Węgry / Hungary

Page 1

Tytuł: Autor: Termin: Dystans:

WĘGRY 2014 Maciek / MT 164 21 - 27 SIERPNIA 2014 1 990 km

RELACJA 06/2014

S E Z O N

GALERIA

2014


Dzisiaj wyjazd. Kolejna motowyprawa przed nami. Tym razem kierunek południe. Skromne kilka dni wyrwanego na koniec wakacji urlopu nie pozwala na dłuższą podróż. Cieszymy się z tego krótkiego urlopu i ruszamy do Budapesztu. Wyjazd planujemy zaraz po pracy, szybko do domu zabrać bagaże, spakować ostatnie drobiazgi i w drogę. Co prawda z tym „szybko” to nie od końca tak jak planowaliśmy, ale jakoś udało się zebrać i po 18-tej ruszamy w drogę. Z racji późnego wyjazdu dzielimy drogę do stolicy Węgier na dwa etapy. Pierwszy postój z noclegiem planujemy w okolicach Krakowa. Pogoda dopisuje, nie pada, ale wieczorem robi się zimno. Lekko zmarznięci rozglądamy się za noclegiem. Na stacji benzynowej sprzedawca

poleca

nam

pobliski

motel.

Nie

mamy

nic

zarezerwowane, więc rozglądamy się czujnie – motelu nie znajdujemy. Dojeżdżamy po dłuższej chwili do hotelu Kasztelan. Na kolana nie rzuca, ale jest względnie czysto, ciepło i sucho – to nam wystarcza. Temperatura wieczorem spadła do 11 st. C i gorący prysznic jest jak najbardziej na miejscu. Jeszcze do tego zimne piwko i można iść spać.

Nazajutrz ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy na południe z zamiarem przejechania granicy w Chyżne. Na Zakopiance zmieniamy plany, zamiast przez Chyżne jedziemy na Słowację przez Łysą Polanę. 2 z 11


Przyjemne zakręty na Zakopiance kończymy szybką wizytą w Zakopanem. Tam robimy krótki postój. Coś jest w tym mieście, tłum ludzi, komercja na każdym kroku, ale lubię tam czasem wpaść jak mam okazję. Pora na kawę. Na dole Krupówek, jest fajny koktajl bar „Omlet”. Do kawy wciągamy z Ewą

pyszne omlety z owocami. Posileni nico możemy śmigać dalej. Zgodnie z planem przekraczamy granicę w Łysej Polanie i stamtąd jedziemy do Kremnicy na Słowacji. W drodze do Kremnicy trafiamy na szosę nr 14. Droga łączy trasę nr 59 (E77) z trasą

nr 65. Od Hamranca przez Dolny Hamranec aż do MotorestSturec. Wcześniej nie znałem tej drogi i okazało się, że to znakomitość sama

w

a

szczególności

w

sobie.

Fantastyczne odcinek

25

między

kilometrów Dolnym

zakrętów

Hamrancem

a Mosovcami. Sama frajda. Każdy miłośnik zakrętów powinien tam dojechać. Nie jest daleko a zabawa na zakrętach znakomita. Jak to mówią „banan gwarantowany”.

3 z 11


Dolatujemy do Kremnicy. Kremnica to małe malownicze miasteczko z niewielką, ale bardzo ładną starówką. Warto tam zajrzeć będąc w okolicy. Zupełnie przypadkiem trafiamy na imprezę i festyn w jednym. Przypomina nasze górnicze święto Barburki. Przy głównej ulicy starówki rozstawiona scena a na niej występ lokalnego zespołu tańca i śpiewu. W pobliżu rozstawione kramy z jedzeniem

i suwenirami. Korzystamy z okazji i próbujemy miejscowych wyrobów. Jeszcze przez chwilę spacerujemy po okolicy. Miasteczko jest przytulne i bardzo klimatyczne. Rozprostowaliśmy się i możemy jechać dalej. Po

przejechaniu

200

km

dojeżdżamy

do Budapesztu lekko zmęczeni, ale zadowoleni.

Wcześniej udało nam się znaleźć fajny hotel przez Groupon i około godz. 19 tej meldujemy się na miejscu. Hotel w dobrej cenie i w centrum

miasta. Jest nawet parking zamknięty w budynku, gdzie można zostawić moto. Koszt parkingu w stosunku do ceny hotelu jest spory, ale myślę, że warto.

4 z 11


W Budapeszcie zostajemy dwa dni. Niezbyt dużo i nie wystarczy na zobaczenie nawet części miasta i jego atrakcji, ale nam musi wystarczyć. Przeglądając ulotki reklamowe z hotelu Ewa zastanawia się nad rundką objazdową autokarem po najciekawszych miejscach Budapesztu. Jednak po krótkiej chwili wykluczamy zbędny element przedsięwzięcia – autokar. Przecież mamy motocykl. Pozostaje jedynie przepisać trasę autokaru do nawigacji i przejrzeć przewodnik. Trasa objazdowa gotowa. Rano ruszamy na site-seeing town tour. Dużo można by pisać. Budapeszt to piękne miasto. Parlament urzeka swoją architekturą

i detalami fasady. Zatrzymujemy się przy nim na chwilę, aby dokładnie obejrzeć jego

architekturę,

mnogość

detali

i kształtów elewacji. Następny przystanek

to Opera i most łańcuchowy. Wszystkie punkty trasy niestety odwiedzamy dość pobieżnie – czas goni. Pod wieczór wracamy do hotelu. Zostaje nam jeszcze wypad do pobliskiej knajpy. Zupa gulaszowa, palce lizać, jeszcze piwko do tego i pierwszy dzień w Budapeszcie za nami. 5 z 11


Nazajutrz mamy w planach zobaczyć Cytadelę i wyspę Małgorzaty. Cytadelę można zwiedzać tylko z zewnątrz. Ze wzgórza, na którym wznosi się cytadela roztacza się piękny panoramiczny widok na całe miasto przecięte Dunajem. Z tej perspektywy parlament wygląda bardzo okazale.

Zabudowania cytadeli są bardzo dobrze zachowane i nigdy nie były przebudowywane. Jedynie prowadzono prace konserwatorskie. Zostawiamy cytadelę i jedziemy na Wyspę Małgorzaty. Nawigacja prowadzi nas kilka razy przez mosty Elżbiety, Małgorzaty – jakoś pokrętnie, ale dzięki temu możemy jeszcze raz zobaczyć miasto. 6 z 11


Wyspa Małgorzaty i park na niej przypomina warszawskie łazienki skrzyżowane z ogrodem w Wilanowie, ale w nieco skromniejszej formie. Na wyspie zobaczyliśmy starą kaplicę i ruiny klasztoru Dominikanów. Jest też Grand Hotel dla bardziej zamożnych gości. Robimy jeszcze kilka zdjęć i opuszczamy wyspę Małgorzaty, Budapeszt i zmierzamy do Hajduszoboszlo. Jedziemy ok 250 km autostradą M3. Droga o tyle szybka co nudna. Ruch na trasie bardzo mały. Krajobraz nie urzeka, wszędzie dookoła płasko. W niezłym tempie dojeżdżamy do celu. Kwaterujemy się w hotelu i zmierzamy na mały obchód okolicy połączony z kolacją, Dziwne trochę, ale wszędzie słychać

język polski. Na ulicy ludzie mówią po polsku. Klimat trochę przypomina małą nadbałtycką miejscowość choć morza nigdzie nie widać. Węgrzy wydają się być mniejszością narodową w tym miasteczku. Nawet menu w restauracji jest po polsku, kelnerzy mówią po polsku może nie jak prof. Miodek, ale na Węgrzech to dość osobliwe. Jedzenie natomiast jest typowo węgierskie. Przepyszne, nic dodać nic ująć.

Na jutro mamy zaplanowane moczenie w lokalnym aquaparku. 7 z 11


Dzisiaj jeszcze nie jeździliśmy i czas to nadrobić. GS trochę się zastał i trzeba go przegonić. Popołudniu ruszamy do Debreczyna. Oddalony o

25 km od Hajduszoboszlo stanowi łatwy cel. Odświeżając

informacje z pamięci o kuchni węgierskiej zamierzamy spróbować słynnych kiełbasek debreczyńskich i gulaszu po debreczyńsku. Dojeżdżamy do miasta i zatrzymujemy się przy samym rynku. Bardzo ładna miejsce. Stare, odnowione zabudowania wyglądają jak z obrazka. Ciekawe fontanny na rynku dopełniają uroku starówki. Dość nietypowym zjawiskiem jest tramwaj jeżdżący środkiem deptaku rynkowego. Oryginalne rozwiązanie.

Spacerując

po

rynku

rozglądamy się za jakąś knajpką

ze

specjałami

debreczyńskimi.

Mijamy

sporo lokali, ale żaden nie

ma nic wspólnego z kuchnią węgierską. Pizzeria, kebab, pasta, pizzeria, kebab. Jeszcze kilka kawiarni. Lekko zdziwieni skręcamy

w boczną uliczkę. Kilka ogródków z parasolami, może tu się uda ? Nic z tego, znowu pasta italiana i gyros dla odmiany. Burczy nam już w brzuchach mocno – gdzie ten gulasz ? Obeszliśmy rynek w koło raz jeszcze i nic. Robi się późno i jeśli chcemy jeszcze coś zjeść musimy wracać.

8 z 11


W Hajduszoboszlo same węgierskie knajpy, jest w czym wybierać. Już po 30 minutach siedzimy w obszernej restauracji. Nic nie wyszło z debreczyńskich specjałów, ale wyśmienity gulasz rekompensuje niepowodzenia ostatniej wycieczki. Przyjemnie spędzamy ostatni wieczór, spacerując po okolicy. Juro musimy już wracać. Mamy szczęśliwie jeden dzień zapasu i rozkładamy trasę powrotną na dwie części. Z Hajduszoboszlo

zamierzamy dojechać do Zakopanego, przenocować i stamtąd dojechać do domu. Rano wita nas bardzo ładna pogoda, dzień zapowiada się całkiem przyjemnie. Do Popradu dojeżdżamy w niezłym tempie. Niestety w górach pogoda się psuje. Jeszcze przed granicą słowacką Ewa zakłada kombinezon przeciwdeszczowy. Zrobiliśmy mały przystanek na kawę, ale w przygranicznej bazie dla kierowców tirów zabrakło kawy. Szczęśliwie mieliśmy saszetki „ostatniej szansy” i wystarczył nam tylko wrzątek. Droga od Popradu do Zakopanego ma trochę zakrętów w swoim zanadrzu i mógłbym pogonić maszynę na winklach, ale tym razem tępo mieliśmy raczej spacerowo-ostrożne. W deszczu docieramy do Zakopanego i kwaterujemy się w pensjonacie „Willa Orla”. 9 z 11


Szkoda, że deszcz spotkał nas w górach. Parkując spotykamy dwóch motocyklistów-podróżników. Przyjechali z Anglii i jadą na Chorwację. Z ich relacji wynika, że jadą cały czas w deszczu. Zakopiańska aura nie robi zatem na nich wrażenia, a nam wydawało się, że fatalnie trafiliśmy z pogodą. Po krótkiej rozmowie okazało się nowo poznani globtroterzy mieli przygodę na krajowej siódemce. Z ciężarówki wylał się olej na drogę. Jeden

z kolegów nie zdążył opanować maszyny na śliskiej nawierzchni i slajdem wjechał pod cysternę. Szczęśliwie nic poważnego się nie stało. Trochę rys na plastikach i żadnych obrażeń. Wieczorkiem po spacerze i małej kolacji możemy zrelaksować się przy bilardzie. Rozegraliśmy kilka zabawnych partii przypominając sobie czasy studenckie, kiedy udawało się skuteczniej trafiać w bile. Zaraz po bilardzie jeszcze trochę wygłupów przy stole do ping-ponga. Zadowoleni z udanego wieczoru

licząc na ładną pogodę nazajutrz, idziemy spać. Ranek wita nas pysznym śniadaniem – naprawdę fajny ten pensjonat. Mniej fajny jest już rzęsisty deszcz za oknem. Zbieramy się z niechęcią do powrotu. Czas ruszać. W strugach deszczu przedzieramy się przez korek na zakopiance. 10 z 11


Deszcz leje, jeden wielki korek na drodze i nawet nie ma jak pociągnąć „pod prąd”. Z przeciwka sznur samochodów, autobusy. Wygląda na to, że dojazd do Krakowa nieco się wydłuży. Po ponad dwóch godzinach dojeżdżamy do grodu Kraka. Ewie przemokły rękawiczki doszczętnie i zmuszeni jesteśmy zrobić krótki postój w nieźle zaopatrzonym sklepie motocyklowym. Problem rękawiczek udaje się szybko rozwiązać. Jedziemy dalej… Pogoda się poprawia i nawet udało nam się wyschnąć na wietrze. Dopiero 50 km przed Warszawą wjeżdżamy w kolejny potop i mokniemy po raz kolejny. Mocno przepłukani po dość mozolnej jeździe,

wczesnym wieczorem dojeżdżamy do celu. Zadowoleni i trochę zmęczeni możemy zaliczyć naszą wyprawę do bardzo udanych. Zmoczyło nas zaledwie dwukrotnie na 1990 km przejechanych w kilka dni. Nie możemy narzekać, było świetnie. Czekamy z niecierpliwością na kolejną moto-wycieczkę.

11 z 11


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.