Sponsor nagród dla laureatów rankingu „Moto-Turysta Roku 2013”
Se z o n 2 0 1 3
Relacja niesponsorowana… Tytuł: czytać słuchając „Tajemniczy świat Mariana” – zespołu Krzak >>>
Sponsor nagrody dla autora „Relacji Roku 2013”
01.04.2013 - 31.03.2014
Plan na ten rok jest prosty. Zdobyć koronę mototurystycznego pismaka. Z matematyki byłem w szkole dość dobry, więc szybko sobie policzyłem,
Autor:
Brodaty Miś / Moto-Turysta 005 >>>
Ranga M-T:
Przewodnik >>>
że nie jakość a ilość czyni mistrza. Z całym szacunkiem do dotychczasowych
Numer relacji:
04/2013/Turystyczne wojaże
mistrzów. Zapadła decyzja – będę pisał o wszystkim, w co wjedzie mój Limit.
R e l a c ja o b ję t a r a n k i n g a mi " M o t o - T u r y s t a R o k u 2 0 1 3 " & " W y p r a wa R o k u 2 0 1 3 " Data wyprawy
Data nadesłania relacji
Data publikacji relacji
15-17.05.2013
18.05.2013
19.05.2013
A, że na pierwszą tegoroczną wyprawę miałem udać się do KKZ*, znajdzie się zapewne coś wartego przelania na komputerowy ekran.
Ustaliłem więc ze sobą, że pierwszą tegoroczną jazdę jednośladem opiszę zaraz po powrocie z niej, czym przystąpię do rankingu jeżdżących wieszczy. Tyle, że plan mojej ekskursji (a w zasadzie brak planu), był mało ciekawy z literacko-podróżniczego punktu widzenia. Jechałem w wąsko pojętą Wielkopolskę, nie bardzo wiedziałem dokąd dojadę i co tam zobaczę oraz kompletnie nie miałem pojęcia jak to będzie wyglądało w wersji pisanej. Na szczęście dla mego wyścigu po laury, konspekt relacji zaczął tworzyć się już na pierwszych kilometrach mojej pierwszej wyprawy sezonu ad’ 2013 i ta wena spadła na mnie gwałtownie i znienacka. Do Poznania dróg wiele, ale ponieważ czas tego dnia nie był moim sprzymierzeńcem, wybrałem nowy fragment autostrady A2. Ponieważ poświęciłem temu kawałkowi infrastruktury drogowej ubiegłoroczny tekst, za każdym razem, kiedy jadę już tym wykończonym odcinkiem, patrzę na rozmiar zmian, jaki dokonał się przez ten rok… I właśnie w tym momencie usłyszałem trzepot skrzydeł mojej muzy!!! Jechałem oto równiutko, dokładnie i precyzyjnie licząc, w pierwszą rocznicę mojej eskapady po budowie – dziś po niemal ukończonej asfaltowej nitce. Do owego „niemal” można mieć dużo zastrzeżeń, ale właśnie to „niemal” ma pewne pozytywne znaczenie, bo powoduje, że jeździ się jeszcze oznaczonym jako płatną drogą za darmochę, a to zawsze cieszy, choć w zamian brak jest czynnych kibelków i paliwodajni.
* Kraina Kwitnącego Ziemniaka
1/8
No więc jadąc tak rozkoszowałem się niczym nie zakłóconą podróżą. Silnik pracował równo, delikatnie zamieniał czyste i zdrowe powietrze na wysokonakarbonowaną spalinę. Wzrok mój nudził się oglądając zieloność akustycznych ekranów. Na marginesie, zawsze wtedy, kiedy je widzę, rozsadza moją głowę taka oto eureka, żeby autostrady miały nawierzchnie z tych właśnie ekranów, a owe ekrany były z asfaltu. Po co? Bo mielibyśmy te nowe autostrady szybciutko wybudowane, byłyby bardzo szerokie i w fajnym kolorze… Co za „idiot” wpadł w ogóle na taki pomysł, żeby nasz śliczny kraj zasłonić przed oczami podróżujących? Samochody mają katalizatory kosmicznej generacji, normy akustyczne nie dotyczą chyba tylko widlaków w Milwaukee, tiry – gdyby się nie wyprzedzały - w ogóle byłyby nie widoczne dla zmysłów. Głosowałem za integracją europejską, ale gdyby w tamtym referendum było rozszerzenie pytania, o niektóre głupoty, jakie nas przez następne lata miały dotknąć, nadal optowałbym za RWPG. Ale trzeba wrócić na drogę, bo to opowieść o podróży, ludziach i miejscach. Z nudy wyrwała mnie bramka, na której pobrałem bilet za wjazd na płatny odcinek, za kolejne sto kilometrów następna, która zażądała kasy. I tu milutkie zaskoczenie. Za stukilometrowy odcinek od Strykowa do Konina motocyklista płaci piątaka, co powoduje szczęście w sercu, banana na licu i większą zasobność portfela. No i dziką radość z tego, że samochodziarze płacą dwa razy tyle!!! Bezcenne. Kilkanaście kilometrów za Koninem opuszczam nudną autostradę i udaję się na starą „dwójkę” z jednego tylko powodu. Za kolejne sto kilometrów, za podróż jednośladem, właściciel asfaltu pobiera opłatę sześć razy większą. Zgroza! Mój zjazd z A2, to protest, choć wiem, że Kulczyk ma to gdzieś… No i co? Dojechałem do celu. Kilometry najechane, wrażeń moc. Nie za długa jazda, a obudziły się we mnie niektóre odruchy i nawyki kierowcy – co cieszy, jak również kilka dawno zapomnianych odczuć – jak zmęczenie nadgarstków, czy drewniany tyłek… to też bezcenne, choć bolesne. Ale nie, drodzy Państwo, na tym się moja przygoda nie kończy. Można pisać nie za wiele i często, a potem poddawać swoją 2/8
twórczość ocenie, ale nie można drwić z czytających. Wracając do drugiego zdania mojej relacji, nie można tego osiągnąć, kiedy pierwszą relacją obrazi się inteligencję i poczucie smaku czytających. Usiądźcie więc wygodniej i nie odrywając oczu od literek (w ramach podniesienia waloru artystycznego relacji nie mogę teraz napisać jakiego koloru będą te literki, co byłoby zadżebistym zabiegiem grafomańskim, bo nie mam pojęcie co potem zrobi z nimi oprawiający całość Paweł -Admin) czytajcie co też mi się przydarzyło na kolejnych kilometrach wielkopolskich droży i bezdroży.
Po ciężkim dniu nosiło mnie jeszcze i postanowiłem wykorzystać element bliskości. Telefonia komórkowa jest już dostępna w tym regionie Polski i za pomocą niewidocznych fal połączyłem się z Moto-Turystycznym towarzyszem kilku spotkań i większej ilości wspólnie przejechanych kilometrów – Setem (MT 092). Chęć poobcowania, wspólnego posiłku, rozmów, które nie nudzą i nadzieja na kilka procentów skonsumowanych zacnie, nie miała alternatywy dla tego wieczora. Poprosiłem tylko Jacka, aby podszepnął mi jakąś ciekawszą - od mojej wcześniejszej - trasę i trafiłem w dychę. On zna wszystkie lokalne dukty i drogi ekspresowe, więc poczęstował mnie traską, która w terminologii map i giepeesów
nazywana jest – rekomendowaną. Już po przejechaniu kilku kilometrów w kierunku Kórnika – bo przez tę miejscowość udawałem się do Leszna – urodził mi się w głowie temat i tytuł niniejszej relacji. I to ani region, ani rejon, w którym byłem, nie może sobie przywłaszczyć zasług i chwały związanej z moim natchnieniem. Zdałem sobie sprawę, że tak jest wszędzie, ja tylko doznałem jakiegoś chwilowego nadwidzenia, które spowodowało, że słowo pisane mnie przytłoczyło i jak maturzysta, dokonałem wyboru tematu, na jaki będę pisał...
3/8
Mianowicie. Ilość reklam, szyldów, (mających w zamiarze marketingowe działanie) drogowskazów i banerów, flag i proporczyków, wykonanych profesjonalnie jak również domowymi metodami i sprzętem, jest tak niewyobrażalnie olbrzymia i w tak nachalny sposób epatuje nas swoimi treściami, że postanowiłem napisać tekst i opatrzyć go zdjęciami, dokumentującymi to, co i tak wszyscy znają, choć może nauczyli się nie zwracać na to uwagi, bo inaczej - „idzie zwariować”… Mój plan miał jedną lukę, a w zasadzie wadę. Aby wykonać zdjęcie interesującego mnie tworka, musiałem się zatrzymać lub wręcz zawracać, bo często dostrzegałem go mijając. Czegoż to jednak nie robi się dla sławy i chwały?... Zawracałem i rejestrowałem, zwalniałem i zatrzymywałem się.
4/8
KÓRNIK
Gdy już dojeżdżałem do miejsca przeznaczenia, na kilka kilometrów przed Lesznem dogoniłem grupkę chyba ośmiu Harleyów na skandynawskich blachach (jak to potem z Jackiem ustaliliśmy – kierowały się do Wrocławia na międzynarodowe spotkanie miłośników tej marki). Pozdrowiliśmy się – ja rączką ze wspomaganiem syreny, oni strzałami z tłumików i przegazówkami. Ot taki branżowy folklor. Zostałem przywitany z honorami, Set poczęstował mnie pieczystym, procentem i słowem, czyli wszystkim, co było „w karcie”. Przemycił nawet złośliwość skierowaną pod swoim adresem, że podobno jest znacznie większa frekwencja zapisanych na spotkanie Moto-Turystów we Gdowie od czasu, kiedy się rozniosło, że Jego (Seta) tam nie będzie. Zadaniem tej relacji nie jest streszczanie Wam o czym rozprawialiśmy, choć treści naszej konwersacji warte są tego. Ważne, że obaj z Setem należymy do rodzaju motomelomanów, więc na pytanie czym zaszczycimy swe uszy podczas spotkania, Set powiedział, że ma chętkę na polskie utwory. Mając ze sobą przenośną pamięć, uczyniłem Mu zaszczyt, oprawiając nasze spotkanie kilkoma mniej ogranymi piosenkami, których proponuję użyć, aby pobyć z nami nieco w garażowym niebie (spis utworów pod tekstem). Było iście niebiańsko i jakoś krótko. 5/8
Na deser wieczoru ucięliśmy sobie – ku uciesze Jackowego psa Kardana okazały spacer, podczas którego natknąłem się na dwa całkiem dobrze wyglądające wiatraki. Jeden o ciekawym imieniu – Antoni. Antoni i jego kumpel mają być niebawem odrestaurowani, co uczyni je jeszcze bardziej atrakcyjnymi, choć we mnie każdy drewniany wiatrak budzi dejavu i przenosi w odległe czasy. Poranek to już czas powrotu. Jeszcze poprzedniego wieczora poprosiłem Seta, aby zaproponował mi jakąś godną relacji drogę powrotną. I ponownie się chłopak spisał. Pora roku, którą mamy nadal, a która tak długo kazała na siebie czekać, wybucha teraz kwiatami. Kasztany i bzy ponad głową, dmuchawce i konwalie na wysokości opon, zapachy… No nie, trochę się rozpędziłem. Na rekomendowanej przez Seta trasie zapachy nie maiły nic wspólnego z kwieciem cieszącym oczy. Ale wszak większość z ludzkości jest mięsożerna, więc bydło i trzoda musi jakoś przybierać na wadze, czyli spożywać i wydalać. Ale i tak lepsze to doznania niż jazda za zdezelowanym autobusem z jeszcze bardziej zdezelowanym silnikiem Diesla. Zaproponowana trasa obfitowała zatem i w widoki z kwieciem w roli głównej, we wszelkiej maści zapachy od biologicznych po chemiczne wyziewy. Była raczej zróżnicowana, jeśli chodzi o winkle. Miejscami zmuszała 6/8
do wyhamowania niemal do zera, za kilkadziesiąt metrów prostowała się jak struna, udając trochę amerykańską międzystanową. Cały czas zaskakiwała mnie swoją marketingowością, czyli tym co powaliło mnie dnia poprzedniego, tym jak dalece my jako społeczność jesteśmy kreatywni, aby wybić się ponad szarość lub konkurencję, a jednocześnie jak śmieszni, a czasem bezdennie głupi. Oczywiście nie analizuje tu wątku prawnego, czyli zgodności z przepisami umieszczania wszelkich reklam i banerów w bliskości przemieszczających się drogą ludzkich oczu.
Dojeżdżałem
już
w
korku
i
smrodzie
spalin
do Poznania. Wisienką na torcie wyprawy był huk nade mną, kiedy przekraczałem granice miasta. Zadarłem głowę na tyle wysoko, aby w części twarzowej integralnego kasku móc zobaczyć, co mnie straszy i zobaczyłem pierwszy raz w życiu niesamowite F-16 – obecną chlubę obecnie rządzących. Z sentymentem byłego żołnierza służby zasadniczej w wojskach lotniczych (”łomatko”, to już przed 30 laty) odprowadziłem je wzrokiem nad pobliski las. Kolejne dejavu…
7/8
Siedzę i piszę w stolicy Wielkopolski, bo tu jest obecnie mój drugi dom. Zapewne stąd będę startował do kolejnych miejsc. W myślach gra mi jeszcze muzyka wczorajszego wieczora i wyczuwam już radość na kolejne nieodległe mototurystyczne
spotkanie.
Tak
rozpoczęty
sezon
– pomimo, że nieco dłuższy, staje się dobrym prognostykiem wielu – mam nadzieję – podróży i relacji, bo plan już jest…
Pozdrawiam, Brodaty Miś / Moto-Turysta 005
W programie wykorzystano między innymi: 1. Krzak - Tajemniczy świat Mariana 2. Kciuk i Niemen - Little Wing 3. Beata Bednarz - Pasja Miłości 4. Breakout – Daję ci próg 5. Quidam - No Quarter 6. Bernard Allison Group – Serious (Live version) 7. Iron Butterflyc – In-A-Gadda-Da-Vida 8. Led Zeppelin – Kashmir (Live version) 8/8