmy różne wymiary kapitału społecznego. Widoczne jest tutaj charakterystyczne zróżnicowanie w zależności od płci: kobiety mają zwykle wyższy kapitał społeczny-rodzinny, podczas gdy mężczyźni – stowarzyszeniowo-obywatelski. Innymi słowy, kobiety są silniej osadzone w sieciach rodzinnych i sąsiedzkich, natomiast rzadziej wstępują do stowarzyszeń i angażują się w działalność publiczną. Jeszcze inny wymiar zróżnicowania łączy się z miejscem zamieszkania. Największy kapitał społeczny jest w większych miastach i na wsi; „tąpnięcie” następuje w miastach małych i średnich. W dużych miastach jest to głównie kapitał społeczny w sprofesjonalizowanych układach stowarzyszeniowo-obywatelskich, podczas gdy na wsiach jest to kapitał rodzinny i sąsiedzki. Miasta do tys. mieszkańców są przestrzenią ubogą w jakikolwiek kapitał społeczny. A jeśli chodzi o różnice regionalne? M.T.: Tu również występuje podział, jeżeli chodzi o rodzaj kapitału społecznego. Kapitał stowarzyszeniowo-obywatelski jest lepiej rozwinięty w miastach, w Polsce zachodniej, np. w Wielkopolsce (inaczej na Śląsku, z przyczyn historycznych), podczas gdy rodzinno-przyjacielski – na wsi, w Polsce południowowschodniej. Tymi podziałami badacze tłumaczą np.
46 zróżnicowanie regionalne w wynikach testów szóstoklasistów. W południowo-wschodniej Polsce wyniki te są statystycznie lepsze w części humanistycznej, podczas gdy np. na Pomorzu Zachodnim uczniowie lepiej wypadają w części matematycznej. Badacze zagadnienia doszli do wniosku, że wpływ na to może mieć rozkład kapitału społecznego: ponieważ w południowo-wschodnich częściach kraju dzieci dużo czasu spędzają wśród rodziny i znajomych, tą drogą zdobywają większą bazową sprawność humanistyczną. Czy wierzy Pani, że można w stosunkowo krótkim czasie świadomymi działaniami podnieść poziom kapitału społecznego w społecznościach, gdzie jest on niski? M.T.: To trudne zadanie. Żeby coś drgnęło w kapitale społecznym, potrzebny jest splot wielu czynników. Są uczeni, którzy twierdzą, że nie da się wiele zrobić, że zachodzi tu pewien determinizm historyczny. Jest to tzw. teoria zależności od szlaku (path dependency). Taki sposób myślenia widać w pracy Roberta Putnama „Demokracja w działaniu”, gdzie tłumaczy on nierówności jeśli chodzi o kapitał społeczny we Włoszech północnych i południowych uwarunkowaniami historycznymi (na północy tradycje stowarzyszeniowe i obywatelskie wraz z szybkim rozwojem miast, na południu – wolny rozwój i od dawna utrzymująca się silna pozycja mafii, co nie sprzyja zaufaniu i współdziałaniu społecznemu). Argumentem przemawiającym na rzecz takiego podejścia jest to, że kapitał społeczny jest silnie osadzony w strukturach długiego trwania, w instytucjach, wzorach współdziałania. Z drugiej strony – i ja się przychylam do tej tezy – można, a wręcz należy tworzyć instytucje, które będą taki kapitał budowały. Niektórzy teoretycy uznają, że model welfare state oddziałuje na kapitał społeczny. Jeśli mierzyć go poziomem zaufania, w krajach skandynawskich jest on wysoki. Bo Rothstein twierdzi, że model świadczeń uniwersalnych przyczynia się do zaufania społecznego, natomiast test dochodów (charakterystyczny dla świadczeń socjalnych państw liberalnych) budzi społeczną nieufność. Test dochodów dotyczy jednak wyłącznie stosunkowo wąskiej grupy osób korzystających z pomocy socjalnej. Czy ma to aż takie znaczenie dla ogólnego poziomu zaufania w społeczeństwie? M.T.: Niektórzy w ten sposób to podejście krytykują. Nie zmienia to faktu, że tam, gdzie świadczenia społeczne przynależą wszystkim obywatelom niezależnie od statusu (jak w krajach nordyckich), poziom zaufania jest dość wysoki. Inni badacze, jak Tomasz Żukowki, twierdzą, że deklarowane zaufanie społeczne to nietrafna miara kapitału społecznego. Często jest ono zależne od wzorca
było o zaufanie, gdyż zdradzić mógł przecież nie tylko obcy, ale także bliska osoba. A mimo to, na przekór okolicznościom, udało się stworzyć sieć relacji, która nie mogłaby zaistnieć bez wyjściowego zaufania i gotowości do współdziałania. Owe wzorce współdziałania musiały pojawić się w skali mikrospołecznej, w relacjach pomiędzy zaangażowanymi ludźmi, ale także „na górze”, między robotnikami a inteligencją, czy „lewicą laicką” a hierarchią Kościoła. Obecna nieufność wobec ludzi w ogóle (nie licząc tych z bliskiego otoczenia) koresponduje z nieufnością wobec organów publicznych, co pokazuje silny stopień alienacji sfery politycznej od tkanki społecznej. Zauważmy zarazem, że ów brak zaufania nie ma charakteru narodowo-ksenofobicznego, na co zwykły pomstować „postępowe” gremia. Polacy darzą większym zaufaniem ONZ, NATO, UE niż władze centralne własnego państwa. Wynikać to może z rzeczywiście niskiej jakości polskiej klasy politycznej i debaty publicznej, ale także z wpajanej ludziom przez liberalne media niechęci wobec dobra wspólnego. Dość pozytywnie natomiast nastraja stosunek do władz samorządowych. Jest to składnik wspomnianego linking social capital, który okazuje się być bardzo pożyteczny, zwłaszcza w czasach, gdy tradycyjne funkcje publiczne coraz częściej powinno się realizować na zasadzie partnerstw społeczno-publicznych lub publiczno-prywatnych.
Nie wystarcza zaufanie, potrzeba zaangażowania Wyniki wspomnianych badań mają i swoją jasną stronę. Wysokie zaufanie do rodziny, znajomych i współpracowników, to nie tylko groźba egoizmu rodzinnego czy partykularyzmu grupowego kosztem obcych. To także oznaka, że w najbliższym otoczeniu ludzie czują się pewnie, a owa pewność przeciwdziała natężeniu patologii społecznych i stanowi bezpieczny punkt, z którego można rozpocząć aktywność obywatelską. Relatywnie wysokie zaufanie względem współpracowników może stanowić źródło solidarności pracowniczej, zaś zaufanie względem sąsiadów to dogodny punkt wyjścia dla budowania kapitału społecznego w środowisku lokalnym. Zaufanie społeczne, o którym cały czas mowa, jest jednak tylko jednym z zasobów przydatnych do budowania kapitału społecznego. Nie jest ono wystarczające, by mówić o wysokim poziomie tego kapitału. A czy jest jego warunkiem sine qua non? To pytanie postawiła dr Barbara Fedyszak-Radziejowska na wstępie swoich badań nad kapitałem społecznym w gminach wiejskich. Wyniki analiz z kilku zróżnicowanych społecznie gmin wiejskich skłoniły ją do następującego wniosku: Wydaje się, że polska wieś nie ma innego wyjścia, historycznie ukształtowany i współcześnie utrwalony ogromny deficyt zaufania musi zostać odbudowany aktywnością elit i tworzonych przez nie organizacji i stowarzyszeń, także wtedy, gdy powstaną one przede wszystkim w odpowiedzi na instrumenty polityki rolnej i polityki kierowanej na obszary
47 wiejskie przez Unię Europejską. Paradoksalnie to nie państwo, lecz Wspólna Polityka Rolna zdaje się dzisiaj być katalizatorem przyspieszającym kapitalizację zasobów polskiej wsi2. Cytat ten wskazuje na rolę zewnętrznych – politycznych – czynników we wskrzeszaniu kapitału społecznego tam, gdzie jest go niewiele. Pokazuje to, że budowanie kapitału społecznego w środowisku lokalnym stanowi wyzwanie jednocześnie polityczne (na poziomie państwowym oraz unijnym), ale także społeczne, dla organizowanych grup, które będą potrafiły odpowiedzieć na możliwości stworzone na wyższym szczeblu poprzez odpowiednie dostosowanie ich do potencjału zasobów lokalnych, które są zróżnicowane właśnie przez fakt lokalności. Budowanie kapitału społecznego jest więc zadaniem, którego nie można realizować wedle jednej matrycy, jak to nieraz bywało w pomysłach części postępowych elit. Widziały one szanse modernizacyjne w uniwersalnych rozwiązaniach, dla których lokalny kontekst stanowi głównie przeszkodę. Okazuje się, że nie jest przeszkodą, lecz jednym z fundamentów. Zaufanie deklarowane w sondażach jest wyrazem subiektywnych odczuć, podatnych na oddziaływanie momentu, w którym pytania są zadawane, a także np. poprawności politycznej. Dlatego diagnozę kapitału społecznego warto oprzeć na innych wskaźnikach, jak udział w stowarzyszeniach oraz niesformalizowanej aktywności na rzecz społeczności lokalnej. Wiedzy na ten temat dostarcza m.in. „Diagnoza Społeczna” z r. Odsetek osób zrzeszonych i pełniących funkcje w organizacjach w latach , i wśród badanych w wieku powyżej lat, przedstawia się następująco: Zmienna
2003
2005
2007
Członkowie organizacji
12,2
12,1
15,1
Pełniący funkcje wśród zrzeszonych
45,1
55,7
41,4
Pełniący funkcje wśród ogółu
5,3
6,8
7,0
Źródło: „Diagnoza Społeczna 2007”
Jeśli chodzi o obecność struktur, w r. w rejestrze REGON zarejestrowanych było ok. tys. stowarzyszeń i tys. fundacji. Jednak zaledwie spośród nich prowadziło aktywną działalność, podczas gdy nie prowadziło żadnej działalności3. Powyższe dane prezentują pewien obraz skali zaangażowania, które można by określić mianem kapitału obywatelsko-stowarzyszeniowego. Niemniej trudno ocenić, jak wysoki jest on, bez odniesienia się do danych porównawczych z innych krajów. Dostarcza ich European Social Survey. Zgodnie z nimi, Polska w r. plasowała się na ostatnim miejscu pośród krajów, które zostały uwzględnione w badaniu, zarówno pod względem sondaży zaufania, jak i udziału w tym, co określamy mianem społeczeństwa obywatelskiego.
poprawności społeczno-politycznej respondentów, która mówi, że należy ufać innym, natomiast w rzeczywistości niekoniecznie wiele za tym stoi. Dr Żukowski proponuje w zamian bardziej strukturalne miary – jak kontakty z innymi, zaangażowanie obywatelskie, uczestnictwo w wyborach itp. Istnieje dyskusja na temat wypychania (crowding out) kapitału społecznego, czyli tego, jaki jest związek między opiekuńczością państwa a kapitałem społecznym. Osobiście przychylam się do umiarkowanego stanowiska, że ani liberalno-rynkowe, ani przesadnie opiekuńcze państwo nie są najbardziej korzystne dla rozwoju kapitału społecznego. Natomiast warunkami niezbędnymi ku temu są występowanie uniwersalnych instytucji zaopatrzeniowych oraz zapewnienie możliwie jak największej równości szans. Co poza ogólnym systemem polityki społecznej na poziomie państwa można zrobić, by ten kapitał kształtować? M.T.: Przede wszystkim jest mnóstwo możliwości działań na poziomie regionalnym i lokalnym, w czym od jakiegoś czasu pomaga również UE. Chodzi o instrumenty wspierające obywateli, np. konsultacje społeczne. Mamy też systemowe programy nakierowane na kapitał społeczny. Zajmuje się tym na przykład Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej (CAL), którego metoda polega na przeformułowaniu sposobu funkcjonowania lokalnych instytucji polityki społecznej – ośrodków pomocy społecznej, domów kultury, świetlic środowiskowych itp. Inną metodą budowania kapitału społecznego jest dotowanie lokalnych inicjatyw. Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności prowadzi program „Działaj Lokalnie”. Polega on na przyznawaniu grantów w drodze konkursów organizacjom, które wychodzą z koncepcjami aktywizowania swoich społeczności lokalnych. Wciąż funkcjonuje też wiele klasycznych instrumentów budowania kapitału społecznego, jak choćby sposób zagospodarowania przestrzeni, np. organizowanie w przestrzeni miejskiej miejsc, w których sąsiedzi mogą się spotykać. Z moich własnych badań, które prowadziłam w kilku środowiskach lokalnych, wynika, że obecnie ważną instytucją budowania kapitału społecznego jest szkoła podstawowa. Wobec spadku znaczenia partii i organizacji kościelnych, szkoła może w środowisku lokalnym stanowić podstawę budowania kapitału społecznego, gdyż ma potencjał łączenia ludzi o odmiennych cechach społeczno-ekonomicznych. Jest to więc instytucja szczególnie cenna, gdyż daje szansę budowania kapitału pomostowego, który jest szczególnie społecznie pożądany. Podobnie jest z domami kultury. Szanse te mogą być jednak zaprzepaszczone. Na przykład w szkołach na terenie gmin bardzo zróżnicowanych społecznie, stosowana jest czasem nieformalna praktyka
48 segregowania dzieci w przydziale do klas ze względu na status rodziców. Z kolei w domach kultury bywa tak, że silnie zorganizowana grupa potrafi zdominować profil działań placówki, kosztem innych celów. Mimo to zarówno szkoła podstawowa, jak i dom kultury pozostają ważnymi instytucjami budowania kapitału społecznego, także dlatego, że są one wpisane w codzienne życie społeczności, podczas gdy np. organizacje pozarządowe są nieraz traktowane, szczególnie w tradycyjnych środowiskach wiejskich, jako element obcy. Warszawa, lipca r. Rozmawiał Rafał Bakalarczyk
Dr Maria Theiss – politolog, adiunkt w Instytucie Polityki Społecznej Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jej rozprawa doktorska dotyczyła roli kapitału społecznego w polityce społecznej (wydanie książkowe: „Krewni – znajomi – obywatele. Kapitał społeczny a lokalna polityka społeczna”, Toruń 2007). Jest autorką licznych publikacji na temat kapitału społecznego, nierówności społecznych i lokalnej polityki społecznej, a także realizatorką badań z tego zakresu, m.in. w ramach projektu YOUNEX (Youth Unemployment & Exclusion in Europe), stanowiącego część 7. Programu Ramowego UE.
Jak widać, Polska pozostaje daleko w tyle nie tylko względem liderów rankingu, czyli krajów skandynawskich (ich przewaga nad resztą Europy też jest warta odnotowania – czyżby system socjaldemokratyczny bardziej sprzyjał społeczeństwu obywatelskiemu niż liberalny?). Istotniejsze i jednocześnie smutne jest to, że Polskę wyprzedzają kraje o zbliżonym poziomie rozwoju, a nieraz i podobnej powojennej historii, jak np. Węgry (choć w tym akurat wypadku dystans nie jest aż tak znaczny). Pojawienie się Polski na końcu rankingu, niezależnie od tego, czy wytłumaczymy ów fakt historią, kulturą czy obecną polityką lub gospodarką – sugeruje jasno, że mamy jako społeczeństwo wiele do nadrobienia. Dokładniejszych informacji dostarcza raport z badań CBOS z r. na temat kapitału stowarzyszeniowo-obywatelskiego4, który był tu analizowany w następujących wymiarach: → członkostwo w organizacjach społecznych, politycznych, samorządowych → aktywność polityczna w skali lokalnej → aktywność polityczna w skali kraju → wspieranie organizacji społecznych → zaufanie do władz lokalnych
Jeśli chodzi o pierwszy wymiar, respondentów zadeklarowało udział w organizacjach, co jest wynikiem aż o niższym od tego, na jaki wskazywała przytaczana „Diagnoza Społeczna” (). Autorzy badania różnicę tłumaczą tym, że ich pytanie dotyczyło nie tylko członkostwa, ale i aktywnego działania. Niepokojący jest natomiast przekrój społeczno-demograficzny, jeśli chodzi o partycypację w społeczeństwie obywatelskim. Przede wszystkim jest ona silnie skorelowana z ogólnym statusem społecznym (np. wielkością dochodów w rodzinie i poziomem wykształcenia). Dla przykładu, osoby z gospodarstw domowych, gdzie dochód na osobę wynosi ponad zł, zrzeszają się trzykrotnie częściej niż osoby z gospodarstw, gdzie dochód wynosi mniej niż zł per capita. Jeszcze silniejszy okazuje się wpływ wykształcenia na skłonność do udziału w organizacjach, która udziela się co ósmemu Polakowi po studiach i tylko co dwudziestemu piątemu z wykształceniem podstawowym. Również niepokojąco wygląda rozkład kapitału jeśli chodzi o przekrój wiekowy. Najbardziej aktywni społecznie okazują się ludzie w przedziale wiekowym - (,) i - (,), najmniej zaś osoby w wieku - (,)5. Relatywnie niski poziom zaangażowania młodzieży jest niepokojącym sygnałem, gdyż mówi to nieco o tym, jakie postawy są reprezentowane w młodej generacji, a przecież to w dużej mierze od niej będzie zależała przyszłość kraju w najbliższych dekadach. W raporcie nie zostały przedstawione dokładne dane liczbowe dotyczące osób w wieku powyżej lat, ale skoro wskaźniki są tu niższe od wielu innych grup wiekowych (w których zresztą też nie są one zadowalające na tle średniej z innych krajów), oznacza to również tendencję społecznie niepokojącą. Dlatego, że to właśnie ludzie w wieku okołoemerytalnym mają duży potencjał, jeśli chodzi o pozapłacową działalność (ze względu choćby na dysponowanie większą ilością czasu wolnego oraz doświadczeniem). Znalezienie przestrzeni dla osób starszych w społeczeństwie obywatelskim byłoby też formą przeciwdziałania negatywnym psychospołecznym skutkom starzenia się i przechodzenia na emeryturę. Istotną płaszczyzną zróżnicowania w wymiarze uczestnictwa w organizacjach jest miejsce zamieszkania (na niekorzyść małych miast) oraz sektor, w którym się pracuje. Jak wynika z raportu, częstsze uczestnictwo w stowarzyszeniach deklarują pracownicy sektora publicznego niż prywatnego (wyjątek stanowią właściciele gospodarstw). Jeśli chodzi o zaangażowanie polityczne, zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym, było one mierzone deklarowanym udziałem w ostatnich wyborach: parlamentarnych w r. i samorządowych w r. W obu przypadkach udział zadeklarowało więcej osób, niż wynosiła frekwencja, dlatego autorzy raportu, Tomasz Żukowski i Maria Theiss, uznali deklaracje bardziej za wyraz ogólnego zainteresowania życiem politycznym na szczeblu krajowym i samorządowym, niż za informacje o faktycznym udziale respondentów w wyborach.
49 3 2,6
2,5
2,4
2,3 2,1
2
2 1,6 1,6 1,6 1,6 1,6 1,3 1
1
0,9 0,7
0,6
0,5
0,4 0,4
0,3
0,14 0,15 0,2
dia Au s tr Lu ia k se mb urg Be l gi a I r la nd ia Fin lan dia An g li a Nie mc y Iz r ae l Fra nc ja S ło we nia His zp an ia Wł oc hy Po r tu ga lia G re cja Wę gr y Po lsk aE Po ls k SS aD S Po 20 ls k 03 aD S Po 20 ls k 05 aD S2 00 7
ia
lan
eg
Ho
nia
rw
No
Da
Sz w
ecj
a
0
Przeciętna liczba organizacji, do których należą respondenci w wieku 18 i więcej lat. Źródło: dla wszystkich krajów, włącznie z Polską ESS – European Social Survey 2002, dla Polski DS – „Diagnoza Społeczna” z lat 2003-2007.
Co do wyborów parlamentarnych, większe zaangażowanie deklarowały osoby z wyższym wykształceniem, o wysokich dochodach, często uczestniczące w praktykach religijnych oraz piastujące stanowiska o wysokim statusie (dyrektorzy, prezesi). Większe zainteresowanie wyborami odnotowano także wśród osób starszych i w średnim wieku niż u młodszych. Mniej wyraźne zróżnicowanie występuje jeśli chodzi o płeć i miejsce zamieszkania. Dość podobnie wyglądał rozkład zaangażowania w wybory samorządowe. Znów deklaracje udziału były częstsze wśród osób o wyższym wykształceniu, statusie zawodowym, dochodach oraz częstotliwości praktyk religijnych. Inaczej jednak wygląda sprawa, jeśli chodzi o miejsce zamieszkania. Jak wskazują wyniki wyborów parlamentarnych i samorządowych, mieszkańcy wsi i mniejszych miast byli ponadprzeciętnie (w stosunku do ogółu ankietowanych) zainteresowani wyborami samorządowymi, a mieszkańcy największych miast – wyborami do Sejmu i Senatu 6. Wyniki te współgrają z danymi obrazującymi zaufanie do władz lokalnych. Mieszkańcy wsi i małych miast ufają im częściej niż ludzie mieszkający w dużych miastach. Przypuszczalnie te dysproporcje wynikają z faktu, że w małych gminach mieszkańcy mają bardziej bezpośredni i osobowy kontakt z władzami samorządowymi, a jak pamiętamy – zaufanie Polaków wobec znajomych znacznie przewyższa ich zaufanie wobec obcych. Jednocześnie wysoki poziom zaufania ludności wiejskiej do swych samorządowych przedstawicieli oraz silnie personalny charakter stosunków międzyludzkich istotnie wpływają na budowanie
kapitału społecznego, choć nie zawsze stowarzyszeniowoobywatelskiego. Poziom zaufania do władz lokalnych – podobnie jak inne analizowane w badaniu CBOS wymiary kapitału społecznego – wskazuje ponadto na niepokojąco niski poziom stowarzyszeniowo-obywatelskiego kapitału społecznego wśród młodego pokolenia. Ważny wydaje się także czwarty z wymienionych komponentów stowarzyszeniowo-obywatelskiego kapitału społecznego, mianowicie wspieranie organizacji pozarządowych. Co czwarty Polak zadeklarował, że wpłacił w r. pieniądze na rzecz organizacji opieki społecznej czy inny cel charytatywny 7. Podsumowując wyniki raportu, widać wyraźnie, że indywidualny dostęp do kapitału społecznego jest silnie związany z innymi formami kapitału: ekonomicznym (związanym z dochodami), symbolicznym (związanym z wykształceniem), a także z miejscem zamieszkania. Nakładanie się polaryzacji w dostępie do różnych form kapitału to poważna kwestia społeczna, z którą trzeba się zmierzyć. Ta potrzeba być może wyda się jeszcze bardziej nagląca, gdy uzmysłowimy sobie, że kapitał społeczny nie jest tylko dobrem samym w sobie, ale także czynnikiem modernizacji społecznej i ekonomicznej.
Paliwo modernizacji Od czasów przełomu systemowego jednym ze słów-kluczy jest modernizacja. Ugrupowania polityczne prześcigały się w receptach na nią. Jakie miejsce w procesie modernizacji
50 zajmuje kapitał społeczny? Przewodniczący „Diagnozy Społecznej”, prof. Janusz Czapiński, twierdzi w rozmowie z „Polityką”, że od czasów rozpoczęcia transformacji bardzo dużo energii poświęciliśmy inwestycjom w kapitał ludzki (wyrazem czego jest gwałtowne podniesienie się wskaźników skolaryzacji, np. na poziomie szkół wyższych). Dla krajów o niskim poziomie rozwoju ów kapitał jest istotnym paliwem napędowym, ale w miarę jak ten proces postępuje, paliwo powoli się wyczerpuje i coraz większą wagę zaczyna odgrywać kapitał społeczny, czyli gotowość ludzi do współdziałania 8 . Czyżby ta diagnoza nie opisywała w sposób bardziej naukowy powszechnego doświadczenia ostatnich dekad? Lata . to kult indywidualizmu, prywatnej przedsiębiorczości i inwestowania w (samo)rozwój jednostki. Ten mechanizm coraz bardziej pokazywał jednak swe braki, czego wyrazem było przesilenie polityczne, znane jako projekt budowy IV RP. Wydaje się, że to przesilenie było właśnie sygnałem, iż dotychczasowe paliwo się wyczerpuje i warto je uzupełnić czymś innym. Czy chodziło o kapitał społeczny? Owszem, i to w dwojaki sposób. Z jednej strony, IV RP miała być projektem budowania wspólnoty, obietnicą odtworzenia tradycyjnych więzi i przywrócenia solidarności. Z drugiej strony, promotorzy tego projektu wypłynęli również na spadku zaufania do władz (zwłaszcza po aferze Rywina) i poczuciu powszechnej nieprawości w łonie aparatu państwowego. Często pojawiające się hasło „Układu” miało opisać kapitał społeczny źle, bo partykularnie wykorzystywany przez elity politycznomedialno-biznesowe, a z drugiej strony wyrażało rosnącą nieufność społeczną. Jednak, jak się okazało, projekt IV RP w ówczesnym wydaniu się nie sprawdził. Nie tylko nie udała się budowa wspólnoty, ale jeszcze bardziej ją zantagonizowano (przy czym akurat w latach - wzrosło przywiązanie do kategorii dobra wspólnego); nie udało się też przywrócić społecznego zaufania do władzy. Można powiedzieć, że IV RP, choć budowana na negacji tego, co ją poprzedziło, była swoistym zakładnikiem poprzedniczki, a mówiąc ściślej: zakładnikiem niedoboru pomostowego kapitału społecznego w skali całego kraju.
Społeczny stabilizator Wysoki poziom kapitału społecznego w danej wspólnocie może pełnić następujące funkcje: → integracja i przeciwdziałanie wykluczeniu; → uzupełnienie i wyręczanie niewydolnych działań państwa; → kontrola sektora rządowego i wymuszanie jego odpowiedzialności; → kontrola sektora komercyjnego; → tworzenie i ochrona kultury lokalnej przed komercjalizacją9.
Powyższe funkcje, opierające się na uzupełnianiu niedoskonałości rynku i państwa, prowadzą do stabilizacji ładu społeczno-politycznego. Nie mniej ważny jest jednak wpływ na dynamikę społeczną, w tym wspomaganie rozwoju gospodarczego. Badacze tacy jak Francis Fukuyama wskazują na dodatnią zależność między poziomem kapitału społecznego a wzrostem gospodarczym. To ciekawe spostrzeżenie, zwłaszcza, że wyżej wymienione funkcje społeczne tegoż kapitału wiążą się z ograniczaniem komercjalizacji i kontrolą sektora komercyjnego, czyli z ograniczaniem tego wszystkiego, co uważano za lokomotywę rozwoju. Jak się to ma do poglądów polskich liberalnych miłośników tez Fukuyamy z początku lat ., którzy twierdzili, że im większa komercjalizacja i prywatyzacja, tym większy i szybszy rozwój gospodarczy, a opór społeczny stanowi największą przeszkodę? Otóż okazuje się, że błędne były ówczesne przekonania wolnorynkowych neofitów. Rynek potrzebuje regulatorów, a akumulacja kapitału ekonomicznego (nawet jeśli wyspowo podnosi się równolegle poziom kapitału ludzkiego) nie wystarcza i powinna być równoważona kapitałem społecznym, zarówno w celach instrumentalnych (wspomaganie gospodarki), jak i społecznych (ochrona społeczności i jej słabszych członków). Przy tym kapitał społeczny jest niejako naturalnym, „uspołecznionym” stabilizatorem, co stanowi o jego szczególnej wartości. Nie oznacza to jednak, iż stabilizator w postaci aktywnej polityki publicznej jest zbędny. Nie jest, i to między innymi dlatego, że władza publiczna (na szczeblu narodowym, lokalnym, a od jakiegoś czasu – także unijnym) ma pewną moc stymulowania kapitału społecznego lub określonych jego przejawów i zalążków poprzez system zachęt, dotacji, programów operacyjnych, konkursów itp. Prof. Czapiński w przywołanym już wywiadzie szczególną wagę przywiązuje do edukacji. Podejście to jest zrozumiałe. Jeśli chcemy budować kapitał społeczny, którego treścią są pewne normy współdziałania i wzory zachowań, warto zacząć od najwcześniejszego stadium rozwoju jednostki – od momentu jej socjalizacji, wychowania. Dodatkowych przesłanek do szukania obszarów tworzenia kapitału społecznego w edukacji dostarczają empiryczne badania nad nim. Ich wyniki pokazują silną zależność między wykształceniem a indywidualnymi zasobami kapitału społecznego oraz duży potencjał placówek oświatowych, jeśli chodzi o budowanie kapitału społecznego w środowisku lokalnym. Dotyczy to zwłaszcza szkół podstawowych. Gdyby zrobić bilans polityki edukacyjnej i praktyki pedagogicznej w Polsce, zapewne nie wyglądałby pomyślnie w perspektywie rozwijania kapitału społecznego. Potoczne doświadczenie osób, które przeszły przez szkoły w ostatnich latach, podpowiada, że system nastawiony na indywidualnie zdawane egzaminy, sprawdziany, olimpiady i inne formy jednostkowej rywalizacji, promuje
bna NWARDEZ
51
raczej konkurencję niż kooperację. Aby szkoła stała się instrumentem polityki nastawionej na wspieranie kapitału społecznego, powinna oprócz indywidualnych konkursów rozwijać samorządność uczniowską, kółka zainteresowań, a na lekcjach – prace grupowe. Wszystko to nie wymaga zresztą znacznych nakładów, lecz przede wszystkim odpowiedniego podejścia i odwagi zerwania ze schematami. Edukacja stanowi bardzo ważny instrument emancypacji całych grup, ale sama w sobie – nie wystarcza. Choćby dlatego, że efekty procesu socjalizacyjnego są widoczne dopiero w dalszym horyzoncie czasowym. Budowa kapitału społecznego ma często długi okres kształtowania, bo zakorzeniony nieraz w doświadczeniach kilku pokoleń wstecz. Istnieją jednak możliwości przyspieszania tego procesu, np. przy pomocy oddolnego organizowania społeczności wokół wybranych problemów lub inicjatyw. Kapitał społeczny może stanowić budulec dobra wspólnego, a co za tym idzie, również wspólnymi wysiłkami powinien być generowany i akumulowany. Wspólnymi, to znaczy przy udziale podmiotów politycznych i zwykłych obywateli. Takie postawienie sprawy może sprawiać wrażenie, że rozprasza się odpowiedzialność za jego powstawanie. Powiedziałbym raczej, że ta odpowiedzialność jest demokratyzowana. Ale aby była demokratyzowana faktycznie, nie tylko formalnie, potrzebne jest rugowanie barier takich, jak wykluczenie,
marginalizacja czy osadzenie jednostek w sieciach relacji negatywnych dla nich i społeczeństwa (np. powiązania przestępcze). To jedne z głównych barier, które utrudniają obywatelom udział zarówno w budowaniu kapitału społecznego, jak i w korzystaniu z jego owoców. Może zatem refleksję na temat modernizacji powinniśmy zaczynać od zastanowienia się, jak wyeliminować te bariery? Rafał Bakalarczyk
Przypisy: 1.
CBOS, Zaufanie w sferze publicznej i prywatnej, Warszawa, luty 2004.
2.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, Czy kapitał społeczny bez społecznego zaufania jest możliwy? /w:/ Krystyna Szafraniec (red.), Jednostkowe i społeczne zasoby wsi, Warszawa 2006.
3.
Diagnoza Społeczna 2007. Warunki i jakość życia Polaków – ra-
4.
CBOS, Stowarzyszeniowo-Obywatelski Kapitał Społeczny, War-
port (red. J. Czapiński, T. Panek), Warszawa 2007, s. 264. szawa, wrzesień 2008. 5.
Ibidem, s. 4.
6.
Ibidem, s. 7.
7.
Ibidem.
8.
Wywiad z prof. J. Czapińskim, Polska smuta, „Polityka”, 9 kwiet-
9.
Diagnoza Społeczna 2007, s. 264.
nia 2009 r.
52
Jak wylać dziecko z kąpielą? Na marginesie doświadczeń trzech gmin
dr Izabela Książkiewicz
Fundusze unijne mogą być istotnym wsparciem dla rozwoju i integracji lokalnych społeczności, jeśli trafiają w rzeczywiste ich potrzeby. Twórcy projektów wspierających określone grupy czasem jednak zapominają, że uczestnicy powinni być w nich podmiotami, a nie przedmiotami. Brak autentycznego dialogu społecznego przy realizacji tego typu zadań sprawia, że projekty przynoszą nieraz efekty odwrotne do zamierzonych. Od r. w całej Unii Europejskiej, w tym w Polsce, realizowany jest Program Operacyjny Kapitał Ludzki (PO KL), współfinansowany przez Europejski Fundusz Społeczny. Jego celem jest niwelowanie różnic społecznych przez szeroko rozumianą aktywizację zawodową osób bezrobotnych, zwłaszcza takich, które zagrożone są wykluczeniem społecznym. O środki na realizację projektów w ramach PO KL mogą ubiegać się różne podmioty, od jednostek samorządowych, przez małych i średnich przedsiębiorców, po organizacje pozarządowe typu non-profit. Z danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego wynika, że do tej pory w Polsce z różnych form pomocy i szkoleń w ramach Programu skorzystały prawie tys. bezrobotnych, a , tys. spośród nich założyło własne firmy. Dofinansowano projekty na łączną kwotę przekraczającą mld euro, co przedstawiciele resortu podkreślają z wyraźnym zadowoleniem. Z funduszy z PO KL szczególnie chętnie
korzystają samorządy, dla których pieniądze te są znaczącą pomocą w realizacji ich podstawowych zadań. Potrzeby społeczne oglądane z perspektywy urzędniczego biurka często wyglądają jednak inaczej, niż w rzeczywistości. Projektodawcy po wypełnieniu biurokratycznych zawiłości otrzymują pieniądze na realizację założonych przez siebie celów, ale nie mają przy tym żadnego wsparcia, które pomogłoby im właściwie wykorzystać środki. Zeszłoroczne doświadczenia trzech mazowieckich gmin pokazują, że dodatkowe środki finansowe, nawet znaczne, niewiele znaczą dla danej społeczności, gdy nie towarzyszy im rzetelna analiza potrzeb społecznych oraz pogłębienie wiedzy i wrażliwości społecznej urzędników i pracowników instytucji publicznych.
Miało być pięknie… Na początku r. uczestniczyłam w procesie doradczym na etapie przygotowywania wniosków o dotacje w ramach PO KL dla wspomnianych trzech gmin1. Są one ośrodkami miejskimi o liczbie mieszkańców nie przekraczającej tys. osób. Przygotowując poprzednie wnioski o fundusze z Kapitału Ludzkiego, każda z nich, niezależnie od siebie, zdecydowała, że chce objąć wsparciem długotrwale bezrobotne kobiety, stale korzystające z różnych form pomocy społecznej. Łącznie we wszystkich gminach
w ubiegłorocznych projektach wzięły udział kobiety w wieku od do lat. Do projektu zakwalifikowano przede wszystkim mężatki z dwójką dzieci w wieku od roku do lat; dziewięć kobiet samotnie wychowywało co najmniej jedno dziecko, dwie mieszkały wspólnie z dorosłymi dziećmi (również osobami bezrobotnymi). Średnio, każdy z trzech projektów został dofinansowany kwotą tys. zł, w tym na aktywną integrację – czyli działania bezpośrednio skierowane do uczestników – przyznano połowę dotacji. Zostały opracowane programy szkoleń, które zakładały realizację podstawowego celu – aktywizacji zawodowej bezrobotnych kobiet i przygotowania ich do wykonywania zadań opiekunki osób starszych i opiekunki do dzieci. Cel, który został tak sformułowany, w dwóch przypadkach wypłynął bezpośrednio od pracowników Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej, którzy założyli z góry, że taka praca jest najlepszym rozwiązaniem dla naszych pań – bo przecież każda z nich ma już doświadczenie w opiece przynajmniej nad dzieckiem, a tyle jest u nas potrzebujących wsparcia, starszych, samotnych osób, których dzieci siedzą albo w Warszawie, albo w Gdańsku, albo w Holandii – wyjaśnia jedna z pracownic socjalnych. Poza tym w projektach założono, że przygotowany cykl zajęć pomoże uczestniczkom poprawić
53 samoocenę, da wiarę we własne możliwości, zmotywuje do działania i podejmowania wspólnych przedsięwzięć. – Tyle się mówi o konieczności wyrównywania szans, polityce wspierania kobiet na rynku pracy – że postanowiliśmy lokalnie właśnie je wesprzeć. Wszyscy przystąpili z takim entuzjazmem do tego pomysłu, że założyliśmy z góry, że one naprawdę znajdą tu pracę, że będziemy mogli skreślić je z listy naszego ośrodka – wspomina kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w jednej z wspomnianych gmin.
…a wyszło, jak zwykle
bna ASHLEY FISHER
Wbrew oczekiwaniom projektodawców, pierwszym efektem realizowanych projektów była szybko ujawniona frustracja i niechęć uczestniczek szkoleń, a przez to duża absencja na zajęciach (najczęstsze usprawiedliwienia: „Nie mam z kim zostawić dzieci”, „Muszę ugotować obiad”, „Mam chore dziecko”). Pracownicy, którzy z takim entuzjazmem przygotowywali się do realizacji zadania, byli oburzeni obserwowanymi postawami uczestniczek i, jak sami mówili, szybko stracili dla nich serce. – Bo przecież my się napracowaliśmy, a one
co? Awanturowały się, bo było za mało ciasteczek na stole, bo catering się spóźniał – mówi kierowniczka jednego z ośrodków. Ta sytuacja doprowadziła do utrwalenia negatywnego stereotypu podopiecznych ośrodka pomocy społecznej. Są oni postrzegani przez pracowników socjalnych jako ci, którzy nie chcą pracować, są nielojalni i roszczeniowo nastawieni. Wyrazem tego była negatywna ocena projektu, jak i samej decyzji co do jego realizacji, spadek optymizmu pracowników MOPS-ów i usztywnienie w relacjach z podopiecznymi ośrodków. Spośród kobiet objętych szkoleniami, zaledwie sześć zadeklarowało chęć uczestnictwa w podobnych programach w przyszłości oraz gotowość do podejmowania prac opiekuńczych w ramach zadań Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej. Cztery z nich za aktywną postawę zostały nagrodzone propozycjami pracy jako opiekunki społeczne, jednak to wyróżnienie nie było pierwotnie zaplanowane. Zatem żaden z założonych celów nie został osiągnięty. Mimo to projekty zostały rozliczone przez Mazowiecką Jednostkę Wdrażania Programów Unijnych i wspierają statystykę „wykonanego planu”.
Co gorsza, kobiety, dla których uczestnictwo w projekcie miało być szansą na poprawę sytuacji – „udowodniły” sobie i innym, że do niczego się nie nadają, że tylko wszystkich wokoło irytują. Utwierdziły się w przekonaniu, że „te z opieki” teraz już na pewno wiedzą, co o nich myśleć – a pracy jak nie miały, tak dalej mieć nie będą.
Szkolenia z… sufitu W ramach projektu, w okresie miesięcy, w każdej gminie przeprowadzono w ubiegłym roku średnio godzin szkoleń. W ocenie zespołu, który konsultował przygotowywane w tym roku projekty – wspomniane szkolenia miały niską wartość i zupełnie pomijały potrzeby i możliwości uczestników. W dodatku taka liczba godzin zajęciowych w tak krótkim czasie jest trudna do wytrzymania nawet dla „zwykłych” słuchaczy – trudno więc sobie wyobrazić, że efektywnie skorzystają z nich osoby bezrobotne, które utraciły część kwalifikacji. Szczególną uwagę zwrócił moduł komputerowy, który był obecny w każdym z trzech projektów (średnio godzin) – bardzo rozbudowany w treści i o złożonych celach,
54 który zupełnie nie pasował do głównego celu szkoleń, tj. przygotowania do wykonywania zadań opiekunki dzieci lub osób starszych. Przy czym w dalszym wywiadzie okazało się, że pracownicy MOPS-ów wiedzą, iż jedynie / spośród wszystkich uczestniczek projektu ma w domu komputer, a jeszcze mniej – dostęp do Internetu.
Kobiety i dzieci głosu nie mają Podstawową przyczyną niepowodzenia projektu był sposób rekrutacji uczestniczek. Kobiety zostały wskazane przez pracowników środowiskowych i nikt nie pytał ich o zdanie, nie przeprowadzono z nimi dodatkowych wywiadów pod kątem gotowości i możliwości uczestnictwa w intensywnym cyklu zajęć. Zostały wytypowane spośród dużej grupy, jako te, które „się nadają”, „są chętne do współpracy”, „nigdy nie było z nimi żadnego problemu”, „należy im się coś dobrego od losu” itp. Z góry założono, że będą usatysfakcjonowane, skoro dostały pierwszą od lat konkretną propozycję. – Naprawdę wydawało się nam, że będą zadowolone z udziału w tych szkoleniach. Było sporo młodych kobiet, które mają mały staż pracy, a dzięki naszemu projektowi zwiększały swoje szanse na lokalnym rynku pracy – mówi kierowniczka jednego z MOPSów. – Nawet nie przyszło nam do głowy zapytać, czy chciałyby uczestniczyć w takich szkoleniach i czego by tak naprawdę po tych zajęciach oczekiwały – przyznają pozostali. Nie wzięto w ogóle pod uwagę np. ewentualnych problemów z opieką nad małymi dziećmi uczestniczek.
W ciemno Gminy, o których mowa, położone są w regionie, gdzie przeważa rolnictwo, brak dużych zakładów pracy, a te, które funkcjonowały jeszcze na początku lat ., były związane z przetwórstwem owocowowarzywnym. Rejestrowany poziom
bezrobocia w roku poprzedzającym realizację omawianych projektów wynosił w nich . Jeśli dodać, że do Warszawy jest stąd około dwóch godzin samochodem – można je zaklasyfikować do tzw. trudnych lokalnych rynków pracy. Mimo tego, w żadnej ze wspomnianych gmin nie ma pomysłu na „ożywienie” lokalnego rynku zatrudnienia ani na zatrzymanie młodzieży wyjeżdżającej w poszukiwaniu lepszych perspektyw do Warszawy lub innych dużych miast, gdzie podejmuje studia lub pracę, na którą nie ma szans „u siebie”. Żaden z projektodawców nie miał nawet aktualnej diagnozy społeczno-ekonomicznej. Dane były (są) rozproszone w różnych jednostkach, które skupiają się na swoich działaniach i nie współpracują. – Bo my naprawdę mamy bardzo dużo pracy, moi pracownicy nie wyrabiają się, kiedy muszą połączyć pracę w terenie z całą tą biurokracją, a taki projekt z PO KL też wymaga dodatkowego zaangażowania się, nie tylko koordynatora, ale wszystkich nas z MOPS-u. A i tak bałam się, co to będzie, jeśli zakwestionują mi wydatki, jak ja burmistrzowi się wytłumaczę – usprawiedliwia się jedna z kierowniczek. Niestety w Polsce na poziomie lokalnym brak współpracy instytucji, brak spójnej koncepcji polityki społecznej.
Oni wiedzą najlepiej Nawet poważniejszy problem niż brak niezbędnych danych, stanowi brak świadomości tego faktu. „Wiedza” samorządów o rzeczywistych potrzebach społeczności lokalnych opiera się w dużej mierze na intuicji – a także na utrwalonym przekonaniu, że MY wiemy najlepiej, jakie są problemy u nas, zajmujemy się tym na co dzień, tu w urzędzie. W opisywanym przypadku, w działaniach poszczególnych osób zabrakło postawy uwzględniającej zdanie innych oraz poczucia służebności instytucji publicznych względem
obywateli. Takie zachowanie jest dalekie od idei samorządności. „Odgórne” potraktowanie potrzeb kobiet, które uczestniczyły w projektach, przekreśliło szanse zbudowania czegoś opierającego się na rzeczywistym zaangażowaniu grupy, która ze względu na swoją sytuację niemal na pewno nie opuści miejsca zamieszkania. Kobiety, które do tej pory skoncentrowane były przede wszystkim na obowiązkach domowych, przy odrobinie wyobraźni urzędników mogły w trakcie szkolenia zdobyć nowe umiejętności, które wzmocniłyby je, dały poczucie własnej wartości i tym samym otworzyły na innych. Mogłyby zostać objęte projektami również w kolejnych ich edycjach – dopiero to mogłoby dać widoczne efekty usamodzielnienia się grupy oraz ewentualnych działań podejmowanych z jej inicjatywy na rzecz innych mieszkańców. Niestety rzadko u nas docenia się siłę i możliwości oddziaływania społecznego inicjatyw podejmowanych przez małe grupy na rzecz innych małych grup w celu rozwiązania nawet doraźnych problemów. Tymczasem więzi społeczne buduje się właśnie w działaniu na poziomie lokalnym. Urzędnicy, którzy przy realizacji projektu chcieli „wykazać się”, swoim ambicjonalnym podejściem uruchomili lawinę nieporozumień. Mogą one wpłynąć na aktywność uczestników podobnych projektów w kolejnych latach. Natomiast już dziś zburzyły zaufanie, które jest podstawą wszelkich relacji i interakcji społecznych.
Bez wsparcia Odpowiedzialność za niepowodzenie projektów spoczywa nie tylko na poziomie gminnym. Na żadnym etapie konsultacji z jednostką wdrażającą nie padło np. pytanie o kryteria doboru uczestników projektów i ich zasadność – choć każdy z wniosków był co najmniej dwukrotnie odsyłany do poprawek. Projektodawcy nie otrzymali, w swoim odczuciu, odpowiedniego
55 wsparcia merytorycznego ze strony Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych, choć przygotowywali tego rodzaju wniosek po raz pierwszy. We wszystkich przypadkach pomagał im w tym „ktoś z rodziny”, małżonek lub studiujące dziecko. Koordynatorzy byli przekonani, że zrobili wszystko zgodnie z „przepisem na sukces”. Wybrali grupę, której jak żadnej innej uczestnictwo w tego typu programach jest potrzebne – kobiety długotrwale wykluczone z rynku pracy. Zaplanowali dużą liczbę godzin szkoleniowych i wynajęli „niedrogą firmę” lokalnie specjalizującą się w „obsłudze projektów unijnych”. Niestety, istnieje poważna obawa, że wspomniane projekty nie tylko nie przyniosły dobrych owoców, ale i mogą zaszkodzić ich „beneficjentom”. Źle świadczona pomoc, oparta na autorytarnych postawach pracowników instytucji pomocowych – może tworzyć swego rodzaju pułapkę. Dobre-złe założenia przyjęte w pierwszych etapach projektów, tj. nieuwzględnienie realnych
potrzeb, brak bilansu kompetencji, który pozwoliłby na dostosowanie szkoleń do możliwości uczestniczek, mogą zaważyć w niedalekiej przyszłości na ich szansach „wyrwania się” z kręgu zależności od świadczeń socjalnych. Nikt też nie wziął pod uwagę faktu, że niezadowolenie i rozczarowanie niewielkiej grupy kobiet biorących udział w projektach, może przełożyć się na wiedzę i postawy dużo większej liczby osób. Realizatorom i koordynatorom zabrakło wyobraźni, nikt nie przewidział potencjalnych ubocznych efektów inicjatyw podjętych z takim wysiłkiem, oraz nie zaprojektowano na żadnym z etapów działań kontynuujących, którymi objęte byłyby uczestniczki oraz ich najbliższe środowisko. Uzyskane przeze mnie informacje pozwalają na ocenę przygotowania i realizacji projektów tylko w tych trzech gminach. Jednak z rozmów z koordynatorami projektów i kierownikami jednostek aplikujących wynikało, że podobne doświadczenia mają i inne gminy.
Ważne, że kierownicy MOPS-ów i koordynatorzy zeszłorocznych projektów dostrzegli popełnione błędy, których nie chcą powtórzyć w kolejnych latach. Szukają wsparcia i wiedzy „na zewnątrz” – niestety, poza organem, który z definicji powinien być otwarty na pomoc w rozwiązywaniu podobnych problemów i na ich konsultowanie2. Być może te trzy gminy są wyjątkami – gorzej, jeśli taka jest praktyka wydawania kolejnych setek tysięcy złotych dotacji, które sumują się w miliony zmarnowanych euro… dr Izabela Książkiewicz współpraca Monika Kasprzak
1.
gmin – są do wiadomości redakcji. 2.
polecamy
projekt informacyjny realizowany przez Instytut Spraw Obywatelskich
Wsparcie udzielone przez Islandię, Liechtenstein, i Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego, a także ze środków budżetu Rzeczpospolitej Polskiej w ramach Funduszu dla Organizacji Pozarządowych
Na prośbę kierowników jednostek samorządowych, nie ujawniam nazw Warto przy okazji zauważyć, że wnioski z ewaluacji projektów rzadko są w odpowiedni sposób rozpowszechniane i omawiane z projektodawcami i uczestnikami projektów w celu uniknięcia powtarzania raz popełnionych błędów.
56
E-polityka:
kolejna złudna utopia?
Łukasz Medeksza, Gniewomir Świechowski
Czy kolejną konstytucję napiszą internauci? Nie. Bo nie ma czegoś takiego jak „internauci”. I żaden tłum, nawet wyrafinowany technologicznie, nie zmieni sam zsiebie ustroju państwa. Ale czy to oznacza, że społeczności internetowe nie wpłyną na kształt demokracji? Cyberwojna z KDT Warszawa, lipca. Zamieszki pod Pałacem Kultury i Nauki. Kupcy z KDT walczą z ochroniarzami wynajętymi przez komornika, a później z policją. Tuż obok stoi niewielka grupka z naprędce skleconymi transparentami. To zwolennicy likwidacji KDT. Skąd się wzięli? – Jesteśmy uczestnikami internetowego Forum Wieżowców Polskich – oświadczają jednej z telewizji w trakcie relacji na żywo. Forum działa pod adresem SkyscraperCity.com. Jest znane chyba każdemu, kto interesuje się nowymi inwestycjami w dużych polskich miastach. Demonstracja Forum Wieżowców Polskich została zwołana raptem pięć dni przed bitwą o KDT. – Coś czuję, że . będzie zadyma… fajnie by taki kontr-protest zorganizować – pisał lipca forumowicz o nicku „exclusiv” w jednym z wątków na SkyscraperCity.com. Jestem za, mogę podjąć się organizacji takiego wiecu – odpowiedział mu „Octavianus”. I machina ruszyła. Forumowicze założyli nawet specjalną stronę „Żegnamy KDT” (zegnamykdt.pl). Do tej sytuacji dałoby się zapewne dorobić teorię w stylu „pokolenie internetowych serwisów społecznościowych rzuca wyzwanie niedobitkom transformacji gospodarczej sprzed lat”. Ale byłaby to teza na wyrost, przypisująca użytkownikom forów internetowych pewien określony zestaw poglądów. Równie dobrze można sobie wyobrazić sytuację odwrotną: oto kupcy zwołują w Internecie demonstrację przeciwko władzom Warszawy. Albo jeszcze inaczej: zarówno kupcy, jak i przeciwnicy KDT skrzykują się „w wirtualu”, by dać wyraz swoim poglądom i niezadowoleniu „w realu”. Internet jest świetnym narzędziem mobilizacji. Ale tylko narzędziem.
Internetem w duży bank Coraz więcej takich internetowych akcji społecznych. W pierwszych miesiącach r. spory rozgłos zyskała
ta prowadzona przez niezadowolonych klientów mBanku. Zrzeszeni wokół nieformalnych inicjatyw mstop.pl i nabiciwbrebank.pl daliśmy przykład, że nieznanych sobie kilka tysięcy osób potrafi się zorganizować i powiedzieć, co myśli o postępowaniu jakiejś firmy wobec klientów – tłumaczyli inicjatorzy akcji w lipcu r., pół roku po jej rozpoczęciu. Jesteśmy najdłużej działającą tego typu inicjatywą, staliśmy się wzorem dla innych, pokazaliśmy, że klient ma głos i będzie go używał. Akcja nie sprowadza się do wylewania żalów w Internecie. Klienci mBanku naprawdę walczą o swoje prawa. Acz w lipcu br. zaproponowali przeciwnikowi negocjacje. Wyciągnęliśmy rękę do mBanku – czytamy na stronie mstop.pl. Mamy nadzieję, że spór uda się rozwiązać w sposób akceptowalny dla obu stron. Komentując dla TVN tego typu inicjatywy, znana socjolożka prof. Mirosława Marody powiedziała: Społeczeństwo obywatelskie jest u nas słabo rozwinięte. Ale pojawienie się takich grup pokazuje, że także Polacy odkrywają siłę zbiorowego zaangażowania. Internet jest idealnym narzędziem do samoorganizacji, bo umożliwia szybką komunikację. A te grupy mają szansę coś załatwić. Nawet nasi politycy, których świadomość internetowa jest rażąco niska, nauczą się w końcu, że należy się z nimi liczyć. Ten cytat został odnotowany na stronie mstop.pl, jako element podsumowania półrocznej akcji przeciwko mBankowi.
Kataryna pozywa Michalskiego W maju r. „Dziennik” – dając wyraz niechęci części środowiska dziennikarskiego do forów, anonimowych komentarzy i blogosfery – przypuścił szturm na Internet. De facto ujawnił tożsamość Kataryny – najbardziej znanej anonimowej blogerki politycznej w Polsce (wcześniej ją szantażował). Zaś do internautów zwrócił się pamiętnymi słowami „pocałujcie mnie w dupę”, od których zaczynał się „List otwarty do obrońców Kataryny”,
57 autorstwa samego Roberta Krasowskiego, redaktora naczelnego gazety. – Polskim Internetem rządzi liga anonimowych donosicieli – wtórował mu Cezary Michalski, czołowy publicysta „Dziennika”. – Byłem kiedyś taki naiwny, żeby wierzyć, że Internet da Polakom wolność, jakiej nie mieli od dawna. Pomyliłem się. I choć problem wskazywany przez gazetę rzeczywiście istnieje – anonimowość wielu blogerów i internetowych komentatorów bywa przykrywką dla agresji i pasożytowania na owocach cudzej pracy – to gazeta Krasowskiego i Michalskiego strzeliła gola do własnej bramki. Zamiast wywołać ciekawą dyskusję, rozpętała bezpardonową wojnę, w której po stronie Kataryny i prawa do anonimowości stanęło nie tylko wielu blogerów, ale również spore grono publicystów, w tym i tych bliskich ideowo „Dziennikowi”. A że wchodził on właśnie w fazę ostrego kryzysu, można było odnieść wrażenie, że szarża Krasowskiego i Michalskiego była rozpaczliwą próbą stworzenia nowego konfliktu ideowego, w którym ich gazeta rozdawałaby karty. Nic z tego nie wyszło. Wkrótce gruchnęła wiadomość, że „Dziennik” zostanie połączony z „Gazetą Prawną”. Krasowski i Michalski stracili stanowiska. A lipca Kataryna ogłosiła na blogu, że wytacza proces trojgu dziennikarzy „Dziennika”, w tym Michalskiemu.
Blog demaskuje TVP Ten dzień – lipca – był gorący w Salonie, najbardziej znanym polskim serwisie z blogami politycznymi. Właśnie tam Kataryna poinformowała, że zamierza spotkać się w sądzie ze swoimi oponentami z „Dziennika”. W tym samym miejscu Łukasz Warzecha – publicysta „Faktu”, aktywny bloger – opisał swoją poranną przygodę w TVP. Poszedł tam, by poprowadzić przegląd prasy. Tego dnia jego gazeta opublikowała na czołówce archiwalne zdjęcie „hajlującego” Piotra Farfała, dziś prezesa TVP, kiedyś sympatyka ruchów neofaszystowskich. Zgodnie ze zwyczajem panującym w przeglądach prasy, Warzecha miał zacząć od omówienia zawartości własnej gazety. To zaś oznaczało, że cały program rozpocznie się od pokazania kompromitującej fotografii prezesa telewizji. Wydawca przeglądu nie zgodził się na to. Oburzony Warzecha odmówił prowadzenia programu. Całą historię opisał na blogu w Salonie. Jego opowieść stała się niusem dnia w Gazecie.pl, jednym z największych polskich portali. Dzień później ten sam portal za jedną z najważniejszych informacji uznał zapowiedź procesu Kataryny z ludźmi „Dziennika”.
Salon24 zamazuje granice Można oczywiście wskazywać ideowe i ekonomiczne powody, dla których Gazeta.pl nagłaśnia takie informacje (bo zwalcza Farfała; bo jej wydawca rywalizuje z wydawcą „Dziennika”…). Jednak ma to drugorzędne znaczenie. Przygody Kataryny z „Dziennikiem” i Warzechy z TVP
pokazują, że blogi mogą mieć dużą siłę. Potrafią skutecznie nagłaśniać niedobre praktyki mainstreamowych mediów, a nawet pozywać duże redakcje do sądu. W tym miejscu warto dodać, że Salon jest ciekawym przykładem połączenia medialnego mainstreamu z amatorską blogosferą. Twórca serwisu – Igor Janke – to zawodowy publicysta. W Salonie blogują profesjonaliści (jak Warzecha czy Krzysztof Leski) i amatorzy (często ukryci pod nickami, jak Kataryna). Granica między tymi grupami jest całkiem zamazana. Bo kim jest Warzecha, gdy bloguje w Salonie? Publicystą czy blogerem? A Paweł Rybicki, znany jako Rybitzky, który zaczynał jako bloger-amator, ale od pewnego czasu pisuje także zawodowo, za pieniądze? Tak naprawdę nie ma „dziennikarzy” i „blogerów”, ani tym bardziej konfliktu między nimi. Są dwie praktyki – zawodowe dziennikarstwo i blogowanie. Jedna i ta sama osoba może robić obie rzeczy na raz, w dowolnych proporcjach.
Etyka blogera a etyka dziennikarska Światy dziennikarzy i blogów upodabniają się do siebie nie tylko poprzez osoby działające na obu polach. Dzieje się tak również w kwestiach warsztatowych. Część blogosfery ulega profesjonalizacji, zamieniając się w opiniotwórcze media i dobrowolnie przyjmując zasady dziennikarskiej etyki. Natomiast niektórzy dziennikarze pod presją rosnącej prędkości przepływu informacji odchodzą od tych zasad, niczym nie odróżniając się już od amatorów z blogosfery. Banalnym przykładem jest tu nieprawdziwa informacja, że Jarosław Kaczyński założył konto w serwisie społecznościowym Twitter, podana pod koniec lipca przez portal tvn.pl. Opublikowanie jej bez weryfikacji to ledwie pierwszy grzech, ponieważ portal nie zamieścił sprostowania, a po prostu zamiótł sprawę pod dywan, usuwając materiał. Niestety, takie zachowanie nie jest wyjątkowym wydarzeniem. Stawia to pod znakiem zapytania wiarygodność, którą szczycą się „tradycyjne” media, uważając ją za swoją główną przewagę nad blogosferą. W tym samym czasie blogi stają się wiarygodnymi źródłami informacji dla samych dziennikarzy, co potwierdza choćby wyznanie szefa działu technologii dziennika „The New York Times”. Przyznał on, że poszukiwanie tematów do swojego działu rozpoczyna od serwisu TechCrunch, prowadzonego przez Michaela Arringtona. Ta popularna i szanowana w Internecie strona wyewoluowała z bloga i wciąż ma jego formę, jednocześnie należąc do najbardziej wpływowych mediów w branży IT. Wyrazem konwergencji mediów i blogosfery są także próby stworzenia kodeksu współpracy z blogerami, który ma uregulować relacje marketingowców i PR-owców z blogosferą. Wszak jest ona coraz częściej doceniana również jako medium dla reklamy. Blog, a raczej jego autor, jest – tak jak tytuł prasowy – obdarzany zaufaniem czytelników. I tak jak tytuł prasowy, może zaryzykować jego utratę, przemycając na przykład treści reklamowe jako wiarygodną i obiektywną informację.
58 Mamy więc sytuację, w której najpopularniejsze blogi zbliżają się profesjonalizmem do „tradycyjnych” mediów, a te ostatnie – próbując im dorównać szybkością – powielają największe grzechy blogosfery, które dziennikarze regularnie blogerom wypominają.
Między Twitter Revolution a cyberlinczem
ba PAT DAVID
Ludzie mobilizują się przez Internet w bardzo różnych sprawach. Małych i dużych. Czasem imponujących, czasem niezbyt sympatycznych. Popularne serwisy społecznościowe Twitter i Facebook okazały się niezwykle pomocne w organizowaniu antyrządowych demonstracji w Mołdawii i Iranie w r. Ale także – a może przede wszystkim – w informowaniu świata o sytuacji w tych krajach i zabieganiu o poparcie dla tamtejszych ruchów opozycyjnych. Dlatego protesty w Mołdawii zyskały sobie w zachodnich mediach nazwę „Twitter revolution”. Z drugiej strony – w r. głośny był przypadek „internetowego linczu” na mordercy nastolatki ze Świdnicy. Został zatrzymany przez policję, a tamtejsza młodzież szybko ustaliła jego dane i namierzyła go w Naszej-klasie.pl. Efektem były dziesiątki kipiących nienawiścią komentarzy w jego profilu, których autorzy – często pisząc pod nazwiskiem i ujawniając twarze! – w ostrych słowach grozili mordercy śmiercią. Podobnych przypadków było w Polsce więcej.
Piraci szturmują Brukselę Wkurzeni użytkownicy Internetu potrafią zaistnieć politycznie. W kwietniu r. szwedzki sąd wymierzył surowe wyroki twórcom popularnego serwisu The Pirate Bay, umożliwiającego nieskrępowaną – a więc nie przejmującą się prawami autorskimi – wymianę plików multimedialnych (filmów, muzyki itp.). W rezultacie, opowiadająca się za swobodą działania takich serwisów szwedzka Partia Piratów zdobyła
ponad głosów w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego i wprowadziła swojego deputowanego. Jak podaje anglojęzyczna Wikipedia, w maju r. Piraci byli już trzecią pod względem liczebności partią w Szwecji, a ich młodzieżówka – największą polityczną organizacją młodzieżową w tym kraju. Równolegle trwa internetowa kampania przeciwko tzw. pakietowi telekomunikacyjnemu, proponowanemu przez Komisję Europejską. Zdaniem jego oponentów, poważnie ograniczyłby on swobodę korzystania z Internetu. Ogólnoeuropejska akcja w tej sprawie ma nazwę Blackout Europe. I choć na początku maja Parlament Europejski nie przyjął pakietu telekomunikacyjnego, to organizatorzy protestu alarmują, że jesienią r. ten kontrowersyjny zbiór przepisów znów będzie omawiany przez główne organy Unii Europejskiej.
Internauci nie istnieją! Dowodem na rosnącą rolę użytkowników Internetu w życiu publicznym są nie tylko jednorazowe akcje, ale też duże, prężne, samoorganizujące się społeczności internetowe. Chyba najciekawszą z nich jest Wikipedia, czyli internetowa encyklopedia tworzona oddolnie przez wszystkich zainteresowanych. Gdy spojrzymy na nią „od kuchni”, dostrzeżemy misterny system procedur zbiorowej pracy nad tekstem, który przypomina raczej jakąś szacowną instytucję (wraz z jej wewnętrznymi hierarchiami i obyczajami), niż anarchiczne pospolite ruszenie tysięcy amatorów. Obserwując takie zjawiska jak Partia Piratów, Wikipedia czy zwoływane w Internecie demonstracje (albo flash moby – jak te ku czci Michaela Jacksona, które przetoczyły się po jego śmierci przez zachodnie miasta), trudno oprzeć się wrażeniu, że wielkimi krokami zmierzamy ku jakiejś nowej formie demokracji. Takiej, w której zwykli ludzie, za pomocą nowych technologii, będą współuczestniczyć w życiu publicznym. Ba, będą wręcz decydować o tym, co nim jest (Wikipedia jest przecież świetnym przykładem nowej przestrzeni publicznej). A skoro tak, to na usta ciśnie się pytanie: czy przyszłą konstytucję napiszą internauci? W lipcu r. jeden z nas zaproponował taki właśnie temat dla jednej z debat organizowanych przez amerykańską artystkę Lindę Pollack pod szyldem Habeas Lounge, w ramach wystawy „Na Okrągło” we wrocławskiej Hali Stulecia (Ludowej). Z dyskusji wynika, że odpowiedź na to pytanie brzmi: „nie”. Podczas debaty Wiesław Cupała (w latach . i . współtwórca Ruchu Nowej Kultury i Pomarańczowej Alternatywy, dziś znawca Internetu i nowych technologii, headhunter pracujący dla dużych firm z branży IT) wskazał zdroworozsądkowo, że nie ma czegoś takiego jak „internauci”. – Internet jest tylko narzędziem – podkreślał, dodając, że „internauta” to po prostu zwykły człowiek, tyle że korzystający z Internetu. Może więc przyszłą konstytucję napiszą „zwykli ludzie” wyposażeni w Internet? Też nie – argumentował z kolei
59 Tomasz Styś (twórca serwisu blogerskiego Dolnoslazacy.pl, wcześniej m.in. szef gabinetu marszałka Dolnego Śląska). Przypomniał losy obywatelskiego projektu konstytucji, lansowanego przez „Solidarność” w połowie lat . Podpisało się pod nim ok. , mln obywateli. Bez skutku: projekt nie został uwzględniony. Zdaniem Stysia, to dowód, że obywatele nie mają wpływu na kształt ustroju Polski. Powtórzmy zatem, że Internet – będąc (tylko i aż) świetnym narzędziem mobilizacji i komunikacji – nie generuje własnej agendy. Spotykający się za jego pośrednictwem ludzie prezentują przeróżne poglądy. Gdy zaś dyskutują ze sobą, to nie przebierają w słowach, o czym można przekonać się czytając dowolne duże forum internetowe. Zaciekle zwalczające się cyberplemiona nie napiszą wspólnej konstytucji.
Ty też jesteś prosumentem A jednak coś się zmienia. Internet wpływa na życie publiczne. Nie narzucając żadnej konkretnej treści politycznej, ma szansę zmienić formę uprawiania polityki. Społecznościowy Internet, czyli tzw. Web ., stworzył – by tak rzec – nową przestrzeń totalnej komunikacji, kreacji, remiksu i wymiany. Jako aktywni użytkownicy tej przestrzeni jesteśmy ucieleśnieniem wizji Alvina Tofflera, który już lat temu opisał postać „prosumenta” – miksturę producenta i konsumenta. Nadajemy własne komunikaty, publikujemy swoją twórczość, a zarazem konsumujemy, komentujemy i remiksujemy to, co dostajemy od innych. Żyjemy w ciągłym dialogu. Oceniamy (jak w serwisach typu Digg czy polski Wykop) i decydujemy (jak w Wikipedii). Dlaczego nie mielibyśmy w identyczny sposób uczestniczyć w życiu politycznym? Dlaczego nie mielibyśmy np. współtworzyć i oceniać projektów ustaw? Nic dziwnego, że na żyznym podglebiu Web . rosną projekty określane mianem Gov ., od government (rząd). To próby wykorzystania narzędzi społecznościowego Internetu w zarządzaniu sferą publiczną. W ostatnim czasie inicjatorami tego typu przedsięwzięć są różnego rodzaju władze.
Prezydent cytuje blogerów Popularne są projekty z zakresu tzw. e-administracji, która ma umożliwiać obywatelom załatwianie urzędowych spraw przez Internet. Charakterystyczne dla Web . mapy Google’owskie okazują się świetnym narzędziem służącym do zbierania (we współpracy z użytkownikami) i udostępniania różnych danych dotyczących przestrzeni publicznej – przykładem jest mapa pożarów buszu w australijskim stanie Victoria, albo pomysły proponowane przez mieszkańców Waszyngtonu w ramach zorganizowanej przez władze tego miasta akcji Apps for Democracy (urząd miejski udostępnia swoje bazy danych, Google daje narzędzia, wszyscy zainteresowani wymyślają na tej podstawie użyteczne aplikacje internetowe). Notabene, w marcu r. inicjator tej akcji, Vivek Kundra, został mianowany na nowo utworzone stanowisko głównego informatyka USA przez prezydenta Baracka Obamę.
Rząd Australii zainicjował w czerwcu r. projekt Gov ., by we współpracy ze wszystkimi zainteresowanymi obywatelami spróbować znaleźć sposoby wykorzystania Web . do administrowania państwem. Coraz popularniejsze są próby internetowego komunikowania się polityków z wyborcami – nie tylko poprzez blogi czy YouTube, ale i profile i kanały w popularnych serwisach społecznościowych, z których największą furorę w r. robi mikroblogerski Twitter. Gdy pod koniec lipca r. kancelaria Lecha Kaczyńskiego zaczęła testować wersję „beta” nowej strony prezydenta kraju, zwróciła się o opinie do blogerów. Na to wezwanie odpowiedział m.in. blog Piąta Władza. Po paru dniach został zacytowany na stronie prezydenta państwa. W czerwcu r. zespół strategicznych doradców premiera opublikował raport „Polska ”. W tym obszernym dokumencie można znaleźć następujący fragment: Aby zapewnić stały rozwój i wysoki poziom e-usług, administracja publiczna musi stać się bardziej innowacyjna – na wzór komercyjnych przedsięwzięć sieciowych stale eksperymentujących z nowymi rozwiązaniami. Stosując rozwiązania serwisów typu „web .”, usługi administracji powinny w przyszłości angażować obywateli na zasadzie partnerskiej. Przykładem może być łączenie informacji publicznej z kolektywną wiedzą użytkowników zebraną w sieci. Taką połowicznie interaktywną podstronę (na swojej oficjalnej stronie) uruchomił marszałek Dolnego Śląska w czerwcu r., gdy niektóre części regionu zalała powódź.
Czas na demokrację uczestniczącą? Oddolna energia Web ., zestawiona z projektami Gov . inicjowanymi przez władze różnego szczebla, każe postawić pytanie o szanse rozwoju tzw. demokracji uczestniczącej. A więc takiego systemu, w którym obywatel jest stałym (a nie tylko doraźnym, w chwili głosowania) podmiotem współdecydującym o sprawach publicznych. Dziś za wcześnie na odpowiedź. Ale w moim przekonaniu trudno wyobrazić sobie lepszy moment na wdrażanie elementów demokracji uczestniczącej. Nawet jeśli z jej dobrodziejstw miałaby korzystać mniejszość uprawnionych. Wszak warto pamiętać, że w szczycie rozwoju idei tzw. budżetu partycypacyjnego w brazylijskim Porto Alegre z tej formy wpływania na życie publiczne – wedle optymistycznych szacunków – korzystało do tys. mieszkańców. Niby dużo, ale w zasadzie niewiele jak na populację miasta liczoną na ponad , mln ludzi. Także i w tym przypadku warto pamiętać, że demokracja uczestnicząca – podobnie jak Web . – jest tylko narzędziem. Ale przecież demokracja jako taka też jest tylko narzędziem. Łukasz Medeksza Gniewomir Świechowski
Dwudziesta rocznica wyborów z czerwca 1989 r. to idealny moment, by przestawić opinie, które w wolnej Polsce były marginalizowane. Temu ma służyć wydana właśnie książka „Gwiazdozbiór w Solidarności” – wywiad-rzeka z Joanną i Andrzejem Gwiazdami, założycielami Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża oraz liderami Pierwszej „Solidarności”. Te czołowe postaci Pierwszej „Solidarności” na przestrzeni ostatnich dwóch dekad były praktycznie nieobecne w mediach. Ostatnio się to zmienia, jednak ich poglądy przywoływane są bardzo wybiórczo. Nic dziwnego: Gwiazdowie byli równie konsekwentni w postulatach rozliczenia systemu komunistycznego, jak i w krytyce polskiego modelu kapitalizmu. Ostro oceniali historyczną rolę Lecha Wałęsy nie tylko z powodu jego dwuznacznych związków ze Służbą Bezpieczeństwa, ale także z uwagi na niedemokratyczny sposób kierowania „Solidarnością” oraz zdradę interesów środowisk pracowniczych przez rządy tworzone pod jego patronatem. 4 czerwca 2009 r., dokładnie dwadzieścia lat od wyborów będących konsekwencją porozumień Okrągłego Stołu, ukazuje się zapis rozmów z legendami opozycji antykomunistycznej, wzbogacony o wybór rozmaitych unikalnych materiałów dotyczących ich życia i działalności. W ich barwnych, pełnych anegdot opowieściach sporo jest opinii zwanych kontrowersyjnymi, i to dla bardzo wielu uczestników życia publicznego, nie tylko tych, z których krytyką Gwiazdowie są kojarzeni. Właśnie ten subiektywny ton stanowi największą wartość książki. Do książki dołączona jest bezpłatna płyta DVD z filmem prezentującym niezależne, alternatywne obchody 25. rocznicy powstania „Solidarności”. Obchody te były w roku 2005 współorganizowane m.in. przez Joannę i Andrzeja Gwiazdów oraz pismo „Obywatel”.
Gwiazdozbiór w „Solidarności” Joanna i Andrzej Gwiazdowie w rozmowie z Remigiuszem Okraską
512 stron plus 32 strony wkładki zdjęciowej + płyta DVD Cena 49,00 zł (w księgarniach); 44,00 zł bezpośrednio u wydawcy (koszt przesyłki wliczony): Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-734 Łódź tel./fax. (042) 630 17 49 e-mail: biuro@obywatel.org.pl Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 z dopiskiem „Gwiazdozbiór w »Solidarności«” Wszelkich dodatkowych informacji na temat książki udziela Konrad Malec pod numerem telefonu +48 504 268 206 oraz adresem poczty elektronicznej malec@obywatel.org.pl Więcej o książce i autorach oraz zamówienia w Internecie:
www.gwiazda.oai.pl
61
Niektórzy ludzie zostają wandalami, by uczynić świat piękniejszym. GRUPA TWOŻYWO
Semiotyczni partyzanci Liliana Milewska Wrogie, bo ogłupiające społeczeństwo przekazy, są wszędzie. Skrywają się w gazecie przeglądanej przy porannej kawie, krzyczą z samochodowego radioodbiornika, atakują z pstrokatego billboardu w centrum miasta, strzelają banałem z ekranu telewizora. Choć przeciwnik jest tak potężny, grupy aktywistów zdecydowały się wydać mu wojnę. Walczą z nim jego własną bronią. Bombardowani informacją Każdego dnia środki masowego przekazu atakują nas ogromem informacji. Wplatają się one w najmniejszą lukę w krajobrazie, zarówno rzeczywistym, jak i wirtualnym. Swoim nadmiarem zobojętniają odbiorców na przekaz medialny i utrwalają bierność w życiu społecznym. Zaplątani w informacyjną pajęczynę, gubią oni znaczenie poszczególnych komunikatów i pozwalają hipnotyzować się zgrabnie ułożonym sloganom reklamowym czy filtrowanym wiadomościom.
Grupy aktywistów społecznych, próbujące przebić się przez ten informacyjny szum ze swoim, często niepopularnym przesłaniem, nie mają łatwego zadania. Dlatego też coraz częściej uciekają się do niecodziennych form przekazu, mających na celu zaskoczyć, zszokować, rozśmieszyć odbiorcę znieczulonego na płynące do niego komunikaty. Wyjątkowo skuteczne bywają tu prowokacje kulturowe, którym nadano ogólną nazwę culture jammingu.
Odbijanie przekazów Culture jamming można próbować przetłumaczyć jako „zagłuszanie oficjalnych fal kultury”. Zgodnie z teorią komunikowania, proces komunikacji rozpoczyna się, gdy nadawca koduje komunikat, który następnie wysyła kanałem komunikacyjnym do odbiorcy. Ten dekoduje przekaz, czyli interpretuje otrzymaną wiadomość i nadaje jej znaczenie. Znaczenia nie są jednak przypisane raz na zawsze – zmieniając kontekst, można ujawnić dodatkowe sensy, kryjące się za każdym komunikatem. Wykorzystują to jammerzy, którzy starają się zakłócać przekazy nadawane przez agencje reklamowe czy wielkie korporacje – po to, by zachęcić odbiorców do świadomego kontrolowania docierających zewsząd komunikatów.
62 Ich podstawową taktyką jest détournement (przechwytywanie), rozumiane jako przejmowanie elementów popularnej ikonografii w taki sposób, że powstają nowe dzieła, często o znaczeniu opozycyjnym wobec pierwowzoru. Metody działania stosowane przez „zagłuszaczy” są różne – od przerabiania billboardów i plakatów reklamowych, przez tworzenie prześmiewczych wersji internetowych stron korporacji czy instytucji, aż po podszywanie się pod ich przedstawicieli w medialnych debatach. Jammerzy często stosują dezinformację, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na wzrastający fałsz informacyjny. Nadają medialnym artefaktom nowe, wywrotowe znaczenie – i w ten sposób pozbawiają je siły. Oszukują, ale to ten rodzaj kłamstwa, który uodparnia na wszelki fałsz.
Korporacje na celowniku
ADBUSTERS
Jesteśmy globalną siecią artystów, aktywistów, pisarzy, psotników, studentów, wychowawców, menedżerów, którzy chcą szerzyć nowy społeczny ruch w wieku informacji – tak piszą o sobie członkowie grupy Adbusters, której sztab generalny mieści się w kanadyjskim Vancouver. Stworzył ją Kalle Lasn, emigrant z Estonii, twórca filmów dokumentalnych.
Jammerem został, gdy wściekł się na komercyjną stację radiową, która odmówiła wyemitowania jego społecznych reklamówek. Spoty wymierzone były w przedsiębiorstwa wycinające kanadyjskie starodrzewy, a jednocześnie obłudnie kreujące swój wizerunek jako firm prowadzących ekologiczną gospodarkę leśną. Powód był prozaiczny: strach rozgłośni przed utratą reklamodawców. Lasn uznał, że sytuacja, w której nie można powiedzieć nic złego o sponsorach mediów, niebezpiecznie przypomina położenie mieszkańców Związku Radzieckiego, gdzie nie można było skrytykować rządu. Postanowił założyć organizację, której misją będzie demaskowanie oszustw dokonywanych przez korporacje i świat reklamy. Tak powstała Adbusters Media Foundation. Grupa wydaje pismo „Adbusters Magazine”, które ukazuje się na pięciu kontynentach. Zespół redakcyjny magazynu zajmuje się kwestią niszczenia środowiska naturalnego i kulturalnego przez komercję, a tworzą go byli pracownicy agencji reklamowych, którzy zręcznie łączą humor, rozsądek i obrazoburcze idee z ciekawą szatą graficzną. Uprawiają subvertising (advertising – reklamowanie, subverter – wywrotowiec). Tworząc „antyreklamy”, wykorzystują ironię
63 i kpinę, aby zmusić ludzi do myślenia nad treścią „prawdziwych” reklam. Często sięgają po motywy znane z autentycznych kampanii reklamowych. Klasycznym przykładem może tu być parodia reklam Marlboro, papierosów sprzedawanych z wykorzystaniem obietnicy „prawdziwej męskiej przygody”. Plakat stworzony przez adbustersów przedstawia dwóch kowbojów na koniach na tle zachodzącego słońca, jednak napis głosi: „Brak mi płuca, Bob”. Takich pomysłowych „antykampanii reklamowych”, zyskujących popularność (a więc skutecznych) dzięki potędze Internetu, środowisko pisma „Adbusters” – oraz jego naśladowcy, bo grupa poruszyła lawinę – ma na swoim koncie bardzo wiele. Uderzają w największe koncerny spożywcze i tytoniowe czy firmy dyktujące modę. Sprawnie wywracają do góry nogami wiele marketingowych koncepcji. W Sieci krążą przerobione plakaty Benettona ukazujące mężczyznę z ustami wypchanymi banknotami, podpisane: „The true colors of Benetton” (Prawdziwe kolory Benettona). Jammerzy błyskotliwie poradzili sobie także z nazwą modnej wody Evian, którą zamieniono na Naive (naiwny). Nie boją się używać drastycznych symboli, np. pokazując skrajnie wychudzoną anorektyczkę w antyreklamie perfum sygnowanych przez Calvina Kleina. Bodaj najczęstszym celem adbustersów jest McDonald’s. Jedna z „reklam” wymierzonych w tę sieć składa się z dwóch planów. Na drugim znajduje się człowiek na stole operacyjnym, na pierwszym natomiast – kardiograf, który pokazuje zapis pracy serca, układający się w charakterystyczną literkę „M”. „Antyslogan” widniejący na plakacie brzmi: „Big Mac Attack!”. Inną stałą „ikoną” przekazu adbustersów jest flaga Stanów Zjednoczonych, na której zamiast gwiazdek pojawiają się znaki firmowe różnych korporacji. Aktywiści chcą w ten sposób skłonić Amerykanów do zastanowienia się nad ich nawykami konsumenckimi oraz nad wpływem wielkiego biznesu na kraj, rządy, politykę. Lasn jest optymistą, ponieważ twierdzi, że zmiany wkrótce przyjdą – ludzie są już bowiem przesyceni konsumpcyjnym stylem życia. Nadkonsumpcja uczyniła Amerykę szczególnie gotową do podchwycenia nowych idei. Myślę, że może osiemdziesiąt procent ludzi rozumie, że jest coś głęboko złego w ich społeczeństwie. Poziom niepokoju o przyszłość jest ogromny – twierdzi. Aby konstruktywnie zagospodarować te nastroje, kanadyjscy jammerzy prowadzą także agencję Powershift. Pomaga ona organizacjom nienastawionym na zysk w prowadzeniu społecznych kampanii reklamowych. Szeroką działalność prowadzą w Internecie. Ich strona (www.adbusters.org) służy jako centrum informacyjne o różnych metodach i narzędziach walki ze światem reklamy i komercji.
Wojna przeciwko wojnie Inna sprawnie działająca grupa aktywistów wykorzystujących prowokacje kulturowe nosi nazwę The Yes Men. Chcąc przedstawić opinii publicznej swój punkt widzenia na rzeczywistość, uprawiają – jak sami to nazywają
Secesja na niby Z metod, którymi posługują się jammerzy, skorzystali również dziennikarze belgijskiej francuskojęzycznej stacji telewizyjnej La Une. 13 grudnia 2006 r. w porze wysokiej oglądalności, o 20:21, przerwali program, by nadać specjalne wydanie dziennika. Poinformowali w nim o jednostronnym ogłoszeniu niepodległości przez parlament Flandrii, co de facto oznaczało rozpad kraju. Podano, że belgijska para królewska uciekła do Demokratycznej Republiki Konga, wydarzenie komentowali znani politycy, z których zresztą nie wszyscy byli wtajemniczeni w mistyfikację. W trakcie programu pojawiło się kilka elementów sugerujących, że prezentowane w nim informacje nie są prawdziwe (np. nawiązania do twórczości belgijskich surrealistów); ponadto, potwierdzenia rewelacji La Une próżno było szukać we flamandzkich stacjach. Wreszcie, pół godziny po rozpoczęciu programu, minister ds. mediów nakazał dodanie na ekranie paska wyjaśniającego, że podawane w nim informacje są fikcyjne. Mimo tego, „fałszywe” wydanie dziennika zdążyło wywołać duże poruszenie we francuskojęzycznej części Belgii. Kilka tysięcy widzów zadzwoniło na specjalny numer. Dzwoniący dowiadywali się, że informacje nie są prawdziwe, a celem programu było ożywienie debaty publicznej o narastających różnicach między południową a północną częścią kraju.
– „poprawę tożsamości”. Przykładowo, tworzą i prowadzą fałszywe strony internetowe, przez które – podszywając się pod decydentów i rzeczników prasowych największych korporacji i instytucji – przyjmują zaproszenia na konferencje, sympozja i do programów telewizyjnych. W ten sposób wdzierają się do naszych telewizorów, by obnażyć obłudę możnych tego świata i wywołać debatę publiczną. Ich głównym orężem jest satyra; kpią, ośmieszają, wzbudzają kontrowersje – po to, by zwrócić uwagę na ważne problemy społeczne. Dobrym przykładem było podszycie się pod przedstawicieli Światowej Organizacji Handlu (WTO) i ogłoszenie... jej rozwiązania. Pomysłowa była także akcja wymierzona w koncern Dow Chemical. W r. w należącej do niego fabryce pestycydów w Bhopalu w Indiach doszło do jednej z największych katastrof przemysłowych. W jej rezultacie toksyczny gaz zatruł ok. pół miliona ludzi; , tys. z nich zmarło, kolejnych kilka tysięcy doznało poważnych uszczerbków na zdrowiu. Koncern umył od sprawy ręce,
THE YES MEN
64
oświadczając, że tragedia była wynikiem sabotażu, co całkowicie zwalnia go z odpowiedzialności. Tymczasem skutki skażenia odczuwalne są we wspomnianym regionie do dziś. W r. Yes Meni postanowili rozprawić się z korporacją. Przygotowali fałszywą stronę internetową, za pomocą której „skusili” dziennikarzy BBC. Andy Bichlbaum wcielił się w rzecznika prasowego Dow Chemical i na antenie publicznej brytyjskiej telewizji oświadczył, że firma jest gotowa ponieść odpowiedzialność za skutki katastrofy i zrobić to, co powinna była uczynić lata temu – wypłacić poszkodowanym i ich rodzinom odszkodowania, na co planuje przeznaczyć miliardów dolarów. Koncern szybko zdementował tę informację, a BBC poprosiło o wyjaśnienia na antenie. Firma energicznie nagłaśniała komunikat, że doniesienia na temat wypłaty przez nią odszkodowań są nieprawdziwe. W ten sposób została zmuszona oficjalnie poinformować opinię publiczną, jak postępuje wobec skrzywdzonych ludzi! Dwie godziny po prowokacji wartość giełdowa Dow Chemical znacząco się obniżyła. Równie pomysłową – a zarazem imponującą rozmachem – mistyfikację przeprowadzili Yes Meni listopada r. Na ulicach Nowego Jorku i Los Angeles aktywiści i wolontariusze grupy rozdawali darmowe, spreparowane egzemplarze „New York Timesa” (datowane na lipca r.), z bijącym na pierwszej stronie tytułem: „Koniec wojny w Iraku”. Zawartość -stronicowej gazety, stworzonej wraz z anonimowymi dziennikarzami i rozdanej w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy, odzwierciedlała pomysły Yes Menów na lepszą przyszłość dla Ameryki. Prawdziwy „New York Times” w setkach tysięcy egzemplarzy dementował: wojna w Iraku nadal trwa, dostęp do publicznej opieki zdrowotnej jest wciąż ograniczony... W obliczu nadchodzących wyborów prezydenckich, akcja stała się donośnie słyszalną sugestią, jak wiele jest do zrobienia. Pokazała przy tym, że sprawnie przeprowadzone
działanie w „świecie rzeczywistym” jest o wiele skuteczniejsze od „sieciowego” aktywizmu, z nieustannie mnożącymi się petycjami i stronami internetowymi. Grupa wywołała medialną „zadymę” o ogromnej skali, gdyż zuchwałe podszycie się pod najbardziej opiniotwórczy dziennik w Stanach Zjednoczonych stanowiło wydarzenie samo w sobie, które zostało dostrzeżone i było szeroko komentowane przez inne media.
Walki uliczne (z reklamą) Zgodne z filozofią culture jammingu są także akcje twórcze, mające na celu dekonstrukcję przekazów reklamowych umieszczanych na billboardach. Przed niechcianym informacjami płynącymi z telewizji, radia, gazet czy Internetu możemy próbować się bronić: wyłączyć telewizor lub komputer, omijać kioski itp. Inaczej jest z billboardami, które są gęsto rozsiane w przestrzeni miejskiej i już z daleka atakują nas swoimi hasłami/przekazem. Od lat . walczą z nimi artyści z amerykańskiego Frontu Wyzwolenia Billboardów. Znanym powszechnie reklamom nadają nowe znaczenia, np. poprzez doklejanie lub usuwanie pewnych treści czy obrazów. Dzięki ich pracy, billboardy zamiast papierosów Kent reklamowały filozofię Immanuela Kanta, zaś Marlboro zmieniły nazwę na Marlbore (bore – nudziarz), co miało sugerować, że świat kreowany przez reklamy tego produktu jest tak naprawdę całkowicie wyprany z emocji. Uderzają też w sferę finansów, którego prawdziwe oblicze obnażył obecny kryzys. Hasło reklamowe banku Wachovia aktywiści zmienili z „Patrz, jak Twoje pieniądze rosną” na „Patrz, jak Twoje pieniądze płoną”. Działacze tego ruchu wydali książkę „The Art & Science of Billboard Improvement”, która stanowi kompendium wiedzy o sztuce przerabiania billboardów. Zawiera wiele praktycznych porad – od tego, jak wymyślić ciekawe hasło
BANKSY
CZESKI SEN
65
wykorzystujące treść reklamy, przez informacje techniczne dotyczące rozmiarów doklejanych elementów, po instruktaż, jak bezpiecznie i szybko uciec.
Desant na muzea, zamach na Paris W nurt szeroko rozumianego culture jammingu można także wpisać wiele akcji twórczych słynnego brytyjskiego artysty, skrywającego się pod pseudonimem Banksy. Jego prace pojawiają się nie tylko na ulicach Londynu czy Brighton, ale na murach całego świata. Korzysta z techniki szablonowej, łącząc ją z elementami tradycyjnego graffiti. Tematyka jego szablonów często wiąże się z miejscami, w których wykonuje swoje prace. Zręcznie kompiluje obrazy z zastałym krajobrazem przestrzeni miejskiej: z wielkiej plamy na ścianie potrafi stworzyć ciekawy mural. Oprócz szablonów, wykorzystuje też happeningi. Z prac Banksy’ego płynie antykapitalistyczny, antykonsumpcjonistyczny oraz antywojenny przekaz. Często przedstawia w nich policjantów, żołnierzy, dzieci, osoby starsze i zwierzęta. Do jego ulubionych motywów należą szczury, które maluje w skali niewiele większej od naturalnej. Niczym miejscy partyzanci, celują one do przechodniów z puszek ze sprayem, mażą po ścianach prowokujące hasła, odcinają kłódki, wycinają dziury w chodnikach i skaczą ze spadochronem. Aby wyrazić swój sprzeciw wobec rzeczywistości i pobudzić odbiorców do myślenia, Banksy stosuje śmiałe zabiegi. W muzeach na całym świecie zamieszczał „dodatkowe eksponaty”, jak „średniowieczne” obrazy z domalowanymi np. kamerami monitoringu, ikonę przedstawiającą Matkę Boską z iPodem czy grafikę z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, trzymającego w rękach torby z zakupami. Przerobił również obraz „Liliowe jezioro” Claude’a Moneta, na którym umieścił takie elementy, jak odpadki czy wózek na zakupy zanurzony
w wodzie. „Uwspółcześnił” też znaną grafikę Andy’ego Warhola z puszką zupy Campbell’s, zamieniając ją na zupę marki Tesco. W r. celem jego ataku stał się symbol medialnego blichtru i konsumpcyjnego stylu życia, jakim jest Paris Hilton. Nikt nie wie, w jaki sposób udało się Banksy’emu podmienić sztuk jej debiutanckiego albumu w prawie punktach sprzedaży w całej Wielkiej Brytanii, zarówno w salonach wielkich sieci HMV i Virgin Music, jak i w małych sklepach. Oryginalne płyty Banksy zastąpił płytami-parodiami, zawierającymi punkowe remiksy utworów „artystki”, którym nadał własne tytuły np. „Why Am I Famous” (Z jakich powodów jestem sławna?), „What Have I done?” (Czego takiego dokonałam?) czy „What Am I For?” (Na co jestem potrzebna?). Artysta poddał też obróbce graficznej okładkę, w efekcie piosenkarka wygląda na niej na nagą. W środku znalazły się dodatkowe przerobione zdjęcia, m.in. Paris z doklejoną głową psa lub wysiadająca z luksusowego samochodu w miejscu, gdzie śpią bezdomni. Napis pod tym zdjęciem głosi: „ sukcesu to pokazywanie się”. Podmienione płyty miały nawet te same kody kreskowe co oryginały, kupujący i sprzedający nie mieli pojęcia, co znajduje się w środku. Zapis procesu „ulepszania” płyty artysta zamieścił w Internecie.
Operacja „Hipermarket” Intrygujące prowokacje kulturowe zdarzają się także w naszej części Europy. Dwóch studentów praskiej szkoły filmowej, Filip Remunda i Vit Klusák, przygotowując swoją pracę dyplomową wpadło na oryginalny sposób pokazania Czechom, jak silny wpływ ma na nich reklama. Zaaranżowali ogromną kampanię promocyjną... nieistniejącego sklepu. Wynajęli w tym celu specjalistów od reklamy, którzy stworzyli logo, reklamy telewizyjne i radiowe, ulotki,
66 plakaty, hasła reklamowe, które przewrotnie nawoływały: „Nie przychodź!”, „Nie kupuj!”. Na krótko przed dniem „wielkiego otwarcia” wybudowano fasadę „Czeskiego snu” – rozwieszoną na rusztowaniach atrapę. Hipermarket celowo umieszczono w pewnej odległości od drogi, aby potencjalni klienci musieli przejść kawałek pieszo. W dniu otwarcia zaczęli się oni gromadzić już o . rano, a gdy o . w końcu otwarto bramki, dwa tysiące Czechów rzuciło się biegiem do wejścia. Łatwo można sobie wyobrazić ich zdziwienie, konsternację, a ostatecznie rozgoryczenie, gdy okazało się, że padli ofiarami mistyfikacji. Tylko część z niedoszłych klientów zrozumiała antykonsumpcjonistyczne przesłanie całej akcji, której świadectwem stał się głośny film dokumentalny pt. „Czeski Sen”. Część czuła się upokorzona i domagała się ukarania pomysłodawców.
Konsumpcjonizm pod ostrzałem
GRUPA TWOŻYWO
Również w Polsce mamy artystów, którzy żonglując konwencjami próbują docierać do ludzi z silnie zaangażowanym społecznie przekazem. Warszawska grupa artystyczna Twożywo w obecnym, dwuosobowym składzie – Krzysztof Sidorek i Mariusz Libel – istnieje od r. Miejscem prezentacji prac czyni szeroko rozumianą przestrzeń publiczną, w tym również Internet, by dotrzeć do jak największej grupy odbiorców. Tworzą plakaty, billboardy, murale, ilustracje prasowe. Komentują rzeczywistość, język politycznych sloganów, niepohamowaną żądzę konsumpcji. Początkowo działali w przestrzeni sztuki ulicy nielegalnie (są m.in. prekursorami naklejek autobusowych – vlepek), z czasem zaczęli być doceniani i zapraszani do współpracy przez galerie, stacje radiowe i magazyny. Ich zmuszające do refleksji prace opierają się przeważnie na prostej grafice, zmyślnie połączonej z przewrotną grą słowną. Do najciekawszych należą m.in. obraz
schematycznie narysowanych postaci dwóch dorosłych osób, które trzymają małe dziecko za nogi, z podpisem: „Prawdziwych przyjaciół spotkasz w supermarkecie”; rysunek wieżowców i telewizorów z komentarzem: „Osaczeni w kwadratach”; grafika przedstawiająca grupę osób z ogromną ilością siatek z zakupami w rękach, z podpisem: „Siataniści”. Grupa Twożywo wzięła także udział w kampanii społecznej, która miała przeciwdziałać narkomanii, ze szczególnym uwzględnieniem uzależnienia od heroiny. Efekt wzbudził niemałe kontrowersje. Billboard przedstawia dłoń trzymającą torebkę z narkotykiem; widnieje na niej portret Hitlera, a napis obok głosi: „Hitler palił z Ewą Braun” (brown to slangowa nazwa jednej z odmian heroiny). Połączenie obrazu komór gazowych z negatywnymi konsekwencjami brania narkotyku ma nieporównywalnie większe szanse podziałać na wyobraźnię niż umoralniające pogadanki.
Na ogień odpowiadać ogniem Niektórzy uważają, że culture jammerzy to wandale lub w najlepszym razie amatorzy wygłupów. Nic bardziej mylnego – ich zamiarem nie jest akt niszczenia, lecz prowokowanie do myślenia. Uważają, że media, ale i przestrzeń miast, należą do mieszkańców, nie zaś do korporacji i biznesu. I to właśnie mieszkańcom chcą je przywracać. Ich zdaniem, gdy ktoś wkracza na „nasze podwórko”, musi się liczyć z odpowiedzią. Jammerzy chcą wywoływać u odbiorców autorefleksję i fascynację najbliższym otoczeniem, wzmagać ich zaangażowanie społeczne, skłaniać do tworzenia i umacniania więzi międzyludzkich. Krótko mówiąc, ich celem jest przekształcenie nieświadomego konsumenta w świadomego obywatela. Liliana Milewska
67
Ucieczka do wolności Michał Sobczyk
Każdego roku areszty śledcze i zakłady karne opuszcza około 30 tysięcy osób. Co jako społeczeństwo robimy lub jesteśmy w stanie zrobić, by jak najmniej spośród nich trafiło tam ponownie? Ucz się i pracuj… tylko gdzie? Jedną z tradycyjnych odpowiedzi jest resocjalizacja przez pracę. Kształtuje ona w osadzonych pożądane społecznie postawy i pozwala zdobyć nowe umiejętności. To zwiększa szanse na znalezienie zatrudnienia na wolności, umożliwia także odłożenie pewnych środków na „nowy początek”. Dodatkowo, okresy odpłatnej pracy, wykonywanej w czasie pozbawienia wolności, mają znaczenie podczas ubiegania się o świadczenia, takie jak emerytura czy zasiłki. Wreszcie, praca pozwala ograniczyć więzienną nudę, silnie degradującą osobowość skazanych, oraz łagodzi problem zbyt małej powierzchni przypadającej na każdego z nich. Osoby realizujące projekty z więźniami podkreślają, że większość z nich bardzo ceni sobie możliwość wychodzenia poza zakład karny i stara się sumiennie wywiązywać z powierzanych zadań, żeby nie stracić tej możliwości. Spośród tys. osadzonych, niestety jedynie , tys. posiada zatrudnienie. W zdecydowanej większości jest to odpłatna bądź nieodpłatna praca na rzecz jednostek organizacyjnych więziennictwa (np. prace porządkowe). Zaledwie niecałe tys. osób posiada odpłatną pracę u kontrahentów pozawięziennych, a nieco ponad tys. nieodpłatnie wykonuje prace publiczne lub pracuje charytatywnie. Możliwość zapłaty więźniowi zatrudnionemu w pełnym wymiarze czasu pracy połowy minimalnego wynagrodzenia nie jest dla pracodawców spoza więziennictwa wystarczającą motywacją. Zwłaszcza, gdy uwzględni się dodatkowe koszty związane np. z koniecznością zapewnienia transportu z zakładu karnego do pracy i z powrotem. Z tego względu podnoszona jest niezbędność systemowego wsparcia dla pracodawców dających skazanym zatrudnienie (patrz ramka).
Również w przypadku edukacji – nie mniej istotnej dla zwiększania szans osadzonych na normalne życie – ofert jest znacznie mniej niż wynosi zapotrzebowanie. W r. zaledwie osadzonych objętych było nauczaniem w szkołach przywięziennych i pozawięziennych – mniej niż w r. (); w analogicznym okresie spadła także liczba szkół przy zakładach karnych – z do . Co prawda znacząco wzrosła liczba absolwentów kursów, z do , jednak nadal nie są one dostępne dla wszystkich chętnych, choć stanowią jedyną szansę podniesienia kwalifikacji dla tych, dla których ukończenie innej formy edukacji jest zbyt trudne. Wreszcie, system słabo radzi sobie z leczeniem uzależnionych od alkoholu i narkotyków, choć mają one zwykle niebagatelną rolę w ich wejściu na drogę przestępstwa. W polskich więzieniach na miejsce w oddziale terapeutycznym oczekuje się wiele miesięcy…
Odpuszczanie winowajcom Poza pracą, nauką i terapią, potencjalnie istotne znaczenie dla procesu resocjalizacji mogą mieć także spotkania skazanych z pokrzywdzonymi, prowadzone przez mediatora. Na czas mediacji nie istnieje sprawca i ofiara, ale dwaj równorzędni partnerzy – strony konfliktu. – Pokrzywdzony może powiedzieć sprawcy w twarz: czy ty wiesz, jaką ja traumę przeżywam? Nie chodzi o to, że wlazłeś do mojego mieszkania i zabrałeś coś o wartości zł, ale o to, że wchodząc teraz do domu drżę, czy tam znowu kogoś nie było – mówi dr Elżbieta Dobiejewska, prezes Dolnośląskiego Ośrodka Mediacji DOM, działającego przy wrocławskim Towarzystwie Opieki nad Więźniami, jedna z osób, dzięki którym do kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego wpisano możliwość skierowania sprawy po wyroku do mediacji. Podkreśla ona, że to właśnie możliwość odreagowania emocji przez pokrzywdzonego jest główną wartością procesu mediacyjnego, ale może na nim skorzystać także sprawca. Daje mu on bowiem możliwość zastanowienie się nad tym, co uczynił, a także zaproponowania moralnego lub materialnego zadośćuczynienia. – Mówi się, że podczas mediacji strony naprawiają się wzajemnie.
68
Gubimy mnóstwo osób – rozmowa z dr. hab. Markiem Konopczyńskim, rektorem Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej Pedagogium w Warszawie
Marek Konopczyński: W moim odczuciu co najmniej - takich prób powinno kończyć się sukcesem. O tym, czy w danym przypadku tak się stanie, decyduje przede wszystkim umiejętne postawienie diagnozy resocjalizacyjnej. Niestety, w polskich warunkach ta instytucja prawie nie funkcjonuje. Polskie diagnozy, nie tylko dotyczące osób nieprzystosowanych społecznie czy zdemoralizowanych, ale także np. będące podstawą selekcji dzieci i młodzieży w szkołach, opierają się na przesłankach tzw. diagnozy negatywnej: szuka się w ludziach ułomności, jak deficyty intelektualne czy zaburzenia osobowości. Tymczasem diagnoza resocjalizacyjna musi uwzględniać również pozytywy, czyli atuty i potencjał osób nieprzystosowanych społecznie, bo to one są głównym nośnikiem skutecznej resocjalizacji. Żeby zbudować nową tożsamość człowieka, trzeba na czymś się oprzeć. Resocjalizacja ograniczona do prób niwelowania deficytów, nie prowadzi do niczego. Można ją porównać do zasypywania dziur w drodze zamiast zrobienia porządnej nowej nawierzchni. Prędzej czy później deszcz i tak je wymyje. Autorzy piszący o reintegracji społecznej szczególną rolę przypisują edukacji. M.K.: Znów, na przeszkodzie skutecznej resocjalizacji więźniów stają realia. Osadzonym proponuje się prawie wyłącznie edukację na najniższym poziomie, na dodatek bardzo schematyczną. Jednym z powodów wchodzenia nieletnich na drogę przestępstwa jest to, że nie potrafili odnaleźć się w środowisku szkolnym i mają uraz do pewnego typu edukacji – a tu im się funduje dokładnie taki sam jej model. Przed laty zrobiono w USA eksperyment polegający na tym, że zaczęto kształcić młodocianych więźniów na poziomie college’u. I proszę sobie wyobrazić, że spośród tych, którzy go ukończyli, zerwało z dotychczasowym stylem życia. Status studenta, a następnie absolwenta
ba AAPO HAAPANEN
Czy podjąłby się Pan próby oszacowania, jak duży odsetek osób, które trafiają do zakładów karnych, można skutecznie zresocjalizować?
Bo pokrzywdzony często widzi, że sam nie jest takim aniołem, a sprawca – że pokrzywdzony stara się go zrozumieć – twierdzi Dobiejewska. Jej zdaniem, szczere „przepraszam” daje szansę na rozpoczęcie przywracania ładu moralnego, co może mieć szczególne znaczenie zwłaszcza w niewielkich społecznościach. – Jeśli sprawca i pokrzywdzony mieszkają np. na jednej ulicy, jest szansa, że ten drugi powie w swoim środowisku: „Spotkałem się z nim, przeprosił i obiecał, że spróbuje wrócić na dobrą drogę”. To przygotowuje grunt pod powrót skazanego do okolicy, w której mieszka; zwiększa prawdopodobieństwo, że nie zostanie od razu odrzucony – mówi. Niestety, jak dotąd skala wykorzystania mediacji po wyroku skazującym jest bliska zeru, m.in. z powodu niejasności przepisów. Wysiłki społeczników takich jak dr Dobiejewska, którzy od kilkunastu lat zabiegają o zmianę tego stanu, przegrywają z bezwładem wymiaru sprawiedliwości. Mniejszy opór Służby Więziennej występuje w kwestii mediacji rodzinnej. Udana mediacja między osadzonymi a ich bliskimi, często poważnie skonfliktowanymi, znacząco zwiększa szanse skazanych na powrót do normalnego życia.
Oswajanie z wolnością Z doświadczeń organizacji pracujących na rzecz więźniów wynika, że udany powrót do społeczeństwa znacznie ułatwia odpowiednio wczesne rozpoczęcie przygotowań do opuszczenia murów. Na tym założeniu opiera działalność stołeczna Fundacja „Sławek”. W ramach programu „Świadectwa”, przedstawiciele organizacji odwiedzają więzienia wraz z wolontariuszami – osobami, które przesiedziały za kratami wiele lat. Inspiracją dla rozpoczęcia programu były ich wspomnienia o tym,
69 jak paraliżował ich lęk przed znalezieniem się „po drugiej stronie”, brak wiary w możliwość ułożenia życia na nowo. – Opowiadają osadzonym o tym, jak trudny jest okres bezpośrednio po opuszczeniu więzienia, ale także jak się nie poddawać i gdzie szukać pomocy. Tłumaczą im, że do wyjścia na wolność trzeba się przygotować jeszcze za kratami – wyjaśnia Danuta Łagodzińska z Fundacji „Sławek”. Temu właśnie służy program „Anioł Stróż”. Do więźniów, z którymi fundacja nawiązała kontakty, przyjeżdżają wychowawcy na indywidualne spotkania. – Proszą o porady prawne, wypytują o sprawy lokalowe, czy mogą przyjść do naszego ośrodka, o mediacje rodzinne… O bardzo różne sprawy. A nieraz chcą po prostu pogadać – twierdzi pani Danuta. „Sławek” pomaga więźniom odbudować więzi z rodzinami, a aniołowie-wolontariusze sprawują nad nimi opiekę podczas przepustek, których bez takiej pomocy mogliby w ogóle nie uzyskać. Przy ich przyznawaniu bierze się bowiem pod uwagę to, co dana osoba zamierza podczas nich robić i jakie to może mieć konsekwencje. Skazani, którzy nie mają dokąd pójść, bo np. odbywają karę poza miejscem zamieszkania, albo ci, których środowisko stwarza zagrożenie recydywą – zwykle ich nie otrzymują. Fundacja umawia się jednak z dyrekcją zakładu, że na czas przepustki weźmie odpowiedzialność za daną osobę. – To bardzo ważne działanie, bo oni po przesiedzeniu iluś tam lat nie potrafią się zbyt dobrze odnaleźć w normalnej rzeczywistości – zwłaszcza, że świat zmienia się coraz szybciej. Anioł-stróż od nas, często były skazany, idzie po danego człowieka i spędza z nim osiem godzin (tyle zazwyczaj trwają pierwsze przepustki). Chodzi z nim wszędzie, pokazuje mu na przykład, jak kupić bilet do metra, bo oni nie zawsze to wiedzą, a na koniec odwozi do zakładu. Jeśli wszystko jest w porządku, za jakiś czas dyrekcja udziela kolejnej przepustki – tłumaczy pani Danuta. Zazwyczaj po kilku pomyślnie zakończonych, parogodzinnych zwolnieniach, skazani dostają już przepustki -godzinne; nocują wtedy w siedzibie „Sławka”, oswajają się z przebywaniem na zewnątrz. W końcu – otrzymują „samodzielne” przepustki. – I tak zazwyczaj przyjeżdżają wówczas do nas – mówi pani Łagodzińska. Godnym naśladowania przykładem pomocy osadzonym w przygotowaniu się do wyjścia na wolność jest także działalność tzw. kuratorów penitencjarnych. Są to kuratorzy sądowi, oddelegowani do pracy w aresztach i zakładach karnych, w bezpośrednim kontakcie ze skazanymi. Działają oni jako łącznicy między światem zewnętrznym a więziennym, pomagają skazanym w załatwianiu ważnych spraw życiowych, mogą też zbierać i weryfikować informacje o rodzinach, np. odwiedzając ich domy. – Jeśli skazany nie wyraża zgody, nie mogę nawet porozmawiać z jego matką, gdy tutaj przyjdzie i będzie chciała się czegoś dowiedzieć o synu – takie są ograniczenia prawne. Natomiast kurator, na mocy Kodeksu karnego wykonawczego, może zbierać informacje o skazanych i ich rodzinach, potrzebne do wykonywania
stworzył im taką możliwość, a oni z niej skorzystali. Jaka jest na to szansa dla polskiego nieletniego, który kończy w więzieniu szkołę zawodową na poziomie zbrojarza i po wyjściu na wolność albo jest bezrobotny, albo trafia w podobne środowisko, najbardziej prymitywne, gdzie – żeby wkupić się do pracy w jakiejś ekipie – trzeba codziennie wypić pół litra wódki? A to może być przecież osoba niezwykle uzdolniona. Znam wielu wychowanków wybitnie utalentowanych w zakresie muzyki, plastyki czy sportu, jednak te ich atuty nikogo nie interesują. Moja autorska koncepcja nieprzystosowania społecznego skłania mnie do postrzegania osoby, która popełnia przestępstwo, jako jednostki o zablokowanym na którymś etapie schemacie rozwojowym – najczęściej z powodów rodzinnych, ewentualnie środowiskowych. Zgodnie z tą wizją, skuteczna resocjalizacja sprowadza się do odblokowania jej potencjałów i umożliwienia jednostce normalnego rozwoju. W naszej rzeczywistości instytucjonalnej jest to niestety mało prawdopodobne. Jakie zatem zmiany systemowe Pan postuluje? M.K.: Jeżeli diagnozy resocjalizacyjne, uwzględniające także mocne strony więźniów, byłyby rzetelnie przeprowadzane, wówczas można byłoby stworzyć placówki profilowane zgodnie ze zróżnicowanymi możliwościami rozwojowymi więźniów, a nie jedynie dzielić ich na recydywistów, pierwszy raz karanych itd. Zwłaszcza, że jest zasadnicza różnica, czy ktoś jest pierwszy raz karany za zabójstwo, czy za drobną kradzież. Innymi słowy, w ramach systemu powinno się dokonywać selekcji ludzi, którzy mają szanse rozwojowe, w różnych wymiarach (kulturalnym, sportowym, a przede wszystkim edukacyjnym) – i tak wyprofilować dla nich placówki, żeby ten rozwój stymulowały. Dlaczego ktoś ma chodzić do szkoły zasadniczej, bo tylko taka jest w zakładzie, do którego trafił, a nie np. do liceum plastycznego? Mnóstwo osób gubimy właśnie w ten sposób. Powinno się także dawać szanse na rozwój poza murami, i świat skłania się ku takiemu myśleniu. Jeżeli ktoś jest utalentowany sportowo, to nie powinien ćwiczyć w więzieniu, tylko być dokooptowany do jakiejś „zewnętrznej” drużyny, oczywiście pod opieką, i z nią odnosić sukcesy. Jak sobie wyobrażam, poza samą organizacją systemu, kluczowe znaczenie dla powodzenia programów resocjalizacyjnych ma jakość kadr zatrudnianych w więziennictwie. M.K.: Kto może naprawdę zmienić drugiego człowieka? Po pierwsze, musi to być ktoś, kto go chociaż trochę lubi, a po drugie ktoś, kto posiada określone
70 kompetencje – w tym bardzo konkretne umiejętności. O wiele bardziej cenię wychowawcę, który jest np. byłym sportowcem i organizuje w zakładzie drużynę siatkówki czy treningi bokserskie, niż takiego, który jest „czystym pedagogiem” i nie posiada żadnych dodatkowych umiejętności. Za tym pierwszym młodzi skazani pójdą jak w dym, bo on będzie dla nich autorytetem, mało tego – umożliwi im rozwój ich pasji. Dlatego moim zdaniem powinno się zatrudniać w więzieniach jak najwięcej sportowców, aktorów, plastyków, muzyków, bo oni są w stanie więźniów czymkolwiek zainteresować, a więc potencjalnie także pomóc im się rozwinąć. Zgodnie z tą filozofią, moja uczelnia kształci w zakresie tzw. kulturotechniki. Nasi studenci przechodzą przez zajęcia teatralne, są przygotowywani w zakresie prowadzenia zajęć sportowych itp. Umożliwienie więźniom rozwoju ich zainteresowań, często uśpionych, jest bardzo ważne. Bo problemem ludzi nieprzystosowanych społecznie jest to, że są pozbawieni kompetencji społecznych i indywidualnych. Taka osoba jest „nikim”, także we własnej świadomości, ale jeśli zakład pomoże jej zdobyć określone umiejętności, np. gry na jakimś instrumencie, wtedy ma ona szansę powiedzieć sobie: owszem, kradłem, ale teraz mogę przecież legalnie zarabiać grając na weselach. Niestety, zazwyczaj nie umożliwiamy skazanym zdobycia jakichkolwiek kompetencji. Warszawa, lipca r. Rozmawiał Michał Sobczyk
kary pozbawienia wolności – mówi Jacek Łotowski z Aresztu Śledczego w Białymstoku. Zgodnie z kodeksem, praca kuratora ze skazanym rozpoczyna się pół roku przed przewidywanym zwolnieniem. Przez ten czas skazany realizuje indywidualny program, w ramach którego załatwia swoje sprawy, np. poszukuje pracy i sprawdza, jak akceptuje go rodzina; ma na to dni dodatkowych przepustek. Jednocześnie – sprawdza się na wolności. – Tych programów jest sporo, skazani chętnie się zgłaszają. Mogą być ustanawiane zarówno przez komisję penitencjarną, jak i na wniosek wychowawcy lub kuratora pracującego w zakładzie. Również przez sąd przy rozpatrywaniu wniosku o warunkowe przedterminowe zwolnienie, gdy decyzja jest odmowna – może on wtedy zaproponować oskarżonemu program przygotowujący do życia poza więzieniem. Moim zdaniem, to bardzo dobra forma. Bo to jest pierwszy kontakt skazanego z wolnością – mówi Teresa Gałan, prezes białostockiego oddziału Stowarzyszenia Penitencjarnego „Patronat”, działającego na rzecz więźniów obecnych i byłych. – Komisja penitencjarna aresztu czy więzienia, jeżeli kieruje
skazanego na program zwolnieniowy, ustala wcześniej z kuratorem, czy jest on możliwy do zrealizowania oraz co trzeba załatwić, żeby przygotować skazanego do powrotu na wolność – wyjaśnia mechanizm Jacek Łotowski. Kurator ma ogromne możliwości pomocy skazanym – dlatego, że nie jest przedstawicielem administracji więziennej. Skazany traktuje go jako sojusznika, bardziej się przy nim otwiera, zgłasza prośby i opisuje trudności życiowe, które zwykle ukrywa przed administracją zakładu, bo mogą one np. opóźniać otrzymanie przepustki. Pojawiają się głosy, że kuratorzy powinni pomagać osadzonym w rozwiązywaniu ich problemów od początku odsiadywania przez nich kary – jednak kuratorów penitencjarnych można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki. Jeszcze inny pomysł na oswajanie osadzonych ze światem bez krat zgłasza pedagog dr hab. Marek Konopczyński. Jego zdaniem, aż się prosi o system hosteli, które niegdyś istniały, lecz względy ekonomiczne spowodowały, że zaczęły znikać. – Pod koniec odsiadywania kary, np. w ostatnim roku, skazani – głównie młodociani i nieletni – powinni już być umieszczeni na zewnątrz i tam dostosowywać się do życia w społeczeństwie – przekonuje.
Gorzki smak wolności Paradoksalnie, dla wielu osób o trudnych życiorysach opuszczenie więzienia nie jest końcem, lecz początkiem prawdziwych problemów. Po wielu latach przebywania za kratami, często stają się bezdomne – nie mają po co wracać do domów, bo ich małżonkowie założyli nowe rodziny. Lokali socjalnych brakuje dla wszystkich, „a co dopiero dla więźniów”, bez własnego kąta trudno myśleć o pracy, bez niej – niemożliwe jest wynajęcie własnego lokum… i koło się zamyka. – Jeśli ktoś wychodzi, a nie ma mieszkania, rodziny ani pomysłu, co ze sobą zrobić, to jedyne, co mu przychodzi do głowy, to popełnić przestępstwo i wrócić do więzienia – mówi Krzysztof Konieczny, który przez kilka lat pracował w zakładzie karnym przy programach resocjalizacji (patrz ramka). Więźniowie często nie wytrzymują nie tylko stresu, ale i euforii związanej ze znalezieniem się na wolności. – Nasi wolontariusze tłumaczą osadzonym, że do tego momentu trzeba się przygotować jeszcze w więzieniu, na przykład zadzwonić do nas i umówić się, żeby ktoś ich odebrał spod bramy i odwiózł do domu lub do naszego ośrodka, na tę pierwszą noc. My wiemy, że ten moment jest bardzo ważny w życiu ludzi opuszczających zakład. Jeśli się go nie uchwyci, to zazwyczaj były więzień pójdzie na dworzec, albo zapije z kolegami, albo go okradną. A potem jest już zwykle tylko gorzej – mówi Danuta Łagodzińska. Dlatego organizacje pozarządowe zakładają domy noclegowe dla osób, które nie powinny wracać do starych miejsc zamieszkania, gdyż groziłoby to zaprzepaszczeniem wysiłku włożonego w dotychczasową resocjalizację. Pracownicy zakładów penitencjarnych i organizacji, które zajmują się skazanymi, oceniają, że co najmniej osadzonych pochodzi ze środowisk
71 marginalizowanych, borykających się z biedą, przemocą oraz uzależnieniami – twierdzą autorzy opracowania pt. „Skazani i byli skazani na rynku pracy – ocena problemu z punktu widzenia organizacji pozarządowych” (patrz ramka). Obserwacje organizacji pozarządowych wskazują również, że osoby opuszczające zakłady karne bywają z początku bardzo aktywne, potem jednak ich aktywność gwałtownie spada. Dlatego tak ważne jest szybkie podjęcie pierwszej pracy. Nie jest to jednak łatwe, gdyż możliwości pracy osób z wyrokiem w życiorysie bardzo ogranicza nagminna bezprawna praktyka pracodawców, żądających zaświadczeń o niekaralności. – W przypadku niektórych zawodów zaświadczenie o tym, że człowiek nie był karany, jest konieczne. Przepisy mówią np., że nauczycielem mianowanym nie może zostać osoba karana za przestępstwa umyślne i pracodawca jak najbardziej może o to zapytać. Wiadomo, policjant czy sędzia nie mogą być karani w ogóle, ale stolarz czy nauczyciel w szkole językowej? – retorycznie pyta dr Dagmara Woźniakowska-Fajst z Zakładu Kryminologii Instytutu Nauk Prawnych PAN, zaangażowana także w inicjatywy Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, które działa m.in. na rzecz więźniów i byłych więźniów. Podkreśla, że gdy byłych skazanych prosi się o przyniesienie dokumentów o niekaralności, na ogół po prostu od razu rezygnują z ubiegania się o daną posadę, choćby mieli dostateczne kompetencje do objęcia tego stanowiska. Innym problemem jest to, że CV wymagają coraz częściej nawet przedsiębiorcy poszukujący pracowników niewykwalifikowanych. Nie sposób zatem ukryć kilkuletniej przerwy w pracy, co nie tylko zmniejsza szanse na zatrudnienie, ale i może wzbudzić podejrzenia pracodawcy co do problemów danej osoby z prawem. Dlatego nieocenioną pomocą bywa tzw. czyszczenie papierów, które zapewniają byłym skazanym organizacje pozarządowe (m.in. „Sławek”), oferując im krótkotrwałe zatrudnienie. – Później oni pokazują papiery, gdzie jako ostatnie miejsce zatrudnienia widnieje fundacja, w której taka osoba pracowała w swoim zawodzie. To już zupełnie inaczej wygląda w oczach pracodawcy niż informowanie, że ostatni raz pracowało się wiele lat temu lub w zakładzie karnym – mówi dr Woźniakowska.
Problem na problemie Byli skazani to grupa, która wymaga kompleksowego podejścia. Do problemów rodzinnych, mieszkaniowych czy z uzależnieniami, dochodzą także np. brak nabytego etosu pracy. – Oni po prostu nie umieją pracować. Bo przecież specyficzna kategoria ludzi ląduje w więzieniach: to są w większości osoby, które nie lubią ciężko pracować i szukały wcześniej innego sposobu na zarobienie pieniędzy. Co więcej, często wywodzą się ze środowisk, gdzie nikt nie pracuje – zwróćmy uwagę, że pierwsze pokolenie, które wyrosło w dziedziczonym bezrobociu, jest już w takim wieku, że ponosi odpowiedzialność karną jak osoby dorosłe. A praca to jest rzecz, której się trzeba nauczyć w toku socjalizacji – przekonuje dr Woźniakowska-Fajst.
Sposób na spłatę długów Coraz popularniejszą formą resocjalizacji jest praca w hospicjach lub z osobami niepełnosprawnymi. Uczestniczki programu readaptacji społecznej „Bona” pracują jako wolontariuszki w Domu Pomocy Społecznej „Zameczek” w Lublińcu (woj. śląskie). Otrzymują pod opiekę dzieci z porażeniem mózgowym: przewijają je, kąpią, karmią. Wiesława Dudek, dyrektor „Zameczku” podkreśla, że więźniarki są traktowane identycznie jak reszta personelu: Nie są w żaden sposób izolowane przez kadry ani mieszkańców, naznaczone jako gorsze. Może dlatego tak szybko adaptują się do naszych warunków i nie sprawiają żadnych problemów. Dyrektor podkreśla, że wolontariuszki miały nawet możliwość udziału w szkoleniach, wraz z resztą pracowników, choć zasadniczo adresowane były one do profesjonalnych terapeutów. – Doskonale asymilują się zwłaszcza te kobiety, które same są matkami. Codzienny kontakt z podopiecznymi naszej placówki rekompensuje im brak możliwości opieki nad własnymi dziećmi – twierdzi. – Część pań pracuje w „Zameczku” już od kilku miesięcy. Widać, że przynajmniej niektóre coś odczuwają, że cieszą się, gdy dziecko się do nich uśmiechnie. One mogą sobie powiedzieć, że dzięki tej pracy częściowo wyrównują ze społeczeństwem rachunki za popełnione przewinienia – bo to jest praca za darmo – mówi major Dariusz Dąbrowicz, z-ca dyrektora Zakładu Karnego w Lublińcu. Program „Bona” realizowany jest już od jedenastu lat. Jego koordynatorzy podkreślają, że prawie się nie zdarza, aby któraś z uczestniczek wróciła na drogę przestępstwa, nawet po latach. Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt, że kandydatki do udziału w programie przechodzą staranną selekcję, jednak nie powinno się nie doceniać wpływu samej pracy z dziećmi. – Zdarza się, że osoba o trudnym charakterze, z którą ciężko się rozmawia, pójdzie do pracy jako wolontariusz – i jak gdyby ta bariera się w niej przełamywała. Ona wtedy rzeczywiście się otwiera i widzi sens odbywania kary – mówi Dąbrowicz. Badania przeprowadzone wśród uczestniczek programu i pozostałych więźniarek pokazały także, iż te pierwsze mniej obawiają się wyjścia na wolność – bo przecież sprawdziły się w trudnej pracy. Warto wspomnieć, że polskie więziennictwo otrzymało za program wolontariatu więźniów Kryształową Wagę Wymiaru Sprawiedliwości, najważniejszą europejską nagrodę przyznawaną za promowanie innowacyjnych i skutecznych praktyk w procedurach kryminalnych.
72 Poza kompleksowym podejściem, wsparcie dla więźniów musi być dla nich dostępne przez odpowiedni okres, jeśli ma znacząco pomóc w ponownej adaptacji do społeczeństwa. Teresa Gałan zwraca uwagę, że w rozporządzeniu ministra sprawiedliwości mowa o tym, że pomoc byłym więźniom, finansowana z Funduszu Pomocy Postpenitencjarnej, tworzonego z odpisu od zarobków skazanych (w wysokości ) oraz z dotacji państwowych, może trwać do trzech miesięcy, a w szczególnych przypadkach do pół roku po opuszczeniu przez nich zakładu. Tymczasem w przypadku pomocy udzielanej przez kuratorów bywa to znacznie za mało. – Wszystko zależy od tego, jak długo skazany odbywał karę, jakie ma szanse na rynku pracy, czy jest uzależniony itp. Jeśli ktoś odbywał karę np. dziesięciu lat pozbawienia wolności, to jego przystosowywanie do samodzielnego życia musi trwać dłużej niż trzy miesiące – mówi pani Gałan. Dlatego „Patronat” kładzie nacisk na dłuższy okres pomocy. Byli skazani, którzy trafiają do schroniska stowarzyszenia, podpisują tzw. kontrakt na dwa lata. – Kontrakt jest dość trudny, bo każe zdemoralizowanemu, dorosłemu mężczyźnie podjąć wszystkie funkcje społeczne, aż do uzyskania stałej pracy zarobkowej i wypracowania pomysłu na samodzielne życie, w tym być może rekonstrukcję rodziny albo założenie nowej. To musi być proces, to nie może się wydarzyć w ciągu tygodnia: ubierzemy pana, nakarmimy i jest pan wolny. Bo jego podstawowy problem polega właśnie na tym, że on nie wie, co zrobić ze swoją wolnością. Stąd te nasze dwa lata. Wśród tych, którzy przetrwali cały kontrakt,
bd HARTWIG HKD
W efekcie, wielu byłych więźniów, idąc do pracy, niezdolnych jest m.in. do krytycznej, rzetelnej oceny własnych kompetencji. Kiedy Stowarzyszenie Resocjalizacji, Rehabilitacji i Pomocy Społecznej im. H. Ch. Kofoeda kwalifikowało skazanych do jednego ze swoich programów, okazało się, że większość z nich miała oczekiwania niewspółmierne do wykształcenia, doświadczenia i umiejętności – chcieli szybko i bez większego wysiłku dostać duże pieniądze. Inne problemy charakterystyczne dla tej grupy i istotnie utrudniające jej zwłaszcza odnalezienie się na obecnym rynku pracy, to brak umiejętności racjonalnego gospodarowania czasem czy spokojnej argumentacji, a także bierność, nabyta podczas wielu lat bez możliwości kierowania własnym życiem i brania za nie odpowiedzialności. Cała ta złożoność problemów sprawia, że konieczne jest powstanie systemu kompleksowego wsparcia, w ramach którego byłym więźniom asystowano by w powrocie na rynek pracy, ale także np. zapewniano wsparcie psychologiczne im oraz rodzinom. Jak dotąd system taki nie powstał, brak nawet wypracowanego modelu wymiany informacji pomiędzy poszczególnymi instytucjami (Polska jest nadal Polską sektorową – komentuje dr Konopczyński). Dr Woźniakowska-Fajst zwraca uwagę, że w Danii, gdzie współpraca między organizacjami pozarządowymi, więziennictwem i samorządem terytorialnym jest dobrze zorganizowana – tak, że uzupełniają one, a nie dublują swoje działania – najmniej w Europie byłych skazanych wraca na drogę przestępstwa.
73
Skazani na ochronę przyrody Modelowym przykładem kompleksowego programu, łączącego resocjalizację z praktyczną nauką zawodu, jest „Czarna Owca”. W jej ramach więźniowie z Zakładu Karnego w Wołowie (woj. dolnośląskie) zajmowali się hodowlą zagrożonych wyginięciem ras owiec oraz czynną ochroną przyrody (wykaszanie cennych, zarastających łąk). – Skazani bardzo mocno garnęli się do programu, bo w końcu mogli coś dostać przed wyjściem z więzienia: zawód (organizowaliśmy m.in. kursy gastronomiczne, budowlane, obróbki metalu, pamiątkarskie), staż, „miękkie” wsparcie w rodzaju np. szkoleń z autoprezentacji. Dlatego nie sprawiali większych problemów. Oczywiście od czasu do czasu znalazł się taki, który próbował pokazać, że się czemuś sprzeciwia, ale grupa bardzo szybko go ignorowała lub po prostu nie był on w stanie skończyć kursu. Ale to były nieliczne przypadki – wspomina Krzysztof Konieczny, prezes Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro Natura”, koordynator projektu, który miał już kilka edycji. Zdaniem pana Krzysztofa, program dał skazanym nie tylko nowe umiejętności, ale, jak się wydaje, także zmienił nieco ich podejście do życia. Pamięta wyrokowców, którzy podczas pracy ze zwierzętami, wymagającej dużo cierpliwości i troski (więźniowie odbierali nawet porody), jakby nabierali łagodności. – Być może w niektórych przypadkach mieliśmy do czynienia z aktorstwem, bo oni świetnie potrafią wyczuć, co my byśmy chcieli od nich usłyszeć, jednak z perspektywy czasu
odsetek powrotu do przestępstwa jest śladowy – zapewnia Teresa Gałan. Część moich rozmówców zwraca także uwagę na niewielkie wsparcie materialne, jakie otrzymują osoby opuszczające zakłady karne – wystarcza go dosłownie na bilet do domu. Jednocześnie podkreślają, że nie ono jest najważniejsze, a dawanie więźniom gotówki bywa wręcz niewskazane, gdyż osobom nie radzącym sobie z wolnością jedynie zwiększa zamęt w głowach. Ważniejsze jest np. uczenie ich, jak planować wydatki.
Są cele, nie ma środków Rozszerzenie programów resocjalizacji i kompleksowej pomocy dla więźniów nie będzie możliwe bez zmiany systemu ich finansowania. Środki z Funduszu Pomocy
oceniam, że program autentycznie im się podobał. W przypadku niektórych było widać, że zaangażowali się w kurs, bo czuli, że jest to dla nich możliwość zmiany – mówi. Konieczny zwraca uwagę, że część programów szkoleniowych dla więźniów stanowi w dużej mierze „sztukę dla sztuki” – skrajnym przykładem mogą być kursy budowlane, podczas których jedna grupa coś buduje, po czym kolejna – rozbiera. Jego zdaniem, takie sytuacje destrukcyjnie wpływają na psychikę uczestników. – Dlatego staraliśmy się angażować skazanych przede wszystkim w takie działania, które będą czemuś służyły – ochronie przyrody, dzieciom, rolnikom. Żeby oni się stopniowo wtapiali w ten lokalny świat. Specjalnie dokupiliśmy wielki rębak do mielenia drewna, dzięki czemu krzaki, które wycinali na łąkach, trafiały do szkolnych kotłowni. Ponadto, wyremontowali rolnicze centrum edukacyjne. Zależało nam na tym, aby efekt ich nauki wzmocnić przekonaniem, że robią coś pożytecznego. Mieszkańcy w większości pozytywnie odnosili się do projektu. – Słyszałem komentarze: „Dobrze, że dostali szansę na to, żeby coś się w ich życiu zmieniło. Może dzięki temu nie będą kraść” – mówi Konieczny. Jego zdaniem, projekty takie jak „Czarna Owca” stanowią szansę nie tylko na zmianę samych więźniów, ale i społecznego postrzegania osób, którym powinęła się noga. – Skazani oczekują: „Dajcie nam jakąś robotę, bo siedzimy i nic nie robimy”, z kolei ludzie na zewnątrz mówią: „Oni tam siedzą jak w sanatorium i nic pożytecznego nie robią”. Dlatego wspólnym interesem skazanych i społeczeństwa jest, żeby im znaleźć zajęcie – przekonuje.
Postpenitencjarnej rozdzielane są między zakłady karne, kuratorów sądowych i organizacje pozarządowe, świadczące pomoc opuszczającym więzienia. Kwoty, które te ostatnie podmioty mogą otrzymać w drodze konkursów, nie są jednak wystarczające do komfortowej pracy. Ze względu na to, a także na ilość takich organizacji, mogą one objąć wsparciem jedynie niewielki odsetek byłych więźniów. Szczególnie dużo innowacyjnych programów na rzecz więźniów i osób opuszczających zakłady karne realizowanych było w ramach zakończonej już Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL, która oferowała atrakcyjne warunki finansowania. Obecnie działania na rzecz więźniów można realizować przede wszystkim w oparciu o Europejski Fundusz Społeczny, jednak dużych projektów jest wyraźnie
74
Praca dla (byłych) skazanych – garść rekomendacji Wśród zmian systemowych, które mogłyby pomóc istotnie zmniejszyć bezrobocie wśród więźniów i byłych więźniów, można wymienić m.in.: » Zmiany legislacyjne (np. wprowadzenie systemu ulg podatkowych), zwiększające atrakcyjność zatrudniania i tworzenia miejsc pracy dla skazanych, w tym w organizacjach pozarządowych. » Prawne usankcjonowanie konieczności współpracy urzędów pracy z jednostkami penitencjarnymi. » Przekazanie niektórych rodzajów produkcji lub usług do sektora więziennego (np. wzorem USA – produkcji tablic rejestracyjnych lub znaków drogowych). » Stałe prowadzenie w zakładach karnych nie tylko kursów zawodowych, ale także psychospołecznych (np. treningi radzenia sobie ze złością, komunikacji, asertywności). » Udzielanie wszelkiego wsparcia skazanym i byłym skazanym na zasadzie kontraktów („coś za coś”, czyli np. pomoc w zamian za pracę), które zapobiegają pogłębianiu ich wyuczonej bezradności. » Lepsze przygotowanie funkcjonariuszy więziennych do skutecznego udzielania pomocy osadzonym, poprzez szkolenia z zakresu prawa, komunikacji, mediacji, aktywizacji zawodowej itp. » Objęcie opieką i wsparciem nie tylko skazanych i byłych skazanych, ale także ich rodzin, których w równym stopniu dotyka problem bezrobocia tej grupy. » Ułatwianie byłym skazanym, dla których powrót do starych środowisk byłby niebezpieczny, tymczasowego pobytu w mieszkaniach socjalnych.
Na podstawie opracowania „Skazani i byli skazani na rynku pracy – ocena problemu z punktu widzenia organizacji pozarządowych” (Dagmara Woźniakowska przy współpracy Piotra Bugno, Marka Łagodzińskiego i Pawła Nasiłowskiego, FISE, Warszawa 2006).
mniej. Poza tym, i te środki kiedyś się skończą, a strumień unijnych dotacji będzie z czasem malał. Nie obędzie się zatem bez stworzenia bardziej trwałych podstaw systemu. Ważne przy tym, by gwarantował on znaczące środki dla organizacji społecznych, które pracują „blisko skazanych” i dobrze znają ich potrzeby. – Środki z EQUAL-a przyznawano w drodze otwartego konkursu, w którym Centralny Zarząd Służby Więziennej startował na takich samych prawach, jak wszystkie inne podmioty. Nie chcę powiedzieć, że Zarząd się nie stara – ale sporo jego pomysłów jest bardzo staroświeckich, nieżyciowych, ponadto ginie w „natłoku urzędniczym”. To jest chyba zaprzepaszczenie sporej szansy – uważa dr Fajst-Woźniakowska. Problem stanowi nie tylko brak środków, ale i to, że większe programy resocjalizacji czy pomocy postpenitencjarnej stanowią duże wyzwanie organizacyjne. Każdy z nich wymaga nie tylko zaangażowania sztabu ludzi do jego obsługi, ale stanowi także obciążenie np. dla administracji więziennej. – Przez kilka lat trwania naszego projektu pracownikom służby więziennej doszła masa dodatkowych obowiązków. Na różne sposoby zaangażowani byli w niego prawie wszyscy funkcjonariusze zakładu w Wołowie: począwszy od wydawania ubrań roboczych, przez wypisywanie przepustek ( tys. dodatkowych wyjść i powrotów!), pracę komisji penitencjarnej, która musiała wydać zgodę na udział w projekcie każdego więźnia, aż po lekarza medycyny pracy – każdy skazany musiał być bowiem dopuszczony do różnych zawodów w ramach projektu – mówi K. Konieczny.
Demoralizacja zamiast resocjalizacji Za sposób na ograniczanie zjawiska recydywy można także uznać szersze stosowanie tzw. kar nieizolacyjnych, np. w postaci nieodpłatnych prac społecznie użytecznych. Dr Woźniakowska-Fajst zwraca uwagę, że w przypadku np. dłużników alimentacyjnych więzienie nie dość, że jest karą najdroższą dla budżetu, to na dodatek nie daje żadnego efektu resocjalizacyjnego. Często jest wręcz źródłem demoralizacji, a co najmniej – epizod za kratami, związana z tym utrata pracy itp. zwiększają zagrożenie wykluczeniem społecznym, co może skłaniać do zachowań niezgodnych z prawem. Niestety, sędziowie rzadko orzekają kary ograniczenia (zamiast – pozbawienia) wolności, zdając sobie sprawę z kłopotów z ich wykonywaniem. Samorządy nie mają obowiązku organizowania prac na rzecz społeczności, dlatego niechętnie się tego podejmują, jako że byłoby to wzięcie na siebie kolejnego zadania, z którym łączą się koszty, przy braku zapewnionych źródeł finansowania. Dr Woźniakowska-Fajst dodaje, że wydatki na osoby po wyrokach nie są dobrze odbierane przez lokalne społeczności w obliczu braku środków na inne cele polityki społecznej. Ale czy to, by jak najmniej ludzi trafiało za kraty, nie jest bardzo istotnym celem? Michał Sobczyk
(Korporacyjny) pakiet prokryzysowy Roger Bybee
Amerykańskie korporacje zamykają rentowne zakłady i odrzucają oferty ich kupna. – Czy jest już za późno? Mam nadzieję, że nie – mówi Anthony Fortunato, przewodniczący lokalnego oddziału związku zawodowego United Steelworkers (USW). Jego organizacja zrzesza pracowników huty stali w Lackawanna w stanie Nowy Jork, należącej do koncernu ArcelorMittal. Wraz z innymi związkowcami ze wzburzeniem obserwuje, jak z każdym dniem ich zakład pracy ulega systematycznej i planowej likwidacji. Wiadomo, że pojawił się biznesmen, który naciska na koncern – największego na świecie producenta stali – by ten odsprzedał mu fabrykę. Wówczas nie zostałaby wstrzymana produkcja przynosząca zyski i zachowano by miejsca pracy. Fortunato ma wciąż nadzieję, że wspomniany kupiec nie straci zainteresowania przeprowadzeniem transakcji pomimo tego, z jakim zacięciem ArcelorMittal dąży do likwidacji huty poprzez demontaż wyprodukowanych na specjalne zamówienie pieców i innego wyposażenia, którego odtworzenie zajmie całe miesiące. Z każdym dniem postępującej rozbiórki fabryki obniża się jej
wartość rynkowa. – Członkowie naszego związku, pracujący w tym zakładzie, nie mogą już na to dłużej patrzeć – mówi Fortunato. Plany zamknięcia fabryki w Lackawanna jawnie kontrastują z założeniami cieszącego się szerokim poparciem pakietu antykryzysowego o wartości prawie miliardów dolarów 1, przygotowanego przez administrację nowego prezydenta USA, Baracka Obamy. Pomimo planu Obamy, którego celem jest zatrzymanie lawiny niekorzystnych zmian związanych z kryzysem gospodarczym, wielkie korporacje wydają się zmierzać w kierunku wręcz przeciwnym, jeżeli chodzi o podtrzymywanie zatrudnienia i popytu na towary. Opublikowane niedawno wyniki badań wskazują, że aż dyrektorów generalnych spodziewa się dalszych zwolnień w najbliższym półroczu. Zwolnienia pracowników przez korporacje nie będą związane jedynie z nasilającym się zjawiskiem outsourcingu produkcji do krajów takich jak Chiny, gdzie koszty pracy są dużo niższe. Coraz częstsze są także przypadki likwidowania zyskownych zakładów na terenie Stanów Zjednoczonych, połączonego z uniemożliwianiem przejęcia ich przez inne firmy, które są zainteresowane utrzymaniem produkcji oraz poziomu zatrudnienia.
Te miejsca pracy już do nas nie wrócą Zakład w Lackawanna to nie jedyny, którego zamknięcie planuje ArcelorMittal. Przeznaczona do likwidacji jest również fabryka stali w Hennepin, w stanie Illinois, i to pomimo że – jak przekonuje tamtejszy szef związku zawodowego USW, David York – kilka podmiotów było poważnie zainteresowanych jej kupnem. W chwili obecnej stopa bezrobocia w okolicy Hennepin, położonego około mil na zachód od Chicago, osiągnęła , a ArcelorMittal przygotowuje się do wręczenia wypowiedzeń prawie trzystu członkom USW, którzy przez lata ciężko pracowali przy produkcji stali. Tymczasem ich zakład praktycznie przez cały okres istnienia przynosił zyski; nawet w dobie kryzysu gospodarczego, w roku , zarobił prawie milionów dolarów. Nie zważając na to, zarząd korporacji zamierza przenieść jedną linię produkcyjną do Brazylii, gdzie znacznie niższe są koszty pracy, a drugą – do Francji. Co więcej, odrzucona została propozycja sprzedaży zakładu w Hennepin innemu przedsiębiorstwu z branży stalowej, które zamierzało kontynuować produkcję. York mówi, że pracownicy huty mają niewielkie widoki na znalezienie innych posad, które dawałyby im dochody choćby zbliżone do dotychczasowych (rzędu tys. dolarów
75
76
Od produkcji do spekulacji W czasie, gdy baza przemysłowa USA cierpi z powodu niedoinwestowania i przenoszenia produkcji do Meksyku, Chin i innych krajów o taniej sile roboczej, amerykańskie korporacje postanowiły szukać zysków w spekulacjach finansowych, w tym w obrocie rzekomo gwarantującymi zysk pochodnymi kredytów hipotecznych. – To, że od czasów Reagana gospodarka jakoś funkcjonowała, zawdzięczamy wyłącznie tworzeniu kolejnych baniek spekulacyjnych, związanych z tą czy inną dziedziną, jako że Korporacyjna Ameryka konsekwentnie niszczy wszelką autentyczną wytwórczość – mówi przewodniczący związku zawodowego UE na Region Zachodni, Carl Rosen. Zdumiewającym potwierdzeniem skali redukcji potencjału produkcyjnego Stanów Zjednoczonych, jest kontrast pomiędzy charakterem towarów importowanych i eksportowanych, które każdego dnia wypełniają potężny port towarowy Long Beach na Zachodnim Wybrzeżu. W kontenerach z towarami sprowadzonymi z zagranicy, poustawianych w magazynach i na parkingach portu, znajdują się przede wszystkim samochody, elektronika i artykuły gospodarstwa domowego, pochodzące głównie z Chin i Korei. Brak zbytu, spowodowany kryzysem, sprawia, że powoli zaczyna brakować na nie miejsca. Z kolei po stronie produktów eksportowych przeobrażenie się gospodarki USA z produkcyjnej w finansową znajduje jaskrawe odzwierciedlenie w fakcie, że głównymi towarami wysyłanymi z portu w Long Beach są… papier pochodzący z recyklingu i tektura. W miarę jak kapitał przenosił się z zakładów produkcyjnych w Stanach Zjednoczonych do krajów o niższych kosztach pracy, coraz większa jego część lokowana była także w sektorze finansowym. Proces ten obejmował również największe korporacje przemysłu wytwórczego, jak General Motors czy General Electric, w przypadku których coraz większy procent zysków generowany jest przez piony zajmujące się prowadzeniem operacji finansowych. Odzwierciedleniem wspomnianych wyżej procesów są dane statystyczne, przytoczone przez ekonomistę Williama K. Tabba. Według nich, zysk wygenerowany przez amerykański sektor finansowy wyniósł w 2003 r. 313 miliardów dolarów, w porównaniu z zaledwie 119 miliardami dolarów zysku wypracowanego przez sektor produkcyjny. Podczas gdy sektor finansowy odpowiadał zaledwie za mniej niż 2% całkowitych zysków rodzimych przedsiębiorstw w połowie lat 50., to w roku 2007 odsetek ten sięgnął 40%. Tabb w prosty sposób opisuje, wydawałoby się, „magiczny” proces ekspansji sektora finansowego: W obecnym modelu pieniądz robi pieniądz i nie jest do tego potrzebna żadna produkcja. Cały sekret tkwi w umiejętnym zarządzaniu ryzykiem oraz stosowaniu tzw. dźwigni finansowych, co pozwala na zakup aktywów mających zapewniać wyższe zyski, nawet pomimo proporcjonalnie zwiększonego ryzyka. Ma to doniosłe skutki zarówno w sferze ekonomicznej, jak i politycznej; sektor finansowy uzyskał ogromną przewagę nad pozostałymi gałęziami gospodarki. W efekcie skupił on w swoich rękach potężną władzę, możliwość skutecznego wpływania na poczynania swoich dłużników, przedsiębiorstw podatnych na zawirowania koniunktury, anawet rządów. W miarę powiększania stref swojego wpływu, wymuszał on kolejną deregulację, co pozwalało mu na dalszy niezakłócony wzrost, ale z czasem stworzyło zagrożenie dla stabilności światowego systemu finansowego.
rocznie, wliczając nadgodziny i premie). W okolicy bardzo niewiele jest bowiem etatów, które umożliwiają utrzymanie rodziny. Niestety, postępowanie ArcelorMittal nie jest przypadkiem odosobnionym. Jesienią ubiegłego roku firma inwestycyjna (private equity) Cerberus, poprzez swoją spółkę zależną NewPage, doprowadziła do zamknięcia przynoszącej duże zyski i nowoczesnej fabryki papieru w Kimberly, w stanie Wisconsin. Prominentnymi postaciami związanymi z Cerberusem są m.in. John Snow, sekretarz skarbu w administracji George’a W. Busha, Dan Quayle, wiceprezydent w administracji Busha seniora, oraz Steve Feinberg – założyciel tego biznesu, który wyciągnął z niego milionów dolarów w samym tylko r. Andy Nirschl, przewodniczący lokalnego oddziału USW, przypuszcza, że celem firmy jest spowodowanie wzrostu cen papieru poprzez ograniczenie podaży. Los pracowników i ich rodzin nie ma dla niej żadnego znaczenia. – Postępowanie Cerberusa nie przypominało dobrze znanego nam scenariusza, w którym korporacja przenosi produkcję do Chin czy Meksyku po to, by zwiększyć zyski płacąc tamtejszym robotnikom mniej niż dolara za godzinę – mówi Nirschl. – Był to przypadek, gdy korporacja likwiduje przynoszący zyski zakład produkcyjny, odmawiając jego sprzedaży komukolwiek innemu. Nirschl informuje, że fabryka papieru wygenerowała w r. milionów dolarów czystego zysku. Jej kupnem zainteresowane były przynajmniej cztery firmy, jednak zarówno Cerberus jak i NewPage otwarcie przyznały, że nie zamierzają wystawiać zakładu na sprzedaż. W tym samym czasie wiele dużych przedsiębiorstw wprowadza w życie strategię gospodarczą, którą można by określić mianem „stymulującej kryzys”, skrupulatnie realizując dobrze znany scenariusz. Jak donosi „The New York Times”, gwałtownie nasila się zjawisko tzw. offshoringu, czyli przenoszenia za granicę
77 miejsc pracy – a także całych linii produkcyjnych. – Te miejsca pracy już do nas nie wrócą – komentuje dla gazety John E. Silvia, główny ekonomista korporacji finansowej Wachovia. – Produkcja przemysłowa w bardzo dużym stopniu zostanie albo zlikwidowana, albo przeniesiona poza terytorium Stanów Zjednoczonych. Spowoduje to zmniejszenie liczby sklepów, zakładów produkcyjnych, firm zajmujących się obsługą finansową. Wszystko wskazuje na to, że niektóre korporacje podejmują decyzje, że nie zamierzają dalej prowadzić tutaj działalności. Podobnego zdania jest Robert E. Hall, ekonomista z Uniwersytetu Stanforda. – Redukcja zatrudnienia w sztandarowych amerykańskich firmach, takich jak General Motors, będzie najprawdopodobniej w dalszym ciągu postępowała – twierdzi.
Potencjał produkcyjny za oknem
MEETING PRZECIWKO ZAMKNIĘCIU FABRYKI PAPIERU W KIMBERLY b CASIE YODER
Zdaniem Marka Meinstera ze związku zawodowego United Electrical Workers (UE), dokonujący się ostatnio proces likwidacji miejsc pracy jest po prostu nasileniem trendów obserwowanych na przestrzeni kilku minionych dekad. Jednak przyjmującym znacznie bardziej bolesną postać, gdyż składa się na
niego także zamykanie bez mrugnięcia okiem zyskownych zakładów w okresie, gdy coraz trudniej o dobrze płatne miejsca pracy. – Widzimy to każdego dnia – mówi Meinster. W ciągu ostatnich dwudziestu lat zdarzały się wszelkie możliwe sytuacje, od jawnych oszustw po przypadki, gdy firmy inwestycyjne obarczały stratami poniesionymi w innych obszarach działalności zakłady produkcyjne generujące zyski, co prowadziło je do nieuniknionego bankructwa, a następnie sprzedawały ich pozostałości. – Dojdzie w końcu do tego, że wyzbędziemy się całego naszego potencjału produkcyjnego. Tak, jakbyśmy wyrzucili go przez okno. Meinster pomógł w organizacji strajku okupacyjnego, do którego doszło w grudniu r. w firmie produkującej… okna: Republic Windows and Doors w Chicago. Robotnicy przeciwstawili się właścicielowi, który potajemnie wywoził wyposażenie fabryki do nowego zakładu w stanie Iowa, gdzie nie funkcjonowały związki zawodowe, a z drugiej strony – bankowi Bank of America – który otrzymał miliardów dolarów pomocy federalnej i miliardów dolarów gwarancji kredytowych, a mimo to zamknął przedsiębiorstwu linię kredytową, przez co robotnicy nie mogli otrzymać odpraw oraz
zaległych wynagrodzeń za niewykorzystane urlopy. Kiedy ogłoszono zamknięcie zakładu, robotnicy postanowili przejąć nad nim kontrolę, biorąc jako „zakładnika” cenne zasoby zgromadzone w magazynach. W wyniku ich protestu Bank of America ponownie otworzył firmie kurek z pieniędzmi. Oni sami otrzymali zaległe wynagrodzenia, a fabryka została kupiona przez inwestora zorientowanego na produkty przyjazne dla środowiska, który zamierza ponownie zatrudnić pracujących w niej ludzi. Wreszcie, o strajku okupacyjnym w fabryce w Chicago dowiedział się cały świat. Strajk w RWD stał się inspiracją m.in. dla niezrzeszonych w żadnym związku zawodowym pracowników fabryki biżuterii, stanowiącej część Colibri Group, a mieszczącej się w East Providence w stanie Rhode Island. W obliczu planów zamknięcia zakładu podjęli oni strajk okupacyjny. Protest, choć zakończył się aresztowaniem uczestników, wywarł jednocześnie potężny nacisk na właściciela grupy, firmę inwestycyjną Founders Equity2. Przewodniczący Regionu Zachodniego UE, Carl Rosen, który odegrał kluczową rolę w organizowaniu poparcia dla strajku okupacyjnego w RWD, zwraca uwagę, że
78 pomimo tego, iż protest był zarówno nielegalny, jak i bardzo nietypowy – jak na Amerykę – pod względem formy, spotkał się z dużym poparciem społecznym, również ze strony prezydenta Obamy. – Hasła naszego protestu okazały się hasłami większości społeczeństwa – wyjaśnia. – Nasza gospodarka znajduje się w kryzysie, gdyż nie stać nas na kupowanie towarów, które sami produkujemy. Korporacje dostają rządowe wsparcie, pracownicy – wymówienia.
„Chętnie sprzedamy” – twierdzą korporacje Mający swoją siedzibę w Luksemburgu, a będący własnością hinduskiego multimilionera mieszkającego w Londynie koncern ArcelorMittal, świetnie dostosowuje się do klasycznego angloamerykańskiego modelu kapitalizmu, opartego o zasadę „bierz pieniądze i w nogi”. Jest on dużo bardziej bezwzględny niż ten wypracowany w krajach Europy Zachodniej, gdzie warunki zatrudnienia i sytuacja pracowników są wynikiem wielu lat wpływów tradycji socjaldemokratycznej oraz działalności silnych ruchów związkowych. W przypadku huty w Lackawanna, opieszałość ArcelorMittal w kwestii jej ewentualnej sprzedaży może oznaczać likwidację miejsc pracy. – Do wczoraj (czyli do marca) firma zaprzeczała wręcz, że znane są jej jakiekolwiek podmioty zainteresowane kupnem zakładu – mówi Fortunato. Dopiero stanowcza interwencja demokratycznego senatora stanu Nowy Jork, Chucka Schumera, doprowadziła do spotkania szefa koncernu na Stany Zjednoczone, Jamesa Ripleya, z potencjalnym kupcem. – Nie wiemy, na jakim etapie znajdują się negocjacje – mówi Fortunato głosem pełnym niepokoju i frustracji. Wynik rozmów będzie zależał m.in. od tego, jak bardzo decyzja koncernu ArcelorMittal o rozłożeniu zakładu na czynniki pierwsze wpłynęła na możliwości wznowienia
produkcji w hucie. Może się okazać, że ponowne uruchomienie ogołoconej fabryki stało się bardziej kosztowne i skomplikowane pod względem organizacyjnym niż stworzenie nowego zakładu zupełnie od podstaw. Włączenie się do negocjacji w Lackawanna reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych – co miało także miejsce w Hennepin3 i Kimberly – zmusiło przedstawicieli korporacji do złożenia deklaracji o chęci sprzedaży zakładów i ocalenia w ten sposób miejsc pracy. Jednak tuż po zakończeniu rozmów natychmiast wycofywały się one z tych obietnic, nie widząc dla siebie żadnego interesu w ratowaniu lokalnego rynku zatrudnienia. Przykładem może być Cerberus/NewPage. Przedstawiciel korporacji zapytany niedawno, czy jego firma rozważała sprzedaż zakładu w Kimberly, odpowiedział krótko: „Nie”.
Jednostronna „współpraca” Jedną z rzeczy, które najbardziej oburzają pracowników, jest brak jakiejkolwiek wdzięczności koncernu za wysiłki podejmowane przez związki zawodowe w celu lepszego funkcjonowania zakładu. Związki prowadziły lobbing, którego skutkiem było obniżenie kosztów energii elektrycznej dla huty o dwie trzecie, zachęcały swoich członków do uczestnictwa w szkoleniach i kursach zawodowych, wsparły wreszcie obniżkę podatków dla przedsiębiorstwa. – My, jako związki zawodowe, uczyniliśmy bardzo dużo, by pomóc naszej firmie. A teraz oni próbują nam wmówić, że jako zakład nie jesteśmy wystarczająco konkurencyjni. Jeżeli tak, to dlaczego nie chcą nas sprzedać? – pyta Fortunato. Zamiast wdzięczności za pomoc związków w obniżeniu kosztów, ArcelorMittal zmienił wewnętrzne procedury księgowe tak, że fabryka w Lackawanna zaczęła wykazywać straty – z powodu obciążenia dodatkowymi kosztami, np. materiałów sprowadzanych przez nią z innych
zakładów koncernu w USA. Jak podejrzewa Fortunato, celowo zakończono rok na minusie, aby uniknąć płacenia podatków, wysokich w stanie Nowy Jork. Przed dokonaniem przez ArcelorMittal tych przesunięć w księgowości, zakład osiągał średni zysk w wysokości milionów dolarów miesięcznie. Biorąc pod uwagę fakt, że typowe wynagrodzenie wynosi w hucie - tys. dolarów rocznie, jest oczywiste, że jej pracownikom będzie bardzo trudno znaleźć podobnie płatną pracę. Fortunato jest przekonany, iż rzeczywisty wskaźnik bezrobocia w Lackawanna, stanowiącego część aglomeracji znajdującego się w dramatycznym położeniu przemysłowego miasta Buffalo, może sięgać nawet . – Nasi ludzie będą musieli pracować na dwóch etatach, by zarobić tyle samo, co tutaj – mówi. Codzienna obserwacja powolnej rozbiórki fabryki w Lackawanna jest trudna do zniesienia dla robotników, którzy poświęcili jej ładny kawałek życia. – Dostają ciężkiej cholery widząc, co się tutaj dzieje – stwierdza Fortunato4. Hutnicy z Illinois skarżą się także na całkowitą obojętność ArcelorMittal wobec faktu dotowania go ze środków publicznych. Na przykład decyzja koncernu o stworzeniu właśnie w Chicago głównej amerykańskiej siedziby wiązała się z licznymi ulgami i zachętami, łącznie z wsparciem kwotą milionów dolarów z przeznaczeniem na wyposażenie biur. W przypadku zakładu w Hennepin, umowa zawarta między koncernem a związkami zawodowymi zobowiązuje ArcelorMittal do kontynuowania produkcji oraz utrzymywania niezbędnego poziomu inwestycji. Związki zawodowe pozwały koncern wobec zamiaru wycofania się z tego porozumienia5.
Jakie zasiłki? Jakie przekwalifikowanie? Ponieważ likwidując miejsca pracy wielkie korporacje osłabiają pozytywny wpływ działań stymulujących
79
W HUCIE STALI W BETHLEHEM W PENSYLWANII, PRACOWAŁO PONAD 27000 OSÓB bnd ANAXILA
Te miejsca pracy już do nas nie wrócą...
gospodarkę, podejmowanych przez administrację prezydenta Obamy, najczęściej postulowanym rozwiązaniem w kręgach ekonomistów i przedstawicieli władzy obu głównych partii politycznych, jest zachęcanie pracowników do zmiany kwalifikacji poprzez system szkoleń i kursów. „The New York Times” niedawno napisał: Przez dziesięciolecia reakcją rządu na załamania w gospodarce i wzrost bezrobocia było finansowanie osłon socjalnych. Opierano się na założeniu, że w niedługim czasie gospodarka się ożywi i ludzie będą mogli ponownie znaleźć zatrudnienie. Tym razem jednak rząd powinien dużo większy nacisk położyć na programy szkoleniowe, dające możliwość pracy w innym zawodzie niż wyuczony. Brakuje jednak dowodów na to, by takie podejście, pozwalające przedstawicielom narodu wygodnie unikać przyjęcia jednoznacznego stanowiska wobec faktu, że korporacje są obecnie jedynymi „panami i władcami” życia robotników i lokalnych społeczności, mogło istotnie łagodzić problem dezindustrializacji i przenoszenia miejsc pracy zagranicę.
Karuzela stanowisk kręci się coraz szybciej, jednak za każdym jej obrotem dobrych miejsc pracy, pozwalających utrzymać rodzinę, jest coraz mniej. Nawet po ukończeniu szkolenia i zmianie fachu, „wysadzeni z siodła” robotnicy nie są zatem w stanie znaleźć zatrudnienia, które oferowałoby warunki porównywalne z utraconymi. Według Louisa Uchitelle’a, ekonomicznego publicysty „New York Timesa” i autora książki zatytułowanej „The Disposable American: Layoffs and Their Consequences” (Zbędny Amerykanin: Zwolnienia i ich konsekwencje), spośród wszystkich zwalnianych pracowników zaledwie znajduje zatrudnienie zapewniające im co najmniej takie same dochody, jak poprzednio. Pozostałe albo pracuje za mniejsze pieniądze, albo pozostaje bezrobotnymi. Nawet jednak, gdyby przekwalifikowanie zwalnianych pracowników przynosiło oczekiwane rezultaty, to i tak byłyby trudności z jego finansowaniem: ci sami politycy, którzy wychwalają zalety takiej strategii, bardzo
niechętnie przyznają środki na pokrycie jej kosztów. Według danych przytaczanych przez „NYT”, środki finansowe przeznaczane na szkolenia i kursy zawodowe dla bezrobotnych skurczyły się z miliardów dolarów w r. do zaledwie miliardów dolarów w roku (po uwzględnieniu faktycznej siły nabywczej). Tak radykalne ograniczenie wydatków nie pozostawia złudzeń, że rządzący krajem politycy, zwłaszcza w czasie dwóch kadencji prezydenta Busha, nie zamierzali dostosować poziomu finansowania programów szkoleniowych do głoszonej przez siebie wiary w ich skuteczność. Co więcej, tradycyjny system zabezpieczeń i pomocy socjalnej dla osób dotkniętych bezrobociem uległ w ostatnich czterdziestu latach radykalnym cięciom. Obejmuje on obecnie niewielki odsetek bezrobotnych, dużo mniejszy niż w czasie poprzednich, mniej wyniszczających recesji. Podczas kryzysu r. zasiłkami dla bezrobotnych objętych było osób, które utraciły pracę, co miało istotne znaczenie dla odbudowania popytu wewnętrznego
80 (a więc i koniunktury). Na skutek drastycznych ograniczeń w dostępności tej pomocy, wprowadzonych za rządów Reagana, tylko niespełna połowa bezrobotnych była uprawniona do świadczeń w okresie dużo głębszej recesji lat -. Krajowy Związek Producentów (National Association of Manufacturers, NAM), największa organizacja zrzeszająca przedsiębiorstwa sektora produkcyjnego, z zachwytem przyjął wprowadzenie tych ograniczeń. – Poprzednie przepisy w żaden sposób nie mobilizowały ludzi do aktywnego poszukiwania pracy – triumfowali lobbyści. W r., według danych mającej swoją siedzibę w Ohio grupy Public Policy Matters, do korzystania z publicznej pomocy uprawnionych było już tylko bezrobotnych. Chociaż wprowadzany właśnie w życie przez administrację Obamy plan pobudzenia gospodarki może odwrócić niektóre z wcześniejszych cięć, trudno jest w obecnej chwili powiedzieć, na ile poprawi on sytuację osób pozbawionych pracy.
Zupełnie zbędne redukcje Fatalne skutki wzrostu bezrobocia nie ograniczają się bynajmniej do spadku dochodów gospodarstw domowych, ograniczenia dostępu do opieki zdrowotnej czy utraty poczucia własnej wartości przez osoby zwolnione z pracy. Peter Dreier, politolog z Occidental College, opublikował niedawno dane, z których wynika, że jednoprocentowy wzrost
stopy bezrobocia w skali Stanów Zjednoczonych prowadzi do tys. zgonów, z czego tys. stanowią ofiary chorób układu krążenia, , tys. ofiary samobójstw, a – zabójstw. Biorąc pod uwagę bierną akceptację przez polityków konsekwencji dezindustrializacji, połączoną z rosnącym społecznym oburzeniem na pazerność i nieuczciwość Wall Street, ogromna skala zniszczeń powodowanych w lokalnych społecznościach przez korporacje takie jak Cerberus czy ArcelorMittal może doprowadzić do sytuacji, w której decyzje inwestycyjne największych firm staną się ważnym problemem politycznym. Korporacje likwidują nowoczesne i przynoszące zyski zakłady produkcyjne w sytuacji poważnego kryzysu gospodarczego, a następnie kapryśnie opędzają się od potencjalnych nabywców, którzy deklarują kontynuowanie w nich produkcji. Taki proceder byłby nie do pomyślenia w wielu demokracjach Europy Zachodniej, takich jak Szwecja czy Niemcy, gdzie firmy od dawna zobowiązane są przedstawiać racjonalne uzasadnienia decyzji o likwidacji zakładów instytucjom odpowiedzialnym za politykę rynku pracy. Większość krajów Europy Zachodniej oferuje ponadto robotnikom i społecznościom lokalnym pewien zakres ochrony przez skutkami likwidacji dużych zakładów przemysłowych. W USA, gdzie kolejne arbitralne decyzje korporacji o likwidacji
polecamy
SERWIS INFORMACYJNO - PUBLICYSTYCZNY PO!WI"CONY SOCJALDEMOKRATYCZNYM ANALIZOM SPO#ECZNYM,
PRAWOM PRACOWNICZYM, SPÓ#DZIELCZO!CI I INNYM FORMOM
SAMOORGANIZACJI SPO#ECZNEJ
zakładów produkcyjnych w środku kryzysu przynoszą coraz bardziej destrukcyjne skutki, może w końcu dojść do wymuszenia przez społeczeństwo podporządkowania działalności gospodarczej wymogom systemu demokratycznego. Roger Bybee tłum. Sebastian Maćkowski
Tekst przedrukowujemy za magazynem „Dollars & Sense”, maj-czerwiec 2009. Przedruk za zgodą redakcji. Więcej o piśmie: www.dollarsandsense.org Przypisy: 1.
Pakiet ten, American Recovery and Reinvestment Act, podpisany został przez Obamę 17 lutego br. (przyp. redakcji „Obywatela”).
2.
Do dziś (15 sierpnia) byli pracownicy zlikwidowanej fabryki procesują się o zaległe odprawy (przyp. redakcji „Obywatela”).
3.
W czerwcu 2009 r. rozpoczęły się rozmowy przedstawicieli koncernu ArcelorMittal z biznesmenem z Kalifornii, zainteresowanym kupnem zakładu (przyp. tłumacza).
4.
Ostatecznie, ArcelorMittal nie sprzedał zamkniętego przez siebie zakładu w Lackawanna żadnemu inwestorowi (przyp. redakcji „Obywatela”).
5.
Sąd federalny w decyzji z maja 2009 r. przychylił się do stanowiska koncernu i skargę związków oddalił (przyp. tłumacza).
Bardzo zuchwałe marzenie 1
Kari Lydersen, James Tracy
Okres świąteczny 2008 roku był wypełniony zarówno wielkimi oczekiwaniami, jak i wielką niepewnością. Listopadowe zwycięstwo Baracka Obamy w wyborach prezydenckich rozbudziło nadzieje na realną zmianę. Jednak tylko w tym samym miesiącu, jak ogłosił Departament Pracy, zlikwidowano ponad pół miliona etatów. Robotnicy zatrudnieni w firmie Republic Windows and Doors (RWD) w Chicago, nie czekali na działania nowej administracji prezydenckiej w obliczu informacji o planowanej likwidacji ich zakładu. Zdecydowali się na strajk okupacyjny, domagając się wypłaty należnych rekompensat za niewykorzystane urlopy oraz zaległego wynagrodzenia chorobowego – i zwyciężyli. Czy jest to zwiastun wydarzeń, które czekają Stany Zjednoczone w przyszłości, czy też jedynie wyjątkowy przejaw mobilizacji społecznej? Z odpowiedzią na to pytanie trzeba jeszcze poczekać. Jednak działania podjęte przez pracowników RWD zmusiły media głównego nurtu do pokazania twarzy ludzi skrywanych zwykle za liczbami i tabelkami. I były to twarze pełne dumy i sprzeciwu, a nie słabości i bezradności. Jesienią ubiegłego roku robotnicy zatrudnieni w RWD zauważyli, że z magazynów znajdujących się na Goose Island wywożone są ważne elementy wyposażenia. Zaniepokojeni tym faktem, zwrócili się o pomoc do lokalnego przedstawicielstwa swojego związku zawodowego, United Electrical, Radio and Machine Workers of America (UE). To organizacja znana z podejmowania bojowych akcji. Zarząd RWD zapewnił jednak związkowców, że nie ma planów zamknięcia fabryki, a usunięte wyposażenie zostanie zastąpione innym, bardziej nowoczesnym. Działacze UE nie byli na tyle naiwni, by wierzyć szefom firmy na słowo. Dlatego potajemnie monitorowali to,
co dzieje się w zakładzie i mieli okazję zaobserwować, jak ciężarówkami wywożono wyposażenie fabryki niezbędne do produkcji okien i drzwi. W tym samym czasie RWD utraciła większość kontraktów związanych z budową nowych domów, głównie w wyniku nasilającego się z każdym miesiącem kryzysu na rynku nieruchomości. Punkt zwrotny nastąpił we wtorek grudnia, gdy poinformowano robotników, spodziewających się najgorszego już od dłuższego czasu, że w najbliższy piątek fabryka zostanie zamknięta. Powiedziano im, że tego dnia muszą się zgłosić po ostatnie wypłaty i zarejestrować w urzędzie pracy jako bezrobotni. Przedstawiciele zakładu winą za jego likwidację obarczyli kryzys gospodarczy i Bank of America, który – jak twierdzili – podjął decyzję o zaprzestaniu kredytowania przedsiębiorstwa, i to pomimo pakietu pomocowego w wysokości miliardów dolarów, przekazanego mu przez rząd federalny z pieniędzy podatników. – Kiedy stawiliśmy się po odbiór należnych pieniędzy, powiedziano nam, że nie otrzymamy wynagrodzenia za niewykorzystany urlop oraz zaległego chorobowego – mówi Melvin Maclin, wiceprzewodniczący lokalnego oddziału UE i pracownik RWD z siedmioletnim stażem. Pracowników poinformowano także o wygaśnięciu ich ubezpieczenia zdrowotnego, choć wcześniej zapewniano, że będzie ono ważne do grudnia. – Kiedy zorientowaliśmy się, jak wiele bredni nam dotąd opowiadano, nie wiedzieliśmy już, co jest prawdą, a co kłamstwem – wspomina. Sytuacja RWD jest doskonałym odzwierciedleniem zmian, jakie zaszły w amerykańskim przemyśle na przestrzeni ostatnich dekad. Zakład, który samodzielnie wytwarza produkty oraz zajmuje się ich dystrybucją, jest wielką rzadkością w Stanach Zjednoczonych A.D. , przechodzących coraz szybszy proces dezindustrializacji. Ponadto, wśród zatrudnionych większość stanowią Latynosi, a także Czarni, podczas gdy Białych jest niewielu – to pokazuje, w jakim kierunku zmienia się rasowa struktura Chicago oraz klasy robotniczej. Dla mieszkańców Środkowego Zachodu likwidacja zakładów produkcyjnych
81
82 nie jest bynajmniej nowym doświadczeniem. Niezwykłą czyni tę historię co innego: postawa robotników zatrudnionych w RWD i podjęte przez nich radykalne działania. Kolektywnie zadecydowali o okupacji zakładu i wymuszeniu w ten sposób na zarządzie wypłaty ekwiwalentów za niewykorzystane urlopy oraz podporządkowania się prawu federalnemu uchwalonemu w r. (tzw. ustawa WARN), zgodnie z którym w przypadku zwolnień grupowych lub likwidacji zakładu każdemu pracownikowi przysługuje -dniowy okres wypowiedzenia – lub odprawa w wysokości odpowiadającej takiemu czasowi pracy. Co więcej, prawo obowiązujące w stanie Illinois wydłuża okres wypowiedzenia o kolejne dni. Protest miał charakter rotacyjny, a ustalone zmiany, w trakcie których robotnicy siedzieli na podłodze w części produkcyjnej, mniej więcej odpowiadały standardowemu trybowi pracy w zakładzie. Członkowie lokalnych organizacji pracowniczych i społecznych bez przerwy odwiedzali protestujących, przynosząc słowa wsparcia oraz domowe posiłki. Kierowca Victor Emeric, członek lokalnych struktur związku zawodowego Teamsters, dostarczył wiele takich paczek żywnościowych. Podkreśla on wagę działań podjętych przez robotników zatrudnionych w RWD. – Dlatego nasze poparcie jest bardzo ważne, podobnie jak okazanie solidarności. Mamy nadzieję, że okupacja zakończy się zwycięstwem robotników – mówił. – Mamy prawo oczekiwać, że przedstawiciele państwa pochodzący z wyborów będą podejmować właściwe decyzje. Próbuję nie tracić optymizmu, ale wcześniejsze doświadczenia mnie nim bynajmniej nie napawają. Związki zawodowe porozumiały się z zarządem RWD, że nie dojdzie do siłowego wyprowadzenia robotników z terenu zakładu pod warunkiem, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli i protestujący zapewnią bezpieczeństwo i porządek. Na terenie części produkcyjnej mogli przebywać jedynie pracownicy oraz działacze związkowi; osoby popierające protest zbierały się w niewielkim pomieszczeniu oraz na zewnątrz, na chodnikach, stojąc tam często mimo chłodu, śniegu lub deszczu. Pomimo tych ustaleń, co i rusz pojawiały się plotki, rozsyłane czy to poprzez esemesy, czy też przy użyciu poczty elektronicznej, że policja otrzyma rozkaz siłowego usunięcia robotników. Jednak funkcjonariusze oddelegowani do pilnowania protestu wydawali się ze zrozumieniem, a nawet życzliwością podchodzić do jego uczestników, co można interpretować jako jeszcze jeden wyraz ogromnego wpływu kryzysu gospodarczego na zachowania Amerykanów. Spowodował on powstawanie sojuszy i poczucia więzi łączących ludzi, którzy wcześniej, z racji pełnionych ról społecznych, nigdy nie mieliby ku temu okazji. Jeden z policjantów, któremu powierzono patrolowanie okolicy zakładu RWD podczas strajku okupacyjnego, nie chciał pod własnym nazwiskiem wypowiedzieć się na jego
temat, ani przedstawić oficjalnego stanowiska policji w Chicago. Jednak już bezpośrednio ze swojego wozu patrolowego, z przekonaniem i sporą wiedzą wypowiadał się na temat gospodarki. Kładł przy tym nacisk na to, jak obecna sytuacja, związana z zamykaniem zakładów pracy i likwidacją planów emerytalnych, niszczy przyszłość zwykłych obywateli, którzy „jedynie próbują wiązać koniec z końcem”. Czwartego dnia okupacji, związki zawodowe podjęły negocjacje z zarządem firmy i przedstawicielami Bank of America, a robotnicy i ludzie wspierający protest czekali niecierpliwie na informacje o wyniku rozmów. Poniedziałkowego wieczora, tłum niosący transparenty i skandujący „Sí, se puede!”2 zgromadził się wokół ogniska rozpalonego w pojemniku na śmieci, a następnie utworzył łańcuch rąk przekazujących protestującym jedzenie zgromadzone na ich potrzeby. Donte Watson, trzydziestolatek pracujący w RWD od ośmiu lat, nie ukrywał swojej wściekłości i rozczarowania posunięciami zarządu firmy. Był dumny z wysiłku, jaki włożył w rozwój firmy i zakładał, że będzie w niej pracował jeszcze przez wiele, wiele lat, jeśli to możliwe – aż do emerytury. Nie rozumiał, jak można likwidować zakład w sytuacji, gdy nie wszystkie zamówienia zostały zrealizowane; uważał, że to karygodne lekceważenie klientów. – Ludzie przez lata oddawali fabryce swój pot, krew i łzy, dlatego ona należy także do nas, nie tylko do właścicieli – mówi. – Zdawali sobie doskonale sprawę z sytuacji, a mimo to nie powiedzieli nam ani słowa. Zasługujemy na więcej szacunku. Nie domagamy się niczego więcej ponad to, co nam się należy. Negocjacje były kontynuowane przez kolejne dni. W środę, bank JPMorgan Chase zgodził się na uruchomienie linii kredytowej w wysokości tys. dolarów, by można było wypłacić pracownikom zaległe wynagrodzenia. W końcu, tego samego dnia wieczorem, strajkujący zdecydowali się zaakceptować propozycję Bank of America stworzenia funduszu kredytowego w wysokości , miliona dolarów, który pozwoliłby pokryć koszty ich ubezpieczenia zdrowotnego na okres dwóch miesięcy, a także wypłacić odprawy oraz ekwiwalenty za niewykorzystane urlopy. Było to wielkie zwycięstwo. Okazało się, że -osobowa grupa zdeterminowanych pracowników, mających wsparcie społeczne, jest w stanie zmusić duże instytucje finansowe do podjęcia decyzji korzystnych dla zwykłych obywateli. Jednak pomimo tego sukcesu nie udało się skłonić banku do realizacji dalej idącego żądania związków zawodowych, którym było finansowanie działalności RWD tak, by zakład nie został zlikwidowany. Było to zagadnienie skomplikowane jednocześnie z politycznego, prawnego i etycznego punktu widzenia: do jakiego stopnia prywatna instytucja finansowa, w tym przypadku bank, ma obowiązek kredytować działalność firmy, która przeżywa poważne problemy finansowe? I jak zmienia się rola takiego banku w sytuacji, gdy otrzymuje on od rządu miliardów dolarów pomocy publicznej? W przypadku RWD sytuację komplikował fakt, że istniało podejrzenie, iż właściciele firmy próbują przenieść
83 produkcję do innego zakładu, w którym nie funkcjonowały żadne związki zawodowe. Według informacji cytowanych przez „New York Timesa”, właściciel RWD prowadził podobną działalność gospodarczą w jednym z miast w stanie Iowa, i to mogło być przyczyną wywożenia wyposażenia z zakładu w Chicago. Informacje o proteście i jego efektach trafiły do głównych serwisów informacyjnych, a robotnicy byli podekscytowani zwycięstwem i konsekwencjami przeprowadzonej akcji bezpośredniej. Z drugiej strony, samo uregulowanie przez zarząd RWD zobowiązań finansowych nie satysfakcjonowało ich: odzyskane pieniądze wystarczą jedynie na kilka miesięcy, a aby przeżyć konieczne jest znalezienie nowego zatrudnienia w warunkach bardzo złej koniunktury. Tym niemniej, ich postawa pokazała bezsprzecznie, że w sytuacji zmieniających się uwarunkowań gospodarczych i politycznych, wspólne działania mogą przynieść wymierne rezultaty. Akcje solidarnościowe z RWD, które odbyły się w placówkach Bank of America w Filadelfii, San Francisco i Reno, zakończyły się aresztowaniem działaczy związkowych, co przyczyniło się do dalszego nagłośnienia strajku w skali ogólnokrajowej. Taktyka akcji bezpośredniej przywołała wspomnienia strajku okupacyjnego z roku, we Flint w stanie Michigan, w wyniku którego związek zawodowy United Auto Workers na stałe zagościł w zakładach branży motoryzacyjnej. Chicago ma bogatą historię radykalnych działań pracowników, a wydarzenia, do których tutaj dochodziło, stawały się często zarzewiem zmian w całym ruchu robotniczym. Słynne demonstracje, do których doszło na Haymarket w r., zakończone masakrą robotników i procesami sądowymi działaczy anarchistycznych, stały się symbolem walki o ośmiogodzinny dzień pracy. Z kolei spontaniczny strajk pracownic chicagowskich zakładów tekstylnych Hart Shaffner and Marx z r. doprowadził do powstania kilka lat później związku zawodowego Amalgamated Clothing Workers of America. – W obliczu kryzysu gospodarczego i bezrobocia, nie mam żadnych szans na znalezienie nowej pracy – mówił podczas wspomnianego poniedziałkowego protestu -letni Dagoberto Cervantes, podczas gdy jego pięcioletni syn biegał w pobliżu z plakatem protestacyjnym. Robotnicy z RWD stali się inspiracją do walki dla innych, stojących w obliczu kryzysu, który może być zaczątkiem znacznie poważniejszej zapaści gospodarki światowej. Po drugiej stronie miasta, w hotelu Congress Plaza, pracownicy od pięciu lat prowadzą akcję strajkową 3. – Robotnicy z RWD ożywili w nas nadzieję oraz
4×
+
„Obywatel” w prenumeracie…
podsunęli nowe pomysły na dalszą walkę. Pakiet antykryzysowy musi służyć pracownikom. Nie może być tak, że wielkie firmy dostają miliony po to, by zwalniać ludzi – komentuje pracująca w hotelu Augustina Bahena. Robotnicy zwolnieni z RWD rozważają możliwość powołania spółki pracowniczej i wznowienia produkcji4, co przypomina wydarzenia z historii ruchu robotniczego oraz przejęcia zakładów produkcyjnych przez robotników argentyńskich po załamaniu finansowym w końcu lat dziewięćdziesiątych. Takie posunięcia są niewątpliwie ryzykowne, zwłaszcza w klimacie gospodarczym tak niesprzyjającym jak obecny. Jednak kryzys ekonomiczny powoli uświadamia ludziom, że nie da się dłużej godnie żyć kładąc uszy po sobie i nie wychylając się w walce o swoje prawa. Status quo nie gwarantuje już dzisiaj bezpieczeństwa. Robotnicy stojący w obliczu likwidacji zakładów i odmowy wypłaty należnych im wynagrodzeń, wiedzą już, że nie ma innej drogi, jak wzięcie spraw w swoje ręce. Kari Lydersen, James Tracy tłum. Sebastian Maćkowski
Tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Dollars & Sense”, styczeń / luty 2009. Przedruk za zgodą autorów. Strona pisma: www.dollarsandsense.org Przypisy: 1.
Nawiązanie do tytułu książki Baracka Obamy pt. „The Audacity of Hope: Thoughts on Reclaiming the American Dream” (Zuchwała nadzieja. O tym, jak odzyskać Amerykańskie Marzenie), wydanej w październiku 2006 r., kiedy był on jeszcze senatorem z Illinois – stanu, w którym rozgrywa się historia opisana w artykule.
2. „Tak, jesteśmy w stanie!” – popularne od lat 70. hasło amerykańskiego ruchu związkowego i na rzecz praw człowieka. Jego anglojęzyczną wersję („Yes, we can!”) wykorzystał Obama w swoich kampaniach wyborczych – do Senatu (2004) i prezydenckiej. 3. 15 czerwca br. minęła szósta rocznica rozpoczęcia protestu, o którym więcej dowiedzieć się można na stronie www.congresshotelstrike.info 4.
= 42 zł
Ostatecznie, w marcu 2009 r., za zgodą sądu upadłościowego zakład przejęła kalifornijska firma Serious Materials, specjalizująca się w energooszczędnych technologiach. Jak twierdzą jej przedstawiciele, inspiracją do zakupu fabryki była postawa pracowników.
szczegóły s. 185
To się opłaca!
FUNDUSZ „OBYWATELA” Twój wkład w działania dla dobra wspólnego
„Obywatel” powstaje dzięki zaangażowaniu dziesiątek autorów, grafików, tłumaczy, korektorów i innych aktywistów, którzy swoją codzienną wolontariacką pracą umożliwiają wydawanie kwartalnika i książek, organizowanie dyskusji, prelekcji, pokazów filmowych i innych działań.
Podoba Ci się to, co robimy? Dołącz do nas! Wesprzyj Fundusz „Obywatela”! Dzięki Twojej wpłacie będziemy mogli wydrukować następny numer gazety, zorganizować pokaz filmowy, dojechać z prelekcjami do małych miejscowości. Każda podarowana złotówka umożliwia rozwijanie naszych działań.
Wpłaty można przekazywać na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Więckowskiego 33/126, 90-743 Łódź Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1344 0001 z dopiskiem „Fundusz »Obywatela«”
To jedyny sposób na prawdziwą niezależność!
Wiedza dla obywateli Misją Instytutu Spraw Obywatelskich (ISO) jest tworzenie i rozpowszechnianie idei i praktycznych rozwiązań, których wspólny mianownik stanowi dbałość o dobro wspólne. Tworzymy ekspertyzy, które wyrażają perspektywę prospołeczną, w opozycji do liberalnych doktrynerów, lobbystów wielkich korporacji oraz polityków służących ich interesom. ISO to obywatelski think tank – dostarczamy wiedzę przydatną w tworzeniu sprawiedliwego i zrównoważonego społeczeństwa. W ramach naszych działań przygotowaliśmy m.in.: ■
Raport, w którym zaproponowaliśmy szereg sposobów na poprawę sytuacji materialnej i wizerunku społecznego kobiet prowadzących dom (zob. www.kasakobiet.oai.pl)
■
Przewodnik po tzw. dobrych praktykach w zakresie organizacji transportu zbiorowego w miastach, oraz analizę niezbędnych zmian w polskiej polityce transportowej (zob. www.miastowruchu.pl)
■
Praktyczny poradnik na temat tego, jak skutecznie wykorzystywać zapisy ustawowe do walki o interesy zatrudnionych i dobro ich zakładów pracy (zob. www.radypracownikow.info)
Już wkrótce opublikujemy naukowy raport o niebezpieczeństwach związanych z organizmami modyfikowanymi genetycznie (zob. www.naturalnegeny.pl).
Wszystkie raporty są dostępne za darmo – w Internecie w wersjach elektronicznych lub wysyłkowo w postaci drukowanej. Kontakt dla zainteresowanych: Fundacja Instytut Spraw Obywatelskich ul. Więckowskiego 33/127 90-734 Łódź tel./fax (042) 630 17 49 e-mail: iso@iso.edu.pl www.iso.edu.pl
GOSPODARKA SPOŁECZNA Nr 2 MMIX
dodatek ekonomiczny do kwartalnika „Obywatel” BIBLIOTEKA KONGRESU USA
Kryzysowe wyzwania i rozwiązania z dr. Stéphanem Portetem rozmawia Konrad Malec Media wiele mówią o kryzysie, natomiast rząd konsekwentnie utrzymuje, że Polska jest na niego odporna. Mamy kryzys czy nie? Stéphane Portet: Wzrost PKB w I kwartale wyniós! 1,9% w skali roku. Jak mo"na powiedzie#, "e nie mamy kryzysu, je$li w analogicznym okresie 2008 r. wyniós! on 6%? Ludziom ci%"ko przyj&#, "e Polska ma dobr& sytuacj% ekonomiczn& w porównaniu z innymi pa'stwami Europy. Media i politycy mówi& o statystycznych miarach rozwoju, a przecie" PKB i ocena standardu "ycia przeci%tnego Polaka to dwie zupe!nie ró"ne sprawy. PKB to tylko wska#nik statystyczny – nie "yjemy z PKB, lecz z pracy, dzia!alno$ci ekonomicznej, sprzeda"y. Niestety, tutaj sytuacja coraz bardziej si% pogarsza. Przera"aj&ce jest nie tylko rosn&ce bezrobocie, ale tak"e rozpoczynaj&cy si% proces destrukcji miejsc pracy. W pierwszym kwartale 2009, znikn%!o ich 299 tysi%cy. To prawdziwy znak kryzysu. Polska jest jak "aglowiec, który p!ynie si!& rozp%du. W zesz!ym roku p!yn&! do$# szybko, jednak wiatr ucich!. Nadal p!yniemy, gdy" mieli$my gospodark% bazuj&c& na wietrze, którym jest popyt krajowy i spo"ycie w gospodarstwach indywidualnych. Republiki ba!tyckie czy Irlandia mia!y gospodarki statków o silnikach spalinowych, a rop% dostarcza!y im podmioty zagraniczne. Kiedy jej zabrak!o, nie mog!y si% dalej porusza#. Promowany przez skrajnych libera!ów model ekonomiczny jest w ruinie. Warto si%gn&# po raport fundacji Balcerowicza „Ile dzieli Polsk% od cudu gospodarczego?” z ko'ca
W wydaniu: Kryzysowe wyzwania i rozwiązania .................
i
Czy kryzys gospodarczy jest dobry dla ubogich? .... viii Poza rynkiem ..................
xiv
Błędne diagnozy ..........
xvii
(Pseudo)ekologia dla bogaczy .............................
xxv
Producenci korzyści społecznych ........................ xxxi Razem przeciwko wykluczeniu ........................ xxxix
86 II
GOSPODARKA SPOŁECZNA
2007 r. Twierdzi! on, "e Polska powinna pój#$ drog% krajów nadba!tyckich albo Irlandii. Teraz widzimy, "e to, co promowa!, przypar!o te kraje do muru. Interesuj%ce, "e ju" wtedy wielu ekonomistów mówi!o o powa"nych problemach wspomnianych pa&stw. Obecnie, w obliczu bezwietrznej pogody, mamy inercj' gospodarki. Od pocz%tku kryzysu w Polsce prawie nic nie zosta!o zrobione, "eby j% powstrzyma$, i je!li nadal zostajemy bierni – statek stanie. Nie bez znaczenia jest te" to, "e Polska dostaje najwi'ksze w Unii pieni%dze w ramach ró"nych funduszy strukturalnych i spo!ecznych. Jaki by!by rozwój Polski bez nich? W skali roku wynosz" one a# ok. 1,5% PKB – je!li je odejmiemy, to co nam zostanie? Na poziomie kwartalnym mamy ogromne luki informacyjne, zaczynaj%c od faktu, "e nie posiadamy #adnych danych o firmach, które zatrudniaj" poni"ej 10 pracowników. Jedyne dane, które nie s% de facto szacunkami, to liczba osób rejestruj%cych si' w urz'dach pracy. Ale je#li chodzi o rozwój, to dopiero w przesz!ym roku zobaczymy, jaki by! naprawd' rok 2009 i wówczas b'dzie mo"na orzec, czy by! kryzys. Ko&cz%c temat: trzeba pami'ta$, "e w zesz!ym roku Ameryka&skie Biuro Statystyczne, analizuj%c „na spokojnie” dane dotycz%ce tamtejszego PKB, dosz!o do wniosku, "e USA by!y w recesji ju" w grudniu 2007 r.! Niew%tpliwie jednak mamy problem. Oczywi#cie mo"na zachowa$ si' jak stru# i uda$, "e wszystko jest w porz%dku. Ale obserwuj' ju" zmian' nastrojów w#ród wybitnych polskich naukowców, którzy jeszcze kilka miesi'cy temu twierdzili, "e nie b'dzie "adnego problemu. Cz'#$ z nich zaczyna!o nawet panikowa$ mówi%c w maju br. o spadku PKB w 2009 o 3% i o kryzysie na 10 lat… Jak kryzys przekłada się na sytuację zwykłych ludzi? Powiedział Pan, że związek między ich życiem a wskaźnikami makroekonomicznymi nie zawsze jest bezpośredni. S.P.: Polacy odczuj% kryzys przede wszystkim w postaci wzrostu bezrobocia. Odbije si' on tak"e na ich wyp!atach. Przestój w produkcji oznacza w Polsce zupe!nie co# innego ni" w Luksemburgu czy pozosta!ych zamo"nych krajach. Tam otrzymuje si' wtedy 90-100% wynagrodzenia, u nas spadek jest cz'sto ogromny. Poza tym, nie mo"na nawet porównywa$ spadku o 10% wynagrodzenia w Polsce i na przyk!ad we Francji. Poziom oszcz'dno#ci gospodarstw domowych jest we Francji na poziomie 20% PKB, podczas gdy w Polsce – poni"ej 5%. Zatem te utracone 10% wynagrodzenia jest po prostu cz'sto niezb'dne. Kolejn% spraw% jest zmiana podej#cia do "%da& p!acowych. Lata 2006-07 to czas walki o zas!u"one podwy"ki, natomiast teraz
Nr 2
wszyscy czuj%, "e s% one trudne do umieszczenia w agendzie politycznej i dialogu spo!ecznym. Wspomniał Pan o nadchodzącej „destrukcji miejsc pracy”. A co z pogorszeniem warunków zatrudnienia? S.P.: W Polsce i teraz s% one s!abe. Je"eli spojrzymy na liczb' osób zatrudnionych na umow' na czas okre#lony, umow'-zlecenie lub o dzie!o, w agencjach pracy, samozatrudnionych czy wr'cz pracuj%cych „na czarno” – zostaje mniej ni# po$owa pracuj"cych Polaków, którzy maj% „zwyk!%” umow' o prac'. Oczywi#cie, gdy w 2007 r. w pewnych bran#ach trudno by$o znale%& pracowników, pracodawcy ch'tnie proponowali umowy na czas nieokre#lony, ale to by! ma!y trend, a nie wielka rewolucja. Obecnie warunki pracy ulegaj% pogorszeniu, np. p!ace oferowane „na dzie& dobry” s% na znacznie ni"szym poziomie. Przedsi'biorcy s% przekonani, "e mamy teraz do czynienia z rynkiem pracodawcy, za# do zesz!ego roku mieli#my rynek pracownika. Je#li kryzys potrwa i wzro#nie bezrobocie, b'dziemy mieli rewan" z ich strony. Mam wra"enie, "e niebawem pracodawcy zastosuj% zasad' „Teraz, k…, my!”, tak jak w latach 2006-07 bywa!o „Teraz, k…, my!” ze strony niektórych grup pracowniczych. Ten rewan" mo"e by$ bolesny, bo w Polsce niewiele jest skutecznych barier dla nadu"y$ w stosunkach pracy. Mam ponadto wra"enie, i" zapomnieli#my, "e istniej% regiony, gdzie bezrobocie od pocz%tku transformacji nie zesz!o poni"ej 10%. Tymczasem je#li patrzymy ze statystycznego punktu widzenia, niebawem mo"e nam si' wyda$, "e zasz!a poprawa sytuacji pracowników. Na przyk!ad, je#li prac' strac% najs!abiej wykwalifikowani, wtedy oka#e si', #e przeci'tny pracuj"cy Polak zarabia wi'cej. I tak by!o ostatnio… Ciągle słyszymy o konieczności „zaciskania pasa”, a protesty na tle płacowym są w mediach piętnowane jako krótkowzroczność i egoizm. Czy aktualny poziom wynagrodzeń pracowników najemnych rzeczywiście przekracza możliwości naszej gospodarki? S.P.: Na pewno nie! Gdyby by!o inaczej, nie mieliby#my przecie" nawet tego wzrostu PKB. Paradoks w argumentacji skrajnie liberalnych ekonomistów jest wr'cz fantastyczny. Teraz zachwycaj% si' oni, "e mamy taki popyt krajowy, spo"ycie indywidualne, ale nie bior% pod uwag', "e cz'#$ tego spo"ycia pochodzi ze wzrostów p!ac w ostatnich latach, a niestety te" z zad!u"enia Polaków. Swoj% drog%, owo zad!u"enie jest niepokoj%ce, gdy" ró"nica mi'dzy dynamik% konsumpcji gospodarstw domowych a dynamik% dochodów od 2006 r. staje si' coraz bardziej widoczna. Zwi'kszaj%ca si' konsumpcja jest w coraz wi'kszym
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
stopniu oparta na zad!u"eniu, co mo"e w pewnym momencie sta# si$ bolesne. 30-35-latkowie, nawet dobrze zarabiaj!cy, s! nadmiernie zad"u#eni – i to jest potencjalna bomba. Wracaj%c do kwestii wynagrodze&: pula, któr% mo"na na nie przeznaczy#, nadal istnieje. Tymczasem zarobki s% bardzo niskie, za' rentowno'# kapita!u nale"y do najwi$kszych w Europie. Warto pami$ta#, #e s! firmy, które w czasie kryzysu maj! wi$cej zlece%. Oczywi'cie s% te" takie, które maj% problemy, zatem nie mog% pracownikom da# wi$cej, a nawet cz$sto musz% doj'# z nimi do porozumienia i obni"y# p!ace. Nawiasem mówi%c, bardzo cz$sto w latach 2001-03 pracownicy godzili si$ na takie rozwi%zanie, tymczasem gdy przyszed! czas rozwoju w latach 2006-07, musieli stoczy# prawdziw% wojn$ o 7-procentowy wzrost p!ac. A oni wcze'niej godzili si$ na 20-procentowe obni"ki! W pewnej firmie zwi!zki podpisa"y porozumienie o obni"eniu pensji, a jeszcze tego samego miesi%ca zaoszcz$dzon% kwot$ przeznaczono na nagrody dla zarz%du… To niemoralne. Podobnie niemoralne s% zachowania banków uratowanych przez podatników, gdzie premie dla szefostwa b$d% wysokie jak nigdy… Zauwa"y!em, "e Polacy lubi% s!owo „patriotyzm”. My'l$, "e pracodawca, który mo"e si$ podzieli#, a tego nie robi, nie jest patriot%. Tego argumentu nie u"ywa!bym w innym kraju… Bo tam nie rozmawiamy bez przerwy o warto'ciach, o historii, o nauce Ko'cio!a… W firmach, gdzie pracodawca nie mo#e da& wi$cej, niech usi%dzie z przedstawicielami pracowników, da im mo"liwo'# analizy sytuacji przedsi$biorstwa, niech zatrudniaj% ekspertów, którzy to zrobi%. Niech pracownicy przekonaj% si$, "e pieni$dzy nie ma; oni to rozumiej%. Paranoj% jest my'lenie, "e zwi%zki zawodowe chc! zniszczy& firm$. Równie" w pakiecie antykryzysowym, podpisanym przez zwi%zki zawodowe i organizacje pracodawców, zwi%zki pokaza!y gotowo'# do rozmów i ust$pstw. Zaakceptowa!y rozwi%zania, które w „normalnych czasach” s% niekorzystne dla pracowników, pod warunkiem, "e b$d% one ograniczone do okresu trwania kryzysu. Przy'wieca! im tylko jeden cel: zatrudnienie, ju" nawet nie wynagrodzenie. Bezrobocie to najwi$kszy problem dzia!alno'ci zwi%zkowej w Polsce. Przy 15-procentowym bezrobociu zwi%zki nie mog% dzia!a#, bo wystarczy powiedzie# pracownikom, "e za bram% zak!adu stoi kolejka ch$tnych na ich miejsce… Tak% sytuacj$ mieli'my na pocz%tku obecnego wieku. Równie" na poziomie zak!adów rozmowy o przestojach w produkcji pokaza!y gotowo'# pracowników do kompromisów. Skala zaanga"owania zwi%zków zawodowych w rozwi%zania, które s% korzystne dla pracodawców, nale"y w Polsce do najwy"szych w Europie.
III
Stéphane Portet (ur. 1969) – doktor socjologii, ekonomista. Dyrektor S. Partner, polskiej filii międzynarodowej grupy consultingowej Syndex, odpowiada również za koordynowanie ekspertyz, badań i rozwoju Grupy w Europie Środkowo-Wschodniej. W latach 2003-2007 pracował w paryskiej École des hautes études en sciences sociales (EHESS) na stanowisku professeur agrégé nauk ekonomicznych oraz był dyrektorem Centre Michel Foucault przy Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ponadto wykładał w Instytucie Socjologii (2002-2007). Ekspert prestiżowych instytucji, m.in. Międzynarodowej Organizacji Pracy (ILO) i Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). Autor licznych publikacji dotyczących gospodarki, stosunków pracy, polityki społecznej i dialogu społecznego w Polsce.
Pracownicy udowodnili, że są zdolni do poświęceń dla dobra swoich zakładów, często także w imię obrony etatów kolegów. Czy pracodawcy, np. na forum Komisji Trójstronnej, również dali jakieś świadectwo temu, że są gotowi dobrowolnie wziąć na siebie część ciężarów związanych z kryzysem? S.P.: Do osób, które zasiadaj% w Komisji mam szacunek, bo uczestnicz%c w jej pracach sp$dzaj% czas na dzia!aniach spo!ecznych, pokazuj%, "e warto prowadzi# dialog. Niestety, to reprezentanci do'& ograniczonej liczby firm, którzy nie maj% wp!ywu na ogó! pracodawców. Jestem pewien, i" s% tam ludzie, którzy wierz%, "e istnieje taki model dialogu spo!ecznego, który pozwala!by inaczej dzieli# si$ bogactwem, rozwija# si$ zarówno w!a'cicielom, jak i pracownikom. Przyk!adem mo"e by# ustawa o informowaniu pracowników, podpisana przez zwi%zki zawodowe i pracodawców. Jestem pewny, "e w'ród pracodawców s% ludzie przekonani, i" trzeba informowa# pracowników o tym, co si$ dzieje w przedsi$biorstwie. Niestety: po 5 latach do'wiadcze& jak dot!d zaledwie kilka firm w Polsce zachowuje si$ w tych sprawach naprawd$ porz%dnie. Czy pracodawcy w ramach Komisji Trójstronnej co' robi%? Tak, co' robi%; pakiet antykryzysowy to pokazuje. Tylko po co ta walka o wi$ksz% elastyczno'# rynku pracy czy o rozliczanie czasu pracy w skali
87
GOSPODARKA SPOŁECZNA
roku? Najbardziej elastyczne rynki pracy maj! te kraje, których dotykaj! obecnie najwi"ksze problemy ze wzrostem bezrobocia. OECD od wielu lat wykazuje, #e nie ma #adnych korelacji mi"dzy poziomem uregulowania rynku pracy a poziomem bezrobocia. To jest bzdura. Znam w Polsce firmy, które ju! kilka lat temu przesz$y na roczny tryb rozliczania czasu pracy; przyk$adem mo#e by% Volkswagen. Wszyscy o tym wiedz!, $!cznie z inspekcj! pracy, i nikt nie reaguje. Pracodawcy my&l!, #e Kodeks Pracy jest po to, #eby ich os"abi#. To b"$dne my%lenie – on jest po to, by broni% pracowników, s$absz! stron". Mam wra#enie, #e kryzys bywa wykorzystywany jako „podk$adka”. To tak#e jest b$"dne, gdy# je&li „na dole” ludzie s! przekonani, !e dla dobra firmy trzeba tak zrobi#, to si$ dogadaj&, a je%li nie – b$dzie konflikt. Dialog takich sprawach jest jedyn! drog! do sukcesu. Powstaje pytanie, czy w dłuższej perspektywie czasowej pracownicy zyskają na tak daleko idących ustępstwach, czy jednak odbiją się im one czkawką. S.P.: Tam, gdzie zwi!zki zawodowe s! silne, maj! mo#liwo&ci zablokowania rozwi!za' niekorzystnych dla pracowników. W pozosta"ych firmach przyj$cie pakietu niekorzystnego dla za$ogi jest mo#liwe bez zgody zwi!zków. Najciekawsza jest tutaj dyskusja mi"dzy zwi!zkami a pracodawcami, którzy razem pukaj! do drzwi rz!du. Diabe$ tkwi w szczegó$ach. Przestoje w produkcji – prosz$ bardzo, jestem jak najbardziej za, i promowa$em od d$ugiego czasu takie rozwi!zanie…
Nr 2
ale za ile? W idei p$acenia przestojowego chodzi o to, by nie traci# fachowców. Wykwalifikowani pracownicy, dopasowani do maszyn i procesów, stanowi! kapita$ ludzki, ich praca jest na poziomie, który uzasadnia p$acenie nawet wtedy, gdy w danym momencie nie ma dla nich zaj"cia; op$aca si" to bardziej ni# ich zwolni%, a za jaki& czas szuka% nowych. To dotyczy pewnych sektorów, przede wszystkim w przemy&le, np. w motoryzacji czy metalurgii. Pensje wynosz! tam zwykle powy#ej 2 do 2,5 tys. z$ netto. Je&li takiej osobie zaproponujemy ekwiwalent w wysoko&ci 1200 z$ brutto przez 12 miesi"cy, to b"dzie to #art. Niedawno w Hiszpanii zwi!zki podpisa$y z rz!dem porozumienie o czasie przestoju grupy metalurgicznej ArcelorMittal; zgodzono si$ na dofinansowanie wynagrodzenia w wysoko&ci 90%. W przypadku Renault we Francji jest to 100%, w polskim oddziale ArcelorMittal – 75-80%. Te koncerny wiedz!, #e zaproponowa% pracownikowi 30% normalnej pensji to kpina, to na przyk$ad mniej ni# rata za mieszkanie. W pewnych sektorach nast!pi$ prze$om w my&leniu pracodawców. Jednak kluczowym, a zarazem przera#aj!cym mnie elementem, s! mo#liwo&ci kontroli ca$ego procesu. Pracodawca og$osi, #e nast!pi$ spadek obrotów, co jest warunkiem przej&cia za$ogi na przestojowe. Co jednak, je&li to grupa na poziomie &wiatowym zdecyduje, #e przez trzy miesi!ce nie b"dzie nic zamawia$a w jej polskich zak$adach? Pracownicy przez ten okres dostawa% b"d! pieni!dze od rz!du, a towar produkowany b"dzie we W$oszech lub w USA. Je%li nikt tego nie kontroluje, taki b$dzie fina". We wszystkich krajach europejskich, w których istniej!
doktrynerzy liberalizmu są przekonani, iż należy atakować, bo w czasie kryzysu związki zawodowe są osłabione: można uderzyć i zabić
b ALEX PROIMOS
88 IV
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
rozwi!zania dotycz!ce przestojów w produkcji, zwi!zki zawodowe czy rady pracowników maj! pe"ny dost#p do informacji o poziomie produkcji czy inwestycjach. Na ich podstawie mog! si# zgodzi$ lub nie na takie rozwi!zanie. W czasie przestoju pracownik ma zawsze co% do stracenia, st!d je%li tylko mo&e, nie pozwala pracodawcom na nadu&ycia. Jednocze%nie pilnuje, jak wykorzystywane s! jego (i nasze) pieni!dze z podatków. Dlatego ustawa o informowaniu pracowników powinna by$ bezwzgl#dnie stosowana. Nie jest mo&liwe organizowanie przestojów czy zawieranie porozumie' w sprawie obni&enia pensji bez g"#bszych analiz, ekspertyz finansowych sporz!dzanych przez zwi!zki zawodowe, rady pracowników i ekspertów. Nie mówiliśmy jeszcze o trzeciej stronie dialogu społecznego. Strona związkowa co i rusz zarzuca rządowi, że ten nie prowadzi debaty, lecz ją pozoruje. S.P.: Mamy do czynienia z rz!dem liberalnym, a cz#sto sprawia wra&enie, &e chce d!&y$ do zniszczenia zwi!zków zawodowych, podobnie jak uczyni"a to Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii w latach 80. Kontynuowanie w polskich warunkach liberalnego eksperymentu jest drog! donik!d… Tym, co nadal trzyma Polsk# na jako takim poziomie, jest bowiem polityka socjalna (ulgi na dzieci itp.), podobnie jak wzrost wynagrodze" – wymuszane przez zwi!zki zawodowe i pracowników. Rz!d chce to rozbi$, a jedynie zwi!zki staraj! si# ten proces blokowa$. Organizacje pozarz!dowe nie protestuj!, bo s! finansowane przez rz!d za pomoc! funduszy europejskich; niestety prawie nie ma w%ród nich organizacji naprawd# niezale&nych. Mam wra#enie, #e pewne konflikty s! celowo organizowane, by uderzy$ w zwi!zki. Przed oczami mam pierwsz! stron# „Pulsu Biznesu” z lipca ubieg"ego roku, po tym jak przewodnicz!cy „Solidarno%ci”, Janusz (niadek, powiedzia", &e konieczne s! dalsze podwy&ki p"ac, by ludzie wreszcie mogli zacz!$ godnie &y$. Gazeta napisa"a o nim wielkimi literami: IGNORANT. Tyle, &e Janusz (niadek z takim postulatem jest podobny do „ignorantów”, którzy kieruj! dzi% %wiatem. Razem z Obam!, z Dominique Strauss-Kahnem, szefem Banku (wiatowego, Jean-Claude Trichetem, prezesem Europejskiego Banku Centralnego oraz szefami wszystkich banków centralnych i ich analitykami. Po prostu %wiat si# zmieni", a „ignoranci” wrócili do w"adzy. Skrajny liberalizm pokaza$, #e nie dzia$a. Wi%cej – #e jest niebezpieczny. W tym samym czasie w Polsce mamy do czynienia ze skrajnym liberalizmem, który nazywam stalinizmem rynkowym. Mam wra&enie, &e doktrynerzy liberalizmu s! przekonani, i& nale&y atakowa$, bo w czasie kryzysu zwi!zki zawodowe s! os"abione: mo&na uderzy$ i zabi$.
V
Jest pan Francuzem. Jak, patrząc nieco z zewnątrz, ocenia Pan polskich decydentów, organizacje pracodawców i pracowników, pod względem umiejętności wykorzystania fachowej wiedzy i profesjonalnego doradztwa? S.P.: W Polsce powa&nym problemem nie jest brak korzystania z porad ekspertów, lecz to, &e zbyt cz#sto w"a%nie oni decyduj!. Spotkania uczestników dialogu spo"ecznego to spotkania mi#dzy ekspertami technicznymi. A ja wierz# w polityk#. Politycy musz! mie$ dobr! ekspertyz#, zrozumie$ j! i na jej podstawie podj!$ decyzj#. Kiedy s"ysz# pytanie o stosunek podmiotów dialogu spo"ecznego do ekspertyz, kusi mnie, by prowokacyjnie powiedzie$, &e jest on naiwny. Tytu" profesora daje w Polsce, w wielu przypadkach, prawo do mówienia dowolnych bzdur. To dosy$ ciekawe, &e wystarczy kilka liter przed nazwiskiem, &eby co%, co zosta"o wymy%lone w taksówce w ci!gu 10 minut, by"o traktowane jako zasadny argument. Poza tym ekspertyzy s! w Polsce problematyczne. Albo mamy ich za du&o, albo za ma"o. Na poziomie centralnym ilo%ciowo jest ich du&o, zw"aszcza od kiedy mamy fundusze europejskie. Dla mnie najbardziej bolesny jest brak ekspertyz na poziomie zak"adowym, tj. tam, gdzie toczy si# prawdziwy, codzienny dialog spo"eczny; ludzie nie maj! mo&liwo%ci, czasu, zaplecza czy finansów, by posi!&' odpowiedni! wiedz#. Zwi!zki zawodowe podpisuj! si# pod porozumieniami, nie wiedz!c dok$adnie, jaka jest sytuacja firmy, jakie b#d! inwestycje, jaka jest przysz"o%$ tego rynku, jakie mieli alternatywy. Dla mnie to szokuj!ce. Wiem, jak traktowani s! pracownicy we Francji, Belgii czy Holandii. Ale oni maj! dost#p do informacji o swoich zak"adach oraz do ekspertów, którzy analizuj! i wyja%niaj! im wszelkie zawi"o%ci. Jak mo&na si# dogada$ z pracodawc!, nie maj!c tej wiedzy? Polscy pracownicy maj! ograniczony dost#p do informacji. Zwi!zek zawodowy, który nie ma dost#pu do obrotówek, stanu konta firmy, bilansu, rachunku zysków i strat, nie ma rzetelnej informacji o przedsi#biorstwie. Ile zwi!zków zawodowych, ile rad pracowników ma w Polsce dost#p do tych dokumentów? Drugim problemem jest zrozumienie uzyskanych informacji. Ludzie nawet nie pytaj! o zestawienie kont, nie s! w stanie go przeanalizowa$. Od czasu do czasu w komisji zak$adowej trafi si% kto&, kto ma wy&sze wykszta"cenie ekonomiczne, ale on ma zwykle co% innego do zrobienia; zreszt! najcz#%ciej nawet on nie by"by w stanie wyja%ni$ tego kolegom. Na Zachodzie normalne jest, &e skoro pracodawcy maj! swoich ekspertów, to daj! pracownikom mo&liwo%$ posiadania w"asnych. Je%li s! to prawdziwi eksperci, to kiedy% mogli pracowa$ dla pracodawcy. To s! te same osoby, maj! te same umiej#tno%ci, te same
89
90 VI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
metody. To kosztuje. I tu dochodzimy do kolejnego problemu: zwi!zkom brakuje pieni"dzy. To sprawia, #e w sumie stosowanie ekspertyz w dialogu spo$ecznym nadal jest w Polsce do%& ograniczone. Wróćmy do kwestii kryzysu. Poszczególne rządy różnie na niego reagują: wspierają banki, ale prowadzą też działania w celu pobudzenia popytu wewnętrznego. Jak Pan ocenia kroki podejmowane przez polskie władze w celu polepszenia bytu zwykłego Polaka – pracownika, emeryta itp.? S.P.: Nie ma takich dzia$a'. Pakiet antykryzysowy, który ma chroni& miejsca pracy, zosta$ wymy%lony przez zwi!zki i pracodawców. Jedyn! rzecz!, któr! przygotowa$ rz!d, jest pakiet stabilizacyjny dla sektora finansowego. Konieczny zreszt!. Niestety, absolutnie nic nie zosta$o zrobione w kwestii wsparcia dla popytu krajowego. Cokolwiek pozytywnego si" dzieje, finansowane jest z funduszy europejskich, nawet jednak na tym poziomie nie jeste%my w stanie wykorzysta& tego, co zosta$o zaplanowane. To powa#ny b$!d, bo w ostatecznym rozrachunku b"dziemy mieli ogromny deficyt „za nic”, a mogli#my mie$ ten sam deficyt – i co# w zamian. Skupiaj!c ca$! energi" na wykorzystaniu funduszy europejskich, warto si" dodatkowo zad$u#y&. Dzi# mamy deficyt, który powi"ksza si" bez %adnych pozytywnych skutków, wywo$uj!c panik". W rezultacie, maj!tek pa'stwowy sprzedawany jest jak najszybciej, za pó$darmo. A mo#e warto by$oby np. poczeka& rok lub dwa, zad$u#y& si", lecz sprzeda& te przedsi"biorstwa za znacznie wy#sz! cen"? Nie mieszka Pan od dawna we Francji, chciałem jednak zapytać o to, z czym się ona w Polsce kojarzy. A kojarzy się m.in. z bardzo silnym i prężnym ruchem związkowym. S.P.: To ciekawe zagadnienie. Zwi!zki zawodowe s! tam procentowo o po$ow" mniej liczne ni# w Polsce. Nale#y do nich zaledwie ok. 6% zatrudnionych, a mimo to dysponuj! ogromnym poparciem, co wida& cho&by przy okazji wyborów do rad pracowników lub protestów spo$ecznych. To sprawia, #e gdy mówi! „strajk”, to jest wielki strajk. Tym, czym ró#ni! si" nasze kraje, jest tak#e pozycja rad pracowników. Francuska frekwencja w wyborach do nich przewy#sza nawet elekcj" prezydenck!! Bierze w nich udzia$ 80% pracowników, 75% g$osów jest oddawanych na zwi!zkowców. Co najmniej 2-3 razy w roku badana jest na zlecenie rady pracowników sytuacja firmy, organizuje si" spotkanie z dyrekcj! na ten temat itd. Drug! ró#nic" mi"dzy Polsk! a Francj! stanowi! pieni!dze. Francuskie zwi!zki zawodowe i rady pracowników, finansowane przez pracodawców, s!
Nr 2
bogate. Dysponuj! du#ymi funduszami socjalnymi, maj! nieograniczony dost"p do ekspertów op$acanych przez pracodawc". Francuscy pracownicy najemni maj! mo#liwo%ci zablokowania pewnych decyzji, pój%cia do s!du. Decyduj!ca jest tutaj pot"ga instytucjonalna i zwi!zana z ni! si&a finansowa. Z czego bierze się słabość polskich związków zawodowych? S.P.: We Francji, podobnie jak w Polsce, zwi!zki s! silne w pewnych sektorach. Mo#emy mówi& o „wyspach uzwi!zkowienia”, poza którymi rozci!ga si" bezkresny ocean. To, co czyni polskie zwi!zki s$abszymi, to zaplecze i zasoby. Jak mo#na funkcjonowa& na poziomie zak$adowym tylko w oparciu o sk$adki pracowników, którzy zarabiaj! 1200 z$ miesi"cznie? Jak mo#na robi& co% sensownego, maj!c roczny bud#et rz"du 5 tys. z$? To nie jest s$abo%& wynikaj!ca z braku wiedzy czy umiej"tno%ci. Polscy zwi!zkowcy bardzo cz"sto s! na naprawd" wysokim poziomie w porównaniu ze swoimi kolegami z Europy. Brak zwi!zkom przede wszystkim zaplecza eksperckiego, zasobów, mo%liwo#ci finansowych. Polski rynek zatrudnienia jest przez pracodawców oraz rząd określany jako mało elastyczny. Pan jest zupełnie innego zdania. S.P.: Problem polega na miarach wspomnianej elastyczno%ci. Oznacza ona zdolno%& dopasowywania poziomu zatrudnienia do poziomu produkcji. Je%li przeanalizujemy d$ugookresowe wahania poziomu zatrudnienia w Polsce w zestawieniu z poziomem produkcji, oka#e si", #e mamy najwi"ksz! korelacj" i najwi"ksze wahania w Europie. To jest jeden z najbardziej elastycznych rynków pracy na kontynencie! Kiedy% prowadzi$em szkolenie dla inspektorów pracy z Francji i Hiszpanii. Prawie godzin" musia$em im wyja%nia&, co to jest umowa na czas okre%lony, umowa-zlecenie, o dzie$o czy samozatrudnienie. W #aden sposób nie mogli poj!&, #e kto% mo#e pracowa& 2-3 lata w jednej firmie, nie maj!c umowy o prac". Mamy w Polsce elastyczny rynek pracy i elastyczne warunki pracy, nawet je%li Kodeks Pracy wydaje si" czasem sztywny. Bardzo cz"sto skupiamy si" na bran#ach, gdzie obowi!zuj! uk$ady zbiorowe, a Kodeks jest ca$kowicie przestrzegany. Zauwa#my jednak, #e tak#e w przypadku tych sektorów na ca$ym %wiecie jest lepiej. Prosz" zobaczy&, jaki jest rynek pracy w Ameryce w sektorze metalurgii, jakie s! uk$ady zbiorowe mi"dzy United Steelworkers i pracodawcami. Gdyby polscy przedsi"biorcy musieli zaakceptowa& warunki pracy, które biznes metalurgiczny w Ameryce
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
VII
zaakceptowa!, to zapewne przekonywaliby w mediach, "e "yj# w komunizmie.
zach%ca do konsumpcji. Je$li damy dodatkowe pieni#dze najs!abiej uposa"onym, oni je wydadz#.
Wśród alternatywnych propozycji stymulowania gospodarki znaleźć można ożywianie popytu wewnętrznego (np. dzięki zmniejszeniu stawek VAT) oraz obniżkę stóp procentowych lub podatków dochodowych.
Rząd przekonuje, że spowolnienie gospodarcze oznacza konieczność cięć w wydatkach na cele społeczne. Istnieje jednak także odmienny pogląd, mówiący, że kryzys stanowi idealny moment, aby realizować bardziej prospołeczną politykę, np. w dziedzinie mieszkalnictwa czy ubezpieczeń społecznych.
S.P.: My$l%, "e stoimy w obliczu pora"ki doktryny monetaryzmu, o czym $wiadczy cho&by historia kryzysu w Japonii. W ró"nych krajach mamy ujemne stopy procentowe. Polityka monetarna spod znaku dogmatyzmu ma swoje pot%"ne ograniczenia. Mo"na coraz bardziej obni"a& stopy procentowe, ale to nic nie daje. Kto kupi mieszkanie, je$li jutro b%dzie ta'sze lub gdy stoi wobec perspektywy utraty pracy? Kto inwestuje w firm!, kupuje nowe maszyny, gdy nie mo"e by& pewien, czy jutro b%dzie mia! jakiekolwiek zamówienia? Podobnie wygl#da sprawa z podatkami dochodowymi. Zgadzam si% z Ryszardem Bugajem, "e problemem jest obni"enie podatków przez poprzedni rz#d, potwierdzone przez obecny. Zapocz#tkowana obni"ka podatków i obci#"e' socjalnych doprowadzi!a od 2007 r. do zmniejszenia przychodów z podatków o 35 mld z!, przy czym 5,2 mld w odniesieniu jedynie do podatników z II i III przedzia!u skali podatkowej, to jest mniej ni" 5% populacji. Ju" sama obni"ka podatków oznacza obni"enie przychodów pa'stwa o 8 mld z! w 2009 r. W Polsce podatki dla osób o najwy"szych dochodach s# bardzo niskie. W czasie kryzysu nie mo"na dodatkowo ich obni"a&, to absolutnie nic nie daje. Pomys! obni"enia VAT-u to kolejna bzdura. VAT o 3% mniejszy to o 3% wi%kszy zarobek dla sklepikarzy – i tyle. Ostatnio obni"enie VAT-u dla restauracji we Francji okaza!o si% by& wielk# pora"k#, wart# 2,5 mld euro roczne. W Polsce panuje te" przekonanie, "e p!acenie podatków to wrzucanie pieni%dzy do dziurawego worka, w którym wszystko ginie. Je#li rz$d nie kradnie – a my$l%, "e w Polsce rz#d nie kradnie, "e nie "yjemy w republice bananowej – to wyda te pieni$dze, a to da impuls gospodarce. Nawet, je$li zatrudni urz%dników, to te pieni#dze wracaj# do systemu ekonomicznego. Tymczasem je$li kto$ zarabia 100 tys. z! miesi%czne, to nie skonsumuje takiej kwoty. Mo"e j#, co najwy"ej, przela& na konto do jakiego$ raju podatkowego, wzgl%dnie kupi& luksusowe walizki we Francji czy zegarki w Szwajcarii, ale na pewno nie wyda wszystkich tych pieni%dzy tu, na miejscowe produkty. Obni"enie podatków ma niewielkie prze!o"enie na popyt krajowy. Obni"y% podatki, owszem, mo"na – ale najmniej zarabiaj#cym. Dla nich obci#"enie 19-procentowe jest zbyt wysokie. Prosz% sobie wyobrazi&, "e po!owa Francuzów nie p!aci podatków! S# z nich zwolnieni, co
S.P.: Otó" to! Dodajmy do tego, "e Polska w!a$ciwie nie prowadzi polityki spo&ecznej – na dobr$ spraw! ogranicza si% ona do systemu emerytalnego. Kryzys si% pog!%bia, a je$li potrwa d!u"ej, mo"e to by& bolesne. W Polsce nie ma bowiem takich „amortyzatorów”, jak we Francji czy Belgii. Kto$, kto wyl#duje tam na bezrobociu, przez 6 miesi%cy prawie tego nie czuje, bo otrzymuje równowarto$& dotychczasowego wynagrodzenia! Mamy dobry czas, "eby antycypowa& pog!%bianie si% kryzysu i zdecydowa&, co robi&. Mo"na pomy$le&, jak w wi%kszym stopniu wykorzysta& fundusze europejskie do realizacji celów ogólnospo!ecznych. Fundusze te nie by!y projektowane z my$l# o kryzysie. Nadszed! najwy"szy czas na ponowne spotkanie wszystkich partnerów spo!ecznych, by ustali& nowy program wydawania tych $rodków, dopasowany do realiów kryzysu. Mamy obecnie $wietny moment na realizacj% programu tanich mieszka'. Deweloperzy maj# problemy. W jednym z raportów zaproponowali$my, "eby rz#d oraz w!adze komunalne kupili od nich hurtowo niedoko'czone mieszkania, ale z ogromnym rabatem (inne kraje ju" to zrobi!y). Mamy w Polsce tysi#ce niewyko'czonych mieszka', poniewa" deweloperom zabrak!o pieni%dzy, s# te" grunty, których chc# si% pozby&. Pozwoli to przedsi%biorcom przetrwa&, a jednocze#nie wzmocni polityk! mieszkaniow$ – za dobr# cen%. Dodatkowo, te budynki, które obecnie stoj$ niewyko'czone, same si! przecie" nie sfinalizuj$ – trzeba do tego zatrudni% ludzi Ceny na rynku nieruchomo$ci spad!y, podobnie jak stawki fachowców i koszty materia!ów. Jedyne instytucje, które na dzie' dzisiejszy maj# lub mog# mie& pieni#dze, to rz#dy. Maj# one tak"e mo"liwo$ci nadal je pozyskiwa&. To by!by m#dry sposób wsparcia popytu krajowego. Nie tylko dawa& pieni#dze instytucjom finansowym i zamo"nym warstwom spo&ecze'stwa, ale przeznacza& je na inwestycje. Zad!u"ymy si% dzisiaj, ale zyskamy nieruchomo$ci nale"#ce do nas, do spo!ecze'stwa. To nie b%d# wyrzucone pieni#dze. Dziękuję za rozmowę. Warszawa, 5 czerwca 2009 r.
91
92 VIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Nr 2
Czy kryzys gospodarczy jest dobry dla ubogich? dr hab. Ryszard Szarfenberg
Tytułowe pytanie wydaje się mieć jednoznacznie negatywną odpowiedź. Czy w ogóle spadek poziomu aktywności gospodarczej może być dla kogokolwiek dobry? Z logicznego punktu widzenia nie jest to jednak oczywiste, gdyż zmniejszenie łącznej zamożności może się różnie rozkładać w społeczeństwie. Poza tym może być ono dobre dla środowiska naturalnego. Pytanie o wpływ nierówności na sytuację ubogich również nie ma logicznie oczywistych odpowiedzi, gdyż ubóstwo (dochodowe) to tylko dolna część pełnego rozkładu dochodu w społeczeństwie, odcięta umowną granicą ubóstwa. Nie jest te! jasna zale!no"# mi$dzy kryzysem gospodarczym a nierówno"ciami. Dot%d wiemy, !e wzrostowi gospodarczemu w dobie globalizacji i regionalizacji towarzyszy!o zwi"kszanie nierówno#ci. Czy wi$c kryzys doprowadzi do ich zmniejszenia? A je!eli tak, jak to wp&ynie na poziom ubóstwa? Za&ó!my, !e polityka spo&eczna (w stylu welfare state) jest dobra dla ubogich, np. ze wzgl$du na swoje redystrybucyjne w&a"ciwo"ci, a g&ówne impulsy do jej bardziej dynamicznego rozwoju maj% miejsce w czasach kryzysu. Poprzez to, !e stwarza on szans$ na radykalne reformy polityki spo&ecznej, powinien by# te! w d&u!szym czasie korzystny dla tych, którzy do"wiadczaj% ubóstwa. Czy jest to przekonuj%ce rozumowanie?
Wzrost gospodarczy a ubóstwo i nierówności W 2001 r. ukaza& si$ raport Davida Dollara i Aarta Kraaya, ekspertów Banku 'wiatowego, pod charakterystycznym tytu&em „Wzrost gospodarczy jest dobry dla ubogich”. Streszczenie rozpoczyna nast$puj%ce zdanie: Gdy wzrastaj! "rednie dochody, rosn! te# proporcjonalnie "rednie dochody najbiedniejszej jednej pi!tej spo$ecze%stwa, a nieco dalej mamy stwierdzenie, !e Istniej! s$abe dowody na to, #e stabilizacja po okresie wysokiej inflacji oraz zmniejszenie ca$kowitego rozmiaru pa%stwa nie tylko zwi&kszaj! wzrost, ale
równie# udzia$ w dochodach najbiedniejszej jednej pi!tej spo$ecze%stwa. Z perspektywy tego raportu interesuj%cym wnioskiem by&o te! stwierdzenie, i! Zwi!zek mi&dzy wzrostem gospodarczym a ubóstwem nie ró#ni si&, gdy porównujemy negatywny wzrost (kryzysy) z okresami zwyk$ego wzrostu. Oznacza to, !e przy spadku "redniego dochodu w ca&ej populacji, proporcjonalnie spadaj% te! dochody najbiedniejszej jednej pi%tej. By&y to wnioski z analizy danych z czterech ko(cowych dekad XX wieku i 92 krajów. Jeden z wykresów pokazywa& bardzo siln% korelacj$ (1 do 1) mi$dzy "rednimi dochodami w ca&ej populacji a "rednimi dochodami najbiedniejszych 20% spo&ecze(stwa. Dodatkowo autorzy twierdzili, !e Wzrost dochodów ubogich nie wydaje si& systematycznie odpowiada' na uwa#ane za korzystne dla nich instytucje, takie jak demokracja formalna czy publiczne wydatki na zdrowie i edukacj&. Wyniki Dollara i Kraaya s! znane i afirmowane w Polsce1, ale wywo&a&y kontrowersje i podj$to próby ich weryfikacji. Chyba najbardziej krytycznie potraktowa& je David Gordon, znany specjalista z Townsend Centre for International Poverty Research na Uniwersytecie Bristolskim. Zamiast zbioru 418 rzeczywistych danych, wygenerowa& tyle samo liczb przypadkowych, a nast$pnie pokaza& ten zbiór na zwyk&ych osiach oraz na osiach ze skalami logarytmicznymi (deklaruj%c, !e u!ywa& tej samej metodologii co Dollar i Kraay). O ile na pierwszym wykresie wida# ca&kowity brak zwi%zku mi$dzy danymi, to po logarytmowaniu mamy ju" wyra#n! dodatni! korelacj$, co Gordon kwituje stwierdzeniem: Najwidoczniej przypadkowe liczby s! równie# dobre dla ubogich. Ko(czy za" sugesti%, !e Bank $wiatowy i Mi"dzynarodowy Fundusz Walutowy mia!yby lepsze wyniki w ograniczaniu ubóstwa, gdyby wymaga!y od wspomaganych krajów dostosowania systemów zabezpieczenia spo!ecznego do Konwencji nr 102 Mi"dzynarodowej Organizacji Pracy o minimalnych normach w tym zakresie z 1952 r. Poza innymi, mo!e bardziej przekonuj%cymi krytykami, pojawi%a si$ te" próba zweryfikowania twierdze& Dollara i Kraaya na tych samych danych i przy ich w&asnych za&o!eniach, ale z do"# oczywistymi poprawkami. W szczególno'ci przedmiotem weryfikacji by%a
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
teza, !e wzrost gospodarczy by" neutralny w stosunku do rozk"adu dochodów, tzn. zmiany #redniego dochodu w populacji do zmian #redniego dochodu ubogich by"y jak 1 do 1. Ponownej analizy z poprawkami dokona" Richard Ashley dochodz$c do nast%puj$cego wniosku: Wyniki wydaj! si" potwierdza#, $e najbiedniejsze 20% spo!ecze"stwa prawdopodobnie nie uzyskuje proporcjonalnego udzia!u we wzro#cie, ale w czasie spadku dochodu realnego to w!a#nie najbiedniejsi trac$ najwi%cej. Inaczej mówi!c, gdy mamy do czynienia ze wzrostem gospodarczym, nieco bardziej korzystaj! na tym niebiedni, ale w czasie kryzysu o wiele bardziej trac! biedni ni" niebiedni. Ashley postulowa" dalsze badania nad t$ hipotez$, ze wzgl%du na ograniczenia w danych i metodologii Dollara i Kraaya. Mo!na uzna&, !e wyzwanie to podj%li Hyun H. Son i Nanak Kakwani. Zdefiniowali oni wzrost, który sprzyja ubogim (pro-poor) jako taki, z którego proporcjonalnie wi%ksze korzy#ci czerpi$ ubodzy ni! nieubodzy oraz analogicznie negatywny wzrost (czyli recesja, kryzys) sprzyjaj$cy ubogim jako taki, w wyniku którego ich straty s$ proporcjonalnie mniejsze ni! straty nieubogich. Ilo#ciow$ analiz% umo!liwi"a konstrukcja indeksu mierz$cego wzrost sprzyjaj$cy ubogim oraz wykorzystanie baz danych Banku 'wiatowego (80 krajów, 237 okresów dodatniego lub ujemnego wzrostu w latach 1984-2001). Przynajmniej cz%#& wyników, które otrzymali w ten sposób, przedstawia tabela. Z tej analizy wynikaj$ do#& interesuj$ce wnioski, które wydaj$ si% ca"kowicie sprzeczne z twierdzeniem Dollara i Kraaya. Po pierwsze, wi#cej by$o okresów dodatniego wzrostu gospodarczego niesprzyjaj!cego ubogim ni" sprzyjaj!cego im. Oznacza to, "e w 32,1% okresów dodatniego wzrostu bardziej korzystali na nim nieubodzy ni" ubodzy lub ich korzy%ci by$y równe. Po drugie, tyle samo okresów ujemnego wzrostu sprzyja$o ubogim, co im nie sprzyja$o. Jest to z kolei sprzeczne z wnioskami Ashleya, które zosta"yby potwierdzone, gdyby wi%kszo#& okresów ujemnego wzrostu mia"a charakter niesprzyjaj$cy ubogim. Zasadnicza kontrowersja zwi$zana z podej#ciem Sona i Kakwaniego wi!"e si# z definicj! wzrostu sprzyjaj$cego ubogim. Za alternatywnym rozwi$zaniem opowiada si% Martin Ravallion, proponuj$c, aby za wzrost sprzyjaj$cy ubogim uzna& taki, w wyniku którego korzy#ci odnosz$ ubodzy bez wzgl%du na to, co dzieje si% z sytuacj$ nieubogich. Przyznaje, !e zarówno wzrost, jak i ograniczanie nierówno#ci przyczyniaj$ si% do zmniejszania ubóstwa. Nie s$dzi przy tym, aby#my musieli wybiera& pomi%dzy wynikaj$cymi st$d strategiami, zak"adaj$c, !e da si% pogodzi& dzia"ania na rzecz wzrostu z dzia"aniami
IX
ograniczaj$cymi nierówno#ci: Sprzeczno%# mi"dzy tym, co dobre dla wzrostu a tym, co dobre dla równo%ci (distribution) mo$e wyst"powa#, ale nie nale$y zak&ada#, $e zdarza si" to zawsze. Na ograniczenia obu podje#& zwraca uwag% Siddiq Osmani. Koncepcja Sona i Kakwaniego jest problematyczna, bo w ogóle nie przywi$zuje wagi do absolutnej redukcji ubóstwa (liczy si% tylko stosunek korzy#ci lub strat ubodzy-nieubodzy), z kolei podej#cie Ravalliona wydaje si# zbyt minimalistyczne – zgodnie z nim, nawet je!eli ubodzy zyskaj$ 0,1% udzia"u we wzro#cie, a nieubodzy 99,9%, b%dziemy musieli uzna&, !e mamy do czynienia z wzrostem sprzyjaj$cym ubogim.
Polityka społeczna na czas kryzysu Jakie jest znaczenie polityki spo"ecznej w ca"ej tej dyskusji? Przyjmuj$c standardowe i jednocze#nie kontrowersyjne rozumowanie, !e jest ona kul$ u nogi wzrostu ze wzgl%du na swoje redystrybucyjne w"a#ciwo#ci (patrz jednak dalej), by"aby mo!e jednym z czynników, które s$ dobre dla równo#ci. W przypadku kryzysu przyczynia& si% powinna do zmniejszania strat najbiedniejszych, co przy wi%kszych stratach niebiednych prowadzi do zwi%kszania równo#ci2. Mniej standardowe uj%cia przypisuj$ niektórym jej wersjom (aktywna polityka spo"eczna, inwestycje w kapita" ludzki, inwestycje spo"eczne) równie! dodatni wp"yw na wzrost gospodarczy. Podobne wnioski wynika$y z teorii Keynesa – rosn!ce wydatki na zasi"ki w czasie kryzysu "agodzi& mia"y spadek popytu, chocia! za m$drzejsze uwa!a" on inwestycje publiczne. Skoro polityka spo$eczna mo"e by& dobra dla równo%ci3 i dobra dla wzrostu, powinna by& równie" dobra dla ubogich. Tabela 1. Wzrost gospodarczy sprzyjający i niesprzyjający ubogim. Dodatni wzrost
Ujemny wzrost
Wszystkie okresy
55 (23,2%)
53 (22,4%)
108 (45,6%)
Niesprzyja76 jący ubogim (32,1%)
53 (22,4%)
129 (54,4%)
Wszystkie okresy wzrostu
106 (44,7%)
237 (100%)
Sprzyjający ubogim
131 (55,3%)
Źródło: H.H. Son i N. Kakwani, Global Estimates of Pro-Poor Growth, „World Devlopment”, tom 36, nr 6, 2008.
93
94 X
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Na schemacie przedstawione zosta!y mo"liwe zale"no#ci pomi$dzy rozwa"anymi wy"ej wzrostem, nierówno#ci% i ubóstwem z uwzgl$dnieniem znaczenia polityki.
Wzrost dochodu Zmiana poziomu ubóstwa
Reforma polityki
Zmiany w rozkładzie dochodu Schemat 1. Powiązania między reformami polityki a poziomem ubóstwa. Źródło: J.H. Lopez, Pro-poor growth: a review of what we know (and of what we don’t), World Bank, wrzesień 2004. Podsumowanie kilku analiz empirycznych na temat wp!ywu niektórych zmiennych zwi%zanych z polityk% przedstawione zosta!o w tabeli. Na podstawie przegl%du pokazanego w tabeli oraz zestawienia bada& nad zwi%zkami mi$dzy wzrostem gospodarczym i nierówno#ci%, Lopez postawi! znaki zapytania pomi$dzy reformami polityki i zmianami w rozk!adzie dochodu oraz mi$dzy tymi drugimi i wzrostem gospodarczym. Znaków zapytania nie by!o mi$dzy reformami a wzrostem i nim a zmianami ubóstwa, zwi%zek dwóch ostatnich ukazany zosta! jako silniejszy od innych. Wizja polityki spo!ecznej, któr% ukazuje si$ g!ównie w kontek#cie zadania zmniejszania ubóstwa mo"e wydawa' si$ ma!o przystaj%ca do realiów krajów bogatych z rozwini$tymi systemami zabezpieczenia spo!ecznego, w tym mo"e i Polski. W szczególno#ci dyskurs z akcentowaniem problemów spójno#ci spo!ecznej i wykluczenia oraz znaczenia pracy wydaje si$ przys!ania' w UE bardziej tradycyjne sposoby my!lenia, skoncentrowane na – rozumianych g"ównie dochodowo – biedzie i ubóstwie oraz zabezpieczeniu spo!ecznym. Przytoczone wy"ej podej#cia powstawa!y w dyskusji o sytuacji krajów rozwijaj%cych si$, co po
Nr 2
cz$#ci t!umaczy uznawanie zmian ubóstwa za zmienn% zale"n% zarówno w sensie jej wyja#niania, jak i #wiadomego na ni% oddzia!ywania poprzez interwencj$. Nie znaczy to jednak, "e i w tym kontek#cie nie podkre#la si$ znaczenia pracy: Wzrasta poparcie dla tezy, !e godne i produktywne zatrudnienie jest zasadnicz" drog" do ograniczania ubóstwa, a dla zapewnienia takiego zatrudnienia konieczne jest skoncentrowanie uwagi na ubogich, którzy pracuj% w sektorze nieformalnym (jak przekonuje m.in. M. Chen). Dla brazylijskich ubogich g!ówn% drog% wyj#cia z biedy by!a w!a#nie praca niesformalizowana: Najbardziej interesuj!ce by"o to, #e formalne zatrudnienie uwolni"o od ubóstwa tylko 13% bezrobotnych, podczas gdy praca nieformalna odpowiada"a za to samo dla 34% tej grupy – pisz# R. R. Ribas i A. F. Machado. Nie zmienia!o to jednak faktu, "e zatrudnienie formalne najlepiej chroni!o przed ubóstwem, ale dost#p do niego dla grup o s!abszej pozycji na rynku pracy jest ograniczony. Czy jest sens w rozwa"aniu czynnika zatrudnienia na powy"szym schemacie, a je"eli tak, gdzie powinno by' ono umieszczone? Zjawisko bezzatrudnieniowego wzrostu gospodarczego (obok liczby zatrudnionych na poziom zamo"no#ci wp!ywa te" wydajno#' pracy) sprawia, $e bardziej uzasadniona wydaje si% odpowied& pozytywna na pierwsze pytanie. Sam dodatni wzrost gospodarczy nie gwarantuje jeszcze wzrostu zatrudnienia, wi#c dynamika tego ostatniego mo"e by$ uznana za kolejn% zmienn% po&rednicz%c% mi#dzy reformami polityki a zmianami ubóstwa.
Tabela 2. Wpływ polityki na równość w świetle 7 analiz z lat 2000-2004. Źródło: J.H. Lopez Polityka
Wpływ Wpływ Brak dodatni ujemny wpływu
Lepsza edukacja
5
Mniejsza inflacja
4
Większa praworządność
2
Lepsza infrastruktura
2
Więcej handlu
1
3
2
Większa kapitalizacja gospodarki
1
3
1
Mniejsze wydatki rządu
1
2
1
1
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XI
bna PATRICIO
wzrost zamożności społeczeństwa powinien przynosić korzyści również tym, którzy są w trudniejszej sytuacji W przypadku kryzysu najwi!cej obaw wi"#e si! ze wzrostem bezrobocia, gdyby jednak to nie nast!powa$o, nie by$oby si! mo#e czym przejmowa%. Zapewnienie, #eby negatywny wzrost by$ neutralny wobec poziomu zatrudnienia wydaje si! jednak mo#liwe tylko z pomoc" rekompensowania spadku zatrudnienia w sektorze prywatnym for-profit jego wzrostem w sektorze publicznym (i ewentualnie spo!ecznym – gospodarka spo$eczna)4. Problem tylko jak to zrobi% po reformach zmniejszaj"cych znaczenie tego sektora (prywatyzacja, zlecanie zada& publicznych organizacjom prywatnym) oraz sk"d wzi"% na to 'rodki, gdy kurczy si! baza podatkowa i nie ma $atwego dost!pu do kredytu. Kryzys sprzyja ponownemu przemy!leniu hipotez uznawanych za wiarygodne przez takich polskich ekonomistów, jak prof. Leszek Balcerowicz. Martin Ravallion przekonuje, "e nale"y odrzuci# trzy tego rodzaju twierdzenia – o nieuchronnej sprzeczno!ci: mi$dzy równo!ci% a efektywno!ci%, mi$dzy ubezpieczeniem a efektywno!ci% oraz mi$dzy efektami polityki spo&ecznej w krótkim i w d&ugim okresie. Pierwszy podwa#a on za pomoc" rozwa#a& o tym, #e ze wzgl!du na problemy z kredytem rynkowym oraz wi"ksze ograniczenia finansowe, transfery do ubogich maj# wyra$nie proefektywno%ciowy charakter zarówno w krótkim, jak i w d$ugim okresie. Kwestia nadmiaru ubezpieczenia i w zwi#zku z tym bod$ców do mniejszej ostro#no'ci nie dotyczy ubogich, lecz instytucji
finansowych. Rynek ubezpiecze& ma podobne wady, jak rynek kredytu w stosunku do ubogich, co sprawia, #e maj" oni ograniczone mo#liwo'ci uruchamiania w$asnej przedsi!biorczo'ci i trzymaj" si! mniej ryzykownej uprawy roli. Z kolei sposoby dzielenia ryzyka dost!pne dla ubogich spo$eczno'ci mog" si! okaza% ma$o skuteczne w obliczu 'wiatowego kryzysu. W przypadku mo#liwych sprzeczno'ci mi!dzy krótkim a d$ugim okresem Ravallion uwa#a, #e programy transferów do ubogich mog% by# tak zaprojektowane (wybór adresatów, dodatkowe warunki ich otrzymania), "e ich kosztem nie b$dzie zwi$kszanie ubóstwa w przysz&o!ci. Za przyk&ady pos&u"y&y transfery kierowane do kobiet, uwarunkowane ucz$szczaniem dzieci do szko&y oraz roboty publiczne za niskie p&ace w ramach lokalnych projektów inicjowanych przez organizacje pozarz%dowe i poprawiaj%cych sytuacj$ w biedniejszych spo&eczno!ciach. Adresowanie, w porównaniu z powszechnym transferem dla wszystkich ma t! zalet!, #e pozawala ograniczy% koszty, ale nie musi by% ono doskona$e i nie musi si! opiera% na informacjach o dochodach gospodarstw domowych (m.in. adresowanie terytorialne, w oparciu o z$e warunki mieszkaniowe). Programy w rodzaju praca za zasi&ki (czy odpowiednio niskie p&ace) maj% od dawna znan% w&a!ciwo!#, "e przyci%gaj% tych, którzy potrzebuj% pomocy, wi$c mamy tu do czynienia z mechanizmem
95
96 XII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
auto-adresowania. Ravallion zdecydowanie nie popiera ogólnych subsydiów do cen tych towarów, które w wydatkach ubogich gospodarstw domowych stanowi! istotn! pozycj", np. #ywno$% czy opa&. Koszty takiej polityki s! wysokie, a wp&yw na sytuacj" ubogich raczej umiarkowany. Wszystkie powy!sze zalecenia dotyczy"y polityki spo"ecznej projektowanej na czas kryzysu, z ogóln# intencj# dostarczenia ubogim prawdziwego, elastycznego i wzgl$dnie pewnego ubezpieczenia. Ravallion stara" si$ je opiera% na wynikach ewaluacji programów uruchamianych podczas kryzysów w Argentynie, Meksyku, Indonezji i innych krajach rozwijaj#cych si$. Skupianie uwagi na tym, jaka polityka spo"eczna jest odpowiednia w krajach biedniejszych w czasie globalnego kryzysu, jest uzasadnione za"o!eniem, !e jego skutki b$d# tam bardziej odczuwalne. Analogicznie, je!eli dochodzi do katastrofy, to trzeba koncentrowa% wysi"ki na ratowaniu s"abszych, zak"adaj#c, !e ci w lepszej sytuacji sami sobie poradz#. Z w#skiej perspektywy UE lub te! tylko krajowej mo!emy zastanawia% si$, czy i na ile zalecenia Ravalliona mo!na by dostosowa% do warunków polskich. Ogólniej za&, czy maj# one zastosowanie tam, gdzie funkcjonuj# rozwini$te systemy polityki zatrudnienia i zabezpieczenia spo"ecznego.
Reformy państwa opiekuńczego a kryzys W badaniach Barbary Vis znajdujemy potwierdzenie dla hipotezy o tym, #e model welfare state jest wzgl"dnie stabilny, z kolei John Hudson i Stefan Kuehner wst"pnie pokazuj!, #e nast"puje nawet trend ku wzmacnianiu jego klasycznych funkcji ochronnych. Ponadto, wzgl"dnie niedawno Martin Seeleib-Kaiser podsumowuje kilkana$cie studiów na temat przemian polityki spo&ecznej, twierdz!c, #e nie mamy do czynienia ani z neoliberalnym demonta#em welfare state, ani te# z jego „zamro#onym krajobrazem” (zmiany s# nieznacz#ce, sformu"owanie G. Espinga-Andersena z lat 90.): /…/ transformacje welfare state s! bardzo z"o#onymi procesami, których nie mo#na uj!$ i wyrazi$ w prosty sposób, w rzeczywisto%ci mamy do czynienia z jego wieloma i wielowymiarowymi transformacjami, /…/ jeste!my !wiadkami /…/ zmiany w konfiguracji celów (refocusing) pa&stwowej interwencji oraz redefinicji mieszanej gospodarki dobrobytu (mixed economy of welfare). Pierwszy proces mo!e polega% na tym, !e bardziej ni# bezpiecze'stwo socjalne uwag" reformatorów przyci!ga kwestia aktywizacji zawodowej, co najlepiej wida% w polityce
Nr 2
zatrudnienia i na jej styku z zabezpieczeniem spo&ecznym (np. system rentowy, pieni"#na pomoc dla zdolnych do pracy). Dodatkowo mo#na wskazywa% na rosn!ce znaczenie celów z zakresu polityki rodzinnej i edukacyjnej. W drugim przypadku (welfare mix) mamy do czynienia ze wzrostem roli prywatnych organizacji us"ugowych w polityce spo!ecznej, np. w systemach emerytalnych – firmy zarz#dzaj#ce funduszami emerytalnymi, w ochronie zdrowia – niepubliczne zak!ady opieki zdrowotnej, w szkolnictwie – szko!y spo!eczne i prywatne, w polityce zatrudnienia – firmy szkoleniowe, prywatne agencje zatrudnienia, ale te! w pomocy spo"ecznej (w szczególno&ci organizacje spo"eczne). Od czasu s"ynnej hipotezy o kryzysie welfare state, która sta"a si$ g"o&na w czasie rozwijaj#cego si$ kryzysu gospodarczego, narastaj#cego od po"owy lat 70., zasz"o wi$c wiele zmian w polityce spo"ecznej krajów rozwini$tych. Trudno uzna% te reformy za zako'czone i zarówno UE, jak i niezale!ni badacze proponuj# dalsze zmiany. Przyk"ad zalece' reformatorskich dla poszczególnych modeli z has"em po"#czenia wzrostu zatrudnienia z wi$ksz# redystrybucj# pokazuj$ w ramce poni!ej. Bardziej radykalne reformy maj# za sob# pa'stwa postkomunistyczne, które w zwi#zku z transformacj# przesz"y mniej lub bardziej g"$bokie za"amania
Reformy zalecane na podstawie analizy empirycznej: Kraje anglosaskie t 8[SPTU VTUBXPXFK Q BDZ NJOJNBMOFK t 8[SPTU IPKOPǴDJ OJFLUØSZDI ǴXJBED[Fǩ t 8[SPTU TUØQ QPEBULPXZDI Kraje anglosaskie i kontynentalne t 8[SPTU XTQBSDJB EMB XZTPLJFK KBLPǴDJ opieki dla dzieci i przedszkoli t 8JǗLT[Z OBDJTL OB QPMJUZLǗ BLUZXJ[BDKJ Kraje kontynentalne i skandynawskie t ;NOJFKT[FOJF PDISPOZ [BUSVEOJFOJB t ;NOJFKT[FOJF TL BEFL PE Q BD i podatków konsumpcyjnych t ;NOJFKT[FOJF XZNJBSV E VHJDI urlopów rodzicielskich t /JFXJFMLJF [NOJFKT[FOJF Q BD OJTLJDI PSB[ ograniczenie dostępu i zmniejszenie czasu wypłacania niektórych zasiłków t 8QSPXBE[FOJF ǴXJBED[Fǩ [BMFȈOZDI od zatrudnienia (kredyty podatkowe) i ewentualnie ustawowej płacy minimalnej Źródło: L. Kenworthy, Jobs with Equality, Oxford University Press 2008.
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
gospodarcze. Na te procesy na!o"y! si# tak"e rozwój wymiaru gospodarczego i spo!ecznego Unii Europejskiej, do której przyst$pi!y jako nowe pa%stwa. Wydaje si!, i" wszystkie te zmiany sprawiaj#, "e polityka spo$eczna pa%stw rozwini!tych powinna by& wzgl!dnie dobrze przygotowana na kolejny kryzys. Mo!e on by" bod#cem do przyspieszania reform, które ju" s# wysoko w'ród priorytetów rz#dów, jak i zg$aszania nowych propozycji wobec faktu rosn#cych wydatków na cele socjalne i zmniejszaj#cych si! wp$ywów z podatków i sk$adek. Sytuacj! zaostrza kurczowe trzymanie si! polityki równowagi bud"etowej i minimalizacji d$ugu publicznego. Do reform nawo!uj$ te" Komisja Europejska i Rada UE, promuj$c model liberalno-produktywistyczny (tj. zak!adaj$cy wysokie inwestycje w edukacj# i szkolenia przy niskiej ochronie zatrudnienia i dochodu) czy model flexicurity, elastyczno&ci rynku pracy po!$czonej z aktywn$ integracj$. Nie jestem jednak pewien, czy ewentualny powrót masowego bezrobocia w krajach rozwini#tych nie spowoduje zmniejszenia entuzjazmu dla polityki opartej na za!o"eniu, "e miejsc pracy jest wiele, a tylko ubo"si obywatele nie garn$ si# do jej podj#cia, bo im si# to nie op!aca. Nadzieja na to, "e w zwi$zku z kryzysem i jego skutkami zwi#kszy si# poparcie dla radykalnych idei w rodzaju podstawowego dochodu obywatelskiego, równie" nie wydaje mi si# realistyczna.
XIII
naukowe dowody. Czy gdyby&my mogli oddzieli' oba te sk!adniki i skupili si# wy!$cznie na drugim z nich, to zaprojektowane w ten sposób odpowiedzi polityki spo!ecznej na kryzys by!yby lepsze? Mo"na przewidywa&, "e w czasie kryzysu wzro'nie znaczenie ochronnych funkcji polityki spo$ecznej, o ile przyb!dzie wielu nowych bezrobotnych z niewielkimi szansami na prac! na miejscu lub za granic#. Dla perspektyw polityki aktywizacji okres wzrostu bezrobocia z przyczyn makrogospodarczych jest raczej niesprzyjaj#cy, gdy" dla jej powodzenia potrzeba dost!pnych miejsc pracy. Trudno jednak oczekiwa&, aby trendy reformatorskie ca$kowicie odwróci$y si! i nast#pi$ powrót starego dobrego welfare state. W Polsce mamy za sob$ d!ugi okres bardzo wysokiego bezrobocia z pocz$tkowych kilku lat XXI wieku, który nie spowodowa! jednak "adnych spektakularnych zwrotów w reformach polityki zatrudnienia i polityki spo!ecznej. Ich kierunki zosta!y wyznaczone przez decyzje z drugiej po!owy lat 90. Czy kolejny wzrost bezrobocia b#dzie mia! podobnie niewielkie znaczenie? dr hab. Ryszard Szarfenberg
Jest to skrócona przez autora wersja artyku!u, który ukaza! si# w ksi$"ce pod redakcj$ M. Ksi#"opolskiego, B. Rysz-Kowalczyk i C. (o!#dowskiego pt. „Polityka spo!eczna w kryzysie”, Instytut Polityki Spo!ecznej UW, Wydawnictwo ASPRA-
Wnioski
JR, Warszawa 2009. Wersja pe!na (wraz z bibliografi") dost#pna jest na stronie www.ips.uw.edu.pl/rszarf.
Jak wi#c powinni&my odpowiedzie' na tytu!owe pytanie? Okresy wzrostu gospodarczego niekoniecznie przynosz$ relatywnie wi#ksze korzy&ci ubogim ni" nieubogim, a kryzysy niekoniecznie musz$ by' zwi$zane z wi#kszymi stratami ubogich w porównaniu z tymi, które ponosz$ nieubodzy. Ze wzgl!dów etycznych jest raczej jasne, "e wzrost zamo"no'ci spo$ecze%stwa powinien przynosi& korzy'ci równie" tym, którzy s# w trudniejszej sytuacji, a gdy mamy do czynienia z za$amaniem, ochrona sytuacji tych w gorszym po$o"eniu powinna by& priorytetem. Pewnie !atwo zgodzi' si# z tak$ zasad$, a dyskusja zacznie si# dopiero wtedy, gdy b#dziemy rozwa"a', jaka ma by' relacja mi#dzy korzy&ciami / kosztami ubogich i nieubogich w czasach wzrostu lub kryzysu. A gdy ju" uzgodnimy stanowisko na ten temat, trzeba b#dzie podyskutowa' o tym, jak najlepiej zapewni' zachowanie zalecanych relacji. W dyskusjach tego rodzaju miesza' si# ze sob$ b#d$ przekonania oparte na wierze w pewne warto&ci i rozwi$zania oraz mniej lub bardziej
Przypisy: 1.
Mam na my&li &rodowisko ekonomistów skupione wokó! prof. Leszka Balcerowicza i Forum Obywatelskiego Rozwoju.
2.
Cz#&' najbiedniejszych i przynajmniej cz#&' ubogich, ale nie najbiedniejszych, mo"e by' chroniona przed kryzysem przez te same czynniki, które odpowiadaj$ za ich bied#, np. przy wzgl#dnej izolacji geograficznej i rynkowej ubogich rolników wp!yw kryzysu na ich sytuacj# mo"e by' mniejszy ni" w przypadku ubogich robotników i handlarzy "yj$cych na obszarach zurbanizowanych.
3.
W komparatystyce mi#dzynarodowej nierówno&ci mierzone s$ z pomoc$ wspó!czynnika Giniego. Nie jest on jednak w stanie pokaza$ wyra%nej polaryzacji w spo!ecze&stwie. Wska%niki tego zjawiska s" jednak mniej popularne w badaniach porównawczych.
4.
Propozycj#, aby pa%stwo by!o gwarantem zatrudnienia, propaguj$ dwa o&rodki akademickie: Center for Full Employment and Price Stability (University of Missouri w USA) i mo"e bardziej aktywne Centre of Full Employment and Equity (University of Newcastle w Australii).
97
98 XIV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Nr 2
Poza rynkiem Tomasz Borkowski Europa boryka si! z problemem wykluczenia finansowego – problemem wci"# jeszcze przez wiele pa$stw lekcewa!onym, który jednak narasta i w niedalekiej przysz"o#ci mo!e sta$ si% pal&cy. Nie omija on ani nowych pa'stw cz"onkowskich Unii Europejskiej, ani „starej Europy”. Termin ten oznacza trudno#ci w dost%pie obywateli do podstawowych us"ug bankowych, oferowanych w odpowiedniej formie. Problem polega na uniemo!liwianiu przez banki korzystania z ich produktów osobom, które chc" z nich skorzysta# po raz pierwszy oraz cz$%ci dotychczasowych klientów, którzy nie spe&niaj" wymogów stawianych przez bank. Osoby takie nie s" w stanie za&o!y# w banku rachunku, nie udziela im si$ kredytów ani po!yczek, nie wydaje kart p&atniczych, nie wyp&aca pieni$dzy w kasach banku, nie przyjmuje równie! wp&at, je%li sumy s" zbyt niskie. Jako przejaw wykluczenia finansowego mo#na te# zakwalifikowa% oferowanie gorszych warunków (np. wy!szych prowizji czy op"at) klientom, których banki nie uwa!aj& za atrakcyjnych pod wzgl%dem komercyjnym. Niemo!no%# lub utrudnienia w korzystaniu z us&ug bankowych przez jednostki i gospodarstwa domowe stanowi" jedn" z plag wspó&czesnego %wiata i jedn" z istotnych przyczyn (a zarazem skutków, gdy! jest to samonap$dzaj"cy si$ mechanizm) pog&$biaj"cych si$ rozwarstwie' spo&ecznych.
Wykluczenie w liczbach Zgodnie z danymi zaprezentowanymi w raporcie Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Spo"ecznych i Równo#ci Szans Komisji Europejskiej, w pi%tnastu krajach „starej Unii” co pi&ta osoba nie ma dost%pu do transakcyjnych us"ug bankowych. Oko"o trzech osób na dziesi%$ nie ma !adnych oszcz%dno#ci, 2/5 nie korzystaj" z us&ug kredytowych – mimo #e o odmowie udzielenia kredytu przez bank informuje poni!ej 10 proc. Najwi%kszy odsetek osób korzystaj&cych z us"ug bankowych za pomoc& konta osobistego lub rachunku oszcz%dno#ciowo-rozliczeniowego maj& kraje skandynawskie, Holandia, Niemcy i Francja. W tych pa'stwach problem wykluczenia z rynku us&ug bankowych jest stosunkowo najmniejszy – np. w krajach Beneluksu oraz Danii poziom wykluczenia
na tle finansowym nie przekracza 1 proc. Natomiast najwi!cej osób wykluczonych z rynku finansowego spo'ród pa$stw „starej UE” mieszka we W&oszech – i to zarówno je#li chodzi o procent mieszka'ców, jak i o ich bezwzgl%dn& liczb%. Du!y procent obywateli nie korzystaj&cych z us"ug bankowych maj& te! Grecja, Irlandia, Austria i Portugalia. Jeszcze gorzej jednak na tym tle wypadaj" nowe kraje cz&onkowskie Wspólnoty, gdzie du!o wi$kszy odsetek gospodarstw domowych nie uczestniczy w rynku us&ug bankowych. 1/3 mieszka'ców tych krajów nie ma dost$pu do takich us&ug, ponad po&owa nie ma rachunku rozliczeniowego ani !adnych oszcz$dno%ci, a prawie 3/4 nie mo!e skorzysta# z kredytu. W Polsce wykluczonych finansowo jest ok. 40 proc. obywateli. Gorszy wynik ma tylko (otwa, gdzie liczba ta si$ga 48 proc. Natomiast 56 proc. Polaków nie ma konta, 60 proc. – rachunku w banku, a a! 73 proc. – dost$pu do kredytu odnawialnego. Liczb tych nie nale!y traktowa# jako niezmiennych. W wypadku braku odpowiedniego przeciwdzia&ania, statystyki te mog" si$ jeszcze pogorszy#. Pog"%biaj&cy si% rozziew dochodów i kosztów w spo"ecze'stwie, post%puj&ca marginalizacja pewnych grup, brak mechanizmów wychodz&cych naprzeciw potrzebom obywateli zagro!onych wykluczeniem lub ju! wykluczonych z rynku oraz dalsza bezczynno'% rz"du i instytucji finansowych wobec narastaj&cego problemu, mog& mie$ tylko negatywne skutki, które tym trudniej b%dzie usun&$ w przysz"o#ci. Aby jednak podj&$ kroki zmierzaj&ce do uzdrowienia sytuacji, nale#y najpierw zapozna% si! z jej (ród&em.
Przyczyny wykluczenia Zasadnicze powody wykluczenia finansowego to niski poziom dochodów, niewiedza oraz nadmiernie komercyjna polityka produktowa banków. Finansowe wykluczenie #ci#le wi&!e si% z wykluczeniem spo"ecznym. Najbardziej zagro!one wykluczeniem s& osoby o niskich dochodach, bezrobotni, rodzice samotnie wychowuj&cy dzieci, osoby starsze oraz nie mog&ce podj&$ pracy z powodu choroby czy niepe"nosprawno#ci. Z natury rzeczy, w#ród wykluczonych liczni s" bezdomni. Ale w'ród ofiar wykluczenia znajduj& si% równie! np. przedsi%biorcy, je#li ponie#li
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
du!e straty i inne osoby, wcze"niej korzystaj#ce z us$ug bankowych, które to, zaci#gaj#c po!yczki, znalaz$y si! w pu"apce zad"u#eniowej, a co za tym idzie – na listach klientów niewiarygodnych finansowo czy osób o negatywnych adnotacjach w instytucjach takich, jak dzia$aj#ce w Polsce Biuro Informacji Kredytowej (BIK). Problem wykluczenia dotyka ponadto w wi%kszym stopniu osoby zamieszkuj#ce ubogie okolice, tereny wiejskie, a tak!e imigrantów. Jak wynika ze wspomnianych statystyk, w grupie szczególnie nara!onej na wykluczenie znajduj# si% te! generalnie mieszka&cy nowych pa&stw unijnych. W"ród najcz%"ciej wyst%puj#cych przyczyn wykluczenia finansowego, raport Komisji Europejskiej wymienia m.in. tzw. luk% techniczn#, spowodowan# zmianami demograficznymi (zidentyfikowano t! przyczyn% w 10 spo"ród 14 badanych krajów), zmiany na rynku pracy (w 8 krajach na 14) oraz nierówno"ci dochodowe (równie! 8 krajów na 14). W dalszej kolejno"ci wymieniana jest liberalizacja i jej konsekwencje, w postaci po"wi%cania mniejszej uwagi marginalnym segmentom rynku oraz znikni%cia instytucji przeznaczonych dla osób o niskich dochodach. Trzeba te! jednak odnotowa$, #e cz!%$ przyczyn wykluczenia finansowego le!y po stronie samych wykluczonych. Niski poziom oszcz%dno"ci lub ich brak sprawiaj#, !e rachunek bankowy staje si% nieop$acalny. Powody bywaj# te! natury mentalnej: wiele osób tradycyjnie preferuje gotówk%, inni tkwi# w przekonaniu, !e rachunki bankowe nie s& przeznaczone dla ubogich, niektórzy nie potrafi& sobie poradzi' ze z$o!ono"ci# kwestii technicznych w kontaktach z bankiem (np. przy u!yciu komputera), jeszcze inni boj# si% o utrat% kontroli nad pieni%dzmi, gdzie dodatkowym czynnikiem mo!e by' ponadto brak zaufania do banków. Z kolei banki niejednokrotnie nie u!atwiaj" cz#$ci klientów w!"czenia si# do systemu, np. zamykaj"c placówki w mniej rentownych lokalizacjach, co pozostawia potencjalnych klientów bez alternatywy. Wprowadzaj" te% innowacje techniczne, za którymi nie potrafi! nad!"y# zw!aszcza ludzie starsi i s!abiej wykszta!ceni. Bywa, i! sami wykluczeni nie rozumiej#, !e brak rachunku bankowego to sytuacja dla nich niekorzystna. Przekonani s& nieraz, #e równie dobrze potrafi& sobie poradzi' bez dost%pu do us$ug bankowych. Pomijaj#c stosunkowo nieliczne wypadki, gdy z pewnych powodów odzwierciedla to stan faktyczny, zwykle wynika to jednak z braku "wiadomo"ci wad pozostawania poza rynkiem us"ug finansowych. Wykluczenie finansowe oznacza bowiem na przyk$ad brak mo!liwo"ci regulowania zobowi#za& p$atniczych za pomoc# rachunków bankowych, a co za tym idzie, konieczno"' korzystania z mniej wygodnych i dro!szych form zap$aty gotówk#. Brak mo!liwo"ci pobrania kredytu natomiast skazuje takie
XV
osoby na korzystanie z mniej op"acalnych po#yczek – niejednokrotnie na lichwiarskich zasadach, oferowanych przez podmioty niegodne zaufania, a nawet nielegalne. Do tego dochodzi trudno"' w planowaniu wydatków oraz wi%ksze problemy ze znalezieniem pracy czy nawet z pobieraniem zasi$ków. Banki odmawiaj# otwierania w pe$ni funkcjonalnych rachunków rozliczeniowych pewnym grupom osób, a pi%trz#ce si% trudno"ci, stopie& skomplikowania us$ug, ich niski standard i wysokie ceny dodatkowo zniech%caj# do korzystania z nich.
Niedostatek działań Mimo zastraszaj"co wysokiego odsetka osób wykluczonych finansowo w ca$ej Europie, debat% spo!eczn" – z udzia!em administracji rz"dowej, organizacji konsumenckich czy naukowców – prowadzi si% w niewielu krajach UE, g$ównie tych lepiej rozwini#tych. Tylko w nielicznych da si# to wyt!umaczy& niskim poziomem wykluczenia finansowego. Najgorzej je&li chodzi o debat% wypadaj" akurat te kraje, w których problem jest najwi#kszy – czyli nowi cz"onkowie Unii. Komisja Europejska odnotowuje brak jakiejkolwiek debaty na ten temat np. w Bu$garii, na Litwie, na S$owacji, a tak!e w Polsce. W tym ostatnim przypadku, cho' rzeczywi"cie debata znajduje si% w powijakach, nie jest to do ko'ca prawd& – próby takiej dyskusji podejmuj& ju# od d$u!szego czasu m.in. Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej czy Instytut Stefczyka, zwi#zany ze spó$dzielczymi kasami oszcz%dno"ciowo-kredytowymi. O potrzebie podj%cia na szczeblu rz#dowym dzia$a& zmierzaj#cych do zmniejszenia zagro!enia wykluczeniem finansowym mówi& od dawna przedstawiciele SKOK. Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK, wskazuj#c jako przyczyny zjawiska m.in. brak zach%t do oszcz%dzania i polityk% sprzeda!ow# banków, krytykuje lekcewa!#cy stosunek pa&stwa do problemu i uznaje za konieczn# interwencj% administracji publicznej, przy wykorzystaniu zarówno uprawnie& regulacyjnych, jak i w$a"cicielskich (np. wobec podnosz#cych op$aty instytucji pa'stwowych – przyk"adem bank PKO BP). Zdaniem Biereckiego, powinien zosta# zdefiniowany zakres us!ug zawartych w podstawowym rachunku bankowym, a jego cena dla konsumenta powinna podlega& pa'stwowej kontroli. – Pozostawienie tego wy!"cznie rynkowi jest zgod" na pog!#bianie nierównowagi korzy$ci banków i konsumentów – mówi prezes SKOK. – Oznacza przyzwolenie na rozszerzanie si! zjawiska wykluczenia finansowego. Bierecki zwraca te! uwag%, !e Komisja Europejska okre"la pewne standardy „podstawowego rachunku bankowego” jako „powszechnie dost%pnego, oferowanego uczciwie i godziwie wycenionego”,
99
100 XVI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
natomiast sektory finansowe kilku krajów UE przyj!"y dobrowolne kodeksy post!powania w celu zapewnienia obywatelom podstawowych us"ug bankowych. W Polsce o podobnych dzia"aniach na wi!ksz# skal! – cicho. Trzeba jednak przyzna#, $e i w wi!kszo%ci pa$stw europejskich praktyka ró%ni si! od postulatów i propozycji. Co innego bowiem dobrowolne deklaracje czy niewi#%#ce dokumenty, a co innego regulacje ustawowe. Niewiele krajów Unii Europejskiej wprowadzi!o prawne gwarancje dost"pu do produktów finansowych, zw!aszcza do rachunku bankowego, co od dawna postuluj# organizacje konsumenckie. Niewiele jest te$ ustawowych ogranicze% w zakresie odpowiedzialnego udzielania kredytów przez banki i przepisów okre&laj#cych górn# granic" ich oprocentowania – co cz!sto prowadzi do nadu%y& ze strony kredytodawców. Ale nawet w krajach, gdzie ustawowo zobowi#zano banki do otworzenia konta ka%demu, kto b!dzie o to wnioskowa", nie ka$dy jest w stanie to zrobi# – bywa, %e osoby wykluczone nie s# w stanie spe"ni& nawet podstawowych wymaga$ formalnych, koniecznych do utworzenia konta bankowego (np. z braku sta"ego miejsca zamieszkania czy dowodu to%samo'ci).
Narzędzia walki Komisja Europejska wprost wskazuje pewne rozwi#zania, zaproponowane przez us"ugodawców finansowych w cz!'ci krajów UE w celu przeciwdzia"ania problemom zwi#zanym z dost!pem do us"ug i korzystaniem z nich. Po pierwsze, g"ównonurtowi, komercyjni us"ugodawcy, zorientowani na zysk, stworzyli proste, niedrogie rachunki rozliczeniowe, których celem jest zaspokojenie potrzeb osób o niskich i niestabilnych dochodach (tak sta"o si! w Belgii, Niemczech, we W"oszech i Wielkiej Brytanii) lub wprowadzili rodzaj partnerstwa, maj#cego na celu zapewnienie pomocy innym rodzajom us"ugodawców w tworzeniu ich w"asnych us"ug bankowych. Z kolei komercyjni us!ugodawcy o orientacji spo!ecznej, w tym banki oszcz"dno&ciowe, urz"dy pocztowe oraz us!ugodawcy wzajemni i spó!dzielczy, s# lub byli jeszcze bardziej aktywni ni$ banki prywatne w tworzeniu nowych produktów i alternatywnych us!ug finansowych (np. banki spó!dzielcze i oszcz"dno&ciowe w Niemczech czy urz"dy pocztowe w Irlandii, W!oszech i Wielkiej Brytanii). Instytucje rz#dowe dzia!aj# ponadto w niektórych krajach jako mediatorzy na rzecz „w!"czenia finansowego”. Zach!caj# one banki do oferowania podstawowych rachunków bankowych
Nr 2
oraz do promowania "atwiejszego dost!pu do ich podstawowych us"ug finansowych. Czasem %wiadcz& bezpo%rednio us"ugi finansowe dla osób o niskich dochodach lub oferuj# wykszta"cenie oraz szkol# osoby niech!tne do korzystania z us"ug finansowych. Komisja Europejska wyda"a ponadto pewne ogólne zalecenia dotycz#ce polityki pa$stw cz"onkowskich wobec problemu wykluczenia finansowego. Zdaniem Komisji, instytucje rz#dowe powinny stworzy& jednoznaczne wska'niki okre%laj&ce rozmiary tego problemu, aby by& w stanie ocenia& skuteczno'& wprowadzanych 'rodków. Z kolei dzia"ania polityczne, maj#ce na celu zapewnienie wydolno%ci finansowej instytucji finansowych, ochron! konsumentów oraz przejrzysto'& relacji mi!dzy us"ugodawcami finansowymi a klientami, powinny w pe"ni uwzgl!dnia& sytuacj! i potrzeby „grup wra%liwych”. Osoby nadmiernie zad"u%one winny mie& zagwarantowany dost!p do podstawowych us"ug bankowych. Nale$y te$ zapewni# edukacj! i porady finansowe oraz monitorowa# instytucje finansowe i zach!ca# je do podejmowania odpowiedzialno'ci spo"ecznej. Zdaniem trzech organizacji walcz#cych z wykluczeniem finansowym – MFC (Microfinance Centre), EMN (European Microfinance Network) oraz cdfa (Community Development Finance Association), decyduj#ce znaczenie w walce z wykluczeniem finansowym maj" tak zwane „mikrofinanse”. Termin ten oznacza oferowanie wspomnianych wy%ej podstawowych us"ug finansowych – kredytów, lokat oszcz!dno%ciowych czy ubezpiecze( – osobom o niskich dochodach, dotkni!tym zjawiskiem wykluczenia. Maj# one umo%liwi& im ochron! swoich rodzin przed zagro$eniami o charakterze finansowym, a tak$e rozpocz!cie lub dalsze finansowanie przedsi!wzi!# gospodarczych. Us"ugi mikrofinansowe %wiadczone s& przez wyspecjalizowane podmioty z dwóch sektorów: bankowego (banki spó"dzielcze, komercyjne, mikrofinansowe lub oszcz!dno%ciowe) i pozabankowego (spó"dzielnie finansowe, spó"ki typu non-profit, organizacje pozarz&dowe). Rola w"adz pa$stwowych w walce z wykluczeniem powinna natomiast polega& na tworzeniu odpowiednich ram politycznych, zapewniaj#cych z jednej strony poszerzony dost!p do us"ug finansowych, z drugiej za' chroni#cych konsumentów. Czy tak stanie si! i w naszym kraju – dzi% niewiele na to wskazuje. Debat! na ten temat jednak warto – i trzeba – rozpocz&#. Tomasz Borkowski Tekst w nieco zmienionej wersji ukaza" si! równie% w „Biuletynie Instytutu Stefczyka” nr 2, stanowi#cym dodatek do kwartalnika naukowego „Pieni&dze i Wi!'” nr 2/2009. Wi!cej informacji: www.instytutstefczyka.pl
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XVII
Błędne diagnozy Mateusz Żuk Propozycje zmian w służbie zdrowia idą w kierunku tworzenia z niej kolejnej branży przemysłu, opartej na logice: przychód, koszt, wynik finansowy. Już teraz można przypuszczać, że pacjentom nie przyniesie to nic dobrego. Powstaje wr!cz pytanie, czy po planowanych reformach b!dzie mo"na jeszcze mówi# o s!u"bie zdrowia. Nazwa ta zdaje si! sugerowa#, i" umo"liwienie dost!pu do opieki medycznej jest obowi$zkiem w%adz publicznych. Potwierdza to art. 68 Konstytucji, zgodnie z którym: 1. Ka"dy ma prawo do ochrony zdrowia. 2. Obywatelom, niezale"nie od ich sytuacji materialnej, w%adze publiczne zapewniaj$ równy dost!p do !wiadcze" opieki zdrowotnej, finansowanej ze &rodków publicznych. Warunki i zakres udzielania &wiadcze' okre&la ustawa. 3. W%adze publiczne s$ obowi$zane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ci!"arnym, osobom niepe%nosprawnym i osobom w podesz%ym wieku. 4. W%adze publiczne s$ obowi$zane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji &rodowiska. Jak zapowiadane zmiany w lecznictwie wp%yn$ na realizacj! przez pa'stwo jego konstytucyjnych zobowi#za" – i jakie s# alternatywy?
Prywatne wypiera publiczne Co robi#, aby pozby# si! starych problemów, nie tworz$c przy okazji kolejnych? Dla wielu rozwi$zaniem jest zast$pienie publicznej s%u"by zdrowia prywatn$ opiek$ medyczn$. Przy czym powszechnie pope%nianym b%!dem jest pogl$d, "e oznacza%oby to zerwanie z dotychczasowym status quo. Nie jest to s%uszne podej&cie, zwa"ywszy na fakt, i" udzia% prywatnych &rodków w finansowaniu s$u%by zdrowia, który na pocz#tku lat 90. wynosi$ ok. 10%, stale wzrasta – np. ju% w 2003 r. osi$gn$% 38%. Pomimo gwa!townego wzrostu liczby gabinetów prywatnych, nie towarzyszy nam poczucie poprawy stanu s!u"by zdrowia. W 2007 r. w Polsce warto&# rynku prywatnych us%ug zdrowotnych szacowano na 20-22 mld z%.
Przychody niepublicznych firm medycznych rosn# o 20-30% rocznie. Oznacza to, "e w ci$gu roku statystyczny Polak przeznacza na prywatne leczenie oko%o 520-630 z%. Wed%ug raportu „Diagnoza Spo%eczna 2007” (dost!pnego na www.diagnoza.com), a" 45% gospodarstw domowych, których cz!onkowie korzystali z opieki zdrowotnej w ci#gu ostatniego roku, op!aca!o jej koszty z w!asnych $rodków. Jest to dowód s!abo$ci pa%stwowego systemu ochrony zdrowia, który dawno temu w praktyce zast#piono prywatnym. Jest to jeszcze bardziej widoczne, gdy uzmys%owimy sobie, "e w 2003 r. w Polsce by%o 122,4 tys. lekarzy, z czego tylko 64 tys. (52,3%) zatrudnia%y publiczne ZOZ-y. Wielu z nich dorabia%o na prywatnych praktykach lekarskich. Ilu? Na to pytanie trudno odpowiedzie#. Pozosta%e 58 tys. (47,7%) pracowa%o ca%kowicie poza pa'stwowym systemem, czyli w sferze prywatnej. W tym samym czasie funkcjonowa%o 11 978 ZOZ-ów. Po&ród nich 3575 by%o placówkami publicznymi, natomiast 8403 tzw. zak%adami niepublicznymi i stanowi%y one ponad 70% ogólnej liczby tego typów zak%adów. W 2008 r. na 7482 ZOZ-y dzia!aj#ce w podstawowej opiece zdrowotnej, tylko 1937 by!o zak!adami publicznymi, których jednostk# za!o"ycielsk# jest gmina, miasto lub powiat. Dane te ujawniaj# tendencj& do likwidowania publicznych ZOZ-ów i zast&powania ich prywatnymi. W opiece pierwszego kontaktu wi!kszo&# lekarzy rodzinnych i specjalistów dzia%a jako spó%ki prywatne w ramach kontraktów z NFZ. Dodatkowo, od kilku lat na rynku dzia$aj# firmy prywatne, które w zamian za wykupiony abonament oferuj$ gotowo&# udzielania pomocy ambulatoryjnej. Ich pacjentów (w 2003 r. – ok. 600 tys. osób) stanowi# ci, którym pracodawcy zafundowali abonamenty. Rynek ten rozwija si& w tempie 20% rocznie – firmy wykorzystuj# nisz& rynkow$, stworzon$ przez niezaspokojone do tej pory potrzeby, jak dost!pno&# do opieki medycznej bez d%ugiego oczekiwania. Z „Diagnozy Spo%ecznej 2007” wynika jednak, "e tylko 5% gospodarstw domowych, które korzysta%y z prywatnej opieki medycznej, robi%o to w ramach pakietu wykupionego przez pracodawc!. (wiadczy to o tym, "e znaczna cz!&# posiadaczy wspomnianych abonamentów i tak przesiaduje w kolejkach w publicznych placówkach
101
102 XVIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
lub p!aci dodatkowo za us!ugi lekarzy w prywatnej s!u"bie zdrowia. Jest to spowodowane tym, "e przewa"aj#ca cz$%& abonamentów oferuje niewiele ponad poradnictwo lub wydawanie orzecze' oraz o%wiadcze' lekarskich. Dost$pno%& do pozosta!ych us!ug wi#za!aby si$ z konieczno%ci# wykupienia dodatkowych polis ubezpieczeniowych. Taki wydatek gospodarstwa domowe s# sk!onne ponie%& jedynie w przypadku, gdyby polisa by!a tania, a z drugiej strony dawa!aby mo"liwo%& np. omini$cia szpitalnej kolejki. Z „Diagnozy” wynika, "e zainteresowanie dodatkowymi ubezpieczeniami wida& jedynie wtedy, gdy cena polisy nie przekracza!aby 100 z! miesi$cznie – w takim wypadku 15% gospodarstw domowych zdecydowa!oby si$ na jej wykupienie. Przygotowanie takiego produktu jest jednak raczej ma!o atrakcyjne z punktu widzenia firm ubezpieczeniowych. Nierozwa"ne jest tak"e nie zapyta&, sk#d tak nag!y wzrost zainteresowania zdrowiem pracowników. Niestety nie wynika on z troski, lecz z obowi#zku pracodawcy przeprowadzania w%ród nich bada' wst$pnych i okresowych. Te, jak wiemy, s# tylko parodi# prawdziwych bada', poniewa" pracodawcy nie zale"y na ujawnieniu rzeczywistego stanu zdrowia zatrudnionych. Diagnostyka, która do niedawna funkcjonowa!a na zapleczu szpitali, coraz cz"#ciej pochodzi z tzw. outsourcingu (wynajmowania i kupowania us!ug od zewn"trznych podmiotów). Dlatego prywatne firmy wiod! prym w laboratoriach, stacjach dializ i pogotowiu ratunkowym. S$ to bardzo dochodowe dzia!y s!u%by zdrowia. Z nieznanych powodów pa&stwo pozbywa si" placówek, bez których nie mog$ funkcjonowa' poradnie, szpitale, lecznice. Najcz$%ciej podawan# przyczyn# s# rzekome trudno%ci zwi#zane z utrzymaniem i rozbudow# aparatury analitycznej. Samodzielna inwestycja w drog# aparatur$ (czy cho&by jej leasing) jest poza zasi$giem ma!ych podmiotów; z tej przyczyny coraz cz$%ciej wida& próby konsolidacji tego rynku, w formie przej!", rzadziej – kooperacji. W ten sposób prywatne firmy monopolizuj# rynek. Prywatne sieci, dzi$ki korzy%ciom skali, mog# sobie pozwoli& na inwestycje w najnowocze%niejsze technologie, systemy informatyczne i dodatkowe us!ugi. Tych kilka faktów dowodzi, %e problemy finansowe publicznej s"u#by zdrowia nie pochodz$ z formy w!asno#ci. Wynikaj$ one ze z!ego zarz$dzania i braku inwestycji. Powinno to dziwi& ka"dego, zw!aszcza gdy u%wiadomimy sobie, "e ma to miejsce w kraju, w którym podczas publicznej zbiórki przeznaczonej na opiek$ zdrowotn# dzieci, do „puszek” trafia w ci#gu jednego dnia kwota ponad 40 mln z$. Gdzie le"# g!ówne przyczyny tego stanu rzeczy?
Nr 2
Uwłaszczenie na wspólnym Jedna z nich wynika z „uw!aszczania” si" na maj$tku publicznym. Rzadko si" zdarza, aby prywatne gabinety wykonywa!y bardziej ryzykowne zabiegi medyczne. Pró%no szuka' informacji o tym, %e oferuj$ one opiek" medyczn! dla ofiar wypadków drogowych, katastrof budowlanych lub osób ob!o%nie chorych. Ka%dy taki zabieg wi$%e si" z ryzykiem niepowodzenia, dlatego prywatne kliniki zwykle ograniczaj$ si" do tych nieskomplikowanych, na których wykonanie jednak bardzo d!ugo oczekuje si" w placówce publicznej. Brak wolnych terminów w publicznym ZOZ-ie i niewielkie ryzyko wyst#pienia powik!a' pozwalaj# wykona& taki zabieg w placówce prywatnej, je%li jest refundowany przez NFZ. Niebanaln# rol$ w tym procederze odgrywa pazerno%& cz$%ci lekarzy, preferuj#cych wi$ksze korzy%ci materialne w placówce prywatnej, w której podejmuj# dodatkow# prac$ (nierzadko jako w!a%ciciele). Ewentualne powik"ania lub lecznictwo pozabiegowe obci$%$ placówki publiczne. Tym sposobem ma miejsce udzia! lekarzy w grabie%y publicznej s!u%by zdrowia, szacowany na oko!o 15 mld z! rocznie. Stanowi to niemal 20% wszystkich %rodków pieni$"nych alokowanych w rynek opieki medycznej. Praktykom tego typu sprzyjaj# równie" nieuczciwe i niejawne zasady przekszta!ce' w!asno%ciowych. Bydgoskie Centrum Diabetologii i Endokrynologii mia!o by& przekszta!cone w spó!ki pracownicze. Okaza!o si$, "e przynajmniej w trzech z siedmiu poradni, gros udzia$ów trafi$o w r!ce dyrektorów, poniewa" wyznaczono warto%& pojedynczego udzia!u na 10 tys. z!. Wi$kszo%ci zwyk!ych pracowników nie by!o sta& na taki wydatek i zakup nawet jednej akcji, dlatego dyrektorzy bez trudu poradzili sobie z zagarni$ciem publicznego maj#tku. Cz$%& warszawskich szpitali równie" prywatyzowano w niejasny sposób. Niesprecyzowane definicje, niejawne procedury dzia!a& – wszystko to umo%liwia wykup maj$tku publicznego za bezcen. O ile podobne zasady mog!yby by' rozwa%ane w przypadku skrajnie zad!u%onych segmentów s!u%by zdrowia, to zosta!y one zastosowane g!ównie wobec dochodowych placówek. Tym sposobem „przestaje istnie&” problem zwi#zany z moraln# odpowiedzialno%ci# w!adz za zagwarantowanie obywatelom realizacji ich konstytucyjnego prawa do opieki – nie b!dzie go bowiem w stanie wyegzekwowa& "aden zapis ustawowy ani konstytucyjny.
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Nie-publiczne, nie-prywatne Wed!ug Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, na koniec 2003 r. funkcjonowa!o 767 szpitali, w tym tylko 103 by!y w prywatnych r"kach. W 2005 r. ta ostatnia liczba wzros!a do oko!o 120. Wed!ug Med-Info, na pocz#tku 2002 r. w Polsce liczba szpitali niepublicznych stanowi!a nieco ponad 12% wszystkich placówek. Udzia! !ó$ek w nich wynosi! zaledwie 3% tych w ca!ym szpitalnictwie. W 2007 r. na ponad 700 publicznych szpitali przypada!o ponad 170 prywatnych. W lutym 2008 r. by!y w Polsce 742 szpitale, w%ród których 153 to placówki „niepubliczne”, a w%ród nich 60 to spó!ki prawa handlowego. Wi"kszo%& z nich to placówki dzia!aj#ce w formie samodzielnych niepublicznych zak!adów opieki zdrowotnej. Co jednak kryje si" pod nazw# „niepubliczny”? Otó$ przyk!adowo, w 2006 r. w!a"cicielami niepublicznych szpitali by!y: powiaty (83%), gminy (15,5%), pracownicy (ok. 1%) i sektor prywatny (0,5%). Nie jest to zatem klasyczna w!asno"# prywatna, ale w!asno"# jednostki samorz$du terytorialnego. Po przeanalizowaniu struktury w!a"cicielskiej tych placówek, mówienie o wy%szo"ci prywatnego nad publicznym okazuje si& fa!szywe. W innych krajach europejskich rzecz ma si" odmiennie. We Francji 32% szpitali to placówki niepubliczne, w Niemczech – jedynie 28%. Je"li idzie o udzia! szpitali niepublicznych w !$cznej ilo"ci !ó%ek, to liczby oscyluj$ przeci&tnie wokó! 50%. Doda# jednak nale%y, %e po!owa szpitali to szpitale publiczne, pozosta!e to szpitale non-profit, czyli dzia!aj"ce nie dla zysku (prowadzone g!ównie przez Ko"ció! i Czerwony Krzy%), a tylko troch& ponad 5% z nich to szpitale komercyjne. Dla odmiany, we W!oszech sektor prywatny obejmuje 35% szpitali i ok. 20% !ó%ek. Okazuje si& zatem, %e publiczna w!asno"# samorz$dowa jest nieop!acalna tylko w Polsce. Mo%e by# ona op!acalna jak ka%de inne przedsi&biorstwa w ka%dy innym sektorze w innych krajach. To kolejny dowód na to, i$ rozwi#zanie problemów s!u$by zdrowia le$y przede wszystkim w rozs#dnym zarz#dzaniu, nie za% w stosunkach w!asno%ciowych.
Liberalne mity G!ówn# przyczyn# nieszcz"%& polskiej s!u$by zdrowia jest nik!o%& %rodków, jakie si" na ni# przeznacza. Cho# plasujemy si& w pierwszej pi&#dziesi$tce krajów najwi&cej wydaj$cych na ochron& zdrowia, po"wi&camy na ten cel nawet 10 razy mniej ni%
XIX
przeci#tny mieszkaniec „starej Unii Europejskiej”. Jest to niezrozumia!e, poniewa% PKB per capita ("rednio na statystycznego obywatela) jest tam wy%szy tylko czterokrotnie. Ponadto, wci#$ rosn# koszty ochrony zdrowia, m.in. w zwi#zku z wyd!u$aj#c# si" %redni# $ycia. Dodatkowo, tylko w latach 2000-2005 liczba osób hospitalizowanych zwi"kszy!a si" o 15%. Dochodzi do tego marnotrawstwo w zarz#dzaniu pieni"dzmi pochodz#cymi z obowi#zkowych ubezpiecze' spo!ecznych, które stanowi# niemal 60% %rodków przeznaczanych na ochron" zdrowia. Mo$na pokusi& si" o podejrzenie, i$ jest to rozmy%lna niegospodarno%&.
bna RACHEL COBCROFT
Nr 2
Problemem jest wreszcie kwestia podej%cia pracowników ZOZ-ów do pacjentów. Nie chodzi tu o ocen" jako%ci us!ug medycznych, oferowanych przez publiczne zak!ady ochrony zdrowia, czyli tzw. profesjonalizm personelu, ale raczej o brak do%wiadczenia publicznej s!u$by zdrowia we w!a%ciwej obs!udze pacjentów. Cho& mo$e si" wydawa&, i$ ma to niewielki zwi#zek z etyczn# misj# s!u$by zdrowia, publiczna opieka zdrowotna musi rozpocz#& dostosowywanie si" do logiki racjonalnego ponoszenia pewnych kosztów oraz uzyskiwania przychodów. Tym sposobem, bez konieczno"ci ograniczania "wiadczenia us!ug, b&dzie mog!a konkurowa# z prywatnymi placówkami. Owe dostosowanie polega& mia!oby mi"dzy innymi na rozwi#zaniu trudno%ci zwi#zanych z u%wiadamianiem personelu o ci#$#cej na nim wspó!odpowiedzialno%ci nie tylko za jako%& %wiadczonych us!ug, ale równie$ za koszty. Wi#$e si" to na przyk!ad z nauk# dostrzegania
103
104 XX
GOSPODARKA SPOŁECZNA
potencjalnych oszcz!dno"ci w codziennym funkcjonowaniu placówki, np. w korzystaniu z energii elektrycznej czy wody lub niektórych "rodków medycznych. Nie mo#e si! to oczywi"cie wi$za% z ograniczonym dost!pem do "rodków ochrony bezpiecze&stwa i higieny pracy, a takie przypadki nie nale#$ do rzadkich. Kolejna kwestia dotyczy nauki odpowiedzialnego reagowania na potrzeby spo!eczno"ci. Nie chodzi tutaj tylko o „szacunek przy okienku”, ale tak#e np. o likwidowanie niepotrzebnych przerw pomi$dzy kolejnymi pacjentami w sytuacji, gdy który" z umówionych nie pojawi! si$ o wyznaczonym czasie. Publiczna s!u#ba zdrowia mo#e sobie bez trudu poradzi% z tego typu zadaniami.
Pacjenci gorszego Boga Kluczowym argumentem przeciwko komercjalizacji i prywatyzacji s'u#by zdrowia jest wp'yw tych procesów na dost!pno"% "wiadcze&. W prywatnej s!u#bie zdrowia odmowa leczenia jest powszechnym zjawiskiem, mimo jej niezgodno"ci z prawem. Kliniki prywatne nie mog& posiada% izb przyj$%, szpitale prywatne – nie chc&. Oznacza!oby to bowiem, !e trafialiby do nich tzw. pacjenci z ulicy, niezweryfikowani pod wzgl"dem p#ynno$ci finansowej. Opieka nad znajduj$cym si! w stanie zagro#enia #ycia pacjentem po wypadku wi$#e si! z wysokimi kosztami. (atwiej jest zarabia% na prostych zabiegach lub na specjalistycznym poradnictwie. W'a"nie dlatego prywatne placówki zarabiaj$ na opiece ambulatoryjnej i szerokim 'ukiem omijaj$ kosztown$ opiek! zdrowotn$ zwi$zan$ z hospitalizacj$. Pró!no szuka% prywatnych oddzia#ów: gru&liczych, onkologicznych, geriatrycznych czy dochodowych placówek dla ob!o#nie chorych lub zajmuj&cych si$ opiek& medyczn& nad pacjentami wymagaj&cymi pobytu w hospicjach. Dlatego nik!e s& szanse, aby kiedykolwiek publiczne szpitale mog!y zosta% zast&pione przez takie same, lecz prywatne placówki. Z tej przyczyny mamy w Polsce dychotomiczny system opieki medycznej, na który sk!ada si$ dochodowa opieka pierwszego kontaktu oraz kapita!och!onne lecznictwo m.in. szpitalne. Czy mo#na spodziewa% si! czego" wi!cej od niepublicznych zak'adów zarz$dzanych przez powiat, ni# od przedsi!biorcy gotowego zarabia% na cudzym nieszcz!"ciu? Niestety nie! Przekszta'cone powiatowe ZOZ-y przestaj! by" instytucjami non-profit. Coraz cz#$ciej twierdzi si!, #e przekszta'cona placówka jest instytucj$ „nie tylko dla zysku” (not just for profit)*. W praktyce
Nr 2
oznacza to, #e przekszta'cony zak'ad rezygnuje z niedochodowych form opieki nad chorymi. Chocia# samorz$d ma obowi$zek zapewnienia opieki zdrowotnej ludno"ci zamieszkuj$cej na jego terenie, w ko&cu i tak okazuje si!, #e zysk jest wa#niejszy od pacjentów. Dowodem na to jest publikacja wydana nak'adem starostwa w Pleszewie przy wspó'udziale dyrektora tamtejszego SP ZOZ. Zgodnie z ni$, podstaw$ funkcjonowania szpitala musi by% wypracowany zysk. Mimo zapewnie&, #e zyski osi$gane przez dochodowe oddzia%y b#d! finansowa%y straty powstaj!ce podczas "wiadczenia us'ug na oddzia'ach niedochodowych, mo#na przypuszcza%, #e przysz'o"% tych ostatnich jest przes$dzona i #e zostan$ one zlikwidowane lub znacznie ograniczy si! zakres ich dzia'alno"ci. Nikt zreszt$ nie gwarantuje, #e mieszka&cy b!d$ mogli nadal korzysta" z bezp%atnych $wiadcze& finansowanych przez NFZ w takim samym zakresie, jak dotychczas, skoro nie mo#na przewidzie%, czy Fundusz podpisze z nowymi podmiotami takie same kontrakty. Ka#dy obywatel ma w Konstytucji zagwarantowany równy dost!p do s'u#by zdrowia. Czy mo#liwa b!dzie realizacja tego prawa, gdy s'u#ba zdrowia dzia'a% b!dzie wy'$cznie w oparciu o rachunek ekonomiczny? Przecie# zajmuje si! ona #yciem ludzkim, które jest najwy#sz$ warto"ci$. Mi!dzy innymi z tej przyczyny Rzecznik Praw Obywatelskich zmuszony by% niespe%na rok temu wystosowa" oficjalne pismo do minister zdrowia Ewy Kopacz. Wskazuje w nim, #e czysto ekonomiczne podej"cie do opieki zdrowotnej prowadzi do dyskryminacji niektórych grup obywateli, poniewa# pacjent wymagaj&cy bardziej skomplikowanej opieki medycznej bywa traktowany jak obywatel drugiej lub jeszcze odleglejszej kategorii. Chodzi tu przede wszystkim o praktyki dyskryminuj&ce pacjentów umieraj&cych z powodu innych schorze' ni# nowotwory. Mia!o to miejsce w stosunku do pacjentów szpitala im. J. Korczaka w (odzi. Pacjentów lecznicy ufundowanej ponad 100 lat temu przez jedn$ z najbogatszych 'ódzkich rodzin, z powodu wal$cych si! murów przeniesiono do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Reorganizacja struktury w tym ostatnim nie poprawi'a dost!pno"ci us'ug. ZOZ nie jest zyskown$ manufaktur$. Dlatego mierzi% powinny raporty rz$dowe, wskazuj$ce, #e np. wykorzystanie !ó"ek w 18 szpitalach by!o niezadowalaj#ce, tj. poni"ej po"#danego poziomu (85%). Dotyczy!o to przede wszystkim oddzia!ów: ginekologiczno-po!o"niczych, gdzie $rednie wykorzystanie !ó"ek w badanym okresie wynios!o 61,6%, laryngologicznych – 64,3%, pediatrycznych – 65,6%. Przecie# ryzyka zapadni$cia na pewnego typu schorzenia i przypad!o"ci nie sposób przewidzie%. Jak zatem
bna JOHN RYAN
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXI
Ludzie zawsze będą chorować, zatem na usługach medycznych zawsze będzie można zarobić prowadzi! dzia"alno#! w sposób ekonomicznie racjonalny, ale tak, aby nie by! zmuszonym do wydawania og"osze$ o tre#ci: „Wszystkie "ó%ka chwilowo zaj!te. Prosz! spróbowa" pó#niej”? Ponadto, zmniejszanie liczby "ó%ek w szpitalach publicznych jest na r&k& spekulantom, którzy marz' o przej&ciach szpitali klinicznych. Powód jest oczywisty. Zdrowie jest warto#ci', za któr' gotowi jeste#my zap"aci! ka%d' cen&, niezale%nie od tego, ile mamy pieni&dzy. Nietrudno zatem wyobrazi! sobie prywatyzacj& jedynego na kilka województw oddzia"u onkologicznego, dzi&ki czemu jego w"a#ciciel b&dzie móg" dyktowa! warunki cenowe. Przyk"ady tego typu patologicznych zjawisk znale#" mo$na w Niemczech, gdzie wyst!puj" one nagminne. Je#li kogo# nie sta$ na prywatne leczenie, musi korzysta$ z pa%stwowych szpitali, w których mimo zamo&no#ci obywateli niemieckich kolejki s" niewiele krótsze ni& w Polsce.
Hipokratesi czy kapitaliści? Ludzie zawsze b!d" chorowa$, zatem na us'ugach medycznych zawsze b!dzie mo&na zarobi$. Nie dziwi" zatem dzia'ania podejmowane przez ró&nego rodzaju inwestorów na rynkach kapita'owych. To za ich spraw" pojawi'o si! franczyzowanie (sprzedawanie ma'ym placówkom prawa do u&ytkowania logo znanej marki), podkupywanie i wykup niewielkich ZOZ-ów.
Na pocz'tku 2008 r. przewidywano, %e roczne przychody ze sprzeda%y aktywów najwi&kszych prywatnych firm medycznych wynios% 1 mld z&. W ten sposób dotychczasowi w"a#ciciele poszukiwali kapita"u na rozbudow& sieci placówek, rzadziej inwestuj'c w nowoczesn' aparatur&. Inne firmy wchodzi&y na gie&d! lub emitowa&y papiery d"u%ne. Ca"a ta aktywno#! nakierowana jest na osi'ganie mo%liwie najwi&kszej zyskowno#ci. Intratno#$ interesów w tej bran&y jest ogromna. Przyk'adowo, warto#$ Centrum Medycznego Lim, szacowana na 150 mln z', niemal podwoi'a si! z dnia na dzie% jedynie za spraw" og'oszenia zapraszaj"cego nowych inwestorów. G'ównymi zainteresowanymi takimi inwestycjami s" towarzystwa ubezpieczeniowe, które w!sz" w nich dobry interes. Inwestorów dla szpitali poszukuj" równie& niektóre samorz!dy. Adam Kozierkiewicz – cz"owiek Centrum Analiz Spo'eczno-Ekonomicznych, tj. instytucji, której mentoruj! Leszek i Ewa Balcerowiczowie – przekonuje, &e „to dobry kierunek, ale trzeba zachowa$ ostro&no#$”. Jego zdaniem, nale&y prywatyzowa$ „cz!#$ us'ugow" szpitala, maj"tek powinien pozosta$ w'asno#ci" samorz"du”. W my#l ustawy z 30 sierpnia 1991 r. o zak'adach opieki zdrowotnej, prywatyzacja mo&e odbywa$ si! poprzez: prywatyzacj! #wiadcze% zdrowotnych, prywatyzacj! funkcjonaln", prywatyzacj! us'ug pomocniczych, prywatyzacj! cz!#ciow". Kozierkiewicz wyklucza zatem drug" i czwart" z mo&liwo#ci. Z tej przyczyny w omawianym przypadku nie powinno
105
106 XXII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
si! mówi" o prywatyzacji szpitala, lecz o prywatyzacji mo#liwo$ci $wiadczenia us%ug z jego pomoc&. Starosta, zarz&dca szpitala w Wieruszowie, przewiduj&c ewentualne k%opoty, post&pi% w nast!puj&cy sposób: Szpitala nie odda!em. Je"li upadnie, nie stracimy lecznicy i b#dziemy mogli stworzy$ kolejn% firm!. Zgodnie z podobn! filozofi! powsta"o co najmniej 55 innych szpitali niepublicznych, które funkcjonuj! jako podmioty prawa handlowego, ale mimo to s! z ca"ym maj!tkiem w"asno#ci! samorz!dow!. Dzia"alno#$ rynkowa wi!%e si& z ryzykiem, dlatego za ewentualne straty szpital-spó"ka odpowiada swoim maj!tkiem. Z tego powodu zacytowane podej#cie jest o wiele bardziej rozs!dne od tego, które proponuje Platforma Obywatelska. Promowane przez ni! rozwi!zania zak"adaj!, %e szpitale b&d! mog"y by$ likwidowane lub upada$ w zale%no#ci od tego, co b&dzie korzystniejsze dla wierzycieli. Tym samym wszelkie koszty zwi!zane ze sp"at! d"ugów i tak spoczn! na podatnikach, ale bez mo%liwo#ci powo"ania nowej placówki, której maj!tek zostanie przej&ty w zamian za zobowi!zania. W czyim interesie forsowane s& przekszta%cenia w%asno$ciowe wed%ug takiego modelu? Na pewno nie chodzi tutaj o interes spo%eczno$ci lokalnych i pacjentów.
Zdrowie uspołecznione, nie sprywatyzowane Jedni pomstuj& do nieba i #&daj& kar dla aferzystów, inni d&#& do prostackiego uw%aszczenia za pomoc& neoliberalnych metod, jeszcze nast!pni – domagaj" si! utrzymania status quo. Istnieje jednak inne rozwi&zanie problemów s#u$by zdrowia – uspo#ecznienie. Zdecentralizowanie $rodków u%atwia zarz&dzanie i pozwala skuteczniej zaspokaja" potrzeby lokalnej ludno$ci. Skoro powiatowa i gminna s"u%ba zdrowia funkcjonuj! i maj! szanse rozwoju, dlaczego nie skorzysta# z tego do$wiadczenia? Przekszta%cenia nie musz& oznacza" pe%nego przekazania maj&tku samorz&dom. Co wi!cej, jest to obecnie zupe%nie nierealne, je$li wzi&" pod uwag! zad%u#enie znacznej cz!$ci placówek. Niektóre samorz&dy poradzi%y sobie z tym problemem za pomoc& obligacji lub innych form finansowania zewn!trznego. Sposób polegaj&cy na zad%u#aniu kolejnych pokole' poprzez emisj! obligacji nie jest jedyny. Uspo"ecznienie polegaj!ce na sp"aceniu zobowi!za' kosztem spo"eczno#ci lokalnej wydaje si& równie% rozs!dn! metod!, poniewa% nie ma przeciwwskaza', aby spo"eczno#$ mog"a by$ w"a#cicielem aktywów
Nr 2
szpitala. Wa#ne jednak, by nie sko'czy%o si! to tak, jak próby ratowania polskich stoczni i nie by%o okazj& do przekr!tów. Z tej przyczyny uspo%ecznienie mo#e si! odbywa" jedynie jako $rodek realizacji oddolnej inicjatywy. Obligatoryjno$" przekszta%ce', której domaga si! PO, nie jest roztropna, poniewa# nie sposób zdefiniowa% wszelkich mo$liwych metod przejmowania maj&tku publicznego przez podmioty prywatne. Zdaniem wiceprezesa Stowarzyszenia Mened#erów Opieki Zdrowotnej, Jaros%awa Kozery, system opieki zdrowotnej powinien by" oparty na zak%adach publicznych i niepublicznych, a decyzja o przekszta%ceniu powinna zapada" na szczeblu lokalnym. Istotna jest rola, jak& szpital spe%nia w lokalnej spo%eczno$ci. W jego ocenie, nie ma w&tpliwo$ci, #e szpital powiatowy, który obs"uguje populacj& 60-100 tys. mieszka'ców, bardzo dobrze sprawdza si& w formie niepublicznej. Nie wyklucza to jednak tego, %e jego w"a#cicielem mo%e by$ zarówno powiat, jak i spo"eczno#$ lokalna. Zaanga#owanie spo%eczno$ci lokalnej w procesie przekszta%ce', konsultowanie i podj!cie aktywno$ci, ma kluczowe znaczenie w ich trakcie i pó&niej. Ponadto, je$li racj! maj& zwolennicy przekszta%ce', którzy twierdz&, i# „prywatny” szybciej si! dostosowuje do warunków, jakie stawia NFZ, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby czerpa" korzy$ci p%yn&ce z obu tych w%a$ciwo$ci i stworzy" warunki, w których w%a$cicielem b!dzie najbardziej zainteresowany podmiot, poniewa# to on stanie si! odbiorc& konkretnych $wiadcze'. Mo#e si! to odbywa" w dwojaki sposób. Pierwszy polega na stworzeniu placówek, których w%a$cicielem b!d& pracownicy i samorz&d lokalny. To wi&#e si! z wprowadzeniem w #ycie cz!$ci zapisów o akcjonariacie pracowniczym, ze wszystkimi tego konsekwencjami, co mo#e prowadzi" do komercjalizacji i usuni!cia z rynku podmiotów s#abszych ekonomicznie – tym samym powtarzamy istniej&c& sytuacj!. Nale#y obawia" si! równie# tego, aby po odd%u#eniu, placówki ponownie si! nie zad%u#y%y. W momencie braku wsparcia ze strony rz&du b!dzie to równoznaczne z likwidacj& placówki, poniewa# zad%u#enie prowadzi do sytuacji, $e szpitale s" przejmowane za d#ugi i w efekcie trafiaj" w prywatne r!ce w du#o gorszym stanie, z bardziej zdewastowanym sprz!tem i ca%& infrastruktur&. Mo#e to uniemo#liwi" prowadzenie placówki. Druga mo#liwo$" to przyj!cie do wiadomo$ci, #e szpitale oraz ca%a opieka medyczna nie mog& by" przedsi!wzi!ciem racjonalnym ekonomicznie (w rozumieniu klasycznych teorii), jak chcieliby tego niektórzy decydenci pa'stwowi. Spo"eczno#$ lokalna nie mo%e by$ pozbawiona swojego podstawowego prawa – dost&pu do opieki medycznej. Z tej przyczyny mo%e zosta$ obarczona ryzykiem
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
zwi!zanym z funkcjonowaniem szpitala; sp"aca# ewentualne d"ugi, ale nie wyzbywa# si$ maj!tku, podobnie jak ma to miejsce w towarzystwach ubezpiecze% wzajemnych. Je&li placówka jest dochodowa, cena us"ug spada. Je&li natomiast szkód w postaci chorób jest wi$cej, spo"eczno&# dop"aca do wcze&niej uiszczonych sk"adek. Taka alternatywa wydaje si$ by# najbardziej rozs!dnym rozwi!zaniem, poniewa' w d"u'szym okresie prowadzi do podejmowania decyzji zapobiegaj!cych chorobom, a nie jedynie leczenia chorób – a na tym powinno zale'e# ka'demu z nas. Z tej przyczyny, warto dobrze zastanowi! si", jak przeprowadza! przekszta#cenia ZOZ-ów. Ustawa nie przewiduje przekszta#cenia ZOZ-ów w spó#dzielnie, co by#oby korzystne dla pracowników i spo#eczno$ci lokalnych. Aby by#o to mo%liwe, konieczne jest przej$cie przez szereg procedur zwi&zanych z likwidacj& placówki, w taki sposób, aby pó!niej zagwarantowa" jej dalsze funkcjonowanie, ale ju% jako podmiotu charakteryzuj&cego si" inn& form& w#asno$ci. To w znacznym stopniu uniemo%liwia masowe urzeczywistnienie idei uspó#dzielczenia publicznych ZOZ-ów. Z tej przyczyny pierwszym krokiem powinna by# zmiana ustawodawstwa, która umo'liwi"aby tworzenie spó"dzielni w &rodowiskach podzielaj!cych opini$, i' prywatyzacja nie daje gwarancji zaspokojenia potrzeb spo"eczno&ci lokalnej. Takie prawo nie musi by# na r$k$ wszystkim grupom interesu, dlatego zanim to nast!pi, nale'y sukcesywnie wymusza# na w"adzach przekszta"canie istniej!cych na ich terenie placówek w spó"ki prawa handlowego. Statut takich spó"ek musi jednak gwarantowa# partycypacj$ w ich funkcjonowaniu ze strony w"a&cicieli oraz pracowników, pacjentów i innych interesariuszy.
XXIII
Tego typu próby przekszta#ce' s& bardzo istotne z uwagi na fakt, %e starostwa lub inni w#odarze mog& nie akceptowa! prób natychmiastowej zmiany statusu ZOZ-ów. Tak by#o cho!by w Bielsku-Bia#ej, gdzie pracownicy przedstawili projekt przekszta#cenia Specjalistycznego Psychiatrycznego Zespo#u Opieki Zdrowotnej w spó#dzielni" pracy. Z ró%nych, ma#o obiektywnych i niezbyt merytorycznych przyczyn, nie spotka# si" on z aprobat& w#adz lokalnych. W zwi&zku z tym, s#uszny wydaje si" postulat, aby za g#ówny cel obra! propagowanie podobnej idei najpierw w$ród mieszka'ców danej gminy czy powiatu. Dopiero wówczas uda si" zdoby! wystarczaj&ce poparcie, które znacznie u#atwi wdro%enie alternatyw podwa%aj&cych logik" wszechobecnego neoliberalnego dyskursu. Jest to istotne mi"dzy innymi dlatego, i% przekszta"cenia w s"u'bie zdrowia nie mog! by# wprowadzane odgórn! decyzj!, która w barbarzy%ski sposób niweczy wszystkie idea"y przy&wiecaj!ce powstawaniu powszechnej opieki medycznej. Doprowadzi#oby to do nieuchronnej katastrofy, takiej samej, której uczestnikami s& mieszka'cy USA. Ich sytuacja wydaje si" wr"cz groteskowa, kiedy spostrze%e si", %e maj& opiek" zdrowotn& na wyci&gni"cie r"ki, ale z braku funduszy nie mog& sobie na ni& pozwoli!. Mateusz Żuk
* W po#owie roku 2008 Wojewódzki S&d Administracyjny w Opolu wyda# wyrok uniewa%niaj&cy prywatyzacj" szpitala w Kluczborku. W uzasadnieniu napisano, %e prywatyzacja jedynego szpitala w powiecie nie zapewnia pe#nej realizacji prawa zapisanego w Konstytucji, nawet je$li w#a$cicielem podmiotu jest samorz&d. Ca#a za$ sprawa rozpocz"#a si" od likwidacji oddzia#u ratunkowego.
POLECAMY
wiem,
jaka jest strategia firmy
wiem,
czy przedsiębiorstwo nie kuleje finasowo
wiem, czy nie planują zwolnień grupowych
b VASE PETROVSKI
wiem – jestem w radzie pracowników
centrum wspierania rad pracowników www.radypracownikow.info rady@iso.edu.pl 042/ 630 17 49
wszechstronna pomoc dla rad
107
Nowa książka
w Bibliotece Obywatela! Edward Abramowski
Braterstwo, solidarność, współdziałanie Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe Wybór i opracowanie Remigiusz Okraska
Po raz pierwszy od 18 lat wydanie książki słynnego polskiego myśliciela! Po raz pierwszy w historii w osobnym tomie zebrane wszystkie jego artykuły poświęcone kooperatyzmowi, współpracy, stowarzyszeniom, oddolnym inicjatywom społecznym! Po raz pierwszy od roku 1938 przypominamy kilka unikatowych tekstów Abramowskiego! 280 stron, w tym najwa!niejsze teksty Abramowskiego o tej tematyce, m.in. „Idee spo"eczne kooperatyzmu”, „Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu pracuj#cego”, „Znaczenie spó"dzielczo$ci dla demokracji”, „Stowarzyszenia i ich rola”, „Zwi!zki Przyja"ni” i inne. Oprócz tego jako bonus unikatowy artyku" Jana Wolskiego „Z przemówie% Edwarda Abramowskiego” oraz obszerne pos"owie Remigiusza Okraski „Braterstwo ponad wszystko”. Wspólna edycja „Obywatela”, Krajowej Rady Spó"dzielczej i Instytutu Stefczyka To nie jest ksi#!ka tylko o spó"dzielczo$ci. To ksi#!ka o szlachetnej i wizjonerskiej idei Abramowskiego, który akcentowa" znaczenie prawdziwej demokracji, oddolnej wspó#pracy, braterstwa i przyja"ni, jako dróg ku lepszemu $wiatu, pozbawionemu wad kapitalizmu i marksowskiego socjalizmu. Jeden z najwybitniejszych polskich my$licieli, twórca oryginalnego systemu etycznego, wyk"ada swoje koncepcje nie za pomoc# naukowego !argonu i wizji oderwanych od !ycia, lecz malowniczym i przyst&pnym j&zykiem, odwo"uj#c si& do codziennych ludzkich postaw, problemów spo"ecznych i ekonomicznych oraz sposobów ich rozwi#zywania.
Pozna!am Edwarda Abramowskiego i jemu to, jak wielu innych ludzi, jak ca!a Polska, zawdzi"czam moje prawdziwe, duchowe zetkni"cie si" z kooperacj#. Na skutek zainteresowania si" jego dzie!em w ogóle, przeczyta!am tak$e jego s!awne prace. Ol%ni!y mnie. Maria D!browska Znaczenie najwi"ksze Abramowskiego dla ruchu spó!dzielczego polega na zaszczepieniu mu ideowo%ci. Ma to by& ruch nie tylko ekonomiczny, s!u$#cy podnoszeniu skali $ycia, ale przede wszystkim ruch spo!eczny, zmierzaj#cy %mia!o do innego ustroju spo!ecznego, chc#cy stwarza& w ka$dym dniu i godzinie ten nowy ustrój przez woln# twórczo%& jednostki, twórczo%& codzienn#, upart#, wytrwa!#, drog# wspó!dzia!ania, drog# wcielania w $ycie najwi"kszej ewangelii $ycia – idei braterstwa. prof. Konstanty Krzeczkowski Cena w ksi"garniach 29 z# – u nas kupisz za 24 z# (koszt przesy#ki wliczony)! Prosimy o wp#at" takiej kwoty na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Wi!ckowskiego 33/126, 90-734 "ód# Bank Spó#dzielczy Rzemios#a, ul. Moniuszki 6, 90-111 "ód# numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 W opisie prosimy wpisa$ „Abramowski” (brak tej informacji spowoduje od#o%enie w czasie wysy#ki).
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXV
(Pseudo)ekologia dla bogaczy Aleksandra Lis Podczas negocjacji Pakietu Klimatyczno-Energetycznego, zaproponowanego przez Komisję Europejską w styczniu 2008 r., krajowa prasa informowała przede wszystkim o wyjątkowości naszej sytuacji. Dowiadywaliśmy się niemal codziennie o grożącym Polsce nawet stuprocentowym wzroście cen energii elektrycznej, o upadku przemysłu i spowolnieniu gospodarczym. To, co do tej pory było polskim atutem – tania energia z węgla – miało się stać gwoździem do trumny naszej gospodarki. Od grudnia 2008 r. Europa ma Pakiet, a Polska energetyka mo!e zosta" cz#$ciowo zwolniona z kosztownego zakupu pozwole% na emisj# dwutlenku w#gla. Koszty redukcji emisji pozostan& wysokie, ale nikt przecie! nie obiecywa', !e „zielona rewolucja” b#dzie prosta i tania. Czy byli$my sami z naszymi obawami i czarnymi scenariuszami? Jacy inni aktorzy próbowali wp'yn&" na zmian# propozycji Komisji Europejskiej? Kto b!dzie najwi!kszym beneficjentem Pakietu?
Pakiet, który już trochę znamy O Pakiecie Klimatyczno-Energetycznym s'yszeli$my ju! wielokrotnie. Od 2005 r. w Unii Europejskiej oko'o 11 000 instalacji przemys'owych otrzymuje limity emisji dwutlenku w#gla. Je$li potrzeby danej instalacji s& wi#ksze ni! zak'ada to limit, dodatkowe uprawnienia do emisji CO2 mo"na kupi# od firmy, która posiada niewykorzystywan& nadwy!k# w ramach w'asnego limitu. Odbywa si# to w ramach europejskiego systemu handlu pozwoleniami na emisj# (EU ETS). Ten bezzapachowy i niepalny gaz, w coraz wi#kszych ilo$ciach uwalniany do atmosfery przez cywilizacj# przemys'ow&, uznawany jest za g'ównego sprawc# globalnego ocieplenia. Wnioski te wspiera swoim autorytetem Mi#dzyrz&dowy Panel ONZ ds. Zmian Klimatycznych (IPCC). Jak twierdzi IPCC i wielu $wiatowych polityków, aby zapobiec gro!&cej $wiatu katastrofie klimatycznej nale"y znacznie ograniczy# emisj# dwutlenku w#gla do atmosfery. Problem w tym, !e jest on nieod'&cznym produktem procesów spalania przy wytwarzaniu energii oraz w przemy$le.
W Polsce debata nad nowym europejskim Pakietem Klimatyczno-Energetycznym pocz&tkowo rozwija'a si# powoli i leniwie, lecz nabra'a tempa w drugiej po'owie minionego roku, wraz ze zbli!aj&cym si# szczytem Rady Europejskiej*. Warto przypomnie", i! w$ród polskich postulatów znalaz'a si# koncepcja wypracowana przez IFIEC (International Federation of Industrial Energy Consumers – Mi!dzynarodowa Federacja Przemys'owych Odbiorców Energii) Europe, a Komisja Europejska zachowywa'a nieugi#t& postaw# nie tylko podczas spotka% z polskimi negocjatorami. Dr Boles$aw Jankowski z firmy badawczo-konsultingowej EnergSys pisze, i! g'ówn& cech& metody IFIEC jest to, !e w stosunku do propozycji Komisji Europejskiej redukuje wzrost cen energii elektrycznej oko!o dziesi"ciokrotnie. Likwiduje przy tym ca!kowicie nadspodziewane zyski u producentów energii elektrycznej, o których pisz# dalej. Dlaczego Komisja Europejska nie przyj#'a metody IFIEC? Warto przedstawi" przebieg debaty z udzia'em IFIEC Europe oraz wskaza" silnych aktorów, którzy mog% sta# si! najwi!kszymi beneficjentami proponowanych przez Komisj# Europejsk& zasad handlu uprawnieniami do emisji.
Windfall profits – niemoralna strona handlu CO2 W styczniu 2008 r. Komisja Europejska zaproponowa'a nowelizacj# dyrektywy o handlu uprawnieniami do emisji (Dyrektywa EU ETS 2003/87/WE). W$ród wprowadzonych zmian znalaz'y si# m.in. zapisy o obowi&zku zakupu na aukcjach ca'o$ci uprawnie% do emisji CO2 dla europejskiej energetyki oraz stopniowe wprowadzanie aukcji dla europejskiego przemys'u. Dotychczas, w ramach EU ETS, uprawnienia do emisji CO2 by'y przyznawane za darmo. Jedynie emisje wykraczaj&ce poza przyznany limit musia'y by" op'acane. Nie by'a to jednak op'ata podatkowa do bud!etu pa%stwa. Firma A, która wyemitowa'a wi#cej ni! zak'ada' to jej roczny przydzia', musia'a dokupi" dodatkowe uprawnienia od firmy B, która w danym roku wyemitowa$a mniej, ni! wynosi' jej limit. Do redukcji emisji mia'y zatem zach#ca" koszty poniesione w handlu CO2, a nie koszty z tytu'u opodatkowania.
109
110 XXVI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Dlaczego europejska energetyka ma od 2013 r. kupowa! ca"o#! pozwole$ na emisj%? Odpowied& jest prosta. To w!a"nie europejska energetyka bez skrupu!ów wlicza!a koszt uprawnie" do emisji CO2 w cen# energii elektrycznej, pomimo i$ uprawnienia te otrzymywa!a za darmo. Obci%$enia zwi%zane z systemem handlu pozwoleniami na emisj# spad!y na europejskiego konsumenta, który np. w Holandii do ceny 1 MWh dop!aca! równowarto&' 103% ceny pozwolenia na emisj# jednej tony dwutlenku w#gla. Nadspodziewane i niemoralne zyski (windfall profits), które sp!yn#!y do kieszeni europejskich producentów energii, wywo!a!y fal" oburzenia w Europie. Zasada by!a taka: produkujesz emitujesz zu#ywasz uprawnienia do emisji. Gdy przestaniesz produkowa$, korzystasz z zasady: nie produkujesz nie emitujesz sprzedajesz uprawnienia do emisji. Po co wi#c produkowa' energi#, skoro mo$na zarabia# na sprzeda$y uprawnie%? Zw!aszcza, je&li otrzyma!e& je za darmo. A je&li ju$ musisz produkowa', to wlicz w cen# energii utracon% mo$liwo&' zysku z tytu!u sprzeda$y uprawnie" do emisji CO2. Niech konsument za to zap!aci. Ju# w 2002/2003 roku, czyli dwa lata przed uruchomieniem handlu pozwoleniami na emisj%, IFIEC Europe ostrzega!a przed pojawieniem si% windfall profits. G!os ten zosta! jednak zlekcewa#ony. Najwi%ksze agencje rz&dowe Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii przekonywa!y, #e windfall profits si% nie pojawi&. Holenderska agencja rz&dowa CPB (Central Planning Bureau) pod naciskiem organizacji przemys!owych przygotowa!a obszern& analiz% potencjalnego wyst&pienia windfall profits u producentów energii. Raport dowodzi!, #e windfall profits nie b%d& mia!y miejsca. Vianney Schyns podkre"la upór, z jakim przedstawiciele agencji rz&dowych bronili swoich analiz. Niewiele czasu up!yn%!o, by wi#kszo&' europejskich rz%dów przekona!a si# o w!asnej naiwno&ci i b!#dach europejskiego systemu handlu pozwoleniami na emisj#. Aukcje zaproponowane przez Komisj% Europejsk& w styczniu 2008 r. maj& pozbawi$ energetyk% windfall profits. Nie obni$% jednak cen energii elektrycznej, lecz je podnios%. Tym razem wy#sze ceny s& spodziewane, bo zaplanowane przez KE.
Taniej i bez windfall profits IFIEC Europe jest organizacj& mi%dzynarodow&, skupiaj&c& przedstawicieli du#ych przemys!owych odbiorców energii. Niska cena energii elektrycznej oznacza dla cz!onków IFIEC utrzymanie konkurencyjno"ci na globalnych rynkach. IFIEC Europe zrzesza
Nr 2
organizacje z 14 krajów UE: Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, W!och, Hiszpanii, Danii, Belgii, Holandii, Finlandii, Hiszpanii, Portugalii, Austrii oraz Polski i Czech, a tak#e Szwajcarii (nie b%d&cej cz!onkiem UE). Polska jest reprezentowana w IFIEC Europe od maja 2006 r. przez Izb% Energetyki Przemys!owej i Odbiorców Energii. Wed!ug metody opracowanej przez analityków IFIEC, elektrownie nie musia!yby kupowa$ ca!o"ci uprawnie' do emisji CO2. Ilo"$ nabytych praw do emisji regulowa!by tzw. benchmark, czyli wzorzec emisyjno"ci elektrowni opalanych w%glem i gazem, ustalany na podstawie wydajno"ci technologii dost%pnych w Europie. Tu zasada jest nast%puj&ca: posiadasz najmniej emituj&c&, czyli najbardziej efektywn& technologi% otrzymujesz wszystkie uprawnienia do emisji CO2 za darmo. Zarobi' mo$esz na sprzeda$y nadwy$ek uprawnie" po usprawnieniu procesów wytwarzania energii, nie za& po zmniejszeniu lub zaprzestaniu produkcji. Powi%zanie mechanizmu przydzia!u uprawnie" do emisji z rzeczywist% produkcj% eliminuje windfall profits (produkujesz emitujesz otrzymujesz uprawnienia do emisji CO2). Metoda IFIEC znacznie obni#a koszt redukcji emisji CO2. Poniewa# producent nie musi nabywa$ 100% pozwole' na emisj%, kupuje tylko ró#nic%, która dzieli go od najmniej emisyjnej technologii w jego bran#y. Metoda IFIEC wi&#e handel uprawnieniami do emisji z rzeczywistym zapotrzebowaniem i produkcj& energii elektrycznej, które do 2020 r. mog& jeszcze nieraz znacznie wzrosn&$ lub zmale$. W raporcie z marca 2008 r. Ecofys, firma konsultingowa specjalizuj&ca si% w energetyce i politykach klimatycznych, pozytywnie zrecenzowa! teorie IFIEC Europe oraz jej metodologi%. W maju 2007 r. szeroka reprezentacja przemys!u europejskiego przedstawi!a swoje stanowisko w odniesieniu do propozycji Komisji Europejskiej, popieraj&ce przydzia! uprawnie' wg standardów produkcyjnych i rzeczywistej produkcji. Te dwa za!o#enia s& podstaw& metody IFIEC. Stanowisko takie zosta!o poparte przez nast%puj&ce organizacje europejskie: CEMBUREAU (przemys! cementowy), CEPI (przemys! papierniczy), CERAME-UNI (przemys! ceramiczny), CPIV (przemys! szklarski), Euro Chlor (cz%"$ przemys!u chemicznego), EUROFER (przemys! #elaza i stali), Eurometaux (przemys! metalowy), Cefic (przemys" chemiczny) oraz IFIEC (przemys"y energoch!onne).
Komisja i kontrola System zaproponowany przez IFIEC Europe jest skomplikowany. Jego sprawne dzia!anie zale#a!oby
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXVII
bna RICH DAHLGREN
Nr 2
przede wszystkim od dost!pu do danych o technologiach. "cis#e powi$zanie systemu handlu emisjami z rzeczywist$ produkcj$ daje uprzywilejowan$ pozycj! wysoko wykwalifikowanej kadrze technicznej, która staje si! po%rednikiem mi!dzy %wiatem technologii i administracji. Na styku tych dwóch %wiatów mog$ powstawa& zamkni!te korporacje, formowa& si! grupy interesów oraz korupcyjne uk#ady. Od dost!pu do informacji o nowych technologiach oraz od administracyjnych procedur zale'a#oby w przysz#o%ci, kto na rynku emisji mo'e uprawnienia sprzedawa&, a kto nie. Z drugiej strony, dzi!ki metodzie IFIEC abstrakcyjny rynek papierów warto!ciowych zostaje zakorzeniony w produkcji, czyli w tej cz"!ci gospodarki, której warto!# znajduje odbicie w materialnym !wiecie surowców oraz pracy. Uprawnienia do emisji dwutlenku w"gla otrzymuj$ materialny wymiar, co chroni przed nadmiernymi spekulacjami. Jednym z podstawowych argumentów, wysuni!tych przez Komisj! Europejsk$ przeciwko metodzie IFIEC, by#a konieczno%& obrony wolnego rynku przed ingerencj$ administracji. Rynek to gra popytu i poda'y, a metoda IFIEC zale'y od procesów i decyzji administracyjnych. Czy jednak system EU ETS spe#nia kryteria wolnorynkowe?
Mark Lewis, dyrektor Global Carbon Research w Deutsche Bank, zwyk# mawia&, 'e EU ETS to jedyny rynek towarów bez odpowiedzi ze strony poda'y, poniewa' jest ona administracyjnie okre%lona ex ante. Jedynie popyt jest zmienny. Tam, gdzie nie ma swobodnej gry poda'y i popytu, nie ma te' rynku. Dlaczego wi!c Komisja Europejska tak uparcie powtarza, 'e broni$c systemu aukcji staje w obronie wolnego rynku pozwole( na emisj!, i 'e tylko takie rozwi$zanie mo'e za'egna& kryzys klimatyczny? Administracyjnie ustalona poda' pozwole( na emisj! na okres 2013-2020 daje Komisji Europejskiej poczucie kontroli nad systemem. Jej w#adza jest ponad zmienno%ci$ popytu i poda'y energii elektrycznej. Gdyby zwyci!'y#a metoda IFIEC, unijni urz!dnicy uzale'niliby si! od corocznych raportów p#yn$cych z setek europejskich elektrowni.
Wielcy wygrani Kto zyska na systemie, który proponuje Komisja Europejska? Na pewno b!dzie to energetyka j$drowa, która nieobci$'ona nakazem zakupu uprawnie( do emisji b!dzie czerpa#a zyski z wysokich cen pr$du, kszta#towanych przez elektrownie (zmuszone
111
112 XXVIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
do udzia!u w aukcjach). Dlatego te" EURELECTRIC, g!ówna europejska organizacja skupiaj#ca producentów energii elektrycznej, nie popar!a benchmarku opartego na rzeczywistej produkcji. Francuski koncern EDF, który wed!ug powszechnej opinii ma najwi$ksze wp!ywy w EURELECTRIC, oko!o 70% energii produkuje w elektrowniach j#drowych. Na rozwi#zaniach zaproponowanych przez Komisj$ Europejsk# skorzysta równie" energetyka gazowa, która emituj#c mniej ni" energetyka w$glowa, mniejsze %rodki przeznacza& b$dzie na zakup uprawnie' do emisji. Gazprom !o"y wielkie pieni#dze na swój lobbing w Brukseli i chce wykroi$ !adny kawa!ek tortu z europejskiej polityki klimatycznej. Przedstawiciele organizacji ekologicznych twierdz#, "e skorzystaj# na tym systemie równie" kraje najbardziej dotkni$te skutkami zmian klimatu, poniewa" z tytu!u aukcji do bud"etów pa'stw cz!onkowskich wp!yn# wi$ksze kwoty, a cz$%& tych %rodków zostanie przekazana na fundusz adaptacyjny dla krajów potrzebuj#cych. System aukcji dla energetyki ma równie" da& wyra!ny sygna" konsumentom, #e bardzo drog$ energi$ nale"y oszcz$dza&. A im dro"szy b$dzie pr#d z „brudnych” paliw kopalnych, tym relatywnie ta%szy b&dzie ze !róde" odnawialnych. Skorzysta' ma na tym klimat. Ponadto, na co wskazuje prof. Krzysztof (mijewski, ekspert w dziedzinie energetyki i autor ciekawego bloga (http://www.wnp.pl/blog/2.html), system otwartych aukcji zaproponowany przez Komisj$ Europejsk# ma w sobie olbrzymi potencja! spekulacyjny. Je%li do aukcji dost$p mo"e mie& ka"dy, mog# mie& go tak"e np. zasobne Souvereign Wealth Funds (Narodowe Fundusze Dobrobytu). Udzia! inwestorów spekulacyjnych w europejskim handlu pozwoleniami na emisj$ grozi destabilizacj# unijnej gospodarki. W obawie o bezpiecze'stwo w!asnego rynku, w USA d#"y si$ do ustalenia pu!apu dla ceny uprawnie'.
Maszyna do robienia baniek z CO2 13 lipca br. na stronach RollingStone pojawi! si$ artyku! Matta Taibbiego „Wielka ameryka'ska maszyna do robienia baniek” (The Great American Bubble Machine), który wywo!a! wiele zamieszania na Wall Street. Taibbi analizuje udzia! banku Goldman Sachs w tworzeniu baniek spekulacyjnych w ci#gu ostatnich dwóch dekad. Skupia si$ g!ównie na ba'ce internetowej, ba'ce na rynku nieruchomo%ci oraz innych towarów, takich jak gaz, ropa czy kukurydza. Dzia!alno%& ludzi wywodz#cych si$ z Goldman Sachs, którzy w ameryka%skich instytucjach finansowych s$
Nr 2
wszechobecni, wskazuje zdaniem Taibbiego na wielk# luk% wspó!czesnego zachodniego kapitalizmu. Nikt nie przewidzia!, "e w systemie z pozoru pasywnie rz#dzonym przez wolny rynek i wolne wybory, zorganizowana grupa chciwych ludzi mo"e pokona$ zdezorganizowan# demokracj%. W 1936 r. ameryka&ski Kongres uzna!, "e na rynku nie powinno by$ wi%cej spekulantów ni" producentów i konsumentów. W przeciwnym wypadku ceny produktów by!yby okre'lane przez mechanizmy inne ni" gra rzeczywistej poda"y i popytu. W ci#gu ostatnich dwudziestu lat ludzie z Goldman Sachs zdo!ali uchyli$ na swoj# korzy'$ przepisy, które ogranicza!y udzia! kapita!u spekulacyjnego w rynku towarów. Gdy ju" rynek "ywno%ci czy paliw zosta! opanowany przez spekulantów manipuluj#cych danymi o poda"y, ceny towarów zosta!y oderwane od mechanizmów zdrowego rynku. W 2008 r. mieli%my do czynienia z tak# sytuacj#, kiedy to ceny ropy poszybowa!y w gór$, mimo i", jak pisze Taibbi, popyt w tym czasie spada!, a poda" ros!a. Kolejny wielki rynek dla spekulantów takich jak Goldman Sachs, to w!a%nie rynek pozwole' na emisj$. Zamiast sta!ego rz#dowego podatku od emisji dwutlenku w%gla, na!o"onego na poszczególne przedsi%biorstwa, system handlu uprawnieniami do emisji pozwoli – jak pisze Taibbi – ma!emu plemieniu chciwych ludzi z Wall Street zamieni$ kolejny rynek towarów (CO2) w prywatny system podatkowy. Dlatego te" Goldman Sachs chce ustawy o handlu pozwoleniami na emisj% w Stanach Zjednoczonych. W zesz!ym roku na lobbing w sprawach klimatu wyda! 3,5 miliona dolarów. Firma, która do tej pory by!a znana z postulowania jak najmniejszych regulacji rz#dowych na rynkach finansowych, w swojej polityce klimatycznej zaznacza, "e indywidualny wysi!ek w sprawach klimatu to za ma!o. Potrzebny jest udzia! pa'stwa. Wydaje si$, "e w!a%nie po to, by uprawomocni& przysz!e wielkie zyski ze spekulacji na rynku uprawnie' do emisji. Analiza Taibbiego wskazuje na graczy, którym zale"y na jak najwi$kszym oderwaniu rynku uprawnie' do emisji od rzeczywistej produkcji. Kontrola Komisji Europejskiej nad tym rynkiem mo"e okaza& si$ pozorna. Dla wielkiego lobby sektora bankowego metoda IFIEC nie jest na r$k$. Ogranicza pole do spekulacji i mo"liwo%ci przelewania pieni$dzy obywateli do w!asnych kieszeni. Dlaczego Komisja nie dostrzega tego zagro"enia? Jakie mechanizmy zabezpieczaj# Europ$ przed zakusami spekulantów? KE nie lubi si$ myli&. Myli& nie lubi si$ równie" Jos Delbeke z DG Environment (Dyrekcja Generalna Komisji Europejskiej ds. %rodowiska), maj#cy najwi$kszy wp!yw na kszta!t europejskiego systemu handlu
GOSPODARKA SPOŁECZNA
b FRANCIS
Nr 2
uprawnieniami do emisji. Podczas Zielonego Tygodnia w Brukseli, organizowanego ju! po raz dziewi"ty, jeden z przedstawicieli Komisji powiedzia#, !e ze wzgl$du na wag$ tematu oraz niewielk" ilo%& czasu do negocjacji w ramach Szczytu Klimatycznego ONZ w Kopenhadze w grudniu 2009 r., KE zmuszona by#a ju! w styczniu 2008 r. zaprezentowa& prawie idealne propozycje dyrektyw. I tak te! jego zdaniem si$ sta#o. Tym samym Komisja pozosta#a zamkni$ta na dyskusj$ o bardziej radykalnych zmianach systemu. Od pocz"tku projektowania europejskiego systemu handlu pozwoleniami na emisj$ Komisja Europejska twardo obstawa#a przy swoich pomys#ach. W 2002/2003 roku nie widzia#a ryzyka pojawienia si$ windfall profits, w 2007 r. nie chcia#a nawet s#ysze& o metodzie benchmarkowej, teraz metod$ przydzia#u opartego na rzeczywistej produkcji nazywa stekiem bzdur. A spekulacje? Kto chcia#by to robi& i jak mia#by na tym zarobi&? Takie pytanie zada# mi jeden z cz#onków Komisji.
XXIX
sektorów przemys"owych do systemu pe"nych aukcji uprawnie% zdejmie cz&!' obci$#e%, które mog"yby pogr$#y' europejski przemys", mog$ to w przysz"o!ci zrobi' wysokie ceny energii elektrycznej. Zw"aszcza w krajach o przewadze energetyki w&glowej, takich jak Polska. Po rozmowie z przedstawicielami IFIEC jasne jest, !e o ni!sze ceny energii elektrycznej w Europie nie walczyli%my sami. Jasne jest równie! to, !e przeciwników metody IFIEC, któr" w Unii Europejskiej wspiera#a i promowa#a Polska, jest wi$cej ni! mo!e nam si$ wydawa&. Na dalszy los europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji b$d" mia#y wp#yw m.in. grudniowe ustalenia w Kopenhadze. Kapitalizm, jak pisze Zygmunt Bauman, wci"! poszukuje nowych dziewiczych ziem. Je%li nie mo!e ich znale!", sam je tworzy. Na naszych oczach, przy wsparciu naukowców z IPCC, kapitalizm kolonizuje ziemsk$ atmosfer&. Tym razem towarem jest dwutlenek w&gla, który sta" si& przedmiotem obrotu w „kasynach” wspó"czesnego systemu kapitalistycznego. Al Gore, zesz#oroczny noblista, ochoczo ruszy# do czerpania zysków z nowo skolonizowanego terytorium. Jego firma Generation Investment Management LLP, zatrudniaj#ca trzy grube ryby z Goldman Sachs – Davida Blooda, Marka Fergusona i Petera Harrisa, inwestuje w projekty w ramach mechanizmów o$setowych Protoko#u z Kioto. Wszystko to dzieje si$ za przyzwoleniem rz"dów, które jak to jest w przypadku Unii Europejskiej, chwal" si$ nawet rol" przywódcy. Tylko w czym? W tworzeniu nowych mo!liwo%ci zarobku dla wielkich graczy sektora finansowego? Wydaje si$, !e Komisja Europejska bardzo by chcia#a, !eby nowy europejski rynek pozwole' na emisj$ po#o!ony by# jak najdalej od rynków towarów starej, przemys#owej Europy. Po co wi"za& %wie!o skolonizowany kawa#ek naszej rzeczywisto%ci ze %wiatem produkcji, którego regu#y od dawna s" znane? Wy!lijmy starych kapitalistycznych wyzyskiwaczy, o których pisali Karol Marks i Ró#a Luksemburg, daleko st$d – i pozwólmy nowemu pokoleniu chciwych finansistów pokaza", na co naprawd# ich sta'. A za wszystko zap"aci przeci&tny Kowalski, Schmidt czy te# Smith. Aleksandra Lis
Al Gore, Zygmunt Bauman i CO2 * Rada Europejska (fr. Conseil européen, ang. European Co-
Co szykuje nam Komisja Europejska oprócz wysokich cen energii elektrycznej i „zielonej rewolucji”? Wydaje si$, !e KE coraz mniej zale!y na utrzymaniu konkurencyjno!ci europejskiego przemys"u. Pomimo tego, #e stopniowe w"$czanie wra#liwych
uncil) – instytucja polityczna Unii Europejskiej, maj#ca za zadanie wyznaczanie ogólnych kierunków rozwoju Unii. Nie nale!y jej myli& z Rad" Europy (fr. Conseil de l’Europe, ang. Council of Europe) – mi%dzyrz#dow# organizacj# skupiaj#c# prawie wszystkie pa'stwa Europy.
113
Pierwszy fundusz etyczny w Polsce*
SKOK SFIO Etyczny 1 Petunia non olet („pieniądz nie cuchnie”), mówi stara łacińska sentencja. Czy na pewno? Czasy kryzysu paradoksalnie sprzyjają pogłębionej refleksji na temat pieniądza, a raczej jego etycznej wartości i jakości. Jakże często zdarza się, że w pogoni za zyskiem i możliwością zarobienia „większych procentów” nie zastanawiamy się skąd tak naprawdę czerpiemy zyski i w jaki sposób nasze pieniądze są pomnażane. Z drugiej strony często angażujemy się w ważne z naszego punktu widzenia społeczne sprawy – nie popieramy krajów, gdzie wykonywana jest kara śmierci czy łamane są prawa człowieka, nie akceptujemy testów na zwierzętach czy też nie popieramy produkcji i handlu bronią. Do tej pory nasze przekonania i świadome postawy mogliśmy realizować np. segregując śmieci, nie kupując określonych marek produktów czy kosmetyków. Nasze przekonania determinujące codzienne decyzje trudno było jednak przełożyć na sferę zarządzania swoimi oszczędnościami. Pod koniec 2008 roku pojawił się na krajowym rynku funduszy inwestycyjnych produkt, który powinien pomóc nam w rozwiązaniu tego problemu. SKOK SFIO Etyczny 1 jest pierwszym utworzonym i zarejestrowanym w Polsce funduszem etycznym. Fundusz ten poza klasycznymi, ekonomicznymi kryteriami doboru instrumentów finansowych do portfela, stosuje dodatkowe kryteria i zasady tzw. Inwestowania Odpowiedzialnego Społecznie (IOS). IOS to szeroko pojęte podejście do inwestowania środków finansowych, uwzględniające aspekt społeczny. Zgodnie z filozofią IOS uznaje się, że wspólna odpowiedzialność i społeczna troska stanowią ważny element decyzji inwestycyjnych. IOS bierze pod uwagę zarówno potrzeby finansowe inwestora, jak również wpływ wywierany przez określoną inwestycję na społeczność. Lista papierów wartościowych składających się na aktywa funduszu źródłowego jest bardzo starannie dobierana i na bieżąco weryfikowana według kryteriów bazujących na relacjach między etyką, finansami i wartościami firm (takimi jak np. metody zarządzania, kultura organizacyjna, przestrzeganie praw pracowniczych) przez wyspecjalizowaną instytucję E. Capital Partners (firma inwestycyjna). Warto dodać, że etyka dla Fundusze i Subfundusze zarządzane przez TFI SKOK S.A. nie gwarantują realizacji założonego celu inwestycyjnego ani uzyskania określonego wyniku inwestycyjnego. Fundusze i Subfundusze zarządzane przez TFI SKOK S.A., z wyjątkiem SKOK SFIO Etyczny 1, SKOK Fundusz Funduszy i SKOK Akcji, mogą lokować do 100% wartości swoich aktywów w papiery wartościowe emitowane, poręczane lub gwarantowane przez Skarb Państwa lub Narodowy Bank Polski, a w przypadku SKOK Obligacji również przez międzynarodową instytucję finansową, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska lub co najmniej jedno państwo członkowskie Unii Europejskiej, pod warunkiem, że papier wartościowy lub emitent, lub poręczyciel lub gwarant posiada co najmniej rating inwestycyjny nadany przez co najmniej jedną z renomowanych agencji ratingowych. SKOK SFIO Etyczny 1 lokuje co najmniej 80 % aktywów w tytuły uczestnictwa emitowane przez fundusz zagraniczny Oppenheim Ethik Bond Opportunities. SKOK Fundusz Funduszy lokuje
TFI SKOK S.A., które uruchomiło SKOK SFIO Etyczny 1 była ważna od samego początku funkcjonowania Towarzystwa. Etyka wpisana jest w misję realizowaną przez cały system SKOK, a więc także TFI SKOK S.A. W systemie SKOK na pierwszym miejscu jest człowiek, a generowanie zysku jest środkiem do działania dla jego dobra. Tworząc pierwsze produkty w TFI SKOK S.A. rozpoczęto stosowanie tych zasad. Większość funduszy zarządzanych przez Towarzystwo nie nabywa papierów wyemitowanych przez producentów broni, wyrobów tytoniowych czy firmy, które przy procesach produkcyjnych stosują technologie szczególnie uciążliwe dla środowiska naturalnego. Są to tak zwane ograniczenia branżowe. Przy funduszu etycznym do tych ograniczeń doszły inne bardziej specjalistyczne analizy służące ocenie różnych procesów zachodzących wewnątrz firmy, która wyemitowała dany papier wartościowy. Zwraca się między innymi uwagę na przestrzeganie praw pracowniczych, na rzetelne prowadzenie księgowości, na to, czy nie występują zjawiska korupcyjne. Wszystkie te czynniki wpływają na podjęcie ostatecznej decyzji przez zarządzających. W przeszłości ci sami zarządzający z dużym wyprzedzeniem rekomendowali wycofanie się z inwestycji w papiery takich firm jak Enron, WorldCom czy Parmalat, które popadły w poważne tarapaty, a ich akcjonariusze ponieśli dotkliwe straty. Dzięki takiej polityce, każdy uczestnik funduszu etycznego może mieć pewność, że jego pieniądze nie wspierają firm, których działalność może być wątpliwa z etycznego punktu widzenia. Uczestnicy dokonują inwestycji, która uważana jest za pożyteczną i zgodną z etycznymi zasadami opartymi na idei Inwestowania Odpowiedzialnego Społecznie. Bardziej szczegółowe informacje na temat IOS, funduszu etycznego czy samego inwestowania można znaleźć na stronie www.tfiskok.pl lub dzwoniąc na numer infolinii 0801 33 22 44 (koszt połączenia zgodny z planem taryfowym i cennikiem usług danego operatora). * na podstawie artykułu Anny Cieślak-Wróblewskiej „Rusza fundusz, który będzie inwestował w spółki działające etycznie”, „Rzeczpospolita”, 5 lutego 2009 r.
większość aktywów w jednostki uczestnictwa innych funduszy inwestycyjnych otwartych, mających siedzibę na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. SKOK Akcji cechuje się dużą zmiennością ze względu na co najmniej 80 % udział akcji w portfelu inwestycyjnym Subfunduszu. Inwestycja w jednostki uczestnictwa Funduszy Inwestycyjnych jest inną formą oszczędzania niż lokaty bankowe i wiąże się z ryzykiem. Wartości jednostek uczestnictwa mogą podlegać znacznym wahaniom. Uczestnik Funduszu musi liczyć się z możliwością utraty przynajmniej części wpłaconych środków. Szczegółowe opisy czynników ryzyka związanych z inwestycją w Fundusze i Subfundusze zarządzane przez TFI SKOK S.A. zawarte są w prospektach informacyjnych Funduszy, które dostępne są na stronie internetowej www.tfiskok.pl, w Punktach Obsługi Klienta Towarzystwa, u Dystrybutorów oraz w siedzibie Towarzystwa przy ul. Pilotów 21 w Gdańsku. Aktualne informacje finansowe o Funduszach i Subfunduszach w tym między innymi informacje
o opłatach za zarządzanie znajdują się na stronie internetowej www.tfiskok.pl. Indywidualna stopa zwrotu z inwestycji uzależniona jest od wartości jednostki uczestnictwa w momencie jej zbycia i odkupienia przez Fundusz oraz od wysokości opłat manipulacyjnych pobieranych przy nabywaniu jednostek uczestnictwa. Skala i wysokość opłat manipulacyjnych określona jest w tabeli opłat, opublikowanej na stronie internetowej www.tfiskok.pl, a dostępnej także w siedzibie Towarzystwa. Wypłata kwoty uzyskanej z tytułu odkupienia jednostek uczestnictwa następuje po potrąceniu kwoty podatku od dochodów kapitałowych do pobierania której Fundusz lub Towarzystwo są zobowiązane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Z dniem 20 października 2008 roku fundusze SKOK FIO Aktywny Zmiennej Alokacji, SKOK FIO Stabilny Zmiennej Alokacji, SKOK FIO Fundusz Funduszy, SKOK FIO Obligacji oraz SKOK FIO Akcji zostały przekształcone w subfundusze SKOK Parasol FIO.
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Producenci korzyści społecznych Jest Pan współautorem pierwszych po 1989 r. reprezentatywnych badań polskiego ruchu spółdzielczego. Zanim przejdziemy do ich szczegółów, poproszę o ogólną charakterystykę współczesnej polskiej spółdzielczości: jej roli w życiu społecznym i gospodarce narodowej. S!awomir Na!"cz: Miar! ekonomicznego znaczenia spó"dzielczo#ci s! przede wszystkim miejsca pracy. Na podstawie danych GUS za 2008 r. szacuj$, %e obecnie spó"dzielnie s! g"ównym miejscem zatrudnienia dla ok. 300 tys. osób, co stanowi 2,1% wszystkich pracuj!cych w gospodarce narodowej i 2,9% pracowników najemnych (zatrudnionych na podstawie umowy o prac$). Udzia" sektora spó"dzielczego w produkcji globalnej (przychody ze sprzeda%y) wynosi 1,7%, za# udzia! w produkcie krajowym brutto – 1%. Je"li chodzi o potencja" spo"eczny, to wedle naj#wie%szych szacunków Krajowej Rady Spó"dzielczej, spó"dzielnie maj! "!cznie 8 mln cz"onków. To ogromna rzesza ludzi. S.N.: Owszem, ale co ciekawe, sektor spó"dzielczy, mimo tego znacz!cego potencja"u, nie by" przez ostatnie 20 lat obiektem zainteresowania ani w"adz publicznych, ani mediów, ani badaczy. Spó"dzielczo#& w zasadzie nie istnieje ani w polityce spo"ecznej, ani w polityce gospodarczej pa'stwa. Mo%na powiedzie&, %e jedyne dzia"ania, jakie by"y prowadzone wobec sektora spó"dzielczego, to tworzenie na pocz!tku lat 90. przepisów maj!cych os"abi& jego struktury koordynuj!ce, a tak%e dzia"ania os"abiaj!ce integralno#& i stan maj!tkowy spó"dzielni mieszkaniowych (ostatnie tego typu interwencje legislacyjne z okresu rz!dów PiS zosta"y zakwestionowane przez Trybuna" Konstytucyjny). Z porównań międzynarodowych, zawartych w książce „Gospodarka społeczna w Polsce. Wyniki badań 2005-2007” pod Pana redakcją, wynika, że pod względem udziału spółdzielczości w krajowym rynku zatrudnienia Polska zajmuje czwartą pozycję wśród krajów Unii Europejskiej. S.N.: Rzeczywi#cie, w ramach analiz porównawczych, które dotyczy"y 2005 r. polska spó"dzielczo#&
XXXI
z dr. Sławomirem Nałęczem rozmawia Michał Sobczyk
z 3,5-procentowym udzia"em w krajowym rynku pracy najemnej wypada"a znacznie powy%ej ogólnounijnej #redniej (2,1%). Warto jednak zauwa%y&, %e w#ród krajów postkomunistycznych, które znalaz"y si$ w UE, ten wska#nik jest równie$ do"% wysoki i dla 10 nowych cz"onków Unii wynosi 2,6%. Niew!tpliwie zwi!zane jest to z „zale%no#ci! od #cie%ki”, jak! pod!%a"a spó"dzielczo#& w tych krajach w okresie ich przynale%no#ci do bloku sowieckiego. Funkcjonowanie spó"dzielczo#ci jako cz$#ci zbiurokratyzowanej i scentralizowanej machiny gospodarczej socjalistycznego pa&stwa, powodowa!o, $e spó!dzielnie – podobnie jak przedsi'biorstwa pa&stwowe – otrzymywa!y z rozdzielnika wielkie zasoby i zadania produkcyjne, które nale%a"o wykona& nie zwa%aj!c zbytnio na rachunek ekonomiczny, opinie cz"onków czy klientów. To spowodowa"o, %e u schy"ku „realnego socjalizmu” sektor spó"dzielczy by" kolosem na glinianych nogach, dysponuj!cym wprawdzie wielkim maj!tkiem trwa"ym i ponad dwumilionow! rzesz! pracowników, jednak nie posiadaj!cym umiej$tno#ci niezb$dnych dla przedsi'biorstw w systemie wolnorynkowym – umiej$tno#ci, które pozwalaj! uzyska& efektywn! sprzeda% i racjonalny poziom kosztów w"asnych. Z tej perspektywy rok 1989 był chyba dla spółdzielni początkiem bardzo złej ery? S.N.: Rzeczywi#cie, spó"dzielnie musia"y nagle odnale#% si' w zupe!nie innej sytuacji. Okaza!o si', $e funkcjonowanie w gospodarce rynkowej jest dla nich bardzo trudne, zw"aszcza, %e jednocze#nie, jak ju% wspomnia"em, zosta"y rozbite spó"dzielcze struktury koordynuj!ce, umo%liwiaj!ce wspólne dzia"anie. Spó"dzielczo#& sta"a si$ zbiorowiskiem rozproszonych, s"abo zarz!dzanych podmiotów, które z trudem przystosowywa"y si$ do nowych regu". Lekcje pierwszych pi$ciu lat systemu rynkowego by"y bardzo bolesne. Spó"dzielczo#& utraci"a wtedy 2/3 swoich pracowników. O ile na pocz!tku zwalniano g"ównie pracowników nie b'd(cych cz!onkami spó!dzielni, o tyle pó#niej by"o to coraz trudniejsze i zapewne dlatego w ci!gu kolejnych 10 lat personel spó"dzielni zmniejszy" si$ ju% „tylko” o po"ow$, osi!gaj!c w 2005 r. poziom ok. 332 tys. osób. Mimo bardzo s"abej rentowno#ci, która
115
116 XXXII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
jeszcze w tym!e 2005 r. by"a dwukrotnie mniejsza ni! w przedsi#biorstwach prywatnych, spó"dzielnie z wielkimi oporami redukuj$ liczb# zatrudnionych, co wynika m.in. z tego, !e wielu cz"onków spó"dzielni jest tak!e ich pracownikami. Niejednokrotnie spó"dzielnie wol$ wyprzeda% ca"y swój maj$tek i w ko&cu zbankrutowa% ni! zredukowa% liczb# zatrudnionych cz"onków spó"dzielni. Z tego powodu, pocz$wszy od 2005 r. mo!na zaobserwowa%, !e liczba pracowników sektora spó"dzielczego spada równomiernie z liczb$ spó"dzielni o ok. 3% rocznie. Skala redukcji potencjału gospodarczego była chyba różna w poszczególnych branżach sektora spółdzielczego? S.N.: Je'li chodzi o dynamik# zatrudnienia, zró!nicowanie jest znaczne. I tak na przyk"ad, na przestrzeni ostatniego dziesi#ciolecia banki spó"dzielcze odnotowa"y wzrost 'redniego zatrudnienia o ponad pi#%dziesi#ciu pracowników, co jednak wynika tak!e z faktu, !e "$czy"y si# one ze sob$. Najbardziej zmniejszy"y zatrudnienie spó!dzielnie „spo!emowskie” – wyra"nie przeprowadzono tam racjonalizacj# etatów. Zmniejszy"a si# tak!e liczba pracowników przeci#tnej spó"dzielni inwalidów (o 56 osób na przestrzeni dziesi#ciu lat), spó"dzielni pracy (o 26), w rolniczych spó"dzielniach produkcyjnych, spó"dzielniach kó"ek rolniczych, ogrodniczo-pszczelarskich itp. (o 10). Ogó"em, zatrudnienie w przeci#tnej spó"dzielni zmniejszy"o si# na przestrzeni dekady o oko"o 11 osób. A jaka była dynamika zmian bazy członkowskiej spółdzielni? S.N.: Je'li przyj$% za prezesem Krajowej Rady Spó"dzielczej, Alfredem Domagalskim, !e obecnie jest w Polsce 8 milionów spó"dzielców, to po"ow# tej liczby stanowi$ cz"onkowie spó"dzielni mieszkaniowych, jedn# czwart# – cz!onkowie banków spó!dzielczych, jedn# szóst# – cz!onkowie SKOK-ów, a jedn# szesnast# – cz!onkowie spó!dzielni mleczarskich. Liczb# ponad 100 tys. cz"onków mog$ pochwali% si# tak!e gminne spó"dzielnie „Samopomoc Ch"opska” i spó"dzielczo'% spo!ywców „Spo"em”, natomiast inne typy spó"dzielni maj$ znacznie mniejsz$ baz# cz"onkowsk$. Ogólna liczba cz"onkostw spó"dzielni wykazuje tendencj# spadkow$. W roku 1989 liczb# t# szacowano na 15 milionów (publikacja GUS pt. „Spó"dzielczo'% 1994”), za' dane z Badania Spó"dzielczo'ci Polskiej dotycz$ce 2005 r. mówi"y o 10 mln cz"onków. Zatem liczba cz"onków spad"a w okresie 1989-2005 o ok. 5 mln. Redukcja bazy cz"onkowskiej spó"dzielni o 1/3 w okresie tych 16 lat by"a proporcjonalna do spadku
Nr 2
ogólnej liczby spó"dzielni, która to liczebno'% równie! zmniejszy"a si# o 1/3. Ogólnie rzecz bior$c, ubywa cz"onków spó"dzielni stosunkowo ma"ych, natomiast wyd"u!aj$ si# listy cz"onkowskie w tych spó"dzielniach, które ju! maj$ bardzo du!o cz"onków. Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o znaczeniu, jakie ma wielkość spółdzielni dla sposobu jej funkcjonowania? S.N.: Okazuje si#, !e ilo'% cz"onków przeci#tnej spó"dzielni danego rodzaju to dosy% istotna cecha, zarówno je'li chodzi o zrozumienie, jak dzia"aj$ one w sensie relacji z cz"onkami, jak i ich „zewn#trznej” aktywno'ci. Najliczniejsze s$ spó"dzielcze kasy oszcz#dno'ciowo-kredytowe (SKOK-i). Przeci#tny SKOK ma ponad 18 tys. cz"onków! Przy takiej liczebno'ci, trudno wprost sobie wyobrazi%, !eby to byli ludzie jako' ze sob$ zintegrowani, tworz$cy wspólnot# czy chocia! znaj$cy si# wzajemnie. W rezultacie tak!e wska"niki zaanga$owania cz!onków w dzia!alno%& spó"dzielni s$ w SKOK-ach najmniejsze w ca"ym sektorze spó"dzielczym. Tymczasem jednym z istotnych elementów etosu spółdzielczego jest demokratyczne zarządzanie. Jak wygląda ten aspekt? S.N.: Z naszego Badania Spó"dzielczo'ci Polskiej, przeprowadzonego w Instytucie Studiów Politycznych PAN na prze"omie 2006 i 2007 r., wynika, !e w SKOK-ach zaledwie 0,3% cz"onków bierze udzia" w wyborach w"adz. (rednia liczba osób bior$cych udzia" w ostatnich wyborach w SKOK-u to niespe"na 50 osób. Tak wielka dysproporcja w stosunku do 'redniej liczby cz"onków bierze si# z konstrukcji tego typu spó"dzielni: ich cz"onkowie s$ w wi#kszo'ci de facto raczej klientami ni! cz"onkami uczestnicz$cymi i wp"ywaj$cymi na funkcjonowanie SKOK-u. Przeciwnym biegunem takiego sposobu funkcjonowania „spó"dzielczej demokracji” s$ spó"dzielnie ma"e, licz$ce do 50 cz"onków. S$ to cz#sto spó"dzielnie pracy, ogrodniczo-pszczelarskie czy rzemie'lnicze. W takich spó"dzielniach liczba osób, które wybieraj$ w"adze, kontroluj$ je, bior$ udzia" w !yciu spó"dzielni, jest tego samego rz#du, co liczba cz"onków. I tak np. w wyborach w"adz w spó"dzielniach socjalnych z regu"y bior$ udzia" wszyscy cz"onkowie, w spó"dzielniach takich jak „Cepelia”, spó"dzielnie pracy, rolnicze, inwalidów, ogrodniczopszczelarskie i rzemie%lnicze – odsetek spó!dzielców uczestnicz$cych w wyborach w"adz waha si# od 50 do 80%. (rednia liczba uczestników wyborów w"adz spó"dzielni dla ca"ego sektora wynosi 38 osób przy
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
przeci!tnej liczbie cz"onków spó"dzielni rz!du tysi#ca osób (1065). Co ciekawe, $rednia liczba uczestników wyborów w"adz w spó"dzielni oscyluje w zale%no$ci od typu spó"dzielni mi!dzy 21 a 58, niezale%nie od tego, czy spó"dzielnia ma kilkana$cie tysi!cy, czy kilkudziesi!ciu cz"onków. Pewnym wyj#tkiem s# spó"dzielnie mleczarskie, gdzie liczba cz"onków faktycznie uczestnicz#cych w wyborze w"adz wynosi przeci!tnie 165 osób. My$l!, %e funkcja demokratyczna nie jest wystarczaj#co doceniana przez wiele spó"dzielni i %e przyda"oby si! te% wi!cej $wiadomo$ci w$ród spó"dzielców, jak wa%ne jest kontrolowanie tego, w czym uczestnicz#. Dotyczy to zw"aszcza spó"dzielni mieszkaniowych, w których cz"onkowie maj# ulokowany nieraz prawie ca"y swój maj#tek. Zaskakującą informacją w Pańskich badaniach było dla mnie to, że wbrew stereotypowi głoszącemu, iż polska spółdzielczość jest niczym więcej jak „sierotą po PRL-u”, aż 38% istniejących spółdzielni, czyli ponad 3 tys. przedsiębiorstw spółdzielczych, powstało już po roku 1989. S.N.: Spó"dzielnie utworzone u progu transformacji ustrojowej dzia"a"y ju% wedle mechanizmów rynkowych, ale powstawa"y na pocz#tku jeszcze troch! si"# rozp!du po ko&cowym okresie PRL, który by" czasem niezwyk"ego zam!tu, ale tak%e momentem inwestycyjnych okazji dla osób, które chcia"y np. zbudowa' osiedle spó"dzielczych domów jednorodzinnych czy stworzy' w"asne, niezale%ne od pa&stwa miejsce pracy. W momencie, gdy spó"dzielcy ju% zbudowali swoje „domki”, a studencka spó"dzielnia pracy przestawa"a odpowiada' rosn#cym ambicjom, zwykle przestawa"y funkcjonowa' lub istnia"y tylko na papierze. De facto by"y to ju% zwyczajne przedsi!wzi!cia biznesowe, podzielone na poszczególne w"asno$ci. Tak czy inaczej, na prze"omie lat 80. i 90. spó"dzielni wci#% jeszcze przybywa!o. Pó"niej dynamika ich powstawania by!a coraz s"absza, ale tak naprawd! os"ab"a dopiero z ko&cem XX stulecia. Spó"dzielnie, które powsta"y po 1989 r., by"y podmiotami raczej ma"ymi. Nie wnios"y wielkiego potencja"u, tak%e dlatego, %e bardzo wiele z nich powsta"o przez podzia" wi!kszych spó"dzielni na mniejsze. By"y to spó"dzielnie zak"adane dla realizacji potrzeb konkretnego $rodowiska lub konkretnej potrzeby ró#norodnych osób. Mo#na by powiedzie$ – klasyczne spó"dzielnie, oparte na zdrowych zasadach. W okresie, kiedy powstawa"y, nie do ko&ca by"o wiadomo, jak zacz#' dzia"a' w warunkach wolnego rynku, dlatego niektórzy uznawali, %e bezpieczniej b!dzie rozpocz#' pod szyldem ju% troch! znanym,
XXXIII
Dr Sławomir Nałęcz – socjolog, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, wicedyrektor Departamentu Badań Społecznych Głównego Urzędu Statystycznego. Zajmuje się badaniami organizacji non-profit i innych podmiotów gospodarki społecznej. Jako analityk uczestniczył w Johns Hopkins Comparative Non-profit Sector Project. W 2005 r. obronił pracę doktorską pt. „Społeczne znaczenie sektora non-profit”. W latach 2006-2008 kierował pracami badawczymi Krajowego Obserwatorium Gospodarki Społecznej w ramach Partnerstwa na rzecz Rozwoju „Tu jest praca”. Efektem tych prac jest książka „Gospodarka społeczna w Polsce. Wyniki badań 2005-2007”, zawierająca m.in. jego opracowania nt. spółdzielczości, sektora non-profit, towarzystw ubezpieczeń wzajemnych, pracowniczych kas zapomogowo-pożyczkowych, zakładów aktywności zawodowej, warsztatów terapii zajęciowej i centrów integracji społecznej.
tj. w formie spó"dzielni. W ostatnich latach nowe spó"dzielnie s# zak"adane stosunkowo rzadko i nie s# w stanie w pe"ni zape"ni' luki powstaj#cej po ubytku starych spó"dzielni. Niedawno zaczęły w Polsce powstawać nowe rodzaje inicjatyw opartych o zasady spółdzielcze – czy skutecznie osiągają one cele, dla których są powoływane? Zacznijmy może od grup producenckich. S.N.: Wcze$niej mieli$my do czynienia z organizacj# obrotu produkcji rolnej przez rolnicze spó"dzielnie, natomiast idea grup producenckich nabra"a rozp!du w zwi#zku z akcesj# do Unii Europejskiej, co otworzy"o rolnikom dost!p do funduszy na rozwój tego typu dzia!alno%ci. By!a to jednak zarazem odpowied" na pewn& potrzeb', która istnia!a ju# wcze%niej – zorganizowania skupu i dystrybucji produktów rolnych przez podmioty, które b!d# w wi!kszym stopniu kontrolowane przez producentów i dlatego nie b!d# ich wykorzystywa"y w taki sposób, jak ma to miejsce, gdy rynek jest opanowany przez podmioty zewn!trzne, kieruj#ce si! tylko d#%eniem do maksymalizacji w"asnego zysku. Spó"dzielczo$' jest w"a$ciw# odpowiedzi# na t! sytuacj!; notabene konsolidacja spó"dzielni mleczarskich oraz inicjatywy
117
118 XXXIV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
stowarzysze! kupieckich s" przejawem tego samego sposobu my#lenia. Pomimo pewnych sukcesów w zakresie rozwoju grup producenckich, istniej"ca skala wspólnych inicjatyw drobnych producentów, zmierzaj"cych do redukcji kosztów po#rednictwa handlowego mi$dzy producentem a konsumentem, jest wci"% ma&a i stanowi nisz$, w której spó&dzielczo#' mog&aby si$ rozwija'. Kolejnym nowym polem dla spółdzielczości stał się rynek finansowy. S.N.: Mo%na powiedzie', %e spó&dzielczo#' oszcz$dno#ciowo-kredytowa po prostu przej$&a rynek, który czeka&, %eby go wzi"'. SKOK-i w znacznej mierze wesz&y w miejsce, z którego wycofywa&y si$ pracownicze kasy zapomogowo-po!yczkowe: w nisz" us#ug finansowych o ma&ej i #redniej warto#ci, adresowanych do stosunkowo licznych, a jednocze#nie zintegrowanych #rodowisk pracowniczych. W przypadku pracowników, których &"czy ten sam pracodawca, strumienie przychodów s" dobrze znane i kontrolowane, co daje wi$ksz" kontrol$ i bezpiecze!stwo; w rezultacie mo%liwe jest zorganizowanie tanich kredytów. Z czasem SKOK-i wysz&y poza zak&ady pracy, uzupe&niaj"c ofert$ systemu bankowego o atrakcyjne lokaty i drobne kredyty, adresowane g&ównie do osób o niedu%ych dochodach lub prowadz"cych dzia&alno#' gospodarcz" na niewielk" skal$. A spółdzielczość socjalna, mająca dać osobom wykluczonym społecznie możliwość „stanięcia na nogi” dzięki pracy w przedsiębiorstwie, którego są współwłaścicielami? Gdy w 2006 r. miałem okazję rozmawiać z pionierami tych inicjatyw, powszechne było rozgoryczenie, że rozbijają się one o liczne przeszkody instytucjonalne i formalne. S.N.: Rzeczywi#cie, zak&adanie spó&dzielni socjalnych w pocz"tkowym okresie funkcjonowania ustawy o zatrudnieniu socjalnym by&o cz$sto swoistym torem przeszkód przez urz$dnicz" niech$' i niekompetencj$, a potem i tak wiele z tych spó&dzielni dzia&a&o tylko nieco d&u%ej ni% rok. Dobre pomys&y, zapa& i pewne wsparcie finansowe udzielane na starcie – nie wystarcza&y, by bezrobotni, a tak%e przezwyci$%aj"cy wykluczenie spo#eczne za#o!yciele spó#dzielni potrafili pokierowa' przedsi$biorstwem, które musia&o wszak prowadzi' pe&n" ksi$gowo#', zdobywa' zlecenia i strategicznie zarz"dza' swoimi zasobami. Zak&adanie spó&dzielni socjalnych cz$sto bywa&o animowane przez instytucje publiczne lub organizacje pozarz"dowe, jako forma usamodzielnienia ekonomicznego, wie!cz"ca proces integracji spo&eczno-zawodowej. I to by&o
Nr 2
dobre do momentu, gdy struktura, która pomog&a w powstaniu spó&dzielni, pilotowa&a j", prowadzi&a za ni" ksi$gowo#' itp. Natomiast kiedy wsparcie to z jakich# wzgl$dów zanika&o (np. ko!czy& si$ projekt, a z nim finansowanie doradztwa), to je$li spó#dzielnia nie mia&a w swoich cz&onkach samodzielnego „silnika”, zazwyczaj rozpada&a si$ po up&ywie roku (gdyby rozpad&a si$ wcze#niej, spó&dzielcy musieliby zwróci' #rodki publiczne, otrzymane na rozruch). Dlatego mimo wzrostu liczby zarejestrowanych spó&dzielni socjalnych (obecnie 165), ci$%ko oceni', ile z nich faktycznie dzia&a. Aby przeciwdzia&a' rozczarowaniom zwi"zanym z upadkiem zbyt s&abych spó&dzielni socjalnych, potrzebne s" regulacje daj"ce mo%liwo#' organizacjom i jednostkom samorz"du terytorialnego stawania si$ cz&onkami takich spó&dzielni. Wa%ne jest równie% zwi$kszenie limitu udzia&u osób kompetentnych, nie obci"%onych bezrobociem, niepe&nosprawno#ci", bezdomno#ci", pobytem w wi$zieniu czy uzale%nieniem od alkoholu lub narkotyków. Prace legislacyjne nad takimi w&a#nie rozwi"zaniami s" obecnie na uko!czeniu i mam nadziej$, %e spó&dzielczo#' socjalna zacznie si$ wkrótce dobrze i szybko rozwija', jak to ma miejsce we W&oszech. W jakich dziedzinach spółdzielczość najefektywniej uzupełnia albo wręcz zastępuje firmy komercyjne, w jakich natomiast instytucje państwowe? S.N.: Pytanie jest dwutorowe. Mo%na je rozumie' jako zaproszenie do zastanowienia si$ nad funkcjami spo#ecznymi spó#dzielni, ale tak!e w%sko gospodarczo – nad tym, gdzie s" dla spó&dzielni nisze rynkowe. Skoro w wielu ma&ych miejscowo#ciach nie funkcjonuj" %adne formy opieki nad ma&ymi dzie'mi, osobami starszymi lub schorowanymi i jeden cz&onek rodziny musi rezygnowa' z pracy zawodowej, by pe&ni' funkcje opieku!cze, to oferta przynajmniej cz$#ciowego zast"pienia tej osoby przez takiego rodzaju us&ugi mo%e by' w&a#nie nisz", w której spó&dzielnie mog#yby si" odnale&'. Oczywi$cie jest to obszar w sam raz dla spó&dzielni socjalnych, jednak my#l$, %e równie% pozosta&e ich typy mog" my#le' o us&ugach opieku!czych jako niszy dla siebie. Mo%na by tak%e my#le' o spó&dzielczym tworzeniu lokalnego transportu zbiorowego czy infrastruktury informatycznej. Wreszcie, spó&dzielczo#' mog&aby si$ przebudzi' w tych sektorach, w których ju% dzia&a, jak rolnictwo i rzemios#o – pomaga' lokalnym spo#eczno#ciom w funkcjonowaniu poprzez odbiór ich produkcji. Mog&aby tak%e powróci' funkcja spó&dzielni mieszkaniowych jako „oddolnego dewelopera”. Wszystko to jednak wymaga znacznej pracy edukacyjnej.
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
Z powyższych przykładów wynika, że spółdzielnie najlepiej sprawdzają się, gdy adresują ofertę do najbliższej okolicy. S.N.: Z bada! spó"dzielczo#ci, przeprowadzonych w Instytucie Studiów Politycznych PAN, wynika, $e zdecydowana wi%kszo#& obecnie dzia"aj'cych spó"dzielni ma w"a#nie taki lokalny charakter. Dla 63% spó"dzielni rynek lokalny jest odbiorc' przynajmniej po"owy produktów i us"ug, a przeci%tny udzia" rynku lokalnego w sprzeda$y spó"dzielni wynosi 78%. Wi%kszo#& spó"dzielni ma wszystkie swoje placówki w granicach jednej gminy (66%), a w granicach jednego powiatu mie#ci si% ca"o#& struktur 80% spó"dzielni. Du$a cz%#& spó"dzielni jest co najmniej znacz'cym pracodawc' lokalnym w zakresie pracy pe"noetatowej (38%) i pracy dla kobiet (28%), dostarczaj' tak$e zatrudnienia w formie prac zleconych, pracy sezonowej i innych. Czy można zatem w odniesieniu do spółdzielczości mówić o tworzeniu nowych miejsc pracy?
b TREES FORTHEFUTURE
S.N.: Polskie spó"dzielnie nie tyle tworz' miejsca pracy, co przede wszystkim utrzymuj' w zatrudnieniu osoby od lat w nich pracuj'ce. Pracownicy w wieku produkcyjnym niemobilnym lub w wieku poprodukcyjnym, stanowi' nieco ponad po"ow% pracowników spó"dzielni (53%) podczas gdy #rednio w gospodarce
XXXV
narodowej osoby w wieku powy$ej 44 lat stanowi' tylko nieco ponad 1/3 pracuj'cych (36%). Prócz osób starszych, które oczywi#cie mia"yby du$e trudno#ci ze znalezieniem kolejnego miejsca zatrudnienia, spó"dzielnie w wymiarze znacz'co wi%kszym ni$ inne podmioty zatrudniaj' tak$e kobiety. Wska!nik feminizacji pracowników spó"dzielni wynosi a# 59% podczas gdy w ca"ej gospodarce narodowej – tylko 45%. Nadreprezentowane s' te$ osoby niepe"nosprawne, które stanowi' 11,6% personelu spó"dzielni, podczas gdy udzia" niepe"nosprawnych w ogólnej liczbie pracuj'cych w ca"ej gospodarce wynosi jedynie 3,6%. Oczywi#cie sektor spó"dzielczy zawdzi%cza ten wska!nik spó"dzielniom inwalidów, dla których zatrudnianie i pomoc osobom niepe"nosprawnym jest statutowym celem dzia"alno#ci. W personelu spó"dzielni wi%cej jest te$ osób o stosunkowo gorszym wykszta"ceniu. Mówi'c krótko, spó"dzielnie utrzymuj' w zatrudnieniu du$o ludzi, którym trudno by"oby znale!$ inn% prac&. Po 1989 r. zatrudnienie w sektorze spółdzielczym gwałtownie spadało i nadal spada, chociaż o wiele wolniej. S.N.: Tak, ostatnio maleje o 10 tys. pracowników rocznie – ale to przecie# te# wcale nie jest ma"o! Polski podatnik cz%sto p"aci bardzo du$e pieni'dze za to, $eby#my zach%cili jakiego# inwestora zagranicznego do zainwestowania w fabryk%, która zatrudni 2 tysi'ce osób…
Bardzo ważne jest, żeby w ramach edukacji publicznej kształtowane były umiejętności samoorganizacji, oddolnego rozwiązywania problemów, dochodzenia do kompromisów
119
120 XXXVI
GOSPODARKA SPOŁECZNA
… do czasu, aż wspomniany przedsiębiorca przeniesie produkcję dalej na wschód. S.N.: W!a"nie. Tymczasem my te spó!dzielnie mamy. Mamy przedsi#biorstwa, które funkcjonuj$, zatrudniaj$ ludzi i wystarczy si# przyjrze%, co mo&na zrobi%, &eby nie upad!y. To dla mnie motyw przewodni w my"leniu o spó!dzielniach i ich funkcji zatrudnieniowej. Nie to, &e kreuj$ du&o miejsc pracy, ale &e zatrudniaj$, i to takie osoby, które w sytuacji zwolnienia nie znajd$ !atwo innego zaj#cia. Z punktu widzenia polityki spo!ecznej utrzymywanie tych osób w zatrudnieniu – i to w samofinansuj"cym si# zatrudnieniu! – warte jest zainteresowania i nawet pewnego wsparcia. Polska ma wspaniałe tradycje gospodarki nie nastawionej na zysk, sięgające czasów zaborów, a później międzywojnia, kiedy to działały liczne spółdzielnie nie tylko produkcyjne czy handlowe, ale także np. spółdzielcze placówki oświatowe czy medyczne, albo spółdzielcze wydawnictwa ambitnej książki. W powojennej rzeczywistości nie było już jednak zbyt wiele przestrzeni dla aktywności społecznej i gospodarczej poza kontrolą państwa. S.N.: Pi#kne tradycje zaanga&owania obywatelskiego i oddolnego rozwi$zywania problemów spo!ecznych zosta!y w okresie PRL-u zniszczone, czego bardzo powa&ne skutki do dzisiaj odczuwa zarówno sektor spó!dzielczy, jak i pozarz$dowy. Szpitale, szko!y, placówki opieku'cze, instytucje ubezpieczeniowe i bankowe, prowadzone przez podmioty spó!dzielcze, ko"cielne, fundacje czy stowarzyszenia, znalaz!y si# pod kontrol$ pa'stwa, gdy& to pa'stwo uzna!o siebie za g!ównego dostarczyciela wszystkich us!ug spo!ecznych. Zasoby trwa!e i rynki zbytu dla ich dzia!alno"ci zosta!y przej#te przez podmioty pa'stwowe. Dzi" zasoby te pa'stwo prywatyzuje i przechodz$ one do sektora komercyjnego, natomiast wej"cie na rynek us!ug spo!ecznych przez podmioty spó!dzielcze czy z sektora pozarz$dowego, jest bardzo utrudnione. Ekonomiczn$ barier$ odrodzenia spó!dzielczo"ci jest wi#c brak odpowiednich "rodków trwa!ych i rynków zbytu. Do tego dochodzą nie mniej ważne czynniki pozaekonomiczne: zniszczenie tradycji i etosu spółdzielczego. S.N.: Socjalistyczne pa'stwo uzna!o, &e wszelka dzia!alno"% spo!eczna ma s!u&y% jego celom. To ono odgórnie definiowa!o, czym si# b#d" obywatele zajmowa% w ramach swojego spo!ecznikostwa, do czego w zwi$zku z tym b#d$ musieli nale&e% i co b#d$ popiera% poprzez swoje cz!onkostwo. Oczywi"cie
Nr 2
takie podej"cie powodowa!o, &e ludzie wycofywali si# z „dzia!alno"ci spo!ecznej” najszybciej, jak si# tylko da!o. Do dzi" wielu Polaków postrzega wszelk$ aktywno"% na niwie spo!ecznej czy ponadjednostkowej jako nieautentyczn$; obawiaj$ si#, &e zostan$ wykorzystani. To jest, jak my"l#, g!ówny problem i st$d te& bierze si# w du$ym stopniu obserwowany dzisiaj deficyt kapita!u spo!ecznego. Tym, co mnie szczególnie niepokoi, jest fakt, że nawet sami spółdzielcy zdają się nie do końca wierzyć w zalety spółdzielczej formy gospodarowania oraz w siłę etosu spółdzielczego. W przestrzeni publicznej bardzo trudno natknąć się na przekaz formułowany przez spółdzielców, czyniący atut z tego, że dane produkty i usługi powstają na zasadach kooperatywnych, zachęcający do zainteresowania się spółdzielczością itp. S.N.: Badania, które prowadzili"my, mia!y charakter ilo"ciowy i by!y prowadzone w kontakcie ze spó!dzielniami jako takimi, a nie z ich cz!onkami, dlatego te& trudno mi si# wypowiada% na temat psyche spó!dzielców. Na pewno jednak mo&na powiedzie%, &e realna baza cz!onkowska spó!dzielni jest w#&sza ni& suma cz!onkostw na listach wszystkich spó!dzielni dzia!aj$cych w kraju. Po pierwsze dlatego, &e jedna osoba mo&e znajdowa% si# na kilku listach (nale&$c np. do SKOK-u, spó!dzielni mieszkaniowej i spó!dzielni inwalidów). Po drugie – dlatego, $e cz!onkostwo mo&e mie% dla du&ej cz#"ci cz!onków charakter tak niezaanga&owany i abstrakcyjny, &e gdyby kto" zapyta! ich na ulicy „czy jest Pan/i cz!onkiem jakiej" spó!dzielni?”, to mog!oby si# okaza%, &e cz!onkowie np. SKOK-ów czy banków spó!dzielczych w ogóle nie pami#taliby o tym cz!onkostwie, a nawet i wielu cz!onków spó!dzielni mieszkaniowych mog!oby o nim nie pami#ta%. (eby co" by!o sk!adnikiem mojego „ja”, musi by% „od"wie&ane”, wi$za% si# z jakim" zaanga&owaniem, z konkretnymi wyborami &yciowymi. Tymczasem na bezp!atne po"wi#canie cho%by kilku godzin rocznie na prac# spo!eczn$ dla swojej spó!dzielni decyduje si# zaledwie co setny cz!onek. Je&eli nie chodz# na zebrania, nie anga&uj# si# w &adn$ prac# spo!eczn$ w ramach spó!dzielni i nie wiem, co si# w niej dzieje, to trudno, $ebym definiowa! si# jako spó!dzielca, bo faktycznie nie jest to sk!adnik mojej to&samo"ci. Poza tym, spó!dzielnie nie wykszta!ci!y w!asnego wizerunku, pozytywnie identyfikuj"cego specyfik# spó!dzielni. Spó!dzielcom brak poczucia odr#bno"ci czy „lepszo"ci”, brak "wiadomo"ci swoich mocnych stron.
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXXVII
Z drugiej strony, nie ma te! nowoczesnej i dostosowanej do specyfiki spó!dzielczej oferty szkoleniowo-doradczej ani specjalistycznej &cie!ki kszta#cenia, które zapewnia#yby dobrze przygotowane kadry dla polskiej spó#dzielczo&ci.
bnd NATALIA OSIATYNSKA
Wcześniej wspomniał Pan także o znaczeniu edukacji społecznej jako jednej z podstaw dla odbudowy spółdzielczości.
W odbiorze społecznym spotykamy się wręcz ze stereotypem „gorszości” spółdzielni. Czy jest on w jakiejś mierze uprawniony – jak często spotyka się np. sprawnych menedżerów spółdzielczych? S.N.: Mo!na pokaza" niektóre rodzaje spó#dzielni, które bardzo sprawnie zreorientowa#y si$ rynkowo i wykaza#y talentem w dziedzinie zarz%dzania (np. spó#dzielnie mleczarskie, banki spó#dzielcze, SKOK-i). My&l$ jednak, !e stanowi% one mniejszo&". Nie mam na ten temat twardych danych, ale ju! cho"by dane o wieku, wykszta#ceniu i potrzebach szkoleniowych kadr spó!dzielczych wskazuj" na du#e deficyty w zakresie umiej$tno&ci mened!erskich. Uogólniaj%c, poziom ich wiedzy i umiej$tno&ci jest porównywalny z drobnymi przedsi$biorcami, podczas gdy na ogó# zarz%dzaj% znacznie wi$kszym maj%tkiem, prowadz%c dzia#alno&" na wi$ksz% skal$ i bardziej skomplikowan%. Mam tu na my&li cho"by bardziej z#o!ony proces decyzyjny – spó!dzielców trzeba przecie# do poszczególnych rozwi%za' przekona", wzi%" pod uwag$ ich obawy i oczekiwania itp. Je&li uwzgl$dni si$ wszystkie te kwestie, to oka!e si$, !e zarz%dzanie spó#dzielni% jest trudn% sztuk%, wymagaj%c% umiej$tno&ci charakterystycznych dla zarz%dzania biznesem wi$kszym ni# firma rodzinna. Niestety, powa!n% barier$ dla poprawy jako&ci zarz%dzania spó#dzielniami stanowi brak presji w kierunku kszta#cenia ustawicznego mened!erów spó#dzielczych. „Trwa#o&"” prezesa na stanowisku w spó#dzielni jest o wiele wi$ksza ni! w innych podmiotach, dlatego te! osoby piastuj%ce t$ funkcj$ nie maj% zbyt du!ej motywacji, aby uaktualnia" swoj% wiedz$ i wykazywa" si$ nowymi umiej$tno&ciami w obszarze zarz%dzania.
S.N.: Bardzo wa!ne jest, !eby w ramach edukacji publicznej od przedszkola do matury, kszta#towane by#y umiej$tno&ci samoorganizacji, oddolnego rozwi%zywania problemów, dochodzenia do kompromisów, dyskutowania, wreszcie – organizowania i prowadzenia zebra%. Towarzyszy" temu powinno prezentowanie dobrych przyk#adów tego, jak wiele rzeczy mo!e si$ uda", je&li tylko ludzie zorganizuj% si$ i podejm% pewien wspólny wysi#ek. Potrzebne jest tak!e omówienie i z#ych przyk#adów, bo o ile o tych dobrych mówi si$ rzadko, o z#ych nie mówi si$ w ogóle, a s% one moim zdaniem bardzo pouczaj%ce. Przyk#ad spó#dzielni mieszkaniowej, której prezes wzi%# walizk$, zapakowa#, co si$ da#o i wyjecha#, a spó#dzielcy nie wiedz% teraz, czym p#aci" za wod$ i ogrzewanie, ma moim zdaniem szanse bardzo powa!nie zmotywowa" ka!dego spó#dzielc$ do zastanowienia si$ nad tym, czy to, w czym uczestniczy, jest wystarczaj%co dobrze nadzorowane. Spółdzielnie są inicjatywami tworzonymi i zarządzanymi przez samych obywateli, tak jak prywatne firmy. Jednocześnie jednak, przynajmniej w teorii, realizują one cele bliższe tym, do których zmierza polityka społeczna państwa niż logice kapitalistycznych przedsiębiorstw. Jakie Pana zdaniem powinny być relacje sektora spółdzielczego z państwem? S.N.: To nie#atwe pytanie. Z jednej strony bowiem, spó#dzielnie zajmuj% si$ oddolnym, niezale!nym od pa'stwa zaspokajaniem potrzeb swoich cz#onków i to z tej perspektywy powinno ocenia" si$ ich efektywno&". I tak spó#dzielnie mieszkaniowe nie s#u!% generowaniu zysków, tylko przede wszystkim temu, !eby ich cz#onkowie mieli zapewniony dobry standard mieszkania przy stosunkowo niedu!ych kosztach. Z kolei spó#dzielnia pracy ma za nadrz$dny cel nie ekspansj$ rynkow%, lecz dawanie zatrudnienia swoim cz#onkom. Jednak niezale!nie od swoich podstawowych celów dzia#alno&ci, spó#dzielnie zawsze mia#y naturaln% sk#onno&" do odpowiadania tak!e na potrzeby stanowi%ce lokalny kontekst ich dzia#alno&ci. Przyk#adowo, spó#dzielnie mieszkaniowe organizuj% dla swoich mieszka'ców dzia#alno&" kulturaln% czy opiek$ przedszkoln%, za& obecnie pojawiaj% si$ inicjatywy adresowane do lokatorów,
121
122 XXXVIII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
którzy z powodu bezrobocia nie s! w stanie p"aci# za mieszkanie (m.in. programy umo$liwiaj!ce redukcj% zad"u$enia poprzez wykonywanie uzgodnionych prac na rzecz spó"dzielni). Wszystkie tego rodzaju inicjatywy s! w pewien sposób oczywiste, poniewa$ wi!$! si% z dzia"aniem na rzecz okre&lonej grupy osób b%d!cych cz"onkami lub rodzinami cz"onków danej spó"dzielni. Now! jako&ci! jest w tym obszarze spojrzenie na spó"dzielnie przez pryzmat idei gospodarki spo"ecznej (ekonomii spo"ecznej). Postrzega ona efekty dzia"ania i cele spó"dzielni jako wykraczaj!ce poza dobro ich cz"onków, rozci!gaj!ce si% na szersze spo"eczno&ci. Dostrzega si%, $e dzia"anie spó"dzielni ma korzystny wp"yw na polityk% spo"eczn! w zakresie rynku pracy czy w zakresie spójno&ci spo"ecznej, rozwoju lokalnego itd. Mo$na wskaza# w"a&nie takie obszary, w których oczekuje si%, $e spó"dzielnie b%d! dzia"a"y szerzej ni$ tylko dla swoich cz"onków, cho# jednocze&nie zaspakajanie przez nie potrzeb swoich cz"onków równie$ analizuje si% jako element polityki spo"ecznej, o ile przyczynia si% to do rozwi!zania pewnych ogólniejszych problemów (np. w spó"dzielniach socjalnych dzia"anie na rzecz integracji spo"eczno-zawodowej ich cz"onków jest zarazem dzia"aniem na rzecz spójno&ci lokalnej spo"eczno&ci). Kiedy spojrze# na spó"dzielczo&# z tej strony, nie sposób nie zauwa$y#, $e spó"dzielnie mog! stanowi# element polityki spo"ecznej pa'stwa. Z tej perspektywy wyra!nie wida", #e polityk spo$eczny nie mo#e bezczynnie patrze#, jak co roku spó"dzielczo&# traci 10 tys. miejsc pracy. Wydaje si%, $e w tym zakresie pa%stwo mo#e i powinno interweniowa" – wyszukiwa" spó"dzielnie, które robi! co& dobrego z punktu widzenia polityki spo"ecznej i stosowa# wobec nich instrumenty wspieraj&ce ich funkcje spo$eczne – zw$aszcza, gdy chodzi o zatrudnienie osób o szczególnie trudnej sytuacji na rynku pracy. Tego typu interwencja mo$e odbywa# si% zarówno ze strony polityk centralnych, jak te$ na poziomie regionalnym czy lokalnym. Moim zdaniem, to nowe postrzeganie spó$dzielni – jako przedsi%biorców wytwarzaj!cych korzy&ci spo"eczne, jest kluczem do partnerstwa mi%dzy spó"dzielczo&ci! i pa'stwem w realizowaniu wspólnych celów w zakresie polityki spo"ecznej. Do tego, by partnerstwo takie mog"o rzeczywi&cie zacz!# funkcjonowa#, konieczne jest posiadanie odpowiednich wzorów wspó"pracy oraz &wiadomo&# obopólnych korzy&ci. (wiadomo&# spo"ecznych korzy&ci z dzia"ania spó"dzielni musi by# obecna nie tylko po stronie w"adz, ale tak$e po stronie spó"dzielni. Wa$ne jest, by i one wiedzia"y, $e zatrudnianie osób niepe"nosprawnych czy starszych jest ich atutem, a nie balastem. )eby zacz%"y my&le#: „Poniewa$ realizujemy polityk% spo"eczn!, to mo$emy zwróci# si% o wsparcie na koszty zatrudnienia tych osób”.
Nr 2
Jak dotąd spółdzielnie skarżą się nie tyle na brak wsparcia, co na przeszkody w swojej działalności. Również z Pańskich badań wynika, że państwo nie tylko prawie nie wspiera spółdzielczości, ale wręcz toleruje przepisy dyskryminujące tę formę gospodarowania, np. podwójne opodatkowanie dochodów spółdzielni: zysk brutto opodatkowany jest CIT-em, a nadwyżka bilansowa PIT-em, nawet wtedy gdy nie trafia do członków, lecz jest przeznaczana na fundusz udziałowy. S.N.: Tak w"a&nie jest. Przyk"ady &wiadcz!ce o tym, #e pa%stwo !le obchodzi si' z sektorem spó$dzielczym, mo$na u"o$y# w d"ug! list%. Poczesne miejsce zajmuj! na niej narzekania spó"dzielców na praktyki faworyzowania przez pa'stwo du$ych inwestorów zagranicznych kosztem firm polskich, w tym spó"dzielni. Problemem w relacjach pa'stwo-spó"dzielnie s! te$ czasem próby instrumentalnego regulowania stosunków wewn!trzspó"dzielczych za po&rednictwem interwencji ustawowych. Oburzenie wywo"a"y ostatnio próby rozdawnictwa maj!tku spó"dzielni na rzecz niektórych ich cz"onków, ustanowione wol! wi%kszo&ci parlamentarnej. Musz% jednocze&nie zaznaczy#, $e o ile wchodzenie z butami w wewn%trzne relacje mi%dzy spó"dzielniami a spó"dzielcami nie jest zwykle zdrowe, to zupe"nie czym& innym jest prowadzenie kampanii informacyjnych i edukacyjnych, skierowanych do spó"dzielców. Ch%tnie bym widzia" uwra$liwianie i uaktywnianie spó"dzielców, mówienie im: „Macie swoje prawa, mo$ecie to i tamto, instrumenty le$! w waszych r'kach – to wy sami mo#ecie zmieni" wasze spó"dzielnie”. Podsumowuj!c, relacje pa'stwo-spó"dzielnie powinny moim zdaniem opiera# si% na trzech zasadach. Primum non nocere, czyli po pierwsze nie szkodzi! zb'dnymi b&d! szkodliwymi interwencjami w wewn%trzne sprawy spó"dzielni. Po drugie, w relacjach ze spó$dzielniami w$adze – zw$aszcza lokalne – winny uwzgl"dnia! korzy#ci, jakie odnosi lokalna spo$eczno#! z funkcjonowania spó$dzielni i odpowiednio wspomaga! je w tym zakresie (tak$e poprzez wspieranie powstawania nowych, ma"ych spó"dzielni, zw"aszcza socjalnych). Po trzecie wreszcie – prowadzi! edukacj" obywatelsk% i dzia$ania na rzecz wzmocnienia kapita$u spo$ecznego, bo wbrew pozorom wzmacnianie tego ostatniego jest bardzo konkretn! pomoc! tak$e dla funkcjonowania spó"dzielni. Dziękuję za rozmowę. Warszawa, 9 czerwca 2009 r.
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
XXXIX
Razem przeciwko wykluczeniu (przykład z Włoch)
dr Adam Piechowski
W większości krajów Unii Europejskiej istnieją rozmaite systemy wspierania przedsiębiorczości społecznej przez władze państwowe i samorządy terytorialne różnego szczebla. Szczególnie rozwinięte są one w dwóch krajach o „romańskiej” tradycji rozumienia gospodarki społecznej – we Francji i we Włoszech. Zwłaszcza w tym ostatnim państwie gospodarka społeczna podlega szeregowi korzystnych aktów prawnych (zarówno szczebla ogólnokrajowego, jak i w autonomicznych prowincjach), a jeden z jej filarów – spółdzielczość – wzmiankowany jest nawet w Konstytucji Republiki Włoskiej. Warto zacytowa! ten s"ynny artyku" 45 Konstytucji W"och: Republika uznaje funkcje spo!eczne spó!dzielczo"ci charakteryzuj#cej si$ pomoc# wzajemn# i brakiem celów prywatnej spekulacji. Prawo wspiera jej wzrost najlepiej dostosowanymi do tego "rodkami i stoi na stra%y jej charakteru i celów poprzez mo%liwo"ci jej kontroli. Odnie#! ten zapis mo$na w gruncie rzeczy do ogó"u gospodarki spo"ecznej. Jest oczywi#cie spraw% do dyskusji, czy on w"a#nie sta" si& podstaw% bujnego rozwoju spó"dzielczo#ci i gospodarki spo"ecznej w tym kraju, czy to raczej bogate tradycje spó"dzielcze by"y przyczyn% wprowadzenia go do ustawy zasadniczej. Pozostaje jednak niezaprzeczalnym faktem, $e W!ochy ze swoimi 48,5 tys. spó!dzielni, zrzeszaj"cymi ponad 12,5 mln cz!onków i zatrudniaj"cymi ponad milion pracowników, do czego doda# mo$na ponad 200 tys. stowarzysze%, fundacji itp. form zatrudniaj"cych ok. pó! miliona osób, stanowi" jedn" z ostoi przedsi&biorczo'ci spo!ecznej w Europie1. Sprzyjaj% temu równie$ inne, szczegó"owe ustawy, przede wszystkim „Prawo Baseviego” (z 1947 r.) wraz z pó!niejszymi uzupe"niaj#cymi je aktami z lat 1977, 1991, 1992. Dzia"alno#! ca"ej gospodarki spo"ecznej, obejmuj%cej poza spó"dzielniami równie$ stowarzyszenia i fundacje, regulowana jest wieloma aktami legislacyjnymi. Na szczególn% uwag& zas"uguje ustawa nr 381 z 1991 r., sankcjonuj%ca pionierski, istniej%cy ju$ wówczas we W"oszech od kilku lat, fenomen spó"dzielni socjalnych i przynosz%ca nowe, korzystne dla nich regulacje prawne. Ustawa ta umo$liwi!a dalszy, bezprecedensowy przyrost liczby spó!dzielni socjalnych na prze!omie XX i XXI w., przyczyniaj"cych si& znacz"co do rozwi"zania wielu nabrzmia!ych problemów spo!ecznych, z którymi prze$ywaj"ce kryzys pa%stwo opieku"cze nie potrafi!o si# upora$. Sta"a si& ona wzorem dla podobnych rozwi%za' w innych krajach,
m.in. w Polsce 2. Du$e znaczenie mia"a te$ ustawa nr 328 z 2000 r., okre#laj%ca ramy prawne pomocy w"adz lokalnych, regionalnych i pa'stwowych dla instytucji gospodarki spo"ecznej i innych organizacji Trzeciego Sektora, realizuj%cych us"ugi spo"eczne3. Przyjrzyjmy si& w"oskiemu modelowi wsparcia gospodarki spo"ecznej na przyk"adzie Prowincji Trentino w pó"nocnych W"oszech, b&d%cej jednym z „mateczników” tej gospodarki w ca"ym kraju. Gospodarka spo"eczna Trentino to przede wszystkim spó"dzielczo#!. Ma ona tutaj ponad 100-letni% tradycj&. Powsta"a w czasach, gdy ziemie te nale$a"y do monarchii austro-w&gierskiej, a swój pocz%tek zawdzi&cza"a w wielkiej mierze ksi&dzu don Lorenzo Guettiemu (1847-1898), który – podobnie jak Franciszek Stefczyk w Galicji – zaadaptowa" do tutejszej sytuacji oparty o idee solidaryzmu chrze#cija'skiego model spó"dzielczy Friedricha Wilhelma Rai$eisena. Tworzy" lokalne spó"dzielnie nastawione przede wszystkim na prac& w#ród ubogiej ludno#ci (ten górski region o niesprzyjaj%cych warunkach naturalnych nale$a" do najbiedniejszych w kraju), które zorganizowane by"y w struktury gospodarcze wy$szego rz&du, zwane obecnie konsorcjami, dzia"aj%ce na szczeblu prowincji, grupuj%ce przedsi&biorstwa spó"dzielcze tego samego sektora. Konsorcja zapewnia"y spó"dzielniom mo$liwo#! przezwyci&$enia swoich ogranicze' jako drobnych przedsi&biorstw, aby móc pracowa! w sposób konkurencyjny w szerszej skali. Dzi# nadal spó!dzielczo'# odgrywa wa$n" rol& w lokalnej gospodarce i spo!ecze%stwie oraz wci"$ rozwija si& zarówno pod wzgl&dem potencja!u, jak i jako'ci oferowanych us!ug. Cztery g!ówne sektory, w ramach których dzia!aj" spó!dzielnie w Trentino to kredytowy, handlowy, rolniczy oraz !"cz"cy spó!dzielnie pracy, socjalne, us!ugowe i mieszkaniowe. W sumie, w regionie licz"cym zaledwie pó! miliona mieszka%ców dzia!a oko!o 550 spó!dzielni,
123
GOSPODARKA SPOŁECZNA
zrzeszaj!cych ponad 200 tys. cz"onków. Poniewa# jedna osoba nale#y zwykle do wi$cej ni# jednej spó"dzielni, oznacza to, #e 2/3 rodzin z Prowincji Trentino s! cz"onkami spó"dzielni. Liczby te wskazuj! na szerok! obecno"# spó$dzielni na ca$ym terytorium. Co wi%cej, przedsi%biorstwa spó$dzielcze w Trentino zapewniaj! prac% ponad 13 tys. pracowników i maj! roczne obroty w wysoko"ci 2 mld euro4. Obraz gospodarki spo$ecznej prowincji dope$niaj! du&e nie-spó$dzielcze inicjatywy, takie jak Towarzystwo Ubezpiecze' Wzajemnych Itas Mutua, dzia$aj!ce w ca$ych W$oszech, lecz w stolicy Trentino, Trydencie, maj!ce swoj! siedzib", czy Anfass – organizacja rodzin osób niepe$nosprawnych, a tak&e wiele innych mniejszych i wi%kszych stowarzysze' i fundacji o charakterze lokalnym lub b%d!cych miejscowymi oddzia$ami organizacji ogólnokrajowych. Jak wspomniano, specyfik!, a zarazem czynnikiem sukcesu spó"dzielczo%ci Prowincji Trentino (odnosi si$ to tak#e do innych regionów W"och, zw"aszcza pó"nocnych i %rodkowych), s! silne struktury ponadpodstawowe spó"dzielni, tj. konsorcja. Ten typ wspó$pracy ekonomicznej wyst%puje zreszt! i w#ród innych podmiotów – w prowincji istnieje na przyk$ad Consorzio dei Comuni, czyli
Nr 2
zorganizowane na spó$dzielczych zasadach konsorcjum 223 gmin miejskich i górskich, podejmuj!cych wiele wspólnych zada', zw$aszcza z zakresu polityki spo$ecznej w gminach cz$onkowskich (pomoc, doradztwo, szkolenia itp.). Ponadto dzia$a Federazione Trentina della Cooperazione (Federacja Spó$dzielczo"ci Prowincji Trentino), której cz$onkami jest wi%kszo"# lokalnych spó$dzielni. Federacja za$o&ona zosta$a w 1895 r. jako organ zapewniaj!cy nadzór i us$ugi doradcze oraz broni!cy interesów i reprezentuj!cy indywidualne spó$dzielnie wywodz!ce si% z tradycji chrze"cija'skosolidarystycznej. W 2000 r. Federacja po$!czy$a si% z prowincjonalnym oddzia$em w$oskiej organizacji spó$dzielni o korzeniach socjalistycznych – Legacoop, przyjmuj!c na cz$onków jej 40 spó$dzielni i zachowuj!c przy tym swoj! to&samo"#. By$ to jedyny taki przypadek w skali ca$ych W$och, w pozosta$ych regionach i na szczeblu ogólnokrajowym obie organizacje dzia$aj! oddzielnie5. Federacja pracuje tak&e nad projektami na rzecz rozwoju roli i kultury spó$dzielni, przekazywania innym krajom miejscowych spó$dzielczych do"wiadcze'. Dzi%ki dobrym kontaktom z rz!dem autonomicznym Prowincji i w$adzami gmin, podejmuje z nimi wiele wspólnych dzia$a', m.in. wraz
spółdzielczość odgrywa ważną rolę w lokalnej gospodarce i społeczeństwie oraz wciąż rozwija się zarówno pod względem potencjału, jak i jakości oferowanych usług
ba RICCARDO CAMBIASSI
124 XL
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
z lokalnymi w!adzami o"wiatowymi realizuje projekty na rzecz anga#owania uczniów szkó! "rednich w inicjatywy spó!dzielcze. Spó!dzielcze szkolenia i promocja s$ równie# prowadzone przez zwi$zane z Federacj$ Associazione Giovani Cooperatori Trentini, za!o#one w 1969 r., b%d$ce stowarzyszeniem m!odych spó!dzielców z Prowincji Trentino, a tak#e przez Associazione Donne in Cooperazione (Stowarzyszenie Kobiet w Spó!dzielczo"ci), za!o#one w 2005 r. w celu wzmocnienia roli kobiet w ruchu kooperatywnym, a zw!aszcza przez powsta!e w 2001 r. centrum szkoleniowe Formazione e Lavoro (Szkolenie i Praca). Bliska wspó!praca w zakresie bada& i edukacji ma miejsce z Uniwersytetem Trydenckim6. Jako najbardziej reprezentatywne dla sektora przedsi!biorczo"ci spo#ecznej traktowane s$ w prowincji spó#dzielnie socjalne, zaliczane do szerszego podsektora odgrywaj$cego kluczow$ rol! w tworzeniu miejsc pracy i realizacji podstawowych potrzeb ludno"ci, obejmuj$cego tak%e spó#dzielnie pracy wytwórcze i us#ugowe oraz spó#dzielnie mieszkaniowe. By#y one zjawiskiem zasadniczo nowym w krajobrazie tutejszej gospodarki spo#ecznej, gdy% pojawi#y si! dopiero w latach 80. XX w. Jednak szybko z powodzeniem do#$czy#y do tradycyjnych form istniej$cych ju% na lokalnym rynku. Obecnie 175 spó#dzielni pracy dzia#a na polu wytwórczo"ci i us#ug, maj$c ponad 3300 zatrudnionych i 15,5 tys. cz#onków. Ich dzia!alno"' dotyczy wielu obszarów, m.in. transportu, ochrony "rodowiska, cateringu, rzemios!a, technologii informatycznych, doradztwa i inicjatyw kulturalnych. Spó!dzielnie te zgrupowane s$ w Consorzio Lavoro Ambiente (Konsorcjum dla Pracy i (rodowiska). Ponad 3 tys. rodzin w Trentino %yje w domach wybudowanych przez spó#dzielnie mieszkaniowe, wspó#dzia#aj$ce w ramach dwóch konsorcjów, Consorzio Acli Casa i Consorzio Casa Rovereto. D$%$ one do budowania lokali po cenach bardziej przyst!pnych ni% na komercyjnym rynku lokalnym, przywi$zuj$c przy tym szczególn$ uwag! do jako"ci materia#ów budowlanych i poszanowania "rodowiska. Wreszcie 74 spó!dzielnie socjalne, reprezentowane przez konsorcjum Con.Solida, maj$ 3600 cz!onków. Spó!dzielnie te oferuj$ us#ugi socjalne, opieku&cze i o"wiatowe, jak równie% projekty integracji na rynku pracy dla osób niepe#nosprawnych lub upo"ledzonych w inny sposób. Ostatecznymi odbiorcami ich us#ug s$ osoby starsze, inwalidzi, bezrobotni, dzieci z rodzin wysokiego ryzyka i osoby cierpi$ce z powodu uzale%nie&. Generalnie przedsi%biorstwa spo!eczne uto#samiane s$ ze spó!dzielniami socjalnymi, gdy#, jak
XLI
pisz$ C. Borzaga i A. Santuari, ze wszystkich /…/ form organizacyjnych, jedyn!, która posiada wszystkie cechy przedsi"biorstwa spo#ecznego i która wykazuje je w sposób sta#y, jest spó#dzielnia spo#eczna [tj. socjalna]7. Jednym z podstawowych problemów przedsi!biorstw spo#ecznych – w tym spó#dzielni, nie tylko socjalnych, ale i dzia#aj$cych w „dochodowych” dzia#ach gospodarki – jest niedostateczne ich dokapitalizowanie, opieranie si% g!ównie o fundusze pozyskane od cz!onków, b!d"cych zwykle lud#mi niezamo$nymi lub %rednio zamo#nymi, wzgl%dnie od instytucji publicznych8. Kapita! inwestowany w te przedsi%biorstwa uchodzi za obarczony wysokim ryzykiem, st$d trudno"ci w pozyskiwaniu go od stron trzecich, z zewn$trz. Potencjalnych inwestorów zniech%ca równie# stosowana powszechnie w spó!dzielniach (i wi%kszo"ci innych przedsi%biorstw spo!ecznych o charakterze stowarzyszeniowym) zasada „jeden cz&onek – jeden g&os”. Za% finansowanie przedsi!biorstw spo&ecznych ze #róde& publicznych budzi obawy zaistnienia nieuzasadnionej pomocy pa&stwa, b%d$cej w sprzeczno"ci z podstawowymi zasadami wolnego rynku9. Dlatego kluczowe znaczenie dla powodzenia spó#dzielczo"ci mia#o przygotowanie przez pa&stwo podstaw prawnych, umo%liwiaj$cych stworzenie specyficznych instrumentów finansowych dla rozwoju spó#dzielni, których istotna rola spo&eczna – przynajmniej w przypadku Prowincji Trentino – nigdy nie by&a kwestionowana. Takim w!a"nie aktem prawnym by!a ustawa z 1992 r., zatytu!owana „Nowe zasady dotycz$ce spó&dzielni”, wyprzedzaj"ca – jak si! podkre%la we W&oszech – analogiczne rozwi"zania europejskie. Uregulowa!a ona sposób przekazywania spó!dzielniom %rodków finansowych przez instytucje publiczne, b%d$ce wci$# jednym z najwa#niejszych donatorów, zw!aszcza dla spó!dzielni socjalnych, a jednocze"nie usankcjonowa!a spó!dzielnie jako odr%bn$ form% przedsi%biorstw o charakterze „biznesowym”, ju# nie tylko tworzonych przez przedstawicieli najs!abszych grup spo!ecznych, a tak#e umo#liwi!a w pewnych przypadkach przyjmowanie cz!onków-inwestorów, obrót udzia!ami spó!dzielni, a tak#e tworzenie wspólnego funduszu mi%dzyspó!dzielczego. Reforma kodeksu cywilnego z 2003 r., a zw!aszcza ustawa nr 115 z 2006 r. umo#liwi!y stosowanie nowych instrumentów finansowych wobec wszystkich przedsi!biorstw spo!ecznych. W przypadku autonomicznej prowincji Trentino powy#sze i inne wspominane uprzednio akty prawne by!y niekiedy poprzedzone wcze"niejszymi regulacjami miejscowymi, wyprzedzaj$cymi unormowania krajowe, a jednocze"nie ustawy ogólnokrajowe
125
126 XLII
GOSPODARKA SPOŁECZNA
musia!y by" tu wprowadzone w #ycie odpowiednimi, przyj!tymi pó"niej aktami na poziomie prowincji. Podstawowym funduszem ka#dej spó!dzielni, umo#liwiaj$cym jej dzia!alno%" gospodarcz$ i stanowi#cym o jej sile finansowej, jest fundusz udzia$owy, zbudowany z udzia!ów wp!acanych przez cz!onków. Wspomniana ustawa wprowadza mo#liwo%" powi&kszania tego funduszu przez do!$czanie do niego cz&%ci rocznej nadwy#ki bilansowej. W celu przyci$gni&cia dodatkowych %rodków do tego funduszu, przewiduje ona równie# mo#liwo%" odej%cia od spó!dzielczej zasady „jeden cz$onek – jeden g$os” – w przypadku cz!onków b&d$cych osobami prawnymi, wp!acaj$cych wi&cej ni# jeden udzia!, mog$ oni otrzyma" wi&cej g!osów przy podejmowaniu decyzji, proporcjonalnie do liczby wp!aconych udzia!ów, nie wi&cej jednak ni# pi&". Dalsze pozyskiwanie kapita!u zewn&trznego dla spó!dzielni umo#liwia jeden z artyku!ów ustawy (4), który wprowadza kategori& cz!onków-inwestorów, wyst&puj$c$ ju# wcze%niej w legislacji dotycz$cej towarzystw ubezpiecze' wzajemnych. S$ to osoby prawne, które niekoniecznie musz$ spe!nia" wszystkie warunki cz!onkostwa w spó!dzielni, s$ natomiast gotowe do wp!acenia kapita!u na cele modernizacji lub wprowadzenia nowych technologii w spó!dzielni, jej restrukturyzacji lub dalszego rozwoju. Z ich wp!at tworzony jest fundusz podzielony na imienne udzia!y, które mog$ by" zbywane, jak równie# mog$ mie" zagwarantowane uprzywilejowane oprocentowanie i !atwo%" wycofania ich. Cz!onkowie-inwestorzy dopuszczeni s" do udzia!u w podejmowaniu decyzji w spó!dzielni, jednak ich ca!kowita liczba g!osów nie mo#e przekroczy$ jednej trzeciej wszystkich, za% w przypadku wyboru do Rady Nadzorczej mog" stanowi$ najwy#ej po!ow& jej cz!onków, co ma zagwarantowa$ utrzymanie w!a%ciwego charakteru spó!dzielni i nie dopu%ci$ do przekszta!cenia jej w przedsi&biorstwo nastawione na zysk. Cz!onkami-inwestorami mog$ by" inne, „bogatsze” przedsi&biorstwa spó!dzielcze, pragn$ce zainwestowa" w swych ubo#szych, lecz rokuj#cych nadzieje „krewnych”, instytucje finansowe o komercyjnym charakterze, stworzone wewn$trz ruchu spó!dzielczego i maj$ce za cel inwestowanie w rozwój przedsi&biorczo%ci spó!dzielczej, a tak#e innego rodzaju wspólne fundusze spó!dzielcze, przeznaczone na wsparcie inwestycji spó!dzielczych. Kolejnym "ród$em dodatkowych %rodków finansowych mog$ by" „spó!dzielcze udzia!y uczestnictwa” (art. 5 wzmiankowanej ustawy), b&d$ce rodzajem wk!adów oszcz&dno%ciowych, oprocentowane o 2 punkty wy#ej ni# normalne udzia!y. Ich w!a%ciciele nie maj$ za to prawa g!osu w spó!dzielni. Fundusz stworzony
Nr 2
dzi&ki tym udzia!om przeznaczony by" mo#e na cele rozwoju lub modernizacji spó!dzielni. W celu zabezpieczenia ci$g!o%ci istnienia, spó!dzielnie tworz$ równie# obowi$zkowy fundusz rezerwowy10. Powstaje on przede wszystkim z obowi$zkowych odpisów w wysoko%ci minimum 20% nadwy#ki bilansowej spó!dzielni (art. 8 ustawy). 3% nadwy#ki musi by" ponadto wp!acone na wspólne fundusze mi&dzyspó!dzielcze, za% pozosta!o%" przeznaczona by" mo#e, zgodnie z decyzj$ Walnego Zgromadzenia, na rewaluacj& udzia!ów cz!onkowskich, tworzenie innych poza obowi$zkowymi funduszów w!asnych i na wyp!at& dywidendy dla cz!onków. Reszta winna by" wp!acona na inne cele zwi$zane ze spó!dzielczo%ci$. Wspomniane wspólne fundusze mi&dzyspó!dzielcze sta!y si& po 1992 r. podstawowym instrumentem promocji i rozwoju spó!dzielczo%ci. Maj" one charakter ogólnokrajowy (prowadzone s" przez rozmaite organizacje reprezentuj"ce spó!dzielczo%$), jednak w Prowincji Trentino, ze wzgl&du na jej specjalny status autonomiczny, odpowiada im taki fundusz prowincjonalny, zwany Promocoop. Ich celem jest reinwestowanie kapita!u uzyskanego z wp!at spó!dzielni w promocj& i finansowanie nowych inicjatyw przedsi!biorczo%ci spó!dzielczej lub pomoc w rozwijaniu istniej$cych spó!dzielni. Preferowane s$ programy wprowadzania nowych technologii i zwi&kszania zatrudnienia w spó!dzielczo%ci. Promocoop, powo!any po wej%ciu w #ycie ustawy nr 59 z 1992 r., ma charakter spó!ki, w której 80% udzia!ów posiada Federacja Spó!dzielczo%ci Prowincji Trentino, za% pozosta!e 20% rozdzielone jest pomi&dzy rozmaite inne struktury spó!dzielcze drugiego stopnia. Dla zwi&kszenia zasobów i zapewnienia sobie wp!ywu na lokaln$ polityk& wspierania przedsi&biorczo%ci, Promocoop nabywa udzia!y w instytucjach i funduszach inwestycyjnych, finansowych i gwarancyjnych, powo!anych dla pomocy w rozwoju zw$aszcza ma$ych i %rednich firm. Do korzystania z pomocy Promocoop uprawnione s$ sama Federacja, spó!dzielnie i ich konsorcja b&d$ce cz!onkami Federacji oraz podmioty nie-spó!dzielcze, prowadz$ce istotn$ dzia!alno%" na rzecz spó!dzielni. Finansowane mog$ by" projekty maj$ce za cel generalny rozwój spó!dzielczo%ci lub jej poszczególnych sektorów, rozwój spó!dzielczo%ci na okre%lonych terytoriach, szkolenia doskonal$ce zarz$dzanie spó!dzielniami, rozwijanie us!ug wspomagaj$cych przedsi&biorczo%" spó!dzielcz$, studia i badania ekonomiczne i spo!eczne, zw!aszcza nad wypracowaniem nowych metod i zasad wspomagania spó!dzielni. Na jeden projekt nie mo#e by" jednak przeznaczone wi&cej ni# 30% %rodków b&d$cych do dyspozycji funduszu w danym roku.
GOSPODARKA SPOŁECZNA
bna CHIPPS
Nr 2
Wspomaganie odbywa si! poprzez nabywanie udzia"ów (np. w charakterze cz"onka-inwestora) beneficjenta, przyznawanie po!yczek, zmniejszanie obci"!e# finansowych, ró!ne formy wk$adu w fundusz amortyzacyjny. W pierwszym przypadku udzia" Promocoop nie mo#e przekroczy$ 49% w kapitale nowotworzonej spó"dzielni lub 30% w przypadku spó"ek kapita"owych z przewag% udzia"ów spó"dzielni. Beneficjent musi mie% ustabilizowan" sytuacj& finansow". Po!yczki udzielane s" na okres 3-5 lat. Te przeznaczone na nowe inicjatywy przedsi!biorczo&ci spó"dzielczej mog% osi%gn%$ maksymalny pu"ap równowa#ny 1 mld dawnych lirów w"oskich, jednak nie wi!cej ni# po"ow! ca"o&ci kosztów podejmowanej inicjatywy. Po#yczki przyznawane mog% by$ wy"%cznie spó$dzielniom o uregulowanej sytuacji finansowej, na cele inwestycji dla poszerzenia dzia"alno&ci, unowocze&nienia procesów produkcji lub tworzenie nowych miejsc pracy, przy czym preferowane s% innowacyjne projekty maj%ce istotne znaczenie spo"eczne (np. wzrost zatrudnienia kobiet i m"odych pracowników czy rozwijanie w&ród nich przedsi!biorczo&ci). Pomoc w zmniejszeniu obci"!e# finansowych dotyczy% mo!e do 80% obci"!e# wykazanych przez bank beneficjenta. Wreszcie wk"ad w fundusz amortyzacyjny pokrywa$
XLIII
mo#e od 30 do nawet 100% kosztów (w przypadku projektów o du#ym znaczeniu, wspieranych przez Federacj!). W ramach wspó"pracy Promocoop z Centraln% Kas% Kas Wiejskich Prowincji Trentino (Cassa Centrale delle Casse Rurali Trentine – prowincjonalna organizacja lokalnych banków spó"dzielczych), stworzony zosta" w 2006 r. specjalny fundusz po#yczkowy o nazwie Promofondo. Sta! si" on jednym z najbardziej nowatorskich instrumentów finansowania gospodarki spo!ecznej w prowincji. Jego kapita" obrotowy, w wysoko&ci 5 mln euro, podzielony jest na dwie równe cz!&ci, wp"acane przez Promocoop i Centraln% Kas! na warunkach niskiego oprocentowania. Kredyty z Promofondo, na wyj%tkowo korzystnych warunkach (z zasady stopa ni#sza od Euribor [&rednia stopa procentowa kredytów na europejskim rynku mi&dzybankowym – przyp. redakcji „Obywatela”]), przyznawane na okres maksymalnie 10-letni, mog% by% przeznaczone na finansowanie inicjatyw rozwoju spó"dzielni i tworzenie nowych przedsi!biorstw spó"dzielczych. Formalno&ci zwi%zane z uzyskaniem po!yczki zosta$y znacznie uproszczone – przebiegaj" za po&rednictwem Kasy Wiejskiej, obs"uguj%cej aplikuj%c% spó"dzielni! (spó"dzielnie Trentino maj% z regu"y rachunki w bankach spó"dzielczych). Wniosek kredytowy oceniany jest przez t! Kas! i przez Promocoop, który decyduje o wysoko&ci swojego wk"adu w po#yczk!, b!d%cego nast!pnie podwojonym dzi!ki wk"adowi Kasy Centralnej. Ca"a kwota przekazywana jest na konto spó"dzielni, która sp"aca po#yczk! poprzez swoj% Kas! Wiejsk%. Zwrócone kredyty zasilaj% znów fundusze Promocoop i Kasy Centralnej oddane do dyspozycji Promofondo i mog% by$ u#yte do nast!pnych po#yczek. System taki umo#liwia spó!dzielniom finansowanie strategicznych inwestycji poprzez kredyty oprocentowane ni#ej od poziomu rynkowego. Warto tu wspomnie$ o jeszcze jednym elemencie. Wszystkie kredyty przyznawane przez Promofondo s$ w ca!o%ci gwarantowane przez kolejn$ specjaln" spó!dzielcz" instytucj#, Cooperfidi, która w tym przypadku obni#a koszta por"czenia o po!ow", co równie# czyni po#yczk" bardziej przyst"pn$ dla spó!dzielni. Cooperfidi by"a trzecim, obok Promocoop i Centralnej Kasy Kas Wiejskich Prowincji Trentino, sygnatariuszem umowy o utworzeniu Promofondo. Cooperfidi jest najstarszym instrumentem finansowania spó"dzielni Prowincji Trentino, powo"anym do #ycia jeszcze przed uchwaleniem ustawy nr 59 z 1992 r., dzi!ki której powsta"y Promocoop i, po&rednio, Promofondo. Za"o#ona zosta"a jako spó"dzielnia osób prawnych (zrzeszaj%ca inne spó"dzielnie) ju#
127
128 XLIV
GOSPODARKA SPOŁECZNA
w 1980 r. z inicjatywy ówczesnej Federacji Konsorcjów Spó!dzielczych (poprzednika obecnej Federacji Spó!dzielczo"ci Prowincji Trentino), z misj# u!atwienia swoim cz!onkom dost$pu do kredytów na mo%liwie najdogodniejszych warunkach, koordynowania ich stosunków z bankami czy udzielania gwarancji kredytowych. Od 1998 r. cz!onkami Cooperfidi mog" by# równie% nie-spó!dzielcze przedsi$biorstwa rolne, tj. indywidualne gospodarstwa. Cz!onkowie, obok wpisowego, wp!acaj# udzia!y w postaci sk!adek rocznych w wysoko"ci obecnie ok. 5 tys. euro; cz!onkowie pragn#cy uzyska& por$czenia kredytów wysokich (powy%ej 50 tys. euro) czy zaci#gni$tych na d!u%szy okres, wykupi& musz# wi$cej ni% jeden udzia!. Podstawow" dzia!alno$ci" Cooperfidi jest obecnie udzielanie gwarancji kredytowych wobec banków przyznaj#cych po%yczki indywidualnym spó!dzielniom i gospodarstwom rolnym. W 2006 r. wielko"& zabezpieczonych por$czeniami kredytów wynosi!a 114 mln euro, w tym 58 milionów gwarancji udzielonych w tym tylko roku. Koszt por$czenia wynosi nie mniej ni% 0,5% rocznie. Cooperfidi mo%e równie% bezpo"rednio uczestniczy& w powi$kszaniu funduszu wspomaganej spó!dzielni poprzez przyst#pienie do niej na zasadzie cz!onka-inwestora. Na mocy ustawy prowincjonalnej nr 6 z 1999 r., dotycz#cej konsolidacji gospodarki, Cooperfidi upowa%niona zosta!a do rozdzielania przyznawanej na terenie Prowincji Autonomicznej Trentino pomocy publicznej dla spó!dzielni spoza sektora rolnego, tj. pracy, us!ugowych, spo%ywców czy socjalnych, co sta!o si$ równie% wa%n# dziedzin# jego dzia!alno"ci i jest dowodem znaczenia przywi#zywanego do gospodarki spo!ecznej w polityce w!adz prowincjonalnych. Cooperfidi wreszcie wspó!uczestniczy w zarz"dzaniu specjalnymi funduszami na rzecz pomocy przedsi$biorczo"ci. Szczególne miejsce w"ród tych ostatnich zajmuje wspomniany wcze"niej Promofondo, którego Cooperfidi by!a jednym z za!o%ycieli. Fundusze publiczne s! nadal jednym z podstawowych !róde" finansowania przedsi#biorstw spo"ecznych w Prowincji Trentino i w ca"ych W"oszech. Dotyczy to zw"aszcza spó"dzielni socjalnych, które poza odgrywaniem specjalnej roli spo"ecznej, s! równie# zazwyczaj mocniej zakotwiczone w lokalnym terytorium ni# inne spó"dzielnie, prowadz!ce dzia"alno$% o szerszym, biznesowym charakterze. W przypadku wsparcia dla nich pozostaje wi&c pewno$%, #e udzielona pomoc nie zostanie wyprowadzona na zewn!trz. Wsparcie to jest szczególnie wa%ne dla ma!ych spó!dzielni, maj#cych utrudniony dost$p do kapita!u inwestycyjnego czy kredytów udzielanych na zasadach rynkowych.
Nr 2
Bezpo$rednie wsparcie finansowe sprowadza si& do wk!adu w fundusz amortyzacyjny, dofinansowywania pewnych dziedzin dzia!alno"ci spó!dzielni, pomocy w sp!acie kredytów hipotecznych lub do przyznawania ulg podatkowych. W szczególno"ci stosowana jest pomoc w zwi$kszaniu kapita!u spó!dzielni dla umo%liwienia trwa!ych inwestycji mog#cych by& spo%ytkowanymi dla ogólnego dobra przez wiele lat. Stosowane bywaj# równie% dop!aty do konkretnej produkcji o spo!ecznie po%ytecznym znaczeniu, umo%liwiaj#ce sprzeda% wytwarzanych produktów po cenach rynkowych (np. w przypadku spó!dzielni socjalnych typu „B”, zatrudniaj#cych osoby wykluczone z normalnego rynku pracy), b"d' obni%anie podatków i innych obci#%e' zwi#zanych z t# produkcj#. Udzielane mog# by& tak%e kredyty przeznaczone na rozwój bie%#cej dzia!alno"ci. Jak ju% wspomniano, w przypadku Prowincji Trentino pomoc publiczna dla przedsi&biorstw spo"ecznych kierowana jest cz&sto za po$rednictwem Cooperfidi, która maj$c samemu charakter spó"dzielni, której cz"onkami s! inne, ma"e spó"dzielnie i reprezentuj!c t& sam! kultur&, mo#e operowa% tu o wiele bardziej efektywnie i szybciej ni# urz&dy publiczne. Spó"dzielnie dzia"aj! samodzielnie, jednak w wielu przypadkach mog! zawiera% specjalne porozumienia z w"adzami publicznymi na szczeblu prowincji. Odnosi si$ to zw!aszcza do spó!dzielni socjalnych. Spó!dzielnie typu „A”, którym w!adze zlecaj# okre"lone zadania z zakresu realizacji us!ug spo!ecznych (edukacja i szkolenia, opieka spo!eczna i medyczna) w ich "rodowisku, musz# wówczas spe!nia& okre"lone wymogi wi#%#ce si$ z przygotowaniem profesjonalnym ich cz!onków i pracowników do spe!niania takich zada'. Zlecenia, zale%nie od ich charakteru, skali, warto"ci itp. mog# by& dawane bezpo"rednio lub poprzez przetargi publiczne. Na mocy art. 5 ustawy nr 381 z 1991 r. o spó!dzielniach socjalnych, mog# by& równie% zawierane odr$bne porozumienia ze spó!dzielniami typu „B” i to nawet z odst#pieniem od zasad reguluj#cych tryb umów organów administracji publicznej z innymi podmiotami, pod warunkiem, %e porozumienia te dotycz# trwa!ych dzia!a' spó!dzielni, zmierzaj#cych do integracji zawodowej osób znajduj#cych si$ w niekorzystnej sytuacji na rynku pracy. Spó!dzielnie winny wówczas da& zatrudnienie takim osobom w celu wytwarzania rozmaitych dóbr i us!ug, jednak poza us!ugami edukacyjnymi, socjalnymi i zdrowotnymi. Wida# tu wyra'nie, %e powodzenie inicjatyw przedsi&biorczo$ci spo"ecznej, nawet przy generalnie korzystnych dla niej regulacjach prawnych, na co dzie' w ogromnym stopniu
Nr 2
GOSPODARKA SPOŁECZNA
uzale!nione jest od stosunku do niej w"adz publicznych, szczególnie regionalnych i lokalnych. Mechaniczne stosowanie wobec niej przepisów Unii Europejskiej i krajowych, obowi!zuj!cych w relacjach w"adz z firmami prywatnymi, przede wszystkim dotycz#cych pomocy pa$stwowej, bez uwzgl%dnienia spo"ecznego kontekstu, prowadzi do jej eliminacji z konkurencyjnego rynku dóbr i us"ug i redukcji do swoistego „skansenu” archaicznych form, w których rola pierwiastka „biznesowego” jest zmarginalizowana. Wydaje si!, "e w Prowincji Trentino, dzi!ki ponad 100-letnim tradycjom spó#dzielczo$ci i jej powszechnie dostrzeganemu pozytywnemu wp#ywowi na "ycie spo#eczno-gospodarcze, istnieje takie zrozumienie znaczenia gospodarki spo#ecznej przez w#adze. Nie mniej wa"ne jest rozumienie tej gospodarki przez instytucje finansowe. Wobec powszechnego obostrzania kryteriów przyznawania przedsi!biorstwom kredytów przez banki, maj%cego na celu zmniejszenie ryzyka tych ostatnich, dost!p do kredytu dla ma#ych spó#dzielni staje si! coraz trudniejszy. Sztywne pos"ugiwanie si# wska$nikami bilansowymi, niezb%dne w przypadku decyzji kredytowych wobec firm prywatnych, w odniesieniu do spó"dzielni grozi zapomnieniem o ich idei, projektach i celach spo"ecznych, dla jakich zosta"y powo"ane. Dzi%ki rozbudowanemu w Trentino systemowi spó"dzielczo&ci bankowej, zrozumienie tej roli spo"ecznej przez sektor bankowy jest równie! by' mo!e lepsze ni! w innych regionach. W ca#ych zreszt% W#oszech upowszechnia si! idea wyrastaj%cej z tradycji spó#dzielczych bankowo$ci etycznej (realizowanej np. przez ogólnokrajowy Banca Popolare Etica z siedzib% w Padwie), która w$ród kryteriów oceny kredytobiorcy uwzgl!dnia specyficzny charakter spó"dzielni. W tym kontek$cie coraz wi!cej mówi si! o bilansie spo#ecznym przedsi!biorstwa, "#cz#cym jego wska$niki finansowe z odnosz%cymi si! do realizacji celów spo#ecznych. Sprawy te nabieraj% coraz wi!kszego znaczenia i s% obecnie cz!sto dyskutowane w kr!gach badaczy i praktyków gospodarki spo#ecznej. Dlatego na koniec warto wspomnie& o jeszcze jednym, najnowszym przyk#adzie efektu dobrego rozumienia gospodarki spo#ecznej i jej problemów przez w#adze Prowincji Trentino. Przy znacznym wk#adzie finansowym w"adz prowincjonalnych oraz udziale Federacji Spó#dzielczo$ci Prowincji Trentino, europejskiej organizacji spó#dzielczej Cooperatives Europe, lokalnych struktur bankowo$ci spó#dzielczej i innych instytucji, pod auspicjami naukowymi Uniwersytetu Trydenckiego powsta# w Trydencie Europejski Instytut Bada' nad Gospodark% Spó#dzielcz% i Spo#eczn%
XLV
EURICSE. Jest on mi!dzynarodow% kontynuacj% dzia"aj#cego od 1994 r. ISSAN – Instytutu Bada% nad Rozwojem Przedsi!biorstw Non-Profit, w który równie& zaanga"owane s% obok podmiotów spó#dzielczych i gospodarki spo#ecznej, uczelnie i w#adze publiczne Prowincji Autonomicznej i jej niektórych gmin11. (wiadczy to nie tylko o zrozumieniu przez polityków, przynajmniej z tej prowincji, roli gospodarki spo#ecznej, ale tak"e o docenieniu znaczenia nauki i edukacji w jej rozwoju. Przyk#ady takie z pewno$ci% warte s% upowszechnienia. dr Adam Piechowski
W kolejnym numerze „Obywatela” zamieścimy artykuł Adama Piechowskiego, poświęcony warunkom funkcjonowania przedsiębiorczości społecznej we Francji. Przypisy: 1.
Dane liczbowe za rok 2005 za: Performance Report. Key figures 2005, Cooperatives Europe, Bruksela 2006, ss. 6-7.
2.
Polskie tłumaczenie ustawy np. w: „Zeszyty Gospodarki Spo-
3.
Zob.: Co-operative movements in the European Union, Higher
łecznej” nr 2, 2007, ss. 247-250. Council for co-operation, Dies 2001, s. 96; Biała Księga o przedsiębiorstwach spółdzielczych, Bruksela 2001, s. 69; The Role of Cooperatives in the European Social Dialogue, Cooperatives Europe, Bruksela 2007, s. 53. 4.
The cooperative movement in Trentino, Federazione Trentina della Cooperazione, Trento 2007; Financial Instruments in Support of the Development of the Social Business Enterprise, Transnational Equal SEED Project, Trento 2007 (niepublikowany materiał przygotowany w ramach projektu ponadnarodowego Equal – SEED), ss. 9-10.
5.
Zob.: The cooperative movement… op. cit., s. 13.
6.
Ibid., ss. 52-60.
7.
Borzaga C., Santuari A., Przedsiębiorstwa społeczne we Włoszech. Doświadczenia spółdzielni społecznych, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, Warszawa 2005, s. 25.
8.
Podstawowym źródłem w przygotowaniu niniejszego i dalszych fragmentów, był materiał: Financial Instruments… op. cit. oraz informacje uzyskane w czasie wizyt studyjnych i spotkań zorganizowanych w ramach partnerstwa ponadnarodowego SEED IW EQUAL.
9.
Komisja Europejska rozpatruje obecnie kilka skarg wniesionych przez wielkie firmy prywatne z Francji, Hiszpanii i Włoch, kwestionujących ustawy i przepisy podatkowe tych krajów, dotyczące spółdzielni i zarzucające im domniemaną pomoc publiczną i praktyki przeciwko wolnej konkurencji.
10. W prawodawstwie polskim, np. w obowiązującej ustawie z dn. 16.09.1982 r. „Prawo spółdzielcze”, określany jest on jako fundusz zasobowy. 11. Zob.: www.issan.info
129
130
Chrońcie fabryki Pensylwanii Cła ochronne inkubatorem Stanów Zjednoczonych Jan Koziar
Wokół ceł ochronnych toczą się w naszym kraju liczne dyskusje. Przeciwnicy, odwołując się do neoliberalnej teorii, widzą w nich czynnik antyrozwojowy, destrukcyjny. Zwolennicy, odwołując się do aktualnych, krajowych problemów, wskazują, że czynnikiem destrukcyjnym jest ich brak. Żyjemy w kraju, w którym przewaga teorii nad praktyką ma ugruntowaną tradycję. Doktrynerstwo marksistowskie zastąpione zostało doktrynerstwem neoliberalnym, zafałszowującym wiedzę o rzeczywistym rozwoju kapitalizmu, jego funkcjonowaniu i zróżnicowaniu. Na nic się więc zda wskazywanie na niszczenie polskiego przemysłu i rolnictwa tanim i łatwym importem, wobec panującego przekonania, że przodujące światowe gospodarki rozwijały się w oparciu o wolny handel. To przekonanie jest jednak błędne, bowiem wszystkie gospodarki, które osiągnęły sukcesy na rynku międzynarodowym, zaczynały od ochrony swego raczkującego przemysłu przed zagraniczną konkurencją. Najlepszym zaś przykładem są same Stany Zjednoczone.
Najpierw protekcjonizm wychowawczy, potem wolny handel Stosowanie ceł ochronnych ma charakter względny, przejściowy i wchodzi w zakres tzw. protekcjonizmu wychowawczego, którego zasady zostały sformułowane w Niemczech w pierwszej połowie XIX w. przez twórcę niemieckiej, narodowej szkoły ekonomii, Fryderyka Lista. Gospodarkę należy najpierw do konkurencji międzynarodowej „wychować”, chroniąc ją cłami, wspomagając gospodarczą polityką państwa i rozwijając konkurencję wewnętrzną. Później dopiero, po osiągnięciu poziomu międzynarodowej konkurencyjności, można ją włączyć w wolny ponadnarodowy handel, którego pozytywów wcale się nie neguje. Niemieccy ekonomiści podchodzili już w XIX wieku krytycznie do teorii liberalizmu gospodarczego, wskazując, że utrudnia ona rozwój gospodarczy ich kraju i uzależnia go ekonomicznie od Anglii i Francji.
Niemcy z powodzeniem zastosowali protekcjonizm wychowawczy nie tylko dopędzając, ale i wyprzedzając liberalną Anglię na początku XX wieku. Nie wymyślili zresztą nic nowego. Anglia robiła wcześniej dokładnie to samo w stosunku do Holandii, która była niegdyś największą handlową potęgą świata i głosicielem zasad wolnego handlu. Jeszcze przed ekonomistami niemieckimi, Stanisław Staszic i Wawrzyniec Surowiecki opowiadali się za techniką protekcjonizmu wychowawczego, wskazując, że do ekonomicznego upadku Polski przyczyniła się liberalna polityka handlowa szlachty, uniemożliwiająca rozwój krajowego przemysłu. Kres tej polityce położyli zaborcy, włączając zagarnięte ziemie do swych obszarów chronionych cłami. Szczególne znaczenie miała rosyjska ochrona celna, powodując rozwój przemysłu na terenie Kongresówki w drugiej połowie XIX w. W czasach współczesnych dobitnym przykładem skuteczności protekcjonizmu wychowawczego są sukcesy gospodarcze Japonii, Korei Płd. i innych dalekowschodnich „tygrysów”. Jest przy tym regułą, że wolny handel międzynarodowy głoszą w formie zasady absolutnej kraje najbardziej rozwinięte, zaś kraje opóźnione lub przeżywające trudności gospodarcze nie biorą tej zasady serio. Stosuje się też inną regułę: idea wolnego handlu dla słabszych, cła protekcyjne dla silniejszych. Dzisiaj antyprotekcjonistyczne idee zostały w Polsce upowszechnione ze źródeł amerykańskich. Skądinąd wiadomo, że Stany Zjednoczone chronią się przed japońskim i europejskim importem. Stanowią także najlepszy historyczny przykład stosowania protekcjonizmu wychowawczego.
Główny problem ekonomiczny młodych Stanów Zjednoczonych Stosowanie ceł ochronnych i walki polityczne wokół nich stanowią oś XIX-wiecznej historii USA. To właśnie cła ochronne były przyczyną chronicznego konfliktu
131 być realizowana przy pomocy barier celnych. Już jednak na konwencji uchwalającej konstytucję (1787 r.) zaznaczyły się regionalne różnice interesów, zauważone i odnotowane przez późniejszego prezydenta Jamesa Madisona. Różnice te najlepiej oddają słowa senatora McDuffie z Karoliny Południowej, wygłoszone w 1830 r.: Wobec federacyjnego charakteru systemu rządzenia wielkim geograficznie obszarem naszego kraju i różnorodności zajęć naszych obywateli doszło do tego, że w różnych częściach Stanów Zjednoczonych powstały dwie grupy sprzecznych z sobą interesów. Pierwsza obejmuje przemysłowców, którzy nie mogą prosperować wobec konkurencji europejskiej bez ochrony i subwencji ze strony rządu. Druga grupa obejmuje producentów ziemiopłodów z Południa, które znajdują rynki zbytu tylko za granicą i mogą być korzystnie sprzedawane jedynie w drodze wymiany za wyroby obcego przemysłu, konkurując z wyrobami stanów północnych i środkowych /…/. Interesy te są więc diametralnie sprzeczne i nie do pogodzenia z sobą. Interes fabrykanta z Północy znajduje poparcie w każdym zwiększeniu ceł nałożonych na handel Południa i nie trzeba dodawać, że interesom plantatora z Południa sprzyja każde obniżenie ceł na jego produkty.
System Hamiltona-Webstera-McKinleya Na wstępie jednak przewagę uzyskała Północ. Ustawa o dochodach (z r.) traktowała ochronę celną jako zasadę. W dwa lata później Aleksander Hamilton w obszernym memoriale „Report on Manufactures” przedstawił program rozwoju amerykańskich przedsiębiorstw z zastosowaniem ochrony celnej i dotacji. Zasady te zostały przyjęte za credo amerykańskiego systemu gospodarczego i uwzględnione w drugiej ustawie o dochodach, z roku. Hamilton był twórcą polityki gospodarczej, nazywanej później systemem Hamiltona-Webstera-McKinleya. Dwa kolejne nazwiska to wybitni kontynuatorzy tej
„BOSTOŃSKA HERBATKA” – OBYWATELSKIE NIEPOSŁUSZEŃSTWO WOBEC POLITYKI CELNEJ KORONY BRYTYJSKIEJ
między Północą i Południem oraz jednym z głównych powodów wybuchu wojny domowej w r. – ważniejszym niż spór o zniesienie niewolnictwa. Przed prawie trzydziestu laty ta sama Karolina Południowa, której wystąpienie z Unii (Stanów Zjednoczonych) zapoczątkowało zbrojny konflikt, zagroziła również wystąpieniem, z powodu podwyższenia ceł ochronnych przez przemysłowe Stany Północne. Konflikt zażegnano, choć niewiele brakowało, by wojna domowa wybuchła już w r. O zniesieniu niewolnictwa nie było wtedy w ogóle mowy. Spróbujmy jednak prześledzić problem w porządku chronologicznym. Hamowanie rozwoju przemysłu amerykańskiego przez import towarów z Anglii trwało przez cały okres kolonialnej zależności. Nie wynikało ono zresztą z samej rynkowej przewagi gospodarki angielskiej, lecz wspomagane było całym szeregiem jak najbardziej nieliberalnych ustaw i rozporządzeń administracyjnych. Na przykład Amerykanom nie wolno było budować pieców hutniczych i walcowni, nie wolno im było produkować na rynek wyrobów wełnianych, a handel podporządkowany był interesom brytyjskiej metropolii. „Gazeta Bostońska” z kwietnia 1765 r. pisała: Mieszkaniec kolonii nie może zrobić ani guzika, ani podkowy, ani ćwieka bez wywołania protestu jakiegoś zasmolonego brytyjskiego handlarza żelaza lub szanowanego fabrykanta guzików, który woła wielkim głosem, że jego dostojność jest w jak najbardziej nikczemny sposób maltretowana, krzywdzona, oszukiwana i rabowana przez niecnych republikanów amerykańskich (wszystkie cytaty w niniejszym artykule pochodzą z dzieła Ch. i M. Beardów „Rozwój cywilizacji amerykańskiej”). W tym czasie jedyną skuteczną ochroną interesów amerykańskich był bojkot towarów angielskich. Ekonomiczne uniezależnienie się od Anglii było też głównym celem zakończonej sukcesem wojny o niepodległość. Dalsza zaś ochrona miejscowego przemysłu mogła
132 polityki. Ostatni z nich to prezydent Stanów Zjednoczonych z końca XIX wieku. System ten działał zresztą aż do I wojny światowej. Jego główny element stanowiły właśnie cła ochronne. Hamilton był też twórcą stronnictwa federalistów, reprezentującego interesy kół przemysłowohandlowych Północy. Kontynuatorem tego stronnictwa jest obecna partia republikańska, zalecająca wolny handel słabszym ekonomicznie zagranicznym partnerom. Oponentem tamtego ugrupowania była antyfederalistyczna partia Jeffersona – protoplasta dzisiejszej partii demokratycznej. W owym czasie reprezentowała ona interesy rolników, najpierw głównie farmerów, później zaś (aż do wojny domowej) w coraz większym stopniu plantatorów. W 1800 r. federaliści zostali odsunięci od władzy, lecz konflikty z zagranicą wpłynęły na podtrzymanie polityki protekcjonistycznej. W czasie wojen napoleońskich zarówno Anglia jak i Francja szykanowały okręty amerykańskie, w wyniku czego wstrzymano w ogóle wymianę z zagranicą. Podczas drugiej wojny z Anglią (1812-15) przerwany został import z tego kraju. W sumie wojenne ograniczenia importu wpłynęły poważnie na rozwój miejscowego przemysłu, choć spółki handlowe poniosły straty. W 1816 r. rządząca partia Jeffersona ustaliła wysoką taryfę celną dla podreperowania budżetu wyczerpanego wojną. To nawrócenie się jeffersonistów na „zdrowe doktryny narodowe” w pełni satysfakcjonowało fabrykantów w stanach północnych. Bariery celne wznoszono kolejno w latach 1824 i 1828. O temperaturze tematu może świadczyć wypowiedź ówczesnego kongresmana Henry’ego Claya: Przeklęty handel jest jak hałaśliwa, lekkomyślna, flirtująca zalotnica, i jeżeli pozwolimy, by jej widzimisię rządziło nami, nigdy nie zdejmiemy z siebie indyjskich muślinów i europejskich tkanin wełnianych.
O krok od wojny domowej W roku dokonano kolejnej podwyżki ceł. Tym razem jednak Południe zareagowało bardzo ostro. Nowe stawki nazwano „taryfą odrażającą” (tariff of abomination). Na czoło protestujących stanów plantatorskich wysunęła się wspomniana już Karolina Południowa, która uchwaliła „akt unieważniający” nowe stawki celne (Ordinance of Nullification) i zagroziła wystąpieniem z Unii. Konflikt udało się zażegnać kosztem obniżenia ceł do poziomu z r. Od tego momentu Południe rozpoczyna swój triumfalny pochód, prowadzone przez antyhamiltonowską partię, która od r. przybrała swą dzisiejszą nazwę Partii Demokratycznej. Dominującą rolę odgrywają w niej teraz plantatorzy.
miał żadnego poważniejszego konkurenta, angielscy teoretycy odkryli w wolnym handlu typ polityki najbardziej odpowiadający takiej sytuacji. Angielscy fabrykanci żądali taniego chleba dla swych robotników – stąd brak ceł na środki żywności. Ponieważ nie było prawdopodobne, by ktoś mógł ich gdziekolwiek pobić przez zaoferowanie niższych cen, Anglicy mogli sobie pozwolić na ryzyko konkurencji w zakresie wyrobów przemysłowych na własnym rynku. Opierając się na istnieniu tych zupełnie szczególnych warunków, które, nawiasem mówiąc, nigdy się już nie powtórzyły, angielscy teoretycy ekonomii politycznej proklamowali wolność handlu jako doktrynę naukową. Proklamowali ją z taką pewnością siebie i z tak mocnym logicznie uzasadnieniem, że wielu amerykańskich profesorów przyjęło ją, jakby to było prawo natury, pomimo odmiennych warunków ekonomicznych panujących w ich kraju. Oto dlaczego prace teoretyczne uczonych, szczególnie na uniwersytetach, nie zawsze były w pełni zgodne z interesem i opinią praktyków zatrudnionych w produkcji.
Doktryna w służbie własnego interesu Nie wszyscy jednak jajogłowi dali się zwariować. Cytujemy dalej: Wymogom amerykańskiego przemysłu uczynił wreszcie zadość Henry C. Carey z Filadelfii. Wydał on w latach - trzytomową ekonomię polityczną, w którym to dziele ostro skrytykował głośne koncepcje zwolenników wolnego handlu, naszkicował narodowe podstawy protekcjonizmu i dał logiczny fundament systemowi celnemu. Teorii człowieka ekonomicznego (homo oeconomicus), automatycznie powodującego się własnym interesem, błędnej w założeniu i niebezpiecznej w zastosowaniu, Carey przeciwstawił doktrynę interesu narodowego. Odtąd młodym gałęziom przemysłu nie brak było orędowników wśród uczonych. Południe parło jednak naprzód. I znów odwołamy się do cytowanego dzieła: W latach 1830-1860 taryfa celna, zmieniana pięciokrotnie, wykazywała na ogół tendencję zniżkową. Obniżkę stawek przeprowadzono w roku 1833, jak widzieliśmy, pod groźbą rewolucji ze strony plantatorów z Karoliny Południowej, a gdy w niespełna dziesięć lat później wigowie przy pomocy opozycji znowu podnieśli stawki, zwolennicy niskich taryf odnieśli zwycięstwo w wyborach w r. 1844. Potem nastąpił zdecydowany zwrot. Partia demokratyczna pod przewodem Południa pchała kraj w kierunku wolnego handlu aż do punktu kulminacyjnego w roku 1860. Ustawą celną z roku 1846 Kongres zadał druzgocący cios systemowi protekcyjnemu, przy czym na czele większości, która dokonała tej straszliwej egzekucji, stali członkowie Kongresu z Południa i Zachodu.
Doktryna w służbie cudzego interesu
Sojusz farmerów i przemysłowców przeciw plantatorom
Interesom plantatorów, sprzecznym z interesami amerykańskich przemysłowców, przyszła z pomocą angielska doktryna liberalizmu gospodarczego. Posłuchajmy, co na ten temat piszą autorzy cytowanego już w tym artykule dzieła: Przemawiając w imieniu kraju, który stał się wielkim warsztatem dla całego świata i aktualnie nie
Marnie wyglądałby los kapitalizmu amerykańskiego, gdyby nie doszło do rozbicia rolniczej jedności interesów między plantatorami a farmerami. Wśród tych ostatnich szerzył się od dłuższego czasu ruch wolnych nadziałów ziemi. Chodziło w nim o darmowy przydział ziemi publicznej rodzinom farmerskim, na terytoriach dotychczas nie
133 zasiedlonych. Wprowadzenie wolnych nadziałów ziemi spowodowało masowy odpływ robotników z fabryk Północnego Wschodu i podrożenie siły roboczej. Nie było więc w interesie fabrykantów. Z kolei takie skutki farmerskiej prywatyzacji mogły się nawet podobać plantatorom, którym wolne nadziały nie zagrażały na ich własnym terytorium. Tak jednak było dopóki sami plantatorzy nie zaczęli ekspandować na Zachód a w szczególności na Północny Zachód, gdzie weszli w kolizję z kolonizacją farmerską. Konflikt rozwinął się najostrzej na terytorium stanu Kansas, gdzie dochodziło do starć zbrojnych na długo przed wybuchem wojny domowej. Wolne nadziały oznaczały błyskawiczne zagospodarowanie nowych ziem przez farmerów i tym samym zablokowanie ekspansji formacji niewolniczej. Plantatorzy zaczęli więc przeciwstawiać się ich ustawowemu wprowadzeniu. Z kolei przemysłowcy amerykańscy dostrzegli w intensywnej farmerskiej kolonizacji Zachodu potencjalny olbrzymi rynek zbytu dla swoich wyrobów. Zarysowujące się odwrócenie sojuszów zostało przyspieszone aktywną polityką plantatorów. W 1857 r. opanowany przez nich Kongres ponownie obniżył cła, w wyniku czego wybuchła panika w przemyśle a przygnębienie ogarnęło zarówno przedsiębiorców, jak i wolnych robotników. W 1860 r. reprezentujący interesy Południa prezydent Buchanan storpedował kompromisowy projekt ustawy o farmerskich nadziałach ziemi. W tym samym roku na republikańskiej konwencji wyborczej w Chicago zawiązany został sojusz między fabrykantami a farmerami. Przy odczytywaniu programu partii z największym aplauzem spotkało się żądanie ceł ochronnych i wolnych nadziałów ziemi. Prezydencka kampania wyborcza Abrahama Lincolna przebiegała pod hasłami „wygłosuj sobie cła ochronne”, „wygłosuj sobie farmę”. To walka, w której idzie o ochronę przemysłu i o prawa świata pracy. Jeśli pragniecie siły i wielkości, chrońcie fabryki Pensylwanii – wołał republikański kandydat na senatora tego stanu, Andrew Curtin.
Zwycięstwo protekcjonizmu Wygrana Lincolna doprowadziła do wojny domowej, której wyniki wszyscy znamy. Choć może nie wszystkie wyniki. Bo przecież ważne jest nie tylko, kto wygrał, a kto przegrał, ale przede wszystkim to, o co w danym konflikcie chodziło. Gdyby ten aspekt amerykańskiej wojny domowej był u nas szerzej znany, można by się spodziewać większego zrozumienia dla ochrony dzisiejszego polskiego przemysłu i rolnictwa. Jeszcze w czasie trwania wojny domowej przywrócono i maksymalnie podniesiono taryfę celną, zniesioną przez plantatorów w 1857 r. oraz wprowadzono zasadę państwowych dotacji do ważnych inwestycji o znaczeniu ogólnokrajowym. Po zakończeniu działań wojennych nastąpił niesłychany boom gospodarczy. Według cytowanego dzieła: Specjalne prawa zabraniały obcym okrętom żeglugi przybrzeżnej, a całą Amerykę otaczał
wysoki mur ceł protekcyjnych, który chronił kapitalistów przed dotkliwą konkurencją ich europejskich braci. Jeszcze przed zakończeniem wojny domowej farmerska królowa – pszenica, zdetronizowała dawną plantatorską królową – bawełnę. Teraz zaś jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać królestwa: linii kolejowych, nafty, stali, górnictwa i banków. Za murem ceł ochronnych rozwinął się potężny rynek wewnętrzny o obrotach przekraczających łączne obroty handlu zagranicznego Anglii, Francji, Niemiec, Rosji, Holandii, Belgii i Austro-Węgier. Okres ten trwał pół wieku i w tym czasie Stany Zjednoczone wyrosły na pierwszą potęgę gospodarczą świata. Nie ograniczono się przy tym do praktycznej strony systemu protekcyjnego. Założona na uniwersytecie w Pensylwanii ekonomiczna szkoła Wartona uzasadniała teoretycznie i propagowała mechanizm ceł ochronnych. Amerykański system protekcyjny zachwiał się pod koniec XIX wieku w wyniku dwukrotnego zwycięstwa demokratów. W 1884 r. prezydentem został ich kandydat, Grover Cleveland, który próbował obniżyć cła, co jednak nie przeszło przez zdominowany przez republikanów Senat. Po nim nastąpił wspomniany już William McKinley. Był on, zgodnie ze słowami biografa, aniołem stróżem przemysłu krajowego /…/. Ojciec jego i dziadek byli właścicielami hut, a więc byli zaangażowani w przemyśle uzależnionym w poważnym stopniu od taryf protekcyjnych. Nowy prezydent opracował i podpisał w 1890 r. ustawę, która podniosła bariery celne znacznie ponad poziom ustalony podczas wojny domowej. Wywołało to protest importerów, farmerów i plantatorów korzystających już tym razem z pracy najemnej. W rezultacie na prezydencki stołek powrócił w 1892 r. Cleveland i demokraci wnieśli projekt obniżki ceł, który przeraził fabrykantów, tak jak analogiczna inicjatywa z 1857 r. Republikański Senat tak jednak przerobił projekt ustawy, że nie różniła się ona zbytnio od ustawy McKinleya i wszedł on w życie bez podpisu Clevelanda. Obniżenie taryf celnych nastąpiło dopiero podczas prezydentury Woodrowa Wilsona w przeddzień I wojny światowej. Skończył się w ten sposób w Ameryce okres protekcjonizmu wychowawczego, chociaż przemysłowcy wcale nie chcieli z niego rezygnować. W tym czasie stawał się on już jednak przede wszystkim źródłem ich nieuzasadnionych zysków, a Stany Zjednoczone mogły sobie z powodzeniem pozwolić na wolny handel. Pół wieku amerykańskiego protekcjonizmu wychowawczego, to okres bardzo długi. Jednakże wraz z przyspieszeniem tempa rozwoju przemysłowego okres ten uległ skróceniu. Wcześniej np. Anglia stosowała protekcjonizm przez półtora wieku, przeciwstawiając się, jak wspomniano, głównie Holandii. Powojenna Japonia skróciła go do lat ok. trzydziestu, a wschodnioazjatyckie tygrysy – do lat kilkunastu. Ostatnie przykłady są szczególnie pouczające, gdyż dalekowschodnie kraje startowały z pozycji o wiele gorszych niż my – były o wiele słabiej uprzemysłowione i miały o wiele mniej fachowych kadr.
134 Sam protekcjonizm nie wystarczy Protekcjonizm wychowawczy nie oznacza samego wznoszenia barier celnych, lecz łączy się z definicji z czynnikami i działaniami rozwojowymi. U Anglosasów nie było trzeba swego czasu (podobnie jak i u Holendrów) niczego szczególnego wymyślać. Funkcjonowała u nich kalwińska kultura gospodarcza, która była wystarczającym czynnikiem rozwojowym. A mimo to jednak Amerykanie zastosowali państwowe wsparcie dla spółek kolejowych i linii oceanicznych. Współczesne najbardziej przebojowe gospodarki bazują na nowych rozwojowych technikach ekonomicznych. Są to przede wszystkim: strategiczna polityka gospodarcza państwa (a nie tylko jego funkcje regulacyjne) oraz tzw. kooperacyjne stosunki przemysłowe, w których nie ma ostrej przeciwstawności interesów między załogą przedsiębiorstwa a jego kierownictwem. Techniki te rozwijane są w kapitalizmach typu japońskiego i niemieckiego. Nie było ich natomiast do niedawna w kapitalizmie anglosaskim, który tracił najbardziej na ich niedorozwoju. W związku z malejącą konkurencyjnością własnego przemysłu, Amerykanie na początku lat 90. ponownie zaczęli bronić się barierami importowymi przed produktami lepiej funkcjonujących gospodarek. Jednocześnie zaczęli, dla podniesienia konkurencyjności, kopiować metody
swych konkurentów w zakresie polityki gospodarczej państwa i kooperacyjnych stosunków przemysłowych. Jest to więc kolejny przykład, krótkotrwałego tym razem, ale również skutecznego, protekcjonizmu wychowawczego. Przykład tym istotniejszy, że dotyczy czasów współczesnych i największej potęgi ekonomicznej świata.
Stan naszej wiedzy gospodarczej Od roku, czyli już przez lat, zadaję różnym osobom testowe pytanie: „Co było przyczyną wojny domowej w Stanach Zjednoczonych?”. Niestety, nie otrzymałem ani jednej poprawnej odpowiedzi. Co gorsza, całe to mnóstwo indagowanych osób (za wyjątkiem jednej) nie widziało problemu w tym, że nie wiedziały, iż chodziło o cła ochronne dla przemysłu stanów północnych. Nie trzeba wyjaśniać, że wiara w fałszywą tezę, iż motorem rozwoju Stanów Zjednoczonych (i innych państw rozwiniętych) był wolny handel, miała decydujący wpływ na katastrofalny charakter naszej transformacji gospodarczej. Nasuwa się smutny wniosek, że z takim rozumieniem najważniejszych elementów historii gospodarczej świata i z takim rozumieniem roli i znaczenia naszej indywidualnej, obywatelskiej świadomości, nie możemy sprawnie zawiadywać własnym państwem. Jan Koziar
Obywatelskie konfrontacje filmowe Miasto w ruchu Brand new world Bitwa o gór! "w. Anny 1980 Solidarno#$ 1990 Obywatel Poeta Dwa kolory My karmimy #wiat
Te filmy prowokuj% do dyskusji poka& je u siebie
Chcesz zobaczyć fimy, które z różnych względów nie trafiły do pierwszego obiegu? Zorganizuj ich pokaz w swojej miejscowości. Więcej informacji: okf@obywatel.org.pl tel. 508 173 362
www.okf.oai.pl
135
CELA 21 W ciągu następnych dni wydano dwa zarządzenia: 1) matce ciała oddać nie wolno; 2) więźniom zakazuje się posiadania świec. Jesteś? Jesteś. Więc słuchaj: cela jest długa na siedem kroków, szeroka na sześć. Dokładnie siedem i sześć. W środku stół, łóżko, zieleń. Kolor przegniłej trawy. Psiakrew, obrzydliwy. Wszystkie ściany obrzydliwe. Obrzydliwie zielona podłoga, nawet okno. Tak, okno też zamalowano na zielono, więc i światło, które się przezeń sączy, jest obrzydliwie zielone. No. Rzygać się chce. Tylko górna szyba czysta i lufcik można uchylić do połowy. Jak przystawić stolik i stanąć na palcach, to widać prawie cały dziedziniec. Ale w drzwiach jest małe, okrągłe okienko. Trzeba na nie uważać. Przez okienko spoglądają czasem żandarmskie oczy. Jeśli stoisz na stole, a drzwi się otworzą… Mogą się wtedy wydarzyć dwie rzeczy. To zależy. Od tego, kto pojawi się w drzwiach. Czy jest pijany, czy trzeźwy. I jak długo tu pracuje. Czy już po obiedzie, czy jeszcze przed. Od wielu rzeczy zależy. Albo: wywlecze za nogi, metalowym knutem strzaska plecy – skóra będzie pękać i otwierać się jak przejrzały owoc, krew spłynie po drewnianej podłodze, wsiąknie w kamień. Albo: splunie, a potem zamknie drzwi obrzydliwie zielonej celi, siedem na sześć. I Spisek zawiązał się w łukowskim gimnazjum, w starej szkole pijarów. Spiskowcami byli gimnazjaliści z Łukowa, studenci z Warszawy, urzędnicy, drobni łukowscy oficjaliści. Na spotkania przychodził także nauczyciel łukowskiej szkoły, Jan Thierbach. Siadał w kącie i przysłuchiwał się dyskusjom. Broń miała pochodzić z prowincji. Planowali rozbroić stacjonujące tam rosyjskie oddziały. Jeśli zrobić to ostrożnie, naprawdę ostrożnie – by wieść nie rozniosła się zbyt szybko – mogłoby się udać. Aresztowano wszystkich zimą. Dwieście osób. Jednego po drugim wskazał nauczyciel Jan Thierbach. Zapakowano ich w kibitki. Sznur wozów ruszył w stronę Warszawy. Skrzypiały koła. Było zimno, bolały kości. Widzieli dokąd jadą. Przez kraty: w oddali, na stoku, wznosiły się ceglane mury. Cegła była czerwona, prószył biały śnieg. Cytadela. Śnieg skrzypiał, skrzypiały kibitki. Cytadeli nie zasłaniały ani drzewa, ani budynki. Gdy ją budowano dziewięć lat wcześniej, zburzono 136 domów i wydano zakaz stawiania
nowych w promieniu 963 metrów. Pozostała pusta, naga przestrzeń z Cytadelą jak świętą górą. Czternastu z kibitek osadzono w celach X Pawilonu. Organizatora spisku, Karola Levittoux, w celi z numerem 21. Był początek 1841 roku. Zanim spłonie, będzie żył jeszcze sześć miesięcy. II Tutaj, zobacz. „Koziczyńska, panna, ma lat ”. Są też nagrobki, małe czarne krzyżyki, a nawet trumienki. Są napisy stare, już wytarte i są całkiem świeże. Litery koślawe, kreślone niepewną ręką i grube, mocne, litery jak manifesty. Napisy wyskrobane, wyrysowane, wykute przez byłych więźniów na ścianach, na drzwiach. Ale ten jeden zastanawia najbardziej. „Koziczyńska, panna, ma lat ”. Ko – zi – czy – ńska. Ma lat . A może miała? Nie jest dobrze z Imperium, skoro lęka się szesnastoletnich panien Koziczyńskich. Kroki za drzwiami. Nierówne, żandarm znów popił. Więc? Nie powiedziałeś, tak? Mogłeś powiedzieć. To proste pytania, są na nie proste odpowiedzi. A Ty milczysz. Dlaczego milczysz? Jutro powiesz? Bo jutro znów będą pytać. I pojutrze. Zawloką przed komisję. W komisji ZAWSZE są ci sami i pytania ZAWSZE są te same. Tylko ty NIGDY nie odpowiadasz. Kiedy nie odpowiadasz, oni mówią liczbę. Na przykład 20 albo 40. Żandarm wyjmuje knut i zaczyna liczyć nim po twoich plecach. Knuty są różne: dłuższe, krótsze. Są knuty drewniane i knuty metalowe. Takie, które tylko obijają mięśnie i takie, które rozrywają skórę. Możesz krzyczeć. Krzycz. Mury są grube, wystarczająco grube, żeby dokładnie krzyk wytłumić. I w końcu odpowiesz. III Opowieść o więźniu celi numer , Karolu Levittoux, tworzą przypadki. Zdarzenia błahe, niespodziewane. Albo z pozoru niezwiązane z opowieścią. PRZYPADEK 1. Francuz Pierre-Maturin Levittoux Desnouettes razem z wojskiem Napoleona rusza w 1812 roku na Moskwę. Kiedy cesarz zarządza odwrót, Pierre postanawia zostać w Polsce. Żeni się z Polką, Marią z Życińskich. Osiada w Kępkach, szlacheckim zaścianku (stan z 1827 roku: 31 domów, 147 osób). Karol rodzi się prawdopodobnie w 1820 roku.
136 PRZYPADEK 2. W Łukowie, w gimnazjum pijarów, Karol poznaje Tytusa Gumowskiego i Stanisława Dubois. Razem czytają zakazane druki, interesują się polityką. W 1839 r. Levittoux zakłada w Łukowie tajną organizację – Związek Patriotyczny. PRZYPADEK 3. Warszawskie filie Stowarzyszenia Ludu Polskiego i Konfederacji Narodu Polskiego, dużych organizacji spiskowych, zostają rozbite. Tworzy się luka w kierownictwie ruchu wyzwoleńczego. Na czoło konspiracji młodzieżowej wybija się więc łukowski Związek Patriotyczny, który wchłania resztki warszawskiej organizacji. PRZYPADEK 4. Do organizacji przyjęty zostaje nauczyciel-zdrajca, Jan Thierbach. Zaczynają się masowe aresztowania. PRZYPADEK 5. 16 kwietnia 1841 roku carski syn, Aleksander Nikołajewicz, żeni się z Marią Hessen-Darmstadt. Z okazji ślubu władze ogłaszają amnestię. Z więzienia wychodzą łukowscy spiskowcy. Wszyscy, oprócz Levittoux. Nie
bnd HARSHAD SHARMA
IV No tak, cuchnie – stęchlizną, potem, moczem, szczurami. W celi półmrok. Świeca migocze skąpym światłem po szarozielonych ścianach. Koszula, cała we wzorach z krwi i brudu, lepi się do skóry. Przywiera do krzepnących ran. Do smrodu można się przyzwyczaić. Rany też powoli się goją. Więc – o co chodzi? Martwisz się. Czym się martwisz? Dają jeść? Nie biją? Tym się przecież nie martwisz. Boisz się, że zaczną. Że nie wytrzymasz i powiesz. Wszystko, nazwiska, daty, adresy. Bo za dużo myślisz. Bo za dużo masz czasu na myślenie. Jeśli musisz, myśl o czymś przyjemnym. Nie wiem. Przypomnij sobie łukowską wiosnę. Albo – zobacz, pamiętasz? Te jabłka. Pamiętasz? Dziewczyna na Krakowskim rozsypała kosz jabłek. Czerwone, wielkie, toczyły się po ulicy we wszystkich kierunkach. Marszczyła brwi spod kapelusza, biegając w kółko. Marszczyła się jej długa suknia, kiedy schylała się po kolejny owoc. Spojrzała z wyrzutem, bo stałeś jak kretyn, nawet się nie ruszyłeś, żeby pomóc. Czarne oczy miała! Niebieskie. Tak czarne, że aż niebieskie. A tu: cuchnie szczurami, koszula przywiera do popękanej skóry. Głowa też pęka. Wiem, co ci po niej chodzi. Sposób, żeby nic nie mówić. Ale się wkurzą, co? Kupa śmiechu! Nie, to niepotrzebne. Jak, zresztą? Masz coś? Nawet kawałka sznura nie masz. Leż. W celi jest chłodno. Cicho. Dobrze. Świeca migocze światłem po ścianach. Wykrzywia przedmioty, kaleczy kształty, spala się powoli.
powodzi się próba ucieczki. Śledztwo trwa dalej. Levittoux jest głodzony. W nocy budzi się go, gdy tylko próbuje zasnąć. Jego plecy przyjmują 200 pałek. 400 co drugi dzień. PRZYPADEK 6. Mimo tortur, Levittoux nie składa obciążających zeznań. Nie przyznaje się do winy. Milczy. Komisja decyduje o przerwaniu dochodzenia. Stwierdza prawdopodobnie, że skoro nie złamał się do tej pory, to nic się z niego już nie wyciągnie. 12 maja zostaje wydane postanowienie o zesłaniu na katorgę. Namiestnik zwleka z podpisem, więc nikt nie ogłasza decyzji oficjalnie. PRZYPADEK 7. Levittox jest wycieńczony fizycznie i psychicznie. Nie wie, że na biurku namiestnika leży dokument o zakończeniu śledztwa. Rozmyśla. 7 lipca od samego rana wyraźnie się niecierpliwi. Siedzący w celi naprzeciwko Jan Siesicki wspomina później: „Przez okienko więzienne prosił mnie, żebym nie spał co najmniej do jedenastej. Mówił, że coś ciekawego wydarzy się tego wieczora w więzieniu. Że on to wie na pewno”.
V lipca. Karol Levittoux cały dzień wyczekuje zachodu. Wieczór jest duszny, ciężkie lipcowe powietrze dopiero zaczyna stygnąć. Z dziedzińca słychać rżenie koni, o rozgrzane okno obijają się bzyczące owady. Po korytarzu stukają żandarmskie buty. Raz po raz kroki to cichną, to stają się głośniejsze. Levittoux czeka na moment, gdy ucichną i już nie wrócą. Strażnicy umówili się dziś na wódkę. Przed dziesiątą owady przestają obijać się o szybę. Z korytarza też w końcu dobiega cisza. Levittoux klęka na łóżku. Łóżko zrobione jest z twardych desek, okręconych słomianymi powrozami. Bierze do ręki świecę. Wosk kapie na podłogę. Płomień rozjaśnia jego bladą, chudą twarz, napięte mięśnie, skupione oczy. Na zaginionym obrazie Antoniego Kozakiewicza, który ten moment przedstawia, okryty pledem wpatruje się bystrym wzrokiem w drzwi. Ma zapadnięte policzki, wielkie, nieproporcjonalnie wielkie oczy, przypomina trupią czaszkę. Lewą dłonią, pod okręconym słomianymi powrozami łóżkiem podkłada świecę. Powrozy zapalają się długo. Są przegniłe, skręcone mocno, ogień musi się przez nie przegryźć. Levittoux cierpliwie trzyma świecę, niespokojnie spogląda tylko w stronę korytarza. Minie dużo czasu zanim deski chwycą ogień, a łóżko zamieni się w stos. Powoli, powoli słoma zaczyna skwierczeć. Mija minuta. Dwie, dziesięć, dwadzieścia. To żmudne zajęcie. Od powrozów zajmują się deski. Wreszcie i barłóg leniwie zaczyna się palić. Potem wszystko dzieje się coraz szybciej. Ogień zaczyna pożerać gruby pled, którym okrywa się Levittoux. Dym wypełnia
137 celę. Siwe kłęby smarują ściany. Pod sadzą znikają więzienne napisy i koślawe nagrobki. Od koca zajmuje się koszula. Ciało, jak kloc drewna, opada na rozżarzony stos. Przywiera. Języki ognia oblizują plecy. Ogień jest coraz większy, suche deski pękają z hukiem. Płonie, płonie! Krzyczy! Z krzykiem do płuc wdziera się dym, wdziera się ogień. Ogień jest wszędzie, syczy, strzela. Płoną włosy, nie można oddychać, nie można patrzeć, siwe, czarne kłęby w gardle, w oczach, oczy mętnieją, ślepną, skóra schodzi, kurczy się, pęka, smród spalonego mięsa. Ciało. Płomienie chłoszczą plecy, skóra na plecach wysycha i pęka, pęknięcia są równe jak rany cięte. Rany od knuta, rany od ognia. Drewno strzela, strzela, pęka, pękają przegrody w płucach rozsadzone przez dym, krew, krew zalewa płuca i miesza się z dymem. Nieruchomy tułów. Skwierczy. Ogień jest spokojniejszy. Pod skórą mięśnie stają się szaroróżowe. Kiedy kłęby dymu przedostają się na korytarz przez szparę w drzwiach, szyldwach zaczyna wrzeszczeć. Pali się więzienie! Po drugiej stronie korytarza, Jan Siesicki widzi ze swojej celi światło, bijącą z naprzeciwka łunę. W Cytadeli zamieszanie, nerwowe okrzyki. Szukać klucznika! Zanim znajdują pijanego klucznika i klucze, mijają kolejne minuty. Biegną do celi. Przez otwarte drzwi wylewa się chmura czarnego dymu, gęsta i tłusta. Karol Levittoux nie żyje. Leży z podwiniętymi kolanami, z twarzą i piersią zwęgloną. Spalonego wleką korytarzem. Głowa stuka po podłodze. W ciągu następnych dni w Cytadeli wydano dwa zarządzenia:
1) Matce ciała oddać nie wolno. 2) Zakazuje się posiadania świec w celach. VI Na dziedzińcu Cytadeli, niedaleko ulicy im. Karola Levittoux, rośnie pokrzywiona polna grusza. Wbita obok w ziemię tabliczka objaśnia, że Pyrus communis posadzono w roku. Gdy więzień celi nr umierał, była ledwie chudym badylem. Potem pień stawał się coraz grubszy, kora twardniała, kwiaty zaczęły rodzić owoce. Dookoła rozbrzmiewały echa opowieści o łukowskim spaleńcu. Historia człowieka nigdy nie kończy się z jego śmiercią. Powstają nowe akapity, rozdziały, bez końca. Czasem urywa się, zanika, a potem ujawnia w miejscach zupełnie niespodziewanych. Albo zatacza koło. W maju 1940 roku, dziewięćdziesiąt dziewięć lat po samobójstwie w Cytadeli, sto lat po posadzeniu na dziedzińcu X Pawilonu polnej gruszy, lekarz wojskowy, major Henryk Julian Levittoux, stryjeczny prawnuk spaleńca, zgodnie z radzieckim rozkazem nr 00350 („o rozładowaniu więzień”) z obozu jenieckiego w Starobielsku trafia do miasta Charków. W budynku NKWD, przy placu Dzierżyńskiego 3, do jego karku przywiera zimno lufy. Inne Imperium pożera innego Levittoux. Grusza rośnie dalej. Grzegorz Szymanik
138
Żywią i się bronią
RE CEN ZJA
Bartłomiej Grubich
Jak sam jej tytuł wskazuje, głównym tematem książki Grzegorza Forysia pt. „Dynamika sporu. Protesty rolników w III Rzeczpospolitej” ,są protesty społeczne. Stanowią one jednak zaledwie punkt wyjścia do szerszych rozważań o rolnikach oraz ich sytuacji po 1989 r. Autor wyróżnia dwa okresy nasilenia aktywności rolniczego sprzeciwu wobec realiów społeczno-gospodarczych. Pierwszy cykl to lata 1989-1993, czyli okres radykalnego przechodzenia do gospodarki wolnorynkowej. Drugi cykl przypada na lata 1997-2001, gdy w Polsce rządziła AWS, kontynuująca „reformy” budzące sprzeciw wielu grup, nie tylko rolników. Badania Forysia dotyczą jedynie drugiego cyklu protestów. W przypadku pierwszego, korzysta on z danych zebranych przez innych autorów. W swojej analizie lat 1997-2001 autor dokładnie prześledził wybrane tytuły prasowe („Gazetę Wyborczą” i „Rzeczpospolitą”) pod kątem występowania informacji dotyczących protestów, a następnie „wyciągnął” dane istotne dla badacza – liczebność, formy działania, werbalną i niewerbalną symbolikę, a także cele protestujących. „Dynamika sporu...” ma charakter typowo naukowy. Stąd też np. dwa początkowe rozdziały są omówieniem teorii dotyczących ruchów społecznych, ze szczególnym uwzględnieniem ruchów chłopskich. Przebrnięcie przez nie może być dla wielu czytelników męczące, zwłaszcza, że autor często powtarza pewne wątki. Oczywiście te rozdziały są w przypadku książki akademickiej konieczne, wydaje się jednak, że poświęcono im nazbyt dużo miejsca. Nie one są jednak najistotniejsze. W partiach stanowiących sedno książki, Foryś dobrze łączy teorię z empirią. Podjęte wątki mają oparcie w przytaczanych danych, konkluzje są wypowiadane w sposób ostrożny, a przede wszystkim – uzasadniony. Dzięki temu autor nie popada ani w ideologizowanie, ani w nadintepretację; momentami można mu wręcz wytknąć nazbyt daleko idącą ostrożność w formułowaniu sądów. A szkoda, bo nawet, gdyby jego subiektywne opinie były błędne, powstałoby pole do dyskusji i polemik. Uzupełnienia odautorskim komentarzem brakuje tym bardziej, iż przedstawione w książce fakty mogą „namieszać” w wielu
głowach. „Dynamika sporu...” obala bowiem wiele mitów dotyczących polskich rolników i rolnictwa. Jaki więc obraz rolników wyłania się z książki Forysia? Przede wszystkim jest to grupa społeczna, jak pokazuje historia, często pokrzywdzona. Autor pisze o trwałym deprecjonowaniu rolnictwa, zarówno przez rynek, jak i przez państwo, począwszy od XIX w. i rozpoczętego wówczas uwłaszczenia. Błędne są opinie mówiące o nieuzasadnionym egoizmie czy roszczeniowości rolników. Jak stwierdza Foryś, można obronić twierdzenie, które wskazuje na zasadniczą rolę czynników ekonomicznych w generowaniu protestów rolniczych, związanych ściśle, jak wynika z analiz, z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną właścicieli gospodarstw rolnych. Nie oznacza to bynajmniej, iż protestować idą ci, którzy mają najmniejsze, niezmodernizowane gospodarstwa, innymi słowy – ci, którzy „nie mają nic do stracenia”. Jest wprost przeciwnie, i ten wątek przewija się przez całą książkę. Otóż głównymi aktorami w dotychczasowych protestach byli właściciele dużych gospodarstw z rejonów, gdzie rolnictwo jest względnie nowoczesne. Nie są to więc wcale inicjatywy środowisk „zacofanych” i „nieprzystosowanych”. Dwa główne wytłumaczenia tego faktu, które proponuje autor, wydają się rozsądne. Po pierwsze, co jest dość banalnym wyjaśnieniem, to właściciele dużych gospodarstw posiadają fundusze umożliwiające angażowanie się w protesty. Po drugie natomiast, są oni w znacznie większym stopniu zależni od rynku, dlatego najmocniej doświadczają skutków liberalizacji gospodarki. Szczególnie, że okres PRL-u w znacznej mierze zniszczył rolnictwo, które pozostawione samemu sobie na starcie transformacji nie mogło osiągnąć o własnych siłach „krytycznej masy” reform i potrzebowało w tym celu wsparcia z zewnątrz w postaci odpowiedniej polityki rolnej państwa. Paradoksalnie, mimo iż otoczenie rolnictwa było źródłem jego opresji, to z jego kręgów konieczne były impulsy w celu przełamania głębokiego kryzysu, w jakim znalazły się na progu lat dziewięćdziesiątych gospodarstwa rodzinne i pracownicy rolni likwidowanych gospodarstw państwowych. Korzystne w tym względzie działania podjęto w latach 1993-1997, po okresie pierwszej fali protestów. Myliłby się jednak ten, kto po usłyszeniu takich wyjaśnień zarzucałby rolnikom niesamodzielność i chęć bycia całkowicie uzależnionymi od państwa. Mieli po prostu świadomość tego, iż rolnictwo to specyficzna gałąź gospodarki, która wymaga pomocy. Jak wskazuje autor książki, takie podejście było początkowo związane z dziedzictwem PRL-u, lecz z upływem lat
139 coraz silniejsza była chęć naśladowania wzorców zachodnich, czyli polityki rolnej Unii Europejskiej, której cechą był i jest interwencjonizm. Takie podejście nie wykluczało bynajmniej własnej inicjatywy i kreatywności. Foryś udowadnia wręcz, iż – uogólniając – rolnicy to grupa racjonalna w swoich decyzjach ekonomicznych i politycznych. Odznaczająca się ponadto dużą samodzielnością, gdyż zawsze główny ciężar związany z modernizacją spoczywał na barkach /.../ rolników. Nie inaczej było w okresie transformacji, kiedy to polityka gospodarcza skutkowała transferem znacznych środków nie do rolnictwa, ale z rolnictwa do jego otoczenia, doprowadzając, wbrew woli rolników, do finansowania przez rolnictwo rozwoju innych sektorów gospodarki. Również w momentach, gdy sytuacja ekonomiczna rolników ulegała pogorszeniu i decydowali się oni na podjęcie protestów, dowodzili swojej racjonalności. Poszczególne środowiska odpowiedzialne za organizowanie protestów (czyli przede wszystkim „Solidarność” Rolników Indywidualnych oraz Samoobrona), choć z innym dziedzictwem politycznym i planami na przyszłość, nie traciły energii na konflikty między sobą, lecz współpracowały. Nie było również niepotrzebnych podziałów w przypadku przedstawicieli producentów związanych z tym sektorem. Foryś ukazuje to poprzez wyróżnienie trzech cykli protestacyjnych w latach 1997-2001. Różnią się one ze względu na przedmiot sporu z państwem: kwestia skupu i ceny zbóż (cykl „zbożowy”); problemy z ceną i skupem wieprzowiny (cykl „wieprzowy”); skup buraków cukrowych i prywatyzacja cukrowni oraz utworzenie polskiego holdingu cukrowego (cykl „cukrowy”). I choć oczywiście widoczna była walka i jasno określone partykularne interesy poszczególnych grup, to jednak nie wpływały one na ilościowy ani jakościowy aspekt protestów. Można wręcz mówić o pewnym porozumieniu ponad podziałami – aczkolwiek, jak już wspomniałem, głównie w obrębie grupy względnie zamożnych właścicieli gospodarstw rolnych. Było to zjawisko wyjątkowe na tle reszty Europy. Jak stwierdza autor, sytuację w Polsce wyróżniał brak wzajemnego przeciwstawienia sobie interesów różnych grup producentów. Solidarność środowiska, przynajmniej wśród grup producentów, była w tym przypadku silniejsza. Choć ta ostatnia uwaga nastraja optymistycznie, należy też wspomnieć o pewnej negatywnej tendencji w polskim życiu publicznym, którą dobrze unaocznia także przykład protestów rolniczych. Chodzi o radykalizację nie tyle żądań, co form działania. Było to konsekwencją, jak dowodzi Foryś, większej skuteczności wystąpień radykalnych. W ten sposób napędzano konflikt, który przestawał być funkcjonalny dla polityki rolnej. Szczególnie, iż wzrostowi radykalizmu protestujących towarzyszyły coraz ostrzejsze interwencje policji. W ten sposób przeprowadzano doraźne działania państwa na rzecz rolnictwa, za którymi nie szły jednak zmiany systemowe. Okres ten charakteryzował się niestabilnością i dochodzeniem do porozumienia pod presją agresywnego konfliktu. Był to również powód, choć
nie najistotniejszy, tego, iż podczas gdy owocem pierwszej fali protestów rolniczych były działania o charakterze systemowym, w drugim okresie mieliśmy do czynienia z korektą tego, co wypracowane zostało wcześniej w polityce rolnej. /.../ W pierwszym okresie domagano się głównie kompensacji materialnych, ale najważniejszym efektem były kompleksowe zmiany instytucjonalne w rolnictwie, natomiast w drugim okresie żądano przeorientowania polityki rolnej, ale uzyskano przede wszystkim realizację partykularnych żądań grup interesów, co w konsekwencji doprowadziło do korekty polityki rolnej. Protestujący – wątek ten w „Dynamice sporu” przewija się wielokrotnie – raczej nie przejmowali się opinią publiczną. Niewątpliwie jest to swego rodzaju cnota, lecz z drugiej strony – ignorancja, dlatego trudno mówić o tym w sposób jednoznaczny. Ciekawsze niż konsekwencje tego stanu rzeczy, są jednak jego powody. Wiążą się one przede wszystkim z kwestiami dotyczącymi sfery symbolicznej. Polskie rolnictwo jest w oczach mieszkańców wsi fundamentem naszej państwowości, stąd też walka o jedno, równa się walce o drugie. Autor książki przytacza przykłady haseł, które wykorzystywano w czasie protestów, wraz z licznymi symbolami odwołującymi się do państwa, narodu (flaga, godło). Podobnie rzecz się ma z wykorzystywaniem symboli religijnych. Zarówno symbolika narodowa, jak ireligijna, mają również służyć wskazaniu na to, iż współczesne formy sprzeciwu rolników są przedłużeniem tradycji buntów chłopskich począwszy od XIX w. oraz odwołaniem do etosu chłopskiego. Zdaniem Forysia, jest to jednak często manipulacja ze strony protestujących. Pisze on, iż sfera symboliczna pokazała
140 brak rzeczywistego przywiązania rolników (przynajmniej dominujących w protestach przedstawicieli producentów) do trwałego zbioru wartości charakterystycznych dla klasy chłopskiej. Obecność elementów etosu chłopskiego była jedynie celowym zabiegiem manipulacyjnym kontestatorów. /.../ Innymi słowy miał uczynić ich działania elementem długiej tradycji walki chłopskiej o uwzględnienie interesów i roli tej kategorii w narodzie. Wedle autora książki, przykładem tego jest ambiwalentny stosunek rolników wobec ziemi oraz jej płodów. Z jednej strony uznawali je za obiekty znaczące pod względem społeczno-kulturowym, godne powszechnego szacunku, tworzące ciągłość tożsamości z chłopskimi przodkami. Jednocześnie, w trakcie protestów niszczyli np. zboże, co spotkało się z krytyką nawet przychylnego im dotychczas Kościoła. Autor książki twierdzi, iż odwoływanie się do idei oraz symboliki związanych z chłopstwem legitymizowało w przekonaniu rolników ich działania, stąd nie ubiegali się o przychylność opinii publicznej (szczególnie, że i tak była nastawiona do nich pozytywnie, zapewne z racji świadomości ciężkiego położenia materialnego wsi). Innym ciekawym wątkiem książki jest to, że w analizowanych przez Forysia okresach, partie polityczne rzadko próbowały wykorzystywać działania rolników do swoich celów. Jeśli już robiły tak, to w miesiącach bezpośrednio poprzedzających wybory. Jest to wyraźna różnica w porównaniu do dzisiejszej sytuacji, gdzie partie, szczególnie opozycyjne, błyskawicznie odwołują się do protestów różnych grup społecznych. Często niestety tylko po to, aby „ugrać” na tym kapitał polityczny. Wyjątkiem, silnie akcentowanym przez autora, są działania Samoobrony. Partia ta od początku istnienia (1992) dążyła do wprowadzenia swoich liderów do Sejmu i Senatu. Jak wiemy, udało się to po pewnym czasie na dwie kadencje. Niestety wiązało się to z jednym z nielicznych załamań solidarności w środowiskach rolniczych, gdy Samoobrona w 1999 r. odrzuciła propozycje rządu. Jak pisze Foryś, powodem tego były /.../ przede wszystkim ambicje polityczne jej lidera i podyktowana nimi taktyka polityczna, a nie rzeczywiste różnice w stosunku do podpisanego w tym czasie porozumienia z rządem. Potwierdzeniem tego była dezaprobata większości zwolenników tej organizacji dla działań jej lidera (niestety tej tezy autor w żaden sposób nie dowodzi, a bardzo dobry wynik partii w wyborach w 2001 r. raczej zaprzecza jego twierdzeniom). Przy okazji warto wskazać, iż Samoobrona to jedyna jawnie antysystemowa organizacja spośród zaangażowanych w protesty. Trudno jednak stwierdzić, ile w tym podejściu taktyki, mającej na celu zaistnienie w polityce, a ile realnego planu daleko idących zmian. Jak jednak trafnie zauważa autor, odnosząc się także do innych, zwłaszcza opozycyjnych partii podejmujących publicznie tematykę rolników i rolniczych protestów, bez dociekania, czy było to zgodne z intencjami tych podmiotów, czy też wbrew ich woli, trzeba stwierdzić, że przyniosło korzyści sprawie rolnictwa poprzez wprowadzenie jego problemów w obszar bieżącej debaty politycznej.
Tytułową dynamikę protestów rolników w III RP scharakteryzować można wskazaniem czterech głównych trendów. Po pierwsze możemy mówić o instytucjonalizacji, której przejawem jest wzrost roli organizacji inicjujących i przeprowadzających akcje protestacyjne. Równocześnie spada liczba protestów spontanicznych, zawiązywanych ad hoc przez lokalne środowiska rolnicze. W ten sposób protesty zyskują większą siłę, a co za tym idzie, większe są szanse osiągnięcia ich celów. Z drugiej strony, należy również pamiętać, iż zaangażowanie zewnętrznych w pewien sposób aktorów do mobilizacji i koordynacji działań, sprzyjać może wykorzystywaniu protestów w sposób partykularny przez owe organizacje (a nie w interesie samych, bezpośrednio zaangażowanych, rolników). Z powyższym wiąże się profesjonalizacja oraz rutynizacja. Ta pierwsza wyraża się przede wszystkim we wzroście odsetka serii protestów i kampanii protestacyjnych, kosztem liczby pojedynczych działań. Natomiast rutynizacja wiąże się z wypracowywaniem stałego repertuaru stosowanego przez rolników, jak np. blokady dróg. Kolejnym istotnym zjawiskiem, wspominanym tu już kilkakrotnie, jest ekonomizacja protestów. Wszystkie protesty odwoływały się do sfery gospodarczej, która była ich podłożem, a także ekonomia wyznaczała skład protestujących (właściciele dużych gospodarstw i producenci) oraz ich postulaty. Wydaje się, iż wszystkie te cztery procesy będą postępować. Dodatkowo można się spodziewać, że będą obejmowały poziom ponadnarodowy. Być może wraz z integracją państw w ramach Unii Europejskiej, również organizacje rolnicze będą integrować się we wspólnym działaniu kontestacyjnym. Motywacje i postulaty nadal jednak będą związane przede wszystkim z kwestiami ekonomicznymi. Autor podszedł do problematyki tytułowej „dynamiki sporu” w sposób kompleksowy i względnie szeroki, nie zapominając o całym politycznym, ekonomicznym i społecznym kontekście. W ten sposób, wychodząc od konkretnego zagadnienia, jakim są protesty rolnicze, powiedział dużo o rolnikach, o ich położeniu w okresie ostatnich dwustu lat, ze szczególnym uwzględnieniem przemian po transformacji ustrojowej. Książka nie jest laurką dla jakiejkolwiek partii, rządu czy samych rolników, nie jest też wobec nich nieuzasadnioną krytyką. Jest to po prostu rzeczowe potraktowanie tematu. Wskazuje na ekonomiczną racjonalność oporu rolników, jednocześnie demaskując pewne sprzeczności i manipulacje w obrębie tego ruchu społecznego. Z tych i innych powodów warto przeczytać tę jedną z nielicznych prac zajmujących się wspomnianą tematyką. Bartłomiej Grubich
Grzegorz Foryś, Dynamika sporu. Protesty rolników w III Rzeczpospolitej, Wydawnictwo Naukowe „Scholar”, Warszawa 2008.
Historia pewnej szlachetności
RE CEN ZJA
Remigiusz Okraska
Anarchista, patriota, członek PPS – Frakcja Rewolucyjna (czyli „prawicowej” i „piłsudczykowskiej”), mason, żołnierz polski w wojnie z bolszewikami, wybitny teoretyk i działacz spółdzielczości, radykalny lewicowiec, który w PRL-u znalazł się na marginesie życia publicznego – już tylko ta wyliczanka wskazuje, że Jan Wolski był postacią nietuzinkową. Gdy dodamy, że był również kimś, kto przez swoje przyjaźnie „polityczne” niczym klamra spinał kilka pokoleń – od Edwarda Abramowskiego po Jana Olszewskiego, będzie to już wstęp do biografii postaci niezwykłej. I niemal zapomnianej. Na szczęście niedawno przypomnianej dzięki książce Adama Benona Duszyka pt. „Ostatni niepokorny”. Można zapytać, cóż nam po wspominkach o postaciach od dawna nieżyjących, o koncepcjach, które rozpisane na szczegółowe programy nierzadko mają się do dzisiejszych wyzwań tak, jak chałupa ze skansenu do nowoczesnego osiedla. Anachronizm wielu pomysłów Wolskiego i jemu podobnych jest oczywisty. Żywe natomiast pozostaje – czy raczej: pozostać powinno – to nieuchwytne coś, co nazywa się etosem, systemem wartości, szeroko rozumianym światopoglądem. Choć nasze czasy określa wiele czynników nieprzystających do realiów, w których tworzył i działał Jan Wolski, to bez wątpienia jego droga życiowa i główne założenia ideologiczne mogą być pomocne jako wskazówka dla dzisiejszych „bojowników” o tak czy inaczej pojmowany lepszy świat. Nie ma oczywiście sensu dokładne streszczanie książki o charakterze biograficznym, gdyż odebrałoby to przyjemność tym, którzy po nią sięgną. Przedstawmy zatem jedynie zarys podstawowych faktów. Jan Wolski urodził się w roku na północy Rosji, gdzie jego ojciec był wówczas nadleśniczym. Rodzina była szlachecka, a po śmierci ojca (gdy chłopiec miał zaledwie lat), zamieszkała na Wileńszczyźnie w posiadłości dziadka ze strony matki. Maturę Wolski zdał w Wilnie, później studiował w Charkowie na Wydziale Historyczno-Filologicznym i Prawnym, lecz prawdopodobnie nie sfinalizował magisterium. Można powiedzieć, że jego droga była typowa – choć brzmi to dziwacznie w przypadku tak barwnej postaci – dla tego odłamu ówczesnej młodej inteligencji, która łączyła radykalizm społeczny z dążeniami niepodległościowymi.
Już w gimnazjum należał do nielegalnych kółek samokształceniowych, na studiach wstąpił do „Filarecji” – Związku Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej, czyli młodzieżowej „przybudówki” PPS – Frakcja Rewolucyjna, której to partii też został członkiem. Pisywał w prasie lewicującej, już jako nastolatek interesował się spółdzielczością, współtworzył wśród studentów inicjatywy wzajemnego wsparcia, dbając o to, by pomagały głównie najuboższym. Podobnych mu było wówczas wielu, zresztą ich nazwiska Duszyk skrupulatnie wymienia; znaczna część z nich zapisała się w historii Polski złotymi zgłoskami, niezależnie jaką opcję ideową i pole pracy społecznej wybrali. Aspekt personalny biografii Wolskiego to zresztą dla czytelnika przyjemność sama w sobie, tyle tu mało znanych faktów, nieoczekiwanych związków ideowych i towarzyskich – wspomnę tylko o jednym: przyjacielem i wieloletnim współpracownikiem Wolskiego w spółdzielczości pracy był Jerzy Kołakowski, ojciec znanego filozofa.
141
Tym, co można uznać za wyróżnik bohatera książki to szczególna, nawet w tym szlachetnym towarzystwie, wrażliwość na ludzką krzywdę. Przejawiała się w rozmaitych działaniach, jak np. wspomniana samopomoc studencka, w momentami aż przesadnym braku dbałości o własne interesy, w osobistym poświęceniu – choćby wtedy, gdy Wolski przekazał otrzymany spadek ubogiej wdowie, matce kilkorga dzieci, a sam nadal utrzymywał się z udzielania korepetycji. Filantropia filantropią, jednak już jako nastolatek zaczął się interesować szerzej zakrojonymi i pozbawionymi uznaniowości formami poprawy losu krzywdzonych. Nie porzucając dążeń do odbudowy państwa polskiego, młody Jan Wolski sympatyzował z anarchizmem, co sprawiło, iż został wielkim zwolennikiem oddolnej samoorganizacji społecznej. Stąd właśnie jego fascynacja spółdzielczością i to w jej formie „dzikiej”, spontanicznej, obywającej się bez instytucjonalnej „czapy”. Punktem wyjścia do tych zainteresowań, jak i modelem kooperacji stały się dlań tzw. artele robotników rosyjskich. Artel to forma wspólnej pracy i samopomocy, pozbawiona biurokracji i sztywnej hierarchii – były to luźne struktury, oparte na zaufaniu, więziach międzyludzkich, nierzadko powoływane ad hoc dla realizacji konkretnego zadania (jak rozładunek barek rzecznych), a gdy istniejące dłużej, to i tak niezmiernie „płynne”, niesformalizowane. Autor książki w bardzo ciekawy i obrazowy sposób przedstawia młodzieńcze zainteresowania Wolskiego takimi formami współpracy, jego wnikliwe studia nad zasadami, którymi się one rządziły. A także to, jak owe obserwacje i sympatie towarzyszyły mu przez całe życie – poświęcił je na nieustępliwą walkę o zdemokratyzowanie spółdzielczości, wyeliminowanie z niej działań i mechanizmów, które w szlachetnym z założenia ruchu społecznym odtwarzały celowo lub mimochodem negatywne zjawiska zależności, poddaństwa, klikowości itp. Zanim jednak został spółdzielcą „pełną gębą”, przeżył kilka epizodów typowych dla najlepszej części pokolenia. Studia przerwał, gdy po wybuchu I wojny światowej „Filarecja” wezwała swoich członków, aby przybyli do centralnej części Polski wspierać działania niepodległościowe. Pod koniec roku został przez niemiecką żandarmerię aresztowany w Warszawie na zebraniu PPS-u. Półtora roku spędził w więzieniach i obozach jenieckich. Gdy odzyskał wolność wiosną r., rzucił się w wir działalności społecznej – m.in. uniwersytet ludowy, spółdzielczość spożywców, należał też do grona uczniów Edwarda Abramowskiego, który jak się wydaje odcisnął na nim najsilniejsze piętno ideowe. Wielką zaletą książki Duszyka jest nie tylko przypomnienie losów Wolskiego, ale także ukazanie przez ich pryzmat dziejów pewnej formacji ni to ideowej, ni to pokoleniowej, ni to wreszcie towarzyskiej. Mniej uwagi poświęcił autor – a szkoda – jej specyfice, wyrażającej się tym, co w moim odczuciu było w niej najcenniejsze, mianowicie oryginalności ideowej i umiejętności harmonijnego łączenia postaw, zdawałoby się, sprzecznych. Jan Wolski – i wielu
RYSUNEK Z OKŁADKI KSIĄŻKI JANA WOLSKIEGO „ZASADY I WYTYCZNE SPÓŁDZIELNI PRACY (PODRĘCZNIK INSTRUKCYJNY)”, WYDANEJ NAKŁADEM TOWARZYSTWA POPIERANIA KOOPERACJI PRACY W ROKU 1936 (ZE ZBIORÓW REMIGIUSZA OKRASKI)
142
podobnych – wymykał się ciasnym klasyfikacjom. Nie było to bynajmniej poszukiwanie oryginalności na siłę, a tym bardziej snobowanie się na intelektualny ekscentryzm, lecz dokonana ze znakomitym wyczuciem synteza wartościowych postaw w konkretnym momencie historycznym. Bohater książki potrafił bowiem dostrzec ograniczenia własnych poglądów w ogóle i w konkretnej sytuacji, a także rozumiał, że „robić swoje” należy na wiele sposobów i nie jest to żadna „zdrada” czy „konformizm”. Dość powiedzieć, że Wolski, pozostając zwolennikiem instytucji oddolnych, niechętny wobec państwowego centralizmu, hierarchii itp., po tym, jak zgłosił się na ochotnika na front wojny polsko-bolszewickiej, został jednym z czołowych działaczy spółdzielczości spożywców w Wojsku Polskim. Wielokrotnie współpracował także jako spółdzielca z najwyższymi władzami i instytucjami państwowymi. Ba, z książki dowiadujemy się również – choć to wątek ledwie wzmiankowany – że był wielkim sympatykiem Piłsudskiego nawet po zamachu majowym! Równie ciekawa jest przynależność Wolskiego do wolnomularstwa, gdyż należąc do tej tajnej i hierarchicznej organizacji, stale dążył do jej demokratyzacji, porzucenia rytualnego sztafażu, postawienia w centrum zainteresowań społecznego konkretu zamiast ogólnikowych humanistycznych sloganów; stanowczo odrzucał także wszelkie propozycje polepszenia własnego statusu dzięki masońskim koneksjom. Bez wątpienia zupełnie „w poprzek” utartych schematów pozostawał też jego stosunek wobec kwestii narodowej. O ile główny nurt anarchizmu krytykował, nierzadko zajadle, samą identyfikację etniczną, o tyle bohater książki dystansował się od machiny państwa narodowego (choć uważał, że państwo polskie jest lepsze niż zależność od zaborców), lecz cenił tożsamość narodową i znaczną część tradycji kulturowych Polaków – poczynając od czasów szlacheckiej „anarchii”, poprzez etos walk
143 narodowowyzwoleńczych, a kończąc na pochwale odzyskania niepodległości. Nie był to – wbrew opiniom Duszyka – całkowicie nowy koncept na gruncie anarchizmu (dość wspomnieć patriotyzm Proudhona) czy szerzej pojętej teorii samorządno-wolnościowej (niemal identyczne stanowisko zajmował Abramowski), jednak bez wątpienia dobrze oddaje intelektualną odwagę Wolskiego. Wróćmy do chronologii. Niepodległa Polska to czas, w którym rozkwitła jego spółdzielcza pasja. Najpierw został lustratorem centrali spółdzielczości spożywców „Społem”. Następnie organizował oraz koncepcyjnie wspierał rozwój kooperatyw spożywczych w wojsku (z pobudek patriotycznych uważał, że powinno się ono maksymalnie uniezależnić od dostawców prywatnych, zwłaszcza zagranicznych), nie rezygnując z zaangażowania w tego typu inicjatywy wśród ludności cywilnej. Początek lat . poświęcił również badaniu i propagowaniu spółdzielczości uczniowskiej. Dał się wówczas poznać jako znakomity autor publikacji instruktażowych, pisząc kilka kluczowych pozycji prezentujących założenia ruchu kooperatywnego, okresowo redagował również pismo „Społem!”. Tylko w latach - wygłosił w całej Polsce ponad odczytów propagujących różne formy spółdzielczości. Należał także do pionierów ochrony interesów pracowników spółdzielczości, podejmując pierwsze próby powołania związku zawodowego w tym sektorze. Poprzestańmy na tej wyliczance, choć to zaledwie zarys form aktywności, pomysłów i funkcji Jana Wolskiego w ruchu kooperatywnym, realizowanych – co warte podkreślenia – ponad organizacyjnymi i ideowymi podziałami w jego łonie. Wkrótce zainteresował się dziedziną, która stała się zarazem idée fixe, jak i miłością jego życia – spółdzielczością pracy. Tu konieczne jest uściślenie: spółdzielczość pracy nie jest, jak dziś sądzi wiele osób, tożsama ze spółdzielczością wytwórczą. Ta ostatnia realizuje całokształt procesu produkcyjnego, począwszy od pomysłu na działanie, przez zakup surowców, organizowanie wytwarzania wyrobów, na sprzedaży hurtowej kończąc – innymi słowy, obejmuje ona zakres działań całego przedsiębiorstwa. W „czystej” spółdzielczości pracy kluczowe pozostaje natomiast zorganizowanie samej działalności produkcyjnej na zasadach oddolnych i samorządnych. O ile bowiem nie jest możliwe uspółdzielczenie niektórych branż czy przedsiębiorstw (np. sektor zbrojeniowy ze względów strategicznych musi pozostać pod kontrolą państwa), o tyle nawet w nich część procesu produkcyjnego można zorganizować na zasadach spółdzielczości pracy – zlecając konkretne zadania zrzeszonym robotnikom. W wielu przypadkach jest to prostsze, np. umożliwia tworzenie spółdzielni bez dużych kapitałów na zakup surowców, gdyż te nabywają zleceniodawcy. Przykładowo, żadna spółdzielnia pracy nie wygra państwowego przetargu na wykonanie zapory rzecznej, nie mając środków na ogromne wydatki związane z zakupem materiałów – może jednak otrzymać to zadanie, gdy państwo
sfinansuje cement, stal itp., a wkładem spółdzielców będzie ludzka praca, wykonawstwo zlecenia. Takie rozwiązanie umożliwia również, a może przede wszystkim, ochronę pracowników przed wyzyskiem w tych gałęziach gospodarki, których uspołecznienie nie jest możliwe w ogóle lub w danych warunkach. W takiej sytuacji pracownicy zrzeszają się dobrowolnie i na własnych zasadach organizują produkcję, a zleceniodawcę interesuje tylko wyrób finalny, nie ingeruje on w stosunki pracy, nie jest już „panem i władcą” robotników, lecz jedynie ich kontrahentem. Umożliwia to wytwarzanie dóbr użytkowych w warunkach daleko lepszych niż gdyby ci sami pracownicy pozostali – jak to określał Wolski – najmitami. Lepszych nie tylko z uwagi na to, że zorganizowanie produkcji na zasadach samorządności wyklucza lub ogranicza wyzysk pracowników, lecz także dlatego, iż oferuje znacznie większe możliwości takiego ustalenia reguł, aby praca nie była monotonną, żmudną harówką, lecz czynem twórczym. W ten sposób minimalizuje się zarazem wyzysk ekonomiczny, jak i negatywne aspekty pracy najemnej – następuje to, co dziś nazywamy jej humanizacją. Wolski zaś był właśnie takim lewicowcem, który silnie akcentował zarówno wymiar ekonomiczny, jak i psychologiczno-moralny wyzwolenia – dążył do sytuacji, w której zaistnieje jednocześnie wolne społeczeństwo i wolna jednostka. Duszyk cytuje jeden z jego tekstów: Przy warsztacie pracy najemnej jest on [pracownik] tylko narzędziem w ręku podstawionego przez kapitał zwierzchnika. Narzędziem bezwzględnie posłusznym. Posłuszeństwo – oto jego obowiązek. Jego siła, jego zdolności, jego inteligencja, potrzebne są tu jedynie na to, aby jak najdokładniej wykonywał wolę zwierzchnika. /…/ Przez czas pracy zarobkowej wolny obywatel demokracji staje się niewolnikiem. Jeśli tę samą pracę zorganizowano by na zasadach spółdzielczych, gdzie zrzeszeni robotnicy wspólnie decydują, jak mają wyglądać jej poszczególne etapy, sfera wolności fizycznej i psychologicznej poszerzyłaby się znacząco. Pozwoliłoby to, nawet bez całościowych przeobrażeń ustrojowych, zmniejszyć skalę swoistej społecznej „schizofrenii”, w której jako obywatele czy konsumenci zyskujemy coraz więcej praw, a jednocześnie jako pracownicy najemni wciąż tkwimy w stanie quasi-niewolnictwa, będąc jedynie trybikami w maszynie systemu produkcyjnego. Jan Wolski został głównym pomysłodawcą, propagatorem i inicjatorem tego rodzaju spółdzielczości w Polsce. Wyjazd studyjny do Włoch, gromadzenie literatury, popularyzowanie tej formy kooperatyzmu, koncepcje organizacyjne i apele do władz spółdzielczości oraz decydentów państwowych – to jedna strona medalu. Wolski opracował kluczowe dokumenty tego ruchu w Polsce, był autorem wzorcowych statutów spółdzielni pracy, napisał kilka broszur i książek poświęconych owej idei, stworzył zaplecze organizacyjne, jak Sekcja Kooperacji Pracy przy Polskim Towarzystwie Polityki Społecznej, a później niezależne Towarzystwo Popierania Kooperacji Pracy.
144 Drugą stroną medalu było zaś wspieranie konkretnych inicjatyw, jak tworzenie spółdzielni pracy froterów, robotników malarskich, szwaczek-bieliźniarek, robotników ziemnych, rzeźników, stolarzy, krawców, szewców, zecerów itp. Efekty tego aspektu działalności Wolskiego i jego współpracowników były skromne. Złożyło się na to wiele czynników, od nieznajomości samej idei w społeczeństwie, przez niechęć wobec niej nawet wśród wielu działaczy ruchu spółdzielczego, ogólną kiepską sytuację gospodarczą, niewielkie wsparcie decydentów, po kłopoty natury finansowej i technicznej: brak dogodnych kredytów, ubóstwo spółdzielców-robotników, fiasko w kwestii powołania centralnej organizacji (związku rewizyjnego) koordynującej i wspierającej spółdzielczość pracy. Nie było to fiasko idei – ta bowiem przyniosła znakomite owoce choćby w przedfaszystowskich Włoszech (w r. w spółdzielniach pracy zrzeszonych tam było ponad tys. robotników) – lecz zwyczajne, prozaiczne trudne początki, z czego Wolski doskonale zdawał sobie sprawę, zakładając, że jest to działalność rozłożona na wiele lat. Jednak nawet wtedy, gdy Duszyk opisuje fiasko różnych inicjatyw i stosunkowo niewielkie efekty tych udanych, jest w tym coś szlachetnego i wzruszającego. Ukazuje on bowiem swoisty heroizm garstki zapaleńców, którzy gnieżdżąc się w podnajmowanych pokoikach i dokonując „inwestycji” typu zakup maszyny do pisania, mozolnie, krok po kroku, zmierzali do wytyczonego celu, nie zrażając się ogromem przeciwieństw. W obliczu agresji hitlerowskiej na Polskę, Jan Wolski został powołany przez prezydenta stolicy do Miejskiego Zespołu Aprowizacyjnego, utworzonego na bazie „Społem”. Po kapitulacji przekształcony został on przez Niemców w wydział aprowizacji magistratu Warszawy. Gdy okazało się, że Wolskiego nie pozbawiono pracy, w kręgu współpracowników powstała wielobranżowa spółdzielnia pracy „Odbudowa”, która dzięki jego staraniom otrzymywała wiele zleceń od instytucji miejskich. Warto dodać, że w spółdzielni tej znaleźli pracę m.in. intelektualiści, których realia okupacyjne pozbawiły dotychczasowych źródeł utrzymania. Gorzkim paradoksem historii pozostaje fakt, że jeden z głównych celów Wolskiego – powołanie centralnego związku spółdzielczości pracy – udało się osiągnąć właśnie podczas okupacji. W listopadzie r., na bazie środowiska Towarzystwa Popierania Kooperacji Pracy, które rozwiązano, powołany został Związek Spółdzielni Pracy i Wytwórczych. Tu warto wyjaśnić pewną rzecz. Duszyk przypomina rzadko przywoływany fakt, iż spółdzielczość została przez Niemców potraktowana stosunkowo łagodnie, jako dogodny instrument realizacji celów polityki wojennej. Na przykład spółdzielczość spożywców została wykorzystana przez okupantów jako element systemu aprowizacyjnego, co zresztą pozwoliło uratować od śmierci wielu jej działaczy, oraz wspierać struktury podziemnego państwa polskiego. Aby nie było niejasności, należy dodać, że Wolski w czasie wojny wielokrotnie udzielał pomocy ukrywającym się
osobom, w tym Żydom, pozostawał w kontakcie z władzami Polski Podziemnej, wykładał na nielegalnych kursach kształceniowych, zaś dowodzona przezeń centrala spółdzielczości pracy zrezygnowała z zamówień od hitlerowców. Jeszcze bardziej gorzkie w swej wymowie są fakty z kolejnego okresu życia Jana Wolskiego. Gdy z II wojny światowej wyłonił się nowy ład polityczny, miał on prawo oczekiwać, że ziszczą się marzenia o radykalnej przebudowie społecznej, rozkwitnie spółdzielczość, a stosunki pracy ulegną daleko idącej humanizacji. Złudzenia trwały krótko. Współtworzony przez Wolskiego „Program Spółdzielczości Polskiej” został uznany za zbyt radykalny przez prezydenta Bieruta. Spółdzielczość Polski „ludowej” szybko okazała się monstrualnym, biurokratycznym tworem, pełnym karierowiczów, których nie interesowało żadne wyzwalanie pracowników najemnych z wyzysku i stosunków poddaństwa. Wolski z takich powodów zrezygnował już jesienią r. z etatowej pracy w Łodzi, gdzie z ramienia Związku Rewizyjnego Spółdzielni RP miał koordynować zadania spółdzielczości pracy. Przeniósł się do Krakowa, gdzie nadal zatrudniany przez ZRS RP był jednak stopniowo odsuwany od wszelkich istotnych decyzji. Na Uniwersytecie Jagiellońskim zaczął prowadzić wykłady w Studium Spółdzielczym, jednak już w styczniu r. odebrano mu tę możliwość. W podkrakowskiej Woli Justowskiej stworzył Centralny Ośrodek Szkoleniowy Spółdzielczości Pracy, lecz komuniści wkrótce rozwiązali placówkę. Okazało się, że weteran lewicy i spółdzielczości pracowniczej, nieprzejednany krytyk kapitalizmu, nie jest potrzebny, a wręcz przeszkadza władzy „ludowej”. Co gorsza, jego idee zostały nie tyle zaniechane, ile wypaczone. Pierwsze lata PRL-u to żywiołowy rozwój spółdzielczości pracy – ilość powołanych tego typu podmiotów przekroczyła najśmielsze marzenia Wolskiego z międzywojnia. Cóż z tego, skoro były to inicjatywy sztuczne, tworzone odgórnie, będące w praktyce przedsiębiorstwami państwowymi, a spontaniczne spółdzielnie szybko zostawały wciągnięte w podobne tryby, tracąc swój charakter. Spółdzielczość w zasadzie upaństwowiono, pozbawiono autonomii (odgórnie „jednoczono” niezależne placówki), o samorządności robotniczej nie było mowy, a najemnictwo pozostało takie samo, tyle że pod innymi hasłami. Nestora i pioniera kooperatyzmu pracy w Polsce nie tylko usunięto z instytucji spółdzielczych, ale i przypuszczono nań zajadły atak. Jego koncepcje – wpisane w tradycje światowego ruchu kooperatywnego – nazwano pogardliwie „wolszczyzną”, uznano za naiwne i godne jedynie tego, aby wyplenić je z polskiej „spółdzielczości”. Świetnie ukazuje Duszyk to zderzenie autentycznego kooperatyzmu z komunistycznym pseudospółdzielczym oszustwem na przykładzie powojennej praktycznej inicjatywy Wolskiego – spółdzielni pracy „Portowiec”. Bohater książki wraz ze współpracownikami wsparł na przełomie lat / tworzenie spółdzielni robotników portowych.
145 Dotychczas niezrzeszeni, pracowali w złych warunkach, bez stałych zarobków, większość z nich pozbawiona była elementarnie przyzwoitych lokali mieszkalnych. W dodatku niezorganizowana praca była mało efektywna. Dopiero utworzenie „Portowca”, do którego dobrowolnie i spontanicznie zapisali się niemal wszyscy robotnicy portowi z całego Wybrzeża, zmieniło realia zatrudnienia, usprawniło ten dział gospodarki, pozwoliło też polepszyć sytuację bytową spółdzielców – już pod koniec r. oddano im do użytku nowych mieszkań, kolejnych było w budowie. Co równie ważne, „Portowiec”, spółdzielnia wielka, bo mająca ponad tys. aktywnych członków, był za sprawą Wolskiego i jego współpracowników kooperatywą faktyczną, tj. o demokratycznej strukturze władzy, oddolnej kontroli zwykłych członków nad „funkcyjnymi”, z biurokracją ograniczoną do minimum. Duszyk cytuje znamienne słowa jednego z członków zarządu spółdzielni: Jeżeli uważacie, że waszych interesów bronimy źle, jeżeli uważacie, że nie nadajemy się na nasze stanowiska, jeżeli widzicie wśród siebie ludzi, którzy tę pracę wykonają lepiej, proszę – wybierzcie ich na nasze miejsce, a my wtedy pójdziemy z powrotem do portu dźwigać worki. Nie była to sytuacja hipotetyczna – system kontroli był skonstruowany tak, że szeregowi członkowie nie mieli problemów z odwołaniem osób, które uznali za niepożądane we władzach. Nie trwało to jednak długo – gdy tylko władza komunistyczna okrzepła, „Portowca” de facto upaństwowiono, skończyła się demokracja i samorządność pracowników. W „ludowym” państwie nie było miejsca na takie lewicowe „fanaberie”. Losy Jana Wolskiego po roku wywołują poczucie smutku nie tylko dlatego, że człowiek zasłużony i szlachetny został potraktowany tak podle. Książka Duszyka mimochodem, przez pryzmat losów jednostki, ukazuje jak niewiele warte są bajania o lewicowości PRL-u. Na przykładzie spółdzielczości możemy w „Ostatnim niepokornym” prześledzić zupełne porzucenie – ba, wręcz zajadłe zwalczanie – ideałów lewicowych. Nie ograniczało się ono jedynie do mrocznych lat stalinizmu, jak chcieliby niektórzy, przeciwstawiając „złemu” Bierutowi „dobrego” Gomułkę. Rok rzeczywiście przyniósł, pod naciskiem protestów społecznych, „odwilż” i związane z nią nadzieje na humanizację ustroju. Tak było również w spółdzielczości. Na fali przemian Wolski, przez kilka lat bezrobotny lub zatrudniany na fikcyjnych – nie wiążących się z żadną konkretną pracą o zasięgu społecznym – posadach „spółdzielczych”, klepiący z żoną biedę, a przede wszystkim zmarginalizowany jako działacz, wrócił do głównego nurtu kooperatyzmu polskiego. W atmosferze potępiania „błędów i wypaczeń” przypomniano sobie o nestorze spółdzielczości pracy, zaczęto go zapraszać na spotkania ruchu, prosić o radę, II Zjazd Delegatów Centralnego Związku Spółdzielczości Pracy przyjął uchwałę wyrażającą wdzięczność i uznanie dla Wolskiego, przyznano mu odznakę Zasłużonego
Działacza Ruchu Spółdzielczego, wybrano w skład Rady CZSP i do Naczelnej Rady Spółdzielczej. On sam wiązał z „polskim październikiem” wielkie nadzieje na odbudowę autentycznej spółdzielczości i wyzwolenie pracowników najemnych. Już w listopadzie r. przesłał na ręce Władysława Gomułki memoriał w sprawie „odpaństwowienia” i demokratyzacji spółdzielczości pracy, działał w Komitecie Odnowy Ruchu Spółdzielczości Pracy, w styczniu r. został przewodniczącym nowopowstałego Spółdzielczego Instytutu Samorządu Pracy, w tym samym roku ukazała się jego książka „Spółdzielczy samorząd pracy”. Ale nie trwało to długo. Gdy tylko „gomułkizm” się umocnił, zdobycze Października uległy likwidacji. Oczywiście represyjność reżimu nie wróciła już na dawne tory, ale samorządne inicjatywy o lewicowych zasadach i celach spotkał podobny los jak dekadę wcześniej. Instytut Wolskiego uległ likwidacji już w roku , a III Zjazd CZSP „przyklepał” uchwały i praktyki, które były powrotem do centralizacji i upaństwowienia spółdzielczości. Do obiegu wróciły zajadłe ataki na „wolszczyznę”. Był to koniec marzeń i finał spółdzielczych inicjatyw bohatera książki Duszyka. Jeszcze tylko działalność w rozwiązanym wkrótce Klubie Krzywego Koła, jeszcze tylko zakończona atakiem serca rewizja u -letniego starca za kontakty z paryską „Kulturą” (Giedroyc chciał wydać prace Wolskiego o samorządzie pracowniczym), jeszcze tylko upokarzający proces sądowy (uniewinnienie) i blokada edycji jego dzieła życia, „Anachronizmu najemnictwa” – i już władza „ludowa” miała z głowy człowieka, który całe życie poświęcił ideałom socjalizmu, wyzwolenia robotników i demokracji. Jan Wolski zmarł lipca r. Dziś jest niemal całkowicie zapomniany. Książka Adama Benona Duszyka to nie tylko ważny krok ku przypomnieniu tej niezwykłej postaci. Choć nie pozbawiona pewnych słabości – nieco dygresyjny i „rozwlekły” język narracji, nadmierne uproszczenia w referowaniu rozmaitych stanowisk doktrynalnych (anarchizm, idee Abramowskiego), zbyt mała wedle mnie ilość cytatów z trudno dostępnych dziś prac teoretycznych Wolskiego – stanowi przede wszystkim piękny i w pełni uzasadniony hołd. Autorowi należą się za to wyrazy uznania, a książce pozostaje życzyć jak największej rzeszy czytelników. Remigiusz Okraska
Adam Benon Duszyk, Ostatni niepokorny. Jan Wolski 1888-1975 (Anarchista – Wolnomularz – Spółdzielca), Radomskie Towarzystwo Naukowe, Kraków – Radom 2008. Książkę można nabyć w sprzedaży wysyłkowej u wydawcy: Radomskie Towarzystwo Naukowe, ul. Kościuszki 5a, 26-600 Radom, rtn.radom@gmail.com, internetowa księgarnia na stronie www.rtn.radom.pl.
146
Marks
NASZE TRA DYCJE
o Polsce ADAM PRAGIER
W
ygl!da to dziwacznie – ale do Marksa mo"na zastosowa! bez wi"kszego b#"du okre$lenie „pisarz nieznany”. Napisa# Marks wiele prac, które s% prze#o&one na wszystkie j"zyki i wci%& na nowo wydawane. Ale napisa# tak&e mnóstwo artyku#ów, porozsy#anych po pismach europejskich i ameryka'skich w sprawach bie&%cych, i tysi%ce listów tre$ci politycznej. Za dobrych czasów socjalizmu niemieckiego, ten rozproszony dorobek marksowski skrz"tnie zbierano i po cz"$ci wydawano. Tak&e jeszcze po pierwszej wojnie $wiatowej nie brak#o opracowa# monograficznych ró"nych fragmentów marksowskiej my$li politycznej i ekonomicznej, ale dociera#a ona w ma#ym stopniu do szerszych kó#. Upadek socjalizmu europejskiego, zarysowuj%cy si" wspó#rz"dnie z urzeczywistnianiem znacznej cz"$ci jego programu (interesuj%cy przyk#ad dialektyki historycznej), sprawi#, &e Marks, wraz z ca#ym jego dorobkiem, zosta# dzi$ przej"ty przez komunizm, bez &adnego oporu ze strony socjalizmu demokratycznego.
Sytuacja Marksa jako ekonomisty jest podobna do sytuacji Darwina w biologii. Nie podobna przej$! mimo darwinowskiej teorii ewolucji i wszystkie rozwa&ania wspó#czesne i przysz#e o rozwoju "ycia na Ziemi, musz! uwzgl$dnia% – przyjmuj!c czy odrzucaj!c – dokonania Darwina. Spisane przed niespe&na stu laty dzie&o Marksa okazuje si$ w 'wietle pó(niejszej historii pe#ne b#"dnych przewidywa' i jednostronnych sformu#owa'. Ale wiedza akademicka w zakresie socjologii i ekonomii, cho! czasem nie wspomina Marksa, nie posuwa si" naprzód ani na krok w swoich dociekaniach z gór% od pó# wieku, bez przyjmowania czy obalania jego twierdze'. Marks-polityk jest spadkobierc% i kontynuatorem my$li demokratycznej, stworzonej przez rewolucj" francusk% i cho! tego nigdzie nie przyznaje, przez niektóre pr%dy socjalizmu utopijnego. W ekonomii, z pocz%tku zw#aszcza, interesuje si" nie tyle konkretn% stron% zjawisk, ile tworzeniem systemu, opartego na przyj"tych z góry za#o&eniach. Odwraca dialektyk" Hegla od idei do czynnika materialnego i tworzy w taki sposób sw% w#asn% dialektyk" materialistyczn%, która w powi%zaniu z materializmem historycznym ma si" sta! kluczem do zrozumienia wszystkich zjawisk i $wiadomego kierowania ich rozwojem. W polityce wszak&e Marks nie jest doktrynalny, nie buduje abstrakcyjnego systemu, lecz zmaga si" z uk#adem si# w $wiecie, jaki widzi przed sob% i jaki wci%& zmienia si" w jego oczach. Jego busol% jest wolno$! cz#owieka i narodu, tak jak j% proklamowa#a deklaracja praw cz#owieka, si#y dzia#aj%ce ocenia wedle roli, jaka im przypada w danej chwili dziejowej. A teraz – s&o# a sprawa polska. Marks zajmowa& si$ Polsk! &ywo i wiele o niej pisa#. Nie dlatego wcale, by szczególnie pokocha# Polsk" czy nawet zna# j% bli&ej. Ale dlatego, &e naj"ywiej interesowa& si$ – Rosj!. W Rosji widzia& gro(b$ dla wolno$ci Europy i $wiata, i to nawet nie tylko dlatego, &e nienawidzi# despotyzmu carskiego, ale dlatego, &e docenia# znaczenie rosyjskich d%&e' do ekspansji. Chcia# odbudowa! niepodleg#% Polsk" nie jako samotne „przedmurze” broni%ce Europy od wschodu, ale dlatego, &eby wolne i zjednoczone narody, W#ochy, Polska, Niemcy i W"gry, stworzy#y w Europie bastiony demokracji, narodowej i spo#ecznej, zdolne do oporu wobec reakcyjnych monarchii. Dla tego samego celu chcia# te& rozbi! monarchi" austriack% i obali! zarysowuj%c% si" przewag" prusk%.
147 Szczególnie interesuj!ce s! ma"o znane wypowiedzi Marksa z roku 1866 w londy#skim pi$mie „Commonwealth” i jego przemówienie na "!cznym posiedzeniu Rady Mi%dzynarodówki i Polskiego Towarzystwa Robotniczego w Londynie 22 stycznia 1867 r. ku uczczeniu czwartej rocznicy powstania [styczniowego] roku 1863. Artyku" w „Commonwealth” zaczyna si% od s"ów: Gdziekolwiek klasa robotnicza wyst!powa"a samoistnie w ruchu politycznym, jej polityka zagraniczna, od samego pocz#tku, wyra$a"a si! w s"owach – odbudowanie Polski. Tak by"o z ruchem czartystów, póki istnia", tak by"o z francuskim ruchem robotniczym przed rokiem 1848, jak i w owym pami!tnym dniu, gdy robotnicy paryscy demonstrowali przed Zgromadzeniem Narodowym z okrzykiem „Vive la Pologne!”. Tak by"o tak$e w Niemczech w latach 1848 i 1849, gdzie pisma robotnicze domaga"y si! wojny z Rosj# i odbudowania Polski. Marks przypomina, &e mieszcza#stwo w czasie wszystkich powsta# polskich, cho' nie opowiada"o si% g"o$no za Rosj!, ale j! zawsze popiera"o, a tylko jedna Mi%dzynarodówka Robotnicza wo"a"a g"o$no o „opór przeciw wkraczaniu Rosji do Europy i o odbudowanie Polski”. Marks sprzed niespe"na stu laty jest i dzi$ aktualny. Zwraca si% jakby przeciw dzisiejszym lewicowym snobom z „New Statesmana”1, przeciw prof. Carrowi2, prof. Cole’owi3 i prof. Laskiemu4, chwalcom i obro#com Rosji sowieckiej. Wspomina gniewnie, &e z frontu polityki zagranicznej robotników Europy Zachodniej i (rodkowej wy"!czyli si% zwolennicy Proudhona, którzy odprawiaj# s#d nad uci%nion# Polsk# i wyrokuj#, $e zas"u$y"a na swój los. Maj# oni podziw dla Rosji jako dla wielkiego pa&stwa przysz"o%ci, jako dla narodu najbardziej post!powego na globie ziemskim, z którym w zestawieniu taki mizerny kraj jak Ameryka nie jest godzien wspomnienia. Oskar$aj# Rad! Mi!dzynarodówki Robotniczej o to, $e wyznaje bonapartystowsk# zasad! wolno%ci narodowej i $e chce wy"#czy' z Europy wielkoduszny naród rosyjski, co jest grzechem przeciw zasadom powszechnej demokracji i braterstwa wszystkich ludów. Marks zauwa&a, &e ta postawa rewolucyjnych proudhonistów, obrana z frazeologii, godzi si! dos"ownie ze stanowiskiem skrajnych torysów wszystkich krajów w stosunku do Polski i Rosji. Jak&e &ywo przypominaj! te s"owa okres Ja"ty, gdy obok londy#skiego „Daily Workera”5 i wszystkich asów Labour [Party], tak&e ,,Times” doradza" Polakom pogodzenie si% z rzeczywisto$ci! i uznanie $wiatowej misji pa#stwa rosyjskiego. Marks wskazuje, &e rozbiór Polski wp"yn!" na zahamowanie demokracji nie tylko w podbitym kraju, ale tak&e w Europie Zachodniej. W szczególno$ci Prusy zwi!za"y si% z Rosj! solidarno$ci! "upie&ców i wsparte jej pot%g! si%gaj! po opanowanie ca"ych Niemiec. W samych Prusach ucisk rz!du wobec Polaków, ograniczanie ich wolno$ci obywatelskich, swobody prasy i stowarzyszania si%, grozi równocze$nie wolno$ci wszystkich Prusaków. Tylko polityka robotnicza rozumie p"yn!ce st!d niebezpiecze#stwo. Robotnicy – pisze
KO MEN TARZ Była taka lewica… W Polsce niewiele jest s"ów równie zu&ytych i obros"ych tyloma negatywnymi skojarzeniami, jak „lewica”. To najwi!ksza „zdobycz” PRL-u – zohydzenie lewicowo$ci nawet tym, którzy maj! pogl!dy prospo"eczne. Wida' to w badaniach opinii publicznej, w których Polacy deklaruj! warto$ci nierzadko znacznie bardziej egalitarne i „socjalne” ni& mieszka#cy Francji czy Szwecji, a pó"niej wybory wygrywa która# z prawic albo libera"owie pobo&ni lub bezbo&ni. G"osowanie na lewic% to „obciach”, bo jedyn! znan! lewic! s! postkomuni$ci. A oni s! jedyn! lewic! w"a$nie dlatego, $e w Polsce – jak #piewa% Jan Krzysztof Kelus – „kto# splugawi" s"owa: czyn, walka i towarzysz”. Swoje zrobili nie tylko postkomuni$ci. Ilekro' po roku 1989 próbowano w Polsce tworzy' lewicow! alternatyw% zarówno wobec prawicy i libera"ów, jak i wobec SLD, niemal tyle samo razy jakie$ z"e duchy podszeptywa"y uwik"anie si% w to wszystko, co po „komunie” Polaków s"usznie razi i odstr%cza. B&d" to jako kalka frazeologii i symboliki PRL-u – hurrarewolucjonizm, epatowanie Guevar! i Castro, slogany o walce klas; b&d" jako ma%powanie obyczajowych ekscesów zachodniej Nowej Lewicy. Wszystko to sprawia"o, &e w Polsce jedyn! lewic! by"o SLD, a kolejne wydarzenia tylko potwierdzaj! t% hegemoni!. We"my wyniki kilku ostatnich wyborów, w których z kretesem przegrali zarówno komiczni na$ladowcy Chaveza i Trockiego z Polskiej Partii Pracy, jak i te ugrupowania i frakcje – Zieloni 2004, SdPl, „olejniczakowe” skrzyd%o SLD – które wspierane by"y przez, po&al si% Bo&e, „my$licieli”, „strategów” i „odnowicieli lewicy” z „Krytyki Politycznej”. Wieloletni monopol SLD na lewicowo$' skutkuje natomiast sentymentem za jak!$ lepsz!, szlachetn! lewic!. Wyra&a si% to w do$' ju& nudnym i przewidywalnym przywo"ywaniu etosu przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej. Bez w!tpienia do tradycji i etosu PPS warto si%ga'. Ale trzeba sobie powiedzie' wprost, &e takie odwo"ania nie znacz! w"a$ciwie nic, je$li czyni! to z jednej strony marginalne przybudówki SLD, z drugiej za$ salonowa,
148
powi&zana towarzysko i finansowo z liberalnym establishmentem grupka politycznych kombinatorów. Ów „etos pepeesowski” staje si% szmat&, w któr& mo'na wytrze$ dowoln& g%b%, bez znaczenia i bez konsekwencji. Ot, co! w stylu Papie'a-Polaka, którego uwielbiali „absolutnie wszyscy”, od Kwa!niewskiego i Oleksego, przez Tuska i Gronkiewicz-Waltz, na Jurku i (opusza#skim ko#cz&c. Z etosem PPS-u niemal nikt nie mierzy si% na serio, gdy' ma si% on nijak do dzisiejszych popularnych postaw. I to bynajmniej nie tylko ze wzgl%dów polityczno-programowych, w!ród których dominowa"y konsekwentne postulaty socjalne, przy braku wi%kszego zainteresowania lewicow& „obyczajówk&” i podkre!laniu niech%ci wobec komunistów. Etos ten zawiera" co! znacznie wa'niejszego, mianowicie oryginalno!$ !wiatopogl&dow&, apoteoz% swobody dyskusji oraz osobist& niez"omno!$ i odwag%. Ugrupowa#, które g"osi"y radykalne has"a socjalne, by"o wiele. W PPS-ie kluczowe by"o jednak to, kto, jak, dlaczego i w jakiej atmosferze je podnosi". Je!li dzi! ten etos staje si% po'ywk& nieudolnych graczy z obrze!y SLD lub – dla odmiany – sprawnych cwaniaków z „lewego skrzyd"a” „Gazety Wyborczej”, to trzeba wskaza$ na pewien zapomniany rys owej postawy i !wiatopogl&du. Otó' socjalizm PPS-owski nie by" ani cz%!ci& !wiatowego nurtu marksowskiego (cho$ nieco ze# zaczerpn&"), ani technokratyczn& strategi& polityczn& (tu cel nie u!wi%ca" !rodków), ani zestawem komuna"ów, którymi salonowi karierowicze uspokajaj& w"asne sumienia lub podbudowuj& personaln& karier%. Ta doktryna i zarazem system etyczny wyrasta"y z polskich realiów (geo)politycznych (bli'szy by" PPS-owcom mit powstania styczniowego ni' Komuny Paryskiej), z polskich poszukiwa# ideowych (wa'niejszy by" tu Abramowski ni' Lenin) i z tego aspektu „kultury narodowej”, który sprawia", 'e Polacy niech%tni s& skrajno!ciom, a zw"aszcza rozmaitym totalizmom i towarzysz&cym im postawom (zadekretowana jednomy!lno!$, ortodoksja, dogmatyzm). Polski socjalistyczny duch tchn&", k%dy chcia", bez ogl&dania si% na „jedyne s"uszne drogi”, „dziejowe konieczno!ci”, „obiektywne racje” i paryskie czy berli#skie mody, nie w%szono tu „odszczepie#ców”, „kryptoprawicowców” itp. I je!li etos ten mia"by si% odrodzi$, to nie tyle jako kalka postulatów socjalnych sprzed 70 lat, nie jako wymachiwanie „historycznym sztandarem”, nie jako szlachetna otoczka maskuj&ca spryciarski cynizm. Musia"aby si% odrodzi$ nie forma, lecz duch. Dzi! prezentujemy próbk% takich pogl&dów i postaw, które budowa"y ów etos polskiego socjalizmu. S&
Marks – nie tylko w Prusach, ale w ca!ych Niemczech s" zainteresowani bardziej, ni# robotnicy jakiegokolwiek innego kraju, w odbudowaniu Polski i dawali temu wyraz we wszystkich swoich ruchach rewolucyjnych. Odbudowanie Polski oznacza dla nich zarazem wyzwolenie ich w!asnego kraju od stosunku wasalnego do Rosji. Pod koniec drugiej wojny !wiatowej, gdy wymy!lono plan podzia"u !wiata na strefy wp"ywów sowieckich i anglosaskich, ,,Times” londy#ski przypomnia" po wielekro$ !wi%te przymierze i jego g"ówne dzie"o: traktaty wiede#skie z roku 1815. Zachwala" zalety tych traktatów: zgod% wielkich mocarstw opart& na lojalnym porozumieniu, stuletni pokój w Europie, swobodny rozwój narodów, w szcz%!ciu i bezpiecze#stwie. Uk"ady w Teheranie, Ja"cie i Poczdamie polityka brytyjska przedstawia"a opinii swego kraju jako wznowienie za"o'e# kongresu wiede#skiego, i ta argumentacja poczytywana by"a za ostateczne uzasadnienie warto!ci tych traktatów. Marks pisze o tym: Uk!ady z roku 1815 nakre$li!y granice ró#nych pa%stw europejskich wy!"cznie dla dogodno$ci dyplomatycznej, a szczególnie dla dogodzenia najwi&kszej podówczas pot&dze kontynentalnej – Rosji. Pomini&to #yczenia, interesy i ró#nice narodowe ludno$ci. W taki sposób podzielono Polsk&, podzielono Niemcy, podzielono W!ochy, nie mówi"c ju# o mniejszych narodach Europy po!udniowo-wschodniej, o których podówczas ma!o kto wiedzia!. W nast&pstwie, wszelki ruch polityczny w Polsce, w Niemczech i we W!oszech musia! rozpoczyna' si& od d"#enia do przywrócenia jedno$ci narodowej, bez której samo #ycie narodowe stawa!o si& cieniem. Marks przypomina, 'e w zwi&zku z rewolucjami we Francji w latach 1830 i 1848 powsta"y porozumienia radykalnych przywódców z wielu krajów Europy, oparte na wspólnym programie, zmierzaj&cym do wyzwolenia narodów uci!nionych i podzielonych, i 'e zmierza"o to w praktyce do unicestwienia dzie"a traktatów wiede#skich. D&'enia te znajdowa"y poparcie w polityce zagranicznej ruchów robotniczych, które wi&za"y walk% o wolno!$ narodow& ze sw& w"asn& walk&. Mo'na to uzupe"ni$ uwag&, 'e opór ten trwa" nieprzerwanie, acz z ró'nym nat%'eniem, przez sto lat z gór& i 'e jemu w"a!nie nale'y przypisa$ przywrócenie wielu narodom wolno!ci przez traktat wersalski z roku 1919. Zainteresowana w obronie dzie"a kongresu wiede#skiego by"a jedyna tylko Rosja, któr& !wi%te przymierze wprowadzi"o w g"&b Europy i usankcjonowa"o jako „dzier'yciela nieprzebranych zasobów skradzionego dobra”. Czym!e by"a Rosja – pyta Marks – gdy tworzy"o si# wielkie pa#stwo polskie po po"&czeniu z Litw&? Jedn& z podbitych prowincji mongolskich. A przecie w niewiele wieków pó$niej Polska, os"abiona przez niedorozwój polityczny, przez brak warstwy %redniej i przez ci&g"e wojny, pad"a jej ofiar&. Przez ca"y wiek XVIII trwa"o przenikanie rosyjskie w Polsce. A gdy rozbiory po"o'y"y koniec jej istnieniu, Europa tak ju' przywyk"a do rz&dów rosyjskich w Polsce, 'e by"a zdziwiona, i' Rosja nie zagarn%"a jej sama, lecz dopu!ci"a do udzia"u w "upie Prusy i Austri%. W tym miejscu czyni Marks uwag%
149 zadziwiaj!co przenikliw! o znaczeniu propagandy w akcji rozbiorczej. Pisze: Nie by!o wtedy jeszcze o"wieconej „opinii publicznej” w Europie. Jakkolwiek gazeta „Times” nie fabrykowa!a jeszcze wówczas tego szczególnego towaru, to jednak istnia! pewien rodzaj opinii publicznej, opartej na olbrzymim wp!ywie Diderota, Woltera, Russa i innych pisarzy francuskich XVIII w. Katarzyna II przyho"ubi"a niejednego z tych pisarzy i to samo czyni" Fryderyk II. Oni zrobili legend! „Semiramidy Pó"nocy” i „filozofia z Sanssouci”. Oni przedstawili #wiatu Rosj$ jako kraj najbardziej post$powy na #wiecie, ostoj$ liberalizmu i obro%czyni$ wolno#ci religii. Bo przecie w imi$ wolno#ci religii wkracza"a Rosja w sprawy polskie. Prawdziwie pi#knym przyk!adem wojny klasowej by!o – pisze Marks – gdy $o!nierze rosyjscy i ch!opi ma!oruscy palili spo!em dwory polskie po to tylko, by przygotowywa% podbój tych obszarów przez Rosj#, po czym ci sami $o!nierze rosyjscy poddali znowu tych ch!opów pod w!adz# ich panów. Ta analiza dzia"a% propagandowych i ich znaczenia w polityce rosyjskiej jest jakby prorocz! wizj! tego, co dzia"o si$ pod koniec minionej wojny. Nie by"o ju& wtedy „olbrzymiego wp"ywu” pisarzy francuskich, ale by" „Times” ze swoim prof. Carrem i byli obro%cy religii, ch"opów ma"oruskich i wolno#ci spo"ecznej z „New Statesmana” i by"a „o#wiecona opinia publiczna” lewicy brytyjskiej. Zdemokratyzowali si$ go#cie dworu rosyjskiego, zamiast kilku filozofów przybywali przed oblicze Stalina liczni podró&nicy ze zwi!zków zawodowych i parlamentu, a ponadto uczeni i arty#ci, kwakrzy, pastorowie, nauczyciele, listonosze i post$powe matki. Oni tak$e przedstawiali "wiatu Rosj# jako kraj najbardziej post#powy na "wiecie, ostoj# liberalizmu i obro&czyni# wolno"ci religii. Marks przypisuje du&e znaczenie w u"atwianiu przenikania Rosji do Europy tak&e bezpo#redniemu dzia"aniu propagandy brytyjskiej. Przypomina: Kiedy ostatnie ukazy [dekrety] dotycz'ce zniesienia pa&stwa polskiego dosz!y do wiadomo"ci czynników brytyjskich, g!ówny organ gie!dy zwraca! si# do Polaków z wezwaniami, by stali si# Moskalami. Czemu$ by nie mia! tego czyni%, skoro by! to sposób dodatkowego zabezpieczenia sze"ciu milionów funtów, które niedawno w!a"nie kapitali"ci angielscy po$yczyli carowi? To przypomnienie tak&e nie jest pozbawione aktualno#ci. Oto pod koniec minionej wojny wys"annicy rz!du i koncernów sowieckich odbywali w City londy%skiej narady z przedstawicielami banków i przemys"u, w sprawie poczynienia wi$kszych zamówie% „na odbudow$ kraju”. Na ekranie marze% City zarysowa"a si! globalna suma tych zamówie# – 400 milionów funtów. Nast$pstwem tych urzekaj!cych rozmów by"a jednolita postawa brytyjska w ocenie b"ogos"awie%stw p"yn!cych z uk"adów zawartych z Sowietami i pretensje do Polaków, &e wy"amuj! si$ z powszechnego entuzjazmu. Ton nadawa" w tych pretensjach „g"ówny organ gie"dy”, londy%ski „Times”, który w tym w"a#nie czasie by" &artobliwie nazywany trzypensowym wydaniem „Daily Workera”.
to teksty wyszukane bez wi$kszego wysi"ku, nieomal na chybi"-trafi" spo$ród bardzo wielu podobnych. Pierwszy jest autorstwa Adama Pragiera (1886-1976). Autor to dzia"acz socjalistyczny od roku 1904, %o"nierz Legionów, doktor habilitowany – specjalista od kwestii bud&etowych samorz!du terytorialnego, cz"onek najwy&szych w"adz PPS, pose" na Sejm w latach 1922-30, wi$zie% twierdzy brzeskiej, po wybuchu wojny na emigracji, minister w londy%skich rz!dach Arciszewskiego i Komorowskiego. Niez"omny socjalista i demokrata, nigdy nie uzna" w"adz PRL-u, nie aprobowa" &adnej formy zamordyzmu wewn$trznego oraz podda%stwa zewn$trznego, uwa&a", &e socjalizm i demokracja to warto#ci nierozdzielne, &e nie ma chleba bez wolno#ci i vice versa. Prezentowany artyku" odwo"uje si$ do korzeni my#li socjalistycznej, wskazuj!c na stanowisko Karola Marksa wobec niepodleg"o#ci Polski i innych narodów. Pragier wykazuje, &e powo"ywanie si$ w"adców ZSRR oraz ich polskich i zachodnich popleczników na dorobek Marksa, jest uzurpacj! z wielu wzgl$dów, w tym tak&e z uwagi na stosunek do kwestii narodowo#ciowych. Autor akcentuje ten aspekt ró&nych nurtów socjalizmu, który zasadza si$ na niezgodzie wobec polityki „Imperiów”, maj!cych jakoby prawo niewoli' inne, mniejsze i s"absze narody. Ucisk narodowy jest godny pot$pienia nie mniej ni& ucisk klasowy. Kolejnym autorem jest Bronis!aw Siwik (1876-1933). Dzia"acz socjalistyczny równie& od roku 1904, organizator nielegalnych struktur w Zag"$biu D!browskim, zes"any na trzy lata w g"!b Rosji. W czasie rewolucji pa&dziernikowej przebywa" w Sankt Petersburgu, gdzie sta" si$ bardzo ostrym krytykiem bolszewików i ich rz!dów oraz ca"ego internacjonalistycznego i marksowskiego nurtu w ruchu socjalistycznym. Po wojnie urz$dnik Ministerstwa Pracy i Opieki Spo"ecznej, pe"ni" te& funkcj$ dyrektora warszawskiego ZUS-u, radny Warszawy, ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, p"odny publicysta prasy socjalistycznej. Bardzo zas"u&ony dzia"acz spó"dzielczo#ci spo&ywców, prezes Rady Nadzorczej Zwi!zku Robotniczych Stowarzysze% Spó"dzielczych, jednak od pocz!tku pozostawa" niech$tny wobec dokonanego przez PPS i komunistów roz"amu w ruchu spó"dzielczym – z tego te% wzgl!du by" jednym z inicjatorów zjednoczenia „klasowego” ZRSS z „neutraln!” spó"dzielczo#ci! spo&ywców, w efekcie czego w 1925 r. powsta" pot$&ny Zwi!zek Spó"dzielni Spo&ywców RP. Cho' u schy"ku &ycia po&egna" si$ z PPS-em (wskutek ró&nicy w ocenach J. Pi"sudskiego), to jednak ca"y jego dorobek intelektualny i organizacyjny wpisuje si$ w tradycje polskiego socjalizmu.
150
Siwik to tak!e jeden najmniej znanych kontynuatorów my"li Edwarda Abramowskiego. Prezentowany tu tekst zawiera g#ówne za#o!enia systemu etycznego tamtego my"liciela. Siwik powtarza za Abramowskim, !e nie ma drogi na skróty – przemiany polityczne musi poprzedzi$ przemiana ludzkich sumie%, systemów warto"ci, postaw itp. Rzeczywisto"ci nie przeobrazi na lepsze ani rewolucja, ani manipulacje i polityczne gierki, cel nie u"wi&ci "rodków. Lepszy "wiat powstanie natomiast wskutek mozolnej, ma#o widowiskowej, lecz niezb&dnej pracy, w toku której reformowane b&d' zarazem ludzkie dusze, jak i instytucje spo#eczne, krok po kroku, dzie% za dniem, bez fajerwerków, ale tak!e bez mira!y i samooszukiwania si&, !e mo!na ten etap przeskoczy$, !e raj na ziemi jest tu! za rogiem i wystarczy przej"# w$adz% lub obsadzi# „swoimi lud&mi” kluczowe instytucje. Artyku# Siwika pokazuje, jak daleko idee wspó#tworz'ce etos PPS-owski odbiega#y od socjalistycznej sztampy, nie tylko reprezentowanej przez nurt rewolucyjny, ale tak!e od wszelkich tych odmian, które "lepo zawierzy#y marksowskiej tezie o prymacie „bazy” nad „nadbudow'” i o niemal!e mechanicznym charakterze dziejowych przeobra!e%. Trzeci z prezentowanych tekstów to g#os Zygmunta !u"awskiego (1880-1949). Równie! on rozpocz'# dzia#alno"$ socjalistyczn' w roku 1904. Przez ca#e mi&dzywojnie cz#onek najwy!szych w#adz PPS oraz lider Komisji Centralnej Zwi"zków Zawodowych – jednej z najpot&!niejszych organizacji robotniczych w II RP. W latach 1919-1935 pose# na Sejm. Od roku 1936 ci&!ko chory, nie zaprzesta# jednak dzia#alno"ci publicznej. Po wybuchu II wojny "wiatowej ukrywa# si& przed hitlerowcami, nie uzna# decyzji o rozwi'zaniu PPS i przekszta#ceniu jej w dostosowan' do realiów wojennych struktur% PPS – Wolno'#, Równo"$, Niepodleg#o"$. Krakowska organizacja PPS, której przewodzi#, zachowa#a niezale!no"$, sam (u#awski wspó#pracowa# z ludowcami i Polskimi Socjalistami. W roku 1943 powróci# do partii, a po zako%czeniu wojny opowiada# si& za zaprzestaniem dzia#alno"ci konspiracyjnej oraz za zjednoczeniem podziemnych struktur socjalistów z reaktywowan' na mocy decyzji komunistów „lubelsk'” PPS. (u#awski #agodzi# spory mi&dzy socjalistami „londy%skimi” a „moskiewskimi”, wierz'c, !e z jednej strony nie by#o wówczas alternatywy geopolitycznej dla sojuszu z ZSRR, z drugiej za", !e mimo to istniej' szanse na zachowanie w Polsce demokracji i niezale!no"ci ruchu socjalistycznego. Dopiero narastaj'cy terror i infiltracja PPS przez komunistów sprawi$y, !e zmieni$ stanowisko. Po wyst'pieniu z PPS, zosta# pos#em z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Marks pisze: Nie brak ludzi naiwnych, którzy s!dz!, "e dzi# wszystko si$ zmieni%o, "e Polska przesta%a by& „potrzebnym narodem”, jak napisa% pewien Francuz, i pozosta%a tylko sentymentalnym wspomnieniem, a sentymenty i wspomnienia nie s! notowane na gie%dzie. Ale có" si$ w%a#ciwie zmieni%o? Czy zmniejszy%o si$ niebezpiecze'stwo? Nie. Tylko #lepota intelektualna klas rz!dz!cych w Europie dosz%a do swego zenitu. Dalej nast&puje zdanie, które i dzi" mo!na wypisa$ jako kanon wszelkiej mo!liwej polityki europejskiej i "wiatowej: Polityka Rosji jest niezmienna, co przyzna! oficjalny historyk moskiewski Karamzin. Jej metody, jej taktyka czy manewrowanie, mog! si$ zmienia&, ale gwiazda polarna tej polityki – opanowanie #wiata – jest gwiazd! sta%!. Marks przewiduje trafnie tak!e niebezpiecze%stwo p#yn'ce dla Europy z uczynienia Polski rosyjskim pa%stwem satelickim. Powo#uje si& przy tym na Pozzo di Borgo, najwybitniejszego dyplomat& rosyjskiego. W czasie kongresu wiede%skiego t#umaczy# on Aleksandrowi I, !e Polska mo!e by$ dla Rosji b"d& skutecznym narz%dziem w jej zamys$ach 'wiatowych, b"d& niepokonan" przeszkod": Polska b%dzie w r%ku cara mocnym biczem, gdy Polacy u"wiadomi' sobie, ile razy zostali przez Europ& zdradzeni. Gdy dzi" Rosja buduje w Polsce swoj' najsilniejsz' armi& satelick', pod dowództwem marsza#ka Rokossowskiego, bez w'tpienia kieruje si& wzgl&dami, o których mówi# Pozzo di Borgo przed 137 laty. Istnieje jedna tylko alternatywa dla Europy: – pisze Marks – albo azjatyckie barbarzy'stwo pod przywództwem moskiewskim zaleje j! jak lawina, albo Europa musi odbudowa& Polsk$, stawiaj!c mi$dzy sob! a Azj! 20 milionów bohaterów, by zyska& na czasie dla dokonania swego spo%ecznego odrodzenia. Obco brzmi dzisiejszemu uchu okre"lenie „20 milionów bohaterów” i nierealna jest tak!e w obliczu praw nowoczesnej wojny koncepcja Polski jako przedmurza. Ale s' to szczegó#y raczej drugorz&dne. Alternatywa pozosta#a w swojej istotnej tre"ci bez zmiany. Jej pierwsza cz%'#, gro&ba zalewu barbarzy(skiego pod przywództwem moskiewskim, nie budzi w'tpliwo"ci. Jej cz%'# druga nie jest jeszcze wyra&nie sformu$owana. Do niedawna obowi'zywa#a formu#a „containment”6, wsparta uzbrojeniem Europy Zachodniej. Z wolna zaczyna sobie torowa$ drog& koncepcja „liberation”, co oznacza$ ma polityk& bardziej czynn'. W chwilach wi&kszej "mia#o"ci mówi si&, !e oznacza ona d'!enie do wydobycia narodów satelickich z niewoli. Jest rzecz' uderzaj'c', !e Marks, wyznaczaj'c Polsce tak wa!n' rol& w polityce europejskiej i w strategii walki z naporem rosyjskim na Europ&, nie zastanawia si& bli!ej nad wewn&trznym !yciem wspó#czesnej mu Polski i nad istniej'cym w Polsce uk#adem si# spo#ecznych. Niejako z góry przes'dza, !e przyrodzon' rol' Polski jest opór przeciw Rosji i zwi'zana z tym pomoc dla Europy, której Rosja zagra!a. Do tego jedynego punktu ogranicza si& jego zainteresowanie losami Polski.
151 Zgodnie z jego teori!, najbardziej dojrza"e do rewolucji s! kraje o najwy#szym stopniu rozwoju gospodarki kapitalistycznej. Gdy pisa" swoje g"ówne dzie"o i gdy tworzy" pierwsz! mi$dzynarodówk$, istnia" jedyny tylko taki kraj, Anglia. Marks przewidywa" swoj! rewolucj$ spo"eczn! w bardzo bliskiej przysz"o%ci. Nie wi!za" jej jednak z Angli! wiktoria&sk!, ale raczej z Francj!, kapitalistycznie podówczas niedorozwini$t!, za to maj!c! wielkie tradycje rewolucyjne i Napoleona III na karku. Nie%mia"o w"!cza" do tych perspektyw rewolucyjnych tak#e i Niemcy, cho' rozwa#ania w tym zakresie psu"y mu Prusy, wspierane przez Rosj$, i cesarska Austria. Polska ze swoimi „20 milionami bohaterów” znalaz"a si$, jak wida', ca"kiem poza obr$bem marksowskiej dialektyki rozwoju, ale za to z serwitutem na rzecz rewolucji spo"ecznej w Europie Zachodniej. Realne i aktualne w tych rozumowaniach pozosta"y wszak#e i dzi% dwa elementy: napór Rosji na Europ$ i Azj$ oraz zwi!zanie losów Polski z oporem Europy wobec Rosji. Realny i aktualny pozosta! jeszcze trzeci element – zdrada Polski przez Europ$ Zachodni!.
Jego postawa z lat wojny i po jej zako&czeniu by"a nacechowana daleko posuni$t! naiwno%ci! w kwestii polityki komunistów i ZSRR. Dostrzeg" to jednak pod koniec #ycia, a prezentowane tu ostatnie przemówienie sejmowe pos"a (u"awskiego wpisuje si$ w PPS-owski etos, w którym kluczowe miejsce zajmuje demokracja i swobody obywatelskie. Na uwag$ zas"uguje oczywi"cie tak#e g!ówny temat wyst$pienia – dobitna krytyka komunistów za przedk"adanie wydatków na zbrojenia i „bezpiecze&stwo wewn$trzne” (czyli de facto terror wobec opozycji) nad cele socjalne, które ka#da autentycznie lewicowa w"adza powinna finansowa% w pierwszej kolejno"ci, zw!aszcza w kraju wyniszczonym wojn! i okupacj!. Ten aspekt wywodów (u"awskiego trafnie obna#a mit „prospo"ecznych” rz!dów komunistów. Samo przemówienie to tak#e oczywi%cie przejaw nonkonformizmu wobec mo#nych i silnych ówczesnej epoki, nacechowanego ca"kowitym brakiem „pragmatyzmu” i „realizmu”. Gdyby kto% podejrzewa", #e nale#y powa#nie traktowa' dzisiejsze odwo"ania do tradycji PPS-u, formu"owane przez grupki powi!zane z postkomunistami, albo – dla odmiany – przez niedawnych partyjnych kolegów Balcerowicza lub wspó"pracowników koncernu Agora S.A., to powy#sze teksty powinny pozbawi' go z"udze&.
Adam Pragier
Powyższy tekst pochodzi z książki Adama Pragiera „Puszka Pandory”, wydanej przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie w roku 1969. Książka zawiera zbiór artykułów autora z londyńskich „Wiadomości Polskich” i „Wiadomości”, jednak nie podano w niej szczegółów dotyczących pierwodruku zebranych tek-
(rem)
stów. Od tamtej pory artykuł nie był wznawiany. Uwspółcześniono pisownię wedle obecnych reguł. Udostępnił, opracował i opatrzył przypisami R. Okraska.
znaczny wkład do teorii i badań historii ruchu spółdzielczego.
Przypisy: 1. „New Statesman” – brytyjski tygodnik o profilu lewicowym, za-
Autor wielu książek poświęconych myśli lewicowej, kooperaty-
łożony w roku 1913 w kręgu Towarzystwa Fabiańskiego (wśród
zmowi, ruchowi robotniczemu i związkowemu. Wobec ZSRR zaj-
jego twórców byli m.in. Sidney i Beatrice Webb oraz George
mował naiwne, idealistyczne stanowisko, bagatelizując zbrodnie reżimu sowieckiego i brak swobód obywatelskich w stalinizmie.
Bernard Shaw) i ukazujący się do dziś. W okresie, który opisuje Pragier, zajmował on stanowisko prosowieckie (co krytykował
4.
m.in. George Orwell; nb. redakcja „NS” odmówiła opublikowa-
fesor London School of Economics, członek władz Labour Party,
nia jego reportażu z wojny w Hiszpanii, w którym demaskował
w latach 1945-1946 jej sekretarz. W brytyjskich kręgach lewicowych należał do „frakcji” prosowieckiej.
sowieckie wpływy i czystki po stronie republikańskiej). 2.
Edward Hallett Carr (1892-1982) – znany i wpływowy brytyjski
5. „Daily Worker” – organ prasowy Komunistycznej Partii Wielkiej
historyk, dyplomata, dziennikarz i publicysta. Od początku lat
Brytanii, założony w roku 1930 (nie mylić z ukazującym się pod
30. zadeklarowany sympatyk ZSRR, autor m.in. 14-tomowej hi-
tą samą nazwą organem komunistów w USA). W roku 1966
storii pierwszych dekad państwa sowieckiego. W czołowych
dziennik zmienił nazwę na „Morning Star”, pod którą ukazuje
brytyjskich czasopismach opublikował szereg prosowieckich
się do dzisiaj. W opisywanym przez Pragiera kontekście był cza-
artykułów. Znany był także z niechęci i lekceważenia wobec
sopismem wybielającym – z oczywistych względów – politykę
narodów Europy Środkowo-Wschodniej oraz m.in. z zajadłych
władz Rosji sowieckiej.
ataków na wywodzące się z Armii Krajowej i obozu londyńskie3.
Harold Joseph Laski (1893-1950) – politolog, ekonomista, pro-
6.
Chodzi o tzw. doktrynę powstrzymywania, stworzoną przez
go polskie siły opozycyjne wobec Sowietów i PPR.
George’a Kennana w roku 1947. Bazowała ona na wysiłkach ma-
George Douglas Howard Cole (1889-1959) – myśliciel, politolog,
jących na celu niedopuszczenie do dalszej ekspansji komunizmu
ekonomista i historyk brytyjski o lewicowych poglądach, wykła-
na świecie (za pomocą tworzenia sojuszów wojskowych typu
dowca Oxfordu. Działał w Towarzystwie Fabiańskim, był jednym
NATO, zabiegów dyplomatycznych, interwencji zbrojnych itp.),
z czołowych teoretyków oddolnego i demokratycznego „socja-
jednak w zasadzie godziła się z istniejącym stanem rzeczy, czyli
lizmu gildyjnego”, krytycznego wobec marksizmu, wniósł także
z dotychczasowym zasięgiem sowieckiej strefy wpływów.
152
NASZE TRA Rewolucja i ewolucja DYCJE w rozwoju ludzkości BRONISŁAW SIWIK
S
!owo – to wyraz spo!eczny my"li. Zadaniem s!owa jest !#czy$, wi#za$. Lecz, %e s!owo – wi&' spo!eczna przechodzi przez pryzmaty dusz milionów jednostek, wi"c otrzymuje niezliczone mnóstwo odcieni, zabarwie#, nie tylko wi"c !$czy, lecz i dzieli. Zw!aszcza dotyczy to s!ów nie przedmiotowych, lecz poj"ciowych. W s!owa „ewolucja” i „rewolucja” k!ad$ ludzie tre%& najró'niejsz$. W !adnej broszurze, po%wi"conej odrodzeniu socjalizmu w duchu, Jan Hempel kilka razy przytacza zwroty poetyckie S!owackiego o „duchu, wiecznym rewolucjoni%cie”. Ten zwrot w poezji brzmi barwnie i jaskrawo. Lecz je'eli wmy%limy si" we#, musimy przyj%& do przekonania, 'e rewolucjonizm wieczny, to to samo, co rewolucjonizm ci#g!y, a rewolucjonizm ci#g!y – to nic innego, jak ewolucjonizm. Bo w!a%nie ze s!owem „ewolucja” !$czy si" poj"cie ci$g!o%ci, w przeciwie#stwie do poj"cia za!amania, uskoku, katastrofy, które si" !$cz$ ze s!owem „rewolucja”. Tak w!a%nie ujmuje poj"cie rewolucji Mickiewicz w jednej z prelekcji paryskich: Nie !ud"my si# tym mniemaniem, !e ludzko"ci nie pozostaje nic wi#cej, tylko post#powa$ bezpiecznie i spokojnie powolnym krokiem. Nie! W krainie !ycia wszystko posuwa si# przez wstrz%"nienia. Cz&owiek nie staje si# poma&u i nieznacznie z dziecka starcem; s% w rozwijaniu si# i schy&ku jego cia&a chwile wstrz%"nie'. Jest chwila, kiedy wychodzi na m&odzie'ca, jest druga, kiedy poczyna by$ m#!em [doros!ym], jest inna, kiedy zapada w staro"$. (ycie nie mo'e oby& si" bez wstrz$%nie#, bez katastrof, bez rewolucji. Na to si" zgodzi& trzeba. Zw!aszcza, o ile chodzi o form", cia!o. Bo z tej dziedziny czerpie przyk!ad Mickiewicz. Wstrz#"nienia – to widome, namacalne znaki przemian, zachodz$cych zarówno w cz!owieku-jednostce, jak i zbiorowo%ciach ludzkich. Chodzi przecie' o ustalenie, czy te znaki stanowi$ o przemianach samych. Jaka ich jest rola dziejowa? Jaki winien by& nasz stosunek do ewolucji i rewolucji? S$ ludzie, którzy gotowi s$ do tych znaków sprowadza& ca!y sens wiecznie pulsuj$cego 'ycia. S$ ludzie, którzy wszelkie przemiany uto'samiaj$ z rewolucj$. Jest to stanowisko z gruntu fa!szywe i szkodliwe.
Rewolucja – to t!umacz#c na j&zyk naszych do"wiadcze( narodowych, znaczy tyle, co przewrót spo!eczny. Je'eli za% nie u'ywamy tego okre%lenia, to bodaj dlatego, 'e w dziedzinie spo!ecznej nie prze'ywali%my, jako naród, takiego przewrotu spo!ecznego, któryby odpowiada! tym zjawiskom i wstrz$%nieniom, które do%wiadczenie obce w!o'y!o w s!owo „rewolucja”. Istot" ewolucji i rewolucji tak ujmuje my%liciel polski, August Cieszkowski: Otó! jak ka!dy organizm w !ywotnej naturze wzrasta$ i przekszta&ca$ si# mo!e bez koniecznej choroby – je"li tylko zewn#trzne przyczyny jej zarodu we' nie wnios% – tak te! i organizm ludzko"ci wkroczy$ by móg& zaiste w okres dojrza&ego zdrowia, bez dalszych konwulsji – bez zwyk&ych dot%d cierpie' i rozdarcia. I to w&a"nie zowie si# ewolucj% bez rewolucji. Lecz skoro tylko organiczny post#p dozna jakiejkolwiek tamy – skoro normalna ewolucja przyg&uszona zostanie – oczywiste, i! oddzia&ywa na tam#, sprawia dopiero rewolucj# w samym organizmie, i rodzi bole"$, której mo!na by&o unikn%$! (ycie jest p!ynne, jest zmienne. (ycie wci$' si" staje i wci$' zmienia. Tre%& spo!eczna wci$' narasta, wci$' si" zmienia. Jest to prawo ewolucji, a nie rewolucji. Ewolucja – oto istota i tre%& 'ycia w skali wieczno%ciowej. Ka'da chwila, ka'dy dzie#, ka'de wydarzenie najdrobniejsze, ka'da my%l, ka'de uczucie wnosz$ do 'ycia pewne zmiany nieuchwytne by& mo'e, lecz istotne. Inna rzecz, 'e te zmiany w ró'nych warunkach bytu s$ ró'ne zarówno co do ilo%ci, jak i jako%ci. Inna rzecz, 'e w pewnych warunkach nie wszystkie zmiany mog$ si" uzewn"trzni&; zw!aszcza o ile chodzi o zmiany w dziedzinie form spo'ycia. S$ formy 'ycia tak %cis!e i tak ma!o elastyczne, 'e dostosowa& si" do tre%ci 'ycia nie mog$. Wtedy z my%li i uczu& nieobleczonych w cia!o czynu, tworzy si" jakby atmosfera pe!na gazów i pary, która w pewnym momencie dziejowym powoduje wybuch, rozsadzenie form, rewolucj". Czy wi"c rewolucja, jako zjawisko dziejowe jest przemian$ tre%ci spo!ecznej? Czy' wi"c rewolucja, je'eli zastosujemy to s!owo do jednostki, jest przemian$ tre%ci duchowej cz!owieka? I tak, i nie! W 'yciu spo!ecze#stwa ci$g!a zachodzi zmiana. A wi"c zburzenie formy, w której spo!ecze#stwo 'y!o by& mo'e
153 umówionym czy pomy%lanym tych zmian, lecz nie stanowi& o jakim% przeobra"eniu si$, o pojawieniu si$ cech ducha, których nie by!o, ani o zaniku innych ca!kowitym. Cz!owiek ma dane raz na zawsze wszystkie w!a%ciwo%ci ducha. Zmiany, które w nim zachodz! – przy &wiadomym wysi%ku czy pod&wiadomie – to rezultat rozwijania w%a&ciwo%ci jednych ducha, a t!umienia innych, to rezultat opanowywania formy, cia!a, lub kapitulowania przed ni&. Cz!owiek, który "yje %wiadomie duchem, zmienia si$ ci&gle. Ró"ne tylko jest tempo, ró"na bywa skala tych zmian. Tak samo cz!owiek, który nie "yje duchem, zmienia si$ ci&gle. Ró"nica jest ta tylko, "e w tym ostatnim zmiany widoczne s& nie tyle w tre%ci, w duchu, co w formie, ciele. Rewolucja w 'yciu jednostki – to tragiczne zderzenie formy, cia!a, z duchem, tre%ci&. Tak& rewolucj$ prze"ywa cz!owiek, gdy po%wi$ca swe "ycie cielesne na o!tarzu idei. Rewolucja ta – to za%amanie pewne, uskok, kataklizm wewn"trzny. Rewolucja ta – to moment 'yciowy. I ta rewolucja nawet nie przes&dza zmian dalszych, zmian ci&g!ych, a wi$c ewolucji. I ta rewolucja niemo"liwa jest, je"eli jej nie poprzedzi! proces %wiadomych wysi!ków ducha, zmian ci&g!ych, ewolucyjnych. To zestawienie wykazuje nam, "e je"eli chodzi o prac$ w duchu, o doskonalenie ci&g!e, proces ten odbywa si$ nie przez rewolucj$, lecz przez ewolucj$. Duch rewolucjonist& nie jest wiecznym, lecz ewolucjonist&. Bo duch wymaga pracy ci&g!ej, a nie dorywczej. Bo duch
WÓZ AGITACYJNY PPS PODCZAS WYBORÓW DO RADY MIEJSKIEJ WARSZAWY, 1928 R.
wieki ca!e, nie mo"e nie spowodowa# zmian. Zmiany te po cz$%ci, je"eli chodzi o tre%# spo!eczn&, nie s& tak raptowne, g!$bokie, jak s&dz& niektórzy. Ca!a donios!o%# wydarzenia dziejowego polega na tym, "e zmiany te zosta!y uwidocznione przez wstrz&%nienia powsta!e wskutek zburzenia formy. Mieszcza'stwo francuskie nie przeobrazi!o si$ do gruntu przez zburzenie form bytu dotychczasowych przez rewolucj$. Mieszcza'stwo to zmienia!o si$ i dojrzewa!o w ci&gu ca!ych wieków monarchii i absolutyzmu o%wieconego. Filozofia XVIII wieku s!usznie uwa"ana jest za jedn# z g!ównych przyczyn Rewolucji – pisze de Tocqueville w swej pracy „Dawny ustrój i rewolucja”. A kwestii nie ulega, "e tych przyczyn g!ówniejszych by!o wi$cej i istnia!y dawniej. I mieszcza'stwo francuskie nie zdawa!o sobie zupe!nie sprawy, kiedy wybuch rewolucji nast&pi, ani jakie b$dzie mia! skutki. Tak samo by!o w Rosji. A ró"nica by!a ta tylko, "e do%wiadczenia Wielkiej Rewolucji Francuskiej nauczy!y ludzko%# rozumie#, "e formy nie odpowiadaj&ce tre%ci spo!ecznej, o ile nie zostan& przystosowane do niej, musz! p"kn!# i prysn!# pr"dzej lub pó$niej. Tzw. rewolucjoni%ci rosyjscy zdawali sobie spraw$, "e bezmy%lny carat musi doprowadzi# do wybuchu; i przystosowali si$ do walki, gdy ten wybuch nast&pi. Lecz tak samo, jak moment i skutki Wielkiej Rewolucji Francuskiej by!y nieznane i nieprzewidziane przez wodzów ówczesnego mieszcza'stwa, tak samo nikt w marcu 1917 roku w Petersburgu, na par$ dni przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Rosyjskiej, nie wiedzia!, kiedy ona nast&pi. Rewolucja – to wybuch spo%eczny, którego &wiadomie zrobi# ani spowodowa# nie mo"na, bo nie sposób ani wymierzy# dok!adnie stanu napi$cia tre%ci spo!ecznej, ani stanu pr$"no%ci [elastyczno%ci] form uciskaj&cych. Rewolucja to przemiana gwa!towna form bytu – wskutek ci"g!ej zmiany tre%ci spo!ecznej. I tu dochodzimy do istotnej ró"nicy mi$dzy rewolucj& i ewolucj!. Ewolucja – to zmiana ci!g%a tre&ci spo%ecznej, czyli Ducha Spo%ecznego. Rewolucja – to gruntowna, periodyczna zmiana formy. Tre%# spo!eczna, która p!ynie z Ducha, jest wieczna, ci&g!a, ewolucyjna. Formy spo!eczne, które maj& swe podstawy w materii, s& nietrwa!e, rw&ce si$, rewolucyjne. W dziedzinie "ycia duch przejawia si$ przez form$. Nie tylko duch oddzia!ywa na form$, lecz i forma oddzia!ywa na ducha. Nic przeto dziwnego, "e zburzenie form dotychczasowych, przeobra"enie ich, wp!ywa na zmian$ ducha, tre%ci spo!ecznej. Ma to miejsce zarówno w "yciu spo!ecze'stwa, jak i jednostki poszczególnej. Wydarzenia "yciowe oddzia!ywaj& na stan i rozwój naszego ducha. Spo&ród danych nam cech naszego ducha – prze'ycia mog& jedne w nas przyt!umi#, inne rozwin&#. Wstrz&%nienia spowodowane przez formy bytu mog& oddzia!a# na tok zmian w nas si$ dokonuj&cych, lecz przeobrazi# tre%ci duchowej, która jest nam dana, nie s& w stanie. Wstrz&%nienia te b$d& znakiem widomym zmian naszego ducha; b$d& s!upem
154 wymaga pracy twórczej, a nie burz!cej. Duch zniszczenia, burzenia – to zjawisko chorobliwe, wyj!tkowe. Inna rzecz, "e duch, wci!" staj!cy si#, ci!g$y, ewolucyjny, oddzia$ywa na form#, która z natury rzeczy jest bardziej %cis$a, mniej chaotyczna, jako rzecz materii, a wi#c powoduje wstrz!%nienia tej ostatniej, rewolucj#. Rewolucjonizm ten ducha jest przecie" rzecz! przypadkow!, pochodn!, nie stanowi o nastawieniu ducha. Nadu"ywanie s$owa rewolucji i oddawania mu poniek!d przewagi nad ewolucj! p$ynie z motywów uczuciowych. Ju" sam wzgl!d na to, "e ewolucja to wysi$ek ci!g$y, a rewolucja – to wysi"ek dora#ny, usposabia $yczliwiej dla rewolucji ni" dla ewolucji. Bardziej sk$onni jeste%my podj!& wysi$ek cho&by bardzo ci#"ki, mocarny, byle raz na zawsze pozby& si# trudu, ni" rozk$ada& go na ka"dy dzie' powszedni. A i efekt rewolucji jest bardziej poci!gaj!cy, ni" szary ci!g zmian powszednich. W rewolucji wszystko wre, kipi, $amie si#, druzgoce. Nasuwaj! si# tysi!ce mo"liwo%ci, z$ud, nadziei. Tote" rewolucja bardziej poci!ga serca, zw$aszcza m$odzie"y, która wierzy w cuda zmian gwa$townych, jednorazowych, do dna zmieniaj!cych rzeczywisto%&. Lecz nie tylko na m$odzie" rewolucja oddzia$ywa przede wszystkim uczuciowo. Rewolucja – to przewrót spo"eczny. I dlatego zrozumia$e jest, "e w stosunku do rewolucji nie s! oboj#tni ani ci, którzy o formach stanowi! i ich strzeg!, ani ci, którzy je $ami!. Rewolucja wyzwala jednych, a powala drugich. St!d momenty sympatii i antypatii. Rewolucja staje si# bo$yszczem dla jednych, szatanem – dla drugich. Oko"o rewolucji ro%nie legenda. Jedni oczekuj! od rewolucji wybawienia od wszelkich trosk, bólów, niedoli poprzedniego "ycia. Inni widz! w niej dopust Bo"y, "ywio$ z$owrogi i niszcz!ce dzie$o szatana. Te uczuciowe momenty, otaczaj!ce pewn! atmosfer! poj#cie rewolucji, zrozumia$e psychologicznie, nie s! zgodne z g$#biej uj#tym do%wiadczeniem dziejowym, szkodliwe s! ze stanowiska ideowego. Rewolucja, jako zjawisko dziejowe, to z$o, to "ywio$ %lepy i niszcz!cy. To z$o jest w pewnych warunkach nieuniknione, lecz z$em by& nie przestaje. Rewolucja $amie tamy na drodze rozwoju ludzko%ci, stwarza mo"liwo%& dalszego rozwoju, dalszych przemian. Lecz nie nale"y zapomina&, "e rewolucja tylko $amie i tylko niszczy. Rewolucja to nie wyraz %wiatowy wysi$ków Ducha Spo$ecznego, lecz "ywio$ instynktów, "ywio$ brutalny, a nie twórczy w swej istocie. Na gruzach rewolucji Duch Spo$eczny musi przedsi#bra& prac# ci#"k!, mozoln!, ci!g$!, ewolucyjn!. Rewolucja to etap bolesny w rozwoju, a nie cel. I dlatego nie mo"e by& pragnieniem i d!"eniem spo$ecznym. Rewolucja jako has$o, to ba$wan, przes$aniaj!cy ide#, prowadz!cy na manowce. Droga do celów ideowych, zmierzaj!cych do ustroju lepszego stosunków mi#dzyludzkich, a zbli"aj!cych nas do spo$eczno%ci Bo"ej na ziemi, najg$#bszego pragnienia, najserdeczniejszej t#sknoty dusz ludzkich, to droga ci!g$ego
stawania si#, ewolucji, a nie rewolucji. Aby ustrój móg$ by& lepszy, aby stosunki mi#dzyludzkie by$y oparte na podstawie wolno%ci, sprawiedliwo%ci, braterstwa, ludzie musz! si# stawa& lepsi, bardziej dojrzali spo$ecznie. Tymczasem rewolucja, jako gwa$t zbiorowy, jako przemoc, jako walka krwawa i wyczerpuj!ca, os$abia ducha i znieprawia go. W rewolucji na czo$o wysuwaj! si# instynkty, chucie. Idea spo$eczna urzeczywistnia si# przez walk#. Lecz nie przez walk# tylko zewn#trzn! z otoczeniem wrogim. Idea spo$eczna urzeczywistnia si# przez walk# ci!g$!, zarówno wewn#trzn!, cz$owieka w sobie, w duchu, jak i zewn#trzn! z wrogami idei. Bo idea spo$eczna jest tylko wtedy ide! "yw!, gdy "yje w nas samych, gdy wcielamy j! sami "yciem w$asnym. Je"eli idea jest tylko formu$!, has$em, doktryn!, która nie obowi!zuje tych, co j! g$osz!, je"eli jest poza nami niejako i uwarunkowana jest zwyci#stwem nad pokonanym wrogiem, "adna to idea. Wielkim b$#dem socjalizmu ortodoksyjnego, materialistycznego, który dzi% bankrutuje na korzy%& ideowego, by$o sprowadzenie idei do konieczno%ci dziejowej, która ma si# sta& i stanie si# pomimo nas, bez %wiadomego naszego wysi$ku duchowego. To stanowisko musia$o si# wyrodzi& w brutalny determinizm, g$oszony przez bolszewików rosyjskich. Uwa"aj! si# oni za narz#dzie %lepe w r#ku dziejów. Czuj! si# uprawnieni do zbrodni najpotworniejszych. Nic to nie znaczy. Ustrój nowy, lepszy, sprawiedliwy staje si% – ich zdaniem – przez sam fakt zwyci%stwa fizycznego tych, co dot!d byli na spodzie, byli gn#bieni, krzywdzeni i grabieni. Wystarcza, je"eli krzywdzeni i gn#bieni u%wiadomi! sobie krzywd#, niewol#, gwa$ty i w imi# tego u%wiadomienia i poczucia zdusz!, powal! gn#bicieli. Wystarcz! napisane nowe formy bytu. To bezideowe stanowisko spowodowa$o wyolbrzymienie znaczenia rewolucji jako aktu boju ostatecznego o zwyci#stwo. To bezideowe stanowisko spowodowa$o u"ywanie i nadu"ywanie s$owa rewolucji, jako z jednej strony pobudki i nadziei, z drugiej – gro#by. To bezideowe stanowisko spowodowa$o, "e z rewolucji uczyniono ba$wana, który zast!pi$ %wiat$o idei. To bezideowe stanowisko zrodzi$o potworne i ohydne has$o: im gorzej, tym lepiej, bo bli"ej rewolucji. To nic, $e teraz jest #le; to nic, $e jest i b%dzie gorzej, bo przyjdzie rewolucja i zmieni wszystko na nowe. To, co by$o ciemne, z$e, g$upie, stanie si# %wiat$ym, dobrym, m!drym. Widzimy rezultaty tej ideologii w Rosji i we W$oszech. Ca$y sens dziejów z tre%ci dokonywanych przeobra"e' zosta$ przeniesiony na formy. Gdy forma si# zmieni, a w$a%ciwie gdy znienawidzona i przyt$aczaj!ca forma zostanie zburzona do t$a, nowe nastanie "ycie, zmieni si# od razu tre%& spo$eczna. Ewolucji w sferze ducha nie ma, s! tylko cuda rewolucji, a ewolucja jedynie – w dziedzinie materii. Stanowisko takie mog$o ugruntowa& si# i urobi& tylko tam, gdzie Duch Spo$eczny by$ w stanie niemowl#ctwa, w warunkach najstraszniejszej niewoli, a p$yn!& mog$o
155 z bezsi!y spo!ecznej tych, co je g!osili. Has!a rewolucyjne i wyolbrzymienie znaczenia rewolucji najbardziej krzewi!y si" w Rosji, pod caratem. W ponurych i dusznych warunkach bytu has!o rewolucji by!o zakl"ciem czarodziejskim, które mia!o budzi# promie$ nadziei w duszach niewolników, a jednocze!nie by" gro#b$ [pod adresem] ciemi%&ycieli. Czekano na rewolucj" jak na zbawienie; wierzono w rewolucj" jak w bo%yszcze; pok!adano w niej nadziej" jak w cudzie. I oto przysz!a! A, jak na ironi", najwi"cej ucierpieli od niej ci, którzy jej has!o najbardziej g!o&no obnosili, którzy nawet w nazwie partyjnej umie&cili to s!owo. Socjali&ci-rewolucjoni&ci [Partia Socjalistów-Rewolucjonistów, tzw. eserów – przyp. redakcji „Obywatela”] s' najbardziej prze&ladowani w Rosji Sowieckiej; stokro# bardziej ni% kapitali&ci. Mamy tu jaskraw' ilustracj" ró%nic pomi"dzy za!o%eniami idealizuj'cymi rewolucj" a rewolucj' jako zjawiskiem spo'ecznym. Rewolucja – to &ywio' !lepy, który nie zna za!o%e$ i nie zna idei. Rewolucj" i rewolucyjno&# wyzyska# potrafi$ nie ci, którzy maj$ za'o&enia ideowe i pragn$ je wciela# w %ycie, lecz ci, którzy wyczuj' instynkty mas ciemnych i na nich zagra" potrafi$. Bolszewicy nie dzi"ki programowi i doktrynie opanowali rewolucj", lecz dzi"ki temu, %e rzucili w miliony ch!opskie dwa has!a: „Precz z wojn'!” i „Ziemia dla pracuj'cych!”. Nie robotnik, najmita by! t' si!', która im da!a w r"ce w!adz" nad olbrzymim krajem, lecz ch!op-%o!nierz, który stanowi! olbrzymi' wi"kszo&# ludno&ci. Niewolnik, który zrzuci kajdany, nie zmienia si" wewn"trz nie, nie staje przez to nowym cz!owiekiem. Niewolnik rosyjski po zaspokojeniu swojej zemsty nad ciemi"%ycielami i po zabraniu ziemi, jest dzi& w du%ym stopniu tym samym niewolnikiem. Nowe formy bytu zmieniaj' go, lecz zmiany te dokonywaj' si" bardzo powoli, ewolucyjnie. Na to rozwa%niejsi zwolennicy rewolucji powiadaj' zwykle: rewolucja od razu nie zmienia niewolnika w obywatela, lecz przez rozkucie kajdan stwarza warunki, które umo%liwiaj' budowanie nowego %ycia. Istotnie. S' formy tak potworne, które nie tylko nie s' w stanie przystosowa# si" do [nowej] tre&ci spo!ecznej, lecz oddzia!uj' na tre&# t" w sposób taki, %e rozk!ada si" ona wewn'trz z braku ruchu, czynu i tworzy gazy truj'ce, które musz' doprowadzi# do rewolucji. Formami Ducha Spo!ecznego, formami, w których Duch Spo!eczny mo%e si" rozwija#, s' formy demokratyczne. Lecz demokracja dopiero si" staje. Formy poprzedzaj'ce demokracj" polityczn' by!y z natury swej ciasne, ujmowa!y spo!ecze$stwo jak kajdany. Przej&cie do form demokratycznych nie mog!o obej&# si" bez wybuchu, bez kataklizmu, bez zderzenia. Wyzwalaj'ca si" wi"kszo&# spo!eczna musia!a zrywa# wi"zy na!o%one na ni' przez panuj'c' mniejszo&#. Ten proces mia! miejsce wsz"dzie, gdzie tre&# spo!eczna, tj. wi"kszo&# dojrzewa!a na tyle, czy cierpia!a tak bardzo, %e d!u%ej wytrzyma# nie mog!a. W Polsce stosunkowo !atwo doszli&my do form demokra-
tycznych. Darowa!a je nam wojna i rewolucja w krajach o&ciennych. I dlatego rewolucja spo!eczna u nas jest bodaj na d!ugo wykluczona. Z tego mo%emy i powinni&my sobie zdawa# spraw". Tak mówi nam do&wiadczenie dziejowe, prze%ycia w!asne i rozum. Formy nasze nie tylko nie s' za ciasne, nie tylko nie potrzeba ich rozpycha", lecz przeciwnie, s$ tak lu#ne, &e mo%emy je zgubi#, %e mog' z nas oblecie# [opa&#]. Wrogowie demokracji, wskazuj'c na to, jak one pociesznie na nas wisz', staraj' si" je o&mieszy# i obrzydzi#, a jednocze&nie próbuj' z nas je zedrze#. Te próby s' czynione dzi& natarczywie. I te próby s' najbardziej brzemienne rewolucj'. Bo reakcja polska pragn%'aby na nas na'o&y" – w razie zwyci%stwa – formy tak ciasne i tak nieodpowiednie, %e katastrofa rewolucji by'aby pr%dzej lub pó#niej nieunikniona. Ze stanowiska idei, ze stanowiska rozwoju Ducha Spo!ecznego nale%y dzi& utwierdza# wsz"dzie formy demokratyczne, formy ci'g!e, ewolucyjne. Formy te, b"d'ce odpowiednikiem i wyrazem Ducha Spo!ecznego, s' tak zmienne, jak Duch sam. Staj' si" one wraz z rozwojem Ducha Spo!ecznego, s$ elastyczne i lu#ne. Nie obiecuj$ cudów, bo cudów, jako przeobra&e( dora#nych, a ca'kowitych w uk'adzie stosunków mi"dzyludzkich nie bywa; lecz otwieraj' przed nami pole szerokie pracy w duchu w imi" idei. Formy ewolucyjne s' wa%ne nie tylko dla poszczególnych spo!eczno&ci narodowych i dla ca!ej ludzko&ci, lecz i dla poszczególnych jednostek ludzkich. W formach tych dojrzewa nie tylko Duch Spo!eczny, lecz i dusze poszczególnych ludzi. Rozwój ich wewn"trzny staje si" bardziej pe!ny, wszechstronny i ci'g!y. Jednostka nie b"dzie si" potrzebowa!a zrywa# do krótkich okresów rewolucyjnego buntu, lecz nie b"dzie te% zapada# w d!ugie okresy reakcyjnego znu%enia. Rewolucja – to zderzenie tre!ci spo'ecznej z form$. Ewolucja – to harmonijne rozwijanie tre!ci spo'ecznej przez form" i formy przez tre&# spo!eczn'. D'%eniem, ide' ludzko&ci jest harmonia tre&ci spo!ecznej z form'. I dlatego ludzie idei, ludzie wierz'cy w Spo!eczno&# Bo%' na ziemi, spo!eczno&# pracy, wolno&ci, sprawiedliwo&ci i braterstwa, musz' wierzy# w ewolucj", musz' liczy# przede wszystkim na rozwój wieczny i zwyci"%anie Ducha Spo!ecznego, a nie na katastrofy formy, materii.
Bronisław Siwik
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Rzeczpospolita Spółdzielcza” („Miesięcznik poświęcony sprawom kooperacji i związanym z nią zagadnieniom społecznym i gospodarczym”) nr 3/1923. Następnie zamieszczono go w książce autora „W walce o prawdę (Rozważania dotyczące stosunków międzyludzkich)”, Nakładem Księgarni Robotniczej, Warszawa 1928. Od tamtej pory nie był wznawiany. Prezentujemy wersję za „RS”. Uwspółcześniono pisownię wedle obecnych reguł. Udostępnił i opracował R. Okraska.
156
Przemówienie sejmowe 20 czerwca 1947 r. w debacie nad ustawą i preliminarzem budżetowym na rok 1947
ZYGMUNT ŻUŁAWSKI
W
ysoki Sejmie! Najlepsz! charakterystyk! ka"dego rz!du jest zawsze jego bud"et. Cecha obecnego za# to przede wszystkim jego tajemniczo#$. Dominuje w nim bowiem kolosalna, nieokre#lona #ci#le, zagadkowa pozycja blisko 50 miliardów na wy"ywienie ludno#ci, rzekomo po to, by po zniesieniu osobnego Funduszu Aprowizacyjnego osi!gn!$ jednolito#$ i powszechno#$ ca%ej gospodarki. Tylko wtedy w tym jednolitym bud"ecie powinno si& ustali$, ile %!cznie wynosi wydatek w poszczególnych dzia%ach gospodarczych, np. na obron& narodow!, pocz!wszy od kosztów wy"ywienia robotnika, wydobywaj!cego w&giel i "elazo, by zrobi$ karabin lub buty dla "o%nierza, a nie wt%acza$ tego w rycza%tow! pozycj& wydatków na „wy"ywienie ludno#ci” bez okre#lenia, czy ta ludno#$ pracuje dla celów wy"ywienia, dla odbudowy czy te" dla nowego uzbrojenia. Brak równie" w tym bud"ecie szczegó%owych wydatków na obron& i na bezpiecze'stwo, tak "e razem z t! nieokre#lon! pozycj! 50 miliardów „na wy"ywienie ludno#ci” tajemnicze pozycje wynosz! a" 90 miliardów z%otych, a wi&c przesz%o po%ow& wszystkich wydatków. W bud"ecie tym, jak za czasów endeckich, jak za czasów Pi%sudskiego i (mig%ego, wysun&%y si& na czo%o wydatki na obron& narodu i na wojsko. To charakteryzuje te" ten rz!d dosadniej ni" wszystkie pi&kne, roztaczane plany. Preliminuje si& bowiem na wojsko ogromn! kwot& 25 miliardów, nie licz!c tego, co jest ukryte w 48-miliardowej pozycji na wy"ywienie ludno#ci. I chocia" przekonano si& ju" bole#nie, "e w warunkach, w których "yjemy, nie jeste#my w stanie zapewni$ swej niepodleg%o#ci "adn! w%asn! si%!, "adn! armi! narodow! i "adnymi sojuszami, znowu z uszczerbkiem dobrobytu ca%ego spo%ecze'stwa budujemy wielk! armi& i tworzymy obron& s%owia'skich narodów, nie bacz!c, "e to jest w%a#nie rasizm s%owia'ski, który jutro mo"e wywo%a$ powstanie bloku innych szczepów i rozp&ta$ now! wojn!, w której – pomijaj"c moralne wzgl!dy – mo#emy si& okaza$ s%absi, bo szczep s%owia'ski nie jest najwi&kszy i najsilniejszy na #wiecie.
I wtedy nie pomog! nam "adne bu'czuczenia: „na wieki” i „zawsze”, i „nigdy”, tym bardziej, i" widzieli#my, jak „nigdy” i „zawsze” zmienia%y si& nawet w ci!gu jednego pokolenia. My swój niepodleg%y byt mo"emy zabezpieczy$ tylko przez swoj" polityk! – nie ludowo-demokratyczn", lecz szczerze demokratyczn! i pokojow!, przez respektowanie woli ca%ego narodu i budowanie solidarno#ci mi&dzynarodowej bez wzgl&du na rasy i szczepy. Je"eli za# jest tak, to po co ten ogromny wysi%ek powstaj!cego z gruzów pa'stwa w kierunku budowania narodowego wojska? Z kim my si& to mamy bi$? Z Niemcami? Oni s! rozbrojeni, a nad tym, aby nie powstawa%y w#ród nich nowe tendencje agresji czy odwetu, czuwa$ musi ca%a mi&dzynarodowa organizacja narodów, a nie armia polska. Z Czechos%owacj!, z któr! dopiero co zawarli#my pakt przyja$ni, czy – jak dawniej z Moskw", która dzi% sama daje nam bro', nawet na kredyt? Po co wi&c ta droga zabawa w wojsko, tym bardziej, "e trzeba zawsze pami&ta$, "e kto stwarza armi&, stwarza równocze#nie i mo"liwo#$ wojny. Druga z kolei najwy"sza pozycja w wydatkach to bezpiecze'stwo, na które wydajemy przesz%o 17 miliardów, znowu nie licz!c tego, co jest ju" ukryte w pozycji „na wy"ywienie ludno#ci”. A teraz te pozycje wydatków na utrzymanie w%adzy porównam z wydatkami dla obywateli. Niestety, ze wzgl&du na brak czasu nie mog& omówi$ sposobów szerzenia tej reklamowanej dzi# o#wiaty, obecnych g%odowych pensji nauczycieli, poziomu nauki i jego kontroli przy egzaminach ze strony zwi!zków zawodowych i politycznych partii i przejd& do odbudowy. Mimo "e naszym g%ównym zadaniem ma by$ odbudowywanie z gruzów, które zosta%y po tej strasznej wojnie, preliminujemy na t! odbudow! – poza obietnicami wielkich inwestycji – wszystkiego razem a# 1700 milionów. Na opiek& spo%eczn! chcemy wyda$ niespe%na 5 miliardów, a zatem znacznie mniej ni" da%a nam pomoc zagraniczna z Zachodu.
157 Przez ca!y wiek walczyli"my o to, by cz!owiek, gdy stera! ju# swe si!y w pracy, mia! zapewnion$ spokojn$ staro"% i nie by! traktowany jak "mie% niepotrzebny. Dzi", gdy partie robotnicze przyodzia!y si" w purpury w!adzy – niestety – apoteozuj# znowu tylko si!" i m!odo$%. A przecie& zapewnienie &ycia tym, którzy lata ca!e pracowali ofiarnie i prac$ swoj$ zdobyli swoje uprawnienia, to nie !aska, ale pierwszy obowi$zek spoczywaj$cy na pa&stwie, które g!osi sprawiedliwo"% spo!eczn$. Powo!ywanie si' na konieczno"% utrzymania równowagi w bud&ecie i na brak pieni"dzy – dla mnie nie jest &adnym usprawiedliwieniem. Co bowiem, Panowie, w tym bud#ecie chcecie zrównowa#y% i co w nim stawiacie po dwóch stronach? Czy tak jak w najlepszych bur#uazyjnych, kapitalistycznych czasach – z!oto, którego nie macie, i banknoty? W bud&ecie pa&stwowym faktycznie s$ zawsze tylko potrzeby spo!eczne – i to s# wydatki – i uruchomiona energia ludzka, i praca, która ma je zaspokoi%. Obowi$zkiem wi'c rz$du jest nie to, by stwarza! silne armie i korpusy bezpiecze&stwa, bo tej apoteozy si!y mieli"my ju# do"% za sanacji, lecz to, by by! sprawiedliwy, by sprawiedliwie rozdziela! plony pracy ludzkiej, by nie deklarowa!, lecz rzeczywi"cie nie dopuszcza! do wyzysku jednego cz!owieka przez drugiego, i by umia! zorganizowa% po#ytecznie i celowo prac' ludzk$, która jest jedynym bogactwem spo!ecze&stw. Co wy"cie, Panowie, z tego wszystkiego spe!nili prócz rzucania coraz g!o"niejszych obietnic i prócz bezkrytycznych chwalb, które – jak powiedzia!em ju& raz – nie maj# #adnego znaczenia? Samo zadowolenie rz$dz$cych jeszcze nie wystarcza i budzi w spo!ecze&stwie tylko wielk$ obaw', &e nie potrafi# poprawi% z!a ci, którzy go nawet nie widz#. Czy to naprawd' ta nowa rzeczywisto"% i te nowe urz$dzenia to ju# "witaj$ca wolno"% i sprawiedliwo"% spo!eczna? Czy zmniejsza si' w niej wyzysk? Porównajmy sposób #ycia ustosunkowanego dzia!acza spo!ecznego, który syty i zadowolony mo#e sk!ada% dziesi$tki tysi'cy na cele spo!eczne i wzywa do tego samego swych przyjació!. Porównajcie ich – cho%by tylko na wygl#d. Pos!uchajmy g!osów i skarg przeci'tnego obywatela na dro&yzn", na ceny, które rz#d oficjalnie ustanawia. Nie umiano równie# w dostatecznej mierze uruchomi% pracy i energii ludzkiej. S!ysz' coraz cz'"ciej o ustawicznych redukcjach to w tym, to w innym mie"cie i patrz' na zastój ruchu budowlanego, a równocze"nie na te masy kramów w Warszawie, za" w Krakowie na now$ tandet', na Sukiennice, na Planty. To wszystko bezrobotni, przewa#nie robotnicy budowlani i niekwalifikowani, którzy nie mog#c si' utrzyma% z pracy handluj$ i wyzyskuj$ si' nawzajem, demoralizuj$c si' coraz bardziej. To z!uda, #e usuni'to bezrobocie i #e dzi" nie ma ju# bezrobotnych. A przecie# je#eli my jako socjali"ci #$dali"my uspo!ecznienia produkcji – to nie po to, by zmienia% tytu! jednych w!adców na drugich, lecz by usun$% wszelki wyzysk,
uruchomi% prac' ludzk$ i wprowadzi% sprawiedliwo"% spo!eczn$. Chwal$ si' w!adze przemys!owe ustawicznym wzrostem produkcji i tym, #e jednak dzi" upa&stwowione przedsi'biorstwa oddaj$ swe plony i towary ca!emu spo!ecze&stwu. Tylko zapominaj$, #e kapitali"ci te# chcieli odda% wszystko, co robi!y ich przedsi'biorstwa, i byli nawet nieszcz'"liwi, gdy tego zrobi% nie mogli – tylko zawsze chcieli to zrobi% tak, by otrzyma% zysk. Pisa!em kilkakrotnie przed wojn$ w prasie robotniczej, #e samo upa&stwowienie nie usunie jeszcze krzywdy spo!ecznej i nie wyzwoli cz!owieka z jarzma drugiego cz!owieka. Dla ludzi kwestia: kto ich wyzyskuje – kapita! czy pa'stwo – jest oboj"tna. Oboj"tne jest te& dla nich, czy otrzymaj$ zap!at' w zak!adzie pa&stwowym, czy prywatnym i czy kupi$ towary w spó!dzielni, czy w sklepie. Tylko nie jest oboj'tne dla nich, ile maj$ pracowa%, jak$ otrzymaj$ zap!at' za ich prac', ile musz$ p!aci% za towary, i nie jest dla nich oboj'tny stopie& w!adzy jednych nad drugimi i stopie& ich wolno"ci. Powiedzia! mi przed laty starszy marynarz szwedzki, kiedy zachwyci!em si' wobec niego dobrobytem i kultur$ Szwecji, #e on pami'ta jednak w swym dzieci&stwie, jak jego kraj by! jeszcze krajem ciemnoty, n'dzy i pija&stwa, a poj'cie „Szwed” by!o równoznaczne z poj'ciem brutala i g!upca. Je"li za" w ci$gu trzech czy czterech pokole& naród szwedzki osi$gn$! swój obecny wysoki poziom, to tylko przez coraz wi'ksze równouprawnienie i przez coraz wi'ksz$ wolno"%. By!oby te# wielkim b!'dem, gdyby kto", jak zrobi! to w poprzedniej sesji p. wicemarsza!ek Zambrowski, wolno"% ocenia! wedle wzrostu i stanu cz!onków zwi$zków zawodowych, które zreszt$ dzi" zmieni!y swój dawny charakter organów walki przeciwko wyzyskowi przedsi'biorców, a sta!y si" – razem z rz#dem jako przedsi"biorc# – organizacj$ sprawowania w!adzy. Czy zreszt$ w hitlerowskiej Rzeszy w ci$gu dwóch lat Ley nie podwoi! czy nawet nie potroi! stanu cz!onków zwi$zków zawodowych? /…/ To nie s$ przejawy wolno"ci, której podstaw$ jest zawsze równo$% praw wszystkich obywateli – nie tylko bez ró#nicy ich urodzenia i maj$tku, lecz równie# bez ró#nicy ich przynale#no"ci partyjnej i przekona&. Natomiast bezsprzecznie pewien post'p w kierunku prawdziwej wolno"ci zobaczy!em w pi'knej deklaracji Sejmu o wolno"ciach obywatelskich, chocia# przyznaj', #e wola!bym znacznie, gdyby te pi'kne zasady przejawia!y si' równie# w odpowiednich, chocia#by suchych ustawach i w #yciu. /…/ Nie chcia!bym jednak, aby to, co mówi', wywo!a!o tylko znowu ataki na moj$ osob'. Przez ca!e #ycie walczy!em szczerze o wolno"% cz!owieka i o demokracj' przeciwko wszelkim dyktatorskim zakusom i przez ca!e #ycie by!em z tego powodu przedmiotem ataków: to rz$dz$cej konserwy, to rz$dz$cej endecji, to rz$dz$cej sanacji, a dzi" znowu rz$dz$cego Bloku, który przyw!aszczy! sobie wy!$czne
158 prawo na post!p i s"uszno#$. Przyznam jednak otwarcie, %e w"a#ciwie powinienem by$ dumny, %e niemal po pó"wiekowej mojej dzia"alno#ci ci nowi moi przeciwnicy nie mog& mi zarzuci$ nic, jak tylko to, %e dzi# jestem stary, i nieprzyzwoicie, po chamsku na#miewaj& si! z moich niedomóg fizycznych i braku si!, które stera!em w walce. Albo szarpi& i szczypi& mnie tam, gdzie si!gn&: po stopach, po !ydkach, i obrzucaj" mnie ordynarnymi wyzwiskami – „odszczepieniec”, „warcho"”, „zwolennik liberum veto”, „reakcjonista” czy „zdrajca”. Czy naprawd! by"o to wyrazem mojego warcholstwa i takim „zabawnym incydentem” – jak napisa! „Robotnik” – gdy g!osowa!em sam przeciwko pe!nomocnictwom dla rz&du, do którego nie mam zaufania? Czy te% zabawne by"o to, %e ci, którzy przez ca"e %ycie zasadniczo walczyli przeciwko wszelkim pe"nomocnictwom, zacz!li swe rz&dy w"a#nie od tych pe"nomocnictw? Czy to naprawd! ja jestem reakcjonist&? Jeszcze w roku 1927 napisa!em wyra#nie, $e zd!"amy do w#adzy klasy robotniczej, opieraj!c si$ na zasadzie demokracji i na zasadzie, "e prawem jest wola wi$kszo%ci. Do tej chwili – pisa!em – wi$kszo%ci tej w spo#ecze&stwie nie mamy. Mimo to od zasady demokracji nie odst!pili%my i nie odst$pujemy. Rozumiemy bowiem, "e maj!c do rozporz!dzenia wolno%' prasy, wolno%' zgromadze&, stowarzyszania si$ i prowadzenia walki – zdobywamy przez nasz! prac$ organizacyjn!, agitacyjn! i kulturaln!, z roku na rok, coraz wi$kszy wp#yw w spo#ecze&stwie, coraz wi$cej zwolenników i w ten sposób stwarzamy dla siebie sta#! podstaw$ do uj$cia w#adzy w pa&stwie przez ludzi pracy, stanowi!cych przecie" wi$kszo%' narodu. Tak pisa"em jeszcze przed 20 laty i pod tym wzgl!dem nie zmieni"em swego przekonania. Tote% #mieszy mnie bardzo, gdy dzi# s"ysz! górne zapowiedzi, %e „nie dopu#cimy ju% nigdy do b"!du z roku 1918”, który my, socjali#ci, mieli#my pope"ni$ przez to, %e maj&c za sob& nie wi!cej ni% 25% spo"ecze'stwa, nie próbowali#my si!gn&$ po w"adz! dyktatorsk&. B"&d pope"nili#my nie w 1918 r., lecz pope"niamy go dzi# przez zbytni& swoj& niecierpliwo#$ i przez zrywanie zielonych jeszcze jab"ek w sadzie. A zdrada? W poj!ciu zdrady mie#ci si! przede wszystkim korzy#$. Co ja zdradzi"em kiedykolwiek w %yciu? Swoje socjalistyczne idea"y czy nasz wspólny program PPS, w którym nigdy nie by"o has"a „jednolitego frontu” ani z PPR, którego wówczas jeszcze nie by"o, ani z komunistami, których dzi# znowu ju% nie ma. To nie ja si! zmieni"em, to wy#cie si! zmienili i stan!li#cie na stanowisku dyktatury proletariatu, cho$ pokrywacie j& now& nazw& „demokracji ludowej”. To wam wolno. Ale nie wolno wam nazywa$ mnie zdrajc& za to, %e wspólnie z wami nie chcia"em dokona$ tej karko"omnej zmiany. Stan&"em wi!c w#ród was sam, cho$ nie sam w spo"ecze%stwie i w klasie robotniczej – i sam razem z niez!omnym PSL walcz! o te same idea"y wolno#ci, o które walczy"em
przez pó! wieku, przekonany g!&boko, $e pr&dzej czy pó#niej one zwyci!%&. Moj" broni" za' – tak jak przez pó! wieku – s" tylko s"owa, które w tej chwili kieruj! te% nie do tych "aw, lecz do ca"ego narodu. A je#li kto# uzna je za podburzaj&ce i ze strachu je skonfiskuje, to przypomn&, $e w tej samej sali przed 15 laty, zwalczaj&c przed"o%ony bud%et, powiedzia"em bez przeszkody, %e chc! „zburzy$ spokój mas” przeciwko wszelkiemu z!u i niesprawiedliwo'ci – i dzi' tylko dotrzymuj! swoich zobowi&za'. Parlament niemy jest nonsensem, a Sejm winien by' miejscem wolnego s#owa – napisa! Daszy%ski. Dzi' na niego i na mego szczerego przyjaciela Niedzia"kowskiego powo"uje si! dzisiejsza PPS, chocia% obaj byli zaci!tymi przeciwnikami wspólnego frontu [z komunistami] i bronili wolno#ci s"owa. Moje s!owa, rzucone z tej trybuny – nawet najostrzejsze – z pewno#ci& mniej sprzeniewierzaj& si! ju% nie wierno#ci dla Rzeczypospolitej, lecz jej prawom, ni% to, gdy po zamkni!ciu sesji sejmowej zwo"a"o si! komisje sejmowe, gdy oddawa"o si! w nich pod obrady przedmioty, których im Sejm nie przekaza"; gdy lekcewa%y si! jednomy#ln& uchwa"!, powzi!t& jeszcze przed pó"tora rokiem, %e w przeci&gu 2 tygodni ma by$ znowelizowany dekret mieszkaniowy, gdy wbrew istniej&cemu prawu znosi si! obowi&zuj&ce #wi!ta narodowe. Praworz"dno'( i prawo – o czym dopiero co tak pi&knie mówi! p. premier Cyrankiewicz – obowi"zuj" nie tylko obywateli, szarych ludzi, lecz równie% tych, którzy maj& w"adz!, którzy to prawo wydali i którzy s& jego wykonawcami. Ko'cz&c tym o#wiadczam tedy, %e z polityk& tego rz&du nie zgadzam si! i jako wyraz tego b!d! g"osowa" przeciwko przed"o%onemu bud%etowi, który ani nie zapewnia powszechnej wolno#ci, ani nie jest wyrazem sprawiedliwo#ci spo"ecznej.
Zygmunt Żuławski
Tekst pochodzi z książki: Zygmunt Żuławski – „O ustroju społecznym i demokracji”, wstęp, wybór i opracowanie Michał Śliwa, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2000. W powyższym przedruku pominięto zapisane w stenogramie zaczepki i wyzwiska, autorstwa posłów komunistycznych oraz reakcje Żuławskiego na nie, a także dygresje. Redaktor książki, z której pochodzi przedrukowany tekst, opatrzył go następującym komentarzem: Dnia 19 czerwca premier Józef Cyrankiewicz wygłosił kolejne expose, w którym przedstawił dotychczasowe dokonania rządu. Następnie złożono sprawozdanie sejmowej Komisji Skarbowo-Budżetowej o projekcie ustawy i preliminarzu budżetowym na rok 1947. W dniu następnym przystąpiono do dyskusji poselskiej. Zabrał również głos Zygmunt Żuławski (posiedzenie 17. w dniu 20 czerwca 1947). Było to jego ostatnie wystąpienie parlamentarne i publiczne.
Z POL SKI RODEM
W imię dobra wspólnego Leopold Caro – teoretyk solidaryzmu chrześcijańskiego DR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA
„Jeden drugiego brzemiona noście…” (Ga 6,2) Droga, jak! przed wielu laty obra" prof. Caro, nie by"a "atw! ani wdzi#czn!. Walka z ówczesnym kapitalizmem to walka z silnymi. Pod tym wzgl#dem Caro poszed" w $lady prof. Schmollera, reprezentanta szko"y historyczno-etycznej, przedstawiaj!cej ekonomik# jako nauk# zwi!zan! z etyk! i g"osz!c! w miejsce liberalizmu i socjalizmu has"o dobra ogó"u /…/ Ukocha" on prawd# i walczy" o jej supremacj#, nie zwa%aj!c ani na nienawi$& mo%nych, ani wzruszenie ramion oboj#tnych, ani na niezrozumienie ze strony tych, którym przede wszystkim pragn!" s"u%y& i w obronie których od najwcze$niejszej swej m"odo$ci stacza" boje. Wra%liwy i czujny na wszelk! krzywd# ludzk!, wprz!g" swój twórczy intelekt w obron# s"abszych od pierwszej chwili swej pisarskiej dzia"alno$ci, pe"nej m"odzie'czego entuzjazmu i uczuciowo$ci – tak pisa! w ksi!dze pami"tkowej wydanej po #mierci Leopolda Caro jego ucze$, Jan Karol Sondel 1. Natomiast pó"niejszy Prymas, ks. Stefan Wyszy#ski, na %amach „Ateneum Kap%a$skiego” w ten sposób przedstawia% lwowskiego ekonomist!: My!l" przewodni" wielkiej ilo!ci dzie#, rozpraw i artyku#ów prof. Caro jest walka o moralno!$ %ycia gospodarczego. Walka o prymat etyki w %yciu gospodarczym, to bodaj najwi&ksza zas#uga prof. Caro i dla nauki i dla polskiego %ycia spo#eczno-gospodarczego. Prof. Caro widzia" dobrze bliski zwi!zek spraw spo"eczno-gospodarczych z naukami moralnymi; ró%ne zagadnienia gospodarcze usi"owa" o$wietla& i rozwi!zywa& wed"ug zasad religijno-moralnych i w nich szuka" $wiat"a dla dzi$ coraz to trudniejszych rozwi!za' w z"o%onym %yciu gospodarczym. Ju% w swej pierwszej i znanej ekonomistom zagranicznym pracy, ujmuj!cej g"#boko zagadnienia lichwy: „Der Wucher,
eine socialpolitische Studie” (Lipsk, 1893, s. 311, XV.) przyzna# w %yciu gospodarczym etyce pierwsze'stwo przed wolno!ci"2.
*** Leopold Caro urodzi% si! 27 maja 1864 r. we Lwowie w rodzinie o tradycjach patriotycznych – jego ojciec Henryk by% powsta$cem z 1863 r. Po uko$czeniu szko%y powszechnej oraz gimnazjum, rozpocz"% we Lwowie studia na wydziale prawa, a pó"niej tak$e filozofii, uzyskuj%c w 1887 r. tytu! doktora praw oraz absolutorium z filozofii. W latach 1885-1887 podj"% te& studia ekonomiczne w Lipsku pod kierunkiem prof. Miaskowskiego. Ju& w czasie studiów du&o publikowa%, g%ównie na tematy spo%eczno-ekonomiczne. W krakowskim „Czasie” og%asza% cykliczne „Pogadanki ekonomiczne”. W tamtym czasie powsta%y jego pierwsze wi!ksze rozprawy; w 1892 r. w Lipsku ukaza%a si! po#wi!cona problematyce &ydowskiej praca „Die Judenfrage eine ethische Frage”, któr% rok pó"niej przet!umaczono na polski i wydano w kraju. W drukarni „Czasu” opublikowa% natomiast rozpraw! po#wi!con" Augustowi Cieszkowskiemu, w której nazywa dzie%o autora „Ojcze nasz” r!kawic" rzucon" ca%emu materialistycznemu #wiatu i protestem przeciw uciskowi, niewoli i $lepej nienawi$ci jednych a zaskorupia"emu egoizmowi i bezczynno$ci a rozpu$cie drugich…3. W tym samym roku ujrza%y #wiat%o dzienne kolejne jego prace w j!zyku polskim i niemieckim, które przynios%y mu ju$ pewien rozg!os – stanowi!y one podsumowanie bada# dotycz"cych zagadnienia lichwy4. W pracach tych Caro zdecydowanie i ostro wyst!pi" przeciwko lichwiarstwu, #!daj!c surowego karania osób paraj!cych si$ tym procederem. W zwi"zku z tym oczywi#cie musia% pokusi& si' o definicj' lichwy. Du$a cz'(& wzmiankowanych rozpraw to w%a#nie rozwa&ania teoretyczne dotycz"ce tego zagadnienia, wszystko to Caro ilustruje konkretnymi przyk%adami z Galicji, pokazuj"cymi mechanizmy, omijanie
159
160 prawa, ró!nego rodzaju machinacje osób trudni"cych si# lichw". Ksi"!ka „Der Wucher” spotka$a si# z bardzo przychylnym przyj#ciem najwybitniejszych wówczas ekonomistów, obszerne recenzje ukaza$y si# m.in. w presti!owych pismach „Jahrbücher für Nationalökonomie” i „Political Science Quarterly”. Po zdaniu egzaminu adwokackiego, na trzy lata osiad$ Caro we Lwowie. Do pracy habilitacyjnej usi$owa$ go pozyska% jego lwowski profesor, Roman Pilat, do czego jednak nie dosz$o, podobnie zreszt! jak w przypadku pó"niejszej propozycji z Uniwersytetu Lipskiego. W 1897 r. po &lubie z Salome" Cheli'sk" przeniós$ sw" kancelari# prawn" do Krakowa. Maj"c zapewnione znaczne wp$ywy z praktyki adwokackiej, coraz wi#cej uwagi po&wi#ca$ sprawom naukowym. Przede wszystkim zainteresowa$a go kwestia emigracyjna, po!wi"ci# wiele czasu i !rodków na zbadanie po#o$enia polskich emigrantów zarówno sta#ych, jak i sezonowych. Jak pisze Jan K. Sondel: Emigranta traktowano wtedy na równi z towarem jako !adunek okr"towy; o obowi#zkach spo!ecze$stwa i pa$stwa wobec wychod!ców nikt nie my"la# /…/ [Caro] pierwszy i jedyny w Europie, z wielkim nak!adem w!asnych funduszów obje"d"aj#c porty europejskie, z których wyje"d"ali nasi wychod!cy, badaj"c urz"dzenia w portach, stan okr#tów, opiek$ duchown#, badaj#c bezpo%rednio wyje"d"aj#cych i przyje$d$aj"cych do kraju wychod!ców, wypytuj"c si# o ich los, koresponduj#c z konsulami w Ameryce, studiuj#c pras$ zamorsk# /…/ zebra! w ci#gu lat czterech (1905-1909) ogromny materia! i zdoby! tak gruntown# znajomo%& zagadnie' emigracyjnych, "e miewa! w tej dziedzinie odczyty w Wiedniu, Berlinie, Budapeszcie, Pradze, Brukseli, Dre!nie, Warszawie, Lwowie i Krakowie. Zosta! te" delegowany przez Austriackie Towarzystwo Ekonomiczne /…/ na kongresy w Berlinie 1909 i w Budapeszcie 1910, gdzie uda!o mu si" przeprowadzi% szereg rezolucji, zawieraj#cych program nowoczesnej polityki emigracyjnej i wyjedna% znaczne ulgi dla polskich robotników sezonowych w Niemczech5. Zaowocowa$o to wszystko tym, i! wybitny niemiecki ekonomista Gustaw von Schmoller, prezes Towarzystwa Polityki Spo$ecznej (Verein für Sozialpolitik), zaprosi$ go do napisania ksi"!ki po&wi#conej polityce emigracyjnej. Efektem tego sta$a si# praca „Auswanderung und Auswanderungspolitik in Österreich”, wydana w 1909 r. w Lipsku w presti!owej serii „Schriften des Vereins für Socialpolitik”. W czasie pobytu w Krakowie, Caro wraz z ks. W$odzimierzem Ledóchowskim, pó"niejszym genera#em jezuitów, za#o$y# Towarzystwo !w. Antoniego opiekuj%ce si" szwaczkami, Towarzystwo !w. Zyty, zajmuj%ce si" losem s#u$by domowej oraz Towarzystwo !w. Józefa, opiekuj%ce si" robotnicami z krakowskiej fabryki cygar. Prowadzi# równie$ darmowe biuro porad prawnych. W 1914 r. zosta$ powo$any do armii austriackiej, w której s$u!y$ do ko'ca wojny, kiedy to zg$osi$ si# jako ochotnik
do wojska polskiego. Pe#ni!c s#u$b% we Lwowie jako oficer korpusu s"dowego, otrzyma$ z Politechniki Lwowskiej propozycj# obj#cia katedry ekonomii spo$ecznej. Przyj"$ j" i wkrótce zosta$ mianowany profesorem ekonomiki spo$ecznej i nauk prawniczych. W latach 1922-1923 wyk$ada$ równie! na Uniwersytecie Jana Kazimierza w zast#pstwie, sprawuj"cego wówczas urz"d ministra, Stanis$awa Grabskiego. W 1927 r. zosta$ wybrany prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, które przez 12 lat, kiedy sprawowa$ t# funkcj#, rozwin#$o dzia$alno&% na szerok" skal#. W tym samym roku zosta$ równie! powo$any przez ówczesnego premiera, Kazimierza Bartla, na cz$onka Komisji opiniodawczej przy Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów. W 1934 r. na !yczenie papie!a Piusa XI zosta$a powo$ana przez Prymasa Polski, kardyna$a Augusta Hlonda, Rada Spo$eczna, która za g$ówny cel stawia$a sobie popularyzowanie programu spo$ecznego, zawartego w encyklice Quadragesimo anno. Prezesem Rady zosta$ ks. Antoni Szyma'ski, natomiast funkcj# wiceprezesa do 1938 r., kiedy to zrezygnowa$ ze wzgl#du na stan zdrowia, pe$ni$ w$a&nie Leopold Caro.
W oczach socjalistów każdy, kto nie przysięga na Marksa i nie jest zwolennikiem jego teorii materializmu dziejowego, jest tym samym „drobnomieszczaninem”, zwyczajnym „burżujem”, z którym i mówić nie warto.
Okres II Rzeczypospolitej to czas, w którym powsta$y najwa!niejsze jego prace. Przedstawi$ w nich swoj" wersj# solidaryzmu chrze&cija'skiego. Zagadnienie to przewija si# we wszystkich jego pracach, pocz"wszy od najwcze&niejszych, pocz"tkowo jednak taka problematyka obecna by$a naskórkowo. We w pe$ni dojrza$ej i wykrystalizowanej formie podj"$ j" w$a&nie w latach mi#dzywojennych, w takich pracach jak: „Zasady nauki ekonomii spo$ecznej”, „Solidaryzm”, „Wspó$czesne pr"dy gospodarcze a spó$dzielczo&%”, „Zmierzch kapitalizmu”, „Problem spo$eczny w katolickim o&wietleniu”, „Prawa ekonomiczne i socjologiczne”, „Liberalizm i kapitalizm” czy „Kapitalismus und Solidarismus”. Zmar$ 8 lutego 1939 r., zosta$ pochowany na Cmentarzu (yczakowskim we Lwowie.
*** Nale!y zgodzi% si# z jego uczniem, i! niemo!liwym jest wyodr#bnienie w pracach Caro poszczególnych zagadnie', !e próba oddzielenia od siebie problematyki etycznej,
161 spo!ecznej, ekonomicznej, filozoficznej czy socjologicznej jest z góry skazana na niepowodzenie i musi razi! sztuczno"ci#. Caro bowiem traktowa$ wszystko to $#cznie, kwestie te przeplata$y si% w jego pracach, zachodzi$y na siebie, daleki by$ od „kawa$kowania” &ycia ludzkiego czy spo$ecznego, wyodr%bniania z niego rzekomo izolowanych obszarów. Stoj#c na stanowisku uniwersalistycznym, widzia! dok!adnie zaz"bianie si" zjawisk gospodarczych z rozmaitymi przejawami #ycia. Z tego wzgl"du obc$ i nie#yciow$ by!a dla Niego koncepcja „cz!owieka ekonomicznego”, wyja!owionego ze wszystkich uczu%, któr$ pos!ugiwa!a si" szko!a liberalna przy formu!owaniu swych praw ekonomicznych6. Sam Caro zreszt# podkre"la$, i& solidaryzm traktuje ekonomik! jako nauk! opart" na etyce, rozumie, #e cz$owiek my%l"cy, dzia$aj"cy i gospodaruj"cy, nie dadz" si! od siebie od$"czy& i #e ka#dy cz$owiek, maj"cy samoistny, wy#szy cel w #yciu, dzia$a i gospodaruje zarazem z tych wy#szych pobudek, w których tkwi r!kojmia przysz$ego rozwoju i spe$nienia pos$annictwa ca$ej ludzko%ci7. Czym jest ów solidaryzm? Poj%cie to jest do"! powszechnie u&ywane, w ci#gu kilku ostatnich lat by$o odmieniane przez wszystkie przypadki, jednak&e niewielu tak naprawd% potrafi co" na jego temat powiedzie#. Traktowane jest przez tych, którzy nim szermuj#, raczej jako swoisty wytrych, s$owo-klucz czy pa$ka na przeciwników politycznych. Tymczasem jest to rozbudowana doktryna, maj#c# solidne podstawy teoretyczne, swoj# histori%, odmiany i wybitnych przedstawicieli. Co gorsza, widoczna jest a& nadto tendencja, o której pisa$ ju& Caro, polegaj#ca na sprowadzaniu ca$okszta$tu spraw ekonomiczno-spo$ecznych do walki mi%dzy liberalizmem a socjalizmem. Wszelkie inne rozwi#zania, „trzecie drogi”, mia!yby by# jedynie zakamuflowan$, s!u&#c# zmyleniu przeciwnika wersj# jednej z tych koncepcji lub idee fixe niepoprawnych marzycieli-teoretyków. S" ludzie wmawiaj"cy w ogó$ – pisa! Caro – #e dwa tylko kierunki, dwa %wiatopogl"dy istniej" w nauce ekonomii spo$ecznej, liberalny, czyli indywidualistyczny i socjalistyczny. Dla prawowiernych libera!ów ka#dy, kto #$da od kapita!u ruchomego uwzgl"dniania interesu publicznego tak#e i wówczas, gdy wchodzi on w kolizj" z interesem maj$tkowym jednostek, otrzymuje w najlepszym razie przydomek marzyciela lub cz!owieka przy zielonym stoiku, nie rozumiej$cego praktycznego #ycia. Najch"tniej przedstawiono by go jako prostego ignoranta lub ukrytego socjalist" i nawet czyni si" tak, póki tylko to jest mo#liwym. /…/ Podobn$ jest sytuacja i po drugiej stronie. W oczach socjalistów /…/ ka#dy, kto nie przysi"ga na Marksa i nie jest zwolennikiem jego teorii materializmu dziejowego, jest tym samym „drobnomieszczaninem”, zwyczajnym „bur#ujem”, z którym i mówi% nie warto. W tej sytuacji, atakowani z dwóch stron, znale!li si" w Europie powojennej w chwili renesansu my&li
liberalnej, dawni zwolennicy szko!y historycznoetycznej niemieckiej, solidarystycznej francuskiej i szko!y samopomocy spó!dzielczej z Nimes, demokraci chrze&cija'scy i solidary&ci. Leon Bourgeois i Gustaw Schmoller, Leon XIII i Walter Rathenau, Henryk Pesch, Karol Diehl i Othmar Spann, Henryk Ford i Benito Mussolini, s$owem wszyscy, ludzie ró#nych wyzna' i obozów politycznych, którzy widz" jasno zarówno bezdro#a liberalizmu, jak i nieuniknione przepa%ci socjalizmu8. Wró!my jednak do solidaryzmu. Sam termin jest stosunkowo m$ody, jako jeden z pierwszych u&y$ go francuski saintsimonista Pierre Leroux (ten sam, który przypisywa$ sobie równie& ukucie poj%cia socjalizm) w 1839 r. na $amach lewicowego „L’Humanité Socialiste”. Przez d$ugi czas okre"lenie to charakteryzowa$o pogl#dy niemarksistowskiej lewicy, która odrzucaj#c kapitalizm dystansowa$a si% równocze"nie od ideologii walki klasowej. Caro jednak podkre!la, "e korzenie solidaryzmu s# o wiele starsze, jego przewodnie idee odnajduje on w Mahabharacie, my!li Lao-Tse, Pa'stwie Platona, Polityce Arystotelesa, w Starym i Nowym Testamencie, filozofii stoików, pismach Ojców Ko!cio$a czy !w. Tomasza z Akwinu, a nawet wskazuje takowe w „Badaniach nad natur# i przyczynami bogactwa narodów” Adama Smitha. Nast%pnie za" przywo$uje jako bezpo"rednich prekursorów kierunku solidarystycznego nazwiska tak wydawa$oby si% odleg$ych ideowo my"licieli, jak Adam Müller, Jean Charles Sismonde de Sismondi, Henri SaintSimon, Philippe Buchez, August Comte, Charles Fourier, Louis Blanc, Pierre-Joseph Proudhon, Charles Kingsley, Thomas Carlyle, John Ruskin, Benjamin Disraeli, William Godwin, Piotr Kropotkin, Frédéric Le Play, Albert de Mun, René de La Tour du Pin, ks. Franz Hitze, bp Wilhelm von Ketteler, Karl von Vogelsang, Leon XIII. Za w$a"ciwego twórc% solidaryzmu, ju& jako okre"lonej szko$y czy kierunku my"lowego, uznaje natomiast Charlesa Gide’a (lidera szko$y z Nimes, jednego z czo$owych teoretyków spó$dzielczo"ci), który wskaza$ na trzy g$ówne zasady solidaryzmu. Po pierwsze, jak podkre"la Gide, nawet egoista, rozumiej#cy jednak istnienie solidarno!ci mi!dzyludzkiej, winien dobrze "yczy# bli$nim, wiedz#c, i" wszystko dobre i z$e co si% im przydarzy, wp$ywa równie" na jego losy. Po drugie, musi sam wobec innych dobrze post%powa&, w zwi#zku z wp$ywem ich po$o"enia na swoje w$asne. Wreszcie, ka"dy pod wp$ywem tego kierunku musi sta& si% wyrozumialszy dla b$%dów innych, a bardziej wymagaj#cy wobec siebie samego9. Kolejny twórca solidaryzmu par excellence to Leon Bourgeois, autor pracy „La solidarité”, w której wskazywa$, i& jedni zyskuj# przewag% nad innymi cz%sto bez w$asnej zas$ugi, z czego wynika konieczno"! zmian w imi% sprawiedliwo"ci. Dopiero gdy uznamy jednych za d$u&ników drugich, kiedy zrozumiemy, i& niektórzy wzbogacaj# si%
162 kosztem innych, przyw!aszczaj"c sobie korzy#ci, na które nie zapracowali, mo$e nast"pi% wyrównanie. Powstaje w ten sposób rodzaj quasi-kontraktu pomi!dzy lud"mi, który rodzi okre#lone zobowi$zania – to, co dotychczas uznawane by!o za zwyk!y akt hojno#ci, staje si& w #wietle tych ustale' aktem sprawiedliwo#ci, sp!aceniem d!ugu i niczym wi&cej10. Solidaryzm przeciwstawia si& zarówno zasadom leseferyzmu, jak i marksizmu, jednak$e si!" rzeczy, w zwi"zku z dominacj" w ówczesnym #wiecie liberalizmu ekonomicznego, Caro gros uwagi po#wi&ca krytyce „prawd objawionych” przedstawicieli tego ostatniego. Jak podkre#la, naczelna teza liberalizmu g!osi, $e ka$dy winien dba% o w!asny interes, o dobro w!asne, a „ca!o#% sama si& z!o$y”, suma dóbr jednostkowych sk!ada si& bowiem na dobro wspólne. Egoizm jest czym# po$"danym i dobrym, gdy$ przynosi korzy#% ogó!owi, mo$na wi&c mówi% o sacro egoismo, czy nawet za Ayn Rand o cnocie egoizmu. Liberalizm w tym podobny jest do g!sienicy, siedz!cej na li"ciu a nie wiedz!cej i nie troszcz!cej si# o drzewo, którego integraln! cz#"ci! jest ga!"#, a jej znów cz"stk" li$% ów zjadany przez to $ar%oczne a ograniczone stworzenie, podczas gdy solidaryzm widzi w spo!ecze"stwie samoistny organizm, #yj$cy w!asnym #yciem i naginaj$cy jednostki, acz nie pozbawione, jak w kolektywizmie, gospodarczej samodzielno%ci, do dzia!ania gwoli dobru publicznemu11. Solidaryzm bowiem odrzuca zdecydowanie traktowanie cz!owieka jako "rodka s!u#$cego osi$gni%ciu okre"lonego celu – niewa#ne, czy tym celem jest zysk jednostki, kapitalisty, czy korzy"& ogó!u, na któr$ powo!uje si% komunizm. Caro krytykuje równie$ hipokryzj& libera!ów, którzy powo!uj"c si& na wy$szo#% idei mi!o#ci nad zasad" sprawiedliwo#ci, domagaj" si& wy!"cznie dobrowolnych #wiadcze' na rzecz bli"nich, wskazuj$c, i% przymusowo#& pozbawia je jakiejkolwiek warto#ci moralnej, a dobroczy'ców jakiejkolwiek zas!ugi. W #yciu spo!ecznym, jak pisze Caro, idzie jednak nie o pobudki czynów dobrych, rozstrzygaj$ce w dziedzinie religii i etyki. Idzie przede wszystkim o same czyny. Nie o danie sposobno%ci temu lub owemu, by sam wzniós! si& na wy#szy szczebel moralny lub zyska! pochwa!& wspó!obywateli, ale o to, aby ka#dego wspó!mieszka"ca danego pa"stwa zabezpieczy' przed ostateczn$ n&dz$ niezale#nie od stopnia u%wiadomienia spo!ecznego i poczucia obowi$zku poszczególnych jednostek i ka#demu ze swego nadmiaru przyj%' w razie potrzeby z pomoc$. Pole dobroczynno!ci i mi"o!ci bli#niego pozostaje obok tego jeszcze bardzo szeroko otwarte12. Kapitalizm, maj$c jako ide! przewodni$ zysk, deifikuj"c go, traktuj"c jako bo$ka, któremu wszystko musi by% podporz"dkowane, implikuje liczne patologie. Caro daje liczne przyk!ady takich zachowa' wyp!ywaj"cych w!a#nie z kapitalistycznego oddawania czci Mammonowi. I tak w Brazylii – pisze on – w roku 1930 zniszczono
4 miliony krzaków kawowych. Ogromnych ilo"ci kawy u$yto jako nawozów lub je spalono. W Santos zatopiono w morzu 5000 worków dobrej kawy brazylijskiej. Pe%ne %adunki okr#towe cukru oraz wiele tysi#cy cetnarów korzeni zatopiono w morzu. W Argentynie zu$ywa si# ogromne masy kukurydzy na karm# dla byd%a lub si# je spala. Od kilku lat pali si# bawe%n# w Ameryce, Egipcie, Indiach, a farmerzy bawe%ny popadli w n#dz# wskutek niemo$no"ci jej zbytu. /…/ Na Cejlonie zrywa si# z ro"lin herbacianych tylko po dwa listki zamiast trzech w celu obni$enia zbiorów o 75-100 milionów funtów angielskich. A równocze"nie tyle milionów ludzi %aknie herbaty, kawy, cukru i ciep%ych ubra&, a tylko nie jest w stanie za nie zap%aci'13. D"$enie do jak najwi&kszego zysku indywidualnego spowodowa!o wi&c zupe!ne nieliczenie si& z dobrem czy interesem powszechnym. Zysk jest warto#ci" najwy$sz" i jedyn", której wszystko inne zosta!o podporz"dkowane. Wychodz"cy z tego za!o$enia „cz!owiek ekonomiczny” czyni tylko to, co przynosi mu korzy#%, co jest zgodne z jego indywidualnymi interesami, nie zwa$aj"c przy tym na inne warto#ci czy dobro spo!eczne. Dostarcza broni dla Burów podczas wojny z nimi, chocia$ jest Anglikiem, uwa$a bowiem, $e wojn# prowadzi pa&stwo, a jego interes indywidualny nie mo$e z tego powodu ponie"' uszczerbku. Je"li rz!d chi&ski zabrania dowozu do Chin opium, w interesie zdrowia i $ycia w%asnych obywateli, w imi# wolno"ci handlu wymusza na rz!dzie brytyjskim wojn# z Chinami, z powodu tak zacofanego zakazu: wszak je"li opium szkodzi zdrowiu Chi&czyków, sami b#d! mieli ten rozum, $e nie b#d! go kupowali. Jego sumienie kapitalistyczne nic mu nie mówi, $e sprzedaj!c towar szkodliwy dla ludzkiego zdrowia i $ycia pope%nia zbrodni#, tudzie$ $e nie wszyscy ludzie wiedz! równie dobrze, co wychodzi na ich szkod#14. Odrzuca równie# Caro ide% wolnej konkurencji w wersji propagowanej przez teoretyków liberalizmu. Poddaje krytyce przekonanie, #e mamy tutaj do czynienia z samoreguluj$cym si% mechanizmem, który powoduje, i# np. ceny uk!adaj$ si% na optymalnym poziomie. Ceny tworzone przez woln! konkurencj# – pisze Caro – maj! by' najlepsze, najodpowiedniejsze, „naturalne”. Ale wszak poszczególni kupuj!cy i sprzedaj!cy nie maj! przecie pogl!du na ca%o"' rynku i skoro ka$dy z nich – wiedz!c w najlepszym razie wszystko, co zasz%o przedtem i nie wiedz!c z natury rzeczy tego, co robi! równocze"nie inni konkurenci, to bowiem os%oni#te jest tajemnic! interesu – powi#ksza lub odnawia swoj! produkcj#, musi w nast#pstwie powsta' chaos i nadmiar. Co wi#cej, ka$de nowe c%o, nowy traktat handlowy, nowa taryfa frachtowa, nowy wynalazek, odkrycie nieznanego dot!d miejsca istnienia surowca lub otwarcie nowego terenu zbytu zmieni' mog! /…/ zasadnicze warunki wymiany mi#dzynarodowej. /…/ Czy rolnik czeka mo$e na automatyczne pokonanie chwastów przez pszenic#,
163 krocz#cych prost# drog# ku ruinie. Okazuje si" st#d, $e ta idea przewodnia liberalizmu gospodarczego ju$ w za!o$eniu swym obliczona jest nie na przyniesienie po$ytku ca!emu ogó!owi ludzi, ale $e jest has!em paso$ytniczym, wymagaj#cym dla w!asnej egzystencji i rozwoju utrzymania po!owy ludzko%ci na poziomie zupe!nego analfabetyzmu gospodarczego17. Spi%owe prawa ekonomii, na które cz!stokro# powo"uj& si! libera"owie, to zdaniem lwowskiego naukowca kolejny wybieg. Nie ma bowiem $adnych „niez%omnych” czy „$elaznych” praw gospodarczych, których wyszukiwaniem trudni! si" my#liciele liberalni, uznaj!cy, i$ rol! nauki i rozumu jest ich wykrywanie, a nast"pnie implementacja. Podkre#laj! oni ca%kowit! autonomi" tej dziedziny $ycia, odrzucaj!c wszelk! ingerencj" „pozagospodarczych” czynników, takich jak moralno#& czy pa'stwo. Tajemnicze prawa gospodarcze – pisze z ironi$ Caro – wydaj% si# wi#c silniejszymi, ni! si"a elektryczna pioruna, ujarzmionego wszak przez piorunochrony; si"a przyci%gania ziemi, zniwelowana przez aeroplany; ni! wszelka odleg"o$&, unicestwiona przy pomocy telegrafu czy telefonu; ni! przeszkody gór i oceanów, usuni#te w drodze budowy tuneli, statków i "odzi podwodnych. Tu wola ludzka zwyci#!y"a, tam tylko !adnej nie odgrywa roli. Niezwyk"a to istotnie pot#ga praw gospodarczych!18 Kapitalizm wedle Caro przyczynia si! do erozji wi!zi mi"dzyludzkich, atrofii komunikacji spo$ecznej, niszczy naturalne wspólnoty, których istnienia nie potrzebuje i nie zauwa%a, widz&c jedynie jednostk!,
RYS. A. PIETRZAK
czy te! czynnym wspó"dzia"aniem, w danym wypadku bezwzgl#dnym t#pieniem chwastów „miesza si#” do produkcji? I czy nie zwymy$lano by go od idiotów, gdyby post#powa" wedle pierwszego szablonu? W Polsce moc jest ludzi, maj%cych starsze tradycje gospodarcze, wi#ksz% wpraw# i zdolno$ci handlowe od rdzennych Polaków. Ludzie ci nie s% lub jeszcze nie s% Polakami i sami si# do tego przyznaj%. Sympatiami swymi ci%!% cz#sto ku krajom le!%cym poza Polsk%. Dlaczego! ich zwyci#stwo mia"oby by& konieczno$ci% gospodarcz% i dlaczego rz%dowi polskiemu nie mia"oby by& wolno pomaga& Polakom, aby byli panami we w"asnym domu15. Wolny rynek to dla Caro tak naprawd! mit, który zosta" stworzony przez oligopole i monopole, aby zabezpieczy# ich interesy. Wolnej konkurencji we w"a$ciwym tego s"owa znaczeniu nie ma we wspó"czesnym $wiecie, poniewa% doskonale dbaj& o to kartele. Woln% konkurencj# porzucili ostatecznie w"a$nie jej wyznawcy w kartelach. Zachowa"a ona !ywot tylko w podr#cznikach szkó" akademickich16. Podstawowa zasada ekonomiczna libera!ów – tanio kupowa", drogo sprzedawa" – równie# zostaje przez Caro ca!kowicie zdyskredytowana, jako nie maj!ca wi"kszego sensu, efektowna, acz pozbawiona tre#ci. Przecie$ aby kto$ tanio kupi", kto$ inny musi mu dan& rzecz tanio sprzeda#, i odwrotnie: aby drogo sprzeda!, musi si" znale#! osoba, która pod wp"ywem nag"ej potrzeby dany towar przep"aci. Na po!ow" ludzi robi#cych dobre interesy, wypada!aby w ten sposób druga po!owa
164 wyalienowanego homo oeconomicusa. Jedyny zwi!zek, który pozostaje, to – mówi!c s"owami Thomasa Carlyle’a – cash nexus, wszystko staje si" przedmiotem handlu, kontraktu, oceniane jest przez pryzmat zysku, jaki mo#e przynie$%. Rockefeller – podkre#la autor „Solidaryzmu” – na widok go!"bi, my#li o ich cenie na targu, jak sam przyznaje si" do tego w swoich pami"tnikach. Nie przychodzi mu na my#l ich pi"kno#$, wzajemne przywi%zanie do siebie, ani fakt, &e by!y one od tysi"cy lat symbolem pokoju i mi!o#ci. /…/ Przyroda, to dla niego surowce, które mo&na odszuka$ w g!"bi ziemi, to dochody z gleby i hodowli, nic wi!cej. Drugi cz"owiek, to b#d$ si"a kapita"owa, b#d$ te% r!ce robocze19. W ten sposób system ów prowadzi do dehumanizacji i reifikacji cz"owieka, przyczynia si$ te% do zalewu bylejako$ci i tandety, przyj"cie tych zasad implikuje bowiem uniformizacj", po$piech, oparcie produkcji na zasadzie „jak najwi"cej i jak najszybciej”. Caro wskazuje na spó&dzielczo$% jako model, który wart jest propagowania, gdy# sprzyja tworzeniu wi"zi mi"dzyludzkich, solidarno$ci, uczy wspó&pracy i samopomocy. Spó&dzielczo$%, jego zdaniem, przynosi niezwykle donios&e i pozytywne zmiany gospodarcze, ale, co nawet bardziej istotne, tak#e mentalne, zmieniaj!c gruntownie my$lenie ludzi; wszystko to dobrze s&u#y sprawie solidaryzmu, przybli#a jego ustanowienie, st!d z ca&! moc! nale#y j! wspiera%20. !adna ustawa sama przez si", cho#by najlepsza, $aden przymus etatyzmu i socjalizmu nie zda si" na nic, gdy materia% ludzki b"dzie lichy i t"py. Przerabianie ludzi na lepszych i dojrzalszych to szczytne zadanie spó%dzielczo&ci21. Warto nadmieni%, i# w twórczo$ci Caro pobrzmiewaj! wyra&nie pewne w!tki mesjanistyczne, jego zdaniem bowiem Polska ma szczególne predyspozycje, by wprowadzi% idee solidarno$ci i sprawiedliwo$ci, nie tylko w stosunki gospodarcze, ale i narodowe. Ksi!dz Józef Tischner pisa& w ksi!#ce „Etyka solidarno$ci”, i# solidarno$% wyrasta na fundamencie poczucia wspólnoty mi$dzy lud&mi. Gdy cz"owiek zrozumie, %e nie jest samotn! monad!, i# nigdy nie jest sam, wtedy dopiero mo#e rozkwitn!% solidarno$%, stanowi!ca spontanicznie powsta&! wspólnot" ludzi dobrej woli. Solidarno$% to przede wszystkim budowanie i tworzenie, a nie walka czy niszczenie; dzia&a ona dla dobra ogó&u, a nie przeciw komukolwiek22. Ucze' prof. Caro w swoich wspomnieniach natomiast s&usznie podkre$la&, i#: Nie ulega w%tpliwo#ci, &e solidaryzm wymaga przemiany dusz i dlatego trudno liczy$ na wprowadzenie go w &ycie z dnia na dzie'. Prof. Caro jednak g!"boko wierzy!, &e przemiana taka jest mo&liw% i ca!e &ycie po#wi"ci! pracy nad jej przygotowaniem i urzeczywistnieniem. Wierzy! w pot"g" woli ludzkiej, która zdo!a!a ujarzmi$ pot"&ne si!y przyrody i zaprz%c je do pracy dla swego dobra. Wierzy!, &e za post"pem technicznym pójdzie i post"p moralny ludzko#ci, który dopiero umo&liwi korzystanie wszystkim ze zdobyczy geniuszu ludzkiego23.
Na zarzuty, i# solidaryzm jest jedynie konstruktem my$lowym, niedostatecznie rozwini"tym, nie maj!cym #adnego potwierdzenia w rzeczywisto$ci, Caro odpowiada& za$, i# krytycy solidaryzmu zachowuj! si" w tym przypadku tak samo, jak ów systematyk niemiecki, który wzbrania! si" wej#$ do wody, póki nie nauczy si" p!ywa$. Innymi s!owy, postanowiono za$'da# od reprezentantów solidaryzmu i kierunków pokrewnych opracowania we wszystkich szczegó%ach planów przysz%ego gospodarstwa spo%ecznego, by w ten sposób przenie&# teren dyskusji z krytyki kapitalizmu na krytyk" nowych pomys%ów. !ycie jednak nie czeka i zanim ten program zostanie w sposób zadowalaj'cy wielki kapita% opracowany we wszystkich szczegó%ach, mo$e nast'pi# potop. P%ywa# bowiem nauczy# si" mo$na tylko w wodzie24.
dr hab. Rafał Łętocha
Przypisy: 1.
Dr J. K. Sondel, Życiorys i prace śp. prof. dra Leopolda Caro /w:/ Księga pamiątkowa ku czci śp. dra Leopolda Caro, prezesa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i profesora ekonomii Politechniki Lwowskiej, pod. red. E. Hauswalda, Lwów 1939, ss. 11, 13.
2.
ks. S. Wyszyński, Śp. Prof. Leopold Caro, „Ateneum Kapłańskie” 1939, t. 43.
3.
Dr L. Caro, August Cieszkowski, Kraków 1893, s. 15.
4.
L. Caro, Lichwa na wsi w Galicji w latach 1875-1891. Pogląd na zebrany dotąd materiał statystyczny wraz z projektem nowego badania w tym przedmiocie, Lwów 1893; Idem, Der Wucher. Eine socialpolitische Studie, Leipzig 1893.
5.
Dr J. K. Sondel, op. cit., s. 21.
6.
W. Romanów, Wspomnienie /w:/ Księga pamiątkowa…, s. 175.
7.
L. Caro, Solidaryzm. Jego zasady, dzieje i zastosowania, Lwów 1931, ss. 5-6.
8.
Ibid., ss. 5-6.
9.
Ibid., s. 87.
10. Ibid., s. 77. 11. Ibid., s. 7. 12. Ibid., ss. 10-11. 13. Idem, Zmierzch kapitalizmu, Poznań 1934, s. 12. 14. Idem, Zasady nauki ekonomii społecznej, Lwów 1926, ss. 164-166. 15. Idem, Zmierzch…, ss. 14-15. 16. Idem, Liberalizm i kapitalizm, Włocławek 1937, s. 30. 17. Idem, Zmierzch…, s. 23; Idem, Liberalizm…, s. 34. 18. Idem, Solidaryzm…, s. 206. 19. Idem, Liberalizm…, ss. 91-92. 20. Idem, Współczesne prądy gospodarcze a spółdzielczość, Lwów 1932, ss. 13-14. Zob. też rozdział Przez spółdzielczość do solidaryzmu /w:/ Idem, Solidaryzm…, s. 229. 21. Idem, Solidaryzm…, s. 249. 22. J. Tischner, Etyka solidarności, Kraków 1981. 23. W. Romanów, op. cit., s. 177. 24. L. Caro, Współczesne prądy…, s. 11.
Moc woli
Z POL SKI RODEM
165
REMIGIUSZ OKRASKA
Krzyczeli, żeśmy stumanieni, Nie wierząc nam, że chcieć – to móc! „My, Pierwsza Brygada” (autor nieznany)
W
kraju, gdzie posta! Józefa Pi"sudskiego stanowi jedn# z najwa$niejszych „ikon” politycznych, ma"o kto pami%ta o czo"owym ideologu jego &rodowiska. W kraju, w którym niedawno rz#dzi"a partia nawo"uj#ca do „rewolucji moralnej”, niemal nikt nie wie, $e ju$ wiele lat temu kto& pos"ugiwa" si% tym has"em w polityce. Je!li mówi" o ruchu umys#owym obozu rz$dowego po maju 1926, to stworzy# go w#a!nie Adam Skwarczy%ski – pisa! Andrzej Micewski. Ale posta" ta zas!uguje na pami%! nie tylko, ani nawet nie przede wszystkim jako „mózg” sanacji. Skwarczy%ski to wielki nauczyciel, który nieustannie przypomina!, "e "ycie publiczne to przede wszystkim problem moralny. Nauczyciel, który uczy! jednocze#nie patrzy$ i w niebo, i na ziemi%. Cel musi by$ wysoki, realizacja prawdziwa, przyziemna, niefa!szowana pi%knym s!ówkiem – tak wspomina! go ucze' i wspó"pracownik, Jan Hoppe.
Prelegentem by" Józef Pi"sudski. Jemu te$ pozostanie wierny a$ do &mierci. Zaowocowa"o to politycznym zaanga$owaniem. Ze szkolnym koleg# Tadeuszem D#browskim za"o$y" organizacj% Polska M"odzie$ Narodowa Bezpartyjna. )#czy"a has"a powsta'czo-niepodleg"o&ciowe z programem radykalnych reform socjalnych, bliska by"a „prawemu” skrzyd"u Polskiej Partii Socjalistycznej. Grup# licz#c# kilkaset osób kierowa" zakonspirowany, wzorowany na masonerii zespó" „*wit”, w sk"ad którego wchodzi" m.in. Skwarczy'ski. Ch"opak sformu"owa" wówczas tez%, $e wi%kszo&! starszego pokolenia jest stracona dla sprawy niepodleg"o&ci. By"o to zbie$ne z koncepcj% Pi!sudskiego, wedle której – jak zauwa$y! Bohdan Urbankowski – proletariat zast%piono m"odzie$# jako grup#, która stanie si% motorem nap%dowym przeobra$e' spo"ecznych. Skwarczy'ski wspó"redaguje mi%dzyszkolne pisemko, pisze broszur% o metodach walki o „spolszczenie” galicyjskich szkó" zaborczych, prowadzi
Urodzi" si% 3 grudnia 1886 r. w Wierzchni Polnej w Ma"opolsce Wschodniej, w zubo$a"ej rodzinie ziemia'skiej. Jego ojciec, Wincenty, to uczestnik powstania styczniowego, za& matka Maria by"a córk# powsta'ca listopadowego. Po &mierci ojca, gdy ch"opiec mia" zaledwie dwa lata, rodzina przenios"a si% do Lwowa. Tu w roku 1898 rozpocz#" nauk% w gimnazjum. Nale$a" do tajnych kó"ek samokszta"ceniowych polskiej m"odzie$y. Do raczej standardowych, lecz g"%boko prze$ywanych lektur Mickiewicza, S"owackiego i Norwida wkrótce dosz"o zainteresowanie dorobkiem (eromskiego i Wyspia'skiego, a tak$e ideami Edwarda Abramowskiego i Stanis"awa Brzozowskiego. Tym w"a&nie inspiracjom pozostanie wierny ca"e $ycie. Wkrótce do"#czy"a do nich kolejna, tyle$ ideowa, co personalna fascynacja – 17-letni Skwarczy#ski jesieni# 1903 r. wzi#" udzia" w tajnym lwowskim odczycie dla m"odzie$y, po&wi%conym powstaniu styczniowemu.
ADAM SKWARCZYŃSKI, PORTRET ZE ZBIORU JEGO TEKSTÓW PT. „WSKAZANIA”, WYDANEGO W ROKU 1934 (ZE ZBIORÓW R. OKRASKI)
***
166
*** W pierwszym swym powa#niejszym tek'cie, „Zagadnienia patriotyzmu polskiego”, Skwarczy(ski krytykowa! w „Promieniu” wiosn% 1910 r. przeciwstawianie d%#e( do niepodleg!o'ci oraz postulatów socjalnych: Post!powe, rewolucyjne, socjalistyczne uzasadnienie patriotyzmu polega na uznaniu narodu za podstaw! jedyn" dla realizacji warto#ci ogólnoludzkich, stworzenia jak najdogodniejszych warunków pracy, twórczo#ci i rozwoju. Koniecznym postulatem, wynikaj"cym z takiego pogl"du, jest niepodleg$o#% narodu. Prawdziwie owocna i prawdziwie odpowiedzialna praca odbywa! si" mo#e tylko w obr"bie samodzielnego organizmu pa$stwowego, którym sam naród w%ada, a który nie jest zawis$y od decyzji obcego rz"du ani od obcego uk$adu si$ spo$ecznych, na który nie mo&emy wysi$kami naszymi wp$ywa%. Wa#ny temat jego ówczesnych rozwa#a( to krytyka „pracy organicznej” jako rzekomo jedynej w!a'ciwej metody dzia!ania w istniej%cych realiach politycznych. Czym#e jest /…/ owa ideologia pokojowej, za wszelk& cen", pracy organicznej? Nie jest to nic innego jak propagowanie, z obywatelskim gestem, idei bezpiecznego k&cika. Posada, warsztacik, sklepik dla mego gniazdka, mojej „rodziny Po%anieckich”. Poza ni& mo#e si" dzia!, co chce – w ostrych
s!owach ch!osta! „organiczników” na !amach „Przed'witu” w 1914 r. Skwarczy(ski uwa#a!, #e gdyby nie pot!piane przez „realistów” zrywy zbrojne, nie zaistnia"yby warunki do pracy pokojowej. Jego zdaniem, to w"a#nie powstania i inne formy czynnego oporu sprawi"y, $e zaborcy zmuszeni zostali do poluzowania wi!zów kr!puj%cych polsk% aktywno#& – zaowocowa"y one reform% stosunków w rolnictwie i przyspieszeniem rozwoju przemys!u. Wyrzekanie si& walki zbrojnej przez pozytywistów i endecj& jest zatem nie tylko moralnie naganne (jako quasi-kolaboracja z wrogiem), ale i krótkowzroczne z punktu widzenia rozwoju cywilizacyjnego ziem polskich. Nie znaczy to, 'e odrzuca" „ma"e” formy dzia"ania – przeciwnie, uwa#a!, #e warto'ciowe s% wszelkie pozytywne inicjatywy spo!eczne, przynosz%ce konkretne zdobycze materialne i przemiany 'wiadomo'ci. Nie nale#y jednak traktowa( ich jako celu samego w sobie – jest nim bowiem niepodleg"o&(, któr$ nale'y wywalczy( jak najszybciej – ani przeciwstawia" rzekomo szale(czym inicjatywom spod znaku bojowego oporu wobec zaborców. Bardziej oryginalnym, a w przysz"o#ci kluczowym, aspektem jego m"odzie'czego #wiatopogl%du, by"a apoteoza czynu, przekszta"cania rzeczywisto#ci wedle w"asnej woli. Skwarczy(ski sytuuje si& tu w opozycji zarówno wobec „realizmu” 'rodowisk konserwatywnych (robimy tyle, na ile warunki pozwalaj%), jak i nierzadko towarzysz%cej postawom religijnym wiary w „cud” (realia odmieni% si& na lepsze za spraw% boskiej interwencji lub zbiegu okoliczno'ci), ale tak#e w kontrze do marksowskiego przekonania o deterministycznym charakterze procesów
PIŁSUDCZYCY UKAZANI JAKO SOJUSZ ROBOTNICZO-CHŁOPSKO-ŻOŁNIERSKI
prelekcje dla m!odych robotników. Rozpoczyna studia polonistyczne na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Chce zosta" nauczycielem, aby móc kszta!towa" umys!y m!odego pokolenia. Wkrótce, w 1908 r., nast!puje intensyfikacja jego dzia"a#. Regionalna sekcja PPS – Frakcja Rewolucyjna tworzy we Lwowie Zwi$zek Walki Czynnej, ku%ni! kadr przysz"ych oddzia!ów zbrojnych. W powo!anej przy ZWC Ni#szej Szkole Wojskowej uko#czy" Skwarczy#ski kursy podoficerski i oficerski. W tym samym okresie w owym &rodowisku powstaje m!odzie#owa, ponadpartyjna organizacja „$ycie”, o programie socjalno-niepodleg"o&ciowym – Skwarczy#ski zostaje sekretarzem jej w"adz, pó%niej przez rok jest przewodnicz%cym. Na pocz%tku 1909 r. wst&puje za' do PPS-FR, b&d%c czo!owym dzia!aczem partii w lokalnym 'rodowisku studenckim. Innym elementem tego ruchu jest m!odzie#owe pismo „Promie(”, w którym publikuje swe pierwsze teksty, a nast&pnie wchodzi w sk!ad redakcji. Wyk!ada równie# na kursach wojskowych ZWC. Gdy w 1910 r. Pi!sudski we Lwowie tworzy Zwi%zek Strzelecki, Skwarczy(ski zostaje jego aktywist%. Rozpoczyna wówczas, po sko(czeniu studiów, prac! zawodow$ – najpierw w Rohatynie, a od 1912 r. we lwowskich gimnazjach. Jest tak#e publicyst% partyjnego pisma „Przed'wit”. W obliczu narastaj%cego prawdopodobie(stwa wybuchu wojny, Zwi$zek Strzelecki intensyfikuje prace szkoleniowe – Skwarczy(skiego mianowano najpierw komendantem grup m!odzie#owych, a nast&pnie Oddzia!u $e(skiego, którego uczestniczki szkoli w pracy kurierskiej i wywiadowczej.
167 dziejowych. Nie uwa!a" oczywi#cie, !e „wszystko jest mo!liwe”, jednak wychodzi" z za"o!enia, !e kluczowy czynnik to swoiste „nat$!enie” woli ludzkiej, nadaj%ce moc sprawcz% wysi"kowi zbiorowemu. Pisa! w tygodniku „"ycie” w tek#cie „Fetysze ideologiczne”: …chodzi nam o patriotyzm dzia!ania. Z tego, "e jeste#my Polakami, zgo!a nic jeszcze nie wynika. Czyn nasz jest okre#lony tym, czym by$ mamy i czym by$ chcemy… /…/ urojonym jest wszystko to, co nie jest przedmiotem samowiednego czynu naszego – fetyszem jest wszelki „"ywio!”, który nas w dzia!aniu ma wyr%cza$ – a w rezultacie jest tylko formu!k&, która sankcjonuje nasz bezczyn.
*** W sierpniu 1914 r. jako oficer sztabu I Brygady Legionów wyruszy! na front u boku Pi!sudskiego. Wzi$! udzia! w walkach w okolicach Kielc. Wkrótce zosta! zast%pc$ szefa Oddzia!u Wywiadowczego brygady, ponadto koordynowa! dzia!ania kurierskie i szpiegowskie grupy kobiecej. Nast%pnie w stopniu podporucznika skierowano go jako przedstawiciela I Brygady do Departamentu Wojskowego Naczelnego Komitetu Narodowego. Zajmowa! si% m.in. nielegalnym werbunkiem ochotników do polskich oddzia!ów. Od marca do sierpnia 1916 r. ponownie bra! bezpo#redni udzia! – jako dowódca kompanii – w walkach frontowych, tym razem na Wo!yniu. Pó"niej zosta! oddelegowany do Warszawy – Pi!sudski powierzy! mu reprezentowanie swego #rodowiska w Komendzie Naczelnej Polskiej Organizacji Wojskowej. Jesieni$ 1916 r. wraz ze Stanis!awem Thuguttem i Tadeuszem Ho!ówk$ rozpocz$! Skwarczy&ski edycj% nielegalnego pisma wyra'aj$cego pogl#dy pi!sudczyków – „Rz#d i Wojsko”; w styczniu 1917 r. zosta! redaktorem naczelnym. Tworzy wokó! czasopisma ugrupowanie polityczne Zwi$zek Dobra Publicznego, jednak nie odegra ono wi%kszej roli. Warto jednak zacytowa( jego pisane po latach wspomnienia nt. owej organizacji: Zwi&zek Dobra Publicznego mia! by$ organizacj& o charakterze spo!eczno-moralnym, /…/ wypracowuj&c& nowe metody skupienia si% zespo!u na podstawach bezwzgl%dnego zaufania i bezwzgl%dnej odpowiedzialno#ci jednostki przed zespo!em za wzi%te na siebie obowi&zki spo!eczne i za praktykowanie wyznawanych zasad. 20 czerwca 1917 r. Skwarczy&ski zosta! aresztowany przez niemieck$ policj% w nielegalnej drukarni „Rz$du i Wojska”. Uwolniony w pa"dzierniku, wszed! w sk!ad tajnej pi!sudczykowskiej grupy Konwent, do jej centrum kierowniczego – Organizacji A. Wkrótce ponownie aresztowany, trafi! do twierdzy w Modlinie, gdzie w wi%ziennych warunkach podupad! na zdrowiu, rozwin$!a si$ dotychczas lekka gru"lica. Wraz z kolegami przygotowywa! ucieczk% za pomoc$ podkopu, jednak nie zd$'yli z niego skorzysta(. 12 listopada 1918 r. wyszed! na wolno#( ju' w niepodleg!ym kraju. Dwa dni pó"niej w „Nowej Gazecie” opublikowa! tekst „Straszak bolszewizmu”, wymierzony w tych, którzy blokuj$ przeobra'enia spo!eczne. Skwarczy&ski, wierny swemu
#wiatopogl%dowi, przekonuje, !e po osi%gni$ciu pierwszego celu – odzyskaniu niepodleg"o#ci, nale!y si$gn%& po drugi, reformy socjalne: Niesprawiedliwy porz!dek, hamuj!cy rozwój narodu ku s"o#cu /…/, nazywaj! $wi%to$ci! nietykaln!. /…/ Widz! tylko ciasny interes: To samo bo&yszcze, o którym ju& pisa" Mickiewicz w „Ksi%gach narodu”, &e jest najszkaradniejsze. Wkrótce zosta! redaktorem naczelnym wspomnianej „Nowej Gazety”. W styczniu 1919 r. dziennik przekszta!cono w „Gazet% Polsk$”, która pod wodz$ Skwarczy&skiego ukazywa!a si% do ko&ca listopada tego roku. Wznowi! te' edycj% tygodnika „Rz$d i Wojsko”. W kwietniu 1920 r. inicjuje kolejne pismo – dziennik „Naród”. Wszystkie te gazety by!y organami nieformalnego #rodowiska pi!sudczykowskiego, na ich !amach formu!owano oceny sytuacji bie'$cej, wykuwa!a si% tak'e doktryna grupy w nowej sytuacji – w wolnej Polsce. Skwarczy%ski by! czo!owym publicyst$ wspomnianych periodyków, wyrós! te' na jednego z g!ównych ideologów swego obozu. Zasadniczy temat jego ówczesnych rozwa&a% to sytuacja geopolityczna – wojna z sowieck$ Rosj$, zabezpieczenie granicy wschodniej oraz powo!anie federacji krajów „mi%dzymorza”, aby wytworzy( przeciwwag% dla wp!ywów rosyjskich. Sam zreszt$ w obliczu najazdu sowieckiego zg!osi! si% na ochotnika do wojska, nie bra! jednak bezpo'redniego udzia!u w walkach – ze wzgl%du na stan zdrowia obj$! stanowisko w Wydziale O#wiaty i Kultury MSW. Stosunek wobec „sprawy wschodniej” sprawi!, 'e ostrze jego krytyki kieruje si% wówczas g!ównie przeciwko endecji, tradycyjnie „filorosyjskiej” i niech$tnej wobec „agresywnej” polityki Pi!sudskiego na wschodnich rubie'ach pa&stwa. Jednak spór Skwarczy&skiego z endecj$ dotyczy równie', a mo'e nawet g!ównie stosunku wobec reform socjalnych. Uwa'a, 'e stronnictwo Romana Dmowskiego, cho( mówi o interesach narodowych, jest de facto g!osem warstw posiadaj$cych. St$d te' wynika niech%( narodowców wobec przeobra'e& socjalnych i ustrojowych oraz próby kanalizowania radykalnych nastrojów mas za pomoc$ kreowania mniejszo'ci narodowych na koz!a ofiarnego. Na !amach „Rz$du i Wojska” w styczniu 1920 r. pisze: Ani sprawy konstytucji, ani reformy agrarnej, ani ochronnego ustawodawstwa robotniczego, ani sprawy waluty, przemys"u i aprowizacji kraju /…/ – nie rozstrzygnie si% podnios"ym okrzykiem „Bóg i Ojczyzna” lub mniej podnios"ymi has"ami antysemickimi. Wierny jest m!odzie&czym postulatom socjalistycznym, ale gra toczy si$ o co' wi$cej – o cywilizacyjny rozwój Polski. Polska przywileju szlacheckiego /…/ nie ró&ni si% od Zachodu wielko$ci! ucisku spo"ecznego, bywa" on tam nawet jeszcze wi%kszy ni& u nas. Ale gdy na Zachodzie na gnojnym ugorze tej ujarzmionej pracy wyrasta"a pot%ga pa#stw i dorobki kultury, to u nas jej owocem by"a swawola bezp"odnej kulturalnie i pa#stwowo klasy wiecznie niedojrza"ych starych dzieci, b!d" bezgranicznie krótkowzrocznych sybary-
tów. Z podobnych wzgl!dów podj"# tak$e krytyk! Ko%cio!a – cho" nie bez znaczenia by!o poparcie kleru w!a#nie dla endecji oraz ataki na pi#sudczyków jako „bezbo$ników” i „bolszewików”. W 1920 r. propagowa# tzw. ko%ció# narodowy (do%& silny w%ród Polonii ameryka'skiej, zdobywaj"cy pewne przyczó#ki tak$e w kraju) i ograniczenie autonomii struktury organizacyjnej Ko%cio#a katolickiego. W"tek ów zosta# jednak szybko wyciszony ze wzgl!dów taktycznych, bowiem pi!sudczycy nie chcieli eskalowa" tego konfliktu. Doktryna narodowej demokracji to wedle niego obcy „przeszczep”, na!ladownictwo analogicznych tendencji z krajów Zachodu, niezakorzenione w miejscowym etosie. Je!li stronnictwo Dmowskiego odrzuca tak wa"ne elementy rodzimej tradycji, jak dorobek epoki romantyzmu, je!li pot#pia powsta$cze zrywy narodowowyzwole$cze, to jego zdaniem ponad tradycj# narodow% przedk&ada zagraniczne doktryny, obce „duszy polskiej”. W szkicu „Rozwój idei narodowej a Narodowa Demokracja” pisa# o dwóch programowych manifestach endecji – „My#lach nowoczesnego Polaka” Dmowskiego i „Egoizmie narodowym” Zygmunta Balickiego, i$ charakterystyczn! cech! obu tych ksi!"ek jest to, "e nie wy#aniaj! si$ one z "adnej tradycji ideowej polskiej; cho% s#owa „tradycja” u"ywaj! na ka"dej niemal stronicy /…/. /…/ s! zlepkiem utartych „trze"wych prawd” moralnych oraz /…/ spopularyzowaniem wzorów angielskich, niemieckich, japo&skich – wypowiedzianym za pomoc! /…/ modnej wówczas terminologii pozytywistycznej i ewolucjonistycznej /…/.
*** Skwarczy'ski broni& dziedzictwa romantyzmu przed endekami, gdy" by&o ono dla$ rdzeniem polsko!ci, najwy"szym wykwitem geniuszu narodowego. To nie tylko literatura, nie trend poetycki – przeciwko takiemu rozumieniu romantyzmu protestowa#, nie godz"c si! na przykrawanie go do szkolnych formu#ek. Wedle Skwarczy$skiego, polscy romantycy stworzyli samoistny, niezwykle oryginalny nurt filozoficzny i kulturowy, nie maj$cy wiele wspólnego – wbrew obiegowej opinii – z analogicznymi trendami w innych krajach. Si!ga# tu po analiz! Brzozowskiego, którego rozpraw! „Filozofia romantyzmu polskiego” uznawa! za najlepsze odczytanie ducha tamtej epoki. W %lad za nim przekonywa#, $e romantyzm polski jako jedyny trafnie rozpozna# pe#ni! nauki chrystusowej (ale tak$e innych wielkich tradycji religijnych), jako wezwania do wzniesienia ludzkiego ducha na wy$yny. Cz#owiecza wolno%&, geniusz twórczy, czyn, mia#y by& swoistym moralnym obowi"zkiem, 'wiat konieczno'ci zaprzeczy% i 'wiat swobody porodzi% z siebie, jak pisa# w recenzji pracy Brzozowskiego. To ludzka wolno!' tworzenia, ale wysoce moralna, skierowana zawsze ku górze, nie do&owi, b#d%ca drog! ku samostwarzaniu i samow"adztwu, stanowi&a wedle niego kwintesencj# bo"ego S&owa.
SOCJALNA PROPAGANDA PIŁSUDCZYKOWSKA
168
Jako taki sta# si! wi!c romantyzm polski tak$e przes#aniem dla ca#ej ludzko%ci. Szczególnie wa$ny jest jednak na gruncie narodowym, bowiem tu zespoli#y si! jego mistyczne i etyczne aspekty z realiami zaborów. Literatura sta#a si! w Polsce, mocno jak nigdzie indziej, natchnieniem do zmaga' z uciskiem narodowym. I nie tylko narodowym, gdy$ Skwarczy'ski podkre!la&, jak bardzo spl%tane s% idee romantyzmu z postawami i projektami emancypacyjnymi, z polskim radykalizmem spo&ecznym, z now% moralno!ci%, która odrzuca podda$stwo równie" wewn#trzne, klasowe. Jednak w tym w#a%nie aspekcie odchodzi# od romantyzmu. Uwa$a#, $e ze wzgl!du na realia epoki, czyli brak w#asnego pa%stwa, nurt ten rozwin$! si& jednostronnie – pozbawiony mo$liwo%ci konkretnej pracy spo#ecznej, nieproporcjonalnie wiele oczekiwa' pok#ada# w przeobra$eniach dokonuj"cych si! dzi!ki bo$ej #asce czy duchowi dziejów. Cho& jako poetów najbardziej ceni# Mickiewicza i S#owackiego, ideowo bli$szy by# mu Norwid, akcentuj"cy znaczenie pracy jako instrumentu przekszta#cania ducha indywidualnego i zbiorowego. Za najbardziej „udanego” adepta dziedzictwa romantyzmu uwa$a# Stanis#awa Szczepanowskiego, który wizje i wskazania moralne wieszczów potrafi! przeku" – nie sp!ycaj$c ich – w dokonania na niwie gospodarczej, organizacyjnej itp. Paradoksalnie, Skwarczy'ski ideowe dziedzictwo romantyzmu zaleca# uzupe#ni& praktyk" niemal pozytywistyczn". My "yjemy w innej epoce /…/ Nasz czyn musi wi$c by% „dope#nieniem w "yciu w#asnym i sercu” – ale równie silnie musi by% dope#nieniem w rzeczywisto'ci
169 nas otaczaj!cej: w rzeczywisto"ci materialnej i spo#ecznej. /…/ musi naród polski przemieni! misj" sw# na zadania konkretne, domagaj#ce si" wykonania dzi$ i jutro – pisa! w recenzji pracy Brzozowskiego.
*** Cho! g"ównym przeciwnikiem politycznym i ideowym by"a dla# prawica, wkrótce skierowa" polemiczne ostrze równie$ w stron% lewicy. Pocz&tkowo w PPS-ie i lewicuj&cych stronnictwach ch"opskich widzia" sojusznika, co mia"o wszak silne uzasadnienie w niedawnej przesz"o'ci. Nie porzuci" postulatów prospo"ecznych, popiera" lewicowe rozwi&zania ustrojowe, jak wybór prezydenta w wyborach powszechnych, by" przeciwny instytucji Senatu. Uwa!a", !e to lewica by"aby najlepszym gospodarzem kraju. Posiada ona ku temu racje moralne, jako ci, którzy popierali „insurekcjonistyczn#” polityk$ wobec zaborców zamiast endecko-konserwatywnego lojalizmu, a tak!e sformu"owa"a wizj$ modernizacji pa%stwa i spo"ecze%stwa, daj#c# mo!liwo&' przezwyci$!enia dystansu cywilizacyjnego wobec krajów, które rozwija"y si$ bez jarzma niewoli. Jednak tak, jak endecji zarzuca" reprezentowanie interesów posiadaczy, tak i lewic$ spotka"a krytyka za to, !e przedk"ada interesy klasowe ponad dobro pa%stwa. Naród dzieli si$ na klasy i interesy klas dot!d upo"ledzonych s! tymi pot#$nymi d%wigniami, które podnosz! ku górze spraw$ doskonalenia si$ spo#ecznego narodu. Ale chodzi o to, by klasa, dochodz!c do znaczenia i do w#adzy, umia#a my"le% kategoriami obejmuj!cymi ca#o"% sprawy narodu i pa&stwa /…/. 'eby ciasno i egoistycznie poj$ty interes klasy nie przys#ania# tego zadania naczelnego /…/ – pisa! w 1920 r. Tymczasem, jego zdaniem, stronnictwa lewicowe przesadnie akcentowa"y interesy klasowe. Na ów konflikt wp!yw mia!y niew"tpliwie wzgl#dy przyziemne – socjali$ci i lewica ch!opska radzili sobie w niepodleg"ej Polsce bez sojuszu z obozem Marsza"ka, w dodatku byli sceptyczni wobec militarystycznej „polityki wschodniej”. Natomiast pi!sudczyków coraz bardziej marginalizowano – nie potrafili stworzy% reprezentacji parlamentarnej, tracili wp"ywy w instytucjach pa#stwowych, a sam Pi"sudski by" stopniowo odsuwany od wp"ywu na si"y zbrojne. Ale nie tylko w tym tkwi"y przyczyny sporu. Jego sednem sta"a si% walka z „partyjniactwem”, czyli z partykularnymi postawami oraz przedk"adaniem sloganów ponad konkretn& prac%. W 1922 r. Skwarczy#ski pisa": (mia#o mo)na rzuci% dzi" pytanie: czy np. dzi$ki frazesom „programowym” i /…/ stronnictwom politycznym /…/ cho% jedna z dziedzin )ycia narodowego: polityka zewn$trzna, przemys#, szkolnictwo, armia, administracja, nauka, zyska#a co" wi$cej oprócz kamieni na drodze; czy dzi"ki programom partii politycznych /…/ Polska zyska%a cho! jedn# szko%", jednego &o%nierza czy armat", jedn# maszyn" czy fabryk". Takie stanowisko otwiera"o Skwarczy#skie-
mu drog% do stworzenia nowej jako'ci na gruncie polskiej my'li ideowo-politycznej.
*** Na pocz"tku 1922 r. powo!a! do &ycia kolejne pismo – dwutygodnik (pó'niej miesi#cznik) „Droga”. Sta!o si# ono teoretycznym organem obozu pi"sudczykowskiego oraz miejscem kszta"towania jego ideologii. G"ówne zr%by linii programowej to oprócz oczywistego w tych kr%gach kultu Pi!sudskiego oraz afirmacji tradycji romantycznej, równie& znacznie bardziej nieszablonowe koncepcje. W sferze etycznej to przede wszystkim apoteoza Czynu i Pracy, przeciwstawionych determinizmowi i teoretyzowaniu. W sferze politycznej by"o to przedk"adanie pa%stwa i dobra publicznego nad partykularne interesy oraz – w wymiarze praktycznym – przeciwstawienie „partyjniactwu” i demokracji parlamentarnej silnej w"adzy, wspartej jednak!e o mobilizacj$ mas w organizacjach spo"ecznych. W sferze ekonomii – radykalizm spo"eczny, jednak!e w wersji „nieklasowej”, przybieraj#cy posta' koncepcji etatystycznych w gospodarce oraz w#tków syndykalistycznych w dziedzinie organizacji &wiata pracy. W artykule programowym w pierwszym numerze „Drogi” zawar" Skwarczy#ski znamienne przes"anie. 'ycie dawne /…/ ka)e nam dzi" /…/ nie si$ga% wysi#kiem w jutro, /…/ ograniczy% si$ do Polski streszczonej w programach i idea#ach sytego chama i sklepikarza, w my"li zapatrzonego w prawo do lenistwa proletariusza, w duchu dewotki i stró)a porz!dku, chc!cych uzyska% prawo do "wiata bez wysi#ku, bez trudu, raju niemocy /…/. Prawd$ nowego )ycia ludzie ci /…/ chc! nagi!% do swoich wygód i spokoju. Ale ich czas ju$ mija: Musz! wyrosn!% czynniki, które oczyszcz! )ycie pa&stwowe Polski z tego wszystkiego, co )eruje na rzeczywistym wysi#ku kraju /…/. Musi powsta% cz#owiek i warstwy, które /…/ rozsadz! /…/ zakrzep#e, zat$ch#e z czasów jezuityzmu i racjonalizmu formy /…/ Przeciwstawi# one produkowaniu nieudolnych moralnie i fachowo do czynu ludzi wychowanie wszystkich zdolno$ci, si% fizycznych, moralnych i intelektualnych, wychowanie cz%owieka woli i czynu, cz%owieka pracy i my$li zbiorowej. /…/ Ilekro% w nowym wysi#ku rozrosn! si$ formy nowego )ycia, o ile mocniej odetchnie cz#owiek wolny i szerzej obejmie w#adz$ nad "wiatem – g#o"niej zahuczy maszyna, mocniej uderzy m#ot i dalej zag#$bi si$ p#ug w ziemi$ oran!; o ile naród nasz, nie l$kaj!c si$ przemocy obcych, silniej wykuwa% b$dzie organa )ycia i pot$gi; o ile wy)ej si$gnie uczucie i westchnienie cz#owieka ku Bogu; o ile g#$biej wniknie my"l w tajnie $ywota; pewni b!d%my: i pie& twardy wieczysty drzewa, tradycja – i li"% i kwiat doroczny, bunt – b$d! s#u)y#y 'yciu wiecznemu, prawdzie. Znamienna by"a te$ atmosfera w redakcji „Drogi”. Z okazji 10-lecia edycji pisma, Skwarczy#ski pisa": „Psy-
170 chologia awangardy” – tak mo!na by stre"ci# postaw$ duchow% „Drogi”; psychologia ma&ej gar"ci, wdzieraj%cej si$ w nowe dziedziny, ale nie dla samej tylko rozkoszy nowych dozna' i my"li, lecz w poczuciu, !e za ni% idzie z zamiarami trwa&ej budowy „si&a g&ówna”. Owa si!a g!ówna to oczywi"cie obóz pi!sudczykowski.
*** Nale#a! Skwarczy$ski do tej cz%"ci swego pokolenia, której rozczarowanie odrodzon& Polsk& opisa! w „Przedwio"niu” Stefan 'eromski. Wierzy!, #e niepodleg!a ojczyzna nie tylko wespnie si% na wy#yny rozwoju, ale w dodatku dokona tego zgodn&, wyt%#on& prac& ogó!u obywateli. Zamiast tego przysz!a szara rzeczywisto"(. Po latach pisa!: Walka o w&adz$… pozorna: bo w niej o zaszczyty, o wp&ywy, o zyski, o satysfakcj$ wreszcie chodzi&o, a nie o odpowiedzialno"#. Wy"cig demagogiczny partii – poni!aj%cy cz&owieka, bo og&upiaj%cy go fantastycznymi has&ami i obietnicami w celu wy&udzenia dla siebie poklasku, popularno"ci, mandatów. Wy"cig do tanich zysków, karier, zaszczytów. A na dodatek dezawuowanie znaczenia i marginalizowanie roli publicznej tych, którzy po!o#yli podwaliny pod niepodleg!o"(. Obóz pi!sudczykowski to dla" nie tylko bohaterowie wygranej batalii o woln# Polsk$. Ich czyn zbrojny i postawa znamionowa!y co% znacznie wi$kszego – przezwyci$&anie zastanych realiów, zdolno!" wyro!ni#cia aktem w$asnej woli ponad siebie samego. Manifestem ideowym Skwarczy$skiego z owego okresu sta! si% artyku! z „Drogi” o znamiennym tytule „Historia pos!uszna woli ludzkiej” – i równie znamiennym podtytule „W dziesi%ciolecie Legionów”. Autor kre"li w nim obraz legionistów jako grupy, która wbrew atmosferze epoki– „zat"ch!ej rupieciarni” – oraz uwarunkowaniom politycznym, osi&gn%!a wielki cel. Sami siebie zacz$li przetwarza#, kszta&ci#, przerabia# na inn%, now% miar$, na miar$ wielkich zada', wedle wymaga' nowych, przysz&ych czasów. /…/ poczuli si$ kadrami armii ujarzmionego narodu. Zmienili sposób !ycia, zmienili zami&owania swe i zawody, zmienili obyczaje. /…/ Oto !ywa i czynna wiara tych ludzi, wola i wyt#%ona praca uczyni$a ten cud, %e ich dorobek wrós$ korzeniami w rzeczywisto!", zdo$a$ uczyni" sobie pos$uszn& histori#, zdo$a$ zapanowa" nad przysz$o!ci&. Praca ich ofiarna i jej rzetelne wyniki sta&y si$ sprawcami tego bardzo rzadkiego zjawiska: pos&usze'stwa historii wobec woli ludzkiej /…/. /…/ uwierzywszy w swoj% spraw$, nat$!ywszy w jej kierunku sw% wol$, /…/ szli na podbój jutra, by uczyni# je takim, jakim ujrzeli je w swym „marzeniu” – a raczej w swym postanowieniu i planie. Ten etos i ci ludzie powinni zatem „opanowa(” Polsk%, je"li wspi&( ma si% ona na wy#yny, wbrew niekorzystnym, zdawa!oby si%, uwarunkowaniom. Jest to bowiem naturalna elita, o której pisa! wr%cz, #e pod zaborami stanowi!a jakby osobny, nieliczny, szlachetny naród. Ju#
w 1921 r. na !amach „Rz&du i Wojska”, Skwarczy$ski przeciwstawia! ich czyn ogó!owi: Zbyt znikomo ma&a cz$"# narodu w&o!y&a w spraw$ niepodleg&o"ci prac$ i ponosi!a dla niej ofiary. /…/ Ogó! narodu odczu! uzyskanie niepodleg&o"ci jako dar, a przeto nie docenia& jej wagi, nie móg& traktowa# jej jako rzeczy z w&asnej krwi i ko"ci zrodzonej. /…/ T$ zatem luk$ w psychice naszej /…/ zape&ni# musi ów okres nowy /…/ systematycznej, buduj%cej pracy. /…/ Do tej pracy trzeba nie mniejszej mocy moralnej, nie mniejszego rozp$du i nie mniejszej odwagi ni! do walki or$!nej. Musz% do niej /…/ stan%# ci ludzie, którzy najwi$cej okazali dojrza&o"ci narodowej, najwi$cej zrozumienia istoty i potrzeby samodzielnego bytu i najwi$cej warto"ci moralnych. D"wign#li oni w$ród po%ogi miecz Polski, narzucili "wiatu i narodowi swemu, zgnu"nia&emu w niewoli, prawo jego bytu. Teraz w dumnym jego cieniu rozpocz%# musz% ork$ i zasiew, bo to tylko druga posta# tej samej pracy. Innymi s!owy: dowódcy z lat wojny powinni zosta( liderami w czasie pokoju.
*** W 1924 r. Skwarczy$ski przewodzi! próbie powo!ania politycznej reprezentacji tego #rodowiska – Konfederacji Ludzi Pracy. Nie wysz!a ona jednak poza stadium organizacyjne i programowe. Realia by!y niekorzystne – pi!sudczycy coraz bardziej tracili wp!yw na polityk% pa$stwa, g!ównie na rzecz znienawidzonej endecji. Punktem zwrotnym sta! si% przewrót majowy. Redaktor „Drogi” nale#a! do "cis!ego grona doradców Marsza!ka, którzy zostali wtajemniczeni w plany zamachu. Tydzie$ po przej%ciu w!adzy przez pi!sudczyków zacz&! Skwarczy$ski wydawa( pismo „Nakazy Chwili”, które opatrzy! podtytu!em „Sprawie Rewolucji Moralnej w Polsce”. W ostrych s!owach ch!oszcze w nim prawic%, wychwala now& w!adz%, zapowiada daleko id&ce przemiany spo!eczne. 'ywot pisma nie trwa d!ugo. Pi!sudski jest pragmatykiem, og!asza, #e zrobi! „rewolucj% bez rewolucyjnych konsekwencji”, nie podejmuje wielkich reform, a w pierwszym szeregu jego ekipy staj& raczej technokraci i organizatorzy ni# ideowcy. Skwarczy$ski usuwa si% w cie$, jednak nie $ywi urazy – przekonany o geniuszu Pi!sudskiego, uwa$a te#, #e to dopiero pocz&tek zmian, które potrwaj& lata i stopniowo obejm& wszelkie dziedziny #ycia. Chce s!u&y' „nowej Polsce” bez ambicji wysuwania si$ na czo!o i z ufno%ci#, &e jego wizje b$d# realizowane pr!dzej czy pó"niej. Przewrót majowy to dla niego punkt zwrotny w dziejach kraju. Oczywi"cie nie bez znaczenia jest sam triumfalny powrót obozu pi!sudczykowskiego do w!adzy, jednak „rewolucja majowa” to dla Skwarczy$skiego co" o wiele bardziej istotnego. Przede wszystkim postrzega powodzenie akcji Marsza!ka jako potwierdzenie teorii o znaczeniu si!y woli w kszta!towaniu rzeczywisto"ci. To niejako powtórka czynu legionowego, gdy zdeterminowana garstka wbrew,
171 musimy przybytkiem najwy!szego podniesienia duchowego i twórczego wszystkich obywateli i narz"dziem walki o najszczytniejsz& przysz$o#% narodu i ludzko#ci. W 1933 r. przekonywa!, 'e Sprawa kszta!towania duszy nowego cz!owieka, b"d#c najtrudniejsz#, jednocze$nie jest najbardziej zasadnicz#, podstawow#. Wiara, %e fakty materialne, przemiany ekonomiczne kszta!tuj# automatycznie nowy typ cz!owieka, zbankrutowa!a. /…/ Trwa!# podstaw# pomy$lnej przysz!o$ci w rozwoju materialnym i organizacyjnym, oraz pi"knych zdobyczy w dziedzinie ideowej i kulturalnej b"d# tylko charaktery ludzi.
SOCJALNA PROPAGANDA PIŁSUDCZYKOWSKA
zdawa!oby si", zdrowemu rozs#dkowi i niekorzystnym okoliczno$ciom, osi#gn"!a swój cel. Przewrót majowy zajmuje miejsce w jego wizji dziejów Polski jako kraju, gdzie rozwój dokonuje si! w sposób skokowy, dzi!ki nat!"eniu si#y sprawczej, przeciwko ograniczeniom sytuacyjnym i determinizmowi. W programowym tek$cie „Prawda jedyna o czynie ludzkim” g!osi: Gdzie! wi"c – je#li nie tu prawda czynu, ta prawda, która u nas ju! tyle razy w #wietnych blaskach zorzy „romantycznej” #wieci$a, gdzie! wi"c, je#li nie tu ta prawda objawiona cz$owiekowi by% powinna? Gdzie! je#li nie tu. Tu by!y puste i szare epoki, tu by! leniwy i bierny ogó!. A na tym tle heroizm ludzki zmaga! si" z szarzyzn# i biernot# – samotny tak, jak samotny jest cz!owiek we wszech$wiecie i tak zuchwale dumny, jak dumnym stanie si" cz!owiek, gdy pojmie, %e prawda jest tylko w jego czynie. Warto wspomnie%, jak Skwarczy&ski postrzega! swoje $rodowisko. W li$cie otwartym do Tadeusza Ho!ówki pisa!: Tymi odpowiedzialnymi pionierami nowej przysz$o#ci – mo!emy /…/ by% tylko my. Co znaczy to „my” – wiesz dobrze. Nie jest to partia !adna, ani organizacja, jawna czy tajna. /…/ S& to ludzie Nowej Polski, ci, którzy niepodleg$ymi /…/ byli ju! przed wojn&, bo ich dusz niewola ani nie spodli$a, ani nie wyja$owi$a, ludzie, którzy /…/ maj& w sobie niepohamowany p"d naprzód i g$"bok& pogard" dla wszelkiego „interesu” /…/. Jak pisa! Leszek Kami&ski, wedle Skwarczy&skiego Mandat do w$adzy w Polsce daje pi$sudczykom w$a#nie to, !e s& oni spadkobiercami romantyków /…/. Moralne prawo do „rz&du dusz” daje Pi$sudskiemu i legionistom fakt, !e oni w$a#nie urzeczywistnili swoj& walk& Mickiewiczowskie has$o „mierz si$y na zamiary”, !e stan"li jak opisani przez poet" „ludzie szaleni”, wbrew „ludziom rozs&dnym” /…/. Dorobku moralnego Legionów nie mo!na zaprzepa#ci%, trzeba go w narodzie upowszechni%. St#d w!a$nie wzi"!a si" Skwarczy&skiego koncepcja „rewolucji moralnej”. Przewrót majowy mia# wyzwoli$ nowe si#y etyczne w narodzie, podci%gn%$ go w gór!, ku wy"ynom, na których znajdowali si! wedle niego dawni legioni&ci, a w ten sposób na nowe tory pchn%$ ca#% Polsk!. Wyszed!szy od wspomnianej tezy o „dwóch narodach”, tj. bojowej i szlachetnej garstce, która wywalczy!a niepodleg!o$%, oraz biernej wi"kszo$ci, której wolna Polska „spad!a z nieba”, przekonywa! Skwarczy&ski, i': Rewolucji moralnej naród, op"tany bierno#ci&, nie podj&$. Podj&$ j& Pi$sudski, ale doko'czy% i utrwali% musi j& naród, bo inaczej nie by$aby ona rewolucj& moraln&. /…/ w tej chwili has$em by% musi: „Wszystko dla Polski i jej odrodzenia – nic dla Polaków”. Polacy zbyt d$ugo gnu#nieli w bierno#ci, by w tej chwili jedynym dla nich nakazem nie by!o tylko to jedno: ofiara. Ofiara z dóbr osobistych, z pragnie' i aspiracji najs$uszniejszych na rzecz pa'stwa, które zbiorowym wysi$kiem uczyni%
Jan Hoppe pisa!: Dla Skwarczy'skiego nade wszystko jasnym by$o to, !e z!y cz!owiek nie zdo!a tworzy& rzeczy dobrych i pi"knych, %e %#dni zysków i pragn#cy dobrych interesów ludzie, nie stworz# tej innej, nowej, tak patetycznie zapowiadanej i idealistycznie pojmowanej przysz!o$ci.
*** Polem i zarazem narz"dziem rewolucji moralnej mia! sta% si" czyn, który w epoce niepodleg!o$ci powinien przybra% posta! pracy – nad sob" oraz dla dobra ojczyzny, wzajemnie si" dope!niaj#c. Mamy zbudowa% now& Polsk" i nowego w Polsce cz$owieka. Tej budowy nie zaczniemy wznosi%
172 samym umys!em, samym my"leniem, samymi ideami, programami. /…/ Budowa ta bowiem odbywa si# przez wyrabianie charakterów i moralno"ci, a te warto"ci mo$na tylko wypraktykowa%. Skwarczy!ski uwa"a#, "e w czasie pokoju nale"y krzewi$ wzorce „ma#ego heroizmu”. Typy sportowców-lotników &wirki i Skar$y'skiego, konstruktora Wigury /…/ s( typami niepodleg!ymi przysz!o"ci, a rodzi% si# mog( i rodz( si# coraz cz#"ciej w ka$dym zawodzie. Typ tego bezrobotnego, który na po$yczk# narodow( przyniós! przechowane od lat z!ote monety, bo chcia! wzmocni% /…/ pa'stwo, jest typem moralnym tej samej rasy – przekonywa!. Prac! rozumia" dwojako. Nie tylko o wysi"ek ka#dego Polaka z osobna mu chodzi"o, nie tylko o zespolenie owych wysi"ków w dzie"o zbiorowe. Polska mia"a sta$ si! „pa%stwem pracy” (taki tytu# przybra# nb. organ prasowy Legionu M#odych, którego „guru” by! – o czym pó"niej – Skwarczy#ski). W 1923 r. z gorycz% pisa# w „Drodze”, i" wbrew wszelkim szumnym has!om, g!oszonym wsz#dzie i przez wszystkich, praca, w $adnej swej postaci, nie daje dzi" w Polsce ani si!y, ani znaczenia, ani honoru, nie zapewnia nawet mo$no"ci $ycia i utrzymania. Panuje natomiast kapita! i to nawet nie kapita! produkcyjny, ale kapita! spekulacyjny i paso$ytniczy. Tymczasem, jak streszcza# jego pogl%dy Hoppe, Praca musi wyznacza! miejsce w "yciu, a nawet w hierarchii spo#ecznej. Polska mia"a sta$ si! krajem, w którym zaznaczy si! przewaga Pracy nad Kapita"em – nie na darmo przewrót majowy okre&la" Skwarczy%ski mianem „rewolucji #o"nierskiej i robotniczej”. Cho$ on sam nie formu#owa# szczegó#owych wskazówek w tej dziedzinie – tym zajmowali si$ jego wspó!pracownicy, jak ideolog polskiego etatyzmu, Stefan Starzy!ski, a ca#y zespó# „Drogi” inicjowa# takie wydarzenia, jak np. monumentalne wydawnictwo „Na froncie gospodarczym” – to rozproszone wzmianki nie pozostawiaj% w%tpliwo&ci w kwestii jego pogl%dów. W 1928 r. stwierdza#: Linia post#powania obozu „pi!sudczyków” w tych sprawach jest ustalona; /…/ a streszcza si# w roli pa'stwa nie tylko jako regulatora $ycia ekonomicznego, lecz jako czynnika inwestuj(cego i kieruj(cego nim – w imi# interesów ogó!u, a mimo lub nawet wbrew interesom partykularnym prywatnokapitalistycznym. Nie znaczy to, #e Skwarczy%ski zajmowa" stanowisko klasowe, bliskie socjalistom. By" to raczej swoisty solidaryzm narodowy – swoisty, bo zak"adaj'cy prymat &wiata Pracy, jednak maj'cego na uwadze dobro wspólne, stan pa%stwa. Reforma spo!eczna oprze% si# u nas b#dzie mog!a nie na zwyci#stwie si!( jednej klasy nad innymi /…/, chocia$by to nawet by!o zwyci#stwo „klas pracuj(cych”. Oprze si# ona na gruntownej zmianie stosunku cz!owieka do zawodu swego i warsztatu, jako nie do "rodka zarabiania na $ycie, ale do instrumentu wybranej z powo!ania twórczo"ci –
pisa# tu" po przewrocie majowym we wspomnianym li&cie do Ho#ówki. W#a&nie w tej kwestii zaci%gn%# najwi'kszy d#ug ideowy u Brzozowskiego, który postulowa# „przetworzenie pracy z musu w przedmiot mi#o&ci i swobody”. W ca!ej logice dzisiejszego porz(dku spo!ecznego i /…/ panuj(cej ideologii – tak mieszcza'skiej, jak i robotniczej – praca nie jest po!(czona wewn#trznymi w#z!ami ze swym przedmiotem, z produktem – jest ode' moralnie oderwana, jest on dla niej oboj#tny – pisa! Skwarczy#ski w artykule „Rola inteligencji w ruchu zawodowym &wiata pracy”. Zmiana tego stanu rzeczy nie zale"y jednak tylko od reform socjalnych, przeobra"enia stosunków w#asno&ciowych czy od polepszenia warunków pracy. Musi ona sta$ si' tak"e przedmiotem wyt'"onych wysi#ków samych pracowników najemnych i ich organizacji zawodowych. Relacja cz!owiek – praca, musi obj%& aspekt etyczny, duchowy, nie tylko materialny. Pracownik powinien doskonali$ si! w wykonywaniu swych obowi'zków, wk"ada$ w nie serce, za& zwi'zki zawodowe maj' za zadanie nie tylko dba"o&$ o warunki zatrudnienia, lecz tak#e dzia"alno&$ edukacyjn' i wychowawcz', by u"atwi$ zawodowe doskonalenie siebie oraz metod i warsztatów swej pracy i w ten sposób przetworzy! ludzi pracy z najemników na twórców.
*** Pi#sudczycy, a w&ród nich Skwarczy!ski, byli przekonani, i" dobrem najwy"szym jest pa!stwo. Ta „&wi'to&$” to zarówno efekt odzyskania niepodleg#o&ci oraz odczuwanego zagro"enia ze wschodu i zachodu, ale tak"e skutek przekonania, "e pa!stwo i jego wysi#ki s% kluczow% p#aszczyzn% organizacji "ycia narodu. Obóz ten krytycznie traktowa# wszelkie pomys#y spod znaku „pa!stwa-minimum”, motywowane czy to gospodarczo, czy z punktu widzenia swobód obywatelskich. Uwa"ano, "e tylko silne i sprawne pa!stwo zapewni w#a&ciwy rozwój Polsce i jej mieszka!com. Poniewa' jednak pa#stwo by!o w ich odczuciu s!abe – zarówno z instytucjonalnego, jak i mentalnego (skutek dziedzictwa zaborów) punktu widzenia – uwa'ali, 'e konieczne s% wzmo"one wysi#ki na rzecz jego wzmocnienia. Skwarczy!ski u schy#ku lat 20. krytykowa# stanowisko, zgodnie z którym Mówi si# ci(gle obywatelowi o obowi(zkach, jakie wobec niego ma rz(d i pa'stwo, ale przemilcza si# systematycznie obowi(zki obywatela /…/. Kwintesencj' jego pogl%dów na to zagadnienie stanowi podsumowanie pracy zbiorowej „Pod znakiem odpowiedzialno&ci i pracy”, b'd%cej zapisem dyskusji organizowanych pod kierunkiem Skwarczy!skiego. Pisa# tam nast'puj%co: Zawsze mówmy ludziom w pierwszym rz$dzie o ich obowi%zkach, a nie o uprawnieniach. /…/ Wykre&li! z naszego s#ownika s#owa „Protestujemy” i „'%damy” – i zast%pi! je s#owami: „D%"ymy”, „Pracujemy”. Wykre&li! s#owo „Interes”, nawet w znaczeniu „interes zbiorowy” – a zast%pi! je s#owem „S#u"ba”.
173 Nie oznacza to, !e redaktor „Drogi” uwa!a", i! „jednostka niczym”, !e pa#stwo powinno by$ „totalne”, a obywatele pos"usznym stadem owiec. Stworzy! koncepcj", która stanowi!a „trzeci# drog"” mi"dzy liberaln# demokracj# parlamentarn# a totalitarnymi re$imami faszystowskimi i komunistycznymi. Nazwa! j# „uspo!ecznieniem pa%stwa”. Termin ten zaczerpn%" od jednego z prominentów obozu pi"sudczykowskiego, Walerego S"awka, jednak znacznie rozwin%" i pog"&bi" jego wizj&. Uwa$a!, $e pa%stwo jest silne nie wtedy, gdy odbierze obywatelom ich inicjatyw", lecz gdy potrafi powi!za" j! z celami ponadpartykularnymi. Chodzi"o o stopniowe rozk!adanie odpowiedzialno"ci za pa#stwo na szerokie sfery zorganizowanego spo!ecze#stwa /…/ na barki zwi$zków spo!ecznych: gospodarczych /…/, zawodowych /…/, o"wiatowo-kulturalnych, wychowawczo-wojskowych itd. W tek'cie „O podstawy demokracji” przekonywa", !e /…/ wci!gn!" musimy do wspó#pracy wszystkich ludzi, posiadaj!cych dobr! wol$ i ambicj$ twórcz!, których niejednokrotnie dziel! dzisiaj ró%ne has#a i przekonania, a których z#!cz! dyscyplina moralna zaufania, poszanowanie cz#owieka i kult „wielkiego zbiorowego obowi!zku”. Jak wspomnia"em, redaktor „Drogi” negatywnie ocenia" „rozdrapywanie” Polski przez grupy interesu skupione w stronnictwach politycznych. Zapewne cz&'$ tej niech&ci wynika!a z fiaska pi!sudczykowskich projektów partyjnych, jednak towarzyszy"a jej bardziej wnikliwa diagnoza. Zgrupowani wokó! „Drogi” autorzy – w tym czo!owy polski ideolog syndykalizmu, Kazimierz Zakrzewski, autor ksi"#ki „Kryzys demokracji” – uwa#ali, #e wyczerpa!a si$ dotychczasowa formu"a polityczna. Kryzys demokracji jest faktem przede wszystkim w znaczeniu prze%ycia si& obowi$zuj$cej w niej ideologii oraz zbankrutowania form organizacyjnych – pisa! Skwarczy%ski w 1926 r. Uwa!a", !e zdobycz rewolucji francuskiej, jak% by"o wyrwanie cz"owieka z ogranicze# ancien régime’u, zosta"a w demokracji parlamentarnej zatracona wskutek „masowego” postrzegania obywateli-wyborców. Zwyci&stwo takiego czy innego programu mia!o by' osi$gni&te drog$ liczby: takim czy innym g!osowaniem. Wi&kszo"' mia!a by' tym, co za!atwi spraw&. /…/ Liberalizm zmarnowa# zdobycz Wielkiej Rewolucji: wyzwolenie cz#owieka; nie wci!gn!# tego cz#owieka w ustrój spo#eczny, tylko jego surogat: abstrakcyjn! jednostk$. Tote% zadaniem /…/ jest wcieli" pe#nego, odpowiedzialnego cz#owieka w prac$ zespo#ow! – przekonywa! w 1932 r. w pi&mie „Jutro Pracy”. Ju! 10 lat wcze'niej konstatowa", !e coraz powszechniejsze jest znienawidzenie partii i ich polityki sejmowej natomiast coraz wyra'niejsze – obejmowanie %ycia publicznego przez organizacje spo!eczne /…/. Rozwijaj$ si& "wietnie i koncentruj$ zwi$zki samorz$dów wiejskich i miejskich, zamiast „stronnictw” ludowych coraz silniej do g!osu dochodz$ ch!opskie zrzeszenia gospodarcze
i kulturalne, zamiast partii robotniczych analogiczne organizacje robotnicze /…/. To w"a'nie mia"o sta$ si& podstaw% nowego ustroju. Skwarczy#ski parlamentarnej demokracji frazesu, demokracji niweluj!cej, demokracji poni%aj!cej cz#owieka przeciwstawia" demokracj$ realizacji, rozci!gaj!c! si$ nie tylko na uprawnienia polityczne, ale równie% na %ycie zarówno w samorz!dach lokalnych, jak i gospodarczych, na %ycie kulturalne, gospodarcze, zawodowe, o&wiat$, wci!gaj!c najszersze warstwy jako &wiadomego, odpowiedzialnego wspó#twórc$ /…/. W artykule programowym „Uspo"ecznienie pa#stwa” pisa": Przewrót majowy odsun$! /…/ demokracj& starego typu: /…/ partii, werbalnych „programów”, nieobowi$zuj$cych hase! /…/. Otworzy! natomiast mo%liwo"ci dla nowej formy wspó!pracy spo!ecznej – tej, która gardz$c werbalizmem pisanych programów, organizuje zespo!y konkretnej pracy; tworzy dobra rzeczywiste, materialne i kulturalne – i ma ambicj& demokratyzowa' spo!ecze#stwo nie tylko politycznie, lecz równie% i gospodarczo i kulturalnie /…/.
*** Dziwnie brzmi dzisiaj apoteoza demokracji – cho(by nieparlamentarnej – w wykonaniu ideologa obozu sanacyjnego. Skwarczy#ski odrzuca" jednak tez&, !e porz%dek polityczny ustanowiony w efekcie przewrotu majowego, jest dyktatur%. By" przekonany, i! rz%dy pi"sudczyków s% odleg"e od tego modelu, stanowi%c typowo polsk%, now% jako'$. /…/ rz$dy nasze maj$ na ogó! o wiele mniej „siln$ r&k&”, ni% gdzie indziej rz$dy najbardziej demokratyczne czy liberalne. W tek'cie „My'l wychowawcza Pi"sudskiego” przekonywa", i! /…/ jego idea! wychowawczy zmierza do urobienia cz!owieka w!asnowolnego i w!asnowolnego spo!ecze#stwa, do wydobywania z ludzi i ze spo!ecze#stwa czynu. Nie nakazywania /…/, ale /…/ stawiania cz!owieka i spo!ecze#stwa w takim po!o%eniu, w którym rodzi si& decyzja, poczucie odpowiedzialno"ci i czyn. Na "amach „Jutra Pracy” dodawa": Zaledwie znajdzie si& w sytuacji dyktatora (listopad 1918, maj 1926, „Brze"'”), natychmiast z sytuacji tej wyci$ga konsekwencje wprost przeciwne: demokratyczne, liberalne, konstytucyjne. Zaledwie konsekwencje te ujawnia' zaczynaj$ swe sprzeczne z postulatem odpowiedzialno"ci oblicze, rzuca im pod nogi „dyktatorskie” gesty. Bo w gruncie rzeczy przez ca!y czas chodzi mu o t& rzecz /…/, która nie mie"ci si& ani w liberalnej demokracji, ani w dyktaturze. Chodzi mu w!a"nie o odpowiedzialno"' ludzi /…/. Jego zdaniem, „w!adczo&(” Pi!sudskiego ma specyficzny rys, wynikaj%cy z polskiej tradycji. Kluczowe by"y tu do'wiadczenia powstania styczniowego, które Marsza"ek wnikliwie studiowa". Wówczas w"adza obywa"a si& bez przymusu, którego organów Rz$d ów nie posiada!, tylko przez nacisk i autorytet moralny /…/. Wedle niego, Pi"sudski
wcieli! t" ide" w #ycie w czasach Legionów i POW, które równie# nie posiada!y #adnych uprawnie$ administracyjnodecyzyjnych, a ca!y pos!uch wynika! z moralnego autorytetu inicjatyw i ich twórców. Rok 1863, Legiony, a zw!aszcza POW /…/ – we wszystkich tych momentach /…/ objawia si" zbiorowa inspiracja, polegaj#ca /…/ na tym, $e zbiorowo%ci# natchnion# rz#dzi nakaz nie formalno-prawnej, lecz moralnej natury, nakaz, który przyjmowany jest przez „podw!adnych” bez przymusu, w sposób zupe!nie dobrowolny – pisa! w „Prawdzie jedynej…”. Oczywi"cie w warunkach odzyskanej niepodleg!o%ci i istniej&cego aparatu pa$stwowego, nie jest ani mo#liwa, ani po#&dana sytuacja ca!kowitej dobrowolno%ci postaw i poczyna$ obywateli, jednak wedle Skwarczy$skiego obóz pi!sudczykowski i jego lider nie d&#& do typowej dyktatury. Ich idea!em jest w!adza silna, a na dobrej woli oparta. Z takich w!a"nie pozycji – minimalizowania przymusu instytucjonalnego oraz k!adzenia nacisku na wychowanie, dobrowoln# przemian$ moralno"ci obywateli – krytykowa! ustroje totalitarne: faszyzm i komunizm: Odrzu&my sztywno%& i „zasadniczo%&” obu tych eksperymentów, wyzwólmy si" z lenistwa umys!owego, które stwarza u nas co chwila mod" to na sowiety, to na faszyzm, mod" szkodliw# i g!upi#.
*** W styczniu 1927 r. Adam Skwarczy$ski obj&! kierownictwo referatu spo!ecznego w Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP. Jego s!u#bowe mieszkanie na Zamku Królewskim sta!o si" placówk& organizacyjn& propi!sudczykowskich inicjatyw. Wie%, ruch zawodowy, m!odzie$ robotnicza, szkolna i akademicka, instytucje o%wiatowo-kulturalne, wydawnictwa, konferencje porozumiewawcze tu znajduj# swe ognisko, ducha i plan dzia!ania – pisa! Boles!aw Wasylewski. Ju# w 1922 r. Skwarczy$ski wspó!tworzy! Powszechny Uniwersytet Korespondencyjny, pomagaj&cy poszerza' wiedz" osobom z prowincji oraz pracuj&cym mieszka$com du#ych miast. Po przewrocie majowym inicjowa! lub czynnie wspiera! kolejne organizacje spo!eczne, m.in. Zwi&zek by!ych Wi#$niów Ideowych, Organizacj# M!odzie%y Pracuj&cej, Instytut O%wiaty i Kultury, Uni" Zwi&zków Pracowników Umys!owych. Pod jego kierownictwem powsta! „Atlas organizacji spo!ecznych”. Kluczowe by!y dla$ jednak organizacje m!odzie#owowychowawcze. Uwa%a!, %e „rewolucja %o!niersko-robotnicza” w pe!ni dokona si$ wtedy, gdy dominuj#c# rol$ w Polsce zacznie odgrywa& generacja „ludzi pomajowych”, nie obarczona nawykami i wzorcami pokolenia swoich rodziców. Dlatego te% gros wysi!ku po"wi$ci! pracy formacyjnej w "rodowiskach m!odzie%owych. Na pocz&tku 1930 r. inspirowa! utworzenie Legionu M!odych – Akademickiego Zwi&zku Pracy dla Pa$stwa. Organizacja ta, o charakterze elitarnym, by!a w zamierzeniu placówk& formacyjn& w %rodowisku stu-
POPIERSIE ADAMA SKWARCZYŃSKIEGO, RZEŹBIŁ A. PIETRZAK. REPRODUKCJA ZA PISMEM „SIEW MŁODEJ WSI” NR 37/1936, KTÓRY ZAWIERAŁ LICZNE MATERIAŁY POŚWIĘCONE DZIAŁALNOŚCI MAZOWIECKIEGO UNIWERSYTETU WIEJSKIEGO IM. ADAMA SKWARCZYŃSKIEGO W GŁUCHOWIE. ZE ZBIORÓW R. OKRASKI.
174
denckim, a od 1932 r., po zmianie nazwy na Zwi&zek Pracy dla Pa'stwa – Legion M!odych, równie% w"ród m!odzie%y robotniczej i urz#dniczej. Legion M!odych g!osi! – jak pisze Zbigniew Osi'ski – has!a antynacjonalistyczne, antykapitalistyczne, antyklerykalne i antyniemieckie, opowiada! si" za ograniczeniem w!asno%ci prywatnej, ustanowieniem silnej kontroli pa'stwa nad gospodark#, planowaniem gospodarczym, uniezale$nieniem si" od kapita!u zagranicznego, a tak$e /…/ potrzeb" reform spo!ecznych. Skwarczy$ski wchodzi! w sk!ad tzw. Senioratu, czyli grupy wspieraj&co-doradczej LM. Innym %rodowiskiem tego typu, z którym wspó!pracowa!, by!a grupa zwi&zana z tygodnikiem „Jutro Pracy” o orientacji pi!sudczykowskonacjonalistyczno-syndykalistycznej, wywodz&ca si" ze zwi&zków zawodowych pracowników umys!owych. W 1932 r. rozpocz#!a dzia!alno"( Stra% Przednia – Organizacja Pracy Obywatelskiej, równie# powo!ana z inicjatywy Skwarczy$skiego. By!a przeznaczona dla osób w wieku 15-21 lat i mia!a za zadanie wychowywa' w duchu wskaza$ redaktora „Drogi” uczniów szkó! %rednich. Wa#n& rol" w jej dzia!aniach pe!ni!y zaj"cia samokszta!ceniowe oraz praktyczne – wychowanie poprzez prac# i czyn. Skwarczy'ski by! trzy lata prezesem organizacji, redagowa! tak#e jej organ – miesi#cznik „Ku$nia M!odych”. SP i redakcja „KM” by!y inicjatywami, w które w!o#y! mnóstwo energii i wysi!ku. Nieco mniej, lecz tak#e sporo zaanga#owania po%wi"ci! Centralnemu Komitetowi ds. M!odzie#y Wiejskiej, którego by! przewodnicz&cym. W 1934 r. powo!a! Towarzystwo Wiejskich Uniwersytetów Regionalnych.
175 Nie zaniedba! te" pracy formacyjnej w#ród osób bardziej dojrza!ych. Wieczory dyskusyjne organizowane pod jego kierownictwem gromadzi!y intelektualn$ elit% obozu pi!sudczykowskiego. Na pocz!tku lat 30. formu"owa" wizje nowej elity pa#stwowej, wy"onionej w oparciu o dorobek w pracy na rzecz pa#stwa, nie za$ wedle pochodzenia spo"ecznego czy zamo%no$ci. Inspirowany tyle" elitaryzmem dawnych legionistów, co projektem Abramowskiego „Zwi$zek Rycerzy Polski”, powo!a! w 1930 r. niejawny Zakon Dobra i Honoru Polski. Aleksander Ivánka pisa! o tej organizacji, i" stawia!a sobie za cel wypracowanie zasad nowego ustroju, przede wszystkim opieraj"c si# na zasadach moralnych i podporz"dkowuj"c interesy osobiste interesom pa$stwa.
*** Pod koniec lat 20. odnowi!y si% u niego powik!ania zwi$zane z gru!lic". Szybki rozwój choroby sprawi#, $e w 1929 r. musia! podda& si% amputacji obu nóg. Przykuty do wózka inwalidzkiego, nie zaprzesta! intensywnej pracy, a wr%cz mo"na odnie#& wra"enie, i" podwoi! dotychczasowe wysi!ki. Po kilku latach nast$pi! jednak kolejny silny nawrót choroby. Adam Skwarczy'ski zmar! 2 kwietnia 1934 r. Do ju" posiadanych Krzy"a Virtuti Militari, Krzy"a Walecznych i Krzy"a Niepodleg!o#ci po#miertnie dodano Wielk$ Wst%g% Orderu Polonia Restituta. Na jego dorobek ideowy k!adzie si% dwuznaczny cie' w postaci silnych powi$za' z obozem w!adzy, któremu zdarza!o si% podejmowa& decyzje zas!uguj$ce na krytyk% czy wr%cz – jak np. sprawa procesów „brzeskich” – haniebne. Na pewno idealizm Skwarczy'skiego zderza! si% z twardymi realiami oraz z niedoskona!o#ciami personalnymi cz!onków elity w!adzy. Gdy on widzia! w pi!sudczykach niemal"e zakon #wi%tych m%"ów, zdarzali si% tam równie" cynicy, karierowicze, osoby nieudolne czy czerpi$ce splendor z dawno minionej legionowej szlachetno#ci. Gdy uzasadnia! ograniczanie „partyjniactwa” dobrem pa'stwa, jego towarzysze widzieli w tym por%czny instrument eliminowania politycznej konkurencji, a w obozie rz$dz$cym odtwarza!y si% wszelkie cechy systemu partyjnego, tyle "e w postaci frakcji i nieformalnych klik. Gdy Skwarczy'ski wprowadza! dychotomi% pi!sudczyków
Antykwa Pó"tawskiego Działy „Nasze tradycje” oraz „Z Polski rodem” zostały złożone Antykwą Półtawskiego – czcionką zaprojektowaną w latach 1923-1928 przez polskiego grafika i typografa Adama Półtawskiego. Jest to pierwszy polski krój pisma zaprojektowany od podstaw. Antykwa Półtawskiego bywa nazywana „polskim krojem narodowym”.
i reszty, przypisuj"c im biegunowo przeciwne kwantyfikatory, z ca!ym dobrodziejstwem inwentarza akceptowa! równie" osoby miernej kondycji intelektualnej i moralnej, a odrzuca! wiele szlachetnych postaci – w tym w#asnych dawnych towarzyszy i wspó#pracowników – które równie$ chcia#y i potrafi#y s#u$y& Polsce, tyle $e niekoniecznie w „jedynie s!usznych” szeregach. Na rzecz Skwarczy#skiego przemawiaj! jednak nie tylko cenne i wci!% aktualne elementy dorobku intelektualnego, ale równie% cechy osobowo$ciowe i postawa, które przekre$laj! spor! cz&$' zasygnalizowanych w!tpliwo$ci. Cieszy! si% szacunkiem nawet w#ród przeciwników politycznych, maj$c opini% cz!owieka krystalicznie uczciwego i ideowego. Przyk!adowo, Karol Popiel, lider przedwojennej chadecji, który sanacji „zawdzi%cza!” m.in. proces polityczny i wi%zienie, pisa! o Skwarczy'skim, "e by! jednym z tych bardzo nielicznych „starych pi!sudczyków”, którzy rozumieli, i% nie wystarczy zdoby& zbrojnie w!adz# w pa$stwie, by rz"dzi& narodem, ale trzeba mu da& wizj# lepszej przysz!o'ci i wychowa& odpowiedni zespó! ideowych pracowników, którzy by j" wcielali w %ycie. Daria Na!%cz, oceniaj$c jego "ycie po latach i z dystansem badacza, stwierdzi!a, "e wyró%nia! si# /…/ wyj"tkow" wr#cz bezinteresowno'ci" osobist". Nie wzbudza!y jego po%"dania %adne dobra materialne. Nie przejawia! ambicji zrobienia kariery. Nie ci"gn#!y go wielkie gabinety, l'ni"ce limuzyny i k!#bi"ce si# t!umy petentów. W przeciwie$stwie do wielu swych kolegów wiód! %ycie niezwykle skromne, wr#cz ascetyczne. Sprawia! wra%enie cz!owieka, który w pe!ni odda! si# wielkim sprawom ideowym. Na !amach „Pa'stwa Pracy” wychowankowie z Legionu M!odych "egnali go tak: By! dla nas tym wi#kszym autorytetem, %e zasadzie Czynu, Odpowiedzialno!ci i Honoru podporz"dkowa# przede wszystkim i bez reszty ca#e swoje $ycie osobiste i ca#" sw" publiczn" dzia#alno!%.
Remigiusz Okraska
Bibliografię do tekstu zamieszczamy z braku miejsca tylko w jego wersji elektronicznej na stronie internetowej „Obywatela”.
Więcej informacji o tradycjach polskiej typografii oraz elektroniczne wersje czcionki można znaleźć na stronie internetowej: http://nowacki.strefa.pl/
AUTO RZY NUMERU
176
Rafał Bakalarczyk (ur. 1986) – student polityki społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, założyciel Koła Myśli Krytycznej, początkujący publicysta (m.in. prowadzi bloga pod adresem www.wwwrbakalarczyk.redakcja.pl). Interesuje się gerontologią i edukacją, jest miłośnikiem książek Żeromskiego. Członek zespołu redakcyjnego portalu lewicowo.pl. Stały współpracownik „Obywatela”. Tomasz Borkowski (ur. 1971) – z wykształcenia prawnik, z zawodu dziennikarz operujący w dość różnorodnej tematyce i gatunkach – począwszy od recenzji kulturalnych, poprzez analityczne teksty prawne oraz publicystykę ekonomiczną, polityczną i społeczną, po felietony w obrazoburczy nieraz sposób komentujące otaczającą nas rzeczywistość. Publikował m.in. w miesięcznikach „Państwo i Prawo” i „Poznaj Świat”, tygodnikach „Wybrzeże” i „Gazeta Bankowa” oraz dzienniku „Głos Wybrzeża”, w którym był zastępcą redaktora naczelnego. Miejscem zamieszkania i pracy związany z Pomorzem, chętnie jednak ucieka w góry, które w każdej wolnej chwili lubi przemierzać z plecakiem. Autor wielu turystycznych (i nie tylko) piosenek oraz nieco poważniejszych utworów literackich, interesuje się też filmem i fotografią. Roger Bybee – amerykański pisarz, dziennikarz, aktywista i doradca organizacji społecznych, wywodzący się z rodziny o robotniczych, socjaldemokratycznych korzeniach. Swą obywatelską działalność rozpoczął w 1968 r. w ramach Students for a Democratic Society, angażując się w ruch protestu przeciwko wojnie w Wietnamie. W latach 1979-1993 wydawał w swoim rodzinnym mieście Racine tygodnik „The Racine Labour”. Publikuje w prasie lewicowej, m.in. w „Z Magazine”, „The Progressive”, „The Progressive Populist”,
„In These Times”, „Dollars & Sense” i „YES Magazine!”. Jego artykuły i analizy ukazywały się także w „The American Prospect”, „Multinational Monitor” oraz w „Foreign Policy in Focus”. Mieszka w Milwaukee. Bartłomiej Grubich (ur. 1985) – student socjologii i filozofii (UAM). W związku ze studiami mieszka w Poznaniu, choć wciąż przede wszystkim jest z Bydgoszczy. Uważa, że traci dużo czasu na rzeczy mniej istotne, że za dużo myśli i za mało działa, ale usilnie szuka dobrych proporcji pomiędzy tymi sprawami. Obecnie stara się zrozumieć zjawiska sfery publicznej, globalizacji, wolności oraz koncepcje J. Habermasa – to wszystko, by dowiedzieć się, dlaczego tak mało rozmawiamy o rzeczach ważnych. Dlatego też chętnie „pogada”, nawet jeżeli tylko internetowo: bgrubich@interia.pl. Stały współpracownik „Obywatela”. Marcin Janasik (ur. 1978) – politolog, działacz społeczny, alterglobalista; od 1997 r. związany z ruchem alternatywnym. W 2005 r. był jednym z inicjatorów Stowarzyszenia „Lepszy Świat”, został też wydawcą związanego z nim pisma „Alterglobal”. Organizator protestów i kampanii społecznych, projektów kulturalnych i edukacyjnych. Dystansuje się od archaicznych
podziałów na lewicę i prawicę, promuje i rozwija ideę centrowego alterglobalizmu, uparcie wierząc, że jest możliwe wypracowanie globalnego konsensusu i globalnej zmiany systemowej. Wróg wszelkich fundamentalizmów – od obyczajowych po ideologiczne; gdy trzeba, nie waha się także przed krytyką ruchu, który współtworzy. Michał Juszczak (ur. 1981) – student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Od lat kontynuuje zapomnianą już nieco tradycję szlachetnego amatorstwa; aktywista nieformalnego Ruchu Ludzi Ciekawych Wszystkiego. Ceni myślenie, które nie zastyga w ideologię; krytyczny czytelnik „mistrzów podejrzeń” (Marks, Nietzsche, Freud). Wielbiciel aforystyki E. Ciorana oraz S. J. Leca, a także aforyzmu jako formy. Domorosły kronikarz polskich sporów ideowych przełomu XX i XXI w., nałogowo i z pasją czytający prasę (prawie) wszystkich opcji. Od urodzenia mieszka w Łodzi. Jan Koziar (ur. 1943) – z wykształcenia geolog; emerytowany pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego, założyciel Wrocławskiej Pracowni Geotektonicznej. Od 1978 r. zaangażowany w działalność opozycji antykomunistycznej; w październiku 1982 r. usunięty z uczelni, przez sześć i pół roku prowadził
DOŁĄCZ DO NAS! jest pismem tworzonym społecznie przez ludzi, którzy utożsamiają się z celami i wartościami zebranymi w manifeście „Dla dobra wspólnego”, który znajdziesz na ostatniej stronie gazety. Jeżeli są one bliskie także Tobie, dołącz do nas! Propozycje tekstów: redakcja@obywatel.org.pl Ilustracje, fotografie: studio@obywatel.org.pl Inne formy wsparcia, wolontariat: biuro@obywatel.org.pl „Obywatel”, ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź tel./faks: /042/ 630 17 49
177 intensywną działalność opozycyjną w ścisłym podziemiu, poszukiwany listem gończym przez SB. Od połowy lat 80., zaniepokojony rozwijającą się w podziemiu propagandą neoliberalną, zajął się popularyzacją demokracji gospodarczej (zwłaszcza różnych form własności pracowniczej), etyki gospodarczej oraz racjonalnych form kapitalizmu; autor wielu publikacji na ten temat. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Polonia Restituta. Członek Rady Honorowej „Obywatela”. Izabela Książkiewicz (ur. 1973) – doktor nauk ekonomicznych, absolwentka Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1997 r. pracownik naukowo-dydaktyczny Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Współpracuje z Mazowieckim Centrum Polityki Społecznej. Lubi morze, góry i Dostojewskiego. Aleksandra Lis (ur. 1982) – absolwentka socjologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, pracę magisterską pisała pod kierunkiem prof. dr. hab. Andrzeja Zybertowicza. Absolwentka socjologii i antropologii społecznej Uniwersytetu ŚrodkowoEuropejskiego w Budapeszcie – obecnie doktoryzuje się w tejże placówce na Wydziale Socjologii i Antropologii Społecznej. Kari Lydersen – amerykańska pisarka i dziennikarka, korespondentka „Washington Post”. Publikuje także w „Chicago Reader” oraz w prasie lewicowej („The Progressive”, „In These Times”). Autorka bądź współautorka trzech książek: „Out of the Sea and Into the Fire: Latin American-U.S. Immigration in the Global Age” (2004), „Shoot an Iraqi: Art, Life and Resistance Under the Gun” (2008, z Wafaa Bilalem) oraz „Revolt on Goose Island: The Chicago Factory Takeover, and What it Says About the Economic Crisis” (2009) – poświęconej strajkowi w RWD. W swym pisarstwie koncentruje się na zagadnieniach globalizacji, ochrony środowiska, praw obywatelskich oraz na problematyce Ameryki
Łacińskiej (m.in. nielegalnej imigracji do USA). Prowadzi zajęcia z dziennikarstwa w chicagowskim Columbia College oraz warsztaty dziennikarskie dla uczniów szkół średnich (w ramach programu Urban Youth International Journalism). Rafał Łętocha (ur. 1973) – politolog i religioznawca. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, zastępca dyrektora w Instytucie Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor w Instytucie Politologii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Oświęcimiu. Autor książek „Katolicyzm a idea narodowa. Miejsce religii w myśli obozu narodowego lat okupacji” (Lublin 2002) i „Oportet vos nasci denuo. Myśl społeczno-polityczna Jerzego Brauna” (Kraków 2006). Publikował m.in. we „Frondzie”, „Glaukopisie”, „Nomosie”, „Nowej Myśli Polskiej”, „Państwie i Społeczeństwie”, „Pro Fide Rege et Lege”, „Studiach Judaica”, „Templum Novum”. Od urodzenia mieszka w Myślenicach i bardzo jest z tego zadowolony. Stały współpracownik „Obywatela”. Ilona Majewska (ur. 1983) – absolwentka Instytutu Antropologii Uniwersytetu Łódzkiego, feministka. Jako doktorantka bada tożsamość kobiet na Warmii, zawodowo związana z Uniwersytetem Trzeciego Wieku w Zgierzu. Konrad Malec (ur. 1978) – przyrodnik, z zainteresowaniem i sympatią spogląda na tzw. hipotezę Gai, autorstwa Jamesa Lovelocka. Lubi przemieszczać się przy użyciu własnych sił, stąd rower i narty biegowe są mu nieocenionymi przyjaciółmi. Miłośnik tego, co lokalne i nieuchwytne, czego nie da się w prosty sposób przenieść w inne miejsce. Każdą wolną chwilę spędza na łonie Natury. Członek redakcji „Obywatela”. Łukasz Medeksza (ur. 1973) – szef redakcji internetowej Radia Wrocław, autor audycji Blogoskop we wspomnianej rozgłośni, współtwórca bloga Piąta Władza. Samozwańczy teoretyk i prak-
tyk mediów internetowych. Od paru lat interesuje się ich wpływem na życie publiczne. W latach 90. grał ostrego punk rocka i studiował kulturoznawstwo. Po 2000 r. pracował w dolnośląskiej prasie regionalnej, głównie opisując meandry miejscowej polityki. Od niedawna sekretarz zarządu wrocławskiego oddziału Towarzystwa Urbanistów Polskich. Dzieciństwo spędził w Kairze, uwielbia od czasu do czasu zajrzeć na Bałkany. Docenia biesiadowanie w zacnym towarzystwie. Właśnie spodziewa się potomstwa. Liliana Milewska (ur. 1984) – absolwentka psychologii na Uniwersytecie Łódzkim; od lat zajmuje się szerzeniem niezależnej kultury organizując koncerty wschodzących gwiazd alternatywnej sceny muzycznej. W wolnym czasie fotografuje i próbuje przeczytać książki z wciąż powiększającego się stosu czekających w kolejce. Miłośniczka kina, zwłaszcza skandynawskiego i czeskiego. Skrajna pacyfistka. Remigiusz Okraska (ur. 1976) – z wykształcenia socjolog (Uniw. Śląski), z zamiłowania społecznik, publicysta i poszukiwacz sprzeczności. Autor niemal 500 tekstów zamieszczonych na łamach czasopism społeczno-politycznych różnych opcji (od radykalnej lewicy i anarchizmu po radykalną prawicę), w których od 1997 r. promował porzucenie przestarzałych ideologii, schematów myślowych i podziałów politycznych oraz wskazywał alternatywne rozwiązania. Od połowy lat 90. związany z polskim ruchem ekologicznym, od jesieni 2001 do lata 2005 r. był redaktorem naczelnym miesięcznika „Dzikie Życie”, poświęconego radykalnej obronie przyrody. Zredagował polskie edycje kilku książek z „klasyki” myśli ekologiczno-społecznej (A. Leopold, C. Maser, D. Korten, D. Foreman) i inne prace o podobnej tematyce. W kwestii poglądów społeczno-politycznych sympatyk „starej” socjaldemokracji i lewicy patriotycznej, środkowoeuropejskiego agraryzmu, niemieckiego ordoliberalizmu, dystrybucjonizmu Chestertona i Belloca oraz
178 doświadczeń pierwszej „Solidarności”, choć z upływem czasu coraz mniej przywiązany do etykietek, sloganów i programów, bardziej natomiast do dobra wspólnego i konkretnej pracy na jego rzecz. Często za dokładnie te same działania czy opinie jest przez tępawych lewicowców nazywany faszystą, a przez tępawych prawicowców – lewakiem, i dobrze mu z tym. Piwosz. Współzałożyciel i redaktor naczelny „Obywatela”. Arkadiusz Peisert (ur. 1978) – doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego. Obronił na Uniwersytecie Warszawskim pracę doktorską na temat samorządności obywatelskiej w spółdzielniach mieszkaniowych. Redaktor „Forum Socjologii Prawa”, członek zespołu redakcyjnego „Res Publiki Nowej”. Uczestnik Korporacji Akademickiej „Welecja”. Niezależny badacz społeczny. W latach 2005-2006 koordynator dwóch projektów z funduszu PHARE z zakresu rozwoju infrastruktury społecznej (równouprawnienie płci i przeciwdziałanie korupcji). Żonaty. Lubi oglądać przyrodę z roweru, kajaka i żaglówki. Stały współpracownik „Obywatela”. Adam Piechowski (ur. 1950) – historyk i działacz spółdzielczości. W latach 1978-2002 pracownik naukowy Spółdzielczego Instytutu Badawczego, w 1992 r. uzyskał stopień doktora historii na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego na podstawie rozprawy o spółdzielczości mieszkaniowej w stolicy w czasie okupacji. Od 1996 r. pracownik Krajowej Rady Spółdzielczej odpowiedzialny za kontakty międzynarodowe. Współpracował jako wykładowca m.in. z Instytutem Krajów Rozwijających się, Instytutem Polityki Społecznej UW oraz Warszawską Wyższą Szkołą Ekonomiczną. Uczestnik projektów z zakresu ekonomii społecznej, m.in. jeden z koordynatorów projektu „Tu jest praca”. W latach PRL współdziałał z opozycją demokratyczną,
m.in. z KOR i Niezależną Oficyną Wydawniczą NOWA. Jego pasją są góry, podróże i fotografia, czemu dał wyraz w wielu artykułach i książkach, m.in. „Grań Tatr” (1992; 2007 przetłumaczona na jęz. węgierski), „Lud Syriusza. W poszukiwaniu tajemnic Dogonów” (1996), „Bedeker tatrzański” (współautor, Warszawa 2000). Michał Sobczyk (ur. 1981) – dziennikarz obywatelski, z wykształcenia specjalista w zakresie ochrony środowiska. Z „Obywatelem” współpracuje od kilku lat, od 2006 r. wchodzi w skład redakcji pisma, obecnie jest zastępcą redaktora naczelnego. Od urodzenia mieszka na łódzkich Bałutach. Kontakt: sobczyk@obywatel.org.pl Ryszard Szarfenberg (ur. 1966) – specjalność akademicka: polityka społeczna. Doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie nauk politycznych, zastępca Dyrektora w Instytucie Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Redakcyjnej „Problemów Polityki Społecznej”, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, ekspert Polskiego Komitetu European Anti-Poverty Network. Autor wielu artykułów i książki „Krytyka i afirmacja polityki społecznej” (Warszawa 2008). Publikował głównie w czasopismach naukowych: „Polityka Społeczna” i „Problemy Polityki Społecznej”. Mieszkał w różnych miastach, osiadł w Warszawie. Inne informacje i publikacje: rszarf. ips.uw.edu.pl Grzegorz Szymanik (ur. 1985) – student dziennikarstwa i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Uzależniony od kawy, podróży do Azji i zapachu farby drukarskiej. Swoje reportaże z Iranu, Rosji, Turcji i Mongolii publikował m.in. w „Znaku”, „Przeglądzie”, kwartalniku antropologicznym „Op cit”. Stale współpracuje ze stołeczną „Gazetą Wyborczą”. Współautor książki „Nietutejsi”.
Gniewomir Świechowski (ur. 1985) – członek zespołu salon24.pl i redaktor prowadzący serwisów vbeta i lajfmajster należących do sieci Blomedia. Pisze również dla PC World Computer. Wcześniej redaktor kilku serwisów portalu o2.pl. Bloger z sukcesami i fascynat social media. Z zainteresowaniem przygląda się podrygom tradycyjnych mediów, próbujących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Prywatnie miłośnik Jacka Kaczmarskiego, wódki pod kawę i kobiet. Krakus z Wieliczki, rozważający naturalizację we Wrocławiu. James Tracy (ur. 1970) – amerykański działacz na rzecz sprawiedliwości społecznej, publicysta, poeta. Jest instruktorem szkolnictwa dla dorosłych, wcześniej pracował m.in. jako kierowca ciężarówki, pomocnik kelnera oraz asystent w klasach szkolnictwa specjalnego. Zredagował dwa poradniki: „The Civil Disobedience Handbook: A Brief History and Practical Advice for the Politically Disenchanted” oraz „The Military Draft Handbook: A Brief History And Practical Advice for the Curious And Concerned”. Jego artykuły poświęcone ruchom społecznym oraz studiom miejskim (urban studies) ukazywały się w „Race, Poverty and the Environment”, „Shelterforce”, „Dollars and Sense”, „Z Magazine”, „Processed World”. Wkrótce ukażą się trzy książki, których jest współautorem: „Getting Ready For the Firing Line: Working Class Whites in the New Left 1964-1976”, „Dispatches Against Displacement: From the Global Economy to the Eviction Notice” oraz „Avanti-Popolo: Sailing Beyond Columbus”. Mateusz Żuk (ur. 1983) – absolwent socjologii Uniwersytetu Gdańskiego. Związany z OZZ Inicjatywa Pracownicza i reaktywowaną, trójmiejską Federacją Anarchistyczną. Interesuje się spółdzielczością oraz wszelkimi innymi formami życia społecznego, które realizują ideały pełnej partycypacji wszystkich ludzi.
Książki, które każdy OBYWATEL powinien znać… r r r r
globalizacja alternatywna ekonomia niepoprawna politycznie publicystyka ekologia i tradycja
Zapraszamy do sklepu wysyłkowego „Obywatela”. Książki z naszej biblioteki analizują i przestawiają najważniejsze problemy współczesnego świata i Polski, w sposób daleki od utartych schematów. O stale rosnącej, a wciąż niewidocznej władzy międzynarodowych firm nie przeczytasz w masowych gazetach, które także należą do wielkiego kapitału. U nas znajdziesz wydawnictwa publikujące głos najbardziej przenikliwych krytyków globalizacji. Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego państwa tracą suwerenność, duszą się w pętli długów, a ich obywatele mają poczucie, że jest coraz gorzej, mimo, że media huczą, że jest coraz lepiej – sięgnij po „ABC Globalizacji”, „Korporację”, „Tescopol”, „Świat po kapitalizmie” Jeśli interesują Cię problemy współczesnej Polski, niezależna publicystyka, myśl wolna i niepoprawna politycznie – „Poza Układem”, „Gazeta Wyborcza – początki i okolice”, „Szanse Polski. Nasze możliwości rozwoju w obecnym świecie”, są właśnie dla Ciebie. Wszystkim, którzy zwracają uwagę na to, co jedzą i wspominają, że kiedyś chleb smakował inaczej, polecamy książki o ruchu Slow Food, „Powrót gospodarki żywnościowej do korzeni” oraz bestseller „Nasiona kłamstwa” – jedyną książkę w Polsce o żywności modyfikowanej genetycznie, obnażającą manipulacje i kłamstwa korporacji prowadzących na nas niebezpieczne eksperymenty, w dodatku za nasze pieniądze.
W naszej bibliotece znajdziesz jedyny w swoim rodzaju zbiór lektur obowiązkowych dla każdego Obywatela. Do cen książek wliczony jest koszt przesyłki. Zamówione produkty przesyłamy po otrzymaniu na nasze konto wpłaty z zaznaczonymi na blankiecie symbolami (symbol znajduje się na samym początku opisu produktu, np. K1, KO10 itd.) zamawianych pozycji i podanym dokładnym i czytelnym adresem zamawiającego (mile widziany również telefon i e-mail w celu łatwiejszej komunikacji w przyszłości). Czas realizacji ok. 2 tygodnie od wpłaty. Nie wysyłamy za zaliczeniem pocztowym, gdyż byłoby to droższe (tak!) dla zamawiającego o 9 zł. Książki mozna zamawiać przez Internet, listownie lub telefonicznie: „Obywatel” ul. Więckowskiego 33/127, 90-734 Łódź tel./fax. /042/630-17-49 e-mail: biuro@obywatel.org.pl Pieniądze prosimy wpłacać na konto: Stowarzyszenie Obywatele-Obywatelom Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi nr rachunku 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001
Zapraszamy na stronę internetową sklepu:
www.obywatel.org.pl/sklep
K1
David C. Korten Świat po kapitalizmie. Alternatywy dla globalizacji
K5
Joanna i Andrzej Gwiazda Poza układem Obywatel, 2008, 238 stron
cena 29 zł
Biblioteka Obywatela, 2002, 300 stron
cena 25 zł
BESTSELLER
Jedna z najlepszych na świecie prac omawiających kwestię globalizacji i jej skutków społecznych. Autor jest ekspertem Międzynarodowego Forum ds. Globalizacji, jednym z najtęższych umysłów ruchu antyglobalizacyjnego. Korten to doktor nauk ekonomicznych, wykładowca Uniwersytetu Harvarda, działacz ruchów obywatelskich. To mądra, inspirująca książka, przepełniona troską o godne życie ludzi i stan środowiska naszej planety.
K2
Debi Barker, Jerry Mander ABC globalizacji Biblioteka Obywatela, 2003, 104 strony
Dokonany przez redakcję „Obywatela” wybór 27 artykułów Joanny i Andrzeja Gwiazdów, współzałożycieli i działaczy Pierwszej „Solidarności” i Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Ponieważ poglądy autorów na wiele spraw, jak Okrągły Stół, neoliberalne reformy ustrojowe czy lustracja, były niewygodne dla głównych uczestników dyskusji politycznej, wspomniane teksty ukazywały się głównie w wydawnictwach niskonakładowych i nie miały szans dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Oryginalne, bezkompromisowe i prorocze analizy sytuacji społecznej i politycznej w Polsce i na świecie, z zachętą do zawierzenia własnemu rozumowi, zamiast skorumpowanym „elitom” i propagandzistom nazywanym we współczesnej nowomowie „niezależnymi ekspertami”. Wstyd nie mieć na półce! Zobacz stronę www ksiązki: www. gwiazda.oai.pl
cena 15 zł Elementarz opracowany przez Międzynarodowe Forum ds. Globalizacji. Książka przygotowana pod kierunkiem międzynarodowego zespołu eksperckiego krytycznie nastawionego do skutków procesów globalizacyjnych. W syntetycznej formie ujmuje największe zagrożenia związane z globalizacją: niszczenie rynków lokalnych, dewastację środowiska naturalnego, patologie społeczne itp. Obnaża jej prawdziwe oblicze i motor napędowy: Światową Organizację Handlu, jej reguły, presję i cele. Znakomita krytyka następstw globalizacji i obalenie mitów o jej pozytywnych skutkach.
K3
praca zbiorowa Czy globalizacja pomaga biednym? Biblioteka Obywatela, 2003, 130 stron
cena 17 zł Kolejna pozycja ekspertów z Międzynarodowego Forum ds. Globalizacji obnaża propagandowy slogan, że na globalizacji wszyscy zyskują. Pokazuje, że wiele krajów, regionów, sektorów gospodarki i grup społecznych jest spychanych w nędzę, wyzysk i upodlenie w imię zysku wielkich ponadnarodowych koncernów. Wśród autorów zamieszczonych w tym zbiorze tekstów znajdziemy takie sławy ruchu antyglobalistycznego, jak Vandana Shiva, Martin Khor i Walden Bello. Oprócz obnażenia globalistycznych mitów, książka zawiera także zbiór cytatów obrazujących ciemne strony neoliberalnej gospodarki oraz kalendarium oporu wobec urynkowienia całego świata.
K4
Dave Foreman Wyznania wojownika Ziemi Biblioteka Obywatela, 2004, 282 strony
cena 28 zł BESTSELLER Znakomita książka legendarnego działacza radykalnego ruchu ekologicznego, założyciela organizacji Earth First!. Po 20 latach działalności Foreman dokonuje rozrachunku. Wskazuje blaski i cienie ekologii radykalnej i instytucjonalnej, wzywa do oporu wobec cywilizacji przemysłowej, która bezmyślnie niszczy Ziemię i roztrwania dorobek 3,5 miliarda lat ewolucji. Jedna z najważniejszych na świecie książek z tej dziedziny.
K6
Gwiazdozbiór w „Solidarności” Obywatel, 2009, 512 stron plus 32 strony wkładki zdjęciowej
cena 49 zł 44 zł PROMOCJA! NOWOŚĆ BESTSELLER Wywiad-rzeka z Joanną i Andrzejem Gwiazdami, współzałożycielami Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża oraz liderami Pierwszej „Solidarności”. Te czołowe postaci opozycji demokratycznej na przestrzeni ostatnich dwóch dekad były praktycznie nieobecne w mediach. Ostatnio się to zmienia, jednak ich poglądy przywoływane są bardzo wybiórczo. Nic dziwnego: Gwiazdowie byli równie konsekwentni w postulatach rozliczenia systemu komunistycznego, jak i w krytyce polskiego modelu kapitalizmu. Ostro oceniali historyczną rolę Lecha Wałęsy nie tylko z powodu jego dwuznacznych związków ze Służbą Bezpieczeństwa, ale także z uwagi na niedemokratyczny sposób kierowania „Solidarnością” oraz zdradę interesów środowisk pracowniczych przez rządy tworzone pod jego patronatem. Publikacja jest zapisem rozmów z tymi legendami opozycji antykomunistycznej, wzbogaconym o wybór rozmaitych unikalnych materiałów dotyczących ich życia i działalności. W barwnych, pełnych anegdot opowieściach Joanny i Andrzeja sporo jest opinii zwanych kontrowersyjnymi, i to dla bardzo wielu uczestników życia publicznego, nie tylko tych, z których krytyką są oni kojarzeni. Właśnie ten subiektywny ton stanowi największą wartość książki. Do książki dołączona jest płyta DVD z filmem poświęconym niezależnym obchodom 25. rocznicy powstania Pierwszej „Solidarności”.
K7
Edward Abramowski Braterstwo, solidarność, współdziałanie Wspólna edycja „Obywatela”, Krajowej Rady Spółdzielczej i Instytutu Stefczyka, 280 stron
cena 24 zł NOWOŚĆ Pierwsze od 18 lat wydanie tekstów słynnego polskiego myśliciela! Zebrane w osobnym tomie wszystkie artykuły Edwarda Abramowskiego
poświęcone szeroko rozumianemu kooperatyzmowi oraz oddolnym inicjatywom społecznym (m.in. „Idee społeczne kooperatyzmu”, „Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu pracującego”, „Znaczenie spółdzielczości dla demokracji”, „Stowarzyszenia i ich rola”, „Związki Przyjaźni”). Do tego – unikatowy artykuł Jana Wolskiego „Z przemówień Edwarda Abramowskiego” oraz obszerne posłowie Remigiusza Okraski, redaktora naczelnego „Obywatela”. To nie jest książka tylko o spółdzielczości. To książka o szlachetnej i wizjonerskiej idei Abramowskiego, który akcentował znaczenie prawdziwej demokracji, oddolnej współpracy, braterstwa i przyjaźni, jako dróg ku lepszemu światu, pozbawionemu wad kapitalizmu i marksowskiego socjalizmu. Jeden z najwybitniejszych polskich myślicieli, twórca oryginalnego systemu etycznego, wykłada swoje koncepcje nie za pomocą naukowego żargonu i wizji oderwanych od życia, lecz malowniczym i przystępnym językiem, odwołując się do codziennych ludzkich postaw, problemów społecznych i ekonomicznych oraz sposobów ich rozwiązywania.
KO1
Jarosław Urbański Globalizacja a konflikty lokalne Federacja Anarchistyczna sekcja Poznań, 2002, 100 stron, cena 13 zł
KO10 Colin Barclay-Smith Dlaczego wciąż brak nam pieniędzy? Fundacja w Służbie Życia, 1992, 90 stron
cena 7,5 zł Australijski dziennikarz i ekonomista przedstawia wyniki 25-letnich prac Instytutu Badań Monetarnych. Tłumaczy z wielką jasnością, jak działa kapitalistyczny system finansowy, jak powstaje publiczny dług narodowy i dlaczego wciąż nieustannie rośnie. Zwraca uwagę na fakt tworzenia przez banki prawie wszystkich pieniędzy krążących w społecznym obiegu i pokazuje w jaki sposób banki tworzą kredyt finansowy drogo sprzedawany społeczeństwu. Ukazuje w jaki sposób można drastycznie zmniejszyć podatki, inflację i deficyt budżetowy poprzez odebranie bankom monopolu na tworzenie pieniędzy. Dowodzi, że mamy szansę wyjść z pętli rosnącego zadłużenia, jeśli odzyskamy nasze suwerenne prawo do tworzenia pieniądza w sposób nie-zadłużony.
KO12 Dario Fo Przypadkowa śmierć anarchisty Anarchistyczna Inicjatywa Wydawnicza, 2002,
Ciekawa analiza, autorstwa socjologa i działacza ruchów społecznych, poświęcona wpływom globalizacji na lokalne społeczności. Autor opisuje, jak globalizacja wpływa na życie codzienne, przywołuje kilkadziesiąt przykładów konfliktów między mieszkańcami a wielkim biznesem, głównie z terenu Wielkopolski.
KO2
José Bové, Francois Dufour Świat nie jest towarem Wydawnictwo Andromeda, 2002, 296 stron
cena 27 zł Znakomita książka autorstwa dwóch francuskich rolników, z których jeden, José Bové, stał się symbolem walki z patologiami globalizacji. Książka zawiera ciekawy i przystępny opis głównych następstw globalizacji, ze szczególnym uwzględnieniem szeroko pojętej produkcji żywności i sytuacji rolnictwa. Autorzy opisują także kształtowanie się ruchu sprzeciwu wobec globalizacji i jego sposoby działania.
KO6
Chris Maser Nowa wizja lasu PnrWI, 2003, 284 strony,
cena 25 zł Jedna z ważniejszych prac powstałych w łonie ruchu ekologicznego. Jej autor, przyrodnik i badacz lasów, ukazuje związki między gospodarowaniem lasami a stanem środowiska i przyrody. Oprócz krytyki istniejącej gospodarki leśnej, Maser proponuje alternatywę – leśnictwo ekologiczne, które pozwoli zachować cenne obszary leśne i ochronić różnorodność biologiczną. Książka napisana przystępnym językiem, zawiera wiele przykładów z życia codziennego, odwołania do kanonu humanistyki, ok. 100 rysunków i fotografii ilustrujących opisane zjawiska i tezy. Choć koncentruje się na lesie, to bardzo dużo jest w niej odwołań szerszych, dotyczących związków między człowiekiem a przyrodą.
122 strony, cena 8 zł
Włoski laureat literackiego Nobla w swoim dramacie ukazuje represje państwowego systemu przemocy wobec niepokornych aktywistów obywatelskich. Akcja książki oparta jest na autentycznych wydarzeniach, całość poprzedzona obszernym wstępem ukazującym historyczne tło opisywanych wydarzeń.
KO14 Theodore Kaczynski (Unabomber) Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość. Manifest wojownika Wydawnictwo „Inny Świat”, 2003, 170 stron
cena 19 zł Słynny manifest antytechnologiczny, napisany przez człowieka, którego FBI poszukiwało prawie 20 lat za zamachy bombowe. Radykalna krytyka cywilizacji technologicznej, ukazanie jej słabości i błędów, nakreślenie dróg wyjścia z sytuacji. Trudne pytania i jeszcze trudniejsze odpowiedzi. Żadnych banałów, sloganów i recept znanych z nudnych książek przedstawicieli establishmentu. Nie znajdziesz tu postawy „za, a nawet przeciw”. Manifest wojownika naszych czasów. Jeden z najsłynniejszych tekstów końca XX w.
KO18 Muzyczne dzikie życie PnrWI, 2004, 128 stron
cena 15 zł
Zbiór rozmów z zespołami muzycznymi, poświęconych problemom ekologicznym i ochronie przyrody. Wywiady te ukazały się w latach 1998-2003 na łamach ekologicznego miesięcznika „Dzikie Życie”. Wśród rozmówców wykonawcy rockowi, punkowi, folkowi, z nurtu poezji śpiewanej, spod znaku dub itp.: Hey, Dezerter, Stare Dobre Małżeństwo, Wolna Grupa Bukowina, Jacek Kleyff, Orkiestra św. Mikołaja, Włochaty, Karpaty Magiczne, Wszystkie Wschody Słońca, Czeremszyna, Janusz Reichel, Matragona, Stiff Stuff. Rozmowy przeplatane są opisem najważniejszych problemów ekologicznych Polski, całość jest bogato ilustrowana.
KO20 Andrzej Zybała Globalna korekta. Szanse Polski w zglobalizowanym świecie Wydawnictwo Dolnośląskie, 2004, 267 stron
cena 28 zł Analiza sytuacji Polski w zglobalizowanym świecie. Autor pokazuje, że już kilka lat temu nastąpił odwrót od globalizacji w ekonomii, gdyż zglobalizowana gospodarka okazała się niestabilna. W latach 90. mieliśmy do czynienia ze znaczną liczbą kryzysów finansowych, m.in. w Meksyku, Azji Wschodniej, Argentynie, Rosji. Również wyniki gospodarcze w takich krajach, jak Polska nie są zachęcające. Książka omawia wpływ globalizacji na polską gospodarkę. Uzasadnia, że nasza gospodarka została zbyt szybko i w sposób nieprzemyślany umiędzynarodowiona. W efekcie jesteśmy bezbronni wobec licznych zagrożeń, m.in. nie jesteśmy w stanie obronić się przed kapitałem spekulacyjnym czy wręcz kryminalnym przeszukującym światowe rynki w pogoni za łatwym łupem. Porcja solidnej krytyki globalizacji – bez histerii i sloganów, za to wiele konkretów. Autor jest współpracownikiem „Obywatela”.
KO24 Ryszard Dąbrowski Likwidator i Zielona Gwardia Zin Zin Presss, Poznań 2005, 80 stron A-4
cena 15 zł To już czwarty zeszyt o perypetiach Likwidatora – radykalnego bojownika przeciwko wynaturzonej cywilizacji przemysłowej i konsumpcyjnej. Krew leje się hektolitrami, trupów jest co niemiara, a wszystko to w obronie Ziemi przed jej niszczycielami. Wartka akcja, świetne rysunki i głębokie przesłanie, które bije na głowę większość komiksów. Oczywiście należy czytać i oglądać całość z przymrużeniem oka oraz chronić przed dziećmi. Patronat medialny: „Obywatel”.
KO25 Margrit Kennedy Pieniądz wolny od inflacji i odsetek. Jak stworzyć środek wymiany służący nam wszystkim i chroniący Ziemię? Zielone Brygady, Kraków 2004, 142 strony
cena 13 zł Książka poświęcona patologiom współczesnego systemu finansowego oraz alternatywom wobec niego. Pokazuje niebezpieczeństwa finansowego monopolu państwa oraz scentralizowanego kapitalizmu. Propaguje nowatorskie podejście do pieniądza, jego kreacji i roli w gospodarce. Wskazuje na możliwości eliminacji wielu patologii społecznych poprzez reformy systemu ekonomicznego, m.in. wprowadzenie lokalnych walut. Napisana bardzo przystępnie, jasno i precyzyjnie. Ukazuje, że oprócz „wolnego rynku” i państwowego interwencjonizmu istnieją inne, bardziej przyjazne ludziom i ekosystemowi modele ładu społeczno-gospodarczego.
KO26 Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Andrzejem Zybałą Szanse Polski. Nasze możliwości rozwoju w obecnym świecie Wydawnictwo Rectus, 2005, 176 stron
cena 25 zł, u nas najtaniej! Książka jest krytycznym spojrzeniem na sytuację, w jakiej znalazła się Polska po 15 latach reform. Jadwiga Staniszkis omawia zasadnicze błędy popełniane przez kolejne rządy, które w konsekwencji doprowadziły do 20-procentowego bezrobocia, znacznej skali ubóstwa, dewastacji sfery publicznej. Jedna z najwybitniejszych polskich socjologów próbuje naszkicować sposoby wyjścia z tej sytuacji i wskazać realistyczne metody przezwyciężenia kryzysu – nie serwuje jednak łatwych i przyjemnych recept. Wywiad-rzeka z Jadwigą Staniszkis zawiera wiele ciekawych spostrzeżeń, jego zaletą jest także przystępny język i klarowność wywodu.
KO27 Waldemar Bożeński Pęknięty witraż. Człowiek w pułapce globalizmu Andromeda, 2000, 280 stron, twarda okładka, cena 18 zł
Obszerny esej filozoficzny poświęcony kondycji współczesnego człowieka i społeczeństwa. Autor z perspektywy humanistycznej krytykuje wiele aspektów ideologicznych oraz konkretnych zjawisk „Nowego Wspaniałego Świata”. Sednem wywodu jest obrona zwykłych ludzi i wartościowych elementów egzystencji przed totalitaryzmami, w tym przed najnowszym – rynkową cywilizacją globalną. Książka ładnie wydana, w sam raz na mądry prezent.
KO28 Helena Norberg-Hodge, StevenGorelick Powrót gospodarki żywnościowej do Korzeni Zielone Brygady, 2007, 134 strony
cena 15 zł Znakomita książka krytykująca proces globalizacji na przykładzie przemysłu rolno-spożywczego oraz wskazująca alternatywy wobec patologii związanych z „nowoczesnym rolnictwem”. Autorzy wskazują, jak wiele problemów społecznych i ekologicznych wiąże się z globalizacją rolnictwa, przetwórstwa i handlu żywnością. Z książki dowiesz się, ile naprawdę kosztuje „tania żywność”, dlaczego „ekologiczna żywność” często jest antyekologiczna, ile nieszczęść niesie ze sobą przemysłowe rolnictwo, jak wiele płacisz za niszczenie własnego zdrowia kupując importowane produkty rolne itp. Poznasz także alternatywy wobec takich problemów. Książka konkretna, dobrze udokumentowana, daleko wykracza poza problem rolnictwa i produkcji żywności. Udowadnia to, że alternatywą dla globalizacji jest lokalność produkcji, samowystarczalność, samorządność, kontrola społeczeństwa nad własnymi zasobami i systemem gospodarczym. Patronat medialny: „Obywatel”.
KO29 Joel Bakan Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą
KO33 Jeffrey M. Smith Nasiona kłamstwa Oficyna 3.49, 2007, 304 strony
cena 32 zł
Wydawnictwo Lepszy Świat, 2006, 254 strony
BESTSELLER
cena 29 zł, u nas najtaniej! Korporacja to opowieść o najpotężniejszej instytucji współczesnego kapitalizmu; opowieść o tym, jak z niepozornej formacji o wąskim i sprecyzowanym zakresie działania, doszło do powstania instytucji potężniejszej niż niejeden rząd i niejedno państwo. Autor twierdzi i udowadnia to, że wielkie, międzynarodowe korporacje są w istocie tworami psychopatycznymi, które za prawnie usankcjonowany cel stawiają sobie wyłącznie interes własny – kosztem jednostek, całych społeczeństw i środowiska naturalnego. Korporacje to dziś w istocie groźne „potwory Frankensteina”, które wymknęły się spod kontroli ludzi, którzy stworzyli je przecież kiedyś dla własnych celów. Jednak książka, oprócz pesymistycznej diagnozy, zawiera także przesłanie optymistyczne – nie jest jeszcze zbyt późno, by złe procesy powstrzymać i odwrócić.
Światowy bestseller, a zarazem pierwsza w języku polskim obszerna publikacja nt. niebezpieczeństw związanych z organizmami modyfikowanymi genetycznie. Autor w przystępny sposób prezentuje obawy naukowców wobec tej technologii oraz szczegółowo relacjonuje, na przykładzie USA i Wielkiej Brytanii, zagrożenia dla zdrowia publicznego związane z wprowadzaniem GMO, oraz nieuczciwe praktyki lobby biotechnologicznego. Dobrze udokumentowana i pełna faktów książka, którą mimo to czyta się jak najlepszy thriller.
KO 35 Wojciech Giełżyński Inne światy, inne drogi Oficyna Wydawnicza Branta, 2006, 384 strony
cena 34 zł
KO30 Piotr Kropotkin Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju Oficyna Bractwa Trojka, 2006, 230 stron
cena 20 zł Wznowienie klasycznej rozprawy jednego z głównych teoretyków anarchizmu. Książka prezentuje oryginalną, ciekawą i inspirującą wizję dziejów ludzkości przez pryzmat dobrowolnej współpracy i jej roli w tworzeniu lepszego społeczeństwa. W momencie swego powstania była polemiką Kropotkina z modnymi wówczas (a dziś ponownie) skrajnie uproszczonymi, liberalnymi koncepcjami konkurencji i walki o byt, zaczerpniętymi z teorii Darwina. Autor prezentuje wiele przykładów z różnych epok historycznych, wskazujących, że samorządność, współpraca i wzajemna pomoc są nie tylko wartościowe moralnie, ale także skuteczne. Jako bonus, do książki włączono dwie inne rozprawy Kropotkina: „Państwo i jego rola historyczna” oraz „Etyka anarchistyczna”.
KO31 Stanisław Remuszko Gazeta Wyborcza – początki i okolice (wydanie nowe, poszerzone!) Oficyna „Rękodzieło”, 2006, 344 strony
cena 40 zł
Pasjonująca książka o różnorodności kulturowej świata, o wadach „jedynych słusznych rozwiązań” (kapitalistycznych i komunistycznych), o alternatywnych wizjach, poglądach, sposobach życia, modelach społeczeństwa i gospodarki. Dobitna krytyka tych, którzy chcą świat ujednolicić i narzucić wszystkim jeden sposób myślenia i jeden styl życia. Pochwała różnorodności, unikalności, rozwiązań lokalnych, a przy tym zachęta do wymiany doświadczeń, współpracy, czerpania z dorobku innych, do rozsądnie pojętej tolerancji.
KO 36 Andy Singer AUTOkarykatury Carbusters Press, 2007, 108 stron
cena 9 zł Zabawna karykatura społeczeństwa uzależnionego od samochodu. Komiks w ironiczny i prowokacyjny sposób pokazuje to, jak negatywną rolę odgrywa samochód w naszym życiu. Rysunki opatrzone cytatami oraz krótkimi esejami na temat rozwoju motoryzacji i lobby samochodowego. Znakomite, bardzo śmieszne rysunki obrazują problemy związane z nadmiernym rozwojem motoryzacji: niszczenie miast i przestrzeni publicznej, „zawłaszczanie” miejsca dotychczas przeznaczonego dla ludzi, niszczenie środowiska, alienację społeczną, marnotrawstwo ogromnych kwot z budżetu, uzależnienie od lobby naftowego itp. Świetna lektura zarówno dla wielbicieli komiksów, jak i zwolenników rozrywki o charakterze poznawczym (ze szczyptą ironii). Masz szansę pośmiać się co niemiara i bardziej krytycznie spojrzeć na samochodowe szaleństwo.
BESTSELLER Trzecie wydanie jedynej w Polsce książki krytycznie analizującej „Gazetę Wyborczą”, zwłaszcza jej pierwszy okres, gdy formowało się „imperium Michnika”. Autorem jest były dziennikarz „Wyborczej”, który prezentuje wiele nieznanych faktów i dokumentów. Książka objęta współczesną cenzurą – prawie żadne media nie odważyły się o niej wspomnieć! Spokojny, rzeczowy wywód, prezentacja dokumentów – fakty mówią same za siebie. Nowe wydanie zawiera dodatkowych 100 stron.
KO37 Carlo Petrini Slow Food. Prawo do smaku Twój Styl, 2007, 367 stron
cena 27 zł BESTSELLER Animator międzynarodowego ruchu Slow Food, „kulinarnych antyglobalistów” promujących tradycyjne, zdrowe jedzenie, przekonuje,
że jedna z ważnych dróg do szczęśliwszego życia, a jednocześnie trochę lepszego świata wiedzie przez… kuchnię. Od tego, co i z kim jemy, zależy przecież nie tylko nasze zdrowie, ale także relacje z rodziną i przyjaciółmi, poczucie tożsamości i lokalne więzi społeczne oraz zachowanie różnorodności kulturowej i przyrodniczej krajów i regionów. Na naszych talerzach skupia się wiele patologii współczesnej cywilizacji i gospodarki, dlatego też dzięki refleksji nad tym, co jemy, można wyjątkowo dobrze zrozumieć, co jest w życiu naprawdę ważne. Przez żołądek do serca – i rozumu!
KO39 Michael Albert Ekonomia uczestnicząca. Życie po kapitalizmie
decyzji? To całkiem proste, przez… losowanie! Wyobraźmy sobie, że zawsze kiedy mamy do rozwiązania jakiś ważny problem, decyzję w jego sprawie powierzamy „obywatelskiej ławie przysięgłych”: kilkunastu osobom wylosowanym z puli wszystkich obywateli. Szaleństwo? A czy szaleństwem nie jest oddawanie swoich losów w ręce polityków? Utopia? Być może, ale taka, która nieźle funkcjonuje w niektórych miejscach globu i to nie tak odległych czy egzotycznych, jak by się mogło wydawać.
KO43 Immanuel Wallerstein Utopistyka Oficyna Bractwa Trojka, 2008, 100 stron
cena 16,5 zł
Oficyna Bractwa Trojka, 2007, 324 strony
cena 29 zł Odważna próba rzucenia rękawicy neoliberałom, którzy twierdzą, że „nie ma alternatywy” dla systemu ekonomicznego opartego o maksymalizację zysku i brutalną konkurencję. Michael Albert wykazuje, że ludzie nie muszą być zdani na kaprysy rynku i łaskę wielkich korporacji. Mogą natomiast odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Niezbędna do tego jest całkowita zmiana myślenia o życiu zbiorowym: poddanie gospodarki demokratycznej kontroli i zorganizowanie społeczeństwa zgodnie z zasadą samorządności i współpracy.
KO40 Andrew Simms Tescopol. Możesz kupować gdzie chcesz, byle w Tesco Wydawnictwo CKA, 2007, 314 stron
Wydanie „Utopistyki” jest być może, symptomem rozchwiania, utraty stabilności, hegemonii kulturowej, definiowanej przez pojęcia: neoliberalizm, teoria modernizacji, „wolny rynek”. Późna twórczość Wallersteina, a do niej należy prezentowana książka, to próba wskazania wagi myślenia teoretycznego. Wallerstein nie popada przy tym w akademickie złudzenia i pychę. Nie jest postacią spod znaku „kanapowych rewolucjonistów” gdzie myślenie akademickie uzurpuje sobie rolę rewolucyjnego podmiotu. Jego propozycje mają charakter reform strukturalnych, podparte są drobiazgową analizą historyczną i stanowią konkretną propozycję zmiany (ze Wstępu Andrzeja W. Nowaka).
KO44 Ruch społeczeństwa alternatywnego 1983-1991 Oficyna Bractwa Trójka, 2009, 170 stron
cena 22 zł
cena 29 zł Autor nie próbuje nawet kryć negatywnego stosunku do wielkich sieci handlowych. Jego książka jest subiektywna, ale ma twarde oparcie w przytaczanych faktach. Opowiada o tym, jak wraz ze zmianą miejsca zakupów zmienia się nasze życie i kondycja całych społeczności. Jest też całościową krytyką współczesnego modelu gospodarczego, będącego źródłem wielu poważnych problemów społecznych i ekologicznych. Pokazuje, że wszelkie zjawiska społeczno-ekonomiczne, których skala jest nienaturalnie wielka, ostatecznie obracają się przeciwko społeczeństwu oraz zabijają różnorodność i wolny wybór. Przede wszystkim jednak udowadnia, że cały problem z hipermarketami (i nie tylko nimi) polega wyłącznie na tym, że zbyt łatwo daliśmy sobie wmówić, iż nie istnieją alternatywy wobec nich.
KO42 Peter C. Dienel Grupy planowania w społeczeństwie obywatelskim PPH exall, 2008, 118 stron
cena 19 zł Choć nigdy w historii demokracja nie była tak rozpowszechniona, wszelkie badania wskazują, że coraz mniej osób odczuwa, iż ma jakikolwiek wpływ na procesy zachodzące w ich państwie. Nasza rola sprowadza się do wrzucania kartki do głosowania raz na jakiś czas. Jeśli obywatel chce zaproponować zmiany, natrafia na mur biurokratycznych procedur lub gęstą sieć niejasnych powiązań. Jak więc osiągnąć realny udział społeczeństwa w podejmowaniu kluczowych
NOWOŚĆ Wybór publikacji i dokumentów poświęconych Ruchowi Społeczeństwa Alternatywnego (RSA), grupie anarchistycznej powstałej w 1983 r. w Gdańsku, będącej jednocześnie zaczątkiem współczesnego ruchu anarchistycznego w Polsce. Świat usłyszał o RSA 1 maja 1985, kiedy zorganizowani przez anarchistów demonstranci zatrzymali oficjalny pochód pierwszomajowy, a później w walkach ulicznych rozbili oddziały ZOMO, raniąc ponad 70 milicjantów. Wydawnictwo zawiera wspomnienia i publikacje źródłowe dotyczące samego RSA, oraz grup powstałych w późniejszym okresie na jego podstawie. Zebrane materiały tworzą obraz postaw i poglądów opozycji antysystemowej podczas transformacji ustrojowej w Polsce.
KO45 Klaus Werner, Hans Weiss Czarna lista firm Wydawnictwo Hidari, 2009, 400 stron
cena 29 zł NOWOŚĆ Książka przetłumaczona i wydana w wielu krajach, wywołała oburzenie, wściekłość i protesty. Masz szansę dowiedzieć się z niej, jak znane i lubiane marki światowe wspierają współczesne niewolnictwo i pracę dzieci, konflikty zbrojne, tortury, szantażowanie lokalnych rządów ubogich krajów, zakazane eksperymenty medyczne, dewastację środowiska naturalnego... Dowiedz się, co finansujesz, kupując produkty takich marek jak Bayer, Mercedes-Benz, McDonald’s, Benetton, Kraft, Shell, Adidas czy Nike.
4×
+
Warto, bo:
Czytelniku Zaprenumeruj „Obywatela”!
Zamawiając prenumeratę, zapłacisz taniej. Wesprzesz przy tym finansowo nasze społeczne inicjatywy (pośrednicy pobierają od nas do 50% aż ceny pisma!) Masz szansę na ciekawe i cenne nagrody Często dostaniesz drobny upominek dołączony do numeru Prenumerata to wygoda – „Obywatel” w Twojej skrzynce pocztowej Przy zamawianiu prenumeraty, wybrany archiwalny numer dostaniesz gratis (do wyboru nr 10, 13, 14, 16-18, 20, 21, 23, 26-28, 31, 33, 36-38, 41-42, 44-46)
Nagrodzeni
w bieżącym numerze: Marcin Markowicz z Łodzi Ewa Wadrańska z Katowic Maciej Puławski z Tłuszcza otrzymują książkę Tomasza Boruckiego „Prawda w sporze o Tatry” Krzysztof Kraśkiewicz z Chylic Dominika Matuszak z Nakła Otrzymują książkę „Poza Układem” Joanny i Andrzeja Gwiazdów
Każdy z prenumeratorów otrzyma jedną z niżej wymienionych książek: „Lokalny dialog obywatelski” autorstwa Wojciecha Misztala
Prenumerata naprawdę się opłaca! Chcesz dołączyć do prenumeratorów i otrzymywać obywatelskie prezenty? Opłać roczną prenumeratę w banku lub na poczcie i czekaj, aż „Obywatel” sam do Ciebie przywędruje :-). Możesz też skorzystać z naszego sklepu wysyłkowego, dostępnego na stronie www.obywatel.org pl/sklep Wpłat w wysokości 42 zł należy dokonywać na rachunek:
„Rzeczpospolita partnerska” autorstwa Andrzeja Zybały
Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90-111 Łódź numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001
„Partnerstwa społeczne – model rozwoju Polski” – pod redakcją Andrzeja Zybały i Wojciecha Misztala
Prenumeratę można rozpocząć w dowolnym momencie, od wybranego numeru.
dla dobra wspólnego Celem, do którego dążymy, jest państwo, społeczeństwo i kultura zorganizowane wokół idei dobra wspólnego. Przyświecają nam następujące wartości: ! Samorządność, czyli faktyczny udział obywateli w procesach decyzyjnych we wszelkich możliwych sferach życia publicznego. ! (Re)animacja społeczeństwa. Sprzeciwiając się zarówno omnipotentnemu państwu, jak i liberalnemu egoizmowi, dążymy do odtworzenia tkanki inicjatyw społecznych, kulturalnych, religijnych itp., dzięki którym zamiast biernych konsumentów zyskamy aktywnych obywateli. ! „Demokracja przemysłowa”. Dążymy do zwiększenia wpływu obywateli na gospodarkę, poprzez np. akcjonariat pracowniczy, ruch związkowy, rady pracowników. 1/3 życia spędzamy w pracy – to zbyt wiele, aby nie mieć na nią wpływu. ! Sprawiedliwe prawo i praktyka jego egzekwowania, aby służyło społeczeństwu, nie zaś interesom najsilniejszych grup. ! Media obywatelskie, czyli takie, które w wyborze tematów i sposobów ich prezentowania kierują się interesem społecznym zamiast oczekiwaniami swoich sponsorów. ! Wolna kultura. Chcemy takiej ochrony własności intelektualnej, która nie będzie ograniczała dostępu do kultury i dorobku ludzkości. ! Rozwój autentyczny, nie pozorny. Kultowi wskaźników ekonomicznych i wzrostu konsumpcji, przeciwstawiamy dążenie do podniesienia jakości życia, na którą składają się m.in. sprawna publiczna służba zdrowia, powszechna edukacja na dobrym poziomie, wartościowa żywność i czyste powietrze. ! Ochrona dzikiej przyrody, która obecnie jest niszczona i lekceważona w imię indywidualnych zysków i prymitywnie pojmowanego postępu. Jeśli mamy do wyboru nową autostradę i nowy park narodowy – wybieramy park. ! Solidarne społeczeństwo. Egoizmowi i uznaniowej filantropii przeciwstawiamy społeczeństwo gotowe do wyrzeczeń w imię systemowej pomocy słabszym i wykluczonym oraz stwarzania im realnych możliwości poprawy własnego losu. ! Sprawiedliwe państwo, czyli takie, w którym zróżnicowanie majątkowe obywateli jest możliwie najmniejsze (m.in. dzięki prospołecznej polityce podatkowej) i wynika z różnicy talentów i pracowitości, skromne dochody nie stanowią bariery w dostępie do edukacji, pomocy prawnej czy opieki zdrowotnej. ! Gospodarka trójsektorowa. Mechanizmom rynkowym i własności prywatnej powinna towarzyszyć kontrola państwa nad strategicznymi sektorami gospodarki, sprawna własność publiczna (ogólnokrajowa i komunalna) oraz prężny sektor spółdzielczy. Nie zawsze prywatne jest najlepsze z punktu widzenia kondycji społeczeństwa. ! Gospodarka dla człowieka – nie odwrotnie. Zamiast pochwał „globalnego wolnego handlu”, postulujemy dbałość o regionalne i lokalne systemy ekonomiczne oraz domagamy się, by państwo chroniło interesy swoich obywateli, nie zaś ponadnarodowych korporacji i „zagranicznych inwestorów”. ! Przeszłość i różnorodność dla przyszłości. Odrzucamy jałowy konserwatyzm i sentymenty za „starymi dobrymi czasami”, ale wierzymy w mądrość gromadzoną przez pokolenia. Każdy kraj ma swoją specyfikę – mówimy „tak” dla wymiany kulturowej, lecz „nie” dla ślepego naśladownictwa.
Audycja społeczno-ekologiczna w Studenckim Radiu „Żak” Politechniki Łódzkiej, od 15 do 18 w każdą ostatnią sobotę miesiąca 00
v
00
!"#$%&' ()*+ , , , -./&"&'
eter: 88,8 MHz internet: www.zak.lodz.pl podcast: www.czy-masz-swiadomosc.oai.pl/sub/podcast
www.czy-masz-swiadomosc.oai.pl www.obywatel.org.pl Wsparcie udzielone przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego, a także ze środków budżetu Rzeczpospolitej Polskiej w ramach Funduszu dla Organizacji Pozarządowych.
t t t t
popularyzujące dzieje i dorobek państwa polskiego promujące różne regiony i miejscowości propagujące turystykę kwalifikowaną wspierające działalność Stowarzyszenia „Poznaj Swój Kraj” oraz PTTK, PTSM, PTT i szkolnych kół krajoznawczo-turystycznych
MIESIĘCZNIK UKAZUJĄCY SIĘ JUŻ PONAD 50 LAT Zawsze wierny polskiej kulturze, historii i tradycji narodowej. t t t t
ustanowił Koronę Gór Polski i prowadzi Klub jej Zdobywców wraz z PTTK ogłasza doroczny Konkurs „Poznajemy Ojcowiznę” organizuje konkursy krajoznawcze i fotograficzne patronuje różnym inicjatywom regionalnym sprzyjającym rozwojowi turystyki krajowej „Poznaj swój kraj” dostępny w dobrych punktach sprzedaży detalicznej, a najlepiej w prenumeracie u wydawcy – w Firmie AMOS, 01-785 Warszawa, ul. Broniewskiego 8a, tel. 0-22 639-73-67, psk@amos.waw.pl
ROCZNY KOSZT ABONAMENTU – 60 ZŁ