czestniczyłem ostatnio w kilkudziesięciu rozmowach z różnymi osobami, producentami sprzętu nurkowego, dystrybutorami, kursantami i ich instruktorami, czy osobami nienurkującymi. Zainspirowało mnie to do napisania innego niż zwykle wstępu do tego wydania.
Co zrobić, żeby bardziej spopularyzować nurkowanie w Polsce?
Nie mamy ciepłych wód, więc spotkanie kogoś z ABC nad jeziorem czy Bałtykiem jest bardzo rzadkie.
Jest kilka możliwości! Jeżeli rodzice mają dzieci, nurkują, to siłą rzeczy pokazują, jak spędzać czas. Łono przyrody, ciekawe podwodne życie, nowe miejsca nurkowe w kraju i zagranicą. Nawet jeśli jest to aktywność okresowa, tak, jak narty, czy jazda na rowerze, to jednak taka, do której wracasz. Ale dzisiaj dzieci, młodzież wolą inne rozrywki, inaczej spędzają czas. Nurkowanie nie jest cool.
No to te same dzieci i młodzież nie chodzą po górach, nie jeżdżą na rowerze i nie szusują na snowboardzie? Nie uważam tak. To po pierwsze kwestia wzorców (tego, co pokazują rodzice i tego jak rodzina spędza czas), a po drugie przykład osób – pasjonatów nurkowania, zatopioną historią, biologią morską, podróżami i eko-spojrzeniem na życie.
No ale my (branża sprzętowa) chcemy zarabiać na sprzęcie, by żyć, już teraz, dzisiaj, a wzrosty sprzedaży są mizerne… Na popularyzację nurkowania trzeba spojrzeć dalekowzrocznie, a nie tu i teraz. Przecież każdy wchodzący w nurkowanie musi zacząć od podstaw. Nie ma innej drogi. Jak zainteresować młodego człowieka, który nie ma nurkujących rodziców? Spotkania w szkołach, można to zrobić na lekcjach biologii lub na godzinie wychowawczej. Pokazać sprzęt, przystępnie opowiedzieć o nurkowaniu i podwodnych spotkaniach. Moż-
na brać udział w podwodnych sprzątaniach jezior i rzek. Nurkowie zawsze przyciągają uwagę i mnóstwo pytań typu – ile można czasu spędzić pod wodą na tlenie ;) A to można pięknie pokazać – mnóstwo jest takich akcji w Polsce i na świecie. A za takimi akcjami idzie edukacja. Albo „Projekt Rafa”, który przyciąga osoby, które nigdy wcześniej dotąd nie miały styczności z nurkowaniem. Wszystko w super bezpiecznych i kontrolowanych warunkach. Krótkie intro i oddychanie sprężonym powietrzem. Na te imprezy przychodzą często całe rodziny, przyjaciele, znajomi, osoby niepełnosprawne. Wreszcie można podróżować nurkując. W takich okolicznościach czasem łatwiej o ABC i snorkeling, o radość ze spotkania żółwia, czy kolorowych ryb, szkółki barakud, czy wypatrzenie małej skorpeny albo zakamuflowanej ośmiornicy. Wiem, bo sam mam trójkę dzieci i wszystkie z nich nurkują.
To wydanie pokazuje, że jako nurek możesz zanurkować w ciepłych wodach Palau, letnich Madery, czy zimnych i wymagających wodach Antarktydy. Możesz poznać tajemnice najgłębszego basenu w Dubaju, zbadać wrak, zachwycić się spotkaniem z delfinami, czy ptakami, wejść pod wodę słynnego kamieniołomu Hemmoor, czy zanurkować w hełmie. Mamy dla was zawsze kawałek wiedzy. Jak umiejscowić najlepiej inflator, po co robić kurs wrakowy, albo jak zdobyć czarny pas w nurkowaniu w wieku 12 lat. Wiele osób czytając Perfect Diver dojrzewa do decyzji, by spróbować nurkowania. A im więcej osób dowie się o naszym Magazynie, tym więcej będzie w przyszłości korzystać z uroków i podwodnych doznań. A kto nurkuje ten wie, że spędzanie czasu pod wodą daje szereg korzyści dla naszego samopoczucia, psychiki itd. – pozytywne aspekty nurkowania. O tym wszystkim w tym numerze :) Zapraszam.
Spodobało Ci się to wydanie? Postaw nam wirtualną kawę buycoffee.to/perfectdiver Odwiedź naszą stronę www.perfectdiver.pl, zajrzyj na Facebooka www.facebook.com/PerfectDiverMagazine i Instagrama www.instagram.com/perfectdiver/
PALAU, światowy bestseller nurkowy
To i owo o MADERZE
Nurkowanie w hełmie nurkowym
Biały kontynent. ANTARKTYDA DUBAJSKA przygoda
ODKRYJ CENTRA NURKOWE Z PERFECT DIVER Wrak St. George, DOMINIKANA
Jezioro Kreidesee, HEMMOOR. Tu nie ma miejsca na nudę!
Niezwykłe zachowania delfinów z okolic Hurghady Śpieszmy się kochać rycyki!
FOTOKONKURS Nautica Safari, edycja 2024
WYDARZENIA WIEDZA
Nurkowanie w świecie zapomnianych historii
Pozytywne aspekty nurkowania
Zostań mistrzem nurkowania! Zdobądź czarny pas w wieku 12 lat!
Inflator, ołówek i pływalność
Wydawca PERFECT DIVER Sp. z o.o. ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
redaktor naczelny fotograf geografia świata i podróże reklama tłumacze języka angielskiego
opieka prawna projekt graficzny i skład
Wojciech Zgoła
Karolina Sztaba Anna Metrycka reklama@perfectdiver.com
Agnieszka Gumiela-Pająkowska Arleta Kaźmierczak
Reddo Translations Sp. z o.o. Piotr Witek
Adwokat Joanna Wajsnis Brygida Jackowiak-Rydzak
magazyn złożono krojami pisma Montserrat (Julieta Ulanovsky), Open Sans (Ascender Fonts) Noto Serif, Noto Sans (Google) druk Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl
dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com
fotografia na okładce
Łukasz Metrycki
miejsce Palau
na zdjęciu Łukasz Metrycki
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna.
PayPal.Me/perfectdiver
WOJCIECH ZGOŁA
Pasjonat nurkowania i czystej natury. Lubi mawiać, że podróżuje nurkując. Pływać nauczył się jako niespełna 6-cio letni chłopiec. W wieku 15 lat zdobył patent żeglarza jachtowego, a nurkuje od 2006 roku. Zrealizował ponad 800 zanurzeń w różnych regionach Świata. Napisał i opublikował wiele artykułów.
Współautor wystaw fotograficznych. Orędownik pozostawiania miejsca pobytu czystym i nieskalanym. Propagator nurkowania. Od 2008 r. prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu
Na bazie szerokich doświadczeń w 2018 roku stworzył nowy Magazyn Perfect Diver, który od 6 lat, z powodzeniem, wychodzi regularnie co 2 miesiące w języku polskim i angielskim.
ANNA METRYCKA
Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach
Nurkuję od 2002 roku czyli już ponad połowę swojego życia Zaczynałam nurkowanie w polskich wodach, do których chętnie wracam w ciągu roku – i sprawia mi to ogromną przyjemność!:) Do Activtour trafiłam chyba z przeznaczenia i zostałam tutaj na stałe… już ponad 10 lat! Z zamiłowaniem spełniam ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie! Osobiście – latam i nurkuję w różnych morzach i ocenach kiedy tylko mogę, bo to jedna z miłości mojego życia Od początku istnienia magazynu PD przelewam swoje wspomnienia z wypraw nurkowych na papier dzieląc się swoją pasją z innymi i nie potrafię przestać pisać;) Od 2023 na stałe w redakcji PD – mając nadzieję przynieść jej trochę „świeżej krwi”;) Spełnione nurkowe marzenie: Galapagos! Jeszcze przede mną… Antarktyda! Jeśli nie nurkuję to wybieram narty, tenisa albo mocne, rockowe brzmienia;)! Motto które bardzo lubię to: „Bądź realistą – zacznij marzyć”!:) anna@activtour.pl; www.activtour.pl
SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia, jest joginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.blog.dive-away.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest instruktorem nurkowania, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
PRZEMYSŁAW ZYBER
Moja przygoda z fotografią zaczęła się na długo zanim zacząłem nurkować. Już od pierwszego nurkowania marzyłem, aby towarzyszył mi aparat. Wraz z nabieraniem wprawy w nurkowaniu mój sprzęt do fotografii również ewoluował. Od prostej kamerki GoPro poprzez kompakt oraz lustrzankę do pełnoklatkowego bezlusterkowca. Teraz nie wyobrażam sobie nurkować bez aparatu. Mam wrażenie, że fotografia podwodna nadaje sens mojemu nurkowaniu.
Karolina Sztaba, a zawodowo Karola Takes Photos, jest fotografem z wykształcenia i pasji. Obecnie pracuje w Trawangan Dive Centre na malutkiej wyspie w Indonezji – Gili Trawangan, gdzie zamieszkała cztery lata temu. Fotografuje nad i pod wodą Oprócz tego tworzy projekty fotograficzne przeciw zaśmiecaniu oceanów oraz zanieczyszczaniu naszej planety plastikiem („Trapped”, „Trashion”) Współpracuje z organizacjami NGO zajmującymi się ochroną środowiska i bierze aktywny udział w akcjach proekologicznych (ochrona koralowca, sadzenie koralowca, sprzątanie świata, ochrona zagrożonych gatunków). Jest również oficjalnym fotografem Ocean Mimic – marką tworzącą stroje kąpielowe i surfingowe ze śmieci zebranych na plażach Bali. Współpracowała z wieloma markami sprzętu nurkowego, dla których tworzyła kampanie reklamowe. W roku 2019 została ambasadorem polskiej firmy Tecline. Od dwóch lat jest nurkiem technicznym.
Laura jest dziennikarką, trenerem instruktorów, nurkiem CCR i jaskiniowym. Przez ponad dekadę rozwijała swoją karierę nurkową, zdobywając wiedzę i doświadczenie z różnych dziedzin. Jej specjalnością są profesjonalne szkolenia nurkowe, ale pasja do środowiska podwodnego i jego ochrony skłania ją do odkrywania różnych miejsc na całym świecie, od głębin Cieśniny Lombok, jaskiń w Meksyku i wraków na Malcie po Malediwy, gdzie prowadzi centrum nurkowe nagrodzone przez ministerstwo turystyki tytułem najlepszego centrum nurkowego na Malediwach. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony środowiska morskiego, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi. Znajdziesz ją na: @laura_kazi_diving www.divemastergilis.com
KAROLA TAKES PHOTOS
LAURA KAZIMIERSKA
WOJCIECH A. FILIP
Nurkuje od 35 lat. Spędził pod wodą ponad 16 tysięcy godzin, z czego większość nurkując technicznie. Był instruktorem i instruktorem mentorem wielu organizacji m.in. CMAS, GUE, IANTD, PADI. Współtworzył programy szkoleniowe niektórych z tych organizacji. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą i doświadczeniem praktycznym. Uczestnik wielu projektów nurkowych, w których brał udział jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy prelegent. Jako pierwszy Polak nurkował na wraku HMHS Britannic (117 m). Jako pierwszy eksplorował głęboką część jaskini Glavas (118 m). Wykonał serię nurkowań dokumentujących wrak ORP GROM (110 m). Dokumentował głębokie (100–120 m) części zalanych kopalń. Jest pomysłodawcą i konstruktorem wielu rozwiązań sprzętowych podnoszących bezpieczeństwo w nurkowaniu. Jest Dyrektorem Technicznym w firmie Tecline, gdzie m.in. kieruje placówką badawczo-szkoleniową Tecline Academy. Jest autorem kilkuset artykułów o nurkowaniu oraz książek dotyczących diagnostyki i napraw sprzętu nurkowego. Nurkuje w rzekach, jeziorach, jaskiniach, morzach i oceanach na całym świecie.
Nurkuje od zawsze, nie pamięta swoich pierwszych nurkowań. Jedyne co pamięta, że od zawsze nurkowanie było jego pasją. Całe dzieciństwo spędził nad Polskimi jeziorami, które do dziś woli od dalekich destynacji. Z wielkim sukcesem zamienił pasję w sposób na życie i biznes. Ciekawość świata i ciągłe dążenie do doskonałości i perfekcji to główne cechy, które na pewno mocno mu przeszkadzają w życiu. Zawodowy instruktor nurkowania, fotograf, filmowiec.
Twórca Centrum Nurkowego DECO, Course Director PADI, TecTrimix Instructor Trainer TECREC.
ŁUKASZ METRYCKI / LUKE DIVEWALKER
Dawno dawno temu w odległej galaktyce był chaos… …czyli natłok myśli i zachwytów po moim pierwszym zanurzeniu głowy pod wodę w 2005 roku, w postaci INTRO, na wakacjach w Egipcie. Już wtedy całkowicie się „zatopiłem” w podwodnym świecie i chciałem, żeby odbijał on coraz większe piętno na moim życiu. 2 lata później zrobiłem kurs
OWD, który dostałem w ramach prezentu z okazji 18 urodzin, a z czasem pojawiały się kolejne kursy i doskonalenie umiejętności.
„Fotografia” pojawiła się niewiele później, ale początkowo w formie jednorazowego podwodnego „kodaka” z którego zdjęcia wychodziły oszałamiająco niebieskie
Nie jestem wielbicielem jednego typu nurkowania, choć największą słabość mam na ten moment –do dużych zwierząt pelagicznych. Wyspy Galapagos były do tej pory moją najlepszą okazją do sfotografowania tak wielu gatunków morskiej fauny.
Pasję nurkowo-fotograficzną dzielę ze swoją buddy, która prywatnie jest moją żoną
IG: luke.divewalker www.lukedivewalker.com
WOJCIECH JAROSZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
Absolwent Politechniki Poznańskiej, finansista, biegły rewident. Nurek zafascynowany teorią nurkowania – fizyką i fizjologią. Zakochany w archeologii podwodnej pasjonat historii Starożytnego Rzymu, aktywny Centurion w grupie rekonstrukcyjnej Bellator Societas (Rzym I w.p.n.e.). Marzy, by choć raz wziąć udział w podwodnych badaniach archeologicznych a następnie opisać wszystko w serii felietonów.
Równie często jak pod wodą spotkać go można w Japonii, której kulturą i historią fascynuje się od blisko trzech dekad.
Zoopsycholog, badacz i znawca behawioru delfinów, oddany idei ochrony delfinów i walce z trzymaniem ich w delfinariach. Pasjonat M. Czerwonego i podwodnych spotkań z dużymi pelagicznymi drapieżnikami. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od ponad 15 lat uczestniczy w badaniach nad populacjami dzikich delfinów, audytuje delfinaria, monitoruje jakość rejsów whale watching. Jako szef projektu „Free & Safe” (wcześniej „NIE! dla delfinarium”) przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli, promuje etyczny whale & dolphin watching, szkoli nurków z odpowiedzialnego pływania z dzikimi delfinami, popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
DOMINIK DOPIERAŁA
MICHAŁ CZERNIAK
JAKUB BANASIAK
Znany bardziej jako WĄSKI. Zawodowo główny specjalista BHP, inspektor ochrony PPOŻ oraz instruktor pierwszej pomocy. Prywatnie mąż i tata swojej córeczki. Członek stowarzyszenia Bellator Societas, w którym nazywany jest Św. Marcinem, bo corocznie wciela się w postać w trakcie imienin ulicy dnia 11 listopada w Poznaniu. Oczywiście od wielu lat zapalony nurek. Uwielbia nurkowanie techniczne, w szczególności te na wrakach oraz wszystko, co wiąże się z aktywnością nad i pod wodą :)
Całe dorosłe życie „Dobroci”, bo tak do niej zwracają się przyjaciele, jest zawodowo związane z nurkowaniem. Ponad dziesięć lat nurkowała co dzień, jako zawodowy instruktor nurkowania PADI pracując i prowadząc centra nurkowe w Egipcie. Piekielnie skrupulatna i pedantycznie dbająca o bezpieczeństwo. Specjalizuje się w szkoleniu dzieci, młodzieży i kobiet. Nie sposób jej przeoczyć bo swój różowy styl życia ubiera w ten kolor pod wodą. Z wykształcenia i drugiego zawodu różowa księgowa, prywatnie mama dwóch „terrorystów”. Współwłaścicielka Centrum Nurkowego DECO.
Dla Tomka nurkowanie zawsze było największą pasją. Zaczął swoją przygodę w wieku 14 lat, rozwijając się został instruktorem nurkowania rekreacyjnego, technicznego, Instruktorem pierwszej pomocy oraz technikiem branży nurkowej. Aktualnie prowadzi 5* Centrum Nurkowe COMPASS DIVERS Pobiedziska koło Poznania, gdzie przekazuje swoją wiedzę i umiejętności początkującym oraz zaawansowanym nurkom, co sprawia mu ogromną radość i satysfakcję z bycia częścią ich podwodnej przygody…
Zodiakalna waga. Entuzjastka zdrowego stylu życia, lubiąca aktywny wypoczynek. Miłośniczka podwodnego świata i fotografii podwodnej. Pracownik HR, a po godzinach Instruktor nurkowania SDI, Mentor Witalny, Diet coach. Dzięki pasji związanej z psychologią, pracą z ludźmi oraz umiejętności słuchania, wie, że wszystko zaczyna się w głowie. Niezwykle ceni sobie umiejętność podwodnego porozumiewania się bez słów. Woda pomogła jej poznać, zupełnie nieznane jak dotąd możliwości ruchowe, a przełamanie własnych ograniczeń, jak i uczenie się czegoś nowego w naturalnym środowisku, w kontekście obcowania z przyrodą, pomogło jej w odbudowaniu kondycji psychicznej.
Autorka strony https://aldonadreger.pl oraz https://wellbeingproject.pl Wspólniczka szkoły nurkowej https://wewelldiving.pl
Wodnik z urodzenia. Amator fotografii podwodnej. Żeglarz, miłośnik archeologii podwodnej i nurkowania wrakowego.
Instruktor nurkowania TDI SDI. Zawodowo zajmuje się budowaniem osiedli i domów wakacyjnych. Wspólnik szkoły nurkowej https://wewelldiving.pl
ALDONA DREGER
JACEK TWARDOWSKI
DOBROCHNA DIDŁUCH
PIOTR KOPEĆ
TOMASZ KULCZYŃSKI
ŚWIATOWY BESTSELLER NURKOWY Palau
Tekst ANNA METRYCKA
Zdjęcia ANNA METRYCKA, ŁUKASZ METRYCKI
Z toni wyłania się ogromny cień przysłaniając swą wielkością wszystko dookoła. Ciemny kształt trudno porównać z czymkolwiek innym. Wszyscy nurkowie zwrócili się w jednym kierunku i rozległ się dźwięk shakera należącego do przewodnika nurkowego. Chce zwrócić na coś naszą uwagę.
To chmura. Chmura kilku tysięcy SNAPPERÓW. Zaczynają spektakl. Akcja rozgrywa się w miejscu nurkowym Shark City, oddalonym o około 37 km od Kororu. Dla miłośników nurkowania, to miejsce było w pewnym momencie charakterystycznym miejscem Palau do nurkowania z rekinami, stąd nazwa, ale odkrycie i późniejsza popularność Blue Corner, zrzuciły Shark City na dalsze miejsce. Jednak ich geograficzne położenie stanowi punkt, który jest najbardziej wysuniętą na zachód częścią Palau... co oznacza, że jest wystawiona na działanie otwartego oceanu. W rezultacie prąd może być dość silny, aby przyciągnąć tu drapieżniki.
W Republice Palau, podczas pełni księżyca (Full Moon), gdy wschodzi słońce, stada „Red Snappers” wyłaniają się z głębin aby rozpocząć godowy spektakl. Zmieniają wówczas ubarwienie z czerwonego na biały i przyciągają tym samym do siebie takie drapieżniki jak rekiny tępogłowe, rekiny młoty czy żarła-
cze czarnopłetwe. To, co początkowo wygląda na dwa lub trzy towarzyskie lucjany, przekształca się w nagły wir aktywności 10.,20.,30. lucjanów. W sekundę krawędź rafy zamienia się w chaotyczną burzę ryb! Snappery przesuwają się, zmieniają kształt tworząc jedną całość. Woda aż „tętni życiem”. Jednak dopiero pod koniec nurkowania tworzą jeden, gigantyczny organizm. Są jednością. Kiedy ryby takie jak lucjany rozmnażają się masowo, zalewają ocean… plemnikami i jajami. Zapłodnione jaja, które uciekną drapieżnikom, są wysysane przez prąd wprost do otwartej wody, gdzie zygoty (przyszłe małe rybki) mają szansę uro-
Zdjęcie Aggressor Adventure
Zdjęcie Jarosław Gołembiewski
snąć, a pewien procent przeżywa i wraca na rafy, aby polować. Najważniejsza dewiza takiego nurkowania: płyń tam, dokąd zmierza „chmura” a nie tam, gdzie już była. PALAU. Państwo położone w pobliżu rdzenia morskiej bioróżnorodności. Tutejsze rafy koralowe są domem dla 1500 gatunków ryb i równie zdumiewającej różnorodności koralowców. Drop-offy sięgają tu nawet 2000 m. Palau to miejsce, w którym trzeba zanurkować. To wyspiarskie państwo stowarzyszone z USA znajduje się na Oceanie Spokojnym, w Oceanii i Mikronezji, ok. 160 km na południe od Guam, ok. 800 km na wschód od Filipin i 3200 km na południe od Tokio. Mikronezja to subregion Oceanii, na który składają się cztery główne jednostki polityczne: Sfederowane Stany Mikronezji, Republika Palau, Wyspy Marshalla, Republika Kiribati. Republika Palau składa się z ponad 200 wysp – czterech pojedynczych i części archipelagu Karoliny. Wyspy zbudowane są z raf koralowych oraz skał wulkanicznych i stanowią jedno z najbardziej spektakularnych miejsc nurkowych na świecie. Palau zostało okrzyknięte podwodnym cudem numer 1 przez CEDAM, stowarzyszenie skupiające biologów morskich i oceanologów. Rafy zamieszkałe przez setki egzotycznych zwierząt, liczne gatunki pelagiczne w tym ogromna populacja rekinów rafowych, pionowe ściany, podmorskie tunele łączące z oceanem śródlądowe jeziora, w których żyją rzadkie okazy nieparzących meduz, anemony i miękkie korale oraz krystalicznie czyste wody, w których widoczność sięga nawet 60 metrów, czynią z Palau podwodny raj. To także fantastyczne
miejsce dla amatorów nurkowania na wrakach (leżą tu okręty wojenne, samoloty, hydroplany itp., z czasów II wojny światowej).
Na większości wysp rośnie palma kokosowa, bataty oraz banany. Palau eksportuje ryby, olej kokosowy oraz koprę. Międzynarodowy port lotniczy znajduje się na wyspie Babelthuap, która połączona jest mostem z wyspą Koror. Turystyka to ważna gałąź gospodarki jednak widoczny jest ogromny spadek ilości turystów, który rozpoczął się wraz z wybuchem pandemii COVID-19. Kolejnym utrudnieniem jest mała liczba samolotów, która mam nadzieję, niebawem się zmieni. Cały czas jednak, dolecimy tu z przystankiem w filipińskiej Manili, w amerykańskim Guam lub zwiedzając tajwańskie Tajpej. Logistyka jest tu bardzo istotna, ponieważ ilość połączeń lotniczych na Palau – jest bardzo ograniczona. Jednak jeśli już pokonamy tą długą podróż – znajdziemy się w raju! Palau kulturowo znajduje się bardzo blisko USA – obchodzą ich święta, przygotowują dania kuchni amerykańskiej, choć również azjatyckiej.
Gdzie nie spojrzymy, to ujrzymy (aż po horyzont) turkusowe wody Oceanu Spokojnego, lub gęsty ciemnozielony las pokrywający 75% powierzchni lądowej Palau. Takie widoki zapadają w pamięci. Lasy namorzynowe, bagna, mokradła, formacje krasowe na podłożu wapiennym i skały wulkaniczne – to tygiel różnorodności przyrodniczej tego miejsca.
Będąc na Palau możesz zakosztować również kąpieli pod największym wodospadem Mikronezji mierzącym 37 m wysokości, czy zobaczyć pozostałości militarne z okresu II wojny światowej. Warte uwagi są także stanowiska archeologiczne z bazaltowymi monolitami przedstawiającymi twarze podobne do tych odkrytych na Wyspach Wielkanocnych. Całość dopełni widok starych, drewnianych domów („baji”) zbudowanych ok. 100 lat temu w tradycyjnym stylu, przy wykorzystaniu lokalnych materiałów oraz prymitywnych narzędzi. Wyjątkowym „symbolem” tego państwa zasługujących na uwagę, jest również siedziba paluańskiego Parlamentu, przypominająca... Biały Dom!
Jak w większości miejsc na świecie, można tu zanurkować przebywając stacjonarnie w hotelu, jak również z łodzi safari. Infrastruktura jest przystosowana dla miłośników obu rozwiązań. Co zatem Nas – nurków, przyciąga najbardziej? Oczywiście to, co znajduje się pod powierzchnią wody.
MANTY. Stworzenia z największym mózgiem spośród wszystkich żyjących ryb, zaciekawione otaczającym je światem. Najlepszy czas na spotkanie z tymi majestatycznymi stworzeniami na Palau wypada między październikiem a marcem, z wskazaniem na miesiące zimowe. German Chanel to sztuczny kanał zbudowany przez Niemców – umożliwiający dostanie się jak naj-
krótszą drogą do wnętrza atolu, po którym poruszały się łodzie podwodne, a pogłębiali go właśnie Niemcy. Nurkowania odbywają się podczas przypływu lub odpływu, ponieważ wówczas dostarczana jest największa ilość planktonu. To tutaj możecie zobaczyć podwodny taniec mant! Podczas mojej ostatniej podróży, na cleaning station przypłynęły 3 manty, by za chwilę nadpłynęło kolejnych 5 – tym razem z jedną czarną! Czarne manty mają zwiększony poziomy melaniny – czyli ciemnego pigmentu i są… naprawdę wyjątkowe! To szczęście zobaczyć taki okaz! Podczas tego nurkowania pojawiały się również szare rekiny rafowe, które korzystały z obecności czyszczących wargaczy. Zobaczycie tu również snappery, skalary, barrakudy i być może żółwia szylkretowego… na Palau po prostu jest wszystko. W pobliżu kanału znajduje się także piękny ogród koralowy, w którym żyją crocodile fish, ślimaki nagoskrzelne czy błazenki. WRAKI. Palau to miejsce legenda. W czasach II wojny światowej, bitwy toczyły tu dwa mocarstwa – Stany Zjednoczone Ameryki oraz Japonia. Pozostałością po tych czasach są wra-
ki japońskiej floty. Znajdują są w lagunie, co może skutkować słabą widocznością. Jednym z wraków, które warto zobaczyć jest Hafa Adai. Ten niewojenny statek został zatopiony celowo w połowie lat 70., a obecnie zamieszkuje go ławica ryb oraz kolorowe twarde i miękkie koralowce. Znaleźliśmy tu także pięknego Blue Dragon nudibranch! Iro Maru – najsłynniejszy wrak tego regionu, to prawie 150-metrowy statek handlowy zatopiony podczas II wojny światowej przez amerykańskie bombowce. Wrak osadzony jest pionowo na piaszczystym dnie na głębokości 40 metrów, zaledwie 10 minut na południe od Kororu. Trzy maszty i wieżyczki strzelnicze na dziobie i rufie obfitują w ślimaki nagoskrzelne i twarde koralowce. Główny pokład znajduje się na głębokości ok 24 metrów, z otwartymi ładowniami, w których znajdują się beczki z ropą i maszyny. Wrak robi naprawdę duże wrażenie! Ciekawym obiektem do sfotografowania jest również Seaplane (JAKE) – 11-metrowy samolot przystosowany do startowania i lądowania na powierzchni wody, pod koniec wojny używany był jako bombowiec, a także uczestniczył w misjach kamikadze. Wrak znajduje się na głębokości kilkunastu metrów i dostępny jest zarówno dla osób nurkujących, jak i snorklujących. Super przeżycie!
Będąc na Palau warto udać się na wyspę PELELIU. Tu rozegrała się jedna z większych bitew na Pacyfiku, w której poległo ponad 12 tys. żołnierzy. Jest to niewielka wysepka (ok. 6 km długości) położona na południowym skraju archipelagu. Miała jednak strategiczne znaczenie, gdyż znajdowało się na niej japońskie lotnisko. We wrześniu 1944 roku amerykanie otoczyli wyspę dziesiątkami okrętów i łodzi desantowych. Po wielogodzinnym ostrzale artyleryjskim 15 września, nastąpił desant. Japoński korpus liczący 10 500 żołnierzy bronił się ponad dwa miesiące! Jedynie 202 Japończyków udało się wziąć do niewoli, reszta poległa w bitwie, której nie mieli szans wygrać. Straty Amerykanów były również olbrzymie, poległo 1252 marines. Jak później obliczono, w czasie
pierwszych 14 dni bitwy Amerykanie wystrzelili ponad milion pocisków różnego kalibru. Peleliu to jedna z zapomnianych kart wojny na Pacyfiku. Zdobycie wyspy i śmierć tysięcy żołnierzy, nie przybliżyły niestety zwycięstwa aliantów. Lokalne lotnisko straciło na znaczeniu, gdyż Amerykanie w czasie walk o Peleliu, zdobyli inne wyspy, które były położone zdecydowanie bliżej Japonii. To z nich startowały później bombowce, atakujące Tokio, Nagoję i inne ważne strategicznie miasta. Na Peleliu czas się zatrzymał. Do dzisiaj na plaży Orange, która była miejscem głównego desantu Amerykanów, leżą zardzewiałe ciężkie karabiny maszynowe i zniszczone resztki barek. Na wyspie nadal znajdują się uszkodzone lekkie czołgi i transportery opancerzone. Miejsce w którym „historia” – aż unosi się w powietrzu… KORALOWCE – które pierwszy raz widziałam na Palau noszą wdzięczną nazwę „lettuce corals” przypominające główki sałaty. Widok „z góry” jest niezapomniany! Koral o charakterystycznym kształcie sałaty lub kapusty, występuje w różnych kolorach, od beżu, brązu, do zieleni czy różu, i rośnie na skalistym dnie. Takie rarytasy możecie podziwiać nurkując w kolejnym słynnym miejscu nurkowym – ULONG CHANNEL. To kolejne miejsce do nurkowania w dryfcie, a wręcz to esencja nurkowania w silnym prądzie. Możemy go sobie wyobrazić, jako podwodną rzekę przez, którą wpada woda z otwartego morza do wód laguny lub na odwrót, zależnie od cyklu pływów. Wrażenia, które czekają tam na nurków, są wyjątkowe. Już w czasie za-
nurzania obserwujemy, jak szybko poruszamy się względem dna. Schodząc głębiej wrażenie staje się coraz silniejsze. Dno kanału porastają wspomniane główki sałaty. Prąd uniesie Was nad nimi z prędkościami przekraczającymi nawet dziesięć węzłów. Jedynym zadaniem jest utrzymanie zerowej pływalności, reszta dzieje się sama. Niepowtarzalny lot nad lasem korali. Tak jak występujących prądów – tak i ogromu ryb możecie tu być prawie pewni! Możemy spotkać duże osobniki rekinów, manty, żabnice, skorpeny, przydacznie, ośmiornice, groupery, żółwie czy barrakudy... Rozglądajcie się – być może i Wam pokaże się przepiękny orleń? ;)
QUADROPUPLE BLUE HOLES. Kolejne wyjątkowe miejsce nurkowe. W tym miejscu, cztery pionowe korytarze prowadzą z głębokości 1,5 metra prosto do szeregu ogromnych jaskiń otwartych na morze. Zejście w dół którymkolwiek z kominów jest magicznym wręcz doświadczeniem. Kiedy schodzisz do tej przypominającej katedrę komnaty, światło rozprasza się przez całe spektrum turkusowego błękitu do szafiru, aby ostatecznie rozpłynąć się w ciemności. Na ścianach komnaty można znaleźć sporo ślimaków nagoskrzelnych, krewetki a nawet – elektrycznego małża (nazywanego również przegrzebkiem, czy małżem dyskotekowym). Wszystkie nazwy pochodzą od migających, wyglądających na elektryczne – światełek. Wypływając z komnaty przez turkusowe „okno” kierujemy się w kolejne miejsce nurkowe, spotykając po drodze tuńczyki, barrakudy, jacikfish’e, a także
bardzo charakterystyczne – bumphead parrotfish. Jest to bardzo znany gatunek z rodziny papugoryby. Można je łatwo rozpoznać po garbie (stąd nazwa) na czole, którym wbija się w koralowiec, w celu rozbicia go i żerowania. Zaobserwowano również, że samce papugowatych Bumphead używają swojej kościstej płytki głowy do taranowania się nawzajem w sporach terytorialnych. Ta ciekawa ryba wyposażona jest w zrośnięte zęby, które tworzą dziób podobny do papugi. Zęby te są tak mocne, że potrafią rozdrobnić odgryzione koralowce i wapień na drobny proszek. Nurkując podczas nowiu księżyca – możecie być prawie pewni, że zobaczycie tarło bumphead parrotfish na Palau! Samce z gatunku „Bumphead Parrotfish” uderzają z hukiem głowami niczym bawoły, pokazując tym samym swoją dominację i zalecając się do samic! Setka Bumphead Parrotfish spotyka się w jednym miejscu w celu kontynuacji gatunku... tego nie można przegapić! Palau to nurkowania z hakiem rafowym. Podczas pobytu w Mikronezji hak stanie się tak samo ważny jak każdy inny element Twojego sprzętu. A nurkując w miejscu nurkowym, o którym właśnie przeczytasz – będzie to Twoje „być albo nie być”. BLUE CORNER. Jedno z najlepszych miejsc nurkowych w jakich byłam. Spot, gdzie prądy potrafią być tak silne, że będąc przypiętym hakiem rafowym do krawędzi rafy – jedną ręką trzymasz aparat lub linę od haku, a drugą… swoją maskę. To co tutaj się dzieje, przyprawia o zawrót głowy… Blue Corner znajduje się po zawietrznej stronie ściany Ngemelis. Jest trójkątnym cyplem o płaskim
szczycie bujnie porośniętym przez miękkie koralowce. Plateau zaczyna się na 15 metrach i stopniowo opada do głębokości 25 m, gdzie ściana schodzi do ponad 100 m. Na Blue Corner występują bardzo silne prądy pływowe (nawet do 15 węzłów). To dzięki nim, znajdujemy w tym miejscu nieprawdopodobną obfitość podwodnego życia. Dziesiątki rekinów rafowych szarych i białopłetwych polujących na setki ryb kilku gatunków. Jest to miejsce, gdzie rekiny znajdą się na wyciągnięcie ręki. Zawieszeni na hakach rafowych będziecie mieli szansę obserwować jak sprawnie poruszają się w prądzie, a pasjonaci fotografii podwodnej z pewnością złapią ujęcia jedne z najlepszych jakie kiedykolwiek mieli szansę zrobić. Sytuacja na Blue Corner zmienia się z minuty na minutę, ławice barakud przypływają jedna za drugą tworząc koła i niesamowite ósemki, nagle barakudy odpływają ustępując miejsca strzępielom i lucjanom, za którymi przypływa kilka żółwi. Stałym bywalcem jest również napoleon. Każde nurkowanie w tym miejscu jest inne, ale zawsze pełne atrakcji, adrenaliny i niewiarygodnej ilości morskich stworzeń.
Ważne! W 2009 roku Palau stało się pierwszym na świecie narodowym rezerwatem rekinów, kładąc kres wszelkim komercyjnym połowom rekinów w wodach i zapewniając rekinom schronienie do życia i rozmnażania się na powierzchni ponad 200 000 mil kwadratowych oceanu. Ten krok doprowadził później do powstania innych rezerwatów rekinów na całym świecie, szczególnie na Malediwach, Hondurasie, Bahamach i Tokelau.
Zdjęcie Aggressor Adventure
CHANDELIER CAVES. Jaskinie Żyrandoli. Zaczynamy to nurkowanie na bardzo płytkiej rafie, gdzie jeśli wytężycie wzrok (lub macie dobre obiektyw w swoim aparacie) – dojrzycie malutkie Mandarin Fish – czyli „mandarynki”. Te małe piękności to gatunki, osiągające jedynie około 7,5 cale długości! Gatunek ten jest najbardziej znany z rytualnego „tańca” godowego, który odbywa się tylko w godzinach zachodu słońca. Samice łączą się w grupy na rafie i szukają samca. Następnie samce zaczynają zabiegać o względy samic, przy czym większe i silniejsze samce są wybierane przez nie częściej ;) Samce mogą również rozmnażać się z wieloma samicami w ciągu
nocy! Ryby mandaryńskie to z pewnością jedne z najbardziej kolorowych i niezwykle ozdobnych ryb, jakie widzimy w Indo-Pacyfiku. Po polowaniu na „mandarynki” wpływamy przez dziurę, o ok. 5 m szerokości, do jaskini. To wspaniałe miejsce nurkowe w Rock Islands składa się z kilku komór – jedna z nich została nazwana Temple of Doom (Świątynia Przeznaczenia). Po wpłynięciu do systemu jaskiń oczom ukazuje się przestronne wnętrze. Stalaktyty i stalagmity nadają tajemniczy charakter nurkowaniom, a kieszeń powietrzna u sklepienia każdej z 4 „sal” przepuszcza słodką wodę do groty, która spływając po ścianach, tworzy malownicze draperie. Wewnątrz znajdziesz te masywne, niemal katedralne komnaty wypełnione stalaktytami. Ale to, co czyni go wyjątkowym, to duże kieszenie powietrza nad wodą, z których można wypłynąć na powierzchnię i zobaczyć unikalne formacje skalne schodzące z sufitu do wody poniżej. Gdy oświetlisz je światłem, prawie błyszczą dzięki formacjom kryształów na skałach. Są tu 4 duże komnaty do sprawdzenia i każda z nich jest niesamowita!
Jeśli będzie Wam mało różnorodności na Palau – musicie zobaczyć jeszcze jedno miejsce… JEZIORO MEDUZ. Jezioro morskie znajduje się na wyspie Mecherchar i wypełnione jest słoną wodą dostarczaną podziemnymi kanałami z morza, natomiast w płytszych
jego partiach woda jest już słodka, rozrzedzana przez deszcze. Żyjące w jeziorze stworzenia wyewoluowały i przystosowały się do niezwykłego środowiska. Kilka lat temu, tysiące meduz utraciły jadowitość, a tym samym właściwości parzące, gdyż ich jedynym naturalnym wrogiem są małe ukwiały żyjące pod namorzynami. To właśnie tu, jeszcze do niedawna mieliśmy okazję snorkel’ować z tysiącami meduz pozbawionych właściwości parzących. Niestety, z powodu suszy spowodowanej zjawiskiem El Nino, woda słodka
przestała zasilać jezioro meduz, powodując rekordowy poziom zasolenia. Meduzy zaczęły znikać, a ich populacja drastycznie spadała. Jezioro zostało zamknięte na kilka lat. W grudniu 2018 roku, centra nurkowe na Palau reaktywowały wyjazdy na snorkeling do słynnego Jeziora Meduz. Pod koniec listopada 2018, Coral Reef Research Foundation zanotowała blisko 1 mln odrodzonych meduz, a co więcej – powrót Meduzy Księżycowej (Aurelia aurita), która zniknęła z jeziora 10 lat temu! Ze względu na umiejętność tolerancji trudnych warunków środowiskowych przez meduzy, mamy nadzieję, że populacja odrodzi się do wielkości 5-10 mln. Niestety, w 2022 populacja meduz ponownie spadła, choć wszyscy mają nadzieję, że to już ostatni raz. Wrażenie oglądania meduz pod wodą jest niesamowite! Meduzy pozbawione są właściwości parzydełkowatych, także snorkeling w akwenie pełnym „galaretowatych” organizmów jest całkowicie bezpieczny!
Palau to przyrodnicza doskonałość, porażająca tym, co ma do zaoferowania. Nieziemskie krajobrazy skalistych wysp porośniętych przez las i namorzyny, turkusowa woda i ta różnorodność podwodna. Znajdziemy tu kanały w rafach, prądy, ogromne ilości rekinów, manty, świat makro, wraki japońskiej floty, czarne korale, lettuce corals, jasknie i ogromne ławice ryb – barrakud, tuńczyków, fizylierów, do tego mureny, płaszczki, groupery, żółwie. A jeśli gwiazdy będą Ci sprzyjały, a księżyc wyznaczał drogę – znajdziesz się w centrum nieprawdopodobnych wydarzeń – tarła red snappers lub tarła bumphead parrotfish! Takie „rzeczy” tylko na Palau. Jedziesz?
To i owo o MADERZE
Tekst i zdjęcia WOJCIECH ZGOŁA
Pierwsze informacje, jakie zdobyłem o Maderze były takie, że na wyspie znajduje się jedno z najniebezpieczniejszych lotnisk, że jest pięknie, wiosennie i w tutejszych lasach można się poczuć bardziej jak w Azji niż w Europie.
Samolot kierujący się z Lizbony na Maderę, nieustannie podążał za zachodzącym słońcem. Niebo na wysokości 10000 km przybierało kolory od żółtego, przez blado pomarańczowy, ceglasty po koralowy i czerwony. Słońca nie udało się dogonić i lądowaliśmy po ciemku. Pilot gładko posadził maszynę na pasie i szybko ją wyhamował. Jakiś czas temu pasy lotniska przedłużono stawiając je na kolumnach.
Następnego dnia spotkała się cała nasza grupa zaproszona przez Portugal Dive oraz przez Ministerstwo Turystyki Portugalii. Finalnie było nas pięcioro: Terry z US, Ivana z Serbii, Tom z Meksyku (urodzony w UK), Arlindo z Portugalii i ja. Zapowiadało
się niesamowicie, a po śniadaniu, oficjalny pobyt na Maderze, rozpoczynaliśmy od trecking’u po górach obrośniętych lasami.
Już jadąc na miejsce parkingowe, gdzie zaczynała się nasza wędrówka, podziwialiśmy krajobraz Madery i słuchaliśmy wyczerpujących i ciekawych opowieści naszej przewodniczki w tym dniu: Izy. Parkowaliśmy przy skromnym barze, przy którym znajdował się sad cytrusowy. Na drzewach wisiały cytryny u kresu swej dojrzałości.
Ruszyliśmy wzdłuż lewady („rzeki deszczowe” służące do transportowania wody deszczowej z północy na południe wyspy), którą oswojono w XVI wieku, co jest niezwykłym osią-
gnięciem inżynierii tego czasu. System śluz i kanałów pozwala na nawadnianie pól. Wcześniej woda przelewała się przez ostro nachylone zbocza w bardzo różnych miejscach. Trasa prowadząca w góry jest wąska i co jakiś czas trzeba ustępować schodzącym w dół. Maszerujemy spokojnie i słuchamy opowieści. Obserwujemy drzewa laurowe, wielkie paprocie, drzewa, które wyrastają wprost ze skał. To jest niesamowite. Wyobraźcie sobie jaki system korzeniowy posiadają i jak mocne są w walce o każdą szczelinę w skale. Spotykamy jaszczurki i dużo owadów. Pytam Izę o komary i okazuje się, że nie ma ich tutaj, co jest dziwne i miłe zarazem. Rzeczywiście, nie spotkaliśmy ich w ogóle. Przyroda miejscami przypomina gąszcz azjatycki, bujnie porastający tutejsze wzgórza. Kiedyś, gdy nie było tu jeszcze człowieka, cała Madera była porośnięta borami. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej, a spędzając czas w mieście można się nawet nie spodziewać tego, jak wygląda wyspa w całej okazałości.
Jest II połowa kwietnia. Temperatury w ciągu dnia przekraczają delikatnie 20 st. C, chwilami wieje przyjemny wiatr. Noce są trochę chłodniejsze, ale obecność palm i innych ciepłolubnych roślin sugeruje, że przeżyjemy bez mrozów ;)
Poznajemy meandry kuchni portugalskiej. Kosztujemy słodkości i konkretne dania, by poznać jak najwięcej smaków Madery. Przy okazji rozmawiamy i czekamy z utęsknieniem na nurkowania, które rozpoczynamy już następnego dnia.
Wstajemy wciąż jeszcze zmęczeni trudami podróży i treckingu, ale na śniadaniu wszyscy są uśmiechnięci. Wyczuwa się at-
mosferę podniecenia i jednocześnie zweryfikowania warunków pod wodą. Liczymy na ciepłe powitanie i dobrą przejrzystość. Kwestia oczywiście, co dla kogo oznacza ciepłe powitanie?!
Korzystamy z usług Centrum Nurkowego Cipreia. Mieści się w hotelu wybudowanym na zboczu góry, więc trzeba kluczyć korytarzami i wyborem odpowiednich wind, by trafić wprost na wybrzeże. Ocean faluje i lśni w promieniach słońca. Nie ma jeszcze gości hotelowych i jest cicho, oprócz szumu wiatru i wody. Podchodząc do centrum nurkowego powitało nas kilkoro pracowników z szerokimi uśmiechami i z bardzo przyjaznym nastawieniem. Czekały już na nas pianki Bare 7 mm, buty i płetwy. Ci, którzy nie mieli swoich automatów dostali tutejsze. Ja dodałem do sprzętu swój Tecline’owski. Dość szybko wypełniliśmy dokumenty, przyodzialiśmy się i powędrowaliśmy kawałeczek do riba. Tu, schodząc po drabinie, trzeba było uważać na moment postawienia stopy na burcie zodiaka, bo nieuważne roztargnienie mogłoby spowodować poważny wypadek. Ocean wciąż falował. Z obu stron czekała jednak pomoc od pracowników bazy nurkowej.
Każdy dzień wyglądał podobnie. Płynęliśmy ribem na wybrany spot nurkowy, na „trzy” przewrotką w tył wpadaliśmy do wody i nurkowaliśmy. Podzieliliśmy się na 2 grupy: Ivana z Tom’em w asyście Jassie nurkowali osobno, a Terry, Arlindo i ja, w asyście Hernan’a nurkowaliśmy osobno. Jedni zaczynali od lewej do prawej, a drudzy odwrotnie. Pierwszy dzień miło nas zaskoczył, bo temperatura Atlantyku miała 21 st. C. 7-milimetrowa
pianka oraz kaptury okazały się wystarczające, by komfortowo przetrwać oba nurkowania oraz przerwę na ribie.
Widoczność była zmienna od 15 do dobrych 20 m. Właściwie przez wszystkie nurkowania na Maderze towarzyszyły nam barakudy. Od ławic składających się z kilkudziesięciu, może nawet ponad 200 sztuk, aż po jedną dużą na ostatnim nurkowaniu. Ciekawostką jest tutaj fakt, że groupery tak bardzo przyzwyczaiły się do obecności nurków, że w ogóle nie uciekają. Pozwalają do siebie podpłynąć na wyciągnięcie ręki. Przewodnicy uprzedzili nas, jeszcze na lądzie podczas briefingu, żeby ich nie dotykać. Nie są również dokarmiane, a niektóre okazy mają grubo ponad metr długości. Nurkując pomiędzy wielkimi głazami podziwialiśmy ukształtowanie terenu i mnogość życia zwierząt morskich. Obserwowaliśmy ławice sarpa salpa, oblad, white bream’ów, canary demselfish, chromisów, zebra seabram i innych. Wszędzie towarzyszyły nam talasomy pawie, papugoryby i combery. Natrafiliśmy również na dorady i jackfish, a przy wrakach krążyły tuńczyki, white trevally, czy ryby pargo (common seabream).
Jest tu bardzo dużo małych skorpen. Na wraku korwety znalazłem ich aż 7 w jednym miejscu, w odległości kilkunastu centymetrów. Co ciekawe, skaliste wypiętrzenia i zakamarki sugerują obecność muren, ośmiornic, krabów i langust. Z tych wszystkich widzieliśmy jedynie kraby, a pytając o ośmiornice czy mątwy, dowiedzieliśmy się, że są, ale bardzo trudno je spotkać. Za to czasem (rzadko) w toni można spotkać pojedyncze rekiny młoty, któ-
re natychmiast czmychają. Latem są duże szanse na spotkanie delfinów, raczej na powierzchni wody niż w czasie nurkowania. Bardzo rzadko zdarza się tutaj spotkać fokę mniszkę (monk seal), a czasem widuje się tu jednego sporego żółwia careta careta.
Ciekawostką jest, że właśnie u wybrzeży Madery (i jeszcze tylko w Japonii) z głębin oceanu wypływa tu brzydka ryba o nazwie paszczak, którą się poławia i przyrządza z niej, podobno, pyszne danie.
Nurkowania wokół Madery są godne polecenia, a korzystanie z Centrum Nurkowego Cipreia okazało się idealnym wyborem. Świetnie przygotowana infrastruktura dla nurków. Osoby towarzyszące mogą korzystać z basenu i toalet. Prysznice z gorącą wodą i żelem, do tego ręczniki dla nurków. Wanny do płukania sprzętu i wieszaki do jego suszenia. Ze wszystkiego próbują nas wyręczyć tutejsi instruktorzy i divemastrzy. Do tego kawa, woda i wszechobecny sympatyczny uśmiech. Lubią to, co robią, a to od razu można wyczuć.
Trzeba przyznać, że Portugal Dive jest ekspertem w organizowaniu niezapomnianych wypraw nurkowych. Planowanie pokrywa się z osiągniętymi celami z nawiązką. Wszyscy zaopiekowani od początku do końca.
Madera to mnóstwo możliwych aktywności. Kilometry tras pieszych i rowerowych, żeglowanie, opalanie i… uwaga! Zjazd na sankach Serio, serio.
Na Maderze jest kilka stacji linowych z gondolami. Uprzedzam – nie dla narciarzy, tu generalnie nie ma śniegu, ale są gondole.
Wjeżdża się nimi, by podziwiać widoki, wypatrywać wieloryby, by napić się tutejszej kawy spoglądając z klifów na ocean po horyzont. Można też wjechać gondolą na górę, przejść kawałek obok ogrodu botanicznego (który oczywiście można zwiedzić) i skorzystać ze zjazdu drewnianymi saniami z góry po asfalcie w asyście dwóch panów, którzy pilnują, by w „jednym kawałku” dotrzeć do końca trasy, która liczy sobie 2 km. Chwilami jest stromo i szybko, są zakręty, a obok jeżdżą motocykle i samochody. Przednia zabawa – polecam gorąco.
Trasa zjazdu saniami kończy się w pewnym momencie i resztę trasy, w okolice portu, gdzie zostawiliśmy samochód, trzeba
przejść pieszo (pamiętajcie o odpowiednim obuwiu) lub zamówić taksówkę. My powędrowaliśmy pieszo. Tu otwiera się kilka możliwości. Można przejść się na tutejszy targ lub poszukać ulicy, na której wszystkie drzwi są pomalowane przez artystów. Można też spontanicznie puścić się przez miasto, skorzystać z barów, zjeść smaczne lody.
W ramach naszego programu mieliśmy też spotkanie z przedstawicielami Instytutu, który zajmuje się dobrostanem Madery. Usłyszeliśmy długą opowieść o tutejszych prawach, o obszarze chronionym, o zakazie połowów. Pytaliśmy też o różne rzeczy, między innymi właśnie o ośmiornice, delfiny i żółwie, o rekiny i wieloryby.
Korzystaliśmy z różnych restauracji, a Arlindo (www.diveportugal.com) w każdej sytuacji służył nam pomocą i opieką. Pilnował, byśmy w jak najlepszym stopniu wykorzystali walory portugalskiej Madery, tutejszej kuchni i wszelkich możliwych do zobaczenia atrakcji.
Maderę śmiało można zaliczyć do tych miejsc, w których się zakochasz i do których będziesz wracać. Dlatego uważaj, bo wyspa wciągnie Cię i nim wrócisz do swojej ojczyzny zaczniesz planować kolejną wizytę. Może dłuższą, może z innej strony, a może po to, by dokończyć swój kurs nurkowy.
Korzystaj z pomocy www.portugaldive.com – zadbają o wszelkie szczegóły.
Ty nurkujesz, a oni martwią się o wszystko dookoła.
Niedawno świat obiegła sensacyjna wiadomość, że indonezyjski orangutan Rakus sam sporządził sobie opatrunek z roślin – przeżuwał łodygę i liście miejscowej leczniczej rośliny, następnie nakładał na ranę sok, a potem gęstszą pastę z liści.
Okazuje się, że delfiny z Morza Czerwonego też stosują samoleczenie, a ich siedliska w rejonie Hurghady nie są przypadkowe.
Dzięki badaniom organizacji Dolphin Watch Alliance coraz więcej wiemy o delfinach, które również jako nurkowie często spotykamy na rafach w regionie Hurghady. Mowa o butlonosach indyjskich (Tursiops aduncus). Gatunek ów stał się wręcz atrakcją turystyczną, a rejsy na pływanie i nurkowanie z tymi delfinami są bardzo popularne od lat. Presja ze strony ludzi na lokalną populację tych delfinów stale rośnie. Dlatego tak ważne jest, abyśmy znali i rozumieli ich behawior i nie przeszkadzali im w czynnościach i sytuacjach, które mają szcze-
Niezwykłe zachowania
DELFINÓW
Z OKOLIC HURGHADY
Tekst i zdjęcia JAKUB BANASIAK
gólne znaczenie dla ich dobrostanu, zdrowia stada i ochrony ich siedlisk.
Jedną z takich zaskakujących czynności w behawiorze tutejszych butlonosów indyjskich jest intencjonalne ocieranie się o różne gatunki koralowców. Ocieranie się o podłoże obserwujemy też u innych gatunków zębowców na całym świecie. Przykładowo białuchy i orki ocierają się o piasek, kamienie, trawę morska lub skały. Istnieje wiele hipotez, dlaczego zwierzęta to robią – począwszy od kwestii higieny i usuwania ektopasożytów, po przyjemność zmysłową, zabawę i socjalizację. Jednakże do niedawna nie było w literaturze naukowej opisów ocierania się waleni o koralowce. Dopiero systematyczne obserwacje Dolphin Watch Alliance, prowadzone zarówno z powierzchni wody jak i pod wodą, zmieniły ten stan rzeczy.
Co ciekawe, okazało się, że delfiny zamieszkujące rejon Hurghady zdają się wybierać konkretne gatunki koralowców do pocierania poszczególnych partii swego ciała. Delfiny preferują koral gorgoński Rumphella agregata, koral skórzany Sarcophyton sp. i gąbkę Ircinia sp. Wykorzystują różne bezkręgowce dla poszczególnych części ciała ze względu na unikalną teksturę danego koralowca i różnice we wrażliwości poszczególnych
części swojego ciała (np. silne tarcie głowy o twardszą strukturę gąbki).
Pod tym qr kodem można obejrzeć ocieranie się butlonosów o koralowce
Po pocieraniu polipy koralowców gorgonii zaczynają wydzielać śluz i zamykają się, a śluz zostaje przeniesiony na skórę delfina. Czasami delfiny otwierają pysk podczas pocierania, co dodatkowo intensyfikuje kontakt z wydzielanymi przez koralowiec związkami bioaktywnymi. Delfiny niekiedy wyrywają koralowca
skórzastego z rafy i noszą go w pysku przez kilka minut. Następnie machają nim na wszystkie strony, powodując widoczny wyciek związków chemicznych z koralowca i rozprzestrzenianie się ich wokół głowy i pyska. Na gromadzonych przez naukowców filmach widać, jak te szczególne części ciała delfina zabarwiają się na żółto lub zielonkawo po kontakcie z substancjami wydzielanych przez te bezkręgowce.
Nagrania wideo uzyskane podczas nurkowań pokazały, jak delfiny zbliżają się do gorgonii, a następnie pocierają o nie ciałem, przewracając się na bok, grzbiet i brzuch. Zachowanie to jest systematycznie powtarzane przez poszczególne osobniki, które – co ciekawe – ustawiają się w kolejce, jeden za drugim, czekając na kolejne podejście.
Naukowcy sądzą, że pocieranie o gorgonie stanowi w przypadku butlonosów samoleczenie profilaktyczne, a nawet terapeutyczne. Postawiono hipotezę, że za to selektywne pocieranie odpowiada obecność w bezkręgowcach bioaktywnych metabolitów. Trzy bezkręgowce, preferowane przez delfiny, zebrane i przeanalizowane za pomocą chromatografii cienkowarstwowej, zawierały siedemnaście aktywnych metabolitów, co wskazywałoby właśnie na akt intencjonalnego samoleczenia. Powtarzające się pocieranie umożliwia kontakt tych aktywnych metabolitów ze skórą delfinów, co z kolei może pomóc im w osiągnięciu homeostazy skóry i w profilaktyce lub pomocniczym leczeniu infekcji bakteryjnych. Oczywiście konieczne są tutaj dalsze prace badawcze, ale z wysokim prawdopodobieństwem możemy już dziś stwierdzić, że mamy tu do czynienia z pierwszym udokumentowanym przypadkiem zoofarmakognozji u waleni. Te fascynujące przykłady samoleczenia u delfinów możemy obserwować jako nurkowie np. na rafie Shaab El Erg. Jednak ważne, byśmy robili to z odpowiednio dużej odległości i nie przeszkadzali zwierzętom, nie ingerowali w ich behawior i rutynowe czynności.
Ta ostrożność w naszych kontaktach z delfinami na ich rafach siedliskowych powinna dotyczyć także innych ich aktywności –przede wszystkim ochrony czasu ich snu i odpoczynku. A behawior snu i odpoczynku u butlonosów indyjskich jest także bardzo ciekawy. Badania Dolphin Watch Alliance, prowadzone z łodzi i pod wodą w latach 2012–2017 ujawniły jak bardzo ustrukturyzowany jest dzienny wzorzec takich zachowań. W pierwszych godzinach po wschodzie słońca delfiny przeważnie utrzymują kontakty towarzyskie i przemieszczają się, po czym następuje łatwy do wyodrębnienia okres odpoczynku od południa, aż do wczesnych godzin popołudniowych. Następnie późnym popołudniem intensyfikują się kontakty towarzyskie i przemieszczanie się.
To właśnie m.in. dzięki tym badaniom wiemy, że na rafach Shaab El-Fanous, Shaab El Erg i El Gouna delfiny odpoczywają od 8:30 do 14:00, w szczególności w godzinach 11:00–11:30.
Delfiny często śpią podczas pływania, zwykle w bardzo ciasnych grupach. W regularnych odstępach czasu podpływają do góry na powierzchnię, aby wziąć kilka oddechów przed ponownym nurkowaniem.
Delfiny oddychają dobrowolnie, ponieważ nie mają odruchu oddychania jak ludzie. Zatem śpią tylko połową mózgu na raz, zamykając tylko jedno oko. To pozwala im być świadomymi drapieżników i zewnętrznych zagrożeń, takich jak łodzie motorowe. Zaobserwowano także, że w czasie odpoczynku matki podają mleko swoim cielętom.
Dla nas – nurków – oznacza to jedno: Nie przeszkadzaj delfinom i zachowaj ostrożność, gdy zobaczysz delfiny podczas odpoczynku!
Delfiny butlonose indyjskie przez większość dni wolą odpoczywać blisko powierzchni poza lagunami i rzadko spotykamy je w lagunach wewnętrznych. Jest to związane prawdopodobnie
Śpiące delfiny
z ilością amatorów nurkowania i snorkelingu tuż przy rafach, a także hałasem silników zodiaców, szczególnie dokuczliwym w wewnętrznych lagunach. W zatoce Koombana, Bunbury w Australii Zachodniej inni badacze już w 2009 r. odkryli, że hałas emitowany przez silniki zodiaca znacząco maskuje czyli zagłusza komunikację delfinów (w tym matek z młodymi) i ma negatywny wpływ na dobrostan delfinów.
W Egipcie, w rejonie Hurghady czasami możemy spotkać delfiny także w wewnętrznej lagunie, szczególnie w Shaab El-Erg. Dzieje się tak, gdy aktywność łodzi z nurkami i turystami jest zdecydowanie mniejsza, gdy jest gorsza pogoda i mniej łodzi dziennych wypływa z Hurghady.
Jak dotąd poczyniono bardzo niewiele obserwacji dotyczących żerowania butlonosów indyjskich. Miały one miejsce jedynie późnym popołudniem i wczesnym rankiem, co sugeruje przystosowanie się tego gatunku do żerowania nocnego lub zmierzchowego. Ponieważ harmonogram dziennego odpoczynku butlonosów sprawia, że społeczność delfinów jest szczególnie narażona na presję ze strony ruchu turystycznego, przedstawione tutaj wyniki badań stały się podstawą dla lokalnego code of conduct czyli „Kodeksu postępowania przy obserwacji delfinów”. Zalecenie jest tutaj jednoznaczne: „Zakaz zbliżania się łodzi od 9:00 do 12:00 w promieniu 200 m od delfinów”. Ważne, by stosowały się do niego nie tylko łodzie z turystami, ale też nasze łodzie nurkowe.
JEZIORO KREIDESEE, HEMMOOR tu nie ma miejsca na nudę!
NO TO JEDZIEMY...
W zachodnich Niemczech wiosna przychodzi szybciej. Wyższe temperatury pod koniec marca zachęcają do nurkowych wypadów. Praktycznie co roku mam szczęście trafić na fantastyczną pogodę w tym właśnie okresie. Temperatura oscyluje w okolicy 18 stopni, a dni są coraz dłuższe. Woda w jeziorze ma raczej stałą temperaturę przez cały rok, więc pora nie ma znaczenia. Jednak to właśnie wiosną kwitną drzewa owocowe oraz migdałowce między kolorowymi domkami nad brzegiem jeziora. Tworzy to niesamowity pejzaż i napawa optymizmem. Rześka, krystalicznie czysta woda w zbiorniku zachęca do nurkowania. Sauna w domkach doskonale podgrzewa klimat, a grill na werandzie sprawia, że wieczory upływają w cudownej atmosferze.
TROCHĘ HISTORII
Hemmoor położone jest w Dolnej Saksonii, ok. 85 km na zachód od centrum Hamburga. Miejscowość ta pojawiła się na mapach wraz z założeniem i rozwojem lokalnej fabryki cementu. Z kolei nazwę Kreidesee (jezioro kredowe) zawdzięcza odkrywkowej kopalni kredy, która powstała na tym terenie w drugiej połowie XIX w. To właśnie owa kopalnia przez długie lata pozyskiwała surowiec niezbędny do produkcji w jednej z największych wówczas fabryk cementu na świecie: Portland Cement Factory Hemmoor. Co ciekawe, podobno to właśnie cement z tej fabryki został wykorzystany do budowy legendarnej Statuy Wolności w Nowym Jorku. W momencie, kiedy fabryka popadła w tarapaty finanso-
Bez wątpienia to jedno
z bardziej popularnych miejsc nurkowych.
Czemu zawdzięcza swoją sławę i ogromną popularność?
Czego potrzebujecie i co powinniście wiedzieć, aby tu zanurkować?
Jakie tajemnice skrywa ta niesamowita miejscówka?
we, wyrobisko kopalni osiągnęło głębokość 120 metrów. Jednak kiedy zaprzestano wydobycia, część wykopu została zasypana piaskiem i kamieniami. Następnie siły przyrody oraz podnoszące się, po odłączeniu drenażu, wody gruntowe sprawiły, że pokopalniany teren stał się bardzo ciekawym zbiornikiem wodnym, który ostatecznie został zaadaptowany do celów nurkowych. Obecnie Hemmoor to wspaniały kierunek nurkowych wypraw, oferujący szeroki wachlarz możliwości od poziomu OWD, aż po zaawansowane szkolenia techniczne.
INFRASTRUKTURA POWIERZCHNIOWA
Jezioro Kreidesee to piękny wapienny zbiornik o maksymalnej głębokości ok. 60 metrów. Akwen jest otoczony lasem, a w jego bezpośrednim otoczeniu, usytuowany jest kompleks domków letniskowych do wynajęcia. Domki składają się z salonu wraz z aneksem kuchennym, trzech sypialni (po dwa łóżka w każdej), sauny, werandy oraz ogrzewanej suszarni na sprzęt nurkowy. Warunki iście królewskie i niewiele jest miejsc oferujących podobny standard. Jeżeli jednak szukamy bardziej budżetowej opcji i jesteśmy skłonni pokonać autem parę kilometrów, to bez problemu znajdziemy w okolicy całą masę kwater, wśród których każdy dopasuje coś w sam raz dla siebie. Dodatkowo można również skorzystać z miejsca dla camperów lub pola namiotowego tuż przy jeziorze, a nieco dalej od zbiornika znajduje się hotel.
Na miejscu działa świetnie zorganizowana baza nurkowa, która pobiera opłaty za korzystanie ze zbiornika oraz pilnuje prze-
strzegania obowiązujących przepisów. Bez problemu nabijemy tu butle potrzebną mieszanką, a w ofercie poza sprężonym powietrzem jest również nitrox oraz trimix. Baza ma również swój sklep, w którym oferuje zarówno sprzęt oraz akcesoria nurkowe, jak i pamiątki. Daje to pewne wyobrażenie o tym, jaki status ma Hemmoor wśród miejsc nurkowych w Niemczech.
ATRAKCJE NURKOWE
CO POLECAM ZOBACZYĆ
Stworzenie uniwersalnego planu nurkowego „dla każdego” nie jest możliwe. Przy planowaniu swoich nurkowań zawsze musisz
Do wody można wejść w wielu miejscach, są do tego przygotowane strefy parkingowe wraz ze stolikami do wygodnego klarowania sprzętu. Pod wodą można znaleźć mnóstwo zatopionych atrakcji: samoloty, samochody, żaglówki, drewniane konstrukcje i pozostałości po kopalni… Najciekawszym obiektem jest tzw. Ruttler. To wytrząsarka, która służyła do oddzielania kredy od kamienia. Został po niej ogromny betonowy budynek, do którego również można wpłynąć.
brać pod uwagę uprawnienia i umiejętności, którymi dysponujesz. Tym bardziej, że na zbiorniku obowiązuje zakaz nurkowania na powietrzu poniżej 45 metra.
Mój ulubiony plan nurkowań przedstawia się następująco:
Pierwsze nurkowanie zawsze robię testowe. Wchodzimy z grupą wejściem E1. Jest to brukowa droga, która delikatnie schodzi coraz głębiej i przebiega przez słynną chińską bramę. Po lewej stronie zamontowanych jest wiele platform
na różnych głębokościach. Zazwyczaj z kursantami wykorzystujemy to miejsce do wyważenia i ćwiczeń. Chwilę później, płynąc w prawo, znajdziemy się w fenomenalnym lesie, gdzie w południe przenikają piękne, długie promienie słońca i tworzą ciekawe wizualne efekty. Zielona trawka i glony porastające zanurzone w wodzie konary drzew tworzą kontrast dla błękitnej, krystalicznej wody.
Brukowa droga biegnie tuż obok żaglówki obrośniętej w całości małżami. Ciągnąca się dalej droga prowadzi do Ruttlera, ale to już może na kolejnym nurku i z innego wejścia.
Na drugie nurkowanie zdecydowanie polecę wejście E3 i flagowe miejsca tego zbiornika: ciężarówka Mercedesa oraz Ruttler. To gwóźdź programu, który trzeba absolutnie zobaczyć. Podstawa Ruttlera jest na głębokości 40 metrów, gdzie kończą się szyny kolejowe, którymi urobek był wywożony z kopalni.
Najwięcej czasu z pewnością spędzimy na około 20 metrach, zwiedzając wywrotkę. Oddalając się w toń, możemy podziwiać ogrom tej budowli. Jeżeli wpadniemy w deco zdecydowanie polecę popłynąć na zachód gdzie na głębokości 8-6 metrów możemy jak dzieci bawić się w drifty pomiędzy stojącymi pniami drzew.
Jeżeli zostało nam jeszcze trochę sił i gazów w butlach, zdecydowanie na trzeciego nurka tego dnia polecę dryfujący samolot, do którego najszybciej dotrzemy z wejścia E0. Znajdujący się na 10 metrach zawieszony samolot to jedyna w swoim rodzaju atrakcja. Uwielbiam robić tam zdjęcia. Różnorodność perspektyw daje mnóstwo możliwości.
Pierwsze nurkowanie drugiego dnia warto zacząć od wejścia E2 gdzie na głębokości 53 metrów spoczywa drugi samolot. Krajobraz jest tam iście pustynny. Mała ilość światła docierająca na taką głębokość, stawia przed fotografem olbrzymie wyzwanie, a szybko nabijające się deko, olbrzymią presję czasu. Aby umilić czas na dekompresji, zdecydowanie polecę kierunek zachodni i wspomniana wcześniej – drogę brukową.
Drugi nurek tego dnia proponuję w bajkowym krajobrazie. Wejście E4B doprowadzi nas do epickiego dużego jachtu ułożonego na skarpie. Zdecydowanie polecam wybrać słoneczny moment. Trawiaste glony pokrywające całą skarpę, kontrastujące z czernią małż zadomowionych na jachcie, plus błękit wody, a do tego jeszcze tańczące promienie słońca tworzą olśniewający widok.
Po takim dniu zdecydowanie należy się wieczorny grill na werandzie i nurkowe opowieści w gronie przyjaciół.
Trzeciego dnia zaczynamy od najgłębszego miejsca w zbiorniku i leżącej na dnie barki – 57 metrów. To miejsce osiągalne jest tylko dla trimixowców.
Barka robi na mnie olbrzymie wrażenie. Idealnie zachowany wrak wygląda, jakby płynął po kredowym, miękkim dnie, a może to po prostu narkoza ? ;)
Czas na dekompresji możemy spędzić na Ruttlerze. Przełączając się na nitrox 50% na 20 metrach idealnie napotkamy Mercedesa, a przechodząc na tlen na 6 metrach wpływamy w opisany już wcześniej las.
Czy można wyobrazić sobie lepszą godzinną dekompresję po spędzeniu 9 minut nad barką? :)
Na drugiego nurka możemy wybrać zarówno dryfujący samolot jak i drogę brukową i trasę widokową do samego Ruttlera lub wybrać zupełnie drugą stronę zbiornika, która zaskoczy nas iście marsjańskim krajobrazem i zatopionym lasem. Opcji jest naprawdę wiele :)
DLA KOGO HEMMOOR?
Zbiornik ten polecam zarówno początkującym nurkom z uprawnieniami OWD i AOWD, na których czeka sporo atrakcji na głębokości do 20 metrów, jak i zaawansowanym technicznie nurkom z uprawnieniami nitrox advanced, trimix oraz rebrither’owcom. Spoczywające na głębokości 53 m – samolot, 57 m –barka, to najciekawsze atrakcje wg mnie.
Najlepiej planować kilkudniowy wyjazd w tygodniu, wówczas zbiornik świeci pustkami i mamy pewność niezmąconej wody. 3-4 dni nurkowe to minimum, aby zwiedzić większość podwodnych atrakcji. Bardzo polecam ten zbiornik fotografom. Klarowna woda, mnóstwo ciekawych obiektów, zalany las to cudowne miejsca do kreatywnej fotografii.
O TYM NIE ZAPOMNIJ!
Główne wymagania, które stawia tutejsza baza nurkowa, są następujące: ubezpieczenie, badania lekarskie, zdublowany pierwszy stopień.
WCIĄŻ WRACAM
Osobiście bardzo lubię odwiedzać Kreidesee i będąc tam o różnych porach roku zdecydowanie, najbardziej lubię wracać tam pod koniec marca. Dlaczego akurat ten termin? Woda po zimie jest najbardziej klarowna, krótsze zimowe dni i mniejsza ilość światła powoduje regres w rozwoju glonów, których jest w okresie jesiennym najwięcej i często pokrywają podwodne atrakcje. Natomiast wiosenna aura i temperatury między 13 a 18 stopni zdecydowanie zachęcają do spędzania wieczorów przed domkiem na grillu. Temperatura wody jest stała praktycznie przez większość roku poniżej 8 metra (czyli termokliny) jest przyjemne 6 stopni. Zdecydowanie polecam nurkowanie w suchym skafandrze, choć częstym widokiem są nurkowie w piankach.
Dla mnie Hemmoor to wspaniale wykorzystany czas ze znajomymi. Luksusowe domki, mnóstwo atrakcji, niemiecki „ordnung”, sprawia że czuje się doskonale w tym miejscu.
REKLAMA
Nurkowanie
W HEŁMIE NURKOWYM
Tekst i zdjęcia TOMEK KULCZYŃSKI
KAŻDY Z NAS MA SWOJE NASTROJE,
TAK ZWANE LEPSZE LUB GORSZE
DNI. OCZYWIŚCIE NASZE
NASTAWIENIE I SAMOPOCZUCIE
WPŁYWA BEZPOŚREDNIO NA NASZE
NURKOWANIE.
Ito te humory sprawiają, że wpadamy czasami na genialne, inspirujące pomysły takie jak: np. spróbuję nurkowania z rebreatherem lub może zacznę nurkować w jaskiniach… Tym razem chcę Wam opowiedzieć o tym jak mój, na tamtą chwilę, nieciekawy nastrój sprowokował mnie do poszukiwań innych form nurkowania.
Mianowicie podczas planowania jednego z kolejnych wypadów nurkowych byłem bardzo markotny i trochę wybredny. Tam za daleko, tutaj byłem już 3 razy, tam już nie ma miejsc, a na dodatek na pewno jest sporo osób i widoczność będzie słaba etc. Podczas gdy tak siedziałem, zastanawiając się i narzekając, w przeciągu sekundy jak grom z jasnego nieba spadła myśl: a jakby tak zanurkować zupełnie inaczej, tak jak pewnie bym to zrobił, gdybym urodził się siedemdziesiąt lat wcześniej... Klamka zapadła, nurkuję w hełmie nurkowym. Dlaczego akurat hełm nurkowy? W nurkowaniu przepiękne jest to, że mamy mnóstwo możliwości rozwoju, kształcenia się, dodatkowo zwiedzania, eksplorowania – wszystkie te ścieżki łączą się ze sobą, przecinają, wykluczają. Weźmy tutaj przykład mnie i mojego pierwszego buddiego, z którym miałem zaszczyt nurkować, czyli mojego ukochanego brata Adama. Ja zawsze uwielbiałem głębokość, wraki, tego rodzaju nurkowania. Dla
Adama kolorowe życie w przedziale od 5 do 10 metrów w zupełności wystarczało. Ten przykład najlepiej pokazuje, jak dwóch braci obrało dwie zupełnie różne drogi. Każdy z nas jest inny i to właśnie jest tak wspaniałe.
Ja z moim zainteresowaniem głębinami wybierałem zawsze te ścieżki nurkowe, które prowadziły do powiększenia moich kompetencji przy tego rodzaju nurkowaniach. Mówię tutaj o tym, że po ukończeniu kursu zaawansowanego, z listy specjalizacji wybrałem nurkowanie głębokie, wrakowe, następnie zaczęło mi brakować czasu pod wodą dlatego postanowiłem ukończyć kurs nitroxa, następnie suchy skafander. Adam natomiast wybrał nawigację, perfekcyjną pływalność, podwodną fotografię. Tak jak w prawdziwym życiu, jeden jeździ kabrioletem drugi samochodem terenowym.
Te wszystkie nasze wybory gdzieś tam się ze sobą łączą. W innym przypadku kto by fotografował głębokie wraki? Do pewnych rzeczy dorastamy z innych rezygnujemy. Jednak, żeby cokolwiek ocenić musimy najpierw spróbować czegoś nowego, czasem nawet wydającego się czymś odległym i nieodgadnionym. To w nurkowaniu np. nowa konfiguracja boczna lub back mount, maska pełnotwarzowa z możliwością podwodnej komunikacji czy skuter podwodny, etc.
Mnóstwo osób pyta mnie jaki będzie najlepszy prezent dla nurka? Moja odpowiedz brzmi: Nic tak nie cieszy jak próbowanie czegoś nowego.
Jedną z nowości nurkowych, którą miałem przyjemność doświadczyć było nurkowanie w hełmie nurkowym. Na moją decyzję składały się dwie rzeczy: po pierwsze rys historyczny – czyli chciałem poczuć, jak to było kiedyś. Z jakimi warunkami musieli zetknąć się nurkowie w dawnych czasach. Następnie chciałem wrócić do moich wcześniejszych marzeń związanych z pracą nurka komercyjnego, pracującego głównie na platformach wiertniczych właśnie w hełmie. Różni się on od tego na zdjęciach. Technologia od tamtych czasów szybko się rozwinęła – jednak główna zasada jest taka sama i dotyczy bezpieczeństwa nurka pod wodą. Mianowicie w sytuacji kryzysowej, kiedy nurek straci przytomność pod wodą, w hełmie nurkowym nadal może oddychać.
W UK istnieje specjalne towarzystwo, które nazywa się: The Historical Diving Society. Zajmują się oni szeroko pojętą historią nurkowania. Towarzystwo zostało założone przez Nicka Bakera w 1989 r., jego głównym założeniem była dokumentacja historii nurkowania. Towarzystwo bardzo gwałtownie się rozwijało, z upływem czasu otwierało coraz to nowe placówki w obu Amerykach, Europie, Azji i Australii. W 2011 roku w miejscowości
Gasport, UK, otwarto muzeum poświęcone wyłącznie nurkowaniu, a osiem lat później otrzymało ono akredytację muzeum państwowego. The Historical Diving Society zrzesza wielu członków, do których między innymi należę ja. Rozpowszechnia ono wiedzę związaną z historią nurkowania, prowadzi owo muzeum oraz organizuje eventy, na których można spróbować właśnie nurkowania w hełmie nurkowym. Polecam sprawdzić ich stronę internetową, aby zobaczyć z jakim rozmachem jest prowadzona ich działalność.
Przejdźmy do dnia nurkowania, jak to zwykle bywa, żeby trochę się zabawić trzeba najpierw trochę popracować. Cały sprzęt waży tyle, że niektóre skrzynki nosiliśmy w cztery osoby! Naprawdę nawet przygotowanie sprzętu technicznego do nurkowania w porównaniu z przygotowaniem całego powiedzmy obozu do nurkowania w hełmie – było niczym. Przygotowanie to jedno, ale trzeba to wszystko jeszcze rozłożyć, zmontować, podłączyć etc. Cała procedura trwała z dobre dwie godziny i tutaj mega plus dla prowadzących nurkowanie, bo od samego przybycia nie owijali oni w bawełnę tylko od razu wszystkie ręce na pokład i bierzemy się do roboty.
Jeżeli myślicie, że po pomyślnym rozłożeniu wszystkiego została tylko zabawa, grubo się mylicie… Po określeniu kolejności w jakiej będziemy nurkować, cała procedura wyglądała następująco: trzeba było delikwenta ubrać, co zajmowało około 10 do nawet 20 minut w zależności od poziomu sprawności fizycznej nurka. Zaczynaliśmy od nazwijmy to suchego skafandra uszytego z tkaniny przypominającej wąż strażacki. Bardzo możliwe, że to była ta sama tkanina. Manszety wykonane były z bardzo grubej gumy i w odróżnieniu od współczesnych były bardzo długie, sięgające do połowy przedramienia! Zamiast butów – skarpeta, a zamiast kryzy – metalowy uchwyt do podłączenia hełmu. Rękawiczek nie zakładaliśmy. Po suchym skafandrze przyszła kolej na buty. Ważyły one tyle, że podawaliśmy je sobie dwoma rękami,
co wyglądało śmiesznie gdyż z boku nie wydawały się one być takie ciężkie. Po butach przyszła kolej na wielki obciążnik w kształcie tarczy zakładany na klatkę piersiową i przywiązywany liną! Na to wszystko szedł olbrzymi pas z wielkim nożem. Oczywiście osoba, którą ubierano w ten cały sprzęt musiała siedzieć, bo nie było mowy o staniu. Na sam koniec przychodziła kolej na hełm. Z przodu hełmu znajduje się duża szyba, przez którą naprawdę wszystko ładnie widać. Dwie mniejsze znajdują się z boku wraz z zamontowanymi kratkami. Uczucie, którego doświadczyłem po założeniu hełmu na głowę jest trudne do opisania. Nurkowałem w masce pełnotwarzowej i nie można jej nawet w żaden sposób porównywać z hełmem nurkowym. Doświadczenie jest raczej mroczne gdyż w środku jest dosyć ciemno natomiast niesamowite wrażenie wywarła na mnie przestrzeń w środku. Do hełmu podłączano bardzo gruby wąż, który przechodził pod ręką i doprowadzał powietrze. Gdy wszystko było gotowe osoba z zewnątrz zamykała zawór do oddychania na powierzchni, a dwie kolejne osoby musiały kręcić specjalistycznym kołem by doprowadzać powietrze do hełmu w sposób stały. Nie było mowy by samemu wstać z krzesełka, do tej czynności potrzebne były dwie osoby, które musiały chwycić nurka pod ramię, a osoba w skafandrze całą pracę musiała włożyć w przebieranie tymi okropnie ciężkimi butami. Po ostatecznym dostaniu się do wody pierwsze wrażenie jakie odniosłem było podobne do sytuacji, w której człowiek stoi pomiędzy dwoma blokami mieszkalnymi w przeciągu, gdyż powietrze pompowane z powierzchni musiało przepływać w sposób stały. Mieliśmy na hełmie zawór do regulowania tego przepływu, ale i tak świst był dosyć spory. Ciśnienie wyrównywało się dokładnie tak samo jak w masce pełnotwarzowej, czyli trzeba było wcisnąć nos do specjalnego miejsca, tam blokowały się nasze dziurki i można było wyrównać ciśnienie. Osobiście nie zrobiłem tego ani razu gdyż przełykanie śliny jak w samolocie w zupełności wystarczało.
Moje wrażenia były dość dziwne gdyż nie jest to nurkowanie w żaden sposób nawiązujące do naszego współczesnego nurkowania. Nie możemy tutaj mówić o jakiejkolwiek pływalności, gdyż mamy na sobie tyle balastu, że ledwo przebieramy nogami, w uszach ciągły świst przepływu powietrza, mimo tego, że przez główne okienko dość sporo widać, to przez boczne już kiepsko. Powiedziałbym, że widzimy 40% tego co w normalnej masce. Cały czas trzeba trzymać za sobą wąż z liną. No i przede wszystkim wasze nurkowanie jest ograniczone do długości liny. Nie wiem dlaczego, ale cały czas w głowie też mi tkwiła myśl, co by się stało gdyby ci dwaj panowie na górze przestali pompować… Moje wrażenia po takim nurkowaniu były dosyć mieszane. Nurkowanie to było tylko namiastką tego, jak wygląda nurkowanie w dzisiejszych czasach. Weźcie jednak jedno pod uwagę, że jest to sprzęt historyczny i ludzie nurkujący wtedy w takich hełmach widzieli więcej niż ktokolwiek w tamtych czasach. Nie chcę już tutaj pisać o tych wszystkich skarbach, które były na wyciągnięcie ręki i taki sprzęt wystarczał. Rozbudźcie trochę waszą fantazję, ile można było w odległych czasach w takim hełmie zdziałać...
Po powiedzmy przyjemnej części nurkowania z powrotem wracamy do pracy, gdyż trzeba ten cały sprzęt z siebie zdjąć i pomóc całej reszcie przy ubieraniu, zdejmowaniu i tłoczeniu powietrza. Naprawdę mogę szczerze powiedzieć, że po całym takim dniu, gdyż nurkowało nas ośmiu, zaczynaliśmy o 7 rano, a kończyliśmy o 16 z przerwą na obiad, po powrocie do domu pierwsza rzecz jaką zrobiłem to zasłużona drzemka!
Nawiązując do tego wszystkiego o czym dzisiaj pisałem chciałbym wam zarekomendować w każdy możliwy sposób szukanie swojej własnej ścieżki nurkowej. Próbujcie różnych miejsc – jak ciepła, zimna woda, głęboko, płytko. Spróbujcie fotografii, różnych konfiguracji, bo to jest przepiękne w nurkowaniu, że każdy znajdzie coś dla siebie. Oczywiście ze świecą szukać osób, które nie lubią nurkowania na rafach, w cieplutkiej tropikalnej wodzie, ale w naszym klimacie też się da i można, spróbujcie a zobaczycie. Dla mnie przygoda z nurkowaniem w hełmie była doświadczeniem czegoś nowego, oderwaniem od monotonii nurkowej. Dzięki temu bardziej doceniłem to, co oferuje nam współczesne nurkowanie. Ktoś mądry kiedyś mi powiedział, że w nurkowaniu nie ma czegoś takiego jak „stare dobre czasy”, cały czas idziemy do przodu, nowa technika wypiera starą, jest coraz bezpieczniej i dostępniej, a jeżeli ktoś chciałby się przekonać jak to było kiedyś, nurkowanie w hełmie dogłębnie wam to uświadomi.
Biały kontynent
SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ Zdjęcia ADRIAN JURIEWICZ
„Znam tylko jeden sposób, by się przekonać, jak daleko mogę zajść.
Wyruszyć i iść”
Henri Bergson
Zokna samolotu świat wydaje się być na wyciągnięcie ręki, i pokazuje nam nową, niezwykłą perspektywę. Z każdym pokonanym kilometrem oddalamy się od tego, co jest nam dobrze znane i przewidywalne, i przenosimy się w miejsca zupełnie odmienne, pełne niespodzianek i tajemnic do odkrycia. Wczesnym przedpołudniem lądujemy na lotnisku w Ushuaia, które jest usytuowane na południowym wybrzeżu archipelagu Ziemi Ognistej i jest najdalej wysuniętym miastem na świecie.
To maleńkie miasto, swoją nazwę zawdzięcza rdzennym mieszkańcom i w wolnym tłumaczeniu oznacza „Zatokę”. Ushuaia zostało założone w 1884 roku przez Komandora Augusto Lasserra, który zapisał się na kartach historii jako ten, który wyegzekwował prawa Argentyny do terytoriów Patagonii i Ziemi Ognistej (hiszp. Tierra del Fuego). Tierra del Fuego zaś swoją nazwę zawdzięcza hiszpańskiemu podróżnikowi Ferdynandowi
Magellanowi, który przybył na te ziemie w 1520 roku i zobaczył ogromne ogniska, które wzniecali rdzenni mieszkańcy. Ushuaia od północy okalają przepiękne ośnieżone szczyty, to część pasma górskiego Andów, a od południa wody kanału Beagle.
W 1833 roku statek badawczy HMS Beagle pod dowództwem Roberta FitzRoya, na pokładzie którego podróżował również Charles Darwin, odkrył przejście pomiędzy Pacyfikiem, a Atlantykiem. Cieśninę tą nazwano na cześć statku Kanałem Beagla. Po przepłynięciu Ameryki południowej statek popłynął w stronę Wysp Galapagos. Podczas tej podróży Darwin dokonał fascynujących odkryć, które stały się podstawą teorii ewolucji.
Z lotniska do centrum miasta jedziemy około piętnastu minut taksówką, krajobraz jest bardzo surowy, ale niezwykle piękny i fascynujący. Otaczają nas góry, które wyglądają tak jakby ktoś zanurzył je w białym, błyszczącym lukrze. Na Antarktydę wypływamy późnym popołudniem, ale już teraz, meldujemy się w biurze naszego operatora statku „Oceanwide Expeditions”, zostawiamy bagaże i ruszamy na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od pysznego śniadania w jednej z wielu uroczych kawiarni usytuowanych przy głównej ulicy. Ta główna ulica jest miejscem spotkań lokalnych mieszkańców oraz turystów. Mieszczą się tu liczne sklepy z pamiątkami i lokalnym rękodziełem, restauracje, kawiarnie, puby czy kluby, które wieczorami tętnią życiem. Jest teraz lato w Ushuaia, które trwa od grudnia do marca, średnia temperatura na tym obszarze wynosi 2°C i nigdy nie przekracza 17°C. Pomimo
Tekst
Ushuaia
tak surowego klimatu, kwitną tu kwiaty w ogrodach mijanych przez nas domów. Tak jak Katmandu w Nepalu jest pewnego rodzaju bramą, łącznikiem pomiędzy Himalajami, tak Uschuaia uznawana jest za bramę Antarktyki, skąd wypływają statki, aby eksplorować wody okalające archipelag, Cieśninę Dreaka, Antarktydę, Patagonię czy inne mniejsze wyspy.
Na pokład naszego biało-granatowego statku wsiadamy późnym popołudniem. Plancius „klasy lodowej”, tak nazywa się nasz okręt, został zbudowany w 1976 roku dla Królewskiej Marynarki Wojennej Holandii, z przeznaczeniem do badań oceanograficznych. W 2009 roku został gruntownie odrestaurowany i od tego czasu przemierza zimne wody oferując polarne rejsy ekspedycyjne. Plancius jest potężną jednostką, która na swoim pokładzie mieści 108 pasażerów plus załogę. Bardzo dużą zaletą tego statku jest napęd spalinowo-elektryczny, który sprawia, że jest to bardzo cicha jednostka. Na jego pokładzie znajduje się m.in. restauracja, kabiny bardziej lub mniej luksusowe, sala wykładowa, restauracja, bar, biblioteka, pralnia, pomieszczenie dla osób nurkujących oraz duże otwarte przestrzenie, które umożliwiają swobodne poruszanie się na świeżym powietrzu. Każdy znajdzie tu miejsce dla siebie i będzie się czuł komfortowo. Na pokład wchodzimy po metalowych schodach, na których szczycie czekają na nas członkowie ekipy ekspedycyjnej. Odnajdujemy swoje nazwiska na liście pasażerów i kierujemy się do kajut wskazanych przez managera hotelu. W kajucie czekają
już na nas walizki i specjalne identyfikatory, które działają tak jak karty magnetyczne. Otwierają drzwi do kajuty, oraz monitorują nasze wejście i zejście z pokładu, co jest niezwykle ważne podczas wycieczek lądowych czy nurkowań. Wszystkie tego typu działania mają na celu zapewnienie pasażerom bezpieczeństwa na najwyższym poziomie, podczas całej ekspedycji. Po zapoznaniu się z załogą i poruszającej przemowie kapitana, wyruszamy w dziesięciodniowy rejs po wodach Antarktydy. Przed nami dwa dni przeprawy przez Cieśninę Drakea, a mapy pogodowe nie wyglądają optymistycznie. Widać na nich dominujący kolor czerwony z przewagą bordowego. Takie kolory oznaczają tylko jedno, wysokie fale i chorobę morską wśród pasażerów. Ta przypadkowo odkryta cieśnina i nazwana na cześć brytyjskiego żeglarza Francis Drake łączy resztę świata z Antarktydą. Passage Drakea uznawany jest za jedną z najbardziej niebezpiecznych, a zarazem fascynujących przepraw na ziemi. W Cieśninie dochodzi do zderzenia zimnej wody morskiej z południa ze znacznie cieplejszą wodą z północy co w efekcie powoduje tworzenie się potężnych wirów morskich, które w połączeniu z silnym wiatrem, sztormami i prądem morskim, generuje potężne fale sięgające do 12 metrów. Dzięki nowoczesnym statkom dzisiaj ta przeprawa jest znacznie bezpieczniejsza i komfortowa dla pasażerów.
Nieśpiesznie oddalamy się od portu, zostawiamy za sobą malownicze miasteczko Ushuaia i przepiękne góry, które powoli
znikają na horyzoncie. Kilka kilometrów od brzegu pojawiają się delfiny i orki, które są pięknym prezentem i zapowiedzią udanej wyprawy. W strefie polarnej, w której obecnie się znajdujemy, panuje teraz dzień polarny, który jest dla nas zupełnie nowym doświadczeniem. Słońce tylko delikatnie chowa się za horyzontem, a w nocy jest szaro, a nie zupełnie ciemno i pojawiają się gwiazdy na niebie. Po dwóch dniach dopłynęliśmy do wybrzeży Antarktydy. Cieśnina Drakea okazała się być dla nas łaskawa, pomimo wysokich fal i alarmującej prognozy pogody, Plancius w łagodny sposób przeprowadził nas przez wzburzone morze.
Na pokładzie naszego statku znajduje się lekarz, którego zadaniem jest zapewnienie opieki medycznej wszystkim pasażerom. Jesteśmy ogromnymi szczęściarzami ponieważ nikt z naszej grupy nie odczuł żadnych skutków choroby morskiej. Czego nie może powiedzieć o sobie trzydziestu pasażerów, którzy nie opuścili swoich kajut przez czterdzieści osiem godzin. Ponoć jest to nie najgorszy wynik biorąc pod uwagę poprzedni rejs gdzie na chorobę morską chorowało osiemdziesiąt procent uczestników ekspedycji.
Na naszej trasie pojawiła się pierwsza góra lodowa, wzbudziła tak ogromne emocje i zainteresowanie, że wszystkie miejsca przy
oknach oraz na zewnętrznym tarasie zostały zajęte przez pasażerów. Z nosami przyklejonymi do szyby wpatrujemy się w niewielki, biały szczyt wystający z wody. W tym momencie wróciłam do chwili, w której powstało to marzenie, marzenie o wyprawie na Antarktydę, a teraz jesteśmy tu i doświadczamy tej niezwykłej przygody. To nie jest sen, to wszystko dzieje się naprawdę. Podczas czterdziestu ośmiu godzin, które spędziliśmy na statku pokonując Cieśninę Drake'a słuchaliśmy wspaniałych wykładów prowadzonych przez profesorów, naukowców i badaczy, którzy wchodzą w skład załogi Plancius. Wykłady dotyczyły nie tylko poszczególnych gatunków zwierząt zamieszkujących siódmy kontynent, ale również mówiły o ekologii, połowie kryla, mordowaniu wielorybów oraz historii Antarktydy.
Na Antarktydzie panują pewne zasady, których bezwzględnie każdy z nas musi przestrzegać, a dotyczą one bezpieczeństwa biologicznego w zakresie ochrony fauny i flory na tym kontynencie. Dlatego po dopłynięciu na miejsce i przed pierwszym zejściem na ląd, każdy z nas musiał przynieść swoje ubrania wierzchnie, w których będzie chodził podczas wycieczek i pokazać je jednemu z członków załogi. Każda kurtka, spodnie, a w szczególności rzepy, kieszenie, czapki oraz plecaki są sprawdzane pod kątem zabrudzeń takich jak np. nitki przyczepiane do rzepów. Te wydawałoby się mało istotne zanieczyszczenia kryją w sobie mnóstwo zarazków i mikrobów, które moglibyśmy przenieść na biały kontynent i zanieczyszczać tutejszą równowagę biologiczną. Po oczyszczeniu wszystkich rzeczy, dostaliśmy zielone światło, aby móc korzystać z nich podczas wycieczek, zaplanowanych w trakcie trwania naszej ekspedycji. Przymierzyliśmy także kalosze, które dostaliśmy od operatora łodzi, w których będziemy schodzić na ląd. Z własnego obuwia możemy korzystać na pokładzie statku. I nie ma tu mowy o chodzeniu w japonkach czy innych klapkach, tylko w porządnych butach takich jak trapery czy adidasy, które mają nam zapewnić bezpieczeństwo i stabilizację podczas poruszania się po pokła-
dzie. Najpierw słyszymy delikatną muzykę płynącą z głośników, które są zainstalowane w każdej kajucie, a później spokojny głos Eduardo – lidera ekspedycji, mówiący wesołe „dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry”. Tak wygląda pobudka każdego dnia o siódmej rano na statku.
Pierwszy dzień na Antarktydzie zapowiada się bardzo intensywnie dlatego nie tracąc ani chwili, wchodzimy w ten nowy, wspaniały dzień, który zaczynamy od breafingu nurkowego. Michael menager sekcji nurkowej, zaprosił nas do biblioteki, gdzie szczegółowo omówił plan na pierwsze nurkowanie sprawdzające. Po śniadaniu skręcamy sprzęt, dobieramy balast i wkładamy wszystko na ponton, którym wypłyniemy za dwie godziny na nurkowanie. Pogoda nam sprzyja, nie ma dzisiaj wiatru, śnieg przestał padać, a mgła opadła. Temperatura powietrza wynosi 4°C, a wody zero. Ubieramy się w suche skafandry, pod które zakładamy podwójną bieliznę termiczną, dwie pary grubych skarpet z merinosa, podwójne rękawiczki, w które wkładamy ogrzewacze chemiczne i zakładamy gruby ocieplacz. Niektórzy z nas zaopatrzyli się w grzewcze kamizelki i rękawiczki zasilane zewnętrzną baterią. Wypływamy po śniadaniu, pontony zostały zwodowane za pomocą specjalnego dźwigu do tego przeznaczonego. Po kolei wchodzimy na zodiaki, zajmujemy miejsca i płyniemy do naszej pierwszej lokalizacji nurkowej, która znajduje się w bezpiecznej odległości od gór lodowych. Po dopłynięciu na miejsce, Michael omawia jeszcze raz miejsce nurkowe i zasady bezpieczeństwa, których musimy bezwzględnie przestrzegać. Sprawdza głębokość za pomocą sądy i upewnia się, że maksymalna głębokość w tej lokalizacji to 18 m. Przewodnicy nurkowi zostają na pontonach, nie nurkują z nami. Są ubrani w suche skafandry i mają przygotowany sprzęt do nurkowania na wypadek, gdyby musieli wskoczyć do wody w sytuacji awaryjnej. Z perspektywy pontonów obserwują otoczenie, wypatrują gór lodowych, kry, która może się ze sobą niebezpiecznie złączyć i stworzyć sufit nad nami, oraz zwierząt, które mogą być ewentualnym zagro-
żeniem dla nurków takich jak orki czy lamparty morskie. Kiedy jedno z tych stworzeń niebezpiecznie się do nas zbliży, Michael zaalarmuje wszystkich uczestników nurkowania o zbliżającym się niebezpieczeństwie specjalnym sygnałem, który wcześniej ustaliliśmy. W tym przypadku jest to kilkukrotne warczenie silnika nadawane w odpowiedniej sekwencji. Po usłyszeniu sygnału mamy natychmiast wynurzyć się do powierzchni zachowując prawidłową prędkość wynurzana i pominąć przystanek bezpieczeństwa. Dlatego głębokość na jaką nurkujemy ma ogromne znaczenie. Zakładamy sprzęt do nurkowania, sprawdzamy się partnersko i jak wszyscy jesteśmy gotowi to na trzy cztery wskakujemy do wody, wykonując back roll. Zanurzamy się powoli wypuszczając
całe powietrze z BCD, przeraźliwe zimno paraliżuje moją twarz i usta. Na szczęście po kilku minutach przychodzi odrętwienie i ból mija. Można wtedy bez bólu kontynuować nurkowanie w lodowatej wodzie. Widoczność jest słaba i nie przekracza trzech metrów, zanurzamy się do dna, które znajduje się na dziesięciu metrach, pokryte jest płaskimi, jasnymi skalnymi formacjami wyrzeźbionymi przez wodę. Porastają je zielone i rude glony, które jak jedwabne wstążki poruszają się z lekkością, kołysane przez delikatny prąd. Są też czerwone i żółte rozgwiazdy oraz ślimaki morskie o owalnych kształtach, których do tej pory nigdzie na świecie nie widziałam. Płyniemy powoli, nieśpiesznie przemierzamy zimne antarktyczne morze, aby w pełni nacieszyć się tą chwilą, bycia pod powierzchnią wody przy siódmym kontynencie.
Po nurkowaniu Michael zabiera nas na krótką wycieczkę, gdzie z perspektywy pontonu oglądamy wieloryby. Ich piękne, ciemne, olbrzymie ciała mogące przekraczać wagę czterdziestu ton, odcinają się na tle białych gór lodowych. Humbaki są ssakami i od czasu do czasu muszą wynurzyć się na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrze. Podczas wydechu robią dużo „pięknego” hałasu, kiedy z czubka głowy wypuszczają fontannę skroplonej pary wodnej. Wieloryby są niezwykle aktywne na powierzchni, nieśpiesznie wynurzają się i zanurzają, czasami robią półobrót i z dużą siłą wpadają do wody. Odgłosy zwierząt na Antarktydzie są niezwykle intensywne, a potęguje je wszechobecna cisza, która tu panuje. Ta cisza przerywana jest od czasu do czasu odgłosami ptaków, humbaków czy pękaniem gór lodowych. To idealne miejsce na odpoczynek i oderwanie się od przebodźcowanego świata, w którym na co dzień żyjemy.
Wieloryby porozumiewają się za pomocą pieśni, które woda niesie na wiele kilometrów. Śpiewają głównie męskie osobniki, aby swoim wokalem przyciągnąć uwagę partnerki. Ciąża u humbaków trwa dwanaście miesięcy, a rozmnażają się co dwa lub trzy lata. Matka otacza narodzone ciele miłością, a jej przejawem według naukowców jest dotykanie płetwą malucha. Ponoć w okresie lata polarnego na Antarktydzie pojawia się około 3000 tysięcy humbaków. Te, żyjące nawet 50 lat, olbrzymy żywią się głównie krylem antarktycznym, którego pochłaniają do 1,4 tony dziennie. Pokłady tłuszczu, które gromadzą podczas lata arktycznego w wodach Antarktyki pomogą im przetrwać trudne miesiące migracji po wodach ubogich w pożywienie. Kryl to kilkucentymetrowy, przeźroczysty skorupiak, który wyglądem przypomina krewetkę, jest podstawą pożywienia nie tylko wielorybów, ale również innych stworzeń żyjących na siódmym kontynencie takich jak pingwiny czy ryby.
Pomimo tego, że Antarktyda obfituje w kryl to hodowla ryb na skalę masową oraz produkcja suplementów diety przyczyniają się w ogromnym stopniu do znacznego zmniejszenia jego populacji. Z tych niewielkich skorupiaków produkowana jest np. karma dla łososi hodowlanych w Norwegii. Naukowcy i ekolodzy na całym świecie alarmują o ograniczenie połowów tego skorupiaka i monitorowanie jego odłowów. Bez kryla nie będzie wielorybów, pingwinów, ryb, ptaków, Antarktydy i... ...CDN
REKLAMA
WRAK St . GEORGE
Dominikana
Tekst i zdjęcia MICHAŁ CZERNIAK (RED), PIOTR KOPEĆ (Wąski) Zdjęcia GoPro-10
Zapewne każdego nurka spędzającego rodzinne wakacje na Dominikanie nachodzi w pewnym momencie potrzeba zamienienia drinka z palemką na automat. Morze Karaibskie jako ciepły i egzotyczny akwen kusi nieodparcie.
Wmediach społecznościowych natrafiłem na centrum nurkowe znajdujące się w południowo-wschodniej części wyspy, prowadzone przez międzynarodową ekipę z Hiszpanii i USA. Koledzy zaproponowali mi podwózkę z hotelu do centrum nurkowego (około 80 km) co pozwoliło nam na omówienie
wszystkich aspektów nurkowania na Karaibach. Zwyczajowo ekipa podzieliła się wieloma anegdotkami związanymi ze światem nurkowym.
Wylądowaliśmy w malowniczym miasteczku Bayahibe niedaleko La Romana. Bayahibe powstało w XIX wieku i przekształciło się w małe miasteczko z rybackiej wioski. Turyści często znają jego nazwę gdyż to główny punkt przesiadkowy podczas wycieczek na Saonę, nazywaną jedną z najpiękniejszych plaż Świata.
Mało kto zapuszcza się jednak w wąskie uliczki tego miasteczka – a warto, bo czas płynie tu zupełnie inaczej. Wśród kwiatów, turkusowej wody i małych ka-
wiarenek zupełnie inaczej czuje się klimat Karaibów niż w wielkich kurortach Dominikany.
Centrum nurkowe położone tuż przy głównej ulicy Bayahibe nastawione jest –jak większość tutejszych centrów – na nurków wakacyjnych, zainteresowanych zrealizowaniem marzenia o pierwszym nurkowaniu czyli DSD. Dla zaawansowanych posiada jednak krótką acz interesującą ofertę atrakcji – nurkowanie o charakterze jaskiniowym w pobliskich cavernach czy nurkowanie wrakowe. Jako mój cel nurkowy obrałem wrak statku St. George, który choć nie jest wiekową jednostką, posiada ciekawą historię. Statek został zbudowany w 1962 roku w Szkocji do transportu pszenicy i jęcz-
mienia, między Norwegią, a Ameryką – był wtedy znany jako M.V Norbrae. Jednostka służyła pond 20 lat, po czym została porzucona w porcie Santo Domingo. Po huraganie, jaki uderzył w Dominikanę w 1998 roku, statek został przemianowany na St. George. W 1999 roku władze podjęły decyzję o zatopieniu statku około kilometra od plaży Viva Dominicus w celu utworzenia sztucznej rafy.
Z radością przyjąłem informację, że nurkowanie zrealizujemy tylko w zespole 2 – osobowym, gdyż tego dnia żaden inny nurek nie zdecydował się na to nurkowanie. Wraz z moim partnerem Georgiem, uśmiechniętym Amerykaninem z Miami, pomaszerowaliśmy do portu, gdzie czekała na nas łódź mogąca budzić zazdrość wszystkich miłośników aktywności morskich.
Na łodzi sprawdziliśmy ponownie sprzęt w konfiguracji REC (to inny region Świata, więc wymagany był adapter DIN-INT) i zeszliśmy pod wodę.
Do wraku prowadzi gruba lina, więc zejście jest stosunkowo przyjemne. To, co uderzyło mnie mocno to znacznie słabsza wizura w stosunku do tego, czego się spodziewałem. Oceniłbym ją maksymalnie na 18-20 metrów. Wrak St. George należy do średnio-trudnych i jest lubiany przez nurków, gdyż każdy tu może znaleźć coś dla siebie.
Pylon St. George zaczyna się już na głębokości 17 metrów, co pozwala nawiązać kontakt wzrokowy z statkiem nurkom z podstawowymi uprawnieniami. Zaawansowani mogą zejść na poziom dna czyli 47 metrów.
Zaraz po zejściu trzymaliśmy się 35 metrów, bo na tej głębokości znajdowały się wejścia do poszczególnych przedziałów statku. Wrak jest prawidłowo przygotowany do eksploracji – wnętrza zostały przed zatopieniem właściwie oczyszczone więc ich zwiedzanie jest bezpieczne i trudno się tu o cokolwiek zahaczyć.
Jednostka ma długość 73 metry a rufa mierzy około 31 metrów. Jednostka jest
relatywnie duża ale nie przytłacza nurka i nawet używając pojedynczej butli można tu ciekawie zanurkować.
George wspomniał mi, że podczas nurkowania możemy mieć gości w postaci płaszczek lub barakud. Niestety nikt nie chciał nam towarzyszyć w tej podwodnej eksploracji. Plotka głosi, że w kominie statku zamieszkała ogromna zielona murena… Cóż, możliwe, że to właśnie plotka
albo zwyczajnie nie zastaliśmy jej w domu.
Z uwagi na usytuowanie wraku, spotykane są tutaj dość silne prądy, szczególnie prąd na głębokości 35-40 metrów, który przecina pokład.
Z uwagi na okoliczną faunę i florę, nurkowanie na tym wraku jest wyjątkowe. Nurkowi towarzyszą ławice ryb a statek stał się bezpiecznym domem dla wielu gatunków stworzeń morskich. Z przyjem-
nością zauważyłem, że St. George zaczyna obrastać koralowcami, spełniając oczekiwania (sztuczna rafa) dla których został zatopiony.
To było świetne nurkowanie wrakowe! Statek robi niesamowite wrażenie stojąc monumentalnie na stępce na dnie Morza Karaibskiego. Zwiedziliśmy jego pokłady i ładownie, odwiedziliśmy jego licznych mieszkańców.
Podczas nurkowania zeszliśmy na głębokość 40 metrów a średnio nurkowanie zrealizowaliśmy na głębokości 21 metrów. Zanotowaliśmy 28 stopni (styczeń) praktyczne w pełnym zakresie głębokości. Nasze nurkowanie trwało 38 minut, a mój gospodarz George zaproponował pierwszy przystanek na głębokości 20 metrów, co jak powiedział mi później – jest tutejszą tradycją.
KURSY NURKOWANIE
NURKOWANIE W ŚWIECIE ZAPOMNIANYCH HISTORII
Tekst i zdjęcia DOMINIK DOPIERAŁA
JEDEN RODZAJ NURKOWAŃ ROZPALA WYOBRAŹNIĘ NURKA
OD MOMENTU GDY USŁYSZY SŁOWO WRAK. NIEZALEŻNIE OD DŁUGOŚCI I SZEROKOŚCI GEOGRAFICZNEJ NURKOWANIA NA WRAKACH SĄ ZAWSZE GŁÓWNĄ ATRAKCJĄ LOKALNYCH CENTRÓW NURKOWYCH. I TRUDNO SIĘ DZIWIĆ.
Najzwyklejszy samochód, których tysiące mijamy każdego dnia na ulicach, wrzucony pod wodę, potrafi dostarczyć niezłej frajdy. A co dopiero ponad stumetrowy statek wielkości bloku mieszkalnego. Nie ważne czy statek zatonął w wyniku przygotowania go pod kątem nurkowań, czy
w wyniku katastrofy morskiej czy wojennej, bez wątpienia jest arcyciekawym obiektem do nurkowania. Od chwili zatonięcia praktycznie od razu morze upomina się o swoją własność i jego mieszkańcy wprowadzają się do nowej lokalizacji. Głębokość na jakiej osiadł wrak ma kluczowe znaczenie. Mała głębokość
ułatwia szybkie zamieszkanie przez zwierzęta ale każdego dnia wrak jest poddawany bezlitosnym siłom natury. Z tego względu płytkie wraki tętnią życiem, bardzo szybko stają się elementem lokalnego środowiska ale ich „życie” jest bardzo krótkie. Wystarczy jeden dobry sztorm, żeby kompletnie „przemeblować” taki obiekt. Głębsze wraki są mniej podatne na działanie sił natury i z tego powodu są najczęściej bardziej kompletne. Ich życie jest „dłuższe”. To nie znaczy, że są wieczne. Morze bezlitośnie niszczy obce obiekty. Dlatego zawsze warto odwiedzać takie miejsca, póki mamy okazje.
Wrak, który zatonął wiele dekad temu jest dziś domem dla niezliczonej ilości form życia. Bardzo często jest ładniejszy niż reszta lokalnych miejsc nurkowych. Ma w sobie jakąś niewytłumaczalną magię, która nas przyciąga do siebie. Po porostu chcemy na nim zanurkować od momentu, gdy usłyszymy że mamy taką możliwość. Często słyszę pytanie od moich podopiecznych: „Czy ja bym mógł zanurkować na wraku, bo nie mam kursu”? Odpowiedź na to pytanie jest bardziej złożona. Bo zależy to od warunków i miejsca, w którym jest nasz wymarzony statek. Zasadniczo kurs nurkowania na wrakach przygotowuje nas nie tylko, albo aż, do specyficznych warunków, które mogą panować w trakcie nurkowania na wrakach, ale jego głównym celem jest przygotowanie nurka do wchodzenia do środka, czyli do pomieszczeń, gdzie nie będzie miął bezpośredniego dostępu do powierzchni nad głową. I do tego naprawdę trzeba się
przygotować, nie tylko sprzętowo, ale przede wszystkim mentalnie i umiejętnościowo. Oddzielmy na tym etapie nurkowanie „obok wraku” od penetracji wraku. Ten pierwszy rodzaj niewiele różni się od oglądania lokalnej rafy. Penetracja natomiast wymaga wiedzy, umiejętności, sprzętu i przygotowania. I na tym skupia się szkolenie Wrakowe – to najszybsza metoda zdobycia w kontrolowanych warunkach pewności siebie i przygotowania do odkrywania wnętrz wraków.
Morze jest ostatnim miejscem na naszej planecie, gdzie wciąż jest mnóstwo niewiadomych i nieznanych. Każdego roku odkrywane są nowe gatunki ryb i zwierząt zamieszkujących głębie oceanów. Wciąż tysiące wraków czeka na swoich odkrywców. Bez wątpienia każde odkrycie to niebywałe emocje, a nurkowanie na takim wraku może być najlepszym wspomnieniem, jakie będziemy mieli z zanurzeń. Bo w końcu kto z nas nie marzy o skrzyni pełnej skarbów w hiszpańskim galeonie? Każdego roku odkrywane są nowe wraki, organizowane są ekspedycje poszukiwawcze i przygotowywane nowe miejsca specjalnie dla nurków. Nieważne w wyniku jakich zabiegów Wrak znalazł się pod wodą, gwarantuję Ci, że będzie wywoływał emocje. Każdy obiekt, który znajduje się pod woda to inna historia. Często opowieść pełna jest zagadek, niewyjaśnionych historii i sama w sobie jest bardzo ciekawa. Pojawiają się różne pytania, co się wydarzyło lub mogło wydarzyć. Czasami opowiadana w czasie briefingu historia nie zawsze może być miła. Dowiemy się, że poza
tym, że dziś to nasz obiekt nurkowania, to również miejsce ogromnej tragedii. W wyniku jego zatonięcia śmierć często poniosły dziesiątki, a nawet setki osób. Musimy sobie zdawać z tego sprawę i mieć szacunek do tego miejsca. Nie zabieramy NIGDY ze sobą NIC z wraku poza wspomnieniami, zdjęciami i filmami. Wiele wraków zostało ogołoconych przez bezmyślnych szabrowników. Ta nieakceptowalna praktyka powinna być przez nas bezwzględnie tępiona. Lokalizacje nowych wraków często są „ukrywane” przez odkrywców zanim zawartość nie zostanie zabezpieczona przez archeologów lub muzea. Niestety nie można zostawić ciekawych obiektów we wraku bo szabrownicy by je rozkradli. Przygotowanie do nurkowania we wraku to zlepek różnych umiejętności, które mocno dzisiaj przenikają do innych rodzajów nurkowania. Zawsze zanim zdecydujemy się zrezygnować z bezpośredniego dostępu do powierzchni powinniśmy zadać sobie pytanie czy jesteśmy na to przygotowani. Oraz czy wszystkie osoby w naszym zespole również. To, że Ty dasz radę nie znaczy, że wszyscy są gotowi na takie nurkowanie. Nigdy nie powinno się nurkować do wnętrza na zasadzie niespodzianki. Trzeba być do tego przygotowanym, a jeśli nie mamy przewodnika, który zna przejścia i korytarze i nie omówi ich nam przed nurkowaniem, to bezwzględnie powinniśmy rozwijać sobie poręczówkę.
Nie mącenie dna. Odnoszę wrażenie, że dziś wszyscy chcą pływać „żabą” nie do końca rozumiejąc po co ta technika zosta-
ła wymyślona. Jej główne założenie to skierowanie strumienia wody zamiast w dół do góry, żeby nie mącić dna. Czyli zwłaszcza w przestrzeniach zamkniętych żeby nie stracić widoczności w wyniku zmącenia, które sami powodujemy. W połączeniu z „helikopterem” czyli umiejętnością obracania się w miejscu i techniką pływania do tyłu jest bardzo pomocna zwłaszcza podczas manewrowania w korytarzach i pomieszczeniach wewnątrz wraku. Niezbędna przy nurkowaniu jaskiniowym. Ale do zwykłych nurkowań rekreacyjnych? Oczywiście jeśli Tobie tak wygodniej możesz również używać jej podczas normalnych nurkowań. Pytanie tylko czy to najefektywniejszy sposób?
Światło. W nurkowaniu we wraku jest niezbędne. Gdy zabierasz ze sobą latarkę nurkując na zewnątrz zawsze możesz zajrzeć w każdy zakamarek. We wnętrzu dopiero dobra latarka pozwala Ci się cieszyć widokami. Tutaj niekoniecznie przyda się miecz świetlny ale bardziej rozproszone światło, które pozwoli Ci oświetlić ogromne przestrzenie. To we wnętrzu maszynowni zatopionego okrętu doceniasz wydatek na swoją latarkę. Albo zauważasz, że Twoja latareczka nie spełnia oczekiwań. Możesz stracić wyjątkowe widoki i niezapomniane wrażenia, bo prawie nic nie zobaczyłeś w świetle swojej latarki. Gdy zamierzasz nurkować wewnątrz wraków nie oszczędzaj na świetle. Podziękujesz mi później :)
Inny sprzęt. Czasami wchodząc do wraku musimy sobie zostawić drogę powrotu. W trakcie właściwego nurkowania to nie jest ten moment na próby zostawiania za sobą poręczówki. W takcie kursu Nurkowania na Wrakach Twój instruktor nauczy Cię, jak
robić to właściwie, skoryguje błędy, pokaże różne techniki. Opanuje z Tobą sprzęt, którego będziesz potrzebował do nurkowań we wrakach. Nauczysz się używać sprzętu jednocześnie i poruszać po poręczówce we wnętrzu
Ograniczenia mentalne i umiejętności ratownicze. Badania pokazują, że trudna sytuacja jest dla nas łatwiejsza do przejścia, gdy jesteśmy do niej przygotowani i przeszkoleni. W ograniczonej przestrzeni są ograniczone możliwości manewrowania i zmieniają się techniki ratownicze i auto-ratownicze. Warto je poznać zanim zacznie się eksplorować tajemnicze wnętrza wraków. I warto być przygotowanym sprzętowo, a także z naszymi umiejętnościami na różne warianty i sytuacje. Nie chcielibyśmy się dowiedzieć we wraku, że jednak nie do końca byliśmy gotowi na takie nurkowanie.
Mapa wraku. Warto zawsze zapoznać się przed nurkowaniem z miejscem, zwłaszcza mapą wraku. Jeśli chcemy oglądać najciekawsze elementy to dokładna mapa będzie bardzo przydatna. Na bardzo dużych wrakach ułatwi nam zrealizowanie planu nurkowania.
Nurkowanie na wrakach to moja ulubiona wersja nurkowań. Nigdy nie starcza mi na nich czasu i zawsze mam niedosyt. Z ogromną przyjemnością wracam na te same wraki po latach. Za każdym razem staram się być lepiej przygotowany do konkretnego nurkowania. Zawsze zauważam coś nowego, innego, coś czego do tej pory nie widziałem. Wraki mnie zachwycają i dawno skradły moje serce. Chęć zanurkowania na nich była i jest lokomotywą do ciągłego podnoszenia swoich umiejętności. Mam jeszcze długa listę tych, na które pojadę i coraz dłuższą tych, które odwiedzę jeszcze raz. Zachęcam Cię do spróbowania tej formy nurkowania jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. I zanurzenia się w tajemnicze historie.
Dubajska przygoda
Tekst PIOTR KOPEĆ (Wąski)
Zdjęcia DEEP DIVE DUBAI
JAK SIĘ BAWIĆ TO NA BOGATO…
– Co byś powiedział na Dubaj w tym roku?
– Dubaj? W sumie czemu nie, jeszcze nas tam nie było…
Mniej więcej tak wyglądał tegoroczny wybór rodzinnej destynacji wakacyjnej.
Po obraniu kierunku, zdecydowaliśmy się wykupić kompletną wycieczkę z biura podróży, by nie musieć organizować wyjazdu na własną rękę. Powiadają, że „jak się bawić to grubo albo wcale”, dlatego wybór padł na hotel znajdujący się na sztucznie usypanej wyspie w kształcie palmy, która stanowi swojego rodzaju wizytówkę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Palma Jumeirah bo tak właśnie nazywa się owa wyspa, została okrzyknięta jako ósmy cud świata. Huczne otwarcie tego miejsca w 2008 roku kosztowało Dubaj około 20 milionów dolarów. Można powiedzieć, że sporo ale przy całościowym koszcie budowy, przekraczającym 10 miliardów dolarów, wartość imprezy zniknęła wśród wielu faktur u księgowych. Budowa sztucznego lądu pokazuje, że w Dubaju jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia.
MAJĄ ROZMACH…
Po sześciogodzinnym locie z Polski przywitaliśmy się z żarem emirackiego słońca. Mimo, iż była połowa kwietnia, temperatura na miejscu oscylowała powyżej 30 stopni przez większość naszego pobytu, ale o tym chwilę później.
Przejazd z lotniska do hotelu nie był najkrótszą podróżą w naszym życiu, przejechanie 30 kilometrowego odcinka zajęło nam około dwie godziny ze względu na fatalne korki. Byliśmy jednak tak zafascynowani obserwacją architektury, wieżowców mieniącymi się w słońcu, a przede wszystkim panującym przepychem, który epatował z każdego metra kwadratowego miasta, że nie zauważyliśmy kiedy znaleźliśmy się pod naszym hotelem. Czterogwiazdkowy obiekt oferował wysoki standard obsługi, jak i bardzo dobre jedzenie w opcji HB, o all inclusive w Dubaju jest raczej ciężko.
Nie chcieliśmy marnować czasu więc chwilę po przyjeździe udaliśmy się na promenadę oddzielającą ciąg hoteli od plaży. Spacerowały po niej setki osób szukających imprezowych doznań w plażowych klubach, bo jak się okazało był to pierwszy dzień wakacji Dubajczyków. Mimo dość szampańskiego nastroju imprezowiczów, czuliśmy się zupełnie bezpieczni. Nie było widać agresji, może ze względu na niezliczoną ilość pracowników ochrony o sylwetce Rambo, patrolujących promenadę, a może dlatego, że większość z tubylców skupiona była raczej na sobie i na tym, by dobrze się prezentować przed innymi. Dbałość o wygląd i emanowanie bogactwem to jedna z pierwszych rzeczy, na którą zwróciłem uwagę tego wieczora. No, ale podjeżdżając Lamborghini, czy Ferrari wypada dobrze wyglądać.
DUBAJ RÓWNA SIĘ PIENIĄDZ
Przez kolejne dwa dni postanowiliśmy raczyć się słońcem na hotelowej plaży, trochę się zdziwiliśmy bo pracownik ochrony wpuszczający gości na plażę bardzo dbał by nikt nie wniósł na nią własnego prowiantu, nawet wody, która oczywiście dostępna była w barze hotelowym za jedyne 50 zł… – w końcu to Dubaj…
NAJ, NAJ, NAJ…
Po złapaniu odpowiedniej ilości brązu przyszedł czas na zwiedzanie. Już w Polsce zarezerwowaliśmy dla naszej trzyosobowej rodziny wycieczkę pt.: „Dubaj w pigułce” organizowaną przez polską firmę z polskim przewodnikiem, tzn. przewodnik był z Egiptu ale mówił po polsku lepiej niż niejeden nasz rodak. Ten dzień był bardzo intensywny, a zarazem bardzo ekscytujący, zwiedziliśmy dwanaście największych atrakcji Dubaju m.in.:
Meczet Al Farouk wzorowany na Błękitnym Meczecie w Stambule z oszałamiającą architekturą. Souk Madinet zwany Wenecją Arabów, jest to Bazar w starym arabskim stylu z restauracjami i sztucznymi kanałami. Miejsce to doskonałe łączy przeszłość z teraźniejszością.
Dubaj Marina zachwyciła nas luksusowymi jachtami, nierzadko kosztującymi tyle, co małe osiedle u nas w kraju. Mieliśmy też okazję płynąć przez zatokę w starej dubajskiej łodzi zwanej Abra. Dalej udaliśmy się na Targ przypraw, czyli miejsce, w którym czuć atmosferę przeszłości, liczni sprzedawcy w dość nachalny sposób zachęcają do zakupu pamiątek, perfum i popularnych przypraw takich, jak szafran, kardamon, cynamon oraz wiele, wiele innych. Nasz zakupoholizm nie pozwolił przejść obok takiego miejsca obojętnie, to też wydaliśmy tam parę dirhamów. Targ ze złotem to kolejny przystanek naszej wycieczki, można tu zobaczyć wpisany do księgi rekordów Guinessa najcięższy pierścionek na świecie ważący 63 kilogramy. Złoto w Dubaju jest wszechobecne do tego stopnia, że nie trzeba udawać się na targ, czy do sklepu, a wystarczy podejść do jednego w z wielu specjalnych bankomatów ze sztabkami złota i po prostu sobie je wypłacić. Na naszej drodze nie mogło zabraknąć wizytówki tego niesamowitego miasta czyli Burj Khalify – mierzącego 828 metrów najwyższego budynku świata. Wjechaliśmy na 125 piętro tego wieżowca, skąd podziwialiśmy panoramę Dubaju. Zdecydowanie wartym odwiedzenia miejscem okazał się Dubai Mall będącym największym centrum handlowym na świecie, w którym wszystko jest naj… Znajduje się w nim akwarium – jedno z największych na świeci, o wysokości ośmiu metrów, szerokości trzydziestu trzech, z rekinami, płaszczkami oraz wieloma innymi stworzeniami morskimi. Uwaga – można w nim nurkować Wodospad w centrum handlowym? W Dubaju to nie problem, ogromny sztuczny wodospad mierzy 24 metry wysokości, z postaciami mężczyzn wskakujących do wody w poszukiwaniu pereł, natomiast spod wody wyłaniają się srebrne rzeźby nurków, nie dopytywałem ale pewnie faktycznie są z czystego srebra. Dopełnieniem całości zaskoczeń w Dubai Mall było lodowisko… Dzień zakończyliśmy pokazem fontann u podnóża Burj Khalify, niezwykłe około 5 minutowe show, które łączy wodę, światło i muzykę, całość daje wrażenie, że woda tańczy.
TRZEBA MIEĆ SZCZĘŚCIE…
Kolejny dzień naszych wakacji miał odbyć się pod znakiem kiepskiej pogody, wszelkie oznaki na ziemi i niebie wskazywały iż będzie padać i to może nawet dość intensywnie. Delikatnie rzecz ujmując Zatoka Perska nie jest miejscem o intensywnym nasileniu opadów, zdarzają się one około 4 razy w roku i mają raczej charakter przelotny. Rodzinnie stwierdziliśmy iż to musi być znak i to będzie ten dzień, w którym wybierzemy się do Deep Dive Dubai, bym spełnił jeden z moich nurkowych celów, czyli zanurzył się w najgłębszym basenie świata. Troszkę się biłem z myślami, czy warto wydawać, było, nie było, sporą sumę pieniędzy na jedno nurkowanie. Moja „poznańska gospodarność” podpowiadała mi, że za jedno wejście na ten basen mam pół wyjazdu nurkowego do Egiptu. Nie poddałem się jednak i tego samego wieczora zarezerwowałem na stronie internetowej nurkowanie w samo południe dnia kolejnego.
Padać zaczęło już w nocy, a nad ranem przeszła nawałnica z niespotykanym tutaj opadem deszczu. Obsługa hotelowa powiedziała, że przejazd przez miasto może być utrudniony ze względu na zalegającą na ulicach wodę. Byłem jednak nastawiony na nurkowanie twierdząc, iż nie ma takiej siły, która nie pozwoli mi na zrealizowanie celu. Trochę byłem zdziwiony, iż nie można zamówić tego dnia Ubera, wziąłem więc taksówkę, która akurat stała przy hotelu i w strugach deszczu udaliśmy się w wyznaczonym kierunku. Odległość basenu od hotelu wynosiła około 25 km, a przejazd nie powinien zająć więcej niż 30 minut. No nie powinien… Okazało się, iż drogi są kompletnie zalane… Po około 1,5 godziny i przejechaniu, a w zasadzie przeprawieniu się 10 kilometrów, kierowca poinformował mnie, że nie ma szans na dojechanie do miejsca docelowego i jedyne, co może zrobić, to wysadzić mnie lub zawrócić do hotelu. Szybki telefon do recepcji Deep Dive Dubai i bez problemu udało się przełożyć rezerwację na kolejny dzień. Padło hasło zawracamy, powrót zajął nam kolejne półtorej godziny. Momentami woda była tak wysoka, że nawet samochody terenowe miały problem z przejazdem ale mój dzielny kierowca Lexusa dał radę i bezpiecznie odwiózł mnie do hotelu. Poranny epizod pogodowy okazał się być zaledwie preludium do tego,
co nastąpiło później. Około godziny 14 rozpętało się piekło pogodowe, wiatr wiał z oszałamiającą prędkością łamiąc drzewa, porywając leżaki, parasole i wszystko, co znajdowało się na plaży i tarasach. Woda z nieba lała się wiadrami ograniczając widoczność do zaledwie kilku metrów. Ten stan trwał nieustannie przez kolejnych 5 godzin. Miasto nieposiadające jakiegokolwiek systemu retencji burzowej, zostało dosłownie zalane. Miałem dużo szczęścia, że w porę zawróciłem do hotelu i nie utknąłem w aucie bo sytuacja była prawdziwie niebezpieczna.
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Jeszcze w trakcie nawałnicy skontaktowała się ze mną Aicha z obsługi Deep Dive Dubai. Poinformowała, iż ze względów bezpieczeństwa obiekt kolejnego dnia będzie zamknięty, a karnet który wykupiłem mogę zrealizować w dowolnym momencie przez najbliższy rok. Znów odezwała się moja „poznańska gospodarność”, pewnie w ciągu najbliższego roku nie będę mieć możliwości wyjazdu do Dubaju więc kasa przepadnie. W tym miejscu muszę uderzyć się w pierś, posypać głowę popiołem, pokajać się, gdyż złamałem jedną ze swoich sztandarowych zasad, czyli dzień przed lotem nie nurkuję. Czasu jednak już nie było, a dzień przed lotem był jedynym możliwym terminem, poprosiłem o ustalenie nurkowania przed południem w czwartek. Teoretycznie jeśli wszystko miało pójść zgodnie z planem to od nurkowania do wejścia na pokład samolotu miałem mieć ponad 24 godziny przerwy.
W dniu nurkowania zamówiłem taksówkę dużo wcześniej, zakładając, że ruch drogowy może być utrudniony i tak w istocie było. Woda zalegająca na ulicach wciąż uniemożliwiała swobodny przejazd, kierowca jednak dał (prawie) radę. Okazało się, iż w odległości około 1 km już na drodze dojazdowej do basenu jest tyle wody, że Pan szofer nie zaryzykował przejechania przez nią. Moja ambicja nie pozwalała mi odpuścić i wspólnie z rodziną postanowiliśmy opuścić taxi, a ostatni odcinek przebyć na piechotę. Przechodząc przez tą wielką kałużę woda zaczęła sięgać pasa mojej córki dlatego cofnęliśmy się. To nie był jednak koniec walki, skontaktowałem się z obsługą basenu i przesympatyczna
Aicha wysłała po nas auto terenowe, które bezpiecznie dowiozło nas pod same drzwi kompleksu nurkowego. Zestresowany, ale bardzo szczęśliwy wypełniłem wszystkie formularze i już byłem gotowy do nurkowania. Moim przewodnikiem był niezwykle miły człowiek o imieniu Abdo. Po chwili rozmowy okazało się iż świetnie zna język polski bo przez długi czas pracował w naszym Deep Spocie. Ze względu na wizję powrotu kolejnego dnia zrealizowaliśmy nurkowanie bez dekompresji na maksymalną głębokość 27 metrów. Jeszcze przed wejściem do wody zostałem oprowadzony po obiekcie a przed samym nurkowaniem wspólnie sprawdziliśmy poprawność mieszanki gazów (NITROX 32).
Depp Dive Dubai bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, wcześniej myślałem, że ta ilość wyposażenia pod wodą jest zbyt duża, teraz jednak twierdzę, że jest idealnie. Pod wodą Abdo, co chwilę pokazywał mi nowe zakamarki basenu, w którym znajdowały się atrakcje. Graliśmy w bilard, koszykówkę, piłkarzyki (było 1:0 dla mnie, do dziś się zastanawiam, czy jestem tak dobry, czy przewodnik dał mi wygrać). W czasie całego nurkowania towarzyszyła nam Greta operatorka aparatu, robiąc nieprzebraną ilość wspaniałych zdjęć do tego artykułu. Nurkowanie trwało dokładnie 40 minut, zaraz po wyjściu bardzo miłym akcentem było przyniesienie przez Addo szlafroka, bym przypadkiem nie poczuł chłodu na mym mokrym ciele.
Pozostało jeszcze wrócić do hotelu, co też było wyzwaniem, jednak w końcu się udało. Dla ukojenia Waszej ciekawości okazało się, że lot był opóźniony jeszcze dwie godziny wiec spokojnie cały i zdrowy już w Polsce mogłem napisać dla Was ten artykuł.
POZYTYWNE aspekty nurkowania
Tekst ALDONA DREGER
Zdjęcia ALDONA DREGER i JACEK TWARDOWSKI
KAŻDEGO ROKU MILIONY LUDZI SCHODZĄ POD WODĘ Z RÓŻNYCH POWODÓW.
NIEKTÓRZY CHCĄ ZOBACZYĆ JASNE RAFY KORALOWE, INNI ZGŁĘBIĆ TAJNIKI
JEZIOR W POSZUKIWANIU SZCZUPAKÓW, RAKÓW CZY INNEGO ŻYCIA, A JESZCZE
INNI ROZKOSZUJĄ SIĘ MOŻLIWOŚCIĄ PENETRACJI WRAKÓW STATKÓW.
JEDNYM Z BENEFITÓW NURKOWANIA, KTÓRY PRAWDOPODOBNIE NAWET NIE PRZYCHODZI NA MYŚL, JEST POPRAWA ZDROWIA.
Będąc szkołą nurkowania z holistycznym przesłaniem piszę o tym hobby, jako o szeroko pojętym well-being-u mającym wpływ na życie codzienne.
Nurkowanie przynosi wiele korzyści dla zdrowia fizycznego i psychicznego, które mogą Cię zaskoczyć. Pomijając oczywiście początki, mam tutaj na myśli czas zdobywania certyfikatu nurkowego, gdzie sam przebieg kursu oraz zaznajomienie się z obsługą sprzętu, może być dla niektórych niewielkim czynnikiem stresogennym.
Ta dyscyplina to wspaniały trening całego ciała, który łączy korzyści medytacyjne i pozytywną atmosferę społeczną, dzięki czemu nurkowanie jest doskonałym sposobem na utrzymanie zdrowia fizycznego i psychicznego. Od poprawy wydolności ae-
robowej i zmniejszenia stresu, po zapewnienie korzyści psychologicznych osobom z różnego rodzaju ograniczeniami. Korzyści z nurkowania wykraczają daleko poza wspaniałe podwodne wspomnienia z wakacji.
Nurkowanie to skierowanie uwagi na własne ciało w samym centrum natury. Obcowanie z przyrodą, wystawienie na światło dzienne, poznawanie interesujących miejsc i świadomość, że tam gdzie ciemna noc i wydaje nam się, że świat poszedł już spać, pod wodą wciąż dzieje się życie, rozbudza naszą ciekawość świata.
Twoje ulubione podwodne hobby może być jeszcze lepszym sposobem na utrzymanie formy. I nie oszukujmy się, sceneria jest w większości przypadków znacznie ładniejsza.
Jednym z popularnych badań naukowych na temat pozytywnych aspektów nurkowania jest praca „Health and fitness benefits of scuba diving and the potential for pressure-related injuries” opublikowana w czasopiśmie „Journal of Exercise Rehabilitation” Badanie to analizuje korzyści zdrowotne płynące z nurkowania, w tym poprawę kondycji fizycznej, zmniejszenie stresu oraz efekty terapeutyczne na zdrowie psychiczne.
Czerpiąc z własnego doświadczenia i obserwacji miejsc nurkowych, w słuchając się w różne opinie, niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, po co my to robimy.
KORZYŚCI ZDROWOTNE WYNIKAJĄCE Z NURKOWANIA, O KTÓ-
RYCH MOGŁEŚ NIE WIEDZIEĆ:
1. Poprawiona wydolność sercowo-naczyniowa
Utrzymanie dobrej sprawności układu krążenia jest ważne dla długiego i zdrowego życia. Jest to również ważne dla zachowania bezpieczeństwa podczas nurkowania. Na szczęście samo nurkowanie może zapewnić doskonałe korzyści dla układu sercowo-naczyniowego. Pływanie to jedna z najlepszych form ćwiczeń aerobowych, co oznacza, że podczas nurkowania możesz wykonać doskonały trening cardio. Regularne uczestnictwo w nurkowaniu może zapewnić korzyści sercowo-naczyniowe, takie jak kontrola wagi, lepsze krążenie krwi, obniżone ciśnienie krwi i poprawa jakości snu.
2. Zwiększona siła i wytrzymałość mięśni Oprócz tego, że jest dobrym treningiem cardio, nurkowanie to świetny sposób na budowanie siły i wytrzymałości mięśni. Pływanie, zwłaszcza pod prąd, zmusza nurków do pracy z mięśniami nóg, tułowia i ramion. Wysiłek ten pomaga budować beztłuszczową masę mięśniową i promować wytrzymałość mięśni. To sprawia, że nurkowanie to świetny sposób na zwiększenie siły bez nadmiernego obciążania stawów. Noszenie butli do nurkowania i innego sprzętu to kolejny sposób na poprawę siły górnej części ciała. Dodatkowo podnoszenie akwalungu aktywuje mięśnie ramion, pleców i tułowia, dzięki czemu nurkowanie staje się prawdziwym treningiem całego ciała!
3. Poprawiona postawa i elastyczność
Pływanie pomaga również zwiększyć elastyczność i poprawić postawę. Kiedy nogi powoli poruszają płetwami pod wodą, wydłużasz mięśnie i angażujesz mięśnie tułowia. Pomaga to poprawić elastyczność dolnej części ciała i zwiększyć siłę tułowia, co pomoże poprawić postawę. Silny tułów jest kluczem do posiadania doskonałej postawy i prawie każdy ruch wykonywany przez płetwonurka ma jakąś formę zaangażowania tułowia.
4. Zmniejszony poziom stresu i poprawa zdrowia psychicznego Powszechnie udokumentowano, że przebywanie blisko akwenów wodnych może mieć pozytywny wpływ na zdrowie
psychiczne, a nurkowanie nie jest wyjątkiem. Badanie przeprowadzone na 176 nurkach wykazało, że po dwóch nurkowaniach nurkowie odczuli poprawę zdrowia psychicznego, w tym redukcję stresu. Ponadto korzyści dla zdrowia psychicznego wynikające z nurkowania są często powiązane z technikami oddychania wymaganymi pod wodą.
Praktyka powolnego i głębokiego oddychania jest również stosowana w medytacji i pomaga w relaksacji, spokoju oraz obniżeniu poziomu stresu i niepokoju. W rezultacie nurkowanie działa niemal jak forma medytacji, pozwalając nurkom zmniejszyć poziom stresu i radykalnie poprawić swoje zdrowie psychiczne.
5. Korzyści terapeutyczne w przypadku urazów fizycznych i psychicznych
Nurkowanie może również przynieść znaczne korzyści terapeutyczne, szczególnie w przypadku weteranów wojskowych i innych osób, które doświadczyły zaburzeń psychicznych. W wyniku skupienia wymaganego podczas nurkowania i poczucia nieważkości pod wodą, weterani po urazach zgłosili poprawę poziomu lęku i depresji oraz zmniejszenie bezsenności po udziale w nurkowaniu rekreacyjnym.
6. Lepsza praca mózgu oraz poprawa sposobu odżywiania się Dla wielu osób pracujących umysłowo, praca fizyczna przy nurkowaniu oraz nauka nowych rzeczy manualnych i nie tylko, to świetny trening dla mózgu. Mózg uwielbia się rozwijać i uczyć się czegoś nowego. Następuje wtedy przekierowanie uwagi na sprawy niezwiązane z życiem codziennym, dzięki czemu budzi się w nas kreatywność. Wszystkie te zabiegi, i fizyczne i uwalniające nasz mózg od nadmiernego myślenia wpływają na lepszy sen.
Nurkowanie może również zachęcać do zdrowszego stylu życia, włączając w to lepsze nawyki żywieniowe.
Nurkowanie bowiem, jako aktywność fizyczna, wymaga odpowiedniego odżywiania się, aby zapewnić organizmowi
niezbędne składniki odżywcze i energię. Podczas nurkowania, szczególnie dłuższego i w chłodniejszych wodach, organizm zużywa więcej kalorii niż w typowej sytuacji. Dlatego ważne jest spożywanie wystarczającej ilości węglowodanów, białek i tłuszczów przed i po nurkowaniu, aby zapewnić odpowiednią energię oraz wsparcie dla mięśni i systemu nerwowego. Jednocześnie, picie odpowiedniej ilości wody przed i po nurkowaniu jest kluczowe dla zapobiegania odwodnieniu, które może prowadzić do zmęczenia i obniżonej wydajności pod wodą. Dlatego dobrze zbilansowana dieta i odpowiednie nawodnienie są nieodłącznymi elementami udanego nurkowania.
7. Poprawa życia społecznego Nurkowanie to aktywność społeczna. Nawet jako nurek solo zwykle nurkujesz z co najmniej jedną osobą, jeśli nie małą grupą. W rezultacie nurkowanie może mieć ogromny wpływ na życie społeczne nurka. Nurkując, masz okazję poznać nowych ludzi o podobnych poglądach i nawiązać więź dzięki swoim podwodnym doświadczeniom. Niedawne badanie wykazało, że niepełnosprawni nurkowie doświadczyli lepszej jakości życia i większej pewności siebie dzięki tym doświadczeniom społecznym.
Ponadto wykazano, że zdrowe życie społeczne ma pozytywny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne, często prowadząc do obniżenia ciśnienia krwi, zmniejszenia ryzyka chorób przewlekłych, silniejszego układu odpornościowego i zmniejszenia stresu.
Łącząc wszystkie punkty powyżej to samonapędzające się koło, które ostatecznie prowadzi do lepszego samopoczucia.
Nurkowanie może mieć szereg korzyści terapeutycznych, włączając w to redukcję stresu i lęku, poprawę samopoczucia psychicznego, zwiększenie poczucia wolności i kontroli, poprawę zdolności koncentracji oraz poprawę ogólnej kondycji fizycznej poprzez ćwiczenie układu oddechowego i wzmacnianie mięśni. Ponadto, kontakt z naturą i doświadczenie niesamowitego podwodnego świata może mieć pozytywny wpływ na zdrowie psychiczne i emocjonalne.
A ty w jakim celu schodzisz pod wodę?
To wszystko w dużej mierze zależy od tego, czy jest nurkowanie rekreacyjne, czy techniczne oraz od tego ile tych nurkowań rocznie dana osoba odbywa. Dla mnie jest to odskocznia od przebodźcowanego życia na lądzie. Od telefonów, SMS-ów i maili. Z drugiej strony nieustannie zachwyca mnie podwodna rzeczywistość, możliwość obcowania z naturą, podglądania jej i niesamowitości spotkań, na jakie nie mamy wpływu. Jest jeszcze trzecia strona medalu ;) Mianowicie nurek staje się narzędziem i zbiera śmieci zalegające dno. A to może zrobić tylko nurek własnymi rękami. Czasem, na prośbę znajomych wyławiam telefon, czy okulary. Oddychanie pod wodą, przebywanie w niej powoduje oczyszczenie umysłu, uspokojenie, wewnętrzną radość i zmęczenie fizyczne, co powinno skutkować lepszym snem. Od lat bardzo polecam każdemu!
Wojciech Zgoła – w odpowiedzi na związane z artykułem pytanie Autorki
ZOSTAŃ MISTRZEM NURKOWANIA!
Zdobądź czarny pas w wieku 12 lat!
Czy znasz kogoś, kto nie chciałby być najlepszy w czymkolwiek? Dzieci rywalizują w szkole o najlepsze oceny, w drużynie o zdobyte punkty, a w domu o uwagę rodzica. Natomiast dorośli w pracy o najlepsze wyniki, wśród znajomych kto wyjedzie na fajniejsze wakacje, w rodzinie kto smaczniej gotuje, a na światłach kto szybciej ruszy.
Bardziej świadomie lub mniej rywalizujemy, jest to w naszej naturze. Kiedy wysyłamy nasze dziecko na zajęcia dodatkowe – angielski, tenis, taniec czy grę na instrumencie z założeniem, żeby dziecko spróbowało czegoś nowego, a nuż złapie bakcyla i będzie coś robić zamiast grać w grę na telefonie. Dziecko z chęcią chodzi na zajęcia, wykazuje zainteresowa-
nie, a do tego okazuje się, że po 2 tygodniach zapał nie minął, jako rodzice nieśmiało cieszymy się, że nasze dziecko ma pasję. A co się dzieje jak widzimy, że jest w czymś dobre? Ja mama dwóch chłopaków, jestem jak cała reszta rodziców – wspieram, chwalę, myślę że obiektywnie oceniam, zachęcam do działania i poświęcam swój czas nie tylko na wożenie na zajęcia, ale też
Tekst Dobrochna Didłuch Zdjęcia CN Deco
zastanawiam się co dalej. Czytam, sprawdzam jak w danej dziedzinie można się rozwijać, zależy mi na tym, aby dziecko nie straciło zainteresowania, więc chcę podnieść poprzeczkę. Dokładnie tak samo jest w nurkowaniu. Czy Twoje dziecko ma już Junior Open Water, widzisz że przy każdej możliwej okazji chce iść pod wodę, chce się uczyć i rozwijać? Jeśli tak to ten artykuł jest dla Ciebie. Opiszę możliwości rozwoju 12-letniego nurka i cel jaki może osiągnąć – Junior Master Scuba Diver – najbardziej prestiżowy tytuł rekreacyjnego nurka. W poprzednim artykule opisywałam jak zacząć, czyli podstawowy kurs Junior Open Water i specjalizacje nurkowe dla 10-latka. Nasze dziecko rośnie i wachlarz możliwości się powiększa, w wieku 12 lat dostajemy dostęp do dodatkowych specjalizacji takich jak nurkowanie nocne. Teraz nikogo nie zaskoczę opisując, że takie nurkowania robimy jak jest ciemno. To jest dodatkowy dreszczyk emocji, ale zawsze ogromne zaskoczenie jaką zobaczymy różnicę tego samego miejsca nurkowego za dnia, a nocą. Stworzenia, których w ciągu dnia praktycznie
nie widujemy, albo tylko jak są pochowane pod skałami to teraz możemy zobaczyć jak są aktywne, polują i jest to ich czas żerowania. I takie nurkowanie jest atrakcyjne zarówno w Egipcie jak i w Polsce. Pamiętam moje pierwsze nurkowanie nocą na Hańczy, w ciągu dnia widziałam tam raki, ale nocą ich ilość mnie oszołomiła. Gdzie skierowało się światło latarki tam był rak, a obok niego kolejny i kolejny. Podczas tego nurkowania nikt nie chciał nigdzie płynąć, tylko wisieliśmy w toni i wpatrywaliśmy się w widowisko. To wyglądało jakby były na ringu, szczypce uniesione do góry, okrążały się i atak. Natomiast w Egipcie nurkując na rafie zobaczymy np. jak skrzydlice, które w ciągu dnia chowają się w rafie, nocą rozkładają płetwy i wabią swoim majestatycznym widokiem naiwne małe rybki.
Nurkując z łodzi mamy okazję zrobić nurkowanie w prądzie, czyli wskakujemy do wody w miejscu, w którym jest odczuwalny prąd. Będzie nas pchał w jednym kierunku i łódź odbierze nas w umówionym miejscu. Takie nurkowanie jest ciekawe, daje możliwość zobaczenia rzadkiego miejsca, ponieważ
nie każdy może tam dopłynąć jest mniej uczęszczane, a co za tym idzie niezniszczone, ładniejsze i bogatsze w życie. Ilość tego życia też zależy o siły prądu, w takich miejscach rafa jest bardziej dożywiona, kolorowa i pełna życia. Miękkie koralowce można w zasadzie tylko tak zobaczyć, do nich należą rzadkie korale Gorgonie, które potrafią tworzyć pod wodą las.
Kurs nurkowania na wzbogaconym powietrzu (nitrox), to specjalizacja, którą powinien zrobić każdy nurek powyżej 12 roku życia. To taki must have niezależnie od sezonu. W naszej butli azot jest zastępowany większym stężeniem tlenu, dzięki czemu możemy więcej czasu spędzić pod wodą. W większości młodzi nurkowie mają nieduże zużycie gazu i zwiększając im czas denny tylko temperatura wyciągnie ich z wody. Większe stężenie tlenu to również mniejsze odczuwanie zmęczenia po nurkowaniu. Bardzo wyraźnie zauważamy to, kiedy wyjedziemy na tydzień
do Egiptu. Bez problemu możemy zrobić w 6 dni 15 nurkowań i nie będziemy zmęczeni, a dzieci schodząc z łodzi od razu biegną na basen.
Kiedy nurkujemy od 10 roku życia bez najmniejszego pro blemu mamy zalogowanych 50 nurkowań i posiadamy certy fikat Junior Advanced Diver, spełniamy wymagania wstępne do bardzo ważnego kursu Rescue Diver – czyli nurek ratownik. W trakcie kursu nie uczymy się jak nurkować, tylko jak pomóc innemu nurkowi. Ktoś może pomyśleć, jak dziecko może pomóc komuś i to jeszcze pod wodą? Nie jeden niedowiarek zdziwiłby się, co dzieci za pomocą techniki mogą zrobić, np. wyciągnąć z wody nieprzytomnego nurka. W trakcie kursu ćwiczymy różne scenariusze, przypadki, które mogą spotkać każdego podczas nurkowania, np. pomoc w usunięciu skurczu. Po wyjściu z wody możemy tego nawet nie pamiętać, bo był to element nurkowa
nia, a bez pomocy mógłby być powodem dalszych problemów. Ćwicząc w kontrolowanych warunkach wyrabiamy w sobie nawyki, które w sytuacji stresującej wykonujemy automatycznie. Oprócz pomocy nurkom przechodzimy kurs pierwszej pomocy. Przed nami wakacje i statystycznie dzieci są narażone na więcej wypadków niż w trakcie roku szkolnego, bo nie siedzą w ławce tylko biegają po boisku, skaczą do wody, wyjeżdżają na wakacje w góry, nad morze albo na wieś do babci, gdzie można szaleć od rana do wieczora. My jako instruktorzy pierwszej pomocy i rodzice dzieci w przedszkolu i szkole, robimy dla nich zajęcia. Nawet 5-latek może nam pomóc jeśli będzie wiedział pod jaki numer zadzwonić aby wezwać pomoc, a szkolniak bez problemu ułoży w bezpiecznej pozycji i wezwie pomoc. Nie zastanawiajmy się, tylko korzystajmy z takich szkoleń. Podczas kursu nurka ratownika otwieramy się na innych nurków, dostrzegamy niebezpieczne sytuacje i potrafimy im zapobiec. Nie jesteśmy już nurkami skupionymi tylko na sobie tak, jak na kursie podstawowym. Potem jesteśmy my, nasz partner i nasze zainteresowania czyli kurs zaawansowany i specjalizacje, które nas interesują. Lubimy rywalizacje, lubimy być najlepsi, a kończąc kurs Rescue Diver, w wieku 12 lat, dostajemy dyplom z PADI i tytuł z najwyższymi uprawnieniami w nurkowaniu rekreacyjnym – Master Scuba Diver. To jest ten czarny pas w nurkowaniu. Stawianie celów i podnoszenie poprzeczki naszym dzieciom jest niezwykle korzystne dla ich rozwoju. Budujemy tak ich poczucie własnej wartości, motywujemy do osiągania sukcesów. My rodzice wiemy, że nasze dziecko jest najlepsze, ale jest bardzo miło, jak ktoś jeszcze to zauważa, docenia i nagradza. Mamy zaszczyt pochwalić się kilkoma podopiecznymi, którzy osiągnęli ten prestiżowy tytuł w wieku 12 lat. Ja już widzę kolejnych kandydatów.
SKOŃCZMY
CERAMIC
SILICONE
Śpieszmy się KOCHAĆ RYCYKI!
Pamiętacie kuliki, o których pisałem w poprzednim numerze Perfect Diver?
Dzisiaj będzie o ptakach, które należeć by mogły do tego samego Klubu Długodziobych
Gentelmanów. Dlaczego gentelmanów?
Dlatego, że gdy przechadzają się na swoich tyczkowatych nogach, czynią to z szarmanckim wdziękiem, a ich smukła i harmonijna sylwetka wydaje się dodawać im elegancji. Nie żeby dotyczyło to tylko męskich przedstawicieli gatunku, bo tak trochę wyskoczyłem z tymi gentelmanami, jak filip z konopi. Rycykowe panie to prawdziwe ladies, które, co ciekawe i nie tak znowu częste, rozmiarami swych partnerów przerastają.
Nawiązanie do kulików, które równie dobrze mogłoby dotyczyć krwawodziobów (Perfect Diver nr 26) i co najmniej kilku jeszcze podobnych gatunków ptaków siewkowych, nie było przypadkowe. Wszak podobieństwa w morfologii idą w parze ze zbieżnością siedlisk i wielu aspektów biologii tych ptaków. Niestety rycyków również dotyczy dramatyczny spadek liczebności obserwowany w ostatnich latach. Coraz trudniej jest spotkać te ptaki w wielu miejscach, gdzie jeszcze kilka, kilkanaście lat temu było niemal pewne, że wiosną i latem na pewno uda się je zobaczyć i usłyszeć. Śpieszmy się kochać rycyki… ciśnie się na usta trawestacja początku wiersza Twardowskiego.
Na początek trochę podstawowych informacji. Rycyki to podrodzina ptaków z rodziny bekasowatych w rzędzie siewkowych. Obok rycyków rodzinę tę tworzą kuliki, brodźce, biegusy i słonki. Do rycykowej podrodziny należą cztery gatunki, obok rycyka (Limosa limosa) dawniej zwanego
też szlamnik rycyk, jest tu też… szlamnik (L. lapponica), szlamnik amerykański (L. haemastica) i szlamnik duży (L. fedoa). Sporo tego terminologicznego szlamu, ale to wszystko dlatego, że długie nogi i takiż dziób tych ptaków do tego są stworzone, aby właśnie w błocie skutecznie szukać pożywienia. Rycyki, podobnie do swych kuzynów, przystosowane są idealnie do wyciągania z mułu wszystkiego co się nadaje do jedzenia – najczęściej płycej lub głębiej zakopane bezkręgowce, w tym skorupiaki i mięczaki. W Europie środkowej lęgowy jest rycyk, a podczas przelotów odwiedza nas również szlamnik, który gniazda zakłada na dalekiej północy, od Europy, przez Azję, aż po Alaskę. Pozostałe dwa gatunki występują w Ameryce Północnej, ale wszystkie są do siebie mocno podobne. Podobne na tyle, że dawniej szlamnik amerykański uznawany był wraz z naszym rycykiem za jeden gatunek.
Jak większość ptaków siewkowych rycyki wędrują. Droga z zimowisk na lę-
Tekst i zdjęcia WOJCIECH JAROSZ
Rycyk
gowiska i z powrotem jest czasami dość długa, a bywa, że i niezwykle długa. Rekordy bije szlamnik, który potrafi przelecieć 11, 12, a nawet ponad 13 tysięcy kilometrów. I tu uwaga – bez najkrótszej nawet przerwy! Non stop w powietrzu przez 11 dni! Rekordzista z 2022 roku przeleciał z mikronadajnikiem na plecach 13 560 km (poprawiając poprzedni rekord wynoszący 13 050 km). Młodzieniec (ptak 5-miesięczny) wystartował z mokradeł w delcie rzek Jukon i Kuskokwim na Alasce, by w swym pierwszym locie na zimowisko dolecieć na Tasmanię. Specjaliści podejrzewają, że kierował się ku Nowej Zelandii, która jest najczęstszym celem ptaków z tej populacji, ale najprawdopodobniej w wyniku złych warunków atmosferycznych poleciał w kierunku wschodnim. W zasadzie to polecieli, bo rycyki często latają w grupach. Ich przygotowania do tak długich lotów są co najmniej tak nieprawdopodobne jak pokonywane dystanse. Aby
móc zgromadzić wystarczające rezerwy paliwa w postaci tłuszczu, zmniejszają swoje narządy wewnętrzne, które w trakcie lotu nie są aż tak potrzebne (np. część układu pokarmowego). Dopiero po kilku dniach od zakończenia podróży odzyskują one swe normalne rozmiary. W locie ptaki te są bardzo sprawne. Mają aerodynamikę myśliwca, pozwalającą im pędzić w przestworzach z prędkością znaczną. Średnia prędkość lotu to nieco ponad 50 km/h, ale momentami osiągać potrafi i 90 km/h! Do końca nie wiadomo dlaczego akurat alaskańskie szlamniki taki sposób podróżowania wybrały. Sama odległość nie jest aż tak zaskakująca, bo przecież przykładów na dalekie wędrówki w ptasiej czeredzie nie brakuje, ale dlaczego non stop? Wiadomo, że nie potrafią odpoczywać na wodzie, jak na przykład wiele gatunków ptaków morskich, jednak po drodze mogłyby wykonać międzylądowanie na wyspach rozrzuconych po Pacyfiku. Z jakiegoś powodu tego nie czynią.
Jak rozpoznać rycyki? W okresie godowym są one cynamonowe na głowie i piersi. Poza tym okresem kolory blakną i ptaki robią się zdecydowanie bardziej piaskowo-szare. Na skrzydłach dobrze widoczne są w locie białe lusterka. Dziób jest żółty z czarną końcówką, a nogi ciemne. Brak jest wyraźnego dymorfizmu płciowego, poza wspomnianą różnicą w rozmiarach na korzyść samicy. Przerwa na ciekawostkę! Płeć dziedziczy się u ptaków odwrotnie niż u nas czy innych ssaków. To samice są heterogametyczne, co oznacza, że nie mają dwóch takich samych chromosomów płci, jak nasze Krystyny, Bożeny, Anny czy Zofie, a dwa różne, jak nasi Adamowie, Tadeusze i Zbigniewy. Zaspokoiłem swoje dydaktyczne zapędy, więc koniec przerwy. Poznać rycyka można też po głosie. Gdy już raz go usłyszymy i dowiemy się, że tak się rycyk odzywa, raczej na pewno zapamiętamy ten melodyjny i nieco melancholijny krótki zaśpiew. Ostrzegawcze popiskiwania rów-
Szlamnik
Rycyk
Rycyk
nież są charakterystyczne. Te usłyszymy gdy zanadto zbliżymy się do terytorium zajmowanego przez rycyki. Wobec naruszających ich granice i spokój potrafią pokazać zdecydowanie i nieustępliwość, z czego korzystają też inne ptaki. Mówi się o tzw. parasolu ochronnym, który ptaki siewkowe, w tym rycyki i krwawodzioby w pierwszym szeregu, roztaczają nad innymi mieszkańcami mokradeł, torfowisk, zalewowych łąk i innych podmokłości. Korzystają na tym np. liczne gatunki kaczek, które są chronione przed intruzami dzięki skuteczności rycyków i ich kuzynów w przeganianiu niechcianych gości.
Dawniej rycyki można było spotkać dość często w okolicach cokolwiek mokrawych. Moje pierwsze tete-a-tete z tym gatunkiem miało miejsce na łące, która w pewnej swej części rzeczywiście była nieco wilgotna. Woda zatrzymuje drapieżniki, przynajmniej część, dlatego rycy-
ki potrzebują takich terenów. Wracając do spotkania, odbyło się ono tuż pod mym rodzinnym miastem Elblągiem, na jego południowych rubieżach. Być może ptak, którego obserwowałem miał swe gniazdo w okolicach jeziora Drużno, miejsca niezwykłego (kiedyś na pewno opowiem o nim coś więcej), ale sama obserwacja odbywała się dość blisko miasta. Drugie spotkanie, to przeciwny biegun. Od miasta, nawet mniejszego, było zupełnie daleko. Rzecz się działa nad Biebrzą, królestwem ptaków wodnych i wodno-błotnych. Rzeka o typowo nizinnym charakterze, wolno przepływająca przez największy kompleks torfowisk w tej części naszego kontynentu, szeroko rozlewająca się na przedwiośniu – dziś takie obrazki w Europie to niestety prawdziwa rzadkość. Nad tą Biebrzą, z pokładu pożyczonej od miejscowego gospodarza pychówki, podczas niespiesznego pływania po rozlewiskach obserwować
rycyki mogłem z bliskiej odległości. Do dzisiaj mam ten widok w pamięci! Obserwacje rycykowe prowadziłem wtedy z moim ptasim przyjacielem Wojtkiem, ale miało być nas na tej łódce nieco więcej. Dwie niewiasty nie wytrzymały jednak widoku wyglądających z różnych zakamarków naszego okrętu pająków i zdecydowanie poprosiły o odstawienie ich na brzeg. Obie nadal dbają o to, aby ich ścieżki nie krzyżowały się z pajęczymi, o czym przekonuję się dość często, bo to najbliższa rodzina jest. Na szczęście ptaki da się podglądać nie tylko siedząc w zapajęczonej pychówce. Tyle, że dzisiaj zobaczenie rycyka nie jest już takie proste. Ze względu na dramatycznie szybkie tempo zanikania rycyków, znalazły się one na czerwonej liście ptaków Polski i to w kategorii CR – krytycznie zagrożone. Towarzystwo mają zacne w tej kategorii, bo podobnie zagrożone wymarciem na ziemiach polskich są takie ptaki
Rycyk
jak kraska, orlik grubodzioby, pomurnik czy dzierzba czarnoczelna. Niestety jesteśmy świadkami bardzo głębokich zmian w europejskiej faunie, które to zmiany wiążą się przede wszystkim z zanikaniem naturalnych siedlisk. Melioracja, osusza-
nie łąk, do tego obce gatunki drapieżców dziesiątkujących ptasie lęgi, by wymienić mocno już rozprzestrzenioną norkę amerykańską, szopa pracza czy jenota –to tylko niektóre z istotnych elementów kształtujących tę fatalną rzeczywistość.
Miejmy nadzieję, że uda się zatrzymać ten katastrofalny trend, bo jeśli nie, by zobaczyć rycyka trzeba będzie daleko podróżować lub poprzestać na oglądaniu zdjęć. Śpieszmy się więc kochać rycyki. I inne ptaki też!
Rycyk
Æ SZEROKI KĄT: pokaż duże obiekty, takie jak wraki statków, rafy koralowe i życie morskie, zaprezentuj je w skali i kontekście.
Æ MAKRO: skoncentruj się na zbliżeniach małych obiektów – ślimaki, skorupiaki, polipy koralowców ujawniają skomplikowane szczegóły i tekstury, niewidoczne gołym okiem.
Æ PORTRET PODWODNY: uchwyć istotę i „osobowość” fotografowanego obiektu w sposób wyrażający emocje lub charakter. Podkreśl je oświetleniem i kompozycją.
Æ WRAKI I JASKINIE: pokaż tajemniczy świat zatopionych statków, samolotów i podwodnych jaskiń.
Æ WODY SŁODKIE: w przeciwieństwie do swoich słonowodnych odpowiedników, środowiska słodkowodne oferują inny zestaw tematów i scenerii. Zaprezentuj zdjęcia z jezior, rzek i strumieni, ukazujące różnorodność siedlisk słodkowodnych.
Æ OCHRONA ŚRODOWISKA: niech Twoje zdjęcia wpłyną na zwiększanie świadomości problemów ekologicznych, które zagrażają naszej planecie.
Æ FOTOGRAFIA BASENOWA: zainteresuj podwodnymi zajęciami nurkowymi i pływackimi lub zabawami w wodzie na basenie.
INFLATOR, OŁÓWEK I PŁYWALNOŚĆ
Tekst WOJCIECH A. FILIP
CO TO JEST KONTROLA PŁYWALNOŚCI?
To umiejętność pozwalająca na kontrolowane przemieszczanie się w górę i w dół. Co to jest DOBRA kontrola pływalności? W zasadzie j.w. , należałoby jednak dodać, że owo przemieszczanie dzieje się dokładnie tak jak sobie tego życzę. Czyli chcę pół metra do góry? Proszę bardzo. Teraz 2 metry w dół? Żaden kłopot.
OD CZEGO ZACZĄĆ, ŻEBY BYŁO PROSTE I DZIAŁAŁO?
Zaczynamy od zagadki.
Dlaczego początkujący nurek trzyma zwykle inflator w lewej ręce i nie chce go wypuścić?
Zastanów się nad własnym powodem – z moich obserwacji wynika, że dzieje się tak głównie z obawy, że nie uda się go znaleźć jeżeli będzie potrzebny.
To prawda. Inflatory są na tyle długie, że żyją własnym życiem.
Zanim zostaniesz mistrzem pływalności musisz zaprosić twój sprzęt do współpracy. Jacket, worek, inflator i każde inne urządzenie powinno robić dokładnie to, czego chcesz. Jeżeli dzieje się inaczej – najlepiej nakręcić krótki filmik i sprawdzić, co tak
naprawdę nie działa i na spokojnie przeanalizować go popijając zimną oranżadę.
Zaczynamy tuning naszego nurkowego sprzętu. Nie macie się czego obawiać – w każdej chwili możecie przecież powiedzieć: „nie chcę dokładnie kontrolować pływalności” i przestać czytać ten temat :)
JAK UKORZENIĆ INFLATOR?
Czyli zrobimy tak, żeby nie trzymać go stale w ręce, a jednak zawsze móc go złapać i to bez patrzenia gdzie jest.
1. W domu ubieramy nasz system wypornościowy (worek z płytą, jacket).
2. W lewą dłoń chwytami ołówek tak, żeby jego „ostrze” (strona którą piszemy) skierowane było w stronę kciuka i tylko trochę wystawało poza dłoń.
3. Stajemy wyprostowaniu z rozłożonymi w bok ramionami (ołówek przyczajony w łapie).
4. Wyobraźmy sobie teraz, że w tej pozycji próbujemy złapać coś naszymi łopatkami (znajdziemy je na plecach) – inaczej mówiąc ściągamy łopatki do siebie.
5. Zamykamy oczy i myślimy o czymś miłym...
6. Spokojnie zginamy w łokciu lewą rękę (łopatki cały czas razem) aż pod ołówkiem poczujemy pas naramienny naszego systemu wypornościowego.
7. Rysujemy tajny znak (czyli smeramy ołówkiem po pasie naramiennym).
8. Powtarzamy to 10 razy nie patrząc gdzie rysujemy – głowa cały czas prosto zajęta miłymi myślami, a ręka robi swoje.
9. W końcu przerywamy.
10. Zdejmujemy sprzęt i oglądamy co narobiliśmy?
11. Powinniśmy znaleźć dosyć dokładnie oznaczone miejsce, gdzie trafiamy ręką za każdym razem.
12. Teraz będzie trudniej, czyli misja w terenie. Musimy odnaleźć sklep o specyficznie brzmiącej nazwie: „pasmanteria”. Tam kupujemy najlepiej okrągłą gumkę o dużej elastyczności – czyli taką, którą bardzo łatwo rozciągnąć. Kupujemy kawałek + trochę na wszelki wypadek i jeszcze dla kumpla – w sumie 1 metr.
13. Specjalizacja „specjalista sprzętowy – czyli pokaż co potrafisz zrobić z gumką”. To może okazać się wyzwaniem dla niektórych osób – powinniśmy znaleźć sposób na takie zawiązanie gumki (najlepiej w formie pętelki) w miejscu gdzie wcześniej
zrobiliśmy znak na pasie naramiennym, żeby stamtąd nie spadła i na dodatek żeby w pętelkę zmieścił się inflator i żeby można było podnosić go do góry.
PO CO TO WSZYSTKO?
Jeżeli dokładnie oznaczyliśmy miejsce, gdzie zawsze trafialiśmy ręką nawet na to nie patrząc i teraz przymocujemy tam w elastyczny sposób inflator, to nie tylko zawsze go złapiemy zginając lewą rękę w łokciu, ale bez kłopotu podniesiemy do góry chcąc wypuścić powietrze.
Mniej stresu, spokojniejszy oddech i znacząco lepsza kontrola inflatora, a w niedalekiej przyszłości, również pływalności :) Powodzenia!
PS. Od naczelnego Perfect Diver
„Najciekawiej robi się wtedy, gdy nurkujesz na swoim skrzydle z określoną długością i umiejscowieniem inflatora, pakujesz się na wyjazd i okazuje się, że skrzydło trzeba odłożyć – limit bagażu lotniczego.
Wcześniej w CN zamawiasz jacket (nie mają skrzydeł) i nagle pod wodą okazuje się, że nie znajdujesz go tam, gdzie powinien być! Bo jest o wiele dłuższy (za długi bardzo) i znajduje się w okolicy biodra ;)”