wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
spis treści
04 - 05 Wolności, jak ci na imię 06 - 11 Nie żyjemy dla siebie
O wolności ale po co?
12 - 13 sorry, taką mamy wolność 14 - 15 muzyka łagodzi obyczaje 16 - 17 Lemański. wolność a posłuszeństwo
Co nowego o wolności może powiedzieć grupa młodych ludzi, która całe życie ma przed sobą i na swoje szczęście należy do pokolenia lat 90., więc nie zetknęła się z komunizmem osobiście? W specjalnym wydaniu Outro nie do końca chodzi nam o to, by powiedzieć coś nowego. Chcemy pokazać wolność z naszej, subiektywnej perspektywy. Co znaczy to wzniosłe słowo? Czy niesie za sobą coś, co jest dla nas ważne? Długo pracowaliśmy nad tymi tekstami – stąd czasem poruszona zostanie sprawa, która, choć już przebrzmiała w większych mediach, w naszej ocenie pozostaje kwestią uniwersalną. Wolność nie może się przeterminować. Pamiętamy również o dacie 1989 – choć minęła już tak wdzięczna w nazwie rocznica, uważamy, że warto o niej pamiętać i trzeba o niej rozmawiać. Czy my, Polacy, nauczyliśmy się już wolności i demokracji? Musimy się w ogóle jeszcze czegoś nauczyć? Nie znamy idealnej odpowiedzi na żadne postawione wyżej pytanie. Przedstawiamy różne punkty widzenia i chcemy szukać dalej. Bo wolność, choć tak dobrze odmienia się w prasowych nagłówkach, to nie jest tylko nasze niezbywalne prawo. PS Niezmiernie miło mi ogłosić, że już niedługo teksty z tego wydania będą dostępne na platformie multimedialnej MAM – www.mam.media.pl. MAM w nowej, odświeżonej odsłonie daje jeszcze większe możliwości techniczne. Zajrzyjcie koniecznie! Paulina Zguda
18 - 19 to już ćwierć wieku 20 - 23 silniejsi od kamienia
Outro ISSN: 2299 - 5242 Ogólnopolski tygodnik młodzieżowy Wydawca: Fundacja Nowe Media www.outro.pl Mail: redakcja(@)outro.pl, rekrutacja(@)outro.pl Redaktor naczelna: Paulina Zguda / Anna Lewicka Zastępca: Karolina Wojtal Sekretarz redakcji: Ilona Chylińska Zastępca sekretarza redakcji: Mariola Lis Projekt okładki: Patryk Skoczylas Skład: Patryk Skoczylas Korekta: Sabina Błaszczok, Kinga Gintowt, Maria Gołaszewska, Ariadna Grzona, Marzena Juroszek, Anna Lis, Sylwia Pacholczyk, Weronika Sieprawska, Ilona Sieradzka, Julia Wosinek
str/03
w
o
jak ci na imię?
-
Mogłabym potraktować ten tem znajomych bądź nigdy nieistnie W wolnej chwili dla większej w niewypowiedziane słowa czym Jednak gdy wybieram się w sam wolność?”, nie interesuje mnie zamieszkania – niech pozostaną a dowiemy się, że wolność, pod
Zatem, wolności! Jak Ci na imię?
l
n
o
ś
ć
i
wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
mat jak większość społeczeństwa, pytając o zdanie ejących ludzi, których nazwałabym ankietowanymi. wiarygodności stworzyłabym im życiorys, podpisując mś w stylu „Włodzimierz, 45 lat, elektryk z Poznania”. motną podróż i pytam, „Czym dla Pana/Pani jest imię, wiek, wykształcenie, praca ani miejsce ą wolnymi od stereotypów, nie szufladkujmy ich, dobnie jak miłość, ma wiele imion.
w
ybiła północ, pociąg relacji Katowice – Szczecin Główny właśnie zatrzymał się na stacji „Chorzów Miasto”, a do mojego przedziału wsiadło dwóch mężczyzn – jak się później okazało, ojciec i syn. Nie zastanawiając się długo, postanowiłam włączyć dyktafon i zapytać „Czym dla panów jest wolność?”. Okazuje się, że mężczyzna w podeszłym wieku swoje lata młodości (utożsamiane przez wielu właśnie z wolnością) kojarzy z wojną, z kolei jego syn pamięta stan wojenny wprowadzony w roku 1981 przez Jaruzelskiego. Obaj mogą powiedzieć mi wiele o znaczeniu wolności w życiu człowieka. Cudowny zbieg okoliczności, który jednak nigdy nie miał miejsca. Owszem, pociąg zatrzymał się o północy na stacji „Chorzów Miasto”. Przedział pozostał jednak pusty, a rozważania o wolności toczyły się tylko w mojej głowie. Dopiero kilka dni później, po zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu, zadałam to pytanie samotnie bawiącej się w klubie dziewczynie. „Wolność? Wolność to dla mnie niezależność i to, że mogę tu być i robić, co chcę”. Na drugie pytanie – czy czuje się wolna, odpowiedziała bez zastanowienia, że tak, ponieważ tu jest. I właśnie w tej chwili zadzwonił jej telefon, a ona, nie kryjąc oburzenia i próbując coś „ugrać”, wypowiadała znane wszystkim: „Noo, ale mamoooo…”, minutę później żegnając się słowami: „Przepraszam, muszę już iść”. Czy zatem jej wolność właśnie się skończyła, czy też została zbyt szeroko zdefiniowana?
Kolejnym „ankietowanym” był przemiły chłopak, który wyróżniał się z tłumu dużą liczbą kolczyków, nie zabrakło też tzw. tunelów. Dla niego wolnością było to, że mógł wyglądać jak wygląda, nie martwiąc się, co powiedzą inni, być po prostu sobą. Kiedy dwóch mijających nas chłopaczków rzuciło zza ramienia „pedał”, ten tylko powiedział: „Widzisz, oni poczuli się wolni, bo powiedzieli to, co powiedzieli. Mnie to nie uraziło, bo moja wolność jest ponad ich słowem” – pomyślałam, że to dość mądre, i że chłopak wie, co mówi. Na pytanie czy czuje się wolny, odpowiedział twierdząco. Po naszym pożegnaniu przez głowę przeszło mi kolejne pytanie: „Czy czujesz się szczęśliwy?”. Jesteś wolny, bo nie reagujesz na bluzgi typu „pedał”, ale gdy ich słuchałeś, nie widziałam też na twojej twarzy uśmiechu. Kolejne osoby, kolejne definicje, każdy cieszący się wolnością, której często zaprzeczała chwila bieżąca – tylko na ile można to traktować w kontekście: „wyjątek potwierdza regułę”? Zmieniłam podejście, zaczęłam od pytania „Czy czują się państwo wolni?” i po dwóch dniach poszukiwań usłyszałam wyczekiwane „nie”. Człowiek pozbawiony – do wyboru – złudzeń czy też wolności oznajmił, że nie jest wolny, ponieważ tę wartość utożsamia z bezstresowym życiem, a na swoich barkach od wielu lat dźwiga stres i czuje presję. Wolność jest dla niego utopią, a spełnienie utopii mogłoby być przekleństwem. Z kolei inny z pytanych przeze mnie mężczyzn stwierdził, że wolność jest paradoksem, ponieważ nakładamy na siebie ograniczenia, po to, by żyć bez nich. Niestety, swojej myśli nie chciał rozwinąć, mówiąc, że
str/05
Wszędzie wolność, którą zawsze coś ogranicza, bo gdyby nie te ograniczenia, to skąd wiedzielibyśmy, że mamy do czynienia właśnie z wolnością?
skorzysta teraz z innej wolności, a mianowicie wolności słowa, dzięki której może mówić, co chce, ale może i milczeć. Po usłyszeniu wielu odpowiedzi (nie wszystkie zostały tu przytoczone), zostałam sama ze swoją (nie)wolnością. Spotykałam się z wolnością słowa i idącą z nią w parze wolnością wyboru. Obecna była równie wolność myśli jak i wolność przekonań. Wszędzie wolność, którą zawsze coś ogranicza, bo gdyby nie te ograniczenia, to skąd wiedzielibyśmy, że mamy do czynienia właśnie z wolnością? Czyżbyśmy poznawali poprzez negację? Z rozważań tych wyrwał mnie kolejny postój, piąta nad ranem, stacja „Chorzów Miasto”, pełen przedział – wszyscy spali. Być może ktoś z nich śnił właśnie o wolności albo był w stanie nadać moim rozważaniom innego charakteru. Tego nie wiem. By nie naruszać ich poczucia wolności, nie zapytałam nikogo z nich, czym jest wolność i dlaczego, choć zdefiniowana i rozumiana, nie czyni nas wolnymi. Ilona Chylińska
www.outro.pl
Wychodzimy Poza Schemat
Nie żyjemy dla siebie O swoim zaangażowaniu w działania „Solidarności” oraz w budowę wolnej Polski opowiada dr Krzysztof Mirowski – niegdyś działacz wolnych związków zawodowych i antykomunistycznej opozycji, a dziś dyrektor jednego z warszawskich liceów, które mieści się w dawnej siedzibie NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze.
w
ywodzę się ze starej, szlacheckiej rodziny. Moi przodkowie – Mirowscy – są od kilkuset lat notowani w herbarzach. Herb mojej rodziny nazywa się „Niesobia”. Pamiętam, jak ojciec zawsze mi tłumaczył, że nazwa herbu, to stwierdzenie „Nie sobie ja”, jest zobowiązaniem. Mnie zawsze przekonywało, co mówili rodzice, że noblesse oblige – szlachectwo zobowiązuje – zobowiązuje do służenia innym, a herb „nie sobie ja” jeszcze bardziej mi o tym przypominał i przypomina na co dzień. Nikomu wcześniej o swoim herbie i szlachectwie nie wspominałem, nie chwalę się tym, ale jest to taki element mojego dziedzictwa, który zawsze był mi bliski. Wybierając studia, nie myślałem, że zostanę nauczycielem. Wyobrażałem sobie, że będę się zajmował białkami i postrzegałem to jako dążenie do poznawania tajemnicy życia, funkcjonowania ludzkiego organizmu od strony chemii. Już wybór kierunku studiów był przeze mnie postrzegany jako miejsce badania czy odkrywania czegoś dla społeczeństwa. Poczucie, że człowiek żyje dla innych, a nie dla siebie, towarzyszyło mi zawsze, także przed czasami „Solidarności”. Sierpień 1980 roku był dla wielu ludzi, a w pewnym sensie i dla mnie, zaskoczeniem. Tak naprawdę już wcześniej wiele wskazywało na to, że coś się będzie działo, nie wiadomo było tylko kiedy i co dokładnie. Pierwszym, najczęściej wymienianym znakiem był wybór na papieża Jana Pawła II i jego pielgrzymka do Polski rok przed powstaniem „Solidarności”; słynne słowa „Otwórzcie drzwi Chrystusowi” po konklawe, a potem „niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi” na Placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego. Podczas pielgrzymki najbardziej poruszające
było – oprócz tych słów – zupełnie nowe przeżycie jedności z wielusettysięcznym tłumem, ogromną wspólnotą, która wspaniale wyczuwała sytuację i spontanicznie stała, klaskała i skandowała. Trzeba wspomnieć o wcześniejszej sytuacji w Polsce: wprowadzono kartki na cukier, powstał Komitet Obrony Robotników, co kilka lat odbywały się protesty i strajki robotnicze. To wszystko pokazywało, że ten ustrój uwiera społeczeństwo, nie pasuje mu, wywołuje bunty, zrywy, sprzeciwy. Do tego można dodać działające od drugiej połowy lat 70. wydawnictwa drugiego obiegu i częściowe otwarcie się na Zachód, możliwość wyjazdu, co w poprzednich latach było prawie niemożliwe. W Polsce była też bardzo duża tradycja kultu powstania warszawskiego, powstań narodowych w ogóle – żyli ludzie, którzy wciąż pamiętali okres międzywojenny – było więc do czego się odwoływać. Te wydarzenia Sierpień ’80 przygotowały. Sytuacja dojrzewała. „Festiwal wolności” zaczął się z punktu widzenia rządu od głupoty, bo od przeniesienia boczku do zależnych od państwa tzw. sklepów komercyjnych, gdzie można było go kupić po dwa razy wyższej cenie niż w normalnych sklepach. To zdenerwowało robotników gdzieś w województwie lubelskim – i tak zaczęły się niepokoje, które rozlały się na cały kraj. To była kropla, która przepełniła czarę goryczy. Napięcie narastało, a drobny, może przypadkowy impuls spowodował, że doszło do późniejszych wydarzeń i powstania wolnych związków zawodowych. W 1980 roku miałem 28 lat i pracowałem na Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Chemii. Po porozumieniach sierpniowych powstał tu inny związek za-
str/06
wodowy, zwany dziewięcioliterowcem – Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Nauki, Techniki i Oświaty, który połączył się z „Solidarnością” w październiku. Jeśli chodzi o istotniejsze działania, jakie wtedy podejmowałem, to kilkukrotne przewodnictwo zebraniom delegatów. Uniwersytet, jako duża organizacja, był ustrukturyzowany w ten sposób, że delegaci wybrani z poszczególnych wydziałów tworzyli walne zebranie. To były wielogodzinne, czasem dwudniowe spotkania i wymienialiśmy się w roli przewodniczącego. Wymagało to dużej koncentracji oraz dokładnego słuchania wszystkich wypowiedzi. Na jednym z takich zebrań moim współprzewodniczącym był Janusz Onyszkiewicz, wówczas pracownik wydziału matematyki UW, a po ’89 roku minister obrony narodowej. Tych czternaście miesięcy było przede wszystkim wkładaniem nogi w uchylone drzwi. Mieliśmy świadomość, że wyszarpaliśmy i zabraliśmy komunistom „Solidarność”. To nie była ich dobra wola, niczego nikomu nie dali, sami to wywalczyliśmy. Mieliśmy świadomość, że to będzie prawdziwa reprezentacja narodu, nawet jeżeli nie uda się dojść do władzy. Struktura państwa i tak była fikcyjna. Wszystkie decyzje nie zapadały w parlamencie, tylko w KC PZPR. Wszyscy czuliśmy, że „Solidarność” z jednej strony jest inicjatorem, a z drugiej realizatorem wszelkich zmian, które w tamtym miejscu i czasie mogły powstawać. Dlaczego „Solidarność” po ’89 roku przestała odgrywać tak znaczącą rolę? Bo przestała mieć charakter siły politycznej, a stała się związkiem zawodowym w dużo większym stopniu niż była wcześniej. W latach ’80 była siłą polityczną, nawet jeżeli nie dążyła do przejęcia władzy w dającym się przewidzieć krótkim czasie. Poczucie szansy dla kraju, poczucie przynależności – to była kwestia wspólnoty podczas pielgrzymki Jana Pawła II. Wspominam głównie plac Zwycięstwa 2 czerwca 1979 roku, a potem spotkanie z młodzieżą na placu Zamkowym, obok kościoła św. Anny. To był festiwal wolności. Nie chodzi o hasła polityczne – ludzie szli uśmiechnięci, radośni, bez strachu, z poczuciem wspólnoty. To wszystko dała nam potem „Solidarność” na czternaście miesięcy. Dla mnie ten okres, jeśli mam go jakoś spuentować, był jednym ze szczęśliwszych w życiu. Nie nastąpiły wtedy zasadnicze zmiany w konstytucji, nie było wolnych wyborów, ale ukazywały się wydawnictwa bez cenzury – nielegalnie, ale nikt ich nie ścigał. Swoboda wypowiedzi, z której można było korzystać, pozwalała zapomnieć o niedostatkach życia codziennego, takich jak problemy z zaopatrzeniem rynku w towary – nikomu nie przyszło do głowy bać się tego, co się mówi i przy kim się mówi. Powstawały teksty polityczne,
wydanie specjalne
Ludzie wyglądali przez okna, pozdrawiali nas, machając ręką, a myśmy wołali: „chodźcie z nami” i może kolejnego dnia przychodzili?
zmniejszono zagłuszanie Radia Wolna Europa, a w środkach masowego przekazu był większy dostęp do informacji. Zaczęto do nich dopuszczać wielu pisarzy, ludzi kultury, twórców, którzy wcześniej mieli utrudniony dostęp. To również moja młodość – byłem wtedy tuż po ślubie, urodziła nam się córka. To był przede wszystkim czas nadziei. Nastąpiła potężna zmiana mentalności społecznej. Wszyscy wierzyliśmy, że pokojową drogą, bez rozlewu krwi uda się doprowadzić Polskę do zasadniczych zmian. Konsekwencją tego sposobu myślenia były wybory ’89 roku. Potem przyszedł stan wojenny. Trzynastego grudnia przed świtem zorientowałem się, że coś się dzieje. Trzyipółmiesięczna córka obudziła się nad ranem i trzeba było zrobić jej coś do jedzenia. Zszedłem do kuchni, gdzie miałem radio. Zacząłem przygotowywać jedzenie i – tak jak zawsze – włączyłem odbiornik. Program III Polskiego Radia nadawał audycje muzyczne przez całą dobę, a wtedy panowała cisza. Pomyślałem, że może przypadkiem coś przesunąłem i trzeba dostroić radio, ale okazało się, że nie tylko Trójki nie ma, ale i żadnego innego programu. Po powrocie do pokoju sprawdziłem, że nie działa telefon. Skoro nie tylko radio, ale i telefon, to poczułem, że coś jest na rzeczy. Ubrałem się, wyszedłem na plac Narutowicza, poszedłem do dyspozytorni MZK – to była piąta rano – i tam się dowiedziałem, że wprowadzono stan wojenny. Skąd to wiedzieli ci dyspozytorzy? Nie wiem. Wtedy nie było jeszcze słynnych komunikatów Jaruzelskiego. Pamiętam, że przed południem pojawiły się plakaty obwieszczające, co się dzieje. Na murze przy kościele św. Jakuba pojawił się taki
str/07
www.outro.pl
plakat. Tłum, który chciał go czytać, był olbrzymi, więc zacząłem go czytać na głos, żeby ludzie się nie pchali, a mogli usłyszeć. W pewnym momencie zaczęliśmy dostrzegać groteskowość całego przedsięwzięcia, bo zbyt wiele rzeczy było zagrożonych karą „do kary śmierci włącznie”. Jeżeli za wszystko można było dostać karę śmierci, to przedstawała ona być dramatycznym zagrożeniem. Zaczęły się strajki, ale informacje o nich były rozproszone, niepełne. Wznowiono szalone zagłuszanie Wolnej Europy, a stacja nie mogła czerpać informacji z Polski, bo linie telefoniczne były odcięte, a ruch samolotowy ograniczony. Ze strony państwa pojawiło się wiele rzeczy, które miały wywoływać grozę. Na przykład w radzie naszego wydziału, która jest organem czysto naukowym, w posiedzeniach brali udział wojskowi, którzy kompletnie nie rozumieli, o czym mówimy. Żartowaliśmy, że podczas obrad z nudów czyszczą broń. Charakterystyczna dla Polski przed ’80 rokiem była potężna liczba dowcipów politycznych. Zmniejszyła się ona na czternaście miesięcy „Solidarności”, bo o pewnych rzeczach można było mówić wprost. Po wprowadzeniu stanu wojennego kawały polityczne wróciły. Rozpoczęły się manifestacje. We Wrocławiu zorganizowano spacery w porze Dziennika Telewizyjnego – czyli o godzinie 19:30. To było pierwsze miasto, w którym podjęto taką formę protestowania przeciwko kłamstwom rozpowszechnianym w telewizji. Wiosną 1982 roku zorganizowaliśmy taki spacer na Ochocie – przepisaliśmy na maszynie kilkadziesiąt, może kilkaset mikroulotek, że zapraszamy do spaceru w czasie Dziennika i przekazywania tej informacji sąsiadom. Kolejni ludzie zaczęli ulotki powielać, zapraszać następnych i zdarzyło mi się nawet spotkać osoby uważające się za inicjatorów pomysłu. Spacer zaczynał się o 19:30 po wieczornej mszy. Ludzie wychodzący z kościoła już byli uformowani w pochód. Pierwszego dnia szło kilkadziesiąt osób, następnego więcej. Potem grupa nie była w stanie przejść przez jedne światła na skrzyżowaniu. Czoło, które przechodziło przez pasy, zatrzymywało się, żeby nie powstała żadna przerwa. Z tym, że czoło maszerowało w miejscu, żeby pokazać, że coś się dzieje, że nie stanęło, bo się zmęczyło. Tak samo oczekujący na zielone światło. Milicja próbowała coś z tym robić. Pilnowali, żeby nie przechodzić na czerwonym świetle przez ulicę, ale trudno było im się do czegoś przyczepić. Na spacer przychodzili ludzie z dziećmi w wózkach i nie można było im tego zabronić. Poza tym, spacerujących było tak dużo, że czterech milicjantów nie miało szans na zaprowadzenie porządku. Ludzie wyglądali przez okna, pozdrawiali nas, machając ręką, a myśmy wołali: „chodźcie z nami” i może kolejnego dnia przychodzili?
Wychodzimy Poza Schemat
Komunistów nie ma, a pojawiły się nowe trudności, często takie, których wtedy nie było. To drobny przykład oporu społecznego. Były różne formy działalności. Ja, w ‘82 i ’83 roku, jako pracownik wydziału chemii UW, raz na jakiś czas jeździłem do Białegostoku, gdzie była filia Uniwersytetu i miałem zajęcia ze studentami tamtego wydziału przyrodniczego. To była całkowicie merytoryczna działalność związana z moją pracą naukową. Zgłosiłem do podziemnego zarządu „Solidarności” na UW informację – oczywiście nie bezpośrednio, bo to nie było biuro, do którego można było wejść – że będę jechał w delegację służbową z pozwoleniem. W razie kontroli mam „delegację” – legalny powód jazdy do Białegostoku i z powrotem. Dostałem więc zadanie przewożenia pieniędzy dla osób, które tam były w trudnej sytuacji – np. rodzin z małymi dziećmi, których ojcowie zostali internowani. To był biedniejszy region Polski i łatwiej było w Warszawie zebrać pieniądze na pomoc niż na miejscu. Chodziłem pod podane adresy, wymieniając hasło, o nic nie pytając, przekazywałem pewne kwoty. Tak się też szczęśliwie składało, że w pokoju, w którym pracowałem na UW, było trzech pracowników i byliśmy w zasadzie jednomyślni pod względem politycznym. Jednym z nich
był nieżyjący już ojciec jezuita, absolwent chemii i pracownik naukowo–techniczny na wydziale. On nie angażował się w działalność polityczną, ale jego poglądów i lojalności mogliśmy być absolutnie pewni. Z drugim kolegą w pełni się zgadzaliśmy. Wiele rzeczy razem robiliśmy i współpracowaliśmy – w naszym pokoju działał punkt kolportażu. Uniwersytet zawsze miał taką specyfikę, że można było w każdej chwili łatwo wejść, nie było kontroli, przeszukiwań bagażu. Do dyspozycji mieliśmy trzy pokoje w układzie amfiladowym – z jednego przechodziło się do drugiego. Mojego kolegę odwiedzał obecny prezydent, Bronisław Komorowski. Przechodzili do jednego z dalszych pokoi i prowadzili konspiracyjne rozmowy, a ponieważ Komorowski przychodził z kilkuletnią córką – Zosią – to ja się z nią w tym czasie bawiłem. Pamiętam, mieliśmy w pokoju – to nie jest wcale takie oczywiste – obrotowy fotel i ja ją na nim sadzałem, bawiliśmy się w karuzelę, opowadałem jej różne historyjki. Zosia była wtedy trochę starsza od mojej córki. Oczywiście, nie miałem wtedy świadomości, z czyją córką się bawię, ani że ojciec tej dziewczynki będzie w przyszłości marszałkiem sejmu,
Tych czternaście miesięcy było przede wszystkim wkładaniem nogi w uchylone drzwi.
str/08
wydanie specjalne
a później prezydentem. Nazwisk wielu osób, które przychodziły wtedy do mojego kolegi nie poznałem nigdy lub nie zapamiętałem. Później, jak o tym rozmawialiśmy z kolegą, mówił, że kilka z nich zrobiło kariery polityczne w różnych ministerstwach itd. Patrząc z perspektywy lat, wydaje mi się, że władze komunistyczne liczyły, że zyskają kontrolę nad związkiem zawodowym, który powstanie. Przeliczyły się i dlatego wprowadzono stan wojenny. Pewnie byli ludzie, którzy w 1980–1981 roku myśleli, że uda się całkowicie zlikwidować system socjalistyczny, ale według mnie to była zdecydowana mniejszość. Większość myślała o metodzie drobnych kroków, o metodzie zabierania władzy kolejnych fragmentów. Bardzo często zapomina się dzisiaj, że na terenie Polski, w ramach Układu Warszawskiego, stacjonował ponad stutysięczny garnizon wojsk radzieckich i ZSRR wcale nie musiał do Polski wchodzić. Niezależnie, czy mówimy o roku 1980, czy o stanie wojennym, czy jakimkolwiek innym momencie – on stutysięczną armię miał już tu na miejscu, pomijając dyspozycyjność Ludowego Wojska Polskiego. Na pewno były osoby, które twierdziły, że trzeba wieszać komunistów, tylko myślę, że były to bardzo niewielkie i ekstremalne środowiska. Zresztą stan wojenny pokazał, że osób, które chciałyby prowadzić tego typu działania, praktycznie w Polsce nie ma. Nie powstała zbrojna opozycja. Pr zypadek zastr zelenia w warszawskim tramwaju sierżanta milicji był przypadkową szarpaniną i głupotą, a nie tworzeniem zbrojnego podziemia. Byliśmy też pierwszym krajem, który się zbuntował – mur berliński jeszcze stał, a my byliśmy otoczeni ze wszystkich stron przez kraje zależne od ZSRR, w których stacjonowała Armia Czerwona. Łatwo jest się teraz zastanawiać, czy można było zrobić coś innego, czy nie – według mnie zrobiliśmy wtedy wszystko, co można było zrobić. Uważałem i uważam nadal, że generał Jaruzelski był agentem, że nie kierował się polską racją stanu, ale cały stan wojenny kosztował życie mniej ludzi niż podczas ostatnich kilku miesięcy jest ofiar na Ukrainie – czym się skończy ten konflikt, tego nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć. A myśmy byli wtedy pierwszym krajem, który próbował się wyrwać spod wpływu Związku Radzieckiego. Może nawet nie wyrywał, tylko poszerzał obszar swobody. Kruszenie się systemu komunistycznego w połowie lat ’80 znowu stało się widoczne gołym okiem. Generałowi Jaruzelskiemu nie
udały się żadne reformy gospodarcze, żadne zmiany, które mogłyby uzyskać społeczną akceptację. Znowu zaczęły narastać niepokoje i to doprowadziło do Okrągłego Stołu. Niektórzy historycy i politycy oceniają dziś, że zawarto pewien układ z komunistami i że nie należało go zawierać, tylko przejąć całą władzę. Myślę, że w ramach Okrągłego Stołu uzyskano maksimum tego, co można było uzyskać. W 1980 roku założono wolny związek zawodowy, który był legalną organizacją i nikt wtedy nie mówił, że może lepiej by było założyć partię opozycyjną i domagać się, żeby ona mogła startować w wyborach. To, co się wydarzyło przy Okrągłym Stole, było dużym sukcesem pewnego realizmu i umiaru. Układ Warszawski wciąż istniał i otaczał Polskę ze wszystkich stron, Armia Czerwona ciągle stacjonowała na terenie Polski, a rząd był nadal komunistyczny. Łatwo jest teraz mówić, że parę miesięcy później zburzono mur berliński, ale to już było po Okrągłym Stole i wyborach czerwcowych! Doprowadzono do wolnych wyborów, do upadku systemu komunistycznego, do zmiany konstytucji, do potężnych przemian wolnościowych – mamy paszporty w kieszeni, w szufladzie, kto chce, może pojechać na weekend, czy nawet na popołudnie do Berlina, byleby go było stać. Rynek jest zaopatrzony dostatnio. Oczywiście, wielu osobom powodzi się teraz gorzej niż za komunizmu, mam tego świadomość. Nie chodzi tylko o beneficjentów dawnego systemu – zawodowych żołnierzy, milicjantów, członków władz i par tii, ale także wiele osob, które pracowały w miejscach pracy dziś już nieistniejących. Była rzesza górników, która wydobywała o wiele więcej węgla niż teraz, ale z kosztami wydobycia nikt się nie liczył. Płacono górnikom, a węgiel marnowano, wysyłano do Związku Radzieckiego – Polska nic z tego nie miała, więc w czasie transformacji górnicy stracili pracę, ale samego węgla nikomu nie brakuje. To wtedy były kolejki i braki. Średnia stopa życiowa w Polsce zmieniła się zasadniczo. Wszystko jedno, czy porównujemy się dziś z rokiem 1974, 1980, czy 1984. Nie chodzi nawet o to, że minimalna płaca w Polsce wzrosła o rząd wielkości – z kilkudziesięciu do kilkuset dolarów – ale też siła nabywcza wzrasta. Wystarczy policzyć, ile samochodów było kiedyś, a ile jest teraz. Ile teraz mamy lodówek, pralek, telewizorów... Obecne pokolenie tego nie pamięta – może to jest wina szkół, że tego
str/09
nie uczą – ale dobra były albo na talony, albo dostępne tylko w sklepach dla milicjantów czy żołnierzy. To są takie drobiazgi, bolączki dnia codziennego, które powodowały, że życie było szare. Również dosłownie, jeśli chodzi o to, jak wyglądały ulice, towary, opakowania. Ta szarzyzna PRL–u była straszna. Teraz możemy rozmawiać, możemy się nie zgadzać z linią obecnego rządu, istnieje opozycja... Wszystko jedno, czy ja się zgadzam z rządem, czy z opozycją, ale cieszę się, że możemy się spierać i kłócić. Wolałbym oczywiście, żebyśmy nie sięgali do argumentów demagogicznych, żebyśmy się nawzajem nie obrażali, ale zar zuty można stawiać obu stronom dyskusji. Tego wszystkiego przed ’89 rokiem nie było. Trzeba zwrócić uwagę, że funkcjonował pewien mit, któr y był nierealny, ale z którego myśmy sobie za mało zdawali sprawę. Nam się wydawało, że jeżeli pozbędziemy się komunistów, to żadnych problemów nie będzie. Życie pokazało, że to była iluzja, że to była dziecinada i mrzonka, bo problemy są i będą zawsze. Komunistów nie ma, a pojawiły się nowe trudności, często takie, których wtedy nie było. Ale jest zdecydowanie lepiej. Nigdy nie myślałem, że dożyję czasów, kiedy nie będzie komunistów, kiedy nie będzie cenzury. Choć panuje wolność słowa, nie powinno się obrażać premiera, ministra, parlamentarzystów, nawet jeśli niektórzy z nich czasem na to zasługują. Mogę jednak każdego z nich, w dowolnej chwili merytorycznie skrytykować, mówić, że mam inne zdanie. Jest swobodny dostęp do informacji, pełne zaopatrzenie w towary konsumpcyjne oraz poprawa siły nabywczej. Pierwsza pralka, którą kupiliśmy z żoną po ślubie, kosztowała moje cztery miesięczne pensje na uniwersytecie – najtańsza,najprostsza, dostępna pralka. „Dostępna” oznacza, że kilka miesięcy trzeba było czekać, zapisać się. Teraz za przeciętna polską pensję można kupić więcej niż jedną pralkę. Gdybym w 1989 roku chciał się zaangażować w jakieś działania polityczne, na pewno mógłbym. Zawsze byłem osobą wierzącą i myślę, że to dowód działania opatrzności bożej, że Bóg uchronił mnie wtedy od pychy robienia kariery politycznej. Byłem wtedy mężem zaufania w wyborach czerwcowych i w naturalny sposób mogłem się angażować w inne działania, ale po prostu nie miałem takiej potrzeby. Niewątpliwie jednak miałem wielką chęć zrobienia czegoś poważnego dla mojej ojczyzny. Byłem młodszy i – to może teraz zabrzmieć strasznie pompatycznie – zastanawiałem się nad tym, żeby napisać do premiera Mazowieckiego list i postawić się do dyspozycji, powiedzieć:
wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
panie premierze, pracuję na uniwersytecie naukowo, ale wiem, że moja praca naukowa jest miałka i jakbym był potrzebny w jakimś miejscu, to proszę mi wyznaczyć zadanie i ja się tej pracy podejmę. Miałem doświadczenie organizacyjne za sobą, pełniłem różne funkcje w „Solidarności”, w ramach pracy na uniwersytecie byłem sekretarzem komisji rekrutacyjnej przez kilka lat, pełniłem funkcję kierownika laboratorium studenckiego, mając pod sobą kilkunastu pracowików, którzy prowadzili zajęcia. Wydawało mi się, że moje talenty organizacyjne mogą być potrzebne. W międzyczasie okazało się, że złapałem bakcyla dydaktycznego. Jak zaprowadziłem moją córkę do zerówki w szkole podstawowej, to później zatrudniłem się w jej szkole jako nauczyciel chemii i pracowałem tam przez rok. To było piękne i fascynujące doświadczenie. Wtedy zobaczyłem, jak państwowa oświata – wtedy nie było innej – jest równie fasadowa, jak niewydajna, zakłamana, ale mnie najbardziej przestraszyło, jak jest zastraszona. A w ’89 roku zaczęły już powstawać szkoły niepubliczne i trochę przypadkiem załapałem się do pracy w jednej z nich. Zobaczyłem dzięki temu, jak potężna i spontaniczna jest społeczna potrzeba reformowania oświaty. Zobaczyłem też, że moje doświadczenia i związane z tym pomysły są wcale niebanalne. W zespole byłem nowy, a pozostali znali się już długo i jakiś czas się spotykali, dyskutowali różne koncepcje. Okazało się, że ze względu na moje umiejętności organizacyjne zaproponowali mi zostanie wicedyrektorem szkoły po zaledwie miesiącu pracy. To był krok do tego, żebym w następnym roku stworzył własną szkołę niepubliczną z gronem przyjaciół – część z nich to osoby, które odeszły ze szkoły, w której wcześniej pracowaliśmy. Później, w 1991 roku, powstało LXVII Liceum Ogólnokształcące. Nie interesowało mnie wtedy robienie kariery politycznej, natomiast chciałem zrobić coś dla tego kraju. Myślę też, że mi się to udało. Nawet jeżeli jako szkoła wypuściliśmy niewiele ponad 1000 absolwentów – niewielu, bo kilkudziesięciu wśród kilkuset tysięcy piszących maturę w Polsce rocznie. Zawsze podkreślałem, że chcę, aby była to szkoła kształcąca przyszłe elity. Nie ma znaczenia, że absolwentów jest niewielu, bo są ludźmi dobrze wykształconymi i przyzwoicie ukształtowanymi, mają warunki, żeby elitami zostać. Może są to jeszcze osoby trochę za młode, ale już mogą zostać szefami w korporacjach, ministrami, wybitnymi naukowcami. Myślę, że to, co mi się udało osiągnąć jako dyrektorowi LXVII LO, było dobrym wykorzystaniem tych możliwości, które moment przełomu w 1989 roku stworzył.
Pamiętam, jak ojciec zawsze mi tłumaczył, że nazwa herbu, to stwierdzenie „Nie sobie ja”, jest zobowiązaniem.
Nie wiem, jaka jest twoja ocena jako ucznia, który słuchał moich wystąpień i przemówień przez trzy lata, ale staram się więcej pokazywać własnym przykładem niż narzucać normami prawnymi. Ja, tak jak powiedział Jan Paweł II, uważam, że świat dzisiaj bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli, czyli ludzi, którzy pewnymi wartościami żyją, niż ludzi, którzy tylko te wartości głoszą. To dotyczy w sposób oczywisty spraw związanych z wiarą, ale też każdego innego aspektu życia. Nie można mówić uczniom, że mają być punktualni, jeśli samemu się spóźnia na zajęcia; nie można mówić, że mają być przygotowani, gdy się samemu nie przygotowuje zajęć. Jest we mnie coś z perfekcjonisty, chciałbym, żeby pewne rzeczy były zrobione najlepiej, co jest pewnie czasami uciążliwe dla moich bliskich. Moim uczniom staram się też wpoić prymat wartości nad stanem posiadania – żeby bardziej „być” niż „mieć”. W dzisiejszych czasach nachalna reklama przekonuje, że czegoś jesteśmy warci, że coś musimy mieć. Pamiętam takie powiedzenie mojego ojca z lat ’70, kiedy ludzie zaczęli się bogacić i przechwalać między sobą: „a ja mam samochód, a ja mam daczę, a ja mam działkę pod miastem”, on swoim znajomym powtarzał: „a ja mam coś, na co was nie stać”. Mój tata nie miał żadnej daczy, ani samochodu – żył bardzo skromnie, utrzymując rodzinę. I oni się pytali: co ty takiego, Stefanku, masz? A ja mam własne poglądy. – odpowiadał. Myślę, że wartości, które staram się wpoić moim uczniom, czy nawet współpracownikom i nauczycielom, są wartościami, które ja przejąłem od mojego ojca. Jedną z nich jest zasada, że jak nie wiesz, jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie, żebyś nie musiał się później niczego wstydzić. Myślę, sięgając do Biblii, że Izraelici po wyjściu z Egiptu błądzili po pustyni przez czterdzieści lat, aby nastąpiła wymiana pokoleniowa i ludzie urodzeni w niewoli nie weszli do Ziemi Obiecanej. W Polsce od upadku komunizmu minęło ponad 25 lat. Ciągle żyją, pracują ludzie, którzy urodzili się, uzyskali wykształcenie i rozpoczęli swoje życie zawodowe w PRL–u. Ja też – w tym sensie skomunizowanie jest również moim dziedzictwem.
str/11
Dlatego uważam, że jeszcze jedno pokolenie musi odejść z czynnego życia zawodowego – to, którego osobowość kształtowała się podczas komunizmu. Nawet, jeżeli nie wszyscy go popierali, to przesiąkali nawykami, jak niemyślenie o prawie, nieprzestrzeganie go. Takich rzeczy, przejawów skomunizowania jest jeszcze w wielu osobach bardzo dużo. Na tej samej zasadzie postępowali więźniowie z obozów koncentracyjnych, którzy cierpieli straszny głód, a gdy po uwolnieniu nie brakowało im chleba, i tak chowali zapasy pod materacem, bo przecież chleba może zabraknąć. To było traumatyczne doświadczenie wojny. Pamiętam, że w latach 80 wyrzuciliśmy z bratem węgiel z piwnicy rodziców, bo choć nie było w domu pieca czy kuchni węglowej i od wielu lat działało ogrzewanie centralne, to moi rodzice trzymali węgiel, bo przecież może się kiedyś przydać. To są takie przykłady doświadczeń traumatycznych minionych czasów, które pozostają w ludziach i w tym sensie moje pokolenie wciąż ma doświadczenie komunizmu. Następna generacja, urodzona po 1989 roku, wychowywana była przez rodziców dorastających w czasach Polski Ludowej, uczona przez nauczycieli urodzonych i wykształconych w PRL–u. Dlatego dopiero kolejne pokolenie będzie pokoleniem prawdziwie wolnych Europejczyków. Wysłuchał Jan Błoński
Data 4 czerwca 1989 jest zapisana w naszej historii złotymi wręcz zgłoskami. Koniec komunizmu – witaj wolności! Gdybym powiedziała, że zupełnie nie ma w naszym kraju wolności, palnęłabym bzdurę. A jednak nie umiałam usiąść i zabrać się do napisania o pięknie wolnej Polski. Bo wciąż w naszym kraju jest zbyt dużo gwałtów na wolności. Zbyt dużo na te 25 lat, które minęło.
Sorry, taką mamy wolność
wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
Mamy wolność słowa To prawda, mamy. Możemy na przykład swobodnie słuchać w radiu: Przeżyj to sam. Natomiast jeżeli ktoś chce posłuchać pastiszu disco polo, w którym nieopatrznie znalazło się słowo „Cygan”, może wystąpić problem. Hit Braci Figo Fagot przysporzył kłopotów najpierw Krzysztofowi Skibie, który stracił pracę w Radiu Gdańsk, a potem samemu zespołowi, zmuszonemu do okrojenia repertuaru w czasie poznańskich juwenaliów. Co jeszcze na temat tej wolności słowa? Możemy otwarcie powiedzieć, że nie lubimy pana Prezydenta i rządu. Co innego, gdy stworzymy stronę z satyrycznymi obrazkami wyśmiewającymi władzę – wtedy może być już gorzej. Mowa oczywiście o autorze strony antykomor.pl. Zgoda, zawierała dość prostackie żarty, a sam internauta został skazany nie na łagry, a na prace społeczne. Ale dlaczego odbiera nam się prawo do prymitywnego humoru? Dlaczego, jeżeli nie istnieje cenzura, władze Facebooka usunęły stronę Ocieplamy wizerunek Adolfa Hitlera, mimo że miała charakter całkowicie ironiczny? Tylko patrzeć, a ktoś pomyśli, że autorzy Odkręć gaz dla Putina naprawdę nie śpią, bo trzymają kurki od kuchenek.
Mamy swoją własność Ale nie są nią pieniądze. Oczywiście, możemy zdecydować, czy oddajemy na ZUS czy OFE – wybór tak bogaty, jak w przypadku kanałów kanałów telewizyjnych w PRL-u. Jeżeli ktoś chciałby zwyczajnie składować finanse w banku, żyć chwilą i zdać się na dzieci/wnuki albo po prostu trzymać oszczędności w wielkiej skarpecie, nie może tego zrobić. Życie i zdrowie również nie nie są naszą własnością. Fakt, że musimy płacić na publiczną służbę zdrowia, zdaje się, nie wymaga komentarza. Absurdem jest dla mnie istnienie leków na receptę. Jeżeli dany lek okaże się dla mnie niebezpieczny, zrobię krzywdę wyłącznie sama sobie. A obecnie muszę jeszcze płacić za niego podwójnie (dochodzi koszt pójścia do lekarza celem uzyskania recepty – a nie zawsze można sobie pozwolić na czekanie pół roku na wizytę do lekarza
(...) stawianie Mickiewicza na tak wysokim piedestale w obliczu całego dorobku kulturowego XX wieku jest jednak absurdalne. Edukacja robi z uczniów idiotów.
z NFZ). Nie mówię już o tym, że jeśli młoda dziewczyna szuka recepty na tabletki „po” lub tabletki antykoncepcyjne, może jej się trafić Chazan II, który z uśmiechem skaże ją na tygodniowe wojaże po klinikach. Te nieszczęsne recepty nie są w swojej istocie takim złym pomysłem, ale nie w kraju z takim systemem zdrowotnym, jaki ma Polska. Jeżeli coś ci dolega, a nie jesteś jeszcze pełnoletni – masz pecha. Polskie prawo traktuje cię jak osobę upośledzoną. Jeżeli masz piętnaście, szesnaście, siedemnaście lat – w wielu przypadkach nie masz prawa zadecydować, czy chcesz być wyleczony z jakiejś choroby. Nawet jeśli chodzi o głupią wizytę u internisty z dokuczliwym katarem, musisz przyjść w asyście rodzica. Znajoma w wieku 17 lat miała problemy z rodzicami i chciała umówić się do psychologa. Psycholog, cechujący się najwyraźniej dość specyficznym poczuciem humoru, zażądał od niej... by przyszła z rodzicami.
Możemy czytać to, co chcemy „W 1968 zakazano wystawiana „Dziadów”, a w 2014 uczniowie mają tego dzieła po uszy i inne otwory ciała. Sam bym zdjął Dziady z afisza w 1968” - denerwuje się pisarz Janusz Rudnicki. I ma rację. Nie twierdzę, że to zły utwór, ale myślę, że stawianie Mickiewicza na tak wysokim piedestale w obliczu
str/13
całego dorobku kulturowego XX wieku jest jednak absurdalne. Edukacja robi z uczniów idiotów. O ile Orwell się czasem gdzieś zaplącze, o tyle o znakomitych, zakazanych w PRL-u pozycjach jak 451° Fahrenheita czy Nowy wspaniały świat w programie nauczania ani widu, ani słchu. O tych pozycjach licealiści często nigdy nie słyszeli, za to od lat muszą ślęczeć nad pretensjonalną Nałkowską czy wydumanym Mickiewiczem. Od komuny skostniały kanon lektur zmienił się w śmiesznie nikłym stopniu. Mimo że dzięki naszej wolności możemy czytać i oglądać „Dziady”, nie mamy absolutnie żadnego wpływu na szkolne lektury. To, czy chcemy płacić na szkoły z takim programem, również w naszej wolności nie jest brane pod uwagę.
Nie uważam, że za komuny było lepiej, tak jak i nie uważam, że demokracja w naszym kraju jest mniej więcej tak demokratyczna jak ta rosyjska. Ale myślę, że jak na 25 lat wolności, to chyba trochę za mało tej demokracji. Nie pocieszajmy się, patrząc na te państwa, w których nie ma wolności. Patrzmy na te, w których wolność jest większa i bierzmy z nich przykład. Lena Janeczko
Podobno jeśli chce się ludzi do czegoś nakłonić, trzeba im tego zabronić.
wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
Muzyka ŁAGODZI OBYCZAJE
O
becnie ludzie rzadziej czytają książki, nieczęsto chodzą do teatrów i muzeów, mają też coraz mniej czasu na oglądanie filmów. Jednak muzyka wciąż króluje w naszej codzienności – bez względu na zainteresowania, wychowanie, zdolności czy status społeczny, muzyki słucha chyba każdy. Właśnie dzięki temu ma ona zdecydowaną przewagę nad innymi dziedzinami kultury. Na pewno w sensie abstrakcyjnym kojarzona jest z wolnością. Na przestrzeni wieków ewoluowała, ale bez względu na sytuacje polityczne zdaje się być zawsze ponad istniejącymi podziałami. Rządzi się własnymi prawami, przyczynia się do zmian społecznych i łączy odległe od siebie pokolenia.
Rządzi się własnymi prawami Podobno jeśli chce się ludzi do czegoś nakłonić, trzeba im tego zabronić. W czasach komunizmu w Polsce wszelkie żołnierskie piosenki były zakazane, a jednak wyśpiewywane z dumą. Zespoły lat 80., takie jak: Manaam, Perfect czy Republika znalazły wyjście alternatywne – śpiewano wówczas o zniewoleniu niedosłownie, a jednak każdy dobrze wiedział, czym jest na przykład tytułowa Fabryka Małp zespołu Lady Pank albo miażdżenie przez kombinat, o którym śpiewał wokalista Republiki. Można powiedzieć, że muzyka pokonała wszechobecną cenzurę i multum ograniczeń, docierała mimo wszystko do odbiorców, którzy z łatwością mogli odczytać proste metafory i odnieść je do realiów zniewolonej Polski.
Jeśli wolność to pragnienie wszystkich ludzi, niezależnie od dzielących nas kilometrów, bariery języka, obyczajów i przyzwyczajeń, to jej synonimem powinno zostać słowo „muzyka”.
Przyczynia się do zmian społecznych Na jedną ze szkolnych uroczystości, w której brałam czynny udział, zaproszono starszych ludzi związanych z Orlętami Lwowskimi. Na samym końcu akademii zaśpiewaliśmy Rotę. Jej słów uczymy się już w szkole podstawowej, a choć nie były one wówczas zrozumiałe, to wiadomym jest, że wstyd tego wiersza nie znać. Znudzona tym, co przedstawialiśmy naszym gościom,jak to na tego typu akademiach bywa, zaczęłam rozglądać się po publiczności. Część starszych ludzi wstała, niektórzy siedzieli, ale wszyscy – tak delikatnie, że ledwo zauważalnie – rozchylali swoje usta, by śpiewać z nami Rotę. Może ich śpiew nie był głośny, przez wzgląd na sędziwy wiek, ale był szczery, bo towarzyszyły mu prawdziwe łzy. I czy to przeszło sto lat temu, czy współcześnie, ten utwór zdaje się nie starzeć, jak wiele mu podobnych. Podczas stanu wojennego w Polsce ludzie zmienili jedno słowo w Rocie, w wersie „aż się rozpadnie w proch i pył krzyżacka zawierucha”: „krzyżacką zawieruchę” zastąpiono „sowiecką zawieruchą”, a cała reszta zdawała się idealnie pasować także do tego okresu.
Łączy odległe od siebie pokolenia Można zauważyć, że jedną z głównych cech wszystkich subkultur jest to, że jej zwolennicy słuchają konkretnego rodzaju
str/15
muzyki. Być może paradoksalnie, zjawisko to zarówno łączy, jak i dzieli członków różnych tego typu grup, którzy mają odmienne poglądy. Choć muzyka przybiera różne brzmienia, to w dużej mierze mówi wciąż o tym samym: o rzeczach dobrych i złych, miłości i cierpieniu, marzeniach i wolności. A z tym ostatnim głównie kojarzy się ruch hippisowski, który rozpowszechniał swoje idee poprzez muzykę i dzięki temu osiągnął niemało, bo przecież przyczynił się do zmian społecznych, takich jak na przykład rozwój ideologii ekologicznych czy zapoczątkowanej w latach 60. rewolucji seksualnej. Tworzy się sztukę o wolności, z powodu wolności, a także ku wolności. Jednak tylko muzyka ma tak ogromny zasięg, że trafia do niemal każdej osoby. Właśnie dlatego muszę przyznać, że jest ona lepszą siostrą każdej innej dziedziny kultury. Skala jej oddziaływań jest jak rozpiętość wolności – można ją usłyszeć nawet za kratami czy w zniewolonym państwie dzięki jej niezależności od czynników zewnętrznych. Natalia Śliwińska
www.outro.pl
Wychodzimy Poza Schemat
Dawno minął już 2014 rok. Ani się obejrzymy, a przyjdzie grudzień i trzeba będzie podsumowywać kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Tymczasem w dyskusjach na temat minionego czasu, główną rolę odegrały wydarzenia związane z funkcjonowaniem polskiego Kościoła.
Na czoło wysunęła się sprawa księdza Lemańskiego, która nierozerwalnie związana jest z pojęciem wolności jednostki. Warto przyjrzeć się jego kontrowersyjnym wypowiedziom na temat wolności, której (podobno) mu brakuje.
B
ardzo mocnym sygnałem niezależności (albo raczej: chęci jej uzyskania), który wysłał ksiądz Wojciech Lemański do świata, jest wywiad, którego udzielił podczas dwudziestego Przystanku Woodstock. Godzinna rozmowa z chłodną i ironiczną dziennikarką radia TOK FM skutecznie ożywiła sezon ogórkowy. Co ciekawe, cała dyskusja nie dotyczyła wcale problemów, przed którymi stoi współczesny Kościół powszechny, czy papież Franciszek i jego nowe metody ewangelizacji. Tematem rozmowy był (prawdopodobnie zgodnie z preferencjami słuchaczy) Kościół polski, a właściwie „problem hierarchów”. Przesłanie tego spotkania jest bowiem jasne: obecni biskupi nie potrafią
str/16
odnaleźć kontaktu z drugim człowiekiem, a już na pewno nie z młodym, pozbawionym moherowej antenki. Najważniejsza jednak wydaje się kwestia posłuszeństwa oraz sprawa możliwości wypowiadania swoich poglądów przez każdego katolickiego księdza.
Lem wo a po sze
wydanie specjalne
Hierarchia zwierzchności w Kościele rzymskokatolickim w uproszczeniu wygląda następująco: wikary podlega proboszczowi, proboszcz – ordynariuszowi diecezji, a ten – papieżowi. Ciało rządzące polskim Kościołem to Konferencja Episkopatu Polski, w skład której wchodzą właściwie wszyscy biskupi. To właśnie na jej temat ks. Lemański powiedział, że bardziej bałby się spotkania z Konferencją Episkopatu Polski niż z uczestnikami Przystanku Woodstock. Warto zastanowić się, czy te słowa już nie są przekroczeniem pewnych granic, które powinny panować w sprawnie działającej organizacji. Wydaje się bowiem (a przynajmniej tak starają się mówić duchowni), że Kościół jest wielką rodziną. Czy więc należałoby taki dowcip o „rodzicach” (bo taką terminologię trzeba zastosować) uznać za dopuszczalny, czy nie? Czy wolność pojęta w sposób ks. Lemańskiego zezwala na pranie brudów na zewnątrz Kościoła, poza rodziną? W sytuacji, która nie jest jasna moralnie (a taką jest przyjęcie zaproszenia na imprezę, której przełożeni nie tolerują), najlepiej i najłatwiej podeprzeć się autorytetem. Tutaj były proboszcz z Jasienicy wspiął się wysoko, bo złożył ukłon starej zasadzie „Zapytaj siebie, co Jezus zrobiłby na twoim miejscu” i oznajmił zebranym: Jezus by
mański olność
osłu eństwo
takie zaproszenie przyjął, za co otrzymał burzę oklasków, a na prawicowych portalach – gromy. Najistotniejsze dla tej analizy jest zdanie odnoszące się do zasady „Róbta, co chceta” Jurka Owsiaka. Od zawsze podnosiła ona ciśnienie katolikom, którzy widzieli w tym dążenie do hedonizmu i autodestrukcji, przy jednoczesnym pozbawianiu się możliwości zbawienia. Z czasem do tego hasła dodano katolickie zakończenie: „róbta, co chceta – byle nie grzeszta”, które sugerowało używanie wolności zgodnie z katolickimi wartościami. Trzecią drogę interpretacji obrał nasz woodstockowy bohater; w jego mniemaniu hasło Owsiaka jest złotą zasadą w moralności odpowiadającą wczesnochrześcijańskiemu “Kochaj i rób, co chcesz” autorstwa św. Augustyna. Innowacyjność jego myślenia polega także na zawężeniu grona odbiorców z ogółu do tych, którzy są zdolni kochać. Jego zdaniem „Róbta co chceta” to wezwanie do ludzi, którzy czynią dobro. Można więc wysnuć wniosek, że ksiądz Lemański przeinterpretował luzackie zawołanie na chrześcijańskie bez żadnego słowa komentarza. Co na ten temat sądzi sam Owsiak – nie wiadomo. Z tej rozmowy warto wynotować jeszcze jedno. W dwunastej minucie ksiądz Lemański zestawił wolność z godnością. Powiedział nawet, że te dwie kwestie są tożsame, co sugerowałoby, że tylko ten człowiek, który posiada własną godność, jest naprawdę wolny, ale także, że tylko ten, kto jest wolny, może mieć jakąkolwiek godność. To bardzo niebezpieczne twierdzenie, bo czy nie wynika z niego, że człowiekowi pozbawionemu wolności nie przysługuje godność? Spotkanie księdza Lemańskiego z młodymi na festiwalu w Kostrzynie daje dużo do myślenia. Z jednej strony ze sceny przemawiał ksiądz, który ma zakaz wypowiadania się w mediach, kpiąc nieco z przykazu swoich przełożonych, a z drugiej – próbuje
str/17
rozmawiać o wolności i posłuszeństwie i przekonywać do swojej racji. Kościół ma teraz twardy orzech do zgryzienia. Niewątpliwie Lemański jest niepokorny wobec przełożonych, ale posiada ważny w duszpasterstwie talent trafiania do ludzi zagubionych religijnie. Nie można tego aspektu, aspektu jego zwykłego ludzkiego ciepła, lekceważyć, gdy słucha się jego wystąpienia na Akademii Sztuk Przepięknych. Czy więc można poświęcić jednego wygadanego księdza dla sprawy jedności instytucji? Dni, które nastąpiły po Woodstocku, były dowodem kościelnej roztropności. Kuria warszawsko-praska przeanalizowała całą wypowiedź swojego księdza i nie stwierdziła, by coś mogło być wykroczeniem zasługującym na karę kościelną. Z pewnością jest to decyzja słuszna, bo wydana przez przełożonego i tak należałoby ją, w kontekście kościelnego pojęcia wolności, odbierać... Na ile jednak była podyktowana medialną nagonką na rzekomo złych biskupów – trudno ocenić. Wciąż jednak pytania: o granice wolności wypowiedzi księdza, o pranie brudów poza episkopatem czy o zrównanie wolności i godności – jak w piosence – „krążą mi po duszy”. Jan Bulak
Całość niemedialnej rozmowy do posłuchania tutaj, na stronie radia TOK FM: http://www.tokfm.pl/Tokfm/12,103168,16419351,Woodstock_2014__ Calosc_rozmowy_z_ks__Lemanskim.html
To już ćwierć wieku Przez dwadzieścia pięć lat wiele może się zmienić – zwłaszcza w polityce, gdzie sytuacja bywa każdego dnia inna. W 1989 roku w Europie Środkowo–Wschodniej rozpoczęły się drastyczne zmiany prowadzące do upadku całego bloku wschodniego i Układu Warszawskiego. Jak te przemiany polityczne wyglądają dziś z perspektywy Polaka na emigracji w Stanach Zjednoczonych? Nie tak dobrze, jak mogłoby się wydawać.
D
wadzieścia pięć lat. Tyle minęło od obrad Okrągłego Stołu, wyborów czerwcowych i momentu, kiedy Polska stała się pierwszym krajem bloku wschodniego odchodzącym od ideologii socjalizmu i komunizmu. Tak, moi drodzy. Byliśmy pierwsi. Przed upadkiem Muru Berlińskiego i ZSRR. Z pewnością było to niesamowite przeżycie dla wszystkich tych, którzy chcieli Polskę zmieniać, mieli dość socjalizmu i komuny, jak również dla tych, którzy wierzyli w możliwość zmiany świata na lepsze. Dziś, w ćwierćwiecze po tamtych wydarzeniach, co nam pozostało? Albo inaczej – czy świat nadal
wybory w Polsce, cały świat oszalał. Uznawano Okrągły Stół i jego postanowienia, między innymi dostęp opozycji do mediów czy zwiększenie roli Sejmu, za jeden z najważniejszych momentów Jesieni Narodów, czyli procesu odsuwania od władzy partii komunistycznych w Europie Środkowo–Wschodniej. Ludzie z całego świata, a przede wszystkim z innych krajów satelickich, wierzyli w rychły upadek ZSRR i uważali, że to sygnał dla reszty świata, by pozbyć się resztek socjalizmu ze swoich krwioobiegów. Wiele osób powróciło wówczas pamięcią do 1980 roku, gdy została założona „Solidarność” i tam znalazło początek upadku ZSRR. Amer ykański politolog, Samuel Huntington, stwierdził kilka lat później, że polski Okrągły Stół spowodował efekt lawiny, która pociągnęła za sobą pozostałe kraje tak, że Wę g r y wz o r uj ą c s i ę na polskim sukcesie, zapragnęły również stać się wolne. Po Wę g r z e c h t y m s a m y m tropem poszły Niemiecka Republika Demokratyczna, Czechosłowacja, Rumunia i Bułgaria. Polska była wówczas
Dziś, w ćwierćwiecze po tamtych wydarzeniach, co nam pozostało? uważa, że to Polacy zapoczątkowali upadek całego Układu Warszawskiego i bloku wschodniego? Co uważa o nas świat dzisiaj, w roku 2015, i co mówi się o 1989 roku w amerykańskich szkołach? Jak historia lat ’80 wygląda dziś z amerykańskiej perspektywy? Gdy dwadzieścia sześć lat temu udało się przeprowadzić prawie demokratyczne
str/18
wydanie specjalne
www.outro.pl / Wychodzimy Poza Schemat
tematem numer jeden, symbolem wolności i walki z komunizmem. Szkoda tylko, że po kilku latach ci sami ludzie, którzy patrzyli z podziwem na 1980 rok i zakładanie „Solidarności,” stwierdzili, że pierestrojka zapoczątkowana w 1985 miała większy wpływ na powodzenie zmian systemowych z PRL na III RP. Wraz z upływem czasu poglądy znów się zmieniły i to jedna rzecz pozostała taka sama: Lech Wałęsa i Jan Paweł II są najbardziej rozpoznawalnymi osobami pochodzenia polskiego na świecie. Czasami można usłyszeć zniekształcone imiona, lecz zawsze wiadomo, kogo lud zie ma ją na myśli,
mówiąc o Polsce. Każdy uczeń w amerykańskiej szkole musi w pewnym momencie usłyszeć o upadku ZSRR i Układu Warszawskiego. Niestety, można odnieść wrażenie, że tak naprawdę znaczenie miało jedynie zburzenie Muru Berlińskiego. „Solidarność,” masowe strajki, Okrągły Stół i wybory czerwcowe wydają się nie mieć żadnego znaczenia dla autorów podręczników. W takiej samej sytuacji są również inne elementy historii – początek II Wojny Światowej, czyli kampanię obronną w 1939 roku, streszcza się w trzech zdaniach, Powstanie Warszawskie wspomina przy okazji kontrofensywy Armii Czerwonej, a największy nacisk jest położony na Pacyfik i wojnę z Japonią. Podobnie jest z geografią – połowa moich znajomych nie ma pojęcia, gdzie znajduje się Polska.
CNN, CBSN czy NBS (największe stacje telewizyjne) wolą skupiać swoją uwagę na Bliskim Wschodzie. Dwadzieścia pięć lat temu byliśmy „przyjacielem” ZSRR oraz trzecią armią Układu Warszawskiego, a co za tym idzie jednym z potencjalnych napastników. Zachód spoglądał na Polską
Szkoda tylko, że po kilku latach ci sami ludzie, którzy patrzyli z podziwem na 1980 rok i zakładanie „Solidarności,” stwierdzili, że pierestrojka zapoczątkowana w 1985 miała większy wpływ na powodzenie zmian systemowych z PRL na III RP.
A co myślą pozostali obywatele? Większość amerykańskich weteranów z II wojny światowej, Korei czy Wietnamu wie o Polsce całkiem sporo i jest w stanie powiązać rok 1989 w Polsce z końcem czerwonego sztandaru nad Kremlem. Nie powinno to zresztą dziwić. Lata ich młodości to okres, kiedy o Polsce było głośno z powodu jej ciągłej walki na wszystkich możliwych frontach, również gospodarczych. Niestety oprócz nich mało kto, przynajmniej na południu Stanów Zjednoczonych, może powiedzieć coś więcej niż „w Polsce są ładne dziewczyny,” albo „u was jest zimniej niż u nas.” Myślę, że tutaj też nie ma się co dziwić. Polskie wejście do Unii Europejskiej przekreśliło de facto indywidualny wizerunek III Rzeczpospolitej Polskiej i wcieliło nas do tej samej grupy co Węgrów, Czechów, Słowaków, Litwinów etc. Innymi słowy, w telewizji czy w radiu ludzie słyszą o Polsce przy okazji wysyłania amerykańskich żołnierzy do Polski i Litwy na wypadek wojny z Rosją. Poza tymi krótkimi okresami
str/19
Rzeczpospolitą Ludową z zainteresowaniem i niepokojem. Wydawało się oczywiste, że w razie jakiegokolwiek konfliktu pomiędzy państwami komunistycznymi a kapitalistycznymi Polska będzie miała dużą rolę do odegrania. Dzisiaj, z punktu widzenia Amerykanów, jesteśmy po prostu kolejnym sojusznikiem, jednym z wielu członków Unii Europejskiej, państewkiem na kontynencie, którego geografii nie trzeba się już uczyć. W trakcie dwudziestu pięciu lat naszej wolności Polska stała się państwem demokratycznym, sojuszniczym acz peryferyjnym, już nieważnym w oczach Amerykanów. Marcin Wiśniewski
www.outro.pl
Wychodzimy Poza Schemat
Silniejsi od kamienia Oświeceniowi myśliciele postrzegali wolność jako niepodzielny stan rzeczy – albo jest się wolnym, albo zniewolonym. Tymczasem wolność stoi w relacji zerowej z bezpieczeństwem – jedno zyskujemy kosztem drugiego. Wolność bez bezpieczeństwa to anarchia i samowola, a bezpieczeństwo bez wolności oznacza totalitaryzm i niewolę. Od znalezienia idealnej równowagi pomiędzy nimi zależy przede wszystkim możliwość rozwoju człowieka i społeczeństwa. Jednak wiele osób zapomina dziś, że wolność to przede wszystkim odpowiedzialność wyboru.
II
wojna światowa, a po niej ukształtowanie się społeczeństwa postindustrialnego i prymat cywilizacji informatycznej, a następnie zastąpienie przemysłu i rolnictwa usługami oraz globalizacja sprawiły, że społeczeństwo jest w ciągłym ruchu, a ludzie muszą się dostosowywać do zachodzących nieustannie zmian. Wytworzyło się tzw. „społeczeństwo ryzyka”, wzrosła wolność i swoboda, ale jednocześnie zmniejszyły się zakres i poczucie bezpieczeństwa. Nikt tak naprawdę nie może
str/20
być pewny jutra. Dotyczy to przede wszystkim gospodarki. Wolny rynek, choć pozornie rozwija i dynamizuje konkurencję, niszczy ją przez kreowanie wielkich, międzynarodowych molochów zdobywających monopol w danej gałęzi. Kolejne kryzysy traktuje się jako katastrofę naturalną, która po prostu na nas spada. To, z czym mamy tu do czynienia, węgierski filozof Lukacs nazywał urzeczowieniem. „Stosunki międzyludzkie nazywa się jak rzeczy, a przecież za »rynkiem« stoją ludzie” – mówi dr Filip Ilkowski
wydanie specjalne
Gdy społeczeństwo nie szanuje swoich zasad, wartości, kultury, istnieje bardzo poważne ryzyko, że władzę przejmie ktoś, kto jak Edek posługuje się jedynie przemocą.
z Instytutu Nauk Politycznych UW. Jednocześnie odrzucono w ekonomii paradygmat produkcji na rzecz konsumpcji. Akcent położony na dyscyplinę, samoograniczenie i racjonalność został przeniesiony na wydawanie, zaspokajanie własnych potrzeb oraz dążenie do osiągania wygody. Owo ryzyko każe cieszyć się chwilą i korzystać z przyjemności życia, tak długo, jak są dostępne Wolność stała się dziś jednowymiarowa.
Oznacza przede wszystkim wolność „od” – od zasad, obowiązków, odpowiedzialności. Przede wszystkim chodzi o nieskrępowanie i brak ograniczeń. Taką sytuację przedstawił Sławomir Mrożek w dramacie „Tango”. Młody mężczyzna, Artur, próbuje zbuntować się przeciwko rozpasaniu swoich rodziców, którzy pozbyli się wszelkich ograniczeń i przełamali niemal wszystkie bariery. Usiłuje wejść w rolę dorosłych, wychować ich. Do buntu potrzeba jednak świadomości, własnego zdania, określenia się i zdecydowania, co jest dobre, a co złe; co, jak i na co pragnie się zmienić. Artur postanawia wziąć ślub po to, by przywrócić tradycję. Chce stworzyć sytuację z jasno określoną konwencją, rytuałem, ceremonią, kostiumami i formułkami. Jednak forma ta jest anachroniczna, a stary, poukładany świat już nie wróci. Artur wreszcie zdaje sobie z tego sprawę. Jako inteligent rozumie, że nowej sytuacji nie da się wstawić w ramy przestarzałej formy. Potrzeba zaś świeżych treści i idei. Ale i one należą już do przeszłości – Bóg, sztuka, władza, postęp. Młodymi ludźmi, takimi jak Artur, bardzo łatwo manipulować – głównie dlatego, że rozpaczliwie poszukują idei, czegoś, co wypełni pustkę w ich życiu. Dziecko może w ten sposób stracić wszystko. Dramat Artura można odczytać również jako przedstawienie sytuacji społeczeństwa. W sztuce Mrożka ostatecznie po władzę i kontrolę sięga Edek – całkowite przeciwieństwo młodzieńca. Jest silny, wulgarny, prostacki, sprytny. Daje upust swoim atawizmom, kieruje się popędami i siłą. Gdy społeczeństwo nie szanuje swoich zasad, wartości, kultury, istnieje bardzo poważne ryzyko, że władzę przejmie ktoś, kto jak Edek posługuje się jedynie przemocą. W historii widać to chociażby
str/21
na przykładzie Rewolucji Francuskiej i Napoleona czy rewolucji rosyjskich i bolszewików. Dzisiejsze społeczeństwo przypomina postawą rodziców Artura. Wolność od przymusu, od wszelkich zakazów i nakazów stała się dziś celem samym w sobie i jest wykorzystywana do najbardziej płytkich i prymitywnych celów. Główną zasadę stanowi niefrustrowanie – wszystko powinno być podane od razu, szybko, sprawnie i tanio, by zaspokoić każdą zachciankę. Ogarnia nas wszechobecna konsumpcja, która sprawia, że nasze życie jest wygodniejsze, łatwiejsze, przyjemniejsze. Naiwne to myślenie. Taka egzystencja jest pusta, pozbawiona sensu i celu, a więc i sprzeczna z ludzką naturą – dążeniem do transcendencji, wykraczania poza życie, zgłębiania tajemnicy istnienia. Wolność, która dawała tę możliwość, stała się karykaturą samej siebie. Przestała być dla człowieka okazją do wyboru samorozwoju, doskonalenia swojej osobowości i świadomości, a stała się ograniczeniem, ponieważ wykorzystuje się ją do realizacji tych zachcianek, które odciągają człowieka od jego prawdziwych potrzeb, od jego
www.outro.pl
natury. Katastrofalny stan dzisiejszej egzystencji bardzo dobrze widać po sposobach, jakimi ludzie próbują wyjść poza ramy życia, „dotknąć” metafizyki – czytają kryminały, uciekają w alkohol i inne używki. Zyskują w ten sposób pozór wyższych doświadczeń, podczas gdy jest to tak naprawdę miałka i płytka rozrywka, pozwalająca szybko wyciszyć te pragnienia. Dążenie do zgłębiania tajemnicy istnienia, przekraczania życia jest więc wciąż głęboko zakorzenione w ludziach, ale, jak pisze Erich Fromm, sposoby, jakimi usiłuje się to osiągać, ukazują żałosność dzisiejszego człowieka w jego sposobie myślenia i postrzegania świata.
Egzystencjaliści uważali, że „człowiek jest skazany na wolność”. Nie twierdzili oni bynajmniej, że życie każdego z nas musi z konieczności być pozbawione reguł, zasad oraz zakazów i nakazów. Chodzi o to, że człowiek jest początkiem wszystkiego – od niego, i tylko od niego, zależy, jaką drogą pójdzie oraz jak pokieruje swoim życiem. Sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze czyny i do nas jedynie należy wybór postępowania. Wyznacznikiem moralności dla Alberta Camusa jest elementarna uczciwość. Nakazuje ona przede wszystkim bronić człowieka, a co za tym idzie – nie zgadzać się na zło. Camus w swojej interpretacji mitu o Syzyfie pisał:
Wychodzimy Poza Schemat
Kolejne kryzysy się jako katastrofę naturalną, która po prostu
traktuje na
nas „Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. […] Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem, ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie, jak przeznaczone Syzyfowi cierpienie, jest czasem jego świadomości. W każdej z owych chwil, kiedy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż jego kamień. […] Stąd płynie milcząca radość Syzyfa. Los
jest jego własnością, kamień
jego kamieniem. Podobnie człowiek absurdalny: gdy zgłębi swoją udrękę, zamilkną bogowie. […] Lecz jeśli istnieje los, nie został dany z wysokości, dane jest tylko rozwiązanie nieuchronne; człowiek absurdalny stwierdza, że jest ono nieuchronne i godne pogardy. Wszystko inne do niego należy. Powraca do życia, Syzyf do swego głazu. Syzyf rozważa działania następujące po
str/22
spada.
sobie i pozbawione związku, które stają się jego losem – stworzonym przez niego, spojonym jego pamięcią; przypieczętuje je śmierć. Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. […] Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi On także
kamienie.
wydanie specjalne
mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. […] Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczywalka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.”Musimy więc jak Syzyf uzmysłowić sobie nasze położenie, a dzięki temu wznieść się ponad los. Zdając sobie sprawę z absurdu ludzkiego życia, zyskamy jednocześnie dystans i świadomość, że my o nim decydujemy. To powinno prowadzić nas do wyboru dobra i wytrwałej walki prowadzącej ku szczytom. Bowiem, jak pisał Erich Fromm, „wolność nie oznacza wolności od wszelkich wiodących zasad. Wolność jest wolnością do rozwoju zgodnego z prawami struktury egzystencji ludzkiej. [...] Oznacza posłuszeństwo zasadom, które rządzą optymalnym rozwojem jednostki.” Wolność daje nam wspaniałą okazję do tego, by być w pełni człowiekiem – wybierać uczciwość i dobro, a odrzucać zło. Człowieczeństwo de facto
Chodzi o to, że człowiek jest początkiem wszystkiego – od niego, i tylko od niego, zależy, jaką drogą pójdzie oraz jak pokieruje swoim życiem. sprowadza się do takiego nieustannego wyboru. Kiedy decydujemy się na dane rozwiązanie, określamy siebie kim i jacy jesteśmy. Ta świadomość pozwoli z większą patrzeć na własne wybory i decyzje. Okazuje się, że pozornie bezsilny człowiek jest w stanie kreować samego siebie oraz rzeczywistość dookoła niego. To zaś wymaga poczucia odpowiedzialności za własne decyzje, ponieważ wolność to także zobowiązanie. Z pewnością trudne, wymagające czasu oraz wielu poświęceń i wytrwałości. Ale, tak jak Syzyf, musimy być silniejsi od kamienia, który przyjdzie nam toczyć. Jan Błoński
str/23