MUSTACHEPAPER
# 8
CZERWIEC 2016
L A TO — M ŁO DZ I A T L E C I — C A Ł K I E M I N N Y WO LO N T A R I A T CHMIELNA — RENATA KACZORUK — SELEKCJE — YASU
SPIS RZECZY
4
TECHNO NOWOŚCI
R EDA K TO R N AC ZELN Y: Z DZ I S Ł AW F U R G A Ł D Y R E K T O R K R E AT Y W N Y : K R Z YS Z TO F K A M I E N O B R O DZ K I
6
INSPIRUJĄCE SELEKCJE MUSTACHE ada
trzcińska
,
joanna
rutkowska
12
MŁODZI, MODNI, ATLETYCZNI
14
CHMIELNA
natalia
O K Ł A D K A , L AY O U T: M A R TA L I S S O W S K A K R Z YS Z TO F K A M I E N O B R O DZ K I SKŁAD: M A R TA L I S S O W S K A K O R E K TA : N ATA L I A O S E S B Ł A ŻE J B I ER ZGAL S K I
kędra
karolina
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: K A RO L G RYG O R U K matysiak
R E D A K C J A @ M U S TA C H E PA P E R . P L M U S TA C H E PA P E R . P L
20
DZIEWCZYNA I TECHNOLOGIA W Y W I A D Z R E N A TĄ K A C Z O R U K zdzisław
26
© 2 0 1 6 M U S TA C H E WA R S AW S P. Z O . O . A L . U J A Z D O W S K I E 3 7/ 3 0 0 - 5 4 0 WA R S Z AWA
furgał
GOTOWI NA LATO ada
trzcińska
,
joanna
rutkowska
32
ŚWIAT JAK WIELKA KOMODA
34
WIEDZA TAJEMNA WYWIAD Z YASU
olga
D R U K A R N I A O D D I S P. Z O . O . UL. RADOMSKA 2 28 - 8 0 0 K AMIEŃ K /BIAŁOB R ZEG I NR 8, CZERWIEC 2016 NAKŁAD: 10 000
ślepowrońska
zdzisław
furgał
s p i s
r z e c z y
2
TECHNO NOWOŚCI Schowaj telefon Mitcha Gardnera i Roba Richardsona tak bardzo wkurzało, że wszyscy studenci na ich uczelni nieustannie siedzą na wykładach z nosami w swoich telefonach, że postanowili coś z tym zrobić. Dwudziestoletni prymusi stworzyli więc aplikację Pocket Points, która korzystając z geolokalizacji, blokuje telefon na terenie kampusu, a potem za jego nieużywanie przyznaje punkty. Te można potem wymieniać na usługi albo zniżki na jedzenie. Po zaledwie dwóch tygodniach z systemu korzystała jedna trzecia studiujących, a obecnie Pocket Points funkcjonuje na aż stu uczelniach, nie wspominając o ponad tysiącu miejsc, w których realizować można zniżki. Cała historia ma też niestety smutny aspekt – aby w pełni móc zajmować się swoim biznesem, młodzi przedsiębiorcy musieli zawiesić dalszą edukację. Coś za coś.
Obalić wieżę Babel Wyobraźcie sobie, że możecie dogadać się z każdym na świecie, kompletnie nie znając języków. Wkrótce będzie to możliwe dzięki firmie Waverly Labs, których „Pilot" cieszy się wielkim zainteresowaniem na crowdfundingowej stronie Indiegogo. Tak wielkim, że zamiast 75 tysięcy dolarów, które pierwotnie chcieli zebrać, mają już 1,8 miliona. Urządzenie ma formę małych, bezprzewodowych, wkładanych do ucha słuchawek, które w razie potrzeby przekształcić można w tłumaczącego wszystko na żywo translatora. Jak twierdzą producenci, wystarczy wtedy po prostu wyciągnąć z ucha jedną słuchawkę, dać ją komuś i zacząć rozmawiać. Choć wszystko brzmi jak marzenie, może pojawić się pewien problem. I nie chodzi tu o drobne opóźnienie w tłumaczeniu czy problemy z akcentem, ale opór przed włożeniem cudzej słuchawki do swojego ucha.
Burza w czterech ścianach Chmura (The Cloud) to produkt dla wszystkich, którzy kochają burzę, związany z nią niepokój i towarzyszące jej serie nieregularnych grzmotów i niespodziewanych błysków. Stworzona przez Richarda Clarksona i kosztująca ponad trzy tysiące dolarów lampa posiada wbudowany głośnik Bluetooth i wygląda naprawdę imponująco. Jej twórca zapewnia, że napakowana jest najnowszymi technologiami, takimi jak czujniki ruchu i specjalne algorytmy, imitujące oczekiwane zawsze z utęsknieniem zjawisko atmosferyczne. Kiedy miną już jednak pierwsze zachwyty i pochwalicie się zakupem przed znajomymi, zdacie sobie sprawę, że macie w domu lampę z irytująco migającą żarówką. Nie ma nic gorszego.
Kurtka na rower
Wspólny projekt Google i firmy Levi’s nie dość, że napakowany jest nowoczesną technologią, to jeszcze – co rzadkie w tego typu wynalazkach – całkiem nieźle wygląda. Współpracującą z telefonem kurtkę obsługuje się z poziomu dotykowego rękawa. Wystarczy kilka ruchów palcem, aby odebrać połączenie, zmienić utwór w Spotify czy kontrolować mapy. Pod odczepieniu sensora całość można normalnie prać. Google zapowiada, że nowoczesna kurtka dla cyklistów to dopiero początek serii ubrań, które wychodzić będą pod szyldem Project Jacquard. Jeśli wszystkie będą tak stylowe, to warto się będzie zainteresować.
t e c h n o n owo ś c i
4
Pogromca spoilerów Ciężko być fanem „Gry o Tron". Premierowe odcinki emitowane są w Stanach o 21:00 w niedzielę i nawet jeśli nie zarywacie nocy, żeby być na bieżąco, zawsze wszystko może zepsuć wam Internet. Bo to nawet nie musi być „życzliwy” kolega z pracy. Wystarczy tylko, że w odcinku zginie ktoś ważny (a ginie zawsze), żeby rano wrzało na Fejsie, Twitterze, Reddicie, Buzzfeedzie i kilku innych modnych pseudokulturalnych stronach. Z pomocą w takich sytuacjach ma przyjść „Game of Spoils" – wtyczka do przeglądarki, która cenzuruje i zaczernia zakazane treści, śledząc występowanie słów-kluczy, takich jak na przykład „Winterfell", „Targeryen" czy „Hodor". Brzmi obiecująco i chyba się przyda – fabuła serialu mocno się ostatnio zagęszcza.
INSPIRUJĄCE SELEKCJE
MUSTACHE opracowanie Ada Joanna Trzcińska Rutkowska
Wesele Przygotuj się razem z nami na nadchodzący sezon weselny! Dla tradycjonalistek proponujemy zwiewne i romantyczne sukienki, najlepiej w zestawieniu z niestandardową kopertówką. Nie bój się bieli, w tym sezonie małej białej nie może zabraknąć w Twojej garderobie! Jeśli natomiast chcesz się wyróżnić, postaw na kombinezon lub spodnie maksi i dopełnij stylizację eleganckimi dodatkami. Zaszalej w kwestii butów – szpilki zamień na metaliczne oksfordy lub mieniące się złotem sandały. Nie mamy wątpliwości, że oczarujesz wszystkich gości! 1. MOKOHAN | TORBA EGG | 400,00 zł 2. Manshmari | Sukienka rozkloszowana z odkrytymi plecami | 990,00 zł 3. IN.NA | Nowa Ballerina | 500,00 zł 4. Jeffrey Campbell | SABINE WHITE | 449,25 zł zamiast 599,00 zł 5. L'ÉGARD Paris | Rollbag | 550,00 zł 6. LC LUCJA | Kombinezon Queen długi | 479,00 zł 7. WOW | Kremowa asymetryczna sukienka Crazy Frędzel | 220,00 zł zamiast 250,00 zł 8. Weronika Lipka | Sukienka dwuczęściowa długa Posh | 450,00 zł 9. Karen Paul | Czerwona maxi sukienka z efektownym wycięciem na jednej nodze | 690,00 zł 10. La Boba | TOREBKA MINA SZARA | 390,00 zł 11. monnom boutique | Sukienka rozkloszowana z ozdobnym pasem RZ | 159,00 zł zamiast 170,00 zł
1.
2.
3.
4.
5.
8.
9.
6.
7.
10.
11.
i n s p i r ują c e s e l e k c j e m u st a c h e
6
Warszawa, czyli lato w mieście Lato w Warszawie jeszcze nigdy nie zapowiadało się tak wyjątkowo! Postaw na dresowe szorty, tank top oraz modny worek i wyciągnij znajomych na rower. Planujesz romantyczne śniadanie w parku? Wyglądaj czarująco w zwiewnej spódnicy lub sukience maksi. Wieczorem odkryj trochę muśniętego słońcem ciała – doskonałym wyborem będzie głęboki dekolt na plecach lub odkryte ramiona. Wybierz się do najmodniejszych lokali nad Wisłą i zachwyć wszystkich doskonałą stylizacją! 1. ROOKIE | Okulary MAVERICK Bursztynowy | 69,00 zł zamiast 99,00 zł 2. THE ODDER SIDE | Czarny T-shirt bez pleców | 149,00 zł 3. Jo.Mu Clothes | SUKIENKA KAIRO | 179,00 zł 4. Cheapo | Okulary CHEAPO PADANG GREY | 125,00 zł 5. Confashion | spódnica plisowana folk | 499,00 zł 6. FancyU | Torba Miss Fancy (denim) | 490,00 zł 7. RISK made in warsaw | szorty męskie SHORT STORY | 229,00 zł 8. Cat Cat | Sukienka TIGA | 210,00 zł 9. The Urban Beard | Chinosy Beige/Mustard | 179,00 zł 10. GAU great as You | WHITE MARBLE t-shirt oversize | 99,00 zł 11. A2 | Asymetryczna sukienka | 179,00 zł
1.
5.
3.
2.
4.
6.
7.
9.
8.
11.
10.
m u st a c h e p a p e r
7
Let’s run! Nieważne, czy przygotowujesz się do maratonu, budujesz formę na wakacje, czy właśnie ucieka Ci autobus – biegaj najmodniej! Zobacz selekcję najbardziej stylowych ubrań i akcesoriów do biegania, przygotowanych specjalnie przez nasze stylistki. Dzięki ich wskazówkom, będziesz dobrze wyglądać zarówno na siłowni, jak i na boisku czy na korcie. 1. Wake Up & Squat GYMWEAR | Treningowe Skarpety | 50,00 zł 2. DEEP TRIP | Legginsy Totem | 159,00 zł 3. BRAN | Hypersphere Top | 129,00 zł 4. ROOKIE | Okulary Hero Szary | 88,00 zł 5. Okuaku | Saturn Sweatshirt | 239,00 zł zamiast 299,00 zł 6. Jungmob | Spodnie Dresowe | 149,00 zł 7. No Excuse | Bluza damska eat&cry | 89,00 zł zamiast 119,00 zł 8. taff.one | Shortz Anchor | 169,00 zł 9. Weronika Lipka | Biki Wave | 100,00 zł zamiast 150,00 zł 10. MUUV. | Biustonosz II.SHAPE | 199,00 zł 11. Colorat | Nerka Fly | 160,00 zł 12. EKOLA! | Tank Top "Dum Pugnas, Victor Es" | 99,00 zł zamiast 119,00 zł
1.
2.
3.
4.
5.
8.
11.
6.
7.
9.
10.
12.
i n s p i r ują c e s e l e k c j e m u st a c h e
8
Sukienki
Bluzy
-10% KOD:
-10%
SUKIENKI10
KOD:
BLUZY10
Uzupełnij garderobę z Zniżka
20zł
Zniżka
30zł
Zniżka
50zł
od 100zł
od 150zł
od 500zł
MP20
MP30
MP50
Let’s Run
Bomber Jacket
-10% KOD:
-10%
BOMBER10
mustache.pl/inspiracje/ bomber-jacket
KOD: m u st a c h e p a p e r
9
LETSRUN10
mustache.pl/inspiracje/ let-s-run
2.
Elegancki weekend w mieście Elegancki weekend w mieście, a w szafie pusto? Mamy na to radę! Skorzystaj z propozycji naszych stylistów i spędź weekend z klasą. Dzięki naszej pomocy idealnie wpasujesz się w każdą okoliczność, czy to oficjalne spotkanie, czy biznesową kolację, nie mówiąc już o wizytach, podczas których musisz pokazać się z jak najlepszej strony. 1. Kozacki Mops | Koszula Przedłużona | 189,00 zł 2. MATIN by Paulina Cas | Sukienka z dzianiny z wycięciem na ramiona | 699,00 zł 3. On You | Lniana spódnica z kieszeniami grafitowa | 270,00 zł 4. Cat Cat | KLEI | spodnie szare | 310,00 zł 5. Paul Rizk | Marynarka taliowana | 249,00 zł zamiast 449,00 zł 6. Male-me | Koszula wydłużona z suwakami po bokach – czarna | 299,00 zł 7. Roh’an | Koszula ms4 | 250,00 zł 8. Dirty’s Wear | Spodnie BLACK | 329,00 zł 9. Weronika Lipka | Sukienka/Kamizelka Jeans Posh | 400,00 zł 10. Bonjour and Kiss | Marynarka MAUVE | 161,00 zł zamiast 248,00 zł 11. RISK made in warsaw | sukienka AMSTERDAMKA holidays black | 369,00 zł 12. Lc Lucja | Meli skirt | 239,00 zł
1.
3.
4.
6.
7.
8.
10.
11.
12.
5.
9.
i n s p i r ują c e s e l e k c j e m u st a c h e
10
w s p r z e d a Ĺź y od 2 5 m a j a m u st a c h e p a p e r
11
MŁODZI, MODNI,
ATLETYCZNI tekst Natalia Kędra
ilustracja Agata Juszkiewicz
Han W czasach, gdy w najnowszej kampanii Adidasa występuje tzw. „typowy Seba” (dawniej nazywany po prostu dresiarzem), a sama królowa popu projektuje sportowe ciuszki dla Topshopu, musimy oficjalnie ogłosić, że moda fitness wypiera tę regularną. Nic dziwnego, że polskie marki też chcą załapać się na kawałek tortu.
Królowa w opałach
Eksperyment Beyoncé z modą sportową nie okazał się szczególnie udany. Najpierw kolekcja, tworzona z myślą o dystrybucji w brytyjskim Topshopie, złapała poważne opóźnienie. Zapowiadana od 2014 r. współpraca długo pozostawała w sferze domysłów, a gdy wreszcie wyznaczono datę oficjalnej premiery (jesień 2015), okazało się, że termin jest nierealny. Królowa popu (i lemoniady) oraz jej brytyjski partner biznesowy zgodnie zamilkli, a fani zdążyli zapomnieć o sprawie. Ostatecznie kolekcja pojawiła się w butikach Topshop i w Internecie na wiosnę 2016 i… od razu wywołała kontrowersje. Krytykowano stosunkowo wysokie ceny, podkreślano, że w projektach królowej nihil novi. Popularna w Stanach marka dla fanatyczek fitness i jogi, Lululemon, oskarżyła nawet wokalistkę o naśladownictwo. Beyoncé nie musiała się wypierać, burzę na Twitterze odparli w jej imieniu oddani fani. Gorzej, gdy okazało się, że produkcja kolekcji Ivy Park nie odbywa się w zakładach szanujących prawa pracownicze, a w tzw. sweatshopach na Sri Lance. Ten nieprzetłumaczalny termin oznacza typ fabryki, w której płace są wyjątkowo niskie, warunki spartańskie, a nadgodziny są normą. W Stanach zatrudniają one nielegalnych imigrantów, w Azji Południowej są niestety standardem. Tabloid „The
Sun” dotarł do robotnic odszywających kolekcję Ivy Park i ujawnił, że zarabiają one ok. 6 dolarów dziennie. Do najbardziej kolorowych wątków skandalu należą wyliczenia rekordowych zarobków Beyoncé i jej męża oraz fakt, że kampania Ivy Park podkreślała siłę kobiecości i samospełnienie poprzez sport. Nijak nie pasuje do obrazu umęczonych robotnic ze Sri Lanki, prawda?
Bądź fit po polsku
Nic dziwnego, że rodzące się jak grzyby po deszczu polskie marki stawiają na krajową produkcję i kontrolę jakości. „Hand made in Poland” to hasło, które najczęściej przyświeca rodzimym markom sportowym. Nie dość, że taki patriotyzm lokalny to marketingowe złoto, to jeszcze pozwala uzasadnić wyższe ceny. Lokalna produkcja to również naturalne rozwiązanie dla nowych marek, które startują od zera. Jest pomysł, jest pasja, pozostaje tylko znaleźć szwalnię i uruchomić linię produkcyjną. Femi Pleasure, obecnie gigant polskiego rynku ubrań sportowych i casual, zaczynało od odszycia 100 bluz na próbę. Chwyciło. Teraz siostry stojące za marką eksportują do większości krajów europejskich, ale oparły się (i to nie raz) pokusie przeniesienia
młodzi
,
modni
atletyczni
12
,
dm
ade
in
Pol
an
D
produkcji do Chin. Twierdzą, że klienci bardzo cenią taką konsekwencję. W przypadku Femi, marki mocno opierającej się na surferskich inspiracjach, elementem doświadczenia konsumenckiego są organizowane przez brand wyjazdy sportowe. Podobnie działa Baltica założona przez parę entuzjastów, którzy kochają szukać potężnych fal nad Bałtykiem. Mniej doświadczonych kursantów zabierają na Fruerteventurę, gdzie przyzwoite warunki panują niemal przez cały rok. Aspirującym pozostają zakupy w surf shopach – Baltica ma w ofercie świetne bluzy i inne ciuchy dla zmarzniętych plażowiczów, trwają prace nad mniej zobowiązującą linią casual. Choć sporty sezonowe to wdzięczny temat dla producentów ubrań (za modą idzie tu cała filozofia), bardziej stabilnym biznesem wydają się ubrania do dyscyplin uprawianych pod dachem. Nieustający wzrost popularności zajęć fitness czy siłowni całodobowych prowokuje do rozwoju coraz to nowych marek. Twórca całkiem udanej i bardzo kolorowej marki Lenda usiłował ją promować na ekranie TVN („Project Runway”) – niepotrzebnie, bo produkt lepiej bronił się sam. Mowa tu zwłaszcza o inspirowanych malarstwem Mondriana nadrukach – bardzo nietypowym pomyśle na odzież sportową.
Z kolei warszawskie Cardio Bunny stawia na fasony, które wyglądają sexy i kuszą innych użytkowników siłowni. Kartą przetargową marki mają być też specjalne legginsy nasączone magiczną mieszanką ITOFINISH KELP, która ma poprawić ukrwienie, zredukować cellulit, a nawet zregenerować włókna kolagenowe skóry. Jeśli obietnica gładkiej skóry nie przekona klientek, pozostają zdjęcia wizerunkowe, w których główną rolę grają jędrne pośladki i wyrzeźbione brzuchy – przedmiot pożądania nie tylko dla fanatyczek fitness. Bardziej minimalistyczne podejście do wzornictwa mają BRAN i Muuv., marki bardzo chętnie podkreślające polską produkcję. Obie poruszają się w odcieniach czerni, bieli i szarości, co zdaje się je odróżniać od międzynarodowych korporacji. W przeciwieństwie do Adidasa czy Nike, obrandowanie produktu jest minimalne. Wzroku nie ma przyciągać nadruk czy logo, a dyskretna siateczka na dekolcie albo migająca głęboko wycięta pacha, ukazująca światu tzw. „side boob”, czyli… boczną pierś. Obie marki chwalą się polskim rodowodem, wystawiają się także na rodzimych platformach dla młodych projektantów albo lokalnych targach z młodą modą. Muuv. zdecydowało się też na marketing bezpośredni, wystawiając kolekcję np. w szkołach pole dance.
Pan tu nie stał, pan tu ćwiczył
Jak bardzo ulegliśmy wpływom Rihanny i Beyonce świadczy zjawisko przenikania się athleisure i mody streetowej, już praktycznie nierozerwalnych. Marki specjalizujące się zwyczajnych ubraniach i gadżetach wchodzą w fitnessowy obszar rynku, a te znane ze strojów sportowych starają się stworzyć idealną ofertę na co dzień. Inne, jak Misbhv albo powstałe po rozpadzie założycielskiego duetu Let There Be Gold, swobodnie łączą bardziej odjechane projekty z inspirowanymi sportem propozycjami w ulubionym zestawieniu kolorystycznym athleisure – czerni i bieli. Przykładem sportowej marki z niesportowymi ambicjami jest Prosto, która działa od lat 90., ale dopiero ostatnio zdecydowała się wyrwać ze skejtowo-snowboardowo-hiphopowej niszy. Do rebrandingu zatrudniono Zosię Krasuską-Kopyt, prywatnie entuzjastkę lat 90. , służbowo m. in. makijażystkę. Efekt? W ciągu dwóch lat Prosto zdobyło status niemalże kultowej marki streetowej, a na nowy przekaz składają się propozycje wymykające się sportowym kodom, m. in. komplety z ołówkową spódnicą z elastyku, denimowe kurtki i kostiumy kąpielowe tak odważne, że przez fragmenty siatki przeświecają sutki. Sport jest gdzieś w tle, ciągle obecny, ale przetykany stylem retro. Dzięki zmianie kierunku Prosto wyszło z subkulturowej szuflady i zawładnęło ulicami.
m u st a c h e p a p e r
13
Z kolei wprowadzenie sportowej linii pomogło w walce o większą rozpoznawalność Pan Tu Nie Stał. Marka kojarzona z ubraniami i gadżetami imitującymi w zabawny sposób wzornictwo z czasów PRL, w tym roku rozszerzyła ofertę o ciuchy dla pasjonatek sportu. Oczywiście zachowując charakter PTNS, czyli inspirując się głębokim socjalizmem. „Zamierzaliśmy połączyć współczesne wzornictwo i nowoczesną kolorystykę z nadrukami nawiązującymi do aktywności sportowych, które przeszły do lamusa – skok przez kozła, zabawa z hula hop, rzuty piłką lekarską. Tak powstały legginsy z napisem „Przysiad”, bluza „Ruch – żeńska sekcja lekkoatletyczna” czy ręcznik „Zgrupowanie Wisła '78” – mówią o kolekcji RUCH właściciele marki. Uzupełnieniem nowej koncepcji PTNS jest sesja wizerunkowa Soni Szóstak, wykonana na nieremontowanej od PRL-u sali gimnastycznej łódzkiej siedziby YMCA. (Sala ma drewniane podłogi, zaniedbaną szatnię, nagryzione zębem czasu drabinki…) Wszystko po to, by nie zatracić ducha marki i nie zaburzyć jej starannie budowanej tożsamości. Bo choć nikt się do tego nie przyzna, wszyscy chcą dobrze zarobić na modzie na athleisure. Od Beyonce aż do łódzkich projektantów
CHMIELNA
tekst Karolina Matysiak
zdjęcia Beata Głaz
Zawsze była ważnym miejscem na mapie Warszawy. Nie tylko świadczyła o kondycji stolicy, ale także budowała jej tożsamość. Poznajcie trudne losy ulicy Chmielnej – jej upadki, wzloty i przemiany.
Ulica Chmielna, ulokowana w sercu przedwojennej Warszawy, przez długie lata stanowiła miejsce gwarne, pełne szukających rozrywki spacerowiczów, a także najlepszych towarów odzieżowych. Dopiero w ostatnich latach zmieniła charakter, stając się przestrzenią działalności dla lokali o często przypadkowych funkcjach. Jej bogata historia, będąca także świadectwem zmieniających się poglądów na kształt Warszawy w poszczególnych etapach odbudowy miasta, a także wysiłek włożony przez powojennych projektantów w stworzenie spójnej koncepcji dla tej przestrzeni to powody, dla których warto zająć się przywróceniem jej dawnego prestiżu.
Elegancki świat
Rozerwana dziś przez Plac Defilad na dwa niezależne odcinki ulica Chmielna, przed wojną nierozdzielnie biegła od Nowego Światu aż do linii ulicy Miedzianej. Mimo braku fizycznej bariery, także wówczas podział na Chmielną wschodnią i zachodnią był widoczny. Podczas gdy zachodnia część miała charakter przemysłowy, od ulicy Marszałkowskiej zaczynał się iście wielkomiejski świat. Już w XIX wieku po wyczerpaniu wolnych działek budowlanych na reprezentacyjnym Nowym Świecie, ulica przejęła ruch budowlany, stając się w latach 60.
i 70. bardzo modnym miejscem. Pod koniec XIX i na początku XX wieku kwitł tutaj handel słynącymi z najwyższej jakości towarami – głównie konfekcją. Wystawione w eleganckich witrynach „Aureli”, „Maison Dorée” czy „Caroline” gorsety, kapelusze w „Azuréi”, „Aux Printemps” i „Maison Elegante” oraz inny asortyment oferowany przez liczne domy mody, przyciągały eleganckie damy, które nie mogły pozwolić sobie na zakupy w Paryżu. Przedwojenna modowa ulica Chmielna to także rzemieślnicy, wykonujący różne elementy garderoby na miarę. Jedną z liczniejszych grup stanowiły gorseciarki – było tu kilkanaście pracowni, które cieszyły się sławą także poza granicami kraju, otrzymując nagrody i wyróżnienia w Paryżu czy Brukseli. Nie sposób zliczyć także pracowni kapeluszniczych czy obuwniczych. W tej ostatniej profesji najbardziej znany był Jan Kielman, u którego buty zamawiali m. in. Charles de Gaulle, generał Sikorski, Adolf Dymsza czy Jan Kiepura. Jednak elegancki handel na ulicy Chmielnej to nie tylko ulokowane w parterach kamienic sklepy i zakłady rzemieślnicze. W 1928 roku włoski kupiec, w imieniu swojej córki, żony polskiego dyplomaty, Lucjany Frascati Gawrońskiej, nabył dwie kamienice przy ul. Nowy Świat w celu przekształcenia ich w typowy dla
chmielna
14
Warszawy dwudziestolecia międzywojennego zespół rozrywkowo-handlowy. Nazwany od inwestora Pasażem „Italia”, dostępny z podwórka przy ul. Chmielnej 7, poza sklepami mieścił kawiarnię, kino oraz dancing. Jednak największa i najbardziej spektakularna inwestycja w okolicy powstała przy zbiegu ulic Brackiej, Chmielnej, Szpitalnej i Zgody. Był to zaprojektowany przez znakomitych architektów – Karola Jankowskiego i Edwarda Lilpopa Dom Towarowy Braci Jabłkowskich – pierwszy i przez długie lata jedyny tego typu obiekt w Warszawie. Inspirowany europejskimi domami towarowymi budynek oferował najnowocześniejszą formę handlu, służąc nie tylko sprzedaży towarów, lecz także kształtowaniu gustów i kreowaniu nowych, modnych wzorców zachowań i sposobów spędzania wolnego czasu. W pełni zaadaptowano w nim nowe, pochodzące z francuskich obiektów metody marketingowe, oparte na wydawaniu katalogów, prowadzeniu sprzedaży wysyłkowej, a nawet organizacji pokazów mody. Poza najwyższej jakości ofertą handlową ulica Chmielna miała dla swoich odwiedzających liczne atrakcje towarzyskie i najmodniejsze rozrywki. Przy niewielkim placyku, powstałym u zbiegu ulic Szpitalnej i Zgody, pochodzący z Alzacji lub Saksonii Karol Briesemeister prowadził cukiernię „Szwajcarska”, której wyroby znane
były w całej Warszawie. Spotykano się tu nie tylko po to, aby zjeść ciastko, ale także w celu gry w domino lub przejrzenia dostępnej w lokalu prasy francuskiej, angielskiej, włoskiej, niemieckiej czy rosyjskiej. Na kolejnych piętrach kamienicy swoje siedziby miały redakcje najważniejszych pism, dzięki temu kawiarnia była także centrum prasowym. Poza dziennikarzami spotkać tu można było ważne postaci ze świata kultury: malarzy – Kazimierza Lasockiego i Zygmunta Badowskiego, literatów – Antoniego Langego, Kazimierza Przerwę-Tetmajera oraz Artura Oppmana, a także znanego pianistę Karola Szustra. Na tak nowoczesnej ulicy nie mogło zabraknąć jednej z najpopularniejszych w tym czasie rozrywek – kina. Na wschodnim odcinku mieściły się aż trzy tego typu obiekty. Jednym z nich było uchodzące za jedno z najnowocześniejszych Kino „Atlantic”. Lokale usługowe w tej części miasta miały niezwykle elegancki i szykowny charakter, a ich najlepszą wizytówką był Zakład Fryzjerski „Władysław” z kryształowymi lustrami i posrebrzanymi przyborami, wyposażony także w rzadki w tym czasie telefon. Eleganckiego i światowego charakteru ulicy dopełniały gabinety najlepszych lekarzy, kancelarie wziętych adwokatów oraz hotele Grand czy Royal.
Życie w gruzach
W wyniku działań wojennych zniszczeniu uległo około 85 % zabudowy lewobrzeżnej Warszawy. Nie ominęło to także ulicy Chmielnej. Dokładny ówczesny stan poszczególnych budynków jest znany dzięki inwentaryzacji zniszczeń przeprowadzonej przez Biuro Odbudowy Stolicy. Na wschodnim odcinku ulicy za nadające się do odbudowy, remontu lub użytkowania uznano jedynie 13 spośród 38 budynków. W pierwszych latach po wojnie prowadzono jedynie prace porządkowe polegające na usuwaniu gruzu i rozbiórce tych elementów budynków, które groziły zawaleniem. To także czas dyskusji o tym, czy Warszawa powinna zostać odbudowana czy przebudowana w sposób nowoczesny. Ogrom zniszczeń wojennych otwierał przed architektami nowe możliwości, pozwalając na realizację koncepcji do tej pory niemożliwych. Proponowane już przed wojną, jako recepta na fatalne warunki mieszkaniowe, rozluźnienie zabudowy mogło wreszcie zostać wcielone w życie. Plany odbudowy ulicy Chmielnej powstawały już od pierwszych lat po wojnie. Jednak nigdy nie był to projekt całościowy. Poszczególne jej fragmenty zostały objęte planami zagospodarowania przestrzennego. Zgodnie z jednym z nich północna strona odcinka pomiędzy Nowym Światem a ul. Bracką miała zostać przeznaczona na zespół mieszkalny. Proponowano rozluźnienie zabudowy przez
m u st a c h e p a p e r
15
nieodtwarzanie lub rozbiórkę oficyn – w zależności od stanu zachowania – i utworzenie jednego wspólnego podwórka zamiast wielu ciasnych podwórek-studni. Kształtowanie przestrzeni w taki sposób dotyczyło większości terenów w mieście, wymienić wystarczy chociażby Stare Miasto czy Nowy Świat. Ulica Chmielna nie była wyjątkiem. „Życie kłębiło się tu i wrzało na uprzątniętych gruzach, w potrzaskanych kamienicach, w prowizorycznie odremontowanych mieszkaniach, w oczyszczonych ze zniszczeń podwórkach i klatkach schodowych.” – tak opisał ulicę w pierwszych powojennych latach Leopold Tyrmand w „Złym”. Rzeczywiście, mimo planów ulica pozostawała nieodbudowana przez ponad 10 kolejnych lat. Powracający do miasta mieszkańcy sami prowizorycznie remontowali lokale w zniszczonych kamienicach i odbudowywali ich partery, aby móc wznowić działalność handlową i rzemieślniczą. Być może dzięki temu ulica była swoistą enklawą małych prywatnych sklepików i lokali usługowych, w których, podobnie jak przed wojną, królowała galanteria. Przedwojenne Kino „Atlantic” także szybko wznowiło swoją działalność – po bilety na odbywające się w nim seanse zawsze stały tłumy. Jedynymi wzniesionymi tu do połowy lat 50. budynkami są ulokowane na odcinku między ulicami Zgoda
i Nowy Świat dwa gmachy: siedziba Komitetu Centralnego Stronnictwa Demokratycznego oraz siedziba Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Zgodnie z obowiązującą doktryną zbudowane w stylu socrealistycznym. Oba powstały jako budynki dwupiętrowe, zgodnie z ustaloną dla tego terenu maksymalną wysokością. W przypadku budynku ZBoWiD-u projektanci, aby uzyskać więcej powierzchni, zastosowali sprytny zabieg, polegający na stworzeniu 3-kondygnacyjnej budowli od strony ulicy i 4-kondygnacyjnej od strony podwórka. Gabaryt trzech kondygnacji był kontynuacją wzoru obowiązującego już na Nowym Świecie, który ustalono zgodnie z przedwojenną koncepcją regulacji tej ulicy, zakładającą obniżenie wszystkich wyższych kamienic. Wynikała ona z uznania klasycyzmu Królestwa Kongresowego oraz architektury czasów stanisławowskich za te style, które, jako decydujące o charakterze miasta, były ostatnimi historycznymi. Dwa wzniesione w latach 50. budynki jako jedyne świadczą o próbie realizacji planu odbudowy ulicy w pierwszych latach po wojnie.
Modernizm w wydaniu ulicznym
Chmielna została uporządkowana i odbudowana dopiero pod koniec lat 50. według projektu Zygmunta
Stępińskiego. Stworzył on spójną koncepcję, polegającą na uzupełnieniu zniszczonej zabudowy modernistycznymi budynkami mieszkalnymi z lokalami usługowymi w parterach. Stworzony przez niego projekt w spójny sposób połączył charakter tradycyjnej ulicy z odradzającą się po okresie socrealizmu ideą modernistycznego osiedla. Było to możliwe nie tylko z powodu odejścia od doktryny, ale także dzięki zmieniającemu się podejściu do kamienic czynszowych, które silnie piętnowano w pierwszych latach powojennych jako symbol znienawidzonego kapitalizmu. W obliczu nieustępującego głodu mieszkaniowego potępiono prowadzone dotychczas nadmierne wyburzenia nie zawsze wymagających rozbiórki obiektów mieszkalnych. Zaczęto postulować ich adaptację, eliminującą fatalne warunki mieszkaniowe i podobną to tej, jaką przeprowadzono przy odbudowie Starego Miasta. Kamienice, mimo że nadal uznawane za pełne wad, traktowano jako świadectwo minionej epoki, uwypuklające zalety obiektów budowanych w nowym ustroju. Dzięki temu na omawianym odcinku Chmielnej nie przeprowadzono korekty wysokości zabudowy, nastąpiła jednak redukcja zachowanych ornamentów. Działanie takie spotkało wówczas wiele zachowanych kamienic. Tłumaczono je jako drobne korekty upraszczające fasady i dostosowujące je do nowoczesnej
m u st a c h e p a p e r
17
okolicy, nie można jednak pominąć faktu, że była to także eliminacja nieodpowiedniej dla odradzającego się państwa burżuazyjnej symboliki. Zaprojektowane przez zespół Stępińskiego na miejscu zburzonych w czasie wojny kamienic, nowe obiekty były spójnym uzupełnieniem pierzei. Jednocześnie posiadały wszystkie nowoczesne cechy – spełniające modernistyczne postulaty odpowiednich warunków mieszkaniowych. Odbudowano jedynie domy frontowe, lokując na ich zapleczach przedszkole oraz zielone dziedzińce z ławkami, piaskownicami i innymi urządzeniami rekreacyjnymi typowymi dla osiedli mieszkaniowych. Aby zapewnić mieszkańcom łatwy dostęp do opieki medycznej, jeden z budynków przeznaczono na ośrodek zdrowia. Poszerzenie ulicy poprzez cofnięcie jednego z nowych budynków i zlokalizowanie przed nim zazielenionego parkingu zapewnić miało odpowiednie doświetlenie mieszkań. Podobne rozgęszczenie zabudowy zapewnił półotwarty dziedziniec przy budynkach nr 10, 12 i 14. Zabiegi te nie tylko zapewniały lepsze doświetlenie mieszkań, lecz także rekompensowały braki ogólnodostępnej przestrzeni publicznej w ciasno zabudowanym kamienicami, przedwojennym mieście. Otwarty dziedziniec był fragmentem szlaku pieszego, biegnącego dalej za otwartym podcieniem
siedziby Stronnictwa Demokratycznego, który w latach 60. został przekształcony w zamknięty przedsionek.
Odbudowa przedwojennego charakteru
Utrzymanie przedwojennego mieszkalno-usługowo-rozrywkowego charakteru ulicy było jednym z najważniejszych założeń projektowych. Pełniące główną funkcję rozrywkową Kino „Atlantic” poddano przebudowie i modernizacji, dodając dodatkową salę przeznaczoną dla filmów krótkometrażowych i pełniącej propagandową rolę kroniki filmowej. Mimo że dominującym typem budynków usługowych były wówczas pawilony mieszczące duże sklepy typu SAM, na Chmielnej zaplanowano niewielkie lokale w typie małego sklepu z warsztatem. Starano się także, aby dobór usług chociaż w części nawiązywał do przedwojennego charakteru ulicy. Dlatego w nowo projektowanych budynkach planowano m. in.: pracownię modniarską, mydlarnię, zakład naprawy szczotek i piór wiecznych, lodziarnię, a także sklep winno-kolonialny. Na ulicę zaczęli także powracać dawni rzemieślnicy. Słynny wytwórca butów Jan Kielman zajął lokal po przeciwnej stronie ulicy, co przed wojną i wznowił swoją działalność. W miejscu wysokiej przedwojennej kamienicy u zbiegu ulic Brackiej, Szpitalnej i Zgody wzniesiony został Pensjonat „Zgoda”, który, podobnie jak wcześniejszy
obiekt, pełnił rolę dominanty wysokościowej. Na jego dwóch pierwszych kondygnacjach zlokalizowana została Kawiarnia „Szwajcarska”, nawiązująca do prowadzonej w tym miejscu przez Briesemeistera przedwojennej cukierni. Nowe budynki zostały w bardzo spójny sposób powiązane z zabudową istniejącą. Mimo oszczędności w kwestii powierzchni pomieszczeń, udało się dostosować wysokość lokali usługowych do pomieszczeń na parterach budynków zachowanych. Zadbano także o to, aby wszystkie podziały poziome: gzymsy, parapety i szyldy utrzymać w jednej linii. Zachowane rysunki projektowe są dowodem na to, że projektanci nie tworzyli każdej elewacji osobno, projektowano od razu całą, zharmonizowaną pierzeję. Obłożenie istniejących kamienic tym samym materiałem, co nowych obiektów, choć dziś może zostać uznane za kontrowersyjne, jest przykładem dbałości projektanta o stworzenie spójnej, architektonicznej obudowy ulicy. Od samego początku przywiązywano też uwagę do wartości plastycznej reklam. Przedwojenne metalowe szyldy planowano zastąpić popularnymi w tym czasie neonami. Mimo że nie wszystkie z nich udało się zrealizować, były one traktowane jak równorzędny element elewacji. Wrysowane na projektach, podlegały takiemu samemu opiniowaniu jak układy mieszkań czy rozwiązania techniczne. Dla uzyskania spójnego charakteru
chmielna
18
ulicy zalecono także ujednolicenie parterów budynków istniejących. Zaprojektowane zostały typowe elementy wystaw sklepowych i gabloty umieszczane w podcieniach. W celu nawiązania do przedwojennego, handlowego charakteru, ulicę zaprojektowano jako deptak. Partery nowych budynków cofnięto, tworząc wsparte na kolumnach podcienie, które planowano wprowadzić także w budynkach przedwojennych. Jednak przedsięwzięcie to okazało się nierealne. W latach 60., po odbudowie, ulica znowu stała się modnym miejscem. Była to swoista enklawa prywatnego handlu w PRL-owskiej rzeczywistości. Przez długie lata to właśnie tutaj przychodziło się po najlepsze torebki, koszule czy buty. Mimo że wielu ówczesnych kupców byli nuworyszami, niemającymi zbyt wiele wspólnego z rzetelnymi przedwojennymi przedsiębiorcami, udało się zachować choć część dawnego klimatu. „Dawnej, przedwojennej Warszawy nie ma, przetrwała Chmielna” – pisał Olgierd Budrewicz. Ciągłości historycznej nie zatarła nawet zmiana nazwy ulicy na Rutkowskiego, ponieważ nie posługiwał się nią żaden szanujący się warszawiak.
Po transformacji
Jeszcze dekadę temu Chmielna nadal była jedną z najmodniejszych ulic w Warszawie. W potrasformacyjnej
rzeczywistości ulokowały się tu pierwsze, niezwykle wówczas modne kawiarnie sieciowe czy sklepy nowych marek odzieżowych. Ogródki i place były pełne młodych ludzi, a na popularnym wtedy portalu społecznościowym istniała nawet poświęcona ulicy grupa dyskusyjna. Chmielna stanowiła mniej reprezentacyjne przedłużenie obleganego Nowego Światu. Jak to z popularnymi lokalami bywa, ich okres świetności po pewnym czasie minął i niestety w ich miejsce nie pojawiły się żadne nowe i ciekawe inicjatywy, które przyciągnęłyby na tę ulicę mieszkańców Warszawy. Sklepy zaczęły przenosić się do centrów handlowych, a lokale po nich zaczęły zajmować przypadkowe, nietworzące spójnego programu funkcje. Część do tej pory stoi pusta. Nie jest to jedynie wina ekspansji galerii handlowych, wysysających życie z wielu miejskich ulic. Prowadzona przez miasto przez pewien czas polityka, polegająca na niepodpisywaniu umów najmu na okres długoterminowy, odstraszała potencjalnych najemców, którym nie opłacało się inwestować w remont i przystosowanie przestrzeni dla danej funkcji bez pewności, że okres użytkowania będzie dostatecznie długi, aby inwestycja była opłacalna. Wśród bardziej znaczących inwestycji budowlanych na wschodnim odcinku ulicy w ostatnim ćwierćwieczu,
poza rozbudową Domu Towarowego Braci Jabłkowskich można wspomnieć dwie: gruntowną modernizację Kina „Atlantic” oraz budowę na miejscu przedwojennej kamienicy obiektu biurowo-handlowego według projektu pracowni Bulanda i Mucha Architekci. Obie należy ocenić negatywnie pod względem spójności z charakterem ulicy. Kino, co prawda, stało się nowocześniejsze, jednak zniszczony został korespondujący z powojennymi budynkami detal. Zdemontowano także jego przepiękny charakterystyczny neon, zastępując go współczesnym, znacznie mniej wartościowym. Przedwojenną kamienicę z posesji nr 25 rozebrano w 2008 roku mimo licznych protestów. Na jej miejscu miał stanąć apartamentowiec, jednak kryzys pokrzyżował plany inwestora. Ostatecznie został tam zbudowany szklany budynek biurowy z lokalami usługowymi na parterze i jednej kondygnacji podziemnej, którego projekt wyłoniono w wyniku konkursu. Mimo że prasa wieściła wraz z jego powstaniem ponowne ożywienie ulicy (szczególnie ze względu na ulokowany w przestrzeni usługowej ,,Smyk"'), nie wpłynął on znacząco na przyciąganie nowych bywalców. Budynek spowodował za to zatracenie całościowego charakteru pierzei na odcinku od Kina „Atlantic” do kamienicy Jabłkowskich. Projektanci chcieli, aby nowy budynek był wyraźnym znakiem w przestrzeni, jednak
m u st a c h e p a p e r
19
jego formy są zbyt oderwane od otoczenia. Nie docenili niestety spoistości projektu Stępińskiego, tworząc wyrwę w precyzyjnie zaprojektowanej przez niego obudowie architektonicznej ulicy.
Co z tą Chmielną?
Dziś na Chmielnej powoli znowu zaczyna robić się ciekawie. Niedawno znana warszawska cukiernia otworzyła tam swój kolejny punkt, pojawiają się także małe księgarnie i sklepiki. Prowadzone obecnie konsultacje społeczne dotyczące Placu Pięciu Rogów (skrzyżowanie ulic Chmielnej, Zgody, Szpitalnej i Brackiej), poprzedzające konkurs architektoniczno-urbanistyczny na nowe zagospodarowanie, są szansą na polepszenie losu tego miejsca. Celem przebudowy jest ożywienie społeczno-ekonomiczne ulicy, a także stworzenie tu przestrzeni bardziej przyjaznej pieszym. Działania takie cieszą tym bardziej, że jeszcze w latach 70. planowano tu budowę estakady i, opcjonalnie, kładki lub przejścia podziemnego dla pieszych, a także wyburzenie Domu Towarowego Braci Jabłkowskich! Współcześnie wschodni odcinek ulicy Chmielnej pozostawia wciąż wiele do życzenia, jednak pozytywne zmiany ostatnich lat pozwalają mieć nadzieję, że w przyszłości znów stanie się ona gwarną, uczęszczaną wielkomiejską przestrzenią
IÂ TECHNOLOGIA
DZ I E W C Z Y N A
RENATA KACZORUK
jest modelką, aktorką i, jak sama o sobie mówi, „osobą widoczną". Spotykamy się, aby porozmawiać o zarządzanej przez nią w Polsce organizacji „Girls in Tech", która ma inspirować dziewczyny do rozwoju i pomóc im się przebić w branży technologicznej.
Nie jesteś tylko twarzą Girls in Tech, ani tym bardziej maskotką. Siedzisz w tym od samego początku. Jestem tak zwanym general managerem polskiego oddziału, który założyłyśmy z Kamilą Hankiewicz. Cała organizacja ma ich 50 na całym świecie, ale wcześniej nie byli naszym krajem zainteresowani. Głównej założycielce Girls in Tech, Adrianie nasz kraj wydawał się zbyt mały i nierozwinięty.
Byłaś wcześniej zainteresowana tego typu projektami? Nie, to trochę przypadek, nie myślałam, że kiedykolwiek będę prowadzić jakąś organizację. Przyciągnął mnie prokobiecy aspekt sprawy. Wyrównywanie szans kobiet na różnych obszarach, szczególnie na rynku pracy, to dla mnie ważna kwestia. Poza tym działalność organizacji wiąże się z moimi dawnymi zainteresowaniami, które gdzieś tam w rozwoju mojej kariery zeszły na bok i trochę mi ich brakuje – chodzi o naukę i technologię. Projekt stawia też mocno na startupy, których środowisko mnie fascynuje i bardzo bym chciała, żeby kobiety odgrywały w nim coraz większą rolę, szczególnie, że jest ono dosyć demokratyczne, a więc szanse kobiet na zaistnienie w nim są dużo większe niż na przykład w korporacji.
Czyli nie chodzi o zwykły feminizm, o walkę o prawa. To już dalszy etap? Feminizm, który kojarzymy z początkiem XX wieku, wyczerpał się. Mamy prawa wyborcze i podobny status w wielu obszarach, natomiast nie zmieniły się prawa rynku. Kobiety ciągle dużo mniej zarabiają. I mały ich procent kobiet pracuje w takich branżach jak technologia. Cały czas jest im się ciężko przebić i udowodnić, że są tak samo dobre.
Dobre czy lepsze? Statystycznie są lepsze w niektórych rzeczach. Tak jak faceci w innych. Kobiety na pewno lepiej zarządzają zespołami, współpracują i mniej rywalizują, ale badania dowodzą, że najbardziej efektywne są zespoły mieszane, które według statystyk dają nam dwa razy więcej możliwości. Nie chcemy walczyć przeciwko nikomu, tylko stworzyć taką społeczność, która wspiera kobiety, aby nie musiały buntować się przeciwko niczemu i tracić na to energii, ale skupić się na swoim rozwoju. Stąd zaczynamy naszą pracę.
Czy Girls in Tech będ zie taką giełd a umiejętności? Nasza działalność skupia się wokół spotkań, ale nie istnieje jedna ich formuła. Wypracowanych zostało kilka formatów, sprecyzowanych i stosowanych globalnie przez organizację GIT. To swego rodzaju szablony wydarzeń, od konferencji, poprzez hakatony, aż po spotkania stricte networkingowe. Ale mamy wolną rękę i możemy realizować inne swoje pomysły, korzystając przy tym z pomocy mentorów zebranych w naszej globalnej sieci. Chcemy się skupić na startupach i na kobietach pracujących w IT, ale też na dziewczynach, które chcą się uczyć kodowania lub poznać ludzi, którzy pomogą im się rozwinąć i przyspieszyć ich karierę.
To już się d zieje? Macie pierwsze zgłoszenia? Tak, wszystko ruszyło w momencie otwarcia, ale pierwszym realnym działaniem będzie bootcamp, który odbędzie się w czerwcu na Stadionie Narodowym w Warszawie. Przyjeżdża do nas specjalistka z San Francisco, która zajmuje się zagadnieniem leadershipu w startupach. Na warsztatach będzie także mowa o motywacji oraz o zabijaniu w sobie wewnętrznego krytyka, który ma często negatywny wpływ na kobiety, ograniczając je w działaniu.
Czyli jest też w tym trochę, mówiąc brzydko, coachingu? Dlaczego brzydko? To bardzo efektywne metody. Ponieważ dopiero zaczynamy, chciałyśmy najpierw miękko wprowadzić nasze dziewczyny w temat. Zaczynamy od ich wzmacniania siebie, budowania środowiska, które da im miejsce, gdzie poczują się bezpieczne. To nie będą spotkania, na których będziemy budować roboty. Być może będziemy kodować, ale są już instytucje w tym się specjalizujące, nie chcemy dublować ich działań. Chcemy raczej inspirować dziewczyny do rozwoju swoich karier.
Spotkałaś się już z jakąś krytyką ze strony środowiska? Że „jak to, tyle lat w tym siedzę i ktoś taki ma mnie reprezentować? Ta co robi to, spotyka się z tym, ćwiczy z Chodakowską i jeszcze modelka?”. (śmiech) Nie, na razie się nie spotkałam z czymś takim.
Ale wiesz, że jest na ciebie hejt? Czujesz to? Tak, ale to jest naturalne. Zawsze jak jest się osobą widoczną, to się to pojawia. Ale ja dostaję dużo pozytywnych reakcji, które mi to całkowicie równoważą.
Czyli to cię też trochę napędza? Nie, hejt nigdy nie napędza, on jest zawsze niszczący. Można go ignorować, ale można się też z niego dużo nauczyć. Ja mam dużą empatię, nie obwiniam tych ludzi, szczególnie, że im zazwyczaj czegoś brakuje i nie potrafią do końca rozpędzić tego życia tak, jakby chcieli. I znajdują sposób na odreagowanie tym hejtem. Mnie to nie dotyka, mnie to nie niszczy, to niszczy ich.
Pochodzisz z domu, w którym nauka byłą istotna. Twój ojciec jest naukowcem. Tak, ma doktorat, był wykładowcą na uczelni. Jego podejście do naszej nauki było jednoznaczne – wszyscy będziemy studiować, najlepiej matematykę. Choć w sumie nam, dziewczynom, to odradzał…
O, czyli miałaś w domu rodzinnym seksistowskie spojrzenie na tę sprawę! No w sumie tak (śmiech). Miałam bardzo skrajne wzorce. Z jednej strony moja babcia, krawcowa, tradycyjna kura domowa, kobieta zdominowana, która nie pozwalała mi się uczyć gotować, szyć i zachęcała do nauk ścisłych, a z drugiej mój tato, który zawsze chwalił mój sposób myślenia, ale uważał, że laboratorium czy uczelnia to nie są miejsca dla kobiety.
m u st a c h e p a p e r
21
rozmawiał Zdzisław Furgał
zdjęcia Karol Grygoruk
I co? Ucieszył się, kiedy wykorzystałaś swoje warunki i zostałaś modelką? Tak! Był bardzo otwarty i ciekaw tego, co się wydarzy. Miał też wielkie zaufanie do mnie i uważał, że to jest jakaś szansa. Myślał chyba, że to mi dobrze zrobi. Chodziłam na kursy przygotowawcze, dostałam się na wymarzoną fizykę techniczną, a potem rzuciłam wszystko i wyjechałam do Paryża robić karierę modelki.
Byłaś tą stereotypową modelką z książką na kolanach, która pogardliwie patrzy na świat fashion z myślą „ale to wszystko puste i bez treści"? Trochę tak było. Woziłam ze sobą książki, odcinałam się od świata, zakładając na uszy słuchawki od iPoda naładowanego muzyką. Byłam ścisłowcem towarzyskim. Miałam przekonanie, że odzywać się warto tylko wtedy, kiedy można coś wnieść do rozmowy. Dlatego dużo milczałam i bolały mnie uszy, kiedy wszyscy dookoła gadali o paznokciach i włosach. Uważałam, że nie ma tam treści. Wtedy to było dla mnie nie do wytrzymania.
Długo to trwało? Nie, żeby się zaadaptować, musiałam zmienić swoje nastawienie. Gdybym tak trwała, wpadłabym w depresję, znienawidziła wszystkich i bardzo szybko wróciła do domu. Niesamowicie pomogły mi wtedy rozmowy z mamą. Moja mama jest artystką – była pianistką w operze, całe życie pracowała z twórczymi ludźmi. Tłumaczyła mi na czym polega praca z własnymi emocjami. Bo ja jestem bardzo logiczna, konkretna, analityczna w myśleniu. A modeling rządzi się innymi zasadami. Ten świat jest bardziej płynny, plastyczny, kreatywny. Nie ma w nim miejsca na chronologię czy przyczynowość. Trzeba się nauczyć to przyjmować.
To w takim razie jaka jest polityka? Ostatnio mocno się w nią angażujesz. Ma to jakieś połączenie z projektem Girls in Tech? Myślisz, że zmiana może d obrze na niego wpłynąć? To są dwie odrębne sprawy. Jedyny aspekt polityczny, który je łączy, to współpraca z europosłem Michałem Bonim, który mocno inwestuje swoją energię w popychanie Polski do przodu w obszarze technologii i cyfryzacji, wiec również interesuje się startupami. To jedyna nitka połączenia formalnego mojej osoby z polityką, choć oczywiście osobiście bardzo dotyka mnie to, co dzieje się w Polsce, odczuwam dużą odpowiedzialność jako obywatel. Chcę się przeciwstawić i zaprotestować szkodliwym dla Polski zmianom. Nie robię tego dla przyjemności. Chciałabym po prostu mieć jakiś swój wkład w zastopowaniu tego kierunku, w którym podążamy.
Powiedz na koniec, co Girls in Tech planuje wspólnie z Mustache? Chcemy zrobić warsztaty dla projektantów i innych osób działających w obszarze mody. Bo moda i technologia zaczynają stopniowo się przenikać. Świat startupów wnika w świat Fashion, budując nowe narzędzia, a rynek mody coraz chętniej korzysta z tej technologii. Ta współpraca wydaje się przesuwać horyzont możliwości rozwoju dla obu tych środowisk
dziewczyna i
 technologia
22
m u st a c h e p a p e r
23
dziewczyna i
 technologia
24
Jesteśmy wszędzie!
Gdańsk 30-31 lipca
Poznań 19-20 listopada
Warszawa 4 - 5 czerwca 17 - 18 grudnia
Wrocław 15 - 16 października
Katowice 7 - 8 maja
Szukaj nas w swoim mieście
GOTOWI NA LATO opracowanie Ada Joanna Trzcińska Rutkowska
NOWE MARKI RabbitRabbit! to polsko-duńska marka odzieżowa utworzona w 2014 roku. Ważne jest tu doskonałe krawiectwo, wysoka jakość produktu, indywidualność i kobiecy krój – zabawny i czasem ekscentryczny; niepokojący, ale wywołujący pozytywne emocje.
FINKE to ubrania robione na drutach i szydełku w stu procentach z naturalnych surowców. Główne założenia marki założonej przez Sandrę Tillinger to wygoda, prostota i ponadczasowość. Liczy się też staranne wykonanie, dbałość o najmniejszy szczegół oraz wysoka jakość produktów. Nie mamy wątpliwości, że każda z Was chciałaby otulić się swetrem od FINKE podczas chłodnych, letnich wieczorów.
gotowi
na
26
lato
T R E N DY
Ubierz się w koronkę od stóp do głów i poczuj się jak gwiazda! Brakuje Ci odwagi? Postaw na zmysłowy akcent, taki jak na przykład koronkowa bielizna.
Moda na siatkę nadal trwa. W bezpiecznej wersji dorzuć ramoneskę lub przetarte jeansy, a jeśli chcesz skupić na sobie wszystkie spojrzenia – nie zastanawiaj się, grunge'owy total look jest właśnie dla Ciebie!
Latem nie bój się błyszczeć! Wybierz zmysłową sukienkę w kolorze srebra lub wyraziste dodatki. Metaliczny połysk, brokaty, złoto i jeszcze więcej blasku – bez wątpienia zachwycisz każdego.
m u st a c h e p a p e r
27
NOWE KOLEKCJE ZWYRD prezentuje kolekcję SAVAGE Projekty marki ZWYRD, za którymi stoi student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych Grzegorz Marcisz, są skierowane do odważnych osób, które chcą uciec od rutyny, poszukując niekonwencjonalnych rozwiązań w ubiorze. Nowa kolekcja Marcisza inspirowana jest graffiti, a w szczególności „tagami”. Jak twierdzi projektant, wykonane są one wyjątkowo zamaszystym gestem, co idealnie pasuje do charakteru ubrań. W kolekcji użyto tkanin zarówno ręcznie malowanych, jak i z autorskimi nadrukami. Jedną z inspiracji była także bryła samochodu Audi RS6.
gotowi
na
28
lato
Zamów PRENUMERATĘ OtrZymasZ specjalny preZent Od marki kiehl’s Zesta O wartOw OkOłO 70ści zł
12 NUMERów + wyjątkowy prezent: kosmetyczka z zestawem minikosmetyków Kiehl’s* cena prenumeraty 69 zł Zamów Online: www.sklep.marquard.pl lub zadzwoń +48 22 421 14 21 *Oferta obowiązuje do wyczerpania zapasów.
NOWE KOLEKCJE MALE-ME Kolekcja COSMO Spring/Summer 2016 Najnowsza kolekcja na sezon wiosna–lato 2016 jest utrzymana w duchu kosmopolitycznym. Projektanci pragną w ten sposób podkreślić, że tworzą modę, która nie dzieli na wiek, pochodzenie czy typ sylwetki, a pozwala każdemu mężczyźnie podkreślić swój indywidualny styl. W kolekcji pojawiły się wydłużone koszule w stylu arabskim, unowocześnione kimona i pasy do przewiązania, a nawet siatkowe koszulki w klimacie berlińskiego Love Parade. Nie zabrakło też białego i błękitnego denimu, spodni typu cargo, ogrodniczek oraz bomberów.
gotowi
na
30
lato
ŚWIAT JAK WIELKA
KO M O D A tekst i zdjęcia Olga Ślepowrońska
Okazuje się, że połączenie niezwykłych podróży z interesującym wolontariatem, a więc przyjemnego z pożytecznym, nie musi być poza naszym zasięgiem. Istnieje na to wiele różnych sposobów. Wystarczy spróbować.
Śniadanie na hipisowskiej farmie
– Kokos potrzebuje wody. Duuużo wody. Bananowce podlewamy co dwa dni. Tutaj przylatują pszczoły i im też trzeba nalać wody! – tłumaczy mi Kim. – Z drugiej strony, wiesz… Trzeba oszczędzać, bo o wodę w dżungli cholernie trudno! – wybucha niepohamowanym śmiechem, jakby właśnie powiedziała najzabawniejszy żart świata. Trudno się do niej nie przyłączyć. Cieszę się, że będę pracować z kimś tak pogodnym. Jest wielka jak piec, całe ciało pokryte ma kolorowymi wzorami – pamiątka po studio tatuażu, które prowadziła w Quabecu. Teraz studio zostawiła kumplom, woli tu z nami podlewać ananasy i kokosy. Jesteśmy na farmie Shane. Ten 28-letni weteran wojny w Iraku w pewnym momencie rzucił wszystko, zapuścił włosy i założył hipisowską osadę w środku meksykańskiej dżungli. Dziś prócz podlewania drzewek mam gotować dla reszty wolontariuszy. To nie takie proste, bo do dyspozycji jest tylko ognisko. Zrobienie samej tortilli dla tej wygłodniałej bandy zajmuje mi całe przedpołudnie. Ale nie narzekam, bo przy śniadaniu wszyscy mnie wychwalają. Przyjemniejszą pracę ma mój chłopak, który zajął się pieleniem chwastów. – Tylko bez nadgorliwości! Wszystkie roślinki mają tu miejsce – uśmiecha się Peter z Australii. Miał pielić, ale nagle naszło go, że lepszym pomysłem będzie medytacja. I tak najlepiej czuje się tu nasz niespełna dwuletni synek. Z miną wskazującą najwyższe skupienie wrzucił właśnie do sadzawki wszystkie sztućce. Pewnie gdzie indziej dostałabym (jako matka, która nie upilnowała) niezłą burę, ale tutaj wszyscy wydają się zachwyceni: – Twoje dziecko jest niesamowicie mądre! – krzyczy z emfazą Lucas, który podróżuje po tego typu farmach nieprzerwanie od trzech lat. – Przecież to jest prawdziwa sztuka!!! Nie daj w nim tego zabić!!!
Szufladki
Na co dzień nie jestem szaloną hipiską, ogrodniczką ani tym bardziej specjalistką od zbiorowego żywienia. Razem z moim chłopakiem pracujemy jako psycholodzy z grupami wykluczonymi. Uwielbiamy ten sposób na życie, ale czasem ilość trudnych historii, których musimy wysłuchać, przerasta nas. I potrzebujemy odskoczni. W dzieciństwie wiele osób jednego dnia bawi się w strażaka, by kolejnego dnia przemienić się w gwiazdę rocka. Wielu chce tę zabawę kontynuować w dorosłym życiu. Nawet kiedy ma się stałą pasję i fajną pracę, czasem ciekawie jest wchodzić w światy, o których nie mieliśmy pojęcia. Istnieje wiele portali, które umożliwiają łączenie krótkotrwałego stażu z podróżowaniem. Najpopularniejsza jest sieć WOOF, zrzeszająca eko farmy na wszystkich kontynentach. Łączy je alternatywny dla rolnictwa konwencjonalnego system gospodarowania i otwarcie na ludzi. Ich właściciele przyjmują do siebie wolontariuszy, którzy w zamian za nocleg i wyżywienie wykonują proste zadania: przy roślinach, zwierzętach lub naprawach. Nie trzeba mieć doświadczenia, praca jest prosta i niespecjalnie intensywna (góra pięć godzin dziennie). Raczej nie otrzymamy za nią pieniędzy, tylko wikt i opierunek. Portal Workaway daje jeszcze więcej możliwości. Wpisujemy w wyszukiwarkę interesujący nas region, a po chwili jak z wora Mikołaja wysypuje się: szkoła cyrkowa w Kurdystanie, farma husky w Finlandii, staż u mistrza sushi, budowanie uli w Baszkirii czy wymiana językowa z właścicielem baru na Jamajce. Najwięcej ofert jest od małych hosteli i osób pragnących podszkolić swój angielski. Niektóre miejsca oferują normalne wynagrodzenie. Generalnie nie zarobimy tu jednak kokosów, nie jest to też klasyczny wolontariat. Podobnie jak na innych tego typu portalach, chodzi przede wszystkim
św i a t w i e lk a
j a k
ko m o da
32
o to, aby się poznać i wymienić. Na Couchsurfing czy Servas ludzie udostępniają sobie miejsce do spania, na Homeexchange zamieniają się domami. W przypadku Workaway czy WOOF to dodatkowo okazja, by komuś odrobinę (bo ile jesteśmy w stanie zrobić przez tydzień?) pomóc, a przy okazji spróbować dziedziny, z którą na co dzień mamy niewiele wspólnego. Jakby świat był komodą z tysiącem szufladek – a my możemy sobie do nich dowolnie zaglądać!
Obiad u Beduinów
Ostatniej zimy Łukasz miał okazję otworzyć szufladkę, z której wysypało się sporo piachu. Do Jordanii pojechał razem z dwiema koleżankami. – Ten wyjazd to była spontaniczna akcja, impuls spowodowany niskimi cenami biletów do Izraela. Musieliśmy się liczyć z kasą, więc staraliśmy się nocować na couchsurfingu i odbywać krótkie wolontariaty. W taki sposób dowiedziałem się o Salifie, który z czwórką braci przyjmuje gości w obozowisku na Wadi Rum. Pamiętam jak ekscytowaliśmy się czytając jego ogłoszenie „Wow! Będziemy żyć jak Beduini!!!” Pod gigantyczną skałą w równym rzędzie stoi osiem wygodnych, bardzo wysokich namiotów, kuchnia i miejsce na ogniska. Przybywają tam grupy turystów, by za bajońskie sumy móc sobie urządzić safari na wielbłądach, pooglądać gwiazdy i zaciągać się sziszą. Kiedy Łukasz i jego towarzyszki przyjechali na pustynię, przy ognisku zastali trzy wesołe Chinki, które cykały sobie selfie. Potem dołączyła do nich tajemnicza kobieta z Wielkiej Brytanii – guru kazał jej rzucić wszystko i szukać absolutu na pustyni. Na koniec wprost z wielbłądów zeszła rozchichotana grupka Amerykanów. Wszyscy wydawali się bardzo mili, ale chyba trochę irytowali Salifa.
– Mam już dość turystów… Ale wy możecie zostać miesiąc albo i dłużej – stwierdził, racząc Polaka herbatą z mnóstwem cukru. Podobno jakaś dziewczyna mieszkała u braci przez pół roku i robiła stronę internetową campingu. – Dlaczego masz ich dość? Przecież przynoszą ci pieniądze. – No właśnie, myślą, że wszystko można kupić. A wy tu przyjechaliście, aby mi pomóc. „Prawie zaszkliły mu się oczy, a ja zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio zdarzyło mi się równie mocno się lenić – kontynuuje Łukasz. – Teoretycznie mieliśmy zmywać i słać łóżka po gościach, ale ledwo braliśmy się za robotę. Bracia Salifa wyrywali nam ścierki i miotły z rąk. Krzyczeli: – Chyba nie będziecie tracić czasu na siedzenie w kuchni? Napijcie się herbaty! Pograjcie w piłkę! Wyjdźcie w skały! Kiedy udawaliśmy, że ich nie słyszymy, najmłodszy nakazywał: – Przynajmniej się przejdźcie! Poczujcie się beztrosko jak dzieci! Faktycznie tak wielkiej piaskownicy nie widzieliśmy nigdy w życiu.” – Może ludzie na Bliskim Wschodzie już po prostu tacy są? – pytam Łukasza, a on wybucha śmiechem: – Gościnni z całą pewnością, ale moje kolejne doświadczenie z jordańskiego Workaway skutecznie zburzyło wyobrażenia, że wszyscy Arabowie są „jacyś”. Jafar, bo takie imię nosił kolejny gospodarz, również zamierzał zbudować osadę na pustyni. Wyglądał jak Hannibal z drużyny A, kazał się tytułować mianem Captain Zero i zarządził iście wojskowy dryl. Po dwóch dniach noszenia kamieni porobiły nam się pęcherze na palcach. No cóż, takie doświadczenia też są potrzebne – chcieliśmy codzienności na pustyni, to ją dostaliśmy.
Rozmaitymi drogami
Internet wiele ułatwia, ale niektórzy wybierają bardziej spontaniczną opcję w realu. Grupa Europewaits jeździ stopem i zatrzymuje się na trzy dni wszędzie tam, gdzie mogą jakoś pomóc: w gospodarstwach, kościołach, szkołach. Wszelkie kwestie organizacyjne załatwiają na miejscu. Bardzo często to sami kierowcy proponują im miejsce do pracy. Pewnie wielu autostopowiczów może z rękawa sypać historiami o pięknych przyjaźniach zawartych na trasie i wynikających z nich dalszych przygodach. Zosia nie wiedziała, że łapiąc stopa, zdała casting na pomocnicę w przygotowaniu wesela.
Kolacja na mołdawskim weselu
Ta sympatyczna studentka socjologii na autostop po Europie wybrała się po drugim roku studiów. Zamierzała dotrzeć do Rumunii, ale w Mołdawii spotkała Constantina. Miał szczere, bursztynowe oczy, sześcioro dzieci, które dokazywały z tyłu auta, i kaszel tak hałaśliwy, że niemal zagłuszał warkot jego nysy. – Normalnie nie biorę autostopowiczów, ale dziś jestem bardzo zadowolony! Moja córeczka wreszcie bierze ślub. Potem nastąpił atak kaszlu, tak potwornego, że Zosia bała się, że jej kierowca się udusi. Albo wszyscy zginą, bo co kilka minut Constantin przestawał prowadzić, by uderzać się po klatce piersiowej. W krytycznym momencie złapała za kierownicę. Chyba mu się to spodobało, bo kiedy znów mógł oddychać, powiedział: – Pomożesz Sonii wszystko przygotować. Na siedem dni stała się członkiem rodziny z małej wioski pod Leovą. Rumunia mogła poczekać – trzeba było piec ciasta, kręcić lody i zbierać kwiaty na wianki. A potem tańczyć i objadać się na weselu.
m u st a c h e p a p e r
33
„Potem dziadek Ovidiu, z którym poprzedniego wieczora wycinałam hołubce, poprosił mnie o pomoc w zbiorze tytoniu… Nie dotarłam do Rumunii tego roku. A w niepozornej Mołdawii zakochałam się do tego stopnia, że zaczęłam tam wracać.” Historia Zosi przywołuje mi moje wspomnienie – sama od kilku lat jeżdżę z projektem edukacyjnym do mołdawskiego miasteczku Soroki. Jest ono nazywane „stolicą europejskich Romów”. Obok siebie stoją tam dramatycznie liche czynszówki i marmurowe zdobione pałace. Fantazja ich właścicieli jest imponująca: miniaturowa statua wolności na dachu, złota kopuła? Czemu nie! Prowadzę zajęcia z najuboższymi – do świata cygańskich bogaczy nie tak łatwo się dostać. Pewnego razu, na dwa dni przed Wielkanocą dostałam możliwość otworzenia ich szufladki. Pewna bogata Cyganka zajechała z bratem na miejsce, w którym właśnie prowadziłam warsztaty. Spuściła szybę i chwilę mi się przyglądała, aż w końcu zaproponowała pracę. Miałam wysprzątać jej gigantyczną willę. Okazało się, że uratowałam panią Czerwonkę ze sporego ambarasu – czysty dom na święta to sprawa honoru, a ona została ze sprzątaniem praktycznie sama: inna Cyganka za nic nie najmie się u bogatszej (bo nie przystoi), a Mołdawianki nie chcą pomagać u Romów (bo kto to widział?). Wieść się rozeszła i następnego dnia przyprowadzono do mnie kolejną bogatą Cygankę, która obiecała, że podwoi stawkę: – Co ty tam będziesz z dziećmi robić... Przyjdź do mnie. Ja cię nauczę być gospodynią. Jak widać, możliwości na zaproszenie do czyjegoś świata w podróży jest bardzo wiele. Takie doświadczenia ciężko potem wpisać do CV… Ale czy warte jest tylko to, co można w nim zapisać?
WIEDZA TAJEMNA rozmawiał Zdzisław Furgał
zdjęcia Maciej Komorowski
O fachowym składaniu rowerów, doborze materiałów, oburzeniu klientów i zasadzie trzech kolorów opowiedział nam znany warszawski majster Y A S U fb/uslugirowerowe
Jak zrobić sobie rower? Ludzie przychodzą do warsztatów, w których pracuję w celu zlecenia budowy nowego roweru. Najpierw zdejmujemy miarę, bo przy dobieraniu komponentów oraz rozmiaru ramy istotna jest długość nóg, rąk i tułowia. Potem ustalamy, jaki typ roweru ma to być: do jazdy po mieście czy lesie, na weekendowe przejażdżki czy długie trasy, do codziennego przemieszczania się czy triathlonowych startów. Budujemy sobie w głowie wizję roweru na podstawie potrzeb, oczekiwań i preferencji wizualnych klienta. Na koniec dochodzimy do określenia budżetu... i wtedy często następuje zdziwienie, że nie zmieścimy się w 500 PLN.
Ludzie naprawdę myślą, że taki rower można złożyć tak tanio? Są zaskoczeni? Są „w szoku”, jak powiedziałby Vienio z Molesty. Bo przecież „za 300 PLN można kupić działający rower w kerfie” lub „na Allegro widziałem rowery do pięciu stów”. Niestety, czasy, kiedy kupowało się używaną szosę za 200 PLN, a mechanik robił generalny remont z wymianą wszystkiego za kolejne 200, minęły bezpowrotnie lata temu. Teraz na złożenie roweru na bazie używanej szosówki trzeba liczyć plus minus 2000 PLN. Ceny używanych rowerów są dokładnie dwa razy wyższe niż pięć lat temu. Kiedy zaczynałem pracować w nieistniejącej już Pracowni Rowerowej Relaks, mieszczącej się w kawiarni o tej samej nazwie na Mokotowie, ze zbudowaniem roweru można było zamknąć się w okolicy tysiąca złotych. Oznaczało to znalezienie na giełdzie, w internecie lub innym warsztacie używanej szosy w granicach 400–500 PLN, drugie tyle kosztowała wymiana kasety, łańcucha,
opon i dętek, pancerzy, linek hamulcowych i przerzutkowych. Słowem wszystkich części, które mogły wymagać wymiany.
Można się naciąć i kupić na giełd zie na przykład rower zespawany z d wóch? Kupowane przez nas rowery były produkowane zazwyczaj na przełomie lat 80. i 90. i nie znaliśmy ich historii serwisowej. Właściciele roweru mogli, jak bozia nakazuje, raz w roku oddawać go na przegląd przedsezonowy. Mogli też odwlekać to przez lata. Żeby mieć pewność, czy aby gdzieś ktoś kiedyś nie zaniedbał nasmarowania suportu, na którym pracuje mechanizm korbowy lub choćby sztycy, która trzyma siodełko, mamy w zwyczaju rozbierać rower do najmniejszej śrubki. Każdą część możemy wtedy wyczyścić ze smaru i brudu, często nagromadzonego przez bardzo długi czas. Kiedy wszystkie części są wykąpane w detergentach, można ocenić, które z nich lata świetności mają już za sobą, a które jeszcze przez lata posłużą. Opony i dętki mają tendencję do parcenia, zębatki do ścierania się, łańcuch do rozciągania, siodełka do przecierania, a kuleczki w łożyskach do rdzewienia. Wymiana wszystkich wymagających tego części pochłania zazwyczaj 50% wartości zakupionego przez nas roweru, można za to nowe komponenty dobrać według wizji końcowej. Zgodnie ze sztuką siodełko dobieramy kolorem do owijki lub chwytów kierownicy, mostek do sztycy, a opony tak, żeby zachować zasadę trzech kolorów (kiedy jest ich więcej, robi się dyskoteka). Po skompletowaniu wszystkich składowych roweru w pożądanych przez klienta kształtach i kolorach można zabrać się za składanie go do kupy.
w i e dz a t a j e m n a
34
To chyba proste – widziałem na YouTube, że robi się to w pięć minut. To jest tak naprawdę najtrudniejsza część, bo oprócz pięknego wyglądu i zen zachowanego w doborze kolorów rower musi dobrze działać, skoro bierzemy za swoją robotę pieniądze i odpowiedzialność. I tutaj nie mogę wam za wiele powiedzieć, bo to jest „wiedza tajemna”, jak mawiał Marek, mój pierwszy rowerowy nauczyciel. Jest bardzo wiele osób, które próbują ściągnąć ją z internetu, co jest niestety możliwe tylko po części, pomijając już niezbędne do zamienienia tej wiedzy w czyn narzędzia o łącznej wartości kilkanastu kafli.
Czyli podliczmy – ile będzie nas kosztować taki nowy-stary rower? Obecnie sensowną używaną szosę w stanie „do remontu” (na Allegro jako „nie wymaga wkładu finansowego”) można kupić w okolicy 1000 PLN. Wymiana wymagających tego części to ok. 500–600 PLN. Do tego trzeba doliczyć naszą pracę polegająca na znalezieniu, dobraniu, rozłożeniu starego roweru i złożeniu nowej maszyny według wizji klienta, co wyceniamy na 500 PLN. W zbudowanie każdego roweru zaangażowane są trzy osoby i robią to przez trzy tygodnie, więc to chyba raczej uczciwa cena, nie? A każdemu zdziwionemu powiedziałbym „synek, pińcet złoty to ja kasuję za samą usługę, a nie za cały rower. Chcesz się wozić szrotem, to se kup taki w markecie”, ale gryzę się w język, bo jeszcze nie jestem starym, zgarbionym i zasuszonym mechanikiem rowerowym w fartuchu założonym na garniturowe spodnie, koszulę i sweterek. A takim majstrom wolno wszystko, wiadomix
m u st a c h e p a p e r
35
Nowa kolekcja
LOCAL HEROES! Znajdziesz ją tylko na Mustache.pl!
Ubierz się dobrze. /tytuł
Wybieraj w kolekcjach ponad 700 projektantów mody. / Teraz także na tablecie i smartfonie.
a r t
m u st a c h e p a p e r
36