Rozmowy o architekturze Jeremi T. Krรณlikowski
I
Rozmowy o architekturze
Zerwany dialog. Tak można określić współczesną sytuację architektury w Polsce. Pojedyncze realizacje pozwalają mieć nadzieję. Coraz więcej obiektów budowlanych w kraju otrzymuje nagrody międzynarodowe. Obraz, jaki wyłania się ze stron czasopism architektonicznych jest optymistyczny. Lśniący kolorowy papier, a na kolejnych stronach czasem trudno odróżnić wybitne dzieła od reklamy płytek firmowanych przez wybitnych twórców. W innych pismach rozlega się dziennikarski jęk próbujący opisać wrzask przestrzeni. Gdzie jest prawda? Na pewno nie w mediach. Prawda jest w rzeczywistości. Trzeba ją dotknąć, spojrzeć jej w oczy. Tego nie uda się zrobić bez słów, właściwych słów. W pierwszej połowie lat 80-tych mówiono o języku architektury, także o języku, którym mówi się o architekturze, o żywym języku, który przylega do wolnego czynu, jakim jest autentyczne dzieło, który zwraca się ku istocie rzeczy, nieprzesłoniętej modnymi sformułowaniami. W pewnym momencie pojawił się pogląd, że semiologia czy semiotyka architektury to już przebrzmiała teoria. Język jest jednak wieczny. Do fundamentów kultury europejskiej należy prolog Ewangelii Świętego Jana: „Na początku było Słowo.” Parafrazując słowa zawarte w tekście Norberga-Schulza, iż architektura jest kontynuacją dzieła stworzenia można powiedzieć, iż język architektury zaczyna się od Słowa. Dalej jest morfologia, semantyka, syntaktyka i pragmatyka mówiąca o wartościach. Nie ma kultury bez języka. Kultura to język, który wypowiada wartości i wskazuje wzorce. Dziś często wzorcem dla projektanta staje się inny budynek, który jeszcze nie jest powszechnie znany a najlepiej wymyślić taką formę, której jeszcze nie było. Posługiwanie się językiem wypowiedzi architektonicznej przypomina, że odniesieniem do wszystkich wzorców jest człowiek. Tak było w przypadku porządków antycznych, Modulora, Neuferta, Christophera Alexandra. Odwołanie się do języka kultury i kultury języka staje się niezwykle ważna wobec pojawiającej się agresywnie i przyjmowanej bezkrytycznie postawy posthumanistycznej. Widać to zarówno w publikacjach artykułów jak i w tendencji widocznej w wizualnym przedstawianiu
przestrzeni architektonicznej. W wizualizacjach deweloperskich pojawiają się symulowane sylwetki ludzi zadowolonych z kupna produktu mieszkaniowego. W czasopismach architektonicznych możemy zobaczyć przede wszystkim czystą formę mającą budzić nieartykułowany, bezrefleksyjny zachwyt a będącą nieraz ukrytą reklamą materiałów budowlanych. Najambitniejszy dziś projekt badawczy „Architektura VII dnia” swoje założenia badawcze w bardzo wąskim zakresie wiąże z teorią i krytyką czasu, do którego się odnosi. Język rozwija się w dialogu. Dziś formy architektoniczne stały się serią monologów mówiących o projektancie, o inwestorze lub po prostu o niczym. Zapewne jest to wynik sytuacji społecznej. Nie mówimy o dialogu, o języku architektury, o poetyce przestrzeni, o fenomenologii architektury. Te tematy istnieją i pojawiają się na obrzeżach konferencji i seminariach, w pojedynczych referatach jednak nie istnieją w świadomości publicznej mediów nawet architektonicznych. Stanowią pojedyncze wypowiedzi nieznajdujące szerszej kontynuacji. Rozpowszechniany jest nawet pogląd, że to są tematy zbyt trudne, abstrakcyjne i nieinteresujące. Warto, więc przypomnieć słowa Czesława Przybylskiego z jego wykładu na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, że projektowanie jest przede wszystkim pracą myślową, która dopiero potem przybiera postać wizualną i realną. Pokazuje to znakomicie późniejszy już fenomenologiczny schemat procesu powstawania dzieła architektury opracowany przez Bohdana Lacherta. To wprowadzenie ma na celu przede wszystkim zarysowanie tła, na którym przypominane są dawne rozmowy i ponawia się pytanie, czego możemy dziś oczekiwać od teorii architektury? Odpowiedzią chyba nie powinny być sztywne dyrektywy, od tego są doktryny, lecz raczej poszukiwania zagubionej drogi, wypatrywanie drogowskazów, próby odpowiedzi na najprostsze pytania dotyczące definicji i pojęć. Wyjaśnienie, czym jest dzisiaj kształtowanie przestrzeni dla potrzeb człowieka wymaga ponownej refleksji nad każdym słowem, nad tym, czym jest kształtowanie, czym jest przestrzeń, jakie są potrzeby człowieka, kim jest człowiek. Czy kształtowanie jest narzucaniem swoich schematów i własnych wizji czy
też cierpliwego i życzliwego dialogu z otoczeniem? Czy przestrzeń jest liczona wyłącznie w metrach kwadratowych do sprzedania, zawarta w przepisach prawa czy też ma swój wymiar duchowy? Czy tworzymy hierarchię potrzeb dzieląc je na niższe i wyższe, czy też odwołując się do wiedeńskiego psychiatry Victora Frankla za najważniejszą potrzebę człowieka uznajemy potrzebę sensu życia? A wreszcie, kim jest człowiek i czy człowiek jest dla architektury czy architektura dla człowieka, dla ludzi. Może odpowiedzi na te pytania wydadzą się oczywiste i nie warte teoretyzowania, lecz wobec tego gdzie się podział poetycki wymiar architektury, niestety niepojawiający się zbyt często w dziełach dążących do oryginalności, do doskonałości, do niepowtarzalności. Język architektury jest językiem, którego wypowiedzi kierowane są do wszystkich, ale to architekci powinni dbać o jego czytelność, piękno i żywy rozwój nie tylko poprzez tworzenie projektów i realizację dzieł, lecz także poprzez tworzenie podstaw intelektualnych prowadzących do dialogu i rozwoju teorii architektury.
II Koniec lat 70-tych XX wieku był okresem przemian także w architekturze i myśleniu o architekturze, co znalazło swój wyraz na łamach jedynego wówczas pisma architektonicznego w Polsce, czasopisma „Architektura”. Oprócz relacji na temat bieżącej produkcji architektonicznej i rozważań teoretycznych pojawiały się tematy dyskusyjne zapowiadające koniec epoki socmodernizmu. Tytuł „Czym przebić Kartę Ateńską” kwestionował słuszność zawartych w niej dogmatów, które przyczyniły się do zniszczenia miast. Wypowiedzi też były formą rozmowy. W pierwszej połowie lat 80-tych „Architektura” prowadziła dialog z czytelnikami. Stawiano jej z tego powodu zarzuty, że uczy zamiast po prostu tylko prezentować realizacje uznanych w PRL projektantów. Wybrane tu teksty, dyskusje i wywiady obejmują okres od 1979 do 1985 roku. Kryterium wyboru to udział lub prowadzenie dyskusji, prowadzenie rozmowy, w kilku przypadkach autorstwo tekstu będącego wprowadzeniem do tematu numeru. Dyskusja o architekturze sakralnej zamieszczona w pierwszym
w kilkudziesięcioletniej historii pisma numerze poświęconym projektowaniu kościołów już nigdy się nie powtórzyła. Drugi i ostatni numer „Architektury” ukazał się kilka lat później z okazji konkursu Świątyni Pokoju w obozie koncentracyjnym na Majdanku w Lublinie. Raz tylko na okładce ukazało się pytanie: Czy mamy polską architekturę? Wewnątrz można było odnaleźć odpowiedź Stefana Szyllera z 1916 roku: „już mieliśmy”. Po raz pierwszy w Polsce zostały opublikowane teksty Christiana Norberga-Schulza. Kontakty z architekturą światową zostały zintensyfikowane w czasie kongresu UIA, który odbył się w 1981 roku w Warszawie. Kolejne kongresy, choć wyjazd na nie był reglamentowany, były okazją do poznawania innej architektury i kontaktów z architektami innych krajów. W połowie lat osiemdziesiątych stało się już jasne, że polski postmodernizm wyrasta z odmiennych doświadczeń i obserwując to, co się dzieje na świecie, idzie swoją drogą. Ta świadomość stała się podstawą do sformułowania późniejszej koncepcji postakatastrofizmu . Wielokrotnie pojawiało się zagadnienie:, czym jest miasto, czy mamy mieszkać w osiedlach czy w miastach. Towarzyszyły temu dyskusje na temat blokowisk. Publikowana w 1984 roku krytyczna historia architektury Polski Ludowej wiązała się z 40tą rocznicą jej powstania i ukazywała genezę i tło aktualnej wówczas sytuacji. Czytając dziś te teksty można odnieść wrażenie, że stawiane tam pytania i problemy są w znacznej części nadal aktualne. Warto, więc dodać kilka słów na temat intelektualnych podstaw architektury w Polsce od połowy lat 40-tych do połowy lat 80-tych. Na początku 2 połowy lat 40-ych XXego wieku został opublikowany, będący fundamentem fenomenologii architektury, unikalny w światowej literaturze filozoficznej tekst Romana Ingardena „O dziele architektury”. Niedługo potem zapanowała w architekturze polskiej doktryna socrealizmu. Jan Minorski, redaktor naczelny czasopisma „Architektura” recenzując wydaną w 1948 roku książkę Barbary Brukalskiej „Społeczne zasady budownictwa mieszkaniowego w Polsce napisał: „Myśli autora przebywają w świecie urojonym. W istocie nie ma żadnej potrzeby odrębnej teorii podstaw społecznych projektowania osiedli mieszkaniowych, gdyż podstawy te nazywają się jednym słowem socjalizm”. Barbara
Brukalska bowiem w 1948 roku pisała, iż forma przestrzeni, forma architektury jest rezultatem kształtu relacji międzyludzkich. Wyróżniła trzy podstawowe typy tych relacji: kolektywizm, indywidualizm i indywidualizm uspołeczniony. W kolektywizmie jednostka jest podporządkowana społeczeństwu, kierowanemu przez tych, którzy wiedzą lepiej. Jednostka jest tylko liczbą, której przypisana jest określona ilość metrów kwadratowych. W indywidualizmie przybierającym postać skrajnego liberalizmu nie ma nic takiego jak społeczeństwo. Każdy robi, co chce i potrafi w granicach prawa. Prowadzi to do darwinizmu społecznego. Indywidualizm uspołeczniony, który ma cechy personalizmu solidaryzmu był najbliższy Brukalskiej. W jego ramach jednostka jako osoba rozwija się we wspólnocie, a w wspólnota rozwija się dzięki indywidualnościom jednostek. Po recenzji Minorskiego książka Brukarskiej poszła na przemiał. Dziś zapewne mogłaby się pojawić recenzja, która stwierdzałaby: nie ma potrzeby mówić o języku architektury, mamy jedna teorię, której na imię wolny rynek. Gdy w połowie lat 50-tych doktryna przestała obowiązywać Bohdan Lachert oparł swój doktorat napisany po koniec 50-tych lat na koncepcji Ingardena, lecz ten tekst został opublikowany dopiero na początku lat 80tych. [1983, Rozważania o niektórych cechach twórczości architektonicznej, w: Architektura 1, str. 21–31]. Autor przedstawił w nim fenomenologiczne ujęcie struktury procesu projektowania uwzględniającego zarówno intuicję w fazie inicjacji, jak i sąd emocjonalny w trakcie powstawania przedmiotu intencjonalnego będącego podstawą projektu opracowanego w postaci dokumentacji realizacyjnej. Jeszcze w latach 60-tych koncepcję Ingardena, posługując się ideologią marksistowską, krytykowała w „Studiach estetycznych” Jadwiga Sławińska a swoich późniejszych opracowaniach dotyczących estetyki architektury pomijała tak jakby nie istniał. Tymczasem na Zachodzie powstawały opracowania teorii architektury odwołujące się do fenomenologii tyle, że na podstawie dzieł Martina Heideggera oraz w oparciu o „Poetykę przestrzeni” Gastona Bachelarda. W sposób najbardziej konsekwentny fenomenologię architektury rozwinął Christian Norberg-Schulz i jej zwieńczeniem jest wydana w 1980 roku książka „Genius loci. Toward phenomenology of architecture”. Na przełomie lat 70-tych
i 80-tych w środowisku gdańskiego Wydziału Architektury Politechniki pojawiła się żywa recepcja dzieł Norberga-Schulza i rozwijała się semiologia architektury. W kontekście do tych wydarzeń i w związku z publikacją w 1978 roku tekstu „Elementy semiotyczne działa architektury” [Studia semiotyczne VIII, autor: Jeremi T. Królikowski] odbyło się w 1981 roku na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej seminarium poświęcone semiologii architektury, którego rezultaty zostały opublikowane w Zeszytach Naukowych Politechniki Gdańskiej nr 355. [Architektura. Zeszyt XXIII]. W tym też czasie fenomenologię jako oczywisty sposób interpretacji architektury uznawał Czesław Witold Krassowski, współautor [z autorem tej recenzji] tekstu o nowomowie w architekturze. W połowie lat 80-tych fenomenologię zaatakował jeszcze w swej głośnej książce „Mity i utopie architektury XX wieku” Jakub Wujek. Zbiegło to się z publikacją książki Adama Kotarbińskiego, który postulował reaktywację realizmu socjalistycznego, który w tym kontekście pojawiał się jako jedyna niemityczna i nieutopijna teoria. W tej szkicowo zarysowanej perspektywie dziejów fenomenologii architektury w Polsce niezwykłym komentarzem stają się słowa Christiana Norberga-Schulza przytoczone przez Jorge Otero-Pailos’a, [2009, str.76 i 93] który tak pisał: „He [Norberg-Schulz] was also an admirer of Pope John Paul II, with whom he shared an interest in phenomenology. […] When Wojtyla ascended to the papacy In 1978, Norberg-Schulz went to St. Peter’s Square and attended the inaugural Mass. <History became alive!> he wrote. <He [John Paul II] is even a phenomenologist! > Norberg-Schulz to James Patrick, dean of the University of Dallas, 23 Apr. 1979, NorbergSchulz Archive.”
III Dobrym przykładem niedopowiedzianych wątków jest rozmowa redakcyjna o architekturze sakralnej opublikowana w numerze 5 „Architektury” z 1980 roku, w której udział wzięli: architekci Konrad Kucza-Kuczyński i Tadeusz Zieliński autorzy m.in. wielu współczesnych obiektów sakralnych w Polsce, ksiądz Tomasz Bojasiński historyk sztuki, architekt Jeremi T. Królikowski zajmujący się historią i teorią architektury,
architekt Janusz Kazubiński, urbanista. Przytoczone poniżej obszerne fragmenty mają na celu pokazanie ówczesnych dylematów, które pomimo upływu czasu do dziś nie znalazły właściwego rozwiązania. Prowadzący dyskusję Zygmunt Stępiński rozpoczynając stwierdził, że „w całym okresie modernizmu w polskiej architekturze jednymi z niewielu obiektów architektonicznych, w stosunku, do których nikt z architektów nie proponował typizowania funkcji i prefabrykowania budowy były obiekty sakralne. Od ponad pół wieku architektura sakralna jest u nas projektowana i realizowana jako tematy unikalne – zawsze na indywidualne zlecenie, zawsze wznoszona dowolnie wybranymi technikami budowlanymi. Można więc chyba mówić tu o swobodzie twórców w zakresie realizacji architektonicznych idei w aspekcie związków ze współczesnymi technologiami budowlanymi i mechanizmami inwestorskimi obowiązującymi np. w masowym budownictwie mieszkaniowymi.” Janusz Kazubiński stwierdził, że rozczarowanie uniformizacją architektury sprawiło, iż powstał mit według którego tylko indywidualne zlecenie jest jedynym warunkiem stworzenia dzieła. „Rzeczywistość jednak pokazuje, że o wartości dzieła decyduje zawsze to samo talent, kultura i fachowość twórcy. Wśród obiektów sakralnych z ostatnich lat liczba realizacji naprawdę wartościowych architektonicznie nie jest, moim zdaniem, na tyle duża, aby cokolwiek uzasadniać. Dziwne przy tym, że na średni poziom nie oddziałuje tu bogata tradycja architektoniczna. Naprawdę piękne kościoły współczesne widziałem w Tapioli w Finlandii. Nie operowały one jednak żadnymi środkami wyrazu plastycznego z historycznego arsenału. Były to raczej współczesne efekty psychologiczne: dźwięk spływającej wody, otwieranie widoków krajobrazowych, skała we wnętrzu”. Tadeusz Zieliński mówił: „Podzielam niepokoje o losy sakralnej architektury mającej tak wielkie tradycje architektoniczne. Są to jednak niepokoje o całą współczesną architekturę. Stało się bowiem w „naszym stuleciu coś, co odwróciło wiele dotychczasowych pojęć pojawiło się niezdrowe dążenie twórców do sławy. W tym dążeniu przestano troszczyć się o dzieło, natomiast często zabiega się o nazwisko. Dziś ludzie częściej znają „wielkie nazwiska” niż dzieła. Środki masowego
przekazu potrafią uczynić kogoś sławnym niekiedy nawet bez jego udziału. Powstał taki nienormalny, dziwny mechanizm, że oddzielnie powstają dzieła, a oddzielnie idole. Niektórzy z tego mechanizmu korzystają, a traci na tym architektura. Moim zdaniem, prawdziwa twórczość może istnieć tylko wtedy, gdy zachodzi konfrontacja idei z jej przeciwieństwami, gdy trzeba pokonać opór materii dla wyrażenia myśli. W architekturze zawsze były określone rygory powodujące narzucenie architektowi twardej dyscypliny. Bez rygorów nie ma dyscypliny, nie ma architektury. Patrząc na dzieje architektury sakralnej widzimy ciągłą walkę formy o wyrażenie idei.”[…]” Mamy obecnie negatywny stosunek do racjonalizmu, czy jak kto woli -modernizmu. Jesteśmy zmęczeni racjonalizmem, gdyż zaniedbał on potrzeby psychiczne ludzi. Był to kierunek w architekturze bez uwzględnienia idei psychicznych użytkownika. W obiektach sakralnych racjonalizm najszybciej znalazł się w sytuacji paradoksalnej. Jest to bezradność nie tylko wobec problemów formy, ale też i treści. Modernistyczne kościoły sprowadzone zostały, bowiem wyłącznie do roli abstrakcyjnego miejsca kultowego tracąc funkcję architektonicznego zespołu oddziaływania społecznego. A przecież w naszej tradycji kulturowej kościoły łączyły w sobie obie te cechy. Popatrzmy tu choćby na stare kościoły wiejskie, najlepsze, moim zdaniem, przykłady z historii architektury sakralnej w Polsce. W formie tych obiektów widać wyraźnie harmonijne łączenie elementów kultowych i społecznych, widać troskę o zaspokajanie duchowych potrzeb ludzi, a nie chęć zbudowania wyabstrahowanego symbolu kultowego.”… Podsumowując ten fragment wypowiedzi Tadeusz Zieliński stwierdził, że współczesną rolą architekta jest podtrzymywanie społecznie ważnych wymiarów architektury sakralnej, której zadaniem jest troska o kulturę duchową. Ksiądz Tomasz Bojasiński mówił: „Architektura sakralna zawsze była elementem pejzażu architektonicznego, elementem całości architektonicznej, na którą składało się środowisko i sposób życia ludzi. Źle się dzieje, że ucząc architektów czy historyków sztuki obiekt budowlany wyrywa się z jego; przestrzennego i społecznego kontekstu i analizuje formę i funkcję jako rzeczy samoistne. W takim myśleniu tkwią,
moim zdaniem, konflikty współczesnej architektury.” Jeremi T. Królikowski powiedział: „Doszliśmy, zatem do pojęcia przestrzeni sakralnej, którą wcale nie musi być budynek choćby wzniesiony dla celów sakralnych. Pojęcie to nie jest nowe i było rozważane przez myślicieli katolicyzmu, np. Św. Jan od Krzyża odróżniał trzy rodzaje miejsc świętych. Pierwszym z takich miejsc był dla niego naturalny krajobraz, jako drugie miejsca, w których człowiek samotnie spotyka się z Bogiem, jako trzecie traktował miejsca wskazane przez Boga, a zapisane w Piśmie Świętym. Kościoły są, więc szczególnym przypadkiem przestrzeni sakralnej. Niektórzy członkowie awangardowych grup religijnych spotykają się w przypadkowych miejscach na dworcach, zapleczach sklepowych itp. Dla nich kwestią zasadniczą jest przeżycie określonego stanu psychicznego i dopiero to przeżycie sakralizuje miejsce. Są też przestrzenie sakralizowane w szerszym niż religijne znaczeniu. W czasie wizyty Jana Pawła II w Warszawie plac Zwycięstwa z Grobem Nieznanego Żołnierza był terenem uroczystości religijnej, podobnie tereny obozu Oświęcimiu. Rozumując dalej w ten sposób to dla każdego z ludzi przestrzenią sakralną może być różne, dowolne, jemu tylko właściwe miejsce. Kościół, cerkiew czy meczet jest, więc w tym kontekście utrwaloną przestrzenią sakralną, lecz taką, która powinna zawierać cechy właściwe indywidualnym przestrzeniom sakralnym ludzi, którzy je odwiedzają. To jest, moim zdaniem, architektoniczny problem budowli sakralnej. Dodatkowym problemem współczesnej architektury sakralnej jest jednak jeszcze brak wspólnego języka. W średniowieczu europejskim, choć między Kościołem a władzą świecką panowała walka o dominację, to jednak była to konkurencja między grupami posługującymi się tymi samymi zasadami. Władza świecka była również uświęcona król był pomazańcem bożym, miał swój zakres sakralności, jego władza również pochodziła od Boga. Architektura miała jeden, wspólny język, wspólny alfabet pozwalający czytelnie przekazywać nawet skomplikowane treści. Dziś mamy wielość form i niejednoznaczność znaczeń. W tej sytuacji próbując opowiedzieć się za czymkolwiek myślimy tradycyjnie, gdyż poszukujemy wzorca. Czy dziś dla większości ludzi można by taki wzorzec
znaleźć? Wydaje się to mało prawdopodobne. Chyba tylko małe grupy ludzkie mogą okresowo osiągnąć porozumienie w kwestii swych potrzeb psychicznych, a w tym i estetycznych. Rozwiązaniem zadowalającym może być dziś tylko wielość form dla wielości nastrojów. Jeśli jedni będą w architekturze sakralnej poszukiwali prostoty, to znajdą się i tacy, którzy będą potrzebowali bogactwa wrażeń i złożoności, prostotę znajdując gdzie indziej. Dziś nawet ten sam człowiek może mieć w różnych momentach życia różne nastawienie psychiczne, a więc i różne potrzeby w tym względzie. Taki wybór daje dziś jedynie architektura historyczna i chyba, dlatego między innymi cieszy się wciąż wzrastającym powszechnym zainteresowaniem. Drugą sprawą współczesności, moim zdaniem ważniejszą z architektonicznego punktu widzenia, jest utrzymanie sakralnego pierwiastka w otaczającej przestrzeni. Można go rozumieć jako pierwiastek ładu i harmonii pozwalającej człowiekowi na skupienie się wobec indywidualnych potrzeb duchowych na możliwość bycia samym z sobą czy z wszechświatem, czy z Bogiem... Problemem tak rozumianej przestrzeni „sacrum” jest obecnie sprawa ochrony środowiska. Dlaczego miasta utraciły dziś równowagę między przestrzeniami „sacrum” i „profanum”? Przecież w nocy człowiek w mieście współczesnym nie widzi nieboskłonu w mieście średniowiecznym kontaktu nie był pozbawiony.” Z kolei Konrad Kucza Kuczyński zarysował problem do dziś aktualny i nierozwiązany. Mówił: „Zachwycamy się naszą drewnianą historyczną architekturą sakralną. Na szczęście ocalało na Podhalu kilkanaście unikalnych w świecie arcydzieł architektury ludowej. Tamże na Podhalu, we wsi Murzasichle można również zobaczyć współczesny, jeśli idzie o datę budowy, kościół drewniany. Jest on kompilacją elementów drewnianej architektury historycznej z różnych miejsc, wręcz syntezą, bo nie kopią, góralskiego kościoła drewnianego. We wnętrzu, w ołtarzu kopia starego średniowiecznego tryptyku. Wszystko jest złożone z detali tak cudownych jak w tamtych, oryginalnych kościołach. Kościół jest, przypominam, wybudowany współcześnie i w pełni akceptowany przez lokalną społeczność. Mało tego, uważany za najlepszy architektonicznie kościół w okolicy.
Jest współczesnym obiektem architektury w pełni odpowiadającym na społeczne zamówienie. Jako architekt staję wobec tego budynku i tego zjawiska w rozterce. Nie chcę wobec siebie samego stanąć na pozycjach doktrynerskich. Z jednej strony mamy tu do czynienia z architektonicznym przewrotnym konserwatyzmem. Dokonano tu, bowiem kompilacji elementów nie tworząc ani oryginalnej własnej formy, ani nie przekazując nic oprócz swego uwielbienia dla historii i tradycji. Nie jest to nawet posłużenie się detalami z dawnych budowli jako alfabetem znaczeń stosowanym w architekturze eklektycznej. Jest to zupełne przeniesienie się do poprzednich epok architektoniczna podróż wehikułem czasu. Z drugiej jednak strony, w powszechnej opinii, jest to najlepsze dzieło architektury w okolicy. Ludzie mają to, czego oczekiwali. Można mówić, że jest to dobra architektura, gdyż jest zgodna ze społecznym oczekiwaniem. Ten przekorny przykład podałem dla zobrazowania tego, co kryje się pod terminem „indywidualne zlecenie” w wypadku praktyki projektowania obiektów sakralnych. Dla uczciwie podchodzącego do swego zawodu architekta jawią się tu problemy etyczne równie, a może nawet bardziej dramatyczne, niż przy... osiedlu z „wielkiej płyty”. Architekt realizujący zamówienie „państwowe” czy spółdzielcze nie ma praktycznie kontaktu z przyszłym użytkownikiem. Projektuje w zasadzie, poza nielicznymi obiektami przemysłowymi, dla anonimowego odbiorcy. Jego kontakt ogranicza się do wyspecjalizowanych służb inwestorskich, gdzie często rozmawia również z architektem. Wszyscy projektanci u nas narzekają na takie projektowanie dla „statystycznego Kowalskiego”, czyli „nie wiadomo kogo”, lecz z drugiej strony pozwala to na łatwe przeforsowywanie poglądów estetycznych, panujących w naszym środowisku. Rozmowy toczą się przecież we „własnym gronie”, jak twierdzą nawet złośliwi między nami technokratami. Rzecz odbywa się praktycznie bez konfrontacji z poglądami estetycznymi odbiorcy — następuje to dopiero po zakończeniu budowy. Przy projektowaniu kościoła inwestor jest konkretną, a nie instytucjonalną postacią. Jest to proboszcz, parafianie jakaś grupa ludzi o własnych poglądach estetycznych. Proces kontroli inwestorskiej zaczyna się przy projektowaniu i trwa przez cały czas budowy. Jako architekci jesteśmy przyzwyczajeni
w Polsce, że jak już oddaliśmy projekt, to jest on definitywnie zamknięty. Tymczasem inwestor w miarę realizacji zaczyna dopiero wiele dostrzegać, odczytywać w skali 1:1, jego poglądy wciąż ewoluują, dojrzewają. Ożywa dyskusja i zaczyna się dla architekta próba odpowiadania na zamówienie. Daje to szansę na powstanie bardziej prawdziwej, gdyż żywej architektury. Jest to jednak w sprzeczności z naszymi przyzwyczajeniami, z naszymi teoretycznymi kanonami estetycznymi. Uświadamiana jest nam wciąż prawda, że nasze poglądy różnią się od poglądów ludzi, dla których projektujemy. Chyba przy żadnym z rodzajów architektury jej odbiór nie jest tak skomplikowany i tak uwarunkowany jak w sakralnej dotyczy to zarówno skali urbanistycznej, jak i detalu. Wyważenie wszystkiego jest bardzo trudne. Dlatego też tak wiele jest spraw dyskusyjnych. Przykład kościoła w Murzasichlu jest to dla architekta duży znak zapytania, choć wiadomo, że nie wolno pójść tą drogą.” Odpowiadając ksiadz Tomasz Bojasiński stwierdził, że „styl zakopiański Witkiewicza jest w końcu też kompilacją detali z ludowej architektury, a jednak znalazł swe miejsce w sztuce. Kiedyś również źle osądzaliśmy eklektyzm, gdyż nie rozumieliśmy jego istoty twórczej.” Wrócił następnie do pojęcia przestrzeni sakralnej i do sensu budowli kościelnej. Opisał sytuację, gdy sam odprawiał u ujścia Wisły do morza, kilka metrów od morskiego brzegu i zgodził się z poglądem, że stan duchowy człowieka może sakralizować miejsce. Niemniej zwrócił uwagę, że jest jeszcze inny aspekt sprawy, ważny dla architekta projektującego kościół, na fakt istnienia wspólnot religijnych, a nie tylko istnienia indywidualnych potrzeb duchowych. „Budynek sakralny wznoszony jest z myślą tak o jednostce, jak i wspólnocie. Dotyczy to w zasadzie wszystkich religii w dziejach ludzkości. Kościół katolicki, podobnie jak inne kościoły chrześcijańskie, jest społecznością wiernych.” Budynek wznoszony jest najczęściej dla lokalnej społeczności wiernych, aby utrzymywać, spoistość religijną tej społeczności. Budynek kościoła jest, więc miejscem zebrania kościoła jako grupy ludzkiej, miejscem stałym, a więc zapewniającym odpowiedni komfort psychiczny i utylitarny. Funkcjonalnie musi też zostać przystosowany do odbycia takiego zebrania, w tym do przeprowadzenia praktyk religijnych. Jeśli więc idzie o projektowanie kościołów
katolickich wielką sztuką wymaganą od projektanta jest zapewnienie odpowiedniego klimatu psychicznego zarówno jednostce, jak i zbiorowości wiernych. Trzeba też zapewnić sprawny przebieg zbiorowych praktyk religijnych.” Tadeusz Zieliński zwrócił uwagę, iż „Wciąż wraca w naszej rozmowie sposób rozumienia celów stawianych przez architekturę sakralną…” na co Jeremi T. Królikowski odparł, że „...jest to bowiem sprawa podstawowa. Taka będzie architektura, jaki jest charakter religijności społeczeństwa. Dla funkcji budynku ważnym jest również sposób obrzędowości, rodzaj liturgii. Znamy te problemy z historii architektury. Inaczej wyglądała katedra koronacyjna, inaczej kościół parafialny. Świecki charakter obrzędowości baroku związany był z określonym typem architektury, diametralnie różnym od średniowiecznej. Niemniej są to tylko różne środki wyrazu, cel się nie zmienia. Tadeusz Zieliński kontynuując zauważył, że: „To, co się przewija w naszej rozmowie, „wskazuje jednak na różnice między współczesnością a historią. Współczesna religijność stała się czymś osobistym, poufnym, czymś niemanifestowanym. Niemniej pozostał nadal powód budowy kościoła jako miejsca obrzędu, a więc akcji zbiorowej. Współczesny obiekt sakralny, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, ma w sobie ową dwoistość. Jest miejscem zespołowego misterium i równocześnie musi stwarzać jednostce ludzkiej szansę na indywidualną kontemplację.”…Następnie zamykając dyskusję Tadeusz Zieliński wyraził swój pogląd na temat kościoła w Murzasichlu. Stwierdził, że intencje fundatorów świątyni bywały różne. „Znamy wiele fundacji kościelnych bogatych ludzi pragnących postawić nie tylko Bogu, ale i sobie pomnik, a równocześnie kupić spokój sumienia. Są też fundacje zbiorowości wiernych. Można rozróżnić architektonicznie oba rodzaje budynków. Dziś nowe obiekty sakralne w Polsce pochodzą z fundacji lokalnych społeczności, a więc mamy do czynienia z inwestorem zbiorowym. Ludzie ci oczekują od architekta powtórzenia estetycznych zdarzeń, jakie już przeżyli i utrwalili w pamięci jako największe doznanie w tym względzie. Przedkładają swoje przyzwyczajenia i oczekują na nie odpowiedzi. Uważam, że powtórzenie ich estetycznych przeżyć byłoby poważnym błędem, byłoby
wyprodukowaniem imitacji niewnoszącej nic w rozwój sztuki. Moim zdaniem architekt musi postępować podobnie do lekarza higienisty. Nie powinien od razu „operować pacjenta”, ale w trosce o jego zdrowie i zgodnie ze swą wiedzą powinien go przed chorobą ochronić. Gdybyśmy zapytali dziecko, czym chce się żywić, zaproponowałoby tylko krem. Nie negując wartości odżywczych kremu, trzeba karmić i surówką z marchewki, i zupą. Trzeba wobec inwestora przedstawić możliwość przeżycia nowych zdarzeń estetycznych. W propozycji takiej powinny znaleźć się i problemy dydaktyczne, i wątki społeczne. Nie można iść z architekturą wbrew potrzebom życia, lecz nie można też godzić się na architekturę schlebiającą.” Po niemal 40-tu latach jesteśmy nadal w tym samym miejscu. Ogłoszony w 2015 przez SARP konkurs na współczesny kościół w Polsce odbył się pod hasłem „Estetyka czy kicz”? Nadal pokutuje przeświadczenie, że projektant powinien edukować społeczeństwo, przekonywać do współczesnych trendów zamiast starać się zrozumieć i wyrazić w przestrzeni potrzeby duchowe wspólnoty. Ambitny program „Architektura VII dnia”, w ostatnio wydanej książce, nie poradził sobie z interpretacją architektury bazyliki w Licheniu, nie znalazł nowego spojrzenia. Nawet młody i niestereotypowo patrzący młody zespół tego autorskiego programu powtarza częsty pogląd, że bazylika licheńska to rezultat ustępstwa wobec gustu społeczeństwa. Nadal stawiane jest zadanie dydaktyki poprzez architekturę. Zarysowany w dyskusji z 1980 roku dylemat pomiędzy potrzebami życia a nową formą estetyczną nie znajduje do dziś ani praktycznego ani myślowego rozwiązania. W opublikowanej w 1985 roku pracy „Metodologia projektowania kościołów” Mieczysław Twarowski pisał: „Istnieje architektura i sztuka zrodzona z miłości – z przyjaźni do człowieka i architektura zrodzona z egoizmu twórców” W publikowanych w pierwszej połowie lat 80-tych tekstach pojawia się, nadal aktualny, postulat architektury życzliwej ludziom bliski koncepcji Twarowskiego. Zarysował się wyraźnie zdefiniowany, istniejący nadal, konflikt pomiędzy architekturą, życzliwą ludziom a architekturą, jak określił Tadeusz Zieliński, tworzącą rozwój sztuki, która nie schlebia odbiorcom. Do tej
pory tylko nieliczne dzieła mozolna określić jako naprawdę życzliwe i naprawdę twórcze. Przytoczone powyżej obszerne fragmenty dyskusji sprzedniema 40 lat pokazują, że mimo upływu czasu jesteśmy w tym samym miejscu.
IV Konflikt dotyczył nie tylko architektury sakralnej, lecz również a może przede wszystkim architektury miasta zamienionej zgodnie z modernistyczną doktryną Karty Ateńskiej w bokowiska. Postulowano powrót do domu i do miasta tradycyjnego w skali ludzkiej. Odwoływano się do koncepcji Leona Kriera, którego nie tylko idee ale i sposób rysowania we własny oryginalny sposób stosował w swoich projektach Tomasz Turczynowicz. Delikatna kreska rysunków pokazywała stosunek autora do przestrzeni i do człowieka. Powrót do domu i miasta postulował jeszcze manifest DiM. Degradacja idei osiedla społecznego zamienionego przez ustrój socjalistyczny w bokowiska zmuszała do poszukiwania ludzkiego wymiaru miasta. W zmienionych po transformacji warunkach nie powrócono ani do miasta tradycyjnego ani do wzorca osiedla społecznego. Luźna zabudowa współczesnych zespołów mieszkaniowych jest wzorowana na przestrzennym modelu modernistycznego osiedla. Nie jest to już jednak osiedle społeczne, lecz strzeżone. Dziś panuje jedynie słuszna ideologia niewidzialnej ręki wolnego rynku. Głosy rozmów z pierwszej połowy lat 80tych okazały się zbyt słabe, ale były. Świadczą o tym, że nie ma rozwoju i nie ma postępu bez ciągłości, bez tradycji. Dziś powtarzają się te same rozwiązania w odmiennych postaciach. Świętując stulecie awangardy artystycznej w Polsce nadal nowoczesność w architekturze jest dogmatem,którego rozumienie oddaliło się od źródeł. Ten wybór tekstów z czasopisma ”Architektura” pierwszej połowy lat 80tych traktuję jako dopełnienie perspektywy ukazywanej ostatnio w publikacjach dotyczących tego okresu. Już dawno miałem taki pomysł, lecz praca ta nigdy by się nie ukazała gdyby nie cierpliwość i entuzjazm Darii Szarejko, doktorantki Katedry Sztuki Krajobrazu SGGW w Warszawie za co serdecznie Jej dziękuję.
Ostatni tekst pochodzi z „Zeszytów Architektury Polskiej” czasopisma wydawanego przez SARP w latach 80-tych XX-ego wieku.