9 minute read

WERONIKA JANIK-KUREK Skrzypce i ja to jeden organizm

Skrzypce i ja to jeden organizm

Znów zanurzam się w cudowną opowieść, jak to wszystko się zaczęło… Poznaję czarującą młodą osobę, od której bije radość życia, a uśmiech z jej twarzy nie znika ani na chwilę. Utalentowana i energiczna, z wielkim potencjałem i z głową pełną nietuzinkowych pomysłów. Weronika Janik-Kurek opowiedziała o początku swojej przygody ze skrzypcami, o projektach na przyszłość i o tym, dlaczego „lubi wracać tam, gdzie była już”.

Advertisement

rozmawia: Magdalena Ciesielska zdjęcia: Ksenia Shaushyshvili, Martyna Świergiel, archiwum prywatne

Weroniko, jesteś teraz na innym etapie swojego życia,

niedługo spodziewasz się dziecka, czy w obecnych realiach muzyka też Ci towarzyszy?

WERONIKA JANIK-KUREK: Codziennie słucham RMF Classic, towarzyszą mi te melodie w podróżach, podczas jazdy autem. Często też do snu puszczam sobie muzykę klasyczną, to dobre i dla dziecka, i dla mnie. (śmiech) Ona mnie uspokaja… Lubię też słuchać muzyki klasycznej XX wieku, bo gdy słucham utworu, którego nie znam, nie wiem, co się wydarzy… i go nie analizuję. Jest on wówczas dla mnie nieprzewidywalny, wręcz tajemniczy. (śmiech) Choć mam głowę zajętą innymi myślami – przygotowuję np. wyprawkę dla dziecka, ostatnio zakupiliśmy wózek (śmiech) – skrzypce towarzyszą mi każdego dnia; chociażby podczas rutynowego ćwiczenia, aby nie wypaść z wprawy, aby pozostać w formie po powrocie na scenę. Muszę nieustannie ćwiczyć, powtarzać, rozwijać się. Dotyczy to i rąk, palców, i umysłu. Tu chodzi o sprawność i postawę całego ciała – wszystko musi być ze sobą kompatybilne. Nie chcę już powtó-

rzyć błędów sprzed lat, gdy w czasie wakacji wcale nie brałam instrumentu do rąk, a potem czułam dyskomfort, po takiej przerwie nie mogłam się przestawić i jakby od nowa musiałam nauczyć się współgrać ze skrzypcami. A skrzypce muszą być ze mną spójne, jak jedno ciało, organizm.

Talent muzyczny otrzymałaś w darze?

Talent muzyczny niewątpliwie mam przekazany w genach, ale do tego dochodzi ciężka praca, wiele godzin wyczerpujących prób i powtarzających się ćwiczeń w celu doskonalenia umiejętności. Od zawsze dążyłam do wyznaczonych już w dzieciństwie celów.

w Szkole Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Wałbrzychu. Dodatkowo w Zespole, w którym rozwijała się muzycznie w dzieciństwie, prowadzi teraz zajęcia wokalne i emisji głosu. A tata to rozśpiewany i roztańczony policjant. (śmiech) Rodzice przez 15 lat śpiewali wspólnie na weselach i rodzinnych uroczystościach. Było tak, że w każdy weekend gdzieś wyjeżdżali, a ja pozostawałam pod opieką babci. Mój dziadek, ze strony taty, był muzykantem-samoukiem, grał na skrzypcach, akordeonie, saksofonie, klarnecie i na bębnach. I wszystkie te instrumenty miał u siebie w domu.

Moja młodsza siostra zakochana jest w tańcu i śpiewie, studiuje w Szczecinie na Akademii Muzycznej w klasie saksofonu. Ponadto planuje na poznańskim AWF-ie studiować jeszcze choreoterapię.

Skąd u Ciebie zamiłowanie do skrzypiec, trudnego instrumentu? Jak zaczęła się Twoja przygoda?

W wieku 6 lat mama zaprowadziła mnie na koncert do Filharmonii Sudeckiej, po koncercie zadała mi pytanie, który instrument do nauki chciałabym sobie

wybrać. Trzymała kciuki, abym nie wybrała fortepianu, jak ona. (śmiech) I udało się! Postawiłam na skrzypce.

Chodziłam do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Wałbrzychu, czyli miałam w jednym budynku zajęcia tradycyjne, ogólnokształcące, jak i muzyczne. To była dla mnie oszczędność czasu na dojazdy, odrabianie lekcji, ćwiczenia gry na skrzypcach.

Czy skrzypce były pierwszą miłością?

Pierwszą i jedyną. (śmiech) Wybrałam skrzypce i ich nie zmieniłam, choć znam wiele osób, które z różnych powodów pożegnały się z wcześniejszym instrumentem muzycznym. Dzieci mają przecież różne pomysły, często słomiany zapał, ale mi skrzypce towarzyszą od wczesnego dzieciństwa.

Moja mama, a później także nauczyciele zauważali u mnie predyspozycje do gry na skrzypcach. Zdobyte nagrody, czy wyróżnienia na konkursach były tego dowodem. Żal byłoby zmieniać na coś innego, z prostego chociażby powodu, że ja naprawdę lubiłam i nadal lubię grać na tym instrumencie strunowym. Choć nie zawsze było z górki, nie zawsze z miłą chęcią siadałam i poświęcałam czas na ćwiczenia, ale dzięki mamie, jej mobilizacji, dopilnowaniu mnie zaszłam tak daleko.

Rodzice we mnie wierzyli, dopingowali mnie w działaniu, wysyłali na warsztaty czy kursy muzyczne, aby nie zaprzepaścić szansy.

Dolny Śląsk podsyła nam do Poznania cudownych ludzi, artystów, muzyków. Miałam przyjemność porozmawiać np. z Natalią Świerczyńską, Jackiem Szwajem, Voytkiem Soko Sokolnickim. Ty pochodzisz z Wałbrzycha, dlaczego obrałaś kierunek na stolicę Wielkopolski?

Pamiętam, że jak miałam 11 lat rodzice pierwszy raz zabrali mnie do Poznania i gdy stanęłam przed gmachem Akademii Muzycznej, już wtedy była wybudowana Aula Nova, wypowiedziałam prorocze dla mnie słowa (śmiech): „Kiedyś będę tu studiować!” I tak moje marze-

nie się spełniło, mój cel z wczesnych lat zrealizowałam w pełni.

A jeszcze wcześniej… Już do 1 klasy liceum udało mi się zdać egzaminy do tzw. szkoły talentów w Poznaniu przy ul. Głogowskiej, czyli do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II Stopnia wówczas im. Henryka Wieniawskiego, obecnie im. Jadwigi Kaliszewskiej. Rozpoczęłam naukę u profesora Bartosza Bryły, którego mi polecano, i u prof. Kariny Gidaszewskiej. Tak naprawdę po przyjeździe do Poznania otworzyły się dla mnie drzwi do międzynarodowej

kariery. Zaczęłam mieć coraz większą konkurencję, co dawało mi jeszcze

większą motywację do ćwiczeń, do dalszego rozwoju. Rywalizacja mnie napędza, (śmiech) choć nie przejmuję się aż tak bardzo upadkami i potrafię cieszyć się z najdrobniejszych sukcesów. W Wałbrzychu byłam jedną z najlepszych, tu w Poznaniu muszę ciężko pracować i nieustannie podnosić sobie poprzeczkę rozwoju, aby na to miano zasłużyć.

Profesor Bryła rozwinął we mnie jeszcze większą miłość do nauki, do skrzypiec. Zawsze był uśmiechnięty i ugodowy, co spowodowało, iż narodziła się pomiędzy nami bardzo dobra nić współpracy. Ja też z natury jestem optymistką, pogodnym człowiekiem – tak po prostu łatwiej żyć!

Jak zaczęła się już Twoja kariera muzyczna, z jakimi artystami najczęściej i najchętniej współpracujesz?

Od stycznia 2019 pracuję w Centrum Edukacji Artystycznej Filharmonii Gorzowskiej na stanowisku muzyka tutti – I skrzypce. Niejednokrotnie miałam również okazję pełnić rolę koncertmistrza w tejże orkiestrze. Na stałe należę do bandu Tre Voci, z czego jestem

ogromnie dumna. Gdy Voytek Soko Sokolnicki zadzwonił do mnie z tą propozycją, byłam oczarowana i jednocześnie onieśmielona. Wielki zaszczyt współpracować z tak znakomitymi artystami.

Mam też 4te Quartet, który założyłam z dziewczynami w 2015 roku, na potrzeby projektu i współpracy z wokalistą Michałem Szpakiem. Było to dla mnie niezwykłe wyzwanie, bo ja muzyk klasyczny, a Michał – wschodząca i ekstrawagancka gwiazda muzyki rozryw-

kowej, współczesnej. Nie ukrywam, że z nutką niepewności i obawy rozpoczęłam tę działalność… Koncepcja połączenia obu tych światów: głosu Michała Szpaka i kwartetu smyczkowego zaprowadziła nas jednak na deski Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, później występowaliśmy razem w licznych programach telewizyjnych czy w koncertach na terenie Polski. I tak małymi kroczkami udało nam się dotrzeć do Sztokholmu w 2016 roku, z dosyć wysoką pozycją, bo na 8. miejscu zakończyliśmy naszą przygodę z Eurowizją. To było niesamowite przeżycie, którego nigdy nie zapomnę! Wielka scena – pierwszy raz w życiu spotkało mnie coś takiego, aby występować przed tak ogromną publicznością. Dzięki tej współpracy i przygodzie, dziś odnajduję się znakomicie nie tylko jako muzyk klasyczny, ale również rozrywkowy.

Czy 4te Quartet funkcjonuje w niezmiennym składzie?

Niestety nie. Zespół założyłyśmy, jeszcze jak byłyśmy studentkami. Każda z nas podąża za swoimi marzeniami, tak więc wiolonczelistka obecnie pracuje w Filharmonii w Ostravie, druga skrzypaczka – oprócz skończenia studiów na Wydziale Instrumentalistyki – skończyła też studia w zakresie śpiewu operowego, dostała propozycje różnych kontraktów w Niemczech; więc też wyjechała. Oprócz mnie w Wielkopolsce została jeszcze altowiolistka, która mieszka pod Poznaniem. Oczywiście, gdy dziewczyny z pierwotnego składu tylko mogą, chętnie wspólnie koncertujemy. 4te Quartet nadal działa, ciągle spływają propozycje występów, koncertów, czy to na eventach prywatnych, czy to na dniach poszczególnych miast, a także jako oprawa muzyczna ślubów. Tylko już w nieco innym składzie.

Grałaś wraz z 4te Quartet Janosika, Vabank, „Noce i Dnie”, „Tą ostatnią niedzielę” M. Foga, „Czterdziestolatka”, „Ojca Chrzestnego”, „Płonie stodoła” Cz. Niemena, „Jesteśmy na wczasach” W. Młynarskiego… Stare dobre przeboje, szlagiery filmowe. Co Was skłoniło do ukłonu w stronę muzyki dawnej?

Miałyśmy pomysł, aby stworzyć coś, czego nie ma na polskim rynku muzycznym. Niekonwencjonalnego, bo tak naprawdę to nie ma drugiego kwartetu smyczkowego, który gra polskie utwory rozrywkowe i filmowe, z dawnych lat.

Niewątpliwie to muzyka, która wciąż inspiruje wielu twórców. Za aranżację tych kompozycji odpowiadał Jan Romanowski, Grzegorz Urban czy Adam Siebers – żadna z nas nie ma aż takiego talentu (śmiech), aby podjąć się aranżacji wykonywanych utworów.

Twoje muzyczne inspiracje to…

Z całą pewnością muzyka latynoska. Kiedy sobie włączę takie dźwięki i poczuję rytm, dostaję nowy przypływ energii, od razu chce mi się tańczyć, śpiewać. Czuję się szczęśliwa.

Dodatkowo, inspiruje mnie od zawsze muzyka klasyczna z epoki baroku. Teraz w czasie ciąży przyszedł mi do głowy pomysł, aby napisać utwór na skrzypce. Różne emocje mną targały, od łez szczęścia, do przemyśleń, refleksji, obaw i nie ukrywam, że też strachu przed nieznanym. Już na kartce z pięciolinią coś nabazgrałam (śmiech), a inspiracją do tego jest cudowna II Partita d-moll J. S. Bacha. Staram się łączyć współczesne melodie, to, co mi spontanicznie przyjdzie do głowy, z wielkim utworem, jakim jest Partita Bacha. To jest aktualnie na topie, ludzie lubią słuchać utworów z dawnych epok, dzieł wielkich twórców w nowoczesnych aranżacjach, ze współczesnym spojrzeniem i ciut inną wrażliwością.

Jakie projekty przed Tobą?

Propozycji mam wiele, choć z niektórych nie będę mogła skorzystać, z racji na mój błogosławiony stan. W listopadzie rusza trasa Wodecki Twist z Tomaszem Szymusiem, polskim kompozytorem, aranżerem, dyrygentem.

Aktualnie już zaczęła swe podboje jesienna trasa Tre Voci, niestety beze mnie… Otrzymałam też propozycję wyjazdu na kontrakt do Niemiec oraz największą propozycję, o której marzyłam od lat, a teraz nie będzie dane mi jej zrealizować, tzn. aby przez pół roku być solistką na statku, pływając od wybrzeża do wybrzeża Stanów Zjednoczonych, grać dla podróżnych. Wtedy speł-

niłabym dwa marzenia za jednym razem – i zwiedzanie Stanów, i rejs statkiem wraz z moim uczestnictwem jako muzyka. Zapewne cudowne przeżycie! Bo już na kontrakcie w cyrku byłam, (śmiech) więc jeszcze do odhaczenia została mi praca na statku wycieczkowym. Statek daje wiele możliwości i atrakcji, ma różne poziomy, pokłady z muzyką na żywo, z klasycznymi brzmieniami czy współczesnymi melodiami, z show, teatrem – wszystko do wyboru.

Jestem też w trakcie obmyślania nowego projektu muzycznego – energicznego, szalonego – w Wielkopolsce, którego zarysu na razie nie mogę zdradzić. Ale mogę zapewnić, że to będzie absolutna nowość na polskim rynku muzycznym, zważając na unikalny artystyczny skład. (śmiech) Myślę, że na wiosnę 2023 roku pierwsze informacje na temat tego projektu będę mogła przedstawić. Proszę być cierpliwym.

Czy tak jak Zbigniew Wodecki, wybitny muzyk, multiinstrumentalista, wspaniały człowiek, „lubisz wracać, tam gdzie byłaś już”?

Uwielbiam!!! I uwielbiam wracać do solówki skrzypiec, która w tym utworze występuje, a z zespołem Tre Voci mam okazję ją wykonywać. Z Tomaszem Szymusiem w trasie Wodecki Twist miałam już przyjemność uczestniczyć przed laty, cieszę się, że ponownie otrzymałam tę propozycję. Jednak tym razem nie uda mi się stanąć na scenie… z wiadomych przyczyn.

Tak, te nasze życiowe wybory… A poród na kiedy masz zaplanowany?

Wyznaczony mam termin na połowę stycznia.

Jaką masz receptę na jesienną chandrę, deszczowe dni? Staram się odganiać od siebie smutniejsze myśli za pomocą muzyki i żywiołowych dźwięków. Cieszyć się z każdego dnia, drobiazgów, z najmniejszych rzeczy. A jeśli coś nie idzie po mojej myśli, obracam to w żart i mam nadzieję na lepszy czas. Bo „czasem słońce, czasem deszcz…”

I ten deszcz za oknem, jesienny, ale przy obecnych suszach bardzo potrzebny – minie, i ten deszcz wrażeń, emocji – przejdzie jak błyskawica, zostawiając urywki w pamięci. Wszystko zależy, jakimi jesteśmy ludźmi, jaką mamy naturę. Ja nigdy nie byłam malkontentem, więc jest mi łatwiej żyć i upatrywać nawet w jesiennej porze roku wiele zalet. 

This article is from: