Miasta Kobiet maj 2017

Page 1

nasze miejsca spotkań

maj 2017

Anna Holz i Justyna Kopiec Kto, jak nie my str. 6-8


NAJSŁODSZA! Życie jest jak pudełko czekoladek, a pudełko z logo Sowy gwarantuje, że będzie ono pełne eleganckich, rozpływających się w ustach pyszności. Mistrzowsko wykonane praliny i trufle osłodzą Dzień Matki. CUKIERNIA SOWA, CENA 19 zł/100 g

Dzień Matki KARTA PREZENTOWA Kobieta zmienną jest. Jeśli nie masz pewności czy bluzka lub torebka, którą Twoja mama chciała kupić miesiąc temu, jest wciąż jej wymarzoną, mamy idealne rozwiązanie. Podaruj jej wolność wyboru w postaci Karty Prezentowej Focus Mall Bydgoszcz. To przedpłacona karta płatnicza o wartości od 40 do 650 zł. Może być wykorzystana we wszystkich sklepach na terenie Focusa. KARTĘ PREZENTOWĄ KUPISZ W PUNKCIE INFORMACJI KLIENTA NA PARTERZE GALERII, OBOK SUPERPHARM

O, mamo!

Uroczy drobiazg, wyjątkowy zapach, a może pełna wolność wyboru? Jeśli nie macie pomysłu, co podarować swojej mamie w dniu jej święta, rzućcie okiem na nasze propozycje. Z MATCZYNĄ TROSKĄ To ona troszczyła się o to, abyście założyły szal przed wyjściem z domu. Macie szansę się jej odwdzięczyć. Cienki szal w różowy, kwiatowy wzór sprawdzi się w wietrzne dni i podczas wieczornych spacerów. TATUUM, CENA 80 zł

ANIELSKI ZAPACH Nuty grejpfruta przenikające w słodycz kremu orzechowo-czekoladowego, wzbogacone o zmysłowe aromaty intrygującego vetiveru… Podobno nowe perfumy marki Mugler urzekają i skupiają całą uwagę na skropionej nimi osobie, a to akurat mamom się należy. DOUGLAS, WODA PERFUMOWANA MUGLER ANGEL MUSE, CENA 190 zł

Idealny prezent dla fanek urodowych nowości. Oddychający lakier do paznokci zapewnia przenikanie tlenu i wody oraz korzystnie wpływa na kondycję płytki paznokcia. Tę nowinkę poleca sama Agnieszka Radwańska, a piękna paleta kolorystyczna kusi, aby wybrać więcej niż jeden. INGLOT, CENA 40 zł

EMPIK, CENA 33,50 zł

LAKIER, KTÓRY ODDYCHA

2

miasta kobiet.pl

007302839

CHWILA RELAKSU Wasza mama kocha książki? Jeśli tak, to bestseller autorstwa Jamesa Rebanksa będzie strzałem w dziesiątkę. „Życie pasterza. Opowieść z Krainy Jezior” to świadectwo życia autora. Rebanks porzucił wielkie miasto, aby pracować na farmie, którą jego rodzina prowadzi od sześciuset lat. To historia człowieka, który wbrew trendom odnalazł spełnienie w prostocie i pokorze wobec natury.


MAKEUP

FRYZURA

Rock your summer - kolekcja wiosna lato 2017 już w salonach Jean Louis David! Zapraszamy

POSTAW NA MOCNY AKCENT

Propozycja na wyjątkowe okazje w jednym z najmodniejszych kolorów sezonu - żółtym. Delikatna, subtelna sukienka z falbanami, w połączeniu z ramoneską w rockowym stylu sprawi, że z pewnością wyróżnisz się na tle tłumu. Kropką nad „i” całej stylizacji będzie torebka w kontrastowym kolorze.

Czeka Cię podróż? Postaw na komfort i wygodę. Miękkie spodnie z dresowego materiału, w połączeniu z luźnym topem będą idealnym rozwiązaniem. Do tego wygodne espadryle i swoboda murowana.

Kimonowy płaszcz z ozdobnymi lampasami stanowi doskonałe uzupełnienie wielu stylizacji. W połączeniu z kolorowym topem, jeansami typu boyfriend i fuksjowymi dodatkami tworzy niezwykle kobiece i modne zestawienie.

RESERVED sukienka  119,99 RESERVED brelok - 19,99 NEW LOOK kurtka - 199 NEW LOOK choker - 29,99 NEW LOOK buty - 179 HOUSE bransoletki - 19,99 PROMOD torebka - 79,90 ORSAY pierścionek - 19,90 SWISS zegarek Hanowa - 570 VISION EXPRESS okulary Seen - 99

UNISONO spodnie  119 UNISONO saszetka - 159 HOUSE czapka - 39,90 ORSAY koszulka - 59,99 ORSAY pierścionki - 24,90 ORSAY bransoletka - 37,90 RESERVED kurtka - 139,99 VENEZIA buty - 169 OCHNIK walizka - 199 SWISS zegarek Ice-Watch - 390 VISION EXPRESS okulary Gucci - 949 NEW LOOK słuchawki - 29,99

SIMPLE płaszcz  999,90 PROMOD spodnie - 169,90 PROMOD pasek - 64,90 RESERVED koszulka - 29,90 RESERVED chusta - 39,99 VENEZIA buty - 299 VENEZIA torebka - 249 VENEZIA brelok - 59 ORSAY naszyjnik - 32,90 TIME TREND zegarek Lacoste - 649

ZAPRASZAMY DO CENTRUM HANDLOWEGO FOCUS!

007354833

K I M O N O

L U Z

K O L O R

u l . J a g i e l l o ń s k a 3 9 - 47


KOBIETA

Z PASJĄ 2016/17

WYDAWCA: Polska Press Sp. z o.o. Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes Oddziału: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Agnieszka Perlińska Menedżer produktu: Emilia Iwanciw, tel. 52 326 31 34 emilia.iwanciw@polskapress.pl Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 326 31 65 lucyna.tataruch@polskapress.pl

W kwietniu już po raz czwarty świętowaliśmy urodziny „Miast Kobiet”. Co roku jest to dla nas okazja nie tylko do spotkań z Czytelniczkami, ale również moment wręczenia statuetki „Kobiety z Pasją”. Dużo emocji, wrażeń… i niezwykle trudny wybór! Jak bowiem wskazać jedną osobę spośród tych, które pojawiły się na naszych łamach przez ostatnie 12 miesięcy?

Teksty:

W tym roku jednak wszyscy w redakcji byliśmy zgodni. Postanowiliśmy wyróżnić bohaterkę, jakiej wcześniej na naszych okładkach nie było. Kobietę, która na co dzień sięga swoją pasją do gwiazd (i to dosłownie!): dr Agatę Karską, astronomkę z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Jan Oleksy jan.oleksy@polskapress.pl

O Agacie niekiedy mówi się, że jest jedną z najbardziej utytułowanych polskich astrofizyczek młodego pokolenia. Zajmuje się tym, do czego większość z nas nie ma dostępu - bada, w jaki sposób powstają młode gwiazdy, i tym samym zmienia oblicze nie tylko nauki, ale i świata (tak, w tych słowach nie ma przesady. Wszak to właśnie tego typu odkrycia pośrednio przyczyniają się do naszego rozwoju).

Dominika Kucharska dominika.kucharska@polskapress.pl Tomasz Skory tomasz.skory@polskapress.pl

Lucyna Tataruch lucyna.tataruch@polskapress.pl Janusz Milanowski janusz.milanowski@polskapress.pl Justyna Król Justyna Niebieszczańska Natalia Czekalska

Jednocześnie sama bardzo często pozostaje w cieniu. Nie robi niczego dla nagród, nie zajmuje się autopromocją, nie stara się kreować na kogoś, kim nie jest. Po prostu patrzy w gwiazdy, robi swoje i osiąga wiele.

Projekt: Ilona Koszańska-Ignasiak

Czy to nie jest prawdziwa, warta zauważenia pasja? My nie mamy co do tego wątpliwości.

Skład: Katarzyna Opasińska, Dagmara Potocka-Sakwińska

Na tym jednak nie poprzestajemy i już w tym numerze prezentujemy Wam kolejne niesamowite kobiety – ich zainteresowania, pomysły, przemyślenia i doświadczenia. Miłej lektury!

Sprzedaż: Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 angelika.suminska@polskapress.pl Anna Kapusta, tel. 693 463 185 anna.kapusta@polskapress.pl

LUCYNA TATARUCH redaktorka prowadząca „MIASTA KOBIET”

fotorelacja ze Święta Kobiet z Pasją na w w w . m i a s t a k o b i e t . p l

CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 piotr.krol@polskapress.pl ZNAJDZIESZ NAS NA: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski

„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

nasi partnerzy

Dom Towarowy PDT Rynek Staromiejski 36-38, Toruń


007295032


kobieta przedsiębiorcza

Kto, jak nie my! Nie z każdym z rodziny prowadziłybyśmy firmę. W biznesie rodzinnym dużo zależy od sposobu myślenia, dojrzałości emocjonalnej, nastawienia do pracy, wykorzystania mocnych stron… no i oczywiście musi być tak zwana chemia. Z Anną Holz* i Justyną Kopiec* rozmawia Janusz Milanowski

Pani Anno, zauważyłem dość filozoficznie brzmiącą maksymę na Pani profilu na Facebooku: „Albo znajdę drogę, albo ją przed sobą stworzę”. Anna Holz: To znaczy, że zawsze znajdę rozwiązanie. Jeśli czegoś nie ma, to ja to stworzę. W moim myśleniu nie istnieją problemy, tylko wyzwania. To hasło jest tożsame ze mną. Domyślam się, że jest to efekt doświadczenia. Jakiego rodzaju? A.H.: Kilkukrotnie w życiu zdarzały mi się bardzo trudne momenty, takie, że tylko usiąść i płakać, ale to nie ja. Gdy spotyka mnie porażka, to zastanawiam się, jakie wnioski mogę z niej wyciągnąć na przyszłość, jakie informacje niesie dana sytuacja o mnie i o środowisku dookoła. Bo przecież uczymy się na błędach, więc warto traktować je jako szanse! Mówimy teraz o biznesie czy życiu? A.H.: I o biznesie, i o życiu. Te dwa światy bardzo mocno się przenikają w moim przypadku. Biurfol jest firmą rodzinną, stworzoną przez moich rodziców. Można powiedzieć, że w naszym domu firma była kolejnym dzieckiem, obok którego dorastałam. W 2007 roku tata miał zawał, a ja 33-letnia blondynka w 9. miesiącu ciąży - nagle musiałam przejąć zarządzanie tym wszystkim. To był trudny moment, ale powiedziałam sobie… OK, życie wezwało i trzeba to wziąć w swoje ręce. Rodzina i biznes przenikają się również w przypadku gabinetu Madame. To był pomysł Justyny, mojej kuzynki, z którą przyjaźnię się od lat. Justyna Kopiec: Co dwie szalone głowy, to nie jedna. Dlaczego szalone? A.H.: Szalone i zakręcone. Wspólnie podnosimy sobie ciągle poprzeczkę. Biznes, rodzina, przyjaźń, a może: rodzina, przyjaźń, biznes? Jaka tu kolejność obowiązuje? A.H.: Nie ma to znaczenia. Moim mottem jest: work-life balance. To wszystko się łączy, ale musi być utrzymana równowaga. Nie jest tak, że coś jest dla mnie ważniejsze. Nie potrafiłabym żyć bez żadnej z tych rzeczy. Jednak gdy jestem w pracy, to koncentruję się na pracy, a w domu na dzieciach (śmiech). J.K.: Bardzo dobrze sprawdza nam się działanie w duecie, zwłaszcza gdy jedna z nas ma gorszy dzień. Mówimy wtedy sobie: słuchaj, kto, jak nie my!

6

miasta kobiet.pl

Wydaje mi się, że biznes rodzinny wcale nie jest łatwiejszy. I bynajmniej nie chodzi tylko o to obiegowe stwierdzenie, że z rodziną najlepiej się wychodzi na fotografii. A.H.: Bo nie jest. To nie działa w ten sposób, że z każdą osobą z rodziny prowadziłabym firmę. Z Justyną - tak. A to dlatego, że oprócz więzów krwi byłyśmy i jesteśmy też przyjaciółkami, co stworzyło dodatkowy pułap zaufania. Justyna ma wiedzę ekspercką jako kosmetolog, a ja wiedzę biznesową. Pomyślałyśmy, że można to połączyć i działać w duecie, zwłaszcza że podstawą jest właśnie wspomniane zaufanie. W biznesie rodzinnym dużo zależy od sposobu myślenia, dojrzałości emocjonalnej, nastawienia na pracę, wykorzystania mocnych stron, rodzaju kompetencji, jakimi dysponujemy… no i oczywiście musi być tak zwana chemia. Tak jest w przypadku naszej relacji z Justyną w Madame i podobnie to wygląda w Biurfolu, gdzie także pracują osoby z mojej rodziny. Istnieją pewne mity o rodzinnych firmach i panujących w nich specyficznych relacjach, dzięki którym na przykład jest mniej sporów. Wszystko jest pięknie i ładnie, bo najważniejsze są więzi. A tymczasem biznes to pewna hierarchia i podział kompetencji… A.H.: Zawsze! Ktoś może mieć więcej do powiedzenia w domu, a mniej w firmie. Skoro u Pań wszystko się niejako zazębia, to czy udaje się nie mieszać tych kompetencji? A.H.: Pewnie i tak bywa, ale lekarstwem na to może być jasny podział zakresu obowiązków i odpowiedzialności. Tak mam to „poukładane” zarówno w Biurfolu, jak i w Madame. W Biurfolu mój mąż, który jest analityczny, odpowiada za technologiczną całość firmy. W Madame Justyna, jako ekspert w dziedzinie kosmetologii, odpowiada za stronę merytoryczną. Ufam jej w tym zakresie całkowicie. Natomiast ja, z wykształcenia psycholog w biznesie, jak nietrudno się domyślić, uwielbiam pracę z ludźmi. Zawsze staram się inspirować i motywować ludzi do działania. Zależy mi, żeby rozwijali się zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Przede wszystkim bliskie mi są kobiety, bo jako mama trójki dzieci i kobieta w biznesie wiem, jak trudno jest nam łączyć obowiązki domowe z pracą. W świecie biznesu, zwłaszcza tego większego, ciągle jeszcze kobiety muszą zrobić trochę więcej niż mężczyźni, szczególnie na początku swojej kariery zawodowej.


kobieta przedsiębiorcza

Bardzo dobrze sprawdza nam się działanie w duecie, zwłaszcza, gdy jedna z nas ma gorszy dzień. JUSTYNA KOPIEC

NA ZDJĘCIU: ANNA HOLZ I JUST YNA KOPIEC

miasta kobiet

maj 2017

7


kobieta przedsiębiorcza

Biznes ma płeć. Jeżeli kobieta wypracuje sobie pozycję i zyska uznanie, to dopiero wtedy traci tę płeć. Natomiast na starcie to jest jeszcze mimo wszystko sfera męska. Anna Holz

Zawsze myślałem, że biznes nie ma płci. A.H.: W mojej ocenie biznes ma płeć. Jeżeli kobieta wypracuje sobie pozycję i zyska uznanie, to dopiero wtedy traci tę płeć. Natomiast na starcie to jest jeszcze mimo wszystko sfera męska. Pani Justyno, a jaki był pomysł na Madame? J.K.: Namówiłam Anię, żebyśmy stworzyły razem miejsce przyjazne ludziom, w którym będziemy mogły zadbać o kobiety, ale nie tylko… Miejsce z usługami na najwyższym poziomie, dobrym sprzętem i zespołem kosmetologów. Takich, którzy oprócz posiadania dużej wiedzy, będą potrafili również tworzyć przyjazne relacje. To bardzo piękna dziedzina biznesu, bo w zasadzie zajmują się Panie upiększaniem ludzi. J.K.: W pewnym sensie tak. Bardzo ważna od początku była dla nas życzliwa i przyjazna atmosfera - taka, dzięki której można czerpać inspirację i motywować się w codzienności. A jak to można zrealizować? J.K.: Rozmową podczas zabiegów ze swoją ulubioną panią kosmetolog. Taka rozmowa może trwać nawet dwie, trzy godziny, jeżeli tylko jest taka potrzeba. Czasami przychodzą do nas panie, które mają ochotę na zwykłe babskie pogaduchy, a czasami takie, które po ciężkim dniu pracy chcą się po prostu zrelaksować. Czasami panie mają ochotę wypić kawę przed lub po zabiegu, a czasem szybciutko zadbać o siebie i biec dalej. Zdarza się, że pojawiają się kobiety, które po kilku latach spędzonych w domu z dziećmi stały się wyciszone, a chcąc wrócić po długiej przerwie na rynek pracy, potrzebują nie tylko troski o swój wygląd, ale także o wnętrze. Dobry kosmetolog powinien więc też umieć słuchać... A.H.: Tak i dlatego podczas rekrutacji do Madame wybierałyśmy osoby z wykształceniem kosmetologicznym, ale także z ciepłą, wzbudzającą zaufanie osobowością oraz z szacunkiem i empatią dla drugiego człowieka. J.K.: Mówimy tu o predyspozycjach naturalnych, bo tego nie da się wyuczyć. Osoba, która z nami pracuje, musi po prostu lubić ludzi. Wszystkie dziewczyny z naszego zespołu takie właśnie są i wierzą w założenia, o których mówiłyśmy wcześniej. Dzięki temu zaufało nam bardzo wiele osób, choć działamy dopiero dwa lata. Zaufanie to też składnik atmosfery. A.H.: Tak, generalnie wychodzimy z założenia, że atmosfera nie jest czymś, co można łatwo skopiować. To nie jest coś, co ma się na zawołanie.

Zapewne nie wystarczy być tylko miłym… J.K.: To zdecydowanie za mało. A.H.: Chodzi o autentyczność osób, które tam pracują. Prawdy i autentyczności nie da się zbudować za pomocą narzędzi marketingowych. To jest coś, co wynika z natury człowieka. Czy wśród korzystających z usług Madame są mężczyźni? A.H.: Tak. Stanowią około 20 proc. wszystkich klientów. Nie wierzę, że się upiększają. A.H.: Mężczyznom zależy na schludnym wyglądzie. Żyjemy w czasach kultu dobrego wyglądu i poprzez wygląd jesteśmy oceniani. Panowie z dużą samoświadomością podchodzą do siebie i coraz bardziej rozumieją potrzebę dbania, np. o swoje dłonie. Cały czas rozmawiamy o pewnej idei tworzenia czegoś - o atmosferze, budowaniu relacji wykraczających poza uprzejme standardy obsługi klienta, ale przecież w biznesie chodzi o pieniądze. Z czym się Paniom kojarzy słowo „pieniądz”? J.K.: Dobrobyt, bezpieczeństwo, luksus, prestiż. A.H.: Pieniądz prywatnie nie jest dla mnie celem samym w sobie. Ma nam pomagać, być jednym z narzędzi do spełniania marzeń. A biznesowo, jak to określił Arystoteles, jest dzieckiem handlu. A jaką zakładają Panie perspektywę, jeśli chodzi o gabinet? A.H.: Oczywiście, że mamy swoje cele. Głównym z nich jest budowanie marki, przy utrzymaniu rentowności biznesu. Zgodzą się Panie, że rynek jest bardzo nasycony takimi usługami. Czym zatem chcą się Panie wyróżniać, żeby nie zniknąć w tłumie? J.K.: Nasza marka ma kojarzyć się z luksusem i niepowtarzalną atmosferą. To miejsce, do którego mamy ochotę wracać, bo wiemy, ze jesteśmy w dobrych rękach. A.H.: Powiem to na przykładzie medycyny estetycznej, którą też się zajmujemy. Otóż łatwe pieniądze można łatwo zarobić, ale czy o to chodzi? Możemy nastrzykać botoksem jedną kobietę za drugą, tylko czy te panie do nas wrócą? Co zyskamy w dłuższej perspektywie postępując w ten sposób? Dlatego poprawiajmy, ale nie zmieniajmy. Co jest najtrudniejsze w biznesie? A.H.: Wiele rzeczy można zaplanować, wiele przewidzieć za sprawą Excela. Natomiast nie ma w tych tabelkach formuły na człowieka, na jego reakcje. Czynnik ludzki jest zawsze najmniej przewidywalny. Dlatego jak wspomniałam - chcemy inspirować innych, a nie ich zmieniać.CP

*Anna Holz psycholog biznesu, certyfikowana mediatorka, słuchaczka studiów Master Business of Administration w Wyższej Szkole Bankowej i Franklin University w USA, prezes firmy Biurfol, współwłaścicielka Madame. Prywatnie mężatka, mama trójki dzieci. *Justyna Kopiec kosmetolog, absolwentka Collegium Medicum w Bydgoszczy, menedżerka zarządzająca Madame, wykładowczyni kosmetologii, członkini grupy BNI Toruń. Prywatnie mężatka i mama dwójki dzieci.

8

miasta kobiet.pl

P R O M O C J A 007324877, 007324884


007345446


rodzina

Kontrola

nie wystarczy Nie oszukujmy się - nie będziemy zbyt długo świadkami tego, co nasza latorośl robi w internecie. Dzieci są mądre, sprytne i chcą mieć swoją prywatność, czy nam się to podoba, czy nie. Z psychologiem, dr Remigiuszem Kocem*, rozmawia Justyna Król

Z internetu korzystają już coraz młodsze dzieci… Zgadza się. Według ostatnich wyników badań w Polsce dzieje się to w okolicach 9., 10. roku życia. Zaczynają więc trochę później niż dzieci w innych państwach europejskich, głównie Skandynawii, gdzie funkcjonowanie online dotyczy nawet siedmiolatków. Pamiętajmy jednak, że jeśli chodzi o internet, to mamy do czynienia z bardzo dynamicznymi zmianami i ten wiek inicjacji cyfrowej może aktualnie być już niższy.

OK, ale tutaj gwarancji bezpieczeństwa nikt nam nie da. To trochę jak z kursem pierwszej pomocy. Trzeba wiedzieć, jak postępować w nagłym wypadku, ale sytuacja i tak może nas zaskoczyć. Niestety, zagrożeń w wirtualnym świecie nie jesteśmy w stanie zamknąć w sztywne ramy, bo tam każdego dnia coś się zmienia. Jedyne, co możemy zrobić, to - metaforycznie rzecz ujmując - nauczyć nasze dziecko pływać i liczyć, że nie będzie skakało na główkę do zbyt głębokiej wody.

Rodziców straszy się dziś internetowymi grami, nakłaniającymi małe dzieci do odkręcenia w nocy magicznego gazu… Jak nie zwariować, wpuszczając dziecko w ten cyfrowy świat? Samo straszenie raczej nie zabezpieczy dziecka przed niebezpieczeństwem. Zabrzmi to może banalnie, ale kluczowe jest odpowiednie przygotowanie go do wejścia w sferę wirtualną, pokazanie mu, które funkcjonalności i obszary mogą być dla niego pomocne, a które stanowią potencjalne zagrożenie. Zapoznanie go z życiem online poprzez towarzyszenie w tych „pierwszych razach” w sieci.

Rozumiem, że ma to być taki wstęp do późniejszej kontroli tego, co dziecko robi w sieci? Korzystanie z programów i aplikacji blokujących dostęp do różnych treści i stron WWW jest najprostszym sposobem na likwidację niektórych zagrożeń. Jednak czy to wystarczy? Zdecydowanie nie. To tylko jeden z elementów, powiedziałbym, że raczej wspomagający niż podstawowy. Niesamowicie ważne jest, by dziecko nie czuło naszego zimnego oddechu na plecach, bo efekt będzie odwrotny, niż zamierzaliśmy. Będzie szukało okazji do korzystania z sieci bez naszej kontroli, co zresztą nie stanowi problemu w dzisiejszych czasach.

Rzeczywiście brzmi to banalnie. Rodzice tego nie robią? Czasami to robią, ale niestety zbyt późno. Często zapominają, że kolejne pokolenia zaczynają korzystać z internetu coraz wcześniej i robią to bardzo sprawnie, wręcz intuicyjnie. Rodzice nierzadko wychodzą z błędnego założenia, że ich dziecko na pewno nie zagląda na niebezpieczne strony WWW, albo nie korzysta z drastycznych gier komputerowych. Zapominają, że internet jest też niezwykle ciekawym obszarem, który przyciąga młodych ludzi różnymi nowościami, interaktywnością, możliwością tworzenia innych tożsamości itp.

10

miasta kobiet.pl

To co jeszcze możemy zrobić? Stać się partnerami w tym „surfowaniu po sieci”. To trudne zadanie, bo oczywiście rywalizujemy z kolegami dziecka z klasy czy podwórka. Jednak gdy zyskamy chociaż częściowe zaufanie w tym temacie, będziemy wygrani. Chodzi o to, aby dziecko miało poczucie, że może na nas liczyć, jeśli czegoś nie zrozumie i coś je zaskoczy lub zaniepokoi. By bez wahania przychodziło po pomoc. Młodsze pokolenia są tak biegłe w tych tematach, że trudno może być nam zawsze występować w charakterze eksperta. Spró-


rodzina Niesamowicie ważne jest, by dziecko nie czuło naszego zimnego oddechu na plecach, bo efekt będzie odwrotny, niż zamierzaliśmy. Będzie szukało okazji do korzystania z sieci bez naszej kontroli. Dr Remigiusz Koc, psycholog

bujmy jednak stać się pewnego rodzaju doradcą, głosem zdrowego rozsądku, który wytycza granice, obserwuje, przygląda się, skłania do refleksji. Bez narzucania, przymuszania i typowego zakazywania. Pamiętajmy, że nadmierna kontrola wzbudzi w dziecku opór psychologiczny i chęć ominięcia „kontrolera”. Z kolei umiejętne towarzyszenie w internecie może sprawić, że wiele „zakazanych owoców” straci na swojej atrakcyjności. Oczywiście, jeżeli dziecko nie uzna że „starzy wiedzą swoje, a ja swoje”. Dlatego warto dopilnować tego już na samym początku drogi do wirtualnej rzeczywistości, wtedy, kiedy mamy jeszcze większy wpływ na dziecko niż jego koledzy. Czyli wejście w rolę detektywa nie wystarczy? Absolutnie nie. A zbyt widoczny nadzór może generować niepotrzebny bunt. Jeżeli dziecko chce założyć profil na portalu społecznościowym, nie brońmy mu tego za wszelką cenę, bo prawdopodobnie zrobi to po kryjomu i uruchomi profil pod zmyśloną tożsamością. Dużo lepszą opcją będzie przygotowanie go razem i dodanie dziecka do własnych znajomych, by potem w niezbyt inwazyjny sposób móc śledzić jego działania. Łatwiej będzie monitorować, jakie treści umieszcza, jakich ma znajomych - z odpowiednią dozą tolerancji i luzu na to, co dzieje się w gronie jego rówieśników. Uważnie przyglądałbym się natomiast komentarzom nieznajomych, zwłaszcza tym niejednoznacznym, agresywnym lub naruszającym prywatność dziecka. Wtedy nasza reakcja powinna być stanowcza. Jednocześnie ważne jest uprzedzenie młodego użytkownika sieci, jak postępować, by nie zostać wyśmianym, by nie narazić się na kompromitację, oraz jak radzić sobie z przejawami agresji w internecie. Jak to dziecku zobrazować? Najlepiej na przykładach. Nie chodzi o to, aby straszyć. Można jednak przytoczyć kilka prawdziwych, nieco nieprzyjemnych historii, by nasze dziecko miało jasność, że wirtualny świat nie jest zawsze bezpieczny i w pełni anonimowy. Obudzenie w młodym człowieku czujności jest największym sukcesem rodzica. Czujności i uważności, zamiast lęku. Nie oszukujmy się - nie będziemy zbyt długo świadkami tego, co nasza latorośl robi w internecie. Dzieci są mądre, sprytne i chcą mieć swoją prywatność, więc będą do niej dążyć, czy nam się to podoba, czy nie. Ewentualnie rówieśnicy będą dla nich współtowarzyszami w tej podróży. Dokładnie, bo lepiej zrozumieją, która gra jest dla nich atrakcyjna, dlaczego interesuje ich ten, a nie inny temat. Nie przeskoczymy tego. Ale dziecko uczy się też od nas, często nie zdajemy sobie z sprawy z tego, że obserwuje również nasze podejście do świata wirtualnego. Znaczenie ma choćby to, ile jest go w naszej codzienności. Jeśli rodzic bezproduktywnie i bezrefleksyjnie spędza czas na Facebooku, dziecko będzie czuło większe przyzwolenie do takich działań. Jeśli zaś zobaczy, że rodzice mają alternatywę w postaci np. sportu, może zechcieć również sobie taką znaleźć. Najlepiej oczywiście pokazywać różne opcje, zachęcać do poszukiwania pozainternetowych zajęć. Warto także pokazać, w jaki sposób internet jest przydatny w realizacji pasji dziecka „w realu”.

Niedawno głośno było o tym, że nastolatek zastrzelił się przypadkiem podczas transmisji na żywo na Instagramie. Tragiczne wypadki niestety zdarzają się codziennie, także w sieci. Wiele osób zginęło robiąc sobie selfie np. nad przepaścią. Ale to jak z jazdą samochodem: nie wystarczy mówić, że jeśli zwolnimy i będziemy uważać na znaki drogowe, to będzie w pełni bezpiecznie. Znajdą się zawsze kierowcy, którzy będą chcieli pojechać znacznie szybciej, lub tacy, którzy nie będą odpowiednio uważni na drodze. Jak pokazują wyniki badań, około połowa dzieci i tak będzie się stykała z niewłaściwymi treściami w sieci. Co zatem robić? Nagłośniona przez media, choć fikcyjna gra „Niebieski wieloryb” może stać się pretekstem do rozmowy na te tematy? Jestem przeciwnikiem zbyt szerokiego nagłaśniania takich zdarzeń, bo pośrednio zwiększa to popularność tego zjawiska. Gry podobne do „Niebieskiego wieloryba” istnieją i są zagrożeniem dla pewnej części młodych osób - tych, które np. mają niższe poczucie własnej wartości, czują się samotne, mają skłonności do samookaleczania się itd. Takie zachowania autodestrukcyjne nie są generowane przez internet? Nie, one wynikają z pewnych deficytów. Te gry trafiają raczej do osób, które i tak robiłyby sobie krzywdę w inny sposób. Są więc swoistym narzędziem do zaspokajania potrzeb tej grupy. Zadania do wykonania w takiej grze są postopniowane - od mniej do bardziej drastycznych. Na dzień dobry nie ma tu skoku na głęboką wodę, a jedynie kąpiel w brodziku. Im dalej, tym głębiej i finalnie mamy zachętę do podjęcia próby samobójczej. Jak to działa na młodego człowieka? Przekraczając kolejne granice, dziecko zwiększa poziom akceptacji dla zachowań autoagresywnych. Zaczyna to też traktować jako udowodnienie swojej odporności. Udowadnia sobie, że jest silne, dało radę i ma ochotę na więcej. To oferta tylko dla podatnych na dokładnie takie autodestrukcyjne działania, co nie oznacza, że powinniśmy temat zignorować. W tej grze może pojawić się mentor, opiekun, który niejako wchodzi w rolę rodzica, autorytetu. I to on podpowiada, co robić… Dzieciom brakuje rodziców, więc uciekają w internet? Często jest to jedna z przyczyn. To m.in. efekt szybkiego tempa życia, zmiany wzorców. Pracujemy dziś tyle, że czasem umyka nam to, co najważniejsze. Dzieci popełniają błędy, ale warto zastanowić się nie tylko nad tym, co robią nie tak, lecz przede wszystkim - dlaczego? Jeżeli obserwujemy, że nasze dziecko nagle zaczyna zachowywać się odmiennie niż wcześniej, może być to sygnał, że coś się dzieje - niekoniecznie złego, ale w takich momentach dobrze przyjrzeć się sytuacji. Czyli nie trzeba się bać sieci? W przestrzeni wirtualnej poszukuje się nowości, ale nie ze wszystkich się korzysta. Z perspektywy czasu często nawet nie pamiętamy, jak się nazywały gry, za którymi przez chwilę podążał tłum. Strach przed internetem nie przyniesie oczekiwanych efektów. Lepsze jest systematyczne uczenie się świadomego korzystania z sieci.CP

*dr Remigiusz Koc - psycholog społeczny, wykładowca akademicki, adiunkt w Instytucie Nauk Społecznych WSG w Bydgoszczy. Właściciel Agencji Analiz i Doradztwa Personalnego „PSG”, świadczącej m.in. usługi poradnictwa psychologicznego. Prowadził badania dotyczące zjawiska nadużywania i uzależnienia od internetu wśród młodzieży.

miasta kobiet

maj 2017

11


Przywracamy wiarę w siebie Z otyłością się nie walczy, otyłość się leczy. I nie chodzi tu tylko o zabawę słowami. Tak naprawdę leczenie zaczyna się od uporządkowania emocji. A co jest takim bodźcem, który sprawia, że osoby otyłe zaczynają szukać pomocy? Otyłość u żadnego pacjenta nie zaczyna się nagle. Stopniowe zmiany naszego wyglądu powodują, że przyzwyczajamy się do tego, co widzimy w lustrze. Aby pacjent podjął decyzję o odchudzaniu, potrzebny jest zwykle punkt zwrotny. Bardzo często motywacją do zgłoszenia się po pomoc bywa pojawienie się choroby, której wystąpienie wiąże się z otyłością. I taka motywacja, przynajmniej w początkowym okresie, jest bardzo mocna. Często ma to też podłoże, nazwijmy to, estetyczne, ale to są dość kruche podstawy.

Rozmowa z dr. n. med. Jackiem Chojnowskim, adiunktem Katedry i Zakładu Balneologii i Medycyny Fizykalnej CM UMK.

Z kilogramami walczy dziś pewnie połowa z nas. Kiedy jednak nadwaga przestaje być problemem estetycznym, a zaczyna wpływać na nasze zdrowie? Wzorzec pięknej sylwetki przez wieki ulegał zmianom, dlatego lekarz zawsze ocenia nadmierną masę ciała tylko w kontekście zdrowotnym. Na podstawie dużych badań epidemiologicznych wykazano, że ilość tkanki tłuszczowej przekraczająca 30 proc. masy ciała w sposób istotny wpływa na skrócenie życia i pogorszenie jego jakości. Trudno jednak w czasie badania lekarskiego ocenić procentową zawartość tkanki tłuszczowej. Dlatego posługujemy się miarami pośrednimi, takimi jak BMI i obwód w pasie. Kto częściej zgłasza się do specjalistów zajmujących się leczeniem otyłości, kobiety czy mężczyźni? Częściej zgłaszają się kobiety. Mężczyźni zwykle zaczynają redukować masę ciała z powodów zdrowotnych, dużo rzadziej niż kobiety z powodów estetycznych. Z drugiej strony, w naszych realiach mężczyźnie łatwiej zmienić tryb życia. Kobieta ma często wyrzuty sumienia, że rozpoczynając dietę i ćwiczenia, potrzebuje więcej czasu dla siebie, bo w swojej opinii zaczyna zaniedbywać najbliższych.

Czy osoby otyłe mówią w Pana gabinecie głównie o kłopotach ze zdrowiem, czy dzielą się też spostrzeżeniami na temat samoakceptacji lub presji społeczeństwa? Osoby otyłe przez większość z nas są często uważane za ludzi wesołych, których trudno zranić. Jest to bardzo powierzchowna opinia. Bardzo wielu moich pacjentów ma kłopoty z niską samooceną. W dużej mierze wynika to ze społecznego ostracyzmu, jaki ich spotyka. Otyłemu przypisujemy skłonność do patologicznego objadania się, co bardzo mija się z prawdą. Nawet w gabinetach lekarskich taki pacjent szybciej usłyszy kolejne „kazanie”, niż uzyska profesjonalną pomoc. Dlatego osoby te wolą schować się za maską wesołka, niż narażać się na ataki. W jakim stopniu za „epidemię” otyłości odpowiada dzisiejsze tempo życia? Wydaje się, że jest to sprawa kluczowa. Biologicznie jesteśmy przygotowani do oszczędzania energii i zdobywania pożywienia. Dopiero od bardzo krótkiego czasu, z punktu widzenia ewolucji, żyjemy w świecie łatwego dostępu do żywności. Istotny jest również brak ruchu. Automatyzacja wielu prac uwalnia nas od konieczności pracy fizycznej, coraz bardziej atrakcyjne są też dla nas formy spędzania czasu „za biurkiem”. Wreszcie powszechna motoryzacja ograniczająca konieczność chodzenia do kilkuset metrów dziennie. W żywieniu królują wysokokaloryczne przekąski, fast foody, produkty o wysokim ładunku energetycznym. Współczesny człowiek często nie ma czasu na refleksję nad samym sobą, nie zauważa, kiedy goniąc dobra doczesne, „dogonił” kilkadziesiąt zbędnych kilogramów.

Jak walczy się z otyłością? Sama dieta, jak podejrzewam, nie wystarczy? Z otyłością się nie walczy. Otyłość się leczy. I nie chodzi tu tylko o zabawę słowami. Walka kojarzy nam się z wrogiem, a w tym przypadku wrogiem staje się nasze ciało, nasze zbędne kilogramy. Moi pacjenci stracili często wiele lat na toczenie bitew z samym sobą - przegranych i utwierdzających ich w przekonaniu, że skuteczne schudnięcie jest niemożliwe. Generalnie redukcję masy ciała uzyskujemy utrzymując przez dłuższy czas ujemny bilans energetyczny. Jednak tak naprawdę prawidłowe leczenie zaczyna się od uporządkowania emocji. Chory powinien zastanowić się nad swoją motywacją, zrozumieć, że konieczne jest uzbrojenie się w cierpliwość. Początek leczenia jest zaproszeniem do wspólnej pracy, w której czeka nas wiele sukcesów, ale i nie będziemy wolni od porażek. Konieczne jest przywrócenie wiary w siebie oraz poczucia władzy nad swoim ciałem. Czy NFZ wspiera w jakiś sposób to leczenie? Leczenie otyłości w ramach NFZ może odbywać się w poradniach metabolicznych, jak i diabetologicznych, wyspecjalizowanych ośrodkach leczenia uzdrowiskowego. Refundowane jest również leczenie operacyjne otyłości ogromnego stopnia w ośrodkach chirurgii bariatrycznej. Pamięta Pan największą metamorfozę? Kogoś, komu leczenie całkiem odmieniło życie? Odpowiadając przekornie na to pytanie, można powiedzieć, że każdemu pacjentowi, który skutecznie zredukował masę ciała, leczenie odmieniło życie. Zmiana stylu życia jest bowiem nieodzownym warunkiem skutecznego odchudzania. Wśród moich pacjentów są osoby, które utraciły 20, 50, 100, a nawet 200 kg. Niektórym z nich te zmiany pozwoliły na przywrócenie podstawowych sprawności, jak umycie się, założenie skarpetek, samodzielny spacer czy wejście po schodach. Innym umożliwiły założenie rodziny, urodzenie zdrowego dziecka, powrót do pracy zawodowej. Oprę się jednak pokusie opisywania konkretnych przypadków, nawet anonimowo. Aby skutecznie odchudzić chorego na otyłość, trzeba przede wszystkim zdobyć jego zaufanie i nie chciałbym tego zaufania stracić. P R O M O C J A 007318054


kultura w sukience

CSW, TORUŃ OD 28 KWIETNIA I OD 19 MAJA

ALICJA RĄCZKA, DYREKTORKA KINA HELIOS, POLECA:

maj

28.04, 19.05

MCK, BYDGOSZCZ 29 MAJA - 4 CZERWCA

29.05-4.06

Kojarzycie„Are You Gonna Go My Way” Lenny'ego Kravitza? Utwór zaczyna się potężnymi uderzeniami w bębny. Dźwięki tego fantastycznego intro wyszły spod rąk Cindy Blackman Santany, która będzie gwiazdą tegorocznego Festiwalu Sztuki Perkusyjnej Drums Fusion. Blackman Santana jest „rodzynkiem” w świecie jazzowej perkusji. Nie ma w tym gronie zbyt wielu kobiet, ale ona od lat pokazuje, że płeć w muzyce nie ma żadnego znaczenia. Perkusistka wystąpi na Drums Fusion ze swoim autorskim projektem. Oprócz niej będziemy mogli usłyszeć m.in. rewelacyjne trio: Leszek Możdżer, Lars Danielsson i Zohar Fresco.

lasy i jeziora 007355476

największy w Polsce Park Linowy spływy kajakowe

Jeszcze pod koniec kwietnia CSW zaprasza na wystawę prac jednego z najwybitniejszych polskich kolekcjonerów - Krzysztofa Musiała. Pokazane zostaną dzieła polskich artystów, które powstały w okresie od zakończenia drugiej wojny światowej do czasów nam współczesnych. Wystawę oglądać można do 19 maja. Tego dnia zacznie się również wystawa „Sum ergo sum” Natalii Lach-Lachowicz, która kończy w tym roku 80 lat. Wydarzenie będzie okazją do podsumowania całego jej dorobku - od początku w latach 60. XX wieku do najnowszych prac.

DRUMS FUSION

PROMOCJA

maj

W

maju trudno będzie nie wyjść do kina. Wśród premier znajdą się znane tytuły: „Obcy - Przymierze” (od 12 maja), „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara” (od 26 maja), „Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” (od 26 maja). Ja osobiście czekam na „Jutro będziemy szczęśliwi”, film opowiadający o niezwykłej relacji ojca i córki. W roli głównej zobaczymy znanego z „Nietykalnych” Omara Sy. Film zostanie pokazany w majowym repertuarze, a także na wydarzeniu „Kino Kobiet” 24 maja. Emmę Watson i Toma Hanksa zobaczymy razem w bardzo dobrze zapowiadającym się filmie gatunku thriller SF, czyli „The Circle. Krąg” (od 19 maja). Historia niby nierealna, ale jakże przypominająca losy ludzi zatrudnionych w korporacjach. Młoda dziewczyna angażuje się w swoją pracę kosztem wszystkiego. Pochłania ją to do tego stopnia, że jej rola ewoluuje w niepokojący sposób. Kiedy zdaje sobie sprawę, że jest częścią pewnej gry, zaczyna się robić bardzo niebezpiecznie. Zapraszam również do śledzenia repertuaru w cyklu „Kultura dostępna” (polskie filmy w cenie 10 zł). W majowe czwartki o godz. 18 wyświetlimy m.in. ciepłą komedię „Po prostu przyjaźń”, „Las 4 rano” J.J. Kolskiego, a także film, którego kochać nigdy nie przestanę, za całokształt i za Jurka: „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”.

DWIE WYSTAWY

stadnina koni w okolicy

wycieczki rowerowe


atlas kobiet

To przecież nie wypada Jedna z młodych dziewczyn opisuje, jak dużym wstrząsem dla dwudziestolatki jest noc poślubna. Wcześniej nawet do kąpieli chodziła w halce, żeby broń Boże swojego ciała nie oglądać, a teraz ma się przed kimś rozbierać? Z dr Beatą Bawej-Lisiecką* rozmawia Lucyna Tataruch

14

miasta kobiet.pl


atlas kobiet Przez całą swoją młodość pisałam dzienniki… a teraz nawet nie wiem, co się z nimi stało. Musiałam je chyba wyrzucić. Szkoda, że już ich nie masz! Dlaczego? Podejrzewam, że te spisane dramaty nastolatki to jednak była straszna grafomania… …która za setki lat mogłaby być doskonałym źródłem historycznym (śmiech). Każdy taki ślad po czyimś życiu jest niezwykle ważny. Ty w ramach doktoratu przebadałaś ponad sto takich śladów - kobiecych pamiętników i dzienników z pierwszej połowy XIX wieku, pisanych przez arystokratki i ziemianki z ziem polskich. To lektury przypominające fabułą powieści Jane Austen? Oj, tak, ciężko było się od nich oderwać! Te opowieści mają w sobie niesamowity czar. Możesz przeczytać coś, co np. przez 30 lat pisała kobieta taka jak ty, tylko żyjąca 200 lat temu. Nie wybitna i zasłużona dla kraju jednostka, o której słyszałaś w szkole, ale normalna dziewczyna ze zwyczajnymi, codziennymi troskami, problemami z mężczyznami, dziećmi… Osoba, której nie ma na kartach historii, chociaż tutaj istniała, z całą paletą emocji i przeżyć. Jej życie też miało wartość i ona - skoro zdecydowała się pisać pamiętnik bądź dziennik - musiała to wiedzieć, wbrew całemu światu. „Wbrew całemu światu”? Z jednej strony, w XIX wieku panowała moda na osobiste zapiski. Z drugiej jednak, w przypadku kobiet nie było to taką oczywistą sprawą. Kobiety miały raczej stać w cieniu, zajmować się wychowywaniem dzieci i w zasadzie przeminąć niezauważone. Jeżeli więc któraś odważyła się spisywać swoje losy, to musiała mieć dość niezwykłe, jak na tamte czasy, podejście do siebie - musiała być świadoma własnej wartości. Między wierszami da się odczytać, że te pamiętnikarki są charyzmatyczne, rezolutne. Niektóre próbują się trochę wyrwać z gorsetu panującej ówcześnie obyczajowości. Na przykład nie boją się rozwieść z mężem, zrywają zaręczyny lub odmawiają intratnych małżeństw… Oczywiście nie wszystkie, bo jednak zmuszanie do zamążpójścia zdarzało się wśród wyższych sfer. Dla korzyści majątkowych? Tak, choćby po to, by uratować jakiś podupadający majątek rodziców panny. O takiej sytuacji w swoim dzienniku pisze np. Helena Kunachowiczowa. Zapiski prowadzi jako panna, a potem urywa je po kilku miesiącach od ślubu z praktycznie obcym sobie mężczyzną. Wcześniej widziała go raptem trzy razy! Oczywiście całe to wydarzenie opisuje jako największe nieszczęście w życiu. I już nie wiadomo, co ją dalej spotkało? To akurat ciekawy przypadek - Helena po około 30 latach odnajduje te zapiski, czyta je i odnosi się do swoich wcześniejszych przemyśleń. Pisze, że ten jej mąż Bolesław to był jednak bardzo dobry człowiek i szkoda, że umarł, bo wiedli całkiem udane życie (śmiech). Miała szczęście. Tak, wspomina, że jej mąż był bardzo delikatny i do niczego jej nie zmuszał. Na przykład absolutnie nie było mowy o tym, by konsumować ten związek na siłę, nic z tych rzeczy! Powoli przyzwyczajali się do siebie i z czasem doczekali się nawet czwórki dzieci. Choć w pierwszych miesiącach po ślubie Helena pisała jeszcze: „Mój mąż, pan Bolesław, ciągle się na mnie złości za to, że mówię do niego pan” (śmiech). Te wszystkie zapiski powstawały dla kogoś czy dla samych autorek? Pamiętniki pisane z perspektywy czasu, w których autorki odtwarzają swoje życie, powstawały zwykle dla rodziny, na pamiątkę. Czasem trafiałam w nich na stwierdzenia: „Może kogoś to zainteresuje…”. Brzmiało to jak opowieści naszych współczesnych babć, które przy różnych okazjach wspominają rodzinne dzieje. Wydaje mi się, że gdy w tamtych czasach brakowało słuchaczy, to wtedy kobiety zaczynały pisać. Niektóre też wprost zaznaczają, że chcą wrócić do czasów młodości, przeżyć to jeszcze raz. Natomiast dla młodych panien, tak jak i teraz, dziennik był powiernikiem sekretów. Dlatego pisały: „Jemu można się zwierzyć”, „On nikomu tego nie zdradzi”.

Trafiłaś na wiele takich dzienników młodych panien? Tak, i przyznam, że rewelacyjnie się je czyta. Mają w sobie dużo takiej uroczej, romantycznej naiwności. Najczęściej dziennik zaczyna się w momencie, gdy panna wprowadzana jest w towarzystwo, tuż po zakończeniu podstawowej edukacji, czyli około 16. roku życia. Przechodzi bunt młodzieńczy jak współczesne nastolatki? Ależ skąd, to jest najszczęśliwszy okres w jej życiu! Rodzice panny muszą zadbać o to, by - mówiąc wprost - jak najlepiej ją sprzedać. Pojawiają się więc wtedy piękne stroje, pantofelki, rękawiczki, wyjścia i bale. Jeżeli dziewczyna była na jakimś ciekawym balu w karnawale, to potem pisze o tym do wakacji (śmiech). I ciągle wspomina tego „Pana M.”… Swoją pierwszą miłość? Tak, obiekt swoich uczuć, choć nigdy nie wyraża tego wprost. To nie są jakieś szaleńcze wyznania miłości, bo w ówczesnych czasach kobiecie, szczególnie takiej młodej, absolutnie nie wypadało się pierwszej zakochać. A już mówić o tym? Nie do pomyślenia! Panienka musiała być nieczuła aż do momentu oświadczyn i dopiero po nich mogła sobie pozwolić na coś więcej. Do dziennika zatem również trafiają raczej powściągliwe opisy - „tańczył ze mną trzykrotnie”, „nieznacznie uścisnął mi dłoń na przywitanie”. Z kontekstu jednak jasno wynika, że to właśnie opis tych pierwszych miłości. I jak one się kończą? Zwykle bardzo długim czekaniem - na kolejny bal lub na odwiedziny Pana M., który wyjechał gdzieś daleko. Dziewczyny z tamtych lat zaczytywały się w romantycznych powieściach, potrafiły więc mocno wierzyć w to, że spotkały właśnie Tego Jedynego. Zresztą tak też się działo, nie wszystkie kobiety były wydawane za mąż na siłę. Jest mnóstwo przykładów małżeństw zawieranych z miłości. Niestety w takich sytuacjach i tak prędzej czy później wyobrażenia przegrywały z rzeczywistością, co oczywiście trafiało na karty dziennika. Nagle bowiem okazywało się, że mąż nie poświęca młodej żonie zbyt wiele czasu, albo podczas romantycznego spaceru przy blasku księżyca narzeka na komary! (śmiech). Masz jakąś swoją ulubioną autorkę? Jasne, Aleksandrę Tarczewską, warszawiankę, która prowadzi swój pamiętnik jako młoda mężatka. Prawdopodobnie miała być to dla niej próba przed napisaniem poradnika dla kobiet, do czego - jak sama zaznacza - zachęcali ją inni. Tarczewska jest fenomenalna - dowcipna, inteligentna, ma niesamowity dystans do siebie. Czasem w tych swoich zapiskach bywa wręcz zalotna - pisze, że ma ładną buzię, zgrabną kibić i tak dalej. Mimo że w domyśle kieruje je do innych mężatek, to wcale nie próbuje kreować się na jakąś perfekcyjną gospodynię. W bardzo zabawny sposób przytacza wszystkie swoje błędy. Mało tego, z przymrużeniem oka pisze nawet o swojej nocy poślubnej. Wspomina, że to doświadczenie było dla niej prawdziwym szokiem. Zdradza szczegóły? Nie relacjonuje tego wprost, ale podkreśla, jak dużym wstrząsem dla takiej dwudziestolatki jak ona może być ta noc. Przecież wcześniej nawet do kąpieli chodziła w halce, żeby broń Boże swojego ciała nie oglądać. Jej kontakt z mężczyzną ograniczał się co najwyżej do jakiegoś złapania za rączkę. Żadnych buziaków, przytulania, a teraz nagle mają się przed sobą rozbierać? Tarczewska pisze, że w takiej sytuacji nie ma nic gorszego niż dobrze wychowana dziewczyna (śmiech). Dodaje jednak, że jeśli mąż jest wyrozumiały, to wszystko dobrze się ułoży. Jej mąż taki był? Tak, to była bardzo zgrana para, choć w pamiętniku Aleksandry nie brakuje zabawnych opisów ich perypetii. Pamiętam, jak po jakiejś kłótni o wiśnie na konfiturę pisała: „Zdawało mi się, że w pierwszym roku małżeństwa mąż niczego żonie nie odmawia!” (śmiech). A jest coś w tych pamiętnikach, co Cię zaskoczyło? Myślę, że w każdej historii można znaleźć coś takiego… Przyznam, że dziwiły mnie niektóre wspomnienia, przytaczane pod koniec życia, dla potomnych - choćby fragment, w którym jedna z autorek pisze, jak przyłamiasta kobiet maj 2017

15


atlas kobiet pała swojego męża in flagranti ze służącą. To był akurat pamiętnik Wirydianny Fiszerowej. Wyobrażam sobie, że musiało to być dla niej bardzo upokarzające, a jednak zdecydowała się zostawić po tym ślad.

Arystokratki mówiły w obcych językach, znały się na sztuce, historii, interesowały się polityką. To były naprawdę obyte w świecie kobiety. DR BEATA BAWEJ-LISIECKA

Jak o tym pisze? Z pretensją, żalem - podejrzewam, że tak, jak opisałaby to współczesna kobieta, te uczucia są uniwersalne. Wirydianna jest w ogóle bardzo szczera w swoim pamiętniku. Wprost pisze, że jej pierwszy mąż, Antoni, był alkoholikiem, który nawet ją pobił, gdy spodziewała się dziecka. Wspomina to już na chłodno, po latach… Myślę, że miała w sobie dużo siły. Z jej słów można odczytać, że starała się robić wiele, by mimo wszystko zachować w tym związku jakąś normalność. To znaczy? Dopasowywała się do sytuacji i czerpała ze swojej codzienności tyle spokoju, ile się dało. Dość zgrabnie opisuje na przykład, że nie przeszkadzało jej, gdy mąż po upojnym wieczorze spał do południa, bo sama też lubiła długo poleżeć. Potem razem wstawali, on ją zabawiał i nawet był całkiem dowcipny. Wieczorami zaś, gdy towarzystwo zaczynało się schodzić na kolejną pijatykę, ona zamykała się gdzieś w swoich pokojach. Jako kobieta z wyższych sfer miała ten komfort. Dysponowała również swoimi pieniędzmi i była stosunkowo niezależna. Sądzę, że tylko dzięki temu mogła go tak długo tolerować. Kochała go? Pisze, że tak. Poza tym miała z nim dwójkę dzieci i chyba czekała z rozwodem do momentu, gdy one dorosną. Motywacja znana wielu współczesnym kobietom. Niestety tak. Wspomniałaś, że był to jej pierwszy mąż… Owszem, ale ona chyba miała pecha do facetów, bo z tym drugim też nie było jej lepiej. Właściwie to wyszła za niego trochę przez przypadek.

*dr Beata Bawej-Lisiecka doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, filolog polski, absolwentka UMK, badaczka pamiętników i historii kobiet, miłośniczka recytacji.

16

miasta kobiet.pl

Jak to przez przypadek? Gdy była już po czterdziestce, szwagier namówił ją na podróż do Paryża - bardzo modną wycieczkę w tamtych czasach. We Francji poznała Tadeusza Kościuszkę, który - mówiąc naszym językiem - był jej idolem. Gdyby tylko mogła, to oczywiście poślubiłaby Kościuszkę (śmiech). Zainteresowała się jednak jego adiutantem Stanisławem - takim nieporadnym życiowo, zabiedzonym i opuszczonym na emigracji mężczyzną. Zrobiło się jej go żal, więc z litości zaproponowała mu małżeństwo. O tej litości też pisze wprost? Tak (śmiech). Dopiero po tym, jak przywiozła go do Polski, dotarło do niej, że przecież to było jedynie coś w stylu wakacyjnej miłości. Po co ona się z tym małżeństwem wyrwała? No ale skoro już tak się stało, a on taki biedny i nie ma co ze sobą zrobić, to niech już zostanie. Niestety okazało się, że ten mężczyzna nie potrafił być na tyle lojalny, na ile przyzwoitość by nakazywała. Zdradzał Wirydiannę, potem nawet się już z tym nie krył. Mówił jej wprost, że jest za stara, by dać mu dziecko, dlatego będzie sobie szukał młodej kochanki. I rzeczywiście związał się z inną kobietą, która twierdziła, że jest z nim w ciąży. Później tę niby ciążę - straciła, a Wirydianna komentuje, że to wszystko na pewno zostało ukartowane, bo ta kobieta też była za stara na dziecko. Nie brakuje w tych opisach takich kobiecych uszczypliwości, ale trudno się temu dziwić.

Wśród opisów codzienności zdarzają się w pamiętnikach też bardziej ogólne rozważania - o życiu, świecie? Zdarzają się. Często pojawiają się przemyślenia o przemijaniu, o tym, jak czas ucieka i jak niegdyś ważne sprawy czy popełnione błędy dziś wydają się błahostkami. Wirydianna bardzo dużo pisze też o polityce i o sytuacji w kraju. Jej głos w tamtych czasach był tak samo ważny, jak męski? Ona akurat mogła sobie na wiele pozwolić. Na pozycję kobiety wpływały takie elementy, jak choćby majątek czy wiek. Panienkom nie wypadało się wypowiadać na niektóre tematy i zwykle nawet nie próbowały. Narcyza Żmichowska w swoim dzienniku wspomina, że podczas jakiegoś spotkania toczyła się poważniejsza rozmowa, ale ona jako panna oczywiście nie ośmieliła się powiedzieć tego, co by chciała, bo gdyby powiedziała, to zaraz rozeszłoby się to echem. Dotyczyło to młodych kobiet, natomiast matrony - czyli te, które wychowały już dzieci i miały znaczącą pozycję w towarzystwie - prowadziły dyskusje z kim i o czym chciały. To były dobrze wykształcone kobiety? Studiować jeszcze nie mogły, ale uczyły się dużo. Arystokratki mówiły w obcych językach, znały się na sztuce, historii, interesowały się polityką. To były naprawdę obyte w świecie kobiety. Były szczęśliwe? Myślę, że tak, choć pod wieloma względami było im trudno. Pamiętajmy, że jest to przecież okres powstań narodowych, przetaczających się przez ziemie polskie wojsk. Kobiety często traciły mężów, były zdane na rozłąkę, zostawały same z dziećmi. Obyczajowość i prawo nie sprzyjały płci pięknej, a na niezależność mogły pozwolić sobie tylko zamożne arystokratki. Poza tym stan ówczesnej medycyny sprawiał, że każdy poród był dużym zagrożeniem dla życia matki, a dzieci pojawiały się jedno za drugim. Dlatego niektóre pamiętnikarki wprost piszą, że gdyby tylko mogły, to chciałyby już więcej nie rodzić. Według danych szacunkowych nawet połowa dzieci nie dożywała dorosłości. Z tego powodu na kartach pamiętników pojawiają się także dramaty matek opłakujących potomstwo. To bardzo przejmujące fragmenty. Domyślam się więc, że mimo ogromnej pasji historycznej, nie chciałabyś się przenieść do XIX wieku? Nie patrzę na ten okres przez różowe okulary, zdaję sobie sprawę z tego, jak wyglądało wtedy życie. Ale gdybym miała wehikuł czasu, to mogłabym się tam przenieść na wakacje, na kilka dni. Na pewno nie zabrakłoby mi wspólnych tematów z tymi kobietami. Chciałabym je zapytać o wiele rzeczy! Na przykład o co? Choćby o takie codzienne babskie sprawy - jak dbały o te wszystkie fantastyczne suknie, ile ich miały? Jak układały tak wymyślne fryzury? Jak radziły sobie w pantofelkach podczas spacerów po łąkach? O higienę osobistą też zapytałabym… chociaż one pewnie by o tym nie mówiły, bo to nie wypada (śmiech). Mogłabym też im podziękować, bo utwierdziły mnie w przekonaniu, że bez względu na okoliczności, życie każdej pojedynczej kobiety ma wartość. I wszystkie powinnyśmy o tym pamiętać.CP


W pakiecie oferujemy:  7 noclegów w przytulnych komfortowych

pokojach  pełne wyżywienie /śniadanie i kolacja w formie bufetu, obiad –dwa dania do wyboru serwowany do stolika/  konsultacja lekarska  10 zabiegów leczniczych w profesjonalnie wyposażonej bazie zabiegowej zleconych przez lekarza /szeroki wachlarz zabiegowy/: przy pobycie 14-dniowym BONUS – 30 zabiegów leczniczych  voucher do kawiarni w wysokości 30 zł

In��r����� B��b��k� � Ś��n��jś���

Wio��n�� ��l�k� �l� z�r��i�

29.04-27.05.2017 od 980

W ofercie:

 Lampa biotron

 Okłady borowinowe

 Krioterapia punktowa  Inhalacje

 Galwanizacja

kończyn górnych

 Jonoforeza

 Masaż wirowy

 Tlenoterapia

 wieczorne koncerty

 Diadynamik

 Masaż wirowy

kończyn dolnych

 miły i rodzinny

klimat pobytu

Zniżki: *dzieci do 5,99 lat – pobyt bezpłatny/wspólne miejsce na łóżku z osobą pełnopłatną/ *dzieci w wieku 6-13,99 lat – 50% zniżki - nocleg na dostawce/ * Przy ofercie promocyjnej nie uwzględniamy kart rabatowych.

REZERWACJE: Interferie Barbarka 72-600 Świnoujście , ul. Kasprowicza 8 tel. 91 321 25 31 , 91 321 54 06 www.interferie.pl, barbarka@interferie.pl

007325500

 Magnetoterapia

 Laser

w Żninie ul. Plac Wolności 13 tel. (52) 302 04 50 pn.-nd. 8-22

ul.Kossaka 23 tel. 515 979 046 pn.-nd. 8 – 21

007053279

 Lampa sollux


kobieca perspektywa

W świecie ciszy

Kiedy migasz, czujesz bliskość. Tu nikt nie ma problemu, by podejść do drugiego człowieka i poklepać go po ramieniu lub przytulić - tłumaczy Sonia Radzewicz tekst: Jan Oleksy Zdjęcia: Jacek Smarz

18

miasta kobiet.pl


kobieca perspektywa

- Jestem CODA - powiedziała Sonia na spotkaniu. Ten skrót od angielskiego wyrażenia „Child of Deaf Adults” oznacza, że jest słyszącym dzieckiem niesłyszących rodziców. Mówi o tym bez problemu, bez skrępowania, bo już teraz, w dorosłym życiu, tej niedoskonałości rodziców nie traktuje w kategoriach dramatu. Nie nazywa tego niepełnosprawnością. - To raczej lekka odmienność. Osoba głucha może niemalże w stu procentach porozumieć się i poruszać w świecie ludzi słyszących, jednak niektóre rzeczy są dla niej niedostępne. Trochę tak, jak dla obcokrajowca - tłumaczy dziewczyna.

Drugi język Z rodzicami zawsze porozumiewała się za pomocą gestów polskiego języka migowego. - Polski mówiony to dla mnie drugi język. Za to miganie jest naturalne. Tym przesiąknęłam za młodu, bo dziecko tak mniej więcej około 9. miesiąca życia zaczyna już coś migać. Nawet pytałam kiedyś mamę, co było pierwszym gestem, który pomigałam. Dowiedziałam się, że „butelka”, chciałam jeść - wspomina ze śmiechem. Zanim dziecku wykształcają się struny głosowe i cały aparat mowy, mija trochę czasu. Zwykle najpierw zaczynamy gestykulować i chodzić. Ja wręcz nie chciałam mówić. Uważałam, że jest to zupełnie niepotrzebne. Było tak aż do momentu, kiedy poszłam do przedszkola i musiałam normalnie porozumiewać się z innymi ludźmi - wyjaśnia Sonia. Stało się tak, gdy miała trzy lata. Rodzice wcześnie posłali ją do przedszkola, bo stwierdzili, że jest nad wiek rozwinięta. - Myślę, że przyczynił się do tego język migowy. U osób, które od dziecka migają, mózg trochę inaczej funkcjonuje. Potwierdziły to badania psychologiczne, w których brałam udział - tłumaczy. Jako dziecko bardzo szybko przyswajała sobie wszelką wiedzę, chłonęła nową mowę. Lubiła przedszkole i chciała być jak brat, którego mama codziennie rano odprowadzała w tamto miejsce. - Byłam przekonana, że idą razem, by się dobrze bawić, a mnie zostawiają w domu - dodaje Sonia. Filozoficzne miganie W przeciwieństwie do Soni, są CODA, którzy nie chcą migać. Zrazili się do tego już w dzieciństwie. - Dawniej wszyscy bardzo nam dokuczali. Znam przypadki wyzwisk, popchnięć, obelg, nawet pobić. Niektórzy nabrali awersji do języka migowego. Niepotrzebnie obarczają się tym, że rodzice są głusi. Tak naprawdę, to społeczeństwo jest głuche na nas - mówi Sonia. Głusi nie lubią, jak się o nich mówi „głuchoniemi”, bo przecież mają swój język - wprawdzie odmienny od fonicznego, ale dobrze służący komunikacji. - Większość ludzi uważa, że język migowy jest ubogi, ale to nieprawda. On jest po prostu inny. Osobom głuchym wystarcza do wyrażania emocji, przekazywania myśli, codziennych problemów, a nawet recytowania poezji - mówi Sonia. - Można w nim filozofować. Na imprezach dla ludzi głuchych też jest wesoło. Opowiadają sobie żarty, które wyglą-

e

k

l

a

m

Rozmowa ciałem Sonia często wspomina, że porusza się we „wspaniałym świecie ciszy”. - Lubię mówić prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, pewnie dlatego, że w języku migowym wszystko jest precyzyjne, jednoznaczne i szczere - tłumaczy. - Tę prawdę widać w gestach i na twarzy. Niesamowita jest ta bliskość podczas komunikowania się. Nie mam problemu z tym, żeby ktoś mnie złapał za rękę, poklepał po ramieniu. To normalne, kulturalne gesty podczas migania. Niezwykłe jest również to, że ludzie, którzy migają, mają szerszy kąt widzenia i dzięki temu mogą swobodnie prowadzić rozmowę z kilkoma osobami równocześnie. W tym świecie rozmowa z osobą niesłyszącą wymaga jednak większego skupienia, patrzenia w oczy, a to niesłychanie zbliża. Oprócz gestów, środkiem wyrazu staje się też mimika. - Stanowi ona chyba 70 procent języka migowego. Zadziwia mnie, jak bardzo plastyczna może być twarz, na której wszystko od razu widać. Mimika i poruszanie ciałem to podstawa komunikacji, bo wykorzystywane znaki stanowią jedynie jakieś 5 procent języka - wyjaśnia Sonia. Dodaje, że gdy widzi kogoś z tyłu, to potrafi stwierdzić, czy ta osoba się cieszy, denerwuje, czy martwi. - To wszystko widać przez ściśnięte albo otwarte pozy - tłumaczy. - Zdarzyło mi się kiedyś pokłócić po migowemu. Całe ciało wyrażało emocje, automatycznie się spinało, gesty były szorstkie. Tak jakby się mówiło po niemiecku. Jeszcze czytelniejsze są „miłe słowka”, czyli słodkie gesty. Te są uniwersalne, znane w każdej kulturze. Jak małe dziecko chce, żeby mama je przytuliła, a nie umie powiedzieć, to wykona gest, który to obrazuje. Zna je każdy - mówi z przekonaniem. Z misją Sonia - bardzo związana ze światem osób niesłyszących - od dawna czuła, że ma do spełnienia pewną misję. Postanowiła więc na YouTube prowadzić wideoblog dla niesłyszących. - Takie osoby widzą, ale zwykle nic nie jest im tłumaczone. Nie mają żadnych źródeł, z których mogą czerpać wiedzę, a porady gdzieś wyczytane nie wystarczają. Chciałam po prostu podzielić się z nimi swoją wiedzą na różne tematy - wyjaśnia. Złożyło się na to wiele czynników. Przełomem był jednak dłuższy pobyt w szpitalu. Sonia wspomina, że właśnie wtedy miała czas na wiele przemyśleń. Zapisała się na zaawansowany kurs języka migowego, aby udoskonalić swoje miganie i poznać więcej znaków, których np. jej rodzice nie znali. Złapała wiatru w żagle i zaczęła działać w sieci. Na blogu jest już 16 filmików, w których autorka porusza różne kwestie, od kosmetycznych po poezję. - Robię to również dla osób słyszących, którzy chcieliby chociaż na chwilę wejść do tego świata. Dzięki temu mogą zrozumieć problemy głuchych i poznać tę rzeczywistość - dodaje youtuberka. Znaleźć ją można pod nickiem Miga Maniaczka.cp

a

007356778

r

dają o wiele lepiej, gdy przekazywane są za pomocą gestów. Nie unikają tych sławnych typu „przychodzi baba do lekarza”. Jest też cały arsenał brzydkich słów wyrażanych gestem.


kobieca perspektywa

BARBARO, CZEMU NIE RODZISZ? Na jednej konferencji usłyszałam, jak po moim wystąpieniu o konflikcie ról matka-naukowiec, profesor mówi: „Z kobietą naukowcem jest jak ze świnką morską: ani to świnka, ani morska”. Z dr Ewą Krause* z Instytutu Pedagogiki UKW rozmawia Tomasz Skory

Kim jest Barbara Niechcicowa? Barbara Niechcic to bohaterka powieści „Noce i dnie” Marii Dąbrowskiej. Jest postacią zmienną, niejednoznaczną i skomplikowaną. Stanowi również doskonały przykład kobiety, która w wyniku społecznej, ale też i wewnętrznej presji związanej ze staropanieństwem, wychodzi za mąż i zakłada rodzinę z rozsądku. Od jej nazwiska wzięła się nazwa „syndrom

20

miasta kobiet.pl

Barbary Niechcicowej”. Pisze o nim dr Karolina Kuryś w jednej ze swoich prac. Zjawisko to dotyczy głównie dobrze wykształconych i odnoszących sukcesy zawodowe kobiet, które ulegają naciskom społecznym i wchodzą w rolę matki, nie tylko bez odpowiedniego przygotowania, ale przede wszystkim bez wewnętrznego przyzwolenia na tę nową sytuację życiową. Rodzą dzieci wbrew sobie,

przez co są szczególnie narażone na trudności w godzeniu roli matki z rolą zawodową. Zna Pani takie „Barbary”? W środowisku naukowym naciska się na rozwój, pozyskiwanie grantów itp. Znam więc kobiety z tego grona, które faktycznie odczuwają konflikt ról matka-naukowiec. Tak naprawdę jednak, niezależnie od profesji,


kobieca perspektywa wiele z nas spotyka się z trudnościami, gdy próbuje łączyć i godzić pracę zawodową z wychowaniem dzieci. Współcześnie, na całe szczęście, nie wymaga się od kobiet pozostania w domu i zajmowania się wyłącznie rodziną, co dawniej było powszechną praktyką. Wciąż jednak decyzja o rezygnacji z macierzyństwa budzi co najmniej zdziwienie… Rzeczywiście, wciąż funkcjonują stałe przekonania, że „macierzyństwo jest powołaniem każdej kobiety”, „jest jej podstawową rolą biologiczną i społeczną” i że „wszystkie kobiety są stworzone do tego, by być matkami”. Obecnie jednak - i bardzo dobrze, moim zdaniem - coraz częściej nie jest to już tak jednoznacznie kojarzone z naturą kobiety, swego rodzaju wrodzonym instynktem macierzyńskim, jej misją czy przeznaczeniem. I, co za tym idzie, mniejszą popularnością cieszy się już opinia, że z macierzyństwa rezygnować nie wolno. A kto najczęściej naciska na kobiety, by rodziły? Ich mężowie? Rodzice, którzy nie mogą się doczekać wnuka? A może koleżanki? W tym kontekście można mówić o społecznym nakazie macierzyństwa, z którego wynika, że każda „normalna” kobieta powinna chcieć rodzić dzieci i być matką. Od wieków jest to przekazywane młodym pokoleniom w ramach socjalizacji rodzinnej oraz poprzez swego rodzaju moralizowanie, pouczenia ze strony różnych instytucji, w szczególności Kościoła. Presja jest i będzie tym silniejsza, im bardziej procesy demograficzne będą charakteryzować się tendencją spadkową. Zajmuje się Pani tym zagadnieniem w kontekście kobiet naukowców. Czy w tym środowisku jest to szczególnie widoczny problem? W moim środowisku macierzyństwo stanowi istotny czynnik opóźniający rozwój kariery naukowej. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że kobiety realizują kariery naukowe kosztem życia rodzinnego. Wiele z nich jest bezdzietnych, rozwiedzionych, a także samotnych. Część świadomie nie decyduje się na dziecko z obawy, że nie poradzi sobie później z doktoratem czy habilitacją. Doprowadzają do tego wybory zawodowe i wcześniejsze ciągłe oczekiwanie na ten „odpowiedni” moment. Dobrej chwili na macierzyństwo bowiem nie ma. Kobiety, które się na to decydują, muszą z kolei godzić się z tym, że albo uda im się utrzymać równowagę pomiędzy karierą naukową a rolą rodzicielską, albo będą musiały dokonywać ciągłych wyborów między tymi sferami życia. Jak więc sobie Pani radzi przy dwójce dzieci? Średnio. Popełniam dużo błędów. Mam tego świadomość, bo jednym z przedmiotów, które wykładam, są teoretyczne podstawy wychowania. Analizujemy na nim błędy wychowawcze i doskonale wiem, które z nich popełniam (śmiech). Stara się Pani nie rezygnować z kariery? Myślę o intensywniejszym rozwoju naukowym, ale musiałabym wprowadzić wiele zmian w życiu rodzinnym. W tym pierwszym okresie życia dziecka, tak do 5 lat, ten rozwój jest spowolniony. Z obserwacji wiem, że jak już dzieci są „odchowane”, kobiety potrafią nadrobić poświęcony na nie czas. Pytanie tylko, ile naukowczyń jest gotowych i może sobie pozwolić na przeczekanie tego okresu.

Czyli praca na uczelni nie zachęca do rodzenia dzieci? Na jednej z konferencji usłyszałam, jak po moim wystąpieniu o konflikcie ról matka-naukowiec pewien profesor mówi: „Z kobietą naukowcem jest jak ze świnką morską: ani to świnka, ani morska”. W środowisku akademickim funkcjonuje też sformułowanie „albo edukacja, albo prokreacja”. I dane statystyczne zdają się to potwierdzać. Aż 80 proc. kobiet wykładających na niemieckich uczelniach jest bezdzietnych. Problem ten nie dotyczy oczywiście tylko naukowców, ale wielu innych kobiet robiących karierę zawodową. Nie mają czasu na urodzenie i wychowywanie dzieci, bowiem im większe sukcesy odnoszą, tym więcej pracują. Liczba rozwodów też rośnie w grupie kobiet, które dużo pracują i dobrze zarabiają. Można tu więc dostrzec prostą prawidłowość - im wyższe stanowisko, tym mniej dzieci i więcej rozwodów. Gdy facet mówi: „Najpierw kariera, potem dziecko”, większość osób pokiwa głową z uznaniem. Kobieta może się zaś spotkać z niewybrednym komentarzem… Mężczyznom łatwiej jest utrzymać życie rodzinne, gdy robią karierę i dużo zarabiają, nawet kosztem czasu dla bliskich. Kolejność, o której pan mówi - „najpierw kariera, potem dziecko” - nie musi być więc w ogóle przez nich rozpatrywana. U kobiet natomiast jest wręcz przeciwnie - być może dlatego, że znaczna część z nich uważa, że partner nie dzieli z nimi obowiązków domowych. I tym samym kobiety wracając do domu rozpoczynają „drugą zmianę” i nie są w stanie sprostać wszystkim wymaganiom, które są na nie nakładane. Trochę same jesteśmy temu winne, bo więcej od siebie wymagamy. Byłam świadkiem takiej sytuacji: idzie tata z dzieckiem, dziecko ma krzywo założoną czapkę, ucho odkryte, a wieje wiatr. Obok idą dwie panie i komentują: „Jak ta matka mu tę czapkę założyła!”.

Byłam świadkiem takiej sytuacji: idzie tata z dzieckiem, dziecko ma krzywo założoną czapkę, ucho odkryte, a wieje wiatr. Obok idą dwie panie i komentują: „Jak ta matka mu tę czapkę założyła!” DR EWA KRAUSE

Obserwując swoje otoczenie, mam wrażenie, że to też kobiety częściej naciskają na siebie wzajemnie, że to już pora na dzieci… Moim zdaniem należy zwrócić uwagę na problem tkwiący w mentalności samych kobiet, dla których możliwość uwolnienia się od tradycyjnych ról wciąż funkcjonuje bardziej w sferze postulatów niż realizacji. Niby chcą, ale tradycyjne role i podział obowiązków dalej mają się dobrze. A jakie mogą być efekty takiego „wymuszonego” macierzyństwa? Efektem może być konflikt ról. Współcześnie kobiety mogą pełnić i pełnią w społeczeństwie różnorodne role, choć przeważnie funkcjonują w ramach dwóch - rodzinnej i zawodowej. Społeczny nakaz i niespójne naciski w rodzinie i pracy sprawiają, że kobiety - chcąc sprostać wymaganiom - podlegają ciągłym napięciom. Konieczność pełnienia jednej roli może stanowić przeszkodę w efektywnym sprawowaniu drugiej. To są efekty odczuwane nie tylko przez kobietę, ale także przez jej rodzinę. Nie można bowiem zapominać o skutkach „wymuszonego” macierzyństwa dla dziecka. To już pole dla psychologów i terapeutów rodzinnych. Warto jednak o tym mówić i pisać. Jak więc reagować, gdy czujemy naciski i ktoś nas próbuje przekonać do roli, na którą nie czujemy się gotowi? Ja bym wysłuchała… i zaufała sobie.CP

*

dr Ewa Krause adiunkt Zakładu Teorii Wychowania i Deontologii Nauczycielskiej Instytutu Pedagogiki UKW w Bydgoszczy. Interesują ją zagadnienia związane z aktywnością zawodową studentów, planowaniem kariery i sytuacją kobiet naukowców. Mama dwójki dzieci. miasta kobiet maj 2017

21


kultura w sukience

O KOBIETACH ODMIENNIE Kobiety w filmach opisują świat ze swojej perspektywy, zanurzają się w dziewczyńską, babską, czasem chuligańską wrażliwość. Są w tym ujmująco bezpośrednie, odważne.

Z Jerzym Armatą, krytykiem filmowym, kuratorem przeglądu "Animacja jest kobietą" na festiwalu Animocje w Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy, rozmawia Tomasz Skory

Dlaczego „animacja jest kobietą”? Animacja jest rodzaju żeńskiego, mówimy przecież: ta animacja. A tak bardziej serio, film animowany wymaga pracowitości, cierpliwości, dokładności… To cechy, które zawsze były przypisywane bardziej kobietom niż mężczyznom. Ale pisał Pan, że początki polskiej animacji to prawie sami mężczyźni. I to nie tylko twórcy, ale i postacie. Bolek i Lolek na pojawienie się Toli czekali ponad 10 lat! I okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Pojawiła się i bardzo szybko zniknęła. Główni bohaterowie słynnych polskich seriali dla dzieci - Bolek i Lolek, profesor Baltazar Gąbka, Pomysłowy Dobromir, Pampalini - łowca zwierząt, Reksio, Koziołek Matołek, kot Filemon, Miś Uszatek czy Colargol - to jednak mężczyźni. Nawet Zaczarowany Ołówek. Jedynie Pyza zaplątała się gdzieś na polnych dróżkach. Swoją drogą, to nie tylko polski, ale światowy trend. Myszka Miki to przecież… mężczyzna. Czy proporcje od tamtych czasów się odwróciły? Ostatnio coś zaczyna się zmieniać, także u nas. W nowych polskich serialach dla najmłodszych prym zaczyna wieść płeć piękna: Mami Fatale, Florka, Basia, Asiunia… Jeśli zaś chodzi o twórców, w PRL-u kobiety w studiach filmów były malarkami, animatorkami, scenografkami, montażystkami, operatorkami zdjęć, autorkami scenariuszy, kierowniczkami produkcji, ale niezwykle rzadko samodzielnymi reżyserkami. Nieliczne przetarły jednak drogę pod znakomicie rozwijającą się od kilku lat animowaną „Rzeczpospolitą Babską”. Pierwszego Oscara w tej dziedzinie zdobył dla naszej kinematografii Zbigniew

Rybczyński za „Tango”, ale druga statuetka trafiła już do rąk Suzie Templeton za „Piotrusia i wilka”, który powstał w koprodukcji polsko-brytyjskiej. Czym różni się dziś animacja kobieca od męskiej? Płeć nie decyduje o wartościach artystycznych dzieła, choć w polskiej animacji tak się ułożyło, że pierwsze skrzypce dawniej grali mężczyźni. Dziś wiodącymi postaciami stały się w niej m.in. Wioletta Sowa, Marta Pajek, Ewa Borysewicz, Anita Kwiatkowska-Naqvi. W swoich filmach opisują świat z kobiecej perspektywy, zanurzają w dziewczyńską, babską, czasem chuligańską wrażliwość. Są w tym ujmująco bezpośrednie, odważne. Co więcej, wydaje się, że ta kobieca dominacja w rodzimej animacji będzie się zwiększać. W ubiegłym roku na Wydział Animacji w łódzkiej Szkole Filmowej dostało się dziesięć osób, same panie. Podobne tendencje można zauważyć na uczelniach plastycznych. Jakim kluczem Pan się kierował, dobierając filmy na Animocje? Przegląd podzieliłem na dwie części: „Męskim okiem” i „Kobiecym okiem”. W pierwszej umieściłem filmy mistrzów naszej animacji, m.in. Ryszarda Antoniszczaka, Piotra Dumały, Ola Sroczyńskiego, Daniela Szczechury, Mariusza Wilczyńskiego, w drugiej wymienionych wyżej reżyserek. I jedni, i drugie opowiadają o kobietach - odmiennie, ale w obu przypadkach niezwykle interesująco. Okazuje się, że mężczyźni potrafią niezwykle przenikliwie, a jednocześnie z czułością poruszać się po świecie kobiet. W kinie fabularnym tego najlepszymi przykładami są Ingmar Bergman czy Pedro Almodóvar.CP

KADRY Z WYBRANYCH FILMÓW PREZENTOWANYCH NA PRZEGLĄDZIE „ANIMACJA JEST KOBIETĄ”

„HIPOPOTAMY”, REŻ. PIOTR DUMAŁA, 2013, 13’

męskim okiem 22

miasta kobiet.pl

W RZECE KĄPIE SIĘ KILKA NAGICH KOBIET Z DZIEĆMI. PRZYPATRUJE SIĘ IM Z UKRYCIA GRUPKA MĘŻCZYZN. SCENY, DO KTÓRYCH DOCHODZI, PRZYWODZĄ NA MYŚL ZACHOWANIE DZIKICH ZWIERZĄT.


kultura w sukience „DO SERCA TWEGO”, REŻ. EWA BORYSEWICZ, 2013, 10’

„SNĘPOWINA”, REŻ. MARTA PAJEK, 2011, 14’

ŚWIECKA LITANIA I NIESIONA ECHEM PO BLOKOWISKU HISTORIA UCZUCIA, KTÓRE SPOTKAŁO GORZKIE ROZCZAROWANIE.

ROZEGRANY W TRZECH PRZESTRZENIACH  ABSTRAKCYJNEJ, SENNEJ I REALISTYCZNEJ  FILM ZMUSZA DO SZUKANIA ODPOWIEDZI NA PYTANIE O WZAJEMNE ZWIĄZKI PRZEDSTAWIONYCH ŚWIATÓW.

„REFRENY”, REŻ. WIOLETTA SOWA, 2007, 13’ TRZY POKOLENIA KOBIET ŁĄCZĄ WSPÓLNE PRZEŻYCIA. KIEDY NAJMŁODSZA Z KOBIET STAJE NA GRANICY DOJRZAŁOŚCI, WSPOMINA DZIECIŃSTWO I LIST, KTÓRY ZOSTAWIŁA JEJ BABCIA.

kobiecym okiem „SEXI LOLA AUTOMATIC”, REŻ. RYSZARD ANTONISZCZAK, 1978, 7’ „HOBBY”, REŻ. DANIEL SZCZECHURA, 1968, 7’

BOHATER USTAWIA BARDZO SKOMPLIKOWANĄ APARATURĘ. PCHNIĘCIE PAŁECZKI WPRAWIA W RUCH ZAPAŁKĘ ODPALAJĄCĄ KOLEJNĄ. NAGLE POJAWIA SIĘ SEXI LOLA, KTÓRA ZACZYNA STRIPTIZ, PO CZYM ZNIKA…

FILM WYCINANKOWY ŁĄCZONY Z RYSUNKOWYM. MAKABRYCZNA GROTESKA O KOBIECEJ ZABORCZOŚCI, OKRUCIEŃSTWIE KOBIET WABIĄCYCH NAIWNYCH MĘŻCZYZN… LUB OPOWIEŚĆ O UWIĘZIENIU I WOLNOŚCI.

miasta kobiet

maj 2017

23


Najlepsze pomysły i innowacyjne rozwiązania przychodzą mi do głowy, gdy biegam. Dotleniam organizm, a wysiłek sprawia, że znikają negatywne emocje - mówi biegaczka Andżelika Dzięgiel, koordynatorka akcji społecznej „Biegam, Bo Lubię”, organizatorka biegu „RUN TORUŃ”.

ZDJĘCIA: Jacek Smarz

A Tekst: Jan Oleksy

Biegam, bo lubię

pa r t n e r t e m at u

ndżelika zaczęła biegać wyczynowo w drugiej klasie liceum. Na zajęciach z WF-u pewien trener odkrył, że dziewczyna ma niezły potencjał. - W wieku 17 lat rozpoczęłam truchtanie. Dobrze pamiętam pierwsze pokonanie dystansu czterech kilometrów w biegu ciągłym. Wróciłam do domu, położyłam się na kanapie i byłam padnięta - wspomina Andżelika. To właśnie wtedy zapisała się do klubu i zaczęła intensywnie biegać, starając się o coraz lepsze wyniki. Po trzech miesiącach trenowania okazało się, że zrobiła już minimum na mistrzostwa Polski na 5000 m w kategorii juniorek. W 2011 roku uzyskała srebrny medal w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski na dystansie 10 000 m.

Posypały się sukcesy Jako studentka startowała w Akademickich Mistrzostwach Polski w Biegach Przełajowych i zdobyła brązowy medal, a w klasyfikacji uniwersytetów srebrny. Nie biegała jeszcze w maratonach. - Miałam już podejścia do dystansu królewskiego, ale niestety dwukrotnie w okresie przygotowawczym dopadły mnie kontuzje. W pędzie codziennych obowiązków - stała praca, studia doktoranckie, organizacja imprez biegowych, rodzina… - brakuje czasu na odpowiednią regenerację - tłumaczy Andżelika. Na początku jej mama była niechętna bieganiu. Bała się, że to zbyt duże obciążenie dla organizmu dziewczyny, ale w końcu sama złapała tego bakcyla. - Od trzech lat biega trzy, cztery razy w tygodniu. Widać, że działa to na nią pozytywnie. Jest optymistycznie nastawiona do świata - cieszy się Andżelika. Myśli w biegu - Najlepsze pomysły i innowacyjne rozwiązania przychodzą mi do głowy, gdy biegam. Myślę o wszystkim - wyznaje Andżelika, dla której ruch jest nie tylko przyjemnością, ale także chwilą, w której może się odstresować. - Dzięki bieganiu dotleniam organizm, a wysiłek sprawia, że znikają negatywne emocje. Jestem zresetowana. W moim życiu zawsze dużo się działo, a z każdym kolejnym rokiem jest tego coraz więcej. Obecnie uczę się na studiach doktoranckich, mam stałą pracę w klubie sportowym, zajmuję się organizacją imprez rekreacyjnych, a także prowadzeniem zajęć sportowych. Kiedy się zatrzymam z tym nadmiarem zadań? Nie wiem. Na razie nie brakuje mi energii na te wszystkie aktywności, w które się angażuję. Mimo wielu obowiązków nadal udaje jej się uzyskiwać wysokie wyniki w ogólnopolskich biegach ulicznych. W marcu w 2017 roku okazała się czwartą Polką na mecie PZU Półmaratonu Warszawskiego, w którym startowało ponad 13 tys. osób. P R O M O C J A 007306963, 007306895


PA R T N E R T E M AT U

Chcesz biegać? WSKAZÓWKI ANDŻELIKI DZIĘGIEL 1

2

3

R

JAK ZNALEŹĆ MOTYWACJĘ DO BIEGANIA I ZMIENIĆ SWOJE ŻYCIE? Nie zawsze pogoda zachęca, aby wyjść na trening, zwłaszcza zimą. Wtedy najbardziej brakuje motywacji. Wiosną aura zdecydowanie sprzyja aktywności fizycznej na świeżym powietrzu. Dla mnie trening to moment dnia (czasami nocy), kiedy mogę się całkowicie odciąć od obowiązków. Zdarza mi się wracać z treningu przed północą! I co ciekawe, nawet późnymi wieczorami spotykam inne biegające po toruńskich ścieżkach panie. Nie znam osoby, która po bieganiu nie byłaby uśmiechnięta! Bieganie to lek na wszelkie nasze problemy, codzienne zmartwienia czy stresujące sytuacje. To nas - biegaczy - zawsze motywuje. CZY ZAWSZE JEST DOBRY MOMENT NA ROZPOCZĘCIE PRZYGODY Z BIEGANIEM? To zależy od naszego zdrowia oraz od tego, czy nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań, np. problemów z kręgosłupem lub chorób kardiologicznych. W różnym wieku ludzie zaczynają uprawiać bieganie. Co ciekawe, procentowy przyrost nowych biegaczek jest większy aniżeli biegających mężczyzn. Coraz więcej osób po 50. roku życia również zaczyna tę przygodę - tak jak moja mama. Do biegania wystarczą tak naprawdę odpowiednie buty i można spokojnie zacząć od marszobiegów. Nowicjusz po kilku tygodniach treningów powinien już swobodnie pokonywać nawet 5 km w biegu ciągłym. JAK ZACZĄĆ BIEGAĆ? Jeżeli nigdy nie byliśmy aktywni fizycznie, należy zacząć BARDZO powoli. Na początek E

K

Andżelika Dzięgiel lat 27, biegaczka, mgr geografii, zarządzania, doktorantka na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania UMK; pracuje jako specjalista ds. marketingu w klubie Twarde Pierniki SA (ekstraklasa koszykówki mężczyzn), członkini zarządu Klubu Maratońskiego UMK, Stowarzyszenia Run To Run, koordynatorka akcji „Biegam, Bo Lubię”; organizuje „10 km Run Toruń - Zwiedzaj ze Zdrowiem”.

polecam 6 serii po 30 sekund biegu ciągłego na 2 minuty przerwy w marszu. Z każdym kolejnym treningiem polecam nieco zwiększać czas pokonywany w biegu w stosunku do marszu. Myślę, że trzy treningi w tygodniu na lekkim obciążeniu naszego serca (do 150 uderzeń na minutę) będą sprzyjać poprawie naszej wydolności tlenowej. Należy być cierpliwym, nie zrażać się, a po kilku tygodniach już będzie widać duże efekty i poprawę naszej kondycji. 4

PO JAKIEJ NAWIERZCHNI WARTO BIEGAĆ? Polecam miękkie, leśne ścieżki. W naszym regionie ich nie brakuje. W Toruniu najlepiej biegać ścieżkami w kierunku Barbarki, Rezerwatu Las Piwnicki czy w lasku przy Skarpie, a w Bydgoszczy np. w Myślęcinku.

5

DLACZEGO WARTO PODJĄĆ WYZWANIE? Podczas aktywności fizycznej uwalniane są hormony szczęścia, a więc nie tylko dla zdrowia, ale i dla poprawy humoru, optymistycznego nastawienia do świata. Po prostu dla samego siebie!CP L

A

M

miasta kobiet

A

maj 2017

25


rodzina

Przygotowana przyszła mama Ciąża jest niesamowitym, ale i bardzo obciążającym okresem. Jeśli więc planujesz powiększenie rodziny, warto już wcześniej przygotować do tego swój organizm. Zacznij od profilaktycznych badań, zmian w diecie i odpowiedniej suplementacji.

Tekst: Natalia Czekalska dietetyczka, trenerka personalna, autorka książki „Kalorie to nie wszystko - sekrety dietetyka”; ELITE - Centrum Dietetyki, Coachingu i Treningu Indywidualnego

Wykonaj badania laboratoryjne Zdarza się, że to właśnie w trakcie ciąży wykrywane są takie choroby, jak niedoczynność tarczycy, choroba autoimmunologiczna Hashimoto czy też cukrzyca. Nie znaczy to jednak, że te problemy zdrowotne pojawiają się wraz z dzieckiem. Prawdopodobnie dowiedziałabyś się o nich wcześniej, gdybyś wykonywała profilaktyczne badania. Poza morfologią, badaniem moczu oraz poziomem glukozy warto pokusić się także o badanie hormonalne TSH, wolne hormony tarczycy oraz badanie insuliny na czczo. Jeśli jakiś wynik cię zaniepokoi, koniecznie umów się na wizytę do lekarza. Zacznij pić dużo wody Wypijaj minimum półtora litra wody dziennie, nie wliczając w to herbaty czy kawy. Najlepiej sprawdzi się czysta woda, ewentualnie z dodatkiem cytryny lub liści mięty, które nadadzą orzeźwiający smak.

26

miasta kobiet.pl

Nawodnienie będzie kluczowe po urodzeniu dziecka i korzystnie wpłynie na laktację.

Jedz więcej warzyw i owoców Dzięki temu zmniejszysz prawdopodobieństwo wystąpienia niedoborów w trakcie ciąży. Warto jak najczęściej sięgać po zielone warzywa, takie jak szpinak, natka pietruszki, szparagi czy brokuł. Zawierają naturalny kwas foliowy oraz duże dawki antyoksydantów, w tym witaminy C. Ogranicz lub wyeliminuj przetworzoną żywość Zdecydowanie lepiej postawić na produkty wysokiej jakości. Zacznij czytać składy już teraz, a będzie ci łatwiej podejmować zdrowe decyzje w trakcie ciąży i po porodzie. Przede wszystkim unikaj żywności typu fast food, gazowanych napojów, słodyczy, produktów zawierających duże ilości konserwantów


rodzina

i sztucznych barwników, żywności z tłuszczami trans (margaryn, kruchych ciast, drożdżówek).

ZADBAJ O ZDROWY TŁUSZCZ W DIECIE To m.in. tłuszcz (i jego odpowiednia podaż w diecie) zapewnia prawidłową pracę hormonów, tak ważnych, gdy staramy się o dziecko. Naucz się odpowiednio wykorzystywać różne jego źródła. Do smażenia używaj tylko oleju kokosowego, masła klarowanego lub smalcu gęsiego. Ze wszystkich olejów roślinnych (poza kokosowym) korzystaj tylko na zimno i nie poddawaj ich żadnej obróbce termicznej. Nie obawiaj się również mięsa czy jajek, staraj się jedynie kupować je z dobrego źródła. SPOŻYWAJ MNIEJ CUKRU Cukier nie wpływa zbyt korzystnie ani na twoje jelita, ani na samopoczucie, ani na gospodarkę glukozy we krwi. Unikanie lub choćby ograniczenie substancji słodzących (poza ksylitolem czy stewią) prawdopodobnie okaże się najlepszą profilaktyką, jeśli chodzi o cukrzycę ciężarnych. WYRÓWNAJ POZIOM WITAMINY D3 Najlepiej wykonać badanie 25 (OH) D3 i na podstawie wyniku dobrać odpowiednią dawkę. Jest to bardzo pomocne, ponieważ w okresie jesienno-zimowym nasz organizm nie jest w stanie wytworzyć właściwej ilości tej witaminy. Dzieje się tak, gdy zbyt krótko przebywamy na słońcu. Co ciekawe, w okresie wiosenno-letnim czasami również mamy z tym problem - szczególnie wtedy, gdy smarujemy się kremami z filtrem, spożywamy zbyt mało cholesterolu, a nawet kiedy zakładamy przeciwsłoneczne okulary. Dobrym rozwiązaniem będzie więc odpowiedni suplement połączony z witaminą K2, przyjmowany we właściwej dawce (zwykle wyższej niż 2 tysiące jednostek). DOSTARCZAJ KWASÓW OMEGA-3 (SZCZEGÓLNIE W FORMIE EPA I DHA) Nasz organizm potrzebuje tych składników w dawce większej niż 1 gram na dzień - czyli np. dużej ilości oleju lnianego, surowych ryb czy orzechów. Każde z tych źródeł ma niestety również swoje wady. Olej lniany dostarcza kwasów omega-3, ale w innej formie niż EPA i DHA, więc jest gorzej przyswajalny. Ryby poddawane obróbce termicznej tracą zdecydowaną większość kwasów omega-3. Natomiast orzechy, poza wspomnianymi kwasami, zawierają bardzo dużo tych prowadzących do powstania stanów zapalnych. Nie zawsze więc uda nam się z samej żywności zrównoważyć zapotrzebowanie na te elementy. Z pomocą przychodzą tran, olej z kryla lub inny suplement z kwasami omega-3. PAMIĘTAJ O KWASIE FOLIOWYM Większość kobiet wie, że kilka miesięcy przed zajściem w ciążę warto rozpocząć suplementować kwas foliowy. Ma to zapobiec problemom w rozwoju układu nerwowego dziecka. Trudność pojawia się w sytuacji, gdy nasz organizm nie potrafi przekształcić syntetycznego kwasu foliowego w ten, który może zostać wykorzystany, czyli w formę zmetylowaną. Dzieje się tak, kiedy mamy często spotykaną mutację genu MTHFR, a nawet gdy borykamy się z niedoborami magnezu. Jeśli więc decydujesz się na ten krok, to najlepszym wyborem będą tak zwane foliany zamiast kwasu. Namów na nie również swojego partnera. Wpłynie to pozytywnie na jego płodność. PODSUŃ TEN ARTYKUŁ PARTNEROWI Mężczyźni również nie powinni zaniedbywać przygotowań, szczególnie że tak naprawdę wszystkie te zalecenia będą pomocne nie tylko dla przyszłej mamy, ale i taty. Dodatkowo na męską płodność wpływają m.in.: koenzym Q10, selen, cynk, witamina E czy choćby likopen znajdujący się w pomidorach.CP

Dziecko rodzi się w głowie Rola, jaką psychika odgrywa w staraniu się o dziecko, bywa kluczowa. Psychologowie doszli do wniosku, że siła pozytywnego myślenia może usprawniać funkcjonowanie całego organizmu, łącznie z układem hormonalnym, którego praca jest tak ważna dla prawidłowego przebiegu procesu owulacji. Dlatego warto pamiętać o odpowiednim nastawieniu do ciąży, wizualizacji kolejnych jej etapów, porodu oraz już narodzonego dziecka. Takie ćwiczenia, wykonywane razem, mogą nie tylko stanowić dobry wstęp do obowiązków rodzicielskich, ale także wzmocnić więź pomiędzy partnerami. Mając na uwadze tę wiedzę warto rozpocząć praktykować „pozytywne myślenie”. Aby to osiągnąć, należy pamiętać o kilku ważnych zasadach: Im mniej napięcia czujesz w staraniu się o ciążę, tym lepiej. Ten jakże wyjątkowy moment nie powinien przysłaniać całego naszego życia. Pragnienie posiadania dziecka warto ustawić w grupie innych priorytetów i sukcesywnie pracować na to, by je zrealizować. Niepowodzenie w jednym z nich zawsze będzie rekompensowane sukcesem w innym. Pamiętaj o czerpaniu radości ze sfery intymnej. Nasza wiedza na temat ludzkiej płodności i rozrodczości nie powinna wpływać na spontaniczność zachowań w sypialni. Staranie się o dziecko z termometrem w ręku i sprowadzanie roli seksu jedynie do celów prokreacyjnych może nie tylko zakończyć się porażką, ale też znacznie popsuć relację z partnerem. Często ciąża pojawia się wtedy, gdy para zakończy świadome o nią starania, a do łóżka powrócą naturalność, spontaniczność i erotyzm. Daj sobie przyzwolenie na płacz i jawne przeżywanie trudnych emocji w razie niepowodzenia. To naturalne, że daremne próby rodzą frustrację i łzy - duszenie takich emocji w sobie

wywołuje stres i może utrudnić następne próby. Oczyść przedpole - jeśli w związku są niedopowiedzenia, lęki, dawne urazy, czy tli się niepewność co do możliwości oparcia się na sobie nawzajem - koniecznie porozmawiajcie o tym, zanim zaczniecie się starać o dziecko. To bardzo ważne, aby te kwestie były wyjaśnione i nie stanowiły podświadomej blokady. Zmień nastawienie. Podstawowym błędem wielu osób walczących ze stresem jest chęć zlikwidowania czynnika, który go wywołuje. Często wystarczy po prostu zmienić swoje podejście - nabrać dystansu, nie brać wszystkiego do siebie, pofolgować sobie i porzucić ambicję bycia perfekcjonistką w każdym obszarze życia. Zwolnij. Nie wszystko musi być wykonane „na już”. Część zadań z powodzeniem może wykonać ktoś inny. Zwolnienie tempa życia i większa koncentracja na chwili obecnej sprawiają, że pojawiają się upragnione wolne chwile, które możesz przeznaczyć na wszystko, co sprawia przyjemność, relaksuje i nastraja pozytywnie. Zapoznaj się z technikami relaksacyjnymi. Ćwiczenia oddechowe nie tylko relaksują, ale też wyciszają umysł i niepożądane myśli. Skorzystaj ze wsparcia specjalistów. Rozmowa z psychologiem i spojrzenie na naszą sytuację trzeciej, obiektywnej osoby może rzucić nowe światło na nasze sprawy.

dr Anna Hibner, psycholog Akademia Rodzenia Akademickie Centrum Medyczne przy WSG www.akademia.byd.pl www.acm.byd.pl

007342770

miasta kobiet

maj 2017

27


męska perspektywa

KUCHNIA ZDJĘCIE TOMASZ CZACHOROWSKI

TO MÓJ AZYL

Najsmutniejsze, co mogę sobie wyobrazić to czasy, gdy pokarm będzie jedynie małą, spożywaną w samotności tabletką. Mam nadzieję, że tego nie dożyję. Z Rafałem Godziemskim* , bydgoskim szefem kuchni, rozmawia Justyna Król

Kto jako pierwszy zainspirował Pana do gotowania? Babcia ze strony taty. Mistrzyni w robieniu domowego makaronu, łazanek i pasztetów. Uwielbiałem patrzeć, jak czaruje w swej kuchni opalanej drewnem. Do dziś, gdy o niej pomyślę, czuję ten zapach i charakterystyczne opary gotowania unoszące się w powietrzu. Mama nie gotowała? Gotowała, tata również. Odkąd pamiętam łączył nas stół. Tata pochodzi z Ciechocinka, gdzie jadaliśmy niedzielne babcine obiady. Dziś to on serwuje nam znakomitą kaczkę z pomarańczą. Prosto z pieca, według rodzinnej receptury. Mama z kolei ma tradycje kulinarne silnie powiązane z Borami Tucholskimi. Jej rodzice mieszkali w małej, rolniczej miejscowości, gdzie w wielkich piecach wypiekało się chleb z własnej mąki. Cóż to był za zapach! Dzięki tym korzeniom i wizytom u dziadków poznałem smak życia na wsi. Pamiętam, jak zbliżają ogniska i jedzenie posiłków przy stole w ogrodzie.

28

miasta kobiet.pl

Poznał Pan od kuchni tamtejsze zwyczaje? Spędzaliśmy na wsi każde lato. Takie wakacje pamięta się do końca życia, bo to nie tylko wiszenie na trzepaku z głową w dół. U dziadków biegałem po sadzie, chodziłem po drzewach, skradałem się po kurnikach, doiłem krowy, jeździłem na żniwa, zbierałem stonkę. Wiem, jak smakują owoce prosto z sadu, świeżo zebrane grzyby, jak się hoduje nutrie, jak rośnie owies. Widziałem, jak na świat przychodzą prosiaki, jak zabija się kury i kaczki. To sama natura, dziś już nie tak bliska ludziom, a szkoda. Dziś świadomie zabieram córki na wieś. By smakowały prawdziwego życia. W supermarkecie niewiele dowiedzą się o pochodzeniu jedzenia, ale widok wiecznie zajętej gospodyni to z kolei mało równościowy obrazek… Nie widzę tego w ten sposób. Gospodyni w takim wiejskim domu to był ktoś niesamowicie ważny dla otoczenia. Na pewno często bywała zmęczona, bo praca w kuchni jest bardzo ciężka. Uważam jednak, że większość dawnych gospodyń traktowała dbanie

o bliskich i domowe ognisko jak swoją życiową misję. Nie pamiętam, by robiły to z przymusem, ale z sercem i wyraźną satysfakcją, gdy wszystkim smakowało. Wiadomo, że czasy trochę się zmieniły. Role w domu nie są już tak sztywno przydzielone. Kobiety jednak nadal uwielbiają gotować! Nie wszystkie, ale przecież nikt nie wymaga, by tak było. Dzisiejsze kobiety lubią, gdy to mężczyzna gotuje. Znam takie, które - by jak najdłużej się tym cieszyć - same nie zdradzały przed partnerem, co potrafią… A mężczyźni, by zaskoczyć ukochaną, przychodzą na warsztaty kulinarne. W moim odczuciu, w praktyce ich gotowanie ma jednak zwykle wymiar okazjonalny - przybiera formę kolacji z okazji rocznicy czy uroczystego obiadu urodzinowego. Panom zależy, by ich kobiety wiedziały, że nie są od nich gorsi w kuchni, ale na co dzień rzadko w stu procentach przejmują pałeczkę w tym zakresie. Modne stało się natomiast gotowanie razem. Wspólne planowanie posiłków, robienie przemyślanych zakupów, smakowanie


różnych kuchni, testowanie… I to się chwali. Jadamy też więcej w restauracjach. Stoły w nowoczesnych wnętrzach wędrują z kuchni do salonu… Proszę jednak zauważyć, że kuchnia coraz częściej także staje się jego częścią! Bardzo modne są otwarte przestrzenie, łączące pokoje dzienne z aneksami kuchennymi. Dzięki temu na nowo popularnym stało się gotowanie na oczach innych. Taki „live cooking” w domowym zaciszu? Oczywiście nijak ma się to do dawnego gotowania, ale fajnie, że tak się dzieje. Najsmutniejsze, co mogę sobie wyobrazić, to czasy, gdy pokarm będzie jedynie małą, spożywaną w samotności tabletką. Mam nadzieję, że tego nie dożyję. Gotuje Pan z żoną? Nigdy. W kuchni jestem pedantem, perfekcjonistą i indywidualistą. To mój azyl, do którego nikt nie ma wstępu. Panujący tam spokój mnie odpręża. Ale chętnie gotuję dla żony. Gdy przyrządzam danie, ona może sobie odpocząć. Dziś żyje się szybko i dużo się pracuje, więc bardzo doceniamy takie chwile relaksu. Lubimy sobie sprawiać przyjemność w ten sposób. Również małżonka potrafi mnie mile kulinarnie zaskoczyć. Śniadaniem do łóżka? Nie, tego akurat nie praktykujemy, ale wspólne śniadania są dla nas ważne. Przyrządzanie razem jajecznicy to nasz domowy rytuał. Młodsza córka, dziś siedmioletnia, obraziłaby się, gdybyśmy rozbili za nią jajka. Robi to od maleńkości. Zanim zaczęła sięgać do stołu, po prostu ją na nim sadzaliśmy. Garnie się do kuchni. Gdy jest głodna, wyjmuje z lodówki, co lubi, i kombinuje. Od piątego roku życia umie sama zrobić naleśniki. Starsza córka też czuje chemię do kuchni? Tak, choć ona raczej już w moje ślady nie pójdzie. Ma siedemnaście lat, zupełnie inne pasje i sprecyzowane plany na przyszłość. W tej kwestii stawiam na młodszą (śmiech). Przeżyłby Pan, gdyby obie miały przysłowiowe dwie lewe ręce do gotowania? Oj, chyba nie (śmiech). Nie oczekuję, aby zawodowo wiązały się z gastronomią, ale podstawy znać muszą. Na szczęście nie mam tego dylematu, bo obie lubią pitrasić. Potrafią po wyglądzie i zapachu produktów na straganie rozpoznać, co jest warte kupienia. Miewają potrzebę, by coś przyrządzić po swojemu, i to mnie cieszy. Poza tym dumny jestem, że dziewczyny lubią smakować. Po prostu. Nie mówią, że czegoś nie lubią, jeśli nigdy tego nie próbowały. Nie grymaszą na widok warzyw czy mięsa. Mają zdrowe podejście do jedzenia, a to dziś wcale nie takie powszechne u dzieci, niestety. A jak się prowadzi restaurację z żoną? To chyba niełatwe zadanie dla pary? W domu razem, w pracy razem… Tak mówią (śmiech), ale akurat nasz związek jak na razie nie ucierpiał z tego powodu. Znakomicie się uzupełniamy, a że naprawdę jest co robić w restauracji, to w wirze codziennych obowiązków w zasadzie bardziej się mijamy, niż jesteśmy razem. Ja skupiam się na kuchni, na wymyślaniu potraw, tworzeniu menu, realizowaniu indywidualnych zamówień. Małżonka jest perfekcyjna w dbaniu o wizerunek lokalu, zna każdy detal, potrafi przeobrażać nasze wnętrza na różne okazje. Jest też ekspertką od napojów, komponuje genialne drinki.

Bywa, że dopiero „po godzinach” mamy czas pogadać o pracy dłużej, ale, jak wiadomo, przenoszenie jej do domu też życiu rodzinnemu nie służy, więc gdy czujemy przesyt tym tematem, mówimy „stop” i skupiamy się na sobie. Potrafimy to rozdzielić i chyba o to chodzi. Trzeba umieć się wyłączyć i zregenerować. Lepszymi szefami kuchni są kobiety czy mężczyźni? Typowe pytanie, ale niezmiennie trudne. Chyba mężczyźni. Są bardziej odporni fizycznie. Bycie szefem kuchni to jednak długie godziny pracy, stres, decyzyjność. Ale osobiście uwielbiam kobiety w kuchni, ich precyzję, delikatność, spostrzegawczość, percepcję. I fakt, że wiele kwestii widzimy zupełnie inaczej! Idealnie jest, kiedy to się przeplata. Podobno kobiety mają lepszą podzielność uwagi. Nie radzą sobie lepiej w gastronomii dzięki temu? Gdyby tak było, w ogóle nie widywałaby Pani mężczyzn w kuchni. Praca kucharza jest porównywalnie trudna do zawodu maklera. By finalnie wszystko zagrało, trzeba jednocześnie ogarnąć mnóstwo rzeczy. Bez tej umiejętności nie ma szans w tym wytrwać. Pamiętajmy jednak, że nie każdy kucharz może zostać szefem kuchni i nie każdy szef kuchni byłby dobrym kucharzem. Uważam, że w samym przygotowywaniu dań równie dobre są panie, jak i panowie. Choć robią to inaczej. Z kobietami znakomicie się rozmawia o jedzeniu, potrafią godzinami rozprawiać na ten temat, co mężczyznom już trudniej przychodzi. U pań przekłada się to też na łatwość kontaktu z gośćmi, a jest to niesamowicie ważne.

W dzieciństwie doiłem krowy, jeździłem na żniwa, zbierałem stonkę. Wiem, jak smakują owoce prosto z sadu i jak przychodzą na świat prosięta. Dziś zabieram na wieś córki. By smakowały prawdziwego życia. RAFAŁ GODZIEMSKI

Kto bardziej eksperymentuje w kuchni? Hmm... też panowie, przynajmniej w tworzeniu dań. Kobiety natomiast są bardziej artystkami pod kątem wizualnym, co widać na przykład w cukiernictwie. Mają taką lekkość przygotowywania dekoracji - tutaj możemy im tylko pozazdrościć. Panie często mają również bardziej wrażliwy smak. A co Pana drażni w kobietach? Zdarza im się za dużo gadać, kiedy gotuję (śmiech). W kobietach jest też pewna przekorność kulinarna. Mężczyzna coś lubi albo nie. Kobieta różnie - zależy od dnia, nastroju, pogody, diety… Nie nadążysz (śmiech). Która z kobiet miała największy wpływ na Pana charakter? Zdecydowanie mama. Jest bardzo odważną kobietą, potrafi spontanicznie polecieć sobie do Londynu nie znając języka. Zaszczepiła mi swój niepoprawny optymizm, nauczyła radości życia i jednocześnie umiejętności planowania. Z dzieciństwa nie zapomnę jej drożdżówki z truskawkami, robionej na wsi, w prodiżu - nigdy nie doczekała wieczoru. Gdy byłem większy, razem dużo piekliśmy. To ona, widząc, jak radzę sobie w kuchni, choć miałem już inne plany, rzuciła: „Synu, a nie chcesz czasem zostać kucharzem?” Rozbudziła we mnie to marzenie mówiąc: „Gotując na statkach, będziesz zwiedzał świat jak Papaj” (śmiech). „Kupił” Pan to marzenie. A w tamtych czasach na trzydzieści osób w klasie w gastronomiku przypadało tylko siedmiu chłopaków. Dziś te proporcje się odwróciły. Odkąd zacząłem tę szkołę, nie wyobrażam sobie, bym zawodowo mógł robić cokolwiek poza gotowaniem. Nic innego mi tak dobrze nie wychodzi (śmiech).CP

*Rafał Godziemski właściciel Memo Restaurant & Wine, szef kuchni, znany m.in. z telewizyjnego programu kulinarnego „Nożem i widelcem”

miasta kobiet maj 2017

29


kobieta przedsiębiorcza ZDJĘCIE LIZA PACZKOWSK A DLA BRIDGEHEAD PR

SIŁA Z DOŚWIADCZENIA

Szkoda, gdy czegoś nie próbujemy ze strachu. Same nie wiemy, jak jesteśmy silne. W życiu uczymy się siebie na nowo w różnych sytuacjach, o ile damy sobie na nie szansę.

Z Ewą Pilichowską* rozmawia Justyna Niebieszczańska*

Masz doświadczenie w branży budowlanej. Jesteś współwłaścicielką tartaku. Samotnie wychowujesz dwie córki. Gdyby ktoś Ciebie zobaczył - drobną, zawsze uśmiechniętą brunetkę - to nie ma szans, że zgadłby, co z Ciebie za przedsiębiorcza kobieta. Skąd w tak delikatnej osobie tyle siły? Z doświadczenia. Zaraz po studiach uparłam się i wyjechałam do Stanów. Po powrocie dostałam pierwszą pracę w firmie budowlanej w Bydgoszczy. Place budowy i Ty? Szybko poznałam inny świat: kierowników budowy, napiętych terminów, spraw zwanych beznadziejnymi, różnych konfliktów. Było ciężko. Pracowałam od 6 rano do 21 i rosłam razem z firmą. Odchodząc byłam kierownikiem biura z kilkoma osobami pod sobą i doświadczeniem w obsłudze inwestycji. Odniosłaś sukces, ponieważ...? Odpowiedzią jest jedno słowo: motywacja. Byłam zdana na siebie i pracowałam bezpośrednio z szefem, od którego bardzo dużo się uczyłam. Ta praca pozwoliła mi kształtować umiejętność dostosowywania się do ludzi. Jeżeli ktoś mówił „nie”, to nie wchodziłam w konflikt, ale szukałam innych rozwiązań. Do tego dostępność i ciężka praca pozwoliły mi na zdobycie szacunku wielu osób, które spotykałam na swojej drodze. Kobieta na budowie, w tartaku to feministka? Jestem feministką, ale nie radykalną. Stawiałam siebie na równi z mężczyznami. Czasami bycie kobietą sprawiało, że czułam się lepiej. Moje doświadczenie pokazuje, że niekiedy będąc radykalną feministką nie osiągniesz zawsze tego, co jest potrzebne. Są chwile, gdy warto pochylić głowę. Bywało też ciężko, ale nie miało to nic wspólnego z tym, że jestem kobietą. Nigdy nie odczuwałam dyskomfortu z powodu pracy z mężczyznami. Ten dyskomfort brał się jedyne z braku wiedzy i doświadczenia. Już masz widzę i doświadczenie, więc co teraz jest priorytetem?

Teraz priorytet to dzieci i spędzanie z nimi czasu. Czuję się spełniona na każdej płaszczyźnie, również zawodowo. Mam swój udział w rozwijaniu rodzinnej firmy. Sama zarobiłam na wiele rzeczy, m.in. nieruchomości, które dają mi dochód pasywny. Spełniona, bo nie muszę nikomu nic udowadniać. To jak wygląda dzień kobiety spełnionej? Wstaję ok 4-5 rano. Prasuję, sprawdzam plecaki, wyprawiam dzieci do szkoły. Potem praca do ok. 16. Teraz dodatkowo remontuję mieszkanie pod wynajem i buduję dom. Nie raz czytając dziewczynkom zasypiam wraz z nimi i budzę się po północy, aby odpisać na maile. Na szczęście mama pomaga mi bardzo i jestem przyzwyczajona przez dzieci do małej ilości snu. Biegam regularnie, bo to wzmacnia moje poczucie bezpieczeństwa, które - jak wierzę - jest we mnie. Przekupiłaś czas, że tyle go masz na tak różne aktywności? Najważniejsza jest lista i podział zadań na tydzień. Zawsze miałam plan. Od dziecka wszystko miałam na kartce. Odkryłam, że jak wstanę godzinę wcześniej albo popracuję dłużej, to naprawdę mogę wiele zdziałać. Nie oglądam telewizji. Filmy oglądam np. podczas treningu na rowerze. Większość kobiet nie potrafi tak dobrze wykorzystywać czasu. Jakie błędy popełniamy? Brak samozaparcia. Brak planu. I pamiętajmy, że nikomu nic nie musimy udowadniać. Dla mnie zawsze ważne było to, aby spróbować. Nawet jeżeli wiąże się to z ryzykiem doświadczenia „nie dałam rady”. Szkoda, gdy czegoś nie próbujemy ze strachu. Same nie wiemy, jak jesteśmy silne. W życiu uczymy się siebie na nowo w różnych sytuacjach, o ile damy sobie na nie szansę. A kiedy dzieci wyrosną to... Zapiszę się na kurs tańca, będę czytać dla siebie i podróżować. Koniecznie jeszcze raz odwiedzę Nowy Jork. Jego wielokulturowość i kontrasty robią na mnie ogromne wrażenie. Chcę jeszcze raz tego doświadczyć.CP

*Ewa Pilichowska i *Justyna Niebieszczańska często rozmawiają o biznesie i o tym, że warto zarażać ludzi pozytywną energią. Ewa kontynuuje rozwój rodzinnej firmy Inter-Trak ze Strzelna, która istnieje od 1981 roku. Justyna mówi o takich rozmowach „coffee PR” i jako specjalista Public Relations uprawia je od kilku lat, spotykając się z ciekawymi ludźmi. www.justynaniebieszczanska.pl

30

miasta kobiet.pl


007307814


007262313


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.