Sponsor nagród dla laureatów rankingu „Moto-Turysta Roku 2013”
Sponsor nagrody dla autora „Relacji Roku 2013”
Se z o n 2 0 1 3
01.04.2013 - 31.03.2014
Autor tekstu:
GRECJA 2013 Jacek – Skorpio / Moto-Turysta 149 >>>
Ranga M-T:
Obieżyświat >>>
Numer relacji:
07/2013/Zlotowe wojaże
Galeria:
160 zdjęd >>>
Tytuł:
Relacja objęta rankingami "Moto -Turysta Roku 2013" & "Wyprawa Roku 2013" Data wyprawy
Data nadesłania relacji
Data publikacji relacji
13.05 – 02.06.2013
24.06.2013
21.07.2013
13.05 - 16.05.2013 / Poniedziałek – Czwartek / 2 569 km Gdaosk => 372 km => Tuszyn => 794 km => Palid => 817 km => Bitola => 586 km => Ateny
Tytułem wstępu dodam, że już w zeszłym roku postanowiliśmy, że kolejnym naszym celem będzie Grecja. Udało nam się kupid tani bilet na przelot do Aten
6 464 km
dla Cecylii, więc tak jak w poprzednim roku wyjechałem 4 dni wcześniej.
Ruszyłem ok. 17 i dosyd szybko dotarłem w okolice Tuszyna, gdzie poszukałem noclegu. Kolejne 2 dni to była bardzo nudna trasa w większości autostradami przez Słowację, Węgry i Serbię. Na nocleg zatrzymałem się w miejscowości Palid w Serbii - jakieś 20 km od granicy z Węgrami (zrobione 794 km). Mała, ładna miejscowośd i jak później się dowiedziałem uzdrowisko z ładnym parkiem, jeziorem i przystanią jachtową. 1 / 20
Rano szybkie śniadanie i wyjazd ok. 6. Musiałem dojechad do Macedonii a nie wiedziałem ile czasu mi zajmie przekraczanie granic. Jazda przez
Serbię po prostu nudna. Sam Belgrad o dziwo przejechałem bez żadnych kłopotów i dosyd szybko (a ile to się naczytałem o korkach). Dopiero przez ostatnie 100km droga prowadziła przez góry i przełęcze, ale z dwóch pasów zrobił się jeden. Na szczęście ruch był bardzo mały i nawet tego nie odczułem. Na granicy Serbsko-Macedooskiej celnik tylko rzucił okiem na tablicę rejestracyjną i machnął żeby jechad dalej. Zrobiłem sobie krótki odpoczynek i wyłączyłem w nawigacji drogi płatne i autostrady. Poczułem, że teraz dopiero zacznie się prawdziwy urlop. Ostatnie 200 km tego dnia pokonałem lokalnymi dróżkami. Dobre trasy, piękne widoki, mały ruch i dosyd tanio. Ok. 18 zameldowałem się w Bitola (tego dnia zrobiłem 817 km). Miałem zarezerwowany nocleg ale mój GPS nie mógł go namierzyd. Szybki telefon do hotelu, gdzie zostałem nakierowany na wieżę zegarową pośrodku skweru a pod nią już czekał ktoś z obsługi, który doprowadził mnie pod sam hostel. Szybki prysznic i na miasto coś zjeśd. Płatnośd w knajpie tylko w miejscowej walucie więc znalazłem kantor, ale nie miałem pojęcia jaki jest przelicznik. Wymieniłem 10 EUR, zjadłem porządny obiadek (z 2 piwkami), a kasy jeszcze starczyło na drogę powrotną na opłaty za autostrady. Czwartek
to
już
były
typowo
greckie
klimaty.
Granicę
przekroczyłem na jakimś lokalnym przejściu ok. 8 rano. Na bramkach nikogo, nawet celników. Po 5 minutach stania użyłem klaksonu, po kolejnych 5 w drzwiach pojawił się zaspany celnik, spojrzał na mnie i machnął ręką żebym jechał dalej i zamknął za sobą drzwi. Przejazd jak dla mnie był niesamowity (w koocu pierwszy w ciepłych krajach na dwóch kółkach). Przełęcze powyżej tysiąca metrów i pełno winkli, małe wioski, których nie ma na mapie. Jak tankowałem na malutkiej stacji benzynowej, gdzie sobie zrobiłem krótki odpoczynek i zacząłem studiowad mapę, właściciel od razu poczęstował mnie kawą (taka wielkości naparstka, po której zaczyna serce kołatad a człowiek wchodzi na wysokie obroty), a potem pomógł mi zlokalizowad miejsce gdzie jestem – na mapie go nie było.
2 / 20
Po drodze zboczyłem kilka km z zaplanowanej trasy i podjechałem zobaczyd Termopile, miejsce
słynnej bitwy znane co niektórym z filmu „300” a innym oczywiście z historii. I znowu – sama jazda przez góry niesamowita. A na miejscu? Duży pomnik, duży posąg (Leonidasa – dowódcy Spartan), co jakieś 8-10 minut podjeżdżające autokary, z których wysypywał się tłum, robił fotki, ładował się z powrotem do autokaru i odjeżdżał. Jedząc kanapeczkę i popijając wodę (trwało to jakieś 20 minut) obejrzałem, oprócz Leonidasa, 6 wycieczek. Tego dnia po zrobieniu 584 km zameldowałem się w Atenach. Byłem bardzo zaskoczony samą jazdą po stolicy Grecji. Zero problemów, rozsuwające się na boki samochody, żeby dwa kółka mogły przejechad. I znowu nastąpiła przyśpieszona nauka jazdy. Podwójna ciągła i znak stopu – to tylko sugestia. Nie należy się aż tak przejmowad. Po kilku pierwszych skrzyżowaniach, jadąc przepisowo i zatrzymując się grzecznie na stopie, dostałem kilka ostrzegawczych klaksonów żebym ruchu nie tamował. Z podwójną ciągłą było podobnie, jadę grzecznie za samochodem oczywiście trzymając się środka drogi i szukając miejsca gdzie linia się skooczy, szykowałem się do skoku. Ale jak mnie wyprzedził szósty skuter jadący dosłownie pod prąd miarka się przebrała. Przyjąłem zasadę miejscowych, dojazd do skrzyżowania, lekkie przyhamowanie, klakson i jazda. Szybkie zakupy w sklepie (artykuły pierwszej potrzeby, czyli chleb i piwo), jedzonko i spad. Jutro przylatuje Cecylia i zacznie się latanie po zabytkach.
17.05.2013 / Piątek / 94 km Ateny => 2567 km - 2663 km => Ateny
Dzisiaj trochę pospałem. Szybkie śniadanie w hotelu (nawet dobre, ale taki standard europejski). Na lotnisko mam jakieś 30 km. Temperatura 28oC. Krótkie spodenki, T-shirt i jazda. Lotnisko spore a wyjścia na dwóch poziomach. Dobrze, że istnieją komórki bo ciężko by było się znaleźd. Nawet udało mi się zrobid zdjęcie lądującego samolotu z Cecylią na pokładzie. Jako, że była akurat pora obiadowa (przynajmniej w Polsce, potem się okazało, że w Grecji jest inaczej), wracając z lotniska zatrzymaliśmy się w małej miejscowej knajpce. Zamówiliśmy coś w rodzaju gyrosa (1,8 EUR). Świeże pieczywko, 3 / 20
w środku pełno surówki i mięsa i jeszcze do środka wciśnięte frytki (takie z ziemniaka prawdziwego
a nie z paczki). Porcja taka, że Cecylia nie była w stanie zjeśd całości. Najedzeni postanowiliśmy, że podjedziemy na punkt widokowy Lykavitos skąd widad większośd Aten. Podjazd jest kręty i nawet trochę stromy, ciasnymi uliczkami przez jedną z dzielnic. A na samym koocu już na piechotę trzeba pokonad jeszcze sporo schodów i uwierzcie mi, że w takim upale to jest wyzwanie. Widok rzeczywiście niesamowity.
18-19.05.2013 / Sobota - Niedziela / 0 km Ateny
Dwa kolejne dni upłynęły nam na zwiedzaniu. Pierwszy dzieo chcieliśmy przeznaczyd na włóczenie się bez celu. Jednak już przy zabytkowej Agorze okazało się, że w sobotę (nie wiem czy we wszystkie), wstęp prawie wszędzie jest za damo. Więc w 100% to wykorzystaliśmy. Jedyną opłatą którą uiściliśmy była za zwiedzanie Stadionu Olimpijskiego. Na pierwszy rzut poszła wspomniana wcześniej Agora, następnie Akropol (cały obstawiony rusztowaniami), muzeum Akropolu i inne ruiny, które podobno warto zobaczyd. Jako, że my nie należymy do koneserów sztuki a tym bardziej gruzów zwiedzanie szło nam bardzo sprawnie. Spore wrażenie zrobił na nas Stadion Olimpijski, który jest odrestaurowany. Na jego terenie znajduje się mini muzeum, w którym prezentowane są plakaty i znicze z olimpiad od 1896 roku. Widok niesamowity, tyle historii sportowej (fakt, że tylko w postaci plakatów) w jednym miejscu.
4 / 20
Wracając do hotelu wstąpiliśmy na targ po coś do jedzenia na wieczór. Feta, oliwki, warzywa.
Wszystkiego dowoli. Ceny zadowalające więc na balkonie hotelowym wcinaliśmy własnoręcznie przygotowaną sałatkę grecką w ilości trzy razy większej niż w knajpie i jakieś 4 razy taoszej. Do tego oczywiście wino i piwko.
Niedzielę poświęciliśmy na obijanie się. Spacerek przez dzielnicę Plaka, postoje na kawkę czy piwko. Trafiliśmy też na paradę, która świętowała zjednoczenie wysp z Grecją. Pod Pałacem Królewskim czekała nas niespodzianka w postaci honorowej zmiany warty. Było na co popatrzed. Same Ateny nas rozczarowały. Warto zobaczyd Akropol, trochę innych kupek kamieni, przejśd się po dzielnicy Plaka i wypid tam kawę mrożoną w jednej z wielu knajpek. Najbardziej zdziwieni byliśmy brudem jaki tam panuje. Obok ulicy z najdroższymi sklepami ulica, która wygląda jak slumsy z rozwalającymi się budynkami, a niektóre były nawet spalone. Równie zaskakująca była ulica z żyrandolami – dosłownie, pomiędzy budynkami przeciągnięte kable, a na nich mnóstwo żyrandoli, we wszystkich możliwych kształtach i kolorach.
5 / 20
20.05.2013 / Poniedziałek / 178 km
Czas opuścid Ateny. Upał jest od samego rana, więc
Ateny (2663 km) => Korynt => Mykeny => Tolo (2841 km)
postanawiamy jechad w zwykłych ciuchach, oj i to był bardzo dobry pomysł. Na trasie jakieś 30 stopni a nas chłodził rześki wiaterek od morza. Dzisiaj zamierzaliśmy zameldowad na kwaterze w miejscowości Tolo i tam poleniuchowad dwa dni. Oczywiście po drodze zaplanowaliśmy jeszcze zwiedzanie. W koocu nie może byd pustych przelotów. Na pierwszy strzał poszedł Kanał Koryncki. No nie powiem, robi wrażenie. Przy samym moście spory parking i autokary, na moście oczywiście pełno ludzi. Ale w oddali za mostem kolejowym jest jeszcze jeden most. Stary i nieużywany. Pomyślałem tam będzie bardziej kameralnie. Dojazd prosty, trochę trzeba było przejechad przez winnicę, w pewnym momencie po szutrze bo asfalt się skooczył. Ale udało się. Na sam most nie odważyłem się wjechad bo jak weszliśmy na niego to wydawało mi się że stalowe blachy którymi był wyłożony zaczęły się ruszad. Widok z mostu niesamowity, kanał robi wrażenie. Po obu stronach są bunkry chyba z II Wojny Światowej. Teraz czas na Korynt. Duża kupa kamieni. Znaleźliśmy knajpkę z tarasem który wychodził na teren objęty zwiedzaniem. Odpoczywając i popijając zimną kawę Frappe doszliśmy do wniosku, że stąd jest cudowny widok i wcale nie trzeba płacid za wejście. W oddali widzieliśmy jakąś górę, na której było widad pozostałości jakiejś fortecy. Nie ukrywam, że to nas bardziej zainteresowało. Drogę na górę łatwo znaleźliśmy, sporo zakrętów i pięknych widoków. Ale od parkingu już na piechotę. Z dołu nie wyglądało, że tam jest tak stromo. 6 / 20
Na szczycie są pozostałości murów obronnych twierdzy. Już po powrocie do domu przeczytałem,
że w starożytności wzgórze było akropolem położonego u jej stóp Koryntu i znajdowała się tu słynna, znana w całym greckim świecie świątynia Afrodyty, w której miały miejsce praktyki sakralnej prostytucji. Ostatnim punktem dzisiejszego zwiedzania były Mykeny. I właśnie w tej miejscowości popełniliśmy największy błąd związany z jedzeniem. Wybraliśmy ładna knajpkę przy drodze. Szybko, mało i drogo. To nie był grecki smak, tylko makro turystyka. Gyrosem się bardziej najadłem niż zamówionym tutaj obiadem. Bardziej wkurzeni niż najedzeni ruszyliśmy na zwiedzanie Myken. Podjechaliśmy do kolejnej kupki kamieni, stwierdziliśmy, że poprzednie były podobne, zrobiliśmy zdjęcie zza płotu, a za oszczędzone pieniądze za wejście zrobiliśmy sobie wieczorkiem ucztę. Wczesnym popołudniem dotarliśmy na kwaterę. Było tak gorąco, że po prostu lało się z nas. Hotelik położony na samym brzegu morza z restauracją na plaży. Szybki prysznic i rekonesans po okolicy. Za zaoszczędzone pieniądze z Myken nakupiliśmy warzyw, fety, oliwek i miejscowego wina sprzedawanego w butlach 1,5 litrowych. Jedzenia starczyło na dwa dni, wina zabrakło jeszcze tego samego wieczora. W sklepie obsługa tylko po grecku więc trzeba było na migi. Poprosiliśmy fetę a kobietka otworzyła 5 beczek i z każdej dała po kawałku na spróbowanie. Poprosiliśmy oliwki, a tu jeszcze większy wybór. Spróbowaliśmy wszystkich - smaki niesamowite. Jeszcze trzeba było kupid coś na deser. Znaleźliśmy malutką piekarnię, a w niej dziadka w wieku 70+. Poprosiliśmy 2 baklawy. Dobrze, że mieliśmy dużo czasu, bo Dziadek miał chyba na imię Maniana… 7 / 20
Składanie kartonika, nakładanie ciastek trwało wieki. Kartonik w jednym rogu a ciastka w drugim.
Pierwsze ciastko nałożył na łopatkę i ze stoickim spokojem przeszedł się przez cała piekarnię do kartonika. Potem tak samo z drugim. I kolejne przejście – teraz po to żeby odłożyd łopatkę na miejsce, i znowu po kartonik żeby go zanieśd do kasy i powrót po siateczkę. Jak przyszło do płacenia to znowu wycieczka w poszukiwaniu długopisu, żeby na karteczce napisad nam kwotę. Ale czekanie było warte smaku tego ciastka. Miód, cynamon, pomaraocza, jakieś bakalie w środku a to wszystko zalane w słodkim syropie.
21.05.2013 / Wtorek / 186 km Tolo (2841 km) => Epidavros => Tolo (3027 km)
Spało się super. Na początku zamierzaliśmy przy otwartych drzwiach na taras. Ale morze było tak blisko, że szum fal nie dawał nam zasnąd i trzeba było szczelnie zamknąd drzwi. Ok. 9 zeszliśmy na śniadanie. A tutaj niespodzianka. Nikogo nie ma i nie ma jedzenia. Już po chwili okazało się, że jesteśmy jedynymi gośdmi w hoteliku, a miła pani tylko czekała aż zejdziemy. Za chwilę na stole pojawiły się omlety prosto z patelni, jakaś wędlina i serek, świeżutkie pieczywo, ciasto, soki i kawa. Jeśd śniadanko w takim miejscu to przyjemnośd. Częśd stolików znajdowała się już na plaży więc jak zamawialiśmy piwko to obsługa nie miała zbyt daleko. Ranek przeznaczyliśmy na wylegiwanie się na plaży i kąpiele a na lunch przygotowaliśmy sobie sałatkę grecką. Po południu pojechaliśmy do Epidavros, gdzie znajduje się jeden z największych starożytnych teatrów. Ciekawostką jest to, że do dzisiaj odbywają się na nim przedstawienia. Obiekt ma niesamowitą akustykę. Siedząc w najwyższym rzędzie słyszy się dźwięk spadającej monety upuszczonej dokładnie pośrodku sceny. Przez chwilę kusiło mnie by sprawdzid czy inne „naturalne” odgłosy słychad równie dobrze. 8 / 20
Jako, że była wczesna godzina, szybki rzut oka na mapę
i postanowiliśmy, że przejedziemy się w około półwyspu. Trasa
prowadziła
klifami
nad
samym
morzem.
Takie widoki, że nie można się napatrzed (to zdanie chyba bardzo często będzie się powtarzało w tej relacji). Około godziny 17 dojechaliśmy do małej wioski rybackiej Galatas. Chcieliśmy znaleźd jakąś tawernę, żeby coś zjeśd. Wszędzie słyszeliśmy tylko jedną odpowiedź, a właściwie pytanie: „O tej porze?” Tutaj wszystko się otwiera dopiero ok. 19-stej. I tak było to fajne miejsce, bo z brzegu widad jak na wyciągnięcie ręki miejscowośd Poros, która jest na wyspie. Pozostała częśd półwyspu, który okrążaliśmy była typowo grecka. Tu już nie było turystów i wszyscy nas obserwowali z uwagą. Z powrotem nawigacja poprowadziła nas przez góry i zrobiło się trochę chłodno a my byliśmy w krótkich spodenkach (wiem, że nie powinno się tak jeździd). Wieczorkiem byliśmy znowu na kwaterze. Kolacyjka na tarasie z pięknym widokiem na wyspę, na której jak później się dowiedzieliśmy jest tylko kościółek. Dodam, że nikt tam nie mieszka
a w nocy całośd jest pięknie 22.05.2013 / Środa / 30 km oświetlona.
Tolo (3027 km) => Nafplio => Tolo (3057 km)
Kolejny bardzo lekki dzieo. Do 14 plaża i kąpiele. Popołudniem postanowiliśmy pojechad do pobliskiego Nafplio. Ładna turystyczna miejscowośd. Niezliczona ilośd knajpek, pięknie zadbanych uliczek a nad miastem góruje twierdza, a na wysepce zbudowany jest zamek obronny. Tutaj czas wolno płynie. Długo chodziliśmy ciasnymi uliczkami gdzie prawie na każdej znajduje się kawiarnia lub tawerna. Widoki niesamowite, zarówno z dołu na twierdzę 9 / 20
jak i z twierdzy na miasteczko. Na koniec postanowiliśmy podjechad pod fortecę zrobid kilka fotek z Suzi.
Było bardzo ciepło więc kaski zostały w kufrze. W pewnym momencie stanęła koło nas policja - a my bez kasków, po 2 piwkach i z uśmiechem na twarzy ich pozdrawiamy a oni nas. Masz to w Polsce? – Hi, Hi
Po zwiedzeniu miasteczka, poobijaniu się po ulicach i knajpkach, trzeba było jednak wracad. W koocu musimy się spakowad, ponieważ juro czeka nas dłuższy przejazd.
23.05.2013 / Czwartek / 434 km Tolo (3027 km) => Olimpia => Delfy (3491 km)
Dzisiaj była szybka pobudka i śniadanko. Wyjechaliśmy gdzieś o gadzinie 8 rano ubrani w ciuszki cywilne (było już powyżej 20 stopni).
Tylko zapomniałem sprawdzid, którędy dokładnie jedziemy. Już po godzinie, gdy wjeżdżaliśmy na wysokośd 1400 m n.p.m. byliśmy ubrani w pełny rynsztunek a temperatura spadła poniżej 10 stopni. Dotarliśmy do Olimpii. Zwiedzanie było ciężkie, bo w ciuchach motocyklowych a po zjechaniu z gór znowu zrobiło się dosyd ciepło. Myśleliśmy, że to miejsce zrobi na nas większe wrażenie.
10 / 20
Duży teren, dużo dużych kamieni, a sam stadion po prostu mnie rozczarował. Nie ukrywam,
że spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. Wiem, że to tutaj odbyły się pierwsze igrzyska ale…. No właśnie ale. Odrestaurowany stadion w Atenach wywarł na mnie duże wrażenie, może dlatego tym byłem zawiedziony. Po zakooczonym zwiedzaniu czas poszukad czegoś do jedzenia. Knajpeczki przy głównym deptaku obsadzone turystami a patrząc na talerze nie wiedziałem nic godnego zainteresowania. Podjechaliśmy w jakąś boczną dzielnicę. Wybraliśmy knajpkę, gdzie siedzieli miejscowi. I to był strzałw dziesiątkę. Duża porcja, mięsko palce lizad, warzywa, frytki i pita z grilla. Ruszyliśmy dalej w kierunku Rio na most łączący Peloponez z częścią kontynentalną. Niesamowity jest dojazd. Mija się Patre, przejeżdża się tunele wydrążone w skałach i nagle ukazuje się naprawdę wielki most. Oj, robi wrażenie! Zarówno na jednym i drugim brzegu można zjechad pod niego i zrobid sobie sesję. Ostatnie 100 km do Delf jechało się ciężko. Trasa biegła nad samą zatoką, widoki niezłe ale wiał mocny wiatr, więc bardziej się skupiałem na trzymaniu motocykla niż na podziwianiu okolicy. Wjazd do samych Delf też był bardzo ciekawy. Przez 15 km wjechaliśmy z poziomu 0 na 600 metrów. Szybko znaleźliśmy kwaterę i ruszyliśmy na miasto w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Jak się okazało Delfy to malutka mieścina z samymi knajpkami, a sklepy nie są tak dobrze zaopatrzone i ceny dosyd wysokie. Kolejna miejscowośd nastawiona bardzo na turystów. Za to widok z balkonu mieliśmy na góry i morze. 11 / 20
24.05.2013 / Piątek / 155 km Delfy (3491 km) => Lidoriki => Galaxidhion => Delfy ( 3646 km)
Tym razem przedpołudnie poświęciliśmy na zwiedzanie, a nie na plażę jak zazwyczaj. Delfy mogę polecid z czystym sumieniem.
Może to następna kupka kamieni ale za to jak położona. W górach, na zboczu z widokiem na szczyty. Aż chciało się chodzid, oglądad i podziwiad widoki – może też dlatego, że byliśmy w zwykłych ciuchach. Na miejscu jest też muzeum, w którym czekała na wszystkich mała niespodzianka – tzn. było to jedyne miejsce gdzie nie pozwolono fotografowad się razem z eksponatami. Ciekawe w sumie dlaczego. Ale i z tym sobie poradziliśmy jak widad na niektórych zdjęciach w galerii. Mi osobiście podobała się kolekcja hełmów, a każdy z nich był dopasowany do anatomii głowy wojownika. Ciekawe czy wyklepywali go już na właścicielu? Tutaj też znajduje się hełm Leonidasa (a raczej co z niego zostało) – dowódcy wojsk z pod Termopili. Cecylia natomiast jako prawdziwa koneserka starożytnej rzeźby greckiej podziwiała piękne tyły dwóch bliźniaków wykopanych całkiem niedawno chyba w 1918r. Po południu wybraliśmy się na zwiedzanie okolic. Najpierw pojechaliśmy do Lidoriki nad sztuczne jezioro, potem serpentynami zjechaliśmy do miejscowości Galaxidhion. Trasę polecam każdemu. Znowu piękne widoki z gór na morze i zakręt za zakrętem. Na co trzeba zwrócid szczególną uwagę – krówki, owieczki i kozy. Czają się prawie za każdym zakrętem, potrafią niespodziewanie
wyskoczyd zza krzaka. Do tego psy, które pilnują stada. Jak za szybko podjeżdżasz, to biegną w Twoim kierunku jakby były wściekłe. Widok nieraz jest ciekawy. Pasące się stado, obok sfora psów, a jeszcze dalej „pastuszek”, który siedzi w terenowym wozie. 12 / 20
Galaxidhion – to mała nadmorska miejscowośd. I znowu – zero turystów. Nie wiem czy
po prostu w maju tam nikt nie jeździ, czy w ogóle turyści tam nie docierają. Znaleźliśmy tawernę z tarasem praktycznie na wodzie i widokiem na wioskę. Obsługa bardzo miła i życzliwa. Owoce morza, które zamówiliśmy (ośmiornice i krewetki), po prostu wyśmienite. Trochę, nie ukrywam, że spodziewałem się większych porcji, bo cena też mała nie była. Może to taki standard – nie wiem. Sam klimat knajpki, do tego owoce morza, zimne piwko i widok – po prostu nie do opisania.
Wieczorkiem wróciliśmy na kwaterę i na balkoniku delektowaliśmy się winkiem i oliwkami zakupionymi po drodze.
25.05.2013 / Sobota / 386 km Delfy (3646 km) => Kastraki (4032 km)
Dzisiaj czeka nas przejazd na Meteory. Nawigacja wskazała jakieś 230 km i 3,5 godz., ale w koocu jesteśmy na urlopie i stwierdziliśmy, że jeszcze trochę pojeździmy po górach. Pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża i prawie cofnęliśmy się do mostu nad cieśniną. Jakieś 10 km wcześniej odbiliśmy na północ. Jak później się okazało tego dnia zrobiliśmy prawie 400 km, a zajęło nam to ok. 7 godz. Trasa przez góry była dosyd ciężka. Przez jakieś 200 km same
zakręty po 190 stopni i nachylenia 12-15 stopni. Jak po 4 godzinach jazdy zobaczyłem prostą to się bardzo ucieszyłem. Podjeżdżając pod jeden z monastyrów zawieszony na skale poniżej drogi (oczywiście zjazd stromy i z zakrętem), mieliśmy bliskie spotkanie z asfaltem. Za bardzo ściąłem zakręt i wpadłem w dziurę. Na szczęście po prawej stronie był murek i tak szczęśliwie moto się położyło, że kufrem zahaczyło o murek i po prostu się zatrzymało. My znaleźliśmy się pod motocyklem, motocykl wisiał w powietrzu na kufrze, a przednie koło jeszcze obracało się w powietrzu. Po wygrzebaniu się spod sprzętu stwierdziliśmy że jesteśmy cali !!! O podniesieniu motocykla samodzielnie nie było mowy. Na szczęście przejeżdżał samochód (pierwszy od 2 godzin jaki minęliśmy – to nazywa się szczęście). Facet pomógł mi podnieśd Suzi i podprowadzid parę metrów do w miarę prostego terenu. Zaczęły się oględziny. O dziwo jedyna strata prawy kufer. Zdał swój egzamin chroniąc motocykl ale pod jego ciężarem po prostu zapadł się do środka i popękał. Reszta motocykla nawet nie tknięta. Takie szczęście w nieszczęściu. Po wypaleniu ze 3 fajek, musiałem trochę się uspokoid 13 / 20
i Cecylia też. Nadaliśmy monastyrowi nazwę „Monastyr Gleba” i ruszyliśmy dalej. Jak to Cecylia potem mi powiedziała przez pierwsze pół godziny nasze tempo znacznie zmalało, ale po tym czasie wszystko wróciło do normy i dalej bawiliśmy się na zakrętach. Później jak na spokojnie oglądaliśmy zdjęcia i filmik z trasy mieliśmy szczęście, że to było w takim miejscu. Głównie droga była wąska, bez murków i barierek, a zaraz za krawędzią asfaltu była przepaśd, gdzie parokrotnie widzieliśmy wraki samochodów. Święty Krzysztof czuwał nad nami tego dnia i na całym wyjeździe! Na którejś z przełęczy chyba koło miejscowości Rentina, zaskoczył nas widok stojącego odrzutowca w asyście dwóch pomników, na których były popiersia wojskowych. Skąd tam się wziął i po co tego nie wiem. Może ktoś z Was kiedyś odszuka historię związaną z tym miejscem? Jakieś 100 km przed celem podróży poczuliśmy głód. Trafiliśmy na jakieś małe miasteczko, ale było wszystko pozamykane. Po chwili zaczepiła nas jakaś starsza kobieta, na migi wyjaśniliśmy, że szukamy czegoś do zjedzenia, na to ona machnęła ręką żeby iśd za nią. Fajnie to musiało wyglądad. Szła miejscowa kobitka, za nią Cecylia z dwoma kaskami w dłoniach a na koocu ja się turlałem na sprzęcie. Chyba całą mieścinę przeszliśmy. Skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę, weszliśmy w jakieś podwórko – patrzymy tawerna. Kobieta wszystkim powiedziała, że my turyści z Polski, po kolei przedstawiła wszystkim siedzącym i właścicielom, a po chwili na stole pojawiło się mięsko, frytki, pity i piwo. Spędziliśmy tam dobrą godzinę i nie ukrywajmy, że sami byśmy nigdy tego miejsca nie znaleźli. Wczesnym popołudniem dotarliśmy na miejsce, a dzieo ponownie zakooczyliśmy degustacją winka i miejscowych słodyczy siedząc na tarasie z widokiem na Meteory. 14 / 20
26.05.2013 / Niedziela / 23 km Meteory (4032 km) => Meteory (4055 km)
Czas podbid klasztory. Zamierzaliśmy z zewnątrz zobaczyd wszystkie a od środka na pewno ten największy, a reszta zależała
od finansów. Podjazd w góry kręty ale dosyd prosty. Miejsce przepiękne – zdjęcia nie oddają w pełni tego co widzi oko. No i trochę osób zwiedzających. W trakcie naszego wyjazdu było to najbardziej oblegane miejsce przez turystów. Na pierwszy plan poszedł Wielki Klasztor. Położony jak cała reszta na szczycie skały i miał udostępnionych do zwiedzania najwięcej miejsc. Kościół, mini muzeum, ogród a raczej ogródek, itp. Widoki piękne (chyba się powtarzam - hihi). Łącznie zwiedziliśmy 3 klasztory w tym jeden żeoski. Pokręciliśmy się po okolicy, podziwialiśmy osoby, które uprawiały wspinaczkę skałkową wchodząc stromymi skałami na same szczyty.
Na obiad wybraliśmy tawernę obleganą przez miejscowych. Tym razem zrezygnowaliśmy z suvlaków na rzecz żeberek z owieczki. Siedzieliśmy na dworze a jedna ściana tawerny była przeszklona i widzieliśmy ruszty, i kucharza przygotowującego posiłki. Jedzenie palce lizad. Ale tak siedząc i popijając zimne piwko obserwowaliśmy zwyczaje miejscowych. Cała rodzinka (sami dorośli), stół obficie
zastawiony i szamają. Pod koniec jeden z nich wstaje i idzie do samochodów i co?? Ze środka wypuszcza dzieci, które biegną do stołu po jedzenie i picie. Pomyślałem porąbani jacyś, ale dwie kolejne rodzinki zrobiły tak samo. W sumie ważne żeby zjeśd w spokoju i bez pośpiechu, a jak dzieciaki się pojawiły, to był taki jazgot, że własnych myśli nie słyszałem. Ale co kraj to obyczaj. Za to na stole oprócz karafki z wodą obowiązkowo zawsze jest popielniczka. Palą po prostu wszyscy i nie pytają się czy może komuś to przeszkadzad. Dzieo zakooczyliśmy jak zawsze, winko i smakołyki… 15 / 20
27.05.2013 / Poniedziałek / 164 km Kastraki (4055 km) => Paralia Skotinas (4219 km)
Ruszamy nad morze. Przejazd szybki i prosty, oprócz ostatnich 50 km. Znowu wysoko, kręto, a prawie za każdym zakrętem
czyhająca niespodzianka w postaci stada owiec, kóz czy krówek. Ale nie tylko! Największym zaskoczeniem była para żółwi, które spokojnie przechodziły sobie przez drogę. Ostatnie 15 km to zjazd z 800 metrów nad samo morze. To nigdy się nie znudzi, szczególnie, że na trasie pusto i można poszaled. Na miejsce noclegu dotarliśmy wcześnie. Miejsce polecamy, szczególnie przed sezonem, tym co naprawdę chcą wypocząd. Mała mieścina, jeden sklep (położony akurat przy pensjonacie gdzie mieszkaliśmy). Poza tym wszystko pozamykane. Plaża pusta i tylko dla nas - no może nie licząc pary starszych Niemców i „pięknych” chod nieco zwiędniętych widoków Frau Topless. Sklep oczywiście prowadzony chyba przez właściciela pensjonatu, bo na koocu właśnie z nim rozliczaliśmy się w sklepie. W ogóle fajna robota. Fakt, że był na miejscu przez cały dzieo. Ale w między czasie przyszli kumple to pograł w karty, był mecz w telewizji to skoczył obok do tawerny na oglądanie. Jak widział, że do sklepu zbliżają się klienci to wpadał na chwilę, obsługiwał ich i wracał do swoich ulubionych zajęd. Wieczorkiem wskoczyliśmy jeszcze na Suzi i podjechaliśmy do miejscowości Platamonas (jakieś 7 km). Tam z kolei przeciwieostwo. Miejscowośd typowo turystyczna, knajpa na knajpie i leżak na leżaku. Mimo to jedno miejsce jest warte polecenia - Knajpka George’s Place. Lepszego mięsa z rusztu nie jadłem. Zaparkowaliśmy przed wejściem ale było jeszcze zamknięte. Zazwyczaj knajpki mniej komercyjne są otwierane ok. 18-19 i zazwyczaj w takich jedzą miejscowi. Poszliśmy więc na spacerek. Wybór tawern, kawiarni, sklepów z pamiątkami czy ciuchami ogromny. Jeszcze więcej turystów władających biegle językiem rosyjskim. 16 / 20
Zrobiliśmy kółeczko i powrót na jedzonko. Uff, już otwarte. Zamówiliśmy na początek standardowo suvlaki i piwko. Czekało się trochę bo wszystko robią
praktycznie pod zamówienie. W międzyczasie, żeby nam się nie nudziło właściciel przyniósł po szklaneczce Ouzo z dużą ilością lodu. Jak wiadomo jest przezroczyste ale po dolaniu wody (a tak się pije), kolor zmienia się na mleczny. Smakowało wybornie. Jak dostaliśmy jedzonko szczęki nam opadły. Pomyślałem tylko, że trzeba było zamówid jedną porcję. Co mam dodad? Wracaliśmy tutaj przez kolejne dni i zawsze byliśmy częstowani szklaneczką Ouzo. Polecamy także mix grill. Oczywiście nauczeni doświadczeniem zamówiliśmy już jedną porcję. Dostaje się 6 rodzajów mięsa, oczywiście do tego pita albo pieczywko z rusztu i frytki. Ciekawą sprawą są też rachunki i dotyczą wszystkich miejsc gdzie się stołowaliśmy. Paragon dostaje się tylko za alkohol. Reszta zapisana jest na karteczce. A potem zaokrąglana w dół czyli z 12 na 10, czy 17 na 15. Przynajmniej tak było w naszym przypadku. Jak tak samo działa u nich rozliczanie z fiskusem to nie dziwie się, że mają kryzys.
28 - 29.05.2013 / Wtorek - Środa / 151 km Okolice Paralia Skotinas (4419 - 4370 km)
Kolejne dwa dni spędzaliśmy rano na plaży, potem lunch na tarasie a następnie ruszaliśmy na zwiedzanie okolic. Śniadanka mieliśmy na miejscu, ale to był raczej bar niż jadłodajnia i otwierany był raczej wieczorami. Jak pierwszego dnia zeszliśmy na śniadanko po 9, to był jeszcze zamknięty a właścicielka przyjechała po pół godzinie,
bo ktoś po nią zadzwonił. było widad, że była bardzo zaspana. Z pobliskiego wzniesienia w okolicach miejscowości Platamonas, ładnie było widad pozostałości zamku, czy też jak kto woli fortecy. Pojechaliśmy też w pobliże Olimpu, fajnie się prezentował. Temperatura jakieś 25 stopni, a na szczycie widad było jeszcze śnieg. A całkowicie przypadkowo trafiliśmy na Monastyr ukryty w głębokim wąwozie nad samym strumieniem. Z drogi nie było nic widad, był ukryty pośród drzew. 17 / 20
30.05 – 02.06.2013 / Czwartek - Niedziela / 2094 km Paralia Skotinas (4370 km) => Palid => Gdów => Gdaosk (6464 km)
Czas zacząd wracad. Wystartowaliśmy o 6 rano. Dzieo wcześniej nasza gospodyni zaproponowała, że zrobi nam kanapeczki na drogę. W koocu 6 rano to dla nich środek nocy. Pierwsze 600 km nudne i monotonne. Za wyjątkiem wspomnianego na początku przejazdu w okolicach granicy macedoosko-serbskiej. Brak autostrad i przejazd kanionem przez góry. Do Belgradu ładna pogoda. A potem jak nie lunęło, jak nie pieprznęło. Dobrze, że zdążyliśmy się ubrad w ciuszki przeciwdeszczowe dosłownie 10 minut wcześniej. Ma się tego nosa! No i już do noclegu (ok. 300 km), jechaliśmy na przemian w deszczu i ulewie. Tego dnia pękło 881 km. To nasz rekord! Nocowaliśmy w tym samym miejscu, z którego korzystałem jadąc do Grecji. Oczywiście willa zamknięta, ale na werandzie karteczka „Drogi Panie Jacku. Proszę się rozgościd, klucz jest w drzwiach pokoju, w którym Pan już był. Wpadnę wieczorem po kasę”. Jak było napisane tak też się stało. Na drugi dzieo ruszyliśmy z samego rana. Dzisiaj już do zrobienia niecałe 600km. Trasa poszła szybko, po drodze już na Słowacji zatrzymaliśmy się na obiad w naszej ulubionej knajpie pod zamkiem Orawskim. Oczywiście na zasmażany ser, frytki i placek po cygaosku. Do tego piwko na pół. I tutaj widad, że zbliżamy się do domu. Pierwsze pytanie kelnerki, a raczej stwierdzenie, „piwo oczywiście bezalkoholowe” W Grecji to nie do pomyślenia, do piwa dorzucali jeszcze Ouzo. Na temat zlotu nie będę się rozpisywał, bo moim skromnym zdaniem organizacja była poniżej poziomu,
więc lepiej nic nie pisad. Za to ludzie w przeważającej większości – pierwsza liga (oczywiście były wyjątki). W sobotę zaplanowane było zwiedzanie Kopalni Soli w Bochni, ale trochę padało (wersja oficjalna), więc na szczęście ktoś wpadł na bardzo dobry pomysł i sporo osób pojechało zamówionym busem. Wersja nieoficjalna sporo osób (w tym ja), po poprzednim wieczorze nie chciało ryzykowad spotkania z policją.
18 / 20
Kopalnia soli warta polecenia, szczególnie duże wrażenie na mnie zrobiły prezentacje multimedialne. Wieczór minął przy piwku i rozmowach o wyjazdach.
Do domku ruszyliśmy w niedzielę około 9. O trasie nie ma co pisad. Jakieś 630 km i o 17-stej byliśmy
na miejscu. Siostra jeszcze zadzwoniła, że uzupełniła nam lodówkę. Ucieszony, że na kolacyjkę zjem coś dobrego, bardzo byłem zawiedziony, gdy w lodówce zastałem zgrzewkę jajek i kilogram parówek, - ale na szczęście nie musiałem wybierad… Ci co byli na spotkaniu w Gdowie, wiedzą jaki to dylemat. I tak zakończyła się kolejna nasza wycieczka. Tradycyjnie zaczynamy planować już kolejną na 2014 rok.
19 / 20
Małe podsumowanie (7 365 PLN) Dni: 21 Dystans: 6 464 km Łączny koszt: ok. 7 365 PLN
Paliwo (1 965 PLN): Średnie spalanie: 4,85 lit/100km = 314 lit = ok. 1 965 PLN
Noclegi (2 365 PLN): Tuszyn (Polska) 1 noc: 40 PLN Palid (Serbia) 1 noc: 12 EUR = 50,04 PLN Bitola (Macedonia) 1 noc: 14 EUR = 58,38 PLN Ateny (Grecja) 4 noce (ze śniadaniami): 152 EUR = 633,84 PLN Tolo (Grecja) 3 noce (ze śniadaniami): 129 EUR = 537,93 PLN Delfy (Grecja) 2 noce (ze śniadaniami): 70 EUR = 291,9 PLN Meteory (Grecja) 2 noce (ze śniadaniami): 70 EUR = 291,9 PLN Paralia Skotinas (Grecja) 3 noce (ze śniadaniami): 90 EUR = 375,3 PLN Palid (Serbia) 1 noc: 20 EUR = 83,4 PLN
Dodatkowe wydatki (497 PLN): Ubezpieczenie od wypadku: 152 PLN Jedzenie z Polski: 115 PLN Samolot Gdaosk – Ateny dla Cecylii : 229,7 PLN
Autostrady i garaże (378 PLN): Garaż Ateny: 15 EUR = 62,55 PLN Autostrada Polska w obie strony: 60 PLN Autostrada Węgry w obie strony: 12 EUR = 50,04 PLN Autostrada Serbia w obie strony: 2980 DIN = 116,34 PLN Autostrada Macedonia: 110 Denarów = 10,88 PLN Autostrada Grecja: 3,7 EUR = 15,43 PLN Garaż Ateny: 15 EUR = 62,44 PLN
Zwiedzanie (342 PLN): Ateny: 6 EUR = 25,02 PLN Epidavros strarożytyny teatr: 12 EUR = 50,04 PLN Nafplion twierdza: 8 EUR = 33,36 PLN Olimpia: 18 EUR = 75,06 PLN Przejazd przez Most: 1,9 EUR = 7,92 PLN Delfy: 18 EUR = 75,06 PLN Meteory (3 klasztory): 18 EUR = 75,06 PLN
Dla ciała i ducha (1 818 PLN): Czyli na jedzenie, pamiątki, alkohol i inne…
20 / 20