Szukałem ciekawostek z życia Vasco da Gamy. Znalazłem zaledwie 3 cytaty jego autorstwa i jeden z nich mnie zaciekawił: „Nie boję się ciemności. Prawdziwa śmierć jest lepsza od życia bez życia”. Nie chodzi tylko o jaskiniowców, ale o to życie bez życia…
Wyobrażacie sobie swoje życie w dniu dzisiejszym bez nurkowania? W sensie, że do dzisiaj nie zanurzyliście się w wodzie, nigdy nie mieliście ze sobą butli z powietrzem, nie uprawialiście freedivingu…
Życie ma swój smak. Często mówi się, że słodko-gorzki. Ja stwierdzam, że słono-słodki
Przed Wami kolejne wydanie Magazynu Perfect Diver. Zagłębcie się i sami oceńcie na ile przypadło Wam do gustu. Mam nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Serdecznie dziękujemy za kolejny rok spędzony z nami. Zapraszamy na FB – udostępniajcie nasze posty, zapraszajcie znajomych. Nie muszą nas od razu lubić, wystarczy, że będą nas obserwować.
Mamy się spodziewać podobno porządnej zimy. Takiej z mrozem i śniegiem w północnej części Europy. I to w czasie globalnego ocieplenia. Ciekawe…
Składam też najserdeczniejsze życzenia pogodnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i świetnego, bogatego nurkowo, roku 2020.
Grüner See Niedaleko Cancun… RPA, Serengeti Mórz Filipiny
Viva la Cuba libre!
Jezioro Bled, perła Alp Julijskich
Hemmoor, czyli jak Niemcy straszą standardami Portugalia
Mobilna aplikacja
Miltitz, stara kopalnia wapienia między Dreznem a Miśnią
Setubal, miasto delfinów Gęsi, hałaśliwi podróżnicy
PoRAdy i CiekAwoStki
Pełnotwarzowa maska Spectrum firmy OTS, nurkowanie stało się proste
Dekompresja pragmatyczna (część 2)
Wydawca perfect diver Wojciech Zgoła ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
redaktor naczelny felietonistka
archeologia podwodna freediving fotograf
tłumacze języka angielskiego
opieka prawna projekt graficzny i skład
Wojciech Zgoła
Irena Kosowska
Mateusz Popek
Agnieszka Kalska
Jakub Degee
Agnieszka Gumiela-Pająkowska
Arleta Kaźmierczak
Adwokat Joanna Wajsnis
Brygida Jackowiak-Rydzak
magazyn złożono krojami pisma
Montserrat (Julieta Ulanovsky)
Open Sans (Ascender Fonts) Spectral (Production Type)
dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com
fotografia na okładce Marcin Trzciński miejsce
Grüner See www.perfectdiver.com
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna.
PayPal.Me/perfectdiver
Wojciech Zgoła
Często powtarza, że podróżuje nurkując i to jest jego motto. W 1985 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a dopiero w 2006 zaczął nurkować. W kolejnych latach doskonalił swoje umiejętności uzyskując stopień Dive Mastera. Zrealizował blisko 650 nurkowań w różnych warunkach klimatycznych. Od 2007 roku fotografuje pod wodą, a od 2008 również filmuje. Jako niezależny dziennikarz opublikował kilkadziesiąt artykułów, głównie w czasopismach poświęconych nurkowaniu, ale nie tylko. Współautor wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Jest pasjonatem i propagatorem nurkowania. Od 2008 roku prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń, w sierpniu 2018 stworzył nowy Magazyn Perfect Diver
„Moja pasja, praca i życie znajdują się pod wodą”. Nurkuje od 2009 roku. Od 2008 roku chodzi po jaskiniach. Z wykształcenia archeolog podwodny. Uczestniczył w licznych projektach w Polsce i za granicą. Od 2011 zajmuje się nurkowaniem zawodowym. W 2013 uzyskał uprawnienia nurka II klasy. Ma doświadczenie w pracach podwodnych zarówno na morzu jak i śródlądziu. Od 2013 nurkuje w jaskiniach, zwłaszcza w górskich, a od 2014 jest instruktorem nurkowania CMAS M1.
Regionalny Manager Divers Alert Network Polska, Instruktor nurkowania i pierwszej pomocy, nurek techniczny i jaskiniowy. Zakochana we wszystkich zalanych, ciemnych, zimnych, ciasnych miejscach oraz niezmiennie od początku drogi nurkowej –w Bałtyku. Realizując misje DAN, prowadzi cykl prelekcji "Nurkuj bezpiecznie" oraz Diving Safety Laboratory, czyli terenowe badania nurków do celów naukowych.
Polski fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień w światowych konkursach fotografii podwodnej nurkował już na całym świecie: z rekinami i wielorybami w Południowej Afryce, z orkami za północnym kołem podbiegunowym, na Galapagos z setkami rekinów młotów i z humbakami na wyspach Tonga. Bierze udział w specjalistycznych warsztatach fotograficznych. Nurkuje od 27 lat, zaczął w wieku lat 12 – jak tylko było to formalnie możliwe. Jako pierwszy na świecie użył aparatu Hasselblad X1d-50c do podwodnej fotografii super macro. Niedawno, na odległym archipelagu Chincorro na granicy Meksyku i Belize, zrobił to ponownie, podejmując udaną próbę sfotografowania oka krokodyla obiektywem makro z dodatkową soczewką powiększającą, co jest największym na świecie zdjęciem oka krokodyla żyjącego na wolności (pod względem ilości pixeli, wielkości wydruku, jakości).
„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.
● założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania – FREEBODY,
● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,
● rekordzistka świata we freedivingu (DYN 253 m),
● rekordzistka i mistrzyni Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2019,
● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018,
● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,
● pasjonatka freedivingu i pływania.
irena kosoWska
jakub degee
agniesZka kalska
MateusZ popek
Maciej jurasZ
Właściciel centrum nurkowego Płetwal Poznań, absolwent poznańskiej AWF, biegły sądowy w zakresie nurkowania przy Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Instruktor PADI, TDI, SSI, CEDIP. Od 2012 r. PADI Course Director, a także Tec Rec OC Trimx Trainer Instructor. Jako pierwszy i jak dotychczas jedyny Polak w historii PADI został Tec 100 CCR Trainer Instructor. Wielokrotnie wyróżniany „Elite Instructor”, w latach 2013, 2016 i 2017 „Silver Course Director”. W 2018 r. otrzymał najwyższe wyróżnienie w systemie PADI – „Platinum Course Director”, które dotychczas w całej historii PADI otrzymało zaledwie trzech Polaków. Szkolenia realizuje w różnych regionach świata, współpracując z wieloma centrami nurkowymi oraz instruktorami. Zrealizował ponad 3500 nurkowań, wydał ponad 2500 uprawnień, w tym ponad 500 na poziomie instruktorskim. Zrealizował między innymi partnerskie nurkowanie na 151 m, oraz zespołowe nurkowanie, na którym po raz pierwszy na świecie ułożono kostkę Rubika na głębokości 100 m.
robert styła
Prezes firmy Ocean-Tech Sp. z o.o., IT NAUI, nurek wrakowy i jaskiniowy. Nurkowanie to nie tylko sprzęt. To również odkrywanie tajemnic oraz możliwość docierania do miejsc, których zwykły śmiertelnik nie ma szans zobaczyć. Ponad 10 lat temu dla tej pasji porzuciłem dobrze prosperujący biznes i założyłem wraz ze wspólnikiem firmę Ocean-Tech, a właściwie sklep internetowy www.nurkowyswiat.pl
Ma na swoim koncie ponad 8000 nurkowań. Nurkuje od ponad 30 lat, a w tym od ponad 20 lat jako nurek techniczny. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą teoretyczną i praktyczną. Jest instruktorem wielu federacji: GUE Instructor Mentor, CMAS**, IANTD nTMX, IDCS PADI, EFR, TMX Gas Blender. Uczestniczył w wielu projektach i konferencjach nurkowych jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy wykładowca. Były to między innymi Britannic Expedition 2016, Morpheus Cave Scientific Project on Croatia Caves, GROM Expedition in Narvik, Tuna Mine Deep Dive, Glavas Cave in Croatia, NOA-MARINE. Zawodowo jest Dyrektorem Technicznym w TecLine w Scubatech, a także Dyrektorem Szkolenia w TecLine Academy.
anna sołoducha
Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach! Do Activtour trafiła chyba z przeznaczenia… i została tu na stałe. Z zamiłowaniem codziennie spełnia ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie, a sama nurkuje już… ponad połowę życia. Każdego roku eksploruje inny „kawałek oceanu” przypinając kolejną pinezkę na swojej nurkowej mapie świata! W zimie zamienia płetwy na ukochane narty i ucieka w Alpy. Przepis na życie? „Tylko martwy pień płynie z prądem – czółno odkrywców, płynie w górę rzeki!” www.activtour.pl, anna@activtour.pl
sylWia kosMalska-jurieWicZ
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia… jest yoginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.divingandtravel.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest Divemasterem, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
adrian jurieWicZ
Podróżnik, fotograf i filmowiec świata podwodnego, pasjonat kuchni azjatyckiej, instruktor nurkowania PADI. Odwiedził ponad 70 państw i nurkował na 5 kontynentach (dwa pozostałe są w planach przyszłorocznych wypraw). Od kilku lat jest również instruktorem-trenerem lotów bezzałogowymi statkami powietrznymi. Współtworzy biuro podróży dla nurków www.dive-away.pl. Wyprawy dokumentuje zdjęciami i opisami podróży na blogu www.divingandtravel.pl
Wojciech a. filip
Płetwonurek od 2008 roku. Pasjonat Morza Czerwonego i pelagicznych oceanicznych drapieżników. Oddany idei ochrony delfinów, rekinów i wielorybów. Nurkuje głównie tam, gdzie można spotkać te zwierzęta i monitorować poziom ich dobrostanu. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research&Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
Marcin trZciński
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Fotograf i filmowiec podwodny nurkujący od 1995 roku. Współpracownik Zakładu Archeologii Podwodnej Uniwersytetu Warszawskiego. Publikuje w polskich i zagranicznych magazynach nurkowych. Właściciel firmy FotoPodwodna będącej Polskim przedstawicielstwem firm Ikelite, Nauticam, Inon, Keldan, ScubaLamp. www.fotopodwodna.pl, m.trzcinski@fotopodwodna.pl
Wojciech jarosZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni –Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska – piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie – jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
BY ROLAND ST JOHN
Big Blue to marka stworzona przez nurka i miłośnika morskiej fauny, Rolanda St John jako
Big Blue Aquatic Gifts. Biżuteria i breloczki z motywami ośmiornic, żółwi morskich, rekinów i innych gatunków, powstają w USA są wykańczane ręcznie, ukazują piękno i różnorodność morskich stworzeń.
Jako dystrybutor Big Blue by Roland St John, Ocean-Tech Sp. z o.o. w pełni podziela zachwyt twórcy nad mieszkańcami oceanicznych głębin. Breloczki, wisiorki, bransoletki i kolczyki Big Blue dostępne są na: nurkowyswiat.pl i sklep.ocean-tech.pl.
jakub banasiak
ula WróbleWska
Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania nurek jaskiniowy, amatorka podwodnej fotografii w środowisku overhead. Od 2012 roku współtworzy polski portal nurkowy Jolly Diver. Nurkowanie to dla mnie wolność... uczucie, które pielęgnuję od prawie 11 lat, od ponad roku w zupełnej ciszy obiegu zamkniętego. Pod wodą spędzam każdą wolną chwilę. Wciąż idealistycznie podchodzę do kwestii bezpieczeństwa nurkowania oczekując otwartej dyskusji o wypadkach nurkowych. www.jollydiver.com; ula@jollydiver.com
katarZyna MakoWicZ
Zwyczajny nurek amator, który kocha przyrodę. Z wykształcenia biolog. Nurkuje od 2010 roku. „Nurkowanie jest dla mnie odpoczynkiem, formą medytacji. Trwam w nieustannym zachwycie nad pięknem podwodnego świata i staram się w miarę możliwości odkrywać coraz to nowe jego oblicza. Przy okazji fotografuję, co jest drugą moją pasją”.
Jesteśmy małżeństwem z półtorarocznym stażem, połączyło nas między innymi umiłowanie do mniejszych i większych podróży. Codzienną rutynę umilamy sobie planowaniem kolejnego wyjazdu. Dreszczyk podniecenia pojawiający się przed każdą naszą kolejną podróżą ubarwia nasze życie. Większość naszych wyjazdów musi w swoim harmonogramie uwzględniać czas poświęcony na nurkowanie, gdyż Mateusz od wielu lat rozwija swoją podwodną pasję i korzysta z każdej okazji do nurkowania w nowym miejscu.
Personal Lighting Solution Provider for Safe Diving
Underwater Video Light
D910V Max 5000 Lumens
CREE COB LED
120 degree wide angle beam
Color temperature 5700K, C RI: RA 92
Recreational Dive Light
D520 Max 1000 Lumens
color:
Cree XM-L2(U4) LED, max 1000 lumens output
Uses 1*18650/2*CR123A/2*16340 battery
Mechanically head rotary switch offers high reliability underwater
Technical Dive Light
D630 Max 4000 Lumens
Uses 5* CREE LEDs, max 4000 lumens
90°~180° angle adjustable cable
Suitable for both back mount and side mount diving
Kup do końca tego roku dowolną latarkę OrcaTorch, a dostaniesz pierwszy numer magazynu Perfect Diver 2020 GRATIS!!!
Phone: +48 608 520 374
email: kontakt@orcatorch.eu www.orcatorch.eu
https://www.facebook.com/OrcaTorchPolska
anna sZnajder, MateusZ sZnajder
Grüner See
Tekst i zdjęcia Marcin Trzciński
z imno, coraz zimniej. i to głównie w nogach, gdzie dziw nym trafem pojawiły się trzy piękne rozcięcia neoprenowego suchacza. o to czym się kończy chęć pomocy bliźniemu. No i nadmiar własnej głupoty.
Bowidzicie, przyzwyczajony do mocnych skafandrów z E.Lite, nie wpadłem na to, że mając delikatny neoprenowy suchar nie powinienem klękać na twardych i ostrych skałach stanowiących dno alpejskiego jeziora. Nawet jeśli o pomoc poprosił mnie siwiuteńki nurek mający kłopot z założeniem płetw. Bo teraz ten przodek całej chyba podwodnej społeczności (tak na oko to nawet Jacques Cousteau wydawał się przy nim młodzikiem) śmigał sobie gdzieś w krystalicznie czystej, lodowatej wodzie z topniejącego lodowca, podczas gdy mną telepało jak maluchem ze źle wyregulowanym gaźnikiem. I to na chrzczonym, 86-cio oktanowym paliwie.
A zaczęło się tak fajnie… Już sama droga do Austrii była mega przyjemnością. Ostatnie ślady zimy ustąpiły tuż za Częstochową i mogłem rozkoszować się ciepłymi, wiosennymi promieniami słońca. Byłem ich tak spragniony, że nie przeszkadzało mi nawet, że w drodze na południe świeciły mi prosto w oczy. Po prostu puściłem sobie kupiony ostatnio audiobook Roberta Makłowicza Cafe Museum i rozkoszowałem się jego opowieściami o kuchni C.K. Austrii.
W końcu to po tych terenach właśnie jechałem i wypadało przygotować się na spotkanie z kuchnią jego wysokości Franciszka Józefa, prawda? Nawijanie kilometrów skończyłem wieczorem w Bruck an der Mur, gdzie obok wygodnego łóżka w pensjonacie czekał na mnie Wiener Schnitzel swojsko zwany schabowym, podany z przyrządzoną na ostro sałatką ziemniaczaną z cebulką. No i surówkami. Uff, rewelacja.
Ranek był nie mniej przyjemny. Rozjaśniony słońcem, świeżą zielenią i otaczającymi dolinę alpejskimi szczytami w górnych partiach wciąż jeszcze pokrytymi czapami śniegu. Spieszyć się nie musiałem, bo do jeziora pozostało mi już tylko trzydzieści kilometrów, podczas gdy cierpiąca na bezsenność reszta ekipy była dopiero za Wiener Neustadt. Całą noc haratali starym Vivaro, ale i tak w stosunku do ustaleń mieli na oko dwugodzinne spóźnienie. No
Wiedeń
Graz linz
Salzburg Grüner See
ale ile można czekać. Po porcji gorących kiełbasek z chrupiącymi bułeczkami ruszyłem w końcu nad jezioro, by zaraz za miasteczkiem utknąć w kolumnie pielgrzymujących nad Grüner See nurkowozów. Przede mną ledwo dysząc sunęły cztery holenderskie vany, poprzedzane autami z Włoch, Francji, Czech i Niemiec. Wszystkie wyładowane do granic możliwości sprzętem i nurkami. Gdy w końcu całą tą długą kolumną dotelepaliśmy się do parkingu przy pensjonacie Seehof, ze zdziwieniem stwierdziłem, że zgromadzone tam bractwo od wczesnego świtu zupełnie na serio wzięło się za nurki. Normalnie nawet wchodzili do wody, a nie tylko o tym rozmawiali. Ba, niektórzy to już nawet wychodzili po pierwszym zanurzeniu. No tak, ale ja miałem jeszcze trochę czasu, więc wijącą się nad brzegiem ścieżką ruszyłem na spacer, by złapać w kadrze kilka ujęć okolicy.
W końcu jednak byliśmy w komplecie i można było szykować się do wejścia do wody. Ocieplacz, suchar, butla… w końcu skompletowałem wszystko i powolnym krokiem nadmiernie objuczonego osiołka ruszyłem w kierunku jeziora. Wreszcie. Stojąc po pas w wodzie czekałem na kolegów, gdy dobiegający z boku głos przywołał mnie do rzeczywistości. Pomarszczony jak orzech włoski bezzębny nurek bezradnie rozglądał się w poszukiwaniu pomocy. Chyba nie bardzo mógł się jeszcze zginać, więc założenie płetw stanowiło dla niego spore wyzwanie. Tu go rozumiałem, bo sam też nie lubię gimnastyki. Zwłaszcza w sprzęcie na plecach. Odłożyłem ostrożnie aparat po czym… no wiecie co było dalej.
Co ciekawe, początkowo nawet nie zauważyłem problemu. Ot, dokuczliwe zimno, ale przecież w wodzie z topniejącego lodowca ciężko o tropikalne warunki, nie? Gotowi? Ruszamy! Jak nożem uciął zniknął wszechobecny gwar i pozostał tylko szum automatu. I genialna, niczym niezmącona widoczność. Było… przepięknie! Ruszyliśmy lewym brzegiem, mając za przewodnika wijącą się metr pod powierzchnią ścieżkę. Podobno prowadziła w kierunku schowa-
nego gdzieś w oddali drewnianego mostka i fajnie było by to sprawdzić. Szkoda tylko, że woda opadła na tyle, że okoliczne ławeczki znalazły się już na powierzchni. Ale i tak było super! Bo widzicie Grüner See zasilane jest wodami z topniejących alpejskich lodowców, tak więc jego głębokość i powierzchnia zmieniają się wraz z porami roku. Do maksymalnego poziomu około 12 metrów sporo dziś brakowało, bo podobno w najgłębszym miejscu była szansa na 7, ale co tam. Nie było co rozpaczać, choć sporo atrakcji nam przez to umknęło. Porośnięte zieloną trawą dno zaczęło powoli się wypłycać, tak że po chwili prawie szorowałem brzuchem po murawie, butlę mając już częściowo na powierzchni. Ale na wprost tkwił… zalany do połowy drewniany mostek! Tylko górna część barierki wystawała na powierzchnię, podczas gdy resztę wciąż jeszcze skrywała woda. Zdaje się że nie tylko my postanowiliśmy się tu udać, bo miejscówka wyglądała jak Łysa Góra w noc sabatu czarownic. Nurkowie próbowali usiąść na mostku, na jego poręczach, przepływać nad i pod
…Grüner See zasilane jest wodami z topniejących alpejskich lodowców, tak więc jego głębokość i powierzchnia zmieniają się wraz z porami roku. Do maksymalnego poziomu około 12 metrów sporo dziś brakowało, bo podobno w najgłębszym miejscu była szansa na 7…
nim. Wszyscy na raz i bez żadnego porządku, za to wspaniale unosząc z dna źdźbła trawy i grudki ziemi. No rewelacja normalnie. Nawet w kurniku, w czasie ożywionej dyskusji lokatorek na temat nowego koguta jest znacznie spokojniej. Odczekałem chwilę z boku chcąc zrobić jakieś zdjęcie, i przez chwilę nawet miałem złudzenie że zrobiło się trochę luźniej, ale nadpłynęła kolejna grupa nurków i zabawa zaczęła się od początku. Zdjęcie w szerokim planie było marzeniem ściętej głowy.
Zamiast dalej marnować czas w oczekiwaniu na coś, co miało zerowe szanse na realizację ruszyliśmy z chłopakami ku trochę głębszej wodzie, w kierunku przeciwległego brzegu. Sunąłem nad kamienisto-trawiastym dnem, które wraz ze wzrostem głębokości stawało się coraz bardziej skaliste i pozbawione zieleni. Chyba byłem już w obszarze, gdzie zawsze, nawet latem i jesienią jest woda. Mimo wszystko nadal było pięknie, bo długie snopy słonecznych promieni wpadały w toń tworząc na dnie fantastyczne, falujące mozaiki. Można było tak wisieć w toni niemalże bez końca, obserwując ten taniec światła. Niemalże, bo robiło mi się coraz zimniej. No nie, temperatura wody nie spadała, ale coraz więcej litrów czystej alpejskiej mineralnej wlewało mi się do skafandra. Od pasa w dół byłem już zupełnie mokry. A matematycznie rzecz biorąc atrakcyjność nurkowania jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu zmarznięcia. Wiem, że tego nie uczą ani w szkole ani na żadnym kursie, ale wierzcie mi, naprawdę tak jest. Wiec pomimo pięknych widoków coraz bardziej tęskniłem za oświetlonym słońcem parkingiem, na którym mógłbym się przebrać w suche rzeczy.
Nic tak nie poprawia nastroju jak dobry posiłek. Tak więc zaraz po przebraniu się w suche ciuchy czym prędzej pomknąłem do znajdującego się w Seehof bufetu na gorącą zupę gulaszową. Dzięki niej z każda kolejną łyżką moje morale rosło, aż w końcu ułożyłem sobie w głowie plan dalszego działania. Trzeba by przesuszyć trochę skafander, a następnie okleić nogawkę taśmą silver tape. Tak od góry do dołu, nakładając kilka warstw. Jasne, że nie było to zbyt trwałe, bo inaczej wszyscy by mieli srebrne suchary, ale lepsze to niż nic. Na dodatek w bagażniku miałem zapasowy ocieplacz, więc całe to genialne rozwiązanie w stylu MacGyvera powinno dać mi choć trochę komfortu na drugim nurkowaniu. Bo nie zamierzałem odpuścić. Bo może nie wiecie, ale matematycznie rzecz biorąc, determinacja do pokonania przeciwności i wykonania kolejnego nurkowania jest wprost proporcjonalna do ilości przejechanych na nurkowisko kilometrów. A tych z Polski do Austrii trochę się przecież uzbierało.
Niedaleko Cancun…
Tekst i zdjęcia jakub degee
Mężczyzna podniósł przezroczystą maskę z żółtą rurką leżącą na pokładzie, powiedział: „to jest niesamowite!” a następnie wskoczył do wody. widziałem plusk i wdrapałem się na burtę. Była tam tylko jedna osoba.
Zapytałem majtka, co się przed chwilą stało. Usłyszałem tylko „Kapitan wskoczył do wody! Powiedział, że pływa po tych wodach prawie 30 lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widział”.
Jest wiele celów nurkowych na mojej liście. Jest tam kilka wymarzonych, których jeszcze nie zrealizowałem. Mam też swoje ulubione. Ale na tej liście jest tylko jedno, do którego można dolecieć z Europy z jedną przesiadką (a charterem nawet bezpośrednio), a które oferuje dużą różnorodność doznań podwodnych. Mowa tu o półwyspie Yukatan.
Zawsze jak opowiadam o podróży do Meksyku albo jak właśnie tam lecę, to za każdym razem pojawia mi się przed oczami myśl o milionach turystów, którzy lecą do Cancun na swój długo oczekiwany urlop, ale 99,9% z nich nawet się nie orientuje, że znajduje się dosłownie kilka kilometrów od najwspanialszych fenomenów natury na Ziemi. O cenotach, czyli meksykańskich jaskiniach wypełnionych stalaktytami i stalagmitami, w których na dodatek miesza się słodka woda ze słoną powodując zjawisko halokliny słyszał prawie każdy nurek. W samych cenotach, które można zwiedzać przez cały rok, flora i fauna prawie się nie pojawia, ale za to przed samym zanurzeniem się można napotkać żółwia, a nawet małego krokodyla, jeżeli dobrze wybierzemy spot i dopisze nam szczęście. W listopadzie przy plaży w Playa del Carmen pojawia się duża grupa bull sharków, które przez tygodnie lub miesiące, w zależności od ich humoru i cyklu rozrodczego, integrują się z nurkami na 25 metrach. Od stycznia do marca można zaobserwować żaglice w ferworze polowań na ławice małych rybek.
Jednak nic nie może się równać z obecnością kilkuset rekinów wielorybich w jednym miejscu. Ale jak to?! Przecież na rekina wielorybiego to specjalnie się leci na Galapagos. Następnie przeczekuje się te zwykłe nurkowania, żeby w końcu po całonocnym
płynięciu łodzią wskoczyć przy Wolfie i Darwinie i zobaczyć tę największą rybę świata. Ale zwykle jest jedna. Czasem są dwa albo trzy. A Galapagos to najwspanialsza destynacja nurkowa na świecie, więc wydaje nam się, że gdzie indziej nie może być lepiej. Na Filipinach często się widuje rekiny wielorybie, ale większość zdjęć prezentuje osobniki o małych rozmiarach. Są też miejsca w Mikronezji, gdzie zachowania rybaków na tyle udzieliły się zwierzętom, że obserwowanie whalesharków bardziej przypomina cyrk niż obserwacje przyrody. Ale ciągle, w żadnym z tych miejsc nigdy nie widziano tylu osobników, co przy Isla de Mujeres obok Cancun.
Oczywiście nie każdego dnia jest tak pięknie. Natomiast w 2015, gdy opisywany przeze mnie kapitan wskakiwał do wody, tak właśnie tam było i od tamtego roku żaden z kolejnych sezonów nie zawiódł. Są dni, kiedy w ogóle nie udaje się odnaleźć żerującego stada podwodnych olbrzymów, ale zwykle kilkadziesiąt osobników w czasie jednego wypłynięcia to norma.
Władze też poznały się już na corocznym food festiwalu rekinów wielorybich i z roku na rok wprowadzane są coraz to ostrzejsze przepisy, które mają na celu dać rekinom na tyle swobody, żeby dalej chciały tu przypływać. Wygląda na to, że to działa, chociaż trzeba wziąć je wszystkie pod uwagę przy planowaniu wyjazdu, żeby mieć później pozytywne doświadczenia w wodzie.
Najbardziej uciążliwe dla freediverów są ograniczenia ilości osób mogących przebywać w wodzie oraz konieczność zakładania pomarańczowych kamizelek ratunkowych. Bez względu na to, ile osób jest na łodzi, obecnie do wody mogą wejść tylko dwie i przewodnik. Ta zasada miała ograniczyć ilość ludzi uganiających się za jednym rekinem oraz zwiększyć kontrolę, którą przewodnik ma nad grupą. Przepis
Cancun
Isla mujeres
PółWySeP jukatan
znacząco utrudnił życie miłośnikom przyrody, ale skutecznie powstrzymał rzesze turystów przed szalonymi grupowymi pogoniami. Znacząco zmniejszyła się też liczba osób łapiąca lub dotykająca żerujące ryby.
Na wszystko jest jednak rada. Najważniejsze to wybrać właściwego operatora. Każda łódź, która ma pozwolenie, zabierze nas w to samo miejsce, ale nasze doświadczenia na miejscu będą już dramatycznie różne w zależności od operatora, którego wybraliśmy. Większość turystycznych wycieczek obiecuje „pokażemy Ci rekina wielorybiego”. I dotrzymują słowa. Natomiast może to być na mocno zatłoczonej łodzi i tylko przez 15 minut. Po tym, jak każdy z uczestników wycieczki wskoczy do wody i spędzi tam wyznaczony czas, wiele łodzi uznaje, że wykonało swoje zadanie i odpływa z obszaru zdominowanego przez stado rekinów wielorybich.
n ajwiększa ryba świata nigdy się nie znudzi. Zawsze będzie marzeniem osób uwielbiających przyrodę i aktywny wypoczynek. … a samym rekinom życzę, żeby turyści przestrzegali zasad i żeby śruby silników były dla nich łaskawe.
Wtedy na miejscu zostają Ci, którzy już w dużo większym spokoju i bez tłoku mogą cieszyć się tak wspaniałym zjawiskiem przyrody. Dlatego tak kluczowy jest wybór odpowiedniego operatora. Kolejną korzyścią jest możliwość wejścia do wody bez kamizelki ratunkowej i freedivingowania z rekinami. Zasady mówią, że jeżeli z przewodnikiem wchodzi do wody tylko jedna osoba i są oni oddaleni ponad 100 m od innej łodzi, to jest to dozwolone. W takich warunkach można już całkiem swobodnie przebywać w otoczeniu pałaszujących ikrę olbrzymów, nurkować razem z nimi, podziwiać, jak przyjmują wertykalną pozycję zwaną La Butella lub polować z aparatem na manty.
Największa ryba świata nigdy się nie znudzi. Zawsze będzie marzeniem osób uwielbiających przyrodę i aktywny wypoczynek. Osobom, które zdecydują się na wyjazd do Yukatan życzę, żeby miały dobrych przewodników i żeby warunki dopisały do tego stopnia, jak doświadczyły tego wyjeżdżające tam ze mną osoby. Najlepiej opisała to jedna z nich mówiąc „jak nie mam trzech rekinów wielorybich w kadrze, to nie naciskam migawki. Zdjęć z jednym lub z dwoma osobnikami mam już po prostu za dużo!”. A samym rekinom życzę, żeby turyści przestrzegali zasad i żeby śruby silników były dla nich łaskawe.
RPA
serengeti mórz
Tekst anna sołoducha Zdjęcia edward wronka
Najbardziej nieoczywisty kraj Afryki. Nieznany, intrygujący, niebezpieczny? to tutaj f unkcjonuje 11 oficjalnych języków i 3 stolice, krajobraz afrykańskiego buszu przeplata się z białymi, ażurowymi werandami wiktoriańskich domów.
Uchatki wylegują się na skałach, pingwiny zamieszkują najpiękniejsze plaże okolic Kapsztadu, „biali” żyją na „czarnej” ziemi od pokoleń, mięso antylop na wieczornym „braai” Burowie popijają przednim, lokalnym burgundem, a żeby przeżyć jedne z najbardziej ekscytujących nurkowań w swoim życiu niezbędne są… traktory. Zostawcie stereotypy w domu i lećcie do Republiki Południowej Aryki!
Sodwana Bay lodge
Scottburgh kapsztad rPa
Zdjęcie Pro Dive
KwaZulu-Natal, czyli kraina Zulusów, charakteryzuje się czerwoną glebą, klimatem zwrotnikowym, spłaszczonymi koronami akacji i dużą wilgotnością, upodobniając się tym samym do sąsiadującego Mozambiku czy równikowej Kenii. Po przylocie do Durbanu, pierwszym przystankiem naszej wyprawy staje się Sodwana Bay Lodge, typowo afrykański camp, położony w nietkniętym ludzką cywilizacją Parku iSi-
mangaliso, ponad 350 km na północ od Durbanu oraz 115 km od granicy z Mozambikiem.
Sodwana Bay Lodge… tutaj wszystko ze sobą współgra – tworzywa, z których zbudowane są domki, sarny, jelenie, dzioborożce i małpy przychodzące pod taras, gekony pełzające po ścianach, spokój i wszechogarniająca cisza… Centrum nurkowe znajduje się na terenie campu, a plaża oddalona jest o 5 km od Lodgy. Na nurkowanie jedziemy dużymi 10-osobowymi jeepami, wjeżdżając na teren objęty ochroną. To, co urzeka mnie od pierwszej chwili, to przepiękne, szerokie plaże, a na nich… traktory. To one wypychają zodiaki z plaży do wody, aby skipper mógł wypłynąć w głąb oceanu przy odpowiedniej fali. Całe afrykańskie wybrzeże usłane jest ciężarówkami, pick-up'ami, traktorami, zodiakami i jeepami – można się poczuć jak na placu budowy, a my jesteśmy na obszarze wpisanym na Listę UNESCO Sodwana znajduje się w bardzo nietypowym geograficznie obszarze, na samej granicy strefy podzwrotnikowej i zwrotnikowej. Zobaczymy tu przepiękne rafy koralowe, długie, piaszczyste plaże, wydmy nadbrzeżne, system jezior i bagien oraz mokradła, które porasta papirus i trzcina. Pod wodą, żyje tu ponad 1200 gatunków indo-pacyficznych ryb tropikalnych, setki gatunków twardych i miękkich korali, gąbek, co najmniej 25 gatunków rekinów i płaszczek. Miejsca nurkowe określane są na podstawie odległości od brzegu. My zanurzamy się w wodach (o temp. 23°C)
Two Mile Reef – długiej na 2 km i szerokiej na 900 m konstrukcji rafowej – największej i najpopularniejszej rafie w kompleksie Sodwana Bay. Rozległe ogrody koralowe, łuki, jaskinie i szkoły tropikalnych ryb, robią na mnie fenomenalne wrażenie. Życie na rafie jest niesamowicie różnorodne i zaskakująco obfite! Wielbiciele fotografii z pewnością nie nudzą się pod wodą. Podziwiamy małe krewetki na „cleaning station”, tysiące złotych papużaków, idolki mauretańskie, żółwie, różne rodzaje karnaksów, scorpionfishe, ryby liście, mureny centkowane, ghost pipefish... Przepływamy przez wydrążone w rafie groty i opływamy duże pinakle. Podziwiamy różowo-pomarańczowo-brunatne kilkumetrowe gąbki, spotykamy rogatnice, spore graniki kartoflane(!) i ogromną – ludzkiej wielkości ogończę! Prze-
ciętna widoczność to 15–20 m w porywach do 30 m. W zależności od pory roku, w wodach Sodwana Bay można spotkać wieloryby, delfiny, rekiny wielorybie czy żarłacze tępogłowe. My w drodze na miejsce nurkowe podziwialiśmy delfiny, a w oddali… humbaki! Warto wspomnieć, że wypłynięcie z brzegu zodiakiem zajmuje czasem 10–15 min, jeśli nie ma odpowiedniej fali. Przewodnicy nurkowi i sternicy bardzo przestrzegają zasad bezpieczeństwa – kamizelki ratownicze oraz uchwyty przytrzymujące stopy są konieczne podczas nurkowania w RPA.
Oprócz wspaniałej, bardzo urozmaiconej, tropikalnej fauny i flory, Sodwana Bay może pochwalić się
jeszcze jedną rzeczą, a mianowicie – latymerią. Jest to prehistoryczny kręgowiec, który zgodnie z teorią naukową – wyginął ponad 60 mln lat temu. Jak się okazało, ryba nie poddała się procesom ewolucji i do tej pory żyje w niezmienionej formie, właśnie w wodach Sodwany. Te 2-metrowe, ważące do 100 kg ryby, zostały odkryte podczas nurkowania w RPA na głębokości ok 100 m, w 2000 roku. Wcześniej, od 1938 roku, pojedyncze egzemplarze były wyławiane już w RPA i w Mozambiku, ale dopiero prawdziwy naukowy przełom, nastąpił podczas nurkowania w Sodwana Bay! Populacja tych ryb jest zdrowa i można liczyć na spotkanie oko w oko z tą „żywą skamieniałością”, jednak na głębokościach poniżej 60 m.
Sam Nelson Mandela w 1999 roku, kiedy przyznawano status dziedzictwa światowego UNESCO parkowi Isimangaliso powiedział: "Isimangaliso musi być jedynym miejscem na całej planecie, gdzie najstarszy lądowy ssak na świecie (nosorożec) i największy lądowy ssak na świecie (słoń) dzielą ekosystem z najstarszą rybą na świecie (latymeria) i największym morskim ssakiem (wielorybem)". I zaiste w tej kwestii miał rację.
W przerwie między nurkowaniami spędziliśmy noc w sercu najstarszego rezerwatu Afryki, Hluhluwe–
iMfolozi. Jego powierzchnia to 960 km² górzystego terenu! Oprócz największej populacji białego nosorożca, można tu także spotkać pozostałych przedstawicieli Wielkiej Piątki: lwy, słonie, bawoły i leopardy. Hilltop Lodge okazało się kolejnym zjawiskowym miejscem, w iście afrykańskim stylu. Przed dwa dni, znajdowaliśmy się w samym centrum świata zwierząt…, ale to już opowieść na osobny artykuł.
U wybrzeży południowej Afryki pływa najwięcej gatunków rekinów na świecie, łącznie ponad 200…, a większość z nich – na rafie Aliwal Shoal. W zależności od pory roku, to wyjątkowe miejsce daje praktycznie gwarancję zanurkowania z rekinem tygrysim, tawroszami piaskowymi, rekinami młotami, rekinem wielorybim czy żarłaczami czarnopłetwowymi. Rafa znajduje się przy ujściu rzeki Umkomasi (uMkhomazi w języku Zulu), której nazwa oznacza „miejsce samic wielorybów” – kiedyś wiele z nich wykorzystywało rejon ujścia rzeki jako tereny lęgowe. Do dziś, ilość migrujących wielorybów jest ciągle bardzo duża. Aliwal Shoal jest rafą utworzoną ze skamieniałego piaskowca prawie 80 000 lat temu. Obszar wokół ławicy składał się z wydm, a przy ulewnych deszczach piasek i łupek rozpuszczały się, tworząc związek węglanu wapnia, który dziś stanowi główną część płycizny. Wraz z przesunięciem szelfu kontynentalnego, około 6 500 lat temu, poziom morza podniósł się, powodując zalanie wydm. Przez lata z zalanych złóż piasku, muszli morskich i innych materiałów powstała duża i wyszukana konstrukcja, która dziś znana jest pod nazwą Aliwal Shoal. Rafa ma około 2,5 km długości, a szerokość wynosi średnio 150 metrów. Nosi nazwę statku „Aliwal”, który wszedł na nią 1849 r. W miasteczku Scottburgh spędzamy 5 dni, gdzie dowiadujemy się najwięcej, o życiu „białego” człowieka w RPA. To tutaj pierwszy raz zauważamy „białe” enklawy domów otoczone wysokim murem z drutem kolczastym pod wysokim napięciem, otrzymujemy absolutny zakaz poruszania się popołudniową i wieczorową porą po mieście, lub po prostu wychodzenia z domu. Wszędzie byliśmy przewożeni samochodami, zamkniętymi od środka. Będąc w Durbanie mogliśmy spacerować tylko nad-
Patrzyliśmy na podwodne szaleństwo
mniejszych gatunków ryb przeganianych przez rekiny, patrzyliśmy na siebie i rekinom prosto w oczy. adrenalina sięgała zenitu, a my nie mieliśmy dość!
brzeżną promenadą. Zapuszczanie się w dzielnice, w których mieszkają tylko czarnoskórzy mieszkańcy RPA jest całkowicie zabronione. Choć życie w tym kraju wiąże się z przestrzeganiem wielu zasad i nie należy do najłatwiejszych, biali mieszkańcy południowej Afryki czują się tutaj jak w domu. Mimo dużej specyfiki tego kraju, my również czujemy się fantastycznie, a szczególnie wtedy, kiedy pierwszy raz wskakujemy do wody…
Procedura dotarcia do nurkowisk jest dokładnie taka sama jak w przypadku Sodwana Bay. Plaża, traktor, zodiak, kamizelki, uchwyty na nogi i znów…
choroba morska. Nurkujemy! To co zobaczyłam pod wodą przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Raggies Cave to naturalne zgłębienie wypełnione piaskiem i otoczone ze wszystkich stron rafą ze skalnym zwisem. Po 30 sekundach nurkowania dostrzegam 3 tawrosze piaskowe, a po minucie… już 7–8 sztuk. Rekiny mierzyły ok 2–2,5 m długości i przez całe nurkowanie, krążyły między nami. Nazwa „Raggies” (Ragged Tooth Sharks) wzięło swoją nazwę od ich krzywych i nieregularnie wyglądających zębów, służących do chwytania zdobyczy. Co ciekawe, za przednim rzędem zębów znajdują się kolejne trzy rzędy, które ciągle przesuwają się do przodu, zastępując każdy ząb, który jest uszkodzony lub utracony (a takich zębów wyciągnęliśmy z piasku co nie miara;)) W ciągu całego swojego życia „Raggies” mogą „wyprodukować” ok. tysiąca zębów! Kolejne nurkowania na Aliwal Shoal, różniły się tylko topografią dna – rekiny były stałym elementem krajobrazu. Równie godnym polecania miejscem nurkowym jest Cathedral – mój faworyt z miejsc nurkowych na Aliwal Shoal. Katedrę buduje
Zdjęcie Pro Dive
ogromny skalny łuk, tworząc jednocześnie swego rodzaju dziurę w południowej części rafy. Widzimy tutaj naturalny amfiteatr, utworzony z otwartego, częściowo zadaszonego otworu w rafie, który ma prawie 20 metrów średnicy. Katedra otoczona jest z trzech stron koralowymi ścianami, a ostatnią stronę zdobi imponujący łuk z piaskowca. Miejsce wypełnione było po brzegi rekinami. Wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w przepływające ryby, do momentu, aż komputer zaczął ostrzegać nas przed dekompresją. Na każdym nurkowaniu spotkaliśmy Ragged Tooth Shark, żółwie karety, płaszczyki, mureny cętkowane… Tutejsza rafa koralowa ma zupełnie inny skład od typowej rafy tropikalnej. Przeważają tutaj glony i miękkie koralowce, które porastają podwodne skały tworzące bardzo ciekawą topografię z wieloma jaskiniami i przepływami.
Ukoronowaniem zanurzeń z tymi niezwykłymi stworzeniami, było nurkowanie z nęconymi rekinami – żarłaczami czarnopłetwowymi. Przed wejściem do wody otrzymujemy bardzo dokładne wskazów-
ki, jak należy zachować się podczas nurkowania.
W związku z tym, że ludzka skóra świeci się pod wodą jak rybie łuski, musimy pamiętać, aby nasze dłonie nie były widoczne. Ważne, aby stale utrzymywać pozycję pionową – przyjmując pozycję poziomą, upodabniamy się do foki, ryby lub żółwia, czyli obiektu rekiniego pożądania. I co najważniejsze, ale wcale nie najłatwiejsze – zawsze patrzymy rekinom prosto w oczy…
To było niezapomniane nurkowanie. Żarłacze, o długości 3 m nie odstępowały nas na krok. Patrzyliśmy na podwodne szaleństwo mniejszych gatunków ryb przeganianych przez rekiny, patrzyliśmy na siebie i rekinom prosto w oczy. Adrenalina sięgała zenitu, a my nie mieliśmy dość! Takie nurkowanie należy przeżyć, po prostu…
Na drugą część wyprawy lecimy na sam koniuszek Afryki, do najstarszego miasta RPA i miejsca, w którym dokonano pierwszego na świecie przeszczepu serca. To właśnie w tym miejscu można spróbować
Zdjęcie Pro Dive
najlepszych win na świecie, przejść się kilometrami niebiańskich plaż lub zamieszkać w luksusowych przedmieściach Kapsztadu. Z okna samolotu widzimy wizytówkę miasta – Górę Stołową z pięknie zaścielonym nad nią, białym obrusem z chmur… Patrzę na ocean trochę z niedowierzaniem… czy naprawdę już za chwilę zobaczymy w nim foki i 30-metrowe drzewa?
Zanim pierwszy raz zanurzymy się w zimnych wodach Kapsztadu, podziwiamy wylegujące się
w słońcu na skałach… uchatki! Najciekawiej wyglądają te unoszone przez fale, z płetwami wystawionymi ponad powierzchnię wody. Robią to dlatego, że w płetwach koncentruje się większość naczyń krwionośnych doprowadzających ogrzaną krew do reszty ciała. Ze względu na to, że temperatura powietrza jest wyższa niż temperatura wody, uchatki w ten sposób się ogrzewają. Średnia głębokość tego nurkowania nie przekracza 12 m. Ze względu na małą głębokość i ogrom pęcherzyków powietrza w wodzie, widoczność nie należy do najlepszych. Pomimo trudnych warunków bawimy się świetnie z tymi afrykańskimi drapieżnikami! Są bardzo delikatne i ruchliwe! Dawno nie widziałam pod wodą takich uroczych stworzeń! Ponadto, dno usłane było najróżniejszymi rodzajami gąbek, ukwiałów, koralowców, wodorostów, jeżowców i rozgwiazd o przepięknych kolorach!
Podwodne, zaczarowane lasy kelpowe to miejsca, w których rośliny rosną na wysokość drzew. Już podpływając zodiakiem na miejsce nurkowe, z oddali widzimy dywany roślin, falujące na tafli wody. Spadamy na głębokość ok 18 m i naszym oczom ukazuje się las. Magiczny, zaczarowany las. Las kelpowy jest typem siedliska morskiego, zbudowanego przez wodorosty (zielenice, brunatnice, krasnorosty) występujące w Kalifornii, u wybrzeży Szkocji, Szwecji, w Morzu Sargassowym czy właśnie
u wybrzeży Kapsztadu w RPA. Lasy te są domem dla homarów, raków, krabów, a także Gully Sharks, Shy Sharks, Pajama Sharks lub Sevengill Cow Sharks. My spotkaliśmy… mola-mola! Jest to największa kostnoszkieletowa ryba na świecie, którą najczęściej można spotkać nurkując u wybrzeży... Bali. Rafy poprzecinane były wąwozami, a światło słoneczne przebijające się przez falujące korony „drzew” sprawiało, że pomimo dość niskiej temperatury wody (17°C!) nasze serca były rozgrzane do czerwoności. Wrażenia? Obłędne! Jedno z najpiękniejszych nurkowań w moim życiu!
Wyprawę na półkuli południowej zakończyliśmy odwiedzając Przylądek Dobrej Nadziei, przejeżdżając przez jedną z najbardziej malowniczych dróg na świecie – Chapmans Peak i podziwiając kolonię pingwinów na Boulder’s Beach, które mieszkają tu od 1985 roku! Te 45-centymetrowe ptaki o wadze nie przekraczającej 5 kg, są kolejną wizytówką Kapsztadu, a stąd jest już tylko 3 800 km do Antarktydy!
RPA to niezwykle barwny i różnorodny kraj. Znajdują się tu ogromne złoża diamentów, złota i platyny. Zobaczymy tu prawdziwą, dziką przyrodę, luksusowe dzielnice i przerażające slumsy. RPA to państwo Nelsona Mandeli, piętna apartheidu oraz wielu kontrastów. Dla mnie to istny nurkowy tygiel morskiej bioróżnorodności Oceanu Indyjskiego i Atlantyckiego, przepięknych raf koralowych i tropikalnych ryb, lasów kelpowych i przyjaznych uchatek. To przede wszystkim kraj, w którym przeżyłam jedne z najlepszych nurkowań z rekinami w swoim życiu. RPA, to prawdziwy diament Afryki.
filipiny
Tekst sylwia kos M alska-juriewicz
Zdjęcia a drian j uriewicz, beaTa Tabak
Niektórzy ludzie twierdzą, że szkoda życia na odwiedzanie tych samych miejsc. wisława Szymborska pisała w swoim wierszu: „Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy...”, dlatego właśnie nie podzielam ich teorii. k ażda podróż to nowa historia do opowiedzenia, inni ludzie, odmienne poranki, wschody i zachody słońca, które nigdy się nie powtórzą.
Pierwszy raz na Filipiny polecieliśmy sześć lat temu. Dokładnie trzy miesiące po tym jak najsilniejszy cyklon w historii Haiyan uderzył w ląd. Liczba ofiar przekroczyła 6300 osób, a tysiące ludzi uznano za zaginionych. Chcieliśmy odwołać naszą podróż, nie wyobrażaliśmy sobie, jak moglibyśmy odpoczywać w miejscu, które dotknęła taka trage-
dia. Napisaliśmy maila do centrum nurkowego na wyspie Malapascua z prośbą o anulowanie naszej rezerwacji. Centrum zareagowało bardzo szybko i odpisało jednym zdaniem: „Najlepsze co możecie dla nas zrobić to przylecieć, dzięki wam szybciej odbudujemy nasze życie”. Trudno pozostać obojętnym na takie słowa, postanowiliśmy nie tylko
polecieć, ale również wesprzeć centrum nurkowe. Zainspirował nas do tego przyjaciel, nurek, który na stałe mieszka w USA i który spędził kilka miesięcy na Filipinach. Zorganizował zbiórkę pieniędzy wśród swoich znajomych na FB. Postanowiliśmy pójść o krok dalej i postawiliśmy w firmie metalową puszkę, gdzie każdy odwiedzający nas klient
manila
malapascua
Cebu
fIlIPIny
mógł wrzucić symboliczny datek na pomoc dla mieszkańców Malapascua. Puszka była mała, ale zdjęcie, które na niej widniało poruszające. Fotografia przedstawiała małego chłopca brodzącego w wodzie po szyję, niosącego psa na plecach.
Do tej pory zastanawiam się nad tym, co tak naprawdę miało wpływ na to, że ludzie okazali się być tak bardzo hojni, czy media, które cały czas mówiły o dramatycznej sytuacji na Filipinach, czy zbliżające się Święta Bożego Narodzenia, czy naturalna potrzeba czynienia dobra, którą każdy z nas nosi w sercu...
Dni mijały bardzo szybko, puszka się zapełniała, a nasz wyjazd zbliżał się dużymi krokami. Późnym popołudniem tuż przed zamknięciem firmy wszedł do nas klient w grubej, puchowej, czerwonej kurtce. Pamiętam ją dokładnie, ponieważ intensywna czerwień podkreślała śniady kolor jego skóry. Spojrzał na puszkę i zakrył dłońmi twarz, aby ukryć wzruszenie, po chwili powiedział – „Urodziłem się w Manili stolicy Filipin. Jak to możliwe, że obchodzi was los moich rodaków i skąd wiecie o istnieniu maleńkiej wyspy Malapascua????”
Czasami zupełnie nieświadomie możemy odmienić czyjś dzień, los, albo życie, może nam się wydawać, że nasze czyny – nawet najmniejsze gesty, takie jak uśmiech nie mają na
nic wpływu, ale to nieprawda. Wszystko ma znaczenie i nie pozostaje obojętne dla otaczającego nas świata i ludzi.
Filipiny to Państwo wyspiarskie, na które składa się ponad 7600 wysp i wysepek, a jedna z nich jest celem naszej styczniowej podróży. Malapascua położona jest na północ od stałego lądu Cebu. Można się na nią dostać lokalną łodzią wypływając z portu Barangay Maya, podróż zajmuje nie więcej niż trzydzieści minut. Kiedyś wyspa nazywała się Logon i do tej pory lokalni mieszkańcy posługują się tą nazwą. Zmienili ją Hiszpanie bardzo dawno temu, kiedy ze względu na fatalną pogodę ich statek utknął u wybrzeży wyspy i byli zmuszeni spędzić na niej święta, z dala od rodziny i przyjaciół. Wtedy nazwali wyspę „Mala Pascua” co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Złe Święta”. Dzisiaj wyspa cieszy się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród nurków. Zasłynęła w świecie za sprawą wyjątkowego miejsca do nurkowania – Monad Shoal, gdzie można obserwować rzadko spotykany gatunek rekina kosogona. Te majestatyczne stworzenia, o wdzięcznej nazwie thresher shark, przyciągają nurków z całego świata i dzięki nim Malapascua jest w stanie szybko
odbudować się po huraganach, które bardzo często nawiedzają ten rejon świata.
Na Filipiny polecieliśmy w styczniu, trzy miesiące po tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce w tej części świata. Zupełnie nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. W Cebu wylądowaliśmy rano. Miasto było duszne, zatłoczone i męczące, dlatego jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy dotrzeć na Malapascua. Do wybrzeży wyspy dopłynęliśmy późnym popołudniem, najwięcej czasu zajęła nam podróż z lotniska do portu, jechaliśmy ponad cztery godziny, drogi były bardzo zniszczone.
Zapamiętałam obraz, który ukazał się nam po dotarciu do brzegu: kilka połamanych palm wystających z piasku, psy bawiące się na plaży, hotele i centra nurkowe, które stały w pierwszej linii brzegowej i które wcale nie wyglądały na zniszczone. To dziwne pomyślałam, spodziewałam się ruin, a zastałam całe budynki. Jak się później dowiedzieliśmy od naszego przewodnika nurkowego Binsa, wszystkie drewniane zabudowania na wyspie zostały doszczętnie zniszczone przez cyklon. Jedynie murowane budynki takie jak hotele, centra nurkowe i kościół, w którym schronili się mieszkańcy podczas cyklonu, pozostały nietknięte przez Haiyen. Dzięki temu nikt na wyspie nie zginął. Hotele i centra nurkowe bardzo szybko naprawiły powsta-
łe zniszczenia dzięki wsparciu zagranicznego kapitału. Lokalni mieszkańcy natomiast musieli poradzić sobie sami. Nie otrzymali żadnych dotacji ani darowizn. Zbierali pozostałości swoich domów i starali się je zbudować na nowo.
Nurkowaliśmy każdego dnia z lokalnym DM Binsem, woda u wybrzeży wyspy była znacznie zimniejsza i nie tak przejrzysta jak to bywa o tej porze roku. Od tego momentu zawsze zabieram ze sobą piankę 5 mm. bez względu na to, gdzie lecę nurkować i jak bardzo ciepła jest woda. Im dłużej nurkuję tym bardziej mój organizm się wychładza, dlatego z pianki 3 mm korzystam teraz już tylko na basenie, podczas prowadzenia kursów OWD.
kosogon poruszał się z niebywałą gracją, miał piękny opływowy kształt i długą ogonową płetwę, która u niektórych osobników może być tak samo długa jak jego ciało. używa jej do zaganiania i ogłuszania ryb podczas polowania.
Nurkowania u wybrzeży Malapascua nie należą do wymagających za wyjątkiem Monad Shoal. Rekiny w tym miejscu można obserwować przed lub o wschodzie słońca. Dlatego każdego dnia wstajemy o 4:30 rano, na miejsce nurkowe płyniemy około 50 minut łodzią, z której podziwiamy spektakularne wschody słońca. Monad Shoal to szczyt podwodnego wzniesienia zakończonego płaską powierzchnią, na której rekiny oddają się zabiegom czyszczącym i pielęgnacyjnym, świadczonym przez maleńkie rybki czyścicielki.
Zanurzamy się bardzo powoli, promienie wschodzącego słońca przenikają taflę wody i tworzą kolorowe przeźrocza. Światło słoneczne jest dla nas bardzo istotne, ponieważ podczas nurkowania z rekinami kosogonami nie można korzystać ze sztucz-
nego oświetlenia ani lamp błyskowych (mogłyby je spłoszyć). Zatrzymujemy się na 27 m przy grubej, plecionej linie. Wyznacza ona granicę, do której nurek może dopłynąć tak, aby nie spłoszyć rekinów. Lina to sygnał dla tych nurków, którzy łamią wszystkie zasady i pomimo zakazu wpływają na miejsce czyszczenia, ponieważ chcą zrobić najlepszy film lub zdjęcie rekina. Bardzo często jestem świadkiem takich zachowań, które zdarzają się permanentnie na całym świecie. Czasami DM nie reagują, ponieważ chcą, aby ich klient był zadowolony i napisał dobra opinię po powrocie. Ja reaguję zawsze jak tylko jestem świadkiem takiej sytuacji.
Czekamy w napięciu, aż pierwszy kosogon się pojawi. Spotkanie z rekinem zawsze budzi we mnie ogromne emocje i czekam na nie z utęsknieniem. Unosimy się tuż nad piaszczystym dnem w oczekiwaniu. Trwa to zaledwie chwilę, kiedy słyszę metaliczny dźwięk, to Bins pierwszy go dostrzegł i zaalarmował całą grupę. Rekin wyłonił się z otchłani i podpłynął bardzo blisko, na wyciągnięcie dłoni. Pysk kosogona jest bardzo przyjazny, przypomina trochę delfina. Wstrzymałam oddech i poczułam się tak jakbym oglądała film w zwolnionym tempie. Pojawiał się i znikał w granatowych wodach Oceanu.
Kosogon poruszał się z niebywałą gracją, miał piękny opływowy kształt i długą ogonową płetwę, która u niektórych osobników może być tak samo długa jak jego ciało. Używa jej do zaganiania i ogłuszania ryb podczas polowania. Trudno uchwycić jego piękno za pomocą kamery czy aparatu fotograficznego ze względu na znaczną głębokość i zakaz używania sztucznego światła.
Przeznaczenie czy może przypadek sprawił, że poznaliśmy Binsa, który z ogromna pasją opowiedział nam o Malapascua, na której nie ma asfaltowych dróg, ani samochodów czy skuterów. Wyspa podczas monsunu zmienia kolor na zielony, a w porze suchej robi się jałowa. Mówił o turystach, którzy celebrują życie i podziwiają spektakularne zachody słońca, odpoczywając na wygodnych pufach nad brzegiem oceanu, o kolorowych lampionach zwisających z drzew, i muzyku, który gra wieczorami na gitarze romantyczne ballady. Nie zabrakło w opowieści rekinów kosogonów, które uwielbia. Jednak najbardziej poruszające było, gdy opowiadał o swojej rodzinie. Żona oraz dzieci, które kocha nad życie i o marzeniu: wybudować dla nich murowany dom… Udało nam się je zrealizować, dzięki wsparciu naszych przyjaciół i klientów z Polski. Wszystkie pieniądze, które zebraliśmy daliśmy Binsowi. Moja przyjaciółka, pisarka Magda zawsze powtarza: „Nigdy nie wiadomo, kiedy doświadczymy szczęścia – z całą pewnością powinniśmy być na to gotowi każdego dnia”.
W tym roku ponownie wróciliśmy na Malapascua w maju. Na wyspie było znacznie więcej turystów, powstało kilka nowych hoteli, dyskoteka na wolnym powietrzu i kasyno. Lokalne centra nurkowe wprowadziły również opłaty za korzystanie z aparatów i kamer podczas nurkowania, co wydaje się być kompletnym absurdem. Z Binsem straciliśmy kontakt półtora roku temu, sprzedał dom i wyprowadził się z wyspy. To co najbardziej cenię w Malapascua pozostało jednak niezmienne: kosogony i niepowtarzalny luz, który panuje na wyspie.
viva la Cuba libre!
Tekst i zdjęcia a nna sznajder, M aT eusz sznajder
o k ubie, wyspie jak wulkan gorącej, zapewne każdy coś już słyszał. większość osób, chociaż częściowo, kojarzy jej burzliwą historię rozgrywająca się w drugiej połowie XX w.
Cały świat zna nazwiska rewolucjonistów – Fidela Castro i Ernesto Che Guevary. Wszystkim kojarzą się nazwy takie jak Zatoka Świń czy baza wojskowa w Guantanamo, ale ta mała wyspa to dużo więcej.
Od początków swojej burzliwej historii, Kuba powstawała na skutek mieszania się trzech niesamowicie różnych kultur: hiszpańskich kolonizatorów, indiańskich tubylców i afrykańskich niewolników. Razem kultury te dały niesamowity mix widoczny w architekturze, sztuce, znanych na całym świecie kubańskich rytmach, które mają moc poderwania do tańca najbardziej opornych czy sposobie życia.
Kuba jest niewielką wyspą, otoczoną z jednej stronie Oceanem Atlantyckim, a z drugiej Morzem Karaibskim. Upalny i wilgotny klimat sprawia, iż wyspa obfituje w cudowną faunę i florę, która zwłaszcza dla Europejczyków jest bardzo atrakcyjna, bo kto z nas nie ucieszy się na widok wolno żyjących delfinów, pelikanów czy cudownych dojrzałych owoców mango, kokosów lub ananasów wiszących na wyciągnięcie ręki.
Specyficznie kubański jest również sposób życia, który trzeba zaakceptować, aby się tam wpasować. Kubańczycy się nie śpieszą, nic ich nie powinno
ponaglać. Swój tryb życia musieli przystosować do warunków panujących w kraju komunistycznym. Wszystkiego może zabraknąć: wody w kranie, artykułów pierwszej potrzeby w sklepie, prądu, Internetu, ale nigdy rumu i muzyki!
Turysta chcący cieszyć się urokami Kuby, musi zaakceptować pewne niedociągnięcia i braki wynikające ze specyficznej sytuacji gospodarczej Kuby, którą miejscowi oswoili sobie dzięki naturalnej umiejętności kombinowania i tworzenia czegoś z niczego, co trochę upodabnia ich do narodu znad Wisły. Najważniejsze dla turysty to się wyluzować i niczym się nie stresować, zupełnie jak rodowity Kubańczyk, w końcu jesteśmy na wakacjach, a ich wakacje trwają cały rok. Zdecydowanie pomóc w tym mogą znane na całym świecie drinki wywodzące się z Kuby, takie jak Cuba Libre, Mojito czy Daiquiri.
Stolica Kuby – Hawana jest mieszaniną pięknych odrestaurowanych kolonialnych budynków w centrum i fascynujących, ale bardzo zniszczonych miejsc, które przez całe lata niszczały w ramach pokuty za swój grzech bycia placem zabaw dla amerykańskiej elity w pierwszej połowie XX wieku.
Normalnym jest widok jeżdżących po hawańskich ulicach pięknych odrestaurowanych amerykań-
Zdjęcie Wojciech Zgoła
skich samochodów, które przyciągają wzrok turystów oraz małych fiatów, Ład czy innych muzealnych eksponatów na kółkach, które służą swoim właścicielom od pokoleń.
Miasto tętni życiem, mieszkańcy wyglądają na szczęśliwych, mimo widocznej biedy i zniszczenia w wielu miejscach. Na ulicach duch kolonializmu miesza się z wiatrem rewolucji, o której nieustannie przypominają, widoczne na wielu budynkach, wizerunki najsławniejszych rewolucjonistów, zwłaszcza znany na całym świecie wizerunek Ernesto Che Guevary, który wszedł na stałe do naszej popkultury.
Południowa strona wyspy przyciąga turystów plażami Morza Karaibskiego. Najpiękniejszymi miastami basenu Morza Karaibskiego jest Cienfuegos i Trynidad.
Cienfuegos otoczone dawniej plantacjami trzciny cukrowej, stało się miejscem prześcigania się baro-
nów cukrowych w budowaniu dla siebie pięknych pałaców, które można podziwiać do dziś.
Natomiast Trynidad to najlepiej zachowane kolonialne miasto w Ameryce Łacińskiej. Kolorowe domy i pałace wyglądają jak żywcem wyjęte z czasów, kiedy Hiszpanie wiedli swój prym w tych rejonach. Spacerując po wyłożonych brukiem ulicach, możesz poczuć jakby czas się tutaj zatrzymał.
Na Kubie nie może zabraknąć również miejsc nieustannie przypominających o najważniejszych bohaterach rewolucji i ich walce o wolną Kubę. O pamięć o Che Guevarze nieustannie dba miasto Santa Clara, a rejon Zatoki Świń przypomina o wygranej rewolucjonistów z amerykańskim wrogiem.
Dla miłośników plażowania i atrakcji wodnych najważniejszym miejscem na Kubie są plaże półwyspu Varadero. Miejscowość stworzona specjalnie na potrzeby turystów, gdzie kilometry złocistych pla-
ży i lazur Oceanu Atlantyckiego zadowoli każdego miłośnika słonecznych i morskich kąpieli.
Ale półwysep Varadero to również istny raj dla nurków. Być tak daleko, a nie pokusić się o eksplorowanie podmorskiego świata zakrawałoby o profanację.
A więc nurki, nurki, nurki! Nic trudnego, wystarczy znaleźć polecane centrum nurkowe i umawiać się na pasujący termin… otóż nie na Kubie. Tutaj nie ma prywatnych centrów nurkowych, tutaj rządzi gospodarka państwowa, a zatem trzeba uzbroić się w cierpliwość i pozytywne nastawienie. Na szczęście hiszpańskojęzyczna rezydentka chętnie służy pomocą w załatwianiu nurkowania. Nie ma co szukać mniej lub bardziej konkurencyjnych ofert – cena jest narzucona z góry przez państwowego operatora turystycznego i tylko za jego pośrednictwem można zarezerwować termin nurkowania. Cała sytuacja wyglądała dość zabawnie.
tutaj nie ma pr ywatnych centrów nurkowych, tutaj rządzi gospodarka państwowa, a zatem trzeba uzbroić się w cierpliwość i pozytywne nastawienie.
Rezydentka dzwoniła do państwowego lokalnego biura turystycznego, to biuro dzwoniło do centrum nurkowego, które musiało skontaktować nas z osobą odpowiedzialną w tym terminie za organizację nurkowania… taka zabawa w głuchy telefon.
Udało się! Sprawa załatwiona – zarezerwowane dwa dni nurkowe. Cztery nurkowania z łodzi wraz ze sprzętem kosztowały 120 euro. Nurkowałem z Barracuda Scuba Diving Center.
Transport z centrum nurkowego przyjechał po mnie punktualnie. Po przybyciu do portu zaczę-
k iedy nadchodzi czas na wynurzenie, przewodnicy prowadzą nas do liny opustowej, pilnują obowiązkowego przystanku 3-minutowego – pełna kontrola sytuacji z ich strony.
ła się cała papierologia: wypełnianie oświadczeń o stanie zdrowia, deklaracja posiadanego stopnia nurkowego, pytania o ostatnie nurkowanie i ilość wykonanych nurkowań – czyli standard (oświadczenia dostępne w kilku językach – oczywiście brak polskiego). Na szczęście z ekipą z centrum nurkowego dało się bez problemu porozumieć po angielsku, co wcale nie jest standardem na Kubie, wystarczy wspomnieć komplikacje na lotnisku, kiedy urocze Panie Celniczki nie chciały przepuścić mnie na kontroli z powodu komputera nurkowego znaj-
dującego się w mojej torbie podręcznej. Cóż, nie tak łatwo wytłumaczyć Paniom nie mówiącym po angielsku, że nie jest to żaden sprzęt szpiegujący na korzyść Amerykanów.
Jeśli chodzi o ekwipunek nurkowy, którym dysponowało centrum nurkowe, no cóż sprzęt trochę zużyty, ale w końcu on na siebie zarabia na okrągło. Obsługa centrum była pomocna w doborze odpowiedniego rozmiaru sprzętu. Jeszcze przed wejściem do wody, rzucił mi się w oczy manometr jednego z przewodników, cały pordzewiały, zalany wodą w środku. Zapytałem jego właściciela czy z tym manometrem wszystko w porządku, przewodnik uśmiechnął się i powiedział, że działa i na koniec dodał: to jest Cuba!
Jak dla mnie nurkowanie zorganizowane było bardzo dobrze, grupę podzielono na dwie części według stopnia zaawansowania. Do każdej grupy
przydzielony został przewodnik. Przed każdym zejściem do wody briefing: przewodnicy tłumaczą dokładnie, gdzie nurkujemy, jakiej możemy spodziewać się głębokości, czego absolutnie nie wolno robić pod wodą.
Pod wodą jest bardzo przyjemnie, woda istny lazur, a jej temperatura waha się w granicach 27–29°C na głębokości 30 metrów. Spędzamy bardzo miły czas pod wodą. Kiedy nadchodzi czas na wynurzenie, przewodnicy prowadzą nas do liny opustowej, pilnują obowiązkowego przystanku 3-minutowego – pełna kontrola sytuacji z ich strony.
Z czterech zanurzeń, które odbyłem na Kubie, dla mnie najciekawszym było nurkowanie na wraku radzieckiej łodzi patrolowej. Wrak znajduje się na głębokości 30 metrów. Nadbudówka zaczyna się już na 12 metrach. Wrak zachowany jest w dobrym stanie. Bardzo przyjemny do oglądania z zewnątrz, niestety przewodnicy nie pozwolili na jego eksploracje w środku. Na wraku znajduje się kilka wieżyczek z działami, w okolicach jednej z wieżyczek kręciła się bardzo duża ilość skrzydlic, ale co tu dużo mówić, w tak przejrzystej i ciepłej wodzie życie podwodne urzeka swoją obfitością i bogactwem kolorów. Amatorzy podziwiania flory i fauny z pewnością się nie zawiodą, natomiast amatorzy żelastwa mogą popatrzeć sobie na wrak i wszyscy wrócą z nurkowania w prawdziwie kubańskim nastroju – szczęśliwi i zrelaksowani.
Zdjęcie Wojciech Zgoła
w połowie 2019 roku miała swoją premierę aplikacja mobilna d ivers Alert Network – dAN. Postaramy się przyjrzeć bliżej możliwościom aplikacji i przedstawić wam po krótce jej działanie.
Dziś ciężko znaleźć nurka, który nie korzystałby z urządzenia typu smartfon z dostępem do Internetu. W odpowiedzi na potrzeby większości użytkowników, w aplikacji DAN znajdziemy przede wszystkim naszą kartę DAN, potwierdzającą ubezpieczenie, jego rodzaj i czas obowiązywania. W większości centrów i baz nurkowych okazanie elektronicznej karty wystarczy przy rejestracji na nurkowanie. Przy karcie, którą w łatwy sposób jednym dotknięciem ekranu możemy odwrócić, znajdziemy również podstawowe informacje o tym, co obejmuje nasze ubezpieczenie. Jest
to informacja bardzo przydatna szczególnie dla osób, które nie wczytywały się w warunki ubezpieczenia – tu w punktach znajdziemy wszystko, co najważniejsze.
W profilu w aplikacji DAN możemy również wypełnić swoje dane dotyczące np. kontaktu i powiadamiania.
Jednak poza rzeczami, które znajdziemy również na plastikowej wersji karty, aplikacja ma bardzo ważną funkcjonalność – na jej głównym ekranie znajduje się okrągły przycisk S.O.S.
Po wejściu w menu S.O.S. mamy trzy opcje – telefon na infolinię DAN Emergency, wysłanie geolokalizacji oraz wejście w pole schematu postępowania w przypadku nagłego zdarzenia.
Pole kontaktu z infolinią DAN Emergency powoduje zainicjowanie bezpośredniego połączenia z numerem alarmowym DAN oraz zgłoszenie sytuacji zagrożenia czy wypadku. Przesłanie geolokalizacji powoduje – pod warunkiem włączonego GPS w telefonie – wysłanie naszego bieżącego położenia do DAN. Może to znacząco ułatwić komunikację położenia, szczególnie w odległych, nie do końca nam znanych lokalizacjach. Z kolei menu wytycznych postępowania w razie nagłego zdarzenia daje nam dostęp do najnowszych schematów postępowania, zarówno w formie graficznego schematu blokowego, jak i w formie opisowej.
Poza częścią S.O.S. aplikacja DAN daje nam dostęp do wybranych artykułów publikowanych na łamach Alert Diver, tak, abyśmy mogli zapoznawać się z ciekawostkami i nowościami w zakresie nurkowania, medycyny nurkowej czy podróży nurkowych. Znajdziemy też kalendarz pozwalający sprawdzić, na jakich europejskich wydarzeniach nurkowych w najbliższym (lub bardziej odległym) czasie, spotkamy zespół DAN.
Ciekawą możliwością aplikacji jest też możliwość bezpośredniej komunikacji ze specjalistami DAN – możemy napisać wiadomość dotyczącą interesującego nas zagadnienia, wybrać obszar, jakiego dotyczy nasza wiadomość – np. członkostwa, ubezpieczeń, szkoleń, wydarzeń itd. I po wpisaniu treści wysłać bezpośrednio do osób odpowiadających za dany obszar w DAN. Co ciekawe, aktywni członkowie DAN mogą również zrealizować konsultację medyczną w ramach komunikacji przez aplikację. Każdy członek DAN, w ramach pakietu benefitów, ma możliwość skonsultowania swoich nawet najbardziej nietypowych zagadnień zdrowotnych w kontekście nurkowania ze specjalistami medycyny hiperbarycznej. Teraz można zrobić to jeszcze łatwiej niż dotychczas – przez aplikację DAN.
jezioro Bled
perła alp julijskich
Tekst i zdjęcia kaTarzyna M akowicz
j ezioro położone na obrzeżach triglavskiego Parku Narodowego, otoczone górskimi szczytami, jest niewątpliwie jedną z wizytówek Słowenii.
Lustro wody leży na wysokości 475 m n.p.m., jego powierzchnia to 145 hektarów. Długie na 2,1 km, szerokie na 1,3 km z maksymalną głębokością 30,6 m. Dzięki aktywnym źródłom termalnym zasilającym wody w północnej części, temperatura dochodzi do 26°C, co sprawia, że jest to najcieplejsze z jezior alpejskich.
Celem naszej wakacyjnej wyprawy było przemierzanie alpejskich szlaków z wejściem na najwyższy szczyt Słowenii – Triglav. Jednak trudno mi wyobrazić sobie naprawdę udany wyjazd bez nurkowania. Zaczęłam wertować Internet w poszukiwaniu akwenów wodnych u podnóża gór, tak żeby nie zmieniając naszych planów zanurzyć się pod powierzchnię chociaż na chwilę... Natrafiłam na centrum nurkowe oferujące nurkowania w pięknym jeziorze Bled. Zachęciły mnie zdjęcia ukazujące czystą, szmaragdową toń oraz sporych rozmiarów sumy i sandacze. Tak więc po przybyciu na miejsce, skontaktowaliśmy się z miejscowym centrum i umówiliśmy na nurkowanie. Centrum nurkowe prowadzi przemiły Matiaz Repnik i to on był naszym przewodnikiem podczas nurkowania.
maribor
lublana
jeZIoro BleD
Sierpień jest miesiącem najbardziej obleganym turystycznie w Słowenii. Wiąże się to z zakorkowaniem trasy okalającej jezioro oraz z rzeszami kąpiących się turystów oblegający każdy, niezabudowany skrawek brzegu. Skutecznie mącą oni kryształowe zwykle wody sprawiając, że widoczność pod wodą spada do 3–5 m. Nie zraziło to nas, przyzwyczajonych do nurkowania w polskich wodach. Umówiliśmy się przy hotelu Grand nad brzegiem jeziora, w samym centrum miasteczka. Zanurzyliśmy się tuż przy hotelu i wpłynęliśmy za naszym przewodnikiem pod drewniany pomost-platformę, ciągnący się wzdłuż brzegu na jakieś 100 m. Już po chwili zobaczyliśmy pierwszego, sporych rozmiarów suma. Podczas ponad godzinnego nurkowania spotkaliśmy ich dziesiątki, od 0,5 m do 1,5 metrowych. Ukazywały się w świetle naszych latarek poukrywane wśród drewnianych belek pomostu, pomiędzy którymi kluczyliśmy w półmroku. Nie uciekały, gdy zbliżałam się z aparatem odpływały leniwie na metr lub dwa.
Oprócz sumów pod pomostem oraz w toni spotkaliśmy stada sandaczy, okonie i szczupaki. Niestety nie udało się zobaczyć karpia, a podobno w wodach jeziora pływa około 50 ponad 30-kilogramowych gigantów. Chyba nigdy dotąd nie spotkałam tylu dużych, słodkowodnych ryb w jednym miejscu.
o prócz sumów pod pomostem oraz w toni spotkaliśmy stada sandaczy, okonie i szczupaki.
… Chyba nigdy dotąd nie spotkałam tylu dużych, słodkowodnych ryb w jednym miejscu.
Podsumowując, zdecydowanie warto zanurkować w tym rejonie, jednak odradzam podróż w miesiącach wakacyjnych. Tłumy turystów i korki sprawiają, że Bled przypomina popularne kurorty nadmorskie w szczycie sezonu. Ponadto znalezienie noclegu o w miarę przystępnej cenie graniczy z cudem. Spaliśmy na oddalonym o kilkanaście kilometrów od jeziora kempingu pod namiotem. Jeżeli komuś nie przeszkadzają spartańskie warunki to polecam dwa takie miejsca – Camping Garden Park z pięknym widokiem na góry oraz Robinson River Camp, gdzie można się rozbić tuż nad brzegiem potoku.
hemmoor
czyli jak niemcy straszą standardami…
Tekst M aciej jurasz Zdjęcia krzysz T of M alengowski
My Polacy mamy ewidentnie problem z tym, że ktoś nam coś narzuca, każe, wymusza. wy nika to oczywiście z historii naszego wspaniałego kraju i sąsiednich mocarstw, których polityka i działania, niewątpliwe odcisnęły piętno na naszej tożsamości. g dzieś głęboko pod skórą, nawet dziś, w XX i wieku i wolnej Polsce, jak ktoś nam coś każe, to zadajemy sobie pytanie – czy aby na pewno trzeba się zastosować do tego wymogu…?
Kilka lat temu zrealizowałem udaną wyprawę w okolice niemieckiego Drezna, żeby zeksplorować nurkowo tamtejsze, zalane wodą kamieniołomy. W Polsce mamy w sumie 3, no teraz 2, takie popularne obiekty (Jaworzno i Piechcin), natomiast w Niemczech jest tego prawdziwy urodzaj. To co mnie pozytywnie zaskoczyło to bardzo dobra infrastruktura i czynne całoroczne bazy nurkowe na tych bardziej atrakcyjnych obiektach. Wracając z Drezna – było to dobre 10 lat temu – po raz pierwszy usłyszałem o kamieniołomie Hemmoor.
Z Poznania do Hemmoor w zależności od trasy jest 650–750 km, czyli zachodnie Niemcy, okolice Hamburga, dobre 8 godzin drogi busem ze sprzętem – więc ze względu na odległość, jakoś nie paliło mi się tam jechać. Zrobiłem jednak research, pomału zbierałem sobie informacje, żeby jadąc na drugi koniec Niemiec, być najlepiej jak to możliwe przygotowanym i żeby w ogóle zanurkować. Internet internetem, więc to na czym się opierałem głównie, to informacje od tych, którzy byli tam na miejscu.
I w tych właśnie relacjach było głównie przerażenie: „Maciej, nie wiem czy tam zanurkujesz. Niemcy żądają takich papierów, że strach”, „Maciej, Niemcy tam wszystko sprawdzają, nawet komputery po
wyjściu z wody”, „Maciej, tylko nie prowadź tam żadnego szkolenia, bo nie można, szkolenia zakazane” itp. itd.
Teraz, pisząc ten artykuł, jak konfrontuję moje doświadczenie z pobytu na Hemmoor z tym, co słyszałem przed wyjazdem, to aż buzia mi się śmieje, z tytułu niedorzecznych historii, które krążą w Polsce na temat tego, jakże pięknego, urokliwego i bezpiecznego miejsca nurkowego, jakim jest Hemmoor. Z racji tego, że zawodowo głównie zajmuję się szkoleniem instruktorów, a czasem analizą wypadków nurkowych, to analizując miejsce nurkowe, doceniam jego aspekt ze strony atrakcyjności flory i fauny, ale zwracam też bardzo dużą uwagę na organizację miejsca nurkowego i bezpieczeństwo na obiekcie. Więc, jak to faktycznie jest na tym Hemmoor?
Po całym dniu w drodze, wieczorem, docieramy nad kamieniołom, gdzie w recepcji czeka na nas klucz do pokoju hotelowego, położonego dosłownie 3 minuty od wejścia do wody. Apartament czysty, przestronny, z własną kuchnią, naprawdę dobry standard. Rano 8.00 ruszamy na nurkowanie, mamy zaświadczenia medyczne o zdolności do nurkowania, mamy swoje licencje oraz butle nurkowe z aktualną legalizacją, dwu zaworowe, z dwoma osobnymi pierwszymi stopniami – jednym słowem jesteśmy gotowi, żeby zderzyć się z wymogami obiektu Hemmoor. W biurze, gdzie kupujemy wejściówki (11 euro dzień), bardzo miły pan spisu-
Hamburg
Berlin
Hemmoor
je dane mojej grupy oraz wręcza nam regulamin obiektu, uwaga, w języku polskim! Pierwsze moje spostrzeżenie, to gdzie te straszne standardy, nakazy i zakazy? Z zainteresowaniem czytam 13 punktów regulaminu i co się okazuje?
Trzeba nurkować zgodnie z wytycznymi akredytowanych organizacji szkoleniowych. Maksymalne limity to 45 m na powietrzu, 1,4 ppO2 dla fazy roboczej, 1,6 ppO2 dla fazy dekompresyjnej, a dla trimixu END 30 m. Stosunek kursant – instruktor podczas szkoleń technicznych to 2:1, dodatkowo należy mieć ubezpieczenie od wypadków nurkowych oraz plan nurkowania, a także certyfikat na to, że ma się uprawnienia do szkolenia kogoś – jeśli szkolisz – lub na rebreather czy skuter, jeśli na nim właśnie nurkujesz. Baza zastrzega sobie możliwość udzielania zakazu nurkowania tym osobom, które realizując swoje nurkowanie, powodują zagrożenie dla innych nurków, nie przestrzegają regulaminu lub w ogóle się nie zarejestrowały w biurze bazy nurkowej.
Powyższe zasady są dla mnie tak naturalne, że z rozpędu spytałem miłego pana w recepcji czy ma jakąś drugą stronę tego regulaminu – zwyczajnie nie rozumiałem dlaczego dotychczas w Polsce spotykałem się z tak skrzywionymi opiniami na temat tego miejsca.
Powyższe zasady są dla mnie tak naturalne, że z rozpędu spytałem miłego pana w recepcji czy ma jakąś drugą stronę tego regulaminu – zwyczajnie nie rozumiałem dlaczego dotychczas w Polsce spotykałem się z tak skrzywionymi opiniami na temat tego miejsca. Czyżby nas Polaków tak przerażało to, że ktoś po prostu egzekwuje to, co jest, wydawałoby się, zwykłym standardem bezpieczeństwa? Butla z legalizacją, ubezpiecze-
nie i nurkowanie zgodnie z posiadanymi uprawnieniami oraz doświadczeniem. Dodatkowo właściciel bazy zatrudnia osoby, pełniące funkcję ratowników, którzy chodzą z apteczką przy oznaczonych wyjściach z wody i faktycznie sprawdzają, czy po wynurzeniu masz partnera, czy czujesz się ok i czy nie przekroczyłeś limitów bezpiecznego nurkowania. Przy czym ich podejście do pełnionej funkcji oraz wykonywanych czynności jest bardzo profesjonalne i w mojej opinii powoduje maksymalne podniesienie bezpieczeństwa na obiekcie nurkowym. Według mnie, choć zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności tego zabiegu, rozwiązania z kamieniołomu Hemmoor powinny być wdrożone w całej branży nurkowej.
Ok, to co mamy pod wodą? Zdjęcia w tym artykule, tylko w części oddają piękno tego miejsca, które po prostu trzeba odwiedzić osobiście. W punkcie rejestracji otrzymujesz mapkę, gdzie masz zaznaczone 42 atrakcyjne pozycje nurkowe. Charakterystyczne dla kamieniołomów kaskadowo ułożone ściany, kończą się na głębokości 56 m. Wokół obiektu znajduje się 7 miejsc, z których można wejść do wody, a do każdego wejścia można podjechać samochodem i wszędzie są wygodne stoliki, na których można rozłożyć się ze sprzętem. Widoczność pod wodą wynosi 30–40 m i to jest norma, bo zimą dochodzi do 50 m. Niektórych obiektów próżno szukać na dnie, gdyż w bardzo pomysłowy sposób zawieszone są w toni wody, jak na przykład dobrze zachowany wrak samolotu, który wręcz zdaje się, że „leci” w toni przejrzystej wody. Łódki, samochody duże i małe, samoloty, sztuczny rekin, most… atrakcji jest na dobre 4–6 długich nurkowań ze skuterem. Na portalu społecznościowym znajdziecie co najmniej dwie polskie grupy płetwonurków z Hamburga, które z olbrzymią sympatią i uśmiechem pomogą oraz służą rzeczową informacją, a jak trzeba, to i podzielą się zupą z ogniska. Hemmoor to bezpieczne i atrakcyjne miejsce ze świetną logistyką bazy nurkowej, gdzie pomimo setek kilometrów, obecność obowiązkowa.
Poznań, październik 2019
Maciej j uras Z
Biegły sądowy SO Poznań
PADI Platinum Course Director Centrum Nurkowe Płetwal Poznań
maciej.jurasz@pletwal.eu +48 501 472 997
Miltitz
stara kopalnia wapienia między dreznem a miśnią
kamienny krajobraz
melancholijnego piękna głęboko pod ziemią.
Tekst irena kosowska Zdjęcia ula wróblewska
Trochę hisTorii Wydobycie wapienia oraz niewielkich ilości rudy srebra w Miltitz prawdopodobnie rozpoczęto około 1400 roku, a pierwsze udokumentowane dane o odkrywce datowane są na 1571 rok. Kopalnię eksploatowano aż do przeniesienia w XIX wieku wydobycia do najniższych obecnie tuneli, na głębokości 60 metrów. Na początku XX wieku z powodu wysokiego stanu wód gruntowych dolne partie kopalni zaczęły się zapadać, a wydobycie przeniesiono na inne, pobliskie złoża. W 1924, po zakończeniu eksploatacji, dotychczasowe struktury kopalni zalała woda.
Podczas II Wojny Światowej chciano ponownie wykorzystać kopalnię – do produkcji paliwa lotniczego oraz części do samolotów. Projektu tego jednak nie ukończono. Po wojnie ponownie osuszono i oczyszczono korytarze, aby dolne, puste przestrzenie wypełnić żwirem i zapobiec zapadaniu się części
struktur i osuwaniu się ziemi. Jednak pod koniec lat 60-tych również te pompy zostały wyłączone na zawsze, a kopalnia ponownie wypełniła się wodą do stanu, w jakim znamy ją dziś.
Od 2000 roku Kopalnia Miltitz udostępniona jest do zwiedzania i nurkowania.
kilka inforMacji prakTycznych Nurkowanie w Miltitz możliwe jest tylko przez kilka miesięcy w roku oraz po wcześniejszym zapisaniu się na konkretny termin. Terminy nurkowań ogłaszane są na początku sezonu i bardzo szybko są rezerwowane przez nurków na cały sezon „z góry”, więc nie jest niczym niezwykłym to, że próbując „dostać się” na nurkowanie przyjdzie nam czekać nawet rok, do kolejnego sezonu.
Rejestracja jest możliwa tylko przez dwie szkoły nurkowania Tauchtreff Dresden (Peter Panitz) i Cave-diving.de (Udo Krause). Nurkowanie kosztuje 40 euro, zaliczka wpłacana jest w momencie zapisu.
Drezno lipsk Berlin
mIltItZ
Na miejscu nie ma możliwości napełnienia gazów – w tym celu należy udać się do Drezna.
Aby zapisać się na nurkowanie w Miltitz, należy przedstawić wymagane dokumenty, tj. ubezpieczenie nurkowe obejmujące nurkowanie jaskiniowe, zaświadczenie lekarskie o braku przeciwwskazań do nurkowania, certyfikat nurkowania jaskiniowego rozpoznawalnej organizacji, uprawnienia na gazy, których się używa. Zabronione jest używanie skuterów DPV.
Miejsca parkingowe dostępne są pod kopalnią, bardzo blisko wejścia. Sucha część, obejmująca toalety, umożliwia swobodne przebranie się, ogrzanie i odpoczynek. Logistyka przy samym wejściu do wody na bardzo wysokim poziomie – stalowe ławki na sprzęt, ławki do przebierania, system ratunkowy łącznie z wyciągarką hydrauliczną zrobił na nas ogromne wrażenie. W porównaniu do innych, znanych nam kopalni, ta jest wyjątkowo łatwa na powierzchni – oczywiście sprzęt trzeba przenieść całkiem spory kawałek, ale wszędzie jest oświetle-
nie, twarde podłoże, istnieje możliwość pożyczenia taczki na miejscu (przydała się!). W kopalni jest chłodno – ok 8°C, należy więc, poza odpowiednim obuwiem, nawet latem, posiadać odpowiednią odzież i czapkę.
nurkowanie
Sama zalana część kopalni ma kilka poziomów. Od poziomu ciągnącego się na głębokości 6 metrów, częściowo będącego jeziorem kopalnianym, w którym bez przeszkód można się wynurzyć, aż po ogromną halę na poziomie 60 metrów. Najgłębsze miejsce kopalni to 63 metry.
Nurkując w Miltitz w wodzie spędziliśmy niecałe 5 godzin podczas dwóch dni nurkowych i jest to czas w zupełności wystarczający, aby opłynąć wszystkie struktury. Kopalnia jest bardzo prosta nawigacyjnie i bardzo dobrze oporęczowana na poziomach o tej samej głębokości – jeśli chcemy zejść na kolejny, niższy korytarz, musimy zrobić jump – czyli rozłożyć własną linę pomiędzy istniejącymi. Miejsca dedykowane do jumpów są łatwo
odnajdywalne nawet dla kogoś, kto jest w kopalni pierwszy raz.
Nurkowanie w Miltitz, mimo stosunkowo niewielkiego obszaru do opłynięcia, dostarcza bardzo wielu różnorodnych wrażeń. Niesamowicie bladoniebieska i wręcz nierealnie przejrzysta woda pozwala na delektowanie się z zachwytem każdej części kopalni. Widoczność 40–60 metrów jest tu absolutnym standardem. Skały wokół nas zmieniają się – raz bardziej brązowe, raz biało-szare, wyraźnie lśniące. Na dole znajdowały się nie tylko wydobywane wapień i marmur, ale także kryształy kalcytu i pirytu, a nawet drobne druty z litego srebra na krawędzi złoża. A może to srebro tak lśni?
Płynąc znajdziemy tu typowe „kwadratowe” korytarze z pozostałościami po podkładach kolejowych, jak ciągnący się na 24 metrach tunel, w którym „straszy nas” sztuczny szkielet, obszerny poziom „jaskiniowy” na 34 metrach, zakończony halą, majestatycznymi kilkunastometrowymi ścianami
i schodami wiodącymi nas w dół, aż do Adolf-von-Heynitz-Halle osiągającej głębokość 63 metrów. Z dolnego poziomu na 45 metrach otwiera się przed nami kolejny tunel na 45 metrach.
Z czasów wydobycia pozostało wiele narzędzi, znaków, starych etykiet i oznakowań, całe systemy okablowania i komunikacji, a także np. rower. Płytsze poziomy są najeżone zardzewiałymi pozostałościami systemów transportowych kopalni, ogromne wrażenie robią też pozostałości śladów butów – niemal, jakby woda zalała kopalnię tej nocy. Wszystko to sprawia, że zwiedzając co kawałek znajdujemy coś ciekawego, zaskakującego.
Po nurkowaniach lepiej rozumiemy budowę Miltitz i mapę nurkową, wcześniej wyglądającą dla nas dość dziwnie. Stara kopalnia przypomina ogromną, regularnie wzorzystą halę. Kopuła na skale, której nierówna podłoga pochyla się na głębokości około 45 stopni. Gigantyczna jaskinia, w której co 8 metrów pozostawiono kamienny słup, aby unieść cię-
żar góry. Komory między filarami mają 8x8 metrów i około 12 metrów wysokości. Na filarach widzimy wielokrotnie wiekowe inskrypcje. Są to tak zwane inskrypcje Markscheider, stałe notatki geodetów.
Planując nurkowanie do poziomów 30–34 metry, możemy używać powietrza. Planując opłynięcie dolnego korytarza i dolnej hali, bezwzględnie wymagany jest trimix, oraz dodatkowy stage z trimixem 18/45 na grupę nurkową, który pozostawiany jest przy wejściu na wypadek akcji ratunkowej. Każda para tuz przed wejściem na nurkowanie podaje swój przypisany numer, a nurkowie bezpieczeństwa zapisują godzinę zanurzenia i przewidziany runtime, czyli czas pobytu pod wodą. W przypadku nie wynurzenia się do 30 min po upływie runtime podejmowana jest akcja poszukiwawcza.
Spełnienie wszystkich powyższych wymagań naprawdę było warte, aby odwiedzić najniższy poziom. Samo dopłynięcie do niego daje poczucie spaceru przez ogromny skalny pałac – przestrzenie, w których kolejne otwierające się przed nami hale mają po kilkanaście metrów wysokości i są poprzedzielane kamienną kolumnadą, oszałamiająco piękne, doprowadzają nas do wrót Adolf-von-Heynitz-Halle. Dopływając tam po raz pierwszy, po prostu wisieliśmy w toni gdzieś po środku chłonąc majestatyczny ogrom tego miejsca. Poziom ten, podobnie jak pozostałe, jest oporęczowany na głębokości około 50 metrów, co sprawia, że płynąc mamy pod sobą jeszcze dobre 10 metrów i ze dwa razy tyle patrząc w górę. Zapierająca dech w piersiach widoczność tak daleko, jak sięga światło, co potęguje nasze wrażenia.
Nigdy nie widziałam w kopalni takich przestrzeni, żadna inna też nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Pewnie sporo jeszcze przede mną, ale Miltitz od momentu zanurzenia się tam zajęła bardzo szczególne miejsce wśród moich najlepszych nurkowań.
w poprzednim numerze Perfect d iver pisałem o miejscowych podaniach, które zazwyczaj się nie sprawdzają. Przewijały się tam zatopione kościoły, ale także zalane wioski czy miasta zapomniane po zbudowaniu tam na rzekach. Chyba najbardziej legendarnym z takich miast lub wysp jest tajemnicza Atlantyda. te opowieści nie biorą się znikąd.
Wkażdej legendzie istnieje ziarno prawdy.
Udowodnił to między innymi, Henryk Schilmann, kiedy odkrył Troję. Zatopione miasta istnieją! W tym numerze przedstawię Wam historię kilku z nich, bo nic innego nie pobudza tak wyobraźni jak nurkowanie w zatopionym mieście.
Skąd jednak takie miasto mogło znaleźć się pod wodą? Wiele legend za przyczynę zatopienia dane-
go miejsca podaje podobne czynniki. Grzechy i niepoprawne zachowanie mieszkańców nadmorskich miast zazwyczaj wzbudzało gniew bogów. Bogowie natomiast mieli bardzo rozwiniętą wyobraźnię, jeśli chodzi o masowe karanie grzesznych ludzi. W przypadku miast nadmorskich było to przeważnie całkowite zalanie zamieszkanego obszaru. Zdarzały się jednak i inne przypadki. Jedna z maltańskich legend mówi o niegodnym mieście, porwanym w szponach wielkiego orła i zrzuconym do morza. Śladami po takim mieście są ogromne okrągłe dziury w wyspie.
Na szczęście nauka potrafi obecnie wyjaśnić ów gniew bogów i przyczyny z jakich miasta znalazły się pod wodą. Najprostszym powodem jest zmiana poziomu wody, czyli po prostu podnoszenie się lustra wody. Drugą najczęstszą przyczyną są ruchy tektoniczne i trzęsienia ziemi powodujące zalanie miast i tsunami. Jak się okazało nawet wielkie maltańskie dziury w wyspie, mające być pustką po miastach, powstały na skutek zawalenia się jaskiń.
Tekst i zdjęcia MaTeusz popek
Olbia
Opowieść o zalanych miastach zacznę od najmniej znanego z nich. Starożytna Olbia to kolonia grecka założona u ujścia Bohu w połowie VI w p.n.e. Miasto to zostało założone po to, by pośredniczyć w handlu z koczowniczym plemieniem Scytów. Gdy Morze Czarne znalazło się w granicach Imperium Rzymskiego również to osiedle zmieniło narodowość. Ludność rzymska opuściła je w III w n.e., gdy zagrożenie ze strony Gotów stało się zbyt wielkie. Olbia została zbudowana na 3 terasach rzeki. Najniższą terasę zajmowała dzielnica portowa. Z powodu podnoszenia się lustra wody całe dolne miasto i port w tej chwili przykrywają ciemne wody Bohu. Archeolodzy kilkakrotnie podchodzili do badań tego terenu jednak niesprzyjające warunki powodują, że jest to trudne i niewdzięczne zadanie.
W Olbii nie można nurkować turystycznie jednak lądowa część miasta jest udostępniona do zwiedzania. Natomiast podwodne skarby muszą jeszcze poczekać na swoich badaczy.
Z Ukraińskich stepów przenosimy się do gorącego Egiptu. Tutaj od strony Morza Śródziemnego znajdują się najbardziej znane podwodne ruiny… Aleksandria. Miasto to założył w trakcie swoich podbojów Aleksander Wielki. Po jego śmierci miejsce to stało się ośrodkiem kultury i nauki ze słynną największą w czasach antycznych biblioteką. To tutaj również znajdował się jeden z siedmiu cudów świata starożytnego „latarnia morska w Faros”. Miała oświetlać żeglarzom drogę do portu. Jednak to dzięki Kleopatrze i jej romansowi z rzymskim wodzem Markiem Antoniuszem, który skończył się tragicznie bitwą pod Akcjum, Aleksandria zapisała się dużymi literami w historii ale także w popkulturze.
Po raz kolejny seria trzęsień ziemi połączonych z podnoszeniem się poziomu wody spowodowała zalanie portu i części miasta. W 1992 roku ruiny Aleksandrii zostały odnalezione przez ekipę Franka Godio, archeologa morskiego i poszukiwacza. Ogromny zalany obszar miasta badany jest do dzisiaj i przynosi niesamowite odkrycia takie jak wraki, rzeźby, a nawet pałac Kleopatry.
Niestety Aleksandria nie jest udostępniona do nurkowania, natomiast wyniki prac archeologów podwodnych można podziwiać w Alexandria National Museum w Egipcie.
Również Grecy mają swoje zatopione „miasto”. Historia Pavlopetrii leżącego w południowej Grecji sięga czasów neolitu, gdy ludzkość uczyła się jak uprawiać rolę i tworzyć ceramiczne naczynia. Pod wodą zachowały się nie tylko zarysy dróg i domów, ale także ślady neolitycznego tkactwa. Ruiny mogą zajmować nawet 10 ha, natomiast archeolodzy do tej pory zbadali tylko kilkaset metrów kwadratowych.
Nie do końca znane są przyczyny pochłonięcia Pavlopetrii przez morze. Prawdopodobnie następowało to stopniowo po kolejnych trzęsieniach ziemi, kawałek po kawałku osiedle było zalewane, aż morze zabrało je całkowicie. Ruiny zostały odkryte w 1968 roku i były na początku badane przez Nica Fleminga, a obecnie przez Johna Hendersona z Uniwersytetu w Nothingam. Stanowisko archeologiczne znajduje się na głębokości 3–4 metrów i można uprawiać tam turystykę nurkową.
Podążając dalej wybrzeżem morza Śródziemnego można dotrzeć w okolice Neapolu. Tam w zatoce spoczywa kolejne zatopione miasto Baiae. Był to rzymski kurort, który wielu cesarzom służyło jako miejsce wypoczynku. W tym miejscu także funkcjo-
Olbia
nował „Portus Julius”, który był bazą dla rzymskiej floty wojennej. Swoje wille w mieście miały takie osobistości jak Juliusz Cezar, Neron czy Hadrian.
Niestety podobnie jak inne również to miasto zostało zabrane przez morze. Problem zalewania miasta funkcjonował już od samego początku. Bardzo powolny wzrost poziomu wody powodował, że kolejne ulice, a potem dzielnice znajdowały się pod wodą. Trudno określić, kiedy ruiny Baiae zostały odnalezione. Od dawna rybakom zdarzało się wydobywać w sieciach kawałki budowli i rzeźb. Regularne badania tych ruin rozpoczęły się w 1941 roku i trwają właściwie do dzisiaj.
Baiae jest jednym z niewielu takich miejsc, gdzie prowadzona jest regularna turystyka nurkowa. Funkcjonuje centrum, które prowadzi nurkowania.
Jedno nurkowanie to koszt ok. 40 euro. Ciekawostką jest to, że można uprawiać tam także snorkeling.
Jednak nie tylko starożytne miasta były pochłaniane przez morze. Port Royal miejsce owiane legendą z powodu piratów, prostytucji i hektolitrów rumu wlewanego w gardła mieszkańców. Twierdza ta położona była na wschodnim wybrzeżu Jamajki. Stacjonował tam między innymi słynny bukanier Henry Morgan. Na początku swojej kariery łupił głównie na wodach wokół Kuby. W najlepszych dla siebie czasach posiadał flotę 28 okrętów i zdobył Panamę. Jednak dogadał się z królem angielskim, otrzymał tytuł szlachecki, osiadł w Port Royal gdzie do śmierci walczył z piractwem. Zmarł w 1688 tuż przed wielką tragedią.
Jak już wspomniałem na początku, bogowie nie przepadają za grzesznymi miastami. Tak też było i w tym przypadku. 7 czerwca 1692 roku nastąpiło ogromne trzęsienie ziemi, a za nim fala tsunami, która pochłonęła ogromną część miasta, i zaskoczonych mieszkańców. Szacuje się, że mogło wtedy zginąć od 2 do 7 tysięcy ludzi. Morze pochłonęło też cmentarz ze szczątkami słynnych piratów. Pierwsi nurkowie dotarli tam w 1959 roku, odkrywając nie tylko ruiny, ale butelki w winem, rumem oraz ogromną ilość przedmiotów codziennego użytku. Badania archeologiczne są tam prowadzone po dzień dzisiejszy. Również tam można uprawiać turystykę nurkową.
Zatopione miasta to nie tylko legendy. Takich miejsc jest wiele. Niektóre są znane i zagościły w kulturze czy nawet popkulturze jak Port Royal czy Aleksandria. Inne stanowią lokalną atrakcję turystyczną jak Baiae, a jeszcze inne są zupełnie nieznane jak Olbia. Każde z tych miast niesie ze sobą niezwykle ciekawą historię, zapieczętowaną i zabezpieczoną przez wodę. Te historie i tajemnice są dostępne tylko dla wytrwałych i gotowych do poświęceń poszukiwaczy. Ale warto!
Ratio to włoska marka komputerów posiadająca szeroki wachlarz różnych modeli komputerów przewidzianych dla nurków zarówno rec jak i tec. Łącznie jest to aż 11 różnych modeli komputerów.
Wiedziałeś o tym? A do tego mają jeszcze zegarki!
Co oferują? Ratio dają możliwość obliczania parametrów nurkowania w trybach Air / Nitrox Gauge / Freedive /CCR / CCR + Sensor Board, a do tego obsługują od 3 do 10 różnych mieszanek gazowych (można je zmieniać podczas nurkowania).
Ważne są algorytmy. W zależności od zaawansowania danego modelu komputera Ratio mamy do wyboru dwa algorytmy liczące parametry podczas nurkowania. Są to Buhlmann ZHL-16 B i VPM-B. Poziomy konserwatyzmu parametrów nurkowania możemy ustawiać za pomocą 6 zaprogramowanych poziomów w niższych modelach rec, a w modelach do nurkowań tec mamy możliwość ustawiania Gradient Factors H/L.
Co ważne, a o czym zapominamy pożyczając komuś lub od kogoś komputer nurkowy. Ratio liczą nurkowania powtórzeniowe, zapewniając tym samym wysoki poziom bezpieczeństwa licząc nasycenie podczas wielodniowych wyjazdów nurkowych. Komputer nurkowy to bardzo perso-
nalne urządzenie, które nie powinno być pucharem przechodnim podczas wyjazdów nurkowych. Takie pożyczanie może doprowadzić do sytuacji niebezpiecznych dla użytkowników.
Zaawansowane oprogramowanie i czujniki ciśnienia w komputerach Ratio same dokonują pomiarów wysokości n.p.m. Dzięki temu podczas np. nurkowania w alpejskich jeziorach górskich użytkownik nie musi pamiętać o zmianie ustawień, a to zapewnia dodatkowy poziom bezpieczeństwa. Im więcej rzeczy do zapamiętania tym większe ryzyko popełnienia błędu.
We wszystkich modelach komputerów mamy możliwość ustawiania Deep Stop i Safety Stop, a nad pamięcią użytkowników czuwają alarmy wibracyjne i dźwiękowe przy próbie złamania założonych poziomów czy to głębokości, czasu nurkowania, przekraczania prędkości wynurzania czy MOD.
Producent komputerów Ratio pomyślał również o wygodzie
Użytkowników i wprowadził na rynek transmitery pokazujące na bieżąco poziom ciśnienia czynnika oddechowego w butli. W zależności od modelu możemy obsługiwać od 3 do 10 transmiterów, które mają również wbudowany system informowania o poziomie ciśnienia w butli za pomocą kolorowych diod, dzięki czemu w partnerskim systemie nurkowania w każdym momencie możemy zobaczyć ile „powietrza” ma nasz partner bez zawracania mu głowy podczas podziwiania podwodnego świata
Prawdziwą innowacją dającą przewodnictwo na rynku komputerów nurkowych jest największy stosowany w tego typu urządzeniach ekran (modele IX3M) IPS, 2.8-Inch, 320x240 pixel, 144 dpi, 100% matrix, dzięki któremu nawet w najgorszych warunkach pod wodą (przejrzystość, ciemność) jesteśmy w stanie odczytać parametry nurkowania nawet pod kątem ponad 150° (dzięki technologii IPS).
Oprócz typowych funkcji komputera nurkowego takich jak planner, log book (~160 hr nurkowych, zapis co 10 sec) producent zaaplikował do swoich urządzeń wiele dodatkowych funkcji (występujących w zależności od modelu) począwszy od kompasu 3D, skala co 1° przez funkcje outdoor takie jak Wysokościomierz, Barometr, Termometr,
Prognoza Pogody, pozycjonowanie GPS, Gas Blender, Luxmeter, Magnetometer, Stopwatch, Pitch&Roll, Fazy Księżyca.
Wbudowane akumulatory o dużych pojemnościach (w zależności od warunków) pozwalają wykonać pomiędzy ładowaniem ok. 50 godzin nurkowych, co również wyróżnia te komputery na tle innych na rynku.
Dodatkową zaletą dla nurków jest możliwości podłączenia bezpośrednio do komputera dedykowanego analizatora tlenowego, dzięki któremu można zmierzyć poziom tlenu w mieszance np. nitrox przed nurkowaniem. Jest to bardzo przydatne, gdyż dzięki temu zawsze mamy pewność na jakiej mieszance nurkujemy sprawdzając ją wcześniej naszym własnym analizatorem.
Reasumując, produkty Ratio są przemyślane i ciągle wzbogacane najlepszymi rozwiązaniami w branży nurkowej. Przeznaczone dla użytkowników o różnym poziomie wyszkolenia i potrzeb. Zapewniają wysoki poziom bezpieczeństwa podczas różnego typu nurkowań w każdych warunkach. Warto też zauważyć, że szeroka gama kolorów (modele zegarkowe) daje możliwość wyrażenia siebie i dopasowania komputera do naszych preferencji, a nie odwrotnie.
iDive
k AM e RA PARA le N z
Paralenz jest firmą produkującą sprzęt do nurkowania najwyższej jakości. Wszystko co wyjdzie z linii produkcyjnej jest zawsze testowane przez nurków z całego świata, którzy na bieżąco dzielą się uwagami, przez co każdy produkt jest niemal doskonały. Ich głównym mottem jest „Made by divers for divers” co oznacza „Stworzone przez nurków dla nurków”. Zespół zasłynął z bardzo szybkich reakcji na wszelkie uwagi użytkowników i testerów sprzętu.
Stworzenie prototypu kamery zajęło rok bardzo ciężkiej i dokładnej pracy, a to przełożyło się na uzyskanie tak dobrego produktu. Nieustające aktualizacje oprogramowania i zmieniający się design czyni ją jedyną w swoim rodzaju i najlepszą na rynku.
Pierwsze wrażenie robi oczywiście rozmiar tego „cudeńka”, 12 cm długości i 4 cm szerokości. Waga to zaledwie 155 gramów, czyli tyle, co przeciętny smartfon. Wyglądem przypomina małą latarkę.
Używanie jej jest dziecinnie proste, ponieważ posiada pokrętło z ikonami danej funkcji. Żadnych przycisków lub elementów dotykowych. Jest to spore ułatwienie i niezawodna technologia (przyciski nie wpadają, nie blokują się i zawsze mamy pewność, że działa). Używanie rękawiczek do nurkowania nie stanowi problemu.
Z tyłu mamy malutki ekran, który pokazuje nam poziom baterii, czas nagrywania, rozdzielczość nagrywanego materiału i ilość klatek na sekundę (w rozdzielczości 4K jest to 30 fps, 1080p – 100 fps, 720p – 200 fps).
Kamerę cechuje również niewiarygodna wodoodporność – do 200m/650ft. Jest również odporna na wszelkie wstrząsy. Czas działania baterii jest zależny od tego w jakiej rozdzielczości nagrywamy film. W najwyższej jakości (4K) działa przez 2 godziny, a w jakości 1080p – działa nawet do 3 godzin (akumulator litowo-polimerowy o pojemności 1600mAh).
Pamięć wewnętrzna to 64 GB lub 128 GB. Oczywiście jest możliwość podłączenia karty micro SD.
Z przodu znajduje się obiektyw 8 MP posiadający sensor RGB. Format nagrywanego materiału to rozszerzenie MOV. Zaletą jest również automatyczne dobieranie brakujących kolorów. Bez filtrów, naświetlania lub obróbki w programach do przerabiania zdjęć kamera idealnie dopasuje obraz do środowiska tak, aby wszystko wyglądało jak najlepiej.
Cała kamera jest zbudowana ze stopu aluminium z tytanowymi śrubami
Posiada port USB 2.0 z możliwością szybkiego ładowania oraz możliwość podłączenia do WiFi, wbu-
dowany mikrofon wewnętrzny i sensory ciśnienia, oraz temperatury.
Dzięki aplikacji przeznaczonej specjalnie do tej kamery, możemy z łatwością wybierać najlepsze ujęcia, kadry i na bieżąco sprawdzać temperaturę wody w danym miejscu, głębokość, oraz udostępniać materiały w portalach społecznościowych.
Montaż kamery opiera się na przyczepieniu do maski lub wykorzystania specjalnego uchwytu. Bez zbędnego skręcania można ją w każdej chwili wyciągnąć i zamontować z powrotem.
Wszystkie uchwyty od kamer GoPro są kompatybilne, co w rezultacie daje nam możliwość korzystania z obu.
Odkrywanie Teneryfy na jednym tchu
Tekst i zdjęcia agnieszka kalska
Pamiętam jak za czasów dzieciństwa wyspy
kanaryjskie brzmiały dla mnie bardzo egzotycznie, a wręcz ekskluzywnie. wydawało mi się wówczas, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane by tam się wybrać. Aż w końcu udało się ją odwiedzić po raz pierwszy, a potem kolejny raz i jeszcze parę razy.
Po pięciu wizytach na Teneryfie, wciąż mam ochotę by wybrać się tam ponownie. Dlaczego? Bo według mnie jest po prostu magiczna…
Oczywistym atutem Teneryfy jest jej lokalizacja i wiążące się z nią pozytywne aspekty klimatyczne. Położenie na wysokości 28-ego równoleżnika
na północ od równika przekłada się na korzystne warunki pogodowe przez cały rok. Pomimo oddalenia od kontynentu i pozostawienia na łaskę Oceanu Atlantyckiego, temperatura powietrza w ciągu dnia nie spada poniżej 20°C przez 12 miesięcy, a w nocy utrzymuje się powyżej 15°C nawet zimą. Natomiast temperatura wody pozostaje powyżej 19°C w miesiącach grudzień–kwiecień, osiągając najwyższy pułap 23°C w okresie sierpień–październik.
Kiedy pierwszy raz obserwowałam ją przez okno samolotu, wydawało mi się to strasznie dziwne, że całe wybrzeże jest czarne i nigdzie nie widać złocistego piasku. Zastanawiałam się przez kilka kolejnych dni, co ludzi urzeka w czarnych plażach i nie potrafiłam się do tego przekonać – było to po prostu zupełnie na odwrót niż na tych wszystkich zdjęciach rajskich plaż. Wystarczył tydzień i nie chciałam jej opuszczać. Podróżując na wskroś z zachodu na wschód
południową i północną trasą poczułam, jak odsłania przede mną swoje piękno. Ukształtowanie wyspy, z centralnie zlokalizowanym masywem wulkanicznym
Teide o wysokości 3718 m n.p.m., stwarza warunki do różnorodnego klimatu w obrębie wyspy, której powierzchnia wynosi niewiele ponad 2 tys. km².
Osobom, którym nie przeszkadza duże towarzystwo, a lepiej czują się w komfortowych warunkach mając wszystko dostępne na wyciągnięcie ręki, polecam południowo-zachodnie wybrzeże. Tam liczba hoteli i atrakcji jest bardzo duża. Począwszy od zorganizowanych wycieczek w kierunku klifów Los Gigantes i górskiej wioski Masca czy rejsy statkiem, po centra handlowe, pola golfowe, restauracje i parki rozrywki. Tym, którzy wolą wycieczki pośród natury bardziej przypadnie do gustu park przyrody wokół Teide i północna część wyspy. Widoki ze wzniesień gęsto zarośniętych lasem i trasy prowadzące ponad chmurami to w mojej ocenie najpiękniejsze, bo wciąż nieujarzmione oblicze Teneryfy. Podobnie północne plaże, gdzie wysokie fale dają radość surferom i każdemu, który spróbował „bodyboardingu”, to mniej uczęszczane obszary, gdzie łatwiej nawiązać kontakt z naturą.
To wszystko wciąż nic, bo prawdziwa magia zaczyna się pod wodą. Kiedy zanurzyłam się po raz pierwszy w Oceanie Atlantyckim u wybrzeży Teneryfy, doświadczyłam uczucia, że akwen, w którym nurkuję jest absolutnie bezkresny. Wszystkie oceany są ze sobą połączone, a to oznacza, że w każdej chwili, mogę spotkać dowolny gatunek ryby, rekina czy wieloryba, którego szlak prowadzi akurat przez tę okolicę. W wodach przybrzeżnych żyje około 400 gatunków ryb oraz kilka gatunków żółwi morskich, wielorybów i delfinów, które znalazły tam dla siebie idealne warunki do życia przez okrągły rok. Miałam to szczęście spotkać je tam nie raz i podziwiać bez-
troskie zabawy delfinów butlonosych, zwyczajnych i cętkowanych oraz grindwali krótko – i długopłetwych. W tym rejonie zabronione jest organizowanie wypraw celem pływania i nurkowania ze stacjonarnymi gatunkami delfinów i wielorybów, by nie zakłócać ich spokoju i nie wpływać na zmianę naturalnych zachowań. Powstał też kodeks postępowania podczas rejsów w celu podziwiania ich ponad powierzchnią i flota autoryzująca jego przepisy oznaczana jest specjalną flagą. Podczas jednej z takich wypraw zaobserwowaliśmy płetwala Bridy’a – matkę razem z młodym i mogliśmy usłyszeć ich podwodne rozmowy – było to niezwykłe zdarzenie.
najkorzystniejsze warunki do freedivingu są na wschodnim wybrzeżu, gdzie zatoka osłania od fal i wiatr jest zdecydowanie słabszy niż na południu czy północy.
Różnorodność atrakcji na Teneryfie da szansę każdemu, by znalazł tam coś zgodnego z własnymi upodobaniami, lecz ich mnogość nie pozwoli, aby doświadczyć wszystkich w ciągu jednego tygodnia. Zdecydowanie warto zastanowić się, jeszcze przed wyjazdem, jaki jest nasz pomysł na tę wycieczkę, by wybrać optymalną lokalizację zakwaterowania. Głównym celem moich wypraw jest nurkowanie na jednym oddechu i nie inaczej jest w przypadku wizyt na Teneryfie. Najkorzystniejsze warunki do freedivingu są na wschodnim wybrzeżu, gdzie
zatoka osłania od fal i wiatr jest zdecydowanie słabszy niż na południu czy północy. Widoczność niekiedy przekracza nawet 30 metrów, a szybkie zwiększenie głębokości pozwala zanurkować na 50 metrów już w odległości niespełna 100 m od brzegu. Poza nurkowaniami szkoleniowymi i treningowymi przy linie, odwiedzamy też lokalizacje rekreacyjne. Jednym ze stałych punktów jest nurkowanie na wraku w rejonie Tabaiby, który znajduje się na głębokości kilkunastu metrów i w bliskiej odległości od brzegu. Na południu wschodniego wybrzeża jest wiele skalistych plaż, w pobliżu których w wodzie spotkaliśmy płaszczki, żółwie i mogliśmy swobodnie doświadczyć pięknych podwodnych krajobrazów. W przerwach pomiędzy nurkowaniami najczęściej ładujemy energię odkrywając tajemnicze zakątki wyspy, a jednym ogranicznikiem jest zawsze czas. Mam przeczucie, że sekretnych i magicznych miejsc na Teneryfie jest nieskończona liczba, dlatego w marcu znów wybierzemy się tam, by odkryć kolejne.
Portugalia
Tekst i zdjęcia wojciech zgoła
l ubię być odkrywcą. Pewnie każdy lubi. Choć wiąże się to nierzadko z trudem i znojem, to jednak daje satysfakcję, oczarowuje i poszerza horyzonty. Choć przyznam, bywa czasami i tak, że odstrasza.
Vasco da Gama, podróżnik portugalski, który odkrył drogę morską z Europy do Azji (konkretnie do Indii) stał się dla mnie ostatnio w krótkim czasie ikoną. Zamieniłem się z nim miejscem i postanowiłem odkryć jego ojczyznę. Tak się złożyło, że przyleciałem do Portugalii z dalekiej Azji, zatrzymując się jedynie na jeden nocleg w Polsce.
Wraz z Waldkiem obładowani bagażami wyszliśmy do hali przylotów w Lizbonie. Teraz wystarczyło namierzyć Claudię, której nigdy nie widzieliśmy na oczy. Ale, że Internet czyni cuda, w ciągu minuty zostaliśmy sympatycznie przywitani.
Jeszcze w samolocie snuliśmy przypuszczenia jak może wyglądać ten nasz 5-cio dniowy pobyt, skoro Vasco da Gamie wyprawa zajęła 8 lat życia;)
Prosto z lotniska pojechaliśmy do malowniczego miasteczka Sesimbra. Dotarliśmy do niego nocą. Zajechaliśmy na plac, z którego rozciągał się, o tej porze ograniczony, widok na Atlantyk. Wiał słony wiatr i było dość ciepło. Wzrok przykuwały liczne bary, a my byliśmy bez obiadu. W drzwiach Guest House – Casa da Praca przywitali nas właściciele obiektu. Po bardzo szybkim zakwaterowaniu poprosiliśmy ich o rekomendację dobrego jedzenia. Od dawna już wiadomo, żeby było dobrze dla żołądka wystarczy czasem kawałek ceraty na stole i dobry kucharz. Tak właśnie się stało tego wieczoru…
Przed nami 3 dni nurkowe w Oceanie Atlantyckim. Wciąż mamy październik, a ja mam już zaliczone nurkowania w Pacyfiku i Oceanie Indyjskim. Czas na zimniejszy Atlantyk, który ma wiele do zaoferowania.
Sesimbra była kiedyś miasteczkiem rybackim. Do dziś zje się tutaj świetnie przyrządzoną rybę, pochodzi po wąskich uliczkach, pochłonie widoki. My jechaliśmy do portu, skąd operuje kilka centrów nurkowych. Całą naszą Perfect Diver’ową eskapadę zaplanował Arlindo z Portugal Dive. Korzystaliśmy z jego zaproszenia.
Wiele godzin spędziliśmy na rozmowach dotyczących miejscówek (spot) nurkowych. Okazało się, że
lizbona
Peniche SeSImBra
Portugalia ma bardzo dużo do zaoferowania. Nurkowania w oceanie, w jaskiniach i jeziorach oraz zalanych wyrobiskach. Postaramy się przybliżyć Wam w kolejnych artykułach różnego rodzaju możliwości.
Tymczasem korzystając z jednego z dużych centrów nurkowych przygotowaliśmy sprzęt, który zawieziono na łódź. Nurkowało 12 osób. Płynęliśmy na wrak „River Gurara MV”. Ledwie minęliśmy główki portu i szyper dodał gazu, a po chwili obserwowaliśmy polujące delfiny butlonose. Okazuje się, że niedaleko żyje od lat na stałe cała delfinia rodzina – o czym przeczytacie w artykule Jakuba Banasiaka w tym wydaniu magazynu.
Wrak „River” zatonął kilkadziesiąt lat temu, w lutym 1989 r. podczas silnej burzy. Najpierw zepsuł się silnik. Gdy go próbowano naprawić zmienił się kierunek wiatru i statek został pchnięty na skały.
Złamał się na pół i zatonął. Akcja ratownicza z wykorzystaniem helikoptera była transmitowana przez telewizję. Statek płynął z Nigerii i wiózł drewno. Tego dnia nie udało się ocalić wszystkich, zginęło 7 członków załogi.
Wrak stał się mieszkaniem dla wielu stworzeń morskich. Można tu podziwiać duże kongery, mureny, ośmiornice, seabreams, kałamarnice, amarele i wiele innych. Momentami można mieć wrażenie, że nurkuje się w akwarium. Wrak rozpościera się na dość dużym terenie. Śmigło jest w nienaruszonym stanie. Widać części kadłuba i dźwigu. Wszędzie dużo fragmentów wraku. Zanurzenie i wyjście przy opustówce.
W Polsce wielu jest nurków
lubiących Bałtyk i zimne wody. tu mamy coś w rodzaju podgrzanego Bałtyku do 16–17°C (październik), widoczności na poziomie 35–40 m i wielkiego błękitu, pełnego życia.
Z Sesimbra osiągalnych jest wiele różnych destynacji. Jedną z nich oglądamy z poziomu 10 m głębokości. Szukamy ośmiornic, homarów, fląder, ślizgów, ostroszowatych. Nurkujemy wokół wielkich głazów i spotykamy małe skorpeny, kraby i rozgwiazdy.
Arlindo z Portugal Dive chciał nam pokazać najlepsze miejscówki Atlantyku portugalskiej części. Niestety nie wszystkie były dostępne z powodu pogody. Jednak rankiem ostatniego dnia nurkowego okazało się, że jedziemy odkryć Peniche. Jest to naj-
bardziej wysunięty kawałeczek Europy na Zachód. Po drugiej stronie są Stany.
Peniche jest może bardziej znane surferom, bo jest to jedno z najlepszych miejsc do uprawiania tego sportu w Europie. Dla nas Peniche to miejsce, z którego wypływamy szybką łodzią nurkową w rejon archipelagu wysp Berlengas. Do tej pory nie miałem pojęcia o istnieniu tych wysp. Okazały się ciekawe, warte wysiłku. Osoby mające problemy z chorobą morską powinny zaopatrzyć się w odpowiednie medykamenty. Płynęliśmy 45 minut po falach Atlantyku na spotkanie z nieznanym.
W Polsce wielu jest nurków lubiących Bałtyk i zimne wody. Tu mamy coś w rodzaju podgrzanego Bałtyku do 16–17°C (październik), widoczności na poziomie 35–40 m i wielkiego błękitu, pełnego życia.
Najpierw nurkowaliśmy przy ścianie wyspy, by dotrzeć do szerokiego tunelu na głębokości 31 m. Przecięliśmy nim wyspę dopływając na drugą stro-
nę. Po drodze widzieliśmy mnóstwo krewetek, fląder i krabów. Po powrocie wynurzaliśmy się stopniowo przy bardzo kolorowej ściance podziwiając ślimaki, mulety, amarele, skorpeny czy dorady.
Druga miejscówka, zaskoczyła nawet tubylców. W przerwie, gdy byliśmy na największej wyspie, by się nieco posilić, zapytano nas, co chcielibyśmy zobaczyć. Wcześniej słyszałem, że bywają tu piotrosze (Zeus faber, John Dory) i mola mola, więc zażartowałem, że może jakiś spot, żeby te dwie ryby zobaczyć. Uśmiechnęli się i stwierdzili, że na jednym nurkowaniu to niemożliwe.
Wskoczyliśmy do wody. Początkowo nic ciekawego. Jednak już po 5 minutach nurkowania i osiągnięciu kilkunastu metrów głębokości spotkaliśmy pierwszego piotrosza, by do końca nurkowania naliczyć ich około 20-tu. A na sam koniec palec wskazujący przewodnika oraz wyraz niedowierzania na jego
twarzy spowodował, że zwróciliśmy się w pokazanym kierunku. W oddali na granicy widoczności odpływały 2 mola mola. Po wyjściu z wody nie mógł w to uwierzyć. Pod wodą wszystko może się zdarzyć!
Ostatni dzień naszego pobytu, w promieniach słońca i bryzie znad Atlantyku, spędziliśmy czynnie. Zeszliśmy chyba wszystkie uliczki, a sympatyczni właściciele Casa da Praca zawieźli nas w rejon Sanktuarium de Nossa Senhora do Cabo Espichel, skąd rozpościerają się niesamowite widoki. To trzeba zobaczyć. Okazało się też, że znajduję się tutaj ponad 200 km tras rowerowych po drogach szutrowych, a w okolicznych miasteczkach (również w Sesimbra) można z powodzeniem wypożyczyć rower.
Wypieki cukiernicze są tutaj wyśmienite i trudno jest się oprzeć smakom rogalików, ciasteczek i deserów domowych, które świetnie się komponują z kawą i widokiem na piaszczyste plaże i falujący ocean.
Na koniec dodam, że Portugalczycy należą do ludzi bardzo radosnych i otwartych. Przy czym w odróżnieniu od europejskich nacji południowych nie są głośni.
Cieszę się, że nadgryzłem rąbka tajemnicy państwa Vasco da Gamy. Chcę tam wrócić. Tym bardziej, że dodatkowo przeczytałem tekst Kuby o delfinach z Portugalii.
A wszystko to na wyciągnięcie ręki. Loty z Polski, czy z Berlina. 4 godziny i jesteś w Lizbonie, ale wcale nie trzeba kończyć zwiedzania Portugalii na stolicy. Bardziej wewnątrz jest bosko.
Najlepszy kontakt: Arlindo z Portugaldive.com – wszystko z nim załatwicie. Wieloryby i manty – Azory to też Portugalia. Cieplutko i kolorowo – Madeira – to też Portugalia. Odkryj nieodkryte. Bądź, jak Vasco da Gama:)
Setubal
Tekst i zdjęcia jakub banasiak miasto delfinów
Niespełna godzinę drogi na południe od l izbony, na obrzeżach Parku k rajobrazowego
Arrabida znajduje się miasto słynące z najlepszych restauracji rybnych w całej Portugalii i doskonałych okolicznych winnic.
Niegdyś najważniejszy ośrodek przemysłu rybackiego, dziś miasto portowe, ma naprawdę wiele do zaoferowania turystom.
Szczególną atrakcją, zwłaszcza dla miłośników natury, jest estuarium rzeki Sado, która uchodzi tu do Atlantyku. Otoczenie ujścia jest rezerwatem przyrody. Od wielu pokoleń miejsce to zamieszkuje szczególna społeczność – rezydujące tu stado delfinów butlonosów. Można je spotkać u brzegów Setubalu każdego dnia, a w samym mieście znajdziemy wiele sygnałów, jak ważnymi „obywatelami” są tutaj delfiny.
To osiadła, stosunkowo niewielka grupa butlonosów (ok. 30 osobników), której członkowie pozo-
stają tu od dziesięcioleci. Jeszcze tylko w dwóch innych miejscach w Europie butlonosy żyją w estuariach rzek – w Szkocji i w Irlandii. Te tutaj są dobrze przebadane i żyją pod obserwacją ludzi, mają nawet swoje imiona, znany jest ich wiek. Najstarszy osobnik został skatalogowany w 1981 r.
Każde nowe narodziny, czy udokumentowana śmierć jakiegoś osobnika stają się prasowym newsem. Imię nowonarodzonego cielęcia często wybierają uczniowie lokalnych szkół. Zgodnie z zaleceniem Narodowego Instytutu Ochrony
Przyrody i Lasów (ICNF), o pojawieniu się młodego delfinka media informują z odpowiednim opóźnieniem, aby chronić noworodka i zagwarantować spokój niezbędny w pierwszych miesiącach życia.
Wizerunek butlonosa wpisał się bardzo mocno w krajobraz Setubalu. Rzeźby delfinów ozdabiają parki, ronda, zwieńczają nowoczesne fontanny. Kilkanaście bajecznie kolorowych butlonosów naturalnej wielkości zdobi deptak tuż przy porcie rybackim, obok najpopularniejszych restauracji. Jest to wystawa „Parada Golfinho” składająca się z replik delfinów z różnymi dekoracyjnymi malunkami zaprojektowanymi przez portugalskich studentów, nauczycieli, artystów oraz miłośników sztuk plastycznych i malarstwa.
Delfiny pojawiają się na produkowanych w okolicy słynnych ozdobnych ceramicznych płytkach, na miejskich muralach. Nawet włazy miejskiego wodociągu ozdobione są wizerunkiem tych sympatycznych morskich ssaków.
Aby dowiedzieć się szczegółów na temat mieszkających w estaurium Sado delfinów, koniecznie trzeba odwiedzić Casa da Baía. Ta piękna XVIII-wieczna rezydencja przy Avenida Luísa Todi została w 2011 roku przekształcona w biuro turystyczne Setúbal, połączone z centrum promocji regionalnych dań, wina, słodyczy i serów. Ale najważniejszym miejscem w Casa da Baía jest wystawa poświęcona delfinom. W zasadzie jest to świetnie urządzone centrum edukacyjne, w którym można zapoznać się z informacjami na temat butlonosa i innych gatunków delfinów zamieszkujących tę część Portugalii. Doskonale przygotowane tablice informacyjne pokazują moment narodzin cielęcia, strategie polowań, gatunki ryb i głowonogów stanowiące pokarm butlonosów. Można tu posłuchać dźwięków różnych gatunków delfinów, przyjrzeć się budowie anatomicznej delfina, obejrzeć jego szkielet. Jest tu także ekspozycja pokazująca wszystkie
lizbona SetuBal
osobniki butlonosów zamieszkujące estuarium Sado, ich drzewo genealogiczne i dokładne miejsca ich najczęstszego występowania. Makieta całego akwenu pomaga w orientacji w terenie a multimedialne elementy uatrakcyjniają całość wystawy.
Butlonosy z Setubalu nie są całkowicie zamkniętą społecznością, co oznacza, że pojedyncze zwierzęta mogą ją opuszczać na jakiś czas, jak również grupa może zaakceptować przybysza z zewnątrz. Społeczność przystosowała swoje techniki łowieckie do panujących tu warunków. Delfiny polują przy powierzchni, gdyż jest wiele płycizn, głębokość akwenu nie przekracza 15 m w kanale północnym i 25 m w części południowej. Wiele osobników pojawia się między Setubalem, a Półwyspem Troja.
Dla miasta rezydujące tu delfiny są bardzo ważnym magnesem turystycznym. Rejs dolphin watching po tutejszym akwenie to obowiązkowy punkt programu prawie każdej 1-dniowej wycieczki w ten rejon z Lizbony. W sezonie setki turystów wypływają codziennie z lokalnymi firmami na poszukiwanie butlonosów. A, że jest to populacja osiadła, prawie 100% rejsów uwieńczonych jest sukcesem.
W 2002 roku naukowcy z Nowego Uniwersytetu w Lizbonie opublikowali wyniki badań dotyczące wpływu łodzi dolphin watching na zachowanie i dobrostan butlonosów z estuarium Sado. Aby zbadać reakcję tych delfinów na łodzie z turystami, monitorowano wzorce oddychania i zachowanie delfinów w obecności i pod nieobecność łodzi – od sierpnia do września 2000 r. oraz w lato 2002 r., w szczycie sezonu. Skupiając się przede wszystkim na parametrach oddychania (które są indykatorem poziomu stresu) stwierdzono, że w obecności łodzi delfiny spędzały znacznie mniej czasu na powierzchni, miały krótsze interwały między oddechami i nurkowały dłużej. Stosując parametry behawioralne zaobserwowano, że w momencie pojawienia się łodzi w ich bezpośredniej bliskości, nasilały uderzenia ogonem o wodę, które są sygnałem frustracji. Zwierzęta zmieniały też rodzaj aktywności, kierunek płynięcia bądź rozdzielały się na mniejsze grupki. Wyniki tych badań, w pełni zresztą zbieżne z wynikami podobnych projektów naukowych, prowadzonych w innych miejscach na świecie, np. w Nowej Zelandii, dobitnie pokazały, że niezbędne jest wprowadzenie przepisów dotyczących rejsów wycieczkowych w ujściu rzeki Sado.
W ostatnich latach portugalski Instytut Ochrony Przyrody i Lasów (ICNF) wyraził obawy dotyczące przestrzegania przepisów regulujących obserwację delfinów w ujściu rzeki, w szczególności dotyczące minimalnych odległości, jakie muszą zachować łodzie podczas obserwacji butlonosów oraz liczby łodzi, jakie zbliżają się do zwierząt w danym momencie.
Na szczęście zdecydowana większość operatorów dolphin watching stara się przestrzegać zaproponowanego code of conduct czyli zasad rekomendowanych przez WAOH Route (Wildsea Atlantic Ocean Heritage Route) oraz WCA (World Cetacean Alliance). Niestety nie na wszystkich łodziach zapewnia się podstawowe informacje o spotykanych tu delfinach. Nie zawsze też mówi się turystom, o co powinni zadbać, aby chronić, albo przynajmniej nie szkodzić, delfinom. Nie wszyscy operatorzy przestrzegają tu zasady, że w pobliżu danej grupy delfinów mogą przebywać jednocześnie max 3 łodzie i to nie dłużej niż 30 minut (oczywiście przy spełnieniu dodatkowych warunków).
n ie wszyscy operatorzy przestrzegają
tu zasady, że w pobliżu danej grupy delfinów mogą przebywać jednocześnie max 3 łodzie i to nie dłużej niż 30 minut (oczywiście przy spełnieniu dodatkowych warunków).
A aktywność delfinów w strefie operowania łodzi jest bardzo duża. To właśnie rany w zetknięciu ze śrubą łodzi stanowią jedno z największych zagrożeń dla delfinów w takich miejscach. Dodatkowym zagrożeniem i stresorem jest podwodny hałas generowany przez silniki łodzi, ale także promów operujących między Setubalem i Troją oraz statków korzystających z portu w Setubalu. Hałas zakłóca komunikację i wpływa na bezpieczeństwo młodych. Śmiertelność cieląt w takich miejscach jest stosunkowo wysoka. A warto wiedzieć, że samice rodzą co 3–4 lata. I to
zazwyczaj w szczycie sezonu turystycznego, gdy ruch łodzi jest największy. Dlatego monitorowanie przestrzegania zasad przez biznes dolphin watching to tutaj jedno z ważniejszych zadań.
Delfiny butlonosowe z ujścia rzeki Sado są jedną z nielicznych takich populacji zamieszkałych w Europie i jedyną w Portugalii. Uznając krytyczną sytuację stada z Sado, przyjęto i uruchomiono lokalny plan działań na rzecz ochrony przyrody, który obejmował gromadzenie danych genetycznych i ekotoksykologicznych. Badano różnorodność genetyczną i strukturę populacji delfinów z Sado i jej związek z innymi populacjami na obszarach sąsiadujących (Półwysep Iberyjski, archipelag Azorów i Madery).
Wyniki wskazują, że grupa zwierząt z ujścia rzeki Sado odznacza się niską różnorodnością genetyczną i bardzo wysokim poziomem pokrewieństwa, a także, że zamieszkuje jedno z najbardziej zanieczyszczonych estuariów w Portugalii.
Warto wiedzieć, że cała populacja delfina butlonosego (Tursiops truncatus) zmniejsza się w wodach europejskich w ostatnich dziesięcioleciach i dlatego jest przedmiotem zainteresowania Wspólnoty Europejskiej zgodnie z unijną dyrektywą siedliskową, wymagającą wyznaczenia specjalnych obszarów ochronnych. Coraz gorsza kondycja tego gatunku jest konsekwencją różnorodnych oddziaływań człowieka, wśród których zanieczyszczenie toksycznymi związkami chemicznymi (głównie rtęci) wydaje się być szczególnie znaczące. Pomimo tej europejskiej dyrektywy, w rejonie Setubalu aktywność ludzka wciąż rośnie. Potencjalne zagrożenia obejmują zanieczyszczenia chemiczne, hałas, zwłaszcza hałas budowlany i oczywiście wzmożoną aktywność turystyczną. Człowiek potrafi być niezwykle uciążliwym sąsiadem dla pozostałych mieszkańców danego terenu. Czas pokaże, czy delfiny zniosą takie sąsiedztwo...
DAN dba o to, abyście mogli beztrosko nurkować, w dowolnym miejscu i czasie
Ogólnoświatowe Assistance w razie wypadku, działające 24/7
Wyłączny dostęp do nurkowych planÓw ubezpieczeniowych
Porady medyczne i zalecenia specjalistów
Udział w programach badawczych z zakresu medycyny nurkowej
DIVING SAFETY SINCE1983
Kursy pierwszej pomocy
PHOTO
Gęsi
Tekst i zdjęcia wojciech jarosz
Chyba każdy miłośnik przyrody widuje dzikie gęsi. Co tam miłośnik, w zasadzie każdy kiedyś gęsi na niebie widział. Przecież gdy gęsi lecą, to lecą licznie, a bywa, że wręcz masowo. Nie trzeba więc wcale być wytrawnym ptasiarzem (czy tym bardziej ornitologiem) by obserwować te ptaki.
Więcej, nie trzeba nawet jechać poza miasto, bo gęganie słychać i nad centrami metropolii. Gęsie przeloty traktowane są jako zwiastuny zmieniających się pór roku. I rzeczywiście nimi są. Co jednak zrobić z obserwacjami podniebnych gęsich kluczy kierujących się, powiedzmy w styczniu, to na wschód, to na zachód?
By odpowiedzieć na takie pytanie, dobrze jest poznać choć trochę biologię, a zwłaszcza zwyczaje
Gęgawy
tej grupy ptaków. No właśnie, grupy, bo gęsi to bynajmniej nie jeden gatunek. Nawet obserwacja wysoko lecących ptaków daje szansę na oznaczenie przynależności gatunkowej. Oczywiście nieco łatwiej bywa z lornetką, bo nie wszystkie cechy charakterystyczne dla gatunku są w sposób oczywisty czytelne, szczególnie dla mniej wprawionych obserwatorów. Druga strona medalu jest taka, że gęsi można próbować rozpoznawać, gdy wcale ich nie widać! Okazuje się, że ptaki te posiadają własne dia-
lekty i po wydawanych odgłosach można je często rozróżnić. Przydać się to może, gdy późno wieczorową, jesienną porą wychodzimy np. wyrzucić śmieci, a z ciemnej pustki nad głową słychać gęganie. Gdy mowa o gęsim języku, od razu przypomnieć się musi pochodzące z XVI stulecia zdanie: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż POLACY nie Gęsi, iż swój język mają”. Co dokładnie Mikołaj Rej miał na myśli dzisiaj już nie do końca wiadomo – poza najbardziej oczywistymi skojarzeniami, wg niektórych językoznawców warto ponoć rozważyć określenie mianem gęsi naszych południowych sąsiadów – Czechów. W ich języku gęś to „hus”, a Jana Husa przedstawiać miłośnikom historii Europy raczej nie trzeba. Wracając do ptaków, najbardziej znane większości gęganie dotyczy… gęgawy (Anser anser). Jest ona przodkiem gęsi domowej, która po bardzo już dawnym udomowieniu zachowała język swych pradziadów. Polska nazwa gatunkowa w tym kontekście dziwić nie może. Niezwykle potrafi odezwać się gęś białoczelna (A. albifrons), której wyczyny wokalne przyrównywane bywają do psiego wycia. Chcącym bliżej poznać gęsie narzecza polecam nagrania (dostępne również w Internecie) lub świetny artykuł Pawła Śliwy dostępny także online, a opublikowany w periodyku Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody Salamandra.
Gęsi należą do rzędu blaszkodziobych (Anseriformes), rodziny kaczkowatych (Anatidae) i wraz z m.in. łabędziami do podrodziny Anserinae, czyli gęsi właśnie. Gęsie plemię dzieli się na dwa rodzaje, tj. Branta, czyli bernikle (6 gatunków na świecie, plus kilka podgatunków) i Anser (10 gatunków i również kilka podgatunków). W środkowej Europie mamy to szczęście, że krzyżują się tu trasy przelotów różnych gatunków więc istnieją realne szanse na podpatrywanie co najmniej kilku. Najczęściej oczywiście wspomina się gęgawę, bo jest ona jedynym gatunkiem lęgowym na terenie Polski. Należałoby dodać naturalnie lęgowym, bo od kilku lat panoszy się w tej części świata przybysz zza wielkiej wody. Bernikla kanadyjska (B. canadensis), która została sprowadzona do Europy, głownie na Wyspy Brytyjskie, odbywa już lęgi nad polskim wybrzeżem. Póki co są do raczej incydenty, ale biorąc
niezwykle czujne. n iektórzy znawcy zwierzęcego behawioru twierdzą wręcz, że gęś lepiej sprawdzi się niż pies do ostrzegania właścicieli posesji o zagrożeniu (pamiętamy, że gęsi r zym uratowały?).
rozmnażały się po właściwej im stronie Atlantyku. Wracając do gęgaw, to duże i silne ptaki, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie miały się zbyt dobrze w środkowej Europie. Na gęsi polowano w zasadzie od zawsze i w związku z tym, pod koniec XIX wieku gęgaw było już naprawdę niewiele. Obecnie spotkanie gęgaw nie jest większym problemem – lęgi odbywają przede wszystkim w Dolinie Baryczy, Ujściu Warty i w rejonie jeziora Gopło, ale można je również spotkać na niewielkich zbiornikach wodnych. Około 2000 par tych gęsi rokrocznie stara się na terenie Polski o przedłużenie istnienia swojego gatunku. Na zimę gęgawy z naszego rejonu odlatują do miejsc cieplejszych, głównie do Holandii, Wielkiej Brytanii i w okolice Morza Śródziemnego. Wracają zazwyczaj już w lutym lub marcu. Gdy szare gęsi, jak określa się niekiedy gęgawy, zbierają się do odlotu przed zimą, gęsi nagle robi się nad centrum kontynentu jakby więcej. To za sprawą tzw. gęsi arktycznych, wśród których dominują dwa gatunki, tj. gęś zbożowa (A. fabalis) i wspominana już gęś białoczelna. Arktyczne dlatego, że to na dalekiej północy znajdują się ich lęgowiska. W Polsce trzeba jednak gęsiom oddać, że są
pod uwagę fakt, że na Zalewie Wiślanym regularnie zimuje co najmniej kilka setek tych ptaków, lęgi tych bernikli mogą stać się regułą. Czy to źle? Wydaje się, że odpowiedź może być tylko jedna – jakiekolwiek manipulacje dotyczące ożywionych składników ekosystemów prowadzą nie do ich stabilizacji, a raczej poważnego rozchwiania delikatnej równowagi biologicznej w tych miejscach, gdzie pojawiły się tzw. gatunki inwazyjne. Bernikle kanadyjskie to oczywiście piękne ptaki (zresztą również z powodów estetycznych sprowadzano je do hodowli), ale nie ma wątpliwości, że lepiej by było, gdyby
Białolica
i w krajach położonych na zachód znajdują sobie żerowiska. I czynią to coraz chętniej i liczniej. Badacze wskazują z jednej strony na ocieplenie klimatu i brak konieczności kontynuowania wędrówek w dalsze i cieplejsze miejsca. Z drugiej zaś, czynnikiem wabiącym gęsi mają być pola, na których uprawia się kukurydzę. Duża liczba nasion pozostałych po żniwach zachęca ptaki do korzystania z energetycznych posiłków. Część z przylatujących z tundry, lasotundry czy tajgi gęsi zostaje w rejonie Europy środkowej i zachodniej przemieszczając się codziennie na żerowiska ze swoich noclegowisk –a te to najczęściej otwarte zbiorniki wodne, na których z dala od brzegów gęsi mogą czuć się bezpiecznie. Obserwowano ptaki żerujące również w nocy – widać łakomstwo zwycięża czasami z poczuciem bezpieczeństwa. Trzeba jednak gęsiom oddać, że są niezwykle czujne. Niektórzy znawcy zwierzęcego behawioru twierdzą wręcz, że gęś lepiej sprawdzi się niż pies do ostrzegania właścicieli posesji o zagrożeniu (pamiętamy, że gęsi Rzym uratowały?). W każdym razie, te gęsi latające raz w jedną stronę świata, by za chwilę lecieć w przeciwną, to najczę-
ściej właśnie ptaki podróżujące między sypialnią a stołówką, a nie wahające się czy zima już była czy dopiero nadejdzie. Zresztą, gdy nadejdzie, w krótkim czasie przelecieć potrafią kilkaset kilometrów na zachód, gdzie zazwyczaj wpływ kontynentalnych chłodów jest już znacznie mniej dotkliwy.
Gdy gęsi lecą, to u większości gatunków ustawiają się w charakterystyczne klucze. Jak policzyli to fizycy, każdy kolejny ptak w kluczu mierzy się z wyraźnie mniejszymi oporami powietrza niż prowadzący. Dlatego ptaki na czele wymieniają się, gdy
Gęgawy białoczółki zbożowe
tego potrzebują, by zregenerować się na dalszych pozycjach. Kierunek wskazują ptaki doświadczone, które przybywały już drogę ku zimowiskom, jak i w drugą stronę. Gęsi młode, w tym niespełna roczne, nabierają doświadczenia. Uczą się jak i którędy lecieć, gdzie są dobre żerowiska i gdzie można się bezpiecznie wyspać. Relacje w kluczu, jak i w stadzie są intensywnie badane w ostatnich latach, bo wciąż nie wszystko o nich wiadomo. Obrączkuje się więc gęsi używając dzisiaj mało twarzowych, bo zakładanych na szyję, obrączek. Nie sprawiają one ptakom żadnego dyskomfortu, a pozwalają na zbieranie danych nawet z dużych odległości, dzięki ich świetnej widoczności. Wyniki badań wskazują choćby na to, że gęsi są bardzo rodzinne. I nie dotyczy to tylko partnera, którego wybierają raz w życiu, a po jego ewentualnej stracie ciężko im się pozbierać, ale również bliższych i dalszych krewnych. Nawet w wielotysięcznych stadach (a takie spotyka się rokrocznie w czasie przelotów chociażby w Ujściu Warty), zauważyć można, że ptaki tworzą pewne grupy. W ich skład wchodzą babcie i dziadkowie,
ciocie i wujkowie, kuzyni najbliżsi i nawet trochę dalsi. I wszystkie te ptaki świetnie się rozpoznają!
Duże stada gęsi tworzą nie tylko na czas przelotów, ale już wcześniej, gdy zaczynają się do nich przygotowywać. To przygotowywanie polega m. in. na wymianie piór, a dzieje się to w taki sposób, że ptaki tracą zdolność lotu. Gdy stracą lotki, muszą wytrwale czekać aż wyrosną im nowe. Tzw. pierzowiska, czyli miejsca, gdzie ptaki przebywają podczas wymiany piór, wybierane są bardzo starannie. Chodzi o dostępność pokarmu z jednej strony, ale przede wszystkim o możliwość zapewnienia bezpieczeństwa – najczęściej wybierają więc zbiorniki, jak np. stawy rybne. Gęsi w ogóle nieźle pływają, choć wcale nie wszystkie czynią to chętnie – żyjąca w Mongolii, Chinach i Rosji gęś łabędzionosa (A. cygnoides) wcale nie pali się do przebywania na wodzie. Nawet gniazda buduje na lądzie. Ten gatunek również został na dalekim Wschodzie udomowiony i dzisiaj także w Europie można go spotkać w wielu gospodarstwach.
Gęgawa
Inne gatunki gęsi, które w czasie przelotów odwiedzają Europę Środkową to m.in. gęś mała (A. erythropus), gęś krótkodzioba (A. brachyrhynchus), bernikla obrożna (B. bernicla), bernikla białolica (B. leucopsis) czy przepięknie ubarwiona bernikla rdzawoszyja (B. ruficollis). Poza sporadycznymi przypadkami raczej nie spotkamy dzikożyjących (bo uciekinierzy z hodowli zawsze mogą się zdarzyć) śnieżyc, dużej i małej (A. caerulescens i A. rossii), jak również śnieżycy cesarskiej (A. canagicus) i gęsi tybetańskiej (A. indicus). Ta ostatnia znana jest z tego, że potrafi przelecieć nad Himalajami! Widziano gęsi tego gatunku na wysokości 9000 m n.p.m. – ponad Mount Everest! Dla większości organizmów żywych, w tym znakomitej większości ptaków to wysokości nie do pokonania. Z ciekawych lokalizacji, można gęsi spotkać na wybranych wyspach archipelagu Hawajskiego. W przerwach miedzy nurkowaniem i surfowaniem można poobserwować tam berniklę hawajską (B. sandvicensis), której populację bliską wyginięciu udało się w pewnym stopniu odbudować.
Część z wymienionych gatunków można zobaczyć w znakomitych ujęciach francuskich twórców w filmie pt. Makrokosmos – podniebny taniec. Jeżeli jeszcze szanowni czytelnicy tego dzieła nie widzieli, to czas najwyższy nadrobić zaległości! Przede wszystkim jednak rozglądajcie się (i nasłuchujcie!) będąc w terenie – tylko uważajcie, bo obserwacja dzikich gęsi wciąga! I jeszcze jedno – gęsi to z pewnością ptaki całkiem bystre – powiedzenie „głupia jak gęś” nie ma najmniejszego uzasadnienia w rzeczywistości. Proponuję zatem korzystać z wersji tego powiedzonka z butem w roli głównej.
Białoczółki
P eł N otwAR zowA MAS k A SP e C t R u M
fi RM y ot S
nurkowanie s Tało się pros T e
tworząc maskę Spectrum, firmie ot S przyświecał cel stworzenia pełnotwarzowej maski dla szerokiego spectrum nurków. i na pewno im się udało!
Czym się różni od innych masek tego typu produkowanych w przeszłości? Prawie wszystkim! Produkt jest stworzony z najlepszych materiałów, a wieloletnie doświadczenie amerykańskiej firmy doprowadziło do tego, że używana jest ona prawie na całym świecie. Ale po kolei.
Maska Spectrum nie posiada drugiego stopnia automatu oddechowego. Możemy tu zastosować prawie każdy automat, który już posiadamy. Różnica polega również na tym, że nie korzystamy z ustnika, dzięki czemu oddychamy naturalnie oraz nie męczą się mięśnie twarzy i żuchwa. Dzięki jej konstrukcji (brak zintegrowanego drugiego stopnia) cena została zredukowana w porównaniu z klasycznymi maskami pełnotwarzowymi (OTS Guardian, Divator Interspiro, i inne). Montaż drugiego stopnia automatu oddechowego nie stanowi
żadnego problemu dla nurka. Wygląda podobnie jak wymiana ustnika w automacie drugiego stopnia. Montując automat, który spełnia normę EN250 możemy nurkować w wodzie poniżej 10°C z pełnym odseparowaniem od zimnej wody. I tu docieramy do największej moim zdaniem zalety tej maski: za nieduże pieniądze, posiadając już automaty oddechowe jesteśmy w stanie nurkować w zimnych wodach (poniżej 10°C), w pełni komfortowych warunkach. Zazwyczaj marzną nam usta i policzki w czasie takich nurkowań. Tutaj ten problem przynajmniej w jego dużej mierze redukujemy. Oczywiście dodatkowo należ użyć kaptura zaprojektowanego dla masek pełnotwarzowych. Na rynku bez problemu jesteśmy w stanie kupić taki kaptur bardzo dobrej jakości (Kallweit, Santi, Waterproof...). Myślę, że każdy nurek, który ma możliwość nurkowania przez cały rok w warunkach polskich jezior czy Morza Bałtyckiego doceni ten walor.
A co z przedmuchiwaniem się w tej masce? Tutaj docieramy do następnej różnicy pomiędzy taką konstrukcją maski pełnotwarzowej, a sztywną konstrukcja klasycznych masek pełnotwarzowych.
Tekst roberT s T yła
Przedmuchiwanie wygląda dokładnie tak samo jak uczy się każdy nurek na kursie podstawowym. Nic dodać nic ująć: prosto i skutecznie.
teRAz tRoChę dANyCh
Maska
podobnie jak inna konstrukcja tej firmy: Guardian, wykonana jest z wysokiej jakości silikonu z podwójnym uszczelnieniem od wewnątrz. Dzięki temu jest bardzo wygodna i dopasowuje się prawie do każdej twarzy. Klamry do zaciągania paska maski (system pięciopunktowy) są tak skonstruowane, żeby dawały się w łatwy sposób zaciągnąć i nie narażały paska na urwanie.
Do maski można dokupić szereg akcesoriów takich jak zawór ABV (Ambient Breathing Valve) czy szyny do montażu kamery lub oświetlenia. Usprawni to nam nurkowanie – nie mamy zajętych rąk. Oczywiście możemy bez problemu zamontować komunikację podwodną przewodową i bezprzewodową.
Pewnie zastanawiacie się do jakiej głębokości można stosować taką maskę? Niestety maksymalna głębokość jaką podaje producent to 50 m zgodnie z EN 250:2000. W pewnym stopniu nie jest do dużo, ale do nurkowania rekreacyjnego z użyciem powietrza lub nitroksu w zupełności wystarczy.
Maska jest dostępna w dwóch kolorach: czarnym i niebieskim, a każdy kolor można kupić ze standardową szybą lub szybą z powłoką z irydium. Powłoka ta zwiększa kontrast pod wodą oraz działa antyrefleksyjnie.
Maska nie wymaga serwisowania. Należy o nią dbać dokładnie tak samo, jak o zwykłą półmaskę, dzięki czemu odpada nam coroczny serwis. Nie wolno oczywiście zapomnieć o serwisowaniu automatu oddechowego użytego razem z tą maską.
Jeśli masz możliwość wypróbowania tej maski to nie wahaj się ani chwili. Jestem pewien, że po kilkunastu minutach docenisz w pełni wszystkie zalety tej konstrukcji.
mail: info@ocean-tech.pl
sklep on-line: www.sklep.ocean-tech.pl
DekomPreSja PraGmatyCZna
część 2
(wiedza dla początkujących i średniozaawansowanych)
Tekst wojciech a. f ilip
uwaga!
Stosowanie opisanych metod realizacji dekompresji bez odpowiedniej wiedzy i przygotowania praktycznego może być niebezpieczne dla zdrowia i życia. Niniejszego artykułu nie można traktować jako jakiejkolwiek formy szkolenia w zakresie realizowania planów dekompresyjnych.
Dekompresja pragmatyczna to prosty sposób na realizację planu dekompresyjnego łatwego do zapamiętania, a opartego na wcześniejszej kalkulacji.
Aby bezpiecznie wynurzać się w ten sposób będziemy potrzebować:
• głębokościomierza – będzie prościej jeżeli urządzenie pozwoli na restart średniej głębokości
• czasomierza – przydatny jest prosty stoper włączany niezależnie od płynącego czasu nurkowania
• programu dekompresyjnego
• instruktora, który stosuje dekompresję pragmatyczną w czasie swoich nurkowań
• więcej na temat tego, jak przygotować się do stosowania dekompresji pragmatycznej możecie przeczytać w poprzednim, 5 numerze Perfect Diver.
Aby przedstawić dekompresję pragmatyczną w łatwy do zrozumienia sposób, przyjmijmy kilka zało-
żeń związanych z gazami. Założenia te będziemy traktować jako podstawę do zastosowania metody w opisywanej formie.
Opisywana metoda nie dotyczy powietrza.
Za gaz podstawowy będziemy uważać nitroks 32, który będziemy stosować do głębokości 30 m.
Alternatywą gazową dla tej głębokości i trudniejszych warunków będzie trimiks 30/30. Jeszcze głębiej zastosujemy trimiks 21/35 lub 18/45. Jako podstawowych gazów dekompresyjnych użyjemy nitroksu 50 oraz tlenu.
Zatem, aby móc stosować dekompresję pragmatyczną, maksymalnie uprościć logistykę i planowanie nurkowań, a także podnieść poziom bezpieczeństwa będziemy używać wymienionych „gazów standardowych”.
Zdjęcie Michał Motylewski
ACADEMY
zaczynaMy!
Nurkowanie rekreacyjne, czyli do 30 m
Czy nurek rekreacyjny może zrealizować długie, głębokie nurkowanie?
Oczywiście!
Jeżeli chcielibyśmy bezpiecznie spędzić 30 min na głębokości 30 m, to nie wystarczy pojedyncza butla. Potrzebujemy większej ilości gazu, czyli np. dwubutlowego zestawu 2x12 litrów (wiedzą związaną z obliczaniem ilości potrzebnego gazu nie będziemy się zajmować w tym artykule). Jeżeli napełnimy go nitroxem 32, to wiedząc, że nasz limit bezdekompresyjny na 30 m wynosi 30 min, będziemy mogli go w pełni wykorzystać.
plan klasyczny
Po spędzeniu 30 min na ciekawym wraku, wynurzamy się do głębokości 5 m, gdzie robimy przystanek bezpieczeństwa trwający 3 min i wynurzamy się na powierzchnię.
Po drodze staramy się utrzymywać w miarę stabilną prędkość wynurzania, która w praktyce zamyka się gdzieś pomiędzy 12–25 m/1 min, zazwyczaj zwalniamy, kiedy wskazania/dźwięk komputera sygnalizują przekroczenie prędkości wynurzania. Wydaje nam się, że najważniejszy jest przystanek bezpieczeństwa (przecież nazwa skądś się wzięła).
Tak naprawdę dużo istotniejszy dla naszego samopoczucia po nurkowaniu jest sposób, w jaki na ten przystanek dopłynęliśmy. Aby przybliżyć dlaczego, warto przemyśleć poniższą zagadkę.
„Poprawna dekompresja oznacza wszystko co musimy zrobić, aby dobrze się czuć po nurkowaniu” WAF.
Zagadka
Morze Czerwone, Egipt. Ciepła, przejrzysta woda, bardzo bogate życie, czasem delfiny skaczą na powierzchni, a nurkowie po pierwszym nurkowaniu… śpią!? Są na super wyjeździe, sporo się wokół dzieje, a oni śpią – mimo, że pierwsze nurkowanie odbyło się w rewelacyjnych warunkach, trwało mniej niż godzinę. Nasza zagadka brzmi:
Dlaczego po nurkowaniu, na łodziach nurkowych, większość nurków rekreacyjnych chrapie w najlepsze?
Odpowiedź:
Ponieważ z dużym prawdopodobieństwem mogą mieć subkliniczną postać choroby dekompresyjnej. Cooo? Miałem DCS’a bo spałem na łodzi?! Owszem, ale to taki specyficzny DCSik (i nie sen go spowodował ) – którego nie widać, ale którego symptomy dobrze znamy: senność, zmęczenie, ból głowy.
Oto jak możemy go skutecznie wyeliminować.
dekoMpresja pragMaTyczna dla nurków rekreacyjnych
Cel jest nam znany: 30 min na 30 m. Dokładniej chodzi nam o to, żeby spędzić niemal całe 30 min w fazie dennej – nurek rekreacyjny może robić naprawdę długie i głębokie nurkowania.
Aby uprościć sprawę, przyjmijmy, że pomiar czasu dennego rozpoczynamy od momentu zanurzenia (później napiszę o tym jak wyliczyć ten czas, jeżeli przez 5 min miałem kłopot z przedmuchaniem ucha i nie mogłem się zanurzyć ).
Zanurzamy się i mamy co najmniej 25 min realnego oglądania fajnego wraku. Możemy pływać nieco płycej lub głębiej niż 30 m, ważne będzie, aby po upływie 30 min średnia głębokość naszej fazy dennej nie była większa niż 30 m.
Kiedy minęła 30 min nurkowania rozpoczynamy wynurzanie (najlepiej realizować je przy wsparciu liny opustowej).
ACADEMY
Cel nr 1 dopłynąć do głębokości 15 m w czasie nie dłuższym niż 2 min. Jeżeli nie udało się rozłożyć całego przedziału głębokości na równe 2 min i jesteśmy na 15 m wcześniej, to ustabilizujmy pływalność i zaczekajmy, aż nasz czasomierz pokaże 32 minutę nurkowania. Od tego momentu mamy 5 minut na to żeby dopłynąć do powierzchni. Najprościej będzie podzielić to na 5, 1-minutowych przystanków realizowanych co 3 m. Ważne, że te 5 min obejmuje również czas przejścia pomiędzy przystankami. Inaczej mówiąc od 15 m płyniemy do osiągnięcia powierzchni przez 5 min. Dekompresja to pewien pakiet czasu, który musimy wkomponować w głębokość, poruszając się w kierunku powierzchni. Aptekarska dokładność nie jest tu konieczna
Teraz czas na cel nr 2.
Cel nr 2 dopłynąć do głębokości 12 m w czasie 1 min – i znowu, jeżeli jesteśmy tu za szybko, to zatrzymujemy się aż czasomierz pokaże 33 minutę (w praktyce niemal zawsze płyniemy chwilę do kolejnego przystanku i czekamy na nim aż minie pełna minuta – często oznacza się to 30/30, czyli 30 sekund płyniemy i 30 sekund czekamy).
Cel nr 3 dopłynąć do 9 m w czasie jednej minuty –głębokość opuszczamy w 35 min nurkowania.
Cel nr 4 dopłynąć do 6 m w czasie… tak tak – 1 min i ruszamy dalej w 36.
Cel nr 5 dopłynąć do 3 m i pozostać tu do 37 min nurkowania.
Cel nr 6 wynurzyć się powoli na powierzchnię.
jeszcze prościej?
Stosując nitrox 30–32 i głębokość do 30 m
• wynurzamy się do połowy średniej głębokości dennej z prędkością 9 m/1 min
• następnie zmieniamy prędkość na 3 m/1 min i tak aż do powierzchni.
Co z naszym subklinicznym DCS’em?
Nie ma (zerknijcie jeszcze na „ciekawostki dekompresyjne na końcu tekstu). Jeżeli w czasie nurkowań opartych na nitrox 30–32 po fazie dennej wynurzymy się stosunkowo szybko do połowy głębokości, a następnie zwolnimy do 3 m/1 min, to bardzo skutecznie pozbędziemy się mikropęcherzyków, które towarzyszą nam, stale rosnąc, jeżeli nasze wynurzenie realizowane jest „klasycznie”, czyli od dna bezpośrednio do przystanku bezpieczeństwa.
No dobrze, ale co z przystankiem bezpieczeństwa?
Nie trzeba go robić (choć oczywiście można), bo jest on „uproszczeniem” sposobu jakim wynurzamy się w czasie dekompresji pragmatycznej: pomiędzy 9 a 3 m spędzamy dokładnie tyle czasu, ile na przystanku bezpieczeństwa.
do zapa M ię Tania
Jeżeli w czasie nurkowań rekreacyjnych do 30 m zastosujemy zamiast powietrza nitrox 32 oraz zmienną prędkość wynurzania 9 oraz 3 m/min, to nurkowania staną się znacznie bezpieczniejsze, a nurkowie… nie będą spać pomiędzy nurkowaniami w skrócie (dekompresja w nurkowaniu „bezdekompresyjnym”):
• Nurek może spędzić 30 min na 30 m używając nitroxu 32.
• Następnie wynurza się do połowy głębokości z prędkością 9 m/1 min (czyli do 15 m w 2 min – zaokrąglamy zawsze do pełnych min).
• Teraz zmniejszając prędkość do 3 m/1 min powoli kontynuuje wynurzenie (czyli w 5 min nurek wynurza się z 15 do 3 m) aż do osiągnięcia powierzchni.
Dekompresja pragmatyczna dla nurków technicznych
W poprzednim numerze Perfect Diver opisałem przykład realizacji planu dekompresyjnego z użyciem jednego gazu dekompresyjnego oraz trimiksu w fazie dennej.
ACADEMY
Wydawać by się mogło, że jeżeli opanowaliśmy jakąś sprawdzoną metodę liczenia dekompresji, to możemy zaplanować dowolnie długie i głębokie nurkowanie. Zerknijcie na orientacyjną statystykę wypadków dekompresyjnych poniżej. Zwróćcie uwagę, że wypadków przybywa wraz z głębokością i czasem nurkowania.
wypadki dekoMpresyjne
• W nurkowaniu rekreacyjnym w 3/1000 nurkowań zdarzają się poważne wypadki
• W nurkowaniu technicznym do 60 m to 2/1000 nurkowań, z czego 50% to typ II DCS, a 50% to typ I
• W nurkowaniu technicznym realizowanym na większe głębokości 20/1000 nurkowań zdarzają się przypadki DCS typu I
W większości przypadków, występowanie DCS związane jest długą fazą denną i następującymi po
niej różnego rodzaju błędami związanymi z realizacją dekompresji. Ryzyko popełnienia błędu, którego skutkiem będzie wystąpienie DCS jest wpisane w nurkowanie. Nabierając doświadczenia nurkowego i świadomie wydłużając nasz pobyt na coraz większych głębokościach, musimy się liczyć z możliwością wystąpienia DCS jako stałym elementem ryzyka uprawiania tej aktywności.
„Bezpiecznymi”, a raczej najbardziej obliczalnymi, są następujące przedziały czasu i głębokości:
• poziom 45 m – 30 min
• poziom 60 m – 20 min
• poziom 75 m – 15 min. Mając to na uwadze warto planować rozwój nurkowy w spokojnym tempie i stopniowo zwiększać zarówno głębokość jak i czas fazy dennej, dostosowując je do własnych umiejętności, sprawności psychofizycznej oraz doświadczenia nurkowego.
Zdjęcie Michał Motylewski
Jak to zrobić?
Jeżeli postawimy na spokojny rozwój to, w trakcie nabierania doświadczenia po ukończeniu kursu technicznego, nurkowania w przedziale 45–55 m będziemy planować z ilością gazu, jaką zawierają zestawy 2x12 l. Ograniczenie się do zestawu 2x12 l z dużym prawdopodobieństwem pozwoli na wyeliminowanie typowych błędów początkujących nurków technicznych, którzy zamieniając swoje twiny na większe, dokładając także więcej butli bocznych, chcą jak najszybciej zwiększyć głębokość i czas nurkowania, podczas gdy nie są na to jeszcze gotowi.
Bezpieczeństwo zapewni nam ilość zabieranego gazu, która nie pozwoli na nurkowanie dłuższe niż to z najbezpieczniejszego przedziału.
kalkulacje dekoMpresyjne
Wiemy, że przy takich nurkowaniach tzw. „Set Point” (głębokość i czas, który jest bazą do szybkich kalkulacji) to średnia głębokość denna 45 m i czas 30 min. Możemy bezpiecznie zwiększyć głębokość równocześnie skracając czas denny. Obliczmy minimum gaz dla poszczególnych segmentów głębokości rozpoczynając od 42 m. Segment to 3 m, czyli liczymy zwiększając głębokość co 3 m. Granicą będzie dla nas wybrana wartość ppO2 w fazie dennej oraz realny czas fazy dennej, pozwalający na rzeczywiste rozwiązanie problemu bez ryzyka OOG).
Zrobienie prostej tabelki z wartościami MG oraz
BT dla poszczególnych segmentów może okazać się bardzo pomocne.
Wraz ze zwiększaniem głębokości, ale równoczesnym skracaniem czasu dennego możemy uzyskać stały czas dekompresji.
Każde 3 m głębiej od naszego set pointu (45 m) oznaczać będzie +5 minut do czasu dekompresji (3 m płycej odpowiednio –5 minut deko), ale przy kalkulacji gazu, szybko okaże się, że najbezpieczniej jest skracać czas denny zwiększając głębokość. Czyli jeżeli zwiększymy głębokość o 3 m do 48 m i równocześnie skrócimy czas denny z 30 do 25 min, nasza dekompresja pozostanie na tym samym poziomie 30 min (nie wiecie skąd ta kalkulacja? Wyjaśnienie w poprzednim numerze Perfect Diver). Łatwo zauważyć pewną zasadę: przy opisanych założeniach BT=DT. Głębiej o 3 m = deko dłuższe o 5 min. Płycej o 3 m = deko krótsze o 5 min.
Czy to takie ważne, żeby trzymać się 30 min deko? Nie, głównym powodem jest tutaj ilość gazu dekompresyjnego jaki mamy ze sobą – w praktyce wystarczy go na ok. 45 min. W tym przedziale głębokości i czasów dennych bezpieczniej sprzętowo jest zabrać jedną dużą butlę z gazem deko, zamiast 2 z dwoma gazami (warto wpisać w deco planer nurkowanie na 45 m z czasem dennym 30 min, z użyciem nitroksu 50 jako gazem deko, oraz podobne z dodatkowym tlenem – różnica w czasie deko jest za mała, aby zabierać dodatkową butlę, choć decyzja w tej sprawie jest zawsze po stronie nurkującego).
No dobrze, ale co, jeżeli jestem na wraku, który ma rewelacyjne nadbudówki na 42 m, ale super śrubę na 51 m? Jak zrealizować takie nurkowanie?
elasTyczne plany dekoMpresyjne, czyli nurkujeMy Tak jak chceMy
Dobrym strategią jest sprawdzić największą głębokość, na jakiej znajduje się coś dla nas interesującego, i pod tym kątem wybrać odpowiedni gaz. Jeżeli wrak ma najciekawszą część na 42 m, ale śruby, które zawsze warto zobaczyć wbite są w dno na 51 m, to zamiast tmx 21/35 ładujemy do naszego zestawu 18/45 (taka zamiana to zawsze +5 min deko) – tutaj gaz standardowy oszczędza nam czas: bez kalkulacji wiemy, że do takiego przedziału głębokości jest najbezpieczniejszy.
Teraz będzie to co daje nam nurkową wolność – średnia głębokość i średnie ciśnienie parcjalne. Wraki mają średnio 100 m długości. Bez skute-
Zdjęcie Tecline
ra przepłynięcie wraku zajmie nam ok. 7 min, powrót drugie tyle + czas na fotkę, zaglądnięcie tu i tam kolejne kilka minut. Bardzo rzadko pływamy na jednej, zawsze takiej samej głębokości – tutaj mamy nasz cel: do obliczania dekompresji używamy średniej głębokości z całego pobytu na dnie. Skoro najciekawsza część wraku leży na 42 m i spędziliśmy tam 90% naszego nurkowania, to mając odpowiedni gaz i wiedząc, jak zaplanować ciśnienie powrotu, możemy spokojnie spędzić 5 min przy śrubach na dnie na 51 m. Nasza średnia głębokość wzrośnie do ok. 45 m, a to jest nasz setpoint. Czyli jeżeli przed rozpoczęciem wynurzania nasz głębokościomierz będzie wskazywać średnią głębokość 45 m i czas 30 min, to dekompresja wyniesie 30 min (+5 min z powodu zwiększenia o 10% ilości helu).
No dobrze, a co z ciśnieniem parcjalnym tlenu? Luz – na bardzo bezpiecznym poziomie 1 ata. Przez zastosowanie odpowiedniego gazu, mamy też jego mniejszą gęstość, a co za tym idzie mniejszy potencjał narkotyczny. Przy wyborze gazów, warto brać pod uwagę średnie ciśnienie parcjalne i średni potencjał narkotyczny (proponowany przy takich nurkowaniach: ppO2 1,2 oraz END 30 m).
Jeszcze krótko o bardzo popularnych, m.in. w jaskiniach, długich nurkowaniach ze średnią głębokością 30 m. Stosujemy 2 gazy: nitroks 32 lub trimiks 30/30. Planowanie dekompresji będzie takie samo w przypadku obydwu gazów, ale drugi gaz będzie zdecydowanie lepszy w miejscach wymagających od nurka zwiększonego wysiłku. Zasada prowadzenia wynurzenia jest taka sama, jak w przypadku dekompresji pragmatycznej u nurków rekreacyjnych: do 50% średniej głębokości wynurzamy się z prędkością 9 m/1 min., a następnie zwalniamy do 3 m/1 min. Setpoint 30 m/ 30 min. Każde dodatkowe 10 min na tej głębokości generuje 10 min dekompresji na 6 m (lub 5 min jeżeli do deko użyjemy tlenu).
Ciekawostki dekompresyjne powiązane z dekompresją pragmatyczną i nie tylko
Niezależnie od najlepszej kalkulacji, kluczowe dla bezpiecznej dekompresji są: temperatura, nawodnienie, delikatna praca w czasie deko, kondycja nurka.
• Nurkowanie bezdekompresyjne oznacza, że akceptujemy ryzyko przeprowadzania dekompresji na powierzchni.
Zdjęcie Marcello Di Francesco
• BT liczymy od 10 metra głębokości, czyli czas spędzony do przekroczenia 10 m odejmujemy od BT.
• Jeżeli przez długi czas płyniemy w przedziale 15–20 m, a następnie zanurzamy się, to każde 3 min w tym przedziale, dają nam 2 min do BT.
• Jeżeli średnia głębokość po nurkowaniu planowanym w przedziale 45–75 m wynosi <25 m to możemy pominąć deko.
• Jeżeli czas nurkowania był krótszy niż 20 min to wynurzamy się do 50% głębokości.
• Stosując dekompresję pragmatyczną od 21 m, możemy zastosować wariant liniowy: 50% czasu deko dzielimy na 5 przystanków od 21–9 m mających taki sam czas na każdym przystanku, a pozostałe 50% czasu deko realizujemy na 6 m (możemy dodatkowo podzielić część z 6 m: 2/3 czasu na 6 m i 1/3 czasu na 3 m).
• Możemy też zastosować dekompresję z „krzywą S” gdzie czas dekompresji od 21 m dzielimy na: 1/3 czasu 21–9 m, 2/3 czasu na 6 m.
• Typowa prędkość wynurzania: 9–10 m/1min do 75% głębokości, a następnie 6 m/1 min.
• Nitroks 46–54% O2, to dopuszczalny zakres dla planowanego nitroksu 50%.
• Jeżeli zawartość O2 to więcej niż 54%, deko zaczynamy od 18 m.
• Jeżeli zawartość O2 to mniej niż 46% to dodajemy dodatkowe 5 min deko na 6 m (działa w przedziale 40–45% O2).
• Typowe zużycia gazu potrzebna do planowania m.in. ilości gazów dekompresyjnych: faza denna 15–20 l/min, faza deko 10–15 l/min, zużycie dynamiczne 25–30 l/min.
uwaga!
Wybór profilu dekompresyjnego, czasu deko, gazów, zastosowanego programu lub komputera, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie: nurka, który tę dekompresję przygotował i zamierza ją zrealizować.
Jeżeli zainteresował Was opisywany sposób realizowania dekompresji i macie ochotę na poszerzenie swojej wiedzy dekompresyjnej, zapraszamy na tematyczne seminaria do Akademii tecline.