Miasta Kobiet listopad 2018

Page 1

grudzień 2018

ALDONA KUBICA WSZYSTKO DLA SERCA str. 6-8


PRZEDE WSZYSTKIM - ZDROWIA! „Polki nie wierzą w skuteczność badań profilaktycznych” - głosił nagłówek artykułu, który ostatnio mignął mi gdzieś w sieci. Podobno twierdzimy, że nie mają one żadnego wpływu na nasz stan zdrowia. Autorzy nie przytoczyli źródła tych rewelacji, można więc podejść do ich słów z rezerwą. Czy jednak warto się w ten sposób pocieszać? Tylko wtedy, gdy same - szczerze, z ręką na sercu - jesteśmy w stanie przyznać: ja badam się regularnie. Według CBOS-u aż 85 procent Polaków (a w tym większość kobiet) deklaruje troskę o swoje zdrowie. Brzmi dobrze. Zastanawiam się tylko, czy współczesna dbałość o siebie dla wielu osób nie kończy się z chwilą wybrania kolejnej modnej diety i aktywności fizycznej - koniecznie efektownej, tak, by idealnie prezentowała się w Insta Stories. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że w ten sposób wzajemnie się inspirujemy. Pokazujemy, że warto robić coś dla siebie w tym zabieganym świecie, między pracą, rodziną i remontem w łazience. Ale co, jeśli to nie wystarczy? Czujemy się względnie dobrze, jednak czy naprawdę „zdrowy duch” mieszka w „zdrowym ciele”? Moja propozycja jest taka: sprawdźcie. Jeszcze zanim zacznie się świąteczna gorączka, grudniowe planowanie rodzinnych spotkań i listy prezentów. Nie bagatelizujcie żadnych niepokojących dolegliwości, nie odkładajcie rejestracji u lekarza na spokojniejszy moment, nie omijajcie punktów diagnostycznych szerokim łukiem. Każda z nas usłyszy z okazji świąt Bożego Narodzenia klasyczne życzenia: „Przede wszystkim - zdrowia!” - i mam nadzieję, że okażą się przepowiednią. Pamiętajcie jednak, że życzeniom można pomóc się spełnić. Impulsem do tych słów jest dla mnie wywiad okładkowy z dr Aldoną Kubicą (str. 6-8), specjalistką od promocji zdrowia. Jej działka to problemy sercowe. Jeden z przykładów, które przytoczyła, zmroził mi krew. Otóż: „Może mi przejdzie” - tak myślą kobiety, gdy mają zawał serca. To nie makabryczny żart, ale powtarzająca się sytuacja. Jestem przekonana, że w pełnej wersji ta myśl brzmi: „Może mi przejdzie, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie”.

WYDAWCA: Polska Press sp. z o.o. Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes Oddziału: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor Biura Reklamy: Agnieszka Perlińska Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 326 31 65 lucyna.tataruch@polskapress.pl Teksty: Lena Szuster lena.szuster@polskapress.pl Mariusz Sepioło mariusz.sepiolo@polskapress.pl Tomasz Skory tomasz.skory@polskapress.pl Jan Oleksy jan.oleksy@polskapress.pl Lucyna Tataruch lucyna.tataruch@polskapress.pl Projekt i skład: Ilona Koszańska-Ignasiak Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski Sprzedaż: Tomasz Maliszewski, tel. 609 050 446 tomasz.maliszewski@polskapress.pl Przemysław Wacławski, tel. 697 770 284 przemyslaw.waclawski@polskapress.pl

CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 piotr.krol@polskapress.pl

Zacznijcie nowy rok mając pewność, że jesteście zdrowe, silne, gotowe na mrozy i wszystkie inne wyzwania, jakim zechcecie stawić czoło przez kolejne 12 miesięcy. Wszystkiego dobrego!

ZNAJDZIESZ NAS NA: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.PolskaPressGrupa

LUCYNA TATARUCH redaktorka prowadząca „MIAST KOBIET” „Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

2

miastakobiet.pl


008716387


ELEGANCKA MAMA modne dziecko

ŚWIĘTA TO WYJĄTKOWY MOMENT, CZAS NA ZŁAPANIE ODDECHU I PRZYPOMNIENIE SOBIE, ŻE JESTEŚMY PIĘKNE. ZREZYGNUJMY WIĘC Z DRESU I ZAŁÓŻMY COŚ ELEGANCKIEGO. POCZUJMY SIĘ ATRAKCYJNE. WSZYSTKIE NA TO ZASŁUGUJEMY. Rozmowa z Angeliną Felchner, stylistką i doradcą ds. wizerunku z Centrum Handlowego Zielone Arkady w Bydgoszczy Małe dzieci to duża radość, ale i… dużo pracy! Czy w takiej sytuacji w stylizacjach raczej stawiać na elegancję, czy na wygodę? Na ich połączenie (śmiech). Jest dużo świetnych inicjatyw, które podkreślają i przypominają młodym mamom, że macierzyństwo nie oznacza rezygnowania z siebie, że warto znaleźć przestrzeń na samorealizację i po prostu o siebie zawalczyć. Tutaj do akcji wkracza między innymi fajny makijaż, fryzura, stylizacja. Niektórym może się to wydawać błahe, ale ja myślę, że nie ma nic bardziej fantastycznego niż kobieta, która po prostu czuje się dobrze w swoim ciele - to buduje pewność siebie też w innych dziedzinach, przekłada się na nawiązywanie nowych relacji, kontakty ze znajomymi, z partnerem, współpracownikami czy klientami. Nie ma co tego ukrywać - nasze ciała się zmieniają, czy to w ciąży, czy po porodzie, czy ze względu na upływający czas - i ta zmiana też jest piękna. A święta to wyjątkowy moment, czas na złapanie oddechu i przypomnienie sobie o tym. Zrezygnujmy więc z dresu i załóżmy coś eleganckiego. Poczujmy się atrakcyjne. Wszystkie na to zasługujemy.

zakupy ze stylistką

Jakie stylizacje polecasz mamom na święta? Na sesję wybrałam klasyczną, ołówkową spódnicę w szkocką kratę. To bardzo uniwersalny, modny w każdym sezonie wzór, który w połączeniu z eleganckim krojem spódnicy sprawdzi się w wielu stylizacjach i na wiele różnych okazji. Do tego prosty golf, zamszowe kozaki

i wyróżniająca się biżuteria. Dobrym pomysłem na kolację świąteczną będą właśnie takie klasyczne, kolorystycznie stonowane, nieprzesadzone stylizacje, przełamane ciekawą biżuterią czy dodatkami - czymś, czego nie zakładamy na co dzień, jak na przykład mocno ozdobna kolia, kolczyki czy bransoletka. W ten sposób podkreślimy wyjątkowość chwili. Na co warto zwrócić uwagę podczas świątecznych zakupów? Przede wszystkim na uniwersalność. Nie ma sensu kupować ubrania, które założymy tylko raz! Dlatego polecam wybór klasycznych, eleganckich krojów i stonowanych kolorów. W zimowych stylizacjach dobrze sprawdzi się na przykład burgund, granat czy butelkowa zieleń. Panie, które nie czują się komfortowo w spódnicach czy sukienkach, mogą sięgnąć po smokingowe spodnie - taka stylizacja, w połączeniu z żakietem i elegancką koszulą, będzie też idealna do pracy czy na inne okazje. Ważnym czynnikiem podczas świątecznych zakupów powinna być jakość i rodzaj tkaniny. Kaszmir, wełna, alpaka, moher, wysokogatunkowa bawełna, jedwab - ubrania z tych materiałów będą służyć nam dłużej i lepiej wyglądać, warto więc w nie zainwestować. A jak ubrać malucha? Tak jak w stylizacji mamy, tak i u dziecka warto postawić na klasykę, elegancję oraz ponadczasowość. Świetną inspiracją może być w tym

względzie styl, w którym ubierane są dzieci brytyjskiej książęcej pary, szczególnie książęta George i Louis. W ich strojach dominują proste kroje oraz stonowana kolorystyka - błękit, bordo, czerń. Co ciekawe, garderoba małych książąt to w dużej mierze brytyjskie lub europejskie marki, także sieciówki. Książęca para wychodzi z założenia, że ich dzieci, poza specjalnymi okazjami, nie powinny nosić przesadnie drogich ubranek. Dodatkowo w stylizacjach George'a widać, że bardzo wiele par spodenek, trykotów czy kardiganów jest wykorzystywanych wielokrotnie. Mali książęta nie zakładają za każdym razem nowych ubranek. Wręcz przeciwnie! Co z kreacjami dla dziewczynek? Tutaj sprawdzą się te same zasady. Tak, dziewczynki też mogą nosić bordo albo granat - i będą wyglądać fantastycznie (śmiech). W ich stylizacjach dobrze sprawdzą się również przeróżnego rodzaju błękity, pastele oraz beże, znów jednak - stonowane, spokojne. Popatrzmy na garderobę księżniczki Charlotte - nie znajdziemy w niej neonowych różów, przesadzonych krojów, falbanek czy tiulów. Dominuje prostota, bezpretensjonalność i minimalizm. Myślę, że to najlepsza droga. Estetyka, postrzeganie siebie, a przez to i postrzeganie świata kształtuje się w najmłodszych latach. Warto więc już na tym etapie pokazywać maluchom fajną, sympatyczną, wygodną, a przy tym ponadczasową i dobrą modę.

Szukasz modnych inspiracji? A może chcesz odmienić swój wizerunek? Skorzystaj z bezpłatnych usług NASZEJ profesjonalistki! Wybierz się na dwugodzinne zakupy w towarzystwie stylistki i odkryj swój styl! To również idealny pomysł na prezent dla bliskiej Ci osoby!

Usługa dostępna w każdy piątek w godz. 9.00-21.00. Rezerwacja terminów pod nr. tel. 52 370 36 00 lub osobiście w punkcie informacji na poziomie 0. Szczegóły na www.zielonearkady.com.pl

PROMOCJA 048499120


L I S TA S K L E P Ó W D O S T Ę P N A N A :

www.zielonearkady.com.pl

1.

2.

1.

Agata ZARA spódnica ołówkowa 139,90 zł STRADIVARIUS ciemnozielony golf 79,90 zł RYŁKO zamszowe kozaki za kolano 359,99 zł TOUS torebka 959,00 zł TOUS pierścionek 539,00 zł ORSKA bransoletka z kamieniem 380,00 zł

Za udostępnienie wnętrz dziękujemy sklepowi MILOO Home

2.

Tomek NINOS: koszula 69,99 zł kardigan 99,99 zł spodnie 119,99 zł mokasyny 69,99 zł

modelka: Agata Górska z synkiem Tomaszem zdjęcia: Natalia Kuligowska/052b agencja kreatywna makijaż: Martyna Wachnicka/Inglot stylizacja: Angelina Felchner


zdrowie

WSZYSTKO DLA SERCA Kobiety chorują inaczej niż mężczyźni - częściej występują u nich nietypowe objawy zawału serca, np. ból w plecach albo w nadbrzuszu. I niestety zdarza się, że zamiast wzywać karetkę, myślą: „Może mi przejdzie…” Z dr hab. Aldoną Kubicą*, prof. UMK, jedyną kobietą wyróżnioną w tym roku tytułem Ambasadora Zdrowia przyznawanym przez Instytut Biznesu, o opiece kardiologicznej rozmawia Tomasz Skory

6

miastakobiet.pl


zdrowie Kieruje Pani Zakładem Promocji Zdrowia - i w Collegium Medicum, i w Juraszu. Te jednostki są powiązane? Jednostka w strukturach uczelni działa już długie lata, natomiast zakład w szpitalu został utworzony w październiku zeszłego roku, w odpowiedzi na wchodzący KOS, czyli projekt kompleksowej opieki nad pacjentami po zawale serca. Ważnym elementem tego programu jest edukacja pacjenta. Wszyscy pracownicy służby zdrowia mają obowiązek edukowania pacjentów, ale przy całym szeregu innych zadań często schodzi to na dalszy plan. Dlatego dyrektor szpitala zadecydował o powołaniu jednostki, która koordynowałaby systemem opieki nad pacjentami po zawale serca. Już wcześniej w ramach zajęć na uczelni prowadziliśmy badania w szpitalu i edukowaliśmy pacjentów, a teraz realizujemy także procedury finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, będąc pracownikami szpitala. Jak dużą grupę w Polsce stanowią pacjenci kardiologiczni? Bardzo dużą. Polacy nadal najczęściej umierają na choroby sercowo-naczyniowe - to 47 proc. wszystkich przypadków. Niestety wciąż mamy niską świadomość w tym temacie, szczególnie jeśli chodzi o kobiety. Kiedyś robiłam ze studentami ankiety na ulicach, pytaliśmy o największe zagrożenia zdrowotne. Okazało się, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni uważają, że największym zagrożeniem dla kobiet są nowotwory, zwłaszcza rak piersi. Onkolodzy zrobili świetną robotę. Natomiast o chorobach sercowo-naczyniowych się tak nie myśli - a jeśli już, to częściej, że jest to coś, co zagraża mężczyznom. Statystyki wskazują jednak, że to więcej kobiet umiera z powodu chorób sercowo-naczyniowych. Mówi się, że mężczyzn szybciej dotyka ten problem… To prawda, w młodszych grupach choruje zdecydowanie więcej mężczyzn, ale kobiety „nabijają statystykę” w późniejszym wieku. Przeciętnie zaczynają chorować 10 lat później niż mężczyźni, bo wcześniej są chronione przez hormony. Po menopauzie wszystko się jednak zmienia - wówczas gwałtownie wzrasta ryzyko pojawienia się choroby wieńcowej. Kobiety chorują też inaczej - częściej występują u nich nietypowe objawy zawału serca, na przykład ból w plecach albo w nadbrzuszu. Kiedy mężczyznę zaboli w klatce, to wszyscy wiedzą, że trzeba wzywać karetkę i błyskawicznie jechać do szpitala. Natomiast jeśli kobieta czuje podobny ból, to zachowania nie są już tak oczywiste, a myślenie, że „może mi przejdzie” wcale nie jest rzadkie. W ten sposób kobiety stawiają się w zdecydowanie gorszej sytuacji, jeśli chodzi o leczenie. Jak wygląda u nas leczenie zawału serca? Dziś leczymy w Polsce na naprawdę światowym poziomie. Kilka lat temu byłam w jednym z najbardziej znanych na świecie ośrodków kardiologicznych - w Sinai Hospital Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore. Tam leczy się pacjentów z zawałem serca dokładnie tak samo, jak u nas, dokładnie takim samym sprzętem. Natomiast to, co nas odróżnia od tego ośrodka, to niższy komfort i zdecydowanie gorsze warunki socjalne dla pacjentów. Staramy się, zmieniamy, remontujemy, ale parawan między łóżkami nie zapewni takiego komfortu, jak indywidualny pokój. Jeżeli leczymy na światowym poziomie, to dlaczego tak wiele osób umiera w Polsce na choroby serca? W tej chwili śmiertelność pacjentów hospitalizowanych z powodu zawału serca waha się w granicach 5-7 proc. To świetny wynik. Natomiast w ciągu roku po zawale umiera około 20 procent. Śmiertelność pięcioletnia sięga aż 50 procent! To zastraszające wyniki. I faktycznie, można się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Szukając odpowiedzi na to pytanie, przyjrzałam się grupie pacjentów po zawale, którzy zgodzili się przyjeżdżać do nas co trzy miesiące na badania kontrolne. Zwracaliśmy szczególną uwagę na to, czy regularnie przyjmują zapisane leki. I okazało się, że nie? W badanej przeze mnie grupie - około 200 pacjentów - 92 procent zadeklarowało, że bierze je regularnie. Natomiast znając wyniki innych badań, postanowiłam powiedzieć „sprawdzam”. I poprosiłam NFZ o dane, ile ci pacjenci faktycznie zrealizowali w tym czasie recept. Okazało się, że z tych 92 aż 40 proc. mocno minęło się z prawdą. Nie mogli przyj-

mować leków, skoro ich nie wykupili. Warto przy tym zwrócić uwagę, że na udział w badaniu zgadzają się zwykle osoby bardziej aktywne, którym się chce. Nie każdy ma ochotę przyjeżdżać do szpitala na kontrole. Myślę, że gdybyśmy wzięli pod lupę wszystkich, to te wyniki mogłyby być jeszcze gorsze. Do pacjentów nie przemawia, że jak przestaną brać leki, to mogą umrzeć? Każdy pacjent wychodzący ze szpitala jest wyraźnie poinformowany, zarówno ustnie jak i pisemnie - na karcie informacyjnej, że z większością tych leków musi się „zaprzyjaźnić” do końca życia. Co więcej, jeśli idzie o leki zmniejszające krzepliwość krwi, to podkreślamy, że ich samowolne odstawienie przed upływem roku od zabiegu angioplastyki wiąże się nie tylko z poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi, ale także z narażeniem życia. Zazwyczaj kiedy rozmawiamy z naszymi pacjentami, to większość mówi: „Będę brał, rozumiem, że to ważne”, a potem… a potem bywa różnie. Z czego to wynika? Myślę, że najczęściej z niskiej świadomości zdrowotnej. Często sami zadajemy sobie pytanie, dlaczego niektórzy pacjenci, pomimo tych informacji, odstawiają leki? Nie ma pewnie jednej dobrej odpowiedzi. Dla niektórych koszty leczenia mogą być istotnym ograniczeniem, chociaż większość zalecanych przez nas leków nie jest droga. Bywają oczywiście leki, które kosztują nieco więcej - wtedy mówimy o cenach i pytamy, czy są one akceptowalne. Jeśli nie, to proponujemy alternatywne rozwiązania. To nie są łatwe rozmowy, bo dla wielu osób ograniczenia ekonomiczne są wstydliwe. Staramy się pozyskać zaufanie pacjentów, aby usłyszeć szczere odpowiedzi. To ważne również w kontekście możliwych efektów ubocznych leczenia - na przykład niektóre leki zalecane po zawale mogą powodować impotencję u mężczyzn. Wielu panom bardzo trudno się do tego przyznać i wolą odstawić lek, niż o tym powiedzieć. W niektórych przypadkach paradoksalnie skuteczność leczenia i uwolnienie pacjenta od wszelkich dolegliwości powoduje przekonanie, że dalsze działania nie są już konieczne. Bywają też osoby, które zwyczajnie zapominają o lekach, a jeszcze inni uważają, że „chemia” truje, a nie leczy, i w razie czego zawsze można wrócić do szpitala i powtórzyć zabieg. Bardziej się boimy przyznać do słabości niż tego, że możemy kolejny raz dostać zawału? Pacjentom, którzy pierwszy raz przyjeżdżają do szpitala, towarzyszy silny lęk przed śmiercią, ale dzisiaj leczenie zawału serca przebiega w miarę bezboleśnie. Zabieg angioplastyki trwa zazwyczaj nie więcej niż pół godziny i ból ustępuje. Niedawno rozmawiałam z pacjentem, który powiedział: „Mniej bolało niż wizyta u dentysty”. Po kilku dniach taki pacjent wychodzi ze szpitala i może pomyśleć: „Tak straszyli, a tu raz, dwa i załatwione”. Lekarze każą brać leki, nie palić, zmienić dietę, a on pyta się: „Po co? Jak mi się trafi drugi zawał, to też przyjadę, cztery dni i znowu po problemie”. Badania prowadzone w wielu krajach pokazują, że nie jest to rzadki sposób myślenia wśród pacjentów, którzy nie dostrzegają powagi sytuacji. Staramy się im uświadomić, że ten kolejny raz może być ostatnim. Może nie zdążyć przyjechać karetka, albo nie będzie miał jej kto zawiadomić. Trzeba sobie zdawać sprawę, że ryzyko wystąpienia zawału u kogoś, kto już go miał, jest cztery, pięć razy większe niż u innych. Właśnie dlatego trzeba zrobić wszystko, aby do tego kolejnego zawału nie doszło. Co można więc zrobić, by zmniejszyć ryzyko pierwszego czy kolejnego zawału? Na nasze zdrowie bardzo duży wpływ ma styl życia - dotyczy to zresztą wszystkich chorób cywilizacyjnych. Styl życia obejmuje dietę, aktywność fizyczną, palenie papierosów, umiejętność odpoczywania i radzenia sobie ze stresem. Kluczowe znaczenie dla skutecznej prewencji ma przekonanie, że to my sami odpowiadamy za własne zdrowie i to my musimy o nie dbać. Lekarz powinien informować pacjenta o wszystkim, co jest istotne, ale nie może mu nic kazać. Nasza rola polega na przekonywaniu, co jest dobre, jednak ostatecznie to przecież pacjent sam podejmie decyzje. miasta kobiet

grudzień 2018

7


zdrowie Wcale nie tak łatwo zmienić styl życia… To prawda. Czy rzucanie palenia jest proste? Wręcz przeciwnie, jest bardzo trudne. Zrzucanie kilogramów? Koszmarnie trudne. Słyszymy nieraz, że można zrzucać kilogram tygodniowo, ale sobie przemnożymy, że w miesiącu to 4 kg, a w roku 50… Możliwe? Mało prawdopodobne. My musimy przed pacjentami stawiać cele, które są osiągalne, bo to daje szansę na sukces i pozwala uniknąć zniechęcenia. Jak ktoś zrzuci kilogram w miesiącu, to i tak jest super. Ważne, żeby robić to systematycznie. Problem otyłości lub nadwagi poruszamy zawsze w kontekście aktywności fizycznej oraz diety. Zachęcamy do zmiany nawyków żywieniowych, proponując konkretne rozwiązania, a wręcz gotowe i łatwe do zastosowania przepisy, bo zdajemy sobie sprawę, że mówienie „nie jedz tego lub tamtego” nie jest żadnym rozwiązaniem. Co ważne, nie może być „dwóch garnków” w jednym domu, bo jak osoba po zawale je inaczej niż pozostali członkowie rodziny, to tylko kwestia czasu, kiedy próby zdrowego odżywiania spełzną na niczym. Nawyki żywieniowe trzeba zmieniać u całej rodziny, to najlepsza droga do uniknięcia kłopotów zdrowotnych, także dla tych, którzy jeszcze ich nie doświadczyli. Nie spotyka się Pani z oporem rodzin? Jak ktoś całe życie jadł tak, a nie inaczej, to chyba nie uśmiecha się mu przechodzić na dietę wraz z żoną czy mężem… Jest różnie. Pacjenci niekiedy przychodzą do gabinetu ze swoją drugą połówką. I często żony odpowiadają za mężów-pacjentów: „Mąż nie zmieni nawyków, bo całe życie tak jadł i było dobrze”. Jest to problem, gdyż w tym momencie oboje muszą przyjąć do wiadomości, że jednak nie było dobrze. Partnerzy odrzucają myśl, że są współodpowiedzialni za wystąpienie choroby. Zazwyczaj szukają przyczyny zawału w uwarunkowaniach zewnętrznych, na przykład w stresie związanym z pracą, jednak nie chcą akceptować faktu, że brak aktywności fizycznej lub zła dieta też mają ogromne znaczenie. Dlatego oprócz edukacji pacjentów musimy jednocześnie prowadzić edukację ich rodzin. Właśnie w tym celu pod koniec listopada zaczynamy warsztaty, na które obowiązkowo trzeba przyjść z osobą towarzyszącą. Nazwaliśmy je „Akademia Pacjenta” i będą one dotyczyły żywienia, aktywności fizycznej, realizacji planu terapeutycznego i udzielania pierwszej pomocy. Ta wiedza przyda się wszystkim w rodzinie. A jak rodzice dadzą w domach pozytywny przykład dzieciom, to jest szansa, że kolejne pokolenia będą bardziej świadome. Już w ramach pracy doktorskiej badała Pani skuteczność edukacji osób po zawale. Jak ocenia Pani poziom ich wiedzy? Badałam stan wiedzy u pacjentów najpierw tuż po przyjęciu do szpitala, a potem jeszcze raz po przeprowadzeniu edukacji. Chciałam się dowiedzieć, na ile nasze działania były skuteczne. Na szczęście poziom wiedzy pacjentów zazwyczaj się poprawiał, natomiast - co było zaskakujące - pojawiła się grupa, która była oporna na edukację. Była to grupa nałogowych palaczy. Jak to zjawisko wytłumaczyć? Oczywiście nie ma pewnej odpowiedzi, można jednak przypuszczać, że nasza argumentacja zupełnie do nich nie trafiła. Odrzucili wszystko, co im proponowaliśmy. Nie można się jednak zniechęcać - będziemy dalej poszukiwać atrakcyjnych i skutecznych metod działania. Edukacja była najbardziej skuteczna wśród osób czynnych zawodowo - te osoby chciały jak najszybciej wrócić do pracy po zawale i chętnie przyjmowały wszystkie wskazówki. Wśród niepracujących i seniorów ten przyrost wiedzy nie był tak duży. Prawdopodobnie mniejsza motywacja przyczyniła się do takiego wyniku.

Edukowanie w tym temacie pewnie nie jest łatwe. W ogóle wydaje mi się, że praca z pacjentem musi być dzisiaj trudniejsza niż kiedyś… To prawda, pacjenci mają coraz większe oczekiwania. Z jednej strony to bardzo dobrze, że są świadomi tego, co się im należy, ale z drugiej są także bardziej roszczeniowi. Mogłoby się wydawać, że to niewielkie różnice, jednak stwierdzenia „mam prawo”, „wymagam” lub „żądam” mają inne zabarwienia emocjonalne. Łatwiej rozmawiać z pacjentem, który oczekuje od nas pomocy, bo ma do tego prawo, ale zdecydo-

NIE MOŻE BYĆ „DWÓCH GARNKÓW” W JEDNYM DOMU, BO JAK OSOBA PO ZAWALE JE INACZEJ, NIŻ POZOSTALI CZŁONKOWIE RODZINY, TO TYLKO KWESTIA CZASU KIEDY PRÓBY ZDROWEGO ODŻYWIANIA SPEŁZNĄ NA NICZYM.

wanie trudniej, gdy tej pomocy żąda. Dlatego widzimy na uczelni potrzebę wprowadzenia takiego przedmiotu, jak komunikacja kliniczna i w ramach naszej katedry prowadzimy już zajęcia, jak rozmawiać z pacjentem. Odruchową reakcją na agresję jest agresja, na krzyk jest krzyk, a na to nie możemy sobie pozwolić. Dlatego uczymy studentów świadomych zachowań, pozwalających na przełamanie barier w kontakcie z pacjentem i jego rodziną. Musimy sobie zdawać sprawę, że agresja może wynikać z poczucia zagrożenia spowodowanego trudną sytuacją, w jakiej znajdują się te osoby. Nie znaczy to jednak, że takie zachowania można akceptować. Musimy poszukiwać płaszczyzny porozumienia i dołożyć wszelkich starań, aby pacjent wiedział, że jest dla nas ważny. Czasami wystarczy zamienić kilka słów, by ustawić relację w zupełnie inny sposób. Wydawałoby się to oczywiste. Lekarze mają z tym problemy? Każdy z nas reaguje w określony sposób na zachowania innych. My staramy się zapanować nad odruchowymi reakcjami i działać bardziej przemyślanie. Dotyczy to nie tylko lekarzy, ale całego personelu medycznego. To nie jest łatwe zadanie, bo ciężka i stresująca praca, nadmiar obowiązków, w tym konieczność prowadzenia bardzo rozbudowanej dokumentacji, to sytuacje, które nie sprzyjają zachowaniu spokoju i opanowania oraz ograniczają czas na rozmowę z pacjentem. Jakie są najbardziej satysfakcjonujące momenty w Pani pracy? Jeśli mowa o studentach, to gdy ktoś do mnie przyjdzie i powie, że chętnie chodził na moje zajęcia. Wygrana w rankingu na najciekawsze wykłady też była dla mnie powodem do dumy. Zawsze, kiedy widzę zainteresowanie i zaangażowanie studentów, praca sprawia mi więcej satysfakcji. Czasami jednak bywa odwrotnie - gdy brakuje odzewu na moje wysiłki, mi też jest trudniej. Z pacjentami jest dokładnie tak samo. Cieszę się, kiedy szukają kontaktu, porady czy pomocy od pracowników naszego zakładu. Lubię to, co robię - to klucz do mojego zawodowego sukcesu. Póki co, nie wszystko udaje mi się od razu, ale mam nadzieję, że przy mojej motywacji to tylko kwestia czasu i odrobiny wysiłku.CP

*DR HAB. ALDONA KUBICA - profesor UMK, kierownik Katedry i Zakładu Promocji Zdrowia Collegium Medicum oraz Zakładu Promocji Zdrowia w Szpitalu Uniwersyteckim im. dr. Jurasza w Bydgoszczy. Członek Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego, Polskiego, Europejskiego i Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego oraz Amerykańskiego Towarzystwa Udaru Mózgu. Jako jedyna kobieta została wyróżniona w tym roku tytułem Ambasadora Zdrowia przyznawanym przez Instytut Biznesu dla najciekawszych osobowości z obszaru medycyny. Prywatnie żona prof. Jacka Kubicy, mama Marty i Julii.

8

miastakobiet.pl


E K L A M

008740961

R A 008724199


kobieca perspektywa

MATKI, ŻONY, KUSICIELKI W czasie menstruacji, narzeczeństwa i ciąży kobiety uważano za szczególnie podatne na wpływy demoniczne. Zagrożone były też osoby przebywające w ich towarzystwie. Z dr hab. Violettą Wróblewską*, prof. UMK, rozmawia Lena Szuster

Jest takie przysłowie: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. W kulturze tradycyjnej rzeczywiście uważano, że ze względu na swoją naturę kobiecie bliżej jest do diabła niż do Stwórcy. Cielesność, sensualność, menstruacja, możliwość dawania życia - wszystko to sprawiało, że kobiety mocno wiązano z aspektami demonicznymi, odbierano jako grzeszne i nieczyste. Jeżeli kogoś trzeba było obwinić za nieurodzaj albo nieszczęście w małżeństwie sąsiada - zawsze była to przedstawicielka płci pięknej. Dowodem niech będzie znana wśród chłopstwa opowieść o Ewie kuszącej Adama. W kobiecie widziano pewne zagrożenie i uznawano ją za istotę mediacyjną. Mediacyjną - to znaczy jaką? Stojącą trochę pomiędzy naszym światem a zaświatami, niezakorzenioną ani po jednej, ani po drugiej stronie. Podobny charakter w wierzeniach ludowych mieli starcy, chorzy i dzieci. Oczywiście to nie było tak, że kobieta całe życie

10

miastakobiet.pl

pozostawała narażona na wpływy zaświatów! Możemy mówić o trzech sytuacjach, w których jej rola mediacyjna rosła - czas menstruacji, narzeczeństwa oraz ciąży. W tych momentach kobiety uważano za szczególnie podatne na wpływy demoniczne, zagrożone były też osoby przebywające w ich towarzystwie. Stąd szereg obostrzeń i przesądów, z których część przetrwała po dziś dzień. Na przykład przesąd mówiący o tym, że podczas miesiączki nie ma co piec ciast, bo i tak nie wyjdą…? W wierzeniach ludowych krew menstruacyjna uchodziła za nieczystą i skażoną. Siłą rzeczy to skażenie wpływało na wszystko, co miesiączkująca kobieta robiła w gospodarstwie domowym - nie mogło się udać ani kiszenie ogórków czy kapusty, ani wykonywanie przetworów, ani pieczenie ciast i wyrabianie chleba. Bo pamiętajmy, że chleb sam w sobie miał pierwiastek sakralny, był symbolem życia - włączanie

do procesu jego powstawania sił demonicznych można uznać za coś w rodzaju świętokradztwa! Mamy tu nawet nieprzypadkowe podobieństwo brzmieniowe: „zakalec” i „skalana”. Za czasów PRL-u do puli działań, które nie wychodzą ze względu na menstruację, dołączyła trwała ondulacja. Współcześnie - farbowanie włosów. A skąd zagrożenia w okresie narzeczeństwa? Narzeczeństwo to dla kobiety okres przejściowy - już nie jest panną, ale jeszcze nie żoną. Znów więc możemy powiedzieć, że stoi pomiędzy porządkami, jasno określonymi, wyznaczonymi rolami. Przez cały okres narzeczeństwa musi przebywać pod opieką bliskich, właściwie nigdy nie zostaje sama, wciąż pilnuje się, żeby nie zrobiła czegoś, co mogłoby splamić jej duszę i ciało. Szczęśliwie dla kobiet okres narzeczeństwa nie trwał wówczas tyle, co obecnie. Na ogół zamykał się w trzech, czterech tygodniach - tyle czasu potrzebowano na zapowiedzi i przygotowanie wesela.


kobieca perspektywa W takim weselu udział brała cała wieś. To było olbrzymie wydarzenie! Wesele organizowano w domu panny młodej, w pięknie ustrojonej stodole albo karczmie. W przygotowaniach uczestniczyli wszyscy sąsiedzi, w ramach darów weselnych przekazywano produkty spożywcze oraz alkohol, rzadziej pieniądze. Kluczowym momentem był wieczór panieński. Dzisiaj to czas ekspansji kobiecości i sił witalnych - w tradycji ludowej wręcz przeciwnie. Na wieczorze panieńskim było spokojnie, śpiewano pieśni, pleciono wianki i tzw. rózgi weselne. Równolegle panowie przystrajali salę weselną, dobrze się przy tym bawiąc i pijąc, a później pojawiali się pod domem narzeczonej, żeby z hukiem tłuc szkło. W ten sposób odstraszano demony. W zaświatach, jak wierzono, panowała cisza, śmierć, brakowało dźwięków, dlatego wesele musiało być jak najbardziej huczne, głośne i hałaśliwe. Jakie jeszcze weselne obyczaje przetrwały do dzisiaj? Chociażby odprowadzanie panny młodej do ołtarza. To wynika z jednej strony ze wspomnianej już wcześniej konieczności sprawowania pieczy nad narzeczoną, z drugiej - z systemu patriarchalnego, w którym kobieta właściwie nigdy nie była samodzielna, nie decydowała o sobie czy o gospodarstwie. Najpierw pozostawała pod opieką ojca lub innego męskiego krewnego, później przechodziła pod władzę męża. Zawsze była podporządkowana. Ciekawym obyczajem, trochę już zapominanym, jest porwanie, wykup oraz targowanie się o pannę młodą. Inne kobiety lub mężczyźni przebrani za dziadów weselnych uprowadzali pannę młodą - czasem po prostu do innej izby, czasem na podwórze. Pan młody musiał ją odszukać i wykupić, zazwyczaj alkoholem. W zależności od regionu dochodziły do tego mniej lub bardziej widowiskowe, improwizowane przepychanki albo nawet symboliczny pościg. A przenoszenie przez próg? Tu sprawa robi się bardziej skomplikowana. Tak jak w życiu kobiety były okresy mediacyjne, tak też w tradycji chłopskiej mediacyjność wiązała się z pewnymi określonymi przestrzeniami czy momentami. Za szczególnie niebezpieczne uważano północ i południe - wówczas granica pomiędzy światami się zacierała. Jeszcze większą symbolikę miały rozdroża czy właśnie próg. Doskonale widać tu bardzo ważną w wierzeniach ludowych opozycję pomiędzy swoim a obcym. Swój jest dom, obcy - świat zewnętrzny. Próg wyznaczał granicę pomiędzy tymi różnymi znaczeniowo przestrzeniami. Badania prowadzone przez etnologów i archeologów dowodzą, że prawdopodobnie w ziemi pod progami zakopywano resztki poporodowe oraz prochy zmarłych. Później oczywiście Kościół zakazał takich praktyk, ale ich powszechność dowodzi, jak wielkie symboliczne znaczenie miał próg. Był miejscem granicznym, szczególnie bliskim zaświatom. Czyli niebezpiecznym dla panny młodej? Tym bardziej niebezpiecznym, że choć w teorii po ceremonii kościelnej była już żoną, w praktyce i wedle prawideł ludowych miała się nią stać dopiero po oczepinach. Wciąż więc pozostawała w fazie mediacyjnej i potrzebowała bezpiecznego przeniesienia przez próg - w nowe życie. To bardzo interesująca kwestia. Porządek kościelny został nałożony na starsze, pogańskie obrzędy, ale często to właśnie te drugie pełniły kluczową rolę. Jeszcze w XIX wieku etnografowie napotykali w górach lub w miejscach oddalonych od większych ośrodków miejskich pary, które nie miały ślubu kościelnego, ale były uznawane za małżeństwa, ponieważ

dopełniły ludowego zwyczaju - publicznie, w trakcie obrzędu weselnego zadeklarowały, że są razem. To wystarczyło. Formalnie okres mediacyjny kończył się właśnie w momencie oczepin. Pannie młodej rozplatano lub skracano włosy, a następnie zakładano czepiec - w tym momencie stawała się żoną. Obrzędy zamykające, które spotykamy do dziś, to na przykład pierwszy taniec albo zbieranie na kołyskę - bo ślub w dużej mierze służył nie tyle spełnianiu romantycznych zapędów, co zapowiadał prokreację. W ten sposób dochodzimy do nocy poślubnej. Jak wyglądała edukacja seksualna? To bardzo dobre pytanie, na które niestety nie mamy pewnej odpowiedzi, tylko przypuszczenia. Seks był tabu. Nawet jeżeli mieszkańcy wsi opowiadali etnografom i etnologom o swoim życiu erotycznym, ci najczęściej nie publikowali takich relacji lub je zmieniali, uciekając się do symboliki i zamiast o cnocie, pisząc na przykład o pannie, która chciała podarować żołnierzowi korale. Możemy przypuszczać, że edukacja seksualna właściwie nie istniała i wszystkiego uczono się w praktyce. Co ciekawe, liczne dokumenty historyczne i badania dowodzą, że pomimo pokutującej dziś romantycznej wizji czystości, na wsi istniało duże przyzwolenie na współżycie przed ślubem. Podejście do seksualności zmieniło się znacznie w XIX wieku pod wpływem nauczania kościelnego, w trakcie którego ciało prezentowano jako sferę grzechu. Wcześniej prawdopodobnie większość

BADANIA DOWODZĄ, ŻE POMIMO POKUTUJĄCEJ DZIŚ ROMANTYCZNEJ WIZJI CZYSTOŚCI, NA WSI ISTNIAŁO DUŻE PRZYZWOLENIE NA WSPÓŁŻYCIE PRZED ŚLUBEM. PODEJŚCIE DO SEKSUALNOŚCI ZMIENIŁO SIĘ ZNACZNIE W XIX WIEKU POD WPŁYWEM NAUCZANIA KOŚCIELNEGO.

panien młodych miała już za sobą pierwsze doświadczenia seksualne. Problemem tak naprawdę był brak antykoncepcji i w efekcie - niechciane ciąże. W jaki sposób sobie z tym radzono? Istniała cała gama różnych środków - od bardziej wyrafinowanych, jak na przykład wywary ziołowe, aż po prymitywne, w rodzaju skakania przez drzewo lub dźwigania ciężkich wiader z wodą do momentu przemęczenia organizmu i poronienia. Zdarzało się też, że kobiety donaszały taką ciążę do końca. Nikt wtedy nie przejmował się linią, ubrania miały luźny krój, stosunkowo łatwo dawało się więc ukryć rosnący brzuch. Niestety, finał takich historii był ponury. Kobiety rodziły w ustronnych miejscach, a następnie porzucały, zakopywały albo topiły dzieci. O tym, że nie był to proceder jednostkowy, świadczą liczne przekazy i opowieści o matkach dzieciobójczyniach, często powstrzymywanych w ostatniej chwili lub karanych przez jakąś siłę wyższą. Samotna kobieta z dzieckiem, tzw. bękartem, bąkiem bądź znajdkiem czy znajdą, nie była w wiejskiej społeczności akceptowana i musiała się liczyć z przejawami społecznego ostracyzmu. miasta kobiet

grudzień 2018

11


kobieca perspektywa

Po ślubie ciąża była jednak mile widziana. Wręcz konieczna. A przy tym, jak już mówiłyśmy wcześniej, związana z niebezpieczeństwem i kolejnym okresem mediacyjnym. Stan wiedzy medycznej był, delikatnie mówiąc, znikomy. Nie do końca rozumiano, w jaki sposób w kobiecie powstaje nowe życie, skąd pochodzi, kim będzie ten nowy człowiek, znów więc pojawiały się pewne obostrzenia. Ciężarna nie mogła na przykład zostać druhną - to zakłóciłoby porządek rzeczy, bo ślub wzięłaby ta dodatkowa, nienarodzona osoba! Kobiety w ciąży nie proszono też na chrzestną. Wierzono, że w takiej sytuacji któremuś z dzieci groziłaby śmierć. Kulminacyjnym momentem były narodziny - i następujący po nich okres połogu, zakończony wywodem, czyli pójściem do kościoła i spowiedzi. Do tego momentu młoda mama była traktowana jako nieczysta i skalana. Starano się nie zostawiać jej samej, co akurat z medycznego punktu widzenia możemy uznać za korzystne, choć oczywiście nie kierowano się aspektami zdrowotnymi, a raczej strachem przed zakusami demonów. Szczególnie dziwożon, zwanych w niektórych regionach boginkami.

Wszelakie odstępstwa od normy, czy to w zachowaniu, czy wyglądzie, różnego rodzaju znamiona, garby, kulawizna, nadmierne owłosienie odczytywano jako znaki demoniczności i wpływu zaświatów.

Czemu tak bardzo się ich obawiano? Mogły uprowadzić młodą matkę na pola. W wielu opowieściach porwana w ostatniej chwili chwyta ziele dzwonka i dlatego dziwożona jednak ją zostawia, ale… Kobieta i tak często umiera. Dzisiaj możemy przypuszczać, że chodziło o śmierć z wycieńczenia, gorączki poporodowej czy zakażenia, albo o to, że ucieczka z domu wiązała się z depresją lub innymi zaburzeniami emocjonalnymi. Wówczas całą winę zrzucano na działania demonów. Podobnie, gdy dziecko miało jakiś fizyczny defekt, było upośledzone, źle się rozwijało. W takich sytuacjach wierzono, że noworodek został podmieniony - prawdziwego zabrała dziwożona, świeżo upieczonym rodzicom zostawiając na wychowanie własne, demoniczne potomstwo.

Czyli ta wieś nie była ani spokojna, ani wesoła - jak chciał Kochanowski. Wciąż trochę hołubimy tę literacką wizję sielankowej wsi, ale prawda jest taka, że to było trudne życie w bardzo ciężkich warunkach. Z naszej perspektywy łatwo oskarżać, łatwo mówić, że powinno być inaczej - kobiety mogły walczyć o swoje prawa, bicie dzieci jest złe, a odmienności nie powinno się karać. Nie możemy jednak zapomnieć o perspektywie tamtych czasów i ludzi. Według badań przeciętny chłop całe swoje życie spędzał w jednej wsi i poruszał się w obrębie pięciu kilometrów od miejsca urodzenia! Proszę sobie wyobrazić, jak mały i zamknięty był jego świat! Nie znał nic poza swoją wsią. Nie sądził, że mogą być inne wzorce, inne możliwości. A nawet jeżeli takie możliwości się pojawiały, nie akceptował ich, uważał za zagrożenie dla życia wspólnoty. Los kobiet w tym tradycyjnym, ludowym porządku był - z naszej perspektywy - tragiczny, ale same zainteresowane często odbierały to inaczej. Z całą pewnością dumą napawało bycie żoną, gospodynią i matką, a więc wypełnianie powierzonych ról społecznych, które potwierdzały status kobiety. Biorąc to pod uwagę, tym bardziej warto docenić heroizm kobiet - siłę do odnajdywania i wyrażania siebie w świecie, który nie dawał im właściwie żadnych praw do samostanowienia. Dlatego zawsze powtarzam: nie oceniajmy, ale wyciągajmy wnioski.CP

Można się było jakoś ochronić przed podmienieniem? Stosowano różnego rodzaju praktyki zabezpieczające - poświęcone zioła dzwonka czy czerwone kawałki materii wkładane do kołyski lub wiązane przy kołysce. Z tym drugim obyczajem spotykamy się nawet dzisiaj! Ogólnie bacznie pilnowano dziecka do momentu chrztu - ale i z samym chrztem wiązały się pewne niebezpieczeństwa. Szczególnie obawiano się przejęzyczeń - wierzono w sprawczą moc słowa. Na przykład powiedzenie „mara” zamiast „wiara” czy „Maria” mogło zmienić dziecko w strzygę, czasem nawet po latach albo po śmierci.

Jak rodzice traktowali takie rzekomo podmienione albo demoniczne dzieci? Nie najlepiej. Ze względu na dużą śmiertelność dzieci w ogóle nie były jakoś szczególnie traktowane - kochano je, ale nie przywiązywano się do nich i nie otaczano taką czułością czy pieczą jak obecnie. Maluchy, które uważano za podmienione, często spotykał okrutny los. Powszechną praktyką było bicie rózgami - miało skłonić dziwożonę do odebrania pociechy i zwrócenia „prawdziwego” noworodka. Co oczywiście nigdy nie następowało. Idąc dalej - wszelakie odstępstwa od normy, nie tylko dzieci, ale i dorosłych, przejawy innego sposobu myślenia, wychodzenia poza ustalone odgórnie role i schematy były bardzo źle widziane, wiązały się z ostracyzmem i wykluczaniem.

*dr hab. Violetta Wróblewska - prof. UMK, profesor nadzwyczajny w Zakładzie Folklorystyki i Literatury Popularnej, kierownik Katedry Kulturoznawstwa UMK, autorka licznych prac z zakresu folkloru tradycyjnego i współczesnego, kultury i literatury dziecięco-młodzieżowej oraz popularnej, kierownik projektu badawczego w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki „Polska bajka ludowa. Słownik” (bajka.umk.pl).

12

miastakobiet.pl


CENTRUM ZDROWIA ARASZKIEWICZ „Łaźnia Miejska”

CENTRUM ZDROWIA ARASZKIEWICZ „Ł

WIELOSPECJALISTYCZNA PLACÓWKA MEDYCZNA O UNIKATOWYM WNĘTRZU Wielospecjalistyczna placówka medyczna o unikato

Posiadamy wykwalifikowany zespół świadczący usługi medyczne z zakresu: psychiatrii dorosłych, dzieci i młodzieży, psychogeriatrii, psychologii, psychoterapii uzależnień, neuropsychologii, pedagogiki, seksuologii i seksuologii dziecięcej. Pomagamy naszym pacjentom w radzeniu sobie z takimi problemami jak: depresja, zaburzenia postresowe, zaburzenia lękowe, zaburzenia snu, żal po stracie (żałoba), nieprzeżyta trauma, uzależnienie od alkoholu, środków psychoaktywnych, hazardu, internetu czy gier komputerowych. NASI SPECJALIŚCI ZAJMUJĄ SIĘ TAKŻE: diagnozą i terapią zachowań agresywnych, zagrożeń niedostosowania społecznego, trudności szkolnych, diagnozą i terapią w zakresie zachowań o charakterze seksualnym dzieci i młodzieży, terapią pedagogiczną metodą F. Warnkego, terapią dzieci ze spektrum autyzmu, terapią po przemocy seksualnej, edukacją seksualną. PONADTO OFERUJEMY PORADY W ZAKRESIE: logopedii, dietetyki, diabetologii, kardiologii, geriatrii, neurologii, reumatologii, alergologii, laryngologii, ortopedii, urologii, chirurgii, ginekologii, neurochirurgii, dermatologii oraz zabiegi dermatochirurgiczne i z zakresu medycyny estetycznej, a także zabiegi fizjoterapeutyczne.

ead 20 lead 20 ead 20 lead 20 MEDYCYNA wygładzanie ead 20 leadESTETYCZNA: 20 zmarszczek toksyną botulinową, leczenie

nadpotliwości, usuwanie przebarwień, wypełnianie zmarszczek kwasem hialuronowym, mezoterapia, lifting wolumetryczny twarzy, lifting twarzy z użyciem nici permanentnych.

ZABIEGI FIZJOTERAPEUTYCZNE, 09.2018 STREFA BIZNESU WRZESIEŃ 2018 MASAŻE, TERAPIA FALĄ UDERZENIOWĄ: masaż kręgosłupa, kończyn dolnych i górnych, całego ciała, terapia manualna, drenaż limfatyczny (kończyny górne i dolne), terapia tkanek miękkich, terapia manualna w obrębie jamy brzucha, ćwiczenia wad postawy dzieci i młodzieży, taping.

Centrum mieści się w budynku dawnej bydgoskiej Łaźni Miejskiej, która w 1928 r. została oddana do użytku mieszkańcom. Była jedynym tego typu przybytkiem wybudowanym w międzywojennej Bydgoszczy i służyła ludności miasta jeszcze długo po II wojnie światowej. Założycielami Centrum Zdrowia „Łaźnia Miejska” są państwo Araszkiewiczowie. Niecodzienna adaptacja wnętrza wprawia w bajeczny nastrój, sprzyjający niesomatycznej rekonwalescencji. To miejsce jedyne w swoim rodzaju, niezwykłe w skali kraju. Posiadamy wykwalifikowany zespół świadczący usługi medyczne z zakresu: psychiatrii dorosłych, dzieci i młodzieży, psychogeriatrii, psychologii, psychoterapii uzależnień, neuropsychologii, pedagogiki, seksuologii i seksuologii dziecięcej. Pomagamy naszym pacjentom w radzeniu sobie z takimi problemami jak: depresja, zaburzenia postresowe, zaburzenia lękowe, zaburzenia snu, żal po stracie (żałoba), nieprzeżyta trauma, uzależnienie od alkoholu, środków psychoaktywnych, hazardu, internetu czy gier komputerowych. Nasi specjaliści zajmują się także: diagnozą i terapią zachowań agresywnych, zagrożeń niedostosowania społecznego, trudności szkolnych, diagnozą i terapią w zakresie zachowań o charakterze seksualnym dzieci i młodzieży, terapią pedagogiczną metodą F. Warnkego, terapią dzieci ze spektrum autyzmu, terapią po przemocy seksualnej, edukacją seksualną. Ponadto oferujemy porady w zakresie: logopedii, dietetyki, diabetologii, kardiologii, geriatrii, neurologii, reumatologii, alergologii, laryngologii, ortopedii, urologii, chirurgii, ginekologii, neurochirurgii, dermatologii oraz zabiegi dermatochirurgiczne i z zakresu medycyny estetycznej, a także zabiegi fizjoterapeutyczne. Medycyna estetyczna: wygładzanie zmarszczek toksyną botulinową, leczenie nadpotliwości, usuwanie przebarwień, wypełnianie zmarszczek kwasem hialuronowym, mezoterapia, lifting wolumetryczny twarzy, lifting twarzy z użyciem nici permanentnych. Zabiegi fizjoterapeutyczne, masaże, terapia falą uderzeniową: masaż kręgosłuBydgoszcz, Szwederowo pa, kończyn dolnych i górnych, całego ul.terapia ks. Skorupki 2 drenaż limfatyczciała, manualna, ny (kończyny górne i dolne), terapia tkanek miękkich, terapia manualna w obręREJESTRACJA TELEFONICZNA: bie jamy ćwiczenia wad92 postawy + 48 500 305brzucha, 485, 52 340 53 dzieci i młodzieży, taping.

R e j e s t r a c j a V I TA D R I P :

+ 48 570 656 333

STREFA 09.2018 BIZNESU WRZESIEŃ 2018

Centrum czynne jest od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00-19.00.

Klinika Witaminowa VITADRIP

KLINIKA WITAMINOWA VITADRIP

To wyjątkowe miejsce dla ludzi, którzy dbają o swoje zdrowie, formę i dobre samopoczucie. Suplementacja dożylna to najskuteczniejsza, potwierdzona naukowo droga podawania substancji leczniczych, którą cechuje najwyższa biodostępność to wyjątkowe miejsce dla ludzi, którzy wykorzystywanych środków leczniczych dbają o swoje zdrowie, formę i dobre oraz ich najszybsza, stuprocentowa samopoczucie. Suplementacja doabsorpcja przez organizm. żylna to najskuteczniejsza, potwierWszystkie formuły infuzyjne przygotodzonasą naukowo droga wywane bezpośrednio przedpodawania podaniem, a skład kroplówki jest zawsze konsultowasubstancji leczniczych, którą cechuje ny najwyższa z lekarzem na wizycie poprzedzającej biodostępność wykorzykażdy zabieg. Wszystkie aktywstywanych środków substancje leczniczych oraz ne ich stosowane w Vitadrip są preparatamiabnajszybsza, stuprocentowa zarejestrowanymi w polskim obrocie farsorpcja przez organizm. maceutycznym, a ich działanie i skuteczność są poparte badaniami naukowymi. Wszystkie formuły infuzyjne przyZabieg wykonywany jest przez wykwalifigotowywane bezpośrednio przed kowany personel są medyczny. podaniem, a dobierane skład kroplówki jest Indywidualnie formuły infuzawsze konsultowany z lekarzem zyjne kierowane są do szerokiego grona na odbiorców. Adresowane są do osóbzabieg. narawizycie poprzedzającej każdy żonych na różnego rodzaju bodźce stresoWszystkie substancje aktywne stowe,sowane pomagają objawy w łagodzić Vitadripnegatywne są preparatami stresu, kłopoty z koncentracją, wpływają zarejestrowanymi w polskim obrocie na przyspieszoną regenerację i lepszy sen. farmaceutycznym, a ich działanie Kroplówki witaminowe są ciekawą alteri skuteczność są poparte badaniami natywą dla osób aktywnych fizycznie, naukowymi. Zabieg wykonywany sportowców, którzy potrzebują szybkiejjest przez wykwalifikowany personel mei skutecznej regeneracji. Działanie antyokdyczny.i odżywcze wpływa pozytywnie sydacyjne na stan skóry, włosów i paznokci. Specjalne Indywidualnie formuły usuwają zdobierane organizmu wolne formuły rodniki i metale ciężkie. Potencjał terapeinfuzyjne kierowane są do szerokieutyczny wlewówodbiorców. stosowany jest również go grona Adresowane przy oznakach infekcji i przesą pierwszych do osób narażonych na różnego ziębienia jako bodziec wzmacniający rodzaju bodźce stresowe, pomagają odporność organizmu. łagodzić negatywne objawy stresu, kłopoty z koncentracją, wpływają na przyspieszoną Bydgoszcz,regenerację Szwederowo i lepszy sen. Kroplówki są ciekaul. ks. witaminowe Skorupki 2 Rejestracjadla telefoniczna: wą alternatywą osób aktywnych + 48 500 305 485, 52 340 53 92 potrzefizycznie, sportowców, którzy Rejestracja VITA DRIP: regenerabują szybkiej i skutecznej + 48 antyoksydacyjne 570 656 333 cji. Działanie i odCentrum czynne jest od poniedziałku żywcze wpływa pozytywnie na stan do piątku w godzinach 8.00-19.00. skóry, włosów i paznokci. Specjalne www.araszkiewicz.com.pl formuły usuwają z organizmu wolne rodniki i metale ciężkie. Potencjał terapeutyczny wlewów stosowany jest również przy pierwszych oznakach infekcji i przeziębienia jako bodziec wzmacniający odporność organizmu.

www.araszkiewicz.com.pl

PROMOCJA 008740876

C YŚUŁ YTUŁ

entrum mieści się w budynku dawnej bydgoskiej Łaźni Miejskiej, która w 1928 r. została oddana do użytku mieszkańcom. Była jedynym tego typu przybytkiem wybudowanym w międzywojennej Bydgoszczy i służyła ludności miasta jeszcze długo po II wojnie światowej. Założycielami Centrum Zdrowia „Łaźnia Miejska” są państwo Araszkiewiczowie. Niecodzienna adaptacja wnętrza wprawia w bajeczny nastrój, sprzyjający niesomatycznej rekonwalescencji. To miejsce jedyne w swoim rodzaju, niezwykłe w skali kraju.


jej pasja *Adriana Andrzejewska - 33 lata, dziennikarka radiowa. Razem z fotoreporterem Mikołajem Kurasem wybrała się w podróż dookoła świata. Podczas wyprawy prowadzili blog Rok Włóczykija.

N O WA Z E L A N D I A / R O Y S P E A K

ROK W DRODZE DOOKOŁA ŚWIATA Nasz lekarz od chorób tropikalnych powiedział przed wyjazdem: „Albo wrócicie razem tak na zawsze, albo oddzielnie i nie będziecie mogli na siebie patrzeć”. Wróciliśmy razem. Z Adrianą Andrzejewską*, współautorką bloga Rok Włóczykija, rozmawia Jan Oleksy

14

miastakobiet.pl

Nie wystarczyłby miesięczny urlop? Dlaczego wymyśliliście aż tak długą podróż? Byliśmy po prostu już trochę przemęczeni codziennością, a ponadto mieliśmy bardzo mało czasu dla siebie. Weekendy się nie zgrywały, mijaliśmy się. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że chcielibyśmy dłużej pobyć razem, i to podczas wyprawy dookoła świata. Przy okazji mogliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Pomyśleliśmy, że Mikołaj będzie robił zdjęcia, a ja reportaże radiowe. Byliśmy przekonani, że rozwinie nas to w zupełnie innym, nowym kierunku. I tak po prostu pojechaliście? Na początku ten plan był w sferze marzeń, ale postanowiliśmy odkładać pieniądze i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Jeżeli się nie uda, to najwyżej kupimy nowy samochód. Auta nie kupiliśmy, pojechaliśmy w świat. Gdy znaleźliśmy bilet do Brazylii za 800 złotych, uznaliśmy, że to jest ten moment. Świat dał znak, że nas wzywa. I jak ten świat wygląda oczami kobiety? Inaczej niż z perspektywy Mikołaja? Myślę, że podobnie. Świat na pewno jest bardziej przyjazny i bezpieczny, niż się nam wydaje. Podczas podróży po różnych kontynentach czułam się mniej zagrożona niż czasem w Europie. Oczywiście nie kusiliśmy też losu, nie „świeciliśmy” sprzętem, nie włóczyliśmy się nocą po podejrzanych dzielnicach. I nic złego nam się nie stało. Przede wszystkim ludzie są bardzo przyjaźni, nawet jak nie znają języka, to zawsze starają się pomóc. Na przykład w Chile gestami zostaliśmy zaproszeni na nocleg. Gospodarz poczęstował nas tym, co miał, czyli suchym chlebem i kawą. Spędziliśmy z nim cały wieczór. Grał nam na akordeonie, pokazywał rodzinne zdjęcia…


jej pasja śmy dwójkę podróżników. Niewiarygodne, ale też byli z Torunia. Co roku na zimę wyjeżdżają do Ameryki Południowej. Okazało się, że mamy mnóstwo wspólnych znajomych. Świat jest mały. Spędziliśmy razem wieczór, a oni polecili nam toruniankę, która mieszka w Boliwii. Pojechaliśmy do niej. Opowiedziała, że wyjechała z Torunia w latach 90. w wieku 16 lat. Ciągnęła ją Amazonia, ale ostatecznie wylądowała w Boliwii. Współpracowała z Teatro de los Andes, tam poznała męża, zakochała się i… została.

K I R G I S TA N / A L A K U L

Nie tęskni? Jeszcze w czasie naszej podróży dowiedzieliśmy się, że wróciła do Polski. Głównym powodem była córka, która nie mogła rozwijać swojego talentu wokalnego, bo w Boliwii nie ma szkół muzycznych drugiego stopnia. Mąż tej torunianki jest aktorem, który i tak większość czasu spędza ze swoim teatrem na tournée, głównie po Europie, i jest mu wszystko jedno, czy będzie wracał do Boliwii, czy do Polski. Mieszkają dzisiaj gdzieś w Beskidzie Niskim. Wybieram się do nich, by zrobić o nich kolejny reportaż - o ich już polskich losach. A Wam nie zdarzały się chwile załamania, gdy chcieliście już wracać do domu? Nie myśleliśmy o powrocie, ale mieliśmy momenty kryzysowe. Pierwszy przyszedł po dwóch miesiącach intensywnego poznawania świata. Było to najzwyczajniejsze zmęczenie materiału. Mając przed sobą jeszcze 10 miesięcy podróży, postanowiliśmy trochę zwolnić, godząc się z tym, że pewnych rzeczy nie zobaczymy. Będzie przynajmniej do czego wracać.

P E R U / R A I N B O W M O U N TA I N S

To może niepotrzebnie boimy się obcych? Ja na pewwno zaczęłam inaczej patrzeć na tych, którzy przyjeżdżają do Polski. W naszym kraju nie znamy obcych i dlatego się ich boimy. Nie chcemy poznawać nowych kultur, religii. Mnie naprawdę wszędzie na świecie świetnie przyjmowano, więc gdy widzę u nas jakiegoś zagubionego obcokrajowca, to zawsze staram się mu pomóc. Przez ten rok poznałam wiele różnych kultur, zwyczajów, wierzeń, więc teraz każda odmienność jest dla mnie normalna.

Mieliście przecież świadomość, że nie musicie być cały rok w podróży… Ustaliliśmy, że gdy będziemy mieli dosyć, to przerywamy. Nikt nas do niczego nie przymuszał. Ale wiedzieliśmy, że drugi raz taka okazja - roczna przerwa w życiorysie - może się nie zdarzyć. Chcieliśmy to w pełni wykorzystać i nie poddawać się nawet w cięższych chwilach. Gdy minęło pół roku i zaczęło się odliczanie wsteczne, było nam żal, że zmierzamy do końca. Na czym polegały te cięższe chwile? Ja po prostu mocno tęskniłam za rodziną, za przyjaciółmi, ale też oboje tęskniliśmy za normalnością, bo jak codziennie trzeba się pakować i nosić ze sobą 26 kilo, to bywa ciężko. Brakowało mi własnego łóżka, fotela, w którym mogłabym posiedzieć z herbatą i poczytać. Strasznie nam brakowało książek, a czytanie na komórce to nic przyjemnego. Ostatecznie od drugiej części podróży zaczęliśmy kupować książki i jeździliśmy z nimi. Odczuwaliśmy też brak codziennej rutyny, dlatego czasami lubiliśmy „pomieszkać” w hostelu. Ja ze słuchawkami na uszach montowałam kolejny reportaż, a Mikołaj przeglądał zrobione zdjęcia albo pisał tekst na bloga. Wiele razy woleliśmy

Na Waszym blogu czytałem, że chodziliście własnymi drogami, tam, gdzie Was nogi poniosły. Bez przewodników? Przez pierwsze dwa miesiące staraliśmy się realizować plan podróży, szybko jednak doszliśmy do wniosku, że to nierealne. Od pewnego momentu jechaliśmy do jakiegoś kraju i dopiero na miejscu dowiadywaliśmy się od „lokalnych”, jakie miejsca warto odwiedzić. Tylko czasami korzystaliśmy ze zorganizowanych wyjazdów, jak np. na Machu Picchu czy na Pustynię Solną w Boliwii. Woleliśmy odkrywać świat samemu, ewentualnie zdając się na podpowiedzi miejscowej ludności. Bywało też tak, że spędzaliśmy dni, włócząc się bez celu. Podróże, oprócz poznawania nowych miejsc, innych kultur, podziwiania zabytków, to także spotkania z ludźmi. W nawiązywaniu nowych znajomości bardzo pomagał Facebook i cały łańcuszek osób polecających. Tak poznaliśmy ciekawego księdza w Paragwaju, polskiego mnicha w Tajlandii, a także zwykłych ludzi opowiadających niezwykłe historie czy rodaków na obczyźnie… Na pustyni Atacama, niemalże w środku niczego, spotkali-

JORDANIA

miasta kobiet

grudzień 2018

15


jej pasja

PA R A G WA J / A K AT I

TOKIO

popracować, niż oglądać kolejny wodospad, następną świątynię czy znowu gdzieś tam biec. Trudne też muszą być święta z dala od domu. Gdzie Was zastało Boże Narodzenie? W pięknym miejscu, w Patagonii, w Bariloche u podnóża Andów, zwanej nie bez powodu argentyńską Szwajcarią. Nie było wielkiego szoku, bo nie przebywaliśmy w jakimś upalnym miejscu, a świąteczne dekoracje pozwalały poczuć bożonarodzeniowy klimat. Oczywiście, było ciężko, gdy zadzwoniliśmy do rodziny i uświadomiliśmy sobie, że oni siedzą przy wigilijnym stole. My też siedzieliśmy, tyle że nad jeziorem, a wieczór spędziliśmy w hostelu z Francuzami, którzy zrobili swoją tradycyjną potrawę, a my barszcz, bo o dziwo dostaliśmy buraki. Tłumaczyliśmy im, że to polska wigilijna zupa. Strasznie się zmartwili, że tak biednie świętujemy w Polsce tylko przy barszczu, więc musiałam wyprowadzić ich z błędu i opowiedzieć o naszych 12 wigilijnych potrawach. Gotowaliście wędrując dookoła świata? Mieliśmy z sobą sprzęt kempingowy, kuchenkę turystyczną, swoje garnki, więc gdy była okazja, to sami coś przyrządzaliśmy. W Azji zrezygnowaliśmy z własnej kuchni, bo wystarczyło pójść za róg i kupić u lokalnego sprzedawcy „ichniejsze” jedzenie. Tanie, różnorodne i smaczne. Jednak w pewnym momencie zaczął „chodzić” za nami schabowy, tęskniliśmy za pierogami, a przede wszystkim za polskim chlebem, który smakuje najlepiej na świecie. Nie kłóciliście się? Chyba tylko raz wystąpiła nerwowa sytuacja. W strasznym upale przechodziliśmy granicę z ciężkimi bagażami, więc byłam trochę marudna. Wtedy Mikołaj, który jest spokojnym człowiekiem, powiedział mi dosadnie, że jak chcę, to mogę wracać, nikt mnie tu nie trzyma na siłę, a moje marudzenie nic nie zmieni, kilometry przez to się nie zmniejszą. I tyle. Myślę, że mamy charaktery korelujące ze sobą, oboje nie stwarzamy sytuacji konfliktowych. Każdy z nas jest trochę samotnikiem, umiemy zajmować się swoimi sprawami, czasem lubimy razem pomilczeć. Idealna z Was para po podróżniczych przejściach. Rok w podróży to generalna próba charakterów. Dokładnie wiem, jakich zachowań mogę się spodziewać po Mikołaju, a on doskonale wie, jaka ja jestem. Nie ma lepszego sposobu na poznanie siebie. Nic się nie ukryje. Nasz lekarz od chorób tropikalnych powiedział przed

W I E T N A M / S A PA

wyjazdem: „Albo wrócicie razem tak na zawsze, albo oddzielnie i nie będziecie mogli na siebie patrzeć”. Ale skoro wróciliśmy razem, to jest OK. Tak na zawsze, jak mówił lekarz? Uświadomiłam sobie, że przez ten czas byliśmy ze sobą nie tylko jako partnerzy. Mikołaj stał się też moim najlepszym przyjacielem. Zna mnie najlepiej ze wszystkich. Więc zyskałam przyjaciela. Tylko przyjaciela? No dobrze, powiem… Było to w Nowej Zelandii. Magiczne miejsce, małe miasteczko Wanaka, piękne jezioro otoczone górami. Na zdobytym szczycie dostałam od Mikołaja pierścionek z australijskim opalem. Nie wygląda na zaręczynowy, ale to dobrze, bo nie muszę się z niego tłumaczyć. Oprócz pierścionka i opalenizny, co Ci jeszcze zostało z tej podróży? Spokój. I zmiana priorytetów. Zaczęłam mniej się przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu, staram się nie poddawać stresom związanym z pracą czy ludźmi. W Polsce wszyscy strasznie pędzą i cały czas coś muszą, coś sobie dokładają, niepotrzebnie się nakręcają. My przez ten rok trochę zwolniliśmy i mam nadzieję, że tak zostanie. Oczywiście wpadłam znowu w wir pracy, ale staram się znajdować chwile dla siebie, np. zaczęłam ćwiczyć jogę, by się wyciszyć i oczyścić umysł. Dowiedzieliście się jeszcze czegoś o sobie? Tego, że jesteśmy bardzo polscy, ale też zarazem bardzo europejscy, tak mocno osadzeni w tym kręgu kulturowym, że trudno byłoby nam osiąść na dłużej na przykład w Ameryce Południowej. Nie potrafilibyśmy się odnaleźć.CP

16

miastakobiet.pl


E K L A M

018055779

R A 008742883



ul. Podmurna 40, TORUŃ Tel. 56 6521257 lub 56 6522910

OFERTA KOLONII I OBOZÓW na LATO 2019 już dostępna!!!

R

E

K

zł tylko w grudniu! L

A

M

A

008742674

Ograniczona ilość miejsc promocyjnych -300

008742042

Promocja BE FIRST! – KTO PIERWSZY TEN LEPSZY!


D U E T „ M I J A N I E ” | Z D J Ę C I E M A C I E J WA D O W S K I

jej pasja

TA Ń C E M M O Ż N A S Z E P TA Ć Tańca współczesnego nie trzeba do końca rozumieć. Ale jeśli widz wyjdzie ze spektaklu poruszony, jeśli coś poczuje - to dobrze. Z toruńskimi tancerkami, Joanną Miś-Fudali* i Martą Pańką*, rozmawia Mariusz Sepioło Niedawno w Toruniu odbył się pokaz mody Jarosława Kamińskiego „Kobiety Torunia”, w którym wzięłyście udział. Wystąpiłyście jako tancerki czy modelki? Joanna Miś-Fudali: W obu tych rolach. Przed pokazem wystąpiłyśmy z naszym spektaklem „Mijanie”, w nieco skróconej wersji. Przekazanie idei spektaklu w krótszym czasie bywa trudne, ale chyba nam się udało. Z tym samym wyzwaniem borykamy się teraz, bo zgłosiłyśmy się na Festiwal Teatrów Tańca i musimy nasz nowy spektakl - tym razem trio - skrócić do 10 minut. To bardzo trudne. Jeśli musimy z występu usunąć jedną, dwie sceny, to tak, jakbyśmy usuwały jakąś ważną część nas samych. Z drugiej strony, kiedy przygotowałyśmy pierwszy wspólny spektakl „Szeptem”, nasza zaprzyjaźniona choreografka Ania Piotrowska prosiła nas, żebyśmy go przedłużyły. Wtedy miałyśmy podobnie: ten spektakl po prostu się narodził, przyjął taką, a nie inną postać, nie chciałyśmy w nią ingerować. Co chciałyśmy powiedzieć, powiedziałyśmy w pierwotnej wersji. O czym tańczycie teraz - jeśli mogę tak zapytać? Marta Pańka: Spektakl nosi nazwę „Korzenie”. Był zainspirowany obrazem Vincenta van

20

miastakobiet.pl

Gogha „Korzenie i pnie drzew” z 1890 roku. Na początku rozważałyśmy, czym są korzenie dla nas. Szukałyśmy odpowiednich przymiotników. Potem te rozważania, skojarzenia przetworzyłyśmy na ruch, język tańca. Tak zazwyczaj rodzą się nasze spektakle. Nie dzieje się to wprost, oczywiście. Nie udajemy, że jesteśmy korzeniami, taniec to nie „pokazywanie”, „odtwarzanie”. Jak przekłada się ideę na konkretny ruch? Joanna: Improwizacja ma swój początek w zadaniu. Stawiamy sobie problem i staramy się o nim opowiedzieć ruchem. Możemy też zacząć od schematu ruchowego, na temat którego improwizujemy. Interpretujemy go. Nie tańczymy „do muzyki” - muzyka jest raczej w tle, towarzyszy. Marta: Wyznaczamy sobie zadanie, staramy się zauważyć, jakie mogą być korzenie - długie, głębokie, poszarpane, pokręcone, młode, stare - i te jakości przekładamy na ruch. Jak z improwizacji na temat różnych elementów powstaje kompozycja? Joanna: Za każdym razem inaczej. Tańca współczesnego nie da się wytłumaczyć w stu procentach. Najgorzej jest wtedy, gdy widz chce spektakl do końca zrozumieć, dowiedzieć

się, co artysta miał na myśli. Dla mnie w tańcu współczesnym bardziej chodzi o emocje, jakie on w widzu wywołuje. Jeśli człowiek wychodzi ze spektaklu z poczuciem, że coś przeżył, że go to jakoś poruszyło - to już jest dobrze. Każdy ma własne rozumienie spektaklu. Marta: Z technicznego punktu widzenia, składając te pojedyncze puzzle, dbamy też o to, by spektakl jako całość był dla widza interesujący. By miał początek i zakończenie, był dynamiczny i różnorodny. By widz się nie zanudził. Dlatego czasem zdarza się nam zaprosić tzw. „zewnętrzne oko”. Kogoś, kto nas ogląda i daje nam wstępną opinię. Taką oceną też staramy się wziąć pod uwagę na etapie tworzenia. Bo przecież chcemy wiedzieć, czy to działa, a od środka nie jesteśmy w stanie tego ocenić. Siedzimy w sali tanecznej z wielkimi lustrami na ścianie. Jak taka pełna świadomość własnego ciała wpływa na codzienne życie? Joanna: Niesamowitym przeżyciem był dla mnie udział w pokazie mody Jarka Kamińskiego. Bo o ile w spektaklu odgrywamy pewne role, to już na wybiegu musiałyśmy się pokazać bardziej prywatnie. Pokazać swoje wdzięki, użyć ciała, by jak najlepiej zaprezentować kreację. W tańcu jest inaczej. Mam na sobie


jej pasja

Z D J Ę C I E R A D O S L AW K U B I A K

kostium i wchodzę w rolę. Podczas pokazu mody przełamanie się, wyjście na wybieg nie było dla mnie łatwe. Marta: Ale rzeczywiście, mamy inną świadomość ciała, wiemy, jak sprawnie się poruszać. Tuż przed rozpoczęciem pokazu powiedziałam, że nie wyjdę (śmiech). Wtedy Asia powiedziała mi: „Pomyśl, że idziesz zatańczyć. Że to twoja rola”. To mi pomogło. Joanna: Mamy też większą kontrolę. Nasze ciała inaczej się poruszają, inaczej „pracują”. Są po prostu sprawniejsze. I nie mamy bariery przed kontaktem z innym człowiekiem, my się tego kontaktu nie boimy. Ciało jest naszym narzędziem.

DUET „MIJANIE”

|

Jak czas wpływa na tancerzy? Joanna: W zeszłym roku minęło 25 lat mojej pracy zawodowej. Wtedy też w spektaklu „Motorek” wystąpiły te same osoby, które tworzyły go ze mną 15 lat wcześniej. Okazało się, że tancerze, choć robią dziś w życiu różne rzeczy, są nadal niesamowicie sprawni. Musieliśmy tylko popracować trochę nad kondycją. Ćwiczyliśmy pół roku. Spektakl zrobił ogromne wrażenie. W tańcu współczesnym ważne jest też to, co niesiemy ze sobą, w środku, jako ludzie. Jakie mamy doświadczenia. Im człowiek bardziej dojrzały, tym może powiedzieć tańcem więcej. Więcej nawet niż najbardziej sprawny 18-latek. Czy tancerza kształtuje też jego publiczność? Joanna: Mnie kontakt wzrokowy z widownią pomaga. Nie lubię mieć przed sobą świetlnej ściany, odgradzającej mnie od ludzi. Lubię widzieć i słyszeć, jak reagują. Marta: Dobrze tańczy nam się w miejscach, w których czuć bliskość ludzi, ich skupienie. Tancerz wyczuwa energię, nastrój publiczności, i na to reaguje. Kiedy występujemy daleko, komunikacja jest utrudniona. Bardzo dobrze tańczy nam się podczas naszego festiwalu SFERA RUCHU_Toruń, gdzie scena jest dość kameralna, a publiczność blisko nas. Inaczej jest w teatrze, gdzie jest większy podział: scena i widownia. Joanna: W tańcu współczesnym dużo jest drobnych gestów, które łatwo byłoby przeoczyć. W pewnym momencie w spektaklu „Mijanie” bardzo delikatnie stykamy się stopami. Ten gest ma swoje znaczenie, ale ktoś, kto siedzi w ostatnim rzędzie w teatrze, może go nie zauważyć. Jakie były Wasze początki? Joanna: Ja zawsze lubiłam się ruszać. Jako dziecko trafiłam na zajęcia do Młodzieżowego Domu Kultury, właśnie tutaj, do Krzysztofa Wilemskiego. Potem skończyłam studia taneczne na Uniwersytecie Zielonogórskim, a później fizjoprofilaktykę i korektywę w Warszawie na AWF. Zaczęłam prowadzić zajęcia w MDK. Najpierw taniec był pasją, potem stał się zawodem, a teraz jest po prostu moim życiem. W pierwszych latach tańczyłam showdance, ale szybko zaczęłam szukać w tańcu prawdy. Miałam szczęście, bo trafiłam do dobrych nauczycieli, m.in. do Iwony Olszowskiej z Krakowa, i poznałam taniec współczesny. Gdzieś po drodze miałam czasami kontakt z tańcem klasycznym, towarzyskim. Marta: Zaczynałam w zespole Rytmix, istniejącym do dziś, gdzie tańczyłam disco. Ale któregoś dnia tutaj, w MDK-u, zobaczyłam występ Teatru Tańca Akro - i się zakochałam. Tamten spektakl - „Pragnienia” - był przepiękny, wzruszający. Tancerze nie zasuwali po scenie, tylko płynęli. Disco jest popisem techniki, sprawności, ruchu, a tam chodziło o coś więcej. Zobaczyłam magię: pragnienia bohaterek były odzwierciedlane za pomocą tańca. Choć wcześniej wszyscy mówili, że się do współczesnego nie nadaję, chciałam tej prawdy. Zaczęłam przychodzić na zajęcia do Asi, ale miałam jeszcze nawyki z tańca disco… Joanna: Czasami trzeba dużo pracować, żeby oduczyć nawyków. Ale Marta - od razu to zobaczyłam - miała w sobie duży potencjał. Co to znaczy? Według mnie jest to po prostu wewnętrzne pragnienie, chęć. Czasem przychodzi tancerka, która jest sprawna, ale widać, że nie chce, nie zależy jej lub brakuje motywacji. Taniec współczesny to ciężka praca. Trzeba się spocić, ubrudzić, kulając po podłodze. Co z tańca można sobie „zabrać” do codziennego życia? Joanna: Ja na przykład byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem. I chociaż do dziś nie jestem superodważna, to otworzyłam się. Nadal jeszcze w sytuacji nietanecznej trudno jest mi wyjść na scenę i powiedzieć coś do mikrofonu, ale taniec wiele we mnie przełamał. Dobrze czuję się na sali, nawet mówiąc do dużej grupy osób.CP

D U E T „ Ś L A DY ” Z D J Ę C I E A R C H I W U M S O LO D U O F E S T I VA L W B U D A P E S Z C I E

*JOANNA MIŚ-FUDALI - tancerka, pedagog, choreograf. Twórczyni koncepcji artystycznej Teatru Tańca AKRO, współtwórczyni Projektu PańFu, dyrektorka festiwalu Sfera Ruchu_ Toruń. Na co dzień związana z Młodzieżowym Domem Kultury w Toruniu. Z Martą Pańką stworzyła dwa spektakle: „Mijanie” (1. miejsce w konkursie choreograficznym „The Essence of Motion”) i „Ślady” (wyróżnienie i nagroda publiczności na Międzynarodowym Festiwalu SoloDuo w Budapeszcie). *MARTA PAŃKA - tancerka, pedagog, choreograf. Współtwórczyni Projektu PańFu. Stypendystka Miasta Torunia w dziedzinie kultury. Koordynatorka Festiwalu SferaRuchu_Toruń. Od 2005 roku tancerka Teatru Tańca AKRO. W 2012 r. wzięła udział w zdjęciach do polskiego filmu tanecznego „Tactum” w reż. Krzysztofa Stasiaka. Prowadzi Zespół Tańca Współczesnego Hulaj-Noga w Ognisku Pracy Pozaszkolnej Dom Harcerza w Toruniu.

miasta kobiet

grudzień 2018

21


temat

CZYJA TO TWARZ? Problem zaczyna się wtedy, gdy nie potrafię określić, kto jest moim mężem, a kto szefem, bo obaj są wysokimi mężczyznami i noszą okulary. Z dr Iloną Kotlewską-Waś* z Katedry Kognitywistyki UMK rozmawia Tomasz Skory

Zacznę nietypowo: podejrzewam u siebie lekką prozopagnozję… Tak? Ale widział pan, jak wyglądam na zdjęciu, i rozpoznał mnie pan! Tak, ale wiedziałem, gdzie i kiedy się spotykamy. Gdybyśmy się minęli parę minut temu na ulicy, pewnie nie zwróciłbym uwagi. Rzeczywiście, osoby z prozopagnozją mają problemy z zapamiętywaniem twarzy. I nie jest tak, że kogoś celowo mijają na ulicy, tylko naprawdę go nie rozpoznają. Ale ta przypadłość może mieć różne aspekty. Może być tak, że rozpoznajemy pewne osoby tylko w konkretnych sytuacjach, z których je kojarzymy, np. kolegę ze studiów rozpoznam na uczelni, jednak jak go zobaczę na ulicy czy w autobusie, to zaczynam się zastanawiać, skąd znam tego człowieka. Takie deli-

22

miastakobiet.pl

katne objawy jeszcze nie utrudniają nam tak bardzo życia. Problem zaczyna się wtedy, gdy nie potrafię określić, kto jest moim mężem, a kto szefem, bo obaj są wysokimi mężczyznami i noszą okulary. A zdarzają się takie ekstremalne przypadki. Można nawet nie pamiętać twarzy swojego dziecka i matka musi np. przewiązywać mu czerwoną wstążkę na głowie, by być w stanie odróżnić je od innych dzieci. Z czego wynikają te zaburzenia? Ogólnie ludzie są ekspertami w rozpoznawaniu twarzy. Widzimy je od chwili narodzin, cały czas nas otaczają, więc rozpoznajemy je świetnie - choć tylko w obrębie własnej rasy. Uczymy się rozpoznawać osoby o białym kolorze skóry, a już z Azjatami będziemy mieli większy problem. Niektórzy są w stanie odróżnić osobę pochodzącą z Tajwanu od osoby z Male-

zji, ale inni już nie. Odpowiada za to zakręt wrzecionowaty, czyli dolna część płata skroniowego mózgu. Aktywuje się on za każdym razem, gdy coś rozpoznajemy - nie tylko twarze, ale wszystkie obiekty z dziedzin, w których się specjalizujemy. To znaczy, że np. u pasjonata ornitologii aktywuje się on przy rozpoznawaniu ptaków, a mechanicy będą tak reagowali na samochody. I jeżeli ten zakręt wrzecionowaty jest z jakiegoś powodu uszkodzony - na skutek wady wrodzonej lub nabytej, np. przez uraz - to może pojawić się prozopagnozja. Przy czym, jak wspomniałam, spektrum tych zaburzeń jest bardzo szerokie. A do jakiego stopnia u pana to funkcjonuje? Jak kogoś dawno nie widziałem lub ktoś zmienił wygląd, np. ściął włosy lub zaczął nosić okulary, to już pojawiają się wątpliwo-


inna perspektywa ści. Zauważam, że ta osoba jest do kogoś podobna, ale nie zawsze mogę skojarzyć, do kogo. Osobom chorym na prozopagnozję najłatwiej identyfikować znajomych po charakterystycznych cechach. Pomocne na pewno są takie detale, jak duże uszy, krzywy nos czy konkretny kolor włosów. Albo że ktoś zawsze nosi okulary w dużych, grubych oprawkach… Gorzej jak ktoś regularnie zmienia stylizację. W takich sytuacjach pomaga obserwowanie chodu i sylwetki. Okazuje się bowiem, że sam wyraz twarzy nie jest dla nas tak bardzo informacyjny, jak mogłoby się wydawać. Pamiętam badania, w których pokazywano ochotnikom zdjęcia ukazujące reakcje tenisistów, którzy albo wygrywali, albo przegrywali set czy mecz i bardzo ekspresyjnie wyrażali swoje emocje. Fotografia była wycięta tak, że przedstawiała tylko głowę. I osoby badane miały ogromną trudność, by wskazać, czy jest to radość, czy smutek. Dopiero gdy pokazano im całe zdjęcie, z gestem wzmacniającym - zaciśniętą pięścią czy ramionami uniesionymi w górę - wtedy stawało się to oczywiste. Sylwetka stanowi więc bardzo ważne uzupełnienie informacji. Są podobno osoby, które świetnie potrafią rozpoznawać emocje po samej mikroekspresji… Myśli pan o „Mentaliście”? W Instytucie Nenckiego, gdzie prowadziłam badania mózgu z wykorzystaniem elektroencefalografii, dr Krystyna Rymarczyk przy użyciu elektromiografii badała mięśnie twarzy odpowiadające emocjom bazowym, takim jak strach, wstręt, złość, smutek i radość. I rzeczywiście, udało się wydzielić odpowiadające im partie mięśni, więc jak ktoś byłby bardzo wyczulony na ich ruchy, to faktycznie mógłby próbować coś z tego wywnioskować. Ale na ile to będzie zgodne z prawdą? Bez dłuższych obserwacji, które pozwoliłyby ustalić pewną normę, będzie to raczej zgadywanie. A jakie mechanizmy zachodzą w mózgu przy rozpoznawaniu twarzy? Dlaczego czasem wydaje nam się, że kogoś znamy, nawet gdy widzimy go po raz pierwszy? Ogólnie, jako ludzie, mamy tendencję do dzielenia wszystkiego na kategorie - to ułatwia nam myślenie o pewnych sprawach. Dzięki temu np., jak dostajemy kubek w jakimś nietypowym kształcie, ale ma on ucho i przestrzeń, którą możemy napełnić, wiemy, że to jest kubek. Tak jest nie tylko z przedmiotami, ale też z ludźmi, a nawet z sytuacjami. Gdy raz coś przeżyliśmy, nasz mózg podpowiada nam schemat postępowania, gdy znowu znajdziemy się w podobnej sytuacji. I gdy spotykamy jakąś osobę, informacje płynące ze szlaków wzrokowych trafiają do hipokampa, gdzie są zestawiane z naszymi wspomnieniami. Czasem zdarza się, że hipokamp wyciąga skądś odległe wspomnienie, np. kogoś, kogo wcześniej widzieliśmy, choć nie zwróciliśmy na niego szczególnej uwagi, i dlatego napotkana osoba może wydawać się nam skądś znajoma. W Instytucie Nenckiego prowadziła Pani badania dotyczące rozpoznawania znajomych i… samych siebie. Na czym one polegały? Rzeczywiście, moja praca doktorska polegała na tym, by zbadać, w jaki sposób mózg reaguje na informacje związane z własną osobą. Samoświadomość to ogromny temat, dlatego z moją promotorką, prof. Anną Nowicką, postanowiłyśmy zbadać tylko

taki malutki wycinek, czyli to, jak postrzegamy własną twarz. Bo z czym się najbardziej identyfikujemy? Właśnie z naszym wyglądem. Szczególnie w erze selfie, gdy ciągle oglądamy zdjęcia swoje, swoich znajomych i wygląd w ogóle jest dla nas bardzo ważny. W trakcie tych badań udało mi się potwierdzić, że nasz mózg reaguje automatycznie na wszystko związane z własną osobą. Nazwałam to roboczo neuroegoizmem. Czym to się przejawia? Tak w życiu codziennym? Gdy patrzymy na swoje zdjęcie z klasy maturalnej, to w pierwszej kolejności spostrzegamy siebie, w drugiej najbliższych przyjaciół, potem zwracamy uwagę na tych, którzy wyróżniają się w jakiś sposób wyglądem, a na samym końcu przyglądamy się całej reszcie. To się dzieje automatycznie, zaledwie w 300 milisekund. Nie zastanawiamy się nad tym, a jednak własna twarz przykuwa naszą uwagę w pierwszej kolejności. Nie potrafimy jeszcze jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego tak się dzieje, ale możemy mówić o hipotezach. Wydaje mi się, że wiąże się to z wczytanymi ewolucyjnie mechanizmami kontrolowania tego, co się dzieje z nami, naszym ciałem i najbliższym otoczeniem. Może nie jest to taka oczywista relacja, jak w przypadku odczuwania wewnętrznych potrzeb typu głód czy pragnienie, ale jeśli dla naszego mózgu zbieranie informacji o nas samych jest kwestią przetrwania, to pochodną tego mechanizmu może być właśnie to, że w pierwszej kolejności rozpoznajemy własną twarz. Albo że na różnych listach, np. osób zakwalifikowanych na studia czy w rankingach, szybciej odnajdujemy swoje nazwisko. Czyli ta potrzeba „przyglądania się sobie” była w nas ewolucyjnie zapisana od wieków, a lustro czy zdjęcia stały się narzędziem pozyskiwania informacji o sobie? Myślę, że tak. Szczególnie że gdyby kolejność zwracania uwagi na twarze była tylko kwestią opatrzenia się lub zżycia emocjonalnego, to znacznie silniej powinniśmy reagować na naszych bliskich. W końcu twarz partnera widzimy częściej i dłużej niż swoją własną. Natomiast przeprowadziłam badania encefalograficzne, które wykazały, że nasz mózg wykazuje znacznie mniejszą aktywność, gdy patrzymy na bliskich niż na samego siebie. Badane przeze mnie osoby oglądały zdjęcia, na których znajdowały się twarze ich, ich bliskich, celebrytów oraz osób zupełnie nieznajomych. Uwagę najbardziej przykuwały nasze zdjęcia, potem naszych znajomych, a podczas oglądania sławnych osób aktywność mózgu była równie niska, jak przy nieznajomych. To znany aktor ukryty w tłumie nie przyciągnie naszego wzroku w pierwszej kolejności? W zeszłym roku w trakcie stażu w Dartmouth College przeprowadziłam badanie okulograficzne, czyli śledziłam ruchy oczu osób badanych. Na ekranie wyświetlały się dwie twarze - jedna znajoma, a druga nieznajoma. Moja zwierzchniczka, prof. Maria Ida Gobbini, spodziewała się, że szybciej będziemy wykrywać znaną twarz, ale okazało się inaczej. Osoby badane kierowały wzrok losowo. Co ciekawe, wynik był istotnie statystycznie większy, gdy na ekranie pojawiała się twarz samego badanego. Czyli z jednej strony nie jesteśmy w stanie zauważyć czegoś, na co nie spojrzeliśmy, ale z drugiej mamy kolejne potwierdzenie, że ta własna twarz najbardziej przyciąga naszą uwagę.CP

*DR ILONA KOTLEWSKA-WAŚ - z Katedry Kognitywistyki UMK. Prowadzi badania nad neuroegoizmem i świadomością własnej osoby. Kształciła się w Instytucie im. Nenckiego PAN oraz w Dartmouth College w Stanach Zjednoczonych. Należy do Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki. Prowadzi blog o podróżach, życiu w USA i nauce. Wyznaje filozofię stop & think - że każda, nawet najkrótsza chwila może inspirować do wielkich przemyśleń.

miasta kobiet

grudzień 2018

23


008049994


Hostel MCSM wraz z restauracją Młyn Smaków zapraszają na

Niezbyt Poważny Bal Sylwestrowy 2018/2019

W tym roku scenerią sylwestrowej zabawy stanie się pełne gwaru miasteczko Dzikiego Zachodu, gdzie na straży porządku stoi nieustraszony Sheriff. Nie zabraknie poszukiwaczy złota, rabusiów i czerwonoskórych Indian, kabaretowych występów i atrakcji godnych westernowego Saloonu. Zapewniamy Wam ekscytującą zabawę rodem z Dzikiego Zachodu! Bilet w cenie 270,00 zł/osoba obejmuje:

• •

• • •

menu z napojami kolacja serwowana składająca się z 4 dań, bufet z zimnymi przekąskami, bufet dań gorących KULINARNE SHOW, bufet słodki, NOWOROCZNY TOAST i dwudaniowe danie serwowane na gorąco już w Nowym Roku bar z trunkami wyskokowymi artystyczne show oprawę muzyczną z westernowym

• •

akcentem pamiątkowe zdjęcia z fotobudki zabawy i konkursy z nagrodami

Dla rezerwacji grupowych (min. 10 osób) oferujemy cenę 250 zł/os. SYLWESTROWY KINDERBAL MCSM jako jeden z niewielu obiektów oferuje zabawę sylwestrową dla dorosłych i osobny KINDERBAL z profesjonalną opieką animatorów dla dzieci. Wykupując bilet na KINDERBAL w cenie 150 zł/dziecko, zapewniacie świetną zabawę swoim pociechom, a jednocześnie będziecie czuć się swobodnie, wiedząc, ze najważniejsze osoby są blisko Was. Zarezerwuj już dziś! 87-100 Toruń ULICA Łokietka 3 TELEFON 48 530 854 952 E-MAIL: recepcja@mcsm.torun.pl

*oferta dla osób pełnoletnich Zima - zdrowo i z relaksem rozpocznij 2019 rok R

E

K

L

A

M

008691535

A

Zima - zdrowo i z relaksem rozpocznij 2019 rok 3.01-12.01. 2019 - 8 dni 12.01. 2019 - 2.03. 2019 – 8 dni

W pakiecie oferujemy:

l 7 noclegów w przytulnych komfortowych pokojachl pełne wyżywienie /śniadanie i kolacja w formie bufetu, obiad serwowany do stolika/ - w dniu przyjazdu pobyt rozpoczyna się obiadokolacją o godz 17:00 l 10 zabiegów leczniczych w profesjonalnie wyposażonej bazie zabiegowej zleconych przez lekarza /szeroki wachlarz zabiegowy/: BONUS - przy pobycie 14-dniowym – 30 zabiegów leczniczych BONUS – voucher do kawiarni wartości 30 zł l Lampa sollux Masaż wirowy kończyn górnych l Lampa bioptron l Masaż wirowy kończyn dolnych l Inhalacje l Laser l Magnetoterapia l Krioterapia punktowa l Diadynamic l Galwanizacja l Tlenoterapia l Jonoforeza l Okłady borowinowe l wieczorne koncerty przy świecach l inne miłe niespodzianki na zimowe wieczory l miły i rodzinny klimat pobytu

Cena pakietu: 3.01- 12.01.2019

w pokoju 1-2-3-os. 637/osoba

12.01.2019-2.03.2019

w pokoju 1-os. 756 zł w pokoju 2-3-os. 735/osoba

Zniżki: l Dzieci w wieku 6-13,99 lat – 50% zniżki - nocleg na dostawce REZERWACJE: OSW BARBARKA, Kasprowicza 8, 72-600 Świnoujście tel. 91 321 25 31 l 91 321 54 06 l www.interferie.pl/barbarka l e-mail: barbarka@uzdrowisko-polczyn.pl 008692850


kobieta przedsiębiorcza

DOM JEST TAM, GDZIE MOJE KOTY Z D J Ę C I E Z A R C H I W U M P R Y WAT N E G O

Moi znajomi jeszcze parę lat temu mówili: „Do ciebie to trzeba się wpisać w kalendarz”. Dziś po prostu dzwonią i pytają: „Anka, gdzie teraz jesteś?”. Z Anną Iller*, branded content managerką w grupie Allegro, rozmawia Mariusz Sepioło

26

miastakobiet.pl

Są raczej młodzi, zwykle to freelancerzy, ale nie zawsze. Mogą pracować z dowolnego miejsca na Ziemi - byle był tam dostęp do internetu. Mówi się o nich „cyfrowi nomadzi”. Ty nie przemieszczasz się z Fidżi na Samoę, ale większość dni w roku spędzasz pracując w różnych miastach lub w podróży - samochodem, samolotem, pociągiem. W tym sensie jesteś współczesną nomadką w polskiej wersji. W zeszłym roku pobiłam chyba swój rekord - w ciągu jednego dnia byłam w czterech miastach rozsianych po całej Polsce. Najpierw Łódź, z której o siódmej rano ruszaliśmy do Poznania na spotkania, potem z Poznania do Warszawy leciałam samolotem, tam miałam kolejne spotkanie, a następnie pojechałam do Krakowa. Na miejscu byłam o 23, kolejnego dnia rano byłam prelegentką na konferencji. Ale to nie jest tak, że bez przerwy się przemieszczam. Przez cały ostatni tydzień mieszkałam w Warszawie. Taki tryb życia Cię nie męczy? Możesz ograniczyć się do stanu, w którym tylko w określonym miejscu czujesz się dobrze, albo czuć się dobrze wszędzie. Większość ludzi utożsamia dom z konkretnym miejscem. Też mam swoje miejsce na Ziemi, ale nie jest dla mnie problemem to, by spakować walizkę i je opuścić. Przez to trochę trud-

niej wyjeżdża mi się na urlop. Nie odbieram wakacji jako czegoś bardzo wyjątkowego. Walizka stojąca w korytarzu nie kojarzy mi się z czymś specjalnym - to po prostu kolejna podróż. Przystosowanie do takiego życia to naturalna zdolność czy coś, co można sobie „wytrenować”? To po prostu kwestia wyboru, odpowiedzi na pytania: na czym mi w życiu naprawdę zależy? Jak bardzo istotne jest dla mnie to, co robię, i co jestem gotowa temu poświęcić? Dla mnie to rozwój, nowe sytuacje i wyzwania, przed którymi ciągle staję. Jeśli właśnie nie jedziesz, to co robisz? Pracuję jako branded content manager w Allegro, zarządzam zespołami w trzech miastach i czuwam nad projektami filmowymi firmy, m.in. projektem „Legendy polskie”. To ostatnie było dla mnie czymś zupełnie nowym. Jednak wraz z kolejnym zadaniem codzienne obowiązki nie znikają, nie robią nagle „stop” - nadal trzeba odpisywać na maile i odbierać telefony, a jednocześnie czuwać nad całym tym kreatywnym przedsięwzięciem, jakim jest kręcenie filmu. To na przykład 12-14 godzin w skupieniu na planie i jednoczesne ogarnianie różnych rzeczy. Moje zespoły w Toruniu, Poznaniu


kobieta przedsiębiorcza i Warszawie ciągle pracują, cała firma pracuje. Ostatnio doszłam do wniosku, że moim głównym zadaniem jest zamiatanie problemów przed pracownikami. Nie zamiatanie „pod dywan”, ale sprawianie, żeby różne kłopotliwe sprawy nie zaprzątały im głowy. Bo to oni pracują operacyjnie, to oni tworzą i dopinają projekty do końca. Dlatego moją rolą jest usuwanie im przeszkody z drogi. Każdy problem da się przezwyciężyć, każdą granicę pokonać? Wiesz, dużo osób pyta mnie: „Anka, a co będzie po Legendach, jakie kolejne wyzwania?”. A ja nie wiem. Nie tylko nie wiem, ale co więcej, nawet nie staram się tego planować. Gdyby ktoś powiedział mi pięć lat temu, że będę odpowiedzialna za produkcje filmowe, uznałabym to za absurdalny pomysł. Wcześniej przecież nie miałam z tym nic wspólnego, nie pracowałam z cenionymi aktorami, reżyserem czy operatorem, który odbierał Oscara. Nagle musiałam się tego nauczyć. Mam taką naturę, że nic nie robię na pół gwizdka. Albo wchodzę w coś na 100 proc., albo wcale, tylko ode mnie zależy, czy będę w tym dobra, czy nie. I to nie jest tak, że jedynie tematy kreatywne są dla mnie wyzwaniami. W tym roku dostałam nowy obszar do rozwoju - marketing afiliacyjny. To temat zupełnie nieprzystający do produkcji filmowo-reklamowej, a jednak przynosi mi ogromną satysfakcję, bo rozwijamy coś, co ma realny wpływ na biznes. Czy każdą granicę da się pokonać? Myślę, że przynajmniej większość z nich, ale jest jeden warunek - że robimy to dla siebie i w zgodzie ze sobą. Jak najczęściej podróżujesz? Po miastach staram się poruszać samochodem, a kiedy go nie mam, to taksówką albo uberem. W ten sposób oszczędzam też czas. Dla mnie samochód to narzędzie pracy: zakładam słuchawki i w drodze obdzwaniam wszystkich, z którymi muszę tego dnia coś załatwić. Dlatego unikam pociągów: tam lepiej słyszy się stukot kół niż osobę po drugiej stronie telefonu, ciągle znika zasięg i nie ma internetu. A ja przez cały czas mam przy sobie laptop i włączony telefon. Nigdy się od niego nie odcinam. Nie chcesz czy nie możesz? Jakieś dwanaście lat temu pracowała ze mną pewna dziewczyna. Powiedziała: „Anka, ty masz patologiczne poczucie obowiązku”. Patologiczne brzmi strasznie, ale ja lubię to słowo w przeciwieństwie do „pracoholizmu”. Jestem z telefonem cały czas, potrafię być multizadaniowa. Często pracuję z zagłuszaczami. Na kolanach laptop, ale w tle coś „leci” - muzyka, film, serial. Na jednym i drugim potrafię się skupić. Umówmy się jednak, nie jestem robotem i jak każdy miewam lepsze i gorsze dni.

Staram się pracować efektywnie, aby móc wygospodarować czas dla siebie i na rzeczy, które lubię. Do zrobienia i przyswojenia jest tyle, że szkoda tracić jedno kosztem drugiego? Tak, ale taki styl życia nie jest dla każdego. Nie wszyscy mogą teraz wstać zza biurka, pójść do szefa i powiedzieć: od jutra będę jeździł z miasta do miasta. Są też tacy, którzy staliby się przez to nieszczęśliwi, wypaleni. Z drugiej strony: posadź mnie przy biurku na miesiąc do rozliczania faktur, a wyląduję na terapii. Nie byłabym w stanie. I to jest chyba najpiękniejsze, że jako ludzie jesteśmy tak różni i każdy może mieć szansę znalezienia własnej ścieżki. Tym bardziej szanuję wszystkie te zawody, w których nie wyobrażam sobie pracować. Jak przez lata zmienił się Twój styl życia? Jestem już na innym etapie niż np. dwa lata temu. Dlatego zmieniają się też moje oczekiwania. Kiedyś nie miałam problemu z tym, żeby wyjechać o siódmej rano i wrócić w to samo miejsce o 22. Dzisiaj tego unikam, bo szanuję swoje zdrowie. Lepiej rozkładam siły, staram się wysypiać, nie przeciążać. Na ogół podróżuję wieczorami, żeby mieć szansę się zregenerować i być gotową rano do działania, bez względu, czy noc spędzam w domu, czy w hotelu. Lubisz przestrzeń hotelowego pokoju? Ludzie, którzy dużo podróżują, zazwyczaj lubią, kiedy obsługa hotelu odzywa się do nich po imieniu, wie, co lubią zjeść na śniadanie i jaką piją kawę. Ja mam odwrotnie. Kiedy ktoś w hotelu mnie wita: „Dzień dobry, pani Aniu, jak minął tydzień?”, to zaczynam myśleć, do którego hotelu się przenieść. Ja w hotelu nie mam potrzeby nawiązywania zbyt bliskich relacji. Nie chcę, żeby inni wiedzieli, czy tego dnia na śniadanie zeszłam w makijażu czy bez, i o której wczoraj wróciłam do pokoju. Dlatego ostatnio coraz częściej wynajmuję na dobę mieszkania. Bo wiem, że nie jestem u siebie, ale też, że nie jestem w hotelu. Mówi się „każda podróż kształci”. W Twoim przypadku ciągle tak jest? Zwykła podróż samochodem - pewnie już nie. Poza drobnymi rzeczami: wiedzą o tym, gdzie znika zasięg i gdzie łapie się tylko jedną stację radiową (śmiech). Ale wyjazdy tam, gdzie dzieje się coś innego, ciekawego, ciągle potrafią być rozwijające. To np. wyjazdy na konferencje albo na wykłady ze studentami, które prowadzę. Nie jestem typem podróżnika, który wyrusza po to, żeby dotrzeć do jakiegoś miejsca i je po prostu zobaczyć. Dla mnie liczy się cel, konkret. Dzisiaj takim konkretem są właśnie wykłady na studiach podyplomowych na AGH

w Krakowie. Po zajęciach wracam pełna zupełnie nowej siły. Z raportu Natalii Hatalskiej „Wędrowcy. Raport o współczesnych nomadach” dowiadujemy się, że 70 proc. nomadów zgadza się ze stwierdzeniem: „Moi przyjaciele są dla mnie jak rodzina”. A jak jest u Ciebie? Moi znajomi i przyjaciele już wiedzą, że jeśli chcą się ze mną spotkać, to musimy umówić się wcześniej. Jeszcze parę lat temu mówili: „Do ciebie to trzeba się wpisać w kalendarz”. Dziś po prostu dzwonią i pytają: „Anka, gdzie teraz jesteś?”. Z drugiej strony, ja też musiałam się do tego przyzwyczaić. Moi rodzice wiedzą, że jeśli mam jeden dzień wolnego, to wolę go spędzić na oglądaniu seriali czy po prostu „nicnierobieniu”. Myślę że im mniej mamy czasu dla bliskich, tym lepiej ten czas spędzamy, dużo bardziej go celebrujemy i doceniamy. Nomadką lepiej być samotnie czy w związku? Singlowi jest na pewno łatwiej. Jeśli chodzi o związek, to taką sytuację muszą akceptować oboje partnerzy. Wydaje mi się, że partnerstwo w takim wydaniu wymaga wielkiej dojrzałości. Znam kilka nieudanych, zakończonych już związków na odległość, ale nie mniejsza grupa znajomych była tych „tradycyjnych” układach, które też nie przetrwały. Każdy musi o tym zdecydować indywidualnie. Ale gdybym mała trójkę dzieci, to mój obecny styl życia byłby niemożliwy. Gdzie jest Twój „dom”? Kiedyś odpowiadałam na to pytanie: „tam, gdzie mój fryzjer”. Dlaczego akurat tak? Bo mam „trudny” kolor włosów i przez długi czas tylko jedna fryzjerka w Toruniu potrafiła go zrobić. Dzisiaj znam też taką fryzjerkę w Warszawie. Może dom jest tam, gdzie dobrze się czuję? A może tam, gdzie są moje koty? Zabierasz je ze sobą? Wszędzie poza Poznaniem. To dość duże wyzwanie logistyczne, bo zapakowanie do samochodu dwóch kotów rasy maine coon z łączną wagą 25 kg plus transporter jak dla owczarka niemieckiego wymaga odrobiny sprawności. Na szczęście one nie mają kłopotów z jazdą samochodem. Co właściwie dla Ciebie znaczy: być nomadką? Ja bardziej czuję się osobą, która potrafi sprostać wymaganiom współczesnego świata. Potrafi się odnaleźć w tym, jaki on jest - coraz częściej wymaga od nas mobilności i elastyczności.CP

*Anna Iller - branded content manager w Grupie Allegro, na co dzień zarządza zespołami w Toruniu, Poznaniu i Warszawie, podróżuje po całej Polsce. Realizuje produkcje filmowe dla Allegro, m.in. cykl „Legendy polskie”. Prowadzi zajęcia ze studentami Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Juror konkursów branży marketingowej, m.in. „Mixx Awards”, „TimeCode Akcja Animacja”, „Performnce Diamonds”, „Filmteractive”. miasta kobiet

grudzień 2018

27


nasza akcja

ZDJĘCIA

PRZEMYSŁAW POPOWSKI

SIŁA KOBIETY Wernisaż naszej wystawy

24 października w Akademickim Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa” w Toruniu odbył się wernisaż „Siły KobieTY”. To już czwarta edycja naszej akcji społecznej, przypominającej o tym, jak ważna jest profilaktyka zdrowotna. Co roku w październiku - w miesiącu różowej wstążki - przedstawiamy mieszkańcom naszego regionu historie niezwykłych pań, które pokonały raka. I tym razem pozytywnych emocji oraz łez wzruszenia nie brakowało! Wystawa pełnych energii i optymizmu fotografii autorstwa Anny Wegner przyciągnęła mnóstwo widzów. Podczas wernisażu można było spotkać bohaterki zdjęć, fotografkę oraz wysłuchać motywującej rozmowy z psychoonkolożkami: Anną Stachulą-Rębisz i Małgorzatą Rębiałkowską-Stankiewicz. Na koniec odbyła się projekcja filmu „Księgarnia z marzeniami” w reżyserii Isabel Coixet.CP

W tym roku ze zdjęć bohaterek akcji „Siła KobietTY” powstał wyjątkowy kalendarz ścienny na rok 2019. Cały dochód z jego sprzedaży został przekazany na rzecz Akademii Walki z Rakiem.

28

miastakobiet.pl


nasza akcja

Siła kobieTY


PA R T N E R T E M AT U

ZDJĘCIE JACEK SMARZ

jej pasja

REFLEKS SZACHISTY TO BZDURA! Swoje życie wiążę z szachami, chciałabym reprezentować kadrę narodową kobiet, a w przyszłości zdobyć tytuł arcymistrza. Z Alicją Śliwicką*, wicemistrzynią świata w szachach do lat 18, ósmą w rankingu polskich szachistek, rozmawia Jan Oleksy

Masz dopiero 17 lat, więc trochę dziwnie zabrzmi pytanie: jak wyglądał początek Twojej szachowej przygody? Kto Cię nauczył grać i w jakim wieku rozpoczęłaś szachowe treningi? Szachy są w moim życiu od zawsze. Najpierw jeździłam na turnieje szachowe, kibicować mojemu starszemu bratu Damianowi. Zazdrościłam mu pucharów, nagród, które zdobywał, i sama zapragnęłam grać. Podstawowych zasad nauczyli mnie rodzice, gdy miałam cztery lata. Rok później zagrałam w pierwszych zawodach i miałam już swojego trenera.

brat i siedem lat młodsza siostra Weronika - również osiągają w tym znaczące sukcesy.

Szachy to u Was sport rodzinny? U nas w domu jest taka mała tradycja, że na szóste urodziny każdy dostaje w prezencie szachy. Moje rodzeństwo - cztery lata starszy

Co Cię najbardziej kręci w szachach? Kiedyś najbardziej cieszyłam się z nagród, które otrzymywałam za zwycięstwo w turniejach. Teraz kręci mnie wymyślanie różnych

30

miastakobiet.pl

Twoje przyszły bardzo szybko, można powiedzieć, że start miałaś ostry. Już w 2007 zdobyłaś medal na mistrzostwach Polski przedszkolaków! Brązowy medal na tych dziecięcych mistrzostwach był moim pierwszym dużym sukcesem. Przed turniejem nikt nie spodziewał się, że osiągnę tak wysoki wynik. Zmotywowało mnie to do dalszego trenowania. Z czasem pojawiły się kolejne medale mistrzostw Polski, aż w końcu Europy i świata.

kombinacji oraz ciekawych planów gry, a nagrody są tylko miłym uzupełnieniem. Dodatkowo, dzięki szachom mam możliwość zwiedzania różnych zakątków świata. Bardziej pociąga Cię rywalizacja czy sama gimnastyka umysłu? Zdecydowanie bardziej gimnastyka umysłu, wymyślanie ciekawych idei, planów, kombinacji oraz liczenie wariantów. Trzeba mieć refleks, zwłaszcza w szachach szybkich i błyskawicznych. Ile trwała Twoja najkrótsza partia? Wbrew pozorom, stwierdzenie „refleks szachisty” jest błędne. W ciągu 60 sekund bardzo szybki zawodnik potrafi zrobić nawet 100 posunięć! W szachach błyskawicznych zawodnik zazwyczaj ma na rozegranie całej


jej pasja

PA R T N E R T E M AT U

Turnieje szachowe są kosztowne. Trwają niekiedy nawet kilkanaście dni i odbywają się w różnych częściach świata. Mam rację? Same wyjazdy na turnieje szachowe to bardzo duży wydatek. Dlatego jestem ogromnie wdzięczna moim sponsorom, Toruńskim Zakładom Materiałów Opatrunkowych, KSC oraz firmie Dr Irena Eris, którzy wspierają mnie finansowo. Bez nich nie miałabym możliwości rozwijać swojej pasji i występować na tylu turniejach.

Wymawiasz przed turniejami jakieś zaklęcia? Nosisz ze sobą maskotkę? Teraz nie, ale gdy miałam 10 lat, to na mistrzostwa Europy zabrałam ze sobą muszelkę, którą znalazłam na pobliskiej plaży w Albenie. Zaczęłam wygrywać i nie rozstawałam się z nią aż do końca turnieju. Wtedy przyniosła mi szczęście, ale od talizmanów niewiele zależy.

partii trzy minuty plus dwie sekundy za każdy ruch. Najszybciej zdążyłam się rozprawić z przeciwnikiem w kilkanaście sekund. Lubisz wygrywać z chłopakami? W szachach nie ma znaczenia ani płeć, ani wiek. Każdy z każdym może wygrać. Jednak zawsze cieszy zwycięstwo z przeciwnikiem o wyższym rankingu. Ciekawi mnie, jak wygląda Twój trening szachowy? Całe życie podporządkowane szachom? Mój trening szachowy polega na zajęciach z trenerem oraz samodzielnych ćwiczeniach. Rozwiązuję różne kombinacje z książek lub stron szachowych, śledzę w internecie partie najlepszych zawodników, robię notatki debiutowe oraz gram treningowe partie. Dziennie przeznaczam na trening około czterech godzin, a sześć w dni wolne.

Twoje najważniejsze sukcesy w szachach juniorskich? W niedawno zakończonych Mistrzostwach Świata Juniorów w Szachach Szybkich Porto Carras 2018 zdobyłam srebrny medal. Moje wcześniejsze sukcesy to między innymi srebro na Mistrzostwach Świata do lat 14 również w Porto Carras 2015 oraz w 2010 i 2011 złoto na Mistrzostwach Europy w Szachach Klasycznych do lat 10 w Albenie.

Co to są te notatki debiutowe? Zapisuję pierwsze możliwe posunięcia, jakie mogą się pojawić, by ułatwić sobie początkową fazę gry i pierwsze ruchy wykonać „od ręki”. Debiuty to zazwyczaj najbardziej popularne zagrania, powtarzane ileś razy. To najlepsze możliwe ruchy. Oczywiście, jeżeli przeciwnik zaskoczy mnie innym zagraniem, to wówczas muszę pomyśleć, jaki ruch wykonać.

Długie siedzenie nad szachownicą wykańcza. Jak się przygotowujesz do zawodów, by to wytrzymać? Jedna partia klasyczna może trwać nawet 6-7 godzin. Rozgrywanie codziennie takich partii na kilku- czy kilkunastodniowych turniejach jest bardzo męczące. Dlatego warto ćwiczyć kondycję, chociażby poprzez codzienne biegi. Pomaga to do końca turnieju pozostać w dobrej formie.

Masz tremę przed turniejem? Analizujesz wcześniej styl gry swoich przeciwników? Im wyższa ranga turnieju, tym więcej stresu oraz emocji. Przed partią staram się wyciszyć i skupić wyłącznie na grze. Przeglądam partie przeciwnika, wybieram debiut, który będę chciała mu zagrać, i zapamiętuję pierwsze kilkanaście ruchów. Takim sposobem zaoszczędzam czas na późniejszą fazę gry.

Turnieje szachowe to nie tylko prestiż, radość ze zwycięstwa, ale także nagrody, w tym nagrody pieniężne? Niestety w szachach nie ma tak wysokich nagród, jak w innych dziedzinach sportu. Trzeba być wybitnym szachistą, aby samym graniem zarabiać na życie. Z tego powodu wielu bardzo dobrych zawodników decyduje się zostać później trenerem szachowym.

Zdradź swoje plany na bliższą i dalszą przyszłość. Zostaniesz profesjonalnym graczem, skoro w rankingu zajmujesz wśród kobiet ósme miejsce w Polsce? W najbliższym czasie będę grać w turnieju kołowym w Szczawnie-Zdroju, gdzie można zdobyć normę na mistrza międzynarodowego (IM). W przyszłości chciałabym reprezentować kadrę narodową kobiet na najważniejszych imprezach światowych oraz zdobyć tytuł arcymistrza (GM). W 2017 roku osiągnęłam najwyższy ranking w swojej karierze - 2347. Zdobycie srebra na ostatnich mistrzostwach świata oraz uzyskanie tytułu mistrzyni międzynarodowej (WIM) motywuje mnie do dalszej pracy i liczę, że ranking będzie się teraz tylko podwyższał. Szachy pomagają w nauce? Niedługo skończysz liceum, potem pewnie studia - matematyka, informatyka, a może zupełnie coś innego? Szachy rozwijają logiczne myślenie, zdolności matematyczne oraz uczą planowania. Na razie większość uwagi skupiam na szachach i jeszcze nie wiem, jaki konkretnie kierunek studiów chciałabym wybrać. Być może ekonomię, zarządzanie lub psychologię.CP

*ALICJA ŚLIWICKA - torunianka, 17 lat, uczennica II klasy o profilu matematyczno-fizycznym X LO w Toruniu, zdobywczyni wielu medali na mistrzostwach szachowych w Polsce i Europie, aktualna wicemistrzyni świata juniorów w szachach szybkich, ósma w rankingu polskich szachistek. R

E

K

L

A

M

miasta kobiet

A

grudzień 2018

31


kultura w sukience ALICJA RĄCZKA,

CENTRUM ORGANIZACJI POZARZĄDOWYCH I WOLONTARIATU, BYDGOSZCZ 29 LISTOPADA, GODZ. 17

DYREKTORKA KINA HELIOS, POLECA:

29

listopada

DKKF „SZPULKA”, POKAZ FILMU „KI” grudzień

To już czwarta edycja PechaKucha Nights w Bydgoszczy - inspirującego eventu, podczas którego można spotkać wielu ciekawych ludzi i wysłuchać zaskakujących, motywujących prezentacji. Nazwa PechaKucha pochodzi z języka japońskiego i oznacza… „gadu-gadu”. Wyjątkowość eventu opiera się na specyficznym formacie: każdy mówca ma dokładnie 6 minut i 40 sekund na przedstawienie swojej prezentacji. Wstęp wolny.

ARTUS CINEMA, TORUŃ 13 GRUDNIA, GODZ. 18.30 Dyskusyjny Kobiecy Klub Filmowy „Szpulka” to nowy cykl bezpłatnych projekcji filmów dotyczących szeroko pojmowanej tematyki kobiecej. Na trzecim spotkaniu zaprezentowany zostanie polski dramat obyczajowy „Ki” (2011) w reżyserii Leszka Dawida. Film opowiada historię młodej, samotnej matki, która stara się łączyć pracę z opieką nad dwuletnim synem. Roma Gąsiorowska za tytułową rolę otrzymała m.in. Złotego Lwa na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Po seansie odbędzie się rozmowa o filmie przy kawie, herbacie i ciastkach. Podczas projekcji i dyskusji organizatorzy zapewniają bezpłatną opiekę dla dzieci od trzeciego roku życia. Wstęp wolny.

13

grudnia

KONCERT W CIEMNOŚCI DWÓR ARTUSA, TORUŃ 7 GRUDNIA, GODZ. 19

PECHAKUCHA NIGHTS IV WOJEWÓDZKA I MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA, BYDGOSZCZ 7 GRUDNIA, GODZ. 18

Stowarzyszenie Różowa Wstążeczka oraz prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski zapraszają na wyjątkowe wydarzenie, promujące profilaktykę nowotworową i pokazujące siłę kobiet, które zmierzyły się z rakiem piersi i wygrały. W programie pełna energii wystawa fotograficzna „SPEŁNIONA, UŚMIECHNIĘTA, ZDROWA”, prezentacja filmu z sesji zdjęciowej amazonek, wykład poruszający problematykę zdrowotną, promocja poradnika „SOS dla Amazonek” oraz koncert Eweliny Żak.

7

grudnia

Muzykę słyszymy, czujemy oraz widzimy. A co by się stało, gdybyśmy wyłączyli zmysł widzenia i zaczęli polegać tylko na słuchu? Koncert w ciemności to wyjątkowy projekt muzyczny, który proponuje nową estetykę słuchania. To barwność dźwięków i niezwykła sztuka improwizacji artystycznej. Dzięki temu słuchacze mogą doświadczyć zupełnie nowych doznań. W ten magiczny świat słuchaczy zabierze ARTur - Artur Sychowski, jeden z najbardziej utalentowanych i poszukiwanych pianistów młodej generacji. Występował na wielu scenach, m.in. w USA, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, a także w rodzimej Polsce.

G R U DZ I E Ń

Dobry film, rozgrzewająca herbata, pyszne ciasto, świeży popcorn, miła obsługa i moc filmowych atrakcji. Do tego tylko 14 zł za bilet - tak jest w kinie Helios w Bydgoszczy. W grudniu zapraszamy na mikołajkowy weekend (8-9.12). Nie zabraknie filmów i niespodzianek dla najmłodszych, pojawi się też… Święty Mikołaj z prezentami. Na ekranach będziemy mogli zobaczyć animację „Grinch” (od 30.11), w której zielony stwór powróci, żeby zepsuć mieszkańcom Ktosiowa z niecierpliwością wyczekiwane Białe Boże Narodzenie. Czy mu się uda? Przyjdźcie do kina i przekonajcie się sami! Kolejną świetną propozycją dla najmłodszych jest film „Miśków 2-óch w Nowym Jorku” (od 6.12). Mianowany na króla Arktyki Misiek powraca w glorii chwały do Ameryki. Niestety, szybko z bohatera staje się najbardziej poszukiwanym zwierzakiem w kraju - wszystko za sprawą niesłusznego podejrzenia o kradzież. Dodatkowo z bieguna północnego docierają niepokojące informacje - bezduszny biznesmen planuje rozpuścić lodowce i zabutelkować uzyskaną w ten sposób wodę. Całe rodziny zapraszamy także na seanse „Mary Poppins powraca” (od 19.12). W grudniowym repertuarze znajdzie się również coś dla miłośników horrorów. Dużą dawkę emocji i strachu zapewni „Diabeł: Inkarnacja” (od 7.12). Z kolei fanów science fiction, akcji i przygody z pewnością ucieszy premiera „Aquamana” (w kinach od 19.12), widzów lubiących komedie romantyczne - premiera polskiego filmu „Pech to nie grzech”(od 25.12). Natalia (Maria Dębska) nie ma szczęścia w miłości. Gdy jej partner biznesowy Piotr (Mikołaj Roznerski) zakłada się z narzeczoną (Barbara Kurdej-Szatan), że Natalia nie zakocha się w nikim przez najbliższe trzy miesiące, kobieta postanawia podjąć wyzwanie i zaczyna spotykać się z Adamem (Krzysztof Czeczot). Tymczasem Piotr dochodzi do wniosku, że Natalia jest dla niego kimś więcej niż koleżanką. Wszystkich, którzy chcą spędzić Nowy Rok z filmowymi gwiazdami, zapraszam na Maraton Sylwestrowy. Więcej szczegółów na naszej stronie internetowej oraz Facebooku. Grudzień to także kolejne pokazy z cyklu Kultura Dostępna. W tym miesiącu zagramy: „Cichą noc” (13.12), „Listy do M. 3” (20.12) oraz „Po prostu przyjaźń” (27.12). Seanse odbywają się w czwartki o godzinach 13 i 18, a bilety kosztują jedynie 10 zł. Na koniec życzę Czytelniczkom cudownych i rodzinnych świąt, a w nowym roku spełnienia marzeń i dużo zdrowia.

SPEŁNIONA, UŚMIECHNIĘTA, ZDROWA


OFERUJEMY PRODUKTY DO STYLIZACJI I PIELĘGNACJ

Alternatywa dla

OSTRZYKIWANIA – preparaty najnowszej generacji z utrwalającym efektem „wypełnienia”, zmniejszenia głębokości i ilości zmarszczek

• PAZNOKCI • TWARZY • CIAŁA

PROBLEMATYCZNA CERA?

JUŻ NIE!

Szkolenia indywidualne i z Urzędu Pracy.

Poznaj skuteczność działania kosmetyków pielęgnacyjnych i terapeutycznych z naturalnymi składnikami marki TianDe Linia profilaktyki zdrowotnej kobiet i mężczyzn.

rabat 15% na lakiery hybrydowe OULAC Do wykorzystania w sklepie stacjonarnym do 31.12.2018 r. za okazaniem reklamy.

Okazując egzemplarz „Miasto Kobiet”, zyskujesz promocje szyte na MIARĘ!

Zadzwoń i umów się na spotkanie w celu indywidualnego doboru produktów, a otrzymasz bezpłatny zabieg pielęgnacyjny. Don & Success Lotników 17A/29, 87-100 Toruń m: 48 509 969 002 e: edyta.dondalska@op.pl

008705848

www.mscosmetics.eu www.facebook.com/mscosmetics.eu ul. Lotników 15d/20, Toruń, tel. 788-414-804

008705943

E

K

L

A

M

A

008732634

R


008717322

R

E

K

L

A

M

A

Zupa z dyni czy dyniowe placuszki?

Przepisy na te dania znajdziesz w wyjątkowej książce „Kulinarne Wędrówki”

Dla Prenumeratorów Nowości - Dziennika Toruńskiego oraz Expressu Bydgoskiego oferta specjalna

Książka do nabycia w oddziale Polska Press: ul. Podmurna 31, Toruń czynne pon.-pt. od 8.00 do 17.00 Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 czynne od pon. do pt., w godz. 8.00-17.00 Bydgoszcz, ul. Zamoyskiego 2 czynne od pon. do pt., w godz. 8.00-17.00 lub w sklepie internetowym www.czytajwkuchni.pl

PARTNER WYDANIA

R

19,95 zł

Przedstaw dowód zakupu prenumeraty za ostatni miesiąc w oddziale lub przesyłając skan na adres ksiazka@polskapress.pl

E

K

L

A

Cena regularna 29,40 zł M

Express czy Nowości? Prenumeruj e-wydanie ulubionej gazety już od 40 złotych miesięcznie

plus.expressbydgoski.pl plus.nowosci.com.pl

A


Makijaż permanentny Kosmetologia

Profesjonalne szkolenia z zakresu stylizacji rzęs

temat

Szkolenia odbywają się z ramienia marki z jedynym instruktorem w województwie kujawsko-pomorskim.

Oferujemy szkolenia: A Stylizacja rzęs metodą 1:1 A Stylizacja rzęs metodami objętościowymi A Lifting i laminacja rzęs

www.oliskova.pl Tel. 667 148 138 FB: OliskovaStudio

ul. Gdańska 36, Bydgoszcz tel. 663 814 569 www.noblelashes.pl f @StudioUrodyBydgoszcz @judyta_kukawka_noblelashes

ul. Kruszyńska 54, Bydgoszcz

* Dla czytelniczek -10% na każde szkolenie przy okazaniu gazety.

008690061

R

E

K

008689528

L

A

M

A

Studio Fit ✆ 536-096-439

Zapraszamy! A

BYDGOSZCZ, ul. Cieszkowskiego 5/4

A A A A

0 biuro@artmedpolska.pl

/ 52 345 55 55

trener do spraw odżywiania i suplementacji zdrowe i pełnowartościowe odżywianie odchudzanie bez uczucia głodu i efektu jo-jo profesjonalne i kompleksowe wsparcie treningowe zwiększenie ilości energii

*Powołanie się na tę reklamę

Więcej informacji na www.porzych.pl

uprawnia do bezpłatnej analizy składu ciała.

008689492

R

E

K

008684488

L

SALON KOSMETYCZNY ul. Białogardzka 21 Bydgoszcz

[ 535 881 042 [ 664 139 413 ul. Stroma 33, Bydgoszcz

Stylizacja włosów  Przedłużanie  Wizaż

Pazugo 008684436

R

E

K

A

Gajownik & Lustig

\ 501 620 967 tylko 45 zł!

M

SALON FRYZJERSKI

Małgorzata Adamczewska

Manicure hybrydowy

A

L

A

008684381

M

A

Aloesowe Centrum Zdrowia i Urody

to miejsce, gdzie w sposób holistyczny zatroszczymy się o Twoje zdrowie, urodę. W swojej ofercie posiadamy niezwykle skuteczne programy, które pomogą Ci osiągnąć oczekiwane efekty. Znajdziesz także nasze autorskie warsztaty i konsultacje kosmetyczno-dietetyczne, usługi z zakresu Lifestyle Medicine oraz autorskie zabiegi na bazie aloesu, który jest bazową rośliną naszego centrum. Jest to linia „Aloe You Vera Much”.

Zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą. ✆ 692 533 388 facebook: @aloesowecentrum.bydgoszcz

W miłej i kameralnej atmosferze dołożymy wszelkich starań, by dobrać biustonosz w odpowiednim rozmiarze, właściwej konstrukcji i na każdą okazję dla każdej z Pań. Zapraszamy serdecznie.

Galeria Miedzyń – Pasaż Handlowy ul. Nakielska 86, 85-358 Bydgoszcz  880 299 901 602 791 183 2 brasklepik@wp.pl 008684150

008422913


Opel Mikołajczak

www.opelmikolajczak.pl

INOWROCŁAW ul. Staszica 69, tel. 52 353 99 42

008706692

BYDGOSZCZ ul. Fordońska 59, tel. 52 365 02 00 ul. Armii Krajowej 250, tel. 52 320 31 00


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.