NR 3.2015
|
GRUDZIEŃ 2015
|
ISSN 2449-7967
|
www.kurier-karlowicki.pl
>> JESTEM Z KARŁOWIC
Karłowice są ładne
Z Moniką Braun, aktorką i reżyserką, rozmawia Karolina Okurowska Myślałam, że może dałoby się dogadać z mieszkańcami tych domów i zrobić spektakl, którego akcja działaby się na całym placu, na uroczych balkonikach, w oknach, na ulicy, ale nigdy do tego nie doszło, bo to było zbyt skomplikowane organizacyjnie. Myślę z zaciekawieniem, a obecnie z żalem, o dawnym Centrum Kultury, które jest przepięknym budynkiem. Tam powinien być naprawdę dobrze prowadzony teatr, ośrodek kultury, ośrodek działań twórczych, a zdaje się, że on niebawem całkowicie popadnie w ruinę, bo od kilku lat stoi niezagospodarowany. Jeśliby komuś przyszło do głowy to zburzyć, zamiast wyremontować, to byłaby zbrodnia i katastrofa. Miałam taki moment, kiedy wyobrażałam sobie, że sama zrobię tam szkołę teatralną, ale nie leży to w granicach moich możliwości finansowych. Musiałoby być to przedsięwzięcie większej grupy osób z dobrym biznesowym wsparciem. Może kiedyś się to uda...
Fot. z arch. Moniki Braun
Jak długo mieszka pani na Karłowicach i dlaczego wybrała pani właśnie to miejsce? Pierwszy raz wprowadziliśmy się tu z mężem w 1987 roku. Wówczas to był czysty przypadek. Okazało się, że na Syrokomli jest mieszkanie, które nam się spodobało i było nas na nie stać. To było dla mnie niezwykłe doświadczenie, mieć swój dom i chodzić po ulicach osiedla, które przypomina małe miasteczko. Na Karłowicach można poczuć się swojsko, zupełnie inaczej niż w wielkich, chaotycznych blokowiskach, które zapełniają miasta. Natomiast za drugim razem to był już nasz świadomy wybór. Jedenaście lat później szukaliśmy we Wrocławiu większego mieszkania. Na Berenta, prawie pod samą wieżą ciśnień, znaleźliśmy dom i zdecydowaliśmy go kupić. Bo Karłowice były już dla nas miejscem oswojonym. Mieszkamy tu do dziś. Karłowice są ładne. Wiem, że to określenie brzmi może trywialnie, ale tak właśnie jest. Jakie jest pani najpiękniejsze wspomnienie związane z Karłowicami?
Chyba najładniejsze wspomnienia mam z okresu, kiedy moja najstarsza córeczka Ania była mała i jeździłam z nią wózkiem na spacery po Karłowicach. Nasza trasa przebiegała od ulicy Syrokomli przez Konopnickiej aż po Czajkowskiego, gdzie w starej kamienicy była niewielka piekarnia. Tam kupowałam zwykle Ani bułeczkę. To był taki nasz rytuał. Bardzo to obie lubiłyśmy. Jest pani aktorką i reżyserką. Czy na Karłowicach, które są bardzo klimatycznym osiedlem, znajduje pani inspiracje do swojej pracy artystycznej? Czy ma pani ulubione miejsca?
Generalnie na co dzień, nie. Natomiast miałam takie inspirujące miejsce. Od wielu lat pracuję w Studium Animatorów Kultury. Tam prowadzę zajęcia z aktorstwa i reżyserii, robię ze studentami spektakle. Był taki okres, kiedy Centrum Kultury Agora, znajdujące się dawniej przy placu Piłsudskiego, użyczało nam sali teatralnej. Kiedy przechodziłam tamtędy dwa razy w tygodniu, patrząc na plac, myślałam wielokrotnie o przedstawieniach, które wtedy robiłam i pewne obrazy czy rozwiązania dosłownie przychodziły stamtąd. Bardzo podobało mi się to miejsce, kształt placu, domy dookoła i do dzisiaj niezagospodarowany skwer, który jest na środku.
Zajmuje się pani też komunikacją interpersonalną. Trzy lata temu została wydana pani książka Gry codzienne i poza codzienne. Opisuje tam pani metody treningu aktorskiego, które można zastosować w życiu codziennym. Czy wykorzystując techniki aktorskie, możemy sprawić, że nasza komunikacja interpersonalna stanie się bardziej efektywna?
Różnica między aktorstwem scenicznym i codziennym polega przede wszystkim na świadomości tego, co się robi. Ludzie w codziennych sytuacjach najczęściej nie skupiają się na swoich zachowaniach, natomiast aktor na scenie musi je kontrolować i cały czas mieć świadomość, co się z nim dzieje. Druga zasadnicza różnica polega na wzmocnieniu wszystkich działań. Na ogół, przeciętny człowiek mówi, porusza się, działa w sposób bardziej ograniczony, jeśli chodzi o jego ekspresję, jest wstrzemięźliwy. Aktor natomiast jest w swoich działaniach bardziej wyrazisty.
Jest jeszcze trzeci element, bo do takiej złotej trójcy to by się sprowadzało. To jest uwaga. Nikt w życiu codziennym nie bywa tak skoncentrowany jak aktor w działaniu scenicznym. Ten rodzaj uwagi, o czym tak naprawdę przekonałam się dopiero po latach, jest czymś, nad czym naprawdę trzeba pracować, czego się trzeba nauczyć, czego nie da się za pomocą dobrej rady uzyskać. Ludzie zazwyczaj rozumieją te różnice, ale przetworzenie tego w działanie jest dla nich nadzwyczajnie trudne, często wręcz niemożliwe. Tak jak u sportowca wymaga to lat treningu. Jak codziennie ćwiczyć komunikację, czy trzeba chodzić na specjalne zajęcia, czy można ćwiczyć w domu, przed lustrem?
Dobrej komunikacji nie nauczymy się w domu, przed lustrem. To, jak my reagujemy na własne odbicie, to nie to samo co interakcja z drugim, żywym człowiekiem. Można ćwiczyć dykcję, artykulację, pracę głosem, czasem skorygować coś, co jest związane z gestem czy ruchem, ale to tylko na zasadzie jednorazowej kontroli. Aby komunikacja była skuteczna, należy wypracować dwie zasady. Pierwsza z nich to: skoncentrować się na rozmówcy, a druga: nie bać się. Ludzie nie słuchają innych albo słuchają niezwykle słabo, są nastawieni na siebie, na swój własny problem, a nie na osobę, z którą rozmawiają. Bardzo często paraliżuje nas strach. Szczególnie w tej części Europy istnieje bardzo dużo kulturowo uwarunkowanych barier utrudniających wyrazistą, bezpośrednią, otwartą komunikację. Trudno te zasady wypracować samemu. Przynajmniej na początku to powinno być realizowane w ramach szkoleń z fachowcem.
Fot. Kamila Szwan
W NUMERZE: JESTEM Z KARŁOWIC Monika Braun Stanisława Zaborowska-Nowakowa MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI Salonik Trzech Muz Studio Fotograficzne STROP Z kulturą do dzieci Wigilia dla seniorów Instytut Pamięci Narodowej NASZE SPRAWY Brodzik Team
PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH Ogrody literatury Curry Gyros Jak zbudowano Karłowice NIEZBĘDNIK OBYWATELSKI Słowniczek sieciowania
1
>> JESTEM Z KARŁOWIC MARIA WOŚ
S a m a Pani Nowakowa
Fot. Griszka Niewiadomski, FreeImages.com Content License
W Szkole Podstawowej nr 3 na Karłowicach, rzeczywiście trzeciej z kolei polskiej szkole otwartej po wojnie we Wrocławiu, uczyła nas polskiego i historii s a m a pani Stanisława Zaborowska-Nowakowa, nauczycielka zupełnie niezwykła.
Podczas spotkania promocyjnego poświęconego jednej ze swoich książek profesor Jacek Kolbuszewski1 (także z Karłowic), umieszczając dedykację na moim egzemplarzu, powiedział: – Przepraszam cię, ale z moim charakterem pisma nie mogła sobie poradzić nawet s a m a Pani Nowakowa. Ale to ona nauczyła mnie pisać. – Mnie też – podchwyciłam spontanicznie – Przepraszam za „też”. Tak właśnie: w Szkole Podstawowej nr 3 na Karłowicach, rzeczywiście trzeciej z kolei polskiej szkole otwartej po wojnie we Wrocławiu, uczyła nas polskiego i historii sama pani Stanisława Zaborowska-Nowakowa, nauczycielka zupełnie niezwykła. Nasza szkoła mieściła się wtedy na terenie otoczonej parkanem posesji sióstr urszulanek przy alei Kasprowicza, w małym, dwupiętrowym budynku, na prawo od dużego czerwonego gmachu szpitala (dziś oba budynki wróciły do swoich właścicielek – zakonnic). Tuż za prawą boczną ścianą szkoły otwierał się olbrzymi, wspaniały ogród z malowniczym stawem, wierzbą i nenufarami, ze sztuczną grotą i rzadkimi okazami drzew. Wolno nam było z niego korzystać, co realizowaliśmy zwykle na dużej przerwie, spóźniając się na wszystkie lekcje z wyjątkiem polskiego i historii, bo Pani Nowakowa potrafiła – nie otwierając ust – tak spiorunować człowieka surowym spojrzeniem spoza grubych szkieł, że raz na zawsze odechciewało się jakichkolwiek zaniedbań i wykrętów.
Do dziś mam w pamięci tę wąską dłoń markizy z misternie haftowaną chusteczką i zeszytem o stronicach pokrytych czytelnym, regularnym charakterem pisma, a zawierających szczegółowo opracowane notatki do lekcji polskiego i historii. Wobec braku podręczników w pierwszych powojennych latach notatki sporządzone z benedyktyńską pracowitością, a poziomem swoim i zakresem znacznie wykraczające poza program szkoły powszechnej, były nie lada skarbem. 1 prof. Jacek Kolbuszewski – historyk literatury, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego
2
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015
Podziwialiśmy je i złorzeczyliśmy jednocześnie, zmuszeni do przepisywania ich pod dyktando. Ale to jeszcze nic w porównaniu z plagą wypracowań czytanych potem głośno na lekcjach. Uczyła nas słyszeć brzmienie każdej frazy ojczystego języka. Potem zabierała do domu te stosy zeszytów i na pewno ślęczała nad nimi po nocach. Że będziemy jej kiedyś za to niewymownie wdzięczni, do głowy nam nie przychodziło.
Podobnie jak nie mieliśmy pojęcia, że ta wytworna dama, wykształcona we Lwowie, została dobrowolnie nauczycielką wiejską w odpowiedzi na apel, który w 1926 roku ogłosił rząd polski, wzywając nauczycieli do likwidacji analfabetyzmu na wsi. Spakowała więc walizeczkę i w pantofelkach na wysokim obcasie pojechała cywilizować wieś lubelską (Oszczepalin, gmina Wojcieszków, powiat Łuków). Najzdolniejsze z dzieci, czworacznych Janków-Muzykantów, odwozili potem oboje z mężem, kierownikiem szkoły, własnym sumptem na egzaminy do gimnazjum w Łukowie czy w Warszawie, „żeby się dzieci nie zmarnowały”. No więc kto miał po drugiej wojnie organizować polskie szkolnictwo na ziemiach zwanych wówczas odzyskanymi, jeśli nie tacy właśnie nauczyciele?
Oboje przyjechali do Wrocławia w czerwcu 1945 roku. Ale byliby może wcale nie trafili na Karłowice, gdyby napady i grabieże dokonywane przez sowieckich żołnierzy w budynku Inspektoratu, gdzie zamieszkali (dziś ulica Pasteura), nie zmusiły ich do poszukania spokojniejszego (rzekomo) miejsca po drugiej stronie Odry. Pani Nowakowa zaczęła znowu cywilizować powojennych dzikusów. Uczyła nas nie tylko polskiego i historii, lecz także sposobu mówienia i poruszania się, zachowania w teatrze, na koncercie i w kinie, wręczania odpowiednich kwiatów i wygłaszania okolicznościowych przemówień. Gdzieżbym ja pomyślała, pisując wówczas zadawane przemówienia, że będę kiedyś mówiła na Jej pogrzebie...
Likwidując dom po rodzicach, Jerzy Nowak obdarzył mnie w zaufaniu niektórymi papierami matki: wierszami, pamiętnikami, pamiątkami szkolnymi. Specjalnie zwrócił moją uwagę na dwa wypracowania z roku 1945, napisane przez trzynastoletnich wówczas chłopców: Kazimierza Zasuchę (z Podkarpacia) i Lecha Pląskowskiego (z Warszawy), którzy razem z rodzicami byli więźniami obozu dla robotników przymusowych na Burgweide (Sołtysowice), gdzie Dzidek Zasucha (mój późniejszy kolega z siódmej klasy) stracił ojca. Na wiosnę 2005 roku zaprosiłam do naszego radiowego studia obu panów. Zdumieni i wzruszeni istnieniem tych szkolnych prac, o których zupełnie zapomnieli, przeczytali je i uzupełnili dodatkowymi opowieściami.
Reportaż skomponowany przeze mnie z fragmentów tamtych dziecięcych tekstów i wspomnień na nowo nagranych nadał Program Drugi Polskiego Radia w Warszawie w sześćdziesiątą rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej 10 maja 2005 roku. Zatytułowałam go cytatem z wypracowania Lecha Pląskowskiego: „Bomby się sypią jak kartofle z worka”. W audycji wzięła również udział profesor Teresa Kulak, autorka wielu prac historycznych z dziejów Wrocławia, która uznała wspomnienia chłopców za cenny dokument i wyraziła podziw dla niezwykłej nauczycielki, która go zainspirowała i z pietyzmem przechowała – nietknięty czerwonym ołówkiem... Przedruk (ze skrótami): Maria Woś, Duszeczko, nie graj łokciami: Felietony radiowe, Wrocław 2006.
Maria Woś – pochodzi ze Lwowa. Na Karłowicach mieszka od 1946 roku. Absolwentka wrocławskiej polonistyki, dziennikarka Polskiego Radia Wrocław, autorka licznych reportaży, słuchowisk, audycji literackich i muzycznych, a także cotygodniowych felietonów, których wybór opublikowano w książce Felietony radiowe. Laureatka Nagrody Miasta Wrocławia.
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH
Panie Bolku, zrób pan coś z tym Z Bolesławem Langiem z Saloniku Trzech Muz rozmawia Ewa Pater-Podgórna
Salonik Trzech Muz mieści się na sześćdziesięciu czterech metrach kwadratowych przy ul. Zawalnej 7. Jest piątkowy wieczór, z panem Bolesławem Langiem – który wspólnie z żoną, Alicją, pełni rolę gospodarza Saloniku – umówiłam się na pół godziny przed cotygodniowym spotkaniem Klubu Seniora, ale tylko przez chwilę mamy tę przestrzeń dla siebie. Trzy Muzy przyciągają bowiem licznych sympatyków z całego miasta. W dziale „Historia” na Państwa stronie internetowej można znaleźć informację, że Salonik działa od 1998 roku. Niewiele jest jednak na temat samych jego początków. Jak powstało to miejsce i jego koncepcja? [W tym momencie w drzwiach staje dwóch panów. Pan Bolesław przedstawia: „To pan Marek, który załatwia kiełbaski, kiedy jeździmy na wycieczki. A to jest mój kolega Józiu, rewelacyjny gitarzysta. Dzięki niemu nauczyliśmy się śpiewać”.] Szesnaście lat temu zaprosił mnie do rozmowy dyrektor spółdzielni Wrocławski Dom. Z jego inicjatywy wybudowano między innymi osiedle przy ulicy Zawalnej. Znaliśmy się od wielu lat, z różnych działań. Ale dopiero tutaj nasze więzi przyjacielskie weszły również na ścieżkę zawodową.
Budynki stały już od kilku lat, kiedy dyrektor zaproponował, że da mi to pomieszczenie. „Panie Bolku, zrób pan coś z tym, bo wiesz pan, że ja lubię, kiedy coś się dzieje” – powiedział. Nasz klub jest jedną z niewielu spółdzielczych placówek, które ostały się we Wrocławiu – mógłbym je policzyć na palcach jednej ręki. [Pan Bolesław wita kolejną wchodzącą osobę.]
Początki są zawsze jednakowe. Jeśli ma się jakąś myśl, projekt – to się coś zrobi. Dyrektor poprosił mnie i żonę o przygotowanie propozycji działań, bo to była przecież zwykła piwnica. Plan był prosty – nie mydło i powidło, ale trzy konkretne rzeczy – trzy Muzy odpowiedzialne za sztukę (w galerii), muzykę (na koncertach), poezję i literaturę (spotkania autorskie). To była podstawa naszego pomysłu i stąd nazwa Salonik Trzech Muz. Nie jest to klub, lecz właśnie salonik – bo to miejsce miało się wyróżniać.
Fot. Anna Krysztofińska
Przez ostatnie dziesięć lat działalności przez Salonik przewinęło się mnóstwo artystów. Odbyło się tutaj ponad dwieście pięćdziesiąt wydarzeń – ponad dwadzieścia rocznie. Czy któreś z nich szczególnie zapadło panu w pamięć?
Wszystkie wydarzenia były i są ważne, trudno mi któreś wyróżnić. Było ich dużo i chciałbym zaznaczyć, że lista oczekujących jest długa. Kalendarz wernisaży w galerii jest zapełniony do 2017 roku, a wieczorów poetyckich – do końca 2016 roku. Z ponad rocznym wyprzedzeniem mamy program zabezpieczony.
[„Dzień dobry, dzień dobry! Przyprowadziłam jeszcze jedną osobę – czy można?” – przerywa nam wchodząca pani. W tle toczy się gwar rozmów. Seniorzy parzą herbatę, w ruch idzie gitara.] Na pewno miło się słucha o sukcesach dzieci, które koncertują u nas, a kończą na scenach europejskich, grają w konkursach – mieliśmy wśród „swoich” nawet uczestnika Konkursu Chopinowskiego. To oczywiście przede wszystkim efekty wspólnej pracy nauczycieli szkół muzycznych i rodziców, ale miło obserwować ich losy. Czy wśród stałych bywalców są mieszkańcy Karłowic?
[Dzwoni telefon, pan Bolesław przeprasza i odbiera: „Danusiu! Legitymacja już jest i materiały też są. Przyjdziesz dzisiaj, czy jutro na wycieczce ci przekazać? Tak, o ósmej zbiórka”.] Z żoną nie jesteśmy stąd. Mieszkamy na Kuźnikach, ale ja pracuję w tym rejonie od ponad 25 lat, więc można powiedzieć, że spędziłem tu dużą część życia. Mogę powiedzieć na pewno, że przychodzą ci, którzy chcą. Mamy tu ludzi z całego Wrocławia, nie z jednej dzielnicy. Nigdy nikogo nie wyganiamy i jesteśmy otwarci na prośby, które materialnie lub organizacyjnie możemy spełnić.
Kiedy, tak jak u nas, uczestnicy spotkań pochodzą z różnych części miasta, to pełnią w swoich małych społecznościach rolę swego rodzaju ambasadorów, animują swoich znajomych, zapraszają do wspólnych działań tych, którzy chcą odpocząć inaczej niż przed telewizorem. To kwestia wzajemnego, pozytywnego oddziaływania na siebie.
Kierował pan klubem osiedlowym Polanka, działa w Stowarzyszeniu Kulturalno-Edukacyjnym Inspirator, prowadził dom kultury na Popowicach, dziś pełni rolę gospodarza Saloniku. Animacja kultury to pana wieloletnia pasja. Co lubi pan w swojej pracy najbardziej? Jakby to powiedzieć… ja po prostu lubię to, co robię. Jestem animatorem kultury. Nie jestem twórcą, ale umożliwiam twórcom pokazanie swoich umiejętności.
A co jest najtrudniejsze? Praca z ludźmi. Choć z tym też nie jest tak źle, bo pracuję przecież z tymi, którzy są tu absolutnie dobrowolnie – już nie chcę mówić „z potrzeby serca”, ale z potrzeby własnego „ja”. No i nie jestem sam – we wszystkich działaniach wspiera mnie żona.
[„Przepraszam, czy mogę na chwilę przeszkodzić? Panie Bolku, możemy prosić kluczyk do tych szafek?” – pada pytanie. Przy stołach zgromadziło się ponad dwadzieścia osób. Śpiewniki rozdane – czas oficjalnie zacząć spotkanie. ]
Salonik Trzech Muz zaprasza od poniedziałku do piątku w godzinach 16.00 - 20.00 na ul. Zawalną 7. www.salonik3muz.republika.pl
3
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI MAGDALENA LASOTA, SŁAWOMIR OKRZESIK
Pan i Pani Strop Studio fotograficzne STROP było naszym studenckim marzeniem, choć wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak będzie się nazywać, ani gdzie znajdować. Poznaliśmy się w Łodzi na wykładach z fotografii w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania i szybko okazało się, że dobrze się rozumiemy, potrafimy się wzajemnie inspirować i dobrze nam się pracuje nad wspólnymi tematami.
Zdjęcie z cyklu Pudełko światła realizowanego dla producenta opraw oświetleniowych, firmę Chors z Karłowic
W tamtych czasach powstało nasze pierwsze, wspólne przedsięwzięcie, jakim był blog factor365, a w nim między innymi cykl fotograficzny o codzienności Pana i Pani Stopy, który śmieszy nas do dziś. Studia kończyły się, a my mieszkaliśmy w dwóch różnych częściach kraju, ale już powoli kiełkowała w nas myśl, aby popracować razem dłużej. Nad mieszkaniem Magdy na wrocławskich Karłowicach był duży, niezagospodarowany strych. Dodaliśmy jeden do jednego i wkrótce stawialiśmy ścianę działową i malowaliśmy sufit, planując, co będziemy w tym miejscu robić.
Oczywiście szybko zderzyliśmy się z codziennością, powtarzalną, rutynową i nieco nudną, nijak nieprzystającą do spojrzenia na świat, jakie wyrobiliśmy sobie zza aparatów fotograficznych, sprytnie i celowo podsyconego na studiach przez naszych nauczycieli. Byliśmy pełni potrzeby eksperymentowania z rzeczywistością, grania z odbiorcą, myślenia o stworzonym obrazie. Chcieliśmy przekonać do swoich wizji potencjalnych klientów. Wtedy właśnie pojawiła się potrzeba stworzenia cyklu fotografii produktowych dla firmy Chors –
4
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015
wrocławskiego producenta opraw oświetleniowych. Postanowiliśmy podejść do tematu twórczo i nieco przewrotnie, sięgając po inscenizację rodem z teatru. W specjalnie zbudowanym sześcianie o rozmiarach 2,5 m x 2,5 m x 3,5 m wieszaliśmy oprawy i aranżowaliśmy pewną rzeczywistość. Czasami całkiem realną, innym razem surrealistyczną, starając się przede wszystkim w pełni wykorzystać to, co zarówno w naszej pracy, jak i produktach naszego klienta, zawsze było najważniejsze – światło. W taki sposób powstał cykl Pudełko światła, który z powodzeniem był prezentowany w katalogu firmy Chors, zawisł również we wrocławskiej galerii pracowni architektonicznej Moia zona i na stoisku producenta podczas Łódź Design Festival 2013. W międzyczasie zostaliśmy przez pracownię Moia zona zaproszeni do udziału w Nocy Galerii, na potrzeby której wymyśliliśmy cykl fotograficzny zatytułowany Nocne karykatury. Z całymi kuframi strojów, przebrań i akcesoriów otworzyliśmy na jedną noc atelier, w którym mógł dać się sfotografować każdy, kto nie boi się przebrać i pozować przed naszym obiektywem. Myślą przewodnią było stworzenie portretów naszych gości nieco odmienionych, wyrwanych jakby wprost z majaków sennych, trochę śmiesznych, trochę
Magdalena Lasota i Sławomir Okrzesik, fot. z arch. Studia Fotograficznego STROP
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI strasznych. Zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Nie tylko przez cały czas otwarcia pracowni mieliśmy pełne ręce roboty, lecz także jeszcze przez wiele miesięcy później ulegaliśmy prośbom wykonania „karykatury” dla gości, którzy coraz chętniej pojawiali się w naszym studiu. Nocne karykatury udowodniły nam, że wbrew pozorom ludzie chętnie dają się fotografować. Robiąc to, czuliśmy się świetnie.
ODDycham WROCławiem to pierwszy projekt fotograficzny, który przewidzieliśmy jako długoterminowy i kierujący naszą uwagę na ludzi, których mijamy każdego dnia na wrocławskich
Portret z cyklu Nocne karykatury. Dawid wstaje do pracy bardzo wcześnie każdego dnia. Jest motorniczym wrocławskiego tramwaju
ulicach. Chcieliśmy ich poznać, dowiedzieć się, kim są, jakie mają zainteresowania, oddać im na chwilę głos. Po raz kolejny zostaliśmy zaskoczeni ilością zgłoszeń i dziś, po siedemnastu miesiącach od uruchomienia strony internetowej projektu, mamy już 240 bohaterów. Wielu z nich pozostaje z nami w kontakcie.
Reportaże Most ponad czasem to nasz wkład w obchody Dnia Życzliwości we Wrocławiu, do których zostaliśmy zaproszeni przez fantastyczne pracownice Biura Promocji Miasta. Przesłaniem zeszłorocznych obchodów była potrzeba międzypokoleniowego zbliżenia w społeczeństwie. Uznaliśmy, że najlepiej promować ideę poprzez przykłady jej działania, zaprosiliśmy więc do rozmowy ludzi, którzy mimo różnicy wieku działają wspólnie, mają sobie coś do zaoferowania i pozostają w bliskich relacjach. Przed tygodniem miała premierę wystawa złożona z portretów naszych bohaterów. Postanowiliśmy, że będziemy kontynuować ten projekt.
Portret z cyklu ODDycham WROCławiem. Kuba jest trenerem na ściance wspinaczkowej Zerwa na Karłowicach
Nasze studio działa własnym rytmem od przeszło trzech lat, a my wiążemy coraz mocniej naszą fotografię z Dolnym Śląskiem, Wrocławiem, naszą najbliższą okolicą, skupiając się na człowieku, mieszkańcu, sąsiedzie, który staje się najważniejszym tematem naszych prac. Magda zdążyła w tym czasie zostać członkinią Związku Polskich Artystów Fotografików i członkiem zarządu jego oddziału dolnośląskiego. Sławek zaczął wykładać w Międzynarodowym Forum Fotografii Kwadrat w naszym mieście. Czekamy z niecierpliwością na nowy rok i nowe fotograficzne przedsięwzięcia, którym chętnie damy się porwać.
Panie Ani i Gosia podczas rozmowy do reportażu z cyklu Most ponad czasem. Kwiaciarnia pani Ani na Karłowicach
JOANNA GALA
Z kulturą do dzieci na Karłowicach Wrocław to naprawdę cudowne miasto. Spoglądając na nie przez pryzmat mojej pracy przy blogu o kulturze dla dzieci, nie mogę narzekać. To miasto oferuje tak wiele, że musimy dokonywać wyborów, bo nie sposób ze wszystkiego skorzystać. Kiedy jednak zaczynam myśleć bardziej lokalnie, zauważam, że niewiele jest takich miejsc w okolicy naszego domu, gdzie dzieci mogłyby się spotykać i poszerzać swoje horyzonty. Na Karłowicach mieszkam od ósmego roku życia i doskonale pamiętam czasy, kiedy dawne Centrum Kultury Agora dostarczało wszystkim mieszkańcom Karłowic rozrywki artystyczno-kulturalnej i było miejscem spotkań dzieci w wieku szkolnym. Do dawnej Agory każdemu było blisko: by obejrzeć występy, by usiąść na ławce, by przejść dziurą w płocie i poskakać na skakance na boisku przy brodziku. Było to miejsce, które integrowało lokalną społeczność. Dziś sama jestem mamą dwojga dzieci, które wkraczają w wiek szkolny, i widzę dobrze, że brakuje na Karłowicach takiego miejsca, jakim była dawna Agora.
Nowe Centrum Kultury Agora na Różance już nie jest bliskim miejscem dla nas, mieszkańców okolicy alei Kasprowicza. Znajomi rodzice dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 83 przy Boya-Żeleńskiego zapytani przeze mnie o to, czy korzystają z zajęć
dla dzieci w Agorze, zgodnie odpowiadają, że nie, bo jest za daleko. Okazuje się, że każde takie wyjście to wyprawa samochodem lub autobusem.
„Jest za daleko, by wrócić do domu, muszę siedzieć pod drzwiami i czekać na córkę”. – mówi pani Agata, mama pierwszoklasistki.
Fot. z arch. Joanny Gali
Niestety, w pobliżu nie ma kawiarni dla mam z dziećmi, nie ma klubów dziecięcych i miejsc, gdzie mogłyby odbywać się warsztaty i spotkania dla rodziców z dziećmi.
Co więc mamy i z czego możemy korzystać? Mamy park, nowy plac zabaw, boisko, ściankę wspinaczkową, Bobolandię, squash dla dzieci, basen, kursy tańca, karate. Idealne miejsca dla ciała, by wyładować dziecięcą energię, a co dla ducha? Niewiele.
5
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI Dzieci uczą się świata poprzez obserwację różnych zjawisk. Jeśli żyją w obecności działań kulturalnych, które dopuszczają edukację przez eksperymentowanie, doświadczanie świata różnymi zmysłami i niczym niepohamowane wyrażanie własnej kreatywności, wyrastają na ludzi pewnych siebie i szczęśliwych. To smutne, kiedy w najbliższej okolicy ich zamieszkania nie ma miejsca, w którym mogłyby uczyć się i zawierać przyjaźnie.
Kim jestem i dlaczego to piszę? Od września przejęłam Punkt Przedszkolny Mali Zdobywcy mieszczący się blisko placu Daniłowskiego, przy ulicy Berenta 45. Szczerze marzę o tym, by oprócz działalności przedszkolnej ta przestrzeń stała się miejscem spotkań i aktywności dzieci oraz młodzieży. Myślę również o rodzicach, których pragnę edukować w temacie zdrowej i empatycznej relacji z dzieckiem. Chcę udostępnić to miejsce również mamom, które przebywają na urlopie macierzyńskim, by mogły spotykać się z innymi mamami, rozmawiać i uczyć się od siebie nawzajem. Dzięki moim córkom zaczęłam naprawdę żyć, a one, dzięki moim pasjom i zainteresowaniom, wychowują się w towarzystwie kultury i sztuki. Zaczęłam całkiem inaczej postrzegać otaczającą mnie rzeczywistość i zauważać, jak wiele jeszcze mogę w niej zmienić. Prowadzę bloga Z kulturą do dzieci, angażuję się w kulturalne wydarzenia i promuję lokalnych artystów. Praca z dziećmi to moja wielka pasja, którą pragnę realizować nie tylko jako nauczyciel przedszkolny, lecz także jako animator lokalnej społeczności. Zależy mi na tym, by moje działania były skierowane do mieszkańców
Warsztaty w przedszkolu Mali Zdobywcy, fot. Joanna Gala
Karłowic, osiedla, które uwielbiam i na którym chcę mieszkać razem z rodziną.
Moje plany, działania i ofertę warsztatową dla rodziców i dzieci można śledzić na stronach: www.mali-zdobywcy.pl www.zkulturadodzieci.pl Zapraszam również na Facebooka.
Joanna Gala – absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego, studentka podyplomowych studiów pedagogicznych w Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Od 5 lat prowadzi bloga zkulturadodzieci.pl. Brała udział w akcji czytania na polanie w ramach projektu Parki Pełne Kultury ESK 2016, współtworzyła projekt wrocławskich mam Superheromothers, jest redaktorem kulturalnym w kwartalniku „Green Canoe Style”. Mama dwóch dziewczynek w wieku szkolnym. Od września dyrektor punktu przedszkolnego Mali Zdobywcy.
ROBERT HRYCUNIAK
Szczególny czas w szczególnym czasie Wigilia dla seniorów w Gimnazjum nr 24 im. Janusza Korczaka we Wrocławiu organizowana jest od początku istnienia szkoły, czyli od roku 1999. Inicjatorką spotkań przy świątecznym stole była pani Daniela Kutek, nauczycielka historii i opiekunka samorządu uczniowskiego, która nawiązała współpracę z kołem kombatantów działającym przy szkole. Od trzech lat, czyli od chwili rozwiązania koła, spotkania wigilijne gromadzą osoby z Klubu Seniora działającego przy Parafii św. Antoniego znajdującej się na Kasprowicza we Wrocławiu.
Pierwotnym założeniem inicjatywy szkolnej wigilii było zapraszanie osób samotnych, jednak z czasem charakter spotkań uległ zmianie. Teraz służą one łączeniu pokoleń – nastoletniej młodzieży i osób starszych, nawiązaniu specyficznej nici porozumienia. Podczas spotkania seniorzy opowiadają historie ze swej młodości, często trudnej, bo wojennej. Młodzi uczą się wrażliwości i otwarcia na drugą osobę. Tradycję spotkań stanowią przedstawienia organizowane przez grupę teatralną. Jasełka są ćwiczone od początku każdego roku szkolnego, by jak najlepiej zaprezentować je seniorom. Co roku goście mogą też wysłuchać koncertu kolęd w wykonaniu utalentowanych uczniów gimnazjum, co jest wspaniałą okazją do późniejszego wspólnego kolędowania. W szykowanie wieczerzy wiele wysiłku wkładają uczniowie, rodzice i nauczyciele.
Magdalena Ludwina, nauczycielka religii: Szczególny czas w szczególnym czasie – słowa te opisują wydarzenia, które każdego roku stają się udziałem karłowickich seniorów i naszej szkolnej społeczności. Za każdym razem jestem pełna wzruszenia, kiedy widzę z jednej strony pełne przejęcia zaangażowanie młodych ludzi, Fot. z arch. Gimnazujm nr 24
6
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI z drugiej ogromną radość tych, którzy w tym dniu stają się najważniejsi – naszych nieco starszych gości. W tych okolicznościach każdy występ przygotowany przez młodzież, każda wspólnie zaśpiewana kolęda, tradycyjny, wigilijny posiłek nabierają głębszego znaczenia. Uwielbiam ten moment, kiedy siadam sobie gdzieś z boku, obserwując naszych uczniów w roli gospodarzy. Ich życzliwość i radość, z jaką podchodzą do każdego seniora, ujmują mnie ogromnie. Widzę, jak rozmawiają ze sobą, jak cieszą się nawzajem swoją obecnością. Szczególny czas w szczególnym czasie, kiedy serca ludzkie spotykają się niezależnie od tego, ile lat już biją. Krystyna Zygmunt, senior Dla zaproszonych gości najpierw było widowisko – jasełka i śpiewanie kolęd przez pięknie ubrane aniołki, a później wspólna kolacja. Przy pięknie nakrytym stole czekały tradycyjne wigilijne potrawy – czerwony barszcz i krokiety z grzybami oraz poświęcony opłatek. I to było najbardziej wzruszające – dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń – najczęściej zdrowia i ponownego spotkania się za rok. Czuliśmy się jak wielka rodzina, bo świąteczny czas wyzwala w ludziach wiele dobrego i odblokowuje często zamknięte serca. A młodzież, która poświęciła swój wolny czas, żeby dać trochę radości starszym, samotnym osobom i starała się umilić ten wieczór – zdała egzamin na piątkę! Julia Szandrocho, uczennica z kl. III a Uważam, że taka wigilia to świetny pomysł, ponieważ święta dla każdego są szczególnym czasem. Nie można pozwolić, by w wigilijny wieczór ktoś czuł się samotny i smutny. Przecież i my za kilkadziesiąt lat będziemy seniorami i może wtedy też ktoś nas zaprosi na podobne przedświąteczne spotkanie, tym samym sprawiając nam radość.
Elżbieta Listwan, nauczycielka języka polskiego Ilekroć pomyślę o wigiliach dla seniorów, od razu przypomina mi się scena, która miała miejsce w mojej klasie na lekcji wychowawczej: – Proszę pani, mogę przynieść barszcz? – Ja przyniosę ciasto! – Ja też, ja też… – Mogę przyjść pomóc? – Ja chciałabym przyjmować gości i podawać do stołu. Tak było zawsze. Entuzjazm uczniów, nauczycieli, a przede wszystkim samorządu szkolnego i jego opiekunów był obecny, gdy rozpoczynały się przygotowania. Każdy oferował to, co potrafił najlepiej – pyszne potrawy wigilijne, ciasta, owoce, własnoręcznie wydziergane prezenty dla gości, wspaniałe dekoracje na stół wigilijny, program artystyczny, organizację całości, własną obecność. Seniorzy niejednokrotnie ocierali łzy wzruszenia, przyłączali się do śpiewania kolęd, zawsze nagradzali występy hucznymi brawami. W szesnastoletniej historii Gimnazjum nr 24 tylko raz nie uczestniczyłam w wigilii dla seniorów. I święta wydały mi się jakieś niepełne. Czegoś mi brakowało. Myślę, że tradycja urządzania w naszym gimnazjum wigilii dla osób starszych i samotnych jest piękna i wartościowa. Nie znajduję lepszego sposobu uczenia młodzieży staropolskiej gościnności, szacunku dla starszych. Jeśli miałabym krótko powiedzieć, czym jest dla mnie ta wigilia, to wymieniłabym trzy słowa: tradycja, szacunek, miłość. Mam nadzieję, że w tym roku i w kolejnych latach znów się spotkamy przy wigilijnym stole.
Fot. z arch. Gimnazujm nr 24
Robert Hrycuniak – nauczyciel języka polskiego w Gimnazjum nr 24 im. Janusza Korczaka we Wrocławiu.
Tajemnice IPN-u Z Katarzyną Maziej-Choińską rozmawia Marzena Gabryk Przy ulicy Sołtysowickiej, w budynku po dawnych koszarach, znajduje się siedziba wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Proszę opowiedzieć, czym zajmują się ludzie pracujący w tym miejscu. Obecnie na ul. Sołtysowickiej mieszczą się: Oddziałowe Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów oraz Oddziałowe Biuro Lustracyjne. OBUiAD jest największym biurem oddziału. Jego pracownicy zajmują się ewidencjonowaniem, gromadzeniem, przechowywaniem, opracowywaniem, zabezpieczeniem, udostępnianiem i publikowaniem dokumentów organów bezpieczeństwa państwa gromadzonych od 22 lipca 1944 roku do 31 lipca 1990 roku, a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych
Republik Radzieckich. To właśnie do tego biura udają się wszyscy, którzy chcą mieć dostęp do dokumentów wytworzonych przez służby bezpieczeństwa na swój temat albo na przykład na temat osoby publicznej. Tutaj też zgłaszają się dziennikarze i naukowcy, którzy poszukują materiałów do swojej pracy. Wszystkie kwestie związane z udostępnianiem dokumentów zgromadzonych w IPN regulują odpowiednie ustawy.
kie realizują, mają charakter zamknięty dla osób z zewnątrz. Gośćmi oddziału są przede wszystkim osoby składające wnioski o udostępnienie dokumentów lub korzystające z czytelni akt jawnych. Istnieje także możliwość zwiedzania archiwum – co roku podczas Nocy Muzeów, ale także podczas wizyt grup zorganizowanych po wcześniejszych uzgodnieniach z dyrektorem oddziału.
Biura merytoryczne, które mieszczą się w budynku przy ulicy Sołtysowickiej, ze względu na specyfikę zadań, ja-
Jesteśmy organizatorami wystaw, eksponowanych zarówno w przestrzeniach otwartych (Rynek, ul. Oławska itp.), jak i w muzeach, domach kultury czy szkołach. Nasi historycy współpracują z lokalnymi społeczno-
IPN kojarzy się z miejscem pełnym tajemnic, dostępnym dla wybranych. Czy i jak mieszkańcy osiedla mogą skorzystać z tego, że jesteście ich sąsiadami?
Realizujecie wiele projektów edukacyjnych. Co ciekawego będzie się działo w 2016 roku?
Fot. z arch. Oddziału IPN we Wrocławiu
7
ściami na terenie całego Dolnego Śląska oraz szkołami, w których wygłaszają prelekcje i przeprowadzają warsztaty. Wrocławian często zapraszamy na konferencje naukowe i popularnonaukowe, a także na pokazy filmów, debaty czy prezentacje książek.
Rok 2016 jest dla nas szczególnym wyzwaniem, ponieważ Instytut Pamięci Narodowej jest partnerem Europejskiej Stolicy Kultury. W marcu 2016 roku organizujemy dziesięciodniowy Międzynarodowy Przegląd Filmowy pod hasłem Świat bez wolności w Kinie Nowe Horyzonty. W wakacje przygotowujemy Lato z Historią w Hali Stulecia, a z początkiem roku szkolnego Festiwal Edukacyjny. Rok zakończymy listopadowym Międzynarodowym Kongresem Naukowym Historia – Pamięć – Utopia. Już teraz serdecznie zapraszamy na wszystkie wydarzenia! Czy współpracujecie z lokalną społecznością? W jakie projekty się włączacie?
Współpracujemy z lokalnymi społecznościami na terenie całego Dolnego Śląska. Nasze wystawy i prelekcje organizowane są wszędzie tam, gdzie sygnalizowane jest takie zapotrzebowanie. Nasi historycy są wykładowcami podczas cyklicznych spotkań organizowanych nie tylko przez instytucje, ale także przez kluby, stowarzyszenia czy parafie. Włączamy się w okolicznościowe obchody rocznic wydarzeń historycznych oraz uroczystości lokalnych.
Sami również szukamy kontaktów na terenie, na którym działamy i staramy się zachęcić jak najwięcej osób do zapoznania się z naszą ofertą. Ze względu na siedzibę, w której mieści się Oddziałowe Biuro Edukacji Publicznej, takim partnerem są obecnie organizacje i stowarzyszenia z Nadodrza. W budynku przy pl. Strzeleckim 15 w grudniu zostanie uruchomiony „Przystanek Historia” – miejsce spotkań, wykładów, dyskusji, gdzie, mamy nadzieję, będą odwiedzać nas także najbliżsi sąsiedzi.
fot. z arch. Oddziału IPN we Wrocławiu
Katarzyna Maziej-Choińska – asystentka prasowa w Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu. W IPN pracuje od 2006 roku.
>> NASZE SPRAWY PIOTR DUSZEŃKO
Brodzik Team
Brodzik przy ulicy Berenta to miejsce kultowe, z którego przez wiele lat korzystało kilka pokoleń mieszkańców naszego osiedla. W sierpniu bieżącego roku, jako grupa absolwentów Szkoły Podstawowej numer 83, postanowiliśmy reaktywować drużynę koszykarską Brodzik Team i powrócić do tradycji sportowych z lat 80. i 90. Na boisku szkolnym przy ulicy Przesmyckiego zorganizowaliśmy „Space Jam”, w polskim tłumaczeniu „Kosmiczny Mecz”, który stał się początkiem powtórnej integracji entuzjastów koszykówki. Niektórzy koledzy specjalnie przyjechali z dalekich stron, jak Trójmiasto czy nawet Skandynawia. Chcemy, by coroczne spotkanie absolwentów stało się tradycją. W czasach szkolnych nie było dnia bez aktywności na brodziku, jeżeli brakowało koszy, to sami konstruowaliśmy tablicę i kupowaliśmy obręcz. Teraz odżyły stare przyjaźnie, naszą reaktywację traktujemy jako wielką przygodę. Jesteśmy zdeterminowani, by przywrócić użytkowe możliwości miejsca, które dla nas i dla wielu jest symbolem Karłowic.
Mimo że dzisiaj większość z nas mieszka w innych częściach Wrocławia, sprawy lokalne są dla nas bardzo ważne, tak jak miłość do basketu i chęć odbudowania relacji w naszej grupie. W ramach powrotu drużyny Brodzika spotykamy się co tydzień na jednej z hal sportowych, by uprawiać naszą ukochaną dyscyplinę.
Wokół zespołu, dzięki portalom społecznościowym, udało się stworzyć dobrą promocję, niebawem doczekamy się pierwszego logotypu z motywami Karłowic. Zgłaszają się do nas inne zespoły, które proponują wspólną rywalizację. Choć wszyscy już przekroczyliśmy barierę trzydziestu lat, jesteśmy entuzjastycznie nastawieni do rozwoju zespołu i wierzymy w odbudowę terenu przy ulicy Berenta, który będzie miejscem aktywności wszystkich mieszkańców. Przez wiele lat brakowało miejsc do gry w kosza na Karłowicach. Teraz dzięki Wrocławskiemu Budżetowi Obywatelskiemu powstaje boisko przy ulicy Kasprowicza. Działania grupy przyjaciół z dzieciństwa pokazują wyraźnie, że warto marzyć, że przy odrobinie chęci można stworzyć coś z niczego.
8
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015
Od lewej, górny rząd: Sławomir Dudek, Andrzej Błaszczuk, Krzysztof Pławiński, Piotr Duszeńko, Paweł Zadworny, Leszek Sekuła, Piotr Kołton Od lewej, dolny rząd: Patryk Miszczuk, Martin Kozie, Dariusz Fuksiński, Krzysztof Gozdek, Bartłomiej Maliszewski, Tomasz Furman fot. Grzegorz Rajter
Piotr Duszeńko – prezes i zawodnik drużyny baseballu KSB WROCŁAW. Lider projektów do WBO.
TERAZ BRODZIK W 2016 roku chcemy zgłosić do Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego społeczną koncepcję rewitalizacji terenu wokół danwgo brodzika przy ul. Berenta. Chcemy, by był to projekt, który będzie miał szerokie poparcie wśród mieszkańców. ⟶ 22 listopada, podczas warsztatowego spotkania obywatelskiego zorganizowanego w ramach projektu Obywatelskie Karłowice, opracowywaliśmy wstępne koncepcje zagospodarowania tego miejsca. ⟶ Zaplanowaliśmy, że na przełomie maja i czerwca 2016 roku zorganizujemy na brodziku wydarzenie osiedlowe, mające promować nasz projekt.
Wszystkich pragnących włączyć się w te działania prosimy o kontakt z redakcją „Kuriera Karłowickiego”.
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH WOJCIECH BROWARNY
Ogród literatury Karłowice są miastem-ogrodem, wzorowanym na projektach angielskich urbanistów, ale od dawna są także „ogrodem” literatury. Już przed rokiem 1945 patronami niektórych karłowickich ulic byli niemieccy literaci związani z naszym regionem, jak Paul Keller, Gerhart i Karl Hauptmannowie. Gdy Breslau stał się Wrocławiem, ich miejsce zajęli polscy pisarze, lecz literacka tradycja miasta-ogrodu przetrwała. Tutaj literatura powstaje, rozwija się i jest umiejętnie pielęgnowana. Uliczka klasztorna Anny Kowalskiej, pierwsza powojenna powieść o tematyce wrocławskiej (wydana w 1949 roku), powstała jako cykl 20 dialogów radiowych. Emitowano je w programie ogólnopolskim, lecz nagrywano we Wrocławiu z udziałem m.in. Mieczysławy Ćwiklińskiej. Akcja tej powieści toczy się przede wszystkim na Karłowicach, ale w tle pojawiają się dwa miasta, których legenda towarzyszyła wrocławskim osadnikom. W jednym z dialogów Felek pochodzący z Warszawy zarzuca znajomemu lwowiakowi, że jego krajanie są kłótliwi i niezaradni. Antek odparowuje, że warszawiacy są co prawda sprytniejsi, ale nie można na nich polegać, a tam, gdzie zamieszkali przesiedleńcy ze Lwowa jest, „mniej gałgaństw i kantów”. Źródłem wiedzy o doświadczeniach powojennych karłowiczan są też Notatki wrocławskie i Dzienniki Kowalskiej. Na Karłowicach mieszkają również bohaterowie takich wrocławskich powieści, jak Zawsze jakieś jutro Janiny Wieczerskiej czy Przyjaciele z Breslau Adama Seredyńskiego.
Kowalscy pochodzili ze Lwowa, ale okupację spędzili w Warszawie. Anna była pisarką, Jerzy filologiem, dziekanem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Przy ulicy Lindego 10 na Karłowicach pomieszkiwała z nimi Maria Dąbrowska. Dzienniki, prowadzone przez obie pisarki, świadczą o tym, że łączyła je nie tylko przyjaźń. Na stancji u Kowalskich zamieszkał w 1949 roku także Czesław Hernas, student polonistyki. Dąbrowska zapisała w Dziennikach: „podobno to bardzo miły i wartościowy chłopak”. Nie myliła się. Hernas stał się w przyszłości wybitnym historykiem litera-
tury i folklorystą. Na tej samej ulicy pokój od rencistki „z seksem niewygasłym” (List do nieznanego poety) wynajął również skandalizujący poeta Rafał Wojaczek, żywa legenda literackiego Wrocławia. Mieszkańcem Karłowic był Kamil Giżycki, autor książek przygodowych dla młodzieży, podróżnik i uczestnik rosyjskiej wojny domowej. Pisarz znał podobno miejsce ukrycia złota, kosztowności i papierów wartościowych (wycenianych na 2 mld dolarów amerykańskich), zwanych skarbem Ungerna, które „biali” Rosjanie sprzątnęli sprzed nosa bolszewikom. Na tzw. ziemiach odzyskanych też nie brakowało mu przygód. Giżycki i Stefan Łoś wybrali się kiedyś na wieczór autorski do miasteczka pod Świdnicą. Już na stacji kolejowej miejscowi zaskoczyli ich pytaniem, gdzie mają liny, po których będą chodzić. Organizator sądził, że na spotkanie z literatami nikt nie przyjdzie, więc zapowiedział ich jako akrobatę i czarnoksiężnika (Z. Kubikowski, Wrocław literacki).
Kowalska była jedną z założycielek Koła Miłośników Literatury i Języka Polskiego, pierwszej instytucji kultury literackiej we Wrocławiu. Koło nie mogłoby powstać, gdyby nie wsparcie Andrzeja Jochelsona, prawnika kierującego miejskim Wydziałem Kultury, Sztuki i Szkolnictwa. Jochelson zamieszkał na Karłowicach przy ulicy Syrokomli, gdy jeszcze nosiła imię śląskiego pisarza Hermanna Stehra. Ten pionierski epizod i wiele innych opisał w Kronice Semipałatyńsk – Wrocław (1997), opracowanej przez Stanisława Beresia w słynnej piwnicy w domu przy tej samej uliczce. Profesor Bereś,
historyk literatury i eseista, jest autorem m.in. znakomitych rozmów-rzek z Tadeuszem Konwickim, Stanisławem Lemem i Andrzejem Sapkowskim oraz Historii literatury polskiej w rozmowach. Karłowice mają zresztą szczęście do literaturoznawców. Poza Kowalskim i Hernasem mieszkali tutaj w swoim czasie tacy „ogrodnicy” polskiej literatury, jak Stanisław i Jacek Kolbuszewscy, Wojciech Głowala, Jan Gawałkiewicz. Wojciech Browarny – historyk literatury, krytyk literacki i regionalista. Pracuje w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się współczesną literaturą Wrocławia i Śląska. Autor m.in. książek Fikcja i wspólnota. Szkice o tożsamości w literaturze współczesnej oraz Tadeusz Różewicz i nowoczesna tożsamość, współautor antologii Rozkład jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku.
Sposób przyprawiania dań to sposób wyrazu kucharza Z Rasimem Al-Beldawe, właścicielem restauracji Curry Gyros, rozmawia Aleksandra Bolek
Z zewnątrz wygląda jak zwykły gyros, ale kiedy tylko wejdziemy do środka, odurzy nas aromat orientu. Rasim, Irakijczyk, który jest właścicielem i szefem kuchni, częstuje arabską herbatą i wyjątkowymi specjałami kuchni Bliskiego Wschodu. Dzisiaj opowie nam o tym magicznym miejscu. Jakie są pana związki z Karłowicami?
Jakich przypraw pan używa?
Nie mieszkam tu, ale pracuję i spędzam siedem dni w tygodniu po dziesięć godzin dzienne. Podoba mi się to miejsce.
Tajemnica. W większości sprowadzam je z zagranicy, bywają i takie, których kuchnia polska jeszcze nie zna. Przyprawy wyróżniają moje miejsce. Sposób przyprawiania dań to sposób wyrazu kucharza. W tym ujawnia się charakter. Mój również.
Jakie są plusy tej lokalizacji?
Lokal jest przy głównej ulicy, z wieloma darmowymi miejscami do parkowania. Po sąsiedzku z kościołem. Przechodzi tędy wielu ludzi. Miejsce jest widoczne. Dookoła buduje się dużo nowych bloków, to potencjalni klienci. W tygodniu odwiedzają mnie okoliczni mieszkańcy, w piątki – dzień modlitwy w meczecie – przychodzą członkowie Centrum (Muzułmańskie Centrum Kulturalno-Oświatowe – przyp. red.). Wszyscy mnie polecają swoim znajomym i tak się wieść roznosi. Nazwa Curry Gyros nie wskazuje jednoznacznie na to, co można tu zjeść. Gyros stał się w Polsce bardzo popularny i nie do końca jest kojarzony z kuchnią arabską, bardziej z turecką.
Tak, ale mój gyros jest inny. Nikt w mieście nie przyprawia go tak jak ja.
Polacy nabierają coraz większej świadomości kulinarnej, coraz więcej podróżują do Turcji, Tunezji, Egiptu, poznają nowe smaki. I czują je tutaj. Raz jeden klient mi powiedział, że takiego gyrosu jeszcze nie jadł. Serwuję gyros z sosem śmietankowym, łagodnym i pikantnym. Wyspecjalizowałem się w tym drugim. Mam gości odwiedzających mnie właśnie ze względu na ten sos. Jakie dania oprócz gyrosu pan serwuje?
Dania orientalne – wybrałem te najbardziej charakterystyczne dla kuchni arabskiej. Moja mama je przygotowywała i to od niej się nauczyłem, jak je przygotowywać. Fot. Marzena Gabryk
9
Co pańscy klienci zamawiają najczęściej? Co lubią? Hummus, hummus z gyrosem, falafel. Lubią też zupę z soczewicy – jest gęsta, pożywna, bogata w przyprawy.
nie potrafię gotować polskiego jedzenia.
Z pewnością dla części czytelników nazwy tych dań brzmią enigmatycznie. Przybliżmy im niektóre.
Hummus to pasta z gotowanej cieciorki z czosnkiem i sokiem z cytryny. Można dodać śmietanę. I oczywiście przyprawy. Plus oliwa z oliwek i pasta sezamowa. Najlepiej smakuje z arabskim chlebem albo z falafelem.
Falafele to wegańskie pulpeciki. Są ich trzy rodzaje: z cieciorki, cieciorki z domieszką bobu i z samym bobem. Cieciorkę należy moczyć przez noc, następnie zmielić z cebulą, natką pietruszki, i przyprawić według uznania. Gotowe kulki smaży się w oleju. Widzę też arabską herbatę.
Tak, oczywiście. Ona jest inna niż ta, którą się pija w Polsce. Są różne aromaty. Moi klienci najchętniej piją z kardamonem. Jest aromatyczna i rozgrzewająca. A kawa jest?
Ludzie pytają o to, ale niestety nie ma. Przez to, że wszystko robię tu sam, nie mam czasu na przyrządzanie kawy. Arabska kawa jest mocna, czarna, gorzka. Pije się ją rano. Nie liczy się ilość, tylko przyjemność z picia. Co na deser?
Baklava z pistacjami, wiórkami kokosowymi lub orzechami ziemnymi, basbousa – ciasto z kaszy manny, ma’amoul, czyli takie pierogi ze słodkim nadzieniem z daktyli i orzechów. Przy deserach jest dużo pracy. Nie ma ich w karcie, ale są dostępne na specjalne zamówienie. Dlaczego karłowiczanie powinni pana odwiedzić?
Wszystko mam świeże. Przygotowuję jedzenie na bieżąco. Nie robię nigdy za dużo. Kroję tyle, ile będzie mi potrzebne. Lubi pan polską kuchnię?
Uwielbiam wszystkie zupy i pierogi z kapustą. Niestety.
Fot. Paweł Suś
AGATA PAWLAK-LENART
Wymarzone osiedle. Kilka słów o tym, jak zbudowano Karłowice Pod koniec XIX wieku w Anglii zaczęła rozwijać się idea budowania malowniczych osiedli willowych, a w szczególności „miast-ogrodów” według pomysłu Ebenezera Howarda. Na terenach Wrocławia gorącym zwolennikiem tego typu pomysłów w latach 1908-1925 był miejski radca budowlany Max Berg. Za jego kadencji rozpoczęła się budowa Biskupina i Karłowic. Bogatsze stylistycznie od Biskupina miasto-ogród Karłowice (Gartenstadt Carlowitz) miało charakter niewielkiego miasteczka z rynkiem. Osiami założenia miały stać się dwie ulice: dzisiejsza aleja Jana Kasprowicza (Korsoallee) oraz aleja Tadeusza Boya-Żeleńskiego (Klosterweg, później od 1916 roku Wichelhausallee).
Autor koncepcji, Paul Schmitthenner, był architektem rządowym, wykształconym na uniwersytetach technicznych w Karlsruhe i Monachium. Osiedle Gartenstadt Carlowitz było jego pierwszym samodzielnie prowadzonym zleceniem. Dlatego czasowo osiadł na Karłowicach, aby osobiście czuwać nad budową realizowaną przez Eigenheim-Baugesellschaft für Deutschland m.b.H. Breslau.
10
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015
Jeszcze przed budową rozpoczęto akcję promocyjną. W prasie pojawiła się notka o powstającym na północy Wrocławia osiedlu willowym, w siedzibie firmy budowlanej odbywała się wystawa projektów i makiet wcześniej zrealizowanych osiedli. Nowością był kursujący dwa razy dziennie autobus wożący z centrum za Odrę przyszłych mieszkańców, aby mogli na własne oczy zobaczyć plac budowy i postępy. Wydrukowane zostały również prospekty reklamujące mieszkania. Popularność założenia przerosła oczekiwania – w ciągu dwóch tygodni teren obejrzało dwa i pół tysiąca ludzi. Powstanie pomysłu na takie osiedle odpowiadało na zapotrzebowanie ówczesnych mieszkańców Wrocławia. Znajdowało się niezbyt daleko od
Przedwojenna pocztówka z Karłowic
Willa dyrektora Cussela przy Korsoallee i Klosterweg/Wichelhausallee
Willa nr 1 przy Klosterweg/Wichelhausallee, rys. Paul Schmitthenner
Willa nr 1 przy Klosterweg/Wichelhausallee
centrum miasta, było dobrze skomunikowane – tylko osiemnaście minut jazdy do centrum specjalnym karłowickim omnibusem, a jednocześnie usytuowane wśród zieleni. Cisza, spokój i świeże powietrze w mieście – czego chcieć więcej?
Ideą osiedla było stworzenie jednolitej stylistycznie przestrzeni przyjaznej mieszkańcom, a jednocześnie reprezentacyjnej. Budynki miały wysokie mansardowe dachy kryte dachówką z licznymi lukarnami, dekoracyjne werandy, tarasy oraz ganki. Autor bardzo starannie zaprojektował wszystkie detale w budynkach: domy miały zielone okiennice, bogato zdobione okna z gęstymi podziałami, ozdobne kraty w oknach na parterze i w piwnicach, dekoracyjne balustrady przy wejściu. Elewacje zdobione były detalami oraz drewnem. Bardzo dekoracyjnym elementem były również zaprojektowane przy dzisiejszej alei Kasprowicza girlandy czerwonych róż rozpięte pomiędzy drzewami. Tworzyły one przepiękną dekorację podkreślającą charakter miasta-ogrodu. Niestety, w czasie wojny zostały zniszczone i nigdy już nie udało się ich odtworzyć.
Budowa osiedla postępowała bardzo szybko – w lipcu 1913 roku, w ramach Gartenstadt Carlowitz zbudowane były już trzydzieści trzy domy. Zaprojektowano zarówno reprezentacyjne wille dla dyrektorów fabryk i innych znakomitości, zlokalizowane głównie przy Korsoallee i Klosterweg/Wichelhausallee, jak i nieco mniejsze domy jednorodzinne, bliźniaki oraz szeregówki przy bocznych uliczkach, na przykład przy An der Klostermauer (dzisiejszej ul. Wincentego Pola). Pięknymi przykładami zabudowy przy Klosterweg/Wichelhausallee są wille z numerami 1, nieistniejąca numer 3 (gdzie mieszkał sam projektant), 5 i 11. Każdy z budynków zaprojektowany był w nowo-
Willa nr 3 przy Klosterweg/Wichelhausallee, należąca do Paula Schmitthennera
czesny sposób, posiadał na parterze kuchnię i jadalnię oraz salon, a także toaletę i pomieszczenia przykuchenne – spiżarnie. Często również ogród zimowy lub werandę. Na piętrze były zlokalizowane pomieszczenia prywatne: sypialnie, pokoje dzieci, duża łazienka i na przykład pokój do pracy. Dodatkowe pomieszczenia zaprojektowane były w piwnicy oraz na strychu. Zabudowa przy dzisiejszej alei Boya-Żeleńskiego miała tworzyć spójną urbanistycznie całość. Niestety, architekt nie dokończył realizacji – w wyniku konfliktu z firmą budowlaną wyjechał z Wrocławia, porzucając ideę Gartenstadt Carlowitz na rzecz Gartenstadt Staaken w Berlinie, który stał się jego ogromnym sukcesem. Po opuszczeniu przez projektanta placu budowy zaburzono ład urbanistyczny założenia, stawiając w ogrodach dodatkowe budynki. Jak zwykle zwyciężyły aspekty finansowe – działki budowlane w tak prestiżowym sąsiedztwie były w cenie. W czasie drugiej wojny światowej Karłowice prawie nie ucierpiały – główne siły ognia skierowane były na południową stronę miasta. Osiedle było oddzielone przez Odrę, która stanowiła naturalną przeszkodę dla wojska. Poza kilkoma zniszczonymi budynkami, na przykład nieistniejącą dzisiaj willą należącą do dyrektora Cussela, stojącą na skrzyżowaniu Korsoallee i Klosterweg/ Wichelhausallee oraz stojącym obok domem samego Schmitthennera, ocalały prawie wszystkie budynki.
Po wojnie większość dużych domów podzielono na mniejsze mieszkania. Zatraciły one tym samym swój willowy charakter. Liczne przebudowy wnętrz, mające na celu dostosowanie do nowej funkcji, spowodowały czasem nieodwracalne zmiany w układzie pomieszczeń. Po wojnie wszystkie „luki” w zabudowie uzupeł-
Wnętrze pokazowego budynku
niano niezbyt urodziwymi budynkami z lat 60. i 70., zagęszczając nadmiernie zabudowę osiedla. Do dzisiaj przetrwało kilka obiektów, wpisane są one do wykazu zabytków Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków we Wrocławiu, chociaż niektórzy ich właściciele niespecjalnie zatroszczyli się o estetyczną stronę elewacji – budynki zostały otynkowane na nowo, mają wymienione okna, zlikwidowane detale.... Szkoda. Bibliografia:
Agata Gabiś, Jak zbudować miasto-ogród, czyli o wcieleniach pewnej utopii, „Autoportret”, 1.04.2004.
Wanda Kononowicz, Osiedla we Wrocławiu (1900-1939), Muzeum Architektury we Wrocławiu.
Materiały ze zbiorów Miejskiego Archiwum Budowlanego oraz Muzeum Architektury we Wrocławiu. materiały ze strony www.dolny-slask.org.pl
Agata Pawlak-Lenart – architekt z uprawnieniami, prowadząca jednoosobową pracownię projektową. Od 13 lat mieszkanka Karłowic, od 10 lat szczęśliwa żona karłowiczanina. Oboje są wielbicielami zwierząt – w ich domu mieszkają dwa koty i pies. Miłośniczka starych budynków i ich historii, pasjonatka urządzania wnętrz, ceni przedmioty z duszą i historią.
11
>> NIEZBĘDNIK OBYWATELSKI BARTEK LIS
Co ty wiesz o sieciowaniu? Kapitał społeczny
Sieciowanie
Diagnoza potrzeb
z angielskiego „networking”, czyli budowanie trwałych, funkcjonalnych, wielostronnie korzystnych relacji pomiędzy osobami i/lub instytucjami. Relacje te mają charakter formalny lub nieformalny (nie wymagają urzędowego, oficjalnego uznania, aby mogły zaistnieć i działać). Sieciowanie – tak jak w metaforze, z której bierze swoją polską nazwę – oznacza współdziałanie kilku, a czasem nawet kilkunastu partnerów (osób, instytucji ⟶ partnerstwo) dążących do osiągnięcia postawionych sobie celów. Te cele nie muszą być takie same dla każdego podmiotu, ważne jednak, że w ich realizacji możliwa jest współpraca i wielokrotna korzyść. Umiejętne sieciowanie jest wyrazem wysokich kompetencji społecznych i przyczynia się do rozwoju ⟶ kapitału społecznego.
jedna z dwóch rzeczy ⟶ mapowanie, która powinna poprzedzać realizację każdego projektu. Bez określenia i jasnego zdefiniowania, co jest dla danej grupy osób „problemem”, trudno w sposób systematyczny realizować cele. Diagnoza potrzeb może przyjąć różne formy, także mniej sformalizowane (bardziej animacyjne, patrz: pomysły.e.org.pl). Wartością takiego działania jest nie tylko uzupełnienie lub rozbudowanie wiedzy na temat danego miejsca, grupy osób, lecz także wchodzenie w dialog ze społecznością lokalną i budowanie ⟶ więzi sąsiedzkich i ⟶ sieciowania.
Partnerstwo
to relacja wiążąca przynajmniej dwie osoby/instytucje, zawiązana dla wspólnej realizacji celów. Partnerzy powinni mieć jasno określony zakres swoich obowiązków (względem sprawy, w osiągnięciu której godzą się współdziałać).
Mapowanie
to jedna z metod diagnostycznych, która może przyjąć bardzo wiele różnych form, a dotyczy porządkowania, strukturyzowania naszej wiedzy na temat okolicy, przestrzeni, w której funkcjonujemy jako organizacja lub grupa osób. Na mapę nanoszone są wszelkie informacje o miejscach, partnerach, aktorach społecznych, punktach spotkań itd. – których uwzględnienie i umieszczenie w jednym miejscu (mapa) tworzy gęsty krajobraz, opis środowiska, w którym działamy. Mapowanie przydaje się przed każdym działaniem/projektem.
>> DOŁĄCZ DO NAS Zachęcamy do współpracy z redakcją „Kuriera Karłowickiego”, zwłaszcza jeśli: – masz pomysły, jakie tematy warto poruszyć na łamach gazety, – chcesz napisać artykuł lub zrobić wywiad, – masz zdjęcia ciekawych miejsc na Karłowicach i chcesz się nimi podzielić, – chcesz pomóc nam w dystrybucji gazety, – masz energię, żeby włączyć się w inne nasze działania.
ludzie mogą dysponować różnego rodzaju kapitałami. Pierwszy, który przychodzi nam do głowy, to kapitał ekonomiczny, oznaczający dysponowanie środkami pieniężnymi/materialnymi mogącymi znaleźć różne użycie. Innym kapitałem jest kapitał kulturowy (w dużej mierze oznaczający nasze wykształcenie, wiedzę, biegłość w poruszaniu się we współczesnej kulturze). Nie mniej ważnym, a z punktu widzenia budowania społeczeństwa obywatelskiego najistotniejszym, jest kapitał społeczny. W ten sposób określamy miękkie kompetencje, których wyrazem jest gotowość do współpracy, umiejętność budowania trwałych relacji międzysąsiedzkich, uwzględnianie perspektywy wspólnotowej, zbiorowej, a nie tylko jednostkowej, duże zaufanie do innych. Kapitał społeczny to taka trochę „inteligencja wspólnotowa” – jest wysoka, gdy potrafimy i chcemy „grać z innymi”.
Więzi sąsiedzkie
ludzie stają się sąsiadami, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie tylko przez fakt współdzielenia przestrzeni, lecz także gdy pojawia się między nimi określona relacja – więź, gdy mają podobne wartości, interesy i rozumienie dobra wspólnego. Bez więzi sąsiedzkich niemożliwa jest współpraca i osiągnięcie długotrwałej zmiany. Bartek Lis – doktor nauk społecznych, socjolog, badacz społeczny i animator kultury. Kurator projektów społecznych w Muzeum Współczesnym Wrocław, członek Fundacji Art Transparent, współpracownik Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, nauczyciel metod i technik animacji społeczno-kulturalnej we wrocławskiej SKIBIE.
KULINARNE KARŁOWICE! Gotujesz? Pieczesz? Uprawiasz warzywa na balkonie? Prowadzisz autorskiego bloga kulinarnego? Masz wędrowną pasiekę pszczół? Robisz coś innego, związanego z kulinariami? Daj się poznać pozostałym Karłowiczanom! Napisz nam o sobie, a my przekażemy tę informację dalej. bolek.aleksandra@gmail.com
Napisz do nas: media@teatr-nie-taki.pl
REDAKCJA Marzena Gabryk (redaktor prowadząca, skład) Karolina Okurowska (redakcja i korekta tekstów) AUTORZY ARTYKUŁÓW Aleksandra Bolek, Wojciech Browarny, Piotr Duszeńko, Marzena Gabryk, Joanna Gala, Robert Hrycuniak, Magdalena Lasota, Bartek Lis, Sławomir Okrzesik, Karolina Okurowska, Ewa Pater-Podgórna, Agata Pawla-Lenart, Maria Woś
Kurier Karłowicki nakład: 1000 egz. ISSN 2449-7967 wydawca: Fundacja Teatr Nie-Taki
>> KONTAKT
media@teatr-nie-taki.pl
>> SZUKAJ NAS NA:
www.kurier-karlowicki.pl www.facebook.com/kurierkarlowicki
Fundacja Teatr Nie-Taki ul. Poleska 43/29 51-354 Wrocław www.teatr-nie-taki.pl
“Kurier Karłowicki” jest częścią projektu Obywatelskie Karłowice. Zadanie jest współfinansowane ze środków otrzymanych w ramach Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.
12
>> NR 3.2015
>> GRUDZIEŃ 2015