Miasta Kobiet sierpień 2018

Page 1

sierpień 2018

ANETA MESZKO SERCE MATKI NIE KŁAMIE str. 6-7


WYDAWCA: Polska Press sp. z o.o. Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes Oddziału: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor Biura Reklamy: Agnieszka Perlińska

JAK SCENARIUSZ NA FILM

Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 326 31 65 lucyna.tataruch@polskapress.pl Teksty: Mariusz Sepioło mariusz.sepiolo@polskapress.pl

Nasz region nie przestaje zadziwiać - w każdym miesiącu na nowo odkrywamy dla Was jego kobiecą twarz. Po raz kolejny macie okazję poznać nietypowe pasje, poświęcenie w codziennym życiu i historie, które nierzadko mogłyby posłużyć za scenariusz dobrego filmu. Przykład? Hanna Leniec, która kilka dni przed zaplanowanym rejsem dookoła Antarktydy dowiedziała się, że ma raka piersi. Chorobę potraktowała jednak, jak kolejne wyzwanie. Nie zrezygnowała z życiowego marzenia, a jedynie przesunęła realizację planów o rok - nie tracąc ani na chwilę nadziei. Dowiecie się o tym na stronach 12-14 w rozmowie Tomka Skorego. Z kolei w wywiadzie okładkowym przedstawiamy Wam Anetę Meszko, matkę Niny, wcześniaka urodzonego w 23. tygodniu ciąży. Noworodkowi wielkości dłoni nikt nie dawał szans. Dziś dziewczynka ma 8 lat, a pani Aneta pomaga innym rodzicom w podobnej sytuacji - prowadząc portal silniwchorobie.pl. Opowiedziała o tym Mariuszowi Sepioło na stronach 6-7. W tym numerze zobaczycie też wyjątkowe zdjęcia. Ich bohaterki to „nie celebrytki, kobiety, na których wygląd pracuje cały sztab ludzi, ale prawdziwe kobiety z krwi i kości” - jak powiedziała Jankowi Oleksemu Agata Chyżewska-Pawlikowska, pomysłodawczyni wystawy fotograficznej „Torunianki”. Pełne emocji portrety obejrzycie na stronach 8-9. To oczywiście nie wszystko. Na kolejnych stronach „Miast Kobiet” doradzamy, jak wykorzystać na co dzień styl lat 60. (str. 4-5), czym różni się prawdziwy salon sukien ślubnych od zwykłego sklepu z ubraniami (str. 15) oraz jak stosować pochwały dla dzieci, żeby nie przyniosły więcej szkody niż pożytku (str. 16-17). Sprawdźcie koniecznie.

Tomasz Skory tomasz.skory@polskapress.pl Jan Oleksy jan.oleksy@polskapress.pl Lucyna Tataruch lucyna.tataruch@polskapress.pl Paulina Błaszkiewicz paulina.blaszkiewicz@polskapress.pl Projekt: Ilona Koszańska-Ignasiak Skład: Dagmara Potocka-Sakwińska Ilona Koszańska-Ignasiak Zdjęcie na okładce: Jacek Smarz Sprzedaż: Przemysław Wacławski, tel. 697 770 284 przemyslaw.waclawski@polskapress.pl Tomasz Maliszewski, tel. 609 050 446 tomasz.maliszewski@polskapress.pl CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 piotr.krol@polskapress.pl

Miłej lektury!

ZNAJDZIESZ NAS NA: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.PolskaPressGrupa

LUCYNA TATARUCH redaktorka prowadząca „MIAST KOBIET”

R

E

Gabinet Dermatologiczno-Alergologiczny

dr n. med. Elżbieta Korzeniowska-Żuk specjalista dermatolog-wenerolog, alergolog

K

L

„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

A

M

A

ul. Łęczycka 13, 85-737 Bydgoszcz Rejestracja:  52 342 11 34  604 511 599

008422078

 konsultacje dermatologiczne i alergologiczne dla dorosłych i dzieci  testy alergiczne wziewne, pokarmowe i kontaktowe  odczulanie

008496210

ZAKRES USŁUG:


Zapraszamy do C.H. FOCUS na Stylowe Soboty ze stylistką Agnieszką Cesarz u l . J a g i e l l o ń s k a 3 9 - 47

Umów się na bezpłatne dwugodzinne spotkanie na www.focusbydgoszcz.pl/stylistka

Lato to zdecydowanie czas zabawy kolorami. Jednym z ciekawszych trendów modowych jest color blocking, czyli mieszanie ze sobą odcieni kontrastujących i przeciwstawnych. Czerwień i róż razem? Dawniej byłoby to niedopuszczalne! Obecnie jednak takie połączenia to największy hit. Pierwsza stylizacja to coś dla fanek delikatnego stylu. Kolor roku, czyli ultrafiolet, na bieliźnianym topie współgra z żółtą spódnicą. Całość dopełniają subtelne złote dodatki. W drugiej propozycji postawiliśmy na wygodę, czyli m.in. na powracające w tym sezonie klapki. Granat wbrew pozorom jest bardziej uniwersalny niż czerń i stanowi świetne tło dla innych barw. Z kolei turkus na spodniach z lampasami dodaje energii!

wygodnie

1.

MONARRI spódnica | 99,50 zł INTIMISSIMI top | 179,90 zł GINO ROSSI buty | 149,90 zł H&M opaska | 29,90 zł KARKOSIK łańcuszek | 932 zł ORSAY torebka | 30 zł SWISS zegarek | 450 zł

Sztuka koloru MAKE-UP

2.

STYLIZACJE: AGNIESZKA CESARZ ZDJĘCIA: NATALIA KULIGOWSKA PHOTOGRAPHY

008453875

lekko

H&M bluzka | 99,90 zł ROYAL COLLECTION spodnie | 199 zł GINO ROSSI klapki | 199,90 zł CARLA GOTTI torebka | 125 zł H&M kolczyki | 10 zł ORSAY okulary | 29,99 zł SWISS zegarek Lars Larsen | 590 zł


Lata 60. współcześnie Jedna z ostatnich kampanii Versace jest mocno inspirowana takimi filmami, jak „Dolina Lalek” czy „Żony ze Stepford”. Łatwo można dostrzec, jak styl lat 60. przenosi się na modę współczesną Rozmowa z Angeliną Felchner, stylistką i doradcą ds. wizerunku z Centrum Handlowego Zielone Arkady w Bydgoszczy.

Dlaczego lata 60. w modzie są wciąż aktualne? Zawsze powtarzam, że najważniejsze jest, by inspirować się tym, co nam odpowiada i co jest dobre dla naszego stylu i osobowości. Lata 60. faktycznie cały czas są obecne. Mówi się, że już wszystko było, dlatego zamiast podążać za trendami, warto wybierać te rzeczy, które nam się podobają. Ten okres jest ciekawy, ponieważ bardzo dużo się wtedy działo ze względu na sytuację polityczną po drugiej wojnie światowej, rewolucję seksualną. Podniosła się jakość życia, co bezpośrednio przekładało się na styl. Pojawił się ruch hipisowski, z którym jest ściśle związana moda wolności: kolory, kwiaty itd. To jeden z bardzo silnych kierunków, ale duży wpływ na ubiór miała też kultura. Lata 60. to m.in. czas Beatlesów. Muzyka na pewno odegrała ważną rolę, ale chyba warto wspomnieć też o filmie? To prawda. Inspiracją do naszej sesji zdjęciowej był film „Dolina Lalek” z najgłośniejszą rolą żony Romana Polańskiego - Sharon Tate. Jej styl zwrócił moją uwagę. Chodziła w bardzo kobiecych sukienkach od Emilio Pucciego czy Valentino, ale miała też kolekcję szydełkowych topów. Nie była w owym czasie ikoną mody. Lata 60. to bardziej Jackie Kennedy i jej styl znany m.in. ze świetnie dobranych garsonek lub modelka Twiggy, która wyznaczyła w tamtym okresie sylwetkę. Jaka to sylwetka? Bardziej chłopięca. Ta sylwetka przeszła przemianę - od Brigitte Bardot do Twiggy. Od kobiety o pełnych kształtach do bardzo szczupłej, pozbawionej bioder.

Czy w związku z tym kobieta o nieco bujniejszych kształtach może się ubierać w stylu lat 60., czy jest to raczej zarezerwowane tylko dla szczupłych? Jeśli chcemy inspirować się Sharon Tate, to faktycznie ta sylwetka powinna być szczupła. Do naszej sesji wykorzystałam miniszorty, które mocno eksponują nogi. W związku z tym muszą być to nogi, którymi chcemy się pochwalić. W stylizacji drugiej mamy z kolei bluzkę akcentującą ramiona. One też powinny być smukłe. Moda w stylu lat 60. jest bardzo dobra dla kobiet, które z nie czują się ze swoją sylwetką kobiece. Wiele moich klientek miało ten problem. Wchodziły do sklepu i widziały mnóstwo sukienek zaprojektowanych dla pań, które mają biust i biodra. Mocno lansuje się u nas wyszczuplanie sylwetki, a zapomina się o kobietach, które tego problemu nie mają. One często kupują ubrania z działu dziecięcego i nie pamiętają o tym, że to dla takich chłopięcych sylwetek Yves Saint Laurent stworzył sukienkę mondriankę.

kozaki, najlepiej na płaskiej podeszwie, połączone z rajstopami lub noszone na gołe nogi, wydłużają sylwetkę.

Czyli? Jest to trapezowa sukienka mini, bez rękawów, uszyta z grubego materiału - stworzona na taką sylwetkę, jaką miała Twiggy. To też świetny fason dla kogoś, kto ma szerokie biodra, ale niestety duży biust już odpada. Jeśli mówimy o mondriance, to warto przypomnieć, że każda kobieta, która miała taką sukienkę w swojej szafie, marzyła też o kozakach za kolano. Często noszono je do tych trapezowych sukienek, choć w modzie było to trudne do interpretacji, podobnie jak winylowe płaszcze, aczkolwiek kultowe. Moim zdaniem to świetny pomysł na minisukienkę, którą najłatwiej nosić jesienią i zimą. Długie

Mam wrażenie, że ikoną mody w Polsce, jeśli chodzi o lata 60., jest dziś Ania Rusowicz… Tak. Wszystko jest u niej spójne. Styl, który preferuje - od fryzury po stroje - jest mocnym nawiązaniem do tamtego okresu.

O czym z elementów sesji warto jeszcze wspomnieć? Pojawiła się też torebka z kwiatowym wzorem, sandały na mocnym, słupkowym obcasie. Nowością są tu na pewno szpilki, których nie nosiło się w latach 60., ale nie chciałam skrajnie podchodzić do tego tematu. Wychodzę z założenia, że dawne style warto uwspółcześniać. Dużo ubrań z lat 60. znajdziemy dziś w sklepach? Bardzo dużo. Hitem są m.in. pudełkowe płaszcze, a jedna z ostatnich kampanii Versace jest mocno inspirowana takimi filmami, jak „Dolina Lalek” czy „Żony ze Stepford”. Łatwo można dostrzec, jak ten styl lat 60. przenosi się na modę współczesną.

A jakie rzeczy inspirowane tamtymi latami znajdą się w Pani szafie? Torebki na szerokich paskach, które są moim czułym punktem, długie kozaki, zabawne T-shirty, które też są mocno osadzone w latach 60., no i czarny smoking lub marynarka - z tego składa się moja baza. To inspiracja od mojego ukochanego Yves Saint Laurenta.

ZAKUPY ZE STYLISTKĄ Szukasz modnych inspiracji? A może chcesz odmienić swój wizerunek? Skorzystaj z bezpłatnych usług NASZEJ profesjonalistki! Wybierz się na dwugodzinne zakupy w towarzystwie stylistki i odkryj swój styl! To również idealny pomysł na prezent dla bliskiej Ci osoby!

Usługa dostępna w każdy piątek w godz. 9.00-21.00. Rezerwacja terminów pod nr. tel. 52 370 36 00 lub osobiście w punkcie informacji na poziomie 0.

Szczegóły na

www.zielonearkady.com.pl

4

miastakobiet.pl

P R O M O C J A 008499120


2. spodnie culotte MASSIMO DUTTI 299 zł top szydełkowy MASSIMO DUTTI 249 zł sandały RYŁKO 239,99 zł torebka na ozdobnym pasku TOUS 1499 zł kolczyki koła ORSKA 160 zł

1. L I S TA S K L E P Ó W D O S T Ę P N A N A :

www.zielonearkady.com.pl

2.

1. kurtka z klapami MASSIMO DUTTI 399 zł spódnico-szorty ZARA 49,90 zł zamszowe szpilki RYŁKO 329,99 zł torebka TOUS 599 zł

Za udostępnienie wnętrz dziękujemy sklepowi MILOO Home

modelka: Martyna Grzębska zdjęcia: Natalia Kuligowska Photography

makijaż: Martyna Wachnicka / Inglot fryzura: Studio Stoppel


jej portret

jej portret

ZDJĘCIE JACEK SMARZ

Serce matki nie kłamie

Gdy na świecie pojawia się chore dziecko, nikt nie wie, jak sobie radzić. Mam cel, by ludziom pomóc ogarniać tę trudną rzeczywistość. Z Anetą Meszko*, założycielką portalu silniwchorobie.pl, rozmawia Mariusz Sepioło

Nina urodziła się w 23. tygodniu ciąży. Był rok 2009, zbliżałam się do trzydziestki, miałam stabilne życie, oboje z mężem pracowaliśmy i marzyliśmy o dziecku. Podczas wizyty u ginekologa usłyszałam: „Ma pani rozwarcie”. Byłam przerażona. Natychmiast pojechałam do szpitala. Czekałam cztery godziny w izbie przyjęć. W końcu nie wytrzymałam, nakrzyczałam na pielęgniarki i dopiero wtedy mnie przyjęto. Poinformowano mnie, że resztę ciąży przeleżę w szpitalu. Następnego dnia Nina była już na świecie. To było traumatyczne przeżycie. Ale najbliższy czas miał być jeszcze gorszy. Dlaczego? Od lekarza usłyszałam, że Nina nie przeżyje. Żadnej nadziei, zero szans.„Jeszcze nigdy w tym szpitalu nie uratowano dziecka z 23. tygodnia ciąży”. Nina była wielkości mojej ręki. W ciężkim stanie po cesarskim cięciu, zobaczyłam ją dopiero trzeciego dnia. Tych uczuć nie da się opisać. Wcześniej nie zdążyłam się nawet

6

miastakobiet.pl

oswoić z myślą, że jestem w ciąży. Nie miałam brzucha. A tu nagle na świecie pojawia się ta mała istota, która w żaden sposób mnie nie przypomina. Ja byłam w szoku, a dziecko umierające. Wszystko jak w filmie, który się przede mną wyświetlał. Od początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nawet jeśli Nina przetrwa, to nie zostanie z nami na długo. Nie planowaliśmy dalekiej przyszłości. Żyliśmy dniem. Nina przez 10 dni leżała w Toruniu na intensywnej terapii. I w stanie krytycznym została przewieziona do Bydgoszczy, stamtąd do Krakowa na trzy miesiące, a potem znowu na miesiąc do Bydgoszczy. Ważyłam wtedy nieco ponad 40 kilogramów i traciłam siły. Nina umierała co kilka dni, po czym znowu udawało jej się przetrwać. Wykańczało mnie to. Siedziałam w szpitalu i co trzy godziny ściągałam mleko do laktatora, świecąc gołym biustem przed całym oddziałem.


jej portret Mogliście liczyć na pomoc bliskich? Życie zweryfikowało nasze znajomości. Niektórzy odzywali się po kilku latach milczenia, a niektórzy „przyjaciele” - jak wtedy myśleliśmy - zerwali z nami kontakt. Staram się tego nie rozpamiętywać. Postawy są różne, to skrajna, graniczna sytuacja. Może niektórzy nie chcą się z czymś takim mierzyć. Rozumiem to. Czasami nie wiemy: dzwonić czy nie? Co powiedzieć? Z drugiej strony - może wystarczy napisać SMS: „Pamiętaj, że jestem”. Jak wygląda życie rodziców wcześniaka tuż po porodzie? Ja ciągle byłam w szpitalu, mąż musiał dzielić czas na szpital i pracę. O ósmej jechałam do Bydgoszczy, wracałam o drugiej w nocy. Kilka godzin snu i z powrotem. Nigdy nie wiedziałam, co usłyszę w szpitalu. Czy że dzisiejsza noc była okej, czy może że Nina była reanimowana i z tego nie wyjdzie? Jechałam tam zawsze z duszą na ramieniu. „Siła w chorobie” przychodzi po czasie? Wtedy, w tym krytycznym momencie, działa się instynktownie. Wiele matek swoje dzieci porzuca - bo na takie życie nie ma czasu, nie ma pieniędzy na bilet na pekaes. Może być tak, że oprócz wcześniaka ma się w domu jeszcze trójkę małych dzieci, a co miesiąc na konto wpływa jedna pensja. Co wtedy? Ja sobie takie pytania zadaję. I nie oceniam. Uważam tylko, że jeśli ma się podstawowe poczucie przyzwoitości wobec żywej istoty, trzeba robić tyle, ile można. Co to znaczyło w Państwa przypadku? Gdy ja codziennie jeździłam do szpitala, do dziecka, mąż - chociaż musiał pracować, żeby nas utrzymać - w międzyczasie jeździł do hospicjów dowiedzieć się, jak w ogóle opiekować się takim wcześniakiem w domu. Dla rodzica skrajnego wcześniaka, którym opiekuje się cały sztab wykwalifikowanych lekarzy i pielęgniarek, zabranie tak chorej istoty do domu to straszne obciążenie i ogromny stres. Sytuacja nas wykańczała i postanowiliśmy z mężem, że Nina spędzi pierwsze urodziny w domu. Jednak nie byliśmy na to kompletnie przygotowani. Jak to? W Polsce standardy są takie: jeśli człowiek nie jest w stanie połknąć pożywienia, wykonuje mu się PEG, czyli przezskórną gastrostomię endoskopową. Jeśli nie oddycha - tracheotomię. Tego wszystkiego udało nam się uniknąć tylko dzięki naszym sprzeciwom. Uparliśmy się, że Nina odżywiana będzie przez sondę, a wentylowana za pomocą maski na nos. No i zaczęły się problemy. Bo jeśli dziecko z sondą trafi do szpitala, w którym pielęgniarka nie umie jej obsłużyć, to po prostu nie przetrwa. Jeśli potrzebuje bezinwazyjnej wentylacji oddechowej, to w przeciętnym polskim szpitalu jej nie otrzyma. Najlepiej jest zrobić dziurkę w gardle i mieć święty spokój. Zawsze dużo czytaliśmy, szukaliśmy za i przeciw. W internecie nie było jeszcze tak wiele informacji, w tamtym czasie nie było smartfonów, pytaliśmy więc u znajomych, u poleconych przez przyjaciół lekarzy. A ci nie zawsze udzielali pełnych informacji. Jeden z nich bardzo się dziwił, dlaczego Nina nie ma PEG. Przestał, kiedy i jemu urodził się wcześniak. To ponury obraz służby zdrowia w Polsce. Uogólniając, lekarze w Polsce pracują w ciągłym pośpiechu, są przepracowani, przechodzą z dyżuru na dyżur, wypełniają tony papierów. Nieraz nie potrafią, a czasem nie chcą komunikować się z pacjentami czy ich rodziną i po prostu zbywają. Inną sprawą jest to, że często odgórne przepisy narzucają szablonowe postępowanie, co według mnie jest kwestią do dyskusji. Każdy pacjent to odrębny przypadek. Dlaczego założyła Pani portal silniwchorobie.pl? Bo sama często poszukuję informacji i trafiam na ścianę. Idę do NFZ, pytam i niczego się nie dowiaduję. Chciałabym, żeby na moim portalu znalazły się merytoryczne teksty, z których rodzice będący w potrzebie dowiadywaliby się ważnych rzeczy. Jakiś czas temu zmniejszyło się dofinanso-

wanie do pieluchomajtek dla dzieci niepełnosprawnych. Wielu rodziców nawet nie wie, że o takie dofinansowanie można się starać. Nikt im o tym nie mówi. Lekarz rodzinny nie ma obowiązku, pielęgniarka nie musi, czasem też personel medyczny nawet o tym nie wie. Rodzice chorych dzieci zostawieni są sami sobie. Nie dość, że muszą się mierzyć z chorobą malucha, to jeszcze z niewydolnym systemem. Jeśli urodzi się panu zdrowe dziecko, pomoże panu rodzina, znajomi, przyjaciele podpowiedzą, co robić. A jeśli na świecie pojawia się dziecko chore, to nikt nie wie, jak sobie radzić. Mój cel jest więc taki, by ludziom pomóc ogarniać tę trudną rzeczywistość. Traumatyczne przeżycia łączą czy dzielą? Zdecydowanie łączą. Tylko my z mężem wiemy, co razem przeszliśmy. Potrafimy się cieszyć małymi rzeczami. Nie myślimy o nowym samochodzie czy domu na przedmieściach. Myślimy o tym, co będzie jutro, za miesiąc. Każdy listopad to ogromny stres, bo wtedy dowiadujemy się, czy zbierzemy środki na leczenie i rehabilitację Niny z 1 proc. podatku za ubiegły rok. Ile pieniędzy potrzebujecie? Ok. 10 tys. zł miesięcznie. Ja nie pracuję, a mąż nie jest prezesem banku. Kiedy zbliża się rozliczenie podatkowe, przygotowujemy całą kampanię marketingową na rzecz Niny. Drukujemy ulotki, banery i plakaty, rozwieszamy je w całym Toruniu. Liczymy na dobre serca. To są rzeczy, które nas łączą. Jak dzisiaj ma się Nina? Nie widzi, nie dosłyszy, nie mówi, nie chodzi samodzielnie, do niedawna nie połykała. Przez pierwsze trzy lata leżała tylko w łóżku. Wie pan, pierwszy rok opieki nad zdrowym dzieckiem wydaje się najtrudniejszy: trzeba wstawać w nocy, ciągle czuwać, ciągle być pod ręką. Po tym czasie najczęściej mamy mówią: dość, chcę iść do pracy (śmiech). Tymczasem w przypadku dziecka chorego ten najtrudniejszy okres nigdy nie mija. Dziecka urodzonego jako skrajny wcześniak, tak chorego jak Nina, nie można spuścić z oka nawet na chwilę. Czasem słucham tego, co mówią mamy zdrowych dzieci, i zazdroszczę. Naprawdę chciałabym chodzić do dyrektora szkoły na rozmowę o tym, że moja córka pociągnęła koleżankę za warkoczyki. Sprawia Pani wrażenie silnej, niepoddającej się przeciwnościom losu kobiety. Staram się być uśmiechnięta, cieszyć się tym, co daje życie. Dbam o siebie, na tyle, ile mogę. Dlatego najbardziej boli mnie, gdy za plecami słyszę: „Zobacz, to ta, co dorobiła się na chorym dziecku”. Dorobiłam? Nie znam nikogo, kto mógłby się w ten sposób czegokolwiek „dorobić”. Niestety, ciągle jest w nas jakaś głęboka nieufność. Ostatnio powiedziałam „dzień dobry” do jednej pani w sklepie. I usłyszałam: „To my się znamy?”. „Co za różnica?” - spytałam. Czy tak trudno odpowiedzieć „dzień dobry” nawet zupełnie obcej osobie? Czego to wszystko Panią uczy? Żeby ufać samej sobie. Intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Kiedy podejmowaliśmy decyzję o zabraniu Niny do domu, miałam w sobie mnóstwo obaw i wątpliwości. Wtedy Ołena Bożemska, założycielka i dyrektor Hospicjum dla Dzieci „Nadzieja” w Toruniu, powiedziała mi: „Serce matki nie kłamie”. Przekonałam się, że to prawda. Nina żyje. A czego dowiedziała się Pani o sobie samej? Że kiedy trzeba, jestem zdolna do wszystkiego. Może też tego, że jestem jednak silną babką. Wiem, że w podobnych sytuacjach ludzie się załamują, nie dają rady, rezygnują. To permanentny stres, brak czasu dla siebie i męża. Ale staram się żyć dniem dzisiejszym. Jest portal, czuję, że jestem komuś potrzebna, że robię coś wartościowego. Staram się wierzyć w ludzi, z góry nie zakładać, że chcą mi zrobić krzywdę. Kiedy tylko mogę, przyjeżdżam tutaj, do mojego małego biura, i piszę teksty na stronę. A poza tym… jest lato, długi dzień, piękna pogoda. To mi wystarczy.CP

*Aneta Meszko mama ośmioletniej Niny, urodzonej w 23. tygodniu ciąży, założycielka portalu silniwchorobie.pl dla osób dotkniętych chorobą i niepełnosprawnością oraz ich bliskich. Wcześniej zatrudniona jako urzędniczka sądu i pracownica banku. miasta kobiet

sierpień 2018

7


NASZE CÓRKI, MAMY, BABCIE… 2.

3.

To nie są celebrytki, kobiety, na których wygląd pracuje cały sztab ludzi, ale prawdziwe kobiety z krwi i kości. 1.

8

miastakobiet.pl

Z Agatą Chyżewską-Pawlikowską*, pomysłodawczynią wystawy fotograficznej „Torunianki”, rozmawia Jan Oleksy


kobieca perspektywa Wystawa „Torunianki” była jak lustro, w którym można się przejrzeć. Dostarczała wzruszeń, budziła emocje… Pomysł na wystawę narodził się bardzo wcześnie, bo w 2012 roku. Za ten projekt dostaliśmy nawet nagrodę „Kulturalny krawat”, ale to wcale nie pomogło w zrealizowaniu jej w tamtym czasie. Mieliśmy trzy podejścia. Za każdym razem pomysł nie wzbudzał zainteresowania ze strony urzędników miejskich. Powstała nawet paradoksalna sytuacja. „Torunianki” cały czas żyły swoim życiem w internecie, jednak nie mogliśmy pokazać wystawy szerokiej publiczności. Dwukrotnie staraliśmy się o dofinansowanie, którego nie dostaliśmy, bo podobno nie pokazywaliśmy najważniejszych problemów kobiet! W pewnym momencie machnęliśmy już na to ręką i zrezygnowaliśmy, ale we mnie przez cały czas się kotłowało. Tak piękne i wartościowe zdjęcia trzeba było upublicznić.

4.

W końcu się udało. Dopiero po kilku latach udało się doprowadzić projekt do finału. Razem z dziewczynami z Manify Toruńskiej doszłyśmy do wniosku, że właśnie ta wystawa portretów idealnie będzie się wpisywać w program. Po ciężkich bojach w 2017 roku „Torunianki” ujrzały światło dzienne. I tak kilkunastu autorów ze stowarzyszenia Toruńskie Spacery Fotograficzne kierowanego przez Zbyszka Filipiaka pokazało kilkadziesiąt fotografii zwyczajnych kobiet w różnym wieku, z różnymi pasjami i charakterami. Waszą ambicją było pokazanie innych twarzy kobiet? Wpadłam na ten pomysł kiedyś na spotkaniu ze Zbyszkiem Filipiakiem. Przeglądaliśmy jakieś kolorowe pisma i narzekaliśmy na dziewczyny z okładek, że sztuczne, wyfiokowane, i ubolewaliśmy, że... …to nie jest prawdziwe życie. Dlatego zaproponowałam Zbyszkowi, by zrobił zdjęcia prawdziwym kobietom, ze zmarszczkami, z cellulitem, z całą ich prawdą o życiu. Zbyszek podchwycił pomysł i zajął się artystyczną realizacją „Torunianek”. Według jakiego klucza były dobierane zdjęcia? Na fotografiach nie zobaczycie celebrytek, modelek czy wystylizowanych specjalnie na sesję zdjęciową pań. Staraliśmy się, żeby to nie były żadne znane osoby, kobiety biznesu, sukcesu czy polityki, które są często pokazywane w gazetach. Wystawa „Torunianki” to kobiecość na co dzień. Bohaterkami fotografii są uczennice, studentki, sprzedawczynie, fryzjerki, artystki - panie z bliskiego otoczenia fotografów. Szeroki przekrój społeczny i pokoleniowy. Po prostu nasze córki, mamy, babcie. Na wystawie każda z nich miała opisaną swoją historię, która była inspirującym komentarzem do portretu. Bohaterki były przedstawione wyłącznie z imienia: Hania, Kazimiera, Natalia... Dzięki temu stały się uniwersalne? Nie podawaliśmy nazwisk, żeby pokazać, że są to bliskie osoby, z którymi wszyscy możemy być po imieniu. Które zdjęcia wywołują w Pani największe emocje? Jestem pod szczególnym urokiem wszystkich zdjęć Zbyszka Filipiaka. One mają duszę. Dlatego tak bardzo podoba mi się jego fotografia pani Kazimiery, uzupełniona wzruszającą historią jej przeżyć. Również bardzo mocno jestem związana ze zdjęciem Magdy Szwechowicz, która kiedyś była toruńską działaczką społeczną i kulturalną, a dziś jest farmerką prowadzącą wiejskie życie. Hoduje kozy, robi rewelacyjne sery, więc na zdjęciu uwieczniona została z kozą. Także szczególną sympatię, ze zrozumiałych względów, czuję do zdjęcia mojej córki Oli, wówczas uczennicy zerówki. Te trzy zdjęcia są dla mnie najbliższe. Dlaczego ta wystawa nie ma dalszego ciągu? Nigdzie nie wędruje? Szkoda, żeby leżała w archiwum... Teraz zadał pan bolesne pytanie. Wszystko rozbija się o mój brak czasu. Udzielam się dość mocno w fundacji Nie Tylko Matka Polka i wystawa zeszła na dalszy plan. To jest wyrzut sumienia, który mnie gnębi. Muszę te zdjęcia jeszcze gdzieś pokazać. Zrobię to z szacunku do nich. Na szczęście zdjęcia torunianek się nie dezaktualizują. Ciągle jest dla nich dobry czas. Szczególnie teraz.CP

1.

Natalia. Kulturoznawca - teatrolog, tancerka. FOT. KAROLINA FORDOŃSKA

2.

Kazimiera. Pobyt w trzech hitlerowskich obozach koncentracyjnych (Inowrocław, Buchenwald i Stutthof) nie pozbawił jej pogody ducha. 96 lat, księgowa na emeryturze, miłośniczka zwierząt, wyjątkowo towarzyska i serdeczna. Ma doskonały kontakt z młodym pokoleniem, na pogadankach w Muzeum HistorycznoWojskowym w I LO opowiada o swoich wojennych przeżyciach. Zawsze elegancka, do dziś chodzi na wysokich obcasach. FOT. ZBYSZEK FILIPIAK

3.

Irena. Z zawodu lekarz stomatolog. Poprzez cykle zajęć specjalizacyjnych wychowała rzesze dentystów w regionie. Pasjonuje ją piesza turystyka, ogrodnictwo. Częsta bywalczyni wystaw, koncertów, seansów filmowych. FOT. NATALIA MIEDZIAK-SKONIECZNA

4.

Krystyna. Legendarna działaczka Solidarności w Toruniu. Poetka, m.in laureatka nagrody Radia Wolna Europa. Opisywana przez Hannę Krall w tomie reportaży literackich „To ty jesteś Daniel”. Nonkonformistka. FOT. ZBYSZEK FILIPIAK

*Agata Chyżewska-Pawlikowska prezeska fundacji Nie Tylko Matka Polka, członkini Kolektywu Manifa Toruńska, Toruńskiego Strajku Kobiet, pomysłodawczyni wystawy „Torunianki”, prawniczka, matka 12-letniej Oli.

miasta kobiet

sierpień 2018

9


kultura w sukience

10. BELLA SKYWAY FESTIVAL TORUŃ 21-26 SIERPNIA

ZDJĘCIE GRZEGORZ OLKOWSKI

21-26

sierpnia

FITNESS NA RÓŻOPOLU

11 2

LPKIW MYŚLĘCINEK, BYDGOSZCZ 11 SIERPNIA, GODZ. 10.00

września sierpnia

sierpień

Sierpień to czas wakacji i przygotowań do nowego roku szkolnego, ale także moment na chwilę zapomnienia w kinie. Dlatego już 20 sierpnia o godz. 18.30 zapraszam Panie na Kino Kobiet z długo wyczekiwaną premierą filmu „Mamma Mia! Here We Go Again”. W rolach głównych zobaczymy Amandę Seyfried, Pierce'a Brosnana oraz Meryl Streep. Motywem przewodnim wieczoru będą stylizacje z lat 80. - welur, lycra, kresz i szalona „trwała” na głowie! Przed filmem na holu kina czekać będzie pyszna kawa czy pizza, natomiast na sali odbędą się konkursy ze wspaniałymi nagrodami. W każdy czwartek o godz. 13 i 18 zapraszam także na projekt Kultura Dostępna - polskie filmy za 10 zł: 2.08 - „Serce miłości”, 9.08 - „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, 16.08 - „Pitbull. Ostatni pies”, 23.08 - „Twarz”, 30.08 -„Kobiety Mafii”. A już 3 sierpnia coś dla wielbicieli Marvela - premiera filmu „Ant-Man i Osa”. Po wydarzeniach przedstawionych w filmie „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” Scott Lang aka Ant-Man boryka się z konsekwencjami swoich życiowych wyborów tak w roli superbohatera, jak i ojca. Kiedy stara się pogodzić życie rodzinne z obowiązkami Ant-Mana, Hope van Dyne i dr Hank Pym powierzają mu kolejną pilną misję. Zarówno pierwszą część „Ant-Man”, jak i drugą - premierową - będzie można obejrzeć podczas Mini Maratonu 3 sierpnia o godz. 20.30. Z kolei od 10 sierpnia zobaczymy kolejną część „Mission Impossible - Fallout” niezmiennie z Tomem Cruise'em w roli głównej. Konsekwencje zakończonej niepowodzeniem misji IMF może odczuć cały świat. Aby zapobiec katastrofie, Ethan Hunt i jego zespół muszą stanąć do wyścigu z czasem. Najmłodszych zapraszam na animację „Jak zostać czarodziejem”. Bohaterem filmu jest nieśmiały chłopiec o złotym sercu i bujnej wyobraźni. Marzy o przygodach, ale nie wierzy, że jakaś może go tak naprawdę spotkać. Pewnego dnia, niespodziewanie odkryje przejście do innego, ekscytującego wymiaru. Gdy potężny czarnoksiężnik rzuci czar na całą krainę, pogrążając ludzi w smutku, Terry zostanie wybrańcem, który się z nim zmierzy. Czy odniesie sukces? Tego dowiemy się już 3 sierpnia. Tydzień później na ekranach kin „Patryk” - opowieść o przyjaźni humorzastego mopsa i dziewczyny Sary. Natomiast 17 sierpnia polecam film familijny „Krzysiu, gdzie jesteś?”. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie! Gdy Krzyś dorósł i znalazł się na życiowym zakręcie, jego wierni towarzysze dzieciństwa - Kubuś, Prosiaczek, Kłapouchy i Tygrysek - wyruszają ze Stuwiekowego Lasu do Londynu, by przypomnieć mu magię dzieciństwa. W związku ze zbliżającą się rocznicą wybuchu II wojny światowej swoją premierę 31.08 będzie miał dramat wojenny „Dywizjon 303” z Maciejem Zakościelnym, Piotrem Adamczykiem i Antonim Królikowskim. To prawdziwa historia polskich asów przestworzy, inspirowana bestsellerem Arkadego Fiedlera o tym samym tytule.

Pod koniec sierpnia już po raz dziesiąty Toruń stanie się międzynarodową stolicą światła. Bella Skyway Festival to wyjątkowe świetlno-dźwiękowe wydarzenie przenoszące nas w świat magii i fantazji. Ten niezwykły spektakl, w ramach którego najbardziej charakterystyczne obiekty architektoniczne Torunia stają się tłem lub częścią zapierających dech instalacji świetlnych, po raz pierwszy został zorganizowany w 2009 roku i od tego czasu przyciąga do miasta coraz więcej gości - także z odległych zakątków świata.

sierpień

Co weekend do końca wakacji wszyscy miłośnicy ruchu na świeżym powietrzu mogą ćwiczyć na Różopolu pilates, uczestniczyć w zajęciach na zdrowy kręgosłup i body art extreme, intensywnym treningu pozwalającym wzmocnić ciało i spalić tkankę tłuszczową. Darmowe treningi prowadzą instruktorki Flow Motion Studio. Wystarczy zabrać ze sobą matę, wodę i wygodny strój - nie trzeba mieć ze sobą sportowych butów, ćwiczenia wykonuje się na boso.

R

E

K

L

A

M

A

008493200

ALICJA RĄCZKA, DYREKTORKA KINA HELIOS, POLECA:


008482763


jej pasja

ANTARKTYDA WCIĄGA Miałam przed sobą wyzwanie: w rok pokonać raka i wrócić do takiej formy, żeby popłynąć na trzy-cztery miesiące w rejs wokół Antarktydy. Chciałam być pełnowartościowym członkiem załogi, a nie tylko pasażerem. Z Hanną Leniec*, drugą oficer jachtu Katharsis II, rozmawia Tomasz Skory ZDJĘCIA: Katharsis II - Wyprawa Antarctic Circle 60 S.pl W kwietniu zakończyła Pani rekordowy rejs wokół Antarktydy. Tak blisko i tak szybko nie opłynął tego kontynentu jeszcze nikt. To wielki sukces. Tak, choć przyznam, że dla mnie największym sukcesem było samo popłynięcie w ten rejs. Pierwotnie miał się on rozpocząć w grudniu 2016 roku, ale parę dni przed wylotem do RPA - miejsca startu - dowiedziałam się, że mam raka piersi. Wcześniej w miarę regularnie się badałam, ale i tak było to już dość

12

miastakobiet.pl

zaawansowane stadium. Nie mogłam czekać z leczeniem. Wiedziałam też, że nie zwalczę raka w dwa-trzy tygodnie. Co było dalej? Wtedy Mariusz (Mariusz Koper, kapitan Katharsis II - przyp. red.) podjął decyzję, że musimy tę wyprawę przełożyć. I to o rok, bo na Antarktydę można popłynąć tylko w szczycie astronomicznego lata. Miałam przed sobą wyzwanie: w rok pokonać chorobę i wrócić do takiej

formy, żeby móc popłynąć na trzy-cztery miesiące w bardzo trudnych dla organizmu warunkach. I - co było dla mnie bardzo ważne - żebym była pełnowartościowym członkiem załogi, a nie tylko pasażerem przyglądającym się temu wszystkiemu. Musiała być więc Pani w pełni sił… Przeszłam operację oszczędzającą. Myślę, że gdybym jeszcze trochę poczekała i nie przebadała się przed wyprawą, to guz by


jej pasja się rozrósł i miałabym usuwaną całą pierś. Na szczęście udało się tego uniknąć. W styczniu zaczęłam chemioterapię, równolegle spotykałam się z rehabilitantem. Po niektórych chemiach byłam tak słaba, że musieliśmy odwoływać te spotkania. Jednak ciągle gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że czas leci i trzeba się mobilizować. Jakie emocje towarzyszyły Pani w tym okresie? Lubię mieć wszystko poukładane i zaplanowane - wyznaczam sobie cele, a potem je punkt po punkcie realizuję. A tu nagle się okazało, że cały mój plan muszę schować do szuflady i zacząć dostosowywać się na bieżąco do nowej sytuacji. To był duży szok. Ale nie załamałam się. Nie pytałam, dlaczego mnie to spotkało. Postanowiłam potraktować chorobę jak kolejne wyzwanie, sprawę do załatwienia. Na pewno bardzo dużym wsparciem była dla mnie postawa Mariusza. Oprócz tego, że razem pływamy, prywatnie jesteśmy parą. Pamiętam, jak powiedział wtedy, że nie chce realizować takiego marzenia beze mnie i nie wyobraża sobie zostawić mnie samej na te kilka miesięcy. To było niesamowite, bo do tego rejsu przygotowywaliśmy się mentalnie kilka lat, od kilkunastu miesięcy bardzo intensywnie, a on wszystko zawiesił i powiedział: „Bez ciebie nie płynę”. A reszta załogi jak zareagowała na tę wieść? Dla wszystkich była to ciężka sytuacja, bo każdy dostosował jakoś swoje życie, pracę i harmonogram do tego rejsu. Trzeba było dogadać się z rodziną, część ekipy ma swoje firmy, niektórzy są normalnie zatrudnieni, a jeden z naszych załogantów jest nawet czynnym żołnierzem. Każdy jednak powiedział, że moje zdrowie jest najważniejsze i popłyniemy za rok. To było bardzo podnoszące na duchu. Na szczęście udało się wszystkim przeorganizować czas.

Terapeuci mówią, że choroba dezorganizuje wszystko, ale mimo to warto starać się żyć jak do tej pory. To chyba nie jest takie proste, gdy spędza się większość czasu na morzu? Zwykle na wodzie spędzałam osiem-dziewięć miesięcy w roku. W tamtym czasie musiałam mieć przerwę. Ale na morze trafiłam już zaraz po operacji. Opiekował się mną wspaniały chirurg. Powiedziałam mu, że bardzo bym chciała zobaczyć się z załogą, która już była w RPA. Chyba zrozumiał, że tego potrzebuję i doda mi to energii, więc nawet ze szwami puścił mnie do Afryki. Na łódce byłam też zaraz po pierwszej chemii. Na co dzień miałam jednak więcej czasu na czytanie książek, kino lub spotkania ze znajomymi. Przemyślałam sobie różne rzeczy, poukładałam je w głowie. Obecnie ciągle gdzieś pędzimy, mamy coś do zrobienia. Choroba zmusza do tego, żeby zwolnić, przystanąć i zastanowić się nad priorytetami. Jedna pani doktor powiedziała mi: „Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale ta choroba może przynieść coś dobrego”. I rzeczywiście, muszę się z nią zgodzić. Koniec końców udało się przekuć tę sytuację w coś pozytywnego. Wyprawę dedykowano promocji profilaktyki raka piersi. Zaczęła Pani prowadzić kampanię „Badajmy się - Nie dajmy się”. Pomysł na kampanię zrodził się spontaniczne. W trakcie przygotowań ogłosiliśmy naszą wyprawę na wszystkich portalach żeglarskich i nawet w ogólnopolskiej telewizji opowiedzieliśmy, że podejmujemy takie wyzwanie. Kiedy okazało się, że nie płyniemy, ktoś zapytał: „Jak to teraz odkręcimy?”. Powiedziałam, że nic nie musimy odkręcać. Wyprawa jest przełożona, a nie odwołana, no i powód jest znany. Chłopacy zapytali mnie: „Ale to tak wprost powiemy, że chorujesz?”. Odpowiedziałam, że pewnie - opowiem o tym! Bo rak to nie jest coś, czego się powinniśmy wstydzić. To może spotkać każdego. Nakręciliśmy więc filmik w szpitalu, na którym mówimy, że jestem

chora. Nagranie pojawiło się na naszej stronie internetowej i na żeglarskich portalach. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas i pokazać na moim przykładzie, że walcząc z chorobą, można mieć dalej marzenia. Pomyślałam, że jeśli choćby pięć osób się dzięki temu zbada, to i tak warto. Ale odzew był dużo większy. To było niesamowite! Odezwało się do mnie wiele kobiet. Niektóre pytały o różne rzeczy, np. jak właściwie wygląda ta „chemia”. Tłumaczyłam wszystko: że są to kroplówki, jak się po nich czułam itd. Uważam, że im więcej będziemy mówić o tej chorobie, tym mniej się będziemy jej bać. I więcej się badać. Słyszałem, że w szpitalu onkologicznym też była Pani takim dobrym duchem… Zawsze starałam się być uśmiechnięta i przekazywać tę pozytywną energię innym kobietom. W szpitalu spędza się dużo czasu, ale ja myślałam sobie: „pogadam tam z dziewczynami, wymienimy się doświadczeniami”. Wszystko jest kwestią podejścia. Są kolejki, dużo ludzi, system wygląda jak wygląda, ale coś dobrego też można z tego wyciągnąć. Jak przyszłam na ostatnią chemię i powiedziałam do dziewczyn: „Trzymajcie za mnie kciuki, bo jak będą dobre wyniki, to dzisiaj ostatni koktajl przyjmuję”, to jedna z nich odpowiedziała: „Słuchaj, to głupio zabrzmi, ale żałuje, że za tydzień już Cię nie będzie”. Taki nietypowy komplement (śmiech). Czy walkę z chorobą da się porównać w jakimś stopniu do walki z żywiołem, jakim jest woda? Myślę, że tak, choć słowo „walka” nie do końca jest dobre. To nie była walka, tylko zadanie do wykonania, coś, przez co musiałam przejść. Tak samo nigdy nie mówię, że z oceanem się walczy, tylko że chce się go przepłynąć. I zarówno zmagając się z chorobą, jak i ze sztormami, trzeba mieć dużo pokory i włożyć w to wiele pracy.

< ZAŁOGA JACHTU KATHARSIS II W PORCIE W HOBART - NA MECIE REJSU DOOKOŁA ANTARKTYDY

miasta kobiet

sierpień 2018

13


jej pasja W 2009 roku wypadła Pani za burtę w nocy na Atlantyku. Później powiedziała Pani, że od tego dnia obchodzi urodziny dwa razy w roku. Pokonanie raka to teraz trzecia okazja? (śmiech) Nie, już nie, ale rzeczywiście ta data - 6 grudnia - nabrała szczególnego znaczenia. W 2016 roku Mariusz planował startować w rejs właśnie tego dnia, o ile pozwoliłaby pogoda. I jak się dowiedziałam na konsylium lekarskim, że 6 grudnia będę operowana, to aż zamarłam. Dopadła mnie symbolika tych dat. Nie obchodzę trzeci raz urodzin, ale na pewno zapamiętam ten dzień. Czy po roku, gdy wznowili Państwo przygotowania do rejsu, czuła się już Pani pełnoprawnym członkiem wyprawy? Na to pytanie powinna odpowiedzieć załoga, ale myślę, że tak. Już same przygotowania były ogromnym sprawdzianem z logistyki i brałam w nich udział pełną parą. Po wypłynięciu wszyscy złapaliśmy jakiegoś wirusa. Mój organizm był najsłabszy i choroba najbardziej dawała mi się we znaki. Wtedy rzeczywiście Mariusz musiał za mnie parę razy wyjść na wachtę, ale to był krótki epizod. Później do końca rejsu chodziłam na wszystkie wachty.

*

Hanna Leniec kapitan jachtowy, instruktor żeglarstwa i płetwonurek. Pochodzi z Bydgoszczy, pierwsze żeglarskie szlify zdobywała na Jeziorze Charzykowskim. Zawodowo związana z doradztwem i audytem finansowym. Od 2009 roku pływa na jachcie Katharsis II. W kwietniu zakończyła rekordowy rejs wokół Antarktydy na południe od 60° S.

14

miastakobiet.pl

Dziewięć osób razem przez cztery miesiące - nie zaczęli Państwo sobie wchodzić na głowę? Nie było kłótni? Wyruszyliśmy jako fajna ekipa i tak samo ten rejs zakończyliśmy. Po dopłynięciu do portu nie rozeszliśmy się w swoje strony, tylko poszliśmy na piwo do jachtklubu w Hobart. Zaskoczyło to innych żeglarzy, których tam spotkaliśmy. Nie mogli uwierzyć, że po tak długim czasie dalej chcemy ze sobą przebywać. W trakcie rejsu były jakieś drobne napięcia, nie da się tego uniknąć. Ale staraliśmy się utrzymać atmosferę, chować swoje humory. Bardzo ważne były dla nas wspólne obiady. Wszyscy siadaliśmy do stołu - poza jedną osobą, która musiała być na zewnątrz - i rozmawialiśmy, każdy mógł powiedzieć, co mu leży na wątrobie. To był rytuał, który bardzo nam pomagał. Jak radzili sobie Państwo z zimnem? Odczuwalna temperatura była bardzo niska, ale po kilku wcześniejszych wyprawach wiedzieliśmy już, jak się ubierać i czego potrzebujemy. W 2011 roku byliśmy na Półwyspie Antarktycznym, w 2012 roku na Grenlandii i przepłynęliśmy Przejście Północno-Zachodnie, a w 2015 roku na Morzu Rossa. Wiedzieliśmy więc np., że potrzebujemy obuwie o trzy-cztery numery większe, bo po jachcie się niewiele chodzi i nie będzie to przeszkadzać, a można na nogi włożyć dwie-trzy grube skarpetki. Albo że żadne supernowoczesne rękawice goreteksowe nie sprawdzą się w takich warunkach i lepiej jest zabrać gumowe rękawice ze sklepu narzędziowego. Wody nie przepuszczą, a są na tyle duże, że można włożyć pod spód grubą wełnianą rękawicę. Co Państwa ciągnie w te zimne rejony? Na pewno lubimy wyzwania. To jest coś, czego od czasu do czasu potrzebujemy. A poza tym, jak już się raz zobaczy Antarktydę lub Arktykę, te góry lodowe, niesamowitą przejrzystość powietrza… to wciąga. Nie jest łatwo, cały czas trzeba być w gotowości. Teraz np. mieliśmy 18 sztormów, w tym i takie, gdzie

poza falami i silnym wiatrem, dookoła nas był lód. Ale pomimo różnych trudności, chce się tam wracać. Nie była Pani jedyną kobietą na pokładzie. Była z nami też Magdalena Żuchelkowska. I nie było dla Pań ulgowego traktowania? Nie, wszyscy robiliśmy to samo. Wiadomo, że nie zawsze mamy tyle samo siły, co najsilniejszy mężczyzna na pokładzie, ale czasem przydaje się też to, że jesteśmy mniejsze czy bardziej zwinne. Na jachcie nie ma podziałów ze względu na płeć, co najwyżej na predyspozycje. I każdy ma swoje atuty. Patrząc na środowisko, to jednak więcej facetów żegluje. Więcej, ale to się zmienia. Jak się przygotowywaliśmy do wypłynięcia, to akurat załapaliśmy się na regaty Volvo w Kapsztadzie. Z radością zauważyłam, że jest coraz więcej załóg mieszanych. A w 2015 roku, gdy płynęliśmy na Morze Rossa, to z kolei w Auckland trafiliśmy na te same zawody i była tam jedna załoga cała kobieca. Co Panią przyciągnęło do żeglowania? Wiem, że zaczęło się bardzo wcześnie… Tak, już w szkole podstawowej. Zawsze bardzo lubiłam wodę, mogłam siedzieć w niej godzinami i kiedyś wymyśliłam sobie, że pojadę na obóz żeglarski. Pojechałam do Funki, nad Jezioro Charzykowskie, a potem z jeziora nad Bałtyk, bo chcąc zrobić stopień sternika jachtowego, musiałam mieć wypływane 200 godzin w rejsach morskich. I jak już raz trafiłam na morze, to przepadłam zupełnie. A jak trafiła Pani na pokład Katharsis II? W 2009 roku byłam w Grecji, gdzie spotkałam Mariusza na Santorini. Akurat kończył rejs dookoła świata na swojej poprzedniej łódce i potrzebował pomocy, by przestawić jacht do Turcji. Pomogłam mu, a przy okazji dowiedziałam się, że szuka załogi do wzięcia udziału w regatach przez Atlantyk. Zawodowo nie zajmowałam się wtedy żeglarstwem, tylko pracowałam w audycie finansowym, ale zdzwoniłam do szefa, że płynę i wrócę później do pracy (śmiech). W ostatnim ze swoich filmików zdradziła Pani, że ma teraz kolejne marzenie, niezwiązane tym razem z pływaniem… Teraz przede mną i przed Mariuszem kolejne wyzwanie - planujemy ślub. Jest jeszcze drugie. Do tej pory ciągle mi się wydawało, że na wiele rzeczy jestem za młoda, ale czas leci. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że chcemy mieć dziecko. I że nie powinniśmy już tego za bardzo przekładać. Nie boi się Pani, że z maluchem będzie uziemiona na lądzie? Nie zamierzam dać się uziemić! (śmiech) Na razie jeszcze trochę muszę zaczekać, bo ogranicza mnie leczenie onkologiczne, ale jak tylko dostaniemy zielone światło, to będziemy się starać o dziecko. Jeśli będę dobrze wszystko znosić, to nie zamierzam siedzieć przez te dziewięć miesięcy w domu, tylko też dostosować to do mojego rytmu pływania i żeglowania. Ale zobaczymy, jak będzie, bo każda kobieta inaczej znosi ten czas. Na pewno nasze dziecko od małego będzie zabierane na wodę (śmiech).CP


M O D A I T R E N D Y

ZDJĘCIE ROBERT MA JE WSKI PHOTOGR APHY

ZDJĘCIE ANSON FOTOGR AFIA

O kobietach, które przychodzą do Ciebie po suknię ślubną, mówisz „moje panny młode”. Tak, bo w swoją pracę wkładam bardzo dużo serca i emocji. Przed przystąpieniem do projektowania każda z pań - niezależnie od tego, czy to suknia dla Panny Młodej czy Jej mamy lub świadkowej, musi ze mną porozmawiać, dać się poznać, odkryć swój charakter - tak, byśmy mogły wspólnie zdecydować, jaki rodzaj sukienki będzie do niej pasował. Projektowanie to nie tylko określenie sylwetki i kroju. Mówimy przecież o kreacji na jeden z najważniejszych dni w życiu. Salon sukni ślubnych to nie może być zwykły sklep. Niestety czytam na forach ślubnych o koszmarach, jakie przeżywają panny młode w niektórych salonach - jak są traktowane, jak próbuje się im wcisnąć to, na czym sprzedawca ma największą marżę, nie patrząc przy tym na nic innego. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Chcę, żeby każda moja klientka czerpała radość z całego procesu powstawania sukni, a w dniu swojego ślubu była naprawdę szczęśliwa. To daje Ci satysfakcję? Ogromną. I myślę, że tak samo czują moje klientki. Szczególnie że każda z nich ma możliwość współtworzenia swojej sukni, realizowania swoich pomysłów czy marzeń na każdym etapie szycia. Niektóre dziewczyny nie potrafią określić, co dla nich najlepsze, i wtedy przeprowadzam je przez ten proces od początku do końca. Pokazuję im, ile mają w sobie piękna, którego na co dzień nie dostrzegają. Inne mają świadomość swojego ciała i konkretną wizję - wówczas działamy jak zgrany zespół. Zaprzyjaźniasz się z klientkami? Moja pierwsza bydgoska klientka Kristoli została moją serdeczną przyjaciółką (śmiech). W trakcie pracy z dziewczynami zbliżamy się do siebie, rozmawiamy o wielu rzeczach. Często zresztą zdarza się potem, że jestem zapraszana na ślub, wesele i… okazuję się bardzo przydatna. Parę tygodni temu świadkowa jednej z moich klientek tuż przed wejściem do kościoła rozerwała jej warstwę tiulu w sukni. Musiałam błyskawicznie zszyć ten fragment. Na innym ślubie zdarzyło mi się naprawiać podarte spodnie jednego z gości - efekt tańca na parkiecie (śmiech). Twoje suknie są dla tzw. prawdziwych kobiet - czyli nie tylko tych w typie modelek, ale i na każdą sylwetkę. Sama nie należę do najszczuplejszych osób. Moimi ulubionymi daniami są: boczek, golonka, ciastka, i nie zamierzam za bardzo z tym walczyć (śmiech). Wiem, jak trudno byłoby mi się ubrać w tzw. normalnym sklepie. Jeśli chodzi o wybór sukni ślubnej czy wieczorowej, jest jeszcze gorzej, a każda kobieta chce wyglądać w niej najlepiej, niezależnie od sylwetki. Dlatego nigdy nie koncentruję się na tym, żeby „coś” uszyć, ale na wydobyciu z klientki wszystkiego, co w niej najpiękniejsze. I myślę, że mi się to udaje. P R O M O C J A 008471075


mama

POCHWAŁY - WYCHOWANIE DLA LENIWYCH

Dzieci chwalone za przejawy szczodrości są w rzeczywistości mniej szczodre od tych, które nie słyszą tego typu pochwał - bo dzielą się z innymi tylko na pokaz. Z dr Anną Szymanik-Kostrzewską*, o tym, jak stosować pochwały, by nie przyniosły więcej szkód niż pożytku, rozmawia Tomasz Skory

„Jaki piękny rysunek!” - zachwyca się mama, patrząc na bazgroły czteroletniej córeczki. Zastanawiam się, czy powinniśmy mówić dzieciom, że są zdolne, jeśli nie są… Myślę, że nie powinniśmy. Czterolatki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są pochwały prawdziwe i naciągane. Już niemowlęta potrafią samodzielnie ocenić, czy im się coś udało i płaczą, gdy to coś nie wyjdzie. Dwu-, trzylatki latki często kierują się jeszcze zdaniem rodzica, ale mogą wyczuwać pewne nieścisłości. Np. „mama się zachwyca, ale ja widzę, że coś jest nie tak”. Z kolei czterolatek wie, że to, co mówi rodzic w takiej sytuacji, jest po prostu fałszem. Ale kto nie lubi być chwalonym? Oczywiście, dzieci lubią być chwalone, jednak trzeba pamiętać, że są pochwały, przez które można się źle poczuć. Przykładowo: przesadzone, wyśrubowane, często stosowane wobec nieśmiałych maluchów z niską samooceną. Takie zachowanie potrafi tę samoocenę

16

miastakobiet.pl

jeszcze bardziej obniżyć. Dziecko pomyśli, że musi z nim być naprawdę kiepsko, skoro chwali się go za coś słabego i zdaniem rodzica jest to sukces. W takich sytuacjach rodzice, żeby podnieść swoje dziecko na duchu, chwalą je jeszcze bardziej i tworzy się błędne koło. To są jedyne sytuacje, kiedy pochwała przynosi więcej szkody niż pożytku? Alfie Kohn pisał o tym już w 1993 roku. W książce jego autorstwa „Punished by Rewards” możemy przeczytać o pochwałach, które jako forma nagrody za właściwe - zdaniem rodzica - zachowania, rzadko kiedy są czymś skutecznym, a bywają wręcz szkodliwe. To takie „wychowanie dla leniwych” - dziecko ma coś robić, pochwal je za to. Wiele jednak zależy od sposobu chwalenia. „Jesteś lepszy od Zosi” - czy to dobra pochwała? Nie, szczególnie jak Zosia siedzi obok i słucha. Albo pochwały publiczne, np. na lekcji. „Wszyscy powinniście brać przykład z Jadzi”. I cała klasa na pewno

tę Jadzię w tej chwili uwielbia… W ten sposób robi się dziecku krzywdę - w sensie społecznym, ale i osobowym, ponieważ stawia się mu bardzo wysoko poprzeczkę. Maluch odczuwa presję, że jeśli coś mu nie wyjdzie, to przestanie być chwalony. Albo usłyszy: „Zawiodłeś mnie. Jak mogłeś?”. I samoocena bazowana na takich pochwałach automatycznie leci w dół. Czyli w ogóle powinniśmy się wystrzegać chwalenia dzieci? Pochwały są ważne, ale te mądrze stosowane. Pochwała powinna mieć przede wszystkim wartość informacyjną, a nie polegać jedynie na przekazywaniu miłych rzeczy czy nagradzaniu. Gdy dziecko zrobi coś dobrze, a my mówimy na to: „Jesteś super, jesteś najlepszy!” czy: „Grzeczny chłopiec, kochana dziewczynka”, to chwalimy je, a nie konkretną czynność. Dzieci, które ciągle to słyszą, skupiają się na sobie, a nie na swoim zachowaniu. Zaczynają robić niektóre rzeczy, bo ktoś je za to chwali,


mama a nie dlatego, że odczuwają z tego powodu satysfakcję. Badania potwierdzają np., że dzieci chwalone za przejawy szczodrości są w rzeczywistości mniej szczodre od tych, które nie słyszą tego typu pochwał - bo dzielą się z innymi tylko na pokaz. Jednak rodzicom chyba nie sposób się powstrzymać od wychwalania swoich dzieci… Sama mam synka, w tej chwili półtorarocznego, i złapałam się na tym, że niezależnie od jego zachowania jestem w stanie mówić mu miłe rzeczy. Nieważne, czy on chwilę temu siedział, czy się bawił, czy zabrał mi pasek i ciągał go po domu - potrafię go wziąć na ręce i powiedzieć: „Mój cudowny, najlepszy na świecie synek!”. Ale to, że go przytulam, nie ma nic wspólnego z tym zabraniem mi paska. Nie chwalę jego zachowania, tylko mówię coś, co uważam za przejaw miłości i akceptacji, a to jest ta różnica. Rodzic powinien kochać dziecko bezwarunkowo, akceptować je bezwarunkowo, ale jego zachowania - już niekoniecznie. A jeśli on zrozumie, że przytulenie to nagroda za zabranie paska? Jeśli bym go przytulała i chwaliła w ten sposób tylko po tym, jak zabiera części mojej garderoby - tak, mógłby tak uznać i robić to częściej. Ale tutaj chodzi o coś innego - o spontaniczność, wyraz radości. Jest to wówczas elementem relacji rodzic-dziecko, a nie sposobem na wychowanie. To jak powinniśmy chwalić dzieci, żeby to było korzystne dla ich rozwoju? Przede wszystkim powinniśmy chwalić ich konkretne zachowanie. Co więcej, uzasadniajmy, dlaczego nam się ono podoba, np.: „Sprzątając pokój, zrobiłeś coś miłego dla mnie, bo teraz będzie mi lżej”. Zamiast chwalić możemy też podziękować dziecku za to, co zrobiło, lub zapytać, co ono o tym sądzi - czy jest z tego dumne. W ten sposób okazujemy swoją uwagę, a jednocześnie skłaniamy dziecko do refleksji. Zamiast budować jego samoocenę na pochwałach, ugruntowujemy jego poczucie własnej wartości w oparciu o autorefleksję. Takie dziecko w przyszłości będzie potrafiło samo siebie „nagrodzić” - własną satysfakcją z tego, że coś zrobiło. Fajnym sposobem jest też odniesienie się do odczuć innych osób, np.: „Zobacz, jak twoja siostra jest szczęśliwa, gdy się z nią bawisz”. Rozwijamy tym samym empatię dziecka. Dzięki temu będzie robić pewne rzeczy nie dlatego, że jest chwalone, ale by sprawić komuś radość. Niby to oczywiste, a jednak wiele rodziców chwali na zasadzie „pięknie”, „super”, „grzeczne dziecko”… Bo taka pochwała jest prostsza, nie wymaga od nas skupienia uwagi na dziecku. Kiedy prowadziłyśmy z dr Pauliną Michalską warsztaty dla mam, jedna z matek przyznała, że trudno jest sformułować dobrą pochwałę. Dr Michalska odpowiedziała, że od tego, jak ta pani sformułuje pochwałę, będzie zależeć sposób komunikacji jej dziecka w przyszłości. Jeśli ktoś mówi tylko „super”, to dziecko też będzie mówić tylko „super”. Ale co to tak naprawdę znaczy? Że to, co zrobiłem, jest super? Czy ja jestem super? I super w jakim sensie? Lepiej powiedzieć „Udało ci się”, a jeszcze lepiej opisać, co się udało i dlaczego. Tylko to, oczywiście, wymaga już wysiłku. Na co nie wszyscy mają czas i chęci. Niestety, rodzice są dziś bardzo zapracowani i trudno im się skupić na dziecku. Wspomniany już Kohn pisał,

że wiele dorosłych twierdzi, iż w dzieciństwie brakowało im pochwał. Jego zdaniem najprawdopodobniej nie chodziło o pochwały, tylko ciepłą relację - zwrócenie uwagi, kontakt z rodzicem, informacje zwrotne. Pochwały to tylko dodatek, którego mogłoby nie być, o ile funkcjonowałaby cała reszta. Zamiast mówić do swojego dwuletniego dziecka „wspaniale, super, cudownie”, często mówię po prostu „widzę cię”. Bo on nie chce, żebym zachwycała się tym, jak coś obślini czy przeniesie poduszkę z miejsca na miejsce. Jemu zależy na tym, żebym zwracała na niego uwagę. A jak coś mi się naprawdę spodoba, to powiem: „Udało ci się, zrobiłeś to całkiem sam!”. Bo pochwały muszą być autentyczne. Warto chwalić dziecko za same starania, gdy mu coś nie wyszło? Pochwały za wysiłek, nawet w przypadku niepowodzenia, są cenne. Kształtują u dzieci przekonanie, że umiejętności, które prezentują, to coś zmiennego i w zależności od wysiłku mogą je podwyższać. Z kolei u maluchów chwalonych osobowo pojawia się odwrotne myślenie. Te dzieci zakładają, że już są „dobre” czy „zdolne” i to się nie zmieni. A jeśli czemuś nie podołają, to znaczy, że to jest ponad ich siły i nie mogą nic z tym zrobić. Należy więc doceniać włożony wysiłek i zachęcać do dalszych starań. Powinniśmy unikać pochwał osobowych, fałszywych, przesadzonych i porównań z innymi osobami. Czy są jeszcze jakieś, na które lepiej uważać? Takimi pochwałami są jeszcze stwierdzenia typu: „Masz to po mnie”, „Moja krew”. Bo kogo rodzic wtedy chwali? Sam siebie! I odbiera zasługę dziecku. Rodzice w ten sposób sami się dowartościowują. Jeśli tak sobie myślimy - wszystko w porządku, ale mówienie tego na głos w reakcji na sukces dziecka bywa dla niego krzywdzące. Prowadzę teraz z dr Michalską badania na temat motywacji, jakimi kierują się matki przy formułowaniu pochwał. Zauważyłyśmy, że motywacja polegająca na chwaleniu, by podnieść samoocenę rodzica, znacznie częściej pojawia się u kobiet z wykształceniem zawodowym i średnim. Mamy z wykształceniem wyższym znajdują najprawdopodobniej inne sposoby dowartościowania się i nie muszą wykorzystywać do tego osiągnięć dzieci. A jak chwalić starsze dzieci? Podejrzewam, że nastolatka nie tak łatwo nagrodzić miłym słowem. W okresie dojrzewania zmienia się sposób odbierania pochwał. Te proste typu „świetnie” i „wspaniale” przestają być skuteczne. Są wręcz odbierane awersyjnie - nastolatek się denerwuje, słysząc takie pochwały, bo zdaje sobie sprawę, że jest zbywany. Lub że rodzic czegoś od niego chce. Podobnie negatywnie działają pochwały o kontrolującym wydźwięku, np.: „Bardzo dobrze, tak powinieneś to robić”, bo często wywołują bunt i sprzeciw. Dlatego w tym czasie jeszcze ważniejsza staje się szczera rozmowa. Jeżeli nastolatek jest z czegoś niezadowolony, na nic zda się wmawianie mu, że powinien czuć się dumny z siebie, że jest wspaniały, mądry i zdolny. Ostatnio pewni rodzice zapytali mnie, czy powinni więcej chwalić nastoletniego syna, który ma niską samoocenę. Nie, to tylko pogorszy sprawę. Lepiej zachęcić go do przemyśleń na swój temat, skupić jego uwagę na tym, w czym jest dobry. Ma dobre oceny? To nie powtarzajmy mu w kółko, że jest zdolny, tylko powiedzmy np.: „Potrafisz się dobrze uczyć, więc wiesz, że im większy wysiłek, tym większy efekt. Jak myślisz, jak to przełożyć na inne sfery życia?”. CP

*

dr Anna Szymanik-Kostrzewska Adiunkt w Katedrze Psychologii Rozwoju Człowieka UKW w Bydgoszczy. Prowadzi badania na temat motywacji, którymi kierują się matki, chwaląc swoje małe dzieci. Wspólnie z dr Pauliną Michalską przeprowadziła warsztaty „Pochwały w życiu małych dzieci - jak je stosować, by nie przyniosły więcej szkód niż pożytku?”. Prywatnie mama półtorarocznego synka, uwielbia sushi i wyznaje zasadę: „normalność jest pojęciem abstrakcyjnym”.

miasta kobiet

sierpień 2018

17


jej pasja

KAŻDA BUTELKA MA SWOJĄ HISTORIĘ Chcemy nie tylko sprzedawać, ale i edukować. Naszym zadaniem jest opowiedzieć coś o winie i o ludziach, którzy je stworzyli. Rozmowa z Eweliną Szczepaniak, sommelierką i menedżerką Piwnicy Win

Niedawno na mapie Bydgoszczy pojawił się nowy punkt - Piwnica Win. Pomysł na to miejsce zrodził się w trakcie rewitalizacji ulicy Cieszkowskiego, która zakończyła się pod koniec ubiegłego roku. Adam Marciniak, prezes zarządu Dewelopeo sp. z o.o., zwrócił uwagę na piwnicę, w której się znajdujemy, i stwierdził, że widziałby tu specjalistyczny sklep z winem. I faktycznie, okazało się, że to miejsce jest super na taką działalność. To jedna z najbardziej urokliwych ulic śródmieścia, a w piwnicy nie musimy walczyć z wysokimi temperaturami i mamy naturalnie dobre warunki do leżakowania wina. Warto też podkreślić, że jesteśmy jedynym miejscem w Bydgoszczy, gdzie butelki przechowywane są we właściwej pozycji leżącej. Piwnica działa od niedawna, ale Pani ma wieloletnie doświadczenie w tej branży... Można powiedzieć, że już piętnastoletnie, bo siedem lat spędziłam w Szkocji, gdzie dobierałam wino do potraw w restauracjach i hotelach, a ostatnie siedem lat przepracowałam w branży winiarskiej w Bydgoszczy. Szkocja to głównie kraj whisky, ale picie wina jest tam bardzo naturalne. Pija się je w restauracjach i do lunchu w trakcie pracy, więc Szkoci są w tym od nas bardziej obyci. W Polsce cały czas patrzy się na wino, jak na coś ekskluzyw-

18

miastakobiet.pl

nego, a tam jest to taki naturalny trunek, pijany nie tylko przy ważnych okazjach, ale też do posiłków i na spotkaniach towarzyskich. Polacy mają raczej inne preferencje. Pija się u nas piwo i wódkę, a wino zawsze było gdzieś na uboczu. Ale to się zmienia. W ciągu ostatnich paru lat krajowy rynek alkoholi mocno się zmienił i Polacy coraz częściej sięgają świadomie po wino. Prowadziłam kiedyś sklep, w którym było 800 rodzajów wina, w tym ani jednego słodkiego czy półsłodkiego, a dużo osób pytało właśnie o takie. Boimy się jeszcze słowa „wytrawne”, wielu osobom wydaje się, że takie wino będzie kwaśne czy z goryczką. Świat wina to jednak głównie wina wytrawne, trzeba tylko do nich dojrzeć. Na szczęście coraz więcej klientów szuka takich miejsc, jak Piwnica Win. Sklepy specjalistyczne nie służą bowiem tylko do tego, by przyjść, kupić butelkę i wyjść. Mają też edukować. Naszym zadaniem jest opowiedzieć coś o tym winie, o jego historii i ludziach, którzy je stworzyli. Każda butelka ma swoją historię? Dokładnie! Nasze wina pochodzą z małych, rodzinnych winnic, które nie produkują win na skalę przemysłową. Każdej butelce poświęca się tam wiele uwagi i to czuć w jakości. W końcu sery od małych rodzinnych producentów we Francji smakują inaczej niż te robione masowo. Tak samo


jej pasja

Piwnica Win działa przy ul. Cieszkowskiego 20 w Bydgoszczy

EWA SZCZEPANIAK

jest z winami. Dlatego poszukując winnic godnych polecenia, odwiedzamy je osobiście i nawiązujemy kontakty na całym świecie. Oczywiście mamy wina z tzw. starego świata - Włoch, Francji, Hiszpanii, ale też te nowoświatowe, z tak odległych zakątków jak Chile, Argentyna, Nowa Zelandia czy RPA. Wina z tzw. nowego świata charakteryzują się dużą owocowością. Są to bardzo słoneczne regiony, gdzie nawet w winie wytrawnym jest więcej cukru resztkowego, przez co całość jest bardziej łagodna. I to właśnie podoba się Polakom. Czy otworzenie sklepu z winem to przyszłościowy interes? To się dopiero okaże. Jesteśmy młodym biznesem, ale jak na razie idzie nam całkiem nieźle. Coraz więcej osób do nas zagląda, bo powiększa się grupa klientów, którzy nie chcą kupować win w marketach, tylko wolą odwiedzić sklep specjalistyczny. Szczególnie gdy szukają czegoś na prezent - w takim przypadku lepiej mieć pewność, że będzie to dobra butelka wina, a nie „sieciowy” trunek. Większość osób pyta o wina łagodne, by nie przestraszyć obdarowywanego tą wytrawnością. Zwykle polecam wtedy wina hiszpańskie. Mamy w swojej kolekcji takie, które były nagradzane za jakość - są to wina dobrze zbudowane, esencjonalne, ale zarazem łagodne. Ponadto zrodził się już np. taki fajny trend, że młode pary proszą o wino zamiast kwiatów na weselu. Zaglądają do nas również przedsiębiorcy, którzy szukają win na spotkania biznesowe. Kieliszkiem dobrego wina można zwieńczyć negocjacje lub podpisanie ważnej umowy. To najbardziej „właściwy” trunek na taką okazję. Bywam na różnych tego typu spotkaniach, przeważnie połączonych z kolacją, i nie wyobrażam sobie, by do wyszukanego dania pić wódkę czy piwo. Wino to oczywisty wybór. A co z klientami z zagranicy, szczególnie z krajów znanych z kultury picia wina? Takim osobom proponuję sprezentować wino z polskiej winnicy, by pokazać, że nie mamy się czego wstydzić. W naszym kraju powstaje coraz więcej winnic, z których wina są naprawdę godne uwagi. My mamy teraz w swojej kolekcji wino z okolic Szczecina, uznawane obecnie za najlepsze w Polsce. Moim zdaniem jest ono tak dobre, że dorównuje winom z nowego świata. Dobre wina jednak potrafią sporo kosztować. Dla kogo więc jest Piwnica Win? To sklep dla każdego, rozstrzał cenowy jest u nas bardzo duży. Ludzie często boją się sklepów specjalistycznych, bo myślą, że są tam wygórowane ceny. Oczywiście mamy półkę win za 200, a nawet 600 zł, ale większość mieści się w przedziale do 50 zł. Jest też dużo butelek do 30 zł, więc w cenach konkurencyjnych z marketami, a jakość, jaką oferujemy, trudno porównywać.CP miasta kobiet

sierpień 2018

19

P R O M O C J A 008496088

Wina z tzw. nowego świata charakteryzują się dużą owocowością. Są to bardzo słoneczne regiony, gdzie nawet w winie wytrawnym jest więcej cukru resztkowego, przez co całość jest bardziej łagodna. I to właśnie podoba się Polakom.


relaks

SŁOWIAŃSKI SPOSÓB NA SZCZĘŚCIE Pochodzi z czasów przedchrześcijańskich. Dzięki niej duch i ciało kobiety utrzymane są w dobrym zdrowiu, siłach i harmonii. Obniża stres, zwiększa przyjemność z seksu, wpływa na płodność. O czym mowa? TEKST: Mariusz Sepioło

skich. Dziś zestaw ten jest podstawą tamtejszej gimnastyki. Profesor dodał do tego słowiańskie wierzenia, a całość nazwał „gimnastyką czarownic”. „Czarownica to bardzo ciekawe słowo. Można w nim prześledzić połączenie dwóch całkowicie różnych początków, znaczeń” - pisał Adamowicz w swojej książce. - „Czary - to magiczne działania, mające na celu oddziaływanie na otoczenie (…) Pod słowem czary zazwyczaj tradycja ludowa odnosi się do magii miłosnej, stosowanej przez kobiety do przyciągnięcia i utrzymania swoich ukochanych, natomiast -nica to przyrostek i zakończenie, wskazujące przynależność do płci żeńskiej (por.: czernica, klucznica, gospodyni). A więc słowo czarownica można interpretować jako kobieta (dziewczyna), posiadająca metody przyciągania mężczyzn”.

METODA PRZYCIĄGANIA W 1995 roku wykładowca Białoruskiego Uniwersytetu Pedagogicznego Giennadij Adamowicz opowiadał studentom o sztuce wojennej Słowian. Jedna ze studentek zagaiła go o ćwiczenia dla kobiet. Słyszała o nich kiedyś od babci. Adamowicz mocno się tym zainteresował i razem ze studentami ruszył w teren, żeby zebrać relacje od mieszkanek białoruskich wsi. Okazało się, że istnieje wiele oryginalnych, charakterystycznych dla tej części świata ćwiczeń, łączących w sobie elementy relaksacji, rozciągania, ale też wzmacniania mięśni. Adamowicz naliczył ich w sumie 27. Każde z nich opisane zostało na tzw. kartach słowiańR

E

ZDROWIE I GRACJA Joga słowiańska ma dwie odmiany: białoruską i ukraińską. Obie nieco się od siebie różnią, ale cel i efekty mają podobne. W skrócie: zdrowie i gracja kobiety oraz lepsza wiedza o sobie samej. K

L

Joanna Smoleńska z Inowrocławia jest z wykształcenia farmaceutką, coachem i ponadto od kilku lat zajmuje się różnymi aspektami związanymi z ciałem, m.in. naturoterapią i właśnie gimnastyką słowiańską (jej ukraińską odmianą). Opisuje ją w punktach: rozbudza kobiecość, podnosi poczucie atrakcyjności, kształtuje sylwetkę, uelastycznia, wysmukla, wzmacnia witalność i świadomość ciała, uczy kontaktu z sobą, normalizuje układ hormonalny, łączy ruch i świadomość. Joanna nauczyła się tego na Ukrainie. Przez rok ćwiczyła sama, potem skończyła kurs instruktorski i zdała egzamin. Dziś prowadzi zajęcia w swoim rodzinnym mieście. - Pełne życie to takie, w którym nie tylko pracujemy i dążymy do realizacji codziennych planów, ale też pragniemy czegoś więcej - mówi. - Gimnastyka słowiańska to jeden ze sposobów, by tę pełnię osiągnąć.

DLACZEGO JOGA? - Ćwicząc gimnastykę słowiańską, przybiera się pewne pozycje ciała, tak jak w klasycznej jodze, stąd podobieństwo. Z tego, co wiem, sformułowanie „joga” jest potoczA

M

A

008489195

N

ie, to nie kolejny „magiczny” lek, o którym możemy usłyszeć w reklamach. To naturalny sposób na osiągnięcie balansu między zdrowym ciałem i duchem. 27 ćwiczeń niewymagających większego wysiłku, o których wiedza przekazywana jest od wieków z pokolenia na pokolenie. Głęboki oddech, rozluźnione mięśnie. Tak działa joga słowiańska.


relaks JOGA SŁOWIAŃSKA TO 27 ĆWICZEŃ O KTÓRYCH WIEDZA PRZEKAZYWANA JEST OD WIEKÓW Z POKOLENIA NA POKOLENIA

E

K

L

196 - 29

A

M

A

Vestiario Boutique

3 444 000 52 322 22 22

52

• NAJNOWSZE TRENDY MODY WŁOSKIEJ • LUKSUSOWA BIŻUTERIA • UNIKALNE TOREBKI

Zamów Taxi z aplikacji:

www.19629.pl

–20% do i z Fordonu i poza miasto

007781078

MOŻLIWOŚĆ PŁACENIA KARTĄ

Przyjdź i sprawdź! Ul. Dworcowa 35, Bydgoszcz 609 103 077 Zapraszamy: Pon.-pt.: 10.00-18.00; sob.: 10.00-14.00 facebook:@VestiarioBoutique

008496366

R

ZMIENIAĆ SWOJE ŻYCIE - Joga słowiańska owszem, jest dla wszystkich kobiet niezależnie od wieku czy kondycji fizycznej. Ale niektórym przy wybranych ćwiczeniach może wydawać się wręcz karkołomną - dodaje Edyta. - Na szczęście przy kilku powtórzeniach, dostosowaniu do możliwości ćwiczącej i wsparciu instruktorki postępy czuje się dość szybko. I co ciekawe, po wszystkim nie ma raczej zakwasów, pozostaje za to wrażenie rozluźnienia. Joanna Smoleńska wskazuje też na inne aspekty gimnastyki słowiańskiej. - Poprzez wykonywanie określonych ćwiczeń pobudza naszą seksualność. Dlatego nie powinna być wykonywana przy mężczyznach. Kobiety muszą czuć się swobodnie - tłumaczy instruktorka. Kolejną korzyścią jest wpływ ćwiczeń na politykę hormonalną organizmu i psychikę. - Ćwicząca kobieta skupia swoje myśli na tym, czego w życiu pragnie - mówi Joanna Smoleńska. - Nasze przodkinie wierzyły, że mogą zmieniać swoje życie. My, współczesne Słowianki, nie mamy powodu, by myśleć inaczej.CP

ka-Pruszak, znająca z praktyki obie wersje. - W słowiańskiej są ugięte, by rozluźnić mięśnie wokół miednicy i bioder. W normalnej jodze podciąga się rzepki kolan, czyli prostuje się kolana, i tak wykonuje się poszczególne asany. W słowiańskiej wykorzystuje się bardziej swój własny ciężar ciała. Ćwiczenia działają na mięśnie głębokie, przykręgosłupowe. Dlatego po zajęciach albo już w trakcie, możliwe jest nawet nastawienie kręgów. Obie formy ćwiczeń prostują sylwetkę, ale joga słowiańska prawdopodobnie robi to szybciej. - Trzeba oczywiście do każdej osoby podejść indywidualnie - tłumaczy Edyta. - Prosty kręgosłup to brak ucisku na narządach wewnętrznych, a co za tym idzie, zdrowsza praca, lepsza mowa ciała i stan emocjonalny. Słowiańska joga jest też bogatym zbiorem ćwiczeń, które oddziałują na mięśnie dna miednicy kobiet. W „tradycyjnej” wersji nie zauważyłam tego. Ćwiczenia w jodze słowiańskiej są krótkie, niemniej każde z nich - jeśli wykonane poprawnie i z pełnym skupieniem - jest bardzo rozgrzewające. O jodze „zwykłej” mówi się, że przez to, iż „pochodzi” z ciepłych krajów, nie ma takich właściwości.

nym nazwaniem gimnastyki - tłumaczy Edyta Płaskonka-Pruszak. Przedstawia się jako „szczęśliwie zakochana” w gimnastyce słowiańskiej od dwóch lat. Podkreśla, że nie jest certyfikowaną instruktorką jogi, ale tańca ludowego. Za namową znajomej rozpoczęła swoją „przygodę wspólnego ćwiczenia z innymi kobietami”. Prowadzi zajęcia w Toruniu i Bydgoszczy. „Gimnastyka czarownic to praktyka tworzenia energii wspierającej relacje i życie rodzinne. Ruchy należy wykonywać płynnie, aż organizm się do nich przyzwyczai. Ćwicząc, można dosłownie poczuć, jak ruch pochodzi z ziemi, słońca i wody” - pisze Katarzyna Wekiera, autorka bloga Blowminder. com. I wymienia korzyści jogi słowiańskiej: wzmocnienie i plastyka ciała, korekcja postawy, polepszenie ciśnienia krwi, regeneracja, profilaktyka chorób kobiecych, poprawa płodności, trawienia, zwiększenie odporności organizmu, witalności, przyjemności seksualnej i poczucia własnej wartości. Czym jednak różni się joga słowiańska od tej „tradycyjnej”, którą kojarzymy wszyscy? - Po pierwsze, kolana - mówi Edyta Płaskon-


LETNIA PROMOCJA NA WYSZCZUPLANIE

-30%

(zabiegi już od 45 zł)

orchideahomespa.pl

Polecamy KARBOKSYTERAPIĘ,

KRIOLIPOLIZĘ

www.remedis.pl

i inne

Klinicznie potwierdzona skuteczność, 100% bezpieczeństwa. Zabiegi wykonujemy aparatami medycznymi.

008488107

ul. Plac 18 Stycznia 4 87-100 Toruń tel. 56/ 654 93 70 rehabilitacja kontakt@remedis.pl

na zabiegi wyszczuplające i likwidujące cellulit.

tel. 509 197 990

RABATU NA WSZYSTKIE ZABIEGI

NZOZ Remedis sp. z o. o. Ośrodek Rehabilitacji

Cenowa superoferta

CZYNNE 7 dni w tygodniu od 7 do 23 Wizyty umawiamy przez telefon. 008442126

R

E

K

L

A

M

A

lek. med. Iwona Skonieczna-Makarewicz specjalista ginekolog-położnik GABINET GINEKOLOGICZNY ul. Dworcowa 13, 85-009 Bydgoszcz rejestracja codziennie 10-19, tel. 52 320 50 94; tel. 600 99 21 26 www.ginekologbydgoszcz.pl, www.iwonamakarewicz.ginweb.pl

R

E

K

L

A

• leczenie menopauzy, osteoporozy • leczenie nadżerek • kriokonizacja • usg • usg trójwymiarowe 3D/4D

M

008402615

008416032

Galeria Miedzyń – Pasaż Handlowy ul. Nakielska 86, 85-358 Bydgoszcz  880 299 901 602 791 183 2 brasklepik@wp.pl

• opieka położniczoginekologiczna • profilaktyka onkologiczna • badania cytologiczne, bakteriologia • badania piersi • antykoncepcja

A

018055779

W miłej i kameralnej atmosferze dołożymy wszelkich starań, by dobrać biustonosz w odpowiednim rozmiarze, właściwej konstrukcji i na każdą okazję dla każdej z Pań. Zapraszamy serdecznie.


Wyprzedaż oferty. Samochody do natychmiastowego odbioru Nowy Opel Corsa

Cena 2018 brutto 44 450 zł

1.4 75 KM TwinPort, 5 drzwi - fabrycznie nowy RP2018 Dane techniczne: nowy silnik – 1.4 16V 75KM, dynamiczny, nowoczesny i oszczędny, przeglądy co 30 000 km, technologia TwinPort, zużycie paliwa 5,2 l/100 średnio, emisja CO2 122 g/km Wyposażenie: przednie poduszki powietrzne kierowcy i pasażera, boczne i kurtynowe, wspomaganie układu kierowniczego, KLIMATYZACJA, radio, 4 głośniki, złącze AUX-in, elektrycznie sterowane szyby przednie, centralny zamek, elektrycznie sterowane lusterka zewnętrzne w kolorze nadwozia, koła stalowe 15’, fotel kierowcy z regulacją wysokości, kolumna kierownicy regulowana w pionie i poziomie, światła do jazdy dziennej, zderzaki w kolorze nadwozia.

Opel Astra IV Sedan

Cena 2018 brutto: 53 000 zł

1.6 16V 115 KM - fabrycznie nowy RP2018 Dane techniczne: dynamiczny, nowoczesny i oszczędny, przeglądy co 30 000 km, technologia TwinPort - zużycie paliwa 6,8 l/100 średnio, emisja CO2, 160 g/km Wyposażenie: układ ABS i stabilizacji toru jazdy ESP z TCS, przednie, boczne i kurtynowe poduszki powietrzne dla kierowcy i pasażera, klimatyzacja, radioodtwarzacz CD/MP3, elektrycznie sterowane szyby przód i tył, elektrycznie sterowane i podgrzewane lusterka zewnętrzne, światła do jazdy dziennej, fotel kierowcy z regulacją wysokości, kolumna kierownicy regulowana w pionie i poziomie, tylne siedzenia dzielone w proporcji 40/60, zaczepy Isofix w oparciach tylnych zewnętrznych siedzeń, Komputer pokładowy, temomat.

Opel Astra IV Sedan

Cena 2018 brutto: 64 100 zł

1.4 T 140 fabryczna instalacja LPG - fabrycznie nowy RP2018 Dane techniczne: Fabryczna instalacja LPG, przeglądy co 30 000 km, - zużycie paliwa ( benz./LPG ): 6,3/ 7,6 , emisja CO2 146/131 g/km Wyposażenie: układ ABS i stabilizacji toru jazdy ESP z TCS, przednie, boczne i kurtynowe poduszki powietrzne dla kierowcy i pasażera, klimatyzacja, radioodtwarzacz CD/MP3, elektrycznie sterowane szyby przód i tył, elektrycznie sterowane i podgrzewane lusterka zewnętrzne, światła do jazdy dziennej, fotel kierowcy z regulacją wysokości, kolumna kierownicy regulowana w pionie i poziomie, tylne siedzenia dzielone w proporcji 40/60, zaczepy Isofix w oparciach tylnych zewnętrznych siedzeń, Komputer pokładowy, temomat, bluetooth, czujniki parkowania tył.

Mokka SUV: Opel Mokka X

Cena wyprzedażowa brutto: 63 800 zł

1.6 115KM 5 drzwi – fabrycznie nowy RP2017 Dane techniczne: Silnik benzynowy 1.6 115 KM dynamiczny, nowoczesny i oszczędny, przeglądy co 30 000 km, zużycie paliwa 6,5 l/100 średnio, emisja CO2, 153 g/km Wyposażenie: układ ABS i stabilizacji toru jazdy ESP z TCS, poduszki powietrzne dla kierowcy i pasażera, boczne, poduszki kurtynowe, klimatyzacja, komputer pokładowy, radioodtwarzacz R300, elektrycznie sterowane przednie szyby, elektrycznie sterowane i podgrzewane lusterka zewnętrzne, światła do jazdy dziennej, fotel kierowcy z regulacją 6 kierunków, kolumna kierownicy regulowana w pionie i poziomie, tylne siedzenia dzielone.

Opel Mikołajczak

008433988

Zdjęcia samochodów są przykładowe. Na zdjęciach mogą być widoczne elementy, których nie ma w wyposażeniu.

Bydgoszcz, ul. Fordońska 59, tel. 52 365 02 00, ul. Armii Krajowej 250, tel. 52 320 31 00 www.opelmikolajczak.pl Inowrocław, ul. Staszica 69, tel. 52 353 99 42


5 lat na rynku

• projekty wielobranżowe • wykonawstwo budynków • roboty ogólnobudowlane • termomodernizacje • roboty wykończeniowe ul. Pomorska 15 lok. 29a, 85-046 Bydgoszcz, tel. 782 30 20 30

008496094

www.dewelopeo.pl, e-mail: dewelopeo@dewelopeo.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.