Mustachepaper #5

Page 1

M U S T A C H E PAPER

# 5

październik 2015

J u st y n a Św i ę s z T h e D u m p l i n g s — L i t e r k i — m o d a E ko B e r l i n — J e s i e ń — O m e n a a M e n s a h — D z i e w c z y n y z k a t e d r y


SPis rzeczy

4

t r e n dy i Nowości

r eda k to r n ac zeln y: Zd z i s ł a w F u r g a ł d y r e k t o r k r e at y w n y : K r z ys z to f K a m i e n o b r o dz k i

6

10

Z au f a j s i l e l i te r k i ! staszek

o k ł a d k a , l ay o u t: M a r ta L i s s o w s k a K r z ys z to f K a m i e n o b r o dz k i

jabłoński

skład: M a r ta L i s s o w s k a

eko puszcza oko weronika

14

żarty sobie stroisz?

16

Lewa ręka i prawa noga wywiad z Justyną Święs

paulina

bierzgalska

zdzisław

22

k o r e k ta : B ł a że j B i er zga l s k i

maliszewska

z dj ę c i e n a o k ł a d c e : Filip Skrońc

-sikorska

r e d a k c j a @ m u s ta c h e pa p e r . p l m u s ta c h e pa p e r . p l

© 2 0 1 5 M u s ta c h e W a r s a w S p. z o . o . u l . N o w y Ś w i at 2 8 / 1 9 0 0 -3 7 3 Wa r s z awa

furgał

jesień z mustache

D RUKARNIA O D D I S p . z o . o . ul. Radomska 2 28 - 8 0 0 K amień k /Białob r zeg i n r 5 , pa ź dz i e r n i k 2 0 1 5 nakład: 10 000

24

school of form × mustache

26

kolektywne miasto. berlin

32

dziewczyny z katedry

38

bluza z marzeń wywiad z Omeną Mensah

zofia

piotrowska

paulina

bierzgalska

-sikorska

s p i s

r z e c z y

2


PIEKNA I BESTIA

KUP GO NA MUSTACHE.pl i odbierz do 200zł na kolejne zakupy

Wszystkie modele honora znajdziesz na


t r e n dy i nowości

Co warto założyć, czyli winter is coming 1. Szachownice, paski, zebry i kształty żywcem wyjęte z psychologicznych testów Rorschacha – mile widziane wszystko, co stwarza optyczną iluzję. Oczywiście w czerni i bieli. 2. Pikowane kurtki i płaszcze. Trend na puszyste i obszerne okrycia został podpatrzony u najważniejszych projektantów. 3. Winyl nie tylko na płytach, czyli seksowne, sięgające ziemi płaszcze na pewno przyciągną uwagę na ulicy. Artystyczny strój dla osób zdecydowanie zdecydowanych. 4. Skóra, ćwieki i kontrolowane dziury – punk w tym sezonie wraca nie tylko w kobiecej muzyce, ale i w modzie. Czas na czerń, pora na bunt. 5. Pstrokate cętki leoparda? Te psychodeliczne i jaskrawe kreacje wyglądają jak projektowane na kwasie, ale w swoim katalogu mają je już Louis Vuitton, Miu Miu i Max Mara. 6. Odwołania do stylu Wesa Andersona obecne są w kulturze od lat. Teraz jednak dziwaczne kreacje, odnoszące się na przykład do klanu Tenenbaumów, proponują duże domy modowe. Ta jesień i zima będą należały do Margot i Maxa Fishera.

Hidżab & Moda

Ikea na wybiegu

Kanye West boi się drukarek 3D Muzyk obawia się, że tak jak internet zniszczył przemysł muzyczny, tak drukowanie 3D zagraża przemysłowi tekstylnemu. Złotą myślą podzielił się podczas wizyty w armeńskim Centrum Kreatywnych Technologii. Przewodniczka próbowała wytłumaczyć mu, że maszyna, którą oglądał sama nie wymyśla projektów, ale on nie dawał za wygraną. „Nadejdą czasy, kiedy ludzie będą robili swoje buty w domu” – prorokował raper. West pewnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że czołowi projektanci właśnie zaczęli używać drukowania 3D na większą skale – Karl Lagerfeld stworzył nawet dzięki tej technologii swoja jesienną kolekcję kobiecych garniturów.

To było do przewidzenia – szwedzki meblowy gigant wkroczył do świata mody. Produkty Ikei już od dawna kojarzyły się nie tylko z budżetowymi rozwiązaniami, ale też funkcjonalnością i stylem. Robienie jednak wielkiego internetowego pokazu modowego, i to we współpracy z Milan Fashion Week, wszystkim wydawało się lekką przesadą. Dwójka szwedzkich projektantów zaprezentowała co prawda raczej domowe akcesoria i wzory, ale wszystko utrzymane było w konwencji wybiegu, więc do końca nie wiadomo, o co tak naprawdę chodziło. Wszystkiego zresztą dowiemy się najwcześniej w połowie przyszłego roku: wtedy zaprezentowane przedmioty mają wejść do katalogu.

Żegnaj normcorze, witaj magiczny chaosie Jeszcze niedawno to miała być przyszłość. Podtatusiałe jeansy, skarpety do sandałów, zwykłe ciuchy, wyglądające jak misternie zaplanowane kreacje. Źródeł normcore’u szukano u samego mistrza sci-fi, Williama Gibsona. Ale moda zmienia się szybko. Powitajcie magiczny nowy styl, któremu daleko do normalności. W najnowszym raporcie agencji K-Hole pojawia się termin chaos magic, który przywołuje „rzeczywistość tymczasową i subiektywną; nie narzędzie do zmieniania innych, ale narzędzie do zmieniania siebie”. Czyli wszystko i nic. Estetyczna podróż i kosmos. Pewność siebie i nieustanne poszukiwanie. Dajemy temu trendowi pół roku. Potem chaos magic znowu wróci do słowników jako „postmodernistyczna wersja okultyzmu”.

t r e n dy i

nowości

4

„Zawsze uważałam, że kobiety noszące hidżab są ignorowane przez świat mody. Nasz styl nigdy się nie liczył” – powiedziała Mariah Idrissi, pierwsza kobieta nosząca hidżab w reklamie H&M. 23-latka jest jedną z bohaterek spotu, w którym chodzi o bycie sobą i łamanie wszelkich modowych stereotypów. „Bądź elegancka”, zachęca męski głos muzułmańską modelkę ubraną w pudrowo różowy płaszcz, okulary przeciwsłoneczne i charakterystyczne nakrycie głowy. W reklamie pojawia się też znany muzyk, Iggy Pop. Artysta nie zaprezentował żadnych nowych kreacji, ale wystąpił w swoim typowym scenicznym stroju.



Zaufaj sile l i t e r k i !

tekst Staszek Jabłoński www.turbodizel.pl

Kadr z teledysku „All I need” zespołu Air yo u t u b e .co m

Krótka opowieść o krojach pisma i ich obecności w naszym życiu. A także o Arialu, Wesie Andersonie i butelkach z wódką

W limuzynie i na drodze

Jechałem kilka lat temu autostopem z Poznania do Berlina. Łaskawym kierowcą był bardzo bogaty gość w średnim wieku. Podróżował na lotnisko Tegel, skąd miał lecieć na wakacje. Spędziłem w jego limuzynie sporo czasu (nie było jeszcze autostrady), więc rozmowa zahaczyła o wiele wątków. W pewnym momencie, gdy tylko przekroczyliśmy granicę i wyjechaliśmy na niemiecką autostradę, facet rzucił dumnie, lecz niby mimochodem: „A wie pan, czemu u Niemców znaki są tak czytelne? Bo są pisane tą ich czcionką, Helvetiką”. I tu trafiła kosa na kamień. Przyznałem, że zajmuję się projektowaniem graficznym. Nieśmiało napomknąłem też, że Helvetica to krój szwajcarski, a nie niemiecki, za to znaki drogowe w Niemczech są zaprojektowane krojem DIN 1451, który faktycznie jest niemiecki (skrót od Deutsches Institut für Normung). O powszechnym myleniu pojęć czcionka, font czy krój pisma postanowiłem już nie wspominać. Mój rozmówca nieco się zaczerwienił, ale i tak jego spostrzegawczość zrobiła na mnie duże wrażenie – to naprawdę miłe, że ktoś zauważa wielogodzinną, nużącą robotę projektantów! Od razu wyjaśniam: nie należę do przeciwników polskiego pisma drogowego. Jego twórca – Marek Sigmund

– wykonał w 1975 roku kolosalną pracę, a specjaliści od liternictwa powiedzieli w tej sprawie już chyba wszystko. Zainteresowanym tematem polecam artykuł Mariana Misiaka, (kwartalnik „2+3D”, II/2012), w którym autor przedstawia próbę redesignu obecnego pisma drogowego.

W letni wieczór

Liternictwo otacza nas wszędzie. Wpływa na nasze życie w ogromnym stopniu i w zasadzie bez udziału naszej świadomości. Każdego dnia czytamy książki, gazety, strony internetowe, podania, wyciągi z konta czy formularze podatkowe. Oglądamy czołówki seriali, filmów i programów telewizyjnych. Jeździmy komunikacją miejską, czytamy nazwy ulic, rozkłady jazdy i numery na autobusach. Każdy z wymienionych elementów jest lepiej lub gorzej zaprojektowany, przy użyciu różnych krojów pisma. A te najlepsze przykłady spotyka się czasem w zaskakujących okolicznościach. Pamiętam doskonale, kiedy typografia urzekła mnie po raz pierwszy. Miałem 10 lub 11 lat i nie miałem jeszcze pojęcia, że tak nazywa się ta dyscyplina projektowa. W pewien letni wieczór oglądałem przez satelitę nieodżałowane Atomic TV (polska telewizja muzyczna, prze-

z a u f a j

s i l e

l i t e r k i

6

kształcona później w MTV Polska). Francuski zespół Air wydał wtedy swój pierwszy album długogrający, Moon Safari, a telewizje emitowały teledysk do trzeciego singla z tej płyty – „All I need”. Po latach dowiedziałem się, że teledysk opowiadał prawdziwą historię pary skaterów z Ventury w Kalifornii, jego reżyserem był Mike Mills, a autorem zdjęć Joaquin Baca-Asay. Z tamtego wieczoru pamiętam jednak tylko trzy rzeczy: palmy, deskorolki i jedno (!) ujęcie na czarną koszulkę bohatera z dużym, białym napisem: SKATEBOARDING IS NOT A CRIME. Kilka lat później wiedziałem już, że napis był zrobiony Helvetiką i stało się jasne, czemu zrobił na mnie tak duże wrażenie.

Na smartfonie i w mieście

Skoro znów dotarliśmy do Helvetiki – tym razem nie przez pomyłkę – czuję się zobowiązany krótko ją przedstawić. Helvetica to bezszeryfowy krój pisma, zaprojektowany w 1957 roku w Szwajcarii przez Maxa Miedingera i Eduarda Hoffmanna dla odlewni Haasa. Oryginalny projekt bazował w dużej mierze na poprzedniku – kroju Akzidenz Grotesk z końca XIX wieku – i stąd wzięła się jego pierwotna nazwa: Neue Haas Grotesk. Plany


Wejście do metra w Nowym Jorku

Wejście do metra w Wiedniu

Tablica na stacji metra w Nowym Jorku

marketingowe zakładały sprzedaż jednak nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, dlatego nazwę wkrótce zmieniono na bardziej przyjazną – Helvetica, która wzięła się po prostu od łacińskiej wersji przymiotnika „szwajcarski”. I ruszyło. Barwne dzieje tego kroju pisma ciekawie przedstawia film Gary’ego Hustwita Helvetica, zrealizowany w 2007 roku z okazji 50. rocznicy rozpoczęcia jego produkcji – jeszcze jako czcionki metalowej. Na dokument składają się głównie wywiady z projektantami (nie zawsze Helvetice przychylnymi) oraz wspaniałe zdjęcia, pokazujące użycie kroju na całym świecie. Oglądając go, trudno oprzeć się wrażeniu, że Helvetica jest ikoną designu i doskonałym narzędziem, a także świadkiem wielu ważnych przemian i zjawisk XX wieku, zresztą nie tylko projektowych. Helvetica swoją dzisiejszą popularność zawdzięcza również jednej z jej zmodyfikowanych wersji, znanej na świecie jako Arial. Krój ten zaprojektowano głównie po to, by... nie płacić za Helvetikę, a mieć wszystkie jej funkcjonalności i charakter (prawo w liternictwie działa tak, że można zastrzec nazwę kroju, ale z samym rysunkiem jest już o wiele trudniej). Cóż, chodziło w końcu o miliardy dolarów.

Stacja metra w Wiedniu

Helvetica jest wszędzie. Projektowano nią logotypy i identyfikacje wizualne wielu światowych marek, np.: McDonald’s, Lufthansa, Bosch, American Apparel, Jeep, Skype czy Nestlé. Apple używa jej obecnie jako fontu systemowego w iOS i OSX (choć ma zostać zastąpiona przez nowy, własny krój Apple – San Francisco). Zaprojektowano nią tysiące książek, gazet, magazynów i plakatów. Pojawia się w przestrzeni miejskiej, np. w wiedeńskim metrze lub nowojorskim systemie transportu publicznego (od 1989 roku – wcześniej przez 20 lat używano jej pierwowzoru, Akzidenz Grotesk). Nowojorskie metro to zresztą wzorcowy przykład użycia liternictwa w mieście. Trudno wyobrazić sobie film sensacyjny z akcją w Nowym Jorku bez charakterystycznych kolorowych kółek z białymi oznaczeniami linii metra lub białych nazw stacji na czarnym tle. Autor, Massimo Vignelli, wiedział, co robił. Dzięki spójnym systemom informacji – tablicom z nazwami ulic, oznaczeniom komunikacji czy drogowskazom – miasta zyskują swoją wizualną tożsamość. Zaryzykuję nawet tezę, że obecnie systemy informacji są czynnikiem tak samo istotnym dla tej tożsamości, jak układ urbanistyczny, skala zabudowy

m u st a c h e p a p e r

7

czy kolorystyka elewacji budynków. Zdrzemnąłem się kiedyś w wagonie wiedeńskiego metra i obudził mnie głos lektora, rzecz jasna niemieckiego. Przez chwilę, w półśnie zastanawiałem się gdzie jestem – w Berlinie, Wiedniu czy może Zurychu? Spojrzałem przez szybę na nazwę stacji (zapisaną białą Helvetiką) i wszystko stało się jasne. Może to działać jednak i w drugą stronę. Od kilku lat Łódź ma identyczny system informacji jak Warszawa. Byłem jakiś czas temu w Łodzi i coś mi się nie zgadzało: miasta nie znałem, ale przez granatowo-czerwone tablice zapisane krojem Frutiger czułem się jak w nieznanym zakątku rodzinnej Warszawy. Co gorsza – niekończącym się. Bardzo doceniam system warszawski, ale uważam, że relokacja gotowego systemu informacji miejskiej najwyraźniej nie sprawdza się. O ile spójność jest cechą konieczną w projektowaniu np. krajowego systemu oznaczeń drogowych, o tyle w przypadku miasta powinno się przede wszystkim uwzględniać jego indywidualne potrzeby i charakter. Zwłaszcza, że koszt projektu to tylko ułamek kosztów jego wdrożenia. Projektanci mają przecież do dyspozycji tyle wspaniałych krojów pisma i kolorów!


Miejski system informacji w Warszawie

Tablice na stacji metra w Berlinie

Drogowskazy przy Muzeum Żydowskim w Berlinie

W czołówce, na plakacie i na butelce

Po czym rozpoznajemy dobrze zaprojektowany krój pisma? Trudno o jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Dla laika to zadanie niemalże niewykonalne, projektanci mają nieco łatwiej, bo znają przynajmniej składowe oceny. Czy dany krój jest wystarczająco czytelny? Czy ma dobrze odróżniające się znaki? Czy będzie dobrze wyglądał w długim tekście? Czy odstępy między parami znaków są prawidłowe? Projektant słyszy te pytania codziennie. Zawsze jednak musi wiedzieć, w jakim kontekście pytamy o krój – są takie, w których poszczególne znaki celowo są do siebie bardzo podobne; są i takie, które świetnie wyglądają w tytułach, a w długim tekście już nie. Mętlik. Zmarły w zeszłym roku Massimo Vignelli (ten od metra w Nowym Jorku) twierdził podobno, że projektantowi wystarczy do pracy pięć krojów pisma: Helvetica, Futura, Century, Bodoni, Times. Kropka. Na marginesie: nie przeszkadzało mu to modyfikować ich na własne potrzeby, np. stworzył swoją wersję kroju Bodoni. Oczywiście, jest to daleko idące uproszczenie. Faktem jest jednak, że dobry projektant potrafi i przy niewielkiej palecie krojów zaproponować ciekawe (i unikatowe!) rozwiązania.

Warto w tym miejscu poświęcić kilka słów Futurze. Została zaprojektowana w 1926 roku w Niemczech przez Paula Rennera. W tamtych czasach był to projekt nowatorski: geometryczne, bezszeryfowe kroje o stałej szerokości kreski dopiero wchodziły na rynek. Dość szybko stały się modne dzięki podobnym projektom z uczelni Bauhaus. Futura miała jednak więcej wdzięku (i szczęścia) niż konkurencyjne projekty i wkrótce weszła do światowego kanonu typografii. Przykładów jej użycia jest mnóstwo, ale chyba najbardziej rozpoznawalnym jest Ikea. Przez ponad pół wieku ta szwedzka firma używała Futury (a dokładniej – jej wersji specjalnej Ikea Sans) w swoich słynnych katalogach, oznaczeniach w sklepach i na opakowaniach produktów. Kiedy w 2009 roku, ze względu na konieczność kompatybilności z niełacińskimi alfabetami, zapadła decyzja o zmianie kroju firmowego na Verdanę, w środowisku projektantów zawrzało. Czemu nagle zmieniać znakomitą i świetnie rozpoznawalną identyfikację? Z jednej strony Ikea ma rację – Futura nie jest tak wielojęzykowym krojem jak Verdana. Z drugiej Verdana została

z a u f a j

s i l e

l i t e r k i

8

zaprojektowana do wyświetlania na ekranie w bardzo małych rozdzielczościach. Choć w tej funkcji sprawdza się bardzo dobrze, to jednak nie zastąpi charakternej i zarazem ciepłej Futury w olbrzymich sloganach Ikei na stronach jej katalogów. Oprócz Ikei w branży wzornictwa przemysłowego Futury używa także Vitra, kultowy szwajcarski producent mebli. Jej cieńsze odmiany są chętnie wykorzystywane w świecie mody, np. w identyfikacjach marek Dolce & Gabbana czy Louis Vuitton. Jedno z lepszych haseł reklamowych świata, Just Do It używane przez firmę Nike zostało pierwotnie zapisane inną odmianą Futury, Extra Bold Condensed. Ta sama odmiana (z niewielkimi modyfikacjami) widnieje od lat na butelkach szwedzkiej wódki Absolut. Nie wiem, co na ten temat powiedziałby Paul Renner, ale wiele znanych mi osób nie wyobraża sobie świata bez tych charakterystycznych siedmiu znaków. W obecnej wersji logo – ośmiu, z kropką na końcu. Futura zrobiła karierę również w filmie. Stanley Kubrick, znany ze swojego perfekcjonizmu, podobno bardzo doceniał piękno tego kroju i chętnie wykorzystywał go do


Tablice na stacji metra w Berlinie

Kadry z filmu Wesa Andersona Genialny Klan To u c h s to n e P i c t u r e s

plakatów oraz czołówek w filmach. Zaprojektowano nim m.in. plakaty do 2001: Odysei kosmicznej czy Oczu szeroko zamkniętych. W tym kontekście – czy to przypadek, że plakat do Grawitacji Alfonso Cuaróna też został zaprojektowany Futurą? Inny amerykański reżyser, znacznie młodszy Wes Anderson bardzo często wykorzystuje Futurę w swoich filmach. Co więcej, nie tylko do czołówek i plakatów, lecz również w scenografii. Massimo Vignelli chyba miał rację. Skoro tylko jednym krojem można zrobić świetne opakowania, identyfikacje, scenografie czy plakaty – do tego w różnych kontekstach – to pięcioma można zrobić wszystko.

U siebie

W tym miejscu chciałbym zachęcić do zabawy. Jeśli temat Cię zainteresował, spróbuj poeksperymentować. Pooglądaj w internecie różne kroje. Jest kilku wiodących sprzedawców, są setki projektantów i tysiące projektów. Nie wiesz, od czego zacząć? Zacznij od krojów, które rekomendował Vignelli (możesz sobie odpuścić Timesa – jest wszędzie). Jeśli potrzebujesz czegoś klasycznego, spróbuj

Garamonda, bardziej nobliwego – poeksperymentuj z Avant Garde, bardziej technicznego – sprawdź DIN-a. Większość sprzedawców dostarcza na stronach przykłady użycia oraz sugestię, do czego dany krój nadaje się najlepiej. Wiele z wymienionych krojów jest płatnych, choć niektóre (np. Helvetica) są dodawane do różnych systemów operacyjnych lub programów graficznych. Na stronach producentów można także znaleźć kroje w pełni bezpłatne lub tylko do użytku własnego. Jeśli coś naprawdę Ci się spodoba, możesz rozważyć kupno. Wydatek 150 zł na ulubiony font to mniej niż na niejedne buty czy zegarek. Gdy już będziesz miał krój na dysku komputera, otwórz go w programie i używaj. Zapisz nim swoje imię, złóż CV, prezentację multimedialną lub listę rzeczy do zrobienia w sobotę. Udanych eksperymentów! W razie problemów warto skorzystać z pomocy projektanta. Zresztą – jak mówił w filmie Helvetica Manuel Krebs ze szwajcarskiego studia Norm: jeśli nie jesteś projektantem, zawsze możesz użyć Helvetiki Bold w jednym rozmiarze i Twoja praca też będzie wyglądać dobrze

m u st a c h e p a p e r

9

Helvetica

Futura

Century

Bodoni

Times


E ko puszcza o ko tekst Weronika Maliszewska

Fair trade, organiczne, wegańskie. Jedzenie, ubrania, nawet meble. Kolejna modna zajawka, która szybko przeminie, czy nowy styl życia?

Nie segregujesz śmieci, nie uprawiasz pomidorów i bazylii na balkonie, nie zajadasz się wegeburgerem? Nie jesteś cool. Dziś nie wypada nie być eko. Jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne knajpy i sklepy z organicznym jedzeniem oraz młode marki z modą i designem, które szczycą się ekocertyfikatami. Jednym z przewodnich trendów na 2015 rok jest weganizm, nie tylko jako dieta, ale cała filozofia życia, obejmująca również ubrania. Niby nic nowego, bo to, że futra i skóry są passé, wiadomo już od dawna. O tym, że lepiej chodzić nago niż w futrze, przekonywały m.in. Joanna Krupa, Khloe Kardashian czy Naomi Campbell. Ta ostatnia niezbyt konsekwentnie, bo w ubiegłym roku przed świętami wrzuciła na Instagrama zdjęcie futra i torebki z wężowej skóry, które dostała w prezencie od dyrektora kreatywnego Givenchy Riccarda Tisciego. Pod postem natychmiast zaroiło się od negatywnych komentarzy, wytykających jej hipokryzję i okrucieństwo. Z wykorzystywania naturalnych futer, w dużej mierze w celach wizerunkowych, zrezygnowały już

największe marki odzieżowe i znane domy mody, takie jak H&M, Topshop, New Look, Diesel, Calvin Klein, Ralph Lauren i Zara. W zeszłym roku cały świat obiegło przerażające wideo organizacji walczącej o prawa zwierząt PETA, nagrane w chińskiej fabryce, na którym pracownicy obdzierają żywcem z futra skrępowane w klatkach króliki. W ten sposób pozyskuje się jeden z najcenniejszych materiałów w przemyśle odzieżowym – angorę. Na reakcję wielkich sieciówek nie trzeba było długo czekać – od razu wydały oświadczenie o wstrzymaniu produkcji ubrań z angory.

Eko z UK

Za ekopionierki w świecie mody można uznać Brytyjki: Vivienne Westwood i Stellę McCartney. Westwood z matki chrzestnej punka zmieniła się w pierwszą damę mody przyjaznej środowisku. Mówi, że dziś bardziej niż trendy interesują ją zmiany klimatyczne. I nie rzuca słów na wiatr. Zaprojektowała koszulki promujące akcję Greenpeace Save the Arctic na rzecz ratowania niedź-

e ko

p u s z c z a o ko

10

wiedzi polarnych i innych dzikich zwierząt zamieszkujących Arktykę, do której włączyli się m.in. Jerry Hall i jej córka Georgia May Jagger, George Clooney, Terry Gilliam i Chris Martin. Ponadto, w ramach projektu The Vivienne Westwood Ethical Fashion Initiative Bags, wspiera afrykańskie kobiety ze slumsów w Kenii, angażując je w cykl produkcji ekologicznych toreb Handmade with love. Wszystkie torby powstają z materiałów z recyklingu, pozyskiwanych np. ze zużytych przydrożnych banerów. Vivienne idzie więc o krok dalej, łącząc ekologię z etyką w modzie. W skrócie: moda etyczna kładzie nacisk na godne warunki pracy i nieużywanie szkodliwych dla człowieka substancji oraz stawia na lokalną produkcję z poszanowaniem ludzi i środowiska naturalnego. Z kolei Stella jest wielką propagatorką mody wegańskiej. W swoich kolekcjach nie używa materiałów odzwierzęcych, bo, jak powiedziała w jednym z wywiadów, pół miliarda zwierząt nie powinno być zabijanych rocznie jedynie z powodu mody. Chętnie sięga też po ekoprzyjazne tkaniny biodegradowalne, np. sztuczny zamsz.


Beyond Skin

Modni truciciele

W świecie mody Stella ma wielu naśladowców, m.in. nowojorską celebrytkę Cornelię Guest, która zaprojektowała kolekcję wegańskich torebek dla sieci Bloomingdales, czy dostępną również w Polsce markę Beyond Skin, której obuwie powstaje z mikrowłókna pozyskiwanego z przetworzonego plastiku, pochodzącego np. z butelek. Świadomość ekologiczna to teraz gorący temat, bo świat mody dorobił się czarnego PR-u z powodu zagrożeń, jakie tworzy. Przemysł odzieżowy jest drugi, zaraz po naftowym, jeśli chodzi o zanieczyszczanie środowiska. Począwszy od transportu materiałów i gotowych ubrań z fabryk w krajach trzeciego świata, przez wykorzystywanie surowców naturalnych (zwłaszcza wody), aż po pestycydy i toksyny stosowane w celu przyspieszenia wzrostu roślin (głównie krzewów bawełny). Bo choć bawełna jest materiałem pochodzenia naturalnego, to ta konwencjonalna, używana w masowym przemyśle odzieżowym, wcale do ekologicznych nie należy. Jak podaje Magdalena Płonka w książce Etyka w modzie, czyli CSR w przemyśle odzieżowym, do wyprodukowania

jednej pary dżinsów zużywa się aż 10 tysięcy litrów wody, a przy produkcji jednego kilograma bawełny konwencjonalnej emituje się nawet siedem kilogramów dwutlenku węgla. Alternatywą jest bawełna ekologiczna, pochodząca z organicznych plantacji. Jest ona nie tylko bardziej przyjazna dla środowiska, ale i naszego zdrowia, szczególnie dla alergików, bo nie uczula. Regulowane certyfikatami ekouprawy ograniczają zużycie wody, korzystając m.in. z deszczówki, a chemiczne pestycydy zastępują stosowaniem tradycyjnych metod, jak choćby sadzeniem odstraszających owady roślin i ziół, takich jak mięta czy czosnek. Korzystają też z naturalnych barwników (glinki i ekstrakty roślinne) do farbowania tkanin. Ekologiczne plantacje zwykle są własnością mniejszych, rodzinnych firm, dzięki czemu przynoszą zyski lokalnym społecznościom. Wszystko to wpisuje się w coraz modniejszy nurt CSR (corporate social responsibility, czyli „społeczna odpowiedzialność biznesu”) i sprawia, że po bawełnę ekologiczną coraz częściej sięgają zarówno małe, niezależne

m u st a c h e p a p e r

11

marki, które pozycjonują się jako „eko”, jak i wielkie koncerny odzieżowe: Adidas, Levi’s czy H&M.

Ukryte koszty mody

Ale te same wielkie marki stoją też za zjawiskiem tzw. fast fashion. Przemysł odzieżowy jest obecnie wart ok. trzy biliony dolarów. Kupujemy coraz więcej, dzięki czemu ubrania są tańsze. Dzieje się to jednak kosztem praw pracowniczych osób, które bezpośrednio te ubrania wytwarzają. Rocznie na świecie powstają 82 miliony ton materiałów tekstylnych, z czego ponad połowa produkowana jest w Chinach. Tam i w innych krajach azjatyckich: Indiach, Bangladeszu, Tajlandii, Malezji swoje ubrania szyją wszystkie największe marki, zarówno z wyższej, jak i niższej półki, od Tommy’ego Hilfigera i Calvina Kleina, przez Diesela, aż po międzynarodowe sieciówki. Powód: ponad o połowę niższe niż w USA czy Europie koszty produkcji. A co za tym idzie – koszty pracy. Dzienna pensja robotników w fabrykach w Azji (tzw. sweatshopach) często wynosi mniej niż dwa dolary, czyli poniżej wyznaczonej


przez ONZ granicy ubóstwa. Do tego dochodzą morderczy czas pracy (od 12 do nawet 18 godzin dziennie) i fatalne warunki, niespełniające podstawowych zasad bezpieczeństwa. Robotnicy pracują stłoczeni na niewielkiej przestrzeni, blokowane są wyjścia awaryjne, żeby nie przedłużali przerw w pracy. Nieraz prowadzi to do tragicznego finału, jak dwa lata temu w Bangladeszu. W wyniku zawalenia się ośmiokondygnacyjnego budynku Rana Plaza życie straciły 1133 osoby, a ponad 2,5 tysiąca zostało rannych. Większość ofiar stanowili pracownicy znajdujących się na tym terenie fabryk odzieżowych, szyjących dla największych światowych marek, m.in.: Primark, Mango i Benetton. Wśród gruzów zawalonych fabryk dziennikarze znaleźli również metki polskich marek, należących do koncernu LPP. Tragedia w Dhace wywołała burzliwą dyskusję w mediach na całym świecie o prawdziwych kosztach mody. Masowa produkcja sprawia, że za ubrania płacimy mniej, ale czy ceną za to ma być ludzkie życie? To pytanie zadaje m.in. ruch Fashion Revolution, działający w 71 krajach,

również w Polsce. Należą do niego projektanci, przedstawiciele marek, dostawcy, dziennikarze, producenci oraz organizacje, które co roku w ramach tzw. Fashion Revolution Day wspólnie tworzą kampanie i nagłaśniają najważniejsze problemy w światowym przemyśle odzieżowym. W tym roku Fashion Revolution Day odbył się 24 kwietnia, w rocznicę katastrofy w fabryce w Bangladeszu. Fashion Revolution zachęca też konsumentów do zainteresowania się, efektem czyjej pracy są kupowane przez nich ciuchy. W międzynarodową akcję #whomademyclothes włączyły się gwiazdy i światowi projektanci, m.in. słynna z zaangażowania w ekologię brytyjska topmodelka Lily Cole i Stella McCartney, które zamieściły na Instagramie zdjęcia z metkami swoich ubrań.

Eko w praktyce

Ciemna strona mody nie sprawi, że z dnia na dzień w ogóle przestaniemy kupować ubrania. Możemy jednak kupować ich mniej i bardziej świadomie, wybierać ciuchy, które są szyte lokalnie, w tym samym miejscu, gdzie

e ko

p u s z c z a o ko

12

odbywa się ich sprzedaż. Coraz więcej rodzimych marek oferuje kolekcje z organicznej biobawełny (np. Slogan Eco Streetwear) czy materiałów wtórnych, pozyskiwanych z recyklingu (np. Ekorre, której „nerki” są szyte m.in. z resztek tapicerskich). Warto też zwracać uwagę na międzynarodowe certyfikaty, potwierdzające organiczną i etyczną produkcję, takie jak GOTS, Ecolabel, ETI, Naturland, Oeko-Tex Standard czy znak sprawiedliwego handlu Fairtrade. Należy jednak pamiętać, że nie wszystkie ekomarki mogą pochwalić się certyfikatem, bo proces jego uzyskania jest i czasochłonny, i kosztowny. Ekofilozofię idealnie oddaje też zasada 3R: recycle, reduce, reuse, czyli „przetwarzaj, redukuj, ograniczaj kupowanie i przerabiaj, używaj na nowo”. Na oryginalny pomysł wpadła Pracownia Reborn, która rewitalizuje stare meble z bloku wschodniego. Rośnie też popularność tzw. swap parties i yard sales, czyli garażówek, na których uczestnicy wymieniają lub sprzedają swoje stare ubrania. Bo niby to tylko ciuch, ale zamiast go wyrzucać, warto dać mu drugie życie, a nie obsesyjnie rzucać się na nowy


Wykorzystaj kody rabatowe na zakupy w Mustache.pl

20zł

POZNAJ20

Kod rabatowy na wszystkie zakupy powyżej 100zł

80zł

POZNAJ80

40zł

POZNAJ40

Kod rabatowy na wszystkie zakupy powyżej 200zł

100zł

POZNAJ100

Kod rabatowy na wszystkie zakupy powyżej 500zł

Kod rabatowy na wszystkie zakupy powyżej 700zł

10zł

do 200zł

HAPPYPOZNAN Kod rabatowy na dowolne skarpetki Happy Socks za zakupy powyżej 50 zł

do wydania w sklepie po zakupie smartphona Honor na Mustache.pl (szczegóły promocji na stronie)


Żarty sobie

stroisz? tekst i ilustracja Paulina Bierzgalska-Sikorska

Dobrego smaku i stylu jesteśmy uczeni bardzo wcześnie. Już za dzieciaka dowiadujemy się, że niektóre kolory się gryzą, a skarpetki nosimy tylko do pary. Szybko utrwala się w nas przekonanie, że moda to szereg zakazów i nakazów

Przeciętny Polak zapytany o zdanie na temat mody odpowie, że ubiera się raczej nieźle, chociaż „modę traktuje oczywiście z przymrużeniem oka”. Byłoby w złym stylu przyznać się, że wygląd ma dla nas znaczenie. Jeśli ubieramy się dobrze, to tylko „stosownie do okazji”. Nagannym jest zwracanie na siebie uwagi w miejscach publicznych. Każdy rodzaj odstępstwa od wizualnej normy wywołuje nie tylko pobłażliwe uśmieszki, ale czasem wręcz irytację, a nawet agresję. Tylko kto właściwie wyznacza tę normę? Potrafimy bez końca prowadzić monologi o manipulujących nami dyktatorach mody i zbyt wysokich cenach markowych ubrań. Te wszystkie pretensje łatwo zacierają nam ostrość widzenia. Jak to się stało, że polska moda jest szara? Dlaczego polska ulica nosi się konserwatywnie? Patrzę dookoła i mam wrażenie, że widzę cały czas to samo, te same bezpieczne trendy przemielone na wszystkie możliwe sposoby. Te same triki z magazynów pokazujących Polakom, jak wyglądać modnie i dobrze. To drugie to – zdaje się – przyczyna problemu. Chcemy wyglądać dobrze, czyli ładnie. I dlatego wyglądamy po prostu nudno. Jesteśmy narodem nie tylko bojącym się eksperymentować z modą, ale też mającym do niej stosunek

silnie oceniający. Chętnie wyśmiewamy i komentujemy wygląd innych. Generalne podejście przeciętnych Kowalskich do ubrania jest takie, że ma się w nim wyglądać atrakcyjnie. I to właśnie wydaje się być zasadniczą blokadą hamującą rozwój współczesnej polskiej mody. Powszechnie mylimy modę ze stylizacją, a stylizację z zabiegiem mającym służyć maskowaniu niedoskonałości sylwetki. Ta ogólna tendencja stanie się całkowicie zrozumiała, jeśli rozpatrzyć ją w kontekście historii naszej kultury. W PRL-u mimo licznych ograniczeń moda stanowiła istotny element obyczajowości. Rozmawiano o niej chętnie i otwarcie zarówno w środowiskach inteligenckich, jak i robotniczych. Odgrywała ważną rolę w szeroko pojętej wymianie towarów, stanowiącej istotny aspekt życia towarzyskiego. Żeby wyglądać modnie, trzeba się było mocno nagimnastykować. Po transformacji moda została w znacznym stopniu zdewaluowana. Przyczyniły się do tego przede wszystkim nowo powstałe media, które o modzie wypowiadały się pobłażliwie, niepoważnie, zwyczajnie głupio. Magazyny mody i urody zawsze lekceważąco pisały o projektantach i ich odbiorcach – ludziach ślepo podążających za trendami. Dlatego przez lata narosło w nas przekonanie, że moda

ż a r t y

s o b i e

s t r o i s z ?

14

to tylko manipulacja, pycha i głupota. Wolimy ubierać się poprawnie i ponadczasowo. Dzięki temu unikamy ewentualnych oskarżeń o próżność i narcyzm. Według statystyk stawiamy na funkcjonalność i wygodę. Najczęściej kupujemy koszule, jeansy i bluzki. I chociaż nie lubimy wyróżniać się z tłumu, deklarujemy, że wygląd ma dla nas znaczenie. Niestety nasz styl od lat definiują galerie handlowe, gdzie, jak pokazują badania, ubrania kupuje co trzeci Polak. My, Polacy, upieramy się przy tym, że moda powinna być ładna. Tymczasem nowoczesna moda ładna nie jest w ogóle. Bo ładne jest coś, co podoba się prawie wszystkim, jest nijakie, mdłe. Jest okej. Moda to coś więcej niż okej. Moda dzieje się tam, gdzie pojawia się jakość. Także tam, gdzie jest zgrzyt. Bałabym się jednoznacznego nazwania mody sztuką, bo wydaje mi się, że jej miejsce leży na pograniczu, w miejscu, gdzie spotyka się z rzemiosłem. Jest natomiast z pewnością wizualną formą wyrazu i jako taka powinna w pewien sposób pobudzać odbiorcę. Przeciętnemu Kowalskiemu noszenie skarpetek do sandałów kojarzy się z wioską, a gumowe klapki – z dresiarstwem. Kowalska nie założy kratki do kropek, bo będzie się bała, że w pracy wyśmieją ją koleżanki. Skupi się natomiast na oglądaniu programu telewizyjnego


z poradami dotyczącymi tego, jak podkreślić atuty swojej figury. Koncentrujemy się na tym, jak wyglądać poprawnie, tak by się nie wyróżniać. W rezultacie stajemy się niewidzialni, jeden podobny do drugiego. Mamy do siebie mało dystansu, dlatego tak ściśle trzymamy się reguł. Moda jest odbiciem społeczeństwa. Można wyczytać z niej wiele ogólnych tendencji, zobaczyć kulturowe przemiany, napięcia i lęki. Polacy stylu uczą się w galeriach handlowych, do prawdziwych galerii zaglądając rzadko, albo wcale. Wolimy bezpieczne wybory. Oczywiście nasze pragnienie wyglądania atrakcyjnie jest cechą ogólnoludzką i nie ma w nim niczego nagannego. Każdy „chce się podobać”. Przeraża mnie tylko, że za atrakcyjne uważamy to, co podoba się ogółowi. To, co jest ciekawe, unikatowe, wyraża jednostkę, zostaje roztarte na drodze do spełnienia w otchłani masy. Stare trendy, które straciły aktualność uważamy za obciachowe, a ludziom, którzy nie nadążają za nowościami, nadajemy etykietkę prowincji. Podążając za trendami, stajesz się pustym narcyzem, a z drugiej strony – jeśli nie stosujesz się do nich w ogóle, to na pewno dlatego, że po prostu ich nie znasz. Najgorzej wypadasz, ubierając się inaczej niż wszyscy – wtedy jesteś po prostu dziwakiem. Niestety poziom zrozumienia dla czyjejś osobistej estetyki jest

w naszym społeczeństwie dość niski. Zazwyczaj najbardziej liczy się dla nas zdanie ogółu. Gdzieś w trakcie pobłażliwego przeglądania kolejnego kolorowego magazynu, z którego możemy dowiedzieć się, jak z ubrań z sieciówek odtworzyć stylizację gwiazd Hollywood, zatracamy sens tego, czym właściwie jest moda. Bo przecież moda nie jest samym ubraniem. Ubranie jest tylko sposobem, w który moda się wypowiada, jej swoistym medium. W modzie nie chodzi o sukienkę z szarej dresówki, o baleriny z kokardką, czy tiulowe spódnice. Nie wiem, co jest przyczyną tego, że my, Polacy, tak sztywno, tak histerycznie i obsesyjnie trzymamy się trendów. I tak naiwnie za nimi podążamy, jednocześnie nimi gardząc. Trendy to przecież tylko słupki sprzedaży. Dajemy prowadzić się za ręce jak dzieci. Ubieramy się zachowawczo, jakby realizując echo szkolnych nauk: że trzeba się słuchać pani i być grzecznym, nie wstawać bez podniesienia palca. I to jest w porządku, kiedy jesteśmy w podstawówce, chociaż bardziej na lekcji matematyki niż plastyki. Czasem wydaje mi się, że ubrania kupujemy tak samo jak warzywa na zupę. Działamy zgodnie z przepisem i efekty są w porządku. Tylko że bez odpowiednich przypraw nie wyjdzie nam nic ciekawego.

m u st a c h e p a p e r

15

Moda to przejaw czasów, w których żyjemy. Nie zawiera się w czystej formie samego ubrania. Moda manifestuje się nie w ubraniu jako takim, ale w sposobie, w jaki to ubranie jest noszone. Czy jest za duże, czy może obcisłe. W jaki sposób wpływa na proporcje sylwetki. W modzie wyraża się jakiś gest, coś niezwykle ulotnego, co bardzo łatwo jest stłamsić, przyporządkowując to kategorii brzydkie/ładne. Choć nie lubimy się do tego przyznawać, my, Polacy, traktujemy siebie trochę zbyt serio. Z całych sił staramy się być poprawni. Wyśmiewamy i kategoryzujemy, jednocześnie sami siebie wystawiając na ocenę innych. Lubimy narzekać, nawet jeśli naprawdę nie mamy ku temu powodów. Bo przecież rynek polskiej mody ma się coraz lepiej – mamy coraz więcej projektantów prezentujących światowy poziom, mamy targi i bazary mody, powstają nowe, ciekawe marki. Oprócz tego w kraju rośnie powszechna świadomość na temat designu w ogóle. Coraz częściej wracamy do tradycyjnych metod rzemieślniczych, przykładamy coraz większą wagę do sposobu wykonania produktu. Gdybyśmy tylko dali sobie odrobinę luzu i chociaż na moment przestali przeglądać się w oczach innych, moglibyśmy się zdziwić, jak bardzo jesteśmy w stanie podobać się samym sobie


Lewa ręka i prawa noga

l e w a i

r ę k a

prawa

16

n o g a


Justyna Święs Rozmawiamy w Barze Prasowym. Ja zamawiam pierogi, ale ona woli danie, które nazywamy „trzema kulami”. Nie za bardzo chce zdradzać sekrety nowej płyty swojej macierzystej formacji The Dumplings, w której występuje razem z Kubą Karasiem. Ale mamy też mnóstwo innych tematów do rozmowy, bo Justyna w tym roku nie próżnowała

rozmawiał  Zdzisław Furgał zdjęcia  Filip Skrońc stylizacje Honorata Wojtkowska

m u st a c h e p a p e r

17


sweter W E A R W O O L, MERYNOS szorty Missdenim, Classic Acid Black

na poprzedniej stronie:

sukienka Mery Faithfull, PANTHER BLK

O co chod zi z tymi rybami? No nie wiem, są, po prostu. O, na przykład zawsze jem ryby. Dzisiejszy mielony jest wyjątkiem. Ale nigdy na przykład nie miałam rybki. A z moim pierwszym tatuażem było tak, że nie chciałam się specjalnie nad nim zastanawiać. Nie zależało mi na tym, żeby cokolwiek znaczył. Wtedy mój kumpel tatuażysta zaproponował mi, że zrobi mi właśnie rybę, bo robi super ryby. Specjalizuje się w nich. I teraz ludziom kojarzę się z rybami.

Powinnaś raczej kojarzyć się z tymi wszystkimi projektami. W końcu jesteś najlepszym tegorocznym polskim featuringiem. Nie wiem, czy widziałeś, jak się w związku z tym polski Pitchfork ze mnie śmieje. Ale powiem tak: nie narzekam.

W ilu projektach wzięłaś w tym roku udział? O jejku, nie wiem... (liczy) VooVoo, Fisz, Rysy, Skaldowie, Sonar Soul...

...Tymin i Peus?

Ten rok udowadnia, że jest wprost przeciwnie.

A, o tym zapomniałam. Ale to znajomi, to się nie liczy.

Ile z tych projektów powstało zdalnie? Tylko ten z Fiszem. Reszta była spotykana.

Masz jakiś wpływ na materiał nagrywany z innymi artystami? Staram się robić to, co mi zaproponują. To ich projekty, więc nie ma co się napinać. Ja lubię się dostosowywać.

Inspirujesz się innymi wokalistkami? Pożyczasz patenty? Że niby sobie siedzę i kombinuję: trochę tego i trochę tego? Nie. Staram się robić coś swojego. Nie chcę, żeby to było „jak coś”.

A myślisz, że nagrasz kied yś solową płytę? Nie wiem. Czuję, że bez Kuby kuleję.

l e w a i

r ę k a

prawa

18

n o g a

No tak, ale to są takie pojedyncze sprawy. A zrobić całą płytę? Sama nie dałabym rady. Kuba jest moją prawą ręką i lewą nogą. Uzupełniamy się.

Ale na płycie Traveler, którą nagrałaś z Rysami jest cię bardzo dużo. Łatwo obliczyć, że twoja „standardowa gościnna współpraca” to maksymalnie dwa numery. Tutaj jesteś na 3/4 albumu. Wojtek i Łukasz to zaproponowali, a jako że dobrze się z nimi dogaduję, to się zgodziłam. Na początku to też miały być dwa kawałki. Ale dosyłali cały czas nowe i wszystko mi się podobało.

Jesteś tam prawie trzecim członkiem zespołu. Nie uważam tak. Jestem tam gościem, to nie jest moje. Lubię to robić, lubię z nimi pracować, ale nie jest to coś, co wypływa w pełni ze mnie. W The Dumplings wszystko od A do Z jest moje i Kuby. Siedzimy razem nad muzyką. Poza tym ja się też nie chcę rozdrabniać.


m u st a c h e p a p e r

19


kurtka mamapiki, BUBE JACKET PEACH

l e w a i

r ę k a

prawa

20

n o g a


ogrodniczki ALOHA FROM DEER, FLY

Dużo ludzi pewnie tak o mnie myśli, ale ja dostaję bardzo konkretne propozycje.

Kto cię najpierw zaprosił do współpracy? Które pokolenie Waglewskich? Najpierw Fisz. Ale Voo Voo też szukało wtedy młodych wykonawców. Może nie ma dużo młodych wykonawców? Nie, to nieprawda, jest ich całkiem sporo... No więc naprawdę nie wiem, czemu mnie wzięli, ale to właśnie ze współpracy z nimi cieszę się chyba najbardziej.

Mogłaś sobie wybrać jakiś utwór z tych, które miały się znaleźć na Placówce 44? Nie, dostałam konkretne piosenki, ale one mi się od razu bardzo spodobały. Wiąże się z tym też śmieszna sytuacja, bo ja jestem w życiu bardzo roztrzepana i powiedzieli, że przyślą mi wszystko mailem. Miałam się przygotować do nagrywania. Ale dostałam tylko jednego maila. Przynajmniej tak mi się wydawało. Dopiero w dniu nagrywania odkryłam, że drugą wiadomość zgubiłam. To było „Do szturmu”. Byłam załamana, że się nie przygotowałam. Ale na nagraniach było cudownie, niesamowity był też koncert.

Opowiedz lepiej o nagrywaniu nowej płyty The Dumplings. Kiedy wychodzi? 13 listopada, i będzie super. Nie, tego nie pisz, że powiedziałam, że będzie super. (śmiech) Ale będzie zaskakująca. Są na niej cztery polskie kawałki.

Jak to jest z tym śpiewaniem trochę po polsku i trochę po angielsku. Nikt wam nigd y nie sugerował, że trzeba się zd ecyd ować? Nie, właśnie nie trzeba się decydować! Bardzo chcemy wyjeżdżać za granicę z naszą muzyką, bo ludzie dobrze ją przyjmują. Podoba się i w Meksyku,

i w Japonii. Nie będziemy im przecież śpiewać polskich piosenek. No, może jedną zaśpiewamy, ale to dla nich jest ostry orient, nudzi ich to. Dla mnie to jest o-czy-wis-te. I jak ktoś mówi, że trzeba się zdecydować, to albo nie chce wyjeżdżać za granicę, albo nie szanuje polskiego słuchacza. A polski słuchacz też musi przecież mieć polską piosenkę.

Przerabiasz czasami teksty z angielskiego na polski albo odwrotnie? Nigdy. Ja nie wiem, czemu jakąś piosenkę piszę po polsku, a inną po angielsku. Robię to bardzo instynktownie. Zresztą nie jestem też mistrzem języka angielskiego, uczę się cały czas.

Wróćmy do płyty. Mieliście tę słynną presję drugiego albumu? Szczególnie, że pierwsza płyta powstała trochę znienacka... No tak, zrobiliśmy ją, a potem to wszystko się stało. Wiesz, my wiemy, jakie mają oczekiwania nasi fani. Być może niektórych nie spełnimy, ale tak dobrze nam się z Kubą tworzy, mamy taki dobry okres. Ktoś pomyśli: „boże, w zeszłym roku wydali płytę i wydają w tym”, ale musimy z tego korzystać. Jak siadamy, to w ciągu jednego dnia potrafimy zrobić dwa pełne kawałki. To jest naprawdę dużo. Ja bym najchętniej co pół roku wydawała płytę. Jest super.

No więc jeszcze raz: jaka będzie nowa płyta The Dumplings? Ciekawa. Nagrywało się przyjemnie, współpracowaliśmy z cudownymi ludźmi... ale przecież niedługo wyjdzie i wszyscy się przekonają!

No ale coś musisz powied zieć! Będ ę wypytywał: czy prod ucentem znowu był Bartosz Szczęsny? Nie, producentem płyty był Kuba.

m u st a c h e p a p e r

21

A co robił w stud io Emad e? Emade miksował.

Czy w związku z twoim ud zielaniem się na cudzych płytach będą u was goście? Mamy jednego gościa, naszego dobrego kumpla, ale na razie nie mogę powiedzieć kogo. Ale będzie dużo brzmień organowych, inspiracji książkowych i filmowych!

Wracamy więc do szkoły. Ciężko jest pogodzić granie ze nauką? Nie wiem, lubię się uczyć, lubię moich nauczycieli, ale sama szkoła? Ciężko jest mi tam wracać. W weekendy wyjeżdżam, gram koncerty, robię super rzeczy. A potem wracam i siedzę w tłumie. Choć powiedz mi teraz, co tu jest nienaturalne? To siedzenie w szkole, czy to, co robię poza szkołą? Czuję lekkie rozdwojenie.

Po maturze przenosisz się d o Warszawy? Tak, w maju. Ale to nie musiałaby być koniecznie Warszawa. To mogłoby być każde miasto. Największa dziura, ale z najlepszymi ludźmi na świecie. Ale w Warszawie mieszka też Kuba i wszystko stanie się dużo łatwiejsze – teraz musimy się ciągle przemieszczać, a z Warszawy wszędzie bliżej.

Ale musisz jeźd zić po Polsce i od wied zać swoich fanów. Lubisz ich? Bardzo sobie ich cenię. To dzięki nim to wszystko się dzieje i dzięki nim pełno jest wzruszających momentów. Ludzie naprawdę mówią, że zmieniliśmy ich życie. Że zmobilizowaliśmy ich do robienia czegoś. Choć czuję też czasem jakby fani patrzyli na nas z góry. „Pierożki, pierożki!” – krzyczą. Już tego nie lubię za bardzo... Tak, bardzo tego nie lubimy! (śmiech)


Jesień z Mustache Mustache.pl to nie tylko streetwear. Stworzony przez nas dział marek premium skierowany jest do ludzi wymagających od mody czegoś więcej, osób zdecydowanych, które wiedzą, czego chcą i nie boją się po to sięgać. Zobacz koniecznie przygotowaną przez nas selekcję

Weronika Lipka tworzy wyjątkowe ubrania dla kobiet delikatnych, wrażliwych, niezwykłych – prawdziwych artystek w każdej sferze życia. Proste, a jednocześnie efektowne formy, perfekcyjne kroje i piękne, wyszukane tkaniny – wszystko to dla oryginalnych kobiet, które cenią sobie nowoczesny i unikalny design.

Czarny kolor nigdy nie wyjdzie z mody i nigdy nam się nie znudzi. Zajrzyj do naszej selekcji “all black everything” i sprawdź najmodniejsze kroje w naszym ulubionym kolorze.

j e s i e ń z

mustache

22

Nadchodzą chłodniejsze miesiące, a wraz z nimi zmiany w naszej garderobie. W tym sezonie królują płaszcze w najróżniejszych stylach: od oversize’owych, przez geometryczne, aż do skrojonych na miarę. Polscy projektanci nie próżnowali i kuszą bogatą ofertą takich rozwiązań.


MALE-ME to zdecydowanie coś więcej niż ubrania dla facetów – to doświadczanie mody na co dzień. Podkręcony minimalizm, zaskakujące rozwiązania i nowości dostarczane z dużą częstotliwością. MALEME chce się mieć i nosić.

Beltbag – wegańskie torby z pasów bezpieczeństwa. Beltbag to bardzo oryginalny pomysł na mocne i piękne torby, dla tych, którzy nie chcą nosić skóry, ale też dla tych, którzy cenią znakomity design. Torby są świetnie uszyte, klasyczne, zgrabne i pasują do każdej sytuacji.

W pięknej bieliźnie każda kobieta czuje się zadbana. Może tego nie wiecie, ale sportowa bielizna może być równie sexy!

Rozpoczął się czas swetrów! Nosimy je do wszystkiego. Są miękkie, będą otulać nas w chłodne dni, sprawią, że jesień 2015 nie będzie taka straszna. Muszą być duże, nieziemsko ciepłe i powinny kusić oryginalnym designem.

m u st a c h e p a p e r

23


prezentuje

school of form

× mustache

W jaki sposób wzór może komunikować osobowość marki? Takie pytanie postawiono studentom School of Form podczas zajęć semestralnych. Firma Schattdecor, kreator i producent wzornictwa, które zdobi powierzchnie mebli, podłóg czy też drzwi, rzuciła wyzwanie projektowe studentom kierunków Domestic Design i Communication Design. Pięć grup studentów otrzymało zadanie stworzenia wzorów, które miałyby wzmacniać przekaz danej marki lub pomóc w kreacji optymalnej przestrzeni pracy. By zadanie ze szkolnego ćwiczenia zmieniło się w realne

doświadczenie, studenci musieli rozwijać swoje koncepty w oparciu o informacje uzyskane od „zleceniodawców”, w którą to rolę wcieliło się pięć polskich start-upów. Zespół Mustache postanowił wziąć udział w projekcie i wspólnie z grupą młodych projektantów z Domestic Design postawił sobie za cel opracować wzory, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się na powierzchniach Mustache Pop Up Store. Z okazji poznańskiej edycji Yard Sale w Arenie, zapraszamy do obejrzenia ekspozycji wzorów stworzonych z myślą o marce Mustache. Wystawa prezentować będzie także cały proces badawczy, projektowy, jak i technologię Digital Visions, w której projekty zostały wykonane

s c h o o l

×

o f

fo r m

m u st a c h e

24

Projektowanie Wzorów. Studenci Domestic Design dla Mustache 17–18.10.2015, hala Arena Poznań Prowadzenie projektu: etap badawczy Anita Basińska, etap projektowy Claudia Küchen (Schattdecor AG), Joanna Misiun

MUSTACHE YARDSALE ARENA POZNAŃ



Ko l e k t yw n e miasto. Berlin

tekst Zofia Piotrowska

zdjęcia Beata Głaz

Berlin to nie tylko popołudniowe śniadania i imprezy w dawnych fabrykach. To także parkingi zamienione w ogrody, obywatelskie referenda i wspólnoty mieszkaniowe dbające o przestrzeń w swoich dzielnicach. Za tymi przedsięwzięciami stoją zaangażowani mieszkańcy – czy my także możemy pójść ich śladem?

Realizacja społecznych marzeń

Jak działa miasto? Kto je tworzy? Czy jego mieszkańcy czują, że mają wpływ na otaczającą ich przestrzeń? Zainicjowanie zmiany w miejskim otoczeniu wydaje się wymagać wielkiego wysiłku. Jednak śmiałe społeczne przedsięwzięcia udowadniają, że możliwości działania są nieograniczone. W Bogocie trwa pierwsza od ponad 30 lat budowa wieżowca. Nie jest to bynajmniej rezultat przemian gospodarczych, czy rozkwitu kolumbijskiej ekonomii. BD Bacata, wysoki na 216 metrów, a więc drugi co do wielkości budynek w Ameryce Południowej, finansowany jest z crowdfundingu. To znaczy, że na jego budowę złożyło się 3800 „zwykłych” Kolumbijczyków, którzy w sumie zebrali 170 milionów dolarów (podobno w gotówce). Dzielą między siebie udziały własnościowe budynku, na który składają się hotel, mieszkania, biura

i powierzchnie handlowe. Wieżowiec różni się od realizacji stawianych przez zwykłych deweloperów, nie jest tylko komercyjną inwestycją. Bierze sobie za cel rewitalizację biednego śródmieścia Bogoty i przyczynienie się do bardziej zrównoważonego rozwoju miasta. Crowdfunding ma być także środkiem do realizacji marzeń mieszkańców Nowego Jorku. Umożliwił rozpoczęcie projektu + POOL, który zmienia przestrzeń według zasady „wszystko, co z basenem, jest lepsze”. Manhattan z basenem jest lepszy niż Manhattan bez basenu. Tak przynajmniej stwierdziła grupa nowojorczyków, która postanowiła poprawić jakość życia na wyspie i przywrócić mieszkańcom kontakt z otaczającą ich wodą. Za zebrane pieniądze przeprowadzają badania nad możliwościami stworzenia pływającego w oceanie basenu, który będzie jednocześnie filtrem wody. Trwa sprzedaż kafelków-cegiełek. Płytki z wygrawerowanymi

ko l e k t yw n e m i a s to. b e r l i n

26

nazwiskami fundatorów mają posłużyć do wyłożenia obiektu i sfinansowania ostatecznej budowy. Pomimo popularności inicjatywy, wiele brakuje do zebrania wymaganego budżetu. Być może basen zostanie kiedyś zrealizowany ze środków publicznych, a może nie powstanie wcale. Projekt ten pozwolił jednak pomarzyć nowojorczykom o otwartym i swobodnym mieście, w którym jest miejsce na spełnianie wszystkich fantazji. Czy kolektywne finansowanie inwestycji jest rozwiązaniem, dzięki któremu, jako mieszkańcy, będziemy mogli poczuć się właścicielami miasta? A może jest tylko jednorazowym wydarzeniem, które próbuje spełnić głębszą potrzebę? Choć miasto powstaje dla ludzi i dzięki ich działaniom, to przecież związek przyczynowo-skutkowy, który zachodzi pomiędzy potrzebami społecznymi i przestrzenią, nie jest bezpośredni i czytelny. Jednak są miasta, które łatwo dają się „posiąść”


mieszkańcom. Warto poznać historię jednego z takich miejsc. Może dzięki odkryciu źródeł obywatelskich inicjatyw dowiemy się, jak sprawić byśmy czuli się w miastach „u siebie”?

Posiadanie miasta

Berlin ma swoją specyfikę, nie przypomina innych europejskich stolic. Cieszy się opinią modnego miasta, w którym panuje swobodna atmosfera; miasta, które – jak to ujął poprzedni burmistrz – jest biedne, ale seksowne. To prawda, stolica jest ciągle stosunkowo tania na tle innych niemieckich miast. Jednak w ostatnim czasie bardzo szybko postępuje tu proces gentryfikacji, czyli wypierania biedniejszych mieszkańców przez bogatsze klasy społeczne, a w przypadku Berlina często także przez obcokrajowców. Władze zmagają się też z wieloma innymi problemami, jak choćby wysokim

zadłużeniem, czy wiecznie nieukończonymi projektami publicznymi. Mimo wszystko miasto zachowuje wyjątkowy charakter i pozostaje miejscem podatnym na oddolne inicjatywy. Jest to możliwe dzięki silnej tożsamości lokalnej i bliskim relacjom społecznym, wspieranym narzędziami prawnymi, które mają do swojej dyspozycji obywatele. Niezależnie od ogólnomiejskich problemów, którymi zajmują się władze, mieszkańcy podejmują działania, aby ich najbliższe otoczenie stało się wspólną własnością. Nie chodzi tu bynajmniej o stan prawny. Wręcz przeciwnie, w Berlinie z zasady mieszkania się wynajmuje. Robi to aż 87% osób. W całych Niemczech zaledwie 57% osób posiada lokum na własność i jest to odsetek najniższy w całej Unii Europejskiej. Dla porównania ponad trzy czwarte Polaków decyduje się na zakup mieszkania. Posiadanie miasta nie wyraża się w dokumencie potwierdzonym

m u st a c h e p a p e r

27

przez notariusza. Związane jest raczej z poczuciem bezpieczeństwa lokatorów, które pozwala im bardziej interesować się sprawami wspólnoty.

Współdecydowanie o mieście

Silna świadomość społeczna i lokalne przywiązanie wykształcały się w Berlinie od dawna. W latach 60. i 70., gdy wielkie modernistyczne projekty infrastrukturalne przecinały tkankę miejską, ignorując dawną zabudowę, mieszkańcy wypracowywali oddolne strategie mające na celu ocalenie historycznych kamienic. W 1979 roku ponad 80 budynków na Kreutzbergu, jednej z dzielnic, zostało zajętych na squaty. Nie był to tylko symboliczny protest. Takie rozwiązanie umożliwiło zablokowanie wyburzeń pod nowe inwestycje. Transformacja polityczna i zburzenie muru spowodowały kolejne zmiany w strukturze miasta. Migracje ze


wschodniej do zachodniej części sprawiły, że część śródmieścia opustoszała. Zaniedbane w czasach socjalizmu kamienice wymagały remontów. Koszty takich renowacji znacząco podniosły ceny czynszów. Wiele budynków miało nieokreślony status prawny. Zostały upaństwowione po wojnie, teraz czekały aż dawni właściciele wrócą odzyskać swój majątek. W takiej atmosferze rodziły się pierwsze samodzielne inicjatywy mieszkańców. Niezagospodarowane partery zostały nieoficjalnie zajęte przez bary i kawiarnie, a także galerie sztuki, sklepy i warsztaty. W latach 1984–2003 samorząd zalegalizował ponad 300 squatów i kooperatyw mieszkaniowych.

Zamieszkiwanie miasta

W latach dwutysięcznych nastąpiło spowolnienie niemieckiej gospodarki, inwestorzy wstrzymali nowe realizacje. Ta sytuacja zapoczątkowała kolejną falę

wspólnotowego działania. Bardziej wymagający mieszkańcy, którzy chcieli pozostać w centrum miasta, nie mogli znaleźć dla siebie odpowiedniej przestrzeni do życia. Potrzebowali nie tylko bezpieczeństwa i stabilnych cen czynszów, ale także mieszkań, które byłyby idealnie dopasowane do ich sposobu spędzania czasu. To oni stworzyli pierwsze Baugruppen – kooperatywy budowlane, które odpowiedzialność za przebieg inwestycji dzielą między wszystkich członków grupy. Baugruppe to tak naprawdę spółdzielnia mieszkaniowa. Wyróżnia się tym, że przyszli mieszkańcy uczestniczą w całym procesie powstawania domu. Wspólnie wybierają lokalizację budynku, planują przestrzenie wspólne, a potem indywidualnie dopasowują projekt przyszłego mieszkania do własnych potrzeb. Dlatego budynki realizowane w formie takich kooperatyw wyróżniają się nietypowymi przestrzeniami użytkowymi:

ko l e k t yw n e m i a s to. b e r l i n

28

dwupiętrowymi mieszkaniami, tarasami, atrakcyjnymi prywatnymi dziedzińcami lub wręcz przeciwnie – publicznymi skwerami, które otwarte są na ulicę. Mają wiele powierzchni wspólnych, takich jak pralnie, rowerownie, nawet osobne mieszkania dla gości. Współdzielenie pomieszczeń pozwala obniżyć koszty indywidualne. Jest też zwyczajnie wygodne, bo sąsiedzi mają do siebie duże zaufanie, najczęściej znają się jeszcze sprzed budowy. Wielką zaletą realizacji w kooperatywie budowlanej są niższe koszty konstrukcji i utrzymania. Mieszkańcy sami kontrolują cały proces, co wymaga więcej zaangażowania, ale uwalnia od marży deweloperskiej. Właściciele troszczą się też o przyszłe użytkowanie obiektu. Dlatego projekty przewidują koszty związane z eksploatacją. Powstają dodatkowe lokale, dochód z ich wynajmu zastępuje fundusz remontowy, a budynki są energooszczędne. Aby uniknąć wykorzystywania kooperatyw jako opcji


biznesowej i zabezpieczyć wygenerowaną społeczną wartość, mieszkania nie mogą być wynajmowane z zyskiem ani sprzedawane zaraz po realizacji. Przechadzając się po dzielnicach Berlina – Prenzlauerbergu, niektórych częściach Kreutzbergu, ale także mniej centralnych okolicach, jak choćby Pankow – można mimochodem napotkać schowany w starej zabudowie budynek mieszkalny o trochę większych niż zwykle oknach, z zadbanym ogródkiem. Budynki stawiane przez kooperatywy nie są spektakularne, ani modne. Nie mają szalonych elewacji. Ich wartość stanowi społeczne zaangażowanie, które dużo bardziej niż architektoniczna forma wpływa na jakość przestrzeni.

Korzystanie z miasta: Prinzessinengarten

Architektonicznej formy niektóre najciekawsze miejsca w Berlinie w ogóle nie posiadają. Tętniące życiem ogrody,

stare fabryki mieszczące kluby czy skateparki, bar i plac zabaw na dachu centrum handlowego, gdzie wszystko zrobione jest z desek, worków, opakowań z recyklingu. U podstaw tych przedsięwzięć leży tymczasowość. Oddolne inicjatywy mieszkańców mają na celu wykorzystanie bieżącego potencjału leżących odłogiem przestrzeni, zaadaptowanie ich dla wspólnego pożytku. W taki sposób w 2009 roku na opustoszałym terenie na Kreutzbergu powstał Prinzessinengarten – miejski ogród. Został założony przez zaledwie dwóch berlińczyków. Marzyli oni o hodowli roślin, choć zupełnie się na tym nie znali. Dziś prowadzi go z nimi organizacja non-profit Nomadisch Grün. Duże rondo samochodowe, pozbawione nawet przejść dla pieszych, nie zapowiada bliskiego sąsiedztwa tego wyjątkowego miejsca. Płot z siatki porośnięty bluszczem i bilbordy skutecznie osłaniają wnętrze przed

m u st a c h e p a p e r

29

wzrokiem pieszych i odseparowują je od ruchu ulicznego. Po przejściu przez małą bramę atmosfera zupełnie się zmienia. Cały teren, a jest on całkiem spory – ma 6 tysięcy metrów kwadratowych, wypełniają skrzynki z sadzonkami, worki z ziołami i warzywami. Część działki porastają niewielkie drzewa, wśród których stoją stoliki. Ludzie piją kawę i jedzą obiad gotowany w kontenerowej kuchni. Jest mała biblioteka, są ławki i krzesła porozstawiane pomiędzy skrzynkami z ziemią. W jednym rogu mieszczą się ule z pszczołami, bez nich rośliny nie byłyby zapylane. Ogród nie jest ozdobny, nie ma w nim kwiatów ani eleganckich grządek. Służy do produkcji żywności. Przy roślinach zawsze się ktoś krząta, wolontariusze pielą i podlewają warzywa. Z miejsca korzystają wszyscy: młodzi, dzieci, lokalni Niemcy, imigranci z sąsiedztwa. W sezonie ciągle odbywają się tu warsztaty, targi i spotkania.


Jedynym z celów Prinzessinengarten jest właśnie wspólna nauka i wymiana doświadczeń. Prowadzenie baru i kuchni, w której gotuje się wyhodowane warzywa, oraz sprzedaż sadzonek są równie ważnymi częściami projektu. Założyciele chcieli, aby ogród był samowystarczalny, a praca wspólnoty przekładała się na jego utrzymanie. Działka należy do miasta. Umowa najmu przedłużana jest raz w roku. Organizacja ma wystarczające dochody, aby płacić comiesięczny czynsz i zatrudniać kilku etatowych pracowników. Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość ogrodu. Wielu mieszkańców nie wyobraża sobie, że mógłby przestać istnieć. Jednak założyciele nie są przywiązani do konkretnej lokalizacji swojego przedsięwzięcia. Stworzyli to miejsce ze świadomością jego tymczasowości. Proszą tylko, aby władze konsultowały z nimi swoje dalsze plany dotyczące działki. Co miałoby na niej powstać i kiedy? Czy mieszkańcy będą zaangażowani

w tworzenie stałej zabudowy w tym miejscu? Mają nadzieję na podtrzymanie życia społecznego, które zostało zapoczątkowane w Prinzessinengarten.

Manifestacja własności miasta: Tempelhof

Jedno szczególne miejsce przywróciło do debaty publicznej temat partycypacji i wspólnego decydowania o przestrzeni. W ubiegłym roku gorące dyskusje wzbudził projekt zabudowy części największego parku w Berlinie – dawnego lotniska Tempelhof. Tempelhof od powstania było miejscem wyrażania się kolejnych idei politycznych. To największe przedwojenne europejskie lotnisko pasażerskie miało stać się bramą do nowej światowej stolicy – Germanii. Spektakularny projekt terminalu, mimo że nigdy nieukończony, wypracował nowe standardy obsługi pasażerów dla wszystkich późniejszych budynków tego typu.

ko l e k t yw n e m i a s to. b e r l i n

30

Po wojnie Tempelhof z symbolu reżimu narodowego socjalizmu szybko musiał przeobrazić się w łącznik ze światem demokracji. W 1948 roku Związek Radziecki zablokował wszystkie lądowe połączenia z Berlinem Zachodnim, który stał się wyizolowaną wyspą na obszarze NRD. Dostęp został ograniczony do wąskich korytarzy powietrznych, a lotnisko stało się jedynym miejscem, gdzie mogło dotrzeć zaopatrzenie z zewnątrz. Żywiło mieszkańców przez prawie rok, do ponownego otwarcia komunikacji lądowej. Od tamtego czasu nadal służyło armii amerykańskiej, a także coraz mniej licznym przewozom pasażerskim. W 2008 roku ruch samolotowy został przeniesiony na inne berlińskie lotniska. Mieszkańcom trudno było pogodzić się z ostatecznym zamknięciem Tempelhofu. Rozpoczęto starania o referendum, które miało stanowić podstawę do utrzymania funkcji lotniska. Frekwencja


okazała się jednak zbyt niska, aby odwołać wyrok. Władze miasta zamknęły terminal 30 października 2008 roku. W maju 2010 roku Tempelhof rozpoczęło zupełnie nowe życie. Stało się publicznym parkiem, który w pogodne dni odwiedzają tłumy berlińczyków. Korzystają z 300 hektarów przestrzeni dostępnej dla każdego, pozwalającej na niemalże każdą aktywność, jaką potrafią wymyślić sobie mieszkańcy. Powstał nawet specjalny sport uprawiany na pasach startowych – deskorolkowy windsurfing. Ten drogocenny społeczny zasób, używany w niekomercyjny, a nawet można by powiedzieć, że nieefektywny sposób, przeszedł ostatnio kolejną transformację. Choć zewnętrznie nic się nie zmieniło, berlińczycy pokazali, do kogo ten fragment miasta faktycznie należy i kto ma prawo o nim decydować. Samorząd miasta mierzy się z problemem niedostatecznej liczby mieszkań. Ceny czynszów w śródmieściu

drastycznie rosną. Centralnie położone lotnisko miało zostać w jednej czwartej zajęte przez budynki częściowo przeznaczone na cele komercyjne, a częściowo na tanie mieszkania. Założenie dopełniać miały funkcje handlowe, sportowe i biblioteka. Kolejny raz mieszkańcy doprowadzili do referendum, które przeprowadzono wraz z ostatnimi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Tym razem frekwencja była wystarczająca, aby wynik uznać za wiążący. Berlińczycy nie zgodzili się na samorządowy projekt zabudowy Tempelhof. Zagłosowali za utrzymaniem parku w niezmienionej formie. Kontrowersyjna decyzja obywateli komentowana była z nieukrywanym niezadowoleniem. Ulf Poschardt, dziennikarz konserwatywnej gazety „Die Welt” wyraził wątpliwości dotyczące przyszłości Berlina i rozwiązania jego finansowych problemów, skoro „w stolicy Prus kultura hipsterstwa jest oficjalną polityką rządu”.

m u st a c h e p a p e r

31

Każda propozycja zmiany w mieście powoduje obawy, a często nawet opór. Może przynieść korzyści, ale i spowodować utratę ważnych dla mieszkańców wartości. Historia tej gigantycznej pustej przestrzeni znajdującej się w samym centrum Berlina jest symboliczna. Jej dalszy ciąg odzwierciedli kolejne przemiany sytuacji społeczno-politycznej. Skutki referendum sięgają poza kwestię przyszłości parku. Stolica Niemiec przechodzi kolejną transformację. Po okresie, w którym wiele twórczych i aktywizujących społecznych kooperatyw zostało zastąpionych komercyjnymi przedsięwzięciami, władze muszą przedefiniować swoje pojęcie dobra wspólnego. Mimo trudnej sytuacji ekonomicznej, krótkoterminowe zyski finansowe nie mogą być przedkładane ponad działania zaangażowanych społeczności. Berlińczycy jednoznacznie wyrazili swoje zdanie: chcą aktywnie i świadomie uczestniczyć w kształtowaniu przyszłości swojego miasta


Dziewczyny z Katedry tekst Paulina Bierzgalska-Sikorska

Jest ich trzy. Są młode, zdolne i niezwykle ambitne. Oto przegląd prac tegorocznych dyplomantek Katedry Mody ASP w Warszawie

dz i e w c z y n y z

katedry

32


Zosia Osińska Faliste linie zestawione z mocnymi, masywnymi formami. Nieregularne plecionki pokryte filcowym mchem. Na obszernych płaszczach, spiętych grubymi pasami, wyrastają nieregularne, organiczne formy. Głęboki niebieski przełamuje stonowaną kolorystykę. W pracach Zosi Osińskiej oniryzm łączy się z komputerowym błędem. Jest w tej kolekcji coś niezwykle intelektualnego i nieoczywistego, co przyciąga i sprawia, że trudno oderwać od niej wzrok. To jakby nastrój zacienionego ogrodu, w którym zimny marmur harmonizuje z gąszczem drzew. Przy projektowaniu kolekcji Osińska sięgała po różnorodne metody tworzenia tkanin. Tradycyjne techniki śmiało łączyła z drukiem 3D czy flockiem.

m u st a c h e p a p e r

33


W swojej kolekcji dyplomowej Ania Pogudz w wyrazisty sposób łączy plamę koloru z rozedrganą linią dziecięcego rysunku. Mocne barwy kontrastują z surową bielą. Sportowa linia łączy się z casualem, zacierając granicę między stylami. Klasyczna koszula przemienia tutaj komiksowego boksera w nowoczesnego lorda. Sportowe lamówki przechodzące czasem w rodzaj lampasów, pikowana tkanina płaszczy, przypominająca fakturą piłkę sportową, to zabiegi, które są nie tylko zabawne, ale też inteligentne. Punktem wyjścia dla wzorów na patchworkach i haftach były rysunki walczących mężczyzn, upraszczane do samego obrysu. Wydaje się, że to właśnie one czynią kolekcję niezwykle osobistą.

dz i e w c z y n y z

katedry

34


Ania Pogudz

m u st a c h e p a p e r

35


Dagmara Stawiarska

Tajemnicza i nasycona symbolami – taka jest kolekcja dyplomowa Dagmary Stawiarskiej. Ciemna kolorystyka miejscami nasyca się intensywnymi akcentami. Pokryte silikonem płaszcze, wzory wykonane metodą flocku, nadruki 3D – wszystko to stopniowo zwiększa napięcie, intryguje i zastanawia. Mroczny i erotyczny nastrój kolekcji odzwierciedla atmosferę filmów Davida Lyncha. Główny trzon inspiracji stanowiły Mulholland Drive i Blue Velvet. To z nich pochodzą motywy pistoletu, róży i ognia, którymi Stawiarska bawi się, wyłaniając je z abstrakcyjnych form, używając jako aplikacji, czy biżuterii. Połączenie lynchowskich wibracji z klasycznymi krojami daje efekt niezwykle hipnotyzującego, szykownego porno.

dz i e w c z y n y z

katedry

36


m u st a c h e p a p e r

37


BLUZA Z MARZEŃ Prowadzi fundację, pracuje w telewizji i robi dziesiątki innych rzeczy, które fizycznie wydają się niemożliwe do pogodzenia. Na targach Mustache Yard Sale Om enaa Mens ah zaprezentuje specjalną akcję, którą przygotowała we współpracy z Mustache. Chodzi o marzenia

Opowiedz o akcji, którą przygotowujesz wspólnie z Mustache. Chłopcy odezwali się do mnie kilka miesięcy temu. Powiedzieli, że przygotowują targi, gdzie wystawiają się młodzi, kreatywni ludzie, którzy pokazują swoje ubrania i design, skierowane zarówno do najmłodszych, jak i starszych. Mieli pomysł, żeby zaangażować w te działania moją fundację. Akurat w tym samym czasie wysłałam do Ghany wolontariusza i wymyśliliśmy, że można stworzyć kolekcję ubrań, współpracując z młodymi projektantami, a także z naszymi dzieciakami w Afryce.

Jaki wkład w to wszystko miały dzieci? Dostały zadanie, żeby narysować swoje marzenie. Ich marzenia są inne niż marzenia dzieci w Europie. Chcą mieć dobre wykształcenie, chodzić do szkoły, mniej myślą o zbytkach. Wolą mieć buty do gry w piłkę nożną, a nie komputer, a czasami marzą i o samej piłce. Te pragnienia są prostsze i chyba czasami łatwiejsze do spełnienia, a z drugiej strony bardziej wyjątkowe.

Ale na marzeniach się nie skończyło. To był dopiero początek. Następnie firma Aloha from deer stworzyła z ich rysunków piękną bluzę. Jak ją zobaczyłam, to byłam zachwycona. Od razu poprosiłam o podobną koszulę – będę w niej chodzić do pracy. Poza tym będą jeszcze skarpetki marki Kabak, szaliki i może rękawiczki. Chcemy też stworzyć razem z firmą Bartek buta tolerancji, który powstanie podczas targów w Poznaniu. Wszystko we współpracy z projektantami i dziećmi odwiedzającymi targi. Jeśli wszystko się uda, to jego premiera odbędzie

się na grudniowych targach Mustache Yard Sale w Warszawie.

Co ma d ać ta cała akcja? Przede wszystkim łączy dziecięce marzenia i pomysły młodych projektantów. Poza tym dochód ze sprzedaży tych ubrań pójdzie na budowę szkoły w Afryce. Nie można zapomnieć też o walorze edukacyjnym. Przecież nam się naprawdę nieźle żyje w tym kraju i obowiązkiem każdego rozsądnego człowieka jest pomaganie innym i czerpanie z tego satysfakcji. A pomagać można nie tylko w Polsce.

Na czym polega działanie Omenaa Foundation? Fundacja ma trzy filary. Pierwszy z nich jest edukacyjny, a w jego skład wchodzą różne projekty związane ze zbieraniem pieniędzy. Teraz na przykład lecimy do Afryki, gdzie robimy piękną sesję z gwiazdami, które będą ubrane w projekty topowych projektantów. Te zdjęcia znajdą się potem w kalendarzu. Odbędzie się też aukcja, z której dochód pójdzie właśnie na budowę szkoły. Drugi filar to działalność na rzecz tolerancji, czyli wszystkie projekty związane z krzewieniem pozytywnych postaw i uczeniem szacunku do drugiego człowieka. Trzeci natomiast jest biznesowy, bo oprócz tego, że pracuję w telewizji, robię mnóstwo innych rzeczy. Ale wracając do tolerancji, opowiem może o kolejnym wyśmienitym projekcie, który także swoją premierę będzie miał na targach Mustache w Poznaniu.

Chodzi o dziecięcy wolontariat? Tak. Dokładnie roku temu, 18 października, wystartowały warsztaty Obywatel Świata. Polegają

b lu z a z

marzeń

38

one na tym, że nasza wolontariuszka, mała Sami, siedmioletnia pół-Surinamka odwiedza przedszkola ze swoją mamą i opowiada: „kim jest obywatel świata?”. I właśnie w Poznaniu na naszym stoisku będzie możliwość wysłuchania takiego wykładu. Najlepiej siedząc na moich pufach edukacyjnych – to kolejny projekt, o którym zapomniałam! Ten puf to po prostu fajny mebel, który spełnia nie tylko walor użytkowy, ale też edukacyjny. Uczy tolerancji.

No właśnie. O tolerancji i szacunku d la d rugiego człowieka mówi się ostatnio sporo, szczególnie w kontekście fali imigrantów. I mnóstwo słyszy się przy okazji o niechęci, strachu i wrogości. Myślisz, że dzięki prowadzeniu działań edukacyjnych jesteśmy w stanie za 10–20 lat wychować nowych, otwartych obywateli? To wszystko bierze się z niewiedzy. Jeżeli człowiek czegoś nie zna albo żyje stereotypami, które ktoś mu zaszczepił, to nie jest otwarty na poznanie drugiej strony. To tak jak z plotką: ktoś coś usłyszał i pewnie jest to prawdą. Ludzi trzeba uświadamiać. Miałam ostatnio przygodę w Nowym Jorku. Moja córka zostawiła w taksówce swój nowy telefon. Nawet nie liczyłam na to, że się znajdzie – w Nowym Jorku są tysiące taksówek. Ale po paru godzinach zadzwonił taksówkarz, udało mu się nas znaleźć. Był muzułmaninem, a to był jego ostatni kurs. O takich historiach się raczej nie mówi, lepiej wyznawcę innej religii pokazać jako wroga, który może zorganizować atak terrorystyczny. A on przywiózł ten telefon i nie chciał ani centa. A potem pojechał się modlić


Poznań – Arena 17–18.10.2015

Warszawa – PKiN 19–20.12.2015 21–22.05.2016

Katowice – Spodek 19–20.03.2016


koszulka MUUV., ONE.STRIPE mint mustache.pl/marki/muuv


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.