3 minute read

RADEK TOMASIK Ostatni pojedynek – Wiking

tekst: Radek Tomasik / z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv – firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank, British Council i in.

OSTATNI POJEDYNEK

Advertisement

Jeszcze zanim „Wiking” trafił na ekrany polskich kin, już było o nim głośno. Reżyser filmu, Robert Eggers, to 38-latek, który szturmem wtargnął do światowego panteonu wizjonerów wielkiego ekranu. Swoimi dwoma poprzednimi filmami, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” i przede wszystkim „Lighthouse” skradł serca i umysły nie tylko fanom kina grozy.

materiały prasowe, archiwum prywatne autora :

zdjęcia O d dłuższego czasu zastanawiam się, co tak naprawdę proponuje widzom „Wiking” – co jest w nim nowego, inspirującego, poruszającego? Zwłaszcza po tym, co już oglądaliśmy na wielkim i małym ekranie, zwłaszcza w kontekście szumu, jaki wywołuje samo nazwisko reżysera, od którego zaczęło się oczekiwać rozwiązań rewolucyjnych, niemalże zmieniających reguły sztuki.

Przyznam, że szedłem na film z ogromnymi oczekiwaniami. I był to prawdopodobnie błąd, bo spodziewałem się, że wsiąknę w tę historię, że siła immersji spowoduje, że zapomnę na dwie godziny o świecie, podążając za głosem zemsty księcia osieroconego w bratobójczym mordzie. Oczywiście Szekspirowskie nawiązania są czytelne aż za bardzo, ale – jak już zauważyli recenzenci – mamy tu do czynienia z Hamletem bez Szekspira (albo vice versa): historia jest niby znana, ale brak w filmie psychologicznej głębi, czy może po prostu: emocji, tak charakterystycznych dla słynnego dramaturga.

W efekcie otrzymujemy krwawą, brutalną opowieść o zemście i władzy ojców, która lokuje się w jakimś przedziwnym klinie pomiędzy kinem fantasy spod znaku „Gry o tron” (ale nie bez inspiracji „Władcą Pierścieni”) a kinem zemsty, z różnych rejonów świata, od Korei po Hollywood, którą jednak oglądałem jakby eksponat w gabinecie osobliwości.

Jednak te intertekstualne nawiązania w żadnym stopniu nie mają służyć erudycyjnej zabawie, bo „Wiking” wydaje się opowieścią zupełnie na serio. I trzeba przyznać, że Eggersowi, mimo wielu umowności, udaje się utrzymać ten seriozny, przerażający ton narracji. Mogę uwierzyć, że część widzów nerwowo zagryzało paznokcie lub trzymało się krawędzi fotela, gdy Wikingowie bez mrugnięcia okiem organizowali na naszych oczach pogrom za pogromem. W sensie zupełnie dosłownym – w sposób jaki znamy z Jedwabnego – ale jednocześnie tak „powszednim”, że skala przerażenia osiąga jakiś metapoziom.

Eggers zdecydowanie, bez skrupułów i sentymentów demitologizuje romantyczny mit północy i surowej szlachetności rosłych Skandynawów, z którym popkultura każe nam utożsamiać szeroki tors, perlisty uśmiech i błyskotliwe poczucie humoru Chrisa Hermswortha wcielającego się w postać Marvelowskiego Thora. Świat wczesnego średniowiecza północnej Europy epatuje wyrywanymi z ciała wnętrznościami, odgryzanymi tętnicami i budzącymi grozę i śmiech zarazem plemiennymi rytuałami. Eggers zdaje się gardzić psychologizowaniem z błahego i jednocześnie dobrego powodu. Jak pisała Kasia Kebernik, jest to wyprawa do minionego świata zamieszkałego przez zwierzęta w skórach ludzi. Zwierzęta w skórach ludzi.

To prawda, nie jest to film stworzony pod masowego widza i nie będzie on miał z tego filmu dużej satysfakcji. Ale być może jest to jednocześnie jeden z najuczciwszych filmów o naturze człowieka – oraz jego kulturze. O ich nieustającej, bezwzględnej wojnie. O naszym łaknieniu sprawiedliwości utożsamianej z karmieniem zemsty, naszej skłonności do życia w głębokich iluzjach, o brutalnym egoizmie, porzucaniu bliskich, nienawiści do własnych matek i dzieci, miłości do pozbawiania innych życia – w sensie dosłownym i metaforycznym. O fizycznej sile, a więcej jej mają mężczyźni, a kobiety nadrabiają sprytem. To film, który nie idzie na kompromisy z naszymi wyobrażeniami o sobie. W tym sensie jest podobny do „Ostatniego pojedynku” Ridleya Scotta, w którym stary mistrz bez ogródek stawia tezę, że tym, co popycha świat do przodu jest przemoc.

I chyba w tej diagnozie tkwi istota wielkości „Wikinga”. Choć przyznaję, że sam nie jestem tego pewien. 

Wiking

reż. Robert Eggers

This article is from: