Magazyn Wyspy 1 (8) styczeń 2017

Page 1

M I E S I Ę C Z N I K B E Z P Ł AT N Y

Nr 1 (8) STYCZEŃ 2017

MORŚWINY

Duża radość dużych dzieci 25. FINAŁ WOŚP

Serce rooośnie...

PRO-EST HOTELS & APARTMENTS

Elastyczni i spokojni

Artur

Cieślar Marabuty i kobiety




16/17

Przejście jednego roku w kolejny jest zawsze bardzo eksyctujące, choć właściwie nie wiadomo dlaczego. Przecież wydarza się raz na 365 dni. Raczej nie różni się niczym od poprzednich. I od tych następnych też się najpewniej różnić nie będzie. Tak czy siak, 2016 płynnie przeszedł w 2017, a w nas wstąpiły nowe nadzieje, plany, idee, choć może nie do końca nowe. Ale niech tak zostanie. Mówmy, że nowe, bo zdaje się – tego właśnie potrzebujemy. Początek nowego roku to pewien zbiór stałych. Na przykład zima. Tym razem łaskawa, bo pięknie biała i śnieżna. Ale i z wolna rodzące się wypatrywanie wiosny. W myśl zasady, że styczeń, krótki luty, a potem już z górki. To też czas zabaw, śmiechu, tańca, zwany karnawałem. Swoiste alibi dla wszelkiego szaleństwa. To wreszcie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która zagrała już po raz dwudziesty piąty. Wbrew niechętnym, wyjątkowo w tym roku licznym. Rzecz w tym, że w zestawieniu z pięknie i potężnie brzmiącym głosem entuzjastów, ta niechęć przypominała co najwyżej popiskiwania. A one mają to do siebie, że choć drażnią ucho, znaczą niewiele. Tymczasem orkiestra Owsiaka po raz kolejny zagrała na rekord. To budujące. Niech będzie zapowiedzią całkiem dobrego roku. Tego życzę nam wszystkim.

Michał Taciak Redaktor naczelny

MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY Wydawnictwo Wyspy redakcja@magazynwyspy.pl www.magazynwyspy.pl +48 515 103 207 Redaktor naczelny Michał Taciak Skład Blauge - Robert Monkosa

Dział foto Karolina Gajcy, Robert Monkosa, Agnieszka Żychska Felietoniści Maja Piórska, Marek Kolenda, Bartek Wutke Współpraca Magdalena Monkosa, Karolina Leszczyńska, Renata Kasica, Katarzyna Baranowska, Karolina Markiewicz, Agata Butkiewicz-Shafik, Tomasz Sudoł

Wydawca Wydawnictwo Wyspy S.C. ul. Markiewicza 24/5, 72-600 Świnoujście Reklama Kamil Pyclik +48 721 451 721 reklama@magazynwyspy.pl Druk Drukarnia KAdruk S.C.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w nadesłanych artykułach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.

4

MAGAZYN


FELIETON 6

Marek Kolenda. Przyszłość zaczyna się na końcu mola

40

Bartek Wutke. Świnoujska pierwsza klasa

50

Maja Piórska. Moje wielkie świnoujskie granie NASZA OKŁADKA

8

Artur Cieślar. Marabuty i kobiety

Styczeń

2017

PSYCHOLOGIA 14

Chcieć umiejętnie MODA

16

Smoking znaczy szyk

18

Druga skóra

28

Zawsze z klasą NIERUCHOMOŚCI

24

Zadatek a zaliczka FINANSE

26

Sztuka biznesu

8

STYL ŻYCIA 36

Duża radość dużych dzieci SPORT

42

Maksimum emocji z minisiatkówką

44

Pilates. Bez pośpiechu

48

W piłkę z Mikołajem KULTURA

52

Polski Bond, terminal i promy

57

Królewny i Mongołowie

58

Dwa jubileusze, dwa wydawnictwa

36

DIETA 60

Z silną wolą w nowym roku KULINARIA

62

Karnawałowy stół

68

Zrób sobie grzańca WYDARZENIA

70

Serce rooośnie...

72

Izbowe świętowanie

80

Huczne urodziny

70

BIZNES PO ŚWINOUJSKU 74

Pro-Est Hotels & Apartments. Elastyczni i spokojni MIASTO

82

Harcerze z murów „Jedynki” HISTORIA

88

Zasiedlanie Atlantydy STARE ŚWINOUJŚCIE

94

Pomnik na dnie Świny

96

Miasto w bieli

74 MAGAZYN

5


felieton

WYSPY SZCZĘŚLIWE

Przyszłość

zaczyna się na końcu mola Nowy rok 2027 zastał Tomasza W. za kierownicą auta, na trasie Szczecin-Świnoujście. Pchany hybrydowym napędem pojazd przemknął niemal bezgłośnie przez ostatnie kilometry ekspresówki S-3 i gładko zjechał łagodnie opadającym wjazdem do tunelu pod Świną. TEKST MAREK KOLENDA ILUSTRACJA KATARZYNA BARANOWSKA

C

hwilę później gnał już szerokim pasem przez rozjaśniony ciągiem ledowych lamp korytarz. I zaraz płynnie w górę, już na wyspie Uznam. Zerknął na wyświetlacz. Za moment wybije północ. Do centrum dojedzie w kilka minut. Miasto rodzinne Tomasza świętowało z hukiem nadejście kolejnego roku. Pokaz fajerwerków, jakiego nie powstydziłby się Szczecin, co rusz rozjaśniał nocne niebo w kolejnej ferii wielobarwnych kształtów i świateł. Nikt z mieszkańców nie pytał, ile kosztują takie atrakcje. Najbogatszy powiat w kraju mógł sobie pozwolić na odrobinę sylwestrowego szaleństwa. Gdzieś w tle, zapewne w pięknym, świeżo wyremontowanym amfiteatrze opodal Wioski Sportu i Rekreacji, dudniła żywa muzyka. Tomasz nadstawiał ucha i przysiągłby, że słyszy radiowy przebój anglojęzycznej gwiazdy. Jak się bawić to z rozmachem – przemknęło mu przez głowę. Z Grunwaldzkiej odbił w 11 Listopada i chwilę później w Matejki. Bardzo lubił te świnoujskie drogi. Gładkie i równe jak stół do bilarda. Lepsze niż w Niemczech. Obok amfiteatru zwolnił i uchylił okno. Nie

6

MAGAZYN

pomylił się. Adele. Nieźle. Pieniądze z gazoportu robią swoje. Kiedy zajechał na najniższy poziom podziemnego parkingu vis-à-vis hotelu Radisson Blu, którego jaśniejący w mroku obły kształt przecinał nadmorski krajobraz, było dokładnie osiem minut po północy. Całkiem dobre tempo. Droga ze Szczecina zajęła mu niecałe 50 minut. Ale i tak był spóźniony… Czekała na niego przy końcu długiego mola. Stała na górnym poziomie, oparta ramieniem o barierki. Opatulona zimowym płaszczem, z dwoma kieliszkami szampana w dłoniach. Wciąż były pełne. – Przepraszam. Do późnego wieczora żegnałem gości konferencji. Tylko się uśmiechnęła i pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć: Nic nie szkodzi. – Wszystko w porządku? – spytała, a on przytaknął skinieniem głowy i skradł jej całusa. Oczywiście, że w porządku. Jego bioinżynieryjny projekt znalazł uznanie sponsorów. Będą fundusze prywatne, będzie wsparcie miasta i województwa. Uparł się, że jego laboratorium powstanie właśnie w Uznamskim Inkubatorze Technologicznym na rodzinnych wyspach,

nowo otwartym oddziale Szczecińskiego Parku Naukowo Technologicznego. Czas rozruszać to miasto. W ostatnich latach absolwenci uczelni ze stolicy Zachodniego Pomorza bardzo chętnie otwierali swoje biznesy w najmodniejszym kurorcie nad Bałtykiem. Wielu uczyło się na miejscu, na przykład w filii Politechniki. Latem to tutaj biło serce Polski, a sezon największych atrakcji trwał pięć miesięcy – to przyciągało młodzież. No i jest co robić także przez resztę roku. Na jego decyzji zaważyło także dogodne położenie ośrodka. Krótka i przyjemna przejażdżka samochodem ze Szczecina i ledwie mały skok samolotem z lotniska Heringsdorf/ Świnoujście do Berlina. – Jutro, jeśli wstaniemy wcześniej, pokażę Ci aquapark – zaproponował. Uświadomił sobie właśnie, że wciąż nie wypili szampana. – I oceanarium. Obiecałeś! – jej oczy świeciły. Była podekscytowana. U niej w Tychowie nie mieli takich atrakcji… – Zimą to nie to samo, ale skoro obiecałem… Za nowy rok? – uniósł smukły kieliszek. – Za nowy rok i wasz polsko-niemiecki projekt – odparła. – Lukas mówi o nim uznamski


projekt – poprawił z uśmiechem. Gdzieś daleko za gazoportem, nad warszowską plażą rozbłysły ostatnie fajerwerki. To chyba tam, gdzie jeszcze kilka lat temu planowano budowę terminalu kontenerowego, przypomniał sobie. Złapali się za ręce i poszli w stronę zejścia na plażę. Nawet zimą była wciąż najpiękniejsza nad Bałtykiem.

MAGAZYN

7


nasza okładka

ARTUR CIEŚLAR

Marabuty

i kobiety Malujący pisarz, piszący malarz, choć skromnie wzbrania się i przed jednym, i przed drugim określeniem. Rozmawiamy z

Arturem Cieślarem

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

8

MAGAZYN


MAGAZYN

9


Kiedyś powiedziałeś o sobie, że jesteś „morzozależny”. Miałeś na myśli tutejsze morze? Świnoujskie? Tak, mimo że Świnoujście opuściłem dawno temu, w wieku osiemnastu lat. Wyjechałem na studia i właściwie nigdy już tutaj nie wróciłem… Niemniej kocham to miasto, choć mam je w takiej własnej krainie pamięci… To dzisiejsze nie przypomina już zupełnie tego, które pamiętam z czasów, gdy tu żyłem. Pamiętam Świnoujście jako wielką przestrzeń, z wielką plażą…

To się na szczęście nie zmieniło. To prawda. Plaża wciąż jest piękna i ogromna. Mam też inne wspomnie-

10

MAGAZYN

nia z dzieciństwa. Zawsze wspinałem się na palcach, żeby zobaczyć, co jest „za morzem”, za horyzontem… Koniecznie chciałem dojrzeć Szwecję, o której opowiadał tata.

dy. Miasto, w którym spotykają się żywioły. Obecnie niestety nieco zaburzone, zmierzwione przez człowieka. Zastanawiam się czasami, czy to wciąż jest jeszcze moje miasto.

Udawało się?

W przypadku Warszawy masz podobne wątpliwości?

Oczywiście nie (śmiech). Ale dziś ta linia horyzontu jest dla mnie metaforą tego, co dało mi Świnoujście.

Czyli? Ciekawość. Ciekawość wszystkiego. Morze, ze swoją nieskończonością, pobudza do tego. Do poszukiwań, nieustającej chęci poznawania. Świnoujście to dla mnie od zawsze miasto przestrzeni, wody, przyro-

Nauczyłem się kochać Warszawę dopiero w momencie, gdy zrozumiałem, że to miasto trzeba kochać poprzez jego historię. Poprzez traumę, jakiej doświadczyło podczas drugiej wojny światowej. I jak bohatersko – to właściwe słowo – się z niej podźwignęło. Chodząc po Warszawie, nie patrzę na nią jedynie przez pryzmat barwnej i nasyconej


ARTUR CIEŚLAR

wszystkim teraźniejszości, kawiarnianych ogródków czy odnowionych fasad. Czuję jej przeszłość, jej dawną energię.

Nie jest przytłaczająca? Na pewno jest chaotyczna, a przytłaczająca bywa. Dlatego pewnie uwielbiam to miasto latem. Nie ma korków, nie ma tłumów zmierzających z biura do domu. Warszawa zyskuje wtedy zupełnie inny koloryt.

Jest we mnie ogromna potrzeba tworzenia. Wynika to pewnie z wrażliwości, z jaką patrzę na świat i potrzeby dzielenia się tym Twoja sytuacja jest zresztą o tyle komfortowa, że mieszkasz w Milanówku, czyli daleko od gwarnego centrum. Tak, to odległość dwudziestu kilku kilometrów. Mam tam dom, ogród, psy, papugę… Na co dzień żyję z dala od zgiełku, wśród przyrody, krzewów, drzew. Warszawę dozuję sobie, w zależności od potrzeb czy ochoty. Pisanie czy malowanie potrzebuje ciszy. Znajduję ją w Milanówku.

Ciszy potrzebuje też buddyzm. Praktykujesz go od wielu lat. Mój buddyzm narodził się na plaży w Świnoujściu. Miałem wtedy jakieś 15, 16 lat i był to okres, w którym narastały we mnie pytania, ważne pytania dotyczące życia… Skąd zło i tak dalej. Zamęczałem nimi księdza, który okazywał się wobec nich bezradny. Myślę, że gdyby nie buddyzm, popadłbym w jakąś straszną depresję.

Wróćmy na plażę… Ważną postacią jest w tej historii moja przyjaciółka Aneta Kruk. Któregoś razu byliśmy właśnie na plaży, a ona nieoczekiwanie wykonała pokłon w kierunku morza. Zaskoczony spytałem, komu się kłania, a ona na to – Kłaniam się Buddzie… To był ten moment. Poczułem, że to moja droga i że znajdę w buddyzmie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Tak to się zaczęło i trwa już ponad 30 lat.

Z buddyzmem związana była bardzo istotna dla ciebie postać – aktorka Małgorzata Braunek, bohaterka twoich dwóch książek. To prawda. Z Małgosią zetknąłem się w zasadzie na samym początku mojej buddyjskiej przygody. Namówiłem wówczas księdza – tego, o którym już wspominałem – żeby pojechał ze mną na kurs medytacyjny, na południe Polski, do Przesieki. Jako że był człowiekiem równie poszukującym, zgodził się. Była tam też Małgosia. Oczywiście znałem ją wcześniej, jak wszyscy, z ekranu. Ale nie mieliśmy wtedy ze sobą kontaktu. Nie od razu się zaprzyjaźniliśmy.

Kiedy to nastąpiło? W tamtym czasie współpracowałem z magazynem „Zwierciadło”. Przeprowadzałem dla niego wiele rozmów, więc materia wywiadu nie była mi obca. Małgosia była jedną z moich rozmówczyń. Ona nie przepadała nigdy za mediami. Podczas naszej pierwszej rozmowy była nieco zdystansowana. Jednak szybko zorientowała się, że nie zadaję głupich pytań (śmiech). Później powstał pomysł wywiadu-rzeki. Dla Małgosi oczywiste było, że jeśli przed kimkolwiek ma się otworzyć i opowiedzieć o swoim życiu, będę to ja. Traktowałem to jako wielki zaszczyt, przywilej.

Mówisz o książce Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko... … która ukazała się w 2004 roku. Dziś tego rodzaju rozmowy-rzeki – o sprawach ważnych i poważnych,

nasza okładka

głębokie i wartościowe – nie są niczym wyjątkowym. Wtedy była to zupełnie nowa jakość na rynku wydawniczym. Jacek Santorski stwierdził nawet, że nikt tak nie potrafi rozmawiać z ludźmi. O duchowości, cierpieniu, porażkach, sposobach na podźwignięcie się… Był to dla mnie wielki komplement.

Ze współpracy w przyjaźń… Tak, przy czym rodziła się ona bardzo powoli. Nie było tak, że spojrzeliśmy na siebie i od razu wiedzieliśmy, że chcemy więcej, mocniej, pełniej. Ta przyjaźń budowała się latami. Na pewno bardzo zbliżyliśmy się do siebie podczas pracy przy Jabłoni… To był piękny proces. Założyliśmy na samym początku, że opowiemy sobie o wszystkim, z pełnym zaufaniem, bez żadnej cenzury. A to, co z tego wykorzystamy w publikacji, będzie drugim etapem pracy.

W efekcie powstała wspaniała i ważna książka, ale potem nic nie potoczyło się tak, jak powinno. Małgorzata Braunek zachorowała, odeszła. I zostawiła nas… Żałoba bardzo dużo mnie kosztowała. Tym bardziej że towarzyszyłem Małgosi przez cały czas. W całym tym okrucieństwie choroby. Zdewastowało mnie to psychicznie. To właśnie świadome przyglądanie się procesowi żałoby skłoniło mnie do notowania. Z tego powstała książka Listy do Małgosi. Jabłoń kwitnie zawsze. Rodzaj terapii, pożegnania…

Pożegnałeś w ten piękny sposób jedną ze swoich najważniejszych bohaterek, ale jest ich dużo więcej. Trzon twojej twórczości literackiej stanowią rozmowy z kobietami. Piękne historie i piękne spotkania. Cudowna Julia Hartwig, którą udało mi się poznać i porozmawiać. Obecnie przebywa u córki w USA i byłoby to niemożliwe. Fantastyczna, niezwykle błyskotliwa Jadwiga Staniszkis, wyjątkowo dowcipna Beata Tyszkiewicz… Moje wszystkie

MAGAZYN

11


nasza okładka

ARTUR CIEŚLAR

kobiety „metafizyczne”…

I „metamuzyczne”, w tym nazwiska z mojego prywatnego topu rodzimej wokalistyki. Myślę o Grażynie Auguścik, Katarzynie Groniec i Kasi Nosowskiej. To prawda, są fantastyczne. Ale jest też kobieta-czołg, jak o niej piszę, Krystyna Janda. Jest wspaniała Sława Przybylska, z którą zaprzyjaźniłem się podczas pisania Kobiety metamuzycznej. Ula Dudziak, Ania Dąbrowska, niezwykle ciepła i mądra Magda Umer… Każda z nich zupełnie inna, każda wyjątkowa.

Od niedawna jeśli nie piszesz, malujesz… Jest we mnie ogromna potrzeba tworzenia. Wynika to pewnie z wrażliwości, z jaką patrzę na świat i potrzeby dzielenia się tym. Malarstwo zawsze było mi bliskie, ale wcześniej byłem jedynie jego odbiorcą. Mój pierwszy obraz powstał trochę z przypadku (śmiech). Zajmowałem się wtedy projektowaniem wnętrza pewnej restauracji i poprosiłem znajomego artystę o namalowanie abstrakcji. Problem w tym, że żaden artysta nie lubi, gdy mu się mówi,

co ma namalować. A ja miałem dokładną wizję tego, jak ten obraz ma wyglądać. Wyniknął mały konflikt…

Z marabutami żyłem na co dzień, przebywając parę lat w Afryce. Uwielbiałem je obserwować. Stanowiły dla mnie metaforę człowieka W wyniku którego postanowiłeś sam to zrobić. Tak było (śmiech). Spróbowałem namalować to, co widziałem w swojej głowie. Efekt był niedoskonały. Wizja i poczucie estetyki to jedno, technika to coś zupełnie innego.

I dlatego poszedłeś na studia. Przede wszystkim poszukiwałem mistrza. Jak w buddyzmie. Żeby nie błądzić. Szukałem kogoś, kto będzie dla mnie inspiracją, komu mogę się przyglądać. Gdy zabieram się za coś, chcę to robić możliwie jak najlepiej. Chcę się uczyć, doskonalić. Pomyślałem więc – Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie. Uda się, znakomicie. Nie uda, trudno. Wiedziałem, że jestem już na tyle ukształtowanym człowiekiem, że ewentualna porażka mnie nie powali. Niemniej spróbować musiałem. I tak zostałem przyjęty do pracowni profesora Stanisława Baja, jednego z największych współczesnych malarzy polskich.

Malujesz ptaki. Tak, marabuty i trzewikodzioby, ale portretuję też psy, koty… Z marabutami żyłem na co dzień, przebywając parę lat w Afryce. Uwielbiałem je obserwować. Stanowiły dla mnie metaforę człowieka. Wielkie, z ogromnym, silnym dziobem oraz

12

MAGAZYN

osobliwym sposobem poruszania się. Tajemnicze. Ni brzydkie, ni piękne. Przedziwne istoty… A przez to fascynujące. Pomyślałem – To jest „mój człowiek”, on opowie o moim świecie. Tak się zaczęło i tak zostało. Jestem kojarzony głównie z marabutami (śmiech).

Wspomniałeś przed chwilą o poszukiwaniu mistrza. Znalazłeś go. Profesor Baj to niezwykła osobowość, człowiek-serce, piękny, otwarty umysł. Człowiek wywodzący się z podlaskiej wioski, który całe dnie spędza nad magiczną rzeką Bug i maluję ją… Stworzył też wspaniały, poruszający cykl portretów swojej matki. Baj to niesamowita postać, z ogromną wrażliwością, z nieprawdopodobną umiejętnością patrzenia na człowieka. W jego malarstwie pięknie spotykają się sztuka i duchowość.

Powiedziałeś, że poprzez malarstwo usprawniłeś swój warsztat pisarski. Jak? Brzmi to dość zaskakująco. Sam właściwie nie wiem, jak to się stało… Na pewno dzięki malowaniu mój język stał się bardziej lapidarny, skondensowany. Kiedyś lubiłem dużo, dużo, dużo. Teraz na odwrót – skracam, skracam, skracam (śmiech). Dlatego tak doskonałe jest haiku, nie potrzebuje dziesięciu wersów, tylko w trzech potrafi zawrzeć całą esencję. Podobnie w malarstwie, czasami jedno pociągnięcia pędzla potrafi wszystko zaczarować.

Czy malarstwo ma związek z twoją duchowością? Kiedy kilka lat temu odszedł mój lama, który prowadził mnie na ścieżce przez 30 lat, poczułem, że nastąpiła we mnie jakaś znacząca zmiana, wręcz kryzys. Wtedy, jakby na ratunek pojawiło się malarstwo. Niczym błogosławieństwo. Zauważyłem, że aktywność w sztuce – czyli tam, gdzie konieczne jest skupienie, wrażliwość, osadzenie w sobie i w „tu i teraz” – łączy mi się z koncentracją niezbędną w medyta-


cji, w absolutnie świadomym byciu w tym, co jest. Kiedy maluję, czas nie istnieje.

Obok literatury, malarstwa i buddyzmu ważnym elementem twojego życia są podróże. Po raz pierwszy w dłuższą i daleką podróż wyjechałem w wieku 20 lat. Mama spieniężyła moją książeczkę mieszkaniową – za co jestem jej ogromnie wdzięczny – dzięki czemu wyruszyłem z koleżanką do Indii. Było to wyzwanie, w końcu byliśmy bardzo młodzi i doświadczenia wielkiego nie mieliśmy, ale i fantastyczna przygoda. Mieszkaliśmy w klasztorach tybetańskich, co było naprawdę ekscytujące. To była moja pierwsza ważna wyprawa, która pociągnęła za sobą kolejne. Nosiło mnie. Taki imperatyw podróżowania. Naturalnym wyborem, jako że jestem romanistą, była Francja. To piękny kraj, na którego dobre poznanie trzeba lat. Wiele czasu spędziłem w Nepalu, w klasztorze mojego lamy. Ważna jest dla mnie Afryka, z której „przywiozłem” swoje marabuty, ale niemniej ważna jest Wyspa Wielkanocna, o której napisałem książkę. Troszkę świata zobaczyłem. Choć nie wszędzie dotarłem. Wychodzę z założenia, że nie da się pojechać wszędzie. Trzeba udawać się tam, gdzie intuicyjnie wiemy, że coś, ktoś na nas czeka…

Malujący pisarz? Piszący malarz? Jak określisz siebie na tym etapie życia? W tym momencie kończę powieść, więc chwilowo bliżej mi do pisarza (śmiech). Choć wolę określenie autor książek. Z malarzem też bym uważał. Zbyt krótko maluję, by zasłużyć na to miano. Co do samej powieści, mam pewne obawy. Dotąd wydawałem przede wszystkim rozmowy, a powieścią wkraczam na troche obcy mi teren. Zawsze jest lęk, czy to zostanie dobrze odebrane.

Kiedy możemy się spodziewać powieści Artura Cieślara? Mam nadzieję, że jeszcze w tym

roku. Piszę ją już trzy lata, więc pora wreszcie ją wydać (śmiech).

buddyzm. Kolejna niezwykle silna kobieta o pięknym sercu.

Od wywiadów nie uciekasz?

Wiem, że twoje marzenia się spełniają. Zawsze fascynowała cię Catherine Deneuve…

Nie, naturalnie. Właśnie powstaje kolejny zbiór kobiecych wywiadów. Rozmawiam w niej z wybitnymi kobietami, uczonymi ze świata medycyny.

Niech zgadnę, będzie to Kobieta metamedyczna. Brawo! (śmiech) Ta książka ma dla mnie szczególne znaczenie. Koncepcja pojawiła się po śmierci Małgosi. Był to czas, kiedy sporo dowiedziałem się o polskiej medycynie. I o tym, jak wiele jest do zrobienia w relacjach pacjent-lekarz.

Na koniec spytam o marzenia. Z kim chciałbyś porozmawiać? Nie muszą to być polskie nazwiska. Bardzo chętnie spędziłbym trochę czasu z Jane Goodall, która zasłynęła swoimi badaniami nad szympansami. Chciałbym dowiedzieć się, jak godzi w sobie kobiecą delikatność z tak ogromną siłą. Od zawsze fascynuje mnie Tina Turner. Łączy nas

Tak. I byłem jej osobistym tłumaczem. Co więcej, zaprosiła mnie do siebie do domu. Jestem z tych, który bardzo uważnie musi marzyć, bo zazwyczaj to się spełnia...

Zatem pisz, maluj, rozmawiaj i nadal spełniaj marzenia.

Artur Cieślar Pisarz, malarz, fotografik, projektant wnętrz. Filolog romanista. Jego dewiza: świat zapisany i sfotografowany umiera wolniej. Autor książek: Kobieta metafizyczna, Czarny kot nocą, Tajemnicza Wyspa Wielkanocna, Wschód i Zachód. Spotkania, Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko (rozmowa z M. Braunek), Kobieta metamuzyczna, Życie to podróż, to ocean (rozmowa z J. Hartwig), Listy do Małgosi.

www.artcieslar.com

MAGAZYN

13


Chcieć umiejętnie Sylwester jest od zabawy, a Nowy Rok – od postanowień. Kto z nas ich nie robi? A kto z nas je realizuje? O tym, że to nie jest prosta sprawa, mówi psycholog Janina Zborowska.

Albo bywa źródłem przyjemności. Mówię jako palacz. Jasne. Też tak może być. W tym przypadku musimy też wziąć pod uwagę jeszcze jedną, niezwykle istotną rzecz. Mówimy o nałogu. A rozstawanie się z nałogiem rządzi się własnymi psychologicznymi prawami. Nałogi mają swoje nawroty, mechanizmy obronne. Bez pomocy specjalisty, terapeuty, który ma doświadczenie w pracy z nałogami, naprawdę trudno sobie poradzić. Ten brak wiedzy często jest przyczyną porażek…

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK

Nieszczęsne postanowienia noworoczne… Satysfakcja czy frustracja? I dlaczego zazwyczaj to drugie? Frustracja bierze się stąd, że często trudno w tych postanowieniach wytrwać. Coś sobie postanawiamy, a tu – po raz kolejny – porażka. Wychodzę jednak z założenia, że te porażki ostatecznie możemy przekuć w sukces. Ale nie taki natychmiastowy, namacalny…

W końcu na sukces trzeba sobie zapracować. Tak. To nie dzieje się szybko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – dzisiaj postanawiam, a najpóźniej jutro to się spełnia. Potrzebujemy dobrego planu, wiedzy, umiejętności. Często kompetentnych i pomocnych ludzi. A przede wszystkim czasu. Gdy o to zadbamy, to naprawdę śmiało możemy realizować swoje najbardziej ambitne plany.

14

MAGAZYN

Czyli postanowienia powinny iść w parze z cierpliwością. Między innymi. Ludzie powinni brać pod uwagę wiele czynników. Na przykład – własne predyspozycje, możliwości, ograniczenia, kontekst, sytuację życiową. Myślę jednak, że najważniejsze jest przyjrzeć się swoim celom. I odpowiedzieć sobie na pytanie, czy one – na ten moment – są na pewno właściwe, zdrowe. Co ich realizacja ma wnieść do naszego życia. Jaką jakość, jakie samopoczucie i czy na pewno oczekiwany efekt jest zbieżny z celem początkowym.

Czy są potrzebne? Ktoś na przykład postanawia, że od Nowego Roku przestaje palić. Postanowienie z gruntu słuszne, ale trzeba spojrzeć na motywacje temu towarzyszące. Oszczędność pieniędzy, lepsza kondycja, zdrowie, poczucie swobody. Powodów może być wiele. Ale jest też inna strona. Być może człowiek ten żyje w ciągłym stresie, napięciu, a papieros w jakiś sposób mu pomaga.

A i same nałogi łatwo nie „odpuszczają”. Wyjście z nałogu nigdy nie jest kwestią tego, że „ja chcę”. Ja muszę jeszcze wiedzieć, „jak to zrobić”. My wszyscy jesteśmy generalnie uzależnieni od bardzo, bardzo wielu rzeczy. Nie tylko od używek. Taką mamy naturę, że potrafimy uzależnić się od wszystkiego. Seks, internet, pojęcia, ideologie… Wachlarz jest absolutnie nieograniczony. A uzależnienia zawsze odgrywają jakąś rolę. Zazwyczaj negatywną. Ale skądś one się wzięły. Coś o nas mówią. Są częścią nas. Nie można amputować, tak po prostu, części siebie, bez przyjrzenia się temu, czemu to właściwie służyło, co nam dawało, co zastępowało…

To temat złożony, na osobną, może nawet niejedną rozmowę. Porozmawiajmy o postanowieniach „przyjemniejszych”. Na przykład – nauczę się czegoś nowego. One też bywają problematyczne. Pierwsza, druga, trzecia lekcja i co… No właśnie. I co? (śmiech) Znowu wracamy do pytania o to, dlaczego


O NOWOROCZNYCH POSTANOWIENIACH

tego chcemy. Jaką mamy motywację. Z czego ona wypływa. Czy jest to nam potrzebne, czy jedynie modne. A może potrzebuję tej umiejętności do pracy.

„Muszę”. Najgorsza z możliwych motywacji. Tak. Wtedy już samo zabranie się za to przysparza problemu. Właściwa motywacja to połowa sukcesu. Najlepiej, gdy nasze postanowienia i plany wypływają z naszego wnętrza, są wyrazem naszych uświadomionych potrzeb.

Żeby osiągać założone cele w przyszłości, musimy umieć spojrzeć na siebie z przeszłości Wtedy też najłatwiej takie postanowienie wcielić w życie. Jest taka metoda terapeutyczna „Dotyk dla zdrowia”. Określa ona trzy poziomy motywacji podczas ustanawiania celów terapii. Czy dany cel jest motywujący, osobisty i energetyzujący? Podobnie sprawa się ma z naszymi noworocznymi postanowieniami. Czy chcę tego ja? I dla siebie? Czy sprawia mi to przyjemność, dodaje energii?

Takie postanowienie samo się spełnia. Dokładnie. Mogę podać swój przykład. Kocham Francję i wszystko, co z nią związane. Muzykę, filmy, architekturę. Uwielbiam tam jeździć. Sprawia mi to przyjemność. Stąd nauka języka francuskiego nie była dla mnie żadnym problemem czy ciężarem. Robiłam to z ochotą, bo tego właśnie pragnęłam. Władać ukochanym językiem. Motywacja była wielka i nie mijała. Ważne jest, by chcąc coś osiągnąć, wcześniej zadbać o zbudowanie odpowiedniej motywacji, która będzie taką siłą napędową i energią do działania.

psychologia

Z tego, co mówisz, samo chcieć to za mało. Trzeba chcieć umiejętnie.

że może się nie udać?! To na pewno dobry patent?

Czasami dzieje się tak, że czegoś chcemy tak bardzo – już, zaraz, natychmiast – że to chcenie zaczyna nas paraliżować, nie pozwala ruszyć. Brzmi to dziwnie, ale tak właśnie bywa.

Bardziej chodzi mi o to, żebyśmy nie byli dla siebie zbyt surowi. Żebyśmy nie biczowali się za to, że nam po raz kolejny nie wyszło, tylko przyjrzeli się temu, dlaczego. Z tą wiedzą łatwiej nam będzie…

Chcenie jako ciężar? Uważajmy na to, czego chcemy? Czy raczej na to, jak bardzo chcemy?

Snuć plany za 365 dni?

Jak bardzo… Nadmierne „chciejstwo” potrafi popsuć nam plany. Z jednej strony czegoś pragniemy, a z drugiej włącza się taki dziwny mechanizm, który torpeduje, niszczy obiekt naszego pragnienia.

Czyli kluczem będzie tu niezawodny w każdych okolicznościach rozsądek? To prawda. Przystępując do noworocznych postanowień, mądrze przyjrzyjmy się sobie, uczciwie siebie podsumujmy, zróbmy bilans sukcesów i niepowodzeń. Określmy stopień swojego przygotowania w tym momencie – czy jesteśmy gotowi teraz podejść do tej czy innej zmiany? Czy nie wymagamy od siebie zbyt wiele? Czy to cele „uszyte” na miarę naszych możliwości?

A co w sytuacji, gdy lista niepowodzeń jest dłuższa niż ta z sukcesami? Nie działa to demotywująco? Czasem tak się dzieje. Warto jednak uświadomić sobie, że każda próba – nawet zwieńczona niepowodzeniem – uczy nas czegoś istotnego o sobie, każda porażka stanowi jakąś lekcję. Możemy więc podejść do sprawy taktycznie – OK, ostatnio mi nie wyszło. Z takiego czy innego powodu. Teraz spróbuję dojść do tego inaczej. Oczywiście może nam się znów nie udać, musimy mieć tego świadomość, ale ważne jest, żebyśmy przeanalizowali mechanizmy, które wcześniej nas rozbrajały, przeszkadzały nam.

Sugerujesz więc, żebyśmy – przystępując do noworocznych postanowień – już na wstępie zakładali,

Również. Ale tak naprawdę nie ma złej daty na postanowienia, na zmiany, na rozwój. Możemy to zrobić każdego dnia. Sam Nowy Rok stanowi pewną presję. A presja, jak wiadomo, nie jest dobrym kompanem.

Zły Nowy Rok? Nie, to nie tak. Dobrze jest odznaczać czas, który upływa. Wręcz tego potrzebujemy. Ale ważne jest to, żebyśmy potrafili też ten upływający czas podsumowywać. Żeby osiągać założone cele w przyszłości, musimy umieć spojrzeć na siebie z przeszłości. Tej bliskiej i dalszej. Co nam się udało? Nad czym musimy jeszcze popracować? To konieczna baza.

Czyli dla porządku – najpierw autodiagnoza, skrupulatna i uczciwa analiza siebie i swojej sytuacji, a dopiero potem plany. Dokładnie tak. Nigdy na odwrót. Problem w tym, że my niespecjalnie potrafimy siebie samych analizować…

Za to analizowanie innych wychodzi nam po mistrzowsku. Tak. Chętniej kierujemy się na zewnątrz. Nie mamy nawyku wnikania w siebie, niestety.

Od postanowień noworocznych do autoanalizy. Temat nam pęcznieje. Rozrasta się na rozmaite strony, na wątki poboczne. Bo to nie jest proste zagadnienie… Jak sam człowiek, zresztą. Akademia Zdrowia Malczewskiego 17/1, Świnoujście Telefon +48 502 155 554

www.akwamaryn.wixsite.com/janina-zborowska

MAGAZYN

15


moda

VISTULA NA KARNAWAŁ

Smoking ZNACZY szyk Karnawał to doskonały okres na zabawę modą. Pozwala puścić wodze naszej wyobraźni w tworzeniu odważnych i wytwornych stylizacji.

Idealnym pomysłem na karnawałową stylizację jest smoking. Wytworny, elegancko podkreślający sylwetkę, wysmuklający ją i optycznie wyszczuplający, najlepiej zaakcentuje wyjątkowość okazji.

Wełna czy aksamit W kolekcji Vistuli wyróżnia się jednorzędowy, czarny smoking z ozdobnym stębnowaniem na klapach. Dopasowany do sylwetki, zapinany na dwa guziki, wykonany jest ze

16

MAGAZYN

sprężystej wełny wysokiej jakości, która nawet mocno zagnieciona wraca do swojego pierwotnego stanu. Alternatywą dla tego modelu mogą być lekko połyskujące smokingowe marynarki z aksamitu. Smokingi Vistuli, gładkie bądź w dyskretny, tłoczony, geometryczny wzór, zwracają uwagę kolorystyką utrzymaną w głębokim granacie lub ciemnym niebieskim oraz kontrastowymi czarnymi klapami z atłasu. Uszyte zgodnie z najwyższym kunsztem krawieckim, są gwarancją znakomitego, nieskazitelnego wyglądu. Zaś o ich klasie świadczą takie detale, jak żakardowa podszewka, guziki obleczone atłasem czy ozdobne przeszycie AMF.

Klasycznie i awangardowo Idealnym uzupełnieniem smokingu są koszule Vistuli z kołnierzem smokingowym i guzikami krytymi plisą, w kolorze bieli bądź ecru. Wykonane z najwyższej jakości bawełny, są przewiewne, mniej się mną i zapewniają perfekcyjny wygląd. Zapinane na spinki mankiety dają nieograniczoną możliwość dobrania spinek według własnego gustu

i osobowości. W kolekcji Vistuli w tym sezonie zachowują one swój klasyczny charakter, jak i przyjmują awangardową bądź dowcipną formę, na przykład w kształcie muszek. Ot, niemal niewidoczny dla postronnych osób detal, podkreślający indywidualność.

Od święta – mucha Same muchy, wykonane ze stuprocentowego jedwabiu, mają w propozycji Vistuli różne wielkości i dostępne są w kolorach czerni, granatu lub bordo. Wśród szerokiej oferty właśnie one najlepiej sprawdzą się w karnawałowej, odświętnej stylizacji. Wybór butów do tak eleganckiego stroju nie przysporzy kłopotu. Klasyczne derby Vistuli, wykonane z naturalnej skóry w kolorze czarnym, mają idealny na karnawałowe wyjścia wiązany fason. Ich podeszwa utrzymana w głębokim odcieniu turkusu dodaje im oryginalnego, niepowtarzalnego wyrazu. Salon Vistula

Galeria CORSO Dąbrowskiego 5, Świnoujście


MAGAZYN

17


18

MAGAZYN


IDEALNIE DOBRANA BIELIZNA

moda

Druga skóra Czy wiesz, że biust większości kobiet zmienia rozmiar średnio co trzy lata? Proces ten znacząco przyspieszają nawet niewielkie wahania wagi. Niestety nie wszystkie panie mają tego świadomość i często sięgają po ten sam rozmiar biustonosza, który kupiły ostatnio i przedostatnio… W spirali błędu kobiety zapominają o tym, jak świetnie można się czuć, mając na sobie idealnie dobrany biustonosz. Wybierając bieliznę w odpowiednim rozmiarze, zadbasz o zdrowie piersi, poprawisz swoją sylwetkę, nabierzesz pewności siebie, a także poczujesz pełen komfort użytkowania.

Braffiterka doradzi – Kupując bieliznę, nie warto odruchowo sięgać po ten sam rozmiar „co zawsze”, bo lista negatywnych skutków źle dobranej bielizny jest długa. Najlepiej skorzystać z porad profesjonalnych brafitterek, które we wszystkich salonach CHANGE wykonywane są bezpłatnie i nie wymagają wcześniejszych zapisów – przekonuje Marcelina Zięciak, PR Manager marki Change Lingerie. Nieprawidłowo dobrany biustonosz powoduje wady postawy, sprzyja deformacjom i utracie jędrności biustu, wywołuje odczucie dyskomfortu i po prostu źle wygląda. Wśród najczęściej popełnianych przy doborze biustonosza błędów można wyróżnić: ZBYT LUŹNY OBWÓD Obwód biustonosza jest jedną z kluczowych kwestii, gdyż to właśnie na nim opiera się ciężar piersi. Powinien ściśle i równolegle przylegać do ciała. Zbyt luźny obwód powoduje, że przesuwa się on ku górze na plecach, a biust z przodu opada lub

wysuwa się z miseczek, powodując dyskomfort. Również ramiączka wrzynające się w ramiona są efektem zbyt luźnego obwodu – jeśli obwód nie trzyma ciężaru piersi, wtedy muszą podtrzymywać go ramiączka.

Już 3 lutego zapraszamy na otwarcie salonu CHANGE Lingerie w Galerii Corso. Z tej okazji dla klientek przygotowano specjalną ofertę – rabat 40% na WSZYSTKO* *Oferta przeznaczona dla nowych i obecnych członków Club CHANGE. Nie łączy się z innymi ofertami i promocjami.

ZBYT MAŁE I PŁYTKIE MISECZKI Ciasne miseczki spłaszczają biust i powodują powstawanie nieestetycznych fałdek. Dodatkowo fiszbiny od strony pachy wbijają się w tkankę piersiową i deformują ją. Wieloletnie noszenie zbyt małych miseczek może skutkować przemieszczeniem się części piersi w stronę pachy – to, co wiele pań uznaje za zbędny tłuszczyk. ZBYT DUŻE MISECZKI Wybór zbyt dużej miseczki sprawia, że biustonosz marszczy się i od-

staje od piersi, odznaczając się na ubraniach. Najczęściej dzieje się tak wtedy, gdy kobieta chudnie, a nadal nosi tę samą bieliznę. ZŁY FASON Czasami nawet najpiękniejsza sukienka nie prezentuje się na nas dobrze, podobnie jest z bielizną. Nie każdy fason biustonosza jest odpowiedni do każdego biustu. Warto szukać swojego idealnego kroju. Gdy już go odnajdziemy, stanie się on naszą drugą skórą i nada piersiom piękny kształt.

Szeroka paleta rozmiarów – Wbrew krążącej opinii wcale nie rozmiar 75C jest najpopularniejszym wśród pań. Z wieloletniej praktyki brafitterskiej mogę stwierdzić, że po profesjonalnym wymierzeniu to rozmiar 70F jest jednym z częściej występujących. Biustonosze CHANGE Lingerie dostępne są w szerokiej palecie rozmiarów, w obwodach od 60 do 100 i miseczkach A-M, która umożliwia perfekcyjne dopasowanie bielizny – mówi Agata Budniak, brafitterka marki CHANGE Lingerie.

CHANGE Lingerie to skandynaw-

ska marka bieliźniarska dostępna w ponad 200 salonach w Europie, Azji i Ameryce Północnej, w tym w 21 salonach w Polsce. Bielizna CHANGE Lingerie jest różnorodna i kobieca. Urzeka kolorami, dopracowanymi detalami i subtelnymi koronkami.

MAGAZYN

19


moda

20

IDEALNIE DOBRANA BIELIZNA

MAGAZYN


MAGAZYN

21


22

MAGAZYN


IDEALNIE DOBRANA BIELIZNA

MAGAZYN

moda

23


Zadatek a zaliczka

Kupno mieszkania czy domu często wiąże się z koniecznością podpisania umowy przedwstępnej. Elementem tego zobowiązania prawnego jest uiszczenie stosownej kwoty pieniężnej na rzecz sprzedającego. Owe świadczenie pieniężne może posiadać status zadatku bądź zaliczki. - Umowa nie doszła do skutku, jednak żadna ze stron nie ponosi za to odpowiedzialności. - Umowa nie doszła do skutku, jednak odpowiedzialne są za to obie strony. - Umowa została rozwiązana przez obie strony, na mocy postanowienia sądowego.

Teoretycznie oba te rozwiązania są bardzo podobne. Jednak prawdziwe różnice pojawiają się w przypadku, gdy jedna ze stron zerwie umowę przedwstępną. Poniżej wskażemy, które rozwiązanie będzie wiązać się z wyższym bezpieczeństwem interesów strony kupującej i sprzedającej.

Zaliczka To umówiona kwota pieniędzy, którą wpłaca się na poczet przyszłych należności wynikających z zawarcia umowy kupna sprzedaży. Warto zaznaczyć, że pojęcie zaliczki nie znajduje się w zapisach Kodeksu Cywilnego. A co za tym idzie, kwestie ewentualnego zwrotu zaliczki podlegają ogólnym przepisom o wykonywaniu umów wzajemnych. Z tego względu uiszczenie zaliczki podczas podpisywania umowy przedwstępnej na zakup nieruchomości nie stanowi zbyt dobrego zabezpieczenia dla strony kupującej. Sprzedający może w każdej chwili znaleźć bardziej opłacalnego kontrahenta i odstąpić od umowy. Nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji.

24

MAGAZYN

Zadatek W odróżnieniu od zaliczki, zadatek podlega zapisom Kodeksu Cywilnego. Kwestie zwrotu zadatku przy odstąpieniu od umowy ściśle reguluje art. 394. Zgodnie z jego zapisami, jeśli jedna ze stron nie zachowa warunków umowy, druga może odstąpić od umowy i zachować zadatek. Nie obowiązuje jej żaden termin dodatkowy odstąpienia od umowy. Jeśli druga strona sama uiszczała zadatek (na przykład była stroną kupującą mieszkanie), może domagać się zwrotu zadatku w podwójnej wysokości. Widzimy zatem, że jest to forma, która mobilizuje obie strony umowy. Sprzedającemu nie będzie opłacało się zrywać umowy przedwstępnej. Z kolei strona kupująca nie odstąpi od umowy, gdyż będzie się to wiązało z utratą wpłaconego zadatku. Istnieją również sytuacje, w których sprzedający oddaje kupującemu zadatek w niezwiększonej kwocie. Następuje to wtedy, gdy:

W powyższych przypadkach podczas rozwiązania umowy przedwstępnej zwraca się wskazaną w umowie kwotę zadatku, bez jej podwojenia. Za termin wymagalności zwrotu zadatku przyjmuje się datę odstąpienia od umowy przedwstępnej. Warto podkreślić, że podstawą do ubiegania się o zwrot zadatku powinny być zapisy umowy przedwstępnej. W dokumencie obie strony mogą wskazać własne warunki dotyczące konsekwencji związanych z odstąpieniem od umowy. Zapisy Kodeksu Cywilnego znajdują zastosowanie dopiero wtedy, gdy umowa przedwstępna nie zawierała jasnych regulacji dotyczących zasad i wysokości zwrotu zadatku.

Termin zwrotu zadatku Ubieganie się o zwrot zadatku w podwojonej kwocie ma charakter terminowy. Oznacza to, że strona postępowania ma ograniczony czas do dochodzenia przed sądem o zwrot zadatku w podwojonej wartości. Dotyczy to przypadków, gdy strona zrywająca umowę odmówi przekazania roszczenia w podwojonej kwocie. W tej sytuacji stosuje się zapisy Kodeksu Cywilnego dotyczące przedawnienia. Według art. 118 termin przedawnienia wynosi dziesięć lat. Wyjątkiem są roszczenia


BEZPIECZNY ZAKUP

o świadczenia okresowe oraz roszczenia związane z prowadzeniem działalności gospodarczej. Tu termin przedawnienia wynosi trzy lata. Jeśli przez ten czas nie będziemy ubiegać się o zwrot zadatku, nasze prawo do otrzymania zwrotu ulegnie przedawnieniu.

Zadatek czy zaliczka? Możemy przyjąć, że zadatek jest skuteczniejszą formą zabezpieczenia interesów kupującego oraz sprzedającego. Kupujący zyskuje pewność, że sprzedający nie znajdzie atrakcyjniejszego kontrahenta i nie rozwiąże umowy przedwstępnej. Z kolei strona sprzedająca upewnia się, że kupujący jest realnie zainteresowany zakupem i nie będzie opłacało mu się odstąpienie od umowy przedwstępnej. W większości wypadków zadatek będzie lepszym zabezpieczeniem dla

obu stron. Jednak warto pamiętać, że zerwanie umowy pociągnie za sobą większą odpowiedzialność niż w przypadku zaliczki (tu rozwiązanie wiąże się jedynie ze zwrotem wpłaconych wcześniej środków). W przypadku zadatku sprawa staje się bardziej kłopotliwa dla strony zrywającej umowę lub niedotrzymującej jej zapisów. Strona kupująca musi liczyć się z tym, że niedotrzymanie zapisów umowy przedwstępnej lub jej zerwanie będzie się wiązało z utratą prawa do zwrotu zadatku. Z kolei strona sprzedająca powinna wziąć pod uwagę, że niedotrzymanie postanowień lub zerwanie umowy będzie się wiązało z koniecznością zwrotu podwójnej kwoty zadatku. Dlatego warto dokładnie przeanalizować zapisy dokumentacji przedwstępnej i upewnić się, że będziemy w stanie wypełnić wszystkie wynikające z niej obowiązki.

nieruchomości

Ważne jest też to, aby w zapisach umowy wyszczególnić, którą formę świadczenia pieniężnego wpłaca strona kupująca (zaliczkę czy zadatek). Niejasne sprecyzowanie statusu świadczenia może być problemem w przypadku, gdy dojdzie do zerwania umowy. Wtedy rozstrzygnięcie sporu następuje na drodze sądowej. Strony postępowania powinny zgromadzić dowody (na przykład świadków obecnych podczas negocjacji umowy). Dochodzenie swoich racji może być dość czasochłonne, a wynik postępowania sądowego niepewny. Dlatego warto zabezpieczyć się przed tego typu sytuacjami i dokładnie określić status świadczenia w umowie przedwstępnej.

Joanna Nowaczyk

Dyrektor oddziału Świnoujście

Telefon +48 690 520 688 jn@mikulski-nieruchomosci.pl

REKLAMA


Sztuka biznesu

Kancelaria Art of Business powstała w 2010 roku. Jej właściciel postanowił rozpocząć działalność 1 kwietnia. W dniu, w którym lubimy żartować, zaczął poważny biznes – do dziś współpracujący z nami klienci zrealizowali projekty o łącznej wartości 859 mln złotych.

Nazwa firmy to w dużej mierze zasługa żony właściciela – Katarzyny. Z wykształcenia jest artystą grafikiem, w wolnym czasie maluje obrazy. Postanowili więc, że nazwa firmy ma wskazywać na sztukę prowadzenia biznesu, który dziś nie może być tylko rzemiosłem, ale musi też zawierać w sobie otwartość umysłu i szukanie niestandardowych rozwiązań.

Na każdym etapie Działalność Art of Business to przede wszystkim doradztwo gospodarcze, jednak polegające nie tylko na samym zebraniu informacji od klienta i przedstawieniu ich do banku lub złożeniu wniosku o dotację. To podpowiadanie na każdym etapie najlepszych rozwiązań, od wyboru

26

MAGAZYN

produktów finansowych, poprzez optymalizację kosztów przyszłej inwestycji. To załatwianie spraw formalnych, czyli wszelkich pozwoleń i koncesji, które są wymagane do rozpoczęcia działalności. Dla kancelarii najważniejsze jest rzetelne poinformowanie klienta o ryzykach związanych z jego planami oraz poGALERIA CORSO

kazanie, jak je zminimalizować. Inwestycje, które do tej pory zrealizowali nasi klienci w Świnoujściu, to między innymi Galeria CORSO, Hotel Trzy Wyspy czy nowoczesny budynek firmy LOGO przy ul. Armii Krajowej (obok PEPCO). Kredyty na budowę dwóch kolejnych hoteli po-


ART OF BUSINESS I DOTACJE

finanse

zyskali również inwestujący w Dzielnicy Nadmorskiej, gdzie prace już się rozpoczęły.

Unijny strumień W 2017 roku zaczynają szerszym strumieniem płynąć środki z Unii Europejskiej. Do tej pory pozyskaliśmy dla naszych klientów ponad 26 mln zł w postaci dotacji. Dzięki temu między innymi powstała wysokospecjalistyczna klinika, zakupiony został autokar, otwarto pralnię, a kilka lokali gastronomicznych doczekało się remontu i zakupu nowoczesnego wyposażenia. Projekty miały nie tylko biznesowy charakter. Dofinansowanie pozyskano dla działkowców na meliorację (był to pierwszy ogród działkowy, który dostał na to środki) i na budowę kładki na plaży w Międzyzdrojach. Najważniejsze dla każdego, kto ubiega się o dotację lub kredyt, jest racjonalne określenie celu, na który chce otrzymać środki. Wydaje się to oczywiste, ale zdarzają się osoby, które przychodzą do Art of Business i na pytanie, co chcą realizować, odpowiadają: A na co dają pieniądze? Możemy takim osobom podpowiedzieć jedynie, z jakich programów mogą skorzystać, ale nie wymyślimy za nich, jak mają poprowadzić swój biznes. Z doświadczenia wiemy też, że firmy z takim podejściem nie przetrwają długo na rynku, gdyż nastawiają się jedynie na pozyskanie dodatkowych środków, a nie na trwały rozwój.

HOTEL TRZY WYSPY

zasada jest jednak taka, aby planować długoterminowo, a nie zamykać działalności krótko po otrzymaniu dotacji. Obecnie środki z dotacji w dużej mierze przeznaczone będą właśnie na prace badawczo-rozwojowe. Jest jednak również możliwość ubiegania się o wdrożenie wyników takich prac. Można więc zakupić od jednostki naukowej wyniki jej prac i na tej podstawie stworzyć urządzenie, które będzie innowacyjne. Pracujemy obecnie nad takim właśnie projektem dla jednego z klientów, który opracował nowoczesne spalarnie odpadów niezatruwających środowiska.

Dotacja a kredyt

Innowacje i ekologia

Po analizie projektu klientom przedstawiamy wizję ich biznesu w przypadku, jeśli nie otrzymają dotacji. Można wtedy zastąpić ją na przykład kredytem – wtedy mają lepszy obraz, czy pomysł rokuje. Dotację staramy się więc traktować jako „bonus”. Oczywiście są projekty, których nie można sfinansować kredytem i bez dotacji nie zostaną zrealizowane. Często tak jest w przypadku prac badawczo-rozwojowych. Generalna

W naszym województwie można również otrzymać środki na wprowadzenie innowacyjnego produktu lub usługi. Konkursy zaczynają się już od stycznia, a największe szanse na pozyskanie środków na ten cel mają firmy z branż tzw. inteligentnych specjalizacji: biogospodarka, działalność morska i logistyka, przemysł metalowo-maszynowy, usługi przyszłości (IT, przemysły kreatywne) oraz turystyka i zdrowie.

Duża część środków przeznaczona będzie na działania proekologiczne. Ubiegać można się o termomodernizację budynków, zastępowanie ogrzewania lub prądu energią z odnawialnych źródeł, takich jak słońce, wiatr czy pompy ciepła. O te środki występować mogą zarówno firmy, jak i osoby fizyczne. Zmieniają się zasady ubiegania się o środki na szkolenia i podnoszenia kwalifikacji pracowników. Do tej pory była to chyba najmniej efektywna forma wsparcia dla przedsiębiorstw i obecnie to oni mają określać swoje potrzeby i występować o dotacje. Powstała baza usług szkoleniowych, z której przedsiębiorcy mogą skorzystać lub sami składać wnioski i organizować szkolenia, bez pośrednictwa firm zewnętrznych. Skontaktuj się z Art of Business Chętnie odpowiemy na wszelkie pytania. Można nas znaleźć w biurze przy Wybrzeżu Władysława IV, w budynku przeprawy promowej na I piętrze. Telefon do biura: +48 91 888 88 44 lub +48 669 921 145. Warto również zajrzeć na stronę

www.artofbusiness.com.pl

MAGAZYN

27


Zawsze

z klasą KOLEKCJA Kati Studio

GALERIA CORSO

POZIOM -1

Dąbrowskiego 5

Świnoujście

28

MAGAZYN


DLA NIEJ

MAGAZYN

moda

29


moda

30

DLA NIEJ

MAGAZYN


MAGAZYN

31


32

MAGAZYN


DLA NIEJ

MAGAZYN

moda

33


moda

34

DLA NIEJ

MAGAZYN


MAGAZYN

35


Duża radość dużych dzieci

Umawiamy się w kawiarni. Przy stoliku zastaję sześć fantastycznych, roześmianych osób. Są morsami, co wiele tłumaczy. Bo morsowanie oznacza szczęśliwość. Przed spotkaniem nie bardzo wiedziałem, co o nich myśleć – troszkę szaleńcy, choć z pewnością niezwykle odważni. Podziw mieszał się z niedowierzaniem. Kąpię się we wrzątku, a wejście do morza latem zajmuje mi kwadrans. Oni kąpią się w lodowatej wodzie. Im zimniej, tym lepiej.

Dla odporności Morsami stali się z rozmaitych powodów. Kasię zmobilizowali znajomi. – Już wcześniej miałam do czynienia z morsami i niejednokrot-

36

MAGAZYN

nie słyszałam, że to coś niezwykłego. Kiedyś na plaży spotkałam koleżankę i jej męża, wybiegających z wody. Byli przeszczęśliwi. Pozazdrościłam im – wspomina. Tamara z zamiarem morsowania nosiła się od dawna. – Zawsze byłam zmarzluchem, szybko się przeziębiałam. Wiecznie jakieś antybiotyki, tabletki, przychodnie. Pomyślałam, że morsowanie może być świetną, a przede wszystkim pomocną sprawą – opowiada. Również Łukasz w morsowaniu upatrywał sposobu na poprawę odporności. – Zacząłem szukać jakiegoś klubu

morsów i ze zdziwieniem odkryłem, że w takim mieście jak Świnoujście, nadmorskim, go nie ma. Ale okazja nadarzyła się szybko. Była to kąpiel z okazji finału WOŚP. Bez żadnych wielkich przygotowań wskoczyłem do morza – wspomina. Warunki były nie najlepsze – wiatr, sztorm. Ale satysfakcja tym większa.

Z przypływu gorąca Ciekawa jest historia Mariana, morsa z dwudziestoletnim stażem. – Któregoś lutowego przedpołudnia poczułem nagły przypływ gorąca.


MORSEM BYĆ

TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Powiedziałem wtedy do mojej żony Basi: „Muszę się ochłodzić. Chodźmy nad morze. Wykąpię się” – opowiada. Naturalnie, Basia zachwycona tym szalonym pomysłem nie była. Ale wsiedli w auto i pojechali na plażę. W ustronne miejsce, żeby nikt nie widział. Marian rozebrał się i ruszył do wody. Basia służyła wówczas za „wieszak”. To funkcja, którą pełniła dość długo. Do momentu, gdy… sama nie została morsem. – Bardzo długo uczestniczyłam w tym biernie. Towarzyszyłam mężowi i innym. Pilnowałam ubrań – opowiada z uśmiechem

styl życia

Basia. – Cały ten czas twierdziłam, że nigdy w życiu nie wejdę do wody. Wolałam ich podziwiać – dodaje. Zdanie zmieniła kilka lat temu. Marian stracił swój „wieszak”, a ona zyskała pasję.

Organizm, spodziewający się tego, co go za chwilę czeka, sam się tego rozgrzania domaga. A rozgrzewka w wykonaniu naszych morsów to czysta zabawa. – Jak radosne, duże dzieci – śmieją się.

Ekwipunek morsa

Nie są sami

Ewa i Tamara wspominają swoją pierwszą zimną kąpiel. Przyznają, że były trochę nieprzygotowane. Było jakieś 18 stopni mrozu. Współtowarzysze zaopatrzeni w rękawiczki, neoprenowe buty, szlafroczki, termosy z gorącą herbatą. Chwila gimnastyki rozgrzewającej. A one nic. Od razu do wody. – „Cieniasy z nich”, pomyślałyśmy wtedy – śmieje się Tamara. Rezultat? Przemarznięte dłonie i problem z wyciągnięciem kluczyków do samochodu z kieszeni. – To była dla nas prawdziwa szkoła życia. Przetrwania nawet – mówi Ewa. Nic więc dziwnego, że na kolejne morsowania wybierały się już odpowiednio zaopatrzone. Choć bywa, że co bardziej zaawansowany mors z czasem rezygnuje z morsowego ekwipunku, czyli czapki czy rękawic. Niezmiernie ważna jest rozgrzewka. Bez niej nie ma co wchodzić do lodowatej, albo nawet „tylko” zimnej wody. – To podstawa, a nie każdy o tym wie – mówi Tamara.

– Wszyscy kochamy Bałtyk. Kochamy wodę, Kochamy się kąpać – mówi Ewa. Każdy z naszych morsów ma własną, krótszą lub dłuższą, historię morsowania. I każdy pewnie, przynajmniej początkowo, czuł się w tym nieco wyalienowany. Morsowanie nie było kiedyś aż tak popularne. Nie zawsze łatwo było spotkać kogoś o podobnej pasji. Ewa zaczęła więc marzyć… O dużej, radosnej grupie morsów, którzy zbierają się na plaży i w fantastycznej atmosferze oddają się temu, co tak kochają. A że marzenia się potrafią spełniać, na jej drodze w pewnym momencie pojawił się Marian, potem Tamara i inni. Okazało się, że nie są sami, że jest ich znacznie więcej.

Morsy ze Świny Od roku 2009 świnoujskie morsy funkcjonują jako Klub Morsów Morświny. Nazwa jest dziełem zbiorowym. Marian wymyślił sformułowanie „mors ze Świny”. Tamara scaliła

MAGAZYN

37


styl życia

MORSEM BYĆ

Organizacja takiej imprezy wymaga nie tylko miłości do ludzi i cierpliwości. Potrzebne są również pieniądze, tym bardziej że uczestnicy nie płacą za udział w Inwazji. To dla nich prezent od Mikołaja. Morświny liczą na to, że tak będzie już zawsze. – Chodzimy, szukamy wsparcia. Pukamy do prezydenta, do potencjalnych sponsorów, prosimy. Nienachalnie, ale dość skutecznie – śmieje się Tamara.

Grochówka na plaży

to w urokliwe słowo „morświny”. – To zresztą takie fajne zwierzaczki – śmieje się Ewa. Morsy nie potrafią powiedzieć, ilu członków liczy ich klub. To elastyczne. Na pewno przekraczają czterdziestkę. – Poza tymi, którzy kąpią się regularnie, są też tacy, którzy przychodzą niezobowiązująco. Na próbę. Czasem zostają, czasem rezygnują… – opowiada Łukasz. Morświny to klub nieoficjalny. – Nie chcemy się zrzeszać, formalizować – mówi Ewa. – Unikamy wszelkich dokumentów, rozliczeń, biurokracji i tak dalej. Jednym słowem, wszystkiego, co nie ma związku z tą najczystszą radością, jaką daje nam morsowanie – tłumaczy.

Inwazja Mikołajów Radość ta pozwala też robić im coś więcej, skupiać wokół siebie innych pasjonatów zimnych kąpieli. Jak choćby podczas fantastycznej akcji Inwazja Morsujących Mikołajów, któ-

38

MAGAZYN

rej pomysłodawczynią jest Tamara. W grudniu ubiegłego roku odbyła się już trzecia edycja imprezy, która przyciągnęła morsów z całego kraju, a także i z zagranicy. Na świnoujskiej plaży zebrało się ich ponad 340, wśród nich znalazła się nawet 4,5-latka! Ktoś zadał pytanie – jak tak niewielkiej grupie udało się zorganizować tak wielkie wydarzenie, to piękne święto morsów. – Miłość do ludzi. Niewiele więcej trzeba. No, może jeszcze cierpliwość – odpowiedziała Kasia, szefowa Morświnów.

– Morsy to ludzie bardzo otwarci, lubiący innych, z łatwością do integrowania się – mówi Kasia. Nieważne jest, skąd pochodzą, czym się zajmują na co dzień. Gdy spotykają się na zlotach, szybko stają się wielką, radosną, morsującą rodziną. A bywa, że na tego rodzaju imprezach bawi się aż 1,7 tys. osób! Ten zaraźliwy, wspólny entuzjazm jednoczy morsów i pozwala im robić całkiem szalone rzeczy. Jak na przykład wielkie gotowanie grochówki na plaży – grupowe przedsięwzięcie naszych Morświnów i ludzi ze szczecińskiego klubu, którzy przywieźli do Świnoujścia profesjonalny sprzęt, dzięki któremu taka akcja była w ogóle możliwe. – Niesamowite jest to, że zostawili oni własną imprezę odbywającą się w tym samym czasie, po to, żeby być z nami – wspomina Łukasz.

Ciśnienie pod kontrolą Wpływ zimnych kąpieli na kondycję i zdrowie jest nie do przecenienia. Znakomitym dowodem na to może


być Marian. Kilka lat temu przeszedł poważny zawał i zrobił sobie długą przerwę w morsowaniu. Kardiolodzy różnie podchodzili do jego pasji. Jedni twierdzili, że powinien już na dobre z niej zrezygnować. Inni uważali, że może dalej się jej oddawać, ale z umiarem. Marian pasji nie porzucił. – Słuchałem swojego organizmu. Gdy po czteroletniej przerwie wszedłem do zimnej wody, okazało się, że to reguluje mi ciśnienie! Ustawia je na właściwym poziomie – mówi. Trzeba tu też wspomnieć, że zawał nie został przez lekarza rozpoznany we właściwym czasie. Marian przeszedł go tak łagodnie, że nie miał nawet świadomości, że jest po zawale. Lekarz uznał później za bardzo prawdopodobne, że pomogło mu morsowanie, wręcz uratowało mu życie. Tamara z kolei wchodzi do zimnej wody zawsze wtedy, gdy zauważa u siebie lekki katar czy ból gardła. – To działa! Zabija ból, póki mały – zapewnia. – Ale gdy morsujesz, będąc już przeziębionym, przestaje działać – dodaje Kasia.

Afirmacja, nie agitacja Ewa zwraca uwagę na pewien fantastyczny fakt. – Jedną z piękniejszych rzeczy w morsowaniu jest to, że my się kąpiemy całymi rodzinami. To zaraźliwe. Zaczęłam ja. Później dołączył mój mąż, dzieci, przyszły zięć. Dosłownie wariactwo. Jedno wielkie rodzinne wariactwo – mówi. Zaraz jednak dodaje, że to afirmacja, a nie agitacja. Nigdy nikogo do morsowania nie namawiała. Po prostu innym udzielał się jej entuzjazm, radość. – Z każdym rokiem ta radość jest coraz większa. Przed każdym sezonem jesteśmy tak pozytywnie naładowani… Coś się dzieje z naszym organizmem, ciałem, umysłem, że im lat nam przybywa, tym lepiej się czujemy. Jesteśmy na tej plaży jedną szczęśliwością. Nie wiem, kiedy to się skończy – śmieje się Ewa. Patrząc na radosne twarze morsów, rozmawiając z nimi, myślę sobie, że pewnie nigdy.

Pełnia szczęścia Co morsom daje morsowanie?

Nie ma jednej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Pewnie jest ich tyle, ilu morsów. Padają słowa: spokój, wolność i niezależność. Symbol życia na własnych zasadach. Przełamywanie własnych lęków i ograniczeń. Pełnia szczęścia i satysfakcja. Otwartość. Rodzinność. Nowe relacje, przyjaźnie. Poczucie wspólnotowości. Energia. Lepsze zdrowie, lepsza kondycja… Można tak jeszcze wymieniać. Basia, Ewa, Kasia, Tamara, Marian i Łukasz ani myślą przestać. Dlaczego zresztą mieliby to robić, skoro morsowanie daje im tyle przyjemności? Muszę przyznać, że ich wesołość i pozytywna energia jest zaraźliwa. Odsłuchując nagranie z naszej rozmowy, zauważyłem, że i ja się tam bardzo dużo śmieję. Czy zostanę morsem? Nie sądzę. Nie tak od razu… Może za rok, choć prędzej za pięć. Na razie zostanę we wrzątku. A morsom zazdroszczę i życzę nieprzerwanej radości. I zimy, takiej prawdziwej.

MAGAZYN

39


felieton

WYSPA SPORTU

ŚWINOUJSKA

pierwsza klasa Przeglądając w ostatnim czasie swoje archiwum fotograficzne, natrafiłem na zdjęcia sportowców pochodzących ze Świnoujścia. O ile zdjęć trochę się znalazło, to jednak były to ciągle te same osoby. Choć nie możemy się pochwalić rzeszą krajan, którzy zawojowali czołówki sportowych rankingów, to i nie mamy się też czego wstydzić. TEKST BARTEK WUTKE ILUSTRACJA KAROLINA MARKIEWICZ

C

i, którzy zaistnieli na pierwszych stronach gazet, to pierwsza liga w swoich dyscyplinach. Do rzeczy.

Marcin Adamski. Jedyny piłkarz, który pochodzi ze Świnoujścia, reprezentował niegdyś barwy Floty Świnoujście, a późnij zrobił karierę w Europie, czy choćby w Polsce. Wyspiarzem był do roku 1995, kiedy to przeszedł do poznańskiej Warty, a następnie do Zagłębia Lubin. W 2001 roku został kupiony przez Rapid Wiedeń, z którym zdobył mistrzostwo Austrii, chociaż sezonu z tym klubem już nie dokończył. Później zwiedził jeszcze pół Europy i wrócił do Polski, by występować w Łódzkim Klubie Sportowym. Kiedy klub upadł, zawodnik zakończył karierę. W sumie na najwyższym poziomie rozgrywek Adamski rozegrał 138 spotkań i zdobył cztery bramki. Niedawno wrócił na wyspę i założył tu swoją akademię piłkarską dla dzieci. Anna Harkowska. Świetnie zapowiadającą się karierę kolarską przerwał jej poważny wypadek. Po miesiącach rehabilitacji zawodniczka wznowiła treningi, niestety,

40

MAGAZYN

w wyniku obrażeń, nie odzyskała pełnej sprawności. Nie załamało to kolarki i rozpoczęła karierę zarówno wśród zawodowców, jak i wśród niepełnosprawnych. I to z jakimi sukcesami! Zwieńczeniem jej wysiłków był występ na paraolimpiadzie w Londynie w 2012 roku, a później również w Rio. Zdobyła tam łącznie pięć srebrnych medali. Mimo wielu dalszych przeszkód, Harkowska nie zamierza jeszcze powiedzieć pass. Obecnie reprezentuje klub OKS Warmia i Mazury Olsztyn. Renata Pliś. Tak naprawdę nasza lekkoatletka nie powinna znaleźć się w tym zestawieniu, ponieważ urodziła się we Wrocławiu. Jednak później wychowywała się w Świnoujściu. Trenowała pod okiem Janusza Walkowiaka i od początku reprezentuje barwy Maratonu Świnoujście (obecnie MKL Maraton Świnoujście), z krótkim epizodem w Pomorzaninie Stargard. Od kilku lat jest członkinią kadry A i z powodzeniem występuje na imprezach rangi mistrzowskiej, tuż obok takich gwiazd jak Marcin Lewandowski czy Angelika Cichocka. Sześciokrotnie stawała na podium Mistrzostw Polski, w tym dwukrotnie na najwyższym stopniu.

Świetnie radzi sobie również w hali, gdzie ma na koncie już pięć medali (trzy złote!). Śladami Renaty idzie jej młodsza siostra, Aleksandra. Michał Ruciak. Siatkarz. Mistrz Europy z 2009 roku, wicemistrz Pucharu Świata z 2011, zwycięzca Ligi Światowej z 2012. To tylko najważniejsze osiągnięcia świnoujścianina. Co prawda nie znalazł się w mistrzowskiej drużynie z minionego roku, ale i tak wyniki ma imponujące. Zaczynał w Maratonie Świnoujście, przez wiele lat był zawodnikiem ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Od tego sezonu reprezentuje Espadon Szczecin, więc śmiało można go zobaczyć na żywo. Kiedyś o tym, że Ruciak jest w Świnoujściu, można było dowiedzieć się po koszulkach reprezentacyjnych i klubowych, suszących się na balkonie jego rodzinnego domu. W 2009 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Rok później Rada Miasta chciała nadać siatkarzowi tytuł honorowego obywatela. Niestety, część radnych uznała, że jest za młody, zasługi za małe, a w ogóle to idą wybory. Może i dobrze, bo znalazłby się w tak „zacnym” gronie jak Adolf Hitler czy Bolesław Bierut.


Zdaję sobie sprawę, że mogłoby się tu znaleźć więcej sportowców związanych ze Świnoujściem. Przecież na przykład Michał Kubiak zaczynał swoją siatkarską karierę właśnie na naszej wyspie. A Andrzej Miązek, który wiele lat spędził jako zawodnik i trener Floty? A Leszek Zakrzewski, legenda wyspiarskiego klubu piłkarskiego? Może macie jakieś pomysły, kto powinien znaleźć się w takim zestawieniu? Nie wspominając o Zdzisławie Gogolu czy kilku jego wychowankach, o czym pisałem kilka miesięcy temu. Przy okazji małe przeprosiny – Michał Kubiak nigdy nie był Mistrzem Polski, „jedynie” trzykrotnie stał na podium. Rozpędziłem się i bardzo za to przepraszam. Dziękuję też za czujność czytelnikom.

MAGAZYN

41


Maksimum emocji

z minisiatkówką MMKS „Maraton” Świnoujście wraz z firmą Gaz-System współorganizował w grudniu dwa Turnieje Minisiatkówki dla dziewcząt i chłopców.

Oba turnieje odbyły się w hali Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Świnoujściu, a rozgrywane były w ramach IMS, systemem „każdy z każdym”. Formuła ta pozwoliła wszystkim zespołom na rozegranie aż trzech spotkań, do dwóch wygranych setów.

W poszukiwaniu nowych talentów Minisiatkówka dla dzieci to przede wszystkim wstęp do tej bardziej dojrzałej odmiany siatkówki. Tak kiedyś zaczynał swoją przygodę znany świnoujski siatkarz – Mistrz Europy i Świata a także Olimpijczyk z Londynu w 2012 roku – Michał Ruciak. W roku 1995 i 1996 dwukrotnie wygrał największy Turniej Minisiatkówki w Polsce, w kategorii „Dwójek” i „Trójek”!

42

MAGAZYN

W hali ZSO mogliśmy zobaczyć następców Ruciaka, a także poszukać nowych talentów siatkarskich. Dzięki takim imprezom dajemy szansę młodym miłośnikom siatkówki na sprawdzenie się w tej trudnej technicznie dyscyplinie sportu. Wśród drużyn chłopców prym wiedli siatkarze ze Szkoły Podstawowej nr 1. Na podium znaleźli się jeszcze kolejno zawodnicy ze szkół nr 4 i 6. Czwarte miejsce przypadło chłopcom z warszowskiej „Dwójki”. W turnieju dziewczęcym zwyciężyły reprezentantki Szkoły Podstawowej nr 6. Drugie miejsce wywalczyły siatkarki z „Jedynki”, a trzecie – z „Czwórki”. Poza podium znalazły się dziewczęta z „Dwójki”.

Turniej w tzw. „kuźni siatkarskich talentów”, czyli w popularnej „Dziesiątce”, to ciekawa inicjatywa dla dzieci z naszego miasta ! Dzięki takim firmom jak Gaz-System, który był współorganizatorem turniejów, mogliśmy wesprzeć szkoły w zakupie sprzętu do gry w siatkówkę. Mamy nadzieję, że grudniowe turnieje nie były ostatnimi, jakie przeprowadziła młodzież i trenerzy z MMKS „Maraton” Świnoujście dla dzieci ze świnoujskich szkół. Do zobaczenia w roku 2017!


TURNIEJE MINISIATKÓWKI POD PATRONATEM GAZ-SYSTEM

MAGAZYN

sport

43


44

MAGAZYN


sport

BEZ pośpiechu PILATES

Twórca tej metody, Josef Humbertus Pilates, mawiał, że młodzi jesteśmy tak długo, dopóki młody jest nasz kręgosłup. Dbajmy więc o niego. Rozmawiamy z instruktorką pilatesu, Katarzyną Chamiołą. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Przeczytałem gdzieś, że pilates to ćwiczenia dla ludzi leniwych. Tak? Interesujące… Zupełnie się z tym nie zgadzam.

Jeśli nie dla leniwych, to dla kogo? Dla każdego. Absolutnie. Najwięksi sportowcy mają pilates wpisany w swoją codzienną aktywność. Rozumiem jednak, skąd mogła wziąć się ta opinia. Wszystkie ćwiczenia w pilatesie są relaksujące, wykonywane powoli, w głębokim skupieniu.

To znaczy, że nie jest forsowny? Nie zmęczymy się? Pilates jest różny od na przykład aerobiku. Ćwicząc go, nie spocimy się. Co najwyżej zgrzejemy, jeżeli ćwiczymy na wyższym poziomie zaawansowania. Ale tutaj do tej sprawności dochodzi się stopniowo, powoli. Nie rzucamy się od razu na głęboką wodę.

Jak długo ćwiczy pani pilates? Z pilatesem „znamy się” (śmiech) już 15 lat. W pierwszych próbach towarzyszyła mi, odkryta przypadkiem, płyta DVD. W tamtych czasach pilates nie był w Polsce popularny. Był wręcz jakąś ekstrawagancją.

Inaczej niż za oceanem. To prawda. Po studiach sporo podró-

żowałam. Gdziekolwiek się znajdowałam, wszędzie ćwiczyłam pilates. Trochę mieszkałam w Kanadzie, dwa lata spędziłam w Stanach, kolebce pilatesu. Jest tam bardzo popularny. Ćwiczą to gwiazdy Hollywood, topmodelki. Zajęcia są prowadzone w każdym klubie fitnessu czy siłowni.

Co nam daje pilates? Pilates wytwarza mięśnie głębokie, mięśnie brzucha, które są nie do uzyskania w klasycznych ćwiczeniach na siłowni. Powstaje coś na kształt gorsetu mięśniowego, który na co dzień chroni nasz kręgosłup. Oprócz tego pilates zbawiennie działa na tułów czy plecy. Stajemy się też bardziej świadomi swojego ciała, jego możliwości i siły. Ciało się wysmukla, uelastycznia, mięśnie wydłużają.

Same zalety. Jak przy każdych ćwiczeniach. Ale tych zalet pilatesu jest jeszcze więcej (śmiech). Poprawia się nasza równowaga, sylwetka, nawet postawa ciała.

A nasze samopoczucie? Jak najbardziej. Nie bez powodu pilates nazywa się „metodą dobrego samopoczucia”. Podczas ćwiczeń się relaksujemy, obniża się nasz poziom

MAGAZYN

45


stresu. A tego nam nie brakuje. Wszyscy żyjemy szybko, intensywnie. Wciąż się spieszymy.

a ćwiczenia mają swoje warianty, łatwiejsze i trudniejsze. Każdy się tutaj odnajdzie.

Relaksujący wpływ pilatesu to zasługa tej powolności ćwiczeń, o której pani mówiła?

Jednym słowem, to bezpieczny trening?

Dokładnie. Bardzo ważna jest też odpowiednia technika, związana z właściwie prowadzonym oddechem. To wszystko powoduje, że czujemy się bardzo dotlenieni, lżejsi, odprężeni.

Czy na zajęcia z pilatesu należy się przygotować? Wykazywać się już jakiś poziomem sprawności? Nie. To trening również dla tych, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z aktywnością fizyczną, a także dla osób z nadwagą, po urazach stawów, cierpiących na bóle krzyża, dla ludzi starszych. Powtórzę więc – pilates jest dla każdego. Ma swoje poziomy zaawansowania,

46

MAGAZYN

Zdecydowanie tak. Pilates jest polecany przez bardzo wielu lekarzy i fizjoterapeutów na całym świecie. Oczywiście przy poważnych schorzeniach to nie jest takie oczywiste – trzeba przedtem skonsultować się z lekarzem.

Jak wyglądają ćwiczenia pilatesu? Głównie leżymy (śmiech). A poważnie, to rzeczywiście, wiele ćwiczeń wykonujemy na leżąco lub w tak zwanej pozycji stołu. Wszystkie ćwiczenia w pilatesie mają w zasadzie jeden cel – rozciągnięcie i uelastycznienie mięśni. W bardziej zaawansowanych wariantach można urozmaicić trening wykorzystując do tego

przyrządy, na przykład piłki szwajcarskie, kółka, taśmy czy hantle.

Pilates może służyć zarówno jako główna – czy wręcz jedyna – aktywność fizyczna, ale i jako ćwiczenia wspomagające. Jak u sportowców. Zgadza się. Zaskoczeniem jednak może być fakt, że osoby, które uprawiają jakiś sport, szczególnie dynamiczny, które mają już wyrobione mięśnie, mogą na początku mieć z pilatesem pewną trudność, objawiającą się na przykład zakwasami. Wszystko przez to powolne tempo naszych ćwiczeń. Bo paradoksalnie – im wolniej, tym trudniej. Dlatego tak ważna w pilatesie jest technika. Musi być bardzo dobra.

A o to zadba z pewnością instruktor. Taka jest nasza rola. Moje klasy są kilkuosobowe. To pozwala mi skupić się na każdym ćwiczącym, popro-


PILATES

wadzić go, skorygować ewentualne błędy.

Wtedy, gdy pani zaczynała, pilates nie był zbyt popularny. A dziś? Ma większe wzięcie? Na pewno tak, chociaż wciąż obserwuję, że ludzie wolą jednak intensywniejsze ćwiczenia.

Siódme poty jako dowód na to, że coś się zrobiło? Chyba właśnie o to chodzi. O to poczucie, że się człowiek wyszalał, zmęczył, spocił. A to błędne założenie. Bo chodzi o spalanie kalorii, a tyle samo możemy spalić, maszerując. Każda forma ćwiczeń prowadzi do tych samych celów, a brak potu nie oznacza, że się nie wysililiśmy.

Czy pilates można przetrenować? Przeciążyć się? Tak jak w przypadku każdej innej dyscypliny. Można zrobić za dużo

Pilates nazywa się „metodą dobrego samopoczucia”. Podczas ćwiczeń się relaksujemy, obniża się nasz poziom stresu lub za szybko. Można „przedobrzyć”, wykonując ćwiczenia przekraczające nasze obecne umiejętności. Stąd różnorodność treningów w zależności od stopnia zaawansowania. Od najprostszych do tych bardziej wymagających. Zawsze zresztą powtarzam na zajęciach, żeby zawsze słuchać swojego ciała. Ono najlepiej wie, co nam służy. Jeśli czegoś nie możemy zrobić, zatrzymajmy się na chwilę. Nic na siłę.

sport

Miewa pani dni bez pilatesu? Raczej nie (śmiech). To nie tylko moja praca. Przez te lata stał on się nawykiem, codziennym zajęciem. Wiadomo, czasem brakuje czasu, ale zawsze wychodzę z założenia, że lepiej zrobić krótki trening niż nie zrobić go wcale. Zresztą mogę śmiało powiedzieć, że on uzależnia (śmiech). Byłoby fantastycznie, gdyby więcej ludzi się do niego przekonało lub chociaż spróbowało. Zapraszam.

Kto wie, może po lekturze naszej rozmowy pilates znajdzie się na niejednej liście z noworocznymi postanowieniami… Byłoby wspaniale.

Studio Pilates „La Mer” Telefon +48 579 052 830 www.studiopilateslamer.pl

REKLAMA


W PIŁKĘ

z Mikołajem

To była bardzo emocjonująca sobota, pełna wielkich, sportowych wrażeń. 17 grudnia w hali Gimnazjum Publicznego nr 3 na Warszowie rozegrano Turniej Mikołajkowy o Puchar Prezesa Spółki Gaz-System S.A. ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

bramkarzem Miłosz Zakrzewski z Floty, a najlepszym zawodnikiem z pola – Wiktor Mroczkowski z SL Salos. W grupie wiekowej 2006-2007 podium zajęli kolejno: AP Reissa, Flota I, Flota II. Poza podium znalazły się Lwy Morskie. Najlepiej strzelał Damian Jarych z AP Reissa, a bronił bramki – Paweł Bilski z Floty II. Najlepszym zawodnikiem z pola został Jakub Wieczorek z Floty I. W kategorii 2004-2005 pierwsze miejsce należało do drużyny Orły Osiedle Zachód, a kolejne do: Błękitnych, Floty I i Floty II. Najlepszy strzelec to Jakub Stefański z Orłów, bramkarz – Hubert Wydra z Floty II, a zawodnik z pola – Mateusz Jarzębiński z Orłów. Turniej, w którym swoich sił próbowali mali piłkarze z roczników 20022009, zorganizował Morski Klub Sportowy Flota. Wzięło w nim udział aż 170 zawodników! Reprezentowali oni kluby: Akademia Piłkarska Reissa, SL Salos Szczecin, Lwy Morskie Szczecin, Lwy Morskie Löcknitz, Orły Osiedle Zachód Stargard, AP Błękitni Stargard, KS Fala Międzyzdroje, Vineta Wolin oraz Morski Klub Sportowy Flota Świnoujście. Zawodników podzielono na cztery kategorie wiekowe: 2008-2009, 20062007, 2004-2005 oraz 2002-2003.

Dobra zabawa, zdrowa konkurencja – To pierwszy Turniej Mikołajkowy i jednocześnie największy turniej dla dzieci, jaki do tej pory zorganizowaliśmy – mówi główna organizatorka,

48

MAGAZYN

członek zarządu MKS Flota, Patrycja Sowińska. – Dzieci są dla nas najważniejsze i dla nich zrobimy wszystko – dodaje. – Idea turnieju jest prosta. Kładziemy nacisk na dobrą zabawę, zdrową konkurencję oraz naukę gry zespołowej wśród najmłodszych – mówi Dawid Szymański, wiceprezes ds. organizacyjnych Floty. Idea z pewnością została zrealizowana. Młodzi piłkarze grali wspaniale, a rozgrywkom towarzyszyły prawdziwie sportowe emocje. W najmłodszej kategorii wiekowej najlepszy okazał się SL Salos Szczecin, a za nim uplasowały się kolejno: AP Reissa, Fala oraz nasza Flota. Królem strzelców został Mikołaj Mittek ze zwycięskiej drużyny, najlepszym

W ostatniej, najstarszej grupie wiekowej wygrał zespół Orły. Kolejne drużyny to: Flota I, Lwy Morskie, Vineta oraz Flota II. Najlepszym strzelcem został Miłosz Szypulski z Floty I, bramkarzem – Natan Mikołajczyk z Vinety, a zawodnikiem z pola – Krystyna Łaska z Lwów Morskich. Brawo! Turniej mógł odbyć się dzięki wsparciu sponsora, czyli Spółki Gaz-System S.A. A jeśli w nazwie miał „Mikołajkowy”, nie mogło obyć się bez Świętego Mikołaja, który obdarował małych zawodników słodyczami.


TURNIEJ MIKOŁAJKOWY

MAGAZYN

sport

49


MOJE WIELKIE świnoujskie granie

Mijają grudniowe święta, bale sylwestrowe i nastaje Nowy Rok. A styczeń nieodparcie kojarzy się z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Dla mnie i Towarzystwa Przyjaciół Świnoujścia ta wielka spontaniczna akcja zaczęła się od 5. Finału, a właściwie w przeddzień orkiestrowego grania. TEKST MAJA PIÓRSKA ILUSTRACJA TOMASZ SUDOŁ

P

amiętam ten wieczorny telefon od Helenki Porębskiej i pytanie, czy włączymy się w w tę akcję, a także co możemy zrobić, by zebrać trochę pieniędzy. Padła propozycja poprowadzenia aukcji… I tak to się zaczęło. 20 lat temu. Był 1997 rok. Pierwsza Aukcja rzeczy dziwnych odbyła się w kawiarence Galeria Spółdzielni Mieszkaniowej „Słowianin”. Mieszkańcy przynieśli różne, ciekawe przedmioty, a przed aukcją licznie przybyłych rozgrzewali muzycy – Jurek Porębski, Stan Iwan i Dariusz Hejmej. Atmosfera była cudowna, a goście wspaniale licytowali. Zajrzałam do kroniki TPŚ-u z tego pierwszego naszego grania i… za największą kwotę (160 zł!) sprzedany został miniaturowy rysunek piórkiem Marka Szurawskiego. Świetną cenę uzyskał tygodniowy pobyt w apartamencie Spółdzielni Mieszkaniowej „Słowianin”. Dużym powodzeniem cieszyły się kubki WOŚP z podpisem Jurka Owsiaka. Jeden z nich osiągnął cenę 75 zł. Na tej aukcji sprzedano także rzeczy dziwne nie tylko z nazwy, na przykład kolczyki Kleopatry czy fortepian

50

MAGAZYN

Mozarta… Naszym orkiestrowym kasjerem była Pani Marzena z Banku Inicjatyw Gospodarczych. Wtedy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w Świnoujściu grała na wielu instrumentach. Udało nam się zebrać niebagatelną kwotę ponad 24,3 tys. zł, a także między innymi 352 marek niemieckich, 132 korony szwedzkie, 100 koron słoweńskich, 5 dolarów amerykańskich, 650 forintów oraz wiele złotej i srebrnej biżuterii. W kolejnych latach nasze Aukcje rzeczy dziwnych odbywały się w różnych miejscach – w Teatralnej, w Neptunie, w Jazz Club Central’a Scena, a nawet na Nabrzeżu Władysława IV. Każda była inna, ale zawsze przebiegała w wesołej, zabawowej atmosferze, wśród interesujących przedmiotów do licytowania. Mieliśmy na przykład krzesło z kina „Rybak”, bloczek suporeksu (a ten, kto go wylicytował, wkrótce wybudował dom) i od zawsze pączki z cukierni „Karpatka”, a w jednym z nich bon na tort… Zawsze osiągają one wysoką cenę, nawet do 150 zł! Bywały momenty wzruszające, między innymi wtedy, gdy na jedną z aukcji przyszedł z babcią mały

chłopczyk – 4-letni Daniel, który na licytację przyniósł swoją ulubioną przytulankę, krówkę Matyldę. Otrzymał ją trzy lata wcześniej, po operacji serduszka, którą przeszedł dzięki WOŚP. Każdy finał kończy się zawsze o 20.00 „Światełkiem do nieba”. Nasze pierwsze, to sprzed 20 lat, zabłysło na placu Słowiańskim. Tłumnie przybyli mieszkańcy , babcie z wnukami, rodzice z dziećmi, młodzież… Przynieśli latarki, świeczki, zimne ognie i przez pięć minut przesyłali te światła do nieba. Po to, by dobre duchy czuwały nad dziećmi. Wtedy były to dzieci z wadami serca… Dla mnie i TPŚ przeddzień Wielkiego Finału jest od zawsze, od tych 20 lat, niezmiernie ważny. To wtedy organizujemy naszą aukcję, która od jakiegoś czasu nosi nazwę – Kram Rzeczy Dziwnych. Od kilku też lat odbywa się on w gościnnych progach hotelu Hampton. Towarzyszy mu Spiżarnia Babuni z domowymi przetworami naszych mieszkanek, a nawet od przyjaciół z sąsiedniego Bornholmu. Od pięciu lat, z inicjatywy Uli Kapusty, w dzień Finału w Galerii ART MDK spotykamy się z ciekawymi


WIELKA ORKIESTRA ŚWIĄTECZNEJ POMOCY

felieton

mieszkańcami naszego miasta. Także z tymi, którzy już tu nie mieszkają, ale na to spotkanie chętnie do nas przyjeżdżają i dzielą się swymi osiągnięciami. Te spotkania nosiły tytuł „Twarzą do morza” i były poświęcone ludziom morza. A skoro tyle okrągłych dat, tym razem było to „Spotkanie po latach”. Oczywiście wybrzmiała także muzyka. O 20.00, jak każdego roku, niebo nad placem Mickiewicza rozbłysło fajerwerkami pięknych świateł. Grajmy więc do końca świata i jeden dzień dłużej…

MAGAZYN

51


Polski Bond,

terminal i promy Morze, piękna plaża, wyjątkowe usytuowanie na wyspach, bliskość granicy… wydawałoby się, że mamy filmowcom wiele do zaoferowania, ale ludzie filmu po prostu nie potrafią docenić i w pełni wykorzystać atutów Świnoujścia. TEKST MAREK KOLENDA

52

MAGAZYN


FILMOWE ŚWINOUJŚCIE

Okazuje się jednak, że tak naprawdę nie ma powodów do narzekania. Jak na nieduże miasteczko położone na odległym krańcu Polski, Świnoujście pojawiało się na dużym i małym ekranie dosyć często. Ulubiony świnoujski plener to terminal promowy, a najpopularniejszym wyspiarskim „rekwizytem” są nasze promy - od „Fafika” po „Polonię”.

Plejada gwiazd Prawdziwą ozdobą filmów z świnoujskimi akcentami była plejada gwiazd polskiego kina. Oczywiście nie wszystkie brały udział w scenach kręconych w naszym mieście. Wśród tych największych warto wymienić takie postaci, jak Danuta Szaflarska, Ewa Wiśniewska, Ryszarda Hanin, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Małgorzata Cielecka, Danuta Stenka, Gustaw Holoubek, Ryszard Filipski, Jan Nowicki, Edmund Fetting, Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Grabowski, Krzysztof Kolberger, Wojciech Pszoniak, Leon Niemczyk, Jerzy Zelnik, Jan Peszek, Andrzej Chyra czy Marcin Dorociński. Pojawiały się również gwiazdy nieco mniejszego kalibru, a także popularni aktorzy serialowi jak śp. Ania Przybylska, Cezary Żak, Artur Barciś oraz idole nastolatków, bohaterowie kolorowych magazynów – Ania Mucha, Joanna Liszowska, Paweł Deląg, Michał Milowicz czy Paweł Wdziękoński... Lista jest znacznie dłuższa i naprawdę robi wrażenie.

W starym kinie Pierwszą fabułą osadzoną w ówczesnym Swinemünde była najprawdopodobniej niemiecka produkcja z 1929 roku pt. Tagebuch einer Verlorenen (Pamiętnik zaginionej, reż. Georg Wilhelm Pabst). Film opowiada o tragicznych losach Thymiane Henning (w tej roli Louise Brooks), niewinnej dziewczyny zgwałconej i następnie odrzuconej przez rodzinę, która traci dziecko, ale ostatecznie, po wielu tragicznych wydarzeniach, wychodzi za bogatego

hrabiego. Zdjęcia do filmu kręcono w świnoujskiej dzielnicy nadmorskiej oraz w Berlinie. Kolejny obraz powstał już w czasie wojny. Herz geht vor Anker (Serce na kotwicy, reż. Joe Stöckel) to komedia z 1940 roku. Opowiada o mężczyźnie szukającym tej jedynej spośród trzech kobiet, podczas gdy prawdziwą miłością okazuje się ta czwarta… W rolach głównych wystąpili Gustav Fröhlich i Viktoria von Ballasko. Z nielicznych opisów wiemy, że większość zdjęć do filmu wyprodukowanego przez Bavaria-Filmkunst Verleih powstała w Monachium i Świnoujściu.

Ulubiony świnoujski plener to terminal promowy, a najpopularniejszym wyspiarskim „rekwizytem” są nasze promy - od „Fafika” po „Polonię” Pani Zuza i biust Golanko Z kolei pierwszą polską produkcją fabularną, której akcja dzieje się w naszym mieście, były Brylanty pani Zuzy (1971) w reżyserii Pawła Komorowskiego, sensacyjno-kryminalna historia na motywach powieści Jerzego Siewierskiego Spadkobiercy pani Zuzy. Od pierwszych scen zwraca uwagę niepokojąca, galopująca muzyka skomponowana przez samego Wojciecha Kilara. W filmie wykorzystano również przebój Breakoutów i Miry Kubasińskiej Poszłabym za tobą, przy którym filmowa „młodzież” dzień pod dniu tańczy na międzyzdrojskim molo (dokładnie w kawiarni Molo) skręcającym jeszcze wtedy w stronę Świnoujścia. Na planie filmu spotkały się ówczesne gwiazdy – Ryszard Filipski i Edmund Fetting oraz zjawiskowa Halina Golanko, świeżo po roli pięknej Ałły w serialu Kolumbowie.

kultura

Nagi biust pani Golanko do dzisiaj jest głównym tematem forumowych dyskusji o filmie Komorowskiego. A szkoda, bo Brylanty pani Zuzy to bardzo ciekawy i nietypowy jak na PRL przykład kryminału. Mamy tu trochę z Bonda (agent kontrwywiadu, długopis z gazem usypiającym, międzynarodowa afera przemytniczo-szpiegowska i egzotyczny wstęp w Kairze). Jest też trochę z francuskiego kryminału lat 60. spod ręki Jean Pierre Melville’a. Świnoujścia jest tu za to mnóstwo. Zaraz po lądowaniu lecimy z Ryszardem Filipskim wodolotem, potem płyniemy „Filutkiem” (lub „Fafikiem”). W tle przewija się Wybrzeże Władysława IV z początku lat 70., „Hotelowa”, statki przepływające nocą po Kanale Piastowskim, most w Karsiborzu. Także dom, w którym w finałowych scenach uwięzieni zostali bohaterowie, znajdował się na wyspie Karsibór. I jeszcze detal – rejestracja Fiata 125 z literami MO – w tamtych czasach takie właśnie oznaczenie posiadały auta ze Świnoujścia i Międzyzdrojów.

Kawałek Warszowa Przez niemal 20 lat filmowcy omijali nasze miasto, za to rok 1989 przyniósł aż dwa filmy, w których pojawia się Świnoujście. Świetne 300 mil do nieba Macieja Dejczera (koprodukcja polsko-duńsko-francuska) oraz niezły Ostatni prom Waldemara Krzystka. Oba dotyczą ucieczki z komunistycznej Polski, a bramą na Zachód jest oczywiście świnoujski terminal promowy. Film Dejczera jest dramatem społeczno-politycznym osadzonym w PRL-u. Akcja toczy się w 1985 roku i oparta jest na prawdziwej, w tamtych czasach bardzo głośnej, historii braci Zielińskich, piętnastoletniego Adama oraz dwunastoletniego Krzysztofa, którzy ukryci pod samochodem ciężarowym przedostali się do Szwecji. W filmie młodzi bohaterowie Grześ i Jędrek Kwiatkowscy w identyczny sposób uciekają do

MAGAZYN

53


Widać za to ponownie terminal, kawałek nabrzeża z blokami przy Bohaterów Września (tzw. Trepowo) w tle i prom „Pomerania”, którym paczka przemytników płynie do Kopenhagi. A potem przez ekran przepływa niespodziewanie i efekciarsko katamaran „Boomerang”… Obie części Młodych wilków, pomimo fatalnej reżyserii, dziur w scenariuszu i słabej gry aktorskiej, stały się przebojami wśród nastolatków spragnionych „Zachodu po polsku”. ŚWINOUJŚCIE W FILMIE „Tagebuch einer Verlorenen” z 1929 roku. REŻ. G. W. Pabst

Danii. Zmiana ta została wprowadzona ze względu na duńskich współproducentów. W obsadzie znaleźli się między innymi Jadwiga Jankowska-Cieślak, Krzysztof Stroiński i Adrianna Biedrzyńska. Piękną muzykę skomponował Michał Lorenc, a film według scenariusza Cezarego Harasimowicza i Macieja Dejczera zdobył Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego młodego filmu. Na ekranie widzimy kawałek Warszowa. TIR z ukrytymi pod podwoziem bohaterami mija bazę rybacką, dworzec kolejowy i dojeżdża do terminalu. Potem oglądamy jeszcze wjazd na pokład promu „Łańcut” i jego (?) nocne ujęcie na morzu.

je zawrócony do Świnoujścia. Na ekranie widzimy sporo świetnych aktorów – Dorotę Segdę, Leona Niemczyka, Jerzego Zelnika czy Artura Barcisia. Także i w tym filmie pokazano świnoujski terminal promowy z zewnątrz i od środka. Jedna z dłuższych scen dzieje się na pokładzie widokowym promu „Wilanów” podczas opuszczania portu. Przy tej okazji oglądamy nabrzeże portowe, latarnię morską oraz ładne ujęcie wyjścia z świnoujskiego portu, kiedy prom przepływa między falochronami. Pod koniec filmu pokazany jest jeszcze kawałek prawobrzeża z widokiem na Kapitanat Portu.

Na pokładzie

Nasza główna atrakcja filmowa – świnoujski terminal promowy – powraca w prequelu Młodych wilków Jarosława Żamojdy. Hit z połowy lat 90. wylansował Pawła Deląga, Jarosława Jakimowicza i Piotra Szwedesa. Akcja filmu Młode wilki 1/2 (1997), podobnie jak w pierwszej części, toczy się głównie w Szczecinie i Międzyzdrojach. Tym razem do sprawdzonej obsady dołączają młodziutka Anna Mucha i Krzysztof Antkowiak, który wyraźnie zmężniał od czasów gdy śpiewał Zakazany owoc. Dla pokazanego w filmie środowiska młodych, regionalnych przemytników, szczytem luksusu jest międzyzdrojski hotel Amber i szczeciński lokal Imperium. W Świnoujściu ekipa „Czarnego” się nie bawi.

Pierwowzorem scenariusza do filmu Ostatni prom była nowela filmowa autorstwa Sławomira Sosnowskiego pt. Wyspy samotne. Dzieło Waldemara Krzystka to dramat polityczno-psychologiczny opowiadający o grupie pasażerów, którzy na pokładzie promu wypływają ze Świnoujścia w rejs po bałtyckich portach. Większość z nich planuje zejść na ląd w Hamburgu i nie wracać do kraju. Wśród pasażerów jest Marek Ziarno (Krzysztof Kolberger), nauczyciel i działacz opozycji, w tajnej misji z polecenia Solidarności. O jego poufnym zadaniu wiedzą też służby specjalne. Dramat na morzu rozpoczyna się z chwilą wybuchu stanu wojennego, gdy prom zosta-

54

MAGAZYN

Zachód po polsku

Na nieokreślonej wyspie Dla odmiany, jedną z ambitniejszych produkcji, w której „występuje” Świnoujście pozostają Listy miłosne Sławomira Kryńskiego z 2001 roku. To psychologiczny, kameralny dramat o samotności, starzeniu się, śmierci i rozterkach uczuciowych współczesnych 30-latków. Na ekranie oglądamy między innymi Gustawa Holoubka, Ewę Wiśniewską, Magdalenę Cielecką, Jana Nowickiego, Adama Hanuszkiewicza i Jana Peszka. Teresa, bohaterka grana przez Cielecką (otrzymała za tę kreację nagrodę na festiwalu „Prowincjonalia” w Słupcy), mieszka z rodziną na nieokreślonej wyspie. Dzięki magii kina i wyobraźni scenografa Wojciecha Jaworskiego jej piękny i duży dom stoi niedaleko dzikiej plaży przy świnoujskim „wiatraku”. Pewnego razu Teresa trafia do wesołego miasteczka i poznaje tam młodego mężczyznę, Janusza… Bohaterowie filmu spacerują wzdłuż kanału vis-à-vis portu handlowego, pływają „Bielikami”, a scenę pobicia Janusza na falochronie wschodnim zakrywa, niczym kurtyna, przepływający prom „Polonia”.

Udawanie Łotwy Robert Mitchum nie żyje (Robert Mitchum est mort) z 2010 roku, to koprodukcja belgijsko-francuskonorwesko-polska w reżyserii duetu Olivier Babinet i Fred Kihn. Komediodramat w konwencji kina drogi, opowiada o dwójce bohaterów, aktorze i jego agencie, którzy jadą przez


FILMOWE ŚWINOUJŚCIE

Europę do północnej Norwegii na Festiwal Filmowy Polaris. Mają tam spotkać kultowego amerykańskiego reżysera. Krytycy doszukiwali się w tym obrazie klimatu dzieł fińskich braci Kaurismäki i Jima Jarmuscha. Rzeczywiście, film wymaga skupienia i przeznaczony jest dla bardziej wyrobionego widza. Co ciekawe, pokazywany był na Festiwalu w Cannes w sekcji Critic’s Week. W drugoplanowych, ale zapadających w pamięć rolach oglądamy Danutę Stenkę i Wojciecha Pszoniaka. Bohaterowie przejeżdżają przez Polskę i docierają nad nasze morze. Niestety, plaża w Międzyzdrojach jest polską plażą, ale świnoujskie plenery w porcie i stoczni oraz przeprawa promowa w Karsiborzu udają Łotwę.

dzieckiej marynarki – wspominając o niej bratu, Antek tylko macha ręką w nieokreślonym kierunku. Oglądamy za to wielokrotnie ośrodek Złoty Kłos, pensjonat Bryza i dzielnicę nadmorską, głównie ulicę Juliusza Słowackiego. Najważniejszym punk-

Najlepszy lokal w mieście

tem na mapie miasta jest jednak restauracja Albatros. To właśnie tam kieruje bohaterów konduktor (Andrzej Grabowski), zapytany o najlepszy lokal w Świnoujściu. Bilet na księżyc to także wiele znajomych twarzy. Mieszkańcy Świnoujścia ustylizowani na lata 60., bardzo licznie zapełnili ekran jako statyści…

Nieco lżejszą (ale z dramatycznym finałem) historię opowiada Bilet na księżyc Jacka Bromskiego z 2012 roku. Co ciekawe, i tutaj mamy ucieczkę na Zachód, choć tym razem nie przez terminal promowy, ale droga powietrzną z lotniska Szczecin-Goleniów (na szkolnym bilecie…) Akcja filmu dzieje się w roku 1969, a głównymi bohaterami są bracia Adam i Antek. Młodszy z nich, Adam, dostaje powołanie do wojska, a ściśle mówiąc „bilet” na drugi koniec kraju i trzy lata w Dywizjonie Trałowców w Świnoujściu. Starszy Antek ma za sobą służbę w tej samej jednostce MW i postanawia odwieźć brata do wojska. Po wielu perypetiach i pełnej przygód podróży przez Polskę końca lat 60., rodzeństwo dociera do naszego miasta. Tutaj robi się bardziej dramatycznie, głównie za sprawą pięknej Roksany, granej przez śp. Annę Przybylską. Ze zrozumiałych względów Świnoujście wita bohaterów nową przeprawą promową w centrum miasta i „Bielikiem” zamiast „Wolina”. Ale już współczesna świnoujska baza NATO na ekranie niewiele różni się od dawnej bazy Marynarki Wojennej. I okręty jakby te same… Nie dało się za to pokazać w filmie nieistniejącej już bazy ra-

Czekamy na kolejne filmy kręcone w naszym mieście, najlepiej takie, w których zagra ono… Świnoujście. Ze wszystkimi jego urokami i pięknymi zakątkami

Wstydliwy epizod Latem zeszłego roku swojej premiery doczekał się wreszcie (lub

kultura

niestety) kręcony przez kilka lat film Kobiety bez wstydu w reżyserii Witolda Orzechowskiego. W tej kiepskiej komedii miłosnej występują między innymi Joanna Liszowska, Anna Dereszowska, Weronika Książkiewicz, Ewa Kasprzyk i Michał Milowicz. Główną rolę, kelnera-oszusta podającego się za robiącego furorę wśród pań psychoanalityka, gra Michał Lesień. Joanna Liszowska zagrała piękną i bogatą bizneswoman ze Szczecina nawiązującą romans z głównym bohaterem. W Świnoujściu ekipa filmowa kręciła sceny na promie „Bielik”, na plaży w okolicach „wiatraka” i przy wejściu do portu. W filmie pojawiły się też przebitki innych atrakcyjnych miejsc naszego miasta. Dzieło Orzechowskiego zostało zmiażdżone przez krytykę i chłodno przyjęte przez nieliczną publiczność.

Czeski film i niemiecki kryminał Najświeższe wizyty filmowców na 44 wyspach to także projekty zagraniczne. W roku 2013 na świnoujskim falochronie i plaży pojawiła się ekipa z Czech kręcąca zdjęcia do filmu Něžné vlny (reż. Jiří Vejdělek). Czeska produkcja opowiada historię mężczyzny, którego ojciec próbował przepłynąć Kanał La Manche. Mię-

NIEMIECKA EKIPA FILMOWA NA PLANIE SERIALU „DER USEDOM KRIMI”. FOTO Robert MONKOSA

MAGAZYN

55


kultura

FILMOWE ŚWINOUJŚCIE

dzyzdrojskie klify zagrały wybrzeże Wielkiej Brytanii, a wejście do świnoujskiego portu, z naszym „wiatrakiem”, udawało Francję w scenie, gdy francuski rozbitek wyławiany jest przez rybaków. Oczywiście rybaków zagrali miejscowi statyści. Rok później Świnoujście odwiedziła po raz pierwszy niemiecka ekipa, która kręciła sceny do pilota serialu Der Usedom Krimi w reżyserii Andreasa Herzoga. Filmowcy zza zachodniej granicy wracali do nas jeszcze kilkakrotnie przy okazji kolejnych odsłon serii. Produkcja powstaje dla niemieckiej telewizji publicznej ARD, a jedną z ról (polskiego policjanta) zagrał nasz znakomity aktor Marcin Dorociński. Głównymi bohaterkami serialu są prawniczka Karin Lossow (Katrin Sass) oraz Julia Thiel (Lisa Maria Potthoff), komisarz policji na wyspie Uznam. W pierwszym odcinku Śmierć nad morzem (Tod REKLAMA

am Meer) panie mają za zadanie wyjaśnić tajemniczą śmierć Thomasa Sidowskiego. Serialu jeszcze nie widzieliśmy ale według relacji prasowych niemieccy filmowcy kręcili m.in. w pomieszczeniach Kapitanatu Portu udającego komendę policji, przy ul. Karsiborskiej, na rynku przygranicznym oraz w świnoujskich „leningradach”.

Czesław uwodzi Ostatni raz nasze miasto pojawiło się na planie filmowym w ubiegłym roku za sprawą komedii Szkoła uwodzenia Czesława M. w reżyserii Aleksandra Dembskiego. Sceny do filmu powstały między innymi podczas majowego koncertu z udziałem publiczności na Basenie Północnym. Popularny muzyk Czesław M. grany przez popularnego muzyka Czesława Mozila porzuca życie w stolicy i trafia do Świnoujścia, gdzie razem z dwoma byłymi stoczniowcami

otwiera szkołę uwodzenia dla mężczyzn… Film miał premierę w październiku zeszłego roku i, mówiąc oględnie, furory w kinach nie zrobił. Chociaż zdaniem części krytyki miał potencjał na ciekawą komedię w stylu przebojowego Goło i wesoło. Zmarnowany potencjał. I na tym jak dotychczas koniec. Z ekranowych ciekawostek warto jeszcze wspomnieć na przykład o świnoujskich promach w Ystad pojawiających się na planie skandynawskich kryminałów z serii Wallander albo o Romanie Polańskim, który po niemieckiej stronie wyspy Uznam kręcił Autora widmo z Pierce’em Brosnanem. Ale w obu przypadkach nie było to przecież Świnoujście. Czekamy zatem na kolejne filmy kręcone w naszym mieście, najlepiej takie, w których zagra ono… Świnoujście. Ze wszystkimi jego urokami i pięknymi zakątkami.


WYDARZENIA

kultura

Królewny i Mongołowie Trochę egzotyki prosto z Mongolii, nieco świątecznego klimatu, szczypta słów i obrazów, a wszystko przyprawione przesłaniem z mądrej bajki. Oto przepis na kulturalne wydarzenia ostatnich tygodni.

Na półtora miesiąca El Papę opanowały marabuty. Wszystko za sprawą Artura Cieślara, pochodzącego ze Świnoujścia pisarza i malarza. Podczas dwóch grudniowych wieczorów mogliśmy poznać twórczość tego niezwykle interesującego artysty, zarówno malarską, jak i literacką. Wernisaż i spotkanie literackie się skończyły, ale marabuty są z nami do końca stycznia.

Nic tak nie nastraja w okresie okołoświątecznym jak kolędy. W Koncercie Noworocznym siły i talenty połączyli – kameralny skład Orkiestry Wojskowej rozpisany na saksofon, klarnet i flet, zespół warszowskiego MDK-u oraz uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I Stopnia z klasy instrumentów dętych. Ten zacny kolektyw zaprezentował nam najpiękniejsze polskie kolędy, dzięki czemu atmosfera niedawnych świąt pozostała z nami nieco dłużej.

Bajki nie tylko dla dorosłych w reżyserii Iwony Dominiak to wspólne dzieło licealistów z Mieszka, O!Środka Działań Teatralnych i Akademii Każdego Wieku. Skrzący dowcipem (na wzór popularnej przed laty serii programów telewizyjnych), błyskotliwie zagrany, „odziany” we wspaniałe kostiumy i scenografię. A do tego z przesłaniem, a raczej przesłaniami. Mądrymi i zawsze aktualnymi. Bajki… zainicjowały tegoroczną akcję WOŚP.

Zapewne nie każdy z nas był w Mongolii, a pewnie wielu by chciało… Mamy więc sporo szczęścia, bo oto Mongolia przywędrowała do nas. Przywiózł ją do Świnoujścia fotograf samouk, jak sam o sobie mawia, Tomasz Ambroszczyk. W Galerii ART zaprezentował on swoje piękne zdjęcia, które ułożyły się w cykl pod tytułem… Mongolia. Odrobina ciepła i egzotyki w ten zimowy czas, jak znalazł!

15-16.12., El Papa – Cafe Hemingway

12.01., Sala Teatralna MDK

10.01., MDK Warszów

14.01., Galeria ART

MAGAZYN

57


kultura

Z DZIEJÓW MIASTA

Dwa jubileusze, dwa wydawnictwa W ostatnim czasie ukazały się dwie, niezwykle interesujące i ważne dla Świnoujścia, książki. Inspiracją do powstania obu stały się 70. urodziny - harcerstwa działającego przy Szkole Podstawowej nr 1 oraz samej „Jedynki”. dalszych stronach znajdziecie tę historię w pigułce. Natomiast dociekliwych zachęcamy do lektury. Książka druga – Historia Szkoły Podstawowej nr 1 im. Marynarki Wojennej RP w Świnoujściu – nie ma takich rozmiarów, ale i jej twórcom nie można odmówić pracowitości. W tę wyjątkową dla wielu mieszkańców miasta podróż w czasie zaangażowanych było mnóstwo osób. Odtworzenie siedemdziesięcioletniej historii najstarszej świnoujskiej placówki oświatowej to w końcu przedsięwzięcie i czasochłonne, i pracochłonne.

O książce pierwszej będzie krótko. W tym numerze bowiem sporo miejsca poświęcamy świnoujskiemu harcerstwu. Na pewno trzeba podkreślić, że to imponująco duża rzecz. Książka Historia Harcerstwa

w Szkole Podstawowej nr 1 im. Marynarki Wojennej RP w Świnoujściu liczy ponad 1000 (słownie: tysiąc) stron! Prawdziwie tytaniczna praca wykonana przez grono redaktorówharcerzy, pasjonatów tematu. Na

Część pierwsza, historyczna, jest dziełem – będącym jednocześnie pracą magisterską – Agnieszki Kotkiewicz. Autorka opisała tu dzieje „Jedynki” od roku 1945 do roku szkolnego 2015/2016, rzetelnie uwzględniając przy tym wszelkie przemiany, jakim podlegała w tych latach oświata. W dalszych partiach książki głos zabierają byli i obecni nauczyciele, absolwenci, uczniowie. Jest miejsce na sentymentalne wspomnienia ludzi, którzy już dawno opuścili mury szkoły. Jest przestrzeń na twórczość literacką najmłodszych – wiersze i bajki, z oczywiście z „Jedynką” jako główną bohaterką. Jest fotogaleria pozwalająca przypomnieć sobie co ważniejsze wydarzenia z życia szkoły. Można się spodziewać, że obie książki spotkają się ze sporym zainteresowaniem. Przecież zarówno Szkoła Podstawowa nr 1, jak i harcerstwo odgrywają w historii Świnoujścia rolę więcej niż istotną, a ich historie wzajemnie się przenikają.

58

MAGAZYN



Z silną wolą

w NOWYM ROKU Statystyki pokazują, że prawie 40 proc. z nas wraz z nowym rokiem postanawia pozbyć się kilku kilogramów. Jeśli jesteś w tej grupie, mam dla Ciebie złą wiadomość – udaje się to tylko co dwunastej osobie. Jeśli postanawiasz schudnąć nie po raz pierwszy, umówmy się, że przyłożenie się do tej statystyki masz już za sobą i że teraz będzie inaczej. Poniżej dwa powody, przez które moi pacjenci nie mogli schudnąć, zanim stali się moimi pacjentami.

Błąd w założeniach Pierwszy to nieprawidłowe określenie postanowień, a pamiętaj, ich prawidłowe wyznaczenie to połowa sukcesu!

60

MAGAZYN

„Chcę schudnąć” to jeszcze nie jest postanowienie. To wyrażenie woli. Można chcieć. Ale od siedzenia i chcenia nic się nie zmieni. Postanowienie powinno zawierać w sobie działanie. Postanowieniem może być: „Będę mniej jeść”. I tu od razu doprecyzowanie. Na tyle ostre, żeby było skuteczne; na tyle łagodne, abyś wiedziała, że sobie z nim poradzisz. Dajmy na to: wiesz, że Twoim problemem jest objadanie się wieczorem, podjadanie między posiłkami

oraz nadmiar słodyczy. Postanowienie powinno więc brzmieć: 1. Jeśli będę miała napad głodu po 18:00, pokroję sobie w słupki marchewkę, kalarepę lub paprykę albo wypije kawę zbożową, pół na pół na wodzie z mlekiem. 2. Nikt nie umarł od niejedzenia przez 3-4 godziny. Jeśli poczuję się głodna godzinę po śniadaniu, wypiję herbatę lub kawę i znajdę sobie ja-


ŻYWIENIOWY PLAN DZIAŁANIA

kieś zajęcie, żeby o tym nie myśleć. Słodycze na razie zostaw. Nie dodawaj już tez innych superpomysłów, jak samodzielne gotowanie, wprowadzenie większej ilości kasz czy pilnowanie wody. Już dwie zmiany przyniosą korzyść, a po miesiącu, dwóch czy trzech miesiącach dorzucisz następną modyfikację. Kiedy w euforii „dobrej zmiany” wprowadzasz zbyt wiele postanowień, nie ma możliwości, wszystko na raz Ci nie wyjdzie. Pojawia się wtedy frustracja, demotywacja i samousprawiedliwianie. Dwa postanowienia są w sam raz.

Kryzys przyjdzie Drugi powód klęski to zdziwienie. Niby odchudzałaś się już nie raz. Niby wiesz, że przychodzi moment, kiedy ciężko Ci dotrzymać postanowień. Niby wiesz, że próbując tylko „gryzeczek” ciasta koleżanki, w końcu kończysz na trzech kawałkach, które jakoś podstępnie przemieściły się z talerzyka do Twojego żołądka. Jednak w momencie składania postanowień znów wydaje Ci się, że jesteś taka zdeterminowana i silna, że nic Cię nie nakłoni do zejścia z właściwej drogi. Błąd. Musisz od razu być świadoma, że moment kryzysu przyjdzie. Wcześniej czy później, ale przyjdzie. Nie dziw się wtedy jak firmy odśnieżające śniegiem w grudniu. Nie reaguj jak zwykle mieszanką paniki i natychmiastowego spełnienia wszystkich warunków swojego wewnętrznego terrorysty. Bądź przygotowana na jego atak. Po pierwsze, postaraj się, żeby kryzys przychodził jak najrzadziej. Wiesz, że nie pohamujesz się przed jedzeniem na imprezie? Nie musisz na wszystkie chodzić. Wiesz, że koleżanka z pracy przyniesie jutro ciasto urodzinowe? Poczekaj z wzięciem swojego kawałka, aż na talerzu zostanie tyle, że nie będziesz mieć szansy zmieścić trzech kawałków. Kiedy pracujesz przy komputerze, nachodzi Cię ochota na podjada-

nie? Kup sobie gumy do żucia. Często chodzi po prostu o głupi odruch ruszania szczęką, a nie o realny głód. Wiesz, że zawsze objadasz się słodkim po kłótni z mężem i chwilowo wydaje Ci się, że nie ma znaczenia, jak wyglądasz i niech tam, możesz dojść do 100 kg? Zaprogramuj się inaczej. Tak robią komandosi! Wyobraź sobie siebie po kłótni z mężem, jak dla rozładowania idziesz pobiegać albo na zakupy (z jego kartą oczywiście!). Lub też wsiadasz do auta i jeździsz z głośno włączoną muzyką. Co kto lubi. Po kłótni odczekaj tylko chwilę ze słodkim i jeśli programowałaś się na bieganie, wskocz w dres i biegnij. Najprawdopodobniej po biegu już nie będzie Ci się chciało słodyczy. Przerwij schemat.

Na chwilę Bardzo pomaga świadomość, że kryzys przychodzi na chwilę. Do tej pory, gdy naszła Cię ochota na słodkie, zachowywałaś się tak, jakby miała być z Tobą do końca życia. A ona minie. Za chwilę. Za 20-30 minut. Inaczej postępuje się ze świadomością, że gdy wypiję kawę, odejdzie ochota na wafelka. Inaczej, gdy wydaje się, że jeśli nie zjem wafelka, zawsze już będzie mi się tego wafelka chciało. Nie wytrzymasz tych 30 minut? Pobudź w tym czasie ośrodek przyjemności czymś innym, czymś, co lubisz. Może ta kawka? Może ta guma do żucia? A może, jeśli pokusa przychodzi w porze posiłku, po prostu słodki posiłek, na przykład koktajl bananowo-czekoladowy? Mój hit to zblendowany dojrzały banan + dwie czubate łyżeczki kakao + szklanka mleka 1,5%. Polecam! Kryzys przynosi ze sobą jeszcze inne niebezpieczeństwo – racjonalizację. Postanawiamy, dajmy na to, nie jeść po 18:00 nic innego jak tylko warzywa. O 21:00 przypomina o sobie żołądek i stwierdzamy, że chyba jednak

dieta

gdzieś tam kiedyś czytaliśmy, że nie można chodzić spać na głodniaka. Objadamy się (bo jak już zaczęliśmy, to wiadomo) i uznajemy, że w takim razie nie zjemy śniadania i zamiast tego rano poćwiczymy. Budzimy się ledwo żywi i o ćwiczeniu nie ma mowy. Z żołądka za to płynie news: śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. No tak! To jednak jemy śniadanie, ale za to białkowe. Zośka na tej diecie białkowej nieźle schudła (cóż, że ma teraz problemy z nerkami). Jemy twarożek, popijamy mlekiem. W południe dopada nas nagły alarm o braku węglowodanów. Mózg domaga się glukozy i od razu podpowiada, że w sytuacji kryzysowej najszybciej pomogą słodycze. A, faktycznie. Coś zaczyna nam świtać, że najzdrowsza jest jednak dieta zrównoważona. Wcinamy obiadek, ale że ten się potrawi kilka godzin, mózg nadal błaga: cukier, cukier! A że my od rana na diecie, to przecież małe ciasteczko nie zaszkodzi. No i jak zwykle kończy się na trzech. O 18:00 wciąż najedzeni po sutym obiedzie, obiecujemy sobie: teraz już post do jutra, a potem jem mniej. Po trzech godzinach jednak… I tak dalej, i tak dalej. Mijają kolejne dni „diety”, które od dni „bez diety” różnią się jedynie tym, że jesteś bardziej umęczona psychicznie. Przyjmij więc plan działania i nie zmieniaj go pod wpływem momentu. Zachcianki chwili nie są dobrymi doradcami. Postanowiłaś nie jeść po 18:00, a o 21:00 przyjdzie głód? Oszukaj go, zignoruj, ale nie zaspokajaj. Powodów do niepowodzenia może być jeszcze wiele, ale tak jak z ograniczoną liczbą postanowień, skup się na początek na dwóch największych „przeszkadzaczach”. Bez poradzenia sobie z nimi, trudno będzie poradzić sobie z kolejnymi.

Renata Kasica, Dietetyk, autorka bloga rownowaznia.pl

MAGAZYN

61


62

MAGAZYN


LEKKIE PRZEKĄSKI IMPREZOWE

kulinaria

TEKST, ZDJĘCIA I PRZEPISY KAROLINA LESZCZYŃSKA

K

arnawał trwa krótko i warto go dobrze wykorzystać. Nie każdy ma czas i fundusze na udział w zorganizowanych balach. Część z nas chęt-

niej w tym okresie spotyka się ze znajomymi i rodziną na popularnych domówkach. Warto postarać się o wyjątkową oprawę takich wieczorów, nie tylko muzyczną i rozrywkową, ale także o dekorację stołu i oczywiście pyszne przekąski i drinki. Jestem zwolenniczką lekkich przegryzek, które nie powodują uczucia sytości, ani nie pochłaniają zbyt wiele czasu na przygotowania. Swoją energię lepiej zostawić dla gości.

MAGAZYN

63


Paszteciki

ze szpinakiem

Składniki 1 łyżka oliwy

sól

1 cebula

pieprz

2 ząbki czosnku

150 g sera ricotta

250 g liści szpinaku baby

100 g sera feta

skórka otarta z 1/2 cytryny

arkusz ciasta francuskiego

gałka muszkatołowa

1 jajko

1/2 łyżeczki suszonego tymianku

czarnuszka do posypania

Na dużej patelni rozgrzać oliwę. Cebulę i czosnek drobno posiekać. Smażyć ok. 8 minut, co jakiś czas mieszając, aż zmiękną. Dodawać partiami szpinak. Dusić, aż całkiem zwiędnie i odparuje nadmiar wody. Dodać oba sery i doprawić do smaku skórką cytryny, świeżo startą gałką muszkatołową, tymiankiem, solą i pieprzem. Odstawić do wystygnięcia. Piekarnik nagrzać do 200 stopni. Blachę do pieczenia wyłożyć pergaminem. Ciasto francuskie pokroić na prostokąty o wymiarach 6 x 8 cm. Na brzegu każdego prostokąta ułożyć po pełnej łyżeczce farszu. Zwijać paszteciki w ruloniki, smarując brzegi rozbełtanym jajkiem, żeby dobrze się skleiły. Ułożyć na blasze w odstępach, posmarować wierzch jajkiem i posypać czarnuszką. Piec 15-18 minut do uzyskania złotego koloru.

64

MAGAZYN


Pasty

trzy Składniki

Pasta z fasoli 1 puszka czerwonej fasoli 1 ząbek czosnku 1/2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego 1/2 łyżeczki mielonej kolendry 1/2 wędzonej papryki sok z 1/2 limonki 2 łyżki delikatnego oleju sól pieprz

Pasta z zielonego groszku 1 szklanka mrożonego zielonego groszku duża garść listków świeżej mięty 1 ząbek czosnku sok z 1/2 cytryny 2 łyżki oliwy extra vergine sól

Pasta z kukurydzy 1 puszka słodkiej kukurydzy 1/2 łyżeczki mielonej kurkumy 2 pełne łyżki ugotowanej kaszy jaglanej czarna sól Kala Namak

Pasta z zielonego groszku

Pasta z fasoli

Pasta z kukurydzy

Zagotować wodę w garnku. Wrzucić

Fasolę odsączyć na sicie i przepłukać.

Kukurydzę odcedzić na sicie. Przełożyć

groszek i gotować minutę aż zmięknie,

Przełożyć do miski. Dodać pozostałe

do miski, dodać pozostałe składniki.

ale będzie dalej soczyście zielony.

składniki i zmiksować blenderem ręcznym.

Doprawić do smaku czarną solą. Podawać

Odcedzić i przełożyć do miski. Dodać po-

Doprawić solą i pieprzem. Podawać

z krakersami i szczypiorkiem.

zostałe składniki i zmiksować blenderem

z krakersami i świeżą kolendrą.

ręcznym. Doprawić solą. Podawać z krakersami i świeżą miętą.

MAGAZYN

65


Spring

rolls Składniki

ok. 25 sztuk arkuszy papieru ryżowego 1 marchewka 1/2 długiego ogórka szklarniowego 1 dojrzałe awokado 1 dojrzałe mango kostka (180 g) wędzonego tofu świeże zioła: szczypiorek, mięta, kolendra, bazylia 1 łyżka sosu sojowego sok z 1/2 cytryny

Słodki sos chilli sok z 1 pomarańczy sok z 1 limonki 2 łyżki octu ryżowego 3 łyżki syropu klonowego 1 papryczka chilli sól 1 łyżeczka mąki z tapioki

Marchewkę obrać i pokroić w słupki. Ogórka obrać, usunąć pestki, pokroić. Awokado i mango obrać, usunąć pestki, pokroić. Tofu pokroić w cienkie plastry. Wszystko przełożyć do dużej miski, skropić dokładnie sosem sojowym i sokiem z cytryny. Papier ryżowy moczyć po 1 arkuszu w misce z ciepłą wodą przez ok. 15 sekund. Ułożyć na mokrej ściereczce. Na środku każdego naleśnika układać po jednym rodzaju ziół, następnie po kawałku marchewki, ogórka, awokado, mango i tofu. Zwijać spring rollsy jak krokiety, układać na dużym talerzu. W międzyczasie przygotować sos. Do rondelka przelać sok z pomarańczy i limonki oraz ocet ryżowy i syrop klonowy. Dodać drobno posiekane chilli i gotować kilka minut na małym ogniu. Do szklanki wsypać mąkę z tapioki, dodać kilka łyżek gorącego sosu i wymieszać. Zawartość szklanki wlać powoli do rondla stale mieszając. Gotować jeszcze minutę. Doprawić solą i odstawić do ostygnięcia.

66

MAGAZYN


LEKKIE PRZEKĄSKI IMPREZOWE

kulinaria

Drinki

trzy Składniki -150 ml whisky 25 ml amaretto

2 łyżeczki syropu klonowego szczypta mielonego cynamonu plasterki pomarańczy kruszony lód

-250 ml triple sec 25 ml crème de cassis 25 ml słodkiego białego wermutu sok z 1/2 cytryny plasterki cytryny kostki lodu

-350 ml jasnego rumu 25 ml likieru kokosowego sok z 1/2 limonki 100 ml mleka kokosowego garść liści bazylii 2 łyżeczki syropu klonowego plasterki kiwi listki bazylii do podania

-2-

-3-

Do shakera przelać whisky, amaretto

Do shakera wlać triple sec, crème de

Do blendera kielichowego wlać rum, likier,

i syrop klonowy. Dodać cynamon i kilka

cassis, wermut i sok z cytryny. Dodać kilka

sok z limonki, mleko kokosowe i syrop

kostek lodu. Wstrząsnąć. W małej szkla-

kostek lodu i porządnie wstrząsnąć.

klonowy. Dodać bazylię i zmiksować na

neczce rozgnieść 2 plasterki pomarańczy,

Zawartość przelać do kieliszka. Dodać

gładki koktajl. Przelać go do szklanki typu

wlać zawartość shakera. Całość dopełnić

kostki lodu i plasterki cytryny.

long. Dodać kostki lodu i kiwi. Udekorować

-1-

kruszonym lodem.

listkami bazylii.

MAGAZYN

67


Zrób sobie

grzańca

Kto nie zna niebiańskiego smaku grzanego wina w mroźny dzień, ten chyba nigdy nie zmarzł naprawdę. – U nas zima trwa najwyżej dzie-

sięć miesięcy, a potem to już tylko lato i lato – powiedział mi kiedyś pewien Anglik. Właśnie dlatego w Wielkiej Brytanii, znanej z zimnej i kapryśnej pogody, wymyślono najwięcej przepisów na grzańce.

Przepisy na najlepsze grzańce Europy Grog

(na 1 porcję) 60 ml brązowego rumu 1 kostka cukru 3 goździki kawałek (2-3 cm) cynamonu 1 łyżka soku z cytryny 1 plasterek cytryny wrząca woda Wszystkie składniki (oprócz wrzątku) wlej do kubka lub niskiej szklanki o pojemności 250 ml. Mieszaj, aż cukier się rozpuści. Zostaw łyżeczkę w kubku i wlej tyle wrzącej wody, aby kubek był prawie pełny. Podawaj od razu. Marynarze Royal Navy dostawali po pół pinty rumu (ok. szklanki) dwa razy dziennie. Nie pili od razu, tylko chomikowali, aby po 2-3 dniach upić się porządnie. W 1740 roku admirał Vernon ukrócił te praktyki, dolewając biedakom wody do rumu. Napój ten nazwano grogiem od przezwiska Old Grog, które nosił admirał.

Są słabsze i mocniejsze, ale bywają i takie, które powalają już po pierwszej szklaneczce. Niezłe pomysły na rozgrzewkę miewali Skandynawowie i Niemcy, Włosi również, ale tylko ci z północy. A w Polsce?

Po łyżce Chłopi na nizinach pili grzane piwo z serem, w górach zachował się nieskomplikowany przepis na tak zwaną herbatkę z prądem. Wlewa się spirytus do mocnej herbaty, słodzi i już. Ile tego spirytusu? – Po łyżce – mówią górale. Trzeba odwrócić łyżkę wypukłą stroną do góry, włożyć do kubka, no i lać „po łyżce” spirytus. Lub śliwowicę czy bimbe-

68

MAGAZYN

rek. Oj, jak to rozgrzewa…

Glühwein - grzane wino (na 1 litr)

Nasza szlachta pogardzała chłopskimi napitkami. Nic na tym nie traciła, bo w każdym dworze sycono przecież miody. Czwórniaki, trójniaki, dwójniaki oraz półtoraki – najszlachetniejsze i najmocniejsze. W trzaskające mrozy pito je na gorąco. Do dziś dobry polski miód jest chyba najwdzięczniejszym surowcem na grzańca – odpowiednio słodki, pachnie ziołami i korzeniami, wystarczy go po prostu podgrzać i wypić. Inne nacje, pozbawione przez los wspaniałego miodowego wynalazku, radziły sobie jak mogły.

1 litr wytrawnego czerwonego wina 1 cytryna 2 kawałki cynamonu 3 goździki 3 łyżki cukru szczypta kardamonu Mocno podgrzej (ale nie gotuj!) czerwone wino. Umyj i sparz cytrynę, pokrój ją w cienkie plasterki, dodaj do gorącego wina razem z pozostałymi składnikami. Podgrzewaj jeszcze jakieś 5 minut, zdejmij z ognia, przykryj i odstaw na godzinę. Przed podaniem mocno podgrzej jeszcze raz (ale nie gotuj!) i przecedź przez gęste


ROZGRZEWAJĄCE NAPOJE NA ZIMĘ

sitko do ogrzanych kamionkowych lub porcelanowych kubeczków.

Grzane wino wzmocnione cytrusami (na 1 litr)

2 limonki 2 pomarańcze 1 butelka (750 ml) mocnego czerwonego wina 300 ml brandy 1/2 szklanki cukru pudru gałka muszkatołowa goździki 4 kawałki cynamonu Umyj i sparz pomarańcze oraz limonki, pokrój je w plastry. Mocno podgrzej wino, dodaj owoce, goździki i szczyptę gałki muszkatołowej. Podgrzej bardzo mocno, nie dopuszczając jednak do wrzenia, wsyp cukier, wymieszaj. Grzane wino wlej do kubków, do każdej porcji włóż kawałek cynamonu.

Poncz angielski (na 2 litry)

cienko obrana skórka z dużej cytryny, pokrojona na mniejsze kawałki 1 szklanka brązowego cukru 2 szklanki ciemnego rumu 1/2 szklanki brandy sok z 3 cytryn 4 szklanki wrzącej wody ew. więcej cukru do smaku Wymieszaj w rondlu rum z cukrem, skórką z cytryny i brandy. Mocno podgrzej na małym ogniu. Ostrożnie, aby się nie oparzyć, podpal poncz długą zapałką. Gdy płomień zgaśnie, dodaj sok z cytryny i gorącą wodę. Jeśli chcesz, dosłódź do smaku. Ustaw poncz na maluteńkim ogniu, przykryj i podgrzewaj, nie doprowadzając do wrzenia, jakieś 10 minut. Wyjmij skórkę cytrynową, poncz odstaw na 3 godziny (możesz też wstawić go na noc do lodówki). Przed podaniem podgrzej prawie do wrzenia, wlej do szklanej wazy. Podawaj w małych okrągłych kubkach z uszkiem.

Uwaga: przepis na ten poncz wymyślił ponoć słynny angielski pisarz Karol Dickens!

Posset wiktoriański (na 3 szklanki)

1/8 łyżeczki olejku migdałowego 1/2 l mleka 1/2 łyżeczki skórki otartej z cytryny 1/4 szklanki cukru 1 białko 1/4 szklanki brązowego rumu 1/2 szklanki brandy Podgrzej mleko ze skórką cytrynową, cukrem i olejkiem migdałowym. Gdy zacznie kipieć, zdejmij z ognia. Dodaj ubite na pianę białko i delikatnie wymieszaj. Na koniec wlej rum i brandy. Podaj w szklance lub porcelanowym kubku.

Mulled cider (na 1,5 litra)

6 szklanek soku jabłkowego lub cydru 1/2 butelki (375 ml) calvadosu lub applejacka (winiaku jabłkowego) 3/4 szklanki brązowego cukru 3 kawałki cynamonu (po 5 cm) 1/2 łyżeczki goździków 1/2 łyżeczki ziaren ziela angielskiego Na kawałku gazy ułóż goździki, ziele angielskie i cynamon, zwiąż białą bawełnianą nitką, tak aby powstał woreczek. Wlej sok jabłkowy do emaliowanego rondla, włóż woreczek z przyprawami i wsyp cukier. Zagotuj, często mieszając. Zmniejsz ogień, podgrzewaj jeszcze 10 minut, mieszając od czasu do czasu. Wlej calvados, podgrzewaj, nie gotując, jeszcze minutę. Wyjmij woreczek z przyprawami, a napój wlej do podgrzanych kubków i podawaj póki gorący.

kulinaria

1/2 łyżeczki cynamonu po 1/4 łyżeczki mielonego imbiru oraz startej gałki muszkatołowej po 3/4 szklanki soku pomarańczowego i żurawinowego 1 l ciemnego piwa Wydrąż jabłka, usuwając gniazda nasienne, ale nie rozcinając owoców. Do środka każdego jabłka wsyp łyżeczkę brązowego cukru. Ułóż je na blasze, na dno wlej wodę do wysokości 1/2 cm. Piecz 30 minut do miękkości w temperaturze 175 stopni. Wymieszaj biały cukier i przyprawy, dodaj oba soki i piwo, podgrzewaj 15 minut, ale nie doprowadzaj do wrzenia. Gorący napój wlej do metalowej wazy do ponczu, włóż do środka upieczone jabłka. Podawaj od razu w kubkach lub szklankach z grubego szkła.

Grzane piwo po staropolsku

(na 1 litr)

2 butelki (po 1/2 l) jasnego piwa kawałek cynamonu 3-4 goździki 2-3 żółtka 3-4 łyżki cukru Mocno podgrzej (ale nie gotuj!) piwo z cynamonem i goździkami. Utrzyj na kremową, puszystą masę żółtka z cukrem. Powoli, stale ucierając, wlewaj do żółtkowej masy gorące piwo. Przykryj i podgrzewaj na malutkim ogniu, nie doprowadzając do wrzenia, aż napój lekko zgęstnieje. Podawaj w porcelanowym dzbanku lub w kubkach albo filiżankach z grubego szkła. Klasycznym dodatkiem do grzanego piwa jest twaróg pokrojony w kostkę.

Zimno Wam? To do dzieła! Życzę smakowitego rozgrzania.

Grzane piwo po angielsku (na 2,5 litra)

6 małych jabłek 6 łyżeczek brązowego cukru 1/2 szklanki drobnego białego cukru

Opracowanie:

Krzysztof Wierzba

Manager gastronomii i szef kuchni Hotel & SPA „Trzy Wyspy” Cieszkowskiego 1, Świnoujście

MAGAZYN

69


wydarzenia

70

MAGAZYN

WOŚP


Serce rooośnie... Nie znajdziemy w kalendarzu drugiego takiego dnia, w którym tak wiele ważą pojęcia jedność czy wspólnota. Nie znajdziemy też – nie tylko w kraju, ale i na świecie – drugiej takiej akcji. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. TEKST MICHAŁ TACIAK FOTO ROBERT MONKOSA

Od wielu już lat każda druga niedziela stycznia sprawia, że serce rośnie w sposób wręcz nieprawdopodobny. Bardziej niż kiedykolwiek chce się być na zewnątrz, chłonąć tę niezwykłą atmosferę panującą w każdym niemal zakątku kraju. Chce się nieustannie uśmiechać, widząc tyle uśmiechniętych i radosnych twarzy. Chce się być razem z innymi i dotyczy to nawet introwertyków.

Nie tylko hojność Tegoroczna edycja WOŚP to kolejny ogromny sukces Jerzego Owsiaka i wszystkich ludzi zaangażowanych w organizację przedsięwzięcia, a są ich tysiące. To także sukces nas, świnoujścian. Jak zwykle nie zawiedliśmy. I nie tylko o hojność tu chodzi, choć oczywiście jest tu ona nie do przecenienia. Niemniej nasza hojność na niewiele by się zdała, gdyby nie ci, którzy świnoujską WOŚP tak fantastycznie i sprawnie przygotowywali.

Bez nich nic Z góry przepraszam, bo pewnie nie uda mi się wymienić wszystkich osób, które wymienić należy. Jest ich naprawdę wiele. Iwona Postulka, Mirella i Jacek Winiarscy, Tomasz Karliński, Kamil Kwiatkowski, Bartłomiej Ciesielski, Marek Niewiarowski, Joanna Kozłowska, Ewa Grotkowska, Jan Zastawny, Krzysztof Krakus, Przemysław Szymański, Hanna Żurawska, Bożena Górska, Jolanta Rewt, Edyta Foldyna, Miro-

sław Nieśpielski, Andrzej Boroznow, Tomasz Michalak, Maciej Napiórkowski i wielu innych… Bez nich nie byłoby w Świnoujściu WOŚP. I nie byłoby kolejnego rekordu.

po historii świnoujskiej WOŚP. Był też oczywiście huczny finał, pełen wspaniałej muzyki. I naturalnie zwieńczenie imprezy, czyli „światełko do nieba”.

Orkiestra gra rozmaicie

„Dwójka” z przodu

Tej wyjątkowej orkiestrze towarzyszy rokrocznie szereg rozmaitych wydarzeń. Jak zawsze Kramem Rzeczy Dziwnych zarządzała Maja Piórska (w tym miejscu musimy się pochwalić – jedna z ilustracji opublikowanych w „Wyspach” została sprzedana za piękną kwotę – 260 złotych!), która zaprosiła nas również na Spotkanie po latach, w którym udział wzięli Iwona Postulka, Stanisław Iwan, Waldemar Buczyński, Jarosław Włodarczyk i Jerzy Porębski. Morsy „orkiestrowo” się wykąpały, a Iwona Dominiak wraz z grupą utalentowanych ludzi zaprosiła nas na fantastyczny spektakl Bajki nie tylko dla dorosłych. Biblioteka Publiczna zorganizowała natomiast wystawę, podczas której wędrujemy

Nie znam się na numerologii, ale gdy przyjrzeć się liczbom związanym z tegoroczną orkiestrą, w kilku miejscach zwróci uwagę „dwójka” z przodu. 25 lat Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. 200 wolontariuszy, których spotkać można było w całym mieście. 25 kilometrów – taki dystans miał bieg towarzyszący akcji. 223 tysiące 329 złotych – taką sumę zebrano w Świnoujściu. Może to nieco naciągana historia, ale biorąc pod uwagę symbolikę „dwójki” (przynajmniej tę „pozytywną” symbolikę) – ład, harmonia, współpraca, przyjaźń, dopełnianie się – mocno do mnie przemawia. I znakomicie wpisuje się w ideę tej najpiękniejszej, największej i najbardziej potrzebnej orkiestry na świecie.

MAGAZYN

71


Izbowe świętowanie 16 grudnia w Karczmie Rybnej Rybaczówka odbyła się Wigilia Izbowa świnoujskiego oddziału Północnej Izby Gospodarczej. Gości powitał prezes Andrzej Lebdowicz, który mówił między innymi o planach oddziału na przyszły rok, a swoje przemówienie zakończył ciepłymi życzeniami dla zgromadzonych.

W tym roku swoją obecnością zaszczycił nas Prezydent Miasta Świnoujście Janusz Żmurkiewicz, który w swojej wypowiedzi docenił rolę PIG oraz zrzeszonych w niej przedsiębiorców. Kolacja wigilijna przebiegała w bardzo dobrym, świątecznym klimacie. Pojawił się tradycyjny karp, mnóstwo uśmiechów, ale najważniejsza była możliwość spotkania w miłym towarzystwie i rozmowy niekoniecznie o biznesie. W trakcie kolacji zaplanowano część artystyczną, na którą zaproszono panie ze świnoujskiej Szkoły Muzycz-

72

MAGAZYN

nej. Towarzyszyły nam najpiękniejsze polskie kolędy. Przeprowadzono nawet krótkie warsztaty, podczas których do kolędowania włączyli się sami goście. Nie mogło również zabraknąć akcentu dobroczynnego. W tym roku podczas naszego spotkania przeprowadziliśmy aukcję charytatywną na rzecz dzieci z Wielofunkcyjnej Placówki Opiekuńczo-Wychowaczej w Świnoujściu. Zebrane środki przeznaczyliśmy na prezenty świąteczne oraz organizację jednodniowych warsztatów. Chcemy, by dzieci choć na chwilę oderwały się od rzeczywistości…


WIGILIA PÓŁNOCNEJ IZBY GOSPODARCZEJ

wydarzenia

REKLAMA


Elastyczni

i spokojni

74

MAGAZYN


PRO-EST HOTELS & APARTMENTS

biznes po świnoujsku

Choć są zupełnie różni, stanowią świetnie działający biznesowy tandem. Ambitni i konsekwentni, szybko realizują swoje wizje i pomysły. Rozmawiamy z Tomaszem Grzybowskim i Jakubem Mylerem z Pro-Est Hotels & Apartments. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

MAGAZYN

75


biznes po świnoujsku

PRO-EST HOTELS & APARTMENTS

który przejęliśmy, nie miał recepcji, kuchni, jadalni. Brakowało bazy zabiegowej… J.M.: Wszystko musieliśmy zbudować od postaw. Dostosować do potrzeb i oczekiwań klienta.

Niemałe przedsięwzięcie. Ile czasu wam to zajęło?

T.G.: Weszliśmy do obiektu pod koniec października. Przed Sylwestrem przebiliśmy przejście do sali jadalnianej. W styczniu zrobiliśmy bazę zabiegową, kuchnię, jadalnię. Roboty trwały całą dobę. Ekipy pracowały na trzy zmiany. O którejkolwiek by się tam nie zajechało, zawsze coś się działo.

Baltic SPA ruszył na dobre, ale dla was to był dopiero początek, rozruch.

J.M.: Z czasem z dzierżawy stał się naszą własnością. T.G.: Umowę kupna podpisaliśmy dokładnie w szóstą rocznicę podpisania umowy dzierżawy.

Uchodzicie za biznesowy duet doskonały, a każdy taki duet ma swoje początki. Możecie trochę powspominać?

Tomasz Grzybowski: Jasne. Poznaliśmy się w 2004 roku. Jakub pracował wtedy w hotelu w Międzyzdrojach, a ja – w biurze turystycznym. W pewnym momencie Jakub stwierdził, że powinniśmy coś razem zrobić, założyć firmę. Jakub Myler: W zasadzie ja już wtedy miałem swoją firmę. Zajmowała się pośrednictwem pomiędzy hotelami a niemieckimi biurami podróży.

Połączyły was pokrewne branże. Kiedy wystartowaliście pod wspólnym szyldem?

J.M.: To był 2005 rok. Założyliśmy wtedy spółkę i tak „dusiliśmy” ten temat przez kilka lat. T.G.: Do 2010 roku zajmowaliśmy się pośrednictwem. Obsługiwaliśmy nawet 10 hoteli w całej Polsce. W końcu doszliśmy do wniosku, że wiemy już

76

MAGAZYN

o hotelarstwie wystarczająco dużo, żeby obsłużyć własny. J.M.: Pomógł nam trochę światowy kryzys gospodarczy.

Drastyczny spadek cen…

J.M.: Dokładnie. Nieruchomości budowane za ogromne pieniądze staniały tak bardzo, że nie opłacało się ich sprzedawać. T.G.: Mowa teraz o apartamentach. J.M.: Wydzierżawiliśmy wtedy budynek od jednej z warszawskich firm.

Wasze pierwsze „dziecko”.

J.M.: Zgadza się (śmiech). Baltic SPA, przy nowej promenadzie. Tak to ruszyło. T.G.: Potem do tych 45 apartamentów dołożyliśmy kolejne 25 z budynku Feniks, który znajduje się naprzeciwko. J.M.: Te 70 pokoi tworzyło już potencjał do tego, żeby coś robić, rozwijać. T.G.: Ale te nasze hotelarskie początki to czyste szaleństwo. Obiekt,

Symboliczna data. Było co świętować.

T.G.: Tak. A w 2015 roku zakończyliśmy rozmowy na temat dzierżawy jeszcze jednego obiektu, MariSol. Równolegle prowadziliśmy też rozmowy na temat dzierżawy kolejnego budynku. Tego, w którym teraz jesteśmy, West Baltic.

Imperium się rozrasta.

T.G.: Od razu imperium (śmiech). J.M.: Ale fakt, trochę się uzbierało. West Baltic to nasz trzeci kompletny budynek hotelowy. Do tego dochodzą apartamenty. T.G.: I Cesarskie Ogrody na Wyspiańskiego.

To też wy?

J.M.: Niezupełnie. Choć rzeczywiście, mieliśmy wpływ na ten projekt. Ruszył w Sylwestra 2011 roku, a my jesteśmy jego współwłaścicielami. To my też podsunęliśmy pomysł, żeby w tym miejscu był hotel. Dołączyliśmy do świnoujskich partnerów


i pomysł stał się faktem. T.G.: W 2015 roku powstał drugi budynek – Rezydencja Cesarskie Ogrody, którego udziałowcami również jesteśmy.

Macie wizję i konsekwentnie ją realizujecie. Sami napędzacie zdarzenia. Porozmawiajmy o waszym najmłodszym „dziecku”, West Baltic. Wcześniej był tutaj szpital… T.G.: Tak jak w Cesarskich Ogrodach. J.M.: Przekształcanie szpitali w hotele to nasza specjalność (śmiech).

Ponoć metamorfoza budynku była spektakularna.

T.G.: O tak. Możesz zajrzeć na Google Earth. Tam widać, jak było kiedyś i jak jest obecnie. To robi wrażenie. Ale dla porządku – nie my odpowiadamy za całokształt tej zmiany. Nie my to wymyślaliśmy. Początkowo ta inwestycja powstawała bez naszego udziału. J.M.: My weszliśmy dopiero na ostatnim etapie prac. W momencie, w którym zabrakło pieniędzy na finalizację przedsięwzięcia.

Nie wiem, czy macie tego świadomość, ale krąży o was pewna anegdota. T.G.: Już się boję (śmiech).

Nie ma czego. Wasze pierwsze wyprawy w poszukiwaniu partnerów, klientów, pomysłów, stara „renówka”…

T.G.: Aaa, o to chodzi. To był zasłużo-

Jeśli dwie osoby myślą identycznie, to oczywiście świetnie się dogadują, ale każda z nich wie dokładnie to samo. U nas jest inaczej ny Opel Vectra Jakuba. Pamiętasz? J.M.: Jasne. Zasłużony, ale przeważnie dawał radę (śmiech). A to były czasami długie wyprawy, po tysiąc kilometrów.

T.G.: W teorii liczy się wnętrze człowieka, prawda?

Prawda, ale chyba jednak nie w biznesie.

T.G.: Dokładnie. Jak cię widzą, tak cię piszą. Żeby nie tracić wiarygodności u potencjalnych klientów, nasze autko parkowaliśmy trochę wcześniej. Było wesoło. Na pewno żadnego z kontrahentów nie zaprosilibyśmy na przejażdżkę tym samochodem (śmiech).

Zacząłem rozmowę od opinii panującej na wasz temat – duet doskonały. Jak to działa? Po tylu latach macie już pewnie jakieś sprawdzone patenty. J.M.: Z duetami jest tak, że jeśli dwie osoby myślą identycznie, to oczywiście świetnie się dogadują, ale każda z nich wie dokładnie to samo. U nas jest inaczej. Tomasz jest czarny, a ja biały. Albo na odwrót (śmiech). T.G.: Jakub trzyma kasę. I to twardą ręką. Ja odpowiadam za kontakty z klientami, biurami podróży. Generalnie, jestem od rozmawiania (śmiech). J.M.: Musimy też wspomnieć o tym, że mamy bardzo dobrych pracowników. Lojalnych, związanych z firmą.

MAGAZYN

77


biznes po świnoujsku

Mamy się więc czym pochwalić. Dobry, zgrany zespół to podstawa. Firma to nie tylko my. To łącznie około stu pracowników. Świetnie funkcjonująca maszyna, która sprawnie działa właśnie dzięki nim.

Wiele wydarzeń artystycznych nie zadziałoby się, gdyby nie wasze wsparcie. Nie będzie chyba przesadą nazwanie was mecenasami kultury. T.G.: Może to za dużo powiedziane, ale rzeczywiście. Wspieraliśmy wiele imprez dziejących się w Scenie. Oferowaliśmy noclegi występującym tam artystom. Przy trzech sprawnie funkcjonujących obiektach to dla nas żaden problem. Niczego nam nie ubędzie. Jeśli mieliśmy w tym czasie wolne pokoje, to dlaczego mielibyśmy odmówić? Tym bardziej, że zwracali się do nas o pomoc znajomi. Ale pomijając te osobiste relacje, jeśli możemy komuś pomóc, zawsze pomagamy.

Wasz patent na sukces, który niewątpliwie osiągnęliście?

T.G.: Praca, konsekwencja, determinacja… Istotne jest też to, że obaj pochodzimy spoza Świnoujścia. Jakub

78

MAGAZYN

PRO-EST HOTELS & APARTMENTS

Mamy bardzo dobrych pracowników. Lojalnych, związanych z firmą. Mamy się więc czym pochwalić jest z Kamienia Pomorskiego, a ja ze Świeradowa-Zdroju. Rozpoczynając tutaj działalność, nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia w postaci wsparcia bogatych krewnych czy znajomości. Wszystko, co osiągnęliśmy, zawdzięczamy sobie i własnej pracy. W naszej historii to bardzo ważne i zawsze to podkreślam. J.M.: Mieliśmy na pewno sporo szczęścia. Od początku współpracowały z nami duże, liczące się biura turystyczne, które „przysyłają” do Polski rocznie kilkadziesiąt albo nawet kilkaset tysięcy turystów. Mogliśmy korzystać z ich potencjału.

A i w portfolio dobrze wyglądało.

J.M.: Jasne. To robiło wrażenie, a nam – początkującym i do tego z zewnątrz – nadawało wiarygodności.

Planujecie jakieś nowe otwarcia, inwestycje?

T.G.: Pracownicy błagają nas o to, żebyś chociaż na rok przystopowali, nie wchodzili w żadne nowe przedsięwzięcie (śmiech). J.M.: I chyba rzeczywiście poczekamy. Tym bardziej że ceny obecnie mocno poszybowały w górę. Niczego w najbliższej przyszłości nie planujemy.

Czyli trochę oddechu, odpoczynku? T.G.: Niezupełnie. Ciężka praca, czasem walka, trwa cały czas. J.M.: Zobaczymy, co się na rynku pojawi. Wtedy będziemy wiedzieć, czy chcemy czegoś więcej.

Elastyczni…

T.G.: Elastyczni i spokojni.

Dobra puenta.

Pro-Est Hotels & Apartments Telefon / Fax +48 91 322 10 23 Telefon / Fax +48 91 327 49 65

www.pro-est.pl



Huczne urodziny ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Harcerstwo w „Jedynce” ma swoją długą historię (piszemy o tym na stronie 82). Liczy ona 70 lat, z tego względu nie mogło być inaczej – ten jubileusz obchodzono uroczyście i hucznie. Stał się on pięknym pretekstem do spotkania ponad 200 harcerek i harcerzy, kadry i sympatyków z całej Polski. Urodziny trwały dwa dni i był to czas bardzo intensywny. Zbiórki, apel, gala, wspomnienia, parada, koncerty… Wszystkim harcerzom i przyjaciołom harcerstwa – 100 lat!

80

MAGAZYN


70 LAT ZHR

wydarzenia

MAGAZYN

81


HARCERZE z murów „Jedynki” 1948 - Klasa 5 w SP 1

Od 70 lat kolejne pokolenia młodych ludzi ubierają mundur harcerski i udają się na zbiórki swoich drużyn w budynku Szkoły Podstawowej nr 1 przy ulicy Narutowicza. III Szczep Harcerski „Słowianie” Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej im. Zawiszy Czarnego zaprasza na krótką podróż z lilijką i krzyżem harcerskim… TEKST PRZEMYSŁAW CHABROS ZDJĘCIA ARCHIWUM III SZCZEPU HARCERSKIEGO „SŁOWIANIE” ZHR

Historia harcerstwa z „Jedynki” jest interesująca i jak każda ma swoich bohaterów oraz ciekawe wątki. Zanim powstały drużyny, powstała grupa dziewcząt pracująca pod przewodnictwem druhny Czesławy Kupsiówny. Ta drobna harcerka mia-

82

MAGAZYN

ła za sobą doświadczenia wojenne oraz pobyt w obozie koncentracyjnym, gdzie działała w konspiracyjnej drużynie harcerek. Głównym inicjatorem działań harcerskich byli rodzicie skupieni w Komitecie Rodzicielskim, którzy – chociaż pochodzili

z różnych części przedwojennej Polski – mieli styczność z harcerstwem i znali jego wartość wychowawczą. Równolegle do tych działań chłopcy harcerze (harcerstwo w tradycyjnym kształcie zawsze dzieliło się


70-LECIE HARCERSTWA PRZY SP 1

miasto

na męskie, żeńskie i koła rodziców) powołali do życia I Męską Drużynę Harcerską im. Zawiszy Czarnego, która powstała w grudniu 1946 roku. To dlatego do dziś w „Jedynce” w pierwszy weekend tego miesiąca odbywa się święto harcerzy. Najbardziej znanym i do dziś wspomnianym harcerzem tej drużyny, był tajemniczy drużynowy - druh Jerzy Kobylański. Urodził się we Lwowie, skąd wyniósł tragiczne doświadczenia okupacji sowieckiej i niemieckiej. Inną niezwykle interesującą postacią z tamtych czasów była drużynowa harcerek Maria Siwczyńska, ukarana grzywną za krytykę wzorców radzieckich.

Zaginiony sztandar i niepokorni harcerze Po wojnie środowisko prężnie się rozwija i otrzymuje owiany legendą pierwszy sztandar. Zainicjowany przez Komitet Rodzicielski w SP 1 i przez niego ufundowany, był najważniejszym symbolem całego środowiska harcerzy. Ze źródeł wiadomo, że sztandar istniał już w maju 1947 roku i występował aż do ukrycia w roku 1950, kiedy to nowy partyjny hufcowy wezwał drużynowego do stawienia się na zbiórce wraz z „byłymi pamiątkami po kapitalistycznym harcerstwie w celu ich spalenia”, w tym z proporcami i sztandarem. Harcerze oczywiście polecenie to zbagatelizowali, proporce zastępów zostały rozdane po zastępowych i schowane 1955 - Zajęcia harcerskie

1948 - Obóz harcerzy w ŚWieradowie Zdroju

w domach, gdzie przetrwały aż do lat 90. Sztandar zaś został ukryty w niewiadomym miejscu na strychu szkoły i do dziś jest poszukiwany przez harcerzy. Pod koniec 1948 roku odbył się marszobieg, w którym brali udział żołnierze polscy, marynarze radzieccy, działacze ZMP oraz harcerze. Główną nagrodą był małokalibrowy karabinek, zezwolenie na broń oraz amunicja. Zastępowy Mroziński (brat drużynowego) prześcignął wszystkich zawodników i wygrał główną nagrodę, która w założeniach była prawdopodobnie dla towarzyszy radzieckich lub żołnierzy. Nagrodę wydano, ale bez amunicji oraz zezwolenia, zaś kilka dni później funkcjonariusze UB odebrali broń. Jako podwód podano, że był

synem prywaciarzy (rodzice prowadzili aptekę). Gdy wprowadzono „1 Maja” zamiast święta konstytucji harcerze zareagowali przemalowaniem tablic ulicy Hołdu Pruskiego na „Ruskiego”. Na takie „reakcyjne” harcerstwo nie było zgody. Nastąpiła przemiana w czerwonych pionierów. Miejscem, w którym to realizowano, była szkoła.

Mickiewicz zamiast Generalissimusa i chlewik szkolny Po zmianie nazwy organizacji z ZHP na Organizację Harcerską Związku Młodzieży Polskiej i podporządkowaniu szkole wymieniono kadrę harcerską na pedagogiczną. Tę zaś zasiliła Wilhelmina Ginter, bibliotekarka oraz nauczycielka geografii. Była też instruktorką harcerską przed wojną, prowadziła już drużynę harcerek we Lwowie, była hufcową w Dębnie Lubuskim oraz Kamieniu Pomorskim. Drugim harcerskim nauczycielem była Irena Dzisko (Gubarewicz), która jako absolwentka szkoły otrzymała etat przewodnika harcerzy. Wcześniej należała ona do drużyny harcerek, jako uczennica SP 1, w zastępie Kupsiówny. Przedwojenne metody harcerskie w czasach stalinowskich były uważane za wrogie, mimo to harcerze

MAGAZYN

83


1 maja 1949

1946 - pierwszy drużynowy harcerzy Jerzy KOBYLAŃSKI

obóz karnocice lipiec 1967

1980.08. - Węgry Obóz Wędrowny Rady Szczepu

84

MAGAZYN

1956 - 1 maja. zuchy z dh. Dzisko

1979.05.05 - Święto Szczepu

2005.04. - Wyjazd do Rzymu na Pogrzeb Papieża


70-LECIE HARCERSTWA PRZY SP 1

miasto

Praca szkoły oparta na formach pracy harcerskiej przez okres 2 lat. Cel: Realizacja haseł nowej dydaktyki oraz walka z nadmiernym odsiewem młodzieży. Drużyny (klasy) tworzą szczep. Rada Pedagogiczna jest równocześnie Radą szczepu. Pozyskanie rodziców dla sprawy ZHP.

1961 - Rozpoczecie roku szkolnego

przemycali je za przyzwoleniem szkoły. Dzielą ogniwa ZMP (zastępy) na żeńskie i męskie. Zamiast apeli i pochodów wolą wycieczki i obozy. Śpiewają publicznie przedwojenne piosenki harcerskie, jak Płonie ognisko i szumią knieje. Zaś szkolne protokoły opisują, jak ZHP [sic!] w szkole zamiast Stalina na wieczorkach poetyckich recytuje Mickiewicza. Socjalizm postępował. Harcerze kupili więc prosiaka i mieli się uczyć socjalistycznej spółdzielczości. Dokarmiali go, a na boisku szkolnym zbudowali chlewik. Po pewnym czasie harcerze nadali zwierzęciu imię, a gdy mieli go zabić na tusze, powstał opór. I tyle z nauki „o postępowym chłopstwie”. Harcerze sprzedali zwierzę.

Przedwojenne metody harcerskie w czasach stalinowskich były uważane za wrogie, mimo to harcerze przemycali je za przyzwoleniem szkoły odtworzyła się, protokół stwierdzał: Kierownik szkoły przedstawił koncepcję eksperymentu pedagogicznego – Szkoły Harcerskiej. Założenia:

ZHP otrzymuje nowego opiekuna – szczepowym zostaje członek Komitetu Rodzicielskiego, druh Mieczysław Pecolt. Harcerze w pracy nawiązują do patrona szkoły Marynarki Wojennej, przyjmują w tym okresie mundury harcerskie z kołnierzami marynarskimi zamiast chust. Wracają obozy. W lipcowym obozie 1961 roku udział bierze 150 osób, zaś najstarsi harcerze organizują kilkudniowy rejs własnoręcznie wyremontowanym katamaranem na trasie Świnoujście – Wolin.

Wyścig po numer Jesienią 1963 roku do służby w harcerstwie przychodzi druh Czesław Szelerski. Szkolny szczep harcerski w 1964 roku, odpowiednim rozkazem, zostaje przyjęty do ZHP i otrzymuje od niego imię znanego komunisty gen. Aleksandra Zawadzkiego, zapewne z powodu jego śmierci w tym roku. Widząc rozwój i siłę harcerstwa, dyrekcja szkoły oraz dowództwo Garnizonu Świnoujście włączyło się w najwyższe uhonorowanie szczepu i nadanie mu sztandaru. Nastąpiło to 5 maja 1965

1976.06. - Chór Szczepu na 6 Festiwalu Chorągwianym w Szczecinie

Pierwszy katamaran Nie udało się całkowicie zlikwidować tradycyjnego harcerstwa w SP 1. Organizacja Harcerska ZMP okazała się nietrwała. Po sześciu latach, na bazie ruchów odśrodkowych, rozwiązano ją. W szkole na czerwcowej radzie pedagogicznej w roku 1957 ogłoszona zostaje współpraca z ZHP. Mimo że oficjalnie organizacja nie

MAGAZYN

85


1986.08. - Obóz Szczepu w Lisznej k. Sanoka

roku, z okazji 20. rocznicy zdobycia Świnoujścia przez Armię Czerwoną. Wojskowa Rada Przyjaciół Harcerstwa ufundowała i na uroczystej zbiórce na stadionie miejskim wręczyła sztandar. Powstawały w Świnoujściu kolejne szczepy i należało nadać im numery. Harcerze rywalizowali o numer 1. Prześcigali się, wymyślając nowe inicjatywy. W drodze porządkowania władze harcerskie politycznie, nie zaś historycznie, nadały szczepowi z SP 1 numer III. W roku 1969 Rada Pedagogiczna stwierdza, że szczepowym ZHP winien zostać nauczyciel znający problemy szkoły. Już niedługo, bo w 1973 roku – kiedy chór szczepu uczestniczy w Chorągwianym Festiwalu Piosenki Harcerskiej i Małych Form Artystycznych podczas dni Stargardu pod hasłem „Polsce Ludowej Młodość” – szczepową na krótko zostaje nauczycielka i przewodniczka, Lucyna Sosnowska.

Bogda i Słowianie Szczep od połowy lat 70. nastawio-

86

MAGAZYN

Ostatnie lata to powrót do możliwie najlepszych wzorców ny był na to, żeby dzieci przede wszystkim uczyły się samodzielności, koleżeństwa, szacunku dla wartości narodowych i ciągle opierał się narzuconej indoktrynacji, mimo małych możliwości wpływu na program i treści ideowe. W 1974 roku w harcówce szczepu odbywa się uroczyste otwarcie Klubu Bogda, co 1994.05.03 - 13 ŚDH Koniczynki. Biwak w Wolinie

w socjalistycznej szarości było czymś elektryzującym. Nazwa pochodzi od druhny Bogusi Wypych. Klub był czynny w każdą sobotę. Organizowano w nim wieczornice tematyczne i dyskoteki. Bardzo dobrze funkcjonował, serwował herbatę, kawę, ciastka i był obsługiwany przez umundurowane harcerki z 4 Wodnej Drużyny Harcerek. O popularności Bogdy świadczyć może fakt, że odwiedzali go harcerze z całego miasta. W nowym roku szkolnym szczepowym III szczepu został harcmistrz Antoni Lipiński. W maju 1975 roku,


70-LECIE HARCERSTWA PRZY SP 1

miasto

na uroczystej zbiórce, przyjęta zostaje obrzędowość Słowian, której na szczęście udało się nie upolitycznić. Zorganizowano w szczepie piony metodyczne nazwane „osadami”, których nazwa pochodzi od sposobu osiedlania się słowiańskich plemion. Tym samym drużyny zuchowe utworzyły „osadę zuchową”, zaś drużyny harcerskie „osadę harcerską”. Szczep wypracował własny totem wzorowany na słupie Światowida. Podział pozostał do dziś, podobnie jak totem, który co roku stawiany jest na obozie. Dekadę wieńczyła wizyta w szkole żony bohatera szczepu Stanisławy Zawadzkiej, którą uhonorowano Medalem Miasta Świnoujście. Szczep zaś osiągnął swój największy stan: 10 drużyn harcerskich, 12 zuchowych, łącznie 430 zuchów, harcerzy i instruktorów.

KIHAM i wierność sprawie socjalizmu Lata 80. to nie tylko pierwsze obozy zagraniczne szczepu w Czechosłowacji, NRD czy na Węgrzech, ale też poszukiwanie tradycyjnego wizerunku harcerstwa. Środowisko Słowian zmieniło zasady pracy, stało się samodzielne kadrowo i programowo. Najważniejszy jest jednak fakt, że porzuciło swego rodzaju „skażenie socjalistyczne” i zaczęło stopniowo wracać do tradycyjnego wizerunku harcerstwa opartego na przedwojennych wzorcach. Niestety, nie udaje się dotrzeć do wcześniejszych pokoleń, by w pełni naprawić wspomniane wcześniej „skażenie”. Przy III szczepie, na fali odnowy harcerskiej powstaje Krąg Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego. Zmiany nabierają tempa. Harcerze chodzą na pielgrzymki, spotykają się z seniorami, składają Przyrzeczenie harcerskie według przedwojennej roty. Oczywiście takie zachowanie nie pozostawało bez reakcji. Harcerze byli wzywani na posterunek MO, spotkania harcerskie nawiedzała Służba Bezpieczeństwa. Kulminacyjnym punktem była kontrola Szczecińskiej Komendy Chorągwi

2009.05.02 - nadanie drugiego sztandaru sŁowianom przez tadeusza golińskiego

na zimowisku w 1986 roku, podczas której zauważono, że w książeczkach służbowych harcerze wykreślali słowa „wierny sprawie socjalizmu”. Wyniki kontroli były oczywiste. Zagrożono rozwiązaniem środowiska. Zaczęto się przygotowywać do pracy poza ZHP. W 1988 roku zapada decyzja o przejściu do ZHR.

Harcerstwa partia nie odda Lata 90. to nie tylko próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości społeczno-gospodarczej. To także problemy z tworzeniem początkowo ZHR-u. W 1991 roku środowisko harcerskie powołuje pierwszy hufiec ZHR na Pomorzu Zachodnim. Na jego czele staje przewodnik ze szczepu, Jarosław Lipiński. Niestety, praca podupada, na co ma wpływ przeciąganie harcerzy między organizacjami. Zamiera działalność szczepu, natomiast w 1996 roku zanika aktywność ostatniej drużyny ZHR w Świnoujściu. Pozostają harcerze, którymi szybko zajęła się konkurencyjna organizacja ZHP. Było to jasnym odzwierciedleniem wcześniej stosowanej polityki.

Na szczęście harcerze z „Jedynki” dalej garneli się do harcowania. Tym samym, w 2000 roku z grupki zapaleńców z SP 1 powstaje drużyna harcerska, zaraz po niej gromada zuchów, zaś w 2005 roku harcerze znów mają swoją harcówkę w szkole nr 1. Wracają byli harcerze, metody, drużyny oraz styl pracy. W 2007 roku szczep Słowianie znów pojawia się w mediach.

Powrót do korzeni Ostatnie lata to powrót do możliwie najlepszych wzorców. Harcerki i harcerze biorą udział w pogrzebie papieża w Rzymie, w 60. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, gdzie zostali przyjęci przez prezydenta RP. Współpracują ze SPON, przejęli tradycje koła Armii Krajowej w Świnoujściu, pełnią służbę w parafii wojskowej. W 2008 roku powracają do ZHR-u, a w 2009 otrzymują swój trzeci sztandar z orłem w koronie. O poziomie pracy z „Jedynki” może świadczyć wyróżnienie przez Prezydenta RP obecnego szczepowego, harcmistrza Przemysława Chabrosa, absolwenta SP 1.

MAGAZYN

87


ZASIEDLANIE

Atlantydy

Osadnicy przybywający na wyspy po drugiej wojnie światowej zastawali tu drogi, domy, fabryki, maszyny. Często dużo lepsze i solidniejsze niż te, które zostawili za sobą. Tylko co po tym, gdy wokół pusto, zimno i obco? Trochę tak, jakby zasiedlać Atlantydę, Pompeje czy inny świat po apokalipsie. TEKST PIOTR OLEKSY WSPÓŁPRACA MATEUSZ SIKORA

88

MAGAZYN


DAWNE DZIEJE WYSPY WOLIN

historia

– Ten zamek to był bardzo stary. A mury to takie były – opowiada Pan Stanisław, pokazując prawie metrową grubość muru. – Niemcy wysadzili go, jak się wycofywali z wyspy, ale przed wysadzeniem to piękny był. Właściciel śliczną cegiełkę klinkierowaną z Francji sprowadził. Jak przyszło lato, to my z ojcem i jednym Niemcem każdy wolny dzień tam jeździliśmy i cegłę tę zwoziliśmy na budowę domu. Tylko, że ja potem do wojska poszedłem, a tu spółdzielnia rolnicza powstawała i ojciec całą tą cegłę dobrodusznie oddał – kończy ze smutkiem. – I co z nią zrobili? – Świniarnie tam na łęgach zbudowali.

Zupełnie nowy świat Opowieść ponad 90-letniego mieszkańca Mokrzycy, niewielkiej wioski na wyspie Wolin, mówi bardzo wiele o sytuacji, w jakiej znaleźli się osadnicy na polskich wyspach po drugiej wojnie światowej. Przede wszystkim o sposobie, w jaki wykorzystali oraz oswajali tamtejszą przestrzeń i infrastrukturę. Stojący nieopodal Mokrzycy zamek, zbudowany w XIV w. przez ród von Apenburg, w ostatnich miesiącach wojny stał się wojskowym garnizonem. Po jego zbombardowaniu zamkowe sprzęty szybko znalazły się w lokalnych gospodarstwach. Później część cegieł wywieziono na odbudowę Warszawy. A z tej pięknej, sprowadzanej z Francji klinkierowanej cegły, świniarnię zbudowali. Na gruzach niemieckiej Atlantydy powstawał zupełnie nowy świat. Wyspy Wolin, Uznam i Karsibór były peryferiami „polskiego Dzikiego Zachodu”, jak czasem nazywa się ziemie pozyskane przez Polskę w ramach powojennych porozumień. Pierwsi osadnicy, przybywający tu od jesieni 1945 r., zastawali na wyspach zupełnie obcą dla siebie rzeczywistość. Tu wszystko zdawało

RUINY ZAMKU APENBURG. FOTO ARTUR KUBASIK

się być inne od świata, w którym żyli do tej pory: od zdominowanego przez wodę krajobrazu, przez rozwiniętą i nowoczesną infrastrukturę, po zamieszkujących wciąż te tereny Niemców.

li. Najgorsza zima była. Jak przyjechaliśmy w listopadzie, leżały jeszcze jabłka, to się tymi jabłkami żywiliśmy. Ewentualnie po piwnicach, jak gdzieś były słoiki, to jak się znalazło, jedliśmy – wspomina.

Zagubieni

Aktorka, urzędnik i żołnierz

Już samo dotarcie na wyspę Wolin stanowiło wyzwanie.

Wyspy zasiedlali ludzie ze wszystkich regionów przedwojennej Polski. Najwięcej było Wielkopolan, mieszkańców Mazowsza i tzw. Kresów Wschodnich. Polski Dziki Zachód przyciągał też ludzi najróżniejszych profesji i z różnych klas społecznych.

– Mosty pozrywane były, ludzie dojeżdżali do brzegu i jakoś kombinowali – wspomina Pan Marian, mieszkaniec Ładzina, niewielkiej wioski w środku wyspy. – A mój ojciec inaczej wykombinował. W Szczecinie dogadał się, czyli przekupił człowieka, co barką pływał do Świnoujścia. I myśmy na tę barkę się załadowali. A ze Świnoujścia do Wolina dwa razy dziennie jeździł po torach samochód. I tak żeśmy już tu dojechali. – Każdy niby miał dach nad głową, swój dom, ale co poza tym? – opowiada Pani Wenata z Lubina, wioski położonej na klifie nad Zalewem Szczecińskim. – Byliśmy zagubieni. Wody nie było, prądu nie było… Prąd to dopiero po dwóch latach podłączy-

Łacińskie imię Pani Wenaty nie jest przypadkiem. Pochodzi ona z typowo artystycznej rodziny. – Przed wojną mama była aktorką wileńskiego teatru „Lutnia”. Tatuś pracował jako urzędnik na kolei, ale był po konserwatorium muzycznym i czasem śpiewał też arie operowe – opowiada. – Przywykliśmy do nieco innego życia… Bardziej w mieście… A tu? Tu było pięknie, ale pracy nie było, tylko woda i mnóstwo ryb. Aktorka wileńskiego teatru, urzędnik dorabiający jako śpiewak operowy,

MAGAZYN

89


żołnierz Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej z okolic Pińska, jakim był ojciec wspomnianego Pana Stanisława. Wszyscy oni musieli radzić sobie w zupełnie nowej rzeczywistości.

– Mój przyszły mąż dość szybko i chyba dobrze nauczył się rybackiego fachu. Przez wiele lat potem przewodniczył spółdzielni rybackiej – mówi Pani Wenata.

raz zobaczyła Pani Lubin? Pierwsze wspomnienie ze wsi? – pytamy Pani Jadwigi, która w 1949 r. przyjechała tu z Węgorzewa, wraz z cała grupą rybackich rodzin.

Trochę śmiechu

– A czym mąż zajmował się przed wojną?

– Pamiętam… Pustkowie, nic nie ma, dzicz! Ale jak weszliśmy do domów, to patrzymy, że piece są, działają. Myślimy, że jakoś sobie poradzimy – wspomina.

– Tu byli rybacy, głównie Niemcy, a na chleb trzeba było zarobić. Rodzice mieli papiery, które świadczyły o tym, że mają doświadczenie w kierunku kulturalno-oświatowym i zaczęli tu mobilizować… – kontynuuje swa opowieść Pani Wenata. – Chociaż głód był, pieniędzy nie było, ale chociaż trochę śmiechu, trochę żartów i zaczęli organizować taki objazdowy teatrzyk. Tu u nas na wsi, tam na wsi, Przytór, Świnoujście, Międzyzdroje. Jakiś grosz był. Tak naprawdę to był żaden grosz, ale jakieś zajęcie było, ludzie się mobilizowali, zjednoczyli się… – wspomina z rozrzewnieniem. Zazwyczaj jednak przyjazd na wyspy wiązał się z zupełną zmianą profesji i stylu życia.

90

MAGAZYN

– Mieszkał w Kaliszu, był trenerem tenisa ziemnego.

Jakoś sobie poradzimy – Pamięta Pani moment, gdy pierwszy

Ten 1949 r. to był specyficzny moment w historii wielu tamtejszych

POZOSTAŁOŚCI PO PARKU W LUBINIE. FOTO ARTUR KUBASIK


DAWNE DZIEJE WYSPY WOLIN

historia

wsi, szczególnie tych położonych nad wodą. Niemców już nie było. Swe piętno na tych miejscowościach niezwykle mocno odcisnęli szabrownicy, będący plagą polskiego Dzikiego Zachodu. Polaków często było jeszcze niezbyt wielu. Nowi przybysze wybierali raczej miejscowości w centrum wyspy, z dala od wody, w przestrzeni bardziej przypominającej pozostawioną ojcowiznę i dającej perspektywę na życie z uprawy i hodowli. A przecież jeszcze dziesięć lat wcześniej Lubin, który Pani Jadwiga zobaczyła jako pustkowie i dzicz, był niezwykle bogatym miasteczkiem, liczącym ponad tysiąc mieszkańców, przyciągającym pracowników z najdalszych stron Rzeszy. W 1855 r. szczeciński przedsiębiorca i filantrop Johaness Quistrop założył tu cementownię, która korzystała ze złóż wapnia w sąsiedniej Wapnicy. W szczytowym okresie rozwoju przedsiębiorstwo zatrudniało ok. 800 osób.

U Wajdy – Gdy przyjechaliśmy tu w 1946 r., byliśmy zaszokowani bogactwem tej miejscowości – przyznaje Pani Wenata. – Niemcy opowiadali, że przed wojną wszystkie domy, aż po strych były załadowane ludźmi, którzy pracowali w cementowni. To było takie El Dorado gdzie nawet zza granicy przyjeżdżali, by tu pracować. Był tu hotel z własna palarnią kawy, kasyno z piękną sceną, dwóch rzeźników, rzemieślnicy, przepiękny park z alejkami, RUINY DOMU QUISTROPA. FOTO ARTUR KUBASIK

WYSPY NA ZALEWIE SZCZECIŃSKIM. WIDOK Z LUBINA. FOTO ARTUR KUBASIK

pomnikami i takim asymetrycznym jeziorkiem. Tam było pięknie, ale wszystko zniszczało – wzdycha. Po kilku latach przyjezdni widzieli już tylko pustkę i dzicz. Obecnie w gąszczu krzaków trudno dopatrzyć się śladów pięknego parku. Pozostał jedynie zarys owego asymetrycznego jeziorka. Z dawnego domu Quistropa pozostała ruina, choć dworek służył bardzo długo. W latach 90., przez krótki czas tętnił on życiem, choć nie takim, jakie wyobrażał sobie zapewne niemiecki przedsiębiorca – w jego domu działał dom publiczny o dumnej nazwie „Złoty Dwór”. Maszyny z cementowni wywieziono do ZSRR, mówią że do Briańska. Jej potężne kominy wysadzono. Powstałe rumowisko posłużyło potem

Andrzejowi Wajdzie za plener przy kilku scenach filmu Kanał, a następnie, przez kilkadziesiąt lat, jako niebezpieczne miejsce zabaw lokalnej dzieciarni.

Misja Osadnicy przyjeżdżali z różnych stron Polski, a nawet świata. Obiecywano im bogactwo, perspektywy, a przynajmniej szansę na normalne życie. Wielu wierzyło w pionierską misję przywracania tych ziem do macierzy i budowy nowego polskiego społeczeństwa. Kresowianie przez długi czas nie mogli otrząsnąć się z traumy przymusowego przesiedlenia. Na wyspach zastawali drogi, domy, fabryki, maszyny. Często dużo lepsze i solidniejsze niż te, które zostawili za sobą. Domy były wyposażone – pościeli, garnków i sztućców nie brakowało. Ruiny zamku von Apenburg, fabryka i park w Lubinie czy nadmorskie wille w Międzyzdrojach robiły wrażenie. Tylko co po tym, gdy wokół pusto, zimno i obco? Trochę tak, jakby zasiedlać Atlantydę, Pompeje czy inny świat po apokalipsie. Z zastanych dóbr można, a nawet trzeba korzystać, by przeżyć. Cywilizacja, na gruzach której budujesz swój

MAGAZYN

91


historia

DAWNE DZIEJE WYSPY WOLIN

oraz niemiecką spuściznę kulturową – od przedmiotów codziennego użytku, po sztukę czy zabytki. Stanęli więc przed wyzwaniem oswojenia zarówno przyrody, jak i dóbr kultury. Jak sobie z tym poradzili? Chyba najlepiej, jak się dało. Bo przecież rakietą do tenisa ryb nie złowisz. A co ci po odrestaurowanym pałacu z klinkierowanej cegły, skoro świnie zimy nie przeżyją?

RUINY CEMENTOWNI. FOTO ARTUR KUBASIK

nowy świat, może zachwycać, ale nie to jest w tym momencie najważniejsze. To co masz pod ręką potrzebne ci jest dziś i jutro, ciężko myśleć tu o dalekiej przeszłości.

Najlepiej, jak się dało Naukowcy od lat snują rozważania nad tym, jak krajobraz kulturowy – czyli przyroda i przestrzeń zmodyfikowane przez człowieka – zmienia się w obliczu migracji. Na ile zachowuje swą ciągłość, jak nowi

92

MAGAZYN

przybysze starają się go oswoić? Polski Dziki Zachód, Ziemie Odzyskane czy też, jak kto woli, Nadodrze, stanowi tu przypadek wyjątkowy, gdyż ludność tego regionu zmieniła się prawie w stu procentach. Niemcy odchodzili, zostawiając stworzony przez siebie świat. Na ich miejsce przybywali Polacy, przywożąc ze sobą przede wszystkim własne doświadczenia i obyczaje. Na wyspach zastali nieznany sobie krajobraz

Tekst powstał w oparciu o badania zrealizowane w ramach projektu edukacyjnego Archipelag Pamięci. Poznaj więcej historii: www.archipelag.edu.pl

Dr Piotr Oleksy pracuje w In-

stytucie Kultury Europejskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Współpracuje z „Nową Europą Wschodnią” i „Tygodnikiem Powszechnym”. Wychował się w Lubinie na wyspie Wolin. Jest absolwentem świnoujskiego „Mieszka”.



Pomnik na dnie Świny

Rzekomo gdzieś w otchłaniach Świny spoczywa marmurowy kamień z popiersiem niemieckiego poety i przedsiębiorcy Ernsta Scherenberga. Jeżeli kiedyś uda się, prawdopodobnie zupełnie przypadkiem, wydobyć monument z czeluści zapomnienia, będziemy równie zaskoczeni znaleziskiem jak społeczność starego Swinemünde, która przed 106 laty fetowała nowy pomnik w centrum jeszcze niewielkiego miasta. TEKST MAGDA MONKOSA

Rodzinę Scherenbergów znali i szanowali wszyscy, niewielu natomiast wiedziało wówczas o literackich sukcesach jednego z potomków rodu.

Świnoujska elita

wyraźnie podkreśla – żaden z rodów nie nadawał tak dobrego stylu życiu społecznemu miasta, jak Scherenbergowie. Wpływy rodziny były na tyle szerokie, że pisarz zadedykował jej cały rozdział swojej powieści.

Kiedy tu przybyliśmy, liczba mieszkańców sięgała około 4 tysięcy, z czego ledwie dziesiąta część była prawdziwymi mieszczanami i jeden dużo mniejszy odsetek mógł być towarzysko brany pod uwagę. Tych, co można było uznać mniej lub bardziej zasadnie „towarzystwem”, nie było więcej niż dwadzieścia rodzin – portretuje społeczność Świnoujścia z I połowy XIX wieku Theodor Fontane w autobiograficznej powieści Moje lata dziecięce. Fontane

Gdy w początkach XX wieku Europa zaczytywała się we wspomnieniach popularnego Fontane, potomkowie sławnej świnoujskiej rodziny już rozproszyli się po dalekim świecie, a ich okazałą kamienicę zamieszkiwali już nowi nabywcy. Wieloletni wkład w rozwój miasta doceniono przez nadanie ich nazwiskiem ulicy miasta. Dzisiejsza ulica Grottgera zachowała nie tylko swój przedwojenny układ, ale i piękną zabudowę.

94

MAGAZYN

Półfrancuskie korzenie i sztuka Scherenbergowie znani byli z mądrości i uzdolnień. Ta szlachecka rodzina pochodziła z Westfalii. Na Pomorzu, najpierw w Szczecinie, osiedliła się w XVIII wieku. Głową świnoujskiej rodziny był Johann Theodor Scherenberg. Jego najstarszy syn Christian Friedrich miał już ponad 30 lat, kiedy na świat przyszedł jego kolejny potomek Hermann. Ogromna różnica wieku to skutek drugiego, późnego małżeństwa z panną Courian, która, podobnie jak pierwsza żona, była Francuzką zamieszkałą w Szczecinie. Według Fontane, półfrancuskie korzenie zaważyły na artystycznych zdolnościach potomków rodu. Chri-


ZAGINIONY POMNIK SCHERENBERGA

stare świnoujście

stian Friedrich był sławnym poetą, Hermann malarzem, jego syn, Hans, poszedł śladem ojca w sztuki plastyczne, nieco dalszy krewny Gustav był aktorem i dyrektorem teatru, wnuk Ernst – poetą i pisarzem. Co ciekawe, wszyscy potomkowie starego Scherenberga, na wzór protoplasty rodu, odnosili spore sukcesy jako przedsiębiorcy.

Praktyczność a potrzeby duszy Nie inaczej potoczyły się losy Ernsta Scherenberga, bohatera monumentu, który jeszcze do 1945 roku zachował się na dzisiejszym skwerze Olgi i Andrzeja Małkowskich. Poeta przyszedł na świat w Świnoujściu w 1839 roku. Malowniczy krajobraz okolic miasta, które wówczas nawet nie marzyło o roli sławnego kurortu, miał spory wpływ na późniejszą wrażliwość twórczą poety. Ernst jednak przez całe życie rozdarty był między praktycznym podejściem do fortuny a potrzebą duszy i realizacją twórczych uzdolnień. W młodości raz po raz zmieniał szkoły – od tych związanych z działalnością gospodarczą po akademie sztuk pięknych. Podobnie wyglądała jego aktywność w dojrzałym wieku. Pracę redaktora w różnego rodzaju wydawnictwach zmieniał na zarządcę majątkiem upadających przedsiębiorstw, obracając się z sukcesem zarówno w środowiskach artystycznych, jak i biznesowych. Popularność przyniosły mu wiersze liryczne, ale także poezja zaangażowana politycznie o silnym wydźwięku patriotycznym, jednak wolna od niechęci do innych nacji. Zyskał uznanie zarówno wśród zwolenników cesarza Wilhelma I i kanclerza Bismarcka, jak i czytelników wrażliwych na piękno słowa.

Kłopotliwa lokalizacja Ernst Scherenberg zmarł nagle w 1905 roku w Eisenach, podczas spotkania członków Stowarzyszenia Niemieckich Odlewni Żeliwnych,

którego był wieloletnim prezesem. Niespodziewana śmierć spowodowała, że jeden z jego przyjaciół, pisarz i prawnik Johannes Fastenrath, zainicjował ideę budowy pomnika Schereneberga w jego rodzinnym mieście. Ale i sam promotor pamięci świnoujścianina odszedł niebawem z tego świata. Dzięki staraniom wdowy po Fastenrathcie, monument z rzeźbą poety i przedsiębiorcy został odsłonięty w 1911 roku, w dniu jego 72. rocznicy urodzin. Twórcą pomnika, a właściwie rodzaju tablicy pamiątkowej wykonanej z marmuru z wbudowaną płaskorzeźbą popiersia poety, był profesor Hans Brandstetter z Graz. Praca trafiła do Świnoujścia już w 1910 roku, jednak pojawiły się kłopoty z lokalizacją monumentu. Pierwotny pomysł ówczesnych władz miasta, aby wbudować go w ścianę rodzinnego domu Scherenbergów, nie zyskał aprobaty komitetu fundacyjnego. W budynku przy Lindenstraße (obecnie ul. Armii Krajowej) mieściła się mianowicie knajpa o bardzo kiepskiej reputacji, dlatego ostatecznie pomnik stanął frontem do budynku, na rogu skwerku dzisiejszej ulicy Armii Krajowej i Bolesława Chrobrego. Decyzja okazała się słuszna – dom rodzinny Scherenbergów

niebawem spłonął. Sam pomnik przetrwał nawet zniszczenia spowodowane przez bomby zrzucone na miasto w marcu 1945.

Co kryje Świna… Według dr. Józefa Plucińskiego, pomnik prawdopodobnie rozebrano, a właściwie zdewastowano, w pierwszych miesiącach po zakończeniu II wojny światowej. Rzekomo na polecenie rosyjskiego komendanta wojennego monument wrzucono do pobliskiej Świny. Być może kiedyś uda się zrządzeniem losu wydobyć z rzeki część historii miasta, żywej nie tylko w kamieniu, ale i wspomnieniu dawnych mieszkańców niewielkiego skrawka wyspy Uznam. Hans, wnuk Ernsta Scherenberga i znany konstruktor samochodów, m.in. najpopularniejszych modeli mercedesa, przybył do Świnoujścia w latach 80. XX wieku z przekonaniem, że odnajdzie tu ślad po swoim dziadku. Inżynier zmarł w 2000 roku, jednak nie jest wykluczone, że jego potomkowie odnajdą w przyszłości w naszym mieście znak po swoich przodkach. Pełen współczesnych pomników i rzeźb skwer Małkowskich w samym sercu Świnoujścia z pewnością znajdzie nieco miejsca na monument z początków XX wieku. O ile uda się go odnaleźć.

MAGAZYN

95


MIASTO

w bieli

Zima to dość kontrowersyjna pora roku. Przez jednych kochana, przez drugich znienawidzona. Trzeba jednak przyznać, że jeśli przytrafi się taka prawdziwa, biała zima, jest ona wyjątkowo piękna. Nawet w mieście. Dowodzą tego zdjęcia z przepastnych zbiorów Julity i Dariusza Chmielewskich. Początek końca naszego mola, zima stulecia 1962/63

Pl. Wolności (I połowa lat 60)

96

MAGAZYN

Zamarznięty kanał na wysokości Kapitanat Portu, 1962/63

Pl. Wolności (I połowa lat 60)


Z ARCHIWUM CHMIELEWSKICH

stare świnoujście

Przeprawa promowa Centrum (I połowa lat 60)

Wybrzeże Władysława IV, na wysokości sklepu żeglarskiego (I połowa lat 60)

Pl. Wolności (I połowa lat 60)

Ulica Armii Czerwonej, dziś Armii Krajowej, Centrala (I połowa lat 60)

Ulica Armii Czerwonej, dziś Armii Krajowej (I połowa lat 60.)

MAGAZYN

97


Gdzie leżą WYSPY? Urząd Miasta, Wojska Polskiego 1/5

Beauty Point, Chrobrego 14/2

Centrum Informacji Turystycznej, Pl. Słowiański 6/1

Siłownia i Fitness „Champions Academy”, Woj. Polskiego 1/19

Miejska Biblioteka Publiczna, Piłsudskiego 15

Przewozy Pasażerskie „Emilbus“, Wybrzeże Władysława IV 18

Biblioteka Pedagogiczna, Piłsudskiego 22

Księgarnia „Neptun“, Bohaterów Września 81

G.H. Corso poziom -1, regał z książkami, Dąbrowskiego 5

Restauracja „Jazz Club Central’a”, Armii Krajowej 3

Sklep papierniczy „ERGO“, Matejki 35

Restauracja „Neptun“, Bema 1

Aso Renault Nierzwicki, Lutycka 23

Restauracja „Nebiollo“, Orzeszkowej 6

Hotel Interferie Medical SPA, Uzdrowiskowa 15

Restauracja „Qchnia“, Piłsudskiego 19

West Baltic Resort, Żeromskiego 22

Restauracja „Swojska“, Piłsudskiego 18/2

Hotel Hampton by Hilton, Wojska Polskiego 14

Restauracja „Na Dziedzińcu“, Wybrzeże Władysława IV 33D

Apartamenty „44wyspy.pl“, Orzeszkowej 5

Restauracja „Pinocchio“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Visit Baltic, Wojska Polskiego 4b/5a

Restauracja „Mila“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Biuro Podróży „Slonecznie.pl“, Grunwaldzka 21

Restauracja „Casablanca“, Promenada, Uzdrowiskowa 16-18

Biuro Turystyczne „Wybrzeże“, Słowackiego 23

Restauracja „Dune“, Promenada, Uzdrowiskowa 12-14

Biuro Turystyczne „Travel Partner”, Bohaterów Września 83/13

Restauracja „Baltic“, Promenada, Uzdrowiskowa

Collegium Świnoujście, Pływalnia, Żeromskiego 62

Bistro-Pub „Sabroso“, Plac Słowiański 6/7

Jubiler „Malwa“, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Pizzeria „Batista“, Os. Platan, Wojska Polskiego 16/6

Perfumeria „Douglas“, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Pizzeria „Grota“, Konstytucji 3 Maja 59

Media Expert, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Bar Kanapkowy „Bułki z bibułki”, Wybrzeże Władysława IV

PSB „Mrówka“, Karsiborska 6

Bar „American Chicken”, Monte Cassino 43/1

Hurtownia Wielobranżowa „Paulhurt“, Rycerska 76

EVKA Vegebar, Bohaterów Wrzesnia 50/4

VEMME Day Spa, Wybrzeże Władysława IV 15C

El Papa Cafe Hemingway, Bohaterów Września 69

Centrum Dietetyczne „Naturhouse“, Konstytucji 3 Maja 16

Cafe „Rongo“, Os. Platan, Wojska Polskiego 16

Przychodnia Lekarska T. Czajka, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Cafe „Paris“ Plac Wolności 4

Centrum Medyczne „Rezydent-Med“, Kościuszki 9/7

Cafe „Gabriela“, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Gabinet Stomatologiczny Anna Pyclik, Chełmońskiego 15/1

Cafe „Venezia“, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Klinika Stomatologiczna „Morze Uśmiechu“, Plac Słowiański 6

Cafe „Havana“, Promenada, Uzdrowiskowa 14

Foto-Studio JDD Chmielewscy, Monte Cassino 43

Cafe „Kredens“, Promenada, Uzdrowiskowa 12

Optyka, Bema 7/1

Columbus Coffee, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Optyka, Wojska Polskiego 2a

Kawiarnia „Sonata“, Marynarzy 7

Perfekt-Optik, STOP SHOP, Kościuszki 15

Kawiarnia „Czuć Miętą“, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Perfekt-Optik, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Eda Glas, Piłsudskiego 16

Perfekt-Optik, Kaufland, Matejki 1d

EKO-WYSPA, Grunwaldzka 1A

Perfekt-Optik, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Apteka „Pod Kasztanami“, Warszawska 29

Salon Mody „Andre“, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Kwiaciarnia „Ewa“, Markiewicza 21

Salon Mody „By o la la...!“, Piastowska 2

Zakład Fryzjerski „Kazik“, Konstytucji 3 Maja 14

Salon Mody „Coco“, Armii Krajowej 1

Salon Fryzjerski „Piękne Włosy“, Konstytucji 3 Maja 5

Salon Mody „UNIQUE”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Salon Fryzjersko-Kosmetyczny „Wanessa“, Grunwaldzka 1

Salon Mody „TEOFIL”, Monte Cassino 1A

Salon Fryzjerski „Studio 5“, Konst. 3-go maja 16

Salon Mody MY POEM, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Salon Fryzjerski Beata Grygowska, Wojska Polskiego 1/19

Salon Mody Dziecięcej HAPPY DAY, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Zakłada Fryzjerski „IRO“, Bema 11/1

REKLAMA




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.