Magazyn Wyspy 6 (6) listopad 2016

Page 1

M I E S I Ę C Z N I K B E Z P Ł AT N Y

Nr 6 (6) LISTOPAD 2016

SPORT

Przekraczać

granice MIASTO

Przeprawy z przeprawą

Marek

Niewiarowski Więcej dać niż wziąć




Jeden i pół

Karolina Leszczyńska ukradła mi pierwsze zdanie. Nieświadomie, ale ukradła. Bo miałem je w głowie. Od kilku dni. Otwieram dziś Karoliny tekst do „Wysp” i co widzę? Jej pierwsze zdanie jest moim pierwszym zdaniem. Tym z głowy. Nie napiszę, jak ono brzmi, bo i tak przeczytacie kilkadziesiąt stron dalej. Wspomnę tylko, że dotyczy listopada. A jest z tym miesiącem coś nie tak. Może lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie istniał… Bo ponury, szary, mokry. Dni za krótkie i za ciemne. Nastroje różne od tych na przykład majowych. I tak dalej. A jednak jest w tym listopadzie, właśnie w tegorocznym, coś wyjątkowego. I to podwójnie. Rok temu przeprowadziłem się tutaj. I był to czas na tyle osobliwy – wszystko było takie nowe, trochę ekscytujące, trochę straszne – że „listopadowość” była moim najmniejszym problemem. Sprawa druga - „Wyspy”. Oto mamy dla Was szósty numer. Czyli pół święta. Te dwa konteksty rozjaśniają mi nieco listopad. A nawet jeśli tylko udaję, że rozjaśniają, to pozostaje pewność, że niebawem on się skończy. Pozdrawiam

Michał Taciak Redaktor naczelny

MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY Wydawnictwo Wyspy redakcja@magazynwyspy.pl www.magazynwyspy.pl +48 515 103 207 Redaktor naczelny Michał Taciak Skład Blauge - Robert Monkosa

Dział foto Karolina Gajcy, Robert Monkosa, Agnieszka Żychska Felietoniści Maja Piórska, Marek Kolenda, Bartek Wutke Współpraca Magdalena Monkosa, Karolina Leszczyńska, Renata Kasica, Katarzyna Baranowska, Karolina Markiewicz, Agata Butkiewicz-Shafik, Tomasz Sudoł

Wydawca Wydawnictwo Wyspy S.C. ul. Markiewicza 24/5, 72-600 Świnoujście Reklama Kamil Pyclik +48 721 451 721 reklama@magazynwyspy.pl Druk Drukarnia KAdruk S.C.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w nadesłanych artykułach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.

4

MAGAZYN


6 46 58 8

FELIETON Marek Kolenda. Prawo-lewo i inne miejscówki Bartek Wutke. Imbir, cytryna i miód Maja Piórska. Pamięć Postać Z OKŁADKI Marek Niewiarowski. Więcej dać niż wziąć

16

PIELĘGNACJA Zbawienne działanie świnoujskiej solanki

18

STYL ŻYCIA Ja i mój trener

20

WYPOCZYNEK Listopad nad morzem

32

MODA Pani Jesień Dobrze być razem

26

MOTORYZACJA W drogę z Porsche Macan

30

NIERUCHOMOŚCI Kupno mieszkania: wczoraj i dziś

36

SPORT Karate Kyokushin. Przekraczać granice

42

JOGA Znośnia lekkość bytu

22

48 50 56

MIASTO Kim był Carl? Przeprawy z przeprawą Kamienie mówią

64

KULTURA Laura Konieczna. Dekoratorka zewnętrza Wydarzenia. Słowa, dźwięki, obrazy Muzyczne rekomendacje

66

ŚWINOUJSKI SZLAK KULINARNY Żeberka u Neptuna

68

KULINARIA Czekolada na jesienną chandrę

76

DIETA Czy żywe kultury bakterii są kulturalne?

78

ZDROWIE Kłopoty z glutenem

80

BIZNES PO ŚWINOUJSKU Bułki z bibułki. Czekadełko

86

FINANSE Ja wyjechałam, a długi zostały...

88

TURYSTYKA Zwiedzanie kontra wypoczynek

90

PO SĄSIEDZKU W kolebce Uznamu

60 62

94 96

STARE ŚWINOUJŚCIE Gdzie nocował Błękitny Anioł? Miasto zatrzymane w kadrach

Listopad

2016 8

36

50

60 MAGAZYN

5


felieton

WYSPY SZCZĘŚLIWE

PRAWO-LEWO i inne miejscówki

Świnoujście nam pięknieje, zmienia się i rozrasta. Tam, gdzie we wspomnieniach wciąż rosną chaszcze i drzewa, gdzie w pamięci nadal straszy odrapana kamienica, teraz piętrzą się nowe budynki mieszkalne, hotele i centra handlowe. Wiją się nowe arterie komunikacyjne, cieszą oko skwerki zieleni i place zabaw… TEKST MAREK KOLENDA ILUSTRACJA TOMASZ SUDOŁ

J

eszcze brakuje im miejskiej magii, nie mają duszy. Ale z czasem i one zostaną oswojone, a może nawet zasłużą na specjalne miejsce we wspólnej świadomości mieszkańców. Tak jak to bywało w przeszłości. Turysta, który zawita do naszego kurortu, otrzyma w Centrum Informacji Turystycznej kolorowy plan miasta z nowymi nazwami ulic nadanymi w nowej rzeczywistości, nowymi ulicami, wyeksponowanymi atrakcjami i nowoczesnymi obiektami. Gdy zapyta o drogę tubylca, usłyszy być może o „nowej promenadzie” albo „nowej galerii”. Jednak wielkich rozbieżności z Google Maps nie uświadczy. W moich dawnych i nie tak dawnych wspomnieniach plany miasta były dwa. Ten oficjalny, mniej kolorowy niż z CIT-u, który doskonale nadawał się do zawijania ryby oraz ten drugi, prawdziwszy, obowiązujący w codziennych rozmowach mieszkańców. W wytycznych mamy, która wysyłała dziecko po zakupy, we wskazówkach uprzejmego taksówkarza i pogawędkach znajomych umawiających się „na mieście”. To może nie jest nic niezwykłego. Zapewne każda miejscowość ma swój własny plan dla wtajemniczonych.

6

MAGAZYN

Jednak Świnoujście mojej młodości było niczym Londyn z powieści „Nigdziebądź” Neila Gaimana. Bez podziemi, ale za to jakby z drugim miastem wrysowanym w plan pierwszego. Mieszkaliśmy przecież na osiedlach istniejących tylko w świadomości lub wyobraźni wyspiarzy – Na Trepowie, Na Złodziejowie lub W Leningradach. Uczyliśmy się m.in. w Budowlance, Odrze albo Medyku. Piłkę kopaliśmy Na Piachach, Starej Flocie lub Ruskim Stadionie. Chodziliśmy się bawić Na Betony i Na Sankową lub zabawić Na Telesfora. Lista punktów odniesienia, które ułatwiały orientację i pomagały odnaleźć się bez trudu na terenie miasta, była naprawdę imponująca. Nad morze szło się szlakami Obok Amfiteatru lub Koło Garnizonowego, rzadziej Obok Policji. Na plażę prowadziły dwie główne drogi, jedna Przy Gryfie i druga Koło Słodkiego Centrum. Na samej plaży miejscówki były trzy. Na Molo (określenie to śmieszy do łez), Obok Wiatraka lub Przy Granicy. Była jeszcze Dzika Plaża. Charakterystyczne punkty zbiorcze, w których umawialiśmy się w czasach przedkomórkowych, to m.in.

Koło Śruby, Pod Domem Rybaka, Przy Stodole albo Pod Galeriowcem. Czasem bywało się Nad kanałem, w Hansa Parku (zwanym nieraz brzydko Parkiem Sztywnych), Na Grodku lub na Drugiej Stronie, gdzie pływało się Małym lub Dużym promem. Osobną kategorię stanowiły określenia obiektów i nieformalnych „centrów handlowych”. Wszyscy robiliśmy zakupy w Prawo-lewo, Pod Penelopą lub U Kuśnierza. A także Przy Rondzie (było tylko jedno w mieście) i Koło Kościoła. W tej grupie na szczególną uwagę zasługują spersonalizowane obiekty, których nazwy związane były z osobami ich właścicieli. To były nazwiska, które znał każdy mieszkaniec Świnoujścia, a które chwalebnymi głoskami zapisały się na kartach historii naszego miasta. Która z pań nie szukała spinek U Waniorka? Kto nie kupił nigdy świeżych warzyw U Justa? Kwiatów dla żony U Goździka? Kto nie robił nigdy zakupów U Zająca lub U Stasia? A pierwszy komputer też kupiliście na raty U Hołdy? Czy nowe miejsca odnajdą swoje wciąż ukryte nazwy z tego drugiego planu miasta? Takie żyjące własnym życiem w świadomości


wyspiarzy? Potrzeba do tego czasu. Mnie bardziej nurtuje pytanie, czy te istniejące w mojej pamięci ocaleją? Czy Stara Rzeźnia to już raczej Stop. Shop? Czy po chrupiące bułki nadal chodzicie Do Kudły?

MAGAZYN

7


8

MAGAZYN


MAREK NIEWIAROWSKI

postać z okładki

WIĘCEJ

DAĆ NIŻ

WZIĄĆ Pogranicznik, harcerz, wychowawca, radny, kolarz, piechur, społecznik, organizator, anioł. Człowiek z wielkim sercem, potrafiący przyciągać sobie podobnych i razem z nimi działać cuda. Rozmawiamy z Markiem Niewiarowskim

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

MAGAZYN

9


Mam wrażenie, że jesteś jedną z najbardziej zajętych osób w tym mieście. Cóż, rzeczywiście, na nadmiar wolnego czasu narzekać nie mogę.

Trudno zliczyć wszystkie twoje aktywności, ale może zacznijmy od harcerstwa. W Świnoujściu uchodzisz za legendę. Muszę tu zaprotestować przeciwko nazywaniu mnie legendą. Ja jestem jednym z wielu instruktorów w tym mieście, a są wśród nich o wiele bardziej zasłużeni ode mnie. Na przykład moi wychowawcy. To ich przykład zainspirował mnie do działania. Do przyjęcia postawy: więcej dać niż wziąć. Wszystko, czym zajmuję się obecnie, cała moja działalność charytatywna, właściwie

10

MAGAZYN

ma początek w harcerstwie. Była to piąta klasa podstawówki… Moja mama często powtarza, że chyba się w czepku urodziłem – mam to szczęście, że stale spotykałem na swojej drodze ludzi, od których mogłem się uczyć, którzy stanowili dla mnie szlachetne wzorce, dzięki którym mogłem kształtować swoje wnętrze.

Możesz protestować, ale tak właśnie się o tobie mówi. Trudno z tym walczyć. Ja po prostu staram się być osobą aktywną, pracować na rzecz społeczności lokalnej. I tej aktywności wciąż uczę się od innych ludzi. Niekoniecznie związanych z harcerstwem. A tym, co mnie ewentualnie wyróżnia, może być fakt, że jeśli ktoś zwraca się do mnie z prośbą o pomoc czy

propozycją współpracy, nigdy nie odmawiam… Nieustannie też próbuję zaszczepiać taką postawę w innych.

Z powodzeniem. Cieszę się, że mogę być przykładem dla ludzi, a zwłaszcza dla młodzieży. Stale powtarzam moim harcerzom, że najważniejsze to nie być byle jakim. Zostawić po sobie jakiś ślad, a najlepiej – dobry, wartościowy ślad. To z kolei przekłada się na nasze harcerskie ideały, Prawo Harcerskie, treść Przyrzeczenia… Uczę młodych ludzi wrażliwości. I póki co wydaje mi się, że skutecznie.

Ta skuteczność trwa już wiele lat. I przejawia się na wielu polach. Od 25 lat nieprzerwanie kieruję drużyną harcerską. Prowadzę też


MAREK NIEWIAROWSKI

Harcerski Klub Honorowych Dawców Krwi „Kropla Życia”. Przez lata byłem szefem sztabu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Angażuję się w wiele projektów i działań…

Ich lista jeszcze się nie wyczerpała. No tak. Od jakiegoś czasu jestem radnym. Działam też w Gminnej Radzie Działalności Pożytku Publicznego i w Powiatowej Radzie Zatrudnienia. Tak mniej więcej wygląda moja aktywność.

Dużo wcześniej była jeszcze Straż Graniczna. Zaczęło się od Wyższej Szkoły Wojsk Zmechanizowanych na profilu Wojska Ochrony Pogranicza. To był 1982 rok. Po czterech latach trafiłem do Pomorskiej Brygady WOP w Szczecinie. Tam dowodziłem plutonem,

Stale powtarzam moim harcerzom, że najważniejsze to nie być byle jakim który szkolił przyszłych podoficerów. Czyli ta rola kształceniowa i wychowawcza już od początku się w mojej biografii przewijała i w pełni zrealizowała się w harcerstwie.

Skoro już o tym wspomniałeś, czy widzisz różnice pomiędzy dzisiejszym harcerstwem a tym sprzed lat, gdy zaczynałeś? Na pewno czas tej „bujnej” aktywności, w latach 70. i 80., jest już za nami. Harcerstwo dość ciężko przebrnęło przez okres transformacji ustrojowej. Pojawiło się mnóstwo różnego rodzaju organizacji pozarządowych, stowarzyszeń etc. Przywileje ze strony państwa, jakim cieszyło się harcerstwo, skończyły się. Najprościej mówiąc, żeby się utrzymać, trzeba na siebie zarabiać. Trzeba umieć pozyskiwać pieniądze. Granty, dofinansowania, dotacje.

Udaje się? Różnie, ale staramy się wciąż coś robić w tym kierunku. Organizujemy szereg działań, na przykład akcje letnie, z których udaje się coś zawsze zaoszczędzić. Korzystamy ze wsparcia, jakie daje 1%. Najważniejsze to być operatywnym. Mieć umiejętność docierania na przykład do fundacji reprezentujących instytucje finansowe, które chcą pokazywać swoją „ludzką twarz”, które chętnie wspierają takie organizacje jak harcerstwo. Tu muszę pochwalić skuteczność mojego klubu „Kropla Życia”, który od lat współpracuje z fundacją banku PKO BP, której wsparcie bardzo doceniamy. Podsumowując, wszystko jest możliwe, wszystko może się udać, ale wymaga aktywności, a nie biernego oczekiwania.

postać z okładki

Powiedziałeś o różnicach w funkcjonowaniu harcerstwa kiedyś i dziś. A jak wygląda obecne zainteresowanie ze strony młodych ludzi? To dla nich wciąż tak atrakcyjna rzecz jak przed laty dla ciebie? Liczba chętnych, w zestawieniu z historią, jest rzeczywiście mniejsza. To zależy od kilku czynników. Na pewno również od nas, instruktorów – od tego jak pracujemy, jak działają drużyny czy zastępy. Zawsze powtarzam moim harcerzom, że musimy być widoczni, pokazywać się w działaniu, wnikać aktywnie w to, czym żyje miasto, osiedle czy szkoła. To sprawia, że nas widać i jednocześnie przyciąga innych. Harcerze „zarażają” tym swoich rówieśników, zapraszają ich do nas. Opowiadają o tym, co robimy, o naszych przygo-


postać z okładki

MAREK NIEWIAROWSKI

dach, biwakach, obozach… I w ten sposób ta magia zaczyna działać. Co ważne, staje się konkurencją dla dzisiejszych zdobyczy technologii – smartfonów, tabletów, gier etc.

Rzeczywistość wygrywa z wirtualnością? Czasami dzieje się to w bólach, ale coraz częściej obserwuję, że młodzi dostrzegają wartość tego, czego można doświadczyć „tak naprawdę”, w tak zwanym realu, bez kontaktu z elektroniką – na wycieczce, w lesie czy przy ognisku. Harcerstwo daje mnóstwo przeżyć, z czego kulminacyjnym punktem dla wszystkich jest złożenie Przyrzeczenia Harcerskiego. Dla młodzieży to niezwykle istotne wydarzenie, wielkie emocje. Pod warunkiem, że jest dobrze przygotowane. Obiecałem sobie już lata temu, że zrobię wszystko, żeby tak było. Żeby Przyrzeczenie Harcerskie było dla każdego z moich harcerzy wyjątkowym przeżyciem.

Zaszczepiasz w młodzieży harcerskie idee równie owocnie jak w innych ludziach chęć pomocy potrzebującym. Skupiasz ich wokół siebie, dzięki czemu działacie cuda. Mam na myśli na przykład niedawne wsparcie dla małego Tomka. Nie przeceniajmy mojej roli w tym, co się wydarzyło. To dzieło zbiorowe, kilkunastu osób, roboczo nazwanych „Drużyną Aniołów” – a to dlatego, że aniołami nazwała nas mama Tomusia, dziękując za pomoc. Chcemy, żeby ta grupa ewoluowała. Pojawił się nawet pomysł utworzenia fundacji pomocowej. Choćby po to, żeby nie musieć posiłkować się pomocą innych fundacji wtedy, gdy trzeba ratować czyjeś życie czy zdrowie. A wiemy, że już w samym Świnoujściu są dzieci, którym nie tylko można, ale trzeba pomóc. Nie tylko zresztą tutaj. Ostatnio włączyliśmy się w pomoc Oliwce ze Zduńskiej Woli. Jest bardzo wiele do zrobienia i uważam, że jeżeli się w to angażować, to na 100%. To nie jest praca od do… Telefony, e-maile, aktywność

12

MAGAZYN

w grupach dyskusyjnych, dzielenie się własnym doświadczeniem, na przykład z czasów mojej działalności w WOŚP. Jak docierać do ludzi, zapraszać do współpracy, zachęcić do pomocy, finansowania. To wspaniałe doświadczenia, które przydają mi się również teraz. I cieszę się, że mogą przydać się innym.

Trzeba się sporo nachodzić, naprosić… To fakt. I trzeba też przy tym pamiętać, że nie jesteśmy jedyni, którzy chodzą i proszą. To głównie kwestia „sprzedania” tematu, z którym akurat my przychodzimy. To bardzo cenna umiejętność.

Z WOŚP związany jesteś od samego początku. Mam to szczęście, że obserwuję WOŚP od pierwszego finału. Pamiętam relacje telewizyjne z niego. I autentyczne wzruszenie mojej żony czy moje, gdy pokazano małżeństwo z dzieckiem, które podeszło do wolontariuszy. Nie mieli akurat pieniędzy, ale dziewczyna zdjęła złote kolczyki i wrzuciła do puszki… To był impuls. Po chwili już byliśmy na ulicy, przy sztabie. I zrobiliśmy to samo. Żona wrzuciła kolczyki, choć nie złote, tylko srebrne. Później zaangażowaliśmy się w akcję jako harcerze, organizowaliśmy własny sztab w hufcu Ziemi Wolińskiej ZHP. Połączyliśmy siły z Towarzystwem Przyjaciół Świnoujścia. Nabrało to tempa.

WOŚP nie wszędzie miała i ma dobrą prasę. Spotykałeś się z nieufnością? Przy tego rodzaju działaniach zawsze znajdzie się ktoś, komu się coś nie spodoba. A to organizatorzy, a to jakieś prywatne historie, a czasem zwyczajna zawiść, która każe wątpić w szczerość ludzkich intencji. Internet pełen jest jadowitych komentarzy, oczywiście zawsze anonimowych, które z meritum sprawy nie mają nic wspólnego, a jednocześnie ochoczo opluwają pewne przedsięwzięcia czy organiza-

torów. Jest to mocno nie w porządku, ale cóż… to taki folklor, w którym trzeba nauczyć się żyć.

I robić swoje. Zgadza się. Gdy zaczynaliśmy akcje pomocowe – najpierw dla Marysi, potem dla Tomusia – od razu uprzedziłem ludzi, często po raz pierwszy biorących udział w takich przedsięwzięciach, że muszą się z tym liczyć. Że mogą pojawić się obraźliwe i krzywdzące komentarze, niejednokrotnie odnoszące się do ich życia prywatnego i że nie należy się nimi przejmować. Lepiej zająć się słowami dobrymi, wspierającymi,


a co najważniejsze – skupić się na celu akcji, korespondencji z tymi, którym pomagamy, ich rodzinami. To jest sedno sprawy. Wszystkich nie da się uszczęśliwić, tym bardziej że niektórzy tego uszczęśliwiania po prostu nie potrzebują. Karmią się czymś zupełnie innym…

Pomagasz nie tylko dzieciom. Jesteś opiekunem w schronisku dla osób bezdomnych. Tak. Pracuję jako wychowawca w ośrodku prowadzonym przez Caritas. To doświadczenie wiąże się z ludźmi, których ideologia życiowa jest kompletnie różna od mojej.

Musimy być widoczni, pokazywać się w działaniu, wnikać aktywnie w to, czym żyje miasto, osiedle czy szkoła Czasami można odnieść wrażenie, że oni sami nie do końca potrafią ją zdefiniować. Często stoi za tym alkohol czy konflikty z prawem. Nie oznacza to jednak, że nie mają pra-

wa do pomocy. Dlatego w schronisku staramy się pokazywać ludziom bezdomnym, że to życie wcale nie musi być takie, jakie jest. Takie byle jakie… Że są jeszcze na tym etapie, na którym możliwy jest powrót do tak zwanego normalnego życia. Motywujemy ich do tego, żeby przynajmniej próbowali.

Skutecznie? Nieczęsto, ale jednak to się udaje. Nasi podopieczni wracają do rodzin, pracują, zwyczajnie funkcjonują. Nie jest to proste, ale się zdarza. Takie sytuacje to dla nas wielka radość i satysfakcja.

MAGAZYN

13


14

MAGAZYN


MAREK NIEWIAROWSKI

Ludzie bezdomni, zniszczeni, z pogmatwanymi historiami. Chore dzieci, które często własnej historii jeszcze nie zdążyły zbudować. Dramaty, cierpienie, strach, ból… Otaczasz się tym, patrzysz na to. To dla psychiki spore obciążenie. To prawda, ale mam to szczęście, że siłę czerpię z życia rodzinnego. To jest podstawa i warunek do tego, żeby dysponować tak zwanym spokojem ducha. Moja żona jest instruktorką harcerską. Poznaliśmy się na obozie. Uczucie od pierwszego wejrzenia. To coś niesamowitego, czego życzyć mogę każdemu. Dzięki harcerstwu jesteśmy stale ze sobą i przy sobie. I nieustannie się wspieramy. Jest też mój wnuk Miguel, moje drugie źródło mocy (śmiech). Urodził się w Brazylii, ale świetnie mówi po polsku. I co najważniejsze, jest harcerzem, członkiem mojej drużyny. W ubiegłym roku złożył Przyrzeczenie Harcerskie. Mieszka daleko i nieczęsto się widujemy, ale już niebawem przyjeżdża. A każda jego wizyta jest bardzo emocjonująca. Nadrabiamy zaległości.

Harcerstwo w genach. Żona, ty, wnuk. I jeszcze syn. Zamieściłem na Facebooku zdjęcie z tegorocznego obozu w Górach Świętokrzyskich. Szliśmy na legendarny Wykus. Na zdjęciu trzy pokolenia Niewiarowskich. Żona i ja, nasz syn Michał oraz Miguel. Wszyscy w harcerskich mundurach, połączeni w tym… Samo harcerstwo zresztą jest czymś, co pozwala mi odreagować te dramatyczne historie, z którymi się spotykam. Jest bardzo absorbujące. Stale coś trzeba zrobić, coś zorganizować, przygotować. Kończy się jedno, zaczyna drugie. Tego wewnętrznego przeżywania jest więc nieco mniej. Są zawory bezpieczeństwa, które momentalnie reagują.

Jak odpoczywasz? Odpoczywam na… rowerze. To moja ulubiona aktywność. Jeżdżę od za-

wsze, ale, o dziwo, prawdziwą pasją stało się to stosunkowo niedawno. Jakieś sześć lat temu. A od czterech biorę udział w rowerowych ultramaratonach. I, znów o dziwo, co roku osiągam lepszy czas, mimo że jestem o rok starszy (śmiech). Jestem też zapalonym turystą pieszym. Szczególnie lubię wędrówki górskie podczas obozów. W góry jeździmy z drużyną najczęściej. Woda nas tak nie pociąga, jak się domyślasz (śmiech). Kolejne miejsce odpoczynku to działka.

Coraz częściej obserwuję, że młodzi dostrzegają wartość tego, czego można doświadczyć „tak naprawdę”, w tak zwanym realu, bez kontaktu z elektroniką A coś takiego jak bierny odpoczynek, książka, kanapa czy plaża wchodzi w grę? Póki co wymieniłeś jedynie aktywne formy. Uwielbiam książki, zawsze uwielbiałem. Może od nich popsuł mi się wzrok? Od tego czytania z latarką, pod kołdrą, w dzieciństwie (śmiech). Z trudem jednak przychodzi mi wylegiwanie się na plaży. Zdecydowanie wolę się poruszać.

A filmy? Jeśli tak, to raczej jako odskocznia coś zabawnego czy jednak dramaty? Zacznę od tego, że jestem wielkim miłośnikiem muzyki celtyckiej. Mam kolekcję płyt DVD i Blu-ray z występami Michaela Flatleya. Przy tym się relaksuję. I przy kolekcji Celtic Woman. Jeździmy z żoną i znajomymi na koncerty – Berlin, Wrocław, Warszawa. Zawsze je bardzo przeżywam. Jeśli istnieje życie po życiu, to z pewnością byłem w przeszłości Irlandczykiem lub Szkotem. Ich muzyka mocno do mnie przemawia. A jeżeli chodzi o filmy, wybieram te

postać z okładki

odnoszące się do historii albo kino akcji. Ostatnio spore wrażenie zrobił na mnie Wołyń Smarzowskiego.

Wróćmy na koniec do aktywności. W jakim momencie jesteś teraz? Co cię obecnie zajmuje? Poza pracą zawodową, czyli wychowawstwem w schronisku, najbardziej interesuje mnie to, z czego czerpię najwięcej satysfakcji. Czyli działalność charytatywna, a także praca w Gminnej Radzie Działalności Użytku Publicznego. Mam tam styczność z przedstawicielami stowarzyszeń, których doświadczenia także są trudne i bolesne – dotykają różnych form niepełnosprawności. Zachęcam ich do tego, żeby tę swoją aktywność uwidocznili, pokazali miastu, że dane stowarzyszenie istnieje. Rozpoznawalność znacznie ułatwi im pracę, zdobywanie funduszy, realizację celów. Znam z doświadczenia te problemy i wiem, jakie to ważne.

Było o tym, co jest teraz. A plany na przyszłość? Robić swoje. Nie przestawać. Nie zostawać z tyłu, za tymi realnymi potrzebami. Jak w tej piosence – Bo jak nie my, to kto? Można siedzieć, nic nie robić. Można też starać się robić coś dobrego. I zachęcać innych. Bo im więcej ludzi myślących podobnie, tym większa szansa na powodzenie. To działa. Anioły działają.

Marek Niewiarowski

Urodzony w 1961 roku w Świnoujściu. Instruktor harcerski ZHP – od 25 lat drużynowy 19 DHSG „Zlotki” im. Bohaterów KOP, emerytowany oficer Straży Granicznej, honorowy krwiodawca, organizator akcji charytatywnych, wychowawca w schronisku dla osób bezdomnych, radny, wiceprzewodniczący Gminnej Rady Działalności Pożytku Publicznego, członek Powiatowej Rady Zatrudnienia.

MAGAZYN

15


Zbawienne działanie

świnoujskiej solanki czanie organizmu z toksyn i produktów przemiany materii oraz przyspiesza wchłanianie potrzebnych organizmowi jonów podnoszących odporność organizmu, przyspieszając rekonwalescencję. Kąpiele solankowe stosowane są w leczeniu wielu chorób narządów ruchu, stawów po urazach czy łuszczycy. Wchłanianie powstałego z naturalnej solanki aerozolu o temperaturze ok. 30°C działa dobroczynnie na układ oddechowy, zwłaszcza na błonę śluzową i mięśniówkę gładką dróg oddechowych. Inhalacje solankowe nawilżają drogi oddechowe, poprawiają ich ukrwienie i ułatwiają oczyszczanie, łagodzą stany zapalne, ułatwiają oddychanie, przynosząc ulgę chorym na astmę i inne choroby układu oddechowego.

Okres jesienno-zimowy to czas, gdy nasza skóra potrzebuje szczególnej pielęgnacji i troski. Rynek oferuje wiele kosmetyków różnej klasy w bardzo szerokiej rozpiętości cenowej. Warto jednak zwrócić uwagę na produkty dostępne na rynku lokalnym. Od ponad dwóch lat Uzdrowisko Świnoujście S.A. sprzedaje kosmetyki pod własną marką, w 100 procentach naturalne, produkowane na bazie solanki ze świnoujskich źródeł. Uzdrowiskowe kosmetyki to połączenie tradycji leczniczych z subtelną, nowoczesną myślą kosmetyczną. – Początkowo mieliśmy spore obawy, ale efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Wszystkie kosmetyki spotkały się z pozytywnym przyjęciem wśród naszych kuracjuszy – mówi Agnieszka Sielicka, kierownik Działu Marketingu Uzdrowiska Świnoujście. – Planujemy otwarcie nowych linii kosmetyków borowinowych, aroniowych i innych. Z początkiem listopada uruchamiamy sprzedaż internetową – dodaje.

16

MAGAZYN

Dlaczego solanka? Zaletą oferowanych obecnie produktów solankowych jest to, że mogą być stosowane dla każdego rodzaju skóry, przez różne grupy wiekowe, w codziennej pielęgnacji. Solanka wykorzystywana jest do kąpieli leczniczych w wannach i basenie, a po rozcieńczeniu do 0,5-1% do inhalacji. Kąpiele solankowe wpływają na zdrowie i urodę. Pod wpływem temperatury i zawartych w solance składników poprawia się ukrwienie skóry, co ułatwia oczysz-

Kąpiele solankowe poza działaniem swoistym, wynikającym ze składu wody (przenikanie do organizmu składników mineralnych), stanowią formę termo- i kinezyterapii. Szczególne znaczenie solanka ma w leczeniu schorzeń dermatologicznych. Solanka wykorzystywana jest również do inhalacji, która rozluźnia wydzielinę i ułatwia wykrztuszanie. Inhalacje stosuje się przy nieżytach nosa, gardła, krtani i oskrzeli.

Uzdrowiskowe kosmetyki Krem do rąk. zawiera naturalną solankę ze źródeł Uzdrowisko Świnoujście S.A. Przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji skóry dłoni. Jego formuła zawiera składniki aktywne: ekstrakt ze skrzypu polnego, wosk pszczeli oraz masło shea. Odpowiednio dobrane składniki przy regularnym stosowaniu intensywnie zmiękczają oraz natłuszczają skórę, pozostawiając ją gładką w dotyku.


UZDROWISKOWE KOSMETYKI

pielęgnacja

Krem do stóp. Przy regularnym stosowaniu zmiękcza i zmniejsza rogowacenie skóry, nadając jej gładkość.

Żel pod prysznic. Nawilża i zmiękcza skórę, a orzeźwiający zapach wprowadza w doskonały nastrój.

Balsam do ciała. Przeznaczony jest do pielęgnacji każdego rodzaju skóry, a szczególnie suchej i szorstkiej. Odpowiednio dobrane składniki aktywne poprawiają elastyczność i jędrność naskórka.

Krem do twarzy. Przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry. Wpływa korzystnie na elastyczność naskórka, pozostawiając uczucie gładkości. Przy regularnym stosowaniu nawilża, odżywia oraz zmiękcza skórę twarzy. Kosmetyki solankowe mogę być wykorzystywane zarówno jako przedłu-

żenie kuracji, jak i profilaktycznie w celach ochronnych i pielęgnacyjnych. Dostępne są w obiektach należących do Uzdrowiska Świnoujście: Rusałka, Bałtyk, Swarożyc, Adam i Ewa, Trzygłów, Henryk, Światowid i Bursztyn.

Świnoujska solanka

wydobywana jest z trzech źródeł:

• Jantar, o stężeniu 4,18% • Teresa, o stężeniu 4,32% • XXX-lecia, o stężeniu 4,55%

REKLAMA


JA i mój trener

Jeden przygotowuje się do ważnych zawodów. Drugi chce lepiej wyglądać. Jeszcze inny pragnie zgubić kilka zbędnych kilogramów, dla zdrowia. Każdy z nas zakłada sobie jakiś cel. Jego realizacja wymaga pracy, dyscypliny, determinacji. Bywa trudno. Pomóc nam może trener personalny.

TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Na początek – siłownia. Nie ma co się jej bać. Wbrew pozorom to nie jest miejsce jedynie dla wybranych, wysportowanych, doskonale zbudowanych, umięśnionych. Nie trzeba już na starcie wyglądać jak Arnold Schwarzenegger w najlepszych latach swojej kariery.

Nie taka siłownia straszna – Dla wielu osób siłownia jest czymś nieprzyjaznym. Unikają jej. Przyczyna w większości przypadków jest prosta. Nie wiedzą, co tutaj robić, jak ćwiczyć, co jest dla nich dobre – mówi

18

MAGAZYN

Maciej Kłaput, trener personalny, sportowiec, technolog żywności. Fakt. W otoczeniu nieznanego sprzętu i ludzi wyglądających, jak nam się

wydaje, znacznie lepiej niż my, można poczuć się nieswojo. Ale między innymi po to jest trener personalny. Żeby już na wstępie zaopiekować


TRENING PERSONALNY

się nami, poprowadzić nas, wskazać możliwości i rozwiązania.

Dlaczego tu jestem? Podstawową kwestią jest odpowiedź na kilka zadanych sobie pytań. Po co tu przyszedłem? Co chcę osiągnąć? Czego oczekuję? Jaki tryb życia prowadzę? Czy wymaga on zmiany? Z pakietem odpowiedzi możemy już śmiało udać się na spotkanie z trenerem personalnym. Kilka formalności: regulamin, formularz medyczny (czy są jakieś przeciwwskazania, ćwiczenia, których wykonywać nie powinniśmy?), rozmowa, analiza składu ciała (ile mięśni, tłuszczu, wody?) i… umawiamy się na pierwszy trening na siłowni. Jeśli należymy do tych ludzi, którzy z jakichś powodów boją się siłowni, trener postara się przekonać nas do tego, że to błędne myślenie.

Nareszcie trening! – Jednym z pierwszych zadań, jakie stoją przed trenerem, jest pokazanie, że trening może być naprawdę przyjemny. Że nie musi być katorgą. Ćwiczenia z przymusu nie mają sensu. Nie o to chodzi – tłumaczy Maciej Kłaput. Jak to robi? Jak przekonuje nieprzekonanego? – Najczęściej jest to kwestia odpowiedniego doboru ćwiczeń. Takich, które nie przeforsują ćwiczącego, a których wykonanie sprawi mu zarówno przyjemność, jak i satysfakcję – dodaje trener. Nie zawsze jest to łatwe zadanie. Niekiedy ta droga od przykrego „muszę” do radosnego „chcę” zajmuje trochę więcej czasu.

Pod opieką Jeśli jednak granicę tę przekroczymy i okaże się, że nie możemy doczekać się kolejnego treningu, jesteśmy na najlepszej drodze do realizacji założonego na wstępie celu. Ogromne znaczenie ma tutaj fakt, że nie zostajemy z tym sami. Po to właśnie mamy trenera personalnego. On poznaje nas, nasze możliwości, ograniczenia, potrzeby. Uwzględnia je, proponując nam taki

styl życia

czy inny zestaw ćwiczeń. Wspiera i motywuje, bo wie, że wszystko jest do zrobienia. Tworzy się specyficzna więź oparta na zaufaniu. Trenerowi zależy na naszym sukcesie tak samo jak nam samym.

Kiedy to się stanie? Maciej Kłaput podkreśla, że trudno o gotową receptę na ten sukces. Nie ma pakietu rad, sugestii czy ćwiczeń. Każdy przypadek jest inny, więc każdy wymaga osobnego podejścia. Stąd też nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, które zapewne niejednemu z nas przyjdzie do głowy, gdy przystępujemy do treningów. Ile czasu zajmie mi realizacja tego, co sobie założyłem? – To jest kwestia bardzo indywidualna. Zależy od wielu czynników – ile czasu ćwiczący może poświęcić na treningi, od rodzaju ćwiczeń, intensywności, regularności… – mówi trener. Przyjmuje się jednak, że to trzy, cztery jednostki treningowe w tygodniu. U Macieja Kłaput taka jednostka trwa mniej więcej godzinę, a zadowalające efekty można zaobserwować już po dziesięciu… – Oczywiście nie jest to reguła – zastrzega.

Ćwiczenia to nie wszystko Nie powinno być jednak zaskoczeniem, że same treningi to zdecydowanie za mało. Równie ważna jak wysiłek fizyczny, może nawet i ważniejsza!, jest odpowiednio dobrana i przede wszystkim skrupulatnie przestrzegana dieta. To temat na zupełnie inny tekst, ale trzeba wiedzieć, że dopiero te dwa komponenty są w stanie zbudować nam wymarzoną sylwetkę, dobrą kondycję, zdrowie i samopoczucie. Trener personalny także i w tym zakresie okazuje się niezwykle pomocny. Warto więc skorzystać z jego wiedzy i umiejętności. I pod czujnym okiem eksperta realizować ważne dla siebie cele.

www.maciejklaput.com

MAGAZYN

19


wypoczynek

POZA SEZONEM

Listopad nad morzem W tym roku pogoda dopisała turystom wypoczywającym nad Morzem Bałtyckim. Nie oznacza to jednak, że sezon wakacyjny kończy się wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. Z roku na rok październikowe i listopadowe wczasy z falami w tle stają się coraz bardziej popularne. liczba wczasowiczów szczególnie sprzyja długim spacerom brzegiem morza, a ceny w hotelach są zazwyczaj niższe od tych w pełni lata nawet do 28 proc.! Komfort zwiedzania nadbałtyckich atrakcji również znacznie się poprawia, a kawiarnie, restauracje i punkty gastronomiczne nie są już tak bardzo oblegane.

Rower albo nordic walking

Hotelarze znad Bałtyku kończący się sezon wysoki oceniają bardzo dobrze. Doskonała pogoda utrzymywała się przez kilka tygodni, a wśród turystów nie brakowało chętnych do wypoczynku, choć musieli oni liczyć się z brakiem wolnych pokoi w pensjonatach i popularnych kompleksach hotelowych. Brak miejsc na plaży w większych kurortach i powszechne odgradzanie się od innych plażowiczów parawanem internauci komentowali z kolei bardzo humorystycznie.

Spokojny wypoczynek – Upalne lato spowodowało, że morze w Świnoujściu będzie jeszcze długo rozgrzane – mówi Katarzyna Kabaj dyrektor hotelu INTERFERIE Medical

20

MAGAZYN

SPA w Świnoujściu. – Sezon w tym roku jest wyjątkowo wydłużony, dlatego mamy bardzo wiele zapytań dotyczących pakietów listopadowych. Warto w tym miejscu dodać, że późne lato spędzane nad Bałtykiem ma swoje uroki i jest to doskonały moment, aby skorzystać ze spokojnego wypoczynku połączonego ze zwiedzaniem – dodaje.

Sport, wycieczki i zwiedzania Ogromne zainteresowanie turystów pobytami jesiennymi dotyczy głównie tych osób, które chcą zadbać o siebie oraz uciec od tłumów i zgiełku, a także seniorów pragnących odwiedzić popularne nadmorskie miasta, uniknąć korków i odpocząć od męczących upałów. Mniejsza

– Osoby decydujące się na aktywny pobyt w Świnoujściu w październiku i listopadzie, mogą na przykład skorzystać z rekreacyjnych przejażdżek rowerowych jednośladami z doładowaniem elektrycznym, które udostępniają m.in. obiekty INTERFERIE zlokalizowane w Świnoujściu – mówi Łukasz Kubacki, dyrektor marketingu INTERFERIE S.A. – Sprzęt ten umożliwia dłuższe wyprawy, odciąża mięśnie i jest odpowiedni dla osób w każdym wieku. Dla seniorów jesień to również idealny moment, by zadbać o kondycję podczas treningów nordic walking. Pogoda we wrześniu tego roku nad Bałtykiem była udana, w październiku bywało różnie, ale według prognoz długoterminowych w listopadzie powinna być również bardzo korzystna. Najprawdopodobniej będzie można liczyć na sporo ciepłych, typowo jesiennych dni, które łagodnie przeprowadzą wczasowiczów przez polską złotą jesień.

Atrakcyjne oferty jesienne dostępne są również w innych nadmorskich obiektach INTERFERIE w Świnoujściu, Kołobrzegu, Ustroniu Morskim oraz Dąbkach. Więcej informacji na www.interferie.pl



Pani

Jesień ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY MAKEUP AGATA BUTKIEWICZ-SHAFIK MODELKA Angela Paczkowska KOLEKCJA Coco & More Armii Krajowej 1 ŚWINOUJŚCIE

22

MAGAZYN


DLA NIEJ

MAGAZYN

moda

23


moda

24

DLA NIEJ

MAGAZYN


ZDJĘCIE WYKONANE W Restauracji Jazz Club Central’a

MAGAZYN

25


26

MAGAZYN


NOWE PORSCHE MACAN

motoryzacja

W DROGĘ z Porsche Macan Chcesz czerpać z życia pełnymi garściami? Odrzucasz zakazy, nakazy i ograniczenia? Cenisz działanie w zgodzie z sobą? Właśnie znalazłeś samochód dla siebie.

MAGAZYN

27


Wszystko zmieścisz!

Mocny połysk

Porsche Macan oferuje Ci bardzo dużo przestrzeni, dlatego z niczego nie musisz rezygnować. Komfort? Transport bagażu? A może rowery, deska snowboardowa lub narty? Mamy rozwiązania dla wszystkich Twoich potrzeb. Maksymalne obciążenie systemu bagażowego wynosi 100 kg. Aluminiowe belki poprzeczne są przystosowane do różnych modułów transportowych z programu Tequipment.

Mocne wrażenie robi pakiet SportDesign w kolorze czarnym, z mocnym połyskiem. Lusterka zewnętrzne SportDesign z podstawą w kształcie litery V, podobnie jak 21calowe felgi Sport Classic w kolorze czarnym nadają unikatowy charakter. Sportowy układ wydechowy

Konkurencja w tyle Nieobcy Ci sportowy duch i zdrowa rywalizacja? W nowym Porsche Macan konkurencję zostawisz daleko w tyle i to na własnych zasadach. Dzięki Porsche Exclusive każdy model może być unikatowy. Czarne, wpuszczone w maskę reflektory ksenonowe wraz z przyciemnionymi światłami LED nadają modelowi Porsche Macan S sportowy wygląd.

28

MAGAZYN

z czarnymi końcówkami zapewnia głębokie brzmienie i atrakcyjny wygląd.

Szlachetność barw W kabinie dominuje czarna skóra. Pakiet wnętrza w kolorze nadwozia składa się z umiejętnie rozmieszczonych aplikacji w kolorze Sapphire


NOWE PORSCHE MACAN

motoryzacja

Blue Metallic. Na podłokietniku konsoli środkowej znajduje się logo modelu. Umieszczono je również na osłonach progów z włókna węglowego, dopasowanych do osłony progu bagażnika. Bez wątpienia siedzisz w Porsche Macan S. A dokładniej: Porsche Macan S w kolorze Sapphire Blue Metallic.

Nie zostaniesz na lodzie Najgorętsza pustynia? Najzimniejsza tundra? Motywacja Porsche w dostarczaniu dynamicznych i funkcjonalnych pojazdów jest nieograniczona. Zdjęcie zza kulis wyraźnie pokazuje, jak inżynierowie Porsche dzielnie stawiają czoła lodowatej temperaturze, przekonując się o ponadprzeciętnych osiągach Macana w nawet najbardziej nieprzyjaznych warunkach.

Na każdej drodze Chcesz poruszać się po drogach, które tak naprawdę nie są drogami? Używając przycisku znajdującego się na centralnej konsoli możesz z łatwością przełączyć swoje Porsche Macan w tryb off-road. Wszystkie istotne systemy są teraz w trybie jazdy terenowej, a program off-road jest skoncentrowany na trakcji. Doskonałe właściwości jezdne i pełne bezpieczeństwo!

Usiądź wygodnie Lubisz komfortową jazdę? Fotele w nowym Porsche Macan są spor-

towe, podgrzewane i wyjątkowo wygodne. 18-stopniowa regulacja elektryczna podpór bocznych dopasowuje je pod względem wysokości siedziska, oparcia i jego kąta, regulacji powierzchni siedzenia i 4-drożnego podparcia lędźwiowego. Komfortowe fotele oprócz 8-stopniowej regulacji posiadają

również pakiet pamięci, który oferuje dodatkowe ustawienia. Siedź wygodnie. Tak, jak lubisz!

Moc 252 koni mechanicznych! Ultranowoczesny 2-litrowy silnik w Porsche Macan szybko osiąga optymalną temperaturę pracy i pozwala rozkoszować się doskonałą dynamiką. Samochód rozpędza się do 100 km/h nawet w 6,5 sekundy spalając przy tym 7,2-7,4 litra benzyny na 100 km w cyklu mieszanym. Zachęcony? Zajrzyj do salonu!

Porsche Centrum Poznań ul. Warszawska 67 61-028 Poznań

Telefon: +48 61 84 911 00 porsche.poznan@porscheinterauto.pl

www.porschepoznan.pl

MAGAZYN

29


Kupno mieszkania:

wczoraj i dziś

Wielu z nas znajduje się, bądź też znajdowało, w sytuacji kupna mieszkania na rynku pierwotnym. Nie każdy miał jednak to szczęście, że transakcja przebiegła pomyślnie. Czasami można było trafić na niekoniecznie uczciwego dewelopera, w najlepszym razie – na pechowego. Pan Jan kupuje mieszkanie Przyjrzyjmy się na początek przypadkowi pana Jana. Otóż zdecydował się on na zakup mieszkania w roku 2011. Po ustaleniu warunków sprzedaży z deweloperem – cena sprzedaży, forma płatności, czyli wysokość i termin płatności poszczególnych transz oraz termin wybudowania i oddania budynku i konkretnego mieszkania do użytkowania – Pan Jan podpisał z deweloperem umowę przedwstępną sprzedaży w formie cywilnoprawnej. Czyli sporządzoną przez obie strony, a zawarte w niej zostały wszystkie wcześniej uzgodnione ustnie ustalenia. Po podpisaniu tej umowy pan Jan wywiązywał

30

MAGAZYN

Każdy inwestor, który uzyskał pozwolenie na budowę po wejściu w życie nowej ustawy deweloperskiej, jest zobowiązany do podpisania umowy przedwstępnej tzw. deweloperskiej przed notariuszem się regularnie ze wszystkich zawartych tam ustaleń, jednak deweloper nie wywiązał się ze swoich – z wy-

budowania bloku mieszkalnego oraz tego konkretnego mieszkania. W związku z tym, że przedwstępna umowa sprzedaży była zwarta w formie cywilnoprawnej, pan Jan nie mógł w tak prosty sposób domagać się swoich praw. Deweloper na pewnym etapie realizacji przedmiotowej inwestycji ogłosił bankructwo i wycofał się ze wszystkich swoich obietnic i zapewnień. Oczywiście zatrzymując środki finansowe, które dotąd wpłacili klienci, w tym nasz pan Jan. Dziś nie ma on możliwości podpisania umowy końcowej, czyli przeniesienia prawa własności. Tym samym nie ma praw do własności lokalu, za który zapłacił.


USTAWA DEWELOPERSKA

Klient pod większą ochroną Sytuacja na rynku nieruchomości po wejściu w życie ustawy deweloperskiej z dnia 29 kwietnia 2012 r. o ochronie praw nabywcy lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego (Dz. U. z 2011 r. Nr 232, poz. 1377, dalej „Ustawa”) zmieniła się diametralnie i w myśl jej zapisów dużo bardziej chroniony jest klient kupujący. Wykluczone są zdarzenia, przez które musiał i musi przechodzić pan Jan. W wielkim skrócie tłumacząc, wygląda to tak: każdy deweloper jest zobowiązany do podpisywania z klientem kupującym umowy (wstępnej) w formie aktu notarialnego, czyli podpisywanej u notariusza. W związku z tym każda taka transakcja jest dla naszego klienta kupującego w 100% bezpieczna, ponieważ ściśle określa wszystkie ustalenia między stronami. Jeśli chodzi o kupującego, terminy płatności, wielkość transz

i sposób ich płatności. Jeśli chodzi o sprzedającego-dewelopera, terminy budowy poszczególnych etapów budowy i termin oddania całego budynku i poszczególnych mieszkań do użytkowania. Deweloper jest zobowiązany również do załączenia w formie załącznika do każdej takiej umowy prospektu informacyjnego, w którym ściśle określone są wszystkie etapy budowy.

Rachunek zamknięty Art. 4 ww. ustawy daje deweloperowi do wyboru cztery rodzaje mieszkaniowych rachunków powierniczych, na które nabywcy mają dokonywać wpłat kolejnych transz. Różnią się one mechanizmem działania, ale przede wszystkim kosztem ich prowadzenia – co obciąża dewelopera – oraz stopniem zabezpieczenia interesów nabywcy w razie problemów finansowych dewelopera. Najlepszym dla nabywcy

nieruchomości

rozwiązaniem, dającym największe szanse na odzyskanie całości wpłaconych na mieszkaniowy rachunek powierniczy pieniędzy, jest jego wariant zamknięty. Deweloper uzyska dostęp do całości zgromadzonych na rachunku pieniędzy dopiero po przeniesieniu prawa własności nieruchomości na nabywcę (zawarciu umowy przenoszącej własność). Do tego czasu pieniądze nabywcy pozostają na rachunku, z którego mogą zostać w całości „cofnięte” nabywcy, np. w razie ogłoszenia upadłości dewelopera. Drugim rozwiązaniem w takim przypadku jest przejęcie inwestycji i doprowadzenie jej do końca przez inny podmiot. Najprościej mówiąc – najpierw realizacja, potem płatność.

Mikulscy Nieruchomości ul. Gen. Józefa Bema 7/2 72-600 Świnoujście www.mikulscy-nieruchomosci.pl

REKLAMA


Dobrze

być razem

ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY MAKEUP AGATA BUTKIEWICZ-SHAFIK MODELE Nikola Gołębiowska i Leoś KOLEKCJA DAMSKA My poem KOLEKCJA DZIECIĘCA Happy Day GALERIA PROMENADA Żeromskiego 79 ŚWINOUJŚCIE

32

MAGAZYN


RODZINNIE

MAGAZYN

moda

33


moda

RODZINNIE

ZDJĘCIE WYKONANE W kawiarni Bulwar Cafe

34

MAGAZYN


MAGAZYN

35


Przekraczać granice Ekstremum prawdy, granica wytrzymałości. Tak tłumaczy się nazwę kyokushin, będącą jedną z odmian karate. To sport dla ludzi wytrwałych, mocnych, ambitnych. A tych w Świnoujściu, jak pokazują osiągnięcia Świnoujskiej Akademii Karate Kyokushin, nie brakuje.

36

MAGAZYN


KARATE KYOKUSHIN

TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA ARCHIWUM ŚAKK

sport

Historia świnoujskiego karate kyokushin zawiera kilka kluczowych dat i nazwisk. Początek to przełom lat 1974 i 1975, wraz z prekursorami: Henrykiem Jandą, trzema Andrzejami – Martyną, Wróblem i Drągiem, Jolantą Martyną, Piotrem Falkowskim, Jarosławem Długołęckim oraz Mirosławem Mitutą. Dla świnoujskiego karate w tamtym czasie ważny był szczególnie ten ostatni, jednak w 1983 roku opuścił Polskę. Dyscyplina zyskała nowych nauczycieli. Byli to Grzegorz Piotrowski i Zdzisław Popień, ten ostatni wraz Pawłem Sujką w 1986 roku utworzyli sekcję Kyokushin przy TKKF Fala . W tym samym roku tę sekcję przejął Paweł Sujka. W 1994 roku powstaje oficjalnie zarejestrowany ŚKKK poza Dariuszem Bielskim i Sujką w sprawę zaangażowany jest również Władysław Sietko-Sierkiewicz. Kyokushin w Świnoujściu rośnie w siłę.

Świnoujska Akademia Karate Kyokushin. Akademia – to brzmi poważnie. Bo i poważny to sport. Chętnych przybywa. Wiekowa rozpiętość spora. Ćwiczą i pięciolatkowie, i sześćdziesięciolatkowie. – Karate jest dla każdego. Wiek nie ma żadnego znaczenia – mówi Paweł Sujka. Poziom mistrzowski można osiągnąć także po sześćdziesiątce. Jak Władysław Sietko-Sierkiewicz, który czarny pas w kyokushin zdobył, mając 63 lata. – A w przypadku tej odmiany karate to wcale nie jest takie proste. Żadnej taryfy ulgowej, tylko ciężka praca. Minimum 15 lat trenowania i bardzo wyczerpujący egzamin – mówi trener, Marek Antoniuk. Ponad cztery godziny trwa sama część techniczna, kondycyjna. Plus kilkadziesiąt walk dnia następnego, gdzie co dwie minuty zmienia się partnera. Wielkie wyzwanie, ale i wielka satysfakcja.

Akademia dla każdego

– Każdy z nas ma jakieś granice wytrzymałości. Fizycznej, psychicznej. Chodzi o to, żeby te granice przekraczać. W karate umysł i ciało są ze sobą nierozerwalnie związane. Kyokushin to poszukiwanie tej iskierki w umyśle, która mówi naszemu ciału: możesz więcej, dasz radę. Pcha nas

Rok 2005 przynosi kolejne istotne wydarzenie w miejskiej historii tej dyscypliny. Z inicjatywy Piotra Kosa oraz wspomnianych już Władysława Sietko-Sierkiewicza i Pawła Sujki, przy wielkim wsparciu trenującej młodzieży i rodziców, powstaje

Filozofia kyokushin

MAGAZYN

37


sport

KARATE KYOKUSHI

do przodu – tłumaczy Paweł Sujka. To proces, który odnawia się każdego dnia. Tak jak każdego dnia podejmujemy coraz to nowsze wyzwania, podnosimy poprzeczkę, rozwijamy się. Karate kyokushin to sport dla ludzi ambitnych. Tutaj nie ma miejsca na marazm. Przestajesz trenować – cofasz się. Nie jest tak, że posiadacz czarnego pasa, a więc najwyższego stopnia w karate, może się zatrzymać w poczuciu własnej wspaniałości. Liczy się nieustający rozwój, dążenie do lepszego. Magdalena Ilczuk, instruktor akademii, zwraca uwagę na jeszcze jedną, niezmiernie istotną rzecz – My, karatecy, mamy przesunięty próg bólu. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że to, co zaboli osobę, która nie trenuje i nie da sobie z tym rady, dla karateki będzie czymś zwyczajnym, do przeskoczenia. Tak bowiem działa umysł karateki. Usuwa przeszkody. Ma to swoje plusy, ale i minusy. Można się przeciążyć. Przeoczyć zagrożenie.

38

MAGAZYN

Rodzina karate Ludzie związani z karate kyokushin – trenerzy, zawodnicy czy po prostu „przyjaciele” tej dyscypliny – stanowią swego rodzinę, bliską sobie grupę połączoną wspólną pasją. Na samochodach karateków często można zobaczyć naklejkę z logo kyokushin. Zdarzają się nierzadko sytuacje, że samochód z takim znakiem stoi na poboczu, kierowca jest w potrzebie. Jadący obok, z takim samym symbolem na aucie, zatrzy-

muje się, proponuje pomoc. Bo to ktoś z „rodziny”. Również w takich przypadkach, pozasportowych, losowych, buduje się ta wyjątkowa wspólnota. W Polsce czy za granicą – karatecy mogą na siebie liczyć. „Rodzinność” karate przejawia się także często w ciągłości pokoleniowej. Ćwiczy ojciec, ćwiczy syn. Jak w przypadku Pawła Sujki, którego syn zaczął ćwiczyć już w wieku czterech lat, a dziś, po siedmiu latach,


jego półki uginają się pod ciężarem zdobytych pucharów.

Karate i dziecko Powodów, dla których warto zapisać dziecko na karate, jest mnóstwo. Kondycja fizyczna, ćwiczenia koordynacji ruchowej czy samoobrona to tylko niektóre. I wcale nie najważniejsze. Karate kształtuje charakter. Buduje pewność siebie i stanowczość. Roz-

wija umiejętność konsekwentnego dążenia do celu. Uczy koncentracji, tak koniecznej w nauce. A także opanowania i spokoju w obliczu mniej lub bardziej realnego zagrożenia. Początkowo ćwiczący mogą czuć się spięci. Tradycyjne okrzyki bojowe czy markowane uderzenia w ich kierunku mogą powodować dyskomfort. Z czasem to jednak mija. Młody karateka potrafi być już coraz mocniejszy, bardziej opanowany. Postawa ta jest znana jako

zachowanie spokoju podczas burzy. Umiejętność przydatna w każdej, nie tylko sportowej sytuacji. Co ciekawe, niektórzy psychiatrzy zalecają swoim pacjentom treningi karate czy innych sztuk walki. Inną zaletą karate jest to, że każde dziecko może brać aktywny udział w zajęciach i nie grozi mu ławka rezerwowych. Bo choć to sport wybitnie indywidualny, realizuje dziecięcą potrzebę przynależności do grupy.

MAGAZYN

39


40

MAGAZYN


KARATE KYOKUSHIN

Do tej wyjątkowej rodziny, otoczonej jakąś mistyczną aurą. Klub karate, czyli w terminologii karateków „dojo”, to również miejsce, w którym panuje pewien system zasad i pozytywnych wzorców zachowań. Zebrane w całość stanowią przysięgę, która pomaga stać się nie tylko świetnym karateką, ale i dobrym człowiekiem.

Zawodnicy z sukcesami – Wśród naszych zawodników są medaliści Mistrzostw Europy. Startowaliśmy na Mistrzostwach Świata. W samym tylko roku ubiegłym przywieźliśmy z Estonii trzy medale – mówi z dumą Paweł Sujka. – W jednym przypadku nawet mogło być złoto. Cóż, chwila nieuwagi. Ale to jest właśnie sport. I tak satysfakcja jest ogromna – dodaje. Obecnie troje zawodników z akademii ma powołania do kadry narodowej, na tegoroczne Mistrzostwa Europy w Holandii. Czy do licznej kolekcji medali, jakie zdobywają zawodnicy akademii, dołączą kolejne? Czas pokaże. Z pewnością młodych ludzi stać na to. I zrobią wszystko, co w ich mocy, by tak się stało. Najważniejsze jednak jest to, że świnoujscy karatecy mają możliwość pokazania się nie tylko tutaj, w mieście, ale i w kraju,

PRZYSIĘGA DOJO Będziemy ćwiczyć nasze serca i ciała dla osiągnięcia pewnego i niewzruszonego ducha. Będziemy dążyć do prawdziwego opanowania sztuki karate, aby kiedyś nasze ciało i zmysły stały się doskonałe. Z głębokim zapałem będziemy starać się kultywować ducha samowyrzeczenia. Będziemy przestrzegać zasad grzeczności, poszanowania starszych oraz powstrzymywać się od gwałtowności. Będziemy spoglądać w górę ku prawdziwej mądrości i sile, porzucając inne pragnienia. Będziemy wierni naszym ideałom i nigdy nie zapomnimy o cnocie pokory. Przez całe nasze życie, poprzez dyscyplinę karate, dążyć będziemy do poznania prawdziwego znaczenia drogi, którą obraliśmy. Nie będziemy stosować i rozpowszechniać sztuki karate poza dojo.

sport

Europie, a nawet poza kontynentem. Tym bardziej że mają co pokazać. – Nasi zawodnicy są już rozpoznawalni. Akademia stała się pewną marką – mówi nie bez satysfakcji Paweł Sujka. Nie byłoby to możliwe bez zaangażowania trenerów: Magdaleny Ilczuk, Marka Antoniuka, Jarosława Polańskiego, Włodzimierza Sietko-Sierkiewicza, Jacka Antczaka, Sławomira Łukacza, Ewy Mikołajek, Marcela Prelipceana, Patryka Golczaka oraz całej rzeszy sympatyków i rodziców, którzy pracują na rzecz rozwoju akademii. Pokłosiem tej rozpoznawalności jest zapewne fakt, że to właśnie w Świnoujściu odbędą się przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. Organizacja imprezy tej rangi to nie lada wyzwanie. Pokaz sprawności organizacyjnej samej akademii, trenerów i trenujących, ale i rodziców oraz wszystkich tych, dla których karate coś znaczy, jest ważne. Jest więcej niż pewne, że świnoujska rodzina karate zarówno temu, jak i wszystkim kolejnym wyzwaniom podoła bez trudu.

Świnoujska Akademia Karate Kyokushin

Piłsudskiego 9, Świnoujście

MAGAZYN

41


ZNOŚNA

lekkość

bytu

Przyszła jesień i nie ma co z tym dyskutować, choć chętnie bym to uczynił. Świat ciemnieje. Nastrój również. Zanika aktywność. W każdym razie moja. Coś trzeba zrobić, żeby nie zwariować. Może joga? Niewiele o niej wiem, ale nie szkodzi. Rozmawiam z ekspertką, Wioletą Maliną.

Dlaczego joga? Mam wrażenie, że przez przypadek (śmiech). Spotkanie. W zupełnie prywatnej, wieczornej atmosferze. Okazało się, że człowiek, z którym rozmawiam, jest nauczycielem jogi.

Był rok… 1997. Vanco, o którym mówię, pochodził z Macedonii, ale mieszkał tu, w Świnoujściu. Tutaj też prowa-

42

MAGAZYN

dził swoje zajęcia. Zaprosił mnie. Poszłam, choć nie bez oporów.

Skąd te opory? Miałam już wówczas swój callanetics. Przede wszystkim jednak – dwójka małych dzieci, czyli czas szczelnie zagospodarowany. Jednocześnie potrzebowałam czegoś dla siebie, własnej aktywności i wtedy dawał mi to właśnie callanetics.

Uważałam, że to najlepsza z możliwych form. Sprawdzona. Myślałam, że po co mi joga? Po co mi nowe?

Jednak na jogę w końcu trafiłaś. Tak. Raz, drugi, trzeci…

Zaskoczyło? Nie od razu (śmiech). Jakiś sceptycyzm we mnie tkwił. Początkowo wolałam się przyglądać. Nie wska-


DLA CIAŁA I UMYSŁU

Czym cię zachęcił? O czym mówił? Na przykład, że joga uruchamia pewne rzeczy już w kręgosłupie, prostuje je. I że to przekłada się na życie… Zawierzyłam temu. Stwierdziłam, że spróbuję w ten sposób zmierzyć się z tymi moimi zawijasami życiowymi. Prostować je. Uczyć się być tu i teraz. Wtedy też dotarło do mnie, wyraźniej niż dotąd, że jedyną rzeczą, którą mogę zmienić – jeśli mi coś zgrzyta, uwiera, nie pasuje – jestem ja sama. Joga jest narzędziem do tej zmiany.

Czyli przełom w twoim nastawieniu do jogi? Tak, chyba tak. Uświadomienie sobie, że nie tędy droga, gdy będę usiłowała zmienić wszystko wokół. Nie da się. Muszę zacząć od siebie, bo nad tym mogę zapanować. Nieoczekiwanie okazało się, że joga jest dla mnie czymś więcej niż tylko fizycznym ćwiczeniem, dbaniem o siebie. I tak już poszło…

Ćwiczyłaś codziennie? Takie było założenie. Codziennie ćwiczyć, nie filozofować przy tym, nie zadawać sobie zbyt wielu pytań. Nie było to łatwe. Byłam wtedy młodsza i bardzo dociekliwa (śmiech). A tutaj po prostu chodziło o to, żeby robić. Nie oczekiwać, tylko robić.

Nie oczekiwać czego? TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Efektów. Tego, że ci się od razu życie poukłada.

A więc robiłaś, ćwiczyłaś. Tak. Joga wychodziła mi dobrze, ponieważ z natury jestem elastyczna.

kiwałam na głęboką wodę. Zachęcał mnie do tego Vanco. Poczuł intuicyjnie, że ja się do tego nadaję. Powoli poszłam za tym, rozniecałam to w sobie… To nie był najłatwiejszy dla mnie czas. Tak życiowo. Słuchając go, jego opowieści o jodze jako drodze, którą warto iść, zachęcona jego wiarą we mnie, pomyślałam, że może rzeczywiście powinnam tą drogą pójść?

Stałaś się asystentką Vanco. Tak. Wtedy padło pytanie: czy chcę w to wejść mocniej, głębiej; czy chcę mu pomagać, być jego asystentką właśnie. Zgodziłam się. Tym bardziej że sama joga coraz bardziej mnie pociągała, wchłaniała. Dostrzegłam różnice pomiędzy nią a callaneticsem, który poszedł w odstawkę (śmiech).

joga

Początek takiego prawdziwego zaangażowania? Zgadza się. Początek XXI wieku. Wtedy ćwiczyłam tak zwaną ateńską odmianę jogi.

Zaczęłaś więc sama uczyć. Cały czas się w tym kierunku kształciłam, rozwijałam. Pojechałam do Szczecina. Tam odkryłam odmianę jogi, która towarzyszy mi do dziś – metodę Iyengara. Moim drugim nauczycielem był Jurek Jagucki, jeden z pierwszych nauczycieli jogi w Polsce. To było jakieś dziesięć lat temu. Postanowiłam wówczas, że to będzie moja joga.

Co było w niej takiego czego nie miała ta ateńska? Jak wspominałam, jestem bardzo elastyczna. W tym kierunku szła też joga ateńska. Myślałam, że na tym to właśnie polega. Na rozciąganiu się. Jeszcze i jeszcze. I to robiłam. Joga Iyengara „powiedziała” mi coś zupełnie innego – Stop. Już więcej się nie rozciągaj. Wiem, że potrafisz (śmiech). Więzadła, szczególnie w kolanach i łokciach, miałam już zbyt porozciągane. Byłam na dobrej drodze, żeby się przeciążyć.

Raczej złej. No tak (śmiech). W każdym razie musiałam rzeczywiście się zatrzymać, odnaleźć siłę w tym, co mam. W tym ograniczeniu. Nie próbować więcej i mocniej. Okazało się to bardzo ciężką pracą. Na tym właśnie polega zasadnicza różnica pomiędzy tymi metodami. W iyengarowskiej budujemy siłę. Szczególnie w nogach, gdyż ważne są tutaj stojące, mocne pozycje. Trzeba umieć się „zakorzenić”. Metoda jest bardzo precyzyjna, zawiera wiele szczegółów. Zakłada więcej dyscypliny, podczas gdy ateńska jest bardziej swobodna.

Przejście z jednej jogi w drugą łatwe pewnie nie było. Zgadza się. Zawsze byłam, że tak

MAGAZYN

43


joga

DLA CIAŁA I UMYSŁU

Joga w tym pomaga. Wiem o tym, bo mnie samej kiedyś pomogła.

Podobno joga jest dla każdego. Bez względu na wiek, predyspozycje, kondycję i tak dalej. Potwierdzasz? Zdecydowanie tak. Widzę to zresztą po swoich podopiecznych. Mam większość kobiet, ale jest też kilku mężczyzn. Przeważają osoby między 40. a 60. rokiem życia. Ćwiczy u mnie 70-latka w świetnej formie. Młodych nie ma aż tak wielu. Jeszcze nie muszą się naprawiać (śmiech). Ale wracając, rzeczywiście, jogę może ćwiczyć każdy.

Ile osób liczą twoje grupy?

to ujmę, artystyczno-elastyczna (śmiech). Nie do końca radziłam sobie z dyscypliną. To powściąganie, poskramianie się było trudne. Uzmysłowiłam sobie, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. Że czeka mnie jeszcze sporo wyzwań. Przyznam, że była to praca nie tylko z ciałem, ale i z ego. Sytuacja, w której myślisz, że potrafisz, a okazuje się, że niekoniecznie. Trudno to zaakceptować.

Ujarzmiłaś ego, zabrałaś się do roboty i w końcu sama osiągnęłaś poziom nauczycielski. Nie stało się to tak od razu, ale rzeczywiście. Byłam zdeterminowana. Mnóstwo ćwiczeń, treningów, szkoleń, zjazdów… Bardzo intensywny, ale i rozwijający czas. Miałam świadomość, że jeżeli chcę być nauczycielem, a tego właśnie chciałam, muszę dać z siebie dużo więcej niż dotąd.

Joga interesuje świnoujścian? Sądzę, że tak. Dowodem na to jest choćby ta szkoła, w której jesteśmy. Nie otworzyłam jej dla siebie. Ona powstała na potrzeby ludzi, którzy wcześniej ze mną ćwiczyli. Oni sobie

44

MAGAZYN

na nią po prostu zasłużyli. Wiedziałam, że nie jestem sama, że mam grupę ludzi, którzy – podobnie jak ja – potrzebują jogi, chcą ćwiczyć, rozwijać się. Szukałam dla nich godnego i wygodnego miejsca. Znalazłam je jakieś trzy lata temu. Trenujemy tu od dwóch.

Jedyną rzeczą, którą mogę zmienić – jeśli mi coś zgrzyta, uwiera, nie pasuje – jestem ja sama. Joga jest narzędziem do tej zmiany Dlaczego ludzie potrzebują jogi? Motywacje są rozmaite. Zauważyłam jednak, że często to coś więcej niż tylko potrzeba fizycznego wysiłku, ćwiczenia. Że te potrzeby mają znacznie głębsze korzenie – bo coś się plącze, bo już mam dość siebie i tej wiecznie napakowanej czymś głowy… Przychodzą tu ludzie, którzy mają dużo pracy, takiej ze sobą samym.

Zajęcia są otwarte. To znaczy, że tyle osób, ile dziś przyjdzie, będzie ćwiczyć. Nie ma reguły. Raz jest siedmioro ćwiczących. Innym razem czternaścioro. Najmniej liczna jest grupa zaawansowana. I jak co roku, jesienią, przybywa początkujących. Może wkrótce ty dołączysz (śmiech).

Jak się przygotować? Z czym przyjść na pierwszą jogę? Z czym przyjść… Na pewno z otwartością na to, co tutaj się zadzieje. Bez poczucia, że muszę być na wstępie wpasowany w grupę. Najpierw i tak zobaczy się własne ograniczenia. Początek to takie przyglądanie się. I sobie, i innym, i samym ćwiczeniom, ruchom, gestom…

A z czym wychodzi się z jogi? Ludzie wchodzą tutaj „z dnia”, z pewnym bagażem tego, co się wydarzyło. Kilka godzin wcześniej czy poprzedniego dnia. Często słyszę, że tutaj, na zajęciach „rozpakowują” głowę. A po zajęciach mówią, że w sumie ten bagaż, często nieprzyjazny, stał się dzięki ćwiczeniom lżejszy, wręcz nieistotny. O tę lekkość właśnie chodzi. To chcę dawać ludziom.

Yoga Pema Bohaterów Września 80/3 Świnoujście


MAGAZYN

45


46

MAGAZYN


WYSPA SPORTU

felieton

Imbir, cytryna i miód I znów ta arcynieprzewidywalna pora roku. Jednego dnia zimno, jakby nadchodziło kolejne zlodowacenie, a kolejny dzień przynosi przyjemnie grzejące słońce. Taka aura szybko może nas przyprawić o przeziębienie i przez jakiś czas zatrzymać w domu. Bez spaceru czy treningu. Jak z tym walczyć? TEKST BARTEK WUTKE ILUSTRACJA KaTARZYNA BARANOWSKA

M

am nadzieję, że nie spodziewacie się tu przeczytać o jakimś cudownym i hiperskutecznym sposobie na uniknięcie zatkanego nosa i drapania w gardle. Sam tytuł sugeruje, że skupię się wyłącznie na naturalnych środkach, a i to raczej z przymrużeniem oka. Mimo wszystko, może komuś to pomoże, może dowiecie się czegoś nowego? Co mi tam. Kolarz Chris Froom, który seryjnie wygrywa Tour de France, zamieścił jakiś czas temu na Twitterze informację, że właśnie leczy przeziębienie. Jak? Imbirem, cytryną i miodem. Sam, od kilku lat codziennie, niemal przez cały rok, piję rano specyficzny wywar. Wrzucam do

szklanki plaster imbiru i cytryny, zalewam wrzątkiem, a następnie doprawiam miodem. Śmiem twierdzić, że ten „napitek” skutecznie zbudował w moim organizmie „antyprzeziębieniową” odporność. Jakim cudem taki wynalazek znany jest zarówno w Europie Środkowej, jak i u pochodzącego z Kenii Brytyjczyka? Nie mam pojęcia. Pobieżny przegląd literatury świadczy o tym, że wszystkiemu winni są Chińczycy. To oni jako pierwsi mieli dostęp do wszystkich składników. Znając nieprzeciętną wiedzę starożytnych mieszkańców Państwa Środka, powstanie bardzo zdrowego napoju było dla nich wyjątkowo proste. Obecnie wszystkie składniki, dzięki globalizacji, są już od dawna dostępne na każdym rynku. Miód działa przeciwzapalnie, oczyszczająco, obniża ciśnienie i poprawia krążenie krwi. Cytryna zawiera multum witamin C i B1, a imbir właściwie pomaga na wszystko. Nawet na potencję. Przyrządzając nasz magiczny napój, trzeba pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, nadmiar imbiru może spowodować nudności czy wywołać nieregularny rytm serca. Z kolei dodając miód, trzeba odczekać, aż wywar nieco ostygnie. Inaczej miód straci swoje dobroczynne właściwości.

Są tacy, którzy próbują zastąpić imbir czosnkiem. Wiadomo, jest on naturalnym antybiotykiem, ale nie ukrywajmy – dłuższa kuracja czosnkiem może zburzyć Wasze życie towarzyskie, a do tego nie chcemy dopuścić. Wracając do tematu. Moja babcia, rodowita Wielkopolanka, preferowała nalewkę z czosnku. Nie wiem, czy działała, ale na pewno zabicie wszelkiego czucia smaków oraz zarazków było gwarantowane. Z tego co pamiętam, płyn Lugola był jednak smaczniejszy. Na koniec jeszcze wersja alternatywna przepisu. Do czytania po 22.00. Nie, nie, spokojnie. Nadal zostajemy przy kulinariach. Tyle że wszystkie wymienione w tytule składniki trzeba dodać do piwa. Zagotować i wtedy wypić. Zdrowie murowane. Gorzej, jeżeli ktoś postanowi dla pewności zażyć następną porcję. I następną, i następną… Wtedy rano może być ciężko. Ale, ale… Napój, który stał się bohaterem tego wpisu, jest też świetnym detoksykantem po zatruciach. A co to wszystko ma wspólnego z Wyspą Sportu? Wbrew pozorom bardzo dużo. W końcu – na co bardzo liczę – większość czytelników tej rubryki czynnie uprawia jakiś sport, ale i jest narażona na przeziębienia. Dlatego wszystkim nam – na zdrowie! Żebyśmy mogli spokojnie biegać po naszej wyspie.

MAGAZYN

47


miasto

TAJEMNICZY LIST

Kim

był

Carl? Może i nie ma wielkiej wartości historycznej, a uznawanie go za zabytek jest nieco na wyrost. Trzeba jednak przyznać, że w dobie e-maili, SMS-ów czy komunikatorów to znalezisko robi wrażenie. I przypomina o tym, że kiedyś pisano listy… Kilka tygodni temu, na terenie budowy hotelu Radisson Blu, operator koparki natknął się na tajemniczą skrzynię. W środku była zakorkowana butelka, a w niej… list. Napisany w języku niemieckim, 123 lata temu! Z nieco zniszczonej kartki niewiele da się wyczytać. Jest ważne dla nas słowo – Swinemünde. Jest data – 1893 rok. Podpisał się niejaki Carl. Więcej pewników nie ma. Co to za list? Kto był adresatem? Skąd się tu wziął? Można jedynie snuć domysły. Zdaniem konserwatora zabytków, list zabytkiem nie jest. Jego wartość jest niewielka. I bardziej sentymentalna niż historyczna. Tak czy inaczej, znalezisko działa na wyobraźnię. Pozwala puścić wodze fantazji, „dopisywać” konteksty, wymyślać na nowo losy tajemniczego Carla i równie tajemniczego adresata, który nigdy tego listu nie przeczytał…

48

MAGAZYN



Przeprawy z przeprawą

Promy. Przyjezdnych czasami intrygują. Bo to egzotyka. Miejscowych często irytują. Bo za wcześnie, bo za późno. Bo za tłoczno, bo za pusto. Wszyscy lubimy ponarzekać. A czy wiemy tak naprawdę, na czym polega praca na promie? I dlaczego wcale nie jest łatwa? TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

W idealnej sytuacji wszystko ma działać tu sprawnie, punktualnie. Jak w zegarku. Wszyscy są zadowoleni. Załoga, bo bezkolizyjnie i bezpiecznie wykonuje swoją pracę. Pasażerowie, bo bezproblemowo docierają do celu… W idealnej sytuacji jednak jest zawsze ciepło, słonecznie i bezwietrznie. Nie ma wypadków, nikt nie choruje, a więc i karetki nie mają nic do roboty. A do tego nie

50

MAGAZYN

ma żadnych przeszkód na wodzie – promy niepodzielnie tu panują, nie muszą się do niczego dostosowywać, nikogo przepuszczać.

Trzy czynniki Prom odpłynął przed czasem? Albo nie wiedzieć czemu, czeka, mimo że powinien ruszyć już kilka minut temu? Któż z nas nie spotkał się z taką historią, mniej lub bardziej poirytowany. – Pływamy tak, jak pozwalają nam na to warunki na kanale. Nie ma to

nic wspólnego z naszym chceniem czy niechceniem – mówi kapitan Bielika Paweł Tamaka, pracownik Żeglugi Świnoujskiej z 28-letnim stażem. – Godziny kursowania promów przed-


PRACA NA PROMIE

wciąż rosnącą liczbę przyjezdnych. To z pewnością świadczy o coraz większej atrakcyjności naszego miasta. Ale skutkuje też tym, że nawet przy trzech promach obsługujących przeprawę trudno o bezproblemowe przewożenie aut. – W takiej sytuacji, przy tym natężeniu ruchu samochodowego, można powiedzieć, że rozkład jazdy nie istnieje. Po prostu – mówi. Promy, całkowicie załadowane, kursują non stop. Wszystko po to, żeby możliwie jak najszybciej rozładować i kolejkę i… załadować następną. I tak w kółko, przez cały dzień.

PAWEŁ TAMAKA

stawione na rozkładach nie zawsze pokrywają się niestety z rzeczywistym stanem rzeczy – dodaje. Wpływa na to wiele czynników, z których najważniejsze są trzy.

statkami, które pływały w tym czasie? Pomimo wszelkich utrudnień – czasowych, załadunkowych.

Manewry i nerwy Ten reżim może dawać się we znaki. – Ludzie mogą nie zdawać sobie spra-

Pływamy tak, jak

Karetki i statki

pozwalają nam na to

Po pierwsze – tzw. pojazdy uprzywilejowane, które trzeba przewieźć w pierwszej kolejności, nie patrząc na zgodność z rozkładem. Chodzi oczywiście o karetki pogotowia. To odbija się na innych pasażerach, na ich dalszej podróży autobusem czy pociągiem, ale nie można inaczej.

warunki na kanale.

Duże znaczenie ma ruch na kanale, co nie dla każdego pasażera jest takie oczywiste. Promy są uzależnione od ruchu głównego – od statków, które płyną do portu w Szczecinie oraz tych, które z niego wypływają. To one mają pierwszeństwo. Nie nasze promy. Pasażerowie o tym nie wiedzą. Nie dostrzegają zbliżającego się statku, a tym samym i problemu.

miasto

Nie ma to nic wspólnego z naszym chceniem czy niechceniem Wszystkie inne, nawet te pływające do Szwecji, stanęły.

Non stop Dariusz Mizerkiewicz, kapitan promu Karsibór IV zwraca uwagę na

wy z tego, jak wielkie obciążenie psychiczne temu towarzyszy, jak wielkie napięcie, odpowiedzialność – mówi Dariusz Mizerkiewicz. Wspomina

DARIUSZ MIZERKIEWICZ

Nawet w sztormie Trzecim istotnym czynnikiem jest tu pogoda. Silne wiatry, zamarznięcie wody czy gęste mgły również mogą opóźnić kurs. W takich warunkach czujność załogi jest szczególnie wzmożona. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Jak podczas niedawnych sztormów, które nawiedziły Świnoujście. Czy w mieście zostało odnotowane, że nasze promy były jedynymi

MAGAZYN

51


miasto

PRACA NA PROMIE

słowa kapitanów innych promów, Gryf i Polonia, którzy mieli okazję przyjrzeć się pracy naszych Bielików czy Karsiborów. – U nas zdarzają się góra cztery manewry na 12 godzin. Wy robicie ich kilkadziesiąt. A każdy manewr to maksimum koncentracji. Choć niektórym wydaje się, że to po prostu pływanie z jednej strony na drugą i z powrotem. Wspomnieć trzeba też o tym, że to praca zmianowa, 12-godzinna. Organizm jest przez to zachwiany, a musi być wciąż na czuwaniu.

Mniej kolejek – Musimy robić wszystko, żeby zminimalizować kolejki. Tego oczekują od nas przełożeni, a także pasażerowie. Sprostanie temu nie zawsze jest proste. Z rozmaitych powodów – dodaje kapitan Mizerkiewicz.

Ludzie mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, jak wielkie obciążenie psychiczne towarzyszy tej pracy, jak wielkie napięcie i odpowiedzialność Do Świnoujścia często zjeżdżają autokary wiozące niemieckich turyKrzysztof Niewiarowski

Andrzej Staszyński

stów. Przeważnie nie najmłodszych. Karta bezpieczeństwa mówi, że powinni oni na prom wejść o własnych nogach, a nie wjechać w pojeździe. Podobnie z zejściem z promu. Nietrudno sobie wyobrazić, że to może trwać. I opóźniać przewóz.

Towary i ludzie Wszyscy kapitanowie oraz reszta załogi są zgodni. To człowiek jest najbardziej kłopotliwym „ładunkiem”. Bo nieobliczalnym. Każdy towar, nawet niebezpieczny – żrący, łatwopalny czy wybuchowy – jest przewidywalny. Człowiek nie. Nie chodzi nawet o to, że nigdy nie wiadomo, jak się zachowa. Nierzadko zdarzają się sytuacje podczas kursu, gdy pasażerowi coś się dzieje. Słabnie, mdleje, wymiotuje. Pada hasło – karetka.

Ale z której strony? Gdzie łatwiej? Sprawniej? Szybciej? Płyniemy dalej, czy zawracamy? A czasu na decyzję nie ma wiele.

Cumownik na celowniku Inna sprawa to pasażerowie kłopotliwi, niesubordynowani, roszczeniowi. Prawdziwa zmora cumowników. Są w końcu „na wierzchu”, na widoku, w pierwszym kontakcie z pasażerem. Sprawują porządek nad kolejnością wjeżdżających na prom pojazdów. Wpuszczają, wyjaśniają tłumaczą, dlaczego ten samochód wjechał pierwszy, a tamten musiał poczekać. Kierowcy są różni i różnie reagują. Nie zawsze rozumieją zasady, jakie panują przy przeprawie promowej. Na przykład stateczność statku, odległość pomiędzy autami czy zwyczajne bezpieczeństwo. Cierpliwość cumowników zostaje wystawiona na ciężką próbę. I to nie raz w trakcie dwunastu godzin.

Zwierzyniec „Promiarzom” zdarzają się również sytuacje co najmniej zaskakujące. Jak na przykład do dziś wspominana dorożka… bez woźnicy. Ale za to z koniem. Zwierzę zaparkowało, przepłynęło na drugą stronę, zeszło z promu. W międzyczasie… wypróżniło się. Jakiś czas potem, minęły może ze dwa kursy, pojawił się człowiek i spytał, czy nie widziano tu konia. Bo mu uciekł… Swego czasu

52

MAGAZYN


promy upodobały sobie również psy. Oprócz słynnego już Bolka, suczka Sunia, Kapsel, a wcześniej Bigos. Można było też spotkać koty, kozy, a nawet dziki. Istny zwierzyniec.

bowiem – postąpił nieregulaminowo. Ale jakie to ma znaczenie wobec zaistniałej sytuacji? Choć było to kilkanaście lat temu, w jego pamięci wciąż pozostaje żywe…

Bohaterstwo

Dwudziestolatki, czterdziestolatki

Człowiek za burtą! To hasło nie pojawia się jedynie na filmach. Zdarza się, choć na szczęście nie tak często, również u nas. Na naszych promach. Jedno z takich dramatycznych przeżyć ma za sobą Andrzej Staszyński. Był luty, rok chyba 1998. kurs z Warszowa do centrum. Nagle krzyk. Wypadła kobieta. Staszyński rzucił jej koło ratunkowe, ale bez skutku. Doszło do sytuacji, w której wybór polegał na tym, żeby skoczyć do wody lub patrzeć, jak kobieta tonie. Marynarz wybrał pierwszą opcję. Akcja nie była łatwa. Woda lodowata, kry. Ale się udało. Staszyński stał się bohaterem, choć nie bez kontrowersji. Paradoksalnie

Obecnie między naszymi wyspami

pływają dwa rodzaje promów. Bieliki w centrum oraz Karsibory. Radzą sobie całkiem nieźle, choć swoje lata już mają. Bieliki powstały 20 lat temu i odtąd dzielnie służą miastu. Karsibory są dwukrotnie starsze. Nic więc dziwnego, że wymagają większej dbałości. Dwa z nich – I i II

Dariusz Łapucha

MAGAZYN

53


miasto

PRACA NA PROMIE

miast narzekać na promy, złorzeczyć cumownikom, doceńmy fakt, w jak wyjątkowym miejscu żyjemy? Na pięknie położonych wyspach! Żadne to nieszczęście. A żeby zminimalizować ryzyko spóźnienia, po prostu wybierzmy prom wcześniejszy? Wydaje się to całkiem niezłym rozwiązaniem. Można również sprawdzić w internecie długość kolejki, na bieżąco (www.ktoryprom.pl). I zamiast pobliskiego Bielika wybrać Karsibór. Może i dalej położony, ale i z mniejszą kolejką.

Bezkolizyjnie

EUGENIUSZ Korzeniewski

– są wyremontowane. Na modernizację czeka Karsibór III. Nie wiadomo co z IV. A jak zauważa Krzysztof Niewiarowski, kapitan „trójki” – Jest absolutnie konieczne dla sprawnego funkcjonowania całego systemu przepraw, żeby wszystkie cztery jednostki Karsibór były zmodernizowane.

rokrocznie akcję Promujemy książkę na promie, zręcznie wykorzystując interesującą grę słów. Pracownicy udzielają się także sportowo. Dyrektor Barczak z dumą prezentuje dyplomy i puchary – regaty, turnieje piłkarskie, ultramaraton kolarski Bałtyk–Bieszczady i wiele innych.

Miasto na promie

Można inaczej

Dla wszystkich jest oczywiste, że promy przewożą ludzi i pojazdy. Niekoniecznie jednak uświadamiamy sobie, że promom zawdzięczamy też inne rzeczy. – To, co jemy, co pijemy, po czym chodzimy, w czym mieszkamy, w co się ubieramy i tak dalej, i tak dalej, to wszystko przypłynęło na promach – zwraca uwagę kapitan jednego z Karsiborów Dariusz Łapucha. Fakt ten pobudza wyobraźnię. Na przykład budowany obecnie gigant hotelowy na Promenadzie. Każdy element składowy trafił na wyspę w ten właśnie sposób.

A na koniec taki pomysł. Może za-

Nie tylko pływanie Promy to nie tylko transport pasażerów. Z powodzeniem pełnią również funkcję kulturotwórczą, co podkreśla dyrektor Żeglugi Świnoujskiej, Jerzy Barczak. Od lat chętnie goszczą Famę, a niektórym nawet zdarzyło się zagrać w filmach. Mowa o Bilecie na księżyc Jacka Bromskiego czy Robert Mitchum nie żyje Oliviera Babineta i Freda Kihna. Żegluga wspólnie z Biblioteką Miejską organizuje

54

MAGAZYN

JERZY BARCZAK DYREKTOR ŻEGLUGI ŚWINOUJSKIEJ

Jeśli już jednak z tego czy innego powodu przytrafi się nam przykra niespodzianka, warto pamiętać o tym, że niczyja zła wola za tym nie stoi. Że prom i jego załoga to nie są nasi wrogowie. Przeciwnie. To ludzie, którzy przez okrągłą dobę robią wszystko, co mogą, żeby było dobrze, sprawnie, bezpiecznie. Bezkolizyjne współistnienie nie tylko jest możliwe, ale i prostsze niż się wydaje.



Kamienie mówią

Gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie – słowa kardynała Wyszyńskiego widnieją na jednej z tablic na Cmentarzu Komunalnym. Co takiego mówią świnoujskie kamienie? TEKST I ZDJĘCIA TOMASZ SUDOŁ

Ofiary wojny

Przez lata nekropolie w Świnoujściu powstawały, niszczały lub były niszczone, znikały. Zmienny był ich los. Obecnie w granicach miasta możemy zapalić znicze na czterech cmentarzach – przykościelne w Przytorze i Karsiborzu (ten z zaledwie kilkoma grobami), zabytkowy Cmentarz Ewangelicki, również w Karsiborzu oraz Cmentarz Komunalny przy ulicy Karsiborskiej. Pamiętać należy, że Warszów także posiadał swoje miejsce pochówków.

Dzięki nieocenionemu Józefowi Plucińskiemu w 2000 roku otwarto tutaj Lapidarium. 60 poniemieckich nagrobków, które przetrwały wojnę i czasy komunizmu odnowiono i pięknie wkomponowano w cmentarny starodrzew. Wśród nich znajduje się kamienna płyta kupca Schöneberga. Przypłynęła do Świnoujścia ze Szwecji. W XVIII i XIX wieku nie było to rzadkością, a wynikało z braku materiałów kamieniarskich.

Pełen ludzi

Mijam dwie granitowe płyty upamiętniające 169 żołnierzy z pierwszej wojny światowej. Polegli to żołnierze armii niemieckiej, rosyjskiej i austro-węgierskiej.

Lewobrzeżny szlak cmentarny rozpoczynam od Cmentarza przy Karisborskiej, założonego w 1918 roku. Od 1947 roku chowani są na nim nowi mieszkańcy miasta, Polacy. Po prawej stronie od wejścia znajduje się aleja zasłużonych świnoujścian.

56

MAGAZYN

Cmentarz jest pełen ludzi porządkujących groby.

Jadę w stronę Wydrzan. W wodzie kanału odbijają się od ponad 70 lat graniczne słupy. Docieram do wojennego cmentarza na wzgórzu Golm. W XVIII wieku świnoujścianie i kuracjusze przyjeżdżali tutaj na podmiejską wycieczkę, piknik, zabawę… Leśną sielanką ucięła druga wojna światowa. W 1944 roku zaczęto masowo chować tu żołnierzy i marynarzy. Spoczywają tutaj ofiary pamiętnego nalotu z 12 marca 1945 roku. W jednej godzinie bombardowań zginęło wówczas od 6 do 14 tysięcy osób (ile dokładnie, tego już się pewnie nie dowiemy), głównie cywilów, uciekinierów z Pomorza i Prus. To największy cmentarz wojenny Meklemburgii – Pomorza Przedniego. Na jednej z płyt, gdzie wymienione są będące w mniejszości zidentyfikowane ofiary, leżą kolorowe kamienie pomalowane przez dzieci. Przed betonową rotundą stoi rzeźba Marznąca, pełna bólu, surowa w formie twarz kobiety. Matki? Patrzy w ziemię… Na Golm stoi pawilon informacyjny. Mogę w nim prześledzić XX-wieczną historię Świnoujścia. Rosnący w siłę nazizm i jego konsekwencje. Nieme zdjęcia mieszkańców miasta, robotników przymusowych z Holandii, Francji, Polski…

Świetlny symbol Przyspieszam, bo chcę jeszcze odwiedzić dwa małe cmentarze. W Kamminke i Garz. Mimo kontekstu – niebawem 1 listopada – są, podobnie jak ten w Golm, prawie puste. Zupełnie inaczej niż u nas.


ŚWIĘTO ZMARŁYCH

miasto

A są u nas dawne miejsca pochówku, które w tej chwili nie posiadają już prawie żadnych śladów tego, czym były. U zbiegu Moniuszki i Sienkiewicza znajdował się niewielki kirkut. Kilka stopni prowadzących do góry to jedyna pozostałość po nim… Scalone z ziemią, ukryte wśród drzew fragmenty grobów znalazłem na dawnym cmentarzu radzieckim – aleja będąca przedłużeniem ulicy Konopnickiej. Wracam do domu. Mijam świetlną instalację w Parku Chopina upamiętniające miejsce spoczynku mieszkańców naszego miasta. Katolików, ewangelików, Żydów. Od XVIII wieku była to główna nekropolia miasta. Nalot z pamiętnego marca, powojenna historia sprzężona z polityką, systematyczna dewastacja, wreszcie niepamięć… Wszystko to doprowadziło do zniszczenia cmentarza. Obecnie kilkadziesiąt punktów świetlnych, niczym zapalone znicze, co wieczór, przez cały rok przypomina nam o tych, którzy byli tu przed nami. Z okien swojego mieszkania widzę je codziennie…

MAGAZYN

57


felieton

MARYNARSKIE ZADUSZKI

Pamięć

Jest w roku dzień poświęcony tym, którzy odeszli. Dzień zadumy nad problemem życia i śmierci. Mieszkający nad morzem, szczególnie ci z nim związani, ciągle pozostają pod wrażeniem katastrof Heweliusza, Estonii, Cyranki czy Czubatki. Żeglarze wspominać będą załogi jachtów Janosik i Bieszczady, które zatonęły… TEKST MAJA PIÓRSKA ILUSTRACJA KAROLINA MARKIEWICZ

G

dy człowiek umiera na lądzie, jego ciało zostaje. Żegna go rodzina, przyjaciele. Jest pogrzeb, mogiła, nagrobek. Często jesteśmy na to odejście przygotowani. A na morzu? Na morzu człowiek jest blisko, stoi obok, słychać jego głos i nagle… już go nie ma. Jedynie pustka mówi o tym, że odszedł. I pamięć. Morze niechętnie oddaje swe ofiary. Dla wielu morskie głębiny pozostają wiecznym miejscem spoczynku. Wysoki poziom cywilizacji technicznej, nowe systemy nawigacji satelitarnej sprawiają, że coraz trudniej pogodzić się ze śmiercią na morzu. W czasach wielkich żaglowców, jeszcze na początku XX wieku, śmierć marynarza na morzu była czymś zwyczajnym, wpisanym w ten niebezpieczny zawód. Żaglowce, szybkie klipry gnały przez morza i oceany często z prędkością dwudziestu węzłów. Kto wypadł za burtę, nie miał żadnych szans powrotu na pokład. Podczas rejsów załogi przechodziły piekło tropików, morderczą pracę przy żaglach na rejach, a w czasie sztormu najmniejszy błąd mógł kosztować życie. Jeśli śmierć nastąpiła na pokładzie, tradycyjny morski pogrzeb był zawsze prosty. Ciało zaszywano w żaglowe płótno,

58

MAGAZYN

układano na desce na zawietrznej burcie. Kapitan odmówił krótką modlitwę i ciało zsuwało się w morze. Ceremonia odbywała się w ciszy. Tych, co odeszli, wspominano później w morskich pieśniach, między innymi do dziś śpiewanych – Lowlands, Fiddlers Green czy Odpłynął Tom do Hilo.

Czas pamiętania Szelest opadłych liści Niczym szept tych Którym woda zamknęła oczy Dźwięk zaklęty W kluczu dzikich gęsi Jak martwe słowa Kiedy fale tłumiły krzyk Stąpała lekko A oczy miała pogodne Piersi pełne i usta spragnione Ubrana w szatę Utkaną z babiego lata Przy starej kotwicy Grzała dłonie Nad płomykami setek świec – Kochanka Tych co nie wrócili z morza Tomasz Piórski

Na lądowe cmentarze zanosimy kwiaty, zapalamy znicze. Na morskie groby również. Wieńce kwiatów padają w morze. Tam, gdzie spoczywają ciała poległych w bitwach morskich, w walce. Tam, gdzie leżą ofiary katastrof. Co roku płoną znicze na plażach i pod tablicami upamiętniającymi tych, którzy nie powrócili z morza. Tradycję tę zapoczątkowały rodziny marynarzy. Od wielu lat zwyczaj ten kontynuuje Duszpasterstwo Ludzi Morza. Pamięci marynarzy poświęcona jest coroczna msza odprawiana na świnoujskiej plaży. Członkowie Klubu Literackiego „Na Wyspie” organizują Zaduszki Poetyckie. A płomień świecy jest świadectwem pamięci o tych, których już nie ma, jednak żyją w naszych myślach, w obecnym wciąż obrazie twarzy, w zapamiętanym dotyku dłoni, w głosie, który nieustannie słyszymy. Płomyki świec są rozmową z Nimi. Chwilą zamyślenia nad kruchością ciała, tajemnicą życia i śmierci.


MAGAZYN

59


Dekoratorka zewnętrza Tatuaż już dawno wyszedł z podziemi i innych szemranych, mrocznych zaułków. Śmiało sięga po miano dzieła sztuki, a wśród tatuatorów spotkać można artystów. I to takich przez duże A. TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Laura Konieczna, z urodzenia świnoujścianka, z zamieszkania wrocławianka, od dziecka wciąż rysowała. Taka pasja. – Gdy zdarzało mi się czasem nie uważać na lekcjach, to najprawdopodobniej coś w tym czasie skrobałam – śmieje się. Głowa pękała od pomysłów, a notes od rysunków. Przypadkowo ujrzany dokument w telewizji pokazał jej, że kartkę papieru można zamienić na skórę. Zafascynowana tym odkryciem, poszła w to. Tym bardziej że był to wówczas temat kontrowersyjny. Lubiła takie. Miała zostać dekoratorką wnętrz. Zewnętrze okazało się jednak bardziej pociągające, więc dekoruje ciało.

Kontur kruka Początki nie należały do najłatwiejszych. Opanowanie narzędzia i warsztatu wymagało czasu i cierpliwości. Chwilami wątpiła w swoje możliwości. Pamięta pierwszy tatuaż, który wykonała. Trochę koślawy. – Kontur kruka na nodze byłego chłopaka – wspomina z uśmiechem Laura. Nie od razu myślała o tatuażu jako o sposobie na życie, na zarabianie. Raczej jako o hobby, zajęciu dodatkowym. W pewnym momencie postanowiła jednak spróbować. – Akurat

60

MAGAZYN

otrzymałam zwrot podatku za pracę w Norwegii w roku poprzednim. Stwierdziłam, że szkoda byłoby trwonić te pieniądze na coś nieprzydatnego… – mówi Laura. Postawiła więc

na konkret i samorozwój. Kupiła odpowiedni sprzęt. W tym samym czasie pojawiła się też oferta pracy. Idealna synchronizacja zdarzeń. Było to jakieś trzy lata temu.

Tajniki pracy tatuatora Praca tatuatora nie należy do najprostszych. Wiąże się z szeregiem rzeczy, o których nie zawsze na początku ma się świadomość. Na przykład praca ze skórą. Bardzo wymagająca. – Trzeba pamiętać o tym, że ona jest żywa. Nie zachowuje się tak jak kartka papieru – mówi Laura. – Podobnie jak sam tusz. Nie pozostaje na powierzchni, tylko wnika w tę żywą tkankę. To wymaga wielkiej precyzji i delikatności – dodaje. Istotna jest grubość igieł. Ma ona wpływ na to, jak tatuaż będzie wyglądał


NASZ ARTYSTA

w przyszłości. Nie każdy z pewnością wie, ale z czasem tatuaż nieco rozszerza się pod skórą… Liczy się umiejętność rozmowy z klientem. Bo wcale nie jest tak, że tatuator zrobi wszystko. – Dobry tatuator już na wstępie widzi, czy projekt jest dobry. Czy nadaje się na tatuaż. Potrafi przewidzieć, jak zachowa się w przyszłości, jak będzie wyglądał. Albo czy wybrane przez klienta miejsce na tatuaż jest odpowiednie. Niekiedy muszę odmówić, perswadować, bo wiem, że to nie będzie dobre i niebawem może ulec zniekształceniu – tłumaczy Laura. I tak jak różni są klienci – godzą się na pewne zmiany lub nie – tak różni są sami tatuatorzy.

jest w dobie mediów społecznościowych wyjątkowo łatwe. Tak tworzą się relacje, współprace, wzajemne inspiracje czy motywacje. – Zawsze bardzo mnie cieszy, gdy inny artysta pochwali moją pracę, powie o niej: to jest świetne. To takie moje małe sukcesy właśnie – mówi Laura. Równie istotna jest też oczywiście opinia klientów, którzy z dumą noszą na sobie jej prace. I nierzadko wracają po kolejne.

Laura nie spocznie na laurach

Artysta i rzemieślnik Zdaniem Laury osoby wykonujące zawód tatuatora można podzielić na dwie grupy – rzemieślników i artystów. Różnica polega między innymi na… asertywności. Rzemieślnik godzi się na wszystko. Wykona każdy tatuaż, jeśli upór klienta będzie wyraźny i nieprzejednany. Artysta – który nierzadko poświęca tej pracy całe swoje życie, ma ambicje i chce, żeby jego tatuaże były jak najlepsze – czasami odmawia. Nie chce realizować projektu, w który sam nie wierzy. Dziś, gdy sztuka tatuatorska jest już mocno rozwinięta, wielu tatuatorów staje się jednocześnie autorami. Tworzą własne projekty, wypracowują coraz bardziej rozpoznawalne style. Jak Laura, której neotradycyjne tatuaże stają się coraz bardziej pożądane. – W ostatnim czasie obserwuję, że ludzie zgłaszają się do mnie po konkretny styl, nie po wzory czy motywy – mówi. A jej tatuaże „chodzą” nie tylko w Polsce…

Szewc w butach chodzi Choć trzy lata w branży wydaje się być niezbyt długim stażem, artystka nie potrafi zliczyć, ile tatuaży już wykonała. Są jednak takie, które pamięta, wspomina. Jako najdziwniejsze lub najoryginalniejsze. Na

kultura

Dobry tatuator już na wstępie widzi, czy projekt jest dobry. Czy nadaje się na tatuaż. Potrafi przewidzieć, jak zachowa się w przyszłości, jak będzie wyglądał przykład stópka dziecka wytatuowana na stopie matki. – Taka mała incepcja – śmieje się. Sama Laura posiada wiele tatuaży. Pierwsze pojawiły się, zanim jeszcze zaczęła je wykonywać. Na początku była mała jaskółka na ramieniu. Dziś zakryta, gdyż tatuaże pokrywają całe plecy tatuatorki. Z czasem tych obrazków przybyło. – Jest ich całkiem sporo – przyznaje. A dokładnie: jedenaście. Są takie, które zrobiła sobie sama. Niektóre otrzymała w prezencie od innych artystów.

Chociaż obecnie artystka spełnia się w tym, co robi, nie wyklucza w przyszłości jakichś „skoków w bok”. Na rzecz innych dziedzin sztuki. Na przykład muzyki. Był czas, w okolicach gimnazjum, gdy nieobca była Laurze gitara. Akustyczna, elektryczna, basowa. Należała do zespołu wczesnośredniowiecznego, w którym grała na lutni. Śpiewała. Niedawno postanowiła wrócić do świata dźwięków i… zaczęła uczyć się produkcji muzycznej. Czy będzie to coś poważnego? Być może. Na razie to raczej hobby. Najbardziej pochłania ją wciąż sztuka tatuażu i z pewnością z niej nie zrezygnuje. – Ważne jest dla mnie to, żeby zmieniać nastawienie do tatuaży. Pokazywać je od przyjaznej strony. To się już się dzieje, ale wciąż jeszcze czasami ludzie podchodzą do tatuaży nieufnie, traktują je jako swego rodzaju przejaw uszczerbku na zdrowiu psychicznym – mówi z uśmiechem. – A przecież to piękna forma wyrażania siebie… Sposób na upamiętnianie pewnych historii i przeżyć…

W sztuce tatuatorskiej jest wielu twórców, których Laura podziwia, którzy ją inspirują. Przyglądanie się ich pracy czy docieranie do nich

MAGAZYN

61


kultura

WYDARZENIA

Słowa, dźwięki, obrazy I po sezonie… W każdym razie tym gorącym, intensywnym. Miasto się nieco uspokoiło, wyciszyło. To jednak wcale nie oznacza, że nic się w tym czasie nie dzieje. Przeciwnie.

Wystawa Natura myśli Radka i Kasi Dobke pokazała, że wernisaż może być czymś więcej niż tylko oglądaniem sztuki, z kieliszkiem wina w ręku. W ich wydaniu stał się pięknym świętem rodzinnym, łączącym zarówno pokolenia, jak i dziedziny sztuki. Nie tylko bowiem oko zostało dopieszczone, ale i ucho. A obrazom towarzyszyły dźwięki.

Że język polski do łatwych nie należy, powszechnie wiadomo. I to nie tylko dla obcokrajowców. Na szczęście mamy Jerzego Bralczyka. Wybitny językoznawca i piewca polszczyzny z niejednej opresji językowej nas wyciągnął. W Świnoujściu wspomagał go w tym dziennikarz Michał Ogórek. Było lekko i dowcipnie, choć polszczyzna to poważna sprawa.

14.10., Miejska Biblioteka Publiczna

7.10., Miejska Biblioteka Publiczna

Zazwyczaj w galeriach czy muzeach nie dotyka się eksponatów. Tu było inaczej. Do tytułowych Istot zmyślonych zaludniających wystawę Patrycji Piwosz można się nawet przytulić. One wręcz do tego prowokują. Artystka, inspirująca się twórczością Borgesa, zaprasza do świata zbudowanego z rozmaitych tkanin, gdzie spotkać można Hydrę, Bazyliszka i innych…

15.10., Galeria Sztuki Współczesnej ms44

62

MAGAZYN

Prace Kazimierza Kalkowskiego wzbudzają zachwyt, podziw, ale i niepokój, momentami nawet zniesmaczenie. Szczególną uwagę zwracającą rzeźby. Doskonały warsztat. Arcymisterne konstrukcje. Mnożące się w oczach detale. Nieładne, groteskowe wręcz postaci prowokują oglądającego do odpowiedzi na mało komfortowe pytania: Czy to przypadkiem nie ja?

15.10., Galeria ART


To był najprawdopodobniej ostatni pokaz filmów w Scenie… Do Świnoujścia zjechał Szczecin European Film Festival. Kilka krótkometrażowych dokumentów. Kilka różnorodnych poetyk i nastrojów. Było miejsce na wzruszenie, na uśmiech, a nawet na przerażenie… Scena to świetne miejsce na tego rodzaju kameralny kontakt z filmem. Sceno, nie odchodź!

28.10., Jazz Club Central’a - SCENA

To był naprawdę Zaczarowany las. Niezwykły, intrygujący, pozornie groźny, ale w gruncie rzeczy przyjazny. Jak i samo przesłanie – żyjmy w zgodzie z przyrodą. To naprawdę możliwe. To działa! Również w spektaklu wszystko zadziałało. Inscenizacja rozmachem – świetne aktorstwo, znakomita scenografia, rewelacyjne kostiumy – śmiało może konkurować z propozycjami profesjonalnych teatrów. Ukłony dla Anety Kruk i całego O!środka Działań Teatralnych!

30.10., Sala Teatralna MDK

REKLAMA


kultura

MUZYCZNE REKOMENDACJE

Bajzel w amoku Mówi się, że Bajzel to „artysta nieprzewidywalny”. W jego nieprzewidywalności jest jednak coś bardzo przewidywalnego. Świetne dźwięki. Na płycie amOK panuje bajzel. I to jej niewątpliwa zaleta. Bo dowodzi, że muzyk niczego się nie boi. Robi to, co chce i co mu w duszy i uszach gra. A gra wyjątkowo dużo i rozmaicie. Jest i gorący afrykański rytm, i chłodny skandynawski klimat. A Komeda sąsiaduje z Ravelem. Bywa wolno, bywa szybko. Raz zabawnie, zaraz smutno. Znajdą się pewnie tacy, którzy będą utyskiwać na ów eklektyzm. Może nawet uznają, że ten Bajzel jest bez stylu. Ich prawo. A prawem – i jak się zdaje, wewnętrznym nakazem – Bajzla jest wolność od ograniczeń. Twórczy amok, z którego wziął amOK. Za co można mu tylko dziękować. Bajzel, amOK, 2016 (do pobrania: www.bajzel.eu)

Puzzle z puzzli Puzzle Mixtape Electro-Acoustic Beat Sessions – gra tu nasz Marek Pędziwiatr! - to nie jest „prawdziwa” płyta, choć dźwięki z niej płynące są jak najbardziej prawdziwe. Wydawnictwo to traktować należy raczej jako zapis tego, co już było, a zapowiedź tego, co dopiero będzie. Co było? Pięć lat jam sessions pod szyldem EABS, w rozmaitych składach, z których z czasem wyłonił się ten ostateczny septet. Szereg zarejestrowanych sesji muzycznych we wrocławskich Puzzlach. Mnóstwo muzycznych spotkań, na przykład z Pauliną Przybysz czy Jeru The Damaja. Co jest? Puzzle Mixtape. Esencja tych sesji i spotkań. 9 fantastycznych kompozycji, 43 jazzowe minuty, wybrane z 23 godzin nagranego materiału. Co będzie? Płyta. Taka prawdziwa. EABS zapowiadają Hołd dla Komedy. Czekamy niecierpliwie! Electro-Acoustic Beat Sessions, Puzzle Mixtape, 2016 (do pobrania: www.eabs.pl)

Jesienna pani i trzej panowie Grażyna Auguścik to jedyna nie-świnoujścianka w tym zestawie. I co z tego, skoro wraz z Trio Andrzeja Jagodzińskiego nagrała znakomitą płytę? Doskonałą na jesień. Szeptem to zbiór klasycznie jazzowych wersji pięknych – dla wielu z pewnością najpiękniejszych – polskich piosenek z lat 50. i 60. Jesienny pan, Kasztany, Skrzypek Hercowicz, Jeszcze poczekajmy, Pamiętasz, była jesień… Czy jest ktoś, kto ich nie słyszał? Wątpliwe. Prawdopodobnie piosenki te są bardziej znane niż sama wokalistka. W świecie ceniona gwiazda jazzu, w Polsce odkryta wciąż przez nielicznych. Być może płyta Szeptem zmieni tę zadziwiającą sytuację. Bo choć po te szlagiery przez lata sięgało wielu artystów, nie każdy zdołał osiągnąć szlachetność brzmienia tych czworga wybitnych artystów. Auguścik & Jagodziński Trio, Szeptem, 2016 (MTJ)

64

MAGAZYN



Żeberka u Neptuna Neptun mieści się w samym sercu miasta. Tuż przy Placu Wolności. Działa od sześciu lat jako

restauracja rodzinna. Miejsce jest żywe i zawsze pełne. – Cechą naszej kuchni jest prostota. Proponujemy dania tradycyjne. Ludzie to cenią – mówi Joanna , właścicielka restauracji. 66

MAGAZYN


RESTAURACJA & PUB NEPTUN

świnoujski szlak kulinarny

W nowocześnie urządzonym wnętrzu zwraca uwagę ogromne stare zdjęcie przedstawiające budynek, w którym znajduje się Neptun. Zwrot ku tradycji, tak ważnej dla prowadzących restaurację. I która ma odzwierciedlenie także w menu. – Nasza oferta jest bardzo bogata. Serwujemy kuchnię polską oraz wybrane danie z kuchni europejskiej. Mięsa, ryby, zupy. A także pierogi, ciasta i makarony własnej produkcji – mówi Natalia, menedżerka restauracji. Odpowiedź na pytanie o popisowe danie Neptuna pada natychmiast. Bezkonkurencyjne żeberka. I nie są to czcze przechwałki właścicieli. Tak uważają klienci. – To nasza najczęściej chwalona potrawa. Ma wielu entuzjastów, którzy przychodzą do nas właśnie na żeberka – mówi Natalia. Potwierdzamy. Pyszne! Słowa nie potrafią oddać smaków, więc zamiast rozpisywać się na ich temat, po prostu zachęcamy do wizyty w Neptunie. Koniecznie na żeberka. I nie tylko…

MAGAZYN

67


68

MAGAZYN


ODROBINA SŁODYCZY

kulinaria

Czekolada na jesienną chandrę

TEKST, ZDJĘCIA I PRZEPISY KAROLINA LESZCZYŃSKA

P

onoć listopad to najbardziej depresyjny miesiąc w roku. Nie ma się co dziwić. Po zmianie czasu na zimowy dni stają się coraz krótsze.

Dodatkowo pogoda wcale nas nie rozpieszcza. Typowa świnoujska jesień to deszcz, silny wiatr i wszechobecna mgła. Każdy marzy o ciepłym kocu i kubku herbaty, w towarzystwie książki. Tymczasem życie nie daje taryfy ulgowej i tak jak w pozostałe miesiące trzeba pracować i wypełniać swoje obowiązki. Chandrę należy więc zwalczyć. Jak? Czekoladą! Jak wiadomo, czekolada nie pyta, ona rozumie. Ponadto skutecznie podnosi poziom endorfin, czyli hormonów odpowiedzialnych za dobre samopoczucie. W tym numerze znajdziecie więc kilka przepisów z potężną dawką czekolady. Dla prawdziwych łasuchów coś bardzo słodkiego, dla tych co na diecie – nieco zdrowiej i lżej. Czyli dla każdego coś dobrego!

MAGAZYN

69


kulinaria

70

ODROBINA SŁODYCZY

MAGAZYN


yyy

xxx

Muffiny

czekoladowobananowe Składniki (na 12 sztuk) 2 jajka 80 ml oleju rzepakowego tłoczonego na zimno 1/2 szklanki cukru kokosowego 2 średniej wielkości dojrzałe banany (300 g po obraniu) 100 g mąki gryczanej 100 g mąki ryżowej 5 łyżek kakao 1 łyżeczka proszku do pieczenia 1/2 łyżeczki soli himalajskiej 12 łyżeczek masła z orzechów arachidowych

Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Banany obrać, pokroić w plasterki i rozgnieść widelcem. Odstawić. W jednej misce ubić jajka na puszystą pianę. Zmniejszyć obroty i stale miksując, wlać cienką strużką olej, a następnie powoli wsypywać cukier. Na koniec dodać banany. Odstawić. W drugiej misce wymieszać obie mąki z proszkiem do pieczenia, solą i kakao. Dodać mokre składniki i wymieszać szpatułką do połączenia się składników. Formę na muffiny

Czekolada na gorąco Składniki (na 4 porcje)

wyłożyć papilotkami. Napełniać

1 litr mleka 3,2% tł.

je ciastem do połowy, do każdej

150 g gorzkiej czekolady (min. 70% kakao)

włożyć po 1 łyżeczce masła orzechowego i przykryć resztą ciasta do 3/4

2 łyżki cukru trzcinowego lub kokosowego

wysokości. Piec 20 minut, aż wbity

1 czubata łyżeczka mielonego cynamonu

w ciasto patyczek będzie suchy.

100 ml kremowej śmietanki 30% tł.

Do rondla z grubym dnem wlać mleko, dodać połamaną na kawałki czekoladę, cukier i cynamon. Stale mieszając podgrzewać na małym ogniu aż wszystko się rozpuści. Zdjąć garnek z kuchenki i wlewając śmietankę, mieszać energicznie trzepaczką. Czekoladę przelać do kubków i od razu podać.

MAGAZYN

71


Ciasto

czekoladowe

z kremem kawowym

Składniki (na tortownicę o śr. 18 cm) Ciasto: 125 ml zaparzonej mocnej kawy 110 g masła 200 g cukru 60 g kakao 2 jajka 75 g kwaśnej śmietany 18% tł. 200 g mąki pszennej 1 łyżeczka proszku do pieczenia 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej szczypta soli Krem: 250 g schłodzonego sera mascarpone 200 ml schłodzonej śmietanki kremowej 30% tł. 2 łyżki cukru pudru 2 łyżeczki espresso w proszku starta czekolada do podania

Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Okrągłą formę o średnicy 18 cm wysmarować masłem i wyłożyć papierem do pieczenia. Kawę podgrzać w rondlu. Dodać masło i cukier, mieszać, aż się rozpuszczą. Następnie wsypać kakao i dokładnie wymieszać. Odstawić do ostudzenia. W misce miksera ubić jajka na puszystą pianę. Ciągle ubijając, dodawać śmietanę, a potem wąską strużką mieszankę kakaową. Do miski przesiać mąkę razem z proszkiem do pieczenia i sodą. Zmiksować do połączenia składników. Ciasto przełożyć do przygotowanej formy i piec 45 minut do suchego patyczka. Do czystej misy miksera przełożyć mascarpone i wlać śmietankę. Ubijać na dużych obrotach do uzyskania gęstego kremu. Pod koniec miksowania dodać cukier puder i kawę. Po ostudzeniu wyjąć ciasto z formy i przekroić ostrym nożem na pół. Na jednej części rozsmarować połowę kremu i przykryć drugą częścią ciasta. Wyłożyć resztę kremu na wierzch i obsypać startą czekoladą.

72

MAGAZYN


ODROBINA SŁODYCZY

kulinaria

Brownie

z fasoli Składniki (na formę 20 x 20 cm) 1 puszka białej fasoli opłukanej i odsączonej 2 pełne łyżki oleju kokosowego 2 pełne łyżki kakao 1/2 szklanki cukru kokosowego 2 bardzo duże jajka 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia szczypta soli himalajskiej 1/2 szklanki płatków owsianych 1/2 tabliczki posiekanej gorzkiej czekolady (min.70% kakao) Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Formę o wymiarach 20 x 20 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Do blendera z ostrzem w kształcie litery „S” przełożyć fasolę i olej kokosowy, miksować do uzyskania gładkiego kremu. Następnie dodać cukier kokosowy, kakao, jajka, proszek do pieczenia i sól, miksować do połączenia się składników. Na sam koniec wmieszać płatki owsiane i czekoladę. Masę przelać do przygotowanej formy (będzie płynna). Piec 35 minut, aż ciasto urośnie, a patyczek wbity w środek będzie suchy. Przed podaniem ostudzić.

MAGAZYN

73


Czekoladowa

tarta

z dżemem

malinowym Spód: 150 g mąki pszennej 50 g zmielonych migdałów 50 g cukru pudru 30 g kakao 150 g zimnego masła 1 żółtko Nadzienie:

200 g niskosłodzonego dżemu malinowego 200 g śmietanki kremowej 30% tł. 5 torebek herbaty miętowej 200 g gorzkiej czekolady (min. 70% kakao) 75 g masła Do podania: rozmrożone maliny listki świeżej mięty

Przygotować spód. Do misy miksera przesypać mąkę, migdały, cukier i kakao. Dodać pokrojone na kawałki masło i wyrabiać mieszadłem miksera do uzyskania grubej kruszonki, następnie dodać żółtko i miksować, aż wszystko połączy się w całość. Uformować z ciasta płaski dysk, zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na 30 minut. Schłodzone ciasto rozwałkować na placek. Wylepić nim formę do tarty wysmarowaną masłem. Spód podziurawić widelcem i włożyć na 30 minut do lodówki. W międzyczasie piekarnik nagrzać do 180 stopni. Schłodzone ciasto przykryć arkuszem papieru do pieczenia i obciążyć np. suszoną fasolą. Piec 15 minut, po czym zdjąć obciążenie i dopiekać jeszcze 7 minut. Ostudzić. Wyjąć ciasto z formy. Do rondla z grubym dnem wlać śmietankę, zagotować. Zdjąć garnek z kuchenki, wrzucić torebki herbaty, przykryć i odstawić na 5 minut. Po tym czasie torebki dobrze odcedzić i wyrzucić. Do garnka wrzucić połamaną na kawałki czekoladę i masło. Podgrzewać na małym ogniu stale mieszając aż wszystko się rozpuści. Ostudzić. Na przygotowanym spodzie rozsmarować dżem malinowy, na wierzch wylać masę czekoladową. Tartę schładzać minimum godzinę w lodówce. Podawać z malinami i listkami mięty.

74

MAGAZYN



dieta

O JOGURTACH

Czy żywe kultury bakterii są kulturalne? To historia dla tych, którzy jesiennej słocie się nie oparli i skończyli w łóżku z paczką antybiotyków. A także tych, którzy od lekarza lub babci wiedzą, że po terapii antybiotykowej należy zadbać o to, żeby w codziennej diecie znalazły się jogurty. Idzie sobie mleczarz do pracy, a tam szef mu każe jogurt zrobić. No to bierze mleczarz mleko, podgrzewa to w takiej temperaturze, to w takiej. Wszystko zgodnie z instrukcją. Potem mleko chłodzi i szczepi bakteriami mlekowymi. I dalej chłodzi.

tyczny”. Probiotyczny, czyli zawierający i to odczuwalną dla organizmu ilość bakterii, które: • korzystnie działają na organizm, • są odporne na działanie kwasów żołądkowych, enzymów i kwasów żółciowych, • potrafią nie tylko przeżyć w środowisku jelita grubego, ale są tam też aktywne, • potrafią przylegać do komórek nabłonka jelitowego i go kolonizować.

Coś probiotycznego

Zdrowy? Niezdrowy? A przed mleczarnią już czekają na jogurcik: uzdrowieni antybiotykami, matki z dziećmi, nietolerujący laktozy, trochę tych ze wzdęciami, trochę tych z problemami skórnymi, trochę tych z biegunką i trochę tych z zatwardzeniem. Doczekali się, kupili, zjedli i… nikomu jogurt nie pomógł. A to dlatego że wszystkie żywe kulturalne bakterie kwas w żołądku zabił. Czyli to mit, że jogurt taki zdrowy i wyjątkowy? No i znów diabeł tkwi w szczegółach oraz w tym, jakich bakterii nasz mleczarz do mleka dosypał. W większości przypadków nie wiemy. Coraz więcej producentów podaje jednak na opakowaniu konkretny szczep bakterii, a jeszcze inni dodają na opakowaniu duży napis: „probio-

76

MAGAZYN

To, że na opakowaniu nie ma słowa „probiotyczny”, nie oznacza jeszcze, że on taki nie jest. Jeśli w składzie podane są „żywe kultury bakterii”, to jest trochę jak na loterii. Jeśli więc ktoś ma silną kobiecą intuicję, która podpowie, co tam dziś nasz mleczarz sypnął, może się na niej oprzeć. A ten, kto nie ma, może poszukać jogurtu, który ma w składzie podany konkretny szczep. I wejść na stronę Równoważni, żeby przeczytać, że:

• Lactobacillus acidophilus jest probiotykiem; uczestniczy w produkcji niacyny, kwasu foliowego i witaminy B6, • Lactobacillus casei jest probiotykiem; skraca czas biegunek, szczególnie poantybiotykowych i rotawirusowych, hamuje rozwój Helicobacter pylori; w Polsce występuje czasami pod handlową nazwą L. casei defensis, • Lactobacillus rhamnosus jest probiotykiem i naturalnym środkiem konserwującym jogurt; silnie wspomaga w profilaktyce biegunki rota wirusowej, zmniejsza ryzyko zakażenia dróg oddechowych u dzieci; jest pomocny w leczeniu otyłości – zmniejsza akumulację

tłuszczu; wykazano, że może zapobiegać nadmiernej masie w pierwszych latach życia dziecka, jeśli matka zażywała ten probiotyk w ostatnich tygodniach ciąży; i uwaga, badania na myszach wykazują, że zmniejsza niepokój, choć mechanizm działania nie jest w tym przypadku dokładnie zbadany, • BB12 Bifidobacterium jest probiotykiem; wspomaga działanie Lactobacillusów; wraz z nimi usuwa z jelit cholesterol, zapobiega biegunkom.

Badań brak Teraz, gdy już mamy podane szczepy, możemy zgadywać, czy producent uznał, że z marketingowego punktu widzenia nie ma znaczenia dopisek „probiotyczny” na opakowaniu, bo i tak połowa go nie zrozumie? A może stwierdził, że dodanych bakterii jest na tyle mało, że większego wpływu na zdrowie mieć nie będą? Wszelkie inne dodatki do jogurtu mają znaczenie drugorzędne i wpływają bardziej na smak niż na nasze zdrowie. Mleko w proszku, alginiany, pektyny, skrobia, żelatyna… Są składnikami ułatwiającymi życie producentowi, zmieniającymi smak zgodnie z gustami jednych i wbrew gustom drugich, ale nikomu jeszcze w ilościach, w jakich znajdują się w jogurcie, nie zaszkodziły. A wracając do pytania: czy żywe kultury bakterii są kulturalne? Badań na ten temat jeszcze nie prowadzono… Renata Kasica, Dietetyk, autorka bloga rownowaznia.pl



Kłopoty z glutenem Szkodzi? Nie szkodzi? A jeśli tak, to komu? Kwestia glutenu jest niejasna, a zdania ekspertów są podzielone. Jakkolwiek by nie było, na pewno warto wiedzieć, czym on właściwie jest i co się z nim wiąże.

Gluten to w największym skrócie miks dwóch białek roślinnych – gluteniny i gliadyny. Zagrożenie dla organizmu stanowi ta druga. Gluten jest obecny w większości zbóż, między innymi w pszenicy, życie i jęczmieniu. To on odpowiada za elastyczność i wyrastanie ciasta. Pewnie nie każdy o tym wie, choć każdy – a przynajmniej większość – za ciastami przepada. Są głosy, że gluten szkodzi wszystkim. Inne mówią, że szkodzi całkowita jego eliminacja. Tak źle i tak niedobrze.

Celiakia Przyjmuje się, że ok. 1% populacji cierpi na celiakię. To reakcja immu-

78

MAGAZYN

nologiczna organizmu na te „groźne” białka. Przejawia się uszkodzeniem błony śluzowej jelita, co w konsekwencji uniemożliwia wchłanianie składników odżywczych z pokarmu. Osoby z celiakią muszą absolutnie unikać glutenu. A to wcale nie jest takie proste. Dieta bezglutenowa,

zwana także G-free, jest bardzo restrykcyjna. A jednocześnie trudno o produkty całkowicie pozbawione glutenu. Bo nawet jeśli nie jest składnikiem, może pojawić się w procesie produkcji. Dobrze jest zatem wiedzieć, gdzie gluten znajduje się na pewno, a gdzie znajdować się może.


DIETA BEZGLUTENOWA

zdrowie

Z glutenem Produktów, w których jego obecność nie podlega dyskusji, jest całkiem sporo. Na pewno te, które zawierają pszenicę, a także wszelkie jej odmiany. Mąka orkiszowa, kasza manna, pszenica durum, z której robi się makarony czy kuskus. A także biała i pełnoziarnista mąka pszenna, mąka graham, zarodniki pszenne, błonnik pszenny, słód, makaron z semoliny, bulgur, chleb z mąki pszennej, pełnoziarnistej, graham, maca, sucharki, herbatniki, biszkopty, ciasteczka, muffiny, ciasto francuskie, słodkie płatki śniadaniowe, kopytka, knedle czy kupne kluski śląskie. Do tego wszelkie produkty zawierające żyto, jęczmień i owies. Jak widać, lista jest długa.

Co w zamian? Można zapytać: jeśli nie gluten, to co? Okazuje się, że nie jest tak

czekolada. Są również bezglutenowe zboża: quinoa, ryż, siemię lniane, sorgo, tapioka, gryka, amarantus czy maranta trzcinowa.

Bezglutenowa Eko-Wyspa A co bezglutenowcom oferuje EkoWyspa? Sklep jak zwykle staje na wysokości zadania i pamięta także o nich. Dowodzi przy tym, że o produkty niezawierające glutenu wcale nie jest aż tak trudno.

najgorzej. I ci, którzy muszą unikać glutenu, też mają co jeść. Na pewno zadowoleni będą „mięsożercy”. Dla nich jest kurczak, indyk, wołowina, wieprzowina i jagnięcina (choć i tak należy czytać etykiety – przyprawy i konserwanty mogą zawierać gluten). Bezglutenowcy mogą też śmiało sięgać po ryby i owoce morza, a także jajka, nabiał, warzywa, owoce, rośliny strączkowe i bulwiaste czy orzechy. Dieta G-free dopuszcza tak zwane zdrowe tłuszcze – oliwa z oliwek, olej z awokado i kokosowy oraz masło. Dozwolone są zioła, przyprawy i dodatki, jak sól, czosnek, ocet czy musztarda. A ze słodkości, zamiast ciasta – gorzka

Sporą popularnością cieszą się wędliny firmy Tradycyjne Jadło. Poza tym, że są po prostu pyszne, posiadają Certyfikat Polskiego Stowarzyszenia Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej. Równie „bezpieczne”, choć już bez tego certyfikatu, są produkty z Bacówki. Wysoko na liście bezglutenowych przebojów Eko-Wyspy plasują się wyroby garmażeryjne firmy Margita. Są wśród nich rozmaite makarony – z pieczarkami czy szpinakiem, naleśniki gryczane, kukurydziane i ryżowe, z najróżniejszymi nadzieniami, pyzy, pierogi… Do tego pieczywo, słodycze, ciasta. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

muszą długo szukać i analizować etykiet. Choć taka lektura akurat zawsze może się przydać – niekiedy można znaleźć informację o śladowej ilości glutenu. Wybór wówczas należy do klienta. Podsumowując, okazuje się, że kluczem do diety bezglutenowej jest mąka. Wystarczy tę pszenną czy jęczmienną zamienić na inne – gryczaną, ryżową, z tapioki. A wszystko, czego potrzeba bezglutenowcom znajduje się właśnie tutaj, w Eko-Wyspie. Zapraszamy!

Wszystko pod ręką Klientów pytających o produkty bezglutenowe wciąż przybywa. W EkoWyspie mają oni swój dział, więc nie

MAGAZYN

79


biznes po świnoujsku

BUŁKI Z BIBUŁKI

Czekadełko 80

MAGAZYN


Wydawać by się mogło, że w naszym mieście trudno o niszę, jeśli chodzi o gastronomię. Wy ją znaleźliście. I z powodzeniem wypełniliście. Skąd ten pomysł? Krzysztof: Na promach spędza się sporo czasu. Często się na nie czeka. Brakowało w pobliżu miejsca, w którym można byłoby zaspokoić mały głód, napić się kawy.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Chyba każdy świnoujścianin korzysta z promu. A jeśli tak, to musiał przynajmniej „otrzeć się” o Bułki z bibułki. Lokal, który niewiele ponad rok temu przebojem wdarł się na tłoczny świnoujski rynek kulinarny. Rozmawiamy z Malwiną i Krzysztofem Hus. Przysłuchuje się nam 1,5-roczna Oliwia.

Malwina: Dokładnie. Odczuwaliśmy ten brak, gdy jeździliśmy na studia. Później pracowałam w Szczecinie, więc znów prom… Czasami nawet dwa razy dziennie. W pewnym momencie zwykła bułka z kabanosem, tak na szybko, przestała mi wystarczać (śmiech). Gdy urodziła nam się Oliwka, dużo spacerowałam z wózkiem. I znów poczułam brak takiego miejsca. Miejsca, z którego mogę wziąć coś do ręki i zjeść w drodze.

MAGAZYN

81


Świetna historia. Brakowało wam czegoś, więc zamiast narzekać, postanowiliście sami to stworzyć.

M.: Ile można narzekać (śmiech). Trochę czasu zajęło nam znalezienie odpowiedniego lokalu. Chcieliśmy, żeby był on w centrum i sprawdzał się przez cały rok. Nie tylko w sezonie. K.: Na wstępie założyliśmy też sobie, że nie będzie to kolejny kebab, fast food. M.: Chociaż wszyscy nam doradzali kebab. A my po prostu nie lubimy tego rodzaju jedzenia. Kebab odpadał. Wolimy lżejsze rzeczy. Jak na przykład sałatki.

Mówicie, że długo szukaliście miejsca. Ale gdy już je znaleźliście, to okazało się najlepsze z możliwych. Tuż przy samym promie.

K.: Wielką zaletą tego miejsca jest to, że nie ogranicza go sezon. Jest żywe stale.

Bułki z bibułki istnieją ponad rok, czyli zdążyliście już zobaczyć, jak funkcjonują zarówno w sezonie, jak i poza sezonem. Jakieś wnioski, refleksje?

K.: Zaskoczyło już od razu, czyli w październiku. Na początku była to praca non stop, od rana do nocy. Tym bardziej że pracowaliśmy sami, nie zatrudnialiśmy nikogo. Tak więc niby poza sezonem, ale pracy było mnóstwo. M.: Po tym roku wiemy już mniej więcej, na co kłaść nacisk w sezonie, a na co poza nim. K.: Ale trudno nam mówić o jakichś prawidłowościach. Za wcześnie na to, gdyż mamy za sobą dopiero jeden sezon. Więcej będziemy wiedzieli za rok (śmiech). Na pewno możemy powiedzieć, że ludzi w sezonie było zdecydowanie więcej niż poza sezonem. Ale to dość logiczne. Taka specyfika miasta. Poza tym, najwięcej ludzi zagląda do nas rano.

82

MAGAZYN

Miejscowi często wpadają?

M.: Mamy mnóstwo stałych klientów. Całorocznych, czyli stąd.

Otwierając Bułki z bibułki, nie mieliście dużego doświadczenia biznesowego. Nie baliście się? K.: Otrzymaliśmy duże wsparcie z Urzędu Pracy. Zarówno merytoryczne, jak i finansowe, w postaci dotacji. Dzięki temu było nam dużo łatwiej.

M.: Pomocny był też fakt, że wcześniej już pracowałam w gastronomii.

Miałam więc możliwość przyjrzenia się temu, jak to wygląda od przysłowiowej kuchni. Wiedziałam mniej więcej, na co powinniśmy zwrócić uwagę.

No tak, ale doświadczenie w gastronomii to jedno, ale biznes to zupełnie inna, niełatwa historia… K.: Malwina i ja się świetnie uzupełniamy. Ona doskonale sprawdza się w kuchni. Sukces lokalu to jej zasługa. Sprawy „papierkowe” ogarniam ja (śmiech). Wszystko jest więc efektem dobrego współdziałania.


BUŁKI Z BIBUŁKI

biznes po świnoujsku

MAGAZYN

83


biznes po świnoujsku

BUŁKI Z BIBUŁKI

M.: Kiedyś zajmowałam się projektowaniem wnętrz, więc przydałam się również w tej dziedzinie (śmiech). Zadbałam o estetykę tego miejsca.

działam przed komputerem i ni stąd ni zowąd wypaliłam: „bułkę przez bibułkę”. A Krzysiek na to: „bułki z bibułki”. I zostało (śmiech).

To widać. Nie ma tu przypadku. Wszystko spójne, przemyślane.

K.: Ludzie czasem pytają, co to właściwie znaczy. Bo w sumie nie wiadomo, czego się po tym spodziewać… Papierowa bułka? (śmiech) Bułka zawinięta w bibułę? I potem są zdziwieni, mówią: ooo, to zwykła bułka…

M.: Dzięki. Starałam się. Muszę przyznać, że od początku nie miałam też żadnych obaw, jeśli chodzi o remont, wygląd lokalu i tak dalej. A dodam, że budżet mieliśmy ograniczony. Pilnowałam tego, żeby nie przeinwestować, a jednocześnie żeby było dobrze, miło, estetycznie.

Jako były copywriter muszę spytać o nazwę. Rewelacyjna. Zabawna, świetnie brzmiąca.

K.: Długo szukaliśmy nazwy. Bardzo długo… M.: Te poszukiwania to była tragedia (śmiech). Wiedzieliśmy tylko, że w nazwie muszą być „bułki”. Sie-

Nie taka zwykła, bo wasza.

M.: No tak (śmiech). W każdym razie, ta nazwa na pewno budzi ciekawość. I to nam się bardzo podoba. I jeszcze jedna ważna rzecz. Zależało nam na tym, żeby nazwa naszego lokalu była polska. Po prostu.

Z czego słyną Bułki z bibułki? Jest coś, po co ludzie przychodzą najczęściej? M.: To ciekawe, ale… ciasta. A ja wca-

le nie miałam w zamyśle oferować w lokalu rzeczy słodkich. Robiłam je w domu. Dla nas. Dla przyjaciół. Raz, drugi wystawiliśmy je, bez żadnych większych planów z tym związanych. I zasmakowało. Obecnie ciast i tortów sprzedajemy bardzo dużo. Zapytano nas nawet, czy nie powinniśmy się przebranżowić na ciastkarnię (śmiech).

Ale nie zamierzacie?

M.: Nie, nie. Niech one sobie będą, na zamówienie. To przecież Bułki z bibułki (śmiech).

Nie macie w ofercie niczego na ciepło.

M.: To prawda. Ludzie czasami pytają, ale i tak nie mają czasu na to, żeby poczekać kilka minut. Każdy chce wziąć bułkę do ręki i natychmiast stąd wyjść. Zrezygnowaliśmy z tego.

Jesteście zadowoleni? Dają radę te wasze Bułki z bibułki?

K.: Zdecydowanie tak. Mamy sporo szczęścia. Ludzie nas lubią, przychodzą do nas. M.: Niedawno jedna pani powiedziała, że mamy fajne czekadełko (śmiech). To miłe. K.: Musimy wspomnieć też o tym, że mamy świetny zespół pracowników, o co obecnie wcale nie jest łatwo. M.: Oczywiście jest kilka rzeczy do zmiany. Nie wszystko wygląda tak, jak bym chciała.

Kwestia czasu. Póki co, wielkie dzięki. Wszystkiego dobrego urodzinowo. I dalszego powodzenia. K. i M.: Dziękujemy.

Bułki z bibułki

Wybrzeże Władysława IV Świnoujście Telefon: +48 731 101 112 facebook.com/bulkizbibulki

84

MAGAZYN


MIEJSCA

nowe w mieście

American Chicken

Antykwariat

Apteka Cosmedica

Bar ze smakami, których brakowało na lokalnym rynku kulinarnym. Nóżki i skrzydełka kurczaka oraz panierowane fileciki w kubełkach. Różne konfiguracje, w zestawach z frytkami, sałatką i napojem, także dla dzieci. Potrawy przygotowywane są na bieżąco ze świeżego mięsa. Na klientów czekają trzy (czteroosobowe) stoliki. Bar czynny jest codziennie od godz. 12:00 do 22:00. Dowóz do 21:30.

Miejsce na które czekała spora część mieszkańców. W niewielkim lokalu w centrum miasta regały po sufit uginają się pod ciężarem kilku tysięcy książek. W zbiorach pozycje używane, nierzadko trudno dostępne oraz współczesne wydawnictwa. Jak zapewnia właściciel, w magazynie na czytelników czeka kolejnych 30 tysięcy publikacji. Antykwariat czynny jest w godzinach 10:00-18:00, w soboty do 14:00.

Ogólnopolska sieć aptek Cosmedica uruchomiła kolejną aptekę. Przestronny punkt w parku handlowym Stop Shop, oprócz farmaceutyków, oferuje kilka tysięcy produktów, które pomogą zadbać o samopoczucie czy utrzymać ciało w dobrej formie. Apteka posiada bogato zaopatrzoną samoobsługową strefę z dermokosmetykami. Czynne od poniedziałku do soboty w godzinach 9:00-21:00, w niedziele w godzinach 10:00-20:00.

ul. Monte Cassino 43/1

ul. Armii Krajowej 1C

ul. Kościuszki 15 REKLAMA


Ja wyjechałam,

a długi zostały…

Kilka milionów Polaków zdecydowało się na wyjazd za granice Polski w celach zarobkowych. Niejednego z nich zmusiła do tego trudna sytuacja finansowa i potęgujące się zadłużenie. Dzisiaj dobrze sobie radzą, zarabiają i wystarcza im to na spokojne życie. Co jednak z długami, które zostawili w Polsce? Czy znikną? Odpowiedź nasuwa się sama. Otóż oczywiście, że nie znikną. Wierzyciele, banki i inne instytucje finansowe nie spoczną, dopóki nie odzyskają swoich pieniędzy. Należy także liczyć się z tym, że

86

MAGAZYN

prawdopodobnie nasze długi zostały już „sprzedane” firmom windykacyjnym, które często w sposób nierzetelny oraz agresywny starają się odzyskać pieniądze od dłużni-

ków. Jeżeli w miejscu poprzedniego zamieszkania lub zameldowania zamieszkują teraz nasi rodzice lub osoby trzecie, mogą być oni nachodzeni przez przedstawicieli takich


MITY O DŁUGACH

firm. A już na pewno otrzymywać będą korespondencję od komorników, z sądów i innych organów, jeżeli sami nie będziemy jej podejmować. Jeżeli uważasz, że problem Ciebie (albo Twoich bliskich) nie dotyczy, pozwól, że rozwiejemy w tym momencie kilka mitów, które z sukcesem wciąż funkcjonują w naszej świadomości.

To było dawno, więc się nie liczy Chociaż mówi się, że czas leczy rany, nie spłaca za nas długów. Oczywiście istnieją w polskim cywilnym postępowaniu sądowym pewne terminy przedawnienia (co do zasady 10 lat, a co do zobowiązań związanych z działalnością gospodarczą – 3 lata), jednak należy pamiętać, że nie trzeba płacić przedawnionych zobowiązań tylko wtedy, kiedy zarzut przedawnienia podniesie sam dłużnik. Innymi słowy, nic nie powstrzyma firmy windykacyjnej czy innego wierzyciela przed złożeniem do sądu pozwu o zapłatę przedawnionego roszczenia. Jeżeli nie będziemy brali udziału w takim postępowaniu, sąd może wyrokiem orzec obowiązek zapłaty takiego długu i wówczas już tylko krok dzieli nas od egzekucji. Istnieje także szereg czynności, które przerywają bieg przedawnienia, co oznacza, że od ich dokonania termin przedawnienia biegnie na nowo. Niektóre długi mogą ciągnąć się za nami nawet kilkanaście lat lub dłużej!

Nie odbiorę, to mnie nie znajdą Często spotykamy się z przekonaniem, że jeżeli nie odbierzemy korespondencji z sądu czy od komornika, nic się nam nie stanie. Przecież skoro nas nie ma, to jesteśmy bezpieczni. Otóż nic bardziej mylnego – i dotyczy to zarówno osób na emigracji jak i pozostających w Polsce. Dwukrotnie niepodjęta korespondencja uprawnia sąd do przyjęcia fikcji doręczenia pisma. Tak więc w postępowaniu traktuje się nas tak, jakbyśmy pismo podjęli. Ponadto sąd może w sprawach

pilnych ustanowić kuratora do doręczeń dla osoby nieobecnej, który będzie fizycznie zastępował nas do czasu naszego ujawnienia się wobec organu. W konsekwencji nawet wówczas, gdy nie wiemy nic o toczącej się sprawie, może wobec nas zapaść wyrok czy też zostać wydany nakaz zapłaty, uprawomocnić się i zostać skierowany do komornika w celu egzekucji. Komornik natomiast zgodnie z ostatnimi zmianami w prawie cywilnym może zupełnie bez zawiadomienia, zająć przez internet nasze środki na koncie bankowym. Prawdopodobnie w tym momencie każdy żałowałby, że nie zainteresował się sprawą wcześniej. Poza tym pamiętajmy, że wierzyciel może także w sądzie uzyskać europejski nakaz zapłaty, jeśli posiada informacje na ten temat, że żyjemy i pracujemy za granicą. Nakaz taki uprawniać go będzie do wszczęcia postępowania egzekucyjnego w innym kraju UE.

Nie mogę ogłosić upadłości, bo nie mam nieruchomości w Polsce Mowa tutaj oczywiście o upadłości konsumenckiej. Takie stanowisko często pojawia się w związku z niezrozumieniem zasad jurysdykcji sądów polskich. Mogą one orzekać, jeżeli dłużnik posiada miejsce zamieszkania lub majątek w Polsce. Miejscem zamieszkania jest miejscowość, w której dłużnik żyje i pracuje (nie mylić z miejscem zameldowania) – tak więc w przypadku osób mieszkających na stałe za granicą przesłanka ta odpada. Jednak majątek to nie tylko nieruchomości. Wystarczy, że osoba chcąca ogłosić upadłość konsumencką posiada w kraju jakieś ruchomości (np. zarejestrowany samochód) albo narzędzia pracy czy też wierzytelności. Już wtedy możliwe jest złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości przed polskim sądem. O upadłości konsumenckiej pisaliśmy w poprzednim numerze magazynu „Wyspy”. Należy pamiętać także o tym, że aby złożyć taki wniosek, należy wykazać

finanse

przed sądem kompletny wykaz swojego majątku i swoich zobowiązań. Oznacza to, że najpierw trzeba je wszystkie poznać, co po wielu latach za granicą może być w tym wszystkim najtrudniejsze.

Nie mam czasu się tym zająć. Czy po lekturze tego artykułu odczułeś lekkie zaniepokojenie? Nie tłumacz sobie od razu, że nie masz czasu i zajmiesz się tym później, bo problem sam nie zniknie. Być może nie jest tak źle i sprawy da się jeszcze wyprostować – niektóre długi rozłożyć na raty, inne umorzyć. Można ustanowić pełnomocnika dla doręczeń w kraju, który będzie nas reprezentował w toczących się postępowaniach, z którym będzie bezpośredni kontakt. Najlepiej skorzystać z pomocy prawników, którzy obiektywnie ocenią sytuację finansową i odpowiedzą na wszelkie pytania. Najważniejsze, żeby wyczyścić swoją przeszłość zanim… komornik wyczyści nasze konto.

Centrum Restrukturyzacji Sp. z o.o. z siedzibą w Szczecinie Zajmuje się kompleksową reprezentacją w problemach z wypłacalnością. Podchodzi do finansów klientów całościowo i stara się doprowadzić do ich stopniowego oddłużenia. Oferuje także pomoc dla osób zamieszkujących za granicą, którzy chcą mieć w kraju kogoś, kto prowadziłby jego sprawy i reprezentował przed sądem czy komornikiem, albo przeprowadził postępowanie upadłościowe. Jeżeli masz pytania lub chcesz umówić się na spotkanie – zadzwoń lub napisz. Pierwsza konsultacja nic Cię nie kosztuje: Centrum Restrukturyzacji Sp. z o.o. al. Niepodległości 22 70-412 Szczecin Telefon: +48 733 880 887 biuro@centrumrestrukturyzacji.com.pl www.centrumrestrukturyzacji.com.pl

MAGAZYN

87


turystyka

URLOPOWE WYBORY

Zwiedzanie kontra wypoczynek Planujemy urlop. Znamy już daty i dysponujemy stosownym budżetem. Na naszej liście miejsc do zobaczenia jest tak dużo pozycji, że w biurze bez większych problemów znajdziemy ciekawą ofertę. Najważniejsze dla nas jest wypocząć i nabrać sił! Pozostaje ostatnie pytanie: jak to zrobić w sposób najbardziej dla nas odpowiedni? Plaża, kąpiele w oceanie i błogie lenistwo? Czy może poznawanie nowych miejsc, kultur i ludzi?

Zwiedzanie, czyli wycieczki objazdowe To szansa na zdobycie wielu cennych doświadczeń. Skierowane głównie do osób ciekawych świata. Podczas wyjazdu można objechać cały kraj, poznać jego historię, zabytki i unikalne miejsca. Każdego dnia atrakcji jest dużo, a po powrocie jest co wspominać i pokazywać na zdjęciach.

zdobywanie skondensowanej wiedzy o historii, kulturze i tradycji danego kraju i lub regionu, tematyczne uporządkowanie dzięki pilotowi i przewodnikom, łatwy dostęp do atrakcji turystycznych, do których turyści indywidualni często muszą „wystawać” w kolejkach, przecieranie szlaków do kolejnych, dłuższych wypraw

długie pobyty w autokarze, częsta zmiana miejsca zakwaterowania, brak możliwości zmiany planów zależnie od nastroju

Można wybrać wycieczki tematyczne, np. kulinarne, fotograficzne czy dla aktywnie realizujących swoje pasje (trekking, surfing, wyprawy rowerowe). Dzięki „profilowaniu

grup” podróżujemy w gronie osób o podobnych pasjach i zainteresowaniach. Są wyjazdy 3-dniowe, ale i 10dniowe. Można wybrać wycieczkę z noclegiem tranzytowym, dzięki czemu można wypocząć przed rozpoczęciem zwiedzania. Jest też wersja droższa, ale bardziej komfortowa – dolot do miejsca docelowego, a dopiero na miejscu autokar.

Wypoczynek, czyli beztroska laba Spokojny wypoczynek na plaży w luksusowym kurorcie, zazwyczaj w opcji all inclusive, podczas którego można korzystać z licznych atrakcji, jak aquapark ze zjeżdżalniami, animacje dla dzieci i dorosłych, centrum SPA itp. Podczas wypoczynku można wykupić dowolną ilość wycieczek fakultatywnych, samemu zdecydować, ile dni chce się poświęcić na zwiedzanie. Standardowe pobyty są 7- i 14-dniowe, ale można wybrać też bardzo popularne 10-dniowe a nawet krótkie 4-dniowe. Przy ofercie wypoczynkowej łatwiej dobrać długość pobytu do ilości dni urlopu.

88

MAGAZYN

każdego dnia w zależności od humoru robi się to, na co ma się właśnie ochotę, nie trzeba dostosowywać się do ustalonych wcześniej godzin, pobyt w jednym miejscu, bez przeprowadzek, zapewnione całodniowe wyżywienie, w nocnym klubie można bawić się aż do świtu…, … a potem wyspać się za wszystkie czasy

przebywając w jednym miejscu ciężko wyrobić sobie pogląd o całym kraju, ale... za pierwszym razem ciężko o minusy, jednak… kolejny pobyt w tym samym regionie może dla niektórych wydać się nużący.

Złoty środek Istnieje rozwiązanie zarówno dla tych, którzy nie wiedzą, co wybrać, jak i dla tych, którzy wiedzą, że nie zrezygnują ani z wypoczynku ani ze zwiedzania: Zwiedzanie+Wypoczynek. To pobyty 7+7, a więc 7 dni zwiedzania i następnie 7 dni wypoczynku. Tym, którzy nie mają aż tyle dni urlopu, polecamy wyjazd 10-dniowy – 7 dni zwiedzania i 3 dni wypoczynku.

Zapraszamy do Biura Aktywnej Turystyki PARTNER w Pasażu Żeglarska przy ul. Boh. Września 83/13


Gdzie leżą WYSPY? Urząd Miasta, Wojska Polskiego 1/5

Beauty Point, Chrobrego 14/2

Centrum Informacji Turystycznej, Pl. Słowiański 6/1

Siłownia i Fitness „Champions Academy”, Woj. Polskiego 1/19

Miejska Biblioteka Publiczna, Piłsudskiego 15

Przewozy Pasażerskie „Emilbus“, Wybrzeże Władysława IV 18

Biblioteka Pedagogiczna, Piłsudskiego 22

Księgarnia „Neptun“, Bohaterów Września 81

G.H. Corso poziom -1, regał z książkami, Dąbrowskiego 5

Restauracja „Jazz Club Central’a”, Armii Krajowej 3

Jazz Club Central’a – Scena, Armii Krajowej 3

Restauracja „Neptun“, Bema 1

Sklep papierniczy „ERGO“, Matejki 35

Restauracja „Nebiollo“, Orzeszkowej 6

Aso Renault Nierzwicki, Lutycka 23

Restauracja „Qchnia“, Piłsudskiego 19

Hotel Interferie Medical SPA, Uzdrowiskowa 15

Restauracja „Swojska“, Piłsudskiego 18/2

West Baltic Resort, Żeromskiego 22

Restauracja „Na Dziedzińcu“, Wybrzeże Władysława IV 33D

Hotel Hampton by Hilton, Wojska Polskiego 14

Restauracja „Pinocchio“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Apartamenty „44wyspy.pl“, Orzeszkowej 5

Restauracja „Mila“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Visit Baltic, Wojska Polskiego 4b/5a

Restauracja „Casablanca“, Promenada, Uzdrowiskowa 16-18

Biuro Podróży „Slonecznie.pl“, Grunwaldzka 21

Restauracja „Dune“, Promenada, Uzdrowiskowa 12-14

Biuro Turystyczne „Wybrzeże“, Słowackiego 23

Restauracja „Baltic“, Promenada, Uzdrowiskowa

Biuro Turystyczne „Travel Partner”, Bohaterów Września 83/13

Bistro-Pub „Sabroso“, Plac Słowiański 6/7

Collegium Świnoujście, Pływalnia, Żeromskiego 62

Pizzeria „Batista“, Os. Platan, Wojska Polskiego 16/6

Jubiler „Malwa“, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Pizzeria „Grota“, Konstytucji 3 Maja 59

Perfumeria „Douglas“, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Bar „Maki“, Bohaterów Września 9/3, wejście od Monte Cassino

Media Expert, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Bar Kanapkowy „Bułki z bibułki”, Wybrzeże Władysława IV

PSB „Mrówka“, Karsiborska 6

Bar „American Chicken”, Monte Cassino 43/1

Hurtownia Wielobranżowa „Paulhurt“, Rycerska 76

EVKA Vegebar, Bohaterów Wrzesnia 50/4

VEMME Day Spa, Wybrzeże Władysława IV 15C

El Papa Cafe Hemingway, Bohaterów Września 69

Centrum Dietetyczne „Naturhouse“, Konstytucji 3 Maja 16

Cafe „Rongo“, Os. Platan, Wojska Polskiego 16

Przychodnia Lekarska T. Czajka, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Cafe „Paris“ Plac Wolności 4

Centrum Medyczne „Rezydent-Med“, Kościuszki 9/7

Cafe „Gabriela“, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Gabinet Stomatologiczny Anna Pyclik, Chełmońskiego 15/1

Cafe „Venezia“, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Klinika Stomatologiczna „Morze Uśmiechu“, Plac Słowiański 6

Cafe „Havana“, Promenada, Uzdrowiskowa 14

Foto-Studio JDD Chmielewscy, Monte Cassino 43

Cafe „Kredens“, Promenada, Uzdrowiskowa 12

Optyka, Bema 7/1

Columbus Coffee, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Optyka, Wojska Polskiego 2a

Kawiarnia „Sonata“, Marynarzy 7

Perfekt-Optik, STOP SHOP, Kościuszki 15

Kawiarnia „Czuć Miętą“, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Perfekt-Optik, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

EKO-WYSPA, Grunwaldzka 1A

Perfekt-Optik, Kaufland, Matejki 1d

Apteka „Pod Kasztanami“, Warszawska 29

Perfekt-Optik, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Kwiaciarnia „Ewa“, Markiewicza 21

Salon Mody „Andre“, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Zakład Fryzjerski „Kazik“, Konstytucji 3 Maja 14

Salon Mody „By o la la...!“, Piastowska 2

Salon Fryzjerski „Piękne Włosy“, Konstytucji 3 Maja 5

Salon Mody „Coco“, Armii Krajowej 1

Salon Fryzjersko-Kosmetyczny „Wanessa“, Grunwaldzka 1

Salon Mody „UNIQUE”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Salon Fryzjerski „Studio 5“, Konst. 3-go maja 16

Salon Mody „TEOFIL”, Monte Cassino 1A

Salon Fryzjerski Beata Grygowska, Wojska Polskiego 1/19

Salon Mody MY POEM, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Zakłada Fryzjerski „IRO“, Bema 11/1

Salon Mody dziecięcej HAPPY DAY, G.H. Promenada, Żeromskiego 79 REKLAMA


90

MAGAZYN


UZNAMSKI ZAKĄTEK

po sąsiedzku

W kolebce Uznamu

Wysunięty na południe półwysep, przez miejscowych zwany „uznamskim zakątkiem”, dzieli od Świnoujścia zaledwie 30 kilometrów. Malowniczo wpisany między wody Zalewu Szczecińskiego, cieśniny Piany i Jeziora Uznamskiego, nie bez powodu uznawany jest za kolebkę osadnictwa na naszej wyspie. TEKST MAGDA MONKOSA ZDJĘCIA ROBERT MONKOSA

Od lat archeolodzy mają tu ręce pełne roboty. Pierwsze potwierdzone ślady osadnictwa pochodzą jeszcze z okresu neolitu. W VIII wieku przywędrowali tu Słowianie. Żyzne gleby, wody obfite w ryby i ożywiony handel drogą morską gwarantowały ludności dobrobyt i stworzyły dobrze prosperującą społeczność. To właśnie na tym terenie w 1128 roku władający wyspą książę Warcisław I przyjął chrzest z rąk Ottona z Bambergu. To tutaj powstał pierwszy klasztor, który przez kolejne wieki, aż do schyłku na skutek reformacji, przejął w swoje dobra prawie całą wyspę. To właśnie ten zakątek stanowił w średniowieczu centrum polityczne i gospodarcze wyspy.

dwa kilometry. Pierwszy przystanek – miejscowość Mönchow. Dzisiaj wioska wygląda na wyludnioną – cisza, znikomy ruch, nieliczne gospodarstwa. Trudno uwierzyć, że osada ma prawie tysiącletnią tradycję. Z pewnością nieco dawnej świetności oddaje usytuowany tuż przy drodze solidny późnogotycki kościółek. Najstarsze części budowli pochodzą z drugiej połowy XV wieku. Pierwotnie drewniana, lecz znacznie wyższa wieża, uszkodzona podczas burzy w 1817 roku, została zastąpiona po dekadzie murowaną nadbudówką z elementami muru pruskiego. Budowla jako jedna z nielicznych na wyspie przetrwała zniszczenia wojny 30-letniej.

Wnętrze kościoła, choć interesujące historycznie, nie jest dostępne dla odwiedzających. Przy odrobinie szczęścia można trafić na odbywające się raz w tygodniu nabożeństwo.

Krypta od Pistoriusa Na pobliskim cmentarzu znajdziemy jeden z najciekawszych obiektów na uznamskich nekropoliach. Imponujące mauzoleum zlecił wznieść w 1891 roku bogaty gospodarz Carl Dannenfeldt. Zadania podjął się mistrz murarski ze Świnoujścia o nazwisku Pistorius. Neobarokowy grobowiec postawiono z solidnej cegły, elementy zdobnicze wyrzeźbiono w piaskowcu. Trudno sobie wyobrazić, jak wielkie poruszenie musiała wywoływać wśród ówcze-

Dzisiaj na półwyspie znajduje się dziewięć wiosek. Niewielkie osady, każda zamieszkiwana przez nie więcej niż setkę osób, zostały już wyraźnym drukiem ujęte na wielkiej mapie Lubiniusa z 1618 roku. W listopadowych „Wyspach” odwiedzimy dwie najciekawsze – Mönchow i Karnin.

Kościółek w Mönchow Jadąc drogą krajową B110, odbijamy na wysokości miasta Usedom w lewo, za plecami pozostawiając średniowieczną bramę miejską. Drogowskaz nakazuje wjechać w cienką szosę w kierunku Karnina, która w pewnym momencie zmieni się w prawie polną dróżkę. Mimo niedogodności warto przebyć kolejne

MAGAZYN

91


snych mieszkańców z rozmachem usadowiona na zboczu wiejskiego cmentarzyka krypta rodziny bogatego chłopa. Tym bardziej, że budowla pochłonęła 25 tysięcy marek, niebotyczną kwotę jak na owe czasy. Dzisiaj, mimo że mauzoleum figuruje na liście zabytków, brakuje środków na renowację obiektu. Z wysokości cmentarza zauważymy kolejną atrakcję Mönchow – bieluteńką, wysoką na 22 metrów wieżę pilotów morskich.

Wieże ludzi morza Jeszcze 70 lat temu wodami Zalewu Szczecińskiego, Odry, Piany i Świny transportowano liczne towary. Piloci, jako doświadczeni ludzie morza, wspomagali kapitanów podczas przeprawy po trudnych akwenach. W miejscach, gdzie piloci wymieniali się na statkach, budowano wieże obserwacyjne. To tu, między Mönchow a Karninem, świnoujscy piloci opuszczali pokład po przeprowadzeniu statku przez Kanał Piastowski, a ich miejsce zajmowali zawodowcy z Karnina, którzy prowadzili jednostkę dalej, aż do Malachin czy Wolgastu. Podróż powrotna odbywała się zazwyczaj koleją. Solidną wieżę postawiono tu w 1938 roku, jednak niezbyt długo służyła ludziom morza. Po załamaniu się żeglugi po II wojnie światowej utraciła swoje znaczenie. Dzisiaj gruntownie odnowiony obiekt stanowi jedynie ciekawą atrakcją turystyczną. Schodząc w dół trasą od wieży, trafimy do niewielkiego, malowniczego portu. Stąd rozpościera się widok na kolejny zabytek – fragment mostu kolejowego w Karninie.

Zabytkowe przęsło Budowę odnogi linii kolejowej Berlin - Stralsund w kierunku Uznamu rozpoczęto już w roku 1875. Rok później pociągi kursowały jednotorowym mostem nad Zalewem Szczecińskim. Trasa miała początek w Ducherow, dalej wiodła przez most podnoszony nad Pianą w Karninie, następnie

92

MAGAZYN


UZNAMSKI ZAKĄTEK

po sąsiedzku

od południowo-zachodniej strony wyspy Uznam docierała do stacji Świnoujście Główne, znajdującej się przy dzisiejszej ul. Grunwaldzkiej. W 1933 roku stary most zastąpiła najnowocześniejsza w ówczesnej Europie przeprawa kolejowa, pozwalająca pociągom na pokonanie trasy z zawrotną prędkością 100 km/h. Obecnie w Polsce i Niemczech po dawnej linii kolejowej pozostało niewiele. Zniszczony w 1945 roku przez wycofujące się wojska niemieckie most w Karninie ostatecznie zdemontowano na początku lat 50. XX wieku. Dziś wystające monstrualnie ponad lustro wody przęsło mostu w Karninie przypomina o latach świetności uznamskich kąpielisk, przez Berlińczyków nazywanych własną „wanną kąpielową”. W 1988 roku obiekt wpisano na listę zabytków. Teren karnińskiego portu wabi turystów nie tylko ze względu na ślady historii. Miejsce jest przede wszystkim świetnie zagospodarowane – duży parking, plac zabaw dla najmłodszych, tablice informacyjne, także w języku polskim. Z pobliskiego cypelka roztacza się cudowny widok na cieśninę, gdzie wodne ptactwo odpoczywa na każdym wolnym kamyku czy pomoście. Pięknie, jak na uznamskie zakątki przystało.

MAGAZYN

93


GDZIE NOCOWAŁ

Błękitny Anioł? Jeden z pionierów, który przed stu laty nadawał wsi po prawej stronie Świny nieco miejskiego szyku. Przetrwał potężny nalot na Świnoujście pod koniec drugiej wojny światowej, rozbudowę portu i pożar w 2010 roku. Kilka miesięcy temu dom w piorunującym tempie zniknął z krajobrazu Warszowa. TEKST MAGDA MONKOSA

Ozdobnie szalowany drewnem budynek przy ulicy Barlickiego 6, solidnie nadszarpnięty zębem czasu i przede wszystkim wieloletnim zaniedbaniem, już dawno przestał cieszyć oczy mieszkańców i turystów. Chociaż daleko mu było do wyjątkowości architektonicznej, rozbudzał u świnoujścian niemały sentyment. Kiedy utarła się pogłoska, że w bu-

94

MAGAZYN

dynku nocowała Marlena Dietrich, nie sposób dzisiaj rozstrzygnąć.

Dowodów brak Budynek pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Przed wojną był tu zakład fryzjerski oraz gospoda z pokojami dla letników. Niestety, nie ma najmniejszych dowodów na to, że mieszkała tu Marlena Dietrich, sław-

na aktorka i piosenkarka. Jak zauważa dr Pluciński, legenda o pobycie przedwojennej gwiazdy mogła wiązać się z nieistniejącym już hotelem Pommerscher Hof, stojącym naprzeciw Dietrichówki. Ale i ten bardziej okazały obiekt zapewne nie zwabił gwiazdy. – Na wyspie Uznam były piękne hotele i z pewnością mieszkała w którymś z nich. Zresztą w centrum


LEGENDA O DIETRICHÓWCE

stare świnoujście

niższe niż na wyspie Uznam. W 1926 roku Dietrich miała 25 lat, dwuletnią córkę, kilka zauważonych ról i wielki apetyt na sukces. Ten przyjdzie za cztery lata – międzynarodowy rozgłos przyniesie jej film Błękitny anioł. Nie ma innych dowodów na to, że Dietrich bywała w naszym mieście w późniejszym okresie.

Do rozbiórki Wróćmy do samego budynku. Ponadstuletni obiekt o architekturze ryglowej, charakterystycznej dla Pomorza Zachodniego XIX wieku, z drewnianą fasadą z kilkoma ozdobnymi motywami, przez lata pełnił funkcję użytkowo-mieszkalną. Nie został wpisany na listę zabytków, mimo to pieczę nad nim sprawował wojewódzki konserwator zabytków. Ponad dekadę temu wykwaterowano z niego dotychczasowych lokatorów, a budynek przeznaczono na sprzedaż. Nabywca się nie znalazł, obiekt niszczał przez kolejne lata. Sześć lat temu częściowo spłonął. Po latach bojów o zachowanie budynku wojewódzki konserwator zabytków wydał zgodę na rozbiórkę. miasta, jako kurorcie, łatwiej było jej spotkać kogoś wpływowego, kto mógłby jej pomóc w karierze – uważa dr Pluciński.

Gwiazda na plaży Na pewno Dietrich odpoczywała w Świnoujściu, niezwykle modnym wówczas kurorcie, w lecie 1926 roku. W Berlińskim Muzeum Kinematografii zachowała się fotografia aktorki z tego okresu – wytworna kobieta w kostiumie kąpielowym i parasolem w dłoni pozuje do zdjęcia na świnoujskiej plaży. Czy mogła zatrzymać się w Ostswine, dzisiejszym Warszowie? Raczej mało prawdopodobne. Tu odpoczywali przede wszystkim rządni spokoju i kontaktu z naturą, a przede wszystkim oszczędni wczasowicze. Ceny w pięknym, dziś nieistniejącym osiedlu Osternhafen (Chorzelinie) i Ostswine (Warszowie) były nawet o połowę

Dietrichówki nie zdołała uratować nawet legenda o gwieździe dużego ekranu, która rzekomo upodobała sobie miejsce na czas letnich destynacji

Oprócz latarni morskiej, fortów i gazoportu na prawobrzeżu pozostało niewiele atrakcji turystycznych. Przy ulicy Barlickiego 13 stoi budynek z tego samego okresu co Dietrichówka. Na razie na drzwiach zawieszono informację o zagrożeniu. Prawdopodobnie i jego dni są policzone.

POŻAR BUDYNKU w 2010 ROKU. FOTO ROBERT IGNACIUK


MIASTO

Tadeusz Chmielewski na tle zakładu przy Pl. Słowiańskim 4 (lata 50.)

zatrzymane w kadrach Archiwum fotograficzne Julity i Dariusza Chmielewskich – bohaterów ostatniego numeru „Wysp” – zdaje się nie mieć końca. W końcu historia ich zakładu liczy kilka dziesiątek lat. Zapraszamy na wędrówkę w czasie, po starym, pięknym Świnoujściu. Na początek – okolice Placu Słowiańskiego. Tadeusz Chmielewski...

... i Janina Chmielewska, autorzy tej galerii pamięci

Kolaż starej i nowej witryny zakładu – na Pl. Słowiańskim 4 i współcześnie, na Monte Cassino 43

Naprawa nawierzchni na Pl. Słowiańskim (lata 50.)

96

MAGAZYN

Widok na pomnik i ul. Armii Czerwonej (lata 60.)


Z ARCHIWUM CHMIELEWSKICH

Widok od strony czerwoniaka, zwanego lewo-prawo, obecnie miejsce sztuki 44 (lata 60.)

Plac w całej okazałości (lata 60.)

stare świnoujście

Widok od strony Złotego Rogu, czyli Wybrzeża Władysława IV (lata 60.)

Widok w stronę Wybrzeża Władysława IV, w tle cumuje pogłębiarka „Lucyfer”

Pomnik udekorowany, a więc zapewne okolice 22 lipca (lata 70.)

Uroczystość odsłonięcia pomnika (1974 r.)

Rozbiórka pomnika (1974 r.)

I ten pomnik doczekał się rozbiórki (fot. Dariusz Chmielewski, 2010 r.)

MAGAZYN

97





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.