Przygoda na Malcie

Page 1

Przygoda na

Piotr Lenartowski


Przygoda na

malcie Piotr Lenartowski


I

Maroko, koniec czerwca 1992

– Ahmed, czy wszystko załatwiłeś? – Tak szefie, nasz człowiek na Malcie jest gotów i czeka na sygnał. – A łódź przygotowana? Nie muszę sprawdzać osobiście? – Nad wszystkim mam kontrolę, pokażę szefowi za 2 dni tak, jak szef chciał. Abdul Sanjar był 50-cio letnim, bogatym mężczyzną. Dorobił się głównie na handlu narkotykami i bronią, a po szczebelkach kariery piął się szybko i skutecznie. Swoją rezydencję w Maroko opuszczał niezbyt często. Oficjalnie uprawiał ziemię i prowadził dwa przedsiębiorstwa zajmujące się odpowiednio sprzątaniem i łowieniem ryb. Oba przydawały się idealnie do tuszowania lub kamuflowania ciemnych interesów. I choć był głównym ogniwem w łańcuchu, to był tylko i aż pośrednikiem. Z karteli Ameryki Południowej towar trafiał między innymi przez niego do Europy. Odpowiadał za bezpieczne przetransportowanie narkotyków z miejsca A do miejsca B. Mieszkał w malowniczym miejscu, kilka kilometrów jazdy od Tangeru, między Gueznaia a Ain Ben Amar. Otoczona murem rezydencja Abdula górowała nad okolicą. Z jej okien rozpościerał się przepiękny widok na Ocean Atlantycki, a szpalery palm dawały kojący cień. Układy polityczne, a przede wszystkim te w wojsku i policji Maroko, dawały mu prawie nieograniczone możliwości. Za te możliwości musiał oczywiście płacić. On sam był przy tym typem człowieka skromnego, pragmatycznego, potrafiącego docenić wroga. To dawało mu przewagę nad cwaniakami i wszystkimi, którym woda sodowa uderzała do głowy. Jego dzieci uczyły się oczywiście w najlepszych szkołach Europy. przygoda na malcie

3


I

Ostatnio jeden z transportów Sanjar’a przez Tarifę został poddany ciężkiej próbie i tylko gęsta mgła nie pozwoliła na wpadkę i konfiskatę całego towaru, wartego 2 miliony dolarów. Abdul podejmował szybkie, ale zawsze przemyślane decyzje. Nie działał pochopnie i z nikim ich nie konsultował. Jedynymi, którzy mieli wiedzę o ciemnej stronie mocy jego interesów byli Ahmed, prawa ręka, główni managerowie obu przedsiębiorstw oraz może w sumie pół tuzina osób. Teraz uruchamiał przerzut przez Maltę, która od 2 lat czekała uśpiona. Miał bardzo chytry plan. Ich człowiek, Alfred Saliba, prowadził małe Centrum nurkowe. Nie był katolikiem, jak większość mieszkańców Malty. Nie był też muzułmaninem, choć korzenie jego rodu sięgały Syrii. Wierzył w to, w co większość ludzi na świecie, świadomie bądź nieświadomie, wierzył w pieniądze, które wg niego szczęście dają. Miał 37 lat, przeszedł szkolenie w elitarnych oddziałach Wielkiej Brytanii, służył w Afryce, na Bliskim Wschodzie, a ostatnie dwa lata przed emeryturą spędził na Malcie. Wrócił do macierzy, bo tu się urodził i tu zaczął edukację. Ojciec lał go jednak niemiłosiernie w większości bez powodu. Matka bała się przeciwstawić, ale donosy sąsiadów sprawiły, że trochę złagodniał. Były to jednak tylko pozory. Schował swoją agresję w czterech ścianach. Pamiętał o zamykaniu okien i drzwi i nie wydzierał się już na ogrodzie przed domem. Mały Alfredzik marzył o ucieczce. Był przy tym wybitnie uzdolniony matematycznie, co zauważył szybko nauczyciel i gdy tylko skończył 12 lat wylądował w Anglii, gdzie kontynuował naukę nie odzywając się już więcej do rodziców. Ci zaś wyprowadzili się do Tunezji w okresie, gdy zdawał maturę. Saliba znał kilka języków, w tym arabski i francuski. Był niepozorny, ale bardzo zwinny i świetnie wyszkolony w sztukach walki. Choć czas uciekał i pracował już od dwóch lat w spokoju, ciało utrzymywał w dobrej formie. Dwa razy w tygodniu spotykał się z kumplami na siłowni, gdzie trochę walczyli, a trochę gadali na różne tematy. Czasem pił trochę ponad miarę, co dnia następnego skutkowało porządnym kacem. Był samotnikiem. Nigdy się nie ożenił i nie myślał o założeniu rodziny. Od czasu do czasu płacił przygoda na malcie

4


I

za seks, a wszystkie wybranki były zawsze blondynkami i zawsze sporo od niego wyższymi. Sam bowiem mierzył raptem 165 cm. Abdul Sanjar inwestował w najnowszą technologię. Do kontaktu z Alfredem wykorzystywał niezarejestrowany na niego telefon satelitarny. Używał go wraz z modulatorem głosu i tylko podczas rejsu po Oceanie. Nigdy nie rozmawiał też dłużej niż półtorej minuty, a zaraz po rozmowie telefon wędrował do specjalnej, ołowianej skrzynki. Miał ze sobą inny telefon satelitarny, który służył mu do rozmów z żoną i dziećmi, a także w oficjalnych rozmowach służbowych. Niewiele osób znało ten pierwszy numer.

przygoda na malcie

5


II

Przestrzeń powietrzna gdzieś nad Europą, 27 czerwiec 1992

Początek tego lata był inny niż wszystkie dotąd. Wczesny ranek. Janek siedział w ciasnym fotelu samolotu w 23 rzędzie przy oknie i łapał się na tym, że zamyślał się tak mocno, że stewardesa musiała go delikatnie szturchnąć w ramię. To była sobota, a Janek właśnie skończył III klasę językowego liceum ogólnokształcącego. Uzyskał świetne świadectwo, no może z wyjątkiem fizyki i języka, nota bene, polskiego. Musiał zadowolić się czwórkami. Minęły dwa lata od przemian ustrojowych w Polsce, a on, dzięki znajomościom ojca, wczoraj dostał się autobusem do Londynu… – Przepraszam, co dla pana? Kawa, herbata, czy może coś zimnego? – Yyy, poproszę sok pomarańczowy. – Czy życzy pan sobie z lodem? – Tak z lodem poproszę. – Za chwilkę koleżanka poda sandwich’e – dodała stewardesa z szerokim uśmiechem. – Dziękuję. …Przespał się w tanim hostelu i po 6-ej miał wylot. Myśli Janka znów podążyły za wzrokiem, który dotykał chmur… Był w szkole i rozmawiał z Ritą. Ciekawe o której dziś wstanie – pomyślał. Długo nie będą się widzieć, właściwie ponad dwa miesiące… Tak seksownie wyglądała wtedy. Drobna, zgrabna, z delikatnie uniesionym (śmiał się czasem, że z zadziornym) nosem. Dbała o siebie, ale prawie nigdy się nie malowała. Jej ciemne, kasztanowe, długie włosy lśniły, a leciutko migdałowe w kształcie, ciemnozielone oczy spoglądały zawsze ciepło i pewnie. Rita miała jasne spojrzeprzygoda na malcie

6


II

nie. Uwielbiał, gdy napotykali się wzrokiem. Szczególnie w większej grupie kumpli. Wciąż ukradkiem na nią spoglądał… – Wakacje? – zagadnął Jasia rudy jegomość, na oko czterdziestolatek siedzący obok. – Niezupełnie – odparł Jan, wytrącony z „bycia obok Rity”. – Co, Malta jest tylko przystankiem w dalszej drodze? – kontynuował. – Nie, zostaję na Malcie… – No to nie rozumiem – żachnął się „Rudy”. – To takie wakacje z pracą w tle lub odwrotnie. – A skąd jesteś? Ze Stanów? – Jan miał dość dobry akcent florydzki. – Nie, z Polski… – Z Polski? A jak tam Solidarność? – Bardzo dobrze, głośno o nas było? – Pewnie, mieszkam w Dublinie, mam znajomych Polaków, bardzo Wam kibicowaliśmy! – Przydało się, teraz jesteśmy wolni, choć niektórzy nie wiedzą, co z tą wolnością robić. – Spokojnie, nauczycie się. Jan nie przepadał za politycznymi dysputami. Politycy dużo mówią, a mało robią, chyba, że dla siebie samych. Jako młodzik w maju i czerwcu 1990 roku zaangażował się w przedwyborcze plakatowanie miasta. Byli chyba najskuteczniejszą drużyną w mieście. Kapitan podał, że zaraz zaczną schodzić do lądowania i za 30 minut, 10 minut przed czasem, powinni wylądować na lotnisku Luca, na Malcie. Chmury ustąpiły. Jan podziwiał teraz Morze Śródziemne, które, o czym jeszcze nie wiedział, stanie się jego ukochanym. Wielki Błękit marszczyła słaba bryza, a pojedyncze statki wyglądały jak zagubione pchły, które nieopatrznie przeskoczyły na przechodzącego psa. Wreszcie ukazały się wypłowiałe kształty archipelagu. Rok szkolny 1991/1992 skończył się 25 czerwca. Tego samego wieczoru wsiadł w autobus, a teraz 27 czerwca 1992 roku, po kilku godzinach lotu, miał doprzygoda na malcie

7


II

tknąć nieznanej ziemi maltańskiej. Był podniecony, przestraszony i zarazem otwarty na przygodę i spotkanie z inną rzeczywistością… Koła samolotu dotknęły rozgrzanego pasa lotniska i bezpiecznie wylądowali. Pasażerowie spokojni i powściągliwi, jak na Brytyjczyków przystało, czekali grzecznie na komunikat „można rozpiąć pasy”. Jaś był mniej cierpliwy i nie mógł się już doczekać spotkania z tajemnicami wysp Malty. Przysłuchując się rozmowom wokół odkrył, że większość podróżujących była za młodu żołnierzami, policjantami lub urzędnikami mieszkającymi na Malcie, jeszcze za czasów, gdy należała do Wielkiej Brytanii. Teraz zabierali swoje ukochane i rodziny, i wracali do przeszłości, a może chcieli odnaleźć drugą młodość? Licealista wstał wreszcie, zabrał swój bagaż podręczny, cięższy o 3 kg ponad normę 10 kg i po woli posuwał się do wyjścia. Stewardesy uśmiechały się i życzyły każdemu miłego dnia. Jankowi również. Była sobota. Dochodziła 11.00 a jego uderzyła fala ciepłego powietrza. Zapach kurzu i spiekoty mieszał się ze specyficznym zapachem morza. Był na tyle wychłodzony klimatyzacją, że ucieszył się gorącym powietrzem i słońcem. Z niebieskim paszportem w ręce podszedł do kontroli granicznej. Śniada pani, o ostrych rysach i kruczo czarnych włosach, z wymuszonym uśmiechem zapytała grzecznie: – Po co przyleciałeś na Maltę? – Chcę ponurkować – odparł z szerokim uśmiechem, odsłaniając chyba nawet siódemki. – Gdzie będziesz mieszkać? – Saint Paul’s Bay, Triq San Pawl 48 – podał adres bez zająknięcia. – Jak długo zostaniesz na Malcie? – Chciałem co najmniej miesiąc… – zastanawiał się niby. – Masz coś do oclenia? – Nie. – Miłego pobytu. Pieczątka zasiliła prawie puste kartki paszportu i Jan skierował się po odbiór bagażu głównego, zahaczając o toaletę. Nie było „babci kloprzygoda na malcie

8


II

zetowej”, ale za czysto też nie było. Wkrótce odebrał swój wielki plecak i pierwsze kroki skierował do banku, by wymienić pożyczone wcześniej od ojca funty. Rozmienił banknot 50 funtowy. W zamian otrzymał lirę maltańską. Poprosił o jak najdrobniejsze. Przy okazji zapytał młodego pracownika banku, w dobrze dobranym, granatowym garniturze, o autobusy. Idąc zgodnie ze wskazówkami doszedł do przystanku, przestudiował rozkład jazdy i nie zdążył usiąść, gdy podjechał żółty autobus „retro”, zabytek z lat 50-tych, przywieziony tu z Wielkiej Brytanii. Kierowca pociągnął za rączkę i wachlarzowe drzwi otworzyły się. Jan poprosił o bilet. Kosztował grosze, ale nie otrzymał reszty z 0,5 liry. Potem dowiedział się w teorii i praktyce, że to tutejszy standard. Jechał do Valletty, stolicy Malty… Już po wyjściu z budynku lotniska, w okolicy pojawiły się palmy. Teraz obserwował otoczenie. Niewysokie domy w zwartej zabudowie o prostych ścianach. Wszystkie jasne, od białych, przez waniliowe, po delikatną kawę z mlekiem. Od razu widać tu wpływy arabskie na architekturę. Jechali wąskimi uliczkami po lewej stronie jezdni. Asfalt wołał już, gdzieniegdzie o pilne naprawy. Po kilku przystankach zaczęli się wspinać pod wyżej wzniesione setki lat temu miasto. Więcej drzew i zieleni towarzyszyło im po obu stronach ulicy. Obserwował ludzi. Gdy ktoś zamierzał wysiąść, łapał za linkę, ciągnął, a ona uderzała w dzwonek, co sygnalizowało kierowcy, że delikwent chce wysiąść na najbliższym przystanku. Teraz ukazała się okrągła, kamienna fontanna, z postaciami mężczyzn. Woda tryskała w górę opadając łukiem po całym okręgu. Autobus zwolnił. Kierowca objechał fontannę i po zatrzymaniu pojazdu wyłączył silnik. Wszyscy zaczęli wychodzić, co oznaczało, że są na głównym dworcu autobusowym. Dworzec wyglądał tak: stało kilkanaście autobusów i to bez większego ładu, wprost na zatoce ulicy. Stare, kilkudziesięcioletnie, żółte busy, bardzo stylowe zresztą. Co rusz turyści robili sobie na ich tle zdjęcia. Zero daszków, peronów, poczekalni. Najlepsze, że swojego trzeba szukać, a Jan miał ciężki plecak, bagaż podręczny i aparat… Chciało mu się pić. Obok stały dorożki przygoda na malcie

9


II

i widać było bramę wejściową do starego miasta Valletty. Jan doczytał potem, że miasto wznieśli Joannici, którzy przybyli na Maltę w 1530 roku, a sama stolica zbudowana została na półwyspie Sceberras i że zaprojektował ją uczeń Michała Anioła – Francesco Laparelli. Historia może i ciekawa, ale Jan zgasił wreszcie, z wielką ulgą, pragnienie zimną, niegazowaną wodą. Jednym haustem wypił pół butelki i od razu poczuł pot na plecach. Normalna reakcja organizmu, próbującego się schłodzić. Znalazł autobus i wsiadł. Po 10 minutach ciszy rozejrzał się szukając wzrokiem kierowcy. Nie było go. Ludzie zapełniali wolno miejsca. Było duszno i gorąco. Jan skończył butelkę wody i zagadnął tubylca: – Przepraszam, a o której odjazd? – Nie wiem… jak przyjdzie kierowca, to pojedziemy. – Nie ma jakiejś ustalonej godziny odjazdu? – Więc teoretycznie pewnie jest, ale tu mamy spokój, jak będzie widział tłumek, to przyjdzie. – A gdzie jest teraz? – O tam – tubylec wskazał budkę skrytą pod cieniem drzewa. – Tam odpoczywają i łapią cień. – Ok, rozumiem, dzięki. W końcu, gdy zostały już ostatnie wolne miejsca, pojawił się drobny, siwy mężczyzna. Dziarsko wszedł do autobusu i po chwili spróbował odpalić silnik swojego krążownika szos. Diesel dławił się początkowo, kaszlał, ale za drugim razem ożył i z wysokich obrotów, po woli wszedł na charakterystyczne trzaski biegu jałowego. Kierowca był w mundurku i wielkich, przeciwsłonecznych okularach. Skinieniem głowy, prawie niezauważalnym, dał znak, że jest gotowy. Zrobił się mały tłok po bilety. Jan miał tym razem drobne, więc jako pojętny uczeń, odliczył należność co do grosza i usiadł na swoim miejscu. Ruszyli kierując się teraz do stacji docelowej Cirkewwa, skąd odchodzą promy na dwie największe wyspy Malty, na Gozo i Comino. Przez miasteczka San Gwann, In Naxxar i Bugibba Jan dojechał w końcu do Saint Poul’s Bay. Po wymianie informacji wysiadł możliwie najbliżej przygoda na malcie

10


II

swojego adresu. Był już głodny. Musiał wrzucić plecak na spocone plecy. Koszulka nadawała się do wymiany. Podpytując przechodniów szybko dotarł na miejsce.

przygoda na malcie

11


III

Polska, Poznań, 26.06.1992

Niestety przyzwyczajenie organizmu do wstawania o 6.30 przez cały rok szkolny nie dało jej pospać pierwszego dnia wakacji. Ów rok szkolny, decyzją dyrektora Adriana Wyszkowskiego, kończył się w czwartek, a nie jak to zwykle bywało z końcem tygodnia, czyli w piątek. Wczoraj, 25 czerwca 1992 roku Rita otrzymała promocję do II klasy szkoły średniej. Była zadowolona, ale zadowolenie zakłócała jej świadomość wakacyjnej pracy w szklarniach. Mieszkała w Smochowicach, dzielnicy domków jednorodzinnych i bliźniaków, należących do miasta Poznania. Kiedyś, po II Wojnie Światowej, jak mawiała jej babcia, rosło tu zboże. Ojciec Rity, barczysty i niezbyt wysoki (176 cm) mężczyzna, nie interesował się zbytnio życiem codziennym swojej rodziny. Wydawało się, że nie wie nawet, do jakich klas chodziła czwórka jego dzieci. Prowadził małe ogrodnictwo, na które składały się dwie szklarnie i kawałek ziemi. Rita oddaliła od siebie nieprzyjemne, jak na pierwszy dzień wakacji, myśli i przewróciła się na drugi bok. Jej młodsza o 2 lata siostra Ania nawet nie drgnęła. Zamknęła oczy i starała się jeszcze przysnąć… Po chwili stała w kolejce po herbatę. Była długa przerwa. Po weekendzie, wyziębione oszczędzaniem na paleniu mury szkoły, bardzo wolno osiągały znośne temperatury. Miała, co prawda zrobiony na drutach, przez babcię Michalinę, wełniany sweter, ale i tak ręce były skostniałe. Zapowiedziała sobie, że jutro pod sweter włoży jeszcze golf. Była piąta w kolejce i zbliżała się po swój kubek gorącej herbaty, gdy do szkolnej herbaciarni wszedł Janek. Zauważyła go już wcześniej, bo wiele dziewcząt próbowało go kokietować. Wydawał się nie zwracać na nie więcej uwagi niż wymagało tego dobre wychowanie. przygoda na malcie

12


III

Żadnej też nie robił nadziei… – Fajny, co? – zagadnęła Ritę koleżanka na ucho. – Co fajny? – odparła Rita. – No przecież widzę, jak się na niego gapisz! – Niby na kogo? – Na misia Gogo! – No dobra, dobra… – Rita, a jak zadanie z polaka? – Dobrze, napisałam to wypracowanie na 2 i pół strony maczkiem. – A mnie jakoś nie szło, mam nadzieję, że mi Frytka tego nie sprawdzi?! *** – Rita! Rita! – Co jest, co się dzieje? – podniosła głowę, wyrwana ze snu. – Wstawaj, wstawaj, pobawimy się klockami! – Krzysiu, jest 7 rano i pierwszy dzień wakacji! – No właśnie, nie musimy iść do szkoły, idziemy budować z Lego. – Ale chciałam sobie pospać dziś dłużej, rozumiesz? – Oj pośpisz sobie później, zobacz jakie ładne słońce. – A Marek, Twój straszy brat, nie chce się z Tobą bawić? – Wrzasnął tylko, żebym się zamknął i dał mu spać. – Cały Marek o poranku! – To co Ritka, siostrzyczko, pobawisz się… – trochę posmutniał i zawiesił głos. – Pewnie! Daj mi chwilę i już idę. Krzyś wybiegł, oczywiście na bosaka, na korytarz i po chwili słychać było uderzające o podłogę klocki. Rita przeciągnęła się. Miała na sobie o dwa numery za duży T-shirt i krótkie bawełniane spodenki. Poszła do łazienki i zanim skorzystała z toalety, przejrzała się w lustrze. Niby nic, a jednak pojawił się pryszcz. Całe szczęście, że dziś, a nie wczoraj! Umyła się, rozczesała swoje długie, zakrywające łopatki, kasztanowe włosy. Spięła przygoda na malcie

13


III

je w niedbały kok i delikatnie skorektowała pryszcza. Krzyś dobijał się już do drzwi. Nie mógł doczekać się siostry. Wyszła, chwyciła braciszka za rękę, a on poprowadził ją do głównego pokoju. Podłogę pokrywały różnego rodzaju klocki lego. Krzyś miał ich 3 komplety, a ostatni dostał wczoraj na zakończenie I klasy podstawówki. Budowali zamek przekomarzając się i zawierając kompromisy. Krzyś zajął się murami i bramą, a Rita podwyższała baszty i ustawiała żołnierzyki, zaanektowane, już chyba na stałe, po bracie, który smacznie spał. Najstarszy z czwórki rodzeństwa Marek, skończył niedawno 17 lat i ze średnimi ocenami przeszedł do III klasy. Ania siostra Rity też jeszcze spała. Była trzecia w kolejności i miała 14 lat. Właśnie przeszła do 8 klasy podstawówki i wydawało się jej, że jest już dorosła. – Dzieciaki! Śniadanie! – zawołała mama – Już 9.00. Mieli fajną kuchnię ze stołem, który z trudem mieścił 6 osób. Tym razem mama nie prosiła o pomoc w przygotowaniu stołu i jedzenia. Zbieranie się trwało dobre 10 minut, bo wpierw uległa prośbom Krzysia i musiała pochwalić dzieło, które przez półtorej godziny powstawało z klocków. Ostatni człapał Marek, ziewając i mamrocząc coś pod nosem. – Ojca nie ma? – zapytał. – Tata nie wrócił jeszcze z targu. – Marek, przecież dziś jest piątek, a pamiętasz, że w piątki i soboty są najlepsze dni targowe? – Pamiętam, pamiętam – odparł. – Komu jajecznicy? Dziś zrobiłam ze świeżym szczypiorkiem. – Ja chcę, ja – wystrzelił pierwszy Krzysiu. – Chyba poproszę – zgasiła go Ania. – Starsi mają pierwszeństwo – upomniał się Marek. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi – wtrąciła się Rita. – Przestańcie już, od rana zaczynacie z kłótniami – zatroskała się mama – dla wszystkich wystarczy. – Mamo, a pojedziemy jutro nad jezioro? – Nie wiem, pogadam z tatą, może go namówię. przygoda na malcie

14


III

– Na taki dobry początek wakacji! – Eee, pewnie powie, że jest zmęczony i nie będzie chciał jechać… – Wiesz Marek przecież, że w soboty ojciec musi wstać o 5 rano, jechać dostawczakiem po panią Krysię, ustawić wszystko na jeżyckim, pogadać z sąsiadami i dopiero koło 8-ej przyjeżdża ze świeżutkimi bułkami na śniadanie. Chyba może być zmęczony. – Ale mamo – wtrąciła się Ania – przecież Marek ma prawo jazdy, tata może mu dać poprowadzić i potem sobie popływa i poleży w cieniu na trawie… – Pogadamy, zobaczymy. Piątek i sobota, te pierwsze wakacyjne, były dla dzieci. W niedziele po mszy świętej zwyczajowo szli gdzieś do restauracji lub jechali w odwiedziny. Rita ubrała się w zwiewną sukienkę i wyszła na ogródek. Pszczoły brzęczały, a poranne słońce było coraz wyżej na bezchmurnym niebie. Wczoraj po rozdaniu świadectw Janek zaprosił ją na lody. Pojechali tramwajem na Stary Rynek. Jeszcze w czasie jazdy stali tak blisko siebie, że się dotykali. Był duży ścisk, bo to koniec szkoły. Nie rozmawiali. Czuła jego ukratkowe spojrzenia i cieszyła się, że jechali teraz na lody. Miała starszego brata, więc umiała się zachować i do jakiegoś stopnia przewidzieć, co zrobi chłopak. Tyle, że Jan był inny od większości rówieśników. Bardziej wyciszony i czasem się zamyślał, tzn. tak się Ricie wydawało. Jasiu miał też świetne poczucie humoru i potrafił w lot uchwycić jakiś moment i zażartować sprytnie. Był towarzyski, zadbany, jak na faceta, a przede wszystkim nie przeklinał. A to już było ewenementem. Jego dobrze ostrzyżone, krótkie włosy i bystre szafirowe oczy oraz mocne ramiona i elastyczne, czasem wręcz kocie ruchy, czyniły go naprawdę fajnym chłopakiem. Rozmawiali ciepło i mało poważnie. Jasiu komentował rzeczywistość apelu i naśladował dyrektora: – Uczniowie, no i uczennice, nadszedł wreszcie upragniony (brawa) koniec roku szkolnego 1991/92. Duża większość z Was, uczniowie… no i uczennice, otrzymała promocję do następnej klasy, oby uprawnioną promocję (śmiechy). Proszę nie przeszkadzać uczniowie, no i ma się roprzygoda na malcie

15


III

zumieć uczennice, jak powiedziałem promocję, promocję… – uprawnioną!!! – krzyk (na apelu z tylnego rzędu) – uprawnioną promocję uczniowie i uczennice, a teraz nadszedł czas wakacji… Był rzeczywiście dobry. Nawet gestykulował jak dyro. – Powinieneś grać w teatrzyku szkolnym. – Nie żartuj Rito! – Serio, niezły jesteś. – Niezły? – No w sensie, że fajnie naśladujesz… – Acha… – Ale widzę też, że i próżny! – A gdzie widzisz, że próżny? – Przestań, dobrze wiesz o co mi chodzi. – A Ty jesteś bardzo ładna, wiesz? – Serio, podobam Ci się? – I widzę też, że i próżna! I wybuchnęli śmiechem. Potem zjedli lody mieszane, czekoladowo – śmietankowe. Jasiu duże, a Rita średnie. Połazili jeszcze 2 godziny po starówce, kierując się w stronę ul. Grobla, by zejść w pobliże Warty. Było gorąco i Janek zdjął marynarkę, przerzucając ją przez ramię. Szedł z lewej strony Rity i miał wolną prawą rękę. Czasami, gdy skręcali, niezauważenie ocierał swoją dłonią o dłoń dziewczyny. Powtórzyło się to kilka razy. Rita zwróciła na to uwagę, zachowywała się jednak niby biernie, bo udawała, że nic się nie dzieje, ale i dłoni nie cofała. Słońce podgrzało temperaturę do 30 st. C. Wartą płynęły kajaki. Sportowcy trenowali przed zawodami, a dwie sroki podskakiwały na trawie, jakby odganiając jedna drugą. – To dziś wieczorem jedziesz do Londynu? – Tak, mam autobus o 22.05. – Ile pojedziesz? – Jakieś 20–24 godziny. – I co dalej? przygoda na malcie

16


III

– Potem, jak mnie wpuszczą do Anglii, jadę do hostelu. – Blisko końcowego przystanku? – Staje przy Victoria Center i to ponoć tylko 2 przystanki obok. – Boisz się? – Raczej nie… raczej się martwię… – Martwisz? – No wiesz, nie będzie mnie prawie 2 i pół miesiąca… – Ale przecież uwielbiasz nurkować i zarobisz sobie. – To tak, ale nie będę Cię bardzo długo widział… – Tam na pewno poznasz jakąś fajną Maltankę! – Pewnie masz rację, poznam wiele osób, ale… – urwał. – Ja mam w perspektywie pracę pod szkłem i w ogrodzie. – To w sumie dobrze… – Jak to dobrze?? – Przynajmniej nie będziesz się włóczyć po okolicy z chłopakami! – A o to Ci chodzi… no pewnie nie będę…, ale na początku sierpnia jadę na 2 tygodnie w góry na oazę. – Rita? – Tak? – Czy mogę do Ciebie napisać list? – List, pewnie, że możesz, będzie mi miło. – A czy Ty też napiszesz? No wiem, jak Ci w pierwszym podam adres. – Napiszę! – Przyrzekasz? – Potrzymam Cię w niepewności, dobrze? – Fajnie, jeśli niepewność ta stanie się kartką papeterii z Twoimi myślami… Teraz Jasiu był już pewnie w Niemczech albo we Francji, myślała. Zachód. Dopiero niedawno padł mur berliński, a przedtem zwyciężyła nasza Solidarność. Teraz prezydentem był Wałęsa, a Polacy śmigali po zachodnie towary. Pełno ich było w ulicznych szczękach. Rita nie była jeszcze za graniprzygoda na malcie

17


III

cą, nie licząc Czechosłowacji, którą nawiedziła na Śnieżce, w zeszłym roku, gdy była w górach. Przyjechał ojciec. Stary dostawczak był pusty, produkty lśniły pewnie na straganie, a teraz trzeba było jedynie wyładować puste skrzynki. – Witaj Ritko! – to powitanie zwiastowało dobry humor papy. – Cześć tato. – Jak się spało? – Krótko, bo Krzyś mnie zbudził o 7-ej. – Dobrze, że nie o 6-ej – uśmiechnął się. – Dużo ludzi na targu? – zapytała. – Dużo, pogoda dopisuje, to i zakupy będą robić. – Ładna pogoda tatku, to i nad jezioro można by jutro pojechać… – nieśmiało zagadała – Nie mówię nie, ale do jutra jeszcze dużo czasu… – Ale nie mówisz nie! – Dziecko, wyjmij skrzynki z peugeota, postaw tutaj, ale dwie sztuki zostaw na pace. – Już się robi! Taka była Rita. Przeważnie uśmiechnięta, skora do pomocy, zarówno matce w kuchni, jak i Krzysiowi w zabawie czy ojcu w ogrodzie. Poukładała wszystkie skrzynki (prócz dwóch) we wskazanym miejscu pod murkiem i zawołała Rock-iego. Przybiegł po chwili merdając ogonem. Duży wilczur, bardziej czarny niż podpalany, trącił Ritę delikatnie pyskiem i polizał dłoń. Przykucnęła i zaczęła go tarmosić. Lubił to bardzo, bo nadstawiał się, a gdy nagle kończyła „atakował” ją, by jeszcze trochę skorzystać na pieszczotach. Rocky był dużym psem. Wyglądał groźnie i szczekał barytonem. Ojciec dostał go od brata, który specjalizował się w hodowli owczarków niemieckich dla milicji. Był ostry, ale karny. Dzieci mogły mu robić wszystko, miał dla nich cierpliwość. W ojca Rity patrzył jak w obraz. Wiosną skończył 2 lata i widać było, że zmężniał i stał się bardziej usłuchany dla reszty rodziny… przygoda na malcie

18


III

Rita umyła ręce i weszła do kuchni. Mama kończyła właśnie parzyć kawę. Zrobiła się 12.00. Rodzice usiedli przy stole i rozmawiali popijając przygotowany napój. Zapach rozchodził się po domu. Zawsze mielili kawę w starym młynku, jeszcze sprzed I Wojny Światowej. Miał już ponoć ponad 100 lat, a wciąż wiernie służył w Rodzinie Kranców. Ojciec dostał go od swojego dziadka, gdy miał 14 lat. To jedyna pamiątka, jaką po nim miał. Włoska kawa, kupiona po znajomości, smakowała wybornie, co było słychać w achach i ochach. Mama też wyczuła dobry humor męża i chwaląc jego zaradność zagaiła na temat wakacji i jutrzejszego jeziora. I tym razem ojciec Rity nie zaprzeczył. Wszystko było na dobrej drodze. W tym czasie Rita poszła do pokoju Marka. Brat leżał na nieposłanym łóżku, wciąż jeszcze w pidżamie. Na uszach miał słuchawki, a głową i rękami wybijał rytm piosenki. Gdy zobaczył siostrę, zdjął słuchawki z lewego ucha i zapytał: – Co jest siostra? – Mógłbyś się już ubrać, jest po 12-ej. – Ej, nie jesteś moją matką i są wakacje! – A chcesz jutro jechać nad jezioro? – Ba, a pewnie, że chcę! – No to się rusz, mam pomysł. – Coś tam wykombinowała? – Wiem jaki jest ojciec. – Też wiem, rzadko miewa dobry humor… – No właśnie, a dziś, od samego powrotu, tryska dobrym nastrojem, zagadnęłam go już… – Dobrze, masz u niego oko. – Słuchaj! Zagadnęłam, a on powiedział, że nie mówi nie. – O, to dobrze wróży. – A do tego mama zrobiła kawę i właśnie pija ją razem. – No to świetnie! – Świetnie, świetnie, ale teraz Ty musisz ostatecznie przechylić szalę! – Ja??? przygoda na malcie

19


III

– No Ty, Marek Kranc, pracowity 17-to latek. – ??? – Wstań, ubierz się i zaproponuj ojcu, że umyjesz mu samochód. – Przestań, nie będę mył mu samochodu, skoro nie pozwala mi nim jeździć. – Mówię Ci, zrób to braciszku. – Zastanowię się… – Pamiętaj, że niedługo obiad, a potem ojciec pojedzie na targ zamykać nasz stragan. – … i niekoniecznie wróci w tym samym, dobrym nastroju… – Dokładnie. – A powiesz mi siostro, jak tam było wczoraj na spacerze z Jasiem? – Nie Twoja sprawa! – No powiedz! Chodzicie ze sobą? – Przestań, jakie „chodzicie”? Dobrze nam się rozmawiało i tyle. – I tyle? – Tak i tyle! Wyjechał na całe wakacje… – No co Ty, gdzie? – Na Maltę do pracy. – I co tam będzie robił? – Później Ci opowiem, teraz się ubieraj. Zanim Marek zdążył odpowiedzieć, bo trochę go zamurowało, Rita zamknęła drzwi i odeszła. Rodzice skończyli już kawę i Tomasz Kranc, ojciec Rity wyszedł zabierając ze sobą Krzysia. – Gdzie poszli tata z Krzysiem? – Pozrywać czereśnie, ugotuję dziś kompot. – Mamo, ale dzisiaj piątek! – No to co, że piątek? – W piątki nie jemy mięsa, pamiętasz? – Oj nie wygłupiaj się Rita, w tym roku tata pamiętał o oprysku i ponoć są bez robaków. przygoda na malcie

20


III

– Ponoć? – Oj jak je ugotuję, to wypłyną, jeśli są i wtedy przecedzę przez sitko… – Mamo przestań! – Żartowałam! Rita wzięła się za obieranie ziemniaków. Z racji piątku i faktu, że rodzinnie przestrzegali niespożywania potraw mięsnych, na obiad miały być dziś ziemniaki uduszone z mlekiem i masełkiem. Do tego groszek z marchewką i jajo sadzone. W tym czasie Marek zamyślony nad sytuacją Jana, wstał i podjął szybką decyzję. Ubrał się w swoje ulubione, stare jeansy robocze. Założył wypłowiały T-shirt i poszedł do ogrodu. Rocky przywitał kompana ze stada i odprowadził w stronę pięknej, starej i rozłożystej czereśni. – Cześć tato. – Cześć synu. – O Marek już wstał – dodał Krzyś. – Dobra już… – Spróbuj Marek, w tym roku bez robaków! – ... Rzeczywiście, niebo w gębie. – Co znaczy „niebo w gębie”? – Marek wytłumacz bratu – Lubisz czekoladę? – Marek zapytał Krzysia. – Uwielbiam! – A lody z bitą śmietaną i z polewą… – Z ajerkoniakiem!!! – wypalił Krzyś, który poczuł już nieodpartą chęć na słodkie. – Trochę jesteś za młody na ajerkoniak Mały, ale niech Ci będzie: z ajerkoniakiem! – Super! – No to, jak jesz coś takiego, to właśnie jest „niebo w gębie”. – Ale dlaczego niebo? – dociekał dalej Krzyś. – No tato, weź mu powiedz. przygoda na malcie

21


III

– Niebo, to taka przenośnia w stylu… pędzi jak błyskawica – odparł powoli ojciec. – Jak Struś Pędziwiatr? – upewniał się Krzyś. – O właśnie, bardzo dobrze synku, tyle, że niebo to coś więcej, bo każdy wierzący chce się dostać do Nieba, bo tam będzie, jak to ująłeś super, rozumiesz? – Kumam już tato. Marek włączył się w zbieranie czereśni, a że miał 182 cm wzrostu i o kilka przerósł już ojca, sięgał te najbardziej czerwone i zwisające na końcówkach wyższych gałęzi. Pan Tomasz podlewał ogród, więc nawet gdy długo nie padało, ich owoce i warzywa były soczyste i jędrne. – Tato… – zaczął niepewnie Marek. – Tak? – Może umyłbym Ci samochód? – Nie dam Ci auta, już Ci mówiłem, będziesz dorosły, zarobisz sobie i kupisz swój, wtedy będziesz sobie jeździć! – Tato chcę Ci umyć auto, a nie prosiłem o pożyczenie… – Co się stało? – przestał zrywać i odwrócił się, by spojrzeć na syna. – Nic się nie stało, jest ładna pogoda, nie siedzę w szkole i nie mam nic do roboty, to pomyślałem, że Ci umyję. – Potrzebujesz kieszonkowe i nie chcesz prosić mnie o forsę, tylko zarobić myciem? – Nie chcę zarobić myciem, choć kasa zawsze się przyda, chcę Ci umyć wóz, tak o! – No dobrze, skoro chcesz i obiecasz, że nie będziesz nim jeździć, to stoi. – Obiecuję, zrobię to zaraz po obiedzie. Tomasz Kranc uśmiechnął się pod nosem i nie było wiadomo, czy połączył fakty i domyślał się, o co im chodzi. Krzyś oczywiście chciał pomagać w myciu. Krancowie mieli dwa samochody: 9-cio letniego dostawczaka peugeota i 4-ro letniego Mitsubishi. Ten ostatni był 7-mio osobowy i został sprowadzony z Niemiec przez kumpla Tomasza. Był delikatnie uszkodzoprzygoda na malcie

22


III

ny w tylni lewy błotnik. Wystarczyło wymienić, pomalować, założyć światło i zderzak, by wyglądał rewelacyjnie. Było to takie małe kombi i raczej nie nadawało się dla 7 osób. 6 pasażerów mieściło się w sam raz i mogło wygodnie jechać po ulicach miast i wsi. Benzynowy silnik o pojemności 2000 litrów i 84 KM, chodził równomiernie i cicho, a uruchamianiu rozrusznika towarzyszyło charakterystyczne i miłe dla ucha „cykanie”. Kolor brudno niebieski mógł budzić wątpliwości, które jednak ustępowały zaraz po wejściu do środka i zamknięciu drzwi. Model ten był przestronny i wg zachodnich testów niezawodny (4 i pół gwiazdki na 5 możliwych). Wysoko oceniano kulturę pracy i elastyczność, zarówno silnika, jak i skrzyni biegów. Ojciec Rity kupił go wczesną wiosną. Wraz ze swoim kolegą, Januszem, pojechali po niego, aż pod granicę francuzką. Oczywiście swoje musieli odstać na polsko-niemieckiej granicy w Kołbaskowie. Nie obyło się też bez 50 marek „napiwku” dla celnika. Nawet jeśli papiery były w porządku, to lepiej dmuchać na zimne, mawiał Janusz i zawsze udawało mu się szybko załatwić upierdliwe formalności. W każdym razie samochód swoją inaugurację rodzinną przeżył podczas Świąt Wielkiej Nocy. Był Wielki Czwartek, gdy dzieciaki wróciły ze szkoły. Mitsubishi stał lśniący na podwórku, z tyłu za domem. Ojciec Rity dumny z auta, prezentował go właśnie żonie, a chłopcy rzucili tornistry i pędem podbiegli oglądać ten cud japońskiej techniki. Marek był w szoku, bo nic nie wiedział, jak i reszta rodzeństwa, o planach rodziców. Czuł, że coś się święci, bo ojciec sprzedał przed miesiącem zadbanego fiata 125 p i od dłuższego czasu szczędził na wszelkie wydatki. „Japończyk” na Zachodzie taniał z roku na rok i w porównaniu z samochodami niemieckimi, w tym samym roczniku, był stosunkowo niedrogi. Janusz, jak się później okazało, szukał czegoś takiego dla kumpla już od Gwiazdki. Niestety entuzjazm Marka szybko przygasł, bo ojciec traktował samochód, jak zabawkę zza szyby wystawowej: „patrz, ale nie dotykaj”. Matka uspokajała syna, że tacie w końcu minie. Jakoś nie mijało, a upłynęły już ponad 3 miesiące. Owszem Marek mógł jeździć peugeotem, ale tylko w soboty, jeśli był na targu i pracował. Wtedy wracał jako kierowca, a po obiedzie mógł przygoda na malcie

23


III

jechać sam do najbliższej stacji benzynowej, by zatankować, miał jednak widełki czasowe. Mitsubishi nie prowadził jeszcze ani razu. *** Obiad zjedli po 14-ej i zaraz potem Tomasz Kranc, mąż i ojciec czwórki dzieci, podał kluczyki od mini vana Markowi, a sam wsiadł w peugeota i pojechał na Jeżyce. Około 18-ej, kiedy Marta Kranc z Anią przygotowywały kolację, Rita wzięła Krzysia na rowerowy spacer. Pojechali Sianowską i skręcili w stronę lasu. Przejeżdżając widzieli trochę trójących grzybów i dłuższą chwilę obserwowali wiewiórkę żwawo przebiegającą od drzewa do drzewa. Kranc wrócił w międzyczasie. Obejrzał Mitsubishi i uścisnął dłoń Marka. Wziął kluczyki i poszedł się umyć. Wypił herbatę i pogadał chwilę z żoną i z Anią, by po 20-tu minutach pójść przygotować warzywa na następny dzień. Kolacja była o 20-ej. Na stole przybranym przez Ritę widniał pęczek leśnych kwiatków. Na półmisku leżał ementaler i gouda, pokrojone w plasterki. Obok stał twarożek rozrobiony ze śmietaną i rzodkiewką, posypany z wierzchu szczypiorkiem. Były jeszcze jaja na twardo poprzekrawane wzdłuż na pół, udekorowane majonezem i groszkiem. Gorąca herbata w kubkach i świeżutki chlebek w dwóch rodzajach: żytnim i pszennym, czekały na swoich pożeraczy. Tomasza nie opuścił dobry nastrój, bo i dzień należał do najlepszych w ostatnim miesiącu. Utarg przewyższył oczekiwania i po zwyczajowym rozliczeniu się z panią Krysią, którą zatrudniał do sprzedaży na straganie, z uśmiechem w duszy i sercu wrócił do domu. Było po nim widać zmęczenie, ale oczy nie dawały złudzeń – wciąż był dobrze „nastrojony”. – To co z tym jeziorem kochanie? – zagadnęła Marta podając kosz z chlebem. – Zmówiliście się, co? – Tomek o czym Ty mówisz? Jutro sobota, dzieci nie muszą odrabiać lekcji… przygoda na malcie

24


III

– Auto pięknie wyczyszczone i nabłyszczone – dodał Marek. – A i Tobie tato przyda się trochę relaksu – zauważyła Rita. Krzyś zrobił wielkie oczy młodego cielaczka, a Ania i Marek utkwili wzrok w stole. Znali humory ojca, który potrafił nagle wrzasnąć. Prawie zawsze słusznie, ale zbyt ostro. Kurczyli się wtedy w sobie, jakby miał zaraz padać grad. Tym razem ojciec uśmiechnął się i powiedział, że fortuna kołem się toczy, że trzeba umieć korzystać z życia, że trzeba ciężko pracować, ale trzeba też znać umiar. Zawyrokował, że skończy o godzinę wcześniej i poprosił o obiad na 12.30. Zawsze, no prawie zawsze, w soboty osobiście sprzedawał swoje płody rolne. Noc była upalna. Temperatura spadła do 22 st. C, co dawało lekkie ochłodzenie po ponad 30-tu. Rita spała dobrze. Stres szkolny minął, a piątek spędziła bardzo ciekawie. Zaczęła od klocków, a skończyła na książce „Nad Niemnem”. Lubiła czytać i nie zdarzyło jej się nigdy nieprzeczytanie lektury. Tym razem Krzyś nie zbudził jej. Mógł się wieczorem dłużej bawić i kładł się spać pewnie po 23-ej. Po śniadaniu pomogła mamie zrobić kanapki. Chłopcy przygotowali materac dmuchany i 2 duże koce. Jedynie Rocky był nieswój, czuł, że zostanie dziś sam po południu. Na obiad była pizza, a dokładnie 3 pizze, bo męska część rodziny Kranców potrafi zjeść. Tomasz Kranc wyjątkowo otworzył piwo, co Marek odnotował głośnym przełknięciem kawałka, który teraz żuł w buzi: – Kochanie, ale przecież jedziemy nad jezioro – zauważyła małżonka. – Tak, wiem – odparł Tomasz smakując żywca. – Ale jak? Tak po piwie chcesz prowadzić? – Mamy przecież drugiego kierowcę! – Wiesz przecież, że nie cierpię prowadzić! – Wyobraź sobie Marto, że nie miałem Ciebie na myśli, tylko Twojego syna! – Naszego Tomku, naszego! Dobrze, że Marek siedział! Nic nie mówił. Jakby zastygł. przygoda na malcie

25


III

– Nic Marek nie powiesz na to? – zapytał ojciec. – …zamuro …wało mnie tato… – Widzę, dobrze, że się nie udławiłeś! – Dasz mi mini vana? – Tak, stwierdziłem, że zasłużyłeś. – Dzięki tato!!! – Ale spokojnie i z rozwagą, ok? – Jasne tato, jasne!!! Szybkość z jaką Marek pochłonął resztę pizzy nadawała się do Guinnessa. Spakowali się w 5 minut. Wzięli ręczniki i w drogę. Obrażony Rocky dostał przykaz pilnowania. Jechali nad Jezioro Lubikowskie. Nie przepadali za wciąż bardziej brudnym Jeziorem Kierskim, a nad Strzeszyńskie „waliły” setki poznaniaków. Jakieś z 10 lat temu Tomek Kranc jeździł po wioskach między Zieloną Górą, a Gorzowem w poszukiwaniu truskawek. Tak dowiedział się o Jeziorze Lubikowskim jako jednym z wielu w tym rejonie czystych i dziko położonych. Po godzinie komfortowej jazdy i nawet niewielu uwagach ze strony ojca, co do stylu i szybkości jazdy Marka, dotarli do skrętu w lewo i do „kocich łbów”. Potem już drogą polną dojechali do „swojego” miejsca. Wszyscy umieli pływać, więc ogólne szaleństwo ogarnęło całą piątkę, bo mama wolała rozłożyć się na kocu i poprzeglądać „Burdę”. Po powrocie Rita z Anią rozłożyły mokre rzeczy, a Marek nakarmił psa, który szalał ze szczęścia, jakby ich nie było ze 2 miesiące. Krzyś pobiegł jeszcze do sąsiada pograć w piłkę, a ojciec poszedł podlewać. Kolejny ciepły wieczór minął. Marta Kranc nie przygotowała kolacji tzw. „wystawnej”, zrobiła tylko kilkanaście kanapek, które postawione na stole zniknęły w mgnieniu oka. Rita jeszcze przed snem, gdy za oknem panowała względna cisza, otworzyła swój pamiętnik i zapisała kilka krótkich informacji i swoich odczuć. Zapisywała, co jakiś czas, wydarzenia i swoje przemyślenia. Zamknęła teraz oczy i po chwili była już z Janem nad Wartą.

przygoda na malcie

26


IV

Malta, 27 czerwca 1992

Piętrowy domek z malutkim ogródkiem, otoczony płotem i soczystą zielenią, wydał się Jankowi sympatyczny. Chwilę wahał się przed wduszeniem dzwonka. Jak będzie? Jacy okażą się gospodarze? Ma tu zostać do pierwszych dni września. Dochodziła 16-ta, gdy odważył się nacisnąć czerwony przycisk z prawej strony, ręcznie kutej furtki, osadzonej pośrodku dwóch słupków z waniliowego piaskowca. Po chwili usłyszał niezrozumiały głos kobiecy: –… – Dzień dobry, Jan z Polski. – Przepraszam, zapytałam z przyzwyczajenia po maltańsku, już otwieram. Usłyszał brzęczenie. Pchnął furtkę, która otworzyła się na lewo. Gdy robił drugi krok, drzwi domostwa się rozwarły i ukazała się w nich szczupła kobieta. Na oko miała ze 40 lat. Później okazało się, że ma 44. Otworzyła drzwi na oścież i gestem ręki zaprosiła gościa do środka. – Jak Ci minęła podróż? – Całkiem dobrze – odparł Jan wchodząc po schodach. Uścisnęli sobie dłonie. – Mam na imię Melinda Deguara. – Jan Polak. – Wiem, że Polak… – Taki Polak w sensie nazwiska, pisze się P-O-L-A-K, ale rzeczywiście oznacza też Polaka w sensie pochodzenia – uśmiechnął się. – Śmiesznie – skwitowała Melinda. – Mów mi Meli – dodała. – Dobrze Meli – odpowiedział. przygoda na malcie

27


IV

Była ładna. Jako nastolatka musiała przyciągać chłopaków jak magnes. Miała niedbale zrobiony kok z lśniących ciemnych włosów, których kosmyki zwisały z różnych stron głowy. Dodawało jej to uroku. Lubiła się śmiać, bo w kącikach ust i oczu rysowały się prawie niewidoczne „kurze łapki”. Z daleka spokojnie wyglądała na góra 35 lat. Powitała go w krótkich spodenkach koloru khaki, koszulce na szerokich ramkach w jasnożółtym kolorze, który podkreślał jej śniadą cerę. – Zdejmij plecak, ale nie rozpakowuj się za nadto, czego się napijesz? – Coś zimnego poproszę. – Może być kinnie? – A co to takiego? – To taki nasz napój, taka coca-cola z ziołami. Świetnie gasi pragnienie w gorące dni, a tych mamy tutaj wiele, sam spróbuj! – W takim razie z radością spróbuję pierwszy specjał Malty. – Warto, warto! Po chwili wróciła z lodowatą, szeroką szklanką napoju, który wyglądał jak zimna herbata z bąbelkami. Na powierzchni płynu unosiły się trzy duże kostki lodu. Jan przechylił szklankę i łapczywie wypił kilka sporych łyków. Odbiło mu się gazem, ale powstrzymał się od bekania. Gdy upijał kinnie, Meli przyglądała mu się. Spodobał się jej na pierwszy rzut oka, a krótka konwersacja nie przytłumiła pierwszego wrażenia. Jan był wysoki. Miał 188 cm wzrostu, ciemne, krótko ostrzyżone włosy, niebiesko – szafirowe oczy i bialutkie, równe zęby. Co prawda był blady i przepocony po podróży, ale po jego ruchach widziała, że jest sprężysty i dobrze zbudowany. Miała nadzieję, że spodoba się również, jej o 5 lat starszemu, mężowi. – Daj mi paszport, muszę Cię oficjalnie zgłosić, mąż będzie za jakieś 2 godziny, a na 20-ą zapraszamy Cię na obiad. – Czyli tu nie będę spać? – spytał podekscytowany. – Nie, obok, za domem mamy małą przybudówkę z osobnym wejściem, tam będziesz mieszkał. przygoda na malcie

28


IV

Podał paszport i po chwili wyszli z domu. Zeszli po schodach i wąskim przejściem między ścianą, a żywopłotem z hibiskusa, poszli na tył domu. Przybudówka wyglądała skromnie. Drewniane okiennice były zamknięte, a wyższy dom właścicieli, państwa George’a i Melindy Deguara częściowo rzucał cień. Gdy znaleźli się w środku okazało się, że Jan ma do dyspozycji malutki przedpokój, sypialnię mieszczącą łóżko, biurko, szafę i telewizor, a także łazienkę wraz z ubikacją oraz mały aneks kuchenny połączony z sypialnią otworem bez drzwi. Najważniejsze, że było czysto i chłodno. – To Twoje królestwo, mam nadzieje, że Ci się u nas spodoba. – Wygląda świetnie. – Nie przesadzaj, Hilton to to nie jest, ale będziesz miał tu chłodno i cicho. Możesz korzystać z ogródka. Codziennie, z wyjątkiem niedziel, zapraszam na śniadania o godzinie 7.15. O pracy pogadasz z George’em. Teraz weź prysznic i odpocznij chwilę. Tu jest telefon wewnętrzny. Jakby co, możemy do siebie dzwonić. Podnosisz słuchawkę, wduszasz ten przycisk i czekasz za zgłoszenie. W obie strony działa identycznie. – Wszystko jasne, śniadania o 7.15 od poniedziałku do soboty. – Dokładnie – uśmiechnęła się – jutro niedziela, wyjątkowo zapraszam Cię na 8.30, bo zanim się rozgościsz i kupisz sobie prowiant minie parę dni – dodała. – A o jakich godzinach macie msze święte w najbliższym kościele? – Pierwsza o 7.00, potem o 8.30, 10.00, 12.00 i 19.00. Jeszcze raz się uśmiechnęła, po czym się odwróciła i gdy wzrok Jana powędrował w okolice pośladków, które idealnie wypełniały szorty, by przejść w zgrabne nogi, Meli odwróciła się nagle z powrotem. Zauważyła ucieczkę oczu Janka… – Jeszcze jedno, pościel i ręczniki będę wymieniała co 2 tygodnie, sprzątasz sam. – Dobrze – odpowiedział z lekkim rumieńcem. Gdy wyszła otworzył plecak, wyjął świeżą bieliznę oraz T-shirt i kosmetyczkę. Przekluczył drzwi wejściowe i wszedł pod prysznic. Siedział dość przygoda na malcie

29


IV

długo w letniej wodzie, która była słonawa. Następnie położył się na łóżku, by sprawdzić materac oraz gabaryty samego łóżka. Przymierzył się, rozciągnął, zamknął na chwilę oczy i … nagle usłyszał dzwonek. Nie wiedział co się dzieje. Otworzył oczy i rozglądał się chwilę, by uprzytomnić sobie, że przysnął. Sięgnął po słuchawkę wewnętrznej linii telefonicznej. – Słucham – wypalił po polsku. – Hello! Jan! – Tak… jestem… – przeszedł na angielski. – Przysnąłeś? – Tak, ale już jestem na nogach – burknął. – Już prawie 19-ta, jeżeli możesz, to przyjdź do domu, jest już George, a drzwi są otwarte. Biegusiem wskoczył w majtki, koszulkę i krótkie jeansowe spodenki. Założył klapki, a także umył zęby i odświeżył się dezodorantem. Gdy naciskał klamkę serce podeszło mu do gardła. Denerwował się. Słyszał, że George jest w porządku, ale jest też wymagający i potrafi być impulsywny. – Dzień dobry – prawie krzyknął, gdy znalazł się w korytarzu. – Wchodź do środka – usłyszał głos Meli. Poszedł za tym głosem, na prawo. Znalazł się w przytulnie urządzonym pokoju – Living Room’ie. Na ścianach wisiało kilka obrazów, gdzieniegdzie stały świece i kwiaty. Prosto urządzone pomieszczenie w centralnym miejscu miało szeroką ławę otoczoną siedziskami z płótna i bawełny. Z drugiej strony od kuchni wszedł George. – Cześć chłopcze, jestem George. – Cześć, a ja Jan. – Jak pierwsze wrażenia maltańskie? – Świetnie, bardzo mi się podoba. – No to dobrze, siadaj, zjemy i pogadamy. George był przystojnym, szczupłym facetem. Miał 49 lat. Słońce i wiatr oraz słona, morska woda powodowały, że pomimo ciemnej karnacji, miał ogorzałą twarz. Ciemne oczy uśmiechały się, a szczególnie było to widać, przygoda na malcie

30


IV

gdy obserwował swoja żonę. Janek przyglądał mu się przez chwilę. Miał jasne jeansy i szaro niebieską koszulkę polo z malutkim znaczkiem flagi nurkowej na wysokości lewej piersi. Był żylasty i poruszał się lekko. Usiedli i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Dobrze wyglądasz Jan – zagadnął George. – Dziękuję, dbam o formę – uśmiechnął się odpowiadając. – Dziewczyny pewnie wrzeszczą na Twój widok. – Nie narzekam, ale bez przesady. – Ha, ha, jaki pewny siebie, a za razem skromny, słyszałaś Meli?! – Nie podpuszczaj go George, daj mu jeszcze kilka dni spokoju – odparła Meli z kuchni. – Dam sobie radę – wypalił Jan. – Już dobrze, żartowałem tylko – zaczął znów George – kwatera Ci się podoba? – Tak jest, nie spodziewałem się, prawdę mówiąc, osobnego lokum. Znajomy ojca… – James Trenton z Londynu… – Tak, właśnie on, nic nie wspominał o takich luksusach. Myślałem, że będę miał pokój. – Miło, że jesteś zadowolony. Weszła Meli i podała ciepłe, chrupiące bułeczki, płytkie podstawki z oliwą z oliwek zmieszane z czosnkiem i ziołami oraz małe talerzyki. Uśmiechnęła się i powiedziała, że George to żartowniś i podpuszczacz i że Jan musi na niego uważać. Miała na sobie fartuszek kuchenny, który teraz zdjęła. George otworzył butelkę czerwonego, maltańskiego wina Marsovina, powąchał korek, mruknął pod nosem i nalał sobie małą porcję. Teraz zamieszał kieliszkiem nie zginając przy tym ręki w nadgarstku i przyjrzał się jak wiruje wino. Wreszcie pociągnął łyk, zaciągając nozdrzami uwolniony aromat, by po chwili przełknąć. – Może być – oznajmił – napijesz się? – Poproszę – odparł Jan. przygoda na malcie

31


IV

Nalał do 3 kieliszków, mniej więcej po 2/3 ich objętości, a butelkę zamknął wcześniej przygotowanym, specjalnym korkiem. – To taka przystawka a’la Italia – stwierdziła Meli podając koszyk z bułkami – nazywają się tira i jak widzisz są podłużne. W mieście możesz takie kupić w formie wiejskich „kobz biz-zejt”. Ociekają oliwą i są natarte pomidorami, a w środku jest sałata, tuńczyk, kapary i oliwki. – Dobre na lunch w przerwie między nurkami – wtrącił George – ale oczywiście nie codziennie – dodał szybko. Jan był supergłodny i gdy tylko usiadł już zaczęło mu burczeć w brzuchu. Miał cichą nadzieję, że domownicy tego nie usłyszą. Jeśli nawet usłyszeli, to nie dali tego po sobie poznać. Jan wypił łyk wina, które przyjemnie spłynęło do żołądka. Skosztował bułkę obserwując, jak sobie radzą gospodarze. Meli zjadła jedną, George dwie, a Jan wsunął w tym czasie trzy i miał wielką ochotę na ostatnią, jaka zalegała na dnie koszyka. Opanował się jednak, odchylił i poszukał plecami oparcia. George niby od niechcenia zrobił to samo – Jeśli masz ochotę na tę ostatnią, to śmiało – zaproponował. – Zjadłem już 3, może Ty albo Meli… – Jedz, wiem, że jesteś mega głodny. Jan nie dał się prosić i zjadł tę ostatnią. Gdy dopijał drugi kieliszek wina, Meli wniosła danie główne – Cannelloni z mięsem. Zapach drażnił zmysły, a ślina bezwiednie, w osławionym odruchu Pawłowa, wydzielała się już, gotowa wspomóc trawienie. Były to grube rury makaronu, nafaszerowane mielonym mięsem wołowym, przygotowanym uprzednio z cebulką, papryką i ziołami. Całość umieszczona w naczyniu żaroodpornym na sosie pomidorowo-paprykowym. Na wierzchu widział zarumieniony, żółty ser, a ustrojeniem był zielony liść pietruszki i skrawek czerwonej papryki. Jan znał włoską kuchnię. W 1990 roku, wraz z rodziną wybrali się na pierwsze wspólne wakacje do Rzymu, na spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. Przy okazji dwutygodniowej eskapady, zwiedzali, nurkowali i odkrywali wspaniałą kuchnię włoską. Cannelloni przygotowane przez Meli przygoda na malcie

32


IV

było wyborne, a maltańskie wino oraz dodatkowo niegazowana i lodowata woda mineralna, dopełniały ucztowanie. Rozmawiali o kuchniach świata, ale najbardziej interesował ich temat pyz. Janek musiał tłumaczyć, aż w końcu zaproponował, że je po prostu zrobi. Umówili się zatem, choć bez precyzyjnej daty, na jakiś obiad niedzielny. George pytał również o Solidarność, Wałęsę, Jana Pawła II i o to, jak idą przemiany w Polsce. Dowiedział się, że obrady „Okrągłego Stołu” toczyły się od 6 II 1989 roku do 5 IV 1989, w którym to dniu podpisano porozumienie ludzi Solidarności z Czerwonymi. Później ponownie zarejestrowano NSZZ Solidarność (17 I 1989), a w maju (8 V 1989) ukazał się pierwszy nr Gazety Wyborczej. Krótko potem odbyły się wybory kontraktowe i właśnie datę 4 VI 1989 roku uważa się często za koniec komunistycznego reżimu w Polsce. Jednak prawdziwie pierwsze wolne wybory w Polsce odbyły się 27 X 1991 roku. Jeszcze tego samego roku, w lipcu, Polskę odwiedził prezydent USA George Bush i wznowiono stosunki dyplomatyczne z Watykanem. Potem nastąpiło urynkowienie cen i poleciało tak mocno, że w listopadzie 1989 roku, padł mur berliński. Natomiast Jan dowiedział się, że Malta jest takim miejscem, w którym znajdują się najstarsze ruiny świątyń kamiennych na świecie, starsze od piramid egipskich. Archipelag stanowi kilka wysp: największa to Malta, potem odpowiednio zamieszkałe Gozo, dalej Comino i mniejsze, a wśród nich między innymi wyspa św. Pawła. Została tak nazwana na pamiątkę faktu przebywania św. Pawła na Malcie przez kilka miesięcy. Właśnie wtedy mieszkańcy przyjęli chrześcijaństwo. Z nowszej historii Jan dowiedział się, że 2 XII 1989 roku na Malcie spotkali się George Bush z Michaiłem Gorbaczowem, prezydentem rozpadającego się imperium Rosji. Dwa lata temu dwukrotnie, w maju (25–27 V 1990) i we wrześniu (1–10 IX 1990) był tutaj Papież Jan Paweł II, a w między czasie, 16 lipca Malta złożyła wniosek o przyjęcie do Wspólnot Europejskich. Było miło i z 19.30 zrobiła się prawie 21-sza. Na dworze szarzało. Słońce niebawem miało zanurzyć się w Morzu Śródziemnym. – Może chciałbyś popływać w morzu? – zagadnął George. przygoda na malcie

33


IV

– Bardzo chętnie. – To śmigaj po kąpielówki i ręcznik, spotkamy się za 5 minut. Janek podziękował i pobiegł do „siebie”. Spotkali się przy furtce i wyszli we dwóch, kierując się w stronę morza. Wąskie i kręte uliczki prowadziły ich pośród biesiadujących i gaworzących Maltańczyków. – A jak z Twoim nurkowaniem? Kiedy ostatni raz byłeś pod wodą? – W zeszłą sobotę nurkowaliśmy z ojcem w jednym z jezior, dokładnie w Jeziorze Lubikowskim. – No dobrze, a jaki Ty masz stopień nurkowy Janek i ile zaliczonych zanurzeń? – Mam P2 w CMAS i 100 nurków, z czego większość w rodzimych wodach. – Mówiłeś, że nurkowałeś w Italii? – Tak, w 1990 roku zrobiliśmy tam kilkanaście zanurzeń. – Spodobało Ci się? – Szczerze mówiąc zatkało mnie, ta widoczność, sięgająca dobrych 20 metrów! – To tu się bardziej zdziwisz, będziemy mieli 20–50 metrów. – Rewelacja – prawie wykrzyknął Jan. – Spokojnie, wszystko zobaczysz… Zdjęli wierzchnie ciuchy i po chwili uważnie wchodzili do wody. Wśród skał i w blasku pomarańczowej łuny zachodzącego słońca więcej było amatorów wieczornej kąpieli. – Uważaj na jeżowce, jak Ci franca wbije kolec, to na parę dni będziesz załatwiony. – Wiem, wiem, uważam. Pływali i nurkowali dobre 20 minut, Jan obserwował też młodą parę dwudziestolatków, która całowała się i obejmowała, by po chwili chlapać się wodą. Dziewczyna nie była zbyt urodziwa, ale bardzo sympatyczna. Myśli Janka w mgnieniu oka powędrowały do Polski nad Wartę. Jeszcze kilka dni temu spacerował tam z Ritą… Ciekawe, co dziś porabiała, zastanawiał się. przygoda na malcie

34


IV

Jakby to było, gdyby się znaleźli tu nad morzem, przy zachodzącym słońcu? Panowie wyszli z wody i kontynuowali dialog. – Jan, będziesz pracować od poniedziałku do soboty. Niedziele są wolne, czasem nurkujemy w gronie rodziny lub przyjaciół, ale wtedy nie zarobkowo i tylko jak masz ochotę. – Super, a godzinowo itd.? – Śniadania rano o 7.15, jak Ci zapewne powiedziała Meli. O 8.00 spotykamy się w bazie, jest niedaleko, jutro Ci pokażę. Mamy 2 zanurzenia przed południem, o 8.30–9.00 i o 11.00–11.30, w zależności, gdzie nurkujemy, po 2 nurkach spotykamy się w bazie i każdy z pracowników ma lunch, czasem są to kanapki, a czasem knajpa, zależy od miejsca. – Ile trwa taka przerwa na lunch? – Jakieś 2–2 i pół godziny. W bazie mamy takie pomieszczenie socjalne, kibelek i prysznic, na stanie jest też woda mineralna niegazowana bez ograniczeń. Powiem nawet więcej, pij jej dużo, nawadniaj się, bo zarówno pocenie się, jak i wysuszanie błony śluzowej masz zagwarantowane. – A jak wygląda z klientami? – Klienci przychodzą na 8.15, dostają na dzień dobry po 1 butelce wody. Jeśli będzie większa grupa, która wynajmie np. łódź na cały dzień z lunchem, to wtedy pogadamy osobno. Generalnie ludzie, którzy przychodzą rano, nie nurkują już po południu. – Ok., a po tej przerwie? – Po przerwie jest jedno zanurzenie, o około 16.00, tak by skończyć pracę między 18–19. Do Twoich obowiązków będzie należało napełnianie butli, dbanie o sprzęt, za- i rozładunek, opieka nad klientami, a po kursie na Dive Mastera zostaniesz przewodnikiem i ilość obowiązków zwiększy się, bo dojdą do tego intro. – Trochę tego będzie… – Oj tak! Lipiec w miarę spokojnie, ale sierpień da Ci popalić, to top sezon, miewamy po sześćdziesięciu nurków dziennie… – A jaki masz sprzęt, jak nurkujecie? przygoda na malcie

35


IV

– Mam 2 łodzie, jednego RIB’a na 12 osób i jednego na 8 osób, do tego 3 samochody i w sezonie wynajmuję też dużą jednostkę na 20 osób na takie 1-dniowe safari. – O kurczaki, jest tego trochę. – Dasz radę, minie kilka dni i szybko się połapiesz co i jak. – A ilu nas będzie, w sensie teamu? – W biurze jest moja siostra Izabel, ona prowadzi zapisy i kasuje. Prócz niej od 1 lipca będę miał 2 instruktorów ze Szkocji i z Irlandii, 2 DM z Holandii i Niemiec. Jeszcze jestem ja i Ty. Czasem pomaga szwagier, czyli mąż Izabel. – Wygląda to imponująco – powiedział Jan pełen obaw, a zarazem podniecony podjęciem nowej pracy. – Co do zarobków, po pierwsze będę Ci płacić tygodniówki, wypłata zawsze w soboty, po robocie, przy czym w soboty pracujemy do 14-ej i robimy maksymalnie 2 zanurzenia. Po drugie od poniedziałku 29 czerwca zaczniesz kurs na DM organizacji PADI, który mam nadzieję, zaliczysz w ciągu 2 tygodni. Egzamin zrobimy 10 lipca, do tego czasu Twoje pobory to 75 lira na tydzień. I po trzecie od 13 lipca tygodniówka wyniesie 125 lira, przy czym każde intro to dodatkowe 5 lira dla Ciebie od 1 człowieka. Podobnie za nurkowanie nocne dostaniesz 5 lira extra za całe zanurzenie. – Zapytam tylko o śniadania i spanie. – Śniadania i spanie masz w cenie, zapłacisz jedynie za prąd i ciepłą wodę. Lunch też jest w to wliczony, zostają Ci zatem obiady itp. – To bardzo dobre warunki, zobaczysz George, będziesz ze mnie zadowolony. Nie boję się pracy i znam kilka języków, na pewno Ci się przydam. – O właśnie – zauważył George – a jakie znasz języki? – Oprócz polskiego i angielskiego, dobrze znam rosyjski i nieźle hiszpański. – Szkoda, że nie włoski lub niemiecki, trochę tych ludzi tu przyjeżdża… – Chętnie pouczę się włoskiego, bo za niemieckim nie przepadam. – A kto przepada za niemieckim? przygoda na malcie

36


IV

I zaczęli się śmiać. W międzyczasie przysiedli w pobliskim barze i George zamówił dwa piwa Cisk. To typowe na Malcie piwo. Nie wiedział, że Jan nie cierpi tego gorzkiego trunku. Gość z Polski nie dał jednak niczego po sobie poznać i sączył złoty płyn. Po powrocie wziął prysznic, westchnął do Stwórcy i dotykając poduszki już spał. Była prawie północ. Spał jak niemowlę, bite 7 godzin, co nie zdarzyło mu się dawno. Miał to szczęście, że regenerował się szybko i zwyczajowo starczało mu 6 godzin. Była 6 rano z groszami. Nie brał prysznica. Ubrał trampki, krótkie spodenki, koszulkę i wyszedł pobiegać. Spotkał kilka osób, to z psem, to uprawiających jogging. Pobiegł na prawo, wzdłuż morza. Wrócił po 40 minutach i teraz wziął prysznic. Spojrzał na zegarek. Była 7.20. Zapomniał, że na 7.00 chciał iść na mszę świętą. Na szczęście był w kraju katolickim, w którym zarówno kościołów, jak i kolejnych mszy nie brakowało. Czas do śniadania spędził na poukładaniu rzeczy i ogarnięciu pokoju. Punktualnie o 8.30 zapukał do wejściowych drzwi państwa Melindy i George’a Deguara. Gdy tylko usłyszał „proszę” nacisnął klamkę w kształcie delfina i wszedł do środka. – Dzień dobry – powiedział z szerokim uśmiechem. – Witaj Polak – odrzekł George. – Cześć – powiedziała Meli – jak Ci się spało? – Bardzo dobrze. – Nie za krótko, widziałam, że rano biegałeś? – Lubię kilka razy w tygodniu poćwiczyć – odpowiedział Jan. – Poćwiczyć? – podchwycił George. – No pobiegać, porozciągać się itp. – Uprawiasz jakiś sport, sztuki walki, czy coś takiego? – No tak… kiedyś ojciec opowiadał mi o Bruce Lee’m. Bardzo go zaintrygował. Ja byłem zawsze szczupły, żeby nie powiedzieć chudy i zwinny. Zapisał mnie, gdy miałem 10 lat do klubu i chodziłem na treningi 2 razy w tygodniu. Po 2 latach, a może 3-ech, byłem na obozie, a w I klasie liceum przygoda na malcie

37


IV

zdobyłem niebieski pas, potem brązowy, a na obozie między II a III klasą, czyli rok temu, zdałem u Senseja na czarny pas; potem zmienił się trener i jakoś przestało mnie ciągnąć… – No proszę, mamy w domu ochroniarza! – zawyrokowała bez ironii Meli. George pokiwał tylko głową z uznaniem i wskazał Jankowi miejsce. Jedli w kuchni. Zapytali Jasia, czy ma plany na dziś. Wybierali się na 10.00 do kościoła, więc umówili się, że pójdą razem. Po mszy George miał zabrać Jasia do bazy, by mu wszystko pokazać i by zrobić check-dive’a, czyli zanurzenie sprawdzające, na którym dobiera się odpowiednią ilość obciążenia, dopasowuje sprzęt itp. Msza święta wyglądała ciekawie i to pod wieloma względami. Po pierwsze odbywała się w języku maltańskim, który na pierwszy rzut ucha, podobny jest do arabskiego. Jednak wytrawny lub wrażliwy słuchacz z łatwością wychwyci w nim zapożyczenia z języków włoskiego i angielskiego. Jan doczytał później, że maltański należy do grupy semickiej rodziny afroazjatyckiej i jako jedyny z tej grupy zapisywany jest alfabetem łacińskim. Po drugie większość pań wachlowała się wachlarzami, a wzdłuż kościoła były poprzykręcane, w odpowiednich odstępach, wentylatory. Świeccy brali czynny udział w liturgii. Prowadzili śpiewy, nieśli dary ofiarne i czytali czytania. Sama msza trwała 45 minut. Panowie odprowadzili Meli i Jan poszedł za Georgiem do garażu, usytuowanego z lewej strony od wejścia, poniżej domu, jakby w suterenie. Zeszli po pochyłym podjeździe i gospodarz podniósł rolkowane drzwi. Ukazała się duża Toyota Hilux. Mieściło się w niej 6 osób i zapewne multum sprzętu nurkowego na pace. Miała bordowy kolor i wydawała się zbyt duża na te wąskie drogi. W tyle stał mało widoczny skuter. George przecisnął się między ścianą, a autem i wskazał na mini – rumaka. – To jest Honda Lead 50. Jest całkowicie do twojej dyspozycji, masz pełny bak i pełny musi być, gdy go oddasz. Zaprzyjaźnicie się, mam nadzieję – dodał z uśmiechem. – Teraz to mnie zatkało – zdołał tylko wybąknąć Janek. przygoda na malcie

38


IV

– Umiesz, mam nadzieję, na czymś takim jeździć? – Praktykę mam malutką, ale gdy w zeszłym roku robiłem prawo jazdy, ojciec był zdania, by za jednym zamachem zdać na samochód, motor i traktor – Dasz sobie radę. Skuter ma 3 lata, pojemność 51 ccm, ma elektryczny starter, automatyczną skrzynię biegów i jak widzisz kufry. – Od kiedy mogę go używać? – A choćby od teraz. George podał Jankowi kluczyk i dokumenty. Powiedział też, by parkował obok przybudówki, pod daszkiem. Umówili się, że za pół godziny pojadą do Centrum nurkowego. O 11.15 wsiedli do bordowej toyoty. Pickup wyglądał jak nowy, choć miał już 2 lata. Napęd 4x4, pojemność 2400 cm3 i 90 KM. Było to aż nadto na tutejsze warunki, szczególnie jeśli chodzi o rozmiary zewnętrzne maszyny. George ustawił klimatyzację na poziomie 23 st. C. Stwierdził, że za zimno być nie może, bo łatwo się przeziębić. Jechali po niezatłoczonych ulicach może z 10 minut. Baza zlokalizowana bardzo blisko morza była opustoszała. Kierowca z wprawą zaparkował i zgasił silnik. Pokazał Janowi pomieszczenia, magazyn, toaletę i pomieszczenie socjalne. Baza nie była duża, zresztą na Malcie, prócz niektórych samochodów, nic nie jest wielkie i przestronne. Jednak ktoś ją przemyślnie urządził. Było przytulnie. Przygotowali sobie sprzęt. Jan dostał piankę neoprenową o grubości 5 mm, buty nurkowe rozmiar 44 z płetwami, automat scubapro „Balanced”, czyli tzw. blaszak. Maskę i rurkę miał swoje. – Ile ważysz kolego? – zapytał instruktor. – 80 kg. – Weź 10 kg ołowiu, zobaczymy, czy wystarczy, czy będzie za dużo. – Ok. – A co do butli, zawsze używaj 15-tki, jakie masz zużycie powietrza? – Generalnie małe. – Ok. przygoda na malcie

39


IV

Wchodzili do wody w miejscu przy bazie, tzw „Home reef ”. Woda miała temperaturę 23 st.C i z każdym dniem robiła się cieplejsza. George pozdrowił kilka osób. Umówili się, że nurkowanie będzie trwać maksymalnie 30 minut. Zanurzyli się i widać było, że Jankowi wystarczy 8–9 kg. Zeszli na 5 m głębokości. Instruktor obserwował bardzo dokładnie swojego nowego pracownika i ucznia. Na dnie stanęli na kolanach, naprzeciwko siebie. Jan trochę się denerwował tym „egzaminem”, ale rozumiał też pracodawcę. Instruktor dał teraz znak, by Jan patrzył na niego i potem, by powtórzył to, co widział. Poćwiczyli zdjęcie maski, wyjęcie automatu i poszukanie, oddychanie partnerskie z jednego automatu. Zanurzyli się głębiej i podziwiali przez chwilę pojedyncze ryby, kraby i kamienie. Gdy tylko wyszli, George zauważył: – Generalnie było ok., ale pamiętaj, że jako Dive Master wszystkie czynności musisz robić w sposób demonstracyjny, taki, by kursanci nie pomyśleli, że się boisz zalać nos i oczy, wiesz, zawsze z uśmiechem! – Dobrze, zapamiętam i następnym razem będzie lepiej. – Muszę widzieć, że jesteś pewny i bezpieczny. – Tak jest proszę Pana! – Mówię serio! Z nurkowaniem nie ma żartów, to piękny sport, rewelacyjne hobby, ale niebezpieczne. – Wiem, ojciec wciąż mi to powtarza, nie wspominając o matce. – Masz mądrego ojca. – To prawda, mój staruszek jest w porządku. Posprzątali po sobie, wyszli na ulicę i w najbliższej budce kupili lody. Płacił oczywiście George. Potem w dobrych nastrojach wsiedli do nagrzanej Toyoty i wrócili do domu. Mieli się spotkać następnego dnia rano na śniadaniu. Janek wziął prysznic, przebrał się i postanowił sprawdzić skuter. Oglądnął go dokładnie, sprawdził resorowanie przodu i tyłu, zaglądnął do kufrów, które okazały się puste. W końcu odpalił. Silnik zaskoczył za pierwszym razem, a po kilku sekundach wszedł na spokojne obroty. Janek wyprowadził hondę na ulicę. Upewnił się czy ma dokumenty klepiąc się w prawą kieszeń przygoda na malcie

40


IV

spodni na pupie i ruszył przed siebie. W mapę zaopatrzył się jeszcze na lotnisku. Klucząc uliczkami wyjechał na Dawret Il-Gzejjer i kierował się wzdłuż Morza Śródziemnego do Bugibby. Rozglądając się bacznie Janek na przemian myślał o rodzicach, rodzeństwie i Ricie, o jutrzejszym dniu w Centrum Nurkowym, o tym, czy sobie poradzi. Mijał turystów i obserwował kuso ubrane dziewczyny, które ciekawie wyglądały na tle błękitnej wody skalistego wybrzeża i nielicznych palm. Objechał Bugibbę i znalazł się na ulicy Tul Il-Kosta. Wciąż miał morze po swojej lewej stronie. Po chwili zobaczył jakąś budowlę i postanowił do niej dotrzeć. Jego honda po zjechaniu na kamieniste podłoże radziła sobie dobrze. Jan zwolnił i uważniej podjechał do budowli. Okazała się nią wieża św. Marka (St. Mark’s Tower), po maltańsku: Qalet Marku. Została wybudowana jako jedna z 13 małych, umocnionych, kamiennych wież obserwacyjnych w 1658 roku, a więc za czasów Kawalerów Maltańskich. Ciekawostką jest, o czym Janek dowiedział się później, że każda z tych wież znajduje się w zasięgu wzroku sąsiedniej i to od Grand Harbour, aż po Gozo. Okazało się, że prócz roli obserwacyjnej (ostrzeganie o piratach) pełniły również funkcje komunikacyjne. Jasiu obszedł wieżę kilka razy dotykając kamieni całą dłonią. Usiadł wreszcie w cieniu jaki dawała i omiatany delikatną bryzą od morza, zapatrzył się w wielki błękit. W oddali widział duży kontenerowiec, ale przez chwilę skupił wzrok na żaglówkach, które zwinnie halsowały podskakując czasem na falach. Chłonął Maltę. Bardzo mu się spodobała. I choć nie było tu lasów pełnych zwierząt, a latem dominowały kolory żółto-brązowe, to jednak był w niej jakiś magnetyzm. Malta nie poddała się ani sztormom, ani Turkom, ani Niemcom. Co prawda skolonizowali ją Brytyjczycy, ale nie eksterminowali mieszkańców, nie ingerowali w ich tradycję i kulturę, no i w końcu się wyprowadzili, a małe państewko pośrodku morza uzyskało niepodległość. Gdy pojechał dalej poczuł wzmożone ssanie w żołądku. Był głodny. Główna droga, którą, po zakończonej wizycie w wieży św. Marka podążał, przeszła teraz w Triq Sant’ Andrija i skręciła w prawo odchodząc od morza przygoda na malcie

41


IV

w głąb wyspy. Gdy dojechał do skrzyżowania, skręcił w lewo i ulicą Triq Professur W. Ganado dostał się do zatoki Il-Bajja ta’San Gorg. Zaparkował skuter i poszukał budki z pizzą. Kupił dwa kawałki po 0,25 centów każdy oraz kinnie, które mu zasmakowało. Zjadł to łapczywie, aż mu się odbiło. Nadal był głodny, ale znał zasadę, że po około 15–20 minutach ośrodek głodu uspokoi się. Usiadł na ławce i obserwował ludzi. Było już dość dużo turystów, a z nieba lał się żar. Z jednego z barów wyszło dwoje staruszków, pewnie kombatantów. Kobieta w kapeluszu pakowała portfel do torebki. Stała przy krawężniku uliczki, a zapewne mąż, przytrzymywał ją delikatnie. Wtem z nadjeżdżającego jednośladu wyskoczyła długa ręka, która sprawnie pociągnęła torebkę. Gdyby starszej pani nie trzymał akurat mąż, wywinęła by pewnie koziołka i skończyłoby się szpitalem. Jan w oka mgnieniu poderwał się i podbiegał już do swojego skutera. Zanim go dosiadł już zdążył odpalić. Teraz gnał w ślad za zuchwałym złodziejem, wyginając się na zakrętach. Honda wyciągała minimalnie więcej niż 50 km/h. Tamten był nieznacznie szybszy i miał przewagę wiedzy topograficznej, bo zapewne był swojakiem. Na zakrętach Jan zbliżał się do uciekającego, ale na prostych odstawał. W pewnym momencie, po dłuższej prostej, złodziej nagle przyhamował, wyciągnął prawą nogę i gwałtownie skręcił. Za kilka chwil zniknął z pola widzenia. Gdy Jan dojechał do tego miejsca, złożył się do wzięcia zakrętu i wszedł ostro w prostopadłą uliczkę, zorientował się, że sprawca napadu rozpłynął się w powietrzu. Pojechał jeszcze kawałek, porozglądał się, ale poszukiwania nic nie dały. Złodziej musiał wjechać w jakąś bramę albo zaułek. Janek słyszał, że takie kradzieże zdarzają się tutaj czasem, podobnie jak i kieszonkowe. Pierwszy raz jednak widział, ba uczestniczył w zdarzeniu. Wieczorem, gdy szykował się do snu, przypomniał sobie żywe obrazy młodego, śniadego chłopaka, który ze zwinnością kaskadera pokonywał kolejne uliczki Malty. Podziękował w końcu Bogu za miniony dzień i poprosił o wsparcie jutro i na cały pobyt. Zasnął szybko i spał twardo.

przygoda na malcie

42


V

Morze Śródziemne, 28 czerwca 1992

Po niedawnej wizycie prezydentów USA i Rosji, kiedy to wywiad i służby specjalne stanęły na głowie, teraz ucichło. Prezydent Malty Censu Tabone prowadził kraj w dobrym kierunku. Saliba w wyznaczonym dniu wypłynął samotnie swoim drewnianym statkiem, by łowić ryby. Miał ze sobą telefon komórkowy, więc aby nie tracić zasięgu, nie mógł zbytnio oddalać się od lądu. Zastosował jednak specjalną, wysoką antenę wzmacniającą sygnał. Montował ją dopiero na pełnym morzu. Nadszedł 28 VI 1992 roku. Alfred wstał o 5.30. Zrobił kilka skłonów, 25 pompek, 30 przysiadów i powyginał się jak kot, tak, że mu kości trzeszczały. Na koniec zrobił szpagat, pochylił się do przodu, oparł sztywno dłonie i przerzucając ciężar ciała, stanął po woli na rękach. W końcu poszedł do kuchni, nastawił ekspres do kawy i zniknął w łazience. Utrzymywał kilkudniowy zarost i widać było pierwszą siwiznę na brodzie. Miał długie włosy, bo nie obcinał ich już od ponad 3 lat. Uśmiechnął się do odbicia w lustrze i po 6 minutach wszedł ponownie do kuchni, by napić się kawy. Czarna, mocna i bez cukru. Do małego plecaka wrzucił 2 kanapki z tuńczykiem, które przygotował sobie późnym wieczorem. Dorzucił do tego 2 piwa i batonik Bounty w gorzkiej czekoladzie. Zamknął drzwi, a klucz ukrył pod obluzowanym kamieniem. Wsiadł na rower i popedałował przed siebie. Mieszkał w małym domu w miasteczku Ghajn Tuffieha. Jechał teraz na południe. Po prawej mijał jedną z wież. Słońce wzeszło, a jego promienie odbijały się w lazurowym Morzu Śródziemnym. Lubił tą część Malty, ten jej zachodni skrawek. Klify przechodziły w skarpy, a te w złocisty piasek. Miejsce nad zatoką Ghajn Tuffieka Bay zwane było Golden Bay – złotą przygoda na malcie

43


V

zatoką. Niedaleko stąd stał jego statek, a właściwie duża łódź nurkowa, mogąca pomieścić nawet 12 nurków. Pod pokładem znajdowały się koje i dwie łazienki. Motorowy jacht Saliby miał 28 m długości i 3 m szerokości. Wyposażony w 2 silniki dieslowskie, główny i awaryjny, w sprzyjających warunkach mógł rozwijać prędkość prawie 25 węzłów. Klimatyzowana sterówka była połączona z messą, gdzie mogły spać kolejne osoby. Mieściły się tu jeszcze łazienka, kambuz i kajuta kapitańska. Na górze był sundeck. Łajba ta była w tym czasie jedną z najlepszych na archipelagu. Jednostka wykończona drewnem tekowym, posiadała sonar, radar oraz system nawigacji satelitarnej. Większość wyposażenia Alfred załatwił dzięki starym znajomościom i wydał na to majątek. Pod pokładem w jednym z pomieszczeń najbliżej zejściówki urządził sobie gniazdko. Lubił tu spać, gdy fale kołysały statkiem. Dwa przemyślane schowki, bardzo trudne do zlokalizowania, kryły broń długą, krótką, kilka granatów i amunicję oraz 5 paszportów różnych krajów. Miał też 10 nigdy nieużywanych telefonów komórkowych, zakupionych w różnych państwach. Kolejnych 10 takich trzymał w domu. Alfred Saliba wypłynął, by o 8.23 odebrać telefon od swojego patrona w narkobiznesie. – Salam – zaczął po arabsku Abdul. – Salam – odrzekł Alfred. – Kąpałeś się już dzisiaj w morzu? – Nawet 2 razy. – A złowiłeś już sobie coś na lunch? – Jeszcze nie, ale w ciągu 2–3 godzin na pewno coś złapię. – A na co masz dziś ochotę? – Niech by to była barakuda. – Białe mięso, bez ości. – A co u Ciebie, nadal sprzątasz halę nr 1, czy już skończyłeś? – Kończę za 2 dni i będzie wylizana, jak kotka po wieczornej higienie. – To gratuluję – z entuzjazmem rzekł Alfred. – Nie ma czego – urwał boss narkotykowy. przygoda na malcie

44


V

– Miałeś jakieś problemy z detergentami? – Wszystko w porządku, to raczej kwestia dostaw wody. – Rozumiem, czyli co, dobrych interesów? – Dobrych interesów i dla mnie, i dla Ciebie. – Kiedy za to wypijemy? – Ty u siebie, a ja u siebie… może w czwartek o 20-ej? – Niech będzie czwartek. Rozmowa trwała półtorej minuty i nikt, kto by ją usłyszał w eterze, nie był w stanie połapać się o co chodzi. Alfred od 2 lat prowadził aktywne, wodno-lądowe życie emeryta w sile wieku. Przedtem ostatnie 2 lata pracy w służbach specjalnych spędził na załatwianiu sobie różnych rzeczy. Między innymi nabył dom i jacht, który remontował i doposażał po godzinach. Gdy zakończył służbę, oddał broń i oznakę, jeszcze tego samego dnia zarejestrował firmę nurkową. Wynajmował jednopokojowe biuro i zatrudniał w nim niezbyt urodziwą dziewczynę. Wychodził z założenia, żeby zatrudniać takie, które nie rozpraszają, a dobrze pracują. Na łodzi zaś miał zgromadzony sprzęt nurkowy dla 12 nurków. Jeśliby go ktoś obserwował, okazało by się, że jest czysty, skromny, że lubi nurkować i samotnie pływać po wodach Morza Śródziemnego. Alfred usiadł teraz za sterem i zmienił kurs. Rozmawiali szyfrem, a przebieg rozmowy wyglądał następująco: – Na kiedy możesz być gotów na odbiór towaru? – W ciągu 2 tygodni. – Masz ludzi do przeładunku? – Będę miał w ciągu 2–3 dni. – Czy zrobimy to za dnia? – Tak, w ciągu dnia, nie w nocy. – A jak wygląda Twój statek? – Statek będzie gotowy za 2 dni. – Problemy? – Bez znaczenia. przygoda na malcie

45


V

– Czwartek o 20.00 – czyli 28 (bo 28 czerwca) + 4 (bo za 4 dni będzie czwartek) + 2 (bo 20-ta godzina), czyli następny kontakt w sobotę 4 lipca o 8-ej rano. Alfred był zadowolony. Wreszcie będzie mógł zdziałać coś, co wyzwoli adrenalinę. Ma czas na dobranie załogi i dopracowanie szczegółów. Towar miał iść do Rosji. Musiał to zatem zgrać, co więcej, musiał ograniczyć ryzyko wpadki do zera, co było niemożliwe. Był profesjonalistą i wiedział, że zawsze pozostaje 1% na okoliczności dnia, na pogodę, fatum, psikus losu, przypadkową kulę.

przygoda na malcie

46


VI

Paryż, 29 czerwca 1992

Siedziba DGSE (Direction Generale de la Securite Exterieure), czyli Dyrekcji Generalnej Bezpieczeństwa Zewnętrznego Francji mieściła się na jednej z mniej rzucających się ulic Paryża. Jej szefem był Claude Silberzahn, a komórką, która zajmowała się między innymi narkobiznesem, dowodził Pierre Guille. Właśnie na jego biurku, punktualnie o godzinie 9.00, wylądował raport z ostatniego weekendu. Gdy Guille wszedł rankiem do gmachu miał dobry humor. Spędził fantastyczny weekend w objęciach swojej o 10 lat młodszej żony w malowniczej wsi nad Loarą. Uśmiechnął się zwyczajowo do ochroniarzy, przeszedł procedurę wejścia i cieszył się, że mają sprawną klimatyzację. Nie znosił upałów. Szeregi misji, w których uczestniczył, zanim został doceniony obecnym stanowiskiem, odbywało się nierzadko w ciepłych krajach i to w różnych porach roku. Teraz rzucił komplement osobistej sekretarce i z kubkiem gorącej kawy wszedł do swojego pomieszczenia. Zawsze pierwszą poranną kawę w pracy robił sobie sam. Lubił ten zapach i swoistą grę ze zmysłami. Ciało domagało się pachnącego napoju, a rozum wiedział, że trzeba poczekać, aż młynek zmieli ziarna, a ekspres przy pomocy ciśnienia i temperatury, wyciśnie z brązowego proszku wszystko, do ostatniej kropli kofeinodajnej esencji. Odruchowo włączył muzykę. Odprężał się przy utworach Mozarta i Beethovena. Zdjął idealnie skrojoną marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła. Sam zaś rozparł się na fotelu obok biurka i zaczął przerzucać notatki raportu. Interesował go Abdul Sanjar i wszystko, co się tyczyło jego szemranych interesów. W tym temacie współpracował z hiszpańskimi służbami. Ostatprzygoda na malcie

47


VI

nie dostawy, które dotarły do Francji drogą morską, pochodziły właśnie od dostawców z Maroko. Dwie z nich trafiły przez Hiszpanię, między innymi ta sprzed ponad 2 tygodni, którą prawie nakryli. Mocniej chwycił kubek, aż zbielały mu kłykcie. Zawsze zalewała go krew, gdy wspominał hiszpańską akcję w Tarifie. Okazało się, że niby mgła uniemożliwiła złapanie gangsterów i wraz z nimi większości prochów. Teraz otrzymywali zdawkowe informacje z różnych miejsc Francji, gdzie wypływały narkotyki. Nagle zobaczył notkę opatrzoną najniższym stopniem ważności. Zwykł czytać wszystko dokładnie nie sugerując się ową ważnością, którą ktoś tam sobie ponadawał. Zmrużył lekko oczy. Przechwycono rozmowę na morzu w cieśninie Gibraltarskiej w dniu 28 czerwca 1992 roku, a więc wczoraj. Trwała kilkadziesiąt sekund, ale zagłuszana, została nagrana szczątkowo. Komputery bezapelacyjnie wychwyciły i wyselekcjonowały głos Abdula Sanjara i z prawdopodobieństwem 97,3% potwierdziły, że był jednym z rozmówców. Pierre zastanowił się. Widział zapis ledwo kilku linijek: – …detergentami. – …w porządku, to raczej kwestia dostaw wody. – Rozumiem, czyli co, dobrych interesów… dla Ciebie. – Kiedy za to wypijemy? – Ty u siebie, a ja u siebie… – Może w czwartek o 20-ej? – Niech będzie czwartek. Koniec. Co to może cholera jasna znaczyć, zastanawiał się. Na dole dopisano, że było to ok. 8.30 na szlaku Tarifa – Tanger i że w tym czasie wykryto 5 telefonów satelitarnych, kilkadziesiąt komórkowych, a do tego krótkofalówki załogi promu. I że to cud, że w ogóle, aż tyle się udało! Sięgnął po telefon i zrobił duży łyk kawy, która zdążyła troszkę przestygnąć. – Połącz mnie z naszym człowiekiem w Maroko, łącze szyfrowane. – Już się robi szefie… Minęło długie 20 sekund. przygoda na malcie

48


VI

– Melduję się! – Mam pytanie, czy prom z 28 czerwca płynął z Tarify do Tangeru, czy z Tangeru do Tarify? – Chwileczkę… z Tarify do Tangeru. – To co robił obiekt na tym promie? – Nie wiem szefie… – Nic nie robił, bo go tam nie było Jamsie Bondzie!!! W ogóle na nim nie był! – Jak to, sygnał jest zawężony do kilku, kilkunastu metrów… – Przecież mógł być w motorówce durniu, zbliżyć się do promu, połączyć się z kimś i pogadać. – To możliwe… – Wiem, że to możliwe, do cholery! – Sprawdzę to. – Sprawdź i to szybko, masz godzinę. Odłożył słuchawkę poirytowany z kim mu przyszło pracować. Minęło już kilkanaście dni od ostatniej dostawy z Maroko. Pierre wiedział, że akcja w Tarifie wystraszyła Abdula i nakazała mu ostrożność. Domyślał się, bo był praktykiem, że facet zmieni drogę dostaw. Te zdawkowe informacje, uchwycone przez ludzi DGSE, mogły być kluczem do odgadnięcia zagadki. Po niespełna godzinie otrzymał meldunek, że kapitan wczorajszego promu, rzeczywiście mijał jacht bardzo blisko prawej burty. Wywołał go nawet przez radio nakazując odpłynięcie, na co łódka zareagowała po około minucie. Zostało to odnotowane w dzienniku jednostki: mijana jednostka miała arabską nazwę „strzała”. Pierre Guille rozkazał, by wzmóc obserwację i nasłuch na firmy Abdula i spróbować ustalić z kim rozmawiał. Szyfrantom zlecił opracowanie prawdopodobnych dat kontaktu, które miały by wynikać z końcówki podsłuchanej rozmowy. Wreszcie jakieś światełko w tunelu, pomyślał i dopił do końca zimną już kawę.

przygoda na malcie

49


VII

Poznań, przełom czerwca i lipca 1992

Rita przeglądała kępy z truskawkami. Towarzyszyła jej nadąsana Ania. Ich ojciec dotrzymał słowa i podzielił rodzeństwo na zastępy. Każdy był za coś odpowiedzialny. Obudził dziewczyny o 5.30 i teraz zbierały dojrzałe i tylko dojrzałe truskawki. Był to, co prawda schyłek popytu, bo w tym roku czerwone i pachnące owoce pojawiły się rychło, a wysyp przypadł na 2 i 3 tydzień czerwca, jednak Tomasz Kranc zdobył holenderską odmianę powtarzającą, która miała rodzić przez całe wakacje. Niestety, dla zbierających, nie zanosiło się na ów schyłek, przynajmniej na mini plantacji Kranców. Ostatnia niedziela minęła nudno. Zjedli późne rodzinne śniadanie, które, przyzwyczajony wczesnym wstawaniem, przygotowywał ojciec. Na 12-tą pojechali do kościoła, a potem prosto do znajomych rodziców. Jedynie Krzyś tryskał entuzjazmem, bo dzieciaki Grudowskich, w wieku 5 lat dziewczynka i 6,5 roku chłopiec, obdarzyli go szczególnym przywilejem przywództwa. Wymyślał zatem różne zabawy i wygłupy. W tym czasie Marek, Rita i Ania, stroili miny i modlili się w duchu o powrót do domu. Dziewczyny uwijały się sprawnie. Ich ojciec wietrzył szklarnie i podlewał, mając w ten sposób oko na młode pracownice. Ania marudziła pod nosem: – Mam nadzieję, że jakaś zaraza spadnie na te wszystkie truskawki! – Oj przestań, dzięki nim zarabiamy – zbierający dostawali 10% od sprzedanych truskawek. – Ale dlaczego ja muszę tu tkwić o 5 rano, zamiast smacznie spać. – Pamiętasz, losowaliśmy kto, gdzie i kiedy? – I co z tego… a to dopiero pierwszy dzień… przygoda na malcie

50


VII

– Oj spójrz na to inaczej, skończymy w 2 godziny i cały dzień mamy wolne od ogrodu. – Dzisiaj..., a jutro? – Zbieramy w poniedziałki i czwartki, we wtorki pomidory i ogórki, ale już nie wcześnie rano, środy i soboty wolne; no a w piątek pranie, sprzątanie i tak dalej… – Ty to potrafisz zepsuć humor! – zbyt głośno zareagowała Ania. – Jak ktoś wstaje wiecznie lewą nogą, to trudno mu dogodzić – odpaliła Rita. – Gadanie… – żachnęła się Ania. – Dziewczyny, przestańcie się wydzierać, bo wszystkich na około pobudzicie – wtrącił się ojciec sióstr, który podszedł niezauważony. Zamknęły się na amen i zaczęły przeglądać kolejne krzaczki. W tym czasie Tomasz Kranc załadował peugeota i wraz z Markiem odjechał na Jeżyce. Miał wrócić koło 8.30 ze świeżymi bułkami, by po śniadaniu zabrać truskawki nazbierane przez dziewczyny. Później okazało się, że jedna stała klientka zażyczyła sobie 5 kg dużych, pięknie wybarwionych i pachnących truskawek. Była „damulką” z „ę” i „ą”, posiadała 2 kamienice i 3 albo 4 sklepy mięsne w Poznaniu. Ojciec Rity dbał o nią, bo uważał, że zadowolony i doceniony klient to najlepsza reklama. Miał rację, bo na różne okazje zarówno ona sama, jak i jej znajomi, zamawiali u Kranca również kwiaty, a uprawiał bratki, tulipany, róże i listopadowe chryzantemy. Właśnie Rita zajęła się wybraniem najładniejszych truskawek, które trzeba było delikatnie obrać z szypułek. Cena też była specjalna, bo razy dwa. Wtorki były inne, Rita mogła wstawać później, ale tak, by zdążyć na śniadanie, które mama przygotowywała na 9.00. Niby nie było przymusu, że wszyscy mają jeść razem, jednak obecność całej szóstki wpływała na dobre rozpoczęcie dnia. I tak naprawdę każdy z nich cenił sobie te wspólne chwile, choć nie każdy, był tego świadom. Największe luzy miał oczywiście Krzyś, który owszem, pomagał w zrywaniu pomidorów, ale ogórków już nie chciał, bo go kuły. Jego tata angażował go zatem do podlewania, co nieraz przygoda na malcie

51


VII

odczuwał na swojej skórze Rocky, a wieczorem do czyszczenia skrzynek. W sumie to Marek miał pozornie najgorzej, bo jeździł, co drugi dzień, na targ, pomagać pani Krysi w sprzedawaniu. W poniedziałki, środy i piątki był największy ruch. W te dni Marek wstawał o 6.00, pomagał pakować wóz i odjeżdżał na pół dnia. Soboty miał dla siebie, a we wtorki i czwartki mógł wstawać później. Tomek wraz z Martą Kranc zdawali sobie sprawę, że praca kształci, ale potrafili też pokazać swoim pociechom, że trud się opłaca. Ojciec nie szczędził na lody i drobne duperele. O wiele łatwiej można też było od niego wyciągnąć kieszonkowe, w czym Ania była niezastąpiona. 1 lipca przypadł w środę. Ritę obudziły krople deszczu, stukające o szyby. Po tych kilku dniach Krzyś spał dłużej, nie wpadał zatem i nie zmuszał starszych do porannych klocków. Otworzyła oczy i starała się sobie przypomnieć sen… Była na wysokim drzewie i obserwowała młodego rogacza, który skubał trawę. Robił czasem kilka podskoków i podnosił nagle głowę, sprawdzając zagrożenie. Prężył się przy tym i poważniał, by po chwili skubnąć, co lepsze kąski. Nagle z drugiej strony usłyszała trzepot skrzydeł. Obejrzała się i zobaczyła wielkiego sępa, który leciał prosto na nią. Struchlała zastanawiając się, skąd się tu wziął sęp i do tego taki wielki. Podświadomie cofnęła się i przez to poślizgnęła i zaczęła spadać w przepaść. Sęp uderzył dziobem w konar, na którym przed chwilą siedziała. Wielka gałąź malała teraz, a Rita niechybnie spadała na złamanie karku… Wtem poczuła miękką sierść. Rogacz zdążył podbiec i złapać Ritę. Pomógł jej zejść i podniósł łeb, by stawić czoła, a właściwie małe rogi, nadlatującemu ptaszysku… W tym miejscu obudziła się. Była poddenerwowana, ale nadal leżała bez ruchu. Zamknęła oczy i wspominała swoje miękkie lądowanie. Przestało padać i pojawiło się słońce. Po obiedzie zadzwoniła jej przyjaciółka Klara i za zgodą rodziców wyciągnęła ją do centrum. Wpierw autobusem dojechały do dzielnicy Ogrody. Przesiadły się na tramwaj i śmiejąc się nie wiadomo z czego, pojechały nim w okolice Starówki. Dwójka odbijała na przygoda na malcie

52


VII

Dębiec, więc wysiadły przy Rondzie kaponiera, przeszły na ulicę św. Marcin i podreptały do Gwarnej, by przejść na ulicę 27 Grudnia i połazić po sklepach. Plotkując o różnych bzdurach Rita zapytała: – Rozmawiałyśmy ostatnio przez telefon o Ericu Claptonie, pamiętasz? – Pamiętam, pytałaś, czy mam gdzieś tłumaczenie słów „Layli” – odparła Klara. – No właśnie. – A co, udało Ci się? – Tak, choć większość niby wiedziałam, to jednak te niuanse są istotne. – I co nadal Ci się podoba? – Muzyka tak, ale słowa częściowo… pół na pół… – A to dlaczego? – Sama zobacz początek. „Co robisz, gdy zostaniesz sama Bez nikogo czekającego u Twego boku? Za długo uciekałaś i chowałaś się Wiesz, że to po prostu Twoja głupia duma” – No co chcesz? – zapytała Klara. – Nie pasuje mi ta duma, albo pycha, różnie tłumaczą tu słowo „pride”, gość niby się zakochał na zabój, ale chyba nie rozumie tej Layli, dla mnie to maska „dumy”, albo obawa, aby się znów fatalnie nie zakochać… – odparła z namysłem Rita. – No w sumie możesz mieć rację, ale niby z czego to wynika? – Chyba facet się zakochał, a Layla nie…, albo nie daje się „złapać” na jego miłość, no bo posłuchaj. „Wykorzystajmy najlepiej sytuację Zanim kompletnie oszaleję Proszę nie mów, że nigdy nie znajdziemy właściwej drogi I że cała moja miłość jest na próżno” – Ale wiesz, to wynika z tego, że on jej wyznał miłość, a ona go trzyma na dystans, ani nie mówi, że tak, ani że nie – próbowała rozgryźć Laylę Klara. przygoda na malcie

53


VII

– Wszystko fajnie, ale nie pasuje mi to w zwrotce „…Layla, skarbie, nie ukoisz mojego zmartwionego umysłu…”. Dlaczego umysłu, to bez sensu… – zastanawiała się Rita. – Może w sensie, że facet wyznał jej miłość, którą przemyślał? – O tym nie pomyślałam… Doszły do Starego Rynku idąc ulicą Paderewskiego. Widok pięknego, renesansowego ratusza, na gotyckiej podstawie czworokąta, zawsze wzbudzał podziw, bo choć ucierpiał poważnie w czasie walk o Poznań w 1945 roku, to renowacja przywróciła mu ówczesny charakter. A najważniejsze, że codziennie o 12.00 na wieży bodą się koziołki. – Szkoda, że jesteśmy tak późno. – Dokładnie! Lubię na nie popatrzeć, choć jakieś wyjątkowo piękne to one nie są. – Ja zawsze liczę, czy nie oszukują i jest te 12 razy! – Chyba każdy tak ma. I takie roześmiane postanowiły usiąść w ogródku. Zamówiły sobie desery lodowe Ambrozja, z dużą ilością owoców i ulubionym Krzysia ajerkoniakiem. – Może gdzieś wyskoczymy dziewczyny – padło z boku. – To do nas, czy koło nas – odpaliła przyjaciółka Rity. – Do was, do was laseczki! – Pinokio się odezwał! – A jakie bystre – dodał grubasek, jeden z trójki dwudziestolatków. – To co, bystre dziewczyny, pójdziemy gdzieś na imprę? – kontynuował trzeci. – Chyba sam się nie słyszysz – odezwała się teraz Rita. – O co Ci chodzi panienko? – O to, że jesteśmy zajęte i nigdzie nie idziemy. – Wasza strata! – Znów się nie słyszysz. – Słyszymy bardzo dobrze, jak nie wy, to znajdą się inne… przygoda na malcie

54


VII

– Naiwne – dodała Rita nim skończył zdanie. Na szczęście odpuścili. Jeden z nich był przystojny i wysoki, drugi przy kości i nie specjalny, a trzeci nijaki i chyba przygaszony. Wyglądali na „dzieci szczęścia”, do którego brakowało im jedynie fajnej laski i „maryśki” popijanej piwem. Przyjaciółki odczekały chwilę. – Ale niektórym wolność do łba uderza. – Mówisz o tych trzech muszkieterach? – Masakra. – Nie mogę, ale mamy szczęście. Przeszły ulicą Półwiejską, tam wsiadły w tramwaj, dojechały do Ogrodów i po 20 minutach wsiadły w autobus. Rita wróciła do domu po 20-ej i dostała lekką reprymendę, bo miała być najpóźniej o 20.00. Winę zrzuciła na transport publiczny, ale o incydencie nie wspomniała. Zapisała sobie tylko krótką informację w zeszycie-pamiętniku. Zbliżał się weekend. Zawsze w chwilach, gdy była sama i podsumowywała sobie miniony dzień, snuła przypuszczenia o tym, co robi Janek. Jak sobie daje radę i czy ma czas, by o niej pomyśleć? Czy nie spotka tam jakiejś orientalnej piękności i się w niej nie zakocha?

przygoda na malcie

55


VIII

Malta, ostatnie dni czerwca 1992

Janek przebudził się wyspany. Spojrzał na zegarek. Była dopiero 6-ta rano. Do nastawionej 6.30 na budziku brakowało całe 30 minut. Był podenerwowany. Porozciągał się i powyginał. Zrobił 2 razy po 20 pompek i wziął prysznic. Teraz przygotował sobie plecak. Wziął kąpielówki, ręcznik, krem z filtrem i okulary przeciwsłoneczne. Wyszedł na zewnątrz i oglądał ogródek. Dotrwał tak do 7.15. Zjadł smaczne śniadanie, a w trakcie opowiedział o kradzieży torebki. Skuter zaparkował przed Centrum jeszcze przed ósmą. Było już otwarte, więc wszedł do środka. – Cześć. – O, cześć, Ty jesteś pewnie Janek, brat opowiadał mi wczoraj o Tobie. – Tak, to ja, zwarty i gotowy! – Miejsce na swoje rzeczy już znasz, w kuchni zrób sobie herbatę czy kawę, a jakiś bezimienny kubek opisz swoim imieniem. – Się robi! – Teraz tak, około 8.15 schodzą się klienci, musisz zapoznać się z naszą ofertą, tu masz – Izabel podała Jankowi teczkę – naszą ofertę, ceny, itp. oraz mapę archipelagu z zaznaczonymi miejscami nurkowymi, musisz się tego nauczyć. – Dobrze, a jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień? – O tym powie Ci George, ja zapisuję klientów, odpowiadam na e-maile, telefony i faksy, wystawiam rachunki i tego typu sprawy, a George zarządza pracownikami, autami i miejscami, zobaczysz… – To idę zrobić sobie herbatę i zacznę to wszystko ogarniać… przygoda na malcie

56


VIII

– Bardzo dobrze, dziś nie mamy wielu zainteresowanych, będzie grupa 8 nurków z Anglii na 2 zanurzenia przed południem, dziś święto i pracujemy wyjątkowo, i tylko do lunchu. Ruch zacznie się od 1 lipca. Będzie kilku kursantów OWD, 2 grupy zorganizowane i z 10 indywidualnych. Janek wziął teczkę, poszukał sobie kubek. Wybrał duży, mieszczący 300 ml płynu. Pisakiem wodoodpornym naniósł swoje imię „Jan” z dwóch stron. Nawet ślepy by zobaczył. Usiadł w socjalnym i zaczął przeglądać ofertę firmy. W tym czasie przyszedł George. Porozmawiał z siostrą i wszedł do pomieszczenia, w którym siedział Janek. – Słuchaj, o 8.15, czyli za 5 minut, zaczną się schodzić ludzie, przed chwila przyszedł Max, który jest odpowiedzialny za sprężarkę. Choć, zapoznam Cię z nim. Mamy dziś 8 nurków z Wielkiej Brytanii, chcą powtórzyć „Rozi”, więc jedziemy do Cirkewwa… – Czyli dziś wrak… – Widzę, że coś już kojarzysz z naszej oferty! – Ostatnie 10 minut spędziłem na jej studiowaniu. – Bardzo dobrze, dziś pojedziesz z nami, to znaczy 8 nurków, Ty i ja. – Co mam robić? – Będziesz zamykał grupę, płyniesz na końcu, więc trzymaj się blisko i jak któryś zamarudzi, to go pogoń. – Ok. – Teraz chodź, przedstawię was z Max’em i pomożesz mu przygotować… ile butli? – No 8 razy 2 plus 4, czyli 20 sztuk. – Dokładnie, ale zawsze bierzemy 1 rezerwową oraz tlen. – A jakie butle na dziś? – Zapytasz nurków, jak przyjdą, pierwsze zejście mamy na 30 m, a drugie na 18/20 metrów. I wyszli do Max’a. Okazał się 60-cio latkiem, a przynajmniej tak go ocenił Jan. Miał długie włosy spięte w koński ogon, koszulkę „bezrękawnik” w kolorze czerwonym i tatuaż na lewym ramieniu, w postaci ogona przygoda na malcie

57


VIII

walenia. Mówił słabo po angielsku i to z własnym akcentem. Wydał się na wstępie trochę nieprzyjemny. – Max, to jest Jan, o którym Ci mówiłem, Jan poznaj Max’a. – Witam – powiedział chyba zbyt głośno Janek. – Cze… – burknął pod nosem sprężarkowy. – Max ma swoiste poczucie humoru i nie lubi tłumów, ale jest porządnym facetem i zna się na swojej robocie, mam nadzieję, że się polubicie. – Ehę – burknął Max. – Ma się rozumieć – odparł nieco zmieszany Jan. – Chodź chłopcze, pokażę Ci co i jak – zawyrokował, tym razem dość wyraźnie, długowłosy 60-cio latek. Max pokazał sprężarkę, jakby to była jakaś szczególna jego podopieczna i całe pomieszczenie. Można było bić 6 butli jednocześnie, wszystkie zanurzone w basenie z wodą. Na razie Max nie uczył Jana obsługi urządzenia, bo zaczęli się schodzić nurkowie. Jedynie wskazał miejsce dla pełnych butli z podziałem na ich wielkość oraz dla pustych. Po lewej stronie wisiały też pasy, a na podłodze poukładany ołów. Widać Max dbał o to miejsce, bo choć nie było to muzeum, to jednak panował porządek i ład, a wszystko miało swoje miejsce. Jan podchodził z karteczką do Anglików i pytał o preferencje, co do wielkości butli. Wyszło sześć 15-to litrowych i dziesięć 12-to litrowych. Dla siebie i George’a wziął tylko 15-tki. Wyniósł je wszystkie na zewnątrz. Właściciel bazy odpowiadał właśnie na standardowe pytania w stylu: co zobaczymy pod wodą? Jaka dziś będzie widoczność? Czy są szanse na delfiny? W końcu skinął na Janka i zaczęli ładować butle na pakę busów. – Janek będziesz prowadził tego z prawej. – Ja? – No a kto? Przecież nie dam klientowi siąść za kółkiem. – Ale ja nigdy nie prowadziłem z kierownicą po prawej stronie! – Jest tak samo, ale inaczej – uśmiechnął się George. – No to muszę skorzystać z toalety… przygoda na malcie

58


VIII

Pięciu Anglików usiadło z Georgiem, a pozostałych trzech z Jankiem. Odpalili silniki. Młody miał się trzymać za właścicielem. Jechali powoli. Z wąskich uliczek wypadli po chwili na odrobinę szerszą i wspięli się na niewielki pagórek. Znaleźli się w miejscowości Mellieha i właśnie zjeżdżali w dół, wchodząc przy okazji w zakręt po łuku na prawo, gdy z przeciwka zobaczyli żółty autobus. Biorąc pod uwagę, że na poboczu stały zaparkowane auta, bus George’a zatrzymał się jakieś 5 cm od tego żółtego kolosa. Trzeba było się cofać pod górkę w rządku kilku samochodów, od ostatniego począwszy. Jaś się zdenerwował, a Anglicy wyciągnęli aparaty i przez otwarte okna zaczęli pstrykać zdjęcia. W końcu, po 10 minutach, kawalkada przecisnęła się jakoś i autobus, zostawiając tumany czarnego dymu, pojechał w swoją stronę. Później okazało się, że widowisko jest dopiero wtedy, gdy w tym newralgicznym miejscu mijają się dwa duże autobusy. Już bez żadnych niespodzianek dojechali do parkingu na końcu wyspy. Odchodzi stąd prom na Gozo. Przejeżdżając kawałeczek dalej mijali sznurek aut czekających na swoją kolej wjazdu na przeprawę. Dzisiaj, 29 czerwca, na Malcie była fiesta. W dniu św. Piotra i Pawła obowiązywał dzień wolny od pracy. Festiwal folklorystyczny „Mnarja” rozpoczynał się corocznymi śpiewami ludowymi i występami muzycznymi w okolicy Rabatu już wieczorem 28 czerwca. Dokładnie w Buskett Garden – ogrodach stworzonych przez Wielkiego Mistrza Lascaris, w pobliżu pałacu Vedala. Dlatego mieli dziś tylko dwa zanurzenia. Zaparkowali blisko schodów zejściowych. Stało już kilka samochodów, a nurkowie przemierzali parking tam i z powrotem. Tym czasem sklarowali sprzęt i sprawdzili stan gazów. Teraz ubierali pianki. Gdy mieli je założone do połowy, George zaprosił wszystkich do briefingu. – Płyniecie w parach, jak w sobotę? – Tak jest – odpowiedzieli prawie chórem. – Dobrze, dziś dołączył do nas Jan z Polski, rozpoczął kurs na Dive Mastera. – Brawo – rzucił wysoki i chudy Brytyjczyk. przygoda na malcie

59


VIII

– Byliście już na „Rozi” – kontynuował George – jak ostatnio idziemy na koniec po lewej, tam zakładamy płetwy i wskakujemy do wody. Następnie odpływamy kawałek robiąc miejsce dla kolejnych wskakujących, gdy wszyscy będziemy w wodzie, OK i zanurzamy się, Jan będzie zamykał naszą grupę, są pytania? – Są dziś szanse na barakudy, mówiłeś, że bywają tu, ale raczej rano niż po południu. – Tak, mam nadzieję, że uda nam się z barakudami – uśmiechnął się – jednak pamiętajcie, schodzimy na maksymalnie 30 m głębokości, opływamy wrak z prawej strony, wracamy z lewej, wypłycamy do 20 m i robimy jeszcze jeden nawrót. Przypominam o kontroli zużycia powietrza, ten kto ma 100 bar daje znak i cała grupa wraca. – Popływamy trochę wśród skałek? – zapytał Anglik z krzywymi zębami. – Wracając zrobimy mały rekonesans w innym miejscu niż ostatnio. – Świetnie. – No to sprzęt na plecy i do wody. George podszedł do Janka i ściszonym głosem poprosił, by miał oczy szeroko otwarte i rejestrował topografię. Zaczęli powoli. Przeszli skrajem parkingu do „cypelka”. Zakładali płetwy, pompowali jackety i wskakiwali do wody, dając duży krok i przytrzymując ręką jednocześnie maskę i automat. W końcu, po pokazaniu przez wszystkich złączonych palców wskazującego i kciuka, w międzynarodowym geście nurkowym OK., przewodnik dał znak kciukiem w dół i zaczęli zanurzenie. Nim to wszystko miało miejsce Janek włożył głowę, zaopatrzoną w maskę, pod wodę, by zlustrować otoczenie i zdumiał się jej przejrzystością. Stwierdził, że widoczność może sięgać dobrych 30 metrów. Promienie słońca wchodzące w morze i załamujące się, urządzały sobie grę laserów. Ciekawskie rybki pływały tuż pod powierzchnią poszukując łatwej strawy. Na znak „zanurzamy się” Janek, wypuszczając powietrze z kamizelki za pomocą inflatora, wypuszczał również powietrze z płuc, co w efekcie dało powolne opadanie ciała nurka w kierunku zgodnym z grawitacją. Gdy przyjął pozycję o odpowiednim przygoda na malcie

60


VIII

trymie, skorygował szybkość zanurzania, delikatnie dodając powietrze do kamizelki. George zawieszony w toni metr od dna poczekał, aż wszyscy opanują pływalność i zatrzymają się tuż nad dnem, co nie wszystkim udało się celująco. Po ponownym OK. ruszyli za przewodnikiem. Płynęli na skos. „Rozi” był holownikiem, który po 20 latach pracy w Grand Harbor, został właśnie zatopiony, jako atrakcja dla nurków. Znajdował się zaledwie 150 m od punktu wejścia do wody, a płynąc do wraku można było podziwiać ładną rafę pośród formacji skalnych, która przechodziła w piasek usiany falującymi trawami. Janek sprawdzał kompas i głębokość. Oddychał miarowo i spokojnie, przez co nie zużywał dużo powietrza. Rejestrował wygląd dna, które z rzadka zaznaczały rozgwiazdy i jeżowce. Po chwili machania płetwami wyłonił się naprzeciwko pod nimi, stojący równo na stępce, wrak „Rozi”*. Przed zatopieniem został pozbawiony silnika. Teraz stawał się mieszkaniem wielu stworzeń morskich. Piaszczyste dno znajdowało się na głębokości 34 metrów. Jakaś grupa nurków właśnie opuszczała wrak, gdy team George’a podpłynął od strony prawej burty. Janek podziwiał 30 metrowy statek. Wokół nadbudówki kręciło się wiele ryb. Rozpoznawał kardynałki i wargacze tęczowe, a także prażmowate, zwane morskimi leszczykami. Zrobili koło. Dwóch Anglików zeszło oczywiście na dno, choć instruktor wyraźnie mówił, by nie przekraczać granicy 30 metrów. Janek zastukał nożem nurkowym o metalowy D-ring jacketu, by zwrócić ich uwagę. Nie poskutkowało, więc podpłynął do pary przeczesującej dno. Klepnął ich i pokazał, by się podnieśli i dołączyli do grupy. Na szczęście posłuchali. Dalej, na wysokości nadbudówki, buszowali pomiędzy jej elementami bez wpływania Rozi – statek wybudowany w Bristolu, w Anglii w 1958 r. przez Charles Hill&Sons Ltd. jako Rossmore. Sprzedany w 1969 r. i przemianowany na Rossgarth. Sprzedany ponownie w 1972 r. do Misfud Brothers Ltd. Malta, przepłynął z Liverpool’u na Maltę, gdzie w 1973 r. został zarejestrowany. W 1981 ponownie sprzedany do Tug Malta i przemianowany na Rozi. Do 1992 r. statek pracował w Grand Harbour, Valletta. Sprzedany do Capitan Morgan Cruises został zatopiony w północno – zachodniej części Malty jako atrakcja podwodna. *

przygoda na malcie

61


VIII

do środka. George zawisł przy kominie i z charakterystycznie splecionymi rękami, trzymając się za łokcie, obserwował klientów. Jan nurkował spokojnie, gdy ich wzrok się spotkał, instruktor pokazał znak nurkowy pytający o stan gazów. Janek odpowiedział, że ma jeszcze 150 barów. Tym czasem z lewej strony podpłynęły 2 barakudy. Mogły mieć 60–70 cm długości. Nurkowie kolejno zaczęli je sobie pokazywać. Srebrne piękności, nie zmieniając obranego kierunku, przepłynęły przez środek zbiorowiska dziwnych stworów puszczających bąble. Kilku nurków natychmiast wystartowało do ryb, które oddaliły się jednak, by zatoczyć koło poza granicą widoczności i po kilku minutach powrócić. George zapytał każdego o stan gazów. Musieli wracać, bo jeden z klientów miał już 90 barów. Popłynęli tak, by skałki mieć po lewej stronie. Wypłycając oglądali skały i przeszukiwali wzrokiem wszelkie szczeliny. Po chwili George pokazał im murenę, która wystawiając nieznacznie łeb z zajmowanej jamy, otwierała i zamykała paszczę. Niezauważenie znaleźli się na głębokości 4–5 metrów. Tu obserwowali malutkie kraby, pomarańczowe i czerwone rozgwiazdy, i wszędobylskie wieloszczety. Było też kilka parzących meduz. Janek kontrolował wszystkie parametry. Doskonale wiedział, że robią właśnie przystanek bezpieczeństwa. Potem już zawsze, jeśli było to możliwe, starał się odczekiwać, aż zmagazynowany azot ulotni się tak, by nie wisieć w toni, a do końca czasu pod wodą, podziwiać piękno stworzenia. Wyszli wreszcie z wody i uważnie, po schodach, dostali się na parking. Zdjęli sprzęt i rozpięli pianki zsuwając je na wysokość bioder. George ochrzanił tych, którzy zeszli na dno, bo po pierwsze nie zastosowali się do wskazówek, a po drugie ryjąc w piasku, wznieśli chmurę osadów. Zwrócił też uwagę facetowi, który w odpowiednim czasie nie pokazał, że ma już 100 barów. Na boku zaś porozmawiał z Jankiem. – Ile zostało Ci powietrza? – 100 barów. – Bardzo ładnie, miałeś 15-tkę, zszedłeś na 34 metry za tą super dwójką, a zanurzenie trwało 45 minut. przygoda na malcie

62


VIII

– Dzięki, ale denerwowałem się o tego przy kości… – Tego – wskazał kiwnięciem głowy instruktor – co to tak szybko oddychał? – Dokładnie – przytaknął młody. – Sprawdziłem zaraz po wyjściu z wody, miał zaledwie 20 barów. – Na styk… – Staraj się zawsze, by klienci mieli 40–50 barów po wyjściu z wody, gdyby się zdarzyło inaczej, to przy 30-tu powinni poprosić o gaz. – Spoko, będę na to uważał. – Zawsze najgorsi są Ci, którzy idą na głębokość i Ci, którzy nie chcą się przyznać, że nie mają już czym oddychać… – To jakaś katastrofa! – Samo życie, zobaczysz. Teraz mieli półtorej godziny przerwy. W pobliżu był bar, gdzie część nurków od razu poszła. Do wyboru były: kinnie, lody, sandwich’e, ciasteczka i gorąca kawa. Wcześniej George z Jankiem rozdali wszystkim po butelce zimnej wody. Po przerwie na briefingu George powiedział: – Schodzimy po schodach bardzo uważnie, bo są śliskie, następnie wchodzimy do wody i zakładamy płetwy i szybko odpływamy robiąc miejsce następnym, zanurzamy się i nie przekraczamy 20 m – tu spojrzał wymownie na dwójkę fanów głębokości. – Jasne, jak maltańskie słońce – skwitowali. Popłynęli oglądać skalisty łuk „Cirkewwa Arch”, który znajduje się 12 metrów pod powierzchnią wody i 8 metrów od dna. Niedaleko zlokalizowana jest statua Madonny „Sugar Loaf ”. Jan stał się mądrzejszy, bo zasięgnął języka pracodawcy i dowiedział się, że często spotykane tutaj rybki nazywają się Oblada melanura. Przy charakterystycznym srebrnym ubarwieniu, na trzonie ogona posiadają czarną plamkę w jasnej obwódce. Trochę się uśmiał i spoglądając na minę swojego pracodawcy musiał wytłumaczyć swoje skojarzenie: przygoda na malcie

63


VIII

– Wiesz George, Oblada melanura z końcówką -nura, jest śmieszna dlatego, że nura to takie zdrobnienie od nurkowania, a są i tacy, którzy mówią „dasz nur”, albo „dać nura”. Dodatkowo śmieszne jest to, że myśliwi w Polsce często witają się lub żegnają słowami: „dasz bór”… – Oj Ty prześmiewco! Tym razem bez problemów i po 55 minutach pod wodą, wyszli na ląd. Złożyli sprzęt, zapakowali się i wrócili do bazy. Janek był bardzo zadowolony. Nie dosyć, że mógł zagościć w innym świecie, to jeszcze bez uszczerbku na karoserii busa, szczęśliwie prowadził samochód w lewostronnym ruchu. Anglicy rozliczyli się z bazą i odeszli. Była 14.00. W pokoju socjalnym zjedli lunch, który składał się z pizzy i ciasteczka na deser. Teraz Jan wraz z Max’em zeszli do sprężarkowni i młody Polak poznał tajniki ładowania butli sprężonym powietrzem. Po 16-ej był już wolny i jechał na skuterku wziąć prysznic i chwilę odsapnąć. Wchodząc na teren ogródka spotkał Meli. – Witaj Janku. – Cześć Meli. – Jak minął pierwszy dzień w nowej pracy? – Było bardzo fajnie. – A jak pod wodą? – Rewelacja, widoczność przekraczała chyba 30 metrów! – Cieszę się, że Ci się podoba, a jak mój wspaniały mąż? – Chyba rzeczywiście jest ostry, ale w sensie asertywny, ochrzanił dziś gości z uśmiechem na ustach i stanowczością w oczach, do mnie nic nie miał – Jan podziwiał Georga, który nurkował superprofesjonalnie, zero zbędnych ruchów, wyraźne gesty, łatwość odnajdywania „fantów”, rzeczowość… Imponował mu, podobnie jak jego ojciec Jacek Polak, ale w inny sposób. – George jest kochany, ale pod wodą restrykcyjny i odpowiedzialny, ma zmysł przewidywania i woli dmuchać na zimne, obserwując go wiele się nauczysz. – Mam taką nadzieję! przygoda na malcie

64


VIII

I z tymi słowami zniknął za rogiem, by wejść do siebie i zmyć nieprzyjemną sól z ciała. Gdy już odpoczął, a żołądek domagał się swego, wstał i piechotą poszedł do Bugibby. Słońce wciąż porządnie grzało, na szczęście małe ukojenie, dawała bryza od strony morza. Skusiły go lody i wziął średnią porcję czekoladowych i straciatella. Lubił wpatrywać się w wielki błękit i kolorowe łódki maltańskich rybaków, którzy w tej chwili wozili pewnie swoje rodziny. O tej porze, a była 18-ta z groszami, wolne miejsca w restauracjach i barach zapraszały. Za godzinę sytuacja się odmieni i z minuty na minutę będzie trudniej znaleźć wolny stolik. Jan nie zamierzał jeść w knajpie. Nie było go na to stać. Skręcił bardziej w stronę zabudowań i oddalił się od miejsc turystycznych. Cień murów nie dawał wytchnienia, bo oddawał nagromadzone ciepło, blokując przy tym powiew wiatru. Chłopak zwolnił, bo czuł, że zaraz się spoci, a nie lubił tego uczucia. Przeliczył kasę i trochę się zmartwił, bo z okazji święta nie działały sklepy. Teraz Jan szukał małej knajpki odwiedzanej raczej przez swojaków. Nie trwało to długo. Idąc przed siebie zauważył bar, coś w rodzaju polskiego baru mlecznego. Wszedł do środka. Za szybą od strony klienta leżały kawałki pizzy, której miał już dość. Były tu też hamburgery, frytki i ryba. Ta ostatnia nie wyglądała zbyt zachęcająco, zamówił więc hamburgera i frytki z ketchupem. Tym razem do picia wziął sok pomarańczowy 100%. Czekając, chwilę przyglądał się chłopakowi niewiele starszemu od siebie, jak ślamazarnie i od niechcenia szykował zamówiony posiłek. W tym czasie do baru weszło dwóch swojaków rozmawiających po maltańsku. Na chwilę umilkli spoglądając na Janka, który siedział pod oknem. W końcu przywitali się ze sprzedawcą i kiwając głowami zadali pytania dotyczące obcego. Tak przynajmniej wydawało się Jankowi, bo Sebastian, tak miał na imię człowiek za ladą, odpowiadał niedbale i sugestywnie. Stwierdzili pewnie, że to nikt warty zachodu, bo odwrócili się plecami i rozmawiali dalej, jakby byli sami. Zanim się wkurzył, Janek wpierw oniemiał. Jego hamburger powędrował do rąk większego z dwójki przybyłych. Nie chciał awantur, ale zmęprzygoda na malcie

65


VIII

czony po pierwszym dniu pracy i głodny, zareagował instynktownie. Błyskawicznie wstał z krzesła, które się z rumorem wywróciło. Zrobił 2 kroki i stanął przy osiłku, którego przewyższał o dobre pół głowy. Ten nie przypuszczał pewnie, że turysta będzie śmiał mu zwrócić uwagę. Jednak Janek opamiętał się i choć napiął wszystkie mięśnie, gotów do odparcia ciosu, przełknął ślinę i ostro przemówił: – Czy Ty, aby nie powinieneś czekać na swoją kolej, właśnie zabierasz się za mojego hamburgera! – Yyy… – burknął nieznajomy, nim odzyskał przytomność umysłu – jakiś problem? – Ty jesteś tym problemem i Twoje chamstwo. – Uważaj cwaniaku, bo za chwilę skonsumuję Cię, jak, jak… tego hamburgera! – Nie wiedziałem, że tyle w Tobie poezji. – Yyy… Czego? – Pierdolnij mu w ryja i się skończy – warknął niski i krępy kolega wychodząc zza pleców tego od hamburgera. Chłopak zza lady zbladł. – Panowie, opanujcie się, jak chcecie się naparzać, to na zewnątrz, bo szef mnie z roboty wyleje. – Zamknij się Seba, nie Twoja sprawa – pałeczkę przejął teraz ten krępy. – Powinien Was ktoś nauczyć dobrych manier – spokojnie i stanowczo rzekł Janek, stojąc na lekko ugiętych nogach i prawym bokiem do napastników. Wyższy, ten od hamburgera, uśmiechnął się na to zaczepnie i wpakował bułę do swojej paszczy, aż po siódemki. Odgryzł kawał przekręcając dwa razy głowę, po czy nonszalancko rzucił hamburgerem na podłogę: – Chcesz, to masz, weź go sobie – skwitował niewyraźnie. W tym momencie wierny kompan wyrzucił przed siebie lewy prosty, mierząc w szczękę Janka. Ten z łatwością przewidując cios, cofnął tylko głowę, jakby była gumowa. Krępy nie wyhamował i ramieniem trzasnął przygoda na malcie

66


VIII

towarzysza, a siła, którą włożył w cios zachwiała nim i prawie go wywróciła. Janek stuknął go w tym momencie swoją lewą pięścią i przeciwnik runął na stojący obok stolik i krzesła. Cios był tak szybki, że bardziej domyślali się go niż go zauważyli. Janek stał pewnie i nie spuszczał pożeracza cudzych kanapek z oczu. Trwało to zaledwie kilka sekund. Gdy większy przełknął w końcu odgryziony kęs i gdy spojrzał na poturbowanego towarzysza cofnął się o krok i wycedził: – Pożałujesz tego gnoju! – Już żałuję, nadal jestem głodny… – Nie o tym mówię!!! – A o czym? – O tym, że będziesz jeszcze lizał podeszwy moich butów! – Wolę lody. Wstał ten poturbowany. Janek zamachnął się widowiskowo, ale nie oddał ciosu. Zrobił to specjalnie, miał nadzieję, że ta krótka lekcja im wystarczy. Nie pomylił się. Mały zasłonił się i skurczył, a kolegę zatkało. – Spadać stąd – powiedział ostro Janek. – Pożałujesz – burknęli wychodząc. Sprzedawca wciąż stał jak wryty. Janek zdawał sobie sprawę, że chłopaki mogą pobiec skrzyknąć kumpli. Na szczęście hamburgerowy zdążył jeszcze przed bójką przygotować mięso i bułę. Jan stał nad nim i kiwnął tylko, żeby się pospieszył. Wyszedł w ciągu minuty i od razu skierował się w stronę turystyczną. Nie był zwolennikiem bijatyk i unikał ich. Teraz zresztą walczyć też nie chciał, jednak sprowokowany albo w obronie słabszych, stawał zawsze i jak na razie w każdych okolicznościach. Gdy zniknął w zaułku przyspieszył. Dotarł do morza, zszedł niżej i zdjął koszulę. Usiadł na skale i dopiero teraz przypomniał sobie o hamburgerze, którego pochłonął natychmiast w mgnieniu oka. Kolejny dzień zaczął od przygotowania brudnych rzeczy do prania. Wpierw jednak wyskoczył do pobliskiego sklepu i kupił zgrzewkę wody, makaron, sos pomidorowy, herbatę, cukier, chleb, kakao i kartonik mleka. przygoda na malcie

67


VIII

Z masła chwilowo zrezygnował, gdy zobaczył, ile kosztuje. Produkty mleczne wyraźnie odbiegały cenowo od polskich. W części drogeryjnej wziął najmniejsze opakowanie proszku, jakie znalazł. Wrócił do swojej siedziby. Namoczył pranie i przygotował sobie kakao. O 7.00 rozwiesił na dworze ciuchy i poprzypinał znalezionymi na sznurze klamerkami. Spakował plecak i wszedł do domu na śniadanie. Dziś czekało ich tylko 4 Niemców na dwa zanurzenia. Po południu mieli się zjawić pracownicy sezonowi, zatrudnieni przez George’a, który to zaprosił wszystkich na 20.00 do pewnej knajpki w Mellieha, serwującej specjalności kuchni maltańskiej. Właściciel Centrum Nurkowego zawsze zaczynał i kończył sezon wspólną kolacją zatrudnionego zespołu. Później, po ustaleniu szczegółów dotyczących pracy od 1 lipca, mieli się spotkać wieczorem. *** W drodze do siebie Janek poszukał „Papierniczego”. Kupił koperty, kilka kartek pocztowych i oczywiście papeterię. Pieniądze się kurczyły, a czekały go jeszcze 4 dni do pierwszej wypłaty. Ugotował sobie makaron z sosem pomidorowym i bazylią. Paczkę podzielił na pół i ze smakiem zjadł 250 g spaghetti al dente. Przewiesił pranie, pooddychał głęboko i wrócił poczytać. Zabrał ze sobą „Szachistę” Waldka Łysiaka. Przepadał za jego książkami, a dzięki wiedzy, poznał też świetnie Napoleona i oczami wyobraźni widział tamte czasy zeszłego wieku. Właściwie minęło już 200 lat od momentu, gdy młodzieniec Bonaparte kształcił się, by niebawem zostać Cesarzem. Około 19-ej wziął prysznic, założył koszulkę polo rozpinając dwa z trzech guzików od góry. Był już na tyle osmagany słońcem, że błękitny kolor bardzo dobrze komponował się z oczami Janka. Przywdział jasne spodnie z lnu i założył sandały. Ogolił się też pierwszy raz od przyjazdu na Maltę. Będzie ubaw – pomyślał, gdy spojrzał na swoje odbicie. Wyraźnie widoczna teraz granica opalenizny podkreślała blade policzki i brodę. Zastanawiał się nad niegoleniem się w ogóle, ale po chwili namysłu odrzucił tą myśl. Dopiero by było we wrześniu, gdy się zacznie ostatni rok jego nauki przygoda na malcie

68


VIII

w klasie maturalnej liceum. Odświeżony spojrzał na zegarek. Dochodziła 19.40 Wyszedł więc, wyprowadził hondę i odjechał w poszukiwaniu restauracji z maltańskim żarciem. Rzeczywiście, jak tłumaczył George, knajpka „Giuseppi’s” znajdowała się tuż przed feralnym zakrętem, po lewej stronie: 25, Saint Helen Street c/w Main Road, Mellieha. Zielone tło tablicy z nazwą komponowało się z zielonymi parasolami rozstawionymi nad stolikami skromnego podestu. George z daleka kiwnął Jankowi, który bezpiecznie odstawiał właśnie skuter. Siedziało już kilka osób, gdy Jan, punktualnie co do minuty o 20.00 podszedł do drużyny: – Widzę, że trafiłeś bezbłędnie – zaczął George zanim Jan na dobre podszedł i powiedział cześć. – Ten zakręt będę pamiętał pewnie do końca życia – z uśmiechem odparł Jan. – Poznaj przybyłych, Ryan ze Szkocji, Gessjca z Italii, Lukas z Niemiec, Izabel znasz, a z naszego teamu brakuje jeszcze Conor’a, bo Max’a oczywiście nie będzie, nie lubi tłumów… – Pamiętam. Janek przywitał się z każdym podając dłoń i przedstawiając się. Usiadł między Izabel a Gessjca’ą. Wolne zostały dwa miejsca. Jedno dla spóźniającego się Conora z Irlandii, a drugie pewnie dla Max’a. Może właściciel łudził się, że jego zaufany pracownik jednak przybędzie? Zjawiła się sympatyczna kelnerka i zapytała Jana, co podać do picia. Poprosił o kinnie z lodem i kawałkiem pomarańczy, dodając „large please”. Dotarł też Conor. Okazało się, że prócz Ryan’a wszyscy pracowali już wcześniej u George’a. Widać dobrze im było razem, bo obie strony również latem 1992 roku chciały ze sobą kooperować. Wreszcie mogli zamawiać. Knajpa „Giuseppi’s” słynęła z maltańskich przysmaków. – Słuchajcie moi mili goście, na początek wznieśmy toast za dobry i szczęśliwy sezon – George podniósł kieliszek wypełniony czerwonym wiprzygoda na malcie

69


VIII

nem wytrawnym Lachryma Vitis. – Tyle samo zanurzeń, co wynurzeń – dorzucił szybko Conor. – I za ogromne napiwki – dodał Lukas. – Mniam… teraz zamówcie sobie coś z karty, polecam wszystko prócz królika, ten ostatni o wiele lepszy jest w jednej takiej knajpce w Mdinie, za to pozostałe dania palce lizać! – kontynuował George. – A jakieś Twoje propozycje? – zapytała Gessjca. – To zależy, co preferujesz – zauważyła Izabel – jeśli lubisz owoce morza, to rewelacyjna jest ośmiornica smażona w czosnku, albo nadziewana kałamarnica. – Brzmi świetnie – zainteresowała się Gessjca. – A Ty Janek? – zapytał George. – Wolę coś bez owoców morza… – Może ryż z wołowiną? – To słyszy się już dużo lepiej – odetchnął Jan. – Po prostu, jak czegoś nie rozumiecie pytajcie! – skonstatował George. Janek podpytawszy Izabel o różne szczegóły zamówił: brodu – bulion wołowy z dodatkiem selera, kabaczka i rzepy, brungiel – nadziewane bakłażany i ross fil-form – ryż z siekaną wołowiną, jajami, pomidorami i szafranem. Gdy złożyli swoje zamówienia podszedł do nich sprężystym krokiem niewysoki mężczyzna z długimi włosami. – O cześć Alfred – uśmiechnął się George na powitanie – siadaj. – Witam wszystkich – odparł z nienagannym akcentem brytyjskim. – Poznajcie, to jest Alfred Saliba, mój kolega, właśnie z jego pomocy korzystamy od 2 lat, jeśli mamy większe grupy nurków w sezonie. Alfred był bardzo pewny siebie. Miał zimne spojrzenie, choć uśmiechał się przyjaźnie. Janek zauważył tą dwoistość, choć nie umiał jej określić. Nowo przybyły usiadł obok George’a i zaczęli rozmawiać po maltańsku. Izabel chwilę się przysłuchiwała i rzekła po angielsku: – Panowie nie rozmawiajcie teraz o interesach, będzie na to czas, poza tym nie wypada rozmawiać po maltańsku, George prosiłam Cię tyle razy! przygoda na malcie

70


VIII

– Masz rację, przepraszam – zmieszał się George. – To prawda, w Centrum staramy się rozmawiać po angielsku – i zwrócił się do Alfreda – wybierz coś, ja stawiam. – Oj to dziś mogę zaszaleć – zażartował Saliba. – He, he, na szczęście znam tutejsze ceny – roześmiał się George. – Ale nie wiesz, ile potrafię zjeść! Gdy do mnie zadzwoniłeś z zaproszeniem, postanowiłem nie jeść 2 dni przed dzisiejszą kolacją! – Widzę, że dobry humor Cię nie opuszcza, jak już wybierzesz te Twoje ogromne porcje, opowiedz o swoim statku. I Saliba podał wymiary i osiągi łódki opowiadając przy tym jakie warunki czekają podróżujących i jak zachowuje się w obliczu fal. Tym czasem kelnerka zaczęła podawać zamówione specjały. Wyglądały zniewalająco i równie dobrze jak wyglądały, tak też smakowały. Janek nie mówił wiele. Przysłuchiwał się chwilowym dyskusjom i obserwował. Wpierw zastanawiał się nad poznanym przed chwilą Alfredem Salibą. Dostrzegał w nim wyraźnie rysy arabskie, pedanterię i wysportowaną sylwetkę. Przez chwilę spoglądając na jego kilkudniowy zarost, zastanawiał się, czy nie pójść w ślady kolegi George’a. Zdecydował, że będzie się golić 2 razy tygodniowo. Kątem oka podziwiał urodę młodej Włoszki. Okazało się, że studiuje turystykę i skończyła 2 rok. Miała 21 lat. Janka ciekawił fakt pięknych rudych włosów, bo u Włochów dominowały przecież ciemne. – Trochę mi nie wyglądasz na Włoszkę Gessjca. – Nie jesteś pierwszy, który mi to mówi. – Skąd dokładnie pochodzisz? – A co, znasz Italię? – Troszkę, byłem we Włoszech 2 lata temu i zwiedzałem… – No proszę, pewnie z pielgrzymką do Jana Pawła II? – Dokładnie, to był główny punkt programu, jednak trwał króciutko… – Się nie jest VIP-em, to się tak dzieje – uśmiechnęła się. – To co, uchylisz rąbka tajemnicy? – Cóż, to nie tajemnica, urodziłam się pod Florencją, w małej wiosce, przygoda na malcie

71


VIII

rodzice mają tam dom i piękny ogród; mój dziadek był Irlandczykiem, który w czasie wojny zdobywał Monte Casino… – O! Tam walczyli Polscy żołnierze! – Wiem, wspominał, jak mieli trudno i ile krwi przelali… – Masakra… – W każdym razie został ranny i trafił do szpitala polowego. – I pewnie zakochał się w pięknej sanitariuszce? – Prawie zgadłeś, poznał moją babcię, była po 3 roku medycyny i pomagała pielęgniarkom, też jej się spodobał, okazało się, że rzucił prawo, by iść na wojnę… – To były czasy… – No tak, poznali się w szpitalu, zakochali i dziadek nie wrócił już do Irlandii. – Stąd Twoje ciemno-rude, właściwie miedziane włosy. – Teraz znasz moją tajemnicę. Podano deser. Były to szklane miseczki wypełnione czymś białym, udekorowane od góry, po obwodzie koła, kwadratami z brzoskwiń, a w środku była truskawka. Przysmak ten nazywano ogólnie Trajfil Malti, a podstawowym składnikiem był serek Ricotta przyrządzany na słodko. Wewnątrz znajdowały się też kawałki orzechów włoskich.

przygoda na malcie

72


IX

Szwajcaria, pierwsze dni lipca 1992

Jeszcze tego samego dnia Alfred Saliba, prosto z restauracji „Giuseppi’s”, udał się na swoją łódź, która czekała na niego nieopodal w Mellieha Bay. Gdy tylko znalazł się na pokładzie wydał rozkaz „kotwica w górę” i popłynęli w rejs na Sycylię. Kierowali się na pełne morze tak, aby najkrótszą drogą, pomiędzy Sycylią, a małą wyspą Favignano, dostać się następnego dnia do Palermo. Stąd Saliba, ledwo zdążywszy, poleciał do Lyon’u i posługując się paszportem na nazwisko Gerard de Funes wynajął nowiutkie Audi 100 Avant z silnikiem 2,5 TDI i mocy 115 KM. Zajechał nim do specjalistycznego gabinetu fryzjerskiego, gdzie ściął włosy, a następnie polecił zrobić z nich perukę. Ważne było, by mógł ją sobie zarówno założyć, jak i zdjąć, i to tak, by połączenie było niewidoczne dla obserwatora. Miał ją odebrać w drodze powrotnej nazajutrz. Teraz, po przekroczeniu francusko-szwajcarskiej granicy państwowej, zmierzał do Genewy. W głowie rysował mu się już plan przechwycenia i przerzucenia ładunku od marokańskiego przyjaciela dalej. Dlatego właśnie ściął włosy i zrobił perukę. Tym czasem wjeżdżał na przedmieścia spokojnego, szwajcarskiego miasta. Dochodziła 20.30, gdy podjechał do hotelu Mandarin Oriental usytuowanego blisko ujścia rzeki do jeziora Lac Leman, przy ulicy Qiai du Mont-Blanc 13. Zameldował się i zapłacił gotówką za jedną noc w dwójce z dużym łożem. Wziął szybki prysznic, przebrał się i zszedł do restauracji. Wcześniej, korzystając z telefonu hotelowego w pokoju, zamówił stolik, a następnie, wybierając znaną już sobie wcześniej agencję towarzyską, potwierdził zamówienie ekskluzywnej prostytutki. Spotkali się o 21.30 przy zarezerwowanym na hasło stoliku. Dziewczyna przygoda na malcie

73


IX

mogła mieć 23, 24 lata. Była bardzo ładna. Jak zwykle wybór padł na blondynkę z długimi nogami. Saliba nie zamierzał z nią przecież dyskutować. Lubił jednak grę wstępną, a że był głodny, dzisiejsza zapowiadała się na dłuższą niż zwykle… *** Następnego dnia rano wstał zadowolony. Minęło sporo czasu, odkąd był ostatnio z kobietą. Zanim wziął prysznic wykonał kilka skłonów i zrobił 20 pompek. Prostytutkę odprawił wręczając jej prócz gaży sowity napiwek. Zszedł na śniadanie, by napić się włoskiej kawy i zjeść jajecznicę z 2 jaj na szynce. Przebrał się w garnitur, wymeldował i podjechał do banku. Miał tu tajne konto na hasło dostępu. Gdy został sam ze swoją kasetką, wyjął z niej 2500 $ oraz 2500 funtów brytyjskich. Niebawem jego skromne, jak uważał, zasoby zaczną rosnąć. Wreszcie wszedł do gry. Wyjeżdżając z Genewy kierował się Route des Jeunes do autostrady 1A, którą skręcił w lewo w A41 i nie przekraczając dozwolonej prędkości dotarł do granicy. Po jej przekroczeniu podjechał do fryzjera po paczuszkę, a następnie dotarł do stacji benzynowej w okolicy wypożyczalni samochodów. Zatankował do pełna, zapłacił za paliwo i korzystając z WC założył sobie perukę z własnych włosów. Nie wzbudzając niczyjego zainteresowania dojechał do wypożyczalni i oddał Audi. Samolotem wrócił do Palermo i dla niepoznaki odwiedził kilka centrów nurkowych zbierając oferty współpracy. Późnym wieczorem wsiadł na swoją łódź, której pilnowali od startu na Malcie Bruno i Khurram. Teraz Saliba mógł spokojnie przebrać się w luźne ciuchy. Otworzył zimne, maltańskie piwo Cisk i zapytał: – Khurram, działo się coś, jak mnie nie było? – Nic szczególnego szefie… – Nikt się nie kręcił? – Tylko jakiś dziadek pytał, czy łowiliśmy ryby i gdzie. – Coś jeszcze? przygoda na malcie

74


IX

– Nie, nic… – Nie upiliście się czasem? – drążył Saliba. – Ależ szefie, w czasie roboty nie pijemy. – Khurram, podejdź no bliżej, czy ja wyglądam na idiotę? – No szefie, po jednym piwie jedynie wypiliśmy i to wszystko, prawda Bruno? Alfred nie tolerował pijaństwa wśród załogi w czasie roboty. Sam upijał się jedynie do lustra i to rzadko. Wracając zatrzymali się jeszcze w Marsala, gdzie były komandos, przeczekawszy do rana, również odwiedził 2, czy 3 centra nurkowe. Pruli teraz fale Morza Śródziemnego z prawie maksymalną prędkością. Płynęli kursem na południowy wschód, by dotrzeć w okolice Santa Croce Camerina na Sycylii. Zbliżała się pora kontaktu z Abdulem Sanjarem.

przygoda na malcie

75


X

Morze Śródziemne, sobota, 4 lipca 1992

– Jak się dziś spało? – zapytał Abdul. – Świetnie, wystarczająco długo, by nadrobić zaległości – odparł przyjaźnie Alfred. – Pogoda nie sprawiła niespodzianki? – Wręcz przeciwnie, a u Ciebie? – W porządku, wiało przez chwilę powyżej 6 w skali Beauforta, ale nie pojawiły się nawet symptomy choroby morskiej. – Czyli posprzątane! – Posprzątane i gotowe na przerób! – To w takim razie dziś będę pić Twoje zdrowie. – A toast? – zapytał Abdul. – Toast – El Pula Kala – odparł Alfred. – A co pijemy? – Astadasadhatavah, może być? – Brzmi ciekawie i pasuje, a kolacja niech będzie o 20.30 – zaproponował Abdul. – Wolę 21.00, jeśli nie masz nic przeciwko temu, będzie już widać gwiazdy – odpowiedział natychmiast Saliba. – Stoi – usłyszał. Rozmowa trwała 40 sekund i była prowadzona w języku arabskim. Słyszał ją Khurram i jeszcze ktoś, kto był blisko jachtu Abdula i siedział właśnie ze słuchawkami na uszach. Abdul skinął na Ahmeda. Podał mu telefon satelitarny, który ten momentalnie umieścił w specjalnej ołowianej skrzynce. Tym razem płynąc zrównali się z jakimś statkiem wycieczkowym oraz przygoda na malcie

76


X

promem kursującym między Denią na wybrzeżu Hiszpanii, a stolicą Majorki Palmą. Narkotykowy boss wyjął mały notesik oprawiony w delikatną cielęcą skórkę i rozpisał sobie rozmowę… Abdul postanowił teraz zrobić zakupy i popłynął na snobistyczną Ibizę, by przy okazji wykorzystać wyjątkowo wolny weekend. Ostatni tydzień pracy był wytężony. Do jednej z jego fabryk zawitała kontrola sanitarno-epidemiologiczna. Sprawdzali stan urządzeń i pomieszczeń. Skontrolowali też bieżące karty pracowników. Abdul dostał cynk, ale postanowił sprawdzić swojego manager’a i nie powiadomił go o niespodziewanej wizycie urzędników. Na szczęście wszystko wypadło pozytywnie. Mniej więcej w tym samym czasie statek Abdula, prawie identyczny z tym, którym dysponował Alfred, podpływał w okolice wyspy Fogo, jednej z archipelagu Wysp Zielonego Przylądka, by przejąć ładunek czyściutkiej kokainy w ilości pół tony wartości 20 milionów dolarów wg cen hurtowych. Marokański boss miał nadzieję na przetarcie zupełnie nowego szlaku dostaw. Abdul Sanjar, zadowolony z dotychczasowego przebiegu wypadków, za bardzo dał się zwieść pozornemu spokojowi. Od dłuższego czasu nie zauważył ani samochodów naprawczych, rozstawionych „dziwnym trafem” niedaleko rezydencji, ani szpicli udających, że czytają gazetę. Nie miał nawet przypadkowych kontroli drogowych.

przygoda na malcie

77


XI

Paryż, 6 lipca 1992

Pierre Guille siedział wygodnie w fotelu i popijając poranną kawę, której aromat opanował już cały gabinet, czytał po raz drugi świeży raport. Stała obserwacja obiektu opłaciła się. Miał przed sobą dialog dwóch mężczyzn, który trwał niecałe 40 sekund. Został podsłuchany i zapisany już od 3 sekundy połączenia. Szef komórki DGSE doskonale zdawał sobie sprawę, że Abdul Sanjar szykuje dostawę. Widział grę słów i swoisty szyfr. Był pod wrażeniem. Nie dosyć, że rozmowa toczyła się po arabsku, gdzie niektóre słowa mogą mieć wiele znaczeń, to jeszcze zostały tu wrzucone nic nie mówiące dwa wyrazy… Bo co oznaczało E-L-P-U-L-A-K-A-L-A wypowiedziane, według notatki służbowej, jednym tchem, albo A-S-T-A-D-A-S-A-D-H-A-T-A-V-A-H?? Wstępna analiza wykazała, że w bazie danych nie istnieje drink czy alkohol o takiej nazwie. Ten drugi zwrot (wyraz?) był oznaczony wielkim znakiem zapytania. Analityk stwierdził tylko, że rozmowa przebiegała krótko i rzeczowo, rozmówca X miał przemyślane i przygotowane odpowiedzi. Nie zawahał się ani razu. Obiekt za to zdradzał oznaki radości i zadowolenia, o czym świadczy również przyjęcie urządzone na jachcie z soboty na niedzielę u wybrzeży Ibizy. Kluczowe mogą okazać się te dwa, nie pasujące do niczego pozornie wyrazy. – Jaki ten Sparcle domyślny – głośno skonstatował Pierre. – Każdy by to zauważył. Nacisnął przycisk aparatu telefonicznego i zapytał swoją sekretarkę: – Moja droga czy spotkanie na 12.30 potwierdzone? – Chodzi panu o lunch z panem Mahmedem Nasisem? – Oczywiście. przygoda na malcie

78


XI

– Jeszcze nie, ale jak pan chce spróbuję to ustalić. – Na razie daj mu chwilę, niech dopije kawę, teraz muszę zejść na dół, wrócę za jakieś 30 minut – i nie czekając na odpowiedź wyłączył się. Pierre Guille nie skorzystał z windy. Wolał pójść pieszo. Odkąd siedział w biurze i w papierach, trochę się zapuścił. Przytył 4 kilogramy. Nadal był oczywiście przystojnym, dobrze ubranym mężczyzną, ale obawiał się, co będzie dalej, z jego, na razie malutkimi, boczkami. – Słuchaj Michelle – powiedział wchodząc do pomieszczenia analityków – Sparcle nie zrobił wielkiego odkrycia. – Czepiasz się? – zapytała z nutką złośliwości spoglądając znad okularów czarująca Michelle. – Oj, od razu czepiasz się, wiesz, że mam lekkiego świra na temat Abdula. – Lekkiego? – Kto tu się kogo czepia? – No dobra Pierre, co mamy zrobić? – Zależy mi na tych dwóch wyrazach, ciągach liter. Wybierz dwóch najlepszych naszych analityków i językoznawcę i niech pracują tylko nad tym… – Ty myślisz, że ja mam tutaj setki ludzi? – Michelle, przestań, wiem, że masz niedobory kadrowe, ale wiem też, że masz córeczkę w V klasie podstawówki i nie chcesz, by ktoś częstował ją cukierkami z nadzieniem kokainowym zamiast witaminy C, prawda? – No to już jest chwyt poniżej pasa! – Nie chwyt, a rzeczywistość do jakiej chciałby nas zabrać Abdul i jemu podobni. – Już dobrze, nie kłóćmy się, wydam polecenie i najbliższe godziny, może dni, pogłówkujemy nad tym. – Dzięki, masz u mnie lunch. – Trzymam Cie za słowo! Wrócił po schodach do siebie. Od sekretarki dowiedział się, że ich człowiek z Maroko, Mahmed Nasis, potwierdził dzisiejsze spotkanie. Pierre przygoda na malcie

79


XI

spojrzał na zegarek. Nie było jeszcze 10-ej i musiał uzbroić się w cierpliwość… Wreszcie o 12.15 wyszedł z gmachu DGSE i skierował się do pobliskiej, niedrogiej restauracji. Był przed czasem, więc nie wybierał żadnego dania. Zamówił jedynie białe wytrawne wino Chablis Domaine Gautheron z Burgundii. Kelner przyniósł butelkę i 2 kieliszki, po czym sprawnie wyjął korek i podał go zamawiającemu. Pierre powąchał i skinieniem głowy poprosił o nalanie. Kelner uchwycił butelkę z winem tak, by kończąc nalewanie ruchem lekko skrętnym podnieść szyjkę i nie uronić nawet kropelki, co wcale nie jest takie proste. Degustacja wypadła pomyślnie. Teraz wyprostowany pracownik restauracji ukłonił się grzecznie i pozostawiając wino na stole zaczął się oddalać. Odchodząc minął się z chudym, ciemnym Marokańczykiem. – Cześć Pierre, przepraszam za spóźnienie. – Cześć, spokojnie, nie jesteśmy w Niemczech – zaśmiał się Pierre. – I całe szczęście! – Nie wyglądasz najlepiej Mahmed. – Dawno nie miałem urlopu. – Ja Ci go nie załatwię. – Ale możesz pomóc koledze, masz bliżej. – Czasem zazdroszczę Wam, bo wolałbym dalej… – Czyżby brak ćwiczeń i zbyt częste spotkania z żoną aż tak Cię zdemotywowały? – To pierwsze, jak najbardziej…, ale do rzeczy – część o żonie przemilczał. – Cóż, udało nam się... – Ale po kolei, mów chronologicznie i nie komentuj od siebie, interesują mnie tylko fakty. – Po przechwyceniu szczątkowej rozmowy sprzed tygodnia, wzmocniliśmy obserwację i uruchomiłem zespół wodny z dostępnością 24 godziny na dobę. – Bardzo dobre posunięcie. przygoda na malcie

80


XI

– Gdy „oko” powiedział nam o ruchu obiektu, do akcji wkraczał kuter rybacki… – Kuter rybacki w szranki z nowoczesnym jachtem Abdula? – Kuter rybacki jest kutrem dla przeciętnego śmiertelnika, pod pokładem mieści się najnowocześniejsza technologia, którą jest naszpikowany jak dziczyzna słoniną. Łódka ma 18 metrów długości i może płynąć z prędkością 40 węzłów, dasz wiarę stary?! – Nieźle! – W środku kamery, sonary, radary, broń i tym podobne. – Wybierzmy się tym po robocie na mały rejsik! – Nie jesteś pierwszy na liście – uśmiechnął się Mahmed. – No dobra i co? – Kuter z zewnątrz wygląda na zdezelowaną łajbę, z odpadającą farbą i widoczną korozją… – Co z obiektem?! – No więc, jak dostaliśmy sygnał, kuter wkroczył, a że ma dobry sprzęt, wychwycił 95% dialogu. – A wiecie z kim się kontaktował? – To jest trochę dziwne. – To znaczy? – Rozmawiał z kimś, kto był w tym momencie w okolicach Sycylii, ale w dość sporej odległości od lądu i do tego w ruchu… – Co w tym dziwnego? – Ano to, że kontakt był na telefon komórkowy, który łączy się z przekaźnikiem tylko do pewnej, nieprzekraczalnej odległości… – A lokalizacja wykazała, że? – Że obiekt był w znacznej odległości od lądu, o wiele za daleko, by telefon mógł działać. – Ciekawe, a namierzyliście go później? – Od razu po rozmowie zniknął. – Ale przecież bateria wewnętrzna, nawet po wyjęciu karty SIM i zdeprzygoda na malcie

81


XI

montowaniu baterii głównej daje odczyt. – Otóż to! Gość pewnie wrzucił cały telefon do morza… – No tak… – Uprzedzając Twoje pytanie, kartę kupiono w Lyon’ie. *** Gdy po spotkaniu Pierre wrócił do siebie, zamyślił się. Zbliżył się do Abdula i jego tajemniczego rozmówcy. Jednak zdawał sobie sprawę, że błądzi we mgle. Ten ktoś w okolicy południowej Sycylii mógł być każdym. Zostało mu skupić uwagę na pracy analityków i modlić się do Boga o pomoc w złamaniu końcówki rozmowy z ostatniej soboty.

przygoda na malcie

82


XII

Poznań, połowa lipca 1992

Rita weszła w rytm tygodniowy. Zbliżała się już połowa miesiąca. Truskawek było tak mało, że zmieniała się z Anią i przez to zyskała co drugi, dodatkowy, wolny dzień. Ojciec Rity nie miał nic przeciwko temu. Właśnie siedziała w ogrodzie, a Rocky przymilał się trącając ją mordą. Zapraszał do wspólnej zabawy. Rita od czasu do czasu go pogłaskała, potarmosiła i poprzytulała się. Wreszcie poszukała patyk i rzuciła, jak najdalej potrafiła. Rocky ruszył, by zaaportować. – No Rocky, przynieś! I po chwili, w pełnym biegu wilczur pojawił się z patykiem w pysku. Wtem zatrzymał się metr od Rity, postawił uszy i znieruchomiał na chwilę. Wreszcie wypluł kij i zaczął szczekać ruszając na front domu. Po chwili okazało się, że Rita nie pomyliła się ani trochę. Tak pies reagował na listonosza, który zatrzymał rower przy furtce Państwa Kranc. Miał dla nich trzy listy. Nastolatka podeszła bliżej, by nie wrzucał ich do skrzynki, a po prostu jej podał. Podziękowała uprzejmie i ochrzaniła Rockiego, by przestał się źle zachowywać. Pies zrobił zdziwioną minę i już z mniejszym natężeniem poszczekiwał jeszcze, jakby chciał powiedzieć, że to on ma decydujące zdanie w takich kwestiach. Serce Rity przyspieszyło gwałtownie, gdy na jednej z kopert zobaczyła uśmiechniętego delfina i pieczątkę z Malty. Wreszcie Janek do niej napisał! Jej nadzieja była lekko nadwątlona. W końcu mijał już trzeci tydzień, a tu żadnej informacji… Schowała swój list, a pozostałe zaniosła do domu. – Rita, kochanie, co tam przyniósł listonosz? – Są dla Was dwa listy mamo. przygoda na malcie

83


XII

– Jakieś kartki z pozdrowieniami? – …Nie mamo, kartek nie ma… – A coś Ty taka rozpalona córeczko? – Ja rozpalona? – No widzę jakie masz wypieki na twarzy, stało się coś? Biegałaś po ogrodzie? – Nie, Rocky biegał, a ja… dostałam list od Janka. – No proszę, od Janka mówisz – zaczepnie powiedziała Marta Kranc. – Oj mamo, od Janka z Malty. – Chyba się moja Rita zakochała?! – Od razu zakochała, przestań mamo! – Dobrze już, dobrze, czytałaś co u niego? – Gdzie, jeszcze nie… – No to idź do siebie, ale przedtem zrób kilka łyków zimnej wody! – Ha, ha, bardzo śmieszne mamo! Ricie rzeczywiście przydałoby się trochę ochłody, bo była podenerwowana i listem, i rozmową z mamą oraz pewnie niechybną, z całą rodziną przy obiedzie. Wyszła z domu. Wzięła ze sobą koc, butelkę niegazowanej wody mineralnej i poszła pod czereśnię. Tu rozłożywszy się usiadła, oparła o drzewo nie bacząc na to, że znów pobrudzi bluzkę od kory. Skrzyżowała bose teraz nogi, a Rocky, jakby rozumiejąc powagę sytuacji, położył się w odległości nie większej niż 50 cm, oparł mordę na przednich łapach i wpatrywał się w Ritę. Młoda pani obejrzała kopertę. Janek zaadresował równymi, drukowanymi literami, z tyłu podał swój dokładny adres, więc Rita uważnie dobierała się do zawartości. List był obszerny, co ją ucieszyło… Malta 9.VII.1992, godzina 23.00 Droga Rito, Minęło już paręnaście dni, odkąd szczęśliwie doleciałem do Malty. Mniej lub bardziej sprawnie poradziłem sobie z komunikacją i dotarłem do San Poul’s Bay, do rodziny Meli i George’a. Oboje są świetni. Na pewno byś ich poluprzygoda na malcie

84


XII

biła. Są udanym małżeństwem, plus minus w wieku naszych rodziców. Meli ma podobny kolor włosów do Twoich. Spotykam się z nią codziennie na śniadaniach i jak tylko widzę długie, puszyste i pachnące włosy, przypomina mi się nasz spacer nad Wartą. Wiesz, chciałem Cię wtedy złapać za rękę, ale nie starczyło odwagi… Ciekawe jakbyś zareagowała? Mam nadzieję, że nie skończyłoby się pobiciem;) Acha, co do lokum, mieszkam samodzielnie, w takiej przybudówce. Mam skromny pokój, łazienkę i aneks kuchenny. Pierwszy tydzień był ciężki z tego względu, że chodziłem prawie wciąż głodny. Od swego ojca pożyczyłem tylko 100 funtów, a pierwszą wypłatę (wreszcie!) miałem 4 lipca po robocie. George, mąż Meli, jest świetnym instruktorem nurkowania. Opanowany, zasadniczy i również zabawny. Mamy dobry kontakt i mam nadzieję, że będzie ze mnie zadowolony. Wiesz Rito, dał mi, to znaczy wydzierżawił, na czas pobytu, taki fajny skuterek honda. Jest rewelacyjny, niezbyt szybki, ale za to na tych wszystkich uliczkach niezastąpiony. W ogóle musiałabyś to zobaczyć. Tu jest inne życie. Ludzie mili (na razie miałem jeden incydent, ale opowiem, jak się zobaczymy) i przyjaźni, klimat śródziemnomorski, a więc słońce, wiatr i morze. Wiesz, jestem zakochany w Malcie. Co prawda mało tu roślinności i nie ma lasów, ale nagie skały omywane falami też wyglądają pięknie. Może trochę surowo, ale pięknie. Lubisz takie klimaty? Właśnie, wspominałaś, że chodzicie jesienią z rodzinką na grzyby. Może uda nam się wybrać razem? Co o tym myślisz? Osobiście bardzo to lubię, z ojcem robimy zawsze zawody, kto uzbiera więcej, przy czym 1 borowik odpowiada 5 czarnym łebkom… Tu na Malcie jest upalnie, ale bryza (zawsze z którejś strony wieje) od morza pozwala oddychać. Nie wiem, kiedy dostaniesz ten list, bo nie mam pojęcia, ile dni to zajmie, ale pewnie około 15 lipca. Dziś (jeszcze) czwartek. Jutro rano wrzucę list do skrzynki albo inaczej… W czasie lunch’u (mamy około 2 h wolnego) podjadę do placówki i nadam pocztą lotniczą. Teraz, gdy czytasz te słowa, mam nadzieję, że jestem Dive Master’em. Egzamin mam jutro od rana. Jeśli zdam, będę mógł pracować na całym świecie jako przewodnik pod wodą. przygoda na malcie

85


XII

Teraz przez 2 tygodnie (niecałe) towarzyszyłem George’owi w szkoleniu nowych adeptów nurkowania rekreacyjnego. Grupa liczyła 6 osób. Najpierw filmy na video, teoria i wreszcie wejście do wody i codzienne ćwiczenia. Niezła grupa. Ze wszystkim sobie poradziłem i nawet George mnie pochwalił, a robi to ponoć rzadko. Może za rzadko? Hm… Trochę się denerwuję, bo co innego w wodzie, a co innego egzamin teoretyczny. Ale z Opatrznością jakoś damy sobie radę, a już Opatrzność na pewno! Wiesz, chciałbym Cię zabrać pod wodę… Mówiłaś, że lubisz pływać w jeziorze, a czy zanurzasz głowę pod wodę? Okazuje się, że dla wielu osób właśnie zanurzenie głowy jest dużym problemem psychicznym. Ale i na to są sposoby ;) Napisz, jak się czujesz, co porabiasz, czy choć czasem pomyślisz o nieogolonym chłopaku, który żyje gdzieś tam, na środku Morza Śródziemnego? U mnie codziennie dużo się dzieje. Mam wolne popołudnia w środy. Pracujemy od poniedziałku do soboty. Niedziele wolne. Jak tylko mogę, zwiedzam wyspę. Nie byłem jeszcze na Gozo (druga, co do wielkości), ale teraz jeśli zdam egzamin, będę mógł nurkować wszędzie, na całym archipelagu. Kiedyś pokażę Ci Maltę, a przynajmniej chciałbym … Jest co oglądać. Mają wiele kościołów, a w katedrze św. Jana w Vallecie przechowują oryginalne prace Carravagia, między innymi „Ścięcie Jana Chrzciciela”. Fajną mają też kuchnię i widoki. Wiesz, w stylu zachodzące słońce, zatoka, palmy… i dobre wino… Sorka, Ty jeszcze jesteś za młoda na wino!!! Czy Twój ojciec bardzo Cię męczy ze szklarniami? Musisz wcześnie wstawać? Będę kończył, już piątek… Bardzo Cię pozdrawiam Janek PS. Z tym zarostem, chodziło mi o to, że przez pierwsze dni się nie goliłem i potem, jak to zrobiłem, to się tu ze mnie śmiali, bo słońce opaliło mi twarz do granicy zarostu… Wiesz, taka odwrócona flaga polski, czyli maltańska:) przygoda na malcie

86


XII

Kilka fragmentów Rita przeczytała ze 2, 3 razy. Szczególnie te o włosach i złapaniu za rękę. Postanowiła poczekać do wieczora i odpisać Jankowi parę słów. Zrobiło jej się błogo na duszy i była jakaś taka spokojniejsza. Tym czasem mama Rity wołała wszystkich na obiad. Dziś były ziemniaki, buraczki i kotlety mielone zrobione własnoręcznie z piersi indyka. Do tego na wszystkich czekał zmrożony już koktajl jagodowy. Tomasz Kranc kupił litr tych smacznych, leśnych owoców na jeżyckim targu. Zachwyt Krzysia nad koktajlem, szczególnie wtedy, gdy po obiedzie zobaczył swoje szczerbate zęby i język w kolorze fioletowym, przekładały się na dobre humory całej rodziny. – Mamo, zobacz jaki mam fajny język! – Nie tylko Ty skarbie. – A pokaż! – Ble – Marta Kranc wyciągnęła język. – Ale fajnie – ucieszył się Krzyś. – Do tego jutro będziesz miał czarną kupkę! – Jak to czarną, chyba fioletową! – Jak będziesz miał fioletową, to od razu pojedziemy do szpitala – zaśmiał się Tomasz Kranc. – To może rzeczywiście będzie czarna… – Tylko nie wołaj nas jutro, byśmy to oglądali! – szybko dodała mama Krzysia. – Skąd wiedziałaś, że będę wołał? – Nie wiedziałam, ale Cię znam, Krzysiu! I tak sobie rozmawiali. Wieczorem, gdy Marek wrócił, mama podpowiedziała mu o liście z Malty. Wiedziała, że podjęcie pracy przez Janka Polaka podbudowało go i bardzo zainteresowało. Najstarszy syn Marty Kranc od razu poszukał Ritę. – Siostro, jak tam w ciepłych krajach? – Widzę, że mama już Ci doniosła… – Od razu doniosła. – A jak inaczej to nazwać? przygoda na malcie

87


XII

– Podzieliła się ze mną Twoją radością! – Jaki Ty się elokwentny na tym targu zrobiłeś! – Ale to ja namówiłem tatę na jagody, wiem, że je bardzo lubisz, więc odrobinę szacunku poproszę. – Ależ proszę bardzo braciszku! – Od razu lepiej, to co z tą Maltą? – OK. – I tyle masz do powiedzenia? – To był list do mnie, pamiętasz? – Oj wiem, ale weź powiedz, jak Jan sobie radzi? – Z tego, co pisze, to dobrze, w ostatni piątek miał jakiś egzamin i jeśli go zdał, to na dobre zacznie się jego przygoda czy praca z nurkowaniem. – Zazdroszczę mu, kurczę, fajnie ma. – Pewnie, że fajnie, sama bym się tam przejechała… – O proszę bardzo, jeden list, a już Ci się marzy podróż do Janka! – Nie do Janka, a na Maltę! – Dobra, dobra, myślisz, że Cię nie znam na tyle? – Na ile? – By wiedzieć, że się zabujałaś… – A Ty wiesz w ogóle, co to znaczy zabujać się? – Wyobraź sobie, że wiem dobrze Rito… – A jakim to sposobem? – Moja sprawa, nie ma o czym gadać… – Bo co, za młoda jestem?! – Nie o to chodzi… – A o co? – Innym razem Ci opowiem, dobra? Teraz nie mam nastroju, serio – spochmurniał Marek – Chyba rzeczywiście coś tam wiesz… Nie przejmuj się Marek, znajdziesz dziewczynę swoich marzeń! – Chciałbym… przygoda na malcie

88


XII

Placek na kruchym cieście z wiśniami, delikatnie polukrowany, smakował wszystkim wybornie. Tym bardziej, że był upieczony przez trzy panie domu. Marta Kranc postanowiła uczyć córki wypieków i gotowania. Szło im nieźle, bo w przeciwieństwie do swojego męża, była uosobieniem Anioła, szczególnie jeśli chodzi o cierpliwość. Rita obmyślała przez cały czas, jak zacząć list i jak go prowadzić. Janek zwrócił uwagę na chwycenie za rękę, a o tym samym, wtedy nad Wartą, przecież pomyślała, choć nie dała po sobie poznać. Ważne było też, że stała się dla niego kimś więcej od zwykłej koleżanki i to ją bardzo podbudowało i świetnie nastroiło. Zanim mama Rity zaczęła cokolwiek przygotowywać do kolacji, dziewczyna była już w kuchni i kroiła chleb, a umyte pomidory bez skórki czekały na pokrojenie. – Widzę córeczko, że list dobrze wpłynął na Twój humor. – Aż tak to widać? – zaczerwieniła się Rita. – Dobrze, że się trochę opaliłaś, może nikt nie zauważy rumieńców, no powiedz, co tam u tego chłopaka. – U Janka! – U Janka. – Radzi sobie świetnie i zdobywa doświadczenie, zarabia na swoje utrzymanie i poznaje świat, czego chcieć więcej… – Jest parę rzeczy, rodzina, przyjaciele, zdrowie, itp. – No tak, ale to wiadomo. – Niektórzy o tym zapominają… – On chyba nie zapomina, dodał nawet, że ma nadzieję zdać ten egzamin z pomocą Bożą. – Jaki egzamin? – No taki nurkowy, jak go zaliczy, to będzie mógł być przewodnikiem pod wodą na całym świecie. – Pod wodą to chyba nie jest najbezpieczniej! – Mamo przestań z tym niebezpiecznie, na ulicy jest chyba bardziej i dużo łatwiej o wypadek. – Ale sama zobacz, przecież w Polsce mało kto wie coś o nurkowaniu. przygoda na malcie

89


XII

– To prawda, sama wiem niewiele, tylko tyle, co od Janka. – Ładnie na niego mówisz. – A jak mam mówić, znowu się czepiasz? – Spokojnie córeczko, ja się nie czepiam, tylko podoba mi się jak o nim mówisz. – Przepraszam mamo… – Już dobrze, mogę Ci obiecać, że jak nie chcesz, nikomu nie będę mówić o naszych sprawach. – O naszych sprawach? – No o Janku i takich tam. – Mamo… – No co? W czasie rozmowy o przebiegu sinusoidalnym, jeśli chodzi o nastroje i tembr głosu, panie przygotowały stół. Czekały teraz, aż się woda zagotuje, by zalać herbatę. *** Było już po 22.30, gdy Ania nakryła się kołdrą i odwróciła do ściany. Przed sekundą Rita wyszła do łazienki. Rozebrała się i popatrzyła na siebie przed lustrem. Stwierdziła, że ładnie się już opaliła, co potwierdzał kontrast skóry z zakrytych przed słońcem miejsc. Chwilę powalczyła z pryszczami, które już coraz rzadziej pojawiały się na czole. W końcu weszła pod prysznic. Miała nadzieję, że po powrocie do pokoju siostra będzie już spać, a ona sama, w spokoju, odpisze na list Janka. Zabiegi higieniczno upiększające zajęły Ricie ponad 30 minut. Gdy wróciła istotnie Ania spała już snem sprawiedliwego. Z drugiej szuflady od góry swojego biurka wyjęła papeterię i usiadła. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę… Poznań 15 lipca 1992, prawie 23.30 Drogi Janku, Ucieszył mnie bardzo Twój list. Zaczęłam się już nawet zastanawiać, czy przygoda na malcie

90


XII

w ogóle napiszesz… Śródziemnomorska Malta, dużo zajęć i pewnie sporo ładnych dziewcząt mogło Cię zauroczyć. A tu proszę, jaka niespodzianka! Minęły już prawie 3 tygodnie od naszego spaceru nad Wartą. Było bardzo fajnie… Mieliśmy ładną pogodę, chyba tylko 2 razy padał deszcz. Z moją siostrą Anią mamy dyżury w ogrodzie, ale nie jest źle. W sumie, jak nie podchodzisz do, np. zbierania truskawek czy pomidorów mechanicznie, to nawet miło jest popatrzeć, że wczoraj zielony, dziś staje się różowy, by jutro poczerwienieć. Przyroda jest zaskakująca i piękna. Wyczuwam, że naprawdę podoba Ci się na Malcie, że się w niej zakochałeś… Sama nie wiem… Bardzo lubię las i jeziora, i kwiaty… Nie wiem, czy mogłabym mieszkać w miejscu, o którym piszesz. Choć z drugiej strony skały, zatoki i fale morskie, brzmią pociągająco. Janku, myślę, że wiele też zależy od tego, z kim się jest tam, gdzie się jest… Wtedy nad Wartą, przyznam Ci się, że też pomyślałam, jak Ty. Gdybyś mnie złapał za rękę nie broniłabym… chyba;) Na przełomie miesiąca byłyśmy z Klarą w Centrum. Pamiętasz ją? To moja przyjaciółka z klasy. Kupiłam sobie fajne sandały i potem poszłyśmy na lody, na Stary. Wyobraź sobie, że zaczepiło nas trzech chłopaków. Byli beznadziejni. Znaczy się w sensie manier, zachowania. Spławiłyśmy ich i na szczęście dali nam spokój. Może to głupie, ale napiszę Ci jeszcze, że miałam dziwny sen. Siedziałam na drzewie i zaatakował mnie sęp. Cofnęłam się nagle i spadałam, ale nie trzasnęłam o ziemię, a wylądowałam na jelonku i się obudziłam… A tak, to trochę nudno. Ale „taka wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”! Pamiętasz z czego ten cytat? Ogród, dom, zabawa z Krzysiem, książka i wspólne pieczenie z mamą, która twierdzi, że musimy nauczyć się dobrze gotować, bo z chłopami tak jest, że przez żołądek do serca… Mam nadzieję, że tak nie uważasz, bo co będzie, jak się nie nauczę? Na koniec napiszę Ci tylko, że od 1 sierpnia jadę na oazę do Stryszawy, na II stopień. I jeszcze, że w Polsce mamy nowy rząd. Wyobraź sobie, że mamy przygoda na malcie

91


XII

pierwszą kobietę premiera na jego czele. Jest nią Poznanianka Hanna Suchocka. Tak więc, od 11 lipca nie ma bezkrólewia, jak powiedział mój ojciec. Poza tym mam nadzieję, że zdążysz napisać do mnie jeszcze przed moim wyjazdem na rekolekcje?! Z dobrymi myślami Rita PS. Nie widziałam Cię nigdy w zaroście, ale pewnie wyglądasz równie przystojnie! Natomiast w barwach flagi… też się uśmiałam! PS. 2 Grzybobranie wchodzi w grę, zastanowię się;)

przygoda na malcie

92


XIII

Morze Śródziemne, połowa lipca 1992

Wyjątkowo nad maltańskimi wyspami pojawiły się rzadkie, bo rzadkie, ale dające jednak jakiś mizerny cień obłoczki. Wiatr przeganiał je leniwie w stronę Afryki, a Jaś leżał sobie w morzu i podziwiał kształty i wyimaginowane postacie przesuwające się po nieboskłonie. Był szczęśliwy. W miniony piątek zdał celująco egzamin na Dive Mastera. Co więcej, grupa, w której szkoleniu uczestniczył, również zaliczyła swoje testy na OWD (Open Water Diver). Od całej szóstki zainkasował napiwek w postaci 5 lira razy 6, co dało w sumie 30 lira, czyli około 60 funtów. W Polsce było to mnóstwo pieniędzy! Ostatnią niedzielę spędził na Gozo. We czwórkę wynajęli mini morisa z klimatyzacją i przejechali wyspę wzdłuż i wszerz. Mniej ludzi, bardziej dziko i spokojnie. Bezapelacyjnie spodobało mu się słynne Azure Window w Dwejra Point. To wyrzeźbione przez Stwórcę okno skalne śmiało można zaliczyć do cudów Natury, a dzięki temu, że fale były tego dnia niegroźne, cała czwórka wykąpała się w tym miejscu. Ową czwórkę stanowili Gessjca, Ryan, Lukas i Jan. Podeszli, by zjeść lody, a Cuprum, jak pieszczotliwie przezwali rudowłosą piękność z Włoch, stwierdziła: – Nawet niezłe te lody, jak na nie-włoskie. – Co się stało, że w ogóle spróbowałaś? – rzucił Ryan. – No właśnie, Cuprum, dostaniesz mdłości – uśmiechnął się Janek. – Spokojna głowa, wieczorem łyknę ginu. – Wieczorem, to Ty pójdziesz grzecznie spać, bo jutro, skoro świt, płyniemy w nieznane – zauważył Lukas. – Prawda… przygoda na malcie

93


XIII

– Kto płynie, ten płynie – żachnął się Ryan. – Przecież losowaliśmy, wiemy, że wszyscy nie mogą nagle wyparować z bazy w środku lipca – stwierdził poważnie Jan. – Oj tam, oj tam… – Przestańcie chłopaki, luz, idziemy na drugą stronę, zobaczymy to Inland Sea… I poszli dalej. Schodząc z niewielkiego pagórka, w dole, ukazała im się mała zatoczka z o dziwo zielonkawą wodą. Z obrzeża tunelu, który niknął w masywie skalnym, skakał do wody jakiś nastolatek. Inny wychodząc z wody wdrapywał się właśnie na ową skałę. Janek stwierdził, że wysokość, z której skakali, to na oko 6–8 metrów. Inland Sea było nadal Morzem Śródziemnym, ale aby się na nie wydostać w pełni, trzeba było przebyć około 75 metrów tunelem na drugą stronę góry. Miejscowi za drobną opłatą wozili turystów typowymi, kolorowymi łódkami. Było to też miejsce nurkowe, które wraz z Azure Window i Crocodile Rock Jasiu miał niebawem odkryć również pod wodą. Niedziela minęła szybko. We mszy świętej uczestniczyli Gessjca, Ryan i Jan. Lukas wolał pospacerować, wypalić papierosa i posiedzieć w cieniu. Wrócili na Maltę ostatnim promem i Jan od razu zaczął się pakować. Następnego dnia mieli wypłynąć na cały tydzień z dziesiątką klientów na safari. George uzgodnił to wcześniej z Salibą. Nad bezpieczeństwem nurków czuwali przewodnicy Lukas, Gessjca i Jan. Zakwaterowanie uczestników w większości nastąpiło w niedzielę wieczorem. Dla reszty terminem wejścia na statek była 5.30. O 6.00 wypływali w rejs nurkowy. Wpierw kierowali się na jedną z wysp Pelagijskich, na Linosę. Odległość 70-ciu mil morskich pokonali szybko i jeszcze przed południem zrobili check dive. Przepiękne szmaragdowe wody oblewające małą wyspę zachęcały do uprawiania sportów wodnych. Wśród nurków znajdowało się między innymi 2 Rosjan, z których jeden miał kilka tatuaży. Obaj rośli i grubo po 50tce. Władimir mierzył dobre 190 cm wzrostu i ważył 100 kg, drugi, Sasza, niewiele niższy miał skośne oczy i zimne spojrzenie. Pili dużo wódki przygoda na malcie

94


XIII

i na szczęście wylądowali w grupie Lukasa. Na statku słychać było jeszcze Włochów, Hiszpanów, Francuzów, a pośród tej grupy znalazł się jeszcze jeden Szwajcar. Alfred Saliba nie był zbyt rozmowny. Janek obserwował go ukradkiem. Wydawał krótkie komendy w języku arabskim. Prócz niego, załogę stanowili jeszcze czterej marynarze, kucharz, I oficer i dwóch załogantów. Codziennie odbywały się 3 nurkowania oraz jeśli były ku temu warunki i chęci uczestników, możliwość zanurzenia nocnego. Pierwsze dwa dni grupa spędziła wokół wyspy. Przed wypłynięciem w dalszą podróż można było zwiedzić ląd na własną rękę. Wieczorem odbili od Linosy, by następnego dnia odkrywać podwodne tajemnice Pantellerii. Pierwsze nurkowanie tego dnia odbyło się o 6 rano, potem zjedli śniadanie i po przerwie zanurzyli się po raz drugi. Lunch wypadł o 12-ej, a kucharz podał ryż, makaron, tuńczyka, pomidory i zasmażona paprykę oraz bakłażan. Zaraz po trzecim zanurzeniu ruszyli w dalszą podróż, by w nocy minąć przylądek Bon i dotrzeć do malutkiej tunezyjskiej wyspy Zembretty. Korzystali z pontonu, bo Saliba nie chciał ryzykować zbyt bliskiego podchodzenia do brzegu: – Weźcie ponton i popłyńcie na dwa razy. – Czyli 7 i 6 osób? – Dokładnie, cieszę się, że znacie się na matematyce. – To co, najpierw robimy wschodnia stronę, a na drugim nurku zachodnią – rzucił Lukas. – Mnie pasuje – odparła Cuprum. – Mnie też. – A długo trzeba będzie czekać na Was? – zapytał Rosjanin. – Chwilkę, wytrzymacie – odparł Jan. – Pewnie, że wytrzymamy, jesteśmy twardzi niczym hartowana stal! – Dość gadania, RIB jest już gotowy, pierwsza grupa niech się pakuje – wtrącił Alfred. Przerwę wykorzystali na lądzie, a arabscy Maltańczycy wymienili w tym czasie puste butle nurkowe na pełne. Wyspa, a właściwie kawałek skały wyprzygoda na malcie

95


XIII

stający z wody wyglądał tak, jakby ktoś wrzucił kamień do dużego talerza od zupy. W czasie dwóch zanurzeń można było „zrobić” całą wyspę. Miała 50 m szerokości i około 400 m długości. Drugą, którą odwiedzili po lunchu, Zembrę, była o wiele większa. Tunezyjska straż przybrzeżna podpłynęła do statku i dokonała odprawy. Saliba musiał mieć niezłe chody, bo trwało to zaledwie pół godziny i nawet nie porównywano zdjęć w paszportach z ich właścicielami. Wieczorem zeszli na ląd. Śpiew ptaków nie ustawał. Okazało się, że wyspa była wybornym kąskiem dla ornitologów, a oceaniczny ptak, Burzyk żółto-dzioby ma tutaj swoją największą kolonię na Morzu Śródziemnym. Co prawda po lądzie musieli chodzić w towarzystwie smutnego pana, który pilnował, by nie robili zdjęć jakimś białym budkom, ponoć obiektom wojskowym. Dopiero zrobili wielkie oczy, kiedy pośród 230 różnych gatunków zwierząt dostrzegli muflony korsykańskie, gazele i strusie. Nad brzegiem morza, w cichej zatoczce zjedli kolację… – Patrzcie tam, na godzinie pierwszej. – O kurczę, delfiny! – Szkoda, że tak daleko… – Cieszcie się, że są, to rzadki widok, raczej stronią od ludzi – powiedziała Cuprum. – Pierwszy raz w życiu widzę delfiny w naturze – z zachwytem w głosie rzekł Jan. – Ja też – wyrwało się wielu osobom. *** Był czwartek i safari po woli kończyło się. W niedzielę mieli być już na Malcie. Jan trochę poczytał, ale przed snem postanowił udać się jeszcze na pokład. Oparł się o reling i spoglądając na konstelacje gwiazd myślami poszybował do Poznania. Znów wspominał pierwszą randkę z Ritą i zastanawiał się czy odpisze na list. Wtem usłyszał podniesiony głos od strony dziobu. Wyrwany z metafizycznego spotkania wyostrzył słuch. Szmer doprzygoda na malcie

96


XIII

chodzącej rozmowy w języku arabskim wydawał się nerwowy. Postanowił podejść bliżej. Oczy Jana przyzwyczaiły się już do ciemności, tym bardziej, że w świetle księżyca była ona bardziej szarością. Nieopatrznie potrącił jednak pustą plastikową butelkę. Natychmiast zza nadbudówki wychyliła się głowa Saszy, tego ze skośnymi oczami… – Czego tu!?! – wypalił zbyt późno zdawszy sobie sprawę, że nie jest u siebie, a gra rolę klienta safari. – Słucham? – pozornie spokojnie zapytał Jan, mimo fali gorąca jaka przeszła po ciele młodego nurka, Sasza nie zdołał wybić go z pantałyku. – Znaczy – poprawił się Azjata – co tu robisz towarzyszu? – To samo, co Ty, oddycham świeżym, chłodnym, morskim powietrzem – natychmiast odpowiedział Polak. – Nie możesz spać? – z ciemności nadbudówki ukazał się Saliba. – A to pan Kapitanie, chciałem przed snem popatrzeć na gwiazdy. – Rozumiem – odparł właściciel łodzi. – A my sobie popalamy – wypalił Sasza. – Nie zauważyłem, by kapitan palił – stwierdził Jan. – Bardzo rzadko, ale zdarza mi się – wtrącił szybko Saliba. Janek wyczuł momentalnie, że nie jest mile widzianym gościem. Szósty zmysł podpowiadał mu, żeby się wycofać i nie brnąć w rozmowę, tym bardziej, że nie przepadał za Rosjanami. – Proszę sobie nie przeszkadzać – dodał Jan. – Już się napatrzyłem, dobranoc. Saliba odprowadził Polaka wzrokiem i spiorunował Saszę. Dopiero teraz ujawnił się Władimir, którego Janek nie mógłby dostrzec z miejsca, w którym stał: – Czego się odzywasz durniu! – Chciałem ratować sytuację – żachnął się Sasza. – Od ratowania jestem tutaj ja – z zaciśniętymi zębami wyartykułował Saliba. – Może jesteś tutaj szefem, ale nie dla nas – Władimir wyprostował się przygoda na malcie

97


XIII

górując nad Alfredem, jak wieżowiec na osiedlu domków jednorodzinnych. – Zajmij się swoją robotą, a my zajmiemy się swoją. – Aby się powiodło, kamuflaż nie może zostać odkryty do końca akcji i na długo potem – dużo spokojniej zauważył Saliba. Kapitan opanował się ostatkiem woli. Rękę trzymał na rękojeści niemieckiego noża wojskowego, którym umiał się posługiwać bardzo wprawnie. Zdrowy rozsądek wygrał i nic więcej nie powiedziawszy, obrócił się na pięcie i poszedł do siebie. Gdy się położył stwierdził, że został im już tylko piątek. W sobotę rano miał nastąpić załadunek koki wartej 20 milionów dolarów amerykańskich. Za jej bezpieczne przetransportowanie Saliba miał zainkasować swoja dolę 2,5%, czyli łatwo licząc 250.000 $. Uśmiechnął się do siebie. Abdul zaryzykował wysyłając tak dużą partię pięciuset kilogramów jednorazowo. Twierdził, że to pierwszy raz na tym szlaku, więc możliwość wpadki jest minimalna. Saliba miał wielką nadzieję, że rzeczywiście do niej nie dojdzie i w tym wypadku podzielał opinię narkotykowego bossa. Był perfekcjonistą i dbał o szczegóły. Wiedział, że na czas załadunku, żadna z satelit nie będzie ich oglądać, a zaprogramowane dwa zanurzenia dadzą mu dużo zapasu czasu, gdyby coś nie poszło sprawnie. Z jego strony nic nie mogło położyć zadania. Jedyne, o co się martwił, to jak zwykle czynnik ludzki. Na dobór Rosjan i ludzi Abdula nie miał żadnego wpływu. *** W piątek wieczorem, po udanym dniu, a tuż przed kolacją, kapitan zabrał głos: – Słuchajcie, jutro musimy wracać, dlatego pobudka będzie o 6.30, o 7.00 lekkie śniadanie i o 7.45 wypłyniecie na dwa razy pontonem, na dwa zanurzenia. Przerwa na lądzie. Hassan wymieni Wam butle i przywiezie wodę oraz krakersy. O 12.00 spotykamy się na jachcie i odpływając w rejs powrotny jemy lunch. Czy są pytania? – Kapitanie, czy wieczorem będzie jeszcze ostatnie zanurzenie, gdzieś po drodze? przygoda na malcie

98


XIII

– Zobaczymy, czy nam czas pozwoli. W niedzielę wieczorem kilka osób ma loty powrotne, musimy więc wrócić z odpowiednim zapasem. Więcej pytań nie było, a jedynie wprawny obserwator mógłby dostrzec porozumiewawcze spojrzenia Rosjan. Rozpoczęła się smaczna biesiada. Załogantom jachtu poszczęściło się i złowili dziś dużego merlina, który teraz w bukiecie gotowanych warzyw, pokrojony w grube plastry i zdjęty prosto z grilla, zachęcał zarówno zapachem, jak i samym ułożeniem na dużym półmisku. Do tego zapodano pieczone ziemniaczki w ziołach, suszone pomidory w oliwie z oliwek oraz ryż i fasolę. Faza głowowa wydzielania soku żołądkowego nie mogła być już dłużej powstrzymywana. Zrobiła się kolejka i każdy głośno komentował walory białego, rybiego mięsa. Rosjanie swoim zwyczajem otworzyli butelkę wódki stolicznej i napełnili literatki: – Twoje zdrowie mój przyjacielu – Sasza wyprzedził Władimira w toaście. – Twoje Saszeńka, znaczy się nasze! – Za Matiuszkę Rosiję! – Do dna! Pili dziś więcej niż zwykle i bardziej rzucali się w oczy. Nikt oczywiście nie podejrzewał, że wyjątkowo w butelkach jest mieszanka wódki z wodą w proporcji 10:90. Częstowali wszystkich na około i nie zrażeni tym, że nikt z oferty nie skorzystał pili dalej. Jeszcze w trakcie jedzenia smakowitego merlina otworzyli kolejną butelkę. Reszta sączyła wino, piwo, colę, czy kinnie. Kapitan prawie nic nie mówił, ale zagadywany przez Francuzów odpowiadał grzecznie na zadawane pytania płynną francuszczyzną. Janek siedział z Hiszpanami, bo przy okazji trenował swój hiszpański. Kątem oka obserwował to Cuprum, która mu się podobała, to towarzyszy zza wschodniej granicy. Wieczór minął im bardzo sympatycznie.

przygoda na malcie

99


XIV

Paryż, 17 lipca 1992

Pierre umówił się dziś na lunch z ponętną Michelle, szefową sekcji analityków. Był nerwowy i nie mógł się już doczekać spotkania. Wyszedł ze swojego biura wcześniej i siedział teraz przy stoliku sącząc różowe wino Chateau Marqui Rose. Jego smak go uspokajał. Wyczuwał zapachy łąk, kwiatów tymianku i głogu, przemieszane z aromatami herbaty. W ustach zaś bogate z przyjemną owocową końcówką. Nadeszła Michelle. Zauważył ją już z daleka i podziwiał pełne gracji ruchy bioder. Była ubrana w idealnie dopasowaną sukienkę, która kończyła się tuż przed kolanem, z przyzwoitym, acz zauważalnym dekoltem. Buty na obcasie podkreślały jej zgrabne nogi. Pierre wstał i uśmiechnął się: – Witaj najpiękniejsza kobieto wśród analityków naszego wydziału! – Tylko naszego? – uśmiechnęła się kokieteryjnie podając rękę. – Przepraszam panią, jak mogłem palnąć taką gafę, wśród analityków całej Francji przynajmniej! – poprawił się. – Tak już lepiej Pierre. – Napijesz się wina Michelle? – Z przyjemnością – odparła. – Co u Ciebie? – zapytał kurtuazyjnie, nalewając w pierwszej kolejności towarzyszce, potem dolewając sobie. – Jak mawiają Amerykanie, wszystko w porządku, a u Ciebie? – U mnie oczywiście również, najgorsze jednak jest to, że pewnie i Abdul ma się wspaniale… – Przestań, dopadniesz go, wierzę w Ciebie – poważniejąc stwierdziła Michelle i dodała – wybrałeś świetne wino, wiesz, że to Chateau, jako jedprzygoda na malcie

100


XIV

no z nielicznych nie jest sztucznie barwione, ma piękny, blady, łososiowy kolor? – Pewnie, że wiem, producent znany jest z tego, że zwraca uwagę, by wino było wytwarzane naturalnie – odparł zadowolony z wyboru Pierre. – Wracając do Abdula, niestety nie poczyniliśmy żadnych konkretnych kroków… – Jakieś hipotezy, domniemania? – Z rozmowy wynika, że było to potwierdzenie jakiejś daty, że wszystko jest zapięte. Jedyne, co stwierdziliśmy, to to, że maja swoistą skalę, którą posługują się w rozmowie. Wiesz, chodzi o tą kontrolę sanepidu. Abdul nie zauważył w niej nic związanego ze służbami. – No tak, to powoduje, że z czasem będziemy mogli taką skalę odtworzyć. To pokazuje też, czy obiekt zauważa podstęp. – Analitycy pracują wraz z językoznawcą arabskiego właściwie bez wytchnienia, chcą siedzieć całą noc i całą sobotę… – Oby nie było za późno… – Skupiliśmy się na godzinach i na tym cholernym słowie ASTADASADHATAVAH, wypowiedzianym bez przerw, zająknięć i akcentowania… – Wiem, to zabiło nam ćwieka. – Skupimy się jednak na basenie Morza Śródziemnego, mniej więcej od cieśniny Gibraltarskiej po Katanię na Sycylii. – Zwiększcie obszar do Grecji, może przecież chodzić o np. Albanię, albo Serbię, wiadomo, że to drogi przerzutowe. – Nie wydaje mi się, z obu rozmów wynika, że chodzi o zupełnie nową trasę… – I dlatego mamy trudniej – dokończył za nią Pierre. Zamówili lekkie sałatki i smaczny deser. Ustalili, że Pierre będzie informowany na bieżąco, nawet o nieprawdopodobnych hipotezach, które im zaświtają w głowach i to bez względu na porę.

przygoda na malcie

101


XV

Wody terytorialne Tunezji, 18 lipca 1992

Miejscem przejęcia ładunku przez jacht Saliby była okolica wyspy, a właściwie grup wysepek, z których największą La Gelitę zamieszkiwało kilka rybackich rodzin. Wyspy te są kamieniste i niedostępne, z wyjątkiem południowej części, gdzie na ląd można wejść z urokliwej zatoczki. Kontakt jachtów miał nastąpić po północy za pomocą zwykłych krótkofalówek. Wszyscy smacznie już spali, gdy doszło do wyczekiwanej rozmowy: – Tu tuńczyk, rekin, jak mnie słyszysz? – zawołał Saliba. – Tu rekin, głośno i wyraźnie – odpowiedział po chwili Ahmed. – Żadnych problemów? – Wszystko pod kontrolą, przejdźmy na 8-8. – Kontakt jutro o 9.00 – zatrzeszczał głos Alfreda Saliby. – Czyli bez zmian, podaj szczegóły. – Nad północnym krańcem Gelity są trzy małe wysepki. – Wiem, gdzie… – Stań na kotwicy koniecznie przed świtem przy północnym krańcu tej najdalszej. – Jasne. – Ja podpłynę ok. 7.00 na północno-zachodni skraj tej najbliższej Gelity i stanę na kotwicy… – Mów dalej przyjacielu – rzekł Ahmed. – Jak tylko nurkowie znikną z pola widzenia podniosę kotwicę i dam Ci znać. – Gdzie dokładnie się spotkamy? – Podaję współrzędne: 37.558391, 8.956915 – odczekał chwilę i dodał przygoda na malcie

102


XV

– to jedna z dwóch zatok na północy, ta szersza. – Zrozumiałem, bez odbioru. Tym razem Saliba zastosował środki ostrożności. Sasza stał na czatach na rufie przy zejściówce, a Władimir słuchając uważnie rozmowy obserwował okolice przez noktowizor. Rozmowa z Ahmedem była krótka i treściwa. Kilka dni wcześniej bliźniaczo podobny jacht Abdula, z Ahmedem na pokładzie, opuścił Maroko. Kierował się do Susy, trzeciego, co do wielkości miasta Tunezji. Ładunek stanowiły detergenty. Płynęli w niewielkiej odległości od lądu. Przeszli niezbyt wnikliwą odprawę celną i bez schodzenia na ląd popłynęli do domu. Nie zwrócili niczyjej uwagi, gdy zboczyli nieco z kursu i niepostrzeżenie dotarli do Gelity w piątek wieczorem. Załogę stanowiło 4 ludzi oraz Ahmed. Narkotyki popakowano z pomyślunkiem. Odessano powietrze i hermetyczne worki, mieszczące po kilogramie kokainy, umieszczono po 5 w specjalnych pojemnikach z pleksi. Posiadały dwie uszczelki, które po zakręceniu wieka dawały 100% nieprzemakalności. Cztery takie pojemniki wkładano do okrągłego, nieprzezroczystego, białego wiadra z podwójnym dnem. Wewnętrzne wieczko zaopatrzone w uszczelki, wkręcano przy użyciu specjalnego chwytaka. Po zakręceniu nie było nawet ułamka milimetra wolnej przestrzeni tak, aby w razie potrząsania wiaderkiem wewnętrzne pojemniki nie hałasowały. Wierzch zasypano detergentem w proszku do usuwania zanieczyszczeń nieorganicznych i osadów wapnia w filtrach i ponownie zamykano hermetycznie. Materiał dobrano tak, by był odporny na ciśnienie panujące pod wodą do maksymalnej głębokości 20 metrów, czyli matematycznie rzecz ujmując do 3 atmosfer. *** Alfred Saliba spał tylko 5 godzin. Wstał o 6.00 i porozciągał się na tyle, na ile pozwalała mu jego kajuta. Wziął zimny prysznic i poszedł po podwójne espresso. Punktualnie o 6.30 rozbrzmiał gong słyszalny we wszystkich kajutach. Oznaczał po prostu pobudkę. Janek zdążył już wstać i rozruszać mięśnie. Nie wchodził pod prysznic, bo za parę minut czekało go nurkoprzygoda na malcie

103


XV

wanie w mokrej piance. Na śniadaniu odkrył, że Rosjanie się nie pojawili. Lukas zszedł na dół i po powrocie oznajmił: – Panowie niezbyt się czują i odpuszczają. – Rzeczywiście wczoraj nieźle popili – wtrącił ktoś. – Popatrz, popatrz, nawet twardziele czasem wymiękają – powiedział z przekąsem Lukas. – Każdy miewa gorsze dni – napomknęła Gessjca. – Bywa – uciął kapitan. O 7.30 stanęli do briefingu, a 15 minut później pierwsza grupa siedziała już w pontonie prowadzonym przez Hassana. Pozostali mieli dodatkowy czas na dopicie swoich kaw, teraz szykowali sprzęt. Wkładali kamizelki nurkowe na butle, wkręcali automaty i sprawdzali ilość powietrza. Ze spokojem zaczęli ubierać pianki. Woda miała temperaturę 24°C, więc w zupełności wystarczały neopreny o grubości 5 mm. Gdy tylko Hassan odpłynął z drugą grupą, Saliba połączył się z „rekinem”: – Rekin, jak mnie słyszysz? – Witaj tuńczyk. – Gotowi na spotkanie? – Podpływamy właśnie na wyznaczone miejsce. – Jakieś łódki na horyzoncie? – Pusto, widać Allah nam sprzyja. – No to do dziewiątej, bez odbioru. Saliba zdjął natychmiast banderę Malty i wciągnął Marokańską, zaraz też wydał komendę „kotwica w górę” i po zakończeniu „operacji” rzucił – odpływamy. Jacht po woli nabierał prędkości, a w tym czasie kapitan zamknął się w swojej kajucie, rozebrał do majtek i założył sztuczny, gumowy brzuch. Stanął przed lustrem i uważnie przypiął sobie perukę z długimi włosami. Założył luźne bawełniane spodnie w kolorze morskim i bluzę tego samego koloru. Tak ucharakteryzowany wyszedł na pokład. Rosjanie stali już przy relingu, a na ramionach mieli przewieszone uzi. przygoda na malcie

104


XV

– Broń nie będzie konieczna – rzekł spokojnie Saliba. – Strzeżonego uzi strzeże – zaśmiał się Władimir. – Sasza wejdzie ze mną do wody? – zapytał. – Tak, zaraz pójdzie po swoją piankę. Dlaczego pod wodę? Bo tak wykombinował sobie sprytny kapitan dużo wcześniej, gdy przygotowywał jacht do żeglugi. Gdyby ktoś zszedł pod wodę i spoglądał na kadłub uważnie, dostrzegłby trzy poprzeczne, ledwie zarysowane linie. Pierwsza od śruby była linią fikcyjną, między zaś drugą i trzecią, Saliba ukrył specjalną kieszeń, która otwierała się przy pomocy siłowników hydraulicznych. Kieszeń miała 4 równoległe prowadnice i zaczepy automatyczne, które można było zwolnić tylko przy otwartej kieszeni wciskając przyciski umieszczone w suficie. – Bruno, przygotowałeś skuter? – Tak szefie, gotowy do zwodowania. – A palety? – Obie nadmuchane czekają na przesyłkę. Palety, również autorska konstrukcja Saliby, były w rzeczywistości prostokątami z nadmuchiwanymi bokami i z otworami na wiadra. Na każdej mogło zmieścić się 16 takich, po 4 w rzędach. Po załadowaniu i zabezpieczeniu towaru na powierzchni wody, paletę podczepiało się do skutera. W operacji musiało uczestniczyć minimum dwóch nurków. Jeden prowadził skuter, a drugi regulował pływalność palety przy pomocy zwykłego inflatora, takiego, jakie stosuje się w kamizelkach nurkowych. Był on podłączony do dwóch niezależnych butli o pojemności 4 litrów, umieszczonych z tyłu. Nawiązali kontakt wzrokowy i po kilku minutach stanęli burta w burtę, w odległości kilku metrów od siebie. Jacht Ahmeda był wewnątrz, a Saliby na zewnątrz zatoki. Stali równolegle, a nadbudówka „maltańczyka” zasłaniała widok z morza. – Jak dwóch braci – z uznaniem stwierdził Saliba. – Tak właśnie miało być. przygoda na malcie

105


XV

– Miło Cię poznać Ahmed. – I Ciebie Alfredzie, szef mówi o Tobie z szacunkiem – skłamał. – Rad jestem to słyszeć – uśmiechnął się Saliba, nie wierząc oczywiście w słowa prawej ręki Abdula. – Zaczynamy? – Im szybciej, tym lepiej. Bruno zwodował już skuter i obie puste palety. Sasza przytrzymywał je teraz, a Saliba zaczął ubierać suchy kombinezon nurkowy. Bał się o kamuflaż i dlatego nie chciał ryzykować nurkowaniem w mokrym. Poprosił Władimira o zapięcie zamka na plecach. Podszedł do rufy. Khurram podał mu akwalung. Alfred założył płetwy i maskę, i wskoczył do wody dając krok do przodu. Specjalny przycisk sterujący podwodną kieszenią zwolnił wcześniej, gdy skończył manewr zatrzymujący jacht. Nikt oprócz niego nie wiedział, gdzie się znajduje. Pozostawało to jego słodką tajemnicą. Załoga Ahmeda podawała już pojedynczo wiadra przez burtę, a Bruno umieszczał je kolejno w pierwszej palecie. Gdy 13 kontenerów zostało zabezpieczonych, wraz z Rosjaninem podczepili ładunek do skutera, który osobiście poprowadził Saliba. Za pomocą znaków nurkowych pokazali, że wszystko w porządku i powoli zanurzyli się. Zeszli na głębokość 2,5 metra. Widoczność sięgała dobrych 30 metrów i oba kadłuby mieli, jak na dłoni. Alfred zwinnie podpłynął do otwartej wcześniej kieszeni i dał znak. Utrzymując neutralną pływalność palety, Bruno wprowadził ją w prowadnicę i gdy dosunął do końca, zaczep zaskoczył i złapał mocno ładunek. Dla sprawdzenia szarpnął jeszcze paletę, zakręcił 4-ro litrowe butle i upewniwszy się, że wszystko gra, pokazał kapitanowi złączony kciuk i palec wskazujący w międzynarodowym znaku nurkowym OK. Wypłynęli, a operacja zajęła im niecałe 10 minut. W tym czasie na obu jachtach panowała cisza i wszyscy wypatrywali bąbli powietrza. – Jak wypada Twój patent w połowie drogi przyjacielu? – zapytał Ahmed, ledwie tylko Saliba przebił głową powierzchnię morza i wypluł swój przygoda na malcie

106


XV

automat. – Tak, jak przypuszczałem, bardzo dobrze – odparł krótko. – No to jedziemy z druga paletą. – Dokładnie. Gdy kończyli załadunek w odległości 5 mil z lewej strony pojawiła się niewielka żaglówka. Pierwszy dostrzegł ją czujny, jak wiewiórka Władimir i natychmiast zastukał trzy razy w metalową nadbudówkę. Ahmed i Saliba równocześnie podnieśli głowy i podążyli za wskazówką Rosjanina. – Co jest zapytał Alfred, który ze swojej pozycji nie mógł nic zobaczyć, bo nie potrafił jeszcze przeszywać wzrokiem jachtów. – Żaglówka na horyzoncie – usłyszał. – Jest duża szansa, że nas w ogóle nie zauważą – rzucił Ahmed. – Wątpię, znając życie obserwują skały przez lornetkę – stwierdził gorzko Saliba i natychmiast dodał – pospieszcie się. – Co robimy? – odezwał się Władimir. – Dobrą minę, stoimy tak, że może z tej odległości jachty się zlewają, bo jeden pokrywa drugi, a zanim podpłyną bliżej udamy nurków – skwitował skuterowy. – Na Allaha, może popłyną dalej. Allah nie ma z tym nic wspólnego, pomyślał Saliba, ale nic nie powiedział. Załadunek drugiej palety poszedł równie sprawnie. Bruno z Saszą zostali pod wodą. Mieli tam siedzieć tak długo, aż nie zamknie się kieszeń. Kapitan pomógł Khurram’owi ze skuterem, wszedł na pokład, zdjął sprzęt i kombinezon. Ahmed cały czas go obserwował i rozważał w głowie, że człowiek z lekkim brzuszkiem porusza się nad wyraz lekko i sprawnie. Tym czasem Saliba wszedł do sterówki i upewniwszy się, że nikt go nie widzi, namacał i nacisnął przycisk powodując tym samym powolne zamknięcie kieszeni. Odczekał 2 minuty i pojawił się na pokładzie. W między czasie podpłynął Hassan i wziął pełne butle oraz prowiant dla nurków. Operacja przebiegła bardzo sprawnie i 500 kg kokainy przeładowano w niespełna godzinę z jednego jachtu na drugi, czy może raczej pod drugi… przygoda na malcie

107


XV

*** Kilkunastu nurków skończyło pierwsze zanurzenie, które trwało od 50-ciu do 62 minut. Nie przekraczali 25 metrów głębokości, a większość czasu spędzili na penetrowaniu ścianek pełnych langust, krabów i wieloszczetów. Różne kolorowe rybki krążyły wokół, spotykali też ślimaki nagoskrzelne i rozgwiazdy. Wyjątkowo dłużyło im się czekanie na Hassana, który, o czym nie mieli pojęcia, miał dłuższą drogę do przebycia. Gdy go w końcu ujrzeli uśmiechy pojawiły się mimowolnie. – Coś musiało go zatrzymać – stwierdził Jan. – Ciekawe, kapitan ma wszystko zapięte na ostatni guzik, a tu na koniec taka wpadka – zauważyła Cuprum. – Mam tylko nadzieję, że nie zapomniał o zimnej wodzie – wtrącił Lukas. – Bez obaw, chyba chce jeszcze pożyć na tym świecie! – z uśmiechem, retorycznie, stwierdził Janek. – Potrafiłbyś zrobić mu krzywdę? – podpuszczała Gessjca. – Nie wiesz do czego jest zdolny spragniony i spieczony słońcem, zdeterminowany facet – poszedł za pytaniem. – Nie wiem, czy chcę wiedzieć… – A ja wiem, że nie chciałbym wiedzieć – skwitował Janek tym razem naprawdę na poważnie. Przypłynął Hassan i Lukas wraz z Polakiem zaczęli odbierać pełne butle, a podawać zużyte. Na koniec wzięli prowiant. – Co tak długo Hassan? – zapytał Jan. – Yyy… zauważyłem żółwia w wodzie i dłuższą chwilę mu się przyglądałem – skłamał wprawnie. – Chwilę? Chyba ze 30 minut! – rzucił Lukas. – Tylko nie wspominajcie szefowi – poprosił muzułmanin. – Jak masz fajkę, to się zastanowię – żachnął się Niemiec. Hassan niezwłocznie sięgnął po Camele i podał Lukasowi. Za papieroprzygoda na malcie

108


XV

sami powędrowała benzynowa zapalniczka z wyraźnym płomieniem i szerokim uśmiechem podającego ogień. Teraz czekała ich godzina przerwy, w czasie której Hassan zawiezie butle, by ponownie przypłynąć i zabrać towarzystwo na jacht po udanym, drugim zanurzeniu. *** Pomarańczowa żaglówka zrobiła zwrot przez rufę i skracała dystans. Ukryty Władimir wypatrzył, że rzeczywiście żeglarze korzystają z lornetki. Na pewno uwagę ich zwrócił ponton z Hassanem. Saliba uruchomił już silnik i kotwica wędrowała na pokład. Odpływali. Kapitan chciał odejść w lewo, by nie spotykać się z obcymi. Ahmed natomiast zaopatrzony w nóż skinął na swoich dwóch towarzyszy: – Wejdziemy na tą żaglówkę, ale pamiętajcie, że to musi wyglądać na wypadek… We trzech wsiedli do pontonu, gdy tylko Saliba zniknął za skałami wyspy. Żaglówka z tunezyjską banderą była już na wyciągnięcie ręki. Widzieli jej numer i nazwę. Naliczyli też trzech żeglujących mężczyzn, którzy właśnie postawili łódkę pod wiatr, by wytracić prędkość. – Ahoj – usłyszeli. – Salam – odparł Ahmed i dodał – mamy problem. – Coś się stało? – Nie możemy odpalić kataryny… – urwał. Jeden z ludzi błyskawicznie przywiązał ponton i Ahmed, jakby był panterą, wielkim susem przeskoczył na żaglówkę. Łódka miała może z 9 metrów długości. Skinął głową i zrobił krok do przodu, chciał dać kilka sekund swoim ludziom na wejście na pokład. W mgnieniu oka wyciągnął swój wielki nóż i obezwładniając najbliższego z zaskoczonych mężczyzn, podłożył mu ostrze pod gardło: – Ani drgnijcie – wycedził. – Brać ich! – dodał. Młodzi Arabowie skoczyli na Bogu ducha winnych żeglarzy i zdzielili przygoda na malcie

109


XV

każdego w głowę rękojeściami swoich noży. Ci padli nieprzytomni. Ahmed zrobił to samo ze swoim zakładnikiem i rzucił szybko: – Teraz skieruj łajbę na te skały i rozpędź się, musimy to zrobić tak, jakby się potopili… Wjechali na wystające skały z prędkością, która wystarczyła do rozprucia kadłuba. Żaglówka przechyliła się niebezpiecznie na lewo i zaczęła nabierać wody. Jeden z nich wcześniej wszedł z powrotem do pontonu i teraz ich ubezpieczał. Zbrodnia stawała się faktem. Nieprzytomni mężczyźni nie mieli żadnych szans. Ahmed, wraz z kompanem, zaplątali im kończyny w wanty i szoty, a w ostatnim momencie przeskoczyli na swój ponton. Oczy Ahmeda płonęły rządzą zabijania. Był z siebie dumny. Nie zostawił niepotrzebnych świadków. Gdy żaglówka napełniła się wodą po pokład, przechyliła się jeszcze bardziej i w efekcie zsunęła ze skał. Teraz spadała na dno przytulona przez morską otchłań. Zamordowani żeglarze nie ocknęli się, umierali nieświadomie, przechodząc na drugą stronę cienkiej granicy życia i śmierci. *** Jacht Saliby rzucał właśnie kotwicę w pierwotnym miejscu, w którym rozstali się z klientami safari. Nie widział tego, co uczynił Ahmed ze swoją bandą. Gdyby się jednak z kimś założył, jak postąpi Ahmed, wygrałby bez dwóch zdań. Było po 11-ej. Wszystko udało się tak, jak zaplanował. Satelity szpiegowskie będą spoglądać na ten teren dopiero o 18-ej. Był zadowolony ze swojego, jak dotąd udanego, scenariusza. Skontaktował się z Hassanem: – Gdzie jesteś? – Zaraz mnie zobaczysz szefie, dopływam. – Wszystko w porządku? – Pytali, co tak długo, ale nie mają żadnych podejrzeń. – To świetnie Z satysfakcją przeistaczał się teraz z powrotem w siebie samego sprzed akcji. Zdjął perukę i sztuczny brzuch. Nawet, gdyby zrobili mu zdjęcie z daprzygoda na malcie

110


XV

leka, byłby trudny do rozpoznania. Ahmed też miałby trudności, chociaż może nie – myślał. Widział przecież doskonale, jak bacznie go obserwował. Hassan błyskawicznie podał zużyte butle i ruszył po nurków. Ci byli właśnie w połowie swojego nurkowania. Wpłynęli do dużej jaskini, a w świetle latarek rozjaśniających ciemność ujrzeli krewetki i jaskrawe, małe skorpeny. Ktoś znalazł po chwili piękne, duże ukwiały jaskiniowe. Ciekawe, że były w trzech różnych kolorach: fioletowym, białym i żółtym. Zaczęli wynurzenie, a czas 3 minut na głębokości 5 metrów, czyli tzw. przystanek bezpieczeństwa, odbyli nad skalistym dnem. Gdy tylko pierwsze osoby wynurzyły się, silne ramiona Hassana odbierały ciężkie kamizelki z butlami. Ponton odpłynął, a reszta nurków czekała teraz na powierzchni z napompowanymi jacketami. Wreszcie wszyscy znaleźli się na jachcie i Saliba zarządził wypłynięcie. Mieli przed sobą dobre 200 mil morskich i porządny zapas kilku godzin. – Jak się podobało? – zapytał kapitan. – Bardzo fajne miejsce – odpowiedział jeden z Francuzów. – Głodni? – Jak wilki! – Za jakieś 30 minut kucharz poda lunch, wieczorem dla chętnych będzie jeszcze możliwość zejścia pod wodę wprost z jachtu. To taki bonus od firmy – uśmiechnął się pod nosem Saliba. – A jak tam nasi przyjaciele ze wschodu? – zapytał Lukas. – Doszli do siebie, pewnie zaraz pojawią się na pokładzie.

przygoda na malcie

111


XVI

Paryż, noc z 18 na 19 lipca 1992

Analitycy rzeczywiście przykładali się i po wielu godzinach żmudnego ślęczenia przy komputerach, sprawdzania różnych wątków oraz linii brzegowej Morza Śródziemnego, byli znużeni. – Kawa dla szanownych państwa? – To już piąta dzisiaj… – Mylisz się, pierwsza, właśnie minęła północ! – Mam! – wrzasnął nagle Lusacki. Gerard Lusacki był genialnym matematykiem i pasjonatem szarad i kruczków językowych. Jego dziadek, urodzony w 1898 roku był Polakiem. Po I Wojnie Światowej osiedlił się we Francji, gdzie się ożenił. W 1938 roku na świat przyszedł jego ojciec, który z kolei ożenił się z uczciwą, a przy tym bogatą Francuzką i tak Lusacki urodził się w 1962 roku. Miał niespełna 30 lat i bystry umysł. Znał 5 języków. Michelle była bardzo rada mając go u swego boku jako zastępcę. Gerard powiedział pokrótce na co wpadł i zadzwonił do szefowej. Ta, gdy tylko odłożyła słuchawkę, przetarła oczy, ziewnęła i wybrała numer telefonu Pierre’a – Obudź się! Chyba rozwiązaliśmy zagadkę! – Chrzanisz?! – zaniemówił z wrażenia. – Ubieraj się, spotkamy się w robocie. Pierre otrzeźwiał momentalnie. Pocałował delikatnie żonę w policzek i szepnął jej do ucha, by się nie martwiła. Ubrał się w pośpiechu i jakby to nie był on, nawet się nie ogolił. Po niespełna 30 minutach jazdy po Paryżu, co było chyba rekordem, wpadł do biurowca i nie czekając na windę poprzygoda na malcie

112


XVI

biegł do części analityków. Michelle już była. Mieszkała bliżej i skorzystała z taksówki. Nigdy nie wiedział, jak ona to robiła, że zawsze miała puszyste i uczesane włosy i delikatny makijaż, bez względu na porę. – Cześć. – Witaj, szybko Ci poszło. – Chyba kupię sobie motocykl, wtedy dopiero się zdziwicie. – Kawy? – wtrącił Gerard, który nie mógł się już doczekać wyłuszczenia wypracowanej hipotezy. – Chętnie, mówcie, co macie! Michelle skinęła Gerardowi, żeby to on przedstawił swoje przypuszczenia: – Przekaz był mniej więcej taki – zaczął pewnie Lusacki: – Czy wszystko gotowe? – Tak, zapięte na ostatni guzik. – Jakieś problemy po drodze? – Drobne. – Tu rozmawiają o tej kontroli sanepidu i o skali tej kontroli, ale proszę posłuchać dalej: – Robimy to. – Gdzie? – El Pula Kala. – Pula jest na Sardynii, a ta El Kala wypada na wysokości miasteczka w Algierii, tuż przy granicy z Tunezją, taka gra słów. Jestem prawie pewien, że nazwy tej malutkiej wysepki nikt za bardzo nie zna, a normalny, nawet oczytany człowiek nie ma pojęcia o jej istnieniu, nosi nazwę La Galite i zajmuje raptem 8 km2 powierzchni. Myślę, że podjęcie narkotyków miało odbyć się właśnie przy którejś z wysp. – Ale jak to przy którejś z wysp, skoro powiedziałeś o jednej La Galite – zapytał zbity z tropu Pierre. – Nie wypowiedziałem się precyzyjnie, przy La Galite znajdują się dwie malutkie wysepki, nawet nie nazwane, do tego nie zamieszkane i z trudnym dostępem do lądu… przygoda na malcie

113


XVI

– Czyli rzadko kto, jeśli ktoś w ogóle, tam zagląda – uzupełniła Michelle. – No a co z tym dziwnym wyrazem? – zapytał Pierre. – Dalej było tak, w sensie chronologii rozmowy – Co pijemy? – Moim zdaniem znaczyło, kiedy nastąpi przeładunek, a odpowiedź „astadasadhatavah”, niby nazwa drinka, okazała się strzałem w dziesiątkę, bo zabiła nam ćwieka na wiele dni i nikt nie mógł tego ugryźć. Do tego szukaliśmy powiązań z językiem arabskim, a tu okazuje się, że stwierdzenie to pasuje jak ulał do jednej z teorii wczesnej buddyjskiej psychologii i oznacza dosłownie 18 krain, a tu nic innego jak datę 18 lipca lub 18 sierpnia, albo każdy jakiś 18-ty. – Dlatego, jak zapewne przypuszczał jego eminencja Abdul Sanjar, nikt, kto by przypadkiem podsłuchiwał ich rozmowę, na to nie wpadnie. Tobie się jednak udało Gerard – dodała Michelle z uznaniem. – Świetna robota, myślę, że dokładnie o to chodziło. Chłopie, rozpracowałeś to, jestem pod wrażeniem, serio! – powiedział z szacunkiem Pierre. – To jeszcze nie wszystko, uważamy, że słowa – kolacja o 20.30 – znaczą raczej 8.30 rano, a nie wieczorem, nocą trudniej zauważyć statek niż za dnia. Coś jednak nie pasowało rozmówcy X, bo wolał 9 rano, stąd podał 21.00, co zostało przyjęte ze spokojem, jak wynika z analizy tonu głosu – dopowiedziała szefowa Gerarda. Pierre zastanawiał się chwilę i jeszcze raz porównywał oryginał rozmowy z przekładem Gerarda. Z każdym słowem upewniał się co do trafności hipotezy. Wszystko świadczyło na korzyść. Sprawdził jeszcze słownikowe znaczenie buddyjskiego astādaśadhātavah – był to termin sanskrycki, osiemnaście elementów istnienia (osiemnaście krain). Określenie to wiąże w jedną całość sześć zmysłów (czyli 6 korzeni), sześć świadomości zmysłów i sześć przedmiotów zmysłów. Ja pierniczę, ale sobie Abdul wymyślił określenia, pomyślał. – Słuchajcie, uważam, że hipotezę zamieniamy na tezę. Teraz proszę byście jak najszybciej sprawdzili odczyty z satelity, 18 lipca minął wczoraj, a więc jeśli to był lipiec, a nie sierpień, to już po ptakach. przygoda na malcie

114


XVI

– Niestety uważam, że chodziło o 18 lipca, w sierpniu większość krajów Europy Zachodniej bierze urlopy i z tego względu na pewno wzrasta ryzyko spotkania niewygodnych świadków – znów pewnie zawyrokował Gerard. – Zgadzam się – powiedziała krótko Michelle. Przystąpili do pracy. Jak się okazało mieli zdjęcia z 17 lipca i z 18 lipca, oba z godzin wieczornych. Rejon ten nie był obserwowany przez całe 24 godziny, nie należał do newralgicznych. To upewniło wewnętrznie Pierre’a, że chodziło o 18 lipca. Miał takie przeświadczenie, a rzadko mylił się w takich sytuacjach. Szyfrowanym połączeniem nakazał natychmiastowe popłynięcie w okolice wyspy La Galite i spenetrowanie okolicy. W głowie miał jednak ostatni raport, między innymi o jednym ze statków Abdula, podróżującym z ładunkiem detergentów. Zmienił zdanie, zadzwonił jeszcze raz i powiedział, by weszli na jednostkę celem przeszukania. Mieli zabrać ze sobą psa, by odszukał narkotyki lub chociaż ich ślady. Spokoju nie dawały mu pytania: jak i kto odebrał przesyłkę? Gdzie ten ktoś płynie? Jak je ukryli, jak przewożą? Może to żaglówka, może kajak, a może ponton? Pytania kołatały, ale jako praktyk wiedział, że wejście na pokład statku Abdula, który powinien teraz wracać do portu macierzystego, niczego nie da. Narkotyki chwilowo ulotniły się i tylko przypadkowa kontrola służb granicznych będzie mogła wychwycić przemyt. Nim udał się do domu kontynuować przerwany sen, wystosował depeszę do wszystkich jednostek straży przybrzeżnej basenu Morza Śródziemnego o możliwym transporcie dużej partii narkotyków, z prośbą o wzmożoną czujność.

przygoda na malcie

115


XVII

Poznań, Smochowice, druga połowa lipca 1992

Dni mijały spokojnie. Rita czekając na list od Janka wynajdywała sobie zajęcia. To ganiała z psem i młodszym bratem po ogrodzie, to bawili się w szukanego, to zrywali dojrzałe brzoskwinie okulizowane na siewce rakoniewickiej. Odmiany zagraniczne przyjęły się świetnie i owoce niczym nie ustępowały w wyglądzie i smaku tym greckim czy hiszpańskim. Trzeba było jedynie uważać przy zrywaniu tych najbardziej dojrzałych, bo osy, gdy siedziały w wydrążonej przez siebie dziurce i rozkoszowały się słodkim sokiem, naciśnięte niechcący palcem, gryzły momentalnie. – Mamo, czy mogę jutro pojechać do kina? – zapytała Rita. – Z kim i na co córeczko? – Ze znajomymi z klasy. – Jakimi znajomymi, chłopcy też pojadą? – Tak, w sumie ma być 8 osób – odpowiedziała Rita. – A co chcecie oglądać? – Chcemy iść na film Robin Hood Książę Złodziei z Kevinem Costnerem w roli głównej. – No dobrze, powiem ojcu, jak wróci. – Seans jest na 18.00 w Kinie Wilda, mogę wyjść już o 16-ej? – Czemu tak wcześnie? – Pójdziemy na pizzę i na spokojnie dojedziemy tramwajem na Rynek Wildecki. – Jak chcesz, ale pamiętaj do 21-ej masz być w domu. – Nie mogę trochę później, proszę… – Wykluczone, o 21-ej robi się szaro. Możesz wrócić do domu i siedzieć przygoda na malcie

116


XVII

w ogrodzie do 22-giej, nie masz jeszcze nawet 16 lat, a co dopiero 18-ście. – Oj przestań mamo, zawsze to samo. Jak będę miała 18-ście lat… – Tak, tak, wiem, to się wyprowadzisz. – Właśnie. – Ciekawe, gdzie? – Coś wymyślę. Następnego dnia po Ritę wpadła Klara. We dwie poszły na przystanek autobusowy i pojechały na Ogrody. Tu miały się spotkać z resztą paczki. Stawili się: Kaśka, Balbina, Zbyszek i Adam. W szóstkę pojechali pod okrąglak, by zjeść coś z Fast foodów, które zdobywały rynek w Polsce w szybkim tempie. Na Lampego był świetny Kebab, a niedaleko pizza. Każdy wziął wg uznania i na piechotę poszli w kierunku Starego Rynku rozmawiając, śmiejąc się i wygłupiając. – Jak tam Twoje dni pełne roboty szklarniowej Rito? – zapytał Adam. – Nie jest tak źle, jak myślałam, a i trochę własnej kasy się przyda. – Nie mów, że idziesz do kina za swoje? – wygarnęła Kaśka. – A pewnie, że za swoje, to jest super wydawać swoje własne zarobione pieniądze… – Ja to bym chciał się nie narobić a zarobić – skomentował Zbyszek. – Kto by nie chciał brachu – wrzucił Adam. – Ja bym nie chciała – skomentowała Rita. – Żeby zarobić trzeba się narobić, tylko cwaniaki, oszuści i złodzieje nie pracują a żyją… – I to na całkiem wysokim poziomie – dodała Klara. – E tam, marudzicie, można wygrać np. w totka, albo wymyślić jakiś patent – włączyła się Balbina. – Ta, patent, jasne, jutro – parsknął Adam. – No co chcesz, ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz – z uśmiechem podchwycił Zbyszek. – Szkoda, że nie sześcianu – odparował Adam. – Oj przestańcie z tą matematyką w wakacje – pojednawczym tonem zwróciła się do nich Kaśka. – Pogadajmy lepiej o kinie… przygoda na malcie

117


XVII

– I Kevinie Costnerze – dodała Klara z błyskiem w oczach. – Ty tylko o jednym – skwitowała Kaśka. – No co, w aktorze nie można się zakochać? – Można, szkoda tyko, że nie ze wzajemnością! – Ojejku jejku, jakaś Ty nie dzisiejsza, gdzie masz takich facetów, jak Ci aktorzy. – Bywają – zauważyła Rita. – Chyba w snach! – skomentowała Balbina. – I na jawie też – uśmiechnęła się porozumiewawczo do Rity Klara. Powędrowali dalej, obeszli rynek i ul. Szkolną przeszli do Półwiejskiej. Było tak ładnie i niezbyt upalnie, że zdecydowali się pójść do kina na piechotę. Zdążyli w sam raz na seans. Kupili bilety mniej więcej na środku sali i w napięciu, które towarzyszy głośnym filmom amerykańskim, czekali na zgaszenie świateł. Ritę i współtowarzyszy czekały 143 minuty amerykańskiego hitu w reżyserii Kevina Reynoldsa z ciekawą i dobrze wpasowującą się muzyką do filmu kostiumowego oraz Sherwoodzkich lasów skomponowaną przez Michaela Karmena. Podobał im się. Oczywiście inaczej chłopcom i inaczej dziewczętom, które urzekł ostatni fragment, gdy na koniec przybył król Ryszard, a Robin i Marion pobrali się w lesie. Chłopaków bardziej interesowały pojedynki, życie w lesie, polowania i posiłki. Jednym słowem wilk syty i owca cała. Ukontentowana młodzież przeszła na przystanek tramwajowy, by dotrzeć do Ogrodów. Dalej Rita z Klarą pojechały autobusem. Ledwo zdążyły na wyznaczoną godzinę. Poplotkowały jeszcze chwilę przy przymilaniu się i mruknięciach Rockiego, by się w końcu pożegnać. Rita wróciła do domu, poprosiła mamę o kakao i poszła pod prysznic. Zbyszek coś za bardzo się do niej przystawiał – pomyślała. Miała nadzieję, że to tylko jej subiektywne spojrzenie i jego bezsensowne wygłupy. Nie myjąc zębów wyszła w swoim za dużym T-shircie, zabrała gorący kubek pełen ciemnego płynu z pianką i by nie myśleć zbyt dużo o Janku, zagłębiła się w lekturze kolejnej książki. przygoda na malcie

118


XVIII

Paryż, lipiec 1992

Poranne wiadomości przyniosły informacje o zaginięciu na Morzu Śródziemnym w okolicy Tunezji jachtu z 3 żeglarzami. Fotografowali okoliczne ptaki i zachwycali się okiełznaniem wiatru przy pomocy linek i steru. Wśród zaginionych był były minister spraw wewnętrznych Francji, emerytowany oficer sił specjalnych. Od ponad doby trwały poszukiwania. Na razie bez rezultatu. Dość szybko informacja nabrała szybkości i ów news poszybował po zagranicznych stacjach radiowych i telewizyjnych docierając również na Maltę. Alfred Saliba nie będzie tym zachwycony i podejrzewając, że nie ominie go rozmowa ze śledczymi prowadzącymi sprawę. Francja stanie na głowie, by zaangażować kolegów po fachu z innych państw dzielących granice na Morzu Śródziemnym. Przeklinał porywczość Araba, prawej ręki Abdula. Ahmed nie spodobał mu się, a rządzę krwi miał wypisaną na twarzy. Mógłby się założyć o całą kasę z przemytu narkotyków, że w najbliższych godzinach jacht zostanie odnaleziony z zatopionymi trupami.

przygoda na malcie

119


XIX

Wody przybrzeżne Albanii, lipiec 1992

Po dostarczeniu wszystkich nurków oraz załogi wypożyczonej od George’a na przystań, Saliba oddalił się łodzią. Niepostrzeżenie opłynął wyspę i znalazł się na jej północno wschodnim krańcu. Tu górując nad mini zatoczką, znajdowała się wieża Triq il-Wisgha Tower. Rosjanie, którzy dostali się tu trzema taksówkami, już czekali. – Zmienialiście auta po drodze? – zapytał kontrolnie Saliba. – Tak, toczna, gospodin Saliba – odpowiedzieli salutując. – Widzę, że macie dobre humory? – A jakże by inaczej, na razie plan idzie bez zarzutu. – Została ostatnia część – skwitował Alfred – wtedy będzie czas na okazywanie radości. – Marudzisz jak barachło z łagrów – zaperzyli się. Sprawnie wsiedli na statek i ruszyli na otwarte morze. Wyciągnęli wędki i udawali rybaków. Kapitan nie rozwijał maksymalnej prędkości. Nie chciał zwracać niepotrzebnie uwagi. Oddalony o 30 mil morskich zamierzał minąć Sycylię i jej miasto Pachino, następnie wziąć kurs na wyspę Othoni, minąć ją po prawej burcie, by stawić się na umówione spotkanie niedaleko wcięcia w kontynencie, przy Plazhi i Kakomesë. Mieli przed sobą dobre 400 mil morskich. Gdy tylko słońce zatopiło się w morzu Saliba przyspieszył do maksymalnej prędkości.

przygoda na malcie

120


XX

Malta, koniec lipca 1992

Tym czasem Janek zadowolony z safari, świetnych nurkowań i bardzo sowitego napiwku, wracając podszedł do Georga i jego żony przywitać się po tygodniowym „urlopie”. Nie rozmawiali zbyt długo, bo Janek chciał zdążyć na wieczorną mszę. Został jednak zaproszony na kieliszek wina po powrocie. – No i jak było na morzu? – zapytał George na wstępie. – Rewelacyjnie! Świetne zanurzenia, bardzo fajna łajba, dużo miejsca i całkiem szybka. Do tego stopnia, że w nocy wydawało mi się, że płyniemy szybciej niż to możliwe. – A jak towarzystwo? Saliba pewnie małomówny? – Rzeczywiście, Kapitan małomówny, ale bardzo konkretny i krótko trzyma swoją załogę, wydaje się kompetentny, ale nie zdradza żadnych uczuć. Nie wiadomo, czy jest zadowolony, jaki ma humor, dziwny w sumie. A klienci całkiem sympatyczni. Nie mieliśmy na szczęście problemów z nikim pod wodą, nie licząc jednego pękniętego paska od maski i gość musiał zakończyć nurkowanie. No i było dwóch pokaźnych Rosjan, którzy za kołnierz nie wylewali… – Jak to Rosjanie, to ich atrybut, butelka stolicznej. – Dziwiło mnie, że Kapitan przymykał na nich oko, znaczy na to ich picie. Wszystkim na około nalewali, albo przynajmniej chcieli nalewać. Mnie za bardzo zdaje się nie polubili, bo jak nurkuję to nie piję, a poza tym są inne ciekawe sporty zamiast picia. – Co innego do obiadu napić się dobrego wina… – skwitował George. – A to zupełnie co innego – uśmiechnął się Janek. przygoda na malcie

121


XX

Usiedli za domem, podnieśli kieliszki i wypili za szczęśliwy powrót Janka. Melinda przyniosła sałatkę z kurczakiem, z oliwą z oliwek z ziołami i kruche pieczywo. Rozmawiali i rozmawiali. Widać przypadli sobie do gustu. W międzyczasie zrobiło się ciemno, a na nieboskłonie pojawiły się liczne gwiazdy. Zbliżał się sierpień, a wtedy występuje zjawisko zwane „deszczem meteorów” lub „spadającymi gwiazdami”. Obserwowali ciemnogranatowe niebo, bo Perseidy, które wchodzą w ziemską atmosferę, dzięki obecności tlenu i wielkiej prędkości, spalają się w szybkim tempie. Właśnie ten efekt w postaci spadającej gwiazdy podziwiali. Najlepszym czasem jest okres, kiedy orbita Perseidów przecina się z orbitą ziemską, a ma to miejsce między 17 lipca a 24 sierpnia. Janek zamilkł na chwilę i zastanawiał się, czy kiedyś położy się obok Rity, gdzieś na łące i oboje zwróceni twarzą do nieba będą w milczeniu kontemplować zjawisko wypowiadając bezgłośnie życzenia. Miał nadzieję, że tak się stanie. Gdy zrobiło się po 23-ej Janek grzecznie wstał, podziękował serdecznie za bardzo miły wieczór i poszedł do siebie. Z radością odkrył, że Meli wietrzyła mu pokój. Zapamiętał, że musi jej za to podziękować. Następny tydzień zapowiadał się pracowicie. Do centrum zgłosiło się ze 40 osób. W tym byli kursanci i dzieciaki na intro. Do bazy przybył wcześniej, bo jak sądził (a wcale się nie pomylił), trzeba będzie pogadać i poopowiadać o safari z Salibą. W przerwie na lunch opalony i ogorzały słońcem, wiatrem i morską wodą Polak wskoczył na swój skuterek i podjechał do sklepu. Kupił dwa 6-cio paki kinnie i coś do zjedzenia, bo jego mała lodówka świeciła pustkami. Następnie wskoczył na pocztę, która na Malcie najczęściej otwarta jest do 12:00. W paczce lotniczej nadał kinnie i krótki list. Miał nadzieję, że dotrze na miejsce przed wyjazdem Rity na oazę. Wrócił i w pośpiechu zjadł sandwicha z tuńczykiem. Dziś był przewodnikiem 6-cio osobowej grupy nurków. Towarzystwo mieszane odnośnie tak płci, jak i narodowości. Wszyscy chwalili się certyfikatami AOWD, ale mieli niewielki staż, czyli mało godzin spędzonych pod wodą. Po pierwszym przygoda na malcie

122


XX

zanurzeniu głębszym, drugie miało być płytkie. Wybrali Ancor Bay. Dojechawszy na miejsce, wyładowali sprzęt. – Nie zostawiajcie cennych rzeczy na widoku, bo tu zdarzają się włamania do samochodów i kradzieże – powiedział Janek. – Miejsce fajne, wąska droga pod samo morze, ale wyryta w skale, która tworzy wąski wąwóz, w sumie idealne miejsce dla złodzieja – skwitował 30to letni na oko Węgier. – Właśnie o tym mówię – pokiwał głową. – A jak będziemy wchodzić do wody? – zapytała młodziutka Czeszka. – No właśnie – dodał jej partner. – Spokojnie, niech każdy przygotuje swój sprzęt i zanim ubierzemy pianki wszystko Wam pokażę i opowiem. – Nurkowałeś tu wcześniej? Jak długo jesteś na Malcie? – zapytała Holenderka w średnim wieku, widać było, że młody chłopak wpadł jej w oko. – Jestem już tutaj ponad miesiąc, a w tym miejscu nurkowałem ze cztery razy. To bardzo fajne, płytkie miejsce. W Polsce powiedziałbym „nurek szuwarowy” – odpowiedział Janek. – Co to znaczy „szufarofy”? – zapytała Holenderka. – Ha, „szufarofy” znaczy płytko, do granicy występowania roślinności, a to znaczy, że do około 6 metrów głębokości – zaśmiał się. – John, to tu będzie dużo roślin i tylko 6 metrów? – zapytał zatrwożony Anglik. – Nic się nie martw Alan, przekroczymy 6 metrów, może nawet 10. Będą skały i duża grota, no i trochę roślinności. Rozglądajcie się na początku nurkowania, w piasku powinny być małe flądry upodobnione lub zakopane po oczy w piasku. Proszę kontrolować pływalność, bo przy nurkowaniach płytkich najtrudniej ją utrzymać. – A na jakie zwierzęta, prócz wspomnianych fląder, możemy się jeszcze natknąć? – zapytał małomówny Australijczyk. – Powinniśmy zobaczyć ośmiornice, lubią tę zatokę, może przy odrobinie szczęścia trafi nam się mątwa. Jest szansa na rybki coris, chromis kaszprzygoda na malcie

123


XX

tanowy, oblady, ostroszowate, meduzy świecące i inne. Z dużych okazów jedynie przy super szczęściu barakuda lub murena. – To co? Zapraszam za mną, objaśnię co i jak – po chwili przerwy dodał Janek. – Sprzęt wkładamy przed wejściem na ten betonowy pomost. Zobaczcie jest popękany i przez to trzeba uważać, by się nie potknąć, co przy obciążeniu sprzętem mogłoby się źle skończyć. Uważnie przechodzimy do tej drabinki. Tu zakładamy płetwy i skaczemy do wody robiąc porządny krok do przodu i przytrzymując maskę i automat. Jacket musi być napompowany. Głębokość przy drabince to około 2 metry. Gdy wszyscy wskoczą i pokażą „okejki” zanurzymy się. Od razu proszę się rozglądać, bo te flądry będą po tej stronie pomostu. Płyniemy wzdłuż i mniej więcej na głębokości 4–5 metrów odbijemy w lewo. Zaczną się skały. Dopłyniemy do dużej groty. Możemy do niej wpłynąć wszyscy, jednak pamiętajcie o nieuderzaniu płetwami o dno, bo ci za nami mało co zobaczą. W grocie są krewetki i ukwiały, a także kraby pustelniki. Kto pierwszy będzie mieć 100 barów daje mi znak i zaczynamy powrót. Pytania? – Kto za kim ma płynąć? – Jakieś sugestie? Dwie osoby mają aparaty, może puścimy je jako pierwsze za mną, potem Alan i Frank, para z Węgier, Czech i Holender. Czy tak może być? – Jasne, bo przecież możemy się oddalać? – Oddalać się możecie, ale tak na 3–5 metrów. Mamy widoczność na poziomie 20 metrów i to bywa złudne, dlatego proszę odpowiednio reagować na moje znaki. No a Bram i Eva mają największe doświadczenie, dlatego prosiłem byście płynęli jako ostatnia para. Zaczęli ubierać pianki, część pozanosiła aparaty oraz płetwy z maskami na skraj pomostu przy drabinkach. Janek już gotowy jako pierwszy podszedł do największego pęknięcia i pomagał kolejnym nurkom, którzy po przedostaniu się na miejsce wskakiwali płynnie do wody. Węgier trochę się ociągał, ale to z powodu tuszy i obfitego pocenia się w tym słońcu i czarnej piance. Woda o temperaturze 25°C okazała się „zimnym” i kojącym źróprzygoda na malcie

124


XX

dłem, po spędzeniu ostatnich kilkudziesięciu minut w słońcu. Wszyscy pokazali OK w międzynarodowym geście nurków i zaczęli zanurzenie. Mieli szczęście, bo już w pierwszej minucie pod wodą Janek wskazał na 2 malutkie flądry, które odkryte zaczęły uciekać tuż nad piaskiem dna morskiego. Błysnęły flesze. Po chwili popłynęli dalej, gdzie zaczęła się roślinność i towarzystwo małych rybek chromisów kasztanowych, bardzo popularnych w Morzu Śródziemnym. Janek nawigował na lewo i zaglądał pod głazy i pomiędzy kawałki skał. Wreszcie wypatrzył murenę Helenę i dał klientom dobre 5 minut na jej podpatrywanie. Otwierała i zamykała paszczę, a mierzyła około 80 cm. Trochę się chowała, a trochę wychylała, jak to murena. Węgier Milosz zbliżył się za bardzo i Janek wyraźnym gestem napomniał go by zachował bezpieczny odstęp. Mureny bardzo słabo widzą, jednak zbyt nachalnego nurka mogą niemile ugryźć, a że mają zakrzywione zęby, a pomiędzy nimi często resztki pokarmu, rany po takim ugryzieniu trudno i długo się goją. Węgier zrobił gest „o co kaman” i się odsunął. Popłynęli w kierunku groty, w której bez problemu wszyscy się zmieścili. W świetle nielicznych latarek wypatrzyli krewetki, które czmychały w szczeliny. Zobaczyli kraba pustelnika w przywłaszczonej muszli, a na koniec dużą meduzę Cotylorhiza tuberculata. Wracając mieli szczęście i dwukrotnie natknęli się na ośmiornice. Jedną wypatrzył po macce Janek, a drugą Alan. Ten ostatni swoją próbował wyciągnąć, na szczęście niezbyt nachalnie. Mimo wszystko ośmiornica nie wytrzymała ciśnienia i wyskoczyła puszczając farbę. Odpłynęła jednak niezbyt daleko i śledząc ją cała grupa mogła podziwiać jej taniec barw przez dłuższą chwilę. Po powrocie okazało się, że żadnych włamań nie było. Po sprawnym przebraniu się, napiciu słodkiej wody i spakowaniu samochodu, grupa dotarła do bazy. Tu na Janka czekało intro dla jednego 10-cio latka z Polski. *** – Janku, to jest Franek, ma skończone 10 lat i będziesz miał z nim intro, a to rodzice chłopaka – Izabel dokonała prezentacji. przygoda na malcie

125


XX

– Jak miło spotkać kogoś z Polski na Malcie, to pierwszy raz od czerwca, gdy mogę pogadać w ojczystym języku, mam na imię Jan. – Gośka. – Marek, witaj. – Na jak długo przyjechaliście na Maltę i jak się tu dostaliście? Z Polski nic tu nie lata. – zapytał divemaster. – Rzeczywiście był to problem, ale dostaliśmy się do Ołomuńca w Czechach, dalej autobusem do Pragi i dalej już samolotem – powiedział Marek, na oko 35-cio latek. – A to ciekawe rozwiązanie, ile trwała podróż? – Od wyjazdu z domu do wylądowania mniej więcej 14 godzin. – To całkiem nieźle, jak na te warunki logistyczne, ja przyleciałem przez Londyn i zajęło mi to półtora dnia. – A długo tu już jesteś? Od czerwca? – wtrąciła Gośka. – Tak, zaraz po szkole tu przyjechałem i pracuję w centrum jako divemaster. – Ja to bardzo lubię pływać, ale bez zanurzania głowy, za to mąż wciąż mówi tylko o nurkowaniu. – A Franek chce spróbować? – zapytał Janek spoglądając na chłopca. – No sam powiedz Franek – dodał Marek. – To znaczy, ja lubię wodę, jeziora i w ogóle, a tu to jest super i wszystko widać jak na dłoni! – Widzę, że Ci się spodobało – uśmiechnął się. – Oj tak, jest super i chcę nurkować, tak jak tata, bo mama to pęka. – Franek, nie pęka, tylko nie chce, a to różnica – żachnęła się mama chłopca. – Daj mamie spokój Franek, pływałeś już z maską i fajką, i płetwami? – Tak, całe godziny spędza tak w wodzie i tu i nad jeziorem – wtrącił Marek. – A skąd jesteście? – Z Łodzi, mamy blisko do Jeziora Powidzkiego, Budzisławskiego i całprzygoda na malcie

126


XX

kiem niedaleko na Mazury. – Ja z Poznania. – No dobrze, zostawiamy Franka, wypełniliśmy już wszystkie papiery, wrócimy za godzinę? – Za półtorej – uściślił Janek. – Mamy do zrobienia godzinkę teorii i pół godzinki nurkowania. Rodzice odeszli na pobliskie leżaki. Marek miał wykupiony pakiet 6 nurkowań, które rozpoczynał następnego dnia. Janek zabrał się do pracy. Zszedł do Maxa i wybrał dla Franka butlę 10-cio litrową, następnie dobrali piankę, automat i jacket. Franek należał do chłopców większych od rówieśników w tym wieku i nie ustępował wzrostem dziewczynkom, które w tym okresie przeważnie prześcigają chłopaków. Po przegadaniu teorii, Janek nakreślił plan wejścia do wody i odpowiednich ćwiczeń, które mieli zrobić na głębokości 2 metrów. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, popłyną na wycieczkę na ostatnie 10–15 minut, nie przekraczając 5 metrów głębokości. Franek był jak urodzony do życia w wodzie. Zachowywał się jak ryba i rzeczywiście miał do perfekcji opanowane pływanie w masce z rurką, dlatego też nie stanowiło dla niego problemu oddychanie przez automat. Z łatwością zszedł też na płytkie dno. Gdy Janek upewnił się, że jest OK, przeprowadził zaplanowane ćwiczenia zalania częściowego maski i wyjęcia oraz odszukania automatu. Franek powtórzył wszystko bardzo dobrze więc szybciej i przez to dłużej mógł podziwiać podwodny świat. Dzięki poznaniu Polaków kilka wieczorów Janek spędził w ich towarzystwie opowiadając o miejscach nurkowych, a z Gośką rozmawiając o fascynującej i bogatej w historię i archeologiczne odkrycia Malcie oraz o jej kulinarnych eksploracjach. Polecił im też najlepsze knajpy z królikiem po maltańsku – w Rabacie i Mdżarze. *** Koniec tygodnia zbliżał się. Janek umówił się z Meli, że zrobi obiecane pyzy na sobotnią kolację. Poprosił jedynie by kupiła gdzieś kaczkę, z 2–3 przygoda na malcie

127


XX

jabłka, i czerwoną kapustę. W końcu, jak szaleć, to szaleć. Osobiście zaś wyszukał drożdże suszone, które w Polsce zastąpiłby oczywiście świeżymi, ale tu nie było wyboru. Gdy nadeszła sobota, 3 godziny przed planowaną kolacją Janek przybył do domu George’a i Melindy. – Cześć Meli. – Witaj Janku. – Udało Ci się kupić kaczkę? – Jasne, pojechałam do gospodarstwa i kupiłam jedną sporą już oczyszczoną, a także jabłka i kapustę. – Ale czerwoną? – Tak, jak sobie życzyłeś – uśmiechnęła się Meli. Była ubrana w krótkie i obcisłe spodenki, takie same, jak te w dniu, gdy się poznali. Ubrała czarny stanik, który widział po ramiączkach, bo luźna turkusowa bluzka zsuwała się kobiecie raz z jednego, a raz z drugiego ramienia. Włosy spięła w koński ogon. Janek natomiast założył luźne lniane spodnie i T-shirt z krzyżem maltańskim. Miał też trzydniowy zarost. – Meli, usiądź wygodnie, patrz i w razie potrzeby pytaj. – Jak dobrze pójdzie, będę pierwszą Maltanką, umiejącą ręcznie przygotowywać „pyzy”, cokolwiek to znaczy. – Dokładnie, pierwszą uroczą dziewczyną z Malty, co to pyzy umie klepać. – Chyba mnie nie podrywasz Janku, dziewczyną, to ja byłam ze 20 lat temu… – Dla mnie, jak kobieta jest w porządku i wciąż wygląda na 30+ nadal jest dziewczyną –zaczerwienił się lekko. – Ha, ha, dobry masz bajer, dziewczyny pewnie na to lecą! – Nie każdą bajeruję, ale w sumie grzeszyłbym, gdybym narzekał. – Nie gadamy, jak to było… klepiemy pyzy? – Słuchaj i notuj. W miseczce zasypujemy drożdże dwiema łyżeczkami cukru, po chwili dodajemy ciepłą wodę, wbijamy jajko i dodajemy mąkę przygoda na malcie

128


XX

pszenną. Widzisz? – Ile tej mąki? – Mąkę dodajemy tak długo, aż ciasto przestanie kleić się do rąk, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić, bo zrobi się twarde i wtedy będzie do luftu. – Dobrze, jak długo wyrabiamy ciasto? – Na spokojnie zajmie to kilka, kilkanaście minut, zależy też, ile tego robimy. Klepiemy ciasto, a gdy będzie OK, o zobacz, jak odchodzi już od rąk, zostawiamy pod przykryciem, nigdy w przeciągu, na godzinkę, półtorej. W tym czasie myjemy kaczkę, środek nacieramy odrobiną soli i dużą ilością majeranku, wrzucamy też wydrążone z komory nasiennej jabłko, 2 pozostałe położymy do brytfanny. Trochę masła i wody i tak wstawiamy ją do piekarnika. Kapustę szatkujemy i gotujemy. – Teraz mamy chwilę na szklaneczkę kinnie z lodem – zauważyła Meli. – Oj bardzo chętnie – podchwycił kuchmistrz. Porozmawiali o ostatnim tygodniu. Meli wspomniała, że 2 dni temu odnaleziono zatopiony jacht w Tunezji ze zwłokami 3 mężczyzn i sprawę przejął Interpol. Janek skojarzył safari z miejscem, o którym mówiła. Okazało się, że jeden ze znalezionych był byłym ministrem, czy kimś ważnym w jakimś wcześniejszym rządzie Francji. Śledztwo nabierało ponoć rozpędu i angażowało kraje basenu Morza Śródziemnego. Po jakimś czasie zjawił się George i pozaglądał do garnków czekając już na kolację. Do umówionej pory zostało jeszcze 40 minut. Janek wyjął ciasto, które zdążyło urosnąć dwukrotnie, ponownie je „poklepał” i zaczął tworzyć małe kulki, trochę większe od orzechów włoskich. Układał je na drewnianej desce. Następnie przygotował duży garnek z wodą, którą zagotował. Wcześniej nałożył na wierzch kilkuwarstwową gazę i obwiązał sznurkiem zabezpieczając. Gdy kaczka doszła, a woda zaczęła wrzeć, położył kulki na gazę i przykrył dużą wypukłą pokrywką. W tym czasie Meli przygotowała stół, a George wino. W końcu z 5-cio minutowym poślizgiem Janek wniósł swoje kulinarne osiągnięcie i cieszył przygoda na malcie

129


XX

się, że zapachniało Polską od kuchni. Zasiedli do stołu, pomodlili się zwyczajowo po katolicku, choć na siedząco, czyli jak protestanci. Specjalne nożyce poszły w ruch i Janek podawał solidne porcje. Pyzy kazał brać palcami, a jak byłyby za gorące to pokazał, jak ziębić opuszki palców łapiąc się za koniuszek ucha. Uśmiali się przy okazji, bo nie znali tego sposobu. Meli była zachwycona połączeniem smaków i przyznała Jankowi rację, że królik po maltańsku wraz z pyzami będzie super połączeniem. George chwalił polską kuchnię, choć tylko na podstawie jednego przepisu, to i tak było miło. Janek opowiedział im jeszcze o innych ciekawszych potrawach, jak kotlet schabowy, bitki cielęce, zrazy wołowe, czy bigos. Dodał, że w Polsce jada się też często zupy, co na Malcie jest rzadkie. Następnego dnia chciał odpocząć, rankiem pobiegać, a popołudnie spędzić na leniuchowaniu.

przygoda na malcie

130


XXI

Poznań, przełom lipca i sierpnia 1992

Pierwszy sierpnia zbliżał się wielkimi krokami. Rita myślami była już na oazie. Po zeszłorocznym pierwszym stopniu w Mszanie Górnej, na drugi stopień jechała do Stryszawy, kawałeczek za Suchą Beskidzką. Plecak wyciągnęła z piwnicy, odkurzyła i przewietrzyła. Czekało ją 17 dni obozu, w tym 2 dni podróży koleją w gronie rówieśników i na pewno z gitarą i radosnym śpiewaniem. Dziś zadzwoniła do swojej przyjaciółki, by pojechały razem na Dworzec Główny kupić bilety w obie strony. Nie chciała robić tego na ostatnią chwilę z wszystkimi tobołami. Spotkały się na przystanku autobusowym. – Cześć Ritka! – No cześć Klara, jak nastrój? – Wybornie, dostałam nowe cienie do powiek, zobacz – i Klara wyciągnęła pudełeczko z 6-cioma różnymi odcieniami. – Fajne co? – Świetne, świetne, ale według mnie, wiesz, że przesadzasz z tapetą?! – Oj tam, przesadzasz, ładne oko przyciąga facetów! – Facet to powinien sam zabiegać o Twoje względy i popatrzeć na duszę. – Niepoprawna romantyczko, za dużo książek czytasz. – No co Ty, Klara, nie wierzysz w prawdziwą miłość? – Pewnie, że wierzę, ale czasem trzeba jej pomóc, wiesz… – Chyba mamy inne pojmowanie słowa „miłość” – spuentowała Rita. – W każdym razie cienie bardzo ładne – dodała. Nadjechał prawie pusty autobus i po skasowaniu biletów dostały się na Ogrody. Po przesiadce w tramwaj, pojechały w kierunku dworca kolejowego. Dworzec Poznań Główny, jak większość dworców ówczesnej Polski nie wywoływał miłych odczuć. Gdzie nie gdzie czuć było moczem, buprzygoda na malcie

131


XXI

dynki były szare i nijakie, płyty chodnikowe nierówne i popękane, a panie w okratowanych okienkach niesympatyczne. Do tego kolejki i zaduch. Rita wpierw sprawdziła, czy w danej kasie kupi odpowiedni bilet, po czym dziewczyny stanęły w długiej, wakacyjnej kolejce. W tym czasie, gdy Rita czekała w ogonku, do domu jej rodziców podjechał listonosz z paczuszką. Pani Kranc się zdziwiła, ale pokwitowała odbiór i zaniosła paczkę do pokoju Rity. Pozostawiła ją na łóżku córki. Paczka była dość ciężka i przy poruszaniu wyczuwało się płyn. Opakowana dokładnie w brązowy papier i poprzewiązywana sznurkiem była oklejona znaczkami z Malty. Mama Rity już wiedziała, że córka będzie dziś szaleć z radości. Dziewczyny dotarły przed okienko i oazowiczka kupiła sobie bilet wraz z powrotnym do Suchej Beskidzkiej przez Kraków Płaszów. Sprawdziła dokładnie, co jest napisane na bilecie oraz daty. Wszystko się zgadzało. – Za resztę zapraszam na lody! – Ekstra, gdzie pojedziemy? – Może na Stary Rynek? – Jasne, może być, ale nie zachodzimy do wszystkich sklepów, ok? – Ale do niektórych chociaż wejdziemy? – ze smutną minką zapytała Klara. – Zdzierżę maksymalnie trzy, jeśli wejdziemy do księgarni. – Niech Ci będzie – z uśmiechem odparła koleżanka. Minęło kilka godzin nim Rita wróciła do domu. Miała dobry humor, ale po minie mamy od razu poznała, że coś się dzieje. – Co mamo? – Ale co, co mamo? – No przecież widzę, że jesteś podekscytowana, co się stało? – Podekscytowana to będziesz za chwilę Ty córeczko, ledwo udało mi się odgonić Krzysia i Anię przed otwarciem paczki… przyszła dziś paczka do Ciebie od Janka. Szybko, wysłana w poniedziałek lotniczą dotarła po czterech dniach. – Jaka paczka, gdzie jest? przygoda na malcie

132


XXI

– Leży u Ciebie w pokoju, spokojnie, nikt jej nie otwierał, czeka już parę godzin. Rita nie słuchała końcówki wypowiedzi matki, bo już gnała do pokoju. Gdy weszła jej wzrok zatrzymał się na brązowym papierze i sznurku. Nawet nie czuła, kiedy zrobiła się czerwona i rozpalona. Dopiero po chwili spostrzegła, że zarówno Krzysiek jak i Ania przyglądają się jej z ciekawością. – No otwieraj Rita, na co czekasz – ponaglał braciszek. – Pewnie weźmie ją i pójdzie stąd popatrzeć co jest w środku w samotności – specjalnie dobranym basem stwierdziła Ania. – Dajcie mi spokój, tu ją otworzę i zaraz się okaże co też tam jest – urwała chwytając nożyczki z biurka. Przecinanie szło jej wprawnie, odwijanie papieru bardziej nerwowo. Z paczki wyleciał osobno zapakowany w kopertę list, a oczom ukazał się 6-cio pak dziwnych puszek, jakich dotąd nie widzieli. Przyklejona kartka głosiła: Kinnie – czytaj „KINI” To tutejszy napój bezalkoholowy, na bazie gorzkiej pomarańczy i ziół, trochę jak coca-cola, ale jednak inny. Pić w upalne dni schłodzony, z lodem i najlepiej kawałkiem pomarańczy. Smacznego :) Wyjęli po puszce i dokładnie obejrzeli. Krzysiek nie wytrzymał i jedną otworzył, a ta w mini eksplozji opryskała go i jeszcze najbliższe otoczenie. – Krzysiu, znów jesteś w gorącej wodzie kąpany. Pół puszki wylałeś! – krzyknęła Rita. – Przepraszam, nie wiedziałem, że one się tak otwierają – posmutniał chłopczyk. – Otwierają się wszystkie tak samo, ale są ciepłe i pewnie karton był wstrząsany, to normalna reakcja, będziesz się o tym uczył w szkole – już spokojniej powiedziała Rita. przygoda na malcie

133


XXI

– Ale mi też problem, wylało się trochę z puszki! Kocha, to przyśle kolejną paczkę – wtrąciła rozbawiona Ania. Rita chciała to skomentować, ale wybuchnęła śmiechem, który momentalnie zaraził resztę i cała trójka szczerzyła się w szerokich uśmiechać radości. Rita zaniosła do kuchni puszki i umieściła je w lodówce, a w drodze powrotnej wzięła 3 szklaneczki i resztę kinnie rozlała po równo. Krzysiek się skrzywił: – Ale to wstrętne – wykrzyknął. – Rzeczywiście niezbyt dobre, ale pamiętaj Krzysiu, że wypuściłeś cały gaz, a do tego to całe kinnie jest ciepłe, Jaś wyraźnie napisał, że musi być schłodzony i do tego z lodem. Spróbujemy jutro do obiadu. – I to jest dobry pomysł siostro – zdecydowanie stwierdziła Ania. Tymczasem Rita zabrała list i wyszła pod swoje drzewo odprowadzana przez przymilającego się Rockiego. Usiadła i zanim otworzyła kopertę dokładnie obejrzała list, znaczki i stemple. Janek wyraźnie zaadresował i równie wyraźnie napisał adres zwrotny. Rozdarła kopertę i wyciągnęła list… Malta, 26 lipca 1992 Droga Rito, Mija miesiąc, odkąd siedzę na Malcie i pracuję, a mam co robić. Praktycznie codziennie minimum po 3 razy wchodzę do wody. Opiekuję się grupami, czasem mam takie nurkowania wprowadzające – intro. Mieszka mi się wspaniale, a Melinda i Georg są fantastyczni. Rzadko spotyka się takie małżeństwa. Wciąż wydają się być w sobie zakochani. Wyobraź sobie, że umówiłem się z Meli i w sobotę przygotowałem im polski obiad. Zgadnij co zrobiłem! Lubię od czasu do czasu gotować i jako tako mi to wychodzi, więc ze mną nie zginiesz z głodu ;) Poprosiłem o zakupienie kaczki. Ja nie mam czasu i nie wiem, gdzie coś takiego kupuje się na Malcie. Kurczaki owszem, ale kaczek się tu nie jada za bardzo. W każdym razie, Meli kupiła, a ja przystąpiłem do działania. Ale wcześniej zrobiłem pyzy na podstawie babcinego przepisu. To wszystko podałem z czerwoną kapustą no i oczywiście przygoda na malcie

134


XXI

z jabłkami. Bardzo im smakowało! Okazało się przy okazji, że Meli została pierwszą Maltanką umiejącą zrobić pyzy  Wcześniej przez tydzień byłem na safari nurkowym. Dopłynęliśmy aż do Tunezji. Kilkanaście osób z różnych państw. Bardzo interesujące i pasjonujące doświadczenie. Ciekaw jestem, jak znosisz bujanie na falach? Pływałaś już np. na żaglówce po kierskim? Ja nie mam większych problemów, trochę mnie mdli przy wyższej fali, ale tylko na początku. Potem jak ręką odjął. Cieszę się też, że lubisz wodę i pływanie, bo to dobry prognostyk do polubienia nurkowania. I nawet wiem, bo znam gościa, kto mógłby Cię wprowadzić w tajniki nurkowania. Jak prace w ogrodzie? Jak się czujesz? Pewnie przygotowujesz się do wyjazdu na oazę. Mam nadzieję, że mój list i paczka z kinnie dojdą przed Twoim wybyciem z domu. Będziesz mogła sobie jedną puszkę wziąć na drogę, bo pewnie większość wypije Ci rodzeństwo. Dziś rano (a jak piszę jest niedziela) wstałem o 7:00 i poszedłem pobiegać przez godzinę. W takie dni jest pusto, bo ani ludzie nie idą do pracy, ani nie wstają tak wcześnie. Zrobiłem sobie śniadanie z pomidorów i mozzareli, dojadłem pieczywem i soczystą brzoskwinią. Następnie pojechałem hondą do Mellieha – miasteczko położone na wzgórzu, nad największą piaszczystą plażą Malty. Znajduje się tu Sanktuarium Maryjne kilkusetletnie, które odwiedził nasz papież jak tu był. Dużo ludzi. Kobiety z wachlarzami, bo klimatyzacji w kościołach nie posiadają. Msza trwała 45 minut. Śmiesznie się słucha mszy po arabsku. Dobrze, że znam harmonogram liturgiczny, łatwiej się poruszać. Na obiad pojechałem motorkiem na drugi koniec wyspy – do Marsaxlok. Tu podają najlepsze ryby. Zamówiłem doradę, dość długo czekałem, ale było warto. Palce lizać! Lubię też trochę pobyć w samotności z dala od zgiełku ludzi i tłoku, a Ty? Życzę Ci udanych rekolekcji oazowych, przede wszystkim dobrej animatorki i normalnego moderatora. Pamiętaj o mnie… Ja pamiętam! Pozdrawiam serdecznie Janek przygoda na malcie

135


XXI

Pewnie, że lubię pływać, ale po morzu jeszcze nie żeglowałam, więc nie wiem, jak zareaguję na chorobę morską – pomyślała Rita. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po wszystkich literach i próbowała wyobrazić sobie, jak i gdzie Janek ten list napisał. Była bardzo podekscytowana faktem nadejścia listu. Janek wciąż o niej myśli, a to jest najważniejsze. Przecież ma już grubo ponad 18 lat i pewnie pełno dziewczyn dookoła. Z drugiej strony pracuje od rana do wieczora i tylko niedziele ma wolne. Lubi być sam. Czasem. He, he, przecież w jakimś momencie życia, zawsze jest się samemu czy tego chcemy, czy nie. Rita była młoda, ale to już wiedziała. Teraz wybiegła myślami do września, co jej się nie zdarzało, bo nie przepadała za szkołą. Przymknęła oczy i starała sobie wyobrazić jak bardzo będzie opalony Janek i jak to będzie, jak się zobaczą. Przecież nie rzucą się sobie na szyję, bo tak suma summarum nic ich nie łączyło. To znaczy łączyła ich wymiana korespondencji i fakt, że o sobie myślą pozostając z dala o tysiące kilometrów. Łapała się na: co będzie, gdy i co by było, gdyby. Odrzuciła te bezsensowne myśli i zawierzyła sprawę Janka i ich relacji Opatrzności. Rocky polizał ją w kolano. Wpatrywał się w jej źrenice oczekując, kiedy go dostrzeże i pogłaska. Czekał cierpliwie merdając z wolna wielkim ogonem. Lekko przekręcał głowę, gdy myśli Rity odlatywały. W końcu jakby odzyskała wzrok i uśmiechnęła się do olbrzyma. – Widzisz Rocky, piesku kochany, Janek napisał do mnie list, wszystko u niego dobrze, jeszcze ponad miesiąc posiedzi na tej swojej Malcie, pobawimy się? – Grrrr, hał, hał – zaszczekał szczęśliwy pies. Zaczęli się przekomarzać i tarmosić, przy czym to Rita tarmosiła Rockiego. Rzuciła mu szyszkę, ale za słabo i zanim się obejrzała, pies stał już przed nią z szyszką w pysku. Teraz walczyli o nią. Rocky chciał jej ją dać, ale nie do końca. Rita starała się ją odzyskać, ale też nie do końca. Wreszcie po chwili szyszka wypadła z ogromnego pyska i Rita korzystając z okazji pochwyciła ją i udając, że pluje rzuciła ją dalej niż poprzednio, prosto w śroprzygoda na malcie

136


XXI

dek jałowców płożących. Teraz przynajmniej Rocky miał więcej roboty ze znalezieniem tej właśnie szyszki pośród innych „starych”. Piątek minął Ricie na pakowaniu. Przerwę w myśleniu o wyjeździe miała w czasie obiadu, bo podała wszystkim kinnie. Zimna i z lodem oraz kawałkiem pomarańczy smakowała o niebo lepiej. Jest specyficzna, więc nie wszyscy za nią przepadają, jednak akurat Ricie ten smak się spodobał. Nie była słodka, jak pepsi-cola, czy mirinda, nie była kwaśna, za to lekko gorzka, ale do zniesienia. Różnica w ciepłej z zimną kolosalna. Następnego dnia ojciec wspaniałomyślnie odwiózł ją na dworzec. Tu wraz z grupką kilkunastu osób odjechała w kierunku Krakowa, by w Płaszowie przesiąść się w pociąg do Suchej Beskidzkiej, a potem w autobus. Ostatnią część trasy trzeba było pokonać na piechotę.

przygoda na malcie

137


XXII

Paryż, pierwsze dni sierpnia 1992

– Znalazł się poszukiwany od kilku dni jacht. Dzięki pomocy naszego analityka, jedna z tunezyjskich łodzi zauważyła w pobliżu wysp jakieś rzeczy unoszące się na wodzie. Wiatr wiał akurat w stronę wyspy, a tam jest takie wcięcie i dzięki temu tam skupili swoją energię – powiedziała jednym tchem Michele. – No i co znaleźli konkretnie? – dopytał Pierre, gdy próbowała nabrać powietrza. – Ściągnęli grupę nurków, którzy bardzo szybko zlokalizowali jacht na większej głębokości. Zaczepił się o jakąś półkę skalną i nie trzeba było używać pojazdów zdalnie sterowanych. To ponoć jakieś 30 metrów. Są 3 trupy, w tym nasz główny poszukiwany. – Przyczyna zatonięcia jednostki? – Spokojnie, to info z ostatniej chwili, czekamy na więcej szczegółów i raport patologa. – Informuj mnie na bieżąco – poprosił Pierre. – Jest coś więcej – dodała Michelle. – Co takiego? – ponownie zainteresował się Pierre. – Sprawdzono kapitanaty portów w najbliższej, szeroko rozumianej okolicy. W tych dniach mogło tamtędy pływać kilka jachcików, ale… – urwała na chwilę. – No nie denerwuj mnie Michelle, co ustalono? – Ano był tam, to znaczy mógł być w ciągu plus minus 24 godzin od dnia zaginięcia, pewien statek nurkowy z Malty. – Co Ty gadasz, co by tam robił statek z Malty? przygoda na malcie

138


XXII

– To było wcześniej zgłoszone safari nurkowe, które dopływało do wód terytorialnych Tunezji, zapewne do wspomnianych wysp i wracało do siebie. Takie siedmiodniowe pływanie i nurkowanie codziennie w innym miejscu, ponoć świetna sprawa. – Zapewne, ale myślisz, że oni mogą mieć coś wspólnego z tym wypadkiem? – Może nie, ale sprawdzić chyba nie zaszkodzi? – Na moje oko za dużo świadków, bo takie safari, to pewnie nie mniej niż 10 osób i to pewnie różnej narodowości. W każdym razie bardzo Ci dziękuję. Zabieram się do roboty i sprawdzę to dokładnie – wierz mi. – Oj wierzę, znam Cię całkiem dobrze – uśmiechnęła się Michelle, choć Pierre nie mógł tego zobaczyć przez słuchawkę telefonu. Francuz zamyślił się. Było południe, a za oknem świeciło słońce. Podkręcił klimatyzację, bo zrobiło mu się gorąco. Czuł przez skórę, że ten statek nurkowy może mieć z tym coś wspólnego. Trzeba działać, kołatała mu natarczywa myśl. Ale co najpierw, jak to ugryźć? Basen Morza Śródziemnego. Satelity nie tam, gdzie akurat powinny być. Spojrzał na raport straży przybrzeżnej, która przeczesała z psami statek Abdula. Był pusty, nic nie znaleźli. Przewoził jakieś chemikalia w puszkach czy wiadrach. Dokumenty się zgadzały, a załoga była w dobrych humorach i pewna, że nic nie znajdą. Pierre myślał i analizował. Przecież gdyby kilka takich puszek zawierało narkotyki, a przechwyciłby je ten statek nurkowy, to turyści na nim by się zdziwili. Niemożliwe, chyba, że dokonano przeładunku, gdy nurkowie byli pod wodą. Ale, w godzinę by nie zdążyli. Może w nocy? Za duże ryzyko. Ktoś może się obudzić. Nocą w kompletnej ciszy słychać każdy stuk czy głos z odległości wielu mil. Ciekawe. Ale to jest jakiś trop, może nawet ten jedyny. Chwycił telefon i wydał kilka rozkazów. Jak najszybciej ustalić drogę wodną jachtu, właściciela, adresy, kontakty. Może uda się jeszcze zastać turystów, którzy płynęli na to safari? Trzeba uruchomić wszystkie możliwości i dowiedzieć się kogo mamy na Malcie. przygoda na malcie

139


XXII

Machina ruszyła. Rozdzwoniły się telefony i rozgrzały telefaxy. Zawiadomiono policję i straż przybrzeżną Malty. Szybko ustalono kim jest właściciel łodzi nurkowej. Okazało się, że to były komandos, który całkiem niedawno przeszedł na emeryturę. Kupił łódź, odremontował i woził nurków po basenie Morza Śródziemnego. Podobną trasę robił już w 1991 roku z 12 nurkami na pokładzie. Częściej jednak pływał wokół archipelagu wysp maltańskich, czy na Sycylię. Z opisu wyglądał na porządnego gościa, który by się nie nudzić na emeryturze rozwija własny interes. Pan Saliba był małomówny, bardzo dobrze wyszkolony, znał kilka języków, służył w kilku tajnych misjach, stronił od alkoholu i imprez towarzyskich, z nikim się blisko nie przyjaźnił. Był typem samotnika. Był wymagający dla podkomendnych, ostry, a nawet brutalny. Kawaler. Żadnych żon, partnerek czy kochanek. Poglądy polityczne niesprecyzowane, niezaangażowany w żadnym ugrupowaniu, ruchu czy partii. Muzułmanin niepraktykujący. Gdy był chłopcem porzucony przez rodziców, którzy wyemigrowali do krajów arabskich. Bardzo zdolny. Nauka w Londynie. Bardzo szybko zauważony i zrekrutowany przez służby specjalne. Taka osoba idealnie nadaje się do bycia przemytnikiem, dealerem czy mózgiem operacyjnym. Ciekawy gość. Muszę go poznać i przesłuchać – zdecydował. – Znajdź i zarezerwuj mi najbliższy lot na Maltę – poprosił sekretarkę. – Ale na dziś, szefie? – Tak, na dziś wieczorem. Następnie umów mnie z kimś na moim poziomie w ich służbach specjalnych. A i zarezerwuj mi jakiś fajny hotel z widokiem na morze. – Mamy sezon urlopowy, Europa praży się w słońcu i popija drinki, zobaczę co uda mi się załatwić – odparła. – Znam Twoje możliwości, nocleg będzie ekstra. – Jak długo chcesz tam zabawić szefie? – Myślę, że dwa dni powinny wystarczyć, no może trzy. – To zarezerwuję od dziś na trzy doby z możliwością przedłużenia, ale przygoda na malcie

140


XXII

zawsze przecież zostaje możliwość korzystania z hotelu resortowego – dodała. – Przecież wiesz, że wolę hotel wybrany losowo i prawie zawsze inny niż poprzednio. – Wiem, wiem, tak tylko powiedziałam – i rozłączyła się. Pierre zadzwonił do Michelle i po 20 minutach spotkali się na lunchu w pobliskiej restauracji. Słońce i bezwietrzna pogoda dawały o sobie znać. Zamówili sałatki i delikatne białe wino oraz wodę. Jeszcze raz przedyskutowali hipotezy i tezy związane ze sprawą. Pierre upewnił się w swoim przekonaniu, że idzie dobrą drogą. Lubił mieć Michelle po swojej stronie, a jej cenne i mądre uwagi cenił sobie bardzo wysoko. Po powrocie do biura okazało się, że lot ma o 20:30, a zarezerwowany hotel to San Antonio Resort and Spa, zlokalizowany w miasteczku Quwra (czytaj: Aura), z widokiem na morze. Nowy i czterogwiazdkowy. Jak zwykle moja niezastąpiona sekretarka spisała się na medal – pomyślał zadowolony. Pozostało pojechać do domu, spakować się i ruszać na lotnisko, bo przy paryskich korkach, zapas czasowy był nader ważny. Został umówiony następnego dnia na 9:00 z kimś ze służb specjalnych. Ten ktoś miał mieć już rozeznanie co do łodzi nurkowej, ewentualnych świadków do przesłuchania itp. Miał nadzieje na szybkie „przełamanie lodów”, bo Malta to Brytyjczycy, a Brytyjczycy i Francuzi nie pałają z zasady miłością do siebie. Chociaż z tego stwierdzenia zapewne nie ucieszyli by się Maltańczycy, bo to dumny wyspiarski naród, który wyraźnie czuje swoją tożsamość. W końcu historycznie patrząc opierali się wielu różnym podbojom i z wieloma wrogami walczyli. Nie lubią Napoleona, bo ponoć jego żołnierze okradali tutejsze kościoły, a przebiegli mieszkańcy wpadli na pomysł malowania na czarno złotych części w prezbiterium i przez to uratowali wiele cennych zabytków. Pierre na Malcie nie był kilka lat, a wcześniej tylko raz i tylko przez jeden dzień. Najbliższy czas zapowiadał się intensywnie i pracowicie.

przygoda na malcie

141


XXIII

Malta, pierwsze dni sierpnia 1992 roku

Szczęśliwy Saliba brał gorący prysznic, gdy zadzwonił telefon i kolega z dawnej pracy powiedział mu, że przyjechał jakiś ważny gość z Paryża i pyta o niego. Nie dosyć, że wyskoczył mokry podnieść słuchawkę, to miły nastrój pękł, jak bańka mydlana. Wiedział, że to Ahmed, że znaleźli ciała zamordowanych. Już wcześniej oglądał wiadomości, jednak kilka dni ciszy uspokoiło go, a poważnie wzbogacone konto w szwajcarskim banku zadziałało, jak narkotyk powodujący ekstazę. Sam nawet nie przypuszczał, że może ogarnąć go taka euforia. Podłoże było jednak inne i wiązało się z akcją, ryzykiem i panowaniem nad wszystkim. Saliba uważał się za genialnego lisa, który wyprowadził wszystkich w maliny, okiełznał Rosjan, a przy tym zarobił konkretną sumkę. Pomysł z safari był idealny i nikt mu tego nie odbierze, a z tego zabójstwa z łatwością się wywinie. Zresztą miał całą łódź nurków, którzy zaświadczą na jego korzyść. Pewnie będą mu się teraz baczniej przyglądać, ale znajomości i wrodzony spryt pozwolą mu działać dalej. Janek rozpoczął kolejny tydzień pracy. Sierpień na Malcie znaczył dużo więcej pracy i zero czasu wolnego. Już w poniedziałek okazało się, że mają do obsłużenia ponad 40 nurków. Dobrze, że miał doświadczenie kilku tygodni, bo teraz to procentowało. Dostawał swoje grupy, jednak zawsze nurków z doświadczeniem minimum AOWD (Doświadczony Nurek Wód Otwartych) lub wyższym. W bieżącym tygodniu miał 5 osób narodowości rosyjskiej, 2 hiszpańskiej i 1 Węgra. Wszystkim objaśnił i pokazał co i jak w bazie, dał im butle i poprosił o pomoc przy załadunku. Skompletowany sprzęt wylądował w specjalnych skrzynkach z napisanym imieniem danego nurka. Było 5 facetów i 3 kobiety. Dostał ich ze względu na znajomość przygoda na malcie

142


XXIII

języków. Tylko 2 Rosjan mówiło łamanym angielskim, a Hiszpanki umiały powiedzieć „cześć” i „jak się masz”. Węgier z angielskim radził sobie, na szczęście bardzo dobrze, bo kto z obcokrajowców zna węgierski? Okazało się, że wszyscy ostatnie zalogowane nurkowanie mają z maja lub z czerwca bieżącego roku, niepotrzebne było zanurzenie sprawdzające umiejętności. Pojechali standardowo do Cirkewwa, gdzie zrobili 2 nurkowania tego dnia. Po powrocie i chwili wytchnienia przy kanapkach i lodowatym kinnie okazało się, że Janek ma jedno intro i jedno nocne nurkowanie. Gdy zobaczył zgrabną blondynkę w bikini, zaglądającą do bazy, nie wiedział jeszcze, że to właśnie jego szukała. To ona, 18-to latka z Holandii postanowiła zakosztować jednorazowej przygody podwodnej. Miała jakieś 170 cm wzrostu i idealne kształty bogini. Leciutko złoto-brązowa, opalona skóra i długie proste naturalnie blond włosy oraz pełne usta i błękitne oczy powodowały, że każdy facet na ulicy ją zauważał. Ci z bardziej zazdrosnymi żonami łypali z pode łba i z ukosa, a inni bezpardonowo gapili się na nią z rozdziawionym gębami. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i nikogo z nich nie zauważała. Janek na chwilę zaniemówił. Na szczęście dojrzał ją przez szybę i zdążył zawładnąć nad odruchami pierwotnym, bo gdy weszła studiował podręcznik o miejscach nurkowych Malty. – Dzień dobry, szukam Johna Polaka, on ma mieć ze mną nurkowanie – powiedziała z nutką zagubienia w głosie holenderska piękność. – To ja – podniósł rękę Janek i wstał – mam na imię John, ale możesz mi mówić Jan, Janek, albo Polak, jak Ci wygodniej. – Jestem Lynn – uśmiechnęła się i podała mu dłoń. – Miło mi, za chwilę do Ciebie podejdę i dobierzemy sprzęt, piankę, kamizelkę itd. – chwycił jej dłoń pewnie, ale delikatnie, była przyjemna w dotyku. Starał się też ze wszystkich sił nie patrzeć na jej wydatne i kształtne piersi, ledwo co osłonięte skąpym stanikiem. – Gdzie mam poczekać? – Gdzie wolisz, możesz tutaj, albo przed bazą w cieniu, już idę – odpowiedział nie patrząc na nią, a udając, że kończy akapit. przygoda na malcie

143


XXIII

Gdy wyszła odetchnął, za to George obserwował go z rozbawieniem. – Niezła, co? – Całkiem fajna, jak większość młodych dziewcząt tutaj. – Nie przesadzaj, ta jest wyjątkowo ładna, nie jest cukierkową Barbie, ale taką fajną blondyną, mam nadzieje, że Ci się dziś nie utopi – i wybuchnął śmiechem. – Ale śmieszne, skupmy się na nurkowaniu, a nie na flirtowaniu – z lekkim rumieńcem odpowiedział Janek. – Byłeś kiedyś na plaży w Holandii? – Nie, a bo co? – Tam kobiety, bez względu na wiek, takie pod 90-tkę i takie właśnie 18-tki chodzą, opalają się i paradują tylko w majtkach. Żadnych staników. – Chrzanisz George! – Serio, byłem, widziałem, zapytaj Meli – nie pozwala mi tam jeździć, nie przestawał się śmiać. – Taki trochę raj na ziemi… – No nie do końca, bo pamiętaj, że 90-tki też są bez staników… – No tak, raj na ziemi z zimnym prysznicem, ale te młodsze, to… o kurczę… – Dokładnie, pewnie ta cała Lynn cierpi tutaj katusze, na Malcie takie paradowanie topless jest zakazane. – No i całe szczęście, tak sobie myślę – rzekł poważnie Janek. – Takie rzeczy to dla ukochanego, a nie dla oczu świata! – Święta racja, ale jak już tam jesteś to popatrzeć można. – Pewnie nie można nie popatrzeć – uśmiechnął się Janek. – We Francji jest już podobnie, ale na mniejszą skalę, w Niemczech pewnie też. – U nas w Polsce to kompletna rzadkość, pamiętam, jak robiłem patent żeglarza jachtowego nad jednym takim jeziorze w Boszkowie, w drugiej połowie lat 80-tych, to robiąc zwroty omegą, nagle na jednym z pomostów zaczęło gromadzić się pełno ludzi. Instruktor zdecydował, byśmy przygoda na malcie

144


XXIII

tam podpłynęli. Faceci tłoczyli się jeden przez drugiego, mało brakowało, a pospadali by z tego pomostu. Nie widzieliśmy co tam się dzieje. Po chwili okazało się, że jakaś młoda kobieta, dla mnie wtedy była stara, mogła mieć z 25–30 lat, opala się topless. Chyba wszyscy faceci z okolicy otoczyli ją wianuszkiem męskich oczu i wzdychali. Nasz instruktor stwierdził, że już mamy na tyle doświadczenia, że możemy popływać sami, a on będzie nas obserwować z pomostu. Ucieszyliśmy się z jednej strony, bo sami bez instruktora wreszcie mogliśmy poszaleć, a z drugiej strony widok nagich piersi odchodził z każdym metrem, gdy oddalaliśmy się od pomostu. – Swoją drogą kolego, ciekawe, dlaczego te kobiety rozbierają się i opalają topless w miejscach publicznych, co je do tego motywuje? – No właśnie, dobre pytanie, bo ja np. nie chciałbym, żeby moja dziewczyna opalała się na plaży, przy innych facetach topless. – No chyba! Janek wyszedł, bo widział, że nowo poznana Lynn niecierpliwi się i zagląda przez okno. Poprowadził ją do sprężarkowni, wyjął butlę 10 litrową i wziął pustą skrzynkę. Weszli do wypożyczalni i dobrali piankę 3 mm długą w wersji kobiecej oraz kamizelkę w rozmiarze M. Śmiesznie było, gdy holenderka ją przymierzała, bo Janek musiał jej dopinać wszystkie paski, a ona jakby tylko na to czekała. Zwróciła mu nawet uwagę, by się jej nie bał. On oczami wyobraźni widział jak napięty na piersiach stanik eksploduje. Płetwy w rozmiarze stopy 38 dobrali kolorem do pianki. Maska z białym silikonem pasowała idealnie. Tak przygotowani weszli do pomieszczenia celem odbycia krótkiego kursu. Okazało się, że blondi nie do końca łapie o co chodzi. – Skup się – poprosił Janek. – Bo z Twojego nurkowania za chwilę będą nici. – Jak to nici? Przecież zapłaciłam, a poza tym, jak się dobrze spiszesz dostaniesz ode mnie napiwek. – Masz chyba bogatych rodziców? – Skąd się urwałeś? Może bogatych rodziców, a może sponsora, nic Ci przygoda na malcie

145


XXIII

do tego – obruszyła się. – Pewnie, że nic mi do tego, powtórzmy zatem jeszcze raz, skoro kusisz mnie napiwkiem – próbował zażartować. – Pójdziemy za chwilę na morze, przygotujemy sprzęt, ja Ci we wszystkim pomogę, sprawdzimy, czy wszystko działa i wtedy założymy pianki. Naplujemy do maski, rozmażemy ślinę na szkłach, wypłuczemy i założymy tak, żeby żaden włos nie znalazł się pod maską. Wtedy skoczymy do wody. Tu jest nisko, jakiś metr od tafli wody. Głębokość w tym miejscu to 2 metry. W wodzie ogarnę Cię i sprawdzę jeszcze raz wszystkie paski itd. Nie panikuj. Schodzimy na 3 metry, a jak sobie dobrze poradzisz to popłyniemy na wycieczkę na 5 m. – Pamiętam już, najpierw zrobimy „okejki”, zanurzymy się i staniemy na kolanach na dnie. – Tak, ale najważniejsze, żebyś zaraz po zanurzeniu głowy dmuchała w maskę trzymając zaciśnięty palcami nos, dla wyrównania ciśnienia… – Pamiętam, dmuchać w maskę, jak w samolocie, tylko, że tam bez maski… – No prawie – uśmiechnął się Janek. Wyszli i tu zaczęło się przedstawienie. Wszyscy faceci w pobliżu spoglądali na boską Lynn. Janek pomyślał, że nawet gdyby przyleciała wielka papuga i narobiła mu na głowę, nikt by tego nie zauważył. Dziewczyna wyraźnie go prowokowała. Schylała się w specyficzny sposób wypinając jędrne pośladki lub świecąc biustem przed jego oczami dotykała go przy każdej okazji niby przypadkowo. Ciężko mu było. Wszystkie zmysły skupił na butli, automacie i kamizelce. Starał się nie myśleć... Widać Lynn bawiła się jego kosztem nie robiąc sobie zupełnie nic z gapiów. Z minuty na minutę Jankowi szło lepiej. Zrozumiał, że to dla niej zabawa i że pewnie nikt jej nie odmawia. Postanowił być twardy i pomyślał o Ricie. To mu wyraźnie pomogło, bo do tanga trzeba dwojga, a to on ma panować nad zachciankami, a nie zachcianki nad nim. Odetchnął głęboko i kazał Lynn ubierać piankę. Ta nieporadnie ją chwyciła i prawie się wyprzygoda na malcie

146


XXIII

wróciła. Spokojnie przytrzymał ją za łokieć i wskazał murek, na którym można usiąść i się spokojnie ubrać. Nie była zadowolona. Pewnie chciała, by otoczył ją większą opieka i ubrał ją w piankę samodzielnie. Gdy wreszcie załadowała swoje zgrabne ciało do czarno różowego neoprenu, wyprostowała się i odwróciła tyłem. – Może mnie chociaż zapniesz, bo murek mi w tym nie pomoże – okazało się, że nie jest chyba taka głupiutka, jaką grała na mini kursie. – Oczywiście – złapał za zamek i pociągnął uważnie do góry. – Zapięta – klepnął ją delikatnie w ramię. – Ale ciasno, prawie nie mogę oddychać – zrobiła wielkie oczy – i gorąco – dodała. – Gorąco, dlatego najpierw przygotowujemy sprzęt, a potem ubieramy pianki, jak wskoczymy do wody, zrobi się luźniejsza. – Oby, bo zaraz w tym chyba umrę. – Przy mnie nic Ci nie grozi, tylko proszę Cię nie mdlej tutaj, bo faceci najpierw się pobiją o to, kto robi najlepsze usta-usta, nim Ci pomogą – zauważył inteligentnie. Ta uwaga spowodowała uśmiech Lynn, dokładnie wiedziała, co robi. Janek pomógł jej założyć balast oraz kamizelkę z butlą. Zapiął ją i powiedział, by stała lekko zgięta w przód. Teraz założył sprawnie i szybko swój ekwipunek, przerzucając butlę nad głową, czym zaimponował gapiom i samej Holenderce, choć o tym nie wiedział. Sprawdził automaty, obciążenie i w końcu zdecydował, że wskakują do wody. Pierwszy Janek, a po znaku, że ok ona. Gdy znalazła się w wodzie straciwszy grunt pod nogami zaczęła machać rękami i nogami. Przywołał ją do porządku i pokazał, że przecież napompowana kamizelka utrzymuje ją na wodzie i nic jej nie grozi. Uspokoiła się. Odpłynęli kawałek od pirsu i po ustaleniu, że wszystko gra, zaczęli zanurzenie. Lynn szło całkiem dobrze. Janek trzymał ją i po woli wypuszczał powietrze z kamizelki, a siła grawitacji zaczynała być odczuwalna. Zanurzyli głowy. Widać było lekką panikę, ale Lynn opanowała się i dmuchnęła w maskę wyrównując ciśnienie. Po 2 sekundach dotknęli przygoda na malcie

147


XXIII

dna, po czym uklęknęli. Po opanowaniu i uspokojeniu oddechów Janek puścił ją i odsunął się klęcząc na wprost. Zrobili podstawowe ćwiczenia, wyjęcia i włożenia automatu oraz zalanie maski do połowy i wydmuchanie z niej wody. Całość powtórzyli, po czym chwycił ją za rękę i popłynęli na wycieczkę. Pokazał jej małe oblady i corisy, jeżowce i rozgwiazdy. Znaleźli nawet jednego malutkiego ślimaczka i wciśniętego między kamienie kraba pustelnika. Po 35 minutach wyszli z wody, a szeroki uśmiech śnieżnobiałych zębów Holenderki mówił sam za siebie. – Bardzo ładnie sobie poradziłaś Lynn, wiesz? – Było ekstra, te ryby tak blisko, wszystko widać i to wszystko żyje – mówiła podekscytowana. – To tylko przedsmak podwodnej przygody. Przyjemność rozpoczyna się, jak już jako tako opanuje się pływalność. – To na ile oceniasz moje pierwsze nurkowanie? – zapytała filuternie. – W skali 1:10? – Dawaj! – Jakieś 3… – Co??? – No jakieś 3 plus 5, całe 8 na 10, pasuje? – To chyba dobrze z ust takiego profesjonalnego nurka. – Byłaś dzielna i dobrze poradziłaś sobie z ćwiczeniami, no może trochę wielkie oczy zrobiłaś przy napuszczaniu wody do maski, ale tym się nie przejmuj. Na kursie podstawowym trzeba zdjąć maskę w ogóle, założyć, przedmuchać i pokazać OK i jeszcze wszystko z uśmiechem. To najbardziej nielubiane ćwiczonko. – No nie wyobrażam sobie tego na razie… – Wygląda z psychicznego punktu widzenia nieciekawie, ale tak naprawdę jest całkiem proste, praktyczne i przydatne. – Może, jak zdecyduję się na kurs… Pomyślę o tym. Przez chwilę wydawała się normalną dziewczyną, jednak, gdy tylko zaczęła zdejmować piankę poprosiła Janka, by pomógł jej zdjąć ją do końca, przygoda na malcie

148


XXIII

bo nie mogła poradzić sobie ze stopami. Poprosił, by usiadła na murku i mocno się przytrzymała i wtedy dość mocnym szarpnięciem (prawie zleciała) wyswobodził pierwszą nogę, a po chwili drugą. – Weź sobie prysznic. Ten publiczny ma słodką wodę. Poszła. Gdy wróciła, jej sprzęt był już wypłukany i rozwieszony, a ona podeszła blisko i niewinnie poprosiła, by ją nasmarował olejkiem do opalania, bo ta słona woda, pianka i w ogóle, pozbawiły ja ochronnej powłoki. Janek zastanowił się przez chwilę i chciał odmówić, ale w końcu stwierdził, że każdy ma problem z plecami i ich olejkowaniem. Przystał zatem na propozycję przysługi. Wielu mu zazdrościło, ale on już jakoś pierwszy szok miał za sobą i dzielnie naoliwił holenderskie ciało osiemnastolatki. Lynn w podziękowaniu wręczyła mu 10 lira (co było odpowiednikiem mniej więcej dzisiejszych 100 PLN). Nie chciał wziąć, ale nalegała, a że ludzie wciąż patrzyli nie chcąc przedłużać spektaklu, uprzejmie podziękował i wziął napiwek. Na tym się nie skończyło: – Zapraszam na piwko panie Polak. – W pracy niestety nie piję. – No to zapraszam po pracy, zdaje się właśnie kończysz, czyż nie? – Wyobraź sobie, że niestety nie, mam dziś jeszcze nocne nurkowanie. Jest 17-ta, więc teraz mam 2 godziny przerwy, a potem muszę ogarnąć sprzęt itd. O 20-tej mam dwóch nurków. – No a co teraz będziesz robić przez 2 godziny? – nie ustępowała. – Zjem coś i odpocznę – odpowiedział spokojnie. – Chcę Ci towarzyszyć i pogadać. – No co Ty, sama przyjechałaś na wakacje? Nie masz z kim gadać? – Jestem z rodzicami, ale oni są tacy nudni, a dzisiaj pojechali na jakieś Gozo tour safari, więc nie ma ich do późnego wieczora. – Jeśli koniecznie chcesz, to za jakieś 15 minut będę w tej knajpce – pokazał palcem niedaleką restaurację i odwróciwszy się poszedł pogadać z Maksem i pomóc mu przy butlach. przygoda na malcie

149


XXIII

Gdy wszedł Lynn już siedziała ze szklanką cisk’a – tutejszego piwa. Złocisty płyn z białą pianą wabił smakoszy. Na Janku nie robił wrażenia, bo nie cierpiał piwa, ale Holenderka o tym nie wiedziała. Zamówił makaron z tuńczykiem oraz kinnie i przysiadł się. Nic nie mówił, a odkąd wszedł taksowała go od stóp do głów. Miał biały T-shirt z napisem „Ratujmy rekiny”, niebieskie szorty i japonki. Mocna opalenizna, ogorzała w wietrze i morzu skóra oraz lekki zarost dodawały mu bezsprzecznie uroku. Poruszał się zwinnie, jak kot, choć wytrawny obserwator zobaczyłby ślady zmęczenia. Janek zmężniał, nabrał masy mięśniowej i wyglądał dziarsko. Od razu rzucało się w oczy, że jest wysportowany i pewny siebie. – Jak długo jesteś na Malcie Jan? – Drugi miesiąc leci. – I co, podoba Ci się? – Jasna sprawa, morze, słońce, świetne żarcie, przygoda, czego chcieć więcej? – Jest jeszcze kasa, alkohol, seks i parę innych dupereli. – Kasa wlatuje mi przy okazji, bo pracuję, a na napiwki nie mogę narzekać, chyba coś o tym wiesz? – No tak, taki przystojniak nie musi na napiwki narzekać, to pewne. – A Ty jak długo zabawisz na Malcie z rodzicami? – zmienił temat Janek. – Chyba dwa tygodnie – zastanawiała się. – Jak to chyba, to nie wiesz na ile macie wykupione wakacje? – Nieważne – urwała. – Byłeś już na dyskotece w St Julian’s? – dodała szybko. – Raz poszliśmy ze znajomymi z bazy, a co? – Może byśmy się wybrali? – Ty i ja? – z niedowierzaniem zapytał robiąc przy tym dziwną minę. – No chyba, że tak – z szerokim uśmiechem odparła Lynn. – A czy to nie facet powinien podrywać dziewczynę? – wyrwało się Jankowi. – A co to za różnica? Przecież mamy koniec XX wieku, wolność, a do przygoda na malcie

150


XXIII

tego super muzę zapodają na tych dyskotekach. – Tak, mamy jeszcze narkotyki i wolny seks – dodał ironicznie. – No a co w tym złego, że ktoś chce sobie nastrój poprawić, jego sprawa! – Nie do końca, bo to ja mam się kontrolować, a nie być kontrolowany? Lubisz, gdy rodzice Cię sprawdzają, mówią, co masz robić? – Moi rodzice już od jakiegoś czasu traktują mnie jak dorosłą, w Holandii to normalne, mogę sobie pić drinki, wracać, o której mi się podoba, żyć nie umierać! Ha i jeszcze do tego dają mi kasę na różne zachcianki – dodała z powagą. – Ale ja pytam, czy chciałabyś takiej rodzicielskiej kontroli? – A kto by coś takiego zniósł, nie ma szans – odparła pewnie i trochę za głośno. – No właśnie, to dlaczego rolę rodziców mają przejąć narkotyki? – Co ty bredzisz Polak? – Mówię tylko pani Lynn, że to ja chcę kontrolować rzeczywistość, a jakiekolwiek środki odurzające, alkohol w nadmiarze, czy inne przypadłości powodują, że nie jest się sobą, że robi się różne rzeczy nieświadomie. Lubię wypić przysłowiowy kieliszek wina, ale nie trzy butelki. Kumasz Lynn? – Jakiś dziwny jesteś – stwierdziła po chwili. – Dla mnie to Ty jesteś dziwna, wiesz? – I wszyscy tak w Polsce myślą? – Wątpię, wystarczy przejechać się po Polsce – i dodał – szczególnie po 13-ej – co niestety nic Lynn nie powiedziało. – Długo nurkujesz? – zmieniła temat. – Kilka ładnych lat. – A co teraz w ogóle porabiasz u siebie? – Jestem w klasie maturalnej i w następnym roku chcę zacząć studia. – Jakie? – Jeszcze nie wiem. – A czy pójdziesz ze mną na tą dyskotekę? – nie dała jednak za wygraną. – Czy ja wiem, chyba nie bardzo. przygoda na malcie

151


XXIII

– Ale potem moglibyśmy pójść do mnie i się zabawić? – Z rodzicami? – Nie, trochę Cię oszukałam, nie mieszkam na Malcie z rodzicami. Wysłali mnie na kurs angielskiego. Jestem w szkole Sprach Tea przez trzy miesiące, od czerwca do końca sierpnia. Mieszkam w St Andrius w kompleksie studenckim. Mam swój pokój oraz łazienkę i kuchnię dzielę z koleżanką. Co Ty na to? – Czy mam przez to rozumieć, że chcesz się ze mną przespać? – Widzę, że zaczynasz łapać. Potańczymy, napijemy się kilka drinków, a potem zabawimy się u mnie. Tak, umawiam się z Tobą na seks. – Jesteś śliczną dziewczyną i zdaje się mądrą, jednak z uwagi na szacunek dla Ciebie i dla siebie nie mogę się na to zgodzić i jednoznacznie odmawiam. – Jesteś gejem, czy jak? – Nie, nie jestem gejem i mam nawet dziewczynę – odparł rozbawiony. – Spokojnie, przecież dziewczyna się nie dowie, a chyba jestem atrakcyjna, może nawet atrakcyjniejsza od tej Twojej dziewczyny! – Pamiętaj Lynn, że to kwestia gustu. Tak się w Holandii podrywa facetów? Ciekawe – urwał i po chwili dodał – miło mi było pokazać Ci kawałeczek podwodnego świata, ale muszę już iść, powodzenia i zacznij się szanować. – Jesteś głupim gnojkiem Polak – znów zbyt głośno rzuciła na odchodne Janka Lynn. Młody dive master był w szoku. Nie spotkał się jeszcze nigdy z takim czymś, z bezpardonowym zaproszeniem do łóżka przez kobietę i to w ciągu może trzech godzin znajomości. Nie chciało mu się jeszcze w to wierzyć, że to dziewczyna podrywa faceta i to w taki sposób. Pewnie nie zdarza jej się, żeby jej ktokolwiek czegokolwiek odmawiał, pomyślał. Swoją drogą śliczna i bardzo zgrabna jest ta cała Lynn, snuł w myślach, ale zepsuta do szpiku kości, dodał i od razu zrobiło mu się lepiej.

przygoda na malcie

152


XXIII

*** Nocne nurkowanie w Ancor Bay poszło sprawnie i przyjemnie. Zobaczyli malutkie kałamarnice i 2 mureny pływające w toni. Po powrocie do siebie, Janek zjadł naprędce kanapki z mozarelą, pomidorami i świeżą rukolą. Usiadł wreszcie przy biurku, zjadł soczystego melona, który pozostawiony dnia uprzedniego w lodówce sympatycznie orzeźwił. Otworzył kieszonkowe Pismo Święte na fragmencie o Jawnogrzesznicy i pomyślał, że ma kolejny dowód na istnienie Boga, który nikogo nie potępia. Zestawienie Lynn i tego fragmentu dokładnie dzisiaj było zdumiewające. Krótkie westchnienie do Stwórcy ofiarował za nią i gdy tylko dotknął poduszki zasnął. Śniła mu się Rita… Tydzień mijał szybko, a pracy było co niemiara. Robił nie mniej niż 3 nurkowania dziennie. W piątek trafiła mu się dwójka młodych chłopaków z Hamburga. Wciąż się wygłupiali i chwalili swoimi osiągnięciami nurkowymi. Gdzież to już nie byli. Robili sobie kawały w stylu podania komuś mocno wstrząśniętej puszki albo zakładali odważniki ołowiu odwrotnie w stosunku do klamry zapinającej. Mogło się to wydawać śmieszne, ale nie było, a bądź, co bądź nurkowanie to poważna sprawa. W końcu stracić życie nie jest trudno, szczególnie jeśli ktoś w tym komuś pomaga głupimi numerami. Jankowi nie spodobali się od pierwszego wejrzenia. Obserwował ich, ale na razie nie reagował. W końcu wszyscy w jego grupie byli dorośli i starsi od niego. W tym dniu odwiedzili Gozo i przygotowywali się właśnie do pierwszego zanurzenia w Inland Sea. Miejsce sympatyczne i obowiązkowe na wyspie. W litej skale znajduje się tunel, przez który morze wpływa tworząc „jezioro”. Taka, można powiedzieć, miniatura Morza Śródziemnego, które również otoczone jest ze wszystkich stron lądem. Kursują tu łódki z turystami, kąpią się ludzie, a młodzi chłopcy, 10-cio może 12-to letni, wdrapują się na owal tunelu i wskakują z wysoka do wody sprawdzając swoją odwagę i imponując rówieśnikom. Samochodem dojechali prawie pod taflę wody. Z uwagi na poranek kręciło się niewiele osób. Kluczem do niezatłoczonych miejsc jest wczesna przygoda na malcie

153


XXIII

pora. Po zdjęciu sprzętu i poskładaniu go Janek przystąpił do breafingu. Obaj Niemcy wciąż przeszkadzali śmiejąc się i głośno mówiąc. Było to niesmaczne dla reszty grupy. – Panowie moglibyście się bardziej skupić, przeszkadzacie grupie, a ta część nurkowania jest bardzo ważna – wycedził przez zęby Jan. – Przecież jeszcze nawet nie weszliśmy do wody panie przewodniku, ha ha ha – zareagowali rozbawieni. – A może nie chcecie nurkować z nami, tylko poczekacie na lądzie, wyśmiejecie się, aż wrócimy? – Chłopcze, zapłaciliśmy za 2 nurkowania, więc odbędziemy 2 nurkowania – spoważnieli. – Słuchajcie co i jak, żeby potem nie było, że musimy wracać w połowie nurkowania – dodał dość ostro Irlandczyk i kilka osób pokiwało głowami. – O, widzę, że spoważnieliście, bardzo dobry objaw – i już zwracając się do całej grupy Janek dodał – wchodzimy po lewej stronie. Proszę uważać jest ślisko i łatwo się przewrócić, pod wodą są kamienie. Dalej zakładamy płetwy i maski. Nie przechodzimy na prawo, bo tamtędy pływają łódki i o wypadek nie jest trudno. Zanurzamy się przy wejściu do tunelu i płyniemy blisko dna. Głębokość wzrasta i na końcu tunelu ma ponad 10 m. – Jak długi jest tunel i czy będzie ciemno? – zapytał Irlandczyk. – Tunel ma około 75 metrów, na środku będzie taki moment, że zrobi się ciemno, ale jak ktoś nie ma latarki, to da radę. Patrzcie uważnie, bo w tunelu pojawi się światełko, będzie nim słońce przebijające się przez wodę otwartego morza. Niemcy byli wkurzeni i rozmawiali przyciszonymi głosami w swoim języku. Tym czasem sześć osób przydzielonych w pary zaczęło wchodzić do wody. Po chwili i oni poszli w ślady grupy. Janek jako pierwszy odwrócił się już i patrzył na wszystkich. Ciemny brunet z siwiejącymi bakami poślizgnął się i mało brakowało by runął jak długi. Kobiety starały się przytrzymywać o swoich facetów. Niemcy dziwnie się uśmiechali. Przepuścili wymijające się łódki i po pokazaniu międzynarodowych znaków nurkowych OK zaczęli przygoda na malcie

154


XXIII

zanurzenie. Poszło gładko. Widoczność ze względu na ilość kąpiących była słaba, około 5 metrów, jednak po pokonaniu dosłownie 20 metrów w głąb tunelu rozwidniało się do dobrych 25 metrów. Wielkie głazy i gładkie ściany wyżłobionego przez wieki tunelu opadały coraz niżej. Tworząc zgrabny oddział grupa płynęła za Jankiem. Obserwowali zwierzęta morskie, szczególnie te które lubią ciemność. Nie spieszyli się. Janek co chwilę odwracając się sprawdzał wszystkich. W pewnym momencie spostrzegł sporawego kraba pustelnika przyobleczonego w ukwiał. O wiele częściej spotyka się te kraby w zapożyczonych muszlach, ale ten miał na sobie kolorowy ukwiał. Janek zatrzymał się w toni i skierował swoją latarkę na znalezisko tak, by każdy mógł podpłynąć i popatrzeć na jegomościa. Gdy podpływali Niemcy zdawali się być zafrasowani czymś innym, bo coś sobie gestykulowali. Janek zaczął odpływać, ale kątem oka dostrzegł dziwne zachowanie Irlandczyka, który znieruchomiał, po czym zaczął wykonywać gwałtowne ruchy pokazując, że skończyło mu się powietrze. Janek wystartował do niego, jak z procy wyciągając w międzyczasie zapasowe źródło powietrza, czyli tzw. octopus. Ten z oczami pełnymi strachu podmienił automaty i zaczerpnął życiodajnego gazu. Po trzecim oddechu Janek próbował dowiedzieć się o co chodzi. Wziął odrzucony automat i próbował bezskutecznie zaciągnąć powietrze. Odwrócił Irlandczyka i skontrolował zawór butli. Był zakręcony. Janek w tym momencie dostał szału i spojrzał w kierunku rozbawionych Niemców, Gdyby w oczach miał laser, panowie zza zachodniej granicy Polski wyparowali by w sekundę. Nie miał go jednak, a część grupy nie zauważyła incydentu odpływając daleko w przód. Janek odkręcił zawór i sprawdził poprawność działania. Irlandczyk wypluł octopus przewodnika i wziął do ust swój automat. Przewodnik w pierwszym momencie chciał wracać, ale mijała dopiero 10 minuta nurkowania, a przecież pozostałe 6 osób chciało miło ponurkować spędzając wakacje na Malcie. Zdecydowanym ruchem nakazał Niemcom wysunąć się na pierwszą parę po obu jego stronach tak, by non stop mieć ich na oku. Od tego momentu, jak nigdy dotąd, pragnął zakończyć to zanurzenie jak najszybciej. Wyszli po upływie 50 minut. Nic przygoda na malcie

155


XXIII

się nikomu nie stało, ale Irlandczyk, jak tylko zdjął butlę podszedł do wesołków od głupich kawałów i nie wdając się w rozmowę najbliższemu przywalił pięścią w szczękę z prawej, a drugiemu z lewej. Dopiero wtedy Janek złapał go za łokieć i odciągnął. – Nie miałem pojęcia, że wy Irlandczycy jesteście aż tak krewcy Dick. – Niech dziękują Panu Bogu, że minęło kilkadziesiąt minut – zazgrzytał czerwony z wściekłości Irlandczyk. – Oj, jak tak patrzę, to chyba masz rację – pokiwał głową Janek. Niemcy zaskoczeni reakcją lizali rany odgrażając się pod nosem. Inni członkowie poklepywali za to Dick’a stwierdzając, że im się należało. Janek analizował całość po raz 10-ty. Dziękował Bogu, że skończyło się tak, jak się skończyło. Niewinna zabawa mogła mieć różne konsekwencje. Przecież Dick mógł wyskoczyć do góry i np. wynurzyć się wprost pod śrubę łódki? Mógł się zachłysnąć wodą i stracić przytomność. Wolał nie myśleć, co byłoby dalej. Podjął decyzję o czym za chwile mieli przekonać się panowie wesołkowie. Zebrali sprzęt i wrzucili na samochód. Większość nie zdejmowała pianek całkowicie, a zostawiali je zdjęte do pasa. Teraz był czas relaksu. Janek wjechał na górę, bo Inland Sea jest poniżej wzniesienia słynnego Azure Window na Dwejra Point. Tu zaparkował najbliżej, jak się dało zejścia do drugiego kultowego miejsca Gozo, mianowicie do Blue Hole. Tymczasem ludzie rozeszli się w poszukiwaniu toalet i kawy. Janek podszedł do znanej wcześniej budki/ wozu i po przywitaniu się z tubylcami poprosił o lody – w tym miejscu mieli najlepsze, jego zdaniem. Potem wyjął sandwicha, butelkę niegazowanej wody i poszukał cienia, o który w tym miejscu nie jest łatwo. Rozmyślał, jak zareaguje George na jego decyzję. Nie miał jednak wątpliwości, że taką należy podjąć. Po półtorej godzinie podszedł do samochodu i zaczął wyjmować butle nurkowe i kłaść poziomo na ziemię. Same 12-tki i dla siebie 15-tka. Grupa zaczęła się schodzić i komponować ekwipunek nurkowy. Janek demonstracyjnie, gdy tylko na horyzoncie zobaczył Niemców, otworzył zawory 2 butli, z których natychmiast z towarzyszącym sykiem uciekało powietrze. Chyba zrozumieli przesłanie, bo ostatnie metry pokonali biegiem. przygoda na malcie

156


XXIII

– Dobrze, że jesteście panowie, dziś już z nami nurkować nie będziecie – i wydatnym gestem pokazał na butle, dodając – żeby nie było wątpliwości, wasze butle właśnie się rozszczelniły… – Jak mogłeś – zapowietrzyli się – jak kurna mogłeś zrobić coś takiego, co Ty sobie myślisz Polaczku! – poczerwienieli z wściekłości. – Myślę – odparł spokojnie – że nie jesteście gotowi, by nurkować z normalnymi ludźmi, jesteście nieobliczalni i jestem pewien, że w mojej grupie nurkować więcej nie będziecie. – Jeszcze dziś wywalą Cię z roboty, postaramy się o to, choćby nie wiem co! – wykrzyknął Hans. – Nie wy mnie zatrudnialiście, nie wy mnie będziecie zwalniać – wciąż spokojnie odpowiedział Janek. – Ocipiałeś człowieku, natychmiast załatw nam inne butle – przeszli w lekki skowyt. Zaczęło do nich docierać, że sprawa jest przesądzona. – Jeśli chcecie z kimś innym nurkować, sami sobie załatwcie, ale przy okazji powiedzcie, dlaczego nie nurkujecie z nami – uciął i zwrócił się do grupy – przed nami Blue Hole, taka studnia o średnicy mniej więcej 5metrów. Zanurzamy się w niej i pojedynczo jeden za drugim przepływamy kilka metrów w dół, by wpłynąć w otwarte morze. Nad nami będzie ten przepiękny skalny łuk, a właściwie wielka brama skalna. Kontynuował popatrując na zrezygnowanych i wciąż wściekłych na niego Niemców. Hans i Uwe poszli w końcu na piwo, a grupę 7 nurków czekało teraz mozolne przejście w sprzęcie i po śliskich kamieniach trasy o odległości około 200 metrów, by odpocząć, uspokoić oddech i zanurkować w jednym z najpiękniejszych miejsc na Gozo, a i pewnie w całym basenie Morza Śródziemnego. Po powrocie do bazy, Janek nie zdążył wysiąść z samochodu, a dwójka kolegów nie nurkujących w Blue Hole pobiegła do biura szukając George’a. Janek spokojnie wysiadł i zaczął podawać skrzynki i butle. Kątem oka obserwował biuro. Niemcy chwile tam siedzieli. Gdy w końcu wyszli mieli nic niemówiące miny. Wyglądało na to, że albo George’a nie ma, choć przygoda na malcie

157


XXIII

jego toyota stała na swoim miejscu, albo nie są pewni co załatwili. Janek doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może to jego ostatni dzień w pracy. Klient nasz pan. Tyle, że co to za klient, który usiłuje zabić drugiego klienta? W nadziei, że jednak zostanie do końca wakacji, a jedynie pokryje koszty Niemców, swoje kroki skierował do biura. – Zdaje się, że dziś miałeś jeden z tych dni, o których się długo pamięta – zagadnęła Izabel. – Osobiście nie życzę nikomu – odparł próbując się uśmiechnąć, ale wyszło tu sztucznie i siostra właściciela zauważyła, że Janek jest spięty. – Spokojnie, George nie jest w gorącej wodzie kąpany i na pewno wysłucha Ciebie zanim podjęte zostaną jakiekolwiek decyzje. – Całe szczęście Izabel, bo inaczej marna moja najbliższa przyszłość – dodał pukając do drzwi, za którymi siedziała Wyrocznia. – Jestem z powrotem – zaczął niepewnie – i musimy porozmawiać – dodał Janek. – Siadaj, rzeczywiście musimy porozmawiać – uśmiechnął się tajemniczo George i młodemu chłopakowi zrobiło się od razu lżej na sercu. Wiedział już, że Niemcy nie zrobili na szefie wrażenia. – Sprawa niemiecka… pierwszy raz miałem taka sytuację… – I bardzo dobrze zareagowałeś – wtrącił George. – No to kamień z serca, bo mimo wszystko się denerwowałem, w końcu zapłacili, a Twój zarobek… – urwał. – Spokojnie, przeżyjemy, a za drugie nurkowanie oddałem im pieniądze, więcej z nami nie będą nurkować. Janek, powiem więcej, bardzo dobrze zareagowałeś, nie możemy tolerować takich wygłupów, nie możemy pozwolić, żeby komukolwiek coś złego stało się z nami pod wodą. Życie to priorytet, nie kasa, pamiętaj o tym i niech nigdy pieniądze nie uderzą Ci do głowy, bo one raz są, a innym razem ich nie ma – nastała chwila ciszy, Janek spoważniał, pokiwał prawie niezauważalnie głową i pomyślał o swoim ojcu, który w takich sytuacjach wypowiadał się w podobnym tonie. – Ale ja o czym innym chciałem z Tobą pogadać, o czymś ważnym, przygoda na malcie

158


XXIII

usiądź, zajmie nam to chwilę – spochmurniał George. – Coś się stało? Jakiś wypadek? Jakieś złe wieści od mojej rodziny z Polski? – zdenerwował się Janek. – Gdy byliście z Salibą na safari nurkowym doszło do wypadku. – Nic się nie stało, nie było żadnego wypadku. – Nie u was w grupie, ale w okolicy i mniej więcej w tym czasie, gdy tam byliście. – Gdzie? – Wyspy tunezyjskie, kojarzysz? – Pewnie, że kojarzę, są trzy i nazywają się Gelity, fajne dwa nurkowania pośród skalistego dna, świetna woda, barakudy. – No to właśnie tam doszło do wypadku łódki żaglowej, zginęło 3 mężczyzn, w tym ktoś ważny z Francji, jakiś były minister, czy coś takiego. – Ale co nam do tego, my spokojnie nurkowaliśmy, spaliśmy na naszej łodzi, nic nie widzieliśmy. W tamtej lokalizacji nie spotkaliśmy żywego ducha – stwierdził Janek. – Spokojnie, mój brat chce się z Tobą spotkać. Zresztą wszyscy jesteście zaproszeni na przesłuchanie. Nie przyszli tutaj, żeby nie robić zbiegowiska i zdają sobie sprawę, że nie mieliście z tym nic wspólnego, ale procedury każą wszystkich ewentualnych świadków lub osoby mogące wnieść coś do śledztwa sprawdzić. Termin masz na dziś o 18-tej. Tu masz adres – i wręczył Jankowi karteczkę. – A teraz idź sprawdź samochód i sprzęt, dziś na trzecie nurkowanie nie jedziesz. – Ale czego oni chcą się dowiedzieć? – Zobaczysz na miejscu, zajmie się wami mój młodszy brat. Stoi wysoko w służbach i jest bardzo bystry. Spodoba Ci się. Janek zamyślony wyszedł na zewnątrz. Sprawa Niemców wyparowała do cna i kompletnie już nie zajmowała mu głowy. Z amoku wyrwał go Irlandczyk, który w geście podziękowania za uratowanie życia, jak uważał, wręczył Jankowi bardzo pokaźna sumę w formie napiwku, całe 50 lira. Młodego chłopaka zamurowało. Nie chciał w ogóle wziąć takich pieniędzy przygoda na malcie

159


XXIII

wzbraniając się, że zrobił to z potrzeby chwili, nie dla zysku i że zrobiłby to dla każdego. Irlandczyk nalegał, powiedział, że jest majętnym człowiekiem i to 50 lira jest malutką kropelką, dla niego niezauważalną. Janek w końcu wziął pieniądze. Pomyślał, że nawet gdyby od Niemców zainkasował napiwek, to i tak byłoby tego w sumie mniej niż w tej chwili. Podziękował głośno Rudzielcowi i po ogarnięciu swoich obowiązków odjechał do siebie. *** Nadeszła 17:30 i ponownie wsiadł na swoją hondę. Po prysznicu i po wylegiwaniu się w łóżku z książką w ręce wyglądał na wypoczętego. Było to jednak mylące, bo wciąż intensywnie interesowało go zbliżające się spotkanie ze służbami specjalnymi. Nigdy nie miał z kimś takim do czynienia i na myśl przychodziły mu to filmy amerykańskie, to książki Łysiaka w stylu np. „Dobry”. Dotarł na miejsce i po przejściu kontroli i zarejestrowaniu się został wpuszczony do środka. Na korytarzu minął się z Lukasem. W końcu punktualnie o 18:00 w drzwiach ukazał się drobny, ale dobrze zbudowany, na oko 30-35-cio letni mężczyzna o śniadej skórze, krótko przystrzyżonych włosach i błyskiem w oczach. – Jan Polak? – zapytał wskazując krzesło. – We własnej osobie proszę pana… – Matthew Deguara, jestem bratem George’a, miło mi – i uścisnął Jankowi dłoń. – Mów mi Mat. Po takim przywitaniu można wiele wywnioskować. Ich ręce weszły w uścisk w całości, nie były złapaniem za palce, jak to się czasem zdarza. Obaj panowie mieli siłę i przyłożyli się, w granicach rozsądku, do potrząśnięcia swoimi prawicami. Obaj też od razu, choć podświadomie, pomyśleli o sobie pozytywnie. – Jak się masz na Malcie? – zaczął zwyczajnie Matthew. – Szczerze mówiąc bardzo mi się tu podoba. – Lubisz nurkować i słyszałem od brata, że całkiem dobrze Ci to wychoprzygoda na malcie

160


XXIII

dzi – uśmiechnął się przyjacielsko. – Dzięki za miłe słowa, szczególnie, jeśli rzeczywiście George tak powiedział – odwzajemnił uśmiech Janek. – Może nie do końca tak powiedział, ale nie powiedział też nic złego, a to już pochwała w ustach George’a – No tak, mogłem się tego spodziewać… – Czego? – Że szef mnie nie pochwalił, i że to taka gra służb specjalnych, żeby zrobić lepszy podkład do dalszego przesłuchania. – Chyba oglądasz za dużo filmów – ponownie uśmiechnął się Mat. – Chciałbym więcej, ale czasu mi na to brakuje, wolę pozwiedzać okolicę. – Rozumiem, przejdźmy jednak do celu Twojej wizyty u nas – zmienił temat. – Co chcesz wiedzieć? Nie dodam pewnie nic do tego, co powiedział Wam Lukas. – Po pierwsze nie wiesz co powiedział, a po drugie to my będziemy wyciągać wnioski, dobrze? – Może trochę za dużo tych filmów – Janek zrobił idiotyczną minę. – Opowiedz mi o tym safari. Przez kolejne 40 minut Janek streścił przebieg safari. Gdy zbytnio skupiał się na urokach podwodnego świata, który go fascynował, Matthew ucinał i prosił, by młody Polak skupiał się na faktach i chronologii. Chciał więcej szczegółów dotyczących poszczególnych osób. Szczególnie pytał o Rosjan i załogę, z Salibą na czele. Janek doszedł do feralnego dla żeglarzy dnia… – No i co wstaliście bardzo wcześnie i po breafingu odpłynęliście na 2 razy pontonem, by zrobić 2 zanurzenia bez wracania na łódź, czy tak? – zapytał Mat. – Dokładnie tak. W tym dniu nie popłynęli z nami Rosjanie, Władimir i Sasza, duzi i dziwni, jak dla mnie – dodał od siebie Janek. przygoda na malcie

161


XXIII

– Co znaczy dziwni według Ciebie? – Codziennie pili wódkę, ale znamy w Polsce Rosjan i oni tak generalnie mają. Tym się jakby nie wyróżniali. Częstowali wszystkich na około. Mnie to nie dziwiło, ale ludzie z Zachodu robili na początku wielkie oczy. – No tak, my tu wódki nie pijemy szklankami – wtrącił Mat. – No właśnie o tym mówię. Pili i częstowali codziennie. Kapitan, pan Alfred Saliba w sumie im na to przyzwalał, co mnie dziwiło. Zastrzegł jedynie, że pić, jeśli chcą nurkować, mogą jedynie po zakończonych zanurzeniach. Stosowali się chyba do tego, bo rano wyglądali całkiem dobrze. – Znam takich, mieliśmy z nimi do czynienia to tu, to tam. Mają mocne głowy, a na drugi dzień zachowują się, jak gdyby nigdy nic. Może oni rzeczywiście mają jakiś specjalny enzym? Ale wracając do rozmowy, to czym Cię zdziwili? – Ostatni dzień nurkowy, a właściwie wieczór poprzedzający był, jak każdy inny w ich wykonaniu, ale jakby bardziej się przykładali do tego ostentacyjnego picia niż wcześniej, a na drugi dzień w ogóle się nie pojawili na pokładzie. Saliba, znaczy kapitan, stwierdził krótko, że są niedysponowani i dziś z nami nie będą nurkować. Wszyscy przyjęli to jakby z odczuwalnym odetchnięciem, jeśli wiesz, co mam na myśli – trafnie zauważył Janek. – Czyli mówisz, że w ogóle się nie pokazali. Ciekawe. Poszliście nurkować, a po powrocie, jak zachowywali się Ci Rosjanie? – Byli odprężeni, uśmiechnięci i wyglądali tak, jakby przez tydzień nie mieli wódki w gębie. – Dobrze, a teraz opowiedz mi o Salibie, o Alfredzie Salibie. Jak go oceniasz? Jak go widzisz? Możesz domniemywać, nawet powinieneś, bo takie subiektywne spostrzeżenia czasem są na wagę złota. – Cóż, kapitan Alfred Saliba. Poznałem go wcześniej w knajpie. George robi zawsze takie zapoznawcze spotkanie na początku sezonu i ponoć podobne na zakończenie. Alfred się minimalnie spóźnił. Miał wtedy długie włosy i zimne spojrzenie. Pamiętam, że nawet zwróciłem na to uwagę. przygoda na malcie

162


XXIII

W czasie spotkania nie rozmawiałem z nim za bardzo, bo siedziałem z innej strony. Sprawiał wrażenie rozluźnionego. Cieszył się, że znów będą współpracować. Z tego co mi mówił George, Alfred prowadzi swoje biuro i nurkowie bezpośrednio zapisują się u niego, a gdy ma większą grupę chętną na safari, korzysta z pomocy George’a. Podobnie George, gdy ma chętnych na Safari korzysta z łodzi Saliby. Dogadują się. Wracając do samego Saliby, wtedy na kolacji sprawiał wrażenie pewnego siebie. Żartował i widać było, że jest inteligentny, w mig łapał sytuacyjne żarty. Trochę mnie dziwiło, że nie lustrował, nawet ukradkiem Cuprum, znaczy naszej Gessjci, bo to bardzo ładna i ciekawa dziewczyna. – Wiem, widziałem ją. Rozmawialiśmy wczoraj. Rzeczywiście ładna i trudno jej nie zauważyć – wtrącił Mat. – W każdym razie Saliba wydaje się bardzo poukładany, pewny siebie, bez kompleksów… Nie spodobały mi się jego oczy, a osobiście bardzo zwracam na oczy rozmówcy uwagę. Te były zimne i… nie wiem puste? – Może zimne i wyrachowane? – Tak zimne i wyrachowane. Tak można powiedzieć. – A jakieś incydenty, dziwne sytuacje w czasie rejsu? – Nic dziwnego się nie działo – zamyślił się Janek. – No może jednego wieczoru. Było późno i wyszedłem z kajuty na zewnątrz odetchnąć morską bryzą i popatrzeć na gwiazdy. Taki widok na środku wielkiej wody, gdy czarno granatowa czapa z gwiazd okrywa po horyzont wodę bez wyraźnej granicy, bo gwiazdy się odbijają i falują, jest niewyobrażalnie cudowna. I ja właśnie po to wyszedłem i natknąłem się na Saszę, który się jakby wystraszył mojej obecności. Powiedział coś, że wyszli zapalić, a niedaleko stał kapitan częściowo zasłonięty przez cień nadbudówki. Zdziwiłem się wtedy, że przecież Saliba nie pali, ale on powiedział szybko, że czasem, bardzo rzadko mu się zdarza. Atmosfera nie była ciekawa i zachęcająca, więc się wycofałem. – Hm, Saliba nie pali, jest wręcz wrogiem palenia. Do ust nie bierze nawet shishy – zauważył agent specjalny. przygoda na malcie

163


XXIII

– Może się zmienił przez te 2 lata. Słyszałem, że już tyle jest na emeryturze. – Niby tak, ale człowiek nienawidzący palenia nie zmienia zainteresowań od tak. Przecież jak nie lubisz brukselki, to nie zaczniesz jej od razu ubóstwiać! – Trafiłeś w sedno, nie cierpię brukselki – zauważył Janek. – Nie o to chodzi. Spotykamy się czasem z Alfredem, chodzi do nas na siłownię i wciąż nie pali… Mniejsza z tym. Co dalej? – Ale co, co dalej? Nic, poszedłem do siebie i zasnąłem bardzo szybko, a gdy się obudziłem był nowy piękny dzień. – Co dalej, w sensie co jeszcze? Inne spostrzeżenia? – Myślę, że po naszym przypłynięciu po dwóch ostatnich nurkowaniach, kapitan był wyraźnie odprężony i zadowolony. Nie wynika to z jego zachowania, ale z rozmowności. Był bardziej rozmowny niż wcześniej przez te wszystkie dni i zafundował wszystkim chętnym dodatkowe nurkowanie za free. Co więcej, sam ubrał piankę i przyłączył się do zanurzenia. – A Rosjanie? – Rosjanie znów zostali na łódce. W sumie z klientów zostały 4 osoby i załoga. Reszta z Salibą zanurzyła się w miejscu, gdzie pod wodą na głębokości 25 metrów znajduje się takie wypiętrzenie dna. – Wiesz, że to mnie nie interesuje, co dalej? – Może jeszcze to, że dostaliśmy sowite napiwki jako załoga George’a. – Co znaczy sowite? – Każdy prócz normalnej ustalonej tygodniówki dostał po 50 lira za dobrą pracę od Saliby. – A może to były napiwki zebrane od klientów? – Nie, to było specjalnie od kapitana. Od klientów każdy z nas dostał od swojej grupy. Nie wiem ile, nie pytałem. Ja dostałem jakieś 40 funtów. – No dobrze panie Polak, jeśli coś sobie jeszcze przypomnisz, kontaktuj się ze mną bezzwłocznie. Tu masz namiar. – A kto zginął, jeśli można wiedzieć? przygoda na malcie

164


XXIII

– Nie chciałbym Cię wtajemniczać w śledztwo, które prowadzą głównie Francuzi. Zależy im, bo jednym z pechowych żeglarzy był emerytowany minister spraw wewnętrznych Francji. Tyle podali w wiadomościach. Znaleźli zatopioną łódkę z trzema trupami. Nie wiem, jak wypadła sekcja i nie Twoja, właściwie nie nasza to sprawa. Wygląda jednak na to, że byliście na tym safari bardzo blisko miejsca zatonięcia żaglówki i do tego w tym samym, mniej więcej czasie. Na tym spotkanie się skończyło i Janek odetchnął. Cały czas był napięty i wysilał mózgownicę. Chciał podać jak najwięcej szczegółów, którymi interesował się Matthew. Gość mu się spodobał, znaczy przypadł do gustu. Janek pojechał w kierunku Valetty i w jednej z knajpek Trzech Miast usiadł, zamówił skromną strawę, kinnie z lodem i pomarańczą, usiadł spoglądając na mury Valetty i Ogrody Barraka. Po zatoce pływały statki, kutry rybackie i 2 jednostki wojskowe. Myślami powędrował w polskie góry i zastanawiał się, czy list, który napisał w pośpiechu dotarł do Rity nim wyjechała na oazę. Miał nadzieje, że tak, bo nie mógł doczekać się odpowiedzi. Swoją drogą niezmiernie ciekawe jest, jak tak na odległość można się zakochać. Przecież spędzili ze sobą bardzo niewiele czasu, a przez te tygodnie więź jakby się zacieśniła. Czuł, że ich Aniołowie Stróżowie rozmawiają ze sobą, gdy oni śpią. Oddaleni o jakieś 3000 km byli blisko sercem i myślą. Te prawie dwa i pół miesiąca zmieni nas fizycznie i psychicznie, pomyślał Jan. Miał nadzieje, że na lepsze w każdym wymiarze.

przygoda na malcie

165


XXIV

Paryż, pierwsza połowa sierpnia 1992 roku

Raport patologa był jasny. Mężczyźni utonęli. Jednak utonęli nieświadomie, bo wcześniej uderzyli się mocno w głowę na wysokości potylicy. Zapewne podczas wejścia jachtu w skałę. Czy jednak wytrawni żeglarze nie zauważyliby, że zbliżają się do wyspy? Była piękna pogoda, doskonała widoczność i bardzo delikatna fala. Mieli duże doświadczenie, wszyscy trzej pływali od dzieciństwa żaglówkami nabierając wprawy, doświadczenia i podwyższając swoje umiejętności. Mieli wypływane tysiące godzin. Patolog stwierdził, rzecz jasna, że uderzenia mogły zostać zadane przez osoby trzecie. Przemawiał za tym fakt, że wszystkie 3 rany były zadane w identyczny sposób i z podobną siłą i prawie dokładnie w to samo miejsce. Jedna odbiegała od pozostałych dwóch, ale odczytując uwagę do tej uwagi, wystarczyło zobaczyć, że zadający uderzenie, jeśli taki był, mógł być leworęczny. Pierre Guille siedział z kubkiem parującej kawy w swoim gabinecie DGSE i trzeci już raz czytał uważnie raport. Wiedział podskórnie, że to nie żaden zbieg okoliczności, olbrzymia fala znikąd, czy nagły szkwał. Był przekonany, że Abdul Sanjar rękami swoich ludzi wyeliminował świadków. Wiedział też, że udowodnienie tej zbrodni będzie pewnie niemożliwe. Nie mniej nabrał wiatru w żagle, bo wiedział, co ma robić dalej. Zeznania jakie przesłali mu Maltańczycy potwierdzały z grubsza, że domniemanym X mógł być niejaki Alfred Saliba, z którym przecież jeszcze kilka dni temu rozmawiał, gdy był służbowo na Malcie. Miał też przed sobą jego charakterystykę oraz zeznania Cuprum i Janka. Tylko te ostatnie go interesowały. Chwycił interkom i poprosił sekretarkę, by połączyła go bezpośrednio przygoda na malcie

166


XXIV

z agentem specjalnym Matthew Degura z Malty, tego który osobiście przesłuchiwał świadków. Służbom udało się dotrzeć do trzech klientów z safari oraz do wszystkich członków załogi łodzi centrum nurkowego. Kawał dobrej roboty, pomyślał Pierre i popił kolejny łyk kawy. – Cześć Matthew, to ja Pierre. – Poznaję, poznaję. Zdaje się, że niedawno mieliśmy przyjemność się poznać i ogrzać ciepłym maltańskim słońcem – uśmiechnął się pod nosem Mat, bo wiedział, że Pierre nie przepadał za temperaturami oscylującymi w okolicy 40°C w cieniu. – Prawie zgadłeś, tyle, że przegrzać bardziej by pasowało. – Co tam przyjacielu z Francji, w czym mogę pomóc? – Przemyślałem wszystko i chciałbym byście założyli Salibie dyskretną obserwację oraz podsłuchy telefonów. – Tak myślałem. Ma 4 telefony, oficjalnie. Dwa numery stacjonarne na biuro i prywatny oraz po jednym komórkowym i satelitarnym. – Te dwa ostatnie są drogie w utrzymaniu, stać go? – Sprawdziliśmy Salibę. Przez lata służby żył bardzo skromnie, mógł odłożyć sporą sumę. Łódź kupił 4 lata wcześniej i 2 lata ją remontował. Centrum nurkowe prowadzi od 2 lat i ruch ma umiarkowany. Do tej pory zaczynał w maju i kończył w październiku. Nie liczę klientów indywidualnych na miejscu. – Plus niezła wypłata emeryturki. – Dokładnie. – Brak rodziny, a jakieś kochanki, imprezy, drogie samochody? – Nie rzuca się w oczy, typ samotnika, przecież masz jego charakterystykę – urwał Mat. – No tak, ale czuję, że to ten gość, wiesz? – Rozumiem, ale nie można na podstawie przeczucia wsadzać gościa do pierdla. – Wiem, wiem, ale dobry pies gończy musi mieć dobry węch, prawda? – Zgadza się, dlatego zakładamy obserwację, tak jak prosiłeś. przygoda na malcie

167


XXIV

– Ale zróbcie to totalnie po cichu. Jak najmniej wtajemniczonych osób, przecież on ma tam u was wszędzie kumpli. – Niby ma, ale nie był zbytnio lubiany. – No, ale przychodzi przeważnie raz w tygodniu na wasz wf, tak? – Stara się, a do tego lubi brać udział w zawodach sztuk walk i popisywać się umiejętnościami walki z nożem. Jest w tym świetny. – Mam raport patologa z sekcji tych potopionych nieszczęśników. – No i jak to wygląda? – Na dwoje babka wróżyła. Jest tak, że mógł to być wypadek, ale pasuje też zabójstwo i upozorowanie. – Byli nie w tym miejscu co trzeba i o złej porze. – Na to wygląda – rzekł Pierre i podziękowawszy za rozmowę rozłączył się. Szef komórki do walki z narkobiznesem miał orzech do zgryzienia. W głowie rysował mu się plan na najbliższy miesiąc. Wiedział, że musi zrobić wszystko, by załapać się na następną dostawę. Jak założyć obserwację na samym statku Saliby? Z drugiej strony przecież rzeczywiście mógł to być zbieg okoliczności albo w grę wchodzi jeszcze ktoś trzeci, kto podpłynął pontonem w nocy, przeładował towar i fru. No tak, ale czy dali by radę popłynąć daleko? Co z paliwem? No i gdzie ewentualne miejsce rozładunku? Trzeba wysłać naszych nurków do zbadania kadłuba łodzi Saliby, a najlepiej całej łódki. Ale kto nam wyda nakaz? Na jakiej podstawie? Gość ma niepodważalne alibi. – Świetnie, cholera jasna – wypowiedział na głos Pierre. Kolejny raz połączył się z Mat’em i załatwił nieoficjalny rekonesans 2 nurków tamtejszych służb przy wsparciu 2 obserwatorów. Okazało się bowiem, że łódka praktycznie nie jest pozostawiana sama sobie. W nocy śpi w niej jakiś załogant. Poprosił też, by ktoś podstawiony przybył do biura Alfreda Saliby i dowiedział się wszystkiego o planach sierpniowych wypłynięć, ewentualnych safari itp.

przygoda na malcie

168


XXV

Stryszawa, pierwsza połowa sierpnia 1992

Minęło już kilka dni rekolekcji. Zaczęły się tajemnice bolesne, bo każdy dzień rekolekcji oazowych określają kolejne tajemnice różańca: radosne, bolesne i chwalebne. Ma to wpływ na charakter każdego dnia. Rita trafiła na bardzo fajną grupę i ciekawą animatorkę, która była świeżo po maturze. W sumie na II stopniu rekolekcji oazowych było 25 dziewczyn i 16 chłopaków. Młodzież przyjechała z różnych stron Polski, z Bytomia, Krakowa, Poznania, Warszawy, Gdańska, a także Leszna, Złocieńca czy Radomia. Po porannej toalecie, gimnastyce i jutrzni Rita wraz z całą wspólnotą siedziała w jadalni na śniadaniu. Jadalnia była osobnym budynkiem z drewnianymi stołami i ławami zbitymi z desek o bardzo prostej konstrukcji. Całość mieściła około 80 osób, a w ośrodku w Stryszawie była jeszcze oaza Dzieci Bożych, więc było dość gwarnie. Na stołach znajdował się żółty ser „reganek”, dwa rodzaje dżemów i jakieś konserwy mięsne o konsystencji smalcu. Herbata nalewana chochlami z wiadra była niezła, chyba, że ktoś nie lubił miodu, którym się nią słodziło. Miód z pobliskiej pasieki dostarczali skromni jej właściciele. Za to chleb był pachnący i chrupiący, przywieziony wczesnym rankiem przez moderatora. – Rita, idziesz jutro na Jasień? – padło pytanie od Dominika. – A co to za pytanie? – zaskoczona odpowiedziała pytaniem Rita. – No bo wiesz, kilka osób niby się źle czuje, kogoś tam boli noga, więc ciekaw jestem – urwał, by ugryźć kawałek kanapki. – Czuję się świetnie i bardzo chętnie pójdę na Jasień, może nigdy potem już nie będę miała okazji? – Lubisz góry? – wtrąciła Beata. przygoda na malcie

169


XXV

– Pewnie, że lubię. W ogóle lubię przyrodę, a Ty nie? – No niby lubię, ale wolę sobie na plaży poleżeć… – No to trzeba było do Ustki pojechać na oazę – wrzucił szybko Tytus i wszyscy przysłuchujący się wybuchnęli śmiechem. – Trochę ciszej, przesadzacie oazowicze II stopnia, młodzieży polska – głośniej powiedział ks. Krzysztof – jaki przykład dajecie młodszym? Zrobiło się ciszej, a młodzież pomruczała niezrozumiale pod nosami. – Która grupa obstawia dziś liturgię? – zmienił temat Marek. – Chyba chłopaki od Arka – odpowiedział ktoś z przeciwnej strony stołu. – Bo my mamy jutro kuchnię i jadalnię, a następnego dnia właśnie liturgię – kontynuował Marek. – Lubisz to, co? – zauważyła Rita. – Lubię, liturgia to podstawa. Odpowiednie zrozumienie tych wszystkich znaków, postaw, symboliki i sensu eucharystii. To bardzo pomaga w jej odpowiednim przeżyciu. – Chyba, że proboszcz mówi półgodzinne kazanie, a potem jeszcze czyta ogłoszenia parafialne przez 15 minut. – Wypaczenia i niezrozumienie zawsze się zdarzają, ale chyba warto skupić się na pozytywach, co nie? – wtrącił się Kajetan z Gdańska. – W końcu ten etap naszej formacji w ramach Ruchu Światło-Życie koncentruje się właśnie wokół liturgii i sakramentów – wrzucił Marek – przeciwdziała to powierzchownemu, a nawet czasem magicznemu pojmowaniu, tego co się robi w Kościele, np. na mszy świętej. – No chylę czoła Marek, pięknie i dosadnie to ująłeś – podsumował animator Arek. – W końcu sensem jest przeżywanie liturgii, jako osobistego spotkania, takiego misterium, z Chrystusem. Właśnie dlatego mamy na II stopniu, właściwie kładziemy, nie mamy, nacisk na „szkołę liturgii”. – Na szczęście jest superprowadzona, Piotr jest rewelacyjny – z dumą podkreślił Marek, którego Piotr był animatorem. – To ważne, bo w przeciwnym razie wszyscy śpią i nadal nic nie rozumieją, np. dlaczego podczas czytań się w ławkach siedzi, a podczas czytania przygoda na malcie

170


XXV

ewangelii stoi, dlaczego podczas wielkiej doksologii nie wolno przerzucać mszału, dlaczego pod albę celebrans zakłada humerał, po co lawabo… – Aleś poleciał, wyluzuj Marek, szkoła liturgii dopiero o 11-tej – przerwała Beata. – Ale Marek czy msza jest ważna, jak na ołtarzu będą 3 świece, a nie 2? – zapytał sarkastycznie Tytus, który często zaskakiwał celnymi uwagami, ripostami i wyszukanym humorem, rozbawiając najbliższe otoczenie, a czasem doprowadzając do furii przedmówcę. – Tytus przestań, msza będzie ważna nawet, jak będzie 15 świec, nie o to przecież chodzi. Mamy robić, co w naszej mocy, żeby było dobrze, lepiej i rewelacyjnie, prawda? – wtrącił się spokojnie Arek. – Oremus – usłyszeli głośne zawołanie moderatora. Wszyscy wstali, śniadanie dobiegło końca. Wszyscy prócz dyżurnych, którzy musieli ogarnąć jadalnię i pozmywać, przeszli do swoich zajęć. Rita lubiła szkołę liturgii, bo rzeczywiście w prosty, rzeczowy i ciekawy sposób Piotr wprowadził ich w ten poukładany sensownie świat. Często później przeszkadza to młodym ludziom, bo gdy już poznają wszystkie sekrety liturgii eucharystycznej denerwują się odstępstwami w czasie mszy w parafii. Rita poszła do pokoju sprawdzić jeszcze raz zasłane łóżko i ogólnie porządek. Na dworze świeciło słońce, a nieliczne białe obłoki leniwie przesuwały się po nieboskłonie. Wyszła na zewnątrz i odetchnęła głęboko świeżym, wiejsko-górskim powietrzem. Stryszawa leżała właściwie wśród pagórków, niedaleko Suchej Beskidzkiej. Przypomniała jej się znów bajka czy legenda, jak to kiedyś w dawnych czasach w miasteczku Sucha mieszkał smok Kicek. Pewnego razu odleciał i dlatego miasteczko nazwano Suchą bez Kicka. Śmieszne – pomyślała. Miała na sobie sukienkę koloru khaki z białymi mazgnięciami, z krótkim rękawem i okrągłym kołnierzykiem. Na stopy założyła sandały, a włosy zaplątała dziś w warkocz, który przełożyła na lewe ramie z przodu. Na szyi dyndała ciemna już skórzana foska. Miała dobry humor i cieszyła się na jutrzejszą wycieczkę na Jasień. Bardziej jednak przygoda na malcie

171


XXV

rozmyślała nad „paschą” i nocnym wyjściem za pochodnią, która czekała cały II stopień. – Rita idziesz, bo chyba odpłynęłaś – z rozmyślań wyrwała ją Beata. – O kurczę, bo się spóźnimy – ruszyła ostro na spotkanie grupowe. Wieczorem, gdy pomarańczowa kula turlała się już ku zachodowi, oazowicze siedzieli przy ognisku na tak zwanym wieczorze refleksji. Podczas dni rozważających tajemnice radosne i chwalebne wieczory takie zwano „pogodnymi”. W kilku dłoniach grały gitary, a młodzież wraz z dziećmi śpiewała spokojne pieśni oazowe, niektóre wielkopostne, część cicho rozmawiała, a inni wpatrywali się w płomienie i przeskakujące iskry w milczeniu. Dokładnie o 21:00 wszyscy stanęli w kręgu, chwycili się za ręce i odśpiewali Apel Jasnogórski. Rita leżąc już w śpiworze podsumowywała sobie dzień i nie wiadomo, kiedy usnęła z uśmiechem na ustach.

przygoda na malcie

172


XXVI

Malta, sierpień 1992

Była niedziela. Janek pozwolił sobie na dłuższy sen. W końcu wstał, ziewnął, przeciągnął się i poszedł do toalety. Wrócił szybko, bo prysznic miał zamiar wziąć później. Wycisnął sok z cytryny, dolał wodę aż po brzegi wysokiej szklanki i wypił całość duszkiem nie zważając na pojedyncze pestki. Przebrał się w krótki strój sportowy i poszedł pobiegać. Na ulicach było pusto i cicho. Jedynie pojedyncze osoby spacerowały z psem lub wędrowały na najwcześniejszą mszę do kościoła. W ręce trzymał niewielki ręcznik. Po przebiegnięciu 5 km, zszedł na skalistą plażę, zdjął buty i koszulkę i wskoczył do wody. Był na bosaka więc ze szczególną uwagą kontrolował jeżowce. Nie chciał żadnego nadepnąć. Słońce dawało się już we znaki, więc po 30- to minutowym truchcie woda morska dała orzeźwienie. Pływał jakieś 10 minut i gdy zbliżał się już do brzegu zobaczył błysk. Skoncentrował się i zobaczył faceta z lornetką. Nie było to nic superdziwnego, bo wielu turystów ogląda np. ptaki, czy dalekie statki właśnie poprzez oko tzw. uzbrojone. Nie myśląc o tym więcej pobiegł do siebie. Wziął zimny prysznic i wpałaszował podwójne śniadanie złożone z chleba, twarożku, mozzareli, szynki parmeńskiej, pomidorów, sałaty i owoców. Wypił do tego sok pomarańczowy. Na dziś zaplanował sobie zwiedzanie Mdiny i Rabatu. Chciał się tam dostać przed tym momentem, kiedy upał osiągnie maksimum, by wrócić późnym wieczorem. Gdy wyprowadzał hondę z okna wychylił się George. – Wycieczka? – zapytał. – Cześć George! Tak wycieczka całodniowa, jadę do Mdiny i Rabatu – odparł uśmiechnięty Janek. przygoda na malcie

173


XXVI

– Widziałem, że biegałeś dziś, jak zwykle w każdą niedzielę. – Jasne, lubię biegać i dbać o kondycję, popływałem też dzisiaj trochę. – Też lubię z rana popływać, co zrobiłem, gdy Ty wybiegłeś. – No dobra, nie przeszkadzam i uciekam, bo za chwilę słońce będzie w przewadze. – Uciekaj, ale chciałem Ci powiedzieć, że dzwonił mój brat i chce się z Tobą spotkać jutro wcześnie rano. Odbierze Cię o 6:00 i potem przywiezie do centrum – spokojnie, jak gdyby nigdy nic, powiedział George. – Że co? Coś się stało? Jakiś problem? Przecież wszystko im już powiedziałem. Czego jeszcze chcą? – zarzucił pytaniami swojego szefa Janek. – Spokojnie chłopcze, nic się specjalnego nie stało. Mat ma jakiś pomysł i chce go z Tobą przedyskutować. – Ze mną? Ale jak to? – dopytywał. – Nie wiem, nie znam szczegółów. Wszystkiego się jutro dowiesz, a teraz uciekaj, bo Cię słońce spali na skwarka. Janek pełen dziwnych myśli wsiadł na hondę i odjechał. W plecaku miał dwie butelki wody, kanapkę z tuńczykiem i dwa batoniki, które całą noc leżały w zamrażalniku. Musiał je zjeść zanim się roztopią. Rozmyślał tak nad tym, co powiedział George i nawet nie zauważył, gdy podjechał pod górę i znalazł się na parkingu pomiędzy Mdina a Rabatem. Otrząsnął się, odstawił motorower i idąc kawałeczek ulicą Triq tal Mużew skręcił przy rondzie w lewo i znalazł się na Triq San Pawl. Był w Rabacie i szedł przed siebie. Zamierzał pomodlić się w grocie, w której przebywał św. Paweł, gdy statek, którym podróżował rozbił się u wybrzeży Malty. Dotarł na miejsce, ale „pocałował klamkę”. Na miejscu groty wzniesiono dużą świątynię, którą Janek teraz obchodził. Znalazł otwarte drzwi i przeszedł do zakrystii. Spotkał tam niewysokiego i szczupłego mężczyznę z wąsem. – Szczęść Boże – rzucił na przywitanie. – Daj Boże – odpowiedział napotkany. – Czy grota będzie dziś dostępna? – zapytał Janek. – Zaraz ją otworzę, jak muszę na chwilę odejść to ją zamykam, ale geneprzygoda na malcie

174


XXVI

ralnie jest do 12-tej otwarta – odpowiedział uprzejmie pan z wąsem. – To świetnie, a czy będzie jeszcze teraz jakaś msza tutaj? – Tak jeszcze jedna o 11:00, czyli niebawem, a potem ostatnia o 18:00, proszę idź za mną, poprowadzę Cię przez kościół – wskazał ręką nowo poznany mężczyzna. Janek podziękował i ruszył za jegomościem. Gdy dotarli i zeszli po schodach, nieznajomy wyciągnął klucze i otworzył kratę. Zapalił liche światła i zaczął opowiadać o grocie, o św. Pawle i o historii jego pobytu na Malcie. W końcu zapytał: – Skąd jesteś? – Jestem z Polski – odrzekł Jan. – Macie fajnego papieża, był właśnie u nas z wizytą, to pierwszy papież w historii, który odwiedził nasz mały kraj – odpowiedział z dumą Maltańczyk – a ja wraz z żoną zapisaliśmy się na pielgrzymkę do Polski. – Tak? – z niedowierzaniem zapytał Janek. – A gdzie chcecie być, co zobaczycie? – Mamy odwiedzić waszą Madonnę w Cienstochofie, Oswiencim i Krakoł – odparł, z wyraźnym trudem wymawiając niektóre polskie nazwy. – Kraków jest piękny, Częstochowa, a ściślej mówiąc Jasna Góra, to obraz, cudowny obraz Czarnej Madonny z Dzieciątkiem, bardzo dobre miejsca na początek – uśmiechnął się przyjaźnie Jan. Maltańczyk z wąsem zostawił chłopaka samego na chwilę zadumy. Janek próbował wyobrazić sobie św. Pawła, który był tu więziony, w tej pieczarze bez okien, toalety, prądu, coca-coli… A mimo to uzdrowił mnóstwo ludzi i nawrócił cały tutejszy lud. Wstał, wrzucił na tacę „co łaska” i wrócił do świątyni. Do mszy o 11-tej zostało zaledwie 15 minut, więc postanowił wziąć w niej udział. Przyglądał się napływającej ludności. W 80% nie byli to turyści. Kobiety ładnie ubrane, mężczyźni w garniturach, młodzież i dzieci wyglądały czysto i schludnie. Starsze panie dzierżyły w dłoniach wachlarze i machały nimi powodując falami delikatne uderzenia szybciej przesuwającego się powietrza, które przygoda na malcie

175


XXVI

dawało wrażenie zimniejszych podmuchów. Zaczęła się msza, a odprawiało ją 2 koncelebransów. Jeden był wyraźnie bardziej uśmiechnięty i gorzej mówił po angielsku. Na 100% obcokrajowiec. Kazanie było krótkie, a cała msza trwała 45 minut. Zaraz po błogosławieństwie księża podeszli pod główne wyjście i chętnie witali się i rozmawiali z wychodzącymi ludźmi. Fajny zwyczaj, pomyślał Janek. Sam podszedł do wyglądającego na jakieś 28–30 lat księdza i zagadnął. – Długo uczy się już ksiądz angielskiego? – Pół roku u siebie i od 1 sierpnia tu na Malcie. Aż tak źle było? Po maltańsku nie umiem w ogóle, dlatego swoje kwestie liturgiczne odmawiałem w angielskim – odpowiedział z serdecznym uśmiechem ksiądz o oliwkowej skórze. – A skąd ksiądz w takim razie jest? – zapytał równie uśmiechnięty Janek. – Z Hiszpanii, z okolic Tarify. – To zachodnie wybrzeże zdaje mi się… – Tak jest młody człowieku, z geografii piątka! To nad samym oceanem Atlantyckim. – Pewnie piękne miejsce… – Piękne i wietrzne, to ponoć mekka windsurfing’owców. A Ty skąd przybyłeś na Maltę? – Przybyłem z dalekiego kraju, jak kiedyś powiedział nasz Ojciec Święty. – Polak – wykrzyknął Hiszpan. – Co więcej, Polak z narodowości i Polak z nazwiska, taki zbieg okoliczności – przytaknął Janek. – A masz chwilę, bo teraz nie mogę za bardzo rozmawiać tylko z jednym parafianinem, ale chętnie napiję się z Tobą kawy za jakieś 15 minut, co Ty na to? – Mam kupę wolnego czasu, więc przyjmuję propozycję. Przejdę z drugiej strony i poczekam przed zakrystią. – To za chwilę się widzimy – odrzekł wciąż rozradowany ksiądz. – Hasta la vista Padre – usłyszał jeszcze odchodzącego chłopaka z Polski. przygoda na malcie

176


XXVI

Wybrali knajpkę z kilkoma krzesełkami i stolikami na ulicy w cieniu. Każdy kramik, kafejka i kiosk sprzedają tutejsze słodkości świeżo wypiekane, niepodobne do naszych drożdżówek czy rogali Marcińskich – pomyślał Janek. Są mocno słodkie. Mają w sobie miód, czekoladę, mąkę, migdały i jakieś inne dodatki. Zamówili po kawie z mlekiem i kontynuowali rozmowę zaczętą tuż po mszy. – No tak, przyjechałem do pracy. Najpierw jeszcze w czerwcu zrobiłem i zaliczyłem kurs divemasterski, a zaraz na drugi dzień zacząłem pracę w Centrum – mówił podekscytowany Janek. – No to Ci się chwali. U nas w Hiszpanii młodzi raczej wolą, nazwijmy to, odpoczywać i relaksować się, niż pracować – odparł Jose. – Macie inny status materialny. Polska pod zaborem sowieckim była szara, smutna i niczego w niej nie było. Teraz od lat 90-tych jest wielki bum, ludzie się szybko dorabiają, wszystko można kupić, a przez to otwarcie się wielu spekuluje, kombinuje i szuka łatwej kasy. Chciałem też mieć swoje pieniądze, a przy okazji ponurkować i zobaczyć kawałeczek świata. – Jak mówiłem, powtórzę, chwali Ci się to. Co do nurkowania, też je bardzo lubię. Teraz doktoryzuję się na Gregorianie w Rzymie i wkuwam angielski. Chcę go opanować w stopniu zadowalającym. A na Malcie jest ciepło i przyjemnie. – Powiedziałbym raczej gorąco! Nurkowałeś już Jose tu na Malcie? – Tak, cztery razy, bo za bardzo nie mam z kim, a nie stać mnie na nurkowania komercyjne. Nie mam też swojego sprzętu prócz maski i płetw, więc szału nie ma. – A jaki masz stopień? – Mam AOWD i 150 zanurzeń na swoim koncie. – No to zważywszy, że pewnie głównie nurkujesz w Tarifie, a jak na ocean przystało, pewnie są tam prądy, masz niezłe doświadczenie. – Ponoć doświadczenie to każde kolejne 500 zanurzeń – uśmiechnął się. Wymienili w końcu uściski dłoni, bo padre Jose musiał iść na obiad, a Janek chciał się zagłębić w katakumby św. Pawła i św. Agaty, a potem przygoda na malcie

177


XXVI

przejść uliczkami do Mdiny. Zapisał sobie nr telefonu do księdza i umówili się na kontakt. Fajny z niego gość – pomyślał Janek. Przeszedł pod katakumby i je kolejno zwiedził. Musiał się spieszyć, bo nawet w sezonie nie są otwarte do późnych godzin wieczornych. Dotarł między innymi do uliczki Sqaq Nru. 1, która okazała się ślepą. Jednak warto tu zajść. Ludzie powyciągali tu na zewnątrz przepiękne kwiaty w ozdobnych donicach. Kanarki w klatkach były zawieszone na wysokości głowy Janka i wesoło podśpiewywały. Obserwowały je kątem oka leniwie leżące koty, a wielu ludzi siedziało na ławeczkach lub zydelkach przed domostwami. Dotarł w końcu do parku okalającego mury starej Mdiny. Niegdyś była stolicą Malty i dopiero Joannici przenieśli ją do Valetty. Maltańczycy nazywają Mdine „cichym miastem”. Polak podczepił się po chwili do jakiejś zorganizowanej wycieczki Brytyjczyków i usłyszał, że obecnie w mieście mieszka 300 osób, że Mdina słynie z wydmuchiwanego i ozdobnego szkła, że kiedyś obrońcy murów zastosowali fortel i uzbroiwszy rolników i rzemieślników we wszystko, co było pod ręką, dali pokaz siły. Turkowie, którzy podchodzili pod mury łudząc się łatwym opanowaniem miasta, ulegli oszustwu i odpłynęli. Wszedł w wąskie uliczki i obszedł całą Mdinę, zaglądając do niektórych kościołów, sklepików i miejsc w stylu malutkich galerii. Z podziwem przyglądał się misternej robocie wydmuchiwaczy szkła, a właściwie jej efektowi. Nabył jeden szklany krzyżyk na delikatnym czarnym rzemyku. Po chwili cofnął się i kupił jeszcze dwa dla mamy i siostry. Pochodził po uliczkach cichego miasta. Wziął ze sklepu kinnie i zjadł swoje kanapki. Batony wciągnął wcześniej, gdy podążał do groty. Dotarł do murów północnej części. Wszedł wyżej oparł się łokciami pod brodą i pochłaniał widoki. Podziwiał malutkie pola uprawne w formie tarasów. Patrzył dalej, gdzie po błyskawicznym przebyciu wielu kilometrów, jego wzrok docierał do połyskującej w promieniach śródziemnomorskiego słońca wody morskiej. W pobliżu pojawiła się wycieczka Japończyków. Obładowani sprzętem elektronicznym, aparatami, kamerami, dyskmenami i lornetkami zachowywali się wyprzygoda na malcie

178


XXVI

jątkowo cicho. Dużo rozmawiali i gestykulowali, a także non stop pstrykali zdjęcia. Jeden z nich podszedł do Janka i poprosił go o kilka fotek. Janek oczywiście nie odmówił, ale gdy wręczał aparat wpadł na pomysł i poprosił o skorzystanie z lornetki. Japończyk powiedział „hay” i podał ją chłopakowi. Janek przywarł do szkieł powiększających i regulując ostrość lustrował szczegóły panoramy. Dojrzał statki i żaglówki na morzu, a także pojedyncze ptaki. Z lewej strony było nawet kilku jeźdźców uprawiających jazdę konną w terenie. Gdy oddał z podziękowaniem lornetkę zszedł kilka stopni niżej i skorzystał z brytyjskiej budki telefonicznej. – Cześć, mówi Janek z Polski, poznaliśmy się dzisiaj w południe. – Cześć, poznaję. Stało się coś? – Wciąż siedzę w Mdinie i chciałem zapytać, czy nie zjadłbyś ze mną dziś kolacji. Uprzedzając, ja stawiam i będzie mi miło, jeśli się zgodzisz. Mam jednak jeden warunek Jose. – Zaskoczyłeś mnie. Pomagam dziś jeszcze podczas ostatniej mszy. A potem muszę odrobić 2 zadania domowe z angielskiego. Jestem tu na kursie nie na wakacjach. Ale, ale, jaki to warunek? – zreflektował się. – Rozmawiamy po hiszpańsku… – Janek zawiesił głos. – Po hiszpańsku mówisz, to ja też mam jeden warunek. – Jaki? – zdziwił się Polak. – Pomożesz mi przy tym angielskim! – Stoi. – To gdzie się spotkamy? – Proponuję o 19:00 na rogu ulic Triq San Pawl z Karrijiet i pójdziemy na królika po maltańsku. Ponoć właśnie w Rabacie znajduje się jedna z dwóch najlepszych restauracji serwujących króliki. Od lokalesów dowiedziałem się, gdzie ta knajpa się znajduje. To blisko od naszego miejsca spotkania. Jadłeś już tutaj ich narodowy przysmak? – Nie jadam raczej w restauracjach, chyba, że proboszcz zaprosi. Królika nie próbowałem jeszcze. – No to widzimy się o 19:00 – zakończył Jan i odwiesił słuchawkę. przygoda na malcie

179


XXVI

Powędrował częścią zachodnią Mdiny, by wyjść poza mury i stanąć w parku. Słońce zmniejszyło swoją siłę oddziaływania i zwierzęta budziły się do wieczorno-nocnych harcy. Koty niemrawo podnosiły się, a niebawem nawadnianie kropelkowe odżywi rośliny. Janek odszukał inną budkę telefoniczną i zadzwonił do rodziców. Starał się przynajmniej raz na dwa tygodnie dzwonić, ze względu na matkę. Martwiła się o syna, zbyt bardzo wg niego. Rozmawiał z nią 15 minut opowiadając o właśnie poznanym księdzu, o Malcie i o cudach podwodnego stworzenia. Nic nie wspomniał o przesłuchaniu. Dopiero, gdy słuchawkę przejął ojciec, zaznaczając, by nie dał nic po sobie poznać, opowiedział pokrótce o kontakcie ze służbami specjalnymi, zaginięciu ważnej osoby z Francji i całej tej sprawie. Janek miał bardzo dobry kontakt ze swoim tatą. Nawet, gdy się długo nie widzieli, rozumieli się potem bez słów. Mieli ze sobą niewidzialną nić porozumienia, którą wypracowuje się przez wspólnie spędzone lata przy dużym wkładzie pracy i zaangażowania obu stron. Nielicznym się to udaje, a oni, ojciec z synem, należeli do tego szacownego grona. Gdy Jose z Jankiem weszli do restauracji poczuli specyficzny zapach. Knajpa była słabo oświetlona, a majaczące cienie rzucane przez klosze dodawały jeszcze większego przytłoczenia, uśpienia. Drewniane stoły pokryto ceratami, które ktoś z obsługi przetarł wilgotna szmatą. Tubylcy, bo turystów nie było w tym lokalu, odprowadzili wzrokiem nowo przybyłych aż do stolika. Ani Polak, ani Hiszpan nie patrzyli w ich stronę zbyt długo, ani zbyt natarczywie. Zachowywali się luźno i spokojnie. Gdy usiedli, tubylcy wrócili do swoich zajęć. Po upływie może 2 minut zjawiła się kelnerka. Nie była ani nieuprzejma, ani też sympatyczna. Janek spędził na Malcie już blisko 2 miesiące i wiedział, że tutejsza obsługa ma luz, wydaje się być zmęczona i znudzona. Niektórych doprowadza to do szału, bo godzinami muszą czekać albo na złożenie zamówienia, albo na jego realizację. Poprosili jednego królika oraz półlitrową karafkę czerwonego wina i wodę niegazowaną. Do tego wzięli ziemniaczki rezygnując z ryżu. Pogadali i Janek dowiedział się, że Jose pochodzi z ubogiej rodziny, że przygoda na malcie

180


XXVI

ma jeszcze trójkę rodzeństwa, i że otarł się w okresie dojrzewania o narkotyki i mafię. Tarifa stoi na szlaku przerzutowym narkotyków z Maroka. Umówili się na telefon w tygodniu, pożegnali i każdy odszedł w swoja stronę. Janek odpalił niezawodny silnik hondy i po chwili odjechał w stronę swojego tymczasowego domu.

przygoda na malcie

181


XXVII

Malta, sierpień 1992

Alfred Saliba, trzeci już raz, analizował zachowanie kolegów. Tego dnia wstał wcześnie. Nie ogolił się, a na śniadanie zjadł tuńczyka z warzywami i wypił kawę z mlekiem. Dzień był, jak zwykle pogodny. Ubrał luźne i cieniutkie spodnie bawełniane i T-shirt z kilkoma guzikami od góry, które pozostawały rozpięte. Po ścięciu włosów zawsze, gdy o tym pomyślał, był rad, że to zrobił, bo nie tracił zbędnego czasu o poranku. Pojechał do swojego centrum. Był wcześniej niż zwykle. Sprawdził dzisiejszy rozkład dnia. 6 nurków z Norwegii miało przybyć, podobnie, jak wczoraj, około 8:30. Salibie udało się już przywyknąć i turystów traktował luźniej stosując akademicki kwadrans. Wypływał za to zawsze o ustalonej godzinie i jeśli ktoś nie zdążył, tracił po prostu dzień nurkowy. By nie mieć potem nieprzyjemności, każdy nowo przybyły wypełniając dokumentację musiał podpisać zobowiązanie, że nie będzie mieć pretensji, jeśli spóźni się na wypłynięcie statku nurkowego. Zaczęli przychodzić pracownicy, którym od razu nakazał: – Przygotujcie 14 flaszek 12-sto litrowych i powkładajcie sprzęt i pianki Norwegów do ich skrzynek, starajcie się nie pomylić. – Tak jest kapitanie – odparli chórem. Przyszła sekretarka. Uśmiechnęła się na powitanie i zaczęła przygotowywać centrum na przyjęcie kolejnych klientów. – Jak się masz Maria? – starał się być miły. – Świetnie, a Ty szefie? – odpowiedziała z uśmiechem. – Całkiem dobrze. Czy wszyscy Norwegowie potwierdzili, że jutro chcą płynąć na cały dzień na te 3 zanurzenia wokół Gozo? przygoda na malcie

182


XXVII

– Tak i jeszcze wczoraj, jak już poszedłeś, weszło 2 klientów, którzy chcą się dołączyć. Wypełnili już papiery i będą jutro punktualnie. Mają swój sprzęt. – O, przyda się dodatkowa kasa. Skąd są? – zapytał – To para. Są z Australii – zaakcentowała dobitniej i dodała – podróżują po Europie przez 6 tygodni. – No popatrz tylko! Tacy to pożyją – skwitował. Wyprawa na 2 nurkowania skończyła się szybko i około 14 Alfred Saliba siedział już w pobliskiej knajpie pochłaniając lunch. Gdy popijał kolejny łyk kinnie kątem oka dostrzegł, że jakiś facet przygląda mu się ukradkiem. Otworzył szeroko oczy i skarcił się wewnętrznie, że dopiero teraz go oświeciło. Powinien go zobaczyć, gdy wchodził do restauracji. Co to może oznaczać? Czyżby zaginięcie tych żeglarzy wikłało go w tę sprawę? Zastanawiał się. Co za idiota ten cały Ahmed. Po jaką cholerę ich zabijał. Wściekał się. Nikt jednak, kto przypadkowo spoglądał teraz na Salibę, nie stwierdziłby różnicy. Pokerowa twarz, żadnych widzialnych zmian nastroju. Jedynie oczy zdradzały, że dusza płonie. Zjadł w zwykłym tempie i nie zwracając pozornie na nikogo uwagi wyszedł. Za narożnikiem przykucnął i udawał, że pozbywa się niewidzialnego kamyka uwierającego go w stopę. Stary prosty numer poskutkował. Facet z knajpy dał się złapać i teraz prawie niezauważalnie zastygł, by minąć Salibę i jak gdyby nigdy nic podążać w sobie znanym kierunku. Kto, jak kto, ale wyćwiczony były komandos uzyskał pewność, że jest obserwowany. To zawahanie nieznajomego wystarczyło. Uspokoił się już i wrócił do centrum. – Maria, uciekam. Jutro pojadę wprost na statek, więc zobaczymy się za 2 dni. Pilnuj interesu. – Jasne szefie. – Mów wszystkim o safari w ostatnim tygodniu miesiąca. Wciąż mamy jeszcze 4 wolne miejsca. – Zostało mało czasu, nie wiem, czy kogoś znajdziemy. W końcu to cały tydzień na łodzi. przygoda na malcie

183


XXVII

– Właśnie to jest fajne – uśmiechnął się Alfred, a robił to rzadko – morze, wiatr, siły natury. – To może zadzwonię do Izabel i George’a, przypomnę się. Oni mają zawsze mnóstwo klientów. – Jasne, dzwoń i przypomnij się, a właściwie umów mnie z nim na późny obiad, około 20-tej. – Dobrze zadzwonię na komórkę, jak już wszystko załatwię. – I miej oko na chłopaków, wciąż trzeba im przypominać, że klient nasz pan – dodał i wyszedł. Saliba wsiadł na rower i wrócił do siebie. Wziął szybki letni prysznic i nalał sobie małą szklaneczkę brandy. Chwycił szklankę wypełnioną lodem i ciemno złotym płynem i zaczął nią obracać delikatnie w dłoni. Wydawało się, że kostki lodu stoją w miejscu. Po chwili oziębioną brandy poczuł w ustach i gardle, zaczęła przyjemnie spływać przełykiem do żołądka. Poczuł ciepło i z tego chwilowego zachwytu nad trunkiem przymknął oczy. Rozjaśniło mu się w głowie. Zdecydowanie musiał zwiększyć środki ostrożności. Najbliższa niedziela była dniem kontaktu z Abdulem. A kolejne przerzucenie kokainy miało się odbyć pod koniec sierpnia. Otrząsnął się i sprawdził godzinę na zegarku. Wypił szklankę wody i umył porządnie zęby. Zaaplikował miętową gumę orbit i niespiesznie powędrował do samochodu. Dziś trenował i ćwiczył ze starymi kumplami. Wybrał się wcześniej, miał nadzieję rozejrzeć się i zaciągnąć języka. Zaparkował samochód i wszedł do budynku pokazując swoje ID i przechodząc kontrolę, jak każdy. Kroki skierował do części z salą gimnastyczną, siłownią i ringiem. Był skoncentrowany i przenikliwy. Zagadał z dwiema osobami, by wreszcie wejść do szatni. Tu siedział już Bradley. Byli razem w Afryce. Uścisnęli sobie dłonie. – Jak tam stary druhu, żyjesz jakoś w tym cywilu? – zapytał były kompan Saliby. – Pomalutku do przodu, nie narzekam, a co u was? – Stara bieda, wiesz gangsterzy, szpiedzy, nieczysty lobbing, korupcja, przygoda na malcie

184


XXVII

takie zwykłe rzeczy – uśmiechnął się kpiąco Bradley. – No to u mnie prawie podobnie, zagraniczni goście, napiwki, przepychanki – starał się wejść w luzacki klimat kolegi. – Jakie plany na dziś? Siłka, czy salka, a może sparing? – Wiesz, myślałem o kilku sparingach. Będzie dziś może ktoś w mojej wadze? – Dobrze trafiłeś, mamy kolegów z Francji i z Niemiec. Dwóch się nada. – Z Francji? Od kiedy współpracujecie z żabojadami? – zdziwił się Saliba. – Cóż, nie ja się na to godziłem, ja tu tylko sprzątam – żachnął się komandos. – No, ale uchylisz rąbka tajemnicy? – Ale to nie tajemnica, że tu są. Ktoś wyżej był parę dni temu w międzynarodowej sprawie związanej z zabójstwem gościa, jakiegoś byłego ministra Francji. Słyszałeś może, bo trąbili o tym w wiadomościach? – urwał Bradley. – Na wodach terytorialnych Tunezji, słyszałem. Ale zdaje się, że mówili o zaginięciu trzech żeglarzy, a nie o zabójstwie. – No tak, ale teraz wiadomo już, że nie żyją. Jest sprawa, bo ich śmierć niby wygląda na wypadek, ale coś śmierdzi. Nie znam szczegółów. Musiał byś porozmawiać z… – nie skończył zdania, bo Saliba wszedł mu w słowo. – Spoko, nie jestem aż tak ciekawy, to nie moja sprawa. Przecież wiesz, że nie lubię żeglarstwa, ciągania linek, uchylania się przed bomem w czasie zwrotów i takich tam. – Wiem, wiem, pamiętam, że tego nie kochałeś. Znasz przecież jednak Deguarę. Zajmuje się tym. Jakby co, to z nim gadaj. W między czasie zaczęli przychodzić komandosi. Różnili się wzrostem i specjalizacjami. Jeden był od łączności, drugi od rozpoznania, jeszcze inny od ładunków wybuchowych, czy od walki wręcz. Wszyscy wyglądali rewelacyjnie. Nie mieli na sobie grama zbędnego tłuszczu. Mięśnie wyrobione, ciało zwinne, zaprawione w różnych akcjach. Goście specjalni byli wyżsi, ale równie dobrze umięśnieni. Stwarzali wyobrażenie bardzo pewnych sieprzygoda na malcie

185


XXVII

bie. Saliba przyglądnął im się z boku i ocenił, że chętnie się z każdym z nich zmierzy. Wyglądał trochę na kurdupla przy mierzącym 180 cm Francuzie i jeszcze bardziej postawnym Niemcu. Od tego drugiego dzieliło go blisko 20 kg wagi. Mrugnął na Bradley’a, a ten podszedłszy do gości zagadnął: – Jest tu jeden z naszych weteranów, chciałby się z Wami spróbować, co wy na to? – Który to? – zapytał twardo Niemiec – Tamten – wskazał kiwnięciem głowy Bradley. – Jest od was troszkę niższy, ale niech was to nie zwiedzie. – Skoro prosi się o łupnia, to ja chętnie, a Ty Francois? – zapytał kolegę z Francji. – Bynajmniej, barrdzo chętnie się z nim sprrawdzę – odrzekł z charakterystycznym „r” rodowity paryżanin. – Poznajcie się – przedstawił ich sobie komandos. Przeszli pod ring i zaczęli się rozgrzewać. Saliba wykonał kilkanaście skłonów, poskakał przez skakankę i się porozciągał. Na koniec zrobił truchtem 3 kółeczka wokół ringu i wydusił z siebie 30 pompek. Francuz i Niemiec markowali w tym samym czasie ciosy, rozciągali się i łypali na Maltańczyka. Na pierwszy rzut poszedł Francuz. Miał dłuższe ręce, a więc większy zasięg ramion. To samo tyczyło się nóg. Był też około 10 lat młodszy od Saliby. Niestety nie doceniał małego Alfreda i jego kociej zwinności. Zaczęli się mierzyć i sprawdzać szybkość reakcji na próbne ciosy. W końcu Francuz natarł. Maltańczyk tylko na to czekał. Zrobił unik schylając się jednocześnie i zmieniając ciężar ciała z lewej nogi na prawą. Wyprowadził szybki jak błyskawica cios lewą ręką. Trafił przeciwnika w skroń, ale w tym samym momencie zrobił obrót i dołożył mu nogą. Francuz legł na deski. Saliba delikatnie podskakiwał z lekko opuszczoną gardą. Obserwatorzy, w tym Niemiec, ożywili się dość znacznie, a Bradley, który najlepiej znał Alfreda, tylko się uśmiechał. Żałował nawet, że nie są w Stanach, bo pewnie mógłby wygrać niezłą sumkę stawiając na Salibę przed walką. przygoda na malcie

186


XXVII

Francuz nie wierzył własnym oczom. Leżał na podłodze ringu na oczach wielu. Jak mógł dopuścić, żeby ten kurdupel poniżył go tak na dzień dobry. Otrząsnął się, zakręcił ramionami wokół własnych stawów i przekręcił kilka razy głowę na boki. Stanął zwarty, pochylił się i zabezpieczył gardą. Ruszyli na siebie, jak rozjuszone byki. Saliba spokojnie kontrolował rozwój wypadków. Chciał szybko zakończyć walkę, bo czekał go jeszcze większy i cięższy Niemiec. Jednak tym razem Francuzowi udało się oszukać Alfreda. Padły ciosy w próżnie lub rozbiły się o gardę. Francois zrobił kilka wymachnięć nogami i przymierzając się do kopnięcia z półobrotu nagle w końcowej fazie ugiął kolana i pociągnął siłą rozpędu nie nogę, a rękę. Saliba oberwał w szczękę poniżej ucha ciosem nie na wprost i to go ocaliło od desek. Zachwiał się, bo cios był nad wyraz mocny i poleciał w bok, jednak utrzymał się na nogach. Francuz nie zatrzymując się przystąpił do niego z nowymi propozycjami ciosów prostych. Sądził zapewne, że Maltańczyk jest w szoku. Mylił się. Gdy ten nacierał Alfred zrobił częściowy przysiad, wybił się i niczym Bruce Lee wyskoczył mocno w górę zadając przeciwnikowi cios stopą. Opadł, przetoczył się na plecach, przeszedł do walki w parterze i chwytając Francuza za lewą rękę, nogami zablokował tułów i kark, tak, że swoim udem zaczął go dusić. Francuz początkowo starał się wydostać, ale chwyt Saliby był prawie tak silny, jak w imadle. Alfred puścił go, gdy usłyszał klepnięcia wolnej ręki o deski. Drugi pojedynek musiał wyglądać inaczej. Walka w parterze zgubiłaby Salibę. Niemiec miał 20 kg przewagi, a to dużo. Taktyka była prosta, strzał i ucieczka. Praca nóg, skupienie i zaskoczenie. Kilka razy udało się Alfredowi uderzyć Helmuta mocno w brzuch. Robiąc unik w lewo lub w prawo, zahaczał pięścią o żołądek Niemca. Jak się okazało, to był jego słaby punkt i Saliba pochwalił się w myślach, że nadal potrafi dobrze ocenić przeciwnika. Zainkasował kilka mniejszych ciosów, a pod koniec pozwolił sobie rozciąć łuk brwiowy. To go rozsierdziło i po zatamowaniu krwawienia stanął naprzeciwko Niemca z konkretnym planem. Gdy usłyszeli komendę „walcz” w ułamku sekundy, wkładając w to wszelkie pozostałe jeszcze przygoda na malcie

187


XXVII

w sobie zasoby energii, Saliba wystrzelił prawym prostym trafiając Niemca prosto w podbródek. Niektórzy nie zdążyli nawet zauważyć tego ciosu. Niemiec padł jak długi i stracił przytomność nim plecami dotknął podłoża. – Trochę przesadziłeś Alfi – rzucił z uznaniem Bradley. – Trzeba było w spokoju zostawić mój boski łuk brwiowy – żachnął się Saliba. Kilka osób poklepało go po ramieniu. Francuz nic nie powiedział, ale delikatnie skinął głową. Alfred poszedł na siłkę. Spędził w niej jeszcze półtorej godziny. Ostatnie 60 minut w towarzystwie Matthew Deguara. Przywitali się, ale nie rozmawiali za bardzo. W siłowni tak jest, że się nie gada tylko wyciska: „nie gadamy – wyciskamy”. Rzeźba i forma. Apollo i Hercules. Natomiast po przejściu do szatni, pod prysznicem to już co innego. – Słyszałem, że dowaliłeś naszym kolegom z zagranicy – zaczął Mat. – Tak wyszło, znasz mnie, jak mi ktoś naciśnie na odcisk musi się przygotować, że jego też zaboli. – Nic się nie zmieniasz Alfred. – A powinienem? – Nie to miałem na myśli. Jak tam nurkowania? – zmienił temat brat George’a. – Kręci się, teraz mam Norwegów, a jutro, wyobraź sobie Australijczyków – spokojnie odparł Saliba. – Australijczycy, to tutaj rzadkość, turyści się zdarzają, ale nurkowie nie często. – Sam się zastanawiam, czy nurkował bym gdzie indziej na świecie mając takie rafy, jak oni. – Dokładnie – stwierdził Mat i dodał zaraz – a safari jeszcze robisz w tym sezonie? – Tak jak było zaplanowane na początku, w ostatnim tygodniu sierpnia. Dalej to zależy od klientów – odpowiedział, choć zaświeciła mu się ostrzegawcza lampka w głowie, a ostrzegała na czerwono. – Sam bym się wybrał na jakieś wakacje, ponurkował, poobijał, wysąprzygoda na malcie

188


XXVII

czył kilka drinków – Deguara starał się być melancholijny. – Zapraszam, jeśli chcesz się przyłączyć. Dam Ci nawet specjalną zniżkę – uśmiechnął się chytrze Saliba. – No co Ty, nie ma czasu. Robota panie, robota. – Wiesz, robota nie zając nie ucieknie przecież… – Czasem czas jest ważny, a w naszej branży, jak wiesz, nawet bardzo. – Wiem też, że czasem trzeba odpuścić – urwał Saliba – żeby nie przesadzić. – Co masz na myśli? – zapytał Mat. – Że czasem warto odpocząć, nabrać wiatru w żagle, podładować baterie – błyskawicznie wypalił emeryt. – Cóż, trzeba wiedzieć, kiedy zdjąć mleko z piecyka, ale na razie niech się podgrzewa – zakończył Mat. Obaj udawali, że prowadzą zwykłą, koleżeńską konwersację i obaj wiedzieli, że się nawzajem sprawdzają. Mat doszedł do przekonania, że Salibę nadal trzeba obserwować. Przemyślał sprawę i był pewien, że Alfred dostrzegł ogon. Natychmiast zdecydował o wymianie agentów i większej ostrożności. Saliba zaś tylko upewnił się, że mają go jednak na oku. Musiał zachowywać się normalnie, a przede wszystkim sprawdzić bardzo wnikliwie cały pokład swojej łodzi w poszukiwaniu pluskiew. Czekał na nadchodzącą niedzielę, by uzgodnić wszystko z Abdulem. *** Gdy wreszcie nadeszła sobota i nurkowania zostały zakończone, przebiegły Maltańczyk zszedł dla niepoznaki ze swojej łodzi. Załodze kazał ją posprzątać, a przynajmniej stwarzać wrażenie dla ewentualnych obserwatorów, że jest sprzątana. Sam zaś udał się do domu. Wciąż jeszcze było upalnie, a temperatura przekraczała 30°C. Ledwo wszedł i zamknął drzwi, wziął szybki prysznic, przebrał się i chwycił plecak, do którego spakował potrzebne rzeczy. Miał przed sobą przygoda na malcie

189


XXVII

nie lada zadanie. Musiał wywieźć w pole nieproszonych obserwatorów i kompletnie niezauważenie udać się na spotkanie z Abdulem. Myślał z wyprzedzeniem i rozważał różne scenariusze. Musiał zdążyć na późny samolot z Catanii do Barcelony. Bruno, Khurram i Hassan, po blisko godzinie odcumowali łódź i popłynęli na drugą stronę wyspy do zatoczki Il-Kalanka-tal-Gidien. Tu mieli podjąć swojego szefa. Tym czasem po Salibę podjechała taksówka. Wsiadł i poprosił o podwózkę do Valetty na rondo przy ul. Papieża Piusa V. Tu zostawiwszy napiwek udał się za mury miasta. Szedł spokojnie. Było gorąco i dużo ludzi. Turyści oblegali niedalekie ogrody Barrakka. Wszedł tu i zmieszał się z tłumem. W pewnym momencie dostrzegł swój ogon. Młoda para udająca zakochanych. Poszedł do toalety publicznej. Załatwił potrzebę fizjologiczna i jak gdyby nigdy nic wszedł w uliczki stolicy Malty. Od razu pożałował, bo tu nagrzane mury oddawały ciepło, a w miejscach nieprzewiewnych było bardzo nieciekawie. Miał na sobie mocno przylegającą koszulkę bawełnianą i na to delikatne i obszerne polo w kolorze błękitnym. Miał krótkie spodenki i klapki. Wszedł wreszcie do knajpy i zamówił drinka. Śledząca go para przeszła na drugą stronę ulicy i zastanawiała się, co dalej zrobić. Saliba się nie zastanawiał. Położył na stole 5 lira i wszedł do zlokalizowanej na uboczu toalety. Przywdział teraz długie spodnie z lnu w kolorze waniliowym. Były prawidłowo wygniecione. Założył białą koszulę i podwinął rękawy. Włożył perukę z długimi włosami, zmienił okulary na fotochromy, nasunął kapelusz i założył buty na obcasie wewnętrznym, które dały mu 5 cm wzrostu więcej. Plecak włożył do płóciennego worka żeglarskiego z wielkim krzyżem maltańskim. Wyszedł dziarsko na zewnątrz i skierował się w prawo, zostawiając ogon po lewej. Rzucili na niego pobieżnie okiem i zostali na swoich miejscach. Saliba cofnął się przed mury i złapał autobus wiozący go do Marsaxlokk. Ostatnie 3 i pół km zrobił na piechotę nie niepokojony przez nikogo. Za pomocą krótkofalówki przywołał ponton. Hassan zjawił się już po 5 minutach, a po kolejnych 10 wypływali z zatoki. przygoda na malcie

190


XXVII

*** Wieczorem tajemniczy pan w długich włosach odprawił się na lotnisku w Catanii, wsiadł na pokład samolotu, by po spokojnym locie znaleźć się w Barcelonie, gdzie zmienił tożsamość i jako Marokańczyk odleciał do Casablanki. Był środek nocy. Saliba wypił w tym czasie kilka kaw i dwa redbull’e. Bez problemów przeszedł kontrolę, skorzystał z toalety i wyszedł do hali przylotów. Wysłany przez Abdula kierowca czekał już z karteczką z napisem w języku arabskim Nasab Saeed. – Salam alejkum Nasabie Saedzie, mój pan Abdul Sanjar oczekuje Cię. – Wa alejkum salam – odpowiedział. – Jak minęła podróż? – Dziękuję, znośnie. Prowadź do samochodu, muszę się zdrzemnąć przed spotkaniem s Abdulem. – Oczywiście, proszę za mną – kierowca ruszył przodem. Okazały mercedes był wygodny i Saliba od razu zamknął oczy i zasnął. Mieli do przejechania blisko 400 km. Drogi były prawie puste, ale kręte, wyboiste i nierzadko mijali nieoświetlone samochody. Po 5 godzinach dojechali na miejsce. Słońce dużo wcześniej wyłoniło się zza kontynentu Afryki i świeciło już całkiem mocno, gdy Alfred oprzytomniał. Właśnie otwierała się brama i wjeżdżali na dziedziniec posiadłości Abdula. Po powitaniu służby Alfredowi wskazano pokój i polecono się odświeżyć. Czyste i pachnące rzeczy czekały już na niego. Wziął zimny prysznic, roztarł gęsią skórkę i umył zęby. Włosy przetarł ręcznikiem i nałożył perukę. Ubrał się i w ciągu 20 minut od wejścia do pokoju gościnnego był gotowy na spotkanie. W rezydencji Abdula był pierwszy raz. Wyszedł z pokoju i spotkał się ze wzrokiem ochroniarza. Zmierzyli się i Saliba przywołał na swoją twarz delikatny uśmiech. – Jest za pięć ósma. Gdzie mam się udać na spotkanie? – Tędy panie Saliba – ruszył przodem ciemnoskóry ochroniarz. przygoda na malcie

191


XXVII

Weszli do przytulnego i idealnie wychłodzonego pomieszczenia. Saliba został na chwilę sam. Rozejrzał się. Drewniane meble w dobrym guście. Wiele książek i zgrabny kredens. Duże dębowe biurko, a obok stolik i cztery wygodne, choć niewielkie fotele. Kilka gustownie dobranych obrazów. Nawet niezłe repliki – pomyślał Alfred. Dostrzegł też świetnie ukrytą kamerę. Otworzyły się drzwi i z szerokim uśmiechem oraz otwartymi ramionami wszedł Abdul Sanjar, narkotykowy boss. Tuż za jego plecami pojawiło się dwóch ochroniarzy, prawa ręka Abdula, znany już Salibie – Ahmed oraz wielki, jak baobab Murzyn. Ten drugi okazał się szefem ochrony rezydencji. Miał na imię Ingebire, co znaczy „silny jak słoń” i Alfred nie miał wątpliwości, patrząc na muskulaturę i twarde spojrzenie faceta, dlaczego tak go nazwali rodzice. Nie chciał by z nim stanąć w szranki. Wydawało się, że mógłby Salibę zgnieść jedną ręką. Najciekawsze jednak było to, że poruszał się wyjątkowo lekko i sprawnie. – As-salāmu 'alaikum wa rahmatu'llāhi wa barakātuh* – ramionami uściskał Alfreda Abdul. – Wa ‚alaikum s-salām wa rahmatu’llāhi wa barakātuh** – odpowiedział Maltańczyk odwzajemniając uścisk. – Witaj Saliba – skinął głową Ahmed. – Witajcie panowie – równiez skinął głową. – To jest Ingebire, szef mojej ochrony w rezydencji. Nie mówi wiele, ale jest bardzo skuteczny, a przy tym lojalny. Zna tylko arabski i suahili. – Rozumiem – odrzekł krótko Saliba. – Panowie, zostawcie nas – skinął na swoich ludzi Abdul, a zwracając sie do gościa dodał – za chwilę dostaniemy porządne marokańskie śniadanie drogi Alfredzie, siadaj wygodnie i opowiadaj, jak Ci się podoba mój skromny dom? * **

pokój niech będzie z wami i łaska i błogosławieństwo boże i z wami pokój i łaska i błogosławieństwo boże przygoda na malcie

192


XXVII

– Jeśli to jest skromny dom, to chciałbym zobaczyć ten nieskromny – zaśmiał sie z uznaniem w odpowiedzi. – Piękna rezydencja drogi Abdulu. – Dotarłeś bez przygód? – Miałem ogon na Malcie, ale się go dość łatwo pozbyłem. Dalej poszło już bez przeszkód. – To dobrze, zdaje się, że porywcza natura Ahmeda tym razem narobiła nam smrodu – urwał Abdul. – Niestety tak, ciągali mnie na przesłuchanie i założyli obserwację, jak się okazało słabą. Gdy jednak wrócę i się połapią, że im zwiałem, lepiej odrobią zadanie domowe. – Na Allaha, damy sobie radę, coś wymyślisz, jesteś w tym dobry – uśmiechnął się Abdul. Umilkli, bo otworzyły się drzwi i dwie smukłe Marokanki wniosły tace z pysznościami. Miały na sobie długie luźne sukienki i bose stopy. Kruczoczarne włosy wystawały delikatnie poza chusty, a duże i czarne, jak węgiel oczy hipnotyzowały. Mogły mieć najwyżej 18 lat. Tak szybko jak się pojawiły, tak szybko zniknęły. Teraz po pokoju roznosił się przyjemny zapach, który wkradał się przez nozdrza w głąb ciała i powodował przyspieszoną reakcję kubków smakowych i żołądka. Saliba był głodny. – Częstuj się przyjacielu – gestem wskazał talerze i przystawki gospodarz. – Przyjmujesz mnie na bogato! – z uśmiechem i cieknącą ślinką odparł Alfred. – Pomimo, że jak wiesz, na śniadanie nie jada się w Maroko mięsa, ze względu na Ciebie kazałem podać również Twój przysmak, mianowicie kurczaka z rodzynkami i migdałami. – No widzę i jestem rad, bo to rzeczywiście bardzo przypadło mi kiedyś do gustu, a tylko tu smakuje, tak jak powinno. Zacznę jednak od jajek – urwał i przyciągnął do siebie talerzyk. Jajka podane w formie omletu z czosnkiem, pomidorami bez skórek, a doprawione świeżą pietruszką i kolendrą smakowały wybornie. Jak to przygoda na malcie

193


XXVII

w Maroko, nie używali sztućców, a wspomagali się pitą. Ten smakowity chleb arabski podano w trójkątnych kawałkach na osobnym półmisku. Prócz kurczaka były też czarne i zielone oliwki, pachnące naturalnie pomidory, kozi i krowi ser koniecznie własnego wyrobu. Naczynie z oliwą stało na środku, a dodatkowo na smakoszy czekały naleśniki beghir przyrządzane z drobnego grysiku i podawane z syropem daktylowym, miodem lub konfiturą. Wsuwali aż im się uszy trzęsły. Na stole były jeszcze owoce, soki i woda w karafce. Nie rozmawiali za bardzo. Wymieniali się jedynie informacjami ze świata i polityki. Gdy zaspokoili pierwszy głód, nałożyli sobie po dwa naleśniki beghir. Saliba skosztował je z syropem daktylowym i teraz czekał już tylko na kawę, którą pije się tutaj po śniadaniu. Zastanawiał się jakby wyglądał jedząc codziennie takie pożywne śniadania. Pewnie, jak kuleczka, pomyślał. Kawa była mocna, czarna, z cukrem i dodatkiem kardamonu, jak to w Maroko. Wreszcie przeszli do rzeczy: – Alfredzie, przyjacielu, towar został już bezpiecznie odebrany z Fogo i płynie do nas. Na kiedy planujesz swoje safari? – Abdul, jest nieciekawie i zrobiło się niebezpiecznie. Mam już grupę turystów na ten wypad, jednak muszę zdwoić czujność, bo mają mnie pod lupą. – Wycofać się nie możesz, wiesz o tym – urwał Abdul, a jego słowa zawisnęły nad nimi jak gęsty, błękitny dym wypuszczony z cygara w zbyt małym pokoju. – Wiem doskonale – odpowiedział po chwili Saliba. – Wiem i jestem gotów ponieść ryzyko, ale według mojego planu i chcę, abyś przykrócił Ahmeda. Taka sytuacja nie może się powtórzyć. – Ahmed, wierny sługa i wyznawca Allaha podporządkuje się moim rozkazom, jak zawsze. – Twoim i tu, przy tobie tak, ale na morzu uważa, że jest wszechwładny – zacisnął zęby Alfred. przygoda na malcie

194


XXVII

– Jaki masz plan? – odszedł od tematu Ahmeda jego szef. – Otóż, drogi przyjacielu, wypływamy, jak poprzednio… – i Saliba wyłożył swój genialnie prosty plan, dodając na końcu – lata praktyki. A powiem Ci więcej. Tak przygotowałem dokumenty dla turystów, że w razie zmiany warunków atmosferycznych mogę dowolnie zmienić trasę safari. – Chylę czoła przyjacielu, byle byś towar na miejsce zawiózł. – Ważne, że Rosjan nie będzie na pokładzie, nie lubię ich i im nie ufam. – Ja nikomu nie ufam i dzięki temu jakoś żyję. Sowieci płacą i to bardzo dobrze, a to najważniejsze. Zaliczka już wpłynęła. – Liczę, że wszystko pójdzie dobrze, mimo wszystko. – Stawka bez zmian Alfred! – Jeśli nie będzie nieprzewidzianych wydatków, to bez zmian. – Postaraj się, żeby nie było. Po dwóch godzinach przerwy Abdul zaproponował przejażdżkę nad Ocean i kąpiel, na co Alfred przystał z chęcią. Towarzyszyło im 4 ludzi. Szerokie plaże Maroko, złocisty piasek i ciągle napływające fale powodowały, że zapominało się o bożym świecie. Saliba jednak pozostawał czujny. Był pewny swego, bo bez niego nie dali by sobie rady. Wiedział też jednak, że cała ta ich „przyjaźń” została uszyta bardzo cienka nicią. Jedno potknięcie i możliwość powędrowania do piachu stawała się bardzo realna. Wrócili na południową modlitwę, po której podano obiad. Wpierw na przystawkę zjedli harirę, zupę na bulionie, przygotowaną z duszonej wołowiny i drobiu, które uprzednio podsmażono, razem z soczewicą i warzywami. Do tego była sałatka ze świeżych warzyw skropiona odrobiną soku z cytryny i oliwą z oliwek. Danie główne stanowiła tadżina. Podana w specjalnym glinianym, głębokim talerzu ze stożkową, szczelnie zamkniętą pokrywą. Po jej otwarciu nozdrza łechtał przyjemny zapach tradycyjnej potrawy marokańskiej. Tym razem podano jagnięcinę w jarzynach z odrobiną oliwy, przypraw oraz orzechów i suszonych sliwek. Saliba pochłonął pierwszy kęs, który go lekko oparzył. Wzbudzając nieukrywany śmiech Abdula zaczął szybko nabierać powietrza otwartymi ustami, a po chwili poczuł, jak poprzygoda na malcie

195


XXVII

gryziona papka wypełnia zadowala kubki smakowe i podąża do żołądka. Tadżin był wyśmienity. Droga powrotna przebiegała inaczej. Saliba dostał się promem wraz z mnóstwem turystów do Tarify. Stąd dotarł do Giblartaru i odleciał samolotem do Barcelony. Z Barcelony późnym wieczorem dostał się do Catanii, gdzie swoją łodzią opłynął kawałek Sycylii, by wpłynąć na Maltę od północnego zachodu. Czas safari zbliżał się wielkimi krokami. *** Tymczasem Janek po kolejnym tygodniu pracy doczekał się niedzieli 16-tego sierpnia 1992 roku. Zrezygnował dziś z porannego biegania, bo zasiedział się z kolegami z pracy w jednym z pub’ów. Właściwie wraz z ludźmi z innych, pobliskich centrów, oblegali połowę baru. Międzynarodowe języki i ich wpływ na akcent języka angielskiego były bardzo ciekawe i często przyprawiały o ból brzucha ze śmiechu. Młody Polak odłożył już całkiem niezłe pieniądze, a do tego dostał propozycję pracy na 2 następne weekendy jako wykidajło w jednej z dyskotek. Nie określił się, bo nie wiedział jeszcze, jak dokładnie upłyną mu trzy ostatnie tygodnie na Malcie. Niedziela zapowiadała się wybornie. Janek powędrował na wczesną mszę, by następnie zjeść skromne, ale pożywne śniadanie. Czekał go dziś dzień pełen wrażeń. Umówił się z Jose, poznanym niedawno księdzem z Hiszpanii. Pożyczył od George’a samochód, na który wcześniej załadował potrzebny sprzęt nurkowy. Podjechał po drodze po wielebnego, którego, choć bardzo słabo znał, już polubił. – Witaj Jan – z szerokim uśmiechem zawołał Jose. – Witaj Jose – odpowiedział Jan. – Wsiadaj i jedziemy w drogę, daleko nie mamy. – Tu nigdzie nie jest daleko, co jest niewątpliwym plusem – skwitował ksiądz. – Dokładnie, za 20 minut będziemy na miejscu. przygoda na malcie

196


XXVII

– Jaka to niespodzianka, gdzie nas zabierasz, zdradzisz wreszcie tą Twoją tajemnicę? – Pewnie, że zdradzę… za 20 minut – roześmiali się obaj. – Chce Ci się w wolny dzień nurkować? – To zależy, z Tobą tak i to bardzo chętnie, choć przyznam, że nie narzekam na ilość nurkowań. – No trochę ich jest, co? – Nie mniej niż 15 tygodniowo. – W sumie to ciężka robota. – Lekka na pewno nie jest, same butle i ołów to dziesiątki kilogramów, które muszę codziennie przerzucać, no i odpowiedzialność za grupę, którą bierze sie pod wodę. – A miałeś jakieś sytuacje wypadkowe? – Z takich rzeczywiście poważnych jedną z dwójką Niemców, którzy z wszystkich i z wszystkiego robili sobie jaja, mogło sie skończyć tragicznie. – Ale skończyło sie dobrze, rozumiem? – Tak, dzięki Bogu, tak, skończyło się na nerwach i wnioskach na przyszłość – wzdychnął Janek. – Opatrzność czuwa, szczególnie wtedy, gdy się swoją pracę powierza Stwórcy, a dobro powraca. – Staram się tak robić, choć nie zawsze wychodzi. – Gdyby wszystkim wszystko zawsze wychodziło… ha, ha, to by dopiero było. – Jednak dar wolnej woli wykorzystujemy, jak kto woli, że aż mi się zrymowało. – Uczymy sie na błędach innych, a przynajmniej powinniśmy – stwierdził poważnie Jose. – U nas w Polsce mówi sie tak: „Mądry Polak po szkodzie” i „Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. – Bardzo trafne, ale nie wiem, czy to pierwsze odnosi się do wszystkich, bo wielu wcale po tej „szkodzie” nie mądrzeje niestety. przygoda na malcie

197


XXVII

Rozmowa tak ich wciągnęła, że nie zauważyli, że już dojeżdżają. Najpierw, gdy osiągnęli wzniesienie ukazało się szafirowe morze i oddalona o 5 mil wyspa Filfla. Po chwili skręcili i zaczęli zjeżdżać w dół, by osiągnąć miejsce zwane Blue Grotto w Zurieq. Dochodziła 9-ta, więc nie było tłoczno. W miejscu tym jest zatoczka w kształcie trójkąta ostrobocznego, jakby ktoś wyciął fragment skalistego wybrzeża. Spad drogi jest dość mocny, więc samochody muszą mieć dobre hamulce ręczne, a pod koła i tak podkłada się kawałki skał. Jose zamilkł i od dłuższego czasu chłonął widoki. Jeszcze tu nie był i dlatego Janek zdecydował, by go tutaj zabrać. – Jak Ci się podoba miejsce? – zapytał księdza, gdy już zaparkowali i wyszli na zewnątrz. – Rewelacja, czytałem o tej grocie, ponoć pięknie wygląda, gdy błyszczy w promieniach słońca dzięki falowaniu morza. – Szczerze mówiąc jeszcze nie miałem okazji popłynąć łódką, by to sprawdzić i mam nadzieje dziś to nadrobić. – To jaki mamy plan? Wiesz, że muszę być na 17-tą w parafii – dodał Jose. – Spokojnie, ze wszystkim zdążymy Przeszli nad samą wodę, a właściwie doszli do drabinki, bo do wody trzeba było skakać, jej poziom zaczynał się jakieś półtora metra poniżej betonowej wylewki. Janek zrobił odprawę. Pierwsze nurkowanie miało być przeprowadzone do głębokości 35 metrów, a drugie, po przerwie na głębokości maksymalnie 15 metrów. Wrócili do samochodu, wypakowali sprzęt i go poprawnie złożyli. Wreszcie wciągnęli pianki. W tym czasie przybyło zarówno nurków, jak i innych turystów. Nałożyli jackety, sprawdzili się wzajemnie i podeszli do krawędzi. Wpasowali się w przerwę pomiędzy odpływającymi i wracającymi łódkami, by wreszcie wskoczyć do wody. Momentalna ulga od upału i przyjemnie chłodna woda od razu podziałała na obu panów pozytywnie. Zawsze czas ubierania się, zakładania sprzętu i chodzenia z nim w upale nie jest przyjemny. Zanurzyli się, pokazali sobie „OK-ejki” i popłynęli wg wskazań Janka, który bacznie obserwował Jose. przygoda na malcie

198


XXVII

Widoczność dochodziła do 30 metrów, a gdy odpłynęli kawałek i zanurkowali na kilkanaście metrów głębokości, pokazały się ławice oblad i barwen. W oddali Janek spostrzegł sporego groupera i dał znak Jose, by tam spojrzał. Ruszyli w jego kierunku przebierając płetwami. Był wyczuwalny lekki prąd, który teraz przecinali. Ryba wielkości prawie metra nie czekała na bliskie spotkanie i czmychnęła im sprzed oczu. Jej miejsce zajęła murena helena, której głowę dla odmiany zauważył Hiszpan. Podpłynęli zupełnie blisko, by się jej poprzyglądać. Wrócili po 48 minutach. – Ile powietrza Ci zostało Jose? – zapytał Janek, gdy wgramolili się po drabince i chwilkę odetchnęli. – 50 barów, myślę, że całkiem nieźle, jak na głębokość 35,2 metra. – Zgadza się. Chodźmy to z siebie zrzucić. Teraz poszli do baru po sandwiche i nieodzowne kinnie. Już wcześniej umówili się, że Janek zaprasza i Janek za wszystko płaci. W końcu konwersacje z nativem kosztują, pomyślał szczerze ciesząc się, że może sprawić radość. Dobrze się im nurkowało, a to przecież bardzo ważne pod wodą. Gesty i zachowania oraz ich czytelność mają nieodzowny wpływ na komfort i bezpieczeństwo całego nurkowania. Dlatego zupełnie inaczej wygląda to, gdy nurkuje się z przypadkowymi osobami, a inaczej, gdy ze sprawdzonymi partnerami. Team Jose – John zapowiadał się na zgrany. Po niespełna 2 godzinach przerwy powierzchniowej znów zajrzeli w głębiny. Tym razem upolowali wzrokiem 2 ośmiornice, kilka krabów, ślimaki Doris i różne rybki. Po udanym zanurzeniu numer dwa zapakowali auto i wykupili rejs do słynnej Blue Grotto. Cała wyprawa trwała godzinę, a łódka mieściła 9 osób. Prowadzący Maltańczyk opowiadał o kształtach, barwach skał, grot, bo było ich kilka i o oddalonej Filfli, która po wojnie służyła artylerzystom brytyjskim do ćwiczeń. Turyści pstrykali zdjęcia i zadawali zdawkowo pytania. Ledwo zdążyli na 17-tą ale wreszcie Janek odstawił księdza do Rabatu. Gdy już przepłukał i rozwiesił sprzęt wrócił hondą do siebie. Tu czekała go niespodzianka.

przygoda na malcie

199


XXVII

*** – Cześć Jan – powitał zaskoczonego Janka Mat. – Witaj Mat, coś się stało? – Musimy poważnie pogadać, czekam na Ciebie u George’a, pospiesz się, OK? – Dobrze, wezmę szybki prysznic i zaraz będę – odpowiedział i zniknął za rogiem. Wszedł do siebie pełen kłębiących się myśli. Był pewien, że sprawa dotyczy Saliby i ich rejsu do Tunezji. Rozebrał się, ciuchy wrzucił do brudnika, otworzył kran pod prysznicem i gdy woda była wystarczająco letnia wszedł poddając się przyjemnemu natryskowi. Zmył z siebie sól, włosy przeczesał palcami. Założył świeżą koszulkę polo, płócienne spodnie i popędził do gospodarzy. – Jestem już! – wykrzyknął w progu. – Wejdź i czuj się, jak u siebie w domu – rzuciła na powitanie Meli – panowie czekają na Ciebie. – Zdaje się szykuje się coś poważnego? – Nie znam szczegółów, ale gadają już ze 2 godziny i nie mogą się Ciebie doczekać, chcesz coś do picia? – Jeśli masz, to proszę sok pomarańczowy – i poszedł do pokoju. – Jak tam dzisiaj było w Blue Grotto? – zapytał George ściskając Jankowi rękę. – Całkiem fajnie, dobra wizura na jakieś 30 metrów. – Pięknie, a turystów dużo? – Do wytrzymania – uśmiechnął sie chłopak. – Janek, jak wiesz rozpracowujemy sprawę śmierci żeglarzy w Tunezji – zaczął już poważnie Mat. – Wiem tyle, co ostatnio, nic nowego mi sie nie przypomniało. – Nie o to chodzi, bardzo nam pomogłeś, a właściwie Twoje zeznania były najdokładniejsze – pokiwał głową brat George’a. – Cieszę sie, że mogłem pomóc, ale o co teraz chodzi? przygoda na malcie

200


XXVII

– Otóż Janku, sprawa jest poważniejsza. To o czym teraz będziemy rozmawiać musisz zachować w tajemnicy, bez względu na wynik tej rozmowy, dobrze? – Nie ma sprawy – twardo odpowiedział Polak. – Narodził się pewien plan, w którym chcielibyśmy widzieć Ciebie – bez ogródek stwierdził Mat. – Śledztwo prowadzimy na szeroką skalę międzynarodową, a szefuje temu pewien gość z Francji. Uważamy, że ta pechowa trójka żeglarzy znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze i została zabita z zimną krwią, a sprawcy upozorowali wypadek. W całość zamieszany jest narkotykowy boss z Maroko i jest duże prawdopodobieństwo, że również Alfred Saliba. Po częściowej wpadce, kilkanaście tygodni temu, handlarze zmienili trasę przerzutu narkotyków. Nie mamy oczywiście pewności, że w sprawę zamieszany jest Saliba, ale nie jest to wykluczone. A na jego niekorzyść przemawia fakt, że urwał nam się zaledwie wczoraj. – Jak to urwał, obserwowaliście go? – zapytał zaskoczony Janek. – Tak, od jakiegoś tygodnia przydzieliłem mu obserwację, ale niestety zauważył ją i wpuścił w maliny. Nie wiemy, gdzie jest teraz. – Co ja mam z tym wspólnego? – Wiemy już, że w ostatnim tygodniu sierpnia Saliba organizuje safari do Tunezji. Chcielibyśmy, abyś z nim pojechał jako dive master, jak ostatnio. Co Ty na to? – Nie wiem – spojrzał na George’a – to zależy od szefa i planów, ja tu tylko pracuję. – Z mojej strony nie będzie problemów, jednak cały czas się zastanawiam, jak to zrobić, żeby wyglądało naturalnie, żeby nie było widać, że to właśnie Ciebie umieszczamy na łodzi Saliby – wtrącił się George. – No właśnie, on nie jest głupi i gdyby się dowiedział, to od razu by się połapał, a wtedy mogłoby się to źle skończyć – dodał Mat. – I tak musimy czekać, aż sam do mnie zadzwoni. Wtedy dowiem się ilu będzie mieć nurków i ilu ludzi będzie potrzebować ode mnie – stwierdził George. przygoda na malcie

201


XXVII

– Wiadomo, czekanie to w tej robocie spory kawałek roboty – żachnął się Mat. – Jaka jest zatem moja rola? – zapytał Jan. – Chciałbym Cię przygotować do roli, jaką Ci zaplanowaliśmy. Chciałbym Cię porwać na 3–4 dni i podszkolić. – Mam być, znaczy się, szpiegiem? – Coś w tym rodzaju, ale się nie podniecaj, nie będziesz grać Bonda ze strzelającym piórem. – A jak to załatwimy George w centrum, co powiemy ludziom? – Janku, spokojnie, tak się złożyło, że nie jesteś w trakcie nurkowań grupy. Swoją skończyłeś wczoraj i masz dostać nową w poniedziałek. Załatwię to, a w centrum powiem, że masz gorączkę i złapałeś jakiegoś wirusa. Powiem też, że lekarz nie pozwolił na wizyty, żeby się nie zarazić – stwierdził George. – I to wystarczy? – dopytywał Janek. – Musi wystarczyć. Nie ma co wdawać się w szczegóły i kręcić. Takie kłamstwo jest w sytuacjach nadzwyczajnych potrzebne, a to jest bardzo nadzwyczajna sytuacja. – Janek, to może być niebezpieczne. Ludzie, którzy handlują prochami i zabijają z zimna krwią świadków, nie zawahają się przed posłaniem Ciebie na łono Abrahama – powiedział spokojnie acz dobitnie Mat, a zaraz potem dodał – decyduj, czy w to wchodzisz? – A jeśli tak, to co wtedy? – Wtedy zabieram Cię od razu do nas, znaczy do naszej siedziby i wrócisz najpóźniej w czwartek. Zapłacimy Ci Twoją normalną stawkę tygodniową plus 25% za uszczerbek napiwkowy, żebyś nie był stratny… – Ale mnie bardziej chodziło o to – wtrącił się Jan – co będziemy tam u was robić, a raczej co będziecie ze mną robić? – Zgadzasz się? – Tak, zgadzam się, chętnie pomogę złapać bandytów! – Ty nie będziesz nikogo łapać. Jesteś, przepraszam, będziesz naszą piątą kolumną nie rzucającą się w oczy, rozumiesz? przygoda na malcie

202


XXVII

– Tak jest Sir! – To spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, czyli kosmetyki, bo wikt i opierunek dostaniesz na miejscu. Rozmowa była treściwa. Janek pobiegł do siebie i po 10 minutach wrócił z małym plecakiem. Meli podała właśnie kolację. Na początek uraczyli się Minestrą, zupą warzywną przygotowywaną z 9–10 grubo krojonych w kostkę, różnych warzyw. W jej składzie koniecznie musi być fasola, soczewica i groch oraz małe kluseczki. Do tego na półmisku jest przygotowany grubo krojony, pyszny maltański chleb. Główne danie stanowiło bragoli – mięso wołowe, trochę podobne do polskich zrazów, bo zwijane i faszerowane. Swoje bragoli Meli nafaszerowała jajkami, oliwkami, pietruszką i boczkiem duszonym w czerwonym winie. George podał do tak smakowitego dania wino producenta Emmanuela Delicata – Trebbiano. Było to oczywiście wino czerwone i wytrawne. Komponowało się z posiłkiem wybornie. Na deser urocza Melinda zaoferowała bardzo słodką tartę z mielonymi migdałami i oczywiście kawę. Czas upłynął szybko, a Janek mało co się odzywał. Zaczęło do niego docierać to, na co się porwał swoją decyzją. Był trochę w gorącej wodzie kompany i działał spontanicznie. Lubił też, jak to rasowy facet, ryzyko i przygodę.

przygoda na malcie

203


XXVIII

Paryż, połowa sierpnia 1992

Szef komórki DGSE doskonale zdawał sobie sprawę, że Abdul Sanjar szykuje kolejny przerzut prochów. Od wczesnych godzin poniedziałkowego poranka zbierał do kupy informacje, poszlaki i hipotezy. Weekend spędził z żoną na wsi. Nawet trochę się wyluzował i po lekkiej kolacji w sobotni wieczór zaproponował spacer pod gwiazdami. Po drodze nie spotkali nikogo i ściskając się za ręce, jak gdyby byli nastolatkami, szli przed siebie bez słów. Oboje opanowali już to trudne zadanie. Umieli być ze sobą w ciszy. To jest ponoć trudne szczególnie dla kobiet, jednak małżonka Pierre’a wiedziała, że w pracy jest ciężko, a czasami gadanie mu bez przerwy nad uchem nie przynosiło dobrych efektów. Dwa kieliszki wina podziałały na nią stymulująco i zaproponowała mężowi powrót i wspólny prysznic. Trochę go zaskoczyła, jednak nic nie odpowiedział. Zrobili nawrót i powędrowali niespiesznie do wynajętego domku. Teraz Pierre myślami wracał do tych chwil, które spędzili już w łóżku. Z miłosnego zamroczenia wyrwał go dzwonek telefonu. – Cześć Pierre – odezwała się Michelle. – Cześć… – urwał. – Jesteś tam? – Jestem, jestem – otrząsnął się. – Masz coś nowego? – Chciałam tylko przypomnieć, że spotykamy się za godzinę u mnie. Będzie Gerard Lusacki, Ty i ja. – Jasne, pamiętam, właśnie się przygotowuję do spotkania – skłamał Pierre. – No to do zobaczenia. przygoda na malcie

204


XXVIII

Pozbierał się, dopił zimną już kawę i otworzył atlas geograficzny. Odszukał odpowiednią mapę i przełożył kilka kartek, by spojrzeć na basen Morza Śródziemnego. Zrobił powiększenie. Zaznaczył na nim spory fragment, który jego zdaniem był najbardziej prawdopodobnym miejscem przerzutu. Od Albanii po Barcelonę. Zebrał wszystkie klocki i wyszedł z biura na schody, którymi dostał się do Michelle. – Witam. – Cześć Pierre, siadaj, napijesz sie kawy? – zapytała. – Chętnie, to będzie dopiero druga. Michelle poprosiła sekretarkę o 3 kawy i ciasteczka. Usiedli wygodnie i zaczęli analizować cały ten pasztet, a właściwie jego okruchy. Przewodniczył Gerard, bo bardzo łatwo i wyjątkowo dobrze kojarzył fakty. Stwierdził, że do przerzutu dojdzie w najbliższych dniach, może tygodniach. Założył, że to Saliba jest tym ogniwem, którego szukają. Zaproponował, by podrzucić naszego człowieka na statek safari, skoro data jest już znana. Rejs miał się odbyć w dniach 23–30 sierpnia. – Wrzućcie kogoś na tę łódź – zaproponował Gerard. – To nie będzie proste, Saliba nie jest półgłówkiem, a wytrawnym graczem. Listę ma zamkniętą i jest na niej 8 nazwisk. Wszyscy turyści to ekipa ze Skandynawii, a dokładnie z Norwegii. Wykupili całą łódź i ni jak nie możemy im tam dać swojego człowieka… – urwał, po czym dodał – ale wpadłem na pomysł w piątek i zadzwoniłem do Mat’a z Malty, z którym współpracujemy. Wczoraj rozmawiał z niejakim Janem Polakiem z Polski, który na pierwszym safari tunezyjskim był obecny i bardzo pomógł nam w śledztwie. Okazuje się, że jest bardzo dobrym nurkiem, ma czarny pas w karate i zna kilka języków. Ponoć jest bardzo inteligentny. Wczoraj Mat z nim rozmawiał i chłopak zgodził sie nam pomóc. – Ale przecież to żółtodziób, nie zna się na tej robocie i jeszcze wkopie całą operację – zauważyła przytomnie Michelle. – A mamy inne wyjście? – Nie mamy, bo czasu jest niewiele, raptem tydzień – wtrącił. przygoda na malcie

205


XXVIII

– No i co z tym Janem? – Jan jest od wczoraj w siedzibie komandosów. Uczą go podstawowych technik podsłuchu, walki wręcz z użyciem noża, obsługi broni i języka arabskiego. – Chcecie go nauczyć arabskiego w kilka dni??? – Spokojnie, chcemy, by opanował do 50 podstawowych słów, tak aby mógł je wyłapać z rozmowy. Nie ma łatwo. Wstaje o 5-tej i do 23-ej non stop jest trenowany. Przerwy tylko na jedzenie i kibelek. Wczoraj zrobili mu test na inteligencję i uzyskał 149 punktów. Rozpoczął też naukę arabskiego, a w walce wręcz jest naprawdę niezły. Skupią się tylko na walce w parterze i używaniu noża. W jednym z wczorajszych luźnych sparingów dał nawet ponoć łupnia jednemu z nich. – To dobre, jeszcze go zatrudnią na stałe! – uśmiechnęła się z politowaniem Michelle. – Wracajmy do szczegółów – wszedł w słowo Gerard. – Powinniśmy założyć, że popłyną tą samą drogą, tak przynajmniej mają w planach “Zanurkuj z nami po drodze do Tunezji i z powrotem”, oto ich chwyt marketingowy reklamujący wyprawę. – Co proponujesz? – Proponuję rozmieszczenie kilku kamer na wyspie La Galite skierowanych w poszczególne zatoczki, przekierowanie satelit, grupę uderzeniową w pogotowiu oraz kilku komandosów z mikrofonami kierunkowymi na wyspie. – Załatwione, będą tam na dobę przed godziną zero – zadeklarował Pierre. – Chciałbym też, by nasz Polak zainstalował podsłuch na statku safari. – To będzie jego zadanie. – Proszę pamiętać, że ten Saliba jest byłym komandosem ze świetnymi referencjami. – No właśnie, Saliba urwał się obserwatorom w sobotę i pojawił dopiero późną nocą wczorajszego dnia. Udało mu się odpłynąć niezauważenie. Nie przygoda na malcie

206


XXVIII

wiemy nawet skąd, a tym bardziej, gdzie był. Wie też, że wiemy, że wie, że go obserwujemy. Mat uciął sobie z nim pogawędkę na siłowni, bo wpadli na siebie niedawno. – To komplikuje sprawę, bo będzie podejrzewać, że chcemy mu na łajbie podsłuch zainstalować. – zauważyła Michelle. – Dokładnie, dlatego nasz człowiek podsłuch będzie miał podłożyć dopiero na 24 godziny przed godziną zero. Wyliczyłeś Gerardzie, którego dnia dokładnie powinni być na La Galite? – zapytał Pierre. – Biorąc pod uwagę ostatnie safari oraz ewentualne odchylenia, jeśli nie zrobi odwrotnie i nie popłynie od razu do Tunezji, by nurkować w drodze powrotnej, to powinien tam być w dniach 28–29 sierpnia. – Jak obstawiasz? – zapytał prosto z mostu Pierre. – Obstawiam, że popłynie spokojnie tak, jak ostatnio. Gdyby wyrwał od razu na La Galitę, zakładając, że go śledzimy, byłoby to za bardzo jednoznaczne. – A Ty Michelle, jak myślisz? – Podobnie, obstawiam wersję Gerarda. – No to załatwione. Wydam zaraz rozkazy, by wszystko było zapięte na ostatni guzik. Brakuje nam funduszy, ale tym razem zadziałamy i oby się nam udało złapać bydlaków na gorącym uczynku. – Dodam jeszcze, że te kamerki na La Galite powinny mieć opcję podczerwieni, a chłopcy noktowizory, bo nie możemy wykluczyć akcji w środku nocy, choć jest bardzo wątpliwa. Zakończyli burzę mózgów i każdy udał się do siebie. Pierre wszedł po schodach, uśmiechnął sie przelotnie do sekretarki, która zostawiła mu wiadomość od ich człowieka w Maroko. Okazało się, że namierzyli Ahmeda, który w przystani doglądał załadunku detergentów, co nie należało do jego obowiązków. Do wiadomości było dołączone niewyraźne zdjęcie zrobione tuż przed południem dzisiejszego dnia. Jeszcze bardziej zaciekawiła go notatka o obcym, który wyjeżdżał z rezydencji Abdula w niedzielę, choć nie udało się zarejestrować jego wcześniejszego przybycia. Dołączona fotka przygoda na malcie

207


XXVIII

pokazywała z daleka zgiętego człowieka w pół. Jedyne, co było widoczne, to długie włosy i garnitur. Zaczęło się – pomyślał i zadzwonił na Maltę dowiedzieć się, jak tam praca nad Polakiem. Podświadomie martwił się, że znów mogą nie zdążyć, albo obstawić złego konia.

przygoda na malcie

208


XXIX

Malta, druga połowa sierpnia 1992

Janek dawno nie był tak zmęczony. Wszystkie minuty dnia były wypełnione maksymalnie. Gdy tylko się zjawił, wieczorem w niedzielę, w siedzibie służb specjalnych usiadł do testu sprawdzającego poziom inteligencji. Nigdy wcześniej nie widział tego typu zadań. Były matematyczno-logiczno-skojarzeniowe. Tak przynajmniej najłatwiej było można je opisać. Uzyskany wynik wprawił w podziw nie tylko Janka, ale i agentów. Pokazali mu jego tymczasowy, skromniutki pokoik z pryczą, jedną szafką, malutkim stolikiem i taboretem. Intendent dał mu wojskowe ciuchy, buty i pasek. Ostatnie pół godziny spędził na wstępie do nauki arabskiego. Kolejne dni były ciężkie i Janek kładł się spać tuż po 23-ciej wyjątkowo zmęczony. Wstawał rześki o 5 rano i od nowa czekała go katorga umysłowa i fizyczna. Arabski miał z kobietą i z mężczyzną na zmianę. Wrzucali mu proste zdania i wskazywali na poszczególne wyrazy, które musiał wymawiać i rozpoznawać. Problemem było ich nosowo gardłowe brzmienie i wielość znaczeń w zależności od kontekstu. Skupili sie na 50 słowach, które w kółko powtarzali, odsłuchiwali i powtarzali. Sparingi walki wręcz na dystans wypadły bardzo dobrze. Janek gorzej radził sobie w zwarciu. Nigdy nie trenował judo. Był silny, jednak to technika i spryt mają większe znaczenie. Cieszył sie, że opanował kilka ciekawych i prostych chwytów, dźwigni i rzutów. Poznawał też w zakresie podstawowym obsługę broni białej i palnej. Najważniejsze było jednak działanie na jachcie w warunkach stresu i bez zabezpieczenia z zewnątrz. Najwięcej czasu poświęcali na zapoznanie się z pluskwami, możliwościami ich podrzucenia i uruchomienia. Do tego celu posłużył im nawet model starej łajby. Ćwiczenia wykonywali w ciemności i w porze dnia, by przygoda na malcie

209


XXIX

Janek opanował w sposób dostateczny wszelkie sposobności. W czwartek po szybkim lunch’u spotkał sie z Mat’em. – Jak Ci idzie Polak? – Mam nadzieje, że całkiem dobrze! – Słyszałem, że z arabskim dajesz radę… – urwał. – Mam wciąż problemy. W zależności od szumów i warunków zastanych. Generalnie słowa opanowałem, ale rzeczywistość to zweryfikuje. – Pamiętaj, że nie możesz dać po sobie poznać, że umiesz czy rozumiesz arabski, to bardzo istotne, bo Saliba głupi nie jest, pamiętaj o tym. – Zrobię wszystko, by nie dać tego po sobie poznać – odpowiedział Janek. – Za chwilę masz jeszcze test sprawnościowy w naszej łajbie. On ostatecznie pokaże, jak Ci poszło szkolenie. Potem powtórka teorii, egzamin z arabskiego i spotykamy sie na odprawie. W piątek o 20-tej będziesz w domu. – Do domu to ja mam kilka tysięcy kilometrów Mat – uśmiechnął się Janek – ale rozumiem, że wypuścicie mnie bez kolacji – zrobił smutną minę. – No niestety, kolację zjesz u George’a, albo w knajpie, jak wolisz. Odprawa odbyła sie o 18-tej. Była rzeczowa. Pojawił sie na niej Pierre, który chciał poznać osobiście Janka Polaka z Polski. W końcu okazał sie ważną figurą szachową partii, którą miał zamiar wygrać Francuz. Smarkaty szpieg miał na siebie nie zwracać uwagi. Norwegowie lubią sobie popić, bo u nich w kraju alkohol osiąga horrendalne ceny. Janek musiał o tym wiedzieć. Miał się mieć na baczności i obserwować oraz podsłuchiwać. Nie wolno mu było niczego notować. Dostał 2 pluskwy, by podłożyć je na 24 h przed godziną „zero”. – Janek, jak się czujesz? Może chcesz jednak odwołać swój udział, zrozumiem – zapytał spokojnie Pierre. – Decyzję podjąłem w ostatnią niedzielę. Nie zwykłem zmieniać zdania. Sądzę, że jestem przygotowany i dam radę założyć podsłuch. – Daj radę i nie zgiń przy okazji. Jeśli Saliba jest naszym „złym”, to po przygoda na malcie

210


XXIX

znalezieniu pluskwy, będzie miał pewność, że to Ty. – Zdaję sobie z tego sprawę, ale ryzyko jest wkalkulowane w moją decyzję. – Jesteś młody, bez obrazy, i możesz nie wyczuć tej delikatnej granicy. Możesz nie zauważyć problemu, a Saliba będzie działać bez skrupułów. – Przejdźmy do sedna. – Gdy wkroczymy, każ wszystkim się położyć, chyba, że nie będzie was wtedy na łodzi. Koniecznie nie mieszaj się do akcji. Zrozumiano? – Tak jest Sir, zrozumiano. Nie mieszać sie do akcji. Janek dostał 2 malutkie pluskwy oraz latarkę ołówkową. Dostał też porządny, wojskowy, niemiecki nóż. Wypłacono mu tygodniówkę nie zapominając o roli napiwków i jeden z kierowców odwiózł go. Tymczasem Pierre kontynuował rozmowę. – Mat, jesteś przekonany? – Pierre, rzadko kto osiągnąłby tak wiele w tak krótkim czasie. Ten chłopak trafił nam sie jak ślepej kurze ziarno. – Dobrze, znasz go lepiej, a wyniki testów pokazują, że jest wręcz rewelacyjny. Takich ludzi szukamy – urwał. – Podpytywałem go, służby specjalne go kręcą, ale zatrudnienie się w nich poza Polską to zdrada i nie wchodzi w ogóle w rachubę. – Tym bardziej chciałbym taki narybek u siebie. – Wszystko zapiąłeś na ostatni guzik? – Tak, powiadomiłem odpowiednie ośrodki, ale tylko te istotne. Im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej. – Zgadzam się. Operacja będzie szybka i sprawna więc musimy być gotowi. – Będziemy na wodzie. Jeśli Saliba popłynie wg planu, który zakładamy, spotykamy sie w eterze w czwartek. Satelita nie będzie ich śledzić non stop, ale kurs będziemy sprawdzać co kilka godzin. Nie chcemy ich spłoszyć, a Saliba ma na wyposażeniu bardzo dobry radar, więc musimy zachować bezpieczną odległość. przygoda na malcie

211


XXIX

*** Janek wszedł prosto do domu Meli i George’a. Czekali już na niego z kolacją. – Żyjesz? – zagadnął z uśmiechem szef Janka. – Witaj z powrotem – dodała Meli. – Cześć Wam, jestem cały i zdrowy, i mam mętlik w głowie. – Dostałeś w dupę, co? – nie przestawał się uśmiechać George. – Jakżeby inaczej. Maltretowali mnie 18 godzin dziennie we wszystkie strony. – Nie będę wypytywać o szczegóły, bo i tak nie możesz nam ich zdradzić. – To prawda, ale ja podpytam, co tam w bazie? Okazało sie, że pracownicy przyjęli spokojnie wiadomość o chorobie Janka. Nie było aż tak źle i dali radę ogarnąć wszystkich klientów. W piątek rano miało być losowanie delikwenta gotowego popłynąć na Safari z Salibą. Janek dowiedział się, że Cuprum sie wycofała i było ich teraz trzech. George postawił sprawę jasno, że muszą poczekać na Polaka, bo jest takim samym pracownikiem, jak reszta. Na Janka czekał też list, który przyszedł kilka dni wcześniej. Gdy Meli mu go wręczyła oczy chłopaka rozjaśniły się i wyraźnie ożywiły. Mimowolnie się uśmiechnął, co nie przeszło niezauważone. – Od dziewczyny? – zagadnęła Meli. – Chciałbym, by nią została –odpowiedział Janek. – A jakie są według Ciebie szanse? – wtrącił George. – Szanse są i to jest najważniejsze – uśmiechnął się szeroko. Dość szybko, szybciej niż zwykle, Janek pożegnał się i poszedł do siebie. Ledwo trzasnął drzwiami już rozrywał kopertę. Zrobił to na tyle nieostrożnie, że kawałek listu przedarł. Skarcił się w myślach. Wciąż brakowało mu cierpliwości. Rozłożył jasnozieloną kartkę papeterii i ze skupieniem przystąpił do pochłaniania treści spod ręki Rity…

przygoda na malcie

212


XXIX

Drogi Janku, Dziś jest zimno. Założyłam sweterek i szukam miejsc, które osłaniają od wiatru. Oaza dobiega końca. Bardzo dobry czas tu spędziłam. Chcę Ci opowiedzieć o przeżyciu paschy. II stopień oazy to taka trochę Księga Wyjścia Starego Testamentu. Między innymi jest taki dzień, a właściwie noc, gdzie budzą nas nie wiadomo, o której i każą szybko się ubierać i wychodzić. Nie wolno włączać światła ani używać latarek. Noc była na szczęście ciepła, nie tak, jak teraz. Animatorka nas popędzała, a na placu przed ośrodkiem ustawialiśmy się po dwie, trzy osoby formując coś w formie pochodu. Na początku i na końcu niesiono wielkie świece. Była 1:30, gdy nas obudzono. Zaspani poszliśmy w nieznane, do naszej ziemi obiecanej. Tyle, że nie szliśmy przez morze, bo w naszych górach nie ma morza. Ha, ha, ha… No dobra Janku. Było ciemno, było wyboisto i niektórzy się potykali i wywracali. Bardzo szybko chwyciliśmy sie za ręce i podtrzymując jedni drugich szliśmy w milczeniu przed siebie. Przed wyjściem zjedliśmy przaśny chleb, a na końcu wróciliśmy do ośrodka na poranną, bardzo poranną mszę. Było wspaniale. Wszyscy byliśmy uśmiechnięci. Potem w ciągu następnego dnia dali nam dłuższą przerwę po obiedzie. Sama się zdrzemnęłam przez chwilę. Przyznam Ci się, że śniłeś mi się, jak stoisz w oddali i patrzysz na mnie. Jesteś za daleko, a jednak ja dokładnie widzę Twoje spokojne i jasne oczy. Potem zastanawiałam się o co chodzi z tym snem i tak sobie myślę, że może chcesz bym nie zbliżała się do Ciebie, bo jesteś daleko. Może czeka Cię coś niebezpiecznego? A z drugiej strony chcesz bym była z Tobą w kontakcie bliskim, bo wzrokowym… Takie tam bzdury Ci wypisuję … Choć lubię wakacje, wyjątkowo cieszę sie na ich koniec. Wiesz, dlaczego? Dlatego, że będziemy mogli sie spotkać, a ja na to czekam z utęsknieniem. Mam nadzieje, że Ty też i nic się nie zmieniło. Pojutrze koniec. Czeka nas Agape – taka uroczysta kolacja na zakończenie oazy, gdzie do stołu usługują animatorzy i zawsze są jakieś smakołyki, które wcześniej, przez cały pobyt, się nie pojawiły. Potem długa i męcząca podróż przygoda na malcie

213


XXIX

pociągiem aż do Poznania. Może napiszesz jeszcze do mnie list zanim się zobaczymy w Polsce? Pozdrawiam Cię serdecznie Rita Janek miał wypieki na twarzy. Oddychał szybciej, a serce przyspieszyło czterokrotnie. Teraz czytał list jeszcze raz od początku tyle, że wolniej. “Ma ciekawe sny” – pomyślał. Pewnie, że czekała go niebezpieczna przygoda. Nawet nie zdawał sobie chyba sprawy, że w takich można łatwo stracić życie. Poszedł pod zimny prysznic i szybko zasnął, jak kamień. *** Następnego dnia wstał już o 6-tej. Zrobił delikatną gimnastykę i napił się wody z cytryną. Po prysznicu usiadł i napisał krótki list do Rity. Zjadł smaczne śniadanie u Meli zamieniając z nią kilka słów i pojechał do centrum, wrzucając po drodze list do skrzynki. Wszyscy przywitali go serdecznie, ale najbardziej ucieszyły się Izabel i Cuprum, a nawet Max pojawił sie wcześniej niż zwykle, by uścisnąć Jankowi rękę. Zauważył to tylko George, ale nie dał nic po sobie poznać. Przystąpili do losowania. Nie wiadomo, jak to zrobił George, ale Janek to losowanie wygrał. – No Polak, Ty to masz szczęście – stwierdził Ryan. – Może chcesz się zamienić – wypalił Lukas. – Nie dziękuję, niech zostanie, jak wylosowaliśmy – stwierdził Jan spoglądając na szefa. – Niech tak zostanie – skwitował George i dodał – no panowie do roboty, zaraz będą klienci. Janek odetchnął głęboko. Zaczęło się, przeleciało mu przez głowę. Zamyślił sie na chwilę, ale zaraz napomniał się, że co ma być to będzie i po raz kolejny powiedział już na głos: „Niech sie dzieje wola Nieba, z nią się przygoda na malcie

214


XXIX

zawsze zgadzać trzeba.” I ruszył do swoich obowiązków. Nie było go kilka dni i nie znał części klientów. Grupa była zgrana i dobrze się im razem nurkowało. Kończyli w sobotę ostatnimi zanurzeniami. 12 klientów kończyło pakiet 10-ciu nurkowań i postanowili zapytać właśnie Janka o królika: – Mamy sprawę… – O co chodzi Hogan? – Jan, chcielibyśmy zakończyć nasze nurkowania wspólną imprezą – ciągnął Szwed. – A mianowicie? – Rozmawialiśmy wcześniej o tym maltańskim Fenku… – No pamiętam, mówiłem wam, że najlepszego królika po maltańsku podają w Rabacie i w Mgar. – No właśnie, chcieliśmy, znaczy mamy taką propozycję, żebyś załatwił z szefem, żeby pożyczył nam dziś 2 samochody i zabierzemy Ciebie i Cuprum z nami na ten obiad, bo nie mamy środka lokomocji, a tułanie się autobusem do Mgar i z powrotem nie będzie najciekawsze. – No rzeczywiście słabo wyglądają autobusy na tym odcinku. Trochę późno mi to mówisz, takie rzeczy załatwia się z wyprzedzeniem. George nie praktykuje za bardzo takich przysług, ale zobaczę co da się zrobić – obiecał Janek. – Byłoby super, daj znać jak najszybciej. Janek powiedział George’owi o co chodzi. Ten zapytał Janka czy goście są w porządku i warci zachodu. Janek stwierdził, że tak i George się zgodził. Cuprum była jak najbardziej za i umówili się na 19:00 przy bazie. Gdy Janek dotarł Hondą, większość była już na miejscu. Cuprum trzymała w garści kluczyki od obu samochodów. Musieli zabrać się w 14-tkę. Było ciasno, bo autka są niewielkie. Jechali niecałe pół godziny. Gdy dotarli do Mgar, dowiedzieli się od Janka, że kościół wybudowany na tutejszym placu głównym jest w kształcie jaja. Widać to z jednej strony, a także sufit jest w kształcie jajka kurzego. Otóż tutejsi mieszkańcy, z wdzięczności Bogu, złożyli się na budowę świątyni, ale mieli pomysł, by podziękować w szczeprzygoda na malcie

215


XXIX

gólny sposób. Słynęli bowiem z produkcji jaj dla całej Malty. Byli znani z hodowli niosek, które dawały bardzo dobre jajka i przekuli to w pomysł na budowę świątyni. – Pewnie to taka jedyna na świecie – skomentował ktoś z grupy, gdy po zrobieniu dwóch kółek wreszcie dojrzeli miejsce parkingowe. – Sami zobaczcie. Wejdźcie do środka, a ja w tym czasie zarezerwuję stoliki. – A która to knajpa z tym wyśmienitym królikiem? – Druga od prawej. – No to zaraz jesteśmy. Tymczasem Janek wszedł do restauracji poprosił o złączenie kilku stołów. Wybrał część knajpy na górze. Po kilku minutach wszyscy, łącznie z uśmiechniętą Cuprum, siedzieli już na miejscach i przeglądali menu. – Czy wszyscy będą jeść królika? – zapytał Hogan. – Ja nie – stwierdziła Ingrid – one mają takie piękne oczy. – To Ty wybierz sobie coś innego, a ja zamówię dla wszystkich. Okazało się, że w glinianych wazach podają porcję składającą się z jednego królika na 3 osoby. Hogan zamówił zatem 4 porcje oraz sałatkę cezar z kurczakiem dla Ingrid. Cuprum usiadła naprzeciwko Janka. Było dość głośno, ale można było rozmawiać na tyle, że najbliższe osoby słyszały bez problemu. Utworzyły się naturalne grupki dyskusyjne, a obsługa przyniosła czerwone wino, piwo cisk, kinnie i wodę. Janek ukradkiem rozglądnął się po lokalu i z ciekawością zauważył, że są jedynymi turystami. Wszystkie stoliki zajmowali maltańczycy z rodzinami. To potwierdzało niezbicie, że lokal cieszył się rzeczywistą popularnością. Na przystawkę niezamawianą, a w formie gratisu od restauracji, dostali kilka niewielkich półmisków ze ślimakami w skorupkach i wykałaczki. Ci, którzy przepadali za takimi frykasami bardzo się ucieszyli. Reszta czekała dalej. Wreszcie po dobrych 25 minutach podano do stołu. W półmiskach były kawałki królika i jego niektóre wnętrzności, jak serce czy wątroba. Do tego ziemniaczki, groszek, kawałki marchewki i wyśmienity sos. Maltański przygoda na malcie

216


XXIX

świeży chleb pomagał pozbyć się resztek sosu z talerza. Jedzenie, właściwie ucztowanie, było wyśmienite. Janek ani Cuprum nie płacili. Rozmawiali ze sobą i z innymi i porozumiewali się też wzrokiem. Dwóch facetów, podrywało Włoszkę, jednak ta nie była wrażliwa na ich komplementy. Podchmielone towarzystwo zapakowało się do aut i pojechało pod bazę, gdzie pożegnawszy się poszli do siebie. Janek odwiózł Cuprum hondą. Mieszkała bliziutko bazy, ale jako gentelman nie chciał, by włóczyła się blisko północy sama po Malcie. – Gorączka nie odpuszcza, co? – Żebyś wiedziała, nie ma słońca, ale wciąż pod 30 stopni. – Zadowolony z kolacji? – Bo ja wiem? Żarcie było przednie, towarzystwo im później tym gorzej. – Do Ciebie się przynajmniej nie przyczepiali. – Ja nie jestem taki ładny. – O, czy mam to uznać za komplement? – Chyba nie, bo to szczera prawda, jesteś bardzo ładną i oryginalną dziewczyną. – Cieszę się, że na mnie nie lecisz. – Nie bądź taka pewna – odpowiedział Janek mrugając zalotnie. – Nie podpuszczaj mnie, zauważyłabym przecież. – Wiem, że jesteś bystra, prócz tego, że ładna, ale mam dziewczynę… znaczy chyba mam dziewczynę. – Jak to chyba? – No poznaliśmy się tuż przed moim wyjazdem na Maltę, teraz wymieniamy listy i jestem w niej zakochany i to chyba bardzo. – No to tylko pozazdrościć! – Mam nadzieję Cuprum, mam nadzieję. – Będzie dobrze, jeśli ona czuje tak jak Ty, to za chwilę będziesz pewny, że masz dziewczynę. – Jest wyjątkowa, polubiłabyś ją, a ona Ciebie, może kiedyś się jeszcze spotkamy gdzieś… przygoda na malcie

217


XXIX

– Tylko bądź też mądry i idź na porządne studia, a jutro płyń na safari i szczęśliwie wracaj. – Pójdę… i mam nadzieję szczęśliwie pojawię się na Malcie po safari! Dobrej nocy Gessjca. I dali sobie buziaka w policzek. Janek poczekał aż wejdzie do domu, po czym odjechał do siebie. Kładł się spać grubo po północy. Czekało go raptem kilka godzin snu, szybkie pakowanie i zaokrętowanie na łajbie Saliby. Spał wyjątkowo niespokojnie i kilka razy budził się w nocy. Wreszcie wstał i wziął zimny i dłuższy niż zwykle prysznic. Ogolił się dokładnie. Zdezynfekował i nakremował twarz, przeżegnał się i wyszedł, by stawić czoła nowej przygodzie. Wpierw jednak pojechał do Rabatu na pierwszą poranną mszę, po której wraz z Jose zjadł skromne śniadanie na plebanii. – To płyniesz dziś na safari do Tunezji? – Tak Jose, jak mówiłem o 9:00 jest zaokrętowanie, szybki nureczek, chek dive i płyniemy dalej. – Znasz już rozkład każdego dnia i gdzie będziecie nurkować? – Z grubsza pewnie będzie tak, jak ostatnio, ale decyzje podejmuje kapitan Alfred Saliba. – No tak, ktoś musi rządzić – skwitował młody ksiądz. – Ano tak, jak na parafii – roześmiał się Janek – zawsze ktoś rządzi. – Czasem jest po partnersku i decyzje są wspólne. – Ale chyba nie w kościele, mamy tu hierarchię… – Tak, to prawda, obowiązuje zasada jednoosobowego kierownictwa i to jest dobre. – Dlaczego dobre? – Nie ma problemu, zawsze ten ostatni podejmuje decyzje i jednocześnie ponosi odpowiedzialność. – No tak, odpowiedzialność, to coś takiego… – urwał i zaraz dodał – wielu boi się podjąć decyzję, a może raczej konsekwencji. – Dokładnie tak, jak mówisz Janku, ludzie boją się decydować, anonimowo są odważni, potrafią wygadywać, wypisywać, co im ślina na język przygoda na malcie

218


XXIX

przyniesie, oskarżać i się mądrować… – Anonimowo… – Lepiej powiedz, jak jesteś nastawiony, bo wyczuwam, że się chyba trochę denerwujesz tym safari? – Nie, czy ja wiem – zaskoczony Janek próbował zbyć to pytanie. – Jest ok, mało spałem, bo wczoraj wyciągnęli nas na królika. – Może to dlatego – urwał Jose. Pożegnali się uściskiem dłoni i Janek pognał swoją pożyczoną hondą do portu, gdzie cumowała łódź Saliby. *** Grupa Norwegów była już na miejscu. Janek przybył 5 minut przed czasem więc nie było problemu. Od razu wszedł na pokład, przywitał się z kapitanem i z załogą i pobiegł, na ile pozwalały wąskie korytarzyki i niskie sufity łajby, do swojej skromnej kajuty wrzucić rzeczy. Wrócił, gdy Saliba rozpoczął okrętowanie klientów. Wyczytywał każdego z imienia i nazwiska i każdemu ściskał na powitanie dłoń. Gdy na pokładzie znalazł się ostatni z ludzi północy, organizator wyprawy zapoznał wszystkich z zasadami panującymi na łodzi. W tym czasie Janek obserwował załogę, samego Salibę i łódź. Nie zauważył żadnych zmian do momentu, gdy od strony dziobu przyszedł młody chłopak o mocno hebanowym odcieniu skóry. Polak rozpoznał w nim złodzieja torebki, którego na początku pobytu gonił na hondzie. Przez chwilę ogarnął go niepokój, ale przecież gość nie mógł go rozpoznać. Prawie na niego nie patrzył, a głowę przechylał tylko kilka razy na zakrętach, a potem zniknął. – Cześć – powiedział Janek pogodnym głosem do nowego członka załogi – Jan. – Salam – odburknął chłopak z dość długimi kędziorami na głowie. – Masz jakoś na imię „amigo”? – zagadnął. – Buru – odparł krótko. – On jest małomówny, musi Cię lepiej poznać – wtrącił się Hassan. przygoda na malcie

219


XXIX

– Powiedz mi zatem, co to za imię? – Buru znaczy „byk” po afrykańsku, jego matka pochodzi z Czarnego Lądu, a ojciec stąd, ale zmarł, gdy ten był jeszcze dzieckiem. – Współczuję – rzekł z namysłem Janek. – Nie gadaj tyle Hassan – skarcił go pół krwi Afrykańczyk z błyskiem w oku. – Uspokój się przyjacielu, czeka nas tydzień wspólnego rejsu, a Janek jest w porządku, płynął już z nami, a Ty jesteś nowy więc nie podskakuj. Wyczuwało się lekkie napięcie. Podniosło się ono, gdy pod koniec tej szybkiej wymiany zdań odwrócił się Saliba i spiorunował ich wzrokiem. Nie znosił takiego zachowania przy klientach. Chwycił Buru pod rękę i odszedł na bok. – No to się chłopakowi dostanie – uśmiechnął się niepewnie Hassan. – Aż taki ostry jest dla was kapitan? – Czy ja wiem, lubi porządek i spokój oraz nie wychylanie się przy klientach. – A poza obowiązkami służbowymi? – Jest silny, twardy, ma charakter i nie lubi sprzeciwu. – Słuchacie go zawsze co do joty? – dopytywał Janek. – Wiesz – urwał, spojrzał nerwowo w kierunku, gdzie odeszli i o kilka tonów ciszej dodał – czasem wbrew zakazowi wychylimy jedno piwo i na to przymyka oczy, no i płaci super. – No tak, kasa, ważna rzecz – pokiwał znacząco głową Janek. Niebawem poszły komendy „odcumować” i „cała naprzód”. Ruszyli. Pogoda była wymarzona. Na błękitnym niebie przesuwały się leniwie rozmazane obłoczki. Wyglądały jakby pacnięcia pędzlem z białą farbą. Słońce szybko wchodziło coraz wyżej, a od zachodu wiał delikatny wietrzyk marszcząc tylko nieznacznie taflę Morza Śródziemnego. Janek dopełnił już formalności. Sprawdził kto, ile ma zalogowanych nurkowań i kiedy ostatni raz był pod wodą. Okazało się, że wszyscy moją ukończony stopień Advance w organizacji PADI i mają co najmniej po 100 zanurzeń w wodach otwarprzygoda na malcie

220


XXIX

tych. Za chwilę mieli się zatrzymać przy wyspie Comino, by zrobić check dive i dobrać odpowiednie obciążenie. Nadszedł czas przygotowania sprzętu. Miejsca było dużo, bo Norwegowie stanowili zespół 8 osób. – Mam nadzieję, że się dobrze rozumiemy – kontynuował Janek. – Zero alkoholu przed nurkowaniem, jeśli zobaczę kogoś lub wyczuje alkohol, nie nurkuje, a moja decyzja jest nieodwołalna. Kto pije do późna odpuszcza poranne zanurzenie. Będziemy odbywać średnio 3 nurkowania dziennie. – A będzie możliwość zrobić nocne? – Jasne, jeśli pogoda pozwoli, to będziemy robić nocne. – Jesteście dobrani w pary, przypomnieliśmy sobie znaki, pamiętajcie, kto pierwszy będzie mieć 120 bar pokazuje mi to i całą grupą zaczynamy wracać i wypłycać. Proszę trzymać zawsze mój poziom pod wodą, nie niżej i nie wyżej. Tolerancja to 2 metry, jeśli okaże się, że jesteście dobrze ogarnięci. Usłyszał pomruk niezadowolenia. Znakomita większość panów Norwegów mogła być jego ojcami, jeden nawet dziadkiem. Dlatego Janek dodał szybko pojednawczym tonem. – Panowie, jeszcze się nie znamy. Mam nadzieję, że jesteście świetnymi nurkami, a pewnie nie jeden z Was, jest o niebo lepszy ode mnie. Zasady jednak obowiązują, a nurkowanie nie jest tym samym, co jazda na rowerze. Jestem całkiem młody, ale staram się jak najlepiej nurkować i sami się przekonacie, czy można mieć do mnie zaufanie pod wodą. – Aleś się chłopie nagadał – stwierdził ten, który mógłby być dziadkiem Janka, a miał na imię Thor. – Przepraszam, że Was zanudziłem – z udawanym smutkiem odpowiedział Polak – Nie przejmuj się Thorem, ma z tysiąc nurkowań, większość w zimnych wodach naszej ukochanej Północy, więc moczenie się tutaj traktuje jak zabawę w gorącej kałuży. – Rozumiem, jestem z Polski, a Bałtyk nie należy do ciepłych mórz. – No to Polaku, jesteś swój chłop, skoro jesteś z Polski i znasz Bałtyk przygoda na malcie

221


XXIX

z ciemnej i zimnej perspektywy zielonej wody – z uznaniem wtrącił Björn, jasnowłosy 25-cio latek o krzepkiej budowie ciała. Zrobiło się wesoło, a łódź właśnie kotwiczyła. Przed nimi widniała skalista wyspa Comino. Podpłynęli od strony nie turystycznej, dlatego z tego miejsca nie mogli widzieć Błękitnej Laguny. Janek z niepokojem dostrzegł kilka meduz świecących i od razu powiedział, by na nie uważać, a kto ma rękawiczki i kaptury, aby je założył. Pierwszy wskoczył do wody, a po nim reszta. Zanurzyli się przy linie kotwicznej. W jednym przypadku trzeba było dołożyć 2 kg ołowiu. Zanurzenie trwało 45 minut. Janek płynął spokojnie dając im tyle czasu, ile potrzebowali. Dwóch Skandynawów miało wypasione aparaty, jeden kamerę, a czwarty jakiś malutki aparat kompaktowy. Mięli szczęście, bo mignął im przed oczami średniej wielkości tuńczyk, co nie jest częste na Malcie. Spotkali ławice oblad i ryb chromis kasztanowy. Widzieli murenę, a w mini jaskiniach kręciły się apogony. Pod koniec nurkowania dojrzeli nawet małą płaszczkę sunącą tuż nad dnem. Po wyjściu z wody okazało się, że ich zużycie powietrza jest całkiem niezłe i najgorszy wynik to 40 bar. Janek zapamiętał gościa, by mieć go później na oku i blisko siebie. Popłynęli dalej wg rozkładu, który przedstawił Saliba. Trasa miała przebiegać identycznie, jak wcześniej. Oczywiście kapitan zastrzegał sobie zmianę kursu i miejsc nurkowych ze względów pogodowych.

przygoda na malcie

222


XXX

Poznań, druga połowa sierpnia 1992

Rita siedziała w pociągu. Słowo „siedziała” było tu bardzo nieadekwatne, bo w składzie relacji Kraków Główny – Poznań Główny, panował niemiłosierny tłok. Przejście do ubikacji bez umiejętności latania było niemożliwe. Rita cieszyła się jednak, bo przecież i tak znalazła się w komfortowej sytuacji. Na peronie, gdy podstawiali pociąg, jeden z chłopaków dojrzał niedomknięte okno i przy pomocy dwóch kolegów przeszedł przez nie w momencie, gdy pociąg zatrzymał się z charakterystycznym piskiem. Zlokalizował dwa przedziały. Jeden z nich był zamknięty z karteczką: „Przedział dla matek z dziećmi”. Musiał być asertywny, by nie wpuścić walącego tłumu. Bagaże powędrowały przez okno i to dało mu argumenty. Pokazywał na zajęte plecakami siedzenia i ludzie odpuszczali. Gdy dotarła kilkunastoosobowa grupa młodzieży oazowej do przedziałów, bagaże powędrowały piętro wyżej, a na ośmiu miejscach siedziało 10 osób. Reszta tłoczyła się na korytarzu. Krzysiek nie zastanawiając się zbytnio wyjął monety, poprosił, by go zasłonili i ściskając je mocno, aż pobielały mu knykcie, przekręcił kwadrat w zamku otwierając przedział. Karteczka powędrowała do śmieci, a przedział wypełnił się momentalnie po brzegi. – Nie przesadziłeś z tym przedziałem? – odezwała się Ela. – Przecież, jak wół było napisane dla matek z dziećmi. – Widzisz gdzieś tu matki z dziećmi? – wziął go w obronę Andrzej. – No niby nie widzę, ale przecież mogą wsiąść na następnej stacji. – Jak się tu znajdą matki z małymi dziećmi, to ustąpimy im miejsca, zadowolona? – Było by dobrze, w końcu wracamy z oazy… przygoda na malcie

223


XXX

– Tak, jak jechaliśmy w tą stronę, to pamiętasz, też był taki przedział i całą drogę był zamknięty, a ludzie stali bez sensu. – Pamiętam – odpowiedziała Ela. – Dajcie już spokój – wtrąciła się zdecydowanie Rita. – Może rzeczywiście nie zrobiliśmy superdobrze, ale z drugiej strony chłopacy mają rację, lepiej siedzieć niż stać, gdy 8 miejsc czeka na swoje matki… – To może zaśpiewamy? – A co? – Może „Aby byli jedno”? – rzucił ktoś ze środka przedziału. I pojawiła się gitara i zaczęli śpiewać w rytm muzyki płynącej ze strun. Atmosfera zrobiła się sympatyczna, a nawet początkowo zniesmaczeni ludzie zaczynali się przekonywać, gdy widzieli uśmiechnięte twarze młodych nastolatków. Rita wyglądała na zmęczoną i niewyspaną. Choć twarz i ręce jej ogorzały od słońca i wiatru, to widać było zmęczenie. Rozpierała ją radość. Oaza była naprawdę udana. Trafiła na fantastyczną animatorkę i normalnego księdza. Teraz wracała do domu, gdzie wreszcie weźmie prysznic i porządnie się wyśpi. Zostało już tylko kilka dni do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Druga klasa liceum. Ostatnia klasa z Jankiem w tej samej szkole. Była ciekawa, czy dostał jej list i czy zdąży na niego odpisać jeszcze zanim rozpocznie się wrzesień. Myśli biegnące wokół Janka, szkoły, nowych podręczników, zadbania o wygląd i znowu Janka oraz jednostajny bieg pociągu spowodowały, że przysnęła. Obudził ją pisk hamulców i łokieć wbity pod żebro. – Katowice – stwierdził ktoś z korytarza. – Może zrobi się luźniej, dużo osób wysiada. – Oby, bo moje żebra ledwie zipią – z udawanym wyrzutem powiedział Rita. – Księżniczka na ziarnku grochu – parsknęła Ewa. Część wybuchnęła śmiechem. Jednak nie Rita, bo nie lubiły się z Ewą i teraz karciła się w myślach, że niepotrzebnie ją sprowokowała. Z drugiej strony zastanawiała się, czy aby Ewa nie wcisnęła jej tego łokcia specjalnie. przygoda na malcie

224


XXX

Wcale by się nie zdziwiła. Nie miała jednak sił i ochoty na dalszą polemikę więc przerzuciła się z jednego półdupka na drugi i głośno odetchnęła. Tymczasem więcej ludzi wyszło z pociągu niż do niego weszło. Zrobiło się bardziej przewiewnie, choć trudno mówić o przewiewie, gdy z okna lecą drobinki śląskiej sadzy. Pociąg ruszył wreszcie dalej. Mieli 30 minut opóźnienia, a owo opóźnienie mogło ulec zmianie. Jakoś tak się składało, że zawsze ulegało w stronę zwiększenia się, a nie zmniejszenia. Wczesnym rankiem Rita wysiadła po długiej i męczącej podróży na nieciekawym dworcu Poznań Główny. Przeciągnęła się i ziewnęła, co skrupulatnie powtórzyli wszyscy, jakby się umówili. Teraz przeszli z plecakami na plecach po schodach na Most Dworcowy i udali się na przystanek tramwajowy. Po niespełna godzinie Rita znalazła się w domu. Rocky oszalał. Naskakiwał na nią, trącał mordą i usiłował polizać po twarzy. Matka wyszła uśmiechnięta na powitanie córki, a Krzysiu ją uściskał. – Urosłeś braciszku – powiedziała z uznaniem w głosie Rita. – Tak mówisz? Ale fajnie, że jesteś, poukładamy klocki? – Synku, spokojnie – z obronną ręką weszła mama. – Daj siostrze odpocząć, na pewno jest zmęczona i pada z nóg – i dodała już wprost do Rity – na co masz ochotę, może zrobię Ci jajecznicę? – Wolę 2 jajka na miękko i do tego kakao, jaką ja mam ochotę na kakao – westchnęła Rita. – Wrzuć wszystkie rzeczy do brudnika, umyj ręce i siadaj do stołu, opowiesz nam o rekolekcjach. – Było bardzo fajnie – rzuciła odchodząc do łazienki. Niebawem przyjechali ojciec i Marek, a Ania obudziła się słysząc odgłosy radości płynące z kuchni. Starszy brat z uznaniem stwierdził, że Rita wyładniała, troszeczkę urosła i że jest superopalona. Zrobiło jej się miło, a po chwili usłyszała od Marka: – Jankowi na pewno się spodobasz! – A co Ty nagle teraz wylatujesz z Jankiem? – zapytała Rita. – A co, już się odkochałaś? przygoda na malcie

225


XXX

– Mamo, niech on przestanie, dopiero wróciłam, a on już zaczyna. – Marek, daj jej spokój, jest zmęczona, przez to rozdrażniona, a Ty po co dolewasz oliwy do ognia? – Oj mamo, musi wiedzieć, że na dobre wróciła do domu – uśmiechnął się pojednawczo i wszyscy zaczęli się śmiać. Po smacznym śniadaniu i dużym kubku kakao, Rita poszła pod prysznic. Siedziała omywana strugami gorącej wody i pary dłużej niż zwykle. Nałożyła szampon na włosy i długo go wcierała. Potem przerzuciła je do przodu. Zakryły jej twarz i po chwili poddawały się ciśnieniu i kierunkowi wody. Gdy cała była już czysta i odpowiednio namoczona i odmoczona, wyszła z kabiny i stanęła przed zaparowanym lustrem. Sięgnęła po papier toaletowy i starannie oczyściła gładką powierzchnię zwierciadła. Powtórzyła czynność i wreszcie mogła przeglądnąć się i ocenić jak też wygląda jej twarz, dekolt, piersi i brzuch. Przez te 17 dni zgubiła jakieś 3 kg, co ją cieszyło. Piersi zrobiły się jakby większe i bardziej zaokrąglone, a włosy się wydłużyły. Niestety na twarzy pojawiły się pryszcze i było jej głupio, że siedziała tak przed chwilą na śniadaniu. Przystąpiła do oczyszczania czoła, policzków i zakamarków w miejscu, gdzie nos łączy się z policzkami. Trwało to dość długo, aż wyrwał ją donośny głos Krzysia, by już wreszcie wyszła. Nałożyła więc balsam na ciało, nakremowała się, a włosy pokryła zachodnią i wspaniale pachnącą odżywką. Założyła jeansy, pastelowo zieloną koszulkę z krótkim rękawem i wyszła z łazienki. Zaraz za nią wyskoczyły też resztki kłębów pary. *** Następnego dnia Rita obudziła się o 11:45. Nie mogła uwierzyć, że spała bite 13 godzin. Nie wstała ani razu i nie pamiętała, by coś jej się śniło. Był 28 sierpnia 1992 roku, piątek. Szybko wstała, pobiegła do łazienki, by po chwili wejść do kuchni na szybkie śniadanie. Zamieniła kilka słów z matką i pobiegła po rower. Była umówiona z Klarą, a nie lubiła się spóźniać, toteż nie pogłaskała Rocky’ego, co zostało przez wilczura odnotowane w pamięci. Sunęła teraz Sianowską, by po dłuższej chwili wpaść do Klary, do domu. przygoda na malcie

226


XXX

– Cześć kochana, prawie się spóźniłaś – zauważyła przyjaciółka. – Prawie stanowi wielką różnicę – odparowała Rita, zadowolona, że jednak zdążyła. – Dobrze wyglądasz, gdyby… nie ten wielki pryszcz nad lewym okiem – uśmiechnęła się szyderczo Klara. – Nie znęcaj się nade mną, wiem, że jest wielki, ale to już tylko pozostałość po nim. Mam nadzieję, że do września będzie już tylko wspomnieniem. – Chciałabyś, nie ma tak dobrze na tym świecie. – Oj, marudzisz, zamiast dodać mi otuchy. – Opowiadaj lepiej, czy poznałaś jakiegoś fajnego chłopaka na tej Twojej oazie, czy wciąż Janek Ci w głowie? – W głowie, jak w głowie, ale zapadł mi w sercu – odpowiedziała po chwili Rita. – No coś Ty, nie było nikogo fajnego w tej Stryszawie? – nie dawała za wygraną Klara. – Wiesz, chłopaków było z 20-tu, więc i fajni, i przystojni się przewijali. – No i co? – A co, no i co? Nic, byli, pojechali, szkoła… – Oj Rita, Ty to jesteś dziwna… – A Ty nigdy się nie zakochałaś? – … w sumie to chyba nie – posmutniała nagle Klara. – O, widzę w Tobie ludzkie uczucia, jednak wierzysz w zakochanie się?! – Pewnie, że wierzę, ale to się zdarza nielicznym, to znaczy zakochanie to owszem, zdarza się często, a nawet pewnie kilka razy, ale takie zakochanie, które przetrwa i przerodzi się w prawdziwą miłość, to już rzadkość, której ze świecą szukać – Masz rację – urwała Rita. Wsiadły na rowery i pojechały do szkoły. Na ogłoszeniu wywieszonym na głównych drzwiach widniała informacja odnośnie początku roku szkolnego. Apel był przewidziany na 9:00 na boisku szkolnym. A po części oficjalnej spotkanie w klasach z wychowawcą. przygoda na malcie

227


XXX

– Mam nadzieję, że plan lekcji będzie ok – stwierdził Franek, który podszedł niezauważony, by również zasięgnąć informacji. – Oj żeby tylko w piątek lekcje kończyły się o normalnej porze, a nie o 15:30 jak w zeszłym roku. – No chyba! Jesteśmy już w drugiej klasie, niech męczą pierwszaków. – Wiesz, jak to jest ze szczęściem – rzuciła Klara do Franka. – Przestańcie, co ma być to będzie, może rzeczywiście w tym roku będziemy wcześniej zaczynać weekendowanie? – Ja pierdolę, jeszcze 3 dni i znowu zacznie się buda… – Wyrażaj się – zganiła go Rita – po co taki język? – Oj bo, wkur… wkurzony jestem, nie cierpię budy, tego chrzanienia, sprawdzania, czy tarcza jest przyszyta… – Przeżyjesz Franek, wszyscy przeżyjemy, a za rok o tej porze będziemy się przygotowywać do połowinek – przytomnie zmieniła temat Rita. – I będzie już wtedy z górki – dodała Klara. Dziewczyny pożegnały się z kolegą i postanowiły przejechać się nad Jezioro Strzeszyńskie. Zaledwie kilkadziesiąt minut zajęło im dostanie się do plaży głównej. Wiele osób zażywało jeszcze kąpieli, bo temperatura wody wciąż oscylowała przy 20°C Przy jednym z pomostów dziewczęta zauważyły 2 nurków, którzy obładowani sprzętem wchodzili właśnie do wody. Rita ożywiła się i podeszła bliżej, by się im przyjrzeć. Pierwszy raz widziała, jak to wygląda. Neoprenowa pianka, ciężkie butle, maski i automaty zakrywały postacie facetów. Z podsłuchanych rozmów okazało się, że jeden z nich był instruktorem, a drugi kursantem. Po 10 minutach omawiania procedur zniknęli po drugiej stronie lustra wody. Rita w milczeniu śledziła jeszcze przez chwilę bąbelki powietrza przebijające taflę i lecące ku górze, uwolnione z objęć wody. Dziewczyny weszły na pomost. Przypatrywały się kąpiącym ludziom, rozpoznały nawet kilku tegorocznych maturzystów. Do końcówki pomostu zbliżyły się 3 łabędzie. Piękne i okazałe sunęły cicho po wodzie. Rita lubiła przyglądać się tym wielkim, majestatycznym ptakom. Wiedziała, że para przygoda na malcie

228


XXX

samca z samicą, gdy się raz połączy, zostaje ze sobą aż do śmierci jednego z partnerów. Rzadkie zjawisko w przyrodzie. Tak samo mają bociany, wiedziała to na pewno. Przed jej oczami stanęły obrazy nurków, łabędzi i Janka, który trzyma ją za rękę. Mimowolnie uśmiechnęła się. – Z czego się tak nagle śmiejesz? – zapytała Klara. – Uśmiecham się, a nie śmieje, a to różnica. – Dlaczego się zatem uśmiechasz? – A skojarzenia, ja tak czasem mam – nie chciała zdradzać swoich myśli przyjaciółce. – Ta… skojarzenia… pewnie związane z! – Co związane z?! – No z Jankiem, przecież ślepa nie jestem, też widziałam tych nurków, a on nurkuje teraz na Malcie, no nie?! – Masz rację, pomyślałam o Janku. Wiesz pierwszy raz w życiu widziałam nurków w tym ich sprzęcie. – Ja też, wygląda to pokracznie i zdaje się dużo waży. – Oj raczej! Po powrocie Rita odświeżyła swoją szkolną torbę i przepatrzyła jej zawartość. Naostrzyła ołówki, podpisała nowe zeszyty. Przed nią ostatni weekend wolności. W poniedziałek będzie 31 sierpnia i we wtorek do szkoły. Pierwszy tydzień będzie luźny, myślała, ale od kolejnego poniedziałku już się zacznie pełną parą. Za oknem pogoda wydawała się psuć. Nadeszły szaro ołowiane chmury i przez całą noc padało. Spała dobrze, ale krócej. W sobotę obudziła się o 9-tej i poszła pobawić się z Krzysiem. Potem lepiły we trzy: mama, Ania i Rita, pierogi z mięsem – ulubiony obiad ojca i Marka. Krzysia zresztą też. Mama kupiła ładny kawałek kruchej wołowiny. Ugotowała ja z warzywami, jakby gotowała rosół. Następnie całość zmieliła, dodała jajko i przyprawy. Teraz dziewczyny pakowały je w ciasto, którego brzegi ugniatały widelcem. W sumie ulepiły 106 pierogów i Krzysiu był niezadowolony, że nie wyszło ich 102. W wakacje znów leciał serial Czterej Pancerni i pies, i Krzysiu dostał zezwolenie na oglądaprzygoda na malcie

229


XXX

nie. Film wywarł na nim wrażenie. Bawił się teraz chętniej żołnierzykami i najczęściej był Jankiem Kosem, którego grał świetny aktor Janusz Gajos. W każdym razie obiad był przedni, a do tego na stole pojawił się kompot z wiśni. Brzuchy napełniły się po brzegi, a i humory znacznie się poprawiły. Tomasz Kranc zaprosił nawet wszystkich na wspólny wyjazd nazajutrz nad morze do Sarbinowa. Zostało to przyjęte z niemałym entuzjazmem. – Skoro jutro jedziemy, pobudka o 6-tej, a o wpół do siódmej ruszamy – zadecydował. – A co z kościołem? – Pójdziemy w Sarbinowie, dziś na targu dowiedziałem się od znajomego, że mają w wakacje msze o 12:00 i o 16:00, no i wieczorem też. – Byle tylko słońce świeciło. – Będzie dobrze, ale trzeba się dzisiaj już spakować. – Tato, a co zrobimy z Rocky’m? – zapytała Rita. – Marek jutro z samego rana naleje mu pełną miskę wody, zostawi też dodatkowo wiadro z wodą. Nic mu nie będzie. – Ale super! – wykrzyknął Krzyś. – Będziemy robić babki i zbudujemy zamek. – Myślałam, że czołg – zauważyła z uśmiechem mama. – Ale super pomysł, zbudujemy Rudego 102! – podekscytował się chłopiec. – Już dobrze, idźcie dziś wcześniej spać, bo to mimo wszystko ze 4 godziny pojedziemy w jedną stronę. – Zrobię kanapki na drogę, wezmę jabłka – urwała pani Kranc, bo w zdanie wszedł jej mąż. – I zapraszam was jutro na rybkę do smażalni – z uśmiechem rzekł Tomasz Kranc. – Ale to kupa pieniędzy wyjdzie na naszą rodzinę. – Interesy w sierpniu poszły bardzo dobrze, raz możemy sobie pozwolić na taki rarytas, jak dorsz z frytkami i surówką. I następnego dnia pojechali. przygoda na malcie

230


XXXI

Maroko, 26 sierpnia 1992

Saliba, gdzieś pośród błękitu morskiej wody, usłyszał sygnał dzwonka telefonu. Tak przynajmniej wyobrażał to sobie Marokańczyk z Afryki. – Płyniesz rozkładowo? – zapytał po arabsku Abdul. – Bez zakłóceń, jak mówiłem wcześniej, przez tydzień mnie nie będzie, jestem na safari nurkowym – odparł krótko Saliba. – Z jakich organizacji nurkowych są klienci? – Są z PADI – powiedział Alfred. – W takim razie tyle samo zanurzeń, co wynurzeń – rozłączyli się po upływie kilkunastu sekund. Klienci byli w tym czasie pod wodą i nie mogli słyszeć rozmowy. Saliba był bardzo uważny i zapobiegliwy. Lepiej dmuchać na zimne, uważał. Abdul Sanjar siedział przed domem na tarasie wśród cienia palm i popijał schłodzone białe wino zmieszane z wodą. Dopilnował, by transport świeżej partii narkotyków, który płynął z Ameryki Południowej, został niezauważenie przerzucony na jego statek, na jednej z wysp Zielonego Przylądka, a dokładnie na wyspie Fogo. Wczesnym rankiem, gdy wszyscy jeszcze spali do małej wyciętej zatoczki tej wulkanicznej wyspy, wpłynął kuter rybacki. Wcześniej zmieniono na nim flagę i teraz był pod lokalną banderą. Czarny piasek powodował, że woda wydawała się koloru atramentu, była jednak przezroczysta i z nastaniem dnia można było spokojnie dojrzeć dno, które znajdowało się 10 metrów poniżej powierzchni. Ahmed, jego prawa ręka, osobiście nadzorował operację. Oficjalnie ich ładunkiem były różne ryby, w tym merliny, których mięso zostanie sprzedane na targu. W tym samym czasie obrotny Abdul załatwił wszelkie pozwolenia i zaprzygoda na malcie

231


XXXI

kup ładunku detergentów. Po ładunek ów mieli popłynąć tak, by dotrzeć na miejsce 28 sierpnia. Wszystko szło dobrze, jednak Abdul wiedział, że gdzieś po drugiej stronie w eterze czai się wróg, który jest dobrze zorganizowany i bardzo niebezpieczny. Sam był oczywiście kryty. W razie wpadki wyłgałby się zapewne i nic by mu nie udowodnili. Podniecało go jednak to wszystko bardzo, dlatego czas niezmiennie dzielił na ten do następnej akcji i na ten do kolejnej, i do kolejnej. – Salam Ahmed – Abdul zadzwonił kontrolnie. – Salam szefie – odpowiedział spokojnie Ahmed – wszystko w porządku, merliny zasypane lodem, jadą do celu – dodał pospiesznie. – Pogodę macie dobrą? – Jest przewidywalna, żadnych sztormów po drodze. – Jak stoisz z terminami? – Będziemy na czas szefie – dodał Ahmed i po sekundzie usłyszał dźwięk zakończonego połączenia satelitarnego. Abdul upił kolejny łyk wspaniałego wina, których butelki leżakowały w specjalnym pomieszczeniu o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Nie znał się zbyt dobrze na winach, ale zasięgał każdorazowo języka i wybierał najlepsze, a za razem najdroższe roczniki. Miał też obsesję na kontrolowaniu swoich ludzi. Wiedział, że prawie każdy jest do przekupienia, a ostatnie „wypadki” przy pracy dawały mu jasny sygnał, że gdzieś blisko jest kret. Zacisnął zęby i pięści, i skupił się przez chwilę na sposobach uśmiercenia zdrajcy i wszystkich z nim powiązanych osób.

przygoda na malcie

232


XXXII

Paryż, ostatni tydzień sierpnia 1992

– Cześć Pierre, co tam w naszej sprawie, płyną wg przewidywań Gerarda? – zapytała przez telefon Michelle. – Cześć! Ale wcześnie dzwonisz, jeszcze nie dopiłem porannej kawy… – odparł z udawanym zaskoczeniem Pierre. – Znamy się kolego, dzień zacząłeś od rzucenia okiem na notatki z obserwacji, a nie od kawy, zgadza się? – Muszę zmienić zwyczaje i bardziej ochłonąć na starość – skonstatował z uśmiechem. – No dajesz człowieku! – głośniej zawołała zniecierpliwiona Michelle. – Już, już, spokojnie. Płyną wg ustaleń. Na razie dokładnie, jak zeszłym razem. Ta sama droga, te same miejsca. Dziś jest środa, więc jutro ostateczne przygotowania. Pojadę na wybrzeże i będę na naszym „kutrze”. Chcę wziąć udział w akcji. – Dostałeś zgodę szefostwa? – Wytłumaczyłem im o co chodzi i dostałem. – Szczęściarz, też bym się chętnie wyrwała z miękkiego fotela i czterech szarych ścian – urwała. – Daj spokój, każdy robi to, w czym jest najlepszy, a ja najlepiej czuję się w akcji, dlatego awans mnie ucieszył z jednej strony, ale z drugiej nie za bardzo. – Każdy kij ma dwa końce, dokładnie tak, jak każda kiełbasa – stwierdziła przytomnie Michelle. – Ale wiesz, za to żona szczęśliwa, częściej jestem w domu i nawet się nam ostatnio poprawiło – z nutką romantyzmu wtrącił Pierre. przygoda na malcie

233


XXXII

– Pogratulować, to rzadkie w tych czasach. – Chyba nie tylko w tych, tylko w ogóle rzadkie… – Dobra, koniec uniesień, wracamy na ziemię – zawyrokowała i dodała – informuj mnie na bieżąco, dobrze? – Jasna sprawa. Jesteśmy w tym razem i jesteś częścią zespołu. Rozłączyli się. Pierre zaczął sączyć kawę nie odrywając wzroku od meldunków. Rozmyślał. Martwił się o Polaka i zastanawiał, czy chłopak nie spieprzy całej akcji. Skoro narkotykowi bossowie znaleźli nową drogę dostaw tego świństwa do Europy, to trzeba zrobić wszystko, by im to uniemożliwić. Statek Saliby pruł fale Morza Śródziemnego i nieubłaganie zbliżał się do La Gality. Jutro musi się zerwać wcześnie rano, by na 6:00 być już na „kutrze”. Komandosi wypływali o zmierzchu, by dotrzeć do wyspy w czwartek rano. *** Był 27 sierpnia 1992 roku. Grupa 3 komandosów dobiła do skalistego brzegu wysepki. Zabrali ze sobą sprzęt wspinaczkowy, maskujące namioty, racje żywnościowe na 3 doby, karabiny snajperskie, kamery, krótkofalówki, apteczkę i telefon satelitarny. Tak obładowani wspięli się sprawnie na górę i na szczycie, w największym obniżeniu terenu zrobili obozowisko. Musieli uważać, by odbite w promieniach słonecznych szklane obiektywy nie zdradziły ich położenia. Podzielili się na wachty tak, by jeden mógł odpoczywać. Prawie w ogóle nie rozmawiali. W tym czasie Pierre dotarł helikopterem do wybrzeża. Zdążył się już obudzić. Kawa i adrenalina nadchodzących wydarzeń działały wyjątkowo dobrze. Wszedł do „kutra”, który z zewnątrz rzeczywiście wyglądał na pożal się Boże łajbę, co to kilku mil nie będzie w stanie zrobić. Z radością zajrzał pod pokład. Tu aż go zatkało. Stateczek naszpikowany był elektroniką, przytulnie urządzony i dobrze zaopatrzony. Zarówno w udogodnienia jak i militarnie. Przywitał się z kapitanem i 6-cio osobową załogą. Wskazano mu jego miejsce i przedstawiono zasady panujące na pokładzie. Przyjął je przygoda na malcie

234


XXXII

bez słowa i z uśmiechem. Cieszył się, że bierze udział w akcji. Siedzenie w biurze nie służyło mu, a na pewno nie służyło jego brzuchowi, który wciąż starał się ostatnio zgubić. Odcumowali i spokojnie odpłynęli.

przygoda na malcie

235


XXXIII

Morze Śródziemne, koniec sierpnia 1992

Safari trwało już kilka dni. Tym razem zrezygnowali z zanurzeń wokół wyspy Linosa, jak ubiegłym razem, a 3 dni poświęcili na nurkowaniu wokół Pantellerii. Dalej popłynęli w kierunku Zabretty, gdzie ponurkowali, pozwiedzali wyspę i zjedli kolację na lądzie. Było dużo spokojniej, bo zamiast 12 nurków i 3 przewodników, teraz było 8 i jeden przewodnik. Różnica była taka, że w czasie, gdy podziwiali podwodny świat Pantellerii nurkował z nimi Saliba. Janek obserwował rozpoznanego wcześniej Buru. Ten w ogóle go nie skojarzył. Przecież przez 2 ostatnie miesiące Janek zmężniał. Był teraz opalony, miał dłuższe włosy i zarost. Poszerzył się w barach i miał większy biceps. Sam tego nie zauważał za bardzo, bo dzień za dniem mijały podobnie. Buru, pół krwi Afrykańczyk, był zamknięty w sobie. Miał ostre i zimne spojrzenie. Całe życie biedował i bardzo szybko nauczył się kraść. Wkurzali go bogaci, pyszniący się ludzie, szczególnie biali. Dlatego nie miał skrupułów, gdy ich okradał na Malcie. Saliba przyjął go po rekomendacji Khurrama. W krótkiej rozmowie zawarł wszystko, co było potrzebne nowemu rekrutowi. – Khurram Cię poleca… – Będzie pan ze mnie zadowolony, można na mnie polegać. – Słyszałem, że żyjesz z okradania cudzoziemców – ciągnął Saliba. – Tak, są tak bogaci, że dobrze im tak. – Słuchaj Buru, powiem tylko raz. Ja tu rządzę, swoje zdanie zatrzymujesz dla siebie. Jeśli cokolwiek zginie, a okaże się, że Ty to podwędziłeś, zabiję Cię. Nie toleruję nieuczciwości wobec mnie. Musisz być lojalny do przygoda na malcie

236


XXXIII

bólu i trzymać gębę na kłódkę. – Rozumiem – powiedział Buru. – Nie obchodzi mnie, czy rozumiesz, masz wykonywać rozkazy i być lojalny, resztę pokażą Ci chłopacy. Będę Cię obserwować i z czasem, mam nadzieję, nabiorę do Ciebie zaufania. – Jak powiedziałem, będzie pan zadowolony. – Zwracaj się do mnie szefie, a na statku kapitanie. Czy to prawda, że znasz arabski i suahili? – Tak jest, znam oba te języki, ale w mowie. – To wystarczy, do roboty. Był czwartek. Został im nocny rejs do La Gality, dwa nurkowania z przerwą na lądzie i powrót na Maltę. Janek był podniecony. Już na kolację ubrał T-shirt i szorty z kilkoma kieszeniami. Były czarne i miały czerwony pasek z materiału. Miał w nich pluskwy do podłożenia, a za paskiem nóż, tak na wszelki wypadek. Wieczór był przyjemny. Siedzieli przy wcześniej przygotowanym przez Hassana grillu. Norwegowie popijali piwo i opowiadali różne rzeczy w huczącym języku wikingów, jak norweski nazywał Janek. Było sympatycznie. Niedaleko kołysała się łajba, która za chwilę miała ich zabrać, by ruszyć w rejs do kolejnego, ostatniego już miejsca nurkowego. Hassan wygasił grilla. – I jak, panowie, dzisiejsze nurkowanie, kto widział elektryczną płaszczkę? – zagadnął Janek. – Zapytajmy raczej, kto nie widział – odparł Jørgen ze śmiechem. – Bardzo śmieszne, moja wina, że płynąłem ostatni i żeście ją wystraszyli – żachnął się Eric. – Wcale jej nie wystraszyliśmy – stwierdził Lars i dodał – Jørgen powiedział jej po prostu, że się zbliżasz. I wszyscy wybuchnęli śmiechem. Trzeba przyznać, że Norwegowie okazali się bardzo otwartymi, choć niewylewnymi ludźmi. Właśnie z Larsem Janek się nawet zaprzyjaźnił i wymienili ze sobą adresy.

przygoda na malcie

237


XXXIII

*** Hassan zapakował sprzęt do grillowania i dwóch uczestników i odpłynął w kierunku statku Saliby. Powrócił po 30 minutach i sprawnie zabrał resztę. Janek schodził z lądu jako ostatni. W tym czasie, gdy oni ucztowali Saliba rozmyślał nad dniem jutrzejszym i kalkulował sprawdzając doniesienia pogodowe. Do La Gality było bliżej niż do Padiglioni. Musiał płynąć szybciej niż ostatnio i zrobić to w taki sposób, by nie podpadło klientom. Maił nadzieję, że po trudach nurkowania, dobrym żarciu i alkoholu, jak codziennie, Norwegowie pójdą szybko spać i zasną kamiennym snem. Wiadomo, jak się leży na koi, słyszy dudnienie silnika i czuje kołysanie, nie wie się jaki kurs obrał statek. Pech chciał, że wśród uczestników trafił się nawigator morski. No i ten Janek, który wieczorami przechadzał się po statku i wpatrywał w gwiazdy. Z drugiej strony podobał mu się Polak, jego sprawność tak fizyczna, jak i umysłowa. Nawet zauważył szóstym zmysłem, że Polak jakby bardziej przysłuchiwał im się, gdy rozmawiali po arabsku. Odsunął jednak te myśli, bo przecież niemożliwe, by Młody znał arabski. Podnieśli kotwicę i ruszyli. Alfred odbił bardziej niż powinien na północ, czego na szczęście nikt nie zauważył. Janek się denerwował. Z jedną ręką w kieszeni, trzymając w palcach pluskwę, obserwował załogę. Norwegowie szybko znaleźli się pod pokładem, by dołączyć do krainy Morfeusza. Janek czekał. Chłopaki przestali się krzątać, więc szybkim ruchem podłożył pluskwę przy rufie. Ruszył niespiesznie w stronę dziobu, gdy z mostka wychynął Saliba. – Udaje Ci się czasem zasnąć bez wieczornego spacerowania po łajbie? – możliwie przyjaźnie zapytał kapitan. – Tak, ale bardzo lubię zapach morza i pierwsze gwiazdy na ciemniejącym niebie, gdy jest już cicho. – Jak poszło dzisiejsze nurkowanie? – Bardzo dobrze, zero stresu pod wodą, panowie ogarniają, widać doświadczenie nurkowe. – A Ty jesteś zadowolony z rejsu? – A dlaczego miałoby być inaczej? przygoda na malcie

238


XXXIII

– Nie wiem, Ty mi powiedz. – Wszystko jest OK, jeszcze jutro La Galita i rejs powrotny. – Dokładnie, jutro La Galita i wracamy. W weekend ma się zmienić pogoda, więc będziemy wracać na pełnej szybkości. – O, jakiś front idzie? – Tak, znad Atlantyku. – Pójdę jeszcze na dziób i wrócę drugą stroną, do jutra kapitanie. – Do jutra. Janek się zmieszał tym nagłym pojawieniem się Saliby. Do tej pory spacerował sam, a ten obserwował go jedynie przez okno. W każdym razie po przejściu na drugą stronę niezauważony przez nikogo podłożył drugą pluskwę. Ich sygnał szybko odczytano i przekazano, że obiekt opływa przylądek i jutro rano powinien być na miejscu przy wyspie La Galita. *** Tym czasem Alfred Saliba odczekał dobre pół godziny, przez które dodawał delikatnie szybkość, zdjął buty i na boso ruszył na codzienny obchód statku. W ręce trzymał wykrywacz podsłuchów. Bez trudu zlokalizował obie pluskwy. Przyjrzał im się z bliska w świetle latarki ołówkowej i rozpoznał w nich francuską robotę. Jedną natychmiast wrzucił do wody. Drugą przyczepił do pustej butelki, którą uprzednio wytarł z odcisków palców i cisnął do wody. Wkurzony, że jednak przeczucie go nie myliło usiadł za sterami. Przywołał Bruno i Khurama i polecił im całkowicie zaciemnić pokład. Po otrzymaniu potwierdzenia wykonania rozkazu obrał kurs wprost na Padiglioni. Po kolejnej godzinie, gdy minęła już północ za sterem zostawił Khurama i kazał budzić się o 5:30. W tym czasie Janek wziął prysznic, a potem leżąc na wznak zastanawiał się nad dniem jutrzejszym. Nie usłyszał poruszającego się jak kot kapitana i tym samym nie miał pojęcia, że pluskwy znalazły się za burtą. Miał nadzieję, że jego działanie pomoże w złapaniu groźnych bandytów, że przyczyni się do tego. W końcu jego myśli powędrowały do Rity. Przypomniał przygoda na malcie

239


XXXIII

sobie jej oczy i usta, i choć obraz był już zamazany upływem czasu, to jednak wywołał uśmiech na zasypiającej twarzy Janka. Dochodziła północ, gdy sen zmorzył go całkowicie. *** Mniej więcej w tym czasie przez ostatnie kilka dni po drugiej stronie Morza Śródziemnego według założonego planu działał Ahmed. Wcześniej przechwycił ładunek narkotyków na wyspie Fogo i ukrył go pośród ryb, które zasypał lodem. Późnym wieczorem, gdy szykowali się do dalszej drogi, wskoczył z burty statku do atramentowej zatoki, by przepłynąć na jej drugą stronę. Tam, na czarnym piasku wylegiwały się ostatnie już osoby lokalnych Mulatów. Pośród nich ujrzał czarną piękność w żółtym bikini. Był muzułmaninem, więc choć mu się bardzo spodobała, skrzywił się na jej widok, co nie uszło uwadze jej partnerowi. Wstał i podszedł do Ahmeda, który przewyższał go o głowę. – Coś Ci się nie podoba przybyszu? – Chyba Tobie, skoro podskakujesz – zripostował przez zęby Arab. – Nie patrz tak na moją dziewczynę, bo możesz pozostać na Fogo już na zawsze – z wielką pewnością siebie odparł Kabowerdeńczyk odwracając się przy tym do dwóch kompanów, którzy mu towarzyszyli. Ahmed zrobił błyskawiczny krok do przodu i uderzył z siłą wodospadu podbródkowym. Trafił idealnie i gość, który zgrywał tutejszego pewniaczka, nim dotknął piasku był już nieprzytomny. Pozostałych dwóch zamurowało na chwilę. Arab w tym czasie wszedł do wody, obejrzał się przez prawe ramię, czy aby nie idą w jego kierunku i kraulem popłynął do statku. Wspiął się na pokład i zażądał lornetki. Przez szkła zobaczył, że koledzy próbują ocucić powalonego, który oddychał płytko. Ahmed dał rozkaz wypłynięcia i po 5 minutach sunęli już do wyjścia z zatoki. Rejs do Morza Śródziemnego nudził się i dłużył. W końcu po kilku dniach minęli Wyspy Kanaryjskie, przeszli przez Cieśninę Gibraltarską i skierowali się do portu w Walencji. Tu sprzedali ryby i nabyli detergenty przygoda na malcie

240


XXXIII

zapakowane w hermetycznie zamknięte wiaderka. Pośród nich ukryli narkotyki, zapakowane w identyczne opakowania. Różnica polegała na małym wyżłobieniu w dnie, takim, jakby ktoś zostawił wduszony kciuk. Jeśli nie wiedziałoby się o tym niuansie, nie zwróciłoby się uwagi. Tak zaopatrzeni obrali kurs na Sardynię.

przygoda na malcie

241


XXXIV

Morze Śródziemne, „kuter rybacki” 28.08.1992

Wybiła 6:00. Pierre Guille odebrał telefon satelitarny. – Pierre? To Ty? – zapytał głos. – Ja, co się dzieje? – Jak wczoraj informowaliśmy, obiekt wypłynął z wyspy Zembretta i obrał kurs by minąć przylądek… – No wiem, do rzeczy, co się dzieje? – Otóż sygnał z jednej pluskwy zniknął, a z drugiej bardzo zwolnił i właściwie kręci się w kółko… – Jak to możliwe do cholery? – Nie wiem, mówię co widzę – odparł głos. – Możecie to sprawdzić? – W ciągu kilku godzin. – Czemu aż tyle?! – zdenerwowany Pierre napierał. – Przecież akcja miał mieć miejsce przy La Galita, nie mamy nikogo na szybko w tym miejscu. – A co z satelitą? – W nocy nie zauważyliśmy w ogóle obiektu. – Jak to w ogóle? – Był, gdy ruszał, a gdy się ściemniło zniknął, możliwe, że wyłączyli wszystkie światła… – Ja pierdolę… – Halo, jesteś tam szefie? – Dobra – po namyśle wyjąkał Guille – informujcie mnie, jak coś zauważycie, bez odbioru. przygoda na malcie

242


XXXIV

Słabo przespana noc odeszła w zapomnienie. Nalali mu kawy z termosu. Była paskudna, ale zawsze to kawa, więc nie narzekając popijał i myślał. – Gdzie obecnie jesteśmy? – zapytał kapitana. – Przy Cap Serrat, Sir – odparł kapitan. – Coś się dzieje? Jakieś jednostki w pobliżu? – 5 małych kutrów, jeden większy statek i 3 jachty. – Wszystko na morzu? – Tak, kutry łowią, statek płynie kursem najprawdopodobniej na Palermo. – A jachty? – Niewielkie jednostki, od 10 do 16 m długości, rozrzucone bliżej Bizerty. – Gdzie to? – Tutaj, proszę spojrzeć, to okolice tej części wybrzeża Tunezji. – Czyli żaden z nich nie jest naszym obiektem – posmutniał Pierre. – Obawiam się, że nie, Sir. – W takim razie proszę byśmy ruszyli powoli w kierunku La Gality. – Wydam odpowiednie rozkazy. W tym czasie Szef komórki Dyrekcji Generalnej Bezpieczeństwa Zewnętrznego Francji Pierre Guille zadzwonił do Michelle. Nie spała już i właśnie wychodziła z domu do pracy. Opowiedział jej po krótce, co zaszło i jakie ma obawy, i poprosił, by niezwłocznie skontaktowała się ze swoim zastępcą Gerardem Lusackim. Chciał burzy mózgów, szczególnie genialnego analityka. Czekał na pomysły i hipotezy. Wiedział, że przegrywał. Czas działał na jego niekorzyść. Przecież całe safari szło dokładnie według planu. Polak podłożył pluskwy. Dały sygnał i pokazały kurs w przybliżeniu taki, jaki powinien zostać obrany, by dopłynąć rankiem do La Gality. Jedna pluskwa wciąż dawała odczyt. Ale statek Saliby zniknął, a przeszukanie takiej powierzchni morza, to jak szukanie igły w stogu siana. Minęły trzy kwadranse. Z rozmyślań wyrwał go odgłos dzwonka nadchodzącego połączenia. przygoda na malcie

243


XXXIV

– Pierre, jesteśmy tu razem z Gerardem. Przedyskutowaliśmy sprawę. Masz dostęp do mapy basenu Morza Śródziemnego? – Daj mi sekundę… dobra, mam ja przed sobą. – Spójrz, gdzie leży wyspa Zembretta. Aby dopłynąć do La Gality, obiekt musiał płynąć na północny zachód, by minąć przylądek. – Widzę, ale co wymyśliliście? – Gerard założył po pierwsze, że skoro nasz obiekt spotyka się z kimś na morzu, to po zniknięciu z pola widzenia, nie odpłynął na wschód. – Ale przecież mógł popłynąć dla zmylenia na wschód… – Niby tak, ale to komplikuje powrót dostawcy narkotyków, skoro obiekt wie, że jest namierzany. – No w sumie macie rację, jednak wykluczyć tego nie możemy. – Pewnie, że nie, jednak coś założyć musimy. – Zatem, co dalej wymyśliliście? – Skupiliśmy się na mniejszych wyspach pomiędzy Tunezją, Sycylią, a Sardynią, biorąc pod uwagę możliwości przemieszczania się statku i czas powrotu na Maltę, obiekt musi wrócić w niedzielę na miejsce wypłynięcia. – Konkretniej proszę Michelle. – Wybraliśmy kilka lokalizacji. Wyspy Serpentarę oraz Cavoli, przy tej drugiej znajduje się kilka rozrzuconych malutkich wysepek bez nazw. Obie są dość blisko południowo zachodniej części Sardynii. Oprócz tego mogłyby to być wyspy San’t Elmo, San Stefano, Piscadeddus, San Macario, Coltellazzo, Su Giudeu, Padiglioni oraz Ferraglione, te ostatnie znajdują się na południu Sardynii. – Bardzo ich dużo i pierwszy raz słyszę te wszystkie nazwy – z brakiem nadziei w głosie stwierdził Pierre. – Wiem, jak to brzmi, ale to wg nas najbardziej prawdopodobne miejsce spotkania. – Chyba, że zrobią to na Morzu. – Pierre, oni nie są głupi, musieliby zabić 9 świadków, jak niby Saliba miałby to wytłumaczyć? przygoda na malcie

244


XXXIV

– Myślisz Michelle, że nie są tego w stanie zrobić niezauważenie na morzu? – Gerard uważa, że nie, a ja się z nim zgadzam. – Które z tych wymienionych obstawilibyście najbardziej? – Obstawiamy dwie pierwsze, czyli w kolejności Cavoli plus te mini wysepki oraz Serpentarę. – Załatwię śmigłowiec obserwacyjny, a my płyniemy w stronę La Gality. – Pospiesz się, bo jeśli to nie te wyspy, to nie damy rady czasowo, już po 10-tej. – Dam znać – i rozłączyli się. Czas przyspieszył, ich super łódź również. Szli całą parą na La Galitę, a Pierre wydzwaniał i gorączkował się prosząc o kolejne dolewki kawy.

przygoda na malcie

245


XXXV

Morze Śródziemne, piątek 28 sierpnia 1992

Saliba zbudzony o 5:30 przeciągnął się raz, rozmasował kark i przetarł oczy. W ciągu 5 minut był gotów, a zapach kawy rozprzestrzeniał się wokół statku. Była piękna, prawie bezwietrzna pogoda. Po około 30 minutach w oddali zamajaczyła wyspa Padiglioni. Uśmiechnął się pod nosem i dokładnie o 5:55 włączył krótkofalówkę. – Tu tuńczyk, rekin, jak mnie słyszysz? – Witaj tuńczyk, tu rekin, słyszę Cię dość dobrze. – Mam minimalne opóźnienie, bałem się, czy złapiemy się, ale dopływam już do wyspy. – Jak się spotkamy? – Wysadzę klientów na południu w zatoczce, gdy odpłyną, podniosę kotwicę i spotkamy się na południu wysepki Ferraglione, podaję współrzędne: 38.876983, 8.835189. – Czas? – 8:30. – Bez odbioru. Ahmed już czekał. Zakotwiczył we wcięciu południowego krańca Sardynii, naprzeciw wspomnianej wysepki Ferraglione. Czekał od 2 godzin nie niepokojony niczyją obecnością. Na statku widniała bandera francuska. Tymczasem Saliba wydał dyspozycję załodze i punktualnie o 6:30 włączył dzwonek na pobudkę. Śniadanie podano o 7:00. Norwegowie stawili się jak jeden mąż. Przez te kilka wspólnych dni nauczyli się punktualności. Była to głównie zasługa Kapitana, który skrupulatnie jej przestrzegał. Jakie zdziwienie zarysowało się na twarzy Janka, gdy wyszedł spod pokładu. Tylprzygoda na malcie

246


XXXV

ko on był wcześniej na La Galicie i doskonale wiedział, że to inne miejsce. Nie uszło to uwadze Alfreda Saliby. Gdy wszyscy usiedli i trzymali w rękach kubki ze świeżo zaparzoną kawą i herbatą przemówił: – Panowie, cieszę się, że wszyscy stawiliście się punktualnie, zauważyłem też Janie, że jesteś poirytowany – urwał. – Jestem tylko dlatego, że mówiłeś Kapitanie, że rano widzimy się na La Galicie, a to nie ta wyspa, gdzie zatem jesteśmy? – Aż taki jesteś zdziwiony? Przecież to chyba nieważne, gdzie nurkujemy, byleby było ciekawie, a może się mylę? – Najważniejsze, by klienci byli zadowoleni, to oni płacą za to safari – zreflektował się Janek. – Panowie – zignorował odpowiedź Janka – otrzymałem meldunki pogodowe o prawdopodobieństwie wystąpienia silniejszego wiatru, który mógłby utrudnić nasze dzisiejsze zanurzenia. Było już późno, więc podjąłem decyzję o płynięciu bardziej na północ i tak oto dobiliśmy do malutkich wysepek na południe od Sardynii. Czy to stanowi dla Was jakiś problem? – Kapitanie – rzekł Eric – przecież w naszej umowie przewidziana jest taka sytuacja i to Ty decydujesz, zatem nurkujemy tu i jest OK, prawda chłopaki? I odpowiedziało mu gromkie tak w co najmniej dwóch językach. Janek przysłuchiwał się rozmowie i bacznie przyglądał Salibie. Ten z delikatnym uśmieszkiem odpowiadał na pytania i opowiadał o nurkowaniu. Janek bał się sprawdzić pluskwy, bo dziwnym trafem Buru nie odstępował go na krok. Briefing był krótki i rzeczowy. Hassan miał ich odwieźć na miejsce nurkowe. Przerwa na lądzie, drugie nurkowanie i powrót na statek. Janek wykorzystał moment i ryzykując sprawdził pluskwę przy rufie. Nie było jej. Znaczy, że Saliba odkrył podłożoną elektronikę i zmienił kurs, albo odkrył ją i popłynął, jak wcześniej zaplanował. Nie wiedział co zrobić. Miał się nie wychylać i bardzo uważać. Domyślał się do czego zdolny jest Saliba i tym bardziej poczuł, że jest w niebezpieczeństwie. Gdy wsiadł już do Zodiaka zza relingu wychylił się kapitan i rzekł głośno przygoda na malcie

247


XXXV

– Udanego i bezpiecznego nurkowania! To zdziwiło Janka dodatkowo, bo nigdy w ten sposób Saliba nie postępował. Zdenerwował się na serio i pozostali to zauważyli. Zrobiło się cicho aż Hassan odwrócił głowę i zapytał. – Co jest ludzie? Jedziecie nurkować, czy na pogrzeb? – Jakoś chłodem zawiało, Jan co się dziś z Tobą dzieje? – zapytał Jørgen. – Wszystko w porządku, przepraszam, zamyśliłem się – odparł Janek. – To widzimy, ale jakoś tak spochmurniałeś… – Spoko, każdy ma swoje chwile słabości, mnie już minęło – i uśmiechnął się najładniej, jak potrafił. Hassan wysadził pierwszą 6-tkę i wrócił po pozostałą 3-kę. Gdy wszyscy byli na miejscu Janek krótko przypomniał zasady i znaki, jakie obowiązują pod wodą. Pierwsze zanurzenie odbywało się na zachód od środka wysepki i mieli opłynąć wystające z wody głazy na głębokości około 25 metrów. Gdyby wystąpił mocny prąd mieli się natychmiast cofnąć. Janek pokazał OK, a gdy wszyscy powtórzyli ten międzynarodowy znak, pokazał skierowany do dołu kciuk i zanurzyli się. Po wyrównaniu ciśnienia przez dmuchnięcie w zatkany nos i pokazaniu, że wszystko w porządku ruszyli dwójkami za Jankiem. Od razu pokazały się im amarele, corisy i sułtanki. Przy dnie spotkali dwa kraby, a poniżej półki skalnej, od spodu porastały ją żółte anemony inkrustowane. Płynęli dalej. Towarzyszyła im fantastyczna widoczność. Obserwowali cuda przyrody na odległość dobrych 30 metrów. Woda miała 28°C. W jednej z dziur zobaczyli murenę. Fotografowie znęcali się nad nią chwilę, a błyski fleszy nie polepszyły zapewne jej humoru. Płynęli dalej i podpatrywali ślimaki nagoskrzelne, wieloszczety i ryby z rodziny wargaczowatych. W pewnym momencie w oddali zobaczyli stado barakud. Nie powalały wielkością, bo miały od 40 do 60 cm długości. Gdy Janek przeciął ich stado zaczęły zakręcać i stworzyły okrąg. Reszta zatrzymała się w toni i obserwowała to przepiękne zjawisko. Po kilkudziesięciu sekundach barakudy niespiesznie odpłynęły, a grupa kontynuowała swoją eksplorację okolic wyspy Padiglioni. przygoda na malcie

248


XXXV

*** Gdy tylko Hassan zniknął za skałami Saliba wydał rozkazy. Podnieśli kotwicę i wypłynęli bardzo cicho i powoli. Kierowali się na północ, by po kilku minutach złapać kontakt wzrokowy z Ahmedem. Saliba w międzyczasie przebrał się tak, jak ostatnio. Miał teraz brzuszek i długie włosy. Gdy dobijali burta w burtę kończył zakładać suchy kombinezon nurka. Gdy tylko zatrzymał statek zwolnił mechanizm otwierający ukryty właz i wyszedł na powitanie Ahmeda. – Ahoj kapitanie! – krzyknął. – Salam Saliba – odpowiedział Ahmed. – Mamy mało czasu. – To do roboty, jesteśmy gotowi. Gdy Saliba wskoczył do wody, Khurram podał mu skuter i sam wskoczył wraz z Bruno. Buru został na łodzi i miał od strony rufy pomóc Hassanowi, który wracał do nich Zodiakiem, by wziąć pełne butle na drugie nurkowanie oraz przygotowany lunch. Wiaderka zaczęły wędrować z rąk do rąk, a następnie zostały pewnie umieszczone w palecie. Całe 16 pojemników przemieszczało się teraz w dół pod wodę, by znaleźć się w swojej kieszeni. Alfred prowadził skuter, a Khurram pilnował, by zestaw miał neutralną pływalność regulując ilość powietrza przy pomocy inflatora. Saliba dał znak i paleta wjechała w swoje miejsce, co potwierdziło kliknięcie zaczepu, który zaskoczył i mocno złapał ładunek. Po chwili nurkowie pojawili się na powierzchni i powtórzyli operację z drugą paletą. Po 30 minutach, nie niepokojeni przez nikogo, zakończyli operację przeładunku. Ahmed odetchnął, bo jego misja dobiegła końca, jednak Saliba wyprowadził go szybko z dobrego nastroju. – Ahmed, przyjacielu, możecie mieć dziś wizytę straży przybrzeża na swoim statku. – Skąd możesz o tym wiedzieć, ukrywasz coś przed nami? – Nie śmiałbym, jednak po Twoim ostatnim wybryku miałem służby na głowie. przygoda na malcie

249


XXXV

– Licz się ze słowami Saliba – warknął Ahmed. – To Ty działaj z rozwagą – zripostował Alfred. – Kiedyś ktoś utnie Ci ten Twój język – zagroził. – Jeśli się taki znajdzie, to będzie to najtrudniej odcięty język w jego życiu – pewnie i spokojnie odpowiedział Saliba i dodał – pozdrów mojego przyjaciela Abdula, powiedz, że sobie poradzę i dam znać po odstawieniu towaru. – Przekażę – odpowiedział już spokojniej krewki Arab. W tym czasie Hassan zdążył już przypłynąć Zodiakiem. Zabrał prowiant i napoje oraz pełne butle, w tym 15-to litrową Janka. Dostał też zadanie, by pomóc Polakowi w wymianie pustej butli na pełną, a przy okazji podmienić specjalną uszczelkę zwaną o-ringiem w pierwszym stopniu automatu, czyli tej części automatu oddechowego nurka, którą wkręca się do butli z powietrzem. Nie było to łatwe zadanie, bo Janek wszystko dokładnie sprawdzał, jednak o-ring był specjalnie przygotowany przez Salibę. *** Skończył się właśnie przystanek bezpieczeństwa, w czasie którego pływali szperając między skałkami na głębokości 5 m. Janek dał znak do wynurzenia podnosząc kciuk zwrócony ku górze. Pierwsi nurkowie zaczęli przebijać głowami taflę wody, jakby jakiś dziwnie ubrany stwór wychodził nagle z lustra. Gdy na powierzchni znaleźli się wszyscy Janek odwrócił głowę i zobaczył nadpływającego Hassana. Nurkowie bez pośpiechu i przepychania zdjęli pasy balastowe i podali je sternikowi. Następnie powędrowały kamizelki z butlami. Janek pierwszy zdjął z siebie wszystko i jak miał to w zwyczaju bardzo sprawnie wspiął się na burtę zodiaka i pomógł wciągać ciężki sprzęt, z którego lała się woda. Do brzegu było jakieś 50 m. – Kto z Was chce płynąć wpław, a kto woli łódką? – zapytał głośno. Dwójka najstarszych Norwegów zdecydowała się na podróż zodiakiem, a Polak założył płetwy i skoczył na główkę do wody. Zrobił to bardzo poprawnie i jak to wśród facetów bywa, zaczęły się nieformalne wyścigi. przygoda na malcie

250


XXXV

Pierwszy dobił Hassan i dzięki temu miał świetną okazję, by podmienić o-ring Jankowi. Zrobił to sprawnie i szybko. Zaczął wymieniać butle klientów. Często tak robił, bo liczył na napiwek, a Skandynawowie, jak i np. Niemcy, zawsze zaskakiwali pozytywnie w tym względzie. – Hassan, widzę, że cały czas zależy Ci na napiwkach – powiedział z serdecznym uśmiechem po francusku Janek. – No pewnie, wiesz, Saliba dobrze płaci, ale dodatkowy grosz zawsze się przyda. – Ma się rozumieć, sam na napiwkach mam czasem więcej niż moja tygodniówka. – No i o to chodzi człowieku – skwitował Hassan i dodał już po angielsku – weź grilla i rozpal, ja za chwilę przejmę obowiązki kuchmistrza i zrobimy lunch. Janek podał kompanom napoje, a Ci zsunęli już mokre pianki i rozłożyli je na skałach, by troszkę obeschły, a przynajmniej obciekły. Kilku pobiegło kawałek dalej, by poczuć się wreszcie „macz better”. Polak rozpalił dużego grilla. Nie lubił tego robić, bo nie dosyć, że żar lał się z nieba, w cieniu było 33°C, to jeszcze ten grill. W każdym razie, jak tylko Hassan zajął się jedzeniem, Janek wskoczył ponownie do wody, by znów się schłodzić. Oba nurkowania miały przebiegać na podobnych głębokościach, dlatego 2-godzinna przerwa była zakładanym minimum. Grill rozpalił się szybko, bo tego dnia wiał niewielki, ale odczuwalny wiaterek. Po 30 minutach Hassan ponakładał szaszłyki zawinięte w folię aluminiową na ruszt. Były upieczone wcześniej, więc nie czekali długo. Zimna cola, fanta, woda i soki wyciągali wprost z turystycznej lodówki zasypanej lodem, który w połowie przeszedł już w ciekły stan skupienia. Janek raczył się kinnie, której stał się fanem. Gasiła jego pragnienie w gorące dni, a na Malcie tylko takie mu towarzyszyły. Odszedł na bok i wciąż gorączkowo myślał „Mój Boże, co teraz, czy Mat i Pierre znają ich położenie? Może satelity pokazały, gdzie płyną? Czy Saliba nie będzie chciał go wyeliminować? Skoro znalazł pluskwy, a znalazł… Ale się wpakowałem! Panie Boże ratuj, bo bez Ciebie sobie tego nie wyobraprzygoda na malcie

251


XXXV

żam”. Wrócił do grupy. Norwegowie najczęściej jasnej karnacji smarowali się olejkami z wysokimi filtrami. Większość okryła się ręcznikami i założyła czapki. Zapanowało typowe rozleniwienie. Kilku przysnęło, a dwóch popalało z Hassanem papierosy. Gdy w końcu minęły 2 godziny Janek zwołał wszystkich na odprawę. Teraz mieli nurkować od środka zatoczki w przeciwnym kierunku, zbliżając się pod wodą w stronę statku, który już od godziny stał z powrotem na swoim macierzystym miejscu, jak gdyby nigdy nic. Ledwo się zanurzyli, a na głębokości 10 m spotkali dwie duże mątwy, które się ich nie wystraszyły, a wręcz wydawały się zainteresowane dziwnie wyglądającymi „rybami”. Przepłynęli kawałek na tej głębokości, by zejść na 30 m. Teraz nurkowali przy ściance, na której było wiele dziur i zakamarków. Zobaczyli kilka langust, dwa kongery, wieloszczety i 3 gatunki ślimaków: fioletowe, białe z pomarańczowymi końcówkami i białe w czarne niejednorodne plamy, przypominające umaszczeniem krowy. Fotografowie szaleli. Jeden z nich miał obiektyw makro i ten spowalniał całą grupę. Drugi założył szeroki kąt, więc szukał większych obiektów niż ślimaki. W pewnym momencie, gdy byli mniej więcej 25 m pod wodą, Janek poczuł dziwnie brzmiący głuchy strzał. Pod wodą nie można wyłapać uszami miejsca, skąd przychodzi dźwięk, źródło trzeba zlokalizować wzrokowo. Gdy zaczął obracać się wokół własnej osi poczuł słony smak w ustach. Automat podawał mu wodę. Nie zakrztusił się, bo jego pierwszy instruktor wbił mu do głowy, żeby język trzymać z przodu ust i żeby to on był narażony na pierwszy kontakt w takiej sytuacji. Odruchowo spojrzał na manometr i zauważył, że szybko ubywa mu powietrza. Ogarnął wzrokiem nurków, a w tym momencie nikt na niego nie patrzył. Wszyscy z zaciekawieniem penetrowali ściankę. Nie zastanawiając się wielce, wiedząc, że jest to sytuacja, w której może stracić życie, odpiął szelkę kamizelki, wyciągnął rękę i uważnie zdjął całość. Wtedy zobaczył, że bezpośrednio z połączenia zaworu butli z pierwszym stopniem automatu lecą, jak oszalałe, bąble jego banku powietrza. Wypluł automat i zbliżył usta do bąbli, które wyłapał. przygoda na malcie

252


XXXV

Nieznacznie uzupełnił zasób powietrza w płucach i zakręcił butlę. Gdy spojrzał na pozostałych okazało się, że zamieszanie, jakie wywołał przykuło uwagę pozostałych. Janek dał znak, że wypływają. Zaczęli zmniejszać dystans do powierzchni wody. Właśnie mijała 17 minuta zanurzenia. Lars był najbliżej, więc nie zastanawiając się podpłynął na wyciągnięcie ręki, odgiął się nieznacznie odsłaniając prawą stronę i wskazując na zapasowy automat. Janek wyrwał go i włożył sobie do ust. Odetchnął głośno, ale nikt pod wodą tego nie słyszał. Złapali się za łokcie i po dwóch minutach wisieli w toni na przystanku bezpieczeństwa. Po 3 minutach wynurzyli się. – Co się stało Człowieku? – zapytał Lars. – Skąd mam wiedzieć, coś strzeliło i nagle do ust wleciało mi morze – szybko odpowiedział zdenerwowany Janek. – Stary mogłeś nam tam zejść. – Wiem, zdaję sobie z tego sprawę… – Ile byłeś bez oddychania, pewnie ponad minutę? – zapytał Erik. – Coś koło tego, ale procedury awaryjne zadziałały, uff udało się. – Ale nas wystraszyłeś – i tu siarczyście zaklął jeden ze Skandynawów. – No to chłopie, niezłe zakończenie safari, ja piórkuję. – Niezłe, niezłe… – zadumał się na chwilę Jan. Po głowie niemal natychmiast zaczęła mu chodzić myśl, przeświadczenie graniczące z pewnością, że w tym wypadku swoje brudne palce umoczył Saliba. Nie wiedział o tym na pewno, ale wspomniany właściciel statku nadciął o-ring w dwóch miejscach. Obtarł je minimalnie pilniczkiem uważając, by nie przerwać cienkiej mocnej gumy uszczelniającej zawór z butli i pierwszy stopień automatu. Całość skleił specjalnym roślinnym klejem, który po kontakcie z wodą rozpuszczał się. Przewidział, że Polak sam będzie przygotowywać swój sprzęt, dlatego Hassan musiał założyć o-ring w taki sposób, by sklejone nacięcia znalazły się tyłem do światła. Gdy Janek zmieniał butlę na nową, odruchowo przejechał mokrym palcem po uszczelce sprawdzając ją w ten sposób. W czasie nurkowania woda zrobiła swoje, a wysokie ciśnienie dokończyło dzieła. Uszczelka strzeliła pod wodą tak, jak przygoda na malcie

253


XXXV

to przewidział Saliba. Panowie czekali na Hassana, który w międzyczasie zebrał cały sprzęt do grillowania, śmieci i puste butle i odpłynął na statek matkę. Po kolejnych 15 minutach usłyszeli warkot silnika zaburtowego zodiaka i zobaczyli swoją łódkę. Sternik udawał zdziwionego. – Dlaczego już wyszliście z wody? Mija dopiero 43 minuta od zanurzenia. Zawsze siedzicie pod wodą blisko godzinę. – Nie tym razem – odparł Janek. – Był wypadek i musieliśmy przerwać nurkowanie. – Jaki wypadek, co się stało? – z wyraźnym podnieceniem w głosie zapytał Hassan. – Automat Janka zaczął mu nagle podawać wodę. – Co Ty mówisz, serio? Jak to możliwe? – Wszystko jest możliwe, a sprzęt czasem zawodzi… – Przecież Ty zawsze wszystko sprawdzasz, sam przygotowałeś sobie sprzęt, jak zawsze. – Zgadza się, ale tym razem coś nie zadziałało – stwierdził rzeczowo Jan. – Pogadamy na łodzi, pakujemy się, ja i Lars zostaniemy w wodzie i poczekamy na Ciebie Hassan – i dodał momentalnie – wrzućcie mi mój sprzęt do wody, nie chcę spuszczać go z oczu. Chyba pierwszy raz Polak nie wszedł na łódź i nie pomagał koledze z załogi. Pływał, jak bojka i rozmyślał, co mogło go czekać na statku. Z Larsem nie rozmawiali wiele. Kumpel z Norwegii próbował go rozbawić i zbagatelizować zdarzenie. Jankowi nie było do śmiechu, bo czuł podskórnie, co się za tym kryło. Nadpłynął Hassan i zabrał chwilowych rozbitków na pokład. Niby wykonywał wszystkie czynności, jak zawsze, jednak widać było niepokój. Dopłynęli do statku i weszli na pokład. Janek bez słowa zaczął demontować sprzęt. Delikatnie odkręcił automat i zobaczył uszczelkę w 3 częściach. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Wyjął wszystkie składowe i przyjrzał się każdej ze spokojem. Mistrzowska robota Saliby zasiała ziarno niepewności. przygoda na malcie

254


XXXV

Nie wyglądały na przecięte, a na rozerwane... – Czasem materiał, z którego wykonują uszczelki ma błąd fabryczny, rzadka sprawa, ale się zdarza – spokojnie powiedział kapitan. – To najprostsze wytłumaczenie – urwał Janek. – I najbardziej prawdopodobne Polak – zawyrokował Saliba. – Łatwo powiedzieć, trudniej uwierzyć. – Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli – rzucił na odchodne. – Kto mieczem wojuje od miecza ginie – wyrwało się spontanicznie Jankowi. Saliba odwrócił się momentalnie i zmrużył oczy. Janek patrzył mu prosto w czarne źrenice. Napięcie sięgało zenitu, a Bogu ducha winni Norwegowie dziwnie się poczuli. Coś się tutaj działo, nie mieli jednak kompletnie pojęcia co. W końcu po dłuższej chwili Saliba odpuścił, a na odchodne krzyknął: – Kotwica w górę, odpływamy! *** Zaraz po załadowaniu narkotyków Saliba wszedł na statek i zarządził odpłynięcie i zakotwiczenie w miejscu, w którym stali o poranku. Ahmed zadowolony zrzuconą odpowiedzialnością zdał króciutki meldunek Abdulowi i również zarządził odpłynięcie. Przyjęli kurs na Capo Malfatone, wysunięty przylądek Sardynii. Płynęli z małą prędkością blisko wybrzeża z rzuconymi wędkami. Po minięciu przylądka odbili lekko na południe i po kilkudziesięciu minutach zostawili Sardynię po prawej burcie. Przyspieszyli, by jak najszybciej znaleźć się po algierskiej stronie wód terytorialnych. Odpływali w kierunku swojej ojczyzny. *** – Chyba trochę się zagalopowałeś – zaszedł Janka z boku Buru. – O co Ci chodzi? – zaskoczony zapytał Janek. – O to, że nie odpowiada się w ten sposób kapitanowi! – warknął. przygoda na malcie

255


XXXV

– W jaki? Mądry? W tym momencie Buru zamachnął się i musnął lewe ramię Janka, bo ten w ostatnim ułamku sekundy odskoczył. Napastnik był pewien uderzenia, więc nie napotkawszy na zakładany opór poleciał do przodu. Janek wykorzystał to i zdzielił go kopniakiem w plecy. Buru wylądował na burcie. Był zaskoczony. Oprzytomniał i z kieszeni wyciągnął nóż sprężynowy, który wypolerowany zaświecił się w promieniach włoskiego słońca. – Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz cwaniaczku! Janek zmienił postawę. Stanął lewym bokiem do przeciwnika i w skupieniu czekał. Niczego nieświadomi Norwegowie zeszli wcześniej do swoich kajut, by wziąć prysznic, więc świadkami zajścia byli jedynie Hassan, Khurram i Bruno. Saliba ukradkiem obserwował zajście z pewnej odległości, niewidoczny dla głównych aktorów rozgrywanej sceny. Buru zamachnął się, a Janek balansując ciałem uniknął ciosu o włos. Tym razem napastnik był o wiele bardziej uważny, ale Janek to przewidział i nie nacierał. Chciał w nim wzbudzić pewność siebie i pokazać, że się wystraszył. Powiodło mu się. Zrobił delikatnie krok w tył, a Buru natarł w tym momencie po raz kolejny. Trzymał nóż jak włócznię i chciał tym razem dźgnąć Janka, który odginając się w bok przykucnął i mocno, lewą ręką, chwycił dłoń napastnika z nożem. A uścisk miał potężny. Buru poczuł się, jak w imadle. Prawą ręką wykonał cios w szczękę. Nie włożył w niego całej swojej siły. Buru padł wypuszczając z ręki nóż. W tym momencie na pokładzie pokazały się pierwsze twarze zaalarmowanych odgłosami walki Norwegów. Jan się odsunął, a Buru masował szczękę. Pojawił się Saliba i Janek odwrócił się do niego. Miał nadzieję, że potyczka została skończona. Oczy wszystkich utkwiły w kapitanie. Moment ten wykorzystał Buru cichutko wstał sięgając po nóż i natychmiast zadał cięcie mierząc w kark Janka. Polak kątem oka dostrzegł błysk słońca odbity w śmiercionośnym ostrzu i odruchowo zrobił unik. Z braku miejsca zawadził w nadbudówkę i ostrze sprężynowca dosięgło celu. Dzięki wrodzonemu refleksowi zamiast kark rozcięło ramię. Trysnęła krew. Janek odmachnął się lewą i trafił Buru w skroń. Ten zachwiał przygoda na malcie

256


XXXV

się i padając uderzył głową w burtę tracąc przytomność. W tym momencie Saliba krzyknął: – Dosyć tego, powariowaliście, jeszcze się pozabijacie! – Mam pokojowe zamiary i nikogo nie chcę zabijać, nie wiem za to, jak Twoja załoga kapitanie? – całkiem świadomie zauważył Jan. – Nie dosyć Ci wypadku pod wodą, to jeszcze tu szukasz zaczepki? Mogłeś w inny sposób się wyładować! – warknął Saliba. – Przecież to nie ja zacząłem, czy to mój nóż, czy Buru kapitanie? – Później o tym porozmawiamy – uciął poirytowany Saliba. Nie na taki obrót sprawy liczył Alfred. Miał nadzieje, że nim klienci wyjdą z kajut, sprawa będzie załatwiona. Teraz przy świadkach musiał grać rolę prawego kapitana statku. Wśród Norwegów był lekarz ortopeda, który zawsze brał ze sobą nici chirurgiczne, płyn do odkażania i sterylne rękawiczki. Najpierw podszedł jednak do Buru, sprawdził mu puls i polecił ułożyć w cieniu, w pozycji bocznej bezpiecznej. Miał się chłopak ocknąć za jakiś czas. Janka wziął do łazienki. Kazał przynieść lodu w woreczkach i czyste ręczniki. Obmył szybko ranę sprawdzając jej głębokość. Niestety rana cięta miała 9 cm długości i w najgłębszym miejscu mogła mieć ponad centymetr. Obawiał się, że cios mógł przeciąć nerw skórny boczny przedramienia. Lekarz odkaził ranę i na żywca musiał ją teraz zszyć. Janka trzymało 2 rosłych mężczyzn, a w zęby włożono mu jakąś szmatę. Ortopeda choć duży i wydawałoby się niezgrabny, z szyciem zakrzywioną igłą radził sobie wybornie. W sumie założył 12 szwów. Ból i napięcie wyczerpały Janka totalnie. Jałowy opatrunek i bandaż ozdabiały teraz jego prawe ramię. Gdy położył się na koi, lekarz obłożył mu ramię lodem zawiniętym w ręczniki. Dał silny środek przeciwbólowy i kazał spać, a Janek dość szybko odleciał. Tymczasem rozzłoszczony Saliba kazał się wszystkim rozejść i powiedział, że za godzinę będzie posiłek. Swoją załogę zawołał na mostek sprawdzając, by nikt ich nie podsłuchiwał. – Co to miało być do cholery – zaczął. – Ale szefie… – umilkł ocucony i obolały Buru. przygoda na malcie

257


XXXV

– Miałem nadzieję, że wypadek z uszczelką załatwi sprawę – stwierdził smutno Hassan. W głębi serca polubił Janka. – Ale widać Allah pozwolił mu jeszcze pożyć – dodał Khurram. – Ale to niedługo potrwa. – Milczeć! – wrzasnął po arabsku Saliba. – Ani słowa! I zostawcie biednego Allaha w spokoju. Nie udało się pozbyć tego donosiciela Polaka w czasie nurkowania. Wyślizgnął się Buru spod ostrza noża… Dobry jest. Teraz zrobimy tak. Za dużo świadków i zbiegów okoliczności. Polaka nie wolno tknąć. – Ale szefie, da mu się w herbacie coś na sen, a wtedy ja go załatwię – wtrącił się Buru – dokończę, co zacząłem. – Nie tym razem Buru i bez dyskusji. Chcesz wymordować wszystkich Norwegów? Zwariowałeś? Nie zatrudniam szaleńców. Jeśli tak myślisz skacz przez burtę i Allah niech będzie z Tobą – zadziwiająco spokojnie zareagował Saliba. – Polak ma być zostawiony w spokoju, co więcej, trzeba go uspokoić i pojednać się z nim. Trzeba zażegnać konflikt. Jutro podczas śniadania masz go Buru przeprosić i masz to zrobić najszczerzej jak potrafisz! Zrozumiano?! – Tak jest – odpowiedział cicho z wyraźnym grymasem niezadowolenia Buru. – Nie słyszę! – Tak jest szefie – powtórzył o dwa tony głośniej. – Khurram Ty nie podejmujesz tematu, zachowuj się, jak zwykle. – Bruno, Ty znasz najlepiej angielski, więc zagaduj i wychwalaj Polaka, że dobry jest, że nie dał się itd., a Ty Hassan odwiedź jeszcze dziś Janka, pogadaj z nim, współczuj i wypytaj, co o tym myśli – zakończył kapitan, po czym dodał – a fale prujemy z szybkością, która nie podpadnie i za nieudane ostatnie nurkowanie zrobimy jeszcze dziś zanurzenie nocne. Ogłoszę to podczas posiłku. Kolacja będzie zatem później. Przygotujcie wszystko. Kazał im opuścić mostek i zaczął główkować. Co będzie, jak nie udobrucha Janka? Zapewne będą go przesłuchiwać i opowie w detalach o zdarzeniu. Wypadek nie wyjdzie, ale ta bójka i ten nóż… Co za dureń z tego przygoda na malcie

258


XXXV

Buru. Muszę się go pozbyć, jest słaby, pomyślał prawie na głos Alfred. Spojrzał na przyrządy nawigacyjne. Płynęli prosto na Maltę. Ciekaw był, jak sobie radzą służby, które zapewne czyhały na niego i Ahmeda przy La Galicie. Przeszedł po nim dreszcz. Otrząsnął się i zrobił głęboki wdech i po chwili wydech. Był w środku gry, której celem była pełna wygrana. Dostarczenie towaru, zainkasowanie podwójnej wypłaty i uniknięcie rozszyfrowania. Będą mu się przyglądać. Pewnie wejdą na łódź z międzynarodowym rozkazem przeszukania. Pewnie z psami. Ciekawe, jak to się skończy. Bał się najsłabszego ogniwa – wnikliwej kontroli kadłuba. *** Pierre dostawał szału. Helikoptery nadleciały z półgodzinnym opóźnieniem. Sprawdziły wpierw dwie pierwsze wyspy, potem trzy kolejne. Wszystko bez skutku. Było już grubo po południu i Pierre stracił nadzieję. W tym momencie zadzwonił telefon. – Mamy potwierdzenie z satelity. Statek wielkością i wyglądem przypominający obiekt pruje z prędkością 15 węzłów w kierunku Maroko. – Ale to nasz obiekt, czy coś podobnego? – Wygląda, jak nasz obiekt. Ta sama długość, kolor, kształt. – Masz pewność? – Pewności nie mam, dlatego podałem, że podobny… Pierre nie myślał zbyt długo. Skontaktował się kanałem alarmowym z jednostkami na morzu, celem ustalenia, który z patroli straży przybrzeżnej jest najbliżej celu. Okazało się, że jedna z francuskich jednostek znajduje się w odległości około 40 mil. Została natychmiast skierowana na obiekt. W tym czasie zlecił Michelle załatwienie nakazu przeszukania statku, jak sądził, Saliby. W umowie z Norwegami, gdy wynajmowali statek, mieli wrócić na Maltę w sobotę. Jednak dokument przewidywał opóźnienie do 24 h z różnych powodów. Pierre zastanawiał się, czy nie jest to pogoń za wiatrem. Było mało prawdopodobne, by statek ten należał do Saliby i odbywał safari. Jednak błędem byłoby tego nie sprawdzić. Każdy dobry detekprzygoda na malcie

259


XXXV

tyw musi wyeliminować wszystkie niepewności. Michelle uwinęła się i w ciągu godziny załatwiła wymagany nakaz, który od razu przekazała na „kuter” do wglądu i do jednostki, która znacznie zmniejszyła już w tym czasie dystans do statku przypominającego obiekt. Odezwały się helikoptery: – Czy mamy kontynuować misję po zatankowaniu paliwa? – Wracajcie do siebie, koniec misji, powtarzam: koniec misji – odpowiedział Pierre. – Tak jest, odmeldowujemy się. – Dziękuję i powodzenia. Szkoda, pomyślał Francuz, gdybym miał jeszcze raz przygotowywać tę akcję, zostawił bym sobie do dyspozycji te helikoptery, ale od 6-tej rano, na gwizdek. Co prawda z metalowych ptaków nic nie wypatrzono, jednak Pierre był przekonany, że do wymiany doszło w pobliżu jednej z wymienionych przez Gerarda wysp. Spóźnili się po prostu. Wymiana odbyła się pewnie rano około 8-ej. Helikoptery wystartowały tuż przed południem i poleciały na dwie wskazane wyspy. Potem kierowały się wzdłuż linii brzegowej Sardynii. To wszystko trwało zbyt długo. W między czasie „kuter” zlustrował okolice La Gality. Porozumieli się z komandosami, którzy kompletnie nic nie zauważyli. Cisza, flauta, maniana, nuda, nul, nic. Jedynie mewy interesowały się nowymi w obozowisku. Gdy zostali odwołani, zebrali sprzęt i gdy schodzili w dół podpłynęła łódź, która zabrała ich do portu. *** Ahmeda korciło, by przyspieszyć do maksymalnej prędkości. Powstrzymywał się jednak jakimś cudem i utrzymywali prędkość 15 węzłów. Pokonali już ponad 60 mil i właśnie znaleźli się na wodach terytorialnych Algierii. Arab odetchnął. Poczuł się dużo lepiej. Po mniej więcej godzinie usłyszał: – Szefie, na radarze mamy jakąś łódź, która płynie dokładnie na nas. – Odległość? przygoda na malcie

260


XXXV

– 12 mil. – Prędkość? – 25 węzłów. – Przygotować się do inspekcji, pełen spokój, nic na nas nie mają, ale będą się czepiać – i odwrócił się do kapitana – wiesz co masz robić. – To nie jest mój pierwszy raz szefie, wiem. – To zmniejszaj delikatnie prędkość co 5 minut o jeden węzeł aż do 12 węzłów i trzymaj kurs. Złowili sporego merlina i zaczęli go oprawiać. Wieczorem mieli go ze smakiem zjeść. Minęło kilkanaście minut, gdy zameldowano, że mają kontakt wzrokowy. Czekali i płynęli ze spokojem przed siebie. Po kilkudziesięciu minutach usłyszeli przez megafon po francusku i po chwili to samo po angielsku. Mają zwolnić i się zatrzymać. Na ich statek wejdą mundurowi ze straży granicznej z międzynarodowym nakazem przeszukania jednostki. Zwolnili i po chwili do burty dobiła łódź, a w ich stronę mierzyło kilka karabinów szturmowych. Pomimo zastosowania psa i wnikliwego przeszukania łajby nic nie znaleziono. Losowo wybrano 4 pojemniki i je otwarto. Próbki detergentów zebrano do woreczków strunowych i zabrano. Przeczytano dziennik pokładowy i sprawdzono dokładnie konosament*, a także kwity sternika, dokowy i przesyłkowy, notę bukingową i uprawnienia kapitana. Wynik negatywny przeszukania spowodował wycofanie się mundurowych. Kontrola odbywała się w zasłonie milczenia. Jedynie kapitan odpowiadał na zadawane pytania. Ahmed zatrudniony niby jako zwykły majtek nie został rozpoznany. Dopiero po 3 dniach, gdy przeszukującemu oficerowi pokazano zdjęcie, ten rozpoznał w nim Ahmeda. Wykonany telefon do Pierra potwierdził tylko jego obawy. Nadal nie miał nic. A przecież Saliba nie rozpłynął się w powietrzu! Morze Śródziem* Konosament – określa się w nim informacje potrzebne przewoźnikowi do wykonania usługi. Jest w nim określone miejsce nadania przesyłki, a także zobowiązanie wydania towaru w porcie przeznaczenia przygoda na malcie

261


XXXV

ne to jednak wielki obszar, a wypatrzenie małego statku z kosmosu nie jest wcale takie łatwe, szczególnie wtedy, gdy nie ma się przybliżonych namiarów. W końcu jednak poszczęściło się i jemu. Około 16-tej otrzymał telefon, że jednostka podobna do obiektu zbliża się od strony południowej do wysokości wyspy Marettimo. W międzyczasie Saliba stwierdził, że spokojnie dopłyną do Marettimo i tu zrobią nocne zanurzenie, by przez noc dotrzeć do Malty. Spokojna tafla wody pozwoliła mu na rozwinięcie szybkości 22 węzłów, a to z kolei pozwoliło na znaczne oddalenie się od wyspy Padiglioni. Teraz jednak, choć jeszcze o tym nie wiedział, został namierzony. *** Gdy tylko Pierre się o tym dowiedział poprosił o podstawienie helikoptera i poleciał na Sycylię do Mazara del Vallo. Tu, na maltańskiej jednostce straży przybrzeżnej, miał go odebrać Mat, który w ciągu 15 minut od odebrania wiadomości, był już na pokładzie łodzi i pruł do przodu, ile fabryka dała. Spotkali się o 19:20. – Jak tam człowieku – zagadnął na powitanie Mat. – Jest malutkie światełko w tunelu – odparł Pierre i uścisnęli sobie dłonie. – Takie chyba wielkości świetlika – Mat poprawił delikatnie Pierre’a. – Dokładnie… – spochmurniał – ale lepsze to niż nic. Wiesz zapewne, że przeszukaliśmy statek podobny do łajby Saliby? Ze zdjęć jakie mu zrobili z pokładu wyglądają, jak dwie krople wody. – Słyszałem i zdziwiło mnie to. Jeśli to rozmyślne działanie, to całkiem udane. Odwrócenie uwagi udało się. – Tylko, czy chodziło o odwrócenie uwagi? Statek płynął docelowo do Maroko i przewoził detergenty pozyskane z Europy, dokładnie z portu w Tulon. Sprawdziliśmy to. Zamówienie zostało złożone 3 miesiące temu, a datę odbioru wyznaczono na 27 sierpnia. Zbieg okoliczności? Nie sądzę. – O kurczę, nieźle. To w takim razie świetlik odpada. To już porządna latarka – z uznaniem stwierdził Mat. przygoda na malcie

262


XXXV

– Możemy się mylić. Nie mamy wyspy. Nie wiemy czy i gdzie, jeśli tak, doszło do wymiany i przekazania narkotyków. Nie mamy świadków, zdjęć, namiaru. To co mamy, to domniemania. – Psy też kompletnie nic nie wyczuły? – Jeden pies, ale nic, zero zainteresowania. Mamy losowo wybrane próbki tych detergentów. Mamy dane załogi, a w poniedziałek przesłuchamy jeszcze chłopaków ze straży przybrzeżnej, może coś lub kogoś widzieli. – A co, Pierre, zrobimy z tym statkiem teraz? – Na spokojnie. Będziemy go obserwować przez lornetki. Pojawimy się, znikniemy i znów się pojawimy. Będziemy się kręcić, a gdy jutro wejdą na nasze wody terytorialne my się schowamy, bo Saliba nas zna i podpłyniemy do nich pogadać. – W takim razie będzie to dla Ciebie kolejna nieprzespana noc bracie! – trafnie zauważył Mat. – Właśnie, chciałbym się teraz zdrzemnąć gdzieś w mesie, znajdzie się tyle miejsca? – Pewnie, kapitan to swój chłop, powiedz tylko kiedy Cię budzić? – Jak ich zobaczycie na radarze trzymajcie się w odległości 5 mil. Zróbcie kółko, odpłyńcie itd. Obudź mnie za 2 godziny. Płynęli dalej i czekali. Odczyt z radaru utwierdził ich w przekonaniu, że obiekt mają przed sobą. Cały czas zmieniali położenie trzymając bezpieczny dystans. Pierre zasnął w ułamku sekundy. Nauczył się tego, gdy pracował w terenie: „śpij, gdy tylko możesz, bez względu na okoliczności”. Była to wspaniała umiejętność, której nie jeden mu zazdrościł. Mat zbudził go po dwóch godzinach z kawałkiem, wręczając kubek parującej kawy. – Są? – Mamy ich przed sobą. Jakieś 3 mile. Nic się nie dzieje – ze spokojem odpowiedział Mat. – Za chwilę zacznie zmierzchać. Podpłyńmy na odległość umożliwiającą zlustrowanie ich przy pomocy lornetek – poprosił upijając łyk kawy Pierre. – Jasne – i Mat przekazał informację kapitanowi, który wydał odpoprzygoda na malcie

263


XXXV

wiednie rozkazy. Gdy podpłynęli bliżej złapali za lornetki i zaczęli obserwować. Nic się nie działo. A przynajmniej nic alarmującego. Widzieli nurków na pokładzie. Wszyscy w piankach, a jeden z nich w suchym skafandrze nurkowym. Wyróżniał się też wzrostem. Norwegowie byli wielkimi chłopiskami, a Saliba nie należał do wielkoludów. Wyglądało to na bardzo spokojne przygotowanie do nurkowania. W końcu, gdy pierwsi nurkowie zsuwali się do wody bezpośrednio z łodzi, odpłynęli poza zasięg wzroku. *** W tym czasie Norwegowie radośnie korzystali z dodatkowego nurkowania. Saliba przekazał im tę informację krótko po incydencie z użyciem noża. Przeprosił raz jeszcze za krewkiego chłopaka usprawiedliwiając, że jest nowy i że coś takiego więcej się oczywiście nie powtórzy. Zgrabnie i szybko przeszedł do szczegółów związanych z nurkowaniem. Opowiedział o panujących warunkach w miejscu nurkowym. Mieli wskoczyć do wody, dopłynąć po powierzchni do liny kotwicznej i po potwierdzeniu, że wszystko jest OK zejść na głębokość 15 m. Musieli uważać, bo występowały tu czasem prądy powierzchniowe. Nurkowanie miało trwać 45 minut, a po wynurzeniu czekała na nich ostatnia kolacja na safari. Janek został w swojej kajucie. Wraz z nim został Lars, który najbardziej i to z wzajemnością, polubił młodego Polaka. Buru chodził z kąta w kąt pełen mętnych myśli i z dzikim, niewidzącym spojrzeniem. Saliba bał się, co ten dureń może wykombinować. Kazał Brunowi nie spuszczać go z oczu, gdy on sam będzie pod wodą. Janek spał, a myślami powędrował do Poznania i do spaceru z Ritą. Przypominał sobie, jak kilka razy musnęły się ich dłonie, jak na nią patrzył i jak bardzo mu się podobała. Miała śliczne dłonie, pełne usta i czyste spojrzenie. Śnił, jak ją obejmuje, jak wącha jej skórę i włosy, wreszcie jak ją całuje, a ona odwzajemnia pocałunek. Gdyby go ktoś obserwował, zobaczyłby, jak się uśmiecha przez sen. przygoda na malcie

264


XXXV

Minęło kilka godzin i lekkim szturchaniem, ktoś wyrwał go z objęć Morfeusza. Gdy Janek otworzył oczy w pierwszym momencie nie wiedział, gdzie się znajduje. Gdy spojrzenie nabrało ostrości ujrzał uśmiechniętą gębę Larsa. – Człowieku, bo prześpisz całe safari, kolacja czeka na Ciebie – i pospiesznie dodał – i oczywiście na mnie. – Która godzina? – zapytał Jan uświadamiając sobie, co się stało. Świeżo zaszyta rana dawała się ostro we znaki. – Dochodzi 20:30, wstawaj, bo się spóźnimy i chłopaki wszystko nam zeżrą – wciąż uśmiechnięty Lars poganiał Janka. – Ale mnie ramię napieprza – syknął z bólu Janek, gdy gramolił się z koi. – Do wesela się zagoi, a tymczasem chodźmy wrzucić coś na ruszt. – Wiesz co dziś zaserwowali? To w końcu ostatnia kolacja safari – z grymasem bólu stwierdził pytając Polak. – Jest całkiem obiecująco, są langusty i barakuda, no i pełno warzyw. – Ciekawe jak smakuje ta niebezpieczna ryba, nie wiedziałem, że się ją zjada. – To się zdziwisz. Ma bardzo dobre, białe mięso, praktycznie bez ości. Gdy Janek pokazał się w mesie, wszyscy przywitali go, jak gdyby był co najmniej weteranem jednej wojny światowej. Podszedł do niego Buru i ze spuszczoną głowę, trochę przez zęby, bo wbrew swojej woli, wybąkał przeprosiny, że go poniosło, że sam się sobie dziwi skąd taki przypływ wojującej adrenaliny. Janek podał mu rękę i powiedział: – Spoko, wszystko jest ok. Saliba wzniósł toast białym, świetnie schłodzonym winem i wszyscy zaczęli ucztować głośno rozmawiając. Nawet kapitan, co nie było w jego stylu, głośno się śmiał, opowiadał kawały i kątem oka obserwował zachowanie Janka. Saliba podjął decyzje. Janka zostawia w spokoju. Trochę go to wkurzało, ale stwierdził, że byłoby to podaniem się na tacy maltańskim służbom, a tego nie zamierzał zrobić. Drugą ważniejszą decyzją było pożegnanie się przygoda na malcie

265


XXXV

z Buru. Do tego zdecydował, że opóźni dostarczenie narkotyków do Albanii, bo na 100% będą go teraz sprawdzać i ciągać na przesłuchania. Doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie bardzo trudno i może wpaść. O 21:50 podnieśli kotwicę i ruszyli, by po kilku godzinach zakończyć rejs. Gdy tylko znaleźli się na wodach terytorialnych Malty, podpłynęła do nich łódź straży przybrzeżnej ze standardową wizytą. Saliba był na to przygotowany i z uśmiechem odpowiadał na pytania i pokazywał dokumenty. Zapytali, czy nie widział szybko płynącej łodzi z dziwnie zachowującą się załogą, a po 15 minutach odpłynęli. Mat i Pierre stali schowani za nadbudówką i słyszeli całą wymianę zdań. – I co myślisz kolego? – zaczął Mat. – Cóż, Saliba jest bardzo dobrym graczem, był totalnie wyluzowany. – To dobrze czy źle? – Przecież to Ty go znasz Mat, Ty mi powiedz – zreflektował się Pierre. – Jest dobry, tak samo mógł to zrobić, jak i tego nie zrobił. – To co teraz? Przeszukamy jutro rano łódź, jak tylko dobije do brzegu i zejdą z niej klienci safari? – Dokładnie tak zrobimy Mat. Zjedli suchy prowiant, popili sokiem pomarańczowym i wodą, wydali kilka poleceń przez telefon i poszli spać. Wachtowi przejęli swój dyżur i pruli fale w kierunku Malty. Musieli przybyć na miejsce z wyprzedzeniem, by przywitać Salibę.

przygoda na malcie

266


XXXVI

Poznań, ostatni weekend wakacji 1992

Noce były już chłodne, tej ostatniej towarzyszył spadek temperatury do 12°C. Ranek był rześki, ale reszta soboty zapowiadała się pogodowo wyśmienicie. Rita przebudziła się tuż przed 9-tą, ziewnęła, wyprostowała ręce i nogi, wciąż jeszcze leżąc. W końcu usiadła na łóżku, ziewnęła jeszcze raz i potrząsnęła głową. Wstała i poszła do toalety. Gdy załatwiła palącą sprawę fizjologiczną spojrzała na siebie w lustrze, umyła twarz i pieczołowicie ją obejrzała. Potem rozebrała się z piżamy i weszła pod gorący prysznic. Jej myśli koncentrowały sie na fakcie ostatniego weekendu przed szkołą. Za chwilę miała rozpocząć II klasę liceum. W jej oczekiwaniu było jednak zupełnie coś innego niż dotychczas. Tym razem cieszyła się na 1 września. I wcale nie chodziło o naukę i szkołę. Rita była zakochana, choć jeszcze nie do końca tak to nazywała. Ganiła się nawet w myślach, by się nie nastawiać, nie wyobrażać sobie, jak to będzie, gdy zobaczy Janka. Przecież równie dobrze mógł tam poznać jakąś dziewczynę, która zawróciła mu w głowie. Nie wiedziała też, kiedy dokładnie wróci. Z rozmyślań wyrwało ją głośne pukanie do drzwi i głos siostry. – Wychodź wreszcie, ile można siedzieć pod prysznicem – darła się Ania. – Chwila! – wrzasnęła Rita przekrzykując wodę uderzającą o kabinę prysznicową. – Zlituj się, bo się tu zaraz posikam. Rita, zakręciła kurek zdając sobie sprawę, że chyba rzeczywiście długo zabawiła pod prysznicem. Szybciutko wytarła się swoim ulubionym i wypłowiałym już frotowym ręcznikiem, owinęła sie nim zakrywając piersi i biodra i wyszła z łazienki. Usłyszała przelotne „no wreszcie” i znalazła się przygoda na malcie

267


XXXVI

sama w pokoju. Rozczesała włosy i nałożyła na nie odżywkę. Lubiła, gdy włosy schły jej naturalnie bez pomocy suszarki. Teraz nabalsamowała swoje jędrne i młode ciało, które znacznie pociemniało od letniego słońca. Biała skóra pupy i piersi wyraźnie kontrastowały z odcieniem kawy z niewielką ilością mleka. Uśmiechnęła się, bo miała nadzieje, że opalenizna doda jej uroku. Po śniadaniu wyszła do ogrodu, by pobawić się z młodszym bratem i z Rockim, który zawsze tak samo był tego spragniony. O 12-tej wpadła po nią Klara i za wcześniejszą zgodą mamy pojechały na zakupy, na pizzę i do kina na film James’a Camerona „Terminator 2 – Dzień sądu” z Arnim w roli głównej. – Co chcesz sobie kupić Rita? – zapytała wesoło Klara. – Myślałam o jeansach i o butach sportowych. – O to fajnie, ja też chcę sobie kupić jeansy. Jakie chcesz, jasne czy ciemne? – Ani za jasne, ani za ciemne, w sumie trudno powiedzieć, ale chcę z jeansami wrócić do domu – stanowczo stwierdziła Rita. – A buty? – ciągnęła Klara. – Jak jakieś mi wpadną w oko i będą w zasięgu moich możliwości, to why not – z angielska zakończyła przyjaciółka. – Dużo zarobiłaś przez wakacje? – Trochę się tego uzbierało, że w sumie szkoda wydawać… – Pewnie, że szkoda, ale wiesz, nowe ciuchy, to nowe ciuchy i od razu humor mi wtedy dopisuje. – No, to prawda, Tobie po zakupach zawsze dopisuje – uśmiechnęła się Rita. Dziewczyny dotarły do centrum i poszły Półwiejską do końca ulicy, przeszły przejściem dla pieszych przez Królowej Jadwigi i zaczęły buszować po straganach z odzieżą. Potem miały jeszcze wrócić na św. Marcina. Po drodze zjadły pizzę i popiły pepsi colą. – Kurde, nie ma jak wranglery – skwitowała rzeczowo Klara. – Fajne, ale drogie – dodała Rita. przygoda na malcie

268


XXXVI

– Co tam drogie, długo Ci posłużą, a leżą na Twoim tyłku przecudownie – z lekką nutką zazdrości zauważyła Klara. – Jak mają to i leżą, taka ich rola, ważne, że się w nich dobrze czuję – beznamiętnie odpowiedziała Rita. – Jasne, może mi powiesz, że masz gdzieś to, że wyglądasz w nich świetnie? – No może nie do końca, ale najważniejsze, by się dobrze czuć w tym, co się nosi, prawda? – Ja tam muszę dobrze wyglądać, a jak przy okazji dobrze się czuję, to świetnie – stwierdziła Klara popijając pepsi. – Niezła ta pizza, ale chyba nie dam rady dojeść do końca – odstawiła talerz Rita – zaraz pęknę – He, to masz co na siebie włożyć w razie czego – inteligentnie zauważyła Klara. I dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Pogadały jeszcze przez chwilę, odetchnęły i wyszły z lokalu. Zbliżała się 17-ta, a do kina Bałtyk zostało im jeszcze kilkaset metrów pieszo. Nie chciały korzystać z tramwaju. Wolały się przejść po takim jedzeniu. Film leciał już w Polsce od jakiegoś czasu, więc liczyły na mniejsze zainteresowanie. Nie pomyliły się, a wśród przybyłych przeważali chłopcy i mężczyźni lubujący się w tego typu filmach akcji since fiction. Zresztą, stwierdzenie padające z ust Arnolda Schwarzenegger’a „I’ll be back” weszło do kanonu filmowego świata i przeniosło się do życia wszystkich ludzi bodajże na całej kuli ziemskiej. Seans trwał 2 godziny i 17 minut i Rita uznała, że był niezłą bajką z wartką akcją. Do domu dotarła przed 20:30. – Jak tam film siostrzyczko? – zapytał Marek. – Całkiem fajny, choć bardziej dla chłopaków niż dziewczyn. – No, ale efekty niezłe, co? – No nudny to on nie jest, ale fanką Arnolda nie zostanę, jest zbyt kwadratowy. – Rita, ale on był kilka razy mistrzem świata w kulturystyce, jego wyprzygoda na malcie

269


XXXVI

miar bicepsa jest w księdze Guinessa. – No i świetnie, idę pod prysznic. – Ale kolacji nie zjadłaś córeczko – dobiegło do niej z kuchni głośne stwierdzenie mamy. – Nie jestem głodna, jeszcze czuję w żołądku tę wielką pizzę, którą zamówiłyśmy z Klarą. – Pokaż lepiej, co sobie kupiłaś – zaciekawiona zapytała mama Rity. Na te słowa pojawiła się Ania i przybiegł Krzyś, który miał już iść spać. Zrobiło sie zbiegowisko. Jedynie ojciec Rity siedział na fotelu przed telewizorem i sączył piwo. Rita wyłożyła spodnie i się uśmiechnęła. – No niezłe – zawyrokował Marek. Ani błysnęły oczy, a pani Kranc zapytała, czy nie są za małe. – Mamo one mają w sobie kilka procent lycry, przez co są rozciągliwe i dopasowane – odpowiedziała Rita. – Ale nie będą Cię cisnąć, potem będziesz się źle czuć? – nie ustępowała mama Rity. – Dam sobie radę, wszystko będzie dobrze. – Mamo – wtrąciła się Ania – teraz takie są modne, wyszczuplają i fajnie się w takich wygląda, też sobie muszę takie kupić. – Niektórzy chłopacy zwariują, jak Cię w nich zobaczą – dodał myśląc o Janku Marek. – Nie przesadzaj, to zwykłe jeansy – uspokajała Rita lekko się czerwieniąc. Schowała w końcu oglądane przez wszystkich spodnie i poszła do łazienki. W niedzielę wstała wcześniej. Umówiła się z Markiem i Anią, że zrobią śniadanie niespodziankę. Przygotowali wspólnie jajecznicę z szynką, groszkiem i papryką. Zrobili talerz kanapek z różnorodnym okładem. Był ser żółty z pomidorem i szczypiorkiem, szynka z ogórkiem, biały ser z rzodkiewką, serek topiony, frankfurterki na gorąco, musztarda, chrzan i oczywiście ketchup dla Krzysia. Gdy wszystko było gotowe zawołali rodziców i zbudzili przygoda na malcie

270


XXXVI

najmłodszego braciszka. Rodzice, choć słyszeli co się święci w kuchni, udawali pełne zaskoczenie. Nawet pan Kranc był zszokowany obfitością stołu. Smacznie zjedli, by ze spokojem przyszykować się do wspólnego wyjścia do kościoła. Coraz rzadziej chodzili wspólnie, bo Krzyś był malutki, Marek prawie dorosły, a msze były dla dzieci, dla młodzieży lub dla dorosłych. Ktoś, gdy byli wspólnie, zawsze sie nudził lub wkurzał, albo jedno i drugie. Wieczorem słońce chowało się w kolorach pomarańczu i czerwieni. W ten sposób żegnało dzień i przechodziło przez głębsze warstwy atmosfery. Gdy w końcu zniknęło od razu zrobiło się chłodniej, a komary zaczynały swoje polowanie. Rita lubiła zachody słońca i wyobrażając je sobie na Malcie, że słońce zawsze chowa się w morzu, zazdrościła Jankowi. Chętnie stała by z nim nad morzem, była w niego wtulona i bez słowa, czując jego oddech we włosach, spoglądała po horyzont. Była ciekawa czy taki czas w ogóle kiedyś nadejdzie.

przygoda na malcie

271


XXXVII

Malta, przełom sierpnia i września 1992 roku

Rześki ranek i bezchmurne niebo wieściły nadchodzący, gorący dzień. Nieliczne mewy leniwie latały nad statkiem, który zwolnił. Dochodziła 6 rano, a przed dziobem rysowało się wybrzeże zatoki, do której zbliżali się po udanym safari. Punktualnie o 6:30 zbudzono całą grupę, by o 7-ej zasiąść do ostatniego śniadania. Wszyscy gremialnie wypowiadali się w samych superlatywach o przebiegu rejsu, o tym, co zobaczyli pod wodą, o przygodzie i planach na najbliższy czas. Lekarz przemył delikatnie miejsce szycia na jankowym ramieniu i zmienił opatrunek. – Jak się czujesz kolego? – zapytał. – Ja pewnie znośnie, jednak ramię boli mnie, jak cholera, nie wiem, jak bym wytrzymał bez tych Twoich cudownych leków. – Jak boli, to znaczy, że działa, że masz czucie i że będzie dobrze. – No ja myślę – z wymuszonym uśmiechem stwierdził Polak. – Pierwsze kilka dni będzie Cię rwać, ale z każdym dniem coraz mniej będzie Ci o sobie przypominać. Jesteś twardy, dasz radę. Możesz ruszać palcami? Wyprostować, zgiąć? Wyprostować całą rękę, podnieść do góry, w dół? – Zobacz – Janek wyjąc prawie na głos z bólu, pokazał zestawik ćwiczeń. Spocił się przy tym, jakby nie wiadomo jakie ciężary podnosił – może być? – Wygląda ok, pewnie warto podjechać do szpitala. Uważaj też, by nie zabrudzić rany. Być może podadzą Ci jakiś antybiotyk osłonowo albo dadzą zastrzyk przeciw tężcowy… – Spokojnie byłem szczepiony, jak skończyłem osiemnastkę, no i jakby przygoda na malcie

272


XXXVII

mało na łajbie ziemi… – Ha, ha, prawda – nawet powiedziałbym, że na całej Malcie mało ziemi. Już z daleka Saliba wypatrzył mundurowych z psami. Wiedział, że tak będzie. Wydał już rozkazy na tę okoliczność i choć serce było innego zdania, wydawał się spokojny. Podziękował wszystkim za rejs, a w rozmowie w cztery oczy z Jankiem powiedział: – Jeszcze raz przepraszam Jan, za mojego pracownika, mam nadzieję, że nie chowasz urazy. Buru jest nieokrzesany i nigdy jeszcze nie był na takiej wyprawie. Starał się, ale w tamtym, niefortunnym momencie, coś w niego wstąpiło… – urwał. – Nie ma sprawy kapitanie, nie chowam urazy, ale takie incydenty nie dają dobrej reklamy. – Wiem, już się nie powtórzą – stwierdził twardo Saliba i dodał – Jan oto Twoja wypłata plus sowity napiwek. Chciałbym Ci wynagrodzić niedogodności z ramieniem. Mam nadzieję, że nie będziesz opowiadać niestworzonych rzeczy o tej wyprawie. – Tylko prawdę i zawsze na spokojnie. Nie wiem, co… – Janek ugryzł się w język, a Saliba zmrużył oczy. – Chciałem powiedzieć, że ja i tak odlatuję do domu i za chwilę nie będzie mnie tu. Nie moja sprawa, choć nie wiem, co ten atak Buru miał znaczyć i dlaczego nastąpił. – Nie wnikajmy w to. Zostawmy i tyle. Gdy tylko Janek podliczył wypłatę, okazało się, że dostał potrójną. Był w szoku. Do tego, gdy z pokładu schodzili Norwegowie, od nich też otrzymał napiwek. Złożyli się wszyscy bardzo zadowoleni z Janka. Tylko od nich otrzymał 200 funtów brytyjskich. Największy napiwek, jaki w życiu otrzymał. Przez ten tydzień zarobił więcej niż przez miesiąc plus bonus specjalny 12 szwów. Uśmiechnął się do siebie. Był niezmiernie szczęśliwy, że rejs dobiegł końca. Ostatnie dni były trudne. Nie tylko z powodu bólu ramienia, ale opanował go nigdy wcześniej nie znany strach. Był to strach o własne życie. Jeśli wszystko to, co myśleli o Salibie i jego kamuflażu miało być prawdą, to ostatnie 2 dni rejsu igrały jego młodym życiem. Był przygoda na malcie

273


XXXVII

niezmiernie wdzięczny Larsowi, że z nim został i że go doglądał uśmierzając ból lekami. *** Na powitanie statku Saliby czekało kilku mundurowych, dwa psy oraz Pierre z Mat’em. Gdy tylko ze statku zszedł ostatni klient wkroczyli na trap zastępując drogę załodze. – Gdzie jest kapitan? – zapytał jeden z mundurowych, dowódca grupy. – Już idzie – odparł zdenerwowany Khurram. – Czym sobie zawdzięczam to wyjątkowe powitanie? – szyderczo i pewnie zagadnął Saliba wychodząc z wnętrza łajby. – Saliba, to rutynowe działanie, tu masz nakaz przeszukania – wręczył kapitanowi dokument. – Nie utrudniaj i odpowiadaj na wszystkie pytania. To się tyczy Was wszystkich – zakomenderował Mat. – Po co te nerwy Mat, spokojnie, zaglądajcie, gdzie chcecie. Tylko powiedz, co się stało? – Rozkaz odgórny dotyczy wszystkich statków podobnych wymiarów, które dwa dni temu mogły pływać u wybrzeży Włoch. Rutyna – powiedział wtrącając się Pierre. – A kim Ty jesteś? – zapytał z lekceważeniem Saliba – że sie tak wymądrzasz? – Pierre jest z Francji, zajmuje się narkotykami – powiedział krótko Mat. – A, czyli chodzi o przerzut narkotyków? I, że niby ja to miałem zrobić na oczach ośmiu klientów? Jaja sobie robicie panowie, ale proszę, sprawdzajcie – pewnym i jednocześnie znudzonym głosem stwierdził kapitan. Psy wkroczyły na pokład i zaczęły obwąchiwać teren. Jeden z nich, już po chwili, dał znak. Funkcjonariusz zaczął przetrząsać plecak i znalazł w nim dwa jointy. – Czyje to? – zapytał z uśmiechem politowania. – Moje – nieśmiało przyznał Khurram. – Ale to tylko dwa malutkie przygoda na malcie

274


XXXVII

skręty panie władzo. – Daj spokój, nie tego szukamy – zawyrokował Pierre. Przeszukanie trwało 40 minut. W końcu psy przestały się czymkolwiek interesować. W tym czasie zebrano krótkie odpowiedzi na zadawane pytania. Janka również przesłuchano. Powiedział, co wiedział, ale krótko i bez szczegółów, bo to nie było miejsce na takie rozmowy. Mundurowi zapisali dokładne adresy załogantów i zeszli na ląd. Salibę również przesłuchano, a zrobili to Mat i Pierre. Oczywiście nic się nie dowiedzieli. Wcześniej z biura Saliby uzyskali namiary na Norwegów, na których w hotelu czekało już 2 ludzi, by odebrać od nich krótkie wyjaśnienia. Gdy intruzi wraz z psami opuścili statek Saliby, a Janek odjechał, ten zwołał chłopaków i ostro zapowiedział im, żeby z nikim nie rozmawiali o incydencie. Gdy odchodzili po umyciu i oporządzeniu łajby oraz zainkasowaniu wypłaty z napiwkami, Alfred rzekł: – Buru, poczekaj, choć jeszcze na słówko – gdy zostali sami kontynuował. – Tobie się nie przelewa co? – Jakoś sobie radzę szefie – lekko spocił się nie wiedząc, dlaczego kapitan chciał z nim pogadać na osobności. – No, ale gdybym miał dla Ciebie fuchę, to chciałbyś sobie dodatkowo zarobić? – zapytał uspokajająco Saliba. – No pewnie szefie, co mam zrobić, dokończyć sprawę z Polakiem? – ożywił się. – Buru, daj spokój, Polak jest już nieistotny. – Szkoda… – Zapomnij o nim raz na zawsze – uciął i dodał – mam do pomalowania jedno pomieszczenie, a sam jestem wykończony i mam inną robotę. Mógłbyś dzisiaj wpaść do mnie wieczorem koło 20-tej i pomalować pokój biurowy? Chciałem, by na jutro był gotowy. To niewielkie pomieszczenie, zajmie Ci maksymalnie półtorej godzinki. – Z chęcią, będę o czasie – uśmiechnął się Buru na myśl o dodatkowej gotówce. przygoda na malcie

275


XXXVII

– Tylko nie mów nic chłopakom, będą mieli mi za złe, że wziąłem Ciebie, a nie ich. – Dobrze – zająknął się. – Tylko co mam im powiedzieć, na pewno zapytają. – Powiedz, że dostałeś reprymendę i jeszcze raz wskazówki, co mówić, a czego nie mówić. – Dobrze, to świetny pomysł. – Zmykaj już do domu i widzimy się o 20-tej. Saliba podał mu adres i miał nadzieje, że ten się nikomu nie zdradzi. Był pewien, że pół krwi Afrykańczyk będzie chciał zrobić na nim dobre wrażenie i się oczywiście nie pomylił. Buru skłamał chłopakom, którzy czekali na niego na lądzie tak, jak mu przykazał kapitan. W końcu rozeszli się i każdy pobiegł do swojego domu. W tym czasie Saliba odprowadził łajbę, by ją zabezpieczyć na noc przy swojej bojce. Wcześniej poprosił jednego z tubylców, którego znał, a który łowił ryby, by przypilnował jego rzeczy, a sam, po odprowadzeniu statku, wrócił wpław. Przebrał się. Pełen myśli i planów na najbliższy, złowieszczy wieczór, oddalił się do siebie. *** Pierre i Mat zabrali Janka do siedziby służb specjalnych. – Opowiadaj Młody, po kolei ze szczegółami – zaczął Pierre. – Początek był spokojny, wszystko szło zgodnie z przewidywaniami, jakie mieliście. Umówionego dnia podłożyłem pluskwy i poszedłem spać. – Widzieliśmy to na podglądzie, od razu dały pozytywny sygnał – przerwał mu Mat i dodał – jedna niebawem zniknęła nam z ekranu, a druga w kompletnie niezrozumiały sposób zmieniała położenie, ale krążąc w sumie wciąż w tym samym rejonie, wiesz, dlaczego? – Domyślam się, pewnie ją znaleźli i wyrzucili za burtę wraz z kołem zapasowym, czy czymś takim – zabłysnął Jan. – Prawie zgadłeś, przykleili ją do dużej, pustej butli po wodzie i tak przygoda na malcie

276


XXXVII

sobie dyndała na falach. Niestety dopiero na drugi dzień ją podjęliśmy, ale po was nie było śladu. – Gdy rano wstałem – kontynuował Janek – okazało się, że jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Kapitan powiedział przy śniadaniu, że prognozy ostrzegały przed silnym wiatrem i deszczem i dlatego w nocy zdecydował o zmianie kursu i miejsca nurkowego. Nikt się nie burzył, wszyscy przyjęli to na luzie. Zresztą Norwegowie to spokojne chłopaki, chcą nurkować, jeść i oczywiście pić. Nie czepiają się. – Dobrze, jak przebiegało nurkowanie tego dnia? – Jak prawie codziennie. Odjechaliśmy zodiakiem na miejsce nurkowe, przerwa na plaży, grill, drugie zanurzenie i powrót. – Kto prowadził zodiaka? – wtrącił Pierre. – No przecież macie zeznania załogi, Hassan – skwitował przytomnie Janek. – Co dalej? – No i tu mamy wypadek nurkowy, który mógł się wydarzyć. Nie wiem, jeden na tysiąc? Nie przywiązywałem do tego zbytniej wagi, dopóki nie zaatakował mnie ten półafrykańczyk Buru. Tu Janek opowiedział ze szczegółami sam wypadek i potem bójkę, nóż, szwy i odczucia zebranych wtedy. Najwięcej pytań było o Salibę i jego reakcję. Polak stwierdził, że ten był wkurzony, ale się hamował. Nikt chyba tego nie zauważył. Trochę pogroził Jankowi, jakby to wszystko była jego wina, a na koniec dał mu potrójną wypłatę. – Czy widziałeś tego dnia jakieś inne statki? – dopytywał Mat. – Ani jednego. Dopiero po powrocie na naszą łajbę, gdy podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w drogę powrotną, po jakiejś godzinie rejsu, wypatrzyłem w oddali jakąś żaglówkę, ale nie zbliżyła sie do nas. – Coś szczególnego? Jakieś inne obserwacje? – Bardzo się pilnowali. W dniu, o którym mówimy, załoga była bardziej podniecona niż zwykle, szczególnie ten Buru. On jest nowy i zdaje się nerwowy. Saliba miał go na oku i najbardziej ochrzaniał ze wszystkich. przygoda na malcie

277


XXXVII

– A jak w tym dniu traktował Ciebie Saliba? – Chyba bardziej uważnie. Przyglądał mi się ukradkiem. Natomiast po powrocie był niemiły i jakby szukał zaczepki. Dopiero po incydencie z Buru zmienił się w miłego. Ale świadkami byli już wtedy Norwegowie. Zauważyłem jeszcze, że skutery wodne były używane, bo były mokre. – Przecież w ferworze wsiadania z zodiaka na statek wielu mogło je zmoczyć – zauważył Mat. – Niby tak, ale wydaje mi się, że były niedokładnie w tym samym miejscu, jakby je ktoś przesunął i były mokre bardziej niż popryskane. – Mówiłeś o tym komuś, dopytywałeś się, dlaczego są mokre? – Nie, nikogo o to nie pytałem – odparł Janek. – Dobrze, co jeszcze? – Na kolacji Saliba był wyjątkowo wyluzowany i rozmowny. Niewiele pamiętam, bo rana rwała mnie niemiłosiernie i siedziałem jak na igłach. Leki mało co pomagały. Szybko zszedłem do kajuty. – Gdyby coś Ci się przypomniało… – zaczął Pierre. – Wiem, wiem, mam się natychmiast zgłosić. – Janek, dziękujemy, zrobiłeś dla sprawy kawał dobrej roboty. Dobrze, że to tylko ramię, a nie szyja, bo pewnie byśmy już dzisiaj nie rozmawiali. Kiedy odlatujesz? – Właśnie, chciałem w tym tygodniu. Tyle, że teraz ostatnie dni nie będę mógł ani nurkować, ani dźwigać… – urwał zasmucony. – Nie martw się o to. Teraz zawieziemy Cię do naszego lekarza. Dostaniesz zwolnienie, tzw. “Wujek Sam”, choć nie jesteśmy w Stanach, pokryje Twoje wydatki, znaczy zarobki. Masz też załatwiony bilet na nasz koszt. Lecisz do Berlina kolego, w najbliższą niedzielę rano. – Serio?! – z niedowierzaniem zapytał Janek. – Super panowie, dziękuję! Po 30 minutach, gdy podpisał zeznania, trafił do lekarza. Ten obejrzał ranę, szwy i zlecił USG oraz prześwietlenie. Milimetry dzieliły ostrze od nerwu, ale udało się. Jankowi nie groził paraliż ani powtórna operacja. Co więcej, proces ziarninowania trwał i wyglądało, że rana goi się szybko, jak przygoda na malcie

278


XXXVII

na psie. W końcu Janka odtransportowano do miejsca zamieszkania. Zanim jednak przeszedł do siebie musiał Meli oraz Georgowi wszystko opowiedzieć. Zadzwonił jeszcze do poznanego księdza, by ten pożyczył wyjątkowo samochód od proboszcza i zabrał go na ostatnią tego dnia mszę. Gdy późnym wieczorem przyłożył głowę do poduszki Morfeusz czekał już na niego. Powędrowali daleko. Sen chłopka był mocny i głęboki. Wreszcie mógł pożegnać stres, wyciągnąć się i po prostu smacznie spać. *** – Co teraz zrobisz Pierre? – dopytywał Mat. – Jutro to poskładamy. Odprawa u Ciebie o 9:00. Może być? – zapytał Pierre, reflektując się, że nie jest u siebie. – Jasna sprawa – uśmiechnął się Mat. – Trzeba przesłuchać chłopaków z załogi. – Nie pisną słowa, no może jedynie ten nowy, bo jakiś nerwowy jest. Trzeba będzie go porządnie postraszyć, a to akurat umiemy. Saliba ma założone oko? – Tak, jest pod stałą obserwacją. W domu założyliśmy mu podsłuchy. – Dobry jest, zorientuje się. Liczysz pewnie, że któregoś nie znajdzie… – Otóż to właśnie, na to liczę, raczej liczymy – poprawił się. – Ciekawe. Nurkowie obejrzeli, czy nic nie zostało podwieszone pod kadłubem? – Tak, dwóch chłopaków zaglądało. Czysto. – Ma to, czy nie ma tego na statku? – Nie wiem. Mógł spękać, gdy odkrył pluskwy Polaka i odwołać przechwycenie. Mógł też zatopić towar w sobie tylko znanym miejscu. Ale teraz i tak się przyczai. Wie, że kompletnie nic na niego nie mamy. Jeśli nikt nie piśnie słówka, to jesteśmy w ciemnej dupie. Zostaje obserwacja. Nie może nam uciec, do jasnej cholery. Śledzą go najlepsi ludzie. – Sam wiesz, że i na najlepszych są sposoby. – Wiem – smutniejszym głosem odpowiedział Mat. przygoda na malcie

279


XXXVII

– Chodźmy na Cisk’a, należy nam się. W końcu mamy dziś niedzielę. *** Saliba przygotował pokój. Na podłodze wyłożył grubą folię. Zostało mu czekanie. Znał się na tym. Wszedł na górę i przez lornetkę dłuższą chwilę obserwował najbliższą okolicę. Wypatrzył człowieka, który nie pasował mu do otoczenia. To był obserwator. Zszedł na dół i zaczął poszukiwania. Dość szybko znalazł trzy pluskwy rozlokowane w różnych miejscach. Zniszczył je natychmiast. „Za szybko” – pomyślał. Zdwoił wysiłki i odnalazł jeszcze jedną, a potem kolejną. Miał nadzieję, że to już wszystkie. Głupio wpaść w tak bezsensowny sposób. Tuż przed 20-tą, gdy na dworze było już ciemno, zauważył nadjeżdżający rower. To był Buru. Zszedł na dół i zaraz po pierwszym dzwonku otworzył drzwi, ale nie wyszedł na zewnątrz. Krzyknął tylko – wejdź. Buru nieśmiało zatrzymał się na progu. Gestem dłoni Saliba przywołał go do siebie. Gdy pół krwi Afrykańczyk wszedł do pokoju, stanął na folii i okiem malarza spojrzał na ściany. Już chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie poczuł gwałtowne i silne ukłucie. Saliba przytrzymując Buru lewą ręką za twarz, prawą dźgnął go mocno prosto w serce i przekręcił ostrze. Chłopak zrobił tylko wielkie oczy i osunął się martwy. Saliba odczekał jeszcze kilka sekund. Wytarł nóż, rozebrał ciało i je poćwiartował, pakując szczelnie w folię. Przebrał się w ciuchy Buru. Załadował pakunki do plecaka. Założył kaptur i wyszedł z domu, jak gdyby nigdy nic. Wcześniej założył na klamkę żyłkę, którą teraz niepozornie pociągnął. Drzwi zatrzasnęły się tak, jakby ktoś zamykał je od środka. Teraz zadziała program do gaszenia i zapalania poszczególnych świateł. Trzymając głowę nisko i udając, że nic mu nie ciąży, Saliba wsiadł na rower i odjechał. Tak, jak przypuszczał, obserwator nie zorientował się, że to Saliba prowadzi rower. Zanotował godzinę wyjścia gościa i czas jaki spędził w domu. Tymczasem Saliba nie zwracając na siebie uwagi pedałował. Miał niezły kawałek do przejechania i klął w myślach, że Buru nie przyjechał motoroprzygoda na malcie

280


XXXVII

werem. Po dotarciu w rejon zamieszkania chłopaka odstawił rower w ciemnej uliczce. Przebrał się, chowając zdjęte ubranie do reklamówki. Rozejrzał się i wypatrzył stojące niedaleko motorowery. Podszedł bliżej i nieniepokojony przez nikogo wybrał skuter, odpalił go i odjechał. Dotarł do jednej z oddalonych zatoczek i gdy upewnił się, że nie ma w pobliżu balangującej młodzieży zgasił silnik. Motorower dokładnie wytarł z wszelkich swoich śladów i ruszył cichutko brzegiem skalistego morza. Dotarł szybko do miejsca, w którym stały zostawione na noc różne łódki. Pośród nich była jedna, której czasem używał. Miała elektryczny silnik. Była wolna, ale cicha. Wrzucił do niej plecak, odcumował i trzymając oburącz pchał przed siebie młócąc wodę nogami. Dopiero po przepłynięciu jakiś 300 metrów wspiął się na burtę i zsunął do środka. Szybko uruchomił silnik i powolutku skierował się w rejon farm tuńczyków. Tam opróżnił worki. Wypłukał je dokładnie i niepostrzeżenie wrócił skąd wypłynął. Umył łódkę bardzo dokładnie i na koniec wypsikał silnym detergentem. Najgorsze miał już za sobą. Zmęczył się, ale adrenalina wciąż trzymała go na maksymalnych obrotach. Teraz wsiadł na pozostawiony skuter i pojechał w miejsce, w którym były maltańskie slamsy, imigranci i generalnie syf. Znalazł zaułek i w jednym z pojemników na śmieci wrzucił ciuchy Buru podlane benzyną. Folię wcześniej włożył do innego kubła po drodze. Teraz sprawnie podpalił stosik i szybko czmychnął motorowerem. Podjechał bliżej swojego domu. Ponownie wyczyścił skuter i odszedł. Obmyślał teraz, jak to zrobić, by niepostrzeżenie dostać się do domu. Mijała druga w nocy. Umilkły już restauracyjne odgłosy. Chłód nocy był przyjemny, a nad głową świeciły tysiące gwiazd. Niemi świadkowie zbrodni Saliby. Jednak jego to nie obchodziło. Zaplanował, że o 00:12 zgasną wszystkie światła u niego w domu. Miał nadzieję, że po godzinie od tego momentu obserwator będzie znudzony i mniej uważny. Ubrany na czarno, mały i bardzo wciąż jeszcze zwinny, Alfred Saliba przekradał się do siebie. Zostawił z tyłu domu uchylone okno. Musiał jednak przejść przez trzy inne ogródki, by się tam dostać. Po 30 minutach, przez nikogo nie zauważony, dotarł do siebie. Wszedł po przygoda na malcie

281


XXXVII

ciemku do łazienki i wziął letni prysznic. Wreszcie mógł się położyć. Budzik nastawił na 5 rano. Wstał niewyspany, ale szybko doszedł do siebie. Rozpalił w kominku i pomału spalił wszystkie rzeczy, które używał w trakcie popełniania zbrodni. Na samym końcu zostawił dwie sztabki drewna, żeby wypaliły ewentualny osad. Znów się położył i natychmiast zasnął. Dla Saliby dzień rozpoczął sie dopiero po 7-ej. *** W czasie, gdy policja zapraszała na przesłuchanie kolejnych członków załogi, Janek obudził się zlany potem. Wszedł pod zimny prysznic i uważając na wciąż jeszcze świeżą ranę, zmył z siebie wspomnienie nocy. Złapał się na tym po dobrych 10 minutach stania pod lejącą się wodą, że analizuje wypadek z uszczelką. Teraz zwrócił uwagę na Hassana, który zachowywał się nieswojo. Był poddenerwowany. Jakby mu ulżyło, gdy zobaczył Polaka w pełni sił dyndającego na powierzchni w oczekiwaniu na łódkę. Zimna woda wyrwała go z kontemplacji. Ciepła się skończyła. Pierwszy raz stał pod prysznicem tak długo. Nawet nie przypuszczał, że również ciepła woda trzyma swoje limity. Osuszył się ręcznikiem i przetarł dłonią lustro. Obejrzał szycie. Wciąż było zaczerwienione, ale nic się nie sączyło i nie było opuchnięte. Ubrał się i ruszył na śniadanie. Szykował się kolejny upalny dzień na Malcie. – Jak się spało młodzieńcze? – zagadnęła Meli. – Jak u siebie w domu – odparł z szerokim uśmiechem. Był to niewątpliwie świetny komplement i Meli od razu poczuła przypływ pozytywnych uczuć. Cieszyło ją to, bo wiedziała, że Janek naprawdę dobrze czuje się korzystając z ich gościnności. Miała niedbale spięte włosy, koszulkę, która przekrzywiła się odsłaniając jej prawe ramię, a jej pupę ciasno opinały krótkie, jeansowe spodenki. Janek otaksował panią domu dyskretnie i stwierdził, że chciałby, aby jego dziewczyna w przyszłości też się tak wspaniale trzymała. – Samopoczucie widzę, masz całkiem, całkiem Janku. przygoda na malcie

282


XXXVII

– Nie jest źle, rana, zdaje się, dobrze się goi, a to najważniejsze teraz, bo niedługo odlatuję do Polski. – To prawda, zobacz, jak ten czas szybko zleciał – zamyśliła się na moment. – Będzie nam Ciebie brakować, wiesz? – dodała zaraz. – Mi Was również, ale Polska to nie koniec świata, zawsze możecie do mnie przyjechać w styczniu, przynajmniej zobaczycie co to jest i jak wygląda śnieg – pokiwał głową Jan. – Ha ha ha, wiesz, że jak miałam 10 lat, polecieliśmy z rodzicami do Włoch, właśnie, żeby zobaczyć śnieg! Chyba jednak wolę lato – zdecydowanie stwierdziła Meli. – Ja też, ale powiem Ci – w jadalni pojawił się George – że kiedyś w wojsku nurkowałem w zimnych wodach, a kilka razy nawet pod lodem. Mega doświadczenie. – Ty też byłeś w siłach specjalnych? – z zaciekawieniem zapytał Janek. – Zgłosiłem się do jednostki komandosów, a że umiałem nurkować i osiągałem bardzo dobre wyniki w strzelaniu, wzięli mnie tam. Odsłużyłem 3 lata. Stacjonowałem w Szkocji, na Cyprze i w Wielkiej Brytanii. – Super, choć ja nie chcę iść do wojska. – Dlaczego? – zapytali jednocześnie Meli i George. – Nic ciekawego w wydaniu naszej postkomunistycznej armii. Strata czasu. Wojsko powinno być zawodowe i bardzo dobrze przeszkolone. Bez zbędnej kadry administracyjno papierologicznej. – Jakie zdecydowane poglądy – z uznaniem pokiwał głową George. – No, no, taki młody, a niegłupi – dodała Meli. – No, a nie mam racji? Chyba lepiej trzymać profesjonalistę i go opłacać podwyższając jego kwalifikacje, niż tracić kasę na rekrutów na pół roku, czy na rok. Przecież to bez sensu. To tak, jakby wziąć każdego na pół roku na studia z medycyny – niech potem leczy, operuje itp. – Janku, masz rację, pogadajmy o czymś bardziej przyziemnym tu i teraz, np. o Tobie i Twoim ostatnim tygodniu pracy – uciął wywody młodego Polaka George. przygoda na malcie

283


XXXVII

– No właśnie szefie, ja teraz będę kulą u nogi. Dźwigać nie mogę, nurkować nie mogę. Mam niby zwolnienie, ale w domu nie wyrobię. Znajdziesz mi coś? – Jak Ty się czujesz? Panujesz nad bólem? – Ja i moje tabletki dajemy sobie z nim jakoś radę – uśmiechnął się Janek. – Myślę sobie, że pomożesz Izabell w biurze i ogarniesz teorię na kursach. Na spokojnie. – Dzięki George! Serio, bo bym się zanudził. Po śniadaniu George podwiózł Janka do centrum nurkowego. Chwilowo wolał nie korzystać z hondy, nie pozwalała na to za bardzo rana i 12 szwów. *** Dni mijały powoli. Chłopcy Mat’a wzięli w obroty załogantów Saliby i samego kapitana. Nikt nie puścił pary z gęby. Okazało się, że zniknął Buru. Po 24 h został pokazany we wszystkich wiadomościach, a do prasy trafiła jego fotka. Nic to nie dało. Przepadł, jak kamień w wodę. Obserwacja Saliby też nie dała żadnych rezultatów. Zachowywał się zwyczajnie. Feralna noc powiedziała jedynie, że był u niego Buru, co potwierdził Saliba, ale wyszedł po 40 minutach i odjechał rowerem. Potwierdził to obserwator, więc nie było się do czego przyczepić. Jedynym wątkiem był plecak. Ten, z którym przyjechał był mniejszy od tego, z którym odjechał. Saliba stwierdził, że oddał mu jakąś swoją starą bluzę i kurtkę. Ognisko, które tej samej nocy pojawiło się w innej części wyspy, nie wzbudziło podejrzeń. Buru przepadł i już nigdy nikt więcej o nim nie słyszał.

przygoda na malcie

284


XXXVIII

Poznań, początek września 1992 roku

Rita wstała dość szybko. Chciała zacząć rok szkolny mszą świętą, która była na ósmą. Po niej, w towarzystwie rówieśników, przeszła do szkoły. O 9:00 miał się zacząć apel, wniesienie sztandaru i oficjalne rozpoczęcie nowego roku szkolnego 1992/1993. Dla Rity była to już II klasa Liceum. Rozpędzanie się, połowinki i za niespełna 3 lata – matura. Nie myślała jednak o tym. Myślała o Janku. A gdy dyrektor swoim zwyczajem zaczął przemawiać, śmiała się prawie głośno, przypominając sobie, jak go parodiował. Później wychowawca przywitał uczniów, przekazał plan lekcji, który miał się jeszcze nie raz zmienić. Jak to w szkole na początku września. Tuż przed jedenastą wyskoczyli ze szkoły. – To co, idziemy na lody? – Pewnie, nie widzieliśmy się dwa miesiące – rzucił Andrzej. – Dla niektórych to wciąż za mało – burknęła Kasia. – Trzeba sobie jakoś umilić gorzki początek roku – zawyrokowała Rita. – Wiecie, że Franek był na wakacjach na Malcie! Opowiedz Franek, jak było – zaproponował Andrzej. – A jak może być ze starymi na wakacjach? – zapytał z przekąsem Franek. – Dajesz człowieku, jak było? – ponagliła zaaferowana Rita. – Nie no, fajnie, co nie. Normalnie tej, pełno ludzi, gorąc straszny i kurde błękitna woda. – Ile gdzieś stopni? – Ile, ile… czterdzieści w cieniu tej, dasz wiarę, co nie? – odpowiedział Franek. przygoda na malcie

285


XXXVIII

– Ale pewnie w nocy chłodniej. – Ta, chłodniej, trzy dychy tej, kumasz? Ale woda boska, cieplutka, co nie. Miała, tej, 26 stopni. – No, ale ogólnie fajnie? – dopytywała Klaudia. – Pewno, że fajno. Tylko kupa wiary. Leżaki zajęte, starzy się wkurzali tej. W knajpie tyż wuchta wiary, co nie? Nie było gdzie dupy posadzić czasem. I Franek, lubiący imponować mówieniem gwarą poznańską, opowiadał tak jeszcze z pół godziny. Rita słuchała, ale nie zadawała pytań. Nie chciała, by ktoś spostrzegł, że jest zbytnio zainteresowana Maltą. Wzięła sobie 2 gałki lodów, czekoladowe i jagodowe. Chłopcy ją podrywali, obdarzali komplementami. Że wyładniała, że się zmieniła, że ma dłuższe włosy. Było to miłe, ale starała się ich zbywać. W wesołym nastroju dotarła do domu. Tu jej nastrój polepszył się o 100%. Na stole w kuchni czekał na nią list. Porwała go raptownie i obejrzała kopertę. Znaczki z delfinami i napisem Malta, czarna, falista pieczątka poczty. Serce podskoczyło Ricie do gardła. Odłożyła plecaczek i wybiegła na ogród w towarzystwie Rock’iego, który tylko na to czekał. Niestety musiał obejść się smakiem, bo Rita powiedziała mu, że ma jej teraz dać spokój. Usiadła pod drzewem i odetchnęła głęboko. Rocky uwalił się tuż obok niej i z wyciągniętym językiem bacznie ją obserwował. Droga Rito, Cieszę się bardzo, że Twój list złapał mnie, nim odpłynąłem w kolejny rejs na safari nurkowe. Nie będzie mnie 7 dni i to będą trudne dni. Mam nadzieję, że gdy czytasz te słowa, ja jestem już bezpiecznie z powrotem na Malcie. A co do Twojego snu, to jesteś chyba prorokinią, czy jak to się pisze… Wybieram bliski kontakt wzrokowy, bez dwóch zdań. Wiesz, piękności to tu jest bez liku. Nie tylko z Malty, są z Włoch, Hiszpanii… Jednak jakoś żadna z nich nie zrobiła na mnie wrażenia, jeśli tak mogę stwierdzić. Mniejsza z tym. Nie mówiłem Ci tego, bo kiedy, ale byłem kiedyś na oazie, na I stopniu. przygoda na malcie

286


XXXVIII

Zaraz po 8 klasie. Oaza odbywała sie w Mszanie Górnej i było bardzo fajnie, dobrze ją wspominam. Jednak potem w czasie roku trafił się taki jeden ksiądz, z którym miałem zatarg i przestałem chodzić na spotkania. Ale to nie opowieść na rozpisywanie się tu. A ta Pascha, brzmi ciekawie. Musiało być to głębsze przeżycie dla Ciebie, skoro tak o tym piszesz. Nie mogę się rozpisywać, nie mam już czasu. O wszystkim Ci opowiem, jak się spotkamy, chyba, że Ty z kolei zakochałaś się w jakimś przystojnym animatorze!? Trzymaj się cieplutko. Spadam na safari. Sami faceci – grupa Norwegów. Pewnie będą pić. Ale może nie?! Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!!!!! Janek – No Rocky, wychodzi mi z listu, że Janek spoważniał na tej Malcie i wiesz – pogłaskała zadowoloną mordę psa – chyba wciąż mnie lubi. Rocky w odpowiedzi zamruczał. Rita zamknęła oczy. Policzyła, że od wysłania listu minęło jakieś 10 dni. Janek musiał być już z powrotem. Co miało znaczyć, że jest prorokinią? Czy coś złego groziło mu na tym safari? Mógłby już wrócić, bo to się zaczyna robić zbyt stresujące. – Rita, Rita – z zadumy wyrwał ją krzyczący Krzysiu, podniecony rozpoczętym rokiem szkolnym. Właśnie wrócił do domu i chciał zdać relację siostrze. – Co jest Krzysiu, pali się? – zażartowała. – Nie pali się, no coś Ty. Wróciłem ze szkoły. Jest super. Siedzę w trzeciej ławce z Dominikiem. – A wasza pani jest ta sama? – Tak, Pani Angelika, nic się nie zmieniło. No co Ty, Rita? – To dobrze Krzysiu. Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz! – Co Ty gadasz? – To takie przysłowie i jest w nim dużo racji. przygoda na malcie

287


XXXVIII

– A Ty też zaczęłaś szkołę, jak było? – dopytywał Krzysiu. – U mnie to już jest trochę inaczej niż u Ciebie, nie ma Pani Angeliki – uśmiechnęła się. – Pewnie, że nie ma, bo jest u mnie – dobitnie stwierdził Krzyś. Przekomarzając się i drocząc poszli do domu zobaczyć, co też mama szykuje na obiad. Rita zauważyła, że jej starszy brat, Marek, dziwnie sie jej przygląda. Zignorowała to. Gdy upewniła się, że na obiad będzie pierś z kurczaka z grilla, ziemniaki oraz surówka z marchewki i jabłka, poszła do pokoju przygotować zeszyty i książki potrzebne na środę. Znów wpadła w zamyślenie. Janek ma przylecieć jakoś w weekend. Może w sobotę, a może dopiero w niedzielę. Czy będzie w poniedziałek w szkole? Nie wiedziała tego. W jego klasie, IV D, której przyglądała się na apelu, przybył nowy uczeń. Nie zrobił na niej, a jak się później okazało, chyba na nikim, dobrego wrażenia. Po pierwsze był duży, zwracał na siebie uwagę bezczelnym zachowaniem i bardzo dużą pewnością siebie. Będą z nim kłopoty, pomyślała. Spakowane książki i zeszyty zawiesiła na oparciu krzesła. Przeszła do łazienki i spojrzała sobie w oczy. Były duże i pełne blasku. Skręciła szyję wpierw w prawo, a potem w lewo, oglądając dokładnie swoją twarz, skórę szyi i dekoltu. Częste przebywanie na słońcu oraz wakacyjna dieta, bogata w świeże warzywa i owoce prosto z drzewa, spowodowały, że pryszcze prawie zniknęły. Zapowiedziała sobie w duchu, że musi uważać ze słodyczami i z ostrymi przyprawami. Staniki, których do tej pory używała zaczęły ją uwierać. Powiększyły się jej piersi przez te ostatnie miesiące. Musi zmienić bieliznę, a wcześniej omówić to z mamą, bo tylko z nią rozmawiała na takie tematy. Mama dobrze ją rozumiała, bo kobieta musi się dobrze czuć w tym, co ma na sobie. Usłyszała głos rodzicielki. Obiad czekał wyłożony na stole. *** Wtorek, pierwszy września, dobiegał końca. Ojciec Rity, z piwem w ręce, przygoda na malcie

288


XXXVIII

usiadł w fotelu i nastawił telewizor na program pierwszy TVP. Wiadomości, które w 1989 roku zastąpiły reżimowy Dziennik Telewizyjny. Zrobił głośniej i słuchał. Z głośnika dało się słyszeć, że w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany były premier PRL-owskiej Polski Piotr Jaroszewicz wraz z żoną. – Marto, chodź szybko – zawołał żonę. – Co się stało? – Jaroszewicza zabili – i dodał po chwili – i jego żonę też. – Musiał się narazić dawnym kolegom, ale dlaczego żonę, czym zawiniła ta kobieta – oburzyła się Marta Kranc wchodząc do pokoju. – Pewnie eliminacja niepotrzebnego świadka – zawyrokował Tomasz Kranc. – Albo napatoczyła się bidulka… – Możesz być pewna, że to kolejna zbrodnia, której nie wyjaśnią, przynajmniej przez dłuższy czas. – Wolę, jak mnie wołasz na takie filmy, jak Pogranicze w Ogniu – ucięła Marta. – Nieźle się zapowiada ten serial. Pazura i Lubaszenko w międzywojennej rzeczywistości. Ciekawe, ile odcinków nakręcili i na ile są odzwierciedleniem rzeczywistości. – Chyba prawdy Tomku! – Jak zwał, tak zwał. Gra wywiadów polskiego i szwabskiego. Muszę pamiętać, żeby to oglądać. – Przykleję karteczkę na lodówce z przypomnieniem dnia i godziny emisji – zaproponowała małżonka. – Super – stwierdził Kranc i pociągnął duży łyk piwa. Następnego dnia Rita ledwo zdążyła do szkoły. Niebo się zachmurzyło. Po południu miały przejść przelotne opady. Po pierwszej lekcji wyszła na przerwę i rozmawiała z rówieśnikami, gdy kątem oka zobaczyła, jak ten nowy uczeń z klasy Janka podchodzi do pierwszoklasistów i uderza ich w ramie. W miarę, jak się zbliżał usłyszała jego słowa: przygoda na malcie

289


XXXVIII

– Ty młody, pierwszak? – Tak – odpowiadał niepewnie. – Muka – i padał strzał z pięści w ramię. Kilku, a dokładnie trzech innych chłopaków towarzyszyło „Sępowi”, bo tak się do niego zwracali, podpowiadając, kto jest nowy w szkole. To samo zachowanie powtórzyło się na kolejnej przerwie. Po trzeciej lekcji uczniowie klasy Rity przechodzili na pierwsze piętro, do klasy chemicznej. Na schodach mijała się z Sępem, który zwrócił na nią uwagę i wypalił: – Cześć laska. Rita odwróciła wzrok i przyspieszyła kroku. – Jesteś niewychowana gówniaro – usłyszała za sobą. Zatrzymała się i odwróciła. – A to Twoje „laska”, to było do mnie? – zapytała udając zaskoczenie. – A niby do kogo? – Sęp spuścił z tonu zaskoczony pewnością siebie dziewczyny. – Myślałam, że mówisz, do któregoś z Twoich przybocznych – odwróciła się i odeszła, a słyszący to zdarzenie wybuchnęli śmiechem. – Ale Ci przywaliła brachu – stwierdził Zdzisiek. – Zamknij się – syknął Sęp łapiąc Bogu ducha winnego Zdziśka za gardło i przyciskając go do ściany. – Daj spokój, Sęp, zwariowałeś – wycharczał. Tym czasem chłopcy i dziewczęta z klasy Rity milczeli przez chwilę. Pierwsza wypaliła przyjaciółka dziewczyny: – Rita, zwariowałaś, przecież ten osiłek nie da Ci teraz spokoju. – A co, miałam się uśmiechnąć i powiedzieć „witaj książę z bajki”? – spytała wkurzona. – Mogłaś to przemilczeć i pójść w swoją stronę – zawyrokowała Klara. – Może Ty byś tak zrobiła, ale nie będzie mnie palant obrażać. – Doigrasz się dziewczyno. Tacy, jak on nie odpuszczają publicznych zniewag. – To musicie mnie teraz chronić chłopcy – zaczepnie skwitowała Rita, przygoda na malcie

290


XXXVIII

spoglądając na kolegów z klasy. – Odprowadzimy Cię tej dziś do chaty – odpowiedział Franek. – Jasne. Sęp w tym czasie zszedł do męskiej toalety, by zajarać. Rumieńce wściekłości jeszcze go nie opuściły. Miał mętlik w głowie. Nie mieściło się w niej to, że ktoś i to jakaś smarkula z II klasy, mógł go tak potraktować i to przy innych. Palił Camele. Inni chłopcy z III i IV klas stali w niewielkiej odległości zachowując dystans. Już w drugim dniu szkoły Sęp stawał się najważniejszym jej uczniem. Chciał sobie wszystkich podporządkować. Miał 21 lat, a to było już drugie przeniesienie. Klasę drugą powtarzał, a teraz czwartą. To też go z jednej strony wkurzało. Jednak z drugiej nieustannie otwierało nowe możliwości sprzedażowe. Dzieciaki są głupie. Chcą się dobrze poczuć, chcą się szybciej uczyć, przeżywają tragedie rodzinne i inne. Zresztą nie obchodziło go to. Miał gdzie pchać towar i był w miejscu, gdzie będzie mieć posłuch. Nikt mu tutaj nie podskoczy. Sęp miał aspiracje. Chciał mieć w każdej klasie swojego dealera. Szybko namierzył dwóch chłopaczków, którzy sprzedawali jointy. Jeden z nich się stawiał więc sprał go jeszcze tego samego dnia po lekcjach. Drugi od razu dał za wygraną. Od tej pory musieli dzielić się z nim zyskiem i wskazać odbiorców. *** W środę Sępa nie było w szkole, ale w czwartek pojawił się dużo przed ósmą. Wybierał sobie chłopaków, którym na boku proponował współpracę. Rita przyszła do szkoły na 5 minut przed rozpoczęciem lekcji. Sęp odprowadził ją wzrokiem z zaciśniętymi ustami. Nie zwróciła na niego uwagi. Na dużej przerwie, zeszła z Klarą do herbaciarni, bo wreszcie uruchomili ją po wakacyjnej przerwie. Usiadły przy zarezerwowanym przez Franka i Adama stoliku z parującymi, białymi kubkami z napisem PSS Społem. Po kilku minutach do herbaciarni wszedł Sęp i od razu podszedł do okienka, nie zauważając kolejki. – A Ty co, kolejki nie widzisz? – w porę zauważyła pani od sprzedawania przygoda na malcie

291


XXXVIII

herbaty. – Zasuwaj na koniec i czekaj, jak każdy. – Pani naleje i nie robi problemów – nonszalancko odpowiedział Sęp. – Na koniec kolejki – stwierdziła bez wdawania się w dyskusję. Sęp wycofał się o krok i kiwnął do następnego, by dokonał zakupu. Czekał. Gdy uczeń nabył swoją herbatę, Sęp wyciągnął rękę i bez słowa zażądał kubka. Dostał go bez sprzeciwu. Odwrócił się i poszedł do stołu obok stolika Rity. Znów spojrzał na siedzącego najbliżej blondyna, a ten szybko wstał robiąc miejsce starszemu koledze ze szkoły. Usiadł i jak gdyby nigdy nic, delektował się smakiem czarnej herbaty, która po pierwszym łyku posłodził. Rita starała się go nie obserwować, ale serce podeszło jej do gardła. Zresztą nie tylko jej. Młodzież szybko dopijała swoje napoje zaczynając opuszczać herbaciarnię. Kobieta z okienka nie reagowała. Jedynie wchodzący teraz do pomieszczenia nie wiedząc, co się stało rozmawiali głośno zaśmiewając się co jakiś czas. Sęp nachylił się do przodu i spojrzał na Ritę. Oglądał ją sobie, jak jakiś eksponat na wystawie. Wzrok zatrzymywał na włosach i ustach, na piersiach, na długich nogach, pomimo, że były w jeansach. Nie było wiadomo, co sobie myśli, ale Rita nie chciała tego wiedzieć. Modliła się w duszy, by stąd zniknął. W końcu wstała, by odnieść pusty kubek i wyjść z herbaciarni. Gdy przechodziła obok Sępa, ten spokojnie powiedział: – Będę czekał na Ciebie po lekcjach, pójdziemy na spacer. Rita nie odpowiedziała i nie spojrzała na niego. Zagotowała się jednak w środku, co od razu dostrzegła Klara. – Rito, nie jest dobrze! – Wiem kobieto. – Co zrobisz? – A co mogę zrobić? Muszę chodzić na lekcje i nie mogę dać się zastraszyć temu Sępowi – ze smutkiem w głosie powiedziała Rita. – Nie możemy Cię teraz zostawiać samej, ani w drodze z domu do szkoły, ani w drodze powrotnej – z naciskiem stwierdziła Klara. – Przecież nie będziecie moją niańką. – Będziemy, nie masz wyjścia. przygoda na malcie

292


XXXVIII

– Ale to problem większy, a nie jednorazowy, rozumiesz. Ten gość wydaje się nieobliczalny. Ponoć stłukł jednego chłopaka z III klasy, bo mu się postawił. – Słyszałam. Chłopcy tak to często załatwiają. – Czasem to dobry pomysł, nie uważasz? – No w sumie to masz rację. Kolejną lekcją był język polski. Nauczycielka zadała im wiersz na pamięć, na za tydzień. Matematyka przeszła szybko, powtarzali I klasę. Na 6 lekcji mieli angielski, na którym również powtarzali I klasę, a na koniec opowiadali o wakacjach, oczywiście po angielsku. Gdy Rita w towarzystwie Klary, Franka i Adama wyszli ze szkoły, Sęp wraz z dwoma kolegami czekał na nią po drugiej stronie ulicy. Gdy tylko przeszli przez jezdnię przystąpił do niej: – Ty laska, może pójdziemy na lody? – Już masz towarzystwo, z nimi sobie idź, nie jestem zainteresowana. – Ty nie musisz, ważne, że ja jestem zainteresowany. – Rita powiedziała, że nie chce z Tobą nigdzie iść – wrzuciła Klara. – Nie rozmawiam z Tobą, więc się zamknij – skwitował przez zęby Sęp. – Tej, dajmy spokój, rozejdźmy się każdy w swoją stronę – nieśmiało wtrącił Franek. – Jeszcze raz się wtrącisz, to dostaniesz po ryju. – No proszę, daj spokój – ciągnął Franek. Nim skończył oberwał prawym sierpowym prosto w nos, z którego trysnęła krew. Rita skoczyła na Sępa, próbując go odepchnąć, a ten pociągnął jej z otwartej dłoni w twarz. Trafił w policzek i fragment ust. Z pękniętej wargi pociekła krew. Klara zaczęła wrzeszczeć i dopiero to ostudziło Sępa. Koledzy chwycili go pod rękę i pojednawczo szepnęli do ucha, żeby się zmywać. Osiłek odwrócił się jednak i tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedział: – To jeszcze nie koniec Rito. Zapamiętaj sobie tę lekcję i nigdy mi się nie przeciwstawiaj – odwrócił się i odszedł niespiesznie. przygoda na malcie

293


XXXVIII

Rita nim doszła do siebie minęło kilka minut. Świadkowie w postaci uczniów, którzy w tym czasie wychodzili ze szkoły, ulotnili się. Adam pomagał Frankowi, a klepiąc go po ramieniu stwierdził: – Ty Franek jesteś i głupi i odważny. – A co miałem tej, stać, jak taka dupa i pozwalać Sępowi na takie zachowanie? – zapytał retorycznie przez łzy Franek. – A przypomnij mi, jak to się skończyło? – również retorycznie zapytał Adam. – Chłopaki, Franek, bardzo Ci dziękuję, ale nie musiałeś… – urwała Rita. – Do wesela się zagoi, ale nie można tak tego zostawić – powiedziała nieśmiało Klara. – A co, mamy z tym iść na policję? Co powiemy? – Powiemy to, co nas spotkało. Że typ nas pobił – powiedziała Rita. – Daj spokój, to go jeszcze rozzłości, a tak może się opamięta – stwierdził Adam. – Nie powinno się takich rzeczy zostawiać – broniła Rita. – Co o tym sądzisz Franek? Franek trzymał mocno chusteczkę przy nosie, z którego wciąż jeszcze leciała krew, choć wolniej i mniej obficie. – Sam nie wiem, może rzeczywiście dać spokój. Policja, zeznania, świadkowie, wezwania. To go wkurwi niemiłosiernie tej. – Nie przeklinaj przy mnie – powiedziała Rita – wiesz, że tego nie znoszę. – Przepraszam, ale jestem zdenerwowany. – To zrozumiałe chłopie – wszedł im w słowo Adam. – Idziemy do domu, trzeba Ci zrobić okład z lodu na ten nos. Nie złamał Ci go przypadkiem? Zabrali się i ruszyli w drogę do domu. Rita miała spuchniętą wargę oraz zaczerwieniony policzek. W oczach kręciły się łzy, ale pociekło tylko kilka. Swoje kroki skierowali do domu Franka. Gdy do niego weszli, nikogo nie było. Rodzice wracali dopiero później z pracy. Adam pobiegł do kuchni, przygoda na malcie

294


XXXVIII

wyciągnął lód z zamrażarki, a Klara znalazła gazę. Usadowili Franka w fotelu i po odchyleniu głowy przyłożyli mu zimną gazę. Prawie od razu poczuł ulgę. Dwie kostki dostała Rita, która przyłożyła je do policzka i wargi. Ustalili w końcu, że zostawią to dla siebie, a gdyby atak miał się powtórzyć, wtedy pójdą na policję i powiedzą rodzicom. Gdy opuchlizna zeszła nieznacznie Ricie z twarzy poszła do łazienki i delikatnie obmyła buzię. Gdy wróciła do domu pierwsza różnicę zauważyła Ania. Rita wytłumaczyła, że oberwała przypadkowo i urwała temat.

przygoda na malcie

295


XXXIX

Malta, wrzesień 1992 roku

Już w środę Janek zdecydował się na samodzielną podróż hondą do miejsca pracy. Teraz dopiero lepiej poznał Izabel, bo pracowali ze sobą prawie bez przerwy. Okazało się, że była upierdliwa. Widocznie osoby, które zajmują się papierami, finansami, grafikami, itp. muszą takie być. Tak sobie to tłumaczył. Cały ten ostatni tydzień na Malcie przesiedział wspomagając Izabel i ucząc się od niej. Widział wszystkie przewijające się przez centrum osoby. Chętnie rozmawiał w różnych językach. Cuprum puszczała mu oczko, a on jej dopowiadał tym samym. Częściej chodził też do sprężarkowni i choć nadal niewiele rozmawiał z Maxem, to bardzo się przez te tygodnie polubili. W sumie nie wiadomo, dlaczego, może przez jakieś niewidzialne siły albo fluidy? – Dałeś radę Janek, jak ramię? – Zaskakująco dobrze Izabel, nawet się zdziwiłem. Wczoraj na noc nie wziąłem już leków przeciwbólowych i jako tako przespałem nockę. – Za chwilę przyjdzie czwórka Rosjan, ogarnij ich, weź certyfikaty, niech wypełnią dokumenty, szczególnie zdrowotne. – Jasna sprawa, a nie wiesz, czy znają angielski? – Jeden z nich, Alosza, czy jakoś tak, zna, a pozostali, nie mam pojęcia. – Zobaczymy. Zrobić Ci coś do picia Izabel, bo nastawię wodę? – Nie trzeba, właśnie zaparzyłam kawę Janek wszedł do aneksu kuchennego, by po chwili wyjść z parującym kubkiem czarnej, angielskiej herbaty. Ledwie usiadł, do pomieszczenia weszło czterech mężczyzn. Jeden z nich miał orientalne rysy, jeden był łysy i przy kości, a dwóch pozostałych nie wyróżniało sie niczym szczególnym. przygoda na malcie

296


XXXIX

– Zdrastwujtje – zaczął ten skośnooki. – Znaczy się good morning – poprawił się. – Zdrastwujtje, szto u Was? – zagadnął Janek. – Widzę, że mówisz po naszemu, Ruski? – Nie Polak, w sensie Jan Polak z Polski – poprawił się. – Miło usłyszeć ojczysty język na tych antypodach. – Może to nie antypody, ale każdy jest tu mile widziany, a my staramy się jak możemy. W końcu za to nam płacicie. Rozdał im druczki i objaśnił, co trzeba wypełnić. Później od każdego wziął certyfikaty i podał Izabel, która skrzętnie je obejrzała i skserowała. – Panowie, macie jakieś życzenia, co do miejsc nurkowych? – zapytał Jan. – Dziś nie dmucha, więc chyba wszystkie destynacje są możliwe, prawda? – zapytał ten łysy. – Dokładnie, możemy, a właściwie możecie nurkować, gdzie Wam się podoba, bo dziś wszystkie destynacje są do wzięcia. – A co proponujesz? – zapytał Alosza. – Nie wiem, jakie macie preferencje… – Wolimy kobiety – i wybuchnęli śmiechem. – Rozumiem, to tak jak ja, jednak pytam o wasze preferencje nurkowe. Widzę, że wszyscy macie certyfikaty AOWD, więc możemy nurkować do 30–35 m. Wolicie wraki czy rybki, czy może jakieś łuki skalne? – Lubimy wszystko i możemy nurkować nawet na 50 metrów, dla nas to żaden problem – odpowiedział pewnie łysy. – Jak masz na imię? – zapytał Janek. – Władimir – odpowiedział łysy. – Władimir, my tutaj przestrzegamy zasad, jak masz AOWD możesz nurkować do 30 metrów, paniał? – Młody, a hardy, popatrz tylko – zauważył przytomnie łysy. – Daj Ty spokój Władimir – rzekł niespiesznie Alosza. – Ponurkujemy i na 30 metrów, co za problem? przygoda na malcie

297


XXXIX

– Dobrze, proponuję zatem standard tutaj, czyli Rozi i P29, a w drodze powrotnej grota z Matką Boską i rybki. – Dawaj maładjec! Po dobrych 20 minutach Rosjanie siedzieli na pace. Dostał ich Lukas. Wrócili po 5 godzinach oburzeni. W przerwie pomiędzy nurkowaniami jeden z nich wypił sobie duże piwo i gdy przyszło do ponownego zanurzenia zaczął się przygotowywać. Jednak Lukas, który zazwyczaj był wyluzowany, ostro się temu sprzeciwił. Wywiązała się mocna sprzeczka, ale Niemiec postawił na swoim i łysy Władimir nie wszedł do wody. Kłótnia powróciła w centrum po rozpakowaniu samochodu. Gdy przyszło do płacenia, zaczęli sie żołądkować. – Co to kurna za polityka firmy, co wy zarobić nie chcecie? – Chcemy i zarabiamy i bardzo cenimy bezpieczeństwo – spokojnie wszedł im w słowo Janek. – U nas to my po samogonie nurkujemy i wszystko gra. – Może i u was gra, ale tu nie gra, panimajesz? Tak, jak nie możesz tu jeździć samochodem po prawej stronie, tak nie możesz po spożyciu alkoholu nurkować. Jasne, jak słońce, maładjec. – Ty maładjec, nie bądź taki mądry. Ty jeszcze smarkacz jesteś i jeszcze musisz trochę pożyć, żeby różnych rzeczy spróbować i opinie sobie wyrobić. – Ty wiesz swoje, a ja wiem swoje – nie odpuszczał Janek. – Panowie spokojnie – wszedł im w słowo George, który pojawił się przed chwilą i przysłuchiwał się tej angielsko-rosyjskiej wymianie zdań. Nie wszystko zrozumiał, ale łatwo było się domyślić o czym mowa. – Lukas i Jan mają rację, jeśli ktokolwiek napije się alkoholu przed nurkowaniem, nie może nurkować. Gdyby było inaczej, to tracimy licencję, ale mniejsza o licencję, nie wyobrażam sobie, gdyby doszło do wypadku, a potem okazało się, że nurek miał jakąś zawartość alkoholu we krwi. Nie w moim centrum. – No ale u nas… – A u nas jest tak – zawyrokował George tonem nie znoszącym sprzeciprzygoda na malcie

298


XXXIX

wu, co mu się bardzo rzadko zdarzało. Janek chyba pierwszy raz widział tak zasadniczego właściciela firmy. W każdym razie Rosjanie odpuścili, choć do końca mamrotali coś pod nosem. Izabel nie policzyła łysego za to jedno nurkowanie. Poprosiła też, że gdyby chcieli jeszcze z nimi nurkować, a sytuacja miałaby się powtórzyć, to następnym razem skasuje ich za takie nie odbyte z ich winy nurkowanie. Wiadomo było, że raczej nie wrócą. *** W czwartek po skończonej pracy Janek poszedł do angielskiej budki telefonicznej i wybrał numer domu Rity. Chwilę trwało, zanim nastąpiło połączenie. Czekał i modlił się w duchu, by telefonu nie odebrała Rita. Po kilku sygnałach usłyszał wreszcie męski głos: – Halo? – Marek? – Tak, Marek, kto mówi? – Cześć, tu Jan Polak, dzwonię z Malty… – O cześć – na chwilę zamurowało Marka – zaraz zawołam Ritę – oprzytomniał. – Poczekaj, nie wołaj jej. Już Ci tłumaczę. Nie znamy się za bardzo, ale może to się zmieni – urwał na chwilę. – Mam pewien pomysł, ale aby go zrealizować z dobrym skutkiem muszę znać rozmiar stopy Rity. – Chcesz jej kupić buty? – zdziwił się Marek – No dobra, nieważne. Skoro ma Ci to pomóc. Ona ma 38. – Dzięki bardzo. Pomogłeś mi, teraz muszę Ci się jakoś odwdzięczyć. – No przestań, daj spokój, wszystko jest ok. – Ty za chwilę kończysz 18-tkę, tak? – Nie tak za chwilę, dopiero w marcu… – Ale maltańskiego browara przyjmiesz? – A to zawsze – uśmiechnął się Marek. – Ale tak po cichu, ok? – Ma się rozumieć. Ani słowa, że dzwoniłem. Mogę na Ciebie liczyć? przygoda na malcie

299


XXXIX

– Jasne, morda w kubeł. Nie pisnę słowa. Kiedy wracasz? – W niedzielę, ale pewnie późnym wieczorem – odpowiedział z lekkim wahaniem Janek. – Do miłego zatem. – Trzymaj się i jeszcze raz dzięki. Odwiesił słuchawkę. Wybrał ponownie numer z Polski. Tym razem zadzwonił do rodziców. Rozmawiając z tatą poprosił go, by czekał na niego na Dworcu Głównym w niedzielę o 20:47. Pociąg z Berlina miał dotrzeć, jeśli nie będzie spóźnienia, właśnie na tą godzinę. Teraz przyszedł czas na zakupy. Pokręcił się po kilku ulicach i poszukał różnych upominków i dupereli. Nie było tego wiele, ale pomyślał o każdym. Mundurowi, z którymi ostatnio współpracował kupili mu wspaniałomyślnie bilet na samolot Malta – Berlin. Wylot miał o 10:50. Dostał od nich bonus – dodatkowy bagaż. Mógł zatem zabrać dwie walizki i bagaż podręczny. Obawiał się, jak sobie poradzi z tym swoim ramieniem, ale do niedzieli zostało jeszcze kilka dni, a z godziny na godzinę czuł się coraz lepiej. *** Nadszedł piątek i Janek stawił się na kontroli u lekarza wojskowego. Po USG zdecydował, by zdjąć szwy. Niedawna rana wyglądała bardzo dobrze. – Szybko się na Tobie goi – stwierdził z uznaniem lekarz. – To chyba dobrze – uśmiechnął się Janek. – Nawet bardzo – dodał Mat, który właśnie pojawił się w pokoju. Uścisnęli sobie entuzjastycznie dłonie. Oni również się polubili. – Jak sobie radzisz, jak ból? – pytał Mat. – Z dnia na dzień widzę stanowczą poprawę. Od środy jeżdżę już hondą i nie wysługuję się znajomymi. – Nadajesz się, mówiłem już? – Mówiłeś Mat, wiesz, że to nie przejdzie. Wracam do Polski. – Przemyśl to, nadajesz się do wywiadu, komandosów, po prostu do arprzygoda na malcie

300


XXXIX

mii, czy tu, czy w Polsce. Jesteś do tego stworzony – urwał Mat spotkawszy wzrok lekarza, który go studził. – Dziękuję za takie uznanie, serio. Jestem dumny, że tak wyglądam w Twoich oczach. A co ze sprawą, co z Salibą? – Cóż, nie mogę o tym mówić, ale nic nie wskóraliśmy, a ten Buru, który Cie dźgnął, zniknął. Nigdzie go nie ma. – Jan – wtrącił się lekarz – przemyłem bliznę, jest świeża. Oszczędzaj się jeszcze przez jakiś czas, bo rana może się otworzyć. Przykleiłem Ci takie specjalne plasterki. Odklej je dopiero, gdy będziesz już po podróży. – Dobrze doktorze, dziękuję. – Nie ma za co. Z tego, co mi tu powiedzieli, to wykonałeś kawał dobrej roboty, a o mały włos mogłeś zginąć. – Od razu zginąć. Jeszcze nie nadeszła moja godzina – powiedział ciszej i po chwili dodał – na szczęście.

przygoda na malcie

301


XL

Poznań, 6 września 1992 r

Na Dworzec Główny Poznań zajechał roczny Ford Sierra w kolorze granatowym. Po chwili kierowca znalazł wolne miejsce parkingowe i silnik 2.0 DOHC z dwoma zaworami na cylinder, w wersji z wielopunktowym wtryskiem paliwa, zamilkł. Z samochodu wysiadł wysoki szczupły mężczyzna w wieku około 50 lat. Był nim Wojciech Polak, ojciec Janka. Była 20:45. Wszedł do budynku dworca i przeczytał na tablicy, że pociąg relacji Berlin–Warszawa ma 15 minut opóźnienia. Wrócił do samochodu i włączył radio. Odszukał Trójki i zamknął na chwilę oczy. Cieszył się, że syn wraca, że mu dobrze poszło i że zapewne zmężniał fizycznie i psychicznie. Nie miał pojęcia przez co przeszedł w ciągu ostatnich 2 tygodni. Po około 10 minutach usłyszał przytłumiony głos z megafonu. Otworzył drzwi i dotarła do niego powtórzona monotonnym głosem informacja, że opóźniony pociąg relacji Berlin–Warszawa wjedzie na tor 1 przy peronie I. Wysiadł niespiesznie ze swojej Sierry i przeszedł na peron. Po niespełna 5 minutach na stację wtoczył się pociąg pospieszny ze stolicy Niemiec. Wojciech Polak stał i obserwował wysiadających. W pewnym momencie dostrzegł postać syna. Ruszył szybkim krokiem w jego kierunku. Janek również go dostrzegł i z szerokim uśmiechem wyskoczył kilka kroków przed siebie. Wpadli sobie w ramiona. – Cześć synu. – Cześć tato, dobrze Cię widzieć. – Też jestem rad chłopaku! Jak minęła Ci podróż, opowiadaj. – Pomóż mi tato z torbami, bo ledwo daję dziś radę – powiedział Janek czując ramię. przygoda na malcie

302


XL

– Jasne, idziemy do samochodu, zaparkowałem bardzo blisko. Wrzucili bagaże do samochodu. – Może chcesz poprowadzić? – ojciec zapytał Janka, znając jego pociąg do kierowania pojazdami. – Wyjątkowo odmówię. – Co to za zmiana? – zdziwił się Wojciech. Janek opowiedział tacie swoją przygodę z Buru na łodzi. Ojciec słuchał w milczeniu. Dopiero, gdy Janek zakończył, zadał mu kilka pytań. Był pod wrażeniem, ale też mocno się zdenerwował. Janek to zauważył i uspokoił ojca. Zmienił sprawnie temat i zaczął opowiadać o tym, co spotkał pod wodą. Wspomniał o wypadku z uszczelką, o barakudach, o załodze centrum nurkowego i o Georgu i jego żonie. Wojciech Polak był dumny, choć tego nie okazywał. Już przez te 30 minut jazdy zauważył jak bardzo Janek wydoroślał. Zrozumiał, że nie miał już obok siebie nastolatka, a dorosłego mężczyznę. – Zmężniałeś synu, zrobiłeś się wielki – uśmiechnął się ojciec Janka, zjeżdżając z ul. Dąbrowskiego w prawo. – Nie miałem wyjścia, ciągłe noszenie butli, minimum 3 nurkowania dziennie, prawie wciąż na dworze. Do tego nie zrezygnowałem z biegania – stwierdził poważnie Janek. – Widać, że natura nie poskąpiła ci tkanki mięśniowej. – Tato, to chyba dobrze, co? – Pewnie, że dobrze, tylko co ty zrobisz z tymi wszystkimi dziewczynami, które nie będą cię odstępować na krok – roześmiał się Wojtek Polak. – Poradzę sobie jakoś – zaczął się śmiać razem z tatą. Tata Jana od razu pomyślał, że jeszcze przed 3 miesiącami w takiej sytuacji jego syn zareagowałby inaczej. Albo by się wkurzył, albo zaczerwienił i powiedział, żeby się nie śmiał. – Mamie opowiadaj to z odpowiednim dawkowaniem, żeby zawału nie dostała! – Postaram się – obiecał Janek. przygoda na malcie

303


XL

Mama, Anna Polak, czekała w oknie. Gdy tylko wypatrzyła Forda Sierrę, wyszła na zewnątrz domu. Była 21:40 i całkiem ciepła, i bezchmurna noc. Z mamą Janek przywitał się w uściskach i buziakach. – Wojtek wyładuj bagaże, bo Janek na pewno jest zmęczony. Przygotowałam kolację, umyjcie ręce i siadamy do stołu. – Oczywiście, idźcie, ja sobie poradzę z tymi tonami – żachnął się pod nosem. Kolacja była wyborna. Anna Polak przygotowała zrazy wołowe i pyzy oraz sałatkę z czerwonej kapusty, jabłek i cebulki. Janek bardzo lubił takie obiady, a stęsknił się za domowym jedzeniem. W końcu mamy gotują zawsze najlepiej ;) Zanim przyszedł do stołu, umył się z wierzchu, odszukał butelkę czerwonego wina La Valette oraz upominki. Dla mamy miał korale wytworzone ręcznie ze szkła z Mdiny w kolorze czerwonym, a dla ojca T-shirt oraz nóż do otwierania kopert w postaci repliki miecza maltańskich rycerzy. Dla domu podarował też solniczkę i pieprzniczkę, które wspólnie tworzyły maltańską łódź rybacką, gdy obie połówki złożyło się, stawiając na stole obok siebie. Później, już po obiedzie podał mamie piękny haftowany obrus z krzyżami maltańskimi w kolorze białym. – Z takich rzeczy słyną Maltańczycy – powiedział Janek. – Chyba Maltanki – zauważyła przytomnie Anna Polak. – Oj mamo, wiadomo, że takimi – zamilkł na chwilę szukając słowa – … rzeczami zajmują się kobiety. – Chciałeś powiedzieć, pierdołami! – Ale nie powiedziałem – uśmiechnął się pojednawczo syn Ani. – Wino całkiem dobre – wtrącił się Wojtek Polak. – Mam jeszcze jedną butelkę. Oni produkują swoje rodzime gatunki, ale w większej mierze korzystają ze szczepów włoskich – stwierdził Jan i dodał – a tu ojcze oddaję pożyczone funty, bardzo sie przydały i bardzo Ci dziękuję! Rozmawiali tak do północy. Okazało się, że Michał, kumpel Janka z ławki, przyniósł mu książki, o które telefonicznie poprosił go Janek. Rodzice przygoda na malcie

304


XL

oczywiście zwrócili mu pieniądze. Plan lekcji miał na biurku. W poniedziałek zbawiennie zaczynał szkołę o 8:50. W resztę dni lekcje szły już zwyczajowo od 8:00. Wziął gorący prysznic. Chciał się rozluźnić po trudach podróży. Porozciągał się jeszcze chwilę, zrobił znak krzyża w miejscu wieczornego pacierza i położył się spać. W głowie miał kilka różnych myśli i wizji. Nie mógł oczywiście doczekać się spotkania z Ritą. Wspominał sobotnią kolację w domu Mel i Georga. Mszę niedzielną w Berlinie, którą udało mu się złapać jeszcze przed odjazdem pociągu. Snuł plany związane z zarobionymi pieniędzmi. Nagle usłyszał dobijający się do jego świadomości głos: Janek! Janek! Wstawaj! Już siódma. Śniadanie masz na stole w kuchni! *** Otworzył oczy. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie jest. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 7:05 Sześć i pół godziny snu. Całkiem nieźle, pomyślał. Przeciągnął się i ziewnął. Wstał i zrobił 20 przysiadów i 20 pompek. Ramię jeszcze delikatnie doskwierało. Mama stwierdziła wczoraj, że kupi mu maść contractubex. Ma ją wcierać w bliznę kilka razy dziennie. Nie widział sensu, ale przyznał mamie, że oczywiście będzie to robić. Wziął prysznic i się ogolił. Miał dość długie włosy i lekko podkrążone oczy. Nałożył krem po goleniu i użył wody kolońskiej Kenzo, którą kupił na lotnisku w wolnocłowym. Założył jeansy i białą koszulę. Chciał podkreślić hebanowy kolor skóry, jaki zawdzięczał maltańskiemu słońcu. Na stopy wciągnął granatowe trampki. Po śniadaniu, spakował swój nowo zakupiony plecak i zarzucając kurtkę wyszedł do szkoły. Po 20 minutach ujrzał gmach, w którym miał jeszcze spędzić dobre 8 miesięcy. Już z daleka dostrzegł Marysię i Michała. Ucieszyli się na swój widok. – No stary, jak się masz! – wykrzyknął kumpel Jasia. – Cześć przystojniaku – rzuciła Marysia. – Cześć Wam moi drodzy, jak się wam układa – uścisnęli sobie dłonie, a z Marysią pocałowali delikatnie w policzki. przygoda na malcie

305


XL

Michał szybko streścił mu pierwsze dni budy, zatrzymując się na postaci Sępa. – Zresztą sam zobaczysz. Kawał byka, ale niezbyt z intelektem pod czaszką. Jednak w te kilka dni sterroryzował chyba wszystkich uczniów. Jest od nas starszy o 2 lata, jest duży i silny, choć bardziej przy kości niż wysportowany. Ma kasę i handluje dragami. Kris, Wątły i Drozd są jego przybocznymi – urwał. – Co Ty gadasz? Serio, co za łosie – stwierdził z zaskoczeniem Janek. – Wiesz oni są łosie, ale łasi na kasę i lubią zadania. A jemu w to graj. Już drugiego dnia pobił dość mocno Mariusza Klaskiego z III klasy, wiesz tego, co trawkę sprzedaje w kiblu. – A za co? Stawiał mu się, czy co? – Ta, za stawianie, bracie. Na przerwach mu się nudzi i wali koty w ramię. Wiesz „muka”. – Wiem, wiem, ciekawe i jakieś niesmaczne. Dawno nie mieliśmy szkolnej fali. Może mu przejdzie po kilku dniach, albo nauczyciele coś wymyślą. – Co Ty, nauczyciele tego nie widzą. Zero reakcji. Powiem więcej, ponoć uderzył w czwartek tą Ritę, która Ci się podoba. Janek stanął jak wryty. – Jak to uderzył? O co chodzi? Coś jej zrobił? – Nie wiem stary, to było po szkole. Szli grupką w 4 osoby. Sęp się przystawił, walnął jednego z sierpowego, a jej posunął z liścia. – Co za skurwiel! – przez zęby wydusił Janek. – Tylko spokojnie przyjacielu, on jest duży i nie wiadomo kto za nim stoi. Skądś musi brać to świństwo, które sprzedaje. Janek nic już nie odpowiedział. Przywitał się z koleżeństwem i usiadł w ławce obok Michała. Weszła wychowawczyni i od razu spostrzegła Janka, którego przywitała, prosząc o zwolnienie od rodziców. Janek nie słyszał, co mówiła i nie miał świadomości, co działo się przez te 45 minut. Wszystko w nim wrzało. Jak jakiś tępak mógł uderzyć dziewczynę, a do tego jeszcze Ritę? Na pewno mu się postawiła, albo coś mu odpowiedziała. W klasie Sęp przygoda na malcie

306


XL

się nie pojawił. Byli jego przyboczni, ale nie rzucali się w oczy. Na przerwie Janek odszukał klasę Rity i podszedł do niej od tyłu. Delikatnie stuknął w prawe ramię i szybko stanął po jej lewej stronie. Rita odwróciła się w prawo i tylko kątem oka spostrzegła, że klepiący ją stoi po drugiej stronie. Odwróciła się i oboje momentalnie pokryli się rumieńcami i uśmiechnęli szeroko. – Dobrze, że jesteśmy opaleni, przynajmniej aż tak nie widać naszych czerwonych policzków – powiedział ujmująco Janek. – Dobrze Cię widzieć, kiedy wróciłeś? – odpowiedziała lekko zaskoczona Rita. – Wczoraj późno wieczorem odebrał mnie z dworca ojciec. – Aleś się opalił Janek, normalnie szok – trochę nie wiedziała, co ma mówić. – Dostałaś ostatni list ode mnie? – szepnął. – Tak, dostałam i przeczytałam. Ten ostatni był trochę zatrważający w domyśle – urwała Rita. – Pięknie wyglądasz – stanowczo skomplementował Ritę Janek. – O której kończysz lekcje? – Ty też niczego sobie – uśmiechnęła się. – Kończę dziś o 14-ej. – To świetnie się składa, odprowadzę Cię do domu, jeśli pozwolisz. – Z przyjemnością – rzekła. Zadzwonił dzwonek na lekcje i Janek odszedł odwracając się jeszcze dwa razy po drodze. Reszta lekcji dłużyła się im obojgu bardzo. Jednak u Janka nabrała żywszych kolorów, gdy na 3 lekcji, 5 minut po jej rozpoczęciu, do sali wszedł duży chłopak. To był Sęp, jak szybko na ucho powiedział Jankowi Michał. Wcale nie musiał tego mówić. Wyglądał nawet trochę jak sęp. Miał lekko zakrzywiony do dołu nos. Szerokie ramiona, z których prawie nie wystawała szyja. Jakby głowa bezpośrednio łączyła się z ramionami. Rzeczywiście nie był przykładem rzeźby, bardziej masy. Ruszał się ospale, ale widać było, że w jego członkach drzemie siła. Miał małe, głęboko osadzone czarne oczy przygoda na malcie

307


XL

i wysokie czoło. Szczęka była szeroka, a dolna warga jakby wybrzuszona. Rzucił „dobry” i poszedł do ostatniej ławki przy oknie, gdzie było jego miejsce. Obok siedział Wątły, a Kris Drozd, ławkę przed nimi. Janek obserwował jego ruchy, mimikę twarzy i zachowanie. Wyglądał na bardzo znudzonego. Polak wiedział, że do konfrontacji między nimi dojdzie na 100%. Kwestią pozostawało tylko kiedy i ewentualnie, gdzie. Wcześniej chciał się jednak dowiedzieć od Rity, co między nimi zaszło w ostatni czwartek i w ogóle. Sęp niby był znudzony, ale dostrzegł Janka, który był opalony, duży i umięśniony. Zbywał go oczywiście i ani razu na niego otwarcie nie spojrzał. Lekcja matematyki dobiegła końca. Zadzwonił dzwonek i mieli przed sobą 30 minut przerwy. Janek niespiesznie wyszedł z klasy. Szedł kilka kroków za Sępem, który kierował się do herbaciarni. Tuż przed wejściem zobaczył Ritę. Podszedł do niej, chwycił delikatnie za rękę i powiedział: – Rita, a może zrezygnujesz dziś z herbaty i pójdziemy na boisko. Mam coś dla Ciebie na popicie drugiego śniadania. – Bardzo chętnie Janku, chodźmy. Gdy tylko powiedział, żeby poszli na boisko, puścił jej dłoń, która wydała mu się ciepła, delikatna i czuła. Rita zaś spostrzegła, że jego uścisk był delikatny i jednocześnie silny i konkretny. Sęp kątem oka zanotował, że ta dwójka się zna. Przysiedli na ostatniej ławce z boku. Koleżeństwo już zanotowało, że w szkole jest nowa para. – Jesteś bardzo ładna – zaczął niepewnie Janek. – Mówiłeś już – zauważyła Rita. – I mam zamiar to powtarzać, bo to prawda – bardziej pewnie stwierdził chłopak, dodając – ale nie za często, byś nie popadła w pychę. I zaczęli się śmiać. Po chwili spojrzała mu prosto w oczy, spoważniała i rzekła: – Dobrze, że jesteś Janku – urwała. – Jestem i bardzo się cieszę, że już wróciłem i że mogę Cię widzieć. przygoda na malcie

308


XL

Nastała chwila ciszy. Młodzi patrzyli na siebie i dostrzegali różnice jakie pojawiły się u każdego z nich przez te prawie 3 miesiące. Rita wyładniała. Miała dłuższe włosy, zaokrągliły się jej piersi i wydawała się wyższa. Janek zmężniał i spoważniał, choć w oczach biegały mu te same iskry, które pamiętała z czerwca. Przysunęli się do siebie na ławce tak, że się dotykali. Ciekawe, że milczenie to nie było krępujące, jak się często zdarza w towarzystwie niektórych osób. Nie zauważyli, że nagle wyrósł przed nimi Sęp. – Zostaw ją, ona jest moja – warknął Sęp. Janek błyskawicznie wstał. Zrobił to tak szybko, że przez ułamek sekundy Paweł Strawny, czyli Sęp, oniemiał. Dostrzegł to Janek i zrobił krok do przodu, stając lewym bokiem do bezczelnego typa i osłaniając w ten sposób niedawno rozpłatane ramię. Rita również wstała i niezauważalnie dygocząc stanęła z Jankiem. – Coś Ci się pomyliło człowieku. Rita nie jest rzeczą, to po pierwsze, a po drugie, nawet gdyby była, Ty nigdy byś jej nie dostał. Odpuść i odejdź, dopóki nie jest za późno. Choć Sęp był większy gabarytowo, Janek był od niego wyższy, a choć szczuplejszy, to o wiele lepiej umięśniony. Strawny zauważył i na tyle, na ile mógł zrozumiał, że ten koleś się go nie boi. Co więcej zdaje się, że nawet sobie z nim pogrywa. – Odwaliło Ci chłopcze? Nie wiesz z kim rozmawiasz? Będę Cię musiał nauczyć porządku – urwał rozjuszony Sęp. – Wiem z kim rozmawiam, z podwójnym spadochroniarzem, który bije dużo mniejsze od siebie i słabsze dziewczyny, bo w rzeczywistości jest tchórzem, który nie radzi sobie sam ze sobą – wypalił spokojnie, prawie sylabizując Jan. Sępa zamurowało. Zadzwonił dzwonek. Janek chwycił oniemiałą Ritę za rękę i wyminąwszy Strawnego skierowali się do wejścia do budynku szkoły. Sęp oprzytomniał i siarczyście zaklął. Zawołał swoich przybocznych i zapytał, co to za jeden ten Jan Polak i co on taki pewny siebie. Dowiedział się, że kiedyś trenował karate, ale to było jakiś czas temu, że jest spokojny, przygoda na malcie

309


XL

dobrze się uczy i jest duszą towarzystwa. Prawie wszyscy go lubią. Jest przy tym asertywny i pewny siebie. Sęp, czego nie robił zbyt często, zamyślił się. – Policzę się z nim i to już niedługo. Wtedy zajmę się małą, ładna jest. Będzie moją dziewczyną. – Jak chcesz to zrobić? – zapytał Wątły. – Daj mi chwilę, a zobaczysz, jak rozkwaszam mu tą piękną buźkę. – Wyluzuj Sęp, bo wylądujemy u niebieskich. – Gliny mogą mi skoczyć. Wszedł do klasy po dzwonku. Idąc do swojej ostatniej ławki mierzył z byka Janka, który delikatnie uśmiechał się do niego. – Janek, nie przeginaj – rzucił po cichu Michał. – Ale z czym? – Dobrze wiesz z czym. Chcesz się z nim bić? A jak oberwiesz? To kawał mięcha… – Jak oberwę to trudno, ale swojej skóry tanio nie sprzedam. Nie będzie dureń terroryzować całej szkoły. – Może można się z nim jakoś dogadać? – zapytał niepewnie przyjaciel. – Z takimi istnieją tylko argumenty siły, niestety – dodał. – Co zrobisz, jak nic nie zrobisz, prawda? – Widzę, że przypadło Ci do gustu moje stwierdzenie – uśmiechnął się Janek. – Jeśli musicie już rozmawiać panowie, to może po angielsku, jeśli łaska – wtrąciła się Jane, jak nauczycielkę angielskiego nazywali uczniowie. – Przepraszam – burknęli. Sęp zmył się przed ostatnią lekcją. Janek rozmyślał, czy czasem nie przyprowadzi kolegów, żeby mu było raźniej. Wyszedł przed szkołę i zlustrował okolicę. Nie wiedział niczego niepokojącego. Zauważył, że wyszła i Rita w towarzystwie kolegów i koleżanek. – Cześć Rita, miło znowu Cię widzieć. Zdaje mi się, ale nie chcieli Cię puścić? – zapytał. przygoda na malcie

310


XL

– Wiesz, po ostatniej akcji Franek z Adamem powiedzieli, że będą mnie odprowadzać. Zdaje się, że Frankowi się podobam – urwała. – To on oberwał od Sępa. – Poczekaj chwilę Rita – rzekł i podszedł do chłopców. – Dzięki chłopaki, że wstawiliście się za Ritą i przeciwko temu palantowi, serio. – Nie ma sprawy tej – odparł Franek i dodał – jesteś jej chłopakiem? – Mam nadzieję, że nim będę, jestem. Zobaczymy, trzymajcie kciuki i przepraszam… – urwał Janek widząc minę kolegi Rity. – Spoko, fajnie, że ją odprowadzisz – wszedł w ich rozmowę Adam widząc, że Franek wyraźnie posmutniał. – Trzymajcie się chłopaki i jakby coś nie tak z Sępem, zapraszam do mnie, trzeba ostudzić tego osiłka. Podszedł do Rity. Uśmiechnął się, a ona lekko spąsowiała. – Idziemy? – zagadnął. – Idziemy, ale powoli, dobrze? – Im wolniej, tym lepiej – uśmiechnął się ciepło. Chwycili się za ręce i szli przez chwilę milcząc. Skręcili spontanicznie odchodząc od zgiełku dzielnicy i powędrowali na ulicę Polanowską. Pogoda nastrajała do późno letnich spacerów. Grzało słońce, a na niebie pojawiały się tylko nieliczne obłoki. Szli skrajem lasu. – Opowiedz o Malcie, jestem bardzo ciekawa – zagadnęła Rita. – Było bardzo gorąco, teraz właściwie powinienem mieć na sobie kalesony – roześmiał się Janek. – Jak sobie radziłeś w pracy i pod wodą? – ciągnęła. Zaczął jej opowiadać o Meli i George’u, potem o zespole, z którym pracował. Opowiedział o nurkowaniach i stwierdził, że ona musi nauczyć się nurkować, a on chce zrobić certyfikat instruktorski, co zajmuje 2 tygodnie. Najszybciej będzie mógł to zrobić w czasie ferii zimowych. Rita odwdzięczyła się opowieściami o rekolekcjach i pracy w ogrodzie, o zabawach z Krzysiem i listach. przygoda na malcie

311


XL

W pewnym momencie zatrzymali się i spojrzeli na siebie. Obojgu serce przyspieszyło. Janek zrzucił plecak, a Rita zsunęła swój. Objął ją, a ona przysunęła się blisko. Poczuli swój zapach. Janek dotknął jej włosów. Czuł, że jest rozpalona. Powoli zbliżył się do jej ust i ją pocałował. Przywarła do niego i mocno zacisnęła ręce na jego szyi. Janek jeszcze bardziej ją przycisnął do siebie i trwali tak dłuższą chwilę. Gdy oderwali wreszcie usta, zaniemówili. Janek kciukami przejechał po brwiach dziewczyny, objął jej twarz i jeszcze raz pocałował. Rita zsunęła ręce na jego ramiona i plecy. – Ale jesteś słodka – wymamrotał oszołomiony. – Nie mogą w to uwierzyć, że jeszcze wczoraj telepałem się samolotem i pociągiem, a teraz jestem tu z Tobą. Życie jest piękne! – Pisałeś cudowne listy. Nie mogłam się doczekać, aż chwycisz mnie za rękę i w ogóle. – Chciałbym Ci teraz wszystko powiedzieć i o wszystkim. – A ja chcę słuchać, tyle tylko, że muszę już iść do domu. Nie lubię się spóźniać, tym bardziej, że mama przygotowała obiad. – Co mam zrobić – uśmiechnął się – idziemy. Idąc tak to się obejmowali, to szli znów za rękę. Humory dopisywały im jak jeszcze nigdy dotąd. Przy furtce czekał już Rocky. Niepewnie obserwował tego typka, który szedł obok jego ukochanej Rity. Szczeknął dwa razy, ale Rita spokojnym głosem powiedziała: – Rocky, piesku, bądź grzeczny. To jest Janek, ten którego listy razem czytaliśmy. – Piękny pies i pewnie groźny – stwierdził Janek. – Cześć Rocky, kawał pięknego wilczura z ciebie – dodał. Rocky jeszcze bardziej nastawił uszu i próbował wywąchać wszelkie zapachy nowego przybysza. Tym czasem mama Rity pojawiła się w oknie: – Córeczko, spóźniłaś się, to do Ciebie niepodobne. Obiad Ci wystygnie. – Dzień dobry, bardzo przepraszam to moja wina – z rozbrajającym przygoda na malcie

312


XL

uśmiechem zaczął Janek. – Mamo, przepraszam, ale to jest Janek Polak, który wczoraj wrócił z Malty i jakoś nam zeszło na rozmowie po drodze. – Dzień dobry Janku, miło poznać. Rita chodź na obiad. – Na rozmowie nam zeszło – szepnął Ricie do ucha Janek. – Tak na rozmowie i tej wersji się trzymajmy, dobrze – uśmiechnęła się figlarnie. – Kiedy się zobaczymy? – Pewnie jutro w szkole. Rodzice nie będą zbyt szczęśliwi, jeśli zacznę wychodzić codziennie, by się z Tobą spotykać. – Nie mówię, że codziennie, ale wiele godzin bez Ciebie nie wytrzymam… – Wytrzymałeś prawie 3 miesiące przecież – zauważyła z przekorą Rita. – Tylko, że wtedy nie wiedziałem jak wybornie smakujesz, znaczy, jak się z Tobą świetnie rozmawia. – Jasne – uśmiechnęła się. – Jutro się umówimy. Pogadam z mamą i będzie dobrze. – Ale na sobotę rezerwuj sobie czas, dobrze? Pojedziemy na grzyby. – Super pomysł. Może gdzieś niedaleko jeziora, woda powinna być jeszcze ciepła. – Ok, to do jutra – i Rita pocałowała Janka w policzek, choć przyznać trzeba, że miała ochotę na prawdziwy pocałunek, jak te wcześniejsze, które zresztą były jej pierwszymi w życiu. Janek wracał do domu cały w skowronkach. Właściwie biegł, wymachiwał plecakiem i śpiewał sobie. Takie coś jeszcze mu się nie zdarzyło. Gdy wszedł do domu, nikogo jeszcze nie było. Mama wracała koło 16-tej, a ojciec później. Wszedł do pralni i włączył pierwszą porcję prania. W kuchni rozejrzał się po produktach i z ulgą stwierdził, że wszystko jest, co mu potrzeba. Gdy o 16:10 do domu weszła mama od razu poczuła zapach pizzy, która czekała na nią gorąca i soczysta. Na cienkim spodzie, z szynką, sosem pomidorowym, bazylią i mozzarelą. Janek wyjął Kinnie i piwo Cisk. przygoda na malcie

313


XL

– Czego się napijesz mamo? Twój syn proponuje smakołyki made in Malta. – Spróbuję tego brązowego – stwierdziła. – To jest Kinnie, napój gazowany na bazie gorzkiej pomarańczy, nie wszystkim smakuje – wszedł jej w zdanie Janek. – Zatem skosztuję, ale pozostanę przy piwie. – Rozumiem, ja jak wiesz piwa nie znoszę, więc pozostanę przy kinnie, które mi zasmakowało. Gdy po około półtorej godziny wrócił Wojciech Polak, dostał swoja pizzę i swoje piwo. Rodzicom kinnie nie przypadło do gustu. Dowiedzieli się jednak, że świetnie sprawdza się na Malcie w upalne dni z plasterkiem pomarańczy i lodem. Następnego dnia w szkole było spokojnie. Sęp zachowywał się nieswojo i praktycznie nikogo nie zaczepiał. Jan go obserwował. Po zajęciach musiał poczekać na Ritę, bo kończyła godzinę później. Poszedł zatem kawałek odprowadzić Michała. Gdy mieli się rozstać, za plecami usłyszał znajomy głos: – Musimy pogadać Polak – syknął Sęp. – Ostatnio rozmawialiśmy, ale widać nic z tego nie zrozumiałeś – odparł odwracając się Janek. – Przedtem Ty kłapałeś jęzorem, teraz ja pogadam z Tobą – rzucił ostro. – Widzę, że przyprowadziłeś dwóch kolegów, sam nie miałeś śmiałości, czy strach Cię obleciał? – spokojnie odparł Janek. Zrzucił niezauważenie plecak i stanął w pozycji do walki. Miał w tym wprawę i był szybki. Jednak ich było trzech, bo Michała nie chciał do tego mieszać. Popatrzył na obu kumpli Sępa. Nigdy ich nie widział. Jakieś oprychy z Jeżyc lub z Łazarza. Wyglądali na zabijaków, jednak nie zrobili większego wrażenia na Janku. Wiedział, że nie może ich lekceważyć, ale wiedział też, że zacząć trzeba wyprzedzając ruch napastnika i uderzając w przywódcę. Reszta straci wtedy impet i chęć do dalszej walki. Ugiął lekko kolana i powiedział Michałowi, by się odsunął. Sęp skinął opryszkom: przygoda na malcie

314


XL

– Bierzcie go i przyprowadźcie do mnie. – Sam spróbuj, tchórzu, strach Cie sparaliżował? Czy mama zabroniła? Sęp nie wytrzymał i ruszył do przodu. Na to czekał Janek. Skoczył do przodu, zrobił unik w prawo i wystawił pięść. Sęp nadział się na nią na wysokości nosa. Zaraz potem Janek na odchodne poprawił kopniakiem w plecy i Sęp runął jak długi na chodnik. Słychać było jak kość nosowa gruchnęła. Tym czasem Janek zrobił obrót, unik i prawym sierpowym trafił jednego z osiłków w szczękę, drugiego prawie w tym samym czasie pogłaskał kopniakiem w klatę. Odwrócił się i zdzielił ostatniego precyzyjnie w splot słoneczny. Ten osunął się na glebę. Teraz Janek doskoczył do Sępa. Stanął nad nim w bezpiecznej odległości i zapytał: – Masz dość, czy chcesz jeszcze powalczyć? Sęp nic nie odpowiedział. Zaczął wstawać. Był zalany krwią i łzami. Te ostatnie płynęły same z siebie. – Złamałeś mi nos gnoju! Zabiję Cie za to! – i nagle, z wyjątkową zwinnością rzucił się na Janka. Ten jednak zachował czujność i w ostatnim momencie zrobił unik częstując napastnika łokciem w kark. Odwrócił się i kombinacją kilku ciosów położył Sępa drugi raz. Tym razem został dłużej na dole. Jeden z oprychów, którzy towarzyszyli Strawnemu, wyjął zza pazuchy nóż. – Zobaczymy jakiś teraz mądry skurwielu pierdolony – wycharczał. – Niedobrze jest bawić się takimi zabawkami i do tego używać wulgaryzmów. Rodzice nie nauczyli dobrych manier? Janek czekał. Oprych przesuwał się, ale widać było, że stracił pewność siebie. W końcu dźgnął do przodu wysuwając rękę najdalej jak mógł. Polak odskoczył i dalej czekał kontrolując pozostałych. Tamten znów dźgnął w powietrze. Za trzecim razem Janek wpasował się w dźgnięcie. Skoczył do przodu, odgiął się w bok, schylił, chwycił rękę napastnika na wysokości nadgarstka i przerzucił go przez plecy wykręcając rękę. Nóż wypadł na ulicę. – Leż i się nie ruszaj! – wrzasnął dobitnie Janek. Podszedł do noża i kopnął go odsuwając znacznie od napastnika. przygoda na malcie

315


XL

W tym momencie wszyscy usłyszeli koguta. Gdy Janek spojrzał przez ramię zobaczył radiowóz, który nadjeżdżał. Okazało się, że w oknach i na ulicy niedaleko mają już grupkę gapiów. Dwóch policjantów skierowało się do nich ostro. Janek podniósł ręce i powiedział, że został napadnięty przez tych trzech. Gdy wieczorem wrócił wreszcie do domu musiał zdać szczegółową relację rodzicom, którzy zostali zawiadomieni przez policję, że syn jest na komendzie i zeznaje, i że wróci później niż zwykle. Mamy to bynajmniej nie uspokoiło. – Mamo, spokojnie, nic mi nie jest. Zaraz wszystko wam powiem, tylko zadzwonię do Rity. Wykonał telefon i bardzo ją przeprosił, że nie było go pod szkołą tak, jak się umawiali. Wytłumaczył, że miał spotkanie z Sępem i spędził mnóstwo godzin na komendzie policji i że wszystko przekaże jej jutro. – Mamo, tato. Zaatakował mnie dziś taki jeden gość z naszej klasy, nowy, który miał już dwa kible, ma 21 lat, handluje dragami i chciał sobie podporządkować całą szkołę. Do tego uderzył Ritę. Zaczaił się na mnie z dwoma innymi i musiałem im dać lekcję dobrego wychowania. – Przecież oni mogli Ciebie zabić – ze łzami w oczach stwierdziła mama. – Mamo, spokojnie. Tato, powiedz mamie. Zabić to mnie może samochód na przejściu. Nie było tak źle. Dostali łupnia, a jedna pani z mieszkania naprzeciwko bójki zawiadomiła policję. Nim dojechali kończyliśmy naszą lekcję. Zebrało się trochę gapiów. Policja zawołała posiłki, by nas wszystkich zmieścić i przetransportować na komendę. Odebrali zeznania. Są świadkowie. Wszyscy z nich zeznali, że zostałem napadnięty i się broniłem. Wzięli odciski palców z noża. Puścili mnie, a tamtych zatrzymali na 24 h. Będzie sprawa. – Ledwo wróciłeś i już kłopoty. A jak to jakieś zbiry i teraz będą chcieli dać Ci nauczkę? – Daj mu spokój, co miał się dać pobić, obić, sponiewierać? – zapytał ojciec. – Jestem z ciebie dumny synu, dałeś im kopa, bardzo dobrze, przygoda na malcie

316


XL

z chamstwem trzeba krótko i na temat – dodał. – W każdym razie mam dość. Miałem się spotkać z Ritą i nic z tego nie wyszło. – A ta Rita, to poważna sprawa? – zapytała mama. – Mam nadzieję, że poważna. Przynajmniej z mojej strony. To bardzo fajna dziewczyna, spodoba się wam. – To może przedstawisz ją nam? To córka Kranców, tak? – Tak, znasz ich? – zdziwił się Janek. – Znam jej ojca, kupowaliśmy od niego pomidory, brzoskwinie i truskawki. Dziwny jest ten gość, jakiś mało sympatyczny. – Dobrze, mało czy nie mało sympatyczny, idę wziąć prysznic i do nauki, bo nie było mnie tydzień, a tu matura puka do drzwi. Janek wyszedł z kuchni i podreptał do pokoju. Wziął długi i ciepły prysznic. Analizował, czy aby nie zareagował w bójce zbyt impulsywnie. Gdyby chciał, mógł im wyrządzić większą krzywdę. Z drugiej strony chętnie zmierzyłby się z Sępem sam na sam. Z trzeciej strony miał nadzieje, że na tym się to skończy. Ciekawił go też wynik śledztwa policji, jednak najbardziej wkurzało to, że nie widział się z Ritą. Po prysznicu wziął się do nauki. Zasnął po północy. *** W czwartek, po wcześniejszym umówieniu się z dziewczyną, ubrał dres, adidasy i koszulkę i wyszedł z domu pobiegać. Rita wzięła rower i towarzyszyła mu w drodze do Jeziora Strzeszyńskiego. Biegł dość wolno, by się za nadto nie spocić. Wziął ze sobą ręcznik i kąpielówki. Gdy dotarli do tafli jeziora po przeciwnej stronie ośrodka dochodziła 17-ta. Słońce jeszcze ogrzewało powietrze, ale wieczory stały się chłodne. Rita oparła rower o drzewo i odwróciła się do Janka. Ten obserwował ją zauroczony. Włosy spięła w końską kitę, miała leginsy, t-shirt i jeasnową kurtkę. – Co się tak na mnie patrzysz? – uśmiechnęła się zalotnie. – Muszę Ci powiedzieć, że chyba się zakochałem, wiesz? przygoda na malcie

317


XL

– Coś Ty, opowiedz o tym! – Dziewczyna jest dość wysoka, brunetka, zgrabne nogi, duże, czyste oczy, śliczne, białe zęby – urwał, spoglądając na Ritę zaczepnie. – Jest dość miła – dokończył. – Dość?! – Wiesz, jak to z kobietami, są miłe, ale bywają niemiłe – uśmiechnął się. – Bywają niemiłe tylko wtedy, gdy mają powód – zapewniła z przekonaniem Rita. – Chodź tutaj do mnie – i przyciągnął ją do siebie. – Dobrze Ci w takiej kitce. – Cicho – szepnęła i położyła mu palec na ustach. – Za dużo gadasz. I przywarli do siebie ustami, całując się namiętnie i długo. Usiedli na ręczniku. Janek wyjął kinnie i poczęstował Ritę. Wzięła łyka i posmakowała. Potem pociągnęła jeszcze kilka i stwierdziła, że kinnie ma ciekawy i niespotykany smak. Rozumie tych, którym nie będzie smakować, ale jej przypadła do gustu. – Wejdę na chwilę do wody i popływam, ale mam Cię na oku – stwierdził Jan. Już po chwili sunął kraulem w stronę środka akwenu. Po 10, a może po 15 minutach intensywnego pływania wyszedł z wody i otarł się ręcznikiem. – I jak woda? – Rześka, ale jeszcze do wytrzymania. W sobotę ma być gorsza pogoda, około 18 stopni, ale ma nie padać. Pożyczę samochód od ojca i pojedziemy do Boszkowa, co Ty na to? – Rozmawiałam z mamą, generalnie się zgadza, ale chce byś przedtem wszedł do domu i z nią chwilę porozmawiał. – Jasna sprawa, o której mam być? – Na grzyby jeździ się rano, więc bądź koło 8-ej, nie za wcześnie? – Dla mnie w sam raz – stwierdził Janek. – To może zjesz u nas śniadanie? – zapytała ostrożnie. przygoda na malcie

318


XL

– Jeśli to nie sprawi kłopotu, to chętnie. Rita się ucieszyła i gdy wróciła do domu, powiedziała mamie, że Janek przyjdzie o ósmej, będą mogli spokojnie porozmawiać, bo zaproponowała mu śniadanie. Wszystko zostało ustalone. *** W piątek po szkole Janek miał się stawić na komisariacie. Poszedł tam niezwłocznie. Po odczekaniu 20 minut został wpuszczony i prowadzący sprawę przekazał mu, że odciski palców należą do Mieczysława Marczaka, że cała trójka była wcześniej karana, a główny prowodyr, czyli Paweł Strawny, siedział w poprawczaku, był karany za wymuszenia i handel drobnymi ilościami amfetaminy. Jest na warunkowym, a ta akcja powoduje, że pójdzie siedzieć. W szkole się już nie pojawi, ma dozór. Janek dowiedział się jeszcze, że ma czekać na rozprawę, będzie wzywany na świadka.

przygoda na malcie

319


XLI

Poznań, 12 września 1992 r

Sobotni ranek był ekscytujący. Rita nie mogła spać i już od 6-tej nie zmrużyła oka. Poszła po świeże bułki i przygotowała śniadanie. Jajecznicę ze szczypiorkiem. Biały serek z cebulką. Pomidory, szynkę i żółty ser. Do popicia sok pomarańczowy, wodę i czekała tylko na to, co Janek będzie chciał do picia na gorąco. Przyjechał punktualnie. Wszedł do domu z dwoma bukiecikami kwiatów. Jeden wręczył mamie, a drugi Ricie. Od razu zyskał kilka punktów dodatnich u pani Kranc. Ojca nie było w domu, a rodzeństwo jeszcze dosypiało. – Janku, tam jest łazienka, możesz umyć ręce i zapraszamy na śniadanie, całość przygotowała Rita – z dumą matki powiedziała pani Kranc. – Czego się napijesz? Kawa, herbata czy czekolada? – zapytała zaczerwieniona dziewczyna. – Poproszę kawę, jeśli jest do niej mleko, albo śmietana – szybko zdecydował Janek. – OK. Gdy wrócił, stół był pięknie przystrojony i pachniał świeżym śniadaniem. Usiadł na wskazanym miejscu. – Jakie masz plany Janie? – z grubej rury wypaliła mama Rity. – Mamo, daj mu zjeść – zdenerwowana Rita popatrzyła błagalnie na mamę. – W planach mam zdanie matury, przedtem studniówkę, w ferie chciałbym zdać egzaminy instruktorskie z nurkowania. – A jakie dalsze plany? przygoda na malcie

320


XLI

– Nie wiem na co się zdecydować, jeśli chodzi o studia, ale mam jeszcze trochę czasu, proszę pani – zdecydowanie i miło odpowiedział Janek. – Kochanie, podaj kawę, bo już jest gotowa – skinęła Ricie mama. – Już podaję, a Ty Janek nakładaj sobie, nie krępuj się. – W każdym razie poważnie traktuję znajomość z Ritą. Może być pani spokojna, nigdy jej nie zawiodę i będę ją chronić – stwierdził poważnie Jan Polak. – Strasznie poważnie to zabrzmiało, ale cieszę się, że podchodzisz do tego poważnie, bo to poważne rzeczy, a w waszym wieku bardzo łatwo się zagalopować. – Mamo, przestań – prawie wykrzyknęła Rita. Zrobiło się przytłaczająco cicho, jednak w odpowiednim momencie w kuchni znalazł się Krzyś. Pocierając oczy i na bosaka snuł się za zapachem kawy i jajecznicy. Gdy szerzej otworzył oczy zapytał: – A kim pan jest? Mamo kim jest ten pan? – Żaden pan – wtrąciła Rita. – Krzysiu, to jest Janek, ten, który przysłał nam tą puszkę kinnie, pamiętasz? – Pamiętam, ale była niedobra – przytomnie i szczerze stwierdził Krzyś. – Cześć młody człowieku, jak Ci się spało? – i Janek wyciągnął dłoń, by się przywitać. Po udanym i pysznym śniadaniu, przeszli na chwilę do salonu. Rita nie mogła pokazać mu swojego pokoju, bo w nim spała jeszcze Ania. – Mam coś dla Ciebie, przywiozłem specjalnie z Malty, mam nadzieje, że Ci się spodoba – podał Ricie zapakowany kartonik. – No coś Ty, Janek, przecież nie musiałeś – w oczach Rity pojawił się błysk. Odpakowała szybko kartonik i nie mogła przez chwilę uwierzyć własnym oczom. Oryginalne trampki Converse w kolorze niebieskim. Rozmiar 38. Ubrała i okazało się, że leżą, jak ulał. Podniosła wzrok na Janka i z szerokim uśmiechem powiedziała: – Dziękuję Ci Janku, zrobiłeś mi super niespodziankę, tylko skąd wiedziałeś jaki mam rozmiar stopy? przygoda na malcie

321


XLI

– To moja słodka tajemnica, wiedz jednak, że dla chcącego nic trudnego – uśmiechnął się szczęśliwy i dodał – ruszajmy się, bo nie będzie co zbierać. Rita wzięła koszyk z prowiantem, łubiankę i nożyk i wyszła z domu rozpromieniona, by odjechać z Jankiem do Boszkowa, nad Jezioro Dominickie. Pani Kranc odprowadziła ich wzrokiem. Spodobał jej się ten chłopak, ale bała się burzy hormonów, jakie towarzyszą nastolatkom przy pierwszej napotkanej miłości. Różowe okulary, zero krytyki, podporządkowywanie wszystkiego jemu. Zakazywać nie miała czego, bo co by to dało. Rita miała zaraz 16 lat. Wzdychając zaczęła wkładać naczynia do zmywarki. EPILOG Co się okazało? Pierre przegrał kolejne starcie z Abdulem Sanjarem i kartelem, który reprezentował. Uparł się jednak na Alfreda Salibę i nie odstępował go na krok. Znalazł nawet dodatkowe fundusze, by jedna z łódek była w ciągłej gotowości. Podkładanie pluskiew nic nie dawało, bo sprytny Saliba zawsze je znajdował. Marazm trwał jeszcze przez 2 tygodnie nim Saliba spróbował się wymknąć w kierunku Albanii. Został namierzony i śledzony. Mimo ryzyka zakotwiczył wieczorem. Gdy tylko ściemniło się dostatecznie, zrzucił do wody skuter i zanurkował z nim. W ciągu 20 minut pojawiły się międzynarodowe siły specjalne i pod nieobecność kapitana przeszukano statek. 50 minut później Saliba wynurzył się z wody. Okazało się, że ponoć polował na ryby. Miał przy pasie 2 duże jackfish oraz podpiętą kuszę. Wpadł dopiero przy 4 dostawie, w grudniu. W desperackiej szamotaninie na statku, pchnął jednego z najbliższych komandosów nożem i skoczył do wody. Został postrzelony i czekano długo, by się gdzieś pojawił. Nie wypłynął. Uznano go za zaginionego i nikt nigdy więcej go nie widział. Jego majątek w całości przeszedł na rzecz Malty. Na krótki moment wstrzymało to przerzut kokainy tą drogą na Bałkany. Jednak wielu czekało tylko, by zająć miejsce Saliby. Przyroda nie znosi próżni. przygoda na malcie

322


XLI

Grzybobranie Rity i Janka udało się nadzwyczaj. Przegadali i przemilczeli cały dzień. Nie odstępowali się prawie na krok, a ku radości Janka, Rita skorzystała z kąpieli w jeziorze i wreszcie mógł ją podziwiać w stroju kąpielowym. Była bardzo zgrabna i wyglądała bosko, jego zdaniem na więcej niż 16 lat. Gdy szukali grzybów wciąż robili przerwy na przytulania i pocałunki. Ich ręce stały się bardziej ruchliwe i Janek odważył się przejechać dłońmi po pośladkach dziewczyny. Rita z kolei sprawdziła mięśnie klatki piersiowej Jana i podziwiała jego tyłek, gdy wchodził do wody. Snuli plany, opowiadali o sobie i o swoich marzeniach. Poznawali się, poznawali swoje myśli, pragnienia i wyobrażenia. To był pierwszy krok od zauroczenia do bycia przyjaciółmi. Gdy słońce zaczęło wyraźnie zmierzać ku zachodowi Rita stwierdziła: – Drogi Janku, poszukajmy może tych grzybów, bo głupio będzie wrócić do domu z pustymi koszykami! Jednoznacznie też sprawdził się sen Rity o Sępie i młodym Jeleniu :)

przygoda na malcie

323


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.