Co się dzieje z tymi upałami?! Afryka w Europie. Ale my, na szczęście, wiemy jak się schłodzić i jak sobie poprawić nastrój. Świadczy o tym ten magazyn. Nasze podwodne aktywności umiejętnie przelewamy na papier i ekrany multimedialne. Tym samym zachęcamy nienurkujących – wejdźcie do wody, zróbcie podstawowy kurs nurkowy lub freedivingowy i poczujcie jej moc.
A woda ma moc, której nie lekceważymy. Nigdy. Dlatego nurkujemy bezpiecznie i właśnie o bezpieczeństwie dużo w tym numerze. Poprosiłem Macieja Jurasza, żeby w odniesieniu do wielu wypadków, które miały miejsce w tym roku, napisał wyważony tekst o tym trudnym temacie. Dziękuję Maciej za ten tekst. Mamy również publikację Ireny Kosowskiej o jakości szkoleń nurkowych i długości ich trwania. Za kursem stoi konkretny instruktor. Ważna osobistość w życiu każdego nurka rozpoczynającego swoją przygodę z nurkowaniem. DAN przekazuje nam informacje o panice, takiej zwykłej i takiej, która może nas dopaść pod wodą. A panika może przydarzyć się niestety każdemu. Warto być na nią, choć w jakimś stopniu, przygotowanym.
W poradniku Wojtek A. Filip napisał o dekompresji pragmatycznej. Wiedza raczej zaawansowana i bardzo potrzebna tym, którzy nurkując wchodzą w deko. W następnym numerze druga część artykułu.
Nie zabraknie pięknych zdjęć i artykułów podróżniczych. Poczytajcie o freedivingu z rekinami. A swoją drogą, wskoczylibyście, by z nimi popływać? Jest też świetny Sudan Anny Sołoduchy ze zdjęciami Piotra Kowalskiego. Mamy dwa spojrzenia na Bali, pióra Sylwii Kosmalskiej-Juriewicz i Dagny GrądzkiejJurasz. Do tego zdjęcia różnych autorów, w tym debiut młodego i zdolnego nurka – Mikołaja Sobieraja.
W Polsce powstaje Akademia TecLine, otwarta dla każdego nurka i freedivera. Odwiedziłem i zobaczyłem na własne oczy końcówkę prac przed otwarciem. I napisałem o tym kilka słów. Wcześniej rozmawiałem z Krzysztofem Gawrońskim o biznesie, nurkowaniu i latarkach.
Po pauzie w nr 4, wraca ze swoim artykułem Jakub Banasiak. Pojawiła się szansa dla trzymanych w niewoli waleni. Powstają morskie sanktuaria i właśnie o tym opowiada nam Jakub. Wracamy też ze zwierzakami Morza Bałtyckiego.
Z ciekawostek jest Jezioro Belis-Fantanele z Rumunii, bardzo ciekawa kopalnia opali w Dubniku i zimna Antarktyda. Wraki też są, sami zobaczcie jakie. W ogóle zapraszam do środka. Warto, bo to kawał dobrej roboty podany na tacy. Klikasz i masz. Klikasz i jesteś pod wodą. I wtedy lepiej się śpi!
Łatwo tu dotrzeć, ale trudno wyjechać
Bali. Kochaj, jedz i… nurkuj
Sudan
Antarktyda 2019, śladami Shackletona Jezioro Belis-Fantanele-Transylwania
Między Scyllą a Charybdą, Cieśnina Mesyńska
Swobodne zanurzenie z rekinami
Morskie sanktuaria, szansa dla waleni trzymanych w niewoli
Stronia, bałtycki kameleon
Łabędzie, lotnicy wagi ciężkiej
Ghost Fishing Poland, wyciągamy sieci z wraków Bałtyku
Jakość szkoleń nurkowych
Panika
Wypadek nurkowy, czyli wszystko jest dobrze, dopóki…
dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com
fotografia na okładce Marcello Di Francesco
model
Mola Mola (Samogłów) miejsce
Morze Liguryjskie
www.perfectdiver.com
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver
Wojciech Zgoła
Często powtarza, że podróżuje nurkując i to jest jego motto. W 1985 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a dopiero w 2006 zaczął nurkować. W kolejnych latach doskonalił swoje umiejętności uzyskując stopień Dive Mastera. Zrealizował blisko 650 nurkowań w różnych warunkach klimatycznych. Od 2007 roku fotografuje pod wodą, a od 2008 również filmuje. Jako niezależny dziennikarz opublikował kilkadziesiąt artykułów, głównie w czasopismach poświęconych nurkowaniu, ale nie tylko. Współautor wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Jest pasjonatem i propagatorem nurkowania. Od 2008 roku prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń, w sierpniu 2018 stworzył nowy Magazyn Perfect Diver
„Moja pasja, praca i życie znajdują się pod wodą”. Nurkuje od 2009 roku. Od 2008 roku chodzi po jaskiniach. Z wykształcenia archeolog podwodny. Uczestniczył w licznych projektach w Polsce i za granicą. Od 2011 zajmuje się nurkowaniem zawodowym. W 2013 uzyskał uprawnienia nurka II klasy. Ma doświadczenie w pracach podwodnych zarówno na morzu jak i śródlądziu. Od 2013 nurkuje w jaskiniach, zwłaszcza w górskich, a od 2014 jest instruktorem nurkowania CMAS M1.
Regionalny Manager Divers Alert Network Polska, Instruktor nurkowania i pierwszej pomocy, nurek techniczny i jaskiniowy. Zakochana we wszystkich zalanych, ciemnych, zimnych, ciasnych miejscach oraz niezmiennie od początku drogi nurkowej –w Bałtyku. Realizując misje DAN, prowadzi cykl prelekcji "Nurkuj bezpiecznie" oraz Diving Safety Laboratory, czyli terenowe badania nurków do celów naukowych.
Polski fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień w światowych konkursach fotografii podwodnej nurkował już na całym świecie: z rekinami i wielorybami w Południowej Afryce, z orkami za północnym kołem podbiegunowym, na Galapagos z setkami rekinów młotów i z humbakami na wyspach Tonga. Bierze udział w specjalistycznych warsztatach fotograficznych. Nurkuje od 27 lat, zaczął w wieku lat 12 – jak tylko było to formalnie możliwe. Jako pierwszy na świecie użył aparatu Hasselblad X1d-50c do podwodnej fotografii super macro. Niedawno, na odległym archipelagu Chincorro na granicy Meksyku i Belize, zrobił to ponownie, podejmując udaną próbę sfotografowania oka krokodyla obiektywem makro z dodatkową soczewką powiększającą, co jest największym na świecie zdjęciem oka krokodyla żyjącego na wolności (pod względem ilości pixeli, wielkości wydruku, jakości).
„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.
● Założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania – FREEBODY, ● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,
● rekordzistka i wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2018,
● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018,
● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,
● pasjonatka freedivingu i pływania.
irena kosoWska
jakub degee
agniesZka kalska
MateusZ popek
Właściciel centrum nurkowego Płetwal Poznań, absolwent poznańskiej AWF, biegły sądowy w zakresie nurkowania przy Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Instruktor PADI, TDI, SSI, CEDIP. Od 2012 r. PADI Course Director, a także Tec Rec OC Trimx Trainer Instructor. Jako pierwszy i jak dotychczas jedyny Polak w historii PADI został Tec 100 CCR Trainer Instructor. Wielokrotnie wyróżniany „Elite Instructor”, w latach 2013, 2016 i 2017 „Silver Course Director”. W 2018 r. otrzymał najwyższe wyróżnienie w systemie PADI –„Platinum Course Director”, które dotychczas w całej historii PADI otrzymało zaledwie trzech Polaków. Szkolenia realizuje w różnych regionach świata, współpracując z wieloma centrami nurkowymi oraz instruktorami. Zrealizował ponad 3500 nurkowań, wydał ponad 2500 uprawnień, w tym ponad 500 na poziomie instruktorskim. Zrealizował między innymi partnerskie nurkowanie na 151 m, oraz zespołowe nurkowanie, na którym po raz pierwszy na świecie ułożono kostkę Rubika na głębokości 100 m.
Ma na swoim koncie ponad 8000 nurkowań. Nurkuje od ponad 30 lat, a w tym od ponad 20 lat jako nurek techniczny. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą teoretyczną i praktyczną. Jest instruktorem wielu federacji: GUE Instructor Mentor, CMAS**, IANTD nTMX, IDCS PADI, EFR, TMX Gas Blender. Uczestniczył w wielu projektach i konferencjach nurkowych jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy wykładowca. Były to między innymi Britannic Expedition 2016, Morpheus Cave Scientific Project on Croatia Caves, GROM Expedition in Narvik, Tuna Mine Deep Dive, Glavas Cave in Croatia, NOA-MARINE. Zawodowo jest Dyrektorem Technicznym w TecLine w Scubatech, a także Dyrektorem Szkolenia w TecLine Academy.
Tak się nazywam i pochodzę z Poznania. Z wodą związany jestem praktycznie od urodzenia a z nurkowaniem, odkąd nauczyłem się chodzić. Pasję do podwodnego świata zaszczepił mi dziadek, ***instruktor CMAS zabierając mnie w każdej wolnej chwili nad jeziora. Pierwsze uprawnienia zdobyłem w 1996 roku. Rok później pojechałem do Chorwacji i dosłownie zwariowałem na widok błękitnej wody, ośmiornic i kolorowych rybek;) Kupiłem swój pierwszy aparat pod wodę – Olympus 5060 i zacząłem przygodę z podwodną fotografią. Swoje doświadczenie nurkowe nabywałem na Wyspach Kanaryjskich, Sardynii, Norwegii, Malediwach i w polskich jeziorach. Obecnie jestem instruktorem Padi oraz ESA, szkolę w Europie zapaleńców nurkowych i przekazuję swoją pasję innym. Wszystkich miłośników podwodnego świata i fotografii zapraszam na Beediver (FB) – do zobaczenia.
dagny grądZka-jurasZ
Właścicielka centrum nurkowego Płetwal Poznań, z wykształcenia prawnik, Asystent Instruktora PADI. Od 10 lat szczęśliwa żona i matka dwóch synów Ignasia i Henryka. Do 2017 r. pracowała jako asystent radcy prawnego w Poznaniu, jednak od 2 lat całkowicie poświęciła swoją uwagę centrum nurkowemu. Od tego czasu zorganizowała kilkadziesiąt wypraw nurkowych krajowych i zagranicznych, od roku stara się, by wyprawy sięgały coraz dalej łącząc je z wycieczkami krajoznawczymi. W wolnym czasie ucieka z mężem w góry, by w najbliższym czasie zdobyć Koronę Gór Polski.
Prezes firmy Ocean-Tech Sp. z o.o., IT NAUI, nurek wrakowy i jaskiniowy. Nurkowanie to nie tylko sprzęt. To również odkrywanie tajemnic oraz możliwość docierania do miejsc, których zwykły śmiertelnik nie ma szans zobaczyć. Ponad 10 lat temu dla tej pasji porzuciłem dobrze prosperujący biznes i założyłem wraz ze wspólnikiem firmę Ocean-Tech, a właściwie sklep internetowy www.nurkowyswiat.pl
kosMalska-jurieWicZ
anna sołoducha
Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach! Do Activtour trafiła chyba z przeznaczenia… i została tu na stałe. Z zamiłowaniem codziennie spełnia ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie, a sama nurkuje już… ponad połowę życia. Każdego roku eksploruje inny „kawałek oceanu” przypinając kolejną pinezkę na swojej nurkowej mapie świata! W zimie zamienia płetwy na ukochane narty i ucieka w Alpy. Przepis na życie? „Tylko martwy pień płynie z prądem – czółno odkrywców, płynie w górę rzeki!” www.activtour.pl, anna@activtour.pl
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia… jest yoginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.divingandtravel.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest Divemasterem, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
Wojciech a. filip
robert styła
Maciej jurasZ
sylWia
bartosZ psZcZółkoWski
radosłaW ZajkoWski
Instruktor nurkowania rekreacyjnego i technicznego, instruktor rebreatherowy, a także płetwonurek jaskiniowy. Nauczaniem nurkowania zajmuje się ponad 13 lat. Przygodę z nurkowaniem rozpoczął służąc w jednostkach specjalnych, gdzie nabył również uprawnienia instruktora ratownictwa wysokościowego przy użyciu śmigłowca. Obecnie zaangażowany w projekt tworzenia programów szkoleniowych w organizacji nurkowej ISSF. Bardzo ceni sobie dobre szkolenia oraz etykę na każdym poziomie działalności nurkowej.
Pasjonat i entuzjasta nurkowania, fotografuje amatorsko i lubi wiedzieć, co widzi pod wodą, jak nazywają się spotkane zwierzaki i jakie historie kryją wraki. Nurkuje od 2009 roku, uzyskując stopień asystenta instruktora PADI, w 2010 r. wraz z przyjaciółmi otworzył szkołę nurkowania i Wolsztyński Klub Nurkowy Bad Fish.
olgierd stieler
Instruktor fotografii podwodnej PADI, adiunkt na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. Hobby – typowo wodne; nurkowanie, żeglarstwo, podróże. Mistrz Wielkopolski w żeglarstwie w klasie Omega 2017 i 2018, obecnie startuje w klasie Delphia 24. Zaangażowany w działalność medyczną w Afryce – fundacja Redemptoris Missio Pomoc Medyczna Misjom. Ekspert WOŚP i członek Sztabu Ławica Wielkiej Orkiestry w Poznaniu. Na Uniwersytecie prowadzi również zajęcia z fizyki i medycyny nurkowania. Właściciel serwisu seafari.pl
Od dziecka marzyłam, żeby zostać biologiem morskim i udało mi się spełnić te marzenia. Skończyłam studia na kierunku oceanografia, gdzie od niedawna rozpoczęłam studia doktoranckie. Moja przygoda z nurkowaniem zaczęła się, kiedy miałam 12 lat. Kocham obserwować podwodne życie z bliska i staram się pokazać innym nurkom jak fascynujące są podwodne, bałtyckie stworzenia.
Zaczął nurkować jako 12 latek i już od samego początku wiedział, że zwiąże z nurkowaniem swoje życie – również zawodowe. Tak też się stało 11 lat i kilkaset nurkowań później, kiedy po zakończeniu studiów we Francji zaczął pracę jako przedstawiciel firmy TecLine / Scubatech. Równolegle – dalej rozwijał się nurkowo, już jako nurek techniczny Global Underwater Explorers (GUE). W 2019 r. BarTek zaczął dzielić się swoją pasją do nurkowania jako instruktor GUE. Jest też jednym z założycieli polskiego ‘chapteru’ ogólnoświatowej akcji ekologicznej: Ghost Fishing
bartek pitala
Z wykształcenia i zawodu nudny programista, z wieloletniej pasji – nurek. Amator podwodnej fotografii i video w wersji budżetowej. Od lat zafascynowany miejscami „z historią” – kopalniami, bunkrami i oczywiście wrakami oraz (choć niekoniecznie w tej kolejności) jaskiniami, w których na własne oczy może zobaczyć cuda tworzone przez naturę, jeśli jej pozostawić wolną rękę i kilka milionów lat na działanie.
jurieWicZ
Podróżnik, fotograf i filmowiec świata podwodnego, pasjonat kuchni azjatyckiej, instruktor nurkowania PADI. Odwiedził ponad 70 państw i nurkował na 5 kontynentach (dwa pozostałe są w planach przyszłorocznych wypraw). Od kilku lat jest również instruktorem-trenerem lotów bezzałogowymi statkami powietrznymi. Współtworzy biuro podróży dla nurków www.dive-away.pl. Wyprawy dokumentuje zdjęciami i opisami podróży na blogu www.divingandtravel.pl
Z wykształcenia doktor filozofii, bizantolog, od dziesięciu lat z wielką pasją nurek techniczny i jaskiniowy, z zamiłowania archeolog podwodny. Na co dzień doradza firmom jak kreować swój wizerunek biznesowy, zajmuje się także public relation i promocją marek. Stara się ciągle zdobywać wiedzę, trenować i jak najczęściej nurkować – żyć świadomie z dbałością o równowagę ciała i ducha. Ulubione akweny to polskie nurkowiska, jezioro Ochrydzkie w Macedonii, Bałtyk i Morze Śródziemne.
Płetwonurek od 2008 roku. Pasjonat Morza Czerwonego i pelagicznych oceanicznych drapieżników. Oddany idei ochrony delfinów, rekinów i wielorybów. Nurkuje głównie tam, gdzie można spotkać te zwierzęta i monitorować poziom ich dobrostanu. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research&Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
agniesZka blandZi
ZbignieW rogoZiński
bartek trZciński
agata turoWicZ
adrian
jakub banasiak
Wojciech jarosZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
piotr koWalski
Swoją przygodę z nurkowaniem i fotografią podwodną rozpoczął w latach siedemdziesiątych. Rozwój fotografii cyfrowej dwie dekady temu pozwolił mu w pełni realizować swoją pasje. Fotografował w wielu miejscach na wielu kontynentach. W wielu miejscach jeszcze nie był, dlatego przynajmniej raz w roku stara się zorganizować dalszy wyjazd. Lubi fotografować w polskich wodach i sprawia mu to wiele satysfakcji, głównie dlatego, że nie ogranicza go czas. Fotografuje przede wszystkim dla własnej przyjemności co nie oznacza, że nie zdarzyło mu się urządzać wystawy swoich prac, brać udziału w konkursach fotograficznych i nawet je wygrywać. Jest aktywnym instruktorem nurkowania CMAS oraz instruktorem fotografii podwodnej.
Mikołaj sobieraj
Podróżnik, od dwunastego roku życia nurek, kocha nowe wyzwania i uwielbia wychodzić ze swojej strefy komfortu. Uczeń klasy dwujęzycznej z językiem hiszpańskim XVII LO w Poznaniu. Nurkowanie zaszczepili w nim rodzice. Gdy inne dzieci goniły za gołębiami na Starym Rynku, on przeganiał płaszczki w odmętach Morza Czerwonego. Stale poszukuje nowych, ciekawych miejsc, a także kocha poznawać nowych ludzi i zgłębiać ich historie. Ciągła ciekawość i brak jakichkolwiek uprzedzeń pozwala mu przeżywać niezapomniane przygody, zarówno na lądzie jak i pod wodą. Od niedawna amator Kitesurfingu, a także zapalony narciarz. Marzy o tym, aby podróżowanie stało się jego sposobem na życie.
karol pencil ołóWek
Pierwszy kontakt z nurkowaniem był niewinny i przypadkowy, zaczął się od snorkelingu w Bułgarii oraz Grecji pod koniec lat 90-tych. Nieco później, już po zrobieniu pierwszego kursu, nurkowanie stało się jego życiową pasją. Od tego czasu przeszedł wszystkie poziomy przeszkolenia. Działał jako przewodnik podwodny w kilku krajach oraz pracował przy połowach skorupiaków w zimnych szkockich wodach. Z zawodu jest managerem logistyki, co bardzo ułatwia organizację wyjazdów nurkowych. Entuzjasta zalanych jaskiń, grotołaz, poszukiwacz opuszczonych miejsc (kopalnie, sztolnie, fabryki). Instruktor nurkowania oraz pierwszej pomocy SDI/TDI. Uważa, że dobrym nurkiem można zostać tylko poprzez mozolny trening w rozmaitych warunkach. Wielbiciel Bałkanów, które odwiedza od 20 lat. Uwielbia fotografię podwodną, dzikie góry, Azję i jej kuchnię, czarny humor oraz wesołe towarzystwo na kolejnych wojażach. Ambasador SeaYa.
BY ROLAND ST JOHN
Big Blue to marka stworzona przez nurka i miłośnika morskiej fauny, Rolanda St John jako Big Blue Aquatic Gifts. Biżuteria i breloczki z motywami ośmiornic, żółwi morskich, rekinów i innych gatunków, powstają w USA są wykańczane ręcznie, ukazują piękno i różnorodność morskich stworzeń.
Jako dystrybutor Big Blue by Roland St John, Ocean-Tech Sp. z o.o. w pełni podziela zachwyt twórcy nad mieszkańcami oceanicznych głębin. Breloczki, wisiorki, bransoletki i kolczyki Big Blue dostępne są na: nurkowyswiat.pl i sklep.ocean-tech.pl.
Marcin trZciński
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Fotograf i filmowiec podwodny nurkujący od 1995 roku. Współpracownik Zakładu Archeologii Podwodnej Uniwersytetu Warszawskiego. Publikuje w polskich i zagranicznych magazynach nurkowych. Właściciel firmy FotoPodwodna będącej Polskim przedstawicielstwem firm Ikelite, Nauticam, Inon, Keldan, ScubaLamp. www.fotopodwodna.pl, m.trzcinski@fotopodwodna.pl
Łatwo tu dotrzeć, ale trudno wyjechać
Tekst sylWia kosMalska-jurieWicZ Zdjęcia adrian jurieWicZ
k iedy po raz pierwszy przypłynęliśmy na n usa ceningan, zauważyliśmy drewnianą tabliczkę, widniał na niej napis, którego jeszcze wtedy nie rozumieliśmy: „Łatwo tu dotrzeć, ale trudno wyjechać”…
Jczuwam
szczęście przez cały dzień. O brzasku, kiedy budzi mnie pianie kogutów i śpiew ptaków, w południe, kiedy powietrze nasycone jest zapachem kadzideł, kwiatów i oceanu, wieczorem, kiedy podziwiam zachód słońca w towarzystwie bliskich mi osób…
Nusa Penida, Nusa Ceningan i Nusa Lembongan to trzy niewielkie, indonezyjskie wyspy, położone na południe od dobrze nam znanej wyspy Bali. Każda z nich jest wyjątkowa i posiada swój osobisty urok.
Jest dzisiaj odpływ, nasza łódź nie może dopłynąć do brzegu, zatrzymuje się kilkadziesiąt metrów od wybrzeża wyspy Nusa Lembongan. Tylko psy się cieszą z zaistniałej sytuacji i z radością szukają w płytkiej wodzie przysmaków: ryb, krabów i innych skorupiaków, które jedzą z radością. Docieramy na wyspę późnym popołudniem, woda jest przyjemnie ciepła, a piasek wręcz parzy w stopy. Dobrze wrócić do domu pomyślałam… Jestem znów w In-
donezji. Przez chwilę czułam się tak jakbym stąd nigdy nie wyjechała.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy pod „Yellow bridge”. Żółty, wiszący most, który łączy wyspę Nusa Lembongan z wyspą Nusa Ceningan. Te dwie wyspy oddziela niewielka cieśnina, do której dopływają liczne statki rybackie, łodzie nurkowe i transportowe. Z mostu rozpościera się przepiękny widok na las namorzynowy oraz błękitną lagunę. To stąd każdego dnia o świcie wypływamy na nurkowania i stąd dostaniemy się łodzią na wyspę Nusa Penidę. Żółty most jest bardzo wąski i z trudem mijają się na nim dwa skutery. Dzięki temu Nusa Ceningan zachowała swój pierwotny charakter i nie jest zadeptana przez turystów tak jak jej siostra Nusa Lembongan, gdzie przypływają liczne łodzie z turystami z całego świata. Obie wyspy są prawie identyczne pod względem kulturowym oraz mają podobne cechy naturalne.
Nusa Ceningan jest najmniejszą spośród archipelagu, położoną między bardziej popularną Nusa Lembongan, a bardziej dziewiczą Nusa Penida. Najlepiej po wyspie poruszać się na skuterze, rowerem lub pieszo. Miejscami najchętniej odwiedzanymi przez turystów są między innymi: punkt widokowy, z którego rozpościera się, zapierający dech w piersiach,
Jawa
Timor
Bali
Sumatra
Nusa PeNida
Nusa ceNiNgaN
Nusa lemboNgaN
widok na błękitną lagunę. Secret Beach, gdzie można odpocząć na kameralnej, rajskiej plaży z białym piaskiem i popływać w płytkiej, szmaragdowej wodzie. Jest jeszcze stromy klif na szczycie, gdzie powstała restauracja. Można obserwować z niej surferów, zmagających się z ogromnymi falami i podziwiać spektakularne zachody słońca.
Nusa Ceningan budzi się każdego dnia przed świtem wraz z pierwszym pianiem kogutów, których na wyspie nie brakuje. Dla mnie to idealna pora, aby o wschodzie słońca wybrać się nad ocean i zacząć dzień z jogą. Ta praktyka daje mnóstwo pozytywnej energii na cały dzień. Jest również bardzo pomocna podczas nurkowania. Od kiedy ćwiczę regularnie jogę, mam większą kontrolę nad własnym ciałem, dzięki czemu pływam bardziej efektywnie i zużywam mniej powietrza podczas nurkowania. Ćwiczenia oddechowe, które wykonuję, pozwalają również wprowadzić się w stan relaksu i odprężenia. Ta technika jest bardzo przydatna szczególnie na początku, kiedy zaczynamy swoją przygodę z nurkowaniem, a wszystko dookoła nas jest nowe i może powodować lekki niepokój.
Na Nusa Ceningan czas zwolnił do minimum, nie wiem nawet jaki jest dzień tygodnia, czasami nawet, która godzina. Mieszkamy w drewnianej willi usytu-
m ieszkańcy wyspy wierzą
w dobro, Putu zawsze
powtarza – „im więcej czynisz
dobra dla innych tym więcej dobra powraca do ciebie”.
owanej w egzotycznym ogrodzie, gdzie rosną moje ulubione drzewa, migdałowce, ich kwiaty mają piękny, oszałamiający, słodki zapach. To rodzinny, mały biznes, gdzie wszyscy wkładają mnóstwo serca i energii, aby każdy gość czuł się tu jak w domu.
Wychodzę z filiżanką kawy na taras i obserwuję
Putu. Kobieta pracuje w hotelu i zaprzyjaźniłyśmy się już pierwszego dnia naszego pobytu. Właśnie z gracją i ogromnym przejęciem niesie srebrną tacę z darami dla bogów, bogiń i duchów. Ten ry-
tuał powtarza trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem. W bambusowych, małych koszyczkach umieszcza ryż, kwiaty, ciasteczka, pali kadzidła i modli się skupiona o pomyślność na cały dzień dla siebie i dla swoich bliskich. Mieszkańcy wyspy wierzą w dobro, Putu zawsze powtarza – „im więcej czynisz dobra dla innych tym więcej dobra powraca do ciebie”. My Europejczycy cały czas się gdzieś śpieszymy, nie mamy czasu, na powolne wejście w nowy dzień, na szczęście, na niespieszną kawę, na uśmiech… Na Nusa Ceningan doświadczam prostych przyjemności i celebruję każdy dzień.
Po pysznym śniadaniu wsiadamy na skuter i jedziemy pod Yeallow Bridge. Łódź nurkowa już na nas czeka, płyniemy dzisiaj w okolice wyspy Nusa Penida, gdzie znajdują się jedne z najpiękniejszych miejsc do nurkowania w tym rejonie – Manta Point, Crystal Bay, SD, Manta Bay, Toyapakeh. Mamy dzisiaj ogromną szansę na spotkanie jednej z najbardziej niezwykłych ryb na świecie Mola Mola.
Przepływamy przez wąska i płytką cieśninę. Po lewej stronie mijamy las namorzynowy, który jest idealnym „inkubatorem” dla licznych ławic małych rybek. Pośród mangrowców znalazły azyl przed atakami drapieżników.
Łódź nabiera prędkości, to znak, że wypływamy na otwarte morze. Do Crystal Bay w zachodniej części Nusa Penidy płyniemy 15 minut speed boat’em, zanim jednak wskoczymy do wody, kapitan poprosi duchy oraz bogów o ochronę dla nas podczas nurkowania. Kładzie na wodzie dwa koszyczki dziękczynne i zapala kadzidło, trzymając płatki kwiatów w dłoni odmawia w skupieniu modlitwę. „Czaruj kapitanie” pomyślałam. Obłaskaw Ocean, może potrzeba więcej kadzideł, aby mola mola przypłynęła. Ten niesamowity gatunek osiąga znaczne rozmiary. Dorosły osobnik potrafi warzyć dwie tony, a rozpiętość płetw dochodzi do trzech metrów. Po chwili dary porywa prąd i znikają na horyzoncie kołysane przez fale…
Jest upalne wrześniowe przedpołudnie. Temperatura powietrza przekracza przyjemne 28°C, wygrzewam się w słońcu i powoli zakładam sprzęt do nurkowania: piankę 7 mm, docieplacz 3 mm, kaptur 3 mm. Tak bardzo tęskniłam za słońcem, że upał zupełnie mi nie przeszkadza, mój osobisty termostat idealnie adaptuje się do nowych warunków klimatycznych. Siadam na prawej burcie łodzi i „na trzy cztery” przechylamy do tyłu, aby po chwili z wielkim pluskiem zanurzyć się w lodowatej wodzie. Od czerwca do października temperatura wody u wybrzeży wyspy Nusa Penida spada z 29°C do 17°C. Dzieje się tak za sprawą zimnych prądów pływowych, które o tej porze roku pojawiają się w okolicy. Zanurzamy się powoli w krystalicznie czystym Oceanie Indyjskim, przejrzystość wody jest obłędna, ponad 40 m widoczności. Promienie słońca przenikają przez taflę wody i tworzą świetliste smugi. Crystal Bay jest wyjątkowym miejscem do nurkowania ze względu na zróżnicowaną faunę morską, piękne ogrody koralowe, płaszczki, mątwy, liczne ławice
małych rybek, żółwie, rekiny rafowe i najbardziej niesamowitą rybę na świecie mola mola.
Pod koniec nurkowania naszym oczom ukazują się trzy znacznych rozmiarów, spłaszczone kształty usytuowane blisko siebie. Przez chwilę świat się zatrzymał, czas stanął w miejscu, a my wstrzymaliśmy oddech. Na ten moment czekaliśmy od dawna. Mam ogromną ochotę tańczyć ze szczęścia i krzyczeć z radości w automat. Zaczynam się uśmiechać, a do oczu napływają mi łzy wzruszenia. Spełniło się moje marzenie i to potrójnie.
Okazałe osobniki mola mola (ang. Sunfish), inaczej samogłów, ukazały się naszym oczom na 10 m, w momencie, kiedy mieliśmy wynurzać się na powierzchnię i straciliśmy nadzieję na spotkanie z nimi. Po raz
pierwszy miałam okazję zobaczyć je z bliska, mieć na wyciągnięcie ręki. Wyglądały tak surrealistycznie, że nie mogłam uwierzyć, że istnieją naprawdę. Widziałam dokładnie ich płaskie, silne ciała, wysoką płetwę grzbietową, lśniącą, aksamitną skórę, mały otwór gębowy. Ryby te zazwyczaj występują na znacznych głębokościach, ale w okresie od czerwca do października, wypływają do powierzchni wraz z chłodniejszym prądem, aby oddać się „zabiegom pielęgnacyjnym”, świadczonym przez małe rybki czyścicielki.
Z każdą chwilą atmosfera stawała się coraz bardziej podniosła. Równie ekscytujące jak mola mola były reakcje nurków, z którymi byłam pod wodą. Wyjątkowa chwila, kiedy wszystkie przeżycia – radość, zaskoczenie, mola mola, wzruszenie – złożyły się na jedno, niezapomniane.
Lord Ganesha
Bóg z głową słonia. Wyznawcy wierzą, że usuwa wszelkie przeszkody i pomaga realizować życiowe plany. Jest uznawany za boga obfitości i prosperity. Wspiera ludzi żyjących aktywnie i pomaga spełniać marzenia. Ganesha ze zdjęcia stał przed wejściem do hotelu, w którym mieszkaliśmy na Nusa Ceningan. Jego zadaniem jest zapewnienie właścicielowi i jego rodzinie dostatniego życia.
Podobno życie nie polega na oddychaniu, tylko na chwilach, w których wstrzymujemy dech… Tego dnia podobnych momentów było więcej, również w chwili, kiedy nurkowaliśmy z mantami w miejscu zwanym Manta Point. Był to czas pełen wrażeń. Dzień, który zdarza się raz na milion, determinowany naszym nastawieniem do świata, wrażliwością. Pozytywne nastawienie do życia i tego co nas otacza sprawia, że zaczynają dziać się cuda. Bez względu na to, czy spacerujemy po lądzie, czy nurkujemy.
Bali to jedna z około 16 tysięcy wysp należących do Indonezji w archipelagu Małych Wysp Sundajskich. Powierzchnia Bali to 5,6 tys. km², jej długość to 150 km, a szerokość to 80 km. Przylatując tu, lądujemy w administracyjnej stolicy wyspy
Denpasar, skąd rozchodzi się sieć dróg na całą wyspę. My zdecydowaliśmy się na pobyt we wschodniej części, a dokładniej w miejscowości Candidasa.
To właśnie po tej stronie wyspy jest najatrakcyjniej nurkowo. Plaże są tutaj głównie kamieniste z uwagi na to, że Bali jest wyspą wulkaniczną. Najwyższym szczytem jest wulkan Agung 3142 m n.p.m., o którym roztacza się masa wierzeń.
Wyspa powitała nas 35 stopniowym upałem oraz wysoką wilgotnością powietrza – ok. 82%. Po około
Bali
Tekst dagny grądZka-jurasZ kochaj, jedz i… nurkuj
i ndonezja od kilku lat siedziała w moim sercu i marzeniach, a od kiedy stała się kierunkiem wakacyjnym dla moich przyjaciół i znajomych to zdecydowałam się zebrać grupę nurków i ruszyć na podbój Bali. j ednak od początku…
19 h w podróży czuliśmy się zatem, jak sardynki w puszce oleju.
Tubylcy są bardzo przyjaźni, uśmiechnięci i pomocni. Możliwe, że największy wpływ ma na to dominująca religia Balijczyków, tj. bali hindi, w którą wierzy ponad 80% ludności (islam to ok. 12%). Fundamentem wiary jest karma i składanie darów
bogom. Widać to na każdym kroku, dosłownie… Balijczycy składają dary na chodniku, maskach samochodu, na licznych bożkach znajdujących się na ulicach. Dar jest wielkości dłoni, składa się z liścia bananowca, owoców, warzyw i cukierka. Liczy się moment i intencja jego składania, losy daru zależne są już od jego indywidualnej karmy. Także ludzie, małpy i psy mogą swobodnie „wyjeść” miseczkę
CANDI DASA
Zdjęcie Benthos Bali
darów. Osobiście nie spotkałam się na Bali z żebractwem, próbą oszukania mnie czy wyłudzenia. Słyszałam jedynie plotki o mafii bułgarskiej (skąd tam Bułgarzy?), plądrującej bankomaty czy próbach oszukania turystów w kantorach. Wydaje się to nietrudne, ponieważ waluta obowiązująca na Bali to rupia indonezyjska, najmniejsza wartość banknotu to chyba 5000. Wymieniając 100 euro otrzymałam 1,4 mln rupii, tak że wymieniając pieniądze mojej grupy czułam się jak milionerka krocząc ulicami Candidasy z kilkoma bańkami w kieszeni…
Miejscowości niewiele różnią się od siebie, jednak charakteryzuje je słynna architektura balijska. Drewniane zdobienia czy murowane bożki znajdują się w każdym domostwie, hotelu czy restauracji. To, co jest najbardziej zauważalne, to ruch na drogach. Po pierwsze jest lewostronny jako pozostałość po okupacji Japonii, a po drugie wąskie ulice przepełnione są skuterkami, na których niejednokrotnie przemieszcza się 4–5 osobowa rodzina.
Kuchnia Bali jest świeża, aromatyczna i oparta na świeżo wyłowionych rybach, owocach morza i kur-
czakach. Do każdej porcji otrzymujemy porcję ryżu, czerwoną cebulę z chilli i grillowane warzywa, tak odgórnie. Najlepsze jedzenie na jakie trafiliśmy, było w małych wok barach, otwartych w godzinach nikomu nie znanych, a na pewno nie uregulowanych. Średnio, danie w takim barze kosztowało ok 8–10 $. Można oczywiście udać się do międzynarodowej restauracji, jednak trzeba się liczyć z tym, że jedzenie może być przyrządzone na wyrost, bez użycia rodzimych przypraw. W ten sposób natknęłam się na mdłego i otulonego w panierce steka z tuńczyka… nie polecam, najgorzej wydane 25 $ na Bali.
Wyjazd nurkowy oparłam na bazie nurkowej Benthos Bali, którą znalazłam wśród partnerów PADI na stronie www.padi.com, gdzie współwłaścicielami jest przemiłe polskie małżeństwo Kasia i Maciek Perepeczo. Baza znajduje się w Candidasie, otwarta jest cały rok. Na wejściu przywitała nas przemiła Balijka, zajmująca się recepcją. Dalej jest cała logistyka bazy, sprzęt nurkowy, bar ze świetnym jedzeniem, basen z przegłębieniem do 3 m oraz kilka bungalowów dla nurków. Obsługę
Zdjęcie Piotr Matysiak
Zdjęcie Piotr Matysiak
Zdjęcie Mikołaj Sobieraj
Zdjęcie BenthosBali
Na większość wypraw nurkowych
transport na wodzie zapewnia
tradycyjna balijska łódź wędkarska – Jukung, (…). Na łódce mieści się średnio od 3 do 8 osób.
i warunki oceniam na 5+ i z pewnością nie będzie to ostatni raz, jak wybraliśmy się do Benthos na wakacje!
Kasia i Maciej zorganizowali dla nas 13 świetnych nurkowań w najbardziej topowych miejscach znajdujących się wokół Bali. Nurkowanie na Bali według mnie jest dość wymagające, ponieważ nierzadko spotykamy pod wodą mocne prądy, nie będące łaskawymi dla nurka. Większość zanurzeń spędzaliśmy na przepięknych, żywych i bardzo kolorowych rafach, gdzie żyją nie tylko stada ryb, ale również żółwie czy ośmiornice. Te dwa zwierzaki, spotykaliśmy praktycznie na każdym nurkowaniu. Widoczność pod wodą sięga od kilkunastu metrów do ok. 20–30 m. Występują również liczne caverny, a w jednej na Gili Biaha spotkaliśmy miłe stado rekinów rafowych liczących około 13 sztuk. Caverna znajduje się na głębokości około 9 m. Charakteryzuje się szerokim wejściem, wobec tego dostępna jest dla każdego nurka. Obok słynnej wyspy Nusa Penida, głównie znanej turystom z widokowej huśtawki, dla nas zostanie zapamiętana jako jedno z największych przeżyć pod wodą. Miejscową łodzią motorową dotarliśmy na jedną ze stacji czyszczących Manta Ray. Nurkując na zawrotnej głębokości 5–7 m znaleźliśmy się wśród kilku do kilkunastu sztuk Mant, gdzie największa jaką spotkałam miała rozpiętość skrzydeł około 7 m. Strach przed nur-
Zdjęcie Mikołaj Sobieraj
Zdjęcie Piotr Matysiak
kami jest im nieznany, więc można się znaleźć naprawdę blisko tych magicznych stworzeń.
Na większość wypraw nurkowych transport na wodzie zapewnia tradycyjna balijska łódź wędkarska – Jukung, której kilka miniaturowych sztuk przywiozłam ze sobą do Polski. Na łódce mieści się średnio od 3 do 8 osób. Zależy to od wielkości łódki i tego czy podróżnicy nurkują, czy jedynie uprawiają snorkling, co na Bali może również dostarczyć dużo emocji. Nurkowaniem, którego nie mogliśmy przegapić, było zanurzenie na USS Liberty, wraku amerykańskiego statku, który został zepchnięty przez lawę do wody w latach 60-tych XX wieku. Zwiedzanie zaczynamy od 7 m, a kończymy na 30 m głębokości. Wrak jest w całości porośnięty przez przepiękne korale, zamieszkany przez kraby, rybki nemo, mureny, żółwie. Momentami można było się pogubić, czy pływamy na rafie, czy to jednak jeszcze wrak.
Najciekawsze okazało się nurkowanie nocne, na którym pierwszy raz w życiu widziałam na żywo „electric fish”, która jest niczym innym jak małżem reagującym na światło niczym wypalająca się żarówka. Dodatkowo wpływając do jedynej zachowanej komnaty, mieliśmy możliwość spotkania stada Parrot Fish, której największy osobnik miał około 3 m wielkości. Wystarczyło zastygnąć na dnie, by one spokojnie pływały wokół, co jakiś czas spoglądając z zaciekawieniem na ulatujące bąble powietrza.
Podsumowując polecam Bali każdemu, kto lubi dżunglę, wodospady, malownicze krajobrazy, zachwycające widoki, egzotyczne nurkowania, tropikalne upały i sympatycznych tubylców w jednym miejscu.
Poznań, lipiec 2019
reklama
Zdjęcie Piotr Matysiak
Swobodne zanurzenie z rekinami
Tekst i zdjęcia agniesZka kalska
p ewnego dnia zapytałam: „ j akie jest twoje marzenie?”. p o chwili namysłu usłyszałam: „ c hciałbym zanurkować z rekinami”.
o dpowiedziałam: „ z rekinami? y hym…” i od razu pomyślałam, że to marzenie da się zrealizować.
Nigdy wcześniej nie rozglądałam się za takim tematem wyjazdu. Słyszałam o kilku lokalizacjach, gdzie rekiny można spotkać i możliwe jest nurkowanie z nimi bez klatki. Z pomocą przyszedł mi znajomy z redakcji – Jakub Degee, który bliskie spotkania z rekinami miał już za sobą. On sam zaoferował, że taki wyjazd mógłby pomóc nam zorganizować. Po otrzymaniu odpowiedzi na milion pytań i rozwianiu największych wątpliwości, zdecydowaliśmy – lecimy nurkować swobodnie z rekinami w RPA.
Miejscowość, w której mieszkaliśmy mieściła się na wschodnim wybrzeżu na południe od Durbanu. Po wylądowaniu mieliśmy do pokonania kilka kilometrów samochodem i dopiero wówczas zorientowałam się, że to co najgroźniejsze w RPA to wcale nie spotkanie z rekinami! Biały człowiek spoza afrykańskiego kontynentu od początku może odczuwać, że po prostu nie jest u siebie, a krajobraz wzdłuż autostrady jakby mówił – lepiej nie wystawiaj nosa spoza hotelu…
Prognozy pogody na tych kilka dni, które mieliśmy spędzić w wodzie nie były sprzyjające. Wiedzieliśmy, że deszcze, wiatr i burze w tym okresie to norma i możliwe, że nie wypłyniemy ani razu, jeśli warunki pogodowe nie będą odpowiednie. Zaplanowanych mieliśmy 5 dni nurkowych i liczyliśmy na to, że uda się chociażby wypłynąć na ocean jeden raz. To jednak nie dawało żadnej gwarancji, że rekiny uda się tego dnia spotkać.
Pierwszy dzień spędziliśmy na plaży obserwując ogromne fale, które rozpryskiwały się na skałach i zalewały olbrzymie obszary piasku. Żywioł oceanu prezentował się w całej swojej okazałości. Przewodnik, który miał nas zabrać łodzią na miejsce nurkowe, odwołał wyprawę z uwagi na te warunki. Nikt z nas nawet nie spróbował podważyć tej decyzji. Całe szczęście, kolejne cztery dni okazały się już bardziej sprzyjające.
By dostać się do konkretnej lokalizacji spotkania z rekinami, należało pokonać przybój fali. Każdy miał nałożyć obowiązkowo kamizelkę ratunkową, a stopami i rękami trzymać się mocno łódki. By przebrnąć przez falę przewodnik krążył i podchodził do pokonania przyboju wielokrotnie. Kolejne fale były jednak zbyt wysokie, rwące i gwałtowne by zrobić to bezpiecznie. Słyszeliśmy o historiach, gdy podpłynięcie pod nieodpowiednią falę kończyło się fatalnie. Cierpliwe czekaliśmy, aż w końcu po upły-
wie 30 minut udało się przebrnąć – rollercoaster przy tym to nic wielkiego!
W okolicy spotkać można było wiele gatunków rekinów. My planowaliśmy nurkować z rekinem oceanic blacktip, lecz nie oznaczało to wcale, że pozostałe będą się trzymać od nas z daleka… Przekonaliśmy się o tym dość szybko. Kiedy dotarliśmy na naszą miejscówkę, przewodnik rozpoczął wabienie rekinów. Solidną metalową kulę z przynętą zamocowaną na grubych pałąkach wystawił za burtę. Po upływie pewnej chwili zobaczyliśmy wokół łódki rekinie grzbietowe płetwy. Z początku krążył wokół nas jeden, potem dwa aż pojawił się trzeci i przewodnik zdecydował, że możemy wchodzić do wody. Sam wskoczył jako pierwszy rozeznać otoczenie, a my zaczęliśmy się szykować, żartując kto kogo pierwszego wrzuci na pożarcie. Nie zdążyliśmy jednak zanurzyć nawet płetwy zanim przewodnik znalazł się z powrotem na łodzi. Okazało się, że nasza przynęta zniknęła. Po wyjęciu mocującego stelaża, przekonaliśmy się, że została
ona odgryziona… Sprawcą prawdopodobnie był rekin tygrysi, którego po drodze zaobserwował przewodnik. Wewnątrz mnie delikatne rozczarowanie mieszało się z lekkim przerażeniem. Do końca zastanawiałam się czy na pewno chcę zanurkować z rekinami. To zdarzenie nie sprzyjało podjęciu pozytywnej decyzji. Musieliśmy zawrócić po nową przynętę na brzeg i ponownie pokonać fale. Powróciliśmy do tego samego miejsca i ponownie udało nam się przywołać odpowiednich nurkowych towarzyszy. Przewodnik poinstruował nas o prawidłowym zachowaniu w wodzie, o trzymaniu rąk przy sobie i przede wszystkim unikaniu nadmiernego chlapania i mącenia wody. Moment mojej decyzji o wejściu do wody był dość przypadkowy. Gdy byłam już prawie gotowa, po prostu ześlizgnęłam się z burty i wpadłam do wody. Jednak na rekinach krążących nieopodal nie zrobiło to większego wrażenia. Włożyłam płetwy na nogi wzięłam aparat do ręki i już – pływałam i nurkowałam pośród rekinów, a im samym wcale to nie przeszkadzało. Cudownie!
Kiedy oswoiliśmy się oboje z tym towarzystwem, zaczęliśmy z nimi pozować do zdjęć i kręcić filmy. Tak zaaferowani fotografowaniem, nie spostrzegliśmy nawet, że wokół nas krążyło ich już 20! Rekiny wręcz ocierały się o nas walcząc o latające sardynki rzucane przez przewodnika wprost przed obiektyw. Nie raz poczuliśmy na sobie siłę i moc rekiniego ogona, kiedy w ferworze walki o pożywienie musiał w miejscu zawrócić, by nie wpłynąć wprost na nas. Sceny te były jak z dobrego horroru, lecz gdy już tylko doświadczyliśmy, że nie interesujemy ich my, lecz wyłącznie sardynki, to spokój jaki nas ogarnął można przyrównać do kąpieli z żółwiami. Moje uczucie spokoju i bezpieczeństwa zniknęło całkowicie, gdy wieczorem zaczęliśmy oglądać nagrane filmy… Byłam przerażona tym, co udało nam się uchwycić. Dopiero wtedy dotarło do mnie realne zagrożenie, gdyby tylko rekin pomylił nas z sardynką! Następnego dnia wahałam się zdecydowanie bardziej czy chcę wejść z nimi do wody. Wiedziałam jednak, że ryzyko ugryzienia przez ten gatunek jest naprawdę niskie i muszę odsunąć obawy spotęgowane przez hollywoodzkie produkcje. Ostatecznie weszłam ponownie drugiego, trzeciego i czwartego dnia. Rekiny ewidentnie nie mają smaka na neoprenowych freediverów – o ile tylko zachowują się należycie. Samo doświadczenie bliskości z otwartym rekinim pyskiem pozostanie w mojej pamięci jako przełamanie obawy przed stereotypem potwora atakującego wszystko co popadnie. Rekiny nie krzywdzą ludzi bez przyczyny. Tylko dlaczego ludzie nieustannie tak okrutnie krzywdzą rekiny?
Sudan
To jest nasza nadzieja, że dzieci urodzone dzisiaj będą miały 20 lat przed sobą, trochę zielonej trawy pod gołymi stopami, świeże powietrze do oddychania, trochę błękitnej wody do żeglowania i wieloryba na horyzoncie, aby pomarzyć.
to jedno z wielu znamienitych zdań, wypowiedzianych przez chyba najsłynniejszego „ojca oceanów” j acques’a cousteau. l ecąc do Sudanu, nie sposób nie zainteresować się jego osobą, ponieważ to właśnie w tym dziewiczym, afrykańskim kraju cousteau pokazał światu, że można żyć pod wodą. „ m ilczący świat” w moich nurkowych podróżach zachwycił mnie po raz kolejny, ale kto by przypuszczał, że powodem będzie tak niepozornie wyglądający Sudan?
Tekst anna sołoducha
Zdjęcia piotr koWalski
Jacques Yves Cousteau
Patrząc na tą sudańską ziemię z księżyca, ewidentnie zaznacza się granica tego państwa, państwa, które niegdyś szczyciło się mianem największego kraju
Afryki, teraz dzieli się na dwie odrębne jednostki: Sudan oraz Sudan Południowy. Jednak to, co stano wi dla nas – nurków, największą różnicę między tymi dwoma krajami, to 853 km długości linii brzegowej…
Sudanu. Ponad 3x krótsza od linii brzegowej sąsiadującego Egiptu daje coś, co sprawia, że mamy nieodparte wrażenie nurkowania w innym akwenie niż wszechobecnie znane Morze Czerwone: brak żywej, „nurkującej” duszy podczas 8-dniowego safari nurkowego. Tylko MY – i może… rybacy.
Niestety, czasem samo słowo „Sudan” może wystarczyć, aby zniechęcić potencjalnych turystów lub osoby nurkujące (których liczba i tak jest stosunkowo niewielka) do kraju, którego nazwa wywołuje niekiedy przerażający obraz. Do roku 2011 Sudan był największym krajem Afryki, ale po rozdzieleniu państwa na Sudan i Sudan Południowy, kraj stracił znaczną powierzchnię lądową, stając się trzecim co do wielkości krajem na kontynencie. Niestety media koncentrują się głównie na zgiełku obu państw i rzadko podkreślają piękno kraju, życie jego mieszkańców i wszystko, co ma do zaoferowania. Kto jednak spróbuje przełamać stereotyp niebezpiecznego kraju, z pewnością przeżyje jedne z najlepszych nurkowań swojego życia….
Dotarcie do Port Sudan, czyli głównego portu handlowego i rybackiego Sudanu, jest możliwe na kilka sposobów. Mamy do wyboru przesiadkę w ZEA, Arabii Saudyjskiej oraz w Egipcie. Zdecydowanie polecam Dubaj, w którym zatrzymujemy się na noc, ale warto pomyśleć nad 2–3-dniowym zwiedzaniem metropolii. Jeśli natomiast mamy do dyspozycji tylko jeden wieczór i poranek, warto zarezerwować sobie chociażby wjazd na najwyższy budynek świata – Burdż Chalifa (829 m!)
Już przed wejściem do samolotu mam nieodparte wrażenie, że jestem już jedną nogą w innym świecie… „Turystów” jak na lekarstwo – zdecydowaną dominantę stanowią Sudańczycy, Egipcjanie, mieszkańcy Arabii Saudyjskiej, choć trudno ich rozróżnić.
sudaN
Zamiast kolorowych walizek lub toreb nurkowych pilnują swoich drogocennych pakunków – pudeł i pudełeczek, telewizorów, pozawijanych taśmą toreb z jedzeniem… Można poczuć się naprawdę „egzotycznie”. Lotnisko w Sudanie można określić jako… oryginalne. Kilka budynków przypominających garaże, hale, hangary wojskowe, baraki… ciężko to opisać. Do tego panowie z karabinami kierujący nas do wejścia. Warto wiedzieć, że w Sudanie obowiązuje zakaz wykonywania zdjęć obiektów mających znaczenie dla obronności kraju (budynki rządowe, obiekty wojskowe, węzły i główne szlaki komunikacyjne oraz mosty).
W środku „hali przylotów” zbiera się grupa turystów wokół osoby sprawdzającej nasze promesy wizowe. Wiza udzielana jest na 30 dni. Tutaj na próżno szukać okienek z odprawą paszportową, miejsc służących do prześwietlania bagażu podręcznego, a nawet drzwi automatycznych. Z jednego pomiesz-
czenia – przechodzimy w sumie do tego samego –delikatnie oddzielonego murkiem, pozbywając się na cały pobyt w Sudanie… paszportów. Tak, paszportów. Normalną procedurą, jeszcze do niedawna, było zatrzymanie paszportów turystów na czas pobytu w Sudanie (w naszym przypadku tydzień), w celu uzyskania i wbicia wizy! Oczywiście wzbudziło to pewne kontrowersje i lęk, że paszporty nie wrócą do właścicieli, ale była to naprawdę, standardowa procedura w tym kraju. Ważną informacją dla osób podróżujących do Sudanu jest to, że paszport musi posiadać minimum 3 puste strony i nie mieć wizy izralelskiej. Bez tego do Sudanu ani rusz! Kwestia odbioru bagażu też jest dość… ciekawa. Obsługa lotniska przenosi wszystkie bagaże na taśmę ręcznie. Biorąc pod uwagę żar palącego słońca oraz ilość bagaży (telewizorów, sprzętów AGD, artykułów spożywczych oraz sprzętu nurkowego), serce się kraja na widok noszących bagaże pracowników lotniska. Niestety, obsługa nie posiadała żadnych
pojazdów czy wózków. Czas oczekiwania na bagaże można oszacować w granicach od 1,5 do 2 godzin. Niejednemu z nas przeszła przez głowę taka myśl, że bagaż po prostu nie przyleci. Często nie jest to aż tak dramatyczna sytuacja, ale w przypadku Sudanu, sytuacja może stać się trudna. Jeszcze do 2018 roku, za wyjątkiem kilku firm zajmujących się organizacją safari nurkowego nie można było znaleźć na lądzie centrum nurkowego, bazy nurkowej czy wypożyczalni sprzętu. Nie ma również możliwości zgłoszenia chęci wypożyczenia sprzętu na łodzi… Nikt nie mówił, że będzie łatwo!:) Ale na szczęście, obyło się bez nieprzyjemnych przygód.
Czas dojazdu z lotniska do portu to ok. 30–40 min. Mijamy obszerne równiny, gdzieniegdzie tylko powyginane w niewielkie wzgórza, ale przeważnie płaskie, lepianki i domy ze strzechą, a wokół nich kozy, wielbłądy i biegające boso dzieci. Po chwili krajobraz zmienia się – dostrzegamy krzewy, trawy sawanny, a nawet drzewa akacjowe. Port Sudan jest największym portem morskim w Sudanie. Założony został przez Brytyjczyków w 1909 roku i od tego momentu, przejął rolę największego portu sudańskiego – Suakinu.
Jeśli chodzi o nurkowanie, Sudan jest jednym z tych miejsc, gdzie po prostu trzeba zanurkować, choćby
Jeśli chodzi o nurkowanie, s udan jest jednym z tych miejsc, gdzie po prostu trzeba zanurkować, choćby raz w trakcie pobytu na Ziemi. Życie morskie w pełni usatysfakcjonuje miłośników dużych
zwierząt pelagicznych (…), a także melomanów wraków i historii nurkowania.
raz w trakcie pobytu na Ziemi. Życie morskie w pełni usatysfakcjonuje miłośników dużych zwierząt pelagicznych takich, jak rekiny młoty, szare rekiny rafowe, duże stada barrakud, a także melomanów wraków i historii nurkowania. Każdy, kto nurkował w Sudanie, nigdy się nie zawiódł. To naprawdę niesamowite miejsce do nurkowania znajdujące się w mniej znanych obszarach Morza Czerwonego. Podczas gdy w Egipcie setki łodzi nurkowych pływają po wodach tego samego morza, liczba ta w Sudanie jest bliska 13.
Decydując się na safari nurkowe w Sudanie, mamy do dyspozycji trzy lub cztery trasy: trasę północną, południową, „ultimate trip” łączącą najlepsze
miejsca północy i południa, oraz dalekie południe (pod granicę z Erytreą). My wybieramy trasę North!
To, co charakteryzuje tą trasę to piękne, nienaruszone rafy koralowe, laguny i pinakle, ale przede wszystkim – codzienne spotkania z rekinami (Silky shark, Grey reef shark, Hammerhead sharks)! Można by wymienić i opisać blisko 10 nurkowisk godnych zobaczenia, jednak jest kilka na tyle znaczących, że z pewnością mogą przyjąć miano wizytówki nurkowego Sudanu.
Angarosh Reef to jedno z najsłynniejszych, tutejszych miejsc nurkowych. Znajduje się na południe od portu w Sudanie, ok 3 km od Abington Reef. Praktycznie każdy jacht safari, który płynie na południe lub północ, nie może odmówić sobie postoju na nurkowanie w tym miejscu! Z języka arabskiego, nazwa oznacza „Matkę rekinów”. Nurkowanie zaczynamy skoro świt. Rafa ma kształt kropli i jest łatwa do rozpoznania. Pierwszy płaskowyż prowadzi do 25 m głębokości, a drugi do 45 m głębokości. Przemieszczamy się od południowej strony wyspy, wzdłuż pionowych ścian rafy na jej przeciwną stronę. Od samego początku nurkowania miejsce opie-
wane jest przez bardzo silne prądy. Po kilkunastu minutach dostrzegamy pod nami sylwetki rekinów młotów zataczające kręgi, tym samym przedostając się na płytsze głębokości. Widok? Niezapomniany!! Po chwili, niczym latający dywan płyną pod nami, zapewniając niezapomniany spektakl! Emocje sięgają zenitu. Czy to na pewno Sudan? Jakby tego było mało, nad płaskowyżem wiruje stado barrakud. Znajdujemy się tak blisko, że mamy wrażenie, że znajdujemy się w centrum podmorskich wydarzeń. Podczas drugiego nurkowania w tym miejscu, ponownie spotykamy młoty oraz szare rekiny rafowe i białoczube. I jak tu nie kochać nurkowania?
Po kilku dniach spędzonych na morzu, udało nam się stanąć suchą stopą na lądzie. Docieramy, do jednego z najlepszych miejsc nurkowych na świecie – do rafy Sanganeb, którą od razu rozpoznajemy poprzez widoczną z daleka – latarnię morską. Zbudowana w 1906 roku przez Brytyjczyków jest historycznym i kultowym elementem morskiego parku narodowego położonego około 25 km na wschód od Port Sudan. Obecnie zarządzana jest przez sudańską marynarkę wojenną. Latarnia o wysokości 54 m
i średnicy podstawy 10 m, jest jedną z najważniejszych latarni nawigacyjnych na Morzu Czerwonym i stanowi najlepszy punkt widokowy na niezwykłą rafę Sanganeb. Atol Sanganeb jest jedynym (!) atolem w Morzu Czerwonym. Atol ten jest rafą koralową w kształcie pierścienia, zawierającą obręcz koralową, która częściowo lub całkowicie otacza lagunę. Sanganeb Atoll był pierwszym morskim Parkiem Narodowym, który w 1990 r. został utworzony w Sudanie. Jeśli chodzi o nurkowanie, znajduje się tu jedna z najbardziej unikalnych struktur rafowych w całym Morzu Czerwonym, której strome zbocza wznoszą się z dna morskiego o głębokości 800 m. My schodzimy od razu na 30 m i naszym oczom ukazuje się stado delfinów!! Rafa słynie z niezwykłego bogactwa życia morskiego – żyje tu co najmniej 300 gatunków ryb, w tym liczne endemity i rzadkie gatunki rekinów, delfinów, żółwi morskich, a także mięczaków. Podczas nurkowań podziwiamy po raz kolejny już ławice barrakud wirujących w toni, sunące spokojnie rekiny szare, duże groupery oraz ławicę trevalierów. Pomiędzy nurkowaniami, płyniemy zodiakami do pomostu, gdzie wita nas kilku sudańskich żołnierzy. Słońce paliło niemiłosiernie, a przed nami było 268 spiralnych stopni, prowadzących na szczyt latarni. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że było to jedne z piękniejszych „Stairway to Heaven”! Widok jaki ujrzeliśmy, ciężko porównać z czymś innym. Turkusowa woda atolu oblewająca latarnię z każdej strony zapierała dech w piersiach. Atol znajduje się na liście UNESCO od 2016 roku, i jest to z pewnością „best of the best” Morza Czerwonego!
Pobyt na naszej 40-metrowej łodzi Andromeda mijał nam fantastycznie. Intensywny program nurkowy i głębokie nurkowania dawały nam w kość, a każdą przerwę między nurkowaniami przesypialiśmy na pokładzie. W przeddzień nurkowania na rafie Shaab Rumi, załoga statku przygotowała dla nas seans – film dokumentalny o Jacques'u Cousteau i jego stacji badawczej – Precontinet II, którą zobaczyliśmy na własne oczy już następnego dnia.
To właśnie w Sudanie, ponad 50 lat temu dwóch słynnych pionierów nurkowania – Hans Hassu
To co zostało ze stacji badawczej cousteau w s udanie, to garaż dla pojazdu podwodnego, hangar na sprzęt, klatki dla rekinów.
Wszystkie te konstrukcje znajdują się na głębokości 7–15 m. Nasze nurkowanie jest przepiękne – długie i spokojne.
i Jacques Yves Cousteau sfilmowali niesamowite życie morskie. Cousteau był francuskim oficerem marynarki, podróżnikiem i oceanografem, a przede wszystkim pionierem nurkowania, który całe swoje życie poświęcił odkryciom morskim. Jego główne zainteresowania wzbudziły nie tylko wielkie znaczenie dla nauki, ale także zaciekawiły opinię publiczną. Zdobył absolutną sławę dzięki podwodnym doświadczeniom, które przeprowadził na początku lat sześćdziesiątych. W ramach eksperymentu Précontinent II spędził miesiąc mieszkając pod wodą, co udokumentował w filmie pt. „Świat bez słońca”. Mówi się, że ze wszystkich mórz na świecie wybrał właśnie „sudańskie” Morze Czerwone do swojego eksperymentu. Prékontinent II jest ostatnim widocznym przypomnieniem serii trzech francuskich podwodnych miasteczek. Podwodna „wioska”, zaprojektowana przez światowej sławy pioniera oceanografii, miała być dowodem na to, że ludzie mogą żyć pod wodą bez przerwy przez dłuższy czas, na coraz większej głębokości. Podwodne wioski zostały również zbudowane w celu zbadania podwodnego świata i przeprowadzenia badań dla przemysłu paliwowego, który finansował projekt. Pierwsze podwodne miasteczko, Précontinent I znajdowało się na Morzu Balearskim u wybrzeży Marsylii, drugie – właśnie w Sudanie. Lokalizacja drugiej wioski Prekontynentalnej została wybrana tak, aby znajdowała się blisko wejścia do laguny, obok zewnętrznej ściany rafy. Rafa była idealnym wyborem, ponieważ jej życie morskie jest jednym z najbogatszych na świecie! Projekt nazwano Précontinent II, co oznacza – szelf kontynentalny. Konstrukcje zostały przymocowane do dna za pomocą lin stalowych i 200 ton ołowiu. To co zostało
ze stacji badawczej Cousteau w Sudanie, to garaż dla pojazdu podwodnego, hangar na sprzęt, klatki dla rekinów. Wszystkie te konstrukcje znajdują się na głębokości 7–15 m. Nasze nurkowanie jest przepiękne – długie i spokojne. Bogata w życie morskie rafa jest doskonale oświetlona. Bez problemu można spenetrować podwodny „garaż” wpływając do środka. Wszędzie wiją się ławice GlassFish’ów, a pod konstrukcją spotykamy skrzydlice. Wszystkie elementy pozostałości po stacji badawczej są pięknie porośnięte przez rafę. Gąbki i miękkie korale zapierają dech w piersiach. Shaab Rumi robi niesamowite wrażenie szczególnie po tym, jak kilka godzin wcześniej ogląda się jak dokładnie w tym samym miejscu, w 1963 roku mieszkali i prowadzili badania najlepsi oceanografowie i biolodzy. Była to dla mnie niezapomniana lekcja nurkowej historii, która uświadomiła nam, że „Świat bez słońca” może być równie zachwycający, jak ten który znamy z poznawanych przez nas lądów.
Oprócz raf koralowych utrzymanych w znakomitej kondycji, niewyobrażalnego bogactwa życia morskiego i legendarnych miejsc, jak stacja badawcza Cousteau, możemy tu zobaczyć również wraki. To właśnie przy Port Sudan znajduje się wrak, który śmiało można porównywać do słynnego na całe Morze Czerwone – SS Thistlegorm’a. Umbria była statkiem pasażersko-towarowym, który od prawie 80 lat leży na rafie Wingate, około 5 km od Port Sudan, na głębokości 25 m, spoczywając na lewej burcie pod kątem około 45 stopni. Ten włoski okręt zbudowany został w 1912 roku, a w swój ostatni rejs wypłynął 1940 roku, zabierając na pokład między innymi ponad 360 000 bomb o wadze od 15 do 100 kilogramów, 60 skrzyń z detonatorami, worki z cementem, samochody, 8600 ton amunicji oraz 1500 butelek wina Prosecco. W czerwcu 1940 roku, w drodze do Erytrei, statek został zatrzymany przez brytyjskich żołnierzy, którzy doskonale zdawali sobie sprawę co znajduje się na pokładzie statku, i co zostanie użyte przeciwko aliantom, jak tylko Włosi ogłoszą przystąpienie do II wojny światowej. Kiedy 10 czerwca 1940 r., kapitan Umbrii usłyszał przez radio przemówienie Mussoliniego deklarujące przystąpienie Włoch do wojny, sprytnie zatopił
statek zabierając wcześniej całą załogę do szalup, aby ładunek nie dostał się w ręce wroga. W związku z tym, wrak statku nie ma żadnych mechanicznych uszkodzeń. Łodzie nurkowe nie mogą cumować na wraku, dzięki czemu statek jest w stanie idealnym! Na Umbrii zanurkowaliśmy trzy razy. Świetna widoczność i całkowity brak innych płetwonurków to jedne z największych atutów Umbrii. Wrak o długości 155 m i 18 m szerokości przyprawia o zawrót głowy! Ponad 1000 butelek wina Prosecco (pustych!) do dziś dzień spoczywa przy wraku. Trzy Fiaty Topolino 1100 w wersji Lungo, wyglądają jakby dopiero co wyjechały z fabryki. Szyby w oknach są nienaruszone! Kiedy przepływamy przez restaurację, przed oczami mam kadry z filmu Titanic – światło słoneczne wpada przez okna i bulaje, nadając niesamowity czar całemu wnętrzu. Umbria cały czas żyje. Praktycznie każdy jej element, porośnięty jest rafą, która przyciąga setki morskich stworzeń. Duże muszle, twarde i miękkie korale i anemony. Można tu zobaczyć maszynownię, kuchnię, mostek kapitański oraz pięć ładowni. W jednej z nich, w równym rzędzie od góry do dołu leżą… bomby lotnicze oraz skrzynie z amunicją. Takie widoki wywołują ogromny dreszczyk emocji!
Po tygodniu spędzonym na morzu, ponownie dobijamy do portu, który tętni życiem. Przed straganami piętrzą się stosy daktyli, suszone papryczki chili, nasiona kolendry i kardamon, bez którego nie ma prawdziwej sudańskiej kawy, a kawa smakuje tu jak nigdzie indziej.
To, co zachwyciło mnie w nurkowaniu w Sudanie, to jego różnorodność i spektakularne miejsca nurkowe. Każdy dzień był inny. Na każdym kroku spotykaliśmy dużych przedstawicieli zwierząt pelagicznych, nurkowaliśmy w silnym prądzie, przez który czasem dosłownie „czołgaliśmy się” po rafie.
Falujące miękkie koralowce, gorgonie, piękne, czerwony groupery, lasy anemonów, stada Jackfish’ów i głównie rekiny młoty na każdym kroku. Do tego niesamowity wrak oraz pozostałości stacji badawczej „ojca nurkowania”.
Zwieńczeniem wyjazdu jest wycieczka do dawnego portu – Suakinu. Przez przeszło 3000 lat, port na wyspie Suakin, miał strategiczne znaczenie dla potężnych imperiów. Obecnie jest tylko „pokruszonym reliktem bogactwa”, które przechodziło przez jego koralowe mury z całego świata. Port od X w. p.n.e.
Morze, gdy raz rzuci urok, na zawsze utrzyma Cię w swej sieci cudów.
Jacques Yves Cousteau
stale ewoluował – miał znaczenie handlowe i religijne. Przez całe swoje życie pozostawał zamożny, przekształcając się w bogaty, zamknięty port na wyspie. Ale to, co jest najciekawsze i najpiękniejsze w tym porcie to to, że każdy budynek został wykonany z oszałamiającego korala, a ich ściany obfitowały w drewniane i kamienne zdobienia. Suakin był szczytem średniowiecznego luksusu nad Morzem Czerwonym! W XIX wieku port ewoluował po raz ostatni, stając się ośrodkiem handlu niewolnikami z Afryki Wschodniej. W miarę zmniejszania się tego handlu, port stawał się coraz bardziej niepotrzebny. W latach dwudziestych Suakin popadł w kompletną ruinę. Płytkie wody i szorstki koral sprawiły, że handel zaczął rozkwitać w kierunku północnym do Port Sudan, a budynki koralowe, które kiedyś były klejnotem koronnym portu, zaczęły się rozpadać. Tylko ruiny (niegdyś wielkiego miasta koralowego) nadal istnieją i są starannie strzeżone jako ważna część przemysłu turystycznego. Dla mnie jest to miejsce magiczne, z prawdziwymi ludźmi i prawdziwą atmosferą tego kraju.
Sudan to prawdziwa perełka na nurkowej mapie świata. Na całe szczęście, jeszcze nie tak bardzo popularna i turystyczna jak sąsiadujący z tym państwem Egipt. Każdy, kto zanurkuje tu chociaż raz, z pewnością nie pozostanie obojętny na wybitnie dziewicze rafy, ogrom różnorodnej fauny i morską harmonię, typową dla Sudanu.
Morskie sanktuaria
szansa dla waleni trzymanych w niewoli
Tekst i zdjęcia jakub banasiak
r ok 2019 jest dla delfinów i wielorybów szczególny. r osjanie rozpoczęli wypuszczanie na wolność białuch i orek odłowionych do celów komercyjnych i więzionych niedaleko n achotki. r obią to jednak w sposób tak niedbały i nieprofesjonalny, że przetrwanie uwalnianych zwierząt jest pod znakiem zapytania. k anada przyjęła właśnie ustawę zakazującą trzymania waleni w niewoli a chwilę później j aponia ogłosiła, że z dniem 1 lipca wraca do komercyjnych połowów wielorybów. z a to i slandia podała, że tego lata rezygnuje z połowów wielorybów, co zdarzyło się pierwszy raz od 17 lat… d obre wieści nieustannie mieszają się ze złymi…
Tahuśtawka dobrych i złych wiadomości może przyprawić o zawrót głowy. Ale wśród tych rozlicznych newsów wciąż wielkim źródłem nadziei i radości pozostają informacje o dwóch białuchach – Little Grey i Little White z oceanarium Changfeng Ocean World w Szanghaju, które w czerwcu przyleciały na Islandię, gdzie zostaną wypuszczone do morza do specjalnie przygotowanej wielkiej zagrody w zatoce Klettsvik. Oto na naszych oczach dzieje się cud – rusza pierwsze na świecie, wyczekiwane od dawna, nadmorskie sanktuarium dla waleni – miejsce, gdzie po latach niewoli zwierzęta
te mogą wrócić do morza. Wierzymy, że będzie ono symbolicznym początkiem końca okrutnego biznesu opartego na trzymaniu tych niesamowitych morskich ssaków w betonowych basenach, z dala od środowiska naturalnego.
W chwili, gdy piszę te słowa, białuchy Little Grey i Little White doszły już do siebie po wyczerpującej podróży, przyjmują właściwe ilości pokarmu i przechodzą kwarantannę w specjalnym basenie. Za kilka tygodni powinny zostać już umieszczone w docelowym miejscu – w naturalnej zatoce na wyspie Heimaey.
Utworzone we współpracy z WDC (Whale and Dolphin Conservation) i SEA LIFE TRUST nadmorskie sanktuarium na Islandii jest jednym z największych osiągnięć w opiece i ochronie waleni w niewoli od dziesięcioleci, a także pierwszym tego rodzaju obiektem na świecie. Projekt ten pomoże wesprzeć rehabilitację więzionych wcześniej morskich ssaków w ich naturalnym środowisku, a w przyszłości zapewne stanie się domem dla kolejnych uwolnionych białuch. WDC współpracuje również z innymi projektami sanktuariów, takimi jak Whale Sanctuary Project w Ameryce Północnej i Dolphin Sea Refuge we Włoszech.
Sam termin „nadmorskie sanktuarium” jest kalką z języka angielskiego (seaside sanctuary), ale trudno znaleźć tu jakiś właściwy polski odpowiednik. Nie chodzi bowiem o rezerwat, a słowo „azyl” też nie jest do końca adekwatne. Cóż – nowe zjawiska wymykają się starym definicjom.
Sanktuarium nadmorskie to wydzielona część naturalnego akwenu (najczęściej morskiej zatoki), wygrodzona sieciami, w której walenie, przetrzymywane do tej pory w delfinarium a niezdolne do samodzielnego życia na wolności, będą mogły dożyć swoich lat w warunkach maksymalnie zbliżonych do naturalnych, na jak największej przestrzeni, w środowisku wodnym adekwatnym dla swojego gatunku. Będą miały zapewnioną ochronę
islaNdia
Heimaey
i opiekę oraz wsparcie weterynaryjne, a ich dobro i autonomia będą kwestią priorytetową. W takich miejscach kontakty z opiekunami zostaną docelowo ograniczone do absolutnego minimum. Ewentualni odwiedzający będą mogli podziwiać zwierzęta tylko z dystansu, z wyznaczonych miejsc obserwacyjnych bądź dzięki zastosowaniu specjalnego systemu kamer. Sanktuarium może też służyć przy okazji jako miejsce rehabilitacji odratowanych zwierząt (np. takich, które osiadły na plaży), bądź przygotowania delfinów z oceanariów, które nadają się do samodzielnego życia w morzu, do wypuszczenia ich na wolność.
Sanktuaria dla słoni, dużych kotów, niedźwiedzi i naczelnych istnieją w różnych miejscach na świecie już od wielu lat. Jednak do tej pory nie istniało żadne sanktuarium morskie, gdyż środowisko morskie ma wiele elementów, które zdecydowanie komplikują całą sprawę. Doskonale widać te problemy na przykładzie komercyjnych prowizorycznych delfinariów usytuowanych w nieprzemyślanych miejscach, w wygrodzonych zatokach morskich – zwłaszcza na Karaibach. Niektóre takie obiekty zbudowano na obszarach silnie zanieczyszczonych, z niewystarczającą cyrkulacją wody bądź zagrożonych huraganami. Ilość wypadków, zachorowań oraz poziom śmiertelności zwierząt są tam bardzo wysokie.
Potencjalna lokalizacja sanktuarium nadmorskiego musi uwzględnić warunki pogodowe, prądy, przepływ wody, poziomy pływów, szkodliwe zakwity glonów, skład gatunkowy lokalnego ekosystemu. Jednocześnie projekt sanktuarium nadmorskiego musi ocenić antropogeniczne wpływy, takie jak lokalne poziomy zanieczyszczenia i ich źródła, ruch statków, lokalne rybołówstwo, presję ze strony turystyki itp. Niezbędne są analizy temperatury wody i zasolenia oraz warunków życia na różnych głębokościach.
Każdorazowo trzeba też przemyśleć kwestię wsparcia bądź sprzeciwu ze strony lokalnej społeczności. Konieczny będzie także odpowiedni teren na lądzie, który umożliwi budowę potrzebnej infrastruktury, w tym powierzchni biurowej, centrum dla odwiedzających, przestrzeni laboratoryjnej, miejsca do przygotowywania i przechowywania pokarmu, pomieszczeń dla personelu.
Bardzo istotna jest potrzeba zapewnienia opieki weterynaryjnej. Jak w przypadku każdego innego sanktuarium dzikiej przyrody, jedne osobniki mogą wymagać minimalnej interwencji, podczas gdy inne mogą potrzebować intensywnej specjalistycznej opieki. Sanktuarium musi być w stanie zapewnić różne poziomy opieki weterynaryjnej. Niezbędne są obiekty do przeprowadzenia kwarantanny, do
rutynowych bądź interwencyjnych badań USG. Odrębny temat to działania związane z zapobieganiem ciąży, ponieważ sanktuarium nie może być miejscem rozrodu. Można tu łączyć różne metody zapobiegania ciąży, takie jak chemiczne środki antykoncepcyjne z okresową fizyczną separacją płci. Sanktuarium może też np. okresowo akceptować tylko jedną płeć.
Kolejna kwestia mająca wpływ na wybór lokalizacji to bezpieczeństwo. Konieczne jest opracowanie protokołów bezpieczeństwa, uwzględniających wyzwania, jakie stawia dana lokalizacja. Zawsze będzie np. istniało ryzyko, że intruzi z zewnątrz przedostaną się na teren sanktuarium i skrzywdzą, celowo lub nieumyślnie, mieszkające tam zwierzęta. Stąd wymóg monitorowania obiektu 24 godziny na dobę. Sanktuarium musi być również tak zaprojektowane, aby minimalizować ryzyko ucieczki rezydującego tam walenia i niekontrolowanego przedostania się go do otaczającego środowiska.
(walenie) b ędą miały zapewnioną ochronę i opiekę oraz wsparcie weterynaryjne, a ich dobro i autonomia będą kwestią priorytetową. W takich miejscach kontakty z opiekunami zostaną docelowo ograniczone do absolutnego minimum.
Nadmorskie sanktuaria będą docelowo otwarte dla publiczności, choć oczywiście w o wiele mniejszym zakresie i na innych zasadach niż parki morskie. Ludzie będą mogli je odwiedzać w konkretnych godzinach. Pamiętajmy jednak, że sanktuaria nie będą placówkami rozrywkowymi, więc potrzeby zwierząt zawsze będą tu priorytetem. Oferowane za to będą bogate programy informacyjne, edukacyjne i te związane z ochroną przyrody. Multimedia oraz wykorzystanie rzeczywistości wirtualnej
Ze swej natury nadmorskie sanktuaria będą oferować waleniom diametralnie większą przestrzeń, więcej wyzwań i więcej stymulujących bodźców. l udzie
oczywiście dalej będą sprawowali opiekę nad zwierzętami, ale będą im coraz mniej potrzebni.
zapewnią niezwykłe doświadczenie życia orek czy wali w oceanie przy jednoczesnej pełnej dbałości o dobrostan zwierząt.
Obecnie w rozlicznych delfinariach, parkach morskich i oceanariach na całym świecie w niewoli znajduje się ponad 3000 wali, delfinów i morświnów.
Aby zakończyć ich niedolę, musimy znaleźć i przygotować miejsca w naturalnych morskich środowiskach, do których można by je przenieść, w różnych częściach świata.
Ośrodek na Islandii jest pierwszym i najbardziej zaawansowanym, ale nie jedynym takim przedsięwzięciem. Zważywszy na ilość orek i delfinów trzymanych w parkach morskich w USA, szczególnie ważny wydaje się Whale Sanctuary Project. Jest to pierwsza organizacja skupiająca się wyłącznie na tworzeniu nadmorskich sanktuariów w Ameryce Północnej dla wali, delfinów i morświnów, które będą przenoszone tam z obiektów rozrywkowych lub zostaną uratowane z oceanu i wymagać będą rehabilitacji bądź stałej opieki.
Praktycznie wszystkie większe walenie w niewoli, zwłaszcza z zimniejszych siedlisk (takie jak orki i białuchy), są trzymane w betonowych zbiornikach, przynajmniej w USA. Ma to bardzo negatywny wpływ na zwierzęta. U orek w niewoli bardzo często spotykane są połamane i zużyte zęby, będące pokłosiem różnych stereotypii, liczne zranienia w wyniku aktów agresji międzyosobniczej, a także opadnięta płetwa grzbietowa (w wyniku upośledzonych potrzeb lokomotorycznych), widoczna u wszystkich samców. Powiększenie basenów w parkach
morskich nie wchodzi w grę – byłyby zbyt drogie i nieopłacalne. A przecież drapieżniki oceaniczne cierpią, gdy znajdą się w tak małych przestrzeniach. Poza wspomnianymi powyżej fizycznymi i fizjologicznymi dolegliwościami, niewola powoduje u orek również nienaturalne zachowania i w drastyczny sposób ogranicza i upośledza życie społeczne.
Ze swej natury nadmorskie sanktuaria będą oferować waleniom diametralnie większą przestrzeń, więcej wyzwań i więcej stymulujących bodźców. Ludzie oczywiście dalej będą sprawowali opiekę nad zwierzętami, ale będą im coraz mniej potrzebni. Naturalne środowisko, z wszelkimi charakterystycznymi dla niego elementami, powinno być dla delfinów bardziej interesujące niż interakcje z opiekunami. W morskim środowisku my ludzie nie jesteśmy tym ssakom do niczego potrzebni. Nadmorskie sanktuaria mogą dać waleniom możliwość odzyskania pewnej niezależności lub przynajmniej zapewnić im większą kontrolę nad swoim codziennym życiem.
Tak jak wcześniej powiedziano, wybór miejsca na sanktuarium dla waleni jest olbrzymim wyzwaniem.
Orki i białuchy są zwierzętami zimnowodnymi, więc poszukiwania idealnej lokalizacji w USA skupiły się na wybrzeżach stanu Waszyngton, Kolumbii Brytyjskiej i Nowej Szkocji. Spośród dosłownie tysięcy możliwych lokalizacji, które były rozpatrywane w tym regionie, badacze zawęzili listę do kilku miejsc, które spełniają wszystkie kryteria. Obecnie przeprowadzane są tam szczegółowe wizje lokalne.
Już sam złożony proces poszukiwania właściwego miejsca pokazuje, że takie inicjatywy są bardzo drogie. Whale Sanctuary Project szacuje, że koszt uruchomienia sanktuarium to kwota rzędu 20 milionów dolarów. A potem oczywiście trzeba finansować długoterminową opiekę nad zwierzętami, której koszty organizatorzy będą starali się pokryć dzięki darowiznom i sprzedaży materiałów oraz programów edukacyjnych. Whale Sanctuary Project został uruchomiony z początkową dotacją w wysokości 200 000 dolarów od Munchkin Inc., globalnej firmy produkującej artykuły dla dzieci. Firma zobo-
wiązała się też do przekazania co najmniej 1 miliona dolarów na ukończenie pierwszego ośrodka.
Również w Europie planuje się uruchomienie nadmorskich sanktuariów dla delfinów. Rozpatrywano lokalizacje m.in. na Ibizie i we Włoszech, ale nie ujawniono jeszcze ostatecznego miejsca. Do miana nadmorskiego sanktuarium w Europie pretenduje ośrodek Archipelagos Institute of Marine Conservation na greckiej wyspie Lipsi. Ma on być schronieniem dla delfinów wyrzuconych na brzeg, wymagających rehabilitacji bądź przeniesionych z komercyjnych delfinariów. Ma to być także przy okazji ośrodek rehabilitacji dla fok i żółwi. Jednak część europejskich ekspertów zajmujących się dobrostanem delfinów dość sceptycznie podeszła do tego ośrodka, uważając, iż nie spełnia on wszystkich niezbędnych wymogów stawianych przed nadmorskim sanktuarium. A Stary Kontynent bardzo potrzebuje takiego miejsca. Pokazał to choćby dramatyczny los delfinów z zamkniętego fińskiego Parku Rozrywki Särkänniemi w Tampere, które trafiły do kolejnego miejsca niewoli – tym razem do Attica Zoological Park w Grecji, działającego zresztą z pogwałceniem przepisów prawa.
Nie możemy cofnąć wszystkich krzywd i szkód, jakie wyrządziliśmy waleniom, utrzymując je w niewoli, ale zapewniając im nadmorskie sanktuaria, możemy diametralnie poprawić ich jakość życia. I taki właśnie jest ich cel.
o biZNesie, NurkoWaNiu i laTark acH
Z Krzysztofem Gawrońskim (blueabyss.pl) rozmawia Wojciech Zgoła
od czego zaczynaliście, co spowodowało, że weszliście w nurkowanie biznesowo?
Prawdę mówiąc pamiętam tylko jedno pytanie od Ani i Mariusza… Czy zapisujemy się na kurs instruktorski? Pamiętam, że pomysł początkowo wcale mi się nie spodobał, bo miałem inne plany. Nurkowanie było naszą wspólną pasją od wielu lat. Pewnie z tego powodu chcieliśmy ją pokazywać innym. Nikt z nas nie musiał wtedy, ani nie musi teraz, żyć z biznesu nurkowego, którego cały czas się uczymy i pewnie dlatego łatwiej było powiedzieć „tak”. Minęło sporo ponad dziesięć lat od pierwszego zanurzenia i trochę ponad pięć lat od zdania egzaminów instruktorskich, a my nadal się uczymy.
Wiesz, że to rzadkie, mówić, że się ciągle uczymy? przyjęło się, że instruktor to raczej wie wszystko i nie mówi się o ciągłym doskonaleniu i podnoszeniu kwalifikacji. ale to inny temat. Wróćmy do tego, że weszliście w nurkowanie biznesowo…
Dwa słowa o nauce – to może faktycznie trochę dziwnie wyglądać, jak mówię, że się uczymy, jak spojrzy się z zewnątrz na naszą firmę z kilkoma znanymi w kraju markami w dystrybucji, ale tak jest. Jeżeli się nie uczysz, nie inwestujesz i nie patrzysz do przodu, to stoisz w miejscu lub się cofasz. My cofać się nie chcemy. Skoro o wejście w biznes pytasz to znaczy, że o kasę bez używania tego słowa. Włożyliśmy tyle, ile uznaliśmy za stosowne i mogę powiedzieć, że do dnia dzisiejszego nie wyjęliśmy z tego biznesu ani grosza. Cały czas inwestujemy i może dlatego nie przejmujemy się tym czy idziemy szybciej czy wolniej, ważne, że do przodu, bo nie jesteśmy nastawieni na szybki zysk i zwrot inwestycji. Bardziej nastawiamy się na ułatwianie dostępu do produktów bardzo dobrych jakościowo w akceptowalnej cenie. Nastawiamy się też na przekazywanie pasji poprzez pojedyncze zejścia pod wodę – intro, czy szkolenia – jednak nie hurtowo, aby były na najwyższym
poziomie. Nie napinamy się, nie ścigamy itp… nie startujemy w zawodach ilości wydanych certyfikatów – to nie jest nasza idea.
od czego zaczynaliście?
Od czego zaczynaliśmy? Ciekawe pytanie. Od swojego sprzętu prywatnego, masy posiadanych certyfikatów i doświadczenia ładnych kilku setek zejść pod wodę na głowę oraz zakupów ponownie nowego sprzętu rekreacyjnego dla siebie i potencjalnych klientów oraz samochodu, którym można wozić sprzęt po zdaniu egzaminów instruktorskich. Być może gdybyśmy ich nie zdali, dziś mielibyśmy więcej czasu. Wszystko przez naszych CD – za dobrze nas przygotowali – żartowałem oczywiście – nadal im za to dziękujemy.
jak wspomniałeś, ciągle uczycie się biznesu nurkowego w polsce, bo na rynku jesteście krótko, trochę ponad 5 lat. jak minęły te lata wytężonej pracy?
Biznes nurkowy, jako szkolenia, to była dla nas nowość. Handel natomiast nie był dla nas jakimś bardzo skomplikowanym zadaniem. Od lat siedziałem i siedzę w handlu. Można powiedzieć, że zęby zjadłem na negocjacjach i sprzedaży różnych produktów bardziej lub mniej potrzebnych w życiu człowieka. Szkolenia najpierw trzeba sprzedać i dlatego wpadłem na pomysł, aby sprzedaż prowadzić nie tylko lokalnie, ale w całym kraju. Chciałem w ramach umowy i negocjacji wciągnąć do współpracy Decathlon nie tylko dla naszej firmy, ale dla każdej innej chętnej do współpracy firmy nurkowej. Mało kto wierzył, że uda się do tego doprowadzić.
i jak poszło?
Pierwszy etap, czyli wprowadzenie do sprzedaży kursów nurkowania, przeszliśmy jak burza, choć teoretycznie to miało być najtrudniejsze. Decathlon zgodził się nawet na inwestycję finansową we współpracę, która była dla nich jak i dla nas kompletną nowością. Pojawiły się informacje o nas w całym kraju. Pierwsze zapytania o kursy, lokalizacje itd. Rozdzwoniły się telefony z prośbą o wyjaśnienie zasad szkolenia przed zakupem.
b ardziej nastawiamy się na ułatwianie dostępu do produktów bardzo dobrych jakościowo w akceptowalnej cenie.
Nastawiamy się też na przekazywanie pasji poprzez pojedyncze zejścia pod wodę –intro, czy szkolenia – jednak nie hurtowo, aby były na najwyższym poziomie.
Takie ustaliliśmy zasady z Decathlonem. Początkowo nawet się to zaczęło zazębiać, ale w chwili, kiedy w jednym z miast okazało się, że nikt nie chce się podjąć szkolenia OWD… nie za darmo oczywiście… a my musielibyśmy sami pojechać do innego miasta i zrobić tam kurs, podjęta została decyzja o wycofaniu się z tego tematu. Nie mieliśmy i nie mamy nadal na takie działanie czasu.
co zatem z tymi szkoleniami?
Co jakiś czas pojawiają się nowe pomysły, ale tak naprawdę w kwestii szkoleń nie reklamujemy się za bardzo. Czasami ktoś do nas zadzwoni z polecenia, a czasami, bo się dowie, że szkolimy tylko jeden na jeden i nie pobieramy za to dodatkowej kasy. Jest nam łatwiej. Tak jak wspomniałem nikt z nas nie żyje z nurkowania. Moim zdaniem to dobrze, ponieważ nie wpadamy w rutynę i nie wykańcza nas stres, czy będziemy mieli na życie, czy nie. Dziś jedni odkładają kasę na emeryturę w ZUS, OFE, lokatach, bankach, a my w biznesie
Zdjęcie Irena Stangierska
stworzyliśmy pakiet latarek testowych i wysyłamy na testy w każdy weekend. Po testach otrzymujemy zawsze zamówienia
oraz pozytywne oceny. bardzo cieszy nas fakt zainteresowania nie tylko latarkami zapasowymi i głównymi, których mamy w ofercie sporo, ale również latarkami foto.
nurkowym. Coś się kręci, coś rozwija i wbrew pozorom jest ciekawie i wesoło, a do tego cały czas poznajemy nowych ciekawych ludzi.
Za to pewnie inaczej wyszło z handlem?
Handel też okazał się inny niż początkowo myśleliśmy. Dotarcie do dobrych kontaktów nie jest wcale takie proste i są pewne wymagania stawiane przez dystrybutorów. Tu rządzą inne reguły niż w tradycyjnym handlu, o których nie wypada mi mówić. Mogę jedynie powiedzieć, że niektóre reguły mnie nadal dziwią i staram się je zmieniać. Pięć lat temu start był bardzo trudny i dziś nie jest łatwo, ale powoli, krok po kroku szliśmy, idziemy i będziemy iść do przodu. Gdybyśmy zajmowali się tylko biznesem nurkowym bylibyśmy wiele kroków z przodu, ale „co nagle, to po diable”.
Niestety czasu nam brakuje na realizację naszych pomysłów i czasami stoimy za długo w miejscu. Nikt z nas nie zrezygnuje jednak ze źródła utrzymania i nie będzie niepotrzebnie ryzykował. Biznes nurkowy to bardzo ciężki i specyficzny kawałek chleba, ale dla tych, którzy potrafią i chcą się z tego utrzymywać jest to bardzo ciekawy sposób na życie – można powiedzieć, że w klapkach, a nie pod krawatem.
Z tymi klapkami, a nie w krawacie dobrze się to wpisuje w afrykańskie wręcz upały nękające środkową i północną europę. ja jednak chciałem zapytać o nowości, bo jakiś czas temu poszerzyliście ofertę… Pewnie masz na myśli latarki. Wcześniej mieliśmy dystrybucję innego sprzętu nurkowego. Jak prowadzi się szkolenia to powinno się prowadzić sprzedaż sprzętu – tak uważaliśmy i nadal tak uważamy. Zmieniała się tylko kolejność. Skoro
sprzedajemy sprzęt do nurkowania to warto być przygotowanym na szkolenia. Zadaliśmy sobie pytanie o to, czy warto być pośrednikiem, czy dystrybutorem, z wyłącznością na Polskę. Jak zaczynaliśmy przygodę z nurkowaniem ponad 10 lat temu, jedną z bardziej znanych marek na rynku był Dive System. Potem zniknął. Stwierdziliśmy, że nikt tego nie promuje i może jest tam miejsce dla nas. Wysłaliśmy wiadomość z pytaniem do producenta i dostaliśmy zaproszenie do rozmów po wymianie kilku istotnych informacji. Otrzymaliśmy w odpowiedzi trochę szczegółów i po kilku dniach wylądowaliśmy w Rzymie, a kilka godzin później przy stole negocjacyjnym. Na drugi dzień podpisaliśmy umowę dystrybucyjną. Po kilku tygodniach pojechaliśmy po pierwszą dostawę i się zaczęło.
całkiem nieźle!
W kolejnym roku pojawiła się marka Ratio –komputery nurkowe. Około rok temu zyskaliśmy 100-procentową płynność finansową ze sporym zapasem w budżecie i zamiast wyciągnąć kasę i polecieć na jakieś fajne nurkowania zainwestowaliśmy w trzecią markę, czyli OrcaTorch – latarki nurkowe. To spowodowało, że czasu mamy jeszcze mniej. Szukamy teraz innych rozwiązań na prowadzenie tego biznesu i może niebawem nastąpi nowe otwarcie. Cały czas w głowie rodzą się nowe pomysły, a brakuje tylko i wyłącznie parunastu godzin na dobę, aby je zrealizować.
obserwując Was na targach, widać było bardzo duże zainteresowanie latarkami orcatorch. sprzedaliście wszystkie, jakie przywieźliście? czy było to dla Was zaskoczeniem?
Staramy się zawsze mieć więcej towaru niż zapotrzebowanie, tak więc faktycznie, gdybyśmy sprzedali wszystkie bylibyśmy zaskoczeni. Latarki zostały bardzo dobrze przyjęte i sporo sprzedaliśmy, ale nie sprzedaż była powodem ich wystawienia. Chcieliśmy przekonać się jaka będzie reakcja nurków na nowy produkt. Reakcje nas nie zaskoczyły, bo takich się właśnie spodziewaliśmy. Dały nam potwierdzenie naszych wcześniejszych przypuszczeń. Byliśmy i jesteśmy nadal bardzo
z tego powodu zadowoleni, a sprzedaż była bardzo zadowalająca jak na początek. Przewyższyła oczekiwania.
sprzęt, jakim handlujecie jest znany i ceniony. czy macie już informacje od klientów, którzy korzystają na co dzień pod wodą z latarek? czy orcatorch jest porównywalna cenowo i jakościowo z konkurencją?
Trafiliśmy z marką, produktem oraz stosunkiem jakości do ceny, naszym zdaniem, idealnie. Są osoby, które do nas piszą, dzwonią lub podczas spotkań mówią, że nasze latarki za np. około 500 złotych świecą tak jak te, których cena jest dwa razy wyższa lub nawet lepiej. Dla nas zadowolenie klienta jest najważniejsze, a jak do tego dołożymy, że nie zajrzeliśmy mu do każdej kieszeni w zamian za nasz produkt, zadowolenie jest jeszcze większe. Ceny ustawione są tak, aby zakup z naszej sieci dystrybucji w kraju był zawsze tańszy niż ze sklepów poza granicami naszego kraju. Dodatkowo należy pamiętać o tym, że z gwarancją kupując towar w kraju jest potem łatwiej, gdyby trzeba było z niej skorzystać.
jak się postrzegacie na tle konkurencji, towaru z chin itp.? co ją wyróżnia?
Nasze latarki są produkowane w Chinach. Są jednak produktem nie OEM tylko markowym. To nas odróżnia od latarek nazywanych potocznie „chińszczyzną”. Od lat zmienia się produkcja w Chinach. Są firmy produkujące wszystko dla wszystkich i są firmy, które chcą produkować swoją markę. W oparciu o firmy takie jak nasza, tworzą sieć dystrybucyjną i bardzo przykładają się do jakości. Dajemy sobie jeszcze dwa – trzy lata na to, aby latarki ruszyły pełną parą. Stworzyliśmy pakiet latarek testowych i wysyłamy na testy w każdy weekend. Po testach otrzymujemy zawsze zamówienia oraz pozytywne oceny. Bardzo cieszy nas fakt zainteresowania nie tylko latarkami zapasowymi i głównymi, których mamy w ofercie sporo, ale również latarkami foto. Jest to bardzo optymistyczne dla przyszłych klientów i dla nas. Już myślimy o stworzeniu kolejnego pakietu testowego, a może nawet kilku, ponieważ zainteresowanie z tygodnia na tydzień wzrasta, a nasz kalendarz z rezerwacjami jest już prawie wypełniony.
Zdjęcie Irena Stangierska
o statnio hitem są latarki z laserem –zielonym i czerwonym. (...) m ożna za pomocą lasera rybkę obrócić i ustawić tak jak się sobie tego życzy.
Ostatnio hitem są latarki z laserem – zielonym i czerwonym. Od kilku miesięcy nie wyobrażam sobie nurkowania w ciepłych wodach bez lasera. Zabawa z rybkami, podprowadzanie ich w odległość od siebie na wyciagnięcie ręki, aby lepiej się przyjrzeć oraz możliwość wskazania czegoś ciekawego pod wodą na odległość – to jest to. Moim zdaniem jest to też produkt dla parających się fotografią. Można za pomocą lasera rybkę obrócić i ustawić tak jak się sobie tego życzy.
Z taką z laserem jeszcze nie nurkowałem. Muszę spróbować, skoro zachwalasz. a jak się sprawują w podróży? czy można je przewozić w samolocie? podejście linii lotniczych do sprzętu nurkowego foto/video/światło zawsze dostarcza emocji. jak sobie radzi orcatorch? Zadajesz pytanie, na które nie ma dobrej odpo-
wiedzi. Jak linie lotnicze ujednolicą przepisy wtedy powiem, jak można sobie poradzić z akumulatorami czy bateriami. Ostatnio zabrali mi zwykłe paluszki z podręcznego, a innym razem kazano przekładać akumulator do walizki głównej. To wszystko zależy od linii lotniczych, kraju i tego, który bagaż prześwietla. Wolna amerykanka.
na koniec tej ciekawej rozmowy proponuję, aby każdy, kto do Was zadzwoni po ukazaniu się tego numeru na hasło „perfect diver” otrzymał 3% rabatu na latarki! Zgoda? Chciałbym się zgodzić na taką propozycję, ale taka operacja wymagałaby wprowadzenia w życie nowego cennika dla całej sieci dystrybucyjnej. My nie prowadzimy sprzedaży detalicznej (oprócz targów), a jak się pojawiają zamówienia detaliczne to staramy się ustalić kto jest najbliżej z naszych dystrybutorów i przekazujemy zamówienia do realizacji. Ta zasada dotyczy nie tylko latarek, ale całego sprzętu nurkowego, który mamy w dystrybucji. Możemy się umówić na taką akcję podczas targów nurkowych, w których będziemy brali udział i nie na 3% tylko 5%, aby łatwiej było liczyć.
Świetnie. dziękuję w imieniu przyszłych klientów i za naszą rozmowę.
Suitable for both back mount and side mount diving
D910V Max 5000 Lumens
CREE COB LED 120 degree wide angle beam Color temperature 5700K, C RI: RA 92
D900V Max 2700 Lumens
Red, UV, Neutral white with 120°flood beam
Cool white with 8° spot beam
Magnetic fast charging system with a short charging time of 2.5h
D520 Max 1000 Lumens
D570-GL D570-RL Max 1000 Lumens
Cree XM-L2(U4) LED, max 1000 lumens output Uses 1*18650/2*CR123A/2*16340 battery Mechanically head rotary switch offers high reliability underwater
D620 Max 2700 Lumens
Cree XHP70 LED, 2700 lumens output Uses four 18650 Li-ion batteries 90°rotary lockable switch offers easy and reliable operation
Two light sources :8°white beam + green laser light
Easy operation with side button switch D570-RL red laser optional
Jakość szkoleń nurkowych
Moja praca polega między innymi na dość intensywnym jeżdżeniu po polsce, spotykaniu się z nurkami i instruktorami podczas prelekcji, warsztatów, wykładów, a także na uczestniczeniu – aktywnym bądź jako obserwator – w wielu różnych kursach nurkowych, niejako „przy okazji” spędzania czasu z nurkami.
ku mojemu zdziwieniu i zaniepokojeniu, jako reprezentantowi dan, wielu nurków zaczęło zadawać pytania, które zmusiły mnie do refleksji nad poziomem wiedzy i wyszkolenia w polsce.
o ile pytania o prędkość wynurzania, podejrzane symptomy czy objawy, używane gazy –jestem w stanie zrozumieć, o tyle pytanie usłyszane od nurka na poziomie aoWd: „co to jest właściwie choroba dekompresyjna?” skłoniło mnie do napisania tego artykułu.
Chciałabym poruszyć dzisiaj temat nietypowy i chyba dość kontrowersyjny, mianowicie jakość szkoleń nurkowych. Natchnienie znalazłam dość przypadkiem, uczestnicząc jako obserwator w dwóch różnych kursach OWD, dwóch różnych instruktorów (federacja ma mniejsze znaczenie, gdyż standardy wszystkich federacji mają dość spójne założenia na początkowym etapie nauczania).
Zastanowiło mnie w pewnym momencie, jak kluczową rolę odgrywa wybór instruktora – jego wiedza merytoryczna, doświadczenie, umiejętność przekazywania obu wspomnianych.
Czego właściwie oczekujemy rozpoczynając przygodę z nurkowaniem?
Ilu kursantów, tyle odpowiedzi – jak pokazały niejednokrotnie ankiety na różnych forach i w mediach społecznościowych. Oczekujemy przede wszystkim poznania czegoś nowego, nowego – podwodne-
Tekst irena koso W ska Zdjęcia r adosła W Zajko W ski
go – świata, nowych przeżyć, adrenaliny, przygody, przeżycia czegoś z przyjaciółmi, poznania nowych ludzi. Dużo rzadziej oczekujemy wiedzy czy zgłębienia zagadnień fizyczno-matematycznych związanych z nurkowaniem, a to właśnie ta strona naszej nowej pasji powinna od początku być nam bliska. Dlaczego? Dlatego, aby uczyć nurków samodzielnego myślenia, podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji od samego początku. A do tego właśnie podstawę stanowi wiedza.
Ale wracając do wspomnianych kursów. Jeden kurs trwał trzy dni, kursant sam przerobił wcześniej książkę, instruktor online sprawdził quizy, ocenił na tej podstawie wiedzę, poszedł z kursantem do wody (1 dzień basen i dwa dni – 4 nurkowania – na wodzie otwartej) i wystawił certyfikat uprawniający do nurkowania na 18 metrów. Czy to dobrze, czy źle nie mnie oceniać, faktem jest, że kursant, a od tego momentu pełnoprawny nurek z uprawnieniami do nurkowania na wodzie otwartej, poszedł w świat. Potrafi obsłużyć BCD, słyszał o neutralnej pływalności, oczyści automat, poradzi sobie z maską. Kiedyś usłyszałam, że przecież to zupełnie wystarczy, aby „wydać kwity”. Teoretycznie nie powinien się zabić, sam „się opływa”. Zupełnie jak z prawem jazdy –niby się czegoś uczymy, ale i tak dopiero jak pierwszy raz obetrzemy własny samochód, to nauczymy się parkować. Tylko czy na pewno o to chodzi?
d użo rzadziej oczekujemy wiedzy czy zgłębienia zagadnień fizyczno-matematycznych związanych z nurkowaniem, a to właśnie ta strona naszej nowej pasji powinna od początku być nam bliska.
Drugi instruktor prezentował podejście skrajnie odmienne. Przede wszystkim kursanci najpierw mieli wykłady, a dopiero później dostali materiały systematyzujące wiedzę. A i same wykłady… kursant OWD zaczynający od fizyki, obowiązujących praw, obliczeń EAD, zmiany ciśnienia gazu w butli w zależności od temperatury… siedziałam z boku, a materiał był podawany w taki „przyswajalny” sposób, że sama zaczęłam robić notatki z przykładami, aby wykorzystać je w swoim nauczaniu. Co więcej, kursanci wcale nie sprawiali wrażenie zdziwionych czy zaskoczonych taką wiedzą – uznali, że skoro instruktor ich o tym uczy, to znaczy, że trzeba się tego nauczyć. Kolejne wykłady mówiły oczywiście o sprzęcie (razem z pełną demonstracją, ubieraniem się dla poznania „jak to jest” etc.) oraz omówieniem ćwiczeń, które będą wykonywane. Wszystkie ćwiczenia na tym kursie wykonywane były w neutralnej pływalności, w suchym skafandrze, od praktycznie pierwszego wejścia do wody obowiązywał trym i żabka. Wcześniej wyda-
Wystawiając certyfikat z naszym nazwiskiem, stajemy się odpowiedzialni za wiedzę i postawę, jaką przekazaliśmy nowemu nurkowi.
wało mi się, że to niemożliwe, aby tak przeprowadzać kurs, jednak okazało się, że można tak robić i to od lat całkiem skutecznie. Instruktor ten bazuje na „starej szkole” nauczania, kiedy to na CMAS P1 trzeba było przejść istną szkołę komandosów trwającą kilka miesięcy. System ten naprawdę się sprawdza dostarczając ogromną ilość wiedzy i praktycznych umiejętności podczas minimum 10-godzinnych nurkowań wykonywanych na kursie.
Zastanowiło mnie to, dlaczego teoretycznie te same kursy potrafią być tak różne u różnych instruktorów? Uwierzcie, że federacja nie gra tu roli.
Oczywiście nie można wykluczyć wyjątków, ale one jedynie potwierdzają tą regułę.
Instruktorzy szkolący indywidualnie, niestety głównie Ci, dla których nurkowanie nie jest źródłem utrzymania, robią to, aby przekazać swoją pasję i naprawdę zależy im, aby nurkowanie było bezpieczniejsze. Podkreślam jeszcze raz, że federacja nie ma znaczenia w tej prawidłowości. Nie wybieramy federacji, ale instruktora.
Nurkowanie stało się sportem powszechnie dostępnym, jedną z form spędzania wolnego czasu, możliwym do rozpoczęcia z dnia na dzień dla każdego, kto ma taką fantazję. Czy to dobrze? Uważam, że tak. Ale pamiętajmy, że umiejętności i wiedza, z jaką wypuszczamy naszych kursantów „w świat”
Biorąc pod uwagę większą próbę, można wysnuć wniosek, że najsłabsze jakościowo są kursy tzw. „resortowe”, trwające 2–3 dni, nastawione głównie na zarobek na turystach. Również te właśnie kursy są potencjalnie najbardziej niebezpieczne dla samych kursantów – otrzymują oni certyfikację często nie do końca posiadając umiejętności, a w większości zupełnie nie posiadając adekwatnej wiedzy do swoich dalszych poczynań.
jest swego rodzaju posagiem, który mogą pomnażać, jeśli zasiane przez nas ziarno jest wartościowe. Wystawiając certyfikat z naszym nazwiskiem, stajemy się odpowiedzialni za wiedzę i postawę, jaką przekazaliśmy nowemu nurkowi. Warto czasami zastanowić się, czy sami chcielibyśmy, aby nas tak właśnie nauczono i czy nasz kursant, „reklamujący” nasze nazwisko na swoim certyfikacie, będzie przynosił nam dumę czy wstyd.
Obyśmy mogli być dumni ze swoich instruktorów, a oni z nas
rAchunek S umieni A
cZ y W ie M co to jest:
• Choroba dekompresyjna (DCI vs DCS)
• Toksyczność tlenowa (rodzaje)
• Dwutlenek węgla
• Narkoza azotowa
• Barotrauma
• Gradient Factor
• Wartość M
• SAC
• EAD
• END
cZ y W ie M o c Z y M M ó W i i potrafię W ykor Z ystać:
• Prawo Henry'ego
• Prawo Daltona
• Prawo Archimedesa
• Prawo Boyle'a-Mariotte'a
• Prawo Gay-Lussaca
• Prawo Charles’a
PaNika
d oświadczanie lęku, nawet przez krótki okres, nigdy nie jest przyjemne. j eszcze gorzej, gdy lęk przerodzi się w panikę, a najgorzej, gdy zdarzy się to pod wodą. p owód, dla którego zdrowi ludzie cierpią z powodu nagłych ataków paniki pod wodą jest jak dotąd nieznany.
Ważne
jest jednak, aby spróbować zrozumieć mechanizmy paniki. W rzeczywistości panika, choć nieszkodliwa z natury, może być najczęstszą przyczyną wypadków wśród nurków.
Eksperci od paniki w nurkowaniu Arthur Bachrach i Glen Egstrom, autorzy eseju „Stress and Performance in Diving”, stwierdzają, że „panika jest przytłaczającą przyczyną większości urazów i ofiar śmiertelnych w nurkowaniu”. Każdy doświadczony divemaster lub instruktor może potwierdzić te stwierdzenia. Panika nie jest zawsze czającym się wrogiem, gotowym uderzyć każdego bez względu na wiek, doświadczenie, płeć – panice można zapobiec.
Przeprowadzono badania na ponad 12 000 nurkach, którzy doświadczyli paniki podczas nurkowania, w celu ustalenia przyczyn ją wywołujących. Wyniki były zaskakujące. Respondenci otrzymali listę 43 możliwych przyczyn paniki, takich jak „rekiny”, „ciemność”, „brak powietrza” i tak dalej. Opcje zostały podzielone na trzy kategorie dotyczące: warunków nurkowania, problemów ze sprzętem, problemów fizycznych i/ lub psychologicznych.
Nurkowie zostali poproszeni o ocenę, które z tych zagrożeń były obecne podczas ataków paniki. Spośród wszystkich 43 możliwych zagrożeń, trzy najbardziej wybrane pola w każdej kategorii były ostatnimi: „Inne”. Krótko mówiąc, zdarzenia wywołujące reakcje paniczne nie należą do obiektywnych przyczyn problemu uzasadnionego niepokoju sytuacyjnego. W większości przypadków przyczyną wyzwalającą było coś trywialnego lub rutynowego, coś, czego nikt nie uznałby za powód do paniki w innym momencie.
Analizując raporty DAN na temat wypadków i ofiar śmiertelnych w nurkowaniu, nasuwa się hipoteza, że zdumiewająca liczba nurkowań mogłaby zostać pomyślnie zakończona, gdyby nurek podążał za regułami szkolenia podstawowego. Proste zasady: nie wstrzymuj oddechu, nie wynurzaj się zbyt szybko – uważamy, że nigdy nie popełnimy takiego błędu. Jednak każdy może wpaść w panikę, atak paniki jest niezależny od naszej woli. Panika nie jest tchórzostwem czy brakiem odwagi, ale mimowolną reakcją na masowe wydzielanie adrenaliny do krwiobiegu. W obliczu zagrożenia powoduje wzrost
tętna, temperatury ciała i cukru we krwi. Pojawiają się mdłości, zaczynasz się pocić, skóra staje się czerwona lub blada, oddech staje się szybszy, płytki, doświadczasz duszności. Może zawęzić się Twoje pole widzenia.
Najgorsze jest to, że czujesz się coraz bardziej zdenerwowany i nie możesz jasno myśleć. Wydaje się, że rozwiązanie danej sytuacji już nie istnieje. W trakcie ataku paniki, racjonalna część mózgu może zrobić bardzo niewiele, aby zatrzymać ten proces, ponieważ organizm potrzebuje kilku minut na wchłonięcie adrenaliny, a ryzyko podjęcia niewłaściwych działań wzrasta.
Dobrą wiadomością jest to, że prawie zawsze można zapobiec panice. Wskazuje na to działanie, na pierwszy rzut oka nieistotne, występujące w wyżej wspomnianym badaniu. Chociaż wyniki dostarczone przez nurków na temat prawdopodobnych przyczyn ataków paniki wydawały się niezwiązane i tak rozproszone, że niemożliwe było wyciągnięcie logicznego statystycznego wniosku, wszyscy zgadzali się, że zaczęli się hiperwentylować tuż przed roz-
poczęciem ataku paniki. A hiperwentylacja (szybki oddech, płytki, nieregularny) jest klasycznym znakiem niepokoju.
Lęk jest nagromadzeniem codziennego stresu, który sięga aż do punktu nieświadomego strachu przed niemożnością rozwiązania problemów. Z tego wynika uczucie bezsilności, które wzmacnia niepewność, zmartwienie, zmęczenie, frustrację i strach, które są częścią codziennego życia. Jest zatem prawdopodobne, że nurek jeszcze przed wejściem do wody doświadcza, być może nieuświadomionego, stresu.
W momencie, gdy nurek zanurza się zmartwiony czy zły, jest mniej zdolny do reagowania w spójny i logiczny sposób. Kiedy zdarzy się coś nieoczekiwanego, nawet nieszkodliwego (jak zrzucona przypadkowo maska), zaczyna się hiperwentylować, ale powietrze wydaje się nigdy niewystarczające. Wzrasta poczucie „głodu powietrza” i ryzyko uduszenia.
Panika jest w zasięgu ręki.
Oczywiście nie należy zakładać, że wszyscy nurkowie, którzy mieli słabszy dzień, będą mieli atak
paniki: ludzie różnią się od siebie, w różny sposób radzą sobie ze stresem i codziennymi troskami. Niektóre osoby są bardziej narażone na stres niż inne, dlatego są bardziej podatne na ataki paniki. Jednak nikt, jak wspomniano, nie jest odporny na panikę, ponieważ nasz indywidualny próg paniki może również zmieniać się z dnia na dzień.
Atak paniki rzadko zdarza się nagle podczas nurkowania – w większości przypadków stres działa na nurka od godzin, a czasem nawet dni. Do ataku paniki może prowadzić nadmiar zadań, kiedy nurek czuje się przytłoczony. Panice można zapobiec skupiając się na konkretnych zadaniach i odmawiając zajmowania się niepotrzebnymi czynnościami lub też czynnościami poza zasięgiem naszego komfortu psychicznego.
Jednym z najlepszych sposobów na zmniejszenie i uniknięcie stresu, jest ustanowienie serii przerw w dniu nurkowania: odpocznij, skup się na sytuacji i zastanów się, co zamierzasz zrobić dalej. Jeśli jesteś zestresowany, gdy dotrzesz do miejsca spotkania, po zaparkowaniu, prawdopodobnie przed przeniesieniem sprzętu, zrób sobie przerwę na minutę lub dwie i zrelaksuj się. Kiedy sprzęt jest
na pokładzie, ale zanim się ubierzesz, zrób sobie przerwę. Kiedy jesteś w wodzie, ale przed nurkowaniem, przerwij. I tak przez cały czas nurkowania.
Istnieją co najmniej trzy dobre powody, dla których częste przerwy zmniejszają stres i zapobiegają panice. Po pierwsze – regularne przerwy zmniejszają zmęczenie; odpoczynek sprzyja obniżeniu poziomu adrenaliny, spowolnieniu bicia serca, wolniejszemu i głębszemu oddychaniu, a poziom dwutlenku węgla w roztworze we krwi zmienia się w normalny. Po drugie – przerwy są szansą na chwilę odpoczynku psychicznego i spowolnienie wydarzeń, za którymi jesteśmy zmuszeni nadążać. Wreszcie –częste przerwy są okazją do zastanowienia się nad kolejnym zadaniem i sposobem jego wykonania. Spróbuj wyobrazić sobie problemy, które mogą się pojawić i ich rozwiązania: psychologia sportu udowodniła, że wizualizacja jest potężną bronią przeciwko lękowi, stresowi i panice.
Przerwy mogą być również okazją do kontrolowania oddechu. Oddychanie ścianą klatki piersiowej, a nie przeponą, to intensywne działanie energetyczne, ponieważ używamy niewłaściwych mięśni. Oddychanie za pomocą przepony jest raczej naturalnym sposobem oddychania, wywołuje stan rozluźnienia i ma zasadnicze znaczenie dla utrzymania oddechu pod kontrolą: hiperwentylacja jest w rzeczywistości dobrze znaną przyczyną lęku i paniki.
Podsumowując, kiedy nie czujesz się dobrze, lepiej nie nurkować. Kiedy masz uczucie mdłości i po prostu nie chcesz nurkować z jakiegoś powodu, którego nie możesz zidentyfikować, lepiej tego nie robić. Nie pozwól, aby presja towarzyszy wypchnęła cię poza twoje granice komfortu, ponieważ zacząłbyś nurkowanie już zestresowany i bardziej podatny na panikę. Jeśli ktoś tego nie rozumie i nalega na nurkowanie, nie czuj się zakłopotany. Problem wyrównywania ciśnienia zawsze jest świetnym wyjściem awaryjnym (wymówką)!
Źródło: www.daneurope.org, www.alertdiver.eu
DAN dba o to, abyście mogli beztrosko nurkować, w dowolnym miejscu i czasie
Ogólnoświatowe Assistance w razie wypadku, działające 24/7
Wyłączny dostęp do nurkowych planÓw ubezpieczeniowych
Porady medyczne i zalecenia specjalistów
Udział w programach badawczych z zakresu medycyny nurkowej
DIVING SAFETY SINCE1983
Kursy pierwszej pomocy
Wypadek nurkowy
czyli wszystko jest dobrze, dopóki…
Tekst Maciej jurasZ Zdjęcia archiWuM cn płetWal poZnań
r edaktor naczelny magazynu p erfect d iver poprosił mnie o napisanie artykułu na temat wypadków nurkowych, w kontekście ostatnio medialnej sprawy jaką jest odnalezienie na Bałtyku ciała zaginionego nurka z p oznania. Spytałem – „ wojtek, na ile znaków ten artykuł”, „nieważne m aciej, no limit, po prostu trzeba coś napisać”. z abrzmiało poważnie, odpowiedzialnie i tak jest, wypadek oraz cała związana z nim otoczka – to nie żarty.
Z wypadkami
nurkowymi jest najczęściej tak, że wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze, a jak coś się stanie to winnego niestety nie ma. Nikt nie chce być z tym powiązany i w to zamieszany, w sposób naturalny boimy się, że ktoś obarczy nas winą i odpowiedzialnością za dane zdarzenie, a w swoim mniemaniu nie zrobiliśmy niczego złego, nie zrobiliśmy nic specjalnie. Jeśli idę chodnikiem i nagle się przewrócę, to jest to wypadek, a gdybym szedł i wiedział, że się zaraz przewrócę, to bym się na tym chodniku położył. Wypadek to jest zdarzenie, którego nie przewidzieliśmy, a które wystąpiło. Czym innym jest to, czy na dane zdarzenie jesteśmy przygotowani – posiadając odpowiednie przeszkolenie, umiejętności, doświadczenie, sprzęt, czasem support na powierzchni. Wypadki występowały, występują i będą występować, a kontrowersje wokół nich będą skupiać się na tym, czy ktoś powinien sobie dać radę w danej sytuacji, a nie dał, czy w ogóle powinien był być w danym miejscu i czasie.
W związku z tym, że jako biegły analizując sprawy wypadków nurkowych mam dostęp do wszystkich materiałów w sprawie oraz mam dostęp do Internetu, to widzę jak duże jest niezrozumienie tema-
Wypadki występowały, występują i będą występować, a kontrowersje wokół nich
będą skupiać się na tym, czy ktoś powinien sobie dać radę w danej sytuacji, a nie dał, czy w ogóle powinien był być w danym miejscu i czasie.
tyki takiego często tragicznego zdarzenia. Po jednej stronie są pewne fakty i materiał śledczy, a po drugiej hejt w Internecie. To na nurka, który uległ wypadkowi, to na instruktora, który prowadził szkolenie. Jakoś wtedy wszyscy wszystko wiedzą, każdy ma jakąś teorię, wiele wpisów „to było wiadome, że tak się stanie”, „to była tylko kwestia czasu”, „sam się o to prosił”… itp. itd. Im niższe uprawnienia komentujących, tym często większe przeświadczenie o własnej racji, taka trochę oczywista oczywistość. Wszyscy niby to wiemy, ale i tak dajemy się wciągać w gromkie burze internetowe, a każda szalona
(…) strasznie irytujące jest, że widać, że ktoś coś kręci przy sprawie zamiast powiedzieć prawdę, zwłaszcza, że w kontekście zdarzeń nurkowych prawda najczęściej nie rodzi konsekwencji.
wypowiedź znajduje las „lajków”. Tak wygląda era Internetu, której nie zmienimy, którą musimy zaakceptować jako społeczność nurkowa. Starajmy się jednak w tych dyskusjach zachować trochę wstrzemięźliwości i rozsądku.
Komentarze to jedna rzeczywistość, taka bardziej wirtualna. Natomiast to, co realne, to dramat rodziny ofiary oraz dramat wszystkich osób bezpośrednio i pośrednio związanych ze zdarzeniem. W płomiennych dyskusjach internetowych często zapominamy o tych, którzy zostali, którzy żyją i czują. Fakty i zebrany w sprawie materiał dowodowy, w zestawieniu z teoriami potrafią być zaskakujące. Ferowane w Internecie wyroki i stek domysłów, mają się często nijak w stosunku do zeznań i faktów. Ze względu na dobro śledztwa, nikt biorący udział w danym postępowaniu nie powinien go komentować i udzielać szczegółowych w tym zakresie informacji. Tego typu praca dochodzeniowa lubi spokój i potrzebuje czasu. Wypadki nurkowe przy założeniu szczerych intencji ich uczestników oraz pełnej transparentności, byłyby dość klarowne i my jako społeczność nurkowa, moglibyśmy wyciągnąć z nich naukę tak, aby tragiczne zdarzenie dało jakiś owoc. Żeby tak się stało potrzebna jest jednak jedna, jakże oczywista i banalna rzecz – PRAWDA.
W nurkowaniu nie mamy sztywnych przepisów prawnych, które by wszystko regulowały, mamy normy społeczne, spisane i nauczane standardy bezpiecznego nurkowania oraz dobre praktyki nurkowe, wynikające z praktycznych doświadczeń nurków i instruktorów. Z wypadkami nurkowymi najczęściej powiązane jest to, że ktoś te nasze nurkowe normy społeczne łamie zdając sobie z tego sprawę, dlatego podczas zeznań przeinacza rzeczywistość i fakty, tak żeby ukryć zaniedbanie, w ogóle nie wskazać czy zdeprecjonować pewne czyny. Wypadek nurkowy w mojej prywatnej ocenie zachodzi pod wodą, ale w 90% swój początek ma już przez zanurzeniem – na etapie planowania i przyjęcia złych założeń w tym względzie. I tak jak napisałem na wstępie „wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze…” czasem coś się udaje, czasem nie.
Naturalnym jest, że jeśli ktoś nas atakuje, coś nam zarzuca, to się bronimy, a broniąc się trochę idealizujemy sytuację, stawiając siebie w lepszym świetle. Gorzej, jeśli świadek lub uczestnik zdarzenia podczas „idealizacji” zaczyna mijać się z prawdą, czyli po prostu kłamie. W ferworze obrony własnego imienia, niektórzy potrafią zapędzić się bardzo daleko i to już jest problem. W emocjach danego zdarzenia nie widać obiektywnie całości, można pomyśleć, że jeśli powiemy prawdę to ktoś pociągnie nas do odpowiedzialności. Nie widzimy tego, że żeby ponieść konsekwencje w związku z jakimś zdarzeniem, musiałaby występować „umyślność postępowania”, a więc zachowanie i czynności, które wskazywałyby na to, że ktoś zrobił coś specjalnie, z premedytacją. Inny warunek to niedbalstwo, a więc niezachowanie należytej staranności. Każdy wypadek jest inny i rozpatrywany jest indywidualnie. Komputery nurkowe, świadkowie zdarzenia, uczestnicy zdarzenia, rozmowy i plany przednurkowe, to wszystko są dość mocne aspekty, które wskazują kierunek prawdy. I chyba w dużej mierze tak naprawdę chodzi nam, środowisku płetwonurków, o ustalenie prawdziwego przebiegu nurkowania w kontekście wypadku nurkowego. Mam wrażenie, że nie pieklimy się na to, że coś się stało, bo tak już jest, wypadki się zdarzają. Natomiast
strasznie irytujące jest, że widać, że ktoś coś kręci przy sprawie zamiast powiedzieć prawdę, zwłaszcza, że w kontekście zdarzeń nurkowych prawda najczęściej nie rodzi konsekwencji.
Na jednym z przesłuchań, w których uczestniczyłem jako biegły, uczestnik nurkowania mijał się z prawdą w obawie przed konsekwencjami braku posiadania stosownych uprawnień do nurkowania głębokiego, na głębokość, na której doszło do zdarzenia. Spytałem go: „czy jeśli ktoś pójdzie w góry, bez przeszkolenia, w trampkach i zwichnie sobie nogę, to czy będzie odpowiadał prawnie, czy będzie karany? Nie, nie będzie”. W wypadkach nurkowych często chodzi o spokój własnych sumień, spokój rodziny ofiary – chodzi o PRAWDĘ, tylko i aż.
Poznań, lipiec 2019
Maciej j uras Z
Biegły sądowy SO Poznań
PADI Platinum Course Director
Centrum Nurkowe Płetwal Poznań
maciej.jurasz@pletwal.eu
+48 501 472 997
ZaToPioNy kościół
panie! bo w tym jeziorze
to zatopiony kościół jest!!!
Uwaga!! Artykuł zawiera ściśle tajną mapę zatopionych czołgów i zatopionych kościołów. Czytasz na własną odpowiedzialność!!
Tekst i zdjęcia MateusZ popek
większość nurków ma w sobie pierwiastek poszukiwacza-odkrywcy i większość z nas zna akwen, gdzie podobno leży zatopiony czołg albo kościół. p raca archeologa podwodnego powoduje, że takich historii usłyszałem setki… naprawdę setki.
czy szwedzkiej armii, pod którą zawalił się zimą lód. Tych historii jest tak dużo, że zapełniłyby wiele wieczorów opowieściami. Postanowiłem opowiedzieć cztery takie historie.
Po
tych bardzo wiarygodnych opowieściach mógłbym dojść do wniosku, że naprawdę w każdym jeziorze jest zatopiony czołg, zatopiony kościół, wesele, armia szwedzka i kilka innych.
Przez lata pracy jako archeolog podwodny nurkowałem w dziesiątkach różnych jezior w całej Polsce i prawie zawsze miejscowi mieszkańcy przychodzili z historiami o jakimś zatopionym obiekcie w tym akwenie. Te historie często mają wspólny mianownik. Najczęściej powtarzają się opowieści o zatopionym czołgu albo kościele. Te historie też wzbudzają największe emocje wśród słuchaczy, bo kto by nie chciał znaleźć w wodzie czołgu? Bardzo często powtarzają się również doniesienia o pomnikach wrzuconych do wody lub weselu
Pierwsza z nich wydarzyła się całkiem niedawno podczas podstawowego kursu nurkowego dla studentów archeologii w jednym z wielkopolskich jezior. Stałem w wodzie i czekałem na kolejną parę, gdy podpłynęło do mnie dwóch Panów z podstawowym pytaniem, gdy widzi się nurka: „Na ile starcza Panu ta butla?”. Czekanie się przedłużało, podobnie jak rozmowa. Gdy doszliśmy do wykonywanego przeze mnie zawodu obaj Panowie poczuli silną potrzebę opowiedzenia mi historii. Rozpoczyna się oczywiście od dawno temu, ale nie wiadomo do końca kiedy było wesele, które miało jechać do kościoła. Na nieszczęście i ich zgubę kościół znajdował się po drugiej stronie jeziora, a była zima. Dlatego też wszyscy weselnicy postanowili przejechać saniami przez jezioro w celu dostania się do kościoła. Jak każdy czytelnik się teraz domyśla lód się zawalił
i impreza skończyła się na dnie. Panowie wskazali mi ręką miejsce, gdzie odbyła się ta tragedia z silną sugestią, że powinienem tam jak najszybciej zanurkować i odnaleźć tych nieszczęśników. Kiedy nie wykazałem entuzjazmu, żeby tam zanurkować zawód na ich twarzy był ogromny. W tym momencie pojawili się kursanci i mogłem się zanurzyć. Panów od „wesela” już nigdy nie spotkałem.
Przenieśmy się na drugą stronę Polski do jednego z mazurskich jezior. Byłem u znajomych nad jeziorem na weekend i gdy tylko nowo poznane towarzystwo dowiedziało się czym się zajmuję postanowili opowiedzieć mi niezwykle ciekawą historię. W pobliskiej miejscowości na środku rynku stał pruski pomnik. Gdy radziecka armia „wyzwalała” te tereny natknęła się na ten monument. Jeden z oficerów wydał swoim żołnierzom rozkaz, aby pomnik zniszczyć i wrzucić do stawu przylegającego do rynku. Gdy stanęliśmy nad stawem czy może raczej stawikiem wielkości paru arów i głębokości nie przekraczającej kilkudziesięciu centymetrów nie wiedziałem, jak im wyjaśnić, że najprawdopodobniej nie ma tam tego pomnika… Wyobraźmy sobie sytuację: grupa żołnierzy zdejmuje ważący kilkaset kilogramów pomnik. Potem wkłada go na małą rybacką łódeczkę (bo większa się na tym stawie nie zmieści). Wypływają na środek i wrzucają go do wody…
Teraz przenieśmy się z Mazur na pobliską Warmię. Parę lat temu z zespołem prowadziliśmy tam prospekcje podwodne. W trakcie wodowania RIB’a podbiegł do nas kilkuletni chłopczyk zainteresowany co robimy. Po chwili podzielił się z nami informacją, że nieopodal znajduje się czołg pod wodą. Gdy nie uzyskał odpowiedniej uwagi, przyszedł z mamą, która z poważną miną potwierdziła istnienie zatopionego czołgu kilkadziesiąt metrów od brzegu. Jeden z członków naszego zespołu zaprawiony w takich historiach spytał czy nie ma przypadkiem zatopionego kościoła w jeziorze. Pani z oburzeniem stwierdziła, że nie. Następnego dnia w tym samym miejscu ponownie wodowaliśmy naszą motorówkę i ponownie odwiedziła nas ta sama Pani z synami witając nas słowami: „Panowie, a czy Wy wiecie, że w tym jeziorze jest zatopiony kościół… piosenki o nim śpiewają…”
Ostatnia historia wydarzyła się na jednym z pomorskich jezior. Pewnego letniego dnia dostaliśmy telefon, że z jeziora został wyłowiony wczesnośredniowieczny słowiański posąg. Cały zespół zebrał się bardzo szybko i dotarł nad jezioro, gdzie spotkaliśmy znalazcę, który specjalistom pokazał drewniany poczerniały posąg z wyrzeźbioną twarzą. Wszystko wyglądało bardzo poważnie i wiarygodnie więc szef zespołu wysłał nas do sprawdzenia miejsca, gdzie obiekt został znaleziony. Nie spodziewaliśmy się nic znaleźć, bo ile słowiańskich posągów może wpaść do wody? Gdy o tym pomyślałem mój wzrok przyciągnął kawał czarnego drewna na dnie. Podpłynąłem do obiektu i zobaczyłem… twarz. Leżał przede mną drugi posąg! Gdy wynurzyłem się i powiedziałem o tym szefowi jego mina była tak samo zdziwiona jak i zaniepokojona. Po chwili powiedział, że musi zadzwonić. Z treści rozmowy wynikało, że rozmawia ze swoim kolegą z liceum, z którym jeździł nad to jezioro na obozy w liceum! – Cześć. Pamiętasz jak w liceum jeździliśmy nad jezioro na obozy, a pamiętasz może co działo się po drugiej stronie jeziora?
– Tak, jasne. Tam harcerze mieli obozy i oni jakieś takie totemy rzeźbili. Tajemnica słowiańskich bożków została rozwiązana…
W pracy archeologa podwodnego takich historii jest mnóstwo. Można je opowiadać bez końca. Te przygody sprawiły, że staliśmy się bardzo znieczuleni na takie doniesienia i traktujemy je z przymrużeniem oka. Ale zawsze mam z tyłu głowy, że któraś z tych historii mogła być prawdziwa. Ciekawe, ile zatopionych czołgów i kościołów zignorowałem?
ranking najczęściej występujących zatopionych skarbów: 1. Czołg 2. Kościół 3. Pomnik 4. Wesele 5. Armia szwedzka 6. Armia napoleońska 7. Samolot
Grafika Paweł Stencel
Antarktyda 2019
śladami shackletona
Tekst i zdjęcia bartosZ psZcZółkoWski
p omysł o nurkowaniu na Antarktydzie tkwił w mojej głowie od bardzo dawna. Szukając sposobu, aby dostać się na ten ostatni bastion dzikiej natury, zastanawiałem się nad środkiem transportu. k olega zabrał mnie na prelekcję Aleksandra d oby, który opowiadał o tym jak przepłynął Atlantyk kajakiem!!! Siedemdziesięcioczterolatek sam, kajakiem przez Atlantyk? z robiło to na mnie duże wrażenie.
Lampart morski z Couverville
Selma w okolicy pingwiniska
Couverville
Kolega po prelekcji oświadczył, że płyniemy pod żaglami na Antarktydę, jak Shackleton. Będąc pod wpływem opowieści prelegenta, zgodziłem się bez wahania, do końca nie zdając sobie sprawy na co się piszę. Organizatorem wyprawy był Aquadiver z Olsztyna. 3 loty, łącznie 22 h (Warszawa–Rzym–Buenos Aires–Ushuaia).
Spotykamy się w marinie z resztą załogi i kapitanem Selma Expeditions, łodzi, która przez następne 4 tygodnie będzie naszym domem. Pokonujemy Beagle Channel w dobę i wpływamy na niespokojne wody Cieśniny Drake’a. Uff… cóż to była za jazda:).
Po pięciu dniach żeglugi dostrzegamy pierwsze góry lodowe. Zaczynają pojawiać się ogony wielorybów, a majestatyczne albatrosy towarzyszą nam przez cały rejs. Dopiero jednak po przeżyciach z Cieśniny Drake’a człowiek może lepiej zrozumieć wyzwania i trudy wyprawy Ernesta Shackletona żaglowcem Endurance oraz innych śmiałków idących za jego przykładem.
O zachodzie słońca docieramy do Wysp Melhiora, naszego pierwszego przystanku na półwyspie antarktycznym. Witają nas pingwiny oraz foka wylegująca się na krze i nie zwracająca na nas kompletnie uwagi. Dni są tutaj bardzo długie i trwają około 20 h, a bodźce zewnętrzne i przepiękny surowy krajobraz powodują, że nie odczuwa się zmęczenia.
Pierwsze nurkowanie, piękne słońce, błękitne niebo i lodowata woda, która ma tutaj od 2 do -2°C. Widoczność na pierwszych metrach dobra, od 7 do 15 metra bardzo słaba, a od 15 metra zaczyna się poprawiać, na 20 jest już bardzo dobra. Tutejsza rafa obfituje w ukwiały, niesamowite strzykwy, duże ślimaki nagoskrzelne, kikutnice oraz niezliczoną ilość „robactwa”, izopodów wszelkiej maści.
Noce są tak krótkie i jasne, że dni zaczynają zlewać się ze sobą. Nie ma zasięgu ani dostępu do internetu. To wyjątkowe odczucia, niezakłócone szumem cywilizacyjnym obcowanie z naturą.
Pingwinisko w Couverville, pingwiny białobrewe
Jednak nawet tutaj, na końcu świata, dostrzegamy ingerencję ludzką sprzed lat. Dobijamy do wyspy Enterprise, gdzie spoczywa wielki statek wielorybniczy Gowernoren. Okazuje się, że nurkujemy przy tym wraku w setną rocznicę jego zatonięcia. Dziób statku wystaje ponad powierzchnię wody, a rufa spoczywa na 21 metrach głębokości. Drewniany pokład statku jest zachowany doskonale. Rozrzucone kości wielorybów pod wodą robią na nas wrażenie i jednocześnie smucą, dając zapis ery wielorybniczej. Woda ma temperaturę około 0°C, a słaba widoczność na pierwszych metrach polepsza się od 15 metra dochodząc do 10–12 metrów. Spotykamy ślimaki nagoskrzelne, duże ukwiały i strzykwy, które zaczęliśmy nazywać „baobabami antarktycznymi”.
Naszym następnym celem jest pingwinisko w Couverville. Przypływamy tam wczesnym rankiem i przygotowujemy się do desantu na płytką wodę. Pingwiny boją się lampartów morskich pływających pod powierzchnią, zatem decydujemy się zostawić ciężki sprzęt na łodzi i bierzemy tylko ABC, by fo-
tografować pingwiny białobrewe z powierzchni.
W tym miejscu towarzyszy nam ostre słońce przez większą cześć dnia. W okolicy, na krach, wylegują się lamparty morskie, a co jakiś czas słychać oddechy wynurzających się humbaków.
Wszystkie zwierzęta zajęte są połowami kryla (rodzaj krewetki, która występuje w ogromnych ilościach na Antarktydzie w okresie letnim).
Po 2 tygodniach wyprawy dobijamy do bazy polarnej Wiernadski. Tu robimy ciekawe 4 nurkowania na okolicznych ścianach i spotykamy się z naukowcami nurkującymi w tych okolicach od dawna.
Zbieramy informacje na temat fauny z rejonu bazy oraz pytamy o wskazówki dotyczące nurkowania z lampartami morskimi. Dostajemy zaproszenie od ukraińskiej bazy na partyjkę bilarda w ich kantynie.
Ta wizyta pozwoliła nam na spotkanie z ciekawymi ludźmi, skosztowanie lokalnych specjałów:) oraz zakupy w Wiernadskim, najdalej na południe świata wysuniętym sklepie z pamiątkami. Jako ciekawost-
Ciekawa meduza
pokazująca
piękną bioluminescencję, okolice
Couverville
Nurek fotograf przy górze
lodowej, widać efekt mieszającej
się wody słodkiej i słonej, Charcot Nord
„Baobab antarktyczny”, tak roboczo nazwaliśmy strzykwy morskie, które tu są bardzo ruchliwe i głodne
kę mogę podać, że z bazy Wiernadski do Warszawy w linii prostej jest 16 210 kilometrów. Ta sympatyczna wizyta wymusiła na nas jednodniową pauzę w nurkowaniu.
Żegnając się z Ukraińcami, pożeglowaliśmy w stronę Charcot Nord, by przy pierwszej napotkanej górze lodowej zrobić zanurzenie. Zaskoczyła nas słaba widoczność na pierwszych metrach. Znaleźliśmy winowajcę! Okazało się, że słodka woda z topniejącej góry lodowej miesza się ze słoną wodą Morza Południowego powodując niewyraźny obraz. Po dotarciu na 15 metrów widoczność znacznie się poprawiła, a temperatura wynosiła około 0°C. Skupieni na fotografowaniu lodowych form na ścianie góry dostrzegliśmy cień dużego zwierzęcia. Lampart? Ostrzegano nas wcześniej, że lamparty morskie mogą być niebezpieczne, że jak otwierają paszczę to znaczy, że pokazują dominację. Byliśmy przerażeni, ale jednocześnie ciekawi do tego stopnia, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcie. Na powierzchni okazało się, że to była foka, ciekawa bąbli, które wypuszczaliśmy z automatów oddechowych. To było przeżycie z dreszczykiem:)
Byłbym zapomniał wspomnieć o wrażeniach jakie dostarczyło nam nurkowanie w okolicy gór lodowych, zwłaszcza tamtego dnia. Taka góra topiąc się jest cały czas w ruchu. Należy zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza jeśli chce się przepłynąć pod jej spodem. Często jest to kuszące, bo właśnie tam harcują foki i jak duchy pojawiają się znikąd i znikają po kilku chwilach. Góra porusza się w pionie, a od czasu do czasu, jak łupnie w dno, to aż uszy bolą, więc lepiej nie pływać pod taką wielgachną bryłą lodu.
Nototenia – jedna z dosłownie kilku przedstawicieli ryb w tych zimnych wodach
Ślimak na-
goskrzelny z oko-
lic ukraińskiej
bazy polarnej
Wiernadski
Ice fish, ryba która ma białą krew i dzięki temu potrafi przetrwać w wodzie
o temperaturze
-2°C, spotkana w okolicy wyspy
Enterprice
Doskonale zachowany drewniany pokład, mimo 100 lat w wodzie
Niegdyś najbardziej zaawansowany statek przetwórnia, teraz służy jako wygodne miejsce do cumowania
Nurkując na Antarktydzie należy pamiętać, że nie ma tam centrów nurkowych, ani żadnej infrastruktury, przewodników czy miejscówek nurkowych.
Nurkujesz, gdzie chcesz, ale priorytetem zawsze jest bezpieczeństwo. Jesteś zdany na siebie i swój sprzęt, a jakikolwiek przeciek w suchym skafandrze czy bomblujący automat powoduje, że kończysz nurkowanie bardzo szybko. Czas nurkowania to około 50 minut, głównie ze względu na temperaturę wody bliską zera, a czasem nawet poniżej zera.
Interakcje ze zwierzętami są niesamowite, jednak należy pamiętać, że jesteśmy gośćmi w ich świecie i nie należy im przeszkadzać. Najbardziej ulubionym elementem sprzętu przy nurkowaniach na
Antarktydzie są oczywiście chemiczne ocieplacze (saszetki) do rękawic i butów.
Antarktyda to niesamowite miejsce, surowe i majestatyczne, ciche i spokojne. Sielankę, co jakiś czas, zakłóca tylko rumor ton lodu i śniegu odrywający się od całości lodowej powłoki, a wpadając do wody rozsiewa pokruszone fragmenty wielkości samochodu osobowego.
Foka z Charcot Nord
Opalizujące opale…
Tekst i zdjęcia bartosZ pitala
p o raz pierwszy o kopalni opali w d ubniku usłyszałem gdzieś w okolicach 2012 roku. j ako nurkowi „ d eep”, zafascynowanemu nurkowaniami overhead, wydawało mi się, że mogę jedynie pomarzyć, by kiedykolwiek zanurkować w tym miejscu...
A byłoo czym marzyć – woda „kryształ”, ściany o niespotykanym, pomarańczowym odcieniu, liczne drewniane pozostałości kopalnianej infrastruktury, a nawet porośnięte osadami torowiska, którymi dawno, dawno temu wywożono z kopalni urobek. Wszystko to niesamowicie działało na wyobraźnię i nie dawało o sobie zapomnieć.
Trudno się więc dziwić, że gdy pięć lat później –w 2017 roku – udało mi się uzyskać certyfikację Full Cave, Dubnik był jednym z pierwszych miejsc do zobaczenia na mojej długiej liście. Dostać się tam nie było jednak łatwo – w okresie od listopada do marca kopalnia jest zamknięta ze względu na zimujące nietoperze, a roczny limit nurków wynosi jedynie 40 osób. Miałem więc sporo szczęścia, że w grupie zorganizowanej przez ś.p. Michała Czermińskiego akurat zwolniło się jedno miejsce. Jak łatwo się domyślić, nie musiałem się długo zastanawiać...
n urko W anie
O ile samo nurkowanie w Dubniku nie odbiega stopniem trudności od innych miejsc tego typu, to kopalnia zmusza nas do dużego wysiłku zanim odkryje nam swoje podwodne sekrety i widoki. Pod ziemię schodzimy niepozornym, kamiennym wejściem szybu Jozef. Przed zanurzeniem w lodowatej wodzie czeka nas kilkusetmetrowy transport sprzętu wewnątrz kopalni, którego zwieńczeniem
jest zejście po kilkudziesięciu wyślizganych, wykutych w błotnistej skale stopniach. Ani w kopalni, ani w jej okolicy nie ma możliwości nabicia butli, więc odpowiedni zapas gazu musimy przywieźć ze sobą i „zatargać” go na dół. Droga powrotna niestety niczym się nie różni. W trakcie tego „spaceru” miniemy prawdopodobnie kilka pieszych wycieczek, dla których nasz widok będzie dodatkową atrakcją w ramach zwiedzanej przez nie trasy turystycznej.
Gdy już uporamy się ze sprzętem, który zakładamy w pobliżu zalanej części, i zanurzymy w upragnionej, „przyjemnie chłodnej”, silnie zmineralizowanej (szczypie w język i twarz) wodzie o temperaturze nie przekraczającej 4°C, szybko zapomnimy o trudach i niewygodach. Ściany rzeczywiście są jaskrawopomarańczowe, a oświetlone mocnym strumieniem latarki odblaskują w ciekawy sposób. Podobno w ścianach i na zawaliskach wciąż można znaleźć opale, ja z racji oglądania świata przez ekran kamery nie miałem możliwości ich wypatrzyć. Większość korytarzy jest przestronna, można spokojnie utrzymywać się kilkadziesiąt centymetrów nad spągiem, co w przypadku ogarniętych nurków umożliwia całkowite niewzbudzanie osadów. W razie zmącenia widoczność może szybko spaść do
koszyce
Preszów dubNik
bratysława
przysłowiowego „zera”, więc warto o tym pamiętać. Na szczęście kopalnia posiada stałe oporęczowanie z grubej, wyczuwalnej nawet zlodowaciałymi palcami linki. Korytarze często obłożone są ścianami ułożonymi z kamieni, mającymi zapobiegać osuwiskom. W niektórych częściach zachowane są odcinki oryginalnego ostemplowania.
Oprócz korytarzy, w których spędzimy dużą część każdego nurkowania, natrafimy również na większe przestrzenie, a w nich wiele elementów wyposażenia kopalni. Najciekawszym z nich są chyba pionowe szyby łączące poziomy kopalni. Szyby te wciąż są zabudowane drewnianymi konstrukcjami oraz drabinami i wyglądają tak, jakby praca tutaj skończyła się zaledwie parę dni temu. Wrażenie „czucia historii” potęguje fakt, że eksploatacja kopalni została zakończona ponad sto lat temu(!), po ponad trzech wiekach górniczej historii. Na jednym z poziomów mamy okazję płynąć wzdłuż widywa-
nych często na fotografiach, porośniętych białym nalotem torowiskach. One również zachowały się w dobrym stanie i są bardzo ciekawym oraz fotogenicznym dodatkiem. W Dubniku spotkałem się z jeszcze jedną unikatową, jak na kopalnię rzeczą, rozbudowaną szatą naciekową. W niektórych przestrzeniach występują kilkudziesięciocentymetrowe „makarony”, a nawet „firany” przywodzące na myśl meksykańskie jaskinie, które są jednak bardzo kruche i należy dołożyć wszelkich starań, aby nawet bąblami nie zakłócić ich spokoju, gdyż natychmiast odłamują się i opadają na dno.
Z ponad dwudziestu kilometrów korytarzy zalanych jest około pięciu, jest więc co oglądać. Rozłożone są one w ramach pięciu poziomów. Nurkując „turystycznie” mamy okazję zwiedzić pierwsze trzy –do głębokości około 36 m. Korytarze przecinają się w wielu miejscach, tworząc swego rodzaju „ser szwajcarski”. Poszczególne poziomy są ze sobą po-
łączone efektownymi, wykutymi w skale schodami. Możliwe jest, przykładowo, zanurzenie korytarzami na 30 m, zrobienie trawersu, zobaczenie szybu wraz z jego kompletnym drewnianym osprzętem, pokonanie około 25 m w pionie wzdłuż zakręcających schodów, opłynięcie części płytkiego poziomu, dekompresja w tunelu na 6 m i wynurzenie.
Nurkowania w kopalni prowadzone są przez przewodnika – w tę rolę najczęściej wciela się Peter Kubicka (ten od systemu rękawic KUBI, i kilku innych, ciekawych nurkowych patentów), który jest jednocześnie osobą kontaktową w sprawie rezerwacji i organizacji nurkowań. Po zniesieniu sprzętu i złapaniu oddechu przewodnik każdorazowo omawia nadchodzące nurkowanie – szkic trasy, na co warto zwrócić uwagę, maksymalna głębokość, potencjalne zagrożenia, a dla filmowców i fotografów – omówienie szyku, ustawienia świateł, oraz potencjalnie fotogenicznych miejsc. Peter dobrze mówi po angielsku, i jest bardzo pozytywnie nastawiony do fotografii i filmowania w kopalni, za-
wsze stara się zorganizować nurkowanie tak, aby zapewnić możliwość zrobienia dobrych ujęć, i jest otwarty na różne propozycje. Da się też z nim bezproblemowo dogadać po słowacko-polsku. W tym miejscu chcę uspokoić osoby zrażone do nurkowań z przewodnikiem, np. po doświadczeniach z jaskini Molnar Janos. Peter daje dużo swobody w trakcie nurkowania, nie prowadzi nas za rękę, nie liczy co do minuty czasu spędzonego pod wodą, nie kontroluje gazów zespołu. Jego rola ogranicza się do pokazywania miejsc i prowadzenia po labiryncie korytarzy (oczywiście jest tak w przypadku ogarniętego zespołu jaskiniowego). Raz, gdy cały mój zespół wykruszył się, poszliśmy we dwójkę na ponad 90-minutowe nurkowanie. Standardem jest około 60–70 minut. Wiele zależy tu od zużycia gazów przez nurków.
Z uwagi na trudną logistykę i brak możliwości nabicia gazów, standardem jest nurkowanie w zestawie twin + stage 11L + opcjonalnie tlen na dekompresję. W takiej konfiguracji twinset jest każdorazowo na-
szą rezerwą, a całe nurkowanie robimy w oparciu o stage. Należy więc ich przywieźć do kopalni odpowiednio dużo.
lokaliZacja, cennik, WyMagania forMalne Kopalnia znajduje się około 20 km od Preszowa, który jest dobrą bazą noclegowo-wypadową. Jeśli zależy nam na mieszkaniu jak najbliżej nurkowiska, kilka kilometrów od niego możemy zakwaterować się w pensjonacie o łatwej do zgadnięcia nazwie „Opal”. Standard wystarczający – pokój z łazienką, restauracja w budynku. Pod wejście do kopalni dojeżdżamy prowadzącą przez las asfaltową drogą,
nie trzeba więc terenowych samochodów. Ziemny parking przy kopalni jest duży, daje możliwość rozłożenia się ze sprzętem, czy nawet piknikowania przez osoby towarzyszące.
Jeśli chodzi o niezbędne „kwity”, to potrzebować będziemy uprawnień jaskiniowych (najlepiej Full Cave, nie wiem czy Intro wystarczy), ubezpieczenia nurkowego oraz zaświadczenia od lekarza o braku przeciwwskazań do nurkowania – nie musi to być żaden specjalista, chłopaki tylko patrzą, czy papierek przypomina wyglądem zaświadczenie lekarskie.
Nurkowania w kopalni odbywają się w weekendy, możliwe jest zrobienie dwóch lub trzech nurkowań dziennie. W pierwszym przypadku za pojedyncze nurkowanie zapłacimy 60 euro, zaś w drugim 50 euro.
Po pierwszej wizycie powróciłem do Dubnika w 2018 roku celem nakręcenia porządnego filmu. Film ten można znaleźć w serwisie YouTube: https:// youtu.be/lD1znci1V-w
Z autorem można się kontaktować pod adresem e-mail: bart.pitala@gmail.com
Jezioro Belis-Fantanele -Transylwania
Tekst i zdjęcia karol pencil ołóWek
n ad tytułowe jezioro wybraliśmy się po nurkowaniach w rumuńskich jaskiniach t auz i d obrestilor. j est to sztuczne jezioro, które powstało w wyniku budowy tamy w latach 70-tych. p ołożone jest w rejonie c luj n apoka ( k luż).
Pojechaliśmy nad nie bardziej z ciekawości – po informacjach odnalezionych już kilka lat temu na rumuńskich forach internetowych, mówiących o tym, iż w jeziorze znajduje się zalany kościół. Miejsce to nie jest popularne nurkowo, więc mało kto w nim nurkował. Mając przybliżone namiary i zdjęcia z internetu, rozpoczęliśmy poszukiwania z brzegu. W zależności od stanu wody – kościół jest całkowicie schowany pod wodą lub nad powierzchnię wystaje fragment wieży. Po dość długim spacerze zaczepił nas miejscowy człowiek, pytając czego szukamy. Szczęśliwie okazuje się, że miejscowy wie dokładnie, gdzie znajduje się kościół. Za równowartość około 50 złotych i dwudziestu minutach płynięcia docieramy na miejsce. Nasz kapitan wskazuje w przybliżeniu miejsce, gdzie według niego pod wodą znajduje się wieża świątyni (nie jest obojkowana).
Po zanurzeniu zaczynam poszukiwania, zajmuje mi to około 10 minut. Widoczność, jak na zbiornik typu zaporowego, jest bardzo dobra i wynosi 5–10 m. Nagle staje przede mną kompletna wieża kościelna! Niesamowite! Góra wieży o tej porze roku (listopad) znajdowała się na 8 m, wejście do kościoła na 22 m. Konieczne było użycie latarki, gdyż głębiej jest dużo ciemniej, do zrobienia lepszych zdjęć należy użyć również dobrych lamp foto, których niestety nie miałem. Widoczne są wszystkie elementy budowli: okna, wmurowane krzyże, wewnątrz głównej nawy leżą elementy zawalonego dachu oraz drewniane resztki ławek. Poza tym świątynia jest w bardzo dobrym stanie. Wokół znajdują się inne pozostałości: płyty, kolumny. Godzina pod wodą mija błyskawicznie. Od głównego wejścia biegnie poręczówka w stronę brzegu, która świadczy o tym, że z tej opcji wejścia na
nurkowanie, również ktoś czasami korzysta. Brzeg jest stromy, więc opcja z łódką jest o wiele wygodniejsza. Bardzo atrakcyjne i mało znane miejsce nurkowe. W innych porach roku widoczność bywa kapryśna, zdarza się nawet taka, że „zwiedzamy” świątynię na dotyk:) Woda ma temperaturę 12°C. Maksymalna głębokość jeziora to prawdopodobnie około 40–50 m, chociaż nasz miejscowy opowiadał, że przy wysokim poziomie wody bywa 90 m. Nie
wiem, ile w tym prawdy, fakt jest taki, że zaraz za kościołem dno bardzo szybko opada. Niestety nie było już czasu na szukanie śladów wiosek, które w wyniku budowy tamy znalazły się pod jej taflą.
k arol o łó W ek
SDI/TDI Scuba diving Instructor No.18951
Nitrox & CPROX AED Instructor
belis fantanele – znajduje się na zachodzie kraju, w północnej części Gór Apuseni i na wysokości 990 m n.p.m. Powstawało w latach 1970–1974. Mieszkańców
Belis oraz okolicznych osad zmuszono do opuszczenia swoich domostw. Na rzece Somesul Cald wybudowano zaporę, która połączyła górzysty teren, zamykając w ten sposób sztuczny zbiornik i oddzielając go od rzeki. Nad samo jezioro trafić jest dość łatwo. Dystans od centrum miasta Cluj Napoka do tamy Fantanele wynosi 60 km. Czas przejazdu to około 1,30 h.
Belis Fantanele jest położone bardzo ciekawie. Linia brzegowa jest urozmaicona, tworząca często mini zatoczki. W obrębie jeziora występują skały, a dojście do samej tafli stanowi w większości miejsc poważny problem, ze względu na strome brzegi, porośnięte lasami.
j e Z ioro b elis f antanele
• Długość – 13 km
• Powierzchnia – 9,8 km²
• Przeciętna głębokość – 18 m
• Maksymalna głębokość – 40 m
• Nurkowania na podwodnym mieście – z łodzi
• Prąd – lekki
Zapora f antanele
• Wysokość – 95,5 m
• Długość baldachimu – 400 m
• Szerokość na dole – 264 m
• Objętość – 2.315 tysięcy m³
od redA kcji
Schleswig
Tekst i zdjęcia Marcin trZciński
n ie lubię pechowców. wiecie, takich osobników którzy jadąc palcem po mapie dostają mandat za nadmierną prędkość. Albo chcąc zobaczyć pustynię wydają wszystkie oszczędności na wyjazd na Saharę. A tam święto, bo po raz pierwszy od 30 lat leje deszcz… z resztą co ja tu będę gadał, przecież każdy z was na swojej drodze spotkał nie raz taką osobę.
Jaksami wiecie ich pech jest niezwykle zaraźliwy, dlatego w dawnych dobrych czasach, gdy prawo i poprawność polityczna nie były aż tak bardzo przestrzegane, można było takiego Jonasza po prostu wyrzucić za burtę. Dziś jednak jedynym wyjściem jest bardzo uważać.
A my pchaliśmy się prosto w paszczę lwa, na spotkanie z jednym z czołowych przedstawicieli pechowego gatunku. Z wrakiem SMS Schleswig-Holstein, bo jak się pewnie domyśliliście (albo zasugerował to tytuł) o nim mowa. Mało kto wie, że kariera tego pancernika to jedno wielkie pasmo porażek. Zbudowana w 1906 roku jednostka już na Bitwie Jutlandzkiej jawiła się mocno przestarzałą. Potwierdziła to zresztą zaliczając trafienie z pancernika HMS New Zealand, samemu nic nie osiągając. Po tym „sukcesie” przekształcono ją w hulk mieszkalny. Ponieważ „prawdziwe” okręty Kajzerowskiej Kriegsmarine spoczęły na dnie Scapa Flow, naszego bohatera wyremontowano i w 1926 roku stał się flagowym okrętem floty. Tylko po to, by w trzy lata później zderzyć się na Bałtyku z torpedowcem Leopard i znów trafić do naprawy. O jego dokonaniach 1 września 1939 r. raczej wszyscy wiemy. Mało kto pamięta jednak, że
już 27 dni później pancernik zaliczył trafienie pociskiem 152 mm z helskiej baterii cyplowej. Znów remont. Następnie atak na Danię, gdzie 8 kwietnia uszkodził część podwodną wchodząc na mieliznę. Więc… remont. Potem, cumując w gdyńskim porcie pancernik skupił się na zaliczaniu kolejnych trafień zrzucanymi z bombowców RAF bombami. Tam też go zresztą ostatecznie (jak się wydawało) zatopili niemieccy saperzy, detonując umieszczone pod pokładem ładunki wybuchowe. Ale jak to Niemcy, po raz kolejny nie docenili Rosjan, którzy nie tylko że podnieśli jednostkę, ale po przeholowaniu do Tallina uczynili z niej świetny magazyn. A następnie, po osadzeniu koło wyspy Osmussaar, jeszcze lepszy okręt cel dla swojej floty i marynarki. Cóż, przyznajcie sami, że losy Schleswiga-Holsteina jawią się jako pełna sukcesów biografia, prawda?
Znając prawo Murphy'ego nie spodziewałem się lekkiego zadania. Zresztą pech Schleswiga udzielił się nam już na samym początku zmuszając naszego
Nitroxa, po ośmiu godzinach sztormowania, do kapitulacji i powrotu do helskiego portu. Dopiero po kolejnej dobie spędzonej za bezpiecznym falochronem morze uspokoiło się na tyle, że można było
podjąć kolejną próbę. Ale że ja nienawidzę falowania, to nie było mnie na pokładzie. Do Estonii dotarłem znacznie bardziej komfortowo – Finnairem, by następnie, w oczekiwaniu na coraz bardziej spóźniający się zespół, trwonić w estońskiej stolicy ciężko zarobione euro. Poznałem miejscowy, fajny basen i kilka niezłych knajp. Z nudów poszedłem nawet do lokalnego odpowiednika Empiku, ale nawet przy największych staraniach moje zdolności lingwistyczne nie starczyły do ogarnięcia lokalne-
go dialektu. W rezultacie wszedłem więc trzy razy na wzgórze zamkowe. Rano, po południu, a potem w nocy. Gdy w końcu dobę później do Tallina dotarł leciwy VW Transporter z Markiem za kółkiem, poszliśmy tam jeszcze raz, by mógł obejrzeć stare mury. Marek, nie Volkswagen. Bo Marek historykiem sztuki był. Z wykształcenia, bo żeby rodzina miała co jeść nie był praktykujący.
Kolejną noc spędziliśmy z Markiem już w Haapsalu, by w kolejny poranek udać się… no nie zgadniecie… na zwiedzanie tamtejszego zamku. Potem, dla zabicia czasu na nabytych w sklepiku prześcieradłach wymalowaliśmy powitalne banery dla wciąż nieobecnej załogi. Coś w stylu „zabierzcie nas stąd”. Nie wiem czy jest coś gorszego od takiej ciągnącej się w nieskończoność nudy. Ale wszystko ma kiedyś swój koniec więc czwartego dnia do porciku w Dirhami dumnie wpłynęła nasza łajba. Tak wykończona sztormem, że nawet wszystkie koje pod pokładem były kompletnie mokre. O zwalonym na środku sprzęcie nie wspominając. Zanotowali 72 godziny spóźnienia, ale jednak dotarli!
Od rana wzięliśmy się ostro do roboty, chcąc nadrobić stracony czas. Widząc determinację załogi Bałtyk w końcu odpuścił i morze było prawie gładkie. Bujało tak nieznacznie, że po łyknięciu magicznych egipskich tabletek odważyłem się wejść na pokład. A tam trwała odprawa. Bazując na otrzymanych od Rosjan obrazach sonarowych wraku Alek z Radkiem i Markiem usiłowali opracować plan działań, podczas gdy reszta z nas wzięła się do klarowania sprzętu. Droga do miejsca ostatniego spoczynku Schleswiga nie miała być długa, więc trzeba było się bez zwłoki szykować do pierwszych nurkowań.
o bjuczeni sprzętem ustawiliśmy się gęsiego przy burcie. (…) e mocje sięgały zenitu, choć każdy usiłował zachować kamienną twarz, nie dając poznać po sobie jak bardzo jest nakręcony.
Objuczeni sprzętem ustawiliśmy się gęsiego przy burcie. Niby miał to być wstępny zwiad, dający pogląd na sytuację pod wodą, ale sami wiecie… Emocje sięgały zenitu, choć każdy usiłował zachować kamienną twarz, nie dając poznać po sobie jak bardzo jest nakręcony. Nie mogłem doczekać się swojej kolejności, a skakałem dopiero jako szósty. Miałem ochotę popchnąć stojącego mi przed nosem Marka, by wreszcie się ruszył. No ale w końcu jednak nadeszła i moja kolej. Ustawiłem się na krawędzi burty, potem długi krok w przód, krótki lot i wokół zrobiło się zielono. Mocny prąd od razu porwał mnie w kierunku rufy, więc gwałtownie chwyciłem ciągnącą się wzdłuż burty linę i podciągając się na niej rozpocząłem drogę ku odległemu łańcuchowi kotwicznemu. Ależ wiało! Na dodatek aparat i szeroko rozłożone lampy wcale nie ułatwiały mi zadania. Schleswig bronił się rozpaczliwie, usiłując nie dopuścić nas do siebie. W końcu, schodząc w dół po łańcuchu, sięgnąłem dna. Dosłownie! Twarda skała znajdowała się raptem 11 m pod powierzchnią, więc silny prąd był nadal doskonale odczuwalny. To jednak co bardziej cieszyło to dość
To był magazyn amunicyjny! kiedyś schowany
głęboko pod pokładem teraz był zupełnie odsłonięty, prezentując swoja zawartość.
dobra, kilkumetrowa wizura. Uff…, chyba wszyscy najbardziej obawialiśmy się słabej wody. Rozejrzałem się w koło i choć samego wraku jeszcze nie zauważyłem, to leżące co i rusz elementy wyposażenia oraz rdzewiejące rosyjskie pociski świadczyły o tym, że byłem w dobrym miejscu. Przytrzymując się czego popadnie ruszyłem przed siebie, by już po kilku metrach zauważyć jak przed moim nosem materializuje się rozwalona burta stalowego kolosa. Za piękny to on nie był… Płynąc nad poskręcanymi tonami żelastwa usiłowałem odnaleźć jakieś dające się zidentyfikować części. Coś, co by mi powiedziało, w którym miejscu pancernika właśnie się znalazłem. Ale Rosjanie wykonali naprawdę niezłą robotę i kompletnie nic nie kojarzyło mi się z widzianym na zdjęciach okrętem. Pod sobą mia-
łem tylko tony mniej lub bardziej pogiętych blach i kilometry różnego rodzaju przewodów i kabli. Płynący trochę bardziej z prawej Marek zamachał gwałtownie. Po chwili przyglądania się dziwacznym gestykulacjom doszedłem do wniosku że chyba nic go nie użarło, nie był to też atak tropikalnej gorączki, a raczej próbował mnie przywołać, by coś pokazać. Ruszyłem więc w jego stronę i po kilkunastu sekundach przed oczami miałem wielką zębatkę – podstawę, na której spoczywała jedna z dwóch głównych wież działowych armat kalibru 280 mm. Ale czad! Nadal jednak nie wiedziałem czy byliśmy w dziobowej czy rufowej części okrętu. Podczas gdy Marek z Romkiem wzięli się za mierzenie znaleziska ja wreszcie mogłem zrobić kilka zdjęć. A potem ruszyłem dalej, bo zauważyłem błyski czyjejś latarki. Zbyt długo tkwiła w jednym miejscu, by był to przypadek. Gdy w końcu zmachany dotarłem do Radka, a właściwie jego latarki, bo to ona wskazywała mi drogę, zdębiałem. O żesz ty… Nie, nie chodziło o Radka, bo do jego widoku zdążyłem się już przyzwyczaić. Chodziło o to, że schował się przed prądem za wielkim kawałem żelastwa i liczył
leżące na półkach, poukładane w długie szeregi pociski. To był magazyn amunicyjny! Kiedyś schowany głęboko pod pokładem teraz był zupełnie odsłonięty, prezentując swoja zawartość. No ja dziękuję. Miałem nadzieję, że skoro pociski wytrzymały już tyle czasu, to nie postanowią zrobić głośnego bum akurat w czasie naszego nurkowania.
Ustalone przed nurkowaniem sześćdziesiąt minut minęło jak z bicza strzelił i trzeba było wracać. Trochę szkoda, bo powietrza mieliśmy w twinach jeszcze pod dostatkiem, a nie obejrzałem nawet 50% okrętu. Trudno. Przebiłem powierzchnię i dałem się znieść prądowi w stronę otwartego trapu. Po twarzach chłopaków widziałem, że byli nieźle nakręceni. Trajkotali jak przekupki na Różyckim, co w ich przypadku świadczyło o sporych emocjach. Było ok. Zwłaszcza że po szybkim małym-co-nieco mieliśmy znów wrócić pod wodę. Na obiecane schabowe* z ziemniakami musieliśmy poczekać do wieczora. Ale byliśmy tak zadowoleni z nurkowania, że nie było z tym problemu. Zwaliłem graty na swoje miejsce i nawet nie rozpinając suchego dołączyłem do rozgadanej grupy.
*Obiecane schabowe dostaliśmy w końcu późnym wieczorem. Ale były dość mocno twarde. A ziemniaki za słone. Ale to nie była wina kuka. W pobliżu Schleswiga niewiele rzeczy mogło się udać. Jego pech był zaraźliwy…
Wraki Istrii
Tekst i zdjęcia ZbignieW rogoZiński
Słowo „wrak” budzi wśród nurków różne emocje. j ednym kojarzy się ono ze stertą rdzewiejącego żelastwa, leżącego na dnie. i nnym z fragmentem ciekawej historii, która spoczęła gdzieś w głębinach mórz. większość wraków jest świadectwem ludzkiej bezsilności wobec potęgi natury, bądź też naszej wojowniczej natury.
Rosnący rozwój podwodnej turystyki spowodował jednak, że coraz częściej zatapiane są wycofane ze służby jednostki, w celu późniejszego ich wykorzystania w celach rekreacyjnych.
Początek czerwca zastał nas na wodach północnego Adriatyku. To nasze drugie podejście do wraków leżących wokół półwyspu Istria i nasza druga wizy-
ta w Diving Center Indie. Baza znajduje się w miejscowości Banjole na terenie campingu o tej samej nazwie. Prowadzona jest przez Sandrę, Diego i Żeljko, którzy towarzyszyć nam będą podczas naszych nurkowań. Centrum oprócz infrastruktury lądowej, która pozwala obsługiwać zarówno nurków rekreacyjnych jak i technicznych, dysponuje dużą łodzią motorową, która pozwala dotrzeć do najdalszych
miejscówek w niecałe dwie godziny. Nasz plan na ten wyjazd jest prosty, zobaczyć wraki, na których nie udało się zanurkować wcześniej.
Pierwsza jednostka, którą odwiedzamy w czasie tego wyjazdu, jest zarazem jedyną, na której nurkowaliśmy już podczas poprzedniego pobytu na Istrii. Wygląd oraz wydarzenia, które miały miejsce
W czasie rejsu na pokładzie parowca znajdowali się uchodźcy z terytorium b ośni i Hercegowiny, ludzie wracający z wakacji, a także członkowie austrowęgierskiego wojska. W sumie 66 członków załogi i 240 pasażerów (przy czym dane te nie obejmowały dzieci poniżej 10 roku życia i żołnierzy).
w czasie jej ostatniego rejsu spowodowały, że czasami nazywana jest Titanikiem Adriatyku.
Parowiec pasażerski Baron Gautsch został zbudowany w 1908 roku, w szkockiej stoczni braci Gourlay w Dundee. Armatorem statku było austro-węgierskie towarzystwo żeglugowe Lloyd. Wraz z dwoma bliźniaczymi jednostkami, Prinz Hohenlohe i Prinz Bruck, pływał on na trasie, która ciągnęła się od Triestu do najdalszych kurortów Dalmacji.
W trakcie I wojny światowej statek został czasowo przejęty przez flotą austriacką, w której służył jako transportowiec. W czasie swoich czterech rejsów dla marynarki wojennej, przewoził zaopatrzenie dla wojsk stacjonujących w należącym obecnie do Czarnogóry, Kotorze. W drodze powrotnej zabierał zaś cywilów ewakuowanych do portów północnej części Adriatyku.
12 sierpnia 1914 r. Baron Gautsch wypłynął z Kotoru do Triestu w swoją, jak się okazało, ostatnią podróż. Dowódcy statków pływających tamtą trasą zostali poinformowani o postawieniu pól minowych na północnym Adriatyku w celu ochrony wejścia do głównego portu marynarki wojennej w Puli. Dokładne instrukcje dotyczące nawigacji, zostały przekazane załodze statku przez władze wojskowe. Pierwszy oficer na ich podstawie zaplanował trasę statku dla tej feralnej podróży. W czasie rejsu na pokładzie parowca znajdowali się uchodźcy z terytorium Bośni i Hercegowiny, ludzie wracający z wakacji, a także członkowie austro-węgierskiego wojska. W sumie 66 członków załogi i 240 pasażerów (przy czym dane te nie
obejmowały dzieci poniżej 10 roku życia i żołnierzy). O godzinie 11:00 w dniu 13 sierpnia 1914 r. Baron Gautsch wypłynął w ostatni odcinek trasy z portu Veli do Triestu. Kapitan jednostki udał się na spoczynek, pozostawiając parowiec pod dowództwem pierwszego oficera. Ten jednak zszedł z mostka bez wiedzy kapitana i udał się na lunch z pasażerami pierwszej klasy, zostawiając statek pod komendą niedoświadczonego drugiego oficera. W wyniku błędu i pomimo sygnałów ostrzegawczych ze stawiacza min Bazyliszek, które nie zostały zauważone lub zrozumiane, Baron Gautsch zboczył z wyznaczonego kursu i wszedł na pełnej szybkości w pole minowe. Gdy drugi oficer zrozumiał swój błąd, próbował wykonać zwrot i wrócić na pełne morze, lecz było już za późno. Parowiec uderzył w minę, która wybuchła na lewej burcie jednostki. Wkrótce potem doszło do drugiej eksplozji, prawdopodobnie uszkodzonego kotła. Na pokładzie wybuchła panika, pasażerowie rzucili się do łodzi ratunkowych, z których jednak wiele nie mogło zostać opuszczonych do morza z powodu ich złej konserwacji. Na domiar złego, załoga
pozamykała kamizelki ratunkowe w szafkach, by w ten sposób zapobiec używaniu ich w czasie rejsu jako poduszki przez pasażerów trzeciej klasy. Wiele zdesperowanych osób wyskoczyło za burtę by oddalić się od tonącej jednostki, jednak olej opałowy wyciekający z pękniętych zbiorników zalepiał nosy, oczy i uszy pływających na powierzchni ludzi, uniemożliwiając im oddychanie. Jakby tego było mało, ropa rozlewająca się wokół tonącego parowca zapaliła się i część pasażerów spłonęła żywcem. Pasażerowie, którzy przetrwali to piekło, zeznawali później, że wielu członków załogi zamiast pomagać pasażerom, dbało tylko o własną skórę. Potwierdzeniem tego jest fakt, że w wielu łodziach ratunkowych było więcej członków załogi niż pasażerów. Baron Gautsch zniknął w odmętach po około pięciu minutach od wejścia na minę. Austro-węgierskie niszczyciele, które pierwsze przybyły na miejsce katastrofy, wyciągnęły z wody 159-ciu rozbitków. W wyniku katastrofy zginęło, według różnych źródeł, co najmniej 147 pasażerów. Głównie kobiet i dzieci. Ofiary katastrofy zostały pochowane na cmentarzu Wojskowym w Puli.
l eżące na płaskim, piaszczystym dnie stalowe olbrzy my, stały się po tych wszystkich latach
tętniącymi życiem oazami, na których znalazło schronienie wiele morskich organizmów.
Wrak leży na głębokości około 40 metrów na piaszczysto-kamienistym podłożu. Kadłub, wokół którego krążą ławice ryb, został już całkowicie skolonizowany przez morskie organizmy. Po II wojnie światowej, szczątków Barona Gautscha użyto w ramach ćwiczeń nurków marynarki jugosłowiańskiej z wykorzystaniem ładunków wybuchowych, czego dowodem są zniszczone nadbudówki. Pomimo tego, że kominy i maszty są obecnie zapadnięte i pogięte, a trzy śruby napędzające wcześniej jednostkę zostały usunięte, to pływając wewnątrz nadgryzionej przez ząb czasu konstrukcji dwóch górnych pokładów, nie sposób zgodzić się z tymi, którzy twierdzą, że to jeden z najładniejszych chorwackich wraków.
Pięknych wraków wokół Istrii, które odwiedziliśmy, jest znacznie więcej. Luana, John Gilmour, Hans Schmidt, Draga, Giuseppe Dezza, Varese, to tylko niektóre z nich. Wszystkie te jednostki leżą na dość znacznych głębokościach, co powoduje, że znajdują się poza zasięgiem początkujących nurków. Wszystkie tutejsze nurkowania ocierają się o limity bezdekompresyjne. Utrudniony dostęp ma jednak także swoje dobre strony. Mniejsza liczba nurków uchroniła je być może przed dewastacją i ich obecny stan jest spowodowany raczej upływem czasu niż działalnością człowieka. Leżące na płaskim, piaszczystym dnie stalowe olbrzymy, stały się po tych wszystkich latach tętniącymi życiem oazami, na których znalazło schronienie wiele morskich organizmów. Wokół tych sztucznie stworzonych ekosystemów unoszą się ławice chromisów, oblad i amereli. Rozpadające się pokłady są królestwem skorpen, krabów, homarów, langust i ślimaków nagoskrzelnych. Zaś w ciemnych zakamarkach ładowni i maszynowniach spotkać można dorodne widlaki i ławice bielmików, próbujące ukryć się przed niepożądanym towarzystwem. Na szczęśliwców może tu także czekać spotkanie z rekinkiem psim.
Od 2016 roku na nurków odwiedzających Chorwację czeka jeszcze jedna atrakcja. W zatoce Polje, niedaleko przylądka Kamenjak na oczach setek widzów, zatopiony został admiralski statek byłego prezydenta Jugosławii Josipa Tito, MV Vis. Ten 85-metrowy okręt leży obecnie na głębokości 32 metrów i przed zatopieniem został specjalnie przygotowany dla nurków, przez co jego penetracja jest dużo łatwiejsza. Co prawda, chcący na nim zanurkować, muszą uiścić dodatkową opłatę, ale naprawdę warto doliczyć tą kwotę do swoich kosztów i dodać ten wrak do swoich planów nurkowych. Pomimo tego, że od momentu jego zatopienia nie minęło wiele czasu, statek posiada już własnych lokatorów i powoli zamienia się w kolejną sztuczną rafę.
Wody północnego Adriatyku, to jednak nie tylko raj dla nurków wrakowych. Tak, jak i w innych częściach tego akwenu, zanurkować tu można wzdłuż podwodnych pionowych ścian pełnych szczelin i jaskiń, w których chowają się olbrzymie ilości różnorodnych stworzeń. W trakcie nurkowania nocnego, udało się nam zobaczyć niezliczone ilości skorupiaków (tylu racznic, łopaciarzy i homarów nie widziałem w żadnym miejscu Chorwacji) oraz ryb i mięczaków. Wybierając się w ten rejon Europy warto zarezerwować sobie trochę czasu na odkrycie atrakcji, które kryją się pod powierzchnią tutejszych wód i to bez względu na to, czy ktoś lubi wraki, czy też nie.
Między Scyllą a Charybdą
cieśnina mesyńska
Tekst i zdjęcia agniesZka blandZi, olgierd stieler, gianMichele iaria
1. lunatyczne nurkowania
Lunatyczne, czyli podyktowane fazą księżyca (luna –księżyc) – tak jeszcze nikt z nas dotąd nie nurkował.
Cieśnina Mesyńska oddziela wąskim i głębokim przesmykiem Morze Jońskie i Tyrreńskie. Dzięki silnym prądom morskim w cieśninie kwitnie bogate życie podwodne i jest mnóstwo wraków statków. Stąd też pochodzi legenda o Scylli i Charybdzie (Sycylia i Kalabria), mitycznych potworach, które pożerały statki. Nurt jest niezwykle silny, jednak jak to pływy morskie, uzależniony ściśle od fazy księżyca. Odpowiednia logistyka wyznacza krótkie okna czasowe, kiedy nurt ustaje i możliwe jest wykonanie nurkowania. Tu naprawdę radzimy nie eksperymentować, trzeba skorzystać z bazy nur-
kowej, która ma to opanowane. Prąd wody jest tak silny, że porwie nurka ze skuterem. Okna czasowe nie są długie, pierwszy objaw ustania prądu to setki meduz, które wynurzają się z głębiny do powierzchni – widok jest przepiękny.
2. baza i zakwaterowanie
Hotel nad morzem, z kapitalnym jedzeniem. Rozległe plaże, basen, palmy i bungalowy w parterowej zabudowie. To ważne, eliminuje noszenie sprzętu po kondygnacjach. Rowery pod pachę i jedziemy –Mesyna, port, owoce i warzywa w rozmiarze XXL. W naszym hotelu nieopodal miejscowości Grannattari, jedzenie włoskie z mocną morską nutą –pyszne owoce morza, ryby. Specjał, malutkie rybki
w cieście – neonatale, wędrówki pustą plażą. Maj to miesiąc genialny na wyjazd, dzieci w szkołach, mało turystów, dzień długi. Potężny wiatr znad Afryki przyniósł czerwony piasek, który przykrył wszystko. Potem deszcz wszystko oczyścił. Cudnie. Baza OloturiaSub jest w samej Mesynie, ulica dzieli nas od morza. Atmosfera rodzinna, kawa pyszna – od razu poczuliśmy się jak u siebie. Szef bazy Gianmichele kilka razy gościł w Polsce na festiwalach wrakowych, mamy bazę dla siebie, możemy majsterkować przy sprzęcie i snuć się w śródziemnomorskim rytmie pomiędzy nurkowaniami. Dzielimy się na dwie grupy według posiadanych uprawnień nurkowych. Grupa nurkująca w granicach limitów bezdekompresyjnych i grupa techniczna nurkują w tych samych miejscach, różni je głębokość i logistyka.
Check dive to naprawdę „męskie granie” – grupa rekreacyjna schodzi na 40 m głębokości, nurkowie techniczni na ponad 50 m. To tylko przedsmak tego co nas czeka dalej.
3. sycylia w obiektywie
Dwa znane filmy, których wspomnienia natychmiast do nas wróciły na Sycylii to „Wielki Błękit” i „Ojciec Chrzestny”. Pierwsze auto napotkane na parkingu przed bazą OloturiaSub to stary Fiat 500, taki sam jak w filmie, gdy Enzo Maiorca wydobył z rozbitego wraku zagubionego nurka. Oczywiście przepiękna Taormina, miejsce rywalizacji Jacques Maiola i Enzo Maiorca, prawdziwa perła architektury i kapsuła czasu. Jedno z najpiękniejszych miejsc w basenie Morza Śródziemnego. Koniecznie trzeba odwiedzić miasteczko Savoca. To tu Michael Corleone spotkał się z ojcem swojej sycylijskiej żony Apolonii. Do dziś zachowała się restauracja ojca dziewczyny, signora Vitelli oraz kościół, w którym młodzi wzięli ślub. Oryginalne plenery filmu, z czasów, gdy filmy naprawdę tworzono w plenerze.
W Palermo mumie mnichów w podziemiach kościoła. Ogromna Etna, wiatr na wulkanie niemal urywa głowę. Po serii bardzo głębokich nurkowań, mimo dnia przerwy, dotarliśmy tylko do Crateri Silvestrii. Trochę ponad 1200 m n.p.m. Komputery podniosły krzyk i tyle było z dalszego zwiedzania wulkanu. Podziwiamy piękne, senne sycylijskie miasteczka.
W zasięgu ręki Wyspy Liparyjskie, kraina wciąż aktywnych wulkanów. Tydzień na Sycylię z mocnym pakietem nurkowań w Cieśninie Mesyńskiej to za krótko. Coś trzeba zostawić, by po coś móc wrócić.
4. Wraki Mesyny
Maddalena l ofaro, Mare g rosso
Wrak Maddalena Lofaro, zwany także Rigoletto znajduje się w starym opuszczonym porcie Mare Grosso. Sceneria na brzegu jest niesamowita. Wrak leży na piaszczystym dnie, spad jest duży, stromo opada do 60 m. Okręt towarowy zatonął w latach 60-tych, przewoził samochody. Do teraz w jego wnętrzu można obejrzeć wraki samochodów z tych
lat, opony i inne części. Czas i morze zrobiły swoje, są bujnie pokryte roślinnością. Dobrze zachowana śruba znajduje się na głębokości 36 m. Ładownia jest na głębokości około 10 m, przy słońcu jest niesamowite światło.
c ariddi – port W Mesynie
Prom „Cariddi” był jedną z pierwszych jednostek floty Państwowych Kolei, działających w Cieśninie Mesyńskiej. Jego pierwotny wygląd nie odpowiada aktualnemu – zatonął w sierpniu 1943 r. podczas II wojny światowej. Statek wydobyto i przebudowano w 1951 r. Przedłużono go o 11 m, aby pomieścić większą liczbę samochodów, wstawiono tory kolejowe. Przez następne 38 lat zapewniał transport pociągów i samochodów między Sycylią a Kalabrią. Ostatnia podróż „Cariddi” miała miejsce 14 lutego 1991 r. Porzucony przy nabrzeżu portu w Mesynie stał się ofiarą kradzieży i grabieży, a także pożaru. Statek został przeniesiony na zewnątrz portu w Mesynie – narażony na burze i złą pogodę, jego los został przypieczętowany… W dniu 14 marca 2006 r. „Cariddi” rozpoczął powolne i nieubłagane
tonięcie, kładąc się na dnie, jest nieco pochylony na lewej burcie.
Na wraku można nurkować tylko za pozwoleniem miejscowej Straży Przybrzeżnej – znajduje się zaledwie kilka metrów od wybrzeża Sycylii, z częściowo wynurzoną rufą i dziobem, z szerokimi drzwiami do wjazdu i wyjazdu pociągów na głębokości 40 m. Uderzany codziennie przez intensywne prądy cieśniny, wrak „Cariddi” jest pełen życia. Przestronne ładownie są domem dla wielu gatunków ryb, mięczaków i skorupiaków.
„Valfiorita” jest jednym z najpiękniejszych wraków w rejonie Cieśniny Mesyńskiej. Statek opuścił port, by dotrzeć do Palermo w drodze do Afryki. Został zatopiony w 1943 r. przez brytyjską łódź podwodną HMS Ultor, kilka mil od wybrzeża Punta Faro. Torpeda uderzyła prosto w dziób okrętu. Próby dotarcia do lądu okazały się bezskuteczne, statek rozpadł się na dwie części i zatonął u wybrzeży Mortelle, na głębokości między 65–71 m. Podczas nurkowania dzięki dobrej widoczności można zobaczyć wrak od głębokości 30 m. Nurkowanie techniczne pozwala
zwiedzić duże ładownie na rufie i podziwiać resztki ostatniego ładunku ciężarówek, samochodów i motocykli. Piękne widoki, sporo wielkich ryb, łatwo złapać dłuższą dekompresję.
s cilla – pod W odna góra
Wypływamy z Tore Faro łodzią motorową, morze bardzo wzburzone. To miejsce, gdzie u brzegu stoi ogromny słup energetyczny, pamiątka po dawnej linii energetycznej, łączącej wyspę ze stałym lądem. Miejsce nurkowe „Scilla”, to jedno z najpiękniejszych śródziemnomorskich miejsc (15–60 m, rekreacyjne i techniczne razem, tylko w odpowiednim czasie, ale zwykle bardzo duże okna czasowe). Płyniemy do Kalabrii – pod zamkiem Scylla znajduje się Podmorska Góra, jedno z najpiękniejszych miejsc do nurkowania na Morzu Śródziemnym. Wspaniały monolit o wysokości 20 m, znajduje się na głębokości 15 m. Położony na piaszczystym podłożu, jest pełen czerwonych i żółtych gorgonii. A głębiej nurkowie techniczni mają możliwość odkrycia największego lasu czarnych korali na świecie.
Warunki do nurkowania w cieśninie Mesyńskiej
Cieśnina Mesyńska jest wspaniałym miejscem do nurkowania, ale nie jest to łatwy akwen. W maju, w czasie kiedy nurkowaliśmy, temperatura wody wahała się od 16 do 18°C, zaś widoczność od 4 do nawet 15 m. Występują przy tym bardzo silne prądy osiągające do 20 km/h. Możemy nurkować tylko we właściwym czasie, kiedy prąd się uspokaja. Każdego dnia mamy okna czasowe trwające od jednej do czterech godzin. Ich liczba i czas trwania, zależy od fazy księżyca, podczas kwadry są lepsze warunki, do tego stopnia, że mogą wystąpić nawet dwa okna dziennie. W naszym przypadku, byliśmy przez tydzień od 8 do 15 maja, gdzie pierwsza kwadra nastąpiła 13 maja – były dni, kiedy mogliśmy zrobić tylko jedno nurkowanie dziennie, ze względu na brak okna czasowego. I to trzeba zrozumieć, mimo pięknej, słonecznej pogody i słabego wiatru, czasami nie jest możliwe, by zrobić dwa nurki dziennie, zwłaszcza z brzegu. Tak to jest z tymi oknami czasowymi – ważne jest by to zrozumieć i „nie wyrzekać i złościć się, że jest pogoda, a my możemy zrobić tylko jedno nurkowanie”.
Zdjęcie Gianmichele Iaria
guardiaN firmy oTs
maska pełnotwarzowa, którą kocha świat filmowy
d lac Z ego fil M o W cy uży W ają tej M aski?
Po pierwsze Guardian występuje w wielu kombinacjach kolorów (fartuch maski/ pozostałe elementy): czarno/ czarny, czarno/ niebieski, czarno/ czerwony, czarno/ różowy, niebiesko/ czarny i żółto/ czarny. Każdy może wybrać coś dla siebie. A przy dobrym oświetleniu maska prezentuje się wyśmienicie pod wodą.
Po drugie ze względu na kształt szyby, maska posiada bardzo duży kąt widzenia dzięki czemu nie musimy kręcić głową, żeby zobaczyć więcej.
I po trzecie jest bardzo prosta w obsłudze Zdradzę Wam mały trik, jaki stosują filmowcy, aby nagrać to, co prowadzący mówi do nas: w czasie nagrywania scen, abyśmy mogli zobaczyć całą twarz nurka, filmowcy usuwają półmaskę i bez niej nagrywają sceny. Widzowie obserwują wtedy całą twarz nurka.
t era Z trochę danych
Maska wykonana jest z wysokiej jakości silikonu z podwójnym uszczelnieniem od wewnątrz. Dzięki temu jest bardzo wygodna i dopasowuje się prawie do każdej twarzy. Klamry do zaciągania paska maski (system pięciopunktowy) są tak skonstruowane, żeby dawały się w łatwy sposób zaciągnąć i nie narażały paska na urwanie.
Szyba maski wykonana jest z odpornego na zarysowania poliwęglanu Posiada w standardzie zawór ABV (Ambient Breathing Valve) czyli zawór świeżego powietrza. Nurek w czasie przebywania na powierzchni może oddychać powietrzem atmosferycznym zamiast zużywać gaz oddechowy zmagazynowany w butli nurkowej.
Automat oddechowy (drugi stopień) to specjalna konstrukcja zaprojektowana do tej maski. Można go w łatwy sposób odłączyć od maski w celu umycia lub przechowywania osobno. Wąż LP do drugiego stopnia idzie od strony prawego ramienia nurka. Co ważne, do tego automatu pasują standardowe węże nurkowe LP, które kupisz w każdym sklepie ze sprzętem nurkowym. Ale jak wyrównać ciśnienie w masce pełnotwarzowej? Guardian posiada blok wyrównawczy, dzięki któremu jesteśmy w stanie to zrobić. Wewnątrz maski na specjalnym stelażu zamontowany jest regulowany gumowy nosek w kształcie litery V. Dociskając maskę pełnotwarzową zatykamy nos dzięki czemu możemy się przedmuchać. Oczywiście prawie wszystkie inne metody przedmuchiwania są możliwe.
co oprócz tego? Możemy używać podwodnej komunikacji przewodowej lub bezprzewodowej. O ile komunikację przewodową używają głównie pro-
Na pewno oglądałeś niejeden film o podwodnej florze, faunie i zatopionych skarbach, w których prowadzący mówi do ciebie spod wody. Z dużym prawdopodobieństwem posiada on maskę guardian.
Guardian jest wyposażony w gniazdo do zamontowania modułu komunikacji podwodnej.
Możemy również zamocować szyny na bokach maski. Dzięki temu jesteśmy w stanie zamocować na bokach maski Guardian takie elementy jak: kamera czy lampa.
Dla osób z wadą wzroku firma OTS proponuje specjalne oprawki do szkieł
Czy możemy używać maski pełnotwarzowej Guardian do nurkowania w zimnej wodzie (temp. poniżej 10°C)? I wreszcie do jakiej głębokości Guardian może być używany?
Maska pełnotwarzowa OTS Guardian przeznaczona jest również do nurkowania w wodzie o temperaturze poniżej 10°C i nadaje się do nurkowania w zimnej wodzie zgodnie z EN 250:2000. Maksymalna głębokość jaką podaje producent to 50 m zgodnie z EN 250:2000.
Maskę pełnotwarzową OTS Guardian należy serwisować raz w roku. Koszt takiego serwisu to około 180 złotych. Niestety w Polsce nie ma wielu autoryzowanych centrów mogących wykonywać takie przeglądy.
reasumując: jest to ciekawa propozycja dla osób, które chciałyby dołożyć komunikację podwodną do swoich podwodnych przygód lub nurkują zimą i chcą pełnego odseparowania od warunków otoczenia (w tym przypadku zimnej wody). Omawiana maska prowadzi do zwiększenia komfortu nurkowania.
Tekst robert styła
Stronia
bałtycki kameleon
Płynąc tuż nad bałtyckim dnem nie sposób nie dostrzec pary małych, wystających z piasku oczu. Należą one z pewnością do stroni (Platichthys flesus), która częściej znana jest pod nazwą flądra.
Stronia należy do rodziny ryb flądrowatych, które charakteryzują się tym, że ich oczy znajdują się tylko po jednej stronie ciała i większość swojego życia spędzają leżąc na boku na dnie morza. Co ciekawe 70% wszystkich storni leży na lewym boku, a zaledwie 30% na prawym.
Ma bardzo długą płetwę grzbietową oraz odbytową, które sięgają od głowy aż do trzonu ogona. Płetwy brzuszne ma przesunięte do przodu. Jej łuski są częściowo przekształcone w kostne płytki, przez
co jej skóra jest szorstka i chropowata. Dzięki temu w bardzo łatwy sposób można ją odróżnić od jej kuzynki gładzicy, która całe ciało ma gładkie.
Historia rozwoju tej ryby jest bardzo ciekawa, ponieważ świeżo wyklute z jaj stornie wcale nie są płaskie. Pływają normalnie tak jak każda inna znana Wam ryba. Dopiero po pewnym czasie jedno oko zaczyna wędrować przez środek głowy na drugą stronę, aż znajdzie się tuż obok drugiego oka. W tym samym czasie ryba ta kładzie się na jednym boku i tak spędza już resztę swojego życia.
To ciekawskie ryby, które cały czas obserwują otaczający je świat. Dzięki bardzo szerokiemu kątowi widzenia sięgającego nawet 70 stopni, mogą godzi-
Tekst agata turo W ic Z Zdjęcia M arcin t r Z ciński
Pływają normalnie tak jak każda inna znana Wam ryba. d opiero po pewnym czasie jedno oko zaczyna wędrować przez środek
głowy na drugą stronę, aż znajdzie się tuż obok drugiego oka.
nami leżeć zagrzebane w dnie wypatrując swojego pożywienia. Żywią się głównie drobnymi skorupiakami, mięczakami lub małymi rybami.
Aby lepiej ukryć się w morskim dnie, stornie niczym kameleony potrafią zmieniać kolor swojego ciała. Leżąc na jasnym piasku jej ciało będzie miało kolor beżowy, kiedy dno będzie ciemne lub nie będzie dochodziło do niego światło, stornia zmieni barwę na ciemno brązową. Potrafią też zmienić kolor tylko części swojego ciała. Spodnia strona storni zawsze jest biała. Dzięki tym wszystkim przystosowaniom staje się praktycznie niewidoczna.
Stronie w Bałtyku można spotkać zarówno w płytkich wodach Zatoki
Puckiej jak i w głębinach otwartego morza. Maksymalna głębokość na jakiej można je zobaczyć to aż 100 metrów. Dlatego kiedy następnym razem ruszycie na podbój Morza Bałtyckiego pamiętajcie, żeby bacznie obserwować dno w poszukiwaniu tych niezwykłych ryb.
Łabędzie
lotnicy wagi ciężkiej
Tekst i zdjęcia Wojciech jarosZ
z jednej strony łabędzie kojarzą się z baletową lekkością, z drugiej zaś strony to najcięższe i największe z blaszkodziobych – rzędu ptaków obejmującego kaczki i gęsi. g dy mimo swej masy wzbijają się w powietrze nie sposób odmówić im elegancji.
W powietrzu
przemieszczają się niezwykle skutecznie dzięki olbrzymim skrzydłom, jednak na ziemi stają się całkiem pokracznymi piechurami.
Za to na wodzie czują się doskonale. Są stworzone do pływania – wiosłowate, duże stopy wyposażone w błony pławne, doskonale działający gruczoł kuprowy, dzięki wydzielinie którego łabędzie dokładnie mogą zabezpieczyć swoje pióra przed nasiąkaniem no i długa szyja. Co długa szyja ma wspólnego
Nieme
z wodą, można by ze zdziwieniem zapytać. Przydaje się ona łabędziom do sięgania po rośliny wodne, którymi przede wszystkim się żywią. Większy zasięg, na który mogą one posłać dziób, daje więcej możliwości skutecznego żerowania. Łabędzia szyja to jedna z najładniejszych ptasich szyi, dlatego prawiąc komplementy swej Jedynej, piszącemu te słowa zdarza się nazywać Ją „łabędzioszyją” właśnie. Wydaje się, że nie ja jedyny, i na pewno nie pierwszy, porównuję kobiecą szyję do łabędziej. W Tajlandii północnej w sposób szczególny pożąda się szyi jak najdłuższej – kobiety z plemienia Karen pochodzącego z Birmy wspomagają się w procesie „wydłużania” dokładaniem co roku jednej metalowej obręczy. Oczywiście nie zwiększą tym sposobem liczby kręgów szyjnych, która u człowieka wynosi 7. Przy aż 25 kręgach tego odcinka kręgosłupa u łabędzi po prostu nie mamy szans. Wracając do pożywienia, być może zaskoczy drogiego czytelnika fakt, że chleb nie jest najlepszą z możliwych opcji kulinarnych dla łabędzi. Owszem pochłaniają go chciwie,
Pamiętamy zatem – chlebem
łabędzi nie karmimy! Jeśli
już jest potrzeba by coś wrzucić na łabędzi ruszt, to proponuję warzywa i ziarna, a nawet płatki owsiane.
gdy podrzucamy im go na nadrzecznych bulwarach czy jeziornych brzegach, ale taka dieta może być dla tych ptaków zgubna. Opisano syndrom „anielskiego skrzydła”, którego jedną z przyczyn jest zbyt duża podaż węglowodanów i białek, a zbyt mała niektórych witamin oraz mikro i makroelementów. Właśnie spożywanie dużych ilości chleba, głównie białego, przyczynia się do narastania tej wady, która w miarę pogłębiania się może uniemożliwić chorującemu ptakowi lot. Bezpośrednią przyczyną jest deformacja ostatniego stawu w skrzydle skutkująca niewłaściwym ustawieniem lotek, które w charakterystyczny sposób sterczą na boki. Choroba ta dotyka nie tylko łabędzi – również inne ptaki wodne dokarmiane chlebem zapadają na nią. Pamiętamy zatem – chlebem łabędzi nie karmimy! Jeśli już jest potrzeba by coś wrzucić na łabędzi ruszt, to proponuję warzywa i ziarna, a nawet płatki owsiane. Właściwsza dieta ułatwi ptakom również utrzymanie prawidłowej masy ciała, bo zbyt ciężkie przestaną w końcu móc latać. Powyższe uwagi dotyczą głównie łabędzi niemych (Cygnus olor), których pewna liczba w warunkach europejskich nauczyła się zbliżać do człowieka i korzystać z tej bliskości. Ptaki te są dzisiaj zdecydowanie liczniejsze niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Wtedy i wcześniej na łabędzie polowano, co zdecydowanie negatywnie odbijało się na częstości występowania tych ptaków. Obecnie łabędzie przeżywają zauważalny wzrost liczebności swoich populacji, co jest pięknym przykładem jak wiele może dać ochrona gatunkowa i właściwa ochrona siedlisk dla odradzania się gatunków chronionych. W przypadku łabędzia już w 1525 roku Zygmunt Stary zaliczył go w poczet gatunków chronionych obok tura (tu się niestety nie udało powstrzymać zanika-
nia gatunku – ostatni tur padł na terenie obecnej Polski w 1627 roku, a w skali świata ostatni osobnik został zabity przez kłusownika w 1755 na terenie ówczesnych Prus Książęcych, nad rzeką Pregołą), żubra (symbol ochrony przyrody w Polsce), bobra i sokoła wędrownego.
Łabędzie w Polsce to głównie łabędzie nieme, obecne na wybrzeżu i w zasadzie na całym niżu, gdzie spotyka się je na jeziorach, stawach, starorzeczach i to zarówno na terenach niezurbanizowanych jak i w obrębie miast. Pozostają tam do nadejścia zimniejszej pory roku, a później przenoszą się w cieplejsze rejony Europy. To znaczy tak powinno być.
Krzykliwe
Już od starożytności wykorzystywano
wizerunek tych ptaków by ucieleśnić
takie przymioty ludzkiej duszy i ciała jak czystość, mądrość, piękno, szlachetność i zapewne jeszcze dużo więcej.
Duża część populacji nauczyła się zostawać nawet w czasie siarczystych mrozów licząc na dokarmianie. Tym osobnikom w razie przymarznięcia kupra do lodu trzeba oczywiście pomagać. Na przelotach odwiedzają nas również łabędzie krzykliwe (Cygnus cygnus) o prostych szyjach i żółto-czarnych dziobach, a pojedyncze pary próbują odbywać lęgi. Krzykliwe dlatego, że w przeciwieństwie do niemych, które co najwyżej posyczą, rzeczywiście całkiem donośnie potrafią się odzywać i chętnie z tej zdolności korzystają. Wpadają również do nas w odwiedziny łabędzie czarnodziobe – wyraźnie mniejsze od dwóch wcześniej wymienionych gatunków, z mniejszą ilo-
ścią żółtej barwy na dziobie niż krzykliwe. Te gnieżdżą się na dalekiej północy. Pozostałe gatunki, które spotyka się w Polsce, to gatunki niewystępujące naturalnie w tej części świata, a przywiezione z innych rejonów w celach hodowlanych, czy należałoby napisać ozdobnych. Tak jest np. z łabędziem czarnym (C. atratus), który pochodzi z Australii i Nowej Zelandii, a w nasze rejony został przywieziony przez Anglików już pod koniec XVIII wieku. Ptaki, jak to ptaki, latać potrafią, więc zdarzyło się wielokrotnie uciekać im z hodowli. Powstały w ten sposób populacje zdziczałe, które zaczęły się rozmnażać. Jedną z większych tego typu populacji łabędzi czarnych jest ta z Holandii, ale ptaki te spotyka się również np. na Ukrainie. W Europie spotkać można ponadto łabędzie trąbiącego (Cygnus buccinator), głównie na Wyspach Brytyjskich. Trąbiący, bo podobnie jak krzykliwy milczkiem nie jest (zresztą część ornitologów łączy oba gatunki, wskazując na ich wiele podobieństw). To największy z łabędzi, pochodzący z Ameryki Północnej, gdzie w pewnym momencie niemal całkowicie wyginął, głównie z powodu polowań na potrzeby pozyskiwania puchu tych ptaków. Podobnie jak
„Brzydkie kaczątko”
w przypadku łabędzia niemego w Polsce i Europie udało się odnowić jego populację, w przypadku trąbiącego ochrona przyrody odnosi w tej kwestii pewne sukcesy. Jest jeszcze jeden gatunek łabędzia, który również pochodzi z daleka. To łabędź czarnoszyi (C. melancoryphus), mieszkaniec Ameryki Południowej. Tej bardziej południowej części. Spotyka się go aż po przylądek Horn, a obecny jest również na Falklandach. To najmniejszy z łabędzi – samce ważą do ok. 5 kg, a więc mniej niż połowę tego co samce trąbiących (na marginesie warto dodać, że te ostatnie to największe ptaki wodne świata).
O symbolice łabędziej można by napisać oddzielny artykuł. Już od starożytności wykorzystywano wizerunek tych ptaków by ucieleśnić takie przymioty ludzkiej duszy i ciała jak czystość, mądrość, piękno, szlachetność i zapewne jeszcze dużo więcej. Często wskazuje się łabędzie również jako przykład małżonków doskonałych. Po dobraniu się w pary pozostają zazwyczaj przy dokonanym wyborze. Wścibscy badacze ptaków wykazali jednak, że zdarzają się i wśród łabędzi „czarne owce”, które part-
nera zmienić potrafią. Z rozrodem łabędzi wiąże się jedna z najbardziej znanych baśni, przynajmniej w kulturze europejskiej. Hans Christian Andersen stworzył nieprzemijająco ważną lekcję dla młodszych i starszych opisując losy brzydkiego kaczątka. Rzeczywiście młode łabędzie rodzą się szare i dopiero z wiekiem ich pióra stają się coraz bielsze. Jest jednak wyjątek, a jakże. Otóż tak zwana odmiana polska łabędzia niemego charakteryzuje się tym, że pisklęta od narodzenia są śnieżnobiałe. Co ciekawe, zdarza się, że w jednym lęgu obok siebie występują pisklęta w dwóch wariantach barwnych.
Będąc nad wodą podglądajcie te ptaki mając w głowie i „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego i pamiętając o trudnej historii tej grupy ptaków. W związku z tym ostatnim nie próbujcie przypadkiem ich tulić, bo potrafią swymi olbrzymimi skrzydłami nabić niezłego guza. Szczególnie uważajcie na samce w czasie lęgów, bo łabędzie to terytorialne stworzenia, które nawet inne ptaki potrafią ze swojego terenu przeganiać, nie mówiąc o podchodzącym zbyt blisko człowieku.
Czarnodziobe
subiekT yWNy PrZegląd TargóW oraZ
imPreZ ZWiąZaNycH Z NurkoWaNiem
ZaWodoWym W Polsce
Większość z nas zna imprezy związane z nurkowaniem rekreacyjnym. te większe, takie jak podwodna przygoda w polsce, czy nowa inicjatywa dive show poland, konferencja nurkowa baltictech czy niezliczona ilość demo days, a poza granicami polski: najważniejsze deMa w usa, boot w niemczech, adeX w singapurze, Mediterranean diving show w barcelonie (swoją drogą najstarsze targi nurkowe w europie). do tego dochodzi olbrzymia ilość mniejszych targów i konferencji na całym świecie. Wystarczy wspomnieć: eudi dive show w bolonii czy salon de la plongee w paryżu.
A jak jest w nurkowaniu zawodowym? Czy można gdzieś pojechać i zobaczyć w czym nurkuje zawodowiec?
Największe i chyba najważniejsze targi związane z nurkowaniem komercyjnym odbywają się tak, jak w przypadku nurkowania rekreacyjnego, również w usa. Co roku do Nowego Orleanu zjeżdżają się najważniejsze osoby i firmy ze świata nurkowania komercyjnego, aby uczestniczyć w targach Underwater Intervention. W czasie targów odbywają się spotkania oraz konferencje związane z biznesem nurkowym. Można tu obejrzeć sprzęt największych graczy na rynku: Kirby Morgan, Brocco, Ocean
Tekst i zdjęcia redakcja
Technology System, BIRNS itd. W kuluarach można usłyszeć o największych projektach na świecie związanych z biznesem nurkowym.
W europie bardzo dużą popularnością cieszą się targi: Subsea Expo czy DSEI w Londynie ze strefą NAVAL.
W Europie często nurkowanie komercyjne połączone jest na targach z szeroko pojętą obronnością. Do tego typu targów należy choćby wspomniane wcześniej DSEI jak również edycja targów Milipol w Paryżu z częstotliwością co dwa lata. Niestety wstęp na targi odbywa się na zaproszenie lub trzeba udowodnić, że pracujemy w obszarze związanym z nurkowaniem zawodowym, bezpieczeństwem lub temu podobne.
a jak sprawa wygląda w polsce?
Biznes związany z pracami podwodnymi można było obserwować na konferencji Prace Podwodne w Gdyni. Konferencja odbyła się pięciokrotnie. Ostatni raz w Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Niestety już w tym roku nie odbyła się konferencja, a jej organizator nie poinformował o dalszych losach imprezy.
Pomimo, że w Polsce pojawiły się duże projekty związane, między innymi, z morską energetyką wiatrową, rozbudową Portu Zewnętrznego w Gdy-
ni czy Portu Centralnego, w Polsce nie ma dużej tematycznej imprezy.
Na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach można czasami zobaczyć firmy i technologię związaną z przemysłem nurkowym. Ale są to raczej rozwiązania dla jednostek specjalnych niż dla nurków zawodowych.
Jedynie na Balt Military Expo możemy zobaczyć technologię wykorzystywaną nie tylko do celów wojskowych. Często pokazują się tam firmy, które w pierwszej kolejności oferują sprzęt dla wojska, a dopiero w swoim portfolio okazuje się, że mają również rozwiązania dla nurkowania zawodowego.
W czasie trwania targów Balt Military Expo w Gdańsku odbywa się Międzynarodowa Konferencja Na-
ukowo-Techniczna NATCON. Impreza wpisała się na stałe w kalendarz najważniejszych wydarzeń, poruszających tematykę technologii morskich. Organizatorami konferencji są: Ośrodek badawczo Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej S.A., Akademia Marynarki Wojennej oraz Międzynarodowe Targi Gdańskie S.A.
PTMiTH organizuje Naukową Konferencję Polskiego Towarzystwa Medycyny i Techniki Hiperbarycznej. W tym roku odbyła się jubileuszowa, okrągła, 20-sta konferencja. Poruszane są takie zagadnienia jak: medycyna nurkowa, technika i technologia podwodna, medycyna
hiperbaryczna czy wreszcie czystość i bezpieczeństwo w Morzu Bałtyckim.
Ciekawą inicjatywą na rynku polskim jest konferencja, a raczej warsztaty połączone z konferencją DSW (DIVE SUPPORT WORKSHOP). Dwie pierwsze edycje odbyły się w trakcie obrad XIX i XX Naukowej Konferencji Polskiego Towarzystwa Medycyny i Techniki Hiperbarycznej w Jastrzębiej Górze. Następna edycja przewidziana jest na kwiecień 2020 r.
W trakcie trwania imprezy przedstawiane są nowości techniczne i technologiczne w pracach podwodnych, osiągnięcia firm i podmiotów związanych z nurkowaniem zawodowym. Tematyka warsztatów związana jest przede wszystkim z bezpieczeństwem, skutecznością i innowacyjnością w zakresie prac i poszukiwań podwodnych. W trakcie warsztatów można również dotknąć oraz sprawdzić sprzęt w basenie. Każdy chętny mógł, między innymi, przez chwilę zostać operatorem zdalnie sterowanego pojazdu podwodnego (ROV).
Pomimo tak naprawdę niewielu imprez czy konferencji związanych z nurkowaniem zawodowym jesteśmy w stanie znaleźć wiele interesujących tematów oraz nowości na tym rynku. Żonglując imprezami w Polsce na pewno poszerzymy swoją wiedzę na targach lub konferencjach, jak również w praktyce będziemy w stanie zasmakować nowości na warsztatach takich jak DSW.
Podkoniec kwietnia w instytucie oceanologii polskiej akademii nauk odbyła się piąta edycja European Conference on Scientific Diving (ECSD5). Celem tej konferencji było zapewnienie dużego międzynarodowego forum prezentującego najnowsze wyniki badań przeprowadzonych w Europie z wykorzystaniem nurkowań naukowych.
Historia konferencji sięga 2015 roku, kiedy to w niemieckim Stuttgarcie odbyła się jej pierwsza edycja. Kolejne miały miejsce w Szwecji, Portugalii, Wielkiej Brytanii oraz na Maderze. W tym roku gospodarzem pierwszy raz jest Polska i prowadzony przez dr Piotra Bałazego zespół nurków IO PAN Scientific Diving TEAM. Konferencje ECSD za każdym razem przyciągają europejskich liderów w dziedzinie nurkowania nauko-
wego i zapewniają dogodną platformę wymiany doświadczeń, nawiązywania nowych kontaktów i przyszłej współpracy.
Tegoroczna edycja zgromadziła ponad 70 prelegentów z całego świata, którzy podzielili się ze słuchaczami swoimi odkryciami i metodami wykorzystującymi nurkowanie jako narzędzie badawcze od zimnych wód Arktyki i Antarktyki, przez Morze Śródziemne i Bałtyk aż do peruwiańskich jezior i Wysp Galapagos.
Pierwszego dnia ECSD5 gościem specjalnym był dr Richard Pyle z the Hawai'i State Museum of Natural and Cultural History, który wśród nurków znany jest jako twórca „deep stops”.
rel AcjA z konferencji
Scientific Diving
Tekst agata turo W ic Z European Conference on
Zdjęcia i nstytut o ceanologii pan
Kolejny dzień rozpoczął się wystąpieniem dr Jacka Kota, Profesora nadzwyczajnego na Akademii Medycznej w Gdańsku, specjalisty medycyny hiperbarycznej, który podzielił się najnowszą wiedzą dotyczącą przyczyn powstawania chorób dekompresyjnych.
Wśród zaproszonych prelegentów był także Tomasz Stachura założyciel, właściciel i dyrektor generalny SANTI Diving, jeden z najbardziej aktywnych nurków w Morzu Bałtyckim, który w trakcie wykładu pt. Protection of Baltic Titanics – wrecks of Steuben, Wilhelm Gustloff and Goya opowiedział o aktualnym stanie tych trzech wraków, w których zginęło w sumie 20 000 osób oraz o tym jak zachować je na przyszłość.
Ostatniego dnia konferencji, zaproszeni goście mogli podziwiać piękno Morza Bałtyckiego, biorąc udział w nurkowaniu na bałtyckich wrakach.
Opowiedział słuchaczom swoją niesamowitą historię o początkach badania i odkrywania głębokowodnych raf koralowych oraz o tym jak rewolucja w nurkowaniu technicznym znacznie zwiększyła dostępność specjalistycznego sprzętu i szkolenia umożliwiającego nurkom cywilnym bezpieczne prowadzenie nurkowań na głębokości od 30 do 150 m.
Ghost Fishing Poland
wyciągamy sieci z wraków bałtyku!
Tekst bartek trZciński
m orza, oceany, jeziora i inne zbiorniki wodne na całym ś wiecie wołają o pomoc. Problemy wynikające z zanieczyszczeń, spowodowanych działalnością człowieka stają się coraz poważniejsze i (na szczęście) coraz częściej nagłaśniane przez media.
Destrukcyjny wpływ odpadów z tworzyw sztucznych na środowisko wodne stał się ostatnio tematem numer jeden wśród badaczy środowiska wodnego, ekologów i organizacji ochrony przyrody. W Internecie krąży obecnie setki zdjęć i materiałów obrazujących drastyczne skutki wszechobecnego plastiku.
„Wierzymy we współpracę, sami nigdy nie rozwiążemy tego problemu”.
Ghost Fishing jest holenderską fundacją ekologiczną, założoną w 2009 roku przez nurków zdeterminowanych do działań w kwestii „sieci widmo” oraz przeciwdziałaniu skutków porzuconego sprzętu rybackiego.
Porzucone sieci rybackie (tzw. „sieci widmo”) stanowią aż 46% całości odpadów z tworzyw sztucznych zalegających w morzach i oceanach. Sieci te skutecznie zanieczyszczają środowisko, stanowią olbrzymie zagrożenie dla zwierząt morskich i… nurków. „Sieci widmo” nie brakuje również w naszej części Morza Bałtyckiego. W związku z powyższym, grupa nurków technicznych z Polski postanowiła otworzyć polski „rozdział” międzynarodowego projektu: Ghost Fishing.
Zdjęcie Krzysztof Niecko
n a nas Z ą M isję składają się jasno okre Ś lone d Z iałania:
• Usuwanie porzuconych sieci, sprzętu rybackiego/łowieckiego oraz innych zanieczyszczeń środowiska wodnego;
• Badanie i dokumentowanie sytuacji środowiskowej w lokalnych akwenach;
• Dbanie o bezpieczeństwo nurków;
• Wtórne przetwarzanie odpadów usuniętych z wody;
• Dzielenie się wiedzą i dobrymi praktykami;
• Edukacja – zarówno w społeczności nurkowej jak i wśród osób nienurkujących.
Fundacja Ghost Fishing zbudowała już silną, międzynarodową społeczność, która wciąż dynamicznie się rozwija. Dzięki licznym projektom (m.in. w Holandii, Grecji, Chorwacji, Wielkiej Brytanii, Libanie, Korei Południowej) nasi wolontariusze przekazują organizacjom ekologicznym i recyklingowym dziesiątki ton sieci, które są przetwarzane na surowce wtórne – na przykład do produkcji skafandrów nurkowych.
Pełni energii i motywacji do działania startujemy w tym roku z Ghost Fishing Poland. Wiemy, że czeka nas ogrom pracy. Jesteśmy przekonani, że warto podjąć ten wysiłek, aby nasz Bałtyk stał się czystszym i bezpieczniejszym miejscem – zarówno dla mieszkańców morza, jak i dla nas – nurków.
Wszystkie osoby chętne do wsparcia inicjatywy GHOST FISHING POLAND prosimy o kontakt mailowy: ghostfishingpoland@gmail.com
Zdjęcie Krzysztof Niecko
Zdjęcie Cor Kuyvenhoven
Zdjęcie Cor Kuyvenhoven
PrZybyłem, ZobacZyłem, oPoWiadam
akademia
Tecline
Tekst Wojciech Zgoła
Zdjęcia tecline
Byłem ciekawy, więc pojechałem do warszawy. w końcu miałem zaproszenie od wojtka. g rzech nie wykorzystać. ty m bardziej, że o Akademii tec l ine mówi się od jakiegoś czasu.
Nie
jest łatwo przekuć, i to dosłownie, pomysł, marzenia w rzeczywistość. Czy udało się to konkretnym osobom, zaangażowanym i wynajętym („złote rączki”) przez TecLine?
Do końca nie można tego potwierdzić, bo Akademia jeszcze nie ruszyła, choć jest już, powiedziałbym, dopieszczana. Bo dbałość o szczegóły jest ważna. Dlatego myślę, że będzie to wyjątkowe miejsce w Europie.
Marka TecLine jest rozpoznawalna wśród nurków rekreacyjnych i technicznych na całym świecie. Doświadczyłem tego osobiście czy to w Chorwacji, na Malcie, czy chociażby na Cyprze. Jej głównym celem jest projektowanie i produkowanie sprzętu podnoszącego komfort nurkowania zarówno u początkujących jak i zaawansowanych nurków tech-
nicznych. To generalnie wiadomo, jednak Akademia idzie dalej. Dodatkowym jej celem jest pomoc instruktorom przez ułatwienie procesu szkolenia opartego na intuicyjnie działającym sprzęcie. TecLine rozwija się bardzo dynamicznie, stara się przy tym stale podnosić poziom usług związanych z profesjonalnym doradztwem sprzętowym i najwyższą jakością usług serwisowych. Idzie to bardzo w parze z nazwą naszego magazynu. Nieprawdaż?!
Wojtek oprowadził mnie i opowiedział o całości przedsięwzięcia. Ma to być Ośrodek Szkoleniowy z prawdziwego zdarzenia dla serwisantów marki TecLine oraz punkt szkolenia dla sprzedawców i doradców sprzętowych TecLine.
Za przesuwnymi drzwiami znajduje się Laboratorium Techniczne i punkt kontroli jakości.
Warto zaznaczyć, że w lipcu 2019 firma TecLine rozpoczęła oficjalną współpracę z Wydziałem Inżynierii
Materiałowej Politechniki Warszawskiej. Automatycznie została poszerzona możliwość kontroli jakości produktów TecLine oraz prac nad wprowadzaniem nowych produktów i rozwiązań technologicznych. Teraz dodatkowo, dzięki olbrzymim możliwościom Politechniki Warszawskiej, można przeprowadzić szerokie badania i testy materiałowe przed wprowadzeniem nowych produktów, ale także sprawdzać jak produkty TecLine zachowują się pod dużo większymi obciążeniami niż te w jakich pracują podczas nurkowań, jeszcze w fazie prototypów.
Laboratorium Akademii TecLine wyposażone jest m.in. w maszyny testujące ANSTI pozwalające na kontrolę pracy automatów w kontekście wymagań nałożonych przez Unię Europejską.
Połączenie możliwości laboratorium Akademii TecLine ze współpracą z PW umożliwia skuteczne prowadzenie kontroli jakości produktów TecLine.
Zacząłem poważnie i odpowiedzialnie, bo tak się zapowiada. Przy czym wewnątrz pomieszczeń jest przytulnie i nurkowo. Dlaczego? Bo mamy tu między innymi prawdziwy Salon Sprzętowy
W Akademii TecLine można zapoznać się z funkcjonalnością wszystkich rozwiązań nurkowych ofero-
wanych przez firmę dla każdego poziomu zaawansowania nurkowego.
Każdy nurek może nie tylko przygotować swoją Perfekcyjną Konfigurację, ale także skutecznie ją zmodyfikować pod kątem swoich planów nurkowych. Stoi tu kilka takich jeżdżących na kółkach „stojaków” i wszystkiego można dotknąć, ubrać, przymierzyć. Skrzydełko, worek, pasek, płetwa taka, maska taka i karabińczyk… Słowem każdy produkt do ręki!
To oczywiście nie wszystko. Bo ważna jest integracja, wiedza, opowieść i atmosfera.
Akademia TecLine jest tak przygotowana, że mogą się tu odbywać Mikro Konferencje. W planach są cykliczne spotkania z udziałem wybitnych specjalistów, których praca związana jest z nurkowaniem.
A co za tym idzie będą się tu odbywać warsztaty tematyczne. Bo pomysł na Akademię TecLine przewiduje, aby było to również miejsce, w którym będzie można poszerzyć swoją wiedzę i umiejętności na szeregu wyspecjalizowanych Warsztatów Tematycznych przygotowanych dla nurków na każdym poziomie zaawansowania.
Białe ściany i sufit zostały tak przygotowane, żeby maniacy fotografii podwodnej mogli pochwalić się swoimi pracami. Aż się prosi, żeby Galeria Fotografii podwodnej miała tu swoje miejsce. W Akademii TecLine przygotowywane są wystawy prac fotografii podwodnej. Koordynator wystaw umożliwia zaplanowanie i przygotowanie profesjonalnych wernisaży dla fotografików zajmujących się różnymi technikami fotografii.
A skoro wspomniałem o białych ścianach, to dodam, że pod sufitem na środku największego pomieszczenia znajduje się rzutnik multimedialny. Academia TecLine to również Kino nurkowe i miejsce spotkań grup nurkowych. Kolorystyka drzwi wewnątrz, oświetlenie, wentylacja, możliwość przesuwania właściwie wszystkiego wg własnych potrzeb danego dnia powoduje, że jest to świetne miejsce na spotkania grup nurkowych.
Akademia TecLine jest ponadto świetnym miejscem na spotkania grup nurkowych planujących swoje działania, czy robiących ich podsumowania. Kilka dużych ekranów umożliwia prowadzenie zarówno prezentacji jak i oglądanie materiałów filmowych w komfortowych warunkach.
PS.
Toaleta jest jaskinią. Serio, sami zobaczycie, gdy skorzystacie:)
dekomPresJa PragmaTycZNa
część 1 (wiedza dla średniozaawansowanych)
Tekst Wojciech a. filip
c zy można prostym sposobem liczyć dekompresję w pamięci? c zy możliwe są bezpieczne, głębokie nurkowania dekompresyjne bez użycia komputera nurkowego? c zy nurek rekreacyjny może zrobić nurkowanie na głębokość
30 m z czasem dennym 30 min. i pominąć przystanek bezpieczeństwa, żeby… być bardziej bezpiecznym?
uWaga!
Stosowanie opisanych metod realizacji dekompresji bez odpowiedniej wiedzy i przygotowania praktycznego może być niebezpieczne dla zdrowia i życia. Niniejszego artykułu nie można traktować jako jakiejkolwiek formy szkolenia w zakresie realizowania planów dekompresyjnych.
Wszyscy znają powiedzenie zaplanuj nurkowanie i nurkuj zgodnie z planem. Praktyka pokazuje, że takie podejście nie zawsze jest możliwe, a bywa, że próba jego realizowania za wszelką cenę, może okazać się bardziej niebezpieczna niż zmiana planu pod wodą.
Powodów może być wiele np. na wraku, tuż przy dnie, gdzie mieliśmy zaplanowane nurkowanie, widoczność jest zerowa, ale kilka metrów wyżej, przy nadbudówkach, jest już dobrze. Albo: w miejscu, gdzie mieliśmy realizować sesję foto pojawiła się nowa sieć – istnieje spore ryzyko zaplątania. Nieco dalej, kilka metrów głębiej warunki są idealne.
Czy istnieją proste sposoby na bezpieczną zmianę, a dokładniej rzecz ujmując, elastyczne realizowanie planu nurkowego?
Jak w praktyce wygląda dekompresja pragmatyczna? Dekompresją kończy się każde nurkowanie. Sposób jej realizacji zależy od wiedzy, umiejętności i doświadczenia nurka: od realizacji dekompresji w formie pojedynczego przystanku i przeprowadzenia jej dalszej części na powierzchni (tzw. nurkowania bezdekompresyjne), obserwacji i realizacji wskazań komputera, przez wynurzanie bazujące na rozpisanym planie tzw. „runtime”, po płynne dostosowanie wcześniej wygenerowanego planu
do rzeczywistych warunków panujących pod wodą. Jeżeli to ostatnie rozwiązanie będzie się opierało na łatwych do zapamiętania, powtarzalnych zasadach opartych na wiedzy i doświadczeniu, to mówimy o „dekompresji pragmatycznej”. Bywa, że taka forma dekompresji nazywana jest dekompresją liczoną „w locie”, możemy się też spotkać z określeniem metody „mnemotechnicznej”.
Czy nurkowie stosujący tę metodę rzeczywiście obliczają dekompresję w pamięci?
Nie, to zbyt skomplikowany proces, aby można było go prowadzić skutecznie w trakcie zmieniających się warunków nurkowania (prawdę powiedziawszy byłoby to nie mniej trudne siedząc wygodnie w domowym fotelu). Dekompresję pragmatyczną na największą skalę stosują z powodzeniem nurkowie GUE (Global Underwater Explorers). Dotyczy to zarówno tych najprostszych, rekreacyjnych, jak i bardzo złożonych nurkowań wielogazowych. Wiedza na temat podstawowych zagadnień dekompresyjnych jest tutaj pierwszym krokiem do sukcesu. Kolejny to nauka wykorzystywania programu do liczenia dekompresji (w GUE jest to
Deco Planner lub proste tabele dekompresyjne w przypadku nurków początkujących). Teraz pozostaje połączyć to co wygenerował program, z tym co wiemy o dekompresji i przełożyć na warunki pod wodą, które jak wiemy bywają mocno zmienne.
Jeżeli przyjmiemy, że dekompresja to określony czas, który powinniśmy spędzić w określonym przedziale głębokości (podzielonym dla uproszczenia na przystanki), to możemy dosyć elastycznie podzielić ten czas łącząc go z najwygodniej dla nas dobranymi głębokościami.
Czasem i przystankami możemy oczywiście manipulować w określonym zakresie. Nie mniej elastyczność i tak pozostaje spora, często powodując zdziwienie u osób, które zajmują się zagadnieniami dekompresji tylko teoretycznie.
Czyli w uproszczeniu: program dekompresyjny generuje czasy na poszczególnych przystankach, a nas interesuje głównie łączny czas dekompresji, który wykorzystujemy na potrzeby naszej strategii dekompresyjnej.
Istnieje szereg elementów, które znacząco podnoszą zarówno komfort jak i bezpieczeństwo w przygotowywaniu planu opartego na dekompresji pragmatycznej – oto te, których nie może zabraknąć.
1. kluczowy jest nurek i jego przygotowanie: • stan zdrowia, a w szczególności wydolność
Decoplanner
Zdjęcie Wojciech Zgoła
układu krążeniowo-oddechowego/ kondycja (nie bez powodu nurkowie GUE nie palą papierosów),
• techniczne przygotowanie nurka do działań w toni wodnej: powinien on czuć się bardzo swobodnie w wodzie o dowolnej przejrzystości, bez punktów odniesienia utrzymując głębokość, a w zasadzie poruszając się w głębokości z dokładnością do 1m.
2. Wiedza na temat planowania zapasów i doboru gazów:
• obliczone i sprawdzone rezerwy gazowe dla różnych głębokości,
• obliczone i sprawdzone rezerwy gazów deko dla skrajnych wariantów planu,
• obliczone i sprawdzone plany deko dla wariantu nurkowania głębszego i płytszego od wstępnie założonego,
• sprawdzone i wielokrotnie przećwiczone w zespole procedury awaryjne obejmujące m.in. gwałtowne pogorszenie się samopoczucia u któregoś z członków zespołu, proste i złożone awarie sprzętu, wpływ czynników zewnętrznych np. sieci czy lokalnych, podwodnych mieszkańców.
Jednym z czynników znacznie upraszczających planowanie jest stosowanie tzw. gazów standardowych. Gazy standardowe, czyli zawsze takie same gazy do wybranych przedziałów głębokości i dekompresji, nie tylko upraszczają planowanie
i przygotowanie nurkowań, ale także, przez powtarzalność, budują u nurka pewność co do zastosowanych rozwiązań. Stałość parametrów takich jako END, ppO2 czy niewielka gęstość gazów dodatkowo wpływają na bezpieczeństwo nurkowań.
ZerknijMy na prZykładoWe nurkoWanie i poróWnajMy 2 sposoby realiZacji planu dekoMpresyjnego.
Założenie: nurkowanie na średnią głębokość 45 m z czasem dennym 30 min.
Dla podniesienia bezpieczeństwa zastosujemy uproszczenia w postaci gazu standardowego tmx 21/35 oraz jednego gazu dekompresyjnego nx 50.
Na razie zerknijmy tylko na fazę dekompresji po zmianie gazu na 21m.
Zaczynamy od klasyka, czyli planu wygenerowanego przez program dekompresyjny.
Taki, lub bardziej rozbudowany, plan zabieramy ze sobą pod wodę.
Głębokość przystanku
Długość przystanku
Minuta, w której opuszczamy
Decoplanner
g azy standardowe, czyli zawsze takie same gazy do wybranych przedziałów głębokości i dekompresji, nie tylko upraszczają planowanie i przygotowanie nurkowań, ale także, przez powtarzalność, budują u nurka pewność co do zastosowanych rozwiązań.
teraZ Wariant drugi, cZyli jak Zrobi to nurek stosujący dekoMpresję pragMatycZną
Zapamięta, że każdy przystanek ma mieć 3 min, a ostatni 15 min.
Z czego to wynika?
Stosując pragmatyczną formę realizacji planu dekompresyjnego stosujemy łatwe do zapamiętania uproszczenia np. wiemy, że czas denny = czasowi dekompresji.
Zatem pierwsza informacja to czas deko = 30 min. Wiemy, że po takim nurkowaniu możemy podzielić czas deko 50/50.
Czyli mamy drugą informację 15 min pomiędzy 21 m a 9 m oraz 15 min na 6 m. Uprośćmy jeszcze bardziej: pomiędzy 21 m głębokości a 9 m mamy dokładnie 5 przystanków (licząc co 3 m) więc dzie-
limy 15 min/5 przystanków i… mamy czasy na poszczególnych przystankach po 3 min. Przejścia pomiędzy przystankami wliczamy w czas dekompresji.
Ciekawostek jest więcej – np. co zrobić, jeżeli któryś z przystanków został pominięty?
Czy możliwe jest szybkie zmodyfikowanie planu, jeżeli przecieka mi skafander, a termoklina zaczyna się na 15 m?
Warto przemyśleć, jak postąpilibyśmy w takich sytuacjach stosując plan klasyczny?
Zanim zaproszę Was do drugiej części artykułu, pokazującej więcej szczegółów dekompresji pragmatycznej, podzielę się z Wami myślą, która nie dawała mi spokoju, kiedy uczyłem się nurkowania „na runtime”: ile planów awaryjnych obejmujących różne sytuacji powinienem przygotować i opanować planując trudne dekompresyjne nurkowanie?
Rozwinięciem tej myśli było: a co, jeżeli tabliczka z zapasowym runtimem przestanie być czytelna?
Kiedy stosować dekompresję liniową, a kiedy „S”? Kiedy możemy pominąć deko? Jak zastosować dekompresję pragmatyczną w nurkowaniu rekreacyjnym?
Po więcej ciekawostek zapraszam do 2 części „Dekompresji Pragmatycznej” w kolejnym numerze Perfect Diver.