nr 1.2019
WYDANIE SPECJALNE
|
ISSN 2449-7967
|
www.kurierkarlowicki.pl
>> OD WOJNY DO WOLNOŚCI
W zetknięciu z żywym teatrem
Z JOANNĄ GERIGK ROZMAWIA MARZENA GABRYK
Pocztówki z Karłowic to reportaż teatralny na trójkę aktorów, przedmioty i orkiestrę. Spektakl powstał w 2014 roku na podstawie wspomnień mieszkańców osiedla Karłowice, a zawarte w nim historie obejmują najważniejsze wydarzenia od roku 1945 aż do dziś. Przedstawienie było grane kilkakrotnie na Karłowicach oraz w teatrach i na festiwalach. Pocztówki powstały w ramach projektu Teatralne podwórko na Karłowicach, realizowanego we Wrocławiu przez Fundację Teatr Nie-Taki, i było częścią programu Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Z okazji dziesięciolecia istnienia Fundacji postanowiliśmy przypomnieć to działanie. Zaprosiłam do rozmowy autorkę scenariusza i reżyserkę przedstawienia – Joannę Gerigk. W jaki sposób zbierałaś opowieści do scenariusza? Proces zdobywania opowieści był ciekawy, ale na początku niełatwy. Moich rozmówców nie znałam wcześniej. Zanim zaczęłam chodzić od mieszkania do mieszkania, kierowana do konkretnych osób przez samych mieszkańców, trzeba było jakoś zainicjować kontakt. Wymyśliliśmy akcję Dzień pączka, która polegała na tym, że staliśmy na placu Piłsudskiego z tabliczką z napisem „Punkt zbierania opowieści” i częstowaliśmy mieszkańców pączkami za każdą opowiedzianą historię dotyczącą przeszłości Karłowic. W tej akcji brali udział wolontariusze Fundacji oraz zaproszeni przeze mnie do pracy aktorzy Marta Karmowska i Jurek Górki. Mieszkańcy zainteresowali się tym, co robimy, udało nam się przyciągnąć ich uwagę i niektórzy już przy pączku zaczynali nam opowiadać swoje wspomnienia, a my to wszystko spisywaliśmy, nagrywaliśmy i zbieraliśmy pierwsze kontakty. Potem przez około półtora miesiąca jeździłam na Karłowice, gdy tylko miałam czas, nawet codziennie, i odwiedzałam już konkretne osoby. Czy ludzie chętnie dzielili się swoimi przeżyciami i doświadczeniami z przeszłości? Czy łatwo wydobywali te wspomnienia ze swojej pamięci? Wszystkie spotkania były bardzo sympatyczne. Gdy już złapaliśmy kontakt, siadaliśmy przy stole, oni proponowali mi herbatę, to rozmowa toczyła się sama. Dopytywałam, jeśli coś mnie zainteresowało, ale raczej nie mieli problemów z odkopaniem wspomnień, bo były to dla nich wciąż żywe obrazy z dzieciństwa.
Najlepiej pamiętam panią Wiesię i pana Tomka, którzy opowiedzieli mi wiele ciekawych rzeczy. Pan Tomek mieszkał na ulicy Micińskiego. Tam mieszkał też przed wojną Niemiec Armin Lufer, na którego trop trafiłam w odkopanych gdzieś wspomnieniach karłowickich. Był ciekawą postacią, bo po wojnie nadal przyjeżdżał na Karłowice i przyjaźnił się z nowymi mieszkańcami domu, w którym kiedyś on sam mieszkał. Z panią Wiesławą spotkałam się kilka razy i bardzo miło wspominam te wizyty. Dlaczego zdecydowałaś się na scenariusz w formie kolażu? Pisanie scenariusza nie było proste, bo opowieści pochodziły od różnych osób i były fragmentaryczne. Wiedziałam już wówczas, że przedstawienie zrobię na trójkę aktorów i stare przedmioty, które będziemy ożywiać, by za ich pomocą opowiadać historię i podpierać akcję sceniczną. Wybrałam więc kolaż, ale jest on dość specyficzny. Prowadziłam postaci i narrację tak, aby aktorzy, mimo kolażowej formy, wiedzieli, kim są i o czym mówią. Są spore fragmenty scenariusza, w których aktorki i aktor są jakąś postacią z imienia i wówczas opowiadają historię dość linearnie.
Skąd pomysł na tytuł przedstawienia? Dlaczego pocztówki? Czy to też miało nawiązywać do kolażowej formy spektaklu?
Pocztówki z Karłowic, pokaz spektaklu na podwórku przy ul. Długosza 9, fot. Paweł Suś
Poniekąd tak, bo wspomnienia, na których pracowałam, były fragmentaryczne i pourywane. Jednocześnie w samym przedstawieniu używaliśmy przedruków starych pocztówek i zdjęć z przedwojennych Karłowic. Ale tytuł nawiązywał też do nazwy audycji radiowej, którą prowadził Andrzej Waligórski i miała właśnie tytuł Pocztówki z Karłowic. Która z historii najbardziej cię poruszyła? Lubię bardzo ten spektakl i wszystkie te historie. W momencie, kiedy zostały mi opowiedziane, stały się moimi historiami. Po wyjściu ze spotkania z osobą, która dzieliła się ze mną wspomnieniami miałam poczucie, że nawiązaliśmy głębszy kontakt, choć jednocześnie miałam świadomość, że prawdopodobnie już się więcej nie zobaczymy. Te historie były dla mnie ważne, bo były czyjeś. We wszystkich wspomnieniach niemal przewija się taki wątek, że po Niemcach zostały jakieś rzeczy – wartościowe i mniej wartościowe, a czasem nawet jakieś bomby ukryte w piwnicy… Bardzo mnie interesuje taka sytuacja, że przyjeżdża się do jakiegoś miejsca, które było czyjeś, ktoś inny tam mieszkał, zostały po nim jakieś ślady… Bo tak naprawdę po każdym z nas zostają ślady i te historie to też takie ślady. Jak przedstawienie i zebrane w nim opowieści odebrali sami zainteresowani, czyli mieszkańcy Karłowic? Odbiór spektaklu był za każdym razem bardzo żywy i emocjonalny. Prosta forma przedstawienia i minimalne wymagania sprawiły, że mogliśmy grać dosłownie wszędzie, bez potrzeby zaplecza technicznego czy budynku, do którego trzeba specjalnie się wybrać. To my przychodziliśmy do mieszkańców z teatrem.
A to, co działo się w trakcie spektakli i po to był drugi spektakl – wzruszenie, śmiech, potrzeba rozmowy i interakcji. W scenariuszu pojawia się krótka opowieść o Adasiu, który utopił się w stawie za klasztorem. Opowiadał mi ją pan Tomek, który chodził z tym chłopcem do szkoły. Po jednym ze spektakli podszedł do mnie pewien pan i zapytał: „A skąd pani zna tę historię o Adasiu?”. Opowiedziałam mu pokrótce, a on na to: „Wie pani co, ja siedziałem z nim w ławce w szkole i pamiętam ten dzień, kiedy się utopił”. W trakcie innego przedstawienia, gdy opowiadaliśmy o tym, jak mieszkańcy budowali zaporę przed falą powodziową, jeden z widzów wstał i zawołał: „To ja! To ja to budowałem!”. Życzę każdemu reżyserowi, żeby chociaż raz przeżył coś takiego. Także dla moich aktorów było to ważne zetknięcie z żywym teatrem, żywą wymianą. Niektórzy widzowie przychodzili po kilka razy – sami, z dziećmi, z wnukami. A po przedstawieniu bardzo często podchodzili do nas i mówili: „Zróbcie drugą część! My mamy jeszcze wiele ciekawych historii. Tam jeszcze może pani iść, z tą osobą porozmawiać… A pani X to na pewno by opowiedziała bardzo dużo…”. Czasem żałuję, że nie poszliśmy tym tropem… Może jeszcze kiedyś się uda. Pocztówki z Karłowic Scenariusz i reżyseria: Joanna Gerigk Muzyka: Yurodivi Obsada: Marta Karmowska, Paulina Walendowska, Jerzy Górski/Jakub Grębski Premiera: 25.05.2014 r., pl. Piłsudskiego we Wrocławiu JOANNA GERIGK – reżyserka teatralna, dramatopisarka, teatrolog, wieloletnia instruktorka teatralna. Autorka scenariusza i reżyserka przedstawienia Pocztówki z Karłowic.
1
>> OD WOJNY DO WOLNOŚCI JOANNA GERIGK
Pocztówki z Karłowic fragmenty scenariusza Wstęp Danusia: 24 czerwca 1978 roku na terenie Karłowic urodził się 35-milionowy obywatel Polski – Paulina Agata Zalewska.
Wiesia: Podczas remontu al. Jana Kasprowicza w 1993 natrafiono na pnie czarnych dębów sprzed kilku tysięcy lat.
Rysiu: Karłowice są miejscem, gdzie na przestrzeni kilkudziesięciu lat stacjonowały jednostki trzech armii: niemieckiej, radzieckiej, a obecnie polskiej. Danusia: W Serbii znajduje się miasto, które również nosi nazwę „Karłowice”. Akcja właściwa, przy stole, aranżacja
Erlenbusch 4, dzisiaj Micińskiego, Armin Lufer mieszkał tu 17 lat. Rysiu: Aleja bzów była.
Wiesia: Cztery rodziny mieszkały, teraz też, ale ci, co przyjechali i mogli coś więcej pamiętać, to już poumierali…
Pocztówki z Karłowic, premiera na pl. Piłsudskiego, fot. Monika Herain
Danusia: Armin Lufer miał przyjaciela, nazywał się Hans Jank, mieszkał przy Wichelhaus Allee 22/24, teraz Boya-Żeleńskiego. Wiesia: Poczta! Poczta!
Rysiu: Na poczcie, zaraz po wojnie zatrudnieni byli Niemcy, jako listonosze, bo znali niemiecki Wrocław, ale mieli trudności z polskimi nazwami ulic, więc często odsyłano listy z napisem „adresat nieznany”
Danusia: Armin Lufer miał też psa Hektora. I pamiętał żydowskie rodzeństwo Militscher, mieszkali do 1938 w obecnym budynku Komendy Policji. Rysiu: Wyjeżdżali, ciągle ktoś wyjeżdżał, i w ’38 a potem w ’45 kiedy wojna się kończyła i Wrocław został polskim miastem.
Pocztówki z Karłowic, pokaz spektaklu na podwórku przy ul. Długosza 9, fot. Paweł Suś
[...]
Rysiu: Ja, to proszę pani perkusistą byłem, w zespole, graliśmy w Agorze. Na Konopnickiej mieszkałem od lat 50-tych. Co pamiętam? Miałem w domu linię elektryczną wojskową, więc mi prądu nie wyłączali. Wujek mój Tułasiewicz, to znany po wojnie felietonista był, pisał… na przykład – O! o tym, że tramwaje nie miały szyb, mówiono: Większość polskich wozów składa się z samego powietrza, wiatru i konduktora. (śmieją się) Rysiu: Dopiero w lipcu 1947 oszklono okna tramwajowe. Przysiada się do Wiesi
Dzień pączka na Karłowicach, fot. Aneta Młyńska
Tramwaje w tym czasie miały kolor kremowy i dopiero w 1948 uchwalono, że ten kolor za bardzo się brudzi, więc pomalowano je na niebiesko. Wiesia: Była to najtańsza farba.
Danusia: Nocny tramwaj E woził studentów, muzyków pracujących w nocy. Nieraz zdarzało się, że orkiestra grała i śpiewała podczas jazdy. Chodziło się do piwnic, w większości były opróżnione, ale można tam było znaleźć jeszcze różne rzeczy, stare zabawkowe kolejki, szyny, narty, karbid, maski przeciwgazowe. Wiesia: W piwnicy u pani Marylki znaleziono kule i kije do gry w polo. Podobno Niemcy mieli tam stajnie.
Danusia: Babcia i prababcia Gosi, przyjechały z Warszawy w ‘45 do Wrocławia z jedną świnią. Wybrały dom z dużym strychem. Okazało się, że Niemcy zamurowali
2
tam swoje meble, dywany, zastawy. Potem kiedy ojciec Gosi kopał w ogródku znalazł złotą monetę… Rysiu: Dwie!
Danusia: Za jedną kupił dużego fiata, a drugą dali lekarzowi w szpitalu, kiedy brat Gosi zachorował.
Rysiu: Zaraz po wojnie, znaleźliśmy w krzakach naboje i wrzuciliśmy je do ogniska, strzelało, potem paliliśmy trawy jak papierosy, albo kiedy trafiliśmy na jakieś sznurki, to wioo… i w konia się bawiliśmy. Adaś mieszkał obok wiaduktu, utopił się w stawie za klasztorem.
Danusia: Armin Lufer już też nie żyje, na pierwszym piętrze mieszkał. Ale przyjeżdżał, długo po wojnie przyjeżdżał. Na Dygasińskiego też przyjeżdżał, Niemiec, syn tych co tam przed wojną mieszkali. Syn fabrykanta mebli z ulicy Cybulskiego. Wiesia: Bombę też mieliśmy, w ogródku. Do teraz Pani Wioleta jeszcze ma w domu żyrandol, fotel, szafkę poniemiecką i zdjęcia. Niemiec zostawił, chciał tylko wiedzieć, czy dbają o dom.
Rysiu: Polskie, i wcześniej te niemieckie dzieci, bawiły się tutaj podobnie. W chowanego, w ganianego… tylko potem, po wojnie więcej strzelaliśmy z patyków i pu! pu! pu! bawiliśmy się na placu na niemieckim pomniku. Na szable się go zdobywało. Kiedyś przyjechał traktor i ten pomnik zabrał, ślad po nim jeszcze jest. Danusia: Wszyscy, którzy przyjechali żyli tu jak rodzina. U nas dzieci sąsiadów spały, drzwi się nie zamykały, w kółko dzieciaki chodziły.
>> OD WOJNY DO WOLNOŚCI Poniższym artykułem otwieramy cykl rozmów na temat przeszłości Karłowic. Chcemy zachęcić mieszkańców, a zwłaszcza tych długoletnich, do podzielenia się z czytelnikami „Kuriera Karłowickiego” swoimi opowieściami. Pierwsza rozmowa to wspomnienia Karłowic widzianych oczami dzieci, potem osób wchodzących w dorosłość i w końcu seniorów. Troje bohaterów swą szczerą i emocjonalną opowieść przekazało Izabeli Karbownik. IZABELA KARBOWNIK
W życiu bym się stąd nie wyprowadził! Czy karłowiczanie to klan? Gdzie są prawdziwe granice Karłowic? Czy to właśnie wieża ciśnień jest symbolem naszego osiedla? Na czym polega niezwykłość tego miejsca i dlaczego warto znać dawną nazwę placu Piłsudskiego? Dzięki rozmowie z wieloletnimi mieszkańcami osiedla znam już odpoiedzi na te i wiele innych pytań. Z moimi rozmówcami umówiłam się w przyjaznych wnętrzach kawiarni Gold Cafe. Przyszli całą grupką: pani Grażyna Bronicka, przedstawicielka drugiego pokolenia karłowiczan, oraz panowie Władysław Szalewicz i Tomasz Setta – mieszkańcy naszego osiedla od jego powojennych początków. I tak rozpoczęła się fascynująca rozmowa pełna wspomnień, wzruszeń i ciekawostek. Seniorzy z sentymentem zaczęli opowiadać o swoim dzieciństwie na Karłowicach.
Początki
Rodzina pana Tomasza przeprowadziła się na Karłowice w 1946 roku, gdy ten miał roczek. Rok później przenieśli się do nowo wyremontowanego domu na ulicy Micińskiego, gdzie pan Tomasz mieszka do dziś. Spędził tu całe swoje życie, o czym chętnie opowiada.
Pan Władek mieszka na Karłowicach, na placu Piłsudskiego, od 1949 roku. Jego rodzice trafili tutaj w ramach przesiedlenia z terenów wschodnich dawnej Polski. Gdy ojciec pana Władka dostał pracę we Wrocławiu, przydzielono mu mieszkanie przy ówczesnym placu Żuławskiego (dziś Piłsudskiego), gdzie przeniósł się z całą rodziną. Pani Grażyna, córka pana Władka, mieszka na Karłowicach od urodzenia. Z zaraźliwym zaangażowaniem uzupełnia wspomnienia panów o fakty historyczne oraz informacje o współczesnych inicjatywach mieszkańców.
Dzieciństwo
Dawniej dzieci bawiły się na ulicach. Pierwsza rzecz, jaka przychodzi do głowy panu Władkowi, to bitwy. Na miecze, za które służyły tyczki do podpierania pomidorów. Bohaterowie tych potyczek zdobywali pomnik, który dawniej mieścił się na placu Piłsudskiego. Był to pomnik niemieckich żołnierzy poległych w I wojnie światowej, wyburzony w latach powojennych.
Na tyłach obecnego komisariatu policji znajdowało się popularne miejsce zabaw na poniemieckim korcie tenisowym, zwane placem Czerwonym ze względu na kolor nawierzchni. Dzieci grały tam w palanta czy piłkę nożną. Popularną zabawką była obręcz od koła rowerowego popychana kijem, tzw. popychaczka. Pozostałością po wojnie były połączone korytarze piwniczne – idealne miejscem do eksplorowania. Dzieci znajdowały tam różne skarby, jak na przykład karbid, o którym wspomina pan Tomasz. W tamtych czasach ruch na ulicach był niewielki, dlatego pojawienie się każdego pojazdu było nie lada atrakcją. Gdy przyjeżdżała taksówka, dzieci podbiegały i prosiły „Proszę nas przewieźć do rogu!”, na co chętnie przystawał kierowca, a dzieci miały darmową podwózkę. Frajdą była nawet furmanka z węglem – nagle wszyscy chcieli być węglarzami!
Zimą na ulicach leżał ubity, wyślizgany śnieg, a ze względu na brak pojazdów było to idealne miejsce do jeżdżenia na łyżwach. Pan Tomek uczył się jeździć na jednej łyżwie! Na skwerze przy placu Piłsudskiego or-
Skwer na Placu Piłsudskiego obecnie, fot. Krzysztof Ziental
ganizowano bardziej profesjonalne lodowisko: polewano teren wodą, która przez noc zamarzała.
Pan Tomasz opowiada o tym, jak organizował biegi dla chłopaków ze swojej ulicy. A gdy w siódmej klasie dostał rower, zaczęło się szaleństwo: wyścigi z Psiego Pola, wycieczki do Trzebnicy. Obaj panowie zauważają, że dawniej dzieci miały większą swobodę, mogły bawić się daleko od domu, na przykład na poligonie albo przy pozostawionej nad Odrą lawecie po armacie. Innym ulubionym miejscem zabaw były ruiny przy ulicy Micińskiego, teraz w tym miejscu jest piekarnia. Znajdowano tam niechlubne pamiątki po wojnie, jak kule karabinowe. Część z nich dzieci sumiennie odnosiły na milicję, ale zdarzały się też niebezpieczne pomysły, jak palenie pocisków w ognisku. Także tereny rekreacyjne nad Odrą były popularnymi miejscami zabaw. Można było łowić ryby, mnóstwo ludzi chodziło się opalać. Najczęstszym widokiem na łące były porozkładane koce, jeden obok drugiego, jak na plaży. Atmosfera była bardzo swojska, na tej samej łące pasły się krowy. W maju chłopcy łapali chrabąszcze i przynosili je do szkoły, co spotykało się z dezaprobatą nauczycieli i koleżanek! Pan Władek najmilej wspomina okres życia na Karłowicach, gdy kończył liceum, czyli lata 60. XX wieku. Tworzyli z kolegami zgraną paczkę. Oczywiście zdarzały się też nieporozumienia, a nawet bójki. Często wynikało to z faktu, iż istniał ścisły podział na ulice. Chłopcy z jednej walczyli na kamienie z chłopcami z drugiej, a miejscem konfrontacji był dzisiejszy brodzik. Zdarzały się także większe bitwy całych dzielnic: Sołtysowice kontra Karłowice.
Serce osiedla, czyli plac Piłsudskiego, było kulisami dla kilku polskich filmów. Pan Tomek pamięta różne kręcone tutaj sceny, na przykład hitlerowców wchodzących do obecnego budynku komendy policji czy pożar namalowany na jednej z kamienic przy placu, ze spalonymi oknami i czarnymi ścianami. Pan Władek z dumą opowiada, że w jednym z filmów zagrały nawet jego okna! Wszyscy bardzo żywiołowo odkrywają przede mną swoje wspomnienia. Słuchając tych historii, mam przed oczami wyraźne obrazy i sceny, jak z czarno-białych fotografii. Mimo trudów tamtych czasów było to z pewnością szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo.
Historia na wyciągnięcie ręki
Moi rozmówcy wspominają wiele szczególnych wydarzeń, których Karłowice były świadkiem. Pan Tomek opowiada o wizytach polityków, na przykład Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza w latach 60. XX wieku. Trasa ich przejazdów zawsze kończyła się w szkole oficerskiej, zwanej potocznie ZMECH-em, gdzie odbywały się uroczyste bankiety. Tam, gdzie obecnie mieści się uniwersytet, istniała tak zwana szkoła partyjna, w której również gościły różne osobistości, na przykład Konstanty Rokossowski, który przyjechał tutaj po defiladzie wojskowej z okazji X-lecia Polski Ludowej na placu Grunwaldzkim. Na placu Piłsudskiego często pojawiały się różne delegacje, na przykład z Korei. Pan Tomek wspomina, że nie wolno było się zbliżać do tych egzotycznych gości, którzy budzili ogromną ciekawość. Pan Władek pamięta wizytę głównodowodzącego wojsk Układu Warszawskiego, marszałka Rodiona Malinowskiego. Mieszkańcom kazano go witać, gdy przejeżdżał aleją Kasprowicza. W pewnej chwili jeden z witających zaczął machać kijem w stronę limuzyny, chciał w ten sposób okazać swoją radość. Natychmiast pojawiło się dwóch ludzi, którzy go chwycili i zniknęli z nim w tłumie. Scena ta zrobiła na panu Władku, wówczas licealiście, duże wrażenie jako jedno z pierwszych doświadczeń związanych z polityką. Gdy w 1993 roku stacjonujące w tutejszych koszarach wojska radzieckie opuszczały Polskę, karłowiczanie niemal nie odczuli tego faktu. Pani Grażyna bywała w tamtych czasach prawie codziennie w pobliżu koszar, aż pewnego dnia okazało się, że można bez przeszkód wejść na teren obecnego szpitala, a cały teren opustoszał. W ciągu jednej nocy z parkingu zniknęły wozy bojowe, czołgi i cały sprzęt wojskowy.
Obecność radzieckich żołnierzy była natomiast zauważalna w okresie ich pobytu, gdy na przykład aleją Kasprowicza autokary zawoziły dzieci do szkół albo przejeżdżał kondukt żałobny z trumną jednego z generałów. Do lat 90. XX wieku na rogu ulicy Czajkowskiego znajdowało się radzieckie przedszkole. W miejscu nowych bloków przy tej samej ulicy był parking ciężkich wozów bojowych, a za nim sad. Było to jednak raczej niedostępne miejsce, gdzie niebezpiecznie było się zapuszczać. Okazuje się jednak, iż mimo szlabanów i ścisłej kontroli mieszkańcom Karłowic udawało się zaglądać
3
>> OD WOJNY DO WOLNOŚCI
Wieża ciśnień na Karłowicach, 1936 r., źródło: www.polska-org.pl
do sklepu czy kantyny w koszarach. Kupowano tam słodycze, przybory szkolne, ponieważ tamtejszy sklep był bardzo dobrze zaopatrzony.
Mentalność karłowiczan
„My jesteśmy klan!” mówi z dumą pan Władek. I dodaje, że chyba tylko jego pokolenie używa tego określenia i tak się postrzega. Z biegiem lat tutejsza społeczność stała się bardziej zróżnicowana, nie wszyscy dawni mieszkańcy jeszcze żyją, część się wyprowadziła, na ich miejsce pojawiło się wiele nowych rodzin, które nie czują już tak silnej więzi z osiedlem. Mimo to rozsiani po mieście karłowiczanie nie zapominają o swoich korzeniach. Pani Grażyna opowiada o tym, że zdarza jej się w różnych instytucjach w mieście natrafić na byłych mieszkańców osiedla, którzy zawsze reagują pozytywnie i starają się pomóc w załatwieniu sprawy. Czy moi rozmówcy zachęcają do zamieszkania na Karłowicach? Okazuje się, że... niekoniecznie. Potencjalny nowy mieszkaniec musiałby się dostosować, uszanować tradycję i historię Karłowic oraz mentalność ich rodowitych mieszkańców. Mentalność małomiasteczkową, bo Karłowice to wieś w centrum miasta. Rotacja mieszkańców jest tutaj niewielka, co skutkuje silnym poczuciem wspólnoty, budowanym przez pokolenia. Dawniej osiedle miało ośrodki centrotwórcze, skupiające lokalną społeczność, czyli szkołę podstawową, liceum, kościół oraz, oczywiście, klub Agora, w którym spotykano się po szkole czy po pracy. Podobną rolę pełnił także plac Piłsudskiego. W ten sposób tworzyła się małomiasteczkowa społeczność, nie trzeba było nigdzie wyjeżdżać, Karłowice były samowystarczalne. Ze zdumieniem dowiedziałam się natomiast, że właściwie nie mieszkam na Karłowicach! Okazuje się, że granice „prawdziwych” Karłowic są ściśle wytyczone w głowach autochtonów i obejmują bardzo niewielki wycinek dzielnicy: od Odry do ulicy Kamieńskiego, z centrum na karłowickim rynku. Osiedle kończy się na wieży ciśnień, od północy graniczy ze szkołą oficerską. Jak widać, nie każdy, kto mieszka w granicach administracyjnych Karłowic, może szczycić się mianem prawdziwego karłowiczanina.
Symbol, ale który?
Fotografie Karłowic najczęściej przedstawiają wieżę ciśnień. Tymczasem pan Tomek wcale nie uważa, że to właśnie ona jest symbolem naszego osiedla. Pan
4
Władek wręcz chciałby się jej pozbyć. Jest wprawdzie najbardziej charakterystycznym obiektem w dzielnicy, punktem orientacyjnym, ale nie budzi sympatii, być może ze względu na nieciekawą elewację? Moi rozmówcy w ogóle się z nią nie identyfikują, symbolem osiedla jest dla nich zdecydowanie karłowicki rynek, czyli plac Piłsudskiego.
Zresztą podczas całej naszej rozmowy temat placu Piłsudskiego nieustannie się przewija. To miejsce z ogromnym potencjałem, ale moi rozmówcy podkreślają, że bez remontu i przywrócenia mu dawnego blasku nie uda się wykorzystać jego możliwości. Pilnie konieczne jest ujednolicenie elewacji, naprawa chodników, wymiana latarni, wyremontowanie skweru i uporządkowanie parkingu. Pani Grażyna wspomina, że plac nie ma szczęścia do projektów rewitalizacyjnych. Pierwszy, z 1999 roku, nie doczekał się realizacji ze względu na zmianę na stanowisku prezydenta miasta. W 2015 roku pojawił się kolejny projekt, jednak zawirowania administracyjne i problemy z akceptacją proponowanych rozwiązań spowodowały wstrzymanie realizacji także i tego pomysłu. Zdaniem moich rozmówców plac nie wymaga gruntownych zmian, wystarczy go jedynie... wyremontować z zachowaniem pierwotnego układu i funkcji. Szkoda, że tak ważne miejsce na mapie Karłowic ciągle nie może stać się ich prawdziwą wizytówką.
Potencjał placu
Podczas rozmowy pada szereg propozycji dotyczących wykorzystania potencjału placu Piłsudskiego. To idealne miejsce na targi okazjonalne, jarmarki, kino letnie. Miejsce to ożywiłyby zwykłe sklepy, jakie istniały tutaj dawniej. Były tu rzeźnik, sklep papierniczy, spożywczy zwany „Spółdzielnią”, pasmanteria, sklep odzieżowy. W miejscu obecnej kawiarni istniała piekarnia, obok niej garmażeria. Pan Władysław do dziś wspomina tamtejsze flaczki. Był tu także sklep obuwniczy, drogeria, sklep z artykułami gospodarstwa domowego. Dzięki bogactwu ówczesnej oferty handlowej plac tętnił życiem, był miejscem spotkań i pogawędek. Nic dziwnego, że postrzegano go jako centrum lokalnej społeczności. Niestety, z powodu ekspansji supermarketów w latach 90. XX wieku większość z tych obiektów splajtowała, a na placu zaległa cisza. Obecnie wydaje się, że znów nastaje era małych, wyspecjalizowanych sklepów oferujących produkty dobrej jakości. Może to dobry pomysł na ponowne ożywienie tego miejsca?
Gdzie jest ten plac Piłsudskiego?
Po czym poznać prawdziwego karłowiczanina? Po tym, że zawiezie nas nie na plac Piłsudskiego, tylko Gottwalda. Tak plac nazywał się do 1989 roku, jednak dziś tylko wtajemniczeni wiedzą, o jakie miejsce chodzi. Pani Grażyna przeprowadziła kiedyś nawet małe śledztwo w celu ustalenia, ile lat ma kucharz przygotowujący pizzę, którą zamawia ona do domu, a na opakowaniu której konsekwentnie wpisywany jest adres „Gottwalda”. Ku jej zdumieniu okazało się, że to 18-latek, karłowiczanin, który dawną nazwę placu słyszał w domu i nie używa innej. Przez wiele lat nie kojarzono nowej nazwy z karłowickim rynkiem. Według moich rozmówców wybór marszałka Piłsudskiego na patrona placu nie był najszczęśliwszym pomysłem ze względu na podobieństwo do ulicy Piłsudskiego w centrum miasta. Dużo bardziej pasowałoby na przykład nazwisko pisarza, podobnie jak okoliczne ulice nazwane od pisarzy młodopolskich. Pan Tomasz próbował nawet wpłynąć na zmianę nazwy placu, proponując nazwisko Witolda Gombrowicza na patrona, jednak jego inicjatywa nie uzyskała aprobaty.
Klub czyli Agora
Tylko rodowici karłowiczanie wiedzą, czym był klub na Gottwalda. Tak dawniej nazywane było Centrum Kultury Agora, do niedawna znajdujące się przy placu Piłsudskiego, a kilka lat temu przeniesione na ulicę Serbską na Różance.
W czasach młodości obu panów klub na Gottwalda tętnił życiem. Był tam jeden z pierwszych telewizorów, z którego mogli korzystać mieszkańcy, strzelnica, klubokawiarnia, organizowano potańcówki. Klub oferował zajęcia z muzyki, dyskusje filmowe, naukę gry na instrumentach, spotkania z ciekawymi ludźmi, swoje próby miały tam młodzieżowe zespoły muzyczne. Było to także miejsce organizowania studniówek dla uczniów X Liceum Ogólnokształcącego.
W pewnym okresie swojego życia pan Tomek bywał w klubie codziennie, a ze spotkań ze znanymi ludźmi uzbierał kolekcję autografów, m.in. Kaliny Jędrusik, Jerzego Waldorffa czy Stanisława Dygata. Pan Władek wspomina znajdującą się w piwnicy strzelnicę, na którą półoficjalnie zabierał go sąsiad. W 1958 roku na tyłach klubu zorganizowano nawet kino letnie. Idea miała potencjał, jednak nie przetrwała z powodu komarów, które były zbyt uciążliwe dla kinomanów.
>> OD WOJNY DO WOLNOŚCI
Karłowice na pocztówce z początku XX w. Plac Piłsudskiego i dawny Lindenhof, willa nr 85, schloss (nie istniejący zameczek, znajdujący się na obecnych terenach Uniwersytetu) i dawne koszary na Sołtysowicach z wieżą zegarową, źródło: www.polska-org.pl
Plac marsz. J. Piłsudskiego i Pomnik Ofiar I Wojny Światowej, źródło: www.polska-org.pl
w tym miejscu liceum przez niemal 40 lat. Okazuje się, że przybywają tutaj dawni absolwenci szkoły, podążający za wspomnieniami i szukający jakiegokolwiek akcentu, który by o niej przypominał, tymczasem nie mają nawet gdzie zrobić sobie pamiątkowego zdjęcia.
Wbrew pozorom mieszkańcom brakuje także parków na Karłowicach. Potrzeba powiększania terenów zielonych wynika z faktu, iż zabudowa dzielnicy się zagęszcza. Dodatkowo z karłowickiej zieleni masowo korzystają mieszkańcy Śródmieścia. Grupa aktywistów podjęła już inicjatywę mającą na celu stworzenie parku naprzeciwko kościoła przy alei Kasprowicza. Pozostaje mieć nadzieję, że ich starania zakończą się sukcesem.
Wyjątkowe osiedle
Dawna gospoda Der Lindenhof na Karłowicach., źródło: www.polska-org.pl
Nie ma wątpliwości, że likwidacja Agory to ogromna strata dla społeczności naszego osiedla. Pan Władek z chęcią wybrałby się na kawę do klubu, zamiast siedzieć w domu. Przeniesienie Agory na ulicę Serbską sprawiło, że jej oferta stała się całkowicie niedostępna dla mieszkańców Karłowic. Pani Grażyna podkreśla, że decyzja o przeprowadzce centrum kultury w nowe miejsce była bardzo niefortunna. Stracili na tym zarówno karłowiczanie, jak i sam ośrodek, który ma ogromne problemy z rozpropagowaniem swojego programu nawet wśród mieszkańców Różanki, gdzie obecnie się znajduje. Tymczasem nam, karłowiczanom, bardzo brakuje centrum lokalnej aktywności.
Nie tylko pozytywnie
Mimo ogromnego sentymentu i przywiązania do swojej ukochanej dzielnicy moi rozmówcy zauważają także jej niedoskonałości. Pan Władek przypomina, że Karłowice miały być w założeniach osiedlem dla twórców, dla inteligencji. Jednak ze względu na zmianę polityki władz idea ta nie była konsekwentnie realizowana. Pani Grażyna uzupełnia, że z uwagi na fakt, iż dzielnica ta, jako jedna z nielicznych we Wrocławiu, nie została zniszczona w trakcie działań wojennych, miała być zapleczem i bazą mieszkaniową dla całej administracji miasta. Ściągano tutaj inteligencję z Krakowa czy ze Lwowa, profesorów, pracowników uczelni. Z czasem jednak pierwotna koncepcja uległa zatarciu, charakter dzielnicy się zmienił, mógł w niej zamieszkać każdy, kto chciał. Panu Władysławowi nie podoba się ten brak konsekwencji. W czasach, gdy zabudowa naszej dzielnicy nie była taka gęsta, wokół było mnóstwo ogrodów i sadów, gdzie pan Władek jako dziecko podkradał czereśnie czy jabłka. Jeden z ostatnich takich sadów znajdował się na ulicy
Czajkowskiego. Obecna polityka zabudowywania każdego skrawka terenu odbiera dzielnicy ostatnie oazy zieleni, dlatego warto byłoby zadbać o to, aby zachować przynajmniej to, co jeszcze się ostało. Wszyscy moi rozmówcy zgodnym głosem opowiedzieli się przeciwko nowym inwestycjom budowlanym w naszej dzielnicy. Innym problemem, o którym wspomina pan Tomasz, jest skanalizowanie ruchu tranzytowego przez dzielnicę. Właściwie fakt, że wiadukt na ulicy Boya-Żeleńskiego nie może doczekać się rozbudowy, paradoksalnie zapobiega przekształceniu tej trasy w popularną drogę tranzytową. Także aleja Kasprowicza często jest nieprzejezdna. Pan Tomek zwraca również uwagę na wandalizm, jakiego co roku dopuszczają się absolwenci szkoły oficerskiej. Pozostawiają pamiątkowe napisy nad brzegiem Odry, co bardzo szpeci okolicę. Niestety, od lat nikt, ani władze miasta, ani komendant szkoły, nie potrafi zapobiec tym działaniom, ani zadbać o usunięcie napisów. Szkoda, bo tereny rekreacyjne nad Odrą są olbrzymią atrakcją naszej dzielnicy i zasługują na schludny wygląd. Osobnym tematem jest ulica Długosza, która uległa znaczącym przemianom. Dla pana Tomka stała się zupełnie obca. Tymczasem panu Władkowi obecny jej wygląd podoba się bardziej. Dawniej mieściły się tam tartak, skład węgla, fabryka mydła, ulica była brudna i nieciekawa. Dziś powstała nowoczesna zabudowa, dzięki której okolice ulicy Długosza są dużo bardziej uporządkowane.
Wszyscy moi rozmówcy z sentymentem wspominają Liceum Ogólnokształcące nr X, które w latach 1954-1992 mieściło się w obecnym Seminarium Duchownym Franciszkanów przy alei Kasprowicza. Zdaniem pani Grażyny bardzo brakuje tablicy upamiętniającej fakt istnienia
Nie jest tajemnicą, że o Karłowicach panuje opinia, iż jest to jedna z najpiękniejszych dzielnic Wrocławia. Po części to prawda, jednak dawna świetność osiedla nieco już przebrzmiała, wieloletnie zaniedbania inwestycyjne sprawiły, że wiele miejsc straciło swój blask i atrakcyjność. Przykładem mogą być poniemieckie chodniki, których nikt nie remontował od czasu zakończenia wojny! Niewątpliwie jednak na Karłowicach mieszka się przyjemnie. Komfort zapewniają bliskość parków, terenów spacerowych nad Odrą, niska zabudowa oraz małe zagęszczenie budynków. Niewielka rotacja mieszkańców stwarza silne poczucie wspólnoty i pozwala budować lokalną społeczność. Nawet tacy napływowi mieszkańcy jak ja ulegają urokowi tego miejsca i zakochują się w nim od pierwszego wejrzenia. Tu po prostu dobrze się mieszka. Długo będę wspominać przemiłą rozmowę z rodowitymi karłowiczanami. Ujęła mnie ich serdeczność, otwartość, lokalny patriotyzm, olbrzymia wiedza o historii tego miejsca, a także silne poczucie przynależności podbudowane wieloletnimi przyjaźniami. Teraz zupełnie innymi oczami będę patrzeć na Karłowice. Spacerując tutejszymi ulicami, spoglądając na budynki, widzę część fascynującej historii, jaką skrywają. Widzę miejsca, które były świadkami wielu wydarzeń, i tych wielkich, i tych bardziej osobistych.
Chcesz się podzielić swoją karłowicką historią? Pamiętasz więcej? Myślisz inaczej? Napisz do nas: kontakt@kurierkarlowicki.pl IZABELA KARBOWNIK – wrocławianka od zawsze, mieszkanka Karłowic z wyboru. Zawodowo zajmująca się słowem pisanym, prywatnie matka uczennicy i właścicielka ciekawskiego kota.
5
>> NASZE SPRAWY JOANNA GALA
W stronę wolności O temat wolności, o zmiany zachodzące na przestrzeni lat zapytałam nauczycielki ze Szkoły Podstawowej nr 83 im. Jana Kasprowicza na Karłowicach. Mają długi staż pracy, edukują młodzież już prawie trzydzieści lat, doskonale zatem obserwują wszystkie zmiany w młodych ludziach, ich zainteresowaniach, sposobie myślenia i podejścia do instytucji szkoły. Są też bezpośrednimi uczestniczkami przeobrażeń systemowych, które wpłynęły na edukację. Wobec dzisiejszej sytuacji nauczycieli w Polsce nie trudno zadać im również pytania dotyczące tego, o co same w tej chwili walczą, czym jest dla nich wolność w zawodzie nauczyciela, a co może ją ograniczać. Do rozmowy o dzisiejszej kondycji nauczycieli z Karłowic zaprosiłam panią Małgorzatę Wołek, nauczycielkę wychowania fizycznego, oraz panią Izabellę Drobnik, nauczycielkę biologii oraz geografii. Obie pracują w Szkole Podstawowej nr 83 już od wielu lat i cenią sobie pracę właśnie na Karłowicach. Zgodnie opowiadają o tym, że Karłowice jako osiedle, jako miejsce pracy, dają poczucie bezpieczeństwa i stwarzają atmosferę „takiej pozytywnej małomiasteczkowości”. Podoba im się, że jest tutaj dużo zieleni i miejsc, w których można się zrelaksować, posłuchać śpiewu ptaków i aktywnie spędzić czas. Tereny zielone wykorzystywane są przez nauczycieli w pracy, szczególnie podczas lekcji wychowania fizycznego. Park przy alei Kasprowicza czy Polana Karłowicka to miejsce wielu sportowych zmagań młodzieży szkolnej. A to nie wszystko, bo szkoła również włącza się aktywnie w działania lokalne. Organizuje Bieg Karłowicki, zapraszając uczniów i nauczycieli z pobliskich szkół, i współorganizuje Wigilię dla Seniorów, której ideą jest łączenie pokoleń.
Zmiany na Karłowicach
„Cały czas obserwuję zmiany na Karłowicach od czasu, gdy w 1981 roku wprowadziłam się tutaj wraz z rodzicami” – opowiada jedna z pań, wspominając budynki zajęte niegdyś przez wojska radzieckie, w których dziś znajduje się szpital im. Gromkowskiego przy ul. Koszarowej. Dziś Karłowice są spokojnym, cichym osiedlem, które tętni zielenią, a wszelkie zmiany, jakie tu zachodzą, obie nauczycielki postrzegają na korzyść dla mieszkańców – szczególnie rodzin z dziećmi i seniorów. Za przykład podają choćby zagospodarowanie wałów nad Odrą, które dziś są miejscem rekreacji, czy przywrócenie do życia Brodzika – miejsca historycznego dla karłowiczan. Gdy zapytałam panie Małgorzatę i Izabellę o to, czego brakuje im na Karłowicach, odpowiedziały zgodnie: „Brakuje miejsc parkingowych lub postojowych, szczególnie w okolicy szkoły, gdzie w godzinach porannych panuje taki ruch, że bywa tam po prostu niebezpiecznie”.
Ach, ta dzisiejsza młodzież, czyli jak zmienili się uczniowie
Według nauczycielek, młodzież jest dziś zupełnie inna niż kiedyś. Opowiadają o tym, że zmieniła się moda, zainteresowania uczniów oraz ich zachowanie. Dziś młodzież dużo słucha muzyki i ma wyjątkowe pasje, na przykład skateboard. Każdy dziś może rozwijać swoje talenty: rysowanie, śpiewanie, grę na instrumencie. Młodzi ludzie dużo myślą o przyszłości i mają wiele marzeń, na przykład, żeby pojechać na koncert, wyjechać za granicę, skończyć szkołę z wysokimi wynikami. „Myślę, że uczniowie naszej szkoły wpisują się w model współczesnej młodzieży: pewnej siebie, aktywnej cyfrowo, trochę głośnej – dodaje jedna z nauczycielek. Młodzież ma swoje zdanie i potrafi go obronić. Ale ma również zmartwienia. Boi się oceny rówieśników, odrzucenia czy porażki.
Fot. Anna Szczuraszek
Czy w pracy nauczyciela jest dużo wolności? Praca nauczyciela jest wyjątkowa poprzez bezpośredni kontakt z młodymi ludźmi, przez możliwość wpływania na ich życie, na rozwój ich zainteresowań oraz towarzyszenie im w tym rozwoju. Taki zawód daje dużo wolności, choć, oczywiście, moje rozmówczynie przypominają tutaj o założeniach i wymogach programowych, które nauczyciel musi realizować według wytycznych. To, co ogranicza wolność w nauczaniu, to przede wszystkim biurokracja – każde działanie wymaga napisania projektu, planu działania oraz sprawozdania po jego zakończeniu. Obie zgodnie przyznają, że to zdecydowanie utrudnia pracę, pochłania czas i energię każdego nauczyciela.
Czym dla nauczycieli jest wolność i jak ją wyrażają?
„To możliwość realizowania własnych wartości i przekonań”. O tym często nauczycielki próbują rozmawiać ze swoimi uczniami na godzinach wychowawczych oraz podczas mniej formalnych sytuacji, takich jak wycieczki czy zielona szkoła. Bo to właśnie wtedy uczniowie chętnie poruszają ważne dla nich tematy i rozmawiają szczerze, otwierając się przed pedagogami. Każdy z uczniów ma wówczas szansę, by opowiedzieć własną historię, wyrazić swój indywidualizm. Nauczycielki uważają, że każdy z uczniów zdecydowanie zasługuje na indywidualne traktowanie i do tego dążą w ramach swojej pracy w Szkole nr 83, próbując odkrywać ich talenty, pomagając w rozwijaniu zainteresowań oraz pasji, na przykład poprzez zachęcanie do udziału w olimpiadach, konkursach czy zawodach sportowych.
Głowy w chmurach
Nawiązując do wiersza Katarzyny Krzemińskiej, karłowickiej poetki piszącej pod pseudonimem Katarymka – (po)uczenie o wolności – który został opublikowany w tym numerze „Kuriera Karłowickiego”, nauczycielki podkreślają, że wolność to świeże, młodzieńcze myślenie. Dziś „głowy w chmurach” nie myślą o ograniczeniach związanych z codziennym życiem. Marzą o wielkich rzeczach. Tacy są właśnie dzisiejsi uczniowie, tak właśnie myślą – że dziś wszystko jest możliwe do osiągnięcia.
Fot. Marta Majewska
6
Jak wygląda dzisiejsza sytuacja nauczycieli w Polsce? „Wiele się zmieniło w postrzeganiu zawodu nauczyciela” – odpowiadają moje rozmówczynie. Zwracają uwagę na to, że kiedyś nauczyciel był uważany za osobę wykształconą, budził podziw i szacunek. Był prawdziwym
autorytetem w wielu dziedzinach życia. Dziś zawód ten utracił swoją dawną pozycję, a nauczyciele nie czują się docenieni. I, jak się okazuje, niestety najtrudniej docenienie ich pracy przychodzi rodzicom, wcale nie uczniom, o czym obie nauczycielki zgodnie opowiadają. „Rodzice zasypują nauczycieli oczekiwaniami, postulatami i mają wymagania, by szkoła była przedłużeniem ich własnych wizji i pomysłów na edukację dzieci. Wielu rodziców ma spore oczekiwania wobec szkoły, ale sami już niechętnie włączają się w jej życie i nie uczestniczą w jej działaniach. Zdarzają się, oczywiście, wyjątki, mamy przecież świetnie działającą Radę Rodziców, Rady Klasowe, ale niewielu jest dziś rodziców, którzy mają czas na to, by aktywnie działać na rzecz szkoły. Pod górkę mamy również z ciągle nowymi pomysłami ze strony władz: nawał materiału do zrealizowania, przeładowane podstawy programowe, stosunek Ministerstwa Edukacji do nauczycieli” – to wszystko nie sprzyja nobilitacji zawodu.
Szkoła nr 83 przyłączyła się do kwietniowego strajku nauczycieli, w zasadzie 95% nauczycieli wyraziło chęć przystąpienia do strajku i to był trudny czas dla wszystkich, cały ten trójkąt: nauczyciele, uczniowie, rodzice odczuli jego skutki. „Rodzice mocno nas w tym wspierali, a i uczniowie rozumieli, dlaczego nauczyciele strajkują” – dodają obie panie i wskazują, o co będą walczyć dalej: o jeszcze większą wolność w zawodzie nauczyciela, o wzrost nakładów na edukację, o „odchudzenie” podstaw programowych, o możliwości kształcenia w uczniach różnych umiejętności, a nie tylko przekazywanie nauki pamięciowej, o zwiększenie autonomii szkół i zmniejszenie biurokracji. Na koniec naszego spotkania panie Małgorzata i Izabella poprosiły mnie, by przekazać mieszkańcom Karłowic i wszystkim czytelnikom Kuriera Karłowickiego następujący apel:
„Drodzy Nasi, wspierajcie Nauczycieli. Odnajdźcie w sobie pokłady empatii oraz tolerancji. Bądźcie otwarci na to, by wspólnie z Nami szukać kompromisów, a życie każdego z Nas będzie łatwiejsze”. JOANNA GALA – właścicielka Punktu Przedszkolnego „Mali Zdobywcy”, prywatnie mama dwóch córek uczęszczających do Szkoły nr 83.
>> NASZE SPRAWY ANNA BOROWSKA
Sztuka polska nie-podległa Od pięciu lat w Centrum Kultura Agora w ramach odbywającego się cyklicznie projektu 11/11 Wolność, kocham i rozumiem organizujemy konkurs graficzny wokół hasła WOLNOŚCI, zarówno tej w wymiarze politycznym, społecznym, jak i artystycznym. Idea, jaka nam przewodzi, to pokazanie najciekawszych, nieszablonowych, nowatorskich i odważnych prac.
Karolina Gmiterek
W kontekście politycznym i społecznym WOLNOŚĆ nieodzownie kojarzy się z rokiem 1918. W świadomości zbiorowej Polaków odzyskanie niepodległości funkcjonuje jako jedno z najważniejszych wydarzeń w ich historii. To dzień, w którym powinniśmy doświadczać wspólnoty ponad podziałami politycznymi, społecznymi czy ekonomicznymi. W ostatnich latach obchody 11 listopada stały się jednak okazją do manifestowania konfliktów i różnic dzielących Polaków. To właśnie one często stają się motywem przewodnim, który powtarza się w nadesłanych pracach.
W kontekście artystycznym WOLNOŚĆ pozwala artystom, którzy zgłaszają do nas swoje grafiki, formułować poglądy na wszelkie tematy i komentować niekiedy niewygodne i kontrowersyjne w ich opiniach tematy. Artyści nie pozostają obojętni na wydarzenia codzienności. Odważnie przekraczają ideologiczne zakazy i nakazy, walczą z cenzurą, bo sztuka jest i zawsze była w pewnym sensie niepodległa.
Współczesne prace, które dostajemy na konkurs, nie pozostają obojętne wobec historii, tradycji, a także aktualnych wydarzeń. Z pewnością zachęcają nas do refleksji, zastanowienia się nad przyszłością, kontemplowania teraźniejszości, a także wspomnienia przeszłości.
Polska sztuka współczesna – bogata i różnorodna – wyrasta z rodzimej tradycji artystycznej, jej wielowątkowych doświadczeń, w znacznym stopniu odnosi się do przeobrażeń społecznych, politycznych i egzystencjalnych minionego czasu. Lata 1918, 1939, 1945, 1956, 1968, 1970, 1976, a zwłaszcza 1980 i 1989 są nie tylko datami o znaczeniu politycznym, ale wyznaczają również przełomowe momenty w polskiej sztuce, jej kształcie, tożsamości i kondycji. Artyści nigdy nie pozostali i nie pozostaną obojętni wobec dokonujących się zmian społecznych i politycznych.
Patrycja Mróz
Wiktoria Martyka
Zuzanna Kledzik
Sonia Skowronek
Prace prezentowane na wystawie pochodzą z archiwum konkursów: Wolność jest Sztuką, Moja, Twoja Wolność, Po co Wolność? realizowanych przez Centrum Kultury Agora w latach 2016-2018. W lipcu tego roku ponownie zaprosimy artystów z całego kraju do interpretacji hasła Sztuka Polska Nie-Podległa? Wypatrujcie informacji na stronie www.ckagora.pl Centrum Kultury Agora, ul. Serbska 5 a, Wrocław
ANNA BOROWSKA – specjalista ds. realizacji projektów kulturalnych w Centrum Kultury Agora, koordynatorka konkursów Wolność jest Sztuką, Moja, Twoja Wolność, Po co Wolność?
Błażej Krzepina
Wiktoria Kruk
7
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH
Wino takie, jak być Powinno
Z KAROLEM MICHALSKIM Z KOLEKTYWU POWINNO ROZMAWIA ALEKSANDRA BOLEK Powinno to miejsce z dobrym winem. Nie tylko sklep, lecz także lokal o klimatycznym wnętrzu w stylu winiarskiej piwnicy, w którym odbywają się okazjonalne degustacje. Na placu Piłsudskiego są od niedawna, bo od grudnia 2018 roku, ale już zdążyli wpisać się w lokalny krajobraz i zdobyć wiernych klientów. Czym wyróżnia się wasza oferta? Nasze portfolio budujemy we współpracy z najlepszymi i najciekawszymi polskimi importerami. Szukamy win o doskonałej jakości, takich, które cenimy, sami lubimy i z przyjemnością pijemy. Win pochodzących od producentów, którzy tworzą je z pasją i sercem, często przy możliwie minimalnej interwencji w proces jego powstawania. Intrygujących, odkrywających nowe smaki i przypominających o tych zapomnianych. Służących przyjemności i zmuszających do poszukiwań. Po prostu win z charakterem. Czy wino to snobizm?
To już przypadłość ludzka, i warto dodać – element winu jakoby narzucony, że wino to napój elit, bo ceny, bo trzeba mieć specjalne podniebienie, bo się trzeba znać. Naszym celem jest odejście od tego schematu. Odrzucenie przyprawionej winu „gęby”, nadającej mu charakter produktu dla wybranych.
W celu modyfikacji smakowych, tudzież, „ulepszenia” wina, w krajach Unii Europejskiej, dozwolone jest dodawanie powyżej 70. różnych substancji (!). Od tak prostych, jak cukier, woda lub kwas winowy, po żelatynę, taniny, kazeinę czy klej rybi. Jak widać, często demonizowany dwutlenek siarki, nie jest tu najgorszym z bohaterów. My takich win unikamy i nie sprzedajemy. Oczywiście żadnej wzmianki o tych substancjach na kontretykiecie butelki nie znajdziemy (poza wspomnianym SO2) – tego już prawo nie nakazuje, ale warto o tym mówić. I my to naszym klientom mówimy głośno. Uważamy, że można u nas nabyć wino w najlepszej możliwej relacji ceny do jego jakości. Cena butelki zaczyna się od 35 zł, i jest to dobra inwestycja w porządne, niezrobione przemysłowymi metodami wino. Szczególnie, że poniekąd jest to inwestycja we własne zdrowie. Dlaczego wybraliście Karłowice?
Karłowice wybraliśmy świadomie. Bardzo podobała nam się wyremontowana fasada kamienicy nr 7 oraz sam lokal z jego dużymi witrynami. Przez kilka ostatnich lat stał pusty. Mamy nadzieję, że dzięki jego odświeżeniu dorzucamy kamyk do wspólnego ogródka, żeby to miejsce stało się piękniejsze. Wierzymy, że plac Piłsudskiego ma duży potencjał, nasze nadzieje wiążemy również z planami jego rewitalizacji. Być może władze miasta znajdą wreszcie jakiś pomysł na zabytkowy budynek Agory, który to od lat niszczeje i straszy oczodłami wybitych okien. Stanowi on przecież kluczowy punkt tego wyjątkowego miejsca.
Fot. Tashka Photography
Karłowice postrzegamy jako pewnego rodzaju miejską oazę. Przypadło nam do gustu to, że jest tu zielono i spokojnie. Naszą działalność zaczęliśmy raptem kilka miesięcy temu, ale natychmiast spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem. Od wielu mieszkańców słyszeliśmy i nadal słyszymy słowa wsparcia. Jak układają się wasze relacje sąsiedzkie?
Cieszymy się, że mamy miłych sąsiadów, którzy w razie problemów zawsze służą radą i pomocą. Do tego zbudowaliśmy doskonałe relacje z kibicującą i wspierającą nas ekipą restauracji Yemsetu. Również właścicielka kawiarni Gold Cafe zawsze służy pomocnym słowem. Śmiało możemy powiedzieć, że do sąsiadów mamy wyjątkowe szczęście. Czy Powinno jest tylko dla klientów, którzy znają się na winie?
Nie działamy wyłącznie jako tradycyjnie rozumiany sklep, opierający się na formule kupna-sprzedaży. Wino jest napojem, które zostało świadomie stworzone przez człowieka około ośmiu tysięcy lat temu, może i dawniej. Aktualnie winorośl jest uprawiana od Szwecji po Nową Zelandię. O winie można powiedzieć, że stanowi jeden
z najistotniejszych elementów kulinarnego dziedzictwa kulturowego, dlatego na miejscu mamy wiele specjalistycznych książek i magazynów dotyczących szeroko pojętej kultury wina, opisujących jego historię, sposób powstawania, style, regiony czy szczepy. Wszystkich, którzy mieliby ochotę zapoznać się z tego typu literaturą, serdecznie zapraszamy do odwiedzin i skorzystania z naszej winiarskiej czytelni. Na ile to możliwe pomożemy również zrozumieć hermetyczną niekiedy terminologię czy procesy produkcji poszczególnych typów win oraz na co warto zwracać uwagę przy jego świadomym zakupie.
Powinno miejsce z winem plac Piłsudskiego 7/1 b, Wrocław Tel. +48 795 097 575
KOLEKTYW POWINNO – splot wszelkich pomysłów i talentów.
Zatrzymaj się na chwilę, moment
ANNA GOŹDZIEWSKA
Chwila Moment Coffee & Food to miejsce, które stworzyliśmy po to, by cieszyć podniebienia naszych gości. Lokal na Sołtysowickiej 15 b odwiedzają osoby pracujące, które w tygodniu nie mają czasu, żeby same gotować, studenci przychodzący na kawę i ciasto w przerwach między zajęciami, goszczą u nas też rodziny z dziećmi, by w miłej i spokojnej atmosferze zjeść pyszny obiad i deser. Nawet jeśli ktoś wpadnie tylko na chwilę, moment, po napój lub danie na wynos, robimy wszystko, by został z nami jak najdłużej. Mamy na to swoje sposoby. Stawiamy na smak Po pierwsze, stawiamy na niestandardowe doznania smakowe. Są one efektem połączenia kreatywnych pomysłów z dobrymi produktami i wzorowym wykonaniem. Znajdujące się w naszym bogatym menu dania obiadowe i lunchowe, desery i przystawki są autorskimi pomysłami szefa kuchni. Wszystkie dania przygotowujemy sami od podstaw, korzystając z produktów najwyższej jakości i pochodzących od sprawdzonych producentów. Kawę przyrządzamy z autorskiej mieszanki, a herbatę tylko naturalną. Nasze soki powstają
8
ze świeżych warzyw i owoców, podobnie jak lemoniady. Wykorzystujemy jaja od kur z chowu z wolnego wybiegu. Produkujemy własne lody. Do wypieku pieczywa i ciast używamy mąki z Młyna Skokowa, a w świeże makarony zaopatruje nas pracownia makaronu RAGU.
Dbamy o środowisko
Po drugie, jesteśmy eko. Nasze opakowania na wynos są biodegradowalne, wykonane m.in. z trzciny cukrowej. Nie znajdziecie u nas plastikowych słomek, tylko naturalne – słomiane.
Odpowiadamy na karłowickie potrzeby Po trzecie, lokalizację naszej restauracji wybraliśmy celowo i w związku z tym staramy się jak najpełniej spełniać potrzeby mieszkańców i osób, które tu przyjeżdżają. Na Karłowicach nie ma zbyt wielu restauracji, a zapotrzebowanie jest ogromne. Zarówno mieszkańcy, jak i studenci z campusu Uniwersytetu Wrocławskiego, który znajduje się tuż za rogiem, chcą miło spędzić czas ze znajomymi, zjeść smaczny obiad czy wypić kawę. Już od rana serwujemy śniadania zarówno dla gości pobliskiego hostelu, z którym współpracujemy,
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH Myślimy o wszystkich
jak i dla pozostałych klientów, którzy do zamówionego zestawu dostają od nas 50% zniżki na kawę lub herbatę. I właśnie dla nich tu jesteśmy. Tym bardziej miło nam, że odwiedzają nas osoby z innych części miasta, bo są zdania, że warto przejechać ten kawałek drogi, aby spróbować naszej kuchni. Nieskromnie możemy stwierdzić, że zazdroszczą oni tutejszym mieszkańcom bliskości naszej restauracji.
Angażujemy się w lokalne sprawy
Chcemy być częścią tutejszej społeczności i integrować się z mieszkańcami, dlatego będziemy brać udział w festynie organizowanym w czerwcu na Karłowicach. Najmłodszym mieszkańcom stworzymy okazję do poznania naszej pracy i spróbowania swoich sił „od kuchni”, a rodzicom damy przestrzeń na chwilę odpoczynku przy świeżym koktajlu i kawałku wypiekanego przez nas ciasta. Przygotowaliśmy kupony, z którymi do kolejnego zakupionego lunchu ich okaziciel dostanie darmowy deser, a po zebraniu pieczątek – darmowy lunch. Staramy się nawiązać współpracę z uczelniami oraz pobliskimi firmami, aby stać się jednością i wspólnie działać dla mieszkańców Karłowic.
Fot. Parrot Eye Photography
Czujemy się tutaj bardzo dobrze, większość naszych działań jest wspierana przez sąsiedztwo i staramy się tę współpracę podtrzymywać. Otworzyliśmy ogródek letni, aby nasi goście mogli cieszyć się smakiem kawy i koktajli na świeżym powietrzu, relaksując się na leżakach. W naszej restauracji znajduje się kącik zabaw dla dzieci. Jesteśmy również przyjaźnie nastawieni do właścicieli czworonogów – jeśli chcieliby wstąpić do nas przy okazji spaceru ze swoim pupilem, ugościmy ich zwierzęta jak swoje. Chętnie organizujemy też przyjęcia okolicznościowe.
Jak to w biznesie, musieliśmy pokonać parę przeciwności i schodków, ale wszystko idzie powoli po naszej myśli. Zapraszamy wszystkich do spędzenia spokojnego czasu w towarzystwie smacznego jedzenia i aromatycznej kawy. Chwila Moment Coffee & Food ul. Sołtysowicka 15b (za Netto), Wrocław
Fot. Magdalena Niesołowska
ANNA GOŹDZIEWSKA – manager Chwila Moment Coffee & Food.
ALEKSANDRA WILCZYŃSKA
Kocie życie
Fundacja Kocie Życie działa na terenie Wrocławia i okolic od ponad dziesięciu lat, a jej wolontariusze i sympatycy są związani z Karłowicami. Fundacja zajmuje się pomocą kotom wolno żyjącym oraz bezdomnym, przeciwdziała bezdomności wśród zwierząt poprzez organizację akcji sterylizacyjnych, prowadzi kampanie edukacyjne na rzecz poprawy warunków bytowania kotów wolno żyjących, a także, oczywiście, wspiera opiekunów społecznych takich stad darowiznami rzeczowymi w postaci karmy oraz pomocy przy sterylizacjach.
Kot bezdomny a kot wolno żyjący
Często na terenach, na których działa Fundacja, przychodzą do nas mieszkańcy sprzeciwiający się obecności kotów na swoich podwórkach. Pytają, czemu nie zabierzemy tych zwierząt do schroniska albo nie znajdziemy im domów. Zawsze cierpliwie tłumaczymy, że to nie są koty oswojone, które kiedyś miały dom i go straciły. Są dzikie i nie odnalazłyby się ani w schroniskowej klatce, ani w żadnym, nawet najbardziej kociolubnym domu. Ich dom to piwnice z uchylonymi oknami, budka wciśnięta gdzieś w róg budynku, przestrzeń pod barakiem czy samochodem. Dzięki obecności tych kotów populacja szczurów w mieście może być ograniczana. Musimy pamiętać, że we Wrocławiu są osiedla, na których przypada nawet siedem szczurów na jednego mieszkańca. To nie są te urocze domowe szczurki jedzące owoce z ręki, tylko niebezpieczne zwierzęta, przenoszące groźne dla ludzi choroby: wściekliznę, dżumę czy gorączkę Q. Zadbany, dokarmiony, wolno żyjący kot potrafi upolować nawet trzy szczury dziennie. W naszym interesie jest, aby utrzymywać kocich pomocników w dobrej kondycji. Są osiedla, na których spółdzielnie zakazały dokarmiania kotów i nakazały zamykać piwniczne okienka. Efektem tego jest plaga szczurów w piwnicach. Nie pozwólmy, aby Karłowice musiały się z tym zmierzyć!
Dlaczego sterylizacja kotów jest taka ważna?
Sterylizujemy nasze domowe mruczki, aby uniknąć znaczenia terenu przez kocury czy oszczędzić kotkom i sobie niedogodności związanych z przeżywaniem rui oraz ustrzec je przed ropomaciczem.
Na szczęście coraz więcej osób wie, że sterylizacja kotów wolno żyjących również jest konieczna i pomaga nam w poprawie życia tych zwierząt. Dzięki temu regulujemy nadmierny rozrost populacji kolejnych pokoleń – jedna kotka w trakcie roku może wydać nawet trzy mioty po pięć kociąt. Wiele z nich nie przetrwa pierw-
szej zimy, zginą pod kołami aut, zjedzone przez większe drapieżniki czy zabiją je choroby, które szybko roznoszą się w stadach pozbawionych opieki człowieka. Niemniej część z nich przetrwa i będą dzielić niepomyślny los stada. Fundacja Kocie Życie wspiera opiekunów kotów wolno żyjących w miarę możliwości finansowych, ale warunkiem koniecznym jest współpraca przy sterylizacji stada. Nikt nie wie lepiej niż karmiciel, które z kotów należy złapać w pierwszej kolejności, a które mogą poczekać.
Wysterylizowane koty wolno żyjące dzięki temu, że nie walczą o terytorium, nie zapadają na choroby układu rozrodczego i nie są wyniszczane zbyt dużą ilością miotów, dłużej cieszą się lepszym zdrowiem i przede wszystkim mają szansę na przeżycie. Mieszkańcy zaś unikają nocnych kocich bijatyk czy nieprzyjemnych zapachów w piwnicach lub na podwórkach.
Jak można pomóc? Przede wszystkim wysterylizujmy własne koty, jeśli jeszcze tego nie zrobiliśmy. Nawet spokojny domowy kot w okresie rui potrafi uciec, aby dołączyć do dzikich stad. Pomoc kotom wolno żyjącym możemy rozpocząć od rozejrzenia się wokół nas. Może na osiedlu są gdzieś porozstawiane przez karmicieli miseczki z wodą i jedzeniem. Jeśli tak, warto byłoby poszukać tej osoby i dowiedzieć się, jak liczne jest stado i czy są w nim niesterylizowane koty. Często karmiciele to osoby starsze, które mają ograniczoną mobilność, a także nie są biegłe w zdobywaniu informacji. Można im pomóc w pozyskaniu bonów na sterylizacje z TOZ. Czasem wystarczy poszukać jakiejś prozwierzęcej fundacji, pomóc w łapaniu i przewiezieniu kota do weterynarza. Wydaje się dużo? Taka akcja, dzięki współpracy z karmicielem, może zająć 30 minut. Biorąc pod uwagę, że dzięki temu w nowym sezonie nie urodzi się 15 kolejnych bezdomnych kociąt, to jest to bardzo mała inwestycja czasowa.
Nie jesteśmy organizacją uzyskującą wsparcie od instytucji państwowych, utrzymujemy się jedynie dzięki pomocy naszych sympatyków, darowiznom, sprzedaży kalendarza z fotografiami naszych podopiecznych, charytatywnych kiermaszy oraz bazarków. Dzięki pomocy Ekocentrum, w którym co roku organizujemy kiermasz książki oraz Gold Cafe przy placu Piłsudskiego, która gości nas ze świątecznymi bazarkami, możemy pozyskiwać fundusze na pomoc naszym podopiecznym. Przez to udało nam się zebrać ponad 1800 złotych. Niemały udział mieli w nim również uczestnicy warsztatów KarNet 15+, którzy obdarowali nas pięknymi, ręcznie robionymi wyrobami. Dlatego ważni są ludzie, którzy nas otaczają – mieszkańcy nie tylko Karłowic, ale całego Wrocławia.
Fisiu, fot. Magdalena Charasimiuk
Bystrzaki, fot.Barbara Dziekońska-Łęga
ALEKSANDRA WILCZYŃSKA – z wyboru mieszkanka Różanki, absolwentka PWr, pracuje jako specjalista ds. innowacji. Hobbystycznie zajmuje się odnawianiem mebli.
9
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI MAŁGORZATA JANERKA
Codzienny luksus
Pewien pan postanowił, że za moimi oknami wybuduje blok. Szeroki i wysoki – 16 metrów wyższy od poziomu ulicy i ponad dwa razy od najbliższych budynków. W tej chwili zgodnie z prawem nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia. To znaczy mogę narzekać i złorzeczyć, ile chcę, ale nie wiem, czy ktokolwiek weźmie to pod uwagę. Nie zepsuję budowlanego optymizmu moim posępnym nastrojem, nie zahamuję stuprocentowego przyrostu nowych mieszkań na małej, cichej uliczce, nie uciszę warkotu nowych samochodów (a to dla nich projektowany jest budynek, inwestor nie przewidział nawet chodnika) i nie zatamuję ujścia nowych ścieków do niewydolnej kanalizacji. „Działam z chęci zysku” powiedział inwestor. Brawa za szczerość i odwagę, inwestorze. Właściwie nie wiem, jak dotąd w naszej spokojnej okolicy uchowali się ludzie, którzy żyli sobie w swojej małej stabilizacji, zamiast iść przez życie przebojem i również z rozmachem działać. Z chęci zysku oraz z wielu innych chęci. I tak na przykład pan Zenon mógłby otworzyć całodobową szkołę rzeźbienia w drewnie piłą mechaniczną, a pan Mietek szkołę kowalstwa lub spawania artystycznego. Pani Mariola mogłaby postawić w ogródku diabelski młyn, pani Halina kolejkę górską, a pani Aniela – makietę linii kolejowej Breslau– Berlin. U państwa Kowalskich mogłaby powstać dojrzewalnia serów pleśniowych, wędzarnia ryb lub przynajmniej suszarnia cebuli, z kolei państwo Nowakowie mogliby się zająć hodowlą świstaków, papug albo hipopotamów.
Święte prawo wolności do dysponowania swoją własnością jest dogmatem współczesnego demokratycznego kapitalizmu. Czy uchodzi w ogóle się mu sprzeciwiać? Jakże mogę kwestionować czyjeś prawo do ścięcia kilku starych drzew i wybetonowania kawałka świata. Przez wiele lat, które spędziłam w szkolnej ławie, między innymi na poznawaniu dziejów przeróżnych walk o wolność, nikt chyba nie przybliżał nam tego aspektu. Jak zawalczyć o swoją przestrzeń na przekór trendom i to jeszcze tak, żeby zdążyć się tą przestrzenią nacieszyć.
Odpadają rozpaczliwe gesty i ułańskie szarże. Trudno znaleźć w sobie odwagę nieustraszonych bohaterów, a ich losy, dominujące w historycznej wyobraźni, nie są dobrą inspiracją do zmagań toczonych w codziennym życiu. Tu bardziej się przydają pozornie żartobliwe wierszyki o tym, że nikt nie żyje na bezludnej wyspie i choćby „najdziksze wyczyniał swawole”, w końcu naleje mu się woda do nosa i będzie musiał z szacunkiem potraktować sąsiedzką równowagę interesów.
Szanując granice innych, liczę na poszanowanie własnych. Nie naruszając cudzej przestrzeni – dosłownie i w przenośni – liczę na wzajemność. To daje mi wolność do zajmowania się tym, czym zechcę, i nie-
tracenia energii na podstawową walkę o swoją przestrzeń. Jeśli nie muszę zajmować się bojem o obronę podstawowych granic, mam komfort spokojnego życia, wyjścia z domu w dobrym humorze i niezobowiązującej pogawędki przy płocie, jeśli akurat będzie okazja. To wolność luksusowa, a zarazem ogólnodostępna. Z tego, jak bardzo jest luksusowa, niektórzy zdają sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zaczyna jej brakować.
MAŁGORZATA JANERKA – na Karłowicach mieszka (z przerwami) od czwartego roku życia. Lubi książki, kawę, rowery i spacery wśród drzew.
KATARYMKA
(po)uczenie o wolności
Wolne żarty
Pamiętasz, jak wiele wolności zrodziło się właśnie w tych murach? Pamiętasz, jak kiedyś dawno chodziłeś (tu) z głową w chmurach?
Gdzie mąż ma granicę wolności? Ano najczęściej ma ją w domu, gdy przed niechętnym okiem żony na piwo czmycha po kryjomu.
Potem na lekcjach historii poznając krzywdy narodów, już świat wyłaniał się inny, pełen zakrętów i schodów.
U młodej mamy także bywa moment, gdy traci swą swobodę i karmiąc piersią swoje dziecko, choć drink się marzy, pije wodę.
Wierzyłeś, że możesz wszystko zmienić, ulepszyć, naprawić. Wierzyłeś, że młodość umie świat ten od zła wybawić.
Poznałeś wojnę i pokój i wiele znaczeń wolności. Zaznałeś swobody wyboru i tej w doborze miłości.
Szkoła i jej nauczanie o cenie naszej wolności kluczowe miewa znaczenie dla naszej wspólnej przyszłości. KATARYMKA (KATARZYNA KRZEMIŃSKA) – mieszkanka Karłowic, która szczególnie upodobała sobie rymowaną formę poezji. Jak sama mówi o sobie, stara się trafiać rymem w prozę, najczęściej tę życiową”. Opisywanie rymem codzienności i bieżących wydarzeń jest jej pasją. Jeśli dodać do tego poczucie humoru i dystans (także do własnej osoby), otrzymujemy przyjemną dawkę uśmiechu i możliwość przymrużenia oka. Choćby na chwilę. FB: https://www.facebook.com/Katarymka
10
Dziś będąc już dorosłymi i znając wartość wolności, przykładem i wsparciem bądźmy dla pokolenia młodości.
Dbajmy, by młodzi uczniowie, co przyjdą tu też z „głową w chmurach”, w spokoju oraz wolności świat poznawali w tych murach.
A dla odmiany też: u żony gdzie się ta wolność jej urywa, kiedy z galerii powracając, przed mężem swym paragon skrywa?
Nie gorszy jest i młody tata, już nie wychodzi za daleko, mijając bar swój ulubiony, pokornie skręca dziś po mleko.
A wiecie, co najlepsze z tego? Że żadne wcale nie żałuje i dla miłości, którą czuje, z „wolności” tych sam rezygnuje.
Ale to jedno wciąż zostaje i na to warto było czekać, że wolno z tego nam żartować, że wszystkim wolno jest… narzekać :)
P.S. I mnie też wolno pożartować, skłonić w „Kurierze” do zaśmiania. Dziś w swym debiucie, Drodzy Państwo, nisko się Katarymka kłania.
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI ZENON GUTOWSKI
Mój jest ten kawałek wolności Mój kuzyn wrócił do domu bardzo zapłakany, gdy uświadomił sobie, że nie jest człowiekiem wolnym. Starał się, jak mógł, ale dusza sprintera zawsze wygrywała. Wszystko robił szybko, coraz szybciej, gubiąc po drodze sens życia. Stał się niewolnikiem własnej szybkości. Tempo jego egzystencji było uzależnione od tak wielu czynników, że zapomniał o początku. A przecież od pierwszych godzin życia, jak głosiła wieść rodzinna, robił wszystko szybko: jadł, załatwiał potrzeby fizjologiczne, płakał, mówił i chodził. Nim się obejrzał, minęło kilka lat. Potem były szkoły, oczywiście bez poprawek, pierwsze dziewczyny, pierwszy raz, pierwszy ślub, pierwsze dzieci, pierwszy rozwód. Życie przeleciało mu przez palce tak szybko, że, mimo egzystencji w dwóch równoległych światach, ze zdziwieniem spostrzegł zbliżanie się ostatecznego rozstrzygnięcia. I wtedy postanowił coś w tym swoim życiu zmienić. Przecież każdy myślący człowiek powinien szukać i znaleźć własny obszar wolności. A czy ja jestem gorszy od innych? – pomyślał. Czy nie stać mnie na odrobinę oryginalności? To prawda, że czas wielkich zmian przespałem. Nie zrobiłem wielkiej kariery, a miałem pewne możliwości. Majątku, oprócz dzieci, także się nie dorobiłem, choć padały pewne propozycje. A przecież znałem i widziałem takich, którzy potrafili. Czy byli lepsi ode mnie? Mądrzejsi? Bardziej doświadczeni?
Słuchałem tej jego spowiedzi i zadawałem sobie pytania, czy w moim życiu nie było podobnie. I odpowiedź nasuwała się sama. Przecież to prawie moje życie. Ciągłe poszukiwania celu, szamotanie się między mieć a być. Wszelkie próby zmiany metod działania kończyły się najczęściej kolejną klapą, bo albo mierziła mnie brutalizacja życia, albo „mądrość” tak zwanej inteligencji folwarcznej. To moje określenie
tej masy niby-wykształconych ludzi – posiadających jakieś dyplomy – którzy w genach mają chyba zapisane myślenie w kategoriach chłopa pańszczyźnianego. Mimo zmiany statusu społecznego potrzebują jakiegoś dobrego pana, który nimi pokieruje. I dopóki tak będzie, nic się nie zmieni na lepsze. Dominować będzie chęć pójścia za wodzem, a gdy przy okazji coś nam spadnie z pańskiego stołu, to nasz zysk. Przypomina mi się najkrótsza fraszka, jaką w życiu napisałem, a która w jakiś sposób charakteryzuje wielu z nas: Program Odra W trosce o koryto!? Wspólne jest dobre, ale moje najważniejsze, najlepsze.
I w tym miejscu wrócę do koncepcji wolności. Bo ja, podobnie jak kuzyn, nie czułem się wolnym. Powiem więcej: żyłem w kajdanach własnych wad i nałogów. Z jednej strony nałogi pozwalały lepiej funkcjonować finansom państwa, z drugiej zaś niszczyły mój organizm. To nie był łatwy wybór. Dopiero choroba pozwoliła mi podjąć decyzję. O tym, jak trudno było mi to zrobić, niech świadczy utwór, który napisałem kilka lat temu. Pomyślcie czasem o sobie i znajdźcie własny kawałek wolności.
ZENON GUTOWSKI „ZENEG” – karłowiczanin od ponad czterdziestu lat, polonista, współzałożyciel Fundacji Nasze Karłowice.
„Pochwała” palenia Mój ty drogi, ukochany Tyś trucizną mego życia, Chociaż płuca moje ranisz, Z drugiej chronisz mnie od tycia. Możesz być przyczyną raka, Spowodować uwiąd ptaka, Obcowania z tobą skutkiem Może życie być za krótkie. Więcej wad masz niźli zalet I wolności jakby mniej, Ja wciąż palę, palę, palę, A w kieszeni coraz lżej.
Mój ty drogi napalony Z tobą tak przez życie gnam, Spalam ciebie, ty mnie spalasz, Ty kominem, piecem ja. Wkrótce może nas dopadnie Wspólny los, lecz nie wiktoria, Z obu nas popiół pozostanie, A jednak non omnis moriar.
SPECJALNIE DLA CZYTELNIKÓW „KURIERA KARŁOWICKIEGO” OD CENTRUM HISTORII ZAJEZDNIA, NASZEGO DARCZYŃCY, DZIĘKI KTÓREMU UKAZAŁ SIĘ TEN NUMER, MAMY KUPON UPRAWNIAJĄCY DO ZAKUPU BILETU ZA 5 ZŁ NA WYSTAWĘ „WROCŁAW 1945-2016”.
11
>> NIEZBĘDNIK OBYWATELSKI EWA SUCHOŻEBRSKA
Animowanie życia społecznego na osiedlu Międzypokoleniowa integracja mieszkańców oraz rozwój współpracy z podmiotami publicznymi, pozarządowymi i komercyjnymi działającymi na terenie naszego osiedla to jeden z priorytetów Rady Osiedla Karłowice-Różanka bieżącej kadencji. Aby działania te były możliwe i bezpłatne dla mieszkańców, co roku pozyskujemy na nie dodatkowe środki. Przedstawiamy przegląd najważniejszych inicjatyw i zarazem rozkład jazdy na najbliższe miesiące, z nadzieją, że spotkamy się tam z Państwem, by dobrze się wspólnie bawić, rozwijać i rozmawiać o lokalnych potrzebach. W ramach działań realizowanych w Klubie każda osoba starsza z terenu naszego osiedla może uczestniczyć w: • warsztatach rękodzieła, komputerowych, treningach pamięci • zajęciach sportowo-rekreacyjnych (gimnastyka, aqua aerobic) • przedstawieniach i koncertach • wycieczkach w kraju i za granicę. Wystarczy tylko się zapisać
Osiedlowy Klub dla Młodzieży „KARnet Wrocław”
To inicjatywa nowa, działająca od ponad roku w budynku przy al. Kasprowicza 46, ale ciesząca się coraz większym zainteresowaniem młodych mieszkańców naszego osiedla. W ofercie Klubu są: • warsztaty: decoupage`u, robienia na szydełku i drutach, amigurumi, szycia na maszynach, zaplatania wikliny, renowacji mebli • zajęcia kulinarno-językowe (Angielski na talerzu) • planszówki • robotyka i programowanie • spotkania z zakresu doradztwa zawodowego i przedsiębiorczości Umożliwiamy także realizację aktywności inicjowanych przez uczestników – masz pomysł na aktywność dla młodzieży – zgłoś się do nas!
Zajęcia sportowo-rekreacyjne i spacery kulturalno-kulinarne
W ramach projektu „Historia, rekreacja, kultura”, który Rada Osiedla realizuje z Funduszu Czasu Wolnego, w okresie wakacji mieszkańcy będą mogli uczestniczyć w: 1/ Zajęciach zumby gold, jogi, nordic walking, tańca W każdą niehandlową niedzielę lipca i sierpnia w Parku
Marii Dąbrowskiej (przy pawilonie ESK) będzie można spotkać naszych instruktorów i animatorów zabaw dla dzieci. 2/ Spacerach kulturalno-kulinarnych Z okazji 320 rocznicy powstania Karłowic od czerwca do września zorganizowane zostaną cztery spacery piesze i jeden spacer rowerowy po najciekawszych zakątkach naszego Osiedla. Dokładne daty, miejsca zbiórek oraz trasy spacerów będą zamieszczone na Facebooku, stronie www i tablicach informacyjnych Rady Osiedla.
Wieczornica patriotyczna
To wydarzenie, które od lat Rada współorganizuje z Franciszkańskim Duszpasterstwem Akademickim Antoni. Odbywa się w sali katechetycznej przy al. Kasprowicza 26 w przeddzień rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, czyli 10 listopada. Z reguły wieczór rozpoczyna krótkie przedstawienie teatralne upamiętniające życie podczas trudnych momentów naszego kraju, następnie wykład historyczny, a na koniec wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych i hymnu Polski. Mikołajki
Co roku w okolicach 6 grudnia Rada Osiedla przy współpracy szkół podstawowych i parafii zlokalizowanych na terenie naszego osiedla organizuje mikołajki dla dzieci. Mają one formę spotkań rodzinnych, podczas których m.in. wspólnie pieczemy pierniki, robimy bombki, anioły i inne cudowności. Na zakończenie Mikołaj wręcza dzieciom paczki ze słodkościami.
nia to wspaniały czas, któremu towarzyszy wiele wzruszeń i radości.
Festyny i pikniki
Dzięki współpracy i wsparciu wielu podmiotów Rada organizuje także festyny i pikniki w różnych częściach naszego osiedla. Są to imprezy plenerowe skierowane do wszystkich mieszkańców.
Już 23 czerwca 2019 roku zapraszamy na dwa wydarzenia: festyn z okazji Święta Rodziny organizowany przy Kościele pw. Odkupiciela Świata ul. Macedońska 2 oraz piknik rodzinny „Wrocławskie Wianki 2019”, który towarzyszy Zawodom Wędkarskim o Puchar Prezydenta Wrocławia i odbędzie się na wałach od strony ul. Zawalnej.
Żadna z wyżej wymienionych inicjatyw nie byłaby możliwa bez wsparcia naszych partnerów. Dlatego w 2019 roku po raz pierwszy, w podziękowaniu za zaangażowanie i pracę na rzecz mieszkańców naszego osiedla, Rada przyznała tytuł „Przyjaciel Osiedla Karłowice-Różanka”: Fundacji „Nasze Karłowice”, Zespołowi Rejonowej Pracy Socjalnej nr 6 Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, firmie „Galeria Łucznik” oraz Panu Bolesławowi Langowi z Saloniku Trzech Muz.
Fot. z archiwum Rady Osiedla Karłowice-Różanka
Klub dla Seniorów „POGODNA JESIEŃ”
Wigilie i Kolędowanie
Od wielu lat w okresie świątecznym Rada wspiera organizację wigilii dla ubogich, chorych i potrzebujących, które przygotowują lokalne organizacje pozarządowe. Największa z nich odbywa się u franciszkanów. Od dwóch lat spotykamy się także z mieszkańcami na wspólnym kolędowaniu. Te przedświąteczne wydarze-
KONTAKT: Rada Osiedla Karłowice-Różanka siedziba (adres tymczasowy): al. Kasprowicza 46, 51-137 Wrocław e-mail: karlowice@osiedla.wroclaw.pl www: osiedle.wroc.pl/karlowice-rozanka FB.ME/RadaOsiedlaKarlowiceRozanka Tablice informacyjne Rady znajdują się w następujących miejscach: ul. Bałtycka 8 Polana Karłowicka ul. Bolesława Krzywoustego (róg z Grudziądzką)
EWA SUCHOŻEBRSKA – mieszkanka Karłowic, trener, coach, doradca personalny, od 2017 roku członkini Rady Osiedla, pasjonatka rękodzieła.
Kurier Karłowicki nakład wydania: 2000 egz. ISSN 2449-7967
DOFINANSOWANIE
12
REDAKCJA
Marzena Gabryk (redaktorka naczelna, skład) Aleksandra Bolek (redaktorka prowadząca), Izabela Karbownik Agnieszka Darian (korekta)
WYDAWCA
>> SZUKAJ NAS NA:
www.kurierkarlowicki.pl www.facebook.com/kurierkarlowicki
>> KONTAKT
kontakt@kurierkarlowicki.pl