nasze miejsca spotkań
czerwiec 2016
KASIA KOWALCZYK Nie kopiuj, nie odtwarzaj. str. 6-7
NIC W POJEDYNKĘ Przy tworzeniu „Miast Kobiet” w każdym miesiącu pracuje nawet kilkanaście osób. Uczyliśmy się ze sobą pracować przez długi czas. Dzięki temu dziś potrafimy już idealnie się uzupełniać, wspierać i motywować nawzajem. Znamy się dobrze i wiemy, że nikt z nas nie zrobiłby nic w pojedynkę. Jesteśmy na siebie skazani, ale ten wyrok tylko nas cieszy. Praca zespołowa przydaje się szczególnie wtedy, gdy pojawiają się kryzysy twórcze, presja czasu, sytuacje losowe. To, że pracujemy razem, doceniamy szczególnie w chwili, gdy nowe wydanie w całości wysyłane jest do drukarni. W tym miesiącu dużo piszemy o byciu razem. Pokazujemy, jak łączenie sił procentuje w każdej dziedzinie naszego życia. Mówi o tym Katarzyna Kowalczyk, właścicielka Bydgoskiego Handmade Roomu (str. 6-8), która wszystkie swoje projekty opiera o współpracę, relacje i kontakty z innymi. Pokazuje to też rodzina Kasprowiczów, wyjątkowy duet: ojciec stolarz i córka architektka (str. 22-23), twórcy rozchwytywanych torebek. A o tym, że partnerstwo jest ważne szczególnie wtedy, gdy nasze drogi już się rozchodzą, przypomina Barbara Nasarzewska (str. 26-27) mediatorka rodzinna. Jak się okazuje, same nie powinnyśmy chodzić nawet do ginekologa! Dr Maciej Socha i dr Bartłomiej Wolski opowiadają o tym, jak zbawienne dla związku są partnerskie wizyty. Dzięki nim para może mieć nawet jedenaście razy większą szansę na bycie ze sobą po latach. - To mały krok dla dwójki ludzi, a wielki dla zdrowia ludzkości - śmieje się dr Socha. Nie mamy wątpliwości, że nie warto działać w pojedynkę. My zostajemy razem i w ten sposób zwiększamy swój potencjał - nie tylko przy pracy nad kolejnym numerem. Wam też życzymy udanego partnerstwa. W pracy, w miłości, w przyjaźni, w całym codziennym życiu.
LUCYNA TATARUCH redaktorka prowadząca „MIASTA KOBIET”
WYDAWCA: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 tel. 52 32 60 733 Prezes Zarządu: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa Menedżer produktu: Emilia Iwanciw, tel. 52 32 60 863 e.iwanciw@expressmedia.pl Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 32 60 798 l.tataruch@expressmedia.pl Teksty: Justyna Król j.krol@expressmedia.pl Dominika Kucharska d.kucharska@expressmedia.pl Lucyna Tataruch l.tataruch@expressmedia.pl Tomasz Skory t.skory@expressmedia.pl Jan Oleksy j.oleksy@expressmedia.pl Paulina Błaszkiewicz Justyna Niebieszczańska Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski Projekt i skład: Ilona Koszańska-Ignasiak Obróbka zdjęć: Iwona Cenkier Sprzedaż: Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 a.suminska@express.bydgoski.pl Anna Lewandowska, tel. 607 370 355 a.lewandowska@nowosci.com.pl
CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 p.krol@expressmedia.pl
ZNAJDZIESZ NAS NA: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski
„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl
nasi partnerzy
GIACOMO CONTI marynarka - 499 GIACOMO CONTI spodnie - 259 GIACOMO CONTI koszula - 229 GIACOMO CONTI pasek - 89 GIACOMO CONTI poszetka - 49 VENEZIA buty - 249 TIME TREND zegarek Lacoste - 699 VISION EXPRESS okulary Armani - 599 WITTCHEN walizka - 429
Propozycja dla mężczyzn lubiących aktywnie spędzać czas. Koszula w jaskrawych odcieniach czerwieni i jeansowe spodenki, w połączeniu z królującymi od kilku sezonów trampkami, tworzą modne i wygodne zestawienie.
Biznesowy garnitur w granatowym kolorze to klasyk. Pasuje do niego prawie każda kombinacja koszuli i krawata. Mając taką bazę, warto postawić na wyrafinowane dodatki.
HOUSE koszula - 69,99 HOUSE spodenki - 129,99 HOUSE pasek - 34,99 MEDICINE T-shirt - 49,90 MEDICINE bluza - 129 OFFICE SHOES trampki - 299 SWISS zegarek Lars Larsen - 1380 LYNX OPTIQUE okulary Oakley - 850 INTER SPORT rower Speed Cross Genesis - 2599
VESTITO garnitur - 890 VESTITO koszula - 149 VESTITO krawat - 39 VESTITO pasek - 70 VESTITO buty - 299 VESTITO zegarek Atlantic - 680 TIME TREND zegarek Hanowa - 590 VENEZIA teczka - 359 VISION EXPRESS okulary Heritage - 749
Zapraszamy na zakupy do FOCUS MALL BYDGOSZCZ!
006339265
Wiosną i latem postawmy na kolor. Dopasowana marynarka w duecie z błękitnymi spodniami, przełamana mocnymi dodatkami sprawi, że nawet w podróży będziemy wyglądać szykownie.
ul. Jagiellońska 39 - 47
E L E G A N C J A
C A S U A L
S P O R T O W O
KOLOROWE PRZEBUDZENIE DLA NIEGO
kultura w sukience BAJOWY DZIEŃ DZIECKA BAJ POMORSKI, TORUŃ 5 CZERWCA, GODZ. 12.00-17.00
KINO KOBIET W maju świętowaliśmy Dzień Matki, warto więc pokusić się o refleksję na temat tego święta, oglądając najnowszą produkcję reżysera „Pretty Woman” i „Uciekającej panny młodej”. Na filmie pt. „Dzień Matki”, który zaprezentowany zostanie podczas najbliższego Kina Kobiet w Heliosie, nie da się nudzi! Dawka dobrego humoru, zaserwowana przez mistrza komedii romantycznych, jakim niewątpliwie jest Garry Marshall, poprawi humor każdej z pań, które tego dnia zasiądą w wygodnych kinowych fotelach. Zanim jednak to uczynią, tradycyjnie już - jak to podczas Kina Kobiet - jeszcze w holu kina zaleje je fala atrakcji. Jak zawsze będzie się działo, po babsku, tak, jak lubimy najbardziej! Warto więc zabrać nie tylko mamę, ale też ciocię, siostrę, kuzynkę czy przyjaciółkę. Oczywiście punktem głównym wieczoru będzie projekcja filmu z gwiazdorską obsadą. Zdradzić możemy, że Julia Roberts wciela się w karierowiczkę, która odkrywa, że coś jej w życiu umknęło. Zaś Jennifer Aniston gra samotną matkę dwóch synów, walczącą o swoją rodzicielską pozycję w zderzeniu z - niestety całkiem fajną - macochą swych dzieci. W filmie nie zabraknie też motywu trudnych kontaktów matka-dziecko w dorosłym już życiu oraz wątku dotyczącego sytuacji samotnego ojca. Zatem serdecznie zapraszamy na Kino Kobiet już 15 czerwca! Jak zawsze w środę, jak zawsze o godz. 18.30. Bilety, za jedyne 23 złote, dostępne są w kasie kina Helios oraz w sprzedaży internetowej. Rezerwacja miejsc pod nr tel. 52 5810053. 006380561
STO LAT PANIE JEREMI! MIEJSKIE CENTRUM KULTURY, BYDGOSZCZ 5 CZERWCA, GODZ. 20.00 Sto lat temu na świat przyszedł Jeremi Przybora, artysta, który na dobre zakorzenił się ze swoją twórczością w sercach Polaków. Z okazji rocznicy jego urodzin studenci i absolwenci Wydziału Edukacji Muzycznej Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego przygotowali koncert, podczas którego zabrzmią takie piosenki jak „Addio pomidory”, „Tango kat”, „Romeo”, „Upiorny twist” , znane nam doskonale z legendarnego Kabaretu Starszych Panów. Ten magiczny wspominkowy koncert odbędzie się w sali kinowo-widowiskowej Miejskiego Centrum Kultury w niedzielny wieczór - 5 czerwca, o godzinie 20.00. Bilety zakupić można w kasie MCK, w przedsprzedaży w cenie 10 zł lub w dniu koncertu w cenie 15 zł.
15
czerwca
5
czerwca
5
czerwca
2-23 czerwca
W RYTMACH FLAMENCO CENTRUM KULTURY ZAMEK KRZYŻACKI, TORUŃ 18 CZERWCA, GODZ. 21.00 Ruiny zamku krzyżackiego zapraszają! Już 18 czerwca tanecznym krokiem wkroczą tu artyści z Danza del Fuego. Kwintet zaprezentuje sztukę flamenco w jej najbardziej znanych i najciekawszych formach, takich jak bulerias, alegrias, tangos, tientos… Jednocześnie wciągając publiczność do wspólnej zabawy przy takich przebojach, jak „Bamboleo” czy „Volare”. Goście będą mogli nie tylko podziwiać profesjonalnych tancerzy, ale też uczyć się od nich podstawowych kroków flamenco. Ta plenerowa impreza to połączenie ekspresyjnej muzyki z ruchem ciał i gestami w atrakcyjny spektakl muzyczno-taneczny. Bilety w cenie 21 złotych są do nabycie w kasie ruin zamku.
W niedzielę, 5 czerwca, warto świętować Dzień Dziecka w grodzie Kopernika. Baj Pomorski bowiem przygotował dla dzieci wspaniałe atrakcje! Wraz z artystami tegoż teatru przenieść się można m.in. do krainy zagubionego pantofelka, bo o godzinie 12.00 rozpocznie się spektakl pt. „Kopciuszek”. Po nim zaś na milusińskich w ogrodzie i pracowniach Baja Pomorskiego czekać będzie wszystko to, co dzieci lubią najbardziej. W Teatralnym Ogrodzie czaić się będą słodkości, bańki mydlane, animacje, zabawy, gry, konkursy, malowanie twarzy oraz klaun z balonami. Nie zabraknie też muzycznych doznań. Dla dzieci wystąpi Dziecięca Orkiestra Kameralna Kujawsko-Pomorskiego Stowarzyszenia „Razem możemy więcej”. W Bajowej Warsztatowni zaś odbędą się warsztaty dla całych rodzin pt. „Teatralne pacynki”, „Maluszki teatruszki”, „Komiksowe chmurki” oraz „Co to ta karykatura?”, przeznaczone dla różnych grup wiekowych (zapisy do poszczególnych grup nastąpią po niedzielnym spektaklu). Osoby z biletami na spektakl mają wszystkie pozostałe atrakcje w cenie, ale istnieje również możliwość wykupienia uczestnictwa wyłącznie w zabawie od godz. 13.30, przy czym płacą tylko dorośli, dzieci wchodzą gratis!
18
czerwca
POWIEW LATA NA EKRANIE! MULTIKINO, BYDGOSZCZ 2-23 CZERWCA Dobre kino to doskonała propozycja na długie wiosenne i letnie wieczory. A już 2 czerwca w bydgoskim Multikinie, w ramach nowego cyklu „Grażyna Torbicka poleca”, zobaczymy film, obok którego nie można przejść obojętnie - kontrowersyjny, nowatorski „Baby bump” Kuby Czekaja. W czerwcu w Multikinie odbędzie się również akcja „Bezpieczne Wakacje”, a więc idealna propozycja dla szkół, łącząca projekcje filmów z prelekcjami ratowników, dotyczącymi wypoczynku nad wodą, w górach, czy w mieście. Nie zabraknie też perełek dla miłośników muzyki - już 9 czerwca koncert na dużym ekranie „KISS Rocks Vegas”. Zaś dla teatromanów wyświetlone zostaną „Niebezpieczne związki” (6 czerwca), „Maxine Peake Hamlet” (14 czerwca) oraz „Hamlet z Benedictem Cumberbatchem” (23 czerwca). Jeśli więc podobnie jak bohater tych dwóch ostatnich teatralnych propozycji zadajecie sobie pytanie: Być albo nie być (w Multikinie)? Odpowiedź powinna być oczywista!
czerwiec
HELIOS BYDGOSZCZ - GALERIA POMORSKA 15 CZERWCA, GODZ. 18.30
ZDJĘCIE: Grzegorz Olkowski
miasta kobiet
czerwiec 2016
5 006347215
jej pasja
nie kopiuj, nie o
Gdy słyszę o kolejnej szyjącej mamie, biorę trzy głębokie wdechy. Większość tych biznesów pada po około roku. Z Katarzyną Kowalczyk*, założycielką Bydgoskiego Handmade Roomu rozmawia Justyna Król ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski
6
miasta kobiet.pl
Ludzie mówią, że nie jest z Tobą lekko… Zależy od dnia (śmiech). Staram się być otwarta i ugodowa, ale z natury jestem raczej zdystansowana i zamknięta w sobie, przez co mogę sprawiać wrażenie niedostępnej. Bywa, że nie jestem miła, ale chyba ogólnie dam się lubić, bo wiele osób po kilku spotkaniach wpada do Bydgoskiego Handmade Roomu już nie tylko na zakupy, ale i na kawę. I słodkości. Te zawsze tu leżą, ale słodki klimat to nie Twoja estetyka. Fakt, aniołki i inne bibeloty to nie ten adres. Niestety, często odmawiam przyjęcia czegoś do sklepu, ale to chyba jest kluczem do sukcesu w tej branży. Nie każdy może wystawiać prace w Bydgoskim. Ludzie się nie obrażają, gdy odsyłasz ich z kwitkiem? Cóż, mam określoną wizję naszego miejsca. Współpracuję głównie z lokalnymi twórcami i projektantami, ale oczywiście nie z każdym. Pierwotnie wystawialiśmy przedmioty około 50 artystów, dziś jest to dwudziestu kilku wyselekcjonowanych. Ogranicza nas metraż, sprzedajemy tylko to, w co wierzymy. Wiesz, to też nie jest tak, że wszystko, co mam w sklepie, chciałabym zabrać do domu. Staram się być obiektywna. Ja mam swoje upodobania, ludzie mogą mieć inne, ale jednak chcemy być kojarzeni z określonym poziomem. Obserwuję trendy, widzę, czego ludzie szukają, podążam też tym tropem.
e odtwarzaj Rękodzieło wielu ludziom kojarzy się z Cepelią i tym specyficznym powiewem przeszłości, zapachem starości… U mnie obrazków z haftów krzyżykowych i makatek nie kupisz (śmiech). Stawiamy na przedmioty użytkowe, bez zagracania otoczenia. Są to w większości projekty, które mają też swoją funkcjonalność - kubki, zegary, biżuteria, ubrania, maskotki, kalendarze, magnesy… Przychodzą po to nie tylko hipsterzy i blogerzy. Trafiamy do ludzi w różnym wieku. Wśród klientów są też mężczyźni. Dzisiejszy handmade ma za zadanie nie tylko wyglądać. To często spersonalizowane projekty… Kupujemy dla siebie czy raczej dla kogoś? Zdecydowanie dla kogoś. Polacy powoli doceniają unikatowość przedmiotów, ale jeszcze niekoniecznie chcą się sami tym otaczać. Te wyjątkowe rzeczy kupują zwykle komuś w prezencie. Na sobie wolą przyoszczędzić. To kwestia ceny? Raczej mentalności. W Polsce zapomina się o tym, że cena to nie tylko składowa materiałów i wykonania przedmiotu, ale też pomysłu. Na Zachodzie to normalne, że płaci się za idee, kreatywność, autorskie projekty. Polscy rękodzielnicy nie mogą na to liczyć, ale jeśli chodzi o wycenę projektów, są dwa obozy. Pierwszy to ludzie, którzy wiedzą, że muszą jak najtaniej sprzedać, aby w ogóle coś poszło, bo taki mamy rynek. Drugi to osoby uważające swoje prace za te z najwyższej półki i zawyżające cenę na tyle, że to i tak się nie sprzeda. Bywa, że te prace są bardzo przeciętne. Albo przychodzi pani, robiąca to samo, co kilka innych na jej osiedlu i chce za to pięć razy więcej. Nagminnie też zdarza się, że takie osoby bazują na gotowych wykrojach… Niektórzy chyba myślą, że zwęszyli przepis na łatwy biznes… Oj, tak! Co drugiej osobie wydaje się, że to banalnie proste. Że sama sobie to czy tamto uszyje, wystarczy się przyjrzeć… Tylko że większość w ogóle nie jest w stanie tego wykonać. Od pomysłu do realizacji jest daleka droga, choć może się komuś wydawać, że jest inaczej. Często wydaje się tak młodym mamom, prawda? Gdy słyszę o kolejnej szyjącej mamie, biorę trzy głębokie wdechy. Większość tych biznesów pada po około roku. Sporo ludzi jednak próbuje… Twórcy pojawiają się i znikają. Tak i to trochę zabawne. Rękodzielników jest więcej niż samego zapotrzebowania na rękodzieło, ale rynek szybko to weryfikuje. Ludzie najczęściej popełniają ten sam błąd - zapalają się do tworzenia czegoś, ale nie mają do zaoferowania nic autorskiego, nowego, swojego… Tylko kopiują, powielają, odtwarzają. Korzystają z tych samych tkanin, wzorów, a później jest wielkie rozczarowanie. Takie projekty umierają.
jej pasja
A co z prawami autorskimi? Wiesz, to wygląda tak, że wystarczy zmienić trzydzieści procent i to już nie jest plagiat. Ludzie na tym żerują. Zwłaszcza że to dosyć płynna zasada, bo nigdzie nie jest określone, co się w tych trzydziestu procentach mieści. Myślą, że skoro innym się sprzedaje, to oni też odniosą sukces? Dokładnie. Są przekonani, że jeśli ciocia kupiła, koleżanka kupiła, to produkt się przyjmie. A praca nad promocją marki jest żmudnym procesem. Najczęściej właśnie młode mamy zapalają się tak na chwilę. Myślą, że skoro siedzą w domu z dzieckiem, to mogą np. szyć, ale tylko nielicznym udaje się utrzymać taki domowy biznes. Nie wystarczy mieć czas. Potrzeba ogromnej wytrwałości i pomysłu, który się przebije. Wypracowanie stałego grona klientów to ciężka praca. To, że raz coś się sprzedało, jeszcze niczego nie oznacza. Z tego, co mówisz, handmade to tak naprawdę ciężki kawałek chleba i prowadzenie własnej firmy - walka o klienta, niepewna pensja… I bywa, że zarwane noce. Ja sama tworzę. Czasem tak długo nic się nie dzieje, że mam ochotę zwijać interes, a za chwilę jest tyle zleceń, że nie ma czasu na sen, zjedzenie czegokolwiek… Ale kocham to, co robię. Jeśli przestanę, zmienię pracę. Choć już dziś wiem na pewno, że nie chciałabym pracować u kogoś. Działanie na własny rachunek to dla mnie jedyna słuszna droga. Jestem dość zawzięta i uparta. Zawsze tak było? Wiedziałaś, co będziesz robić od dziecka? Pochodzę z Pakości pod Inowrocławem i zawsze ciągnęło mnie poza miasto, z którego pochodzę. W ostatniej klasie podstawówki trafiłam na artykuł w gazecie o plastyku w Nałęczowie. Proponowali zajęcia z zabawkarstwa, materiałoznawstwa - dla nastoletniej dziewczyny, która lubiła manualnie i plastycznie się realizować, było to niesamowicie atrakcyjne w kontekście wyboru szkoły. Poszukałam więc najbliższego liceum plastycznego, a że rodzice nigdy niczego mi nie zabraniali, obrałam kierunek Bydgoszcz. I zapuściłaś korzenie. Plastyk był tego wart? Ta szkoła wiele mi dała, nie tylko jeśli chodzi o podstawy wiedzowe w zakresie sztuk wizualnych, ale też kształtowanie mnie. Startowałam na studia artystyczne, ale się nie dostałam. Nie wyobrażałam sobie, by dalej być na utrzymaniu rodziców, chciałam już sama zarabiać, wynająć mieszkanie, żyć po swojemu i na swój rachunek. Tak też zrobiłam. Nie chciałam studiować czegokolwiek, więc zaczęłam pracę w gastronomii. Potem było filmoznawstwo, filologia polska. Nie wszystko mnie pochłaniało, ale z przedmiotów, które mnie kręciły, byłam naprawdę dobra. Przez chwilę miałam nawet wizję, że będę uczyć w szkole, do dziś zdarza mi się udzielać korepetycji z polskiego, robić korekty tekstów. miasta kobiet
czerwiec 2016
7
ZDJĘCIE MACIEJ WIŚNIEWSKI
Włączamy się regularnie w Międzynarodowy Festiwal SITOFEST. Zwykle odbić można autorskie projekty Magdy i moje, ale bywa, że zapraszamy do udziału w projektowaniu też osoby z zewnątrz - swego rysunku użyczyła nam m.in. Milena Milak. Z pasją rysujesz… Dla mnie rysowanie to dobra zabawa. Za artystkę się nie uważam, nie podchodzę do tego zbyt ambicjonalnie. Robię to, by się zrelaksować, dla przyjemności. Jeśli uważam, że coś mi się udało, umieszczam to na przedmiotach użytkowych. Pracując przy sitodruku, przyzwyczaiłam się do pracy piórkiem, tuszem i cienkopisem… Z zasady bazuję na tych narzędziach, by nie zamykać sobie drogi do przeniesienia danego motywu na matrycę, ale czasem bardzo brakuje mi na przykład malarstwa olejnego.
KATARZYNA KOWALCZYK W SWOJEJ PRACOWNI SITODRUKU, W TRAKCIE PRZYGOTOWYWANIA KOLEJNYCH NADRUKÓW
Ale przyszedł moment, gdy znów złapałaś za pędzel… Podczas stażu w Urzędzie Miasta, w Wydziale Administracji Budowlanej, dużo czasu spędzałam u plastyka miejskiego. To były takie moje pierwsze zderzenia z przestrzenią miejską - inspirujące na tyle, że zaczęliśmy z kumplem malować ściany. Na własny rachunek. Z czasem dołączyła do nas koleżanka Magda. Były to różne zlecenia - przedszkola, pokoje dziecięce, elewacje budynków. Każda ściana była wyzwaniem, wymagała innej techniki. Odnawialiśmy też zegar na kościele, na rusztowaniach. Zajmowaliśmy się projektowaniem graficznym folderów, plakatów, ulotek, banerów, reklam internetowych. Lubiłam to, ale coraz bardziej irytujący był fakt, że klienci nie mając o tym pojęcia, chcieli coś kolorowego, rzucającego się w oczy. Nas kicz zwyczajnie męczył i kłócił się z naszym poczuciem estetyki. Trzeba było iść w innym kierunku. Wtedy wymyśliłyśmy z Magdą, że nasze rysunki będziemy umieszczać na różnych powierzchniach użytkowych - koszulkach, torbach, kalendarzach… I tak powstała NUKA, nasza wspólna marka. Poszło szybko, jeśli dobrze kojarzę… Nie było lekko. Zaczęłyśmy się wystawiać, m.in. na pchlim targu w Mózgu, ale musiałyśmy zlecać druk podwykonawcom, więc ceny nie były konkurencyjne. Na szczęście nasze projekty obroniły się same. Spodobały się na tyle, że zaproponowano nam współpracę przy tworzeniu przestrzeni Kamienicy 12 i dzięki temu udało się otworzyć pracownię, w której teraz jesteś. Tutaj drukujecie same… Tak, możemy realizować projekty od A do Z, a także je sprzedawać. To zupełnie inna bajka. Po drodze pojawił się też sklep z rękodziełem. Bywając na różnych targach, miałyśmy już rozeznanie, co jest na rynku oraz sporą sieć kontaktów, które wystarczyło odkopać. Tak zaczęła się współpraca z twórcami, których prace dostępne są od ponad dwóch lat w Bydgoskim Handmade Roomie. Środowisko przyjęło Was bardzo dobrze. Pamiętam, że już na otwarciu pracowni po koszulki z Waszymi nadrukami ustawiała się kolejka… Tak, zrobiłyśmy akcję z odbitkami za symboliczną piątkę i powtarzamy ją cyklicznie, bo bardzo się spodobała. Ogólnie sporo było pracy - zakup i zamontowanie maszyn, przygotowanie ciemni, wcześniej remont lokalu. Udało się i chyba znalazłyśmy swoje miejsce na mapie Bydgoszczy.
8
miasta kobiet.pl
Już sześć razy doszło też za Twoją sprawą do „Rękoczynów” - czym są tak właściwie? Targi rzeczy wyjątkowych zrodziły się dość spontanicznie. Pierwszą edycję zrealizowaliśmy wraz ze Spółdzielnią Socjalną Art Deco przy okazji biegu Rock’n’Run. Stwierdziliśmy, że towarzysząco dla koncertu w bramie 12 Kamienicy, można coś jeszcze zorganizować. I padło na targi. Podpytałam znanych mi wystawców, czy byliby chętni do udziału w takim przedsięwzięciu. Przyklasnęli i tak to się zaczęło. Ostatnie odbyły się w maju. Oczywiście można podczas nich kupić różne przedmioty, ale wartością tych cyklicznych spotkań jest też właśnie samo spotkanie z twórcą, autorem prac, możliwość poznania jego dzieł w szerszym zakresie, dowiedzenia się, jak powstają, skąd projektant czerpie inspiracje. To bardzo zwiększa społeczną świadomość o ruchu handmade i dzięki temu to wszystko ma szansę iść w dobrym kierunku. Na to jednak potrzebny jest czas. W Warszawie są już sklepy z handmadem, które świetnie prosperują. Bydgoszcz jeszcze jest mocno rozespana w tym temacie, ale powoli się rozbudzamy (śmiech). Otwarta Pracownia Sitodruku jest dla każdego? Tak. Staramy się nie tylko realizować komercyjne zamówienia, ale też jak najczęściej pokazywać sitodruk od kuchni. Na warsztaty przychodzą do nas dzieci, grupy młodzieży ze szkół, dorośli… Można nie tylko zobaczyć nasze sprzęty poligraficzne w trakcie całego procesu, ale i wykonać wszystko samemu, na własnym projekcie, z przygotowaniem matrycy, przejściem etapu naświetlania. Wielu uczestników zaraża się naszą pasją, a nawet proponuje nam pomoc wolontaryjną, byleby móc jeszcze coś fajnego z nami porobić. Latem ruszacie z projektem „Kolorowanki bydgoskie”. Odebrałaś stypendium od prezydenta na ten cel, gratuluję. Tak, dziękuję. Z okazji 670-lecia Bydgoszczy wydana zostanie kolorowanka stworzona pod naszymi skrzydłami przez rodziców z dziećmi. Będziemy ją rozdawać małym bydgoszczanom podczas imprezy wieńczącej projekt. Bydgoszcz zachwyca czy raczej razi jako przestrzeń miejska? Dużo byś w niej „pokolorowała” po swojemu? Sporo, ale widzę też, jak miasto się zmieniło przez te piętnaście lat, które tutaj spędziłam. Wyładniało. A dla mnie jest idealne pod względem wielkości - nie za duże, nie za małe. Ma swój klimat. Mogłoby być więcej działających ludzi, pozytywnie zakręconych, ale nie będę narzekać, bo trochę ich mamy. Wiadomo, jest dużo kiczu w lokalnym marketingu. Rażą mnie szyldy i witryny przy głównych ulicach, ale cieszą na przykład retro ściany. Wierzę, że czas sam nam nieco tę naszą Bydgoszcz pokoloruje….CP [ napisz do autora: j.k rol@expressmedia.pl ]
*Katarzyna Kowalczyk właścicielka Bydgoskiego Handmade Roomu, plastyczka, filolożka polska i filmoznawczyni, prowadzi Otwartą Pracownię Sitodruku, pomysłodawczyni i organizatorka Targów Rzeczy Wyjątkowych „Rękoczyny”, pochodzi z Pakości pod Inowrocławiem, z Bydgoszczą związana jest od 15 lat.
GABINET LEKARSKI SALON OPTYCZNY WWW.OPTYKOKULISTA.BYDGOSZCZ.PL
Szkła Progresywne Veo Comfort temat
- rabat 25%
Jedna para okularów do chodzenia i czytania w supercenie! Opieka lekarza okulisty 4000 opraw okularowyc Okulary gotowe w 60 minut Soczewki kontaktowe
ul. Bałtycka 64, tel. 52 342 08 97
006380364
E
K
L
A
M
A
R
E
K
L
A
M
A
036126044
006410677
006399915
R
zdrowie
RA ZEM
U GINEKOLOGA Coraz częściej mamy szansę obserwować prawdziwe partnerstwo. Jesteśmy zachwyceni, gdy pytamy parę o ostatnią miesiączkę i to właśnie facet zna odpowiedź! Z dr. Maciejem W. SOCHA* (na zdjęciu po prawej) i dr. Bartłomiejem WOLSKIM* (na zdjęciu po lewej) z kliniki LEKARZE Mostowa4 w Bydgoszczy rozmawia Lucyna Tataruch Często wizyty ginekologiczne, andrologiczne lub położnicze zmieniają się w terapie dla par? Dr Wolski: Terapia to może za dużo powiedziane, ale - moim zdaniem - dobry ginekolog powinien być też psychologiem. Dotykamy przecież różnych problemów w relacjach międzyludzkich. Dr Socha: W pierwszym odruchu chciałem powiedzieć, że ja raczej nie dotykam tych kwestii, bo się na nich nie znam (śmiech), ale… chyba faktycznie nie byłaby to prawda. Dr Wolski: Oczywiście, że dotykasz! Przecież ty czasem bardzo głęboko wnikasz w te relacje, pary ci ufają. Zwykle zaczyna się od tego, że gdy kobieta przychodzi sama, to pytamy o partnera lub o partnerkę. I jeśli partner lub partnerka istnieje, to też ma się pojawić na kolejnej wizycie? Dr Socha: Tak byłoby idealnie. Ta druga osoba jest dla nas bardzo istotna, choćby z punktu widzenia mikrobiologicznego. Przecież często leczymy ją nawet wtedy, gdy krzesło obok pacjentki jest puste - np. jeśli kobieta ma stan zapalny i musi wziąć dwie recepty, dla siebie i dla partnera… albo więcej recept dla kilku partnerów, tak też się zdarza (śmiech). Wyjątkiem przy namawianiu do wspólnych wizyt są lesbijki - one nie muszą być u lekarza w parze, ale poleca im się korzystanie z usług tego samego ginekologa. Swoją drogą, czasem myślę, że pary heteroseksualne mogłyby się od nich nauczyć niektórych rzeczy… Co Pan ma na myśli? Dr Socha: Chodzi mi o różnorodność związaną z podziałem ról w związku. Wiele par hetero bardzo mocno rozdziela sfery męskie od kobiecych, przez co faceci nie chcą towarzyszyć partnerkom u ginekologa. „To przecież takie niemęskie” (śmiech). Same kobiety też czasem mówią: „Mój mąż się nie zajmuje takimi rzeczami, to moje sprawy”. Na szczęście widać zmianę w relacjach i coraz częściej mam szansę obserwować prawdziwe partnerstwo. Jestem zachwycony, gdy pytam parę o ostatnią miesiączkę i to właśnie facet zna odpowiedź!
10
miasta kobiet.pl
Dr Wolski: Zna, bo się boi (śmiech). Ale tak serio, to oczywiście, zgadzam się. Niektórzy mężczyźni recytują kalendarz jak z karabinu. Znają swoje partnerki w różnych fazach cyklu, wiedzą, że np. nie zawsze muszą mieć ochotę na zbliżenie. I dzięki temu nie cierpi męskie ego. To ego jest zwykle uwarunkowane przez stereotypy. Dr Socha: No właśnie… Przyznam pani, że ja bardzo chciałbym, aby granica między kobietami i mężczyznami się nie zacierała - choć oczywiście powinniśmy zostawiać szerokie pole dla wszystkich ludzi, którzy są gdzieś pomiędzy tymi płciami. Niemniej, podoba mi się model, w którym para funkcjonuje tak, jak jej wygodnie, bez trzymania się na siłę ról kulturowych. To, że się różnimy, jest oczywiste i… piękne. Fatalne są jedynie stereotypy, przypisane do tych różnic. Pamiętam, jaki byłem zadziwiony, że w domach moich kolegów z podstawówki matki odkurzają dywany. U nas zawsze robił to ojciec i zakodowałem sobie, że odkurzanie to typowo męskie zadanie (śmiech). Wiele zależy od tego, jak poukładamy swój związek, co ma później przełożenie na codzienne kwestie… I wracając do naszego wątku - również na to, jak zachowujemy się w gabinecie ginekologicznym. Zdarza się tak, że przychodzi do gabinetu para i mężczyzna mówi przestraszony: „Panie doktorze, wyczułem u mojej żony guza w piersi!”? Dr Socha: To jest zadziwiające, ale tak, bo wiele zmian w piersiach wykrywanych jest właśnie przez facetów. Analogicznie jest zresztą z guzami jąder. Jeśli ludzie tworzą dobrą parę, to kobieta przecież zna na pamięć każdy centymetr ciała partnera - w tym jego jądra - i natychmiast zauważy, gdy coś niepokojącego się tam pojawi. Taki jest właśnie efekt otwartości, fajnego partnerstwa - małe kroki dla pary, a wielkie dla zdrowia i życia ludzkości (śmiech). Często nie myślimy o takich drobiazgach w ten sposób… Dr Wolski: Im więcej otwartości, również w seksie, tym ogólnie lepsze relacje. Wszystko,
ZDJĘCIE TOMASZ CZACHOROWSKI
co pozostaje niedopowiedziane, prędzej czy później zaczyna uwierać. Widać to w problemach ze współżyciem - np. niektóre pary nie uprawiają seksu oralnego albo w ich kontaktach w ogóle nie ma gry wstępnej, a więc przy okazji nie ma znajomości piersi czy jąder… A która z par jest świadoma, że cykl reakcji seksualnych różni się w zależności od płci? U kobiet najpierw pojawia się pożądanie i dopiero potem podniecenie, a u mężczyzn odwrotnie. Jest takie powiedzenie, że gra wstępna dla kobiety zaczyna się 24 h przed stosunkiem, a u mężczyzny 3 minuty przed… Dr Socha: Tego nie słyszałem. Bardzo dobre! Dr Wolski: Mówi się też, że kobieta, która krzyczy w nocy, nie marudzi w dzień… Dr Socha: Oj! Seksizm, panie doktorze! Dr Wolski: No przepraszam bardzo, to pozwala nam przeżyć w ciągu dnia (śmiech). W drugą stronę też przecież tak to działa. Udany seks jest podstawą trwałych i zdrowych relacji. Seks w ciąży również, a jednak niektóre pary się tego boją. To też jeden z tematów, o których warto porozmawiać wspólnie z ginekologiem? Dr Wolski: Oczywiście, szczególnie, że nadal funkcjonuje w nim wiele mitów. Dr Socha: Nawet lekarze jeszcze je powtarzają. Dawniej uważano, że szyjka macicy ma być twarda, długa, zamknięta i para podczas ciąży nie może współżyć. Na szczęście teraz już wiemy, jak powinno być naprawdę. Szyjka przed porodem musi się skrócić, rozpulchnić i zacząć rozwierać. Tylko że to się nie wydarzy w sześć godzin, potrzebny jest do tego dłuższy proces. Współżycie w nim pomaga, tak samo jak orgazm i nasienie w pochwie. Ja powtarzam parom w ciąży, że mogą to robić zawsze i wszędzie. Powinny nawet! Dr Wolski: Niedawno usłyszałem od pacjentki, że nie uprawia seksu, bo dziecko może mieć wstrząs mózgu przez uderzenie prąciem w główkę… Faceci też mają tego typu obawy. Taka trauma osoby trzeciej. Gdy wytłumaczymy, które pozycje są najlepsze - np. że w ciąży sprawdzi
zdrowie się współżycie na boku i tak dalej - to czasem pary zaczynają przy tym odkrywać zupełnie nowe rejony swojej seksualności, dłuższą grę wstępną, inne praktyki. I jeszcze bardziej zbliżają się do siebie. Dr Socha: Na dodatek, ciąża - szczególnie w drugim trymestrze - często może wyglądać jak dłuższy miesiąc miodowy. Zdarza się, że faceci przychodzą potem i mówią: „Panie doktorze, moja żona zawsze raczej była z tych takich chłodniejszych, a teraz? Co ona wyprawia!”. Czyli seks w ciąży też spaja związek. Dr Socha: Oczywiście, ale nie tylko seks. Sama ciąża tak działa, jeżeli mężczyzna jest w niej z partnerką. Po 10 latach te pary mają jedenaście razy większe szanse na bycie razem. Powiedzmy, że mamy dwa wzorce. Pierwszy to mężczyzna, który codziennie rano wychodzi do pracy, wraca późnym wieczorem, nie wie, który to tydzień ciąży i co się z nią dzieje. Drugi z kolei bierze udział w wizytach u ginekologa, czyta o ciąży, dowiaduje się. Takie dwa typy facetów badano co cztery tygodnie w funkcjonalnym rezonansie magnetycznym. I okazało się, że u tych, którzy uczestniczą we wszystkim ze swoją partnerką, aktywują się inne obszary mózgu - np. te odpowiadające za łagodność. Zmienia się u nich wiele rzeczy, choćby poziom prolaktyny, tzw. hormonu opiekuńczości. Poród jest kulminacyjnym punktem tej drogi. Mężczyzna, który był w ciąży i rodził z kobietą, zupełnie inaczej funkcjonuje i myśli. Temu drugiemu ciężko jest zaakceptować fakt, że dziecko krzyczy w nocy, że żona nie chce się kochać, a sportowy samochód trzeba wymienić na rodzinne auto. Zaczyna się męka… Za to ten po ciąży budzi się i pomaga przy dziecku? Dr Socha: I synchronizuje się z kobietą, bo m.in. ta prolaktyna obniża mu libido. To czas, w którym para powinna zająć się dzieckiem i biologia świetnie reguluje tę kwestię. Dlatego zmiana u mężczyzny jest ekstremalnie ważna. Z tego powodu ja nie zostawiam pacjentom żadnego wyboru. Jeśli chcą mieć razem dziecko, to muszą razem być w ciąży i razem rodzić. Zawsze da się to zrobić. Razem. Pan Bartek nie wygląda na przekonanego… Dr Wolski: Zastanawiam się po prostu, czy to rzeczywiście zawsze tak jest. Musimy jednak brać pod uwagę sposób funkcjonowania związku i to, jak szeroka jest w nim norma partnerska. Mężczyźni czasem nie chcą być przy porodzie z różnych powodów… Wspólne wizyty to co innego. Dr Socha: Bartek, poród jest przecież kontynuacją wizyt. Rolą ginekologa jest to, by od początku ciąży przygotować i przekonać do tego faceta. Dr Wolski: Ale na pewno miałeś takie pacjentki, które wolały rodzić z mamą, siostrą… Dr Socha: Tak, ale nie pozwoliłem im na to. Dr Wolski: To niedobrze! Dr Socha: Moim zdaniem, dobrze! Pamiętajmy, że to nie dzieje się w ostatniej chwili. Na początku często pada: „Nie, męża nie będzie przy porodzie, przyjedzie moja mama”. Wtedy edukuję, przekonuję, tłumaczę, negocjuję. Mówię do tego męża: „Będzie pan stał przy głowie żony lub wejdzie pan choćby na chwilę, poda wodę”. I ostatecznie zostaje tam przez cały poród. Nie miałem jeszcze takiej sytuacji, żeby facet się nie zjawił. Jeśli ktoś nie jest gotowy, nie chce dojrzeć do tego ze swoją partnerką, to trzeba go… Zmusić. Dr Socha: Nie, to złe słowo! Wyleczyć z tego. Przekonać, że partnerstwo wymaga czegoś innego. To nasze zadanie. Kobieta jest w ciąży i obojętnie, czy jej to pasuje czy
*Maciej W. Socha i Bartłomiej Wolski przyjaźnią się od prawie 15 lat. Od ponad roku prowadzą prywatną klinikę LEKARZE Mostowa4. Obaj są specjalistami położnictwa i ginekologii oraz doktorami medycyny w dziedzinie perinatologii. Dr Socha dodatkowo jest specjalistą ginekologii onkologicznej oraz andrologiem. W klinice na Mostowej4 zajmuje się głównie perinatologią i rozrodczością. Jest szczęśliwym wujkiem 10-miesięcznego Władka, którym w ciąży opiekował się dr Bartłomiej Wolski. Dr Wolski dodatkowo ukończył szkolenie specjalizacyjne w dziedzinie seksuologii. W klinice LEKARZE zajmuje się głównie położnictwem, ginekologią i seksuologią. Już za chwile zostanie ponownie ojcem, a ciążę jego małżonki prowadzi oczywiście dr Maciej Socha.
nie, musi być przy porodzie. Chcę tę odpowiedzialność przełożyć też na mężczyznę. Skoro pragnie mieć dziecko, to musi rodzić z partnerką. Dr Wolski: Oczywiście Maćku, powinniśmy przekonywać, ale nie zawsze wiemy, jaka jest historia tych ludzi. Co innego dzieje się w gabinecie, co innego w domu. A jeśli ciąża pojawiła się w momencie dużego kryzysu? W mojej praktyce dwie pary się rozwiodły przed porodem… Dr Socha: … serio? Dr Wolski: Nie patrz tak na mnie, to nie z mojego powodu (śmiech). Tak się po prostu zdarza, relacje bywają skomplikowane. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym te pary doprowadzać do finału na siłę, sklejając je na sali porodowej. Jak rozumiem, co do samej zasady, że należy przynajmniej dążyć do wspólnego porodu, są Panowie zgodni. Dr Wolski: Tak, dążyć do tego, rozmawiać, argumentować, ale nic na siłę. Zgadzam się, że partner kobiety jest jakby częścią tej historii… Dr Socha: Jak to „jakby”?! Dr Wolski: No dobrze, na ogół jest (śmiech). Dr Socha: Ostatnie tłumaczyłem jednemu lekko wycofanemu przyszłemu tacie: „No wie pan, znacząco się pan przyłożył do tej sytuacji położniczej”, a on na to: „Doktorze, to był moment!” (śmiech). No ale nie, tak poważnie - ojciec jest zawsze częścią tej historii! Dr Wolski: Gdyby tak było, to nikt nie miałby problemów w związkach. Na szczęście ten pozytywny model jest najbardziej powszechny. Jednak zawsze powinniśmy brać pod uwagę kontekst sytuacji. Podobno trudno jest też przekonać świeżo upieczonych ojców do kangurowania. Dr Socha: Zwykle udaje się, gdy bierzemy ich z zaskoczenia (śmiech). Staramy się, szczególnie po cięciu cesarskim, by dziecko - zamiast leżeć gdzieś w łóżeczku na neonatologii - leżało na klacie u taty. Ten kontakt skóra do skóry jest bardzo ważny biologicznie, ale nie tylko. Jak się okazało w badaniach, to kolejne czary-mary dla poprawy relacji w rodzinie. Dr Wolski: Ostatnio przeprowadziłem taki eksperyment podczas cięcia cesarskiego, chociaż trudno jest namówić personel towarzyszący, by dziecko po wydobyciu z macicy swoje pierwsze minuty spędziło przytulone do policzka mamy. Udało nam się to, wyszło fantastycznie. Maluch był 15 minut z mamą, potem 15 z tatą. Są również badania wskazujące na to, że dzięki temu nawet rany goją się lepiej. Dr Socha: Tak, przez endorfiny. To jest coś niezwykłego. Mężczyźni, którzy kangurują, mają też później zupełnie inny kontakt z dzieckiem. Kiedyś trudno było to sprawdzić, ale teraz mamy już specjalne skale oceny. Ja to nawet zauważyłem u mojej siostry - czasem, gdy trzyma Władka na rękach i mały płacze, to po chwili włącza się w tę sytuację ojciec małego, przejmuje dziecko i je uspokaja. Za pierwszym razem pomyślałem nawet: „To dokładnie tak jak w tych badaniach!”. Marcin czasem lepiej sobie radzi z Władkiem niż moja siostra. Znowu same korzyści. Dr Socha: Tak i coraz więcej fajnych, partnerskich związków. Widzimy to na co dzień w gabinetach. Dr Wolski: Pary przychodzą do nas wspólnie nie tylko w ciąży, ale i po antykoncepcję, porady. Inni słyszą o tym, widzą, jak to fajnie działa, buduje związek. I mężczyźni nie stają się od tego mniej męscy. Z pewnością jeszcze wiele osób trzeba do tego zachęcić… ale i na to jesteśmy gotowi!CP
R
E
J
E
S
T
R
A
C
J
A
+48 781 01 02 03 miasta kobiet
czerwiec 2016
11
SKUPIENIE
trendy Można odnieść wrażenie, że makijażyści współpracujący z kreatorami mody poszli nam w tym sezonie na rękę. Główne wiosenno-letnie trendy oddają hołd naturalności. Inne - podkreślaniu kobiecości. Tę część z nas, która w cieplejsze dni wychodzi z założenia, że im mniej, tym lepiej, ucieszy moda na make-up no make-up. Dla lubiących zabawę kolorem mamy całą paletę soczystych odcieni, prezentowanych chociażby na pokazach Diora. Akcent na usta albo grunge’owe oko - to kolejne z modnych trendów.
na
TEKST I WYBÓR: Dominika Kucharska
TWARZY
12
miasta kobiet.pl
Tylko usta Usta jako jedyny mocny akcent w całym makijażu. Kolory - od jasnej czerwieni po brąz (tak, tak - ten sam, który królował w latach 90. i ma być absolutnym hitem jesieni).
trendy
ZADBANA CERA A BSOLU T N E M U S T - H AV E
Romantyczny grunge
K
Mocno podkreślone oczy, inspirowane rockowym stylem. Co ciekawe, na pokazach mody taki makijaż zestawiano z delikatnymi, romantycznymi sukienkami i kostiumami.
Make-up no make-up Makijaż prawie niewidoczny. Dobrze odżywiona i nawilżona skóra twarzy, pokryta lekkim podkładem, minimalnie podkreślone oczy, usta pomalowane błyszczykiem - bezbarwnym lub w naturalnym odcieniu. Propozycja idealna na lato, ale wymagająca bardzo zadbanej cery.
Malowana lala Wszystkie kolory tęczy. Bo kiedy, jak nie właśnie wiosną i latem pozwolić sobie na makijaż pełen barw. W ciągu dnia postaw na odcienie pastelowe. Na wieczorne wyjścia możesz sięgnąć po intensywniejsze kolory.
ażdy makijaż potrzebuje dobrej bazy w postaci zadbanej cery. Aby ją uzyskać, sięgnijmy po kosmetyki naturalne. Krok pierwszy, to oczyszczanie. U kobiet z cerą wrażliwą i alergiczną świetnie sprawdzi się bezzapachowe mleczko, np. na bazie masła shea, które dodatkowo fantastycznie odżywi i nawilży skórę. Aby pozbyć się makijażu i zanieczyszczeń, można sięgnąć także po mydła. I tu pragnę obalić mit, że zbytnio przesuszają one skórę. Jest wręcz przeciwnie - naturalne mydła mają działanie nawilżające i kojące. Ciekawą propozycją dla osób walczących z zaskórnikami jest czarne mydło z aktywnym węglem, którego cząsteczki są w stanie przyciągać zanieczyszczenia nawet z głębszych warstw skóry. Gdy oczyścimy skórę, czas na krok drugi, czyli nawilżanie. Zdarza się, że posiadaczki tłustej cery ograniczają je do minimum lub w ogóle rezygnują z preparatów nawilżających. To błąd! Takie działanie powoduje zwiększenie wydzielania się sebum. Przed nałożeniem kremu warto zastosować serum. Dzięki temu skoncentrowane składniki dostaną się do głębszych warstw naskórka. Ogromną zaletą kosmetyków naturalnych, które oferujemy w The Secret Soap Store, jest to, że nie rolują się pod makijażem. Na kondycję skóry duży wpływ ma również dodatkowa pielęgnacja, wychodząca poza codzienne oczyszczanie i nawilżanie. Dwa razy w tygodniu zafundujmy cerze peeling, a następnie maskę. Arganowa, z ekstraktem z bursztynu, borowinowa… W naszej ofercie jest ich wiele i każda działa inaczej, więc warto dobierać maskę do bieżących potrzeb skóry. Podkreślam - bieżących, ponieważ te potrzeby się zmieniają. Wpływa na nie chociażby temperatura powietrza, czy nasza dieta. Latem zaprzyjaźnijmy się z hydrolatami. To produkty uboczne, powstające przy produkcji olejków eterycznych. Są sprzedawane w butelkach z atomizerem. W gorące dni można je stosować, aby odświeżyć makijaż - bez obaw, nie sprawią, że spłynie.
DARIA DRABIK The Secret Soap Store
miasta kobiet
czerwiec 2016
13
kobieca perspektywa
ZWOLNIJ
Nie trenujesz do zawodów Chcę, by kobiety, które mają swoje życie - pracę, rodzinę, pasje - były świadome, że ekstremalna forma ma swoją cenę. To nie jest takie proste. Internet fałszuje rzeczywistość. Z trenerem personalnym Magdą Foeller* rozmawia Lucyna Tataruch
Od jakiegoś czasu obserwuję w Internecie zatrzęsienie fitnessowych zdjęć motywacyjnych. Na każdym uśmiecha się do mnie idealnie wyrzeźbiona kobieta z okrągłą, wypiętą pupą, a koło niej widnieje napis w stylu: „Twoje życie jest w Twoich rękach. Podejmij wyzwanie! Zacznij ćwiczyć”. Mnie to raczej frustruje, zamiast zachęcać… Myślę, że nie tylko ciebie. Wiele innych kobiet również tak się czuje. Nazwałam to nawet „propagandą Instagrama”, bo ten portal jest esencją, jeśli chodzi o tego typu przekaz. Mnóstwo osób obserwuje tam właśnie takie zdjęcia, nie zdając sobie sprawy z jednej rzeczy - przeważnie pozują do nich zawodniczki sportów sylwetkowych lub inne dziewczyny, którym ta dyscyplina wypełnia praktycznie całe życie. Taka forma nie jest do zrobienia w trzy miesiące i nie da się jej utrzymać wychodząc trzy razy w tygodniu na piwo i pizzę. Motywacja jest super, jeśli sprawia, że ktoś podrywa się z kanapy, ale nie wtedy, gdy przy okazji tworzy nierealne oczekiwania i w efekcie wywołuje frustrację. Wiele osób zgłasza się do Ciebie - jako do trenerki - z takimi oczekiwaniami? Kobiety mówią wprost, że chcą tak wyglądać? Często spotykam się z takimi postawami. Zauważyłam, że gdzieś zatarła się granica między tym, co postrzegane jest jako dostępne dla każdego, a formą prosto z zawodów. Czyli te sylwetki nie są dostępne dla każdego? Nie są, tak samo jak forma Justyny Kowalczyk, Adama Małysza czy każdego innego wyczynowego sportowca. Oczywiście, można przywołać jedno z haseł NLP - jeśli przynajmniej jedna osoba to zrobiła, to znaczy, że ty też możesz. Ale jednocześnie trzeba mieć świadomość kosztów, jakie to za sobą pociąga. Jeśli przynajmniej jedna osoba poleciała na Księżyc, to nie znaczy, że ja też dam radę zrobić ten „krok dla ludzkości”… Dokładnie. Przy wyglądzie dużo zależy też np. od indywidualnych predyspozycji, od budowy szkieletu - rozstawu bioder, szerokości ramion, obojczyków, wcięcia w talii. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Na inne pracuje się latami, przy mnóstwie wyrzeczeń i ograniczeń. A przez promowanie takiego wizerunku w Internecie, kobiety często o tym zapominają.
14
miasta kobiet.pl
ZDJĘCIE: Jacek Kutyba
Trener personalny powinien umieć wyłapać ten moment, gdy jego podopieczny zaczyna przesadzać? Mogę powiedzieć o tym, jaką ja mam filozofię. Przede wszystkim jestem towarzyszem na tej drodze do wymarzonej sylwetki. Bardzo ważna jest dla mnie równowaga między aktywnością fizyczną, życiem zawodowym a społecznym, rodzinnym. Od początku staram się to przekazywać. Podkreślam, że nikt nie musi poświęcać wszystkiego po to, by dobrze wyglądać. Moje zadanie polega na tym, aby pomóc zaimplementować treningi i dbałość o zdrowie do codziennego życia. Zawsze da się to zrobić z głową. Jeśli dziewczyna, z którą trenuję, mówi mi, że od teraz będzie ze mną ćwiczyć sześć dni w tygodniu, bo za miesiąc ma wesele koleżanki lub że ma gigantyczne wyrzuty sumienia, bo wypiła kieliszek wina, gdy miała gorszy dzień, to od razu jej mówię: „Zwolnij. Nie przygotowujesz się do zawodów. Będziesz miała inne wesele następnej koleżanki”. Koszty stojące za sylwetką z zawodów opisałaś w jednym ze swoich postów na Facebooku. Udostępniły go tysiące osób. Ta prawda ruszyła tłumy. Nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania. To był bardzo emocjonalny wpis, ale też świadoma hiperbola. Postanowiłam go opublikować w momencie, gdy usłyszałam, jak ktoś mówi, że od kilku tygodniu chodzi na siłownię i myśli o zawodach sylwetkowych - bo chyba by się do tego nadawał. Wtedy coś we mnie pękło. Zdecydowałam, że opowiem o tym, z czym wiąże się droga do zawodów i do takiej sylwetki - po to, by wyraźnie rozgraniczyć to od codziennej formy. Przeszłaś tę drogę, gdy przygotowywałaś się do Debiutów Polskiego Związku Kulturystyki, Fitness i Trójboju Siłowego w 2015 roku. Tak, przygotowywałam się do nich od sierpnia 2014 roku. Potraktowałam to jak wyzwanie, przygodę, ale postanowiłam dać z siebie sto procent. Moim celem było osiągnięcie tak zwanej formy życia i udało mi się to, głównie dzięki współpracy z Arkiem Szyderskim, jednym z najlepszych trenerów. Byłam prowadzona profesjonalnie i merytorycznie na najwyższym poziomie. Dzięki temu zajęłam drugie miejsce, za Anną Nawrot, tegoroczną mistrzynią Europy, która ma tak dobrą formę, że nawet nie mogę się z nią porównywać.
006386698
kobieca perspektywa
I nie chciałaś iść dalej tą drogą? Wahałam się. Ze środowiska sportowego słyszałam głosy, że jestem osobą, która ma duże możliwości w tej dyscyplinie. Uznałam jednak, że nie chcę podporządkowywać swojego życia zawodom. Mam jeszcze wiele marzeń do zrealizowania i mogę te emocje znaleźć gdzie indziej. Denerwowałam się jedynie przed rozmową z Arkiem. Bałam się, że tą decyzją zawiodę przede wszystkim jego. Zawiodłaś? Nie, pozytywnie zaskoczył mnie dystansem do sportu i swoją trenerską dojrzałością. Usłyszałam, że w pierwszej kolejności jestem dla niego przyjaciółką, kobietą, a dopiero dużo dużo później zawodniczką. Poczułam, że daje mi przyzwolenie, by skończyć z zawodami. To było dla mnie ogromnie ważne. Jestem mu niezmiernie wdzięczna za wsparcie. Powiedziałaś o podporządkowywaniu życia zawodom. Co to znaczy? To jest właśnie ta różnica, o której wiele osób zapomina. Od tego zaczęłyśmy rozmowę. Jeśli chcę wyglądać fit tak jak teraz, to trenuję, odżywiam się zdrowo, ale też żyję normalnie - spotykam się ze znajomymi, zajmuję się innymi rzeczami poza treningiem. Po mnie tego nie widać, ale jestem z natury żarłokiem. Do sfery kulinarnej przywiązuję ogromną wagę, czasem więc po prostu jem to, na co mam ochotę. Podczas przygotowań do zawodów, czyli w trakcie dążenia do takiej sylwetki, jak z tych zdjęć motywacyjnych, z oczywistych względów nie jest to możliwe. Dieta jest bardzo ograniczona. Przez to często rezygnuje się z wyjść, spotkań rodzinnych - by nie męczyć się, odmawiając sobie wszystkiego. Pamiętam też, że na ostatnim etapie przygotowań przez te restrykcje żywieniowe ciągle towarzyszyło mi takie uczucie niedosytu, niepokoju, lekka irytacja. To się na pewno odbija na kontaktach z innymi. W jakimś stopniu tak. Moi bliscy dobrze mnie znają, przymykali więc oko na to, gdy czasem byłam nerwowa i skupiona wyłącznie na zawodach. Jednocześnie normalnie też pracowałam, jako trenerka miałam pod opieką wiele osób. Nie mogłam sobie pozwolić, by na mój kontakt z nimi wpływały przygotowania do debiutów. Musiałam dawać sto procent z siebie i na treningach i w pracy, co było wyczerpujące. Ale wiele osób mi pomagało. Czułam ogromne wsparcie.
16
miasta kobiet.pl
Od tamtych chwil minął rok. Wyglądasz już inaczej. Na Facebooku zestawiłaś dwa zdjęcia: siebie z ekstremalnie wyrzeźbionym ciałem, przygotowanym na zawody, i taką, jaką jesteś teraz - moim zdaniem bardziej naturalną. Ktoś udostępniając to zapytał, która dziewczyna wygląda lepiej. Wszyscy wybierają tę dzisiejszą. Jestem tego świadoma. W sportach sylwetkowych króluje specyficzny kanon wyglądu. Na zawodach ceni się właśnie ekstremalnie odtłuszczone ciało i ekspozycję mięśni. Dla ludzi, którzy nie mają styczności z tą dyscypliną, może być to nieatrakcyjne. Nie śledzę wszystkich komentarzy pod tym postem, ale już wcześniej zdarzały się teksty typu: „Wyglądasz jak facet”.
ZDJĘCIE SYLWESTER SZYMCZUK
To ogromny sukces. Dla mnie drugie miejsce oznaczało zwycięstwo. Dało mi motywację do wystartowania w dwóch kolejnych imprezach. Przyznam, że ta chwila była niesamowita. Czułam się silna psychicznie, wiedziałam, że jeśli postawię sobie jakiś cel, to go osiągnę. Odebrałam nagrodę za coś, na co naprawdę zapracowałam.
Na żywo też to słyszałaś? Nie. Jeśli już, to padały raczej pytania: „Magda, tobie się to rzeczywiście podoba?”. A podoba Ci się? Według powszechnego kanonu to nie jest kobieca sylwetka. Jestem związana ze sportem odkąd pamiętam i zawsze wybierałam dyscypliny, które stereotypowo nie kojarzą się z kobietami - sztuki walki, sporty sylwetkowe, crossfit. Do 13 roku życia wychowywałam się prawie z samymi chłopakami, więc inaczej patrzę na takie rzeczy. Wyróżniałam się pod tym względem spośród koleżanek, przyzwyczaiłam się do swojej sylwetki. To moja estetyka - zarysowane mięśnie, zaokrąglona pupa, kratka na brzuchu. Nie potrafię patrzeć na to obiektywnie. Moje motto brzmi: „Tylko jednej osobie na świecie musisz się podobać - sobie” i nigdy nie przestałam w to wierzyć. Powtarzam je też osobom, z którymi pracuję. Pisałaś jednak, że gdy zakładałaś sukienkę, to wstydziłaś się żylastych rąk. To mi faktycznie czasem przeszkadzało. Gdy klientka mówi, że chciałby mieć taką krateczkę na brzuchu jak ja wtedy miałam, to oprócz tłumaczenia, co musiałaby zrobić, przypominam też, że zmieni się nie tylko jej brzuch, nogi, ale i cała reszta. Na przedramionach jest bardzo cienka warstwa tkanki tłuszczowej, więc żyły szybko zaczynają być tam widoczne. W takiej formie fajnie wygląda się na basenie w bikini, ale do sukienki to już średnio pasuje. Sama pamiętam, jak moja babcia martwiła się, że skoro widać mi żyły, to pewnie jestem chora. Wiele niezwiązanych ze sportem osób tak to ocenia. Gdyby ktoś chciał jednak wyglądać tak jak Ty i przygotować się do zawodów, to podjęłabyś się poprowadzenia go? Nie, ja jestem trenerem personalnym, a to zupełnie inna działka. Tak jak mówiłam, pomagam ludziom w codziennym życiu i chcę jasno rozgraniczyć formę zawodową od tej amatorskiej. Chciałabym też, żeby kobiety, które mają swoje życie - pracę, rodzinę, pasję - były świadome, że taka ekstremalna forma ma swoją cenę. Internet fałszuje rzeczywistość.
MAGDA FOELLER W FORMIE SPRZED ROKU
Zakładając te realne cele - uważasz, że wszyscy powinniśmy trenować? Czy jednak akceptujesz to, że ktoś może żyć sobie spokojnie z nadwagą? Akceptuję, oczywiście. Chociaż zdarza się, że pierwsze, co robię, gdy kogoś widzę, to skan sylwetki i ocena w myślach: „No OK, może z miesiąc ćwiczy…”. Zwracam na to uwagę, ale nigdy nie ingeruję bez pytania, nie komentuję. Nie jestem tego typu człowiekiem. Znam kobiety, które moim zdaniem wyglądają przepięknie i wcale się tak nie czują. Znam też takie, które mają nadwagę, ale nie chcą niczego zmieniać, bo czują się ze sobą wspaniale i nie potrzebują tego. Szanuję to, nie narzucam nikomu swojej wizji. Tu znów pojawia się moje wcześniej wspomniane motto. Tylko sobie MUSISZ się podobać. A całej reszcie - po prostu możesz.CP [ napisz do autora: l.tataruch@expressmedia.pl ]
*Magda Foeller propagatorka zdrowego stylu życia i trener personalny. 2 lata temu porzuciła karierę prawnika, by dziś być jedną z najbardziej znanych trenerek w regionie. Pomaga osiągać wymierne efekty podopiecznym w kraju i za granicą, w ramach współpracy online, a pod jej okiem trenują także artystki i kobiety biznesu z Torunia i okolic. Prywatnie szczęśliwa żona i właścicielka dwóch kotek. Sportowo była zawodniczka fitnessu sylwetkowego, u progu przygody z crossfitem. Magdafoeller.pl, fb Magda Foeller Trener Personalny
016410241
dzień dziecka
dzień dziecka
URWISY ZŁAPANE W KADRZE W I Ę C E J Z D J Ę Ć : www.miastakobiet.pl
F
otografia stała się ważną częścią mojego życia już w liceum, ale na poważnie zajęłam się nią dopiero po narodzinach mojego syna Henia. Zaczęłam wówczas zachwycać się ludzkimi emocjami, szczególnie tą chemią, która towarzyszy rodzicom i dzieciom. Zapragnęłam zatrzymywać ją w kadrze. Zawsze powtarzam rodzicom, by robili dużo zdjęć swoim dzieciom. Sprzęt ma drugorzędne znaczenie. Pamiątkę, która przywoła uśmiech na twarzy, można zrobić nawet telefonem komórkowym. Noworodki najlepiej fotografować do 14 dnia życia. Maleństwa zazwyczaj mają mocny sen i pamiętają jeszcze pozycję embrionalną z brzuszka mamy, więc bardzo ładnie się układają. Moje sesje trwają minimum trzy godziny. Jest w nich oczekiwanie na właściwy moment, aż maluch się wyciszy, czas na przewinięcie, utulenie, głaskanie, kołysanie. Właśnie podczas tych czynności powstają moje ulubione prace - naturalne i pełne czułości. Kolejny dobry moment na sesje jest między szóstym a ósmym miesiącem życia dziecka, kiedy samodzielnie już siedzi. Wtedy można poszaleć - wybrać się plener, usiąść na kocyku czy w trawie. Takie sesje są bardzo wesołe i spontaniczne. Często jest to bieganie za urwisem i łapanie chwil. Zwykle mam plan sesji w głowie, ale co z tego, skoro dzieciątko w tym wieku ma swoje zdanie na każdy temat? Uwielbiam tę nieprzewidywalność! A jak fotografować dzieci, by nie kręciły przy tym nosem? Nie ma jednej reguły. Są dni kiedy wszystko jest na NIE, a czasem dziecko okazuje się modelem roku. Najważniejsze, by nigdy nie wywoływać presji u malucha. Nie uczmy dzieci pozowania z „uśmiechem nr 5”. Wyjdzie źle i nienaturalnie. Spróbujmy się rozśmieszać, wygłupiać. Niech to zawsze będzie świetna zabawa.
Aleksandra Sitarek fotografka, mama pięcioletniego Henia. Uwielbia starocie, styl rustykalny, filmy Barei, klimat PRL-u i brytyjskie poczucie humoru miasta kobiet
czerwiec 2016
19
temat i uroda zdrowie
PIĘKNO JEST POTRZEBĄ Sukces w medycynie estetycznej zależy od wsłuchania się w potrzeby pacjenta. Zdarza się, że nawet drobna zmarszczka pomiędzy brwiami wywołuje u kogoś duży dyskomfort psychiczny. Z dr. n. med. Markiem Jankowskim* z Lecznic Citomed rozmawia Jan Oleksy Mamy teraz takie czasy, że wszyscy chcą być piękni i młodzi. Taki jest aktualny trend. Pana praktyka lekarska to potwierdza? Kiedy zaczynałem pracę w medycynie estetycznej, to odwiedzały mnie prawie wyłącznie panie. Dziś dużą grupę pacjentów stanowią również panowie. Coraz częściej spotykam młode kobiety, głównie z defektami kosmetycznymi po przebytych ciążach oraz te bardzo dojrzałe. Raz miałem nawet pacjentkę po 80. roku życia. Znika już przeświadczenie, że w pewnym wieku należy skupiać się wyłącznie na rzeczach transcendentnych, a wygląd nie ma znaczenia. Z czym przyszła ta 80-latka? Co jej się nie podobało? Gdy ma się 84 lata, to już wiele rzeczy może się nie podobać. Wiek odciska swoje piętno. Pacjentka miała bardzo głębokie zmarszczki, wspomniała, że ma dość poświęcania się rodzinie, że czas zrobić coś wyłącznie dla siebie. I zamiast organizować kolejny spęd rodzinny na święta… … zafundowała sobie zabieg. Dla dermatologa to jest również satysfakcjonujące. Możemy cofnąć choć trochę czas i zobaczyć radość na twarzy.
ul. M. Skłodowskiej-Curie 73, bud. D, I piętro tel. 56 658 44 22, 695 663 659
Młodsze pacjentki mają inne problemy? Przyjmujemy coraz więcej kobiet z pociążowymi defektami skóry, rozszerzonymi naczyniami, rozstępami na brzuchu. Kiedyś powszechnie akceptowano fakt, że po ciąży tak to wygląda. Teraz pacjentki mają już świadomość, że można temu zaradzić. Wiele jest też osób szukających pomocy po wypadkach, poparzeniach, czy innych urazach oszpecających ciało. To są niejako pacjenci z przymusu… Kilka dni temu konsultowałem mężczyznę, który uległ oparzeniu gorącym asfaltem w trakcie robót drogowych. Cała jego ręka wymaga wieloetapowego leczenia.
20
miasta kobiet.pl
Jak widać, grupa pacjentów medycyny estetycznej jest niejednorodna. Łączy je jedno - wszyscy szukają pomocy! Poza poprawianiem skóry, poprawiamy także poczucie własnej wartości. Zdarza się, że przychodzą do nas kobiety po bardzo trudnych przeżyciach, np. po przebytym raku piersi. Chcą znowu poczuć się piękne i w pełni kobiece. Jesteśmy w stanie coś dla nich zrobić. Miałem pacjentki, które były ofiarami przemocy i chciały pozbyć się piętna w postaci trwałych śladów na ciele. Samo życie… Różne motywy. Jednak najliczniejszą grupę stanowią osoby, które chcą się po prostu odmłodzić. Są też tacy, którzy mają minimalne defekty estetyczne, ale mimo wszystko chcą poddać się zabiegom, bo ten niewielki, z mojego punktu widzenia, element jest przyczyną poważnych kompleksów. Często ich źródłem jest kształt nosa. W takim przypadku możemy pomóc w kilka minut, bez konieczności nastawiania kości, gdzie rekonwalescencja trwa około miesiąca. Wprawdzie zabieg dermatologiczny nie daje efektu na całe życie, bo po roku trzeba go powtórzyć, ale nie powoduje dyskomfortu związanego z zabiegiem chirurgicznym. I świetnie leczy kompleksy. Ocena wyglądu jest często bardzo subiektywna… Nie istnieje coś takiego, jak uniwersalne piękno. Myślę, że sukces w medycynie estetycznej zależy od wsłuchania się w potrzeby pacjenta, od poznania, co jest dla niego uciążliwym problemem. Zdarza się, że drobna zmarszczka pomiędzy brwiami wywołuje u kogoś duży dyskomfort psychiczny, ale w pełni akceptuje on swoje liczne i głębokie zmarszczki na czole. A jeżeli Panu się wydaje, że problem jest absurdalny, to odmawia Pan poprawek?
zdrowie i uroda Tutaj dotykamy kolejnego problemu - uzależnienia się od medycyny estetycznej. Dla lekarza to pokusa, że będzie miał stałego klienta, więcej zarobi. Natomiast etyka lekarska i odpowiedzialność za pacjenta powinny nas obligować do powiedzenia, że więcej już nie robimy, że przekraczamy granicę estetyczną. Często odmówienie pacjentowi bywa trudniejsze niż namówienie go na zabieg. A jeżeli nadal napiera, to doktor się poddaje? Jeżeli nie mogę wyperswadować zabiegu, to mówię: „Bardzo się cieszę, że chce pani zrobić ten zabieg, bo wykonuję go pierwszy raz w życiu, więc się nauczę”. To skutkuje. Dopiero wtedy pacjentki rezygnują. Czasami trzeba uciekać się do podstępu. … by potem w Internecie nie oglądać różnych „cudów” medycyny estetycznej. Dobrze zrobiony zabieg medycyny estetycznej to taki, po którym nie widać, że był zrobiony. Moja pacjentka, zadowolona z zabiegu toksyną botulinową, opowiadała mi kiedyś, że spotkała swoją znajomą kosmetyczkę, która przechwalała się, że rozpoznaje z trzech metrów osoby, które robią sobie botoks. Pacjentka tylko pokiwała głową. Jeżeli widać ingerencję, to źle świadczy o lekarzu. Wówczas zmieniają się rysy twarzy… Trzeba dobrze dobrać zmianę do wieku pacjenta i do pozostałych części ciała. Jeżeli agresywnymi zabiegami medycyny estetycznej zrobię pacjentce twarz 40-latki, a szyję będzie miała sześćdziesięcioletnią, to będzie wyglądała nie pięknie - tylko śmiesznie. Trzeba przedyskutować z kobietą, na ile warto się odmłodzić. Umiar ma znaczenie. Zdarza się dość często, że muszę odwodzić pacjentki od ich wizji… Znana aktorka Renée Zellweger zmieniła się nie do poznania. Zdaniem wielu, na niekorzyść. W takich sytuacjach to wina lekarzy czy brak krytycyzmu kobiety? Ostatecznie zawsze to będzie wina lekarza, ponieważ on ma doświadczenie i wiedzę o skutkach swoich działań. To on musi się oprzeć pokusie łatwego zysku i w efekcie odmówić. Lekarz ma większą odpowiedzialność niż pacjent, który ma prawo chcieć zrobić coś nierozsądnego. Ale niestety, nie każdy ma zasady, zwłaszcza na tym trochę dzikim rynku usług medycyny estetycznej, gdzie - nawet w Toruniu - funkcjonują gabinety, w których przyjmują osoby bez żadnego wykształcenia medycznego. Mówimy głównie o zabiegach wykonywanych na twarzy. Jakie inne części ciała są poddawane korekcie? Absolutnie wszystkie. W takim razie, co najczęściej kobietom przeszkadza w ich wyglądzie? Wiele jest tego: zmarszczki palacza, kurze łapki, worki pod oczami, chomiki, wiotkość skóry ramion, dekoltu, piersi, pośladków. Często wykonywanym zabiegiem jest usuwanie nadmiaru tkanki tłuszczowej. Metody medycyny estetycznej świetnie sprawdzają się zwłaszcza na małych powierzchniach, jak np. podbródki, fałdki na brzuchu, czy boczki zwane żartobliwie „muffin tops”. Oczywiście możemy jedynie zaradzić w przypadkach, gdy nie mamy do czynienia z otyłością. 50 kilo nie zniwelujemy!
Co jeszcze może lekarz medycyny estetycznej? Wiele kobiet zwraca się do mnie z problemem opadającego biustu, zwłaszcza po ciąży i okresie karmienia piersią. Młodym matkom trudno zaakceptować zmiany, które zaszły w ich sylwetce. Nie jest im łatwo odzyskać pewność siebie. Lifting biustu pozwala rozwiązać ten problem bez konieczności poddawania się operacji plastycznej. Ten zabieg cieszy się dużą popularnością, bo w przeciwieństwie do zabiegu chirurgicznego nie powoduje blizn, zakładania szwów czy dłuższej rekonwalescencji. Pewną nowością, która pojawiła się w Polsce w ciągu ostatnich lat, jest ginekologia estetyczna. Wiadomo, że upływający czas czy przebyte ciąże nie oszczędzają również okolic intymnych. Jakim innym kłopotom może zaradzić dermatologia estetyczna? Zabiegi medycyny estetycznej pomagają także w życiu codziennym. Zgłosiła się do nas pacjentka pracująca w banku, której poziom potliwości skóry uniemożliwiał podpisanie jakiegokolwiek dokumentu. Jej dłonie pociły się pod wpływem stresu do tego stopnia, że każdy dokument stawał się mokry. Nie była w stanie funkcjonować zawodowo. Dopiero wstrzyknięcie botoksu w skórę dłoni usunęło tę niewygodną dolegliwość. I kłopotliwy problem z głowy! Niedawno miałem wykład na kongresie Europejskiego Towarzystwa Dermatologicznego w Kopenhadze, więc sam sobie zrobiłem podobny zabieg, by nie zastanawiać się, czy na telebimach będzie widać, że ze stresu spociłem się pod pachami. Przez pół roku mam święty spokój. Na początku wspominał Pan, że w gabinecie medycyny estetycznej pojawia się coraz więcej mężczyzn. Z czym głównie przychodzą? Często mamy pacjentów intensywnie uprawiających sporty outdoorowe typu żeglarstwo czy bieganie. Ekspozycja na słońcu powoduje, że pojawiają się u nich tak zwane kurze łapki, czyli zmarszczki w kącikach oczu. Można je usunąć w ciągu kwadransa. Wykonujemy wiele zabiegów redukujących podwójny podbródek, czy owłosienie na plecach. Zdarzają się też młodzi pacjenci, którzy w budowę sylwetki wkładają tak dużo wysiłku, że na bicepsach robią się rozstępy. Usuwamy je, by mogli nadal dobrze się prezentować. To tylko niektóre męskie problemy, z jakimi się spotykamy.
* Dr n. med. Marek Jankowski lekarz medycyny estetycznej, specjalista dermatolog-wenerolog, biolog molekularny, zawodowo związany z Kliniką Dermatologii UMK, gdzie pełni funkcję adiunkta i kierownika Pracowni Diagnostyki Obrazowej i Farmakologii Skóry. Stopień doktora nauk medycznych otrzymał na podstawie pracy o nowoczesnej metodzie leczenia nowotworów - terapii genowej. Przeprowadza zabiegi dermatologiczne i medycyny estetycznej w toruńskiej Lecznicy Citomed.
A czy medycyna estetyczna zna sposób na powiększenie członka? Z przedłużeniem jest pewien kłopot, bo wymaga zabiegu chirurgicznego, natomiast pogrubienie nie stanowi dla dermatologa żadnego problemu. Powszechnie się uważa, że zabiegi medycyny estetycznej są tylko dla bogatych. Czy Pan to potwierdza? Nie trzeba inwestować średniej krajowej, żeby poprawić swoją urodę. Wiadomo, że zrobienie rewolucyjnej przemiany całego ciała wymaga sporej inwestycji, ale na przykład usunięcie podwójnego podbródka albo fałdki na brzuchu czy pajączków naczyniowych nie wiąże się z dużym wydatkiem.CP PROMOCJA
Lecznice Citomed Sp. z o.o. TORUŃ ul. M. Skłodowskiej-Curie 73
w w w. c i t o m e d . p l
006378955
miasta kobiet
czerwiec 2016
21
ich pasja
On od dziecka słyszał, że maszyna i nożyczki zawsze dadzą pracę. Ona nie szyje, ale odkąd pamięta, pasjonuje się designem. Co się dzieje, gdy ojciec z córką postanawiają wkroczyć do świata polskiego hand-made’u? TEKST: Dominika Kucharska ZDJĘCIA: Tomasz Czachorowski
22
miasta kobiet.pl
W
chodząc do atelier, w którym powstają unikatowe torebki, takiego duetu się nie spodziewałam. W końcu nie codziennie spotyka się tatę z córką, wspólnie zajmujących się robieniem designerskich dodatków. Ich niewielki butik połączony z pracownią od roku działa przy ulicy Gdańskiej w Bydgoszczy, ale już od 5 lat torebki marki modeMania można kupować w sklepie internetowym. Paulina Kasprowicz jest architektką wnętrz i projektantką wspomnianych cudeniek (i nie tylko). Grzegorz Kasprowicz to krawiec, stolarz i kaletnik samouk w jednym. To on pomysły córki starannie wykrawa i zszywa w całość.
SKAZANI NA MODĘ Chcąc dotrzeć do początków tej pasji trzeba się cofnąć przynajmniej do okresu przed drugą wojną światową. Przynajmniej - bo być może modowy bakcyl przekazywano u nich w genach już wcześniej. Na dziś wiadomo, że babcia pana Grzegorza, a prababcia Pauliny, prowadziła dom mody w Berlinie. Nie było wtedy maszyn, więc sto krawcowych ręcznie szyło i haftowało u niej ubrania oraz dodatki dla niemieckich elegantek. Biznes przerwała jednak wojna, a gdy już się skończyła, założycielka była w zbyt podeszłym wieku, aby odbudowywać działalność. Pewnie nie spodziewała się, że za nitkę i igłę wezmą się jej potomkowie… Choć może i nadzieja się tliła, bo jej córka - mama pana Grzegorza - została krawcową. Zwykła ona powtarzać synowi, że maszyna i nożyczki zawsze dadzą pracę. Skrawki materiałów i kolorowe szpule otaczały pana Grzegorza od najmłodszych lat. Gdy mówił, żeby mama zwężała mu spodnie, to w odpowiedzi słyszał, że ma sam sobie poradzić. Tym sposobem nauczył się szyć. W latach 70. postanowił otworzyć własne rzemiosło, co - jak wspomina - w tamtych czasach nie było takie proste jak współczesne zakładanie firmy. Rozpoczął od stolarni. Robił drewniane ozdoby dla Cepelii. Trwało to do czasu, aż dotknęło go stolarskie fatum - przy pracy stracił palec. Później zajął się poligrafią, aż wreszcie postanowił wykorzystać krawieckie umiejętności wyniesione z domu. Do głowy przyszły mu torebki. Z dumą prezentuje mi pierwszą, zrobioną kilkanaście lat temu - kremowa z pieczołowitym czarnym haftem.
Z czasem córka zaczęła się coraz bardziej wtrącać do torebkowych działań taty. - Do szycia nigdy mnie nie ciągnęło i to się nie zmieniło. Za to zarówno po tacie, jak i po mamie, która jest inżynierem budownictwa, odziedziczyłam potrzebę tworzenia, kreowania. Zaczęłam zaglądać tacie przez ramię sugerując, że może to zmienić, może to dodać. No i z tych moich wtrąceń zrodziła się marka modeMania - śmieje Paulina.
WYRÓŻNIĆ SIĘ Role w firmie są jasno podzielone: córka wymyśla, jak torebka ma wyglądać, a tata stara się przekuć wizję w rzeczywistość. Mają różne charaktery i dzięki temu udaje im się dogadywać, bez walki o to, kto powie ostatnie słowo. - Odkąd pamiętam, interesowałam się modą, designem
ich pasja - mówi Paulina. - Pełnymi garściami czerpię z mody ulicznej. Podoba mi to, co można podpatrzeć na ulicach takich miast jak Nowy Jork. Tam nikt nie obawia się założyć na siebie czegoś, co sprawi, że wygląda inaczej niż reszta. Ludzie są dumni z własnego stylu. Ta tendencja powoli wkracza także do polskich miast. Więcej podróżujemy i dzięki temu stajemy się bardziej otwarci na modową ekstrawagancję. Jasne, że nie każda kobieta ma odwagę wyjść z domu z wielkim amarantowym koszykiem na ramieniu, ale za to każda chce mieć coś wyjątkowego - dodaje. Tworzyć coś, co się wyróżnia - to motto, które realizują w swoich produktach. - Zdarza mi się mijać osoby, ubrane w stylizację zaczerpniętą jeden do jednego z witryny sieciówki. Ślepe kopiowanie tego, co serwują nam popularne marki, świadczy o braku pomysłu na swój wizerunek. Jeśli kogoś nie stać na to, by całą jego garderobę stanowiły unikatowe rzeczy, to dobrze jest postawić na wyróżniające detale. I tu wkraczamy my z naszymi torebkami. Staramy się, aby każda z nich miała w sobie coś zaskakującego. Nawet najbardziej klasyczną formę ubieramy w odważny kolor lub wzór, dodajemy nietypowe elementy.
PO SWOJEMU Oryginalne pomysły Pauliny dają dużą frajdę również samemu wykonawcy. - Doskonale pamiętam czasy, gdy w sklepach nie było wyboru, ulice były szare. Dziś więc tym bardziej jest mi miło robić tak kolorowe rzeczy - mówi pan Grzegorz. - Klientki, które do nas zaglądają, pytają często, czy spotkają na ulicy inną kobietę z taką torebką. Mogę im z czystym sumieniem powiedzieć, że takiej samej nie będzie miała żadna. Zapotrzebowanie na rękodzieło właśnie z tego się bierze - dodaje. Zaglądające tu kobiety poszukują jeszcze jednego - jakości. I tu hand-made ma nad produkcją sieciową ogromną przewagę. Wszystkie torby modeMania wykonywane są ze skrupulatnie dobieranych naturalnych skór lub filcu. Do tego ręczne szycie i coś, co kręci najbardziej wymagające klientki - możliwość zrealizowania własnego projektu. - Mamy wiele modeli, ale nie ma problemu, abyśmy wykonali torbę na indywidualne zamówienie - przekonuje pan Grzegorz. Jak długo powstaje torebka z logo modeMania? W przypływie natchnienia wymyślanie bywa szybkie. - Gdy projektuję torebki, to skupiam się tylko na tym. Projektowanie wnętrz - czyli to, czym zajmuję się na co dzień
- jest zupełnie innym światem, więc nie przeplatam ze sobą tych zadań - wyjaśnia Paulina. Panu Grzegorzowi wykonanie skórzanej torebki zajmuje od 3 do 5 godzin. A jako że zamówień nie brakuje, to niejednokrotnie zaczyna pracę o 8 rano, a od maszyny wstaje o 20. Na wieszakach w butiku zobaczyć można zaledwie ułamek kolekcji. Reszta toreb jest w drodze do klientek, inne właśnie powstają. Rodzinna manufaktura działa jak w zegarku. Obok toreb skórzanych wiszą bawełniane i filcowe. - Wszystkie torebki wymyśliłam sama, a że absolutnie nie robię tego wbrew swojemu gustowi, to z chęcią każdy model miałabym u siebie - mówi Paulina. Jedynym ograniczeniem okazuje się brak miejsca, ale po co komu przepastna szafa, skoro ma się własne atelier….CP miasta kobiet
czerwiec 2016
23
006376129
R
E
K
L
A
M
Anders-Prasa205x140_5_WakacjeNadJeziorem2016-1.indd 1
A 19.05.2016 12:56
Teatr „Baj Pomorski” ul. Piernikarska 9, Toruń Bilety: tel.: 56 652 20 29 wew. 35, 36 www.bajpomorski.art.pl l 1 środa, 12:00 Dudi bez piórka wiek+4 l 2 czwartek, 9:30 Dudi bez piórka
Premiera: 19 czerwca 2016
wiek+4 l 2 czwartek, 12:00 Dudi bez piórka wiek+4 l 3 piątek, 9:30 Dudi bez piórka wiek+4 l 3 piątek, 11:30 Dudi bez piórka wiek+4 l 5 niedziela 12:00 Kopciuszek BAJKOWY DZIEŃ DZIECKA l 7 wtorek, 9:30 Kopciuszek wiek+4 l 7 wtorek, 12:00 Kopciuszek wiek+4 l 8 środa, 9:30 Kopciuszek wiek+4 l 8 środa, 12:00 Kopciuszek wiek+4 l 9 czwartek, 9:30 Kopciuszek wiek+4 l 9 czwartek, 12:00 Kopciuszek wiek+4 l 10 piątek, 9:30 Kopciuszek wiek+4 l 10 piątek, 12:00 Kopciuszek wiek+4 l 14 wtorek, 12:00 Bleee... wiek+5
l 15 środa, 9:30 Bleee... wiek+5 l 15 środa, 12:00 Bleee... wiek+5 l 16 czwartek, 9:30 Bleee... wiek+5 l 16 czwartek, 12:00 Bleee... wiek+5 l 17 piątek, 9:30 Historia Calineczki wiek+3 l 17 piątek, 12:00 Historia Calineczki wiek+3 l 19 niedziela, 16:30 A morze nie
PREMIERA wiek+5 A morze nie wiek+5 l 21 wtorek, 12:00 A morze nie wiek+5 l 22 środa, 9:30 A morze nie wiek+5 l 22 środa, 12:00 A morze nie wiek+5 l 23 czwartek, 9:30 A morze nie wiek+5 l 23 czwartek, 12:00 A morze nie wiek+5 l 24 piątek, 9:30 A morze nie wiek+5 l 24 piątek, 12:00 A morze nie wiek+5 l 26 niedziela, 12:00 A morze nie wiek+5 l 21 wtorek, 9:30
Dyrekcja informuje o możliwości wprowadzaniu zmian w proponowany repertuar.
006405719
l 1 środa, 9:30 Dudi bez piórka wiek+4
The Secret Soap Store
Najbardziej pachnący sklep w Bydgoszczy!
Rytuały relaksu
Stresujące sytuacje od samego rana, a do tego nieprzespane noce i zły humor każdego dnia... Znasz to z własnej codzienności? Jeśli odpowiedź brzmi tak, to koniecznie musisz nauczyć się panować nad stresem. Obecnie większość z nas narażona jest na długotrwały stres, który przyczynia się do rozwoju wielu chorób i zaburzeń. Najważniejsze to uświadomić sobie, że jest on naszą osobistą reakcją na określony czynnik zewnętrzny. Niestety osoby, na których ciąży odpowiedzialność oraz pracujące pod presją czasu, często swoje stresy rozładowują niewłaściwie.
Jak zatem radzić sobie ze stresem?
Najlepiej zacząć od zastanowienia się, jakie sytuacje nas zdenerwowały i podzielić je na dwie grupy: sytuacje, na które mamy wpływ oraz sytuacje, na które nie mamy wpływu. Np., jeśli denerwuje nas stanie w korkach, to można zacząć jeździć autobusem lub prowadząc, słuchać ulubionej muzyki. Koniecznie należy nauczyć się celebrować małe rzeczy. Wystarczy na 5 minut usiąść w ciszy i wypić kawę lub herbatę w pięknej filiżance. Na każdym kroku jesteśmy przekonywani, że we wszystkim musimy być perfekcyjni. To bzdura! Jedyne, co trzeba, to być szczęśliwym oraz spędzać czas z wartościowymi osobami.
Rytuały relaksu
Aby zachować stan równowagi i harmonii, ważne jest wprowadzenie do swojego życia rytuałów relaksu. Bardzo ważne jest także, by poprawić estetykę otoczenia poprzez małe detale, np. świeże kwiaty. Jeśli nie możemy mieć ich w domu, to kupmy drewniane kulki i skropmy je olejkiem eterycznym. Rewelacyjnie sprawdzi się naturalny olejek z drzewa herbacianego. Działa on uspokajająco oraz antybakteryjnie, co docenią pracujący w klimatyzowanych biurach.
Najlepszym momentem na chwilę relaksu jest kąpiel. Dodanie do wody soli mineralnej sprawi, że kąpiel będzie odprężająca i upiększająca. Dla mężczyzn warta polecenia jest sól o aromacie czarnego piżma. Doskonale pobudza krążenie, dzięki czemu skóra chłonie niezbędne minerały. Panie natomiast mogą wybrać dla siebie np. sól o zapachu limonki i mięty, która sprawia, że skóra staje się nawilżona i odżywiona. Ponadto, łagodzi napięcie i koi zmysły swym aromatem. Co więcej, doskonale nadaje się do pielęgnacji stóp, o czym marzy każda kobieta po 8 godzinach chodzenia w szpilkach. Doskonałym dodatkiem do kąpieli będzie dla Panów żel o zapachu drzewa cedrowego i czarnego pieprzu, natomiast dla Pań o cudownym aromacie mandarynki i bergamotki. Te kosmetyki, poprzez swoją harmonię składu i zapachu działają relaksacyjnie i upiększająco. Mając odrobinę czasu, warto wykonać peeling ciała. Można testować i co tydzień cieszyć się nowym
zapachem, np. passiflory lub melona. Na zakończenie kąpieli nie pozostaje już nic innego, jak zrobić sobie lub komuś bliskiemu masaż przy użyciu olejku np. z lawendy. Idealnie do tego nadają się oleje roślinne: z awokado, słodkich migdałów, arganowy, jojoba, makadamia, z pestek winogron, sojowy oraz z oliwy z oliwek. Natomiast dodatek olejku eterycznego z lawendy działa uspokajająco, łagodzi stany napięcia nerwowego, przeciwdziała bólowi głowy, a także problemom z zasypianiem oraz częstemu wybudzaniu się w nocy.
olejku bergamotowego sprawi, że będzie to prawdziwa rozkosz. Zamiast siedzieć przed ekranem, dajmy odpocząć oczom i poczytajmy książkę. A gdy poczujemy, że czas już na sen, to połóżmy głowę na poduszce wypełnionej suszonymi kwiatami lawendy i przez chwilę pomedytujmy lub poświęćmy kilkanaście minut na trening autogenny Schultza. Po tak zakończonym dniu poranek rozpoczniemy z uśmiechem, pełni energii i gotowi na nowe wyzwania. Trzeba jeszcze tylko pamiętać o jednej najważniejszej rzeczy:
Sen najlepszym lekarstwem
Uśmiechaj się tak często, jak to tylko możliwe i otaczaj tylko pozytywnymi osobami z pasją! To jeden z najprostszych i najbardziej skutecznych sposobów na radzenie sobie ze stresem i codziennymi trudnościami.
Późnym wieczorem trzeba się wyciszyć. Pomoże w tym zapalenie ręcznie wykonanej świecy, np. o odprężającym zapachu zielonej herbaty, łagodzącym napięcia aromacie trawy cytrynowej lub romantycznej woni czekolady z gorzką pomarańczą. Przed zaśnięciem zaparzmy filiżankę ziołowej herbaty. Dodatkowo wzbogacenie jej aromatu domieszką
Aby w pełni skorzystać i delektować się zaproponowanymi rytuałami, warto skorzystać z najwyższej jakości naturalnych i ekologicznych produktów wytwarzanych przez polską rodzinną firmę The Secret Soap Store.
Dworzec PKP Bydgoszcz Główna poziom -1, naprzeciwko linii kas www.facebook.com/ TheSecretSoapStore
250 g dowolnej soli GRATIS* *Przy zakupach powyżej 40 zł
006405238
www.secret-soap.com
DZIECKO NA WOJENNEJ ŚCIEŻCE Czasami mówię rodzicom: „Trzeba wziąć piłę i przeciąć dziecko, tylko nie w poprzek, a wzdłuż. To jedyny sposób, by każdy z was dostało po równo”. Te słowa często działają jak kubeł zimnej wody. Z mediatorką rodzinną Barbarą Nasarzewską* rozmawia Jan Oleksy
Porozmawiamy o rozwodach… … i o zachowaniu rodziców - o tym, jak się rozstają, jakie stosują strategie i jaki to ma wpływ na ich dziecko. Czyli skupimy się na małżeństwach, u których rozstanie wyzwoliło cały wachlarz określonych zachowań, emocji. Tak oraz konsekwencji tych zachowań, które wpływają na życie emocjonalne dzieci. Wiadomo, że bywają bardzo trudne rozstania, kiedy strony używają chwytów poniżej pasa, chcąc zniszczyć i poniżyć drugiego rodzica, aby osiągnąć swój cel. Skutki takiego działania są opłakane. Ofiarą tej wojny jest dziecko. Traumatyczne zdarzenia zapisują się w jego psychice, a potem odpalają w różnych sytuacjach w ciągu życia. Ale słyszy się przecież też o kulturalnych rozwodach? Nawet jeżeli ktoś mówi: „myśmy się dogadali”, to i tak jest to zawsze sytuacja kryzysowa. A kryzys to nic innego, jak zmaganie i walka pod presją czasu. Niesie z sobą wiele pytań: jak to będzie, czy się uda, czy będzie po mojej myśli? Takie ma się wątpliwości przy rozstaniach w zgodzie… Ale przecież generalnie ludzie się rozwodzą wtedy, kiedy nie mogą się dogadać. I wówczas zaczyna się ten cały taniec. W skali stresu rozwód jest na drugim miejscu, zaraz po śmierci współmałżonka. Nie jest to motywujący stres, tylko taki, który dołuje i obezwładnia. Pół biedy, jeśli dotyczy to tylko dwojga ludzi. Wtedy jest w miarę spokojnie? Ze swojej praktyki znam bardzo niewiele przypadków takich eleganckich rozwodów. Najczęściej rozstają się tak ludzie, którzy nie mają dzieci i obydwoje dochodzą do wniosku, że nie pasują do siebie, a ich bycie razem to pomyłka. Myślą: „Może to nie była miłość, więc lepiej rozstać się w momencie, gdy jeszcze nie skaczemy sobie do gardeł?”. Rozstają się na pierwszej rozprawie, często pozostając w przyjaznych stosunkach z szacunku do przeszłości i wspólnych wspomnień. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, kiedy są dzieci… Często słyszę w gabinecie: „Dziecko jest wspólne, więc także moje, a jak jest moje, to zrobię wszystko, żeby było właśnie ze mną”. W kryzysie ogromną
26
miasta kobiet.pl
rolę grają emocje, niekiedy sięgające zenitu. Pojawia się złość, smutek, poczucie porażki, odrzucenie, rozgoryczenie, lęk - czyli ekstremum… … które nie pozwalają na obiektywną ocenę? Wtedy rozum śpi, a emocje szaleją. Nie myślisz rozsądnie, myślisz pod wpływem uczuć. To jest taki moment, jakby człowiek był na haju. Ogląd rzeczywistości nie jest obiektywny. Inaczej czuje to kobieta, a inaczej mężczyzna? Kobiety w trakcie rozwodu patrzą na to, co się dzieje, analizują zachowania, czują się zranione, czują lęk przed przyszłością. Mężczyźni koncentrują się na celu, jaki chcą osiągnąć, na swoich prawach i na tym, jak będzie wyglądała ich rola ojca, kwestia alimentów. To takie zachowania atawistyczne, w których facet patrzy na cel, by złowić zwierzynę i przynieść ją do pieczary, a kobieta szerzej - by przygotować jedzenie, posłanie, zająć się dziećmi itd. Kobiety patrzą liniowo, a mężczyźni w punkt. Następuje rozbieżność interesów i w tej sytuacji kryzysowej każdy stara się wyszarpać trochę dla siebie. Z moich doświadczeń wynika, że w tym wojennym tańcu każdy się kontroluje i jest czujny, aby ugrać swoje. Zrozumienie intencji i zachowań drugiej strony jest prawie niemożliwe. A w tym wszystkim są dzieci… i zaczyna się najważniejszy rozdział tej historii… Dzieci są kimś, a czasami czymś, o co się walczy. Mówię „czymś”, bo nierzadko są traktowane na równi z dywanem albo kotem. I to jest najbardziej bolesne, bo dziecko to wszystko wie! Widzi ten taniec rodziców, niedomówienia, miny, chłód emocjonalny. Dostrzega wszystkie nastroje, ale nie rozumie, co jest powodem, bo i nie może rozumieć. Jest całkowicie zdane na rodziców. A rozwodzący się rodzice wykorzystują je na różne sposoby. Psycholog Virginia Satir twierdzi, że najczęściej postrzegają wtedy dziecko, jak potencjalnego sprzymierzeńca w walce przeciwko drugiemu partnerowi, sugerują: „Zobacz, jaki ja jestem dobry”. Traktują je też w roli posłańca komunikatów: „Idź, powiedz mamie”… i wreszcie jako oręż w walce: „Ten, kto ma dziecko - ma przewagę”.
rodzina „Mam coś, czego ty nie masz” i wtedy zaczyna się prawdziwa batalia? Zaczyna się przeciąganie dziecka na swoją stronę, bo nie da się go podzielić. To tylko Salomon rozstrzygnąłby ten problem. Ja czasami mówię wojującym rodzicom: „Trzeba wziąć piłę i przeciąć dziecko, tylko nie w poprzek, a wzdłuż. To jedyny sposób, by każdy z was dostało po równo”. Takie słowa często działają jak kubeł zimnej wody. W tej walce pojawiają się strategie wojenne? Zaobserwowałam, że część rodziców stosuje strategię „lepszy - gorszy”. Częstokroć robią to z premedytacją, bo chcą zranić tę drugą osobę, odegrać się. Dziecko przy tym traci grunt pod nogami, jest bombardowane sprzecznymi informacjami, wciągane w grę. Ma się opowiedzieć za którymś z rodziców - takie są oczekiwania dorosłych. Dziecko jest w konflikcie lojalności, chce zadowolić oboje, przynajmniej na początku. Na dłuższą metę nie jest możliwe, aby poradziło sobie z trudnymi emocjami, więc opowiada się za jednym z rodziców. Ale chyba nie wszyscy tak postępują? Są rodzice, którzy z zasady chcą dobrze, ale nie mają wiedzy dotyczącej potrzeb dziecka ani umiejętności relacyjnych - w związku z tym stosują przemilczenia, kłamią, zaprzeczają oczywistym faktom, bądź bagatelizują to, co się dzieje. A dziecko przecież widzi zachowania mamy i taty, doświadcza ich emocji, słyszy różne słowa, często raniące. Jest świadkiem i uczestnikiem zdarzeń. Jednak nikt z dorosłych nie informuje go, co się dzieje, w sposób adekwatny do jego wieku. Ta sytuacja powoduje lęk i burzy poczucie bezpieczeństwa. To strategia zaniechania. Jedni są w stanie odpuścić, inni będą walczyć do upadłego. Znam rodziców zapiekłych w walce, takich, dla których liczy się tylko zwycięstwo. A ofiary? No cóż… Nazwałabym to strategią spalonej ziemi. Dziecko jest przedmiotem, a nie podmiotem i aby przetrwać izoluje się wewnętrznie, zasklepia. Nie wie kim jest, czuje napięcie i strach, odcina się od emocji. Spójrzmy szerzej na sytuację rozwodową oczyma dzieci. Maluchy w wieku przedszkolnym cały czas mają nadzieję, że rodzice się zejdą, ale także obwiniają siebie i swoje niewłaściwe zachowania za rozpad związku. Często czują się opuszczone, co przejawiać się może agresją wobec matki, ojca, czy ich nowych partnerów. Rozwód może powodować zmniejszenie poczucia bezpieczeństwa, niepewność i lęk o przyszłość. Efektem są trudności z zasypianiem, nocne koszmary, czy strach przed ciemnością. Starsze widzą to trochę inaczej? Tak, ale również mają nadzieję, że rodzice jednak będą razem. Bardzo tęsknią za tym, który się wyprowadził, ale mogą także okazywać złość temu, którego obarczają winą za rozpad rodziny. Przeżywają smutek, dlatego często płaczą lub zamykają się w sobie. Na domiar złego czują przymus wyboru między mamą czy tatą. Czy to się zmienia z wiekiem? Jak reagują dzieci w wieku szkolnym? Dzieci w wieku np. 10 lat odczuwają rozpacz, przeżywają stratę i są bezradne w zaistniałej sytuacji. Mogą występować u nich dolegliwości, takie jak bóle brzucha czy głowy, pocenie się rąk. Zdarza się także, że tracą wiarę we własne siły i pewność siebie, a to powoduje kłopoty
z nauką. Dzieci w tym wieku mogą winić jednego z rodziców za rozwód. Często wyrażają swoje uczucia w formie agresji wobec bliskich i obcych ludzi. A w wieku dorastania buntują się? Nastolatki czasem czują, że powinny wspierać opuszczonego rodzica i młodsze rodzeństwo, co powoduje ich nadmierne obciążenie emocjonalne. Młodzi ludzie najczęściej nie mogą poradzić sobie z faktem istnienia nowych związków rodziców, są zazdrośni. Przy tym mogą też stracić zaufanie do ludzi i obawiać się o swoje przyszłe związki z płcią przeciwną. Wiek dorastania jest trudny, a dodatkowo rozpad rodziny czasem potęguje kłopoty z koncentracją i powoduje inne problemy wychowawcze. W jaki sposób dziecko przystosowuje się do takiej nowej sytuacji? Według psychologa Eraery występuje aż pięć faz przystosowania się dziecka do tej nowej sytuacji życiowej. W pierwszej zaprzecza zaistniałej tragedii; w drugiej następuje złość i gniew; w trzeciej dominuje lęk, ale jest to już czas godzenia się z trwającymi okolicznościami; w czwartej fazie przeważa smutek, a nawet depresja; zaś dopiero w piątej następuje okres pogodzenia się.
Często słyszę w gabinecie: „dziecko jest wspólne, więc także moje, a jak jest moje, to zrobię wszystko, żeby było właśnie ze mną”. BARBARA NASARZEWSKA
Jak to wygląda w czasie? Cały proces adaptacji do nowych warunków życia może trwać nawet dziesięć lat! Zatem, jak powinni zachowywać się rodzice, aby w miarę szczęśliwie przeprowadzić dziecko przez ten kryzys? Dziecko powinno otrzymać od obojga rodziców, podkreślam obojga, przekaz dostosowany do jego możliwości percepcyjnych, wieku, dojrzałości. Ta informacja to podstawa: w tej rozmowie trzeba przekazać, że oboje rodzice je kochają i nic tego nie zmieni - jest dla nich najważniejsze. Należy powiedzieć też to, że wszyscy nie będą już mieszkać razem. Dalej powinno się wytłumaczyć, dlaczego tak będzie, oczywiście bez szczegółów, takich jak to, że ktoś się zakochał, czy że jest nieodpowiedzialny. Kolejnym elementem jest poinformowanie dziecka, jak teraz będzie wyglądało jego życie - miejsce zamieszkania, szkoła, spotkania, zajęcia, koledzy, relacje z rodziną. To jest podstawowe zadanie rodziców. Dziecko ma prawo to wszystko wiedzieć? Tylko w ten sposób chronimy je przed rozpadem jego świata. Jeśli rodzice mają rozbieżne oczekiwania w sprawach przyszłości dzieci, niech zaufają specjalistom, ustalą z nimi Rodzicielski Plan Wychowawczy, który powinien zawierać wszystkie, nawet te z pozoru mało istotne rzeczy. To normuje i ułatwia relacje. Jak dziecko może przyjąć takie wiadomości? To zależy, jak rodzice przekażą te treści, jakie relacje i więzi były wcześniej w rodzinie, jakie są umiejętności komunikacyjne i wrażliwość dorosłych. Znam przypadki, kiedy dziecko bez większych problemów akceptowało taki stan rzeczy. Może być też tak, i to jest normalne, że początkowo będzie opór, niewygodne pytania, ale konsekwentne zachowania dorosłych, opieka i bliskość pozwolą dziecku poczuć się bezpiecznie.CP
[ napisz do autora: j.oleksy@expressmedia.pl ]
*
Barbara Nasarzewska pedagog, terapeuta uzależnień, mediator rodzinny, biegły sądowy, od wielu lat zajmuje się terapią indywidualną, rodzinną, osobami uzależnionymi, działalnością szkoleniową i treningową. Mieszka i pracuje w Toruniu. miasta kobiet
czerwiec 2016
27
KOBIETY SPRZEDAJĄ LEPIEJ? Kobiety mają przewagę, bo lubią więcej mówić i często lepiej prezentują produkt niż faceci, którzy są bardziej konkretni - mówią Ewa Ślusarczyk, kierownik działu marketingu i Adriana Łuczko, specjalista ds. marketingu w CTDP w Toruniu, w rozmowie z Janem Oleksym Proszę powiedzieć, co kryje się pod tajemniczą nazwą CTDP? Adriana Łuczko: Na toruńskim rynku działamy już 16. rok. Jesteśmy jednym z największych i najdynamiczniej rozwijających się call center w regionie kujawsko-pomorskim. Sprzedajemy usługi T-Mobile - światowego lidera sieci komórkowych, lecz sukces naszej firmy zawdzięczamy przede wszystkim dobrej atmosferze i ambitnemu zespołowi pracowników. Który w zdecydowanej większości jest złożony z kobiet? Ewa Ślusarczyk: Stosunek pracujących u nas kobiet i mężczyzn wynosi 70 do 30. Biorąc pod uwagę, że ogółem zatrudniamy około 600 pracowników, liczba kobiet jest naprawdę imponująca. Dlatego wiele naszych starań marketingowych czynimy z myślą o kobietach. Celebrujemy 8 marca, przygotowując miłe niespodzianki, słodkie cake popsy, konkursy z nagrodami w postaci kuponów i kart rabatowych na zakupy czy bonów na darmowe zabiegi kosmetyczne. Specjalnie dla naszych Pań zapraszamy wizażystki, makijażystki, konsultantki kosmetyczne, które dbają o nasze dziewczyny. Ale pamiętamy o nich nie tylko od święta. Mówimy o kobietach, bo one stanowią większość zatrudnionych w CTDP. Może wynika to z faktu, że są bardziej kontaktowe niż mężczyźni? E.Ś.: Myślę, że kobiety mają tę przewagę, bo lubią więcej mówić i często lepiej prezentują produkt niż faceci, którzy są bardziej konkretni. Dziewczyny natomiast zwracają baczniejszą uwagę na szczegóły, ale jeśli mają powierzone konkretne zadania, to robią je bardzo dobrze od A do Z. Z kolei faceci mają większą zdolność bajerowania… E.Ś.: To zależy, kto temu ulega!? Ale bez wątpienia wszyscy muszą posiadać umiejętność łatwego nawiązywania kontaktów? E.Ś.: To jest konieczna umiejętność, bez niej nasza firma nie osiągnęłaby tak wysokiej pozycji na rynku. Wydaje mi się, że bycie kobietą ułatwia też w niektórych kręgach dotarcie do klientów
płci męskiej, którzy z reguły wolą porozmawiać z konsultantkami. Potrzebne są jeszcze inne predyspozycje? Jakie? Oczywiście, oprócz dobrych chęci. A.Ł.: Na pewno nie można być osobą wstydliwą, tracącą zapał, gdy usłyszy „nie”. Ważne są predyspozycje do sprzedaży, a zatem odwaga, odporność na stres, temperament, żywiołowość - i co nie jest bez znaczenia - miły tembr głosu. Zwracamy też uwagę, by nasi konsultanci używali poprawnej polszczyzny. W tym celu myślimy o uruchomieniu akademii języka polskiego, czyli połączeniu pracy z nauką. Bardzo ważna jest też umiejętność pracy pod presją, bo powszechnie uważa się, że call center to jeden wielki kocioł, wszyscy siedzą ze słuchawkami na głowie i przekrzykują się. E.Ś.: Faktycznie jest u nas przestrzeń open space, każdy ma mikrofon i słuchawki, ale każdy siedzi przy własnym, indywidualnie zagospodarowanym stanowisku. Jeden drugiemu raczej nie przeszkadza, zajęty rozmową z klientem nawet nie słyszy osoby siedzącej obok. Dzięki temu, że rozmówcy nie widzą się, konsultant może przyjąć dowolną pozycję, nikt nie zabroni mu trzymać nóg na biurku, jeśli ma tylko taką ochotę. Głosicie hasło: „Żeby być kimś, musisz umieć się sprzedać”! A.Ł.: W życiu trzeba umieć się sprzedać i umieć… sprzedawać. Zdajemy sobie sprawę, że sprzedaż produktów i usług nie należy do najłatwiejszych, ale mamy również świadomość, że oferujemy markowe produkty z najwyższej półki. Intryguje mnie też wasz slogan: „My nauczymy cię sprzedawać”. Realizujecie go w życiu? A.Ł.: Oczywiście! Każda osoba, obojętnie czy ma doświadczenie czy nie, najpierw bierze udział we wstępnym szkoleniu z działem HR, a następnie przechodzi u nas tygodniowy okres próbny, prowadzony przez trenera w tzw. inkubatorze. Trener uczy przyszłych konsultantów, jak przedstawić produkt, aby go sprzedać. Po tygodniowej nauce możesz już wypłynąć na głębokie wody i… zacząć dobrze zarabiać.
Czym się wyróżniacie w branży call center? A.Ł.: Na pewno tym, że poza stałą dobrą pensją mamy atrakcyjne premie, zaczynające się już od jednej sprzedanej usługi. Ponadto wyróżniamy się licznymi benefitami, takimi jak bezpłatna nauka angielskiego w firmie, darmowy dojazd dla ludzi mieszkających we Włocławku czy Inowrocławiu. Jest to szczególnie ważne dla matek wychowujących dzieci, bo dojazd do CTDP jest wliczony w godziny pracy, a to właśnie czasu najbardziej brakuje matkom. E.Ś.: Fajną rzeczą są też antystresowe niespodzianki: darmowe jabłka dla pracowników czy dostęp do gier w ciekawie zaaranżowanych „socjalach”, nawiązujących do modnego stylu loftowego. Na terenie firmy organizujemy różne akcje, np. grilla, po raz kolejny otwieramy Strefę Relaksu, gdzie na zielonej trawce będzie lało się bezalkoholowe mohito. Wszystko po to, żeby przerwy nie były monotonne i nudne. Mimo że jesteśmy dużą firmą, to staramy się łamać „korpo-schematy”. A jak wygląda u Was ścieżka kariery? A.Ł.: Jest wiele możliwości awansu, bo ścieżka kariery jest bogata. Zaczynasz pracę od konsultanta, po okresie próbnym jesteś już specjalistą, później awansujesz na starszego specjalistę, a następnie na eksperta. Niewykluczone, że okażesz się mieć cechy dobrego managera i zostaniesz koordynatorem własnego zespołu sprzedażowego. Awansując, za każdym razem przechodzisz kolejny trening zakończony zdobytym certyfikatem. Jak może Pani najkrócej zareklamować pracę w CTDP? E.Ś.: Przychodźcie do nas, bez względu na wiek, i zostańcie z nami, bo jesteśmy fajni (śmiech), nietypowi, dobrze płacimy. Jesteśmy otwarci i zapewnimy wam dalszy rozwój. Jeśli więc chcecie spróbować pracy w firmie innej niż wszystkie, zdobyć pożądane na rynku doświadczenie, to skorzystajcie z oferty pracy w CTDP Toruń, wyślijcie swoje CV na adres praca@ctdp.pl i pokierujcie własną karierą. Odwiedźcie nas w sieci: fb.com/ctdp.torun, youtube.com/ctdp.torun, instagram.com/ctdp.torun.
mama
ANGIELSKI na peryferiach
Dwujęzyczne trzylatki rozwijają się lepiej od swoich jednojęzycznych rówieśników. Naukę języka obcego najlepiej zacząć już od trzeciego miesiąca życia dziecka. Z Katarzyną Czub, dyrektorką okręgową Helen Doron English w Bydgoszczy i Toruniu, rozmawia Justyna Król
Czyli od którego momentu warto włączyć język obcy do nauki? Zajęcia językowe Baby’s Best Start proponujemy od trzeciego miesiąca życia. Wiadomo, że nie są to takie lekcje angielskiego, jakie pamiętamy ze szkoły, a po prostu wspólna zabawa, która uczy i rozwija. Rodzice uczestniczą w zajęciach. Dużo jest w nich fizycznego kontaktu - przytulania, dotyku, który stymuluje mózg do pracy. Na tym etapie rozwoju malucha jest to bardzo ważne. I dziecko zaczyna traktować drugi język jako stały element rzeczywistości? Owszem, przyswaja drugi język jak swój własny. Rodzimy się z możliwością uczenia się dowolnego języka, nasz mózg nie jest zaprogramowany na język matki. Są przecież domy, gdzie maluch przyswaja trzy języki od razu, bo na przykład mama jest Włoszką, tata Niemcem, a mieszkają w kraju anglojęzycznym. Dziecko, które zetknie się z językiem obcym we wczesnym okresie rozwoju mowy, raczej nie będzie miało w przyszłości blokady przed posługiwaniem się nim, a to problem wielu dorosłych. Po czym można rozpoznać, że malec w ogóle ten angielski przyswaja? Choćby po tym, że reaguje na polecenia w języku angielskim, tak samo jak na te w swoim ojczystym. Np. dziecko wskazuje paluszkiem nos swojej mamy, gdy zapytamy: „Where is mummy’s nose?”. Potem zaczynają się zwroty, frazy. Kluczowe jest to, że maluch nie będzie zaczynał od zasad gramatycznych. W zajęcia dla niemowląt wprowadzamy też elementy języka migowego, w języku angielskim. Posługiwanie się nim bardzo pomaga małym dzieciom rozładować frustrację, wynikającą z tego, że chcą coś przekazać, a jeszcze nie potrafią powiedzieć. Jak często przychodzi się na zajęcia z dzieckiem? Raz w tygodniu, ale kontakt z językiem jest codziennie. Reszta to praca domowa. Rodzice dostają płytę z piosenkami, którą dwa razy dziennie puszczają w tle w czasie, R
E
K
L
gdy dziecko oddaje się zabawie. Uwaga malca może być rozproszona. Chodzi o to, by osłuchiwało się z językiem. Mózg ma naturalną zdolność do peryferyjnego zapamiętywania, co tak naprawdę działa w każdym wieku. Dlatego właśnie przebywanie za granicą daje nam dużo więcej niż uczenie się języka w szkole. Czy naprzemienne stosowanie języków nie wprowadza chaosu w życie takiego szkraba? Przyjaciółka mieszkająca w Anglii mówiła mi, że jej córeczka składa zdania, łącząc słowa polskie i angielskie… Tak się może zdarzać. Dziecko wybiera sobie bowiem te wyrazy, których łatwiej mu użyć, ale przyswaja jednocześnie dwa słowa i z czasem nabiera płynności w rozróżnianiu języków. Z pewnością to nie zaszkodzi, a w ten sposób mały człowiek otwiera się na dodatkowy język. Dzieci dwujęzyczne mogą nawet zacząć mówić odrobinę później i nie ma w tym nic złego. Systemy językowe tworzą się u nich równolegle, co bywa bardziej czasochłonne. Wszystko w pewnym momencie się rozdzieli, a dziecko będzie mówiło płynnie w obu językach, przechodząc bez problemu z jednego na drugi. A w którym będzie myślało? Najprawdopodobniej w obu, co bardzo mu ułatwia tę dwujęzyczność. Nie będzie próbowało budować podobnych zdań w tych językach, tylko naturalnie posłuży się każdym z nich. To dlatego, że nie uczyło się jednego przez pryzmat drugiego, na wypracowanej już strukturze. W jakim wieku polskie dzieci najczęściej zaczynają lekcje? Różnie. Dorośli często nieświadomie dają ograniczenia swoim dzieciom. Nauka wiąże się dla nich z wysiłkiem, skupieniem, dlatego nie zapisują dziecka zbyt wcześnie. Tymczasem lekcje z takimi maluszkami to po prostu fajna zabawa. Jest duże prawdopodobieństwo, iż właśnie dzięki kojarzeniu angielskiego z bawieniem się, dziecko zawsze będzie utożsamiało angielski z przyjemnością i chętniej uczyło się go w przyszłości.CP A
ZAPRASZAMY NA LEKCJĘ POKAZOWĄ Angielski metodą Helen Doron English to sprawdzona na świecie naturalna metoda nauczania języka angielskiego opracowana przez brytyjską lingwistkę Helen Doron. Nad jakością procesu nauczania czuwa zespół naukowców, psychologów, językoznawców, metodyków nauczania oraz wykwalifikowanych nauczycieli. Posiadamy międzynarodowe doświadczenie w nauczaniu języka angielskiego jako obcego. Nasi słuchacze to niemowlęta od 3 miesiąca życia, dzieci i młodzież do 19. roku życia. Każdy, odpowiednio dostosowany do wieku, kurs Helen Doron kładzie nacisk na komunikację i rozbudowane słownictwo.
M
A
NASZE ATUTY skuteczna nauka angażująca wszystkie zmysły wyłącznie małe grupy od 4 do 8 osób przygotowanie do egzaminów dla dzieci do lat 7 oraz nastolatków (opcjonalnie) multimedialna platforma Kangi Club podręczniki wzbogacone o „rzeczywistość rozszerzoną” aplikacje multimedialne uczące czytania
www.helendoron.pl
006397733
Po co w ogóle chodzić z niemowlęciem na angielski? Brzmi to trochę absurdalnie… Ale przynosi znakomite efekty. Badania nad dwujęzycznością pokazują, że nauka języka obcego we wczesnym wieku bardzo stymuluje ogólny rozwój dziecka. Udowodniono, że dwujęzyczne trzylatki są podobnie rozwinięte do czterolatków jednojęzycznych. Wiadomo, że ludzki mózg potrzebuje czasu, by się rozwinąć, ale im więcej bodźców będziemy mu dostarczać, tym szybciej będzie się to działo.
006403716
006404982
akademia.cooking
Kuchnia pełna pasji
Akademia Kulinarna „Studio A” powstała z miłości do gotowania i potrzeby zmiany. I choć działa dopiero od listopada ubiegłego roku, to odmieniła podejście do kuchni już wielu mieszkańców Torunia i nie tylko.
azjatyckiej, 8 czerwca Małgorzata Mitręga poprowadzi warsztaty dekorowania babeczek i tortów, 12 czerwca Maia Sobczak, autorka książki „Qmam kasze”, poprowadzi warsztaty wegańskie i pokaże zupełnie nowe zdrowe podejście do gotowania, 15 czerwca sekrety wołowiny zdradzi Łukasz Janus, 21 czerwca spotkanie z kuchnią japońską poprowadzi Michał Żulewski, a 25 czerwca odbędą się warsztaty dla par z cyklu „Gotowanie we dwoje”. A to tylko jeden miesiąc.
- Poza tym w ofercie mamy eventy firmowe, a raz w miesiącu organizujemy zajęcia dla nastolatków Teen Chief. Ciągle coś się dzieje! O tym, jak zadowoleni z warsztatów są uczestnicy, którzy ukończyli już takie zajęcia, świadczyć mogą kwiaty i ciepłe słowa, które Agnieszka Michałowska otrzymuje od swoich kursantów. Ale najlepszą rekomendacją dla szkoły są potrawy, którymi kursanci częstują później swoich bliskich. - Bardzo miło mi się zrobiło, gdy po warsztatach z kuchni meksykań-
skiej ojciec jednej z uczestniczek przysłał mi zdjęcia z informacją, że dzień po zajęciach córka przygotowała na obiad burrito i krem z kukurydzy - opowiada torunianka. Z jej Akademii powoli robi się przedsięwzięcie o zasięgu ponadregionalnym. Na warsztaty uczęszczają goście z zagranicy, którzy przyjechali do Torunia na urlop i postanowili spędzić go w kreatywny sposób, ucząc się przy okazji regionalnej kuchni. Miesiąc temu wizytę w szkole złożyła też wyjątkowa postać. - Odwiedziła nas Rosemary Barron, założycielka jednej z pierwszych akademii kulinarnych w Europie i dziennikarka londyńskiego magazynu „Food and Travel”, ukazującego się na całym świecie. Wzruszyła się gdy poczęstowaliśmy ją zupą z pokrzywy, bo taką samą gotowała jej babcia - wspomina Agnieszka Michałowska. - Za sprawą jej artykułu o Toruniu i Akademii będą mieli szansę przeczytać mieszkańcy odległych zakątków świata. Akademia Kulinarna Studio A, ul. Joachima Lelewela 33, 87-100 Toruń tel. 506 177 366
006387659
- Zależy mi na tym, by pokazywać innym, że gotowanie nie musi być nudnym obowiązkiem, ale może być też formą relaksu, sposobem na odstresowanie się po pracy i ciekawe spędzanie czasu w miłym towarzystwie - mówi Agnieszka Michałowska, właścicielka „Studia A”. Przebywać w kuchni lubiła od zawsze, ale przez lata pracy w korporacji nie znajdowała na to za dużo czasu. W końcu uznała, że czas coś zmienić i odeszła z pracy, by w pełni poświęcić się swoim kulinarnym zamiłowaniom. W ciągu dwóch lat ukończyła specjalistyczne studia podyplomowe, uczęszczała na rozmaite kursy i uczyła się pod okiem mistrzów gotowania, by w końcu stworzyć miejsce, w którym zaraża innych swoją pasją. - Akademia to miejsce dla osób, które chcą nauczyć się gotować od podstaw oraz dla tych, którzy już gotują, ale pragną się dalej rozwijać. Na naszych warsztatach pokazujemy jak komponować dania kuchni włoskiej, francuskiej, japońskiej i wielu innych. Oczywiście nie może zabraknąć też tej polskiej. Naszą ideą jest popularyzacja kuchni regionalnej, w szczególności pomorskiej i kujawskiej. Mamy szefa kuchni, który odtwarza stare przepisy, w tym dania krzyżackie! W maju w Akademii Kulinarnej wystartowała druga edycja Szkoły Gotowania dla dorosłych, którzy do tej pory nie mieli specjalnie styczności z kuchnią. Przez sześć kolejnych czwartków uczestnicy będą poznawać tajniki przygotowywania posiłków, od prostych jak naleśniki, aż po wyrafinowane, jak np. konfitowana kaczka. - Na zajęciach nie pracujemy w grupach, każdy gotuje indywidualnie, krok po kroku wykonując wszystkie czynności. Jednym wyjdzie lepiej, innym gorzej, ale w ten sposób najlepiej nauczymy się samodzielnie przygotowywać potrawy - tłumaczy Agnieszka Michałowska. Kolejna Szkoła Gotowania rusza po wakacjach, ale nie oznacza to, że w Akademii do tego czasu nic nie będzie się działo. Program na najbliższe tygodnie jest bardzo napięty. 1 czerwca odbędą się makaronowe warsztaty z Patrykiem Młynarczykiem, 6 czerwca Kurt Scheller wprowadzać będzie w tajniki kuchni
jej pasja
MALUJĘ PAZNOKCIE, BY MAJSTERKOWAĆ PRZY CHERRY Ojciec miał syrenkę rolniczą R-20. Kiedy byłam mała, jeździłam z nim do miasta sprzedawać ziemniaki. Wtedy auto nie wydawało mi się fajne. Miało brzydki piaskowy kolor, śmierdziało, kopciło. Miłość przyszła później. TEKST: Justyna Król ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski
Z
aczęło się od ślubu. Szukając do niego auta, Iwona Kukier znalazła syrenkę. - Z mężem się rozwiodłam, ale ona nadal jest mi wierna - żartuje właścicielka syreny 105l cabrio, utytułowanej Klasykiem Roku 2015. - Co prawda, wymarzyłam sobie na tę okoliczność czarną warszawą M-20 z czerwoną tapicerką, ale nigdzie takiej nie było. Rozważałam też garbusa 2cv. Kiedy jednak znalazłam ją, wiedziałam już, że to jest to. To, czyli miłość od pierwszego wejrzenia. Iwona zobaczyła ją wśród ogłoszeń w Internecie i od razu pomyślała: Ta, albo żadna! By zdobyć syrenkę musiała pozapożyczać się u przyjaciółek, trochę to trwało. Ubłagała poprzedniego właściciela auta, aby poczekał, aż uzbiera pieniądze. Ten też bardzo kochał to auto, ale stracił garaż i nie chciał, by syrena stała pod chmurką. Nie zależało mu jednak na szybkiej sprzedaży. Ważniejsze było to, by trafiła w dobre ręce. Udało się.
WGNIECENIA BEZ ZNACZENIA - W styczniu pojechaliśmy po nią do Krakowa. Jej widok mnie zszokował. Miała wgniecioną maskę, zamarznięty bak paliwa, była brudna od sadzy z kominów, a w środku znalazłam pełno zabawek… Chyba okoliczne dzieci urządziły sobie w niej domek, co przypomniało mi dzieciństwo i moje zabawy z kuzynowstwem. Ojciec miał syrenkę rolniczą R-20. Kiedy byłam mała, jeździłam z nim do miasta sprzedawać ziemniaki. Wtedy auto nie wydawało mi się fajne. Miało brzydki wypłowiały piaskowy kolor, śmierdzia-
32
miasta kobiet.pl
ło, kopciło. Czasami nawet chowałam się pod siedzenie, aby nikt mnie w nim nie widział… Jednak z wiekiem człowiek się zmienia i dojrzewa do pewnych rzeczy - wspomina Iwona. Miłość do syrenki przyszła z czasem. Tak naprawdę motoryzację zaszczepiła w Iwonie mama, która miała prawo jazdy już od 16 roku życia, nawet na motocykl. Cała rodzina uwielbiała jej opowieści o przejażdżkach ulubionym małym Fiatem. Po maluchu mamy ocalały jedynie zdjęcia, a syrenka taty została pocięta i adaptowana jako przyczepka na pole do zbierania kamieni. - Tę moją własną udało mi się odpalić dopiero po kilku chwilach. Gdy jednak wreszcie zadudniła: „rymm tymtymrymm”, cieszyłam się jak dziecko. Na szybie miała naklejkę „Syrenki kochaj i pieść”. Wiedziałam, że tak właśnie będzie - opowiada dumna posiadaczka czerwonego kabrioletu. Brakowało w niej ogrzewania, wycieraczki nie działały, a rolę dachu pełniła niebieska plandeka… Nic jednak nie było w stanie odwieść Iwony od zabrania syrenki do Bydgoszczy. Po dziewięciu godzinach wjechały do centrum miasta. To był piękny początek drugiego życia auta, chociaż ukryte w garażu sąsiada czekało na wiosnę i pierwsze zabiegi u tapicera.
PO PIERWSZYM TUNINGU Cherry, bo tak ją nazwała nowa właścicielka, szybko znów stała się królową szos. Okazało się przy tym, że blondynka w czerwonym kabriolecie prowokuje. Mężczyźni w najnowszych mercedesach
temat
BLONDYNKA W CZERWONYM KABRIOLECIE PROWOKUJE. MĘŻCZYŹNI W NAJNOWSZYCH MERCEDESACH ZACZEPIAJĄ IWONĘ, PROPONUJĄC ZAMIANĘ AUT.
zaczepiają Iwonę, proponując zamianę aut. Padła też niejedna propozycja kupna za niebagatelne kwoty. - Nie jest na sprzedaż, nie oddam jej nikomu - zapewnia właścicielka. - Skazuję tę syrenę na dożywocie u mnie (śmiech). Znalazłam dla niej ciepły garaż u rodziców na wsi, chucham na nią i dmucham. A jak tylko pogoda pozwala, odpalam ją i czuję wiatr we włosach. Pamiętam pierwszą przejażdżkę po renowacji. Było to sześć lat temu. Jechałam ulicą Gdańską na stację benzynową. Nie wiedziałam, że moje auto wzbudzi aż taką sensację. Jedna osoba mnie ścigała, specjalnie zawróciła, by zaprosić mnie na 1 Bydgoską Syreniadę. Śmiesznie się złożyło, że akurat w roku, gdy pierwszy raz w naszym mieście organizowano Syreniadę, ja stałam się właścicielką Cherry. Można śmiało powiedzieć, że syrenki dziś mają wielu miłośników. Mnie też te zloty klasycznych aut weszły w nawyk, jeżdżę na nie jak często się da - mówi. To samochód z 1979 roku, więc z awariami trzeba się liczyć. Pierwsza wydarzyła się dość szybko, w deszczu. Padło na przegub. Syreniarz z Kwidzyna holował ją do serwisu, gdzie usunął usterkę. Okazało się, że właściciel tego miejsca również ma swoją syrenkę. Innym razem Iwona sama zakasała rękawy i przy instruktażu wymieniła pompkę paliwa. - Bywa, że przy niej majsterkuję. Maluję paznokcie na ciemno,
by nie było widać, że grzebałam przy smarach. Dbam o moją syrenkę. Ma swoich osobistych polerowaczy, dzięki czemu lakier odzyskał utracony blask. Jest piękna - zapewnia.
GOTOWA DO AKTÓW Cherry nie stoi zbyt często w garażu, nie kurzy się jak dawniej. Znajomi fotografowie wypożyczają ją do sesji zdjęciowych, robią w niej nawet akty. W sezonie 2015 syrena Iwony zdobyła tytuł Klasyk Roku 2015. Wygrała też konkurs Show&Shine na lotnisku w Wilczych Laskach koło Szczecinka. Ścigała się nawet w pokazie specjalnym na 1/4 mili. Z kolei podczas Pierwszego Śląskiego Zlotu Syren w Bielsku-Białej, ekipa z Tvn Turbo kręciła w niej relację z rajdu. - Koledzy zainspirowani moimi opowieściami sami też kupili zabytkowe auta - m.in. BMW i ładę 2107. Tymczasem do mojej kolekcji dołączył biały fiat 126p z 1988 roku, którym staram się jeździć na co dzień. Oba autka mają swoje fanpejdże. Wszyscy się cieszą z tych moich motoryzacyjnych przygód, tylko rodzice są przerażeni, bo martwią się, że w końcu nie starczy im miejsca na te moje skarby - śmieje się Iwona.CP [ napisz do autora: j.k rol@expressmedia.pl ]
miasta kobiet
czerwiec 2016
33
zdrowie
PSYCHIKA ŹLE ZNOSI ODOSOBNIENIE - Największym nieszczęściem dziewiętnastowiecznej psychiatrii była izolacja pacjentów. Osoby leczone psychiatrycznie nie powinny być w ten sposób stygmatyzowane - mówi dr n. med. Włodzisław Giziński, założyciel Centrum Medycznego Gizińscy. TEKST: Tomasz Skory ZDJĘCIA: Tomasz Czachorowski
P
sychiatrą został niemal z przypadku. Przez całe lata uczył się z myślą, że zostanie internistą, aż na ostatnim roku studiów trafił na zajęcia do szpitala w Świeciu. - Panowały tam wtedy trudne warunki, choć dyrektor, dr Mieczysław Petelski, robił bardzo wiele, by je poprawić - wspomina Włodzisław Giziński. - Zaproponował mi asystenturę u boku prof. Bilikiewicza, wybitnego psychiatry. Długo się zastanawiałem, miałem inne plany na życie, aż w końcu żona powiedziała mi: „Takim propozycjom się nie odmawia”. I się zgodziłem! Do 1988 roku doktor Giziński pracował jako adiunkt w jednym z bydgoskich szpitali. Gdy w życie weszła ustawa o swobodzie gospodarczej, pozwalająca lekarzom otwierać prywatne gabinety, jako jeden z pierwszych psychiatrów w kraju odszedł z pracy w publicznej służbie zdrowia, by zarejestrować własną działalność.
ROZWÓJ KROK PO KROKU - Zawsze lubiłem samodzielną pracę. W klinice też dobrze się czułem, ale rozrzut pomiędzy warunkami pracy u siebie a w szpitalu był ogromny - tłumaczy psychiatra. Pierwszy gabinet otworzył w swoim mieszkaniu na Sułkowskiego. Niedługo później dołączyła do niego żona Katarzyna, lekarz pediatra - laryngolog. Po reformie służby zdrowia w 1989 roku zrezygnowała z pracy w Wojewódzkim Szpitalu Dziecięcym i otworzyła przy rodzinnym gabinecie poradnię pediatryczno-laryngologiczną. Z biegiem czasu małżeństwo poszerzało swoją działalność, aż w końcu rozrosła się ona do rozmiarów, których nie mogło pomieścić mieszkanie na Bielawach.
34
miasta kobiet.pl
- W 1994 roku wyprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy i kupiliśmy budynek na ul. Kościuszki. Była to ruina administracyjna, więc pozaciągaliśmy kredyty na remonty. Początkowo otworzyliśmy na parterze pięć gabinetów, a pomieszczenia na piętrze wynajmował od nas Dom Duński. Pieniądze z dzierżawy pozwoliły spłacić kredyty i stopniowo zapełnić cały budynek gabinetami - opowiada dr Giziński. W odnowionych wnętrzach powstało w sumie kilkanaście gabinetów, sal zabiegowych i dzienny oddział psychiatryczny. Przez ponad dekadę Gizińscy, współpracując jednocześnie z publiczną służbą zdrowia, wyższą uczelnią oraz administracją państwową i samorządową, szukali rozwiązań, które warto byłoby wprowadzić w Centrum. Zebrane doświadczenia wykorzystali kilka lat temu, przeprowadzając działalność do nowej siedziby przy ul. Leśnej. - Początkowo w jednym budynku funkcjonowała i przychodnia, i szpital, ale pięć lat temu przenieśliśmy przychodnię do sąsiedniego budynku, w pierwotnym pozostawiając szpital. W styczniu tego roku w budynku przy ul. Kościuszki uruchomiliśmy dodatkowe dzienne oddziały psychiatryczne. I teraz z dumą możemy powiedzieć, że prowadzimy nowoczesną klinikę z prawdziwego zdarzenia - podkreśla Włodzisław Giziński.
KONIEC Z IZOLACJĄ Przy ul. Leśnej działa największy oddział psychiatryczny w regionie. Znajduje się w nim 60 łóżek, a w planach jest rozbudowa o kolejne 80. Między innymi w tym celu zaadaptowana ma być sąsiadująca z budynkami przychodni i szpitala hala przy ul. Podchorążych. W Centrum Medycz-
nym Gizińscy znajdują się też dwie sale operacyjne, w których przeprowadzane jest około dwudziestu operacji dziennie. To niemal dziesięciokrotnie więcej niż wynosi średnia w Polsce. - Problem w naszym kraju stanowi znaczne rozproszenie ośrodków psychiatrycznych. W całej Danii jest tylko jeden taki duży ośrodek i to wystarcza. A tylko w naszym województwie jest ich dziesięć. Tymczasem leczenia nie powinno się rozpraszać, tylko koncentrować - zwraca uwagę psychiatra. I dodaje, że kolejnym błędem, wciąż popełnianym przez polską służbę zdrowia, jest odseparowywanie osób leczonych psychiatrycznie od innych pacjentów. - Kiedy zaczynałem pracę sposoby leczenia pacjentów ze schorzeniami psychiatrycznymi nie różniły się znacznie od tych dziewiętnastowiecznych, a największym nieszczęściem psychiatrii w XIX wieku było izolowanie pacjentów od reszty społeczeństwa. Było to bardzo stygmatyzujące. Dziś już wiemy, że zamiast ukrywać ich gdzieś przed ludźmi, powinno tworzyć się oddziały psychiatryczne przy oddziałach ogólnych. Tacy pacjenci są leczeni w takich samych warunkach i obsługiwani przez ten sam personel, co pacjenci z innych oddziałów. Daje to niesamowite efekty, pacjenci czują się komfortowo, co wpływa na jakość leczenia. Łączenie oddziałów odbywa się z niewątpliwą korzyścią dla pacjentów, jednak Centrum Medyczne Gizińscy posiada jedyny do tej pory oddział psychiatryczny w Bydgoszczy, który funkcjonuje na takich zasadach. - Możemy się pochwalić takimi samymi warunkami, jakimi dysponują najbardziej rozwinięte kraje świata. Współpracujemy z najwyższej klasy neurochirurgami. Mamy certyfikat ośrodka szkoleniowego z psychoterapii. Młodzi psychiatrzy często przyjeżdżają do nas na staż. To świadczy o tym, że cieszymy się uznaniem. No i jeszcze kolejka osób, która wybiera nasze centrum… - żartuje lekarz. Największa liczba osób, które zgłaszają się po pomoc, to osoby dotknięte depresją i schorzeniami z rodzaju schizofrenii. Do tego dochodzą nerwice, zaburzenia odżywiania, stany lękowe, trudności z dostosowaniem się do szybko zmieniającego się świata i innego rodzaju problemy cywilizacyjne. - Nie prowadzimy oddziałów odwykowych, ale stale rośnie grupa pacjentów borykających się z różnego rodzaju uzależnieniami, które towarzyszą często innym problemom. Rzadko mają one zresztą tylko jedną przy-
czynę i dlatego pacjenci potrzebują pomocy na wielu płaszczyznach - podkreśla dr Giziński. Dodaje, że praca nad wyjściem z problemu to nie tylko leki, ale przede wszystkim współpraca pacjenta z zespołem terapeutycznym. A terapeutami są nie tylko lekarze czy pielęgniarki, ale cała społeczność szpitala, w tym również inni pacjenci - ci, którzy przyszli na oddział ze swoimi problemami. Dlatego właśnie nie powinni przebywać w odosobnieniu. - W ciągu ostatnich czterdziestu lat psychiatria z takiej opresywnej stała się instytucją odpowiadającą na realne potrzeby pacjentów. Nie mówię, że jest już idealnie, wciąż jeszcze jest przed nami dużo do zrobienia, ale stale rośnie liczba ośrodków, w których naprawdę zagościł XXI wiek. Zmierzamy w dobrym kierunku.
RODZINNY INTERES Powstanie centrum to zasługa Katarzyny i Włodzisława Gizińskich, ale na kierunek rozwoju firmy w ostatnich latach niewątpliwy wpływ miało kolejne pokolenie. Cała trójka dzieci państwa Gizińskich zarządza firmą - syn Jędrzej, z wykształcenia ekonomista, jest prezesem, córka Anna, prawnik, dba o prawne aspekty działalności firmy, a najmłodszy syn, Lech, poszedł w ślady ojca i został psychiatrą. - Od początku działalności wszystkie inwestycje były nadzorowane i finansowane przez naszą rodzinę. Czekamy z utęsknieniem na moment, w którym okaże się, że nasza firma będzie mogła korzystać z funduszy UE. Wciąż się rozwijamy, inwestujemy w sprzęt medyczny, staramy się zapewnić pacjentom komfortowe warunki - dodaje senior rodu. - Powstanie i rozwój to zasługa rodziny, ale niewątpliwie nie udałoby się nam tego osiągnąć bez pomocy znakomitych współpracowników, świetnych specjalistów, z których spora część działa z nami od samego początku. Do tego dochodzi fantastyczny personel terapeutyczno-pielęgniarski oraz administracyjny, którego zaangażowanie to źródło naszego wspólnego sukcesu. Nie mam wątpliwości, że wszystkich nas łączy wspólny mianownik - najważniejszy dla nas jest zawsze pacjent.CP PROMOCJA
UL. LEŚNA 9 BYDGOSZCZ tel. +48 52 345 50 80 fax. +48 52 366 50 25 rejestracja@gizinscy.pl
www.gizinscy.pl
006405355, 006405380
miasta kobiet
czerwiec 2016
35
kobieta z pasją
PA R T N E R T E M AT U
KAPUSTKI na KORCIE W sporcie raz się wygrywa, raz się przegrywa. Porażki mobilizują do ciężkiej pracy. One są wpisane w tę dziedzinę. Z Hanią i Kasią Kapustkami*, trenerkami tenisa, rozmawia Jan Oleksy Przygodę z tenisem zaczynałyście jako małe dzieci, później przyszły sukcesy sportowe, a dzisiaj jesteście trenerkami i szkolicie młode talenty w swojej szkółce. Zawsze myślałem, że jesteście bliźniaczkami… KASIA: Nie, Hania jest starsza o cztery lata.
problem - nabór prowadzono wśród dzieci od sześciu lat, a ja miałam dopiero pięć. Początkowo trener kazał mi przyjść z tatą za rok, ale jak zobaczył moje zacięcie do gry, to spasował i… zapisał na treningi. KASIA: Mała Hania wzięła rakietkę i zaczęła z desperacją odbijać piłeczkę o ścianę. Trener patrzył z niedowierzaniem (śmiech). HANIA: Moim pierwszym trenerem był pan Andrzej Jettka.
Ale obie postanowiłyście uprawiać tę samą dyscyplinę sportową? HANIA: Wszystko zaczęło się ode mnie, bo ja stawiałam pierwsze kroki na korcie jeszcze na starych Jordankach. Po czterech latach grać zaczęła też Kasia. Grałyśmy zawodowo aż do czasów studenckich. Nadal żyjemy tenisem, ale już jako trenerki. KASIA: Świetnie się dogadujemy, miło razem spędzamy czas, zgodnie z porzekadłem „rób to, co lubisz, a nie będziesz musiał pracować”.
I tak zaczęłaś trenować? HANIA: Na początku dwa razy w tygodniu po godzinie, a jak zaczęłam robić postępy, to pozwolił mi przychodzić częściej. W wieku 16 lat trenowałam już codziennie po 5 godzin, ale w Bydgoszczy. Tam była lepsza infrastruktura do trenowania, trzy hale, różne nawierzchnie. Lepiej się mogłam przygotowywać do turniejów. O 6 rano wsiadałam do autobusu, a o 21 wracałam. KASIA: Siostra miała indywidualny tok nauki w X LO w Toruniu, bo musiała pogodzić tenis ze szkołą.
Dlaczego wybrałyście akurat tenis? Rodzice zachęcali? KASIA: Zwłaszcza mama, która uważała, że to taki czysty sport, gdzie wszyscy są ładnie ubrani, a na korcie panuje pełna kultura.
Kasia patrzyła na siostrę i zazdrościła? KASIA: Nie chciałam być gorsza! Hania mnie mobilizowała. Zawsze miałam marzenie, żeby z nią wygrać na poważnym turnieju. Raz była taka okazja, gdy grałam w turnieju do lat 12. Miałam wtedy osiem. Byłam po ciężkim meczu, ale bardzo cieszyłam się, że wreszcie zagram z siostrą i z nią wygram! Wtedy usłyszałam, że rodzice mnie skreczowali (poddali mecz bez walki - przyp. red.), bym nie padła na korcie. Do dziś nie mogę im tego
R
36
E
miasta kobiet.pl
K
L
A
M
A
006208501, 016207333
Pierwsza za rakietę chwyciła Hania… Jak do tego doszło? HANIA: Byłyśmy z rodzicami na wakacjach. Tam grywałam w badmintona. Któregoś razu zjawiła się u nas kuzynka, która brała udział w rekreacyjnych turniejach tenisowych. Wówczas startowała w mistrzostwach Polski do lat 12. Bardzo mi imponowała. Do tego stopnia, że też chciałam grać w tenisa. Prosiłam tatę, by zapisał mnie do szkółki. Z tym był jednak
PA R T N E R T E M AT U
kobieta z pasją HANIA I KASIA KAPUSTKI DA JĄ Z SIEBIE WSZYSTKO PODCZAS TORUŃSKIEGO TURNIE JU DLA KOBIE T BELLA CUP wybaczyć! Później miałyśmy okazję grać wspólnie w debla w lidze niemieckiej.
i polewałam się wodą. Tata był zadowolony: „Ale dziś miałaś wycisk”!
Haniu, a kiedy zaczęła się Twoja kariera? HANIA: Gdy miałam 16 lat. Wtedy właśnie zdobywałam swoje pierwsze punkty WTA i zaczęłam już jeździć na turnieje zagraniczne. Odniosłam wiele sukcesów. Gdy skończyłam 20 lat, to stwierdziłam, że pora odciążyć finansowo rodziców i trochę spasowałam. Oni mieli mi to za złe, tata w szczególności. Starałam się o wyjazd do Stanów na studia, później miałam wypadek samochodowy i tak zakończyłam swój zawodowy tenis. Może los tak chciał, że miałam zostać w Toruniu, otworzyć szkółkę…
Przychodzą do Was też starsze osoby, które chcą sobie pograć? KASIA: Przychodzą do nas panie w różnym wieku, które co sobotę rano mówią: „Kasiu, gramy dzisiaj, bo od razu będziemy mieć lepszy weekend, jak się zmęczymy” (śmiech).
… którą lubisz. HANIA: Podoba mi się ta praca, lubię kontakt z małymi dziećmi. To, czego się nauczyłam przez te 20 lat, staram się przekazać moim małym podopiecznym. Widzę już pierwsze efekty. Co im chcesz głównie przekazać, oczywiście oprócz technicznych sztuczek? HANIA: Staram się przede wszystkim uczyć zdrowej rywalizacji, gry fair play, sportowego zachowania na korcie i poza kortem. Uświadamiam też rodziców, żeby swoimi ambicjami nie przeszkadzali dzieciom w spokojnym rozwoju i nie powodowali niezdrowej rywalizacji w klubie, bo to jest najgorsza rzecz, jaka się może zdarzyć. Raz się wygrywa, a raz przegrywa. Bo w sporcie różnie bywa… KASIA: Staramy się towarzyszyć swoim zawodnikom na turniejach, by robić dobrą atmosferę i ich wspierać. Jednak nie zawsze możemy pozwolić sobie na weekendowe wyjazdy, bo aktualnie kończymy studia. Ile trzeba trenować, żeby dojść do dobrej formy? KASIA: Wszystko zależy od trenera, jak układa sobie plan treningowy i jaką ma strategię. U nas czasem bywało zabawnie. Tata powtarzał, „oj, nie spociłaś się, to nie był dobry trening”. Musiały być mokre plecy. Później się wycwaniłam
Oczywiście w późniejszym wieku to już tylko dla przyjemności, a nie dla wyników? KASIA: Organizowane są amatorskie turnieje branżowe, prawnicze, lekarskie, jest turniej dla kobiet Bella Cup. Bywają amatorzy, którzy potrafią grać więcej niż zawodnicy! A jak wspominacie Bella Cup? HANIA: Zawsze cieszyłam się, że mogę zagrać w takim prestiżowym turnieju, a w dodatku u siebie w Toruniu. Najbardziej lubiłam, jak przychodziła kibicować cała moja rodzina. Miło wspominam swój ostatni mecz, który grałam ze świetną Joanną Sakowicz. Prawie wygrałam z nią drugiego seta. Choć na tych turniejach prześladował mnie zwykle jakiś pech. Któregoś roku nawet ugryzła mnie osa. Miałam rękę jak Shrek (śmiech). Jak przeżywałyście przegraną? HANIA: Gdy byłam młodsza, to płakałam, a później nawet jak przegrywałam, to zawsze porażka mobilizowała mnie do ciężkiej pracy. Miałam trenera, który mi rozpisywał cały mecz, rysował wykres, wskazując błędy. Teraz staram się tak przygotowywać naszą 14-letnią zawodniczkę, która dołączyła do naszego teamu. Widzimy postępy. Do tenisa trzeba mieć określone predyspozycje, poza dobrymi chęciami? HANIA: Grać rekreacyjnie może każdy, nie ma za małych, za niskich, za tęgich czy za chudych. Nawet osoby z niektórymi problemami zdrowotnymi, oczywiście po konsultacji z lekarzem. W tenisie zawodowym to już jest inaczej?
HANIA: Zawsze brakowało mi trochę wzrostu. To bywało problemem. Z Urszulą Radwańską zdobywałam w wieku 16 lat pierwsze punkty WTA. Miałyśmy ich tyle samo na liście światowej, a w Polskim Związku Tenisowym twierdzili, że Kapustka jest za niska, mało rozwojowa, choć wygrywałam ze starszymi od siebie.
Dotykamy wytrzymałości psychicznej… HANIA: Z psychiką nie było problemów, miałam mocną głowę, choć jeszcze jako dziecko bardzo przeżywałam mecze, płakałam, wyżywałam się na tacie, który mi kibicował, ale jego obecność mnie stresowała. Od momentu, gdy przestał mi towarzyszyć, zdobyłam w ciągu jednego roku aż osiem medali mistrzostw Polski. Rodzice nieświadomie wywierają presję. Co Wam daje uprawianie sportu? KASIA: Radość życia, zadowolenie i satysfakcję z pozytywnego zmęczenia. Przez sport poznałam dużo przyjaciół, mam kontakty w całej Polsce i za granicą. HANIA: Aktywny tryb życia. Uprawianie sportu jest modne. Bądź fit, bądź wysportowany, jedz zdrowo! Tenis doskonale się w to wpisuje, a w naszym przypadku stał się także sposobem na życie.CP
*Hanna Kapustka-Chełek ur. w 1990 r., wielokrotna mistrzyni Polski w singlu i w deblu. Finalistka turniejów międzynarodowych, uczestniczka cyklu turniejów WTA i ITF. Reprezentantka Polski na mistrzostwach Europy. Licencjonowany trener tenisa ziemnego. Założycielka Kapustka Tenis Klub. Trenerka w Akademii Karoliny Woźniackiej. *Katarzyna Kapustka ur. w 1994 r., wielokrotna medalistka mistrzostw Polski, uczestniczka cyklu turniejów WTA i ITF. Reprezentantka Polski na mistrzostwach Europy. Licencjonowany trener tenisa ziemnego. Tenis Klub. Trenerka w Akademii Karoliny Woźniackiej. miasta kobiet
czerwiec 2016
37
006367240
E
K
L
A
M
A
w Żninie ul. Plac Wolności 13 tel. (52) 302 04 50 pn.-nd. 8-22
ul.Kossaka 23 tel. 515 979 046 pn.-nd. 8 – 21
006031107
R
kobieta gotuje
dieta dla Dżentelmena,
czyli libido na talerzu Sałatka z selera, czekoladowy deser, banany, awokado, wątróbka i łosoś - to rozpali Twój związek. Rozmowa z Małgorzatą Bonin, współtwórcą marki MAJA FOOD Zdrowy catering
To teraz coś na bardziej konkretne danie. Wątróbka, łosoś albo ostryga. Świetne afrodyzjaki! Z ostrygami trzeba jednak uważać, bo muszą być świeże. Najlepiej jeść je poza krajem lub w restauracjach, które ściągają owoce morza i podają je w ciągu trzech dni. W Bydgoszczy są przynajmniej dwa takie miejsca. Na deser czekolada, ale taka prawdziwa, minimum 70 proc. zawartości kakao. A do picia woda z cytryną i szczyptą imbiru. Działa bardzo rozgrzewająco. Tych przydatnych składników jest oczywiście więcej i wszystkie je można znaleźć w naszych dietach. Mężczyźni dzięki takiej diecie też schudną? Jeśli mają problemy z wagą, to oczywiście na takiej diecie mogą schudnąć. Oferujemy konsultacje z dietetykiem i dostosowujemy diety do indywidualnych klientów. Proszę zauważyć, jak wiele osób je niesystematycznie - na przykład tylko raz dziennie i to, co uda się kupić w barach szybkiej obsługi. Przez to mężczyźni faktycznie tyją, mają problemy z cholesterolem i wtórnie z potencją. Otyłość wpływa na brak erekcji. Gdy więc panowie zadbają o swój jadłospis, poprawi się ich kondycja, samopoczucie i potencja. Ja zawsze do tej diety dodaję też poradę, by znaleźć 15 minut dziennie na spacer ze swoją partnerką. To zbliża do siebie równie mocno, jak udany seks!CP
BIURO OBS ŁUGI KLIENTA:
te l . 6 9 0 0 0 0 0 2 1
PRZEPIS
na sałatkę Obieramy średniej wielkości seler. Kroimy na pół. Jedną połowę trzemy na tarce z dużymi oczkami, drugą zostawiamy na następny dzień. Do miseczki z selerem dodajemy pięć, drobno poszatkowanych orzechów włoskich. Mieszamy to z jogurtem (pół kubeczka) i dodajemy płaską łyżeczkę cukru brzozowego lub miodu. Pozostawiamy na pół godziny, następnie degustujemy, najlepiej z partnerką. Bon appetit.
www.zdrowycatering.com.pl
PROMOCJA
A widzą poprawę? Klientki potwierdzają, że dieta działa. Poprawę widać już po trzech tygodniach. Mężczyźni nie muszą jej kojarzyć ze zmianą jedzenia. Ważne, że komfort ich życia się poprawia i wszyscy są zadowoleni. Generalnie jest to idealne rozwiązanie dla wszystkich zapracowanych osób, które chciałyby jeść zdrowo, ale nie mają czasu gotować i organizować sobie pięciu posiłków dziennie. Poza tym, nie każdy musi wiedzieć o tym, co znajduje się w poszczególnych produktach spożywczych.
Które składniki są najważniejsze przy podnoszeniu libido? W naszych produktach jest ich piętnaście. Korzystano z nich od zarania dziejów, zawsze były traktowane jako afrodyzjaki. Podam kilka, reszta niech zostanie naszą tajemnicą (śmiech). Pierwszy to seler. Nikt by o nim nie pomyślał w taki sposób, bo przecież nie kojarzy się z seksem. A jednak - świetnie stymuluje te obszary mózgu, które regulują męskie hormony. Poza tym zawiera androsteron, działający jak feromony - gdy mężczyzna go wydziela, pobudza to też kobietę. Następnie można wymienić banany, pełne bromeliny, pobudzające wydzielanie spermy. Często dorzucamy je do jogurtu na drugie śniadanie lub na podwieczorek. Pamiętajmy też o awokado. Nie bez powodu Aztekowie, widząc te rosnące owoce, mówili na nie „drzewa jądrowe”. Polecam sałatki z tych składników, szczególnie na kolację. Seks na pewno będzie udany.
026190974
Państwa propozycja cateringowa „Dieta dla Dżentelmena” to tak naprawdę sposób na podniesienie męskiego libido. Skąd taki pomysł? Klientki skarżą się na swoich partnerów? Troszczą się o nich. Problemy z potencją zdarzają się coraz częściej i u coraz młodszych panów. Potwierdza to wielu lekarzy. Mężczyźni wstydzą się tego i na dodatek znają tylko jeden sposób radzenia sobie z tą dolegliwością - łykanie niebieskich tabletek, czyli działanie doraźne. Zdecydowanie lepszym, długofalowym rozwiązaniem jest zmiana jadłospisu. Kobiety - jako że nadal w wielu związkach to one odpowiadają za to, co jada się w domach - same zwróciły uwagę na tę propozycję diety i zamawiają ją dla swoich partnerów. Oni czasem nawet nie wiedzą, że dostają catering na podniesienie libido (śmiech).
temat perspektywa męska
NAGINANIE GRANIC JEST CIEKAWE Zawsze powtarzam, że jeśli będę miał dosyć grania, nie będzie mi szło albo będę grał nie to, co lubię, to zacznę projektować kalendarze z kotami. Z Michałem Bryndalem*, perkusistą Voo Voo, rozmawia Paulina Błaszkiewicz
Zdarza Ci się słuchać Zenka Martyniuka? Zdarza, ale nie jest to już ta sama fascynacja, co kiedyś… Kontaktowałem się nawet z nim osobiście, ponieważ chciałem namówić go do wzięcia udziału w nagraniu z moim trio Stryjo. Zrobiliśmy swingowy cover piosenki „Gwiazda” (zespołu Akcent - przyp. red.) i wymyśliliśmy, że zaprosimy jakiegoś wokalistę. W pewnym momencie stwierdziliśmy: A dlaczego nie zaprosić samego Zenka z jego legendarnym wokalem? Znaleźliśmy jego stronę postawioną na serwisie Neostrada.pl, czyli jeszcze taką przedpotopową. Napisałem do niego maila. To było przed renesansem zespołu Akcent. Obecnie Zenek jest wielką gwiazdą polskiego disco, jak to ładnie określają w pewnej stacji TV. Schudł, kręci bogate klipy i zaczął pokazywać się w garniturach… Szybko odpisał na Twoją wiadomość? Jak zareagował? Odpisał po dwóch dniach: „Proszę o kontakt, numer telefonu, pozdrawiam Zenon Martyniuk, Akcent”. Ze względu na nikłą treść maila, myślałem, że to żart, ale kiedy usłyszałem przez telefon ten głos mówiący: „Halo?”, już wiedziałem, że mam do czynienia z prawdziwym Zenkiem (śmiech). Dziś jest tak zajęty, że potrafi mieć 25 koncertów w miesiącu. Jak wykształcony muzyk może się zainteresować gwiazdą discopolo? Z jednej strony to był psikus, ale z drugiej discopolowa piosenka w klasycznym swingowym aranżu zagrana bardzo dobrze. Dla mnie to było zderzenie z czymś innym i wyjście poza pewne klisze, do których wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Co masz na myśli? Chodzi o to, że we wszystkim, co robimy jesteśmy przyzwyczajeni do zachowań uznawanych za normalne, klasyczne. Tak samo jest w sztuce, w tworzeniu muzyki, wykonywaniu piosenek itd. Mnie generalnie nudzi to, co jest bardzo konwencjonalne. Żyjemy w czasach postomdernistycznych, w sztuce wydarzyło się już dużo, może wszystko i przyjmowanie pewnych rzeczy zbyt poważnie jest dla mnie nużące. Nie chodzi o to, by każdą formę obracać w żart, ale naginanie granic jest bardzo ciekawe i rozwijające. Tego nauczyłeś się w Akademii Muzycznej w Katowicach, dla której zostawiłeś Sofę? Twoja decyzja
40
miasta kobiet.pl
zaskoczyła wiele osób. Młody perkusista odchodzi z obiecującego zespołu po to, by zdobyć wykształcenie… Nie widziałem wtedy innej drogi. Wiedziałem, że albo będę przykuty do tej jednej sytuacji muzycznej albo skorzystam z opcji na poszerzenie mojego języka muzycznego. Porównując to do palety malarskiej - mogłem zostać w Toruniu i pracować w monochromatycznym zestawie barw albo wyjechać i poznać całą gamę kolorów i nowe techniki. Nowi ludzie, nowe wyzwania muzyczne - to było dla mnie pociągające. W Polsce w tamtym czasie studia dzienne w Instytucie Jazzu AM w Katowicach były najlepszą opcją dla instrumentalisty. Nie lubisz ograniczeń? Nie. Z tego, co widzę po kilku latach mojej pracy, właśnie to cenią we mnie ludzie, którzy angażują mnie do swoich projektów. Nie jestem ani stricte jazzowym, ani rockowym czy popowym perkusistą. W jednym stylu zjadłaby mnie chyba nuda. To Wojciech Waglewski zadzwonił do Ciebie z propozycją grania w Voo Voo? Zadzwonił do mnie mój kolega, Mr Krime. Powiedział, że basista z Voo Voo, Karim Martusewicz, robi mały koncerto-jam w jednej z warszawskich kawiarni i nie ma perkusisty, a koncert jest za dwie godziny. Zapytał, czy mam wolne. Akurat miałem i pojechałem. Tak się poznaliśmy z Karimem. Utrzymywaliśmy kontakt i pewnego dnia dowiedziałem się, że „Stopa”- Piotrek Żyżylewicz (ówczesny perkusista Voo Voo - przyp. red.) miał wypadek. Początkowo wyglądało to niegroźnie - złamana ręka czy jakieś stłuczenie. Voo Voo potrzebowało zastępcy na kilka najbliższych koncertów. Zagrać z tak znanym zespołem i z samym Wojciechem Waglewskim - to było dla mnie wyróżnienie. Miałem na chwilę zastąpić „Stopę”, ale już w trakcie przygotowań do prób okazało się, że jest z nim coraz gorzej, że został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, z której się nie wybudził. Dzień po jego śmierci graliśmy pierwszy koncert. To było bardzo specyficzne przeżycie… Zespołowi należy się wielki szacunek. Było im bardzo ciężko. No właśnie. Zaczynałeś grać z Voo Voo w bardzo trudnych warunkach. To tak jakby wejść do rozbitej rodziny, która tęskni za tą jedną osobą. Czujesz się dziś pełnoprawnym członkiem zespołu?
męska perspektywa się to zostawić, nie spinać się więcej i zacząć robić coś, co nie ma zupełnie żadnego znaczenia dla nikogo. Zero ambicji. Siedziałbym sobie w biurze, pił kawkę i robił bezmózgie kalendarze.
Wiedziałem, jaka jest sytuacja, dlatego w ogóle nie zadawałem pytań. Nie pytałem, czy jestem w zespole na stałe? Kiedy będę? Czy to już? Czy muszę zdać jakiś egzamin? Zespół spotkał się jeszcze z innym perkusistą, ale po kilku miesiącach wspólnej pracy dostałem informację, że jestem integralną częścią Voo Voo.
Niejeden z Twoich rówieśników powiedziałby: „Po co robić coś, co nie ma znaczenia?” Studiując w Katowicach zaprzyjaźniłem się z pianistą Nikolą Kołodziejczykiem, z którym gram w Stryjo. Gra z nami Maciek Szczeciński na kontrabasie i ta przygoda trwa już około 10 lat. Pierwszą płytę nagraliśmy w 2009 roku i nie wydaliśmy jej nigdy, ponieważ wszyscy jesteśmy zajęci. W międzyczasie nagraliśmy też kilka innych projektów, ale nikt z nas nie jest osobą, która potrafi załatwić pieniądze, dotacje itd. Wszystko, co robiliśmy było jedną wielką partyzantką, a w zeszłym roku dostaliśmy z Nikolą Kołodziejczykiem Fryderyka za płytę z big-bandem „Chord Nation”, którą nagraliśmy trzy lata wcześniej. W tym roku dostaliśmy Fryderyka w kategorii najlepsza płyta jazz za „Barok Progresywny”. To wszystko wpływa na mnie bardzo pozytywnie. Rzeczy, które zawsze były dla mnie wartościowe, zaczynają docierać do ludzi. Ale jest to proces. Nie ma natychmiastowego efektu. Płyta, o której wiem, że jest dobra, wychodzi na światło dzienne po kilku latach, gdy robię już inne rzeczy. Proces trwa i wierzę w tę pracę.
Jesteś najmłodszy w zespole. Synowie Wojciecha Waglewskiego - Fisze i Emade - są starsi od Ciebie. Nie ma między Wami tej różnicy pokoleń? Po pięciu latach wspólnego grania jesteśmy naprawdę dobrymi kumplami. Przypomniała mi się taka anegdotka, jak Wojtek przedstawiał mnie na jednym z pierwszych koncertów. Chyba było to w Dworze Artusa… Grał dla państwa pan Michał Bryndal… Tym razem zrobił to inaczej (śmiech). „A na perkusji, mój przyjaciel… Czekaj, jak ty masz na imię?” Potem okazało się, że jest to klasyczny gag. Jak żart starszego brata. Chyba jesteś do tego przyzwyczajony? Trochę tak. Moi starsi bracia działali w branży, od kiedy pamiętam. Z kolei gdy zaczynałem grać, to zawsze trafiałem na starszych od siebie.
Jesteś szczęśliwy? Tak, ale nie bardzo wiem, co mam jeszcze odpowiedzieć. Czasami trudno jest złapać pewne rzeczy, określić je. Nie lubię o tym mówić.
Mariusz Lubomski, Artur Andrus, Wojtek Mazolewski… Wcześniej grałem z zespołem Gribojedow, bardzo dobrze to wspominam. Miałem osiemnaście lat, a reszta składu była po studiach, więc właściwie od zawsze funkcjonowałem w takich pokoleniowych układach.
Przekładasz na życie pewne zasady, które stosujesz w muzyce? Staram się. W pewnym momencie mojego życia zdałem sobie sprawę z tego, że ja się na nic nie nastawiam. Sukces przychodzi sam.
13 czerwca skończysz 33 lata. Chrystusowy wiek. I jak to uczcić?
Może łatwiej Ci to mówić, bo dorastałeś w rodzinie, w której każdy coś osiągnął. Twoi rodzice są znanymi stomatologami w Toruniu, jeden brat gra w legendarnej Kobranocce, drugi jest znanym satyrykiem i dziennikarzem, trzeci hip-hopowcem. Robimy różne rzeczy, ale gramy do jednej bramki.
No właśnie? Nie mam jeszcze określonych planów, ale pewnie spotkam się z moimi bliskimi przyjaciółmi w Warszawie na symbolicznym piwku. Żyję na bieżąco. Staram się nie wrzucać niczego w żadne ramy czy etapy. Robię to, co robię, jak najlepiej potrafię. Nie mam swojej strony ani fanpage’a na Facebooku. Nie lubię takich rzeczy i się z nimi nie utożsamiam, chociaż dziś świat wygląda tak, że trzeba się tym zajmować.
I pracujecie na dobre nazwisko, które mi kojarzy się ze… skromnością i pracowitością. Podoba mi się to. Bardzo chciałbym, żeby w końcu doszedł do skutku nasz wspólny projekt rodzinny. Rafał byłby odpowiedzialny za teksty, Jacek grałby na gitarze, syn Rafała, Tymek Bryndal, zagrałby na basie, mój młodszy brat na klawiszach, a ja na bębnach. Pomysł zaistniał już kilka lat temu, ale trudno nas zebrać do kupy…
Mieszkasz w stolicy. Jak wygląda Twoje życie prywatne. Jaki jest Michał Bryndal, gdy schodzi ze sceny? Michał Bryndal lubi spokój. Czasami lubi się odizolować i zdystansować od człowieczeństwa. Moi rodzice mają dom na Pojezierzu Brodnickim, więc gdy tylko mam chwilę wolnego czasu, to właśnie tam uciekam.
Wszystko zostałoby w rodzinie. Tak jest.CP
Miałeś jakiś inny pomysł na życie niż muzyka? Poza Akademia Muzyczną w Katowicach skończyłem też wydział sztuk pięknych w Toruniu. Zawsze powtarzam, że jeśli będę miał dosyć grania, nie będzie mi szło, albo będę grał nie to, co lubię, to zacznę projektować kalendarze z kotami.
*Michał Bryndal pochodzi z Torunia, jest jednym z najlepszych perkusistów w kraju. Grał m.in. z Sofą, Arturem Andrusem, Mariuszem Lubomskim czy Wojtkiem Mazolewskim. Na stałe gra w zespole Voo Voo. Niebawem usłyszymy go na nowej płycie Moniki Borzym.
Dlaczego z kotami? Bo to najmniej wymagające zajęcie (śmiech). Człowiek tak się spala emocjonalnie w różnego rodzaju muzycznych projektach, że czasami chciałoby R
E
K
L
A
M
A
006380465
kobieta przedsiębiorcza
PO CZTERDZIESTCE
ZDJĘCIE JACEK KUTYBA www.kutyba.com
SZANSE ROSNĄ
Nie boję się wyzwań, bo z doświadczenia wiem, że jak jesteś pracowita, to dasz radę. Dziś, gdy trzeba, to o 2 w nocy wciągam dresy i razem z kelnerkami sprzątam po imprezie. Z Magdaleną Kowalską*, właścicielką restauracji Saline, rozmawia Justyna Niebieszczańska Mawiają, że jak nie zarobisz przed trzydziestką, to potem jest dużo trudniej. Co o tym myślisz? Myślę, że nie jest to prawdą. Biznes to praca, ciężka praca. Doświadczonej kobiecie jest łatwiej, ponieważ bardziej zna życie. Wie, że od nikogo niczego się nie dostaje. Nasze pokolenie nie jest wychowane na pięknych reklamówkach. Młodzi ludzie mają oczekiwania, duże oczekiwania, a osoba dojrzała wie, że trzeba pracować. Potrafi przemyśleć, skalkulować i ma większe szanse na powodzenie. Ty pracujesz od dawna… Mając 21 lat wyjechałam do Niemiec do pracy, aby pilnować dzieci. Tam poznałam właścicielkę salonu fryzjerskiego, z którą do dziś utrzymuję kontakt. Dorabiałam też w kwiaciarni, a później założyłam własny biznes w Polsce. Były u mnie takie nowości z Berlina, jak przeźroczysta folia do pakowania prezentów. Potem mąż rozwijał firmę, a ja zostałam mamą i zajęłam się wychowywaniem dzieci. Wybudowaliśmy dom, z którym wiąże się wiele dobrych wspomnień… Jednak po czterdziestce, od zera i bez doświadczenia w branży, zaczęłaś tworzyć restaurację. Skąd ten pomysł? Jestem po pięćdziesiątce. Ten kolejny etap wyznaczył zakup kamienicy i działki. Właśnie na jej terenie miała powstać restauracja. Budowa trwała 7 lat. Ponieśliśmy ogromne koszty, szczególnie jako rodzina. Kiedy to się skończyło i hotel wraz z restauracją został wynajęty, pomyślałam, że teraz będę żyć spokojnie, częściej spacerować ze swoim pieskiem. Niestety restauracja nie funkcjonowała po mojej myśli, dlatego postanowiłam sama się tym zająć. Jak to możliwe, że podjęłaś taką decyzję?
42
miasta kobiet.pl
Nie boję się wyzwań, bo z doświadczenia wiem, że jak jesteś pracowita, to dasz radę. Dziś, gdy trzeba, to o 2 w nocy wciągam dresy i razem z kelnerkami sprzątam po imprezie w restauracji. Żadnej pracy się nie boję, choć przyznaję, że bywają momenty zwątpienia i zmęczenia. Pomaga mi modlitwa i wszystko powoli wychodzi na prostą. Czyli jesteś zosią samosią? Tak, ale to nie zawsze jest dobre. Większość z nas to samodzielne kobiety - w domu i w pracy. Efekt jest taki, że robimy za dużo. Pokazujemy, ile możemy i ludzie to wykorzystują. Moja mama wszystko robiła sama, jak też taka jestem, moje dzieci również wszystko potrafią. Niestety czasami nie umiemy wyluzować, bo ciągle jest coś, co tylko my wiemy jak zrobić i tylko my zrobimy to najlepiej. Nawet, gdy jestem u kosmetyczki, to niecierpliwię się, bo przecież tyle spraw na mnie czeka. Tak, brakuje mi takiego luzu. Większą przyjemność znajduję w pracy, w dawaniu niż w braniu i korzystaniu z uroków życia po godzinach. A jak radzisz sobie z ludźmi? Po prostu dogaduję się. Jak? Prosto w oczy. Nie toleruję gadania poza plecami. Lubię bezpośredniość w kontakcie. Dlatego nie znam ludzi, których nienawidzę, czy takich, którzy są moimi wrogami. Zawsze zależy mi, aby wszystko wyjaśnić. Do końca. Problemy z ludźmi biorą się stąd, że nie rozmawiamy. Co Ciebie ogranicza w realizacji planów, zamierzeń biznesowych, marzeń? Hamulcem są dla mnie środki, ten moment, w którym uczciwie stwierdzam: nie stać mnie
na to. Masz marzenie, a może nawet plan, aby otworzyć restaurację - super. Jednak potrzebna jest kalkulacja, a niekiedy kredyt. Trzeba też myśleć realnie, bo czy jedna osoba wystarczy do zarządzania biznesem? Zatem liczę. Myślę nad przepływem gotówki i nie rzucam się na głęboką wodę. Czy to się w ogóle opłaca? Ten trud, wyzwania, stres… Praca to dla mnie sposób na życie. Ona nadaje mu wartość. Dobrze nam się układa, ponieważ dobro wraca. Mam rodzinę, tych samych znajomych i przyjaciół od lat… ale przyznaję, że czasami tak bardzo dawałam z siebie wszystko w pracy, że rodzina schodziła na dalszy plan… Zatem co jest dla Ciebie najważniejsze? Mimo wszystko, ciepło rodzinne i bezpieczeństwo. I tu mam wyrzuty sumienia, że mogłabym więcej czasu spędzać z dziećmi, z rodziną. Lubię, jak jesteśmy razem. Jednak wierzę też, że pracując przekazuję im to, co najważniejsze - czyli że manna nie spada z nieba.CP *Magdalena Kowalska i Justyna Niebieszczańska wierzą, że rozmowa jest dobra na wszystko. Obie współtworzą grupę BNI w Inowrocławiu, bo lubią dawać innym, a nie tylko brać. Magdalena Kowalska jest właścicielką restauracji Saline w Inowrocławiu. Wdraża w życie swój plan: chce, aby była to najlepsza restauracja w mieście. Popijając białą kawę, rozmawiają. Justyna nazywa to coffee PR, które - jako specjalista public relations - uprawia od kilku lat, spotykając się na rozmowach z ciekawymi ludźmi. www.justynaniebieszczanska.pl
Start do wymarzonego celu
S
52 342 04 92 www.bzdz.pl
R
zukamy sekretu, przepisu, a może nawet zaklęcia. Zapominamy czasem, że odpowiedź jednak może być blisko. To właśnie nauka jest najlepszą inwestycją w naszą przyszłość. Analizując potrzeby rynku, w Bydgoskim Zakładzie Doskonalenia Zawodowego Stowarzyszeniu Oświatowo-Technicznym staramy się spełniać wszelkie wymogi naszych klientów. Jako placówka oświatowa posiadająca liczne certyfikaty, stwarzamy szansę na zdobycie kwalifikacji, udoskonalenie warsztatu własnych umiejętności bądź przekwalifikowanie zawodowe. W swojej ofercie prezentujemy szeroką gamę kursów przydatnych do pracy w różnych zawodach. Akademia Piękna proponuje kursy przyuczające do pracy w zawodzie kosmetyczka, fryzjer, masażysta. Kurs Art Visage & Stylizacja to idealny sposób na poznanie tajników kreowania wizerunku, stylizacji, projektowania ubioru oraz trendów panujących we współczesnej modzie. Zapraszamy również na kurs Make-up Artist, który powstał z myślą o wszystkich kobietach,
E
pragnących w krótkim czasie poznać nowoczesne techniki profesjonalnego wizażu. Podążając za trendami na rynku kosmetycznym Akademia Piękna BZDZ zaprasza m.in. na mezoterapię igłową, wypełniacze, kwasy w kosmetyce, makijaż permanentny oraz nowoczesne techniki depilacji. Jako jedyni na rynku usług edukacyjnych na terenie naszego województwa możemy pochwalić się wyspecjalizowaną kadrą z zakresu podologii. Nasi mistrzowie podologii zapraszają na kursy pedicure leczniczego, klamry ortonyksyjne, hiperkeratozy itp. Dużym zainteresowaniem cieszą się kursy zagęszczania i przedłużania rzęs, stylizacji paznokci - w tym bardzo modnego ostatnio manicure hybrydowego. Nie zapominamy o mężczyznach. Panów zapraszamy na kursy spawania metodami: MAG(135), MIG(131), TIG(141), MMA(111), Gazowa(311) oraz na kurs kierowcy wózków jezdniowych, operatora maszyn do robót ziemnych, budowlanych i drogowych. W naszej ofercie każdy znajdzie coś dla siebie.
Naszą wizytówką jest współpraca z profesjonalistami, od wielu lat działającymi czynnie w branży oraz nowoczesne pracownie specjalistyczne. Ciekawe zajęcia i skondensowany program zaowocował u wielu naszych słuchaczy, którzy dziś pochwalić się mogą własnym biznesem. Teorię masz w książkach, u nas dostaniesz coś więcej. Przyjdź do nas i wybierz kurs, który może odmienić również Twoje życie. Cytując Jimiego Rohna, jednego z czołowych amerykańskich specjalistów m.in. w dziedzinie rozwoju osobistego i sukcesu zawodowego: „Standardowa edukacja zapewni Ci przeżycie. Samokształcenie – fortunę”. W imieniu Bydgoskiego Zakładu Doskonalenia Zawodowego zapraszamy na kursy, które są świetnym startem do osiągnięcia wymarzonego celu. Zapoznaj się z naszą bogatą ofertą kursów. Wejdź na stronę www.bzdz.pl i wybierz kurs, który może być startem do osiągnięcia wymarzonego celu. Zespół BZDZ
026203846
Często zastanawiamy się, w jaki sposób ludzie, którzy osiągnęli sukces, tego dokonali?
K
L
A
M
A
Korzystaj z okazji!
006390188
Szukaj nas na FB
ZABIEGI:
■ specjalistyczna fizykoterapia
■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■
■
REH A B I LITAC JA SPEC JA LIST YCZN A :
ul. Toruńska 29, 85-023 Bydgoszcz
006393897
■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■
(Salus Talent, laser wysokoenergetyczny) fala uderzeniowa rehabilitacja pourazowa terapia manualna wg Ackermanna terapia manualna wg Kalteborna terapia manualna wg Yumeiho terapia manualna wg Cyriaxa terapia powięziowa terapia biofeedback (platforma statyczna i dynamiczna) badanie SEMG badanie FMS trening funkcjonalny klawiterapia akupunktura quantum Touch suche Igłowanie masaż . klasyczny . sportowy . gorącymi kamieniami rehabilitacja dzieci
RE J ES TR AC JA : tel. 609 125 223, tel. 52 506 56 57 godziny ot warcia: pon.-pt. 8.00 - 20.00 RE J ES TR AC JA DZI ECI ĘC A : tel. 52 506 56 58 godziny ot warcia: pon.-pt. 8.00 - 19.00 e - mail: rejestracja@rehablilitacjaspecjalistyczna.pl
SRrehabilitacjaspecjalistyczna