nasze miejsca spotkań
wrzesień 2015
Iz abell a Serce na właściwym miejscu str. 6-8
WYDAWCA: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 tel. 52 32 60 733 Prezes Zarządu: dr Tomasz Wojciekiewicz Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa Menedżer produktu: Emilia Iwanciw, tel. 52 32 60 863 e.iwanciw@expressmedia.pl Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 32 60 798 l.tataruch@expressmedia.pl
Przeciwko stereotypom W tym numerze „Miast Kobiet” znajdziecie sporo o modzie. Według trendów, jesień minie nam w czterech smakach (str. 16-17). Który podoba się Wam najbardziej? Pozostając przez chwilę w tym modowym klimacie, zapytam o coś zupełnie innego. Czy stylistka może jeździć na wózku inwalidzkim? Czy Wy zdecydowałybyście się na poradę od kogoś, kto nie chodzi? Czy to powinno mieć jakiekolwiek znaczenie? Wraz z pierwszą myślą, od razu chce się powiedzieć - nie, nie powinno. Jednak Patrycja Małecka, przyszła studentka szkoły wizażu i stylizacji, nie kryje obaw. „Widząc podejście ludzi do osób niepełnosprawnych, myślę, że mogę nie mieć klientów” - wyznaje w rozmowie z Dominiką Kucharską (str. 10-11). Chodzi jej o to, że wózek odstrasza. Niektórym trudno uwierzyć w to, że ktoś taki może mieć modowe wyczucie i gust. Przecież żyje inaczej, więc nie obchodzą jej trendy, stroje na wyjścia, stylizacje do pracy, na imprezę czy randkę. Prawdopodobnie w ogóle nie interesuje się tym, jak wygląda. Po co, przecież jeździ na wózku… Błąd! Patrycja przekonuje, że takie podejście to nic innego jak stereotyp. To on każe nam myśleć o „wózkowiczach” jako o inwalidach, którzy nie są w stanie wyjść z domu. Ona, energiczna dwudziestopięciolatka, zaprzecza temu całą swoją osobą. Brała udział w wyborach Miss Polski na wózku, zorganizowała I Bydgoski Wyścig Wózkowiczów, a gdy ktoś przepuszcza ją w kolejce podczas zakupów, odpowiada: „Nie jestem świętą krową, nie traktujcie mnie tak”. Nie trzeba jeździć na wózku, by na co dzień mierzyć się z różnymi, krzywdzącymi stereotypami. Przeczytacie o tym np. w tekście Justyny Król „Gdy rodzina się sypie” (str. 18-19). Adam, samotny ojciec, nie raz musiał udowadniać wszystkim dookoła, że jako mężczyzna wcale nie jest tym gorszym rodzicem. Z drugiej strony, w artykule „Matka też człowiek” (str. 30-31) pokazujemy, w jaki sposób uwolnić się od łatki Matki Polki, oddanej jedynie swojej rodzinie, bez chwili na własne przyjemności. A co ze stereotypem starszej, samotnej kobiety, opiekującej się wszystkimi kotami z osiedla? Gdy rozmawiałam z Izabellą Szolginią, dyrektorką bydgoskiego Schroniska dla Zwierząt, usłyszałam, że to kolejny mit. Bardzo łatwo jest nam widzieć świat, w prostych kalkach, które porządkują innych według wzoru. Stereotyp sprawia, że samotną sąsiadkę z kotami traktujemy z przymrużeniem oka, jak sympatyczną wariatkę. Jestem przekonana, że w takich ocenach nie ma nic sympatycznego. Dlatego kolejny raz w „Miastach Kobiet”, w różny sposób i nie zawsze wprost, łamiemy stereotypy.
LUCYNA TATARUCH redaktorka prowadząca „MIASTA KOBIET”
2
miasta kobiet
wrzesień 2015
Teksty: Justyna Król j.krol@expressmedia.pl Lucyna Tataruch l.tataruch@expressmedia.pl Jan Oleksy j.oleksy@expressmedia.pl Dominika Kucharska d.kucharska@expressmedia.pl Janusz Milanowski j.milanowski@expressmedia.pl Dorota Kowalewska Joanna Czerska-Thomas Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski Skład: Ilona Koszańska-Ignasiak Sprzedaż: Michał Kopeć, tel. 56 61 18 156 m.kopec@nowosci.com.pl Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 a.suminska@express.bydgoski.pl
CP Jesteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 p.krol@expressmedia.pl
ZNAJDZIESZ NAS NA: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski
„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca, jako dodatek do „Expressu Bydgoskiego” i „Nowości - Dziennika Toruńskiego”. Przez cały miesiąc są dostępne również w 91 miejscach w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl
E L E G A N C K O W
P O D R Ó Ż Y
Nieśmiertelne dżinsy i w tym sezonie gościć będą w modnych szafach. Elegancji dodają zdobne broszki, przypięte do dresowej bluzy i czarna kamizelka z futerka. Do tego wygodne buty i możemy ruszać w podróż.
Brązy, zielenie i ożywczy żółty - to barwy nowych kolekcji. Fantazyjny sweter z paskiem podkreślającym talię dodaje kobiecości. Duża, granatowa torebka jest „kropką nad i” tej stylizacji. MONNARI bluzka - 119 MONNARI spódnica - 229 MONNARI sweter - 299 VENEZIA buty - 389 GINO ROSSI torebka - 999 SWISS zegarek Fossil - 565 VISION EXPRESS okulary Solaris - 199
MOLTON marynarka - 599 MOLTON koszula - 299 MOLTON spodnie - 399 VENEZIA buty - 259 VENEZIA torebka - 379 TIME TREND zegarek Bulova - 995 VISION EXPRESS okulary Sensay - 549
MAKE-UP
O F I C J A L N I E
Zapraszamy na zakupy do Focus Mall Bydgoszcz!
FRYZURA
1045215BDBHA
Dzwony powracają! W tej stylizacją zestawiliśmy je z jednolitą koszulą i marynarką w drobioną kartkę. Uniwersytecki szyk to jeden z trendów tej jesieni.
Tylko dla Panów przy usłudze strzyżenia kosmetyki męskie i dowolna pielęgnacja -30%. C.H. Focus Mall w Bydgoszczy
Adres: ul. Jagiellońska 39-47, Bydgoszcz
LEJDIS bluza - 600 MEDICINE jeansy - 199 OCHNIK kamizelka - 1199 GINO ROSSI buty - 499,99 TIME TREND zegarek Lacoste - 629 LYNX OPTIQUE okulary Ray Ban - 450 WITTCHEN walizka - 199
kultura w sukience KADR Z FILMU „PAN TOTI I CZARODZIEJSKI GRZEBIEŃ”
Otwieramy nowy sezon w kulturze! We wrześniu zapraszamy na animacje dla najmłodszych, ciekawe wykłady, spektakle teatralne i oczywiście do kina.
W WOJSKOWYM KLIMACIE Reżyser Krzysztof Łukaszewicz twierdzi, że to film o strachu i przełamywaniu go. „Karbala” to nazwa irackiego miasta, ale też tytuł opartego na faktach filmu o wojnie w Zatoce Perskiej, okrzykniętej największą z udziałem Polaków od czasów drugiej wojny światowej. Terroryści, strzały, wybuchy, odcięcie od świata i brak zapasów jedzenia - z taką rzeczywistością przyszło się zmierzyć naszym oddziałom w 2004 roku. Rolę głównego polskiego dowódcy gra Bartłomiej Topa, znany między innymi z „Drogówki”. Na planie partnerują mu Antoni Królikowski, Leszek Lichota, Łukasz Simlat i Piotr Głowacki. Przed rozpoczęciem zdjęć w Jordanii aktorzy zostali przeszkoleni w jednostce wojskowej. Film wchodzi do kin już 11 września (pamiętna data ataku terrorystycznego), a już 9 września, o godzinie 19, Kino Helios przygotowało dla widzów pokaz przedpremierowy, poprzedzony spotkaniem specjalnym, okraszonym iście wojskowymi przysmakami i atmosferą idealnie wprowadzającą w nastrój filmu, który zostanie wyświetlony. Istnieje możliwość, że tego dnia bydgoskie kino zaszczycą swoją obecnością aktorzy, producenci i weterani wojenni. Więcej na www.helios.pl w zakładce „Wydarzenia”. Co jeszcze? Od 10 do 13 września kino Helios zaprasza na wiele filmowych atrakcji związanych z ponownym otwarciem Galerii Pomorskiej. Odbywać się będą animacje dla dzieci oraz gry dla starszych i młodszych widzów. Warto być, bo nie zabraknie nagród! R
E
BAJKI PEŁNE MAGII
Jolanta Żelazna opowie nam o komunikacji międzyludzkiej. Czy rozmowa i wzajemne rozumienie stały się już przeżytkiem? Sprawdźmy! Wcześniej jednak zapiszmy sobie w kalendarzu datę 16 września. To właśnie w tę środę, o godzinie 18.30, będziemy mogli pomyśleć o dalekich podróżach przy okazji spotkania „Świat i okolice”. Tematem będzie Nowa Zelandia - piękna kraina na krańcu świata, jak przekonują organizatorzy. Maorysi swój kraj nazywają Krainą Długich Białych Obłoków. O tym wszystkim opowie dr Zdzisław Preisner, geograf, podróżnik i fotograf. Do zobaczenia!
MCK, BYDGOSZCZ, 20 WRZEŚNIA
Zapraszamy wszystkich w niezwykłą podróż do świata pełnego wyobraźni, magii i tajemniczych miejsc. Miejskie Centrum Kultury przygotowało prawdziwą gratkę dla rodziców i dzieci w wieku przedszkolnym oraz wczesnoszkolnym - Małe Animocje. W tę wrześniową niedzielę, od godz. 11, obejrzymy kilka krótkometrażowych filmów animowanych, podczas których nikt nie będzie się nudził. W programie przewidziano animacje: „Pan Toti i czarodziejski grzebień”, „Andzia: Egipski amulet”, „Andzia: australijski spadek”, „Tata lew: Błękitny król” czy „Janosik i magiczny napój”. Zabawa dla małych i dużych gwarantowana! Wstęp: 5 zł.
CZAS NA TEATR TEATR POLSKI, BYDGOSZCZ, WRZESIEŃ Jak rozpocznie się nowy sezon Teatru Polskiego? Premierą spektaklu „CBAPKA” (swarka) w reżyserii Katarzyny Szyngiery. Już 5 września sztuka ta pomoże odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę wydarzyło się na Wołyniu i w Galicji południowo-wschodniej w 1943 roku. Wyobrażenia tamtych tragicznych wydarzeń bywają skrajnie różne i pełne emocji. Czy w teatrze będzie podobnie? Przekonajmy się. W tym miesiącu zobaczymy również spektakle: „Plastusiowy pamiętnik”, „Afryka”, „Klub kawalerów”, premierę „Wojny, których nie przeżyłam” i wiele innych.CP
MIESIĄC NA DWORZE DWÓR ARTUSA, TORUŃ, WRZESIEŃ Co słychać na toruńskim Dworze Artusa? Przede wszystkim po wakacyjnej przerwie wracają lubiane przez wielu „Czwartki z filozofią”. Pierwsze spotkanie odbędzie się 24 września, o godzinie 18.30 w Sali Małej. Tym razem, pod hasłem „Mówić, to mówić do kogoś”, profesor K
L
A
M
A
1045715BDBHA
1045515BDBHA
HELIOS BYDGOSZCZ- GALERIA POMORSKA
24115T4JBA
jej portret
SERCE
ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski
NA WŁAŚCIWYM MIEJSCU
IZABELLA SZOLGINIA W SWOIM BIURZE Z UKOCHANYM PSEM BIBI
Moja dewiza brzmi: by móc kochać ludzi, trzeba umieć kochać zwierzęta. Mam jeszcze taką drugą, nieco bezczelną… Jeśli nikomu nie szkodzisz, to rób, co ci się podoba. Z Izabellą Szolginią*, dyrektorką Schroniska dla Zwierząt w Bydgoszczy, rozmawia Lucyna Tataruch
Woli Pani zwierzęta od ludzi? Nie. To za dużo powiedziane? To jest powiedziane niemądrze. Ten wytarty, powtarzany slogan „Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”, brzmi jak totalna bzdura. Uważam, że tego nie należy się trzymać. Wymyśliłam kiedyś taką sentencję: „By móc kochać ludzi, trzeba umieć kochać zwierzęta”. Może jest nieco pretensjonalna, ale myślę, że prawdziwa i przez lata miałam ją na swojej wizytówce. Spotykam wiele wspaniałych osób. Wykształciłam w sobie chyba taki instynkt, który
6
miasta kobiet
wrzesień 2015
pozwala mi odkrywać całym ciałem fałsz, obłudę, ale i pozytywne cechy. Czasami przychodzi tu ktoś, od kogo bije jakieś dobro i od razu wiadomo, że warto z tą osobą usiąść, porozmawiać, nawet się zaprzyjaźnić. Mam jeszcze taką drugą, nieco bezczelną dewizę: „Jeśli nikomu nie szkodzisz, to rób, co ci się podoba”.
i koty. Najpierw poznałam kotkę Maćkę, która tak mocno pokochała mnie i mojego brata, że pozwalała nam wozić się w wózku, jak lalka. Potem moją największą przyjaciółką była kotka Śnieżka. Miała jedno oko zielone, drugie niebieskie, była cała biała i głucha po stronie niebieskiego oka.
Dlaczego więc pomaga Pani akurat zwierzętom? Bo wiem, że bez naszej pomocy sobie nie poradzą. I kocham je, od swoich najmłodszych lat. W moim rodzinnym domu, w Świeciu nad Wisłą, przy ulicy Pocztowej 1, zawsze mieliśmy psy
To była długoletnia przyjaźń? Niestety, Śnieżka zaginęła bezpowrotnie, gdy miała 8 lat. Przez kolejne osiem rodzina utrzymywała mnie w niewiedzy - twierdzili, że Śnieżka gdzieś poszła i że jeszcze wróci. Dopiero po latach powiedzieli mi, że tego dnia, kiedy
jej portret rzekomo zaginęła, to tak naprawdę wpadła pod samochód. Lepiej byłoby od razu znać prawdę… Dla dziecka najgorsza prawda o śmierci zwierzaka jest lepsza niż kłamstwo? Dla mnie by była. Przez to, że tak czekałam na Śnieżkę, to śniłam o niej nocami. Śniła mi się w postaci kota z porcelany, kota z włóczki. Nigdy też nie przestałam kochać białych kotów. Obecnie jestem właścicielką, a może raczej panią i częściowo służącą, trzech persów z zielonymi oczami. Jednak jeśli ktoś by powiedział, że wolę rasowe koty od zwykłych, to nie miałby racji. Tak samo ratuję rasowe, jak i te europejskie, których tu w schronisku jest bardzo dużo. Ile obecnie? Mamy dokładną ewidencję, już mówię… Stan na dziś: 116 kotów, dorosłych i kociąt. I 213 psów, których też z oczu nie tracę. To bardzo dobra liczba. Kiedyś było ich razem około 450, teraz jest coraz mniej. Miasto finansuje sterylizację kotów wolno żyjących i widać tego wymierne efekty! Z naszego schroniska do adopcji rocznie trafia około 1500 psów i prawie 600 kotów. W Programie LIRA wolontariusze wyszkolili wiele psów, tak by ładnie chodziły na smyczy, siadały, wykonywały sztuczki. Nawet te starsze zyskują przez to na atrakcyjności i często znajdują domy! Niektóre zaniedbane psy trafiły do nas jako takie sfilcowane brzydale, ale przeszły tu metamorfozę, były u fryzjera, mają profesjonalne sesje fotograficzne. Na Facebooku można zobaczyć, jak świetnie wyglądają. Rewelacja. Ludzie dzielą się na kociarzy i psiarzy? Nie. Miłośnicy zwierząt kochają wszystkie zwierzęta, te hodowlane, wolno żyjące, te z lasu… I powinni też potępiać głupie polowania dla samego zabijania. Nie mam nic przeciwko leśnikom, są potrzebni w lasach, ale nie ufam w czyste intencje myśliwych. Potępiam też to, co dzieje się w innych miejscach na świecie. W głowie mi się nie mieści, że jakiś lekarz może dla przyjemności mordowania zabić lwa, jakaś kobieta może fotografować się ze strzelbą i martwą żyrafą. Bardzo mnie to boli. I jeszcze udział dzieci w polowaniach. Masakra! Ludzie to krytykują, szczególnie w Internecie. Krytykować należy, tak! Nie pozostawać obojętnym. Chociaż mam mieszane odczucia, jeśli chodzi o ludzi, którzy z uporem maniaka umieszczają takie wstrząsające materiały w Internecie i jedynie komentują to barbarzyństwo. Pokazują, jacy to są bardzo wrażliwi, ale samym komentarzem nie pomogą zwierzętom! Niech przynajmniej protestują i podpisują petycje - o to bardzo proszę. Myśli Pani, że mimo wszystko stajemy się coraz bardziej wrażliwi na krzywdę zwierząt? Na całym globie? Mamy festiwal psiego mięsa w Chinach, masowe mordy waleni w Danii, masowe zabijanie bydła w innych obrzędach. I nikogo to specjalnie nie obchodzi. Ludzie zapominają też, że za słowem cielęcina kryją się duże, brązowe oczy z długimi rzęsami…
Pani jest wegetarianką? Do wegetarianizmu mam bardzo pozytywny stosunek, a i wegan podziwiam za to, jak fantastycznie radzą sobie w kuchni. Sama nie mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach wegetarianką, bo niekiedy jem mięso, chociaż bardzo rzadko. Gdy czasem muszę kupić coś w sklepie mięsnym, to przed oczami staje mi widok tych mięśni, które pracowały w zwierzęciu. Przeszkadza mi to żyć. Ale gdyby się chciało myśleć o wszystkich udręczonych zwierzętach, to można by się położyć i umrzeć od razu ze zgryzoty. Lepiej nie myśleć? Jak się nie ma na coś większego wpływu, to lepiej zacisnąć zęby i zająć się czymś, co można zmienić. Żyję tym schroniskiem, nie ukrywam tego. Będę czuwać nad tym miejscem dla smutnych, porzuconych zwierząt, dopóki sił mi wystarczy. A wystarczy na długo. Gdy umawiałyśmy się na spotkanie, to powiedziała Pani, że tu nie jest tak strasznie, jak pewnie słyszałam. Co Pani miała na myśli? Ludzie rozpowiadają, że tu się źle dzieje? O naszym schronisku źle nie mówią, mam taką nadzieję. Chodziło mi ogólnie o to, jak myśli się o takich miejscach - że są na końcu świata, zapomniane, brudne, śmierdzące. My się staramy, żeby tu tak nie było. Jest ładnie już na samym wejściu - są kwiaty, nawet róże pachną, sprzątamy bez przerwy, pracujemy na okrągło. No i ta cisza… Zwierzaki nakarmione i spokojne, przeważnie odpoczywają. Psy regularnie wychodzą na spacery. Harmider jest jedynie przy karmieniu i jak ktoś obcy nas odwiedza. Przywiązuje się Pani do tych swoich setek podopiecznych? Usiłuję się nie przywiązywać, ale różnie bywa. Przywiązana jestem np. do kotki Letycji, bo razem spędziłyśmy prawie trzy miesiące w biurze, wychowując kolejne kocięta. Do wszystkich starych rezydentów, którzy nie mogą iść do domu. Jest na przykład taki pies Alfik, który boi się własnego cienia. Jest też Kulka Lulka, włochata, mała suczka. Jest suczka Jasmina, z siwym pyszczkiem. Ma padaczkę i chore serce. Trzymamy ją na lekach, już parę razy się z nią żegnaliśmy, ale ona zmartwychwstaje. Jest starutki Kabi, całkiem bez zębów, prawie w niebieskim kolorze. Takie tu są różne zwierzaki, różne historie… Czasem pięknie się tu łączą losy ludzi i zwierząt, czasem przejmująco. Na przykład? Na przykład taki pies Baster. Najpierw mu zafundowaliśmy fryzjera, potem operację paliczka palca. Miał raka, trzeba było amputować ten palec. To sznaucer średni, rasa predestynowana do tego typu nowotworów. Po wszystkim umieściliśmy jego zdjęcie na Facebooku, gdzie rozpoznała go pierwotna właścicielka. Okazało się, że gdy dawno temu wyjeżdżała za granicę, zostawiła go pod opieką znajomych. Niestety, Baster od nich uciekł i trafił do schroniska. Stamtąd wzięła go kolejna osoba, ale zaniedbała go okropnie i oddała do nas. W końcu pierwotna właścicielka zobaczyła swojego psa w Interne-
cie i powiedziała, że to u niej już przeżyje swoją starość. Myśleliśmy, że Baster ma 8 lat, ale to już jedenastolatek. Szczęśliwe zakończenie, prawda? A często zdarzają się inne, po których czuje Pani bezradność? Albo złość? Wydaje mi się, że jestem dość odporna i nie daję się tak łatwo tym negatywnym odczuciom. Pewnie mi się tylko tak wydaje… Jestem Koziorożcem. „Koza niezabita, mam żelazne rogi i żelazne kopyta…”. Ale to nie tak do końca. Płakać też mi się zdarza, choć nie ukrywam, że rzadko. Tak się dzieje, kiedy nie da się pomóc jakiemuś zwierzakowi. Są takie przypadki, które bardzo mocno mi utkwiły w pamięci. Na przykład piękny mały kundelek w typie jamniczka. Wyglądał jak nakręcana zabawka. Jacyś ludzie go oddali. Szczeniak jeszcze nigdy nie był odrobaczany. Myśmy go odrobaczyli raz, drugi, ale okazało się, że jego jelita były już rozpuszczone przez robaki. Mógłby żyć, gdyby ktoś się puknął w głowę, zajrzał, gdzie trzeba i sprawdził, w jakim wieku odrobacza się małe pieski. Czwarty tydzień życia pierwsze odrobaczanie - mówię do wszystkich, którym się zdarzy mieć szczeniaka! To samo dotyczy małych kociaków!
Nie mam zwyczaju obnosić się za bardzo z życiem prywatnym. A na tzw. paradne wyjścia nie mam zbyt wiele czasu. W domu mam trzy persy, które trzeba czesać, myć im oczy i je kochać. No i Bibi, moja duża czterolatka, chart irlandzki, wilczarz. Bella Bibianna waży teraz 82 kg, już po odchudzaniu! IZABELLA SZOLGINIA DYREKTORKA SCHRONISKA DLA ZWIERZĄT W BYDGOSZCZY
To tacy ludzie, którzy myślą, że zwierzę jest jak pluszowa zabawka… Tak. Albo tacy, którzy myślą, że zwierzę się łatwo samo naprawi. Że np. jak ma rozwolnienie, to wszystko samo przejdzie. Guzik prawda! To jest tak, jak u niemowląt. Jeśli niemowlątko ma rozwolnienie, to mama od razu biegnie miasta kobiet
wrzesień 2015
7
jej portret z nim do lekarza, żeby się nie odwodniło. Zwierzęta mają tak samo delikatne narządy. Czasem do niektórych ludzi to nie dociera, nie da się im wytłumaczyć, że zwierzęta to też istoty czujące, wrażliwe na choroby!
mną do szkół. Razem przekazujemy dzieciom wiedzę o zwierzętach, ich potrzebach i naszych obowiązkach wobec nich.
Myślę, że jednak często się Pani złości… No właśnie zastanawiam się przy okazji, czy choroby somatyczne się z tego nie biorą. Żołądek mi się rozchorował w latach 90., kiedy przyszłam tu do pracy. Brzuch bolał mnie codziennie.
Jestem Koziorożcem. „Koza niezabita, mam żelazne rogi i żelazne kopyta.” Ale to nie tak do końca. Płakać też mi się zdarza, choć nie ukrywam, że rzadko.
Było aż tak strasznie? Miałam prawie same chore psy na początek. Nie było kanalizacji. Przez cztery lata schronisko funkcjonowało na szambach. Oprócz stróża, pana Zygmunta, załoga była okropna, nieuczciwi ludzie. Pilnowałam wszystkiego, ale gdy zobaczyłam, że marnotrawione są środki, które dostawaliśmy od miasta, to sama poszłam do urzędu prosić o kontrolę, żeby coś z tym zrobić. Minęły niecałe dwa lata i zwolniłam złych pracowników. Bardzo starałam się wszystko tu odmienić, nie pozwoliłam zrujnować budynku, który przez lata niszczał. Dokończyliśmy budowę, zrobiliśmy dach, wybiegi, budy… I myślę, że wszystko dalej zmienia się na lepsze. Szkolimy siebie, szkolimy innych, wprowadzamy nowe, często surowe procedury, wolontariat się rozwija… Jacy ludzie zgłaszają się tu do pomocy? Tacy wrażliwcy? Szerokie spektrum. Przychodzą pojedynczo, parami, młodsi, starsi. Często mają swoje problemy, o których chcą zapomnieć. Tutaj się to udaje, bo trzeba myśleć o zwierzętach. Zresztą one dają ludziom dużo dobrego - ciepło, bezwarunkową miłość. Bywa tak, że kontakt ze zwierzęciem leczy złamane serca. Schronisko może być panaceum na wiele zmartwień trapiących ludzi… Dla Pani też? Kiedyś tak sobie myślałam, że może i najlepiej byłoby pójść do domu i właśnie nie myśleć już o zwierzętach w ogóle… Odpocząć. Nie da się! Dla mnie to jest jak misja. Nie jestem w stanie przestać myśleć o schronisku. Ba, często nawet śnię o nim. Jestem tym przepełniona. Oczywiście mam życie prywatne poza murami, mam córkę i wnuczka, który skończy trzy lata we wrześniu, mieszkają w Krakowie. To tyle… Nie mam zwyczaju obnosić się za bardzo z życiem prywatnym. A na tzw. paradne wyjścia nie mam zbyt wiele czasu. W domu mam trzy persy, które trzeba czesać, myć im oczy i je kochać. No i Bibi, moja duża czterolatka, chart irlandzki, wilczarz. Bella Bibianna waży teraz 82 kg, już po odchudzaniu! Ile ważyła wcześniej??? 86 kg. Wiele potrafi, szkoliłam ją pozytywnie, wyłącznie za pomocą nagród. Bibi przybija piątki, robi kółeczka, zostaje na wskazanym miejscu, kula kostki do gry, robi tuli-tuli, chodzi na wstecznym biegu, podaje przedmioty do ręki, kłania się… Poza tym rozumie, co się do niej mówi. Nauczyłam ją odpowiadać na pytanie: „Co chcesz?”- zawsze pokazuje, o co jej chodzi. Jest fantastycznym, słodkim psem. Chodzi ze
8
miasta kobiet
wrzesień 2015
IZABELLA SZOLGINIA DYREKTORKA SCHRONISKA DLA ZWIERZĄT W BYDGOSZCZY
Dzieci pewnie szaleją za Bibi… Ale mają duże braki w wiedzy o zwierzętach? W szkołach niestety nie uczą się podstaw opieki nad zwierzętami domowymi i wiedzy o zwierzęcych zachowaniach, chyba że nauczyciel sam o tym pomyśli i wyjdzie przed szereg. Powinny być tam obowiązkowe lekcje „pies” i „kot”, żeby dzieci wiedziały, jak się zachować, by nie zostać podrapanym czy pogryzionym. Często nie wiedzą nawet, że żadnego, zwłaszcza obcego psa, nie wolno głaskać po głowie i że nie wolno wpatrywać się mu w oczy. Przy okazji takich spotkań przemycamy wiedzę, że zwierzęta to istoty czujące. To można powtarzać bez przerwy, zresztą nie tylko dzieciom. W takich dużych skupiskach jak schroniska trzeba szczególnie pamiętać, że każde zwierzę jest jak osoba… A wie pani, że w pewnym państwie nadano już prawny „status osoby” delfinom? Tak, w Indiach. Nie można ich więzić, wykorzystywać… Cieszy mnie bardzo, że ludzie zmieniają podejście. Nawet tak jednostkowo - czasem ktoś zupełnie obojętnie przechodzi obok zwierząt, ale jak już pierwszy raz uratuje np. psa lub kota, to mu się otwiera jakaś klapka w mózgu i w sercu. My tu ratujemy, co się da. A kiedy usypia się zwierzę? To bardzo smutne, że niekiedy trzeba to robić. Zwierzęta usypia się tylko w ostateczności, wyłącznie zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt i tylko z zalecenia lekarza weterynarii. Przyczyną jest nieuleczalna choroba i cierpienie. Czasem też agresja, zagrażająca innym zwierzętom i ludziom. Na szczęście to raczej rzadkie przypadki. Byłam niedawno na konferencji poświęconej prowadzeniu schronisk, w La Grande-Motte na Lazurowym Wybrzeżu. Występował tam pan, który zarządza stowarzyszeniem kalifornijskich No-Kill Shelters, czyli takich schronisk, w których nie usypia się zdrowych zwierząt. Jestem dumna
z tego, że u nas poziom leczenia i śmiertelność zwierząt są zbliżone do tego w Kalifornii. Ale nie wszyscy wiedzą, jak to wygląda od kuchni. Proszę powiedzieć, jak? Robimy, co możemy, walczymy. Dziś też jadę jeszcze do lecznicy odebrać małego kiciusia, który w piątek musiał tam pojechać, bo miał drgawki. Mamy też przemiłego kocura, któremu musieliśmy zapewnić amputację łapki na wysokości łopatki. Ocaliliśmy kotka z krzywymi łapkami, pani z Austrii weźmie go do siebie. Musimy tylko załatwić transport… Za takie działania dostała Pani odznaczenie „Profilaktyk Roku”? Raczej za to, że jak trafi tu za zwierzęciem człowiek w trudnej sytuacji, z jakąś tragedią w tle, to czasem się otwiera, a ja staram się mu jakoś pomóc. Nie jestem fachowcem i takiego nie udaję, więc moja pomoc polega na tym, że daję kontakt do specjalisty - psychologa. I ci ludzie często faktycznie z tego korzystają. Daje mi to poczucie szczęścia… To, że ktoś ma szanse wyjść z mroku beznadziei… Często słyszy Pani komentarze, że to właśnie ludziom trzeba pomagać, a nie dawać pieniądze na zwierzęta? Słyszę, ale oj… to działa na mnie jak płachta na byka. Gdy ktoś sugeruje, że nie powinno się dawać pieniędzy na zwierzęta, tylko na przykład na dzieci, to ja odpowiadam, że to tak samo jakby pytać - dlaczego wspieramy sport, rynek sztuki, budujemy biblioteki czy w ogóle wspieramy kulturę, a nie dajemy tych środków głodnym? Głodne dzieci też trzeba nakarmić, jednak nie przeciwstawiajmy tego problemom bezpańskich zwierząt. Każda dziedzina ludzkiej działalności wymaga określonych środków. A nie mówimy już nawet o jakichś bogactwach, ozdobach, przepychu… Kiedyś lubiłam magazyn „Twój Styl”, ale już nie za bardzo lubię, bo tam pokazuje się jako normę np. buty za „jedyne” 1700 złotych, pusty blichtr. Dla mnie to jest gorszące. I w obliczu takich rozrzutności, mamy oszczędzać na zwierzętach? Nie powinniśmy i nie możemy! Dobrze, że oprócz dotacji z Urzędu Miasta, pomaga nam jeszcze wielu sponsorów - firmy i osoby prywatne. Serdecznie dziękuję tym wspaniałym ludziom. Oni pamiętają, co powiedział Lis do Małego Księcia… „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”… … i wszyscy, którzy mają serce na właściwym miejscu, powinni myśleć tak samo. napisz do autora l.tataruch@expressmedia.pl *Izabella Szolginia Dyrektorka Schroniska dla Zwierząt w Bydgoszczy, absolwentka Wydziału Zoologicznego ATR. Ukończyła brytyjskie kursy edukacji humanitarnej, prowadzenia schronisk i zarządzania oraz inspektoratu do spraw zwierząt i wiele innych. Od 10 lat pracuje w Instytucie Weterynarii w Bydgoszczy.
1109715BDBHA
1117915BDBHB
1096615BDBHA
NIE MÓW O MNIE „INWALIDA” To, że jeżdżę na wózku nie sprawia, że trzeba mnie traktować inaczej. Nie jestem świętą krową, żeby wszyscy schodzili mi z drogi. Z Patrycją Małecką* rozmawia Dominika Kucharska
Zorganizowałaś pierwszy Bydgoski Wyścig Wózkowiczów i Bieg Chodziaków. Skąd ten pomysł? Uwielbiam się ścigać, rywalizować. Dotychczas w Bydgoszczy nie było takich zawodów. Generalnie jest tego bardzo mało. Znam Bieg Solny w Ciechocinku, odbywa się co roku i mogą w nim startować osoby na wózkach. Raz wzięłam udział. To była szalona decyzja, bo dowiedziałam się o zawodach na dwa dni przed. Nie wiem, czy to szczęście początkującego, ale zajęłam pierwsze miejsce. Gdy powiedziałam w pracy o swoim pomyśle na wyścig w Bydgoszczy, to od razu usłyszałam: „Robimy to!”. Zapał był, ale już samo organizowanie takiej imprezy do najłatwiejszych nie należało. Przecieraliśmy szlaki. Koniec końców udało się. Do udziału zaprosiliśmy osoby, które samodzielnie poruszają się na wózkach oraz te, które po prostu lubią biegać. Ścigaliście się w Myślęcinku. Trasa nie należała do najłatwiejszych… Po pierwsze pogoda była nieciekawa - zimno, wietrznie, deszczowo. Po drugie pół kilometra trasy stanowiła żwirowa droga… Nie mogliśmy
10
miasta kobiet
wrzesień 2015
ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski
poruszać się tylko asfaltową ścieżką, bo nikt nie zagwarantowałby nam, że zza zakrętu nagle nie wyjedzie rowerzysta czy rolkarz. Woleliśmy nie ryzykować. Dla biegających żwir to pewne utrudnienie, a dla wózkowicza to już spore wyzwanie. Ćwiczy się na łatwiejszym podłożu, pokonanie tego odcinaka wymagało od nas bardzo dużo energii. Nawet silniejsi faceci ledwo dawali radę. Ale satysfakcja była ogromna. Fajne to Wasze nazewnictwo. Wózkowicze to osoby na wózkach, a chodziaki to osoby w pełni sprawne ruchowo? Dokładnie tak. Sama widzisz, że używanie rozbudowanych określeń jest uciążliwe. Wózkowicz i chodziak się przyjęły, bo tak jest łatwiej. Nikt się o to nie obraża. Za to mnie bardzo drażni określenie „inwalida”, którego wciąż używa starsze pokolenie. Słysząc „inwalida” mam przed oczami kogoś, kto jest tak schorowany, że nie jest w stanie wyjść z domu. Mnie rozpiera energia i potrafię się samodzielnie przemieszczać. Uważam, że żyjąc w XXI wieku, pewne nazewnictwo powinno się wysłać do lamusa. Jak ktoś mówi o mnie inwalida, to go poprawiam, bez względu na to, ile ma lat.
Wyścig, który zorganizowałaś, przełamuje tabu dotyczące tego, co może, a czego nie może wózkowicz… Faktycznie tak jest. Pewnie wiele osób wcześniej nie wpadłoby na to, że ktoś na wózku też lubi się ścigać. Tymczasem tacy ludzie bywają bardzo wysportowani. Mam znajomych ze Szczecina, którzy grają w koszykówkę, rugby, tenisa, latają na paralotni. I to wszystko na wózkach. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Startując w Biegu Solnym poszłaś na żywioł. A do bydgoskiego wyścigu się przygotowałaś? Pod tym względem nie jestem sportowym zapaleńcem (śmiech). Co prawda włączałam Endomondo i dziennie pokonywałam 2-2,5 kilometra - głównie po to, aby kontrolować to, jak sobie daję radę z takimi odległościami - ale jakichś wyczerpujących treningów nie miałam. Mam predyspozycje do uprawiania sportu, próbowałam podnoszenia ciężarów i wioślarstwa. Szybko jednak okazało się, że to nie dla mnie, bo brakuje mi tej pokory i cierpliwości. Podziwiam ludzi, którzy to mają. Sportowiec, chcąc osiągnąć sukces, musi trenować latami. Po tym czasie
kobieca perspektywa Jak ktoś bez skrępowania parę minut gapi się na mój wózek, to potrafię powiedzieć: „Rozumiem, że przygląda się pan, bo zamierza sam sobie taki kupić?”. Takie sytuacje wciąż mnie irytują, rodzą bunt.
jest szansa, że zdobędzie to, na co pracował, ale nie to nic pewnego. Ja jestem konkretna i lubię od razu widzieć efekty swojej pracy. Konkretna w każdej dziedzinie? Oj, tak! Studia czy późniejszą pracę wybierałam pod kątem tego, czy będzie to związane z konkretnymi zadaniami, których rezultaty mają być namacalne. Lubię też otaczać się konkretnymi osobami. Wiem wtedy, że się dogadamy, bo mamy podobny cel. A może ze sportem po prostu wygrała Twoja miłość do mody? Blog o tej tematyce prowadzisz już trzeci rok. Moda jest moją ogromną pasją. Widać to po wysokości stosów z modowymi magazynami, które piętrzą się w moim pokoju. Rozwijam się w tym kierunku. Dużo czytam i w najbliższym czasie wybieram się do szkoły wizażu i stylizacji. Potrzebuję takiego doświadczenia. Liczę na to, że jej ukończenie potwierdzi, że znam się na rzeczy. Do tej pory doradzałam znajomym, dobrze się w tym czuję. W stylizacji nie chodzi tylko o ciuchy czy fryzurę, ale też o pomoc drugiej osobie w wyjściu z jakiś schematów, w których tkwi. Myślałam, aby zamieścić w Internecie ogłoszenie z ofertą stylizacji, ale mam pewną blokadę.
Nie dajesz sobie żadnej taryfy ulgowej? Nie i też nie oczekuję tego od innych. To, że jeżdżę na wózku nie sprawia, że trzeba mnie traktować inaczej, nie znoszę tego. Nie jestem świętą krową, żeby wszyscy schodzili mi z drogi. Jak stoję w kolejce i ktoś krzyczy na pół sklepu, aby inni mnie przepuścili, to czuję się zażenowana. Staram się odzywać, żeby uświadamiać ludziom, że to mi nie pomaga, a wręcz przeciwnie - przez to czuję się inna. Albo jak ktoś bez skrępowania parę minut gapi się na mój wózek, to potrafię powiedzieć: „Rozumiem, że przygląda się pan, bo zamierza sam sobie taki kupić”. Zdarza się też, że ktoś obcy na ulicy zaczepia mnie tylko po to, żeby zapytać, czemu nie chodzę. Takie sytuacje wciąż mnie irytują, rodzą bunt. Koleżanka powiedziała mi, że jej to przeszło po trzydziestce. Teraz już takie zdarzenia po niej spływają. Za pięć lat dam znać, czy też się uodporniłam.CP
na górę, aby przejrzeć jej ciuchy. Przy indywidualnych konsultacjach jest to niezbędne. Zobaczymy co przyniesie czas, ale nie należę do osób, które się nad sobą użalają. A co myślisz o polskich stylistach celebrytach? Lubię styl Mai Sablewskiej, ale stylizacje, które proponuje w swoim programie, nie zawsze mi się podobają. Pamiętam też jak Tomasz Jacyków ubierał dziewczynę na wózku, bo było to jej marzeniem. Mówiąc szczerze, to w swoich ciuchach wyglądała lepiej niż po stylizacji. U osób niepełnosprawnych pewne rzeczy trzeba ukryć, coś innego podkreślić. Ja na przykład nie wyjdę bez kryjących rajstop, bo słabe krążenie w nogach sprawia, że nie wyglądają one najlepiej. Do rajstop nie każda sukienka będzie pasować i tak sprawa się komplikuje. Ale sobie z tym radzę.
Problemy, o których mówisz, chociażby te związane z wyprawą na zakupy z klientem, są realne? Nie. Uwielbiam zakupy czy buszowanie w second handach. Co trzy miesiące robię wietrzenie szafy, bo ciuchy już się w niej nie mieszczą (śmiech). Koleżanki mają ze mną dobrze, bo odwiedzam je z workami ubrań, które już mi się znudziły, a szkoda je wyrzucić. Za to realny problem mógłby się pojawić, gdyby klientka mieszkała na piętrze w bloku bez windy i nie miałabym jak dostać się E
To które z marzeń zrealizujesz w pierwszej kolejności? Chyba lot paralotnią. Boję się, ale chciałabym móc spojrzeć na ziemię z góry, poczuć tę wolność. Potem chcę skończyć szkołę i rozwijać się dalej. No i oczywiście za rok planuję kolejny wyścig i bieg.
PATRYCJA MAŁECKA
Z czym ona się wiąże? Widząc podejście ludzi do osób niepełnosprawnych, obawiam się, że nie będę miała klientów. Że tych potencjalnie zainteresowanych będzie odstraszał mój wózek. Że będzie im trudno uwierzyć, iż ktoś taki ma modowe wyczucie, gust albo, że bez problemu ruszy z nimi na zakupy do centrum handlowego. To przeświadczenie mnie blokuje. Mam nadzieję, że już po pół roku zajęć w szkole będę bardziej pewna siebie.
R
Jak na kolejne pomysły reaguje Twój chłopak? Daje mi ogromne wsparcie. Jak mam doła i zaczynam się zastanawiać, po co to wszystko robię, że to strata czasu, bo i tak ludzie przestraszą się wózka, to on interweniuje błyskawicznie. Wyciąga mnie z domu, nie pozwala, aby złe myśli oddalały mnie od realizacji celów i marzeń. Wzajemnie się mobilizujemy.
napisz do autora d.kucharska@expressmedia.pl
Dużo czasu spędzasz planując, w co się ubrać? Nauczyłam się wybierać ubrania już wieczorem, zanim się położę. Bywa, że od razu wiem, co założyć, ale nieraz kombinuję dłużej. Najgorzej, jak przed samym wyjściem uznam, że torebka nie pasuje do reszty. Wtedy nie ma zmiłuj się. Przepakowuję wszystko do innej (śmiech). K
L
*Patrycja Małecka Ma 25 lat, bydgoszczanka. Pracuje w firmie transportowej. Ukończyła studia na kierunku administracja oraz dwie podyplomówki, a obecnie wybiera się do szkoły wizażu i stylizacji. Od trzech lat prowadzi bloga modowego. A
M
A
1058615BDBHA
kobieta w podróży
nuda
w WITRYNIE Jedna dłubie sobie w oku, druga żuje ze znudzeniem gumę - i wcale nie w ten erotyczny, filmowy sposób. Znużone spojrzenia prostytutek mówią: spaaaać, niech ta zmiana już się skończy. Justyna Król* „Go, go, go!” - krzyczy banda pijanych, upalonych trawką turystów, dopingując kumpla, który właśnie realizuje kupon upominkowy tej ostatniej przed ożenkiem nocy. Seks za pieniądze jest w Holandii tak powszedni, jak kupowanie bułek. I legalny, jak palenie marihuany, której zapach unosi się w powietrzu, niemal na każdym rogu. Spędzając wakacje w Amsterdamie, nie mogłam sobie odmówić spaceru Dzielnicą Czerwonych Latarni. Nic w tym zdrożnego. Ot, atrakcja turystyczna, jak każda inna w tym mieście. Tłumnie odwiedzana i wcale nie tylko przez mężczyzn, liczących na upojne chwile z doświadczoną, pozbawioną pruderii i zahamowań kochanką. W kraju, w którym ten najstarszy zawód świata jest całkowicie dozwolony od kilkudziesięciu lat (a od blisko dwudziestu także odpowiednio opodatkowany!), kobiety wdzięczące się w skąpych strojach w witrynach słynnego De Wallen, prezentują swoje atuty jak hostessy zachęcające do skosztowania przysmaków. Wabią swym widokiem niczym kąski do schrupania, wystarczy po nie sięgnąć. Erotyczne wdzianka na ich idealnie wypielęgnowanych ciałach nęcą męskie spojrzenia. A symboliczne czerwone lampki, zapalające się po przekroczeniu magicznej kotary (czytaj: wrót do świata rozkoszy) z pewnością muszą mieć regularnie wymieniane żarówki.
BIZNES SIĘ KRĘCI Na twarzach z pozoru zapracowanych piękności maluje się jednak swoiste… znużenie. Jedna dłubie sobie w oku, druga żuje ze znudzeniem gumę - i wcale nie w ten
12
miasta kobiet
wrzesień 2015
erotyczny, filmowy sposób. Ich spojrzenia mówią: spaaaać, niech ta zmiana już się skończy. Praca jak każda inna: odliczanie czasu też jest w nią wpisane. To widać, kobiecym okiem. Mężczyźni za to reagują na tę uwagę z oburzeniem: Kto patrzy na ich mimikę? Widziałaś te nogi, tyłek? I biznes się kręci. Wybór jest duży. W samym Amsterdamie w sexbranży zatrudnia się osiem tysięcy profesjonalistek. Różnych narodowości, niewiele z nich to rodowite Holenderki. Szybki numerek można zamówić już za dziesięć euro, ale najczęstszy wybór to dwadzieścia minut uniesień za pięć dyszek.
SZACUNECZEK PANOWIE… Nadmiernie podekscytowani turyści na Red Light District czasem irytują autochtonów, od których bije luz i serdeczność. Z paniami z witryn są emocjonalnie związani i od przyjezdnych oczekują dla nich szacunku. Za nachalne fotografowanie prostytutek lub nietaktowne zachowanie wobec nich od miejscowych mężczyzn można dostać w zęby. Tym samym, w rewirze „sex workers” jest naprawdę bezpiecznie. Pomijając nawet przechadzające się patrole straży, pilnującej tam porządku. Pogardliwie o prostytutkach z tej dzielnicy mówi się, że prezentują się jak mięso na wystawie. Nie znam jednak firmy wędliniarskiej, która powodowały takie kolejki, wzbudzała w klientach takie emocje, a za drobną opłatą gwarantowała każdemu produkcję endorfin. Jeśli kogoś nie zniesmacza sam widok nagiej kobiety za szybą, nie dostrzeże tu ani cienia
półświatka, z którym przecież kojarzy się zarabianie na usługach seksualnych.
W IMIĘ PRAW CZŁOWIEKA? Warto podkreślić, że w Holandii próżno szukać przydrożnych podniet, bo prostytucja uliczna jest po prostu zakazana! Ekspertki od rozkoszy nie narzucają się, bo nie muszą. Mają swoje przywileje, ale też obowiązki. Poza wspieraniem skarbu państwa, muszą płacić czynsze za swoje witryny, robić sobie regularnie badania, odkładać pieniądze na emerytury. Czy tak to powinno wyglądać? Głośno zrobiło się wokół tego, że Amnesty International dąży do dekryminalizacji prostytucji właśnie poprzez jej legalizację. W imię praw człowieka. Jednocześnie podkreślając, że nie chodzi o akceptację dla sutenerstwa czy handlu ludźmi. Sprowadzenie seksu za pieniądze na legalne tory ma raz na zawsze wyciągnąć tę profesję z podziemia. Czy tędy droga? To kontrowersyjny temat do dłuższej dyskusji. Jedno jest pewne - zanim tak się stanie, w amsterdamskiej rzece Amstel, jeszcze wiele wody upłynie, a kotary w Dzielnicy Czerwonych Latarni zasuną się miliony razy, po to, by ich właścicielki, po wyczerpującym dniu pracy mogły wrócić na rowerach do domów.CP napisz do autora j.krol@expressmedia.pl *Justyna Król Dziennikarka, specjalistka do spraw public relations, florystka, dumna mama pięcioletniej Halinki.
839515BDBHA
1118615BDDWA
1081815BDBHA 560215TRTHA
Tatusiu, ładną mam cytrynkę? Dzieci są dociekliwe z natury. Interesują się ciałem i seksem, czy tego chcemy czy nie. Jeśli nie zaspokoimy ich ciekawości, to będą fantazjować na ten temat lub zdobywać wykoślawione informacje w Internecie. Z dr Joanną Lessing-Pernak* rozmawia Lucyna Tataruch
Czy są tematy, na które nie powinniśmy z dziećmi rozmawiać? Moim zdaniem, nie ma. Jeśli ktoś potrafi wymienić taki temat, to powinien się też zastanowić, z kim, jeśli nie z rodzicem, dziecko miałoby o tym rozmawiać… Dzieci pytają o różne sprawy, czasami coś gdzieś niewyraźnie usłyszą i chcą konkretów. Może nam się wydawać, że to jeszcze nie czas na rozmowy, np. o seksie, ale w każdej chwili powinniśmy być przygotowani na to, że zostaniemy wywołani do tablicy. Dlaczego w ogóle boimy się rozmawiać z naszymi dziećmi o seksualności? A boimy się? Pani chyba nie - podejmując ten temat. Wychodzę z założenia, że warto oswajać lęk. Tak naprawdę, to trzeba by zapytać każdego osobno. Podejrzewam, że odpowiedzi byłyby różne. Wpływ na to z pewnością ma nasza kultura i religia, która historycznie potępiała zmysły i ciało, jako źródło grzechu. Myślę, że w nas Polakach, jest to głęboko zakorzenione. Ważne jest też to, jak nas wychowywano, co nam wpajano, czego od nas wymagano. Jakich zasad przestrzegano w naszej rodzinie i czy czuliśmy się bezpieczni, akceptowani. Dużo naszych lęków pochodzi z tych pierwszych relacji.
14
miasta kobiet
wrzesień 2015
Pamięta Pani z dzieciństwa takie rozmowy ze swoimi rodzicami? Zaprosiła mnie pani do rozmowy jako psychologa, więc chętnie posłucham, jak było u pani… Wydaje mi się, że moi rodzice dość płynnie wdrażali ten temat w moje życie. Nie było żadnych nachalnych rozmów czy pogadanek, ale pamiętam też, że to nigdy nie było żadne tabu… Czyli prawdopodobnie dopasowali rozmowy do pani temperamentu, ciekawości i wrażliwości. Tak jest najlepiej. Tu tak naprawdę nie ma żadnych sztywnych reguł, no może poza jedną, czyli mówieniem prawdy. Jednak forma, tempo i same treści mogą się różnić. Rodzic powinien też czuć się swobodnie w takich sytuacjach. Jeśli jest wystraszony lub zażenowany, to wszystko, co powie, zostanie zniekształcone, przefarbowane przez te uczucia. Kiedy dzieci zaczynają interesować się swoim ciałem? Od chwili, gdy mogą się samodzielnie dotknąć. Między drugim a trzecim rokiem życia stajemy się świadomi tego, że istniejemy, co zawsze zaczyna się od ciała. Pokazuje to dobrze eksperyment z lustrem i namalowaną kropką na nosie - maluchy, które nie mają jeszcze samoświadomości, patrzą w lustro i dotykają kropki na jego tafli. Ale
dwulatki wiedzą już, że ten obraz w lustrze to one i patrząc na siebie, pocierają kropkę na swoim nosku. Dodatkowo, jeśli chodzi o inne części ciała, to natura dała nam bardzo wiele zakończeń nerwowych i czuciowych stref erogennych - przez to dotykanie się jest wyjątkowo przyjemne. Dzieci lubią się dotykać, zresztą nie tylko one. Dzieci najpierw dotykają się bez skrępowania, ale potem pojawia się już wstyd związany z tymi sferami. Jak to się dzieje? Wstyd i skrępowanie zaczynamy odczuwać dużo później, niż na przykład lęk, który towarzyszy już niemowlętom. Ten konkretny wstyd pojawia się wtedy, gdy odkrywamy, że dotykanie pewnych części naszego ciała jest przyjemniejsze. Przy okazji też często dowiadujemy się, że za sprawianie sobie przyjemności możemy dostać karę. Czasami ktoś nas pouczy, ale bywa i tak, że wręcz „wypędzi nas z raju”. Metaforą tego okresu życia człowieka jest dla mnie Księga Rodzaju. Próbujemy zakazanego owocu i nic już nie jest takie jak wcześniej? Podobnie jak Adam i Ewa. Wygląda to tak: dziecko się rozwija, zaczyna korzystać ze swojego mózgu, rodzi się w nim samoświadomość. Przy okazji dowiaduje się o „tych sprawach”, o tym, że coś może być przyjemne i złe zara-
tabu zem. Na tym etapie wszystko jest czarne albo białe - albo wolno trzymać rączkę w majtkach, albo nie - bo pani przedszkolanka i mama będą krzyczeć. Za naszą samoświadomość płacimy tym „wypędzeniem z raju” - czyli rozstajemy się z umysłem zwierzęcia, które nie przejmuje się wieloma rzeczami, np. swoim przemijaniem, dobrem, złem. I które niczego się nie wstydzi. Przez to, że rozwinęliśmy się do tego poziomu, nasze mózgi i czaszki są duże, a nasze porody trudne. Czyli jak w boskiej klątwie z Księgi Rodzaju: „Będziesz w bóli rodzić”… ale odeszłam trochę od tematu… Wróćmy więc do rozmów z dziećmi - w jaki sposób możemy wytłumaczyć im to wszystko? Możemy na bieżąco korzystać z przykładów z życia, tłumaczyć piękno otaczającej nas przyrody, w której tak naprawdę wszystko służy rozmnażaniu. Mały przyrodnik szybko znajdzie podobieństwa, a kiedy będzie dopytywał, to zaspokajajmy jego ciekawość. Jeśli mamy w domu zwierzęta to będzie jeszcze łatwiej. Gdy dziewczynka zostanie akuszerką dla swojej kotki, będzie się nią opiekować, poczuje dumę i satysfakcję z jej porodu, to może własny w przyszłości nie będzie jej przerażał? Ja mieszkam na wsi, gdzie są konie, psy, koty. Dzieci stąd uczestniczą w wybieraniu ogiera dla klaczy, są przy kryciu, opiekują się ciężarnymi klaczami i są przy porodach. To często wielkie, rodzinne święta. Raz tylko widziałam, jak właściciel ogiera przegonił wszystkie dzieci, żeby nie obserwowały współżycia zwierząt. Zastanawiałam się, czy to pruderia, czy może lęk przed oskarżeniem o prezentowanie pornografii zwierzęcej (śmiech). Rodzice często boją się, że mogą przedwcześnie zainteresować swoje dzieci tematyką związaną z seksem. To niepotrzebna obawa? Dzieci są dociekliwe z natury. Interesują się ciałem i seksem, czy tego chcemy czy nie. Jeśli nie zaspokoimy ich ciekawości, to będą fantazjować na ten temat lub zdobywać wykoślawione informacje w Internecie. To bardzo delikatna materia. Z drugiej strony, jeśli ten temat będzie wypływał nachalnie, to możemy niezdrowo rozerotyzować dziecko - te sytuacje mają cechy patologii relacji między opiekunem a dzieckiem. Powinniśmy więc sami rozpoczynać takie rozmowy, czy poczekać, aż dzieci zaczną pytać? Jestem zwolennikiem opcji poczekania, ale jednocześnie obserwowania i trzymania ręki na pulsie. Może być przecież tak, że coś zniechęci dziecko do pytań. Wtedy najlepiej naprowadzać, sprawdzać reakcję. Starajmy się odpowiadać, ale też nie wchodźmy za bardzo w szczegóły, żeby nie przesadzić. Zresztą, przeważnie dzieci same się chronią w takich momentach i zmieniają temat rozmowy. Powinniśmy umieć to uszanować. A co z językiem? Ten nasz nie daje dużego pola do manewru - nawet w dorosłym życiu narządy określamy medycznie, wulgarnie albo infantylnie. Czy w rozmowie z kilku-
latkiem możemy używać eufemizmów typu „brzoskwinka”, zamiast „pochwa”, „wagina”? Można tak mówić i warto też przy okazji rozmawiać z dziećmi o tym, jakich określeń używamy w domu, a jakich będzie używał lekarz. Podobnie jest z kupką i siusiu.
W rozmowach z dziećmi o seksie obowiązuje tylko jedna reguła - zawsze trzeba mówić prawdę. Warto już wcześniej tłumaczyć piękno przyrody, w której wszystko służy rozmnażaniu. Młody przyrodnik szybko znajdzie podobnieństwa. DR JOANNA LESSING-PERNAK PSYCHOLOG
Gdy padnie pytanie „skąd się wzięłam/wziąłem?”, jak przykładowo moglibyśmy odpowiedzieć? Dużo jest sposobów mówienia dzieciom prawdy bez anatomicznych wywodów. Na przykład: „Mamusia i tatuś bardzo się kochali i pragnęli, żebyś się pojawiła na świecie. Przytulali się mocno i tatuś dał mamusi nasionko, które połączyło się z takim małym jajeczkiem w mamy brzuszku. Wtedy zaczęłaś tam rosnąć, aż się pojawiłaś - gdy mamusia cię urodziła”. Na początku to w zupełności wystarczy. Potem oczywiście pojawią się pytania, którędy to wszystko się działo - możemy więc wytłumaczyć, że „nasze ciała są wyposażone w odpowiednie organy, mama i tata już takie mają, a tobie dopiero urosną, jak będziesz dojrzewać”. Sprawa komplikuje się, gdy z pytaniami dziewczynki mierzy się ojciec. Przyjaciel opowiadał mi ostatnio, jak jego 5-letnia córka, oglądając swoje zdjęcia z wakacji, pokazała mu to, na którym była goła i zapytała: „Tatusiu, ładną mam cytrynkę? Podoba ci się?”. Tatuś nie wiedział, co odpowiedzieć… Porusza pani ważne zagadnienie, zwane w psychologii kompleksem Edypa. Otóż mała 5-latka jest istotą seksualną, jej seksualność jest w fazie rozwoju od urodzenia. Odkryła już czym różni się od taty i sprawdza teraz, jakie to robi na nim wrażenie. Wie, że mama jest podobna do niej i wchodzi z nią w rywalizację o tego najważniejszego dla niej na tym etapie mężczy-
znę. Wiele dziewcząt w tym okresie, jeśli może pozwolić sobie na ujawnianie uczuć, wchodzi na ścieżkę wojenną z mamą i deklaruje chęć poślubienia taty. Analogicznie jest z chłopcami i mamą. To wielkie zadanie dla ojca - budować w córce poczucie własnej, kobiecej wartości i siły. Od tej reakcji na cytrynkę zależy, czy córka zrozumie, że ma coś cennego, godnego zachwytu, czy poczuje się odrzucona, nieakceptowana w swej dziecięcej postaci. Ale jednak rozumiem tę konsternację ojca, któremu trudno jest komplementować narządy swojej małej córki… Ja również i co ciekawe, córka pewnie też. Ona już testuje swoją kobiecość, to, czy działa na mężczyzn. Zadaniem taty jest dać jej takie poczucie i wygląda na to, że zawstydzenie pani przyjaciela mogło pełnić taką funkcję. Mógłby jej też powiedzieć, że całe jej ciało jest zachwycające i jest dla niego cudem, chociaż akurat cytrynka jest obszarem intymnym, który jest zarezerwowany dla niej samej. On, jako jej tata - chłopak, mąż mamy - czuje się tym nieco zawstydzony. Myślę, że uczciwe postawienie sprawy zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Jednocześnie mała może dowiedzieć się, że tata jest nią zachwycony, kocha ją i zawsze będzie ją kochał, ale nie ożeni się z nią, bo pozostaje w związku z mamą. Przy okazji dodam, że lepiej unikać fotografowania nagich dzieci, a już zwłaszcza prezentowania takich zdjęć na portalach społecznościowych. Uważam też, że każde dziecko powinno wiedzieć i mieć powtarzane, że nikomu nie wolno oglądać ani dotykać jego intymnych miejsc bez jego zgody, poza lekarzem i rodzicami, jeśli wymaga tego sytuacja związana z higieną. Chociaż warto też, by dzieci jak najszybciej dbały o te części ciała samodzielnie. Jak to jest z naszą nagością - powinniśmy przed dziećmi zakrywać swoje ciała? W tym względzie nie ma żadnego uniwersalnego wzorca. Jak wiemy są kultury, w których nagość jest oczywista, tak jak u nas ubranie i nikt nie zauważył, żeby komuś działa się tam krzywda z tego powodu. W Europie rozpiętość zachowań w tym względzie też jest ogromna. Myślę, że my na tym tle jesteśmy szczególnie wstydliwym narodem. Pamiętam, jak z trudem tłumaczyłam kiedyś koleżance z Francji, dlaczego Polki na basenie biorą prysznic w kostiumach kąpielowych. Nie mogła zrozumieć, że się wstydzą i ja też dotąd nie mogę (śmiech).CP napisz do autora l.tataruch@expressmedia.pl
*Joanna Lessing-Pernak Psycholog dziecięcy z kilkunastoletnim doświadczeniem, doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii, superwizor psychologii klinicznej dziecka (certyfikat nr 41 wydany przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne), hipoterapeuta z licencją MSiT, szeryf praw dziecka UNICEF, laureatka Medalu Komisji Edukacji Narodowej. miasta kobiet
wrzesień 2015
15
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
W sklepach na dobre zagościły nowe kolekcje. W tym sezonie projektanci zaskakują różnorodnością. Wybraliśmy dla Was cztery wiodące trendy. Po pierwsze boho - natchnieni festiwalowymi przeżyciami, jesienią wciąż czerpiemy z tego stylu. Po drugie - wspominamy szalone lata 90. i modę inspirowaną muzyką grunge. Po trzecie - must-have stają się lśniące ubrania i dodatki. Możecie je założyć nie tylko na imprezę. I po czwarte - w nowych kolekcjach nie brakuje ciepłych kolorów ziemi. TEKST I WYBÓR TRENDÓW: Dominika Kucharska
DENI KLER
WOJAS BOTKI 380 zł
ESPRIT BLUZKA 120 zł
NEW LOOK SUKIENKA 120 zł
RESERVED TORBA 200 zł
MANGO
grunge
LYDC LONDON PLECAK 160 zł MONNARI SUKIENKA 300 zł ONLY SPÓDNICA 150 zł
barwy ziemi
CONVERSE TRAMPKI 290 zł MANGO PÓŁBUTY 250 zł
H&M DŻINSY 150 zł
boho
lśniąco
KAZAR BOTKI 650 zł
PARFOIS TOREBKA WIECZOROWA 90 zł
TOP SHOP BLUZKA 170 zł
SOLAR
STRADIVARIUS KIMONO Z FRĘDZLAMI 140 zł
GINO ROSSI CZÓŁENKA 430 zł
NEW LOOK SUKIENKA 120 zł
PROMOD KAPELUSZ 80 zł
STRADIVARIUS POŁYSKUJĄCA KOSZULKA 70 zł GINO ROSSI SZPILKI 500 zł
TOP SHOP ŻAKIET 250 zł
BERSHKA
PARFOIS TOREBKA 90 zł
H&M SPODNIE 100 zł
temat
Gdy rodzina się sypie Adam tygodniami nie mógł doprosić się widzenia z synkiem. Czasem całymi dniami czatował w aucie pod blokiem, by móc choć na chwilę wziąć małego w objęcia. To były sceny jak z filmu - płacz i wyrywanie dziecka z rąk. TEKST: Justyna Król
W
rzaski, krzyki, przepychanki i płaczące, przestraszone dziecko nienawidzących się rodziców - to obrazek, przed którym ostrzegają psychologowie. Społeczne przyzwolenie na rozstanie, rozpad formalnego tudzież konkubenckiego związku, jest już faktem, zatem nikt w niezbyt zdrowym układzie tkwić nie musi. Czasy sprzyjają, a ludzie się rozchodzą. Zaczynają życie osobno, często nadal razem wychowując dzieci, w różnych proporcjach - według własnych, dobrowolnych ustaleń, bądź też tych sądowych. Bywa, że robią to naprzemiennie lub jedno z rodziców przejmuje większość opieki. Bez względu jednak na formę, każdy samotny rodzic już z nazwy jest w jakimś sensie napiętnowany.
MATKA ZAWSZE LEPSZA? Adam, 36-letni informatyk z Bydgoszczy, zna doskonale upodobania kulinarne pięcioletniego Maksa. Wie, którym kremem posmarować synka, kiedy przygrzewa słońce oraz jakiego użyć lekarstwa, gdy mały gorączkuje. W kwestii tego, jakim jest rodzicem, trudno się do czegoś przyczepić. Mimo to, po rozstaniu z żoną, musiał stoczyć batalię w sądzie, by móc się zajmować dzieckiem. - Nasze prawo z góry zakłada, że w przypadku rozpadu związku opiekę nad małoletnim przejmuje jego matka. Bez wzglę-
18
miasta kobiet
wrzesień 2015
du na to, jaką jest opiekunką, a nawet, czy tego tak naprawdę chce - tłumaczy ojciec.- Sprawa w sądzie trwała prawie dwa lata. W tym czasie widywałem się z synkiem po kilka godzin w tygodniu albo wcale. Angelika, moja była żona, wywoziła go do rodziny, by mnie nie widywał. Czasem tygodniami nie mogłem się z nim spotkać. Bywało, że całymi dniami czatowałem w aucie pod blokiem dziadków, by móc choć na chwilę wziąć małego w objęcia. To były sceny jak z filmu. Wielka radość, a potem płacz, wyrywanie dziecka z rąk. Wiele razy zgłaszałem sprawę policji, ale tam słyszałem od funkcjonariuszki: tego pan nie przeskoczy. Nie miałem papierów uprawniających mnie do interwencji. Dopóki trwała sprawa o rozwód, nikt nie chciał się tym zająć. Najpierw musiał nastąpić podział majątku, takie są procedury, mimo iż to wniosek o ustalenie kontaktów był dla mnie ważniejszy i złożyłem go jako pierwszy - wspomina Adam.
BY NIE WYRÓSŁ NA MIĘCZAKA… Po długotrwałym procesie, udało się wywalczyć niemal połowę opieki. Od tego czasu rodzice dzieckiem zajmują się naprzemiennie. Nie tydzień w tydzień, ale prawie. Już ponad pół roku mamy siebie na co dzień na nowo - opowiada Adam. - Angelika, gdy zrozumiała, że nie ma szans na wyższe alimenty, przestała zabiegać o ograniczanie kontaktu Maksa ze mną, bo tak
jej po prostu wygodniej. Obecnie nawet w połowie nie wykorzystuje czasu z dzieckiem, który jej przysługuje. Maksowi wyszło to na dobre. Jest spokojniejszy. Miał duży deficyt bliskości po okresie naszej rozłąki. Angelika uważa, że chłopców w tym wieku nie powinno się przytulać, bo wyrastają na mięczaków, a ja jestem innego zdania. Czasem syn sam chce zobaczyć się z mamą i mu to umożliwiam, nie stanowi to dla mnie problemu.
WSZYSTKO DA SIĘ ZROBIĆ Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, rodzice dzieckiem wymieniają się co kilka dni. Typowy dzień Maksa z Adamem zaczyna się o godzinie 7. Szybkie śniadanie, kilka godzin w zerówce i odbiór około 15. Potem zakupy, wspólny obiad, zabawa do wieczora, a przed zaśnięciem obowiązkowo ulubiona książeczka. - Niełatwo jest samemu z dzieckiem, choćby wtedy, gdy trzeba uzupełnić zapasy w lodówce, jednocześnie pilnując energicznego malca lub ugotować przy nim obiad, dopiero ucząc się sztuki kulinarnej. Kiedy jest kilku domowników ta opieka jakoś się rozkłada. Wszystko jednak da się zrobić - zapewnia Adam. Maks bardzo lubi pomagać tacie. Podaje warzywa, kiedy Adam je obiera lub w inny symboliczny sposób wspiera go w domowych obowiązkach, czując się wtedy ważny, potrzeb-
rodzina ny. - Ja każdego dnia uczę się czegoś o rodzicielstwie i jestem coraz lepszy w kuchni. Ulubione spaghetti synka, kurczaka w sosie indyjskim i zupę ogórkową umiem już perfekcyjnie przyrządzać. Cieszę się, że syn jest przy mnie - wyznaje ojciec. Adam i Maks regularnie jeżdżą też razem na basen, pokopać w piłę na orliku lub do parku, poćwiczyć jazdę na rowerze. Jak w każdej, normalnej rodzinie, tyle że we dwóch. Adam często pracuje nocami, bo jako informatyk może sobie na to pozwolić. Zdarza się, że praca tak go pochłania, że musi prosić siostrę o pomoc w opiece nad Maksem lub choćby odebranie go z przedszkola. Zwykle jednak staje na rzęsach, by samemu dawać radę ze wszystkim. To on czuwał przy Maksie w szpitalu, gdy złapał rotawirusa. Matka była wtedy na Ibizie.
GDY ŚWIAT SIĘ WALI Elwira, 34-latka z Torunia, choć teoretycznie nie musiała obawiać się, że straci dzieci po rozstaniu z ich ojcem, także przeszła piekło. - Kiedy mąż się wyprowadzał, myślałam, że życie mi się kończy. Sama, z dwójką dzieci, bez środków do życia… - wspomina już jako samotna matka. - Martwiłam się, że Kacper jest za mały na przedszkole. Ledwo skończył dwa i pół roku. Sara była w piątej klasie, zmagała się już z pierwszymi miłościami i czekał ją wybór gimnazjum. Całe moje wcześniejsze życie skoncentrowane było na opiece nad tą dwójką. Krzysztof dużo pracował. Nawet nie byliśmy małżeństwem, a ja jak typowa żona z konserwatywnej rodziny, rzuciłam życie zawodowe, by przez dziesięć lat podsuwać mu pod nos zraziki z sosikiem i jego ulubione bitki w towarzystwie buraczków. Latałam na ryneczek po świeże owoce, by zjadł coś wartościowego na drugie śniadanie, przekonana, że tak trzeba. Tymczasem on, w przerwie między codziennymi obowiązkami, zdradzał mnie ze swoją sekretarką - opowiada Elwira. Kiedy dowiedziała się o romansie, poczuła bezsilność. - I tu wcale nie chodziło o to, że nie mogę zakasać rękawów i zapracować na utrzymanie mojej rodziny - tłumaczy. - Myślałam, że rozpadnę się na kawałki, chciałam tylko zasunąć rolety, położyć się i udawać, że mnie nie ma. Dzieci były wtedy u dziadków na wsi. Na szczęście dałam radę się podnieść. Okazuje się, że jakaś nadludzka moc pojawia się w człowieku, kiedy ma się dla kogo żyć. Trzeba po prostu wziąć sprawy w swoje ręce. Mówi się, że samotne matki mają przywileje. Niby łatwiej im dostać miejsce w przedszkolu, korzystniej rozliczyć ulgę na dziecko, a nawet dostać dopłatę do mieszkania przy niewysokich dochodach. Niby… - To bzdura - twierdzi Elwira. - Do państwowego przedszkola, owszem, można było dziecko oddać bez kolejki, ale i tak trzeba było najpierw udokumentować, że ma się już pracę. Tymczasem ja potrzebowałam czasu właśnie na jej szukanie. Szukała jej więc, pchając spacerówkę z nieświadomym powagi sytuacji Kacprem. Szybko okazało się, że znalezienie pracy, która
zgrałaby się godzinowo z działaniem placówki przedszkolnej, graniczy z cudem.
POMOCY Z ZEWNĄTRZ BRAK - Byłam zdruzgotana, zwłaszcza, że Krzysztof niczego mi nie ułatwiał. Jego sekretarka zaszła w ciążę po dwóch miesiącach, a on przestał mi przekazywać pieniądze na dzieci. Założyłam sprawę o alimenty, ale terminy były odległe. Dowiedziałam się też, że ponieważ nie byliśmy w związku formalnym, on nie ma obowiązku w żaden sposób mi pomagać finansowo. Owszem, jeśli ów konkubinat nosił znamiona małżeństwa, mogę dochodzić rozliczenia jak przy rozwodzie, ale wiąże się to długotrwałym i kosztownym procesem, na który nie miałam ani siły, ani czasu, ani środków - mówi Elwira. Pieniądze skończyły się po trzech miesiącach. Gdy Elwira usłyszała, ile wynosi zasiłek rodzinny, rozpłakała się. Najpierw pożyczyła pieniądze od rodziców. Potem zaczęła wyprzedawać zabawki i ubranka. Rozsyłała CV. Dopytywała znajomych, czy nie słyszeli o jakiejś pracy. Gdy prosiła o pomoc Krzysztofa, mówił, żeby ruszyła w końcu tyłek do roboty, że się zasiedziała leniwie w domu, jak księżniczka, a teraz nie umie sobie poradzić. Czasem straszył, że zabierze jej dzieci, jeśli sama nie będzie w stanie ich utrzymać.
Połączenie pracy zawodowej z codzienną opieką nad dwojgiem dzieci i dbaniem o dom wymaga od samotnego rodzica taktyki godnej Napoleona. ELWIRA MAMA SARY I KACPRA
- W końcu dostałam etat w agencji reklamowej. Zajęcie nawet ciekawe, ale mnie najbardziej interesowały godziny pracy. 8.30-16.30, więc do zniesienia, bo biegiem mogłam zdążyć odebrać Kacperka z przedszkola – wspomina.
24H TO ZA MAŁO - Dziś jestem już spokojniejsza, choć połączenie pracy zawodowej z codzienną opieką nad dwojgiem dzieci i dbaniem o dom wymaga od samotnego rodzica taktyki godnej Napoleona - mówi Elwira. - Z córką muszę czasem odrabiać lekcje, podyskutować na jakiś temat, bo już dojrzewa. Z synem trzeba się po prostu pobawić, poświęcić czas na układanie klocków czy kolorowanie. To trudne, gdy głową jest się w pracy. A przecież i w domu nic się samo nie zrobi. Sprzątanie,
pranie, prasowanie… Gdy mam jakiś deadline w pracy, zdarza się, że Sara wyręcza mnie i idzie po brata. Dla mnie priorytetem musi być opłacenie czynszu, przedszkola i zapewnienie dzieciom podstaw do normalnej egzystencji. Finansowo daję radę, mimo iż alimenty od Krzysztofa są niskie. Bywa, że z braku czasu Elwira nie gotuje, a zamawia dzieciom pizzę. Gdy po godzinach musi posiedzieć nad projektem, włącza synkowi bajki na DVD, choć zawsze była przeciwniczką tzw. siedzenia przez pudłem. Będąc z Kacprem w piaskownicy, czasem rozmawia z klientem przez telefon, ale zawsze pamięta, by zapytać dzieci, jak im minął dzień i utulić do snu. W weekendy, które spędzają razem, wyłącza telefon. Są wtedy tylko we troje. Najchętniej grają razem w planszówki, śmiejąc się przy tym do łez i objadając słodkościami. Zimą lubią razem jeździć na łyżwach, a latem na rolkach. To takie ich chwile dla siebie. - To trudne, gdy muszę dzielić się świętami, oddać Kacperka tacie w Dniu Dziecka - przyznaje Elwira. - Sara jest dla mnie ogromnym oparciem. I choć staram się jej nie mieszać w sprawy dorosłych, sama już dużo rozumie. Do ojca ma pewien dystans, bo wie, że gdy przyjdą ciężkie chwile, to jego po prostu nie będzie. Dzieci są mądre i z czasem docenią to, co się dla nich robi.
TEN CZAS JUŻ ZA MNĄ Adam ma obecnie narzeczoną, do której Maks dość szybko się przekonał. W drodze jest drugie dziecko. - Budujemy nową rodzinę. Maks będzie miał siostrzyczkę. Najtrudniejsze już za nami, opieka jest sądownie podzielona, synek ma ze mną doskonały kontakt i wie, że zawsze może na mnie liczyć. Traumatyczne przejścia jednak czasem do mnie wracają i takie poczucie niemocy z czasu, kiedy czekało się miesiącami na kolejną rozprawę w sądzie - wspomina. Elwira miesiąc temu kupiła auto. - Wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę za miasto. Przypomniało mi to jednak, jak ciężko było na początku, po odejściu Krzysztofa, kiedy nagle przytachanie do domu sześciopaku mineralnej mnie przerastało - wyznaje. - Na szczęście żyjemy w dobie zakupów online i szybko zorientowałam się, jak samotnego rodzica, a zwłaszcza matkę, ratuje taka opcja. Czasem rozmyślam o tej rzekomej samotności i właściwie teraz czuję się mniej samotna niż będąc z Krzysztofem. Najgorsze w polskim prawie jest to, że nikt nie asekuruje rodziny w tym najtrudniejszym czasie, gdy sprawa ciągnie się w sądzie. Kiedy trzeba dopiero ustalić kontakty, alimenty, a tak trudno się dogadać, bo górę biorą emocje. Ten czas już za mną, wszystko wróciło na właściwe tory, zaczęłam jednak zaczęłam chodzić na grupowe spotkania z psychologiem dla samotnych rodziców, by radzić sobie jeszcze lepiej. Nie kisić w sobie złości i żalu za to, co mnie spotkało. Szkoda na to życia.CP napisz do autora j.krol@expressmedia.pl miasta kobiet
wrzesień 2015
19
kobieta przedsiębiorcza
DOBRZE JEST,
PO RAZ DRUGI! Ostatnio pytałam Was, kim jest Wasz klient idealny. Dzisiaj zastanowimy się, jak do niego dotrzeć? TEKST: Joanna Czerska-Thomas
A
by określić profil swojego idealnego klienta, odsyłam do majowego wydania „Miast Kobiet”. Tam pisałam o trzech krokach definiowania swojej grupy docelowej. W skrócie: 1. Robimy listę dotychczasowych klientów a) tych, z którymi praca była dla nas przyjemnością; takich, którzy doceniali nasz wysiłek i chętnie płacili za nasze zaangażowanie b) oraz tych, z którymi współpraca nie kojarzy nam się przyjemnie; takich, którzy nie byli skłonni płacić za nasze usługi/produkty. 2. Określamy wspólne cechy pierwszych: wiek, pracę, zarobki, zainteresowania, problemy, potrzeby i obawy. Określamy, jak możemy im pomóc. 3. Mamy już swoich idealnych klientów! Teraz możemy zastanowić się, jak do nich dotrzeć.
CO DALEJ? Dobieramy odpowiednie formy reklamy. Na spotkaniach Stowarzyszenia Przedsiębiorców Kujaw i Pomorza oraz BNI poznaję mnóstwo ludzi - specjalistów i ekspertów w swoich dziedzinach. Ostatnio nowo poznany przedsiębiorca zapytał mnie, co się teraz robi w marketingu - co jest modne, co skuteczne. Odpowiedziałam, że wszystko i… nic. Bo nie ma uniwersalnego rozwiązania.
20
miasta kobiet
wrzesień 2015
Zacznijmy jednak od ulotki. To najpopularniejsza forma reklamy, zwykle decydujemy się na nią zaraz po wizytówce. Czy słusznie? Tak! To dobry nośnik informacji, ale… Musimy pamiętać o kliencie docelowym. Przede wszystkim forma - standard, czyli format A5, czy eleganckie DL? A może w formie zakładki do książki czy kalendarzyka? Wszystko zależy od naszych możliwości, rodzaju działalności i klienta docelowego. Jeżeli na przykład możemy dystrybuować ulotki w księgarni, zakładka będzie idealna.
DLA KOGO? Dla kobiet - przy projektowaniu i formułowaniu tekstów pamiętajmy, by odwołać się do emocji. Zadbajmy też o estetykę. W Polsce 88 procent wszystkich decyzji zakupowych dotyczących produktów codziennego użytku podejmują kobiety. Dla mężczyzn - koniecznie pokażmy, jaki pożytek będą mieli panowie, jeśli skorzystają z naszej oferty. Dla osób starszych - przy planowaniu tekstu pamiętajmy, że czcionka powinna być większa od standardowej, a kolorystyka stonowana (osoby starsze uznają, że spokojne kolory są najbardziej atrakcyjne). Treść powinna być napisana nieskomplikowanym językiem.CP
*
Joanna Czerska-Thomas Właścicielka Agencji Reklamowej M4Bizz (www.M4Bizz.pl). Wierzy, że reklama jest dobra na wszystko. Kreatywnie, spontanicznie i indywidualnie podchodzi do pracy z Klientami. Specjalistka PR oraz absolwentka Nowoczesnego Marketingu. Współorganizuje comiesięczne spotkania Biznes dla Kobiet (www.biznes-dla kobiet.org) oraz Konferencję CharmsyBiznesu (www.charmsy-biznesu.pl).
temat
W świecie czarnego złota Trzeba przejść długą drogę, żeby tak prawdziwie wczuć się w kawę. Wtedy można z niej wydobyć naprawdę dużo. Rozmowa z Aleksandrą Czerwczak, baristką w Cukierni SOWA.
Ile dziennie? Jakieś osiem filiżanek na pewno.
Skąd u niego ta słabość do smaku kawy? Wszyscy śmieją się, że wypił kawę z mlekiem matki. To on powinien przyjść na ten wywiad, nie ja (śmiech). Ale ja też nie wyobrażam sobie życia bez kawy. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym zastosowała się do jakiegoś zakazu.
I ten smak jeszcze się Pani nie nudzi? Nie, nigdy! Tu, w Cukierni Sowa, przy paleniu kawy pracujemy w składzie czteroosobowym i nikt nie narzeka. Większość z nas zaczyna dzień od kawy, jeszcze przed pracą. Ja też piję ją w domu, z mężem i z dziećmi. Kawa jest dla każdego? Tak, są różne opinie na ten temat, ale wpływ kawy jest zbadany i wiadomo, że taka pita w odpowiednich ilościach wpływa pozytywnie na nasz organizm. Oczywiście trzeba ją ograniczyć, jeśli ktoś choruje na jakieś konkretne schorzenia, na przykład te związane z sercem. Ale za to sprawdzono już, że picie kawy może pomóc przy leczeniu cukrzycy, różnego rodzaju nowotworów. Dzieci też mogą pić kawę? Mogą, chociaż oczywiście z umiarem. Ja moim dzieciom daję rozcieńczony napar, z większą ilością wody lub mleka. Powszechnie uważa się, że w espresso jest najwięcej kofeiny, a to nieprawda - jest jej tyle, co w puszce coli. U nas
Czy to nie jest już Pani uzależnienie? Jest, ale niegroźne. Uzależnienie od pasji! Kawa jest ze mną wszędzie. Jak gdzieś wyjeżdżam, to też jej szukam, próbuję, sprawdzam, czym się różni ta z innych stron. Jak ta Pani kawowa podróż się zaczęła? Tak naprawdę to zaczęła się w szkole średniej. Uczyłam się w technikum żywienia zbiorowego i na pracę dyplomową wylosowałam temat „Kawa i jej zastosowanie w gastronomii”. Przez to zaczęłam się coraz bardziej zagłębiać w ten świat czarnego złota, odkrywać fascynujące bogactwo aromatów, smaków, sam proces produkcji. Oczywiście już od tego momentu bardzo chciałam pracować w palarni kawy, ale na początku ciężko mi było znaleźć takie miejsce… Okazała się nim Cukiernia Sowa?
Tak, chociaż ja nawet nie jestem stąd, tylko z Warszawy. Przyjechała Pani do Bydgoszczy specjalnie z miłości do kawy? Kocham to, co robię, ale przyjechałam tu z tej drugiej miłości, do męża (śmiech). Gdy zaczynałam pracę w Cukierni Sowa, to nie było w niej jeszcze palarni, jednak kontakt z kawą i tak miałam cały czas - zawsze podawaliśmy ją klientom. Potem pojawił się pomysł, by zacząć ją tu robić samemu, na miejscu. Dzięki temu wiemy, że mamy kawę najlepszej jakości. Na dodatek nasza palarnia była tą pierwszą w regionie. Powstała jakieś 5 lat temu. Na czym konkretnie polega Pani praca? Na paleniu kawy, odważaniu jej, sortowaniu, pakowaniu... i na degustacji - po wszystkim muszę sprawdzić, czy ta kawa jest faktycznie dobra. To pewnie brzmi lekko, ale to nie jest takie proste zajęcie. Nie da się tego nauczyć w dwa dni. Codziennie jest coś innego, zamawiamy różne kawy, wypalamy je w małym piecyku stugramowym i testujemy, decydujemy, w którą stronę powinniśmy pójść ze smakiem. Trzeba przejść długą drogę, żeby tak prawdziwie wczuć się w kawę. Wtedy można z niej wydobyć naprawdę dużo. A jaka to jest dobra kawa? Najlepsza jest stuprocentowa arabika, zbierana ręcznie na dużych wysokościach, i taką kawę mamy w Cukierni Sowa. W Arabice można doszukać się wielu kwiatowych czy owocowych smaków, pije się ją z przyjemnością. To z pewnością wyróżnia naszą cukiernię.CP miasta kobiet
wrzesień 2015
21
1060315BDBHA
w domu w ogóle nie pije się takich gazowanych napojów, dzieci mają z nimi kontakt jedynie, gdy jesteśmy z wizytą, na przyjęciu itp. Ale mój najmłodszy syn i tak woli kawę. Ma dopiero dwa lata, ale gdy postawi się przed nim dwie filiżanki - jedną z prawdziwą kawą, a drugą z kawą zbożową - to odróżni smak i za zbożową podziękuje (śmiech). Jest ogromnym smakoszem.
PROMOCJA
O co chodzi z tą kawą - dlaczego wszyscy ją tak kochamy? (Śmiech) No to jest pytanie… Oczywiście pijemy kawę na pobudzenie, dla przyjemności, smaku. Uwielbiamy jej zapach. Ja na dodatek piję ją jeszcze służbowo, po to, żeby sprawdzić, czy spełnia odpowiednie standardy, czy jest dobra i czy możemy podawać ją klientom w Cukierni Sowa. Wypijam jej całkiem sporo.
Nie wróżę z fusów Po latach odnalazłam notatniki, w których jako dziecko codziennie zapisywałam informacje o pogodzie - temperatura, zachmurzenie… Gdzieś na dnie duszy ta pogoda już mi grała. Z pogodynką Marzeną Słupkowską* rozmawia Jan Oleksy
Polacy lubią rozmawiać o pogodzie? To chyba zawsze bezpieczny temat… Mój kolega z Anglii, prezenter Francis Wilson, twierdzi, że w jego kraju około 70-80 procent osób rozpoczyna rozmowę od pogody. U nas chyba nikt nie przeprowadzał badań, ale sądzę, że może być podobnie. Pogoda w końcu interesuje wszystkich, niezależnie od wykształcenia, światopoglądu, stanu posiadania, czy pełnionej funkcji. Ludzie lubią wiedzieć, co będzie jutro… Pani, jako pogodynka w TVP, odkrywa te tajemnice. Czuje się Pani w tej roli jak kapłanka, wróżka? Twórca międzynarodowego Forum Prezenterów Pogody, Francois Foundee, mawiał, że prognoza pogody jest podobna do wróżby, z tą różnicą, że oparta jest na faktach. Mam podobne przekonanie i uważam, że informacje, jakie przekazuję telewidzom, mają bardzo mocne podstawy naukowe. Meteorologia jest dziś bardzo rozwiniętą i szalenie użyteczną dziedziną, bez której trudno wyobrazić sobie rozwój lotnictwa, transportu morskiego, lądowego, rolnictwa… Problem w tym, że zjawiska pogodowe są tak wielowymiarowe, że - pomimo udoskonalenia metod obserwacji i analizy danych - nadal popełniane są błędy. Mogę jednak powiedzieć, że nie wróżę z fusów, a z tysięcy obserwacji, wzbogaconych o wiedzę o zjawiskach atmosferycznych. À propos kwestii międzynarodowych… Pani reprezentowała Polskę na Festiwalu Prezenterów Pogody w Paryżu! Tak, kilkanaście lat temu zaproszenie do elitarnego grona najbardziej znanych prezenterów pogody na świecie było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Informacja o moim udziale w forum obiegła polskie i zagraniczne media. W Chorwacji znalazłam się nawet na pierwszej stronie jednej z gazet. Potem w ciągu moich kilkunastu lat pracy, właściwie rokrocznie uczestniczyłam w tych międzynarodowych spotkaniach. Co ciekawe, prezenterzy pogody z całego świata są zintegrowanym środowiskiem. Spotykamy się regularnie i wymieniamy między sobą informacje.
ZDJĘCIE: nadesłane
Wiadomo, że prognoza pogody - jak w starym dowcipie - sprawdzi się w 50 procentach. Albo będzie ładnie, albo brzydko… Pogoda rządzi się swoimi prawami. Coraz rzadziej zdarzają się niespodzianki, jednak czasem prognoza jest nietrafiona, bo np. wiatr osłabł i deszcz pada kilka godzin później. Dla telewidzów to już istotny problem - miało padać rano, a pada po południu! A dla Pani, taka nietrafiona prognoza to problem? Nie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie przedstawiam stuprocentowo pewnej wiedzy, lecz taką prawdopodobną. Pewna informacja może dotyczyć tylko przeszłości.
jej pasja Zdarza się, że ludzie spotykając Panią, zgłaszają swoje pretensje na ulicy? Widzowie, których spotykam, na ogół są bardzo sympatyczni. Owszem, najczęściej pytają mnie o pogodę, ale nie ma co się dziwić - taka moja praca. Są chwile, gdy staram się być anonimowa, choć nie zawsze się to udaje. Zdarza się, że ludzie rozpoznają mnie po głosie - szczególnie przez telefon. Jest też grupa specyficznych fanów. Od jednego przez 5 lat systematycznie dostawałam kartki z pozdrowieniami. Po tym czasie napisał do mnie: „Pora się zdecydować, czas na ślub!”. Inny regularnie obdarowuje mnie prezentami. Przysłał mi salceson z dopiskiem, że to „po uboju świniaczka”. Albo ziemniaki z komentarzem: „Ukopałem ci kilka kilogramów ziemniaczków, żebyś sobie ugotowała obiadek”. Widzowie Panią doceniają. Była Pani nominowana do Telekamer 2012, 2013, a w 2014 roku dzięki ich głosom zajęła Pani II miejsce. Cieszę się z każdej nominacji. To dla mnie potwierdzenie, że to, co robię, znajduje uznanie u telewidzów. Ich sympatia daje największą satysfakcję. Nie zapomina Pani również o pomocy w rodzinnych stronach. Mam na myśli prowadzenie Uniwersyteckich Koncertów Charytatywnych, tych dla dzieci z Grabia. Prowadzę je od 13 lat. Przez pierwsze 11 lat zbierano na nich pieniądze na rzecz Domu Pomocy Społecznej dla dzieci i młodzieży w Grabiu. Od dwóch lat dochód z koncertów przeznaczany jest na rzecz wychowanków domów dziecka, którzy podejmują studia na UMK oraz uczniów Zespołu Szkół UMK Gimnazjum i Liceum Akademickiego w najtrudniejszej sytuacji materialnej. Swój udział w tych akcjach zawdzięczam inicjatorowi koncertów, prof. Włodzimierzowi Karaszewskiemu, który co roku niezmiennie proponuje mi ich prowadzenie. O jakim zawodzie marzyła Pani w dzieciństwie? Jako kilkuletnia dziewczynka miałam głowę pełną szalonych pomysłów. Chciałam zostać astronautką, weterynarzem albo nauczycielką. Jednak po latach odnalazłam też notatniki, w których jako dziecko codziennie zapisywałam informacje o pogodzie - temperatura, zachmurzenie, siła wiatru. Tak więc może gdzieś na dnie duszy ta pogoda już mi grała, chociaż nie byłam tego w pełni świadoma. Pracując już w TVP1 i występując w głównym wydaniu Wiadomości, kończyłam jeszcze MBA. Zakładałam, że moja droga zawodowa będzie toczyć się inaczej. Życie jest jednak dużo bogatsze i bardziej zaskakujące niż sobie to wyobrażamy. Zaczęło się od TVP Bydgoszcz… Tak, choć nie planowałam takiej drogi zawodowej. Już w liceum byłam laureatką olimpiady z ochrony środowiska. Chciałam studiować biologię. Po szkole średniej stwierdziłam jednak, że bliżej mi do zarządzania i marketingu. Rozpoczęłam studia na ATR w Bydgoszczy, ale magisterskie dokończyłam na UMK w Toruniu. Jeszcze podczas nauki w Bydgoszczy wzięłam udział
w castingu na prezenterów pogody i wygrałam. Przyjęto wtedy cztery osoby. Tak zaczęła się moja niespodziewana przygoda z telewizją. Każdemu może się udać? Trudno ustalić jeden wzór dla wszystkich tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w redakcji pogody. Dobrze jest być przygotowanym do pracy dziennikarza. Poza tym, jak zawsze, trzeba mieć też odrobinę szczęścia. Dzięki szczęściu trafiła Pani do Warszawy? O moim przyjęciu zdecydował przypadek, to prawda. Pamiętam, że do TVP Bydgoszcz przyszedł fax, że TVP pilnie poszukuje prezenterów pogody. Postanowiłam spróbować swoich sił. Nagrałam swoje wystąpienie i zawiozłam je do Warszawy. W ciągu kilku godzin otrzymałam telefon, że mam się stawić na rozmowę, podczas której poinformowano mnie, iż zostałam przyjęta i za 3 dni rozpoczynam pracę w redakcji pogody TVP1. Na czym właściwie polega praca prezenterki pogody? Taka osoba sama układa swój występ? Synoptycy przygotowują informacje, a my musimy ułożyć tekst na antenę w taki sposób, aby był zrozumiały dla wszystkich. Jeśli czas pozwala, to staram się też dla porównania znaleźć interesujące informacje ze świata, wieści przekazywane przez międzynarodowe serwisy… Co trzeba mieć w tym fachu? Ważne są kompetencje, panowanie, refleks… ale na pewno istotna jest też prezencja. Praca na wizji ma swoje wymogi. Kamera jedynych lubi, innych nie. To tak, jak z każdym innym zawodem. Trudno być muzykiem, sportowcem lub matematykiem, jeśli nie ma się do tego predyspozycji. Jednak twierdzenie, że ładna kobieta lub przystojny mężczyzna jest idealnym kandydatem na telewizyjnego dziennikarza, to duże uproszczenie. Sama miałam okazję obserwować osoby o fantastycznym wyglądzie, które po jakimś czasie kompletnie się nie sprawdzały, bo brakowało im czegoś. Ważna jest wiedza, umiejętność reagowania w różnych sytuacjach, spostrzegawczość, sposób formułowania wypowiedzi, poruszania się, gestykulacji… Myślę, że pogodynka powinna być też… pogodna. Tak, obserwując moich kolegów po fachu, z różnych stron świata, doszłam do wniosku, że tym, co nas wszystkich łączy, jest właśnie optymizm życiowy, pogoda ducha, życzliwość i poczucie humoru. No i osobowość… Pamięta Pani Wicherka? On przynosił do studia grzyby wielkości parasola, jabłka jak dynie, ciekawostki ogrodniczo-przyrodnicze. Był to nowy sposób prezentowania pogody. Czy Pani również przekracza schematy, dodaje coś od siebie? Wicherek to nie moja epoka, ale widziałam nagrania z jego udziałem. Rzeczywiście, był pionierem oryginalnych - jak na tamte czasy - prezentacji pogodowych. W mojej dotychczasowej karie-
rze zdarzało mi się również pokazywać różne eksponaty i przekazywać wiadomości o pogodzie z różnych, czasem nietypowych, miejsc. Na przykład z plaży w Rewalu, ze Stadionu Narodowego, Pałacu w Wilanowie. Pamiętam występ w Warszawskim Ogrodzie Zoologicznym, gdzie pod koniec mojego wejścia zaczęły mnie zagłuszać małpy, skądinąd, całkiem sympatyczne (śmiech). Lubi Pani powiedzieć widzom coś miłego, na przykład w pochmurne dni? Zawsze wolę mówić coś miłego. Jeśli pogoda ma być rzeczywiście pod psem, to staram się znaleźć chociaż jeden pozytywny element, żeby przekaz nie był taki negatywny. Ciepłe słowo dla meteoropatów, alergików… Tak, dla wszystkich, którzy w danej sytuacji go potrzebują. Pogoda wpływa na nasze samopoczucie, ale wiele zależy też od nas samych. Jaka jest Pani recepta na udany dzień? Zawsze staram się rozpocząć dzień z pozytywnym nastawieniem. Bardzo wiele od tego zależy. Namawiam, by cieszyć się z każdego nowego dnia, bo wtedy żadna pogoda nie może wpłynąć na nasze samopoczucie. A na udane życie? Chyba nie ma jednej recepty, bo dla każdego z nas szczęście może oznaczać coś innego… Myślę, że wbrew pozorom, te same elementy dają szczęście wszystkim. Wspólne są najważniejsze potrzeby - bycia kochanym, docenianym i potrzebnym, niezależnie od tego, jakie deklaracje wygłaszamy. Pani jaką pogodę lubi najbardziej? Wyłącznie słoneczną, z temperaturą dochodzącą do 25 stopni. I gdzie Pani jej szuka? Najchętniej w stronach rodzinnych, w Golubiu-Dobrzyniu, Toruniu. Zawsze z radością i przyjemnością wracam w te strony. Gdy spędzam tu czas z bliskimi i przyjaciółmi, to ładuję swój wewnętrzny akumulator. Uważam, że Toruń to jedno z najpiękniejszych miast, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Ten region to część mojego życia - od beztroskiego dzieciństwa, przez liceum, studia, po okres zawodowy. To także miejsca, gdzie rozpoczęły się wspaniałe przyjaźnie, które trwają do dziś.CP napisz do autora j.oleksy@expressmedia.pl
*Marzena Słupkowska Ur. w 1978 roku w Golubiu-Dobrzyniu. Prezenterka pogody w TVP1 i TVP Info. Ukończyła zarządzanie i marketing na UMK i MBA na Dominican University w Chicago. Pracę w telewizji rozpoczęła w bydgoskim oddziale TVP. miasta kobiet
wrzesień 2015
23
zdrowie i uroda
PO KĄPIELI W SŁOŃCU Zaraz po letnich upałach warto postawić na nawilżanie ciała. Zarówno od środka - spożywając odpowiednią ilość płynów, jak i na zewnątrz. Domowe sposoby są najlepsze! TEKST: Justyna Król
W
iosna jest okresem kiedy intensywnie przygotowujemy nasze ciała na wakacyjne miesiące. Jednak tak samo intensywnie należałoby je po tym letnim wypoczynku zregenerować. - Latem dajemy naszej skórze popalić i to dosłownie. Lipcowe i sierpniowe słońce wysusza ją okrutnie. Wiele z nas albo zapomina o kremach z filtrem, albo świadomie nie smaruje się nimi odpowiednio często, by szybciej się opalić - tłumaczy Monika Zarembska, kosmetolog. Zmęczenie odczują zwłaszcza plecy, ramiona oraz dłonie. Po błogim lenistwie w japonkach, klapkach czy sandałkach, także nasze stopy potrzebują domowego sanatorium, by wyglądać i czuć się odpowiednio. - Skóra stóp staje się twarda, zmęczona. Warto o nią zadbać, jak i o resztę ciała, któremu też przyda się regeneracja - zaleca specjalistka.
KWADRANS DLA CIAŁA Rada jest tak naprawdę jedna: nawilżanie, nawilżanie, nawilżanie. Jak się do tego zabrać? Radzi Monika Zarembska, kosmetolog:
24
miasta kobiet
wrzesień 2015
Z alecam piętnastominutową kąpiel w oliwie z oliwek. Do wody dodajmy dwie - trzy łyżki oliwy, łyżeczkę miodu i odrobinę soku z cytryny. Domowe sposoby są najlepsze dla naszego ciała i - co najważniejsze - naturalne i tanie.
D łoniom na pewno przyda się maseczka. Polecam zmieszać dwie łyżeczki miodu z dwiema łyżeczkami mleka i sokiem z cytryny. Taką miksturę należy nałożyć na dłonie i zabezpieczyć folią. Wytrzymajmy tak około piętnaście minut, a potem spłuczmy wszystko letnią wodą. Stopy potraktujmy podobnie. Należy je odpowiednio nawilżyć. Można użyć do tego oleju kokosowego. Ja zwykle nakładam krem lub taki właśnie olej, na to wsuwam skarpety i tak idę spać. Efekty poczuć można już rano. Olej kokosowy doskonale nawilża, pomaga odbudować naturalną barierę lipidową. J eżeli chodzi o samą twarz, przyda się owocowa maseczka. Jej przykładowy skład to: jeden średni banan, ¼ szklanki jogurtu naturalnego i 2 łyżeczki miodu wielokwiatowego. Banan ma wiele witamin i minerałów oraz przeciwutleniacze, jogurt naturalny łagodzi ewentualne podrażnienia skóry, a miód nawilża i działa bakteriobójczo. Wszystkie składniki należy rozgnieść widelcem i wymieszać, aby otrzymać jednolitą konsystencję. Nałóżmy maseczkę na twarz na około 15 minut. W arto pokusić się też o wizytę u kosmetyczki, która wykona manicure i pedicure. Nie do przecenienia dla wyglądu naszego ciała jest też spożywanie odpowiedniej ilości wody mineralnej. Nie zapominajmy więc, by nawilżać ciało na zewnątrz i od środka.CP
JESIENIĄ MOŻESZ BYĆ
bella Prześlij swoje zdjęcie w jesiennej stylizacji na konkurs@expressmedia.pl i wygrywaj!
I MIEJSCE: WEEKENDOWY WYJAZD DO SPA DLA 2 OSÓB ORAZ BON ZAKUPOWY O WARTOŚCI 500 ZŁ 5 BONÓW ZAKUPOWYCH O WARTOŚCI 300 I 200 ZŁ DLA POZOSTAŁYCH LAUREATEK
więcej informacji i regulamin na www.nowosci.com.pl, miastakobiet.pl oraz na naszym
640815TRTHA
męska perspektywa
ZDJĘCIE: nadesłane
NIE TAKI CZARNY CHARAKTER Mam fantastyczny dom, który stworzyła żona. Bez niej nie wyobrażam sobie życia. I choć jestem trochę takim samcem alfa, to nie widzę się w innej rzeczywistości. Z aktorem Zbigniewiem Suszyńskim* rozmawia Jan Oleksy
Co Pan porabia w Sopocie? Spodziewałem się złapać Pana w Warszawie… Teraz mam trochę mniej pracy, więc jak tylko jest możliwość, to wpadam do Sopotu. W 2000 r. razem z żoną kupiliśmy tu mieszkanie. Pomysł się sprawdza. Nawet wiosną czy jesienią zabieram pieska i wyjeżdżam na weekend nad morze. Kiedyś należałem do najbardziej zapracowanych aktorów, trudno byłoby zliczyć wszystkie moje zajęcia. Dzisiaj już pewnych rzeczy nie muszę robić. Nie da się przez 25 lat pracować bez wytchnienia.
Ciekawy tembr głosu to dodatkowy atut dla aktora… Mam ucho muzyczne i potrafię w sekundzie wstrzelić się w dubbingowaną postać, dlatego jestem specjalistą od tej czarnej roboty. Potrafię tak dostosować swój głos, że czasami poprawiam oryginał. Mam w dorobku całe mnóstwo seriali amerykańskich, w których podkładałem głos. Nie widać żadnych szwów. Są zrobione tak, by nikt nie poznał, że to dubbing. Bozia dała mi taką błyskawiczną łatwość transformacji. Albo się to ma albo nie.
Oglądałem Pańskie dossier. Bardzo obszerne. Praca w Teatrze Prezentacje, Jaracza, Nowym, Współczesnym, role w filmach i serialach to nie wszystko, bo jeszcze udzielałem się w zachodnich agencjach reklamowych, obsługiwałem radia… A doba ma 24 godziny. Oczywiście to się przekładało na finanse, ale czasami odbywało się to kosztem sztuki. To była jakaś abstrakcja. Grałem po 40 spektakli w miesiącu. Jak wracałem do domu, byłem nieprzytomny… Teraz jestem wyluzowany, nie spłacam kredytu, mam komfortową sytuację, gram w „Klanie” oraz w serialu „Biuro kryminalne”, zajmuję się dubbingiem, na którym zjadłem zęby.
To się nazywa talent! A czy aktorstwo to w Pana przypadku miłość aż po grób? Nie tylko aktorstwo. Mam także pasję samochodową, a teraz córka Milena zaraziła nas podróżami. Stwierdziliśmy z żoną, że będziemy zwiedzać świat. W zeszłym roku odwiedziliśmy Sewillę, w tym roku z córką wybieramy się do Rzymu i Florencji. Pieniądze dają wolność. Tylko niech pan nie myśli, że się chwalę.
Ma Pan niezwykle ciekawy, intrygujący głos. Czytałem na forach pełne uwielbienia wpisy zakochanych fanek. Użyczałem głosu w przeróżnych spotach. Pamięta pan: „Playboy - męski punkt widzenia” czy „Mentos - The Freshmaker”? Aktualnie zarabiam głosem dla Mazdy, Netii.
26
miasta kobiet
wrzesień 2015
Czy przystojnemu łatwiej w życiu? Grałem głównie role charakterystyczne, nie jestem typem amanta. Wprawdzie w „Jak wam się podoba” zagrałem przystojniaka, ale już w pierwszej dużej roli, w kooprodukcji czesko-polskiej „Ślady wilczych pazurów” byłem mordercą z Hitlerjugend. Czy etykietka „czarny charakter”, oczywiście na ekranie, doskwiera? Zdarza się, że czasami to się za mną ciągnie, nawet na ulicy. W serialu „ Adam i Ewa” grałem podłego mecenasa Wernera. Typowy czarny
charakter. Nieraz jakieś baby zaczepiały mnie, wyzywały albo przyczepiały obraźliwe kartki na samochodzie. Ale grał Pan również kochającego męża. To było w „Linii życia”, gdzie byłem restauratorem i kochającym mężem Małgosi Potockiej. Szkoda, że ktoś ukręcił łeb temu serialowi, bo oglądalność szła w górę. Czy role serialowe dają satysfakcję czy tylko kasę? Są seriale dobre i złe. Powtarzany jest w telewizji serial „Glina”, w którym grałem w trzech odcinkach. Miał świetne recenzje. Ciągle dobrze się ogląda serial „Ucieczka z miejsc ukochanych” Juliana Dziedziny. Tam 12 odcinków robiliśmy przez rok, poświęcając miesiąc na odcinek, a dzisiaj przez miesiąc robi się 10 odcinków. Ma to oczywiście wpływ na jakość. Czasami więc odpuszczam. Seriale niesłusznie wrzuca się w jeden worek sztuki niskiego lotu. A czy trudne jest wychodzenie z roli? Na przykład gdy czarny charakter za chwilę musi stać się sympatycznym bohaterem? Dam przykład. Proszę sobie wyobrazić, że w Teatrze Prezentacje gram o godz. 16 postać zdeprawowanego mordercy w „Zabawiając pana Sloane`a”, a już o 19 we Współczesnym występuję w „Awanturze w Chioggi” Goldoniego, czyli w komedii dell’arte. To ekstremalny przeskok emocjonalny, trzeba szybko się przestawić… A od rana jeszcze zdjęcia do serialu „Jest jak jest”.
męska perspektywa Skrajne emocje… Ma Pan jakiś sprawdzony sposób na to? Nie jest łatwo, bo buzuje adrenalina. Po powrocie do domu zabieram pieska i wychodzę na spacer. W tym zawodzie często się gubimy, nie mając czasu dla dziecka. Często o 6 rano wyjeżdżaliśmy z „Kwiatami polskimi” Tuwima, potem o 16 grałem w Teatrze Prezentacje, a o 19 w „Cydzie”, więc jak za 15 jedenasta wsiadałem do tramwaju, to zdarzało się, że w nim zasypiałem. Dziś żałuję, że nie miałem czasu dla Milenki. Ale jedynaczka wyrosła na fajną dorosłą kobietę i świetnie zapowiadającą się aktorkę. Nie jest źle! Na bardzo zdolną, ambitną i mądrą dziewczynę. Ma etat w Narodowym, rolę w serialu „Sama słodycz” i nominację do Feliksa. A ja nigdy nie chciałem, by została aktorką, bo to ciężki chleb. Był Pan dla niej idolem? Tak naprawdę to mnie prawie wcale w domu nie było, więc wychowanie córki spoczęło na żonie. Dobrze sobie poradziła w roli matki. Jest pedagogiem, studia zaczynała na UMK. Pochodzi Pan z Rypina, co często podkreśla. Co zawdzięcza Pan rodzicom? Mój ojciec był wyjątkowym człowiekiem, chyba jedynym w Rypinie, który miał trzy fakultety. Powinien pracować na uczelni, a był profesorem w liceum. To pokolenie AK-owskie, z przeszłością łagrową, które nie mogło się odnaleźć w tamtejszej rzeczywistości. Mama była również wykształconą osobą, choć nie zdobyła dyplomu ukończenia Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, na którym studiowała. Pochodzę z domu, gdzie wszechobecna była literatura piękna, filozofia, sztuki piękne, historia malarstwa, poezja… Mam bazę. W pierwszej klasie podstawówki, gdy dzieci uczyły się czytać, to ja już pochłaniałem grube książki podróżnicze, poznawałem historię sztuki i poezję. Skądś się to aktorstwo wzięło! Poezją i teatrem zaraziła mnie pani Ewa Różbicka, która czuła, rozumiała i żyła poezją. Pod jej kierunkiem przygotowywaliśmy w kółku teatralnym m.in. ogólnopolski program „Zielona Gęś” Gałczyńskiego. Oczywiście miałem predyspozycje do aktorstwa, ale dostać się z małego miasteczka do szkoły filmowej w Łodzi - to był kosmos. Z egzaminów wracałem pijany ze szczęścia. To było dla mnie epokowe wydarzenie. W akademiku na pierwszym roku zamieszkałem z Wojtkiem Malajkatem i Piotrkiem Polkiem, a na drugim - z Czarkiem Pazurą i Piotrkiem Rzymyszkiewiczem z Torunia. Tworzyliśmy niezłą paczkę. To był fenomenalny rok. Jakie ma Pan dzisiaj związki z tym miastem? W Rypinie lubię pójść do parku i posiedzieć na ławce. Niestety, rodziców mam już na cmentarzu, ale często odwiedzamy mamę mojej żony. Zabieramy ją do Sopotu albo Warszawy. Rypin ciągle jest obecny w moim życiu. Chętnie wpadam na kawę do zaprzyjaźnionego małżeństwa. Chodziłem z nimi do przedszkola, podsta-
wówki, liceum, a nawet studiowaliśmy razem w Łodzi: ona na uniwersytecie, on w akademii medycznej, a ja w filmówce. Lubię też przyjeżdżać na Rypińską Wiosnę Teatralną, choć zraża mnie kompletny brak zainteresowania mieszkańców tym wydarzeniem. Jak kiedyś powiedziałem, że małe miasteczka są bez przyszłości, to się na mnie poobrażali. Robi tam Pan za gwiazdę? Nie jestem typowym celebrytą. Jedynie, gdy jest promocja serialu, to idę na tę ściankę, staję i się uśmiecham. W Warszawie jest wiele miejsc, gdzie można iść się polansować, ale ja tego po prostu nie znoszę. Nie mam parcia na szkło, nie muszę się szarpać. W małych miejscowościach robię trochę za małpę. Ustawiam się do zdjęć, jestem uprzejmy, miły, otwarty, ale czasami spotykam się niestety z takim zachowaniem, że po prostu ręce opadają. Ale cóż… takie zdarzenia są wpisane w ten zawód. A gdyby nie aktorstwo, to co? Diler samochodowy? Motoryzacja to moja druga pasja. Miałem w życiu chyba ze 40 samochodów. Lubię kolegom doradzać, pomagać wybierać dobre auta… Czym Pan aktualnie jeździ? Żona jeździ audi Q5, a ja kupiłem pierwszego w życiu mercedesa. To nietypowy model GLA, mały SUV z napędem na cztery koła. Przedtem jeździłem dużymi samochodami, ale znudziły mnie kłopoty z parkowaniem. W tej chwili wybieram mniejsze. Nie muszę niczego udowadniać i kupować pięciometrowej audicy A8. Ciągle jest Pan jak „Młody wilk”, pamiętny Skorpion z tego filmu? Może niekoniecznie. Ale też nie stary wilczur? Staramy się z żoną prowadzić zdrowy tryb życia, dzieciak już odchowany, dawno na swoim. Teraz sobie postawiliśmy za cel podróże. Córka nas do tego zdopingowała. Jaką postać chciałby Pan jeszcze zagrać? Potulnego ciepłego misia? Komediową, ale nie ma dla mnie materiału. Uważam, że pod tym względem jestem niewykorzystany. A którą rolę najcieplej Pan wspomina? Dużo tego było, np. głośny film „Ostatni dzwonek”. Mam sentyment do roli teatralnej w „Kapeluszu pełnym deszczu” w reżyserii Tomasza Zygadły. Grałem tam Johnny’ego Poppe. Abstrahując od tego, że dostałem za tę rolę nagrodę teatralną, bardzo miło ją wspominam. I oczywiście mam wielki sentyment do „Wesela”. Z sympatii do Pańskiego Czepca? Znam całe „Wesele” na pamięć. Grałem różne postacie: Czepca, Dziennikarza, Poetę, Żyda, Ojca, Ducha. Czasami jak mój przyjaciel Rozmus zajrzy do mnie na wódeczkę, albo ja do niego, to wspominamy to „Wesele” w reżyserii Hanuszkiewicza. On wyprzedził epokę, a Wyspiański w nas
został. Byliśmy niesamowitą paką, spotykaliśmy się po pracy. Dzisiaj po spektaklu każdy idzie grzecznie do domu. Spytam jeszcze o kobiety. Jak Pan sądzi, co kobiety wnoszą do naszego męskiego świata? Mam fantastyczny dom, który stworzyła żona. Bez niej nie wyobrażam sobie życia. I choć jestem trochę takim samcem alfa, to nie widzę się w innej rzeczywistości. Małgosia daje mi poczucie bezpieczeństwa i prywatności. Nie chodzimy na bankiety, nie jesteśmy obiektem plotek. Jako jeden z niewielu z naszego środowiska jestem cały czas z tą samą kobietą. A czym facet musi imponować kobiecie? Tym, czego trochę brak w dzisiejszych czasach: wrażliwością, ciepłem, wyrozumiałością. Kobieta przede wszystkim musi mieć oparcie w facecie, który powinien być delikatny i czuły. Ale też musi mieć jaja. Inaczej nie da rady. Czego kobiety nie wiedzą o nas? Że czasami skrywamy czułość i delikatność… Pańska żona Małgosia nie pyta czasami: Słuchaj Zbyszku, czy ty teraz grasz czy jesteś sobą? Nie. Wie pan, czasami trzeba coś podegrać, ale na dłuższą metę to nie przejdzie. Czyli ciągle jest Pan pod wpływem uroku swoich kobiet: żony i córki Mileny? Oczywiście, to moje dwa skarby, bez nich wszystko nie miałoby sensu. Faceci, którym coś nie wychodzi, sięgają po gorzałę… Jako środek znieczulający. Z reguły jest to gorzała, choć w tej chwili jest dostęp do jeszcze ciekawszych rzeczy. Nigdy nie musiałem ich próbować. Kiedyś, podczas prób do „Wesela”, wszyscy myśleli, że Rozmus i ja mamy jakieś wspomagacze. Większość obsady niedomagała ze zmęczenia, a myśmy byli w transie. To wszystko dzięki ADHD. Przy tego rodzaju pracy i wielości ról, gdybym nie miał takiej nadaktywności, to nie dawałbym rady. Fizycznie i psychicznie. Można zwariować. Czyli ADHD w Pana przypadku jest wartością… … dodaną i dodatnią. Ale jak patrzę z dzisiejszej perspektywy, to jestem już bardziej wyciszony. Duża w tym zasługa domu, który jest dla mnie oazą.CP napisz do autora j.oleksy@expressmedia.pl
*Zbigniew Suszyński Ur. w 1961 w Rypinie, charakterystyczny aktor filmowy, teatralny i dubbingowy. W 1987 ukończył Łódzką Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Obecnie występuje na deskach Teatru Współczesnego, z którym jest związany od 1992 roku. Oglądać go także można w Klanie, gdzie gra Igora Rutkę. miasta kobiet
wrzesień 2015
27
męskim okiem
Posłuchajcie
Back to black
ZDJĘCIE: WIKIPEDIA
To facet pokazał draństwo innych facetów, tych najważniejszych w życiu Amy Winehouse. Ojca i męża. Janusz Milanowski*
Na ekranach kin film „Amy”. Dokument o Amy Winehouse, obdarzonej głosem jak Dinah Washington, Ella Fitzgerald czy Billie Holiday. Artystka należy już do tzw. Klubu 27 - tragicznego grona muzyków, którzy odeszli w wieku 27 lat (m.in.: Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison, Kurt Cobain, Brian Jones). Świat ich kochał, bezczelnie zasysał ich agonię, a potem płakał - jak ci wszyscy ludzie w ciemnych garniturach w końcówce filmu. Ci sami, którzy wcześniej świetnie się przy niej bawili, zarabiali i nie chcieli widzieć, że dziewczyna jak ćma zbliża się do gorącej żarówki. A potem założyli te ciemne garnitury, czarne okulary i płakali, bo zawsze najgrubsze pijawki najgłośniej płaczą na pogrzebach.
Faceci są źli Film o tej cudownej wokalistce zrobił Asif Kapadia. Gdyby reżyserem była kobieta, to pewnie pomyślałbym, że „Amy” nakręciła jeszcze jedna z tych pań skrzywdzonych przez mężczyzn, co to kiedyś chciała szczerze i ufnie kochać, ale nie wiedziała, że faceci są źli. Rozczarowana, tropi męską nikczemność, by coś pomścić, coś udowodnić i bije na ślepo. To jednak facet pokazał draństwo innych facetów, tych najważniejszych w życiu Amy. Chodzi o jej ojca i jej męża Blake’a. Umierałam setki razy Ojciec, pan wuefista, zostawił Amy z matką, gdy ta była nastolatką. Wrażliwa dziewczyna zapłaciła za to bulimią i depresją
28
miasta kobiet
wrzesień 2015
- dlatego chwyciła za gitarę i zaczęła pisać piosenki. Z bulimią zmagała się już potem zawsze, a depresję zagłuszała alkoholem i narkotykami. Tatuś wrócił, gdy Amy stała się sławna. Okazało się, że nigdy nie przestał jej kochać i musi ją wspierać w trudach show-biznesu. A Amy nie potrafiła posłać go diabła. Blake Fielder-Civil również wrócił, gdy jej głosu zaczął słuchać cały świat, a za jeden koncert inkasowała milion dolarów. Gdy wcześniej zostawił ją po serii uciech, Amy napisała „Back to black”, jedną z najbardziej przejmujących piosenek o rozstaniu, o tym że „pożegnaliśmy się tylko słowami, a ja umierałam setki razy” („We only said goodbye with words/I died a hundred times”). Jemu też wybaczyła, gdyż kochała go nad życie, jak sama przyznała.
Tłum ronił łzy Ojciec miał gdzieś, że facet ciągnie dziewczynę w otchłań. Nie interesowało go, że Blake jest emocjonalnym wampirem i nie stać go na własne ćpanie. Wszyscy zresztą mieli to gdzieś. Gdy Amy nie miała sił, by koncertować, to nieprzytomną od alkoholu wsadzili ją w samolot do Belgradu, gdzie wyszła na scenę i nie wydała z siebie żadnego dźwięku do mikrofonu. Tłum na koncertach ronił łzy, gdy głosem zdartym od bólu śpiewała „Back to black”. Tłum rżał też oślim śmiechem, gdy debilny komik mówił, że Amy będzie reklamować
jedzenie na bulimię. I tylko jeden człowiek widział w niej zagubioną, utalentowaną dziewczynę, którą trzeba leczyć. Był to ochroniarz. Tylko on walczył z paparazzi i tylko on potrafił jej powiedzieć, że ma iść spać, a nie do pubu, bo jutro nagrywa.
Sama miłość Czytam, że ojciec i Blake czują się oczernieni przez ten film. Że to wcale tak nie było. Nie trafia do mnie to tłumaczenie, bo który normalnie kochający ojciec czy mąż pozwoliłby doprowadzić swoją córkę/żonę do takiego stanu? Historia o Winehouse jest historią o tym, że kobiecie jest do życia potrzebna miłość i zrobi dla niej naprawdę wszystko. A my? „We only said goodbye with words…”.CP napisz do autora j.milanowski@expressmedia.pl
*Janusz Milanowski Dziennikarz, publicysta, fotograf. Miłośnik długodystansowego pływania i jazzu.
1117915BDBHA
mama z pasją
PARTNER CYKLU
Matka też człowiek
Warto w natłoku codziennych zajęć pomyśleć o sobie. Często po urodzeniu dziecka nasze potrzeby schodzą na dalszy plan, a tak nie powinno być. Przecież nadal chcemy być zdrowe, atrakcyjne, rozwijać swoje pasje. I to wcale nie znaczy, że jesteśmy egoistkami. TEKST: Dorota Kowalewska
C
zas tylko dla siebie - marzenie wielu kobiet. Tych, które mają małe dzieci, nieco starsze pociechy lub nawet i te dorosłe, zdobywające już świat. Nasze życie często obraca się wokół pracy zawodowej, sprzątania, prania, gotowania, pomagania w lekcjach, wycierania nosów, tulenia po upadku z roweru. A jednocześnie kolorowe tygodniki i inne media pokazują, że matka bez problemu może łączyć ze sobą wszystkie te aktywności.
NAJWAŻNIEJSZA ROLA - Myślę, że jestem przede wszystkim matką, to moja najważniejsza życiowa rola, w której z całą pewnością się odnalazłam - wyznaje Marta Gil-Budzyńska, psycholog. - Nie ukrywam jednak, że momentami czuję się rozdarta. Przed
30
miasta kobiet
wrzesień 2015
urodzeniem dzieci byłam bardzo aktywna. Pracowałam, tańczyłam w zespole ludowym, rozwijałam swoje pasje. Potem urodziłam dzieci, aktywność pozostała, ale moje priorytety się zmieniły. Nie jest tak łatwo, jakbyśmy tego pragnęły. Z jednej strony matki słyszą, że powinny karmić piersią, zakładać dzieciom ekologiczne pieluchy, pracować nad ich rozwojem. Być matkami na 120 proc. Z drugiej, otoczenie każe im być również kobietami - zawsze zadbanymi, uprawiającymi sport, mającymi ciekawe hobby, robiącymi karierę. Tak naprawdę nikt ich nie pyta, czego one chcą i potrzebują. To dwie skrajności, których nie można pogodzić. Nie oszukujmy się - jak rodzi się dziecko, to ono potrzebuje matki. Ale też matka potrzebuje dziecka. Nie musimy w tym czasie rozwijać swoich pasji i chodzić na siłownię, jeśli akurat
tego nie chcemy. Jesteśmy różne, każda ma swoje pragnienia, dlatego warto wsłuchać się bardziej w siebie niż w otoczenie, które chce modelować nasze życie. Natura tak nas stworzyła i w tym czasie jesteśmy skoncentrowane na dziecku. Małe dzieci mamy krótko, ale potem możemy wykorzystać ten wolny czas, chwile tylko dla nas. Nie musimy szukać na siłę hobby, udowadniać innym czegokolwiek. Możemy sobie po prostu poleżeć. To jest nasze życie i nikt nie będzie nam mówił, jak mamy je przeżyć - kończy swoje przemyślenia psycholog.
OJCIEC TEŻ CZŁOWIEK W ciągu ostatnich lat zmieniły się role, jakie pełnimy w rodzinie. Kiedyś ojciec był odpowiedzialny za zapewnienie rodzinie bezpieczeństwa finansowego, a matka zajmowała się
mama z pasją
PARTNER CYKLU
Poza tym jest wiele innych dziedzin życia, w których można dzielić się obowiązkami - dbanie o dom, zmywanie, pranie, prasowanie. Tylko od nas zależy, czy wszystkie one spadną na nas, czy będziemy potrafiły poprosić o pomoc i zaangażujemy w prace domowe partnera i starsze dzieci. Im szybciej uda nam się zmienić tradycyjny model rodziny na taki, w którym każdy z domowników po równo bierze udział w domowych pracach, tym szybciej znajdziemy czas, tak bardzo potrzebny, chociażby do regeneracji sił.
domem i dziećmi. Dzisiaj ten podział nie jest już aktualny. Kobiety często pracują zawodowo nie tylko po to, aby zarabiać, ale dlatego, że tego chcą. Jednak, aby pozostała równowaga, musimy się podzielić domowymi obowiązkami. A konkretniej - nauczyć się, że nie wszystko musi być wykonane przez nas i do tego perfekcyjnie. Czas też zmienić wiele panujących stereotypów. Na przykład ten, że mężczyźni nie chcą i nie potrafią się zajmować małymi dziećmi. To nieprawda. Dzisiaj rzadko który młody tata ma problem ze zmianą pieluchy czy ugotowaniem kaszki. Nie tylko doskonale sobie z tym radzą, ale lubią też przebywać ze swoimi dziećmi. Wykorzystajmy to. E
DLACZEGO EGOIZM JEST WAŻNY? W życiu pełnimy różne role. Jesteśmy dzieckiem, córką, nastolatką, koleżanką, żoną, matką, synową, pracownikiem itp. - w każdej z nich zostawiamy część siebie. W ciągu życia te role się zmieniają. W pewnym momencie okazuje się, że nie jesteśmy już tak bardzo potrzebne innym. Wolnego czasu mamy coraz więcej, ale nie potrafimy się nim cieszyć. Bardzo trudno jest wypełnić pustkę, jeśli przez całe życie byłyśmy ciągle zajęte, ciągle robiłyśmy coś dla kogoś lub za kogoś. Jeszcze trudniej nauczyć się zacząć myśleć o sobie i swoich potrzebach. Dlatego zacznijcie już dzisiaj. Zdrowy egoizm jeszcze nikomu nie zaszkodził. - Zadajcie sobie pytanie: „Czego chcę?” - mówi Marta Gil-Budzyńska. - Nie, czego chce mąż czy partner, mama, dzieci. Jeśli chcecie być fajną panią domu, nie musicie robić kariery. Jeśli chcecie awansować w pracy - nie musicie być idealną gospodynią domową i matką 24 godziny na dobę. Właściwie to nic nie musicie. Kolorowy świat z telewizji nie jest prawdziwy. W prawdziwym życiu nie trzeba mieć wszystkiego. Warto jednak mieć marzenia, cele i plany działania. Realizujmy je z zaangażowaniem, choć spokojnie, bez pośpiechu, małymi krokami. Wdrażając stopniowo swoje plany w życie, osiągniecie zadowolenie i szczęście, a jednocześnie wielką satysfakcję z faktu, że umiecie żyć według swoich, a nie cudzych wyborów. Jeśli wybierzecie kurs szydełkowania lub robienia glinianych naczyń, to też będzie dobry wybór. Nie ma złych wyborów. Najważniejsze, by były WASZE!.CP
CZAS TYLKO DLA SIEBIE Myślicie, że jak zrobiłyście już pierwszy krok i postanowiłyście w ciągu dnia mieć czas tylko dla siebie, na przyjemności - sport, a nawet nicnierobienie - to teraz pójdzie z górki? Nic bardziej błędnego. Przecież wiele się zmieniło przez ostatnie lata. Inaczej spędza czas młoda kobieta, która nie ma wielu obowiązków, inaczej matka. Zmienił się też świat i nasze otoczenie. Trzeba najpierw zastanowić się, jak chcemy wykorzystać wolną godzinę. Czy będzie to czas przeznaczony na spotkania z koleżankami, powrót do ulubionej dyscypliny sportu czy początek nowej aktywności? Może być tak, że będziecie chciały spróbować czegoś innego - latania paralotnią, szydełkowania… Nie ma złych i lepszych wyborów. Ale trzeba sobie zadać kilka pytań: „Na co JA mam ochotę? Co JA chciałabym w tym czasie robić? Z kim chcę ten czas spędzać?”. Przecież tak naprawdę wcale siebie nie znamy. My też się zmieniłyśmy. Dobrze jest więc najpierw spróbować kilku nowych rzeczy. Zapisać się na zajęcia w klubie, kupić nową książkę. Spotkać z dawno niewidzianymi koleżankami. I nie zrażajcie się niepowodzeniami. Może się wam coś nie spodobać, ale nie traktujcie tego jako porażki, tylko jako
MARTA GIL-BUDZYŃSKA PSYCHOLOG
R
zrobienie drugiego kroku w drodze do poznania samej siebie.
K
L
napisz do autora d.kowalewska@expressmedia.pl A
M
A
385415TRTHC
Nie musicie być matkami 24 godziny na dobę. Właściwie to nic nie musicie. Kolorowy świat z telewizji nie jest prawdziwy. W prawdziwym życiu nie trzeba mieć wszystkiego. Warto jednak mieć marzenia, cele i plany działania.
UL. KAROLA SZAJNOCHY 2 | wejście od Fordońskiej |
www.domiwnetrze.bydgoszcz.pl GODZINY OTWARCIA:
poniedziałek - piątek: sobota: niedziela:
LILLY
1960 zł
wymiar: 270 x 110 x 73/90 cm pow. spania: 160 x 200 cm
www.wmmeble.pl
KANAPA FINEZJA
od 1867 zł
wymiar: 260 x 108 x 73/86 cm pow. spania: 160 x 200 cm
SOFA
FOTEL
OXFORD
OXFORD
od 3688 zł
od 2352 zł
wymiar: 210 x 102 x 88 cm
100% drewno palisander
wymiar: 113 x 102 x 88 cm
II piętro
TOALETKA LOFT
849 zł
MEBLE SKRZYNIOWE
WITRYNA KOLONIALNA
niska
PUFA LOFT
549 zł
1590 zł ZESTAW 2 SKRZYŃ
NAROŻNIK CAYA DESIGN, MODEL FX
od 4 499 zł tkanina Cleanaboo
PRODUCENT COMEZO KOLEKCJA ESPACE zestaw 6 564 zł SZAFA
1249 zł
SPRING
169 zł
MEBLE DZIECIĘCE
www.restig.pl
www.mandallin.pl
( W Y BRAN E SK LEP Y )
KANAPA
WYGODA W BARWACH ZIEMI
Salon Toruń, ul. Lelewela 33
10.00 - 19.00 10.00 - 16.00 10.00 - 14.00
PRODUCENT BELLAMY KOLEKCJA MARYLOU REGAŁ
1010 zł SZAFKA
niska
KOMODA SPRING
1399 zł
LOFT
899 zł
SKRZYNIA NA ZABAWKI
495 zł
ŁÓŻECZKO
795 zł
wymiar: 70 x 140 cm