Wyprawa Roku 2011

Page 1

UWAGA !!! POSZUKIWANA GROŹNA BANDA MIKIEGO !

Banda narobiła sporo zamieszania w USA !

Bandyci poruszają się sześcioma motocyklami, białym Fordem i radiowozem policyjnym skradzionym przez Beti w Las Vegas.


Relacja nadesłana do publikacji w sezonie 2011 (01.04.2011 - 31.03.2012)

Sponsor głównej nagrody dla Moto-Turysty Roku w postaci bonu na zakup towarów z oferty Sw-Motech o wartości 300 zł.

O p u b li k o w a n y m a t e r ia ł o t r z y m a ł t y t u ł W Y P R AW Y R O K U 2 0 1 1 . J e s t t o w y r ó ż n ie n i e p r z y z n a w a n e p r z e z a d m i n is t r a t o r a p o r t a l u .

Miki (MT 159) AUTOR

Jak odkryliśmy zachodnie stany USA TYTUŁ

049 / 2011 / Turystyczne wojaże NR RELACJI

5 500 km

22.09 - 16.10.2011 *

DYSTANS

DATA WYPRAWY

GALERIE >>>

* Data nadesłania relacji:

20.10.2011

strona A


Pomysł na wyprawę do USA chodził za nami już jakiś czas i początkowo zamierzaliśmy przejechać całą Route 66

od Chicago do Santa Monica. Potem, ze względów logistycznych odwróciliśmy kierunek, a w końcu postanowiliśmy skupić się na atrakcjach zachodnich stanów i zrobić pętelkę z i do Los Angeles. Konkretne planowanie zaczęło się kiedy zakupiliśmy bilety lotnicze i załatwiliśmy wizy. Trasa, zakup motocykli, atrakcje jakie chcemy zobaczyć oraz ile na to potrzeba czasu i pieniędzy, absorbowały nasze głowy podczas długich miesięcy przygotowań. W końcu nadszedł upragniony dzień wyjazdu. Najpierw pojechaliśmy do Warszawy, aby wczesnym rankiem w czwartek 23 września wyruszyć nam w nieznane – na podbój USA, po przygodę życia... I w tym miejscu opiszę naszą wyprawę w skrócie, a po szczegółowy opis odsyłam poniżej. Większość z Was czytała nasze zapiski na blogu www.srcmiki.blog.interia.pl, na których oparłem część szczegółową. Nasze doświadczenia z Ameryką rozpoczęliśmy od zakupu motocykli i ich ubezpieczania. Zajęło nam to 2 dni po przylocie, czyli bardzo sprawnie. Jak się okazało dużą pomocą było wcześniejsze mailowe ustalanie szczegółów ze sprzedającymi. W końcu wyruszyliśmy w trasę… Najpierw na północ drogą nr 1 jedną z

najładniejszych

przy Oceanie.

Santa

tuż

Monica,

Santa Barbara, Malibu, i inne nadmorskie miejscowości.

strona B


Następnie odbiliśmy na północny wschód do Sequoia Park i Kings Canyon Park. Widoki i trasa naprawdę przepiękna. Z górskiego krajobrazu wpadliśmy w stepowy, a dalej w pustynny i tak przez Death

Valley

dojechaliśmy

do

Las

Vegas.

spędzone

Tu na

2

dni

odpoczynku

i szaleństwie zarazem.

Tama Hoovera i dalej na wschód w kierunku parków narodowych Zion,

Bryce Canion,

Catedral Valley, Arches, Canyonlands.

Po drodze mieliśmy wiele przygód

(gumy, zgubione śruby, świrujące nawigacje ,itp.), ale zawsze z łatwością udawało nam się znaleźć wyjście z sytuacji i pomocną dłoń niezwykle miłych, uprzejmych

i bezinteresownych amerykanów. To właśnie ich podejście do życia - bardzo pozytywne nastawienie zaskoczyło nas najbardziej na plus i to pozostanie w naszych wspomnieniach, tak samo długo jak bezkresne przestrzenie Grand Canion’u czy prosta po horyzont droga przez wypłaszczone tereny Arizony.

strona C


Zaznaliśmy śniegu i temperatur oscylujących wokoło zera, a także +47 (Death Valley), wysokości od - 65m n.p.m.

do prawie 3 tyś m n.p.m. W końcu zaliczyliśmy także Route 66,

Sedonę, Williams, i

dalej

Flagstaff

do Yucca Valley

I Joshua Three National Park.

Do Los Angeles wróciliśmy po prawie trzech tygodniach i przejechaniu 5,5 tyś km w siodle po amerykańskiej ziemi. Jesteśmy pod wrażeniem tego wyjazdu i tego kraju. Jeszcze przez jakiś czas po powrocie w nocy śniło nam się, że jedziemy i jedziemy przed siebie, nie wiedząc gdzie będziemy nocować, gdzie jeść, co nas po drodze spotka i kogo my spotkamy. Zaznaliśmy tej

prawdziwej

WOLNOŚCI „Easy Ridera” i to było dla nas najpiękniejsze. Teraz co rusz odkrywamy miejsca, których nie zobaczyliśmy, pominęliśmy lub nie udało się nam do nich dotrzeć. Wpisujemy je na listę kolejnej wyprawy do Stanów, bo jedna za życia to z pewnością za mało….

strona D


Po szybkim dolocie do Lądka Zdr. I sprawnej przesiadce do naszego "jumbo",

zgodnie

z

planem

wylądowaliśmy

na

LAX

(Los

Angeles

Airport).

Po

dwóch

godzinnych

przejściach

na

lotnisku

(i tak szybko poszło), wsiedliśmy do autobusu wiozącego nas do - niestety - niewłaściwej wypożyczalni samochodów. Krótki spacer załatwił sprawę i władowaliśmy się w 7 - osobowego Vana marki KIA (największy z podstawionych do wyboru). Kilkudniowa walka z bezsennością dawała nam w kość. Codziennie pobudka około 4 -tej i koniec… Nic nie pomagało ale jakoś daliśmy radę. Pierwszym celem był zakup motocykli. Poszło

nieźle

w

jeden

dzień

Potem było już nieco gorzej. Jeździliśmy

kupiliśmy

po salonach w poszukiwaniu sprzętów.

6 motocykli! Na pierwszy ogień poszedł jak

Jakoś nic nam nie wpadało w oczy.

burza Jacek. Jego Victory podjechało pod salon

Jeździliśmy

na lawecie. Odpaliliśmy, przejechaliśmy się

zaliczyliśmy

i BINGO, zaiskrzyło, miłość od pierwszego

W końcu wróciliśmy do pierwszego

wejrzenia - kupiony!

dealera (Bert's Mega Mall w Covinie)

cały

dzień

jeszcze

i

raptem

dwa

salony.

i cztery osoby zdecydowały się na zakup. Victory / Jacek

1 / 15


W sobotę odebraliśmy przygotowane sprzęty wykupiliśmy ubezpieczenie (w wersji rozszerzonej) i wymieniliśmy samochód z 7 osobowego Vana na dużego SUV’a (Ford Explorer), który pomieścił nasze walizy. Tak przygotowani w niedzielę ruszyliśmy ku słońcu. Droga nas wzywała….

Codziennie jeden z nas prowadził samochód, a ja jechałem jego motocyklem (mieliśmy 6 motocykli i samochód – czyli siedem osób). W

niedzielę

rano

niespiesznie

spakowaliśmy

się

i ruszyliśmy w trasę, powoli przez Los Angeles w stronę Santa Monica. Dotarliśmy pod molo, gdzie kończyła się historyczna Route 66. Chwila odpoczynku, zakup pamiątek, kilka fotek i kawka nad oceanem. Następnie ruszyliśmy drogą nr 1 (bulwarem zachodzącego słońca) do Malibu i dalej do Santa Barbara. Po drodze jednak przyciągnął nas ocean. Wykąpaliśmy się z Marcinem smagani dość pokaźnych rozmiarów falami, dla których przyjeżdżają tu surferzy ze wszystkich stron świata.

GALERIA - cz.1 >>> 2 / 15


Później droga nr 1 zamienia się w Highway nr 101, ale wciąż biegnie wzdłuż oceanu. Zaliczyliśmy piękny zachód słońca i skręciliśmy w głąb lądu. Zaraz potem zerwał się niesamowicie mocny wiatr i jazda stała się o wiele mniej przyjemna, a że zaczął się kończyć dzień to zjechaliśmy do pierwszego lepszego miasteczka - Buellton do Motelu „6”.

Kolejne dni zaczęły się nam mylić, nieważne były daty, telefony (te służbowe w końcu zamilkły), aż w końcu nadszedł czas, kiedy

mogliśmy się w pełni oddać żywiołowej przygodzie. Dopiero wówczas tak naprawdę zaczęliśmy podróżować, zwiedzać,

czyli uprawiać turystykę w pełni tego słowa znaczeniu. Santa Maria i dalej na północny wschód drogą 166. Akurat był wypadek i wszyscy czekali na koronera. W końcu po godzinie czekania okazało się, że droga będzie zamknięta przez co najmniej kolejne 3 godz., zatem ruszyliśmy objazdem - bingo! Droga przepiękna przez park narodowy Los Padres National Forest - tylko stacji benzynowej nie było. Na oparach dojechaliśmy do Fraizer Park. Potem szybko na północ do Bakersfield z przystankiem na obiadek u meksykańców w Lebec. Na deser została nam trasa 178 przez kanion Greenhorn MTS, aż do Lake Isabella. Ruszyliśmy

z

Lake

Isabella,

po

śniadanku

spożytym

na pięknym słoneczku, tradycyjnie już przy motelowym basenie, w stronę Johsnondale. Trasa w górach przepiękna -porównywalnie do najpiękniejszych miejsc w Alpach. Przełęcze, przełomy rzek i widoki niemożliwe, co chwila (bardzo długie chwile) jacyś pozdrawiający motocykliści i kierowcy samochodów.

GALERIA - cz.2 >>>

3 / 15


W końcu podjechaliśmy do 100 Giants Trial. Drzewa powalające ! Nasze wyobrażenia o drzewach musiały

zostać

przeprogramowane.

Dalej droga nie przestawała nas zaskakiwać...

Przepiękne winkle, z

przejazd przez prerie

pasącym się bydłem

zaganianym przez

kowbojów, przez plantacje limonek, papryk, itd. Przestrzenie trudne do ogarnięcia jednym spojrzeniem.

Dotarliśmy w końcu przed bramę Sequoia Park w Three Rivers. Byliśmy tu po obiedzie ok 16-tej i po krótkiej naradzie postanowiliśmy przełożyć nasze

zwiedzanie Sequoia Park i Kings Canyon na jutro. Znaleźliśmy piękny, niedrogi motelik (22 USD za os) w odległości 96 yardów do rzeki, gdzie zaaplikowaliśmy sobie rzeczne jacuzzi. SUUUPER sprawa.

GALERIA - cz.3 >>> 4 / 15


Generalnie trzeba powiedzieć, że zaliczyliśmy ze 3 lub 4 różne rodzaje krajobrazów, od skalistych gór, poprzez leśne widoki, plantacje upraw, aż po prerie z kowbojskich filmów i to wszystko przejeżdżając dystans zaledwie 150 mil, z czego 90% to same winkielki. Doświadczyliśmy też bardzo wielu dobrych zachowań kierowców samochodów - ustępują miejsca, patrzą w lusterka myślą o innych

uczestnikach ruchu i to wszystko z uśmiechem na ustach. Tu nie trzeba robić akcji w stylu Moto-Autostrady! Poranek wyglądał nieco inaczej niż zazwyczaj (toaleta, pakowanie, śniadanie, wyjazd), bo pojechaliśmy z Gregiem wymienić / próbować wymienić olej (po 1000 km) w jego nówce sztuce Volusii. Niestety bez próby zakończyły się niepowodzeniem i dlatego zakupiliśmy klucze, tacki i ściągacze potrzebne do tej czynności, aby wieczorem zrobić to samemu. Już w parku (Sequoia) musieliśmy chcąc nie chcąc zwiedzać baaardzo wolno, gdyż z powodu remontu drogi obowiązywał ruch wahadłowy i na północ puszczali o każdej pełnej godzinie. Droga na szczyt (gdyby nie remonty), bardzo piękna. W końcu dotarliśmy do muzeum parkowego, a chwilę później do największego drzewa na świecie Shermana. Kiedy

wskazówki

naszych paliwomierzy zaczęły się

kłaść

do poziomu, zatankowaliśmy bardzo drogie paliwo (specjalna cena w parku narodowym), a przy okazji zjedliśmy obiadek. Posileni i napojeni ruszyliśmy do Kings river Canyon

GALERIA - cz.4 >>> 5 / 15

http://www.motoautostrada.pl


Droga prowadząca do do Kings river Canyon zapierała dech, widoki wspaniałe. Zdjęcia nie oddają nawet części tych przeogromnych przestrzeni. Podziwialiśmy tak długo, że w drodze powrotnej złapał

nas zmrok. Szybki azymut GPS-a na najbliższy motel i wylądowaliśmy w końcu w miejscowości Exeter.

Kolejny dzień i kolejne przygody… Dziś zaczęło się od tego, że Jacek zakomunikował mi, że w motocyklu Beti jest flap. Podjechałem do stacji i dopompowałem powietrze na tył, ale mimo to zdecydowaliśmy naprawić koło. Warsztat otwierali o 10.00, więc mieliśmy dość czasu aby zaliczyć typowe amerykańskie śniadanko w amerykańskim barze. Piękne były miny naszych kolegów, którzy zamówili jajecznicę, a dostali omleta z syropem klonowym. Na szczęście to była przystawka, a jak wjechało właściwe danie to od razu na ich facjatach pojawił się banan. Mieliśmy z nich ubaw jak nigdy... Potem serwis - poszło sprawnie za 75 $ nowa dętka i wymiana. Podczas gdy w serwisie trwała wymiana dętki my połaziliśmy po miasteczku Exeter (urocza, spokojna i malownicza mieścina) w poszukiwaniu pocztowych znaczków. Z nową dętką

i znaczkami ruszyliśmy w stronę Johnson_Dale. Nasze GPS-y nie chciały jednak mówić jednym głosem i dobrze! Dzięki temu zaliczyliśmy westernowy Saloon, szutrową dróżkę bez końca wijącą się po górkach i w końcu spotkaliśmy naszą poczciwą babcię, która nas niesamowicie ugościła. A to było tak....

GALERIA - cz.5 >>> 6 / 15


był skwar, gorąco (40 st Cel). Postanowiliśmy się wykąpać

w

pobliskim

Zaparkowaliśmy

gdzieś

jeziorze. przy

brzegu, wyszła Pani z pytaniem: what is going on here?" - po chwili tłumaczenia daliśmy jej znaczek klubowy, a ona w zamian w wielką

życzliwością i sympatią udostępniła nam prywatne zejście do plaży nad jeziorem oraz waż do opłukania stóp, małe co nieco do przegryzienia oraz worek słodyczy i worek jabłek. Odwdzięczyliśmy się jej klubową koszulką, którą od razu założyła. Zażywając w jeziorku orzeźwiającej kąpieli przeżyliśmy chwilę grozy, gdy Ziutkowe okulary dały nura pod wodę! Oj, oj, oj, wszyscy zaczęliśmy nurkować i już mieliśmy się poddać w wyławianiu szkieł, gdy Janulos triumfalnie podniósł rękę z okularami.

Odetchnęliśmy z ulgą, a najgłębiej Ziutek. Od dziś, codziennie, aż do końca wyjazdu Ziutek stawia Jim Bean’a. Pojechaliśmy dalej na obiad do Kernsville do meksykańskiej knajpy. Później ruszyliśmy wokoło jeziora Isabelle aby dojechać bardzo malowniczą drogą, usłaną Jukami, do miasteczka Ridgecrest i zameldować się w Motelu 6. Pomimo, że zapadł już zmrok miasteczko przywitało nas temperaturą 32o C, więc nie namyślając się długo wskoczyliśmy do basenu. Chwilkę później gdy nad basenem pojawił się Jim Bean, dołączyli do nas John i jego szef

z poch. Syryjczyk (właściciel pobliskiej knajpki). Zaczęły się nocne POL - USA rozmowy.

7 / 15


Rankiem wybraliśmy się w kierunku Death Valley, która chciała nas zasuszyć na śmierć ale przetrwaliśmy. Potem na przeszkodzie stanęła niesamowita burza ale nie wystraszyliśmy się i jej.

GALERIA - cz.6 >>> W końcu dotarliśmy do Las Vegas, gdzie przez 3 dni oddaliśmy się klimatowi tego miasta

rozpusty, uciech i hazardu - szaleństwo

Majki Skowron na 110%

<<< GALERIA - cz.7 Z Las Vegas wyjechaliśmy w kierunku Parku Narodowego Mead Lake, a potem na północny - wschód do St. Georges.

Po drodze przez zupełny przypadek trafiliśmy w cudowne miejsce: Valley of Fire State Park http://parks.nv.gov/vf.htm

8 / 15


Później mieliśmy trochę zabawy z motocyklami i autem (na jakimś skrzyżowaniu dziadziuś w Cadilac’u wjechał w tył Forda, na szczęście dla nas bez szkody, z Cadilac’kiem dziadka gorzej). Janulosowi odkręciła się śruba mocująca zacisk przedniego hamulca (zakupiliśmy podobną w odpowiedniku naszej Castoramy). Następnie wypadł kołek z tylnej opony Marcinowej Hondy. Wetknęliśmy nowy, który także wypadł po 30 km. Wetknęliśmy jeszcze jeden i poprawiliśmy pianką uszczelniającą. DUPA - znowu klęska po 10 km. Na gumie dojechaliśmy do serwisu z oponami (reszta grupy pojechała do motelu). Wetknęliśmy czwartego kołka i dobiliśmy powietrzem. Po takiej prowizorycznej naprawie podjechaliśmy do serwisu motocyklowego zakupić nową oponę. Była 17:30 i było już zamknięte (powinni pracować do 18-tej). Kolejny dealer - to samo. Zawalczymy jutro od 9 - tej. Dopiero wieczorem się okazało, że niechcący wjeżdżając do Utah, wpadliśmy w inną strefę czasową i trzeba dodać godzinę, więc serwisy zamknęli o właściwej godzinie. No cóż kolejny dzień pełen wrażeń i przygód za nami, dziś przejechaliśmy około 300 km wyjeżdżając z Nevady, przejeżdżając przez kawałek Arizony i lądując w końcu Utah.

GALERIA - cz.8 >>>

9 / 15


Zwiedzamy parki narodowe: Zion, Bryce Canion, Catedral Valley, Arches, Canyonlands .

W Zion było bardzo ciepło i słonecznie ale po południu temperatura spadła i motelu już szukaliśmy kompletnie ubrani. Zostaliśmy na noc w małej miejscowości niedaleko Tropic (nieopodal parku Bryce). Nie wiedzieć czemu wszyscy narzekaliśmy na ciężkie oddychanie… Nazajutrz wyjaśniło się, że przecież jesteśmy na wysokości 2400 m n.p.m.

GALERIA - cz.9 >>> Rano temperatura wynosiła

5O C. Ruszyliśmy po śniadaniu do Parku

Bryce Canion. Na końcu naszej ścieżki było 2,4O C i padał śnieg. Szybkie fotki tego co nie przykryła okalająca nas i szczyty mgła, i odwrót w stronę Torrey. Jechaliśmy przepiękną drogą nr 12, a potem równie piękną nr 24 i przemknęliśmy poprzez Park Capitol Reef. Należy dodać, że na jednej z przełączy (2920 m n.p.m.) temperatura spadła do 1,8O C i padał nieznośny, zmrożony deszcz. Acha i jeszcze co jakiś czas na środku drogi stały sobie albo spacerowały czarne krowy!

<<< GALERIA - cz.10 10 / 15


Dziś chyba po raz pierwszy od początku wycieczki jadący samochodem nie narzekał na kolejność losowania i grzał przeszczęśliwy swoje cztery litery w puszcze. Pogoda dała nam dziś w kość, a mimo to zwiedzając nawinęliśmy ponad 400 km. Widoki w dalszym ciągu zapierają nam dech w piersiach! Już brak nam słów by komentować te krajobrazy. Czasami nam się wydaje, że jesteśmy na innej planecie. Na noc zostaliśmy w miejscowości Green River i bacznie obserwujemy prognozy pogody w TV na jutro i kolejne dni !

GALERIA - cz.11 >>>

W gradzie, śniegu, deszczu

i temp 4 - 8 stopni C, upłynęły

nam 2 kolejne dni

- czysty hardcore.

Podobno ma być lepiej. Dojechaliśmy do miasta Tuba City w którym z jakichś względów nie lubią alkoholu,

w regionie

Indian

Navaho,

bo wprowadzili całkowity zakaz

jego podawania w restauracjach i sprzedaży w sklepach. Na stacji benzynowej lub w markecie można co najwyżej dostać piwo bezalkoholowe. Ciężko było ale daliśmy rade…

11 / 15


Zanim opowiem o Grand Canion -ie, kilka słów na temat ostatnich dni. Jechaliśmy do miejscowości Aneth malowniczą drogą przez jakiś park krajobrazowy, niestety złapał nas zmierzch i pomyliliśmy drogę. Było już ciemno i nieciekawie. W końcu na jakiejś

nierówności czy dziurze lub innym defekcie asfaltu, Beti załapała małego ślizga i upadła na prawą rękę. Na szczęście był z nami Jacek (ortopeda) i nastawił od razu wybity paluszek. Znaleźliśmy nocleg, a my w trójkę pojechaliśmy do szpitala - co prawda wiejskiego ale wyposażonego tak jak klinika w dużym polskim mieście. Jacek przeprowadził wszystkie zabiegi szkoląc przy okazji miejscowych dyżurujących lekarzy. Okazało się, że nie ma złamań ale profilaktycznie wpakował dwa paluszki prawej ręki Beti w gips.

Od tego momentu Beti jeździła samochodem. Uszkodzenia motocykla okazały się powierzchowne i kontynuowaliśmy naszą wyprawę bez przeszkód.

<<< GALERIA - cz.12 Wielki Kanion powala skalą ! Naprawdę tego nie da się opisać ani oddać fotkami.

12 / 15


Dziś pojechaliśmy do Sedony przez Flagstaff, gdzie Jackowi w miejscowym serwisie HD próbowali przykręcić luźną śrubkę w układzie wydechowym - bezskutecznie. Droga 89A jest piękna. W Sedonie polataliśmy śmigłowcem

<<< GALERIA - cz.13

Miejscowość Jerome to taka dekadencka oaza

motocyklistów,

zabawiliśmy

tam

chwilę

ale nie dało się tam zjeść.

Pojechaliśmy przepięknymi winkielkami do Prescott. Tam obiadek i powrót do Williams. Szybkie zakupy i kilka drinków w miejscowym barze...

13 / 15


No i zaliczyliśmy Route 66. Szczerze to bez rewelacji jak dla mnie.

<<< GALERIA - cz.14 Droga, na tych fragmentach jakie z niej pozostały, jak zwykła droga od czasu do czasu z miasteczkiem przerobionym na odpust. Pamiątki, koszulki i co tylko można sprzedać z logo R66. Jeden wielki jarmark i instalacje starych cadilaców, Elwisa i M. Monroe, gdzie tylko można. Jedyne co warte było tych przejechanych kilometrów to górskie miasteczko Oatman, gdzie czuć było westernowy klimat (choć i tam ludzie codziennie przyjeżdżają do pracy

w sklepach z pamiątkami). Na noc zostaliśmy w Lake Havasu City - pięknej turystycznej miejscowości nad sztucznym jeziorem. Dalej mieliśmy przejazd przez pustynię do miejscowości Chirinako Summit, gdzie chcieliśmy wjechać do parku Joshua Tree ale okazało się, że od południa wjazd jest niemożliwy ze wzglądu na uszkodzoną drogę. Zrobiliśmy tylko sobie fotki z miejscowym szeryfem i musimy dymać do wjazdu od północy tj. od miasteczka Joshua Tree. Na noc zostaliśmy w Yucca Valley. Odpoczywamy po męczącej podróży z temperaturami dochodzącymi do 35 st. C w cieniu.

14 / 15


Z samego rana zaliczyliśmy już ostatni park narodowy na naszej trasie - Joshua Tree. Później była walka z upałem (chwilami 39 st. C) i ponad 300 km dojazdu do Los Angeles. Momentami mknęliśmy 7 pasmowymi autostradami z przeogromnym ruchem - maskra, prawie teksańska. W końcu dotarliśmy do miejscowości Sunset Beach, niedaleko Long Beach. Mieszkamy tuż przy oceanie.

Następnego dnia z rana nadajemy motocykle do Polski, a potem czas wolny (szoping, plażowanie, etc.). W piątek zwiedziliśmy Los Angeles i Hollywood, a w sobotę od rana przygotowywaliśmy się mentalnie do 10-cio godzinnego lotu. Pyszną miodową whiskey tu mają…

GALERIA - cz.15 >>>

Nasza wyprawa dobiegła końca. Łącznie przejechaliśmy na motocyklach 5,5 tyś km. To co zobaczyliśmy i przeżyliśmy na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Tysiące zdjęć i setki filmów jeszcze długo będą nam przypominać magiczny czas spędzony w USA.

15 / 15


THE END

strona E


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.