Rok 2009, nr 4
4 sierpnia 2009
IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE G W T Y M N U M E R Z E :
A
Z
E
T
A
F
E
S
T
I
W
A
L
O
W
A
Jak się ogląda filmy w plenerze, czyli wieczory
Kochaj i tańcz
3-4
Noc w muzeum 2
4
Etiudy & Anima
5
Młode wino
6
Walc z Baszirem
6-7
Wspaniały świat pralni
8-10
Uśmiech na ustach, a w oczach łzy
10
Witamy w Nollywood
11
świetlikowe Kolejny ciepły wieczór. Ińsko za dnia ciche i spokojne, jakby w uśpieniu przycupnięte nad brzegiem czystego jeziora, o zmroku budzi się do życia. Zarówno turyści, jak i mieszkańcy wylegają na ulice, by udać się na seanse filmowe. Szczególnie tłumnie przybywają na projekcje w kinie plenerowym. Nie miałam jeszcze okazji oglądać filmu na łonie natury, więc też postanawiam udać się nad jezioro. Już z daleka słychać głosy zgromadzonych oczekujących na prezentację kolejnego obrazu. Dotarłam. Dokoła mnie w półmroku rozlegają się dziesiątki głosów, pachnie smażonymi rybami. Gdyby nie znajome dobre dusze, które zajęły mi miejsce, prawdopodobnie zmuszona byłabym oglądać film na stojąco lub siedząc na wilgotnej od rosy trawie. Organizatorzy czekają, aż ostatnie promienie słońca
Biuro Ińskiego Lata Filmowego Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084
znikną za horyzontem, by rozpocząć projekcję. Kiedy rozlega się głos oznajmiający, że przedstawienie czas zacząć, gwar powoli cichnie. Początkowo jestem nawet zainteresowana filmem. W trakcie kolejnych scen moją uwagę odciągają jednak nieproszeni goście, których towarzystwa do tej pory nie zauważałam. Komary. Są wszędzie. Te miniaturowe wampiry skutecznie potrafią uprzykrzyć człowiekowi życie. I nie ma zmiłuj! Ani prośbą, ani groźbą nic nie wskórasz. Żadnych negocjacji, zero kompromisów, tylko doprowadzające do szału ukłucia. I człowiek już przeklina, na czym świat stoi... Bo nie uwierzę, że chodzi po ziemskim padole istota ludzka, która, choćby w myślach, nie pomstuje na to, jakby nie było – boskie stworzenie. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to kłamie.
Klub Festiwalowy na małej plaży K O M U N I K A T : koło bazy płetwonurków W związku z przyjazdem Davida
Kasa biletowa
spotkania z twórcami
katalog 36. ILF-u — 5 zł
koncerty
Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 — 25 zł
inne atrakcje
Adetayo Olusogi, reżysera filmu Namibia, ludobójstwo a II Rzesza – projekcja zostanie przeniesiona na szóstego sierpnia (czwartek) na godzinę 1100. Planowany w tym terminie film Kobieta z Berlinie pokazany będzie czwartego sierpnia (wtorek) o godz 1600. Po seansie Namibii – spotkanie z reżyserem.
S t r o n a
2
Klnę jak szewc. Choć samo zjawisko oklepywania się po różnych częściach ciała skłania mnie do refleksji: co jest tak irytującego w tych mało przecież bolesnych ukłuciach? Taki komar dużo nie upije. Małe to to, i też jeść musi. Trzask!
„Nie uwierzę, że chodzi po ziemskim padole istota ludzka, która, choćby w myślach, nie pomstuje na to, jakby nie było – boskie stworzenie. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to kłamie.” Jeden – zero dla mnie. Chyba jestem egoistką. Już przestał mnie interesować los ich żołądków. O ile to ma jakiś żołądek. Bo taka napompowana już komarzyca robi się półprzezroczysta i ślepy by zauważył, co tam ma w środku. A ma krew. Twoją krew. Plask! Odruchowo uderzyłam się w twarz. A komar jak brzęczał, tak brzęczy. Bezradność bywa frustrująca. Homo sapiensy niby jesteśmy, a
I Ń S K I E
na te bestie nikt jeszcze sposobu nie znalazł. Bzzzzzzz... Pomocy! Jest już zupełnie ciemno. O co chodzi w tym filmie? Czy tylko ja tracę nerwy przez te skrzydlate potwory? Rozglądam się dookoła. No tak. Większość gości przewidziała zmasowany atak z powietrza i nie założyła szortów. Cierp ciało, coś chciało... Nad głowami widzów coś zaświeciło. Zamrugałam. Znów świeci. Co jest? Malaria rozwija się w takim tempie? Mamo, nie chcę umierać! Młoda jeszcze jestem, Paryż chciałam zobaczyć... Na szczęście wyzdrowiałam dość szybko. Świetlik zatoczył kółeczko przed moim nosem i zamrugał przyjaźnie. Wytrzeszczyłam oczy z zachwytu i rozwarłam uśmiechniętą już paszczę. Świetliiiikiiiii... A ja myślałam, że to tylko na filmach można zobaczyć! Jakie to ładne i miłe! I lata, i dupką zaświeci... Stop. Gdzie sprawiedliwość? Komarów wszędzie jak psów, a człowiek pół Polski przejechać musiał, żeby te małe cudeńka zobaczyć? Skandal. Dlaczego tego ładnego miłego jest tak mało, a to niedobre i złośliwe tak się panoszy? Panie Boże, gdzie byłeś, kiedy się robaczki na świecie pojawiały? Gdybyś komarom też wsadził gdzieś takie żaróweczki, to bym chociaż wiedziała, za co cierpię. Nie wymagam, żeby zjadające mnie owady merdały ogonkami z radości, ale gdyby czasem
zamrugały, wiedziałabym chociaż, że im smakuję. Och, okrutne życie... Wracam lekko nadjedzona. Ale przed oczyma wciąż mam jaśniutkie punkciki. Nie wiedziałam, że świecą tak jasno. To było przyjemne zdumienie i zaprawdę, powiadam Wam: możecie nie lubić filmów, nie przepadać za tłumem i drżeć przed komarzym apetytem, ale nie wolno Wam przegapić okazji zobaczenia rozmigotanego pokazu tańca tych małych artystów. Dlatego też najszczerzej, jak potrafię, zapraszam wszystkich na świetlikowe wieczory.■ Jeżyna
P O I N T
R o k
2 0 09 ,
n r
4
S t r o n a
3
Powiało Hollywoodem? Okolice 21:30 czasu Ińskiego, wypełnione po brzegi kino plenerowe. Część widzów raczy się rybką i/lub złotym trunkiem, inni grzecznie siedzą i czekają na seans. Wreszcie ściemnia się na tyle, że można zaczynać. No to startujemy... Idąc na Kochaj i tańcz, film Bruce’a Parramore’a i Macieja Kowalewskiego, nie bardzo wiedziałam, czego mam się spodziewać. Kolejnego Tańca z gwiazdami w wersji wielkoekranowej, czy raczej czegoś na kształt You can dance? Zwłaszcza, że w produkcji pojawiają się gwiazdy i gwiazdki obu programów. Szczęśliwie, nie zaserwowano ani jednego, ani drugiego. Mamy za to typową komedię romantyczną w wersji musicalowej, suto zaprawioną tańcem i zmontowaną w dynamicznej, wideoklipowej stylistyce. Para głównych bohaterów – młodzi, piękni i ambitni – spotyka się przypadkiem. Przypadków zresztą w filmie jest wiele. Zaprzyjaźniają się, wreszcie zakochują, by przed finałem zmrozić nasz zmysł empatyczny kilkoma perypetiami stającymi przez moment na drodze do ich szczęścia. Innymi słowy, typowe romansidło, zakończone, a jakże, happy endem. Powyższy opis celowo traktuje fabułę nieco po macoszemu. To dlatego, że w Kochaj i tańcz nie ona jest najważniejsza. Dramaturgiczną sztampę kina gatunkowego wielokrotnie „przełamywano‖, wystawiając na piedestał
lukrowaną skorupkę, kusząc widza piękną formą, która odwodziła jego uwagę od pustego wnętrza. Pod względem technicznym film ten może według mnie rywalizować z analogicznymi hollywoodzkimi produkcjami, jak choćby Step up czy W rytmie hip-hopu. Muzyka, atrakcyjni tancerze, zmysłowe tango i flamenco – istna synestezja. Do tego dobre ujęcia, uchwycone przez wirującą wraz z bohaterami kamerę. Ale dość formaliny, czas na gwóźdź programu – Izę Miko. Nasz najlepszy towar eksportowy prezentuje się świeżo i ponętnie. Poza tym odtwarzana przez nią Hania ma pazur! Z pensjonarki dumnie noszącej kołnierzyki i sweterki w romby, pod wpływem tańca i miłości zmienia się w atrakcyjną, pewną swego i (uwaga, uwaga!) wydekoltowaną kobietę. O gustach się nie dyskutuje, a ja mam do naszej hollywoodzkiej blondynki ewidentną słabość. W każdym razie, Iza Miko – jak dla mnie bomba! Cóż więc mogę na koniec napisać? Nie jest to kino ambitne, które mówiłoby nam coś nowego. Ale co z tego? Nie tego przecież oczekujemy po podobnych produkcjach. Ma być lekkostrawnie, przyjemnie i przede wszystkim z czytelnym morałem. Bajki są, były i będą potrzebne. Mi się podobało i kupuję to pomimo lukru, a może przede wszystkim ze względu na niego?!■ Grzybek
Błyskotki na czasy kryzysu Punkt wyjścia Kochaj i tańcz w reżyserii Bruce'a Parramore'a nie odbiega od fabuł najnowszych polskich komedii romantycznych, jak zresztą całość filmu, powtarzająca te same siedem pomysłów scenariuszowych na krzyż. Dwudziestoczteroletnia Hania przeżywa szok, gdy dowiaduje się, że – uwaga! – ma ojca. Ów jest wziętym choreografem, który przyjeżdża pracować do ojczyzny z Nowego Jorku, dla tanecznej kariery w którym porzucił był kraj, narzeczoną i córkę. Hania, oswoiwszy się z myślą, że ma ojca, zarzuca matce, że o niego nie walczyła. Być może powinna przywieźć go z tej zagranicy w szczelnie zawiązanym worku na kartofle. Nic to. Winna jest kobieta. Jak zwykle.
Dalej jest perswazyjnie w podobnym duchu. Hania, początkująca dziennikarka przygotowująca tekst o programie tanecznym, w którym pracuje jej ojciec, zmienia się ze skromnej elegantki oczekującej na ślub z nudnym stomatologiem w disko-seksbombę w trakcie jednej wizyty w Reserved. Razem z nią odbieramy lekcję, że czółenka są fe, szpilki cacy, sweterek fuj, wąskie ramiączka i głęboki dekolt – super. Dziewczę, poczuwszy wolę bożą, wynosi z rzeczonego sklepu stos ubrań. Z Tylko mnie kochaj pamiętamy „dziewczęcenie― przez szczęśliwego tatusia jego świeżo odkrytej (!)
siedmioletniej córeczki w eksluzywnym butiku. Jeśli pogrzebiemy nieco dalej, napatoczymy się na Pretty Woman, w której kurwa o złotym sercu także potrzebuje zmienić image, by wpisać się w stosowne do nowej sytuacji ramy „kobiecości―. Scena w Reserved to – oprócz wymiaru najzupełniej dosłownego – promocja modnego blichtru, skrojona na czas kryzysu. Dzisiaj mało kogo stać na Cottonfielda, o Dolce&Gabbana nie mówiąc. Kochaj i tańcz, jak i pozostałe romantyczne produkcje polskie, ocieka najtandetniejszym wyobrażeniem o luksusie. Natrętną promocję lajfstajlu do biletu dorzucono gratis.
S t r o n a
4
I Ń S K I E
Hania „kobieciejąc― uczy się tańczyć – a taniec ma we krwi, ach te geny po tatusiu! – i rozmyślając nad wielką miłością porzuca stomatologa pod kościółkiem na łące, w którym mieli brać ślub. W miedzyczasie sprawia, że ojciec – bezduszny pracoholik-perfekcjonista – zaczyna dbać o ludzkie uczucia tak bardzo, że pośle niedoszłego czempiona tuż przed finałem konkursu na niedoszły ślub, by mógł w nim przeszkodzić. Wojtek, przyszłaniedoszła gwiazda „Dwudziesto- parkietu to też ciekawa, w czteroletnia postać hołdzie wartościom Hania rodzinnym pracująca na budowie, przeżywa dla której porzuca szok, gdy zresztą na moment przygotowania do dowiaduje tanecznego szoł, bo ojciec łamie się, że – a zlecenie uwaga! – ma nogę, trzeba przecież skończyć. Prawojca.“ dziwa miłość triumfuje, wyzwoliwszy wpierw w Hani „kobiecość― rodem z popularnych gazetek dla nastolatek. A wszystko to dzieje się w przerwach między kolejnymi numerami tanecznymi i melancholijnymi wstawkami odzwierciedlającymi uczucia bohaterów, których długość wyznaczają piosenki w ścieżce dźwiękowej. Dynamiczny (czasami zresztą zbyt dynamiczny, bo zbytnio fragmentaryzujący i tak niekoniecznie ciekawe choreografie) montaż i kolorowe ujęcia zbiorowych i indywidualnych scen tanecznych oraz wyrzeźbione ciało Mateusza Damięckiego i śliczna buzia Izy Miko robią za znaki wielkiej produkcji. Jak na wielką produkcję przystało, mamy też szereg „nawiązujących― do oryginałów dzieł muzycznych oraz rearanżacji wielkich hitów, bo samych hitów już jakby niewiele. W końcu jest kryzys. Polską kinematografię najwyraźniej dotknął także kryzys twórczy i intelektualny.■ rode
P O I N T
Kino Morena na dobry początek dnia Kolejny poranek dla dzieci zacznie się za 15 minut. Na sali brakuje miejsc! Dla dzieci festiwal trwa, a zainteresowanie filmami wzrasta z dnia na dzień. Przybywają tłumnie, siadają na dostawianych krzesełkach, na podłodze. Czuwają od samego rana, gdy dorośli uczestnicy festiwalu jeszcze smacznie śpią. Noc w muzeum Showna Levy’ego jest komedią familijno– przygodową. Opowiada o Larry’m Daley’u, nieudaczniku, który nie potrafi utrzymać stałej posady, przez co doprowadza do rozpadu swojego małżeństwo. Pozostaje jednak jeszcze „coś‖ ważnego do uratowania – relacje z 10-letnim synem. Zdesperowany decyduje się na przyjęcie posady nocnego stróża w Muzeum Historii Naturalnej. Bohater nie wie, że nie będzie to nudna praca, jakiej się spodziewa. Już pierwszej nocy, gdy zostaje sam, zauważa, że coś jest nie tak. W nocy zbiory muzealne budzą się do życia. Noc w muzeum 2 to kontynuacja przygód Larry’ego, który jednak nie ma już problemów z bezrobociem. Strój nocnego stróża zamienił na garnitur biznesmena. Jego firma prosperuje znakomicie, ale czegoś mu brak – nocy wśród muzealnych rekwizytów. Odwiedza więc, po dwuletniej przerwie, swoich osobliwych przyjaciół. Niebawem będzie musiał wyruszyć im na pomoc, ponieważ muzeum pozbywa się eksponatów i przewozi je do magazynów w Waszyngtonie.
Tam grozi im przywrócona do życia mumia złego faraona. To, co następuje potem, to czyste pandemonium. Przez
ekran przemykają małpy, kangury, ośmiornice, obiekty latające, zgraja miniaturowych Einsteinów i wyzwolona pilotka Emilia Erhart. Ożywione postaci i magiczne przedmioty – oklaski dla twórców efektów specjalnych – rozweselają widzów raz po raz. Noc w muzeum 2, zgodnie z retoryką filmu dla dzieci, posiada morał. Młodzi uczestnicy Ińskiego Lata Filmowego dostrzegli go bez trudu. Zapytany o treść filmu 9-letni Michał, zauważył w swojej wypowiedzi: „Muszę wyrzucić do śmietnika telefon komórkowy mojego taty, może wtedy zacznie się ze mną bawić...‖ Cóż. Dorośli, nie zapominajcie, że wasze dzieci to nie roboty, które można wyłączyć, gdy jesteście zaabsorbowani „własnymi sprawami‖.■ Fiołek
R o k
2 0 09 ,
n r
4
S t r o n a
R e l a c j a Siedem krótko- lub średniometrażowych etiud wyświetlonych zostało w ramach I bloku Etiuda & Anima. Wszystkie przedwczorajsze filmy, wyróżnione bądź nagrodzone w ramach zeszłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Etiuda, pochodziły z europejskich wyższych uczelni artystycznych. Otwierająca pokaz etiuda z Niemiec Mój ojciec śpi (2007, reż. Grzegorz Muskała) urzekała perfekcyjnie dopracowaną warstwą wizualną. Piękne zdjęcia, operowanie ostrością czy światłem sprawiły, że śledzenie niewesołej historii o żyjącej na wsi rodzinie, w której chory ojciec nie mógł zajmować się gospodarstwem czy wychowywaniem dzieci, sprawiało estetyczną przyjemność. Kolejna pokazana produkcja, francuski Zamek na morzu (2008), to niemieckojęzyczna rozmowa reżyserki Barbel Pfander z jej dziadkiem, mającym problemy z pamięcią – odtwarzającym wspomnienia w oparciu o fotografie. Co ciekawe, wiele ze zdjęć pochodziło z frontów II wojny światowej, kiedy to narrator nosił w kaburze aparat zamiast pistoletu. Zlepki wydarzeń odnoszą się m. in. do czegoś, co przypominało zamek nad Morzem Północnym, gdzie bohater był kilkakrotnie. Autorka etiudy skupiła się na de facto socjologicznej rejestracji próby przypomnienia sobie zdarzeń przez pana w sile wieku, w centrum zainteresowania stawiając osobistą historię. Na czyjejś historii skupiła się też etiuda Rozmowa z Piką
z p r o j e k c j i f i l m o w y c h (2007, reż. Jernej Kastelec). Tytułowa bohaterka czatuje z nieznanym sobie w realu Pjerem, i postanawia się z nim spotkać, mimo, że obydwoje nie są wolni. Pjer okazuje się Ljubą, natomiast Pika – Weroniką. Od jakiegoś czasu są... małżeństwem. Słoweński film ma, prócz samej narracji, kilka ciekawych jazd kamery w windzie, które sprawiają, że nie jest nudny od strony formalnej. Ciekawy temat przedstawiony został w produkcji polskiej Henio idziemy na Widzew (2007, reż. Michał Jóźwiak). Miłość, wiara, walka (fragment tekstu jednej z piosenek wyśpiewywanych przez kibiców) jest możliwa nawet wtedy, gdy się nie widzi – tak jak w przypadku głównego bohatera, wdrażającego swego niedowidzącego syna Henia w kibicowanie RTS-owi. Całość tego dokumentu zapewne trudno było zrealizować, zwłaszcza w wypadku scen z meczów; opiekę artystyczną sprawowali m.in. Marcel Łoziński i Jacek Bławut. Kolejna, powstała w Słowenii produkcja Agape (2007, reż. Slobodan Maksimovic) wyróżniała się zdecydowanie ze względu na realizację. Zarówno zdjęcia, praca kamery, muzyka, jak i aktorstwo zespoliły się na wysokim poziomie, razem z niebanalnym poczuciem humoru rekompensując nieco zbyt proste zakończenie. Tak czy owak, urocza zakonnica Melisa zaznała szczęścia w miłości. Rozbudowanej fabuły nie posiadał za to króciutki węgierski film III. Piętro 14 (2008,
e t i u d reż. Papp „Wszystkie Barnabas), ale i filmy zostały tak dowyróżnione prowadził bądź widzów do śmie- nagrodzone w chu, nieramach wiele mając wspól- zeszłorocznego nego z Międzynarodo rzeczywiwego Festiwalu stością. Filmowego Pokręcone ujęcia Etiuda.” i wędrówka do króla karaluchów zwieńczona została zaskakująco prostym rozwiązaniem – nawet krótka etiuda może być po prostu fajna. Pokaz zamknięty został przez polski film PRL De Luxe (2008, reż. Edyta Wróblewska). Historia o tym, jak młodzi ludzie zarabiają pieniądze na prezentowaniu zagranicznym turystom polskiego socjalizmu, zobrazowana została bez potknięć. Sprawa ma się podobnie ze wszystkimi z zaprezentowanych wczoraj etiud, jednak tylko kilka z nich miało w sobie fantazję i polot, który nie jest pewnie powiązany z doświadczeniem twórców czy gatunkiem poszczególnych filmów. Dlatego warto zwrócić uwagę na drugi blok filmów - Anima. Sonia Grzelak
5
S t r o n a
6
I Ń S K I E
P O I N T
Filmowe winko z charakterem Jak to w życiu bywa, alko- czyna życie na własną rękę. Los hol sprzyja budowaniu więzi między jednak sprawia, że wraca do rodzinludźmi. Tytułowe młode wino pomo- nych stron. Organizuje śmiertelnie gło głównemu bohaterowi odbudo- choremu dziadkowi wymarzony wać relacje rodzinne i znaleźć wyjazd do Argentyny i postanawia prawdziwą miłość. Dzieło Tomasa zarządzać rodzinnym interesem. Barina nie jest jedPoczątkowo planuje nak dramatem o „Dzieło Barina to nie sprzedać winnicę, „zalewaniu robaka‖, poznaje jednak Klartylko humor, ale lecz filmem skłaniakę i sytuacja ulega jącym się gatunkorównież umiejętnie zmianie. Dobre wino wo ku relaksującej oraz kobieta robią sfilmowane krajobrazy komedii. swoje. Co tu dużo Główny bohater, czeskiej prowincji oraz mówić – wybuchowa Honzik Adamek, to mieszanka. Honzik muzyka, która pięknie młody chłopak namozolnie zgłębia tajniciągający ludzi na współgra z obrazem.” ki produkcji wina, kupno nieruchomowalczy z konkurencją i ści. Opuszcza rodzinny dom, gdyż, ukrywa się przed policją. Nieustanjak stwierdza, to nie jest dla niego i nie obserwujemy zmiany, które niezainteresowany przejęciem win- zachodzą w bohaterze. Poznajemy nicy po ukochanym dziadku, rozpo- go jako oszusta, żeby na koniec
filmu zobaczyć dojrzałego mężczyznę, który odnalazł sens życia. Młode wino jest być może kolejną banalną komedią, ale z pewnością zjedna sobie szerokie grono wielbicieli. Zabawne dialogi oraz sympatyczni bohaterowie dodają obrazowi uroku. Najbardziej zapadają w pamięć zdania wypowiadane przez wiejskich sąsiadów Honzika. Mocną stroną dzieła Barina jest nie tylko humor, ale również umiejętnie sfilmowane krajobrazy czeskiej prowincji oraz muzyka, która pięknie współgra z obrazem. Widz ma ochotę przenieść się w tamte miejsca i rozkoszować ich pięknem.■ Lila i Ewa
Dance macabre Kino przyzwyczaja widza do konwencji. Próby przełamania schematów są różnie przyjmowane przez odbiorców. Brak akceptacji, niezrozumienie czy trudność w oglądaniu innowacyjnego filmu są niestety najczęściej spotykanymi reakcjami. Szczególnie trudno jest, gdy reżyser decyduje się na animację jako sposób opowiedzenia fabuły. W naszym kraju wciąż pokutuje przekonanie, że ten typ twórczości jest przeznaczony wyłącznie dla dzieci. Czasem zdarzają się próby zmiany nastawienia, tym bardziej, że animacja stwarza naprawdę duże możliwości przekazywania ważnych treści. Ari Folman w Walcu z Baszirem wytworzył specyficzny nastrój, któremu najbliżej do Grobowca świetlików Isao Takahaty. Obaj reżyserzy, wykorzystując technikę animacji,
stworzyli przejmujący obraz wojny i wszechobecnej śmierci, gdzie od przypadku zależy dalszy los człowieka. Walc wymyka się dotychczas dominującym konwencjom i może stawiać pod znakiem zapytania nie tylko przyszłość filmu dokumentalnego, ale również animowanego. Historia reżysera, który, powołując się na brak pamięci, usiłuje uzyskać od byłych towarzyszy broni informacje dotyczące ich pobytu na wojnie libańskiej w 1982 roku, jest rozliczeniem z przeszłością i okrucieństwem. Jest też poszukiwaniem odpowiedzi, która, okraszona onirycznymi obrazami, nabiera metafizycznego znaczenia. Rozwiązania, jakich w filmie użył Folman, podkreślają groteskowość i absurdalność wojny, podczas której człowiekiem kieruje strach podszyty
szaleństwem i instynkt samozachowawczy. W Walcu zanika kontrast pomiędzy ukazywaniem przeszłości i teraźniejszości, a wspomnienia stają się zarówno torturą, jak i wyzwoleniem. Uczestnicy wydarzeń mają w filmie tylko swoje rysunkowe odpowiedniki, jednak poprzez wykorzystanie w jednej ze scen materiałów archiwalnych widzowi sugeruje się, że historia miała miejsce w realnym świecie. Zdjęcia dokumentalne z rzezi na palestyńskich uchodźcach ukazują widzom wyraźne różnice między odrębnymi technikami realizacyjnymi. Nagle odbiorca zdaje sobie sprawę, że to, co widzimy jest przerażające, ale i znane z codziennych wiadomości.■ Mroos
R o k
2 0 09 ,
n r
4
S t r o n a
7
Podróż pamięci Zapomnienie. Wyparcie. Trauma. Pustka. Ari Folman podąża niepewną ścieżką wycinków ze swojej pamięci. Obraz, który pozwala nam zobaczyć reżyser, to efekt rekonstrukcji wspomnień wojennych. Powoli, niepewnie, ale z wytrwałością filmowca-dokumentalisty porusza się naprzód, odkrywając przed widzem emocje towarzyszące spojrzeniom młodych chłopców na wojnę. Walc z Baszirem to połączenie uniwersalizmu przesłania z indywidualną historią, jednostkową tragedią. Reżyser rysuje nam konflikt – dosłownie, gdyż jest to animowany dokument – subiektywną kreską pamięci uczestników. Sny, halucynacje, fantazmaty trudno odróżnić od prawdziwych wspomnień. Co naprawdę wydarzyło się tam na wojnie? Czy rzeczywiście pamięć zabiera nas tam, gdzie chcemy, jak stwierdza jeden z bohaterów, prawnik, którego sceptycyzm uświadamia nam, jak pamięć potrafi zawodzić? Nazywany przez psychologów zespołem fałszywej pamięci stan, w którym to, co sobie przypominamy, jest wyłącznie naszym wymysłem przeraża głównego bohatera, który chce poznać prawdę. Oglądając animowane obrazy na ekranie nigdy nie dowiemy się, co z nich rzeczywiście miało miejsce, gdyż niezmiernie trudno jest odróżnić, bez dowodów, prawdziwe wspomnienia od tych fałszywych. Ari Folman nie próbuje nikogo usprawiedliwiać. Podkreśla, że żaden z tych chłopaków nie był przygotowany na zderzenie z rzeczywistością wojenną. Poprzez indywidualne opowieści zobrazowane animowanymi obrazami widz może poczuć i zrozumieć tamtejsze wydarzenia. Gdyby ten dokument miał klasyczną formę „gadających głów‖, nie oddałby tak dobrze odczuć poszczególnych narratorów. Strach młodego chłopaka, ukrywającego się przed wrogiem za
skarpą na brzegu morza, spotęgowa- się przez gałęzie drzew, tworząc ny jest przez widoczny ruch oczu. swoistą aurę spokoju. Niestety, poZnamienne dla pamięci jest to, że w zornego. Sekwencja, w której ukazachwili grozy pomyślał, co zrobiłaby na jest próba zlikwidowania samojego matka - wrócił myślami do spo- chodu, ukazuje absurd wojennych kojnego i bezpiecznego domu rodzin- działań: zniszczenia domostw, ulic, nego. zabici niewinni ludzie, użycie potężSzczegół odgrywa w Walcu z Baszi- nej broni w pościgu za jednym czerrem istotną rolę nośnika uczuć. W wonym mercedesem. Kolejnym scenie ukazanej z dwóch punktów chwytem wizualnym, który wyolbrzywidzenia: z wnętrza bezmia groteskowość i piecznego czołgu oraz z bezsens sytuacji, w „Tytułowy walc zewnątrz, widzimy zniszjakiej znaleźli się czenia, jakie niesie ze to skojarzenie bohaterowie filmu, sobą niewinna jazda, jest scena na brzespowodowane nieuwagą odwagi jednego z gu plaży. Jakby na kierującego tą potężną żołnierzy z gitarze – a jednak maszyną: rozjechane na karabinie – gra auta, stanowiące dla tańcem pośród młody chłopak, a w wielu ludzi dorobek całe- kul, gdy ten jego tle dzieją się go życia, zniszczone dowydarzenia z tamtej my, odpadający tynk. wychodzi na wojny. Zbiór walk i Warte zapamiętania, środek ulicy bombardowań przebędące swoistą kliszą platany jest z bezstrzelając do filmów wojennych, bartroskim wylegiwadzo szybkie zbliżenie niewidzialnego niem się na plaży naśladujące ruch kuli po przed atakiem na wystrzale daje piorunują- wroga.” Bejrut, gdy wszyscy cy efekt, gdy w tle słyuciekali myślami od chać sielankową melodię, a krew świadomości rychłej śmierci. Tytułorozpryskuje się na narratora tej opo- wy walc to skojarzenie odwagi jedwieści, do którego nie dociera jesz- nego z żołnierzy z tańcem pośród cze, co się stało. kul, gdy ten wychodzi na środek Warstwa wizualna Walca z Baszi- ulicy strzelając do niewidzialnego rem przedstawia w doskonały sposób wroga. Walc pośród kul to upiększato, co jest istotą tego obrazu. Każdy nie pamięci? Poniekąd tak, gdyż kolor, każdy kadr dają materialne staje się metaforą zagmatwania odczucie wydarzeń, w których pioru- ludzkiego umysłu i jego skojarzeń. nujące wrażenie robi efekt żółtego Od snów, poprzez powolny pon i e b a w e w s p o m n i e n i a c h - wrót wspomnień pierwszego dnia, złudzeniach. Poprzez szczegółowo potem kolejnego, aż po finalną madopracowane zabiegi formalne reży- sakrę. Autoterapia poprzez film poser wkracza w sferę uczuciową wi- maga reżyserowi przypomnieć sobie dzów. Scena w sadzie jest jednym z przeszłość. Cel zostaje osiągnięty, tych majstersztyków. Połączenie woj- tylko co dalej? Ciągle nie rozwiązany ny i dzieci zawsze wzbudza silne emo- problem winy i kary za masowe morcje, tym razem wzmocnione delikat- dy wciąż wisi w powietrzu… ■ nym dźwiękiem fortepianowych klawiszy oraz obrazem pięknej natury, Malwina Czajka gdzie promyki słoneczne przebijają
S t r o n a
8
I Ń S K I E
P O I N T
Wspaniały świat pralni – w kręgu nadużyć i stereotypów Niemieckie filmy ostatnich lat starają się podejmować tematy nieobecne we wcześniejszych produkcjach, takie jak cierpienia ludności cywilnej (Drezno Rolanda Susa Richtera), tragedie polskich uchodźców (Gustloff Josepha Vilsmaiera), realizacje opowiadające o sprzeciwie zwykłych obywateli niemieckich wobec nazistowskiego totalitaryzmu (Sophie Scholl Marca Rothemunda, Napola Dennisa Gansela). Można by oczekiwać, że rewizjonizm ten obejmie również zmitologizowaną i pełną stereotypów sferę polsko-niemieckich stosunków. O dziwo, w tym wypadku nasi zachodni sąsiedzi nie wykazują już wspomnianego entuzjazmu. Sztandarowym filmem wzmacniającym antagonizmy są A na koniec przychodzą turyści Roberta Thalheima. Zrealizowany z polityczną poprawnością przedstawia zapijaczonych Polaków, których główną rozrywką są niewybredne dowcipy z Niemców oraz picie wódki. W ten negatywny nurt wpisuje się najnowszy film Hansa-Christiana Schmida. Ilość materiału wykorzystana przez reżysera wskazuje, że udało mu się pozyskać zaufanie bohaterów. Co z tego, jeśli zmontował film tylko z fragmentów stawiających bohaterów w najgorszym świetle? Dokument ten miał być opowieścią o drodze, jaką przebywa hotelowa pościel z Berlina do polskich pralni. Jednak Schmid szybko porzuca początkowy zamysł i skupia się jedynie na opisie polskiej ludności przygranicznego miasteczka. I w tym przypadku nie można odmówić mu konsekwencji. Mamy tu całe spektrum zabiegów zohydzających Polaków. Miasteczko jest brudne i zaniedbane. Większość mieszkańców
wyjechała za granicę, bo Polska nie potrafi zapewnić swoim obywatelom zatrudnienia. Ci, którzy pozostali, myślą tylko o pieniądzach. W celu ich zdobycia nie cofną się przed niczym. I tak, jeden z bohaterów musi „pozbyć‖ się z domu eks-małżonki, której obecność uniemożliwia mu sprzedaż mieszkania. Inna rodzina postanawia pozwolić babci zahartować się w warunkach brytyjskiego rynku pracy. Kolejna bohaterka wyznaje, że nie chce się rozwijać intelektualnie, a jej marzenia ograniczają się do zakupu samochodu. Powyższe epizody tworzą fałszywy i jednowymiarowy obraz Polaków. Trudno jednak odgadnąć, czemu służy włączona do filmu arcydługa scena uboju świni? Widzimy w niej, jak Polacy ciągną przestraszone i miotające się ostatkiem sił zwierzę, które pada po chwili ogłuszone siekierą. Świadomie lub nie, Schmid zdaje się powtarzać scenę z jednego z najpaskudniejszych obrazów w historii kina – nazistowskiego filmu propagandowego Der Ewige Jude Fritza Hipplera. Reżyser napawa się cierpieniem zwierzęcia i beztroską bohaterów, którzy zdają się nie przejmować jego agonią. Nie ulega wątpliwości że Wspaniały świat pralni to film brnący w krzywdzące uproszczenia, utwierdzający widza w przekonaniu, że Polacy to naród zacofany i prymitywny. Obraz niemieckiego reżysera sabotuje to, co od lat staramy się stworzyć wraz z naszymi zachodnimi sąsiadami – dialog oparty na prawdzie. Jak tak destrukcyjne działanie ma się do pisania wspólnych podręczników do historii, budowania naszej europejskiej tożsamości? Czemu służy ten paszkwil, naprawdę nie wiem.■ Michał Dondzik
Pralnia, czyli świat Przygraniczna miejscowość, gdzie siła robocza jest tania, to świetne miejsce, by rozkręcić biznes. Jego szefowie nie ukrywają, że jest oparty na wyzysku; fragmenty ich wypowiedzi, wprawdzie formułowanych w ekonomicznym rachunku optymalizacji kosztów i jakości, nie zostawiają żadnych złudzeń. Ci ludzie przyjechali do polskiej przygranicznej miejscowości, bo za pół
darmo mogą mieć podstawy pod interes swojego życia. I tak rusza pralnia, obsługująca najlepsze hotele w Berlinie. Kalkulacja zysków i strat jasno wskazuje, że opłaca się wozić bieliznę w te i we wte. Wszystko to kwestia odpowiednio taniej siły roboczej. Przyzwyczailiśmy się w tych kategoriach myśleć o telefonach mejd in czajna czy butach mejd in tajłan.
Czasem nawet chodzimy kupować cukier czy kawę fair trade, by uczciwie zapłacić producentom z krajów, które niekoniecznie umiemy znaleźć na mapie. Tymczasem Hans-Christian Schmid, reżyser Wspaniałego świata pralni, pokazuje nam ów mechanizm po sąsiedzku. Ten świat nie jest ładny; mieszkania odrapane, twarze bohaterek zmęczone, wybory życiowe najzupełniej antybajkowe. Tak wygląda ży-
R o k
2 0 09 ,
n r
4
cie, mówią bohaterowie filmu podczas spotkania po projekcji, jakby zaświadczając o dochowaniu przez twórców dokumentalnej wierności rzeczywistości zastanej. Pralnia staje się światem z powodu realiów – brak perspektyw, możliwości, a w domu (chore) dzieci rozwiedzionych matek, które muszą coś jeść; z groszowego zasiłku się ich przecież nie nakarmi. W pralni bowiem pracują kobiety. Kobiety, które nie mając innego wyjścia, godzą się na ciężką fizyczną pracę za marne pieniądze na trzy zmiany; czasem zresztą pracę w pralni, jak i brak perspektyw, niejako dziedziczą. Napisy przynoszą informację o dalszych losach – jedna z młodszych bohaterek, która chciała zostać kosmetyczką, zrezygnowała ze swoich marzeń – i kursu z pośredniaka, pracuje tymczasowo jako sprzedawczyni. Twórcy byli z nią w urzędzie pracy, w którym triumfy święci promocja przedsiębiorczości. Zgodnie z jej logiką, dziewczynie zaproponowano otworzenie działalności gospodarczej. Nawet te bardzo skromne marzenia – o satysfakcjonującej pracy czy wycieczce zagranicznej – biorą w łeb. Polska to nie jest kraj dla biednych ludzi. Pralnia jest światem kobiet. Mężczyźni to kadra zarządzająca i związkowa; na ich pensje harują kobiety, którym można płacić mniej niż niemieckim robotnicom. Kierowcom – już nie, o czym dowiadujemy się także z napisów końcowych. Dlatego też kierowcy są zadowoleni z pracy, kobiety zaś decydują się na emigrację, by zarobić na mieszkanie dla syna. W tym świecie nie ma miejsca na pocztówkowe widoczki okolic przygranicznej miejscowości – praczki nie jeżdżą po świecie, nawet sześćdziesiąt kilometrów
S t r o n a
do najbliższej rodziny to zbyt wiele. Ich świat wyznacza cykl pracy w pralni, bo przecież nie wyjście dzieci do szkoły czy ślub matki. Pralnia to świat zapyziały i brudny, klaustrofobiczny, ale nie katastroficzny. Dojmująco zwyczajny. Ów świat utkany jest z indywidualnych losów kobiet, ich dzieci i mężczyzn. Losów bynajmniej niewstrząsających; tu nie ma nic niezwykłego, żadnych fajerwerków, tylko nuda i przyziemność. Jest za to wzruszenie, wrażenie obcowania z ludźmi z krwi i kości, niezwykle ciepło i łzy w oczach na koniec. Plus świadomość, że ta zwykłość czai się gdzieś za węgłem. Nie dostrzegamy jej, bo zbyt mocno uwierzyliśmy w miraże obowiązkowej przedsiębiorczości i kreatywności, bo pozwoliliśmy zdewaluować słowo solidarność nie tylko jako nazwę związku, który zamiast bronić praw pracowniczych, zajmuje się kupowaniem paczek na święta, bo w obronie urojonych wartości rodzinnych cały czas ignorujemy rzeczywistość – i kobiety. Wspaniały świat pralni to diagnoza. Ujawniając meandry kapitalizmu czasów globalizacji, popada nieraz w ton oskarżycielski. Wydaje się on skierowany głównie wobec niemieckich menadżerów, których wypowiedzi, choć niezwykle skąpe, ujawniają ogromny cynizm tej gry ekonomicznej. Jednak spojrzenie niemieckiego reżysera może nam także pokazać pewne cechy polskiej codzienności, których – unurzani i unurzane w zachwycie nad cokolwiek przebrzmiałymi dogmatami wolnorynkowymi – może po prostu nie dostrzegamy.■ rode
M y
n a
9
e k r a n i e
Michał Pabiś: Jak się Państwu podobał film? Pan Andrzej: No ja osobiście oglądam go już piąty raz. Podoba mi się. Podoba mi się, bo ja na nim jestem (śmiech). Michał Pabiś: A jak to jest widzieć się na ekranie? Pan Andrzej: Ja właśnie sobie tak zażyczyłem, mogliśmy dostać płytkę i obejrzeć film w domu. Ale chciałem widzieć siebie na dużym ekranie. Nie myślałem, że będziemy jechać do Berlina, chociaż to też było gdzieś tam w planach. Ale... były dwie premiery w Berlinie, były dwie w Gryfinie i jedna tutaj, także już trochę się tego naoglądałem. Michał Pabiś: A Pani jak się czuje „na ekranie‖? Pani Beata: Dla mnie za każdym razem jest to trochę stresujące, podchodzę do tego nerwowo. Michał Pabiś: Dlatego, że ktoś pokazuje Państwa prywatne życie? Pani Beata: Tak, tego się właśnie obawiam, że każdy zobaczy, jak mieszkamy, co robimy na co dzień, jaką mamy rodzinę, to jest właśnie krępujące. Michał Pabiś: Czy były wątpliwości, gdy godzili się Państwo na nagrania? Pan Andrzej: Były, były i to wielkie, ale z czasem lody pękły. Najgorsze było to, że złapali nas na najtrudniejszych robotach. Był bałagan niesamowity (śmiech). Ale zapraszamy ich teraz. Już jest po remoncie, przynajmniej w jednym mieszkaniu, drugie niedługo skończymy, tak, że możemy się już mniej wstydzić. Ale wtedy było okropnie, taki bałagan, że... Michał Pabiś: A jak długo trwało kręcenie? Pan Andrzej: Z przerwami – około roku, bo tam były duże przerwy. Michał Pabiś: Czy proces oswajania się z obecnością kamery był długi? Pan Andrzej: Był i to spory, to znaczy, ciągle nam powtarzali, że ich tu nie ma. Ich tu nie ma, mamy robić swoje. Pani Beata: To są bardzo fajni ludzie. Gdyby to był ktoś inny, miał inne do nas podejście, osobiście na pewno nie wyraziłabym zgody na żaden film. A to są tak wspaniali ludzie. Nie da się tego opowiedzieć po prostu.
S t r o n a
1 0
I Ń S K I E
Ja ich bardzo polubiłam i dlatego zdecydowałam się na ten film. Gdyby mieli do nas trochę inne podejście, to bym zrezygnowała. Michał Pabiś: Czy po obejrzeniu filmu patrzą Państwo trochę inaczej na swoje życie? Pan Andrzej: To znaczy, to był taki epizod. U nas nic nie zmienił – nie rośniemy, nie skaczemy, nic się nie zmieniło. Był film, jest film, i to wszystko. Pani Beata: Na żadną sławę nie liczyliśmy. Żyjemy dalej i mamy tylko taką cichą nadzieję, że niektórym ludziom ten film się po prostu spodoba. Bo mi osobiście się podoba bardzo. Michał Pabiś: Od Przemka Lewandowskiego wiemy, że byli Państwo w Berlinie. Pan Andrzej: Tak, byliśmy, była premiera w Berlinie. Zostaliśmy bardzo mile ugoszczeni, mieszkaliśmy w czterogwiazdkowym hotelu. Michał Pabiś: Czy w jednym z „tych‖? Pan Andrzej: Teraz już tak, bo wtedy chyba jeszcze nie. Było bardzo fajnie (śmiech). Pani Beata: Miłe wspomnienia i bardzo mile nas przywitano. Pan Andrzej: Dbali o nas tam, właśnie... Pani Beata: I ogromne brawa po obu premierach. Michał Pabiś: A jak Państwo odbierali kontakt z publicznością po takich seansach? Pewnie są Państwo przyzwyczajeni, że trzeba sobie zarezerwować półtorej godziny (śmiech). Pan Andrzej: Każda publiczność jest inna, każdy odbiera inaczej. W Berlinie nie było krytyki na temat tego filmu. Nikt nie krytykował, nie zwracał uwagi. Każdy się pytał, jak było, jak jest teraz, jak z producentami, jak żyjemy, czy to było sztuczne... Pani Beata: Dużo osób myślało, że ten wyjazd mojej mamy to był po prostu... Pan Andrzej:...podstawiony... Pani Beata: A to wszystko było autentyczne. Michał Pabiś: Czyli żadnej inscenizacji? Pani Beata: Nie. Pan Andrzej: Nie można bić świniaka na pokaz! Nic nie było na pokaz.
P O I N T
Pani Beata: Myśmy tego nie robili. Pan Andrzej: Miało być to zrobione i było zrobione. Pani Beata: Podczas rozmowy wspomniało się, że bijemy świnię na święta i oni już... Pan Andrzej: ...pytali, co my będziemy w przyszłości robić – niedalekiej. No i co, mamy świniobicie, mamy remont, mamy wyjazd do Anglii, mamy to wszystko, co ma być, a oni wszystko chcą kręcić. To proszę bardzo. Tomek Rachwald: Czy realizatorzy z Państwem w jakiś sposób konsultowali to, co mają włączyć do filmu? Pani Beata: Nie, nie, nie... Pan Andrzej: Myśmy go widzieli dopiero po zmontowaniu, jakbyśmy oglądali zupełnie nowy film. Nic, kompletnie nic nam nie mówili. Chociażby przez to, że montowany był w Niemczech. Pani Beata: Mi się wydaje, że gdyby to robili Polacy, to by całkiem inaczej wyszło. Bo jednak nie da się wszystkiego przetłumaczyć z polskiego na niemiecki. Oni nie wiedzieli, czy będzie po polsku, czy po niemiecku, z tym mieli problem. My w Berlinie oglądaliśmy, i tam było bodajże po niemiecku, napisy polskie. Jestem pewna, że z tego dużo fajnych momentów... Michał Pabiś: Niuanse się wtedy zacierają. Pani Beata: Tak, na przykład, kiedy w filmie usłyszałam: O ile Piękna się zgodzi. Andrzej tak powiedział i dla mnie akurat to jest śmieszne, a do widzów to na pewno nie dotarło. Michał Pabiś: No tak, bo językowo trudno to jest... Pani Beata: Nie, film był po polsku, napisy były niemieckie. We fragmencie, w którym córka budziła brata, to jest naprawdę śmieszne, bo on codziennie ma problemy ze wstawaniem. Dla niej to jest męczące, ale to jest naprawdę śmieszne, jak ja to oglądałam i myślę, że widzowie tego nie widzieli, bo to było napisane po niemiecku tylko raz. Michał Pabiś: No tak, bo ta powtarzalność jest istotna. Dziękuję serdecznie za wywiad, nie zatrzymuję Państwa dłużej. Z bohaterami filmu Wspaniały świat pralni rozmawiali Michał Pabiś i Tomek Rachwald
Koniec świata w Perkałabie Szary poranek, deszczowy dzień, ogólne zmęczenie i apatia. Nużące nicnierobienie zostaje przerwane dopiero przed szesnastą, kiedy trzeba wyruszyć na seans. W kameralnym Gabinecie Doktora Caligariego odbywa się projekcja dokumentu Jana Sosińskiego Uśmiech na ustach, a w oczach łzy. Bohaterami filmu mogą wydać się członkowie ukraińskiego zespołu Perkałaba, w rzeczywistości chodzi jednak o ukazanie losu mieszkańców wy-
mierającej wioski, od której nazwę „O dawnej normalności przyj ęła punk- Perkałaby przypomina, folkowa formacja. paradoksalnie, jedynie Miejscowi mó- gmach szpitala wią, że Perkałaba psychiatrycznego.” to koniec świata. Kiedyś była tam poczta, kościół i klub. Obecnie na wio-
R o k
2 0 09 ,
n r
4
skę składa się kilka zrujnowanych chałup oraz sklep. Na miejscu zostali tylko niepracujący najstarsi. Są to ludzie wyniszczeni, pozbawieni marzeń i nadziei. Młodzi już dawno uciekli, a dzieci uczą się w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów szkole i wracają tylko na wakacje. O dawnej normalności Perkałaby przypomina, paradoksalnie, jedynie gmach szpitala psychiatrycznego. Kiedyś władze zamykały w nim przeciwników politycznych i niewygodnych artystów. Dziś zamieszkuje go garstka pacjentów. Ukazanie placówki oraz dramatu żyjących w niej ludzi pogłębia tylko uczucie smutku i współczucia, jakie odczuwa widz dla mieszkańców wioski. I choć członkowie zespołu wszędzie przyjmowani są z ogromną życzliwością, a często nawet i z entuzjazmem, to ich obecność nie jest w stanie zmienić ani tragicznego losu ludzi z Perkałaby, ani pesymistycznego wydźwięku dokumentu. Widz zdaje sobie sprawę, że gdy sędziwi mieszkańcy wioski umrą, ona zniknie. Ktoś z widowni stwierdził: „Uśmiech na ustach niszczy psychikę‖. Dokument o Perkałabie to obraz na wskroś przejmujący, po obejrzeniu którego nie sposób pozostać obojętnym. P.S. Film Sosińskiego został wyemitowany przez Program 1. Telewizji Polskiej w cyklu „Na własne oczy‖ oraz otrzymał Nagrodę Specjalną Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej dla najlepszego filmu polskiego na 10. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Rozstaje Europy.■ Grzybek
S t r o n a
1 1
Welcome to Nollywood Nigeryjska kinematografia imponuje ilością realizowanych filmów. Z tego też powodu wyrosłe na straganach (sic!) z elektroniką imperium zasłużyło na zaszczytny tytuł Nollywoodu. Geneza powstania tego specyficznego tworu jest dość paradoksalna. Handlarze sprzętu elektronicznego w Lagos – dawnej stolicy kraju – postanowili zwiększyć sprzedaż odtwarzaczy wideo i płyt VCD realizując niezależne, niskobudżetowe produkcje skierowane na rodzimy rynek. To oczywiście tylko jedna z wersji „mitu założycielskiego‖. Prawdą jednak pozostaje, że filmy te od zawsze przeznaczone były przede wszystkim do dystrybucji na wideo i DVD. Z czasem ambicje twórców rosły, i dziś wielu amatorów zachęconych uznaniem widzów poza granicami Nigerii marzy o zdobyciu ekranów Ameryki Północnej. Niski poziom artystyczny nigeryjskich produkcji – przynajmniej z perspektywy zachodniego widza, oczekującego albo „metafizycznych treści‖ europejskiego film d'auteur, albo warsztatowej doskonałości kina amerykańskiego – rekompensowany jest wypracowanym przez wytrwałych amatorów prostym, a jednocześnie trafiającym do serc widzów językiem. Nollywoodzka produk-
cja operuje specyficznie pojętym realizmem. Nie jest to oczywiście realizm sensu stricto. Jeden z reżyserów tłumaczy, że specyfiką Nigeryjczyków jest pewna naturalna umiejętność snucia historii, odzwierciedlającego właściwy tym ludziom sposób oglądu świata i komunikacji. Nigeria to kraj ludzi mówiących – słyszymy. Nie chodzi więc o to, że scenariusze muszą odzwierciedlać codzienne realia – choć tak często się dzieje – ale że oddają one sposób kształtowania świata w języku, jego „koloryt‖, z którym utożsamiają się mieszkańcy afrykańskiego państwa. Nie oszukujmy się. Absurdem byłoby patrzenie na produkcje Nollywo-
odu z powagą, na jaką zasługują filmy Antonioniego czy Bergmana. Po zapoznaniu się z próbką nigeryjskiej kinematografii włączoną przez Metzera do jego dokumentu, jestem przekonany, że przyjęcie optyki pozwalającej rozkoszować się tymi filmami, mogłoby wywołać we mnie zbyt duży szok. Nie mnie (Nam) przykładać jednak zachodnie miarki do afry-
kańskiej odmienności. Na uznanie zasługuje fakt, że twórcy z Afryki zdołali przekształcić prawa „konsumpcji filmowej‖ w takim stopniu, że kino amerykańskie wydaje się tam poważnie zagrożone. Widzowie zdają sobie sprawę z przepaści dzielącej „Nolly‖ i „Holly‖, ale wspierają eksperymentujących rodaków. Fenomen kinematografii nigeryjskiej zasługuje z całą pewnością na uwagę dociekliwych dokumentalistów i historyków kina. Niestety, film Metzera – jako wprowadzenie do tematu – nie spełnia tego rodzaju oczekiwań. Reżyser, mimo iż spędził w środowisku nollywoodzkich twórców kilka miesięcy, przedstawił w swoim filmie sylwetki zaledwie dwóch producentów. Opowiadają oni o swojej przygodzie z kinem, pierwszych krokach w karierze i problemach, jakie napotykają, starając się zrealizować coraz ambitniejsze projekty. Dla tych z Państwa, których zaintrygował osobliwy rynek wideo z Nigerii, ciekawszą propozycją będzie Nollywood Babylon Bena Addelmana i Samira Mallala, a może po prostu zaopatrzenie się w pozycje z kilometrowych filmografii afrykańskich twórców.■ Bartek Zając
XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
„Ińskie Point‖ wyprodukowali: K O Ł O N A U K O W E F I L M O Z N A W C Ó W U N I W E R S Y T E T U Ł Ó D Z K I E G O
Lilianna Antosik Diana Dąbrowska Michał Dondzik Bogusia Fiołek Sonia Grzelak Ewa Kazimierczak Magda Kowalska Natalia Królikowska Aleksander Lisowski Agnieszka Mroziewicz Michał Pabiś Dagmara Rode Joanna Rozwandowicz Bartek Zając