Rok 2009, nr 7
7 sierpnia 2009
IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE
W T Y M N U M E R Z E :
David Adetayo Olusoga
1 G
Namibia, ludobójstwo a II Rzesza
2
Wywiad z Davidem Adetayem Olusogą
2
Hanami—kwiat wiśni
4
Lato Muminków
5
Wino truskawkowe
6
Dzień w Jurewie
7
Przez śniegi zielonego lądu—Grenlandia 2008
8
Tulpan
9
Spadkobiercy cara
11
Generał Nil
12
Wywiad z Olgierdem Łukaszewiczem
13
Koncert zespołu JAW RAW
15
A
Z
E
T
A
F
E
S
T
I
W
A
L
O
W
A
David Adetayo Olusoga – sylwetka David Adetayo Olusoga, z pochodzenia Nigeryczyk mieszkajacy w Londynie, jest producentem oraz reżyserem dokumentów emitowanych w stacji BBC. Zanim rozpoczął swoją przygodę z filmami, zajmował się przygotowywaniem reportaży radiowych. Studiował historię i dziennikarstwo, na których zdobył rozległą wiedzę i umiejętność zbierania informacji. Poza tym przyznaje, że jest zafascynowany kulturą afrykańską. Szanuje tradycję oraz zainteresowanie Europejczyków filmem dokumentalnym. Sam ubolewa jednak z powodu słabo rozwiniętych afrykańskich kinematografii, którym daleko do światowych standardów. W swoich produkcjach często podejmuje trudne tematy – rasizmu czy niewolnictwa (Racism, Ebony Towers – the new black Intelligence). Interesuje go również sztuka (Painting people, The lost pictures of the Valleys: Eugene Smith). Ińska publiczność miała możliwość obejrzenia dokumentu
Biuro Ińskiego Lata Filmowego Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084
Namibia – ludobójstwo i II Rzesza, którego David jest producentem oraz reżyserem. Niebawem wydana zostanie również książka podejmująca tę tematykę. Trzeba przyznać, że David Olusoga to charyzmatyczny i przemiły facet. Kiedyś nawet próbował uczyć się języka polskiego (jego ukochana kobieta była Polką), ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Gramatyka okazała się barierą nie do przebicia. Sam chętnie słucha opowieści o dziejach Polski. Zresztą, co tu dużo mówić, bardzo spodobał mu się nasz kraj i ińska publiczność.■ Ewa Na następnych stronach dzisiejszego wydania Ińskie Point wywiad z reżyserem i recenzja filmu Namibia, ludobójstwo a II Rzesza.
Klub Festiwalowy na małej plaży koło bazy płetwonurków
Kasa biletowa
spotkania z twórcami
katalog 36. ILF-u — 5 zł
koncerty
Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 — 25 zł
inne atrakcje
K O M U N I K A T Y Piątek, 7 sierpnia, po projekcji filmu Dom mojego ojca (kino Morena, godz. 1600) odbędzie się spotkanie z jego reżyserem Michałem Majerskim Po pokazie: Madagaskar na rowerach (Gabinet doktora Caligari, godz. 1300) spotkanie z Arkadiuszem Ziembą.
S t r o n a
2
I Ń S K I E
P O I N T
Niemieckie ludobójstwo przed III Rzeszą Historia opowiedziana przez Davida Olusogę, dokumentalistę związanego ze stacją BBC, może być potraktowana jako historia obrazów, historia archiwów XX wieku. Utalentowany reżyser nigeryjskiego pochodzenia zrealizował film nie tylko wskazujący, że za tragediami wojennymi II wojny światowej stoją inne, równie traumatyczne, ale także, że sama historia XX wieku nie jest w pełni zapisaną kartą. Przeciwnie – stanowi palimpsest, na którym mogą, czy wręcz powinny być zapisywane kolejne fragmenty XX-wiecznej narracji. Namibia, ludobójstwo a II Rzesza to dokument opowiadający o ponurej historii niemieckiego kolonializmu. Olusoga podjął się realizacji tematu, który nie był dotąd poruszany, a więc tym bardziej zasługiwał na obiektywną, szczerą prezentację. Reżyser przywołuje wydarzenia z lat 1903-1909, kiedy w jednej z niemieckich kolonii Afryki południowo-zachodniej zainicjowany został konflikt, który wkrótce miał doprowadzić do jednej z największych tragedii XX wieku – masakry jednego z plemion żyjących w Namibii, będącej niechlubną zapowiedzią rzezi dokonywanych przez nazistów w latach 40. w Europie. Kontrowersyjność takiego ujęcia polega na ograniczeniu znaczenia
samego wydarzenia do punktu na politycznej czy też ideologicznej mapie dwudziestowiecznych Niemiec. Masakra afrykańskiego ludu Herera dokonana przez armię cesarską w
„Namibia, ludobójstwo a II Rzesza to film nie tylko wskazujący, że za tragediami wojennymi II wojny światowej stoją inne, równie traumatyczne, ale także, że sama historia XX wieku nie jest w pełni zapisaną kartą.” pierwszej dekadzie dwudziestego wieku odczytana z perspektywy hitlerowskich obozów śmierci jawi się jako niepokojąco do Holokaustu podobna. To, co wydaje się jednak istotniejsze w tej historii, to jej odmienność, ta nieredukowalna różnica. Dokument Olusogi otwiera kadr przedstawiający tory prowadzące do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. W formie komentarza voice over dowiadujemy się, że masowe morderstwa dokonywane w trakcie II wojny światowej nie były pierwszymi, że za przemysłową infrastruktu-
rą obozów śmierci działających za czasów III Rzeszy istniały inne – oparte na równie beznamiętnej formie anihilacji – eksterminacji całego narodu. Poza wprowadzeniem do świadomości widza nowych, „ożywczych” elementów historycznych, film Olusogi wskazuje na trudności, jakie wiążą się z taką „wojną obrazów”. To, co chcieliby pokazać Namibijczycy, stanowi prawdę niewygodną – „puszkę Pandory”, której otwarcie niesie ze sobą niebezpieczeństwo relatywizacji Historii, przekształcenia jej w podatny na wpływy twór, zdolny do niespodziewanego kwestionowania przeszłości i prawa. Dokument Olusogi rozpoczynający się od obrazów Auschwitz i powracający do horyzontu tych wydarzeń w finale, nie kwestionuje Zagłady Żydów, nie odbiera jej oryginalnej pozycji na mapie dwudziestowiecznej historii. Tworząc ramę wykorzystującą obrazy Zagłady, reżyser wskazuje tylko, że jako elementy historii muszą one zostać przekonfigurowane; jako elementy archiwum XX wieku stanowią one teraz ważny składnik debaty dotyczącej rozliczenia wpływowych europejskich miast i ich historii.■ Bartek Zając
Nowe szlaki historii według Davida Olusogi Bartek Zając: Jak rozpoczął Pan pracę nad filmem dokumentalnym? David Olusoga: Zaczynałem w radiu jako producent. Przygotowywałem reportaże radiowe. Wiązało się to z podróżami i zacząłem sobie wtedy myśleć, że fajnie byłoby sfilmować miejsca, w których byłem. Zrezygnowałem więc z pracy w radiu i zajmowałem się drobnymi projektami telewizyjnymi, przede wszystkim dokumentami. Bartek Zając: Czy w trakcie lat pracy
odnalazł Pan autorytet, który wpłynął na Pana twórczość? David Olusoga: Tak, taką osobą był Adam Curtis. Oglądałem jego filmy za czasów szkolnych. I nadal uważam go za najlepszego dokumentalistę na świecie. Oczywiście on też pracuje dla BBC. Ewa Kazimierczak: Większość Pana dokumentów powstała dla BBC. Czy mógłby Pan nam powiedzieć co zadecydowało o wyborze tej stacji telewizyjnej?
David Olusoga: Wszystkie stacje mają jakieś problemy. Nie twierdzę, że BBC jest najlepszą stacją na świecie, ale sądzę, że są najlepsi, jeśli chodzi o produkcję filmów dokumentalnych. Przygotowali m.in. znakomity cykl Cywilizacje czy Świat wojny. Telewizja ewoluuje w różne strony, ale pracując dla BBC wiem, że co roku będę w stanie zrealizować nowy dokument. Ewa Kazimierczak: Funkcjonują
R o k
2 0 09 ,
n r
7
jakieś ograniczenia dla Pana swobody twórczej, granice, których musi Pan przestrzegać? David Olusoga: Tak, ale nie jest to cenzura. Po prostu trudno jest sprzedać film. Ludzie zarządzający stacją muszą brać pod uwagę zainteresowanie projektem, konkretny powód dla jego realizacji. Wydaje
„Namibia ukazuje nowe spojrzenie na historię. Interesuje mnie to, jak ludzie zachowywali się w czasie wojny, a nie sama wojna.” się to zrozumiałe – w końcu inwestują swoje pieniądze. Podejmowane przeze mnie tematy wzbudają zwykle uwagę opinii publicznej. Zrealizowałem np. dokument o niewolnictwie w Wielkiej Brytanii, ludobójstwie w Namibii czy inne filmy historyczne podejmujące ważkie tematy. Choć kręcę bardzo drastyczne filmy, BBC produkuje je i daje mi na nie pieniądze. Pomimo ograniczeń, wciąż można realizować dokumenty i przekonywać do nich ludzi, podejmując jednocześnie niezwykłe tematy. Ewa Kazimierczak: Publiczność w Polsce zna Pana twórczość z dokumentu pokazywanego na dwóch festiwalach. Czy inne Pańskie filmy również były pokazywane na festiwalach, czy tylko na antenie BBC? David Olusoga: Pokazywałem swój film w Londynie, Bristolu i Namibii. Chciałbym tam jeszcze wrócić. Ewa Kazimierczak: A co z innymi krajami europejskimi? Czy tam również widziano Pana dokument? David Olusoga: Szczerze powiedziawszy, w tej chwili jestem skupiony na publikacji książki o Namibii. Praca nad nią pochłania mi większość czasu. Po Europie chciałbym pojeździć w przyszłości
S t r o n a
w celu wypromowania tej książki. Bartek Zając: Tak, jednak przekaz filmowy ma silniejszy wpływ na odbiorców, nie wspominając o tym, że jego zasięg jest szerszy. David Olusoga: To prawda, choć tradycja filmu dokumentalnego bliższa jest Europie, podczas gdy np. w Stanach Zjednoczonych kino dokumentalne nie jest tak popularne. Są oczywiście wyjątki, jak festiwal Sundance, gdzie co roku prezentowanych jest wiele dokumentów. W Europie dostrzegam powszechne zainteresowanie filmem dokumentalnym, zwłaszcza w Niemczech czy w Polsce. Ewa Kazimierczak: Co decyduje o tematyce? Wspominał Pan o historii niewolnictwa i ludobójstwie. To dość trudne tematy. Dlaczego właśnie takie? David Olusoga: Interesują mnie nowe sposoby patrzenia na rzeczywistość, a nie tylko ciągłe opowiadanie tych samych historii. Wszystko, co ludzie znają, lub tak im się wydaje, można pokazać od innej strony. I to jest zadanie zarówno dla telewizji, jak i dla dokumentu w ogóle. Dla przykładu, Namibia ukazuje nowe spojrzenie na historię. Interesuje mnie to, jak ludzie zachowywali się w czasie wojny, a nie sama wojna. Ewa Kazimierczak Czy mógłby Pan nam wytłumaczyć, na czym polegają współczesne kontrowersje dotyczące stosunków politycznych między rządem Namibii i Niemiec? David Olusoga: Przede wszystkim Niemcy nie są w stanie zmierzyć się z tym, co sto lat temu stało się w Namibii. Musieliby przyznać, że nazizm nie był w ich historii czymś odosobnionym. Taka prawda jest niewygodna. Wymagałaby też od nich wypłacenia odszkodowań za wyrządzone krzywdy. Ewa Kazimierczak: W Pańskim filmie została zarejestrowana oficjalna wizyta niemieckiej delegacji,
która w 2004 roku zdecydowała się przeprosić rząd Namibii. Co sądzi Pan o tym geście? David Olusoga: Myślę, że było to bardzo potrzebne i wielu Namibijczyków wzięło sobie ten gest do serca. Oczywiście pozostają pewne dwuznaczności, jak choćby to, że zbrodnia w Namibii nie dotyczyła tylko okresu, kiedy przebywał tam generał von Trotta. Natomiast, biorąc pod uwagę czas, jaki zajęło Niemcom wystosowanie oficjalnych przeprosin, nie trwało to długo. Wystarczy spojrzeć na inne konflikty, w których brały udział państwa europejskie, np. Belgia w Kongo. Najbardziej kontrowersyjna pozostaje jednak kwestia odszkodowań. Bartek Zając: Czy przeprosiny nie powinny być poparte czynami? David Olusoga: Pytanie, które ja bym zadał, byłoby bardziej zawężone. Dlaczego rząd Niemiec, który zdecydował się na wpłatę odszkodowań dla rządu Izraela w latach 50., 60. i w późniejszym okresie, ignoruje reperacje dla Namibii. Jaka jest różnica pomiędzy ofiarami, które zginęły za drutami obozów koncentracyjnych w Europie i tych na wyspie Shark Island? Taka perspektywa zakłamuje historię, każąc nam uznać Holocaust za jedyną taką zbrodnię w historii Niemiec, za coś wyjątkowego. Bartek Zając: Pana film został oparty na doskonałej dokumentacji. Dotarł Pan do archiwów i dzięki temu odkrył głębsze pokłady historii. David Olusoga: Dokumentacja do tego filmu wystarczyłaby spokojnie na film dwugodzinny, ale, jak wspominałem, telewizja rządzi się swoimi prawami. Zebrany materiał wykorzystałem przy pisaniu książki, która, mam nadzieję, także wywrze silny wpływ na opinię publiczną. Bartek Zając: Jak dotarł Pan do historii zbrodni II Rzeszy w Namibii? David Olusoga: To nie jest tak, że ludzie o tym nie mówili. Na informację o wydarzeniach z Namibii trafiałem także w pracach historycznych,
3
S t r o n a
4
I Ń S K I E
ale te wiadomości były zwykle bardzo zdawkowe. Dlatego właśnie postanowiłem zgłębić archiwa. Historia, do której dotarłem, wstrząsnęła mną i nie mogłem uwierzyć, że na ten temat nie powstał do tej pory żaden film. Ewa Kazimierczak Czy nie polega to na mechanizmie wypierania niewygodnej prawdy, zamiast próby zmierzenia się z nią? W końcu kolonializm nie jest tylko częścią historii Niemiec. David Olusoga: Dokładnie tak. Ewa Kazimierczak: Czy realizacja tego dokumentu jest pewnego rodzaju misją, powiadomieniem świata o horrorze, jaki miał miejsce w Namibii? Czy jest to swoisty hołd pomordowanym? David Olusoga: Nie traktowałbym tego w kategoriach misji. Z pewnością jest w tym pasja, jednak patrzę na to z zewnątrz. Jako ktoś, kto nie pochodzi ani z plemienia Herero, ani Nama, muszę pozostać dziennikarzem, który obiektywnie przedstawi ich problem. Jeżeli mój film ma wywrzeć na ich życie jakiś wpływ, to chciałbym, aby był to wpływ pozytywny. Ale to jest ich historia, i właśnie dlatego nie mam prawa traktować jej jako swojej misji, odbierać im ich własnej historii. Bartek Zając: Być może nie powinni-
śmy nazywać tego misją, ale wyraźnie wziął Pan odpowiedzialność za ten temat, o czym świadczy książka, o której Pan wspomniał. Tymczasem, jak Pan opowiadał podczas spotkania w kinie Morena, BBC ograniczyło swój udział do sfinansowania projektu. David Olusoga: Na tym polega ich rola. Powinni przecież tylko finansować programy i dbać o ich nadawanie. Jeśli po realizacji dokumentu reżyser czuje, że chce o niego zawalczyć, to powinien to zrobić sam. Dlatego zdecydowałem się na napisanie książki. Bartek Zając: Czy zrealizował Pan jeszcze inne filmy podejmujące temat rasizmu? David Olusoga: Wyprodukowałem dla BBC trzyczęściową serię Historia rasizmu, która podejmuje się zbadania tego problemu jako specyficznej idei, stojących za nią teorii czy badań naukowych. Zrobiłem też dokument o niewolnictwie w Anglii, w którym chciałem przedstawić sposoby jego usprawiedliwiania. Bartek Zając: A czy udało się Panu stworzyć dokumenty, których tematyka wykraczałaby poza tę podjętą w wymienionych filmach? David Olusoga: Owszem, nakręciłem dokumenty o historii sztuki [m.in. The last pictures of the Val-
P O I N T
leys – Eugene Smith, Painting People]. Bardzo interesuje mnie też sztuka afrykańska i mam nadzieję, że uda mi się kiedyś napisać o tym jeszcze jakąś książkę. Bartek Zając: Chcielibyśmy poznać Pana najbliższe plany. Czy pracuje Pan nad jakimś nowym filmem dokumentalnym? David Olusoga: Przygotowuję serię o pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Nie wiem, jak wy ją nazywacie... Bartek Zając: Lata dziesiąte? David Olusoga: My nazywamy tę dekadę zwariowaną. Bartek Zając: Czy będzie to swego rodzaju panorama konfliktów? David Olusoga: Nie, w tej dekadzie wydarzyło się przecież wiele dobrego. Wiele kultur wydaje się bardziej otwartych. Możemy też więcej podróżować. W moim przypadku jest to bardzo ważne, ponieważ będąc dokumetalistą, wciąż poszukuję nowych, inspirujących miejsc i tematów. Ewa Kazimierczak i Bartek Zając: Dziękujemy za rozmowę. David Olusoga: Ja również dziękuję. Miło było mi was poznać.■ Z Davidem Olusogą rozmawiali Ewa Kazimierczak i Bartek Zając
Niebieskie gołąbki Miłość w obliczu śmierci, śmierć w obliczu miłości Żona kocha męża. W imię miłości nie mówi mu o jego śmiertelnej chorobie. Wyciąga go w podróż, o której ona tylko wie, że będzie tą ostatnią. Życie układa jednak inny scenariusz. Przewrotnie to ona odchodzi pierwsza, co stanowi dopiero początkiem. Zagubiony i samotny Rudi nie potrafi pogodzić się ze stratą towarzyszki życia, postanawia więc wyruszyć w podróż, o jakiej marzyła jego kochana Trudi. Jedzie do Japonii, aby na górze Fudżi złączyć się ze swoją druga połówką. Miłość, która przezwycięża śmierć? Brzmi sztampowo, schematycznie, nudno i pompatycznie. Wydawałoby się, że nic dobrego z tego wyniknąć nie może. A jednak Doris Dörrie stworzyła historię, która nie popada w ba-
nał. Miła i sympatyczna opowieść, z dozą smutku i melancholii, nakrapiana nadzieją i wewnętrznym ciepłem. Atutem filmu tej niemieckiej reżyserki jest złożona i wielopoziomowa narracja, która nie skupia się tylko na głównym wątku opowiadanej historii, a dopełnia ją doskonale zarysowanym tłem. Trudno jednoznacznie stwierdzić, który poruszany temat jest tym najważniejszym: czy stosunki rodziców z dziećmi, czy zderzenie dwóch skrajnie różnych kultur, czy niesamowita przyjaźń starzejącego się Niemca i młodziutkiej bezdomnej Japonki? A może fascynujące spotkanie z tańcem butoh, który dodaje temu zwykłemu filmowi o zwykłych ludziach trochę mistyczności.
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
5
Obcy staje się bliski, bliski staje się obcy Rodzice przyjeżdżają do swoich bezdomną, która rozmawia ze swoją już dorosłych dzieci. Konsternacja, niematką poprzez butoh i tym inspiruje zrozumienie, irytacja. Każdy ma swoje Rudiego do nauki tego umiłowanego życie, w których odwiedziny rodziców przez Trudi tańca. zaburzają ich własny rytm. Doris Dörrie Wielobarwne oblicza Hanami – kwiat wnikliwie ukazuje całkowite poświęcewiśni najpełniej oddaje metaforyczna nie matki dla rodziny, zapomnienie o scena spotkania bratnich dusz, w któwłasnych pragnieniach i fascynacjach. rej Yu i Rudi niebieską folią zawijają Jedynie mąż, już po jej śmierci podejmusię w ruloniki, gdy mężczyzna opowiaje walkę o jej marzenia. Napięta sytuda Japonce o niemieckich gołąbkach, acja obiadu rodzinnego doskonale obraktóre gotowała jego żona. Operator zuje destrukcję tradycyjnej rodziny i zaHanno Lentz okrasił tę opowieść koloniku bliskości. Zrozumienie znajdują u rami, które doskonale oddają atmosfeFranzi, partnerki córki, która dodatkowo rę panującą wśród bohaterów, a także spełnia marzenie Trudi. Pocztówkowa uwypuklają fascynacje reżyserki Dalefascynacja Japonią po części zostaje kim Wschodem. Hanami – kwiat wiśni spełniona dzięki tej obcej, która zabiera to pełen ciepła, przyjemny, niekiedy ich na spektakl japońskiego tańca butoh. Rudi kontynuuje wzruszający do łez film, idealnie balansujący między sotę wędrówkę, podążając do Japonii śladami marzeń uko- cjologiczną obserwacją a metafizycznymi rozważaniami.■ chanej żony. W czasie podróży poznaje Yu – obcą, młoda Malwina Czajka
Szlifowanie Włóczykija Bajka dla dzieci rządzi się swoi mi prawami. Takim zd aniem wytrychem można posługiwać w odniesieniu do dowolnego zjawiska (wszystko może się „swoimi prawami” rządzić), a zazwyczaj osobie wypowiadającej takie słowa chodzi o prosty komunikat: „Będzie po mojemu”. Takie widzimisię w odniesieniu do bajki uzasadniane jest tezą, że nie może być za brutalna, skoro priorytetem jest chronienie dziecięcej niewinności. W myśl tak opacznie rozumianej opiekuńczości kastruje się baśnie braci Grimm. Noża nie mogły też uniknąć niepokojące opowieści Tove Jansson o małych trollach mieszkających w domku z werandą, w Polsce znanych jako Muminki. Dla pokolenia obecnych dwudziestoparolatków wspólnym doświadczeniem było lądowanie pod łóżkiem ze strachu przed Buką. Japońską adaptację bajki oglądał w dzieciństwie niemal każdy. Ładna i kolorowa animacja przyciągała wzrok, historii towarzyszyły wpadające w ucho melodie. Piosenkę z napisów końcowych w wykonaniu Wik-
tora Zborowskiego po prostu się znało i śpiewało. Co wnikliwsi sięgali również do książkowego oryginału. Odkrywali tam przeoczony przez autorów serialu ładunek melancholii i strachu przed samotnością. Istniała również inna, polska adaptacja opowieści. Była to animacja wykonana z użyciem szmacianych kukiełek. Do niej najwyraźniej nawiązują autorzy wyświetlanego na wczorajszym poranku Lata Muminków w reżyserii Marii Lindberg. Fabularnie jest to wersja bliska oryginałowi. Narrator, mówiący głosem Wojciecha Kowalewskiego, na dobrą sprawę relacjonując akcję czyta fragmenty książki pod tym samym tytułem. Pełne barw dekoracje są bardzo dobrym tłem dla opowieści o wielkiej przygodzie, która, sądząc po reakcjach na sali, spodobała się dzieciom. Tym przynajmniej, które interesowały się wydarzeniami na ekranie. Ciekawe, że spośród sporej ilości opowieści o Muminkach, szczególną popularnością wśród realizatorów
filmowych cieszą się dwie: W Dolinie Muminków i właśnie Lato. Może wynikać to z lekkości, która wyróżnia te pozycje spośród całej serii. Zawarte w nich przygody są najweselsze i najmniej groźne. Nic, co mogłoby młodego widza nadmiernie zaniepokoić (poza pewnymi wyjątkami rzecz jasna, znam ludzi, dla których opowieść o przemianie Muminka pod wpływem czarodziejskiego kapelusza jest nadal przerażająca, mimo iż są już poważnymi studentami). Lecz jak się okazało, nawet te radosne opowieści wymagały oszlifowania w celach wychowawczych. Dotyczą one przede wszystkim Włóczykija, niespokojnego ducha Doliny. Niepokój filmowców wzbudziła oczywiście scena, w której niszczy on ustawione w parku tabliczki z zakazem deptania trawy. Twórcy wykazali iście paszczakową moralność, każąc buntownikowi wykrzykiwać: Nigdy więcej zakazu uśmiechania się!. Panowie, proszę, traktujcie swoich widzów poważniej.■ Tomek Rachwald
S t r o n a
6
I Ń S K I E
P O I N T
Wino z galicyjskiej duszy Gdzieś na skraju Polski, na niej stało i nawet Orzeł Biały nic granicy zapomnienia, istnieje mały, sobie nie robi z odzyskania po siezamknięty, niemal nietknięty gna- demnastu latach złotej korony. Mojącym czasem świat. W świecie że tylko kiedyś wino było trochę leptym wszystko toczy się swoim nie- sze i więcej nóg tutaj stąpało. W zmodernizowanym torem, tak jak- filmie Dariusza Jabłońskiego widz by pociąg postępu i czasu nigdy zostaje na chwilę zaproszony do nie miał tu swojej stacji. Nawet przyjazd ma w przybysza ze stolicy nie rusza miasteczka z sobie nutę miłości, zazdrości, posad. Owszem, wiele erotyzmu, śmierci, wiary, się dzieje, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnecierpienia, nostalgii, smutku. go. Obcy niczego tu nie zmienia, nie pustoszy Aromat nieco cierpki. A starych przyzwyczajeń, jednak pijesz je do ostatniej nie wywraca zastanego porządku. To zastany kropli.” porządek zawłaszcza jego. Wino truskawkowe to nie ten p o d g l ą d n i ę c i a p o c z y n a ń rodzaj filmu, w którym na naszych (niepoczynań) mieszkańców jednej z oczach życie się zaczyna, a wraz z miejscowości w Beskidzie Niskim. końcem akcji wszystko wraca do Zagląda tu, pomieszkuje przez rok i normy. Tutaj wszystko stoi jak daw- odchodzi dalej, a życie zadziewa się tak, jak niegdyś się zadziewało. Spokojnie, własnym tempem. Wino truskawkowe to opowieść. Nie, to opowieści. Niekończące się historie. Takie, których nikt nie słyszy, bo nie chce zacząć słuchać. A one i bez odbiorcy opowiadają się cichutko. Są smutne i radosne, pełne powagi i humoru, melancholijne i wzniosłe, błahe i dostojne, proste i zagmatwane, uroczyste i pospolite, czarujące i odpychające, kokieteryjne i rubaszne. To w nich miesza
„Wino truskawkowe
się życie. Plącze wątki, łączy ludzi. Bohaterowie to herosi flaszki, którym los nie wyznaczył dostojniejszego zadania. Tak, jakby życie nie było wystarczającym wyzwaniem. Wino truskawkowe to dzieło wyjątkowe. Jedno z takich, których od zawsze zazdrościliśmy naszym południowym sąsiadom. Bez patosu, bez przechwałek, skarg, żalu, przesady. Głębokie w swej naturalności. Metafizyczne w swej fizyczności. Duchowe w swej cielesności. Blisko mu w swej wrażliwości do ekranizacji prozy Hrabala w reżyserii Jiriego Menzla czy Śmierci pięknych saren Ota Pavla w reżyserii Karela Kachyny. To kino pełne życzliwości i zrozumienia dla ludzi w ich osamotnieniu, słabościach, pragnieniach i niemym oczekiwaniu. Wino truskawkowe to wino jak wino – mówi jeden z bohaterów. A jednak niepowtarzalne. Bo to kompozycja prozy Andrzeja Stasiuka (jednej z jego pierwszych książek, Opowieści galicyjskich) i muzyki skomponowanej przez Michała Lorenca (znanego przede wszystkim z fenomenalnej ścieżki dźwiękowej do filmu Bandyta). Wino to charakteryzuje się głębokim, intensywnym smakiem życia. Ma w sobie nutę miłości, zazdrości, erotyzmu, śmierci, wiary, cierpienia, nostalgii, smutku. Aromat nieco cierpki. A jednak pijesz je do ostatniej kropli. Przyzwyczaiłeś się do tej słodkiej goryczy w trakcie długiego sączenia. Siedzisz wciśnięty w fotel, czekając na więcej. Wiesz już, że najlepiej smakuje podawane z dźwiękami Beskidu.■ Agnieszka Cytacka
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
Święty Jerzy i dzieci Rosji Na początek powinienem zrobić coś, czego nie lubię: streścić fabułę. Nie robię tego jednak ot tak, dla sportu. Rzecz w tym, że kiedy oglądałem Dzień w Juriewie, skojarzenia mi pobiegły w najmniej spodziewanym kierunku. Przyjrzyjmy się filmowi Kiriła Serebrennikowa: oto kobieta z synem przyjeżdżają samochodem do małego, rodzinnego miasteczka, które z niewyjaśnionych bliżej przyczyn wiecznie przykrywa gęsta mgła i (co już łatwiej uzasadnić) gruba warstwa białego śniegu. W pewnym momencie syn niespodziewanie znika i kobieta zmuszona jest do wszczęcia gorączkowych poszukiwań, które doprowadzą ją do zetknięcia ze swoim prawdziwym ja. Ładnie? Niebrzydko. To teraz przyjrzyjmy się fabule popularnej gry komputerowej Silent Hill: mężczyzna z córką przyjeżdżają samochodem do małego miasteczka, które z niewyjaśnionych przyczyn wiecznie przykrywa gęsta mgła i gruba warstwa białego pyłu. W pewnym momencie córka niespodziewanie znika i mężczyzna zmuszony jest do wszczęcia gorączkowych poszukiwań, które doprowadzą go do zetknięcia się ze swoim prawdziwym ja. Podobnie? Nie ma co się obrażać na plagiaty i zapożyczenia, niemniej w tym wypadku to śmieszy, zważywszy, że ambitny autor usiłujący, podobno, dotrzeć do jądra rosyjskiej duszy, posługuje się estetyką gry komputerowej z gatunku survival horror. Warto zaznaczyć, że polski tytuł tego filmu jest mylący. Oryginalny brzmi: Jurijew Dień, czyli Dzień Świętego Jerzego, tradycyjne ruskie święto wywodzące się ze średniowiecza. Był to jedyny czas w roku, kiedy pańszczyźniani chłopi mogli opuścić ziemię, do której byli przypisani i iść szukać szczęścia gdzieś indziej. Reżyser więc, jak się wydaje, sygnalizuje nam opowieść o wyjątkowej szansie na wyjście z domu niewoli. W tym miejscu zapala mi się w głowie mała, czerwona lampka. Co było dla głównej bohaterki domem niewoli? Czy życie śpiewaczki operowej, diwy wiedeńskiej opery, niezależnej kobiety samotnie wychowującej dwudziestolatka? Czy przemiana, która w niej zachodzi w rodzinnym miasteczku na podmoskiewskiej prowincji, jest dla niej wyzwoleniem?
W obliczu daremności poszukiwań syna Luba budzi w sobie matczyne uczucia wobec mieszkańców zapomnianego przez wszystkich miasteczka, jerofiejewowskich Pietuszek, dziurze, w której picie wódki jest jedyną perspektywą. Zdejmuje drogi płaszcz, zakłada waciak. Uczy się pić bimber. Farbuje swoje zadbane czarne włosy najtańszą, pomarańczową farbą, której używa każda miejscowa kobieta, i chowa je pod czapką. Zatrudnia się jako sprzątaczka w więziennym szpitalu dla gruźlików, najbardziej podłe zajęcie, jakie można było znaleźć w tym podłym miejscu. Wreszcie dołącza do chóru cerkiewnego. Z chwilą, gdy kończy się film, zostaje dobrą rosyjską kobietą. Reżyser powiedział o swoim filmie, że to opowieść o kobiecie, która rodzi się na nowo jako matka i historia Rosji, która najpierw traci tożsamość, a potem ją odnajduje. Czy aby być dobrą matką, kobieta musi się tak poniżyć? Wybór Luby to poświęcenie, które trudno zrozumieć. Mieści się nieźle w schemacie życia pustelniczego. Bohaterka staje się nowym świętym Aleksym, odkupującym czyjeś grzechy? Czyje? Jakie? W imię czego? Rosyjskiej tożsamości? Czy trzeba jej szukać na zapijaczonej prowincji, gdzie przestępcy wychodzą z więzień i zostają policjantami, a policjanci zajmują ich miejsce? Gdzie kuzyn dla 50 rubli tłucze kuzynkę niemal na śmierć? Można przyjąć do wiadomości taką optykę, ale trudno się z nią zgodzić. Zupełnie inną historią jest, jak bardzo łowiący rosyjskość reżyser od strony formalnej bazuje na popularnych zachodnich schematach. Wspomniałem już o ewidentnym nawiązaniu do amerykańskiej gry komputerowej. Równie ciekawe jest, jak bardzo wtapianie się bohaterki filmu w społeczeństwo lokalne przypomina motywy, jakimi posługiwali się David Lynch i Roman Polański. W Dniu w Juriewie jest coś z Frantica i Miasteczka Twin Peaks. Głos wołający o świadomość narodową brzmi fałszywie, bo posługuje się obcym, wypożyczonym językiem.■ Tomek Rachwald
7
S t r o n a
8
I Ń S K I E
P O I N T
Na skraju W sierpniu ubiegłego roku w miejscowości Isortoq, położonej na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, grupa śmiałków rozpoczęła przygodę swojego życia. Cel: przemierzyć drugi co do wielkości (zaraz po Antarktydzie) lądolód świata i wyznaczyć nową trasę jego trawersu, biegnącą przez drugi pod względem wysokości szczyt. Rok później w Ińsku o trudnościach i radościach wyprawy opowiedzieli sami jej uczestnicy. Wczorajsza projekcja Przez śniegi Zielonego Lądu – Grenlandia 2008, zakończona rozmową z Grzegorzem Gontarzem (na co dzień inżynieremmechanikiem, a z pasji globtroterem i fotografem), to relacja z trwają-
cej 35 dni podróży przez jeden z najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi obszarów świata. Lodowa pustynia raczy swoich gości huraganami, których siła przekracza grubo ponad 100 km/h oraz ekstremalnymi, spadającymi do minus 70 stopni Celsjusza (sic!) temperaturami. W zamian oferuje niepowtarzalny, zapierający dech w piersiach, iście księżycowy krajobraz. Film, nakręcony jedną kamerą przez samych uczestników ekspedycji, nie wyjaśnia pobudek, jakimi kierują się zdobywcy, nie kreuje ich na bohaterów, a siebie samego na dzieło filmowe. Oszczędny w środki wyrazu, nie posługujący się metaforą, jest po prostu
„Film, nakręcony jedną kamerą przez samych uczestników ekspedycji, nie wyjaśnia pobudek, jakimi kierują się zdobywcy, nie kreuje ich na bohaterów, a siebie samego na dzieło filmowe.” świadectwem obecności. Jego oglądanie przypomina bardziej spotkanie z przyjaciółmi, na którym znajomi pokazują sobie zdjęcia z wakacji, niż kontemplację twórczości artystycznej. Zapytany na spotkaniu z ińską publicznością o to, czy w planach ma kręcenie np. filmów sportowych (takich jak oglądane chociażby na tegorocznym festiwalu obrazy z serii 360 stopni. Człowiek na krawędzi ) Grzegorz Gontarz zaprzeczył.
Dla niego i jego kolegów liczy się przede wszystkim przygoda, a dopiero potem sztuka. Dlatego w fazie przygotowawczej jest już kolejna ekspedycja Wazari Team, z której, miejmy nadzieję, powstanie równie szczery i prawdziwy w swej prostocie dokument odwagi i ludzkich możliwości. Trzymamy za to kciuki i życzymy powodzenia!■ Natalia Królikowska & Aleksander Lisowski
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
Marzenia w rytmie disco Z rozmów przed seansem: - Nie mogłam się zdecydować, który z wyświetlanych dziś wieczorem filmów wybrać: czy Spadkobierców cara czy Tulpana, ale rosyjski film to kolejny, który porusza temat biedy… - Ale Tulpan też jest o biedzie, tylko na stepie kazachskim… - Tak, ale są jeszcze marzenia… Oto mamy kolejny dowód, że to właśnie marzenia przyciągają widzów do kina… Marzenia, jak się okazało w trakcie projekcji, to nie tylko dodatek do opowieści o biednych ludziach, żyjących na stepie kazachskim, a oś pierwszego filmu fabularnego dokumentalisty Sergieja Dworcewoja. Bohaterowiemarzyciele trwają przy swoich dążeniach i cieszą się każdą myślą o nich. Indywidualność postaci ukazana jest przez wykorzystane ich różnorodnych pragnień. Mały chłopiec nie rozstaje się z kijkiem-koniem, na którym jeździ całymi dniami, bardzo poważnie traktując swoją pracę-zabawę. Pięknie śpiewająca dorastająca dziewczynka milknie tylko pod wpływem surowego spojrzenia
ojca, a i to nie zawsze. Młodemu chłopakowi Boniemu w głowie tylko cycki w rozmiarze DDD i piosenki disco. Wreszcie główny bohater Asa – marzy o samodzielności, o wybudowaniu własnej jurty z wielbłądami, stadem owiec, a nawet z bateriami słonecznymi, prądem, telewizją posiadającą dziewięćset kanałów i motocyklem z kolorowego magazynu. Drobiazgowo ukazana egzystencja bohaterów z ich codziennymi rytuałami nadaje humorystyczny ton urzekającemu obrazowi. Bohaterowie żyjący na oddalonym od cywilizacji Stepie Głodowym, gdzie nawet owce padają z niedożywienia i zmęczenia, konfrontują się z nowoczesnością. Łącznikami z prawdziwym światem jest radio, z którym nie rozstaje się chłopiec o imieniu Beke, i jego codzienne sprawozdanie wiadomości płynnie recytowanych przed dumnym ojcem. Opozycja miasto – step to nie opozycja raj – bieda, a przynajmniej nie dla Asy, który poznał inne życie, służąc jako marynarz Floty Pacyfiku. Marzy on o pozostaniu na pustkowiu: wśród piasku, nieustającego wiatru i nieograniczonej prze-
„Bohaterowiemarzyciele trwają przy swoich dążeniach i cieszą się każdą myślą o nich.” strzeni. Rajem jest samodzielność i dążenie małymi kroczkami do dóbr cywilizacji (prąd, światło, telewizor, motocykl). Okazują się one dla Asy nieosiągalne, bowiem nie może znaleźć sobie żony, choć trzy razy wyruszał w całodniową podróż, aby prosić o rękę jedyną dziewczynę w okolicy – Tulpan. Starannie opowiedziane historie o niebezpieczeństwach na morzu, okazała lampa dana w prezencie nie mogą zrównoważyć odstających uszu bohatera. Asa zakochuje się w swojej wybrance, choć nawet jej nie widział. Chęć spełnienia marzeń jest tak silna, że nie ma to dla niego znaczenia. Flirt przez drewniane drzwi, gdy Asa pokazuje kołnierzyk marynarski, na którym umieścił rysunek swoich aspiracji to jedna z piękniej zrealizowanych scen w filmie: kamera od rozpromienionej twarzy bohatera powoli przesuwa się ku narysowanym marzeniom. Pomimo niespełnienia dążeń głównego bohatera następuje rodzaj happy endu, gdyż pozostanie wśród najbliższych jest szczęściem, do którego dążył. Step to część jego duszy, której nie potrafi porzucić i nie chce utracić. Wierzymy mu, choć dla nas, żyjących wśród niezliczonych wygód, jest
9
S t r o n a
1 0
I Ń S K I E
to świat pełen wyrzeczeń. Wierzymy dzięki wytężonej, ponad sześcioletniej pracy tandemu reżysera Sergieja Dworcewoja i operatorki Jolanty Dylewskiej. Oprócz hipnotyzujących krajobrazów, twórcy ukazali emocje, a to, że na satysfakcjonującą realizację niektórych scen czekali nawet cztery lata, widać choćby, gdy Asa biegnie w złości przez step nie godząc się na traktowanie go jak darmozjada. Wizualne drobiazgi, jak wyglądający zza ramienia ojca zaciekawiony Nuka, próbujący dojrzeć rany zootechnika, nadają opowieści ciepła i pozwalają ponieść się marzeniom bohaterów. Bo marzenia to nie ślepe dążenie do celu, a szczęście, jakie daje nam życie w zgodzie ze sobą.■ Malwina Czajka
P O I N T
Kazachski step, czyli przestrzeń dla wytrwałych Zapewne słyszeliście kiedyś o bezkresnych stepach Kazachstanu. Może próbowaliście je sobie kiedyś wyobrazić, widzieliście jakiś dokument albo macie doświadczenia związane z wielkimi połaciami prawie nieporośniętej roślinnością ziemi?
takich miejsc raz na jakiś czas dowożona jest beczkowozami, stanowiąc najwyższe dobro w okresie letnich upałów. Nic dziwnego, że step jest prawie niezamieszkały. Ciężkie warunki panują zwłaszcza na Stepie Głodowym, gdzie rozgrywa się akcja filmu Tulpan. Przedstawiona w filmie ro„Raz na kilkaset kilometrów dzina żyje, wypasapojawia się przydrożny bar, jąc nie swoje stado – to de facto nazazwyczaj prowadzony przez jemnicy, posiadaosadników, których domów nie jący tylko to, co niezbędne do przewidać gołym okiem, są tak trwania. oddalone od drogi.” Pokazane w filmie opieka nad Podróżowałam kiedyś przez stadem owiec (i o dziwo dwugarbkazachski step. nym wielbłądem – niezwykła rzadNatura nie jest kość w Kazachstanie), marzenia tam łaskawa dla marynarza Asy czy jego kumpla ludzi – spotkać ich Boniego – nie układają się w wartmożna bardzo ką fabułę. Moim zdaniem Tulpan rzadko. Raz na należałoby potraktować jako fabukilkaset kilome- laryzowany dokument. Film jest na trów pojawia się pewno godzien polecenia osobom przydrożny bar, ciekawym świata i niekoniecznie zazwyczaj prowa- oczekującym wartkiej akcji. Choćdzony przez osad- by dlatego, że jego stworzenie ników, których zajęło Kazachom, Polakom, Niemdomów nie widać com i Rosjanom aż sześć lat.■ gołym okiem, są tak oddalone od Sonia Grzelak drogi. Woda do
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
Wielka Dusza Rosji W centrum świata – na bezcennego, czeSyberii – w deszczu wódki miesz- go kupić ani kańcy małego miasteczka próbu- sprzedać się nie ją uporać się ze smutną rzeczywi- da. Można tylko stością. Krzyki, pijaństwo, bieda, dostać lub podapusta lodówka, nielegalny handel rować. Mały guzik, są chlebem powszednim dobrych który staje się ludzi. Spadkobiercy cara to pięk- symbolem wielna opowieść o zmaganiach z ży- kich wartości i ciem w kraju, gdzie wysokie war- przede wszystkim tości odeszły w zapomnienie wraz bogactwa wez zabójstwem rodziny carskiej i wnętrznego – ma w sobie ukryty dzie, metafora zdziczałych obyrewolucją. W powszechnej bie- diament. Kto nie kieruje się w czajów i zachowań jego mieszdzie daje się jednak wskrzesić życiu żądzą posiadania, znajdzie kańców. Trzeba mimo wszystko szlachetne odruchy. Konstantyn go. W guziku cara jest odniesie- zauważyć, że zwierzęta te nie są Odiegow pokazuje, że są one w nie do czasów honoru, wiedzy, agresywne, nie są złe, nie wyrząkażdym bohaterze, że dobro dzają nikomu krzywdy. I w jest immanentną cechą lutym symbolu po raz kolejny to piękna kryje się przesłanie reżysedzi. Że z niewiadomych powodów życie jest ciężkie i opowieść o zmaganiach z ra: ludzie są dzicy, żyją w okrutne, ale to nie wina człotakich warunkach, dostosożyciem w kraju, gdzie wysokie wieka. W wiecznie pijanym wali się do otoczenia, ale ojcu bijącym żonę jest wiele ich natura nie jest zła. wartości odeszły w miłości i czułości, w handlaOdiegow stworzył film zapomnienie wraz z rzu kradzionymi sprzętami prosty, zabawny, nostaljest hojność i bohaterstwo, giczny, pełen ciepła i życzlizabójstwem rodziny carskiej i w chłopcu opuszczającym wości dla ludzi. Jest to lekcje – nieprzeciętna wrażrewolucją.” dzieło bez zadęcia, bez liwość i odpowiedzialność. efektów formalnych. Za to z Reżyser mówi: ludzie nie są siłą (w)rażenia. I nie drażźli, tylko słabi. To niemożność tradycji, religii, rodziny. Te idee nią w nim z lekka kiczowate wizje wyrwania się z kręgu postępują- można wskrzesić. Dowodem na małego Timofieja. Pojawiające się cej degrengolady rodzi nieszczę- to jest historia młodego chłopca wizerunki chłopca jako królewicza ście i cierpienie. Timofieja, w której zawarte są rodziny carskiej czy jako marynaA jednak. Dzieje się coś, co wszelkie rozterki spadkobierców rza wywołują przychylny uśmiech pozwala odiegowskim postaciom cara. To również uosobienie całej na twarzy widza. Takiż sam pojawyjść z piekła nałogów. To coś współczesnej Rosji, która w głębi wia się podczas opowieści ślepej duszy tęskni za dziewczynki, która mówi, że lustarym porząd- dzie źle sądzą uważając, że nic kiem, tradycyjnymi nie widzi. Bez wzroku widzi nawet wartościami, za więcej. Te sceny, które w oderwaduchową wielko- niu czy niezgrabnie skomponowaścią narodu. ne byłyby śmieszne, w zrealizowaNa c o nej przez Odiegowa całości wzrudzień jednak cho- szają.■ dzą po ulicach miasteczka bruAgnieszka Cytacka natne niedźwie-
„Spadkobiercy cara
1 1
S t r o n a
1 2
I Ń S K I E
P O I N T
Generał Nil – Fieldorf, kto to jest Fieldorf? Teraz jest pokój, nie potrzebujemy bohaterów – mówi jedna z postaci Generała Nila Ryszarda Bugajskiego. Akcja film dzieje się w czasie kształtowania się władzy socjalistycznej, gdy wartości takie jak prawda czy honor nie mają żadnej wartości, a bojowników walczących o wolność Polski zamyka się w więzieniach, torturuje i skazuje na śmierć z tego samego paragrafu co nazistowskich oprawców. Celem komunistycznych władz jest nie tylko fizyczna eliminacja niewygodnych nowemu ustrojowi, wyszydzenie ich i zdezawuowanie. Umrzeć ma też pamięć o ich oddaniu i poświęceniu dla kraju. Przez cały okres PRL prawda o żołnierzach AK była zakłamywana i wypaczana. W podręcznikach do historii brakowało informacji o masakrze polskich oficerów w Katyniu, o najeździe sowietów 17 września, czy o tym, że to dzięki polskiemu państwu podziemnemu rozszyfrowano Enigmę, a także zdobyto plany rakiet V2. W ten sposób żołnierze AK nie mieli możliwości przekazywania kolejnym pokoleniom swoich doświadczeń. Z upływem lat, umierając, zabierali swoje historie do grobów. Również kinematografia nie dawała im głosu; pewną rekompensatę miały stanowić filmy szkoły polskiej, jednak mimo podjętych w nich prób, obrazy skażone komunistyczną propagandą wciąż dominowały. Dopiero przemiany roku 1989 i następujące po nich demokra-
tyczne wybory dały możliwość uczciwego zobrazowania historii i realizacji filmu, oddającego sprawiedliwość tym, którzy czekali na to od zakończenia wojny. Co znamienne, kino naszych sąsiadów już od lat podejmuje i rozwija tę tematykę, w Polsce natomiast, mimo ogromnej potrzeby, jest to ciągle swoiste novum. Wciąż pokutują opinie, że osobami chcącymi wskazać i nazwać po imieniu odpowiedzialnych za sfingowane
procesy sądowe, tortury i mordy kieruje wyłącznie perwersyjna potrzeba zemsty na tych leciwych i najczęściej schorowanych osobach. Ze względu na próbę zmiany tak specyficznego ujęcia sprawiedliwości warto zwrócić uwagę na Generała Nila. Jest to opowieść o powojennych losach generała Augusta Fieldorfa „Nila”, bohatera AK (dowódcy kierującego m.in. zamachem na Kutscherę), jednej
z bardziej zasłużonych postaci w historii polskiego państwa podziemnego. Po wojnie postanowił żyć normalnie w sowieckiej Polsce. Za swe oddanie krajowi, został skazany przez komunistyczne władze na karę śmierci, pozbawienie praw obywatelskich i konfiskatę majątku. Prezydent nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok wykonano, a zwłoki generała pochowano w zbiorowej mogile, w nieznanym po dzień dzisiejszy miejscu. Wciąż również nie osądzono oprawców. Generał Nil to rozwinięcie i podsumowanie problematyki wcześniejszych dzieł Bugajskiego – Przesłuchania i Śmierci Rotmistrza Pileckiego. Najnowszy film został nakręcony z nieporównywalnie większą dbałością o szczegóły. Zwrócić uwagę należy na zdjęcia doskonale zrealizowane przez Piotra Śliskowskiego (pracującego również m.in. przy Edim Piotra Trzaskalskiego i Pornografii Jana Jakuba Kolskiego), dynamiczny montaż oraz poruszającą muzykę, skomponowaną przez Shane’a Harvey’a. Nareszcie doczekaliśmy się filmu zrealizowanego na światowym poziomie. Doskonały realizm psychologiczny postaci i autentyzm dialogów oraz prawdziwy popis kunsztu aktorskiego odtwórcy głównej roli, nieobecnego ostatnimi czasy na polskich ekranach Olgierda Łukaszewicza to niewątpliwie największe atuty filmu. Jego skromna, a jednocześnie pełna prawdy kreacja stanowi zwieńczenie dotychczasowych wybitnych ról. Miejmy nadzieję, że
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
„Do klasyki winna przejść metaforyczna, niemal surrealistyczna scena liczenia schodów przez jednego z sędziów zaraz po skazaniu Nila. Jak
wchodziłem po schodach było ich 11, teraz jest 10, mówi zdziwiony.” będzie to doskonały pretekst do powrotu tego utalentowanego aktora na ekran. Generał Nil to film w pełni spełniający założenia kina historycznego, nieuwikłany na szczęście w przesadny dydaktyzm. Bugajski z mistrzostwem operuje cytatami i licznymi nawiązaniami do kultury i tradycji polskiej (fenomenalna scena w pociągu, parafrazująca Przedwiośnie Żeromskiego!). Do klasyki winna przejść metaforyczna, niemal surrealistyczna scena liczenia schodów przez jednego z sędziów zaraz po skazaniu Nila. Jak wchodziłem po schodach było ich 11, teraz jest 10, mówi zdziwiony. Takich smaczków jest więcej. Dzięki nim już po chwili oglądania zapominamy, że mamy do czynienia z filmem historycznym, tak potrzebnym w czasach relatywizmu i epatowania europejską poprawnością. Reżyser przypomina nam, że prawda i zasady są wartością uniwersalną i absolutnie najwyższą. Warto być przyzwoitym, nawet jeśli płaci się za to najwyższą cenę.■ Michał Dondzik
1 3
Każdy powinien mieć bardzo wyraźny rachunek z życia Michał Dondzik: Co jakiś czas za- cja i determinacja, by nie prosić o daję znajomym pytanie: wiesz, łaskę były uzasadnione. Jego upór kim był generał Fieldorf „Nil”? czy wręcz zacietrzewienie w obroWiesz, co się stało 17 września? nie świata i wartości są dla mnie Najczęściej odpowiada mi głucha zrozumiałe, jeśli uwzględnimy, że cisza. A czy Panu wcześniej mówi- to tylko z naszego dzisiejszego ło coś to nazwisko? punktu widzenia przeżycie jest Olgierd Łukaszewicz: najważniejsze. Mógł „Wiedziałem O Generale Fieldorfie przypuszczać, że i wiedziałem naprawtak go załatwią. sporo o dę niewiele. Jedynie Wolał więc trzymać przy okazji sporu o się już jednej spraprocesach nazwę ulicy Bolesławy i pozostać wierstalinowskich, a wa Bieruta coś tam nym prawdzie. Przewyczytałem w gazecież zakazał rodzinazwisko tach, ale w ogóle nie nie zdecydowanie, Fieldorfa wciąż wiązałem tego z szawręcz z krzykiem, rymi szeregami, z było nieobecne w występować o łatym wszystkim, co skę. Jego córki zromojej jest w książce Kamiebiły to wbrew zakanie na Szaniec, biblii świadomości.” zowi Nila. Wierzył, mojej młodości. Co że zostanie po nim więcej, wiedziałem sporo o proce- pamięć. W naszych oczach urasta sach stalinowskich, a nazwisko do rangi symbolu. Oczywiście, muFieldorfa wciąż było nieobecne w siał mieć pełną świadomość, że mojej świadomości. Była więc jest również symbolu zakładniokazja do tego, aby poznać histo- kiem. Chciałbym, aby taką świadorię Polski, poznać ją gruntownie. mość mieli nasi dzisiejsi politycy. Michał Dondzik: Jak odbiera Pan Michał Dondzik: Wystąpił Pan fakt, że Generał Nil pozostał w ostatnio w filmach takich jak Kaojczyźnie? Nie mógł czy nie chciał tyń, Jutro idziemy do kina, Kobieta zrozumieć, co mu grozi? Spędził w Berlinie czy Generał Nil. Co Pan przecież dwa lata na Syberii. Nie sądzi o współczesnym kinie histomiał już siły na kontynuację walki, rycznym? czy miała być to swoista próba, na Olgierd Łukaszewicz: Przede ile komuniści sobie pozwolą? wszystkim widzę, że ten ruch zainiOlgierd Łukaszewicz: To stanowiło cjowała telewizja teatrem faktu, on dla nas oczywiście problem. Mógł zdominował literaturę dramatyczliczyć na to, że sąd nie będzie ną, uznano za istotną edukację działał w tak absurdalny sposób. społeczeństwa w celu absorbowaWyrok sądu nie wydawał się prze- nia własnej historii i siebie dzisiaj. cież w chwili jego aresztowania Dlatego każdy taki udział, nawet tak jednoznaczny, jakaś kalkula- symboliczny czy drobny, uznaję za
S t r o n a
1 4
I Ń S K I E
P O I N T
gnęło mnie do tego. Jeżeli nie mogłem być użyteczny w jakichś filmach czy teatrach telewizji – bo i stąd nie miałem propozycji – to chciałem chociaż w ten sposób nie dać się i walczyć o swoje. Jestem bardzo szczęśliwy, że pojawiła się ta rola. Chociaż może się zdarzyć tak, że dalej nic nie będzie, nigdy nie wiemy. Pewnie gdybym miał teraz czterdzieści lat to może byłbym obsadzany, ale w moim wieku czas czekania na rolę płynie inaczej. Myślę, że nie będzie źle i na fali tego zainteresowania może też się przyważny dla samego siebie. To jest jedyna forma mojej łączności z pokoleniami, które minęły czy nawet z tymi ludźmi, którzy w latach osiemdziesiątych też oddali wszystko. Posypały się ich kariery zawodowe, możliwości studiów. Do dziś są ofiarami, o których się nie pisze, a przecież te osoby zwichnęły sobie życie, bo uznały, że konspiracja dla Polski jest ważniejsza. Cześć osób poszła w politykę i tylko te osoby są dziś widoczne. Michał Dondzik: Kojarzony jest Pan z rolami z lat siedemdziesiątych, zwłaszcza w Soli ziemi czarnej, Gorączce czy Seksmisji. Przez ostatnie lata bardzo rzadko można było oglą-
„Wierzył, że zostanie po nim pamięć. W naszych oczach urasta do rangi symbolu. Oczywiście, musiał mieć pełną świadomość, że jest również symbolu zakładnikiem.” dać Pańskie nowe kreacje. Jak widzi Pan swoje miejsce we współczesnym filmie polskim? Olgierd Łukaszewicz: Ja nie narzekałem przez ostatnie lata. Brakowało mi grania w filmach, ale widocznie miałem jakąś siłę, że udało mi się porwać aktorów Teatru Narodowego i wyszliśmy na ulicę miasta. Serce cią-
dam. Michał Dondzik: Generał Nil spełnia bardzo ważną rolę w kształtowaniu świadomości historycznej i patriotyzmu. Czy ma Pan poczucie, że Pańska w nim rola to również misja wobec naszej ojczyzny i jej historii? Olgierd Łukaszewicz: Angażuję się całym sercem w takie filmy jak Generał Nil pełen podziwu dla tamtej generacji, która umiała sobie wyznaczyć cele ponad życie, poparte świadomością, że istnieje jakaś ojczyzna, jakieś społeczeństwo, jakieś przyszłe pokolenia, jakaś tam wolna i suwerenna Polska. Przecież to wszystko abstrakcja. Tak, potem przychodzi spsienie tej perspektywy, tego patosu, a bez obecności tej odpowiedzialności, tej wrażliwości nie zmienimy się. Będzie to cały czas kraj na obrzeżach. Wszystko, co ma misję w stosunku do wrażliwości człowieka na wielu polach, powinno mieć wsparcie w imię interesu społecznego. Michał Dondzik: Dziękuje bardzo za rozmowę.■ Z Olgierdem Łukaszewiczem, odtwórcą głównej roli w filmie Generał Nil Ryszarda Bugajskiego rozmawiał Michał Dondzik
R o k
2 0 09 ,
n r
7
S t r o n a
Blues Brothers macji. Pomimo dość chłodnego wieczoru atmosfera była gorąca. Tańczyli wszyscy – młodzież i dorośli. Nawet dzieci wywijały wesoło na trawie. Mniej aktywni siedzieli i popijali zimne piwko. Ze sceny rozbrzmiały znane dźwięki No Woman, No Cry, Hey Joe czy Sweet Home Alabama, które zostały odśpiewane wspólnie z zespołem. Wokalista – Marco Meinel oraz basista – Damian Rumbuć utrzymywali stały kontakt z publicznością, zaprosili nawet do Po kilku intensywnych największych przebojów rocko- tańca kilka dziewczyn. Pomimo dniach, wypełnionych oglądadość niskiej frekwencji publiczniem filmów, przyszedł ność bawiła się świetnie. Wy„Zgromadzeni przed kinem słuchując także próśb publiczwreszcie czas na muzyczny Morena ludzie mieli okazje ności, muzycy bisowali trzykrotrelaks pod chmurką. Koncerty na żywo zawsze cieszą się nie, mimo że niektórzy uczestposłuchać największych popularnością, niezależnie nicy koncertu musieli iść naprzebojów rockowych i od tego, kim jest wykonawca. stępnego dnia rano do pracy. bluesowych (na przykład Siła muzyki wpływa na ludzi, Koncert zespołu Jaw Raw okaznakomicie może poprawić zał się świetnym pomysłem na Jimmy’ego Hendrixa, Jima ich nastrój. zabawę oraz był sposobem na Morrisona, AC/DC czy Lynyrd oderwanie się na chwilę od W zasadzie można powieSkynyrd) oraz autorskich dzieć, że wybierając się na rzeczywistości festiwalowej. Już koncert, niedaleko odeszlidzisiaj czeka nas kolejny konkompozycji formacji.” śmy od świata filmu. Jaw cert na świeżym powietrzu – Raw Blues Connection powstał wych i bluesowych (na przykład zagra Jafia Namuel. Przybywajmiędzy innymi dlatego, że jego Jimmy’ego Hendrixa, Jima Morri- cie!■ założyciel i zarazem wokalista, sona, AC/DC czy Lynyrd Skynyrd) obdarzony charakterystycznym oraz autorskich kompozycji forMroos i Lila głosem Marco Meinel, zafascynował się swojego czasu Johnem Belushim i Danem Aykroydem, którzy jako Blues Brothers w obrazie z 1980 roku mieli wpływ na obraną przez niego drogę życiową. Polana przed kinem. Pełnia księżyca, gwiazdy. Blask świateł odbijający się w tafli jeziora... Zapowiadał się spokojny wieczór, ale było zupełnie inaczej, a to za sprawą właśnie zespołu Jaw Raw. Zgromadzeni przed kinem Morena ludzie mieli okazje posłuchać
1 5
XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
„Ińskie Point” wyprodukowali: K O Ł O N A U K O W E F I L M O Z N A W C Ó W U N I W E R S Y T E T U Ł Ó D Z K I E G O
Lilianna Antosik Agnieszka Cytacka Malwina Czajka Diana Dąbrowska Michał Dondzik Bogusia Fiołek Sonia Grzelak Ewa Kazimierczak Magda Kowalska Natalia Królikowska Aleksander Lisowski Agnieszka Mroziewicz Michał Pabiś Tomek Rachwald Dagmara Rode Joanna Rozwandowicz Bartek Zając