NR 1
SPIS TREŚCI: Czekajcie na wstrząsy, Duchy przeszłości .................. 2 W pułapce zła ............................................................... 3 Kiedy wiara prowadzi do grzechu ............................. 4 Spotkanie z Mariuszem Bonaszewskim ......................5 Jaka wojna, taki film .................................................. 6 Rio de ja vú .................................................................. 7 Musisz zaufać kościom ............................................... 8 W rodzinie siła ............................................................ 9 Minikulturowa wojna w ziemi obiecanej ................. 10 Pociski SMS ................................................................ 11 Can i kick it? Czyli Paula i Karol vs. Szatan ............ 12 Karol, człowiek, który pozostał amantem ............... 13 Sonda po projekcji filmu Och, Karol 2 ..................... 14 Czechosłowacki sen o wolności ................................ 15
31 VII 2011 r.
Czwarty raz studentki i studenci należący do Koła Naukowego Filmoznawców Uniwersytetu Łódzkiego przyjeżdżają do Ińska, by przez kilka festiwalowych dni poznawać współczesne kino; spacer po lesie i pławienie się w jeziorze przegrają z rzetelnością filmowych kronikarzy, całą noc recenzujących, opisujących, polemizujących i wywiadujących, by w finale złożyć nad ranem kolejny numer gazety festiwalowej „Ińskie Point”. Z roku na rok coraz to nowsze filmy stają się tematem licznych dyskusji widzów przybyłych na tę kinematograficzną fetę. Menu uczty obfituje w różnorodne produkcje z całego świata, na karcie deserów widnieją zaś liczne wydarzenia towarzyszące, jak choćby koncerty i performance’y. Niezmienne są też dobre humory, które dopisują wszystkim uczestnikom, niezależnie od bardziej lub mniej sprzyjającej aury za oknami. My znamy to zaledwie od czterech lat, a festiwal może pochwalić się historią znacznie bogatszą – wszak w tym roku to już trzydziesta ósma edycja! Czy wszystko jest tu jednak tak niezmienne, jak mogłoby się wydawać? Otóż nie! W tym roku zamiast kameralnego Gabinetu doktora Caligari, na rzecz wybranych pokazów zagospodarowano salę o wdzięcznej nazwie Jaskinia zapomnianych snów. Również kino Morena przeszło drobny lifting. Poza wyglądem festiwalowej gazety „Ińskie Point”, zmienił się również jej skład redakcyjny. Może nie w całości, ale nowych twarzy wśród nas nie brakuje. Nie brakuje też zapału i nadziei, że razem z Wami będziemy mieli okazję przeżyć mnóstwo niezapomnianych chwil podczas 38. Ińskiego Lata Filmowego. Życzymy dobrej zabawy, samych udanych seansów oraz przyjemnej lektury tego i kolejnych numerów naszego pisma.
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Michał Kwiatkowski
Czekajcie na wstrząsy Festiwale zwykle zaczynają się od otwarcia, które należy niejednokrotnie do wydarzeń z największą frekwencją. Nie inaczej było i tym razem. Na początku, ze swoim wprowadzeniem pojawił się na scenie Prezes Stowarzyszenia Ińskie Lato Filmowe, pan Adam Bortnik. Wkrótce dołączył do niego burmistrz Ińska, pan Andrzej Racinowski, który uznał 38. Ińskie Lato Filmowe za rozpoczęte. Wcześniej jednak zaprosił wszystkich do korzystania w czasie wolnym od wydarzeń festiwalowych z dobrodziejstw okolicznych lasów, gdzie przy obec-
nej aurze znaleźć można grzyby. Poza burmistrzem, Urząd Gminy i Miasta Ińska reprezentowało wielu poważnych urzędników, był obecny także pan poseł Sławomir Preiss, odziany w odważny, a przy tym niezwykle gustowny garnitur. Obowiązkowe podziękowania dla osób, bez których festiwal nie mógłby się odbyć zdawały się nie mieć końca, głównie przez wzgląd na wsparcie festiwalu przez wszystkie niemal gałęzie lokalnego przemysłu. Wydaje się, że miejscowi przedsiębiorcy stoją murem za festiwalem, jakby chcieli mieć pewność kontynuacji eventu w przyszłych latach. Taka sytuacja
niewątpliwie powinna być powodem do radości, a wręcz zazdrości ze strony animatorów kultury z innych, mniej szczęśliwych miast. Przed projekcją dwóch inaugurujących filmów, swoimi refleksjami na temat trudności w układaniu programu festiwalu tak obszernego jak ILF podzielił się jego Dyrektor Artystyczny, Przemek Lewandowski. W tym roku liczy na poważne wstrząsy. Na koniec zaproszono wszystkich doklubufestiwalowego,znajdującego się zero metrów od kina Morena, w restauracji o wdzięcznej nazwie Srebrna Rybka.
Ania Sobolewska, Karolina Kaja Krajewska
Duchy przeszłości
Miasto ruin to animacja w reżyserii Damiana Nenowa, która powstała na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Film skła-da się z jednego ujęcia z lotu ptaka. Wirtualna kamera przenika przez gęste chmury, zza których wyłania się doszczętnie zdewastowane miasto. Jest to obraz na wskroś realistyczny. Chwyta
STRONA 2
za serca szczególnie tych, którzy w zgliszczach rozpoznają bliskie im miejsca. Twórcy wykorzystali grafikę komputerową, by odtworzyć obraz zniszczonej podczas drugiej wojny Warszawy. Praca nad projektem była żmudna i rozciągnięta w czasie, ale przyniosła piorunujące
efekty. Skrupulatnie i rzetelnie gromadzona dokumentacja oraz najnowsza technologia przyczyniły się do powstania pierwszej w Polsce cyfrowej rekonstrukcji powojennego miasta. Film oddziałuje na widza przede wszystkim za pośrednictwem obrazu. Ciągnący się po horyzont apokaliptyczny krajobraz zrujnowanej Warszawy sprawia, że komentarze pozostają zbędne. Nawet muzyka towarzysząca warstwie wizualnej filmu stanowi jedynie dopełnienie, podobnie jak pisemny komentarz wieńczący film, będący niczym więcej jak suchymi danymi statystycznymi. Cisza, jaka zapadła na widowni tuż po projekcji najlepiej oddaje siłę przekazu płynącego z Miasta ruin.
INSKIE POINT Dominika Kolanowska
W pułapce zła
Majestatyczny gmach klasztoru, labirynty jego korytarzy, stary, zabytkowy kościół – tak wygląda miejsce zamieszkania młodziutkiej zakonnicy Anny (w tej roli Katarzyna Zawadzka) i jej koleżanek. Kobiety dzielą ze sobą każdą czynność, tam nie ma sekretów, matka przełożona otwiera wszystkie drzwi bez pukania. Siostry opuszczają mury klasztoru wychodząc do pracy, po gazety oraz załatwiając inne sprawy. Według matki przełożonej (granej przez Annę Radwan), świat zewnętrzny jest jednak siedliskiem zła i stamtąd właśnie przedostało się ono za mury klasztorne. Kobieta twierdzi, że siostry nawiedził Szatan, który odpowiedzialny jest za ich koszmarne sny. Dlatego też klasztor – ostatnią enklawę dobroci – należy odciąć od grzechu i zepsucia świata. Matka przełożona, za poradą Matki Boskiej, z którą podobno prowadzi rozmowy, sprowadza nowego spowiednika (Mariusz Bonaszewski), gromadzi zapasy jedzenia i obwarowuje mury drutem kolczastym. Anna początkowo wspiera misję swej zwierzchniczki,
poddaje się ekscentrycznym praktykom, pogrąża się wraz z innymi siostrami w szaleńczym transie. W pewnym momencie jednak zaczyna się zastanawiać, czy owe, niemające nic wspólnego z naukami Kościoła praktyki są w stanie oczyścić z grzechu i przybliżyć do Boga. A może miejsce Boga zajmuje Szatan? Czy ucieczka z tego piekła jest jeszcze możliwa? Podczas spotkania z Mariuszem Bonaszewskim po projekcji W imieniu diabła liczna widownia zastanawiała się nad tematyką filmu. Okazało się, że każdy odczytał owo dzieło we właściwy sobie sposób. Dla mnie jest to opowieść o poszukiwaniu: młode siostry poszukują miłości i akceptacji, zaś matka przełożona – Boga. Poszukiwania te osadzone są jednak w niecodziennej scenerii – w zamknięciu i odizolowaniu – i właśnie owo osadzenie akcji staje się najważniejszym punktem filmu. Odcięcie od świata sprawia, iż relacje między mieszkańcami klasztoru stają się silniejsze, choć niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu. Zamknięcie rodzi patologie, obłęd i totalitaryzm. Jak słusznie zauważył jeden z widzów, symptomatyczne jest w tym miejscu przywołanie Lotu nad kukułczym gniazdem Miloša Formana. Ten słynny film doskonale obrazuje, jak sytuacja zamknięcia wpływa na psychikę jednostki i relacje międzyludzkie. Zdegenerowanie środowiska klasztornego zostało już w kinie ukazane chociażby przez Kena Russella w Diabłach oraz Jerzego Kawalerowicza w Matce Joannie od Aniołów, zaś sceny tańca i śpiewu rodem z musicalu przywołują na myśl Zakonnicę w przebraniu Emile’a Ardolino.
Mocną stroną W imieniu diabła jest jego prostota, a zarazem piękno w warstwie wizualnej. Film, zrealizowany w większości w stylu zerowym, niekiedy zaskakuje elementami poetyki onirycznej. Na uwagę zasługuje chociażby niezwykle długie ujęcie otwierające, ukazujące matkę przełożoną podążającą korytarzami klasztoru. Wyróżniają się również kręcone z góry zdjęciazastosowanewscenachmodlitw oraz zbliżenia na wyciągnięte ręce sióstr, wskazujące na ich chęć kontaktu z boskością. Autor zdjęć Wiesław Zdort zdecydowanie zasługuje na pochwałę. O wyjątkowowści filmu świadczą równieżkreacjeaktorskie.sSzczególnie wyróżnia się gra Romy Gąsiorowskiej, która przełamuje wizerunek znany ze swoich wcześniejszych ról w filmach takich, jak chociażby Wojna polskoruska Xawerego Żuławskiego czy Zero Pawła Borowskiego. Grana przez nią postać Michaliny wydaje się niezwykle autentyczna, ukazując cały wachlarz ludzkich emocji. Nie można niestety powiedzieć tego samego o bohaterce granej przez debiutującą Katarzynę Zawadzką. Anna wydaje się nadczłowiekiem, posągiem, wzorem cnót wszelakich, a jej przemiana nie zostaje odpowiednio podkreślona. Podsumowując, W imieniu diabła to film wyjątkowy, wysmakowany wizualnie, który ogląda się w napięciu. Powolna akcja może jednak znużyć miłośników kina akcji. Warto jednak wybrać się na najnowsze dzieło Barbary Sass, by zauważyć, że współczesne kino polskie wyrasta na wyżyny, nie ogranicza się wyłącznie do płytkich komedii romantycznych w stylu Och Karol 2.
STRONA 3
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Kamila Rusiecka
KIEDY WIARA PROWADZI DO GRZECHU W pewnym polskim miasteczku klasztor sióstr Betanek zostaje decyzją przełożonej całkowicie odgrodzony od świata. Siostry zakonne oddają się dziwnym rytuałom, początkowo związanym z chrześcijaństwem, później zaś zupełnie pogańskim, w czym pomaga im charyzmatyczny ksiądz. Wszystko to zdaje się prowadzić do schizmy, zaś grupa, która niebezpiecznie zaczęła przypominać sektę, po nagłośnieniu sprawy przez media zostaje potępiona przez kurię biskupią i rozwiązana. Historia ta zainspirowała scenariusz filmu W imieniu diabła. Całość opowiadana jest z punktu widzenia Anny (debiut Katarzyny Zawadzkiej), młodziutkiej zakonnicy, która trafiła do zgromadzenia po traumatycznych przejściach i terapii. Początkowo odnajduje tam spokój i ukojenie ducha, niestety nie na długo, gdyż dręczące ją nocne koszmary rzucają na nią podejrzenie o bycie opętaną przez Szatana. Próby walki ze złem owocują zakazem wychodzenia poza teren klasztoru, przerwaniem pracy Anny z niepełnosprawnymi dziećmi i zerwaniem kontaktów z dotychczasowym opiekunem duchowym. Dziewczyna, po początkowej walce, ostatecznie całkowicie poddaje się woli siostry przełożonej. Film w sposób brutalny i przekoloryzowany opowiada historię dramatu zakonnic. Fabuła z początku nuży, później akcja nabiera tempa, niestety całość nie staje się ani odrobinę ciekawsza. Przedstawiony w nim świat jest niespójny i może zdawać się rażący dla dzisiejszego widza. Chociaż wszystko dzieje się współcześnie, a bohaterkami są dwudziestoparoletnie dziewczyny,
STRONA 4
zachowują się, jakby urodziły się w zupełnie innej epoce. Ich rozmowy są infantylne, natomiast spędzanie czasu wolnego polega na tańczeniu ludowych tańców, wyszywaniu i śpiewaniu religijnych piosenek. Nowoczesny samochód biskupa jest skontrastowany z dorożką, która ma zapewne nadać sielskości i swojskości miasteczku; innego wyjaśnienia dla pojawienia się tego rekwizytu w filmie nie udało mi się znaleźć. Bohaterowie przedstawieni są poniekąd jednowymiarowo: siostra przełożona zdaje się nie mieć w sobie żadnych pozytywnychcech,nawetjejreligijności nadano w pewnym sensie negatywny wydźwięk. Przyjaciel głównej bohaterki – ksiądz – jest wrażliwym i opiekuńczym duszpasterzem przepełnionym mądrością Bożą, co czyni z niego kryształową postać, bez choćby najmniejszej skazy. Przemiana siostry Anny jest wiadoma od samego początku, co sprawia, że śledzi się jej losy bez żadnego zaangażowania. Film zarzuca nas mnóstwem niepotrzebnej symboliki. Nie jest to, co prawda, von Trier, ale końcowe sceny
ukazujące odwrócony krzyż i rozbitą figurkę Matki Boskiej robią głupców z widzów zakładając, że do tej pory nie domyślili się, że to, co działo się w zakonie było złe. Oproócz nachalnej symboliki, kulawe jest również aktorstwo. Debiut głównej aktorki polegał na robieniu sarnich oczu przez połowę filmu i tańczeniu ekstatycznych tańców w drugiej. Najsłabszym ogniwem jest jak zwykle Roma Gąsiorowska, która ostatnio stała się popularna w co bardziej artystycznym kręgu polskich reżyserów, a która za każdym razem gra tę samą postać, co gorsza nie robiąc tego za dobrze. Dużo ciekawszym filmem ukazującym problemy moralne, kryzysy wiary i stosunek do samych siebie duchowieństwa jest Wątpliwość. Ma on, co prawda, inną tematykę, ale tam przynajmniej bohaterowie – zakonnica i ksiądz – są postaciami z krwi i kości. W imieniu diabła jest dziełem, którego potencjał został zmarnowany, nie tylko przez pretensjonalny tytuł, ale również słaby scenariusz, dramaturgię i grę aktorską.
INSKIE POINT Sylwia Witkowska, Maks Nowicki
Spotkanie z Mariuszem Bonaszewskim Po projekcji W imieniu diabła Barbary Sass, filmu inspirowanego wydarzeniami z klasztoru Betanek sprzed paru lat, na scenę wyszedł odtwórca głównej roli męskiej Mariusz Bonaszewski. Aktor znany jest szerszej widowni głównie z zeszłorocznej kreacji ojca w Matce Teresie od kotów Pawła Sali. Panu Mariuszowi udało się szybko nawiązać kontakt z widownią. W pierwszej kolejności mówił o tym, jak rozumie istotę zawodu aktora – zwracał uwagę, że aktor jest człowiekiem teatru i sprawdza się na scenie, natomiast film, poprzez swoją formę, ogranicza jego możliwości. Ten wątek powrócił również na końcu spotkania, kiedy Bonaszewski wspomniał również o wielu przeczących sobie sposobach grania, jakich nauczył się od swoich nauczycieli, jak Holoubek czy Zapasiewicz. Aktor, przygotowując się do roli, pamiętał, aby nie bronić postaci, nie maskować negatywnych cech. Bonaszew-ski podkreślał: „Jeśli bohater jest zły, to tak trzeba go ukazać”. Podczas szukania odtwórcy roli księdza Franciszka, Sass zadzwoniła do Bonaszewskiego mówiąc: „Zależy mi na twojej dwuznaczności”. Aktor do dzisiaj nie wie, co miała na myśli. Oprócz tego, gość zdradził kulisy tworzenia scenariusza przez Sass. Jej sposób jest, według Bonaszewskiego, dziś praktycznie niespotykany – układa ona dokładny scenopis, nie pozostawiając furtki do interpretacji scenariusza dla akto-
rów i reszty ekipy reali-zacyjnej. W dalszej części spotkania Bonaszewski wyjaśniał, że film nie miał wiernie relacjonować sprawy Betanek – nie wiemy, jak ksiądz P. (jego odpowiednik w filmie to grany przez Bonaszewskiego Franciszek) wpływał na młode kobiety. Próba oddania tej sytuacji sprawiła aktorowi największą trudność. Najdłużej rozmawiano jednak o recepcji W imię diabła. Widzowie różnie interpretowali najnowszy film Barbary Sass. Dyskutowano o jego domniemanym antykatolickim wydźwięku, nazywano go studium zła i pychy, filmem o manipulacji, o wpływie charyzmatycznej jednostki na grupę. Jeden z widzów, interesujący się sytuacją Betanek, wspomniał o zagubieniu człowieka we współczesnym świecie, które skutkować może wytworzeniem zamkniętej przestrzeni rządzącej się własnymi prawami. Aktor wspomniał, że filmowi zarzucano staroświecki sposób realizacji. Jedna z krytycznych uwag dotyczyła tego, że początek filmu był przesadnie rozciągnięty w czasie. Jednak uzasadnieniem takiego poprowadzenia narracji było podkreślenie pozornie niewinnego sposobu rodzenia się patologii. Dyskusja co rusz schodziła na temat stanu polskiego kina. Bonaszewski wielokrotnie podkreślał słabą oglądalność polskich filmów w kraju i przytaczał dane. Wskazał zasadniczy problem kin – są ciasne, jest ich zbyt mało.
Podobno Słupsk, stutysięczne miasto, ma zaledwie jedno kino! Słuszny śmiech aktora wzbudziło pytanie jednej z osób z publiczności o receptę na poprawę frekwencji w kinach – odwieczny i nierozwiązywalny problem. Ktoś jedynie nieśmiało wspomniał o pomyśle przeprowadzania dyskusji i prelekcji towarzyszących projekcjom, także z udziałem twórców poszczególnych filmów. Dzieje się tak w Stargardzkim Centrum Kultury, gdzie publiczność najchętniej ogląda polskie filmy. Warto także wspomnieć o powracającej w dyskusji tezie, zgodnie z którą W imię diabła postrzegane jest jako film niezwykle wartościowy dla ludzi młodych, głównie z uwagi na przestrogę, jaka z niego płynie. Obraz ukazuje wszak młodą osobę, w tym wypadku siostrę zakonną, zagubioną po upadku jej dotychczasowych autorytetów. Dopiero odbudowanie hierarchii wartości może przywrócić jej wewnętrzny spokój. Dydaktyczny wymiar dzieła nie razi, wręcz przeciwnie, podobał się publiczności oraz same-mu aktorowi. Wielokrotnie powtarzano, że W imię diabła jest warte obejrzenia.
STRONA 5
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Karolina Kaja Krajewska
Jaka wojna, taki film
Łukasz Palkowski, który w swym dorobku posiada m.in. Rezerwat oraz serial 39 i pół – pozycje cieszące się powszechnym uznaniem – podjął się ekranizacji powieści Hanny Samson pt. Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu. Uważam, że warunki ku stworzeniu interesującego dzieła były sprzyjające – przyzwoita obsada (Sonia Bo-hosiewicz, Tomasz Karolak, Wojciech Mecwaldowski, Tomasz Kot, Grażyna Szapołowska), inspirująca, kontrowersyjna opowieść. Najwyraźniej reżyser nie wykorzystał ich należycie, gdyż film dosłownie męczy i sprawia, że widz ma ochotę zrezygnować z projekcji już na początku. Tych, którzy mimo wszystko postanowią dać mu szansę i cier-pliwie zaczekają do napisów końcowych, spotka rozczarowanie. Pomimo starań, temat walki płci poruszony w filmie wydaje się spłycony i nieciekawy. Wojna... powiela schematy, wyraźnie czerpiąc z amerykańskich produkcji (m.in. Dziennik Bridget Jones, Diabeł ubiera się
STRONA 6
u Prady), spłyca charakterystyki bohaterów, a karykaturalne i ironiczne ujęcie niektórych wątków (homoseksualizm, sława, media) bynajmniej nie wywołuje pożądanego uśmiechu. Film opowiada historię Barbary Patryckiej, rozwiedzionej kobiety po czterdziestce, wykształconej psycholożki, która boryka się z brakiem pracy oraz problemem ułożenia sobie życia u boku odpowiedniego mężczyzny. Barbara ma dorosłą córkę, z którą stara się utrzymać relacje koleżeńskie, posiada również przyjaciół (twórcy filmu podkreślają obecność wśród nich homoseksualistyu), jednak o żadnej z tych więzi nie można powiedzieć, by była prawdziwie szczera i głęboka. Główna bohaterka korzysta z rady przyjaciółki i wybiera się na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy w piśmie dla pań o wymownej nazwie „Wyuzdany”. Dostaje posadę felietonistki, a jej zadaniem będzie przygotowywanie artykułów traktujących o seksie. Pierwszy tekst autorstwa Barbary wywołuje burzliwe reakcje wśród czytelników (choć przyczyna jego sukcesu nie jest do końca wyjaśniona, w rzeczywistości z pewnością nie wywołałby on takiego zainteresowania). Z dnia na dzień staje się ona celebrytką, zmianie ulega jej styl życia, pojawiają się coraz to nowe możliwości. Jednak, jak się okazuje, prowadzenie życia na takim poziomie kosztuje ją wiele wyrzeczeń… Wojna… prezentuje typowo męskie spojrzenie na kobietę. W pewnym momencie w filmie
padają słowa: „Kobiety są do oglądania”. I rzeczywiście kamera ewidentnie „ogląda” kobiety, podkreśla ich cielesność i seksualność poprzez fragmentaryczne, fetyszyzujące ukazywanie postaci. Z drugiej strony jednak, nie pozostają one bierne, nie godzą się na bycie jedynie obiektem męskiego spojrzenia, walczą o swoją podmiotowość. Pokazują, że potrafią samodzielnie odnieść sukces. Co więcej, cechuje je świadomość represji. Barbara poucza swoją asystentkę, by ta używała formy „psycholożka”. W ten sposób buntuje się przeciwko męskiej naturze języka. Jednak cele, do których osiągnięcia dąży, nie wydają się ani wzniosłe, ani nie budzą chęci poparcia. Losy bohaterki stają się widzowi obojętne. Film nie może się obronić nawet dialogami, których nie sposób nazwać inteligentnymi czy ciekawymi, historia jest przewidywalna i nie angażuje odbiorcy emocjonalnie. Film zamiast odprężenia niesie ze sobą poczucie zmarnowanego czasu. Na dobrą sprawę, jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną zaletą filmu jest scenografia wnętrz mieszkania głównej bohaterki, na której chętnie sama wzorowałabym urządzenie własnych czterech kątów.
INSKIE POINT Kamil Jędrasiak
Rio de ja vú Powszechna opinia głosi, że dzisiejsze kino, zwłaszcza main-streamowe, boryka się z syndromem wyczerpania. TRON: Dziedzictwo to w zasadzie lekko podrasowany TRON z kilkoma dodanymi wątkami, Inwazja: Bitwa o Los Angeles jest zlepkiem Dnia Niepodległości, Helikoptera w ogniu i paru innych filmów, a Avatar to po prostu odnowiona Pocahontas z domieszką Smerfów. Krótko mówiąc, filmowcy coraz częściej serwują widzom powtórkę z rozrywki. Jednak fakt ten nie ma nic wspólnego z aspektem rozrywkowym. W końcu inno-wacyjność czy oryginalność to
nie wszystko. Ważne, by widzowie dobrze się na filmie bawili. Twórcy Epoki lodowcowej najwidoczniej uznali, że skoro sprawdzone schematy mogą zadziałać w nowej otoczce, to warto po nie sięgnąć. I tak oto zrodził się pomysł na Rio. Najnowsza animacja od studia 20th Century Fox nie stanowi powrotu do korzeni, jak to miało miejsce np. w wypadku Księżniczki i żaby, nie stara się też być czymś szczególnie świeżym, niczym choćby Rango. Rio jest
kolejnym filmem animowanym, niewyróżniającym się w żaden sposób na tle pozostałych obrazów zrealizowanych tą techniką, które powstały w ostatniej dekadzie. Podobnie jak w przypadku zdecydowanej większości z nich, mamy tu do czynienia ze sporą dawką humoru, funkcjonującego na dwóch poziomach: takim, który skierowany jest do dzieci, oraz drugim, adresowanym do ich opiekunów. Dla każdego coś miłego – mogłoby się wydawać. Czy aby na pewno? W pewnym sensie tak, bo jako widz utożsamiający się z drugą grupą, w wielu momentach dawałem głośne wyrazy rozbawienia (i nie byłem w tym osamotniony), ale niektóre fragmenty, przewidziane przez twórców jako zabawne, wprawiały mnie raczej w stan lekkiego zażenowania. Na szczęście takich chwil było stosunkowo mało i mogę z pewnością powiedzieć, że bawiłem się dobrze. Co ważniejsze jednak, film został ciepło przyjęty przez dzieci, które wraz z opiekunami zapełniły salę kinową... dwukrotnie! Organizatorzy ILF, w odpowiedzi na duże zainteresowanie widzów, przygotowali bowiem pokaz dodatkowy. Podobać może się w Rio wiele elementów. Animacja, zwłaszcza mimiki i gestów postaci – zarówno zwierzęcych, jak i ludzkich – to doprawdy imponujące osiągnięcie. Nie jest to wprawdzie nic przełomowego, ale wygląda świetnie. Niemała w tym zasługa grafików, którzy odpowiedzialni są za modele
postaci i tła. Urocze widoczki, wespół ze świetną muzyką sprawiły, że zapragnąłem wycieczki do Rio i nabrałem ochoty na taniec. Zresztą nie tylko ja, bo po seansie dało się zauważyć dzieciaki podrygujące radośnie w sali kinowej. Fabuła – jak wspomniałem wcześniej – składa się z przetartych już nieco klisz. To samo powiedzieć można zresztą o sylwetkach bohaterów. Tym niemniej, histo -ria niepotrafiącej latać ary imieniem Blu i jego (Blu to samiec) ukochanej Jewel, porwanych przez przemytników zwierząt, naprawdę wciąga i angażuje emo -cjonalnie. Nie inaczej jest z postaciami, począwszy od tych latających (papugi i ich przyjaciele, zwłaszcza Pedro i Nico), poprzez buldoga Luiza, „złe” małpki szerokonose, kończąc na ludziach: Lindzie i Tulio (opiekunowie Blu i Jewel) oraz otyłym przemytniku Tipie, którzy pomimo swojej sche -matyczności, automatycznie wzbu -dzają sympatię. Zły i przerażający szef przemytników Marcel i jego papuga Nigel są zaś odpowiednio straszni i groźni. Podsumowując, Rio to moc -no wtórny, ale zabawny i przyjemny film, na którym dobrze bawić mogą się zarówno dorośli, jak i najmłodsi widzowie. Miłośnicy animacji, którzy w ostatniej dekadzie nie zaniedbywali wizyt w kinie, najprawdopodobniej albo poczują się jak w domu, albo zniechęcą się odgrzewanym kotletem podanym w nowym przybraniu. Ja należę raczej do tej pierwszej grupy. Albo zwyczajnie lubię odgrzewane dania.
STRONA 7
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Malwina Czajka
Musisz zaufać kościom
Świat jest wielki, a zbawienie czai się za rogiem to magiczna baśń o życiu według zasad tryktraka (ang. backgammon). Zapalony miłośnik tej gry, a zarazem podziwiany mistrz Bai Dan (świetna rola znanego z filmów Kusturicy i Irina Palm Miki Manojlovića) mądrości życiowe w formie reguł tryktraka traktuje niezwykle poważnie. Przekonany o ich uniwersalności, przekazuje je swojemu synowi i wnukowi.. Ten ciepły film drogi wzrusza, skłania do refleksji, a także przybliża nam popularny w ostatnich latach w kinie temat tożsamości kulturowej. Sasza traci pamięć w wyniku wypadku samochodowego, w którym giną jego rodzice. W dzieciństwie wraz z ojcem i matką wyemigrował do Niemiec. Przez nikogo nieodwiedzany, leży samotnie w szpitalu (zdehumanizowany Zachód reprezentuje tu obojętny lekarz). Z pomocą przyjeżdża do niego, niewidziany od czasu wyjazdu z kraju, dziadek. Planuje on nauczyć wnuczka żyć na nowo. Oczywiście, zgodnie z regułami tryktraka. Poruszającą
STRONA 8
historię bułgarskiej rodziny poznajemy stopniowo. Wspomnienia przeplatają się z próbą nawiązania zerwanej więzi między dziadkiem a wnukiem. Nostalgia miesza się z magiczną opowieścią o bliskości. Celem gry jest doprowadzenie wszystkich swoich pionków do domu, a następnie wyprowadzenie ich na dwór. Gracz, który dokona tego jako pierwszy, wygrywa – to podstawowa zasada tryktraka, do której stosuje się dziadek lecząc wnuka. Sześć stopni gry, które określają nasze zaawansowanie, wyznacza kolejne etapy wędrówki do przeszłości. Bai Dan postanawia zabrać wnuka w podróż do korzeni. Wspólna jazda na tandemie jest metaforą poruszania się pionków po planszy. Zdobywają kolejne stopnie: przełamują nieśmiałość do kobiet, odzyskują pamięć, przywracają chęć do życia. Gdy chłopak pokona wszystkie etapy, może powrócić, skąd przybył, bo już wie, kim jest. Odzyskanie pamięci nie jest najważniejszym aspektem tej wiedzy – to świadomość swojej tożsamości kulturowej daje spokój ducha i wygraną. Nauka gry jest zarazem nauką życia. Mistrz tryktraka, kierując się jego zasadami, może przetrwać w świecie, zarówno w komunistycznej Bułgarii, jak i wiodąc los emigranta na Zachodzie. Pomagają one w trudnych sytuacjach, pozwalają rozwiązywać problemy, rozwiewają wątpliwości. Tryktrak wyznacza tor życia. Czy to dobre zasady? Życie jest jak tryktrak – zarówno dla tych, którzy potrafią, jak i tych, którzy nie potrafią grać. Zdarzają się wzloty i upadki. Ryzykowana decyzja, którą podejmuje ojciec głównego
bohatera prowadzi ich do ucieczki z komunistycznego kraju i ciężkiego żywotu na obczyźnie. Tak jak w tryktraku – „nie ma złych kości, są tylko źli gracze”. Decyzje zależą od nas samych, to my wyznaczamy swoją drogę. Jak mówi Bai Dan: „Przeznaczenie jest jak kości. To, co się wydarzy, zależy od twojego szczęścia i umiejętności”. Ta metaforyczna i poczciwa historia w lekki sposób ukazuje wartość wspomnień, rodzinnych więzi i własnej tożsamości. Losy bohaterów ukazane są w baśniowej konwencji. Dziadkowie wyczuwają tragedię, która wydarzyła się na drodze. Spalone ciasteczka i przegrana w tryktraka zwiastują złą nowinę. Symboliczne odrodzenie bohatera ma formę cudu, gdy wyrzuca niemożliwą tutaj – nomen omen szczęśliwą – trzynastkę oczek, bo „gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, należy zmienić taktykę”. Kwintesencją zwycięstwa w grze, a także w życiu, jest zaś podstawowa zasada: „Należy pomyśleć o liczbie, wyrzucić ją i wygrać”. Uproszczona mityczna fabuła, proste rozwiązania i naiwna konstrukcja mogą razić swoją banalnością, jednak ten wzruszający i przyjemny film jest wręcz idealny na wieczorną chandrę, zwłaszcza ostatnimi czasy, w te deszczowe, przypominające jesień, letnie dni. Dzięki niemu wszystko wydaje się takie proste.
INSKIE POINT Maja Nowakowska, Anna Sobolewska
W rodzinie siła Świat jest wielki, a zbawienie czai się za rogiem w reżyserii Stephena Komandereva to przede wszystkim historia o mądrych relacjach rodzinnych. Reżyser opisuje życie mieszkańców małego bułgarskiego miasteczka na początku lat 80., których życie towarzyskie koncentruje się wokół gry w tryktraka. Losy rodziny głównego bohatera poznajemy zarówno w czasach współczesnych, jak i poprzez zdarzenia przedstawione w retrospekcjach. Zmuszeni do emigracji wskutek konfliktu z tamtejszą milicją, Georgievowie zyskują status uchodźców, co de facto oznacza brak wszelkich praw i znoszenie upokorzeń. Po przeskoku czasowym widz dowiaduje się, że dorosły już bohater, Aleks, i jego rodzice ulegają wypadkowi. Przeżywa tylko mieszkający w Niemczech wnuczek, któremu dziadek postanawia pomóc. Twierdzi, że podróż do rodzinnych stron pomoże odzyskać Aleksowi siły. Chłopak ma jednak po wypadku amnezję i nie poznaje swojego dziadka. Relacje między nimi powoli zostają zbudowane na nowo. Dziadek i wnuczek wśród pędzących samochodów wyruszają w podróż na rowerze. Cieszą się każdą chwilą spędzoną w swoim towarzystwie, piją i tańczą. Pojawia się jeszcze jeden czynnik niezbędny do odbudowania radości życia Aleksa, a mianowicie dziewczyna. Z początku znajomość z nią wydawać się może powierzchowna, spędzają bowiem razem noc i każde odchodzi w swoją stronę. Miłość dziadka
jest na tyle mądra, że wie, kiedy należy pomóc wnuczkowi, a kiedy pozwolić mu samemu decydować o swoim życiu. Aleks dociera w końcu do miasteczka, w którym się urodził, przeżywa swoiste katharsis i uświadamia sobie. co jest w życiu najważniejsze. Dziadek porównuje mistrzowską grę w tryktraka z trzymaniem losu we własnych rękach. Aleks wyciąga wnioski z nauk dziadka i odnajduje swoją ukochaną. Niektóre pomysły, jak na przykład złamanie kości do gry przez Aleksa, rażą sztucznością. Inaczej jest z uczuciem wnuczka i dziadka – reżyser przedstawia je bez zbędnego patosu. To, co ich łączy, można nazwać modelową relacją rodzinną. Pewna doza naiwności i cukierkowe zakończenie nie odbierają jednak przyjemności z oglądania filmu. Duża w tym zasługa doskonałej gry aktorskiej, zwłaszcza Miki Manojlović w roli dziadka. Odtwórcom ról udało się zbudować autentyczne, całkowicie
wiarygodne postaci. Dzięki nim pewną pretensjonalność fabuły można potraktować z przymrużeniem oka. Godna uwagi jest również wpasowująca się w klimat filmu muzyka. Generalnie dzieło Komanderera warto obejrzeć. Nawet jeśli momentami wydaje się nieco naiwny, to pozostaje on piękną opowieścią o uczuciach, ukazanych w naturalny i nienachalny się sposób. Świat jest wielki, a zbawienie czai się za rogiem można potraktować jako kino drogi przeplatane piękną historią relacji międzyludzkich.
STRONA 9
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Przemek Glajzner
Multikulturowa wojna w ziemi obiecanej
Ajami to obraz współczesnej ziemi obiecanej rozdartej przez konflikt gangów o różnym rodowodzie religijnym i kulturowym. Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie żyją tu wprawdzie ściana w ścianę, obok siebie, jednak dzieli ich granica, której przekroczenie każdorazowo prowadzi do tragedii. Codzienność mieszkańców Jaffy i sąsiedniego Tel-Avivu wypełnia ciągła walka ze strachem. Miasto pogrążone jest sta-le w atmosferze przemocy i gangsterskich porachunków. Mieszkańcy wyczuwają ciążący nad nimi fatalizm, godząc się z przeznaczeniem, bowiem wiedzą, że nie ma od niego ucieczki. Obraz Scandara Coptiego i Yarona Shantiego imponuje autentycznością, która nie dziwi, jeśli zauważymy, że jeden z twórców pochodzi z Jaffy, drugi zaś z Tel-Avivu. Ajami to ich własny świat, wypełniony emocjami, których doświadczyli. Autentyczność potęgowana jest również poprzez zdjęcia „z ręki”, czy też specyficzną grę aktorów-
STRONA 10
amatorów, od których twórcy często oczekiwali improwizacji. Niezwykle przemyślana, skomplikowana i zaburzona chronologicznie struktura narracyjna sugestywnie podkreśla zawiłość relacji i trudną koegzystencję bohaterów filmu. Nasri oraz jego starszy brat Omar żyją w zagrożeniu, gdyż ich wuj zabił ważnego członka klanu. Nielegalny e m i g r a n t Malek pracuje na czarno w Jaffie, aby sfinansować leczenie schorowanej matki. Dla Binja liczy się tylko ukochana, z którą nie może jednak wiązać życiowych planów, gdyż jest ona Żydówką – rodzina nie chce dopuścić do mezaliansu. Policjant Dando robi wszystko, by odnaleźć zaginionego brata. W czterech rozdziałach poznajemy kolejno losy każdej z głównych postaci. Piąty pełni funkcję podsumowania, tworząc z opowieści spójną całość. Przywiązanie do tradycji zmusza bohaterów do podążania za rodziną – jej codzienną, pełną religii rutyną. Nowoczesność i idące za nią przemiany społeczne wymagają jednak przełamywania kolejnych barier. Dla bohaterów okazuje się to jednak zbyt trudne, a wręcz nieosiągalne, wiąże się bowiem z koniecznością wyrzeczenia się przez nich przeszłości i wartości, które
wpajane im były od najmłodszych lat. Pozostając niewolnikami tradycji, bohaterowie Ajami żyją w nowoczesnych czasach. Chodzą po ulicach opanowanych przez klany, w których spory rozwiązują religijni przywódcy. Odideologizowany świat jest dla nich jedynie marzeniem, które nie ma szans się ziścić.
Debiutancki obraz Scandara Coptiego i Yarona Shantiego to jeden z największych sukcesów kina izraelskiego ostatnich lat – doceniony między innymi specjalną nagrodą na festiwalu w Cannes, w tym samym roku otrzymał również nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Choć w samym filmie bohaterowie skazani są na porażkę, izraelscy twórcy, realizując wspólnie swój obraz udowodnili nam w niezwykły sposób, że multikulturowa wojna w ziemi obiecanej nie jest koniecznością, a porozumienie jest możliwe do osiągnięcia.
INSKIE POINT Michał Kwiatkowski
Pociski SMS Pokazy w Jaskini zapomnianych snów oraz blok Dokumenty świata – obrazy współczesności rozpoczął materiał niezwykle mocny i boleśnie sugestywny. Pozornie niewinne wydobycie minerałów, dla wielu oznacza bowiem regularną wojnę. O krwawym handlu nimi powstają filmy i książki, z procederem walczy ONZ i niezliczone organizacje pozarządowe. W mediach też bywa o tym głośno. To wciąż za mało. Wie o tym Frank Poulsen, który bazując na szczątkowych informacjach o łamaniu praw człowieka przy wydobyciu materiałów niezbędnych do funkcjonowania wszystkich niemal urządzeńelektronicznych,postanawia dotrzeć do sedna problemu. Dynamicznie sfilmowana trasa reżysera z Finlandii do Kongo, Niemiec, USA i z powrotem prowadzi do ostatecznego ugrzęźnięcia w trybach bezdusznej korporacyjnej machiny Nokii – bo tę właśnie firmę twórca postanowił swoim filmem pociągnąć do odpowiedzialności. W końcu to ich telefonów używa, podobnie jak co trzecia osoba na ziemi (!). Podobno nie ma możliwości prześledzenia wszystkich ogniw handlowego łańcucha. Nokia upiera się, że nie może zbadać pochodzenia minerałów. Naukowcy robią to w siedem sekund. Reżyser, chcąc sprawdzić, co się tak naprawdę dzieje i jak daleko sięga wiedza szefów korporacji, udaje się w podróż do Konga – miejsca, w którym wydobywana jest większość interesujących go minerałów. I jednego z najbiedniejszych krajów świata. Celem wyprawy w głąb równikowej
dżungli jest kopalnia w Bisie, do której wielu trafia, ale nie każdy może pozwolić sobie na jej opuszczenie – opłacenie myta niezbędnego do wyjścia poza jej granice przekracza możliwości pracowników. Ta największa w Kongu kopalnia znajduje się w rejonie Walikale w prowincji Północnego Kivu, 130 kilometrów od ostatnich terenów, które z grubsza określić można mianem cywilizowanych. Na drodze do niej Poulsen spotyka lokalnych, wysokich rangą wojskowych, przekonanych o tym, że wojna jest nieporównywalnie prostsza administracyjnie od pokoju. Trafia na urzędników pracujących jednocześnie dla swojego kraju i sektora prywatnego, kupujących za bezcen udziały w obrocie naturalnymi zasobami kraju. Spotyka zastraszonych członków lokalnego oddziału ONZ. Ostatecznie dociera do kopalni (48 godzin piechotą), w której rejestruje przerażające warunki, w jakich pracuje tam blisko 20.000 osób. Droga do wnętrza jest tak długa, że niektórzy z zatrudnionych w niej mężczyzn decydują się nie tracić czasu na wychodzenie, pozostając pod powierzchnią przez wiele dni. Niektóre sceny, jak ta z nadużywającą swojej władzy policją, wywołują gęsią skórkę. Od początku wiadomo, że zagłębianie się reżysera w dżunglę jest odwrotnie proporcjonalnie do poziomu jego bezpieczeństwa. Ostrzegają go kolejne osoby, wojskowi, cywile, nikt nie uważa pomysłu podróży do kopalni za rozsądny.Odradzająmurejestrowanie czegokolwiek, bo nigdy nie wiadomo, czy nie trafi na „zły moment”. Gdyby na przykład w jego obecności zawalił
się szyb (co dzieje się każdego dnia), a on sfilmowałby śmierć zasypanych w nim osób, czekałby na niego „ostrzegawczy” strzał w tył głowy. Realia życia w Kongo szokują, jak szokuje opis brutalnego gwałtu, którego dopuściła się na przypadkowej kobiecie jedna ze zbrojnych grup. Podczas jego trwania kazano jej oglądać żołnierzy tnących jej męża na małe kawałki. Jakby tego było mało, po wszystkim zmuszono ją do poskładania go we względną całość, po czym wykorzystano raz jeszcze, tym razem na zmasakrowanym ciele. Niezniszczalny Frank dociera z czasem do miejsc, w których jego życie zależy od tego, jak bardzo biedni i pijani są w danym momencie uzbrojeni tubylcy. Znajduje się w rejonie podlegającym tej części kongijskiej armii, która oddzieliła się od głównych sił zbrojnych, wprowadzając na terenie Walikaki autonomiczne rządy, znajdujące się poza jakąkolwiek jurysdykcją. Tuż przed podróżą w głąb lasu pojawia się informacja o masakrze w kopalni. Na początku nie ma nawet pewności, że faktycznie się ona odbyła,
STRONA 11
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF bo w atmosferze powszechnej niechęci mogło być to kłamstwo, zaaranżowane specjalnie celem odstraszenia zdeterminowanego filmowca. Dano mu jasno do zrozumienia, że tam, gdzie się wybiera, szanse na przeżycie białego człowieka są nieduże. A gdyby zginął z ręki któregokolwiek z żołnierzy, jedynym rezultatem tego zdarzenia byłaby kłótnia o to, kto zabiera buty. Film, abstrahując od wymiaru etycznego, jest w odbiorze pozornie prosty. Ma w końcu trafić do użytkowników komórek, czyli... do każdego? Za nasze elektroniczne cuda zginęło w samym tylko Kongo pięć
milionów osób. SMSy sponsorują pełne magazynki, rozmowami opłacamy granaty. Chcąc nie chcąc finansujemy wojnę, której celem jest tylko i wyłącznie zysk. Wnioski? Wszystko zależy od nas. To my jesteśmy klientami, bez nas nie ma handlu. To my możemy zadawać pytania, oczekiwać zmian. I to właśnie powinniśmy robić. A wielcy posłuchają, zwłaszcza gdy przemówimy jednym głosem. W końcu „klient nasz pan”, czyż nie?
STRONA 12
Michał Kwiatkowski
Can I Kick It? czyli Paula i Karol vs. Szatan
Nie wiem, czy Karol robi Pauli brzydkie rzeczy po koncertach. Albo przed nimi. W trakcie nic zdrożnego nie robił, ale definitywnie wysyłał jej sygnały. A ona odpowiadała. Być może była to tylko rutynowa wymiana zdań, może zawodowe sygnały profesjonalnych muzyków. Nie wiem. To zresztą nieważne, bo cokolwiek to było, skutkowało. Cały zespół to prawdziwi zawodowcy,
multi-instrumentalny, uśmiechnięty kombajn do zbierania radości, napędzany dobrem i światłem. Autentycznie, w tym nie było żadnej siarki, zero Szatana. Ich muzyka takiego Szatana mogłaby odstraszać i to bez jakichkolwiek pseudoideologicznych czy religijnych dyrdymałów. Uśmiechali się przez cały czas, a to nie jest takie proste – uśmiechać się i śpiewać. Bardzo ładnie się uśmiechali do tego.
Oni mają dużo wszystkiego w sobie, w środku. Dużo ciepła i niesamowitych kompozycji. I koncerty z niemal całkowicie autorską setlistą. Zagrali swój debiutancki, a zarazem jedyny album w dorobku. Akustyczna muzyka duetu wzbogacona o brzmienie basu, perkusji i miliona innych instrumentów porywała i do tańca, i do kołysania, do bujania się na boki oraz w przód i w tył. Pozostawili publiczności pełną dowolność w interpretacji ich pozytywnej hybrydy alternatywnego country i od jakiegoś czasu nowoczesnego folku. Zainteresowanie tego rodzaju grupami nie słabnie, zwłaszcza po komercyjnym sukcesie filmu Once, ze ścieżką dźwiękową Glena Hansarda i Markéty Irglovej, przywodzącą na myśl dokonania Pauli i Karola. Jakiś miły pan, któremu udzieliła się przyjazna atmosfera, zaproponował im w przypływie pasji wykonanie pewnych hitów. Zamiast tego zagrali wieńczące cały występ, brawurowo zaaranżowane Can I Kick It? z repertuaru legendarnego składu A Trible Called Quest. Wschodnie wybrzeże yo!
INSKIE POINT Alicja Błaszczyńska
Karol, człowiek, który pozostał amantem Niezaprzeczalnie w ostatnich latach w polskim kinie królują komedie romantyczne. Opowiadają zazwyczaj tę samą histo-rię odgrywaną przez sporadycznie zmieniającą się paletę serialowych ak-torów. Dziś romantyczny boom osiągnął moment sięgnięcia do tradycji. Oto do kin przebojem wszedł Och, Karol 2 z tytułową rolą Piotra Adamczyka, który – najwyraźniej znudzony kreacjami wielkich Polaków – postanowił po-kazać światu swoje drugie, rozerotyzowane oblicze. Film jest sequelem produkcji z 1985 roku. Tak samo jak swój poprzednik, Och, Karol 2 opowiada historię mężczyzny rozdartego między kilkoma kobietami. Współczesny Karol dzieli swój czas i siły witalne między pracę, cztery wymagające kochanki oraz spotkania z psychologiem. Powodem załamania bohatera są kolejno: drapieżna Wanda (Małgorzata Foremniak), towarzyska Irena (Katarzyna Zielińska), zidio-ciała Paulinka (Marta Żmuda-Trzebiatowska) i rozkapryszona Maria (Małgorzata Socha). Zmęczony i zrezy-gnowany Karol nie wie, że prawdziwy koszmar zacznie się dopiero wtedy, gdy kobiety odkryją prawdę o sobie nawzajem.
Och, Karol 2 jest idealnym reprezentantem tendencji, którą można nazwać „polską szkołą komedii romantycznej”. Jest tu wszystko, czego potencjalny wielbiciel gatunku może zapragnąć. Mamy prostą historię miłosną osadzoną w świecie pięknych i bogatych. Komizm sytuacyjny w filmie obraca się wokół skomplikowanych relacji damsko-męskich. Perypetie bohaterów kończą się szczęśliwie, co nie jest żadnym zaskoczeniem. Wizualnie, produkcja niczym nie odbiega od innych obrazów tego typu. Wielokrotnie wykorzystane panoramy m.in. Warszawy, Tatr i Bieszczad, a także kadrowanie nastawione na zapre-zentowanie ekskluzywnych wnętrz, tworzą ładną, ale mdłą bombonierkę. W ścieżce dźwiękowej nie dzieje się nic wstrząsającego. Widz ledwie zwraca uwagę na przyjemne popowe melodie towarzyszące wydarzeniom na ekra-nie, po czym natychmiast o nich zapomina. Polskie komedie romantyczne są kontrowersyjnym tematem. Z jednej strony uwielbiają je tłumy, z drugiej – ich twórcy oskarżani są o miałkość i sztuczność. Tak samo jest z filmem w reżyserii Piotra Wereśniaka. Niewątpliwie jest to produkcja nastawiona na zarobienie pieniędzy i przyciągnięcie do kin rzeszy fanów seriali emitowanych na antenie TVN-u. Nie da się zaprzeczyć, że Och, Karol 2 ogląda się przyjemnie,
ale raczej bez-myślnie. Film jest dobrą rozrywką po męczącym dniu w pracy. Niestety, nie można pominąć pewnego psychologicznego aspektu, jaki stwarzają tego typu produkcje. Och, Karol 2 (tak samo jak inne komedie romantyczne) lansuje model życia niedostępny dla większości widzów. Osadzenie akcji w świecie bogatych warszawskich yuppies – pięknych, luksusowo ubranych i jeżdżących drogimi samochodami –- przy równoczesnym podkreśleniu zwyczajności i pospolitości tego świata, stwarza nieznośną, bo cynicznie sztuczną mieszankę. Po obejrzeniu filmu pozostaje też niesmak spowodowany rolami kobiecymi. Kochanki Karola pozornie są silne, niezależne i świadome swojej seksualności, Jednak tak naprawdę sprowadzone są do funkcji czysto biologicznej. Film prezentuje kobiety jako istoty niezaspokojone, kierujące się wyłącznie popędami. Co więcej, obraz Wereśniaka umacnia panujący od lat kanon kobiecego piękna. Aktorki nie bez przyczyny są młode, urodziwe i szczupłe, co promuje i tak silny w popkulturze kult ciała. Trudno jednoznacznie ocenić film Och, Karol 2. Jest wiele zarzutów, które można mu postawić. Pomimo, że komedie romantyczne skutecznie spychają na margines polskie kino o większej wartości artystycznej, nie można zapomnieć o tym, że widocznie właśnie takich filmów chcą widzowie. Cukierkowy świat Karola i jego towarzyszek kreuje nieosiągalne uniwersum, które być może jest potrzebne zwykłym zjadaczom chleba.
STRONA 13
OFICJALNY DZIENNIK 38. ILF Maja Nowakowska, Dominika Kolanowska
Sonda po projekcji filmu Och, Karol 2 Redakcja „Ińskie Point” postanowiła zapytać widzów, , czy podobał im się film Och Karol 2 • Film nam się bardzo podobał. Szczególnie obsada, była tam cała plejada polskich aktorów. Pytacie mnie pewnie dlatego, że jestem starsza, a Och Karol nie podoba się starszym, ale mnie się bardzo podobał. • Film bardzo dobry, wypada wspaniale na tle innych polskich komedii, chociażby tej, którą widzieliśmy wczoraj (Wojna męsko-żeńska). • Tak, był świetny (dużo śmiechu), fajny humor. • Tak, można było się pośmiać. Świetne poczucie humoru, śmie-szne teksty, naprawdę fajny. • Super! Miły wieczór, super film. • No średnio. Zwłaszcza, że widziałam ten film drugi, czy trzeci raz. Słaby, płytki i bardzo nierealistyczny, chyba jak wszystkie komedie romantyczne. • Niespecjalnie. Widziałem film po raz pierwszy, ale nie jestem zadowolony. • Nie oglądamy takich filmów. Można czasem obejrzeć, żeby się pośmiać, ale nie podobał mi się ten film. • Film jest nieprawdziwy, wszyscy wiemy, że tak się nie dzieje w realnym życiu. • Film fajny, spodobały mi się zwłaszcza dialogi.
STRONA 14
• •
Film mi się podobał, ponieważ lubię Adamczyka i Karolaka Tak, film mi się podobał, sprawna akcja, nie można było się nudzić
•
• Na pytanie o ocenę Piotra Adamczyka w roli amanta, uzyskałyśmy następujące odpowiedzi: • Taka blond ciapa! Dzięki temu bardzo pasował do roli takiego nieporadnego głuptasa. Fajny, przystojny. • Dla mnie zawsze zostanie Papieżem, nie potrafię na niego spojrzeć w ten sposób. Nie wydaje mi się odpowiedni do roli. • Nie wiem, patrzyłem na aktorki! Ale bardzo lubię Adamczyka, to dobry aktor w każdej roli i w tej też. Nie ogranicza się tylko do roli Papieża, jak było powiedziane w filmie chce zagrać wszystkich Karolów w Polsce.
Chyba nie najlepszy. Lepiej pasowałby David Duchowny z Californication, ale jak na nasze polskie realia, może być. W ogóle nie pasuje. Nie jest ani trochę przystojny.
INSKIE POINT Karolina Kaja Krajewska, Asia Macias
Czechosłowacki sen o wolności
Słowacka premiera Muzyki Juraja Nvoty odbyła się w kwietniu 2008 roku. Przyciągnęła do kin zadziwiające ilości widzów, wyprzedzając nawet takie filmy jak Iron Man, Step Up 2 czy Indianę Jonesa, które na świecie cieszyły się powodzeniem. O sukcesie obrazu świadczy pokaźna liczba nagród, które zdobył w swoim ojczystym kraju. W Polsce mieliśmy okazję zobaczyć ten film dopiero w 2010 roku. Zadziwiające jest to, że w naszym kraju obraz ten z aprobatą spotkał się jedynie na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Wydawałoby się, że albo nie potrafimy docenić słowackiego kina, albo rzeczywiście nie ma powodu, aby kontynuować wychwalanie tego – dosyć prostego w swoim przekazie – filmu. Tytuł Muzyka sugeruje spotkanie z musicalem. Należy jednak przestrzec fanów tego gatunku – nie sugerujcie się pier-
wszym skojarzeniem. Po seansie pojawiają się wątpliwości, czy rzeczywiście tytuł pasuje do filmu. Wydaje się zbyt ogólny, przez co mylący. Ciekawe, że twórcy zdecydowali się wyróżnić właśnie ten element spośród innych licznych wątków, jakie zostają poruszone. W Muzyce odnajdziemy wszystkie cechy dramatu, a czasem również komedii, ale do filmu muzycznego pozostaje jeszcze daleka droga. Akcja utworu rozgrywa się w latach siedemdziesiątych w małym czechosłowackim miasteczku. Główny bohater Martin (Lubos Kostelny) pasjonuje się muzyką jazzową. Poświęca jej każdą wolną chwilę. Z prawdziwym uczuciem gra na saksofonie, niestety nie może w pełni oddać się tej pasji. Na co dzień pracuje jako inżynier serwisu w oczyszczalni ścieków. Mieszka pod jednym dachem z rodziną żony. Teściowie uważają go za nieudacznika i – nie ukrywając niechęci – bezustannie wtrącają się w prywatne, a nawet intymne
sprawy jego małżeństwa. Żona, choć urodziwa, pod wpływem hormonów, których działanie
nasila się w czasie ciąży, staje się nieznośna i z każdym dniem coraz bardziej zraża Martina do siebie. Mężczyzna wyróżnia się na tle społeczeństwa, w którym żyje. Interesuje go muzyka inna niż ta, którą preferuje cała reszta, nie odnajduje też przyjemności w alkoholu, którym nie gardzą jego znajomi. W pewnym momencie postanawia wykorzystać szansę, jaka mu się nadarza, mając nadzieję, że muzyka przyniesie mu również zyski. Porzuca dotychczasowe zajęcie i wraz z nowo poznanym muzykiem zakłada zespół. Jak się jednak okazuje, nawet gdy bohater może robić to, co lubi, nie czuje się człowiekiem wolnym. Jedyną istotą, która w pewnym momencie nadaje barw jego szaremu życiu jest Anca. Postać niewątpliwie interesująca i kontrowersyjna. Inna niż ludzie, wśród których obraca się główny bohater. Martin obdarza ją uczuciem. Jak się okazuje, to również nie jest właściwym posunięciem i nie zmienia jego życia na lepsze. Muzyka obfituje w zabawne sceny. Źródłem komizmu są przede wszystkim absurdy socjalistycznego ustroju oraz mentalność zmanipulowanych, przyzwyczajonych do życia w reżimie małomiasteczkowych mieszkańców Czechosłowacji. Nie jest to może film, który na długo pozostanie w pamięci widza, lecz mimo to ogląda się go z przyjemnością.
STRONA 15
KONTAKT Z REDAKcja:
(WNIOSKI, ZAŻALENIA, KRYTYKA) INSKIE.POINT@GMAIL.COM
REDAKCJA w składzie:
Ala Błaszczyńska Paweł Ciołkiewicz Malwina Czajka Michał Dondzik Przemysław Glajzner Arkadiusz Jaworek Kamil Jędrasiak Karolina Krajewska Dominika Kolanowska Michał Kwiatkowski Joanna Macias Maja Nowakowska Maks Nowicki Dagmara Rode Kamila Rusiecka Aneta Stasiewska Martyna Urbańczyk Sylwia Witkowska