Magazyn Wyspy 5 (12) maj 2017

Page 1

M I E S I Ę C Z N I K B E Z P Ł AT N Y

Nr 5 (12) MAJ 2017

BIZNES

Uzdrowisko Świnoujście

Świnoujska

gazela MIASTO

Świnoujskie Lato Kultury

Mocny sezon na scenie TURYSTYKA

Z TT-Line

Na Majorkę północy

Paulina

ŁABA W czepku urodzona

NASZ ARTYSTA

Marian Zwierzchowski

I plastyk, i technik


»»»rª¥§©¦³³¯s¸³½³¸¥ ³¾°³»·¯­ ­©·¾¯¥

»»»rª¥§©¦³³¯s¸³½³¸¥ ³¾°³»·¯­d

»»»r¸³½³¸¥·¾§¾©§­²r´°



Tuzin

12 to interesująca liczba, nie tylko dlatego, że uchodzi za symbol doskonałości. Tylu znamy apostołów i tylu bogów olimpijskich. Ostatni remis Polska-Anglia w piłce nożnej miał miejsce w roku 2012. Dwunastu gniewnych ludzi zebrał na sali rozpraw Sidney Lumet w klasycznym już filmie. Jest to także liczba atomowa magnezu. Dzieje naszego Hotelu Cesarskie Ogrody sięgają roku 1912. Dekadę temu legendarna Patti Smith wydała płytę z coverami Twelve. Na fladze europejskiej widnieje tuzin gwiazdek. W 1912 roku urodziła się wspaniała Irena Kwiatkowska, a 12 lat temu odszedł słynny Janosik, Marek Perepeczko. Na wigilijnych stołach znajdujemy w myśl tradycji tuzin świątecznych potraw. Rok 2012 ogłoszono Rokiem Janusza Korczaka. Romantyczne arcydzieło Pan Tadeusz spisane zostało w 12 księgach. 12 niełatwych prac musiał wykonać za karę mityczny Herakles. Kazik Staszewski śpiewał przed laty o 12 groszach. Jest wreszcie 12 znaków zodiaku i tyleż miesięcy… A Państwo macie przed sobą dwunasty numer „Wysp”, który – mamy nadzieję – sprawi Wam przyjemność.

Michał Taciak Redaktor naczelny

MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY Wydawnictwo Wyspy redakcja@magazynwyspy.pl www.magazynwyspy.pl +48 500 446 273 Redaktor naczelny Michał Taciak Skład Blauge - Robert Monkosa

Dział foto Karolina Gajcy, Agnieszka Żychska, Robert Monkosa Felietoniści Maja Piórska, Marek Kolenda, Bartek Wutke Współpraca Magdalena Monkosa, Karolina Leszczyńska, Renata Kasica, Katarzyna Baranowska, Karolina Markiewicz, Agata Butkiewicz-Shafik, Józef Pluciński, Tomasz Sudoł, Artur Kubasik

Wydawca Wydawnictwo Wyspy S.C. ul. Markiewicza 24/5, 72-600 Świnoujście Reklama Kamil Pyclik +48 721 451 721 reklama@magazynwyspy.pl Druk Drukarnia KAdruk S.C.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w nadesłanych artykułach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.

4

MAGAZYN


6

FELIETON Marek Kolenda. Co ma Sezon za pasem i czy Pogoda dopisuje

38

Bartek Wutke. Zróbmy sobie ściankę vol. 2

42

Maja Piórska. Nie zapomina się...

8

NASZA OKŁADKA Paulina Łaba. W czepku urodzona

16

BIZNES PO ŚWINOUJSKU Świnoujska gazela

20

SPA Lato bez tajemnic

22

URODA Efektownie i efektywnie

24

ZDROWIE Cezary Kabaciński. Lekarz z wizją

26

PSYCHOLOGIA Psychoterapia to inwestycja w siebie

30

NIERUCHOMOŚCI Pięć kroków do domu

32

MODA Witaj letnia przygodo!

40

SPORT Flota Świnoujście. Sześć dekad

44

MIASTO Mocny sezon na scenie

46

Dzieje się

48

NASZ ARTYSTA Marian Zwierzchowski. I plastyk, i technik

52

KULTURA Muzyczny Szczecin

54

Wydarzenia

56

Rekomendacje

58

KULINARIA Sezon na szparagi

64

Ryby... Zdrowe czy szkodliwe?

66

Dla smakosza i gastronoma

68

DIETA Posiłek z mistrzem

70

NATURA Rudy cwaniak

72

TURYSTYKA Z TT-Line na Majorkę Północy

76

STARE ŚWINOUJŚCIE Hochsztaplerzy nad Świną

80

Pierwszy dzień maja

Maj

2017 8

16

48

72 MAGAZYN

5


Co ma Sezon za pasem

i czy Pogoda dopisuje Przyszedł z końcem maja. Na pierwszy rzut oka wydał się ciekawy, a przy drugim spojrzeniu jakiś taki artystyczny. Na pewno był rozrywkowy. A przy tym widocznie czymś zafrasowany i mocno zakręcony. TEKST MAREK KOLENDA ILUSTRACJA KATARZYNA BARANOWSKA

U

brany był w pstrokate bermudy, lekką kurtkę przeciwdeszczową narzuconą na T-shirt z napisem „SkurczySun” wkomponowanym w duże żółte słońce. Do tego krawat. A także sandał na jednej stopie i kalosz Hunter na drugiej. Oczy skrywał za ciemnymi okularami z filtrem UV, na głowę wcisnął słomkowy kapelusz. Wieku nie dało się ustalić. Coś pomiędzy wiecznym studentem z Rady Programowej FAMY, a starym wilkiem morskim z Kruzenszterna. Z daleka jechało od niego jakby szaszłykiem i smażoną rybą. Odsunąłem się odruchowo na dodatkowy metr świeżego powietrza. – W jakiej sprawie? Zajęty trochę jestem, felieton piszę. Nastrój mam zgoła jesienny, a ma być o lecie… – To się dobrze składa. Sezon jestem – odparł i upchał „słoneczną” koszulkę za pasem. – Jaki znowu sezon? – Wakacyjny. Lato 2017. – I w maju pan przychodzisz? – Sami chcieliście wydłużać, to jestem. W jego dłoni, nie wiem jak i skąd, pojawiło się schłodzone „Wyspiarskie Jasne”.* – Zimne piwko? – zapytał znienacka uprzejmym głosem. Pokręciłem głową z żalem.

6

MAGAZYN

– Muszę odmówić. Dzieci mogą to czytać. Rozejrzał się ostrożnie dookoła. Od akapitu do akapitu, od numeru strony aż po nagłówek i pochylił konspiracyjnie w moją stronę. W dłoni trzymał teraz dla odmiany szklankę zimnej lemoniady z lodem. – Potrzebuję pomocy. Nie mam zbyt dobrych relacji z Pogodą, a bez Pogody wszystko na nic. Tyle imprez zaplanowałem w tym roku. I te już znane i kilka całkiem nowych. I koncerty, turnieje, pokazy, festyny, Wieczory Organowe, Dni Morza, Grechuta Festival, FAMA i jeszcze Festiwal Art Port i Wakacyjne Miasto Kobiet. I mnóstwo innych atrakcji. Ale jeśli Pogoda nie dopisze i tak wszyscy powiedzą, że Sezon jest kiepski. Zaraz wczasowicze złorzeczą i psy wieszają… – Pozłorzeczą, pozłorzeczą, ale i tak wrócą za rok. Gdzie im będzie tak dobrze, jak w Świnoujściu latem? – zauważyłem. Popatrzył na mnie jakoś dziwnie i odgryzł spory kęs gofra z bitą śmietaną. Skąd on go wytrzasnął? – Na Florydzie? Otóż chodzi o to, że jak Pogoda nawali to i tak wszystko potem idzie na moje konto. Zresztą, nie tylko turyści marudzą. Zapytaj dla przykładu kogoś z wypożyczalni gokartów albo jakiejś zjeżdżalni czy

budki z lodami. Nic tylko narzekania. „Sezon do kitu”, „Sezon stracony”, „Do bani taki Sezon”. Ile można słuchać tego biadolenia. Mam dosyć już w maju. Dlatego uprzedzam lojalnie. Jak Pogoda nie dopisze, to będzie bardzo krótki Sezon. Może będzie nawet po Sezonie – zawiesił głos. – I ja mam pomóc? – Tak. Ty taki wygadany to i z Pogodą może coś wynegocjujesz. Pomożesz mi, a ja w zamian nie będę dla ciebie ogórkowy. Cóż było robić. Sprawa była poważna, lato za progiem, a żaden felietonista i dziennikarz nie lubi Sezonu Ogórkowego. Udaliśmy się zatem do Pogody. Przez całą drogę Sezon wcinał frytki. Znaleźliśmy ją na plaży nieopodal Wiatraka. Akurat skończyła latać na kajcie i w pełnym słońcu delikatnym deszczykiem spłukiwała morską wodę z długich włosów. Nosiła kombinezon z wzorem w kratkę. Jak to Pogoda. Uśmiechnęła się na nasz widok promiennie, aż wyszła tęcza. A potem osuszyła włosy ciepłą bryzą znad morza. – W jakiej ważnej sprawie was wiatry przygnały? – spytała pogodnym głosem. Przysunąłem się trochę bliżej, żeby ogrzać twarz w ciepłych promieniach słońca i nieśmiało odwzajemniłem uśmiech.


WYSPY SZCZĘŚLIWE

– Sezon się martwi, czy dopiszesz tego lata, Pogodo. Ogarnęła jakoś burzę włosów i westchnęła ciężko, aż na chwilę podniosły się tumany plażowego piasku.

felieton

końcu felietonu dopisała: Pogody ducha i słońca w sercu przez całe lato! * Felieton zawiera lokowanie produktu lokalnego.

– Ale skąd te obawy o mnie? Przecież latem najcieplej na Pomorzu jest właśnie u was, na jego zachodnim krańcu. I to o cały jeden stopień, tak z czystej sympatii. A i opadów macie w Sezonie statystycznie najmniej w całym kraju. No i jeszcze wasz zakątek jest najmniej burzowy na polskim wybrzeżu. Nawet woda w morzu jest w Świnoujściu najcieplejsza w lecie. – W Pucku – odezwał się niewyraźnie Sezon. Spojrzeliśmy na niego z Pogodą. Właśnie kończył ogryzać gotowaną kukurydzę i szykował się do napoczęcia „świeżeeeego naleśniiika z sereeeem!”. Pogoda zmierzyła go pochmurnym wzrokiem. Gdzieś daleko na morskim horyzoncie chyba błysnęło. – Co w Pucku? – zapytałem pospiesznie. – W Pucku jest latem najcieplejsza woda w Bałtyku. Świnoujście jest drugie – Sezon wciąż mówił z pełnymi ustami. W końcu przełknął i dygnął głową przepraszająco. – To zależy, kto mierzy – odparła Pogoda, a jej oblicze nieco się przejaśniło. – A zatem czy możemy liczyć dobra Pogodo, że dopiszesz i tym razem? – zagaiłem uprzejmie. Sezon stał tuż za mną, skruszony i ze spuszczoną głową. Spod przeciwsłonecznych okularów wpatrywał się w dwa różne czubki sandała i kalosza. – Rozchmurz się Sezonie. Skoro tak ładnie prosicie, to dopiszę – rzekła Pogoda, po czym sięgnęła pod strój w kratkę po mewie pióro i na samym

MAGAZYN

7


W czepku

urodzona Była Oliwią Newton-John, córką Meryl Streep, tancerką w klubie go-go, Liroyem i Korą z Maanamu. Jest żywym dowodem na to, że trzeba marzyć.

Paulina Łaba ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA AGNIESZKA ŻYCHSKA Makijaż Dominika Przetacznik

8

MAGAZYN


PAULINA ŁABA

nasza okładka

MAGAZYN

9


Z reguły mam problem z początkiem rozmowy. Zastanawiam się, od czego zacząć. Tym razem obyło się bez dylematów. Chodzież, warsztaty, jazz…

Świetna szkoła. Można dość szybko nauczyć się scenicznego obycia, występów przed publicznością, bycia poddanym ocenie.

wokalistka. Zasłynęła u nas potem, gdy stworzyła wspólny projekt z śp. Jarkiem Śmietaną. Drugim nauczycielem był Janusz Szrom.

O! Nikt mnie nigdy o to nie pytał.

Zgadza się. To na pewno bardzo mi pomogło. Na zajęcia pani Iny chodziłam kilka lat.

Trzy lata później ja u niego śpiewałem.

Pytam nieprzypadkowo. Sam kiedyś brałem w nich udział. Podobnie jak ty – w klasie wokalnej. Też śpiewasz?

Stare dzieje. Zresztą, rozmawiamy o tobie. Wokalistyka jazzowa była twoim marzeniem. Wiele się zmieniło…

Zmienił się jedynie gatunek, ale wciąż śpiewasz. Tak. A wszystko zaczęło się w świnoujskim MDK-u. Trafiłam do klasy pani Iny Porębskiej. Chcę to nazwisko wyraźnie podkreślić, ponieważ to wyjątkowa postać. I stoi za wokalnymi początkami każdego, kto poszedł później w tym kierunku. Pani Ina wysyłała nas na wszelkie możliwe przeglądy, konkursy, festiwale. Do Szczecina i dalej.

10

MAGAZYN

Śpiewałaś tam jazz? Z jazzem zetknęłam się za sprawą Oli Nowak, która przyjechała do Świnoujścia i otworzyła w MDK-u MSJ – Małe Studium Jazzu. Wielki szacunek dla pani Iny, która powiedziała wówczas: Słuchaj, ja wszystko już z tobą zrobiłam, więcej ciebie nie nauczę. Idź dalej, rozwijaj się. Trafiłam więc do Oli. To wtedy zaczęłam poznawać muzykę jazzową, dowiadywać się czegoś o niej, szukać. W ten sposób znalazłam Chodzież. A że wiedziałam już co nieco o jazzie, postanowiłam pojechać na warsztaty. Był 2006 rok.

W czyjej klasie śpiewałaś? Karen Edwards. Mało chyba wówczas znana w Polsce, ale znakomita

No proszę. Też zdarzało mi się u niego śpiewać, ale głównie jednak była to Karen. Fantastyczne było to, że oprócz standardów, śpiewaliśmy z nią także gospel. To był świetny czas. Pełen muzyki, świetnych ludzi, znakomitych muzyków, z którymi mam kontakt do dziś.

Nie żałujesz, że jednak nie zostałaś wokalistką jazzową? Nie. Właściwie z wykształcenia nią jestem (śmiech). Ale rzeczywiście, nie zajmuję się tym zawodowo. Z perspektywy czasu doceniam to, że będąc aktorką, śpiewającą do tego, mam o wiele więcej możliwości, mogę znacznie więcej doświadczyć – grać w teatrze, dubbingować, śpiewać, grać w filmach… Jazz by mi tego nie dał.


PAULINA ŁABA

A i tak, jeśli przyjdzie ci na to ochota, płytę jazzową zawsze nagrać możesz. Oczywiście (śmiech).

Muzykę masz w genach. Urodziłaś się z nią. Można tak powiedzieć. Mój tata jest muzykiem, tak więc po nim mam to wszystko (śmiech). I po dziadku, który również z muzyką miał wiele wspólnego. Tak „zaopatrzona” poszłam do podstawowej szkoły muzycznej w Świnoujściu, do klasy fortepianu pani Anny Kask.

Miałaś „szkolny kryzys”? Jasne! Chyba wszystkie dzieciaki przez taki kryzys przechodzą.

Pytam, bo niedawno wspominała w „Wyspach” o tym Marina Nikoriuk. No tak, to typowe. Wszystkie inne dzieci biegną na podwórko, bawią się, a my do domu, ćwiczyć gamy. Mnie kryzys dopadł gdzieś w trzeciej klasie. Miałam dość. Właściwie upór i determinacja taty spowodowały, że tę szkołę ukończyłam. Dziś jestem mu za to bardzo wdzięczna. Wtedy – niekoniecznie (śmiech).

Później nastąpiła przerwa od muzycznej edukacji – gimnazjum, liceum. Tak. I jednocześnie okazało się, że mam mnóstwo wolnego czasu (śmiech). Zapisałam się więc na taniec nowoczesny w klubie garnizonowym oraz na śpiew.

Na śpiew do pani Iny. Zatoczyliśmy koło. Dokładnie. To ten okres „emdekowski”. W liceum Ogólnokształcącym im. Mieszka I poznałam inną ważną dla mnie osobę, Joannę Manistę. Prowadziła ona zajęcia z wiedzy o kulturze i muzykoterapię. Bardzo ważne było dla niej, żebyśmy robili również coś poza szkołą, poza nauką. Żebyśmy odkrywali swoje pasje i się w tym realizowali. To ona rozkochała mnie w musicalach. Wpadła na pomysł, żeby wystawić

w MDK-u musical Czynsz, w oryginale – Rent.

Główna rola? Tak. Pani Manista zobaczyła we mnie główną bohaterkę Mimi, niepokorną młodą dziewczynę która dorabia jako tancerka w klubach go-go. Całkiem nieźle mi to szło (śmiech). Moim partnerem scenicznym był Krystian Walczak. Zachwyciła mnie ta forma teatralna.

To był twój pierwszy Rent… Zgadza się. Po pewnym czasie okazało się, że w Szczecinie jest casting do musicalu Rent, który będzie wystawiany w Operze na Zamku w Szczecinie. Pomyślałam: Przecież ja znam ten musical na pamięć. Jadę.

Mam tę rolę. Trochę tak było (śmiech). Pojechałam im pokazać, że to mnie szukają (śmiech).

I tak było. Miałaś tę rolę. To było niesamowite. Miałam wtedy siedemnaście lat… Moje pierwsze

nasza okładka

Trzy miesiące w trzy tygodnie?! Wiesz, jak to jest. Gdy człowiek ma cel, motywację, to jest w stanie zrobić naprawdę wszystko. Nie było to łatwe, szczególnie z językiem francuskim, ale ostatecznie dałam radę.

Rent okazał się sukcesem. Tak. Podobał się publiczności. A dla mnie stanowił przełom – do tej pory miałam być przecież wokalistką jazzową (śmiech). Po tym musicalu ludzie sugerowali, żebym może się jednak zastanowiła, że może jednak aktorstwo, a nie ten jazz… Odbierałam to jako sygnał, że sprawdziłam się, że dobrze mi poszło.

Kolejnym przełomem była Gdynia i Festiwal Teatrów Muzycznych. To była chyba druga edycja tej imprezy. Mój kolega aktor Filip Cembala i ja otrzymaliśmy wtedy wyróżnienie za debiut aktorski. Odbierałam tę nagrodę na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni, teatru, w którym sama później występowałam. To było niesamowite przeżycie. I kolejny sygnał, że musical to moja droga.

Gdy człowiek ma cel, motywację, to jest w stanie zrobić naprawdę wszystko duże przedsięwzięcie, w którym wzięłam udział z profesjonalistami. Reżyser, Andrzej Ozga, bardzo we mnie uwierzył i pomimo mojego braku wykształcenia aktorskiego powiedział: Chcę ciebie, przyjeżdżaj, będziemy pracować. Był to chyba sierpień, a premierę zaplanowano na listopad. Musiałabym opuścić trzy miesiące w szkole, a to była maturalna klasa… Na szczęście, dzięki wsparciu pani dyrektor Grażyny Szczodry, rodziców i reżysera udało się to wszystko pogodzić, a zaległy materiał zaliczyłam w trzy tygodnie.

MAGAZYN

11


Byłaś drzewem? Nie. Tak się składało, że dostawałam większe rzeczy. Nie wiem, dlaczego… Może to wyróżnienie otworzyło mi drzwi do poważniejszych zadań?

A może po prostu talent? Nie wiem… Może talent, a może szczęście. W tym zawodzie talent stanowi jakieś 30 procent tego, co się w życiu wydarza. Reszta to ludzie, których spotykasz na swojej drodze, i szczęście. A ja mam szczęście do ludzi (śmiech). Mama zawsze powtarza, że jestem w czepku urodzona. I chyba ma rację, bo rzeczywiście – przyciągam same dobre rzeczy i tylko takie rzeczy chcę przyciągać. Staram się eliminować złą energię ze swojego życia.

Oby ten czepek nigdy się nie kurczył… Pracuję nad tym nieustannie. A wracając do Gdyni, już na drugim roku pojawiłam się w spektaklach Skrzypek na dachu, My Fair Lady.

Kultowe musicalowe tytuły. Jazz poszedł w odstawkę. Zaczęła się nauka w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Z jazzem nie pożegnałam się tak od razu i bezboleśnie. Chciałam nawet startować na katowicki wydział jazzowy, ale w tamtym roku akurat go zamknięto.

Znak? Być może… W każdym razie pozostałam wierna morzu i zostałam w Trójmieście. Żeby jednak tak zupełnie nie rezygnować z marzenia o jazzie, oprócz nauki w gdyńskim studium zaczęłam również studia w Gdańsku na Akademii Muzycznej w klasie Pani Krystyny Stańko. Do obu szkół zdawałam właściwie jednocześnie i do obu się dostałam. Przez moment miałam jeszcze dylemat – jazz czy aktorstwo? Ostatecznie pogodziłam obie opcje. Kursowałam pomiędzy Gdynią a Gdańskiem.

12

MAGAZYN

Jeśli ci na czymś bardzo zależy, jeśli wysyłasz w kosmos jakąś prośbę, to ona prędzej czy później wraca spełniona Jednocześnie grałaś już w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Tak. To w tym teatrze było znakomite. Dyrektor wypatrywał podczas egzaminów studentów, a następnie proponował im role w przedstawieniach. Oczywiście często były to role siódmego planu, drzewa czy krzewu (śmiech). Ale i tak cieszyliśmy się, że już podczas nauki możemy występować.

Dokładnie. I to wszystko tak szybko się działo, że nawet nie wiedziałam, kiedy znów znalazłam się na tej scenie, próbowałam nowe role, spotykałam się w spektaklach ze znakomitymi aktorami. Wtedy też pojawiła się u mnie świadomość, a co za tym idzie – pokora. Im więcej wiedziałam, tym mniejsza się stawałam.

Na tym właśnie polega mądrość. Chyba tak… Gdy nic nie wiedziałam lub wiedziałam niewiele, byłam znacznie odważniejsza, pewniejsza siebie, otwarta. Dziś nie poszłabym już na casting do Rent z myślą: Mam tę rolę.

Na drugim roku dostałaś główną rolę w kolejnym kultowym musicalu – Grease. Miałam być Oliwią Newton-John! (śmiech) Nie mogłam w to uwierzyć. Gdzie ja, ja jestem ruda – myślałam wtedy. W Gdyni zagrałam też w Balu w operze, Lalce, Chłopach. To były niezwykle cenne spotkania


PAULINA ŁABA

nasza okładka

z reżyserem Wojtkiem Kościelniakiem, który jest takim musicalowym guru w Polsce. Niesamowita postać, z pasją i wizją, zawsze przygotowany, świetnie prowadzący aktora. Reżyser, któremu się ufa.

Wyjdźmy na moment z teatru i przejdźmy do telewizji. Szansa, a właściwie Szanse na sukces. Liroy i Kora. Obie wygrane. Czasy jeszcze świnoujskie… Na pierwszy casting namówiła mnie mama. Pojechałyśmy do Poznania. Traf chciał, że dostałam się do programu z Liroyem. Było to spore wyzwanie, bo nigdy wcześniej nie rapowałam. Nawet nie słuchałam takiej muzyki. Wylosowałam utwór Daleko zaszło i postanowiłam podejść do niego aktorsko. Zagrałam raperkę (śmiech). Można nie lubić rapu, ale trzeba przyznać, że w większości te teksty poruszają bardzo ważne tematy. To mi pomogło.

Pomogło na tyle, że odcinek wygrałaś. Tak wyszło (śmiech). W międzyczasie był wielki finał w Sali Kongresowej, na którym zajęłam trzecie miejsce. A po pewnym czasie zadzwoniła do mnie Elżbieta Skrętkowska z Szansy na sukces. Zaproponowała mi drugi odcinek, ponieważ, jak sama stwierdziła, czuła, że ten Liroy to nie była moja bajka i nie mogłam się do końca wykazać. Miałam przygotować piosenki Kory i Maanamu. Świetnie, tyle że ja nie znałam niczego (śmiech). To nie jest muzyka mojego pokolenia. Maanamu słuchała moja starsza siostra. Pamiętam, że spytałam kolegi: Słuchaj, jakie utwory gra Maanam? Znasz coś? – No jak to! „Cykady na Cykladach”! Kultowy kawałek! – odpowiedział. To niesamowite, ale tę właśnie piosenkę wylosowałam.

Moc czepka… Chyba tak.

I znów wygrana. No co mam ci powiedzieć (śmiech). Znów.

MAGAZYN

13


Zrobiliśmy mały, ale chyba nieszkodliwy, chaos w chronologii. Wróćmy do Trójmiasta, szkoły i teatru. W 2013 roku zmarł niespodziewanie dyrektor Teatru Muzycznego, Maciej Korwin. Człowiek, który rozbudowywał ten teatr i tworzył atmosferę tego miejsca. Po jego śmierci zapanowało w teatrze swego rodzaju bezprawie. Sytuacja stała się dla studentów kończących naukę trudna, nie wiadomo było za bardzo, na czym się stoi. Nikt z nami nie rozmawiał, nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, czy dostaniemy etat… Wzięłam więc sprawy w swoje ręce i pojechałam do Warszawy na casting do spektaklu Zorro w Teatrze Komedia. Dostałam się.

Jakże by inaczej. (śmiech) Widzisz, bardzo mi na tym zależało. A wychodzę z założenia, że jeśli ci na czymś bardzo zależy, jeśli wysyłasz w kosmos jakąś prośbę, to ona prędzej czy później wraca spełniona.

Masz ten fart, że do ciebie te spełnione prośby wracają prędzej. To fakt. I mam nadzieję, że tak będzie zawsze. Ale tamta sytuacja nie była jednak do końca komfortowa. Nie wiedziałam, co zrobić. Wiedziałam natomiast, że chcę występować w teatrze muzycznym, grać w musicalach. A takich ośrodków musicalowych w Polsce wcale nie jest tak dużo. W tym czasie w gdyńskim Teatrze Muzycznym zauważono, że ludzie zaczynają się wymykać, szukać innych miejsc, uciekać. Zaproponowano mi więc etat. Ówczesny dyrektor zgodził się nawet na to, żebym dojeżdżała do Warszawy na próby i spektakle do Zorro. Przez pewien czas byłam jedną noga w Gdyni, drugą – w Warszawie, która zresztą zaczynała mi się coraz bardziej podobać.

Etat to jednak jakieś uwiązanie, ograniczenie. Dokładnie. A ja chciałam robić tyle rzeczy, być w tylu miejscach, brać

14

MAGAZYN

udział w castingach… Dla kogoś, kto ma ustabilizowane życie etat to doskonała opcja. Dla kogoś, kogo wciąż gdzieś nosi – nieszczególnie.

To wtedy ogłoszono casting do musicalu Mamma Mia! w Teatrze Roma – marzeniu każdego śpiewającego aktora. Jakbym mało miała na głowie (śmiech). Ale naturalnie stwierdziłam, że skoro jestem już w Warszawie, to na ten casting pójdę. W końcu to Roma. Casting trwał bardzo długo i był wieloetapowy – aktorski, wokalny, taneczny, znowu aktorski… Nie mogłam we wszystkich etapach uczestniczyć, choć bardzo chciałam, więc przedstawiłam dyrektorowi Wojciechowi Kępczyńskiemu swoją sytuację – że Gdynia, że Komedia, że brak czasu, że bardzo mi zależy…

Życie zaczyna się poza strefą komfortu Co on na to? Będąc w Gdyni podczas wystawienia koncertu Ale Musicale, przyszedł do teatru na musical Shrek, w którym akurat występowałam.

Czyli to nie ty poszłaś na casting, ale casting przyszedł do ciebie. W zasadzie tak (śmiech). Po spektaklu zaprosił na jeszcze jeden casting, tym razem aktorski. Termin dopasował do mojego grafiku. Pojechałam.


PAULINA ŁABA

I dostałaś rolę. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie przedłużyłam umowy z Teatrem Muzycznym w Gdyni, zaryzykowałam i ruszyłam do Warszawy. Dziś myślę, że to była brawura, ale warto ryzykować. W końcu życie zaczyna się poza strefą komfortu.

Jesteś w Romie już dwa lata. Niecałe dwa. Kolejne spełnione marzenie. Pamiętam, że jeszcze zanim zaczęłam tu pracować, chodziłam z kolegą po foyer i wyobrażaliśmy sobie, że kiedyś będą tu wisieć nasze zdjęcia. Trzeba uważać, o czym się marzy (śmiech).

Ile spektakli Mamma Mia! już zagrałaś? Ponad pięćset.

Nie jest nudno? Czasami wkrada się myśl, że znów to samo, znów to miejsce, ta sama scenografia, ten tekst, ta sama godzina i tak dalej. Ale myśl mija, gdy przypomnę sobie, jak bardzo pragnęłam tu być. Zresztą w czerwcu Mamma Mia! schodzi z afisza.

W czym teraz zagrasz? Na jesień szykuje się nowa premiera w Teatrze Muzycznym Roma. Będzie to autorski spektakl dyrektora Kępczyńskiego pod tytułem Piloci – opowieść o losach lotników z Dywizjonu 307 podczas drugiej wojny światowej. Rzecz poważna, ale pojawi się też wątek miłosny.

Wiadomo, miłość w musicalu musi być. To wątek przewodni każdego musicalu.

Główna rola? Tym razem nie (śmiech). Będę przyjaciółką głównej bohaterki. Nie zawsze chodzi o to żeby grać pierwszoplanowe role, drugoplanowe są równie ciekawe i wymagające.

Odpoczniesz trochę. Nie nazwałabym tego odpoczyn-

kiem. Próby nad musicalem będą trwały pół roku, więc sporo pracy przed nami, a oprócz teatru mam kilka innych projektów.

Co to za projekty? Między innymi dubbing – kolejne spełnione marzenie. Wiąże się z tym zresztą pewna historyjka. Któregoś dnia, a był to dzień po jakiejś imprezie, zadzwoniła do mnie mama. Usłyszała, że chyba jestem w nie najlepszej kondycji, więc zaczęła trochę moralizować – że w tej Warszawie to tylko imprezy, a wyjechałam, żeby się realizować, chciałam przecież dubbingować i tak dalej. Taka typowa „mamina tyrada”. Skończyłyśmy rozmawiać, a po pięciu minutach znów zadzwonił telefon.

Mama? Nie! Pani z zaproszeniem na casting. Do dubbingu…

Nie… Tak!

Niewiarygodne. Ten czepek jest naprawdę spory. Prawda? Początkowo się wręcz tego telefonu przestraszyłam. Pomyślałam, że to jakieś czary (śmiech). Wtedy stwierdziłam, że moja zdolność przyciągania dobrych rzeczy to jedno, ale moja mama to jest czarownicą (śmiech). I tak oto rozpoczęła się moja przygoda z dubbingiem, którą uwielbiam. Nie lada wyzwanie i bardzo, bardzo kreatywne zajęcie.

Sesja, którą zrobiłyście z Agą, jest wyraźnie inspirowana Afryką. To nie jest przypadek. Oczywiście, że nie. Kiedy tylko pojawiają się dni wolne od pracy, od razu myślimy z moim partnerem Tomkiem o podróżach! Uwielbiamy tę formę wypoczynku. To nasz sposób na ucieczkę od wszystkich obowiązków i na pozbycie się stresu, który nieustannie towarzyszy nam w tej branży. Jakiś czas temu mieliśmy okazję być w Afryce i stąd ta inspiracja. Totalnie zakochałam

nasza okładka

się w tej kolorystyce, która idealnie odzwierciedla moją osobowość. Na Facebooku umieściłam cały album z tej podróży i zobaczyła go Agnieszka, która miała zrobić ze mną sesję zdjęciową do tego wywiadu. Zadzwoniła do mnie z gotowym pomysłem, żeby zdjęcia były właśnie w takim afrykańskim stylu. Długo nie musiała mnie przekonywać, od razu się zgodziłam. Okazało się, że totalnie nadajemy na tych samych falach, bo Agnieszka jest bardzo pozytywną, uśmiechniętą i spontaniczną osobą, która miała tysiąc pomysłów na tę sesję. I pomimo że było naprawdę chłodno i pochmurno, to i tak bawiłyśmy się świetnie.

Na koniec spytam, czy masz jakieś niespełnione marzenie? O tak… Marzy mi się duży ekran. Chciałabym się sprawdzić w filmie lub serialu. Teatr rządzi się swoimi prawami, które są mi już znane, a praca z kamerą byłaby dla mnie nową przygodą – mogłabym bardziej wykorzystać swoje umiejętności aktorskie.

Prędzej czy później wykorzystasz. Pewnie, jak to w twoim przypadku bywa, prędzej. Nie musi to być od razu Smarzowski (śmiech). Zresztą w dramacie się raczej nie widzę. Może jakaś dobra komedia…

Tego życzę. I jeszcze jazzowej płyty. Dzięki! Dziękujemy KAWIARNI SŁODKIE CENTRUM oraz FIRMIE La Eko Tour za POMOC PRZY REALIZACJI sesji ZDJĘCIOWEJ

Paulina Łaba

Ukończyła Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia w Świnoujściu. Absolwentka Studium Wokalno-Aktorskiego im. D. Baduszkowej w Gdyni oraz Akademii Muzycznej w Gdańsku. Laureatka programu Szansa na sukces. Zagrała w musicalach Rent, Skrzypek na dachu, My Fair Lady, Grease, Shrek. Aktualnie występuje w Teatrze Muzycznym Roma w musicalu Mamma Mia!

MAGAZYN

15


Świnoujska

GAZELA

Uzdrowisko Świnoujście to jedna z najdynamiczniej rozwijających się firm w kraju i jest to wieść oficjalna, poświadczona nagrodą. Rozmawiamy z jej prezesem, Dariuszem Śliwińskim. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIE KAROLINA GAJCY

Gazela Biznesu 2016 mówi sama za siebie. W czym tkwi tajemnica sukcesu Uzdrowiska Świnoujście? Co stoi za tą dynamiką? Ludzie, którzy tutaj pracują i oferują usługi o bardzo wysokiej jakości. Świnoujście jest specyficznym miastem – dla jednych to koniec Polski, dla innych jej początek, ale co najważniejsze, jest położone na granicy. Na granicy z wysoką jakością niemiecką. Musimy jej dorównać.

Nie ma innego wyjścia. Lokalizacja to wymusza. Dokładnie. Nasza oferta – zarówno rehabilitacyjna, jak i wypoczynkowa – musi prezentować możliwie jak najwyższy poziom, często wykraczający ponad standard, a to leży w rękach i umysłach ludzi. To sprawa pierwsza i podstawowa. Druga rzecz, to samo Świnoujście. Miejsce atrakcyjne, również dla ludzi z odległych zakątków kraju, których nie zrażają ewentualne problemy komunikacyjne, a przyciąga między innymi pogoda, jest cieplej niż w innych miejscowościach nadbałtyckich. Mamy też trochę naturalnych surowców, co nie jest bez znaczenia.

16

MAGAZYN


UZDROWISKO ŚWINOUJŚCIE

biznes po świnoujsku

Goście to cenią, przyjeżdżają, zachwycają się i… wracają. To prawda. Z satysfakcją obserwujemy od lat powroty naszych klientów. Okazuje się, że potrafimy być atrakcyjniejsi niż podobne ośrodki w Trójmieście czy Kołobrzegu. Takie sygnały otrzymujemy i to nas bardzo cieszy.

Uzdrowisko Świnoujście to znakomici specjaliści w swoich dziedzinach. Jak wspomniałem wcześniej, to miejsce i jego jakość tworzą ludzie. Dlatego pracują tutaj najlepsi lekarze, rehabilitanci, kucharze, dietetycy dbający o to, żeby menu restauracyjne odpowiadało potrzebom gości.

Zatrudniacie ponad 200 osób, gdzieś wyczytałem, że 250. Mniej więcej. Mamy 220 pracowników etatowych, natomiast w zakresie usług medycznych korzystamy również z potencjału pracowników kontraktowych. W sezonie wysokim, gdy mamy ponad 1000 klientów, w Uzdrowisku pracuje nawet 280-300 osób. Zatrudniają się u nas ludzie ze Szczecina czy Koszalina, ale i z Inowrocławia czy Dolnego Śląska, a także obcokrajowcy. W miarę możliwości staramy się zapewnić naszym pracownikom zakwaterowanie. Dbamy o nich – nagrody kwartalne, dodatkowy system motywacyjny, szkolenia. Firma musi inwestować w pracownika, uczestniczyć w jego rozwoju. Inaczej nie utrzyma go na dłuższy czas.

Wyróżnia was to, że nie posiadacie wielkich, masowych obiektów, tylko mniejsze, bardziej kameralne. Tak. Mamy osiem własnych ośrodków, bazę zabiegową, a do tego pięć dzierżawionych. Przy czym są to mniejsze obiekty – dla 100-150

osób. W tak kameralnej atmosferze nie tylko lepiej się wypoczywa, ale i leczy. Pacjent jest w stu procentach i bezpośrednio zaopiekowany. Nie jest też anonimowy. Bardzo zresztą dbamy o kontakt z klientem. Mamy świadomość, że sama znajomość języków, na przykład, nie wystarcza, że ważna jest także forma, dlatego szkolimy się nieustannie w tym zakresie. A wiele się przez lata w tej kwestii zmieniło. Dzisiejszy klient jest bardziej świadomy, a przez to wymagający. A my po prostu musimy tym wymaganiom sprostać, takie jest nasze zadanie, które realizujemy z powodzeniem. Potwierdzają to cyfry, co w rezultacie przekłada się na późniejsze nagrody czy wyróżnienia, jak wspomniana przez ciebie Gazela Biznesu.

MAGAZYN

17


Którą zawdzięczacie również dbałości o te obiekty. W ostatnich latach zmodernizowaliście dwa z nich – Admirał I oraz Adam i Ewa. To były kompleksowe modernizacje. Kilka lat wcześniej wyremontowaliśmy ośrodki Swarożyc, Bursztyn, Światowid. A te inwestycje, o których mówisz zadziały się już pod patronatem województwa zachodniopomorskiego. Zrealizowały one założenia planu rozwoju na lata 2013-2017 – ich celem było polepszenie jakości usług. Plan na lata 2017-2020 zakłada natomiast poszerzenie przychodów.

Jakich inwestycji można się w związku z tym spodziewać? Wkrótce ogłosimy przetarg na przebudowę ośrodka Henryk, tyle że planujemy tu rozbiórkę, a następnie budowę nowego obiektu. W dalszych planach mamy również wybudowanie zupełnie nowego budynku przy ulicy Żeromskiego, dla ponad 200 osób.

Kiedy ruszą prace nad Henrykiem? Według założeń będzie to rok 2017

18

MAGAZYN

i cały 2018. Otwarcie planujemy na wczesną wiosnę 2019 roku.

Czy Uzdrowiskowe obiekty w jakiś sposób rywalizują ze sobą, czy przeciwnie – pełna harmonia. Nie ma u nas miejsca na taką wewnętrzną konkurencję z jednego powodu. Mamy prawidłowo skomponowaną ofertę w każdym z naszych ośrodków i każdy z nich świetnie wypełnia swoje zadania. Gdyby było inaczej – w jednym obiekcie mielibyśmy niedosyt klientów, a w innym nadpopyt. I to z pewnością przerodziłoby się w jakieś wewnętrzne tarcia. Prawda jest taka, że wszędzie mamy nadpopyt…

Czyli osiem obiektów to za mało. To prawda. Nam brakuje miejsca.

Nie brakuje wam natomiast pomysłów. Uzdrowisko Świnoujście jakiś czas temu wypuściło własną linię kosmetyków. To jeden z dodatkowych elementów mających promować markę Uzdrowisko Świnoujście, taka wartość do-


UZDROWISKO ŚWINOUJŚCIE

dana do naszej oferty. Są to produkty do pielęgnacji codziennej – do twarzy, rąk czy pod prysznic – powstały na bazie naszej solanki. Cieszy nas to, że te kosmetyki spełniają oczekiwania klientów. Często ci, którzy zetknęli się z nimi u nas, zamawiają je w dalszym ciągu przez internet czy korespondencyjnie, a to znaczy, że są dobre, że działają.

A jakieś inne pomysły, plany na przyszłość? Mamy ich bardzo wiele, ale nie o wszystkim chcę teraz mówić. Na pewno mocniej zafunkcjonujemy w sieci, choćby poprzez sklep internetowy, który zamierzamy otworzyć. W zakresie podstawowej działalności rozwiniemy rehabilitację w oparciu o krioterapię. Kolejnym zadaniem będzie wdrożenie nowoczesnych metod leczenia schorzeń kręgosłupa. Wykorzystamy do tego wysoko rozwiniętą, bardzo skutecz-

biznes po świnoujsku

ną metodę stosowaną na północy Europy. Schorzenia kręgosłupa obecnie stanowią prawdziwą plagę, nie tylko zresztą wśród Polaków. Z uwagi na przewagę konkurencyjną w obu przypadkach nie opiszę szczegółów.

Wobec tego życzę powodzenia w realizacji planów. Tych ujawnionych i tych nieujawnionych. Dziękuję za życzenia i pozdrawiam serdecznie Państwa czytelników w imieniu pracowników Uzdrowiska Świnoujście.

Uzdrowisko Świnoujście S.A.

Feliksa Nowowiejskiego 2, Świnoujście

Biuro Informacji i Obsługi Klienta E. Gierczak, Świnoujście +48 91 321 44 52 +48 91 327 95 07 rezerwacje@uzdrowisko.pl www.uzdrowisko.pl

REKLAMA


Lato bez tajemnic Lato… Okres uwielbiany i długo wyczekiwany przez większość z nas. Dłuższe dni, wytęsknione promienie słońca i wszechogarniające uczucie przebudzenia do życia. Ten z pozoru wspaniały okres niesie za sobą kilka problemów, wobec których wskazana jest wyjątkowa czujność. kład pobudzający peeling do ciała Czerwony Koral Thalion*. Peelingi, oprócz dogłębnego oczyszczenia skóry poprzez usunięcie pokładów martwych i zrogowaciałych komórek, dodatkowo oddziałują na skórę właściwą, dostarczając jej impulsu do produkcji włókien odpowiedzialnych za jędrność i sprężystość naszej skóry. Przyczyniają się pośrednio do zwiększenia jej gęstości, sprzyjając wyrównaniu i wygładzeniu powierzchni skóry. Ze względu na zwiększone ryzyko powstania przebarwień pod wpływem złuszczania naskórka, twoje działania oczyszczające powinny być intensywne na przełomie kwietnia i maja (peeling raz na 10-14 dni) i zostać zaniechane miesiąc przed planowaną ekspozycją słoneczną, najpóźniej na początku czerwca. Kiedy mija zima, a my zrzucamy z siebie ciepłe swetry, płaszcze, grube szale i zimowe kozaki, naszym oczom ukazuje się wszystko to, co do tej pory było skrzętnie ukryte pod kilkoma warstwami odzieży. Nasza skóra w trakcie zimy ulega nadmiernemu przesuszeniu i odwodnieniu, a do tego jej koloryt u większości z nas pozostawia wiele do życzenia. I to jest moment, w którym desperacko rzucamy się na promienie słoneczne, eksponując skórę tak, aby w szybkim tempie stała się rumiana i w ogólnym rozumieniu prezentowała „zdrowy wygląd”. Warto jednak pamiętać, że odpowiednie przygotowanie się do lata rozpoczyna się już wczesną wiosną i obejmuje trzy bardzo istotne elementy stanowiące preludium do późniejszej bezpiecznej, równomiernej i pięknej opalenizny.

20

MAGAZYN

Krok 1

Krok 2 i 3

Etapem wyjściowym do wszelkiej pielęgnacji jest odpowiednie złuszczenie naskórka. Przesuszony naskórek stanowi barierę dla substancji aktywnych, których penetracja do głębszych struktur jest znacznie utrudniona. W związku z tym wszelkie działania rozpoczynamy od wykonania delikatnego peelingu całej skóry, pamiętając również o dłoniach i stopach. Zważywszy na fakt, że skóra po zimie ma dość mocno naruszony płaszcz lipidowy, co może skutkować jej większą wrażliwością, sięgnij po delikatne peelingi drobnoziarniste lub enzymatyczne do twarzy i drobnoziarniste peelingi do ciała. Doskonale sprawdzą się produkty o woskowej teksturze, które podczas zmycia pozostawią na skórze delikatny film, na przy-

Kiedy twoja skóra jest już odpowiednio oczyszczona i gotowa na przyjęcie składników aktywnych, warto pomyśleć o odpowiednim jej nawilżeniu i odżywieniu. Warto sięgnąć po produkty wspomagające nawodnienie skóry, zawierające na przykład mocznik, kwas hialuronowy czy algi morskie do codziennej pielęgnacji, jak i odżywienie – poprzez uzupełnienie witamin w skórze: A, E i C. Bardzo ważne jest, aby nie zapomnieć o wzmocnieniu naruszonego poprzez trudne zimowe warunki atmosferyczne płaszcza lipidowego skóry. Barierę ochronną skóry możesz wzmocnić zewnętrznie, stosując produkty bogate w ceramidy i kwasy tłuszczowe. Możesz również odbudować jej strukturę poprzez doustną suplementację produktami bogatymi


bezpieczne opalanie

w kwasy tłuszczowe. Skóra odzyskując równowagę hydrolipidową, zyska również gotowość na przyjęcie promieni słonecznych.

Od wewnątrz Kąpiele słoneczne to wspaniały rytuał, który z ogromną przyjemnością praktykuje większość z nas. Pomimo że efekt promieniowania najbardziej spektakularny jest zewnętrznie, wewnątrz organizmu zachodzi szereg reakcji doprowadzających ostatecznie do tak niezwykle pożądanego brązowego odcienia skóry. Skoro od wnętrza wszystko się zaczyna, skuteczne działania wspomagające opalanie powinny być zorientowane właśnie w tym obszarze. Wieloletnie doświadczenie firmy Thalion pozwoliło opracować produkt oparty na zestawie substancji i mikroelementów mających kluczowy wpływ na jakość, skuteczność i bezpieczeństwo opalania.

Opalenizna w płynie Bronz’AGE – bo o nim mowa – to preparat do picia wspomagający uzyskanie brzoskwiniowej i równomiernej opalenizny w zaskakująco szybkim tempie. Spożywanie jednej ampułki dziennie przez 10 dni sprawia, ze skóra uodparnia się na szkodliwe skutki promieniowania ultrafioletowego i znacznie lepiej wykorzystuje jego pozytywne aspekty. Skóra nie wysusza się, nie traci elastyczności i skuteczniej opiera się szkodliwemu wpływowi wolnych rodników. Preparat, dzięki bardzo silnemu działaniu przeciwoksydacyjnemu, doskonale przeciwdziała powstawaniu nowotworów oraz przedwczesnemu starzeniu się skóry w wyniku nadmiernej ekspozycji UV. Oczywiście samo spożywanie preparatu nie gwarantuje pełnej ochrony przeciwsłonecznej. Stanowi uzupełnienie tradycyjnych zewnętrznych produktów przeciwsłonecznych,

spa

minimalizując ryzyko poparzeń i przebarwień. Pozwala również na większą dowolność w planowaniu długości ekspozycji słonecznej. Produkt, który jednocześnie przyspiesza opalanie i chroni przed jego negatywnymi skutkami to oferta idealna dla osób świadomych faktu, że profilaktyka jest najlepszym panaceum na zachowanie zdrowia i urody przez długie lata. Niezależnie czy jesteś kobietą, mężczyzną, w młodym czy starszym wieku, Twoja skóra ma codzienne potrzeby, którym tylko Ty możesz sprostać. *Wspomniane w tekście produkty do nabycia w recepcji SPA na Wyspach.

SPA na Wyspach

Hotel & SPA „Trzy Wyspy”

Cieszkowskiego 1, Świnoujście

+48 91 884 00 01, +48 91 884 00 19 spa@trzywyspy.pl

REKLAMA


Efektownie i efektywnie Wymęczone nieco po zimie ciało wymaga w okresie wiosenno-letnim szczególnej atencji. Jak o nie zadbać? Z jakich metod skorzystać? Najlepiej wiedzą to specjalistki z Salonu Kosmetycznego Natali – Wioletta Zakrzewska, Katarzyna Mazur oraz doktor Magdalena Janeczek. Lista miejsc, które można regenerować, używając do tego Regeneris, jest długa. Dzięki tej metodzie poprawimy: • policzki • fałdy nosowo-wargowe • okolice oczu (cienie czy kurze łapki) • usta • podbródek • czoło • fałdy szyi i karku • dekolt • dłonie Kolejna z niezliczonych zalet Regenris to fakt, że przeznaczony jest dla pacjentów, dla których ważne jest stosowanie produktów naturalnych.

Lipoliza iniekcyjna

Regeneris Jednym z wiosennych hitów jest opracowana w Szwajcarii innowacyjna terapia biostymulująca komórki skóry – Regeneris, wykorzystująca tak popularne obecnie osocze bogatopłytkowe. Wśród wielu zalet Regeneris – z których najważniejszym jest oczywiście odmłodzona, zregenerowana, odżywiona i napięta skóra – jest to, że zabieg jest stosunkowo krótki. Polega on w pierwszej kolejności na pobraniu przez lekarza niewielkiej ilości krwi pacjenta do specjalnej probówki, a następnie ta krew zostaje odwirowana w przeznaczonej do

22

MAGAZYN

Drugim przebojem wiosenno-letniego czasu jest zabieg zwany lipolizą iniekcyjną – w największym skrócie to modelowanie sylwetki oraz wyszczuplanie pewnych obszarów ciała poprzez redukcję tkanki tłuszczowej w danym miejscu. tego rodzaju zabiegów wirówce. Po zaledwie pięciu minutach erytrocyty i leukocyty oddzielają się od osocza zawierającego płytki krwi. Jeszcze przed zabiegiem do strzykawki dodaje się specjalny odczynnik aktywujący te płytki krwi do produkcji czynników wzrostu. W ten oto sposób powstaje osocze bogatopłytkowe – czyli nasza baza do wykonania zabiegu Regeneris. Podczas terapii Regeneris dochodzi do pobudzenia komórek organizmu do regeneracji. Otrzymują one wyraźny sygnał – naszej skórze potrzeba odnowy i rewitalizacji. Trzeba działać!

Ta trwała i skuteczna metoda jest bezoperacyjna, zatem stanowi doskonałą alternatywę dla bolesnej chirurgicznej liposukcji. Lipoliza iniekcyjna polega na wstrzyknięciu w tkankę tłuszczową mieszanki składników, które powodują rozpad trójglicerydów w podskórnej tkance danego obszaru. Minusem może być fakt, że po zabiegu pozostają sińce, ale one przecież znikną, a szczupła sylwetka pozostanie. Efekt jest satysfakcjonujący i widoczny – aż kilka centymetrów mniej w obszarze ciała poddanemu zabiegowi! Jeśli nagromadzona tkanka tłuszczowa jest niewielka, zazwyczaj wystarczą dwa


ZABIEGI PO ZIMIE

uroda

• zakażenia skóry w miejscach poddawanych zabiegowi • nadmierna i patologiczna otyłość • pewne schorzenia ogólne, na przykład stwardnienie rozsiane czy padaczka • uczulenie na poszczególne składniki podawanego preparatu Dla tych, którzy zdecydują się na lipolizę iniekcyjną z pewnością nie bez znaczenia będzie fakt, że to metoda pozwalająca niemal natychmiast powrócić do codziennego trybu życia. Zaleca się jedynie masaż próżniowy, drenaż limfatyczny lub wykonywany w domu – to znacząco przyspieszy efekty terapii. lub trzy zabiegi. Odstępy pomiędzy poszczególnymi zabiegami powinny wynosić przynajmniej 4 tygodnie. Istotna w przypadku tego zabiegu jest uprzednia konsultacja lekarska i wywiad dotyczący występujących

– obecnie lub w przeszłości – u pacjenta chorób i alergii. To bardzo ważne z uwagi na to, że istnieje kilka przeciwwskazań do wykonania lipolizy iniekcyjnej: • ciąża i okres laktacji

Salon Kosmetyczny Natali

Wyb. Władysława IV 26, Świnoujście Telefon +48 600 655 006

www.salon-natali.com.pl

REKLAMA


Lekarz z wizją

„Więcej niż…” - to popularna fraza ma zachęcić nas do skorzystania z oferty czy produktu. Często nadużywana, czasem jednak trafna. Jak w tym przypadku, bo Cezardent to coś więcej niż zwykły gabinet stomatologiczny.

Lekarz Cezary Kabaciński swój pierwszy gabinet stomatologiczny otworzył w 1988 roku w Międzyzdrojach, tuż po studiach. Po zdobyciu specjalizacji w 1993 roku przeniósł się do Świnoujścia i założył gabinet Cezardent. Miłość do zawodu motywowała go do ciągłego rozwoju, niezmiennie podstawą pracy doktora jest sprawna, profesjonalna i nowoczesna opieka dentystyczna.

Wykorzystać możliwości Pod koniec lat 80. stomatologia polska raczkowała, ale otwarcie granic pozwoliło rozwijać się tym, którzy pragnęli robić coś więcej niż

24

MAGAZYN

wypełniać i usuwać zęby. Do Polski zaczęli zjeżdżać znani światowi specjaliści. Wielu lekarzy zmotywowało to do rozwinięcia swoich umiejętności. Postępy nauki oferowały wiele możliwości, były jednak okupione ciężką pracą, niemałymi wydatkami oraz ciągłymi wyjazdami po całym świecie. Ale dzięki temu pasjonaci mogli zdobywać szlify u najlepszych. Właściciel świnoujskiego Cezardentu wykorzystał wszystkie te możliwości.

Niespotykana skala Dziś Gabinet Dentystyczny Cezardent mieści się w samym sercu miasta, w zabytkowej kamiennicy

przy nowoczesnym placu Wolności. To ponad 200 m² zamienione na przestronne gabinety, w tym specjalistyczny do zabiegów implantologicznych, pomieszczenie z najnowocześniejszą aparaturą do zdjęć RTG, RVG, tomograficznych niezbędnych w implantologii czy cefalometrycznych. Do tego sterylizatornia, rejestracja oraz wygodna strefa dla pacjenta. Baza pozwala na szeroko zakrojoną obsługę pacjentów. Wykonywane są tu wszystkie możliwe zabiegi, od stomatologii zachowawczej i estetycznej, przez ortodoncję dla dzieci i dorosłych, endodoncję, czyli profesjonalne leczenia kanało-


Z WIZYTĄ W CEZARDENT

we pod mikroskopem, chirurgię, implantologię czy protetykę. – Rzeczywiście, skala robi wrażenie, jednak nigdy nie miałbym odwagi otworzyć takiego gabinetu, gdyby nie wymiana doświadczeń z lekarzami, kolegami z list dyskusyjnych, którzy starali się, podobnie jak ja, podwyższać standard swoich gabinetów, oczywiście na miarę swoich możliwości – wspomina doktor Kabaciński.

Poza standard Internetowe forum przeniosło się do rzeczywistości i zaczęło raz do roku organizować spotkania pod nazwą „Pulp Fiction” (od łacińskiego słowa pulpa, czyli miazga). Forum i spotkania były, oprócz innych kongresów, siłą napędową działań doktora Kabacińskiego. – Była to grupa ludzi z całej Polski, których połączyła wspólna pasja i marzenie, żeby nasza profesja była jak na najwyższym poziomie – mówi doktor Kabaciński. W efekcie tej wymiany poglądów zaczęły powstawać nowoczesne gabinety z wizją wykraczającą poza standardowe myślenie o stomatologii. Działania lekarzy spod znaku „Pulp Fiction” doprowadziły między innymi do powstania Polskiego Towarzystwa Endodontycznego, którego Cezary Kabaciński jest członkiem założycielem. Doktor uchodzi również za pioniera stomatologii mikroskopowej – jako jeden z pierwszych lekarzy włączył mikroskop do stałych narzędzi pracy. – Nieustannie dążę do tego, aby w naszym gabinecie pacjent obsłużony był na sto procent – zapewnia doktor Kabaciński.

zdrowie

– Często powtarzam słowa jednego z moich mentorów: muszę umieć zrobić wszystko, jestem takim „wiejskim” lekarzem – uśmiecha się stomatolog. – Od perfekcyjnej diagnostyki do perfekcyjnego wyleczenia zęba oraz perfekcyjnej protetyki – dodaje. Niestety, bywają sytuacje trudne, kiedy nie można uratować zęba, lecz jedynie go usunąć. Dlatego Cezary Kabaciński zainteresował się implantologią. Przed wynalezieniem implantów należało szlifować i bezpowrotnie niszczyć sąsiadujące ze sobą zęby, aby uzupełnić braki. Teraz można zaproponować inne rozwiązanie. Implant, czyli śruba ze stopu tytanowego, nie alergizuje i jest łatwo przyswajalna przez organizm. Polskie Stowarzyszenie Implantologiczne, którego członkiem od wielu lat jest doktor Kabaciński, od ponad dekady sugeruje wiele nowych rozwiązań dla pacjentów. Z tego powodu doktor Kabaciński regularnie uczestniczy w jego spotkaniach czy kongresach. Po wielu latach nauki może poszczycić się tytułem specjalisty implantologa, a gabinet Cezardent jest specjalistycznym, rekomendowanym ośrodkiem w zakresie implantologii i endodoncji.

Zaraźliwa pasja Swoją pasją do zawodu doktor Kabaciński zaraził swoje obie córki. Lekarza w pracy wspiera córka Kamila, także stomatolog. Absolwentka Akademii Medycznej w Poznaniu po stażu w Warszawie powróciła do ukochanego Świnoujścia. Obecnie

pracuje razem z tatą, zajmując się ortodoncją. Lekarka, podobnie jak jej ojciec, nieustannie się dokształca, także zagranicą, między innymi w Danii, Włoszech i Niemczech. Od kilku lat współpracuje z profesorem Fiorellim, znanym specjalistą biomechaniki ortodontycznej. Druga córka, Krystyna, właśnie kończy studia stomatologiczne w Łodzi, publikuje fachowe artykuły i szykuje się do doktoratu. Można śmiało stwierdzić, że Cezardent to praktyka rodzinna, z oddanymi pracy fachowcami i najlepszym wyposażeniem. – Cały sprzęt, każde narzędzie jest po to, aby służyć komfortowi pacjenta, nie lekarza – przekonuje Cezary Kabaciński. – Pacjent jest najważniejszą osobą, dlatego powinien otrzymać opiekę na najwyższym poziomie. Takie podejście zostało docenione. Cezardent został wyróżniony w plebiscycie Hipokrates jako Najpopularniejszy Gabinet Stomatologiczny w Świnoujściu. Nic dziwnego. Z takim podejściem tworzy się miejsca, które znaczą coś więcej niż po prostu gabinet stomatologiczny.

Cezardent

Boh.Września 83/1, Świnoujście +48 91 327 07 70, +48 602 450 425 gabinet@cezardent.pl www.cezardent.pl

MAGAZYN

25


Psychoterapia to inwestycja w siebie W co drugim filmie Woody’ego Allena ktoś chodzi do psychoterapeuty i to bez cienia wstydu. Polska w wielu kwestiach to nie Ameryka, również w podejściu do zdrowia psychicznego. Dlaczego boimy się psychoterapii? Rozmawiamy z psycholog Janiną Zborowską.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIE KAROLINA GAJCY

Zagadnienia związane z psychiką, zdrowiem psychicznym czy psychologią zawsze zajmowały w świadomości społecznej dość odległe miejsce. Jak oceniasz tę świadomość dziś? Patrząc na to z perspektywy ostatnich dwudziestu lat, śmiało mogę powiedzieć, że dużo się zmieniło. Na plus, oczywiście. Obserwuję większą świadomość i otwartość ludzi na te niełatwe zjawiska. Coraz rzadziej utożsamia się psychoterapię z psychiatrią, a kogoś, kto poddaje się psychoterapii – z „wariatem”. A dawniej tak właśnie było. Ludzie gubili

26

MAGAZYN

Psychika wciąż domaga się swojego miejsca i należytej powagi się w pojęciach, nie odróżniali ich. Wszystko wrzucali do jednego worka z napisem „wariat”.

No tak. Chodzisz do psychologa, jesteś skończonym szaleńcem. A na dodatek słabeuszem i nieudacznikiem, kompletnie nieradzącym sobie w życiu. Dokładnie. Taką niesprawiedliwą i pejoratywną łatkę właśnie przyklejano.

Co spowodowało, że w pewnym momencie zaczęto myśleć na ten temat nieco inaczej? Towarzyszył temu jakiś przełom? Ważne zdarzenie? Myślę, że jedną z przyczyn zmiany nastawienia mógł być rozwój wszelkiego rodzaju terapii uzależnień, uznanie faktu, że to choroby, którym należy rzetelnie się przyjrzeć, które należy leczyć – od alkoholu i narkomanii, po inne, mniej oczywiste formy uzależnień. Zwrócono wówczas również uwagę na pokłosie alkoholizmu, czyli dorosłe dzieci alkoholików.

Czyli terapie uzależnień przetarły ścieżki szerzej pojętym terapiom. Sądzę, że tak. Temat uzależnień i ich leczenia jest dziś oswojony.


NIE TAKI PSYCHOTERAPEUTA STRASZNY

Temat zdrowia psychicznego na takie całkowite oswojenie chyba jeszcze czeka, prawda? Prawda… Jeszcze dużo pracy jest do wykonania. W ludziach wciąż funkcjonuje wiele blokad, niepozwalających na otwarcie się na te zagadnienia, na zaufanie do psychologa czy psychoterapeuty. Zresztą jeszcze i dziś zdarza mi się spotkać osoby, które mylą nas psychologów z psychiatrami. I wciąż jeszcze jest sporo ludzi, którzy mają znikomą wiedzę na temat naszego wnętrza, psychiki…

Znacznie więcej uwagi poświęcamy ciału, to fakt. Boli nas noga, biegniemy do lekarza i zazwyczaj ufamy mu. Boli nas dusza, myślimy, że to przejdzie, że nic tu po lekarzu. Pojawia się opór. Poza tym, to takie niepoważne. Zgadza się. Psychika wciąż domaga się swojego miejsca i należytej powagi, podczas gdy ciało traktujemy jako taki bezwzględny wskaźnik bólu czy dyskomfortu. To uniemożliwia nam funkcjonowanie, życie codzienne, pracę. Ciało przypomina nam również o przemijaniu, o śmierci. Dlatego człowiek szybciej pójdzie do lekarza z bólem fizycznym niż psychicznym.

Ale przecież ten psychiczny jest równie mocny. I w podobnym stopniu nie pozwala nam normalnie funkcjonować. Oczywiście, ale „lekarz od nogi” da ci jakąś receptę, tabletkę czy maść i jest to namacalne, konkretne. Psycholog tego nie zrobi. Nie działa tak szybko. Wymaga czasu. Ludzie często nie mają pojęcia o procesach psychicznych, jakie w nas zachodzą, a co ważniejsze – jak wpływają one na naszą kondycję fizyczną. Nasze dolegliwości fizyczne bardzo często wynikają z emocji, z tego, co dzieje się w środku.

Czy każdy człowiek nadaje się na psychoterapię? Nie. Musi temu towarzyszyć pewna

baza intelektualna – umiejętność rozumienia, wyciągania wniosków, kojarzenia faktów. A także otwartość w mówieniu o sobie, dobre nastawienie i wiara w sens takiej terapii. Wielu ludzi potrzebuje terapii, ale nie są do niej mentalnie przygotowani. Jest zresztą wiele rozmaitych form psychoterapii – trzeba ją odpowiednio dobrać do pacjenta.

Tak jak ja potrzebuję kilku spotkań na to, by postawić właściwą diagnozę, tak pacjent również potrzebuje czasu na to, żeby stwierdzić, czy dobrze się ze mną czuje Dla niektórych psychoterapia to strata czasu. Długo trwa i tak dalej. A tu jeszcze okazuje się, że samo dobranie jej właściwej formy może potrwać. Ileż można siedzieć u psychologa! A poważnie – ile czasu zajmuje ci dopasowanie terapii do pacjenta? Podstawą jest pierwsze spotkanie. Skupiam się wówczas na ocenieniu, czy jestem w stanie temu pacjentowi pomóc; czy jego problemy mają rzeczywiście podłoże psychologiczne. Bo należy pamiętać, że nie każdy problem natury emocjonalnej jest problemem psychologicznym. Na przykład – zaburzenia tarczycy mają wpływ na nasze emocje. Pacjent z „rozchwianymi” emocjami zgłasza się do mnie, licząc, że mu pomogę, a okazuje się, że to problem fizjologiczny, że nic tu po mnie. Podobnie jest z alkoholizmem, który może powodować objawy natury psychologicznej, na przykład napady lęku. W takiej sytuacji najpierw należy zająć się problemem uzależnienia – co zajmuje około dwóch lat – a dopiero

psychologia

później przejść do psychoterapii.

Czyli za objawami psychologicznymi niekoniecznie stoi psychologiczne podłoże. A na taką diagnozę masz jedno spotkanie, pierwsze. Rzadko jedno spotkanie wystarcza… Niemniej jest ono bardzo ważne – poznaję pacjenta, słucham, patrzę, zadaję pytania, a moja głowa pracuje wtedy na bardzo wielu poziomach, używam wielu skal do oceny sytuacji. To niezwykle intensywna praca. Muszę zwracać uwagę na każdy szczegół, każdy drobiazg, wziąć pod uwagę wszelkie – najbardziej błahe, zdawałoby się – uzyskane informacje. Postawienie słusznej diagnozy zazwyczaj wymaga więcej czasu, około dziesięciu spotkań.

Wracamy do kwestii czasu… Może to być, przyznasz, zniechęcające – dziesięć spotkań, zanim ruszymy z terapią „właściwą”?! Cóż, trzeba na wstępie uznać, że zmiana wymaga zawsze czasu, dłuższego czy krótszego. A każda terapia ma służyć zmianie, poprawie. Są zresztą różne rodzaje terapii – krótko- i długoterminowe.

Od czego zależy czas trwania terapii? Najczęściej od wagi problemu, z jakim zwraca się do mnie pacjent. Niekiedy są to sytuacje interwencyjne. Coś się właśnie wydarzyło, tu i teraz, i pacjent – osobowość poukładana, spójna, bez traum i tak dalej – chce szybko coś z tym zrobić, poradzić sobie, zrozumieć, potrzebuje wsparcia. Wówczas dwa, trzy spotkania pomagają. Życie jednak z reguły tak proste nie jest. Wielu z nas ma za sobą naprawdę trudne doświadczenia, historie, traumy. Wtedy terapia zajmuje dużo, dużo więcej czasu.

A człowiek może sobie pomyśleć: Co mi to właściwie da? Pójdę do niej, pogadam sobie, ona posłucha i co z tego? Pogadać to ja sobie mogę z kolegą. Na to samo wyjdzie. Oczywiście, można porozmawiać

MAGAZYN

27


psychologia

NIE TAKI PSYCHOTERAPEUTA STRASZNY

z kolegą. Jednak zapewne kolega nie posiada narzędzi, które posiada psycholog. Kolega wysłucha, doraźnie pomoże, poprawi na chwilę nastrój, ale na dłuższą metę to nie podziała. Przyjacielskie „Nie przejmuj się, wszystko jakoś się ułoży” to mimo wszystko za mało. Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej kwestii. Owszem, czując potrzebę „wygadania się”, możemy zwrócić się do bliskich. Pamiętajmy jednak o tym, że opowiadając im o naszych problemach, zawsze ich nimi obciążamy. A oni nie zawsze potrafią sobie z tym poradzić.

Lepiej obciążać psychoterapeutę. My potrafimy „udźwignąć” te historie. Mamy do tego narzędzia i wiedzę, całe lata kształcimy się w tym kierunku.

Powiedzieliśmy już, że w powszechnej świadomości psychoterapia jest dla nieudaczników. Pojawia się więc wstyd. Idąc do psychologa, przyznaję, że sobie nie radzę. Zatem nie idę… Błąd w założeniu, bo po pierwsze – nie ma nic złego w nieradzeniu sobie; pod drugie – istnieją formy pomocy, korzystajmy więc z nich bez lęku i wstydu. Jak te bariery przełamać? Te bariery, o których mówisz, są szczególnie widoczne w tak niewielkim mieście jak Świnoujście. Istnieje przekonanie, że tu wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Ludzie boją się, że ich problemy mogą wyjść poza cztery ściany gabinetu. A przecież nas, psychologów, obowiązuje etyka zawodowa. Mogę oczywiście mówić jedynie we własnym imieniu, ale nie rozmawiam o moich pacjentach z nikim. Ich historie zostają w moim gabinecie. Podstawą jest tu zaufanie.

Ale zaufania nie buduje się od razu, na pierwszym spotkaniu. Oczywiście. Tak jak ja potrzebuję kilku spotkań na to, by postawić właściwą diagnozę, tak pacjent również potrzebuje czasu na to, żeby

28

MAGAZYN

stwierdzić, czy dobrze się ze mną czuje, czy może i chce mi zaufać, a nawet czy wygodnie mu się siedzi, czy odpowiada mu wygląd mojego gabinetu. Zazwyczaj już pierwsze spotkanie pozwala pacjentowi odpowiedzieć na te pytania. Jeśli odpowiedzi są pozytywne, dopiero wtedy możemy iść dalej. Inaczej wspólna terapia nie ma sensu.

Mówiliśmy chwilę wcześniej o wstydzie i lęku. Zwrócenie się o pomoc do psychoterapeuty to raczej akt odwagi niż oznaka słabości. Akt ogromnej odwagi – przyjść do obcej osoby i opowiadać jej o sobie. To nie jest łatwe, w każdym razie na początku. Ludzie z reguły obawiają się rzeczy nowych, a pierwsza wizyta u terapeuty jest czymś takim. Nie wiadomo, czego można się spodziewać…

Nie każdy problem natury emocjonalnej jest problemem psychologicznym. Na przykład – zaburzenia tarczycy mają wpływ na nasze emocje A można się spodziewać również dotarcia do zapomnianych czy wypartych, bolesnych przeżyć. To również może blokować. Nie lubimy, gdy boli. To prawda. Ludzie wycierpieli się już, przeżywając pewne stany, problemy, traumy z przeszłości. Czasami tego w ogóle nie pamiętają, czasami jakoś sobie to zdołali poukładać, pozamykać, pozornie już sobie z tymi rzeczami poradzili. Psychoterapia prowadzi do tego, że te bolesne pokłady zostają „odkopane”, wyciągnięte na wierzch. Ludzie boją się wrócić do tego bólu… Pamiętajmy jednak, że takie

zamknięte emocje nie prowadzą do niczego dobrego. Mogą trwać latami, nawet do śmierci, ale prędzej czy później odezwą się, często na poziomie fizycznym, prowadząc do wielu chorób.

Jednym z powodów, dla których ludzie nie chodzą do psychoterapeuty, choć zdecydowanie powinni, mogą być także pieniądze. To nie jest tania sprawa. I tak, i nie. Ludzie wydają tyle pieniędzy na różne, często przypadkowe rzeczy… O pochłaniających krocie używkach nie wspominając. Jeśli zrozumie się fakt, że psychoterapia ma nam służyć, poprawić jakość naszego życia, rozwiązać trapiące nas niekiedy przez lata problemy, okaże się, że to inwestycja warta tych pieniędzy. Inwestycja w siebie.

Z psychoterapii korzystają nie tylko ci, którzy sobie nie radzą, którzy mają problemy. Zgadza się. Dla wielu psychoterapia nie jest wcale formą leczenia. To forma własnego rozwoju. Oni uczęszczają na psychoterapię po to, żeby jak najgłębiej wejść do wewnątrz, poznać siebie. Co istotne, to nie są osoby, którym się coś wali, które muszą się z czegoś pozbierać. To ludzie funkcjonujący na nieco wyższym poziomie samoświadomości, odczuwający więcej i mocniej.

Podsumowując, psychoterapia nie tylko nie jest niczym strasznym, ale i może przysłużyć się absolutnie każdemu. Tak właśnie uważam.

Janina Zborowska

Akademia Zdrowia Malczewskiego 17/1 Świnoujście Telefon +48 502 155 554 www.akwamaryn.wixsite.com/janina-zborowska



Pięć kroków do domu Wybudowanie domu to kosztowne przedsięwzięcie. Aby sprawniej je przeprowadzić, warto wcześniej dowiedzieć się, jak krok po kroku wyglądają poszczególne etapy uzyskania pozwoleń. (do dwóch miesięcy) i ewentualnego rozczarowania, gdy urząd określił warunki zabudowy, które nam nie odpowiadają. Uwaga! Decyzje w sprawie warunków zabudowy tracą moc z chwilą przyjęcia MPZP lub po upływie terminu określonego w tym dokumencie.

Krok 2 – Wybieramy projekt Dysponując wyciągiem z MPZP lub prawomocną decyzją o warunkach zabudowy, możemy przystąpić do wyboru projektu architektonicznobudowlanego domu. Zależnie od własnych wymagań projekt taki możemy zamówić indywidualnie u uprawnionego architekta lub kupić gotowy, tak zwany projekt powtarzalny.

Krok 1 – Zakup działki Zakup działki, nawet budowlanej, nie oznacza że będziemy mogli postawić tam dowolny, zgodny z własnym wyobrażeniem domek. O możliwościach i warunkach zabudowy decydują bowiem dwa dokumenty – miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego (MPZP) lub w przypadku jego braku indywidualnie wydane warunki zabudowy dla konkretnej działki. Dlatego zanim zdecydujemy się na zakup nieruchomości, powinniśmy dokładnie zapoznać się z MPZP dostępnym do wglądu w urzędzie gminy (niekiedy również na stronie internetowej). Dowiemy się z niego między innymi,

30

MAGAZYN

jaka jest dopuszczalna powierzchnia i linia zabudowy, kształt bryły budynku oraz dachu i wiele innych wymagań ustalonych przez miejscowy samorząd. Jeśli teren, na którym jest działka, nie ma MPZP, powinniśmy uzyskać od gminy warunki zabudowy. Warto to zrobić przed zakupem działki, bo może okazać się, że nic na niej nie można postawić. Z wnioskiem o wydanie warunków może wystąpić każda zainteresowana osoba, określając, co chciałaby tam wybudować. Dobrze, jeśli sprzedający wystąpił o takie warunki – unikniemy wtedy długiego oczekiwania na decyzję

W pierwszym przypadku należy liczyć się z wydatkiem kilku-kilkunastu tysięcy złotych, zależnie od stopnia skomplikowania i renomy architekta, a także zawartej w nim dokumentacji. Projekt składa się z kilku części i do uzyskania pozwolenia nie wszystkie jego elementy muszą być szczegółowo opracowane. Szczególnie istotne dla prawidłowej realizacji budynku jest opracowanie części wykonawczej, zwłaszcza gdy zastosowano nietypowe rozwiązania. Przy zleceniu opracowania projektu indywidualnego warto zapewnić sobie tak zwany nadzór autorski projektanta, gdyż w razie problemów łatwo można je będzie rozwiązać, co jednak dodatkowo podnosi koszty dokumentacji. Natomiast projekty powtarzalne zawierają dość dokładną dokumentację, z reguły wystarczającą do bezproblemowego prowadzenia


BUDOWA DOMU

robót budowlanych (zwykle w projektach katalogowych bardzo słabo opracowana jest część instalacyjna, wymaga zmian i uzupełnień). Można też w nich dokonywać pewnych zmian w zakresie określonym przez autora projektu. Projekt powtarzalny, nawet jeśli nie robimy w nim zmian, wymaga adaptacji do konkretnej działki przez uprawnionego projektanta. W obu przypadkach projekt musi odpowiadać wymaganiom MPZP lub warunków zabudowy – w projekcie indywidualnym zadba o to architekt, a wybierając projekt z katalogu musimy sami ustalić, czy odpowiada on powyższym wymaganiom. Oprócz projektu architektoniczno-budowlanego samego domu konieczne jest opracowanie planu zagospodarowania działki określającego usytuowanie budynku, dróg dojazdowych, zieleni, szamba, studni i tak dalej. Do jego przygotowania niezbędna jest mapa do celów projektowych w skali 1:500, którą można zamówić w wydziale geodezji i kartografii lub u uprawnionego geodety. Przy zamawianiu projektu indywidualnego opracowaniem planu zagospodarowania działki zajmie się jego autor, natomiast w przypadku projektu powtarzalnego zadanie to możemy powierzyć miejscowemu architektowi, który może również dokonać zmian w projekcie, ale w granicach określonych przez autora projektu.

Krok 3 – Przyłącza Oprócz projektu domu oraz planu zagospodarowania działki musimy uzyskać tak zwane promesy przyłączeniowe na określone w warunkach zabudowy media – z reguły dotyczy to głównie zapewnienia dostawy energii elektrycznej. Z wnioskiem o wydanie takiej promesy lub też warunków przyłączenia występujemy do lokalnego rejonu energetycznego obsługującego daną miejscowość. W przypadku promesy otrzymamy

(lub nie) zapewnienie możliwości podłączenia budynku do sieci elektroenergetycznej, natomiast wniosek o warunki przyłączenia określi dokładnie, jakie są wymagania i w jaki sposób można będzie podłączyć prąd do budynku. Uzyskanie promesy i warunków przyłączenia dla innych mediów będzie konieczne tylko w przypadku, gdy MPZP lub warunki zabudowy nakazują podłączenie do nich budynku. W niektórych sytuacjach może zaistnieć także konieczność uzyskania innych dokumentów niezbędnych przy składaniu wniosku o wydanie pozwolenia na budowę – na przykład dokumentu o odrolnieniu, gdy grunt nie został wcześniej przekwalifikowany, pozwolenie na wycinkę drzew, pozwolenie wodno-prawne, gdy inwestycja narusza stosunki wodne w okolicy.

Krok 4 – Do urzędu Do uzyskania pozwolenia na budowę konieczne jest złożenie w starostwie wniosku o jego wydanie, dołączenie czterech egzemplarzy projektu wraz z planem zagospodarowania działki, wyciąg z MPZP lub warunki zabudowy, oświadczenie o prawie do dysponowania nieruchomością (własność, współwłasność, dzierżawa), promesy lub warunki przyłączenia mediów oraz inne dokumenty zależnie, od okoliczności. Urząd w ciągu 65 dni wyda decyzję w sprawie pozwolenia na budowę. W przypadku, gdy będzie ona niekorzystna, można w ciągu 14 dni wnieść odwołanie do wojewody. W trakcie rozpatrywania wniosku urząd może zażądać dostarczenia dodatkowych dokumentów, złożenia wyjaśnień lub naniesienia zmian. Uwaga! Sąsiedzi nie są stroną w postępowaniu o uzyskanie pozwolenia na budowę, jeśli strefa oddziaływania inwestycji nie przekracza granic działki, nie mogą więc skutecznie opóźniać rozpoczęcia budowy domu.

nieruchomości

Krok 5 – uzyskanie pozwolenia na budowę domu Uwaga! Od 2015 nie jest konieczne! Wystarczy zgłoszenie. Zamiast dotychczasowego pozwolenia, wystarczy zgłoszenie budowy z projektem budowlanym oraz dołączenie dokumentów wymaganych w trybie pozwolenia na budowę dla tego budynku. Dokumenty te to: cztery egzemplarze projektu budowlanego wraz ze wszystkimi ustaleniami, oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane, decyzja o warunkach zabudowy terenu lub wypis z MPZP (jeżeli jest), wypis z rejestru gruntów dla działki własnej i sąsiednich, decyzja o wyłączeniu gruntów z produkcji rolnej (jeżeli jest wymagana). W 2015 roku do minimum ograniczona zostałą lista obowiązkowych elementów projektu budowlanego. Nowelizacja spowodowała zniesienie obowiązku dołączania oświadczeń o: zapewnieniu dostaw energii, wody, ciepła, gazu, odbioru ścieków oraz o warunkach przyłączenia obiektu do sieci wodociągowych, kanalizacyjnych, cieplnych, gazowych, elektroenergetycznych i telekomunikacyjnych. Zniesiony został nakaz dostarczenia oświadczenia zarządcy drogi o możliwości połączenia działki, na której będzie obiekt, z drogą publiczną. Jeśli w ciągu 30 dni starosta nie wniesie zastrzeżeń – można rozpocząć budowę. Do tej pory czas oczekiwania na zgodę wynosił około 60 dni, a w dużych miastach do 3 miesięcy. Wydawanie pozwoleń na budowę nadal funkcjonuje i jest możliwe wtedy, gdy inwestor uzna, że jest to dla niego i jego inwestycji lepsze rozwiązanie.

Joanna Nowaczyk

Dyrektor oddziału Świnoujście

Telefon +48 690 520 688

jn@mikulski-nieruchomosci.pl

MAGAZYN

31


moda

DLA DZIECI

KOLEKCJA WILD ANIMALS

Witaj

letnia przygodo!

KOLEKCJA

Wybrzeże Władysława IV 33 ŚWINOUJŚCIE

32

MAGAZYN


MAGAZYN

33


moda

DLA DZIECI

KOLEKCJA WILD ANIMALS

34

MAGAZYN


KOLEKCJA WILD ANIMALS

MAGAZYN

35


KOLEKCJA TROPICAL

36

MAGAZYN


DLA DZIECI

moda

KOLEKCJA TROPICAL

REKLAMA


felieton

WYSPA SPORTU

Zróbmy

sobie ściankę vol. 2

Kiedy kilka miesięcy temu biadoliłem na tych łamach na temat ścianki wspinaczkowej, a raczej jej braku w Świnoujściu, nie wiedziałem o dwóch faktach. W dużym skrócie – ścianka wspinaczkowa już jest, a kolejna będzie wkrótce udostępniona. TEKST BARTEK WUTKE ILUSTRACJA KAROLINA MARKIEWICZ

N

ie oznacza to jednak, że sprawę uważam za załatwioną. Wręcz przeciwnie, po kolei jednak.

Na facebookowym forum, krótko po jego uruchomieniu i opublikowaniu tekstu na łamach „Wysp”, pojawił się głos, że przecież cały czas działa ścianka wspinaczkowa. Na ścianie dawnego bunkra dowodzenia w Forcie Zachodnim, na końcu ulicy Jachtowej. Fakt. Niestety jest to działalność sezonowa, trzeba się wcześniej umawiać i tak dalej... Jednak jeżeli ktoś bardzo chce się powspinać, to ma taką możliwość. Ściana została „zbudowana” w całości przez amatorów tego sportu, z ich własnych pieniędzy. Z rozmów na forum wynika zresztą, że chłopcy liczą na wszelkie wsparcie w utrzymaniu i rozbudowaniu tego miejsca. O drugiej opcji dowiedziałem się również z forum. Okazało się, że w ogłoszeniu wydanym przez hotel

38

MAGAZYN

Radisson Blu Resort, wśród ofert pracy pojawiła się propozycja dla instruktora wspinaczki. Idąc tym tropem, poprosiłem inwestora o więcej informacji w tej sprawie. Renata Sobczyńska ze Zdrojowa Invest potwierdza nie tylko fakt powstania ścianki, ale także zdradza konkretniejsze informacje. Wysokość na dwie kondygnacje, do sześciu metrów, pięć torów, konstrukcja z autoasekuracją i wsparciem wspomnianego wcześniej instruktora. Ściana zostanie udostępniona wszystkim chętnym – nie tylko hotelowym gościom – wraz z otwarciem hotelu, czyli od lipca. No i tu niestety przychodzi czas na pewne „ale”. Całość będzie miała typowy charakter „fun climb”, czyli rozrywki przeznaczonej raczej na spotkania familijne i dla dzieci. Jeżeli ktoś myśli o czymś poważniejszym, prawdopodobnie srodze się zawiedzie. Mimo to, dla tych, którzy chcą spróbować wędrówek w pionie, jest to zawsze możliwość zrobienia

pierwszego kroku. Może do zapoznania się się z ABC asekuracji. Dużo ważniejsze może być jednak to, że przyprowadzone tu dzieciaki mogą „łyknąć bakcyla” tego sportu i… No właśnie, co dalej? Każda tego typu inwestycja musi się w ten czy inny sposób zwrócić. Finansowo lub społecznie, bo na przykład samorząd dając pieniądze na wychowanie fizyczne, ma – przynajmniej w teorii – zupełnie inne priorytety. Może w niedalekiej przyszłości okaże się, że zainteresowanie wspinaczką jest tak duże, że potrzebne będą kolejne obiekty? Tym razem już bez półśrodków? Małymi krokami do celu. I tej wersji będę się trzymał.


MAGAZYN

39


Sześć

D EK A D

praktycznie nikt o niej nie słyszał. W 1971 roku trenowana przez Alojzego Sitko Flota wygrała Puchar Polski na szczeblu okręgu, pokonując w finale 2-0 trzecioligową wówczas Arkonię Szczecin (po meczu strzelec obydwóch bramek Brunon Tusiński „uciekł”, to znaczy, wyjechał bez zgody klubu, właśnie do Arkonii) i po raz pierwszy została odnotowana w rozgrywkach centralnych. Jej historycznym pierwszym przeciwnikiem był drugoligowy MZKS Gdynia (obecnie Arka grająca w ekstraklasie). Mecz zakończył się wygraną gdynian 1-0.

Szczęśliwa degradacja

17 kwietnia 1957 roku powstała Flota Świnoujście. Pierwszym prezesem został Marian Mamorski. Głównym celem założenia klubu była popularyzacja sportu i rekreacji wśród marynarzy i społeczności miasta. Klub, aczkolwiek najpierw wojskowy, od samego początku dopuszczał do swych szeregów cywilnych mieszkańców miasta pragnących uprawiać sport. Klub był wielosekcyjny, oprócz piłki nożnej były w nim między innymi sekcje koszykówki, siatkówki, lekkiej atletyki, podnoszenia ciężarów, zapasów, tenisa ziemnego i stołowego, gimnastyki artystycznej, brydża sportowego, a także – kolarska, łucznicza, strzelecka, bokserska i żeglarska. Przedstawiciele wielu

40

MAGAZYN

z nich odnosili sukcesy na arenie ogólnopolskiej, szczególnie we wszelkiego rodzaju spartakiadach i mistrzostwach pionu wojskowego, a działacze byli wyróżniani odznaczeniami branżowymi, regionalnymi i państwowymi.

Puchar Polski Wiodącą sekcją zawsze była piłka nożna. Przez długie lata, mozolnie, ale konsekwentnie wspinała się do góry. Do roku 1970 poza regionem

W ligowych rozgrywkach centralnych na poziomie trzeciej ligi Flota pojawiła się w roku 1975 i grała na tym szczeblu do roku 2008, z pięcioma spadkami, za każdym jednak razem wracając do trzeciej ligi po roku. Paradoksalnie, ostania degradacja w roku 2006 okazała się szczęśliwa. Wymieniono wówczas cały skład (pozostali jedynie Sergiusz Prusak i Marek Niewiada oraz krótko Marek Łapiński), wykorzystując możliwości Michała Leonowicza, sprowadzono do Świnoujścia większość utalentowanej młodzieży z województwa (były nawet przymiarki do Kamila Grosickiego!) oraz zawodników doświadczonych, na czele z reprezentantem Polski Pawłem Skrzypkiem oraz nieco później Arkadiuszem Bąkiem, również kadrowiczem.

Pierwsza liga Drużyna przebojem wygrała czwartą ligę, a rok później trzecią i zna-


60 LAT FLOTY ŚWINOUJŚCIE

sport

lazła się w pierwszej (w 2008 roku nastąpiła zmiana nazewnictwa lig polskich) z której nigdy nie spadła. Co ciekawe żaden z zespołów, które w 2008 roku weszły do pierwszej ligi nie spadł z niej sportowo. Górnik Łęczna gra do dziś w ekstraklasie, natomiast GKP Gorzów, Dolcan Ząbki i Flota zostały z niej wycofane. Tak oto prawdziwy sport przegrał z pieniądzem, piękne ogrody zostały zrównane z ziemią. Szczególnie boli likwidacja pierwszoligowej drużyny właśnie we Flocie, która znajdowała się w szczycie rozwoju i dwukrotnie ocierała się o ekstraklasę.

Król strzelców i mistrz Do Świnoujścia trafiali głównie zawodnicy niedoceniani w innych klubach, jak Ensar Arifović, Krzysztof Bodziony, Radosław Jasiński, czy Bartłomiej Niedziela, ale także zawodnicy „z nazwiskami”, jak Grzegorz Skwara, Ferdinand Chi Fon, Maciej Mysiak, Sebastian Olszar, czy Rafał Grzelak. Nie brakowało też cudzoziemców, na przykład Nigeryjczyk Charles Uchenna Nwaogu, który zdobył w sezonie 2010/11 tytuł króla strzelców pierwszej ligi. Z kolei wychowanek klubu Marcin Adamski trafił z Rapidem Wiedeń do Ligi Mistrzów i rozegrał też trzy mecze w reprezentacji Polski.

Coś się skończyło Dodajmy jeszcze, że Flota nie wydała w pierwszej lidze ani złotówki na transfery, miała natomiast przychody z transferów, na przykład Prusa-

ka i Nwaogu. Do Świnoujścia przyjechały najsławniejsze polskie kluby, nie tylko te, które spadły z ekstraklasy. Graliśmy przecież też w Pucharze Polski, również z ówczesnymi mistrzami Polski (Wisła Kraków, Śląsk Wrocław) oraz z liderem ekstraklasy (ówczesnym i obecnym – Jagiellonią Białystok). Widzieliśmy w Świnoujściu takie osoby jak Michał Listkiewicz, Adam Nawałka, Arkadiusz Milik. To wszystko zostało zburzone, komuś się znudziło. Świnoujście jest podobno jednym z najbogatszych i najprężniejszych miast w Polsce, a nie stać go na utrzymanie najtańszej drużyny pierwszoligowej.

Podziękowania Obchody sześćdziesięciolecia Floty były dużo skromniejsze niż 10 lat temu. 1 maja odbyły się na stadionie piłkarskie turnieje, najpierw dla dzieci, a potem dla oldbojów.

Szkoda tylko, że poza Akademią Chi Fona, Czwórką-Albatros Wojciecha Kramarza i zespołem Lwy Morskie ze Szczecina zabrakło pozostałych miejscowych szkółek piłkarskich. Ale impreza się odbyła, była dobra zabawa, były skromne upominki. Byli też sponsorzy i osoby, które włożyły w to wydarzenie serce. Z tego powodu zarząd Morskiego Klubu Sportowego Flota serdecznie dziękuje za pomoc materialną Pracowni Tortów Artystycznych Art-Cake, pierogarni Pierogowo Odlotowo U Marzenki, hotelowi Cesarskie Ogrody, Hurtowni Spożywczej Jarysz, Salonikowi Nieruchomości, Mc Donald’s, Urzędowi Pracy oraz pani Dorocie Młyńczyk, a takż za pomoc w przygotowaniu i przeprowadzeniu obchodów: Leszkowi Zakrzewskiemu, Tadeuszowi Leszczyńskiemu, Mirosławowi Matuszowi, Patrycji i Krzysztofowi Słowińskim, Tomaszowi Błotnemu, Lechowi Nowakowi, Markowi Trzeciakowi, Dawidowi Szymańskiemu, Maciejowi Kellerowi, Andrzejowi Koziarskiemu, Michałowi Wnukowi, Maciejowi Rombalskiemu, Oskarowi Bochenowi, Kamilowi Trzeciakowi, Jarosławowi Zakrzewskiemu, Agnieszce Trzybińskiej, Tadeuszowi Leksowi, Waldemarowi Mroczkowi oraz przede wszystkim rodzicom dzieci.

MAGAZYN

41


NIE zapomina się… Przy okazji wakacyjnych wędrówek często zwiedzamy kościoły. W nadmorskich świątyniach widzimy niekiedy podwieszone modele dawnych żaglowców. Darowane kościołowi przez kapitana lub armatora statku, zwykle za uratowane życie żeglarzy. Wszystko zaczęło się w czasie wojen napoleońskich i zarządzonej blokady portów dla towarów angielskich (1806-1813). Hamburski kupiec i właściciel statku Cristian Heins został zatrzymany przez francuskich kaprów pod zarzutem łamania przepisów blokady kontynentalnej i wraz z innymi niemieckimi statkami odprowadzony do portu Bordeaux. Przez wiele miesięcy młody żeglarz nudził się i wraz z internowanym bratem skracali sobie czas, wykonując model statku. Brat Christiana, okrętowy cieśla, zdecydował, że odwzorują francuski okręt wojenny, których flotylla cumowała w tymże porcie.

TEKST MAJA PIÓRSKA

T

akie wotywne modele znajdziemy w kościołach w pobliskim Ahlbecku, w Garz, w Nexø na Bornholmie, a także w Świnoujściu. Są różnych rozmiarów, a każdy z nich ma swoją, często fascynującą, historię.

42

MAGAZYN

Piękny, duży model trójmasztowej korwety zawieszony jest także w kościele pw. Chrystusa Króla. Zaciekawiona tym wspaniałym obiektem zapytałam znawcę historii naszego miasta, gawędziarza doktora Józefa Plucińskiego – Czy to również jest dar za uratowane życie? Okazało się, że historia tego modelu jest zupełnie inna. Oto, co mi opowiedział…

Miniatura francuskiej korwety powstawała przez wiele miesięcy pracy i cierpliwości. Hamburski szyper, mężczyzna dojrzały, około trzydziestoletni był, ciągle kawalerem. Podczas tej żmudnej pracy bracia wiele rozmawiali o wolności i oczywiście o wymarzonej, pięknej i wiernej, a i gospodarnej przyszłej żonie. Gdy model był gotowy, szyper Christian przyrzekł ofiarować go kościołowi, w którym poślubi wymarzoną oblubienicę. W roku 1813, po klęsce Napoleona, wolny już szyper Christian


HISTORIA PEWNEJ KORWETy

Heins i jego statek mógł nareszcie wypłynąć w pierwszy handlowy rejs. Z Francji wyruszył z ładunkiem czerwonego wina do nieznanego mu Świnoujścia. Bywałemu w świecie żeglarzowi port ukazał się lichy. Puste nabrzeża, małe domy, piaszczyste, pełne dołów ulice, kilka tawern… Ładunek rozładowywano niespiesznie, była więc okazja do nawiązania towarzyskich znajomości. Nie sprawiało to trudności, gdyż było wówczas w zwyczaju zapraszanie do tak zwanych dobrych domów przybywających z dalekich portów i mórz kapitanów statków, w charakterze gości honorowych. Szyper Christian trafił do gościnnego salonu właściciela firmy handlującej kawą i herbatą – Martina Wagnera. Otoczony kręgiem zaciekawionych słuchaczy, Christian opowiadał o trudach żeglugi, o długich miesiącach i latach przymusowego pobytu

we Francji, o tamtejszych ludziach i zwyczajach. Już pierwszego wieczora zauważył, że wyjątkowo uważnie, z wypiekami na ślicznej buzi, słucha jego opowieści córka gospodarza, trojga imion – Hanna Charlotte Dorothea Wagner. Sercu kawalera to zainteresowanie było miłe, nic dziwnego, że doszło do drugiej, trzeciej i kilku następnych wizyt, a później, rozkochany z wzajemnością szyper poprosił o rękę dziewczyny. Oświadczyny zostały przyjęte nader życzliwie. Dokładnie 28 lipca 1814 roku w świnoujskim kościele odbyła się ceremonia zaślubin. Z zapisów w księdze kościelnej dowiedzieć się można było, że pan młody urodził się w miejscowości Stade i w chwili ożenku miał ukończone 37 lat, a jego żona była o 15 lat młodsza.

felieton

Wierny swemu przyrzeczeniu, za przyzwoleniem uradowanego pastora, zawiesił w kościele model statku, nazywając go „Wergissmannicht” – „Nie zapomina się”. Młoda para wyjechała do Hamburga i z pewnością żyła długo i szczęśliwie, poznali się wszak w szczęśliwym mieście Świnoujście. Model statku przetrwał czasy wojen. Zniknęła jednak tabliczka z rufy z nazwą statku. I oto po wielu latach w 1999 roku doktor Józef Pluciński, od niemieckiego niegdyś mieszkańca Świnoujścia, otrzymał tę tabliczkę wraz z dokumentem z tegoż modelu. W 2000 roku podczas pięknej uroczystości wróciła na swoje właściwe miejsce… Piękna historia, prawda? Doktorowi Plucińskiemu bardzo za nią dziękuję. REKLAMA


Mocny sezon na

scenie

Chociaż w Miejskim Domu Kultury trwają jeszcze ostatnie prace nad przygotowaniem Świnoujskiego Lata Kultury 2017, to już wiadomo, że na scenach MDK (i nie tylko) odbędzie się około 100 różnych imprez – koncertów, spektakli, wystaw i happeningów. Oficjalnie sezon rozpocznie się 2 lipca, ale wydarzenia w plenerze trwają już od 22 kwietnia. Zakończenie tego kulturalnego maratonu planowane jest wraz z nastaniem jesieni, czyli dopiero we wrześniu. Muzyczna muszla Osobną ofertę otwartych koncertów w ramach ŚLK mamy w Muszli Koncertowej. Stawiamy na różnorodność. Od muzyki ludowej, przez nowoczesny folk i discopolo, po amerykański blues. Kilkanaście koncertów, zawsze o tej samej porze. Gramy „pod chmurką” niezależnie od pogody, zawsze na żywo, zawsze za darmo. Nic tylko przyjść na Promenadę i posłuchać dobrej muzyki. Jako bonus – Kino na leżakach, czyli wieczorne oglądanie filmów w pozycji „ledzącej”, czyli pół siedzącej, pół leżącej.

Grechuta Festival Świnoujście 2017 Kolejna odsłona letniego festiwalu zapowiada się smakowicie. W połowie letniej kanikuły, między 31 lipca i 5 sierpnia, nasze miasto odwiedzi blisko 200 artystów – aktorów, muzyków i przedstawicieli innych form sztuki. Miejski Dom Kultury nie chce jeszcze zdradzać szczegółowego programu, ale już teraz wiadomo, że do największych wydarzeń będzie należała opera Nabucco Giuseppe Verdiego w międzynarodowej obsadzie na scenie Amfiteatru. Na festiwalu wśród nazwisk pojawiają się Marian Opania, Edyta Geppert, bracia Cugowscy, Katarzyna Moś i wielu, wielu innych.

44

MAGAZYN


ŚWINOUJSKIE LATO KULTURY

miasto

Nad Bałtykiem na wesoło Bałtycka Noc Kabaretowa 14 lipca ponownie w Świnoujściu. W lipcowy, mamy nadzieję gorący wieczór, gościć będziemy w naszym Amfiteatrze popularne kabarety: Paranienormalni, Formacja Chatalet, Kabaret K2 oraz Andrzeja Grabowskiego. Całość poprowadzi duet Barbara Tomkowiak i Adam Małczyk. Dobra zabawa gwarantowana. Bilety już w sprzedaży!

Poznaj balet i operę W tym roku po raz kolejny kontynuujemy naszą współpracę z Theater Vorpommern Greifswald. Już teraz możemy Was zaprosić na dwa koncerty. Jednym z nich będzie niezwykłe połączenie przebojów muzyki soul z baletowymi popisami artystów zza zachodniej granicy – Soul of Ballet, 7 lipca. Drugim wspólnym wydarzeniem będzie wieczór arii operowych i operetkowych Nessun Dorma, 19 lipca. Tytułowy utwór to oczywiście fragment ostatniego aktu opery Turandot Giacomo Pucciniego, którego nie zabraknie w czasie tego koncertu z udziałem orkiestry symfonicznej.

Szantowy Wiatrak po raz 33 Sierpień to dla nas czas festiwali – w tym najstarszego po Famie – czyli Pływającego Festiwalu Piosenki Morskiej Wiatrak. W tym roku, w dniach 18-20 sierpnia, odbędzie się już trzydziesta trzecia edycja szantowego grania. Scena na Wybrzeżu Władysława IV tradycyjnie gościć będzie najlepszych przedstawicieli śpiewanych morskich opowieści. Oczywiście, zagramy też na pokładach żaglowców, które odwiedzą Świnoujście przy okazji odbywającego się w tym czasie Sail Świnoujście.

MAGAZYN

45


Zapisz się JUŻ DZIŚ na morską przygodę!

Sail Świnoujście to największa impreza żeglarska Świnoujścia, która świetnie łączy to, co u nas najlepsze – idealne walory naturalne z dobrze rozwiniętą infrastrukturą turystyki morskiej. W tym roku na wyspie zawitają jednostki już dobrze znane, jak na przykład holenderski Albert Johannes czy kameralny Kattenturm. Ale przypłyną też debiutanci na żeglarskiej scenie Świnoujścia. Niewątpliwie spore zainteresowanie wzbudzi Bonawentura, jedna z najstarszych jednostek pływających pod biało-czerwoną banderą.

Oprócz widowiskowej parady żaglowców, jarmarku morskiego czy festiwalu piosenki morskiej o długiej tradycji Wiatrak, największą siłę Sail Świnoujście stanowią rejsy po pełnym morzu. Przez trzy dni każdy może doświadczyć namiastki marynarskiego życia, poznać tradycje i zwyczaje żeglarzy czy też przy akompaniamencie szant pobiesiadować z członkami załogi. Od 18 do 20 sierpnia każda z jednostek wypływać będzie w rejs trzy razy dziennie. Bilety z rabatem, także na paradę żaglowców, można rezerwować już dzisiaj drogą elektroniczną – mdendor@um.swinoujscie.pl. Niebawem ruszy także sprzedaż internetowa. W ofercie aż 72 wyprawy po wodach Zatoki Pomorskiej. Taka atrakcja zdarza się tylko raz w roku!

FOT. ROBERT IGNACIUK

Dziewięć wspaniałych żaglowców, głównych bohaterów Sail Świnoujście 2017, już szykuje swoje pokłady dla wyspiarzy i naszych gości. Tylko do 30 czerwca bilety na wyjątkowe rejsy można nabyć w niższej cenie.

Małe miasto wielkich KOBIET : $ . $ & <- 1 (

ĝ: ,1 2 8 -ĝ&, ( / , 3 & $ Festiwal pełen dynamiki, pasji i z charakterem. Taki, jak jego adresatki – kobiety stąd, z całego kraju i zagranicy. Tego lata czas gorących przygód w krainie 44 wysp otworzy Wakacyjne Miasto Kobiet. Cztery dni, od rana do nocy, peł-

46

MAGAZYN

ne nie tylko rozrywki, ale i nauki. Warsztaty kulinarne, taneczne czy rysunku, porady zdrowotne, spotkania ze specjalistami od mody, biznesu czy znaczącymi osobowościami ze świata kultury i sztuki. To tylko mały zwiastun licznych atrakcji dedykowany płci pięknej, jednak tylko umownie, bo kto z nas nie kocha muzyki Grzegorza Turnaua, czy nie podziwia bystrej satyry Henryka Sawki? A nowy festiwal w Świnoujściu nie stawia przecież żadnych granic, również tych dotyczących płci czy wieku. Miasteczko festiwalowe stanie w samym sercu letniego Świnoujścia. Teren przy muszli koncertowej oraz pobliskie skwery zapełnią się wielkimi namiotami, które chroniąc

przed słońcem pozwolą spotkać się w gronie osób o podobnych zainteresowaniach, czy też chcących doświadczać nowego. Organizatorzy zadbali również o najmłodszych. W obrębie miasteczka powstanie specjalna strefa z atrakcjami dla dzieci, dopilnowanych na czas warsztatów i szkoleń przez wykwalifikowaną kadrę animatorów. Wieczorem festiwalowe życie zacznie tętnić na nadbałtyckiej plaży. W Hilton Beach Bar DJ-e zaproszą do tańca w rytmach muzyki kubańskiej czy reggae. A po zmroku w fantazyjnej scenerii Bałtyku na gości czekają projekcje ulubionych filmów. Panie! Panowie! Widzimy się w Wakacyjnym Mieście Kobiet!


DZIEJE SIĘ

miasto

Świnoujskie Wieczory

ORGANOWE Już niebawem cudowne dźwięki zabytkowych organów w wypełnią przestrzeń kościoła pw. Chrystusa Króla. Festiwal zainauguruje 16 czerwca występ Krzysztofa Naklickiego (akordeon) oraz Jakuba Kraszewskiego (organy). 23 czerwca usłyszymy Miejski Chór Logos pod dyrekcją Elżbiety Naklickiej oraz koncert organowy w wykonaniu Christana Domke z Niemiec.

MORZE atrakcji Święto wszystkich ludzi morza, święto całego Świnoujścia. Długo wyczekiwane Dni Morza otworzą w tym roku kolejny sezon letni. I świetnie się składa, bo zarówno wyspiarze, jak i goście z pewnością ucieszą się z bogatej oferty dorocznego wydarzenia. Program Dni Morza 2017 zapowiada się ciekawie. I choć w tym roku świętować będziemy tylko przez dwa dni, od 23 do 24 czerwca, różnorodność propozycji wydaje się sprostać wszelkim oczekiwaniom. Pierwszego dnia na świnoujskiej scenie pojawią się popularne wokalistki – Cleo oraz Marta Cugier z zespołem Lombard. W sobotni wieczór polecamy koncert for-

macji Jamal oraz szczecińskiego duetu Łona & Webber. Nowością Dni Morza 2017 będzie Splash of Colors, czyli Święto Kolorów. Zabawa polega na wyrzucaniu w górę różnokolorowych proszków, które tworząc wielką chmurę barw, malowniczo ozdabiają uczestników wydarzenia. Jednym słowem – frajda! I to nie tylko dla najmłodszych.

Koncerty będą odbywały się w każdy piątek, od 23 czerwca do 1 września, o godzinie 19.00, w Kościele pw. Chrystusa Króla w Świnoujściu. Bilety w cenie 20 zł do nabycia przed koncertem. prof. Andrzej Chorosiński, „ojciec” festiwalu

W tym roku nie zabraknie także aktywności sportowych dla całej rodziny, regat, strefy gastronomicznej i solidnego pokazu fajerwerków. A po nim zabawy tanecznej, w rytmach discopolowego bandu After Party z DJ MNK. Prawie do samego rana!

REGATY Polskiej Ekstraklasy Żeglarskiej

Trzeci sezon Polskiej Ekstraklasy Żeglarskiej, czyli Klubowych Mistrzostw Polski PZŻ, wystartował już w połowie maja regatami w Sopocie. Kolejny etap rywali-

zacji odbędzie się w Świnoujściu, podczas Dni Morza. W sierpniu żeglarze staną w szranki w Gdyni, a we wrześniu w Szczecinie. Regaty odbywają się na jednakowych jachtach, dodatkowo zawodnicy wymieniają się jednostkami między wyścigami. O zwycięstwie decydują wyłącznie umiejętności. W tym sezonie w Świnoujściu sportowcy będą konkurować na identycznych jachtach TOM28. Emocje gwarantowane!

FOT. MT PARTNERS

Cztery rundy zmagań reprezentantów najlepszych klubów sportowych w ramach Polskiej Ekstraklasy Żeglarskiej wyłonią nowego mistrza Polski. Już 24 i 25 czerwca zawodnikom będzie można kibicować z brzegu Świny lub Zatoki Pomorskiej.

Szczegółowy program imprez dostępny jest na stronie www.swinoujscie.pl

MAGAZYN

47


48

MAGAZYN


MARIAN ZWIERZCHOWSKI

nasz artysta

I plastyk,

i technik

Puławy, Wrocław, Kraków, Lublin, Heilbronn, Świnoujście… Marian Zwierzchowski żył w wielu miastach i robił wiele rzeczy. Od lat jednak wierny jest wyspie i malarstwu. TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

W biografiach artystów plastyków często przewija się wątek dzieciństwa spędzonego z kredką czy pędzlem w ręku. Nie inaczej było w tym przypadku. Marian Zwierzchowski rysował od dziecka. Sprzyjały temu okoliczności. Zarówno rodzinne – mama i siostra również wykazywały artystyczne zdolności, jak i lokalizacyjne – bliskość Kazimierza nad Wisłą, tętniącego wówczas twórczą atmosferą.

Debiut w podstawówce Po raz pierwszy Marian Zwierzchowski zaprezentował szerszej publiczności swój talent plastyczny, będąc jeszcze w szkole podstawowej, podczas tak zwanej Wystawy Twórczości Samorodnej. Jako że był świeżo po lekturze książki Pära Lagerkvista Barabasz, przedstawił wówczas jego portret. Co więcej, namalował go farbami, które sam zrobił. Wymieszał akwarele z gumą arabską i uzyskał w ten sposób oryginalny połysk. – Pamiętam tę pracę.

Wyszła nieco mrocznie, była zbyt ciemna… – wspomina z uśmiechem malarz.

Zawód musi być – Nigdy nie byłem w pełni artystą, nastawionym na to, żeby z tego żyć. Myślałem praktycznie. „Konkretny” zawód musiał być, a malowanie, wystawy, życie artystyczne toczyły się równolegle – mówi Marian Zwierzchowski. Po liceum była Wyższa Szkoła Rolnicza, ale wytrzymał tam zaledwie rok. Ukończył studium nauczycielskie we Wrocławiu, studia wyższe na krakowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej, na wydziale „mat-fiz-tech”, został więc nauczycielem wychowania plastycznego i techniki. Od pasji zbyt daleko nie uciekł. Uczył ponad 10 lat, w różnych szkołach, między innymi we własnym liceum w Puławach, gdzie w pokoju nauczycielskim spotykał się ze swoimi nauczycielami. Tam też współtworzył Puławski Klub Plastyków.

Obrazy w maluchu Po nauczaniu przyszedł czas na wykorzystanie drugiego posiadanego fachu. Przez jakiś czas Marian Zwierzchowski pracował jako specjalista technolog w Dziale Głównego Mechanika w Zakładach Azotowych. Oczywiście wciąż malował. Na początku lat 80. wyjechał do Niemiec. Razem z kolegą malarzem zapakowali do malucha 30 (!) obrazów i ruszyli w drogę z wiarą, że na dobry początek wystarczy te obrazy szybko i dobrze sprzedać. I choć ta sprzedaż zajęła aż trzy lata, wyprawa za granicę ostatecznie okazała się być znakomitym, twórczym i rozwojowym pomysłem.

Być projektantem Początki niemieckie nie były łatwe. – Pierwsze półtora roku można nazwać walką o przeżycie – wspomina ten okres malarz. Pracował fizycznie w fabryce, ale chciał czegoś więcej – łączyć pasję z wykształceniem i umiejętnościami. Sposobem na to

MAGAZYN

49


mogła być sztuka użytkowa. Poszedł więc do tamtejszego urzędu pracy i na pytanie, czym chce się zajmować, odpowiedział: „Chciałbym pracować jako designer”. A że same chęci, nawet poparte talentem, to za mało, dodatkowym atutem okazało się wykształcenie artysty – i plastyk, i technik. Może nieco to naciągane, ale okazało się skuteczne.

Design i ból zęba Nie minął miesiąc, a zaproponowano mu upragnioną pracę designera. Do pierwszych zadań Mariana Zwierzchowskiego należało zaprojektowanie ekspozytorów do kosmetyków. Z czasem zmienił firmę na większa, w większym mieście i z większymi zadaniami. Projektował dla znanych marek kosmetycznych – L’Oréal, Helena Rubinstein i Yves Rocher, a także dla Omegi, Swatcha, Renault

50

MAGAZYN

Tylko malarstwo

Nigdy nie byłem w pełni artystą, nastawionym na to, żeby z tego żyć. Myślałem praktycznie. „Konkretny” zawód musiał być czy Philipsa. Czuł wielką satysfakcję. Tym bardziej że zaczął wystawiać swoje prace. Wszystko za sprawą… bolącego zęba. Przyjaciel polecił mu stomatologa, będącego jednocześnie malarzem i szefem stowarzyszenia artystycznego. Uratował ząb, a i niejedną wystawę zorganizować pomógł.

Marian Zwierzchowski w Niemczech spędził 25 lat. Malował, wystawiał, projektował, prowadził własną agencję reklamową. Spełniał się zawodowo i artystycznie, a ścieżki te niejednokrotnie się przecinały. Do Polski wrócił dekadę temu. Osiadł w Świnoujściu. Trudno o piękniejsze i bardziej inspirujące miejsce dla artysty. – Już w pierwszym roku pobytu pojechałem na plener do Wisełki, potem na kolejne. Poznawałem środowisko, malowałem, wystawiałem. Odnalazłem się tu szybko – wspomina malarz. To tutaj przyszedł też moment, w którym postanowił poświęcić się jedynie malarstwu.

Obrazy do dotykania Prace Mariana Zwierzchowskiego poruszają rozmaite tematy. Wśród tysięcy (!) obrazów czy rysunków


MARIAN ZWIERZCHOWSKI

znajdziemy pejzaże (artysta długo jawił się jako pejzażysta), architekturę, kubizujące abstrakcje i portrety. Podobnie jak rozmaite są techniki, w których prace te powstają. W obrazach nowszych zwraca uwagę misterność wykonania, bogactwo kolorów i detali, a także – może przede wszystkim – wrażenie, że to kolaże, połączenie różnych faktur i materii. A to tylko wrażenie… – Czasami ludzie pytają, czy pewne elementy na moich pracach zostały doklejone… Zawsze zachęcam, żeby dotknęli obraz i przekonali się, że nie, że wszystko tu jest namalowane – mówi artysta.

ję go za ukończony. Innym razem rozciąga się to w czasie, odkładam na chwilę, zajmuję się czymś innym… – tłumaczy artysta. Jednym z obrazów, z których malarz „nie może wyjść”, jest reminiscencja jego pobytu w Gruzji. – Gruzja mną wstrząsnęła.

nasz artysta

Piękny kraj, piękni ludzie, a kompletnie nie radzi sobie z rzeczywistością, z gospodarką. Na naszych oczach niszczeje… – opowiada Marian Zwierzchowski. Pozostaje więc mieć nadzieję, że i Gruzja, i obraz doczekają się swojego momentu…

Wśród tysięcy obrazów czy rysunków znajdziemy pejzaże, architekturę, kubizujące abstrakcje, i portrety Podróże inspirują Na pytanie o wpływy i inspiracje Marian Zwierzchowski odpowiada – Sztuka japońska i chińska. To one ukształtowały moją technikę rysowania, konstruowania obrazu. Ceni azjatycką skrótowość i lapidarność, co znajduje odbicie w jego pracach. I choć zwiedził pół świata, to właśnie podróż do Japonii uważa za jedną z najistotniejszych w swoim życiu. Nie od dziś wszak wiadomo, że podróże kształcą. Kształcą, ale i inspirują. Z każdej z nich malarz przywozi więc nie tylko impresje, doświadczenia, wspomnienia czy wiedzę, ale i szkice…

Swój moment Dziś Marian Zwierzchowski ma kilka zaczętych obrazów, a każdy z nich czeka na swój moment. – Sam nie wiem, na czym to polega… Niekiedy obraz powstaje w kilka godzin i uzna-

MAGAZYN

51


kultura

MUZYCZNY SZCZECIN

SZCZECIN MUSIC FEST z gwiazdami na nowo hity najpopularniejszego zespołu metalowego, a Apocalyptica stworzyła gatunek muzyczny łączący heavy metal z muzyką klasyczną. W Szczecinie zespół zaprezentuje program oparty na twórczości grupy Metallica, na 20-lecie wydania debiutanckiego albumu.

Lato w Szczecinie rozpocznie się prawdziwie koncertowo – już 19 czerwca w Filharmonii wystąpi Suzanne Vega. Nazywana kobiecym bardem i Leonardem Cohenem w spódnicy, obdarzona ciepłym głosem i niezwykłym talentem literackim. Z jej twórczości inspiracje czerpały takie gwiazdy, jak Sinead O’Connor czy Tracy Chapman. Sama artystka przyznaje, że fascynowała ją twórczość Boba Dylana, Leonarda Cohena i Lou Reeda, którzy wywarli

ogromny wpływ na jej muzykę i teksty. Ma na swoim koncie dziewięć albumów oraz kilka nominacji do muzycznych nagród Grammy. Dla fanów zespołu Metallica prawdziwa muzyczna perełka - 6 lipca na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie wystąpi zespół Apocalyptica. Debiutancki album grupy Apocalyptica plays Metallica by Four Cellos z 1996 pozwolił słuchaczom odkryć

Ambasador WŁOSKIEJ

Elton John, Bono, Sting, Randy Crawford, Andrea Bocelli, Paul Young, Eric Clapton, Stevie Wonder, John Lee Hooker, Scorpions, Sheryl Crow, Dolores O’Riordan (The Cranberries), Ronan Keating czy B.B. King.

Zadebiutował w 1983 roku albumem Un Po di Zucchero. Bardzo szybko został niekwestionowaną gwiazdą włoskiej sceny muzycznej – już kolejny album Blue’s, stał się niebywałym sukcesem komercyjnym – 1,3 miliona sprzedanych płyt we Włoszech!

Ma na swoim koncie kilkanaście albumów, które sprzedały się w nakładzie ponad 60 milionów! Jest niekwestionowaną gwiazdą i ambasadorem muzyki włoskiej.

52

MAGAZYN

Bilety na wszystkie koncerty do kupienia w salonach Empik oraz na stronie www.bilety.fm Więcej informacji na www.szczecinmusicfest.pl

MUZYKI

Zucchero to światowej sławy włoski wokalista i kompozytor. Muzyczną karierę zaczynał w latach 70., kiedy założył swoje pierwsze zespoły Le Nuove Luci, Sugar & Daniel oraz Sugar & Candies.

Zucchero w swojej karierze współpracował z najwybitniejszymi gwiazdami naszych czasów, takimi jak: Luciano Pavarotti, Miles Davis,

Na zakończenie Szczecin Music Fest mieszanka muzyki soul i jazzu – Robert Glasper Experiment. Artysta otrzymał nagrody Grammy za płytę Black Radio w kategorii Najlepszy album R&B oraz za ścieżkę dźwiękową do filmu Miles Ahead, którego bohaterem jest Miles Davis. Niekwestionowana gwiazda współczesnej muzyki jazzowej wystąpi 15 lipca w Szczecinie na Zamku Książąt Pomorskich.

23 czerwca 2017

Szczecin, Azoty Arena Bilety do kupienia w salonach Empik w całym kraju oraz na stronie www.bilety.fm



kultura

WYDARZENIA

Prawnik, artyści i Camille Claudel Od ilustracji książkowej autorstwa prawnika, przez dwie wyjątkowe wystawy, po zwycięski monodram młodziutkiej artystki. Wiele się tu ostatnio działo. W Szczecinie też.

Sztuka ma zdolność łączenia ludzi, podobnie jak nasza wyspa. Pięknym tego wyrazem jest jubileuszowa wystawa 10 lat plenerów w Kamminke. Nie sposób w tym krótkim tekściku wymienić wszystkich znakomitych artystów, ale śmiało można stwierdzić, że to ludzie wyjątkowi, wrażliwi i – co dla nas najważniejsze – chcący się tą wrażliwością z nami dzielić.

Kasia Dominiak wcieliła się w postać Camille Claudel w autorskim monodramie Z innej gliny, opartym na biografii rzeźbiarki. Jak sama mówi – Myśl o jej historii wzbudzała we mnie dreszcze. Wzbudziła je również u jurorów Turnieju Jednego Aktora i zwyciężyła. Wielkie brawa dla opiekunki artystycznej Anety Kruk z O!Środka Działań Teatralnych MDK, ale największe dla samej Kasi!

Niestandardowe to było otwarcie wystawy, bo trwające aż dwa dni. To zresztą i tak krótko, gdyż można się spodziewać, że tytułowe Moje archiwum Andrzeja Ciesielskiego jest dużo, dużo bogatsze i wymagałoby znacznie dłuższej uwagi. Zobaczyliśmy wybrane prace z owej przepastnej kolekcji sztuki współczesnej, a oprócz tego performance i filmy o sztuce.

Jerzy Piosicki. Prawnik, ekonomista i… artysta. To postać nietuzinkowa, skupiająca w sobie wiele, zupełnie ze sobą niewspółgrających, talentów i pasji. Cokolwiek robi, robi dobrze. Doceniają to i miłośnicy sztuki, i czytelnicy, i… Minister Sprawiedliwości. Do 9 czerwca oglądać możemy wystawę jego ilustracji książkowych.

22.04., Galeria ART

5.05., Galeria Sztuki Współczesnej ms44

54

MAGAZYN

23.04., Zamek Książąt Pomorskich, Szczecin

12.05., Miejska Biblioteka Publiczna



kultura

REKOMENDACJE

Co się zdarzyło Kate Walker? Nowojorska prawniczka Kate Walker najpierw musiała znaleźć genialnego twórcę zabawek Hansa Voralberga. Później wspólnie wyruszyli ku mitycznej wyspie Syberia zamieszkanej przez plemię Jukoli, na której przetrwały ponoć mamuty. Wszystko to na pokładzie poruszającego się dzięki nakręcaniu sprężyny pociągu. Brzmi nieprawdopodobnie? Witajcie w świecie wykreowanym przez Benoit Sokala. Na rynku ukazała się właśnie trzecia odsłona niezwykłej przygodówki, pełnej niespiesznych zadań, w cudownej, stylizowanej na ręczną robotę oprawie graficznej. Gra w dniu premiery pełna była błędów, w tym z jednym uniemożliwiającym jej ukończenie. Na szczęście twórcy zapowiedzieli już niezbędne łatki. Jakie przygody tym razem czekają Kate Walker? Przekonajcie się sami, bo mimo wszystko warto. Syberia 3, Microïds

Film „trochę najlepszy” Absolutny rekordzista oscarowych nominacji (14 – obok Wszystko o Ewie i Titanica), przez krótką chwilę cieszył się nawet mianem najlepszego filmu. Ostatecznie otrzymał kilka innych statuetek, między innymi dla najlepszej aktorki czy za najlepszą muzykę oryginalną – co nie dziwi, wszak mowa o musicalu. La La Land Damiena Chazelle to naturalnie historia miłosna. Bezrobotny jazzman zakochuje się w początkującej aktorce. Dwoje aspirujących artystów, z niemałych rozmiarów ego i jeszcze większymi marzeniami. Może się im udać? Choć gatunek swoje najlepsze lata ma dawno za sobą, raz po raz jeszcze pojawiają się dowody na to, że Hollywood nieustannie kocha musicale miłością przeogromną. Co więcej, potrafi czerpać ze Złotej Ery to, co najlepsze, doprawiając rzecz jednocześnie szczyptą współczesności. La La Land, Damienne Chazelle, 2016 (DVD)

Kobieciarz-feminista Już sam tytuł zasługuje na oklaski. Podboje Boya – błyskotliwa gra słów, a do tego świetnie brzmiąca. A dalej jest jeszcze ciekawiej. Na odwrocie nowej (!) książki Jarka Molendy czytamy – Boy, jak przystało na libertyna, nie stronił do kobiet. Ale interesowały go jedynie kobiety nieprzeciętne. Także opisywane historie dalekie są od przeciętności. Bo jakże mogłoby być inaczej, jeśli wśród bohaterek książki znajdujemy ekscentryczną, wyzwoloną aktorkę Jadwigę Mrozowską, słynną feministkę-gorszycielkę Irenę Krzywicką czy Norweżkę Dagny Juel – muzę Muncha, Strindberga, żonę Przybyszewskiego… W podtytule pada pytanie: Tadeusz Żeleński: kobieciarz czy feminista? Wydaje się, że trzeba być kobieciarzem, żeby być feministą. W końcu kobieciarz problemy kobiet zna najlepiej. Jarosław Molenda, Podboje Boya. Tadeusz Żeleński: kobieciarz czy feminista?, 2017

56

MAGAZYN


REKOMENDACJE

kultura

Misio wstaje z martwych Arkadiusz Jakubik znany jest przede wszystkim jako „aktor Smarzowskiego”. A szkoda, bo jego twórcze działania nie mieszczą się w tej szufladce. Zmartwychwstaniemy to już trzecia płyta w dorobku zespołu Dr Misio, na czele którego stoi właśnie Jakubik. Jak sami piszą, grają solidnego rock&rolla bez przebaczenia. Nowa płyta przynosi sporą muzyczną woltę, jest nieco mniej mroku, może więc i na przebaczenie miejsce się znajdzie. Nie zmienia się natomiast – i na szczęście – warstwa liryczna. Wciąż mamy smutek, gorycz, cynizm i depresję. Plus błyskotliwe refleksje o rzeczywistości. Wszystkie autorstwa Krzysztofa Vargi i Marcina Świetlickiego. Sam Jakubik polskim Freddiem Mercurym nie jest. Lepszy z niego aktor niż wokalista. Ale to nie problem, bo śpiewa mądrze. Dr Misio, Zmartwychwstaniemy, 2017

REKLAMA


58

MAGAZYN


WARZYWNY HIT

kulinaria

Sezon

na szparagi TEKST, ZDJĘCIA I PRZEPISY KAROLINA LESZCZYŃSKA

S

zparagi to zdecydowanie mój numer 1 wśród sezonowych warzyw. Czekam na nie z wytęsknieniem cały rok i w szczycie sezonu potrafię zaja-

dać się nimi codziennie. Nigdy nie mam ich dość i zawsze ubolewam, że znikają ze straganów tak szybko. Możemy się nimi raczyć od maja do końca czerwca. Przeważnie wybieram szparagi zielone, bo ich obróbka trwa najkrócej, nie trzeba ich też obierać. Jednak wszystkie są tak samo smaczne i możemy jeszcze wybrać białe lub fioletowe. Uwielbiam klasykę, czyli szparagi w towarzystwie jajka i sosu holenderskiego, ale lubię też eksperymentować i łączyć je z owocami czy wyrazistymi przyprawami. Wśród faworytów są cytrusy, truskawki, duże ilości świeżo zmielonego czarnego pieprzu, sery kozie i owcze oraz obłędna oliwa truflowa. Te wszystkie dodatki znakomicie podkręcają smak szparagów i jeśli się na nie zdecydujecie, to z całą pewnością nie pożałujecie. A więc cieszcie się tymi niesamowitymi warzywami, póki macie jeszcze czas.

MAGAZYN

59


Omlet

ze szparagami i kozim serem Składniki (na 1 porcję) 2 duże jajka 2 łyżki jogurtu typu greckiego 1 łyżka mąki sól pieprz 6 zielonych szparagów twardy kozi ser szczypiorek oliwa truflowa

W garnku zagotować osoloną wodę. Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce i pokroić na kilkucentymetrowe kawałki. Główki odłożyć na bok. Do wrzątku wrzucić szparagi, gotować ok. 3-5 minut w zależności od ich grubości. Na 30 sekund przed końcem do garnka wrzucić główki. Szparagi odcedzić i przelać zimną wodą. W miseczce ubić trzepaczką jajka. Stale mieszając dodać jogurt i mąkę, doprawić solą i pieprzem. Na patelni rozgrzać kawałek masła, wylać masę jajeczną i smażyć omlet ok. 5 minut, aż się zetnie. Patelnię przykryć dużym talerzem, obrócić do góry dnem i upuścić omlet, następnie znów delikatnie zsunąć na patelnię i smażyć jeszcze 2 minuty z drugiej strony. Omlet podawać ze szparagami, tartym kozim serem i szczypiorkiem. Rewelacyjnie smakuje skropiony oliwą truflową z dużą ilością świeżo zmielonego pieprzu.

60

MAGAZYN


WARZYWNY HIT

kulinaria

Kremowa

zupa

z białych szparagów

Składniki (na 3 porcje) biała i jasnozielona część z 1 pora 1/2 kg białych szparagów 250 g ziemniaków 750 ml bulionu warzywnego sok z 1/2 cytryny sól pieprz Do podania: oliwa truflowa wiórki parmezanu prażony słonecznik

W średnim garnku roztopić kawałek masła. Wrzucić pora pokrojonego w talarki i smażyć ok. 5 minut, co jakiś czas mieszając. Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce i obrać obieraczką do warzyw. Pokroić na mniejsze kawałki, główki odłożyć na bok. Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę. Do garnka wrzucić warzywa, smażyć kilka minut, następnie wlać bulion i zagotować. Zupę gotować ok. 15-20 minut, aż ziemniaki zmiękną. Zmiksować blenderem ręcznym na krem. Doprawić solą, pieprzem i sokiem z cytryny. W międzyczasie ugotować główki szparagów w osobnym garnku. Zupę podawać skropioną oliwą truflową, z płatkami parmezanu, prażonym słonecznikiem i główkami szparagów.

MAGAZYN

61


kulinaria

WARZYWNY HIT

Makaron

w pomarańczowym sosie ze szparagami Składniki (na 2 porcje) 200 g dowolnego suchego makaronu 1/2 kg zielonych szparagów 200 g jogurtu typu greckiego 1 mały ząbek czosnku skórka i sok z 1/2 pomarańczy 2 łyżki oliwy sól pieprz garść wydrylowanych czarnych oliwek garść świeżych listków bazylii prażony słonecznik

W garnku zagotować osoloną wodę. Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce i pokroić na kilkucentymetrowe kawałki. Główki odłożyć na bok. Do wrzątku wrzucić szparagi, gotować ok. 3-5 minut w zależności od ich grubości. Na 30 sekund przed końcem do garnka wrzucić główki. Szparagi odcedzić i przelać zimną wodą. W międzyczasie ugotować makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu. W miseczce wymieszać jogurt z drobno posiekanym czosnkiem, skórką i sokiem pomarańczy oraz oliwą, doprawić solą i pieprzem. Sos przelać do makaronu, dodać szparagi i oliwki, wymieszać. Danie podawać z prażonym słonecznikiem, listkami bazylii i sporą ilością świeżo zmielonego czarnego pieprzu.

62

MAGAZYN


Razowa

tarta

ze szparagami

Składniki Spód: 150 g razowej mąki orkiszowej 1/2 łyżeczki soli himalajskiej 60 g zimnego oleju kokosowego (z lodówki) 1 łyżka octu z białego wina 3-4 łyżki bardzo zimnej wody Farsz: 150 g koziego twarożku 250 g jogurtu typu greckiego kilka gałązek świeżego tymianku lub 1/2 łyżeczki suszonego ok. 50 g świeżo startego parmezanu 3 jajka 1 duży ząbek czosnku drobno posiekany skórka otarta z 1/2 cytryny sól himalajska świeżo zmielony czarny pieprz 1 pęczek (500 g) zielonych szparagów

Do misy blendera z ostrzem w kształcie litery „S” wsypać mąkę z solą, dodać zimny olej kokosowy i miksować do uzyskania konsystencji mokrego piasku. Wlać ocet i wodę, miksować, aż ciasto połączy się w całość. Formę na tartę o średnicy 24 cm lub prostokątną o podobnych wymiarach wysmarować olejem kokosowym. Wylepić ją ciastem. Spód nakłuć widelcem i schłodzić w lodówce przez 30 minut. W tym czasie nagrzać piekarnik do 200 stopni i przygotować farsz. Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce i pokroić według uznania - u mnie przecięte na pół, by pasowały do podłużnej formy. Odłożyć na bok. W misce wymieszać twarożek z jogurtem, parmezanem, tymiankiem, skórką z cytryny, czosnkiem i jajkami. Doprawić solą i pieprzem. Na schłodzonym cieście rozłożyć arkusz papieru do pieczenia, obciążyć go np. suchą fasolą i wstawić do nagrzanego piekarnika na 15 minut. Następnie zdjąć obciążenie i piec jeszcze 7 minut. Ostudzić. Obniżyć temperaturę piekarnika do 180 stopni. Farsz wylać na podpieczony spód. Szparagi ułożyć na tarcie, lekko je wciskając w środek. Tartę piec 30 minut. Gdy zacznie się rumienić, przykryć wierzch folią aluminiową. Przed podaniem lekko przestudzić.

MAGAZYN

63


Ryby… Zdrowe czy szkodliwe? Często słyszymy rozmaite hasła namawiające do spożycia ryb. Dietetycy jednogłośnie zalecają spożycie 2-3 porcji tygodniowo, używając licznych argumentów dotyczących ich prozdrowotnego działania na nasz organizm. stężenie tego toksycznego środka rośnie. Najbardziej skażone są zatem ryby, które żyją długo. Znacznie mniej pierwiastka chłoną ryby małe i młodsze oraz owoce morza – ostrygi, homary, krewetki czy kalmary.

Hodowla jeszcze gorsza Skoro tak, to może warto przerzucić się na ryby hodowlane? W końcu ich nie trzeba odławiać z dna morskiego, powodując przy tym tak wielkie straty ekologiczne. Hodowla ryb w naszych czasach różni się jednak od chowu wielkoprzemysłowego ssaków tylko środowiskiem wodnym. Już choćby dlatego, że dziś konsumpcja ryb hodowlanych to około 50 procent całości, a w 1970 roku było to zaledwie 4 procenty.

Karpie i pstrągi

Niestety, nie wszyscy wiedzą, że owych zalet nie można przypisać do każdego gatunku ryb. Dlatego uważam, że należy wyraźnie określić, które ryby posiadają te „szczególne” składniki odżywcze i w związku z tym korzystnie wpływają na nasze zdrowie.

Nieszczęsna rtęć Ryby dostarczają organizmowi kwasów tłuszczowych omega-3, dobrze przyswajalnego białka i cennych mikroelementów. Jednak pod jednym warunkiem – że nie są skażone. Tymczasem środowisko naturalne na całym świecie, a szczególnie

64

MAGAZYN

morza i oceany, pełne jest rtęci. Wyniki badań coraz częściej wykazują, że rezultatem stałego przenikania związków rtęci metalu do wód morskich jest ich wchłanianie i długotrwałe kumulowanie przez ryby i inne organizmy morskie, które trafiają na nasze stoły. Warto uważać na rekina, miecznika, a nawet na makrelę.

Im młodsza, tym bezpieczniejsza Rtęć pod postacią tak zwanej metylortęci wnika do organizmu ryb przez skrzela oraz dostaje się z pokarmem. Metylortęć kumuluje się w ciele ryby, więc z wiekiem ryby

Czym różni się dzisiejszy pstrąg od tych, które kiedyś łowiło się w potokach? Warunkami życia, które muszą się przełożyć na jakość. Jak zawsze decyduje ekonomia. Żeby osiągnąć jak najniższą cenę, trzeba zredukować koszty i iść w masową produkcję. Proszę sobie wyobrazić przeciętną wannę – taką, w jakiej kiedyś trzymało się karpie przed świętami, albo w której biorą państwo kąpiel. W odpowiadającej jej objętości wodzie żyje w hodowli 27 pstrągów. Taki tłok – pomijając dobrostan zwierząt – musi odbijać się na ich zdrowiu. W tym olbrzymim nagromadzeniu pasożyty i drobnoustroje czują się znakomicie, mogą się rozmnażać i przenosić z osobnika na osobnika.

Łosoś Łosoś norweski na polskim rynku pochodzi wyłącznie z ogromnych


RYBNE DYLEMATY

ferm przemysłowych. Ryby tuczy się podobnie jak świnie, osiągają nienaturalnie szybki przyrost masy ciała dzięki skoncentrowanym paszom opartym na kukurydzy, ziarnach, odpadach drobiowych i wieprzowych, czyli składnikach, które w ich naturalnej diecie nie występują. W konsekwencji, gdyby nie odpowiednie barwniki dodawane do pasz, ich mięso byłoby nieapetycznie blade. Takie ryby zawierają o wiele mniej białka i kwasów omega-3, niż nam się wydaje…

Panga Panga – słodkowodna ryba o chudym mięsie, praktycznie niezawierająca kwasów omega 3. Jest jedną z najczęściej spożywanych ryb w Polsce – zapewne wiąże się to z brakiem swoistego rybiego smaku i zapachu, a może nawet bardziej z jej niską ceną w porównaniu do innych gatunków. Ryby te, płynąc z delty Mekongu w górę rzeki, aby złożyć ikrę, trafiają w sieci wietnamskich hodowców, którzy zamykają je w klatkach. Ryby takie żyją dosłownie jedna na drugiej – z jednego hektara wietnamskiej hodowli uzyskuje się rocznie około 100 ton pangi. Na dodatek, faszerowane są chemią – gonadotropina kosmówkowa (hormon produkowany przez ciężarne kobiety) dla celów rozrodczych oraz antybiotyki i środki bakteriobójcze dla poprawy kondycji ryby.

Flądra, dorsz i inne ryby z Bałtyku Wyniki szczegółowych badań Wojskowej Akademii Technicznej potwierdziły wieloletnie przekonanie rybaków. Ich niezbite dowody na obecność iperytu w Zatoce to pojawiające się okresowo skażone ryby, zwłaszcza węgorze, flądry. Sami rybacy biją na alarm – od końca maja 2015 roku w Bałtyku zaczęły pojawiać się dziwnie wyglądające dorsze i flądry. Są pokryte śladami po oparzeniach (prawdopodobnie żrącą substancją) i zakrwawione. Zdaniem rybaków i wędkarzy, w wodzie dzieje się coś złego. Zjawisko

wykryto na odcinku pomiędzy Władysławowem a Jastarnią.

Jeść czy nie jeść? Jak to więc jest z tymi rybami? Czy warto poddać się modzie na korzystanie z tego, co daje nam morze? Dieta bogata w ryby może rzeczywiście przynieść zarówno korzyści dla naszego zdrowia, jak i szkodzić. Wszystko zależy od tego, jakie ryby lądują na naszym talerzu i ile ich jemy. Ryby to niewątpliwie bogate źródło korzystnych dla naszego organizmu składników. Ich niedobór w diecie sprzyja miażdżycy naczyń, chorobom serca, udarom mózgu, niewydolności nerek i schorzeniom stawów. A zatem zagrożenia ze strony szkodliwych substancji to jedno. A zdrowie płynące z włączenia ryb w naszą dietę – to drugie.

Rozsądne wybory Dla osób o podwyższonym ryzyku chorób serca, ludzi w starszym wieku, a także kobiet po menopauzie korzyści z diety bogatej w ryby znacznie przewyższają związane z nią ryzyko. W przypadku tych grup osób jedzenie dużych ilości ryb o niskiej zawartości rtęci i innych chemikaliów pomoże zmniejszyć narażenie organizmu na szkodliwe działanie tego pierwiastka. Jeśli więc będziemy wybierali odpowiednie rodzaje ryb oraz dobierali właściwe ich ilości, nie powinniśmy obawiać się zagrożenia. Lekarze i dietetycy zalecają zjadanie co najmniej dwóch dań rybnych tygodniowo, ale powinny to być różne ryby. Pamiętajmy przy tym o ograniczaniu spożywania tych ryb, o których wiadomo, że zawierają szkodliwe substancje.

kulinaria

Mieszkając nad polskim morzem, nie raz spotykałem się z różnymi paradoksami dotyczącymi właśnie tego tematu. Turyści przybywający nad nasze wybrzeże, są święcie przekonani że właśnie tu zjedzą świeżą i zdrową rybkę. Zamawiają różne ryby, „mlaskają” i cieszą się, że „prosto z morza”… Drodzy turyści, prawda wygląda nieco inaczej, Halibut, karmazyn, makrela, rekin, miecznik, dorada czy tuńczyk – to nie są ryby żyjące w Bałtyku! Więc niby jak to świeże ryby? Ewentualnie świeżo odmrożone! Dorsz bałtycki – pamiętajcie, że okres wakacyjny to okres zakazu połowu dorsza! Więc jakim cudem serwuje się świeżego dorsza w tym okresie? Na zakończenie pozostawiam więc Wam do rozważenia troszkę zmodyfikowaną frazę: „Jeść? Czy nie jeść? Oto jest pytanie!” Życzę smacznego!

„Świeża” rybka Niestety, skazani jesteśmy na uczciwość zarówno rybaków, hodowców jak i handlowców – tak naprawdę wszystko zależy od ich sumienia i chęci zysku! Bardzo ważną rolę pełni tu uświadomienie społeczeństwa, że świeża rybka – nie zawsze określa świeżą czy zdrową rybę.

Krzysztof Wierzba

Manager gastronomii i szef kuchni Hotel & SPA „Trzy Wyspy” Cieszkowskiego 1, Świnoujście

MAGAZYN

65


Dla smakosza i gastronoma Pomorze Zachodnie to region, w którym funkcjonuje niespełna tysiąc placówek gastronomicznych zatrudniających więcej niż dziewięciu pracowników. To setki szkół i instytucji potrzebujących stałego wsparcia i dostaw produktów oraz urządzeń gastronomicznych. 66

MAGAZYN


TARGI GASTRONOMICZNE W SZCZECINIE

Mało kto zdaje sobie sprawę, że jakość tego, co jemy w lokalach gastronomicznych to składowa trzech elementów. Dobrych produktów, dobrych kucharzy i dobrego sprzętu. Firma Gastro Tarniowy dostarczająca rozwiązania dla profesjonalnej gastronomii wspiera rozwój branży w regionie, organizując największe w regionie Szczecińskie Targi Gastronomiczne. – Odwiedzający targi poznają najnowocześniejsze rozwiązania technologiczne, będą mogli uczestniczyć w licznych pokazach i demonstracjach – opowiada nam Jakub Tarniowy, właściciel firmy. – Podczas pierwszego dnia targów na scenie odbędzie się historyczny pojedynek profesjonalnych kucharzy o zaszczytny puchar Zachodniopomorskiego Kucharza Roku. Szefowie kuchni z całego województwa będą walczyć między sobą o tytuł mistrza regionu wraz ze swoimi zespołami. To będzie prawdziwa uczta smaków, zapachów i emocji – dodaje.

Razem łatwiej Świadomość konsumentów stale wzrasta. Coraz więcej Polaków ma dostęp do dobrych produktów i usług gastronomicznych, a to niesie za sobą potrzebę doskonalenia się w szeroko rozumianej branży HORECA (wspólne określenie dla sektorów – hotelarskiego i gastronomicznego). Rynek staje się coraz bardziej wymagający wobec kucharzy i gastronomów. To natomiast niesie za są stałą potrzebę uzupełniania lub modernizacji swojej bazy urządzeń i sprzętów. Pojawiają się lepsze rozwiązania i tańsze w eksploatacji narzędzia gastronomiczne. – W gastronomii liczy się oszczędność czasu i energii oraz możliwość długotrwałego przechowywania żywności w taki sposób, by pozostawała świeża. To główne powody, dla których goście chętnie deklarują uczestnictwo w naszych targach. Wiemy, że szukają takich rozwiązań w nowościach branżowych – komentuje Jakub Tarniowy. Potencjał wydarzenia dostrzegła firma Iglotex, która jest jednym

z czołowych dostawców żywności dla gastronomii i postanowiła zostać głównym partnerem targów. – Bardzo cieszymy się, że Iglotex obdarzył nas zaufaniem. Wiemy, że razem będzie nam o wiele łatwiej przygotować targi na bardzo wysokim poziomie, zarówno pod względem obsługi wystawców, jak i wygody zwiedzania oraz liczby atrakcji dla odwiedzających – dodaje pan Jakub.

Kucharze w akcji Organizatorzy szacują obecność nawet 5 tysięcy odwiedzających. W pierwszy dzień targów z pewnością nie zabraknie także amatorów dobrej kuchni, którzy zechcą śledzić przebieg konkursu na Zachodniopomorskiego Kucharza Roku. To jedna z niewielu okazji do obserwowania zmagań profesjonalnych kucharzy w akcji. Wszystko pod okiem bardzo wymagającego jury, którego przewodniczącą została Iwona Niemczewska, jeden z najbardziej utalentowanych szefów kuchni w Polsce. W składzie zasiądą kulinarne sławy ogólnopolskiego formatu, w tym Mariusz Siwak (szef kuchni i znany uczestnik programu kulinarnego Top Chef), Andrzej Jakomulski, Joanna Ochniak oraz Jarosław Walczyk (Prezes Fundacji Klubu Szefów Kuchni). Zwycięzca konkursu otrzyma tytuł Zachodniopomorskiego Kucharza Roku. Tytułem będzie mógł honorować się przez rok, ponieważ organizatorzy już zapowiadają, że chcą by wydarzenie miało charakter cykliczny. Wydarzenie spotkało się również z zainteresowaniem władz regionu. Patronatem Honorowym zarówno targi, jak i konkurs objął Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz. Konkurs wspierają także przedsiębiorstwa branżowe. Sprzęt potrzebny kucharzom do przygotowania potraw konkursowych dostarczyła firma RM Gastro, a produkty regionalne, w tym świeże pstrągi, Gospodarstwo Rybackie Zielenica. – To dla nas bardzo ważne, że zarówno targi, jak i konkurs chcą wspierać firmy bran-

wydarzenia

żowe. To znak, że idziemy w dobrym kierunku – mówi Jakub Tarniowy.

Kopalnia wiedzy Targi gastronomiczne to doskonała okazja do nawiązania relacji biznesowych, ale także szansa na poznanie branży tym, którzy marzą o własnej gastronomii. Wśród wystawców znajdują się przedstawiciele czołowych marek urządzeń i dostawcy produktów spożywczych. Na tego typu targach obsługę stoisk stanowią najczęściej profesjonalni kucharze oraz eksperci techniczni. –Rozmowa z nimi dostarcza popartej doświadczeniem wiedzy na temat funkcjonowania kuchni profesjonalnej – podsumowuje organizator targów i właściciel firmy Gastro Tarniowy.

Dobrze ulokowane pieniądze Na temat gastronomii krąży wiele mitów, ale jedno jest pewne – prowadzenie własnej restauracji czy jadłodajni to ogromne wyzwanie i bardzo trudna praca. Wiele zależy od przemyślanych zakupów sprzętu i od doboru dostawców żywności. Choć wydatki na te cele zwykle przerażają nowicjuszy, to dobrze ulokowane pieniądze mogą być bardzo opłacalną inwestycją. Targi gastronomiczne to okazja, by poznać branżę od podszewki. Przekrój wystawców pozwoli odwiedzającym poznać i zaopatrzyć się w produkty na każdym etapie prowadzenia gastronomii. W dwa dni targowe wielu producentów zaoferuje swoim klientom bardzo atrakcyjne rabaty. Okazyjne ceny będą obejmowały cały asortyment prezentowany na targach. W imieniu organizatorów, jak i swoim, zapraszamy do udziału w wydarzeniu wszystkich smakoszy, właścicieli gastronomii, a także osoby związane z profesjonalnym gotowaniem.

Targi Gastronomiczne

26-27 maja, Szczecin, Hala Azoty Arena

Kontakt z organizatorem: Gastro-Tarniowy: +48 91 831 55 26

MAGAZYN

67


sną. Kładę na to czy plaster wędliny, czy sera i zawsze jakieś warzywa. Pomidor, sałata. Trenuję w południe co drugi dzień i raczej nie jem od razu po treningu. Obiad około 14.00-15.00, w pobliskiej stołówce. Bardzo lubię zupy. I standardowe drugie danie. Jakieś ziemniaki albo kasza, mięso lub ryba, surówki. Czasami dania bezmięsne. Generalnie mięsa jem mało, 10 dag wędlin starcza mi na tydzień. Kolację zjadam około 20.00. Też najczęściej kanapki. Z jajkiem, z pasztetem, pomidorem, papryką. I zawsze wieczorem zjadam ząbek czosnku. Myślę, że to on trzyma mnie w takiej formie.

R.: Dojadasz w międzyczasie? A.W.: Gdy czuję, że muszę coś zjeść

Posiłek z mistrzem

Im cieplej, tym więcej w parku, na plaży, na ulicach osób „przemieszczających się biegiem”. Niektórzy z nich biegają sporadycznie, niektórzy systematycznie, ale w komfortowym tempie. Inni totalnie się uzależnili, konsultują z trenerami treningi, szukają sposobu na życiówkę nie tylko na treningach, ale i w wyszukanych sposobach odżywiania.

Dla wszystkich powyżej wymienionych zapis rozmowy o codziennych posiłkach z Andrzejem Wyganowskim, 72-letnim trenerem biegania i nadal aktywnym biegaczem. W zeszłym roku ukończył swój 80. maraton z czasem 4:13:11. 30 lat temu podobny dystans pokonał w 2:38:16.

68

MAGAZYN

Równoważnia: Co je siedemdziesięciolatek, który przebiega półmaraton w 1:48? Andrzej Wyganowski: Nic szczególnego. Wstaję ok. 8.00, idę po świeże bułeczki. Jem na śniadanie zazwyczaj jedną ciemną (albo grahamkę, albo z ziarnami, albo dyniową) i jedną ja-

między posiłkami, jem jabłko, albo ewentualnie inny owoc. Jabłka to podstawa. Banany rzadziej. Czasem drożdżówkę. Coś słodkiego to najczęściej około 17.00. Ale nie za dużo oczywiście. Tabliczkę ciemnej czekolady zjadam w tydzień. Lubię też zjeść bułkę z czymś słodkim – miodem czy dżemem i do tego serek grani lub jogurt owocowy. Nabiał bardzo chwalę i bardzo lubię. Mleko jedynie mi nie służy. Ale to z wiekiem normalne. Jeśli ktoś może, to bardzo polecam owsiankę. I zieloną herbatę bardzo lubię.

R.: Jesz inaczej niż na przykład 30 lat temu? A.W.: Trochę tak, ale to nie wynika ze świadomie wnoszonych zmian, ale z tego, że 30 lat temu wybór produktów spożywczych był raczej skąpy. W sprzedaży był jeden jogurt, dwa rodzaje sera… Pamiętam, jak kiedyś z zawodów w Berlinie przywiozłem napoje w kartonie, Marsy, Snickersy, banany. To było coś niesamowitego. Te banany trzymałem w lodówce, żeby pokazywać znajomym.

R.: A jak dawałeś sobie radę z jedze-


JAK JEŚĆ, BY BIEGAĆ

niem podczas długich startów? Nie było izotoników, żeli energetycznych. A.W.: Tak samo jak teraz (śmiech). Nie jem takich rzeczy. Po prostu nie umiem jeść podczas biegu. Maraton czy nie maraton, nie jem i bardzo mało piję. Na ostatnim PZU Półmaratonie napiłem się dwa razy po około 50 ml. Po takim wysiłku jak maraton zresztą długo nie mogę jeść. Jak start jest o 9.00-10.00, to po biegu jem dopiero około 17.00. Wcześniej po prostu nie mogę. Z suplementów jem systematycznie Geriawit. A gdy jestem trochę podziębiony – Rutinoscorbin. Przed startami zawsze Guaranę. Ma takie samo działanie jak kofeina, ale wolniej się rozkłada. Dłużej działa i nie tak gwałtownie. Oczywiście tylko przed startami. Jedzenie na co dzień sprawiłoby, że organizm się przyzwy-

czai i nie będzie to dla niego impuls.

R.: Może coś własnej produkcji? Sok z buraków? Izotoniki? A.W.: Soku z buraków próbowałem, ale nie daję rady go pić. Inne soki naturalne piję czasami. Zdarza mi się też zrobić izotonik z wody, miodu, cytryny i soli.

R.: Stosujesz jakąś szczególną dietę przed zawodami? A.W.: Nie. Normalnie dostarczam z węglowodanów około 70% energii, więc nie ma czego zmieniać przed zawodami. Niektórzy moi koledzy stosują dietę polegającą na tym, że 7 dni przed zawodami je się głównie białko, żeby pozbyć się zapasów glikogenu. A od środy (zakładając, że start jest w niedzielę) jemy głównie węglowodany, aby organizm po „poście” zmagazynował szczególnie dużą liczbę węglowodanów. Ale mi

dieta

to bardziej rozstraja organizm niż pomaga. O ile tak można poprawić wynik? Jak ktoś biega połówkę w 1:10 i może poprawić na 1:09, to może to ma sens. Ale jak ktoś biega maraton w 3:30 i chce się poprawić na 3:29 to warto? Lepiej mądrze trenować.

R.: A można zapytać Cię o wagę? A.W.: 64 -65 kg przy 182 cm wzrostu. R.: Masz jakieś rady dla świeżo upieczonych biegaczy? A.W.: Nie startujcie w maratonach po kilku miesiącach biegania. Można sobie tak zrobić więcej szkody niż pożytku. Start po 2-3 latach treningów – to zdrowy okres.

Renata Kasica, Dietetyk,

autorka bloga rownowaznia.pl

REKLAMA


Rudy cwaniak

Ciekawski maluch

Powiem wam, że lisy – a przede wszystkim te żyjące w lesie – fotografuje się niełatwo. A że jestem z tych, co wolą chodzić z aparatem niż siedzieć, to przy spotkaniu zwierzaka na zrobienie zdjęcia mam zazwyczaj kilka sekund. TEKST I ZDJĘCIA ARTUR KUBASIK

Inaczej było z młodymi liskami, które pierwszy raz spotkałem latem dwa lata temu. Myślę, że miały coś ponad 1,5 miesiąca i zaczynały uczyć się samodzielności i polowania. Mieszkały ze swoją lisią mamą tuż przy granicy Wolińskiego Parku Narodowego. Matka większość czasu spędzała na polowaniu, toteż maluchy często zostawały same, co trochę pomagało w robieniu zdjęć. Oczywiście robiłem wszystko, żeby im nie przeszkadzać. Musiałem być niewidzialny, więc odległość od ich

70

MAGAZYN

nory zachowywałem sporą. Niejednokrotnie, z ciekawością walczącą ze strachem spoglądały w moją stronę, zastanawiając się pewnie, czym jest ten dwunożny dziwny stwór… Lisy zasadniczo polowania prowadzą nocą, ale zdarza się, że na żer wychodzą za dnia. Potrafią usłyszeć pisk myszy z odległości stu metrów! Ostatni raz widziałem je we wrześniu. Nauczyły się polować – w miejscu ich pobytu znajdowałem szczątki małych ptaków czy gryzoni. Niedługo później nie było po nich śladu. Wierzę, że jak to lisy, każde poszło w swoją stronę, rozpoczynając dorosłe życie na własną łapę.

Mój znajomy – który na lisach się zna – opowiadał mi kiedyś o lisie leżącym z wywieszonym językiem i… udającym martwego. A wszystko po to, by w podstępny wszak i moralnie wątpliwy sposób zdobyć pożywienie. Pod sam pysk pozornie martwego zwierzaka podejdzie niejedna niespodziewająca się zagrożenia przyszła ofiara. Może stąd też powiedzenie „cwany jak lis”?

Więcej zdjęć: facebook.pl/obrazkizlasu


O LISACH

Młode liski

natura

Po nocy spędzonej na polowaniu chce się zapewne spać

Zimą lisy muszą pokonywać duże odległości w poszukiwaniu pożywienia

Gdy spotkam w lesie lisa, na zrobienie zdjęcia mam kilka sekund

Lisie łowy

MAGAZYN

71


Z TT-Line na Majorkę Północy Po wielu latach braku bezpośredniego połączenia z duńską wyspą Bornholm tego lata będzie można już skorzystać z bezpośrednich rejsów ze Świnoujścia do Rønne, największego portu na Bornholmie. granitowymi klifami. Południe zaś to wybrzeże płaskie, wyrównane, z wstęgami rozległych plaż, gdzie znajdziemy najdrobniejszy nad Bałtykiem piasek, wykorzystywany niegdyś do napełniania klepsydr. Są namiastki wybrzeża szkierowego, są rozpadliny przypominające znane z Wysp Owczych szczeliny gjógv, znajdziemy tu jeziora polodowcowe, mutony, moreny czołowe. Brakuje tylko fiordów. Jest za to własny, tu znaleziony i nieznany poza wyspą dinozaur.

Raj dla rowerzystów

Od 24 czerwca do 2 września w każdą sobotę będzie można popłynąć na Majorkę Północy promem Nils Dacke operowanym przez TT Line.

Granica Europy Mało jest miejsc na Północy, które na niewielkiej powierzchni (588 km2) posiadają tak zróżnicowane warunki geologiczne. Dość powiedzieć, że przez Bornholm przebiega geologiczna granica Europy. Co więcej – można na niej… stanąć. W pobliżu znajdziemy najdalej na południe wysunięte skały Skandynawii – właśnie tam kończy geologiczna Północ. Obie atrakcje znajdują się na terenie przylegającym do centrum przyrodniczego NaturBornholm w Aakirkeby.

72

MAGAZYN

Kraina rozmaitości Zróżnicowanie geologiczne przełożyło się na ukształtowanie powierzchni: północ wyspy jest pagórkowata, z dynamiczną linią brzegową, zwieńczoną sięgającymi 80 metrów wysokości

Bornholm popularność w Polsce zdobył nie dzięki klifom czy prehistorycznym gadom, ale imponującej sieci szlaków rowerowych. Gdy w latach 90. nad Wisłą dopiero zaczęło się mówić o budowie rowerowej infrastruktury, na Bornholmie, który można objechać rowerem w ciągu jednego dnia, istniało już blisko 250 kilometrów rowerowych tras (cykelvej). Wiele z nich poprowadzono dawnymi torowiskami zlikwidowanej w końcu lat 60. bornholmskiej wąskotorówki – DBJ. Słowem, urlop


BORNHOLM

turystyka

napitki są jednym z fundamentów hygge: duńskiego terminu oznaczającego smakowanie życia, cieszenie się nim – najlepiej w dobrym towarzystwie.

Samochód z kajakiem

bez roweru – własnego lub wypożyczonego (około 60 DKK / dzień) – po prostu odbyć się nie może.

Rodzinny wypoczynek Bornholm to familijna wyspa. Na rodzinny, aktywny wypoczynek decyduje się co roku około 600 tysięcy turystów – głównie z Danii i Niemiec. Kluczowe są oczywiście wspaniałe plaże – zwłaszcza te na południu, w okolicy Dueodde. Ultradrobny piasek, zaskakująco czysta woda o turkusowym odcieniu, wydmy, wśród których można znaleźć swój azyl i ciepły, łagodny klimat – nic dziwnego, że wyspa zyskała miano Majorki Północy.

Polskie bizony Nawet jeśli pogoda spłata figla, o co nad Bałtykiem przecież nietrudno, na Bornholmie nie sposób się nudzić. Można wędrować szlakiem czterech średniowiecznych kościołów rotundowych – wizytówek wyspy, odwiedzić ruiny zamku Hammershus, interaktywne centrum przyrodnicze NaturBornholm, placówki muzealne wchodzące w skład Bornholms Museum – zwłaszcza tę w Rønne, z wystawami poświęconymi ucieczkom z PRL i sowieckiej okupacji wyspy. Frajdy dostarczą pokazy sokolnictwa, rodzinne poszukiwanie skamieniałości albo podglądanie… polskich bizonów rezydujących na wydzielonym obszarze Lasu Almindingen. W pobliżu Svaneke działa park rozrywki Joboland, w Østerlars jest Centrum Średniowiecza, a w Nexø – tropikarium z ponad 30

gatunkami egzotycznych motyli. To jedynie wycinek tego, czym wyspiarze starają się przyciągnąć turystyczne rodziny.

Bornholmery – kulinarna atrakcja Śledź wędzony na na olchowym drewnie to drugi – obok rowerowej przejażdżki – punkt „jazdy obowiązkowej” każdego turysty. Na przełomie XIX i XX wieku bornholmery były jednym z głównych artykułów eksportowych, a dziś są znakiem rozpoznawczym wyspy. Podobnie jak charakterystyczne kominy wędzarni, które przetrwały w nadmorskich osadach. Bornholmera można skosztować w różnych kombinacjach w jednej z kilku tradycyjnych wędzarń (røgeri) – np. w Snogebæk, Svaneke czy Allinge, ale jeszcze lepiej kupić ryby na wynos. Obowiązkowo zawinięte w Bornholms Tidende (główna miejscowa gazeta) i posypane gruboziarnistą solą. W połączeniu z piwem czy lubianym przez Duńczków sznapsem, bornholmery uświetnią każdą wieczerzę.

Smakowanie życia Wędzone śledzie to tylko początek długiej listy. Ręcznie wyrabiane cukierki, czekolada, morwowe i figowe dżemy (figi rosną tu w wielu miejscach), znakomite piwo kraftowe z browaru w Svaneke, specjały z lukrecji, ekolody o niespotykanych smakach, wino z Pederskeru, musztardy o zaskakujących nutach smakowych czy równie egzotyczne wariacje z udziałem kiełbasy… Te i inne miejscowe smakołyki czy

W sezonie 2017 turystów z Polski będzie woził na Bornholm 180metrowy prom Nils Dacke. To jednostka typu ro-pax, która na co dzień obsługuje linię Świnoujście – Trelleborg. Nils Dacke może wziąć na pokład 360 pasażerów i 370 samochodów osobowych. Z uwagi na tak dużą pojemność pokładu TTLine wprowadziło ofertę na przewóz samochodów bez limitu ich długości, czyli samochód z przyczepką, kajakiem, rowerami – w jednej, doskonałej cenie.

Z Katowic na Bornholm Co ważne, godziny wypłynięć ze Świnoujścia sprzyjają zmotoryzowanym turystom, podróżującym z głębi kraju. Ponieważ sobotni prom wyrusza ze Świnoujścia o godzinie 17.00, jest wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć tu z Warszawy, Katowic czy Wrocławia. Rejs trwa pięć godzin – Nils Dacke będzie zawijał do Rønne o 22.00. W drogę powrotną wyruszy także w sobotę, o 23.30, przybywając do Świnoujścia w niedzielę o 06.00. To rozwiązanie jest o tyle dobre, że sobotę można w pełni wykorzystać na zwiedzanie Bornholmu, natomiast po rannym zawinięciu do Świnoujścia wyruszyć ze sporym zapasem czasowym w drogę powrotną. Zatem, do zobaczenia na Bornholmie!

Rejsy w soboty:

24.06, 01.07, 08.07, 15.07, 22.07, 29.07, 05.08, 12.08, 19.08, 26.08, 02.09

Rezerwacje:

Telefon: +48 91 326 35 15 e-mail: pax.pl@ttline.com

www.ttline.com

MAGAZYN

73


region

REGATY NA BORNHOLMIE

i puchary już czekają. Swój udział w imprezie zadeklarowało do tej pory 21 jachtów z Danii, Polski, Niemiec i Holandii. Gośćmi specjalnymi będą żaglowce Kapitan Borchard i Zawisza Czarny.

Żeglarskie święto U DUŃCZYKÓW Już tylko miesiąc pozostał do rozpoczęcia Offshore Race Week Bornholm nowych regat, których organizatorami są firma BORNPOL, Jacht Klub Nexø, Port Nexø oraz Stowarzyszenie Kulturalne SILO 2.

i składać się będą z dwóch osobnych wyścigów.

Regaty zaplanowane są w czasie czerwcowego długiego weekendu

Suma zdobytych w nich punktów wyłoni zwycięzcę regat. Medale

REKLAMA

Pierwszy odbędzie się na trasie dookoła Bornholmu. Drugi – to trasa dookoła archipelagu Ertholm.

Na ich pokładach w ramach dni portu Nexø odbędą się koncerty szantowe. Wystąpią Waldemar Mieczkowski oraz Grzegorz Tyszkiewicz. Będzie można zwiedzić stację ratownictwa SAR oraz zobaczyć najnowsza łódź ratowniczą SA w akcji. W czasie imprezy trwać będą również warsztaty takielarskie prowadzone przez Marcina Oględzkiego. Udział w regatach na Bornholmie to idealny plan na czerwcowy weekend – zapraszamy! Więcej informacji na stronie

www.orwbornholm.com



Hochsztaplerzy

nad Świną

TEKST JÓZEF PLUCIŃSKI

Truizmem niemal jest stwierdzenie, że w sezonie letnim do miejsc takich, jak Świnoujście poza ludźmi spragnionymi morza, słońca i wypoczynku, ściągają od dawien dawna również zastępy amatorów łatwiejszego grosza. Efekty tego opisują kroniki kryminalne lokalnych pism, wymieniając kradzieże, wyłudzenia, wreszcie coraz częstsze, bandyckie rozboje. Ze smutkiem stwierdzić należy, że i ta dziedzina życia, jak chyba wszystko wokół nas, ulega niestety brutalizacji. Zabrzmi to może nieładnie, ale z pewnym sentymentem

76

MAGAZYN

wspomina się niektóre kryminałki sprzed kilku czy kilkunastu lat. W pamięci długoletnich mieszkańców, a także w aktach miejscowego sądu, wiele takowych historii z pewnością się zachowało.

Komu bilet na prom? Wspomnieć można w tym miejscu

pomysłowego „spryciulę”, który swego czasu przybywającym do Świnoujścia letnikom już na dworcu oferował bilety przejazdowe na promy, po jedyne 2 złote dla dorosłych i po złotówce dla dzieci. Było to naprawdę dawno, w czasach kiedy to za 2 złote (przed wymianą pieniędzy) kupić można było


HISTORYJKI KRYMINALNE

stare świnoujście

ciastko tortowe, a za 3 – paczkę najtańszych, a krzepkich papierosów Sport. Całkiem natomiast świeżej daty są pomysły sprzedawania po 5 euro niemieckim turystom biletów wjazdu na promy. Kontynuują również dzieło dawnych drobnych kombinatorów sprzedawcy bezpłatnych, rodem z Centrum Informacji Turystycznej, planów Świnoujścia, działający w okolicy Placu Słowiańskiego czy Placu Rybaka. Tam też, jeszcze kilka lat temu, działał dżentelmen oferujący Niemcom bezcenne jakoby monety z czasów późnego Gomółki czy wczesnego Gierka. A jakie okazje dała drobnym „przewałowcom” przed kilku laty, w kontaktach z niemieckimi turystami, nasza wymiana pieniędzy!

Od brzegu do brzegu Z wcześniejszych, jeszcze 50. lat, gdy wyjazd za granicę był trudny niewyobrażalnie, odnotowano swoisty majstersztyk szalbierstwa i naiwności. Oto młode dziewczę z głębi kraju umyśliło sobie odbycie zamorskiej podróży do Szwecji, z pomocą miejscowych wilków morskich stanowiących załogę jednego z promów. Rzeczonych matrosów cechowało to, że lubili wypić i to nie mleczko, a dla zdobycia niezbędnych do tego środków wykazywali wiele polotu. Krótko mówiąc, owa dama, przez dłuższy czas ukryta pod pokładem parowego promu, odbywała długą podróż od brzegu do brzegu Świny, przekonywana, że upragniony szwedzki brzeg jest tuż, tuż. Ponieważ jednak podróżniczka za usługę tę musiała słono zapłacić, sąd nie dopatrzył się w tym czynie tylko niewinnego żartu i odpowiednie do tej okoliczności paragrafy znalazł. Ciekawa świata dama też poniosła karę za próbę nielegalnego przekroczenia granicy, co wówczas było grzechem bardzo ciężkim.

Łowcy naiwnych Od napływu „niebieskich ptaków”

Całkiem natomiast świeżej daty są pomysły sprzedawania po 5 euro niemieckim turystom biletów wjazdu na promy nie było Świnoujście wolne także w odległej przeszłości, szczególnie gdy przed 190 laty uzyskało status kąpieliska morskiego. By miano to uzyskać, należało posiadać na plaży odpowiednie pawilony kąpielowe, łazienki i wreszcie tzw. Dom Towarzystwa. Był on usytuowany w rejonie obecnego szpitala przy ulicy Jana z Kolna i pełnił funkcje restauracji, miejsca spotkań i rozrywki, w tym także kasyna gry. Nowo powstałe kąpielisko miało ożywić mizerną gospodarkę miasta, ale postępowało to bardzo powoli. W sezonie 1827 roku bawiło tu zaledwie 1200 gości, głównie berlińczyków. Ci

jak na stołecznych gości przystało, nie szczędzili od początku narzekań na brak świeżych owoców, warzyw i białego chleba. W tym to właśnie czasie ściągali tu, choć nie bez pewnych trudności, pierwsi łowcy naiwnych…

Nieskazitelnie błękitny frak Ówczesne przepisy meldunkowoporządkowe były w Prusach nader rygorystyczne. Ze względów natury politycznej obywatele Prus, nie mówiąc już o przyjezdnych, nie mogli się wówczas poruszać bez paszportów, skrupulatnie sprawdzanych przez żandarmów. Utrudniało to naturalnie życie nie tylko przeciwnikom politycznym, ale także ludziom traktującym uczciwość i prawo nieco ulgowo. Sprzyjało im natomiast żółwie tempo poczty oraz brak kontaktów między jednostkami żandarmerii i policji na terenie państwa. Umożliwiało to wielomiesięczną nieraz, bezkarną działalność kombinatorów i szulerów. Ci ostatni znajdowali znakomite pole do popisu

MAGAZYN

77


stare świnoujście

HISTORYJKI KRYMINALNE

we wspomnianym kasynie gry, gdzie zabawiano się w wista, faraona, później też w pokera i ruletkę. Jak opisywał związany ze Świnoujściem, znakomity niemiecki pisarz Theodor Fontana, już w 1830 roku stałym bywalcem kasyna był starszy, siwowłosy major, odziany w nieskazitelnie błękitny frak ze złotymi guzikami. Ów dżentelmen noszący arystokratyczne nazwisko, z wielką wprawą uwalniał „tak chrześcijan, jak i starozakonnych” z ogromnych nieraz sum. Gdy zaś miejscowy policmajster przejawiać zaczął zainteresowanie „majorem”, ten zniknął tak samo tajemniczo, jak się pojawił. Okazało się, iż był to znany w niemieckich i angielskich „badach”, szuler rodem z Czech.

Baron i „baron” W sezonie 1845 roku duszą kuracyjnego towarzystwa był zamieszkały w hotelu Trzy Korony (późniejszy Dom Rybaka) młody baron von Mitzlaff. Wkrótce po przybyciu stał się

78

MAGAZYN

Ponoć sporo grosza zostawiła tu nawet piękna tancerka Mata Hari, autorka wielu salonowych skandali i szpieg w jednej osobie on również ulubionym towarzyszem zabaw księcia krwi von Reutz i jego adiutanta, hulaki i bawidamka, barona von Seckendorf. Mając parawan z takich kompanów, rzekomy von Mitzlaff na lewo i na prawo zaciągał pożyczki, nieraz bardzo poważne, bez żadnych naturalnie skryptów dłużnych czy weksli. W tych sferach towarzyskich o takich drobiazgach nie uchodziło wspominać. Pewnego dnia „baron” zniknął, zapominając o wierzytelnościach. Kilka dni potem w tym samym hotelu pojawił się autentyczny baron von Mitzlaff, który z trudem odpierał ataki wierzycieli

rzekomego barona i dochodzenia miejscowej policji. Wyjechał on parę dni po przyjeździe, bardzo źle wspominając Świnoujście. Posługujący się jego nazwiskiem hochsztapler brylował jeszcze czas jakiś w wyższych sferach towarzyskich Berlina i Hamburga, z podobnym skutkiem. W grudniu tego roku został aresztowany w Paryżu. Ów zdolny młodzian okazał się być pomocnikiem subiekta z Berlina, o całkiem niearystokratycznym nazwisku, Maner.

Akselbanty i ordery Oczywiście nie obyło się bez Polaków. Po upadku powstania listopadowego wielkie gromady jego uczestników – polskich oficerów i żołnierzy – udało się na emigrację, w większości do Francji. Wojaków tych, jako przedstawicieli walczącego i ujarzmionego narodu, witano w państwach niemieckich z wszelkimi honorami. Z czasem jednak, jak to jest zawsze, pojawiać się jęli też inni „bohaterowie”, kombinatorzy żerujący na popularności powstań-


HISTORYJKI KRYMINALNE

ców. W pamięci bywalców świnoujskiego kąpieliska trwale, acz niezbyt chlubnie, zapisał się niejaki hrabia von Dumkiewicz, uchodzący w towarzystwie za polskiego arystokratę, naturalnie bohaterskiego oficera powstania. Objawił się on tu w początkach sezonu 1833 roku i stał się wkrótce ozdobą wszystkich salonów. Odziany zawsze w bardzo zdobny akselbantami i orderami mundur, przy szabli, szastał nasz rodak (?) najchętniej nie swoimi pieniędzmi i czynił nieprawdopodobne spustoszenie wśród nadobnej płci. Wbrew popularnemu porzekadłu miał on wyjątkowe szczęście w kartach i… uzyskiwaniu pożyczek. Gdy zaś, jak to pisali współcześni, każdego wypompował i wszystkie damy oczarował, bez pożegnania, pewnego ranka, na pokładzie parowca udał się do Kopenhagi. Pozostały po nim, jak to dosadnie stwierdzano: brudne koszule, rozdeptane buty i długi. Dal-

stare świnoujście

sze losy naszego bohatera niestety nie są znane.

wych skandali i szpieg w jednej osobie.

Sama Mata Hari!

Okres po I wojnie światowej, szczególnie czas wielkiej inflacji i kryzysu ekonomicznego, jak żaden inny sprzyjał rozwojowi hazardu i instytucji określanych obecnie eleganckim mianem „agencji towarzyskich”. Ściągali tu też, jak przysłowiowe pszczółki do miodu, wszelakiego autoramentu amatorzy łatwego zarobku. We znaki co bogatszym gościom i miejscowej policji przez czas dłuższy w latach 1926-28 dawała się szajka szulerów karcianych. Trudna do zdemaskowania, ponieważ żaden niemal z „oskubanych” gości nie przyznawał się do przegranej.

W latach późniejszych, gdy Świnoujście robiło już karierę „wanny kąpielowej Berlina” i modnego, europejskiego kurortu, wszelkiej maści kombinatorzy rodem głównie z Berlina zbierali tu także obfite żniwa. Wobec wprowadzonego w XIX wieku zakazu uprawiania gier hazardowych w kąpieliskach rozpowszechniły się wówczas nielegalne kasyna, organizowane na bardzo wysokim poziomie. Wirującej, nielegalnej ruletce towarzyszył szampan, kawior i dyskretna obsługa kredytowa. Wstęp do podobnego przybytku kosztował tyle, ile miesięczna gaża pokojówki. Oczywiście poza właścicielami owych kasyn z wygraną nie wychodził nikt. Ponoć sporo grosza zostawiła tu nawet piękna tancerka Mata Hari, autorka wielu salono-

Tymczasem, życzę wszystkim czytelnikom jak najwięcej słoneczka i jak najmniej przygód z „kanciarzami”. W końcu nigdy nie wiadomo, kogo na swej drodze spotkać można… REKLAMA


Pierwszy

dzień maja Pochody pierwszomajowe… Dziś już nie tak celebrowane, kiedyś stanowiły niezmiernie ważny i szanowany element tradycji. Jak to bywało dawniej? Zajrzyjmy do zbiorów Julity i Dariusza Chmielewskich.

80

MAGAZYN


Z ARCHIWUM CHMIELEWSKICH

stare świnoujście

MAGAZYN

81


Gdzie leżą WYSPY? Urząd Miasta, Wojska Polskiego 1/5

Salon Mody „My Poem”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Miejski Dom Kultury, Wojska Polskiego 1/1

Salon Mody dziecięcej „Happy Day”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Centrum Informacji Turystycznej, Plac Słowiański 6/1

Salon Meblowy „Anders Company”, Konstytucji 3 Maja 59

Miejska Biblioteka Publiczna, Piłsudskiego 15

Siłownia i Fitness „Champions Academy”, Woj. Polskiego 1/19

Biblioteka Pedagogiczna, Piłsudskiego 22

Przewozy Pasażerskie „Emilbus”, Wybrzeże Władysława IV 18

G.H. Corso poziom -1, regał z książkami, Dąbrowskiego 5

Księgarnia „Neptun”, Bohaterów Września 81

Sklep papierniczy „ERGO”, Matejki 35

Restauracja „Jazz Club Central’a”, Armii Krajowej 3

ASO Renault Nierzwicki, Lutycka 23

Restauracja „Neptun”, Bema 1

Hotel Interferie Medical SPA, Uzdrowiskowa 15

Restauracja „Nebiollo”, Orzeszkowej 6

West Baltic Resort, Żeromskiego 22

Restauracja „Qchnia”, Piłsudskiego 19

Hotel Hampton by Hilton, Wojska Polskiego 14

Restauracja „Na Dziedzińcu”, Wybrzeże Władysława IV 33D

Apartamenty „44wyspy.pl”, Orzeszkowej 5

Restauracja „Pinocchio”, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Visit Baltic, Wojska Polskiego 4b/5a

Restauracja „Mila“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Biuro Podróży „Slonecznie.pl”, Grunwaldzka 21

Restauracja „Casablanca”, Promenada, Uzdrowiskowa 16-18

Biuro Turystyczne „Wybrzeże”, Słowackiego 23

Restauracja „Dune”, Promenada, Uzdrowiskowa 12-14

Biuro Turystyczne „Travel Partner”, Bohaterów Września 83/13

Restauracja „Sól i Pieprz”, Wybrzeże Władysława IV 19B

Biuro Zakwaterowań „Baltic Park Fregata”, Uzdrowiskowa 20

Restauracja „Osada”, Wybrzeże Władysława IV 30A

Collegium Świnoujście, Pływalnia, Żeromskiego 62

Restauracja „Toscana”, Marynarzy 2

Jubiler „Malwa”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Restauracja „Karczma Pod Kogutem”, Żeromskiego 62

Perfumeria „Douglas”, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Restauracja „Prochownia”, Jachtowa 4

Media Expert, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Pizzeria „Batista”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16/6

PSB „Mrówka”, Karsiborska 6

Pizzeria „Grota”, Konstytucji 3 Maja 59

ARKADA Okna, Drzwi, Wybrzeże Władysława IV 19c

Bar Kanapkowy „Bułki z bibułki”, Wybrzeże Władysława IV

Hurtownia Wielobranżowa „Paulhurt”, Rycerska 76

Bar „American Chicken”, Monte Cassino 43/1

VEMME Day Spa, Wybrzeże Władysława IV 15C

EVKA Vegebar, Bohaterów Września 50/4

Centrum Dietetyczne „Naturhouse”, Konstytucji 3 Maja 16

El Papa Cafe Hemingway, Bohaterów Września 69

Przychodnia Lekarska T. Czajka, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Cafe „Wieża”, Paderewskiego 7

Centrum Medyczne „Rezydent-Med”, Kościuszki 9/7

Cafe „Rongo”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16

Gabinet Stomatologiczny Anna Pyclik, Chełmońskiego 15/1

Cafe „Paris”, Plac Wolności 4

Klinika Stomatologiczna „Morze Uśmiechu”, Plac Słowiański 6

Cafe „Venezia”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Gabinet „Visage”, Staszica 2

Cafe „Havana”, Promenada, Uzdrowiskowa 14

Gabinet Kosmetyczny „DR-Cosmetic”, Konstytucji 3 Maja 54

Cafe „Kredens”, Promenada, Uzdrowiskowa 12

Foto-Studio JDD Chmielewscy, Monte Cassino 43

Kawiarnia „Sonata”, Marynarzy 7

Optyka, Bema 7/1

Kawiarnia „Czuć Miętą”, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Optyka, Wojska Polskiego 2a

Eda-Glas, Piłsudskiego 16

Perfekt-Optik, STOP SHOP, Kościuszki 15

EKO-WYSPA, Grunwaldzka 1A

Perfekt-Optik, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Apteka „Pod Kasztanami”, Warszawska 29

Perfekt-Optik, Kaufland, Matejki 1d

Kwiaciarnia „Ewa”, Markiewicza 21

Perfekt-Optik, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Zakład Fryzjerski „Kazik”, Konstytucji 3 Maja 14

Salon Mody „Andre”, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Salon Fryzjerski „Piękne Włosy”, Konstytucji 3 Maja 5

Salon Mody „By o la la...!”, Piastowska 2

Salon Fryzjersko-Kosmetyczny „Wanessa”, Grunwaldzka 1

Salon Mody „Coco”, Armii Krajowej 1

Salon Fryzjerski „Studio 5”, Konstytucji 3 Maja 16

Salon Mody „Unique”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Salon Fryzjerski Beata Grygowska, Wojska Polskiego 1/19

Salon Mody „Teofil”, Monte Cassino 1A

Zakład Fryzjerski „IRO”, Bema 11/1

REKLAMA




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.