nasze miejsca spotkań
czerwiec 2017
danuta gadziomska Przemoc w złotej klatce str. 6-8
Temat, którego nie można przemilczeć W ostatnich miesiącach cała Polska poznała dramat Karoliny Piaseckiej, żony bydgoskiego radnego. Kobiet w takiej sytuacji niestety jest wiele. O ich trudnych doświadczeniach opowiada psychoterapeutka Danuta Gadziomska (str. 6-8), która od dawna pomaga ofiarom wydostać się ze związków pełnych przemocy. „Dlaczego ona tyle lat z nim była?” - to pytanie dźwięczy w rozmowach o kobietach dzielących dom z katem, które słyszę wśród koleżanek. Jestem jednak pewna, że nikt, kto nie jest uwikłany w spiralę zależności, manipulacji i przemocy psychicznej, nie będzie w stanie tego w pełni zrozumieć. Nasza okładkowa bohaterka nie pyta: „Dlaczego?”. Daje za to wsparcie, przywraca wiarę w siebie i siłę do walki. O swoich podopiecznych nie mówi „pacjentki”, by nie przykładać do nich łatki choroby. Przecież to nie one powinny być leczone, diagnozowane i oceniane… Po co poruszamy ten temat? Bo uważamy, że powinniśmy być czujni na to, co dzieje się w naszym otoczeniu. Być może naszego wsparcia będzie potrzebować przyjaciółka, koleżanka z pracy, sąsiadka, która, jak się pozornie wydawało, ma superszczęśliwe życie. Postarajmy się wtedy nie oceniać, mówiąc: „Ja odeszłabym od razu”. Zamiast udzielać złotych rad, okażmy wsparcie i poszukajmy pomocy u specjalistów.
Wydawca: Polska Press Sp. z o.o. Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes Oddziału: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor Biura Reklamy: Agnieszka Perlińska Menedżer produktu: Emilia Iwanciw, tel. 52 326 31 34 emilia.iwanciw@polskapress.pl Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 326 31 65 lucyna.tataruch@polskapress.pl Teksty: Dominika Kucharska dominika.kucharska@polskapress.pl Tomasz Skory tomasz.skory@polskapress.pl Lucyna Tataruch lucyna.tataruch@polskapress.pl Jan Oleksy jan.oleksy@polskapress.pl Paulina Błaszkiewicz paulina.baszkiewicz@polskapress.pl Kuba Ignasiak Joanna Czerska-Thomas Projekt i skład: Ilona Koszańska-Ignasiak Sprzedaż: Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 angelika.suminska@polskapress.pl Anna Kapusta, tel. 693 463 185 anna.kapusta@polskapress.pl
CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 piotr.krol@polskapress.pl
Lucyna Tataruch redaktorka prowadząca „MiASTA KOBIET”
Znajdziesz nas na: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski
„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl
nasi partnerzy
Dom Towarowy PDT Rynek Staromiejski 36-38, Toruń
Fryzura
Rock your summer - kolekcja wiosna-lato 2017 już w salonach Jean Louis David! Zapraszamy
u l . J a g i e l l o ń s k a 3 9 - 47
r o c k o w o
s t y l o w o
u r l o p o w o
Soczyste akcenty
Stylowa, urzekająca delikatnym wzorem bluzka będzie idealnym rozwiązaniem na bardziej formalne spotkania w porze letniej. Doskonale sprawdzi się w zestawieniu z dopasowanymi spodniami i podkreślającym talię efektownym paskiem.
Białe jeansy z modnymi tej wiosny przetarciami połączone z jeansową kurtką i subtelnym, kontrastowym topem to świetne rozwiązanie na weekendowy wyjazd za miasto. Mocnym akcentem całej stylizacji są trampki w energetycznym, żółtym kolorze.
Modnie, swobodnie, ale i kobieco. Spodnie o luźniejszym fasonie tworzą zgrany duet z ponadczasową ramoneską w rockowym stylu. Oryginalności dodadzą powracające w wielkim stylu sandały na słupkowym obcasie oraz duża torba-plecak.
Unisono bluzka - 79 Unisono torebka - 199 House spodnie - 69,99 Orsay pasek - 49,99 Orsay naszyjnik - 32,90 orsay bransoletka - 29,90 venezia buty - 289 Time Trend zegarek Lorus - 289 Lynx Optique okulary Prada - 982
New Look spodnie - 159 Promod koszulka - 89,90 promod pasek - 99,90 Reserved kurtka - 149,99 Reserved bransoletki - 29,99 Office Shoes trampki - 279 house wisiorek - 25,99 Wittchen walizka - 619 Time Trend zegarek Lacoste - 905 Vision Express okulary Polaroid - 269
Medicine spodnie - 159,90 Medicine buty - 159,90 Medicine bransoletki - 29,90 new look kurtka - 159,90 house koszulka - 49,99 monnari torba - 199 Promod brelok - 29,90 SWISS zegarek Mondaine - 890 Orsay pierścionek - 24,90 Lynx Optique okulary D&G - 1072 sok shop sok VIP 2017 Golden life (mango, ananas, marakuja, kurkuma)
Zapraszamy do Centrum Handlowego Focus!
007403612
make-up
kultura w sukience Żalanasz - pusty brzeg Kino Orzeł, MCK, Bydgoszcz 10 czerwca
Ziarna życia
czerwiec
10
czerwca
Zabawki świata
1
czerwca
CSW, Toruń od 30 czerwca W toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej będziemy mogli zobaczyć prace meksykańskiego artysty Manuela Ramireza Martineza. Wystawa nazwana została „Ziarna życia / Semillas de la vida”. Martinez wykorzystuje włókna pozyskane z liści agawy lub kory figowca do produkcji papierowych prac inspirowanych otaczającym go światem. Wystawie towarzyszyć będą warsztaty, w trakcie których uczestnicy sami stworzą z liści agawy niecodzienny papier. Na to wydarzenie zapraszamy w piątek 30 czerwca o godzinie 19. W tym miesiącu w CSW oglądać też można wystawę Natalii LL, kolekcję Krzysztofa Musiała oraz przedłużoną do 18 czerwca wystawę fotograficzną Artura Krajewskiego.
Suzanne Vega CKK Jordanki, Toruń 18 czerwca Czas na Koncerty pod Gwiazdami! Tegoroczną edycję rozpocznie występ legendy lat 80. Jej przebój „My name is Luka” nucony był na całym świecie. Suzanne Vega, bo o niej mowa, po raz pierwszy wystąpi w Toruniu w CKK Jordanki. Artystka ma na swoim koncie ponad 7 milionów sprzedanych płyt i 7 nominacji do nagród Grammy. Na koncercie zaprezentuje materiał z najnowszego albumu Lover, Beloved: Songs From An Evening With Carson McCullers, opartego na sztuce teatralnej, której jest współautorką. Zarezerwujcie sobie czas w niedzielę 18 czerwca od godz. 20.
Kadr z filmu „Żalanasz - pusty brzeg”
Czerwiec w kinie Helios: raj dla wielbicieli bajek. Rodzice będą mieli prawdziwy dylemat, którą propozycję wybrać, planując wyjście do kina. Obecnie na ekranie„Smerfy. Poszukiwacze zaginionej wioski”. Z kolei 15 czerwca przygody Zygzaka McQuinna, czyli najnowsza produkcja Disneya „Auta 3”. Na powitanie wakacji polecam 3. część żółtych stworków, czyli „Gru, Dru i Minionki” - ta kultowa bajka będzie miała premierę 30 czerwca. Już teraz przygotowujemy się do tego, by weekend otwarcia Minionków był wzbogacony o atrakcje i konkursy z nagrodami. Czerwiec to także miesiąc fantastycznych komedii francuskich. Jedną z nich zobaczymy podczas seansu Kina Kobiet, 21 czerwca o godzinie 18.30. Tym razem będzie to historia matki i córki - „Mamy2mamy” z Juliette Bionoche w roli głównej. Juliette wcieli się w rolę bardzo rozrywkowej 47-letniej Mado, która łamie serca mężczyzn i podbija Paryż. Jej córka to stateczna i trochę nudna 30-letnia kobieta, która zamiast korzystać z życia, pilnuje matki i jest strażnikiem domowego ogniska. W pewnym momencie obydwie zachodzą w ciążę… Czy teraz wszystko się zmieni? Druga propozycja to „Miłość aż po ślub”, historia trudnego wyboru pewnego mężczyzny, którego fascynują dwie kobiety. Z jedną ma się ożenić, a z drugą… połączyło go kiedyś łóżko i erotyczna przygoda. Którą wybierze? Co jest najważniejsze w związku planowanym na całe życie? Zapraszam serdecznie do kina Helios, a po szczegóły na www.helios.pl
Zapraszamy do kina Orzeł na premierę filmu znakomitego dokumentalisty Marcina Sautera. „Żalanasz - pusty brzeg” to opowieść o katastrofie ekologicznej, która spowodowała zniknięcie całego Morza Aralskiego na granicy Kazachstanu i Uzbekistaniu. Tytułowa miejscowość niegdyś była dobrze prosperującym ogniwem gospodarki sowieckiej. Dziś pozostaje jedynie cieniem dawnej świetności. Marcin Sauter w wyjątkowy sposób pokazuje zarówno przejmujące krajobrazy, jak i wspomnienia ludzi żyjących pośród ruin statków i portowych żurawi. Takiego miejsca nie ma nigdzie indziej na świecie. Warto poznać je podczas bydgoskiego pokazu.
od 30 czerwca
16
czerwca
18
czerwca
Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika, Toruń 1 czerwca Dzień Dziecka to idealny czas, by odwiedzić Muzeum Podróżników w Toruniu. Dlaczego? Bo właśnie wtedy odbędzie się wernisaż wystawy poświęconej zabawkom w różnych kulturach świata. Dawniej do zabawy wykorzystywano najróżniejsze przedmioty, które dziś mogą śmieszyć, dziwić, a nawet i straszyć. Dziś każda kultura może poszczycić się swoim arsenałem dziecięcych przedmiotów. Na wystawie zobaczymy te z Afryki, Ameryki Środkowej i Południowej czy Japonii. Najciekawsze mogą okazać się gliniane figurki zwierząt z Gwinei i Sudanu, postaci z liści bananowca z Rwandy, gałązek z Wenezueli, ze skorup brazylijskich orzechów lub materiałów recyclingowych z Madagaskaru. Niecodziennych eksponatów będzie tam naprawdę wiele. Zapraszamy małych i dużych.
Novika & Mr. Lex Wakepark, Bydgoszcz 16 czerwca Novika i Mr. Lex to najbardziej gorący duet polskiej muzyki klubowej. Od lat otwierają się na różne brzmienia w swoich występach, przyciągając tym samym tłumy na parkiet. Grali już na najważniejszych festiwalach w Polsce, natomiast w czerwcu odwiedzą Wake Stage Festival Bydgoszcz. Atmosfera z pewnością będzie niepowtarzalna. Dla nikogo nie zabraknie miejsca. Imprezę zaczynamy o 21!
czerwiec
Alicja RączkA, dyrektorKa kina Helios, poleca:
007377163
tabu
Przemoc w złotej klatce Kobiety, które do mnie przychodzą, twierdzą, że są złymi żonami. Jednej z nich mąż wybił jedynkę na ich weselu, bo tańczyła z kimś, kto mu nie odpowiadał. „Mogłam tego nie robić” - stwierdziła. Z Danutą Gadziomską*, specjalistką w zakresie przeciwdziałania przemocy w rodzinie, rozmawia Paulina Błaszkiewicz
Pani obserwacje z gabinetu to potwierdzają? Większość moich klientów to osoby, z którymi przemoc domowa się nie kojarzy. Dla mnie występowanie takich problemów u ludzi w dobrej sytuacji ekonomicznej nie jest niczym nowym. Kobiety żyją tam w złotych klatkach. To przemoc na tak zwanych wysokich obcasach i ona była zawsze, tylko nie zawsze wypadało o niej mówić, nie znaliśmy też definicji. Opisywano to raczej jako niezaradność albo wewnętrzne konflikty. Przemoc to wykorzystanie przewagi sił, naruszanie prawa i dobra drugiej osoby, powodowanie bólu, cierpienia i szkody. To władza i kontrola. Każda jej forma jest okrutna i poniżająca. W wielu rodzinach jest to tabu; w takich, gdzie liczy się wizerunek i prestiż, tym bardziej. A jak to się zaczyna? Będąc w związku najpierw dostosowujemy się do partnera czy męża, w imię miłości. Bo „miłość to kompromis”. To działa w bardzo miękki sposób, nie widzi się tego.
6
miasta kobiet.pl
Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że jedna strona coś daje, ale nic do niej nie wraca. Kobieta zaczyna się zastanawiać, co się dzieje w tej relacji. Natomiast mężczyzna zdążył się już przyzwyczaić, że to jemu hołdy są składane. Gdy ona zaczyna pytać: „Dlaczego?”, jej rola zwykle została już wyznaczona. Dotyczy to wszystkich rodzajów przemocy: fizycznej, psychicznej, seksualnej i ekonomicznej. Z czasem sprawca pozyskuje wiedzę na wrażliwe tematy od przyszłej ofiary. Jest np. czuły, cierpliwy i przede wszystkim słucha. Będzie więc wiedział o tym, co sprawia jej cierpienie, jak radziła sobie w poprzednich związkach, jakie są jej tajemnice. Ona w tym czasie jest pewna, że znalazła oparcie, on natomiast pozyskał swoistą mapę jej wrażliwych punktów. Atak jest celny, ściśle związany z wrażliwością drugiej osoby. Ofiara uwikłana w manipulacje wpada w poczucie winy… Karolina Piasecka powiedziała, że po raz pierwszy doświadczyła przemocy, gdy była w ciąży. Mąż nie chciał jej wpuścić do łazienki. Kiedy ją uderzył, wytłumaczyła sobie, że może faktycznie za bardzo na niego nakrzyczała. Kobieta bierze na siebie odpowiedzialność, choć tak naprawdę nie wie do końca, za co. Niektóre moje klientki - nawet te bardzo dojrzałe, szukające pomocy po 40 latach życia w związkach przemocowych - na pytanie, jak wyglądał ten pierwszy raz, też odpowiadają, że to one zawiniły. Trudno im opisać te zdarzenia jako naruszenie ich praw. Przychodząc do mnie mówią, że chciałyby poprawić sytuację w małżeństwie. Twierdzą, że są złymi żonami. Znam kobietę, której mąż wybił jedynkę na ich weselu. Powiedziała mi, że tańczyła z kimś, kto mu nie odpowiadał. „Mogłam tego nie robić” - stwierdziła.
zdj ę c i e t o m a s z c z a c h o r o w s k i
Jakiś czas temu oglądałam serial „Wielkie kłamstewka”. Jedna z głównych bohaterek doświadcza przemocy w związku i nikt poza jej terapeutką o tym nie wie, nawet bliskie przyjaciółki. To kobieta z tzw. wyższych sfer, a tam przemoc chyba rzadziej występuje? Powiedziałabym, że ona jest właśnie tam. Przemoc w wyższych sferach funkcjonuje, tylko system zaprzeczeń zmusza ludzi do tego, by ją ukrywać albo się do niej dostosować. Mamy więc wrażenie, że to zjawisko tam nie istnieje. Natomiast spodziewamy się go w sferach, gdzie jest ubóstwo, niski status wykształcenia czy rodziny zrekonstruowane - to takie proste przełożenie.
tabu Pani mówi o tych kobietach „klientki”? Nie chcę przydawać im syndromu choroby. Ja nie wypiszę recepty na to, jak żyć z partnerem czy mężem. Moim zadaniem jest pokazanie kobiecie potencjału, który w sobie ma. Zwróćmy uwagę na to, co mówią sprawcy: „Do niczego się nie nadajesz, wszystko mi zawdzięczasz, zabiorę ci dzieci”. Trzeba to przełamać. Pracujemy nad odzyskaniem wiary w siebie i pokonaniem codziennego lęku. Gdzie możemy szukać przyczyn tego wszystkiego? W rodzinnych domach, bo to tam dostajemy sygnały ostrzegawcze. Rodzice i osoby najbliższe przekazują nam wartości, uczą oddzielania dobra od zła. Bywa tak, że w przemocowych domach matka nieświadomie manipuluje uczuciami dzieci. Mówi im, że nic się nie stało, gdy jest zapłakana i posiniaczona. Dziecko w takiej sytuacji przestaje sobie ufać. Było przekonane, że mama cierpi, a tu nagle okazuje się, że źle to rozpoznało. Tak się dzieje, gdy każemy mu mówić, że nic złego się nie wydarzyło, tłumaczymy, że zupa była za słona… Tymczasem nie ma żadnego powodu, dla którego przemoc ma prawo zaistnieć. Nie ma prawa. Terapeuta nigdy nie pyta kobiety, która doświadczyła przemocy: „Dlaczego to się stało?”. Ja zwykle pytam: „Co boli najbardziej?”. I jaką słyszy Pani odpowiedź? Najczęściej kobiety są zmęczone tą sytuacją. Tracą perspektywę. Pojawiają się u nich problemy psychosomatyczne - boli dusza i ciało. Mówią czasem, że nie mają siły żyć, a takiego stwierdzenia bagatelizować nie można. Co takiego się dzieje, że w ogóle trafiają do Pani? Impulsem do zmian bywa fakt, że dzieci już dorosły. Pamiętam klientkę w wieku emerytalnym, była schorowana. Z mężem przeżyła całe życie. On się nią opiekował z przerwami na picie, ataki agresji i obłęd zazdrości. Zarzucał jej niewierność nawet wtedy, gdy była już częściowo niesamodzielna. Pewnego dnia postanowiła, że chce żyć inaczej. Dopiero po latach zrozumiała, jaką krzywdę wyrządziła własnej córce nie przerywając tego, co działo się w domu. Ta córka myślała, że to przez nią ojciec uderza głową matki o kaloryfer - tak mi później powiedziała. Pomimo wykształcenia czuła się niekompetentna, nieważna i co najgorsze, zaprogramowana na poczucie winy. Na szczęście praca z tą rodziną przyniosła pozytywny efekt. Relacje pomiędzy jej członkami uległy poprawie i chcę wierzyć, że moja klientka czuje się już bezpieczna. Kobietom, które nie znają przemocy z rodzinnych domów, jest łatwiej, gdy zetkną się z tym w związku? Tak, takie kobiety są w stanie natychmiast ją zidentyfikować i najczęściej te związki przestają istnieć. Niski próg tolerancji na przemoc jest mechanizmem obronnym. Kiedyś przyszła też miasta kobiet
czerwiec 2017
7
tabu do mnie młoda kobieta, która była w ósmym miesiącu ciąży. Chciała się dowiedzieć, jak ma się rozwieść. Nic więcej. O żadnych mediacjach nie było mowy. Powiedziała: „On mnie uderzył, drugiego razu nie będzie. W moim domu tego nie było. Ja nie mogę być z człowiekiem, który teraz krzywdzi mnie, a potem skrzywdzi moje dziecko”. A z czym kobiety mają największy problem w wychodzeniu z przemocowych związków? Co sprawia, że wracają do oprawców? Bardzo często jest to rola żony i jej społeczny wymiar - czyli to, co jest im dobrze znane. Gdy związek się rozpada, to życie przewraca się do góry nogami. Zmiana wyzwala lęk. Lęk przed nieznanym, przed samą sobą. Pamiętajmy, że tym kobietom bardzo wiele odebrano godność, poczucie własnej wartości, autorytet. Nie wiedzą, co może być po drugiej stronie. Pragnienie miłości bywa tak duże, że każdy przejaw dobrej woli ze strony męża uznają za powrót do wielkiego uczucia. Zwykle taki „powrót” oznacza eskalację dotychczasowych działań, ale zdarzają się „miesiące miodowe”. Mąż kupi kwiaty czy rajstopy. Pewna kobieta przyszła i powiedziała mi, że rezygnuje już z mojej pomocy, bo to wszystko jednak nie wyglądało tak, jak jej się wydawało. Wiedziałam, że w tej sytuacji jest jakieś drugie dno i miałam rację. Otóż, gdy się wyprowadziła od męża, to ten ubrał się w strój ślubny, kupił wiązankę, jak lata temu, ostrzygł się jak wtedy, gdy się w sobie zakochali. I klęczał przed jej pracą. Proszę sobie wyobrazić bardziej romantyczną scenę… Podziałało? Tak. Ona dostała to, o czym marzyła. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się ośmieszyć. Tylko miłością można to wytłumaczyć - tak myślała. Ich miesiąc miodowy trwał krótko - do następnego razu. Na szczęście wróciła, włożyła w siebie dużo pracy i dziś mogę być z niej dumna, choć bardziej ona z siebie. Ta kobieta jest jednym z wielu dowodów na to, że warto zadbać o swoje prawa. Natomiast trwanie w takiej traumie pozostawia po sobie ślad w postaci zespołu stresu pourazowego. Proszę o tym opowiedzieć. Mam taki przykład: jedna z moich klientek bardzo długo godziła się na przemoc i warunki stawiane jej przez męża. Ten, jak na żołnierza przystało, przykładał jej broń do głowy, poniżał w obecności gości, groził, że pójdzie do szkoły, w której pracowała, i powie, „jaka ona jest”. A ona cicho to znosiła, bo wstyd. Minęły lata, dzieci dorosły i wyprowadziły się. Pewnego dnia on zapragnął większych emocji i próbował ją udusić. Zdążyła uciec - tak, jak stała. Zamieszkała w ukryciu. Po latach wróciła do swojego domu. Mężczyzna poniósł odpowiedzialność karną, jednak ta kobieta wciąż się boi. Szuka ukojenia
i nie znajduje go, rozpamiętuje każdy dzień i boi się każdej nocy. Co się dzieje ze sprawcą przemocy, gdy jego związek z kobietą się rozpada? Zwykle krzywdzi następną. Mężczyźni, którzy tak umiejętnie manipulowali poprzednią partnerką, wykorzystują tę umiejętność. Przemoc działa jak narkotyk, bo uzyskanie dominacji jest w tym przypadku nagrodą. Dziś kobiety chcą aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym, często są bardziej wykształcone od swoich partnerów; bywa, że zarabiają więcej. Jest to trudne do zaakceptowania dla tych mężczyzn, którzy mają problem z samooceną, wykazują braki w relacjach, a komunikację w związku zastępują krzykiem. Jeśli nie zwracamy uwagi na to, co on mówi, np. jak wyraża się o byłej partnerce i jak zachowuje się, gdy ktoś ma inne zdanie, to już tylko krok do utraty czujności. Przemoc pojawia się wtedy, kiedy przestajemy dostrzegać sygnały, które do nas dochodzą. Tym sygnałem może być traktowanie kobiety jako narzędzia, kogoś, kto ma urodzić dzieci. Znany jest ostracyzm dotykający kobiet w małżeństwach, które nie mogą mieć dzieci. Pierwszą podejrzaną jest ona. To ona musi mu udowodnić na wszystkie sposoby, że może. A jeśli może, to później przychodzi do mnie i pyta, jak ma mu to powiedzieć, żeby się nie obraził. To trochę tak, jakby kobieta w ogóle nie znała człowieka, z którym się wiąże i żyje. A tyle się przecież mówi o partnerstwie… Partnerstwo oznacza, że kobieta i mężczyzna mają takie same prawa i obowiązki. Okazywanie sobie szacunku jest fundamentalnym elementem zdrowia psychicznego obojga. Jeśli bycie w związku czyni z mężczyzny despotę, można snuć podejrzenia co do tego, jaki towarzyszył mu wzorzec wychowania. To jeden z wielu takich przykładów. Kiedyś klientka opowiadała mi o urodzinach u teściowej, na których mąż powiedział publicznie, że jego żona do niczego się nie nadaje. I co zrobiła? Wyszła i się rozpłakała. Kiedy zapytałam ją, dlaczego nie powiedziała, że mąż nie ma prawa tak do niej mówić, odpowiedziała: „Ale jak?”. No właśnie tak: „Nie masz prawa tak do mnie mówić”. Świat nie przestałby istnieć. Trzeba to powiedzieć, bo najwyraźniej on o tym nie wie. A co jeśli wywodzi się z rodziny, w której kobiet nie szanowano? Trzeba ustalać granice. To jest współistnienie dwojga ludzi z dwóch odrębnych systemów wartości, dlatego należy jasno komunikować swoje potrzeby. A jeśli on nadal się nie zmienia? Ale już wie, że ona broni swoich prawi i że on nie może posunąć się za daleko. Niestety w Polsce nie ma pomocy prewencyjnej. Moim
marzeniem byłoby, aby partnerzy, którzy zamierzają założyć rodzinę, mogli skonsultować się z terapeutą lub doradcą. Każdy z nas ma inny wzorzec rodziny, a uczymy się przez naśladownictwo. Nie pasuje to do tego mitu romantycznej miłości, który funkcjonuje w naszej kulturze… Ten mit stwarza ryzyko. Łatwość, z jaką wchodzi się w relacje, sprawia, że prawdopodobieństwo konfliktu jest większe. Młodzi ludzie, dla których związek to nie odpowiedzialność za siebie, ale przygoda, ryzykują wiele. Lubię takie powiedzenie, że nieszczęśliwy nie wychowa szczęśliwego. Troska o to, by para była szczęśliwa w związku, jest inwestycją w rodzicielstwo. W „Wielkich kłamstewkach” była taka scena, w której terapeutka radzi swojej klientce: „Powiedz o tym, że mąż cię bije, przyjaciółce, wynajmij mieszkanie, zabierz dzieci, wyprowadź się”. Tak wygląda schemat postępowania z ofiarą przemocy? Chcielibyśmy, żeby tak było, ale w życiu wygląda to trochę inaczej. Wyprowadzenie się z domu to właściwie koniec terapii - to ten moment, kiedy jesteśmy na dobrej drodze. Najtrudniej jest wspiąć się na ten szczyt, na którym kobieta zaczyna myśleć, że da radę. Bardzo ważne jest, aby był obok niej ktoś, komu można o tym powiedzieć. W Polsce podstawowym narzędziem walki z przemocą jest niebieska karta, którą na wniosek ofiary zakładają policjanci, pracownicy socjalni, oświaty i ochrony zdrowia. Warto z tego korzystać. Członkowie zespołu opracowują dla ofiary przemocy indywidualny plan pomocowy, dzięki któremu winna zyskać bezpieczeństwo. Policja może złożyć też wniosek do prokuratury o nakaz opuszczenia mieszkania, zakaz osobistego kontaktowania się. Ofiara ma też możliwość skorzystania z bezpłatnej pomocy prawnej i medycznej. Dużym problemem jest jednak znaczna liczba umorzeń postępowań prowadzonych przez organy ścigania. Kobiety tracą wówczas wiarę w to, że można przeciwstawić się sprawcy. Ten natomiast uzyskuje poczucie bezkarności. I nic go już nie zmieni? Mężczyźnie przemocowemu trudno jest wyzbyć się chęci dominacji nad kobietą. Każda wojna jednym z narzędzi uczyniła wykorzystywanie kobiet. Gwałty i dominacja mężczyzn nad kobietami jest znana jak historia świata. To jest jakiś rodzaj atawizmu, który przenosimy z pokolenia na pokolenie. Kiedy słyszę określenie „moja kobieta”, mam dreszcze. Co to znaczy „moja”? Moje to mogą być kapcie, nie kobieta.CP
*Danuta Gadziomska - dyrektorka Miejskiego Ośrodka Edukacji i Profilaktyki Uzależnień, pedagożka, mediatorka, specjalistka w zakresie przeciwdziałania przemocy w rodzinie, psychoterapeutka; absolwentka Szkoły Praw Człowieka Fundacji Helsińskiej, absolwentka UMK w Toruniu; przez 10 lat była dyrektorką Izby Wytrzeźwień, przewodnicząca wojewódzkiego zespołu ds. zapobiegania handlowi ludźmi.
8
miasta kobiet.pl
Kamienica pod Gwiazdą, Rynek Staromiejski 35
Muzeum Podróżników , im. Tony`ego Halika, ul. Franciszkańska 9-11
Muzeum Toruńskiego Piernika, ul. Strumykowa 4
Ratusz Staromiejski, Rynek Staromiejski 1
Muzeum Historii Torunia, ul. Łazienna 16
Wszystkie oddziały czynne od wtorku do niedzieli, w godz. 10.00 – 18.00 oprócz Muzeum Toruńskiego Piernika, czynne przez cały tydzień, w godz. 10.00 – 18.00 i Wieży ratuszowej, czynna przez cały tydzień, w godz. 10.00 – 20.00
www.muzeum.torun.pl
www.facebook.com/MuzeumOkregowewToruniu
Muzeum Okręgowe w Toruniu jest samorządową instytucją kultury, której organem założycielskim jest Gmina Miasta Toruń.
www.torun.pl
007446102
Dom Mikołaja Kopernika, ul. Kopernika 15-17
temat
maroko o zmierzchu
Podróż na sześć stóp Wiedziałam, że nocleg, przejazd czy posiłek to rzeczy, które w pewnych rejonach można dostać za darmo. Jednak dopiero, gdy przekonałam się o tym na własnej skórze naprawdę poczułam, że świat stoi przede mną otworem - mówi Ola Reszkowska, podróżniczka. Tekst: Dominika Kucharska
P
ierwsze promienie słońca i hałasy wydostające się z sąsiadujących namiotów budziły Nataszę. W kwietniu w ciągu dnia temperatura w Izraelu dochodzi do 40ºC. Ten skwar - odmienny od polskiego chłodu, który Natasza dotychczas zdołała poznać - nie robił na niej większego wrażenia. Wesołe okrzyki i fale gorącego powietrza budziły też jej rodziców - Olę i Mateusza. W trakcie swojej pierwszej tak dalekiej wyprawy Natasza skończyła 5 miesięcy. Pierwszej, ale na pewno nie ostatniej, bo będąc dzieckiem wciąż nienasyconych podróżników nie może być inaczej.
Dziecko z Laosu - Nawet przez sekundę nie wiązałam rodzicielstwa z koniecznością rezygnacji z pasji.
10
miasta kobiet.pl
Do wspinaczki wróciłam 5 tygodni po porodzie. Wiedziałam też, że będziemy we troje podróżować - mówi Ola Reszkowska. 25-letnia bydgoszczanka jest autorką bloga podróżującej rodziny. Swoim internetowym zapiskom nadała tytuł „Dziecko z Laosu”, bo jej córeczka Natasza to wyjątkowy prezent przywieziony właśnie z wyprawy do państwa nad Mekongiem, ale o tym za chwilę. Najpierw musimy cofnąć się w czasie. Mniej więcej 5 lat temu Ola zakochała się we wspinaczce, a niedługo potem w Mateuszu, którego poznała na ściance. Szybko wkręciła się we wspinaczkowe towarzystwo. Zaczęły się wyjazdy w skały - spanie w namiocie, całodniowe wchodzenie jeszcze wyżej i wieczory przy ognisku. - Zauważyłam, że większość tych
osób prowadzi specyficzny styl życia. Podróżuje na stopa, odkrywa świat za grosze, trochę na dziko. Chciałam tego spróbować - wspomina.
Świat stoi otworem Swoje pierwsze wyjazdy bez rezerwacji Ola nazywa nieudolnymi, ale z każdą kolejną wyprawą wiedziała coraz lepiej, co warto zabrać, co załatwić jeszcze z Polski, a co odpuścić. - Zdawałam sobie sprawę z tego, że nocleg, przejazd z miasta do miasta czy posiłek to rzeczy, które w pewnych rejonach świata można dostać za darmo. Jednak dopiero, gdy przekonałam się o tym na własnej skórze, naprawdę poczułam, że świat stoi przede mną otworem - mówi. Zanim zaczęła podróżować ze swoim obecnym mężem, zwiedziła Bałkany i Izrael.
jej pasja
wyprawa do petry w jordanii
petra to pozostałości po wykutym w skale mieście
Już z Mateuszem u boku odkrywała Maroko, Gruzję, Armenię, Tajlandię i Laos. Ostatnia była wspomniana druga wyprawa do Izraela i Jordanii, na którą wybrali się w trójkę - z córką. Każdy z tych wyjazdów był inny, ale wspólny mianownik to przemieszczanie się autostopem i spanie w namiocie. - Autostop to atrakcja sama w sobie. Trzeba tylko pamiętać, że pozory mylą. Kierowca tira ze złotymi zębami albo taki bez zębów odpalający papierosa od papierosa może okazać się przemiłym człowiekiem. Genialne trasy autostopem pokonywaliśmy w Azji. Tam podróżuje się głównie na packach. Wiatr we włosach, cudowne widoki i to wszystko za darmo! Natomiast noclegi w namiocie mają to do siebie, że bez względu na to, ile śpimy, zawsze budzimy się wypoczęci. To chyba kwestia świeżego powietrza - tłumaczy. Do cech wspólnych wszystkich wyjazdów tej rodziny trzeba dodać jeszcze jedno - mogą spać w najgorszych warunkach, ale po przebudzeniu szukają pięknego miejsca, aby rozłożyć kocyk i wypić tam kawę. Czas na celebrowanie posiłków znajdują zawsze. Oboje kochają jeść, a dodatkowo Mateusz jest sushi masterem, więc odkrywanie nowych smaków to dla nich punkt obowiązkowy każdej eskapady.
zostaniemy dłużej, popracujemy czy włączymy się w wolontariat. Dawaliśmy sobie dużo wolności - mówi Ola. W Tajlandii pierwsze noce spędzili tradycyjnie pod namiotem, ale gorąc i wilgotność były nie do wytrzymania. Musieli szukać innych noclegów. - Kierowaliśmy się na najbrudniejsze uliczki i pytaliśmy o pokój. Tam było najtaniej. Około 20 złotych za noc dla nas dwojga. Często warunki w pełni odzwierciedlały cenę, ale nie należymy do osób, które czegoś się brzydzą. Z drugiej strony, w tej kwocie kilka razy udało nam się znaleźć pokój z klimatyzacją! Pławiąc się w „luksusach” Laosu spontanicznie postanowili, że postarają się tam o dziecko. Ola śmieje się, że wszystko przez to, że w trakcie tej podróży napatrzyli się na urocze dzieci biegające po ulicach. Udało się. Po 3 miesiącach wrócili do Polski bez uprzedzenia, dzień przed Wielkanocą. W brzuchu Oli rosło dziecko z Laosu.
Azjatyckie luksusy Nietrudno zgadnąć, że i podróż poślubna państwa Reszkowskich była niezwykła. Zamiast wesela zorganizowali skromne przyjęcie. Pieniądze od rodziców przeznaczyli na wyjazd. Zanim ruszyli w nieznane, oboje złożyli wypowiedzenia. Ola była zatrudniona w rodzinnej firmie, więc nie miała z tym problemu, a Mateusz od dłuższego czasu i tak planował zmianę pracy. - Chcieliśmy zwiedzić Tajlandię, Kambodżę i Laos. Pierwszy raz w życiu kupiliśmy bilet w jedną stronę. Braliśmy pod uwagę, że gdzieś
Jacy rodzice, taka córka - „Niemowlę może być wymagające, nie zakładaj niczego z góry” powtarzała moja mama, gdy jeszcze byłam w ciąży, ale okazało się, że Natasza to bezproblemowy maluch. Jest dużo rodziców podróżujących z małymi dziećmi, więc wiedzieliśmy, że jest to możliwe - mówi Ola. O dziwo od nikogo nie usłyszeli, że zabieranie kilkumiesięcznego dziecka w daleką podróż, bez zarezerwowanego pokoju w hotelu, to lekkomyślność. Częściej pojawiały się wyrazy podziwu. - Oczywiście nie porwaliśmy się na nie wiadomo co. Inni decydują się na dużo bardziej ambitne wyprawy. Znając tak wiele szalonych historii, nieraz jest mi wstyd w ogóle wychylać się z tym, co my robimy - dodaje. Izrael jest pierwszym krajem, do którego Ola pragnęła wrócić i zwiedzić go z mężem i córeczką. - Z reguły podróż w to samo miejsce jest
dla mnie stratą czasu, ale Izraelem trudno się znudzić. Znajdziemy tam śródziemnomorskie klimaty, piękną rafę koralową, a po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów oczom ukazuje się pustynia i księżycowe krajobrazy. Mało kto wie, że w Izraelu można też jeździć na nartach! Do tego dochodzi mozaika kulturowa, religijna, językowa - wymienia. Mała istotka, którą wzięli ze sobą, nie zmieniła ich planów. - Obawialiśmy się, jak przetrwa podróż samolotem, ale zarówno start, jak i lądowanie Natasza przespała. Początkowo wciąż ją obserwowaliśmy. Staraliśmy się kontrolować czy nie dzieje się z nią coś niepokojącego, ale wyglądała na bardzo zadowoloną. Była pod wrażeniem wszystkiego, co ją otacza. Podziwiała kolory, nowe twarze. Odwiedziliśmy wszystkie miejsca, które planowaliśmy zobaczyć - mówi Ola.
Rodzinny ekwipunek Planując podróż na sześć stóp po raz pierwszy zdecydowali się wynająć na miejscu auto. Kilka razy korzystali też z couchsurfingu, czyli spania w domach osób zarejestrowanych na międzynarodowym portalu. Pozostałe noce spędzali pod namiotem. Rozbijali się na plażach. To gwarantowało im darmowy dostęp do pryszniców i toalet. Minusem był gwar. Izraelczycy kochają biwakowanie, więc w każdy wolny weekend rozbijają swoje przenośne M1, grillują, a z głośników płyną ich przeboje. Różnice w podróżowaniu z dzieckiem i bez? Przede wszystkim ich bagaże powiększyły się o takie akcesoria, jak dmuchana wanienka czy stelaż od wózka, na którym mocowali fotelik samochodowy. Karmienie piersią rozwiązało problem jedzenia i picia dla małej. Gdy Natasza nudziła się jazdą w wózku, nosili ją w chuście. Bardzo pilnowali się, aby pamiętać o nakryciu miasta kobiet
czerwiec 2017
11
temat głowy i częstym smarowaniu córeczki kremem z filtrem - w końcu było to jej pierwsze w życiu opalanie. Gdy dotarli do granicy z Jordanią musieli zostawić auto po stronie izraelskiej. Wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy i na nogach ruszyli na zwiedzanie Królestwa Haszymidzkiego. Nataszę najbardziej rozczarował powrót do domu. Kapryśny początek maja miał się nijak do słonecznych widoków, które odkrywała przez ostatnie dni…
1
2
3
4
Gruzińskie spa Podróżniczy debiut Nataszy zaliczają do niezapomnianych, ale laur zwycięstwa w kategorii hardcore niezmiennie dzierży inny wyjazd. Mowa o pierwszej wspólnej wyprawie Oli i Mateusza - 21 dni w Gruzji i Armenii. Byli zakochani po uszy, więc jedzenie czy spanie schodziły na dalszy plan. - Dwa tygodnie nie widzieliśmy prysznica! Kąpaliśmy się w rzece, a i tak było genialnie. Żadne uciążliwości nie były dla nas straszne. Pewnie odrobinę chcieliśmy sobie coś udowodnić - przyznaje podróżniczka. Ale, żeby nie było aż tak romantycznie, Oli pewnego dnia zaczęła puchnąć twarz. - Mam problem z zębami, więc najbardziej obawiałam się, że to coś wymagającego chirurgicznej interwencji. Dodam, że byliśmy w górskim rejonie Gruzji. Samo dotarcie tam to wyzwanie. Trafiliśmy do lokalnej lekarki, która bardziej przypominała szamankę. Sięgnęła po dziwne narzędzia i oznajmiła, że to na pewno ząb. Byłam przerażona, więc zdecydowaliśmy się wezwać pomoc. Na szczęście mieliśmy ubezpieczenie, ale na karetkę czekaliśmy 16 godzin. Gdy już dotarła, przez 8 godzin jechaliśmy do Tbilisi. A na miejscu… luksusy! Zabrano mnie do prywatnej kliniki, w której byłam jedyną pacjentką. Opiekowało się mną trzech lekarzy. Po tygodniach w namiocie czuliśmy się jak w spa - opowiada. Okazało się, że to nie ząb, a najprawdopodobniej ugryzienie chorego owada. Ze szpitala wypisano Olę w dniu wylotu, więc wypoczęci i wymyci trafili na lotnisko. Wszystko skończyło się dobrze. Po gruzińskiej opuchliźnie, drugie starcie z owadami przeżyli w Maroku. - Wysiedliśmy z ciężarówki, którą jechaliśmy na stopa i trafiliśmy na rój os. Nie wiedzieliśmy, co robić. Zrzuciliśmy plecaki i zaczęliśmy biec. Wskoczyliśmy do jakiejś obrzydliwej sadzawki na pustyni, w której normalnie nie zanurzyłabym palca. Zdjęłam chustę, którą zabieram na każdą wyprawę i okryłam nią nasze głowy, bo tylko one wystawały znad wody. Ktoś nas zauważył. Ludzie przynieśli moskitiery i zawieźli od razu do szpitala. Ostatecznie nic nam się nie stało, ale do końca dnia mieliśmy miękkie nogi. Zapewniam jednak, że po czymś takim podróż smakuje jeszcze lepiej. A poza tym te przygody zbliżają nas jako parę - przyznaje Ola. Rozbrajająca gościnność Na anegdotach o owadach kończą się opowieści o ciemniejszej stronie podróżowania bez rezerwacji. Choć miejsca, do których jeżdżą, przez wiele osób są uznawane za niebezpieczne, jeszcze nigdy w trakcie podróży nie spotkało ich nic złego ze strony drugiego człowieka. - Tak często mówi się o polskiej gościnności, a ma się ona nijak do tego, jak przyjmowani byliśmy w krajach spoza Europy Zachodniej. Nie chodzi nawet o to, że ktoś sam zatrzymywał się, żeby nas podwieźć, często nadkładając własnej drogi. Byliśmy zapraszani do domu, karmieni, obwożeni po całej rodzinie. Chwilami ta gościnność wręcz nas zawstydzała. Rekordy biła Armenia. Tego, jak tam cieszono się z obecności drugiego człowieka, nie da się opisać. To bardzo religijny naród. Od jednego Armeńczyka usłyszeliśmy: „Jeśli ja wam czegoś nie dam, to Bóg nie da mi.” Oni traktują to bardzo poważnie. Widzieliśmy, że żyją skromnie, a i tak dawali nam na drogę worek z jedzeniem. Gdyby nie opowieści innych podróżników, to ta chęć pomocy od zupełnie obcych osób trochę by przerażała - mówi ze śmiechem Ola. Po powrocie z Armenii miała nieodpartą ochotę komuś pomóc, gdzieś podwieźć, zaprosić do domu, nakarmić. Do dziś jadąc autem wypatruje ludzi, którym mogłaby wskazać drogę, kupić wodę i podrzucić na wylotówkę. - Dla mnie to żaden problem, a z własnego doświadczenia wiem, ile taka pomoc znaczy, gdy jest się za granicą - wyjaśnia. Konie zamiast autostopu Gdy pada pytanie o następną podróż, Ola unika odpowiedzi. Tłumaczy, że dopóki nie ma kupionych biletów lotniczych, to nie ma o czym mówić. W przyszłości marzy im się Kirgistan, gdzie zamiast autostopem przemieszczaliby się na koniach. Za to bez zastanowienia odpowiada na pytanie o to, skąd mają pieniądze na zwiedzanie świata. - Sęk w tym, że tych pieniędzy nie mamy zbyt wiele, ale nasze wyjazdy są naprawdę tanie. Nie wydajemy na nie więcej niż większość Polaków w trakcie dwutygodniowego urlopu. Podróże są naszym priorytetem. Pozostałe elementy życia podporządkowujemy naszej pasji. Jasne, że rezygnujemy z pewnych wygód, ale za to mamy bezcenne wspomnienia.CP
1 skuterem przez tajlandię / 2 na wysecepce ko mak 3 laos, czyli podróż poślubna / 4 marokańskie wybrzeże 5 darmowa podwózka w laosie
12
miasta kobiet.pl
5
O R G A N I Z ATO R Z Y:
PARTNER STRATEGICZNY:
PARTNERZY:
007396136
jej pasja
widownia w kinie figurki z filmu Moniki Kuczynieckiej
Animacje mnie nie kręcą
Plastelinie zawdzięczam wszystko, co w życiu osiągnęłam. Jest moim łącznikiem ze światem i z ludźmi. Z Moniką Kuczyniecką*, autorką filmów animowanych, rozmawia Kuba Ignasiak Lubisz zwierzęta? Lubię, chociaż najmniej chyba kotki. Przeglądając Twoje animacje zauważyłem, że praktycznie w każdej są jakieś zwierzaki. Swoją drogą, tych kotów jest tam całkiem sporo. Zwierzęta są wdzięcznym tematem do animowania? Ich obecność w moich filmach nie jest efektem jakiejś analizy w stylu: „a teraz umieszczę tu kotka”, choć zdarzało się, że niektóre zwierzaki pojawiały się symbolicznie. One po prostu towarzyszą nam na każdym kroku, są w naszym życiu, a ja się życiem inspiruję. A ludzi lubisz? Lubię… Pytam, bo wiem też, że prowadzisz bardzo dużo warsztatów. Chcesz się dzielić tym, co umiesz, czy zwyczajnie chodzi o kasę? Nie, no, zdecydowanie nie o kasę. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się wysłać do kogoś swojej oferty warsztatowej. Zawsze wzbraniałam się też przed robieniem kursu pedagogicznego, choć na studiach miałam taką możliwość. Wizja szalonej plastyczki, która przychodzi na zajęcia i uczy, mnie przerażała (śmiech). Oczywiście nie mam nic do pań plastyczek - wszystkie miło wspominam i serdecznie
14
miasta kobiet.pl
pozdrawiam - ale nauczanie kojarzyło mi się z pewną stagnacją. Jednak te swoje warsztaty bardzo lubię, bo każdy z nich jest inny. Uwielbiam te z dzieciakami. Dzieci są super, dają tyle energii! Ponadto, właśnie dzięki warsztatom, dowiedziałam się wiele o sobie; chociażby tego, że lubię ludzi. To jest chyba moja jedyna tak intensywna forma obcowania z nimi, bo z drugiej strony bardzo lubię być sama. Cieszę się, że odkryłam tę swoją inną stronę. Przebywanie z ludźmi może być bardzo inspirujące. Fakt, że zajmujesz się plasteliną, skraca dystans między Tobą a dzieciakami? Traktują Cię jak równą sobie? Jeszcze kilka lat temu plastelina w ogóle była dla mnie jedynym łącznikiem z ludźmi. Nosiłam ją wtedy wszędzie ze sobą i zawsze podczas rozmowy z kimś obcym miętoliłam ją w ręce. To mnie uspokajało. Dziś już tego nie robię, nie czuję takiej potrzeby. Ale jeśli chodzi o dzieci, to tak, w ich oczach plastelina skraca dystans. Zresztą, nie tylko z dziećmi tak jest. Na warsztaty dla dorosłych trafiają ludzie po całym tygodniu pracy. I w czasie tych spotkań nagle przypominają sobie o dziecku, które w nich drzemie. Trudno się dziwić, że zapominają o nim na co dzień, wszak dorosłe życie pełne jest dorosłych problemów.
A zdarza się, że ludzie nie traktują Cię poważnie, bo „lepisz figurki z plasteliny”? Ja chyba sama tak do końca nie traktuję siebie poważnie. Z jednej strony, jestem trochę „panią”, a z drugiej, jednak ciągle Moniką, która nie podchodzi do życia zbyt serio. I to się przekłada na odbiór mnie przez innych ludzi. Tata czasami mnie pyta: „Kiedy ty w końcu spoważniejesz?”. A ja wpuszczam to jednym uchem i wypuszczam drugim. Czyli że dla Ciebie to, czym się zajmujesz, też nie jest poważne? Dla mnie to jest bardzo poważne. To jest zajęcie życia - nie tylko plastelina, ale wszystkie plastyczne rzeczy, które robię. Kreatywność. To, że mogę przelać coś na papier, narysować, ulepić - to jest tak poważne zadanie, jak napisanie tekstu czy książki przez kogoś, kto zajmuje się pisaniem. Jednocześnie czuję, że mnie to ciągle uzdrawia. Pomaga pozbyć się złej energii, uwalnia radość. A miałaś kiedyś taki moment, że siadałaś do stołu i myślałaś sobie: „znowu ta plastelina…”? No jasne! Często tak mam. Ale nie wynika to z faktu, że nie chcę już tego robić, tylko z braku nowych wyzwań. Ciągnie mnie do życiowych niespodzianek. Dlatego zdarza się, że mam
jej pasja dość plasteliny, ale to chyba zdrowe podejście. Niezdrowe jest myślenie 24 godziny na dobę wyłącznie o tym, co się robi zawodowo. Czasem pewne sytuacje, w których się znajduję, widzę „z plasteliny”. W głowie rysują mi się plastelinowe historie, życie układa się w animację. Oczywiście nie wszystko konwertuję na te obrazy, to nie tak, że np. teraz na ciebie patrzę, a w głowie widzę twoją rękę, która rozciąga się aż do podłogi… Chociaż teraz to właśnie zobaczyłam… Ja też! (śmiech) No, ale nie mam tak przez cały czas. Jeszcze nad tym panuję. Natomiast plastelinie zawdzięczam wszystko, co w życiu osiągnęłam. Choć nie ukrywam, że miałam w życiu taki dylemat - czy dalej zajmować się swoją pasją, czy jednak iść do „normalnej” pracy. Sama sobie stworzyłaś ten dylemat, czy ktoś Ci to podpowiedział? Tak naprawdę to życie mi go stworzyło. To było zaraz po studiach w Poznaniu, gdy na rok wróciłam do rodzinnej Mroczy. Na studiach sądziłam, że dam radę się utrzymywać z tego, co robię. Po czym nastąpiło klasyczne zderzenie z rzeczywistością. Dowiedziałam się, co to jest ZUS i że dorośli ludzie opłacają składki… Zabolało? Długo nie mogłam tego zrozumieć i dopiero, jak zrozumiałam, to zabolało. U mnie w rodzinie wszyscy mieli te „normalne” prace i był to pewien wzór. Postanowiłam więc też spróbować. Pracowałam w dwóch agencjach reklamowych, w których zresztą bardzo dużo się nauczyłam, ale dowiedziałam się też ważnej rzeczy o sobie - ja potrzebuję wolności. Ten oddech szefa na plecach, który patrzy, co robię, i jeszcze pokazuje mi palcem, co powinnam robić inaczej, do jakiegoś stopnia był dla mnie OK, jednak w końcu zaczęło mnie to męczyć. Gdzie były te agencje reklamowe? Jedna w Nakle, a druga w Poznaniu. Poznań znam dobrze, czuję się w nim swobodnie, ale nie zawsze było różowo. Miałam tam ciężkie miesiące bez pracy. Pamiętam, że chodząc wtedy na spacery szukałam znaków. Znaków, że znajdę pracę, która będzie zbliżona do moich zainteresowań. Podczas jednego z takich spacerów spotkałam kogoś, kto powiedział mi o wakacie w agencji reklamowej. Zgłosiłam się, popracowałam tam 9 miesięcy, a potem zrobiłam swój pierwszy teledysk dla Czesława (Czesław Śpiewa, „Ucieczka z wesołego miasteczka” - przyp. red.). To otworzyło mi kilka różnych drzwi, choć nie spodziewałam się tego. Zrobiłam to, bo chciałam to zrobić. Czesław sam Cię znalazł? To było tak, że kiedyś, gdy miałam czas „postoju” w pracy, usłyszałam na YouTube pierwszy raz Czesława - chyba „Maszynkę do świerkania” z jakimś nieruchomym zdjęciem zamiast teledysku. 2008 rok. I nagle miałam taki przebłysk, nazwij to intuicją, że kiedyś coś mnie z tym facetem połączy. Kupiłam jego płytę i usłyszałam „Ucieczkę…”. Potem, po 9 miesiącach w agencji objęły mnie cięcia kadrowe związane z kryzysem. Gdy szef mnie zwalniał, rozpłakałam się. On się bardzo tym zmartwił, a to były łzy szczęścia. Ja już wtedy od 3 miesięcy robiłam w domu po pracy elementy scenograficzne. W ciemno, nie wiedziałam, po co i do czego je robię. Po wyjściu od szefa z gabinetu szybko znalazłam maila do Czesława. Napisałam, że właśnie mnie wywalili z pracy i że chcę zrobić dla niego teledysk. Wysłałam mu swój film „Dlaczego Chińczycy mają skośne
oczy”, zapytałam, czy mogę wykorzystać jego „Ucieczkę…”. I on mi odpisał. Po 15 minutach! Napisał, że jest akurat u cioci w Poznaniu i że może byśmy się spotkali. Spotkaliśmy się tego samego dnia, obgadaliśmy wszystko. 17 dni później miał być deadline składania zgłoszeń na poznańskiego Animatora [Festiwal Filmów Animowanych - przyp. red.]. Pomyślałam, że fajnie byłoby zdążyć. Udało się. Film co prawda nie zdobył żadnej nagrody, ale zakwalifikował się do pokazów festiwalowych, co było dla mnie ogromnym sukcesem. Również osobistym - po utracie pracy nie załamałam się, tylko chwyciłam byka za rogi. Strasznie byłam tym wszystkim podekscytowana. To był Twój pierwszy animowany teledysk? Nie, choć zawsze o tym pierwszym zapominam, bo nie jestem z niego zadowolona. Zrobiłam go na trzecim roku studiów. Byłam wówczas wielką fanką Voo Voo i marzyłam o tym, żeby porozmawiać z Wojciechem Waglewskim… Poszłam z bratem na koncert i jakoś tak się wydarzyło, że się z nimi zgadaliśmy. Okazało się, że nagrywają jubileuszową płytę i od słowa do słowa zrobiłam im teledysk do piosenki „Bang Bang”. Wtedy to wydawało mi się super, a dziś nie mogę na ten film patrzeć. Czyli podobny mechanizm jak z Czesławem - sama podeszłaś do Waglewskiego i zaproponowałaś, że zrobisz teledysk? Nie do końca tak. Byłam tam jako fanka z poznańskim fanklubem Wannolot i w ich otoczeniu rozmawiałam z Waglewskim. Nawet nie śmiałabym mu tego zaproponować. Jednak w rozmowie wyszło, że zajmuję się animacją, zespół się tym zainteresował, obejrzeli moje filmy i powiedzieli, że OK, robimy to. A jak to wygląda dziś? Role się odwróciły i to Ty dostajesz propozycje? To zależy. Od kilku lat faktycznie zdarzają mi się propozycje. Trzy odrzuciłam, ale nie dlatego, że jestem teraz wielką damą i np. nie pracuję dla nieznanych kapel. Ważna jest dla mnie muzyka, jeśli jej nie czuję, to nie widzę sensu takiej pracy. Zupełnie nie kręci mnie np. heavy metal… Lepiłabym do tego figurki słuchając Bobby’ego McFerrina i w moich oczach to byłoby oszustwo. Mam jedno takie marzenie… Chciałabym, żeby kiedyś w moim filmie zabrzmiał fortepian Leszka Możdżera. Chociaż kilka sekund, ale żeby to był on, żeby zagrały tam jego dłonie. Bardzo lubię jego muzykę. Ale to też nie jest tak, że mam teraz ciśnienie i zabiegam o to. Wierzę, że wszystko w swoim czasie. Masz na swoim koncie wiele nagród festiwalowych. Ty twierdzisz, że te nagrody są stare i wcale nie prestiżowe, natomiast ich liczba wciąż jest imponująca. Pracując nad filmem myślisz od razu o wysłaniu go na festiwal? Zacznijmy od tego, że ja doceniam wszystkie nagrody, ale nie są one dla mnie wyznacznikiem sukcesu. Tak samo jak nie jest nim obecność w mediach, choć wielu ludzi tak myśli. Dla mnie sukcesem jest to, że żyję z tego, co kocham robić. Nagrody czy wywiady dzieją się przy okazji. Choć ostatnio naszły mnie myśli, żeby zrobić coś konkretnie pod dany festiwal i wysłać - po to, by znów znaleźć się w otoczeniu ludzi związanych z branżą. Sama byłam tym zaskoczona, bo - przyznam się tu do czegoś - ja praktycznie nie oglądam animacji. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć te, które mi się podobają. Większość mnie zwyczajnie nie kręci.CP
*
Monika Kuczyniecka rocznik 1982, urodzona w Bydgoszczy; jest autorką filmów animowanych i teledysków (Renata Przemyk, „Rzeźba Dnia”; Czesław Śpiewa, „Ucieczka z wesołego miasteczka”; Voo Voo, „Bang, Bang”; Bajzel, „Zabawki”; Dagadana, „Wszystkie mają po chłopoku”, Jerz Igor, „Królewicz, Fox, Belly of the Beast”), ilustracji (okładka i booklet płyty „POP” - Czesław Śpiewa); jedną z jej większych prac jest 17-minutowa animacja będąca adaptacją baśni H.Ch. Andersena „Ojciec wie najlepiej”.
miasta kobiet
czerwiec 2017
15
kobieca perspektywa
Micra na piątkę Nie bez powodu piąta generacja Nissana Micra znalazła się w siódemce finalistów konkursu Samochód Roku 2017. Rewolucję widać już na pierwszy rzut oka. tekst: Lucyna Tataruch zdjęcia: Tomasz Czachorowski
D
o tej pory Nissan Micra kojarzył mi się ze zwykłym autem, dzięki któremu można po prostu sprawnie poruszać się z jednego punktu do drugiego. W zasadzie to powinno wystarczyć, jeśli jednak da się wyciągnąć z samochodu więcej, to czemu nie? To wyzwanie podjął producent Micry piątej generacji, z pełną powagą podchodząc do wymagań jednej z najważniejszych gałęzi europejskiego rynku motoryzacyjnego - segmentu miejskich samochodów. Nową propozycję określa się mianem „rewolucyjna” i faktycznie coś w tym jest. Ogromną zmianę widać już na pierwszy rzut oka. Auto jest dłuższe, szersze i niższe od poprzedniczki. Wyróżnia się ostrymi liniami, zaznaczonymi przetłoczeniami i masywnymi zderzakami. Co chwilę dostrzegam tu nowe detale. W całości świetnie komponują się ukryte klamki w tylnych drzwiach, rozwiązanie znane choćby z Alfy Romeo czy Toyoty C-HR. Co więcej, do tego designu można dołożyć dużo od siebie. Producent oferuje szerokie pole personalizacji - lakier w 10 kolorach, nakładki na zderzaki i lusterka, okleiny na dach, bok nadwozia lub maskę, parę wzorów felg. To wszystko daje jakieś 120 kombinacji! Czarna wersja z pomarańczowymi dodatkami od razu wpada mi w oko. W ciągu dnia obserwuję też, że ewidentnie zwraca uwagę innych kierowców. Jak dla mnie bomba - nie mam nic przeciwko temu, by się w taki sposób wyróżniać. Wnętrze też nie zawodzi. Kompozycja kolorystyczna (do wybory w trzech wersjach) robi wrażenie. Wszystko wykonane jest z miękkich, przyjemnych w dotyku materiałów. Zmiana kształtu kierownicy wypada na plus, szczególnie że świetnie leży w rękach. Między zegarami
znajduje się czytelny wyświetlacz komputera pokładowego, obok 7-calowy ekran systemu multimedialnego. Słuchanie muzyki podczas jazdy to prawdziwa przyjemność - przestrzenny dźwięk, dzięki specjalnie przygotowanym dla Micry głośnikom Bose w zagłówkach, nie traci na jakości. Fotele są wygodne i odpowiednio regulowane. Nawet osoba wyższa ode mnie będzie tu miała sporo miejsca. Cieszy mnie fakt, że po godzinnej jeździe miękkie obicie pod pedałami nie zniszczyło mi obcasów (żegnajcie, tenisówki na zmianę i niewygodne ochraniacze na wizytowe obuwie!). Jedyne, co trochę dziwi, to fakt, że z tyłu nie ma elektrycznie otwieranych szyb. Patrząc na to nowoczesne wnętrze można by tego oczekiwać. Podczas weekendu testuję jazdę po mieście, w tym wyprawę na zakupy do jednej z bydgoskich galerii, która słynie z najmniej przyjaznego parkingu. To idealna okazja, by wypróbować czujniki parkowania i system kamer. Te przy cofaniu są już normą w miejskich autach, jednak w nowej Micrze dodatkowo skorzystać można z widoku 360 stopni, co spotykane jest zwykle w większych samochodach. Na monitorze pokazuje się przewidywany tor jazdy przy danym ustawieniu kół, wszystko działa bez zarzutu. Auto mieści się w najmniejszą lukę, a ja nie męczę się nieskończoną liczbą manewrów. Idealnie do użyteczności tego modelu pasuje też bezkluczykowy system (technologia Nissan Inteligent Key), który przed załadowaniem zakupów do samochodu zwalnia od nerwowych poszukiwań klucza w torebce - auto odblokowuje się przyciskiem na klamce. Bagażnik mieści 300 litrów (1004 po rozłożeniu kana-
py dzielonej w stosunku 60:40). Jak na moje potrzeby, to bardzo dużo. Nie znajduję jedynie haczyka, na którym można by coś powiesić w bagażniku, ale ten drobiazg nie psuje mi ogólnego wrażenia. Dalszą trasę pokonuję sprawdzając możliwości samochodu. Bazowy silnik Micry to wolnossące 1,0 o mocy 73 KM. Druga opcja benzynowa to 0,9 Tce R3 Turbo (90 KM i 140 Nm). Mamy też do wyboru diesel - 1,5 l pojemności, 90 KM i 220 Nm maksymalnego momentu. Wszystkim opcjom towarzyszy ręczna skrzynia biegów o 5 przełożeniach. Producent wspomina, że automat i mocniejsze jednostki dołączą do oferty w przyszłym roku. Jednak to, co na tę chwilę proponuje Micra, moim zdaniem do jazdy po mieście w zupełności wystarczy. Warto jedynie pamiętać, że auto kiepsko czuje się na niskich obrotach, dopiero przy wyższych staje się dynamiczne. Systemy bezpieczeństwa - takie jak ten interweniujący przy niezamierzonym zjechaniu z pasa, asystent martwego pola czy inteligentny system hamowania awaryjnego - dodają pewności podczas jazdy. Kierowca może też liczyć na rozpoznawanie znaków drogowych czy adaptacyjne światła drogowe. Poruszając się zgodnie z zasadami ekojazdy na drogach krajowych zużyjemy około 5 l na 100 km, w mieście - ok. 6,5-7 l / 100 km. Nowy Nissan Micra dostępny jest w cenach od 45 990 do 61 990 złotych, w kilku wersjach wyposażenia. Po jazdach próbnych można się przekonać, że jest wart swojej ceny. Nie bez powodu znalazł się w siódemce finalistów konkursu Samochód Roku 2017. Według mnie Micra piątej generacji zasługuje na mocną piątkę.CP
007418020
mama
Ciąża po czterdziestce Nigdy nie powiedziałabym pacjentce, że jest już dla niej za późno na ciążę. Te wyczekane dzieci, które pojawiły się na świecie wbrew wszystkiemu, są dla rodziców prawdziwą nagrodą. Z Krystyną Modrzewską, lekarzem, specjalistą ginekologii i położnictwa, rozmawia Lucyna Tataruch
W jakich przypadkach mówi się o „późnym macierzyństwie”? Gdy kobieta w ciąży ma 36-40 lat? Muszę pani wyznać, że długo już pracuję jako ginekolog i pamiętam, jak jeszcze w latach 70. czy 80. 29-latkę spodziewającą się pierwszego dziecka nazywano „starą pierworódką” lub „starą pierwiastką”. Pierwsze ciąże po trzydziestce od razu obejmowano specjalną ochroną, bo nie była to norma. Gdy patrzę na to z perspektywy wielu lat, widzę, jak niemal z każdym pięcioleciem ta granica się przesuwa. Nawet nie wiem, czy nadal funkcjonują te określenia w rozpoznaniach. Oczywiście mówi się o ciążach u kobiet w późniejszym wieku, ale na pewno nie jest to ten sam wiek, co dawniej. Skąd te zmiany, jak Pani sądzi? Według mnie dzieje się tak za sprawą skutecznej i długo przyjmowanej antykoncepcji. Większość nowoczesnych kobiet zabezpiecza się przed ciążą do momentu podjęcia świadomej decyzji o posiadaniu dziecka. A życie jest życiem - pojawiają się w nim zmiany, takie jak nowa praca, inny partner i różne perypetie, które przesuwają ten krok dalej. Czyli jest to po prostu świadome macierzyństwo. Myślę, że tak, to główny powód. Przy czym trzeba też pamiętać, że gdy pojawi się już ta decyzja o dziecku, to po odstawieniu antykoncepcji musi minąć trochę czasu i starań. Czasem jest to jedynie parę miesięcy, ale bywa i tak, że w pierwszym, drugim czy trze-
18
miasta kobiet.pl
cim roku nie udaje się zajść w ciążę. Dlatego w gabinecie zawsze pytam pacjentkę, jakie ma plany - po to, by ją uprzedzić, że jeśli w pewnym momencie będzie chciała zajść w ciążę, to zanim urodzi dziecko, może siłą rzeczy minąć parę lat. Jeśli jest to zgodne z jej wizją życia, nie ma problemu. Jaką odpowiedź zwykle Pani słyszy? Bardzo często kobiety mają plan - np. mówią, że właśnie dostały dobrą pracę i chcą poczekać, albo szukają lepszej; takiej, która później zabezpieczy je na czas ciąży, choćby urlopem macierzyńskim. Przy rozmowach pytam też, czy ewentualna ciąża byłaby w tej sytuacji nieszczęściem, tragedią. Bo chyba nie ma nic gorszego dla kobiety. A sytuacje bywają różne… Ostatnio na przykład miałam pacjentkę, która zaszła w jedenastą ciążę. Większość jej pozostałych dzieci była po 18. roku życia. Pierwsze urodziło się, gdy matka miała 16 lat. A to ostatnie? W 44 roku życia matki. Kobieta była przeze mnie zabezpieczana przez długi czas, a potem wystarczył miesiąc, by zaszła w ciążę. Nie zdążyła przyjść do gabinetu po kolejną antykoncepcję. Jej ciąża zakończyła się przedwcześnie, co też zdarza się w takich przypadkach, ale dziecko na szczęście urodziło się zdrowe i wszystko dobrze się skończyło. Najczęściej mówi się o ryzyku wystąpienia zespołu Downa u dzieci matek po 35. roku życia.
Tak, to ryzyko wzrasta wraz z wiekiem. Zespołowi Downa towarzyszą też wady rozwojowe różnych narządów dziecka, więc są to dość trudne sytuacje. Ze względu na ryzyko u trzydziestosześciolatek i starszych kobiet, poradnie prenatalne oferują im szczegółowy zakres badań gratis. Za każdym razem, gdy w wynikach pojawia się prawdopodobieństwo choroby, też pytam pacjentkę, czy ma jakiś plan, czy myślała już o tym. To jest podstawa w takiej sytuacji. Rozstrzygnięcie „co dalej?” powinno należeć do niej, takie jest moje zdanie. Muszę jednak przyznać, że zdecydowana większość kobiet decyduje się urodzić dziecko. Im więc szybciej pogodzimy się ze scenariuszem choroby, tym lepiej. Często w Pani praktyce zdarzają się takie sytuacje? Zdarzają się, chociaż… w zeszłym roku miałam dwie 45-letnie pacjentki, które praktycznie w tym samym czasie zaszły w ciążę. Od początku wiedzieliśmy, że jedna z nich urodzi zdrowego chłopaka. To była jej pierwsza ciąża… Planowana? Oczywiście, że nie. Kobieta od kilkunastu lat miała stałego partnera, z którym widywała się bardzo często, ale nie codziennie. Ciąża była dla nich całkowitym zaskoczeniem. Jednak wszystko potoczyło się wspaniale - stworzył się z tego świetny układ, na świat przyszedł cudowny chłopak. Z kolei u tej drugiej pacjentki wszelkie badania pokazywały bardzo duże prawdopodobieństwo wystą-
Pamiętam, jak w latach 80. 29-latkę w pierwszej ciąży nazywano „starą pierworódką” lub „starą pierwiastką”. Gdy patrzę na to z perspektywy wielu lat, widzę, jak niemal z każdym pięcioleciem ta granica się przesuwa. krystyna modrzewska ginekolog
Czy jako ginekolog powiedziała Pani kiedyś pacjentce, że jest już dla niej za późno na dziecko? Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam i nigdy nie powiem. Zbyt długo jestem świadkiem sytuacji, w których dzieci są ogromnym szczęściem dla rodziców… Jeśli kobieta po 40. roku życia chce być w ciąży, to ja jestem za tym, żeby jej to umożliwić. Spotkała się Pani z zarzutem, że późne macierzyństwo jest modą? Spotkałam się, ale nigdy nie uwierzę, że jakakolwiek moda ma na to wpływ. Kobieta, która ma 43 lata i np. od 8 lat jest w szczęśliwym związku, miałaby właśnie z takich powodów teraz zajść w ciążę? (śmiech) A z posądzaniem tych matek o desperację i egoizm? Hm… Sama tego typu wątpliwości mogłabym mieć w przypadku np. 60-latki, która zachodzi w ciążę za pomocą in vitro… Bo nie uwierzę w to, że może być to efekt naturalnych starań. Najstarsza kobieta w ciąży, jaką widziałam, miała 49 lat. Niestety, skończyło się to poronieniem. Ale generalnie, jeśli dziecko ma komuś uzdrowić życie psychiczne i jest to świadoma decyzja, a stan zdrowia nie stoi pacjentce na przeszkodzie, to nie szukam w tym problemu.
Pacjentki w tym wieku skarżą się czasem na komentarze, jakie słyszą dookoła? Na przykład, że 40-letnia matka za 10 lat będzie dla dziecka jak babcia? Słyszałam nieraz takie komentarze, ale dla mnie to żaden argument. Wręcz chciałabym odpowiedzieć: „No i co z tego?”. Kobiety pracują i organizują sobie życie tak, by zabezpieczyć swoją przyszłość. Poza tym, one są niesamowicie silne, sprawne. Mam teraz 43-latkę, u której bóle porodowe zaczęły się w nocy. Zaczekała jednak dwie godziny z przyjazdem do szpitala, bo - jak powiedziała - jej partner tak słodko spał po pracy, że żal jej było go budzić (śmiech). Potem przyjechali razem i w błyskawicznym tempie urodziło im się zdrowe dziecko. Rozwój medycyny również już to ułatwia. Oj, zdecydowanie, cała medycyna prenatalna - nie ma w ogóle porównania z tym, co było kiedyś. Ja akurat byłam świadkiem całego tego rozwoju (śmiech). Gdy zaczęłam pracę, to nie mieliśmy nawet jeszcze USG! Teraz to wydaje się nie do pomyślenia. No właśnie. I sama w tych czasach urodziłam dwoje dzieci. To, że moja córka ważyła 5 kg i miała 64 cm długości, było dla nas ogromnym zaskoczeniem po porodzie! Ja z kolei też jestem dzieckiem starszych rodziców, choć może nie takich „po czterdziestce”, ale jednak… Ile lat miała mama, gdy Panią urodziła? 37. Ale wcześniej toczyła się wojna, więc tutaj okoliczności wymusiły tę późniejszą ciążę. Rodzice nie mieli innej możliwości i wyszło, jak wyszło. Myślę, że dobrze wyszło. No tak (śmiech)… Lubię wspominać niektóre historie związane z tym „późnym macierzyństwem”. Na przykład znam pewnego ginekologa, wspaniałego lekarza, który ma niesamowite podejście do pacjentek i do noworodków. Jego żona zaszła w ciążę, gdy była po czterdziestce, a on po pięćdziesiątce. Spotkało ich to po wielu latach małżeństwa. Urodziła im się zdrowa dziewczynka, która świetnie się chowa. Szczęście tego człowieka było nieopisane! Inna sytuacja: mojej dobrej znajomej, która miała duże problemy hormonalne, po 18 latach od ślubu urodził się chłopak. Dziś jest to jeden z muzyków grających w Wiedeńskiej Orkiestrze Symfonicznej, widuję go na koncertach noworocznych, gdy gra walce Straussa. Z kolei moja bliska przyjaciółka też urodziła dziecko po czterdziestce i dziś jej córka jest bardzo dobrym lekarzem. Te dzieci, które pojawiły się wbrew wszystkiemu… ach, aż przyjemnie o tym mówić… one stanowią tak niesamowitą pociechę i nagrodę dla rodziców, że w zapomnienie odchodzą wszystkie wcześniejsze myśli: czy to się uda, czy wszystko będzie OK, czy na pewno warto… Nie mam wątpliwości - zawsze warto.CP
Akademia Rodzenia Akademickie Centrum Medyczne przy WSG www.akademia.byd.pl www.acm.byd.pl
Sprawna mama w każdym wieku W każdej ciąży przesunięciu ulega środek ciężkości ciała. Inaczej ustawia się miednica, stąd też wiele przyszłych mam odczuwa dodatkowe dolegliwości. We znaki dają się również stawy krzyżowo-biodrowe, choćby przez to, że hormony działające w ciąży rozluźniają więzadła. Warto więc nauczyć się, jak przyjmować prawidłową postawę. Bardzo ważne są również ćwiczenia wzmacniające mięśnie dna miednicy, poprawiające pracę układu krążeniowo-oddechowego oraz te ogólnie wzmacniające mięśnie. Dodatkowo terapia manualna pomoże rozluźnić napięte tkanki. Kobiety w ciąży mogą dzięki temu poczuć znaczną ulgę w swoim obolałym organizmie. Dobrze jest ćwiczyć zarówno będąc w ciąży, jak i po samym porodzie - przyspieszy to powrót do pełnej sprawności sprzed ciąży. Ważne, by sprawdzić, czy przez te 9 miesięcy nie doszło do rozszczepu mięśni prostych brzucha. Po połogu trzeba zadbać nie tylko o zewnętrzne, widoczne mięśnie, ale także o te położone głębiej - mięśnie poprzeczne brzucha, które są najważniejsze dla utrzymania prawidłowej postawy. Jeśli nie będą one silne, to dolegliwości nie ustąpią, a wręcz się nasilą. Aby przekonać się, czy doszło do rozejścia mięśni brzucha, można wykonać prosty test: leżąc na plecach z nogami ugiętymi w kolanach, podnosimy głowę, przykładamy palce dłoni powyżej pępka, prostopadle do mięśni brzucha. Jeżeli zagłębią nam się dwa palce, to wszystko jest w porządku. Jeśli jednak zmieszczą się tam dwa i pół, trzy lub cztery palce, koniecznie trzeba zacząć wzmacniać te mięśnie. Najlepiej odwiedzić fachowca, który to sprawdzi i podpowie, jak poprawnie wykonywać ćwiczenia.CP mgr Agnieszka Musiała koordynator Akademii Rodzenia fizjoterapeutka, Instruktorka Masażu Shantala dla niemowląt, Doradca Noszenia Chust ClauWi®
rpomocja 007411213
pienia u dziecka zespołu Downa. To była jej druga ciąża, miała już dorosłą córkę. Uznała, że urodzi, niezależnie od wszystkiego. Nie zdecydowała się na amniopunkcję, która mogłaby potwierdzić chorobę, ale też obarczona jest znacznym ryzykiem poronienia. Wszyscy spodziewaliśmy się jednego scenariusza… I wie pani co? Urodziła się całkowicie zdrowa dziewczynka. To była niesamowita chwila.
kontrowersje
Słodki tatuś szuka muzy Młodym kobietom coraz łatwiej jest przyznać się do tego, że są sponsorowane. Dla niektórych większym wstydem jest dorabianie jako pomoc domowa niż otrzymywanie prezentów za seks. Tekst: Tomasz Skory
Z
bliżające się wakacje i początek roku akademickiego to dwa okresy, w których temat sponsoringu cieszy się w mediach największą popularnością. Tym razem „Newsweek” w połowie maja opublikował kolejny tekst poświęcony studentkom szukającym na pewnym portalu mecenasów o zasobnych portfelach. Tygodnik nie omieszkał podać adresu tej strony, co w zestawieniu z raczej entuzjastycznymi wypowiedziami „sponsoretek” mogło dla niektórych czytelników zabrzmieć nawet jak reklama. Zaintrygowany zaglądam więc do tego opisanego w artykule serwisu. Witają mnie tam hasła: „Bądź dyskretną muzą dla hojnego mecenasa”, „Zaopiekuj się swoją studiującą sugar baby” i „Królowa życia usidli pięknego Apolla”. Wśród tych uroczych sloganów znajduję też notkę prawie encyklopedyczną: „Znaczenie słów słodki tatuś i słodka mama odnosi się do hojnych sponsorów i sponsorek poszukujących młodych studentek i studentów. Natomiast słodka muza i słodki rumak to studentki i studenci poszukujący wsparcia”. Wszystko jasne, sama słodycz. Serwis wychwala zalety sponsoringu, a ja zastanawiam się, czy to, co czytam, nie podpada już pod paragraf. Bo o ile pobieranie opłat za usługi seksualne nie jest w Polsce zakazane, to nakłanianie do tego i ułatwianie innym uprawiania nierządu jest już karalne. Zakładając jednak na chwilę, że byłbym bogaczem szukającym młodej, wykształconej dziewczyny na spotkania sponsorowane, dzięki
20
miasta kobiet.pl
tym opisom mógłbym pomyśleć: trafiłem we właściwe miejsce!
Kto szuka, ten się naszuka Rozczarowanie przychodzi w momencie, gdy orientuję się, że na portalu zarejestrowało się jedynie 336 osób, w tym prawie sami mężczyźni. Potencjalna utrzymanka w naszym województwie jest tylko jedna. „Jestem studentką prawa, studiuję zaocznie. Jak większość studentek potrzebuję pomocy finansowej. Mam 21 lat i masę zainteresowań, w tym taniec i szybownictwo. Mam własne poczucie szacunku i wysoką kulturę osobistą, a do tego zdrowe poczucie humoru. W moim towarzystwie nie będziesz się nudził” - pisze o sobie Lucja. Ogłoszenie jest jednak sprzed ponad roku, więc prawdopodobnie dawno już nieaktualne. Idąc za ciosem postanawiam sprawdzić, jak sytuacja wygląda na konkurencyjnych portalach. Tych nie sposób zliczyć i nawet w małych lokalnych serwisach każdego dnia pojawia się kilka nowych anonsów zatytułowanych „Szukam sponsora”. Na jednym z nich trafiam na ogłoszenie dodane kilka godzin temu. Dziewczyna poszukująca mecenasa z Bydgoszczy pisze, że na co dzień pracuje w szkole we Włocławku, ale potrzebuje więcej gotówki. I załącza zdjęcie, na którym pokazuje prawie całą twarz, co przy takich ogłoszeniach jest skrajną rzadkością. Dodaje przy tym, że portret jest jej własnością i nie należy go kopiować, więc pierwsze, co robię, to prze-
klejam go do wyszukiwarki grafiki. Odkrywam, że blondynka z fotografii to tak naprawdę Kaila Lorraine, instagramowa celebrytka z USA. Podany w ogłoszeniu numer należy zaś do… agencji towarzyskiej. Takich pułapek na napalonych facetów znajduję znacznie więcej. Trafiam między innymi na Martynę, dwudziestojednoletnią bydgoszczankę. Po chwili znajduję to samo ogłoszenie na innym portalu, jednak tym razem dziewczyna ma już 24 lata. Raz Martyna działa w Katowicach, raz we Wrocławiu, a innym razem w Warszawie, gdzie przedstawia się już jako Ola. Jej zdjęcie, jak udało mi się ustalić, zostało skradzione z portalu o modzie. Kontynuuję poszukiwania zastanawiając się, czy może nie powinienem z góry odrzucać wszystkich ofert z obrazkami. I z numerami telefonów, bo te zwykle prowadzą do agencji lub do… facetów. „Odbieram telefon za koleżankę” - informuje mnie męski głos. To ja podziękuję. W końcu trafiam jednak na anons z Torunia, który wpisuje się w moje wyobrażenie o sponsoringu: „Mam na imię Ania, na co dzień studiuję, ale nie jestem w stanie utrzymać się na studiach, a bardzo mi na nich zależy. Dlatego też szukam mężczyzny, z którym mogłabym się regularnie spotykać w zamian za pomoc w utrzymaniu”. Ogłoszenie jest sprzed trzech miesięcy. Telefonu i zdjęcia brak, co w sumie dobrze zwiastuje. Jest za to mail, którego nie mogę wyśledzić na żadnym portalu erotycznym czy w innej bazie trefnych adresów. Wysyłam
kontrowersje więc Ani krótkie pytanie, czy dalej jest zainteresowana „wsparciem”. Nie licząc specjalnie na to, że otrzymam odpowiedź, wracam do poszukiwań.
Statystyki wyssane z palca Po paru godzinach weryfikowania zawartych w ogłoszeniach informacji zaczynam się zastanawiać - czy sponsoring wśród młodych kobiet nie jest przypadkiem wymysłem mediów? Kilka lat temu ukuto nawet termin „uniwersytutki”, określający studentki oddające swoje ciało mniej lub bardziej regularnym partnerom w zamian za rozmaite korzyści. Liczne serwisy alarmowały o zatrważającej skali zjawiska, prześcigając się w statystykach, ile to dziewczyn na polskich uczelniach żyje w układach „towarzysko-finansowych”.
Sponsoring nie zawsze wiąże się z uprawianiem seksu. Czasem płaci się za samą obecność, za fakt, że jesteśmy przez kogoś akceptowani lub adorowani. To pokazuje, jak bardzo człowiek jest dziś osamotniony wśród ludzi. prof. Teresa SołtysiAk
„Newsweek” po raz kolejny przywołuje w tym celu opinię profesora Jacka Kurzępy z wrocławskiej SWPS. Socjolog szacował kiedyś, że niemal jedna piąta polskich studentek może żyć ze sponsoringu. Tymczasem, gdzie nie spojrzę, tam napotykam raczej agencje towarzyskie i mniej lub bardziej profesjonalne prostytutki. Jeżeli ktoś szuka „stałego wsparcia”, to najczęściej dojrzałe kobiety lub… chłopcy, często jeszcze przed dwudziestką. Nie znajduję natomiast prawie żadnych dziewcząt, które rzeczywiście uczęszczałyby na studia i szukałyby regularnego sponsora, przynajmniej w naszym województwie. Coś tu się chyba nie zgadza. Dyrektor Instytutu Socjologii UMK prof. Tomasz Szlendak na swoim blogu pisze: „Szybko i po łebkach policzmy: studiuje w tym kraju półtora miliona ludzi, z czego 60-70 procent to kobiety, czyli jakieś - weźmy liczbę mniejszą - 900 tysięcy osób. Kiedy tę liczbę podzielimy przez pięć, wychodzi 180 tysięcy prostytuujących się jednostek (…) Ciekawe, notabene, co
o takich danych sądzą moje studentki i magistrantki? Każda musiałaby znać przynajmniej jedną sponsorowaną koleżankę, a najlepiej dwie, żeby dane zgadzały się z rzeczywistością”. Dodaje też, że nie ma w Polsce tylu zamożnych ludzi, by utrzymać tak wielką grupę, szczególnie że te statystyki nie uwzględniają osób, które nie studiują, i całej rzeszy pań „zawodowo sponsorowanych”. Wszelkie podawane w mediach liczby są zaś wyssane z palca, gdyż nie było do tej pory żadnych poważnych badań ilościowych nad tym zjawiskiem, prowadzonych na próbach reprezentatywnych.
Sponsoring czy prostytucja? O tym, jak trudno uchwycić specyfikę sponsoringu, dobrze wie prof. UKW Teresa Sołtysiak, kierownik Zakładu Socjologii Wychowania i Resocjalizacji w Bydgoszczy, która bada jakościowo to zjawisko od prawie dziesięciu lat. - Życie seksualne, mimo że mamy drugą dekadę XXI wieku, nadal jest płaszczyzną tabu - tłumaczy prof. Sołtysiak. - Kiedy zaczynałam te badania, był duży opór u kobiet. Niektóre zgadzały się porozmawiać np. w zamian za obiad bądź podaną stawkę, a później stwierdzały, że pytania są zbyt intymne, i wychodziły. Trochę mnie więc te badania kosztowały. Opowiadam pani profesor o swoich nieudanych łowach na utrzymanki. Przyznaję, że nie wiem, czy nie obrałem zbyt rygorystycznych kryteriów, szukając studentek zainteresowanych tylko stałym układem z jednym, ale hojnym mężczyzną. O takich rozpisują się w końcu gazety. Nagłówki w stylu „23-latka zarabia w ten sposób 10 tysięcy miesięcznie” przyciągają oko, ale prof. Sołtysiak prostuje, że to pojedyncze przypadki. Większość dziewczyn zadowala się znacznie mniejszymi kwotami, niekoniecznie od jednego partnera. Zastanawiam się więc, gdzie przebiega granica między sponsoringiem a prostytucją. Czy w ogóle da się ją jakoś wyznaczyć? Jak postrzegać bowiem studentki, które piszą, że szukają sponsora, ale w swoich ogłoszeniach oferują też szybki numerek w aucie za stówkę czy dwie? - To kwestia indywidualna. Wszystko zależy od tego, jakie przyjmiemy kryteria - wyjaśnia pani profesor. - Na przykład John Bancroft, jeden z najsłynniejszych seksuologów na świecie, twierdzi, że wystarczy jeden raz otrzymać drobiazg za usługę seksualną, by była to prostytucja. Czasy się zmieniają Można podejrzewać, że mało która studentka oddająca się za pieniądze wprost nazwie się prostytutką. Na przestrzeni lat profesor Sołtysiak dostrzegła jednak nowy trend. Młodym kobietom - ale nie tylko, bo badani byli też mężczyźni - coraz łatwiej jest przyznać się do tego, że są sponsorowane. W ocenach niektórych osób większym wstydem jest dziś dorabianie jako pomoc domowa niż otrzymywanie prezentów za seks. - Niedawno spotkałam się z tym zjawiskiem. Poznałam osobę, która powiedziała, że mniej będzie naznaczona w swoim otoczeniu, gdy powie, że ktoś ją sponsoruje, niż że sprząta lub jest gosposią - wspomina Teresa Sołtysiak.
- Zmienia się też forma sponsoringu, pojawiają się nowe odmiany. Nie zawsze bowiem wiąże się to z uprawianiem seksu. Coraz częściej chodzi o zaspokajanie wielu innych potrzeb psychospołecznych. Płaci się czasem za samą obecność, za fakt, że jesteśmy przez kogoś akceptowani lub adorowani. To pokazuje, jak bardzo człowiek jest dziś osamotniony wśród ludzi. Ale samotni są nie tylko sponsorzy. Jak wynika z badań, dla części utrzymanek sponsoring jest też formą poszukiwania partnera. Bo choć teoretycznie główną rolę grają tu pieniądze, pojawia się też ciche marzenie, że ta bogata osoba okaże się fajnym facetem czy fajną kobietą, a specyficzny układ przerodzi się w tradycyjny związek. Zresztą zdarzają się i takie zakończenia. - Poznałam dziewczynę, która poślubiła swojego sponsora. Przy czym na początku tej znajomości była kobietą do towarzystwa, a nie do świadczenia usług seksualnych. I wspaniale jej się ułożyło życie. Poznałam też mężczyznę, który szukał przez internet partnerki, która by go utrzymywała. Ale zrezygnował z tego, powiedział, że nie będzie brał od niej pieniędzy. Dziś są małżeństwem - mówi Teresa Sołtysiak. Jakkolwiek romantycznie to nie brzmi, pamiętać należy, że te historie to tylko wyjątki. - Znacznie częściej sponsoring prowadzi do problemów emocjonalnych. U niektórych osób pojawiają się związane z tym zaburzenia w strefie psychicznej i uczuciowej, część też ucieka w alkohol i narkotyki, by nie myśleć o tym, co robią. A to zawsze gdzieś w nas pozostaje - dodaje prof. Sołtysiak.
Masz wiadomość Niedługo przed oddaniem tego tekstu do druku odkrywam w swojej skrzynce nową wiadomość. Studentka, do której wysłałem pytanie, czy dalej zainteresowana jest sponsoringiem, chce wiedzieć, ile mam lat, czym się zajmuję i czego oczekuję. Wymyślam więc, że szukam stałej towarzyszki na firmowe bankiety, a może i na coś więcej. Pytam też, jak ona wyobraża sobie ten układ. Odpowiedzi nie otrzymuję, ale dostaję propozycję spotkania na żywo. Naiwnie zapraszam ją więc na kawę. „Uściślając proponuję spotkanie nie na kawę, ale już normalne ;) Pierwsze w aucie, kwota tyle ile uznasz. Chciałabym Cię normalnie poznać (porozmawiać też będzie okazja)” - czytam w wiadomości zwrotnej. Domyślam się, że „normalnie” oznacza dla niej poznanie się, ale w sensie biblijnym. Gdy pytam, czy rozmowa w kawiarni to dla niej strata czasu lub przestój w „interesie”, dziewczyna odpisuje, że nie, ale chciałaby już „zobaczyć, jak się realnie dogadujemy”. Czyli od finansów, aparycji czy elokwencji ważniejsza jest dla niej… mowa ciała. Przyznaję więc w końcu, że przygotowuję artykuł i schadzki w aucie mnie nie interesują, ale gdyby chciała porozmawiać, anonimowo oczywiście, zaproszenie na kawę jest wciąż aktualne. Na tym kontakt się jednak urywa, odpowiedzi już nie dostaję. Może i dobrze, bo - zdaniem prof. Sołtysiak - zdarza się, że osoby robiące takie „badania” czy prowokacje… jednak dają się skusić.CP miasta kobiet
czerwiec 2017
21
zdrowie
Bezpiecznie w różowych okularach Zapalenie spojówek, degeneracja plamki żółtej, a nawet zaćma - promienie UV mogą być przyczyną wielu chorób oczu. Dlatego tak ważny, szczególnie latem, jest wybór odpowiednich okularów przeciwsłonecznych.
Filtry i oznaczenia Nie ma nic groźniejszego dla oczu niż przyciemniane szkła, które nie mają odpowiedniego filtra. Niebezpieczeństwo to związane jest z tym, że w pełnym słońcu nasze źrenice się samoistnie zwężają, by ograniczyć ilość promieni wpadających do wnętrza oka. Jeżeli jednak przysłonimy je ciemnymi okularami bez filtra, oszukujemy w ten sposób swoje źrenice i narażamy się na szkodliwe promieniowanie. Istnieje kilka rodzajów okularów przeciwsłonecznych, które chronią przed groźnym działaniem słońca. Pierwszym z nich są okulary z tradycyjnym filtrem UV. O tym, jak duża ilość światła zostanie przepuszczona przez soczewki, decyduje kategoria filtra. Dziś już niemal wszystkie szkła posiadają filtr UV 400, co oznacza, że blokują maksymalną długość fal ultrafioletowych, najgroźniejszych dla naszych oczu. R R
ry przed parowaniem i osiadaniem na nich wody. Ciekawym rozwiązaniem są też tzw. fotochromy, czyli okulary, które zmieniają barwę pod wpływem promieni UV i w zależności od nasłonecznienia przepuszczają większą bądź mniejszą ilość światła. Dzięki temu doskonale sprawdzają się w zmiennych warunkach atmosferycznych i można nosić je przez cały dzień bez konieczności zmieniania pary, np. wychodząc z pomieszczenia na zewnątrz lub odwrotnie.
Przy każdym oznaczeniu UV 400 pojawiają się jednak też cyfry z zakresu 0-4, oznaczające skalę przyciemnienia szkła. Im wyższa kategoria, tym przed ostrzejszym światłem będziemy chronieni. Kierowców ostrzega się, że nie powinni wybierać okularów z kategorii 4, ponieważ blokują one tak dużo światła, że mogą ograniczać widoczność drogi. Dla nich najlepsze są okulary z kategorii 3 lub 2.
Do zadań specjalnych Oprócz filtra UV coraz częściej w salonach można też znaleźć okulary z filtrem polaryzacyjnym. Neutralizuje on oślepiające odblaski od wody, śniegu, mokrego asfaltu czy jasnych powierzchni. To szczególnie ważne dla osób uprawiających sporty zimowe lub przebywających nad wodą. Powłoka antyrefleksyjna zapobiega z kolei odbijaniu światła od samych okularów, dzięki czemu prawidłowo widzimy kształty i barwy. Filtr IR zabezpiecza nas z kolei przed promieniowaniem podczerwonym, które może prowadzić do zapalenia rogówki i spojówek, a w skrajnych przypadkach nawet do nowotworu oka. Warto się w nie zaopatrzyć przed podróżą w rejony o wyjątkowym nasłonecznieniu, gdzie zwykły filtr UV może być niewystarczający. Natomiast w miejscach o dużej wilgotności lub tam, gdzie jesteśmy narażeni na gwałtowne wahania temperatury, przydaje się powłoka anti-fog, która zabezpiecza okula-
EKL EKL
Magia kolorów Kupując okulary przeciwsłoneczne należy wziąć też pod uwagę kolor soczewek. Wybór ten nie powinien być jednak podyktowany modą, a warunkami, w jakich te szkła mają być używane. Latem, w miejscach o dużym nasłonecznieniu, lepiej sprawdzą się okulary o ciemnym zabarwieniu, w kolorach szarych, brązowych lub zielonych. Soczewki o żółtym czy pomarańczowym kolorze lepiej jest pozostawić na pochmurne dni. - Obecnie najpopularniejszym rozwiązaniem są szare, brązowe lub zielone fotochromy z powłoką lustrzaną. Na wybrane szkła nakłada się dodatkową powłokę, która odbija światło i daje efekt wizualny w dowolnym kolorze, niewidoczny jednak od środka. Oznacza to, że można wybrać np. różowe okulary, przez które będziemy widzieć świat na zielono - mówi Rafał Polito, współwłaściciel salonu Optykpolito w Toruniu.CP A A
M M
A A
007451354
O
kulary są dziś równie ważnym dodatkiem do ubioru, jak buty czy torebka, a umiejętnie dobrane oprawki pozwalają się wyróżnić w tłumie. Latem jednak, gdy tradycyjne szkła zastępujemy przyciemnianymi, od najnowszych trendów ważniejsze stają się właściwości ochronne. Zanim wybierzemy fason, który dobrze komponuje się z letnią sukienką czy plażowym kapeluszem, upewnijmy się, że te szkła naprawdę chronią nas przed szkodliwym promieniowaniem.
w Żninie ul. Plac Wolności 13 tel. (52) 302 04 50 pn.-nd. 8-22
007451313
007454973
007053279
ul.Kossaka 23 tel. 515 979 046 pn.-nd. 8 – 21
Na ga lowo
moda t e kst d o m i n i k a k u c h a r s k a
Sezon uroczystości rodzinnych rozpoczęty. Co ubrać na wesele, komunię czy urodziny w ogrodzie?
d o lc e & g a b B a n a
Królują falbany i zwiewne tkaniny. Pudrowe kolory walczą o laur z soczystymi barwami, a na materiałach lądują haftowane kwiatki. To czy będzie eterycznie, romantycznie czy klasycznie zależy od charakteru uroczystości, ale i tego, w czym my same czujemy się najlepiej. Aby wyglądać modnie na weselu czy bankiecie pod gołym niebem, nie musimy wydawać fortuny. W popularnych butikach znajdziemy wiele sukienek stworzonych z inspiracji światowymi wybiegami. Decydując się na sukienkę bez wzoru pamiętaj o dodatkach. To one ożywią stylizację. I co najważniejsze, nie daj się porwać nudzie! Najwięksi projektanci zalecają w tym sezonie odrobinę szaleństwa.
zdj ę c i a m at e r i a ły p r a s o w e
24
miasta kobiet.pl
m o h i to 180 p l n
s o l a r 350 p l n
o r s ay 180 p l n
z a r a 180 p l n
do 350 zł
h & M 300 p l n
m a n g o 350 p l n
p r o m o d 90 p l n
h o u s e 90 p l n
o r s ay 90 p l n
do 100 zł
do 200 zł
zdrowie
Gdy mama gubi się w sklepie
Zdarza się, że w gabinecie poruszamy trudne tematy - o drażliwości, wybuchowości, a czasem i złośliwości ludzi chorych - ale robimy to delikatnie, z wyczuciem. Ego pozostaje nietknięte, a pacjent wychodzi stąd tak samo ważny, jak przyszedł. Z neurologiem Robertem Kucharskim* rozmawia Lucyna Tataruch Nikt, kto w poniedziałek był zdrowy, nie budzi się nagle we wtorek z chorobą Alzheimera… Oczywiście, to zawsze jest dłuższy proces, w którym mózg takiej osoby ulega stopniowej degeneracji. Co więc jest pierwszym sygnałem choroby? Zanim zacznie się w ogóle mówić o chorobie, najczęściej pojawiają się trudności, które w nomenklaturze medycznej określamy jako „łagodne zaburzenia poznawcze”. Są to nie tylko problemy z pamięcią, ale i z organizacją dnia codziennego - z układaniem sobie planu aktywności, ze zbieraniem i przetwarzaniem wielu informacji.
26
miasta kobiet.pl
Brzmi poważnie, czemu zatem mówimy „łagodne” zaburzenia? Bo dotyczą one osób, które są jeszcze w pełni samodzielne, funkcjonują w miarę normalnie, ale jednak zaczynają mieć kłopoty z bardziej złożonymi rzeczami. Przykładem takiej sytuacji może być pójście na zakupy. Wiąże się z tym pewien schemat - musimy przemyśleć, co chcemy kupić, do którego sklepu pójść, jakie stoiska odwiedzić, ile pieniędzy przygotować itd. Większość z nas wykonuje te poszczególne etapy bezwiednie lub to planowanie zajmuje nam chwilę i ostatecznie misja się udaje. Natomiast jeśli ktoś ma łagodne zaburzenia poznawcze, to może napotkać po drodze pewne trudności.
Ale jedni na zakupach w hipermarkecie czują się jak ryba w wodzie i buszują po promocjach, a inni od zawsze są zagubieni, bo przytłacza ich tłum, wielkość sklepu… Zgadza się, dlatego nie każdy, kto gubi się w sklepie, ma zaburzenia, o których mówimy. Dużo zależy od osobowości, doświadczenia. Przecież jeśli ktoś mieszka w małej miejscowości i nie korzystał nigdy wcześniej z hipermarketów, to jego plan zakupowy będzie znacznie bardziej prosty. Nie ma się więc co dziwić, że taka osoba nie poradzi sobie, gdy zostawimy ją nagle samą w centrum handlowym. Nie są to jednak łagodne zaburzenia poznawcze, a raczej zetknięcie się z czymś
zdrowie
Czy te problemy pojawiają się w jakimś konkretnym wieku? Czasem pojawiają się bez względu na wiek w sytuacjach bardzo dużego napięcia emocjonalnego - gdy ktoś przeżyje traumę, straci pracę lub bliską osobę… Takie problemy może mieć też np. maturzysta, który intensywnie skupia się na swoim planie nauki. Jeśli próbowalibyśmy go odrywać od książek, to też mogłyby pojawić się u niego zaburzenia poznawcze. Jednak nie traktujemy tego jak choroby. Symptomy, którymi powinniśmy się martwić, pojawiają się u osób po 50.-55. roku życia. Właśnie wtedy zaczynają się w mózgu pewne zmiany i mogą one w przyszłości doprowadzić do otępienia. W jak dalekiej przyszłości? Statystyka jest w tym przypadku okrutna - osoby, u których stwierdzono łagodne zaburzenia poznawcze, mają również 50 proc. ryzyka, że w ciągu 5 lat dotknie ich choroba Alzheimera. To bardzo dużo. Tak, dlatego nie warto bagatelizować żadnych objawów. Bardzo istotnym sygnałem są również problemy z pamięcią. Przy czym nie skupiajmy się na zapamiętywaniu nazwisk aktorów, znanych ludzi itp. Nasz mózg dokonuje naturalnej selekcji informacji i tego typu dane mogą nam umykać, bo nie są aż tak potrzebne na co dzień. Mnie również trudno byłoby spamiętać wszystko, czego się dotknę, i nawet nie próbuję. Mamy przecież do pomocy notatniki, internet. Natomiast powinniśmy się niepokoić, jeśli nagminnie gubimy podstawowe słowa podczas rozmowy lub gdy po raz kolejny słyszymy: „Ale przecież już mi to opowiadałeś”, „Dlaczego nie przyszłaś na spotkanie? Zapomniałaś?”. Co takiego dzieje się w naszym mózgu, że pojawiają się te problemy? Trudno ubrać to w jeden konkretny schemat. Generalnie w mózgu znajduje się mnóstwo neuronów, które łączą się ze sobą wypustkami. W ten sposób powstaje dobrze działająca sieć neuronalna. Gdy jednak ta sieć zacznie się rozłączać, to bieg informacji w naszej głowie przestaje być płynny. Dzieje się tak w najróżniejszych sytuacjach - np. z powodu zażywania zbyt dużej ilości leków, przez miażdżycę, powolny przepływ krwi, chorobę Alzheimera i powolną degenerację mózgu… Tę właściwą przyczynę oceni już lekarz. Kto najczęściej pierwszy zauważa te problemy - pacjent czy jego otoczenie? Dużo zależy od osobowości i poziomu funkcjonowania konkretnego człowieka. Spokojny profesor filozofii, który cały czas rozwija się intelektualnie, może sam zauważyć, że coś się dzieje - bo np. po raz kolejny czyta książkę, przekłada kartkę i nie pamięta już, co było na poprzedniej stronie. Natomiast zupełnie inna osoba - choćby taka, która przez całe życie dawała się poznać jako nadaktywny i hiperentuzjastyczny ekstrawertyk - może gdzieś w swoim codziennym pędzie przeoczyć te symptomy. W tym drugim przypadku to raczej otoczenie powie: „Słuchaj, działasz bardzo szybko, ale strasznie chaotycznie. Zapominasz o mnóstwie rzeczy.”
Co w takiej sytuacji może zrobić bliska osoba? Na pewno dobrą metodą nie będzie punktowanie raz po raz: „tego nie pamiętałeś”, „to zrobiłeś źle” itd. Ciągłe wypominanie błędów odniesie raczej odwrotny skutek - zniechęci bliską nam osobę do szukania pomocy. Proponuję zaplanować spokojną rozmowę, powiedzieć z wyrozumiałością, miłością i czułością o swoich obserwacjach, zaproponować wizytę u specjalisty. Oczywiście najłatwiej to zrobić, gdy ludzie funkcjonują blisko siebie, w rodzinie. Pierwsza, druga czy trzecia rozmowa w końcu wywoła myśl: „Ojej, a może coś w tym jest?”. Często w Pana praktyce zdarzały się sytuacje, gdy musiało dojść do jakiejś tragedii, by taka osoba zdecydowała się coś z tym robić? Niestety tak. Są pacjenci, którzy nawet w ocenie fachowców mają już poważne zaburzenia poznawcze, a jednak mówią: „Przyjdę z tym do lekarza, jak będzie źle”. I faktycznie przychodzą później - pod opieką rodziny, gdy są już całkowicie uzależnieni od otoczenia. Według mnie to jest tragedia. Tym bardziej że przy łagodnych zaburzeniach poznawczych możemy jeszcze w porę reagować, zanim rozwinie się otępienie. Jest czas, by spokojnie przekonać taką osobę do działania, choćby oswajającą wizytą u lekarza. Jak wygląda taka oswajająca wizyta? Podczas spotkania przede wszystkim staramy się zrozumieć pacjenta, pomóc mu. Zdarza się, że w gabinecie poruszamy trudne tematy - o drażliwości, wybuchowości, a czasem i złośliwości ludzi chorych - ale robimy to delikatnie, z wyczuciem. Ego pozostaje nietknięte, a pacjent wychodzi stąd tak samo ważny, jak przyszedł.
*Robert Kucharski członek zespołu Centrum Psychoneurologii Wieku Podeszłego i Centrum Pamięci Sue Ryder, lekarz neurolog od 1992 roku, Koordynator Krajowy w badaniach klinicznych prowadzonych w Polsce w chorobie Alzheimera; pasjonat podróży, fotografii i poznawania odmiennych kultur.
Wychodzi z jakimi zaleceniami? Zalecenia i treningi pamięci ustala się indywidualnie, w zależności od rodzaju problemu. Rolą neuropsychologa jest to, by odpowiednio ocenić, jak przebiegają procesy pamięciowe i co będzie dla tej konkretnej osoby najbardziej efektywne. Istotne jest jednak to, by ćwiczyć mózg w kreatywny sposób, najlepiej pod okiem fachowców. Dzięki temu, nawet jeśli zachorujemy, to zdecydowanie później. Dlatego tak ważna jest aktywizacja osób w wieku senioralnym. Przy czym do wyzwań umysłowych musimy dodać też aktywność fizyczną i społeczną. Ta ostatnia zapobiega dodatkowo depresji wieku podeszłego, co też obniża ryzyko rozwoju otępienia. Czyli przy odpowiednim dbaniu o siebie można sprawnie funkcjonować do samej starości. Zdecydowanie tak. W ostatnim czasie zmarł niestety prof. Vetulani, neurobiolog, znany i lubiany popularyzator nauki, którego miałem przyjemność znać osobiście. Do końca swoich dni zachował pełną sprawność intelektualną, olbrzymią błyskotliwość i tzw. myślenie abstrakcyjne. Miał też duże poczucie humoru. Myślę, że gdy ktoś ma 80-90 lat, to poza ewentualną chorobą mało rzeczy już go martwi. Poczucie humoru u starszych osób jest często o wiele lepsze niż u 40-latków, których nieustannie przygniatają problemy i obowiązki. Jeśli więc dożyjemy w zdrowiu późnego wieku, to będzie nam również dopisywał humor. Warto się o to starać.CP
Centrum Psychoneurologii Wieku Podeszłego ul. Roentgena 3, 85-796 Bydgoszcz tel.: 52 348-56-42 e-mail: cpwp@domsueryder.org.pl miasta kobiet
czerwiec 2017
27
007414669
nowym - z sytuacją, którą ciężko za pierwszym razem ogarnąć. My zajmujemy się innymi trudnościami tymi w codziennych, wydawałoby się dobrze nam znanych aktywnościach.
Express Bydgoski i Prezydent Miasta Bydgoszczy zapraszają na Święto Miasta czyli Blogger Food Festival 10 czerwca
dubska
największy w Polsce Park Linowy spływy kajakowe
lasy i jeziora
stadnina koni w okolicy
wycieczki rowerowe
007454289
GINEKOLOGIA ESTETYCZNA (i PLASTYCZNA)
Zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą na
www.radiodent.pl Szosa Lubicka 168A, 87-100 Toruń, tel. 56 307 07 27
007451698
Posiadamy najnowszej generacji tomograf CBCT w regionie!
Defekty poporodowe leczymy osoczem bogatopłytkowym i kwasem hialuronowym. NOWOCZESNA APARATURA ULTRADŹWIĘKOWA Koszty niższe - efekty natychmiastowe i lepsze niż droższą terapią laserową Bohdan Michalak - Ginekolog Tel. 602 440 304, www.ginekologmichalak.pl
007447464
▪ Leczenie nietrzymania moczu ▪ Leczenie luźności pochwy i uszkodzeń poporodowych - metodą ultradźwiękową - bez bólu, bez krwawienia ▪ Ladioplastyka i hymenoplastyka
Biznes mamy we krwi... KONTAKT:
Ewa Zdziebłowska, tel. 691370519, e-mail: ewa.zdzieblowska@polskapress.pl
www.expressbydgoski.pl/strefa-biznesu www.nowosci.com.pl/strefa-biznesu
zdj ę c i e A l i c j a S z u lc
kobieca perspektywa
Coraz trudniej być kobietą Mamy obsesję na punkcie rodziny i tych znanych kobiet, które rodzą. To są nowe boginie, istoty nadludzkie. Tak strasznie chcemy widzieć, że one sobie radzą, bo to daje nam jakąś nadzieję, że może i my sobie poradzimy. Z Natalią Fiedorczuk-Cieślak*, autorką scenariusza przedstawienia „Workplace” (premiera 24 czerwca w Teatrze Polskim w Bydgoszczy), rozmawia Paulina Błaszkiewicz Pamiętasz swoją pierwszą pracę? Tak, pracowałam za barem, oczywiście na czarno. Dostawałam dokładnie 2,50 za godzinę. Zatrudniała nas mama mojej koleżanki. Pamiętam, że jakiegoś walkmana udało mi się dzięki tej pracy kupić.
zapewni, to może mi się uda.” Trudno mi o tym mówić, bo ja jestem przedstawicielką kreatywnego, aczkolwiek mocno nieustabilizowanego zawodu. Mam inne podejście, innych rzeczy szukam w samej pracy, ale odkryłam to dopiero po latach.
Mam wrażenie, że młodzi ludzie rzadko już podejmują taką pracę. Dziś jest trochę inaczej. Pracuję z gimnazjalistami jako animatorka i jak z nimi rozmawiam, to oni są bardzo określeni, wiedzą, co chcą robić w przyszłości, mają sprecyzowane plany zawodowe, czasem nawet wieloletnie. Wydaje mi się, że ambicje i apetyt wzrastają. Ludzie, młodsi ode mnie o dziesięć lat, być może próbują unikać błędów, których doświadczało moje pokolenie.
Scenariusz przedstawienia „Workplace”, który napisałaś dla Teatru Polskiego w Bydgoszczy, opowiada o trzech kobietach na różnych etapach życia zawodowego. Każda z nich w pewnym momencie traci tę pracę… Jest to moment utraty i konfrontacji z pojęciem czasu. To ważna rzecz w odniesieniu do pracy. Mówimy o tym, jak się funkcjonuje, kiedy jest się zatrudnionym, a kiedy nie. Jest to ciekawe, zwłaszcza w kontekście przekonania, że praca generuje środki na konsumpcję. W „Workplace” znajdujemy się w momencie zmierzchu „pracownika idealnego”, który funkcjonował jeszcze w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych w Ameryce. W 2008 roku doszło do kryzysu finansowego i nagle znalazła się rzesza ludzi oszukana przez ten mit, że
Czego konkretnie? Frustracji, rozczarowania. Myślą: „Jeżeli to zaplanuję i będę dalej brnąć w ten neoliberalny mit, że moja ciężka praca wszystko mi
30
miasta kobiet.pl
kobieca perspektywa stać ich na wszystko, bo ciężko pracują. W tym kryzysie najbardziej ucierpiały osoby, które podjęły ryzyko życia na kredyt: kupiły dom, samochód, wyznaczniki społecznego statusu. To wszystko okazało się kolosem na glinianych nogach. Dziś wiele osób też tak robi. Moja koleżanka powiedziała mi ostatnio, że musi pracować, bo do siedemdziesiątki będzie spłacać kredyt. To nadanie sobie sensu dla pracy, która czasami jest bezcelowa i nie służy rozwojowi. Z drugiej strony, podkreślamy ten samorozwój i dążenie do równowagi. Mnie bardzo interesuje pojęcie stylu życia. To jest taki worek, do którego wrzuca się wiele konsumpcyjnych aspiracji. Te aspiracje się mocno zmieniły. To znaczy? Już tak nie gonimy za samym zdobyciem dóbr materialnych, ale za pewną wizją, że poza tym mamy jeszcze czas dla rodziny, na życie osobiste, na ten słynny „samorozwój”. Taki styl życia jest lansowany przez różnego rodzaju organizacje kobiece, media itp. „Pracuj, zarabiaj, rób karierę, wychowuj dzieci, a najlepiej rób to na swoim”. Kobiety są dobrym celem tego rodzaju działań. W ich przypadku czas ma wyjątkową wartość. Jest wypełniony po brzegi. W Polsce żyjemy w czymś rodzaju społeczeństwa posttradycyjnego. Czas wolny staje się dla kobiet aspiracją. To jest ten moment, kiedy mogą odetchnąć, jakiś rodzaj fetyszu i być może różne szkolenia dla kobiet organizowane są właśnie po to, by tę aspirację połechtać. Na wielu forach internetowych matki i żony skarżą się, że nie mają czasu, że mąż im nie pomaga, mimo iż pracują tyle samo poza domem. I jakie rady dostają? Wyjedź do spa, idź do fryzjera - może to ci poprawi humor. To są synonimy tego czasu - daj sobie nagrodę. Ma to wartość namacalną i rynkową. Jasne, że bezpłatną pracę kobiet też można wycenić. Były takie eksperymenty, ale trudno to przeliczyć na pieniądze, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie dzieci. Tu są emocje, zaangażowanie, poczucie odpowiedzialności. To specyficzny kazus pracy kobiet, dlatego chciałam, by to właśnie one były bohaterkami spektaklu. Co robią Twoje bohaterki? To kobiety z różnych środowisk, z różnych warstw społecznych. Dokonuję takiej konfrontacji klasowej, o której w Polsce niechętnie się mówi. Mam nadzieję, że tekst „Workplace” przełamuje jakieś tabu, coś, co czasem nieprzyjemnie zgrzyta. Dla każdej kobiety z „Workplace” praca była tak samo ważna?
Jedna z tych kobiet jest bardzo młoda, druga jest w wieku produkcyjnym, a trzecia w wieku przedemerytalnym. Każda ma inną perspektywę. Najmłodsza jest zbiorem swoich doświadczeń, odbić i rozczarowań związanych z tym, co ją spotkało na rynku pracy. Jest najbardziej zmęczona, ale wciąż ma energię, by próbować. Najstarsza to przedstawicielka kasty niewidzialnej - pracowników, którzy pracują najwięcej za najmniej. Jej ogląd jest przez to zgorzkniały, ale chciałam to pokazać, ponieważ takie osoby są rzadko dopuszczane do głosu. Niechętnie się tego słucha. W ogóle to wszystkich moich bohaterek niechętnie się słucha, bo one wykraczają swoją świadomością poza utarte schematy. Spektakl jest okazją do tego, byśmy posłuchali kobiety po pięćdziesiątce, która jako sprzątaczka pracuje na czterech etatach… Tak. Posłuchamy też kobiety w wieku produkcyjnym, która próbuje się wydostać z pułapki przytłaczających ją sloganów. Wielu czytelników dotknęła też twoja książka „Jak pokochać centra handlowe”, w której poruszyłaś tabu - kryzys po urodzeniu dziecka, kryzys kobiety w rodzinie. Muszę przyznać, że z dużym niepokojem obserwuję zmiany społeczne, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat. To zwrot w stronę konserwatyzmu, który ma odbicie nie tylko na scenie politycznej, ale również w życiu codziennym. Okazuje się, że to, co jest polityczne, jest też prywatne, i słyszę to w różnych wypowiedziach. Mam koleżanki, które rezygnują z powrotu do pracy. Jest to często forma sprzeciwu, rodzaj deklaracji, działania antysystemowego. Mimo wszystko rezultaty potrafią być zaskakująco konserwatywne. Schemat tradycyjnej rodziny powiela się. Takie wybory nie znajdują poparcia u feministek, więc kobiety niepracujące z wyboru szukają wspólnot gdzie indziej. Na przykład w ruchach chrześcijańskich. Tam łatwo znaleźć uzasadnienie. Łatwiej żyć w takim tradycyjnym modelu rodziny? Tak, bo tu jest się odpowiedzialnym za swoją działkę. To jest do ogarnięcia. Zwróć uwagę, że dostajemy mnóstwo informacji dotyczących tego, jak powinna wyglądać rodzina, jak powinna się czuć kobieta. Ambicje są mocno wyśrubowane i taki zwrot w kierunku modelu konserwatywnego jest rodzajem pewnej ulgi. Nie jest łatwo połączyć rodzinę z pracą. Wymagania stawiane współczesnym rodzicom i przede wszystkim godzenie tego z pracą zawodową to dwa przeciwne wektory. Szczególnie dotyka to kobiet. To dość częste pytanie do kobiet, które łączą macierzyństwo z pracą: a jak tobie się to udaje?
Mnie na ogół się nie udaje, albo udaje się przypadkiem. Na szczęście mam nietradycyjnego partnera. Wszystkie zdajemy sobie sprawę z tego, że przemiana z kobiety w matkę jest takim granicznym doświadczeniem. U bohaterki mojej książki była to przemiana dojmująca, o depresyjnym zabarwieniu. Ona musi się pogodzić z tą biologiczną stroną, którą trzeba ogarnąć, przyswoić. Nijak to nie przystaje do obrazu kobiety sukcesu. O tym też milczeliśmy. Do niedawna nikt głośno nie mówił, jakie zmiany w ciele kobiety powodują ciąża i poród. Oczywiście, że nie, bo to jest coś, o czym kobiety rozmawiają między sobą, przyciszonym głosem albo w kuchni przy herbatce. Nawet telewizje śniadaniowe nie chcą poruszać tego tematu. A one dyktują pewne normy. Np. „Jak szybko pozbyć się kilogramów po ciąży”. Teraz z każdej strony wyskakują zdjęcia Anny Lewandowskiej, która bardzo szybko schudła… Pewnie, że szybko schudła, bo ona wcale nie przytyła, ćwicząc do maratonu (śmiech). No właśnie. Mamy też obsesję na punkcie rodziny i tych znanych kobiet, które rodzą. To są nowe boginie, istoty nadludzkie. Tak strasznie chcemy widzieć, że one sobie radzą, bo to daje jakąś nadzieję, że może i my sobie poradzimy. Chcemy być jak one. Tak. Ja zawsze mam dreszcz zazdrości, gdy widzę, jak jakaś dziewczyna pięć miesięcy po porodzie wygląda absolutnie olśniewająco. Myślę sobie: „Kurczę, gdybym może mocniej docisnęła?”. To jest taka myśl, nad którą trudno zapanować. Jako kobiety jesteśmy bardzo mocno wpisane w te schematy z kategorii „styl życia”. Łatwo jest być kobietą? Coraz trudniej, zwłaszcza jeśli ma się sprecyzowane poglądy i chce się robić coś widocznego. Z drugiej strony, jako kobiety żyjące w pierwszym świecie mamy mnóstwo rzeczy na wyciągnięcie ręki. Pod tym względem jest łatwo. I gdy mimo to pozwalamy sobie na mówienie o tym, że jest trudno, to włącza się poczucie winy, że kobiety w Indiach są gwałcone, a w Arabii Saudyjskiej nie mogą prowadzić samochodu. Otwarte mówienie i bycie słyszaną jako kobieta w Polsce wydaje mi się coraz trudniejsze. Ale może właśnie dzięki temu będziemy próbować mówić coraz głośniej. Może dzięki temu nie zwariujemy? Szkoda by było, gdybyśmy wszystkie zwariowały. Na szczęście znam wiele zwariowanych kobiet w taki pożyteczny sposób. Swoją drogą ciekawe jest, że kobieta, która wychodzi z jakiegoś schematu od razu staje się „zwariowana”. Całe szczęście mnie to już nie dotyka.CP
*Natalia Fiedorczuk-Cieślak - ur. w 1984 r., z zawodu psychoterapeutka, kompozytorka, wokalistka i publicystka; pracuje jako animatorka kultury, zajmuje się aktywizacją obywatelską w społecznościach lokalnych; pisała o muzyce, internecie, estetyce i mieszkalnictwie; „Jak pokochać centra handlowe” to jej prozatorski debiut. miasta kobiet
czerwiec 2017
31
jej pasja
partn e r t e mat u
W szpilkach tylko po domu Nie wyobrażam sobie życia bez sportowej rywalizacji. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ciągle podnosimy poprzeczkę. Tak samo jest w życiu, bo sport jest odzwierciedleniem tego, z czym się zmagamy na co dzień. Z siatkarką Anią Lewandowską*, środkową Giacomini Budowlani Toruń, rozmawia Jan Oleksy Siatkarkę chyba wypada zapytać o to, ile ma wzrostu? Mam metr osiemdziesiąt sześć. Patrzysz na innych z góry? Tak, ale wyłącznie w pozytywnym sensie, żeby z czułością pogłaskać po głowie. Od razu widać, że jesteś osobą empatyczną! W zespole też jesteś lubiana? Mam nadzieję, że tak mnie ludzie odbierają. Drużyna to jest taki twór, w którym wszystko musi grać i przekładać się na wyniki. W zespole są różne charaktery, różne osobowości, a to wymaga znalezienia wspólnego języka. Nie trzeba przesadnie się kochać, ale musimy się dogadywać, bo dążymy do wspólnego celu. Dobra atmosfera jest szczególnie ważna w grach zespołowych. Wiele zależy od trenera? Trener Nicola Vettori jest naszym mentorem i autorytetem. Nie tylko doskonali nasze umiejętności siatkarskie, ale często występuje nawet w roli psychologa. Łagodzi ewentualne konflikty między zawodniczkami. Kiedy odkryłaś, że masz talent do tej dyscypliny? Zaczęło się bardzo niewinnie i dosyć wcześnie. Już w przedszkolu byłam bardziej ruchliwa niż rówieśniczki, lubiłam biegać. W szkole podstawowej, w pierwszej albo drugiej klasie, spotkałam na swojej drodze moją pierwszą trenerkę, byłą siatkarkę. Oczywiście na początku jedynie bawiłyśmy się piłką, ale z czasem przerodziło się to w treningi przygotowujące do minisiatkówki. A później mi się niespodziewanie urosło! (śmiech)
32
miasta kobiet.pl
Zaczynając przygodę z siatkówką jeszcze nie wiedziałaś, że natura obdarzy Cię słusznym wzrostem? W dzieciństwie byłam strasznym chuderlakiem, bladziutka, wręcz anemiczna, ale zawsze lubiłam sport, ruch i zabawę. W pierwszej klasie gimnazjum nie odstawałam od innych dziewczyn i chłopaków, ale jak wróciłam po wakacjach, to okazało się, że przewyższam wszystkich o głowę. Ku mojemu zaskoczeniu strasznie wystrzeliłam w górę. Ucieszyłaś się? Trochę mnie to martwiło. Każdy chłopak, w którym się w zakochałam, był ode mnie niższy! Z perspektywy czasu patrzę na to z uśmiechem. Teraz cieszę się, że jestem wysoka i się wyróżniam. Wszyscy z łatwością mogą mnie dostrzec w tłumie (śmiech). Ale szpilki odpadają? Kocham szpilki, ale chodzę w nich tylko po domu, bo boję się, że sobie zrobię krzywdę. Mama na mnie krzyczy, że powykręcam sobie nogi… Kibice by Ci tego nie wybaczyli. Od ośmiu lat grasz w świetnej drużynie Budowlanych. To duże obciążenie psychiczne - nosić na barkach taką odpowiedzialność? Kibice już po paru wygranych meczach na początku sezonu lubią wieszać medale, widzą drużynę na podium. A to jest balon, który bardzo szybko pęka. Nie lubimy presji, musimy z nią walczyć. To zmora, która blokuje wielu sportowców. W sporcie niezwykle ważna jest psychika. Można bardzo łatwo samego siebie „zagotować” - np. przestraszyć się zagrywać, odbijać palcami itd. Od najmłodszych lat mierzyłam się z tą presją i teraz w dorosłym życiu myślę, że dobrze udał mi się ten pojedynek. Sport nauczył mnie, jak radzić sobie ze stresem.
jej pasja
partn e r t e mat u
Masz na to swój własny sposób? Może drink? Słyszałam, że dobrze sobie strzelić jednego kieliszka na rozluźnienie! (śmiech) Ale mówiąc poważnie, jeżeli się stresuję przed jakimś meczem, to zaczynam się wyciszać, z nikim nie rozmawiam, lubię wtedy posiedzieć w swoim pokoju i słuchać ulubionej muzyki.
cjonować. Jeśli sportowiec chce dawać z siebie maksimum i być w pełni sił, a nie chodzić jak zombi, to musi mieć czas na regenerację. To gwarantuje kondycję i chroni przed kontuzjami. Po krótkim relaksie wybieram się na drugi trening. Wracam wieczorem. Jestem z reguły już tak zmęczona, że idę spać.
Wagnera czy muzyki relaksacyjnej? Amerykańskiego rapu…
Wyczerpujący plan dnia. Nie ma czasu na imprezowanie? Mamy mało czasu dla rodziny, jeszcze mniej na rozrywkę, ale nieraz po wygranym meczu jesteśmy w tak dobrych nastrojach, że idziemy razem gdzieś się rozerwać, potańczyć czy pograć w kręgle. To nas spaja i relaksuje.
To raczej nie wycisza, a dodatkowo pobudza! Lubię tuż przed samym meczem jeszcze się podkręcić (śmiech). W trudnych sytuacjach szukam pomocy w rodzinie. Spotkania z babcią czy przyjaciółmi dają mi dobrą energię i poczucie, że oprócz siatkówki jest jeszcze inne życie i nie warto się stresować. Moi bliscy zawsze mnie wzmacniają i utwierdzają w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Chłopak też Cię wspiera? Nie mam chłopaka. Ciągle czekam. Może mam wygórowane wymagania? Myślę, że jeżeli zakocham się w niższym od siebie, to po prostu nie będę nosić wysokich obcasów! (śmiech) Mój chłopak musi być za to bardzo wyrozumiały, dzielnie znosić moje humorki i przedmeczowy stres. Chciałabym takiego, który wymieni koło w samochodzie, naprawi zepsutą pralkę, wbije gwóźdź w ścianę, a kiedyś może mi zbuduje dom…
017306963, 017306895
Mówisz o natłoku zajęć, ale znalazłaś czas, żeby jeszcze studiować. Dla sportowca to jest zawsze plan B. Żyjemy chwilą, ale jakaś kontuzja może zakończyć sportowe życie, dlatego musimy zabiegać o swoje wykształcenie. Przy bardzo dużym wsparciu mojej szkoły i pana dziekana próbuję zaliczać egzaminy przedłużając sesję. Myślę, że uda mi się skończyć studia. Mama bardzo mnie motywuje. Oczywiście czasami trzeba się uczyć po nocach i między treningami, ale po zdaniu egzaminu satysfakcja jest nieopisana. Rosnę wtedy do metra dziewięćdziesiąt.
Odpoczywać można na różne sposoby… Dużo radości dają mi spotkania ze znajomymi. Jestem osobą towarzyską, ciągnie mnie do ludzi. Lubię spacery. Fajnie czasami wybrać się na Stare Miasto i szerokim łukiem omijać halę Bema (śmiech).
Skąd pomysł, by studiować turystykę i rekreację? Mimo ciągłego braku czasu, bardzo lubię podróże. Dwa lata temu połknęłam turystycznego bakcyla od mojej przyjaciółki z drużyny - Eweliny Ryznar. To ona uświadomiła mi, że można świetnie się bawić zwiedzając świat. Kierunek studiów temu sprzyja.
Rodzice kibicują Ci na meczach? Rodzice to najlepsi kibice, jakich sobie mogę wymarzyć. Bardzo mnie wspierają, na wszystkich meczach czuję ich obecność. Widzę dumę w ich oczach. To mnie wzrusza i motywuje.
Dom, drzewo, syn… Przede wszystkim chłopak musi się do mnie dopasować, bo mój tryb życia jest specyficzny. Częste wyjazdy, mecze…
Masz jakieś zaklęcia, rytuały przed wyjściem na parkiet? Słyszałem, że specjalnie malujecie paznokcie... Żadnych zaklęć nie próbowałam, boję się, że mogą zadziałać na odwrót (śmiech). Potwierdzam malowanie paznokci, choć my siatkarki żartujemy, że mamy paznokcie jak panie z warzywniaka.
A jak nie mecze, to treningi? Po śniadaniu biegnę do autobusu i jadę na trening siłowy albo na hali. Potem wracam do domu, jem obiad i oddaję się międzytreningowej drzemce. Tylko czasami przerywa ją mama: ,,Aniu, pomóż mi przy obiedzie” (śmiech). Bez tego odpoczynku nie jestem w stanie funk-
Żadne zaklęcia nie uratują przed porażką? Bywa i tak, że trzeba poczuć porażkę. Raz się wygrywa, raz przegrywa. Czasem nie mogę przeżyć jakiegoś meczu czy treningu, jestem zła, że coś mi nie wychodzi, widzę inny scenariusz, ale się nie poddaję. Trzeba podejść jeszcze raz, czasami zwolnić, by później przyspieszyć. Być
R
wytrwałym i cierpliwym, bo sukces przychodzi powoli.
EKL
A sport jest sposobem na życie? Nie wyobrażam sobie życia bez sportu, bez sportowej rywalizacji, bez zaspokajania swoich ambicji życiowych. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ciągle chcemy więcej, ciągle podnosimy poprzeczkę. Tak samo jest w życiu, bo sport jest odzwierciedleniem tego, z czym się zmagamy na co dzień.CP
*Ania Lewandowska torunianka, lat 21, siatkarka, środkowa w drużynie Giacomini Budowlani Toruń (w sezonie 2016/2017 w Orlen Lidze 8. miejsce w rundzie zasadniczej), studiuje turystykę i rekreację na WSB w Toruniu, jej hobby to muzyka, podróże, poznawanie ludzi i kultur. A
M
A
kobieta na swoim
5 kroków do sukcesu w mediach społecznościowych Media społecznościowe dają nam wiele możliwości dotarcia do klientów. Często jednak się zdarza, że wybieramy je na oślep, tylko dlatego, że potrafimy poruszać się w danym obszarze, a nie dlatego, że tam są nasi klienci. Joanna Czerska-Thomas*
F
acebook to niekwestionowany zwycięzca w rankingach - 15 mln aktywnych użytkowników w Polsce (dane na IV kwartał 2016 roku)! To tyko potwierdza fakt, że część działań marketingowych możemy z sukcesem przenieść do social mediów. Ale jak się do tego zabrać? Oto 5 kroków do sukcesu w mediach społecznościowych.
1. 2.
34
Klient - określ swojego klienta docelowego. Sprawdź, jaką ma płeć, ile ma lat, czym się interesuje. Możesz mieć kilka grup docelowych. Zapisz je i pamiętaj o nich dobierając media, w których będziesz działać.
Sprawdź interesujące cię media społecznościowe. Czy tam bywają twoi klienci? Najbardziej zróżnicowany jest Facebook, ale nie oznacza to, że wrzucenie jednego zdjęcia dziennie załatwi sprawę. Jeżeli masz kilka grup docelowych, przeanalizuj social media pod kątem treści, jakie interesują twoją grupę, i godzin, w których bywają i reagują na zamieszczone informacje.
miasta kobiet.pl
3. 4. 5.
Pamiętaj, że media społecznościowe mają zachęcić klientów do działania. Ważne, by treści powodowały interakcję - zadawaj pytania, odpowiadaj na komentarze, bądź dla klientów. Pokaż im korzyści wynikające z tego, że udzielają się na twoim profilu.
Co jest najważniejsze w social mediach? Zdecydowanie ich odpowiedni wybór, konsekwencja w obsłudze i dbanie o merytoryczne treści. W sierpniowych „Miastach Kobiet” przyjrzymy się poszczególnym mediom ze względu na grupy docelowe.
Publikuj ciekawe treści. Ciekawe dla odbiorców, a nie dla ciebie. Na szkoleniach z mediów społecznościowych, które organizuję, analizujemy fanpage firm. Najczęstsze błędy? Brak przekazu, który byłby merytoryczny i interesujący jednocześnie.
Dbaj o swoje kanały dystrybucji. Jeżeli zdecydujesz się na konkretne media społecznościowe, publikuj i udzielaj się w nich. Nie ma nic gorszego niż zaniedbany fanpage. Wyjściowy zasięg na Facebooku to obecnie ok. 2 proc. Reszta leży w naszych rękach... i w rękach naszych klientów. Im ciekawsze treści, więcej polubień, udostępnień i komentarzy, tym większy zasięg.
*Joanna Czerska-Thomas marketing integrator, ekspert w dziedzinie marketingu, właścicielka Agencji Marketingowej M4Bizz, specjalistka PR oraz absolwentka nowoczesnego marketingu, korektorka tekstów, prowadzi fanpage dla swoich klientów oraz organizuje szkolenia z mediów społecznościowych.
007393750