Magazyn Wyspy 10 (17) październik 2017

Page 1

M I E S I Ę C Z N I K B E Z P Ł AT N Y

Nr 10 (17) PAŹDZIERNIK 2017




Tak

wyszło

Całkiem przypadkiem wyszedł nam numer „Wysp” nieco inny od poprzednich. Po pierwsze: okładka. Dziwaczna, kiczowata, szalona, absolutnie wyjątkowa. Nie mieliśmy jeszcze takiej. Po drugie: rozmowa okładkowa. Chaotyczna, żywiołowa, gwarna, z brzydkimi słowami. Nie mieliśmy jeszcze takiej. Ale czy mogło być inaczej, skoro mowa o żywiołowym i nieobliczalnym stworze znanym szerzej jako Ludojad? Po trzecie: lejtmotyw. Nigdy nie zakładaliśmy sobie numerów tematycznych, motywów przewodnich, haseł wiodących. A tu nagle okazuje się, że powstało wydanie, w którym sporo jest o pożegnaniach, końcach, zmianach, przełomach. Kultowy klub zamknięty do odwołania, wieloletnia dyrektor szkoły kończy pracę, historyczni Rosjanie opuszczają Świnoujście, a popularny zespół rockowy zawiesza działalność. Plus próba zmierzenia się z arcytrudnym tematem pożegnania ostatecznego. Tak wyszło, choć wcale nie było to w planie. Miłej lektury

Michał Taciak Redaktor naczelny

MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY Wydawnictwo Wyspy redakcja@magazynwyspy.pl www.magazynwyspy.pl +48 500 446 273 Redaktor naczelny Michał Taciak Skład Blauge - Robert Monkosa

Dział foto Karolina Gajcy, Agnieszka Żychska, Katarzyna Nadworna Felietoniści Maja Piórska, Agnieszka Merchelska, Marek Kolenda, Bartek Wutke Współpraca Magdalena Monkosa, Karolina Leszczyńska, Renata Kasica, Józef Pluciński, Katarzyna Baranowska, Karolina Markiewicz, Agata Butkiewicz-Shafik, Tomasz Sudoł, Artur Kubasik

Wydawca Wydawnictwo Wyspy S.C. ul. Markiewicza 24/5, 72-600 Świnoujście Reklama Kamil Pyclik +48 721 451 721 reklama@magazynwyspy.pl Druk Drukarnia KAdruk S.C.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w nadesłanych artykułach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.

4

MAGAZYN


FELIETON 6

Marek Kolenda. Wyspiarski bakcyl twórczy

36

Agnieszka Merchelska. Więcej niż szanta

58

Maja Piórska. Kolorowa NASZA OKŁADKA

8

Ludojad. (śmiech ogólny)

Październik

2017

BIZNES 16

Uzdrowisko Świnoujście. Po pierwsze: relacja ZDROWIE

18

Kluczowa rola RTG w diagnostyce

20

Po witaminową bombę PSYCHOLOGIA

22

Bez znieczulenia MODA

26

8

Ciepło i miło w Coccodrillo! EDUKACJA

32

Mieszko & Grażyna LUDZIE

38

Spokojny Ryżczak i Wściekły Pies MIASTO

46

Rodzinnie i w plenerze

46

Notatki z ciemności

47

Dźwięki na salonach

48

Mistrzostwa Europy w Karate Kyokushin. Z wyspy na wyspę

50

Kultura jest najważniejsza

55

Wydarzenia

32

KULTURA 56

Rekomendacje KULINARIA

60

Orzech do schrupania MIEJSCA

67

El Papa – Pilar. Witamy na wyspach, Señor Hemingway DIETA

70

38

Albo słońce, albo apteka ŚRODOWISKO

72

Rozmowy o ekologii NATURA

74

Walka o miłość HISTORIA

76

Dzieje odzyskane STARE ŚWINOUJŚCIE

79

Pożegnanie

48 MAGAZYN

5


Wyspiarski bakcyl twórczy

Przyznacie sami, jest coś w klimacie naszych wysp, co odciska piętno na jej mieszkańcach, niczym stempel jakości, znak wartości dodanej. Wyspiarze to zazwyczaj ludzie kreatywni i twórczy. Być może to horyzont wyspy, otwarty na błękitny bezmiar, tak rozwija naszą wyobraźnię. A może raczej Muzy upodobały sobie ludzi z wysp. Znam bowiem wielu wyspiarzy, których wyobraźnia poniosła bardzo wysoko, i którzy mają wystarczająco samozaparcia, by realizować z sukcesami swoje marzenia. I jak się okazuje, z wyspiarskim bakcylem można się urodzić, ale można też wchłonąć go przez zasiedzenie. TEKST MAREK KOLENDA ILUSTRACJA TOMASZ SUDOŁ

P

ierwszym przykładem niech będzie Tomasz Steciuk, pochodzący z naszego miasta aktor i wokalista związany m.in. z Teatrem Muzycznym w Gdyni i Teatrem Muzycznym Roma. Jednak dla milionów widzów w Polsce to przede wszystkim człowiek, który użyczył głosu kultowym postaciom z filmów i seriali. Chociaż tak naprawdę niewielu z nich zdaje sobie sprawę, że kiedy słyszą Szeregowego z „Pingwinów z Madagaskaru”, Prosiaczka z disneyowskiej serii o Kubusiu Puchatku lub Teodora z „Alvina i wiewiórek”, słyszą właśnie Tomka Steciuka. Trudno byłoby przytoczyć listę wszystkich obrazów, przy których dubbingowaniu brał udział. Jest w tej dziedzinie prawdziwym mistrzem. I nie tylko filmów. Fani gry komputerowej „Wiedźmin” również znają jego głos. A przecież Tomasz występuje także w teatrze, filmach, serialach telewizyjnych, na estradzie oraz w reklamach. Z filmem związany jest także Jarosław Sokół, scenarzysta, tłumacz i wydawca. Po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno, kiedy na podstawie jego scenariusza Juliusz Machulski

6

MAGAZYN

nakręcił komedię „Pieniądze to nie wszystko” z Markiem Kondratem w roli głównej. Kolejny raz, gdy w 2006 roku na festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zdobył główną nagrodę za scenariusz do filmu „Statyści”. Kolejnym sukcesem okazał się scenariusz niezwykle popularnego serialu „Czas honoru” (i jego kontynuacji „Czas honoru: Powstanie”). Po drodze była jeszcze współpraca z Jerzym Hoffmanem i „1920 Bitwa Warszawska”. Ogółem Jarosław Sokół ma na koncie kilkanaście zrealizowanych scenariuszy, kilka książek oraz parę epizodów przed kamerą. Skoro jesteśmy przy dobrych historiach, warto wspomnieć o trzech innych autorach z naszego miasta. Pierwszym z nich jest Bartosz Łapiński, znany z dwóch powieści kryminalnych: „Beczka soli” oraz „Kebab z kota”, ale również jako storyliner seriali m.in. „Samo życie” i „Na wspólnej”. Drugim „człowiekiem pióra” jest oczywiście przedstawiany już na łamach WYSP Jarosław Molenda, przykład świnoujścianina z wyboru. Podejrzewam, że członek South American Explorers oraz Polskiego Klubu Przygody, który podróżował

po czterech kontynentach i odwiedził kilkadziesiąt krajów, musiał w końcu osiąść na najpiękniejszych polskich wyspach. Ze Świnoujściem związany jest także inny pisarz-podróżnik, a zarazem dziennikarz i reporter – Grzegorz Kapla. Kiedyś wieloletni redaktor naczelny jednego ze świnoujskich tygodników, obecnie globtroter i autor niezwykle ciekawych reportaży. Na niedawnym spotkaniu z czytelnikami z naszego miasta Grzegorz opowiadał o swojej najnowszej, fascynującej książce „Gruzja. W drodze na Kazbek i z powrotem”. Warto też poczytać Grzegorza w internecie. Poszukajcie pod hasłem „Kapla w drodze”. Chyba najdobitniej wyspiarska oryginalność wyraża się jednak w muzyce. A najbardziej rozpoznawalnym muzykiem „stąd” pozostaje bez wątpienia Andrzej Smolik. Ile jest prawdy w anegdocie, opowiadającej o tym, jak to na początku lat 90. student ze Świnoujścia i współtwórca świnoujskiej formacji J.Pies odpowiedział na ogłoszenie w warszawskiej gazecie, zamieszczone przez zespół


WYSPY SZCZĘŚLIWE

Wilki? Robert Gawliński szukał klawiszowca, a znalazł muzyka, który komponował, aranżował, grał też na akordeonie, flecie, gitarze, harmonijce i wielu innych instrumentach. I zaszedł znacznie dalej niż Wilki. Andrzej Smolik to dzisiaj człowiekinstytucja w polskim show-biznesie. Muzyk, kompozytor, producent muzyczny, który współpracował m.in. z Nosowską, Rodowicz, Dąbrowską, Stańko, Kayah, Myslovitz, Krawczykiem i Foxem Jest także laureatem Paszportu Polityki, autorem wielu przebojów i kilku płyt, Jestem pewny, że wszystko najlepsze dopiero przed nim.

felieton

Oczywiście mamy także utalentowane muzycznie panie. Jednak o Agnieszce Hekiert, Aleksandrze Nowak, Krysi Grygorcewicz, a także m.in. o wspaniałych wyspiarskich fotografach przypomnę Wam za miesiąc.

Jeśli miałbym zgadywać, który z wyspiarzy może dorównać muzycznym sukcesom Andrzeja Smolika, postawiłbym na Marka Pędziwiatra, absolwenta Wydziału Jazzu na Akademii Muzycznej w Katowicach. Ten młody pianista jazzowy, klawiszowiec, kompozytor i wokalista pierwsze kroki stawiał jako dj i raper na wyspiarskiej scenie hip-hopowej. Obecnie udziela się w wielu projektach muzycznych. Słychać go w nagraniach naszej okładkowej grupy Ludojad, a także Night Marks Electric Trio, Margaret, Electro Acoustic Beat Sessions i wielu innych. Współpracował m.in. z Michałem Urbaniakiem, Archeo, Ewą Bem, Grażyną Łobaszewską, Krystyną Prońko, Jesse Boykins III (USA), Abradabem i oczywiście Andrzejem Smolikiem. Lista jest znacznie dłuższa i naprawdę imponująca. Swoją oryginalną muzyczną drogę wybrał również Piotr Piasecki, znany w klubach i pubach m.in. Polski, Belgii, USA i Holandii jako Bajzel. Przez pewien czas w składzie kultowej kapeli Pogodno, w wersji bajzlowej jednoosobowa fabryka transowego hałasu, w duecie z Budyniem to wyspiarski wkład w bezkompromisową formację Babu Król. Piotr gra, śpiewa, komponuje i pisze teksty oraz koncertuje, a jego kariera dopiero nabiera rozpędu.

MAGAZYN

7


nasza okładka

8

MAGAZYN

LUDOJAD


To nie jest standardowa rozmowa, bo niestandardowy jest rozmówca. Zbiorowy, wesoły, nieco chaotyczny, spontaniczny, głośny, a do tego niebywale urokliwy.

Ludojad.

Rozmawiam z pięcioma siódmymi zespołu – jeden jest nieobecny, a jeden milczy.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA IZA SAWICKA

MAGAZYN

9


nasza okładka

LUDOJAD

Swoją energią pożeramy ludzi na koncertach i oni się chętnie na takie pożarcie godzą, a na ich policzkach pojawiają się dwie małe, śliczne dziureczki Dlaczego takie sympatyczne chłopaki nadają swojemu zespołowi taką niesympatyczną nazwę? Ludojad nie kojarzy się najlepiej. Przemek Beleć: Ja wiem! Spotkałem niedawno kumpla i powiedział mi, że powinniśmy zmienić nazwę, że możemy ją zmieniać nawet co miesiąc, bo i tak nie ma to znaczenia.

Zmiana nazwy co miesiąc? Bez sensu. P.B.: Ale jesteśmy ze Świnoujścia – wszyscy i tak kojarzą nas po ryjach*, a nie po nazwie (śmiech). Marek Pędziwiatr: Prawda jest taka, że Świnoujście jest bogate w projekty, w których udzielali się ludzie z Ludojada – był Statek Kosmiczny Gniazdo Konia, były Ptaki Przyrody, co było jeszcze…

10

MAGAZYN

Paweł Wdziękoński: Wiecie co, ja bym tak bardziej filozoficznie o tej nazwie.

Właśnie, nazwa. P.W.: W sumie to jest ona trochę przypadkowa, ale Marek ma lepszą teorię. A my się nie przywiązujemy do nazw, tak samo jak nie przywiązujemy się do muzyki, którą gramy. M.P.: Muzyka jest wypadkową.

Wypadkową czego? M.P.: Naszych rozmów. Spotykamy się i 80 procent próby to jest gadanie. P.B.: Lepiej gadamy niż gramy (śmiech).

OK, a teoria Marka? P.W.: Marek powiedział kiedyś, że

swoją energią pożeramy ludzi na koncertach i oni się chętnie na takie pożarcie godzą, a na ich policzkach pojawiają się dwie małe, śliczne dziureczki (śmiech). M.P.: Ja mówiłem o teorii koła energetycznego. Wspólnie muzykując, wszyscy znajdujemy swoje miejsce w tej muzyce, mimo że jest to muzyka improwizowana. Jest wolność. P.W.: O nazwie miałeś mówić. M.P.: Ale chciałem powiedzieć o tym, czego się przy was nauczyłem. Poruszania się w kole energetycznym. P.B.: A nazwa wcale nie jest taka niesympatyczna.

Niech ci będzie. Nazwę załatwiliśmy, pogadajmy o początku Ludojada. 2010 rok. P.W.: Tak? Możliwe…


Tak mówi internet. Możecie powspominać? P.W.: Jak wcześniej powiedział Marek, mieliśmy zespół Statek Kosmiczny Gniazdo Konia, w którym grał na gitarze Bajzel. Kiedy wyfrunął z wyspy i w pewien sposób nas osierocił, to przez pewien czas nie za bardzo wiedzieliśmy co robić… A byliśmy z nim emocjonalnie i duchowo bardzo związani. Sam zespół był w niektórych kręgach całkiem popularny. M.P.: Sukces był duży. Chłopaki wygrali festiwal Fama i wydali płytę w Universalu, a ich muzyka pojawiła się w filmie E=mc². P.W.: Taki chujowy, z Pazurą. (śmiech ogólny) Dobra, ale gubię wątek… Rysiu, Przemek i ja zostaliśmy na chwilę sami,

ale nie trwało to zbyt długo. Jako pierwszy dołączył do nas saksofonista Ciacho, który wcześniej grywał już z nami na większych koncertach, a właśnie rozpadł się jego nieodżałowany zespół Budowa. Po paru miesiącach zauważyłem,że w mieście jest wyjątkowo zdolny człowiek z krzywym noskiem. (śmiech ogólny) Był jeszcze wtedy nieopierzony, nieśmiały, pogrywał sobie u Darka Ryżczaka różne ładne rzeczy. Ale dołączył do nas, choć w teorii mogłoby się wydawać, że do nas nie pasuje – nie graliśmy ładnej muzyki, byliśmy punkowcami, stawialiśmy na fantazję. P.B.: I niemoc. (śmiech ogólny) P.W.: A Marek był jazzowym hip-

hopowcem, co było dla nas zupełną nowością. Praktycznie od razu nas polubił. I tak sobie trwa do dziś. W mniej więcej tym samym czasie pojawił się kolejny bardzo barwny zawodnik – Krystian Sachryń – lodziarz, szachista, podróżnik i wspaniały muzyk, którego nie trzeba było długo namawiać do współpracy. P.B.: A od kilku miesięcy gra z nami Kuba, weteran scen świnoujskich, i jest pięknie.

Zostałeś wywołany do tablicy. Jak ci w Ludojadzie? Kuba Brzeziński: Znakomicie i wesoło. Grałem kiedyś w Hamakach z zespołem Drzewa. Po koncercie podszedł Paweł i powiedział: „Zadzwonimy do ciebie”. (śmiech ogólny)

MAGAZYN

11


12

MAGAZYN


LUDOJAD

Popularna formuła. K.B.: Tak. Tyle że zadzwonili (śmiech). Przyszedłem, zostałem i bardzo się z tego powodu cieszę.

Z ilu osób składa się dzisiejszy Ludojad? P.W.: Obecnie jesteśmy septetem. Świetnie to brzmi, co?

Prawda. P.W.: Jest Rysiu. A dlaczego Rysiu nic nie mówi? M.P.: Bo Rysiu nigdy nic nie mówi. (śmiech ogólny)

Rysiu, naprawdę nic nie powiesz? (Rysiu kiwa głową, że naprawdę nic nie powie)

się swobodnie, naturalnie, jak na próbie. Przychodzili znajomi. P.W.: Przeszkadzali… Piotr Ciechowski: Płyta w pełni improwizowana, powstawała na poczekaniu.

Na jakim etapie jesteście? Kiedy jej posłuchamy? P.B.: Nagraliśmy mnóstwo materiału, ale udało nam się wybrać idealny zestaw piosenek. Nie trzeba w sumie przy nich już za dużo poprawiać, ewentualnie jakieś drobiazgi.

Lepsze jest wrogiem dobrego, mówi się. P.W.: Tak, ale mamy dobrego inżynie-

jest świeżo upieczonym ojcem, więc musiał lecieć.

ra dźwięku, który ma własne studio, ale przyjechał specjalnie dla nas, Minia Frania. Wspaniały człowiek, altruista i ideowiec, wręcz kolejny członek Ludojada. Wspiera niszowe projekty i dopóki dany artysta nie staje się sławny i bogaty (śmiech), nie bierze ani grosza.

Występujecie rzadko, za rzadko. To czyni wasze koncerty elitarnymi, ale z drugiej strony wasi fani muszą czuć spory niedosyt.

Ale wy już jesteście sławni. Macie nagrodę „Machiny”, na przykład… P.W.: Mamy. P.C.: To była taka troszeczkę ściema

(w tym momencie następuje chaotyczny wielogłos, ale na szczęście wkracza Paweł) P.W.: Uwaga! Wiem, jak na to odpowiedzieć. To jest tak, że my mamy różne zawody i nie żyjemy z muzyki. To znaczy, jedynym muzykiem, który z tego żyje, jest Marek, ale ruszył w świat. Generalnie, trudno nam się częściej zbierać w komplecie. P.B.: Udało nam się za to nagrać płytę ostatnio. W cztery dni!

z tą nagrodą. P.W.: Ale fakt faktem, że pokonaliśmy ponad 300 innych zespołów. P.C.: No tak, ale to był taki konkurs, w którym oddawano głosy przez internet. Podobno były jakieś przekręty. Skończyło się na tym, że wyłoniono 10 zespołów, w tym nas – i to był praktycznie konkurs właściwy. Cała dziesiątka wystąpiła na żywo w Stodole. P.W.: No i wygraliśmy, bez dwóch zdań. Potem był support przed Gabą Kulką. M.P.: I nagraliśmy płytę Leć Go, która właśnie się ukazała. To takie dziecko „Machiny”, bo wygraliśmy wtedy sto tysięcy na realizację tego albumu.

No dobrze. To znaczy, niedobrze, ale trudno. Do septetu brakuje dziś Krystiana. P.W.: Krystian, znany też jako Lodos,

Tytuł? P.B.: Tytuł nie jest jeszcze znany. M.P.: Ciekawostką jest, że płytę nagraliśmy w zamkniętym klubie Scena – to jej wielki walor, że została nagrana w Świnoujściu. To było niesamowite, bo nigdy wcześniej nie nagrywaliśmy w takich domowych warunkach. Czuliśmy

Co tak długo? Konkurs w 2011, płyta w 2017 roku… P.B.: Ponieważ mamy różne zawody. (śmiech ogólny)

nasza okładka

P.W.: Ważne jest to, że płytę nagrywaliśmy w Lublinie, w studiu Budki Suflera. (śmiech ogólny) I nagrywał ją z nami, jako producent, Marcin Macuk, który teraz gra na klawiszach w Hey’u. M.P.: Jest jedna świetna anegdota z tej sesji. P.W.: Są same anegdoty! M.P.: Ale ta jest naprawdę fajna. P.W.: Która? M.P.: Jak nagrywaliśmy pewien utwór i wpadło sporo znajomych z Lublina. Jakoś tak spontanicznie wyszło, że wszyscy się rozebraliśmy i nagrywaliśmy nago. Chór golasów. Taki klimat się zrobił. P.W.: Kilka miesięcy po tych nagraniach zadzwoniłem do szefa studia, perkusisty Budki Suflera, z prośbą o odnalezienie brakujących piosenek i zanim cokolwiek powiedziałem, otrzymałem 15-minutowy opierdol, z hasłem przewodnim: „Kim, kurwa, wy myślicie, że jesteście, żeby na golasa biegać po budynku użyteczności publicznej?!”. Okazało się, że nasze zachowanie zostało uwiecznione na kamerach przemysłowych. (śmiech ogólny) Ale i tak wiele mu zawdzięczamy. Wcale się z niego nie naśmiewamy. Sam ten konkurs był ściemą, to sto tysięcy w sporej części poszło na jakieś dziwne rzeczy, typu artykuł sponsorowany za osiem tysięcy i tak dalej. Piotr Metz z „Trójki”, nasz fan, bardzo nam pomógł i to on nas skontaktował z Budką, dzięki czemu nagraliśmy tę płytę w ich studiu. M.P.: Bardzo dobrym, zresztą.

Uporządkujmy sobie waszą dyskografię. Jest Leć Go z tego roku i „płyta świnoujska”, której jeszcze nie ma. Co dalej? P.W.: Nie co dalej, tylko co wcześniej (śmiech). Na początku naszej działalności pojechaliśmy do Studia im. Adama Mickiewicza, do Maćka Cieślaka z zespołu Ścianka. Chcieliśmy nagrać płytę analogowo, a on jest wybitnym specjalistą w tej dziedzinie. W dwa wieczory zrobiliśmy 25

MAGAZYN

13


nasza okładka

LUDOJAD

Scena to jest magiczne miejsce, nie można wyjść w zwykłej koszulce piosenek, bez przygotowania. Potem dokonaliśmy wyboru i powstała płyta. M.P.: Bardzo dobra. P.W.: Wydaliśmy ją własnym sumptem. Jest ona dla nas bardzo ważna. M.P.: To moja ulubiona płyta Ludojada. P.C.: Ona jest dużo gorzej technicznie zrealizowana, bo nie zadbaliśmy wtedy o to jakoś specjalnie, ale za to są świetne pomysły. M.P.: Ee, brzmienie wcale nie jest takie złe! Jest analogowe!

Powiedzcie coś więcej o trzeciej płycie, tej na którą czekamy. P.W.: Będzie świetna i zaskakująca. Moja żona się nią zachwyca. (to prawda – Agnieszka Wdziękońska, przysłuchująca się tej rozmowie, z uśmiechem przytakuje) M.P.: To będzie nasza najlepsza płyta. Lepsza od pierwszej. P.W.: Wspomniany Miniu Franiu też się nią zachwyca. Uważa, że trzeba ją wydać na winylu i puszczać w najlepszych nowojorskich klubach. M.P.: Czekajcie na utwór French Kiss. Gramy ją już na koncertach, świetnie się sprawdza i podoba się wszystkim kobietom. P.C.: Poczekaj, poczekaj, innych jeszcze nie graliśmy (śmiech). P.W.: Płyta jest bardzo obiecująca i jeśli tylko nie zdarzy się kata-

14

MAGAZYN

klizm, doprowadzimy ją do końca. Jeszcze coś. Spotkałem kiedyś pana prezydenta i powiedziałem mu, że nagraliśmy płytę. Mamy napisać pismo i być może otrzymamy dofinansowanie od miasta, a miasto będzie rozdawało naszą płytę w prezencie.

Paweł, powiedziałeś kiedyś, że wasza twórczość jest nową jakością w polskiej muzyce. Co miałeś na myśli? W czym upatrujesz, upatrujecie, tej nowości? P.W.: W umiejętności dobrego improwizowania w siedmiu. P.C.: To nasza największa siła – to, że się rozumiemy, z łatwością wchodzimy w interakcje. P.W.: Są takie momenty na koncertach i na próbach, może nawet częściej na próbach, że ja patrzę na Przemka albo na Marka, albo Marek na mnie i tak dalej – tak patrzymy na siebie i wiemy, że wszyscy czujemy dokładnie to samo w tej samej chwili. Chodzi o ulotność tego, co robimy. P.C.: Jest tyle rzeczy, które powstają na próbach, a my z tego w ogóle nie korzystamy, nawet później tego nie odsłuchujemy. A są to czasem naprawdę fantastyczne historie. K.B.: To wygląda tak, że siedzimy i rozmawiamy, jest fajna atmosfera i tak dalej. W pewnym momencie zaczynam coś sobie pykać na bębnie, za chwilę Rysiu siada za

perkusją i zaczyna „dopukiwać”, nie wytrzymuje Przemek chwyta bas, ktoś wreszcie gasi światło, dołącza reszta i za chwilę jest ten moment, o którym mówił Paweł. Tego się nie da opisać i to jest właśnie ta jakość… P.W.: Ważne jest takie wyświechtane dziś słowo: „teraz”. K.B.: Wiele utworów z tej nowej płyty dokładnie tak powstało, dlatego ja też czuję, że jest ona niezwykła.

Nie mieścicie się w żadnej muzycznej szufladce i nawet próbujecie do żadnej wchodzić. P.C.: Nie czujemy w ogóle takiej potrzeby. Po co się wkręcać w jakiś styl? P.B.: Ja mogę powiedzieć, co gramy (śmiech) – coś takiego, co się podoba tylko fajnym ludziom. (śmiech ogólny) P.W.: To nie jest tak, że my nie chcemy się określić, my nie możemy się określić. Naszą ideą jest nieokreślenie.

A wasz pomysł sceniczny na siebie? Wyglądacie nieziemsko. P.W.: To jest chyba rodzaj prowokacji, bo zazwyczaj krąży taka opinia, że jak ktoś się przebierze, to chujowo zagra. P.C.: I czasami też tak bywa. P.W.: A my chcemy pograć chujowobajkowo i zaskoczyć tym słuchacza. (śmiech ogólny) Poza tym, wiesz, scena to jest magiczne miejsce, nie można wyjść w zwykłej koszulce. M.P.: Koncert to jest świętość.

Mamy puentę. P.W.: Nie! Jeszcze nie powiedzieliśmy o tym, dlaczego spotykamy się na plaży! (to fakt, był sierpniowy wieczór, a my siedzieliśmy w bazie Kite Junkies) W związku z tym, że prawdopodobnie będziemy u was na okładce…

Nie prawdopodobnie, tylko będziecie. P.W.: No właśnie. W każdym razie specjalnie na tę okazję przyleciała


z Paryża nasza wspaniała koleżanka fotografka, Iza Sawicka. Przywiozła lampy, aparat i tak dalej, a chce od nas tylko za bilet. Bardzo ideowa działaczka (śmiech). P.B.: Iza! Chodź! Powiedz coś. (Iza przychodzi)

Miałaś jakiś pomysł na chłopaków, wizję tej sesji, czy to był żywioł, improwizacja? Iza Sawicka: Ja ich bardzo lubię, sami w sobie są bardzo barwni i zawsze chciałam zrobić im jakąś sesję. Teraz nadarzyła się okazja, a chłopaki mieli pomysł bardzo w moim stylu – przesada, kolory, kicz, uczta na plaży. Oczywiście poszłam w to (śmiech).

Bardzo za to dziękujemy. (wracam do Ludojadów)

Chłopaki z was nie tylko sympatyczne, ale i o dobrych sercach. Udzielacie się charytatywnie. Powiecie coś o tym, czy wolicie nie? P.W.: Możemy powiedzieć. Przez wiele lat działalności Ludojada organizowaliśmy w Scenie akcję „Ludojad i Pastuszkowie Dobra”. Dzięki naszej aukcji, a przede wszystkim dzięki ludziom o otwartych sercach zebraliśmy około 15 tysięcy złotych. Pieniądze te powędrowały do potrzebujących. Na przykład do rodziny, która przez 10 lat nie miała ciepłej wody – kupiliśmy ogrzewacz wody i wysłaliśmy techników, którzy wymienili prawie całą instalację. Takich akcji było wiele…

Pięknie. Na koniec, Ludojadzie, czego można tobie żyć? P.B.: Rysiu niech powie. P.W.: Uwaga! Przemówi! Powie coś bardzo ważnego!

Rysiek Kadłubiec: Żebym doszedł do domu… (bardzo głośny śmiech ogólny) P.W.: Ale ty nie wiesz, dlaczego Rysiu tak powiedział. Ze dwa lata temu graliśmy koncert Ińskim Lecie Filmowym i Rysiu w pewnym momencie zginął. Zaczęliśmy go szukać po

okolicy i znaleźliśmy, jakieś 2 kilometry dalej, a ze 300 kilometrów od Świnoujścia. Pytamy, co tu robi, a on na to: „Idę do domu”. (jeszcze głośniejszy śmiech ogólny) P.B.: Bo Rysiu jest domatorem.

W takim razie, życzę wam wszystkim, w szczególności Rysiowi, żebyście doszli do domu. Jest późno i ciemno. Dzięki! * „Ryj” to słowo w pewnych kontekstach uważane za nieładne. Będzie jeszcze kilka takich, a nawet brzydszych. Uznałem, że cenzura, kropki czy synonimy będą w tym

LUDOJAD Przemek Beleć / Belle – bas Kuba Brzeziński / Hulio Pegaz – bębny Piotr Ciechowski / Alberto Kjaczjo – saksofony Rysiek Kadłubiec / Mr Ricardo – perkusja Marek Pędziwiatr / Czarny Murzyn – klawisze i głos Krystian Sachryń / Signiore Lodo – drumle i głos Paweł Wdziękoński / MC Mewa – głos i samplery

przypadku zabiegiem bezsensownym.

MAGAZYN

15


Po pierwsze: relacja Wydawać by się mogło, że w mieście uzdrowiskowym firma z – nomen omen – „uzdrowiskiem” w nazwie nie musi się zbytnio wysilać w zakresie marketingu. Nic bardziej mylnego, bo i konkurencja nie śpi, i głowy pełne pomysłów. TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY, ARCHIWUM

16

MAGAZYN


UZDROWISKO ŚWINOUJŚCIE

biznes

Agnieszka Sielicka, Jan Borowski, Daria Bielecka i Aleksandra Piątkowska – oto prężna ekipa Działu Marketingu i Sprzedaży z Uzdrowiska. Sukces przedsiębiorstwa to w dużej mierze ich zasługa, wszak żeby coś sprzedać, trzeba to najpierw umiejętnie „ogarnąć” marketingowo.

Lider A jest do ogarnięcia niemało. W końcu pod jednym szyldem Uzdrowisko Świnoujście kryje się aż osiem obiektów! Adam i Ewa, Admirał I, Bursztyn, Swarożyc, Światowid, Trzygłów, Henryk oraz Bałtyk. – Każdy z tych ośrodków ma swoją specyfikę i ofertę, a zatem wymaga osobnego podejścia, odrębnego pomysłu marketingowego – tłumaczy Agnieszka Sielicka, kierownik działu. Inaczej więc ma się rzecz w przypadku pobytów sanatoryjnych, szpitalnych, a inaczej z turnusami kuracyjnymi, urlopowymi czy świątecznymi. Propozycja Uzdrowiska jest przebogata. Jak uważa Jan Borowski, który odpowiada za wizerunek Uzdrowiska w sieci oraz za współpracę z mediami – Widać ogromny potencjał w naszej firmie i nie da się chyba ukryć, że jesteśmy dzisiaj liderem w tej branży, na naszym świnoujskim rynku – mówi. I wcale nie są to przechwałki bez pokrycia, co udowadnia Gazela Biznesu z ubiegłego roku, nagroda dla najdynamiczniej rozwijających się firm w Polsce. Nic więc dziwnego, że marka jest w kraju rozpoznawalna, a jej oferta jest regularnie prezentowana na wszystkich liczących się targach branżowych, krajowych i zagranicznych. – To jeden z kluczowych punktów Uzdrowiskowego marketingu – podkreśla Agnieszka Sielicka.

„Przy okazji” Jedną z form aktywności Uzdrowiska jest wspieranie rozmaitych przedsięwzięć charytatywnych dziejących się w mieście czy w sąsiedzkich Międzyzdrojach. – Całkiem niedawno braliśmy udział w pięknej akcji „Wakacje dla Bohatera”.

Wsparliśmy tym samym organizację wczasów dla kombatantów – opowiada Jan Borowski. Tego rodzaju społeczna odpowiedzialność to wartość bardzo dziś w biznesie pożądana. A i ma swoje niemałe znaczenie marketingowe. Firmy zajmujące się nie tylko sobą oraz własnymi zyskami, ale i tym, co się dzieje obok, są bardzo dobrze postrzegane i szanowane. To taki marketing tła, schowany, niejako „przy okazji”. Uzdrowisko, wychodząc do ludzi, staje się tym samym bardziej widoczne. Przykładem może być parkrun, na którym Uzdrowisko mocno zaznacza swoją obecność, co jednocześnie wpisuje się w to, do czego firma jest stworzona – a więc promocję zdrowia i zdrowego trybu życia. Innym ważnym punktem w kalendarzu Uzdrowiska jest organizowane co roku Miasteczko Uzdrowiskowe. To przedsięwzięcie, podczas którego prezentowana jest bieżąca oferta firmy, ale i zbiera się pieniądze na wybrany cel charytatywny. Stanowi to doskonały sposób na integrację nie tylko wśród pracowników, ale także mieszkańców.

Emocje i więzi Co jest dziś największym wyzwaniem i najważniejszym zadaniem dla specjalisty od marketingu? – Naszym największym wyzwaniem jest to, żeby trafić z tą ofertą do klienta,

dopasować ją do niego, do jego oczekiwań – odpowiada Agnieszka Sielicka. Trafić do klienta, zainteresować go, ale i zatrzymać na dłużej, zbudować relację. – Zależy nam na tym, żeby nasi goście w jakiś sposób zaprzyjaźniali się z Uzdrowiskiem, żeby do nas wracali. Nie chodzi nam jedynie o to, żeby ludzie kupili nasz produkt. Emocje czy więzi na linii klient-firma też są dla nas ważne – mówi Jan Borowski. Strzałem w „marketingową dziesiątkę” – a także sposobem na budowanie relacji, o której mowa wyżej – okazuje się własna linia kosmetyków, sygnowana nazwą Uzdrowisko. – To bardzo dobrej jakości produkty, proponowane w rozsądnej cenie – zachęca Daria Bielecka. Cieszą się one ogromną popularnością wśród gości Uzdrowiska, co ma tę zaletę, że opinia o nich idzie w Polskę, a nawet i poza granicę. – Ktoś, kto wypróbuje te kosmetyki na miejscu, docenia ich jakość i bardzo chętnie wziąłby je ze sobą do domu – nie kryje satysfakcji Agnieszka Sielicka. Z pewnością więc sukces odniesie nowo otwarty sklep internetowy – teraz jeszcze łatwiej będzie o tę namiastkę miasta, namiastkę Uzdrowiska…

Dział Marketingu i Sprzedaży +48 91 327 95 07 marketing@uzdrowisko.pl

www.sklep.uzdrowisko.pl

MAGAZYN

17


Kluczowa rola RTG w diagnostyce

Badanie RTG to podstawa diagnostyki w dzisiejszej stomatologii – pozwala dobrać najskuteczniejszą terapię dla pacjenta. Ma zastosowanie w stomatologii zachowawczej, endodoncji (leczenia kanałowe), chirurgii, protetyce, ortodoncji oraz implantologii. Pod nazwą badanie RTG kryje się kilka metod diagnostycznych, takich jak pantomografia, cefalografia (cefalometria), tomografia komputerowa3D, RTG punktowe czy cyfrowe RVG.

RTG pantomograficzne Inaczej: zdjęcie panoramiczne zębów. Jest podstawowym badaniem diagnostycznym w stomatologii. Urządzenie obraca się wokół głowy pacjenta i wykonuje zdjęcie poglądowe zębów oraz struktur je otaczających. Zdjęcia pantomograficzne stosuje się do oceny stanu zębów, wykrywania między innymi próchnicy, zębów nadliczbowych i zatrzymanych, wad rozwojowych czy różnego rodzaju nieprawidłowości w korzeniach zębów i tkanek otaczających, a także nowotworów.

18

MAGAZYN

Są niezbędne przy wykonywaniu prac protetycznych oraz chirurgii.

RTG punktowe To najczęściej wykonywane zdjęcia w stomatologii. Umożliwiają szczegółowe zobrazowanie pojedynczego zęba, jego korzeni oraz kanałów zębowych. Zdjęcie to pokazuje również obraz struktur otaczających korzenie zębów, stany zapalne, złamania korzeni. Podczas leczenia kanałowego wykonuje się co najmniej dwa zdjęcia RTG – pierwsze tuż przed rozpoczęciem leczenia kanałowego, następne po wypełnieniu kanałów, dla oceny prawidłowości wykonanego zabiegu. Nowocześniejszą formą wykonywania zdjęć punktowych jest zdjęcie na nośnikach cyfrowych, takich jak

radiowizjografia (RVG) oraz płytki fosforanowe. Nośniki te pozwalają na duże zmniejszenie dawki promieniowania rentgenowskiego z pożytkiem dla pacjenta.

RTG cefalometryczne Jest niezbędnym badaniem w momencie rozpoczęcia leczenia ortodontycznego. Uzyskany obraz bocznych struktur czaszki, tkanek miękkich twarzy oraz podniebienia twardego pozwala precyzyjnie przeanalizować wady zgryzu oraz zaplanować leczenie.

Tomografia komputerowa 3D Najbardziej precyzyjna metoda diagnozowania w stomatologii. Pozwala wykryć i zdiagnozować nawet najmniejsze zmiany w twarzoczaszce. Dzięki temu lekarz ma


RENTGEN W STOMATOLOGII

zdrowie

szanse dobrać najbardziej korzystne metody leczenia. Badanie trwa około 40 sekund. To trójwymiarowe zdjęcie jest niezbędnym badaniem w implantologii, przy planowaniu zabiegu w bezpośrednim sąsiedztwie szczególnie wrażliwych struktur anatomicznych, takich jak nerwy.

Precyzja i bezpieczeństwo Atutem badań RTG jest ich precyzja. W jamie ustnej pacjenta występują zmiany, których stomatolog nie dostrzeże gołym okiem – na przykład próchnicy na powierzchniach stycznych zębów lub głębokiej, niewidocznej na zewnętrznych tkankach. Celem badań rentgenowskich jest bezwzględnie zdrowia pacjenta, a dzięki szybko rozwijającej się technologii poziom napromieniowania podczas badań jest coraz mniejszy – wykorzystanie techniki cyfrowej pozwala zredukować promieniowa-

nie nawet o 70 procent. Dodatkową ochronę stanowi specjalny fartuch. Należy wyraźnie zaznaczyć, że wszystkie wyżej wymienione badania rentgenowskie umożliwiają prawidłową diagnozę w pracy lekarza. Bez nich nie można wykonywać wielu zabiegów stomatologicznych. Często konsekwencje wynikające z niewykonania badania RTG, a co

za tym idzie niewłaściwej diagnozy, są zdecydowanie większe niż potencjalne ryzyko dla zdrowia podczas zwykłego badania.

Cezardent

Boh.Września 83/1, Świnoujście +48 91 327 07 70, +48 602 450 425 gabinet@cezardent.pl www.cezardent.pl

REKLAMA


Po witaminową bombę

W ubiegłym tygodniu przy ulicy Matejki została otwarta pierwsza na wyspie i jedna z niewielu w Polsce klinika witaminowa. Zaintrygowani, przyjrzeliśmy się niecodziennej ofercie Vitamin Center i już wiemy, w którym kierunku zmierza medycyna doraźna, profilaktyczna oraz estetyczna. Szacuje się, że blisko połowa Polaków regularnie sięga po doustne suplementy diety, w tym witaminy i minerały. Tylko niektórzy zdają sobie sprawę z ograniczeń ludzkiego organizmu, który potrafi przyswoić jedynie niewielką część przyjmowanych substancji. Ostrożne szacunki ekspertów oceniają wchłanialność suplementowanych witamin na około 10%. Reszta zostaje niestety

20

MAGAZYN

wydalona, bo tak zorganizowany jest nasz układ pokarmowy.

Skutki natychmiast Te naturalne utrudnienia sprawnie pokonują terapie dożylne. Kroplówki zawierające witaminy, minerały, aminokwasy, antyoksydanty aplikowane w Vitamin Center pozwalają nie tylko skutecznie walczyć z chorobami, ale przede wszystkim są nieza-

wodnym narzędziem w pojedynku ze stresem, zmęczeniem i trudem codzienności. Preparaty podawane są bezpośrednio do krwiobiegu, skrzętnie omijając układ pokarmowy. Z tego powodu wchłaniane są praktycznie w całości, a skutki terapii odczuwalne są natychmiast. Wlewy regenerują i odmładzają organizm oraz wyraźnie wzmacniają jego kondycję. I co najważniejsze –


VITAMIN CENTER

zdrowie

wszystkie są odpowiednio certyfikowane przez lekarzy oraz dietetyków.

Rzetelna informacja Pacjenci są coraz bardziej świadomi i dobrze zorientowani w szerokich trendach rozwoju medycyny, dlatego nierzadko krytycznym okiem spoglądają na nowoczesne formy leczenia. Z tego powodu Vitamin Center stawia na kompleksową i rzetelną informację .Zanim zostanie zaaplikowana odpowiednia kroplówka, specjalista diagnozuje stan zdrowia pacjenta oraz ustala przyczyny chorób i dolegliwości. Taka wnikliwa konsultacja pozwala na dopasowanie odpowiedniej terapii witaminowej. Aplikacja wlewu trwa nie więcej niż 60 minut. W tym czasie oraz po zabiegu pacjenci pozostają pod czujną opieką wykwalifikowanej kadry, która dba także o to, aby czas przyjmowania substancji leczniczych był chwilą relaksu w komfortowych warunkach.

Do zadań specjalnych Witaminy i minerały pełnią istotną rolę w utrzymaniu prawidłowej gospodarki energetycznej, korzystnie wpływając także na stan układu kostnego i mięśniowego. Z tego powodu po terapie dożylne często sięgają osoby prowadzące aktywny tryb życia, w tym sportowcy, których organizmy domagają się dodatkowego wsparcia przy ponadprzeciętnym wysiłku. Kroplówki witaminowe to dobre rozwiązanie dla wszystkich osób, które troszczą się o swoje samopoczucie. Terapia skutecznie pomaga w walce z objawami długofalowego stresu, a także osobom mającym kłopoty z koncentracją i uczuciem przewlekłego zmęczenia, które mimo osłabienia zmuszone są intensywnie pracować umysłowo i fizycznie.

11 terapii Wlewy witaminowe pozwalają również szybko ustabilizować zaburzoną gospodarkę wodno-elek-

trolitową. Po taką formę wsparcia mogą sięgnąć zarówno osoby dążące do szybszej regeneracji organizmu osłabionego różnymi infekcjami, jak i chcące zwyczajnie złagodzić skutki nadmiernego spożycia alkoholu. W takiej sytuacji witaminowe kroplówki zapewnią odpowiednie nawodnienie organizmu przez dostarczenie odpowiednich mikroi makroelementów czy witaminy z grupy B. W podstawowej ofercie Vitamin Center znajduje się 11 terapii dożylnych dedykowanych walce z konkretnymi dolegliwościami. Na szczęście nie wszyscy uskarżamy się na choroby ciała. Mimo to większość z nas dąży do utrzymania go we właściwej formie i często ze sporym zapasem czasu myśli o działaniach profilaktycznych, które pozwolą na dłuższe zachowanie urody i kondycji.

Dla urody Właściwe dawkowanie witamin i minerałów sprawia, że oznaki co-

dziennego zmęczenia stają się mniej widoczne, a skóra nabiera elastyczności. Witaminy A, B czy E działają odżywczo, minimalizują skutki starzenia, pobudzają produkcję kolagenu oraz przyśpieszają procesy odnowy komórkowej. Dodatkowo korzystnie wpływają na zwiększenie gęstości skóry właściwej, rozjaśniają powstałe na niej przebarwienia, równoważą gospodarkę wodnotłuszczową. Wlewy świetnie oponują skórze przemęczonej, odwodnionej, skłonnej do podrażnień czy cerze naczynkowej. Gołym okiem widać, że lista zalet terapii dożylnych zdaje się nie mieć końca. Działają cuda i to na każdej płaszczyźnie. Nikt jednak nie opowie o tym lepiej, niż wykwalifikowany pracownik Vitamin Center. Zatem, zachęcamy do odwiedzin!

Vitamin Center

Jana Matejki 13, Świnoujście +48 730 030 203

MAGAZYN

21


Bez znieczulenia Śmierć, żałoba, utrata, rozstanie… Jak sobie z tym poradzić? Czy można się tego nauczyć? Rozmawiamy z Janiną Zborowską.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Co współczesności i współczesnych mówią wynalazki w rodzaju wirtualnych cmentarzy, wirtualnych zniczy i tak dalej? Jest coś takiego? Nie miałam pojęcia.

Jest. Sam to niedawno odkryłem i doznałem szoku. To taki sklepik, w którym można wykupić grób, zapalić świeczkę. Jest cennik. Na przykład – grób VIP to minimum 300 zło22

MAGAZYN

tych (plus VAT), a zapalenie świeczki to koszt od 9 do 50 złotych…

komunały, a chyba nikt w obliczu utraty nie chce być „jak każdy”.

Hmm… Nie wiem, co powiedzieć, bo się z tym nie spotkałam. Ale chyba sobie sam na to pytanie odpowiedziałeś – to pewnie nic innego jak pomysł na biznes.

I dlatego nigdy nikogo w ten sposób nie traktuję. Słowa, które przytaczasz, to raczej taki „arsenał” znajomych, przyjaciół, którzy często nie wiedzą, co powiedzieć, jak się zachować.

Pewnie tak… Zamknijmy wątek. Zapytam dość prowokacyjnie – co terapeuta może zrobić dla osoby, która boryka się z żałobą, jak może jej pomóc? Terapia opiera się na słowie, a wydaje się, że słowa to ostatnie, czego taka osoba potrzebuje. Żadnych: „czas leczy rany”, „to naturalne, minie”, „poradzisz sobie”, „każdy przez to przechodzi”… To

I nie ma co ich za to winić. Oczywiście, bo to bardzo trudne. Natomiast ja na terapii najpierw przyglądam się tej osobie – przede wszystkim temu, jakie miejsce w jej życiu zajmuje ta śmierć, jak się z tą śmiercią obchodzi, jakie emocje jej towarzyszą, na jakim etapie żałoby jest.


O UTRACIE

Etapy żałoby – jak przebiegają? Ile trwają? Pierwszy etap to jest szok, różnie przez nas przeżywany. Jedni reagują bardzo emocjonalnie, płaczem, a inni wręcz odwrotnie – nie uronią nawet łzy, są jakby zamrożeni, bez czucia.

Przynajmniej na wierzchu. Tak, a stan ten, ten pierwszy etap, trwa od kilku dni do kilku tygodni, przyjmuje się zazwyczaj, że jest to sześć tygodni. Generalnie, trudno jest być w szoku dłużej. Po tym czasie organizm sam zaczyna z tego wychodzić. Mam na myśli oczywiście etap tego największego, najmocniejszego szoku, gdy wiele funkcji zostaje ograniczonych – umysłowych, emocjonalnych czy właśnie fizjologicznych.

Właśnie. Żałoba to nie jest proces jedynie emocjonalny. Przeżywa ją również nasze ciało. To prawda, to zjawisko dotykające nas również na poziomie fizjologicznym. Im bliższa jest nam osoba, która odeszła, tym trudniejsza jest ta „operacja” na ciele, to przeżycie żałoby. Najważniejsze jest to, i na to zwracam szczególną uwagę, żeby nie uciekać od przeżywania żałoby, od tych pierwszych tygodni.

To częsty mechanizm. Próba ucieczki. Tak. Nierzadko zagłusza się ból przy pomocy na przykład leków uspokajających czy używek. Lub też idzie się za radą innych, żeby się w to przeżywanie aż tak nie angażować, żeby nie myśleć…

Nie da się. Otóż to, na dłuższą metę nie. Zresztą uważam, że bezwzględnie trzeba to przeżyć – najbardziej jak się da, bez znieczulenia. Trzeba wręcz pozwolić sobie na tak zwaną rozsypkę. Oczywiście w jakiś sposób kontrolowaną. Nie mam na myśli tego, że coś sobie zrobimy… Chodzi o to, żeby pozwolić sobie na te pierwsze,

psychologia

najtrudniejsze emocje. Człowiek w żałobie ma do nich najzwyczajniej prawo.

wypowiadane w dobrej wierze, są tak naprawdę niedobre. Zamykają w nas to, co musi się z nas wylać.

One i tak wrócą, prawda? Zagłuszone w tym początkowym stadium i tak się odezwą?

Jakie słowa będą w takim razie dobre? Jaki jest sposób na wsparcie osoby w żałobie?

Oczywiście. To taki podskórny wulkan, który tkwi gdzieś w środku. W terapii chodzi o to, żeby do tych ekstremalnych emocji dotrzeć, a jeśli są one głęboko stłumione, będzie to bardzo trudne.

Akceptacja tych emocji, bycie przy tej osobie – po prostu. Stworzenie jej bezpiecznej przestrzeni na to, by mogła reagować tak, jak tego potrzebuje. To jest zadanie na ten pierwszy okres – zarówno dla terapeuty, jak i dla bliskich osoby w żałobie. To najlepsze, co można w takiej sytuacji zrobić. Zwyczajnie jesteśmy… Bo na analizy czy zmiany jeszcze za wcześnie.

Im bardziej otworzymy się emocjonalnie na najwcześniejszym etapie żałoby, tym łatwiej będzie nam ją zakończyć Szokowi, o którym mówimy, często towarzyszy niedowierzanie, poczucie nierealności tego, co się wydarzyło. A skoro się nie wydarzyło, nie ma o czym myśleć. Tak się dzieje, ale jest to tylko taki mechanizm obronny i działa niezbyt długo. A podkreślam, im bardziej otworzymy się emocjonalnie na najwcześniejszym etapie żałoby, tym łatwiej będzie nam ją zakończyć. Jeśli czegoś nie przeżyjemy w pełni, to będzie się za nami ciągnąć.

Te pierwsze tygodnie są więc najważniejsze dla pełnego przeżycia żałoby. Zdecydowanie. Powtórzę: pozwólmy sobie wtedy na wszystko, płaczmy tyle, ile nam trzeba. Nie słuchajmy rad w rodzaju: „nie płacz”, „takie jest życie”, „musisz się z tym pogodzić”… Takie słowa, mimo że

Co dalej? Co po tym największym, najbardziej bolesnym szoku? Kiedy zaczynamy analizować i zmieniać? Szok mija, ale pozostaje ból. Człowiek jest jeszcze nie do końca „poskładany”. Organizm dochodzi do siebie, ale wciąż jeszcze cierpią emocje. To trwa jakieś pół roku. Kolejnym ważnym punktem, przełomem jest pierwsza rocznica śmierci bliskiej osoby. Wcześniej – przez pierwszy rok – przeżywamy wszystko w kontekście osoby, która odeszła.

Wspominamy wspólne chwile, miejsca, wydarzenia. Tak. Po roku wciąż wspominamy, ale na plan pierwszy wchodzą wspomnienia dotyczące nas samych w żałobie. To wciąż jest trudny czas.

Istotnym elementem żałoby jest złość. Na wszystko – włącznie z osobą, która odeszła. Bo każdy z nas to przeżywa z własnego punktu widzenia i to my jesteśmy opuszczeni. Zostajemy sami, pozbawieni tego kogoś. Musimy nauczyć się żyć z tym brakiem, wypełnić tę pustkę, a to nie jest proste. Tym bardziej że im bliższy był nam zmarły, tym więcej funkcji w naszym życiu pełnił, a to powoduje, że ta złość jest większa, bardziej intensywna.

MAGAZYN

23


Często mówi się, co brzmi dość kontrowersyjnie, że ci, którzy odchodzą, robią miejsce innym, nowym… Dlaczego kontrowersyjnie?

Bo nie da się zastąpić ważnej osoby inną. Ale tu nie chodzi o zastąpienie, to niemożliwe. Chodzi o wypełnienie tej wolnej, niezagospodarowanej przestrzeni, która zrobiła się po tym, gdy ktoś odszedł z naszego życia. Oczywiście to od nas zależy, czy my sobie na to pozwolimy po przeżytej żałobie, czy będziemy tę żałobę przechodzić bardzo długo. Ta druga, niedobra zresztą, opcja zamknie nas na wiele rzeczy, nie tylko ludzi, na wiele nowych jakości w życiu. Dobrze jest więc – bo pamiętajmy, że życie, to nasze!, mija – żebyśmy nie tkwili w żałobie zbyt długo…

Zbyt długo, czyli? Przyjmuje się, że po dwóch latach żałoby w sposób naturalny dochodzimy do równowagi. Odnajdujemy nowego siebie. Siebie bez osoby, która odeszła. Zyskujemy nowe spojrzenie na świat, na relację z tą osobą.

Nie można wykorzystywać emocji związanych z żałobą do tego, żeby… nie żyć. Umiejętność rozstawania się jest niezwykle istotna dla naszych losów To też większe wyzwanie, bo wymaga od nas dużo większych nakładów pracy, dużo większych zmian. Czasami rewolucji. To prawda, na wielu poziomach. Ale te zmiany czy rewolucje są na potrzebne. I możemy obrócić je na własną korzyść.

24

MAGAZYN

Zarówno nieprzeżyta, jak i nadużyta żałoba nam szkodzi. Spotkałem się z takim terminem – patologiczna żałoba… Nie można wykorzystywać emocji związanych z żałobą do tego, żeby… nie żyć. Umiejętność rozstawania się jest niezwykle istotna dla naszych losów – zresztą nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie rozstawania się ze zmarłymi. Chodzi o rozstawanie się ze wszystkim – z ludźmi, z rzeczami, zjawiskami. Żałoba to ekstremalna forma rozstania, a właściwie codziennie się z czymś żegnamy… Stosunek do żałoby, kończenia, rozstawania się decyduje o jakości naszego życia. Nieumiejętność radzenia sobie z tym bywa źródłem cierpienia wielu pokoleń…

Pokoleń?! Mówię to z poziomu terapii syste-

mowej. Rozmawialiśmy już o tym. W rodzinach jest wiele niezakończonych żałób, które ciągną się nie latami, ale wiekami, które są przenoszone z pokolenia na pokolenia jak trauma, jest to niejako wpisane w nasz kod genetyczny.

Człowiek rodzi się w żałobie? Można tak powiedzieć. Rodzi się w żałobie, z rodziców będących w żałobie, w domu pogrążonym w żałobie, w którym jest wieczny powiew smutku, śmierci, grobu. I to wcale nie muszą być świeże historie, ale nieprzeżyte żałoby po odległych przodkach, po traumatycznych sytuacjach, wojnach.

Dreszcze przechodzą… Najgorsze, że członkowie takich rodzin często bardziej niż z życiem związani są ze śmiercią. Niby wszystko jest w porządku, ale to „w porządku” jest takie smutne, bez wyrazu…

Co z tym zrobić? Dotrzeć do tej traumy, do tej żałoby – nawet najodleglejszej. Pomagają w tym na przykład ustawienia Hellingera.

Wróćmy „tu i teraz”, do utraty „świeżej”. Tak, to temat na zupełnie odrębną rozmowę, niemniej jest ważny, a takie żałoby bardzo ciężkie. Podobnie jak po śmierci dziecka, po poronieniach czy aborcjach – nieważne są tu przyczyny. Konieczne jest, żeby taką żałobę przejść, nie uciekać od niej. Ma to bowiem wpływ na tych, którzy pozostali, na przykład na żyjące dzieci.

Czy można nauczyć się przeżywania żałoby? W tym sensie, że każda kolejna jest, że tak to nazwę, łatwiejsza w obsłudze? Jeżeli będziemy je przechodzić w sposób świadomy, to tak, gdyż mamy możliwość w pewnym sensie uczyć się tego procesu. Oczywiście, tu ważne podkreślenie, to wcale


O UTRACIE

nie oznacza mniejszego bólu. Nie w tym rzecz. Ból zawsze będzie towarzyszył odejściu bliskiej osoby. Jest jednak coś takiego jak historia żałób. Gdy trafia ktoś do mnie na terapię, zanim zajmę się tematem tej aktualnej żałoby, przyglądam się ewentualnym wcześniejszym, jak przebiegały. Jeśli dotrę do jakichś nieprzeżytych żałób, przypomina to węzły, które trzeba rozplątać. Jedna, druga, trzecia, a w rezultacie ta najświeższa żałoba…

Powiedzieliśmy sobie na początku, że utrata bliskiej osoby odbija się zarówno na naszej psychice, jak i na ciele. Możemy rozwinąć ten wątek? Jak reaguje fizjologia w takiej sytuacji? Emocje i ciało są ze sobą nierozerwalnie związane, zawsze to podkreślam. Dziesięć minut pracy na bardzo silnych emocjach to

zmęczenie równające się temu po przerzuceniu tony węgla. I tydzień odpoczynku. A jeśli chodzi o twoje pytanie, powiem tak – dla mnie ważnym momentem terapii jest, gdy pacjent mówi, że zaczyna mu się chcieć spać (śmiech).

No tak, bezsenność… Otóż to. Jest ona jednym z częstszych objawów somatycznych żałoby. Ludzie jednak często ten „powrót z bezsenności” odbierają jako pogorszenie stanu i boją się tego – ta senność sprawia, że człowiek jest wiecznie zmęczony, nie może rano wstać z łóżka. Pacjent się tego boi, a ja mówię na to: „rewelacja!”. Bo to sygnał, że organizm przełączył się na tryb regeneracji. Gdy więc słyszę: „mógłbym spać i spać”, odpowiadam: „to pięknie, śpij”. Nie należy z tym walczyć. Potrzebujesz snu? Śpij, śpij, śpij.

psychologia

Nie no, tak się nie da. Jest tyle rzeczy do zrobienia. Ale tak trzeba. Nie ma nic ważniejszego niż to, by pozwolić organizmowi na samonaprawę.

Zatoczyliśmy koło. Zaczęliśmy od tego, że nie ma co walczyć z przeżywaniem żałoby, z tym, co wówczas czujemy, czego potrzebujemy. Wszystko musi iść własnym trybem, tylko ludzie nie mają tej świadomości, usiłują uciekać, a prawidłowo przeżyta żałoba daje nam jeszcze więcej energii do życia. Do dobrego życia, na które zasługujemy.

A poczucie winy? Ktoś odszedł, a my sobie dobrze radzimy. Tęsknota, szacunek i pamięć zostają, tego nam nikt nie odbierze. Ale musimy żyć dalej i to najlepiej, jak potrafimy. Bo życie jest kruche, między innymi o tym tutaj rozmawialiśmy…

REKLAMA


KOLEKCJA

Wybrzeże Władysława IV 33 ŚWINOUJŚCIE

26

MAGAZYN


DLA NAJMŁODSZYCH

moda

Ciepło

i miło

w Coccodrillo! Za oknem coraz chłodniej, warto zatem pomyśleć o cieplejszej odzieży dla naszych milusińskich. Firma Coccodrillo specjalizuje się w projektowaniu odzieży dziecięcej. Cały wysiłek wkładamy w to, żeby najmłodszym było w naszych ubraniach wygodnie i żeby dobrze się w nich czuli. Satysfakcja dzieci jest dla nas najważniejsza. W tym numerze magazynu prezentujemy ofertę dla naszych najmłodszych klientów. Dla dzieci od 56 do 86 cm wzrostu proponujemy kolekcje w bogatej i modnej gamie kolorystycznej. Każda kolekcja Coccodrillo składa się z różnych ubrań w pasujących do siebie kolorach – koszulki, body,

sukienki, spodnie lub leginsy, bluzy i sweterki. Charakteryzują je spójne aplikacje i dodatki – czapki, rękawiczki, kominy i chustki pod szyję oraz buty. Kolekcje zimowe zawierają dodatkowo wygodne kombinezony, kurtki i spodnie ocieplane, zapewniające wygodę, komfort ruchu oraz poczucie ciepła. Wszystkie produkty wykonane są

w wysokiej jakości dzianin i materiałów. W salonach Coccodrillo trwają teraz promocje, okresowo przygotowujemy dla naszych klientów korzystne rabaty. Warto zatem zaglądać do nas regularnie, by dokonać atrakcyjnych zakupów. Zapraszamy do odwiedzenia salonu Coccodrillo w Świnoujściu!

MAGAZYN

27


28

MAGAZYN


DLA NAJMŁODSZYCH

MAGAZYN

moda

29


moda

30

DLA NAJMŁODSZYCH

MAGAZYN


REKLAMA


Mieszko Grażyna Dla wielu świnoujścian te dwa imiona są ze sobą nierozerwalnie połączone. Patron liceum i jego wieloletnia dyrektor. Rozmawiamy z Grażyną Szczodry. Naturalnie o szkole. A gdy o niej opowiada, nieustannie i pięknie się uśmiecha. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

32

MAGAZYN

Dwadzieścia lat na stanowisku dyrektora „Mieszka” – jednej z najlepszych szkół w kraju, między innymi dzięki pani – to wielkie i nie tak częste osiągnięcie. Jest się czym pochwalić, choć wiem, że jest pani skromna i nie lubi mówić o sobie. Czasem jednak można… Ma pani jakieś podejrzenia, dlaczego przez tyle lat chciano iść za panią? Przede wszystkim dziękuję za te miłe słowa. A co do pytania, myślę, że może być tak dlatego, że nigdy nie stawiałam na siebie, a każda funkcja


GRAŻYNA SZCZODRY

kierownicza wydawała i wciąż mi się wydaje w pierwszej kolejności służbą. Gdy tak się na to spojrzy, relacje ze współpracownikami powinny się udać, a co za tym idzie, wspólna praca w jednej i słusznej sprawie rzeczywiście może prowadzić do sukcesu.

Sukces jest, gdyż „Mieszko” to dziś marka. Tak było zawsze. Gdy nasi absolwenci dostawali się na studia i padało pytanie, z której są szkoły, odpowiedź „Mieszko” wystarczyła. Zależało mi na tym, żeby tę pozycję nasze liceum zachowało. Muszę jednak podkreślić jedną rzecz – nawet najlepszy kierujący nie zrobi niczego sam. Należało stworzyć mocną drużynę i myślę, że taka drużyna „Mieszka” istnieje – nauczyciele, administracja, obsługa, rodzice – i pracuje na rzecz uczniów. To cel nadrzędny, gdyż szkoła jest dla ucznia, a nie odwrotnie.

Zawsze uważałam, że dorośli nie są od tego, żeby ich pilnować. Ufałam swoim pracownikom Obawiam się, że te proporcje często jednak są zachwiane. Na szczęście nie u nas. Tutaj udało się wypracować model, w którym każdy robi to, co do niego należy. Zawsze uważałam, że dorośli nie są od tego, żeby ich pilnować. Ufałam swoim pracownikom i to się zawsze sprawdzało. Jeśli ktoś czuje wpływ na sytuację, w jakiej się znajduje, to jednocześnie czuje się za nią odpowiedzialny.

Pilnuje się uczniów. Nie tyle się pilnuje, ile wspiera, czuwa nad nimi. Starałam się też

zawsze kłaść nacisk na to, żeby, gdy ktoś popełni błąd – mniejsza o to, dorosły czy uczeń – zajmować się błędem, a nie człowiekiem jako „tym złym”. Wyjaśnić, naprawić problem i go zostawić, nie wracać już do niego. Dzięki temu każdy, kto znalazł się w takiej sytuacji, zachował godność. Bardzo ważne jest dla mnie promowanie pozytywnych zachowań.

To, co pani mówi, brzmi wręcz jak bajka. Nie sądzę, żeby tego rodzaju podejście było powszechne. Mam nadzieję, że nie ma pan racji… To jednak cały czas odpowiedź na pierwsze pytanie – jak mi się udało być na tym stanowisku tak długo. Myślę, że właśnie dzięki takiemu podejściu. Uważam również, że należy chwalić za to, co dobre. A każdy ma swój talent, swoją rolę do odegrania. To, że ktoś nie radzi sobie z matematyką, nie znaczy, że jest bezużyteczny. Inteligencję rozumianą jako dar do przedmiotów ścisłych niesłusznie się wywyższa.

Mówi to pani, umysł ścisły. Tak, uwielbiam te przedmioty, ale przecież inne dziedziny są równie ważne. Jest zresztą tyle rodzajów inteligencji… Mówi się dziś nawet o 32! Jestem zdania, że otwarte i głośne docenianie uczniów za to, co robią dobrze, w czym się sprawdzają, przekłada się także na naukę. To czyni szkołę bardziej przyjazną, niekojarzącą się tylko z ocenami, zakazami, nakazami, ale z miejscem, do którego chce się przyjść.

Otworzyła pani „Mieszka” na osoby niepełnosprawne. Wszyscy otworzyliśmy, sama tego nie zrobiłam.

Dobrze, ale to pani stała za tym pomysłem. To prawda, choć początkowo ta koncepcja nie spotkała się z ogólną przychylnością. Obawiano się, że szkoła spadnie w rankingach. Nie spadła (śmiech). A każdy z tych uczniów to jest zupełnie odrębna

edukacja

historia – nawet przy takich samych dolegliwościach to inny człowiek, inaczej myśli, inaczej reaguje. Trafiają do nas różni uczniowie, nawet na pograniczu normy intelektualnej, niektórym nie dawano szans na to, że sobie poradzą. Życie nauczyło mnie jednak tego, że wszystko jest możliwe, a niespodzianki się zdarzają. Myślę, że w atmosferze wiary w człowieka mózg potrafi działać cuda. Jestem nieustannie zadziwiona tym, co się niekiedy działo z naszymi niepełnosprawnymi uczniami.

A jeśli się jednak nie udaje i uczeń sobie nie radzi? To oczywiście przykre, ale mam takie poczucie, że miał darowanych kilka lat obcowania z innymi, próby funkcjonowania w świecie, a nie był zamknięty w domu. To bardzo dużo. Warto to robić, otwierać się na innych, na tych słabszych, choć oczywiście początkowo było trudno. Musieliśmy się wszyscy do tego przygotować, szkolić. Nauczyciele nie mieli ze mną wtedy łatwo. Pewnie pamiętają te nawet dwie rady pedagogiczne w miesiącu (śmiech).

À propos, ponoć jest w pani nieustanny głód wiedzy – kursy, szkolenia, rozmaite nowinki, które wprowadzała pani w „Mieszku” na długo przed innymi szkołami. W Polsce jest bardzo dużo instytucji, które proponują zupełnie nowe rozwiązania dla oświaty. Wystarczy poszukać. Obserwując swoje miejsce pracy, widzimy potrzeby i staramy się temu zaradzić. Nie chciałabym, żeby szkoła była zabytkiem. Budynek, owszem, ale wnętrze już nie – niech będzie żywe, nadążające za pędzącym światem. Nie ukrywam też, że uwielbiam się uczyć (śmiech), to daje mi siłę. Poza tym, dopóki sama się uczę, czuję to, co czuje uczeń, łatwiej mi go zrozumieć – również jestem oceniana, mam prace do zrobienia, muszę się przygotować. Chciałam również, żeby i moi nauczyciele to czuli (śmiech).

MAGAZYN

33


dochodzę do wniosku, że tak będzie chyba już do końca życia. Oczywiście teraz pan dyrektor Piotr Adamczyk ma swoją szkołę i kadrę – niczego mu nie odbieram (śmiech). Przez tyle lat jednak się zżyłam z ludźmi i tym miejscem. Często jestem pytana o to, czy tęsknię. Oczywiście, że tak.

Uchodzi pani za tytana pracy, ale przyszedł moment, gdy tytan pracy odpoczywa. Łatwo tak? Moim największym skarbem niewątpliwie jest rodzina, gdyby nie ona, pomoc rodziców, wsparcie męża, cierpliwość dzieci, nie mogłabym tak oddać się pracy.

Rodzina wreszcie ma panią tylko dla siebie.

Czuli? Czuli (śmiech). Kocham tę moją szkołę i kadrę za to, że szli w to, kształcili się, poszerzali kompetencje i zdobywali nowe specjalizacje. Mam mądrych i wykształconych w wielu kierunkach nauczycieli, a ogromną wartość kadry stanowi również jej zróżnicowanie – wiekiem, doświadczeniem. To moim zdaniem bardzo ważne. Ci młodzi, dopiero zaczynający, wnoszą energię, świeżość, a ci bardziej doświadczeni dzielą się tym, są też takim wentylem bezpieczeństwa różnych szalonych pomysłów tych młodych (śmiech).

Jest pani dowodem na to, że można mieć jednocześnie świeże spojrzenie, i spore doświadczenie. To zasługa młodzieży – to ona pozwala i mnie, i wszystkim nauczycielom zachować tę żywość, świeżość. Jest inspiracją. Kiedyś było tak, że nauczyciel miał dużo większą wiedzę niż uczeń. Dziś, w dobie nowych technologii, młody człowiek wie znacznie więcej, choć często jest to wiedza punktowa, fragmentaryczna. Zadanie szkoły jest jednak niezmiennie takie samo – nauczyć młodzież tego, jak się w tych

34

MAGAZYN

Otwarte i głośne docenianie uczniów za to, co robią dobrze, w czym się sprawdzają, przekłada się także na naukę punktach, fragmentach poruszać, jak wychwytywać to, co ważne i prawdziwe; zmotywować ją do własnych poszukiwań.

Powiedziała pani przed momentem: „Mam mądrych i wykształconych nauczycieli”. Czasem zdarza się pani użyć czasu teraźniejszego. Trudno się przestawić na ten przeszły, prawda? Przyznam, że zastanawiałam się przed naszą rozmową, jak się upilnować, żeby nie mówić „moja szkoła”…

Tak (śmiech). Mam cierpliwego, ale bardzo zajętego męża, więc będzie miał znacznie większy azyl w domu (śmiech). Dzieci są dorosłe, ale dwóch synów się zaręczyło, więc mam nadzieję, że na świat przyjdą wnuczęta. Znajdę czas na to, żeby ogarnąć dom, bo dotąd tego czasu brakowało. Podobnie jak na ogród, moją wielką pasję. Kocham czytać, a teraz będę mogła zarzucić lektury fachowe na rzecz tych „dla przyjemności”. Na pewno więc ani nie będę sama, ani nie będę się nudzić (śmiech).

Jako osoba niezwykle aktywna ma też pewnie pani jakieś pomysły na dalszy rozwój, dalszą działalność, choć już niezawodową. Wciąż mam potrzebę bycia z ludźmi, więc rzeczywiście, mam kilka pomysłów. Wolę jednak o tym nie mówić, nie zapeszać.

Pozwolę sobie mimo wszystko trochę drążyć… Podejrzewam, że nie przestała pani uwielbiać się uczyć. Może więc dalsza nauka? Powiem tylko, że bardzo interesuje mnie neurodydaktyka (śmiech).

Ale po co się pilnować. To jest pani szkoła.

Brzmi tajemniczo… Dziękuję za rozmowę i życzę wszystkiego dobrego.

Teraz, gdy pan na to zwrócił uwagę,

Dziękuję bardzo.


GRAŻYNA SZCZODRY

edukacja

MAGAZYN

35


WIĘCEJ

niż szanta Hej, Świnoujście! Piękne okolice, chłopaki jak świce, niby to dziewice! – taką przyśpiewkę słyszałam od mojej Mamy. I to jest tylko refren. TEKST* AGNIESZKA MERCHELSKA ILUSTRACJA KAROLINA MARKIEWICZ

K

iedy słyszysz sformułowanie „nadmorska muzyka” do głowy przychodzą momentalnie szanty! Gdybym rozwiązywała krzyżówki, na tysiąc procent natknęłabym się na takie właśnie hasło. No jasne. Marynarskie przyśpiewki, przaśny klimat, piwko bujające się od ścianki do ścianki pokala, bo… wieje! W naszym mieście natomiast jest jedna melodia więcej… Sentymentalna opowieść przeprowadzająca przez historię architektoniczną miasta. Przez pamięć po nieistniejących już zakamarkach. Przez emocje i praktyczne porady, co do zachowania w tych szczególnych miejscach. To coś więcej niż najlepsza szanta i o wiele więcej niż jakikolwiek przewodnik. A Wy? Znacie piosenkę rodem z naszego miasta? Jestem pewna, że nie. Zna ją tylko moja Mama. I ja.

W naszym Kinie Rybak, to dopiero heca… Heca tego typu, że w 2004 roku Kino Rybak przeprowadziło swój ostatni

36

MAGAZYN

seans i od tego momentu na 11 lat nasze Miasto pozbawione było wielkiego ekranu. A jest o czym opowiadać. To tutaj nasze mamy zabierały nas na słynne „Poranki”. To tu oglądaliśmy nasze pierwsze filmy. To tu wybrzmiała Dumka na dwa serca, kiedy z klasą przyszliśmy wywinąć się z lekcji. Ale to nie wszystko. W naszym Kinie Rybak, to dopiero heca… … wyświetlają filmy przy woskowych świecach!

W naszym Barze Neptun dobre dają dania… Kiedyś to Neptun był miejscem z etykietką „jak u mamy!”. Suróweczka, schaboszczak i rosołek. Ceratka w kratkę. A jak już jesteśmy w temacie hecy. Neptun przeszedł rebranding. Transformację elewacji, wnętrza. I ceratek. Rebranding Neptuna, to ohohoho! I potwierdzić mogę. W naszym Barze Neptun dobre dają dania… …lecz trzeba uważać, bo giną ubrania! Pieśń ta miała jeszcze zwrotkę o służbie zdrowia, ale ta w pamięć mi

się nie wryła. Chyba była najmniej cenzuralna i Mama z niechęcią przytaczała jej słowa. Chyba tak. A Wam? Co Mama śpiewała do snu? * Tekst ma charakter humorystyczny i nie trzeba wierzyć autorowi piosenki, który do tej pory pozostaje dla mnie nieznany. Choć może to po prostu moja Mama…


WYSPIARSKI TRYB ŻYCIA

MAGAZYN

felieton

37


ludzie

38

DAREK RYŻCZAK

MAGAZYN


Spokojny

Ryżczak

i Wściekły Pies Człowiek, którego przedstawiać nie trzeba. Zna go każdy, dla którego coś znaczy szeroko pojęta kultura. Zresztą to on w dużej mierze ją tutaj tworzył.

Darek Ryżczak. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Darku, czy masz świadomość tego, jak ważną osobą jesteś dla wielu świnoujścian? W jak ogromnym stopniu kształtujesz kulturalnie to miasto?

a chodzi o Centrum Kultury Studenckiej – tak to się wtedy nazywało – Kontrasty.

Sam nigdy tak o sobie nie myślałem, ale za to ludzie często mnie o tym przekonują (śmiech). Jest mi oczywiście miło, że tak jestem postrzegany, że moja praca jakoś się w mieście zaznaczyła. Przez wiele lat robiłem po prostu to, co sobie kiedyś wymyśliłem i sprawiało mi to wielką satysfakcję. A na dodatek z tego żyłem (śmiech). Jednak tak już jest, że kiedyś się wszystko zaczyna i kiedyś kończy.

Tak. Tam się zaczęła moja przygoda z klubami – natychmiast się zakochałem w atmosferze, jaka panuje w klubie studenckim.

Właśnie, wszystko się kiedyś zaczyna… Porozmawiajmy o tym. Twój pierwszy klub był w Szczecinie. Tak, z tym że to nie był mój klub,

Kultowe Kontrasty…

Kiedy to było? 1979 rok.

Rodziłem się wtedy. Ja byłem już nastolatkiem (śmiech). Miałem jakieś 18 lat. Czyli nie… To był rok 1978, wtedy zostałem tam „wciągnięty” przez mojego przyszłego szwagra. Widząc, że interesuję się muzyką, dźwiękami, buduję kolumny i tak dalej, jednym słowem – jestem trochę dziwnym

MAGAZYN

39


ludzie

DAREK RYŻCZAK

człowiekiem, zaprosił mnie do Kontrastów. On w tamtym czasie był aktorem Zespołu Pantomimy Politechniki Szczecińskiej i akurat szukali kogoś, kto zająłby się dźwiękiem.

Czyli właśnie ciebie. Nie wiem, czy mnie. Byłem wtedy bardzo młody i niedoświadczony. To była prawdziwa pasja i to ona mnie zawiodła do Kontrastów.

Jak wyglądały twoje klubowe początki? Zacząłem uczestniczyć w próbach pantomimy i absolutnie mnie to pochłonęło – ta możliwość eksperymentowania z dźwiękiem. Twórczość pantomimy, w tym muzyka, którą współtworzyłem razem z Jackiem Osesem, okazała się na tyle interesująca, że dostaliśmy nagrodę prezydenta Szczecina za osiągnięcia artystyczne.

Ale jestem pewien, że nie o to ci wtedy chodziło. Oczywiście, spełniałem się tam. Po prostu. Potem nastał stan wojenny, ale do tego czasu sporo się w moim „klubowo-teatralnym” życiu działo – mnóstwo imprez, inicjatyw, spektakli. W pewnym momencie zaczęło się moje nagłaśnianie koncertów – jazz, ballady, poezja. Jak to w ówczesnych klubach studenckich.

Z czasem stałeś się, można powiedzieć, marką. Byłeś na tyle dobry, że dostawałeś zaproszenia z różnych miejsc. Nieskromnie muszę przytaknąć (śmiech). Jako realizator dźwięku „opanowałem” wszystkie szczecińskie kluby muzyczne. To był fantastyczny okres, bo miałem okazję nagłaśniać co ważniejsze koncerty, poznawałem niezwykłych ludzi, wciąż działo się mnóstwo wspaniałych rzeczy wokół.

Duża rzecz dla tak młodego człowieka.

Najciekawsza przygoda z tamtego czasu?

Zgadza się. To było dla mnie wielką nobilitacją, bo byłem przecież gówniarzem. Ale już wtedy, jak widać, dostrzeżono moje predyspozycje w tym kierunku. W tamtym czasie, oprócz współpracy z Pantomimą Politechniki Szczecińskiej, zaangażowałem się również w działalność Teatru Głuchych, a później związałem się też z Teatrem Kana. Ten ostatni już całkowicie mnie wchłonął…

Było ich wiele, ale jedną z najciekawszych była współpraca z zespołem Laboratorium, wtedy absolutny numer jeden, jeśli chodzi o jazz eksperymentalny, nowe brzmienia, fusion. Przyjechał do Szczecina w 1980 lub 1981 roku i poproszono mnie, żebym nagłośnił ich koncert. Była to dla mnie wielka sprawa – tak ważny zespół, muzyka, którą uwielbiam… Chłopakom z Laboratorium spodobało się to, co zrobiłem, więc po koncercie posiedziałem z nimi trochę dłużej, porozmawialiśmy… Kilka lat temu zespół przyjechał na Famę i właśnie u nas obchodził swoje 30-lecie. Pomyślałem, że skoro nagłaśniałem ich przed trzydziestu laty, to doskonała okazja, żeby to powtórzyć. Rzuciłem hasło Famie…

Czemu właśnie Kana? Atmosfera, jaką stworzył tam świętej pamięci Zygmunt Duczyński, była niezwykła. To chyba moja największa przygoda, jeśli chodzi o eksperymentowanie z tworzeniem oprawy muzycznej do spektakli czy oświetlenia – tym również się zajmowałem. To był teatr amatorski, więc nie stać go było na zatrudnianie zbyt wielu osób. Zresztą słowo zatrudnienie należałoby włożyć w cudzysłów, gdyż pieniądze z tego były żadne.

40

MAGAZYN

potrafię. Obudziły się emocje sprzed trzech dekad. Mógłbym tak jeszcze długo opowiadać, bo świetnie współpracowało mi się z zespołem After Blues, z którym byłem właściwie od samego początku i – co ciekawe – wiem, że chłopaki pracują jeszcze na sprzęcie, który im zbudowałem jakieś 30 lat temu… Dziś już nieco zmodyfikowanym, ale wciąż działającym. Była jeszcze szczecińska grupa Dixie Lovers. Pamiętam, że pojechaliśmy do Warszawy na Old Jazz Meeting i chłopcy wygrali wtedy „Złotą Tarkę”… Był Sklep z Ptasimi Piórami…

Motyw „Darek i muzycy” to tematrzeka – wart pewnie książki, a nie jedynie wywiadu – ale przejdźmy do motywu „Darek i jego kluby”. W którym momencie stwierdziłeś, że chcesz grać, być „u siebie”? To historia jeszcze ze stanu wojennego. Pracowaliśmy wtedy z moim przyjacielem Wojtkiem Bartzem w klubie Trans, robiliśmy tam jakąś imprezę i… nie zdążyliśmy dotrzeć do domu przed godziną policyjną. Zostaliśmy więc w Transie i pół nocy spędziliśmy na słuchaniu muzyki, rozmowach i marzeniach. Urodził się wówczas pomysł stworzenia w przyszłości klubu muzycznego i studia nagrań.

Pomysł zrodzony z godziny policyjnej. Można tak powiedzieć (śmiech), choć i bez niej by się narodził. W każdym razie, lata mijały, zmieniły się czasy, ale z tych marzeń nie zrezygnowaliśmy. Wojtek otworzył studio nagrań w Szczecinie, a ja otworzyłem swój pierwszy klub jazzowy w Świnoujściu, właściwie miniklub. Szkoda, że nie w jednym miejscu – bo taka była idea.

Ludzie z zespołu pamiętali?

Dlaczego akurat Świnoujście?

Nie do końca (śmiech). Musiałem im się przypomnieć, ale na propozycję powtórki po latach zareagowali entuzjastycznie. To był świetny koncert, starałem się zrobić to najlepiej, jak

Wiesz, za tego rodzaju woltami – jak zmiana miejsca zamieszkania – u mężczyzny zazwyczaj stoi kobieta. Przyjechałem tu w 1985 roku. Na początku, jeszcze przed klubami,


pracowałem w Miejskim Domu Kultury, przez chwilę w PŻB, prowadziłem firmę…

Jak się nazywał twój pierwszy klub? Capitol i mieścił się pod dyskoteką Manhattan, w dawnym Albatrosie. Była to właściwie stara i nieużywana szatnia, więc wyobrażasz sobie skalę miejsca. W 1993 roku otworzyłem tam najmniejszy chyba klub na świecie, 24 m² (śmiech). Najważniejsze, że zmieściło się pianino. To w Capitolu powstał Wściekły Pies.

Wyprzedziłeś moje pytanie. Krążą różne historie na ten temat, że to ty, że to nie ty; że to tu, że to nie tu… Potwierdzasz, że jesteś autorem Wściekłego Psa? Zdecydowanie i autorytatywnie potwierdzam. Ideą każdego baru jest posiadanie własnego drinka. Z reguły jest to coś małego, do wypicia na raz, tak zwany shot. Dosyć długo

Wściekły Pies nie powstałby, gdybym miał wówczas pełną wiedzę barmańską eksperymentowałem na stałych bywalcach, ale kiedyś w Szczecinie przypadkiem nabyłem cały karton grenadyny i postanowiłem ją wykorzystać. Mieszałem to na różne sposoby, trwało to dobrych kilka tygodni…

Aż w końcu znalazłeś ten smak, te proporcje. Wiesz, prawda jest taka, że Wściekły Pies nie powstałby, gdybym miał wówczas pełną wiedzę barmańską,

a nie wiedziałem wtedy, że nie miesza się smaków słodkich i ostrych, przynajmniej w myśl sztuki barmańskiej.

Czyli Wściekły Pies powstał z niewiedzy. Dokładnie. I zdaniem wielu okazał się rewelacyjny.

A skąd nazwa? Byłem świeżo po obejrzeniu filmu Tarantino Wściekłe psy. Nazwa natychmiast przylgnęła do nowo powstałego drinka. Gdzieś po roku stał się on bardzo popularny nie tylko w Świnoujściu, ale i rozpoczął się jego exodus na całą Polskę. Kilka lat później pojechałem do Zakopanego, na zimowe wakacje z rodziną, a tam… Wściekły Pies (śmiech).

On jest wszędzie. To prawda. Co ciekawe, kiedyś natknąłem się na któryś z tygodników,

MAGAZYN

41


42

MAGAZYN


DAREK RYŻCZAK

a tam był ranking najbardziej znanych w Polsce marek. Osłupiałem, gdy zobaczyłem Wściekłego Psa na trzecim miejscu. Szkoda, że się wtedy nie obudziłem biznesowo (śmiech).

Byłbyś krezusem. No niestety, za późno się tym zainteresowałem.

Jak w tamtym czasie, na początku lat 90., odnalazł się w Świnoujściu Capitol? Czym przyciągał ludzi, oprócz Wściekłego Psa? Oczywiście dobrą muzyką. Jazz i okolice, ale także klasyka czy po prostu każda wartościowa muzyka. Ona powoduje, że tego typu miejsca zdobywają swoją publiczność, przychodzą ludzie poszukujący innych dźwięków, takich, których jeszcze nie słyszeli. Istotna była też przyjazna, klubowa atmosfera, w której tworzą się relacje, małe społeczności.

Po Capitolu była Casablanca. W 1995 roku dostałem propozycję przejęcia małej kawiarni w nieistniejącym już kinie Rybak. Decyzję podjąłem natychmiast – świetne miejsce, w starym kinie, co prawda znów bardzo małe, ale niezwykle klimatyczne. Klub otrzymał oczywiście filmową nazwę. Aż trudno uwierzyć, ale odbywały się tam pierwsze koncerty, choć klub miał może ze 40 m²… W rogu, w wejściu do foyer kina, była „scena” – jakieś trzy metry. I zespół się musiał zmieścić (śmiech). Ta skala jednak sprawiała, że atmosfera była niesamowita, gorąca. Bardzo szybko okazało się też, że ludzie potrzebują tego typu miejsca.

Największe wydarzenie w malutkiej Casablance? To był koncert niemieckiego zespołu Inusa Groove Factory, w którym występowali muzycy z Czarnego Kontynentu. A więc był to pierwszy występ czarnoskórych muzyków w Świnoujściu! Wspaniały koncert. Równie wielkim i ważnym wydarzeniem był

pierwszy spektakl w Casablance – Teatru Kana.

Wizyta starych przyjaciół. Tak, wciąż byliśmy ze sobą mocno zżyci. Kana była wtedy świeżo po zdobyciu wszystkich możliwych nagród na festiwalu teatralnym w Edynburgu, za spektakl MoskwaPietuszki. Był to monodram w wykonaniu świetnego i charyzmatycznego Jacka Zawadzkiego. Bardzo się do tego spektaklu przygotowywałem, chciałem ich zaskoczyć, a przede wszystkim Zygmunta Duczyńskiego.

Muzyka powoduje, że tego typu miejsca zdobywają swoją publiczność, przychodzą ludzie poszukujący innych dźwięków, takich, których jeszcze nie słyszeli Co zrobiłeś?

ludzie

z Kany zobaczyli, jak to wszystko wygląda, byli w dużym szoku. Zygmunt aż uklęknął i powiedział: „Wiedziałem, że coś zrobisz, ale nie że aż tak”. Na sam spektakl przyszło ze 200 osób. To było naprawdę ogromne wydarzenie. I nie zgadniesz, co się stało.

Pojęcia nie mam. Byłem jedyną osobą, która tego spektaklu nie widziała.

Jak to?! (śmiech) Ja wpuszczałem ludzi i dbałem o godzinę rozpoczęcia, musiałem powyłączać światła i tak dalej. W momencie, w którym miałem wejść na salę, rozpoczął się spektakl. A że moje wejście wiązałoby się z odsłonięciem oświetlenia, zostałem przed i jedynie słuchałem, tego, co się dzieje na scenie (śmiech).

Ale sam monodram widziałeś przy innej okazji? Tak, tak. A wracając do Casablanki, zaczęła naprawdę fantastycznie, jeżeli chodzi o wydarzenia artystyczne, jakie się tam odbywały. Gościła tam też Fama ze swoimi koncertami. Było barwnie.

Potem otworzyłeś słynną Teatralną, którą znam niestety tylko ze słyszenia.

Cała Casablanca wylepiona była plakatami, bilety były zrobione na wzór starych biletów kolejowych – taki szary kartonik z dziurką, z napisami cyrylicą i tak dalej. Od konduktora pożyczyliśmy urządzenie do obcinania rogów, a bilety sprzedawał charyzmatyczny operator z kina Rybak, Jarek, w starym płaszczu oficera sowieckiej marynarki. Siedział przy stoliku, na którym stał gramofon, z którego wybrzmiewały chóry armii sowieckiej z 1942 roku i palił przy tym rosyjskie Biełmory (śmiech).

Tak. W 1997 roku.

Klimat zachowany.

Dlaczego „Teatralna”?

Zdecydowanie. Przy barze obowiązującą walutą były ruble. Zadbaliśmy o każdy szczegół. Gdy ludzie

Wcześniej tam była sala teatralna, piękne miejsce więc stąd wzięła się nazwa – Jazz Club Teatralna. Istniała

Dwudziestolecie. Zgadza się. Tak się akurat złożyło, że Teatralną otworzyliśmy w moje urodziny, 20 czerwca. Musiałem to zaznaczyć jakimś muzycznym akcentem, ulubionym zespołem, więc wystąpił wtedy After Blues z Mirą Kubasińską. Genialny koncert, fantastyczne przyjęcie. I od tego właściwie momentu Teatralna zaczęła żyć własnym, artystycznym życiem, kompletnie niezależnym…

MAGAZYN

43


ludzie

DAREK RYŻCZAK

sześć lat, odbyły się tam setki koncertów i rozmaitych wydarzeń artystycznych. Klubowe życie świnoujskie kwitło, a na tamtych klimatach wychowało się, można powiedzieć, całe pokolenie.

Mam wrażenie, że gdziekolwiek byś nie był, ludzie idą za tobą. Ryżczak gwarantem nie tylko dobrej zabawy, ale i fantastycznych, artystycznych doznań. Rzeczywiście, z Casablanki ludzie automatycznie przenieśli się do Teatralnej. Czy to moja zasługa? Zawsze dbałem o to, żeby w moich klubach działy się interesujące rzeczy, a takie przebywanie ze sobą ludzi o dużym kapitale wewnętrznym, emocjonalnym powodowało, że wszyscy wzajemnie się nakręcaliśmy, napędzaliśmy. Mnóstwo inspiracji i pomysłów wzięło się właśnie z tego – że udało się zgromadzić wokół tych miejsc ludzi, którzy trochę inaczej odbierają świat, trochę inaczej myślą o kulturze, nie chcą jej w tym masowym wydaniu, a raczej wolą poszukać swoich ścieżek.

Zawsze dbałem o to, żeby w moich klubach działy się interesujące rzeczy, a takie przebywanie ze sobą ludzi o dużym kapitale wewnętrznym powodowało, że wszyscy wzajemnie się nakręcaliśmy 44

MAGAZYN

Była jeszcze Konstelacja. Tak, tuż po Teatralnej i po ruszeniu Centrali. Znów dostałem propozycję od przyjaciół, tym razem stworzenia restauracji połączonej z miejscem artystycznym, na Forcie Zachodnim. Dziś mamy tam Prochownię. W międzyczasie na tyłach Centrali powstał klub Scena, fantastyczne, tętniące życiem miejsce. Pierwszą imprezę zrobiłem razem z Andrzejem Pawełczykiem, był to trzydniowy festiwal o nazwie Ściółka. Zaprosiliśmy artystów z całego świata, ale z różnych gatunków muzycznych. Mieli przyjechać na kilka dni i wspólnie stworzyć utwór, którego prezentacja będzie zwieńczeniem tej imprezy. Udało się. Przyjechała Anna Zielińska, skrzypaczka z Poznania, kopenhaska pianistka Olga Magieres, przybył trębacz z Nowego Jorku Herb Robertson i saksofonista z Francji Augustin Maurs. Dołączyła Magda Buchałow projektująca ubiory, która stworzyła taneczną grupę ubraną w jej prace dyplomowe. Prawdziwe święto sztuki.

Utwór powstał? Powstał, oczywiście. Jest bardzo dziwny i gdzieś go mam, muszę go odnaleźć (śmiech). Sama impreza poszła w świat, a pokłosiem tego były kontakty, które nawiązywałem potem z wieloma niezależnymi twórcami. Na przykład fenomenalna kolumbijka Ana Isabel Ordonez – biochemiczka zajmująca się sztuką awangardową – która właśnie w Świnoujściu, w Centrali miała światową prapremierę swojego eksperymentu filmowego Cienie jazzu w czerni. Dopiero miesiąc później zobaczył to Nowy Jork (śmiech). Zaznaczyliśmy się tym samym na światowej mapie sztuki niezależnej (śmiech). Takie właśnie rzeczy się tutaj działy, takiego formatu. Jest co wspominać…

Spisać to trzeba, wydać! Myślę o tym, od lat sporządzam notatki, przygotowując się do napisania książki, między innymi o tym, co się tutaj działo.

To pięknie, zachęcam. Tym bardziej że nasza rozmowa tego nie wyczerpie. Ba, to zaledwie ułamek. Zgadza się. Nic to, muszę się wreszcie za to poważnie zabrać, bo naprawdę jest o czym opowiadać – wydarzenia, ludzie… Mam nawet nazwę dla tej naszej koleżeńskiej grupy, obracającej się w okolicach sztuki, starającej się stale wymyślać coś nowego. To Grupa Desantowa Świnoujskich Idiotów (śmiech).

Świetna. Wzięła się ona z naszych corocznych wypadów na dziką plażę nad Zatokę Skoszewską, do małej wioski za Wolinem – Skoszewo. Piękne miejsce, z którym szybko się zaprzyjaźniliśmy, a wioska nas pokochała (śmiech). Jeździliśmy tam ładnych kilka lat, pokaźną ekipą ludzi twórczych w szerokim tego słowa ujęciu. Spędzaliśmy tam dwa dni, dobrze się bawiliśmy, robiąc przedziwne rzeczy. Każdy wyjazd miał swoją zabawowo-artystyczną myśl przewodnią – jeden na przykład odbywał się w trakcie Olimpiady, więc nasz wypad nazwaliśmy Olimpiadą Z Portów Różnych (śmiech). Wymyśliliśmy tak dziwne konkurencje, że nawet nie jestem w stanie ich przytoczyć. Innym razem zbudowaliśmy scenę i zrobiliśmy koncert jazzowy dla mieszkańców Skoszewa.

Podobał się? To było niesamowite – ludzie, którzy wcześniej nie mieli kontaktu z jazzem, bawili się fantastycznie, a tańce przy tej niełatwej momentami muzyce trwały do samego rana. Życzyłbym sobie, żeby w mieście ludzie potrafili się tak bawić.

Grupa Desantowa Świnoujskich Idiotów wciąż istnieje? Ona nigdy formalnie nie została założona, więc tym samym nigdy nie może zostać rozwiązana, czyli istnieje (śmiech). Nie byliśmy w Skoszewie od kilku lat, ale chcemy to jeszcze powtórzyć. Lata nam co prawda poleciały, ale energii, żeby wrócić tam


i zrobić jeszcze coś nowego nam nie brak. Pomysłów również.

Porozmawiajmy o dźwiękach. Fascynują cię. Tak. Towarzyszą mi przez całe życie. Pociągają mnie dziwne dźwięki, nagrywam je i kiedyś chciałbym coś z nimi zrobić, pokazać je, wydać. Próbuję to zrobić od wielu lat, ale jeszcze nie, to nie ten czas (śmiech). Chyba nie dojrzałem do tego. Mam sporo materiału i jest on na tyle interesujący, że mam nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy zechcą tego posłuchać.

Na pewno. Mam pewną ideé fixe – chciałbym stworzyć za pomocą tych różnych dźwięków, które nagrywam, „eksperymentalny, maszynowy utwór taneczny” (śmiech), taka jest jego nazwa robocza. Przy złożeniu wielu rozmaitych brzmień wytworzyć taką formę dźwiękową, która poprzez swoją rytmiczność spowoduje chęć zatańczenia. Jeśli to się uda, uznam to za swój sukces.

Coś jak Björk w Tańcząc w ciemnościach? Jest taka scena w fabryce, gdzie maszyny robią za instrumenty, a wszyscy wokół tańczą, z Catherine Deneuve włącznie. To jeden z moich ulubionych filmów. A mój utwór będzie dziwniejszy (śmiech). Wokół jest tyle interesujących dźwięków, których nawet nie zauważamy, gdyż towarzyszą nam w życiu non-stop… Są jedynie tłem, a w tym tle naprawdę dużo się dzieje.

Liczę, że nam je kiedyś pokażesz. Kiedyś za namową Andrzeja Pawełczyka zrobiłem pokaz swoich dźwięków w ms44. Przyszło sporo ludzi i chyba rzeczywiście wzbudziło to zainteresowanie, momentami nawet konsternację (śmiech).

Centrala w remoncie, jej dalsze losy są jeszcze niedoprecyzowane, a przed tobą zasłużony odpoczynek.

Pociągają mnie dziwne dźwięki, nagrywam je i kiedyś chciałbym coś z nimi zrobić, pokazać je, wydać Coś mi jednak mówi, że nie potrwa on zbyt długo, że zbyt dużo pomysłów kotłuje się w twojej głowie… Masz rację (śmiech). Jest już nawet jeden koncept, nawet poważny, ale za wcześnie jeszcze na mówienie o tym. Powiem tylko, że jest w Świnoujściu wspaniałe miejsce, które aż się prosi o to, żeby je wykorzystać,

ożywić. Ale rzeczywiście, najpierw odpoczynek, bo czuję, że bardzo mi tego potrzeba. Ostatnie lata były bardzo intensywne w działania czy wydarzenia. Pora przystopować…

A Centrala wróci? Mam nadzieję, ale czas pokaże. Tak jak powiedziałem, muszę się zregenerować i przemyśleć kilka rzeczy. Na przykład to, czy chcę Centrali w takiej formie, w jakiej istniała dotychczas. Poza tym, jeśli uda się zrealizować zamysł, o którym mówiłem przed chwilą, być może na Centralę nie będzie już ani czasu, ani zapotrzebowania, gdyż to nowe miejsce przejmie jej funkcję. Zobaczymy…

Brzmisz tajemniczo i bardzo dobrze. Mamy na co czekać. No i jeszcze książka, nowe, dziwne dźwięki… Tymczasem, odpoczywaj. Dzięki za rozmowę. Dzięki również.

MAGAZYN

45


ści to nie tylko defilada w stolicy. To przede wszystkim rodzinne świętowanie, mimo kapryśnej jesiennej aury, także na łonie natury. Tak też będzie w tym roku w Świnoujściu, na placu Wolności.

Przez pierwsze lata obchody sprowadzały się praktycznie do uroczystości o charakterze wojskowym. Dopiero po śmierci Marszałka Piłsudskiego nadano tej dacie znaczenie święta ogólnopaństwowego. W czasach PRL obchody zostały zawieszone, z wyjątkami „karnawału Solidarności”. Rangę przywrócono w roku 1989, jeszcze przed czerwcowymi wyborami.

Impreza rozpocznie się punktualnie w samo południe od koncertu Orkiestry Marynarki Wojennej. Później występy młodych artystów spod skrzydeł Mariny Nikoriuk, Chóru Dziewczęcego Logos i pokazy taneczne grupy „Rubiny”. Nie zabraknie też testu wiedzy o Polsce. Dla dzieci animacje plastyczne, malowanie twarzy i wiele innych atrakcji. Na koniec wspólne śpiewanie patriotycznych pieśni wraz z chórem Kantylena, Chwatami i solistami z Miejskiego Domu Kultury. Na miejscu można będzie także spróbować grochówki przygotowanej przez specjalistów z wojska.

Dziś Narodowe Święto Niepodległo-

11.11., 12:00, Plac Wolności

Rodzinnie i w plenerze Wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, quiz wiedzy o Polsce, koncerty, a na rozgrzewkę – tradycyjna, wojskowa grochówka. Tak w dużym skrócie zapowiada się festyn z okazji Narodowego Święta Niepodległości. Dzień odzyskania przez Polskę niepodległości jako święto narodowe obchodzone 11 listopada ustanowiono w 1937 roku. Tego właśnie dnia 19 lat wcześniej zbiegło się kilka wydarzeń, które dały Polsce upra-

gnioną przez kilka pokoleń wolność.

Notatki z ciemności Wojna w Syrii trwa praktycznie od pięciu lat. Dotknęła miliony mieszkańców .W konflikt zaangażowane są – oprócz samej Syrii – państwa sąsiadujące, mocarstwa światowe, ale skutki tej wojny odczuwa też Europa, w tym także Polska. W Miejskim Domu Kultury, w listopadzie, odbędzie się projekcja filmu dokumentalnego Aleppo. Notatki z ciemności. Temat ważny, dramatyczny, budzący ogromne emocje. Twórcy filmu, z reżyserem Wojciechem Szumowskim, spędzili w ogarniętym wojną domową Aleppo dwa miesiące. – Ograniczyliśmy z Michałem (autorem zdjęć – przyp. red.) osobistą narrację, aby oddać głos bohaterom,

46

MAGAZYN

kolegom a później przyjaciołom. To oni są twórcami filmu – moi przyjaciele. Kilku z nich już przekroczyło granice tego świata – mówi o filmie Szumowski. Film został doceniony w kraju i za granicami. (…) to przerażająca podróż do samego serca syryjskiej wojny. (…) Autorzy pokazują nam bezwzględne realia życia pośród rebeliantów. Widzimy ich gniew i nienawiść, ale też pełnię człowieczeństwa, kiedy jednoczą się w walce, by obalić reżim. Reżim, który gotów jest zrobić wszystko, żeby ich zlikwidować. Ten dokument pokazuje, co tak naprawdę znaczy walka o przetrwanie – pisał w recenzji filmu Joshua Landis, wykładowca z Uniwersytetu w Oklahomie.

Projekcja stanowi część ogólnopolskiego projektu Pociąg do Tolerancji. 20.11., 18:00, Sala Teatralna MDK


wydarzenia

miasto

Dźwięki na salonach To już drugi sezon kameralnych cieszących się duża popularnością Salonów Muzycznych. Odbywające się w przytulnym wnętrzu Galerii Art Miejskiego Domu Kultury koncerty to małe uczty muzyczne dla wytrawnych słuchaczy. Co nas czeka w najbliższych miesiącach? – promowaniem wśród mieszkańców naszego miasta muzyki klasycznej oraz jazzowej w profesjonalnym wydaniu. Jako świąteczny przerywnik w grudniu będą mogli usłyszeć Państwo wychowanków Pracowni Wokalno-Artystycznej, ale żeby nie być gołosłownym w temacie profesjonalizmu, warto dodać, że uczniowie Mariny Nikoriuk również aktywnie się kształcą. Już miesiąc później pokażą się w ramach kolejnego koncertu jako uczestnicy warsztatów z… Agnieszką Hekiert.

W listopadzie posłuchamy znanego już w naszym mieście duetu – Iryny i Mariny Nikoriuk. Mezzosopranistka, założycielka Pracowni Wokalno-Artystycznej w Miejskim Domu Kultury oraz jej mama – pianistka, pedagog i teoretyk muzyki - Iryna Nikoriuk, przygotowały piękny repertuar operowy. Warto wspomnieć, że ten właśnie program jeszcze kilka tygodni temu Marina Nikoriuk doskonaliła na kursach mistrzowskich w Rzymie, gdzie pracowała pod okiem światowej sławy śpiewaczki – Vivic’i Genaux. Skoro już przy Marinie jesteśmy, to warto wspomnieć, że to właśnie ona zajmuje się poszukiwaniem i selekcją artystów, którzy występują w Galerii Art, zgodnie z celem przewodnim Salonów Muzycznych

Pochodząca ze Świnoujścia wokalistka, dała się szerzej poznać współpracując m.in. z Natalią Kukulską, Ryszardem Rynkowskim czy Marylą Rodowicz. Na nas jednak największe wrażenie robią wspólne koncerty i nagrania z Bobbym McFerrinem. Tak, tak – to ten gość od Don’t Worry, be Happy, które przebojem zawojowało listy przebojów, a wideo do tego kawałka stało się niemal hymnem wczesnego MTV. I chociaż samego Bobby’ego – póki co – jeszcze na żywo nie usłyszymy, to już Agnieszkę Hekiert owszem – oczywiście w ramach Salonów Muzycznych.

W dalszym ciągu sezonu nie zabraknie młodych, lecz także doświadczonych muzyków z różnych stron Polski. Dla miłośników muzyki zespołowej mamy dwa tria. Zbigniew Herbert Trio to zespół złożony z bardzo młodych, lecz nagrodzonych na wielu prestiżowych konkursach artystów, grający muzykę klasyczną. Kontrastem będzie Trio Taklamakan – artyści reprezentujący folkowy nurt w muzyce klasycznej. Właśnie w takim

repertuarze usłyszymy ich w Świnoujściu. Nie obejdzie się również bez młodych solistów wirtuozów. Już teraz możemy zaprosić na koncert Julii Iwanciw – utalentowanej skrzypaczki, honorowej stypendystki miasta Stargard Szczeciński, studentki Akademii Muzycznej w Poznaniu. To oczywiście nie wszystkie propozycje Salonów Muzycznych. Koncerty odbywają się mniej więcej co miesiąc. Ze względu na ograniczoną ilość miejsc w Galerii ART MDK potrzebne są zaproszenia, dostępne na kilka dni przed konkretnym koncertem. Tak więc, bądźcie czujni!

MAGAZYN

47


Z wyspy na wyspę Tej rangi wydarzenia świnoujskie karate do tej pory nie znało. Mistrzostwa Europy! 412 zawodników, 24 krajów, 37 kategorii wagowych, 42 polskie medale. I, co najważniejsze, Polska na podium w klasyfikacji generalnej! ZDJĘCIA MAREK WILCZEK

Karate narodziło się na japońskiej wyspie Okinawa. Można więc powiedzieć, że historia zatoczyła koło i dziś znów karate trafiło na wyspę. I to w jakim stylu! Mistrzostwa Europy to największe wyzwanie, jakiego podjęła się Świnoujska Akademia Karate Kyokushin i dziś już wiemy, że wyszła z niego zwycięsko. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro przygotowywano się do niego od wielu miesięcy. – Gratuluję wszystkim rodzicom, którzy zaangażowali się w organizację tak dużego przedsięwzięcia. Lider jest tylko liderem, sam niczego nie osiągnie. A jeśli ma obok siebie tak fantastycznych współpracowników, efektem są właśnie Mistrzostwa Europy w karate kykushin

48

MAGAZYN

w Świnoujściu – mówi sensei Paweł Sujka, współtwórca Świnoujskiej Akademii Karate Kyokushin oraz pomysłodawca imprezy. Zainteresowanie imprezą przerosło wszelkie oczekiwania. – Sądziliśmy, że przyjedzie do nas może 250 zawodników – mówi Andrzej Drewniak, prezes Polskiej Organizacji Kyokushinkai oraz wiceprezes Polskiego Związku Karate. Liczba jednak przekroczyła 400! Trudno o lepszą ocenę rangi wydarzenia. Niech nie zmyli nikogo fakt, że zawody odbywały się w hali sportowej w sąsiedzkim Ahlbecku. To impreza z gruntu świnoujska, a zmiana miejsca wynikła z tego, o czym pisaliśmy wyżej. Nikt nie spodziewał się aż takiego rozmachu, a co za tym idzie – nasze sale okazały się po prostu za

małe. Ale od czego ma się zaprzyjaźnionych sąsiadów? Tam, gdzie rozgrywki sportowe, tam też medale oraz puchary. Tutaj – zupełnie wyjątkowe, z wtopionymi wewnątrz bursztynami. Najlepsi więc, poza emocjami i wspomnieniami, zabrali ze sobą niezwykłą pamiątkę ze Świnoujścia. Mistrzostwa Europy to także wspaniała pamiątka dla… Pawła Sujki. To właśnie w tym roku i na mistrzostwach świętuje on 35-lecie swojej aktywności w karate. – Opinie, które spływają do nas od wszystkich ekip zagranicznych, nie tylko z Europy, ale i z całego świata, świadczą o tym, że to są bardzo dobrze przygotowane zawody, na bardzo wysokim poziomie – mówi Paweł Sujka. Czy można sobie wyobrazić piękniejszy prezent?


MISTRZOSTWA EUROPY W KARATE KYOKUSHIN

MAGAZYN

miasto

49


KULTURA jest

najważniejsza

Okazja jest szczególna – urodziny Miejskiej Biblioteki Publicznej. O pasji, marzeniach, zawodzie bibliotekarza i niesłusznych mitach z nim związanych oraz o paru innych jeszcze rzeczach rozmawiamy z dyrektor Bożeną Łukaszewską. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA AGNIESZKA ŻYCHSKA

50

MAGAZYN

Biblioteka obchodzi właśnie siedemdziesiąte urodziny, z czego pani zawiaduje nią lat czternaście. To dokładnie jedna piąta funkcjonowania instytucji. Powspominamy?

Zawsze chciałam ostatnie lata mojej pracy zawodowej przeżyć właśnie w bibliotece.

Rzeczywiście… Często wracam pamięcią do tych początków, gdyż było to moje wymarzone miejsce.

Zgadza się, a pracę bibliotekarza zaczynałam w Olsztynie, w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej.

To pani zawód wyuczony.


MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA

Olsztyn? Daleko stąd… To prawda. Tak się moje losy potoczyły, że trafiłam do Świnoujścia, jednak początki mojej aktywności zawodowej to był właśnie Olsztyn, rok 1982. Prawdę mówiąc, tutaj przyjechałam na krótko – maksymalnie trzy lata.

Które wydłużyły się do… Trzydziestu jeden (śmiech).

Z czego niemal połowa to biblioteka. Na to wychodzi. Wcześniej miałam przyjemność pracować w Urzędzie Miasta.

Zajmowała się tam pani kulturą. Jest w tym pewna konsekwencja. Tak, przez kilka lat byłam naczelnikiem Wydziału Kultury, zawsze ciągnęło mnie w te rejony. Jednak marzenie o bibliotekarstwie wciąż gdzieś we mnie tkwiło.

I się w końcu zrealizowało, w 2003 roku. Jaka była ówczesna biblioteka? To siła marzeń (śmiech). A co do biblioteki, na pewno była znacznie bardziej tradycyjna niż obecnie. Dziś kładzie się duży nacisk na informatyzację bibliotek, technologie – a i nasi użytkownicy – tę zmianę wymuszają. Wtedy zamiast komputerów była książka, notatnik, fiszki, karty katalogowe. Już wówczas była widoczna potrzeba tych zmian, przy czym ja nigdy nie lubiłam zmian rewolucyjnych.

miasto

bibliotek publicznych. Musimy się więc pewnym normom podporządkować i to z kilku stron.

jakie posiadamy. Proponujemy mieszkańcom i gościom rozmaite formy obcowania ze sztuką.

Mówimy o czysto bibliotekarskich aspektach, a zmieniały się także funkcje, jakie biblioteka powinna pełnić. Dziś to już nie jest tylko miejsce z książkami czy prasą, to instytucja kultury pojmowanej dużo szerzej.

O tak, bez przerwy coś się tutaj dzieje. Dla przykładu – za kilka godzin gościem biblioteki będzie Anna Seniuk.

Tak. Ta zmiana statusu bibliotek, o której pan mówi, miała miejsce w 1996 roku. Odtąd to nie jest już jedynie „miejsce do czytania”. Stąd też nie mamy już „czytelników”, jak to było czternaście lat temu, ale „użytkowników”. Tak właśnie nazywamy ludzi, którzy do nas przychodzą. Dokładniej – to „użytkownicy form pracy biblioteki”.

Nazwa dość długa, podobnie jak lista owych form pracy. Oczywiście staramy się nieustannie pielęgnować i chronić czytelnictwo tradycyjne. Praca z książką papierową to wciąż duża część naszej działalności. Jednak wychodzimy naprzeciw również innym potrzebom – zakupujemy audiobooki, umożliwiamy korzystanie z książek elektronicznych, ale i wykorzystujemy znakomite warunki lokalowe,

Staramy się, żeby nasza oferta była przemyślana, żeby miała swoją wartość i jakość. Dużą uwagą otaczamy najmłodszych, ponieważ również chcemy ich wychowywać, uwrażliwiać na dobre wzorce kulturalne.

Praca w bibliotece była pani wymarzoną. Dlaczego? Co takiego ma w sobie? Przyznam, że bibliotekoznawstwo jako kierunek studiów nie był moim pierwszym, wytęsknionym i przemyślanym wyborem. Miała to być

Zawsze chciałam ostatnie lata mojej pracy zawodowej przeżyć właśnie w bibliotece

Raczej ewolucja niż rewolucja? Właściwie tak. Wolałam stopniowe wdrażanie nowości, przy jednoczesnym zachowaniu tego, co najcenniejsze z tradycji. Poza tym, proszę pamiętać, że biblioteka nie działa samodzielnie i pewnych rzeczy od nas też wymagano. Po pierwsze, jesteśmy samorządową instytucją kultury, mamy więc swoich zwierzchników, czyli władze miasta. Natomiast merytorycznie nadzór nad naszą biblioteką pełni Książnica Pomorska, działamy też w ogólnopolskiej sieci

MAGAZYN

51


polonistyka – chciałam być dziennikarką kulturalną (śmiech) – ale nie powiodło mi się za pierwszym razem… W tamtym czasie poznałam pewną dziewczynę, fascynującą osobowość, a była ona absolwentką bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim.

Zainspirowała panią. To prawda. Zainteresowałam się tym kierunkiem, który był wówczas zresztą stosunkowo nowy. Postanowiłam spróbować, a akurat w Olsztynie zostało otwarte bibliotekoznawstwo.

Czyli wielka pasja wzięła się trochę z przypadku. Można tak powiedzieć, ale dla mnie najistotniejsze było to, że wciąż poruszałam się wokół tematów, które mnie pociągały – literatura, kultura.

Kultura jest najważniejsza. W pełni się z panem zgadzam (śmiech).

52

MAGAZYN


MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA

miasto

Potem pierwsza praca, we wspomnianej olsztyńskiej bibliotece. Tak. I tam dopiero zaczęłam przekonywać się, na czym polega praca bibliotekarza…

To dobry moment na to, żeby rozprawić się z pewnym powszechnym stereotypem – że to jeden z najbardziej nudnych zawodów świata. To prawda. Wciąż traktuje się ten zawód w sposób lekceważący, co jest przykre dla całego chyba środowiska.

Przykre i mocno niesprawiedliwe. Wiem, bo pracowałem w bibliotece i nawet jeśli nie była to moja wymarzona praca, na pewno nie powiedziałbym o niej – nudna czy mało wymagająca. Otóż to, a przecież wieki temu ten zawód uprawiali wybitni ludzie! A do dziś wymaga się od bibliotekarza ogromnej wiedzy, z różnych dziedzin – nie tylko z kręgu zainteresowań zawodowych, związanych ściśle z książką. Bibliotekarz musi się więc ustawicznie uczyć, dokształcać. Musi być atrakcyjnym intelektualnie partnerem dla użytkowników.

Partnerem, niekiedy przewodnikiem. Zgadza się. Takim, który doradzi, pomoże, pokieruje, zainspiruje; który jest na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w literaturze – festiwale, premiery, nagrody i tak dalej.

À propos, czy kolejki po Ishiguro są? Tak, już są (śmiech).

Wróćmy do stereotypu o pracy bibliotekarza. To nie jest jedynie osoba podająca książkę. Tej pracy na ogół użytkownik nie widzi. To prawda. Użytkownik widzi efekt, czyli podanie tej książki. I słyszy się potem krzywdzące opinie, że tak może każdy. Inna z kolei opinia

Bibliotekarz musi się ustawicznie uczyć, dokształcać, być atrakcyjnym intelektualnie partnerem dla użytkowników

głosi, że praca w bibliotece jest cicha, spokojna i że my sobie tutaj, w godzinach służbowych, czytamy książki.

Wielu gości odwiedza bibliotekę? Obecnie mamy zapisanych około 4 tysięcy użytkowników – to osoby, które w ciągu ostatniego roku zajrzały do nas przynajmniej raz i wypożyczyły książkę. Dla porównania, czternaście lat temu było ich około 7 tysięcy…

Coraz mniej czytamy. Niestety, to prawda. Spadek jest znaczny, choć możemy się pocieszyć faktem, że część z tych osób wyjechała z miasta, a inni korzystają z alternatywnych możliwości – z książek elektronicznych czy audiobooków.

Wasza biblioteka bardzo dba o najmłodszych. To niezwykle ważny fragment naszej działalności. Współpracujemy ze żłobkami czy przedszkolami, które odwiedzają nas dość regularnie. Proponujemy im zwiedzanie biblioteki, czytanie, zabawy…

Spektakle teatralne. Tak, również, ale i wyświetlamy dzieciom bajki czy filmy. Oferujemy im wiele atrakcji, bo chcemy oswajać najmłodszych z tym miejscem.

MAGAZYN

53


Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał, a czytelnictwo będzie dalej słabnąć… Dokładnie (śmiech).

Dbacie także o osoby niepełnosprawne. Do działu fonozbiorów zapisało się około 200 osób – to specjalna grupa użytkowników, na przykład z niepełnosprawnością wzroku. Dział ten powstał właśnie z myślą o nich, a liczy sobie ponad 13 tysięcy jednostek katalogowych.

Ile woluminów liczy cały księgozbiór biblioteki? 154 tysiące. A w tym roku odnotowaliśmy już ponad 64 tysiące wypożyczeń…

Mimo wszystko – mimo złych statystyk dotyczących stanu czytelnictwa w Polsce – całkiem dobry rezultat. To prawda.

Co czytają świnoujścianie? Da się stworzyć jakąś listę przebojów? Oczywiście. Mamy nawet taki wykaz. Oczywiście, przeważa literatura piękna, ale i ta kobieca, Danielle Steel nie schodzi z piedestału. Doskonale ma się skandynawski kryminał. Czytane są biografie. Teraz hitem jest książka o ministrze Macierewiczu, nawet stworzyła się kolejka po tę pozycję, ale dokupiliśmy więcej egzemplarzy, żeby tę kolejkę „rozładować” (śmiech). Niezmiennie mocno trzyma się fantastyka.

Laureaci nagród, jak wspomniany już świeży noblista Kazuo Ishiguro? Tak, nagrody rzeczywiście ożywiają zainteresowanie książkami danego pisarza. Podobnie jak wizyty naszych zacnych gości – wtedy również rośnie zaciekawienie ich twórczością.

Takim czynnikiem zwiększającym – przynajmniej na chwilę – popularność twórcy jest również jego śmierć… Zgadza się. Gdy odszedł nieodżało-

54

MAGAZYN

wany Wojciech Młynarski, na przykład, zainteresowanie jego twórczością czy biografią było ogromne.

Biblioteka przez cały rok świętuje swoje święto. Czego mogę życzyć, urodzinowo, zacnej jubilatce? Rzeczywiście, to bardzo długie świętowanie (śmiech). I mnóstwo się w naszej bibliotece w tym czasie dzieje. A czego nam życzyć… Na pewno tego, żeby do łask wróciła książka tradycyjna; żeby biblioteka mogła bezpiecznie – dzięki opiece naszych zwierzchników – funkcjo-

nować jeszcze przez wiele, wiele lat. Życzę też sobie i nam wszystkim, żeby społeczne postrzeganie zawodu bibliotekarza zmieniło się na bardziej adekwatne do rzeczywistości. Żeby biblioteka miała znakomitą i świadomą swojej służebnej roli kadrę, jak to się dzieje dotychczas. Żeby nasza oferta wciąż była dla użytkowników atrakcyjna.

Tego wszystkiego życzę i dziękuję za rozmowę. Dziękuję.


WYDARZENIA

miasto

Fałszywe wieści i prawdziwe balony Otwarcia, premiery, wernisaże. Świnoujska jesień bogata w opadające liście i wydarzenia wszelkiej maści. Zadowoliła i kulturofila, i sportowca, i miłośnika podniebnych uniesień.

Mamy to! Część lekkoatletyczna Stadionu Miejskiego OSiR „Wyspiarz” oficjalnie otwarta. I to nie byle jak! W uroczystości uczestniczyli olimpijczycy – Henryk Wawrowski, Rajmund Zieliński, Janusz Olszewski, Krzysztof Pierwieniecki, Ryszard Czerwiński oraz nasza wspaniała Renata Pliś. Po takim otwarciu sukcesy to pewnik.

José García y Más to artysta zaprzyjaźniony ze Świnoujściem i z Miejscem sztuki44. Nie dziwi zatem, że właśnie tutaj zaprezentował swoje Fake News. Barwna, figuratywna i krytyczna galeria na pewno znanych, ale czy na pewno lubianych?, postaci + powracający motyw śmietnika, co przypomina o tym, że polityka nie pachnie zbyt ładnie… .

To bez wątpienia jedna z najbardziej lubianych polskich aktorek. Niesłusznie utożsamiana z jedną tylko rolą, bo ma ich na koncie wiele. Między innymi o tym, jak trudno „wyjść” z Czterdziestolatka opowiedziała nam Anna Seniuk, w asyście córki Magdaleny Małeckej-Wippich. Panie popełniły razem książkę, co bardzo nas cieszy.

Deski surfingowe (i okołosurfingowe), promy, wodne skutery, żaglowce, a nawet latawce. To wszystko na świnoujskiej plaży już było. Ale balony?! Kapryśna pogoda sprawiała, że kilkakrotnie już przesuwano termin imprezy, ale wreszcie się stała. Wielkie balony opanowały naszą plażę. Rozmach ogromny jak one same. Atrakcji nie brakowało.

6.10., Stadion Miejski OSiR „Wyspiarz”

15.10., Miejska Biblioteka Publiczna

8.10., Galeria Sztuki Współczesnej ms44

21.10., świnoujska plaża

MAGAZYN

55


kultura

REKOMENDACJE

Na nowo Hey zawiesza działalność. Do odwołania, a to może nastąpić, choć wcale nie musi. Wieść ta zelektryzowała wielbicieli zespołu, a zdążył on przez ćwierćwiecze uzbierać ich niemało. Na łez otarcie i w podzięce za to ćwierć wieku otrzymujemy płytę, a właściwie dwie. Stare, ale jakby nowe. Takie „największe przeboje”, tyle że inaczej. Bo wymyślił sobie to Hey następująco: wyciągnie ze swojego przepastnego archiwum co bardziej popularne kawałki, a potem zagra i zaśpiewa je zupełnie na nowo, zapraszając do tego swoich dwóch nadwornych producentów – Leszka Kamińskiego (era Banacha) i Marcina Borsa (era po Banachu). Żeby to jeszcze zapętlić, każdy z nich otrzymuje do ogarnięcia utwory tego drugiego. Powstaje CDN – podwójny album o obiecującym tytule i zaskakującej zawartości, bo niby to znamy, a jednak nie… Hey, CDN, Kayax

Dwaj panowie w cyrku Wojciech Młynarski pozostawił po sobie tysiące piosenek. I choć wszystkie z nich były już przynajmniej raz zaśpiewane, to fantastyczne, że wciąż odkrywają je dla siebie – i dla nas – kolejni artyści. Tym razem za teksty niepokornego mistrza wziął się niepokorny wokalista, Maciej Maleńczuk. Wybrać dwanaście utworów z tak ogromnego katalogu to nie lada wyzwanie. Pomocny był więc klucz, a tym okazała się… polityka. Nie podoba się Maleńczukowi rzeczywistość, którą dziś ogląda, podobnie jak Młynarskiemu nie podobała się ta, którą oglądał dawniej. Powstałe na potrzeby opisu przeszłości teksty okazują się aktualne. Nie dziwi więc obecność na płycie takich piosenek jak Nowa jElita, Tupnął książę czy Mam zaśpiewać coś o cyrku – z pamiętną puentą: „kochani, kto na co dzień żyje w cyrku, temu cyrkiem zdaje się normalne życie!”… Maciej Maleńczuk, Maleńczuk gra Młynarskiego, Sony Music

Wajda spakowany Ach, co to jest za wydawnictwo! Andrzej Wajda na trzydziestu sześciu płytach DVD. Fabuły, od Pokoleń po Powidoki, oraz mnóstwo rarytasów – filmy dokumentalne i krótkometrażowe, wywiady, reportaże… OK, rzecz nie jest tania – za tę imponująco wydaną Antologię przyjdzie zapłacić blisko 1,5 tysiąca złotych. Ale jeśli ktoś jest wielbicielem tego wybitnego artysty, rzecz prędzej czy później na jego półkę trafi. Choćby miał zbierać przez rok, albo zaangażować w prezent urodzinowy całą rodzinę. Wyboru 26 filmów zebranych w tym zestawie dokonał sam Wajda. Prawdziwe crème de la crème z jego twórczości. Jest tu miejsce i na wielką historię, i na wielką namiętność, bo że to reżyser wszechstronny, powszechnie wiadomo. Materiał DVD uzupełnia autotematyczna książka – Wajdy opowieści o poszczególnych dziełach. Perełka. Trzeba to mieć. Choćby za rok. Andrzej Wajda, Antologia filmowa, Galapagos (36 DVD)

56

MAGAZYN


Plakatem i piórem Zna go każdy, choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Jego plakaty filmowe to synonim polskiego kina, a niejeden grafik chciałby stanowić tytuł tej książki – Być jak Pągowski. Tworzył dla filmu, teatru, muzyki, reklamy, a nawet dla… „Playboy’a”. Zdobył wszelkie możliwe nagrody w kraju, a także cztery tak zwane „plakatowe Oscary”, czyli nagrody magazynu „The Hollywood Reporter” w kategorii Najlepszy Plakat Filmowy i Telewizyjny. Ulubiony grafik Wajdy i Różewicza. „Wisi” w Nowym Jorku, San Francisco, Londynie czy w Paryżu. Członek Polskiego Klubu Miłośników i Kolekcjonerów Piór (pisze i rysuje wyłącznie najlepszymi modelami). Od czterech dekad aktywny i twórczy, o czym ochoczo opowiada Dorocie Wellman (która, jak wiadomo, fantastyczną rozmówczynią jest). A przy okazji również nam, co cieszy, gdyż świetna to lektura. Być jak Pągowski. Andrzej Pągowski w rozmowie z Dorotą Wellman, Agora

Pani (Fejs)Bukowa Kim jest Pani Bukowa? Trudno stwierdzić, zresztą nie ma to znaczenia. Wiadomo, że „lubi jedzenie i internety. I wino. I leżeć sobie”. I właśnie wydała poradnik o życiu. A może antyporadnik? Facebookowy profil Pani Bukowej śledzi ponad 420 tysięcy ludzi. Wszyscy chcą się dowiedzieć, jak żyć. Czy to możliwe, skoro sama Pani Bukowa nie bardzo ma w tym rozeznanie? Jak pisze na FB: „Może i do końca nie wiem, o co mi chodzi, ale bardzo mi na tym zależy”… Jak to rozumieć? A czy w ogóle trzeba? Ani trochę, bo Wielki ogarniacz życia nie jest od ogarniania życia, ale od zabawy! Tak, chodzi o to, żeby podczas lektury kilka (-naście? -dziesiąt?) razy się roześmiać i to w głos. Rzecz jest napisana z dużym przymrużeniem oka i tak też należy ją czytać. A że raz po raz odnajdziemy tu siebie? Punkt dla Bukowej. Pani Bukowa, Wielki ogarniacz życia, czyli jak być szczęśliwym, nie robiąc niczego, Flow Books

Rola niezgody Marię Curie-Skłodowską chciały zagrać Janda i Szczepkowska. Ta druga napisała nawet o tym książkę. Tym czasem w wybitną Polkę wcieliła się ta trzecia, Karolina Gruszka. I słusznie, nie ujmując niczego tamtym. Co prawda film, o który na zabój pokłóciły się starsze koleżanki, nigdy nie powstał, ale nie to jest ważne, a fakt, że postać Curie to rola marzenie. Wielka osobowość, wielka odkrywczyni. Osamotniona w zmaskulinizowanym świecie nauki. Pełna namiętności, których nie wypadało odkrywać. Reżyserka Marie Noëlle po macoszemu traktuje Curie-uczoną, Curie-noblistkę. Interesuje ją Curie-kobieta. Emocjonalna i sensualna. Można się spierać, czy słusznie sprowadzono tu naukową biografię bohaterki do roli tła. Owszem, ale można też sięgnąć do encyklopedii i jednocześnie cieszyć się pięknym, wysmakowanym filmem. Maria Skłodowska-Curie, Marie Noëlle, ADD Media Entertainment (DVD)

MAGAZYN

57


Kolorowa Jesienna orka

W smutne, ciepłe popołudnie nagle stanęła przede mną i szeptem drżącej, czerwieniejącej osiki powiedziała – Chodź ze mną, a pokażę ci moje królestwo… TEKST MAJA PIÓRSKA ZDJĘCIA ARCHIWUM PRYWATNE

… purpurę buków, złoto brzóz, żółć i czerwień klonów, głęboką zieleń sosen i świerków, srebrzystość jodeł, fioletu wrzosów odcienie, granat morza i białe grzywy fal. Pod nogi rozłożę dywan szeleszczący głosami lasu, szmerem morza i krzykiem mew.

58

MAGAZYN

Nadeszła jesień. Otuliła babim latem, oczarowała paletą barw, zapachem grzybów, szumem drzew ukołysała. Tak barwna i piękna jest jesień na naszych wyspach. Ale lubię też jesień na pobliskiej wy-

spie Bornholm – strojną w zupełnie inne kolory. Gdy kończy się pełne słońca i ciepła lato, w słoneczny, bezwietrzny dzień widzę beżowe rżyska pól, pracę rolników i brąz świeżo zaoranej


JESIEŃ NA WYSPACH

felieton

Trawy wydmy Dueodde

Dorodny jarząb szwedzki na Bornholmie

Prawdziwkowe grzybobranie

ziemi, zieleń ozimin i błękit nieba odbijający się w tafli spokojnego morza. Drzewa liściaste zmieniają swe barwy, a oko cieszą czerwone owoce jarząbów szwedzkich, które rosną dosłownie wszędzie!

Wrzosy Dueodde

Przydrożny jarząb szwedzki

Lasy pachną prawdziwkami, kurkami i podgrzybkami. Uwielbiam je zbierać. Nadmorskie wydmy również zmieniają swój koloryt. Chociaż trawy są jeszcze zielone, to ich kłosy mienią się już jasno żółtą barwą. Ale gdy wiatr wzmaga się do sztormu, słychać jego złość w rozbryzgach fal o skalisty brzeg, a w lesie skrzypiącą rozmowę drzew i szum deszczu – jest szaro i mgliście. Lepiej nie wychodzić z domu. To dobry czas na lekturę interesującej książki lub październikowego wydania „Wysp”.

MAGAZYN

59


60

MAGAZYN


TŁUSZCZE NAJZDROWSZE

kulinaria

TEKST, ZDJĘCIA I PRZEPISY KAROLINA LESZCZYŃSKA

N

o i przyszła jesień. Okres, który w naszej szerokości geograficznej wystawia nas na wielką próbę – próbę cierpliwości. Zimno,

mokro, ciemno… To wszystko przed nami. Do wiosny daleko. Nie ma co się jednak załamywać i popadać w depresję. Doceńmy przemijalność pór roku i sezonowe produkty, takie właśnie jak orzechy, nasze rodzime. Teraz jest najlepszy czas na sięgniecie po orzechy włoskie i laskowe. Oprócz tego, że smaczne, to pełne wartości odżywczych. A że tłuste? To prawda. Ależ co to są za tłuszcze?! Najzdrowsze! Pamiętajcie: kaloria kalorii nierówna. Chrupcie więc na zdrowie!

MAGAZYN

61


kulinaria

TŁUSZCZE NAJZDROWSZE

Krem

z selera i ziemniaków Składniki (na 6 porcji) ok. 800 g korzenia selera sok z ½ cytryny 30 g masła ok. 600 g porów (2 duże pory, biała i jasnozielona część) 1 duża cebula 1 litr bulionu warzywnego ½ kg ziemniaków 2 łyżeczki suszonego tymianku sól łuskane orzechy włoskie do podania

Seler obrać i pokroić w kostkę. Przełożyć do miski z wodą i sokiem z cytryny, żeby nie sczerniał. Por i cebulę pokroić w plastry. Wrzucić do dużego garnka z rozpuszczonym masłem i smażyć ok. 15 minut, aż zmiękną i puszczą soki. Dodać seler, wlać bulion i doprawić łyżeczką soli. Doprowadzić do wrzenia, przykryć, zmniejszyć ogień i gotować 10 minut. W tym czasie obrać ziemniaki, pokroić w kostkę i dodać do zupy. Gotować jeszcze 15 minut lub dłużej, aż ziemniaki zmiękną. Zupę zmiksować na krem. W razie konieczności rozrzedzić wodą lub bulionem. Na koniec dodać tymianek i jeszcze chwilę podgrzewać. Ewentualnie doprawić jeszcze solą. Podawać z orzechami włoskimi i opcjonalnie z wędzoną rybą.

62

MAGAZYN


Mleko

laskowe Składniki (na 750 ml) 1 szklanka orzechów laskowych 3 szklanki wody szczypta soli morskiej 1 łyżka syropu klonowego Orzechy moczyć w wodzie przez noc. Następnego dnia odsączyć i przepłukać w sitku. Przełożyć do blendera kielichowego, dodać 3 szklanki wody, sól, syrop i miksować około minuty. Mleko przecedzić przez gazę i przelać do butelki. Przechowywać w lodówce do 5 dni.

MAGAZYN

63


Energetyczne

kulki Składniki (na 15 kulek) 75 g mieszanki prażonych orzechów (u mnie laskowe, włoskie i migdały) 50 g masła 1 łyżka płynnego miodu 4 łyżki płatków owsianych Figi pokroić na kawałki, przełożyć do miski i zmiksować blenderem ręcznym na gładką masę. Orzechy posiekać. Masło roztopić w rondlu, dodać miód, płatki owsiane, orzechy i figi. Wszystko wymieszać aż dobrze się połączy. Odstawić do ostygnięcia. Uformować kulki wielkości orzecha włoskiego. Ułożyć na desce jedna obok drugiej i schłodzić przez 30 minut w lodówce. Kulki można przechowywać w szczelnym pudełku w lodówce przez 14 dni.

64

MAGAZYN


TŁUSZCZE NAJZDROWSZE

kulinaria

Orkiszowa

tarta z topinamburem Składniki: Ciasto kruche: 100 g mąki orkiszowej jasnej 100 g mąki orkiszowej razowej 75 g zimnego masła ½ łyżeczki soli morskiej 1 łyżeczka octu z białego wina 50 ml zimnej wody 1 roztrzepane jajko do posmarowania brzegów Nadzienie: 1 mała cebula 1 ząbek czosnku 150 g kwaśnej śmietany szczypta suszonego tymianku 1 łyżeczka płynnego miodu 400 g topinamburu 2 łyżki oliwy sól pieprz igiełki z 1 gałązki rozmarynu garść łuskanych orzechów włoskich garść łuskanych orzechów laskowych oliwa truflowa do podania (opcjonalnie)

Do misy miksera przesiać mąkę razem z solą. Dodać ocet i masło pokrojone na kawałki. Hakiem miksera wyrabiać ciasto. Kiedy zacznie przypominać grubą kruszonkę, wlać zimną wodę i wyrabiać, aż połączy się w całość. Wyjąć ciasto na stolnicę i zagnieść je w kulę. Owinąć w folię spożywczą i schłodzić przez 30 minut w lodówce. Na patelni rozgrzać niewielką ilość oliwy. Cebulę i czosnek drobno posiekać. Smażyć ok. 5 minut stale mieszając. Ostudzić i wymieszać ze śmietaną, doprawiając ją miodem, tymiankiem, solą i pieprzem. Topinambur dokładnie umyć i pokroić w cienkie plasterki, najlepiej na mandolinie. Powinny być tak cienkie jak chipsy. Przełożyć do miski i wymieszać z oliwą i posiekanym rozmarynem. Doprawić solą i pieprzem, wymieszać. Piekarnik nagrzać do 200 stopni. Schłodzone ciasto rozwałkować na podsypanej mąką stolnicy na okrąg o grubości 2-3 mm. Na cieście rozsmarować śmietanę, pozostawiając 2-3 cm wolnego brzegu. Na niej ułożyć plasterki topinamburu i posypać orzechami. Wolne brzegi ciasta zawinąć do środka i posmarować roztrzepanym jajkiem. Piec 30 minut, aż tarta się zarumieni. Podawać lekko przestudzoną, skropioną oliwą truflową. MAGAZYN

65


kulinaria

TŁUSZCZE NAJZDROWSZE

Babka

z Nutellą Składniki: Ciasto: 120 g miękkiego masła 100 g cukru trzcinowego 150 g Nutelli 5 jajek (osobno żółtka i białka) ¾ szklanki mąki pszennej 1 łyżka kakao 3 łyżeczki proszku do pieczenia 1 szklanka zmielonych orzechów laskowych 4 łyżki mleka Polewa: 100 g gorzkiej czekolady 100 ml płynnej śmietanki 30% Piekarnik nagrzać do 160 stopni. Formę do babki o średnicy 24 cm wysmarować masłem i wysypać bułką tartą. Masło utrzeć na jasną i puszystą masę. Stopniowo wsypywać cukier, dalej ucierając. Dodać Nutellę i ponownie utrzeć. Dodawać po kolei żółtka, stale miksując. Następnie do miski przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia i kakao. Dodać orzechy i mleko, zmiksować. W drugiej misce ubić białka na sztywną pianę. Delikatnie wmieszać ją do ciasta. Ciasto przelać do przygotowanej formy. Piec 20 minut, po czym zwiększyć temperaturę do 170 stopni i piec jeszcze 30-40 minut do suchego patyczka. Ostudzić. Śmietankę zagotować w małym garnku, zdjąć z ognia. Dodać połamaną na kawałki czekoladę i mieszać, aż się rozpuści. Polewę rozprowadzić na babce.

66

MAGAZYN


Witamy na wyspach,

Señor Hemingway Nie uwierzycie, co za historia! Późny wieczór, ostatnie przygotowania do otwarcia El Papa – Pilar. Wychodzę tuż po północy, przy fontannach orientuję się, że zostawiłem telefon. Wracam, otwieram drzwi, podchodzę do baru. Coś jest nie tak. Wyczuwam czyjąś obecność, zerkam w bok – widzę postać przy stoliku. Jestem pewien, że przed chwilą zamykałem pusty lokal! Serce skacze mi do gardła. Zapalam światło i zamieram. TEKST BARTEK ŁAPIŃSKI ZDJĘCIA AGNIESZKA ŻYCHSKA

– To pan…? – Dukam. – To naprawdę pan? Wygląda na zmieszanego, jakby dał się przyłapać. Właśnie chciał przypalić cygaro, ale odkłada je na stół. – Ernest. Mów mi po imieniu. Z wrażenia i dumy rosnę o kilka centymetrów. – Więc to prawda! – Mówię. – Te poprzestawiane nocą książki w kawiarni, znikający rum… – Świetny obraz – pokazuje na przeciwległą ścianę.

MAGAZYN

67


– Wygląda na to, że macie wszystko, czego człowiekowi potrzeba do szczęścia. Podoba mi się tu. – To wszystko zasługa Marka, mojego brata, i Eli, naszej mamy. Taty też, bo twoje książki zawsze były na półkach w domu, od nich to wszystko się zaczęło. No i przyjaciół, bez nich byłoby trudno. – Zawsze tak jest, nawet jeśli jesteś silny, potrzebujesz drugiego człowieka. Wiem, że mieliście tu trochę problemów. – Szkoda gadać – macham ręką. – Szkoła życia, co? – Zamyśla się. – Ale człowiek nie jest stworzony do klęski. Na szczęście na każdą miernotę tego świata przypada ktoś o wielkim sercu. U was bilans jest po dobrej stronie. I świetnie, dzięki temu mam gdzie spędzać czas. Niezła zmiana tematu, myślę, ale przypominam sobie jego słowa – „Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami”. Odpuszczam, nie będę przecież wypominał Hemingwayowi paru flaszek rumu. Patrzymy na wizerunek Pilar, stworzony przez Januarego.

– I tego się trzymajmy, nie jest potwierdzone, że nie byłem – śmieje się i rozgląda. – El Papa – Pilar, hm… no, no, przyznam, że wiedzieliście, jak mnie tu przyciągnąć. Ta łajba to jedna z niewielu rzeczy, jakich mi brakuje na tamtym świecie. I dobrych restauracji. – Czegoś jeszcze?

– To była wspaniała łódź – wzdycha. – Właśnie, jak to było z tymi ubootami na Kubie, naprawdę na nie polowaliście? – Myślisz, że to zmyśliłem? – Skąd! Po prostu… ciekawi mnie, czy jakiegoś spotkaliście. Dan Simmons w Fabryce kanciarzy napisał, że tak. – Ujmę to w ten sposób – uśmiecha się – nie jest potwierdzone, że nie. – Tak właśnie mówimy, kiedy ktoś pyta, czy byłeś w Świnoujściu! A… – pomyślałem, że zapytam u samego źródła – byłeś?!

68

MAGAZYN

Nie namyśla się długo, rzuca słowami tak, jak pisał, krótko, treściwie. – Gdy patrzysz z dystansu, zostaje niewiele spraw, do których chcesz wrócić. Ludzie, przede wszystkim. Miłość. Dobre wino, mocny rum. Książki. I jedzenie – wdycha powietrze. – Czyżbym czuł… – Pstrąg zapiekany z boczkiem. Nasz kucharz wie, że to jedna z twoich ulubionych potraw. Musisz też spróbować naszej zupy rybnej! Hemingway przytakuje, szeroko uśmiecha się w stronę baru. Jeszcze szerzej w stronę półki z książkami.

– Chcesz powiedzieć, że przez takie miejsca jak El Papa czy El Papa – Pilar nadal możesz tutaj być, na Ziemi wśród żywych? – Oczywiście. Żyje się przecież poprzez innych. Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny. – I tak po prostu możesz się tu pojawiać? – Mam tam dobre układy – zerka w sufit. – Z Nim. Przez chwilę myślę, że mówi o gabinecie dentystycznym, ale uświadamiam sobie że patrzy o wiele, wiele wyżej. – Serio?! – A co myślisz? Widziałeś, jaką nosi brodę? Każdy chociaż trochę chciałby być jak Hemingway. Nawet On.


EL PAPA – PILAR

miejsca

Czas na mnie. – Rozgląda się ponownie dookoła, z uśmiechem przykłada palce do czoła. – Saludo, przyjacielu! Będę tu zaglądać. Idzie na zaplecze, ruchome drzwi skrzypią, chwilę się kołyszą. Otrząsam się, biegnę za nim. Wołam, żeby zaczekał, ale jest pusto. Wracam do stolika, siadam, podnoszę niezapalone cygaro, czuję zapach kubańskiej ulicy, patrzę na malowidło ukazujące ukochany jacht Hemingwaya. Zamykam oczy i nagle czuję bryzę, jakbym na pokładzie Pilar opływał wyspy na Golfsztromie. Słyszę chrząknięcie, otwieram oczy. W drzwiach stoi Marek, robiąc przeciąg, przygląda mi się podejrzliwie. – Nie uwierzysz, kto tu był… – zrywam się z miejsca. – Hemingway!

Wchodzę za bar, sięgam po rum i limonki.

– Już za sam ten fakt należał mi się Nobel.

– Może Papa Doble? – proponuję.

Podaję Hemingwayowi kieliszek. Moczy w nim usta, przymyka oczy. Na zewnątrz słychać dzwon. Jest wpół do pierwszej. Hemingway pośpiesznie dopija drinka i wstaje.

Ernest mruczy potakująco, a mnie zaczyna nurtować pytanie. – Jak to jest być duchem? Żyć jako legenda w myślach innych? Przecież całe twoje życie było żywiołem z krwi i kości. Możesz poczuć w ogóle smak tego drinka?

– Nawet nie pytaj, komu on bije.

– Znowu testujesz drinki? – Marek patrzy sceptycznie na pusty kieliszek. – Zbieraj się do domu, jutro mamy sporo pracy. No już! Ciągnie mnie do wyjścia. Oglądam się jeszcze i widzę przemykający cień. W dłoni coś trzyma, może butelkę. Albo książkę. Już wiem, że tu wróci. Uśmiecham się i idę za bratem.

– Stary człowiek i może… wszystko – śmieje się. Po chwili poważnieje i dodaje – Wyobraźnia. Możesz żyć szalonym życiem, ale bez niej nie napiszesz dobrej książki. – Uwielbiam twoje Ruchome święto, to mój numer jeden, ale… – waham się, czy go nie urażę. – Szczerze powiem, że wolę czytać twoje biografie, cóż to za materiał na powieść! – Trochę się działo, nie da się ukryć. – No i te cztery żony…

MAGAZYN

69


Albo słońce,

albo apteka Większość ćwiczeń na dietetyce polegała na układaniu jadłospisów. Dla osób zdrowych, dla chorych, dla dzieci, dla sportowców, dla wegan…

70

MAGAZYN


O WITAMINIE D

Jakakolwiek dieta to by nie była (trzymając się zasady, że ma być urozmaicona i oparta na piramidzie zdrowego żywienia) nie było najmniejszego problemu, żeby zaspokajała zapotrzebowania na wszelkie mikro-, makroelementy czy witaminy. Wszystkie oprócz… witaminy D. Tu sztuką było ułożyć choćby jeden dzień, w którym menu zbliżyło się do wymaganej wartości.

Zimowe braki Przez dużą część roku niedobory witaminy D w pożywieniu nie mają dla nas większego znaczenia, ponieważ nasz organizm z łatwością ją syntezuje w skutek działania promieni słonecznych. Wystarczy mu do tego zaledwie około 15 minut na słońcu, w krótkich spodenkach i koszulce (bez kremu z filtrem!). Problem pojawia się w miesiącach zimowych. Tak jak zawsze polecam naturalne produkty spożywcze dla pokrycia wszelkich niedoborów, tak w przypadku witaminy D, wraz ze Światową Organizacją Zdrowia, zalecam wybrać się do apteki i zakupić pigułki, krople czy aerozol. Większość preparatów z witaminą D dostępna jest bez recepty. O preparaty na receptę należałoby zapytać swojego lekarza – w przypadku chorób nerek, wątroby, terapii hormonalnej czy przyjmowania leków przyspieszających degradację aktywnych metabolitów witaminy D.

Jak to dawkować? Wszystkim innym osobom polecam witaminę D3 (witamina D2 jest również skuteczna, ale wymaga dawek większych o około 30%) w dawkach jak poniżej: • noworodki do 6 miesiąca życia: 400 IU • noworodki powyżej 6 miesiąca życia: 400-600 IU • dzieci 1-18 roku życia (w zależ-

ności od masy ciała): 600-1000 IU • dorośli (w zależności od masy ciała): 800-2000 IU • kobiety ciężarne i karmiące piersią: 1500-2000 IU Są to zalecenia dla osób zdrowych (lekarz w określonych przypadkach może zalecić nawet dawkę 10 000 IU), przy założeniu, że odżywiają się zgodnie z piramidą żywienia i tym samym dodatkowo dostarczają pewne ilości witaminy D z pożywieniem (w tłustych rybach, jajach, żółtych serach).

Co nam daje witamina D No dobrze, ale po co nam w ogóle witamina D? Zazwyczaj kojarzy się nam ze zdrowym układem kostnym. A wiadomo, że prosty kręgosłup to z wielu powodów ważna w życiu rzecz. Wpływ witaminy D jest jednak nie do przecenienia również na inne układy naszego organizmu: Immunologiczny: witamina D wygasza działania zapalne, co chroni przed chorobami autoimmunologicznymi (reumatoidalne zapalenie stawów, cukrzyca typu 1, nieswoiste zapalenie jelit). Skutecznie wspiera terapię łuszczycy, astmy. Wspiera produkcję ludzkiej katelicydyny, która jest naturalnym antybiotykiem o szerokim spektrum działania. Krwionośny: w bardzo szerokim zakresie. Szczególnie przyczyniając się do redukcji stanów zapalnych. Nerwowy: coraz szerzej badane są związki witaminy D z chorobą Parkinsona (witamina D nasila syntezę dopaminy). Przy zbyt niskim stężeniu obserwuje się podwyższone występowanie zaburzeń funkcji poznawczych oraz choroby Alzheimera. Coraz więcej jest również publikacji naukowych wiążących niedobory witaminy D

dieta

ze zwiększonym prawdopodobieństwem zaburzeń nastroju, w tym depresji.

Niebezpieczne związki Dodatowo witamina D ma bardzo silny związek z: • cukrzycą: zarówno typu 1, jak i 2. Suplementacja witaminą D obniża 8-krotnie ryzyko wystąpienia zachorowania na cukrzyce typu 1 u dzieci. U osób z niedoborem witaminy D dużo częściej pojawia się również insulinoodporność. • chorobami nowotworowymi: wykazano szczególną zależność pomiędzy niskim stężeniem witaminy D w organizmie, a nowotworem prostaty, gruczołu piersiowego oraz jelita grubego.

Obarczeni Kto szczególnie narażony jest na niedobory witaminy D? • Noworodki: ze względu na ich wrażliwą skórę, a co za tym idzie – ograniczone możliwości eksponowania na słońcu bez filtrów, a także ubogi w witaminę D pokarm matki. • osoby starsze: z wiekiem obniża się zdolność do syntezowania witaminy D pod wpływem promieni słonecznych. • osoby otyłe: tkanka tłuszczowa u osób o prawidłowej masie ciała jest naturalnym magazynem witaminy D. U osób otyłych skutkiem nadmiaru tkanki tłuszczowej (w dużym uproszczeniu) jest zjawisko „uwięzienia” witaminy D w tkance tłuszczowej i nie uwalnianie jej do krwi w wystarczających ilościach. Tak więc, jeśli nie na słońce, to do apteki marsz!

Renata Kasica, Dietetyk,

autorka bloga rownowaznia.pl

MAGAZYN

71


Rozmowy o ekologii Niedawno zamieściliśmy tekst o projekcie „Eko-Dialogi”. Jego cel był prosty i ważny – zachęcić młodych ludzi do głębszej refleksji ekologicznej. Czy udało się go zrealizować? w ramach programu Natura 2000 ze względu na unikalny profil biologiczny tutejszych terenów podmokłych, jest także ważną ostoją ptactwa. Występuje tu szereg rzadkich i objętych ścisłą ochroną gatunków. Charakterystyczna dla regionu jest wodniczka, stanowiąca o jego unikalności ekologicznej. Ten mały ptak wróblowaty zamieszkuje przede wszystkim podmokłe łąki. Uczestnicy „Eko-Dialogów” mogli na własne oczy przekonać się, że w tych okolicach występuje bardzo wiele gatunków ptactwa, w tym również rzadkich.

Znak zapytania

TEKST Tomasz Raczkowski ZDJĘCIA Artur Kubasik

Realizowane przez Fundację Centrum Inicjatyw Regionalnych i Międzynarodowych przedsięwzięcie połączyło dwa obszary kluczowe dla kształtowania postaw społecznych pożądanych współcześnie w kontekście działań zmierzających do przeciwdziałania niekorzystnym dla natury tendencjom. Są to edukacja w zakresie wiedzy o środowisku naturalnym oraz dialog międzykulturowy. Naczelną ideą decydującą o kształcie projektu – w którym udział brała młodzież pochodząca z Polski oraz Litwy – było propagowanie postaw otwartości oraz ponadnarodowej kooperacji zmierzającej do wytworzenia nastroju sprzyjającego proekologicznym zmianom.

Z różnych perspektyw Między 4 a 10 września w Lubinie na wyspie Wolin odbyła się litew-

72

MAGAZYN

sko-polska wymiana młodzieżowa – stanowiąca centralny punkt działań projektowych. Podczas tygodniowego pobytu młodzież brała udział w szeregu działań służących ich wzajemnej integracji oraz zaznajomieniu z problematyka ekologiczną. Głównym celem zajęć terenowych na realizowanych głównie na wyspie Wolin było stworzenie poszczególnych elementów gry planszowej Zielona Wyspa (?), będącej jednym z efektów projektu. Wspólnie rozwiązując zadania oraz dyskutując na tematy związane ze środowiskiem naturalnym, uczestnicy projektu mieli okazję poznać różne perspektywy, z których można spojrzeć na problemy związane z przyrodą, a także nauczyć się wypracowywać porozumienie w grupie, konieczne przy dążeniu do proekologicznych zmian.

Latające unikaty Wybór miejsca realizacji projektu nie był przypadkowy rejon Delty Świny został objęty ochroną

Wyspa Wolin jest – jak wiele innych miejsc na świecie – terenem narażonym na różne zagrożenia ekologiczne, najczęściej spowodowane działalnością człowieka. Ingerencja w naturalny kształt ekosystemu czy zanieczyszczanie wód to problemy, które można nazwać uniwersalnymi – są to kwestie, które dotyczą nie tylko okolic Delty Świny, ale w zasadzie całego świata. Znak zapytania w tytule gry – Zielona Wyspa (?) – odnosi się między innymi do faktu, że dziś można wątpić, czy Wolin (lub też jakakolwiek inna „wyspa” przyrodnicza) jest rzeczywiście „zielona”… Wątpliwość ta odnosi się do tego, w jakim stopniu naturalne bogactwo zostało jeszcze zachowane. Jest to istotne zagadnienie w kontekście dalszego rozwoju myśli ekologicznej i ochrony środowiska. Pierwszym krokiem do wdrażania działań mających na celu troskę o przyrodę musi być uświadomienie sobie jej aktualnej kondycji oraz procesów, które na nią wpływają.

Potrzeba i umiejętność Działania edukacyjne takie jak „Eko-Dialogi” mają na celu otwierać


POBUDZIĆ DO REFLEKSJI

dyskusje i pobudzać młodzież do refleksji. Zadaniem projektu nie było przedstawienie gotowych postulatów i rozwiązań, ale zachęcenie każdego z uczestników do samodzielnej refleksji na temat tego, co można zrobić w celu ochrony środowiska. Co równie istotne, otwarta i integracyjna formuła działań projektowych powinna wyrobić w młodych Litwinach i Polakach potrzebę oraz umiejętność dyskusji przekraczającą podziały kulturowe. Można powiedzieć, że projekt „Eko-Dialogi” jest swego rodzaju punktem wyjścia dla dalszych przemyśleń, debat i działań podejmowanych w przyszłości przez uczestniczącą w nim młodzież. Stworzył on także płaszczyznę porozumienia pomię-

dzy młodymi mieszkańcami Litwy i Polski, korzystną dla wzajemnego zrozumienia i współpracy skoncentrowanej wokół zagadnień ważnych dla obydwu narodów, takich jak ochrona środowiska.

środowisko

Projekt finansowany ze środków Polsko-Litewskiego Funduszu Wymiany Młodzieży. Patronat honorowy nad projektem sprawuje Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz.

REKLAMA


WALKA

o miłość

Druga połowa września, chłodny poranek, temperatura ledwo przekracza 10 stopni. Nad łąką przed lasem unosi się lekka mgła. Wczoraj wieczorem z głębi lasu słychać było donośne porykiwanie. Zaczęło się. Rykowisko… 74

MAGAZYN


RYKOWISKO

TEKST I ZDJĘCIA ARTUR KUBASIK

rykowiska. Po chwili słyszę pierwszy ryk.

Pakuję do plecaka aparat, termos z herbatą i ruszam do lasu. Mam takie miejsce, do którego przychodzę właśnie w drugiej połowie września. W powietrzu unosi się intensywny zapach piżma, charakterystyczny dla

Jest i on, król lasu. Przechadza się między drzewami, co chwilę porykując, a inne byki mogą to odczytywać jako zapowiedź, że w konfrontacji nie mają szans… Kiedy znajdzie już łanie lub odwrotnie – łanie w rui

natura

zwabiają do siebie samce, będzie bronił dostępu do chmary swoim potężnym głosem. A gdy to nie wystarczy, stoczy walkę. Czasami na śmierć i życie. Więcej zdjęć: facebook.pl/obrazkizlasu

MAGAZYN

75


Dzieje odzyskane

W przestrzeni publicznej naszych wysp nie brakuje odwołań do historii regionu. Mamy przecież cały szereg atrakcji turystycznych bazujących na tematyce historycznej, takich jak forty, Podziemne Miasto czy Muzeum Broni V3 w Wicku. Dużą popularnością cieszą się również imprezy masowe, odwołujące się do przeszłości, wśród których największą jest oczywiście Festiwal Słowian i Wikingów w Wolinie. TEKST PIOTR OLEKSY ZDJĘCIA ARTUR KUBASIK

Tak się składa, że większość tych inicjatyw odwołuje się do wczesnośredniowiecznej lub niemieckiej historii regionu. Trudno zaprzeczyć, że niezwykle wzbogacają one nasze życie kulturalne i ofertę turystyczną, jednak do tej pory brakowało działań, które przypominałyby o prawdziwych korzeniach naszej lokalnej społeczności. Wyspy Karsibór, Uznam i Wolin, tak jak całe Pomorze Zachodnie, zostały przyłączone do Polski po 1945 roku. W granicach naszego państwa region ten znajdował się poprzednio jakieś osiemset lat wcześniej. Po drugiej wojnie światowej wszedł on w skład tak zwanych Ziem Odzyskanych, czyli terenów na Zachodzie i Północy, przyłączonych do Polski kosztem Niemiec. W tym samym czasie nasz kraj utracił ogromne tereny na Wschodzie, wraz z ważnymi centrami polskiej kultury – Wilnem, Grodnem i Lwowem. Te zmiany granic zapoczątkowały ogromną wędrówkę ludów. Ziemie Zachodnie i Północne władze PRL nazwały „Odzyskanymi”, by wskazać, że są one „odwiecznie” polskie i w tym momencie powracają do macierzy. Część miejscowych Niemców opuściła te tereny jeszcze przed końcem wojny, pozostałych wywożono w latach kolejnych.

Wieża Babel Odzyskiwanie oznaczało przede wszystkim konieczność zasiedlenia znajdujących się tu miast i wiosek przez nową ludność, pochodzącą z Polski centralnej, Wielkopolski oraz

76

MAGAZYN


ARCHIPELAG PAMIĘCI

ziem utraconych na Wschodzie. To zjawisko było fenomenem historycznym. Masowe migracje i przesiedlenia nie były niczym nowym w historii Europy, jednak po raz pierwszy chyba zdarzyło się, by na tak dużym obszarze ludność została wymieniona w prawie stu procentach. Śmiało można powiedzieć, że z terenów tych zniknęła cała cywilizacja, a na jej miejscu tworzono zupełnie nową wersję polskiego świata. Cały ten trud leżał w dużej mierze na barkach osadników. Opuszczając swe dawne domy, przybywali na ziemie, które nie były aż tak gościnne, jak obiecywano. Na miejscu zastawali mieszkających tu jeszcze Niemców, w wielu miejscach totalną władzę sprawowała zaś Armia Czerwona. Na wyspach odnajdywali piękne domy i imponującą infrastrukturę, nie zmieniało to jednak faktu, że brakowało im żywności i innych rzeczy niezbędnych do życia. Plagą regionu byli bezwzględni szabrownicy. Każdy z osadników przyjeżdżał tu ze swoimi doświadczeniami i obyczajami, przywiezionymi z najróżniejszy regionów dawnej Polski. Ziemie Zachodnie i Północne, w tym nasze wyspy, stały się więc swoistą wieżą Babel, gdzie różni ludzie musieli nauczyć się wspólnego życia w zupełnie nowym świecie.

Lwów, a nie Szczecin Trudno nie stwierdzić, że właśnie tu należy doszukiwać się korzeni naszej regionalnej specyfiki. Ten okres historii był fundamentem, na którym tworzyły się zręby kultury regionu. Był to czas niezwykle burzliwy i trudny, przy tym jednak barwny. W pamięci najstarszych mieszkańców regionu kryją się opowieści dotykające spraw pozornie banalnych, takich jak relacje z sąsiadami czy troska o zaspokojenie podstawowych potrzeb. Ówczesna codzienność była jednak rzeczywistością bardzo „niecodzienną”, dlatego historie te bywają wzruszające, przejmujące, a czasem zatrważające. Nie na darmo w latach sześćdziesiątych

pojawiło się określenie „Polski Dziki Zachód” Proces zasiedlania Ziem Zachodnich i Północnych, który był przecież ogromnym wyzwaniem, nie zajmuje jednak ważnego miejsca w dyskursie historycznym w naszym kraju. Temat ten nie znajduje wielu odzwierciedleń w kulturze popularnej (takich jak seriale czy filmy), rzadko odnoszą się do niego politycy. Osadnicy, z trudem i mozołem budujący swój nowy świat, nie mogą tu równać się z Żołnierzami Wyklętymi. Polska tożsamość narodowa, tak mocno osadzona na epoce romantyzmu i micie walki narodowowyzwoleńczej, przedkłada bój z bronią w ręku nad codzienną walkę o normalność. W naszej kulturze cały czas pokutuje też silna tęsknota za Kresami. Zwróćmy uwagę, że gdy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji ogłosiło w tym roku plebiscyt, w ramach którego wybierano grafikę do nowego paszportu, wśród propozycji znalazły się Lwów i Wilno, nie było tam jednak miejsca na Wrocław czy Szczecin.

Jak to się stało? Współczesny brak zainteresowania okresem zasiedlania tych terenów może wynikać również z faktu, że temat ten był przez wiele lat wałko-

historia

wany przez PRL-owską propagandę. Wtedy, w wyjątkowo toporny sposób przekonywano nasze społeczeństwo, że odzyskiwanie tych ziem jest naszą dziejową powinnością. Władzom PRL chodziło z jednej strony o to, by Polacy poczuli się tu gospodarzami, a z drugiej – by dawać odpór ewentualnemu niemieckiemu rewizjonizmowi. Temat ten przedstawiano jednak często w sposób ciężkostrawny, dlatego ci, którzy pamiętają te czasy, mogą mieć go po prostu dość. W efekcie jednak umyka nam niezwykle ważny okres naszej historii. Współczesny, młody mieszkaniec Świnoujścia czy Zielonej Góry może nie mieć większego pojęcia, jak to się stało, że jego miasto znalazło się w granicach naszego kraju, dlaczego wygląda tak jak wygląda, kto i w jaki sposób tego dokonał.

Ze wspomnień osadników Dwa lata temu Centrum Inicjatyw Regionalnych i Międzynarodowych podjęło pracę nad zachowaniem i promocją tej części naszego regionalnego dziedzictwa. Staramy się docierać do najstarszych mieszkańców wysp i zbierać ich wspomnienia o okresie osadnictwa. W 2016 roku na podstawie tych wspomnień stworzyliśmy historyczną grę planszową, którą przekazaliśmy do szkół i instytucji kultury, powstała tez platforma

MAGAZYN

77


historia

ARCHIPELAG PAMIĘCI

internetowa www.archipelag.edu.pl. W tym roku natomiast zaproponowaliśmy nową formę promocji wiedzy o tych czasach – interaktywny szlak historyczny Archipelag Pamięci. Podróż tym szlakiem będzie szansą na poznanie świata osadników, przekonania się z jakimi problemami musieli się borykać i jak je pokonywali. Staraliśmy się pokazać tu procesy, historie i wątki, które zdaniem naszych rozmówców – pierwszych osadników – najlepiej pokazują ówczesną rzeczywistość polskich wysp. Archipelag Pamięci nie jest typowym szlakiem turystycznym. Nie ma tu wskazanego kierunku, ani kolejności, w której powinno się poznawać kolejne jego punkty. Każdy z „przystanków” był pretekstem do przedstawienia innego wątku, procesu czy zjawiska; jest osobną opowieścią, jak gdyby oddzielną wyspą w pamięci regionu. Dopiero zebrane razem tworzą jednak całość, czyli archipelag – odrębny świat, który ma swą niepowtarzalną specyfikę. W tym momencie szlak składa się z dziesięciu punktów. W ramach każdego z nich przedstawiono inne zjawisko czy proces historyczny. Punkty znajdują się w miejscach, które – często w sposób symboliczny – nawiązują do problemów opisywanych za pośrednictwem szlaku (można je znaleźć na przykład w Karsiborzu, Międzyzdrojach, Wolinie, Lubinie czy Mokrzycy). Na tablicach znaczących szlak znajdują się między innymi QR-kody, których zeskanowanie przy pomocy smartfona lub tabletu umożliwia poznanie opowieści w postaci artykułów, fotografii oraz materiałów audiowizualnych. Wierzymy, że szlak Archipelag Pamięci jest ważnym krokiem w stronę szerzenia wiedzy o tym niezwykle istotnym dla naszego regionu okresie. Uważamy też, że kryje się tu ogromny potencjał dla promocji tkwiącego tu dziedzictwa kulturowego. Dlatego szlak ten został stworzo-

78

MAGAZYN

ny z myślą zarówno o mieszkańcach wysp, jak i o turystach. Liczymy, że nasze działania spotkają się z przychylnością i wsparciem. A wtedy, kto wie – być może za parę lat w konkursie na ikonografikę do polskiego paszportu znajdzie się miejsce nie tylko dla Szczecina czy Wrocławia, ale również dla Świnoujścia? Zachęcamy do zapoznania się z interaktywnym szlakiem historycznym Archipelag Pamięci: www.archipelag.edu.pl. Projekt został zrealizowany dzięki dofinansowaniu Muzeum Historii Polski w ramach programu „Patryjotyzm Jutra”.

Zachęcamy do zapoznania się z interaktywnym szlakiem historycznym Archipelag Pamięci: www.archipelag.edu.pl. Projekt został zrealizowany dzięki dofinansowaniu Muzeum Historii Polski w ramach programu „Patryjotyzm Jutra”.

Dr Piotr Oleksy jest history-

kiem z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i członkiem zarządu Centrum Inicjatyw Regionalnych i Międzynarodowych; pochodzi z Lubina k. Międzyzdrojów i jest absolwentem I LO im. Mieszka I w Świnoujściu.


WYJŚCIE ROSJAN ZE ŚWINOUJŚCIA

stare świnoujście

Pożegnanie

Przed 25 laty, 28 października 1992 roku o godzinie 15.00 ostatnia rosyjska jednostka bojowa opuściła terytorium Polski. Nastąpiło to w Świnoujściu. W stosunkach polsko-rosyjskich po drugiej wojnie światowej było to najważniejsze wydarzenie polityczne. Przypominamy je, ilustrując unikalnymi fotogramami autorstwa redaktora Jerzego Patana. TEKST JÓZEF PLUCIŃSKI ZDJĘCIA JERZY PATAN

Do Świnoujścia bojowe jednostki Armii Czerwonej i Floty Bałtyckiej weszły w maju 1945 roku, zapoczątkowując niemal pół wieku militarnej obecności Rosjan na tym terenie. Przejęcie w polskie władanie tego terytorium kilka miesięcy później – w konsekwencji uchwał poczdamskich – stworzyło konieczność chociażby pozornego uprawomocnienia istniejącej sytuacji. Zawarte w 1946 roku porozumienie nie zmieniło jednak wiele.

Odcięci W wyłącznym użytkowaniu bazy sowieckiej pozostała nadal dzielnica nadmorska, baseny portowe i nabrzeża, magazyny paliw i instalacje po obu stronach ujścia Świny. Dla miasta i polskiej społeczności oznaczało to odcięcie od najważniejszych i jedynych w zasadzie źródeł utrzymania – gospodarki morskiej i funkcji kuracyjno-letniskowych. Dodatkowo miasto dławiły wyjątkowo ostre przepisy graniczne,

obowiązujące przez niemal całą powojenną dekadę. Baza krępowała też przez dziesięciolecia bezpośrednio rozbudowę i rozwój miasta, przez ingerencję jej dowództwa w zamierzenia budowlane i urbanistyczne. Obecność sowieckiej bazy sprawiła, że miasto stało się na lat kilkadziesiąt terenem koegzystencji społeczności polskiej i rosyjskiej. Dodajmy, że koegzystencji niełatwej. Społeczność rosyjską stanowił personel wojskowy Bazy Floty Bałtyckiej ZSRR

MAGAZYN

79


oraz cywilni członkowie ich rodzin. Łącznie, w niektórych okresach, nawet kilka tysięcy osób. Liczba polskich mieszkańców rosła wraz z rozwojem miasta. Obie społeczności żyły jednak odizolowane od siebie, nie pałając wzajemną sympatią.

„Gorąca przyjaźń” Dopiero po roku 1956 starania władz centralnych i lokalnych sprawiły, że możliwa stała się dokonana w latach 1958-1964 dyslokacja w obrębie miasta jednostek rosyjskich i przywrócenie mu funkcji głośnego uzdrowiska i ośrodka gospodarki morskiej. Ostatecznie, po przemieszczeniach radziecka baza morska skoncentrowała się głównie po lewej stronie cieśniny, na Uznamie. Poza basenami, w których stacjonowały okręty wojenne, miasteczkiem wojskowym z koszarami i osiedlem mieszkaniowym, szpitalem i szkołą, baza dysponowała też rozległym terenem z magazynami materiałów wojskowych oraz wielką bazą paliw płynnych. Nie zmieniało się tylko jedno – izolacja od polskich sąsiadów. No może z wyjątkiem oficjalnych okazji, kiedy to przedstawiciele władz obu stron manifestowali gorącą przyjaźń łączącą oba narody. Niepokoje polityczne 1970 roku i lat 80. pogłębiały jedynie niechęć społeczności polskiej wobec wojskowej obecności Rosjan w Polsce. Coraz częściej w wystąpieniach opozycji politycznej, obok żądań ekonomicznych, pojawiały się postulaty wyprowadzenia z kraju radzieckich jednostek wojskowych. Nastroje te nasiliły się szczególnie w okresie rewolucji solidarnościowej w latach 80.

Kiedy uzna za stosowne… Wydarzenia w świecie wielkiej polityki i powolny rozpad imperium radzieckiego sprawiły, że postulat wyprowadzenia z Polski armii obcego mocarstwa stał się coraz bardziej realny.

80

MAGAZYN

W 1989 roku w kraju – szczególnie tam, gdzie stacjonowały oddziały sowieckie – nasiliły się masowe demonstracje przeciwników ich obecności w Polsce. Oficjalne, międzyrządowe rozmowy na temat opuszczenia przez nie terytorium naszego państwa rozpoczęły się w grudniu 1990 roku. Rokowania nie były łatwe, czego przejawem była słynna wypowiedź dowódcy wojsk radzieckich w Polsce, generała Wiktora Dubynina, który oświadczył że: Niezwyciężona i dumna armia sowiecka, która niegdyś pokonała Germańców, wyjdzie z Polski wtedy, kiedy uzna to za stosowne, drogami i szlakami, które uzna za stosowne, z rozwiniętymi sztandarami, w sposób, który sama ustali, a jeżeli ktoś będzie jej w tym przeszkadzał, to nie bierze ona odpowiedzialności za bezpieczeństwo ludności Polski.

polskiej i rosyjskiej strony dotyczące likwidacji bazy. Miesiąc później doszło do wielkiej demonstracji w mieście pod hasłem: „Wojna się skończyła – Rosjanie do domu”. Kolejne fakty pozostawały już w związku z wydarzeniami w świecie wielkiej polityki. 31 marca 1991 roku został rozwiązany Układ Warszawski, co nasiliło żądania wyjścia Rosjan z miasta. Rada miasta podjęła 14 kwietnia 1991 roku uchwałę żądającą likwidacji rosyjskiej bazy w Świnoujściu. Tego samego dnia wieczorem doszło do wielkiego wiecu w pobliżu rosyjskich koszar, podczas którego ówczesny prezydent miasta Leszek Miłosz wręczył komendantowi bazy stosowną petycję do władz Rosji. Było już wówczas wiadomym, że likwidacja bazy Floty Bałtyckiej to tylko kwestia czasu i to niezbyt długiego.

Kwestia czasu

Licytacja

Jednakowoż czas, w którym można jeszcze było utrzymać rosyjską obecność wojskową, bezpowrotnie minął. 27 października 1991 roku parafowano traktat o wycofaniu sił zbrojnych ZSRR z terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Oddziały bojowe miały opuścić Polskę do 15 listopada 1992 roku, a ostatni kontyngent w IV kwartale 1993. Niemal natychmiast Rosjanie rozpoczęli wycofanie wojsk z wielu garnizonów.

W atmosferze niepewności jutra stacjonujących tu Rosjan rozpoczęła się nieoficjalna wyprzedaż wszelakiego wyposażenia, materiałów wojskowych, mundurów, a nawet uzbrojenia. Władze miasta podjęły z kolei prawne przygotowania do przejęcia i zagospodarowania ogromnego mienia, jakie pozostać miało po zajmujących je jednostkach rosyjskich. Rada miasta podjęła uchwałę w sprawie przeznaczenia na sprzedaż mieszkań, które zostaną przejęte od rosyjskiej armii. Gdy zatem 22 maja 1992 roku między Polską a Rosją podpisany został układ, w którym uregulowano zasady

Wydarzenia te znalazły swój oddźwięk także w Świnoujściu. 24 stycznia 1990 roku rozpoczęły się pierwsze rozmowy przedstawicieli


WYJŚCIE ROSJAN ZE ŚWINOUJŚCIA

stare świnoujście

MAGAZYN

81


stare świnoujście

WYJŚCIE ROSJAN ZE ŚWINOUJŚCIA

Zaskakujące wystąpienie Zaskoczeniem było natomiast wystąpienie generała Leonida Kowalewa – pełne zarzutów pod adresem polskich władz i stwierdzeń o nielojalności sojuszniczej. Przemówienie zamykała deklaracja: Odchodzimy z wysoko podniesioną głową i rozwiniętymi sztandarami. Potem zaś przy dźwiękach orkiestry nastąpiła defilada oddziału marynarzy rosyjskich i marynarzy polskich obejmujących teren. Aktem ostatnim było wyprowadzanie sztandaru rosyjskiej jednostki i jego zaokrętowanie na jednym z kutrów. Po defiladzie cztery kutry w kłębach spalin i mgły odbiły od nabrzeża i skierowały się ku główkom portu. Tam wzięły kurs na port w Bałtijsku. Z ziemi polskiej odeszła ostatnia bojowa jednostka obcego kraju.

wycofywania rosyjskich sił z Polski, sprawy likwidacji świnoujskiej bazy były już mocno zaawansowane. W okresie między 16 sierpnia i 4 października ponad 400 mieszkań wystawiono na licytację, mimo że w większości z nich zamieszkiwały jeszcze rodziny rosyjskie. Dokonana sprzedaż jeszcze przed wyprowadzką poprzednich mieszkańców pozwoliła nowym właścicielom na porozumienie z dotychczasowymi lokatorami, co zapobiegło dewastacji mieszkań. Nie uniknęły tego wielkie osiedla porosyjskie w Legnicy, Bornem Sulinowie czy też innych ośrodkach stacjonowania i zamieszkiwania Rosjan w Polsce.

Wszelkiej pomyślności Wymarsz zdecydowanej większości bojowych jednostek Bazy Floty Bałtyckiej ze Świnoujścia nastąpił już wcześniej, do połowy października 1992 roku. Oficjalne pożegnanie, z należnymi honorami, połączone z wyjściem z portu ostatnich czterech kutrów rakietowych nastąpiło natomiast w godzinach popołudniowych 28 października 1992 roku. Na uroczystość przybył

82

MAGAZYN

między innymi ówczesny wiceminister obrony narodowej Bronisław Komorowski, wojewoda szczeciński Marek Tałasiewicz, generał Zdzisław Ostrowski – pełnomocnik Rządu RP do spraw wycofywania wojsk rosyjskich oraz naturalnie prezydent miasta, Leszek Miłosz. Stronę rosyjską reprezentowali między innymi ambasador Rosji Jurij Kaszlew i dowódca Północnej Grupy Wojsk generał Leonid Kowaliew. Uroczystość odbyła się na terenie Basenu Południowego, gdzie ustawiły się załogi czterech ostatnich kutrów torpedowych. Plac wypełniła też – poza oficjalnymi gośćmi i dziennikarzami – spora grupa mieszkańców miasta, niektórzy nawet z kwiatami. Uroczyste pożegnanie zapoczątkował dowódca 24. Brygady Kutrów Torpedowych komandor Leonid Karienkow stwierdzeniem, że rosyjscy marynarze żegnający Świnoujście pozostają wierni przyjaźni z Polską. Życzył też mieszkańcom miasta wszelkiej pomyślności. W tonie zapewnienia o przyjaźni i wzajemnej życzliwości utrzymane było również wystąpienie Bronisława Komorowskiego.

Gdy kutry zniknęły z oczu, część uczestników ceremonii wzięła udział w skromnym przyjęciu. Na komendę generała Kowaliewa jako pierwszy wzniesiono toast za przyjaźń między Polakami i Rosjanami. Następny, ostatni etap nie był już taki okazały. W wigilię Bożego Narodzenia 1992 roku na pokład dwóch wyczarterowanych w NRD holowników zaokrętowały ostatnie pomocnicze jednostki oraz pozostali członkowie komendantury i wraz z towarzyszącymi im żołnierzami tak zwanych wojsk tyłowych wypłynęły z Basenu Północnego na wschód. Dwa holowniki ciągnęły kuter, pływającą kotłownię i bazę nurków. W dziejach miasta zamknięty został 47-letni okres niełatwych stosunków między ludnością polską a rosyjską bazą i rosyjskimi mieszkańcami miasta. Powyższy tekst ilustrują znakomite i unikalne fotogramy wykonane przez nieżyjącego już fotoreportera, wydawcę i dokumentalistę z Kołobrzegu, Jerzego Patana. Fotogramy te publikujemy za łaskawym zezwoleniem Jego Małżonki. Serdecznie dziękujemy.


Gdzie leżą WYSPY? Urząd Miasta, Wojska Polskiego 1/5

Salon Mody „Coco”, Armii Krajowej 1

Miejski Dom Kultury, Wojska Polskiego 1/1

Salon Mody „Unique”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Centrum Informacji Turystycznej, Plac Słowiański 6/1

Salon Mody „Teofil”, Monte Cassino 1A

Miejska Biblioteka Publiczna, Piłsudskiego 15

Salon Mody „My Poem”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Biblioteka Pedagogiczna, Piłsudskiego 22

Salon Mody dziecięcej „Happy Day”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

G.H. Corso poziom -1, regał z książkami, Dąbrowskiego 5

Siłownia i Fitness „Champions Academy”, Woj. Polskiego 1/19

Sklep papierniczy „ERGO”, Matejki 35

Przewozy Pasażerskie „Emilbus”, Wybrzeże Władysława IV 18

ASO Renault Nierzwicki, Lutycka 23

Księgarnia „Neptun”, Bohaterów Września 81

Uzdrowisko Świnoujście, E. Gierczak 1

Restauracja „Neptun”, Bema 1

Hotel Interferie Medical SPA, Uzdrowiskowa 15

Restauracja „Nebiollo”, Orzeszkowej 6

West Baltic Resort, Żeromskiego 22

Restauracja „Qchnia”, Piłsudskiego 19

Radisson Blu Resort, Świnoujście, al. Baltic Park Molo 2

Restauracja „Na Dziedzińcu”, Wybrzeże Władysława IV 33D

Hotel Hampton by Hilton, Wojska Polskiego 14

Restauracja „Pinocchio”, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Apartamenty „44wyspy.pl”, Orzeszkowej 5

Restauracja „Mila“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Visit Baltic, Wojska Polskiego 4b/5a

Restauracja „Casablanca”, Promenada, Uzdrowiskowa 16-18

Nautilus Apartamenty, Orzeszkowej 3

Restauracja „Dune”, Promenada, Uzdrowiskowa 12-14

Biuro Podróży „Slonecznie.pl”, Grunwaldzka 21

Restauracja „Osada”, Wybrzeże Władysława IV 30A

Biuro Turystyczne „Wybrzeże”, Słowackiego 23

Restauracja „Toscana”, Marynarzy 2

Biuro Turystyczne „Travel Partner”, Bohaterów Września 83/13

Restauracja „Karczma Pod Kogutem”, Żeromskiego 62

Biuro Zakwaterowań „Baltic Park Fregata”, Uzdrowiskowa 20

Restauracja „Prochownia”, Jachtowa 4

Pracownia Ceramiczna „Wyspa 1200 °C, Piłsudskiego 27-31

Restauracja „Magiczna Spiżarnia”, Chrobrego 1B

Jubiler „Malwa”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Pizzeria „Batista”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16/6

Perfumeria „Douglas”, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Pizzeria „Grota”, Konstytucji 3 Maja 59

Media Expert, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Bar Kanapkowy „Bułki z bibułki”, Wybrzeże Władysława IV

PSB „Mrówka”, Karsiborska 6

Bar „American Chicken”, Monte Cassino 43/1

ARKADA Okna, Drzwi, Wybrzeże Władysława IV 19c

EVKA Vegebar, Bohaterów Września 50/4

Hurtownia Wielobranżowa „Paulhurt”, Rycerska 76

El Papa Cafe Hemingway, Bohaterów Września 69

VEMME Day Spa, Wybrzeże Władysława IV 15C

Cafe „Wieża”, Paderewskiego 7

Centrum Dietetyczne „Naturhouse”, Konstytucji 3 Maja 16

Cafe „Rongo”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16

Przychodnia Lekarska T. Czajka, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Cafe „Paris”, Plac Wolności 4

Centrum Medyczne „Rezydent-Med”, Kościuszki 9/7

Cafe „Venezia”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Gabinet Stomatologiczny Anna Pyclik, Chełmońskiego 15/1

Cafe „Havana”, Promenada, Uzdrowiskowa 14

Klinika Stomatologiczna „Morze Uśmiechu”, Plac Słowiański 6

Cafe „Kredens”, Promenada, Uzdrowiskowa 12

Gabinet „Visage”, Staszica 2

Kawiarnia „Sonata”, Marynarzy 7

Gabinet Kosmetyczny „DR-Cosmetic”, Konstytucji 3 Maja 54

Kawiarnia „Czuć Miętą”, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Mydlarnia u Franciszka, Monte Cassino 38A

Eda-Glas, Piłsudskiego 16

Foto-Studio JDD Chmielewscy, Monte Cassino 43

EKO-WYSPA, Grunwaldzka 1A

Optyka, Bema 7/1

Apteka „Pod Kasztanami”, Warszawska 29

Optyka, Wojska Polskiego 2a

Kwiaciarnia „Ewa”, Markiewicza 21

Perfekt-Optik, STOP SHOP, Kościuszki 15

Zakład Fryzjerski „Kazik”, Konstytucji 3 Maja 14

Perfekt-Optik, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Salon Fryzjerski „Piękne Włosy”, Konstytucji 3 Maja 5

Perfekt-Optik, Kaufland, Matejki 1d

Salon Fryzjersko-Kosmetyczny „Wanessa”, Grunwaldzka 1

Perfekt-Optik, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Salon Fryzjerski „Studio 5”, Konstytucji 3 Maja 16

Salon Mody „Andre”, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Salon Fryzjerski Beata Grygowska, Wojska Polskiego 1/19

Salon Mody „By o la la...!”, Piastowska 2

Zakład Fryzjerski „IRO”, Bema 11/1 REKLAMA



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.