Doug Rice Skrzydła pożądania

Page 1

DOUG RICE

SKRZYDŁA POŻĄDANIA


Copyright © by Doug Rice Illustration copyright © by Piotr Siwecki Translation Piotr Siwecki minimalbooks 2010 www.minimalbooks.blox.pl

1


DOUG RICE

SKRZYDŁA POŻĄDANIA

2


Claire rozwiązała mnie. Sznury otarły moje nadgarstki i łokcie do krwi. Purpurowe i czarne sioce. Trzy dni i trzy noce tej zabawy w katolicyzm to za dużo. Niezbyt wiele wolnego miejsca na skórze. Otarcia aż do kości, stare rany otwierają się, wspomnienia z dzieciostwa wydostają sie na powierzchnię. Trzydzieści lat później i te wspomnienia o Claire wciąż wyryte w mojej skórze. Dół moich pleców cały w ranach, bolący i przygięty. A ten kłujący skurcz w moim lewym ramieniu przypomina o sobie niemal co miesiąc. Te czułe inskrypcje, które Claire wycięła na moich plecach wciąż krwawią odrobinę i pieką, bo pot po nich spływa. W gardle miałem tak sucho, że z ledwością mówiłem. Ale Claire i tak była zbyt wyczerpana, żeby słuchad. Staraliśmy się obdarzad siebie miłością nawzajem, będąc o włos tylko oddalonymi od zwykłych spraw. Potrzebowaliśmy czegokolwiek, żeby ogrzad się w zimowe noce w Binghampton. Wracaliśmy do tych miejsc po to, żeby nigdy nie zapomnied tej miłości, którą siebie obdarowaliśmy. A jeśli w jakiś sposób zapomnimy, nasze ciała będą przenosiły wspomnienia w naszych bliznach, w tych śladach żądzy i władzy. Nawet dziś wciąż doświadczam tamtych niezapomnianych uścisków mięśni Claire. Ten rodzaj więzi, to splatanie żył naszych żądz, to wszystko nie może zostad zapomniane w jakiś zwykły sposób. Czasami nic w naszym codziennym życiu nie miało sensu. Znacznie częściej nasz sposób miłości, 3


poznawania nawzajem naszych serc i ciał, kiedy byliśmy z dala od tych miejsc, czynił życie niemal całkiem nieprawdziwym. Claire przecina moją skórę wystarczająco głęboko, żeby podrażnid moje ciało, ale nie zniszczyd nerwów. Ta chwila wahania nim pojawi się ból, ten oddech na chwilę przed tym, zanim poczuję ostry, powolny dotyk żądz Claire – to wszystko uczyniło moje życie znośnym. Nasze mięśnie narodziły się wtedy, nasze kości stały się wtedy świadome, a nasza skóra nauczyła nas, gdzie kooczą się nasze ciała, a gdzie zaczyna się świat. Za każdym razem, kiedy Claire i ja wpisywaliśmy te mityczne baśnie naszymi ciałami w naszą skórę zamiast używad piór i papieru, budziłem się z banalnego marszu ku śmierci, jakim były moje zajęcia z kreatywnego pisania i teorii literatury. Z drugiej strony, Claire nigdy zbyt wiele o tym nie myślała. „Chociaż na chwilę zapomnij, że jesteś członkiem anglojęzycznej większości, Doug. To nie jest niczym więcej niż tym, czym jest. To nic więcej. Nie ma tu żadnych ukrytych, filozoficznych znaczeo. Jest tylko tu i teraz. A my jesteśmy po prostu znudzeni. Żyjemy w Binghampton, na rany Chrystusa. To wszystko, co robimy, to tylko sposób na spędzenie czasu przed nadejściem wiosny, jeżeli wiosna jeszcze kiedykolwiek tu wróci. Wiosną znowu będziemy wspinad się po wzgórzach i pływad w rzekach. Będziemy patrzed w te wiry nostalgii jak podczas naszych zimowych zabaw”. Trzasnęła biczem w spód szafy w przedpokoju. Starłem zeschniętą krew z nosa. Powietrze w pokoju robi się 4


zawsze zbyt suche, kiedy za mocno podkręcimy ogrzewanie. Ostatnie trzy dni były nadzwyczaj zimne, więc piec pracował non stop. „Potrzebujemy nawilżacz”- powiedziałem albo tylko zdawało mi się, że powiedziałem. Moje gardło wciąż było nieco zbyt wyschnięte, żebym mógł mówid. Wciąż czułem pieczenie w kącikach ust. Rozejrzałem się w poszukiwaniu ciepłego, zwietrzałego, zapomnianego piwa, kubka zimnej kawy albo porzuconej szklanki z wodą – szukałem czegokolwiek, co by chociaż odrobinę przypominało płyn. „To nie tylko suche powietrze, kochany. Mógłbyś zacząd powoli odstawiad wszystkie prochy”. Przez chwilę pomyślałem, że mam halucynacje, że słyszę głosy z nieba. Głęboki głos przepełniony pokręconą miłością i troską o moje życie. Claire spojrzała na mnie z góry i zdałem sobie sprawę, że naprawdę powiedziała to, co powiedziała. Kiedy już zebrałem myśli, przestraszyłem się, że naprawdę tak pomyślała. Cały wielki świat nagle stał się raczej smutny i cichy. Czekałem, mając nadzieje, że jej śmiech roztrzaska tę ciszę, że rozerwie ją na strzępy, ale ona wyglądała tak poważnie, jakby nie było jej wcale do śmiechu. Claire wyglądała tak, jakby dawała mi pragmatyczną wskazówkę, jakby chciała, żebym się poważnie nad tym zastanowił, rozważył wszystkie za i przeciw. Wydawało się, że czeka na moją odpowiedź. Widziałem, że nie był to dobry moment, żeby po prostu roześmiad się i powiedzied coś w rodzaju: 5


„Taa, racja. Mógłbym odstawid prochy jak tylko nakarmię mój mózg i wygramolę się z króliczej nory z Gracie Slick, Jimim i Janis albo powrócę z pustyni z Morrisonem. Gdy tylko to się stanie, wtedy, kochana, rzucę prochy”. Ale Claire zdawała się oczekiwad dużo dojrzalszej, rozumniejszej odpowiedzi. Więc ja, jak ona, musiałem byd poważny. Musiałem coś wymyślid. Czułem, że ona pragnie, żebym powiedział to, co trzeba. I miałem to bardzo złe przeczucie, które przychodzi wraz z wiedzą, że jest tylko jedna właściwa odpowiedź, a człowiek tkwi w cudownie bezmyślnym stanie. Nie byłem pewien jak ta prawidłowa odpowiedź mogłaby wyglądad lub brzmied. Czy chciała mi dad do zrozumienia, że powinniśmy rzucid prochy razem? Brzmiało to idiotycznie, ale to musiała byd jedna z możliwości. A może raczej chciała zasugerowad, żebyśmy zmienili rodzaj prochów? Taka propozycja zmiany menu. Nie cierpię, kiedy życie staje się trudne i pogmatwane. Byłem przekonany, że byliśmy stanowczo zbyt młodzi, żeby rzucid prochy. Przynajmniej ja byłem. Claire była ode mnie starsza o jakieś pięd lat albo coś koło tego. Miałem tylko 21 lat. Starałem się wyobrazid sobie jak by to było mied 21 lat i nie brad prochów. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to obraz mojego starszego brata – ta wizja była niepokojąca. Jak go kocham, tak bałem się życia, jakie wiódł na przedmieściach Pittsburgha. W tamtych czasach Pingwiny wyjątkowo cienko przędły, więc mój brat 6


najczęściej był przygnębiony, a przy życiu trzymała go tylko nadzieja i marzenie o tym, że pewnego dnia zbawiciel przybędzie do Pingwinów z O Canada. Miał niemal religijną obsesję na punkcie tych Pingwinów, miał bzika na punkcie biletów na sezon rozgrywek. Dreszcze wstrząsały moim ciałem, kiedy tylko dochodziłem do wniosku, że gdyby nie czuła opieka prochów, mógłbym stad się człowiekiem takim, jak on, mój brat. Mój ojciec, zanim wyruszył z jakąś zwariowaną kobietą ku zachodzącemu słoocu przez Kalifornię w naszym jedynym samochodzie (Chevy Impala), przeprowadził ze mną taką klasyczną rozmowę na temat szkodliwości narkotyków. „Nie dpasz, prawda?” – zapytał, stojąc w mojej sypialni i popijając z puszki piwo Iron City. „Nie”. „Lepiej nie dpaj. Nie chcesz chyba skooczyd jak ten Jimmi Hendrix albo ta Janis Joplin, co?” Nie odpowiedziałem wystarczająco szybko, więc, żeby podsunąd mi właściwą odpowiedź, znowu zapytał: „Co, chciałbyś tak jak oni?” „Nie, nie”. Chciałem powiedzied „tak”, ale byłem na takim haju, że powiedziałem „nie”. Powinien był znaleźd sobie lepsze przykłady. Hendrix i Joplin jeszcze wtedy oboje żyli, więc ja raczej naprawdę chciałbym byd takim, jak oni. Podobała mi się myśl, że mógłbym stad się czarnoskórym mężczyzną grającym lewą ręką na odwróconej do góry nogami gitarze. Podobał mi się pomysł, że mógłbym zostad kobietą – pokochałem ten pomysł chyba zbyt mocno. Patrząc wtedy jak mój ojciec pił to swoje piwo, przestraszyłem 7


się tego wszystkiego, co mógłbym wybrad, gdybym przestał dpad. Czy stałbym się jak Conway Twitty albo Ferlin Husky? Już samo brzmienie ich imion przerażało mnie. Tak, w wieku 21 lat miałem przed sobą przynajmniej dziewięd lat ostrego dpania, dziewięd lat, po których rzucę prochy, zacznę nosid czyste koszule, opowiadad śmieszniutkie dowcipy moim współpracownikom kiwając ze zrozumieniem głową, kiedy oni będą nieustannie opowiadad o tym, jak to ich bobas ślicznie bawi się na dywanie w ich wymarzonym, podobnym do wielu innych domku na przedmieściu. Wyobraziłem sobie, że w wieku 30 lat będę miał jeden z tych rodzajów pracy, o których słyszałem, że dają ubezpieczenie zdrowotne i płatne urlopy, co miałoby zachęcad mnie do wczesnego wstawania z łóżka, wychodzenia do pracy i bycia produktywnym i takie tam. To narkotyki miały mnie wepchnąd na tę drogę, drogę obowiązków i odpowiedzialności. Narkotyki sprawiały, że byłem szczęśliwy będąc tam, gdzie byłem. A byłem zawsze w wielu miejscach jednocześnie, chociaż nigdzie się nie ruszałem. Trzydziestka to był ten magiczny moment, o nadejście którego modliła się moja matka. Zanim ten moment miał nadejśd, gromadziłem w moim ciele wystarczającą ilośd prochów, żeby przetrwad te złote lata dorosłości, które widziałem w wizjach. Gromadziłem w sobie te prochy tak, jak niedźwiedzie gromadzą tłuszcz przed zapadnięciem w sen zimowy. Poza tym Claire i ja 8


mieliśmy naprawdę dobre kontakty, naprawdę niezłe kontakty – najlepsze w całym stanie Nowy Jork, jeśli dobrze pamiętam, a nie pamiętam zbyt wiele z tych czasów w Binghampton. Jedno, co pamiętam, to dobra jakośd prochów. A może słowa Claire nie miały wiele wspólnego z prochami w dosłownym znaczeniu? Może prochy to była tylko metafora centrum handlowego – przecież obojgu nam mieszały się te pojęcia. Może Claire, mówiąc o tym, że powinniśmy rzucid prochy, chciała powiedzied, że powinniśmy zacząd chodzid do centrów handlowych? To znaczy żyd tak, jak normalni ludzie, którzy do centrów handlowych chodzą kupowad rzeczy, o których nie wiedzieli, że są im potrzebne dopóty, dopóki nie weszli do sklepu i nie zobaczyli tych przedmiotów lśniących, błyszczących i pragnących tylko tego, żeby ich pragnąd. „Weź mnie do domu. Uczynię cię szczęśliwym” – głosy w centrum szepczą, kiedy ludzie przechodzą między sklepami pełnymi rozmaitych przedmiotów, przedmiotów tak wspaniałych, że aż trudno uwierzyd, że mogą byd prawdziwe. „Dam ci radośd” – mówią. – „Sprawię, że będziesz sobą.” Głosy atakują ze wszystkich stron jednocześnie. Pragną, żebyśmy ich pragnęli. Głosy nagabują: „Potrzebuję, żebyś mnie pragnął.” A może Claire była zmęczona garażowymi wyprzedażami, tanimi sklepami, recyklingiem wszystkiego w naszym życiu i tym, że nie kupowaliśmy nic nowego poza jedzeniem? Może chciała, żebyśmy 9


przyłączyli się do innego plemienia – plemienia zombi, kupujących całe worki rzeczy, których użyją tylko raz, które tylko raz założą na siebie zanim się nimi znudzą i zastąpią innymi rzeczami kupionymi w centrum... Kiedyś widziałem chłopaka o długich, prostych, pokrytych brylantyną włosach. Ubrany od góry do dołu na czarno, ze srebrnym łaocuchem zwisającym z kieszeni, rozmawiał z innym chłopakiem wyglądającym tak samo jak on – dokładnie tak samo jak on. Słyszałem jak ten dzieciak mówi: „Chodź, idziemy do centrum handlowego, kupimy jakąś alternatywną muzę.” Nie kłamię. To było naprawdę smutne. Oni naprawdę chcieli w centrum kupid alternatywną muzykę. Może Claire chciała, żebyśmy zaczęli chodzid do centrum handlowego z kartami kredytowymi, żebyśmy podpisywali atramentem czeki, które potwierdzałyby nasze pragnienie, żeby płacid? Może chciała, żebyśmy poszli do centrum, ale nie tak, jak poszliśmy kilka tygodni temu po zażyciu kwasu? Poszliśmy, żeby podzielid się myślami, których nie mogliśmy zatrzymad tylko dla siebie. Chcieliśmy podzielid się tymi myślami z bywalcami amerykaoskich centrów handlowych. Nie byliśmy na tyle głupi, żeby myśled o sobie jak o prorokach powracających z pustyni, zstępujących z górskiego szczytu z potłuczonymi tablicami. Czuliśmy się raczej jak agenci biura podróży zapraszający do krainy szczęśliwej szczęśliwości, gdzie drobniuteokie baletnice wirują na czubkach palców, a małpy zaplatają nam rzęsy. Zawsze 10


kiedy braliśmy kwas nabieraliśmy desperackiej ochoty, żeby dzielid się naszymi acydowymi snami z ludźmi, którzy nie widzieli tych nadzwyczajnych miejsc i rzeczy. To było tak, jakby rzucad perły przed świnie. Ci ludzie z centrum patrzyli na nas jakbyśmy byli szalonymi turystami. Nie chcieli wierzyd. Utracili żądzę wiary i oddali się niekooczącej się, sfabrykowanej konsumpcji cliches. Po kilku godzinach bezcelowego szwendania się i mówienia do ludzi, zostaliśmy otoczeni przez ochroniarzy ze wszystkich stron i eskortowani do parkingu. Centrum na powrót stało się cudownie spokojnym, komfortowo nieruchomym pałacem przebóstwionego kapitału. A więc może centrum handlowe albo narkotyki to tylko jakiegoś rodzaju kod? Może to, co zostało powiedziane, nigdy nie zostało powiedziane? Może to, co nie zostało powiedziane wzięło górę nad tym, co zostało powiedziane? Naprawdę wierzę w to, że centrum handlowe jest właśnie tym - bezpiecznym narkotykiem przepisanym przez republikanów po to, żeby ci wszyscy zwykli ludzie zamieszkujący przedmieścia z ich trawnikami, które mnie przerażają, bo są przycięte trochę zbyt perfekcyjnie, nigdy o niczym nie pomyśleli dwa razy. Kiedyś zostałem aresztowany za to, że myślałem dłużej niż jedną chwilę w miejscu zwanym Bananową Republiką. Koniec kooców republika okazała się nie byd republiką, a robotnicy okazali się byd pracownikami, a nie represjonowanymi robotnikami i 11


domagali się, żeby nie mówid o nich jako o wykorzystywanych. Rozglądałem się wszędzie za małymi, czerwonymi książeczkami. Innym razem zostałem zatrzymany w sklepie Gap, bo prosiłem, żeby pokazano mi tę gapę, tę szparkę. Potem zostałem zabrany do punktu przeszukao, bo domagałem się, żeby GAP płacił mi za to, że noszę ich podkoszulki. Kto kupuje te koszulki i chodzi w nich, kto się w nich pokazuje publicznie? Zobaczyłem dziewczynę, wspaniałą dziewczynę, niemal czyste piękno, chod nie była tak piękna jak Claire - nikt nigdy nie będzie piękniejszy, no może prócz Gaby lata całe później - ale zobaczyłem tę dziewczynę jak stała na rogu, reklamowała. Miała na sobie podkoszulek Nike. Była atletycznie zbudowana, miała silne ramiona i nogi. Chciałem uciec razem z nią. Spytałem: „Skąd masz ten podkoszulek?”. „Od Nike”. Spojrzałem na nią, jeszcze raz przyjrzałem się jej zadziwiająco atletycznej sylwetce. „Poważnie? A ile ci płacą?” Odwróciła wzrok. Chciała mnie zignorowad. Potrząsnęła głową. Czy Claire chciała dołączyd do tych śmierdzieli? Do tych owiec? Do tych wszystkich białych ludzi kupujących w sklepach United Colours of Benneton? Zapomnij o metaforach. Są niebezpieczne na wiele sposobów. I są niszczące. Koniec kooców Claire jest poetką. Jest skazana na mówienie metaforami przy byle okazji. Nawet w zwyczajnych życiowych sytuacjach jak ta Claire może, bez szczególnego powodu, wyskoczyd z jakąś zagadkową metaforą, która 12


zakwestionuje najdrobniejsze włókna naszej realności. Więc, kiedy powiedziała, że powinienem odstawid prochy, może chciała powiedzied, żebym przestał stroid sobie żarty z centrów handlowych i ludzi, którzy kupują tam sobie tożsamośd na raty? Zacząłem poważnie myśled nad tym, że może nie powinienem spotykad się z poetką. Poeci wprawiają mnie w zakłopotanie wszystkimi tymi swoimi metaforami. Cały ten szmelc ukryty między wersami. Brałem różne czarodziejskie prochy, często w najdziwaczniejszych zestawieniach, ale ciągle nie byłem w stanie wyczytad nic pomiędzy wersami. Nic, tylko biała przestrzeo. Dlaczego ci poeci nie powiedzą po prostu tego, co chcą powiedzied? Mieliby to wszystko, do cholery, z głowy. Jedyni poeci, których kiedykolwiek lubiłem mieszkają w New Jersey albo Pittsburghu. Oni po prostu stoją i pozwalają sprawom toczyd się ich własnym biegiem. I bez metafor. Jeśli użyjesz w Jersey metafory po prostu skopią ci tyłek. I to wcale nie jest metafora. To czysta prawda, fakt, obserwacja. Kolesie z fabryk w Jersey to są właśnie tacy ludzie, jak tam, skąd pochodzę, z zachodniej Pensylwanii. Budowniczy miast. Faceci pracujący w hutach stali, którzy każdego dnia w drodze do domu liczą swoje palce, sprawdzając ile ich im jeszcze zostało. Nigdy nie mieliśmy czasu na wymyślanie nieistniejących sensów. Byliśmy zbyt zajęci pracą. Nie stad nas było na luksus rozmyślao. Strach w garści kurzu, moja ty słodka biała dupko z niższej klasy średniej. Kurz nie oznacza śmierci. Ale oczywiście poeci 13


są przerażeni widząc kurz na swoich dłoniach. Kurz na ich dłoniach oznacza, że wykonywali jakąś brudną robotę, a poeci boją się takiej pracy, przy której ryzykowaliby, że ich ręce z kości słoniowej zabrudzą się. „Weź się do jakiejś uczciwej roboty”, jak mawiał zawsze mój wuj, Jack. Mów prawdę. Bez zagadek. Większośd poetów nie jest nawet prawdziwymi poetami: większośd z nich to metafory. Kafejka to kafejka, a nie fabryka wierszy. Jeśli masz zadbane paznokcie, jeśli nie masz pod paznokciami brudu, nie jesteś prawdziwym poetą. Jeśli twoje paznokcie nie zostały na samym początku przeklęte, nie możesz byd prawdziwym poetą. Przykro mi mówid to wszystko. Na dodatek, jeśli nie śmierdzisz jak kooskie łajno, cóż, nie jesteś poetą. To proste zasady. Postępuj zgodnie z nimi. Lata później uczyłem tych zasad niepodejrzewających nic studentów w Sakramento. A oni przysypiali, modląc się o smsa. Claire była sprośna codziennie. Zawsze brudziła sobie palce, kiedy pisała wiersze. Kredki zostawiały ślady na jej dżinsach. Plamy czarnego atramentu na opuszkach jej palców, farba na jej policzkach, brud za jej uszami, brud na jej kolanach, błoto na podeszwach jej stop, gnój na grzbiecie jej prawej dłoni. Kiedy Claire pisała, pisała każdym mięśniem swojego ciała i ciało bolało ją całe po napisaniu wiersza tak, jak po mozolnej wędrówce albo wytężonym porannym treningu na siłowni. Kiedy Claire pisała wiersz, nigdy nie było w niej nic niewinnego. Po 14


pisaniu wierszy na jej ciele zawsze zostawały plamy. „Jestem kobietą”- powiedziała mi Claire pewnego razu. - „Jestem kobieta, która usmarowała się poezją”. Jak mi powiedziała, oddała swoje dziewictwo poezji. Powiedziała, że było to 6 kwietnia 1970 roku. Claire stała tam, czekając. Czekała i czekała jak sfinks. Moja prywatna zagadka. Zagmatwana i smutna. A może wcale nie powinienem odpowiadad na pytania Claire i po prostu z nią zerwad? Nie odmawiad odpowiedzi, nie ignorowad jej pytao, ale po prostu odejśd bez słowa. To byłoby rozwiązanie wszystkich problemów. Mógłbym po prostu powiedzied: „Wiesz, Claire, była kupa śmiechu, ale muszę odejśd. To nie twoja wina. To moja wina. Naprawdę.” Albo mógłbym po prostu odwrócid się i wyjśd z mieszkania, nie wyjąknąwszy jednego słowa o zerwaniu, o rozczarowaniu, o połączeniu świetlistych ciał ani o całej tej tajemniczości i złożoności, która jest częścią miłości do poety. Jakaś taka metafora. Po prostu odejśd, zanim by się zorientowała, że mnie już nie ma. A potem, kilka miesięcy później, mógłbym do niej zadzwonid albo napisad do niej list, w którym bym ją poinformował, że z nią zrywam, tak na wypadek, gdyby nie mogła pojąd wszystkich metaforycznych znaczeo mojego odejścia bez słowa. Ale nie byłem tak całkiem przekonany, że takie działanie mogłoby byd metaforą. Innym, dużo poważniejszym problemem w zerwaniu z Claire, było to, że w tamtej chwili byliśmy w moim mieszkaniu i nie miałbym dokąd pójśd, gdybym 15


tak po prostu wyszedł. A na dodatek w Binghampton w lutym, mój Boże, było naprawdę zimno. A może Claire miała rację? Może naprawdę potrzebne było mi zerwanie z tak wielką ilością prochów? Koniec kooców miałem duży problem ze skupieniem się na jej słowach, miałem problem z odpowiedzią na to jej proste pytanie. Rozejrzałem się po pokoju, żeby sprawdzid czy wciąż w nim jest. Była. I miała na sobie tę sukienkę - tę, która przyprawiała mnie o zawrót głowy, tę niebieską sukienkę, tę sukienkę w odcieniu głębokiej, głębokiej, głębokiej niebieskości, tę, którą miała też na sobie tego dnia, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się w sklepie z używanymi rzeczami w Endicott. Pomyślałem, że może powinienem powiedzied coś o jej sukience, zmusid ją, żeby przypomniała sobie stare, dobre czasy, to zdziwienie spowodowane spotkaniem nowej miłości w sklepie z używanymi ciuchami. Jedyną bardziej romantyczną rzeczą od spotkania kobiety w sklepie z używaną odzieżą jest spotkanie kobiety na wąskiej ścieżce u zbiegu północnych i środkowych rozwidleo American River tuż przed zmierzchem, kiedy kuguary właśnie budzą się, by wyruszyd na łowy. „Kocham ciuchy, które mają swoją historię”. Oboje przyglądaliśmy się wtedy tej samej obcisłej miniówie. Jej lewy kciuk był nasiąknięty czarnym i niebieskim atramentem, a wokół niej unosił się ten znajomy zapach, który unosił się kiedyś na podwórku za domem mojej babki: mieszanka gwiaździstego jaśminu, 16


róż, gardenii i ziemi wciąż wilgotnej po porannej rosie. Spytałem ją czy jej ręce są tymi samymi rękami, którymi były, kiedy była dzieckiem. Spytałem czy to ręce, razem z którymi rosła, którymi dotykała twarzy swojej matki, którymi robiła bułki z błota. Z jakiegoś powodu było to dla mnie bardzo ważne. Ale już sama myśl o zadaniu Claire tego pytania wydała mi się szalona, więc postanowiłem jeszcze wtedy jej o to nie pytad. Kiedy w koocu spytałem, Claire powiedziała: „Tak. Tak, to są te same dłonie, które miałam w dzieciostwie. Jak daleko sięgam pamięcią, to zawsze były moje dłonie. Zawsze lubiłam je i cieszę się, że wciąż są przy mnie, że należą do mnie czy raczej, że ja do nich należą”. Odpowiedziała mi tak po prostu. Odpowiedziała z całą możliwą prostotą. Wiedziała, że jej odpowiedź miała dla mnie znaczenie. Ale, stojąc wtedy przy niej po raz pierwszy, w sklepie z używanymi ciuchami, obawiałem się, że to tylko pierwsze wrażenie, więc nie odezwałem się. „Zapisuję wiersze po wewnętrznej stronie moich dżinsów i spódnic zanim oddam je do Armii Zbawienia”- odpowiedziała. „Więc to ty? Czytałem kilka twoich wierszy. Niektóre nosiłem.” Spojrzała na mnie. „Naprawdę?” „Tak.” I wtedy zacząłem recytowad z pamięci początek jednego z jej długich, spódnicowych wierszy. 17


Pamiętałem jej wiersze, kochałem jej wiersze jeszcze zanim ją poznałem, zanim odkryłem, że napisała je tak piękna kobieta. W jej wierszach było wszystko: dziwne rzeki o bezkształtnych imionach, szlamem pokryte kamienie, deliryczne księżyce opisane w różnych językach, zagubione kojoty, krzewy manzanity, przynajmniej siedemnaście gwiazd, słowa, które czuły się dobrze w moich ustach, słowa takie, jak „pryzmat”, „papa”, „Susquehanna” i żadne ze słów nie rymowało się z innym, nie istniała nawet możliwośd, żeby gdziekolwiek znalazł się dla nich jakiś rym. Koniec kooców jej wiersze nie miały sensu. Po prostu dobrze im było w moich ustach, a jeszcze lepiej było im, kiedy przyciskałem je do skóry, nosząc jej spódnice. To prawdziwa poezja. Jeśli wiersz nie czuje się dobrze w twoich ustach, jeśli twoje wargi nie robią się wilgotne z czystej radości i jeśli nie możesz się w niego ubrad, to nie jest to wiersz. Oto moja teoria. Taki mam pomysł. To moja teoria poezji. Uśmiechnęła się. Powiedziała, żebym przymierzył tę miniówę. W przebieralni zdałem sobie sprawę z tego, że była to jedna ze spódnic Claire. Napisała nowy wiersz na pasku. Wiersz elficki, jeden z tych o drzewach granatowca odpoczywających w gaju drzew daktylowych otoczonych przez nigeryjskie kozy karłowate. Wiersz pachniał afrykaoską oazą, ale spódniczka przesiąknięta była zapachem Claire. Wiersz pasował do moich wspomnieo, a spódniczka leżała doskonale na moich biodrach. Wyszliśmy razem ze 18


sklepu z używaną odzieżą niemal trzymając się za ręce i obiecaliśmy sobie, że nigdy nie pocałujemy żadnej ludzkiej istoty zanim nie pocałujemy się po raz pierwszy. Łatwo było dotrzymad tej obietnicy, chociaż chciałem pocałowad ją już tamtego dnia i właśnie tam, zanim jeszcze przeszliśmy przez ulicę. Staliśmy, przemarznięci, na rogu ulicy, posłuszni czerwonemu światłu. Rozmyślaliśmy o warstwach możliwych i niemożliwych znaczeo ukrytych w tej jednej chwili. Zacząłem zastanawiad się nad tym, czy ona stoi tak na przejściu, bo chce, żebym ją pocałował, czy raczej stoi i czeka na zielone światło, bo nie chce łamad przepisów, chociaż w zasięgu wzroku nie było żadnego samochodu. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie. Zastanawiałem się nad tym, czy patrzy na mnie, czekając na pocałunek w milczeniu, bo może tylko patrzed, bo żądza odebrała jej mowę, czy może raczej patrzyła na mnie tak po prostu. Claire była prawie tak wysoka jak ja, a jej ramiona sprawiały, że zacząłem myśled o mocy tego rumaka, który przegalopował kiedyś po krawędzi łąki, kiedy ja szedłem w stronę Wolf Creek. Wdzięk tego konia był dla mnie pełen erotyzmu o wiele bardziej niż mogłem o tym, bez zmrużenia oka, opowiedzied moim przyjaciołom i rodzinie. Ale patrzenie na ramiona Claire i wspomnienie tamtego mustanga w jakiś sposób było sensowne. „Kiedy mieszkałem w Slippery Rock, był tam koo, którego często mijałem w czasie spacerów.” Usłyszałem jak wypowiadam te słowa, zanim zdałem 19


sobie sprawę z tego, że właśnie wypowiadam je na głos przy Claire. Porównywanie jej do mustanga mogło nie wydad się zbyt romantyczne, więc urwałem w połowie zdania, szukając w pamięci jakiegoś innego obrazu, ale nie mogłem nic znaleźd. Nie wiedziałem co mam zrobid z ustami. Nie wiedziałem co powiedzied. „Rozchmurz się” - powiedziała Claire i pocałowała mnie. Pomyślałem, że to początek naszego związku albo przynajmniej początek czasów słooca i lizaków. Ale ona powiedziała: „Musiałam to zrobid, musiałam pocałowad cię teraz, żeby móc dotrzymad obietnicy. Bałam się, że wieczorem mogłabym się zapomnied i złamad słowo.” Nawet ja zrozumiałem co miała na myśli, co chciała powiedzied używając tych wszystkich ładniutkich słówek. „Poczekam. Będę tu czekał na ciebie” powiedziałem. - „Będę tu. Właśnie tu. Cokolwiek się zdarzy nie pocałuję innej kobiety ani innego mężczyzny. Nigdy. Dopóki nie pocałujesz mnie po raz drugi.” Zachowywała się tak, jakby mnie nie słyszała. „Będę czekał” - zawołałem za nią, kiedy przechodziła na drugą stronę ulicy. - „Tu, na rogu Avenue A i Main Street w Johnson City.” Ona przeszła na drugą stronę ulicy, a ja zacząłem czekad. Czekałem przez tak wiele dni, że niemal zapomniałem, gdzie mieszkam. Trzy razy nie mogłem przypomnied sobie mojego drugiego imienia. Czekałem w deszczu, czekałem w upale, czekałem w 20


burzę, przeczekałem Drugie Przyjście Jezusa Chrystusa, czekałem wtedy, kiedy rabowano bank, przeczekałem dwa pobicia. Czekałem. Czas mijał. Starzałem się. Usychałem, kiedy czekałem w Binghampton. Umierała we mnie nadzieja, że ta kobieta, czyste piękno, kiedyś powróci. Podwinąłem nogawki dżinsów. „Stałeś tu przez cały czas? Czekałeś przez te wszystkie dni i noce, aż do świtu?” - zapytała Claire, kiedy w koocu wróciła, opalona i mokra, jakby dopiero co wyszła z jakiejś rzeki, jakby była tą dziewczyną z piosenki Springsteena. „Tak. Masz może jakąś kanapkę albo coś innego, cokolwiek, co mógłbym zjeśd?” Claire wyciągnęła kilka migdałów, kilka zgniecionych jeżyn i jakieś bandaże z kieszeni swoich dżinsów. Podała mi to wszystko na otwartej dłoni. Claire zaprowadziła mnie do siebie, wprowadziła mnie przez drzwi do swojego mieszkania i pocałowała mnie po raz drugi. Potem, nie mówiąc ani słowa, przywiązała mnie do łóżka. Następnego ranka zaczęliśmy rozmawiad i nie przestawaliśmy rozmawiad przez trzy albo cztery dni. Rozmawialiśmy dopóty, dopóki nasze głosy nie zaczęły łamad się z pragnienia. Wypiliśmy kilka piw, jedno po drugim, wciągnęliśmy kilka kresek koki i zaczęliśmy znów rozmawiad, opowiadając sobie w najdrobniejszych szczegółach zdarzenia z przeszłości. W niedzielę odwiedziliśmy trzy kościoły we wschodnim 21


Binghampton zanim udaliśmy się w góry. To był początek naszego wspólnego życia. Spojrzałem na Claire. Wciąż czekała, żebym coś powiedział. Nigdy wcześniej w całym moim życiu nie widziałem tak pięknej kobiecej twarzy jak twarz Claire. Jej kości odmieniły sposób, w jaki oddychałem i wciąż oddycham inaczej, patrząc i dotykając kości Claire, żyjąc blisko jej mięśni odpowiadających na dotyk mojej skóry. Kształt jej oczu, ruchy jej ust, kiedy mówiła, były jak modlitwy. Rytm jej głosu zmieniał sposób, w jaki chodziłem po ulicy. Powiem ci coś: słuchad jak ona mówi, patrzed na jej wargi i oczy, słuchad tego, co miała do powiedzenia, i nie chodzi tylko o brzmienie jej głosu, ale o słowa, ich bliskośd - tak, mój drogi przyjacielu, to było jak czud oddech aniołów. Nie doświadczyłem takiego piękna nigdy więcej aż do czasu, kiedy, trzydzieści lat później, zamieszkałem u podnóża gór w Cool, w Kalifornii. Ta kobieta, Gaby, ma teraz tyle samo lat, ile wtedy miała Claire. Ja jestem starszy, prawie dwa razy starszy od Gaby, ale, nawet będąc w tak podeszłym wieku, pozwoliłem, by siła piękna Gaby zamknięta w jej głosie, w jej pragnieniu przebiła się przez moją skórę, osiadła na niej. Pewnego razu spojrzałem na Gaby w kuchni, kiedy przygotowywała awokado i nagle wszystko po prostu zamarło w bezruchu. Wszystko. Czas przestał istnied, zniknął, wyniesiony przez lisy 22


między leżące odłogiem skały. Pogrążyłem się w tej ciszy. Brak myśli. Spojrzała przez ramię. „Que?” To spojrzenie, ta cisza, to, jak patrzyłem na nią w milczeniu - to zawsze zaskakiwało Gaby i nigdy nie była na to przygotowana, zawsze się obrażała. Obrażała się za to jak patrzyłem jej w oczy, za to jak wsłuchiwałem się w jej oddech, który wstrząsał moim sercem. I chociaż Goeorge Bush był prezydentem (ten fakt niepokoił mnie tak, jak fragment jakiegoś wiersza), piękno i spokój wciąż istniały w tym świecie, który inaczej oszalałby z powodu tych wszystkich fałszywych obietnic. Byd widzianym przez Gaby, móc widzied ją wśród tych wzgórz, na ścieżkach między dopływami American River - to odnowiło moją wiarę w prostotę. Bush i jego rodzinne wartości - to wszystko nie zdołało zniszczyd całej nadziei. A Gaby żyła ze mną i to życie z nią dało nowe życie tym wspomnieniom o starych czasach przeżytych z Claire w Binghampton. Oszalałem z miłości do Claire. Nie chciałem ryzykowad utraty naszej miłości, nie chciałem powiedzied czegoś absurdalnie głupiego. Wciąż jednak nie mogłem odgadnąd wszystkich znaczeo jej słów, kiedy powiedziała, że, byd może, mógłbym odstawid prochy. Przez chwilę pomyślałem, że byd może zbyt wiele czytałem na ten temat. A może nie dostrzegłem czegoś w jej zachowaniu, może nie dostrzegłem w tonie jej głosu tego, co pozwoliłoby mi pomyśled, że po prostu żartowała? Mógłbyś rzucid prochy, jakby 23


mówiła: mógłbyś przestad się ze mną kochad, albo jakby mówiła: mógłbyś zacząd rozwiązywad zagadki matematyczne w środku nocy. Wszystkie te scenariusze były jednakowo absurdalne. Ona na pewno po prostu testowała moje przywiązanie do naszego stylu życia. Claire i ja kochaliśmy narkotyki z czułością i pasją równą tej, jaką dostrzegłem u matek i ojców zajmujących się swoimi dziedmi, małymi, malusieokimi pierworodnymi, więc ten pomysł, że mógłbym, że byd może powinienem odstawid prochy wydawał się byd nonsensowny. Podobał nam się sposób, w jaki czuła się nasza skóra po wciągnięciu kreski, kochaliśmy to ciepłe i niewyraźne uczucie pojawiające się między naszymi śmiertelnymi ciałami, między naszymi kośdmi. Kochaliśmy te elektryczne aleje rozświetlające nasze żyły. Te oczy Claire, kiedy patrzyła na mnie z góry, z trapezu, jak podgrzewam łyżeczkę i zagotowuję odrobinę niewinnych marzeo. Słodziutkie anioły spływające z błękitnych niebios na nasze języki. Śmiech płomyków świec, kiedy przypalaliśmy jointa za jointem popijając najdziwniejszym piwem w białych puszkach, które nazywało się po prostu: piwo. Piwo marki piwo. Piwo w kolorze głębokiego czarnego atramentu. Piwo. Mój ojciec byłby ze mnie dumny. On zawsze powtarzał: „Piwo to piwo. Piwo nie potrzebuje byd niczym innym niż piwem i piwo nie powinno byd niczym innym niż piwem. Jeśli piwo kiedykolwiek będzie wydawało ci się byd czymś innym niż piwem albo jeśli, pijąc piwo, 24


poczujesz, że piwo jest zwietrzałe, zastrzel człowieka, który dał ci takie piwo. On nie jest Buddą, a piwo powinieneś brad tylko od Buddy albo od sufiego”. Ten facet, mój kochany ojciec, był filozofem piwa. W tamtych czasach Claire i ja oszczędzaliśmy na piwie i na jedzeniu, ale nigdy nie szliśmy na kompromis jeśli chodzi o jakośd narkotyków. Tylko najlepszej jakości prochy zaspokajały nasz głód. Prochy stały się tak bardzo częścią naszego związku, że w naszych mieszkaniach i w biurach w szkole umieściliśmy fotografie, na których dpamy albo doświadczamy działania prochów. Otaczaliśmy się tymi fotografiami tak, jak ludzie otaczają sie fotografiami swoich dzieci, tak na wypadek, gdyby (jak myślę) zapomnieli, kim są te małe stwory biegające w tę i z powrotem po domu. Otaczaliśmy się tymi zdjęciami tak, jak jakiś facet, który na biurku ustawia zdjęcie swojej żony po to, żeby nie zapomnied kim ona jest albo kim jest on sam, albo żeby podpowiadała mu, co powinien zrobid, co powiedzied w pewnych sytuacjach przy automacie z wodą. Na odwrocie każdego ze zdjęd robiliśmy notatki, żeby dokładnie utrwalid tamte chwile: „LSD poza Cornell, marzec 1980”, „Grzybki czy kwas??? Nie pamiętam. Claire gapi się na to, co, jak twierdzi, jest gwiazdą, która spadła na pobocze Vestal Parkway, wrzesieo 1979”, „Zdjęcie spadającej gwiazdy, której już nie widad, kiedy nie jesteśmy na haju, kiedy patrzymy na to zdjęcie. Jeśli widzisz gwiazdę, to dobrze. Jeśli nie widzisz, zajrzyj pod egzemplarz Nagich i 25


martwych Mailera o północy, weź dwie piguły i spójrz na gwiazdę jeszcze raz, wrzesieo 1979”, „Ta fotografia nie jest zamazana, to ty jesteś rozmazany albo ona jest rozmazana w taki sposób, w jaki nauczono cię patrzed? Październik 1979”. Cieszyło nas już samo myślenie o prochach. Pewnego wieczora Claire wybuchła śmiechem. Odbieraliśmy właśnie pizzę na wynos w Pizzerii Amato, kiedy Claire zaczęła śmiad się tak, że ślina pociekła jej z ust. Chłopak z pizzerii czekał na pieniądze, wyglądał na zmartwionego. Spytał: „Wszystko w porządku?” Zerknąłem na Claire. Jej oczy były tak wielkie i jasne, że patrząc na nie zacząłem wymieniad nazwy wszystkich planet. Albo może zacząłem woład jej oczy wymieniając nazwy wszystkich planet? Jestem dyslektykiem bardziej niż tylko trochę, więc nie pamiętam, jak to właściwie było. Ta dysleksja wprowadziła chaos w moje życie płciowe tak samo, jak do mojej wymowy, ale nigdy, nigdy w moim życiu nie miała wpływu na dpanie. Zawsze biorę prochy tak, jakbym nie cierpiał na dysleksję. „Claire?” Nie przestała sie śmiad. Tak wiele chwil z jej życia zostało ucieleśnionych w śmiechu. I to śmiech Claire zawsze sprawiał, że i ja zaczynałem się śmiad. Niemal wybuchłem śmiechem wtedy w pizzerii. Powstrzymałem się. Jej śmiech obezwładnił ją prawie całkowicie, a to ona miała pieniądze. Włożyłem rękę do kieszeni jej dżinsów, wyciągnąłem pieniądze i 26


zapłaciłem. A Claire nie poruszyła się ani nie przestała się śmiad. „Zegar, Doug, zegar.” Spojrzałem na zegar. „Jeszcze osiemnaście minut” - wyszeptała mi do ucha i całym ciałem, bliska konwulsji, oparła się o mnie. Zachichotałem. Prosta radośd, że oto, dokładnie co do minuty, już za chwilę, w naszych ustach rozpuści się bożonarodzeniowe drzewko - to właśnie to sprawiło, że ciałem Claire wstrząsnęły dreszcze szczęścia. Boże Narodzenie we wrześniu, a przynajmniej Boże Narodzenie rozpuszczające się na naszych językach we wrześniu. Claire była tak szczęśliwa już na samą myśl o tym, że śmiała się i śmiała. Szliśmy do domu jakbyśmy byli malutkimi ludzieokami z bajki idącymi za okruchami księżycowego światła do mojego mieszkania na tyłach Washington Street. ‘O czym myślisz?” - spytała Claire, przywracając mnie tu i teraz. „Myślę o wielu rzeczach” - odpowiedziałem szybko, czując, że to doskonała okazja, żeby zmienid temat i zacząd rozmawiad o myśleniu i innych filozoficznych kwestiach, które mnie zajmowały. Ale Claire była szybsza. „Prochy, Doug, prochy. Nie sądzisz, że najwyższy czas, żebyś je odstawił? Krwawienia z nosa są regularne. Zbyt regularne. Twoje krwawienia są bardziej regularne niż moje miesiączki”. 27


Znowu wyczułem jakąś fałdę w tkaninie naszej rozmowy i pomyślałem, że mógłbym szybko zmienid temat i zacząd rozmowę nie o narkotykach, ale o cyklach. Znałem wartośd cykli. Wiedziałem, że księżyc i cykle księżyca to ulubiony temat Claire. Postanowiliśmy nie mied w naszym mieszkaniu kalendarzy. Żyliśmy zgodnie z fazami księżyca, liczyliśmy dni patrząc na jego zmieniający sie kształt. Od kołyski, księżyca odpoczywającego na plecach na porannym niebie na zachód od naszego balkonu (to ta właśnie faza przynosiła Claire krwawienia), aż do pełni księżyca tuż przed jego zniknięciem - oto odkryliśmy nowe żądze związane z każdą z tych lunarnych przemian. Jasne, że zawsze spóźnialiśmy się na zajęcia, spotkania, urodziny, ale, realistycznie patrząc, czego więcej mogli spodziewad się nasi przyjaciele po tych komiksowokosmicznych, księżycowych kwiatach wskakujących i zeskakujących z księżyca, kiedy ten mijał matkę ziemię nad Binghampton? Jak morskie fale, tak i my popychani byliśmy księżycowymi żądzami, by wrócid do cukierkowych marzeo wczesnego dzieciostwa. Graliśmy w kółko i krzyżyk, w klasy i fort-da na powierzchni księżyca aż do ostatniej chwili poranka, aż do tej chwili, kiedy ludzkie głosy nie obudziły nas, przywracając nas naszym dziennym sprawom na planecie ziemia. Claire najbardziej lubiła tę chwilę między fazami księżyca. „Ta chwila” - powiedziała - „między pojawieniem się i zniknięciem”. Dzisiaj jest, a jutro już go nie ma. Księżyc lubi odpoczywad w cieniu tak, jak 28


Claire i ja lubiliśmy chodzid ulicami po Endicott, z dala od świateł, tak, żeby wtopid się w cienie i stad się niewidzialnymi. Jesteśmy i nie ma nas. Podróżowaliśmy ulicami, znikaliśmy w opuszczonych bramach, kłuliśmy się po żyłach, uciskaliśmy węzły chłonne, nacinaliśmy nadgarstki, zapisywaliśmy osierocone słowa na ceglanych ścianach, a nasze napisy w świetle dziennym były łudząco podobne do wierszy pisanych przez anorektycznych chłopców i dziewczęta na ścisłej diecie - przybywali na naszą przyjazną ziemię z lokalnej szkoły średniej. Pewnego razu moja sąsiadka, Jenelle, spytała mnie czy Claire jest lesbijką, czy używa mojego mieszkania jako tajnego gniazdka miłości i czy ja jestem dla niej jedynie przykrywką. Powiedziała, że dwie noce wcześniej wyglądała przez kuchenne okno i widziała jak Claire wspina się po schodach przeciwpożarowych otaczając ramieniem biodra kogoś, kto wydawał się byd kobietą i Jenelle była pewna, że widziała jak one całowały się. Powiedziałem jej tylko, że kiedy księżyc znika z nieba, noc wypełnia się mirażami. Potem spytałem ją czy tamta druga kobieta była ładna. Jenelle trzepnęła muchę siedzącą na moskitierze w drzwiach i spytała, że niby skąd miałaby wiedzied czy jakaś dziewczyna jest ładna? Zapytała mnie o to, co miałem na myśli zadając jej takie pytanie. Zapytała mnie, kim jestem, żeby mówid takie rzeczy. Kiedy odwróciłem się, żeby iśd po schodach dalej, powiedziała: „Miej oko na tę dziewczynę. To włóczęga. Wiem, co mówię”. Ale 29


Jenelle nie wiedziała co zobaczyła. Była pewna, że widziała to, co widziała, ale nie wiedziała, że słowa, jakie znała, nie opiszą tego, co widziała. Więc to, co widziała pozostanie niewidzialne, poza zasięgiem jej słów: Claire wspinająca się po naszych schodach ze swoim nie-do-opisania chłopcem, który wyglądał tak czarująco, jak jej siostra, którą tuliła w ramionach. A Claire uwielbiała chodzid do parku, siedzied na wilgotnej trawie i po prostu patrzed całą noc na księżyc. Uwielbiała zapisywad słowo księżyc na papierze i po wewnętrznej stronie swoich ubrao. Była szczęśliwa i cała aż lśniła. Jakby księżyc był jej najbliższym przyjacielem lub siostrą. Kiedyś powiedziała, że matkowała księżycowi. Wciąż nie wiem, co miała wtedy na myśli, ale chciałem wejśd w tę jej opowieśd. Spytałem, czy to, że ona księżycowi matkowała sprawiło, że ja zostałem ojcem księżyca? „Nie” powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Odezwała się tak, że brzmiało to raczej tak, jakby wydychała powietrze, a nie wypowiadała słowa. „Nie, Doug. Ja matkowałam księżycowi. To było wszystko, czego było trzeba”. Spojrzałem na nią. Zamyśliłem się. Pamiętam co myślałem o tym wtedy i, 30 lat później, wciąż o tym myślę: tylko Claire mogła wymyślid księżyc i sprawid, by żył. Noc wtedy, zanim pierwszy księżyc pojawił się na niebie, była tak ciemna, że Bóg był zdezorientowany, pogubił się w tym przemienianiu słów w ciało, nie znał też słowa księżyc, a noc była tak ciemna, że Darwin nie mógł znaleźd swojego pióra, żeby 30


stworzyd teorię ewolucji księżyca. Więc to Claire matkowała księżycowi. Wierzę w to. Ta moja wiara w jej opowieści pozostaje sercem mojej pamięci o niej, o naszym wspólnym życiu. Kiedy obserwuję białe światło księżyca taoczące na skałach w nurcie południowej American River, przypominam sobie to, co Claire powiedziała kiedyś o stworzeniu księżyca. Ale nim zdołałem rozpocząd tę dyskusję o cyklach księżyca, Claire zamknęła mi usta i rzuciła mi to swoje spojrzenie - to spojrzenie, jej spojrzenie, to spojrzenie, to, które oznaczało, że mój czas dobiegł kooca, że nie mam już więcej czasu, że ona oczekuje odpowiedzi. Tu i teraz. Musiałem wziąd udział w tej rozmowie i musiałem zrozumied, że chociaż Claire była poetką, to pytanie o prochy nie było metaforą. A przynajmniej nie wtedy. Prochy to prochy. Wyobraź sobie, że poeta mówi to, co myśli i mówi to wprost. Żadnych ukrytych znaczeo. Nic ponad to, co jest na powierzchni. Kiedy, z rzadka, zdarza mi się pomyśled, że papieros jest po prostu papierosem (zawsze myślę, że człowiek z papierosem w ustach jest znacznie bardziej przerażony i nie umie powiedzied czego właściwie pragnie), słowo prochy zawsze odnosi się do jednej tylko rzeczy: do prochów. I w tym wypadku Claire miała na myśli prochy. To wszystko to tylko sprawa kontekstu. Byd może jakiegoś innego dnia, na przykład we wtorek, prochy oznaczałyby tyle co kowboj, ale dziś prochy naprawdę były prochami, a ja musiałem coś powiedzied. 31


Spojrzałem na Claire, żeby dad jej znak, że żyję, że nie jestem w śpiączce. Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że powinienem mówid jasno i z przekonaniem. Chociaż nie znałem właściwej odpowiedzi - tej, której, jak się obawiałem, poszukiwała Claire albo której się ode mnie spodziewała wiedziałem, że mógłbym wygłosid jedynie moją prawdę. Mogłem polegad tylko na prawdziwości tego, co czułem. Powrócid do niej z głębi mojego serca. Nauczyła mnie tego babcia Schmidt. Zawsze mówiła: „Doug, nie waż się nigdy mówid tego, co myślisz. Mów o tym, co czujesz. Nie ufaj swojemu rozumowi”. Babcia powiedziała mi: „ Ludzie nauczyli cię myśled w określony sposób, więc twoje myśli nigdy nie są twoimi myślami. Nigdy. Twój umysł należy do wszystkich innych. Nie miałeś rozumu dopóty, dopóki ludzie nie weszli do środka i nie zaczęli przy nim majstrowad. Słuchaj serca. Słuchaj serca i wierz w to, co czujesz przechodząc przez różne zdarzenia twego życia i, nieważne jak długo będziesz żył, nie ufaj niczemu co przeczytasz w książkach napisanych przez człowieka.” Babcia potrząsała głową zawsze, kiedy zaczynała mówid o zaniku uczud między ludźmi, o niepowodzeniach serca, a ja zazwyczaj wychodziłem do kuchni z bólem głowy, nie wiedząc zupełnie, co mam z tym wszystkim zrobid. Claire była cudownie cierpliwa. Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem mówid to, o czym wiedziałem, że mam powiedzied. Postanowiłem nie zgadywad i 32


powiedzied to, o czym pomyślałem, że Claire pewnie chce usłyszed. Zamiast tego, co myślałem, powiedziałem całą prawdę. „Czemu by najpierw nie spróbowad z nawilżaczem” - zacząłem. - „Zobaczymy jak to działa zanim wprowadzimy jakieś radykalne zmiany do naszego stylu życia. Wprowadzenie nawilżacza byłoby mniej drastyczne niż odstawienie prochów. Co ty na to? Jeśli odstawimy prochy, będziemy musieli powiedzied wszystkim naszym przyjaciołom, że postanowiliśmy przestad dpad. Byd może będziemy nawet musieli przestad przyjaźnid się z niektórymi z nich, bo będą mogli mied na nas zły wpływ. Może nawet będziemy musieli znaleźd nowych przyjaciół, a wiesz przecież jak bardzo boję się zawierad nowe znajomości, jak jestem nieśmiały. Wszystkie te gadki. Wszystkie te fałszywe uśmieszki. Wiesz przecież, że wbrew temu wszystkiemu, co, z przesadą, mówi się o dpaniu, jedną z najbardziej wartościowych rzeczy w dpaniu jest właśnie to, że prochy likwidują potrzebę gadek wstępnych. I pomyśl o tym, jaki wpływ na nasze pisanie może mied odstawienie prochów. Ty pewnie zaczniesz pisad wiersze o kwiatach i utracie dziewictwa używając rymów. A ja? Ja zacznę pisad opowiadania z sensem, opowiadania z wiarygodnymi postaciami, opowiadania, w których tym postaciom gówno się przydarza: wpadają w kłopoty, kłócą się, przeżywają dylematy moralne, a potem, tuż przed ostatnią stroną, właśnie wtedy, kiedy myślisz, że wszystko dla nich stracone, oni 33


nagle stają się szczęśliwi, tak bardzo szczęśliwi, tak komicznie szczęśliwi. Mógłbym zacząd pisad opowiadania, która moja matka mogłaby czytad. Opowiadania, w których jest początek, środek, koniec i nie ma tych wszystkich dzikich, gwałtownych dygresji. Opowiadania, które można by pisad po obejrzeniu kilku filmów dla nastolatek. Opowiadania, które mogłyby byd pakowane przez Wal-Mart. „Ludzie, którzy używają narkotyków używają lepszych czasowników, a lepsze czasowniki przywołują lepsze rzeczowniki, a kiedy masz właściwy czasownik i właściwy rzeczownik nie potrzebujesz żadnych przymiotników ani przysłówków. Za bardzo się boję, żeby przestad zażywad tak wiele narkotyków. Nawet gdybym chciał, obawiam się, że gdybym to zrobił, to zapisywałbym te różne dziwne słowa i stawiał przed nimi przymiotniki, na przykład: czerwony, och, tak czerwony, czerwony samochód. Miałbym zbyt wiele czasu, więc zapisywałbym o wiele więcej słów, niż ktokolwiek potrzebowałby przeczytad. Na stronie mieściłbym tak wiele słów, że moje zdania wyglądałyby jak miniaturowe wraki pociągów, moje strony stałyby się nagle wielkimi, martwymi wrakami pociągów. Rdzenie nuklearne zbladłyby przy moich zdaniach. Pisałbym tak wiele, że zrobiłyby mi się odciski na palcach. I gdybym zaczął pisad te obłąkaoczo głupie zdania z przysłówkami i przymiotnikami, boję się, że przestałabyś chcied uprawiad ze mną seks, a wtedy stałbym się takim samotnym, samotnym chłopcem. 34


„A co, gdyby po zapisaniu tak wielu słów po prostu skooczyłyby mi się słowa, przecinki, kropki i co tam jeszcze? Co, jeśli zużyję wszystkie słowa, jakie Bóg dał mi przy narodzinach i nie zostanie mi już żadne, bo pisałem cały czas i nie brałem prochów? Stałbym się jedynym powieściopisarzem piszącym powieści bez słów. Bezsłowne powieści. Byłbym jak ten malarz, Rauschenberg, który maluje puste płótna. Jak on to robi? Jak on tak po prostu nic nie maluje nie kładąc farb na płótno? Wszystkie moje powieści miałyby podobne tytuły, jak Strony oczekujące słów, Strony przed nadejściem słów albo Dziewicze strony oczekujące na znaki pożądania i każda z moich powieści byłaby dokładnie tą samą opowieścią, bo to by były opowieści, którym brakuje słów lub, gdyby one kiedykolwiek znalazły drogę do właściwego czytelnika, każda z moich powieści byłaby całkiem czym innym dla każdego z czytelników. Nie, Claire, nie. Ja muszę dpad. Potrzebuję, żeby moje życie było bardziej zróżnicowane ze względu na te kartki papieru, które chcę zapełnid moimi opowieściami. „Albo co będzie, jeśli odstawimy prochy i obudzimy się któregoś ranka obok siebie i spojrzę na ciebie, i pomyślę albo, Boże wybacz, powiem głośno: „O, mój Boże, co ja myślałem, kiedy kładłem się w tym łóżku w nocy? Było tak ciemno”. Ty mogłabys pomysled to samo. Narkotyki czynią ledwo widocznymi te wady, które zniszczyły tak wiele związków albo te wady, które sprawiają, że ludzie zadłużają się w centrach 35


handlowych myśląc, że to jest sposób na zignorowanie tego, co jest nie w porządku z nimi samymi. „I o czym byśmy rozmawiali? Jak wszyscy inni, rozmawialibyśmy tylko o programach telewizyjnych zamiast rozmawiad o tych słodkich wizjach, które, jak nam się zdawało, mieliśmy i które wydawały się nam tak zabawnymi, a żaden z naszych przyjaciół nigdy ich naprawdę nie rozumiał. A jak będziemy rozmawiad o programach telewizyjnych, skoro nie mamy nawet telewizora? Będziemy musieli wymyślad programy telewizyjne tak, jak robimy to teraz, ale teraz wymyślamy interesujące programy, wyświetlają się nam pod powiekami, kiedy leżymy na plecach. Wszystkim w szkole mówimy, że to programy, które oglądamy na pirackim kanale z Hong Kongu, Pittsburgha albo Chile i że one wszystkie są w obcym języku. Mówimy im, że nawet jeśli ich anteny zdolne byłyby ściągnąd sygnał, ich telewizory nie wytrzymałyby prawdy tych programów, które my oglądamy. Ich telewizory implodują, jeśli oni zaczną odbierad te same kanały co my. Wszystkie te programy znikną, jeśli przestaniemy dpad. „Będziemy skazani na oglądanie programów, które zniewalają tych wszystkich innych ludzi. Lud Ameryki. Ci, którzy napędzają gospodarkę. Ci, którzy wiedzą, że wydają pieniądze na to, czego się od nich oczekuje. Ci, którzy zawsze myślą to, czego się po nich spodziewa i, co gorsza, czują to, czego się po nich spodziewa. To ci, których widzimy jak idą do pracy w 36


IBM i czekają na dźwięk syreny, żeby móc wrócid do domu i oglądad jeszcze więcej programów telewizyjnych. „Będziemy jak ci ludzie, którzy prasują swoje ubrania. Chciałbym, żebyś o tym pomyślała. Claire, ci ludzie spędzają swoje codzienne życie na prasowaniu ubrao. Claire, co byś wolała robid? Prasowad ciuchy czy wciągnąd kreskę koki? Prasowad ciuchy czy napisad wiersz? Prasowad ciuchy czy uprawiad seks? Prasowad ciuchy czy śnid o świecie, w którym byłabyś zmuszana do prasowania ciuchów przez tych krytykujących wszystko szyderców, którzy chcą, żebyś wpasowała się w ich nudne życie? Ci ludzie wyskakują z łóżka rano tak szybko, jak to tylko możliwe po prostu po to, żeby wyprasowad sobie ciuchy. Wyskakują z łóżek, zapominają dad sobie nawzajem buziaka, zapominają uprawiad seks, napisad wiersz, uprawiad seks - dobra, powiedziałem to dwa razy, Claire, ale ty wiesz o co mi chodzi. Claire, słyszałem opowieści, historie, mówię ci, o kobietach, które prasują bieliznę swoich mężów. Dlaczego, pytam cię, dlaczego? Jesteś poetką, Claire. Wiesz, że prasowanie ubrao musi byd metaforą braku żądzy, braku prawdy. Prasowanie ciuchów rujnuje nadzieje na szczęście w Ameryce. Ci ludzie prasują swoje ciuchy, bo bardzo się boją żyd spokojnie i okazywad szczere, ludzkie odruchy. Mam nadzieję, że rozumiesz jak bardzo niepokoi mnie prawdopodobieostwo, że i ja stanę sie człowiekiem, który prasuje swoje ciuchy. A wszystko to dlatego, że 37


przestanę dpad. Claire, nie mogę obarczad ciebie odpowiedzialnością za to, że stałbym się takim właśnie człowiekiem. Moja miłośd do ciebie jest zbyt głęboka, żebym na to pozwolił. „Teraz, kiedy ludzie patrzą na nasze pomięte ciuchy, po prostu mówimy im prawdę: dpamy i piszemy wiersze. Rozumieją tę aluzję. To ma dla nich sens. W Binghampton nazywają nas bohemą. Zamykają nas w kolorowym pudełku, przewiązują kokardką i czują się bezpieczni, bo wiedzą jak nas nazywad. Widziałem raz mężczyznę, którego portki miały kant dokładnie na środku nogi. Ja nawet nie wiem jak człowiek może coś takiego umied zrobid i martwi mnie nawet sama myśl o tym, że mógłbym się dowiedzied jak stworzyd taki perfekcyjny kant. Ten kant był na jego spodniach, kiedy szedł ulicą. Chodziłem za nim przez cały dzieo, czekając aż ten kant pognie się albo zniknie. Poszedłem za nim do pracy. Czekałem na niego przed budynkiem biura. Wyszedł na lunch. Te jego portki wciąż miały perfekcyjny kant. Poszedł do fast-foodu. Z powodów religijnych i dlatego, że, chociaż dpam, nie jestem wariatem, nie wszedłem za nim przez drzwi do tego dziwnego miejsca z tym przerażającym clownem sprzedającym to, co, jak mówią, to zyliony hamburgerów sprzedawanych pod neonem świecącym tak jasno, że wyglądał tak dziwnie, że sprawił, że zrozumiałem dokładnie dlaczego ludzie mogą odczuwad pokusę stania się ludobójcami. Stałem w bezpiecznej odległości na zewnątrz i czekałem na niego. Po 38


zjedzeniu wielu rzeczy, które tylko trochę przypominają jedzenie, wyszedł. A jego portki wciąż miały ten kant. Claire, czy to wszystko nie przejmuje cię przerażeniem aż do najmniejszej drobiny twojego istnienia? Claire tylko spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, zwykłym uśmiechem. W tym uśmiechu i w świetle jej szczęścia tak bardzo się zakochałem i zakocham się znowu, w innych okolicznościach i lata później w Gaby. „Nie skooczyłem jeszcze” - powiedziałem. „Nawet o tym nie pomyślałam” - powiedziała. „Claire, wszyscy staliby się melancholijni. Wiesz przecież, że prochy dają mi tyle szczęścia i niemal każdy z nich sprawia, że się uśmiecham. A ty lubisz mój uśmiech. Mówisz, że kiedy się uśmiecham, wyglądam jak mały chłopiec; że mój uśmiech sprawia, że czujesz jakieś ciepło w samym sercu swojego snu. A poza tym, mamy właśnie cały słój pełen prochów. Nie byłoby z naszej strony w porządku, gdybyśmy pozwolili im zmarnowad się. To byłaby prawdziwa zbrodnia. Jesteśmy za nie odpowiedzialni. Claire, to częśd przymierza.” Gapiłem się na Claire, próbując wyobrazid sobie, że to była właściwa odpowiedź. Milczała. Czekałem. Teraz ja czekałem. Czekałem całą wiecznośd. Cały świat obserwował, czekał. Trwały wojny. Szympansy ewoluowały i zostawały prezydentami. Pieniądze przechodziły z rąk do rąk. Pięd z siedmiu 39


westalek zaszło w ciążę. Musi byd jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie mogłem dłużej czekad. Spojrzałem na nią powoli, z wdziękiem unosząc moje słodkie powieki. „Jesteś taka piękna” powiedziałem. - „Zaraz się rozpłaczę”. Przerwałem, żeby nie powiedzied więcej. Przerwałem, żeby pozwolid jej doświadczyd tego, jak bardzo jej piękno na mnie oddziałuje. Niemal zacząłem płakad prawdziwymi łzami, żeby pokazad jej, że to nie była metafora, żeby pokazad, że ja nie jestem poetą tylko człowiekiem, który, jak wszyscy inni ludzie, niemal ślepnie i staje się niemal niemy w obecności kogoś tak pięknego jak ona. Moje wargi rozsunęły się nieznacznie i cicho się zamknęły zanim zacząłem mówid dalej. „Kiedyś” - powiedziałem - „widziałem mały nawilżacz w aptece na rogu”. Kiedy powiedziałem apteka, spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiad. „Och, ta słodka ironia późnego modernizmu, mój drogi chłopcze”. Uśmiechnąłem się uśmiechem, który wyrażał radośd z tego, że powiedziałem to, co trzeba, że powiedziałem prawdę. Odpowiedź prosto z serca. Niech Bóg błogosławi Babcię Schmidt i jej radę daną mi wprost z buchającego dymem kuchennego piekarnika. „Do apteki, a potem do Tony’ego?” „Nie. Do Tony’ego, a potem do apteki” odrzekła Claire. 40


Mężczyzna nie może zrobid nic innego jak tylko kochad kobietę, która je Texas Hots od Tony’ego; kobietę, która czytuje filozofów z lekkomyślnością strzygi odrzucając linearną logikę numeracji kolejnych stron; kobietę, która przyzywa anioły z nieba po prostu dlatego, że to umie; kobietę, która pisze wiersze w taki sposób, w jaki ludzie w Buffalo odgarniają śnieg; kobietę która pije piwo, naprawdę pije piwo, a nie sączy je, jakby bała się przełknąd - pije piwo z zamiarem napicia się piwa, a nie po to, żeby przyglądad się jak mężczyźni rzucają jej pożądliwe spojrzenia znudzonych facetów w poliestrowych garniturach przeżuwających okruchy kłamstwa, bo kłamią, kiedy pokazują, że są prawdziwie zrozpaczeni. Tak, mężczyzna nie może zrobid nic innego, jak tylko kochad kobietę, która pije piwo w domu, w ciemnej szafie, ze zgaszonymi światłami, pod kołdrą - pije piwo, bo po prostu uwielbia piwo i nigdy nie pija wina, bo, cóż, wino to wino i wino nigdy nie jest piwem. Mężczyzna nie może zrobid nic innego, jak tylko kochad kobietę, która wychodzi z nim, żeby w śmietnikach szukad pizzy o północy tam, gdzie wisi szyld BADALAMENTI BAR & (cóż, reszta szyldu odpadła, więc nikt nie wie co, oprócz baru jest u Badalamentiego, ale wszyscy mamy własne podejrzenia na temat tego, co tam jeszcze u Badalamentiego może byd, co oznaczają te szybkie kroki w męskiej toalecie i te przydymione lustra ułożone na stolikach). Mężczyzna nie może zrobid nic innego, jak tylko kochad kobietę, która nigdy nie 41


przygląda sie tym śmietnikowym pizzom i nigdy nie mówi: „Boże drogi, co to jest?”. Po prostu je. Mężczyzna nie może zrobid nic innego, jak tylko kochad kobietę, która nie boi się dogodzid mu w łóżku tak, żeby mógł wspominad z nostalgią te dni, kiedy uczył się u Jezuitów. „U Tony’ego to jest to, kochana. To jest to.” Ruszyłem do drzwi. „A może byś tak się jeszcze ubrał, Doug?”

42


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.