nr 34
4(34)/2024
LIPIEC/SIERPIEŃ
cena 40,00 zł
w tym 8% VAT
nurkowanie freediving pasja wiedza
nr 34
4(34)/2024
LIPIEC/SIERPIEŃ
cena 40,00 zł
w tym 8% VAT
nurkowanie freediving pasja wiedza
Redaktor Naczelny
eśli tego lata jest Ci za ciepło i marzysz o schłodzeniu się, zacznij czytać to wydanie od Antarktydy. Kontynent niesamowicie ciekawy i pełen niespodzianek.
Porto Santo, które zaliczamy do Archipelagu Madery w Portugalii, warte jest naszych odwiedzin. 9 km plaży osłoniętej skałami i podwodne tajemnice Atlantyku okalającego wyspę. Prawdziwa pustynia i pole golfowe…
Molnar jest tylko dla nurków technicznych… A może niekoniecznie? Wyobraź sobie, że nurkujesz w ciepłej wodzie pod Budapesztem i to dosłownie :)
Nie zapominamy o słodkowodnych akwenach. Teraz jest czas, że ryby najczęściej przebywają bliżej powierzchni, między 1 a 7 m głębokości. Możemy podziwiać karpie, szczupaki, sandacze, okonie, klenie, wzdręgi, sumy i inne. Jedynie miętusy i węgorze siedzą w różnych dziurach. Zapraszamy nad Jezioro Piaseczno, 40 km od Lublina w Polsce. Piaszczyste jezioro z bogatą roślinnością i całkiem głębokie.
Monika Zyber debiutuje na naszych łamach odsłaniając swoją drogę do nurkowania. Bywa ona różna, a czasem wyjątkowo trudna, szczególnie dla naszej psychiki.
Dlatego ważny jest oddech oraz techniki radzenia sobie z lękiem pod wodą i na lądzie. O tym mamy dla was osobny artykuł tego wydania.
Szkolenie i wiedza to zawsze dla Perfect Diver istotne sprawy. Zobacz, co daje szkolenie i nurkowanie na nitroksie. Sprawdź, czy „zwykła” maska nurkowa wpływa na Twoją pływalność.
Mało? Są jak zwykle cisi lub głośni towarzysze naszych nurkowań, czyli ptaki bytujące blisko wody. Jest również próba zmierzenia się z fotografią podwodną. A jak o tym mowa przypominamy, że trwa konkurs właśnie fotografii podwodnej, zorganizowany przez Nautica Safari. Ślijcie swoje zdjęcia i wygrywajcie nagrody.
Bo nurkowanie daje bezpośredni kontakt z naturą, uspokaja i wycisza. Jest za każdym razem odkrywcze i niesamowite. Choćby fakt oddychania pod wodą, swobodnego przemieszczania się i możliwości zabawy z grawitacją.
W naszym sklepie www.perfectdiver.eu porządny zestaw ABC w bardzo dobrej cenie. Propaguj nurkowanie i rozmawiaj o Perfect Diver.
Spodobało Ci się to wydanie? Postaw nam wirtualną kawę buycoffee.to/perfectdiver Odwiedź naszą stronę www.perfectdiver.pl, zajrzyj na Facebooka www.facebook.com/PerfectDiverMagazine i Instagrama www.instagram.com/perfectdiver/
10 ODKRYJ CENTRA NURKOWE Z PERFECT DIVER
12 PORTO SANTO. Tak można żyć
28 Biały kontynent (cd.). ANTARKTYDA
20 MOLNAR. Skarb ukryty pod ulicami Budapesztu 40 Wzbogacone powietrze – magia nurkowania
44 Nurko-drama w V aktach
50 Moja przygoda z fotografią podwodną
56 Od strachu do spokoju. Techniki radzenia sobie z lękiem pod wodą i na lądzie
Czy MASKA wpływa na kontrolę pływalności?
Wydawca PERFECT DIVER Sp. z o.o. ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
redaktor naczelny
fotograf
geografia świata i podróże reklama tłumacze języka angielskiego
opieka prawna grafik
Wojciech Zgoła
Karolina Sztaba
Anna Metrycka reklama@perfectdiver.com
Agnieszka Gumiela-Pająkowska Arleta Kaźmierczak
Reddo Translations Sp. z o.o. Piotr Witek
Adwokat Joanna Wajsnis Brygida Jackowiak-Rydzak
magazyn złożono krojami pisma Montserrat (Julieta Ulanovsky), Open Sans (Ascender Fonts) Noto Serif, Noto Sans (Google) druk Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl
dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com
fotografia na okładce
Tom St George email: stgeorge.t@gmail.com website: tomstgeorge.com youtube: youtube.com/tomstgeorge instagram: instagram.com/tom.st.george
miejsce
Porto Santo, Portugalia wrak
Korweta Pereira D'Eca
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna.
PayPal.Me/perfectdiver
WOJCIECH ZGOŁA
Pasjonat nurkowania i czystej natury. Lubi mawiać, że podróżuje nurkując. Pływać nauczył się jako niespełna 6-cio letni chłopiec. W wieku 15 lat zdobył patent żeglarza jachtowego, a nurkuje od 2006 roku. Zrealizował ponad 800 zanurzeń w różnych regionach Świata. Napisał i opublikował wiele artykułów.
Współautor wystaw fotograficznych. Orędownik pozostawiania miejsca pobytu czystym i nieskalanym. Propagator nurkowania. Od 2008 r. prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu
Na bazie szerokich doświadczeń w 2018 roku stworzył nowy Magazyn Perfect Diver, który od 6 lat, z powodzeniem, wychodzi regularnie co 2 miesiące w języku polskim i angielskim.
ANNA METRYCKA
Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach
Nurkuję od 2002 roku czyli już ponad połowę swojego życia Zaczynałam nurkowanie w polskich wodach, do których chętnie wracam w ciągu roku – i sprawia mi to ogromną przyjemność!:) Do Activtour trafiłam chyba z przeznaczenia i zostałam tutaj na stałe… już ponad 10 lat! Z zamiłowaniem spełniam ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie! Osobiście – latam i nurkuję w różnych morzach i ocenach kiedy tylko mogę, bo to jedna z miłości mojego życia Od początku istnienia magazynu PD przelewam swoje wspomnienia z wypraw nurkowych na papier dzieląc się swoją pasją z innymi i nie potrafię przestać pisać;) Od 2023 na stałe w redakcji PD – mając nadzieję przynieść jej trochę „świeżej krwi”;) Spełnione nurkowe marzenie: Galapagos! Jeszcze przede mną… Antarktyda! Jeśli nie nurkuję to wybieram narty, tenisa albo mocne, rockowe brzmienia;)! Motto które bardzo lubię to: „Bądź realistą – zacznij marzyć”!:) anna@activtour.pl; www.activtour.pl
SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia, jest joginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.blog.dive-away.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest instruktorem nurkowania, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
PRZEMYSŁAW ZYBER
Moja przygoda z fotografią zaczęła się na długo zanim zacząłem nurkować. Już od pierwszego nurkowania marzyłem, aby towarzyszył mi aparat. Wraz z nabieraniem wprawy w nurkowaniu mój sprzęt do fotografii również ewoluował. Od prostej kamerki GoPro poprzez kompakt oraz lustrzankę do pełnoklatkowego bezlusterkowca. Teraz nie wyobrażam sobie nurkować bez aparatu. Mam wrażenie, że fotografia podwodna nadaje sens mojemu nurkowaniu.
www.facebook.com/przemyslaw.zyber www.instagram.com/przemyslaw_zyber/ www.deep-art.pl
Karolina Sztaba, a zawodowo Karola Takes Photos, jest fotografem z wykształcenia i pasji. Obecnie pracuje w Trawangan Dive Centre na malutkiej wyspie w Indonezji – Gili Trawangan, gdzie zamieszkała cztery lata temu. Fotografuje nad i pod wodą Oprócz tego tworzy projekty fotograficzne przeciw zaśmiecaniu oceanów oraz zanieczyszczaniu naszej planety plastikiem („Trapped”, „Trashion”) Współpracuje z organizacjami NGO zajmującymi się ochroną środowiska i bierze aktywny udział w akcjach proekologicznych (ochrona koralowca, sadzenie koralowca, sprzątanie świata, ochrona zagrożonych gatunków). Jest również oficjalnym fotografem Ocean Mimic – marką tworzącą stroje kąpielowe i surfingowe ze śmieci zebranych na plażach Bali. Współpracowała z wieloma markami sprzętu nurkowego, dla których tworzyła kampanie reklamowe. W roku 2019 została ambasadorem polskiej firmy Tecline. Od dwóch lat jest nurkiem technicznym.
Laura jest dziennikarką, trenerem instruktorów, nurkiem CCR i jaskiniowym. Przez ponad dekadę rozwijała swoją karierę nurkową, zdobywając wiedzę i doświadczenie z różnych dziedzin. Jej specjalnością są profesjonalne szkolenia nurkowe, ale pasja do środowiska podwodnego i jego ochrony skłania ją do odkrywania różnych miejsc na całym świecie, od głębin Cieśniny Lombok, jaskiń w Meksyku i wraków na Malcie po Malediwy, gdzie prowadzi centrum nurkowe nagrodzone przez ministerstwo turystyki tytułem najlepszego centrum nurkowego na Malediwach. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony środowiska morskiego, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi. Znajdziesz ją na: @laura_kazi_diving www.divemastergilis.com
WOJCIECH A. FILIP
Nurkuje od 35 lat. Spędził pod wodą ponad 16 tysięcy godzin, z czego większość nurkując technicznie. Był instruktorem i instruktorem mentorem wielu organizacji m.in. CMAS, GUE, IANTD, PADI. Współtworzył programy szkoleniowe niektórych z tych organizacji. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą i doświadczeniem praktycznym. Uczestnik wielu projektów nurkowych, w których brał udział jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy prelegent. Jako pierwszy Polak nurkował na wraku HMHS Britannic (117 m). Jako pierwszy eksplorował głęboką część jaskini Glavas (118 m). Wykonał serię nurkowań dokumentujących wrak ORP GROM (110 m). Dokumentował głębokie (100–120 m) części zalanych kopalń. Jest pomysłodawcą i konstruktorem wielu rozwiązań sprzętowych podnoszących bezpieczeństwo w nurkowaniu. Jest Dyrektorem Technicznym w firmie Tecline, gdzie m.in. kieruje placówką badawczo-szkoleniową Tecline Academy. Jest autorem kilkuset artykułów o nurkowaniu oraz książek dotyczących diagnostyki i napraw sprzętu nurkowego. Nurkuje w rzekach, jeziorach, jaskiniach, morzach i oceanach na całym świecie.
Nurkuje od zawsze, nie pamięta swoich pierwszych nurkowań. Jedyne co pamięta, że od zawsze nurkowanie było jego pasją. Całe dzieciństwo spędził nad Polskimi jeziorami, które do dziś woli od dalekich destynacji. Z wielkim sukcesem zamienił pasję w sposób na życie i biznes. Ciekawość świata i ciągłe dążenie do doskonałości i perfekcji to główne cechy, które na pewno mocno mu przeszkadzają w życiu. Zawodowy instruktor nurkowania, fotograf, filmowiec.
Twórca Centrum Nurkowego DECO, Course Director PADI, TecTrimix Instructor Trainer TECREC.
ŁUKASZ METRYCKI / LUKE DIVEWALKER
Dawno dawno temu w odległej galaktyce był chaos… …czyli natłok myśli i zachwytów po moim pierwszym zanurzeniu głowy pod wodę w 2005 roku, w postaci INTRO, na wakacjach w Egipcie. Już wtedy całkowicie się „zatopiłem” w podwodnym świecie i chciałem, żeby odbijał on coraz większe piętno na moim życiu. 2 lata później zrobiłem kurs
OWD, który dostałem w ramach prezentu z okazji 18 urodzin, a z czasem pojawiały się kolejne kursy i doskonalenie umiejętności.
„Fotografia” pojawiła się niewiele później, ale początkowo w formie jednorazowego podwodnego „kodaka” z którego zdjęcia wychodziły oszałamiająco niebieskie
Nie jestem wielbicielem jednego typu nurkowania, choć największą słabość mam na ten moment –do dużych zwierząt pelagicznych. Wyspy Galapagos były do tej pory moją najlepszą okazją do sfotografowania tak wielu gatunków morskiej fauny.
Pasję nurkowo-fotograficzną dzielę ze swoją buddy, która prywatnie jest moją żoną
IG: luke.divewalker www.lukedivewalker.com
Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
Absolwent Politechniki Poznańskiej, finansista, biegły rewident. Nurek zafascynowany teorią nurkowania – fizyką i fizjologią. Zakochany w archeologii podwodnej pasjonat historii Starożytnego Rzymu, aktywny Centurion w grupie rekonstrukcyjnej Bellator Societas (Rzym I w.p.n.e.). Marzy, by choć raz wziąć udział w podwodnych badaniach archeologicznych a następnie opisać wszystko w serii felietonów.
Równie często jak pod wodą spotkać go można w Japonii, której kulturą i historią fascynuje się od blisko trzech dekad.
Zoopsycholog, badacz i znawca behawioru delfinów, oddany idei ochrony delfinów i walce z trzymaniem ich w delfinariach. Pasjonat M. Czerwonego i podwodnych spotkań z dużymi pelagicznymi drapieżnikami. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od ponad 15 lat uczestniczy w badaniach nad populacjami dzikich delfinów, audytuje delfinaria, monitoruje jakość rejsów whale watching. Jako szef projektu „Free & Safe” (wcześniej „NIE! dla delfinarium”) przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli, promuje etyczny whale & dolphin watching, szkoli nurków z odpowiedzialnego pływania z dzikimi delfinami, popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
Znany bardziej jako WĄSKI. Zawodowo główny specjalista BHP, inspektor ochrony PPOŻ oraz instruktor pierwszej pomocy. Prywatnie mąż i tata swojej córeczki. Członek stowarzyszenia Bellator Societas, w którym nazywany jest Św. Marcinem, bo corocznie wciela się w postać w trakcie imienin ulicy dnia 11 listopada w Poznaniu. Oczywiście od wielu lat zapalony nurek. Uwielbia nurkowanie techniczne, w szczególności te na wrakach oraz wszystko, co wiąże się z aktywnością nad i pod wodą :)
Całe dorosłe życie „Dobroci”, bo tak do niej zwracają się przyjaciele, jest zawodowo związane z nurkowaniem. Ponad dziesięć lat nurkowała co dzień, jako zawodowy instruktor nurkowania PADI pracując i prowadząc centra nurkowe w Egipcie. Piekielnie skrupulatna i pedantycznie dbająca o bezpieczeństwo. Specjalizuje się w szkoleniu dzieci, młodzieży i kobiet. Nie sposób jej przeoczyć bo swój różowy styl życia ubiera w ten kolor pod wodą. Z wykształcenia i drugiego zawodu różowa księgowa, prywatnie mama dwóch „terrorystów”. Współwłaścicielka Centrum Nurkowego DECO.
Dla Tomka nurkowanie zawsze było największą pasją. Zaczął swoją przygodę w wieku 14 lat, rozwijając się został instruktorem nurkowania rekreacyjnego, technicznego, Instruktorem pierwszej pomocy oraz technikiem branży nurkowej. Aktualnie prowadzi 5* Centrum Nurkowe COMPASS DIVERS Pobiedziska koło Poznania, gdzie przekazuje swoją wiedzę i umiejętności początkującym oraz zaawansowanym nurkom, co sprawia mu ogromną radość i satysfakcję z bycia częścią ich podwodnej przygody…
Zodiakalna waga. Entuzjastka zdrowego stylu życia, lubiąca aktywny wypoczynek. Miłośniczka podwodnego świata i fotografii podwodnej. Pracownik HR, a po godzinach Instruktor nurkowania SDI, Mentor Witalny, Diet coach. Dzięki pasji związanej z psychologią, pracą z ludźmi oraz umiejętności słuchania, wie, że wszystko zaczyna się w głowie. Niezwykle ceni sobie umiejętność podwodnego porozumiewania się bez słów. Woda pomogła jej poznać, zupełnie nieznane jak dotąd możliwości ruchowe, a przełamanie własnych ograniczeń, jak i uczenie się czegoś nowego w naturalnym środowisku, w kontekście obcowania z przyrodą, pomogło jej w odbudowaniu kondycji psychicznej. Autorka strony https://aldonadreger.pl oraz https://wellbeingproject.pl Wspólniczka szkoły nurkowej https://wewelldiving.pl
Zarażona pasją do nurkowania przez Perfect Diver. Nieśmiało poszerza swoje umiejętności. Zdecydowanie ciepłolubna :) Ulubione nurkowania to te z dużą ilością zwierzaków! Zaciekawiona medycyną nurkową. Zawodowo mgr pielęgniarstwa – instrumentariuszka.
Trzask-prask i wskoczyło mi do życia nurkowanie. I pozmieniało mi krajobrazy – i fajnie, i zmieniło perspektywę – i super! No bo jak ktoś ma takie fajne życie jak ja, to nurkowania nie mogło w nim zabraknąć… hi-hi. Takie mam właśnie podejście. Nie chcę liczyć dni, chcę żeby dni się liczyły (najlepiej każdy dzień!). Dlatego nurkowanie to kolejna przygoda, którą delektuję z rozkoszą (małymi kęsami, żeby nie mieć czkawki!). I smakuje mi bardzo, bo doprawiona jest super towarzystwem, świetnymi widokami i dreszczykiem emocji.
Zapowiadał się kolejny piękny i ciekawy dzień. Wstaliśmy wcześnie rano, by zdążyć na pierwszy prom z Madery do PORTO SANTO.
Teraz, po trudach znalezienia miejsca dla 5 osób, siedzieliśmy delektując się kawą, kanapkami, bananami i portugalskimi ciastkami pasteis de nata. Ja, zamiast kawy, wziąłem wyciskany sok pomarańczowy.
Po niespełna dwóch i pół godzinach dotarliśmy do wyspy, która zajmuje obszar 42,5 km2 i leży 43 km na północny wschód od Madery. Transport już na nas czekał i gdy tylko odebraliśmy bagaże, skierowaliśmy się do hotelu. Jechaliśmy krótko i spraw-
nie się zameldowaliśmy, jednak pokoje miały być dostępne od 14-ej.
Jednak mieliśmy to w planach. Portugaldive.com zadbał o wszystkie szczegóły. Ale najpierw wspomnę o 4* hotelu Torre Praia, wybudowanym nad samym oceanem, na przybrzeżnej równinie (południowy zachód wyspy). Przechodząc przez pomieszczenia i restauracje hotelowe docieramy do restauracji Salina (mogą z niej korzystać również osoby niezameldowane
w hotelu), z której wychodzi się na plażę. A to nie byle jaka plaża, bo ma aż 9 km długości, jasnożółty piasek i otoczona jest naturalnie wystającymi z oceanu skałami. Patrząc w stronę oceanu po lewej jest to Ilheu de Cima, a z prawej Ilheu de Baixo ou da Cal. Przez to woda jest tu mniej podatna na falowanie, gdy wieje wiatr zachodni i jest o około 2 st. C cieplejsza niż na „otwartym” oceanie. Sprawdziliśmy to podczas pobytu osobiście.
Piękna, słoneczna pogoda z lekką bryzą towarzyszyła nam codziennie. Teraz usiedliśmy, zamówiliśmy napoje i popatrując na wygrzewające się jaszczurki patrzeliśmy łapczywie w ocean.
Trwało to krótko, bo czas nie jest z gumy i ruszyliśmy na rozpoznanie miasteczka o nazwie Vila Baleira. Wyspę zamieszkuje około 5000 ludzi, posiada małe lotnisko i 9 hoteli (kwiecień 2024).
Oprócz tego jest jeszcze możliwość wynajęcia pokoju w systemie B&B. Jednak ilość miejsc na wyspie jest ograniczona i ceny w sezonie idą do góry. Znajduje się tu kościół, którego budowę zakończono w 1446 r., jednak po zniszczeniu przez piratów odbudowano go w 1665 r. Obok niego dom, w którym mieszkał (wg przekazów ustnych) Kolumb, a w którym teraz jest muzeum – Casa Museu Cristovao Colombo.
Równina, o której wspomniałem stanowi jakby połowę wyspy i płynnie przechodzi w bardziej wypukłą. Otóż północno wschodnia część Porto Santo jest górzysta (najwyższy szczyt Pico de Facho ma 517 m n.p.m.), z klifami i skalnymi półkami i z małą, ale fascynującą pustynią.
Następnego dnia rano zameldowaliśmy się w Centrum Nurkowym, prowadzonym przez małżeństwo od ponad 20 lat. Pochodzą z Portugalii, zakochali się w sobie, przybyli do Świętego Portu i zostali. Wciąż uważają, że była to ich najlepsza decyzja w życiu. Porto Santo Sub, Centro de Mergulho znajduje się na niewielkim wzniesieniu i klarując sprzęt nurkowy możemy spoglądać na ocean. Infrastruktura dla nurków bardzo przyjazna i przestrzenna. Prysznice, toalety, skrzynki, butle i wszystko, czego potrzebuje nurek. Oczywiście można przyjechać bez swojego sprzętu i wszystko wypożyczyć na miejscu. Po dokonaniu formalności właściciele przeprowadzili briefingi dla dwóch nurkowań, bo przerwę powierzchniową spędza się na zodiaku. W wodach okalających Porto Santo mają
dwa wraki, które będziemy odwiedzać. Zakładana widoczność pod wodą to jakieś 15-20 m. Możliwe falowanie i delikatne prądy.
Najpierw samochodem dojechaliśmy do portu (3 minuty), przeładowaliśmy sprzęt na łódź pontonową i wypłynęliśmy w ocean. Okazało się, że poza naszym wzrokiem, czyli z drugiej strony odsłoniętej wyspy, pokazały się fale, które rozpryskiwały się niejednokrotnie zostawiając na nas spore ilości kropli słonej wody. Nurkowaliśmy w 2 zespołach ustalonych już na Maderze.
Uczucie zanurzenia się pod wodę, znalezienia się w innym świecie, w którym możemy przebywać tylko przez krótki czas, nie ma sobie równych. Jak byśmy zostali przeniesieni w inną czasoprzestrzeń. Cichną androidy i komputery, nikt nie zagada Cię na śmierć, nie ma natarczywych reklam i niesamowitych news’ów. Jesteś Ty i bezmiar oceanu. Twoje doświadczenie i sprzęt, którego używasz. Nigdy nie wiesz na 100% co spotkasz w toni i na dnie, chyba, że jest to wrak frachtowca, zatopiony wiele lat temu…
Najpierw odwiedzamy korwetę, która spoczywa na piaszczystym dnie na ponad 30 m głębokości. Już przy zanurzeniu ją widać. Okazałe 85 m zaprasza do zwiedzania. Od razu widać też, jak dużo życia skumulowało się wokół i wewnątrz wraku. Widoczność oscyluje na poziomie dobrych 20 m. Opływając korwetę widzimy jackfish, barakudy, oblady, amarele, chromisy, trumpetfish i ciekawskie triggerfish. Te ostatnie
podpływają bardzo blisko, kilka razy uderzają w port aparatu. Ryby te potrafią być agresywne i ugryźć nurka, gdy zbytnio zbliży się do ich gniazda.
Nurkujemy jeszcze po przerwie wśród skał i „oczek” z piasku. Towarzyszą nam różnego rodzaju ławice, między innymi rzadziej spotykane zebrafish. Zza nawisu skalnego wypływa w pewnym momencie duża, blisko półtorametrowa barakuda. Łypie na lewo i prawo i odpływa. Spotykamy murenę i mniejsze rybki z rodziny ślizgowatych.
Madeirian wreck zatopiono w 2000 roku. Jest najstarszym z tutejszych wraków. Niestety przełamał się mniej wię-
cej na pół. W całej okazałości miał 75 m długości. Teraz jego 2 części leżą obok siebie na głębokości 35 m. Tu jest jeszcze więcej życia. Na dnie od strony śruby „przesiaduje” spory grouper, który nie za bardzo boi się nurków. Owszem odpływa, gdy zbliżam się za bardzo ale po chwili wraca lub zatrzymuje się i spogląda na mnie. W świetle latarek barwy nabierają soczystości i ciekawie odcinają się metalowy wrak, od piasku i groupera w plamki. Kolejne ryby tego gatunku spotykamy w innych częściach wraku i w toni. Są też travalery, jackfish, barakudy i mnóstwo drobnicy. Wrak jest całkiem dobrze zachowany i można opływać jego fragmenty.
Ostatniego dnia na wyspie mamy prawie całodniową wycieczkę. Przewodniczka pokazuje nam uroki wyspy. Odwiedzamy punkty widokowe, jak np. Miradouro das Flores. Podziwiamy między innymi bezludną wyspę Ilheu Da Cal. Od strony Atlantyku podziwiamy skały zbudowane z piasku, wiatru i wody. Można je odłamywać, ale też i bardzo łatwo można się nimi skaleczyć. Tworzą niewiarygodne wzory i struktury. Podziwiamy struktury geomorfologiczne, w tym niesamowite bazaltowe formacje skalne, które powstały miliony lat temu w wyniku aktywności wulkanicznej. Kolumny są wykonane przez naturę. Powstały przez proces fizyczny, który polegał na tym, że stopiona skała lawowa ochładzała się. W ten sposób powstały długie proste i do tego sześciokątne kolumny bazaltu. Można na nie wejść, a w jednym miejscu jest wyłom – właśnie tu prawie wszyscy robią sobie zdjęcia podtrzymując sobą, przedłużając wręcz kolumny biegnące z góry na dół.
Ciekawostką jest, że na wyspie oprócz wspomnianego lotniska, znajduje się pole golfowe (18-to i dziesięcio-dołkowe), a tak-
że stadnina koni, wiatraki i Quinta das Palmeiras – czyli mini zoo i mini ogród botaniczny, w którym są ptaki, żółwie i ciekawa roślinność np. z Australii.
Porto Santo znalazło się na mojej liście miejsc, do których mogę lecieć od razu, dzisiaj. Może dlatego, że lubię wyspy, a może dlatego, że przez większą część roku jest tutaj spokojnie i nie ma zbyt wielu ludzi. Okazuje się też, że w listopadzie i grudniu jest tutaj ponad 20°C i słonecznie. Właśnie tu możesz spacerować piaszczystą plażą kilometrami, podziwiać fantastycznie niesamowite rzeźby piaskowych skał, zapatrzeć się w nacierające i rozbijające się fale oceanu, uśmiechnąć się do licznych jaszczurek wygrzewających się w promieniach słońca, pobyć sam lub z kimś z dala od tłumów. Gorąco polecam Porto Santo. Portugaldive.com zadbał znów o wszystkie szczegóły i o to, byśmy się niczym nie martwili.
PS. Świeżo wyciskany sok pomarańczowy z lodem, pojemność pół litra, poza sezonem, we wspomnianym na wstępie 4* hotelu, kosztował 4 euro.
Kiedy zadaję pytanie: „Z czym kojarzy Ci się Budapeszt?”, zazwyczaj słyszę odpowiedzi: stolica Węgier, wspaniałe zabytki, bogata historia, mega imprezy. Mnie natomiast Budapeszt kojarzy się zupełnie z czymś innym.
Mało kto wie, że pod ulicami centrum miasta można odkryć prawdziwy klejnot i przeżyć niesamowitą przygodę.
Zanurzyć się w ciepłych, termalnych wodach i zwiedzać kilometry, pięknie ukształtowanych podwodnych tuneli. Korytarze przypominają istny labirynt i plączą się niczym słuchawki z walkmana w za ciasnej kieszeni. Ale spokojnie. Wszystkie trasy są profesjonalnie przygotowane i oznaczone.
Budapeszt słynie z licznych atrakcji turystycznych, takich jak wspaniałe pałace, historyczne zabytki i malownicze widoki. Ma on długą i bogatą historię, sięgającą aż czasów starożytnych. Mia-
sto było miejscem wielu zmagań i podbojów, co odcisnęło piętno na jego architekturze i kulturze. Jednym z najbardziej znanych zabytków Budapesztu jest Wzgórze Zamkowe, dominujące nad panoramą miasta. To tu znajduje się imponujący Zamek Królewski, który pełnił różne funkcje na przestrzeni wieków, od siedziby królów, po muzeum sztuki.
Kolejnym niezwykłym miejscem w Budapeszcie jest Bazylika św. Stefana, imponujący kościół w stylu neorenesansowym. Jego wysoka kopuła jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. Wnętrze bazyliki zachwyca pięknem i bogactwem, a z jej wieży można podziwiać panoramiczne widoki na Budapeszt.
Dla mnie najbardziej imponującym zabytkiem jest siedziba parlamentu węgierskiego (jeden z największych parlamentów na świecie). To monumentalne dzieło architektury neogotyckiej przyciąga uwagę swoją piękną fasadą i bogato zdobionymi wnętrzami. Nie można zapomnieć o słynnych łaźniach w Budapeszcie, które są częścią kultury i tradycji miasta. Szczególnie popularne są Łaźnie Gellert, które zachwycają pięknymi mozaikami, termalnymi basenami i luksusowym wnętrzem. To idealne miejsce na relaks i odprężenie po intensywnym zwiedzaniu oraz nurkowaniu ;)
Budapeszt jest miastem, które zachwyca swoim pięknem i historią. Od malowniczych uliczek do majestatycznych budowli, każdy krok w tym mieście odkrywa nowe fascynujące detale. Warto poświęcić czas na eksplorację tych zabytków i odkrycie ukrytych skarbów, które czekają na każdego turystę.
WRESZCIE NA MIEJSCU!
Jedną z głównych ulic podjeżdżamy pod niepozorną bramę. Nic nie zapowiada, że kryje się za nią niezapomniana przygoda, a jednak.
Przy wjeździe wita nas Etelka – kierowniczka obiektu. Pomimo wdzięcznego imienia żelazną ręką pilnuje wszystkich procedur i porządku na obiekcie. Dokładnie wskazuje nam miejsce postoju, ponieważ parking bardzo jest mały. Najpierw zwiedzanie całego obiektu i omówienie zasad panujących w centrum nurkowym. Wchodzimy do środka.
Długi korytarz wykuty w skale i skromne oświetlenie prowadzą nas wprost do zejścia do wody. Po drodze mijamy stanowiska nurkowe „suche”, gdzie możemy sklarować sprzęt, pozostawić ciuchy. Miejsce to jest dokładnie przemyślane i rewelacyjnie wyposażone. Stanowiska są ponumerowane dla każdego nurka z osobna. Stół, wieszaki na akcesoria, skrzynki na płetwy i mokry sprzęt, a naprzeciwko wieszaki na ciuchy. W części „mokrej” czekają na nas poręcze do rozwieszania suchych skafandrów.
Jeżeli nurkujemy kilka dni z rzędu, cały sprzęt zostawiamy na miejscu. Wilgotność w jaskini jest okrutna, więc sprzęt nie schnie. Warto zatem zabrać ocieplacze do hotelu, aby miały szansę przeschnąć.
Po zapoznaniu się z zasadami panującymi na miejscu umawiamy się na konkretną godzinę z przewodnikiem i już nie możemy się doczekać.
Na umówioną godzinę stajemy przed mapą jaskini. Nasz przewodnik dokładnie omawia wszystkie procedury, przypomina komunikację oraz omawia trasę, którą będziemy nurkowali. Temperatura zmusza do jak najszybszego wskoczenia do wody, aby się ochłodzić. Zakładamy więc sprzęt i schodzimy po kilku schodach do platformy. Przed nami olbrzymia jaskinia.
Wskakujemy i podpływamy do boi z opustówką. Najpierw sprawdzenie całego sprzętu: automatów, latarek, zapasowych masek, komputerów, balastu, inflatora, podpięcia do SS, itp. Standardowa procedura testowa przed nurkowaniem w jaskini. Ale spokojnie, nie musisz mieć certyfikatu cave, aby tu zanurkować, ale o tym później.
Schodzimy pod wodę. Zawsze pierwszy nurek jest testowy. Szczególnie dla osób, które jeszcze tu nie były i nie nurkowały jaskiniowo. Trasa jest raczej płytka i krótka, około 40 min oraz blisko wyjścia „na wszelki wypadek”.
Kiedy już przewodnik przekona się, że wszystkie osoby w grupie mogą bezpiecznie i komfortowo zwiedzać labirynty jaskini Molnar, kolejne nurkowanie jest w znacznie bardziej widowiskowym miejscu.
Krystalicznie czysta woda zachwyca. Temperatura wody rozpieszcza. Krajobrazy zapierają dech w piersi. Długie kręte korytarze, skrzyżowania, różnorodność formacji skalnych. Wszystko to sprawia, że nie chcesz, żeby nurkowanie się skończyło. Wzdłuż każdej trasy rozciągnięte są grube liny (poręczówki), zakotwione w ścianach. Za każdym skrzyżowaniem zamocowana jest kierunkowa strzałka do wyjścia z informacją o dystansie do wynurzenia.
Profesjonalizm przygotowania tras zachwyca.
Po wyjściu z wody, za pomocą taczek, przewozimy butle do napełnienia i znowu jesteśmy gotowi do następnego nurkowania i odkrywania kolejnych zakamarków tej magicznej jaskini. W ciągu jednego dnia możemy zrealizować dwa nurkowania. Zazwyczaj opuszczamy jaskinię około godziny 15.
Druga połowa dnia upływa na zwiedzaniu miasta, imprezowaniu w niezliczonych klubach i restauracjach. Osobiście uważam, że Budapeszt jest stolicą kebabów. Takich dobrych nie znajdziecie nigdzie indziej, chyba, że w Berlinie ;)
Zazwyczaj stolicę Węgier odwiedzamy z grupą na trzy dni nurkowe. Pięć nurów to zwiedzanie piwnic Budapesztu. Ostatnie nurkowanie zostawiamy na kopalnię Kobany’a – zupełnie inna bajka.
KOPALNIA KOBANY’A
Na peryferiach miasta krętymi uliczkami dojeżdżamy do Kopalni Kobany’a. Kopalnia powstała w XVIII wieku i wydobywano z niej wapień do budowy miasta. Po zakończeniu eksploatacji zaczęto czerpać z niej wodę na potrzeby browaru.
Kopalnia wita nas olbrzymimi wrotami niczym z filmu „Hobbit”. Po otwarciu ich, z wnętrza wylewa się wilgotny chłód, który przyprawia o gęsią skórkę. Korytarze wewnątrz są tak olbrzymie, że mogłyby się w nich minąć tiry. Długimi krętymi drogami dojeżdżamy do jednego z trzech miejsc, gdzie można nurkować. Niestety tutaj infrastruktura nurkowa praktycznie nie istnieje. Brak miejsc do przebrania, czy odwieszenia ubrań. Prowizoryczne stoły na sklarowanie sprzętu – to wszystko.
Woda jest zdecydowanie zimniejsza niż w Molnarze, za to krystalicznie czysta. Kopalniane korytarze zwiedzać można tu na wielu poziomach. Biel wapiennych ścian sprawia wrażenie idealnej czystości.
Zgoła odmienna sytuacja wydarza się jednak po wyjściu z kopalni. Brak odpowiedniego miejsca do przebrania się, plus gliniane podłoże, na które wychodzi się z wody, skutkuje niestety totalnym zabrudzeniem całego sprzętu, którego dodatkowo nie ma gdzie opłukać.
PISZESZ SIĘ NA NURA W MOLNARZE?
Jeśli tak musisz spełnić następujące wymagania:
´ certyfikat przynajmniej AOWD,
´ suchy skafander,
´ Twinset lub side mount (SM potwierdzony certyfikatem),
´ ubezpieczenie – najlepiej DAN,
´ przynajmniej dwie latarki,
´ druga maska w kieszeni.
Obowiązkowe jest również, wcześniejsze umówienie terminu nurkowania. Można to zrobić, kontaktując się przez stronę www.
Dla osób posiadających certyfikat cave oraz nurkujących na systemie CCR jest możliwość dłuższych nurkowań w odleglejsze zakątki jaskini.
Świetną opcją jest zrobienie kursu cave w tejże jaskini. Do tego celu służy druga część jaskini tzw. „Mordor”. Nawet pływając w ciemnej masce i podnosząc osady, nie przenoszą się one na trasy turystyczno-widokowe. Wielopoziomowość i skompliko-
wanie tras doskonale nadaje się do ćwiczeń z nawigacji oraz poręczowania. W części zwanej „Mordor” znajdziemy wiele zacisków pionowych skoków co doskonale nadaje się do ćwiczeń nurkowania w czarnej masce.
Kiedy znudzi nam się już surowy klimat jaskiń śmiało możemy wyjść na zewnątrz, gdzie znajdziemy cudowne oczko również z ciepłą wodą termalną. Nie zamarza ono zimą i utrzymuje stałą temperaturę, kwitnie tu wspaniała flora, a i fauna ucieszy nie tylko fotografów. Możemy podziwiać kwitnące lilie, mnóstwo ciekawych glonów, a kolorowe rybki skrzą się w promieniach słońca. Nie brakuje tu żółwi, małych węgorzy oraz żab.
Każdy kto odwiedził Molnar choć raz z przyjemnością tu wraca.
Nurkowanie w jaskini Molnar oferuje różnorodne poziomy trudności, dostosowane do umiejętności nurków. Dla początkujących nurków istnieją łatwiejsze trasy, które pozwalają na odkrywanie podwodnych labiryntów w bezpieczny sposób. Zaawansowani nurkowie mogą podjąć się bardziej wymagających tras, które prowadzą do najbardziej spektakularnych części jaskini. Dla ekspertów w nurkowaniu jaskiniowym jaskinia Molnar oferuje wyjątkowe wyzwanie techniczne i możliwość eksploracji niedostępnych, dla większości nurków, obszarów.
Bardzo polecam nurkowanie w tym miejscu. Infrastruktura nurkowa jest na najwyższym poziomie.
Przygotowane stoły pod sprzęt nurkowy, boxy, zawieszki na akcesoria, oddzielona część mokra od suchej.
Napełnianie butli odbywa się na miejscu dowolną mieszanką zgodnie z uprawnieniami nurka.
Centrum nurkowe znajdujące się na miejscu oferuje pełen wachlarz kursów i szkoleń, które umożliwiają zarówno początkującym, jak i zaawansowanym nurkom odkrycie piękna jaskini oraz zdobycie nowych umiejętności. Istnieje również możliwość wynajmu sprzętu nurkowego.
Podsumowując, centrum nurkowe w jaskini Molnar Janos w Budapeszcie to doskonałe miejsce dla osób zainteresowanych nurkowaniem jaskiniowym. Miejscówka oferuje nie tylko bogactwo podwodnego krajobrazu i wyzwanie techniczne, ale także zapewnia bezpieczeństwo i profesjonalne wsparcie dla nurków. Dla pasjonatów przygód jaskinia Molnar to prawdziwe eldorado. Na mnie Molnar oraz cały Budapeszt robią gigantyczne wrażenie i to za każdym razem.
Staram się go odwiedzać chociaż raz w roku i połączyć nurkowanie ze zwiedzaniem, bo tu się nie da nudzić!
A Ty? Czy odważysz się zanurzyć w tajemniczych głębinach Jaskini Molnar i odkryć to, co skrywa?
Tekst SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ Zdjęcia ADRIAN JURIEWICZ
„Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”
Mahatma Gandhi
Po lunchu musimy zadecydować czy nurkujemy drugi raz tego samego dnia, czy płyniemy pontonem na wycieczkę lądową. Plan dnia podczas naszej ekspedycji jest ułożony w taki sposób, że wszystkie aktywności takie, jak nurkowanie, kajaki czy wycieczki na ląd, odbywają się w tym samym czasie. Dlatego zawsze musimy zdecydować, co wybieramy w danym momencie, a wybór jest bardzo trudny.
Tym razem płyniemy na ląd do miejsca Paradise Bay, skuszeni możliwością zobaczenia pingwinów, postanowiliśmy sprawdzić membrany w naszych ubraniach czy rzeczywiście chronią przed wodą i mrozem w takim stopniu, jak zapewnia o tym producent. Przed podróżą zaopatrzyliśmy się w specjalną odzież ochronną, która ma nam zapewnić nie tylko ochronę termiczną, ale również komfort nieprzemakalności. Podczas takich
wypraw, kiedy pogoda jest nieprzewidywalna, najważniejsze jest to, aby ubierać się na tzw. cebulkę czyli jedną warstwę odzieży zakładamy na drugą. Na zodiaki wsiadamy po kolei, ubrani w kamizelki ratunkowe, które ściągamy po dotarciu na miejsce. Płyniemy ostrożnie, przecinając delikatne fale i mijamy piętrzące się kry lodowe. Wiatr się wzmaga, czuję jego lodowaty powiew na twarzy. Wysiadamy z pontonu brodząc w wodzie po kostki, wychodzimy na ląd, a razem z nami wychodzą z wody pingwiny. Postanowiły zatrzymać się na chwilę i odpocząć na kamienistej plaży. Łapczywie połykają śnieg i od czasu do czasu zerkają w naszą stronę. Na kalosze zakładamy rakiety śnieżne i zaczynamy się wspinać na niewielkie wzniesienie, z którego, jak nas zapewniono podczas briefingu, rozpościera się niesamowity widok na zatokę i góry lodowe. Wejście na górę zajmuje nam dwadzieścia minut, nie licząc przystanków na robienie zdjęć, czy wygrzebywanie się z zasp śnieżnych.
Kiedy stanęłam na szczycie tego wzniesienia walcząc z zimnym wiatrem i zobaczyłam piękno otaczającego mnie świata, poczułam ogromne ciepło i radość w sercu. Patrzę na chmury i długie promienie popołudniowego słońca, które dotykają gór lodowych i zanurzają się w morzu. Widzę grupę kajakarzy, którzy postanowili dopłynąć do nas, wykorzystując do tego siłę
własnych mięśni. Patrzę na Planciusa zacumowanego w zatoce, który z tej perspektywy wydaje się być małą jednostką. Widzę świat tak piękny i różnorodny, że brakuje mi słów, aby go opisać. Biorę głęboki wdech i dopiero teraz czuję, że naprawdę tu jestem, że dotarłam na siódmy kontynent.
Schodzimy powoli, z drugiej strony wzniesienia, zataczając półkole. Na końcu zejścia tuż przy brzegu na ubitym śniegu wylegują się trzy duże lwy morskie. Odpoczywają po obfitym posiłku, od czasu do czasu drapią się po brzuchach i przekręcają z boku na bok. Czas pobytu na wyspie powoli dobiega końca, zdejmujemy rakiety śnieżne, zakładamy kamizelki ratunkowe i wracamy na statek. Tam czeka na nas wykład, a po wykładzie przepyszna kolacja.
Drugiego dnia budzę się wcześnie rano, długo przed tym zanim poranna melodia popłynie z głośników. Wspinam się po schodach i gubię w korytarzach, które prowadzą do części restauracyjnej, w której znajduje się ekspres do kawy. Idealne urządzenie, przyciskasz guzik i dzieje się magia, zapach cudownego, aromatycznego, eliksiru dociera w błyskawicznym tempie do moich zmysłów. Z parującym kubkiem kawy w dłoni wychodzę na pokład statku, z którego rozpościera się zapierający dech w piersi widok na góry lodowe. Za moment przepłyniemy przez Kanał Lemaire nazwanym tak na cześć belgijskiego badacza Charlesa Lemairea. Cieśnina nosi również drugą nazwę „Kodak
Gap”, która nawiązuje do fotograficznego piękna tego miejsca. Dzisiaj nie tylko ja obudziłam się przed świtem, błyskawicznie zewnętrzny taras zapełnia się pasażerami. Każdy chce na własne oczy zobaczyć ten, ciągnący się 11 km, wąski przesmyk, otoczony skalistymi szczytami gór. Mamy ogromne szczęście, kry lodowe nie blokują wejścia do kanału i możemy go spokojnie przepłynąć. Niebo również uśmiechnęło się do nas i zza chmur wyjrzało słońce. Stoję w jego blasku i czuję jak ciepłe promienie porannego słońca tańczą na mojej twarzy, rozgrzewają moje zmarznięte dłonie i zaczyna być mi ciepło. Płyniemy powoli pomiędzy błękitno białymi górami lodowymi, których wierzchołki odcinają się na tle szafirowego nieba. Ciemne, wysokie klify, pokryte grubą warstwą śniegu, odbijają się w gładkiej jak lustro tafli wody. Wszyscy w milczeniu i ogromnym zadziwieniu patrzymy na cuda, które stworzyła natura. Po niezapomnianym poranku i pysznym śniadaniu wyruszamy pontonami na nurkowanie. Ze stu ośmiu pasażerów na pokładzie, tylko dwadzieścia jeden osób nurkuje.
Nurkowania na Antarktydzie są bardzo wymagające. Każdy nurek musi mieć minimum trzydzieści udokumentowanych nurkowań w suchym skafandrze, w zimnych wodach. Dzisiaj nurkujemy przy wyspie Petermann, na której stoi drewniane, czerwone schronisko argentyńskie, zbudowane w 1955 roku. Wyspę zamieszkują dwa gatunki pingwinów Gentoo i Adelie,
a gościnnie pojawiają się również lwy morskie, foki i różne gatunki ptaków. Do wyspy płyniemy kilka minut pontonem, z daleka docierają do nas odgłosy pingwinów i fetor ich odchodów. Podpływamy blisko skał i z perspektywy zodiaka podziwiamy te biało czarne stworzenia. Powoli przygotowujemy się do zanurzenia, zakładamy sprzęt do nurkowania i wskakujemy do wody. Mieliśmy nadzieję na spektakularne nurkowanie z pingwinami, ale niestety widoczność w tej lokalizacji nie przekracza dwudziestu centymetrów i nie mieliśmy szans na dostrzeżenie czegokolwiek, a tym bardziej pingwinów pod wodą. Pingwiny
na powierzchni są powolne i czasami niezdarne, ale pod powierzchnią wody to prawdziwe petardy, są szybkie i zwinne. Trzeba mocno wytężać wzrok, aby je dostrzec. Widzieliśmy natomiast wyryte w skale inicjały PP, to chyba jedyne udokumentowane grafitti na Antarktydzie. Powstało na cześć statku „Pourquoi –Pas”, którym francuski oceanograf Jean Babtiste Charcot, w latach (1908-1910) przypłynął drugi raz na Antarktydę.
Po nurkowaniu zeszliśmy na ląd w suchych skafandrach, zwiedzaliśmy wyspę i cieszyliśmy się bliskością stworzeń, które tu mieszkają i piękną słoneczną pogodą. Mogliśmy z bliska przyj-
rzeć się, jak rodzice karmią małe pingwiny, a te połykają łapczywie pokarm. Obserwowaliśmy jak przemierzają wydeptane przez siebie ścieżki, prowadzące do wody i jak zanurzają się i wynurzają w poszukiwaniu pożywienia. Patrzyliśmy na wszechogarniające piękno krajobrazu, który rozpościerał się przed naszymi oczami. Podziwialiśmy góry lodowe połyskujące w popołudniowym słońcu i krystalicznie czystą wodę wdzierająca się w głąb wyspy. Widzieliśmy też z daleka Plancius stojącego w bezruchu czekającego na nasz powrót.
Po południu zamiast nurkowania wybraliśmy wycieczkę lądową. Zachęcił nas do tego Michela, który zapewnił nas, że jest to jedna z najpiękniejszych wycieczek na naszej trasie, a nurkowanie będzie podobne, pod względem widoczności do tego porannego. Po obiedzie odbiliśmy karty magnetyczne przy wyjściu z łodzi i ubrani w ciepłe ubrania oraz kamizelki ratunkowe wsiedliśmy na zodiaki. Przed nami Salpetriere i Port Charkot, który słynie z przepięknych gór lodowych o wyjątkowych i nieregularnych kształtach, dryfujących kawałkach kry lodowej oraz dużej ilości zwierząt, które możemy zobaczyć w tej lokalizacji. Na samym początku naszej wycieczki tuż przy zodiaku wynurzyły się dwa olbrzymie wieloryby, żerują w tym miejscu. Mogliśmy dokładnie się im przyjrzeć zachowując czterometrowy dystans. Cieszyliśmy się z ich obecnością przez kilka minut, aż zniknęły w głębinach. Wtedy popłynęliśmy dalej w stronę góry lodowej o przepięknym błękitnym odcieniu. Im starsza góra lodowa tym piękniejszy ma kolor. Naszą uwagę przykuł lew morski, który prężył się na skałach tuż przy brzegu, drapał się w głowę i wyginał, przypominał instruktora jogi w trakcie zajęć. Po ćwiczeniach ułożył się na skale i zasnął, a my popłynęliśmy dalej do miejsca, gdzie pingwiny wchodziły do wody, aby się posilić. Po obfitym posiłku wracały na ląd i zaczynały się wspinać po stromej ścianie, szły jeden za drugim wąską, wydeptaną ścieżką prowadzącą do góry, gdzie czekały na nie głodne maluchy. Z daleka wyglądały jak narciarze, którzy zjeżdżają ze stromego,
stoku w szczycie sezonu. Nieopodal pingwinów na krze wylegiwało się w słońcu kilka lampartów morskich, spały po obfitym posiłku. Od czasu do czasu przeciągały się i spoglądały na nas swoimi pięknymi, spokojnymi oczami. Kto by pomyślał patrząc na nie, że te oczy należą do zwinnego mordercy, którego głównym składnikiem pożywienia są pingwiny i małe foki.
Ostatnim punktem naszej wycieczki są trzy góry lodowe połączone łukiem, ich widok zrobił na nas ogromne wrażenie, a zwłaszcza stado pingwinów, które przepływało na tle błękitnego łuku. Ten moment zdecydowanie możemy nazwać dobrym timing’iem. Po powrocie na statek odbiliśmy nasze identyfikatory i powoli przygotowaliśmy się do kolacji, a raczej do tego co miało nastąpić po niej. Dzisiaj kilkunastu śmiałków, a wśród nich my, śpi pod gołym niebem, na kempingu w lokalizacji Damoy Point, Dorian Bay.
Słońce powoli chowało się za górami, kiedy po kolacji, zaopatrzeni w śpiwory, płynęliśmy zodiakami na ląd. Robiło się coraz chłodniej, kiedy powoli słońce chowało się za górami. Każdy z nas dostał metalową łopatę, za pomocą której zaczęliśmy wykopywać kilkucentymetrowe zagłębienie w śniegu. Ta niewielka niecka ma nas chronić w nocy przed wiatrem, który cały czas się nasilał. Do niewielkiego zagłębienia wsadziliśmy najpierw matę izolującą nas od podłoża, a później nieprzemakalny śpiwór, w którym spędzimy noc na Antarktydzie. Przed nami rozpościera się zjawiskowy widok na najwyższe szczyty wyspy Anvers, Agamemnon i Mount Franais. Góry pokrywa gruba warstwa śniegu, a ich szczyty połyskują na złoto w świetle zachodzącego słońca. Na brzegu wyspy zadomowiła się kolonia pingwinów, odwiedziliśmy je, zaraz po tym, jak skończyliśmy przygotowywać nasze „łóżka” do spania. Po prawej stronie na niewielkim wzniesieniu stoją dwie chaty oddalone kilka metrów od siebie. Jedna jest żółta, a druga bordowa, kiedyś służyły jako schronienie dla naukowców, a dzisiaj odwiedzają je turyści tacy, jak my. Jest już późno, powoli mościmy się w swoich śpiworach. Obserwuję
jak zmienia się światło dookoła nas, jak kolor żółty przechodzi w złoty i pomarańczowy, a później kiedy słońce znika za górami pojawia się różowa poświata, która rozmywa się w szarości. To znak, że jest już późno i kładziemy się spać, patrzę w czyste niebo, które rozpościera się nad nami i zaczynam obserwować gwiazdy. Z oddali dobiegają do nas odgłosy pingwinów i skrzypienie lodowców, słyszę jak delikatne fale obmywają brzeg. Jest bardzo zimno, temperatura spadła do -7°C, dlatego zasuwam śpiwór prawie do końca, zostawiam małą szparę, aby para wodna nie skraplała się w środku. Powoli ciche oddechy zamieniają się w pochrapywania...
Obudziły mnie odgłosy ptaków zaraz po tym, jak udało mi się zasnąć, może spaliśmy ze trzy godziny. Przez chwilę wpatrywałam się w odległe szczyty rozpościerające się przed nami. Rozmyślałam o nocy spędzonej pod gwiazdami i totalnym wyjściu ze strefy komfortu. Powstaje tu coś pięknego pomyślałam, tworzymy naszą wspólną historię, którą po powrocie każdy z nas ubierze w słowa i opowie swoim bliskim, albo opiszemy w notesie… Nieśpiesznie zwijamy śpiwory i zakopujemy dziury, w których spaliśmy, zacieramy swoje ślady. Pozostawiamy to miejsce nietknięte, takie jakie zastaliśmy i cieszy mnie to. Wracamy na statek o godzinie 5:30, jeszcze wszyscy smacznie śpią w swoich ciepłych kajutach. Nie kładę się spać od razu, piję kawę i staram się nacieszyć chwilą, chwilą mojego małego zwycięstwa, w której taka ciepłolubna osoba jak ja spędziła noc na mrozie, w śpiworze, pod gołym niebem pełnym gwiazd.
O siódmej rano budzi nas Eduardo, przed nami kolejny dzień wspaniałych wrażeń. Nie idziemy dzisiaj na poranne nurkowanie, za bardzo zmarzliśmy na kempingu i jesteśmy niewyspani. Po śniadaniu płyniemy na miejsce zwane Jougla Point, które zamieszkuje kolonia pingwinów białobrewych. Już z daleka wyczuwam obecność tych pięknych stworzeń, intensywna woń odchodów rozchodzi się na wszystkie strony świata. Tak wyglądają i pachną wyspy, które zamieszkują pingwiny, są pokryte odchodami tych uroczych ptaków i śmierdzą okropnie. Schodzimy na ląd w gumowcach, i idziemy wzdłuż wyznaczonej przez naszych przewodników trasy, aby nie zakłócić miejsc lęgowych innych ptaków. Pingwiny wypełniają każdą wolną przestrzeń na tym półwyspie, jest ich bardzo dużo. Na brzegu leżą szkielety wielorybów to pozostałości po morderczej działalności człowieka w XX wieku. Jeszcze więcej tych wątpliwych pamiątek znajduje się na dnie morza, które okala półwysep. Wielorybnicy w tej lokalizacji wyciągali truchła martwych olbrzymów na brzeg w celu dalszej ich obróbki. Szacuje się, że w zeszłym stuleciu z ręki człowieka zginęło ponad trzy miliony tych niezwykłych stworzeń. Po zakończonej wycieczce dokładnie myjemy nasze kalosze przed wejściem do zodiaków, a po powrocie na łódź dezynfekujemy je w specjalnym do tego przeznaczonym roztworze. Po południu wypływamy zodiakami na nurkowanie przy górze lodowej. Pogoda nam sprzyjała, po obiedzie wyszło słońce, a wiatr
ucichł, to idealny moment na spełnienie nurkowego marzenia i dotknięcie góry lodowej pod wodą. Wypuszczamy powietrze z naszych BCD i nieśpiesznie opadamy na dół. Promienie słońca, tworzą tęczowe pryzmaty na nierównej powierzchni lodu. Nigdzie się nie śpieszymy i nigdzie nie musimy dopłynąć, możemy skupić całą swoją uwagę na górze lodowej, która znajduje się przed nami. Przejrzystość wody przekracza cztery metry, a odbijające się światło od białego lodu sprawia, że jest bardzo jasno. Powoli, płyniemy wzdłuż ściany, która opada głęboko w dół, a jej struktura jest nierówna i poprzetykana różnymi zagłębieniami. Od czasu do czasu zatrzymujemy się, aby z dziecięcą ciekawością jej dotknąć, czego kategorycznie zabronił Michael. Ta ogromna bryła lodu, której 90% całej powierzchni znajduje się pod powierzchnią wody, oderwana od lodowca może być bardzo niebezpieczna dla statków oraz nurków. Góra lodowa może dryfować, albo zacząć się przekręcać czego byliśmy świadkiem podczas jednej z wycieczek zodiakami. Dlatego trzeba zachować szczególną ostrożność podczas nurkowania przy tym białym olbrzymie. Po trzydziestu pięciu minutach spędzonych w wodzie wynurzamy się, oddajemy balast i resztę sprzętu operatorowi zodiaka, wskakujemy do środka pontonu odpychając się płetwami na tzw. foczkę.
Wieczorem czekała na nas prawdziwa grillowa uczta. Tylny, zewnętrzny pokład naszego statku zamienił się w restaurację na świeżym powietrzu. Dzisiaj kolacja serwowana jest przez szefa kuchni w formie grilla z grzanym winem, a na deser dla chętnych są tańce do późnych godzin wieczornych. Kapitan powoli wpływa
do zatoki Borgen, tak pięknej i malowniczej, jak „Kodak Gap”. Słońce odbija się w kryształowo czystej wodzie, na której unoszą się i dryfują kawałki lodu. Czuje się jak w restauracji na stoku narciarskim w cudowny, słoneczny dzień. Gdyby nie morze pomyślałabym, że jestem w Alpach, a nie na Antarktydzie. Wieczór był wspaniały i długi, zakończony spektakularnym zachodem słońca.
Po niezwykłym wieczorze nadszedł kolejny dzień na Antarktydzie, który zapowiada się niesamowicie. Dzisiaj rezygnujemy ze wszystkich wycieczek lądowych na rzecz dwóch nurkowań. Pogoda się zmienia, pojawiła się lekka mgła i wiatr zaczął się nasilać, dlatego jest to nasz ostatni dzień nurkowy na siódmym kontynencie. Płyniemy zodiakami do Foyn Harbor, gdzie niedaleko brzegu z morza wystaje zardzewiały, brązowy szkielet statku. Wrak Governoren spoczywa na zachodnim wybrzeżu półwyspu Enterprise. W czasach swojej świetności był największym statkiem służącym do zabijania wielorybów, ale również do ich ćwiartowania i przerabiania na cenny olej. W 1915 roku, kiedy ogromne zbiorniki znajdujące się na pokładzie łodzi zostały po brzegi wypełnione olejem, czas misji polarnej Governoren dobiegł końca i jednostka była gotowa, żeby wrócić do domu. Aby uczcić ten wyjątkowy dzień załoga zorganizowała przyjęcie pod pokładem statku. W tym samym czasie, w którym odbywała się zabawa, górny pokład stanął w ogniu. Na pokładzie znajdowała się ogromna ilość oleju z wielorybów, która natychmiast zaczęła się palić. Kapitan jednostki zdołał dopłynąć do wybrzeża wyspy gdzie cała licząca 85 osób załoga
zeszła na ląd i wszyscy zostali uratowani. Dzisiaj oglądamy wrak tego masywnego statku, którego duża część wystaje ponad taflę wody. Nurkujemy powoli wzdłuż metalowej konstrukcji opadającej do osiemnastu metrów. Wrak porastają liczne glony i wodorosty, a pomiędzy nimi chowają się ślimaki i kolorowe rozgwiazdy. Widoczność przekracza trzy metry, a temperatura wody wynosi zero. Tego samego dnia po południu nurkowaliśmy przy górze lodowej, gdzie warunki pod względem widoczności i temperatury były podobne do tych przy wraku.
Ostatni dzień na Białym kontynencie zaczął się wcześnie rano, otulona ciszą wychodzę na taras widokowy i wsłuchuję się w odgłosy Antarktydy. Na stolikach pojawiły się przekąski, co jest zapowiedzią, że za moment zewnętrzny pokład zapełni się gośćmi i czeka na nas coś spektakularnego. Sceneria bardzo się zmieniła, nie widzę białych gór lodowych, do których obecności zdążyły przyzwyczaić się moje oczy, a pojawiły się dwa ciemne wzniesienia, które wyglądają jak brama, portal do innego świata. Pomiędzy górami znajduje się dość wąskie przejście zwane „Neptune Bellows”. To co mnie teraz otacza przypomina bardziej scenę z serialu „Gra o Tron” niż prawdziwe miejsce stworzone przez naturę. Plancus powoli zbliża się do wąskiego przejścia, które prowadzi nas do zatoki Fort Foster, wypełnionej wodą kaldery czynnego wulkanu Deception Island. Ostatnia erupcja tego wulkanu miała miejsce 54 lata temu. Teraz ten rejon jest chroniony i od 2002 roku nosi nazwę „Szczególnie chroniony obszar Antarktyki”. Płyniemy powoli dzięki czemu możemy przyjrzeć się przepięknym klifom, które pionowo opadają do wody.
Ich kolory budzą zachwyt, a światło słoneczne, które na nie pada tylko go potęguje. Powoli przygotowujemy się do zejścia na ląd. Kapitan zacumował łódź w znacznej odległości od wybrzeża dlatego wsiadamy na zodiaki i płyniemy do brzegu. Wysiadamy na wyspie Deception, żwirowa, ciemna plaża pokryta jest żółtymi i czerwonymi algami. Kierujemy się na górę wzdłuż szlaku, który oznaczyli dla nas nasi przewodnicy. Docieramy na szczyt bocznej moreny, z której rozpościera się zapierający dech w piersi widok na zatokę. Schodzimy nieśpiesznie obserwując połacie żółtego mchu, który porasta tą żwirową ziemię. Na plaży czeka na nas Eduardo z resztą ekipy i proponuje tradycyjne „Polar Plunge” czyli morsowanie w lodowatej wodzie dla chętnych. Mącimy krystalicznie czystą wodę stopami, kiedy z impetem, nie zastanawiając się ani chwili dłużej wbiegamy do morza, ubrani w kostiumy kąpielowe. Lodowata woda rozpryskuje się na wszystkie strony, a my z dziecięcym entuzjazmem biegniemy przed siebie. Czuję ból połączony z odrętwieniem kiedy zanurzam się cała. Przez moment tu zostaję, aby nacieszyć się tą chwilą, chwilą, którą wypełnia odwaga i wdzięczność. Po powrocie na brzeg otulam się ręcznikiem i szybko ubieram. Dopiero teraz dociera do mnie to, czego przed chwilą dokonaliśmy. To było przepiękne przeżycie, doświadczenie, które pokazało mi, że nie ma rzeczy niemożliwych, tylko są granice, które sami sobie stawiamy.
„Zawsze wydaje się, że coś jest niemożliwe, dopóki nie zostanie zrobione” – Nelson Mandela. Nasz pobyt na siódmym kontynencie powoli dobiega końca, przed nami przeprawa przez Cieśninę Drakea i powrót do Ushuaia. Antarktyda jest fascynująca. Jest coś magicznego w otaczającej nas bieli, w tych wszystkich nowych dźwiękach i odgłosach, które potęguje cisza. Jesteśmy tu przez chwilę, a już tak dużo zdążyło się wydarzyć, tak wiele nauczyliśmy się o sobie.
słodka woda
Pierwszej klasy czystości jezioro znajdujące się w województwie lubelskim, na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Takie fakty, każdy może wyczytać w Internecie.
Ale jakie, tak naprawdę, jest Jezioro
Piaseczno? Dowiecie się zaraz i tutaj.
Krajobraz iście sielankowy. Lasy, łąki, pola, niezliczona ilość bocianów – wschodnia część Polski to naprawdę odmienne widoki, wprawiające w błogi stan. Oczy cieszą się każdym pejzażem, do tego stopnia, że nawet wyłączamy radio w samochodzie, bo wydaje się zakłócać ten spokój. Po 40 km jazdy z Lublina dojeżdżamy do oznakowań na trasie informujących o zjeździe do Bazy Nurkowej Ranczo. Mijamy szlaban i wąską dróżką obok pola zbóż jedziemy kilkadziesiąt metrów zbliżając się do jeziora. Baza znajduje się około 100 metrów od tafli wody.
Tam czeka na nas miejsce do zaparkowania, wiata, toaleta i infrastruktura ułatwiająca przygotowanie do nurkowania. Po sklarowaniu sprzętu i wbiciu się w skafandry, w 30 stopniowej temperaturze otoczenia, ruszyliśmy w kierunku wyczekiwanej ochłody
Pieszo pokonuje się 100-metrowy odcinek drogi, a wejście do jeziora jest dość „dzikie”, co nadaje mu bardzo fajnego charakteru. Nie wchodzi się do wody w tłumie plażowiczów, ale wśród drzew, gdzie nadal można delektować się urokliwym klimatem i otoczeniem Piaseczna. Kawałek płycizny i już, już za chwilunię będzie lżej
Zanurzamy się pod wodę i sprawdzamy ile prawdy jest w pozytywnych opiniach na temat tego miejsca.
Pierwsze metry to bujna roślinność. Bardzo bogate „ogrody podwodne”, gdzie dominuje obecność rośliny, która mnie kojarzy się z iglakami i podwodnym lasem, a nazywa się wywłócznikiem skrętoległym i jest rośliną znajdującą się w Polskiej Czerwonej Księdze Roślin, jako gatunek zagrożony. Występuje w jeziorach z przewagą piaszczystego dna. Wśród roślin zauważamy ławice małych ryb – okoni i wzdręg.
Początkowo nurkujemy wzdłuż poręczówek – jedna z nich doprowadza nas do platformy, pod którą ukazuje nam się dorodny szczupak. Przejrzystość wody jak na tą porę roku jest dobra, choć mamy informacje, że potrafi być jeszcze lepsza. Zanurzając się głębiej robi się „mlecznie” lecz poniżej 10 metra woda nabiera przejrzystości. Jezioro ma głębokość 39 metrów – można zaplanować tu naprawdę urozmaicone nurkowania. Z ciekawszych artefaktów jest zatopiony holownik (14-16 m) oraz żaglówka na 20 metrach – do każdego z nich prowadzi poręczówka. Szukamy wzrokiem miętusów, bo podobno tutaj występują, ale niestety żaden z nich nie chciał się z nami przywitać… Koniec dnia lubimy spędzać „szuwarowo” – tutaj gra świateł wśród trzcin, grążeli żółtych czy grzybieni białych robi na nas wrażenie, gdyż flora okazuje się w Lubelskiem bujna zarówno na powierzchni, jak i pod wodą.
Wracamy do bazy wśród bzyczenia owadów tłumnie latających nad pobliskim polem. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego miejsca, tym bardziej, że w najbliższej okolicy nie ma drugiego tak czystego jeziora.
Z technicznych spraw – jeżeli chcesz zanurkować, korzystając z infrastruktury Rancza zaplanuj przyjazd na weekend i skontaktuj się wcześniej z Bazą Nurkową w celu potwierdzenia.
Mam plan, żeby zrobić jak najwięcej zdjęć. Oglądałem mapę przed nurkowaniem i wiem, które miejsca interesują mnie najbardziej. Przygotowałem sobie ambitny plan będę szybki i obejrzę go całego. Sekundy między przeładowaniem się akumulatorów w lampach błyskowych ciągną się w nieskończoność. Jest tyle interesujących miejsc, zakamarków. Tu kabestan kotwicy zarośnięty miękkim koralem, tu okno. Nagle słyszę charakterystyczne piknięcie mojego komputera. Jak to? Kiedy? To już? Zostały mi trzy minuty do osiągnięcia limitu bezdekompresyjnego. Nurkuję z jedną butlą, rekreacyjnie. Nie zrealizowałem nawet połowy tego, co chciałem. No tak… trzeba było użyć nitrox.
Co prawda zrobimy tu jeszcze jedno nurkowanie, ale to niewiele zmieni. Powtórzeniowe nurkowanie na taką głębokość będzie jeszcze krótsze…
Nurkuję od dawna, bardzo dawna. Zastanawiałem się kiedyś, jakie trzy rzeczy wpłynęły najbardziej na rozwój nurkowania na świecie. Są to oczywiście moje przemyślenia i mogę nie mieć racji ale… po przeczytaniu tego artykułu trudno Ci będzie się ze mną nie zgodzić. Chętnie podyskutuję z osobami my-
PROMIENIE SŁOŃCA
NIEŚMIAŁO PRZEBIJAJĄ
SIĘ PRZEZ FALE I GRAJĄ
NA NIEPRZENIKNIONEJ
GŁĘBI MORZA. GDZIEŚ
JAK PRZEZ MGŁĘ, KILKANAŚCIE METRÓW
PODE MNĄ, WYŁANIA
SIĘ ZARYS STATKU.
OD DAWNA CHODZIŁ
MI PO GŁOWIE TEN WRAK. NIE JEST MOŻE SPEKTAKULARNIE
GŁĘBOKI, ALE JEST OGROMNY.
ślącymi inaczej. W tym artykule, możliwie jak najprościej, postaram się Cię wytłumaczyć, jak mamy dzisiaj super, jak wiedza i sprzęt, która były rozwijane przez lata, spowodowały nie tylko, że możemy bezpieczniej nurkować, ale przede wszystkim DŁUŻEJ. I nie mówię tu o dekompresyjnych nurtowaniach technicznych, tylko o możliwościach, jakie daje rekreacyjne nurkowanie z jedną butlą.
Trzeba się zastanowić co przeszkadzało najbardziej i nastręczało największych problemów pionierom nurkowania. Od momentu kiedy Cousteu i Gagane wynaleźli automat umożliwiający redukcję ciśnienia z butli do ciśnienia otoczenia wszystko wydawało się łatwe. Co to za problem ubrać maskę, płetwy, zarzucić butle z regulatorem na plecy i śmignąć pod wodę. Dodano jakieś skafandry – piankowe, suche. Bardzo szybko wymyślono kompensatory pływalności. Takie czy inne szkolenia przygotowywały do „przeżycia” pod wodą.
Z czym nie można było sobie łatwo poradzić to fizyka. Świat, który nas otacza rządzi się swoimi zasadami. Zostaliśmy „zaprojektowani” do chodzenia po ziemi i oddychania gazem, konkretnym gazem i do tego pod określonym ciśnieniem. Oczywiście
mamy drobną tolerancję na wahania ale z perspektywy tego, czemu poddajemy się podczas nurkowania, jest niewielka.
Tym gazem jest powietrze i umówmy się dla uproszczenia, że o składzie 21% tlenu i 79 % azotu. Co przekłada się na 0,21 ata tlenu i 0,79 ata azotu. Tlen jest zjadany przez każdą komórkę naszego ciała i nie stanowi problemu. Ale azot to inna sprawa. Jest go bardzo dużo, jest tak samo rozpuszczany w nas ale niemetabolizowany. Na pewno widzieliście jak robi się wodę sodową w popularnych dziś saturatorach. Każdy oddech pod wodą na głębokości, to taki właśnie strzał saturatora w nasz organizm. Nawet dziecko wie, że jak upadnie Ci butelka coli, to trzeba ją otwierać bardzo POWOLI. A odkręcona już butelka jest nadal gazowana. Nawet nie będziemy się rozwodzić nad mechanizmami ale zastanówmy się nad problemem. Ja brałem prysznic dziś rano. Bardzo dokładnie się umyłem, ale mimo to nie znalazłem w swoim ciele jakiegokolwiek gniazda do podłączenia czujnika, który pokazał by mi ile gazu rozpuściło się we mnie podczas nurkowania. Gdy nurkowanie rekreacyjne zaczęło się rozwijać, bardzo szybko zderzono się z problemem nasycenia naszego ciała gazami. Nurkowie zaczęli używać tabeli dekompresyjnych do nurkowania z różnych armii. Jednak statystyczny żołnierz znacząco różni się od statystycznego „Kowalskiego”. Parę kilo nadwagi, kilkanaście lat więcej i absolutnie nie ta kondycja fizyczna. Woj-
skowe tabele używane w cywilu po prostu się nie sprawdzały. Powstała tabela RDP (recreational dive planer) PADI, która wprowadziła wiele zasad do nurkowania rekreacyjnego. Jej wpływ na nurkowanie na świecie był ogromny. Wprowadziła dużo wolniejszą prędkość wynurzania, umocowała przystanek bezpieczeństwa. Podniosła wielokrotnie bezpieczeństwo zwykłych nurkowań dla normalnych ludzi. Ale to nie był „game changer”. Rewolucja miała nadejść… Krok pierwszy. Tabela „Wheel” RDP. Pierwsza tabela, która umożliwiała robienie nurkowań wielopoziomowych. Trzy poziomy nurkowania jeden po drugim. Już nie trzeba było kończyć nurkowania po osiągnięciu limitu. Wystarczyło zmienić głębokość. Krok drugi. Wprowadzenie powszechnie do użycia mieszanek oddechowych wzbogaconych w tlen. Popularnie nazywanych nitroxem. Przy zastosowaniu dedykowanych tabel właściwych mieszanek można było, nie zmieniając zasad nurkowania, wydłużyć nurkowania niemal dwukrotnie. Przy użyciu ich z tabelą do nurkowań wielopoziomowych, problemem zaczynała być ilość gazu, a nie czas na dnie.
Krok trzeci. Przyszłość nurkowania. Komputery. Proste urządzenia zakładane na rękę. Dziś zabierane przez nas prawie na każde nurkowanie. Monitorujące nasze podwodne poczynania w czasie rzeczywistym. Na bieżąco obliczające parametry
naszego nurkowania. Umożliwiające robienie nurkowań wielopoziomowych i z różnymi mieszankami.
O używaniu komputerów do nurkowań wielopoziomowych napiszę kolejny artykuł, zajmijmy się wzbogaconym powietrzem.
CZY MA JAKIEŚ WADY?
Z perspektywy wieloletniego użytkownika są niezauważalne. Trzeba przestrzegać maksymalnej głębokości dla danej mieszanki – nic wyjątkowego. Będziesz musiał poświęcić około dwóch minut więcej przed nurkowaniem, sprawdzając i analizując mieszankę – da się przeżyć. Potrzebujesz odbyć szkolenie (jeśli jeszcze go nie zrobiłeś). Na Twoim miejscu natychmiast po skończeniu czytania tego artykułu skontaktował bym się z Twoim instruktorem i poprosił go o kod do szkolenia online Nitrox.
ZALETY NURKOWANIA NA WZBOGACONYM POWIETRZU.
Czas na dole. Nie tylko przy jednym nurkowaniu. Wyobraź sobie, że jedziesz za tydzień na safari nurkowe na drugi koniec świata. W planach macie cztery nurkowania dziennie. To Twoja wymarzona destynacja. Ogromne zwierzęta, zapierające dech w piersi rafy koralowe. Jak zamierzasz odbyć cztery nurkowania, po godzinie każde, bez „dopalacza”? Będziesz mógł być dłużej. Będziesz bezpieczniejszy. Będziesz mniej zmęczony. Będziesz mniej narażony na chorobę dekompresyjną. Korzyści są oczywiste.
Używanie mieszanek wzbogaconych w tlen wymaga uprawnień. Wymaga od Ciebie zdobycia wiedzy i potwierdzenia jej egzaminem. To jeden z tych wysiłków, które się nam BARDZO opłacają. To nie jest szkolenie, nad którym należy się zastanawiać. Je TRZEBA posiadać. I używać najczęściej, jak to możliwe. Jeśli jeszcze z jakichś niezrozumiałych powodów jesteś instruktorem nurkowania i nie uczysz swoich kursantów nurkowań na nitroksie, to zadzwoń do mnie i natychmiast to naprawimy.
Osobista relacja o mojej niełatwej
drodze do nurkowania, o tym jak strefa komfortu tworzy mur oddzielający nas od fantastycznych przygód.
I o tym, jak bardzo nawet nie jesteśmy tego „muru” świadomi.
O tym, jak ktoś, kto świetnie pływa może nabawić się lęków przed wodą, nawet tego nie zauważyć i bez żadnego sprzeciwu się z tym pogodzić.
O tym, że ze wsparciem odpowiednich
ludzi można pokonać wiele przeciwności – jeśli się tylko chce!
SKĄD TEN LĘK?
Miałam ok. 13 lat. To były wspaniałe wakacje nad Jeziorem Powidzkim z rodzicami i siostrą.
Słońce, las, domek na wzniesieniu, pyszne owoce kupowane na targu, zimne lody, guma balonowa żuta po kilka naraz i zawody, która z nas nadmucha większego balona… tak pamietam ten czas. Do dnia kiedy przesadziłam z kąpielami w jeziorze. Był to też dzień, w którym zdałam na kartę pływacką – byłam z siebie taka dumna! Cały dzień siedziałyśmy z siostrą w wodzie, nurkowałyśmy na czas, rywalizując ze sobą i skakałyśmy z pomostu. To był fantastyczny dzień…
Ale potem przyszła noc i niewyobrażalny ból ucha, który mimo środków przeciwbólowych nie odpuszczał. Nazajutrz okazało się, że poważnie uszkodziłam błonę bębenkową ucha. Kolejne dwa tygodnie wakacji, codziennie rano musiałam zjawiać się na zmianę opatrunku (do teraz nie wierzę, że tak wielki
opatrunek mieścił się w moim małym uchu) oraz przyjmowaniu leków. Nie znosiłam tych wizyt, ale tak samo mocno nie mogłam się już ich doczekać, kiedy po nocy ucho i pół głowy pulsowały mi z bólu.
Nie muszę dodawać, że o kąpielach w jeziorze mogłam już zapomnieć do końca wakacji. Lekarz zabronił jakiegokolwiek moczenia ucha, nawet pod prysznicem. Nawet gdyby mi nie zabroniono – ból i tak trzymał mnie z dala od jeziora, a w kolejnych tygodniach trzymał moje ucho z dala od wody.
Nauczyłam się myć moje długie włosy, schylając głowę nad wanną – żeby tylko woda nie wlała mi się do ucha. Nawet nie zauważyłam, kiedy stało się to moim przyzwyczajeniem. Robiłam tak nawet wówczas, kiedy błona bębenkowa się już zaleczyła. Nie zwróciłam uwagi, kiedy przestałam chodzić na basen, przestałam wyjeżdżać na zawody pływackie, przestałam zanurzać głowę pod wodę. Odpuściłam pływanie (na rzecz innych aktywności na szczęście!), żeby tylko nie powtórzył się scenariusz ze wspomnianych wcześniej wakacji.
Potem zmieniła się szkoła i priorytety, ale nie zmienił się przymus nie moczenia uszu. Dziecięcy lęk przed przewlekłym bólem ucha rozpanoszył się na dobre, był częścią mnie. Nawet nie czułam, jak ograbia mnie z wolności i ogranicza… Do czasu.
IIO MATKO! WODA W UCHU!
Nieświadomy krok w przód wykonałam po pierwszym roku studiów. Wyjechałam z chłopakiem na wakacje do Egiptu (aktualnie moim mężem Przemysławem Zyberem). Piękny hotel, cudna rafa, ale ja nie moczę uszu, sorry nie zamoczę uszu i już…
Kto zna Przemka, ten wie, że on zawsze znajdzie rozwiązanie. Nie inaczej było i tym razem.
Kupiliśmy maskę i fajkę, zaraz po tym, jak zaakceptowałam karkołomny plan, który zakładał, że zanurzę tylko maskę i część twarzy, leżąc na dmuchanym materacu. Przemek przekonywał, że to się uda (że nie zamoczę uszu) i będę mogła zobaczyć ile tam życia i kolorów pod wodą. Cyrk na wodzie :) Nieustępliwość mojego przyszłego męża i moja ciekawość wzięły górę.
Wprawdzie mój stres był ogromny, bo oczywiście nie sposób nie zamoczyć uszu, kiedy zagląda się pod fale (!), ale świat pod wodą był tak piękny, że przełamałam strach. W sumie pływałam na materacu tak długo, aż już całkiem nie było w nim powietrza. Tak! To była ta część planu, o której nie wiedziałem. Otóż Przemek co chwilę upuszczał z materaca trochę powietrza, żebym ostatecznie po chwili mogła stwierdzić, że nie potrzebuję materaca (z uszami pełnymi morskiej wody!!!). Kiedy nazajutrz wstałam bez bólu, kupiliśmy płetwy i to był moment zwrotny. Wróciłam do pływania. I powoli, krok po kroku, zapomniałam o mojej „usznej traumie”, przewlekłym bólu, czy nieprzyjemnym leczeniu ucha w przeszłości.
Na kolejne kilkanaście lat moja strefa komfortu przesunęła się do poziomu snorkeling. Mogłam z ogromną radością podziwiać podwodny świat, będąc w rożnych przepięknych miejscach. Lata mijały, mój chłopak awansował na męża, pojawiły się dzieci, które też jak my, niemal całe wakacje spędzały na obserwacji morskiego życia i zabawach w wodzie.
Było mi tak wygodnie i bezpiecznie w mojej nowej strefie komfortu, aż tu nagle… mój mąż wraz z dziesięcioletnim synem zapisali się na kurs OWD!!!
III
ŻE CO? ALE JAK TO? CHCĄ NURKOWAĆ?
Nie. W moich życiowych planach nurkowania nie było. Kibicowałam im i cieszyłam się ich nowym wyzwaniem, ale z dystansem. Kiedy zdobyli uprawnienia i zaczęliśmy wyjeżdżać na wakacje z nurkowaniem w roli głównej, powoli dochodziło do mnie, że zapuściłam już porządne, zdrewniałe korzenie w mojej strefie komfortu. Schowałam się za solidnym murem oporowym. Pierwsze wyjazdy nurkowe odbywałam jako snorkler i było mi z tym dobrze. Aż zrozumiałem, że nie pozbyłam się mojego „lęku usznego”, a tylko zmniejszyłam nieco jego obszar. Ten lęk dyktował warunki: „Nie! nie będziesz nurkować! Bo co jeśli błona bębenkowa znów strzeli? Po co ci ten stres i ból?” I tak towarzyszyłam im na wyjazdach nurkowych, pomagałam ubierać się synowi, podawałam płetwy, wieszałam pianki i wiecznie czekałam… czekałam, aż wyjdą. Czekanie stało się nieodzowną częścią wakacyjnych wyjazdów. Kiedy nurkowali w cenotach, czekałam na plaży. Kiedy nurkowali w morzu, czekałam na łodzi. Na każdym wyjeździe musiałam ogarnąć sobie poczekalnię, w końcu nawet dobra książka przestała wystarczać. Po pewnym czasie to czekanie irytowało mnie już na maxa. Do tego czułam, że omija mnie coś naprawdę fajnego. Kiedy wychodzili z nurkowania i z wypiekami
na twarzy opowiadali, co widzieli, zaczęłam mieć dość siedzenia w poczekalni.
Natomiast miałam świadomość, że na drodze do mojego nurkowania stoi jeszcze jedna przeszkoda: klaustrofobia. Przeszkoda, o której wiedział doskonale mój mąż, dlatego nie naciskał na nurkowanie, bo czuł, że to już może być za dużo, jak na mnie. Choć parę razy po nurkowaniu próbował namówić mnie, żebym spróbowała się zanurzyć, chociaż na metr pod wodę, na jego octopusie. Każda taka próba kończyła się fiaskiem. W panice zaraz się wynurzałam z bólem ucha i ściskiem w klatce piersiowej. W takich sytuacjach czułam koszmarny, paniczny lęk, że nie dawałam sobie szansy na spróbowanie.
Jednak po którymś kolejnym, wspólnym wyjeździe nurkowym zdecydowałam:
Miałam dość nieustającego czekania. Byłam zdeterminowana i bardzo chciałam spróbować uporać się z blokadami, które miałam w głowie. Wiedziałam, że kurs muszę odbyć sama, bez rodziny w pobliżu. Chciałam się z tym uporać bez dopingu, na spokojnie. A może chodziło o to, żeby ograniczyć ilość świadków ewentualnej porażki? Nie wiem. W sumie liczyło się wówczas tylko to, że postanowiłam wreszcie uporać się z traumami.
Pierwszy problem pojawił się szybciej niż myślałam, już przy zakupie pianki. Kiedy założyłam pierwszą piankę w sklepie, od razu odpaliła się moja klaustrofobia, zaczęłam się pocić i krę-
ciło mi się w głowie, miałam wrażenie, że nie mogę złapać oddechu, a sprzedawca jeszcze orzekł: Zdecydowanie za duża!… Głupio byłoby się poddać teraz, kurs opłacony, postanowienie powzięte, a ja duszę się w za dużej piance! Serio?… Odczekałam chwilę, doszłam do siebie i spróbowałam z mniejszym rozmiarem.
Kiedy zaczęłam kurs OWD, instruktor wiedział, że nie będzie łatwo. Miałam wówczas problem ze wstrzymywaniem oddechu pod wodą, nie wyobrażałam sobie, że mogę zdjąć maskę pod wodą, że mogę wyjąć automat z ust, będąc pod wodą, że dam radę otworzyć oczy pod wodą, no i jeszcze ta ciasna pianka… Pierwsze kursowe spotkania w basenie miały klimat stanu przedzawałowego, ale podjęłam decyzję: „Chcę spróbować!” i nie zawracałam z obranego kursu, (choć możecie się śmiać, byłam przerażona, jak przed porodem!).
To była metoda małych kroczków. Jeden na jeden z instruktorem na płytkiej części basenu. Tak wyglądały pierwsze „nurkowania”. Kiedy okazało się, że wszystkie z powyższych ćwiczeń wykonałam i nadal żyłam, uszy nie bolały, instruktor był dobrej myśli, uwierzyłam, że to się może udać. Basenowa część kursu rozciągnęła się na kilka miesięcy, wykupiłam znacznie więcej godzin, niż zazwyczaj jest potrzebna. Chciałam się czuć pewnie, kiedy przyjdzie mi zanurkować na wodach otwartych. Kurs zaczęłam w styczniu, zaś w maju miałam kończyć kurs nurkując w Egipcie.
Wszystkich tych, którzy liczą, że przestanę się już nad sobą rozczulać, muszę rozczarować. Jeszcze nie… to jeszcze nie koniec dramy :)
VWyjechałam z grupą kursantów i instruktorem na tydzień do Egiptu.
Wiadomo pierwszy dzień: relaks, opalanie, odpoczynek. Kiedy zadzwoniłam do męża pierwszego dnia, powiedział: „Zobaczysz, jutro zadzwonisz i będziesz zachwycona. Nurkowania w Egipcie to relaks, niesamowite kolory no i ten spokój pod wodą.”
Hmmmm… no więc następnego dnia po nurkowaniach… mam dzwonić, ale czuję, że jeszcze nie jestem gotowa. Bo jak zadzwonię, to na bank się poryczę. Wiec odwlekam to tak długo, aż w końcu dzwoni Przemek. Odbieram, głos mi się łamie i zanim cokolwiek mówię, zaczynam ryczeć jak małe dziecko. (?) Przemek w szoku: „Ale co się stało? Na pewno nie było aż tak strasznie?” Na bank wtedy stracił nadzieję, że kiedykolwiek będziemy razem nurkować.
W końcu się trochę uspokoiłam i zaczęłam opowiadać: „No więc z całej kilkunastoosobowej grupy tylko ja i jeszcze jedna dziewczyna nie mamy uprawnień OWD (kończymy kurs). Jest z nami jeszcze jeden świeżo upieczony instruktor. To mi przypada w udziale nurowanie z nim (w parze), druga kursantka ma nurkować z „moim” instruktorem. (Cóż za niefart!) Niby nurkowanie ma być płytkie, poprzedzone wyważeniem się, no bo to pierwsze nurkowanie, pianka jeszcze sucha ect, ale już trzęsą mi się ręce, bo będę nurkować z kimś, kogo nie znam. Falowanie na morzu zacne! (idealnie, jak na pierwszy raz!, ja to mam szczęście!) Wskakujemy do wody, klatkę piersiową ściska mi momentalnie, oddech
robi się płytki, włącza mi się lekki stresik. Próbuję się zanurzyć w nadziei, że pod wodą fale wreszcie przestaną mnie smagać po twarzy i może będzie spokojniej. Nic z tego, nie mogę się zanurzyć. Czas ucieka, instruktor prosi, bym spróbowała raz jeszcze. Nadal nie mogę się zanurzyć. Fale nadal trzaskają mnie bezlitośnie, zaczyna mi się kręcić w głowie. Mam ochotę uciec i już więcej nie wracać. Widzę bezradność (świeżo upieczonego) instruktora, który nadal czeka… w sumie nie wiem na co? Czas mija, jesteśmy już spory kawałek od statku. W końcu instruktor, z którym mam nurkować konsultuje się z „moim” instruktorem. Trzeba dołożyć balastu. Płyniemy po powierzchni walcząc z falami, jestem już u kresu wytrzymałości. Podpływam do drabinki, chcę wykrztusić z siebie: „że ja nie chcę, że już nie mam siły”. Dziś nie pamiętam czy to powiedziałam, czy tylko wewnątrz mnie każda komórka tak krzyczała? Wkładanie balastu też trochę trwa, fale uderzają mną raz po raz o drabinkę. Naprawdę nie mam już siły, jestem tak strasznie zmęczona, a jeszcze nie zanurkowałam, Boże jak ja to przeżyję? Trzęsę się cała, kiedy zanurzamy się ostatecznie pod taflę wody. Mija dobre 15 min zanim ręce przestają mi się trząść i przestaję dyszeć jak lokomotywa. Przytomnieję i przypomina mi się to, co mówił Przemek: nie dyryguj pod wodą, jak dyrygujesz – dopuść powietrza do skrzydła, no i pamiętaj o trymie. Ogarniam się, żeby wstydu rodzinie nie przynosić i wreszcie przekierowuję uwagę z „siebie” na „morze”. I wreszcie robi się fajnie”. Kiedy mu to wszystko opowiedziałam, w końcu odetchnął z ulgą: „Czyli będziesz nurkować? Nie poddasz się?”…
PROLOG
No i nie poddałam się. Na tym wyjeździe zrobiłam wszystkie nurkowania, choć stres towarzyszył mi niemal na każdym z nich.
Z każdym kolejnym nurkowaniem na szczęście tracił na zawziętości. Zdałam egzamin i sprawdziłam, że potrafię. Furteczka do nurkowania została otwarta. Od moich pierwszych nurkowań na wodach otwartych minęło 5 lat. Każdego roku nurkuję rekreacyjnie w morzu, meksykańskich cenotach, czy polskich jeziorach, czerpiąc z tych nurkowań sporo frajdy. Na mojej liście czekają kolejne ciekawe, ale też bardziej wymagające destynacje. Każdy kolejny wyjazd nurkowy upewnia mnie w przekonaniu, że dam radę, nie tylko nurkując, ale w wielu innych sytuacjach, kiedy zdaje mi się w pierwszym momencie, że coś mnie przerasta.
Nie pozbyłam się klaustrofobii, nauczyłam się, że mogę ją trochę okiełznać. Ilekroć dopadnie mnie paniczny lęk, przypominam sobie, że POTRAFIĘ I OPANUJĘ STRACH – bo już nieraz mi się udało. Skuteczność mojej taktyki może nie jest stuprocentowa, bo zdarza mi się wejść na nurkowanie (nawet z brzegu) i stwierdzić, nie ta lokomotywa zaraz się wykolei (czuję się źle i dyszę jak parowóz w swojej ostatniej podróży). Wtedy odpuszczam. Zdarza się to na szczęście niezwykle rzadko i zazwyczaj ma to związek ze zbyt niską temperaturą wody. Wychodzę, wybaczam sobie i żyję dalej. Na szczęście pod wodą jestem partnerem, na którym można polegać. Myślę nawet, że wielu nurków, z którymi nurkowałam, nie miało nawet pojęcia o mojej nurko-dramie. Pod wodą jestem „normalna”, serio, zero chorych akcji i można na mnie polegać!
Jeśli już nasunęło wam się pytanie: No i po co nurkować skoro wiąże się z tym tyle stresu?
Otóż. Mam ogromną satysfakcję, kiedy uda mi się przestraszyć mojego potwora. Wychodzę z trudnego nurkowania i jestem górą, bo dałam radę. Czasem wydaje mi się, że po pięciu latach to już będzie na luzie, bez stresu, normalka, chleb
powszedni… no, po tylu nurkowaniach, nie może być inaczej. A potem wskakuję do wody, płuca mi ściska, zimna woda potęguje jeszcze mój stres i znowu mam wrażenie, że zaraz się uduszę, że nie dam rady, że jak zaraz nie wyjdę, to zwariuję. Więc dopuszczam jeszcze powietrza do skrzydła, kładę się na placach i muszę spróbować głęboko pooddychać i się uspokoić. Największy stres dopada mnie zazwyczaj na pierwszym nurkowaniu na safari, cholerne wyważanie, zawsze tyle trwa, temu jeszcze dwa kilko, tamtemu cztery, komuś paruje maska, wiec chce ją zmienić… a ja wiszę w wodzie i mój niepokój rośnie. To właśnie ten moment jest kluczowy, muszę postarać się rozluźnić i pilnować oddechu, żeby nie był zbyt płytki. To właśnie wtedy czuję największe ściśnięcie w klatce piersiowej, bo jak już się zanurzę, to pianka przestaje mnie torturować, ciało się rozluźnia i wszystko wskakuje na „normalne tryby”.
Nurkuję również dlatego, że mam świadomość, że choć strefa komfortu to bardzo przyjemne miejsce to jednak nic tam nie rośnie, więc małymi kroczkami, ale konsekwentnie pokonuję swoje słabości, bo poczucie rozwoju i „sprawczości” to pokarm, który bardzo mi smakuje.
Mam nadzieje, że Ci twardziele, dla których inicjacja nurkowa była prosta niczym kichnięcie, mieli przy czytaniu niniejszego artykułu przynajmniej niezły ubaw. Tak, macie moje pełne pozwolenie na szczere rozbawienie, serio. Świadomość, że zaśmieje się pod nosem choć kilku twardzieli, co to zawziętości i dokonań pozazdrościł by im sam Chuck Norris, sprawi mi autentyczną radość. Zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś nie doświadcza na co dzień podobnych lęków, może mieć problem w zrozumieniu sytuacji. Może nawet nie mieliście pojęcia, że takie waleczne-marudy są wsród Was.
Tym zaś co bardzo by chcieli, lecz równie mocno się boją, polecam metodę małych kroczków i dawania sobie tyle czasu, ile tylko czujecie, że Wam potrzeba. Kiedy się odważycie, to życzę Wam, żeby na Waszej nurkowej drodze pojawiali się ludzie tak wyrozumiali, cierpliwi i dobrzy, jakich ja miałam szczęście spotkać.
JEŻELI LOS DAJE CI
CYTRYNY, ZRÓB Z NICH
LEMONIADĘ – MYŚLĘ, ŻE TO POWIEDZENIE
NAJLEPIEJ ODZWIERCIEDLA
MOJĄ PRZYGODĘ
Z FOTOGRAFIĄ. DZISIAJ
KRÓTKI ARTYKUŁ O TYM, JAK
CZASAMI UŚMIECH LOSU
PCHA NAS NIEKONIECZNIE
TAM, GDZIE SAMI
CHCIELIBYŚMY PODĄŻAĆ,
A POD KONIEC DNIA
JESTEŚMY SZCZĘŚLIWI
Z TAKIEGO OBROTU SPRAW.
Każdy z nas ma jakieś talenty. Niektórzy mogą się pochwalić nawet kilkoma. Jedni dobrze grają w piłkę nożną, odnoszą duże sukcesy, kolejni odnajdują się w przedmiotach ścisłych jak matematyka czy fizyka, jeszcze inni są bardziej techniczni i potrafią naprawić dosłownie wszystko (a przynajmniej rozkręcić i sprawdzić, co jest w środku). Ja właśnie należę do takiej grupy, jestem osobą wręcz manualną, która nie przepada za komputerami, telefonami i nie za bardzo podąża za nowinkami technicznymi. Mając do wyboru pisanie na klawiaturze i kartkę, zawsze wybiorę kartkę wraz z długopisem. Wszyscy znajomi dobrze wiedzą, że jeżeli poproszą mnie o wykonanie zdjęcia, to najprawdopodobniej efektem widocznym na fotografii będzie nieostry kadr oraz „ucięte” nogi
Sam z siebie nigdy nie wpadłbym na pomysł, by zainteresować się fotografią. Jednakże los sprawił mi psikusa i niejako zostałem postawiony pod ścianą. Rolę fotografa w naszym zespole od zawsze pełnił mój brat. To on uczestniczył w kursach fotografii cyfrowej, kupił pierwszą lustrzankę i dokumentował nasze wyjazdy. Po prostu interesował się tym i choćby do tej pory pomaga mi we wszystkich zagadnieniach związanych z technologią. Z góry założyłem, że to on będzie głównym fotografem, który zajmie się tematem zdjęć podwodnych.
Pierwsze zdjęcia z podwodnego świata wykonywaliśmy starym aparatem cyfrowym w zacinającej się i przeciekającej obudowie. Jednak, jak na tamte czasy, zdjęcia były całkiem zadowalające. Aktualnie sprzęt nurkowy zajmuje tyle, co cała kolekcja butów u niejednej kobiety
Problem sprzętu wyszedł na światło dzienne podczas naszej pierwszej wyprawy. Po prostu wzięliśmy ze sobą wszyst-
ko, co zdążyliśmy zgromadzić. Zajęło to dwa bagaże podręczne i troszeczkę rejestrowanego. Po czym, po przylocie na miejsce, zderzyliśmy się z brutalną rzeczywistością. Okazało się, że aparat sprawiał bardzo duże problemy pod wodą. Nurkujemy w side mount, do tego wielki aparat z obiektywem szerokokątnym, ramiona i lampy. Wszystkie nurkowania odbywały się z riba i samo wyskoczenie z łodzi na dość dużej fali i zajęcie się aparatem
stanowiło nie lada wyzwanie. Sprzęt nie był dobrze wyważony, przez co bardzo często zdjęcia okazywały się być rozmazane, a do tego nieumiejętne ustawienia lamp i stroboskopów spowodowały prześwietlenie większości zdjęć. Efekty naprawdę nie były zadowalające. Sytuację uratowało GoPro, którym równolegle dokumentowaliśmy nasze nurkowania.
Po powrocie do Polski doszedłem do wniosku, że nie można tak zostawić tej sytuacji.
Przyszły wyjazd nurkowy miał odbywać się bez mojego brata i dlatego postanowiłem, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Początek był naprawdę trudny, gdyż musiałem nauczyć się podstaw zabawy z aparatem. Mówię tutaj o doborze obiektywu, samym
ustawieniu aparatu etc. Szczerze mówiąc do tej pory większość ustawień mojego aparatu to auto
Na na całe szczęście na mojej drodze stanął Bogdan Zając (FB: Eye of Poseidon), który poprowadził u nas szkolenie z fotografii podwodnej. Odżyłem po tym szkoleniu, bo wcześniej obawiałem się, że aparat zostanie odstawiony na półkę, albo po prostu znajdzie drugi dom. Bogdan zmienił moje podejście do zdjęć pod wodą. W bardzo prosty i przyswajalny sposób opisał podstawy fotografii. Śmiało mogę powiedzieć, że podłożył podwaliny pod mój stale rozwijający się warsztat fotografii podwodnej. Przerobiliśmy tematy, które nie są łatwo dostępne online, a decydują w dużym stopniu o tym, jak będzie wygląda-
ło gotowe zdjęcie. Począwszy od wyważenia całego zestawu, ustawienia stroboskopów i lamp stałych, ustawieniach aparatu, obiektywach, a skończywszy na obróbce zdjęć, która de facto jest ważniejsza niż na samym początku myślałem Przyszedł czas na nasz kolejny wyjazd. Tym razem sprzęt fotograficzny byłem w stanie pomieścić w bagażu podręcznym. Pod wodą natomiast nie pstrykałam zdjęć wszystkiego co się rusza, bardziej przykładałem się do kadrowania, obserwacji światła i otaczających warunków. Muszę przyznać, że robienie fotek w takich okolicznościach zaczęło sprawiać mi swego rodzaju przyjemność. Po powrocie, podczas oglądania materiałów, doszliśmy do wniosku, że jakość wykonanych zdjęć była o niebo lepsza, do tego ograniczyłem ich ilość.
Podsumowując uważam, że fotografia podwodna to nie jest łatwy kawałek chleba. Cieszę się, że wszedłem w coś zupełnie nowego dla mnie i znalazłem się po drugiej stronie aparatu. Przez to, po moich ostatnich doświadczeniach, o wiele bardziej doceniłem fotografujących nurków. Profesja ta wymaga perfekcyjnej pływalności, dłuższego opływania ze sprzętem oraz w niektórych przypadkach wręcz zastygnięcia w miejscu. A efekty ich pracy zdecydowanie potrafią zaczarować.
Æ SZEROKI KĄT: pokaż duże obiekty, takie jak wraki statków, rafy koralowe i życie morskie, zaprezentuj je w skali i kontekście.
Æ MAKRO: skoncentruj się na zbliżeniach małych obiektów – ślimaki, skorupiaki, polipy koralowców ujawniają skomplikowane szczegóły i tekstury, niewidoczne gołym okiem.
Æ PORTRET PODWODNY: uchwyć istotę i „osobowość” fotografowanego obiektu w sposób wyrażający emocje lub charakter. Podkreśl je oświetleniem i kompozycją.
Æ WRAKI I JASKINIE: pokaż tajemniczy świat zatopionych statków, samolotów i podwodnych jaskiń.
Æ WODY SŁODKIE: w przeciwieństwie do swoich słonowodnych odpowiedników, środowiska słodkowodne oferują inny zestaw tematów i scenerii. Zaprezentuj zdjęcia z jezior, rzek i strumieni, ukazujące różnorodność siedlisk słodkowodnych.
Æ OCHRONA ŚRODOWISKA: niech Twoje zdjęcia wpłyną na zwiększanie świadomości problemów ekologicznych, które zagrażają naszej planecie.
Æ FOTOGRAFIA BASENOWA: zainteresuj podwodnymi zajęciami nurkowymi i pływackimi lub zabawami w wodzie na basenie.
Techniki radzenia sobie z lękiem pod wodą i na lądzie
POWSZECHNYM PROBLEMEM, JEDNAK REAKCJA LĘKOWA W TYM
WYPADKU CZASAMI BYWA IRRACJONALNA.
Ciekawe jednak jest to, że techniki, które pomagają go pokonać, mogą również wspierać nas w radzeniu sobie z innymi formami lęku, takimi jak lęk społeczny. W tym artykule omówimy, jak doświadczenia z nurkowaniem mogą pomóc w codziennym życiu, zwłaszcza w kontekście interakcji społecznych.
WPROWADZENIE
Lęk i strach to terminy często używane zamiennie, jednak w psychologii mają różne znaczenia i dotyczą odmiennych stanów emocjonalnych.
STRACH jest emocją podstawową, która pojawia się w odpowiedzi na bezpośrednie zagrożenie. Jest to reakcja na konkretne, zewnętrzne niebezpieczeństwo, która ma na celu mobilizację organizmu do podjęcia działań obronnych. Strach jest zazwyczaj krótkotrwały i może obejmować takie reakcje jak przyspieszone bicie serca, napięcie mięśni czy wzmożoną czujność. Strach można porównać do systemu alarmowego ciała, który reaguje na realne i obecne zagrożenia.
Przykład: Gdy widzisz dzikie zwierzę na swojej drodze, odczuwasz strach, ponieważ to zwierzę stanowi bezpośrednie zagrożenie dla twojego bezpieczeństwa.
LĘK jest bardziej złożonym stanem emocjonalnym i różni się od strachu tym, że nie jest związany z konkretnym, bezpośrednim zagrożeniem. Jest to uczucie niepokoju, obawy lub napięcia, które często dotyczy przyszłych wydarzeń lub nieznanych sytuacji. Lęk może być długotrwały i bardziej przewlekły w porównaniu do strachu. Może pojawiać się w odpowiedzi na myśli, wyobrażenia lub zewnętrzne sytuacje, które są subiektywnie postrzegane jako groźne.
Przykład: Obawiasz się, że podczas przyszłej podróży może wydarzyć się coś złego, mimo że nie masz konkretnych dowodów na to, że taka sytuacja się wydarzy.
Kluczowe różnice
1. Źródło:
Strach: Reakcja na konkretne, realne zagrożenie.
Lęk: Reakcja na nieokreślone, potencjalne zagrożenie.
2. Czas trwania:
Strach: Zazwyczaj krótkotrwały i bezpośredni.
Lęk: Może być przewlekły i długotrwały.
3. Skupienie:
Strach: Skupia się na teraźniejszości i realnym zagrożeniu.
Lęk: Skupia się na przyszłości i potencjalnych, wyobrażonych zagrożeniach.
4. Reakcje fizjologiczne:
Strach: Natychmiastowe reakcje fizjologiczne przygotowujące ciało do walki lub ucieczki (np. przyspieszone bicie serca, napięcie mięśni).
Lęk: Mogą występować mniej intensywne, ale długotrwałe objawy (np. niepokój, napięcie, trudności z koncentracją).
Znaczenie w kontekście nurkowania
Podczas nurkowania, strach może pojawić się w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia, takich jak problemy ze sprzętem czy spotkanie z niebezpiecznym zwierzęciem. Lęk natomiast może występować jako ogólny niepokój przed zanurzeniem się w wodzie lub w obawie przed hipotetycznymi scenariuszami, które mogą nigdy nie nastąpić.
Pokonywanie zarówno strachu, jak i lęku jest ważnym elementem dla nurków, aby cieszyć się bezpiecznym i przyjemnym nurkowaniem. Techniki takie, jak kontrolowane oddychanie, uważność i stopniowa ekspozycja, mogą pomóc w radzeniu sobie zarówno z lękiem, jak i strachem, zapewniając lepsze doświadczenie pod wodą i w życiu codziennym.
TECHNIKI RADZENIA SOBIE Z LĘKIEM PRZED NURKOWANIEM 1. Kontrolowane oddychanie Wyobraź sobie, że jesteś pod wodą. Twoje serce bije szybko, a oddech staje się płytki. Co robisz? Technika kontrolowanego oddychania może być kluczem do opanowania lęku. W pierwszej kolejności pomyśl o tym, że oddychasz. Powiesz: banalne? Niby tak, jednak w fazie silnego stresu nie kontrolujemy tego stanu. Z tej właśnie przyczyny, najpierw zauważ. Kiedy już zauważysz, że oddychasz zbyt szybko, czeka na ciebie krok drugi. Spróbuj oddychania cztery
na cztery: zrób spokojny wdech, zrób krótką pauzę, teraz wydech i pamiętaj, że wydech zazwyczaj jest dłuższy niż wdech, po czym zrób drugą pauzę. Samo uświadomienie sobie, że oddychasz zbyt szybko sprawi, że zwolnisz. Technik oddychania jest wiele.
2. Ugruntowanie w chwili obecnej Gdy jesteś pod wodą, skup się na otoczeniu. Dotknij rafy koralowej, policz bąbelki powietrza, które unoszą się ku powierzchni. Te techniki uziemienia pomagają Ci skupić się na chwili obecnej i zmniejszyć lęk. Przekierowanie swoich myśli na wszystko inne, oprócz faktu – jestem w wodzie –spowoduje spokój.
3. Stop. Oddychaj. Myśl. Działaj. W sytuacjach awaryjnych podczas nurkowania stosujemy zasadę „Stop. Oddychaj. Myśl. Działaj.” Zatrzymanie się, skupienie na oddechu, przemyślenie sytuacji i podjęcie działania może pomóc zapobiec panice i podjąć racjonalne decyzje. Szybki, płytki oddech jest oznaką nie tylko wysiłku fizycznego, ale także stresu psychicznego. Jeśli coś pod wodą Cię zdenerwuje, zaczniesz szybko oddychać. Dobra wiadomość jest taka, że oddychanie również może pomóc Ci się uspokoić. Zwracając uwagę na swój sposób oddychania, będziesz w stanie się uspokoić. Ale jeśli wykonasz 2-3 świadome i głębokie wdechy
i wydechy, niepokój najprawdopodobniej zniknie i będziesz w stanie przeanalizować, co cię zdenerwowało.
4. Bezpieczne miejsce
Wg Basi Tworek, jest jeszcze taka technika w pracy z układem nerwowym, która się nazywa „bezpieczne miejsce”: pacjent wyobraża sobie swoje bezpieczne miejsce ze szczegółami i przez to się uspokaja (wcześniej wielokrotnie trzeba to przećwiczyć „NA SUCHO” – tak jak wszystkie wspomniane wcześniej techniki.
1. Oddychanie i relaksacja Techniki kontrolowanego oddychania mogą być równie skuteczne w sytuacjach społecznych. Wyobraź sobie, że jesteś na scenie przed dużą publicznością. Skupienie się na głębokim, równomiernym oddychaniu pomoże Ci opanować nerwy i zmniejszyć objawy lęku.
2. Uważność i ugruntowanie w chwili obecnej Uważność, czyli świadome skupienie się na chwili obecnej, jest techniką używaną zarówno w radzeniu sobie z lękiem przed wodą, jak i lękiem społecznym. Medytacja i skanowanie ciała mogą pomóc w redukcji stresu i poprawie ogólnego samopoczucia.
Z PAPIEROWYMI I PLASTIKOWYMI KUBKAMI KUBEK APOLLO ŚWIETNIE JE ZASTĄPI
3. Praktyka stopniowej ekspozycji
Zarówno w przypadku lęku przed wodą, jak i lęku społecznego, praktyka stopniowej ekspozycji jest bardzo skuteczna. Powolne i stopniowe wystawianie się na sytuacje wywołujące lęk pozwala na stopniowe zmniejszanie reakcji lękowej.
JOGA I NURKOWANIE – IDEALNE POŁĄCZENIE
Jako zwolenniczka jogi z zamiłowania, od lat dostrzegam jej liczne korzyści w połączeniu z nurkowaniem. Moje doświadczenia jako instruktorka nurkowania, gdzie praca z ciałem i umiejętność opanowania stresu są kluczowe, jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu o pozytywnym wpływie jogi na zdrowie fizyczne i psychiczne. Pod wodą, podobnie jak na macie, liczy się kontrola oddechu, spokój umysłu i harmonijna praca z ciałem.
Aby lepiej zrozumieć korzyści płynące z uprawiania jogi, poprosiłam o konsultacje merytoryczne nauczycielkę jogi, psycholożkę oraz eksperta ds. radzenia sobie ze stresem w jednym Basię Tworek. Jej wsparcie pozwoliło mi utwierdzić się w przekonaniu o tym, że mojej odczucia są prawidłowe.
Jeśli nurkowanie pomogło Ci radzić sobie z lękiem, warto rozważyć włączenie jogi do swojej rutyny. Joga i nurkowanie doskonale się uzupełniają, wspierając zarządzanie stresem, poprawiając oddychanie i zwiększając uważność. Praktykowanie jogi może:
1. Poprawić kontrolę oddechu
Techniki oddechowe używane w jodze, zwane pranayamą, mogą pomóc nurkom w lepszej kontroli oddechu pod wodą.
Ćwiczenia te uczą głębokiego, świadomego oddychania, co jest kluczowe w zarządzaniu stresem zarówno podczas nurkowania, jak i w sytuacjach społecznych.
„W jodze celem jest głównie kontrola torów oddechowych (z premiowaniem oddechu dolnożebrowego i pełną pracą przepony), spowolnienie oddechu (oddychanie mniej i wolniej), a także w bardziej zaawansowanych technikach zwiększenie tolerancji pnia mózgu na CO2 i zwiększanie tolerancji organizmu na stres (w tym hiperwentylację).
Oddech jest jednym z kluczy do kontrolowania autonomicznego układu nerwowego (AUN). To ciekawe, bo „autonomiczna” tłumaczy się jako działająca niezależnie od naszej woli, tymczasem kontrolując oddech mamy możliwość wpływania na AUN. Na przykład przez spowolnienie i wydłużenie oddechu możemy nauczyć się wyciszania gałęzi współczulnej AUN odpowiedzialną reakcję walki/ucieczki, a pobudzania gałęzi przywspółczulnej AUN związaną z uspokojeniem, regeneracją, poczuciem bezpieczeństwa. Bardzo ważne w kontekście wiedzy o układzie nerwowym jest zrozumienie, że w danej chwili możemy przebywać TYLKO W JEDNYM STANIE: albo walki/ucieczki albo regeneracji/odpoczynku/poczucia bezpieczeństwa. Nigdy w obu stanach jednocześnie. Ucząc się więc oddychać, doskonalimy tak naprawdę potężne narzędzie autoregulacji” – Basia Tworek – nauczycielka jogi, psycholożka i ekspertka od radzenia sobie ze stresem 2. Zwiększyć uważność Joga promuje uważność i koncentrację na chwili obecnej, co jest nieocenione podczas nurkowania. Skupienie na ruchach ciała i oddechu pomaga w osiągnięciu spokoju i zredu-
kowaniu lęku. Jak twierdzi Barbara Tworek, to tylko częściowo prawda, ponieważ jest spora grupa osób, u których interocepcja (czyli skupienie się na wrażeniach ciała) jest nadmierna i wówczas może nakręcać lęk. Z tego powodu lepiej skupić się na doświadczeniach zmysłowych: temperaturze, dźwięku, dotyku, doznaniach wzrokowych etc.
3. Wzmacniać ciało i umysł
Regularne praktykowanie jogi wzmacnia ciało, poprawia elastyczność i równowagę, co przekłada się na lepszą wydajność nurkowania. Ponadto, joga pomaga w budowaniu odporności psychicznej, co jest korzystne w radzeniu sobie z lękiem społecznym.
1. Instruktorzy nurkowania
Instruktorzy różnych federacji są przeszkoleni w technikach radzenia sobie z lękiem przed nurkowaniem i mogą pomóc w praktycznym zastosowaniu tych technik. Znalezienie lokalnego instruktora może być pierwszym krokiem do pokonania lęku przed wodą.
2. Terapeuci poznawczo-behawioralni
Terapeuci specjalizujący się w terapii poznawczo-behawioralnej (CBT) mogą pomóc w radzeniu sobie z lękiem społecznym, stosując techniki takie jak restrukturyzacja poznawcza i praktyki ekspozycyjne.
3. Instruktorzy jogi, mindfulness i relaksacji
Znalezienie doświadczonego instruktora jogi może pomóc w nauce technik, które wzmocnią zarówno ciało, jak i umysł, wspierając zarządzanie stresem i lękiem.
Instruktorzy mindfulness mogą nauczyć technik medytacyjnych, które pomagają w radzeniu sobie z lękiem. Znalezienie lokalnych kursów mindfulness może być korzystne zarówno dla płetwonurków, jak i osób z lękiem społecznym.
Pokonanie lęku przed wodą może dostarczyć cennych narzędzi i technik, które pomogą w radzeniu sobie z innymi formami lęku, jak wynika z mojego doświadczenia, w tym lękiem społecznym. Kontrolowane oddychanie, techniki ugruntowania w chwili obecnej oraz praktyka uważności są uniwersalnymi metodami, które mogą być stosowane w różnych sytuacjach życiowych. Połączenie nurkowania z jogą dodatkowo wzmacnia te umiejętności, pomagając osiągnąć wewnętrzny spokój i lepsze samopoczucie. Warto skonsultować się ze specjalistami, którzy mogą dostarczyć wsparcia i pomóc w osiągnięciu lepszego samopoczucia zarówno pod wodą, jak i na lądzie.
Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże Ci zrozumieć, jak przezwyciężenie jednego rodzaju lęku może wspierać Cię w radzeniu sobie z innymi wyzwaniami życiowymi. Niech Twoje nurkowania będą spokojne i pełne radości, a techniki, które opanowałeś pod wodą, niech wspierają Cię również na co dzień.
A gdybyś wziął do ręki zupełnie nowy dla Ciebie, czaderski produkt, który nie dosyć, że świetnie leży w ręce, to pod wodą pracuje wytrwale i na 100%?
Nie dosyć, że świetnie wygląda i jest trwały, to dostarcza nam wysokiej jakości, bezpiecznych i funkcjonalnych świateł do użytku pod wodą. Światła zostały stworzone zgodnie z nauką, trendami i wiedzą, ale również w dużej mierze dzięki profesjonalnym fotografom podwodnym i podwodnym filmowcom.
DIVEPRO, bo o tej firmie mowa, jest wiodącym na świecie projektantem i producentem, specjalizującym się w oświetleniu podwodnym. Oferta obejmuje ręczne latarki nurkowe, główne lampy kanistrowe, lampy foto/wideo i akcesoria.
W stajni, albo raczej w rodzinie naszych różnorodnych latarek, jest tyle do wyboru, że zarówno nurek rekreacyjny, jak i techniczny będą usatysfakcjonowani. Co więcej profesjonalni filmowcy zapragną DIVEPRO, bo oferta skierowana jest również do nich.
Z każdej z kategorii znajdziesz przynajmniej po kilka latarek o różnej mocy i wielkości.
Wykonane z wysokiej jakości aluminium o gładkim wykończeniu. Przedział mocy latarek waha się od 1000 lumenów aż do 18000 lumenów, a wodoodporność latarek wystarcza do nurkowań do 100 metrów głębokości.
Ciekawym rozwiązaniem w latarkach DIVEPRO jest dioda, przy włączniku, wskazująca aktualny stan ich naładowa-
nia. Jest to niezwykle przydatne, bo zawsze wiesz jaki jest poziom naładowania baterii w konkretnym momencie nurkowania!
Kolor niebieski – 100-70%
Kolor zielony – 70-30%
Kolor czerwony – mniej niż 30 %
To nie wszystko Niektóre modele mają tryb regulacji kąta świecenia od kąta wąskiego do szerokiego. Dzięki temu jedną latarką możemy doskonale komunikować się z partnerem, a także używać jej przy nagrywaniu filmu, po przełączeniu na szeroki kąt świecenia.
Latarki kanistrowe występują w wersjach backmount i sidemount.
dystrybutor w Polsce – zapytaj o szczegóły i zamawiaj:
Extreme Divers
Aleja Kraśnicka 148 20-718 Lublin
Tel.
+48 730 011 501
+48 667 341 349
Web www.extremedivers.pl www.nurkowysklep.pl
Tekst i zdjęcia WOJCIECH JAROSZ
Zamknijcie oczy! Albo nie, najpierw przeczytajcie, co sobie wyobrazić, a potem zamknijcie. Wiosenny wschód słońca, podmokła łąka, żadnych baranów w pobliżu, a tu z nieba słychać beczenie! Może nie do końca takie baranie, kozie też nie w pełni, trochę takie jakby obce… Kosmici?
Nie, to popisy pewnego lotnika, który w czasie toków próbuje zwrócić uwagę obserwujących go pań. Odzywa się donośnie podczas pikowania ku ziemi, ale nie czyni tego tą częścią ciała, którą ptaki zwykły dźwięki wydawać!
Pierzaste stwory, nawet jeżeli nie należą do grona najdoskonalszych śpiewaków, głosy wydają zazwyczaj z okolic szeroko pojętej głowy. Jeżeli nie jest to doskonale umięśniona krtań dolna, to może być od biedy kłapanie lub klekotanie dziobem, jak u bocianów, czy rzadkich dubeltów. No
dobrze, zdarza się też, że pewne odgłosy mogą wydawać ptasie skrzydła w locie, jak u łabędzi niemych i wybranych gatunków kaczek. Nasz bohater zaś, beczy za pomocą ogona! Bekas kszyk (Gallinago gallinago) lub po prostu bekas, lub po prostu kszyk, choć po staropolsku barankiem wołany, pierwszą z nazw gatunkowych zawdzięcza umiejętności odstawiania bocznych sterówek w taki sposób, że w czasie lotu zaczynają mocno wibrować. Efektem jest słyszany przez nas odgłos, który przypomina nieco beczenie właśnie. A skąd nazwa
kszyk? Gdy kszyk zostanie spłoszony, zrywa się do lotu i odzywa się głosem „kszyk”, ewentualnie „szsz-kszsz” lub „ksz-ksz”. Tu mała dygresja: prawdziwie szczerze trzymam kciuki w tym miejscu za Tłumaczy (bo Perfect Diver wydawany jest również w języku angielskim). Wiem, że moje ptasie teksty bywają trudne w pewnych fragmentach, szczególnie mocno opartych o subtelności języka polskiego, ale Tłumacze dokonują cudów i za to im w tym miejscu bardzo dziękuję (droga Redakcjo, proszę nie usuwać mi tego fragmentu!). Wracając do ptasich głosów, po raz kolejny zachęcam Czytelników PD do szukania w Sieci nagrań śpiewów, wołań czy jak w tym wypadku, ptasiego beczenia. Wiele gatunków ptaków zdecydowanie łatwiej usłyszeć niż zobaczyć, a akurat bekasowe beczenie jest mocno charakterystyczne i z pewnością raz usłyszane, nawet z odtworzenia, pozwoli nam bez pudła oznaczyć później kszyka w terenie. By na niego dłużej popatrzeć musimy mieć sporo szczęścia (lub dobrą lunetę). W locie jest szybki na tyle, że zrobienie dobrego zdjęcia beczącego ptaka to spory wyczyn (ja do tej pory mam wiele megabajtów poruszonych zdjęć i ani jednej fotki nadającej się do pokazania). Gdy ukrywa się wśród traw, turzyc lub np. skrzypów, jaskrów czy firletek jest bardzo trudny do wypatrzenia. Ubarwienie grzbietu, jednakowe u samic i samców, jest doskonałym kamuflażem i to do tego
stopnia, że wędrując po podmokłych łąkach, okolicach rzecznych ujść czy torfowiskach, dowiadujemy się o obecności kszyka wtedy, gdy wypryśnie nam spod nóg niczym rakieta Falcon-9R z przylądka Canaveral, chociaż bardziej jak rzucona znienacka pod nogi sylwestrowa petarda (przy okazji: petard w Sylwestra i inne święta nie odpalamy, bo szkodzimy mocno ptakom, zresztą nie tylko im). Gdy opanujemy wtedy pierwsze emocje i liczba uderzeń serca opuści już rejestry submaksymalne, spróbujmy skorzystać z wyrzutu adrenaliny i ostrzejszym niż zazwyczaj wzrokiem przyjrzyjmy się sposobowi w jaki odlatuje spłoszony ptak. Dlaczego? Bo to również cecha diagnostyczna może być! Kszyk odlatuje zygzakiem, a większy dubelt i mniejszy bekasik (bliscy kuzyni) startują w linii prostej. Nie musimy wtedy studiować przewodników czy kluczy do oznaczania i skupiać się na morfologicznych drobiazgach. Ale skoro już o morfologii, jak wygląda kszyk? W zasadzie pięknie wpisuje się w trwającą od kilku numerów PD serię o długodziobych siewkowcach. No może nogi ma nieco zbyt krótkie, by równać się z proporcjami kulika i rycyka, ale dziób ma równie imponujący jak one. W podobny też sposób zdobywa pożywienie, zanurzając tenże instrument w mule lub miękkiej ziemi, niczym czułą sondę (to dlatego spotyka się je nad wodą i na terenach wilgotnych –twarda ziemia to brak możliwości wciska-
nia w nią dzioba), by wybrać z niej rozmaite bezkręgowce. Wracając do bekasowej aparycji, poza długim, ołówkowo-kształtnym dziobem, u nasady jasnobrązowym, a na końcówce czarnym, upierzenie ma dość ciemne – płowe, brązowe i trochę nawet czarne. To z wierzchu, a od spodu jest całkiem biało, z dodatkiem brązowych prążków. Charakterystyczne są występujące na głowie i na grzbiecie jasne pasy przypominające suche trawy, które obok kryptycznych ciemniejszych wzorów zapewniają kszykowi znakomite maskowanie. Co ciekawe, nie ma zauważalnej różnicy między upierzeniem letnim, zimowym czy młodocianym. Nogi bekas ma zielonkawe. Pod względem wielkości będzie to mniej więcej liga drozdów, kosów, szpaków, choć długi dziób i nogi wywołują wrażenie, że z większym ptakiem mamy
do czynienia. Wszystkiego będzie około 100 gramów. Tak, ptaki bywają zaskakująco lekkie, wszak jest to jedno z przystosowań do lotu, ważne niemal tak samo, jak posiadanie skrzydeł. Gdy samce się już nalatają i nabeczą, najpewniej otrzymają zielone światło od co najmniej jednej samicy. Po zapewnieniu bezpiecznego lokum i chwilach uniesień para oczekuje czterech jaj. Prawie zawsze pojawiają się jaja w takiej właśnie liczbie – taki widać jedynie słuszny z ich punktu widzenia model rodziny preferują kszyki. Lęg wysiadywany jest wyłącznie przez samicę, co trwa niespełna trzy tygodnie. Gdy pisklęta już się pojawią, rodzice sprawiedliwie dzielą się nimi. Samiec zabiera pod opiekę dwa najstarsze pozostawiając dwa młodsze pod matczynymi skrzydłami. Po kolejnych trzech tygodniach młode już potrafią la-
tać. Gdy pora roku jest jeszcze wczesna, para może przystąpić do kolejnych lęgów, a jeżeli dni już stają się krótsze, przygotowują się do odlotów. Nie wszystkie kszyki daleko latają. Te z centralnej Europy niekiedy „tylko” do zachodnich lub południowych części kontynentu, ale są i takie populacje, które latają znacznie dalej. Dotyczy to szczególnie ptaków z dalekiej północy. W czasie przelotów może być łatwiej spotkać nam bekasy. Podobnie do innych ptaków siewkowych mogą tworzyć stada i gromadnie żerować na brzegach wód stojących i płynących, słodkich i słonych, na spuszczonych stawach rybnych, itp. Wtedy już niestety nie beczą, bo w końcu dawno już po tokach, ale nadal wyglądają tak samo i może nawet są nieco mniej skryte. Czasem za to płacą, bo choć w Polsce znalazły się już pod ścisłą
ochroną, to nadal w wielu krajach, w tym Europy Zachodniej, strzał do lecącego bekasa uchodzi wśród myśliwych za powód do dumy (przecież nikt nie strzela do tych ptaków z powodów konsumpcyjnych) i jest dowodem strzeleckiej sprawności… Tymczasem liczba kszyków spada. Oczywiście nie tylko myśliwi są winni. W naszej części kontynentu raczej chodzi o utratę siedlisk lęgowych, z wielu różnych powodów. Od zmian hydrologicznych, przez zaniechanie wykaszania łąk w dolinach rzecznych po rosnącą presję drapieżników latających (np. ptaki krukowate) i biegających po ziemi (w tym lis, norka amerykańska, jenot).
Bekasy mają wielu krewnych, rozsianych po całym świecie, by wymienić choćby bekasa syberyjskiego (G. stenura), afrykańskiego i madagarskiego (G. nigripennis i G. macrodactyla), amerykańskiego (G. delicata), japońskiego (G. hardwickii). Część ma nawet nazwy związane z wielkimi pasmami górskimi: bekas andyjski (G. jamesoni), kordylierski (G. stricklandii) i himalajski (G. nemoricola). Lista gatunków w rodzaju Gallinago jest znacznie dłuższa, ale wszystkie one są do siebie mocno podobne, choć rozmiarami mogą się wyraźnie różnić. Gdzie by Was nie poniosło, zerkajcie w stronę mokrych siedlisk – może zobaczycie z bliska długi dziób bekasa?
ABY OCZYŚCIĆ MASKĘ Z WODY NIE
TRZEBA ROBIĆ GŁĘBSZEGO WDECHU, ANI PODNOSIĆ GŁOWY DO GÓRY.
Spokojnie oddychając – tak jak przed jej zalaniem, a każdy wydech robić przez nos delikatnie dociskając górną części maski do czoła.
Po pierwszym wydechu sprawdź czy pozostajesz na tej samej głębokości – treningowo, możesz poprosić partnera żeby trzymał nieruchomo swoją dłoń 20 cm nad twoją głową, a wtedy poczujesz, jeżeli zmienisz głębokość. Kiedy czujesz, że dotykasz dłoni partnera wiesz, że zrobiłeś zbyt duży wdech. Jeżeli ktoś ma za małą dłoń, albo za dużą głowę, to partner może ustawić dłoń nad ramieniem ćwiczącego (albo obydwie dłonie nad ramiona), wtedy ćwiczący czuje się pewniej, bo w razie zaburzenia pływalności jest hamowany z dwóch stron.
CO POMAGA?
Uświadomienie sobie, że póki mam automat w ustach i mogę
z niego oddychać, maska nie jest tak dużym kłopotem jak może się wydawać.
Wielokrotne spokojne (nie szybkie) oczyszczanie maski z niewielkiej ilości wody, próbując obserwować w tym czasie wodę w masce.
Konkurs na najdłuższe (w czasie) oczyszczenie maski z wody – przy wcześniejszym jak najpłytszym wdechu.
Ćwiczenia leżąc na brzuchu (nie na kolanach) z głową utrzymywaną w poziomie.
Ćwiczenie z normalną ilością powietrza w worku/jackecie, tak, żeby łatwo zauważyć jak wdech wpływa na naszą pływalność.
DLACZEGO MNIE WYRZUCA, CZY TO WSZYSTKO WINA MASKI?
Co robię źle?
Jeszcze przed zalaniem maski odruchowo robisz głębszy wdech. Druga czynność, to podniesienie głowy, żeby oczyścić maskę z wody.
Trzecia, to napięcie mięśni ręki silnie dociskającej maskę do czoła.
Czynności te u początkującego nurka powodują niemal 100% lot w kierunku powierzchni: podniesiona głowa ustawia nas w pozycji „na rakietę”, a wdech działa jak jej silnik.
CO PRZESZKADZA W UZYSKANIU DOBRYCH WYNIKÓW?
Ćwiczenie w zimnej wodzie
Nieświadome oddychanie (jak największy wdech, żeby było czym oczyszczać maskę)
Dociskanie maski na siłę (np. nasadą dłoni) Źle dobrana, stale podciekająca maska
Powodzenia!
PS. A w nim SZYBKIE ABC DOBORU MASKI
Maskę dobieramy indywidualnie zwracając uwagę aby szerokość naszej twarzy nie była większa niż szerokość fartucha maski. Maska musi pasować do twarzy z jednego przyłożenia bez nawet niewielkiego rozciągania maski na boki.
Bardzo ważne: nie należy sugerować się opiniami kolegów, że taka czy inna maska jest najlepsza. Maska jest najlepsza wtedy, kiedy jest dokładnie dopasowana do naszej twarzy.
Po dopasowaniu maski pasek jest tylko delikatnie napięty. Jeżeli muszę używać 2 rąk do założenia maski (naciągać pasek),
albo za każdym razem regulować docisk paska – niemal pewne jest że mamy źle dobraną maskę.
UWAGA!
Dobierając maskę nie stosuj zaciągania powietrza nosem, żeby sprawdzić czy maska trzyma się na twarzy. Silikonowy fartuch nawet w o wiele za małej masce, łatwo wprowadzi cię w błąd, że ta maska jest ok.
Chcesz się nauczyć dobierać maskę dla siebie?
Zapraszam do Akademii Tecline na 8 minutowe seminarium „Jak dobrać maskę?”
WAF
https://teclinediving.eu/pl/akademia-tecline/#/