RELACJA 06/2016
Autor: Cecylia / MT 149
Saksonia Szwajcarska i nie tylko. 11.08-20.08.2016 2 550 km
No i fajnie, znowu się udało! Drugi urlop w tym roku! Tym razem krótszy, tydzień z piątkiem, więc wyjeżdżamy już w czwartek po pracy. Tradycyjnie - Tuszyn. Nocleg i nasza ulubiona pizza włoska w środku Polski - pizzeria Gino. Teraz spróbowaliśmy pizzy z włoskimi grzybami, szynką, serem i marynowanymi szparagami. Niestety nie przebiła mojego numero uno (parmeńska z szynką i rukolą), ani mojego numero duo (z mozzarellą i pomidorami), ale spoko, też była dobra. Wieczór z polskim zestawem all inclusive: Soplica wiśniowa, kawa 3 w jednym, a na śniadanie pure ziemniaczane z boczkiem z plastikowego kubeczka. Nie ma co wybrzydzać, w składzie naprawdę ma ziemniaki i boczek.
Po tym pysznym śniadanku ruszamy szybciutko z samego rana i popylamy autostradą do Książa. Po drodze mijamy dużo maszyn, od pary, z którą gadamy na stacji dowiadujemy się, że w Karpaczu jest duży zlot. Układając trasę, sami się zdziwiliśmy, że spośród tylu zamków, które z Polsce już widzieliśmy, do Książa jeszcze nie trafiliśmy. Trzeba nadrobić zaległości, parking 6,- zł, wejście 35,- zł z przewodnikiem, start z grupą na 12:50. Zamek super, bardzo nam się podobał, zwiedzanie 1,5 godziny. Trochę nas tylko rozczarowało zejście do podziemia, bo spodziewaliśmy się stylowych 2 / 19
lochów w kamieniu z epoki, a zobaczyliśmy wybetonowany tunel. No ale cóż, jak mówił przewodnik, zamek jest eklektyczny, budowany, dobudowywany i rozbudowywany w różnych epokach. Ciekawostką jest tzw. Stary Książ, nazwany tak przez samych Hochbergów, ja bym go nazwała raczej domkiem letniskowym. Wybudowali go dla turystów, którzy zaczęli nawiedzać ich zamek, żeby go po prostu obejrzeć i zobaczyć ich kolekcję obrazów. Wiadomo, nic fajnego jak ci się obcy ludzie po domu kręcą, więc po to właśnie wybudowali Stary Książ i tam przenieśli część kolekcji, żeby sobie ludzie mogli oglądać. Faktycznie „nowy” zamek został wybudowany w XVIII wieku, prawdopodobnie na ruinach XIII-wiecznych. Na koniec jeszcze w sklepiku z pierdołami kupujemy obowiązkowy magnesik na lodówkę, nasza kolekcja jest już całkiem spora, i kulę dla Lenki (siostrzenicy Jacka), też ma tego pełną półkę (w sumie 24,- zł). Z Książa jedziemy już na stronę czeską, przez Jakuszyce. Pogoda trochę słaba, zimno i pada, więc jak dojeżdżamy na nocleg pocieszamy się czeskim zestawem all inclusive: beherovka, lentylki, kofola, rum. Mniam, poezja i wspomnienie 3 / 19
dawnych czasów. Któż z tych urodzonych w latach 70-tych go nie kojarzy? Oczywiście najpierw na koloniach w Czechosłowacji odkrywaliśmy lentylki i kofolę, trochę później przyszedł czas na rum i beherovkę. Dziś czułam się jak księżniczka. Nie to, żeby Jaca się jakoś szczególnie postarał, ale po prostu tyle czasu spędziłam na zamkach. Ale po kolei. Najpierw pojechaliśmy do małej miejscowości Železný Brod, żeby, zgodnie ze wskazówkami z przewodnika, obejrzeć
13.08 Sobota Rokytnice nad Jizerou – Železný Brod – Malá Skála – Vranov – Frýdštejn – Sychrov – Valdstejn – Hrubala Skała – Kost – Jiczyn – Rokytnice nad Jizerou 765 - 931 km (166 km)
zabudowę architektury ludowej. I faktycznie, znaleźliśmy bardzo malownicze stare domki, miło było obejrzeć. A zaraz potem zaczął się tour po zamkach. Mała Skała i tu od razu zonk – zamknięty, remont, droga dojazdowa to jedna, wielka dziura. Tuż obok był Vranov bardzo malowniczo położony na górze,ale obejrzeliśmy go tylko z daleka i ruszyliśmy
dalej do Frydstejn. Ten z kolei nie prezentował się zbyt pociągająco z perspektywy parkingu, więc go odpuściliśmy. Może trochę szkoda, bo potem zobaczyliśmy jego makietę zwiedzając inny zamek i wyglądała dość imponująco. 4 / 19
Następny był Sychrov. Położony na dużym terenie, otoczony wielkim ogrodem, prezentował się naprawdę pięknie. Środek nas jednak nie skusił, no cóż, nie jesteśmy koneserami sztuki, a że w Książu obejrzeliśmy naszą roczną dawkę malarstwa, więc tu kupiliśmy tylko bilecik za skromne 20,- CZK na wejście na ogród i obejrzeliśmy zamek z zewnątrz. Dla chętnych info: wejście z przewodnikiem 250,- CZK, zwiedzanie około 1 godziny. Dalej pojechaliśmy na Valdstejn. Tu uwaga praktyczna – przy wejściu należy wybrać zielony szlak, trochę pod górkę, ale idzie się szybko, tylko 0,5 km lekko i bez problemu. My niestety nim tylko zeszliśmy,
a na podejście wybraliśmy (jako miłośnicy asfaltu) piękną, wygodną drogę asfaltową. Myśleliśmy, że będzie wygodnie, lekko, łatwo i przyjemnie, ale niestety było za długo i za daleko! Szliśmy około 3 km i szlag jasny nas trafiał, kiedy z każdym krokiem czuliśmy jak membrany nam się sklejają z tyłkami (jeździmy przykładnie w ciuchach moto). Zapomniałam dodać, że tylko początek dnia był kijowy jeśli chodzi o pogodę, bo potem wyszło piękne słoneczko i zrobiło się ciepło. Jak przystało na MotoTurystów daliśmy radę i wleźliśmy na górę, żeby obejrzeć to cudo. (Parking 12,- CZK wejście 60,- CZK). Focie zrobione, kolejny zamek zaliczony, jeszcze tylko coś na ząb (najlepszy zasmażany syr z frytkami) i możemy jechać dalej. 5 / 19
Kolejnym zamkiem był Hrubala Skała. Niezbyt duży, ale również warto było go zobaczyć, wejście 20,- CZK. Co ciekawe zarówno z niego, jak i z poprzedniego był piękny widok na zamek Trosky. Byliśmy na nim kilka lat temu, miło było go zobaczyć jeszcze raz, nawet z daleka. Dalej po drodze jeszcze też z daleka zaliczyliśmy Humprecht, tutaj też byliśmy, więc się nie zatrzymujemy i jedziemy dalej. Ostatni na naszej liście był Kost (wejście 200,- CZK). Naprawdę prezentował się nieźle z zewnątrz, a i w środku też niczego sobie. Dodatkową atrakcją było przedstawienie w jednej z sal i mały pokaz tańca. Na koniec dnia pojechaliśmy jeszcze do Jiczyna. Tak, tak moi drodzy, szczególnie ci urodzeni w latach 70-tych, to właśnie to miasteczko od Rumcajsa, Haneczki i Cypiska. To właśnie tam jest ich muzeum, jest tenże sam co z bajki ryneczek z wieżą zegarową, tylko księcia pana brakowało, który by szpetnie zaklął po francusku „sacrebleu”. Mieliśmy trochę pecha bo dojechaliśmy jak już muzeum było zamknięte ale na pocieszenie znaleźliśmy zdjęcia z 2005 roku lat jak udało nam się wejść do środka. Ale za to namierzyliśmy Krtka, na wystawie sklepowej, ale był. Ach, łza się w oku kręci, to se ne wrati. 6 / 19
Jeszcze w małej knajpce za wieżą jemy knedliki z mięskiem i zmęczeni, ale zadowoleni wracamy na nocleg o 20:30, kurde, tylko już nie pachnę jak księżniczka, no, chociaż… zależy z której epoki. Dzisiaj atrakcje były różne. Jeszcze trochę zamków, zapory wodne, Szklarska Poręba, ale przede wszystkim fajne trasy. Trochę nad wodą, trochę przez las i wzdłuż torów, często przez malownicze wsie, ale co cieszyło najbardziej? Zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty. Pogoda dziś nas rozpieszczała, zero deszczu, ale nie za gorąco, więc jechało się cudnie. Najpierw pojechaliśmy na Zamek Frýdlant. Wejście z polskim przewodnikiem
250,- CZK, ale niestety uciekła nam godzina 11:00 (pan sprzedający bilety wyznawał świętą zasadę „jestem w pracy nie na wyścigach”), a ponieważ na kolejną polską grupę musielibyśmy czekać kolejną godzinę, to postanowiliśmy wejść z czeską przewodniczką. Wejście 150,- CZK, a wrażenia językowe bezcenne. Zwiedzanie bite 2 godziny. Zamek bardzo ładny i do zwiedzenia mnóstwo komnat. W dodatku mieliśmy mocne skojarzenia z filmem „Inni”, hmm… 7 / 19
Taka była zasada, że jak wychodzimy z jednego pokoju to musimy zamknąć drzwi i zanim wejdziemy do kolejnego to musimy te otworzyć i za chwilę zamknąć. Może dlatego zwiedzanie trwało tak długo, bo grupa była liczna. Trochę nam tu zeszło i dopiero około 13:00 ruszamy dalej na Zaporę Leśniańską, tuż obok Zamku Czocha. Zapora jest wielka i zrobiła na nas wrażenie. Strzelamy oczywiście focie. Znaleźli się przyjaźni motocykliści (też jeździli Suzuki), którzy zrobili nam fotkę razem. Gadamy z nimi chwilę, Gościu się chwali, że jest specem od robienia zdjęć grupowych na zlotach. Super, mamy nadzieję, że w końcu ktoś nam zrobi fajne zdjęcie. No i…. No faktycznie, jest specem od grupowych, cała grupa by się zmieściła, ale że nas była tylko dwójka, to się zmieściło dużo asfaltu.
Dalej jedziemy na Zamek Czocha. Parking 6,- zł (tyle co samochód), stawiamy więc w rządku wzdłuż ulicy. Wejście na zamek z przewodnikiem 20,- zł niedrogo, ale trzeba czekać 1,5 godziny, więc odpuszczamy i bierzemy za 6,- zeta wejście tylko na dziedziniec. Owszem, całkiem ładny, jest na co popatrzeć.
8 / 19
Potem jedziemy na Zaporę Pilchowice, ale po drodze mijamy jeszcze jakąś mniejszą. Stamtąd do Szklarskiej na pierogi i tak, żeby połazić. Ludzi mnóstwo, tłok wszędzie, w knajpie pijany biały miś (dosłownie, chyba se zrobił przerwę w pracy i wstąpił na piwo). Widać, że naród polski, który nie zmieścił się na nadbałtyckich plażach wypoczywa tu. Spadamy stamtąd szybko, ale przed powrotem na nocleg zajeżdżamy jeszcze do Harachova, żeby rzucić okiem na skocznie - robią wrażenie!
Dzisiaj jedziemy na Wieżę telewizyjną Jeszczed (parking na samej górze 70,- CZK; niżej 50,- CZK). Widok oczywiście zabójczy! Na miasto Liberec, w którym zatrzymaliśmy się najpierw na małą kawkę, na bardzo ładnym ryneczku. Na górze robimy sobie mały piknik z batonami, żeby trochę się pogapić na widoki. Potem zjeżdżamy w dół i jedziemy dalej. 9 / 19
Chcemy koniecznie zobaczyć Pekelne Doły – klub i knajpa motocyklowa. Dojeżdżamy, a tam niespodzianka – w poniedziałki zamknięte. Jedyny dzień w tygodniu! W sumie nie ma się co dziwić, muszą odpocząć po pracowitym weekendzie. No co robić, szkoda, strzelamy focie zza krat i jedziemy dalej do Decina. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy skałach w miejscowości Panska Skała. Wjazd na parking płatny 20 CZK ale, że parkomat nie działał a szlabany były podniesione więc zaparkowaliśmy za darmo. W Decinie mamy kolejny nocleg, zostajemy na trzy dni. Rozpakowaliśmy się w bardzo ładnym hotelu, koło kościoła i idziemy oglądać miasto: zamek położony nad rzeką, rynek, wielki park i ogrody podzamkowe.
10 / 19
Dzisiaj był dzień dla mnie – w górę i widoki z kilkunastu metrów. Mój żywioł to powietrze, Jaca, hmm… Wręcz przeciwnie, woli wodę, więc nie czuł się zbyt dobrze na wysokości, ale
dawał
radę.
Najpierw
pojechaliśmy
do
małego
miasteczka
Bad Schandall, którego atrakcją jest wieża widokowa. Wjeżdża się na nią windą (2,80 EUR w górę i w dół), po to tylko żeby podziwiać widok
na miasto i Łabę (ale jaki!) i rysie. Dalej pojechaliśmy również malowniczą trasą nad rzeką, żeby pogapić się właśnie na takie widoki: miasteczka, domki, rzeka, skały, itd.. Potem pojechaliśmy zobaczyć główną atrakcję
dnia: Bastei. A nie było łatwo tam dojechać! Zamknięta droga, zakaz wjazdu, bo jakieś roboty. Zero informacji o objazdach, więc jedziemy na czuja. Trochę na nawigacji, ale Hołowczyc też zgłupiał i nie wie co powiedzieć. Dobra w końcu znaleźliśmy jakieś znaki, super, jedziemy. Już jesteśmy w ogródku i witamy się z gąską… (po jakichś 5 km), ale dojeżdżamy do skrzyżowania i mówię: kurde, kojarzę te krowy i ten zjazd. Oczywiście! To samo skrzyżowanie i ten sam zakaz, obok nas równie zdezorientowani turyści w samochodach. Jeden znalazł się odważny i jedzie na zakaz, no to my za nim. 11 / 19
Ale tu faktycznie nie da się przejechać, stoi samochód, obok coś do kładzenia asfaltu. Samochód się poddaje i zawraca. Jaca znowu gada z Hołowczycem, ja zsiadam i idę gadać z robotnikami. Oczywiście każdy po swojemu, ja po angielsku, on po niemiecku, ale wiadomo, że nie o konwersację chodzi, tylko o to żeby skumał, że ma nas przepuścić. No i dobra! Skumał, nawet długo to nie zajęło, macha że mamy przejeżdżać. Jedziemy, Hołek nadal nie współpracuje, więc pytamy jakiegoś kierowcę, który stanął na światłach – ok. jeszcze 1 km i skręcić w lewo. Kurde, mam nadzieję, że będzie warto!
Szczena opadła, dupę urwało. Miejsce, do czego by tu porównać? Trochę podobne do greckich meteorów, trochę do skalnego miasta, a z resztą, może właśnie nie porównywać, po prostu tak chyba wygląda Saksonia. Przepiękny widok na Łabę i niesamowicie wysokie skały, na których kiedyś stał gród. Dziś to niezłe miejsce dla amatorów wspinaczki. Wstęp 2,- EUR, za parking dla moto 1,50 EUR. Trochę nam tam zeszło zanim przeszliśmy trasę i pogapiliśmy się na każdą stronę. 12 / 19
Na koniec dnia jedziemy jeszcze do zamku Hohnstein. Znowu jakieś pozamykane drogi, ale trafiliśmy. Zameczek kameralny, bardzo ładny, ale że nie jest za duży to szybko go obchodzimy łącznie z wieżą, z której widać wzgórze, na którym walczył Napoleon. Powoli wracamy, pogoda dzisiaj nie najgorsza, ale około 19:00 robi się trochę chłodno. Na kolację jeszcze knedliki z gulaszem i oczywiście piwko. O dziwo, tu także nie mają ciemnego piwa.
Dzisiaj niby w planie nie było dużo, ale ok. 170 km pękło i wróciliśmy na nocleg 19:30. Główną atrakcją była dziś twierdza Konighstain, ale zanim tam dojechaliśmy, to pojechaliśmy jeszcze raz do miasteczka Bad Schandall, żeby się przejechać wzdłuż linii tramwajowej. Trasa bardzo malownicza (8 km), nad rzeką przez las. Stamtąd pojechaliśmy na drugą stronę Łaby i pod górę podjeżdżamy pod twierdzę. Z daleka chyba nie robiła takiego wrażenia, ale jak wjechaliśmy windą jeszcze w górę i zaczęliśmy ją obchodzić, to dopiero widok na Łabę i okolice, to było wielkie WOW! (wejście 10,- EUR). 13 / 19
Hohnstein ma podobno wielkość 5 boisk piłkarskich!
Rzeczywiście
ogromny
obszar,
do zwiedzania są też obiekty w środku: zamek, zbrojownia, itp. Największe wrażenie robi widok z murów. Zanim obejrzeliśmy wszystko zleciało nam 3 godziny. Wracamy do Suzi, którą z resztą zostawiliśmy w niemałym towarzystwie. W ogóle wszędzie
na
trasie
spotykamy
mnóstwo
motocyklistów głównie Czechów i Niemców oczywiście. Większość dnia już za nami,
ale jedziemy jeszcze do pałacu w Pillnitz zbudowanego na styl japoński. W pałacowych ogrodach wciągamy czeskie kanapki. (Wejście na ogrody 3,- EUR, do środka 8,- EUR, parking 1,- EUR). Tu widoki też całkiem niezłe: trawniczki, kwiatki, fontanny i kilka domków jednorodzinnych dookoła, a wszystko nad rzeką. Stamtąd zaczynamy już powrót, czyli jakieś 50 km do Decina. 14 / 19
Dzisiaj był dzień dla mojego małżonka szanownego, czyli łażenie po górach i knajpa motocyklowa. Rano jedziemy autobusem nr 434 (bilet 27,- CZK), żeby być po cywilnemu i nie wspinać się w ciuchach moto. I całe szczęście, bo żeby zobaczyć skałę Pravcicka Brama, musimy się wdrapać trochę pod górkę, idzie się niecałą godzinkę od przystanku. Ale spoko, idziemy lasem, więc jest przyjemny chłodek i nie jest trudno, a poza tym teraz w końcu wiem po co tyle czasu spędzam w siłowni na bieżni. Dochodzimy na górę (wstęp 75,- CZK), a tam po raz kolejny widok taki, że kopara opada. Chociaż muszę przyznać, że moim the best of zostaje Bastei i Twierdza Konighstain. W schronisku przylepionym do tej skały pijemy ciemne (w końcu!) piwko i gapimy się na widoki.
Potem
obchodzimy
wszystkie
punkty widokowe, żeby zarobić tysiąc fotek, z których potem będzie trudno wybrać te najlepsze
do
relacji.
Widoki
super,
ale spadamy, bo trzeba zdążyć na autobus. 15 / 19
W dół idziemy szybciej, tylko pół godzinki, ale niestety i tak za długo, widzimy tył autobusu, jak odjeżdża. No cóż, wczoraj lunch w pałacowych ogrodach, dzisiaj na przystanku autobusowym. Czekamy pół godzinki i jest następny. Dojeżdżamy, ale godzina bardzo wczesna 14:00, nogi trochę bolą, ale tyłki swędzą, więc wsiadamy na Suzi i robimy jeszcze małą traskę. Jedziemy do Pekelnych Dołów, siedziby klubu motocyklowego. Knajpa zrobiona w skale, wjechać można do środka i zaparkować przy stoliku. Byliśmy tu w poniedziałek, jedyny dzień w tygodniu kiedy jest zamknięte. Ale jako turyści, w dodatku moto, nie poddajemy się i próbujemy drugi raz. Warto było!
Pod knajpą i w środku mnóstwo maszyn (ciekawe co tu się dzieje np. w sobotni wieczór!) Siadamy
i
delektujemy
się
atmosferą i zupą gulaszową. Następnie
obowiązkowa
przejażdżka w środku i foty. Oczywiście musimy też zaznaczyć naklejką, że byli tu MotoTuryści, aż dziwne, że nie ma tu jeszcze naszej naklejki. Wracamy trasą na około, żeby jeszcze się przejechać przez czeskie wioski. Krasna Lipa, Doublin, Ceska Lipa. Jedziemy przez malutkie miejscowości, pełne ślicznych brązowych domków. 16 / 19
Po drodze mijamy też, co nas dziwi, duże, opuszczone, zniszczone budynki, coś jakby chyba dawne fabryki, zakłady przemysłowe. Naprawdę dużo tu tego, nie tylko dziś, ale i wcześniej sporo takich budynków widzieliśmy. Podjeżdżamy jeszcze do miejsca, gdzie wchodziliśmy na szlak na Skałę Pravcicka Brama. Przejeżdżając autobusem widzieliśmy tam mnóstwo straganów z różnościami, więc chcemy kupić może jakąś regionalną pamiątkę. Wybór jest ogromny, ale wszystko to Chińszczyzna, a z regionalnych to najlepiej krasnale, albo ogrodowy spiderman. Masakra, ani mydła, ani powidła, tylko szajs. Wracamy na nocleg, ale idziemy jeszcze wieczorem na miasto, żeby zobaczyć Decin by night. Dzisiaj, już niestety na koniec, Drezno. Ruszamy z rana, pogoda super, a z czasem robi się coraz cieplej. Piękne słońce i upał! Dojeżdżamy szybko do miasta, nie mamy daleko ok. 50 km. Najpierw podjeżdżamy nad brzeg rzeki, żeby zobaczyć pałace na przeciwległym brzegu. Potem jedziemy na nocleg.
17 / 19
Miasto super! Jedziemy tramwajem nr 8 (bilet 2,30 EUR) ok. 25 min. I dojeżdżamy do centrum. Najpierw oglądamy kompleks pałacowy Zwinger przepiękny, tak samo jak pozostałe zabytki w centrum. Zanim obeszliśmy zaledwie kilka ulic, zrobiło się późne popołudnie. Akurat w ten weekend jest jakieś święto, festyn. Pełno budek z różnym jedzeniem i oczywiście z piwem. Wybieramy jedno z naszych ulubionych Tucher i tam przysiadamy na dłużej. Okazało się, że wybór był świetny. Za chwilę rozkłada się orkiestra i atmosfera jak na Oktoberfest! Naprawdę nie podejrzewałam, że Niemcy bawią się tak rewelacyjnie, przyśpiewki, konkursy z piciem piwa, itp. Oczywiście
musiałam też mieć zdjęcie z grajkami. Zabawa extra, trzeba kiedyś odwiedzić Bawarię w październiku! Wracamy gdy jest już ciemno i na czuja wybieramy przystanek, na którym mamy wysiąść, bo oczywiście nikt nie sprawdził nazwy jak wsiadaliśmy. Mamy fuksa i trafiamy. Dalej, no cóż, spać, a rano powrót.
Rano ruszamy wcześnie, trochę pada, ale nie ma na co czekać, lepiej nie będzie, lepiej to już było. Droga poszła szybko, co tu pisać: ring berliński i już zaraz Kołbaskowo. Po polskiej stronie obiad przy drodze i dalej do Gdańska. Dojeżdżamy do domu wcześnie, więc jest jeszcze czas na pranie. 18 / 19
GALERIA >
Pozdrawiamy, Skorpio & Cecylia / MT 149
19 / 19