MINIMALBOOKS 1 / 2014
All texts copyright Š by their Authors
minimalbooks.blox.pl
AUTORZY / AUTHORS
Maria Borkowska Chris Dankland John Dorsey Aleathia Drehmer Piotr Gwiazda Mariusz Jagiełło J.Z. Chelsea Martin Corey Mesler Michelle McDannold Catfish McDaris Magdalena Ochałek Josh Olsen Wiesław Ostrowski Rob Plath Steve Roggenbuck Rebecca Schumejda Waldek Szęda
MARIA BORKOWSKA
*** Jest ciemno, czuć zapach palonego torfu. W oddali szczekają psy. Ulica jest źle oświetlona, latarnie stoją co kilka domów. W powietrzu czuć wilgoć pobliskiego lasu. Patrzę w jasno oświetlone okno kuchni. M robi coś przy blacie. Stoi z pochyloną głową, porusza rękami. Widzę ją z boku. Odwraca się, idzie do lodówki, coś z niej wyjmuje, wraca do blatu. Do kuchni wchodzi mężczyzna. Podchodzi do niej, łapie ją od tyłu, podnosi. M wyrywa się. Potrząsa głową, słyszę jej głos. To śmiech czy krzyk? … Moje ciało jest martwe. Można je przerzucać i przekładać. Ono się nie porusza. Nic nie czuje. Oddech staje się tak płytki, jakby go nie było. Z moim ciałem trzeba obchodzić się ostrożnie. Nie można go szarpać, ani zbyt mocno dotykać, bo wtedy ciało może zacząć czuć, a to nie jest przyjemne. Można je za to przekładać, przykrywać i odkrywać, pozwolić mu stygnąć i sztywnieć. … Widzę taki obraz i nie należy on do teraźniejszości. On siedzi, ja stoję. On ma na lewym boku cztery równoległe, podłużne rany. Wygląda to tak, jakby jakieś wielkie zwierzę rozdarło mu ciało pazurami. Spryskuję to jakimś płynem. Potem ocieram brzegi ran czymś białym. Staram się dotykać go bardzo delikatnie, aby nie sprawić bólu. Każdy mój ruch jest
precyzyjny. Z wielką ostrożnością omijam palcami zranienia. Potem przykładam opatrunek. Na koniec owijam bandażem jego klatkę piersiową. Przez ułamek sekundy patrzę mu w oczy. … Niebo jest ciemnoniebieskie. Składa się z podłużnych pasów. Pasy są zbudowane z czegoś, co przypomina wstęgi lub sznury. Biegną one w kierunku czarnej dziury pośrodku nieba. Dziura rozszerza się. Ciemność w niej staje się wszechogarniająca. Pochłania światło. Wstęgi rozluźniają się i marszczą. Za chwilę dziura zaczyna się kurczyć, maleć, a wtedy wstęgi naciągają się. Stają się mocno napięte i proste. … Miło jest być martwym i nic nie odczuwać. Akceptuję fakt, że nie żyję. Gdy jestem martwa, jestem uprzejma, sympatyczna i nikomu nie przeszkadzam. Siedzę przy stole, uśmiecham się i nic nie mówię. Ludzie obok mnie coś robią i podają sobie jakieś przedmioty. Jest jedzenie. Wkładają sobie jedzenie do ust, a potem gryzą i przełykają. Wypluwają z ust różne słowa. Niektórzy nawzajem wyjmują sobie słowa z ust. Czasem próbują mnie dotknąć tymi słowami. Biorą słowo do ręki i szturchają mnie nim w ramie. Siedzę nieruchomo i nie reaguję, bo jestem martwa. … Kuchnia jest pusta. Widzę przez okno, że świeci się w niej światło, ale nikogo tam nie ma. Za chwilę z domu wychodzi mężczyzna. Idzie szybkim krokiem, a potem zaczyna biec. Może się spieszy, a może ucieka? Nie wiem. Znika w ciemności. … Rany goją się, ale zostaną blizny. Wyrzucam bandaż i opatrunki do kosza. ODWRACAM GO DO SŁOŃCA, ŻEBY LEPIEJ WIDZIEĆ jego lewy bok. Spryskuję rany i zaklejam je opatrunkiem. Już go nie
bandażuję. Opatrunek przyklejam plastrami. Odcinam ich końce. Staram się nie dotykać go zimnymi nożyczkami. On wstaje. Ja siadam. … Ponieważ jestem teraz martwa, nie muszę nic robić. Wszyscy zostawiają mnie w spokoju. Czasem tylko ktoś przekłada mnie z boku na bok, czasem ruszy moją głową, kiedy indziej gdzieś mnie zabiera. Moja ręka jest chuda, a palce długie i cienkie. Robią się coraz dłuższe i cieńsze. Chcąc dotknąć serca wyciągam rękę zakończoną dłonią i sięgam po to serce. Ale paznokcie dawno przestały mi rosnąć, więc dłoń jest krucha i nieuzbrojona. Palce rozczapierzają się, a potem bezradnie zsuwają po klatce żeber.
CHRIS DANKLAND
paląc papierosa na patio, obserwując samochody na autostradzie (smoking a cigarette on the patio, watching cars on the highway drive)
Nikt nie dba o to, jak bardzo czujesz się czasami samotny. Nikt nie umiera z pragnienia, żeby poznać twoje sny. Nikt nie oczekuje od ciebie, żebyś wyglądał jak zgnieciona aluminiowa puszka. Nikt nie czeka aż słowa z twoich ust wyskoczą, żeby sprawić, że ludzkie, czułe niegdyś serca, wybuchną. Nikt nie chce, żeby mówiono do niego tak prosto w twarz. Nikt nie chce słuchać, jak nieustannie powtarzasz „nikt, nikt”. Nikt nie chce, żebyś zawracał mu głowę swoimi niepowodzeniami w zachowywaniu się porządnie albo niepowodzeniami w utrzymywaniu mocy jaką ma stara butelka szkockiej. Nikt nie chce, żebyś zawracał mu głowę swoimi niepowodzeniami w staraniach, by zachowywać się jak zachowują się inni w twoim wieku, pijąc wiekową szkocką i śmiejąc się. Nikt nie dba o to, co sprawia, że płaczesz o poranku, siedząc w łóżku ze spoconymi stopami po bezsennej nocy. Tak jest, koniec końców. O nich także nikt nie dba. Ale wciąż muszę upominać siebie, że to nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla pragnienia poddania się. Wciąż nie powinienem
przestawać oczyszczać się z tych gównianych rozmyślań. Bo jest czymś więcej niż porażką wyobraźni wiara w to, że świat jest ponury, nieciekawy i nie ma nam nic do zaoferowania. Czymś więcej niż klęską wspaniałomyślności jest obsesyjne koncentrowanie myśli na tym, co drży w jaskiniach twojego własnego serca, podczas gdy powinieneś szukać tego, co dygocze w sercu twojego sąsiada – tego trzylatka o zmęczonym spojrzeniu albo tego złamanego wpół gościa ze stacji benzynowej na parkingu, który całe dnie spędza nerwowo wgapiając się w niebo. O nich także nikt nie dba. Więc bierz się do roboty.
CHRIS DANKLAND
BO JEST GORZKIE I JEST MOIM SERCEM (BECAUSE IT IS BITTER, AND BECAUSE IT IS MY HEART) „Na tyłach jest drzewko cytrynowe” – powiedziała agentka nieruchomości, wskazując długopisem w stronę cherlawego drzewka rosnącego w rogu podwórka za domem. „Oczywiście” – mówiła dalej agentka – „teraz trudno powiedzieć, że to drzewko cytrynowe, bo to nie sezon na cytryny, ale za kilka miesięcy, kiedy pojawią się owoce, będzie inaczej.” Agentka skończyła i trzykrotnie pstryknęła długopisem. „A ile cytryn to drzewo...” – Sarah zawahała się, szukając odpowiedniego słowa –„daje”. „Nie mam pewności, ale może koszyk, może dwadzieścia albo trzydzieści. Na pewno więcej niż można potrzebować.” „Chcę... mieć swoje miejsce” – powiedziała Sarah, wpatrując się w cytrynowe drzewko. Agentka pstryknęła długopisem i zmarszczyła brwi. „Tak, rozumiem... no cóż... chociaż cytryny nie są szczególnie lubianymi owocami, to czasami nie ma nic lepszego w upalny dzień niż dzbanek świeżej lemoniady. Są ludzie, którym widok drzew cytrynowych kojarzy się z wypoczynkiem – już sam widok dojrzałych, żółtych cytryn wiszących na gałązkach
wystarczy, żeby wspomnieć lato.” Sposób, w jaki agentka wymówiła słowo „lato” był dziwny. Właściwie powiedziała „laaaaatoooo”, rozciągając całe słowo tak bardzo, jak to tylko możliwe. Sarah wciąż wpatrywała się w rosnące w rogu ogrodu drzewko. W myślach wyszeptała słowo: CYTRYNA. Wymówiła je cichutko. C.Y.T.R.Y.N.A. Litery napełniły ją przerażeniem. Agentka w szybkim tempie pstryknęła długopisem trzydzieści sześć razy, obserwując przy tym, jak na czole Sarah pojawiają się zmarszczki i bruzdy będące wynikiem rosnącej w niej coraz większej paniki. Szaleństwo jakieś z niepokojem drżało w jej pustej piersi, jak ledwie żywa, próbująca się uwolnić z pułapki ćma. Sarah poczuła, że mogłaby umrzeć w każdej chwili. „Zajrzyjmy jeszcze raz do kuchni” – powiedziała wreszcie Sarah. „Oczywiście” – powiedziała agentka –„ ... a to drzewo, jeśli się pani nie podoba, można zawsze wyciąć. To będzie przecież pani dom, pani własne miejsce, więc będzie mogła tu pani robić, co będzie chciała.” Kiedy wchodziły z powrotem do domu, Sarah zatrzymała się w przejściu i, ni stąd, ni zowąd, obróciła się w stronę drzewa. Cytryny uśmiechały się do niej, parskając przy tym jak niegrzeczne dzieciaki. Ale to tylko nagły podmuch wiatru zaszeleścił w pozbawionych teraz liści i owoców gałązkach drzewa. Przeraziła się. „Kupuję ten dom” – powiedziała nagle, chociaż sama ledwie mogła uwierzyć, że właśnie to powiedziała. Później, już w nocy, śniła o olbrzymich latających po niebie cytrynach, na których ludzie jeździli, jak na koniach. Wszyscy wydawali się być bardzo szczęśliwi. Rano zadzwoniła do pracy i powiedziała, że się źle czuje. Miała wrażenie, że nie ma siły wstać z łóżka. Godziny mijały, a ona leżała i marzyła o cytrynach. Nigdy w życiu nie myślała tak długo o cytrynach. Wstała z łóżka, ubrała się, pojechała do sklepu z warzywami i kupiła sześć cytryn – sześć dojrzałych i jasnych jak słońce cytryn.
„Robi pani lemoniadę czy coś takiego?” – spytał sprzedawca. „Nie pański pieprzony interes” – warknęła Sarah. „Przepraszam... ja tylko...” – powiedział kasjer i wzruszył ramionami. Po powrocie do domu, Sarah ułożyła sześć cytryn w rzędzie na stole w jadalni. Siadła i wpatrywała się w nie przez dłuższą chwilę. Wstała i z kuchni przyniosła nóż. Pokroiła cytryny na ćwiartki. Zjadła je wszystkie, zanosząc się przy tym płaczem jak szalona.
JOHN DORSEY ZMIANA PÓR ROKU dla Roba Platha tu wiatr wyje a ja patrzę jak dzieciaki wyciskają duchy martwych prezydentów tłoczą krew ze słoneczników gołębie udają martwe prawie tak często jak liście zmieniają kolory tu tylko miłość trwa jak nie chciany huragan nienawykły do piękna liczę moje żebra zliczam błogosławieństwa jak drobniaki w kieszeni tu pełno opuszczonych budynków opustoszałych chodników śpiewam ich pieśni przepełniony nadzieją i uczę płyty chodnikowe jak gwizdać
JOHN DORSEY
ŚRÓDDZIENNA WIZJA Z HUDSON VALLEY # 1 dla Rebeki Schumejdy kiedy patrzyliśmy na wodę pomyślałem że takie chwile to przywilej zarezerwowany dla tych którzy noszą niewidzialne zegarki bo tu czas zatrzymał się wieki temu bo tu anioły zapomniały o opłakiwaniu śmierci Kleopatry i na powrót stały się pięknymi istotami bo tu kości gwiazd są wciąż święte & my jesteśmy wystarczająco popaprani żeby powołać to wszystko do życia
ALEATHIA DREHMER
CZYTAJĄC Z FUSÓW O PÓŁNOCY Przez okno światło ulicznej latarni odbija się w porzuconych samochodach, okna powleczone kroplami nocy teraz zamarzają. Na zewnątrz jest wystarczająco zimno, by zrozumieć anatomię jesieni. Ostrze jego miecza opada na kark wszystkiego, co żyje, jego oddech Wystarczy, by okaleczyć, by zniszczyć szept. A wewnątrz jego palce wszywają pajęczynę w każde wolne miejsce, o którego istnieniu nie wiemy. Znajdziemy je, gdy będzie za późno, Gdy ziemia pokryje się bladym nieszczęściem, gdy nie będzie powodów, żeby walczyć dalej.
ALEATHIA DREHMER
KRWAWIENIE Moja babka płotem odgrodziła swój kawałek oazy od reszty podwórka, broniła jej przed trawą i klonami, które dokarmiała na jałowej pustyni. Sadziła sukulenty i kaktusy pomiędzy kryształkami wapienia. Przeciskałam palce przez oka płotu, Pozwalając, żeby rozgrzany metal parzył mnie w sposób, który sprawiał przyjemność i ból jednocześnie. Nie mogłam zmusić się, by chodzić po wapiennym żwirze, by zamykać się w macicy tej oazy. Przypominała mi więzienie, dziedziniec pokryty cierniami, których nikt nie pragnie; wypełniony ukrytymi skarbami, które można by odnaleźć, gdyby tylko wytrzymać krwawienie.
PIOTR GWIAZDA
OCALAJĄC ŚWIATŁO DNIA Stonington, Connecticut 1. Chmury rozdzieliły się. Łódź wraca do zatoki. W październiku błękit jest przeciwieństwem błękitu. Rybitwa. Gwałtowność widzialnego: zawsze coś rozprasza, zawsze bałagan. Coś też zawsze zostaje stłumione. Ale co? 2. Pojawiają się oni. Mężczyzna i kobieta. Idą na skraj nabrzeża. Siadają na ławce. On pali papierosa, ona wysyła wiadomość tekstową. W czasie snu przemawiam w języku, którego nikt nie rozumie. Dziesięć minut później już ich nie ma. 3. Nabokov powiedział, że czas jest więzieniem. Potrafił pamiętać odcienie cienia. Ja pamiętam intensywność światła: blask księżyca z poprzedniego wieczoru, kiedy szwendałem się Water Street. Lśnienie latarni ubiegłej jesieni. 4. Szary to kolor dnia wczorajszego. Kolorem minionego tygodnia jest zieleń z cienkimi smużkami żółci. Barwa roku ubiegłego wyblakła. To ten rodzaj koloru, którego nigdy więcej nie zobaczę. Powietrze jest jak ostrze noża. Doskonały dzień. Rozdwojony. 5. Dzień z życia... W głowie mam obraz poety, który już nie żyje. W dłoni trzymam klucz do jego mieszkania. Dlaczego z roku na rok zapominamy coraz więcej? Mieszkanie odpowiada kamykami i gwiazdami.
PIOTR GWIAZDA
CZAS 1. Od miesięcy pracuję nad wierszem pod tytułem Czas. Czy wytrzyma próbę czasu? Nie ma nic bardziej przereklamowanego niż nieśmiertelność... Właśnie czytam biografie Sławnych: Szekspir był kosmitą. Podobnie Mozart, ale Mahler już nie. Jedyne światło w moim pokoju światło laptopa, moje „okno na świat”. Po co iść dalej? Po co cały ten Sturm und Drang? Dla przyjemności? Na przekór? By służyć bogu i/lub ojczyźnie? Gwieździe porannej? „Ponieważ istnieje”?
2. Gdybym posiadał „warsztat”, śpiewałbym o alpejskiej łące, o historii fizyki kwantowej, i o śmierci zgrzybiałego papieża, śpiewałbym o moich nastrojach, o zachwycie automatycznymi wycieraczkami.
Lecz zamiast tego tylko patrzę, zapamiętuję wszystko, jak człowiek Wiertowa, okiem kamery: ulica, wesołe miasteczko, zatłoczone centrum handlowe (cele terrorystów), pusty stadion, hotel-kasyno komenda policji, zegar na Grand Central Station, częściowe zaćmienie księżyca.
3. Czy to miał Eliot na myśli, mówiąc o „bezosobowości”? Nie wiem, co czuję i dlatego powstrzymuję się od komentarza. Moje życie powierzone pięknu, vissi d’arte i tak dalej, i temu podobne... Ale nie będę prostował twoich ścieżek; nie dodam ci otuchy, gdy słuchasz swoich przywódców i ich somnambulicznych przywódców. Nie jestem światłem twojego umysłu. Ten wiersz jest, w najlepszym razie, moją rozmową ze mną. (Z kim?) To mój list do świata, który nigdy do mnie nie pisze. (Na znaczku jest słowo „MIŁOŚĆ”) Poza filmami i piosenkami mało rzeczy mnie zachwyca.
4. Czytałem kiedyś wiersz o łodzi zrobionej z kamieni, które nic nie ważyły, ale nic z niego nie zrozumiałem. Żadnej postromantycznej zależności między rzeczą i ideą – mój umysł nie był łodzią, ani też, jak myślę, znaczenie balastem. Rozpoznawałem jedynie dźwięk (choć nie „warstwy dźwięku”) i kształt słów. Dziękuję ci, Wallace Stevensie, że poczułem, że żyję. To było jak wyrzucenie komórki albo jak udział w pościgu samochodowym.
5. W literaturze, jak w życiu, istnieje tylko imitacja. To Richard Howard. Zapisane w domu, Greenwich Village, 30 marca 2003. Nie daj się oszukać złożoności: co tobie wydaje się złożone, może być w istocie całkiem proste. I jeszcze: Kiedy żyły się zasklepiają, ryzykujesz, że ominie cię Kolejne Wielkie Coś...
6. Respighi nagrał śpiew słowika, żeby uwiecznić śmiertelność. Messiaen słuchał ptasich śpiewów, żeby komponować na fortepianie, a ja – przeciętniak w dzieciństwie i niedouczony dorosły – nie umiem komponować muzyki, mogę tylko la, la, jak Chaplin. Mogę malować, ale nie jestem malarzem, jestem poetą. Istota z uczuć zbudowana raczej niż z idei, wolę miasta od studenckich kampusów, sztukę od muzeów. Wolę marzenia od rewolucji. Moje wiersze pełne są obrazów, które widzę w snach. Od metafizycznych dreszczy zdecydowanie wolę ciało i te nowe buty, które mu kupiłem. Nigdy nie czuję się tak samo dwa razy. Z trudem walczę, żeby zostawić po sobie ślad. Piszę dla siebie i dla obcych. 7. Właściciel domu, w którym mieszkam, pomalował go ostatnio na zielono. (I przedtem był zielony.) Syzyf po drugiej stronie ulicy Strzyże swój trawnik co tydzień, potem ogląda wyścigi NASCAR. Po co być perfekcjonistą,
skoro mój nagrobek powie tylko (patrz nagrobek Keats’a): „Tu spoczywa ten, którego imię zostało zapisane na papierze”? Poezja to cisza w przebraniu. Lepiej zmarnować więcej czasu czytając o tym Nieśmiertelnym: Matthias Claudius, autor „Śmierci i dziewicy”, do której napisał muzykę Schubert.
MARIUSZ JAGIEŁŁO
Kiedy znikasz mówisz „chromosom y to sprawca braku empatii” jednym zdaniem odzyskałem przestrzeń w łóżku więcej czasu na oglądanie filmów w filmach kobiety nie pytają o różnice w postrzeganiu kurzu na meblach akceptując przepocone koszule smród moteli pokazują wystające kości biodrowe nie będzie dialogów o niedoborze iksów popełnionych błędach do trzeciego pokolenia wstecz kiedy wracasz szepczesz „nie lubię fikcji” pójdziemy do cyrku
MARIUSZ JAGIEŁŁO
muffinki Mógłbym przedstawić jej imię za pomocą dziesięciu metafor nie piszę o miłości kupuję srebrne wisiorki muffinki namawiam do podróży w ciasnych wagonach rozmawiamy o wpływie pornografii na witalność samców którzy odmieniają łechtaczkę i kompleksy przez przypadki patrząc na mężczyzn ocierających się o M w myślach zadaję pytanie - czy za dwadzieścia lat kupię obrączki zazdroszczą nam historii nie pozwolę żeby inny zapisał ją na liniach papilarnych ustalamy grafik na najbliższe chwile dużo stacji przed nami a przecież ona nie lubi poezji
MARIUSZ JAGIEŁŁO
Auto(r)ironia Jeff Dahmer kiedy pakował mięso do lodówki nie kpił ze stabilności emocjonalnej poznanych przyjaciół w młodości bawiąc się zwierzętami nie szukał znaczenia słowa konsument bez oznak autoironii Nie uśmiercam kotów w wierszach nawet muchy nie boją się bzyczeć z awatarów spoglądają seryjni frajerzy rozmyślam ile imion przestanę lubić obecnie analizuję początek alfabetu Ten typ tak ma kurczowo trzyma się papieru podgląda poetów żeby pośmiać się z przecinków wielkich liter na początku zdań erudycja powszechnie (nie)szanowana dajmy spokój konwenansom lepiej wypić kielicha
MARIUSZ JAGIEŁŁO
Nocami nie żałuję Moritza Erhardta. Nie śpię. Z uchem przy ścianie słucham opowieści sąsiadów. Potrafię obliczyć saldo ich rozrachunków. Na łóżku pełnym okruchów chleba, chipsów i śladów po wypalonych papierosach zażywam lekarstwa. Dawniej wypijałem melisę. Liczyłem przelatujące samoloty, niespłacone raty kredytowe oraz litery w imionach bohaterów z przeczytanych książek. Czekam. Od początku września słucham płaczu poganianych dzieci. Wraz z odgłosem kroków na schodach oznajmiają przyjazd tramwajów. Szósta zero trzy. Budzik, kawa. Zmuszam ciało do wykonywania czynności zgodnych z kodeksem pracy.
MARIUSZ JAGIEŁŁO
Lubię gołe cycki na latarniach lub za wycieraczkami samochodów. Odwiedzam lokale z czerwonymi neonami. Nie myślę o lęku napadowym ani frazach wierszy. Witając się z bramkarzem uściskiem dłoni, wymieniamy uwagi o przemocy w męskiej toalecie. Zazdroszczę mu sylwetki i metek na ubraniach. Kobiety, za pięćdziesiąt złotych, są gotowe opowiedzieć o sztuczkach barmanów, referencjach koleżanek i jakości bielizny, którą zdejmują bez pytań o rachunki za wodę. Ich piersi smakują męskimi perfumami. Kiedy odchodzą, nie pamiętam imion ani znaków szczególnych.
J.Z.
ZMARTWYCHWSTANIE Dla Królika
- Nie wiem, jaki jest początek. Może pomiędzy słowami? Może w zgiełku metaliczno-betonowych bogów zamykających w codzienności uczucia? Wydaje mi się nieprawdopodobne, że tyle istot na świecie oddycha, rodzi się, kocha i umiera - powiedział, gdy na nią czekał. Nikt z mijających go przechodniów na niego nie zważał. - Gdy o tym myślę, wiem, że jesteśmy wolą i walką, cudem stworzenia. Ponieważ przetrwaliśmy i potrafiliśmy znaleźć właściwe rozwiązanie. Ceną za to było głębokie uczucie przemijania. Ale teraz, w środku każdego z nas, rodzi się radość i burzy to, co dotąd wydawało się prawdą. Ty czujesz to w ten sposób? - Szła szybko uliczkami starego miasta, prawie biegła. Promienie słoneczne ogarniały wszystko i wszystkich.
- To uczucie przychodzi do każdego inaczej. Niektórzy mają dość do granic otępiającej pracy i wykonywania bezsensownych czynności setki razy. Niektórzy w zgiełku miasta, w ogromnym, niekończącym się morzu samochodów albo... - spojrzał na zegarek, dochodziła jedenasta. Mieli jeszcze zdążyć dotrzeć do centrum, kupić mu jakieś ubranie. Będzie na nią tu czekał choćby miała spóźnić się godzinę. Potem powie jej, co myśli o ciągłym spóźnianiu. Nie, tego nie zrobi, tylko będzie milczał bez końca. Spróbuje nie dzwonić do niej dzień, może nawet dwa, by zrozumiała, jak się o nią niepokoił. - ...w długim pochodzie - usłyszał, jak ktoś do niego mówi. - Może być to także niepokój lub stan samotności. Trwa to tylko chwilę i znów jest niewyczuwalne. Masz ognia? - spytał go zza pleców mężczyzna około trzydziestoletni. Przypalił mu na poły wyschniętego, na poły wilgotnego papierosa. - Wielu zapomniało, że żyje - odparł bez namysłu. - A ty? – zapytał tamten. – Chyba niejeden tak ma... W złych chwilach narażeni jesteśmy na nieprzewidziane okoliczności. Idę już - uśmiechnął się promiennie nieznajomy, zaciągnął się mocno i odszedł. - Człowiek współczesny, proszę pana, wcale nie chce myśleć, że jego życie przekreśla plastik elastik i wcale nie traci nadziei – powiedział niewyraźnie kioskarz ze środka budki stojącej nieopodal. Ona tymczasem zupełnie zbłądziła w labiryncie wąskich uliczek. Parę razy patrzyła w górę w stronę słońca i myślała, że zupełnie nie wytłumaczy się ze spóźnienia. Przebiegając obok niskiego dziarskiego mężczyzny zahaczyła go ramieniem. Od razu znów, przez niego albo i nie, źle skręciła i zgubiła się jeszcze bardziej. Weszła do pierwszego lepszego baru i zamówiła kawę. Trudno, poczeka. Nie wypiwszy jednak ani łyka, wyszła i podążyła przed siebie tuż przy ścianie w cieniu, by schronić się przed słońcem. Od słońca każdego roku wszędzie na skórze miała piegi. Była bosa. Ubrana jedynie w długą, białą, płócienną koszulę i
białe spodnie. Z drugiej strony przecież wcale źle nie skręcała - to przez obezwładniające słońce i upał. Upuściła dotąd trzymany w ręce pąk czerwonej róży. Nie chciała przecież ot tak powiedzieć, że dostała kwiat od nieznajomego, co było absolutną prawdą. Siedziała wtedy na niskim murku okalającym rynek starego miasta, czekając na niego. Zapomniała, że umówili się gdzie indziej. Podszedł do niej chłopak, prawie dzieciak i wręczył jej różę, mówiąc: To dla ciebie, żebyś nie zapomniała o tej chwili. Nic nie odpowiedziała, tylko oderwała sam pąk i postanowiła go zachować na resztę dnia. Czuła się szczęśliwa. Wystarczył moment, a już nie pamiętała czy była to róża, czy może tulipan. - Czytałem felieton w kolorowym czasopiśmie, - kontynuował kioskarz w którym pewien filozof dowodzi, że najważniejsze, co możemy zrobić, to przetrwać epokę umysłowej niewoli. Ja zaś twierdzę, że nowe pokolenia zawsze mają coś do odkrycia. Ciekawe, co miał na myśli? – wychylił się z małej blaszanej budki z wielką zieloną naklejką KIOSK. Chciał sprawdzić czy istotnie poza budką jest trochę chłodniej. Od razu się schował. - Człowiek triumfuje i triumfuje. I dokonaniom jego nie ma końca. To zapewne miał na myśli, choć dla mnie to zbyt patetyczne. - Zdobycze budowane na porażkach – odparł niespiesznie. - Ee tam porażkach, mamy przecież naukę, która zastąpi wszystko kioskarz zaśmiał się chrapliwie. Od dawana obiecywał sobie, że rzuci papierosy, ale wciąż popalał. Jednego dziennie, najwyżej dwa, trzy. Chrypka ustąpiła prawie zupełnie. - Człowiek będzie odkrywał i nie spocznie, a własnej zagadki nie pojmie. Co wtedy? - Hm... - zamyślił się, po czym wytężył wzrok w poszukiwaniu znajomej kobiecej sylwetki na końcu ulicy, nie odnalazłszy jej, ponowie patrzył na kioskarza. - Gdzie to pisali? - Człowiekowi potrzebna jest nadzieja, rozumie pan – kioskarz znów wychylił się z budki i trzepnął paczką papierosów, z której wysunęły się akurat dwa. - Doskonałe, proszę spróbować!
Młody mężczyzna podszedł i poczęstował się jednym, ale nie zapalił od razu. - Wierzę, że stać nas na refleksję o miłość, nadziei, życiu i śmierci. - Pan mówi o jakimś opisie. A ja po prostu o życiu potocznie. Wiara i nadzieja to dwa odrębne zagadnienia. Ba, odrębne bieguny nawet chyba. „Chyba”, jak ja lubię to słowo - żachnął się. - Czy tak właśnie postrzega pan świat i ludzi? Zapalili i obojętnie delektowali się pysznymi słodkimi papierosami, niebieskie wstążki dymu pięknie kładły się wzdłuż ubrań. - Jednakże ona dla mnie jest najważniejsza – spojrzał na zegarek i odszedł od budki na stare miejsce. - Stąd zobaczy mnie doskonale już z daleka. Umówiliśmy się przez telefon na jedenastą punktualnie. Byliśmy akurat oboje w mieście. No, ale widzi pan ona zawsze się spóźnia. Nie zbłądziłam! – Biegła. W między czasie wyjęła z torebki telefon i ściskała go mocno w ręce. Prezent urodzinowy od niego. - Od dawna się państwo znacie? - Spotkaliśmy się przypadkiem na imprezie u wspólnych znajomych. Banalne prawda? - Ależ nie. Nie może być nic banalnego w spotkaniu dwojga ludzi kioskarz uśmiechnął się miło, jakby zapomniał o swoim stałym wyrazie twarzy i od razu ściągnął poważnie usta. - Trochę rozmawialiśmy, właściwie prawie wyłącznie ja mówiłem. Odpowiadała uśmiechem. Nigdy nie zapomnę jej spojrzenia. Często przypominam sobie te chwile. To zawsze dodaje mi otuchy. - Dobrze mieć coś takiego przy sobie, w pamięci znaczy się – kioskarz znów wychylił się z budki, ale prócz swego rozmówcy dostrzegał jedynie obojętnych przechodniów. Parzył malwową herbatę, zza rogu sąsiedniej
kamienicy wyglądały co jakiś czas dziewczyny, grające tam w skakankę czy gumę. Były ciekawe młodzieńca, mniej kioskarza, którego znały, i który wydawał im się strasznie stary i głupi. Też niknęły w upale. - Gdy lepiej się poznaliśmy zyskałem coś, czego nigdy nie miałem. Albo przypomniałam sobie coś, co zapomniałem, było to jasne i dobre. - Co zyskałem? - dziewczyny wyjrzały zza murku i przedrzeźniały go, i śmiały się. - Słowa zawsze dążą do tego, by być mądre i dobre – powiedział kioskarz i zafrasował się jeszcze bardziej. - Gorąco dziś, do zimy jeszcze daleko. To dobrze. - Tak? – spytał z niedowierzaniem. Spojrzał wysoko na czyste niebo koloru ciemno-niebieskiego. Dalej, ponad budynkami starego miasta przyjmowało barwę prawie granatową. Uwielbiał takie niebo. - Wspaniale nastraja taka pogoda – powiedział, ale kioskarz nie był już w nastroju do rozmowy. Powiedz proszę o mnie coś jeszcze. Zaraz będę... – Nie była pewna, czy jeszcze na nią czeka. - Zapraszam później na malwową herbatę - dopowiedział. Ledwo go było słychać ze środka. - Z Egiptu chyba! – odkrzyknął niepotrzebnie. Słodki i ledwie wyczuwalny zapach herbaty unosił się wspaniale w nagrzanym powietrzu. - Proszę mówić dalej. - Wybraliśmy się któregoś dnia latem na spacer do parku obejrzeć wystawę. Opowiedziała mi historię o mężczyźnie z daleka, który poznał kobietę z Winning Street. Poszli razem do lokalu, dużo rozmawiali. Kobieta powiedziała: Nie znoszę tego miejsca. Wysokościowce zasłoniły
nam to, co istotne. Ciągną się do Boga, a on tam tego nie potrzebuje. Ich szczęśliwe twarze przysłonił potężny cień stali i betonu. Milion ludzi szło wtedy szeroką na tysiąc kilometrów i długą na tysiąc kilometrów ulicą. Ich serca wybijały głośny rytm, głos ów na falach ultra długich wznosił się ponad metropolie. Mężczyzna powiedział: Kocham cię. Kobieta zapytała: Dlaczego? Odparł: Widziałem cię we śnie. Skrzywiła się, a on dodał: Nie tak jak myślisz. Właściwie nie we śnie, tylko, gdy już nie spałem, ale jeszcze nie otworzyłem oczu. Trwało to bardzo krótko. Twarz kobiety pojaśniała, a na miastach wyrosły miasta. Przez okno kamienicy wyjrzała stara kobieta. - Mhy - westchnęła od niechcenia chyba, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wystawiała twarz do słońca. Spojrzał do góry i speszył się trochę. Piętro wyżej chłopak na balkonie prężył mięśnie do dziewczyn na dole. - Ciekawiło mnie, po co opowiedziała mi historię o kobiecie z Winning Street. Odparła, że chciała, bym po prostu wiedział. I że niejedna kobieta zgodziłaby się na takie wyznanie. W przytulnej kawiarni długo rozmawialiśmy, wciąż się obejmując. Na początku nasze słowa były jak żeliwni ludzie w parku, jak ich cienie, w których skrywaliśmy się przed słońcem. Udawaliśmy, że żeliwni ludzie są naprawdę wyżsi od nas i niedoścignieni. Szepty nasze z chwili na chwilę coraz szczęśliwsze.
CHELSEA MARTIN NAJUPRZEJMIEJSZY WIERSZ NAPISANY W ODPOWIEDZI NA PYTANIE, KTÓRE - JAK PRÓBOWAŁAM INSYNUOWAĆ - ZADAŁEŚ (MORE OVERLY ACCOMODATING POETRY WRITTEN TO ANSWER A QUESTION I’VE TRIED TO IMPLY THAT YOU ASKED) Pamiętam, że spytałam: „Nienawidzisz mnie?” A ty odpowiedziałeś: „Tak”. A potem dodałeś: „Nienawidzę cię.” Wypiłam dwie pełne szklanki wody, jedną po drugiej, bo moje ciało nie mogło rozpłakać się w chwili, kiedy piłam. Wierzyć w ewolucję, to wierzyć, że takie cielesne odruchy w jakiś sposób wspomogły przetrwanie naszego gatunku. Przed naszą gadką czy-mnie-nienawidzisz-tak-nienawidzę-cię miałam wrażenie, że nasze życie jest jakąś tandetną podróbką „Truman Show”, do której zostałam wynajęta, żeby sprawić, że uwierzysz w różne szczegóły z twojego życia. Grałeś Trumana, chociaż, w przeciwieństwie do oryginału, ty byłeś cały czas świadom tego, że ja tylko gram. Żyliśmy jednak w ten sposób, bo żadne z nas nie chciało mówić szczerze o całej sytuacji ze strachu przed tym, co mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy oboje byli świadomi tego, że oboje byliśmy świadomi tego, że oboje byliśmy świadomi. Nigdy nie miałam na myśli „kocham cię” tak bardzo, jak wtedy, kiedy próbowałam powiedzieć ci to, używając takich słów, jak „stanowczo” i „przypuszczalnie” albo wtedy, kiedy próbowałam powiedzieć to, stosując metaforę: „można obudzić się z cudzym opatrunkiem na ranie”. Ten wiersz jest o śmierci i, do pewnego stopnia, o życiu. Piję wino, ponieważ próbuję już nigdy więcej nie pić. Picie wina w mojej sytuacji jest najbliższe całkowitej abstynencji. Myślałam, że skończyłam pisać o tobie po tym, kiedy to odkryłam i zastąpiłam twoje imię we wszystkich moich komputerowych notatkach ukośnikiem. Kiedy już to zrobiłam, poczułam, że znowu jestem sobą. To nie było miłe. Czułam się osamotniona. Nie brałeś już udziału w moim
istnieniu, więc byłam całkiem sama. Nie wiem, jak jeszcze inaczej mam o tym powiedzieć. Nienajlepszymi rozwiązaniami okazały się te wszystkie świństwa, które ci robiłam. Nie wzięłam pod uwagę, że mogę stać się kimś, kto mógłby stracić umiejętność racjonalnego uzasadnienia traktowania kogoś innego w tak okrutny sposób. A pisanie wierszy nie jest najskuteczniejszym sposobem zmazywania winy. Kiedy ktoś zapyta mnie o ciebie, odpowiadam: „Nie wiem. Nie pamiętam”. I mówię to nawet nie usłyszawszy pytania. Chciałabym w tej chwili mrugnąć okiem, żeby lepiej wyjaśnić, co czuję, ale ten wiersz na zawsze może być tylko ze słów. Na podłodze leżą jakieś ciuchy i kształtem przypominają sposób, w jaki sama siebie teraz widzę. Proszę, przyjmij ten wiersz jako oficjalne, tajne, anonimowe, publiczne pół-przeprosiny. Dla mnie słowo pisane ma duże znaczenie. To tak, jakbym miała wybór czy wierzyć im, czy też nie. Setki razy budziłam się w środku nocy z tym tajemniczym męczącym uczuciem i teraz, kiedy jestem tak blisko, by poddać się i przestać szukać przyczyn złego samopoczucia, zaczynam myśleć o tym, co ci zrobiłam i moje serce płonie. Nie wiem czy chodzi o ciebie, czy „ciebie wziętego w cudzysłów”, co pewnie znaczyłoby, że mam na myśli coś więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. A ponieważ nie mam pewności, o co chodzi, więc może powinnam mówić „ty” bez cudzysłowu. Może to zbyt protekcjonalne z mojej strony i może jeszcze bardziej ciebie zrani, jeśli stwierdzisz, że miałam wpływ na twoje samopoczucie i koszmary senne. Dorzucę to do listy świństw, które ci zrobiłam. Prawdę mówiąc, liczę się z tym, że do listy świństw będę musiała jeszcze wiele rzeczy dopisać. Czasami słońce jest tak nieuchwytne, jakby wiedziało, że ma swoje miejsce w moim sercu. Czy porównywanie ciebie do słońca ma jakiś sens? Czy opisywanie słońca jako natrętnego jest niewłaściwe? Chciałabym, żebyś mógł zobaczyć, jak wiele razy przepisywałam i usuwałam słowa nim dotarłam aż tu. Może wszystko wyglądałoby inaczej gdybyś o tym wiedział.
MICHELE McDANNOLD OKNO NA DRUGIM PIĘTRZE (second story window) Z okna na drugim piętrze widzę, jak słoneczne światło wlewa się przez białe zasłony. Świeży zapach wiosny wciska się do środka razem z wiatrem. Ten dźwięk, mój Boże, ten dźwięk rani moje uszy swoim słodkogorzkim brzmieniem. Z okna na drugim piętrze widzę, jak stary mężczyzna siedzący na rogu ulicy obserwuje przepływające obok niego życie. Grają w warcaby aż nie przyjdzie czas umierać. Mogą minąć lata albo teraz kolejnym będzie on... Zstępuje ku nam kolejny raz. Z okna na drugim piętrze widzę ją: krzyczy. Nikt nie biegnie z pomocą. Po prostu siedzą i patrzą, jak krew wycieka z niej rozlewając się po czystej ulicy. Śmierć przybywa na jej grzbiecie w ten cudowny dzień. Z okna na drugim piętrze
patrzę, jak pęka szyba i pada na ziemię rozbryzgując się wraz z krwią i pociętą skórą. Słyszę mój własny krzyk i czekam na śmierć.
MICHELE McDANNOLD NIENATURALNA I CZĘSTO CHWILOWA NIEOBECNOŚĆ (an unnatural and often temporary absence) 27 wiadomości w ciągu ostatniej godziny i myśl: czy odnalazłabyś mnie w meksyku zastanawiam się na ile użyteczne są epifanie w gabinecie twojego psychiatry – jesteś szalona a twoja perspektywa jest wypaczona od wielu miesięcy właściwy czas, właściwe miejsce? spytała mnie czy to to samo ubranie które nosiła w ubiegłym tygodniu (ależ to kłopotliwa sytuacja) nie powiedziałam jej że pamiętam raczej ramiączka jej stanika i wyobraziłam ją sobie nagą delikatne loki i nie, nie powiedziałam o tym ani nawet nie pamiętam co nosiła zawsze powtarza: nieważne, co się dzieje –
musisz umieć lubić siebie. myślę sobie może kanada. oni wydają się tak okropnie bladzi ci z północy zupełnie jak ja telefon dzwoni już czas do usłyszenia za tydzień
CATFICH MCDARIS
WSZYSCY ZNIKNIEMY JAK ECHO SMUTNEGO ŚMIECHU (We All Go Away Like An Echo Of Sad Laughter) Na starość przestałem ocierać łzy i tak samo robi Bóg, kiedy patrzymy obaj jak żebrak na schodach kościoła szuka jedzenia w brudnym topniejącym śniegu.
CATFICH MCDARIS
GDZIE JEST MOJA PUSIA (Where’s My Pussy) Jimmy kochał koty, ale był alergikiem i pewnego razu, kiedy wrócił do domu ze szkoły nie znalazł swego puszka. „Mamuś, gdzie moja kicia?” “Zestarzała się, więc oddaliśmy ją do domu opieki gdzie twoja babcia i dziadek”. Babcia popiardywała jak Harley, dziadzia nosił pieluchy i obrzydliwą swoją sztuczną szczękę trzymał w szklance. Jimmy nigdy nie zobaczył już swej Pusi. Przeczuwał, że został oszukany. Pomyślał, że pewnie nie po raz ostatni.
CATFICH MCDARIS
IRON BUTTERFLY Powiedziała: „Boję się motyli”. Powiedziałem: „Masz na myśli Lepiderophobię.” „Oh, ty chodząca encyklopedio, Możesz mi obciągnąć”. Spojrzałem na nią pytająco i powiedziałem: „Możesz mi wylizać”. Leżeliśmy na łóżku, śmiejąc się dopóty, dopóki nie nadszedł czas, żeby przejść do rzeczy.
CATFICH MCDARIS SPOTKANIE W AUTOBUSIE NR 15 (Encounter On The #15 Bus) « Wysiada pan na North Avenue ? » Spytała. « Tak ». « Czy widział pan tam myjnię dla psów ? » « Przykro mi, ale nie ». « Mój złoty labrador potrzebuje kąpieli & słyszałam, że tam gdzieś myją psy za 6 $ » « Przykro mi ». « Jest pan pewien, że ta myjnia tam jest ? » « Proszę pani nie widziałem tam myjni dla psów. Prawdę mówiąc, nigdy nie słyszałem o myjniach dla psów. Wiem za to, gdzie może pani wymyć sobie cipkę za 2 $ po niezłym rżnięciu. Czy w ten sposób mogę pani pomóc?» «Ale z pana świntuszek». Uśmiechnąłem się twierdząco.
CATFICH MCDARIS
WIOSENNY RYTUAŁ (A Spring Ritual) Kiedy zakwitają bzy, ich szkarłatny zapach nasyca powietrze, a białe okonie spływają Root River, moja pani i ja łapiemy trzy, nacieramy ziołami i smażymy na otwartym ogniu na zielonych patykach. Większość wędkarzy łapie więcej, pełne sieci a potem siedzą i patroszą wszystkie przez całe godziny. Patrzą na nas kpiąco, kiedy ucztujemy i moczymy stopy w lodowatej rwącej wodzie rzeki.
COREY MESLER
MÓW: POWIEŚĆ W DIALOGACH (Talk: Novel in Dialogues) (fragment) * - Chcę być jednym z tych ludzi, którzy uwielbiają życie, poklepują innych radośnie po plecach, stawiają im drinki. Chcę być bon vivantem. Poważnie. Chcę sprawiać, żeby ludzie wokół mnie byli szczęśliwi, żeby grzali się w blasku mojej wylewności. Chcę być taki dla moich przyjaciół i rodziny. Chcę być kimś, kto promieniuje umiłowaniem istnienia po prostu. Wiesz, czystej egzystencji. Ale teraz życie zepchnęło mnie do narożnika. Sam na siebie zastawiłem pułapkę i właśnie w nią wpadłem. - Wcale nie chcesz być takim człowiekiem. To nudne i takie prozaiczne. -Racja. - Mówisz tak, jakby życie było drapieżnikiem, takim fizycznie namacalnym drapieżnikiem. - Ależ właśnie tak jest. Życie jest drapieżnikiem. A ja w pewnej chwili zacząłem zachowywać się jak ofiara. Tylko jak ofiara. - Módl się. - Spróbuję. Modlitwa. Może to właściwa droga. - Kiedy wszystko inne zawodzi. - Racja. *
- Chcesz z cebulkami? - Zawsze jemy z cebulką. - Racja. - Weźmiesz je czy nie? Posiekam kilka, skoro tobie się nie chce. - Nie, nie. Ale czy nie zastanowiło cię nigdy, dlaczego psy nie jedzą cebuli? Upuścisz kawałek cebuli na podłogę, a nasz stary Fido powącha tylko i zostawi. Zastanawiam się, o co w tym chodzi. Psy zjadają gówna, ale cebulę omijają. Myślę, że chcą nam coś w ten sposób powiedzieć. - Żebyśmy jedli gówno? - Bardzo śmieszne. Chodzi o to, że może Bóg wcale nie chciał, żebyśmy jedli cebulę. - Bóg? To ciekawe. - Dobra, chodzi o plan, rozumiesz, jeśli w ogóle istnieje jakiś plan. Powinniśmy baczniej przyglądać się naturze. Wiesz o co chodzi. Zwolennicy kuchni makrobiotycznej jedzą tylko to, co rośnie w ich regionie. Rozumiesz? Chodzi o to, że gdyby pomidory pochodziły z jakichś egzotycznych ciepłych krajów, a my mieszkalibyśmy, dajmy na to, w Minnesocie, to nie moglibyśmy ich jeść. - Ale cebula rośnie w naszej okolicy. - No tak. Ja tylko głośno sobie rozmyślam. - Chcesz przetestować to jedzenie na psie? - Nie. - To posiekasz cebulki? - Jasne. - Zabawne te twoje rozmyślania. - Poważnie? - Najwyraźniej. W pracy wszystko w porządku? Jakieś ciekawe nowe powieści? - Tak, to znaczy nie chodzi o powieści. Dostaliśmy nową Joyce Carol Oates. - Czyli po prostu minął kolejny tydzień? - Racja. - I tyle? - No przyszła jeszcze nowa biografia Sołżenicyna. - Tak jak chciałeś. - Tak jak chciałem. Wiem. Doug Hobbie przyszedł w miękkich okładkach. - Dobra książka.
- Tak. Powinno się sprzedać w miękkich okładkach. Nie mam zbyt wiele szczęścia jeśli chodzi o te w twardych okładkach. - To zabawne, jak ciężko zainteresować ludzi niektórymi autorami, choćby byli naprawdę dobrzy. - To jest właśnie największa tajemnica tego dziwnego biznesu, w którym siedzę. - A co z Philipem Rothem? - To znaczy? Chodzi o to, jak się sprzedaje? - No. - Trochę poszło. Zawsze ciężko wypchnąć Rotha. To znaczy, mnie się jego książka podobała. Ostatnie cztery naprawdę były dobre. Ale z Rothem związane są różne opinie, wiesz, takie niesprawdzone sądy, które nie mają nic wspólnego z prawdą. Wiesz, mówią, że jest wulgarny albo że jest seksistą i takie tam. To samo z Hemingwayem. Zmusić kobiety do czytania Hemingwaya, to jak z wyrywaniem zębów. Jedyne, co o nim wiedzą, to to, że polował, przechwalał się i zaliczał panienki. Nie znają tego apodyktycznego piękna jego zdań. Nie wiedzą, jak potrafi być czuły. - Rozumiem, o czym mówisz, ale nadal nie lubię Hemingwaya. - Wiem o tym. - A wiesz, że Connie znowu pisze opowiadanie? - Żartujesz. Co za dzieciak. Coś o kosmitach? - Nie. Myślę, że to jest o tobie. - O cholerka. A wiesz coś więcej? - Wiem tylko, że główny bohater ma na imię Jim. - O cholera. - Racja. * - Co czytasz? - Hm. Nie wiem. Kilka rzeczy. Jakoś nie mogę się przy niczym zatrzymać. Jestem jakaś nerwowy, za bardzo mnie wszystko wzrusza i zbyt wiele chyba oczekuję. Czy to oznaka tego, że zgrzybiałam, czy nowe powieści nie są po prostu tak zniewalające? - Hm. Może jedno i drugie. - Mniejsza o to. Czytam nowego Davida Plante i najnowszą Alice Walker. - Kiedy ostatni raz czytałem dwie książki jednocześnie... - Nic nie mów.
- Myślałem, że Emma Bovary została złapana przez Morloków. - Już chyba kiedyś opowiadałeś ten dowcip. - Racja. - Więc pytasz o to, co czytam z czystej kurtuazji. - Mów jaśniej. - Chodzi o to, że skoro ty mnie zapytałeś, to pewnie myślisz, że ja zrobię to samo. - No, może. Zapomnijmy o tym. - Oj, przestań. Nie bądź taki wrażliwy. - Nie, poważnie, to nic ważnego. - Dawaj. Umieram z ciekawości. Co czytasz? - E tam. Nie pamiętam. - Jasne, jasne. - Chcesz wyjść gdzieś wieczorem? Do kina albo gdzieś, byle nie siedzieć tu i nie zajmować się naszymi indywidualnymi zabawami. - Poważnie? Dziki pomysł. Dziki z ciebie człowiek. - A jak. - Naprawdę chcesz gdzieś wyjść? - Jasne. Mam w sobie trochę niezłych leków i czuję, że ciągnie mnie do ludzi. - A co chcesz konkretnie zobaczyć? - A bo ja wiem. Tu już nie grają dobrych filmów. - Ale mnie zachęciłeś. Ale co tam, po prostu wyjdziemy i zobaczymy coś średniego. - Dobra. - Może „Szeregowca Ryana”? - Żartujesz, prawda? Widzę, że żartujesz. - Tak jakby. - Nie zaczynaj ze mną rozmowy o Stevenie Spielbergu. - Dobra już dobra. - Sam nie wiem. A może poszwendamy się po sklepach z używanymi płytami? - Kompaktami. - No tak, ale wiesz, jakoś nie pasuje mi „sklepy z kompaktami”. To brzmi jakoś nie tak. To tak, jakby ludzie mówili: „Słyszałeś nowy kompakt The Knack?” - Racja. - Brzmi to dziwnie jakoś.
- Rzeczywiście. - Nowy album. To wciąż brzmi lepiej. - Tak. - Nawet jeśli, z technicznego punktu widzenia, jest niepoprawne. - Racja. - A zresztą nie wiem. Niewiele już teraz jest rzeczy, które chciałbym kupić. Nawet gdybym miał pieniądze. - Zgadza się. - Pobawimy się w „filmy i aktorów”? - Jasne. - Ty zaczynasz. - Peter O’Toole. - A tak na marginesie, to czytam Midnight’s Children. - I jak? - Daj spokój.
MAGDALENA OCHAŁEK
„sprzężeni zwrotnie (fantazja z faktami)” Rome, le 6 Avril 1740
Mon cher Charles-Marie , wybacz proszę zwłokę w odpowiedzi twoja epistoła czekała na mnie ponad miesiąc kiedy przebywałem w Kampanii ściśle biorąc w Herkulanum gdzie pod ziemią rozpościera się miasto które zniszczył kataklizm wybuch Wezuwiusza w I wieku od narodzenia Chrystusa mam wspaniałą nowinę dokładnie przed dwoma laty rozpoczął tam prace wykopaliskowe Hiszpan Rocque Joaquin de Alcubierre zapamiętaj to nazwisko warto bowiem jest ulepiony z tej samej gliny co my oddany w pełni nauce wciągnęła mnie archeologia gdyż udzielił mi się jego zapał Rocque jest niewzruszony jak głaz nie cofnie się przed harówką ma zamiar spędzić tam długie lata już to co odkryto przemawia do wyobraźni przyszło mi do głowy że mógłbym studiować wykopalisko aby napisać książkę o tym byłoby to coś pionierskiego zdaję sobie sprawę że nie sięgam do pięt Horacemu ale też lubię pisać listy zwłaszcza do ciebie drogi kuzynie choć zdarza się to rzadko nie ukrywam że mam również innych adresatów tyle dzieje się podczas tej wyprawy do Włoch trwającej już prawie rok a zabawię tu do jesieni sądzę że moja nieobecność nie odbije się
ujemnie na karierze już od dekady odkąd skończyłem dwadzieścia jeden lat jestem przecież doradcą w Wielkiej Izbie Parlamentu Burgundii co mówi samo za siebie albo jeszcze lepiej o naszym klanie z tradycjami nie na darmo ojczulek piastował stanowisko doradcy w tym samym Parlamencie a ciebie także spotkał ten zaszczyt przed czterema laty gdy liczyłeś sobie dwadzieścia sześć wstawiałem się za tobą wbrew złośliwym językom opowiadając co należy na proszonych obiadach za jednym zamachem dorobiłem się oponentów wyszumieliśmy się zawczasu aby potem szybować nad spetryfikowanymi przesądami przygotowywać teren dla nowych szlaków nasze drogi przecięły się jakby w powietrzu symbolicznie stwierdzam to z rozrzewnieniem wiedziony porywem serca wojażuję mając u swego boku i nie przypadek tak zrządził obytych cywilizowanych ludzi Bénigne’a Le Gouz de Gerland bliźniaków Jeana-Baptiste’a i Edmonda de La Curne de Sainte-Palaye Abrahama-Guya de Migieu markiza de Savigny i Germaina-Anne Loppina de Montmort markiza de La Boulaye z nich znasz tylko naszego krewniaka Bénigne’a powtarzam są naprawdę świetni słowo honoru ogarnia mnie niewysłowiona radość że jest mi dane cieszyć się ich towarzystwem nie mogę jedynie odżałować że nie ma wśród nas mojego przyjaciela z ławy szkolnej u jezuitów Georgesa-Louisa Leclerca de Buffon zatrzymały go obowiązki mam nadzieję że nie nadużywamy gościnności znajomych u których mamy wszystkiego pod dostatkiem nie władam językiem włoskim ale im nieobca jest francuszczyzna lubują się w moich dykteryjkach wierzę że nie odejmują sobie od ust aby nas uraczyć sztuką kulinarną Bénigne woli sztuki piękne oraz łono natury co biorę za dobrą monetę być może w przyszłości opłaci się moja fascynacja republiką rzymską w tym sensie że coś spłodzę przydałoby się wstąpić w związek małżeński i jemu i mnie każdemu z osobna usycham z pragnienia za Françoise Castel de Saint-Pierre reszta jest milczeniem droczę się trochę z Jeanem-Baptiste’em de La Curne de Sainte-Palaye humanistą który jest po raz pierwszy w tych stronach ale z pewnością nie ostatni uskarża się na zepsucie obyczajów zastanawiam się czy ci wiadomo że o ile się nie mylę to w 1725
znajdował się w otoczeniu Stanisława Leszczyńskiego zajmując się jego korespondencją z dworem zięcia Jean-Baptiste jest tak jak ty pasjonatem dziejów swojego kraju frapuje go starofrancuski zgłębia z rozwagą kronikarzy średniowiecza z uwagi na rycerstwo temat rzekę natomiast w 1727 rozpisywał się o Liwiuszu i Dionizjosie z Halikarnassu wybitnych historykach wcale nie wygłaszam panegiryku bowiem jeszcze niczego nie wydał drukiem zawiesiłem głos ... nie miałbym nic przeciwko temu aby przejść do historii wystawiono by mi monument Bénigne śle ci pozdrowienia Reçois , mon cher Charles-Marie , mes pensées affectueuses. Charles de Brosses
*
*
*
Rome , le 19 Mai 1740 Chère Mademoiselle , nie muszę zapewniać jaką przyjemność sprawił mi pani list uwielbiam wszystko co pani dotyczy Françoise jestem całkowicie do pani dyspozycji moja peregrynacja po Italii jest naznaczona tęsknotą do pani mój świat zawaliłby się gdyby zabrakło w nim pani bynajmniej nie szafuję komplementami pani całkowicie na nie zasługuje są ku pani czci jak inaczej byłbym w stanie odmalować miotające mną uczucie oszołomiła mnie pani
ja hrabia de Tournay baron de Montfalcon wyliczyłem te tytuły ostentacyjnie lecz nie poczytuj mi pani tego za nietakt jestem nieskory do miłostek ponieważ ufam że ty pani będziesz łaskawa dzielić ze mną stół i łoże będziesz łaskawa zostać kapłanką domowego ogniska ofiaruję ci wszystkie swoje ziemskie dobra wraz z niewiarygodną czułością i wiernością duchowny połączy nas aż po grób pobłogosławi potomstwo które nie wątpię narodzi się we właściwym czasie chyba nie muszę z panią pertraktować sama pochodzisz ze znakomitej familii los przechylił szalę na naszą korzyść nie będę cię pani przynaglać ale mniemam że nie zadręczysz mnie obojętnością mam słabość a nie osłabienie do słowotwórstwa i do epistolografii z łaciny epistola z greki epistolē wertowałaś pani „ Heroidy „ Owidiusza ? czy jesteś moją Penelopą ? ten papier jest świadectwem ulotnych wrażeń lecz i niezatartej namiętności do ciebie dzielisz ją pani jedynie z antykiem geografią historią bowiem nie interesuje mnie zbytnio katolicki obrządek chociaż wychowamy w nim nasze córki i synów nie umiem uwolnić się od myśli że pani Françoise nadal się waha a przecież rodzaj ludzki jest stworzony do życia w parze inna sprawa że spokrewnieni ze mną Bénigne Le Gouz de Gerland i Charles-Marie Fevret de Fontette z tym ostatnim prowadzę korespondencję są wciąż bezżenni podobnie Jean-Baptiste i Edmond de La Curne de Sainte-Palaye którzy są naiwnie zapatrzeni w odległą przeszłość utyskując na bezchmurne niebo jak i na klimat obecnej epoki Jean-Baptiste którego darzę szacunkiem ma starokawalerskie nawyki zrzędzi lecz to tytan pracy którego pochłania poszukiwanie dokumentów i białych kruków twoja i moja sytuacja pani wyklaruje się wkrótce gdy odwzajemnisz mój afekt inaczej byłbym niepocieszony wręcz zdruzgotany przypuszczam że jesteś pani tak cnotliwa jak ta westalka która powiła bliźnięta aczkolwiek miały ojca tyle że z Olimpu mianowicie Marsa wykarmiła je wilczyca a wychował pod strzechą pasterz Jean-Baptiste i Edmond nigdy się nie kłócą nie wyobrażają sobie że jeden mógłby wyrządzić krzywdę drugiemu w legendzie o założeniu Rzymu w której pewnie tkwi ziarno prawdy Romulus zabił Remusa gdyż lękał się rywala do tronu walka o władzę bywa bezwzględna
trzeba mieć instynkt polityczny aby ją wygrać wyrażę opinię że politeizm zaciekawia bardziej niż monoteizm ukazując przygrywki i rozgrywki wstęga Tybru nie raz nie dwa powodowała zatargi Françoise ty moje bożyszcze ty moje cudo dbaj o siebie nie frasuj się bądź mi przychylna padam na kolana ukłony od moich towarzyszy Croyez , chère Mademoiselle , à mes sentiments les plus dévoués et veuillez agréer mes hommages respectueux.
Votre Charles
* * *
urbs aeterna, le 25 Août 1740
Cher Charles-Marie , dziękuję ci serdecznie za list z 2 lipca niezadługo moja podróż dobiegnie końca podpatruję tutejszą kulturę z zamiłowaniem przechadzam się co jakiś czas po Forum Romanum co skłania do refleksji o zmienności fortuny dzisiaj leżą tam same ruiny okruchy chwały która wyryła się złotymi głoskami widzę z całą wyrazistością blaski i cienie żywota którego każdy musi dokonać przeczuwam że jest on nicością na tym padole choć dodam że nicością wysokiej klasy jego kontury majaczą pomiędzy resztkami świątyń które wznoszono dla bogów jak i dla ojców narodu na Forum Romanum znajduje się
przykładowo to co ocalało z okrągłej świątyni Romulusa czy tej Juliusza Cezara bracia La Curne de Sainte-Palaye upodobali sobie rzecz jasna trzy kolumny po świątyni Dioskurów dobrze zachowały się łuki triumfalne niektórych cesarzy za życia te jednostki umiały omamić tłumy nie spoczęły dopóki nie dosięgły celów które sobie postawiły nie okłamuję samego siebie wiem że nie jestem i nie będę mężem opatrznościowym tak jak wiem że nie przywdzieję sutanny ale nie ma nic nagannego w pięciu się w górę w maksymalnym poskromieniu przeciwności w odpieraniu ciosów wygląda na to że wychwalam siebie pod niebiosa to nie tak Charles-Marie mój druhu rozumiesz moje ambicje w dziedzinie prawa w jego majestacie bowiem wywodzimy się z rodziny jurystów pewnego dnia będę pretendować do zostania prezydentem Parlamentu w Dijon jak i członkiem różnych akademii naukowych to nie jest czcza ani bezwstydna wypowiedź oddaję sobie sprawiedliwość Bénigne Le Gouz de Gerland dostał się do Stanów Generalnych Burgundii w 1718 w wieku dwudziestu trzech lat rozmawiałem z nim o tym zaledwie wczoraj zależało mu na braniu czynnego udziału w kształtowaniu polityki otrzymał imię po świętym który rozpowszechniał chrześcijaństwo w naszym regionie pod wezwaniem którego mamy katedrę w Dijon gdzie on ty ja urodziliśmy się trzeba trzymać się razem lojalnie występować w swojej obronie Jean-Baptiste i Edmond pochodzą z kolei z Auxerre gdzie jest opactwo St-Germain i katedra St-Étienne z pięknymi witrażami jeżeli to nie sprawi kłopotu będę niezmiernie wdzięczny jeżeli napomkniesz w odpowiednich kręgach o moich osiągnięciach jeżeli puścisz w obieg informacje o mnie jak przystało na krewniaka sekunduj mi w staraniach o urzędy państwowe będę zobowiązany nie jestem człowiekiem który kadzi czy nadskakuje wręcz miałbym ochotę nie tyle ubliżyć Ludwikowi XV co zrugać go za dominację cechującą jego panowanie Burbonowie zarówno francuscy jak i hiszpańscy są ekspansywni słyszałeś co się dzieje we Włoszech i w Lotaryngii jestem niezdolny do ugody z królem w tych i na tych
warunkach życzliwi mogą mu donieść za moimi plecami o mojej uszczypliwości potrzebuję pokaźnych sprzymierzeńców aby moje aspiracje nie legły w gruzach à propos narzuca się z werwą Kapitol w starożytności centrum władzy religijnej który jest widoczny z Forum Romanum a wiodła do niego stamtąd nie byle jaka droga obecna zabudowa placu na Kapitolu z antycznym pomnikiem Marka Aureliusza pośrodku jest w dużej mierze dziełem genialnego Michała Anioła w pobliżu natkniemy się na ruiny świątyni Jowisza któremu triumfatorzy składali hołd a ze skały strącano zdrajców ojczyzny warto by schronić się w azylu przed wpływami Ludwika Très sincèrement à toi , cher Charles-Marie Charles de Brosses
*
*
*
nadawca powyższych trzech listów poślubił w 1742 Françoise Castel de Saint-Pierre opublikowano w 1750 jego pracę o Herkulanum a potem „ Histoire des navigations aux terres australes „ „ Du culte des dieux fétiches „ „ Traité de la formation mécanique des langues „ a w roku jego śmierci 1777 „ Histoire de la République Romaine dans le cours du VIIe siècle , par Salluste , en partie traduite du latin sur l’original , en partie rétablie et composée sur les fragments qui sont restés de ses livres perdus , remis en ordre dans leur place véritable ou le plus vraisemblable „
natomiast w 1799 wydano „ Lettres historiques et critiques écrites d’Italie „ które były wznawiane w dokładniejszej wersji pod nieco innymi tytułami ostatnio w 2005 forma listu oraz relacje z podróży były w modzie za życia Charlesa de Brosses : rozczytywano się w epistolarnych powieściach „ Nowej Heloizie „ Rousseau czy w „ Cierpieniach młodego Wertera „ Goethego a Tobias Smollett popisał się „ Podróżami przez Francję i Włochy „ zaś Laurence Sterne „ Podróżą sentymentalną przez Francję i Włochy „ notabene w 1816-17 ukazała się „ Podróż do Włoch „ Goethego należałoby uzupełnić że Jean-Jacques Rousseau uczestniczył w konkursach ogłaszanych przez Akademię w Dijon : w 1750 opublikowano jego „ Discours sur les sciences et les arts „ a w 1755 słynny „ Discours sur l’origine et les fondements de l’inégalité parmi les hommes „ ***
JOSH OLSEN SZEŚĆ MIESIĘCY (Six Months) Co sześć miesięcy jeżdżę do Wisconsin, żeby odwiedzić rodzinę i przyjaciół, których tam zostawiłem. I chociaż bardzo za nimi tęsknię, to zawsze odczuwam przygnębienie... Moi dziadkowie – o sześć miesięcy starsi, moja matka – o sześć miesięcy bardziej szalona, moi przyjaciele – o sześć miesięcy głębiej pogrążeni w robocie, do której czują wstręt i coraz głębiej pogrążeni w związkach, którymi gardzą. Czułem się winny, że nie dzielę z nimi ich smutków. Uczyłem i pisałem, moje dzieci chowały się zdrowo i kochałem kobietę, o której, po siedmiu latach, wciąż fantazjuję podczas codziennych zajęć. W noc poprzedzającą nasz powrót do Michigan, KT i ja masturbowaliśmy się wzajemnie pod prysznicem. Potem ona wytarła się i poszła z dzieciakami do Riverside Park, żeby popatrzeć na fajerwerki. Ja zostałem w domu jej siostry. Siedziałem sam na patio, sączyłem letnie Peroni i słuchałem jak w oddali strzelają fajerwerki. Mając klify na wschodzie i Mississippi na zachodzie, poczułem się otoczony, porażony moją dorosłością, tym, od czego uciekłem i do czego wracałem co sześć miesięcy. Co sześć miesięcy wracałem do macicy... i uciekałem z niej... a moje zdrowie psychiczne było w rozsypce. W jakiś sposób, kierując się podskórnym masochizmem, chciałem wrócić tu na stałe. Wiedziałem jednak, że jeśli to zrobię, zdechnę tu. Tuż przed wyjazdem pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Moja babka była jak zwykle opanowana, matka nie kryła łez, ale mój dziadek był zbyt chory, żeby nas pożegnać. Drzwi jego sypialni były zamknięte, więc odszedłem nie dając mu buziaka na pożegnanie, jak robiłem zazwyczaj. Żałowałem tego przez dziewięć godzin siedząc za kierownicą samochodu. Choć bałem się przed sobą do tego przyznać, wiedziałem że nie zostało mu zbyt wiele czasu. Chciałem z nim zostać w tym domu, który tak dobrze znałem od dzieciństwa. Ale nadszedł czas, by wrócić do rzeczywistości. W poniedziałek miałem zajęcia rano i trawnik do skoszenia, więc błagałem go w myślach, żeby wytrzymał kolejne sześć miesięcy.
JOSH OLSEN ŁAGODNOŚĆ (Soft) Pies leżał na środku drogi numer 69. Martwy pies. Czarno-biały. Kosmaty. Nie było to pierwszy raz, kiedy zobaczyłem martwego psa. Cholera, to nie było nawet pierwszy raz, kiedy widziałem martwego psa na tym kawałku autostrady. Ale tym razem poczułem się tak, jakby ktoś przywalił mi w splot słoneczny. Należałem do ludzi, którzy śmieją się z takich zdarzeń, a przynajmniej wydawało się mi, że do takich ludzi należę, i z całego serca wierzyłem w słuszność takiego zachowania. Ale możliwe, że złagodniałem. Tego samego wieczora byłem na zbiórce drużyny skautów mojego syna. Tym razem na comiesięcznym spotkaniu z ciekawymi ludźmi gościli agent DEA, jego partner ze Straży Granicznej i pies tropiący. Przyznaję, że na początku byłem trochę niespokojny. Miałem powody. Kto wie, może ten potężny owczarek belgijski wyczuje zapach marihuany, który utkwił we włóknach mojego niepranego od jakiegoś czasu swetra. Starałem się więc wmieszać w tłum. Śmiałem się i biłem brawo ze wszystkimi. Może nawet zbytnio się angażowałem. Ale co mogłem zrobić? Młody, przystojny strażnik o trudnym do ustalenia pochodzeniu etnicznym był uprzejmy i czarujący, a jego pies naprawdę był niesamowity. Były takie chwile w moim życiu, kiedy mógłbym wyobrazić sobie całą tę trojkę - agenta DEA, strażnika i jego psa - leżących twarzą do ziemi na środku autostrady, a ich flaki rozmazane po betonie. Ale możliwe, że złagodniałem. Może ja też mam duszę.
WIESIEK OSTROWSKI OPOWIEŚCI Z CENTRUM ŁYSY Jeden z podopiecznych w Centrum zwany Łysym (miał tylko kilka włosków na głowie), chłopak na wózku inwalidzkim, lubił muzykę. Nieodłącznym jego przyjacielem był pendrive. Łysy przyznał się Jimowi, że posiada około 2000 kawałków. Ile było ich naprawdę, sam Łysy tego dokładnie nie wiedział. W kolekcji były nagrania z muzyką Beethovena, Czajkowskiego, Bacha, Mozarta i jeszcze paru innych kompozytorów muzyki klasycznej. Później muzyka rozrywkowa, od Stinga, poprzez Michaela Jacksona, aż po Justina Timberlake`a. Do tego nagrania muzyki filmowej. Łysy nie pogardzał też filmami. Ale to była jego nowa pasja. Pewnego razu, gdy Diablo zagrał „Yesterday” Beatelsów na pianinie w Centrum, Łysy nie mógł powstrzymać się od radosnego śmiechu. Tak, kochał muzykę. TANIEC Diablo wszedł kiedyś przypadkiem do pracowni komputerowej i zobaczył Toma tańczącego przed monitorem. Leciał „Dirty Dancing”, a Tom wykonywał ruchy jak Patrick Swayze. Diablo zobaczył, co się dzieje, uśmiechnął się i wyszedł cicho z pracowni, zostawiając Toma trzymającego rękę na piersiach jakiejś niewidocznej kochanki.
ŻYŁKA Żyłka została ośrodkową księżniczką. Miała swoje humorki. Na przykład oznajmiała: „Źle się czuję”. I nic nie można było zrobić. Było to niczym prawo - twarde i nieubłagane. Ale i u niej pojawiały się iskierki wielkości, swego rodzaju siła i waleczność. Terapeutom szczególnie podobał się taniec Żyłki z Diablo. „Piękny walc” - mówili. Dziewczyna poruszała się z gracją. Oparta na ramionach Diablo, unosiła się niczym żaglowiec na wodzie. Zarówno złe, jak i miłe chwile opisywała w dzienniku. Owe zapiski zwyciężyły później w konkursie literackim zorganizowanym w Centrum. DOMINO Domino trafił do Centrum tylko na chwilę, zaledwie na dwa miesiące. Ale zdążył wywrzeć duży wpływ na Diablo. A raczej na jego twórczość. Bo Domino był terapeutą „od malunków”. Skończył wychowanie plastyczne i czuł się w tej dziedzinie jak ryba w wodzie. Domino stał się dla Diablo mistrzem. Chłopak chłonął wiedzę, którą przekazywał mu terapeuta. Zaczęli od wspólnego obrazu. Przedstawiał Panią Śmierć grającą na organach. Domino lubił takie klimaty. Do tej pory Diablo malował szybkie obrazki - liczył się dla niego szybki gest, działanie w natchnieniu. Od Domino nauczył się cierpliwości. Z początku zdziwił się, jak można malować jeden obraz przez trzy tygodnie i na dodatek mieć jedynie główny fragment, a tło zostawić na później... To była rewolucja! A jednak Domino pewnego dnia odszedł. Znalazł inną pracę. Zostawił Diablo spuściznę. Odtąd malarstwo Diablo było już zupełnie inne.
ROB PLATH
SZLOCHAĆ JAK ANIOŁY (To Weep Like angels) kiedy twe demony pochylają głowy żeby przebić serce twe strasznymi rogami owiń kwiatami każdą kość potem patrz jak giną pogrążają się znów w noc a rogi ich płatkami kwiatów udekorowane i szlochają jak anioły pod gwiazdami listopada
ROB PLATH
ZAPISKI Z MROCZNEJ GWIAZDY (notes from a dark star) wpatrywałem się w księżyc wpatrywałem się w gwiazdy wpatrywałem się w pustkę wpatrywałem się w ciemność wepchnąłem mój tępy łeb prosto w czystą dzikość nieba po to, że tak powiem, żeby wszystkie moje nieme demony stały się chociaż trochę śmieszne
ROB PLATH
POD DACHEM MOJEGO DZIECIŃSTWA (BENEATH MY BOYHOOD ROOF) kiedy zaczęły się przekleństwa pod dachem mojego dzieciństwa wycofałem się do cedrowego kufra leżałem na stosie bielizny tuż pod pokrywą i leżałem tak godzinami skrzynia tłumiła krzyki odgłosy tłuczonego szkła i uderzenia pięściami w ściany byłem wtedy chyba pięcioletnim wampirem a moim jadem była moja krew
ROB PLATH
LEPSZE NIŻ KOŚĆ (better than bone) wyrwij sobie kręgosłup wyrwij sobie czaszkę napełnij sobie łeb bezcielesnym pięknem niech Nicość wspiera się dokądkolwiek się udasz
ROB PLATH
DROGI WSZECHŚWIECIE (DEAR UNIVERSE) dzięki za kolekcję demonów są wielce kurwa lojalne
ROB PLATH
ZAWSZE TWARZĄ W TWARZ (face to face always) jeśli wygnasz swoje demony przy pomocy czegokolwiek nie zobaczysz ich umykających ogonów zobaczysz twarze wycofujących się lamentujących aniołów
STEVE ROGGENBUCK ZA KAŻDYM RAZEM, KIEDY CZYTAM WIERSZE Z PODTEKSTEM „CARPE DIEM”, ROBIĘ COŚ, CZEGO POŹNIEJ ŻAŁUJĘ (EVERY TIME I READ CARPE DIEM POEMS I DO SOMETHING I REGRET) dokoła samochody. jest wtorek i jadę rowerem ulicą mission w kierunku gaylord street, skręciłem na zachód i spojrzałem w słońce. moją ulubioną częścią lata jest wczesna jesień. wczoraj patrzyłem na kwiat przez 15 minut. samolot, światła na południu. mój ojciec nakrywa brezentem ciężarówkę w ruth w michigan i rozmawia ze mną przez telefon. odczuwam ból wszystkich żywych istot czułem się dobrze na morzu pozwólcie mi tam wrócić dziś przeczytałem 80 stron dumy i uprzedzenia ale czuję, że całkiem nic nie czuję w związku z tym, w szkole średniej grałem w kapeli deathmetalowej inspirowali mnie e.e. cummings, beatnicy, dada i haiku tworzę wiersze wizualne i interesuje mnie praca totalna na zewnątrz jest zachwycający zachód słońca jasny pomarańcz/żółć i bardzo jasny błękit nieba trochę lekkiej ciemnej szarości pośród białych chmur przy tym trochę pada na wschodzie za moimi plecami jest tęcza a ja patrzę teraz przed siebie twarzą zwrócony ku oknu żeby obserwować zachód słońca
REBECCA SCHUMEJDA PÓŹNIEJ BĘDZIE PRANIE Dla Kayi Kiedy nareszcie zasypiasz, mogę pozmywać naczynia i poprzyglądać się śwince morskiej i jej młodym, jak przeciskają się pod rozklekotanym płotem w ogrodzie. Rok temu, kiedy nie miała młodych, a ty nie umiałaś jeszcze rozmawiać, żyliśmy sobie błogo obok siebie. Teraz moje uprawy przy płocie są w strzępach jak moja cierpliwość, kiedy tłumaczę po raz setny, że nie będę sprzątała po nich kolejny raz i w ten sposób kwestionuję mój instynkt macierzyński, bo czuję, że mogłabym capnąć za kark tych złodziejaszków, ot tak, kiedy ty, malutka, śnisz pewnie o czymś tak spektakularnym, jak fajerwerki, miękkim jak futerko kota, którego głaszczesz swoimi drobniutkimi paluszkami gdzieś tam, hen, gdzie nie czuć, jak pazury ranią ciało, gdzie nie czuć upału w samo południe.
REBECCA SCHUMEJDA MALUJĄC ZAMKNIĘTE OKNA
Kiedy otwierasz z trudem okno, przypominasz mi, żebym nie malowała zamkniętych okien tym razem. Dowodzisz tym samym, że okryje nas to niesławą. Otwieram okna, żeby przeciąg wywiał i oddalił od nas potępienie. Zanurzam pędzel, delikatnie strzepuję nadmiar farby, zamykam oczy i przypominam sobie, że w dzieciństwie ojciec oskarżył mnie o to, że zjadłam słoik wiśni maraschino, których używał jako jadalnych dekoracji. Przez dwadzieścia lat ojciec przypominał mi o tym za każdym razem, kiedy dekorował wiśnią drinka lub lodowy deser. Po pogrzebie ojca, popijając whiskey, mój młodszy brat przyznał się, że to on skradł wiśnie, lecz zbyt późno było, żeby poprawić moją reputację. Trzyma swoją wisienkę tuż przed moim nosem, Pozwalając, żeby krople soku spadały, jak prawda, jak farba na jego ślubny i pogrzebowy zarazem garnitur.
WALDEK SZĘDA
RADOSNY TANIEC HORMONÓW radosny taniec hormonów stare zdjęcia w telefonie komórkowym żona w pracy buty na nogach pistolet za paskiem zegarek wskazuje doskonały czas.
WALDEK SZĘDA
TO NIE GWIEZDNE WOJNY TO KAZIMIERZ DOLNY nie mam ochoty się tłumaczyć nie chce mi się czegokolwiek prostować tak po prostu tak jak jest jest dobrze czasem nie do końca ale mimo to damy radę a jak nie to ty dasz a jak nie to ja dam
WALDEK SZĘDA
KOCHANIE kochanie…. chcę wyprać swoje koszule skarpety i spodnie chcę żebyś wyjechała ze mną nie wiem gdzie ale wiem że teraz za chwilę lub jutro jak tylko skończy się ta impreza a my się wyśpimy.
WALDEK SZĘDA
BABILON podpisałem kontrakt z Babilonem mam konto w banku telefon komórkowy pracę kredyt robię zakupy w hipermarketach płacę za nie kartą kredytową słucham muzyki z formatu mp3 i jem tabletki przeciwbólowe
WYWIAD Z WALDKIEM SZĘDĄ
Piszesz wiersze od wielu lat, ale nie publikujesz w prasie literackiej. Dlaczego unikasz takich publikacji? Tak, zacząłem pisać gdzieś około 1998 roku. Pierwszy tomik wydałem, jak zresztą wszystkie do tej pory, sam. Dwa pierwsze były robione punkową (zinową) techniką: klej, nożyczki, powielane na xero, rozdawane wśród znajomych, ale także wśród nieznajomych na imprezach, koncertach (między 2000 a 2004 rokiem). Nie ukrywam, że nie byłem wtedy do końca pewny tego, co robię, nie miałem więc i ochoty dzielić się tym w bardziej niż lokalnym wymiarze. Trochę się pozmieniało około 2010 roku, gdy udało mi się wydać jako niewnikaj.art tomik pt. jutro będzie koniec świata, bardziej profesjonalne wizualnie i chyba treściwo wydawnictwo. Wtedy zacząłem rozsyłać tomiki po różnych wydawnictwach (głównie gazetach literackich) z prośbą o recenzje, publikacje tekstów. Do dziś czekam na odpowiedz… Myślę, że wszystkie listy zginęły na poczcie . Podobnie było po wydaniu w zeszłym roku mojego ostatniego tomiku, no może za wyjątkiem jednego mejla, którego dostałem w odpowiedzi - brzmiał on mniej więcej tak: „bierzemy wiersz taki i taki” jak mi wiadomo nie ukazały się one do tej pory. Nie jest to więc do końca moja decyzja, a raczej brak kontaktów lub szczęścia, by trafić do „kogo trzeba”. Nie wysyłam tekstów każdego dnia, może jestem leniwy, a może nie piszę zbyt dobrze... Szczerze mówiąc, nie jest to mój problem. Jak nie chcą mnie publikować, to sam będę przynajmniej jeszcze jakiś czas.
Źródeł Twoich wierszy doszukiwałbym się raczej w kręgu kultury zwanej alternatywną, undergroundową. Czy mógłbyś dokładniej określić krąg inspiracji nie tylko lekturowych? Moim głównym napędem jest muzyka. Na początku był Punk Rock, później Rock, Reggae, Dub itd. Alternatywny wirus pojawił się w mojej głowie gdzieś na początku liceum, w którym zresztą byłeś moim nauczycielem języka polskiego, (do dziś uważam za jeden z najlepszych filmów film The wall, który puściłeś nam na lekcji). Teraz, tak jak Elvis, dzielę muzykę tylko na dwa gatunki - na muzykę dobrą i złą. Jestem w stanie słuchać Sepultury, a zaraz potem afrykańskiego folku z Mali. Poza tym życie jest inspiracją, przyjaciele, to wszystko, co mnie otacza. Wiem, że brzmi to trochę banalnie, ale naprawdę tak jest. Twoje najnowsze wiersze, jak na przykład wiersz „Babilon”, to swoiste sprawozdanie z obserwacji przemian, jakie dokonują się w człowieku pod wpływem nowych doświadczeń, takich jak założenie rodziny. Czy podmiot Twoich wierszy należy utożsamiać z Tobą – autorem? Starałem się, jak mogłem, by tak nie było, ale chyba mi nie wyszło . Czy pisanie jest dla Ciebie jakąś formą terapii, rachunku sumienia? Myślę, że nie. Jest raczej opisywaniem tego, co widzę wśród moich znajomych, ale też mnie samego, tego, co wydaje mi się być znaczące w sposób negatywny lub pozytywny, pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, tak myślę. Przynajmniej jakiejś ich części. Nie zawsze zapisuję tylko swoje przemyślenia, inspiruję się ludźmi, na których trafiłem. Jakie znaczenie w Twoim pisaniu odgrywa rodzina i knajpa? Parę lat mieszkałem w Anglii, bardzo podobało mi się to, co tam widziałem. Istnieje tam coś, co nazwałbym „społecznością lokalną”. Sąsiedzi z osiedla czy dzielnicy spotykają się po pracy w pubach, jest między nimi coś w rodzaju solidarności. Parę razy słyszałem rozmowy typu :”ja mam warsztat, więc wymienię ci ośkę taniej niż gdzie indziej, a ty kupisz nam piwo w barze”. Podobnie funkcjonuje to w Hiszpanii, Włoszech i paru innych miejscach. Namiastkę tego można zaobserwować powoli i u nas. To pozytywny aspekt, negatywny jest taki, że czasami po takich spotkaniach bardzo boli głowa... Co do rodziny… polecam.
W wierszach często wyrażasz się krytycznie o społeczeństwie. Jakie są źródła Twojego krytycyzmu? Jest ich cała masa: podejście do nas urzędników, policji, cen w sklepach, które w większości naszego społeczeństwa nie są relatywne do zarobków, tego jak ludzie sobie nie ufają . Drażni mnie to, że wszyscy narzekają nie zdając sobie sprawy, że jeśli nie zmienimy podejścia do siebie nawzajem, że gdy nie zaczniemy sobie pomagać, starać się siebie nawzajem szanować bez względu na religię, płeć zainteresowania, gusta etc., to lepiej na pewno nie będzie, bo niby jak? Jedna czy druga partia polityczna tego za nas nie załatwi. Kiedy piszesz? Czy rzeczywiście po powrocie z pracy? Większość mojej pracy spędzam jeżdżąc samochodem, dla dobra wszystkich piszę więc po.
AUTORZY MARIA BORKOWSKA – wielokrotnie na minimalbooks. Autorka bloga: http://pracownia-ezoteryczna.blogspot.com/. CHRIS DANKLAND – prowadzi stronę poświęconą literaturze alternatywnej Alt Lit Gossip. Prowadził stronę The Neato Mosquito Show. Po raz pierwszy na minimalbooks. JOHN DORSEY – amerykański poeta. Debiutował w latach 90. Autor ponad 25 arkuszy poetyckich, w tym tomu Leaves of Ass (Unadorned Press, 2011), którego tłumaczenie ukaże się niebawem nakładem minimalbooks. Dorsey jest także scenarzystą i dziennikarzem. Publikował w wielu pismach literackich i antologiach. Bardzo często występuje na żywo. ALEATHIA DREHMER - amerykańska poetka i wydawca. Pracuje jako pielęgniarka. Redagowała i wydawała zina „Durable Goods”. Autorka arkuszy poetyckich: Thickets of Mayapple (Kendra Steiner Editions), Circles(Kendra Steiner Editions), A Quiet Learning Curve, Rank Stranger Press (2010), You Find Me Everywhere, Propaganda Press (2010). Drehmer prowadziła także zina z tekstami typu flash fiction “In Between Altered States”. Współredagowała także ziny: “Zygote in my Coffee” (2007-2010) i ”Full of Crow”. PIOTR GWIAZDA amerykański poeta, autor dwóch książek poetyckich: Gagarin Street: Poems (Washington Writers’ Publishing House, 2005), Messages (Pond Road Press, 2012) oraz monografii James Merril and W.H. Auden: Homosexuality and Poetic Influence (Palgrave Macmillan, 2007). Wiersze, tłumaczenia, eseje i recenzje publikował w pismach literackich, m.in.: „AGNI”, ,,Barrow Street”, ,,Chicago Review”, ,,Denver Quarterly”, ,,Jacket. Wykłada na University of Maryland Baltimore County. Jest takze autorem tłumaczeń na język angielski (Grzegorz Wróblewski, Kopenhaga, wyd. Zephyr Press). MARIUSZJAGIEŁŁO- ur. 19.01.1977 r. w Warszawie. Absolwent Pedagogiki w Wyższej Szkole Pedagogicznej TWP. Od kilku lat pracownik Urzędu Patentowego RP. Ma dwójkę dzieci. Publikował w „Pograniczach”, „LiTeracjach”, „Szafie”, „Open Polish Magazine” oraz na swojej stronie internetowej na facebooku . Po raz pierwszy na minimalbooks. J.Z. – autor. Obecny na minimalbooks od początku istnienia bloga.
CHELSEA MARTIN the Arts (nie ukończyła czesnego). Jest autorką (future tense, 2009), the even though i don't miss minimalbooks.
studiowała malarstwo i pisanie w California College of studiów, ponieważ nie zapłaciła jeszcze 300 dolarów zbiorów tekstów everything was fine until whatever really funny thing about apathy (sunnyoutside, 2010), you (short flight/long drive, 2013). Po raz pierwszy na
COREY MESLER amerykański pisarz i księgarz. Autor tomów prozy i poezji:Talk.A Novel in Dialogue; Listen:29 Short Conversations; Some Identity Problems; Before the Great Troubling; The Heart Is Open; The Narcoleptic Therapist; The Tense Past; Grit; Overtime; The Chloe Poems; Dark on Purpose; . Publikował w magazynach literackich, m.in.: „Elimae”, „H_NGM_N”, „Juked”, „Quick Fiction”, „Hobart”, „Drawn in My Own Fears. MICHELLE McDANNOLD - amerykańska poetka, redaktorka i wydawca. Współredagowała „Red Fez Magazine”. Publikowała w magazynach literackich: „Cherry Bleeds”, “Gutter Eloquence Magazine”, “Heroin/Love/Songs”, “Litchaos”, “Clutching at Straws” i innych. Prowadziła nieistniejące już wydawnictwo Rural Messenger Press. Obecnie współredaguje kilka zinów („Citizens for Decent Literature”, “Regardless of Authority”). Jest współtwórcą theliteraryunderground.org. CATFISH McDARIS – amerykański poeta, utożsamiany z ruchem Beatników. Autor ksiazki Prying napisanej z Jackiem Micheline i Charlesem Bukowskim. Poeta występujący na żywo (m.in. w Paryżu, w księgarni Shakespeare and Co. Bookstore oraz licznych występów z Jimmym “The Ghost of Hendrix” Spencerem. Autor ponad 20 arkuszy poetyckich. Publikował w pisamch: “New York Quarterly”, “Slipstream”, “Pearl”, “Main St. Rag”, “Café Review”, “Chiron Review”, “Zen Tattoo”, “Wormwood Review”, “Great Weather For Media”, “Graffiti”. Piętnaście razy nominowany do Pushcart Prize. Laureat nagrody Best of Net w 2010 i 2013 oraz Uprising Award w 1999. Po raz pierwszy na minimalbooks. MAGDALENA OCHAŁEK - zaczynała od poezji, ale przerzuciła się na prozę: zbiór opowiadań „w szwach”(2009) oraz powieści „pod-czas exeter”(2010) i „dyfuzja w toku”(2011). JOSH OLSEN - uczy literatury i pisarstwa w Metro Detroit w Michigan. Ojciec dwójki dzieci. Publikował w pismach, m.in.: ,,Red Fez”, ,,Zygote in my Coffee”, ,,CitiZens for Decent Literature”, ,,In Between Aleterd States”, ,,DOGZPLOT”, ,,ULA Redux”, ,,decomP”Jego debiutancki zbiór prozy Six Months ukazał się nakładem Tainted Coffee Press w 2011.
WESIEK OSTROWSKI – pisze wiersze i prozę, maluje, komponuje muzykę. Wielokrotnie na minimalbooks. ROB PLATH poeta z Nowego Jorku. Studiował u Allena Ginsberga. Publikował w wielu pismach literackich. Jest autorem książek poetyckich: Ashtrays and Bulls (Liquid Paper Press 2003), An IV Bag Full of Bile (Scintillating Publications 2007), Whiskey and Clay (Pudding House Publications 2008), Squeezing Blood From The Alphabet (Erbacce Press 2008), Tapping Ashes in the Dark (Lummox Press 2008), There’s A Little Hobo In My Heart Who Forever Gives The Finger To Humanity (d/e/a/d/b/e/a/t press), Nicotine Stained Scribblings From A Hammock In The Void (Good Japan Press). Współpracuje z wydawnictwem Epic Rites Press, w którym ukazała się jego zbiór A Bellyful of Anarchy. Po raz pierwszy na minimalbooks. STEVE ROGGENBUCK – poeta publikujący glównie w Internecie. Weganin. Założyciel wydawnictwa boost house. Znany jako twórca wierszy i feleitonów video my videos i wpisów na twitterze. Redaguje blogi: LIVE MY LIEF, LIEF+ , vegan frickwad . Autor dwoch książek poetyckich CRUNK JUICE i IF U DONT LOVE THE MOON YOUR AN ASS HOLE wydanych nakladem autora oraz e-booków: DOWNLOAD HELVETICA FOR FREE.COM, i am like october when i am dead, I LOVE MUSIC. Prowadzi wiele odczytów publicznych, w ktorych łączy elementy estetyki DIY z elementami typowi dla prelekcji uniwersyteckich i zajęć warsztatów pisarskich. Po raz pierwszy na minimalbooks. REBECCA SCHUMEJDA - amerykańska poetka, autorka tomów wierszy: Cadillac Men(NYQ Books, 2012), Falling Forward (sunnyoutside, 2009); The Map of Our Garden (verve bath, 2009); Dream Big Work Harder (sunnyoutside press 2006); The Tear Duct of the Storm (Green Bean Press, 2001). Publikowała w pismach literackich, m.in.: ,,Brouhaha”, ,,Chronogram”, ,,Full of Crow”, ,,The New York Quarterly”, ,,nibble”, ,,Night Train”, ,,Rusty Truck”, ,,Thieves Jargon”, ,,Zygote in my Coffee”, ,,Red Fez”. Uczy w alternatywnej szkole średniej w Hudson w stanie Nowy Jork. WALDEK SZĘDA – poeta, autor tomików poetyckich: jutro będzie koniec świata; 22 wiersze napisane po powrocie z pracy. Po raz pierwszy na minimalbooks.